Kiedyś.
By radykalny ed.
To zdarzyło się...niedawno. Niedawno przed zachodem słońca, niedługo po południu. Dlaczego my zawsze wpadamy w tarapaty? Nie wiem. Kiedyś.. myślałam, że to moja wina. Z powodu mojej niezdarności. Ale z czasem, gdy wędrowaliśmy tylko razem myślałam o tym coraz mniej. Zadawałam wtedy tyle pytań. Czy mnie, chociaż trochę lubisz?
Bo ja...
* * *
- Uwaga!- Przycisnąłeś mnie do ziemi. Strzelają w nas chyba tysiącem strzał! Dlaczego...? Przecież byliśmy w ich świętym lesie przez przypadek! Te groty są groźne. Nie są zwyczajne!- Dobra, gazu!
To... trochę boli. Mocno ciągniesz mnie za rękę. Ale to taki przyjemny ból. Masz bardzo ciepłe dłonie. Ciekawe, czy ktoś ci o tym kiedyś mówił?
Zelgadisie?! Co się stało? Dlaczego podupadłeś?
- ... STRZAŁA!- w twoim ramieniu. Jak mogła się tak wbić?! W twoje silne ciało?
- To nic, zobaczysz. Heh, już przestali... Możemy odsapnąć..
Usiedliśmy pod drzewem. Strasznie krwawiłeś.
Strzała, którą wydarłeś ze swojego ramienia oznaczała dla mnie tylko jedno. To, czego nauczono mnie w akademii.
- Trująca- wyszeptałam do siebie- ściągaj koszule, natychmiast!
- A... ale to nic takiego ^^''... - Nawet wtedy nie potrafiłeś nie być urzekający, co? Wykrwawiasz się, strzała była zatruta, ale i tak musiałeś się tak słodko rumienić? I mnie dekoncentrować, co?
- POWIEDZIAŁAM!- Przepraszam. Czasem trzeba być twardą kobietą.
Rana byłą paskudna. Otwarta i jakby pulsująca.
- Co.. co jest..- Nie wyczułeś ramienia, prawda? Tak myślałam.
- To trucizna. Nie przeszła daleko. Zaraz ją usunę... to... to trochę zaboli.
Tylko nie zapłakać. Jeśli teraz zapłacze, to słone łzy jeszcze bardziej rozdrażnią ranę. Ale nie potrafię słuchać tego cichego jęku. Jesteś bardzo dzielny. To naprawdę boli. Wysysanie jadu.
Przez chwilę miałam go w ustach. Gorzki smak. Przez głowę przechodziła tylko jedna myśl- wypluć to jak najszybciej! Jak najprędzej!!
Wykaszlałam go w końcu na trawę, wytarłam zakrwawione usta. Chyba się sporo umazałam. Ale nie na to był czas.
Oddychałeś tak ciężko, widziałam te krople potu i jakby... Krople łez w oczach. Rozdrażniłam ranę za bardzo... Przepraszam! Gdyby nie to, że mnisi zarzucili na nas klątwę... teraz nie mogłam cię uleczyć czarami. Musiałam porwać twoją koszule na bandaż. Wybacz mi. Moja sukienka była za krótka.
-Nie połknęłaś tego, prawda?- Spytałeś tak słabo. Nie powinieneś mówić, musisz odpocząć. Lecznica już blisko. Podpierasz się o moje ramię. Nareszcie jestem Ci oparciem. Chociaż na krótki moment.
- Nie - uśmiechnęłam się szczerze.
Połknęłam zaraz antidotum. Nic mi nie będzie. Ty jesteś ważniejszy.
I wszystko byłoby dobrze. Gdyby nie to, że nagle upadliśmy.
- Co się stało?!
Żadne ze mnie oparcie. Dlaczego tak osłabłam?
- Przepraszam Zelgadisie...- Podniosłam twarz- zakręciło mi się w głowie, przepraszam...
Byłeś przez moment taki cichy.
Dotknąłeś delikatnie mojego czoła. Nie wiedziałam, co się stało.
Potem była cisza. Ciemność. Jakbym spadała i nagle ktoś mnie złapał. I było tak ciepło...
- Szybko!- Wbiegłeś gwałtownie do lecznicy. Miałam lekko zmrużone oczy, niewiele rozumiałam. Twoje silne ramiona. Serce biło ci szalenie szybko. Wiem to, bo na nim leżałam. Czułam twój zapach. Tylko, dlaczego tak krzyczałeś?
- Pan jest ranny- podszedł jakiś człowiek. Lekarz?- Strzała?!
- Zatruła się!- Krzyknąłeś mu prosto w twarz, jakbyś był wściekły i nagle... Na twojej twarzy pojawiła się bezradność. Błaganie- niech jej pan pomoże.
Nie wiem, co się ze mną działo. Nie wiem gdzie mnie zabrano. I dlaczego nagle ciepło znikło. Jakbym była sama.
* * *
-... -Zelgadis upadł na kolana i uderzył w podłogę pięścią-, dlaczego.
- Musi pan pójść z nami, opatrzymy dokładniej ranę i podamy leki- powiedział spokojnie lekarz.
- DLACZEGO?!- Zawył-, dlaczego ona zawsze zajmuje się mną! Dlaczego nigdy nie zatroszczy się o siebie? Gdyby mnie zostawiła...... Rozumie pan?! Strzała, wyssała truciznę, POŁKNĘŁA JĄ! Wszystko przeze mnie!
- Niech pan się uspokoi- lekarzu kucnął przy Zelgadisie - jest tylko jedna diagnoza na to, co się stało.
-... jaka...?- Podniósł twarz.
- Kocha pana.
* * *
- ... ?- Ale jasno. I gdzie ja w ogóle jestem..? A, no tak. Miałem za mało krwi, przez te strzałę... Wykrwawiłem się... - Dzień dobry.
Szkoda, że nie potrafiłem wstać. Na razie mogę się tylko uśmiechnąć.
- Dzień dobry Zelgadisie- hej, hej, nie płacz! Amelio! Już wszystko dobrze, zobaczysz!
* * *
- Pani przyjaciel jest okropnie roztrzepany- czy one wtedy mówiły o tobie? Ty roztrzepany?- Próbuje się tu dostać, ale dobrze wie, że tylko zgoda lekarza go do tego upoważnia... PROSZE PANA!
Zelgadis!
- He, he, he zobacz!- Podałeś jej jakiś papier. Co to było?- Zaświadczenie lekarskie, że wolno mi odwiedzać, KOGO zechce i KIEDY zechce^^!
Przez moment droczyłeś się z pielęgniarką. Byłeś porządnie opatrzony, czyli pomogli Ci. Jak dobrze...
Wyszła. Zostaliśmy sami w pokoiku. Zrobiło mi się... Dziwnie. Zaczęłam się rumienić, nie wiedzieć, czemu.
- Nastraszyłaś mnie- w twoim głosie wyczułam ulgę. Zrobiło mi się przyjemnie. Polubiłam ten ogień na policzkach.
Kiedy znalazłeś się tak blisko?
Przysunąłeś się bliżej... i ja... Normalnie chyba bym się odsunęła, ale... Tak bardzo chciałam zostać...
-.... Wiesz... Pomogłaś mi... Zrozumieć wiele spraw- miałam przed sobą najprzystojniejszego faceta na świecie. Nawet piżama pacjenta dodawała mu uroku-.... Dziękuję- Ten wzrok... Ojej.
Nigdy tego nie robiłam... Nie wiedziałam czy... Czy zamknąć oczy, czy otworzyć usta czy... nic nie wiedziałam... i bałam się trochę... Tak nagle mnie pocałowałeś... ale wystarczył moment...
Moment, którego nie chciałam stracić.
Otworzyłam lekko usta i przyciągnęłam cię do siebie. Chyba się trochę zdziwiłeś, prawda?
Kiedy na moment mnie puściłeś... musiałam zaczerpnąć powietrza. Chciało mi się płakać. Nie wiem, czemu. Chyba z powodu... tego... że... jestem szczęśliwa. Przytuliłeś mnie mocno. Jest. Moje małe ciepełko.
* * *
To było trochę... Nieodpowiedzialne. Nieprzemyślane. Nie... ... nie mogłem się powstrzymać. Już dawno... dawno nie było mi tak dobrze. Tyle razem podróżowaliśmy... i zawsze się troszczyłaś, zawsze byłaś blisko.
Zawsze byliśmy razem.
Mimo iż kiedyś wszystko było inaczej... to teraz... teraz jestem pewien...
Chcę tylko ciebie.
Tylko ciebie całować.
Tylko ciebie kochać.
Musieliśmy jeszcze trochę zostać. Podleczyć się, czy co... nie za bardzo słuchałem lekarza. Bardziej zajmowałem się uciekaniem z mojej sali. Co to za pomysł, żebyś byłą w innej? Nie dałem się łatwo zbyć, o nie. Nie ze mną te numery! Jestem przemytnik siebie pierwsza klasa!
Tak uroczo się śmiejesz! Nareszcie jest mi lekko. Nie muszę się wstydzić. Mogę się rumienić do woli! Bo wiem, że ty tego nie wyśmiejesz. Że ty... i ja... to jedno.
Musiałem się szybko zmywać, pielęgniarka obchodziła sale. Masz takie delikatne usta. I ten twój wzrok. Spokojny, pełen... Przenikliwości. Ukłonik i już znikam za oknem, he, he.
* * *
Wracałam do zdrowia bardzo szybko, wszystko dzięki wcześniejszemu lekowi... ale... ale ty stawałeś się jakiś blady. I tego bardzo się bałam. W końcu to ja przyszłam do ciebie do pokoju... i gdy tylko podeszłam, usiadłam na łóżku i chciałam się wtulić w twoje ramiona... nagle straciłeś przytomność.
* * *
- Ja tak nie chcę- wytarłaś dłonią powieki. Czego nie chcesz?- Jak nie będziesz mi wszystkiego mówić... to sobie pójdę!
Odwróciłaś się. Masz rację. Już zawsze będę ci wszystko mówił. A teraz koniec tej wrogiej miny, maleńka! Chodź tutaj^^!
- Ej!- Znowu chcesz się droczyć. A ja lubię się do ciebie przytulać. Objąłem cię od tyłu i się nie uwolnisz, he, he, nawet nie licz na to-.. co ja z tobą mam- i ten twój uśmiech. Czyli wszystko dobrze.
* * *
- Wykrwawił się, kiedy tu przyszedł- lekarz był spokojny, nie to, co moje serce, wtedy- myśleliśmy, że dzięki diecie... ale niestety, wciąż to za mało. Potrzebna mu krew.
-... Zróbcie transfuzje!!
- Ale... to bardzo ryzykowne! Nie robi się takich operacji! Poza tym... Nie wiemy czyją krew wziąć...
- Moją!- Podwinęłam długi rękaw koszuli- studiowałam białą magię, i wiem, że może się udać!
- Ale...
- NIE DAM MU UMRZEĆ!- nie dam ci umrzeć.
- ... no dobrze. Czy ... twoje krew się nada?
Nie minęło wiele czasu. Musieliśmy sprawdzić twoją krew z moją. Nie wykluczyły się. Jak dobrze. Bolało cię? Twoją skórę niełatwo przebić. Leżeliśmy blisko siebie, a krew płynęła po specjalnych przewodach. Nie wiem, z czego je zrobili, ale były na pewno magiczne. Lekarz mówił, że to jedyna magia, jaka istnieje w tej lecznicy- narzędzia elfów. Gdyby nie klątwa, gdyby lekarz potrafił czarować... ale wiesz... Kiedy tak leżeliśmy to coś sobie uświadomiłam... zwłaszcza wtedy, kiedy przypadkiem parę kropel twojej krwi wniknęło do mojej żyły...
* * *
- Jesteśmy połączeni już na zawsze- wyszeptałem ci do uszka, pamiętasz?
- ... na zawsze...
- Tak. Twoja krew jest teraz moją. A moja twoją... Amelio...- Jestem niecierpliwym człowiekiem, chociaż staram się nie okazywać tej wady.
- Tak..?- Odwróciłaś się i spojrzałaś mi w oczy. Nie wiem, co w nich widzisz, ale ja.. w twoich zobaczyłem jedno.
- Powiedz „tak”.
- Słucham?
- Proszę. Powiedz „tak”. Dla mnie.
-... - Czy to będzie najważniejszym słowem w moim życiu?!- t... tak Zelgadisie...
* * *
Uśmiechnąłeś się tak, jak Nidy wcześniej... i zaraz potem poczułam niezwykłe ciepło, bijące od twojego uścisku. Chyba się w nim wtedy zatopiłam.
- Koch...
- O nie, ja to powiem- no nie, nawet w takiej chwili musisz mi przerywać, łobuzie?... Mój kochany łobuzek...- Kocham cię.
- I tak byłam pierwsza- to było chyba mruczenie, a nie słowo.
Po opuszczeniu lecznicy wędrowali jeszcze parę dni. Jednak szybko skierowali swoje kroki do domu. Do swojego wspólnego domu.
* * *
Koniec.
* * *
Radykalny edzio dla: WSZYSTKIIICH.
Wspierany utworem muzycznym: Wakatte Ithazu.
Z podziękowaniami dla mojego pingwinka XD.