A teraz już śpij...
by zdołowana Hoshi-bez-Darjeeling
************************************************************************************
Aby żyć, trzeba mieć coś, czego można się trzymać. Jakiś punkt zaczepienia... Cokolwiek. A ja nie mam już nic.
Nie, to nie znaczy, że nigdy go nie miałem. Kiedyś... tak, kiedyś wierzyłem w coś. Na początku chociażby w Smoki. Ale to mi zabrano... Bestialsko i okrutnie odebrano mi to. Razem ze wszystkim, co było dla mnie ważne. I nie zostawiono mi nic.
Patrząc z perspektywy czasu, byłoby lepiej, gdyby mnie wtedy zabili. Ale nie zrobili tego... Bo dla mnie nie było nawet takiej odrobiny litości.
Chrzest ognia... Prawdziwy chrzest ognia.
"Ogień pali, ale i oczyszcza. Trzeba przezeń przejść."
Mnie oczyścił ze wszystkich pozytywnych uczuć, jakie jeszcze we mnie były. Nie zostało mi już nic.
Ktoś kiedyś powiedział, że natura nie znosi pustki. Miał rację. Pustkę, jaką we mnie uczynił ogień, natura postanowiła wypełnić nienawiścią. I wyszło jej to znakomicie... Nienawidziłem Złotych Smoków. Nienawidziłem Mazoku. I ludzi też nienawidziłem. Nienawidziłem Garva-sama, kochając go jednocześnie, i to chore uczucie było jeszcze gorsze od zwykłej, czystej nienawiści. Ale najbardziej... najbardziej nienawidziłem siebie i swojego pieprzonego życia.
A czym jest nienawiść? Jaki ma wpływ na duszę?
"Miłość
Jak pięknie brzmi to słowo
Które dla mnie pozbawione jest znaczenia
Umarło
I ja też umieram
Bo jakże trudno jest żyć nienawiścią
W głowie już tylko zimna pustka
Jak czarna dziura wysysająca
Wszystko
Ginie gdzieś życie
I nawet śmierci już nie ma
Bo przestaje mieć znaczenie
Tak jak wszystko
I nie ma zmiłowania
Nie ma wybawienia
Nie ma zapomnienia
Ani odkupienia
Jest nienawiść
Nienawiść
Najpierw nienawidzisz czegoś
Potem już tylko nic zostaje
Umieram
Choć dla mnie śmierci też nie ma
Tylko nicość...",
pisała jakaś beznadziejna poetka. I wiersz też jest beznadziejny, ale sporo w nim prawdy. Zwłaszcza w słowach "potem już tylko nic zostaje"... Zwłaszcza w nich.
Dlaczego ja się wtedy nie zabiłem? Jak się teraz zastanowić, to... nie wiem. Wydaje mi się, że z chęci zemsty... której martwy już nigdy bym nie zrealizował.
Ale w gruncie rzeczy na zemście już potem też mi nie zależało. Oj, nienawidziłem. Ale zemsta nie zmieniłaby niczego.
To był czas zimnej, mrocznej pustki i cichych, bolesnych godzin. Nie pragnąłem już nawet umrzeć, ani nie pragnąłem żyć. To był rodzaj jakiegoś niesamowitego odrętwienia... Wydawało mi się wtedy, że nie zależy mi już na niczym ani na nikim. Przekonałem się jednak, że tak nie było. Wtedy, kiedy zabrano mi to znowu.
Garv-sama... Mistrzu, panie... Dzięki tobie poszedłem inną drogą... Złą, ale przynajmniej jakąś. Garv-sama...
I wtedy zemsta znów nabrała znaczenia.
Aby znów je stracić.
Bo pojawiło się coś oprócz nienawiści i znowu poczułem, że żyję... że istnieję... Pojawiła się bowiem litość, którą czułem dla tej malutkiej, złotej dziewczyny. Ta smoczyca w gruncie rzeczy znalazła się w podobnej sytuacji, co ja kiedyś. W ciągu krótkiego czasu traciła wszystko, nie wiedziała już, czego się trzymać... Było mi jej po prostu żal. W taki zwykły, obojętny sposób. Nie, nie pragnąłem jej wtedy pomóc i nie zrobiłem tego... Choć wystarczyłoby jedno zwykłe słowo. Gdybym powiedział wtedy "wybaczam", ona nie musiałaby nigdy przejść przez to piekło, na które mnie skazano.
Nie pomogłem jej. Ale zbawcze było dla mnie to, że nie nienawidziłem tej małej. Mimo, iż była Złotym Smokiem.
I wtedy zapragnąłem czegoś nowego. Nie śmierci. Oczyszczenia. Dla siebie i świata... Dla wszystkiego... Ponownych narodzin, po których świat byłby już czysty jak po deszczu. Nie udało się. Świat nie został oczyszczony.
Ale przynajmniej ja zostałem.
Trzecia szansa... I dylemat, co z nią zrobić. I jeszcze strach.
I wtedy stało się coś niemożliwego - ktoś pomógł mi. Bezinteresownie i z litości... po prostu pomógł.
I zacząłem się uczyć żyć od zera. Od podstawowych, najprostszych uczuć... To było trudne. Cóż z tego, że zna się dźwięk słowa "miłość", jeśli nie zna się znaczenia tego słowa... Ale bardzo się starałem, żeby się udało. I nie tylko ja.
I udało się.
A teraz jestem szczęśliwy. I czekam tylko, kiedy ktoś mi to wszystko zabierze, bo przecież nic tak pięknego nie może trwać... Ale jeśli tak się stanie, to... ja już...
Bo...
Nie pozwolę na to, by ktoś mi to odebrał!
************************************************************************************
Obudziła się. On znowu krzyczał przez sen. Krzyczał, że... nie chce jej starcić...
Kocha go. I on nigdy jej nie straci. Ale to wzruszające, że się boi... Mimo, że jest taki silny...
-Shhh... Uspokój się... Shhh... Nie bój się, zawsze będę z tobą... No cicho już... Kocham cię. A teraz śpij, ukochany. Śpij spokojnie.
************************************************************************************
[No i teraz patrzcie, jakie to było chore i dziwne. I w dodatku znoffu z wierszem w środku... bosh... jestem nie do reformy, wiem. Fik był beznadziejny. I dlatego albo dostanę Darjeeling i wrócą mi do głowy jakieś zdrowe pomysły, albo definitywnie koniec z moim pisaniem. Nie dostaję żadnych opinii, więc nie piszę - proste. Dlatego, jeśli nie będzie ani opinii, ani Darjeeling, czytacie moje słowa po raz ostatni (o ile wogóle ktokolwiek to czyta). Dlatego jeśli to mają być moje ostanie słowa, to chciałabym podziękować Sal, Ly, Boo i miss Marron. I zadedykować wszystko Kasi - za to, że jest. Być może żegnajcie, moi drodzy. (Oby nie.) Wasza Hoshiko
PS. Doceńcie przynajmniej fakt, że się starałam!]
1