Dawno, dawno temu w krainie, któej nazwy nie pamiętają najstarsi nawet bajarze, w chatce na skraju lasu mieszkało ubogie małżeństwo. Gdy urodziła się im córeczka, cieszyli się, lecz zdawali sobie sprawę, że nie stać ich na wychowanie dziecka.
Pewnego dnia odwiedziła ich tajemnicza kobieta. Zaproponowała, że weźmie dziewczynkę do siebie i wychowa jak swoje dziecko. Z ciężkim sercem małżeństwo oddało jej córeczkę. Wredy nieznajoma wyjawiła swoje imię.
Od tego dnia dziewczynka została córką LoN, a niewielkie poletko wieśniaków zaczęło przynosić plony, tak, że nie cierpieli już nędzy i głodu.
Mijały lata. Dziecko wyrosło na piękną dziewczynę. Ale nie było nikogo, kto by jej to powiedział. Mieszkała w ogromnym pałacu tylko z "mateczką" LoN. Ta, nie chcąc, by dziewczyna wbiła się w pychę, była dla niej dość surowa. Dzięki temu Amelia była cichą i skromną panienką.
Pewnego dnia, gdy Amelia miała trzynaście lat, mateczka LoN musiała wyjechać. Przed wyjazdem dała dziewczynie klucze do wszystkich komnat, przestrzegając ją przy tym:
-Pamiętaj, moje dziecko, możesz swobodnie chodzić po całym zamku, ale nie wolno ci wchodzić do najwyższej komnaty w najwyższej wieży :)
-Dobrze, mateczko.
Nieobecność LoN trwała trzy dni. Przez pierwsze dwa Amelia chodziła po komnatach, oglądając zgromadzone w nich dziwy. Trzeciego nie było już nic do podziwiania. Oprócz zakazanej komnaty.
I choć jej poczucie sprawiedliwości krzyczało jak mogło najgłośniej, wspięła się na najwyższą wieżę, po czym przekręciła klucz w drzwiach najwyższej komnaty.
Drzwi uchyliły się z głośnym skrzypieniem. W środku, skąpana w złocistym blasku, siedziała najdoskonalsza istota, jaką dane było kiedykolwiek oglądać śmiertelnym oczom. Żaden ludzki język nie jest w stanie opisać jej wyglądu; próbować to uczynić, to jak opowiadać niewidomemu o tęczy, głuchemu o sonatach albo swojemu kotu o istnieniu i losach duszy nieśmiertelnej.
Oczarowana cudowną istotą, Amelia wyciągnęła ku niej dłonie. Zapiekło, a na nadgarstku dziewczyny pojawił się pentagram. Próbowała go zetrzeć, ale wówczas identyczny znak pojawił się na drugim nadgarstku. Przeraziła się, zamknęła z pośpiechem komnatę i pobiegła do siebie.
Kilka godzin później LoN wróciła z podróży. Gdy Amelia wyszła ją powitać, uwagę Złotej Pani przykuły długie rękawiczki na dłoniach dziewczyny.
-Witaj, moje dziecko. Jak upłynął ci czas?
-Dobrze, mateczko. Nie wiedziałam, że w naszym pałacu kryją się aż takie cuda.
-A jak podobała ci się zakazana komnata?
-Nie wchodziłam do niej, mateczko. Przecież mi zabroniłaś.
-A jak wytłumaczysz mi to?
Szybkim ruchem ściągnęła z dłoni dziewczyny rękawiczkę.
-Nie złamałam twojego zakazu, matko.
W oczach Złotej Pani pojawił się nieziemski wprost smutek.
-Zawiodłam się na tobie. Okłamałaś mnie, więc nie jesteś już godna nazywać się moją córką.
Niespełna trzy lata później samotny jeździec błąkał się po po lesie. Towarzysze, z którymi wyruszył na polowanie, gdzieś zniknęli. W pewnym momencie dostrzegł kątem oka ruch w krzakach. Obrócił się. Z prawej. Skierował swe kroki w stronę niewidocznej istoty.
Nie był w zbyt dobrej kondycji. Szybko zaczęło mu brakować tchu, coś kłuło go w boku.
-Zaczekaj! Kim jesteś?
Istota zawahała się. Wykorzystał to i zmniejszył dzielący go od niej dystans.
Gdy znalazł się w odległości kilku metrów, potknął się i upadł. Wówczas tajemnicza istota zerwała się do biegu.
-Nie uciekaj! Nie skrzywdzę cię!
Próbował się podnieść, ale ból w kostce skutecznie mu to uniemożliwił.
-Pomóż mi, proszę - wyszeptał.
Zamknął oczy. Czuł, jak się zbliża, pochyla nad nim. Uchylił lekko powieki.
-Ty...ty jesteś dziewczyną!
Miał rację. Wpatrywały się w niego łagodne, choć lekko przestraszone, błękitne oczy. Delikatna dziewczęca twarz okolona była długimi, kruczoczarnymi włosami. Powędrował wzrokiem nieco niżej i spłonął rumieńcem. Dziewczyna była naga! Pewnie żyła w lesie już tak długo, że jej szata rozpadła się całkowicie. Odwiązał troki swojej peleryny i ostrożnie, by nie spłoszyć nieznajomej, zarzucił ją na jej ramiona.
-Ja jestem Zelgadis - powiedział wolno, wskazując na siebie.- A ty? - wyciagnął palec w jej stronę.
Potrząsnęła w milczeniu głową.
-Nie wiesz? Czy nie masz imienia?
Pokazała na swoje gardło i ponownie zaprzeczyła.
-Nie możesz mówić?
Skinęła głową, a na jej wargach pojawił się pierwszy nieśmiały uśmiech.
-Dobrze, że potrafię czytać z ruchu warg.
Czytać potrafił, sporny był natomiast poziom tej umiejętności. Wreszcie, po wielu próbach i przewertowaniu prawie całej znanej mu listy imion z Hermenegildą i Perpe uą włącznie, udało mu się odkryć miano nieznajomej. Nieme wargi ułożyły się w słowo "Amelia".
-Masz piękne imię...Czy chcesz...pojechać ze mną?
W oczach koloru nieba zagościła nadzieja.
Wkrótce po powrocie na zamek król Zelgadis (nie wspomniałam, że był królem? Wybaczcie, drobne przeoczenie:) pojął Amelię za żonę. Nie przeszkadzało mu, że dziewczyna nie może mówić. Kochali się i tylko to się liczyło. Jego niepokój budziły tylko piętna na jej nadgarstkach.
Minął rok. Królowa powiła ślicznego chłopca. gdy dumny ojciec świętował narodziny syna, Amelię odwiedziła dawno nie widziana osoba.
-Witaj, moja droga - rzekła na powitanie LoN.- Widzę, że powiodło ci się. Ale czy nie powinnaś mi czegoś powiedzieć?
Na chwilę Amelia odzyskała głos.
-Nie zrobiłam tego, mateczko. Nie weszłam do zakazanej komnaty.
-Nie nazywaj mnie mateczką! Nie zasługujesz na to.
Odebrała dziewczynie głos, wzięła z kołyski jej synka i na odchodne rzuciła:
-Przemyśl to, co robisz. Wkrótce dostaniesz jeszcze jedną szansę.
Gdy rankiem wyszło na jaw zniknięcie królewskiego syna, cały dwór zaczął szeptać za plecami króla, że królowa jest czarownicą.
Ale Zelgadis dostrzegł w jej oczach tak głęboki smutek, że nie był w stanie o nic jej oskarżyć. Jednak to zdarzenie rzuciło cień na ich związek.
Jak to w życiu bywa, minęło trochę czasu. Amelia urodziła kolejnego syna. W nocy znów odwiedziła ją LoN. Przysiadła na brzegu łóżka i delikatnie obudziła dziewczynę.
-Witaj znowu. Masz cudownego syna, wiesz? Urocze dziecko. Szkoda, że nie chcesz go zobaczyć.
Po wypełnionej smutkiem chwili milczenia dodała:
-Jeśli przyznasz się do swojego czynu, zwrócę ci go i pobłogosławię im obu. Czy chcesz mi coś powiedzieć?
Amelia czuła, że zabrnęła w swym uporze zbyt daleko, by obietnica Złotej Pani mogła być prawdą. Dlatego znów zaprzeczyła.
-Nie zrobiłam tego. Nie weszłam do zakazanej komnaty.
-Straciłaś w tym momencie drugie dziecko. Jak wytłumaczysz to królowi? Przemyśl to. Dostaniesz jeszcze jedną, ostatnią szansę.
Znów nie była w stanie bronić się przed oskarżeniami dworzan. A Zelgadis czuł coraz większy niepokój. Z miłości do żony nie oskarżył jej jednak o czary. Postanowił dać jej jeszcze jedną szansę.
Minął kolejny rok. Królowa powiła kolejne dziecko - dziewczynkę, kubek w kubek podobną do matki.
Gdy LoN pojawiła się w jej komnacie, Amelia chciała się przyznać. Chciała odzyskać synów, rozproszyć chmury coraz częściej zbierające się na czole Zelgadisa. Ale bała się kary za złamanie zakazu. Ze smutkiem w oczach powiedziała więc:
-Nie zrobiłam tego... Nie weszłam do zakazanej komnaty...
Rano dworzan powitał krzyk króla i nieme łzy królowej. Teraz Zelgadis nie mógł już nic zrobić. Oskarżył Amelię o czary, a ponieważ nie mogła się bronić, proces był krótki i zakończył się bolesnym dla obojga wyrokiem: śmierć przez ścięcie.
-Wybacz, najmilsza. Wiesz, że ci ufam i wciąż nie mogę uwierzyć, byś skrzywdziła nasze dzieci. Ale wszystko świadczy na twoją niekorzyść. Muszę im na to pozwolić.
Choć w jej oczach zebrały się łzy bólu i bezradności, skinęła ze zrozumieniem głową. Oto kara, jaką ponosi za złamanie zakazu. "Nie mogę pozwolić, by on też cierpiał. Mateczko, błagam, daj mi jeszcze jedną szansę."
Egzekucja miała odbyć się na wewnętrznym dziedzińcu zamku, w obecności nielicznych dworzan. Wprowadził ją na podest i nie poszczał jej dłoni nawet wówczas, gdy położyła głowę na pieńku.
Po raz ostatni spojrzała mu w oczy, otarła zabłąkaną łzę i złożyła na jego wargach łagodny, drżący niczym motyl pocałunek.
"Wybacz, mateczko. Wybacz, że złamałam twój zakaz i nie śmiałam się do tego przyznać. Pozwól mu poznać i wychować swoje dzieci."
Kątem oka dostrzegła, jak Zelgadis daje katu znak, wciąż trzymając ją za rękę. Widziała, jak zabójcze ostrze wznosi się nad jej głową. Ale ... nie poczuła chłodnej stali na karku. Ktoś powstrzymał dłoń mistrza śmierci.
-Czy chcesz mi coś powiedzieć?
-Tak, mateczko... Zrobiłam to... Weszłam to zakazanej komnaty... - wykrzyczała Amelia, łykając wielkie jak groch łzy.- Przebacz mi, mateczko.
-Żałujesz?
-Tak... żałuję, że... że złamałam zakaz... i... że cię okłamałam...
Po raz pierwszy od dłuższego czasu na wargach Złotej Pani zagościł uśmiech.
-Czy tak trudno było to powiedzieć? - nastała chwila milczenia.- A teraz pora na twoją karę. Łamanie moich zakazów nikomu nie może ujść na sucho.
-Wiem, mateczko - wyszeptała Amelia, kładąc głowę na pieńku.
LoN wzięła w dłonie topór i wzniosła go nad głowę. Dziewczyna zamknęła oczy i ścisnęła lekko dłoń męża.
Nagle jej uszu dobiegł wesoły, choć nieco metaliczny śmiech. Podniosła powieki i ujrzała swoich synów bawiących się u stóp Złotej Pani i córeczkę na jej ręku. Topór leżał daleko poza podestem.
-Naprawdę myślałaś, że to zrobię? Przecież jesteś moją córką.
-A... a kara?
-Twoją karą jest to - wskazała na piętna na nadgarstkach dziewczyny.- Miałam wprawdzie zamiar ukarać cię jeszcze dodatkowo, ale... ale uczucie, jakim obdarzył cię ten mężczyzna, jego wierność i przywiazanie sprawiły, że zrezygnowałam z tego pomysłu.
-Powiedz mi coś, młodzieńcze - zwróciła się do Zelgadisa.- Dlaczego jesteś przy niej, trzymasz ją za rękę? Przecież przez nią straciłeś... mogłeś stracić swoje dzieci.
-Pani, ja ją kocham. Nigdy nie uczyniła nic złego. Nie chciałem... nie mogłem uwierzyć, by była w stanie skrzywdzić nasze maleństwa.
-Dlaczego więc pozwoliłeś na to? - skinęła głową w stronę mistrza śmierci.
-Nie miałem wyjścia. Gdybym tego nie zrobił, mogłoby dojść do buntu, a tego nie chcę. Wiem, że Amelia rozumiała moje motywy.
Na wargach LoN igrał uśmiech.
-Pozwolisz, że zadam ci jeszcze jedno pytanie. Skoro tak ją kochasz, dlaczego nie zaprotestowałeś, gdy topór znalazł się w moich rękach?
-Ona ci ufa, Pani. Widziałem to wyraźnie w jej oczach. A skoro ona ufa, to ja też.
Śmiech Złotej Pani brzmiał niczym hymn radości.
-Moja córko, teraz wierzę, że nie złamałaś mojego zakazu umyślnie, a jedynie powodowana ciekawością. A ciekawość jest cechą ludzką.
LoN pobłogosławiła swoim dzieciom i obdarzyła ich szczęściem, jakie jest dane poznać tylko prawdziwie miłującym.
A jaki morał płynie z tej historii?
Kłamstwo może mieć większe konsekwencje niż przyznanie się do błędu.
I jeszcze jedno - nie bójmy się być ludźmi, być sobą, bo tylko odrzucenie może okazać się dla nas ratunkiem.
The Happy End :)
Bajeczka z morałem, a co?! Edzinka mię natchnęła. I bracia Grimm, of coz.
Dedykowane....hmmm.....oazowiczom :) i tym, którzy nie chowają się za maską, choć to czasem trudne. Jestem z wami, nie poddawajcie się, bo to "trzymanie się jedynej szlachetnej rzeczy" - cyt. z Ursuli le Guin.
Bluzgi i ewentualne pochwały wysyłajcie na PosteRestante lub daggol@op.pl
DagoMir