Jabłonie
by Hoshiko
W hołdzie Mistrzowi
************************************************************************************
Kiedy żyje się krótko, każdy dzień ma olbrzymie znaczenie. Kiedy ma się do dyspozycji całą niemal wieczność, przestaje się liczyć czas. Mija on niezauważalnie i nie zmienia się prawie nic - oprócz świata. Minuty, godziny, dni, miesiące, lata... Po upływie wieków zauważamy już tylko symbole - na przykład zmiany pór roku, upadki państw. Dopiero one pozwalają Długowiecznym spojrzeć za siebie i dojrzeć zmiany, które nieubłagalnie następują. Jest jeszcze jedna tylko rzecz, która zmusza do takich refleksji.
Śmierć.
************************************************************************************
Najpiękniejszy dzień w roku. Gdzieś na końcu świata małe, dzikie jeziorko. Dookoła niego żywa zieleń obsypanych kwieciem jabłoni. Wiosna... Życie znów się zaczyna...
Ale również się kończy. Kończy się jedno życie, należące do kogoś, kto nie przez przypadek wybrał to właśnie miejsce, by zasnąć...
Mężczyzna półleżał, oparty o pień jabłoni, wdychając odurzający zapach jej kwiatów. Jego krew obficie płynęła, plamiąc leżące na ziemi białe płatki. Było cicho - tak jakby nawet owady zamilkły na tą chwilę. Włosy mężczyzny na skroniach lepiły się od krwi. Jego oddech stawał się coraz wolniejszy i bardziej chrapliwy... Przepiękne oczy były bardzo szeroko otwarte, jakby ostatkiem sił chłonęły cały ten widok.
Kiedyś takie chwile nadchodzą - zwłaszcza jeśli ma się wielu wrogów... Ale kiedy koniec już nadejdzie, zawsze jest czegoś żal. A to ukochannej osoby, a to po prostu życia i wszystkich jego przyjemności... Umierającemu zaś było żal wspomnień.
************************************************************************************
Jabłonie nad wodą były jedynie niemymi świadkami. Szkoda, bo mogłyby opowiedzieć wiele... Bardzo wiele. Lecz choć nie mogły mówić, bystry obserwator i tak mógłby się sporo dowiedzieć. Dojrzałby bowiem, iż nie są zupełnie dzikie - rosną tak, jakby ktoś kiedyś posadził je wzdłuż ścieżki i wokół jeziorka. Gdyby obserwator zdecydował się pójść tą dawno już nie istniejącą dróżką, dotarłby zapewne do starych szczątków drewnianego domku. Być może dostrzegłby także malutki, zarośnięty trawą i niebieskimi niezapominajkami grób. Gdyby zaś obserwator był naprawdę bystry, nie sprawiłoby mu problemu domyślenie się związku między tymi rzeczami a faktem, że to właśnie tu mężczyzna chciał umrzeć.
Płatki jabłoni opadały jak piasek w klepsydrze, przypominając, że - choć przez całe długie życie mężczyzny czas nie miał znaczenia - teraz z każdą sekundą zostaje mu go mniej.
************************************************************************************
Jabłonie... Drzewa, przyglądające się rannemu, były bardzo stare. I pamiętały mężczyznę doskonale. Był tu w końcu nie raz.
************************************************************************************
************************************************************************************
Spadały płatki z drzew jabłoni. Mężczyzna - ranny mężczyzna - obmywał rozorane do mięśni ramię w jeziorze. A potem stracił przytomność.
Kobieta leczyła go, jak umiała najlepiej.
Ramię po kilku tygodniach wróciło do pełnej sprawności. Mimo to, mężczyzna jeszcze nie odszedł, podziwiając letnie, zielone jabłonie.
Owoce dojrzały. Soczyste, ciężkie, wisiały na gałęziach niskich jeszcze drzewek. Mężczyzna wyręczał kobietę w zrywaniu jabłek. Nosił kosze do małego drewnianego domku, stojącego wśród jabłoni. Przyglądał się jej, kiedy prała w jeziorku, nie pozwalając sobie pomóc. Policzki kobiety były wtedy jeszcze bardziej rumiane, niż jabłka z jej ogrodu.
Nagie gałęzie jabłoni odcinały się na ciemnym śniegu. W drewnianym domku było jednak ciepło i przytulnie. Razem siedzieli przy ogniu. I wtedy mężczyzna zaczął mówić. Krótkimi, urywanymi zdaniami; a swoją opowieść przeplatał długimi momentami ciszy. Kobieta płakała, zamiast mężczyzny, który płakać nie umiał. Łzy oczyszczały... Serce mężczyzny wypluwało całą nienawiść, stając się puste, jak pusta skorupa. Jak zimowy krajobraz.
Ale zima dlatego jest pusta i surowa, aby wiosną narodzić Ziemię na nowo.
Jabłonie kwitły. A pod jabłoniami spacerowali kobieta i mężczyzna. Teraz na nią przyszła kolej, by mówić.
Rodziło się Życie - zieleń, kwiaty... I coś jeszcze...
Przyszło lato. Jabłonie były niemal buńczuczne w doskonałości swej zieleni. A pod jabłoniami mężczyzna całował kobietę...
************************************************************************************************************************************************************************
Potem przyszło wiele bardzo szczęśliwych lat. A że Długowieczni czasu nie liczą - dni, miesiące, lata przepływały niespostrzeżenie. Być może było ich dziesięć? Być może sto?
A potem wszystko się skończyło. Tylko i wyłącznie dlatego, że mężczyzna miał wrogów. Ale będąc kimś takim jak on nie sposób ich nie mieć.
I kiedy zakwitły jabłonie, mężczyzna niósł na rękach ciało kobiety. I płakał.
Po raz pierwszy.
************************************************************************************************************************************************************************
Czy w takim razie miał bać się śmierci? Niewiele już miał. Żałował tylko jednego. Że kiedy on odejdzie, nikt już nie będzie przechowywał pamięci o niej. A życie uchodziło z niego z każdą sekundą... Coraz szybciej i coraz bardziej nieubłaganie... Umierał.
************************************************************************************
Mężczyzna poczuł się nagle dziwnie. Nie chciało mu się otwierać oczu, powieki wydawały się takie ciężkie... Ale czuł bardzo intensywny zapach jabłek. I czegoś jeszcze - czegoś, co zapomniał już tak dawno...
Rozwarł szeroko oczy. I zobaczył. I po raz drugi łzy napłynęły mu do oczu.
-Filia... - wyszeptał z niedowierzaniem, jakby bojąc się, by nie uleciała. - Jesteś... Jak to? Przecież...?
-Jestem, najdroższy. Zawsze. Już zawsze.
Czuł zapach jabłek.
I usta kobiety.
[oj króótkie, wiem... ale testy...]
1