Internetowy miesięcznik dla harcerzy starszych i wędrowników
Strona www: http://www.natropie.zhp.org.pl/ e-mail: natropie@zhp.org.pl
Spis treści:
Od redakcji:
Wstępniak - Redakcja ................................................................................................ 2
Forum dyskusyjne
„Moralność - sztuka życia” - phm. Jolanta Łaba ...................................................... 2
O harcerzach na uroczystościach... - hm. Jakub Cichocki ....................................... 4
Wydarzenia
Zawody Ratownicze:
okiem Szefa HSR - hm. Rafał Klepacz ............................................................ 5
okiem zwycięzcy - phm. Mateusz Moryto ..................................................... 10
okiem organizatora - pwd. Magdalena Bocian ............................................. 11
Na tropie imprez
Biała Służba - raz jeszcze - phm. Ewelina Winiarczyk ............................................ 12
Dla każdego coś ciekawego
Na wszelki wypadek...(4) - phm. Marek Piegat ....................................................... 14
Unia Europejska - mój punkt widzenia - pwd. Agnieszka Łyczak ........................... 18
Stanąć na dachu Europy - phm. Ewelina Winiarczyk .............................................. 19
Biblioteczka „Walden” - Rafał Łoziński .................................................................... 21
Metodyka
Starszoharcerski Krąg Metodyczny - pwd. Jakub Wojtaszczyk ............................... 22
Na tropie środowisk
44 DSH „Krzemień 66” z Gniezna - pwd. daria Siwka ............................................. 23
Z archiwum Na tropie
Harcmistrz Władysław Ludwig (NT- lato 1997) - pwd. Arkadiusz Awin ................. 25
Od redakcji |
WSTEPNIAK
Zauważyliście, że już ósmy miesiąc spotykamy się na stronach Na Tropie? To ciekawe... a wydaje mi się jakbyśmy wczoraj dopiero postanowili, że będziemy wydawać internetowy miesięcznik. Pamiętam jak dziś, byłam przerażona. Miałam nagle stać się częścią redakcji gazety, którą kiedyś czytałam regularnie. Potem mniej regularnie głównie z powodu tego, że tak właśnie ona wychodziła
No i proszę...
Mamy miesięcznik, z którego mniej lub bardziej jesteśmy zadowoleni, i wiecie co? Mam takie wrażenie, że wszystko zależy od Was więc czytajcie i piszcie, co Wam tylko przychodzi do głowy.
A w tym numerze polecam relacje z Ogólnopolskich Zawodów w Ratownictwie ZHP, które odbyły się w Szczecinie. Wszyscy, którzy nie byli niech żałują bo było super.
Poza tym Ewelina pisze o swojej wyprawie na Mont Blanc - tylko pozazdrościć albo... samemu się wybrać. I te zdjęcia, ach, kiedy znów będą wakacje?
Harcerze biorą udział w różnych uroczystościach, często organizują tam zabezpieczenie medyczne i wiecie, kogo muszą ratować? Oczywiście innych harcerzy. O tym dlaczego tak się dzieje przeczytajcie w artykule Kuby.
Kim byli Ci nienagannie umundurowani wędrownicy, którzy z Wędrowniczej Watry wyjechali ze zwycięskim proporcem? Daria pisze o nich dokładnie w cyklu - na tropie środowisk.
Ja życzę Wam miłej lektury i czekam na słowa krytyki lub uznania,
pozdrawiam
Katarzyna Krawczyk
PS. Na stronie http://www.forum.zhp.org.pl/ czekamy na uwagi na temat „Natropków”.
Forum dyskusyjne |
„MORALNOŚĆ - SZTUKA ŻYCIA”
Moralność to słowo kojarzące się dość jednoznacznie. Każdy kto je usłyszy, wie z czym to się „je”: zasady, ograniczenia, prawa do przestrzegania, nauki autorytetów, pouczenia starszych i bardziej doświadczonych itp. itd. Są też tacy, którzy uważają, że moralność to spawa subiektywna, a więc taka, którą każdy może rozumieć po swojemu i układać wedle własnej intuicji, indywidualnych pragnień i kaprysów. To zwiększa moralny mętlik w głowach poszukiwaczy prawdy i wartości, którymi można się kierować w życiu.
Ostatnio wpadła mi w ręce książka autorstwa Juana Luisa Lorda'y, której tytuł zacytowałam w nagłówku niniejszego artykułu. Jest to ciekawa, godna polecenia pozycja, która natchnęła mnie do podzielenia się z Wami kilkoma uwagami dotyczącymi mojej obserwacji życia moralnego instruktorów ZHP. Co sądzicie na ten temat? Zapraszam do głębokiej refleksji, nad sobą samym przede wszystkim, oraz nad problemem moralnych dylematów każdego instruktora.
Moralność jest słowem pochodzącym z łaciny, które oznacza `zwyczaj'. W swoim znaczeniu moralność oznacza więc `sztukę dobrych zwyczajów'. Chodzi o zwyczaje dobre dla człowieka, dające mu mądrość, dojrzałość i doskonałość. Kiedy zastanowimy się głębiej nad znaczeniem tego słowa, dojdziemy do wniosku, że każdy kto chce żyć moralnie, powinien nauczyć się różnych postaw i przyzwyczajeń, które pozwolą doskonalić się w tym zakresie.
Zwyczaj jest czymś, co człowiek przyjmuje wraz z wychowaniem w rodzinie, w szkole,
w pracy itd. Zobaczcie ile zwyczajów przyjmujemy tylko dlatego, że tak nas nauczono,
np. podajemy rękę na powitanie, obdarowujemy się prezentami z różnych okazji, ustępujemy miejsca w autobusie, dziękujemy za okazaną dobroć. Często nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy dobrze lub źle wychowani właśnie dlatego, że przyzwyczailiśmy się do pewnych zachowań i postaw. Formacja moralna polega więc na zdobywaniu wiedzy, a także nabywaniu niezbędnych przyzwyczajeń, które pozwalają żyć zgodnie z określonymi zasadami.
Moralność jest rodzajem sztuki. Przykładowo, malując obraz należy zdobyć zarówno podstawy teoretyczne, jak i praktykę w działaniu, by stworzyć piękne, wartościowe dzieło. „Nikt nie może dobrze żyć tylko dzięki pragnieniu. Potrzebne jest najpierw uświadomienie sobie, na czym polega dobre życie, a potem nabycie nawyków niezbędnych do wprowadzenia w życie owej świadomości.” (cytat za autorem wspomnianej lektury). Moralność jest więc sztuką dobrego, prawdziwie pięknego życia.
W harcerskim wychowywaniu często zapominamy o naszej moralności. Mówimy dużo o Prawie Harcerskim, o Przyrzeczeniu i Zobowiązaniu Instruktorskim, powołujemy się na honor
i uczciwość. A przecież praca nad sobą to właśnie ćwiczenie woli i charakteru w celu nabywania wiedzy i przyzwyczajeń, które pomagają żyć dobrze. To kształtowanie moralności, ćwiczenie ducha i dążenie do doskonałości.
Niestety, częstym zjawiskiem jest to, że im instruktor wyższy ma stopień, tym bardziej jest przekonany o swojej doskonałości i zapomina o pracy nad sobą. O zgrozo, zdarza się to również wśród młodych drużynowych! Osobnicy, o których mowa uwielbiają prawić kazania, opowiadać patetyczne gawędy o wychowaniu i godnych naśladowania postawach. Karzą za niegodne harcerstwa zachowania, nagradzają za dobre uczynki i zawsze wiedzą jaką dać dobrą radę zagubionemu na drogach harcerskich wartości wychowankowi. Sami zaś ani myślą stosować się do nauki jaką głoszą. Każdy z nas zna przynajmniej jednego takiego instruktora: gdy mówi
o harcerstwie, to wszyscy wokół cichną i słuchają w nabożnej prawie czci, a potem ze zdumieniem patrzą na to jak tenże instruktor klnie, plotkuje, wykorzystuje swoich podwładnych, oszukuje
w rozliczaniu obozu, nie dotrzymuje słowa, okłamuje rodziców albo nauczycieli, zaniedbuje obowiązki wobec drużyny czy hufca itp. itd. Oczywiście nie wszyscy są hipokrytami, nie każdy jest taki, że co innego mówi, a co innego robi.
Gdyby każdy z nas zastanowił się nad swoimi „grzeszkami”, okazałoby się, że w ZHP nie ma ani jednego instruktora, który nie miał potknięć czy chwil słabości. Okazałoby się, że każdy z nas ma coś na sumieniu, coś nad czym ciągle trzeba pracować. Istotne w tego typu refleksji jest to, żeby się nie zniechęcić samym sobą, i jednocześnie nie lekceważyć swoich wad. Ważne, by na nowo podejmować trud pracy nad sobą, by wciąż próbować zdobywania dobrych przyzwyczajeń.
Na jakimkolwiek jesteśmy poziomie tzw. harcerskiego wyrobienia, zawsze musimy czuwać nad swoim postępowaniem. Trzeba też uświadomić sobie, że im wyższy stopień i funkcję obejmujemy, tym bardziej musimy pracować nad sobą. Dlatego im wcześniej zaczniemy doskonalić się moralnie, tym lepsze efekty odnosić będziemy w wieku starszym.
Zastanów się, Druhno i Druhu, kimkolwiek jesteś, jakikolwiek masz stopień, jakąkolwiek pełnisz funkcję - jaka jest Twoja moralność. Czy zastanawiasz się nad swoimi wadami? Czy poprawiasz błędne postawy? Jak bardzo potrafisz być uczciwy w odpowiedzeniu sobie na pytanie: czy jestem zawsze dobrym człowiekiem? Masz odwagę przyznać się do potknięć i poprawić się? Zastanów się nad tym codziennie.
Piszcie, co sądzicie na temat kształtowania moralności wśród harcerskiej braci. Na pewno macie mnóstwo spostrzeżeń.
phm. Jolanta Łaba
kierowniczka Zespołu
Wychowania Duchowego i Religijnego
HARCERZE NA UROCZYSTOŚCIACH PAŃSTWOWYCH
- TAK CZY NIE?
Można by cię spodziewać, że odpowiedź na to pytanie jest niezmiernie prosta. Oczywiście tak! Przecież wychowanie patriotyczne i służba jest nieodłącznym elementem harcerskiego wychowania.
No właśnie, ale... Od kilku lat jestem organizatorem zabezpieczeń medycznych na centralnych obchodach świąt państwowych i innych organizowanych w Warszawie, a także uroczystości takie jak na przykład pogrzeb Stanisława Broniewskiego „Orszy”. Takich „imprez” jest w naszym mieście niezmiernie dużo. Wiadomo - Warszawa. Zawsze jesteśmy przygotowani
i gotowi do niesienia pomocy potrzebującym. Niestety ... 90% interwencji dotyczy harcerzy biorących udział w tych uroczystościach.
Jakie są tego przyczyny? Przecież w większości są to młodzi ludzie. Silni, wysportowani i... często bardzo zmęczeni i z dalekich miejscowości.
Myślę, że każdy instruktor powinien przemyśleć sens uczestnictwa harcerzy w jakiejkolwiek uroczystości. Udział w „czymś takim” powinien być dla harcerza przyjemnością, a przynajmniej powinien wiedzieć, po co tam stoi i czego tak naprawdę ta uroczystość dotyczy. Podstawową więc sprawą powinna być zbiórka, która przybliży harcerzom uroczystość, na której mają się pojawić. Nie zbiórka w formie pogadanki, a zbiórka, której uzupełnieniem będzie udział w uroczystościach. Młody harcerz, stojący niejednokrotnie na zimnie, musi widzieć w tym sens. Co więcej, ten sens powinni widzieć także jego rodzice, którzy decydują o tym czy pójdzie na następne takie uroczystości czy też nie. Niestety w obecnym czasie siła patriotyzmu wśród społeczeństwa mocno osłabła, tak więc nie każdy rodzic będzie dumny z tego, że jego dziecko stoi pod Grobem Nieznanego Żołnierza i bierze udział w doniosłej uroczystości.
Przygotowanie harcerzy do takiej uroczystości powinno mieć dość szeroki wymiar. Od wprowadzenia w tematykę uroczystości poczynając. Myślę jednak, że warto także zwrócić uwagę na taki „szczegół” jak umundurowanie harcerzy biorących udział. Mają być oni przecież wizytówką naszego związku. Stoją w najbardziej eksponowanych miejscach, a co się dzieje? Stoją harcerki
w butach na obcasie i kolorowych spodniach. Stoją harcerze w mundurze galowym, do którego mają założone kolorowe adidasy. Stoją młodzi ludzie w mundurach harcerskich z powkładanymi rękami do kieszeni, zupełnie nie zainteresowani tym, co się dzieje. A obok nich stoi druh drużynowy w czerwonych spodniach, bluzie mundurowej, z wystającym spod spodu „cywilem”,
w adidasach i kolorowej kurtce. Rzec by można „jaki przykład...”. Nie można mieć pretensji do samych harcerzy, w końcu z kogoś biorą przykład i kogoś starają się naśladować.
Drugi element, który być może jest istotniejszy dla mnie jako szefa zabezpieczenia medycznego. Mianowicie posiłek spożyty przez harcerzy przed udziałem w takich uroczystościach.
Standardową odpowiedzią harcerza, który zemdlał na pytanie „co dzisiaj jadłeś?”, jest „No, w zasadzie to nic druhu”. Warto tu napomknąć, że najczęściej pytanie takie jest zadawane około godziny 12, bo o tej porze zaczynają się takie uroczystości. Cóż można więcej rzec? My już nie pytamy o nic, tylko dajemy kubek z wodą, kawałek czekolady i sadzamy harcerza na tyłach, żeby nabrał sił.
Co na to drużynowi, którzy przyprowadzają młodych harcerzy? No, najczęściej to twierdzą, że nie są w stanie upilnować harcerzy w domu. A może wystarczyłoby porozmawiać z rodzicami. Bardziej zadbać o to, żeby rodzice wiedzieli dokładnie, gdzie udają się ich dzieci i jak mają je na tą imprezę przygotować. Myślę, że to naprawdę niewiele kosztuje, a zyskujemy w oczach rodziców, jak i może przede wszystkim nasi harcerze, którzy nie będą mieli z takich uroczystości przykrych wspomnień, a jedynie dość pozytywne.
Jeśli uroczystości składają się z kilku części, a tak dzieje się najczęściej np. 1 sierpnia, to warto zadbać o to, aby harcerze mieli co zjeść w przerwach pomiędzy poszczególnymi elementami. Nie wystarczy wysłać ich w dłuższej przerwie do sklepu, bo najczęściej kupią sobie Colę, Fantę
i batonika. Jak na cały dzień chodzenia od miejsca do miejsca to trochę mało, nieprawdaż druhowie drużynowi?
Myślę, że tego tematu nie trzeba dalej rozwijać.
Jest jeszcze sprawa drużyn, które przyjeżdżają z dalekich miejsc i stron oraz nocują
w Warszawie przed uroczystościami. Jeśli organizujemy taki rajd, a impreza odbywa się
w niedzielę, to nie forsujmy dzieci na siłę przez piątek i sobotę, bo koniecznie muszą jak najwięcej zobaczyć w Warszawie. Z takiego rajdu nie wyjdzie nic dobrego. Dzieci namęczą się w dwa dni,
z których będą pamiętały przede wszystkim ból nóg, a i niedzielna impreza skończy się ciemnością przed oczami i jeśli służba medyczna nie zdąży, upadkiem. Nic ciekawego. Harcerz nie będzie wspominał zbyt miło takiego rajdu.
To są spostrzeżenia wyniesione z rozmów z harcerzami, którzy mieli nieszczęście i stali się podczas uroczystości naszymi pacjentami. Nie ma innych powodów, dla których spotykają się
z nami tak blisko. Naprawdę wielką radość (czarny to humor, ale zawsze humor) sprawia nam interwencja dotycząca osoby starszej. Ona najczęściej chce łyczka wody, czy usiąść na chwilę. Siada obok grupy harcerzy bladej i zmęczonej, a niejednokrotnie podsypiającej po dwóch nieprzespanych nocach.
Polecam druhom pod rozwagę i przemyślenie udział w następnych uroczystościach, które będziemy obchodzić razem w Warszawie. Nie życzę spotkania z nami na stopie służby a jedynie
w przyjacielskiej atmosferze, kiedy będziemy mogli sobie powiedzieć - UFF - nareszcie nie musieliśmy interweniować - to marzenie każdego ratownika.
CZUWAJ!
hm. Jakub Cichocki
Wydarzenia |
OGÓLNOPOLSKIE ZAWODY ZHP W RATOWNICTWIE
W dniach 27-29 września w Szczecinie odbyły się IV Ogólnopolskie Zawody ZHP w Ratownictwie. Organizatorem zawodów była Harcerska Grupa Ratownicza „POMORZE” i Harcerska Szkoła Ratownictwa. Poniżej 3 relacje - szefa HSR, uczestnika i organizatora zawodów.
Zawody w Ratownictwie - spojrzenie subiektywne
Chciałem napisać krótka relację - ale nie dało się o tych zawodach napisać krótko...
Jadę do Szczecina. Trochę daleko. Jest noc z czwartku na piątek i staram się zdążyć na 6.00. Jadę na zawody już... szósty raz. Kiedyś miały formułę zlotu drużyn ratowniczych
i medycznych. Ale ta wyczerpała się, w sprawdzeniu swoich umiejętności medycznych chcieli brać harcerze nie tylko z drużyn medycznych i ratowniczych. Stąd w 1998 roku w Poznaniu po raz pierwszy zorganizowaliśmy zawody, dostępne dla każdego harcerza. Potem był rok przerwy, nastepne zawody w Perkozie, w zeszłym roku w Łodzi. Teraz Szczecin. Jakie będą te zawody? Jacy przyjadą uczestnicy? Nie ma co się zastanawiać. Trzeba poczekać i zobaczyć...
Zawody składały się z kilku konkurencji. Już w piątek odbyła się gra ratownicza. Gra rozpoczęła się od zwiadu lotniczego, którego celem było wskazanie na mapie za pomocą współrzędnych rejonu, w którym wydarzył się wypadek. Następnie w ten rejon udały się zespoły. Na miejscu wspólnie rozstawiono szpital polowy i patrole rozeszły się na punkty gry. Na poszczególnych punktach patrole wykonywały zadania z zakresu: resuscytacji krążeniowo - oddechowej, poszukiwania i ewakuacji poszkodowanych z rumowisk, ratownictwa wodnego, ratownictwa wysokościowego, ratownictwa drogowego, transportu poszkodowanych. Ponadto patrole musiały wykonać testy na inteligencje i wykonać zadania integrujące zespół.
W Szczecinie śniadanie i przygotowanie do zawodów rusza pełną parą. Widać,
że szczecińscy harcerze nie oszczędzali czasu na przygotowania i planowanie. Mariusz Cyrulewski Komendant zawodów, a jednocześnie komendant Hufca ZHP Szczecin - Pogodno wydaje ostatnie polecenia, sprawdza czy wszystko jest tak, jak miało być. W przedzawodowej krzątaninie byle drobiazgi urastają do rangi problemów. Świadczy to tylko o tym, że wszystkim tu zależy na dobrej organizacji i na tym, żeby wszystko poszło z planem. Patrole nie mają problemów z dojazdem do szkoły, w której jesteśmy zakwaterowani. Specjalna przepustka, pozwala uczestnikom zawodów jeździć w ten weekend środkami komunikacji miejskiej bez biletu. Na apelu rozpoczynającym zawody nie byłem. Już przygotowywaliśmy w lesie piątkową grę.
O 12.00 Mariusz zebrał przedstawicieli patroli do autobusu żandarmerii wojskowej. Musieli mieć telefony komórkowe. Autobus zawiózł wszystkich na lotnisko i tam trzeba było przesiąść się do samolotu AN 2, który wykonał nalot nad miejscem gry. Zadaniem uczestników było odszukać pomarańczowy dym i nanieść miejsce skąd on się wydobywał na mapę. No i tu pierwsza nerwówka. Samolot nie chce „odpalić”. Ktoś w eter rzuca - „weźcie go na pych !” - ale organizatorom wcale nie jest do śmiechu. Po wymianie akumulatorów maszyna wreszcie startuje, ale opóźnienie wyniosło 40 minut!
Po określeniu miejsca na mapie, sms'em podawane są namiary dla patroli. Tam wszyscy spotykają się i ruszają na miejsce, gdzie toczyć się będzie gra.
W tym czasie my rozkładamy nasze „zabawki”. Kasia Krawczyk idzie z fantomem
na punkt, na którym ma być oceniane prowadzenie resuscytacji, druhowie z Infogryfu wyładowują sprzęt alpinistyczny. Na ich punkcie trzeba będzie zjechać całym zespołem
z wysokości - wraz z poszkodowanym w koszu ratunkowym. Technika zjazdu dowolna. Na innym punkcie uczestnicy będą się wspinać na przyrządach. Po prostu - pionowa wspinaczka na linie z płanietką i krolem. Punkty ratownictwa wysokościowego zabezpieczają też strażacy z sekcji ratownictwa wysokościowego. Gdzie indziej w zadymionym tunelu trzeba będzie odszukać poszkodowanego i ewakuować go dowolną metodą nasobną. W innym miejscu,
w labiryncie tez trzeba będzie odszukać poszkodowanego, tylko że ewakuacja ma nastąpić
za pomocą deski ortopedycznej. Ziele przebiera się w kombinezon, zakłada uprząż skoczka spadochronowego. Będzie symulował spadochroniarza, który wylądował na drzewie. Trzeba będzie - uważając na ew. urazy - jakoś go ściągnąć. Pomoc drogowa zrzuca starego pogruchotanego fiata 125. Tu będzie rozgrywała się konkurencja ratownictwa drogowego.
Na punktach będzie jeszcze wypełnianie testów na inteligencję, (bo ratownik ma być nie tylko silny), gdzieś rozwija się tor przeszkód do pokonania z noszami. Będzie też trzeba namówić druha udającego samobójcę do odstąpienia od zaplanowanego czynu. Taki trening negocjacji. Kręcą się wozy straży pożarnej i pogotowia ratunkowego. Pomiędzy nimi, w policyjnej Octavi jeździ Mariusz, osobiście dopilnowując wszystkiego.
Ja wyciągam ponton, składamy go z chłopakami ze Szczecina. Na punkcie, na którym będę stał, sędzią głównym jest instruktor WOPR. Oceniane będą umiejętności niesienia pomocy na wodzie. Na małym leśnym jeziorku już pływa ponton straży pożarnej i dwóch nurków strażaków - zabezpieczających konkurencję. Jeden ratownik WOPR jest na pontonie i zabezpiecza symulanta.
A symulant... ma siedzieć w wodzie i udawać, że tonie. Woda ma 7 stopni a symulantem mam być ja - na zmianę z Igorem. Zakładamy pianki, szykujemy się, określamy, gdzie trzeba podpłynąć, ostatnie uwagi do oceniania konkurencji itp. Czekamy.
Gra generalnie spodobała się uczestnikom zawodów. Oprócz funkcji sprawdzającej pełniła też funkcję edukacyjną. Gra dobitnie wytknęła niektórym patrolom braki
w wyszkoleniu - zwłaszcza specjalistycznym: wodnym i wysokościowym. Po zakończeniu gry,
ok. 22.00 zespoły wróciły do szkoły, która aktualnie stała się bazą noclegową, na rozpoczynający Zawody kominek.
Wreszcie są. Patrole przychodzą co 30 minut. Na zmianę z Igorem taplamy się
w wodzie, łapiemy koło ratunkowe, dajemy się wciągnąć na ponton, tam tracimy przytomność, pozwalamy się wynieść na ląd, dajemy się ułożyć w bocznej bezpiecznej
i przykryć kocem. Przychodzą patrole. Znam tu prawie wszystkich. To jest mój pierwszy kontakt z uczestnikami zlotu, bo od rana siedząc w lasku nie widziałem się z nimi wcześniej. Kto więc przyjechał? Jedna z pierwszych ekip, która przychodzi to VAMOS, grupa ratownicza z Elbląga, w charakterystycznych czerwono-czarnych polarach. Z 5 osób, które przyjechały z VAMOSU troje jest instruktorami HSR. Kolejno zjawiają się trzy ekipy z Wielkopolski, z klubu ratowniczego. Witam się z Izą, Joasią, Krzyśkiem (który zapuścił ohydną brodę), jest Rzyto, ratownik medyczny. Przyjechała HGR OPOLE z jej szefem Mateuszem - trzonem zespołu prawnego HSR. Trochę żałuję, że nie ma drugiego Mateusza z tej HGR, bo mam do niego jedną ważną sprawę - ale skręcił nogę w kostce i... nie przyjechał. Przychodzą sympatyczne druhny z Goleniowa (z tamtejszej HGR) świetnie dające sobie radę, patrol ze Stargardu Szczecińskiego, pojawia się ekipa z Otwocka, jest grupa reprezentująca inspektorat ratowniczy chorągwi podkarpackiej z Rzeszowa - rekordziści odległości. Pojawia się na zielono umundurowany HGR z Gdyni. Jako ostatnie, już po zmroku zjawiają się dwie ekipy z Lublina. Jedną z nich kieruje Sylwia, szefowa inspektoratu ratowniczego chorągwi lubelskiej i tegoroczna absolwentka kursu instruktorskiego HSR.
Zimno, ale daję radę. Sytuację ratują termosy z ciepłą herbatą. Całość idzie nad wyraz sprawnie. Choć są punkty, gdzie 30 minut nie wystarcza na pełną realizację zadania i są takie gdzie 30 minut to aż nadto. U nas, widzę, że problemem jest wykorzystanie kołowrotu, którego lina ma pomóc w powrocie po akcji. Gdy pytam jak idzie na innych punktach, to poza małymi zastrzeżeniami wszyscy są zadowoleni z gry.
O 22.00 zaczyna się znoszenie sprzętu, odjeżdżają wozy specjalistyczne straży, przyjeżdża laweta po wrak fiata, zrzucam piankę. Jedziemy do szkoły.
Kominek... po całonocnej podróży i popołudniu spędzonym w wodzie... niechcący... zasypiam. Zapamiętałem tylko okrzyki Goleniów, Goleniów aijaija o! i to, że było mało śpiewania...
Drugiego dnia zawodów odbyły się ćwiczenia integrujące ze strażą pożarną.
W symulowanej katastrofie drogowej ratowaniem poszkodowanych zajęli się wolontariusze, a po kilku minutach dołączyły do nich zawodowe jednostki straży pożarnej i pogotowie ratunkowe. Ćwiczenie zostało omówione, gdzie bardzo wysoko zostały ocenione umiejętności harcerzy ratowników. Ćwiczenia obserwował zastępca komendanta wojewódzkiego PSP i koordynator medyczny komendy wojewódzkiej PSP w Szczecinie.
No tak. Jest nas 25 osób. Mamy udawać, że niby przypadkowo, jako grupa „przypadkowych świadków zdarzenia”, znaleźliśmy się w pobliżu miejsca wypadku drogowego. Nie wiemy w sumie nic - ani ilu będzie poszkodowanych, ani co konkretnie się stało. Wyposażenie takie, jakie mogą posiadać przejeżdżający obok wypadku kierowcy. Apteczki, opatrunki, rękawiczki jednorazowe, jakiś kołnierz, opatrunki osobiste. Przewidujemy, że będzie około 40 poszkodowanych, więc dzielimy się na kilka podgrup. Sylwia będzie zawiadywała punktem medycznym, gdzie chcemy składać - odpowiednio posegregowanych - poszkodowanych. Jurek będzie zabezpieczał teren, a kiedy przyjedzie Policja - ma się włączyć do akcji, Iza kieruje grupą uderzeniową - ma koordynować prace w rejonie wypadku. Ja też. Na lotnisku aeroklubu szczecińskiego dym sygnalizuje rozpoczęcie ćwiczenia. Zajeżdżamy dwoma mikrobusami. Na miejscu przewrócony na bok przegubowiec i jeszcze trzy samochody. Jeden dachował, drugi wbił się w tył autobusu. Zewsząd słychać jęki i krzyki rannych. Obiegam całe miejsce, zdarzenia - na szczęście nie jest zbyt rozległe. Jakoś oceniam liczbę poszkodowanych i dzwonię do straży pożarnej
na 998. Poza dowódcą i dyspozytorem - strażacy nie wiedzieli, że dziś będzie ćwiczenie.
A nawet dowódca nie wiedział, o której godzinie się zacznie, i tak jak ja, nie wiedział, co zastanie na miejscu. Zabezpieczamy rannych, próbuję jakiejś dziewczynie założyć tekturowy kołnierz. Walczę z kołnierzem, gdy nadjeżdżają dwa wozy techniczne straży pożarnej. Witam ich i mówię, co się stało. Pojawia się też policja. Akcja trwa. Znosimy rannych, Sylwia jakoś koordynuje prace punku medycznego, ale robi się tłok. Przyjeżdża pierwsza karetka. Koordynatorem medycznym ćwiczenia jest Małgorzata Zembrzuska - Przewodnicząca Rady Programowej HSR. Bałagan. Nie wiadomo, kto ma regulować ruch - Policja, Straż czy my. Gosia z Sylwią zaczynają pomału panować nad ruchem poszkodowanych. Krąży coraz więcej karetek wywożących poszkodowanych z rejonu zdarzenia. Wszyscy pracują razem. Nie jest rzadkością scena, w której strażak, harcerz, policjant i sanitariusz pogotowia niosą jedne nosze.
Wszędzie reporterzy, telewizja, kamery. Nie wyganiamy ich. To ćwiczenie to trochę promocja pozytywnego wizerunku harcerstwa. Fascynujące jest to, że przyjechali ludzie
z całej Polski i wszyscy udzielają pomocy według tego samego schematu. W dodatku straż udziela jej tak samo. To dlatego, że program szkolenia HSR był tworzony w oparciu o system Krzysztofa Panufnika. Sam Krzysztof Panufnik jest członkiem Rady Programowej HSR
a ponadto w jego systemie szkoleni są strażacy.
Pomału sprzątamy. Ostatni poszkodowani wywożeni są przez karetki. Cała akcja trwała 45 minut... Strażacy zwijają nożyce. Pocięli trochę samochodów, połamali. Pakujemy się do samochodów i odjeżdżamy. Za pół godziny omówienie ćwiczenia.
Wysoko nas oceniają - ja strażaków zresztą też. Ofiarni, pomocni. Zabrakło oznaczeń osób kierujących akcją. Niedopowiedziane zostało kto kieruje ruchem. Dyskusja - czy powinniśmy segregować czy nie? W sumie tak, ale czy przypadkowi świadkowie wypadku mają karty segregacyjne? Straż też ich nie miała...
Ogólnie bardzo pozytywnie. Osobiście stałem się zwolennikiem wspólnych ćwiczeń ze strażą. Strażacy uwierzyli, że na miejscu wypadku nie zawsze muszą być sami, harcerze potwierdzili swoje umiejętności. Każdy wyciągnął dla siebie jakieś wnioski. Później pomyślałem sobie, że to ćwiczenie to było jedno z najważniejszych wydarzeń na Zawodach.
W sobotę po południu ratowników biorących udział w zawodach czekały sprawdziany sprawnościowe. Do pokonania był bieg przełajowy na ok. 4 km, wspinaczka na przyrządach, test coupera, testy na ergonometrach, pływanie na dystansie 200 metrów. Zajęcia trwały do bardzo późnych godzin wieczornych, w związku z czym nie odbył się zaplanowany wcześniej kominek.
Po obiedzie. Brzuch trochę pełen, ale przygotowuję się do biegu przełajowego. To popołudnie mam na zawodach wolne, więc też chcę się sprawdzić. A ponadto, trochę boję się wizerunku „szefa - urzędnika”, więc chcę pokazać, że szefostwo - mimo swojej ważnej funkcji jest sprawne i gotowe. No więc rozgrzewam łydki... Widzę, że rozgrzewa się też Krzysiek Piotrowski z Piły i wiem, że na pierwsze miejsce nie mam co liczyć... Bardzo podobają mi się te konkurencje. No i start. A bieganie to taka dyscyplina, gdzie jest dużo czasu na rozmyślania - bo i co robić jak się biegnie?
Pamiętam, że gdy pierwszy raz wprowadziliśmy sprawdzian fizyczny na kursie
na odznakę Ratownik Medyczny ZHP w stopniu II (instruktorskim), to towarzyszyły temu pewne opory. No bo przecież, żeby szkolić ludzi to trzeba umieć pływać? Albo te 3000 metrów w 15 minut. To naprawdę konieczne? Niby nie, ale chcieliśmy żeby instruktorzy ratownictwa to byli ogólnie sprawni ludzie. Chcieliśmy wymóc pewną elementarną sprawność ruchową. I bardzo dobrze, że takie konkurencje znalazły się na zawodach. Są one jasnym drogowskazem dla drużynowych i szefów jednostek, które w przyszłości będą chciały brać udział w zawodach. Chcecie być dobrzy? Musicie być sprawni.
Biegnę gdzieś w środku stawki i widzę, że jest jakiś problem z trasą. Różni ludzie pobiegli różnymi drogami, trochę zawiodło oznaczenie. Ale to nie jest najważniejsze. Wszyscy są. Dyszą, opierają ręce na kolanach... Teraz następna część. Wspinasz się na linę. Na krolu i płanietce (małpie). Wisisz 2 metry nad ziemią i wspinasz się w górę. Tylko co chwila cię opuszczają. I tak masz do przewinięcia 50 metrów liny. Dla niektórych mordercza konkurencja. Odpowiedzialna za tą część zawodów - Magda Bocian denerwuje się tym, że konkurencja przedłuża się. Magda została instruktorką HSR w 1997 roku... A w tym roku zimą na kursie w Jagniątkowie robiła staż do klasy instruktor - wykładowca HSR. Przypomina mi się to wszystko, bo pomału dociera do mnie jak długo ci ludzie pracują w harcerstwie, jak długo nasze orbity czasem się zazębiają i jak wiele dobrego robią.
Ale dość wspomnień. Zrobiło się trochę późno więc uczestnicy jada od razu na basen Z testu coupera trzeba będzie zrezygnować, a ergometry przeprowadzić w szkole - po powrocie
z basenu. Ja wracam do szkoły. W komendzie zawodów przygotowania do jutrzejszego dnia. Najważniejszego na zawodach. Wpadam w wir pracy, przygotowujemy z Kasią Krawczyk prezentację na jutro i... nie zauważam jak robi się bardzo późno i organizm bardzo dopomina się o krótki chociaż sen...
W piątek została zorganizowana konferencja „Wolontariat w ratownictwie”, w której uczestniczył Naczelnik ZHP hm. Wiesław Maślanka, Przewodnicząca Rady Programowej HSR Małgorzata Zembrzuska, Szef HSR hm. Rafał Klepacz, Kierownik Wydziału Specjalności GK ZHP hm. Zygmunt Kandora, Szef Inspektoratu Ratowniczego Chorągwi Zachodnio - Pomorskiej hm. Przemysław Jodel, przedstawiciel Komendy Głównej PSP, zastępca komendanta wojewódzkiego PSP mł. bryg. Henryk Cegiełka, koordynator ratownictwa medycznego komendy wojewódzkiej PSP dr. med. Stanisław Kulawiak, Naczelnik Sekcji Prewencji KMP kom. Ireneusz Knopa, Zastępca Naczelnika Sekcji Ruchu Drogowego KMP kom. Grzegorz Sudakow, dowódca Jednostki Ratowniczo - Gaśniczej nr 1 w Szczecinie, przedstawicielka Zachodniopomorskiej Kasy Chorych Małgorzata Koszur, Dyrektor Wydziału Zarządzania Kryzysowego UM w Szczecinie Przemysław Nadolski, Prezes Fundacji RAZEM BEZPIECZNIE Waldemar Palejko, byli przedstawiciele Departamentu Zdrowia i Polityki Społecznej Urzędu Marszałkowskiego w Szczecinie, Centrum Zarządzania Kryzysowego Wojewody Zachodniopomorskiego.
Uczestnicy konferencji podkreślili istotną rolę, jaką pełni przygotowanie wolontariuszy do niesienia pomocy w różnych wypadkach. Z uznaniem wypowiadano się o działalności ZHP jako stowarzyszenia przygotowującego młodych ludzi do uczestnictwa w życiu społecznym, w tym też do odpowiedniej reakcji w chwilach zagrożenia.
Niedziela i konferencja. To jeden z ostatnich aktów zawodów. Zamek Książąt Pomorskich, piękna sala... W konferencji, oprócz licznych gości, szefowie patroli. Z uwagą słucham kolejnych wystąpień. Padają bardzo ważne słowa, słuszne spostrzeżenia. Trochę trzeba by zmienić legislację trochę trzeba by zmienić mentalność ludzi i będzie lepiej. Na koniec prezentuję osiągnięcia ZHP. Mówię o możliwościach obozowych harcerskich komend, które można wykorzystać do ewakuacji ludności, o systemie szkoleń ratowniczych. Padają pytania - ile czasu potrzebujemy na rozbicie obozu dla ewakuowanej ludności?
W kuluarach rozmowy. Razem z Przewodniczącą RP HSR - Małgorzatą Zembrzuską nagabujemy koordynatora medycznego województwa zachodniopomorskiego na temat wspólnych ze strażą kursów medycznych.
Gosia po raz pierwszy przyjechała na kurs pomóc prowadzić zajęcia do Załęcza
w 1994 roku. I tak została pomagając nam niezmiernie we wszystkim. W programach szkoleniowych, w organizacji służb medycznych w Zegrzu, na PZHS w Perkozie, na Zlocie
w Gnieźnie, w kursach w Perkozie, Stebniku. Razem obstawialiśmy koncert Jacksona
na Bemowie w Warszawie i kilka kolejnych maratonów warszawskich. Ma bardzo wysokie kwalifikacje medyczne i bardzo dobry kontakt z instruktorami HSR. Dla naszej organizacji nieoceniony skarb.
O godzinie 12.00 na małym dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich odbył się uroczysty apel zamykający IV Ogólnopolskie zawody ZHP w Ratownictwie. Najlepszym patrolom nagrody wręczali Naczelnik ZHP hm. Wiesław Maślanka, Prezydent Szczecina p. Edmund Runowicz. Naczelnik ZHP w uznaniu zasług dla rozwoju harcerskiego ratownictwa wręczył Odznakę Ratownik Medyczny ZHP w stopniu I (złotym) hm. Rafałowi Klepaczowi.
Harcerze pożegnali się, obiecując spotkanie za rok...
No proszę. Zaraz na początku apelu taka niespodzianka. Całkiem niedawno zdałem sobie sprawę, że zostałem Szefem Inspektoratu Harcerskich Drużyn Ratowniczych
i Medycznych GK ZHP w 1993 roku... I razem z wieloma instruktorami tworzyliśmy Szkołę, której jestem szefem. Dziś jest to prężna struktura szkoląca harcerzy w pierwszej pomocy. Prawie wszyscy tu obecni od Mariusza Cyrulewskiego po szefów większości patroli oraz prawie wszystkie osoby funkcyjne na zawodach noszą srebrna blachę na prawej kieszeni munduru - oznaczającą instruktora HSR. A ja od dzisiaj - wbrew pozorom - białą, czyli złotą. Z dumą mogę stwierdzić, że jestem drugą osobą (po Przewodniczącej RP HSR) noszącą taką odznakę.
Najwięcej nagród zebrała HGR OPOLE. Zdobyli nagrodę Naczelnika ZHP dla zwycięzców zawodów, nagrodę Szefa HSR dla najlepszego patrolu na grze ratowniczej, nagrodę Rady Programowej HSR. Nagroda od Rady programowej HSR jest niewidoczna. To bezpłatne wspólne z PSP szkolenie medyczne według wymogów straży. Taką sama nagrodę otrzymują organizatorzy zawodów - HGR POMORZE.
Najlepszym patrolem w konkurencjach sprawnościowych okazuje się Harcerski Klub Ratowniczy Chorągwi Wielkopolskiej.
HGR POMORZE otrzymuje podziękowania od Naczelnika ZHP, Rady Programowej HSR, Szefostwa HSR. Dla organizatorów nagrodę fundują Fundacja Razem Bezpiecznie
i Wydział Zarządzania Kryzysowego i Ochrony Ludności Urzędu Miejskiego w Szczecinie.
Stojąc na apelu zaczynam żałować, że nie przyjechało więcej uczestników. Szkoda
że z oferty stworzonej przez HGR POMORZE nie zechciało skorzystać więcej zespołów. Jest kilku wielkich nieobecnych, których naprawdę zabrakło mi na zawodach. Szkoda.
Uściski, wspólne zdjęcie. Kilka słów podziękowań dla Naczelnika za czas poświęcony zawodom, pakowanie sprzętu, spotkanie - już po wszystkim, z obsługą... Sprawdzamy z Kasią czy wszystko zapakowane. Przed nami kilkaset kilometrów. Całą drogę jeszcze przeżywamy zawody. Doceniamy wkład organizatorów w przygotowanie przedsięwzięcia.
I tylko jeszcze jedno pytanie - jakie będą przyszłoroczne zawody? Wprawdzie nie wiemy jeszcze, gdzie je zorganizujemy, ale wiem, że pewnie będą jeszcze lepsze...
hm. Rafał Klepacz
szef Harcerskiej Szkoły Ratownictwa
IV Ogólnopolskie Zawody ZHP w Ratownictwie SZCZECIN 2002
Podczas tegorocznej Białej Służby zostaliśmy zakwaterowani w szkole, a traf chciał, że obok nas stacjonował HGR „Pomorze”. Szybko odnalazłem dawno nie widzianych, znajomych wspólna służba sprawiła że szybko poznałem nowych. Kiedy się rozstawaliśmy Puchatek serdecznie zapraszał na IV Ogólnopolskie Zawody ZHP w Ratownictwie, które w tym roku organizowane były w Szczecinie. Odpowiedziałem, że na pewno przyjedziemy a na dodatek zamierzamy je wygrać. To był żart, ale... udało się - wygraliśmy.
Jechaliśmy całą noc i byliśmy troszkę zmęczeni, a tu już o 10 rano organizatorzy zafundowali nam pierwszą atrakcję i to nie byle jaką. Z każdego patrolu biorącego udział
w zawodach jedna osoba miała wziąć udział w zwiadzie lotniczym przeprowadzonym z pomocą dumy polskiego i radzieckiego lotnictwa AN-2. Pozostała część patrolu została przetransportowana autobusem do Puszczy Bukowej, dużego kompleksu leśnego, w którym znajdują się między innymi jeziora, bunkry, sztolnie, niewielkie góry, wąwozy i wiele innych atrakcji. Podczas zawodów każdy
z patroli musiał wykazać się na dwunastu stacjach. Trzeba było między innymi: udzielić pomocy trzem ofiarom wypadku samochodowego, wyciągnąć na brzeg topielca (mieliśmy do dyspozycji ponton), za pomocą przyrządów alpinistycznych dotrzeć do poszkodowanego na trzecie piętro
a następnie ewakuować go, zjechać przy użyciu sprzętu alpinistycznego sposobem tyrolskim
z poszkodowanym umieszczonym w koszu ratowniczym, udzielić pomocy skoczkowi spadochronowemu, ewakuować poszkodowanego płonącego bunkra, wyciągnąć poszkodowanego ze sztolni. Organizatorzy przewidzieli również konkurencje sprawdzające naszą inteligencje, szybkość reakcji, zdolności kierowania, a także umiejętność transportu poszkodowanego w różnych warunkach terenowych. Pierwszy dzień zawodów zakończył się po prawie dwunastu godzinach
a wieczorem czekało nas jeszcze przedstawienie teatralne połączone z kominkiem.
Drugi dzień podzielony był na dwie części: część konkursową, w której przeprowadzane były testy sprawnościowe (biegi przełajowe, pływanie, wiosłowanie, techniki alpinistyczne) oraz ćwiczenia przeprowadzone wspólnie ze służbami profesjonalnymi (Pogotowiem Ratunkowym, Strażą Pożarną, Policją). Scenariusz ćwiczeń przewidywał wypadek masowy z udziałem trzech samochodów osobowych i autobusu. Organizatorzy zaangażowali kilkudziesięciu statystów obficie skropionych krwią. Podczas ćwiczeń grupa harcerzy (przypadkowo przejeżdżających drogą), przystąpiła do udzielania pomocy. Harcerze podzieleni zastali na trzy grupy, pierwszą - „szturmową”, która bezpośrednio udzielała pomocy poszkodowanym oraz drugą, która zabezpieczała miejsce wypadku trzecią, która zorganizowała „szpital polowy”. Po chwili zjawili się również strażacy, którzy za pomocą urządzeń hydraulicznych umożliwili wejście do pogniecionych pojazdów. Po przyjeździe pogotowia rozpoczęto segregację rannych, którzy znajdowali się
w szpitalu polowym oraz ich transport karetkami do szpitali. Policja zabezpieczyła miejsce wypadku i kierowała ruchem. Podsumowanie akcji ratowniczej dokonane przez oficerów PSP wypadło dla harcerzy pomyślnie, chociaż jak to bywa w takich sytuacjach nie zabrakło drobnych potknięć.
Dzień trzeci, obejmował konferencję „Wolontariat w ratownictwie”, podczas której wolontariusze oraz przedstawiciele służb profesjonalnych dyskutowali na temat udziału wolontariuszy w działaniach ratowniczych. Materiały konferencyjne na pewno zostaną wykorzystane przez środowiska, które brały udział w konferencji. Po konferencji rozpoczęła się najprzyjemniejsza część zawodów - rozdanie nagród.
Atmosfera na zawodach była naprawdę miła, organizacja wzorowa, postawa HGR OPOLE godna podziwu, do głowy przychodzi mi jednak taka refleksja. Na zawodach moim zdaniem zbyt duży nacisk położono na techniki dodatkowe (pomocnicze) obejmujące szeroko pojęte ratownictwo wodne, wysokościowe, transport poszkodowanych itp. Natomiast to, co jest podstawą ratownictwa czyli pierwsza pomoc - ratownictwo medyczne było zaledwie przez organizatorów i uczestników zawodów dotknięte.
I jeszcze jedna myśl, w której jak wynika z rozmów z członkami mojego patrolu nie jestem osamotniony - musimy się jeszcze wiele nauczyć.
phm. Mateusz Moryto
Szef HGR „Opole”
Jesteśmy najlepsi czyli
IV Ogólnopolskie Zawody ZHP w Ratownictwie
Tegoroczne, czwarte już, zawody odbyły się w Szczecinie (27-29.IX.). Organizatorami byli: Harcerska Szkoła Ratownictwa i Harcerska Grupa Ratownicza „POMORZE”. Mówiąc krótko,
te zawody były najlepsze. Moja ocena może wydać się wam trochę subiektywna, a oto dlaczego:
Nazywam się Magdalena Bocian, jestem członkinią HGR „POMORZE”. Moja przygoda z zawodami zaczęła się już we wrześniu 2001r.
Po zakończeniu trzecich zawodów w Łodzi, szef mojej grupy zgłosił chęć do organizacji kolejnych u nas w Szczecinie. Szefostwo Szkoły zgodziło się, pewnie wiedzieli, że damy z siebie wszystko i przygotujemy zawody na odpowiednim poziomie. Każdy z nas miał jakąś wizję trasy
i całych zawodów, ale ze względu na inne przedsięwzięcia odkładaliśmy to na później i później... i Nadszedł czerwiec. Przygotowania nie wyglądały tak, jak sobie wymarzyliśmy i to postawiło nas na nogi. Spotykaliśmy się chyba miliony razy, każdy przedstawiał swoją koncepcję i uwierzcie, brakowało chyba tylko lądowania UFO.
Nie mieliśmy jeszcze gotowego całego zarysu ale byliśmy pewni - stawiamy na profesjonalizm. Do współpracy zaprosiliśmy szczecińskie służby: Pogotowie, Policję, Straż Pożarną. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy jaką rozpętamy burze. Nagle wszyscy zaczęli interesować się przedsięwzięciami grupki harcerzy. Wspomniane już służby zawsze były nam przychylne więc ich zaangażowanie nie dziwiło nas. Po raz kolejny mogliśmy liczyć również na pomoc Dyrektora Wydziału Zarządzania i Ochrony Ludności Urzędu Miejskiego w Szczecinie i nagle otworzyły się przed nami drzwi o których otwarciu tylko cicho marzyliśmy. Otrzymaliśmy patronat Marszałka Województwa Zachodniopomorskiego, Zachodniopomorskiej Kasy Chorych. Zaczęła się nami interesować telewizja i radio. Mieliśmy wszystko co chcieliśmy. Nikt nam nie odmówił, nawet sam Prezydent naszego miasta był chętny do wsparcia naszej inicjatywy (może dlatego, że zbliżają się wybory, ale przede wszystkim dlatego, że jest starym harcerzem). Teraz już spokojniejsi czekaliśmy na rozpoczęcie zawodów.
Ha, spokojniejsi. Trudno ciągłe dopytywanie się, czy wszystko jest na pewno gotowe, nazwać spokojną atmosferą ale trzeba przyznać było nam jakoś lżej. Dwa dni przed Zawodami wszyscy razem doszliśmy do wniosku, że już wszystko mamy zaplanowane, gotowe i mocno wierzyliśmy, że nic niespodziewanego nam już nie wyskoczy. Teraz już wiem, że może i wiara czyni cuda ale niestety nie w naszym przypadku. Zaplanowaliśmy wszystko, tylko zapomnieliśmy zadzwonić i zamówić pogodę. I tak w piątek o godzinie 10.00 rozpoczęły się nie tylko zawody ale także deszczowe godziny tego letnio-jesiennego weekendu. Nie wiedzieć czemu ten sam deszcz, o którym już wspomniałam, przestał padać chwilę przed końcem piątkowej trasy (dziwne nieprawdaż?).
Sam deszcz nie był dla mnie aż takim zmartwieniem. Obawiałam się, że nasz spokój i dobry humor zamienią się w serię awantur i pretensji, tak jak to zwykle bywa wśród organizatorów podczas już trwającej imprezy. I tu miła niespodzianka. Żadnych krzyków, napięć, obrażonych min nic takiego. Nie myślcie oczywiście, że tak było na całych zawodach. Może i jesteśmy świetni ale także i normalni i małe spięcia nam się zdarzyły (ale takie małe). Cały przebieg zawodów i panująca na nich atmosfera przerosła moje oczekiwania.
Tak jak mówiłam wszystko było w jak najlepszym wydaniu. Jestem bardzo dumna z poziomu zawodów i poziomu jaki reprezentowały sobą patrole. Teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że bardzo się cieszę, że to właśnie moja grupa przygotowała Zawody. Było to dla nas wielkim wyzwaniem, któremu, uważam, sprostaliśmy. Przykro mi jednak, że tak mało znanych mi ekip przyjechało do Szczecina, ale Te które przyjechały pokazały wszystkim na co je stać
i udowodniły, że harcerze - ratownicy są profesjonalni.
Miałam rację - JESTEŚMY NAJLEPSI.
pwd. Magdalena Bocian
Harcerska Grupa Ratownicza „POMORZE”
Na tropie imprez |
BIAŁA SŁUŻBA - RAZ JESZCZE
Nikt nie mówił, że będzie łatwo. „Uwaga - Uczestnicy BS muszą liczyć się z tym, że nie uda się im zobaczyć Ojca Świętego Jana Pawła II” sakramentalne słowa komunikatów poszły w Polskę, a w sztabie rozpoczęło się pełne napięcia oczekiwanie. Jak wiele środowisk odpowie na nasz apel, ile harcerek i harcerzy zdecyduje się poświęcić kilka dni swoich wakacji aby podjąć się pomocy
w organizacji tego olbrzymiego przedsięwzięcia? Dezerterowali z obozów, przyjeżdżali prosto z gór i z nadbałtyckich plaż, zastępy, drużyny, Harcerskie Grupy Ratownicze, hufce i inspektoraty ratowniczo-medyczne; w kilkudziesięcioosobowych, zorganizowanych grupach i pojedynczo. Blisko 2000 młodych ludzi, których przywiodła do Krakowa wspólna idea, chęć niesienia pomocy innym.
Wiele było w tych dniach śmiechu, wiele łez wzruszenia, tak dużo spotkań niespodziewanych - wszak zjechała się brać harcerska z czterech stron świata. A ja - opowiem Wam kilka nie-bajek i opowiastek nie z palca wyssanych, ale historii prawdziwych o tym, jak to bywało na Białej Służbie wśród medyków.
TRUDNE POCZĄTKI
15 sierpnia, dzień przed przylotem Ojca Świętego. W szkole, w której zlokalizowane zostało nasze „centrum dowodzenia” niemały rwetes - trzeba zarejestrować około 700 osób, wydać przyporządkowane im wcześniej identyfikatory (oddzielne na każdy dzień pełnienia służby) oraz sporządzić grafik dotyczący służby na mieście. Oprócz zabezpieczenia wszystkich Mszy Świętych celebrowanych przez Jana Pawła II, na nasze barki zostało nałożone dodatkowe zadanie - nieustająca kilkudobowa służba na rynku, dworcach PKP, głównych skrzyżowaniach, pod budynkiem Kurii i na Wawelu, a więc wszędzie tam, gdzie nasza pomoc mogła okazać się potrzebna. Przyznam, że bardzo pozytywnie zaskoczyli mnie medycy gotowością do pełnienia tej służby, niejednokrotnie kosztem odpoczynku i własnego snu. Po zakończeniu mszy na Błoniach, zdarzyło się też tak, że musieliśmy wysłać ludzi w trybie natychmiastowym na następnych kilka godzin i bez problemu znaleźli się ochotnicy.
Pierwszej nocy - jedynej, kiedy wszyscy byli na miejscu - odbyły się odprawy dotyczące kolejno wszystkich miejsc pełnienia służby, bo już następnego ranka dwanaście pierwszych patroli założyło na mundury znaki czerwonego krzyża, by wypełnić swoją rolę, dołożyć cegiełkę
w gigantycznej budowie zaplecza organizacyjnego wizyty.
PRZEJŚCIE, PROSZĘ PAŃSTWA !
Najciężej było na Błoniach. Gorąco, tłumy wiernych, niedrożne drogi ewakuacyjne,
a w apteczkach zaczęło powoli brakować wyposażenia, ponieważ były używane już trzeci dzień
z rzędu. Po kilku godzinach okazało się dodatkowo, że sektory położone najbliżej ołtarza są zupełnie odcięte od zaopatrzenia w wodę (większe zapasy zgromadzone były na tyłach
i „nosiwody” nie byli w stanie przedrzeć się przez tłum). Zorganizowaliśmy więc sobie własne zaopatrzenie, które miało jedną bardzo ważną cechę - było skuteczne. Z każdym dniem jednakże przybywało wprawy i doświadczenia, coraz szybciej organizowały się stałe punkty medyczne, coraz sprawniej działały patrole ruchome... A i wierni w końcu zaczęli upatrywać w nas nie tylko tych, co to zawsze mają najlepsze miejsca i zasłaniają widok, ale dostrzegli prawdziwy powód, dla którego tam byliśmy i zaczęli nam pomagać ze wszelkich sił - ktoś oddał swoją czekoladę dla dziecka, które nie zjadło śniadania i zasłabło, ktoś inny wspólnie z harcerzami wyniósł na rękach jakąś dziewczynę z tłumu, wielki, silny młodzian odebrał harcerce z rąk dwie zgrzewki wody
i zaniósł je na miejsce przeznaczenia, a na widok patrolu biegnącego z noszami natychmiast znajdowało się przejście. Przyjemnie robiło się na sercu, kiedy padały proste słowa wdzięczności: „dziękuje za to, że tu jesteście”, „wykonaliście kawał dobrej roboty” i słowo, które tak wielu ludzi odkurzyło w swojej pamięci - „Czuwaj!”
JAK NAS WIDZĄ, TAK NAS...
Przez cały czas trwania wizyty bardzo dobrze układała się nam współpraca z innymi organizacjami pełniącymi służbę wszelkiego rodzaju, w tym służbę medyczną. Tam, gdzie ktoś potrzebował pomocy, nie było ważne kto staje przy noszach - liczyła się tylko troska o dobro człowieka.
Szczególnie pomyślnie pracowało się nam z harcerzami i harcerkami z ZHR. Wspólne działania, które zostały podjęte jeszcze w fazie przygotowań i świetne zgranie podczas naszej późniejszej pracy spowodowało, że wielu dotychczasowych sceptyków zmieniło zdanie na temat obu naszych organizacji.
Ogółem, w ciągu tych kilku dni, patrole medyczne ZHP udzieliły pomocy około 1330 razy,
z czego 1200 były to interwencje lekkie, a 130 zakończyło się transportem poszkodowanych do szpitala. Akcje podejmowane przez naszych medyków zostały przez władze miasta ocenione jako
w pełni profesjonalne i bardzo sprawne, w kuluarach pojawiła się nawet pewna anegdota - twierdzono, że w sektorach ZHP, prawie nikt nie zdążył osunąć się na ziemię, ponieważ błyskawicznie pojawiali się przy nim harcerze gotowi nieść pomoc. A ja tylko dodam: na podstawie ankiet zgłoszeniowych obliczyliśmy, że 86 procent uczestników BS - zabezpieczenia medycznego posiadało ukończony kurs na Odznakę Ratownika Medycznego ZHP w stopniu III (brązowym),
w tym 58 osób posiadało uprawnienia instruktorskie Harcerskiej Szkoły Ratownictwa (odznakę
w stopniu II - srebrnym).
A ZA ROK...
Początek października. Minęło już półtorej miesiąca od wizyty Ojca Świętego, ale w grodzie Kraka jeszcze nie przebrzmiały echa tego doniosłego wydarzenia. Właśnie trwa spotkanie
w Urzędzie Miasta - kolejni mówcy wchodzą na podium, pada wiele ciepłych słów... Panuje atmosfera życzliwości i przyjaźni - wszak wszyscy mamy świadomość, że razem wykonaliśmy olbrzymią, mrówczą pracę, bez której miasto nie mogłoby przyjąć tak znakomitego gościa w swych progach. I nagle słyszymy - „Podobno nie żegnamy się na długo, w maju przyszłego roku planowana jest kolejna pielgrzymka Jana Pawła II do Polski. Dacie radę...?” Wymieniliśmy między sobą porozumiewawcze spojrzenia - a pewnie, że damy! Przecież potwierdziła się nasza wiara
w to, że istnieją harcerze, dla których słowo Służba jest nie tylko pustym sloganem, a pracy dla chętnych rąk i otwartych serc na pewno nie zabraknie - ludzie wciąż jeszcze nie mogą obejść się bez ludzi.
pwd. Ewelina Winiarczyk
Inspektorat Ratowniczo-Medyczny Chorągwi Krakowskiej ZHP
Członek Sztabu BS 2002
Dla każdego coś ciekawego |
"NA WSZELKI WYPADEK..." [CZ. 4]
“Być może, nie wszystkie opisane tu sytuacje zdarzą się na pewno, lecz nie ma większej mądrości niż wszelki wypadek...”
Joanna Chmielewska
Sprowadzenie zdarzenia powszechnie niebezpiecznego
albo jego niebezpieczeństwa
Dziś nie rozpocznę artykułu od historii, co jak sądzę, zmartwi miłośników opowieści katastroficznych. Choć, jak wskazuje podtytuł, można byłoby snuć bardzo barwne i przerażające wizje. Rozważając postawiony na wstępie problem skupię się głównie na najbardziej prozaicznym, aczkolwiek możliwym zdarzeniu, czyli spowodowaniu pożaru. Inne okoliczności pozwolę sobie zostawić wyobraźni Szanownych Czytelników.
Od wielu lat Ci, którzy prowadzą drużyny i zastępy są uczulani na zagrożenie pożarowe. Aż do znudzenia przypomina się nam, że wystarczy jedna iskra z ogniska, czy z niezabezpieczonej kuchni polowej by spłonął cały las. Do wywołania pożaru wystarczy również przewrócona butla gazowa w obozowej kuchni.
Niestety mimo intensywnych działań mających na celu ochronę naszych lasów przed pożarami wywołanymi przez nieodpowiedzialnych użytkowników butli gazowych i „romantyków” przy niezabezpieczonych ogniskach, co roku od maja do września straż pożarna ponad 50% swoich sił kieruje do gaszenia lasów.
Kiedy już jest „po wszystkim” i jest czas na ochłonięcie do akcji wkracza znana nam już wszystkim osoba prokuratora, który zaczyna badać sprawę.
art.163 §1 Kto sprowadza zdarzenie, które zagraża życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach mające postać:
pożaru
zawalenia się budowli, zalewu albo obsunięcia się ziemi skał lub śniegu,
eksplozji materiałów wybuchowych lub łatwopalnych albo innego gwałtownego wyzwolenia energii, rozprzestrzeniania się substancji trujących duszących lub parzących,
gwałtownego wyzwolenia energii jądrowej lub wyzwolenia promieniowania jonizującego, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10
Nawet jeżeli pożar był „niewielki” (np. spalił się „tylko” namiot kuchenny) i został ugaszony to sytuacja ta już kwalifikuje się jako naruszenie powyższego przepisu. W trakcie postępowania, nie będzie bowiem badane czy pożar rzeczywiście „zagrażał” życiu lub zdrowiu wielu osób a nawet czy ktokolwiek w ogóle został pozbawiony życia lub doznał uszczerbku na zdrowiu. Wystarczy stwierdzenie, że taki charakter miało wydarzenie i że takie konsekwencje mógł wywołać jego przebieg.
W naszym przypadku zapewne będziemy mieli do czynienia z działaniem nieumyślnym opisanymi w §2. Niestety nie stanowi to wielkiej pociechy bo:
art. 163 §2 Jeżeli sprawca działa nieumyślnie podlega karze pozbawienia wolności
od 3 miesięcy do lat 5.
Jeżeli jednak wynikiem pożaru będą poparzenia lub śmierć któregoś z harcerzy będących ofiarami wypadku to znajdzie tu zastosowanie §4.
art.163 §4 Jeżeli następstwem czynu określonego w §2 jest śmierć człowieka lub ciężki uszczerbek na zdrowiu wielu osób sprawca podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
Niezbyt piękna to perspektywa. Zwłaszcza, że wydarzenie może być efektem zwyczajnej niefrasobliwości przy postępowaniu z materiałami łatwopalnymi. Tak więc czasem warto się dwa razy zastanowić czy rzeczywiście obrzędowy stos ogniskowy wysoki na 80 cm zlokalizowany
w wysuszonym jarze jest dobrym pomysłem....
Zabór i przywłaszczenie mienia
Historia :
Jak co roku podczas spotkania młodych „Lednica 2002” harcerskie środowiska organizowały służbę porządkową i medyczną. Jak zwykle co roku zorganizowana została łączność na bazie sprzętu wypożyczonego z Centralnego Ośrodka Ratowniczo-Technicznego ZHP w Łosicach. Przenośne radiotelefony, których używały służby w liczbie sztuk 30 zostały rozdzielone pomiędzy uczestników. Prowadzono również ich ewidencję. Pod koniec ciężkiej trzydniowej służby przy rozliczaniu sprzętu okazało się, że brakuje 2 sztuk (każda po 2000 zł). Rozpoczęto poszukiwania. Wkrótce znaleziono amatorów cudzego sprzętu i odebrano radia. W tym czasie komendant służby wezwał obecną
na polu lednickim Policję. I tak trzy dni dobrej harcerskiej służby zakończyły się ponurym akordem
Często, niestety, harcerze biorący udział w akcjach centralnych typu zloty czy białe służby zabierają ze sobą różnego rodzaju „trofea”, które udało im się „załatwić” podczas pełnienia służby. Głównie jest to sprzęt jakim posługiwali się w trakcie wykonywania postawionych im zadań.
Nikt, podobnie jak opisani w historii harcerze, przywłaszczając sobie ten sprzęt nie ma poczucia popełniania przestępstwa. Po prostu zabiera to dla swojego środowiska lub zastępu nie dla siebie... Szkoda przecież, żeby dobry sprzęt „marnował” się leżąc u organizatorów jakiejś imprezy w magazynie, skoro może wspaniale sprawdzić się w macierzystej drużynie. Nie mniej jednak niezależnie od motywacji jest to przestępstwo, które opisane jest w kodeksie karnym. Na szczęście w naszej organizacji przypadki ewidentnej kradzieży polegającej na zabraniu jakiegoś przedmiotu w celu przywłaszczenia z magazynu czy „podharcerzenie” go z innego miejsca są raczej rzadkie. Musimy mieć jednak świadomość, że „załatwianie” w ten sposób sprzętu klasyfikowane jest przez Kodeks Karny w jednoznaczny sposób. Jeżeli więc będziemy mieli do czynienia z tak opisanym działaniem to zastosowanie znajdzie cytowany poniżej przepis kodeksu.
art. 284 §1. Kto przywłaszcza sobie cudzą rzecz ruchomą lub prawo majątkowe podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
Jakie jest potem zdziwienie, kiedy ktoś z przełożonych podejmuje zdecydowane kroki w celu odzyskania, drogiego lub ciężkiego do nabycia, sprzętu. Sytuacja pogarsza się jeszcze bardzie, gdy tak, jak w opisanym przypadku przywłaszczony został sprzęt, który powierzono sprawcom. Dlatego też na tej podstawie można zastosować §2 omawianego przepisu.
art. 284 §2 Kto przywłaszcza powierzoną mu rzecz ruchomą podlega karze pozbawienia wolności o 3 miesięcy do lat 5.
Przykre ale jednak prawdziwe. Mam nadzieję, że unaocznienie faktu popełnienia przestępstwa przez przywłaszczenie sobie cudzej rzeczy spowoduje nieokazywanie wyrozumiałości wobec innych członków naszej organizacji dokonujących tego typu karygodnych czynów. Pozwolę sobie przypomnieć tu jeszcze jeden powszechnie znany fakt, który niestety nie dotarł jeszcze
do świadomości niektórych harcerzy i instruktorów naszego Związku, że jeśli coś stanowi dobro wspólne (np. wspomniane w historii nieszczęsne radia) to nie oznacza to, że jest to niczyje a więc każdy może sobie taką rzecz zabrać.
Wracając do poczynionych na wstępie uwag, należy zauważyć, że tak samo sytuacja będzie wyglądała w wypadku kradzieży, która różni się od przywłaszczenia tym, że sprawca wchodzi
w posiadanie rzeczy nie należącej do niego. Łatwo sobie bowiem wyobrazić taką sytuację, w której podczas rajdu może zginąć niepilnowany plecak lub podczas noclegu jakieś przedmioty z niego.
Historia :
Podczas Zlotu Gniezno 2000 w podobozie służb gruchnęła wiadomość, że zginęły 2 plecaki. Właściciele załamani zgłosili tę sprawę Szefowi Służb, który zarządził poszukiwania. W końcu udało się „namierzyć” złodziejaszków, którymi okazali się być harcerze z Harcerskiej Służby Porządkowej. Wezwana została Policja i sprawa znalazła się w sądzie. Drużynowy amatorów cudzej własności miał, żal o takie załatwienie sprawy...
Przepisy kodeksu karnego mówią jasno:
art. 278 §1. Kto zabiera w celu przywłaszczenia cudzą rzecz ruchomą podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5
Ci, którzy dokonali tego czynu postawili się w tym samym szeregu, co zwykli złodzieje, o których tak często słychać w telewizji. Kradnąc plecaki nie mieli skrupułów, że ich właściciele zostaną bez niczego w warunkach polowych. Dlaczegóżby więc mieli być potraktowani ulgowo? Oczywiście biorąc pod uwagę wartość skradzionego mienia został wobec nich zastosowany §3.
art. 278 §3. W przypadku mniejszej wagi, sprawca podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.
Niemniej fakt popełnienia przestępstwa pozostaje faktem. Należy już tylko oczekiwać
od drużynowego, że zrozumie czyn swoich podwładnych i popracuje z drużyną nad uświadamiając jej członkom czym kończy się łamanie obowiązujących norm prawnych.
Nieudzielenie pomocy w niebezpieczeństwie
Historia prawdziwa:
Był wtorkowy wieczór. Właśnie miałam wyjść z domu, gdy zadzwonił telefon. Dzwoniła moja koleżanka - Kasia. Ale przez chwilę nie było tego słychać, bo nic nie mówiła. Potem zdenerwowanym głosem opowiedziała mi, że właśnie chwilę wcześniej tramwaj, którym jechała, zderzył się z samochodem osobowym. Nie bardzo mogła mówić, nie bardzo też wiedziała, co ze sobą zrobić. Kazałam jej jechać do domu i położyć się spać. Później dopiero opowiedziała mi, jak to wszystko wyglądało. Kasia, już w trakcie wysiadania z tramwaju, wezwała pogotowie. Zdziwiło ją, że dyspozytorkę zainteresowało tylko gdzie jest wypadek i zaraz odłożyła słuchawkę. Natomiast numer 112 niestety nie odpowiadał. Pasażerom tramwaju nic się nie stało. Zaś w samochodzie były trzy osoby: kobieta, mężczyzna i dziecko. Kierowca, miał zakrwawioną twarz, ale szybko wysiadł z samochodu i zajął się dzieckiem, które wypadło z fotelika. Kobieta na siedzeniu pasażera była unieruchomiona przez pasy bezpieczeństwa i zagłówek. To nią zajęła się Kasia. Odpięła pasy
i sprawiła, że kobieta mogła swobodnie oddychać. Szpital był za rogiem dlatego pogotowie przyjechało bardzo szybko. Nie wiadomo, co stało się z dzieckiem. Nie zapomnę zdziwienia Kasi, to co powinno zapewniać bezpieczeństwo czyli pasy, zagłówek, fotelik dla dzieci, na nic się nie przydało. Pasy i zagłówek prawie udusiły pasażerkę. Dziecko wysunęło się z fotelika, może nie było przypięte?
Ludzie dookoła mówili tylko „chodźmy, przecież nie będziemy tak patrzeć”, ale i tak gdy pogotowie zabrało poszkodowanych okazało się, że zebrał się spory tłum gapiów. Wszyscy zaczęli się rozchodzić, została policja i motorniczy tramwaju, i Kasia, która rozglądając się dookoła nie wiedziała dokąd ma pójść. Dopiero wtedy zaczął działać stres. Dopiero wtedy zaczęła zdawać sobie sprawę z tego co się stało...
phm. Katarzyna Krawczyk
Kasia zachowała przytomność umysłu i postanowiła pomóc. Gdyby nie jej pomoc najprawdopodobniej kobieta będąca ofiarą wypadku udusiłaby się. Wart zauważenia jest fakt, że nikt inny nie próbował ratować poszkodowanych, choć zainteresowanie było dość duże. Co by było gdyby nie reakcja Kasi, jak potoczyłyby się losy tej kobiety? Czy dożyłaby dojazdu pogotowia?
Bardzo częstym obrazkiem jest sytuacja, kiedy wokół miejsca wypadku gromadzi się tłum gapiów komentujących wydarzenie. Nikt nie próbuje pomóc, nie czuje się do tego powołany. Czasem grupa ludzi przygląda się jak człowiek gaśnie na ich oczach, bojąc się udzielić pomocy, a przecież:
art. 162 §1. Kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
Nic dodać nic ująć. Choć nauka prawa nie jest jednoznaczna w tej kwestii, to należy przyjąć, iż samo stwierdzenie, że nie umiecie komuś pomóc nie zwalnia Was z odpowiedzialności. Dlatego też, aby nabyć właściwe umiejętności należy udać się na kurs pierwszej pomocy i zdobyć brązową Odznakę Ratownika Medycznego ZHP, o której informacje znajdziecie na stronach Harcerskiej Szkoły Ratownictwa.
W tym miejscu zakończymy naszą krótką, aczkolwiek barwną przygodę z prawem karnym. Nie oznacza to wyczerpania wszystkich aspektów naszej działalności w kontekście regulacji karnych. Dlatego też wszystkich zainteresowanych zapraszam do zadawania pytań jak również do lektury publikacji z tego zakresu.
Jednak należy pamiętać, że nasze życie a co za tym idzie i działalność prowadzonych przez nas drużyn nie musi toczyć się w ciągłym cieniu stalowych wrót Zakładów Karnych i karzącej ręki prokuratora. Rzeczywistość w jakiej najczęściej przychodzi nam funkcjonować to ciągłe kupowanie, sprzedawanie, zarabianie na potrzeby naszej drużyny... Jak to ma się do obowiązującego w Polsce prawa…? Zapraszam do lektury kolejnego numeru „Na Tropie”!
phm. Marek „Rex” Piegat
Kierownik Referatu Starszoharcerskiego
Chorągwi Wielkopolskiej
UE - MÓJ PUNKT WIDZENIA
„Są rzeczy, o których nie śniło się filozofom”.
Świat bez granic? Może kiedyś. Ale za to Europa bez granic - proszę bardzo!! Czy to nie dziwne, że coś, co kiedyś budziło tyle sprzeciwu obywateli czy państw teraz uznawane jest przez nich samych za coś tak naturalnego, że zdążyli już zapomnieć, że kiedyś było inaczej? Wspólny rynek, wspólna polityka rolna, wspólna polityka zagraniczna, wspólna granica
a z drugiej strony jej brak, w końcu wspólny pieniądz, nie ciekawi was, co będzie dalej? Wspólny rząd, armia, jedno państwo?
Można też dostrzec zupełnie inne strony, powiedziałoby się, tej samej Unii. Kto z nas nie słyszał o dyskusjach dotyczących definicji banana, czy wielkości czapki dla wielorybników.
Kto najwięcej zyskuje na pogłębiającej i rozszerzającej się integracji? Zwykli obywatele
a może elity - eurokraci dbający o stan własnych kont a nie o idee europejskości. Odpowiedź nie jest oczywiście prosta.
Skąd wzięła się idea integracji europejskiej? Doświadczenia II wojny światowej były powodem, dla których przywódcy polityczni, pragnąc zapewnić swoim społeczeństwom więcej stabilności, pokoju i bezpieczeństwa postanowili zjednoczyć swoje działania. Zintegrowana Europa miała dawać lepsze możliwości rozwoju interesów narodowych a tym samym większe szanse na szybkie podniesienie się ze zniszczeń wojennych i w końcu dobrobyt. Działania nowopowstałych Wspólnot* okazały się na tyle skuteczne, że z sześciu państw - założycieli, zrobiła się piętnastka,
a kolejne dwanaście krajów czeka na możliwość dołączenia do klubu. Nawet sceptyczne społeczeństwo brytyjskie w pierwszym w historii Wielkiej Brytanii referendum ogólnonarodowym w 1975 roku opowiedziało się w znakomitej większości za pozostaniem we Wspólnotach.
Często zarzuca się Unii, że jest zbiurokratyzowana. A zatem dokonajmy krótkich obliczeń:
Unia Europejska ma około 23 tysięcy urzędników, czyli jeden urzędnik przypada na około 10 tysięcy obywateli. Dla porównania w państwach członkowskich na 10 tysięcy obywateli przypada około 323 urzędników. Szokujące?
Kolejne „Białe księgi” wydawane przez Komisję Europejską wskazują na potrzebę zmiany wizerunku instytucji europejskich oraz samej Unii postrzeganej jako machina biurokratyczna. Dzieje się tak często dlatego, że obywatele wytykają wady jej samej, a sukcesy postrzegają jako osiągnięcia rządów narodowych.
Tym samym, wszystko dobre, co osiąga dane państwo przypisywane jest jego elitom rządzącym a ewentualne potknięcia, czy problemy trudne do rozwiązania spychane są na coś bardziej odległe, trudniejsze do oceny - czyli instytucje unijne. Dlatego przywódcy świadomi wizerunku Wspólnot starają się, by wszystko, co dzieje się w Unii było bardziej przejrzyste, łatwiejsze do wyjaśnienia oraz efektywniejsze.
Dziś przywódcy unijni stoją przed kilkoma ważnymi wyzwaniami: chodzi o przybliżenie, szczególnie młodym ludziom, modelu integracji europejskiej czy sposobu działania instytucji unijnych. Kolejny dylemat związany jest z zorganizowaniem życia politycznego w ramach nowej rozszerzonej już Unii tak, by stała się ona (i tu kolejne wyzwanie) stabilnym graczem
w multipolarnym świecie.
Czy są to działania podejmowane dla samej idei? Ja ciągle wierzę, że celem nadrzędnym jest dobro obywatela, sprawienie by jego życie stało się łatwiejsze, by miał większe możliwości rozwoju, etc.
Warto w tym miejscu zauważyć, że często społeczeństwa państw członkowskich zdają się szybko zapominać o przywilejach jakie dało im bycie członkiem Piętnastki. Mówię tu o wspólnej granicy. Tak, zapominać i to w tak dużym stopniu, że niektórzy turyści z roztargnienia czy może niewiedzy próbują przekraczać granicę z Polską bez posiadania paszportu... Ponadto co czwarty Brytyjczyk jest pewien, że nasz kraj już jest członkiem Unii. Jaki z tego wniosek? Można oczywiście wytykać wielu obywatelom Europy Zachodniej ignorancję, można krytykować ich rządy za brak działań edukacyjnych, ale z drugiej strony takie przekonania wskazują na Unię Europejską jako coś tak powszedniego i powszechnego, że trudno wyobrazić sobie, że mogłoby jej nie być.
Łatwiej doceniać coś czego się nie ma, co pozostaje jak na razie poza zasięgiem. Obserwując obywateli Piętnastki, szczególnie młodych ludzi, dostrzegam całe mnóstwo zalet płynących z członkostwa. Korzyści nie dla elit, a dla zwykłych ludzi. Młody człowiek obywatel Unii może bardzo dużo, jeśli tylko będzie chciał. Może studiować w każdym z państw Piętnastki (pozwala mu na to program Sokrates, z którego od początku jego funkcjonowania (1987 rok) skorzystało ponad milion studentów). Umożliwia on młodym ludziom studiowanie poza swoją macierzystą uczelnią. Program ten dotarł także do Polski, tylko ciągle jeszcze nie wszystkie uczelnie w nim uczestniczą.
Może pracować w ramach Unii wszędzie tam, gdzie zechce. Może w końcu osiedlić się, też bez specjalnych przeszkód w miejscu, kraju, który mu się spodoba i nie utraci przy tym praw do głosowania w wyborach do władz lokalnych czy do parlamentu europejskiego. Czy to dużo? Dla mnie tak.
Można oczywiście przytaczać cały szereg argumentów antyunijnych, choćby dotyczących wprowadzenia wspólnej waluty i inflacji, jaka nastąpiła w wielu krajach po wycofaniu walut narodowych.
Nie ma rzeczy idealnych, a zatem Unia Europejska też nie jest bez wad. Sądzę jednak, że możliwości jakie daje zwykłym obywatelom, nie elitom są ogromne. Odrębna kwestia to stopień ich wykorzystania, ale to już temat na inną okazję.
pwd. Agnieszka Łyczak
Instruktorka Zespołu Edukacji Obywatelskiej i Europejskiej GK ZHP
STANĄĆ NA DACHU EUROPY
Często zastanawiałam się, czy przyjdzie kiedyś w moim życiu taki moment, że będę gotowa zaprzedać duszę diabłu i krzyknąć „Trwaj chwilo! Jesteś piękna!” W sierpniu tego roku udało mi się osiągnąć taki błogostan dwukrotnie - na szczycie Elbrusa i trzy tygodnie później - na szczycie
Mont Blanc.
Wiele osób pyta mnie dziś, jak to jest pojechać na takie wakacje - ile czasu zajmują przygotowania, ile to wszystko kosztuje, gdzie znaleźć partnera na wyjazd... I odpowiadam: przygotowania - kilka dni, w sam raz na zebranie wszystkich potrzebnych informacji
(w przeważającej mierze korzystając z Internetu), zakupy i spakowanie plecaka ; koszty - wystarczająco małe, aby można było uciułać na wyjazd z uczelnianego stypendium, a ekipa na wyjazd? oczywiście że harcerze! Doskonale pamiętam swój pierwszy samodzielny wyjazd - z drużyną ,w góry; pierwsze doświadczenia wspinaczkowe - z harcerzem na drugim końcu liny; i tak to już zostało mi do dziś. Nie da się nie zauważyć, że coraz modniejsze ostatnio wśród drużyn starszoharcerskich zajęcia na linach i w skałach oraz wyczynowe wypady w góry; pojawiły się też pewne materialne przejawy owej „nowomody” - nastał nam zwyczaj obwieszania wszystkich nadających się do tego miejsc na ubraniu tudzież ekwipunku karabinkami wszelkiej maści (a i przy mundurze niejednokrotnie widać, że nowe trendy idą). A ja niezmiennie od tylu lat znajduję partnerów na swoje wyjazdy pośród braci harcerskiej, mając gwarancję nie tylko bezpieczeństwa ale również świetnej zabawy, bo z harcerzami, to ja bym na koniec świata mogła...! I w tym roku, takim a nie innym sposobem, w doborowym towarzystwie przeżyłam intensywne wakacje, pełne wspomnień i widoków z pogranicza czarów i magii..
Rozdział KAUKAZ
Tu było trudniej. Do Rosji pojechaliśmy we troje - ja i dwóch Marcinów (razem działamy
w Krakowskim Harcerskim Kręgu Akademickim DIABLAK). Plany odnośnie przejazdu i działania
na miejscu zrobiliśmy jeszcze w Polsce dość szczegółowe, jednakże już w Lwowie okazało się, że kupienie biletów na pociąg jest wielką sztuką (niejednokrotnie w kilku aktach :) ). I tak od tej chwili aż do końca wyjazdu wszystko planowaliśmy w czasie rzeczywistym. Po kilku przesiadkach, „przygodzie” z celnikami na granicy ukraińsko-rosyjskiej i 60 godzinach podróży dotarliśmy do wioski Tereskoł, położonej u stóp naszej góry. Stamtąd kolejką wyjechaliśmy na wysokość 3500 m i pieszo podeszliśmy do tzw. „Garabashi Point” (3800 m), skąd zaczyna się lodowiec. Znajdują się tam również beczki po paliwie rakietowym, w których urządzono przytulne mieszkanka dla turystów, jednakże my nie skusiliśmy się na ten luksus i po wieczornym spacerze aklimatyzacyjnym (około 300 m różnicy wysokości w górę i z powrotem) rozłożyliśmy nasz przytulny namiocik. Następnego dnia weszliśmy na wysokość 4200 m rozbijając się obozem w ruinach schroniska Priut, istamtąd atakowaliśmy szczyt, położony na wysokości 5642 m. Pierwszej nocy pogoda nie pozwoliła nikomu z wielonarodowej ekipy na wyjście i wszyscy zakończyli na przejściu do Skał Pastuchowa (4600m), jednakże następnej - 7 sierpnia - o godzinie 2:30 jako jedna z pierwszych ekip rozpoczęliśmy podejście. Niepewni czy pogoda się utrzyma, w świetle błyskawic - a jednak wciąż w górę, małymi kroczkami - aby obejrzeć wschód słońca nad Kaukazem, tracąc oddech
i zapadając się w śniegu - by wreszcie zwycięsko stanąć na tym malutkim skrawku Ziemi, skąd można już iść tylko w dół. Mi udało się wejść szybko (nie miałam problemów z aklimatyzacją)
i Elbrus wynagrodził moje wysiłki przepiękną i niezapomnianą panoramą szczytów. Ci, którzy weszli już pół godziny później, osiągnęli szczyt we mgle gęstej jak mleko, która nie rozrzedziła się ani na moment aż do wieczora znacznie utrudniając wszystkim śmiałkom orientację podczas drogi powrotnej.
Następnego dnia, po długim śnie, zeszliśmy z powrotem do wioski, gdzie z dziką radością oddaliśmy się spożywaniu chleba, pomidorków i cebuli - wielkim rarytasie po kilku dniach jedzenia sproszkowanych specjałów, odzyskując wreszcie apetyt zagłuszony chorobą wysokościową. Natomiast dalszy ciąg naszego wyjazdu wyklarował się nazajutrz, kiedy to biwakujący nieopodal marynarz z Krymu namówił nas na wyjazd na półwysep - rozpisał trasę przejazdu oraz wskazał miejsca warte zwiedzenia. Tak więc taksówko-pociągo-promo-autobusem dotarliśmy
do Symferopola, a potem już tylko jeden trolejbus do kamienistych plaż i aksamitnych fal Morza Czarnego... ale to, jak wypoczywaliśmy po śniegach Elbrusa - mojej pierwszej „wielkiej góry”,
to już zupełnie inna historia ;)
Rozdział ALPY
W Alpy, dla odmiany, wybraliśmy się szybką dwójką bez sternika - z Witkiem (tak jak i ja instruktorem HSR). Decyzję podjęliśmy bardzo szybko i uzbroiwszy się w marker i plik kartek - podstawowe atuty autostopowicza - wyruszyliśmy na podbój Białej Góry. W szczegółową mapę i termos (bo poprzedni poległ na chwałę Elbrusa) zaopatrzyliśmy się już na miejscu w Chamonix, a podejście pod górę rozpoczęliśmy z Les Houches. Z racji ograniczonych funduszów weszliśmy tam pieszo, a noclegi „uskutecznialiśmy” w drewnianych barakach (pełnych myszy - brrr) i w namiocie, nie korzystając z dobrodziejstw schronisk, w których za litr gorącej wody opłata wynosi około 15-16 złotych (!) Pierwszą noc spędziliśmy w Baraque Forestiere na wysokości 1757 m. Stamtąd podeszliśmy na wysokość 3167 m do schroniska Tete Rousse. Droga w połowie ciągnęła się wzdłuż torów „tramwaju du mont blanc” - głównym punktem programu było pokonanie dwóch wydrążonych w skale kilkudziesięciometrowych tuneli: należało się zatrzymać, uważnie posłuchać czy tramwaj nie nadjeżdża, a potem z całym ekwipunkiem puścić się biegiem przez przeszkodę.
Następnego dnia w trasę wyruszyliśmy wczesnym rankiem, ponieważ na początku wielkiego kuluaru skalnego, który musieliśmy pokonać trzeba było przekroczyć żleb lawinowy cieszący się złą sławą, a najbezpieczniej jest to robić zanim silne światło słoneczne zacznie swą niszczycielską robotę skutkującą spadającymi kamieniami lub - po opadach śniegu - lawinami. Po dotarciu do schroniska l'Aig du Gouter (3817 m) wykopaliśmy dół w śniegu na głębokość naszego namiotu
i po kilku uroczych minutach opalania się na lodowcu, poszliśmy spać szykując się na nocny atak.
30 sierpnia o godzinie 2:05, wystartowaliśmy, a po trzech i pólgodzinie ostrego marszu po iskrzącym śniegu, w blasku księżyca, granią miejscami szerokości karimaty, stanęliśmy na szczycie (4808 m). Postukując z zimna nogami dotrwaliśmy jakoś do wschodu słońca i o pierwszym brzasku rozpoczęliśmy szybki, rozgrzewający i (niestety) w dużej grupie nam podobnych, powrót. Jeszcze tego samego dnia po zwinięciu obozu zeszliśmy na wysokość 1757m, do naszego znajomego baraku gdzie w przytulnych czterech ścianach szybko wpadliśmy w objęcia Morfeusza.
POSTSKRIPTUM
Tak w wielkim skrócie przedstawia się moja historia dwóch wielkich gór - historia, która może przypaść w udziale każdemu z Was. Nie piszę tu o sprawach oczywistych - że te „kilka dni” dotyczą tylko kwestii samej organizacji wyprawy, natomiast kondycję psychofizyczną, doświadczenie górskie i dojrzałość podejmowania odpowiedzialnych decyzji zdobywa się dużo, dużo dłużej - na takie spontaniczne wyjazdy może pozwolić sobie tylko ten, kto niejedno już
w górach przeżył. Wyjazd w wysokie góry wymaga tez odpowiedniego przygotowania sprzętowego -trzywarstwowego ubrania (bielizna oddychająca + polar+ odzież wierzchnia
z membraną wodo i wiatroszczelną ), solidnego namiotu, śpiwora nie z gatunku „one kilo”, stuptutów, raków, czekana, kijków teleskopowych (na Mont Blanc dodatkowo uprzęży, liny)
i wiele innych drobiazgów - jak okulary z odpowiednimi filtrami, bloker ochronny na posmarowanie twarzy, termos itd., bez których wyjazd nie byłby możliwy. Przede wszystkim jednak najważniejsza jest ROZWAGA i odpowiedzialność, ponieważ lekkomyślna decyzja, brawura, przerost ambicji czy igranie ze złymi warunkami atmosferycznymi - to szybka droga do nieszczęśliwego wypadku. Jednakże , druhny i druhowie - nie da się ukryć, że góry czekają na zdobywców i odrobina wiary we własne siły, popartych przygotowaniami i doświadczeniem może zaowocować niezapomnianymi wakacjami, czego Wam z całego serca życzę!
Ps. Młodym gniewnym chętnie posłużę radą i pomocą. Piszcie na adres dziecek@poczta.onet.pl
pwd. Ewelina Winiarczyk
KHKA Diablak; Chorągiew Krakowska
BIBLIOTECZKA "WALDEN"
Drodzy Przyjaciele, Harcerki i Harcerze, Miłośnicy Idei Leśnej Mądrości!
Oferujemy Wam, jedenasty tom naszej działalności edytorskiej, książkę podróżniczą amerykańskiego pisarza, przyrodnika i artysty rysownika Ernesta Thompsona Setona - Czarnego Wilka, założyciela ruchu woodcrafterskiego - puszczaństwa i jednego z twórców amerykańskiego skautingu p.t.: „ARKTYCZNE PRERIE” o jego półrocznej żegludze canoe po rzekach i jeziorach północno - zachodniej Kanady. Książka nosi podtytuł „3200 kilometrów w canoe w poszukiwaniu stad karibu” Dlaczego autor udał się aż do obszarów Arktyki? O tym mówi w przedmowie:
„Który z młodych Amerykanów nie ofiarowałby roku swojego życia za to, by mógł powrócić dziesiątki lat wstecz i przeżyć nawet rok w romantycznych, przeszłych czasach Dzikiego Zachodu? Osobiście, w czasach mej młodości, rad zapłaciłbym krocie za możliwość takiego spojrzenia w przeszłość. Jednak dopiero w średnim wieku uświadomiłem sobie, że cud ten jest możliwy do zrealizowania i to za znacznie niższą cenę. Ponieważ niecywilizowany Indianin wciąż tuła się po krainie, w której nic się nie zmieniło, gdzie rosną głębokie, nietknięte, dziewicze ostępy i gdzie ciągnie się bezkresna preria. Tych krain nie należy jednak szukać na Północnym Zachodzie, nie zaś na Zachodzie. Nie wzdłuż rzek Missouri i Missisipi, lecz przy brzegach Peace i Mackenzie - przy wspaniałych, olbrzymich rzekach, których burzliwe wody pędza przez tysiące kilometrów ku milczącemu Morzu Arktycznemu. To była myśl, która zaowocowała sześciomiesięczną żeglugą rzeczną w canoe. Znalazłem to, czego szukałem, a co więcej zdobyłem wiele innych wartościowych i nieoczekiwanych doświadczeń."
Książka "Arktyczne Prerie" jest bogato ilustrowana rysunkami autora. Cena: około 20 zł. + koszt przesyłki pocztowej. Zamówienia będą przyjmowane do dnia 15. XI. 2002.
Biblioteczka Walden
Ul. Różana 1/2
40 - 045 KATOWICE
oraz Rafał Łoziński pod adresem elektrycznej poczty: ursus7@wp.pl
Tę ważną pracę polecamy również wszystkim harcerskim bibliotekarzom. Skorzystaj z okazji zdobycia tego ciekawego tytułu!
Rafał Łoziński
Metodyka |
STARSZOHARCERSKI KRĄG METODYCZNY
„CISZA”
„Kiedy mówisz, mów
Kiedy milczysz, milcz
Niechaj wielka będzie cisza
Tak, by każdy ją usłyszał
Głośniej niż twój krzyk
Więc kiedy milczysz, milcz”
G. Tomczak, „Idąc zawsze idź”
Prowadzenie drużyny starszoharcerskiej to niezła jazda. Naprawdę - prowadzę, więc wiem. Trzeba pracować z kilkunastoma, czasem więcej, ludźmi, z których każdy już ma swoje własne poglądy na rzeczywistość, na początku przynajmniej nie widzi - inaczej niż w drużynie młodszej czy gromadzie zuchowej - powodów, dla których miałby cię szanować (bo różnica wieku jest niewielka), co więcej jego samodzielność i zakres różnorakich aktywności do wyboru jest znacznie większy. Te bohaterskie zmagania z żywiołem ludzkim drużynowy starszoharcerski prowadzi bardzo często sam, bez większego przygotowania. Hufce, w których sprawnie działają namiestnictwa starszoharcerskie to rzadkość - większość drużyn pracuje bez wsparcia z góry. Literatura specyficznie starszoharcerska jest dość skąpa (najwięcej chyba dała mi lektura
„O metodzie...” Grodeckiej, choć to przecież książka o harcerstwie młodszym, w dodatku żeńskim). Dlatego powstała „Cisza”.
Cisza” pierwotnie powstała jako zrzeszenie funkcyjnych w drużynach starszych, którzy dzielili się pomysłami i wskazówkami na pracę harcerską. W większości byliśmy absolwentami kursu drużynowych starszoharcerskich „Wataha`99”. Po ponad półrocznej działalności stwierdziliśmy, że warto naszymi doświadczeniami podzielić się z innymi - naturalną formą była organizacja kolejnych kursów drużynowych starszoharcerskich. Tak powstał „Horyzont`00”, później „Barbaria `01” i „Arcyczwórka`02”, oraz tradycja corocznych kursów drużynowych. Sięgaliśmy coraz dalej - o ile w „Watasze” uczestniczyli harcerze dwóch hufców warszawskich, o tyle później spotykali się harcerze z kilku różnych chorągwi i Stowarzyszenia Harcerskiego.
Naszym zdaniem - i jest to niejako mottem przewodnim kursów - nie istnieje jedna metoda na drużynę starszą, nie istnieje jedna odpowiedź, którą moglibyśmy podać. Udawanie, że taką metodę znamy byłoby kłamstwem. Kurs nie daje gotowych rozwiązań, a raczej uczy samodzielnie stawiać pytania i szukać na nie odpowiedzi. Zmagania się z problemami nie sposób nauczyć się teoretycznie, na kartce papieru - kurs zatem uczy przez działanie, dając też uczestnikom okazję do poprowadzenia swoich zajęć, wypróbowania swoich pomysłów w praktyce.
Ale „Cisza” to nie tylko „kursy”. Pewien czas temu pojawił się pomysł stworzenia książki o harcerstwie starszym - zbioru przemyśleń i wskazówek, które mogą być pomocne drużynowym i funkcyjnym w ich pracy. Jest to olbrzymia praca - zaplanowana na około 20 rozdziałów - dwa rozdziały już są, nad kolejnymi trwają prace. Będziemy też w tym roku organizować co dwa miesiące otwarte, weekendowe szkolenia na różne tematy - w pewnym sensie będące uzupełnieniami kursu, mówiącymi o tym, czego na kursie z braku czasu nie poruszyliśmy lub jedynie zasygnalizowaliśmy.
„Cisza” jest organizacją otwartą - przyjść do nas może każdy, kto działa w harcerstwie starszym. W „Ciszy” spotykają się funkcyjni wymieniając poglądy i wspólnie rozwiązując problemy, które spotykają na co dzień w pracy z drużynami.
Kontakt z nami można nawiązać za pośrednictwem poczty elektronicznej (cisza@caesar.pl) lub listownie przez hufiec Warszawa-Mokotów. Informacje w internecie: http://cisza.harc.pl/.
Pwd. Jakub „Onufry” Wojtaszczyk
Na tropie środowisk |
44 DSH “Krzemień 66” im. hm. Floriana Marciniaka
z Hufca Gniezno
Z tegorocznej “Wędrowniczej Watry” 44 DSH “Krzemień 66” wyjechała z nowym proporcem i tytułem: “Primus inter pares”. Co to właściwie za drużyna?
Jesteśmy 44 Drużyną Starszoharcerską “Krzemień 66”. Bohaterem naszej drużyny jest pierwszy naczelnik Szarych Szeregów harcmistrz Florian Marciniak. Narodziliśmy się 20 lat temu
w Hufcu Gniezno. Była jesień Anno Domini 1982, kiedy to (wtedy jeszcze) żeńska
4 Drużyna Harcerek zawiązała wspólny krąg po pierwszej w historii drużyny zbiórce. Szary kolor mundurów dominował w 4 GDH przez następne trzy lata, aż do chwili, kiedy to drużynowym został HO Ryszard Polaszewski. Wtedy to przyjęliśmy nazwę “Krzemień 66” i staliśmy się drużyną koedukacyjną. I tak właściwie zostało nam do dzisiaj. Z drobnymi zmianami…
Nasze dzieje były burzliwe i pełne zakrętów. W roku 1989 staliśmy się drużyną starszoharcerską. Od 1992 roku, gdy stworzyliśmy własny szczep pod nazwą “KLAN”, działamy
z numerem “44”. W naszym środowisku harcerskim działają razem z nami drużyny stworzone przez “Krzemieniaków”. Dziś jest tak, że w wielu drużynach rosną już nam przyszłe pokolenia. Jesteśmy jak to drzewo, które wypuszcza coraz to nowe pędy.
A propos pędu: ostatnimi czasy mamy głównie pęd do wędrówki górskiej, wspinaczki
i ratownictwa medycznego oraz do wielu innych rzeczy, które sprawiają, że w naszej drużynie nie można się nudzić. Specjalność puszczańska, którą realizujemy od kilku lat, jest tym, co nas wszystkich łączy.
Nasza codzienna praca jest trochę specyficzna, jesteśmy bowiem (od dwóch lat) drużyną wielopoziomową. W “Krzemieniu” zatem istnieją, współpracujące ze sobą, piony: gimnazjalny, który dzieli się na żeński i męski oraz wędrowniczy, który jest najstarszą i koedukacyjną częścią drużyny. Dlaczego właśnie tak jest?
Ano uznaliśmy, że tak jest po prostu łatwiej, a przez to i lepiej dla młodzieży gimnazjalnej, gdy tworzymy z nimi jedną drużynę. Jednak na co dzień pracujemy osobno. Tak więc dziewczyny-gimnazjalistki mają swoje zbiórki, a chłopcy swoje. Organizujemy oczywiście wspólne biwaki, obozy, rajdy i najważniejsze zbiórki. W końcu jesteśmy jedną drużyną.
A jak wygląda praca wędrowników?
To przede wszystkim służba. Wielu z nas jest drużynowymi bądź przybocznymi harcerskimi
i zuchowymi, pełnimy funkcje na szczeblu środowiska oraz hufca. Poza tym oczywiście pracujemy jak normalna drużyna, często gdzieś wyjeżdżamy, czy to na kolejny kurs, warsztaty bądź obóz wędrowny. To, jakie góry zdążyliśmy poznać już wzdłuż i wszerz nie będę opisywać, bo nie
o powtórkę z geografii tutaj chodzi (tak dużo ich było), lecz wspomnieć wypada w tej chwili,
że dwukrotnie mieliśmy okazję reprezentować Związek Harcerstwa Polskiego na zagranicznym forum. Najpierw zaszczyt ten spotkał nas w 1995 r., kiedy to wyjechaliśmy na uroczystości do Katynia. Dwa lata później byliśmy już w Moskwie na Wszechrosyjskim Zlocie Skautów. To dopiero była przygoda…
Stworzyliśmy własny system tzw. stopni wtajemniczenia, które realizujemy równolegle
do harcerskich. Czym one właściwie dla nas są? To po prostu świadome stawanie się członkiem naszej drużyny. Najpierw ten KTOŚ, kto właśnie przyszedł do drużyny i posiada już kompletne umundurowanie musi przejść tzw. bieg na “wilczka”. Idzie on nocą szukać - we wskazanym kierunku - indiańskiego woreczka na leki, w którym odtąd trzymać będzie te przedmioty, które przedstawiać będą dla niego samego dużą wartość (przykładów podać nie mogę, gdyż każdy strzeże swego woreczka). Trzeba tutaj dodać, że dla młodego człowieka, gimnazjalisty, takie wejście w las ciemną nocą jest nie lada przeżyciem. Na szczęście wszyscy jakoś wracają z niego cali i zdrowi… Ich powrót staje się jednocześnie wejściem w nasze szeregi.
Następnie “Krzemol”, gdy pracuje już z nami od jakiegoś czasu, a przez to daje się poznać ze wszystkich stron, zwłaszcza tych dobrych, może stać się pełnoprawnym członkiem drużyny. Dokonuje się to poprzez złożenie “Zobowiązania Krzemienia”.
Ale to jeszcze nie wszystko. Gdy stanie się wędrownikiem, tj. przyjmie naramiennik wędrowniczy oraz odnowi Przyrzeczenie Harcerskie staje się członkiem najstarszej, wędrowniczej części drużyny. Od tej chwili, zasiadając w Kręgu Rady Krzemienia, ma on prawo decydować
o losach drużyny (wyborze drużynowego, funkcyjnych drużyny i innych najważniejszych sprawach). Natomiast, gdy przyjdzie taki czas w jego życiu harcerskim i złoży on Zobowiązanie Instruktorskie - wstępuje do działającego w szczepie Kręgu Instruktorskiego “Bractwo”.
To oczywiście tylko “streszczenie” tego, co wyrazić kilkunastoma słowami się nie da, zwłaszcza, że trudno w taki sposób oddać to, co towarzyszy biegom na wilczka, Zobowiązaniu, odnowieniu Przyrzeczenia. Zapewne wiecie, co mam na myśli: ognisko, symbole drużyny, obrzędowość… Ranga tych wydarzeń jest o tyle istotna, że trzeba na nie “zapracować” postawą, pełnieniem służby, zaangażowaniem w tworzenie drużyny “od środka”.
Tak “w pigułce” wygląda nasz harcerski portret. Może czasem wydaje się, że są to “suche” fakty, jednakże dla nas znaczą one bardzo dużo, odzwierciedlają bowiem koleje losu, jakie “Krzemień” ma za sobą. Nasz życiorys nie tworzy prostej ścieżki oraz nie omija przeszkód, jakie postawiło przed nami życie. Jednakże zawsze tak było i jest nadal, że jesteśmy dumni z naszej drużyny. Byli i obecni “Krzemieniacy” robią wiele rzeczy: m.in. podróżują po świecie, pracują
w wykopaliskach archeologicznych, w laboratoriach, w policji, pełnią służbę na szczeblu hufca, Chorągwi i całego Związku, studiują, mówią wieloma językami świata, robią wiele interesujących rzeczy.
“Krzemień” dla większości okazał się być wspaniałą szkołą życia. Dla niektórych ta pasjonująca przygoda trwa do dziś. I może dlatego tak lubimy spotykać się we wspólnym gronie. Już nie możemy doczekać się obchodów 20-lecia drużyny, kiedy to przyjdzie “Ogór”, “Mysza”, “Guma” i “Kama”, “Wania” i “Roma” i wielu, wielu innych…
“Krzemień” to przede wszystkim ludzie, a więc: rozmawiamy ze sobą, polemizujemy, czasem się ze sobą zgadzamy, a czasem nie, dużo też śmiejemy się i śpiewamy. Po prostu jesteśmy (ze) sobą.
Tacy jesteśmy: my - 44 DSH “Krzemień 66” im. hm. F. Marciniaka.
pwd. Daria Siwka HR
Z archiwum „Na tropie” |
Na Tropie - lato 1997
WIELCY NIEOBECNI
HARCMISTRZ WŁADYSŁAW LUDWIG
Harcmistrz Władysław Ludwig należy do tych postaci, które z harcerstwem związały się w wieku dziecięcym, poświęciły mu swoją młodość i wiek dojrzały, a śmiercią na polu chwały ukoronowały swą służbę.
Urodził się w 1902 roku w Warszawie. Do harcerstwa wstąpił już w 1913 roku
w Zakopanem. Swoje pierwsze harcerskie kroki stawiał w drużynie prowadzonej przez samego Andrzeja Małkowskiego. O tym fakcie możemy przeczytać w książce Aleksandra Kamińskiego
o Andrzeju Małkowskim, “który na jednej z pierwszych zbiórek zwrócił był uwagę na żywego
i przewodzącego innym chłopca”.
Po przeprowadzeniu się z Zakopanego do Warszawy Ludwig wstąpił do 25 Warszawskiej Drużyny Harcerzy im. hetmana Stanisława Żółkiewskiego, która działała przy gimnazjum Wojciecha Górskiego. Rychło został drużynowym tej drużyny, a następnie awansował na hufcowego.
W listopadzie 1918 roku wraz z innymi chłopcami z drużyny wziął udział w rozbrajaniu Niemców i zabezpieczaniu ważnych obiektów (m.in. zdobycie wielkiej składnicy map w gmachu banku na rogu ul. Traugutta i Mazowieckiej). Jako ochotnik uczestniczył w wojnie 1920 roku, gdzie został kontuzjowany i uzyskał stopień plutonowego.
Stopień harcmistrza otrzymał w 1924 roku. W tym też roku uczestniczył w I Zlocie Narodowym w Siekierkach koło Warszawy oraz w II Międzynarodowym Jamboree w Kopenhadze
w Danii. W 1928 roku został komendantem Chorągwi Warszawskiej. Pełniąc tę funkcję wręczył swemu wychowawcy i opiekunowi młodzieży harcerskiej, sędziwemu już wówczas profesorowi Wojciechowi Górskiemu honorowy Krzyż Harcerski. Komendantem Chorągwi był z przerwami cztery lata - do 1935 roku. W tym okresie był również aktywny na forum całego Związku. Na Zlocie w Poznaniu w 1929 roku prowadził Chorągiew Warszawską. Następnie, po przygotowaniach
w Poznaniu nad Cedynią, pełnił funkcję oboźnego polskiej wyprawy na III Międzynarodowym Jamboree w Arrow Park k. Liverpoolu w Anglii. Na wyprawie na Zlot Skautów Słowiańskich
w Pradze Czeskiej w 1931 roku był komendantem hufca reprezentacyjnego. W wyprawie na IV Międzynarodowe Jamboree w Godollo na Węgrzech w 1933 roku był komendantem Warszawskiej Chorągwi Jamborowej.
Jednocześnie ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, a po uzyskaniu dyplomu magistra praw rozpoczął aplikację sądową. Zakończył ją i zdał egzamin sędziowski wiosną 1934 roku. Od roku 1938 pracował w Powszechnym Zakładzie Ubezpieczeń Wzajemnych.
Jako komendant chorągwi, corocznie wybierany przez najliczniejsze w Polsce grono harcmistrzowskie, dbał z całym zaangażowaniem o jego uzupełnianie i powiększanie. Kładzie duży nacisk na szkolenie instruktorów, w którym sam się wyspecjalizował na długo przedtem. Był jednym z założycieli znanych kursów instruktorskich nad jeziorem Wigry, mających długoletnią i może najdłużej utrzymywaną tradycję w Związku Harcerstwa Polskiego. Kilkakrotnie pełnił funkcję komendanta tych kursów. Z nim łączy się odrębność metody wychowawczej kursów wigierskich - puszczaństwo i obrzędowość - opartej na zbliżeniu do przyrody i motywów starosłowiańskich.
Ludwig w tych kursach brał czynny i wielokrotny udział. Kierował nimi bądź był na nich instruktorem. Dzięki niemu wytworzył się zespół kierowniczy, który wspólnie udoskonalał metody szkolenia, obozowania i harców, tworząc w Związku odrębną szkołę instruktorską -
tzw. “wigierską”. Dzięki zetknięciu się na tych kursach z młodzieżą chorągwi, która tam przechodziła przeszkolenie kandydackie (były to kursy podharcmistrzowskie), Ludwig poznał osobiście i miał możność wpływu już nie na dziesiątki, ale na setki przyszłych podharcmistrzów i harcmistrzów warszawskich. Znał też - jak nikt - grono instruktorskie chorągwi i wartość oraz przydatność poszczególnych jego członków. Dla nich zaś uosabiał “wodza”, pod okiem którego zdobywali instruktorskie “szlify”. Sam Ludwig związany wieloma więzami z kursami nad jeziorem Wigry pozostał “strażnikiem ognisk wigierskich”, będąc ich żywą kroniką i przekaźnikiem tradycji. Jego puszczańskim mianem była “Czarna Pantera”.
W roku 1935 ożenił się z Ireną Marcinkowską z 14 Warszawskiej Żeńskiej Drużyny Harcerskiej im. Królowej Jadwigi, działaczką akademickiej organizacji charytatywnej “Pombil”. Żona Władysława Ludwiga zmarła w 1942 roku, dzieci nie mieli.
Jednocześnie, również w 1935 roku, Władysław Ludwig został jednym z wiceprzewodniczących Zarządu Okręgu Warszawskiego ZHP.
Doświadczenie Ludwiga oraz jego niewątpliwy wkład w rozwój i tradycję obozownictwa harcerskiego wysunęły go na stanowisko kierownika Wydziału Obozów i Turystyki
w Głównej Kwaterze Harcerzy. W okresie przygotowania największej przedwojennej harcerskiej imprezy obozowej w Polsce - Zlotu Jubileuszowego w Spale - powierzono Ludwigowi kierownictwo jego przygotowania. Pracom tym poświęcił się całkowicie już na pół roku przed terminem Zlotu. Został też wkrótce mianowany zastępcą komendanta Zlotu Harcerzy i w tym charakterze doprowadził do końca prace przygotowawcze oraz otwarcie Zlotu, którym praktycznie kierował także w czasie jego trwania. Zlot w Spale był momentem zwrotnym w dotychczasowej pozycji Ludwiga w harcerstwie. Początki tego były zresztą wcześniejsze.
W 1931 roku nastąpiła w wewnętrznym życiu harcerstwa doniosła zmiana. Ustąpiła z władz Związku grupa, która kierowała nim nieomal od pierwszych dni zjednoczenia, to jest od 1918 roku. Była to tzw. grupa “kresowców” z dh. Sedlaczkiem, Strumiłłą, Glassem, Grzymałowskim, Sopoćką na czele. Dokonało się to na Zjeździe Walnym, na którym większość uzyskała grupa, która na stanowisko Przewodniczącego ZHP wprowadziła wojewodę Michała Grażyńskiego. Ta grupa wydawała się bliska “Warszawie” - stąd Ludwig (ówczesny komendant Chorągwi Warszawskiej) poparł ją swoim osobistym wpływem i głosami swoich przyjaciół. Jednak nowy kierunek nie odpowiadał nadziejom środowiska warszawskiego. Chorągiew stołeczna, zawsze zresztą dość chłodna w stosunku do władz centralnych, w niedługim czasie przeszła do opozycji. Rzecznikiem takiego stanowiska był właśnie Ludwig, do niedawna gorący propagator zmiany. Tarcia zaznaczyły się dość wcześnie, bo już w 1933 roku. Rosły one dalej - do Spały, by wybuchnąć po Zlocie ze zdwojoną siłą. W związku z opóźnieniami drobnych rozliczeń finansowych wielu instruktorów, Władysław Ludwig został zawieszony z dniem 14 marca 1936 roku w pełnieniu funkcji
w harcerstwie, a orzeczeniem Naczelnego Sądu Harcerskiego z 17 maja 1936 roku otrzymał urlop karny do 2 czerwca 1937 roku ogłoszony w rozkazie Naczelnika Harcerzy nr L.15 z 28 maja
1936 roku.
Po zakończeniu urlopu karnego hm. Władysław Ludwig powrócił do pracy harcerskiej. Nie otrzymał już jednak odpowiedzialnych zadań w Związku, ponieważ władze utrudniały mu powrót do czynniejszego działania, a on sam uważał się za pokrzywdzonego wyrokiem Sądu.
W czasie XVII Zjazdu Walnego Okręgu Warszawskiego ZHP w dniu 27 marca 1938 roku, po wyborach uzupełniających, w skład Zarządu Okręgu wszedł także Władysław Ludwig. Nie został on jednak zatwierdzony przez naczelnictwo ZHP i w styczniu 1939 roku ustąpił ze składu Zarządu. Po stronie Ludwiga stanęli koledzy - harcmistrze warszawscy, którzy solidaryzowali się z nim. Następne posunięcia Naczelnika Harcerzy dh. Zbigniewa Trylskiego doprowadziły do znanego konfliktu, w wyniku którego ogromna większość harcmistrzów warszawskich została pozbawiona stopni instruktorskich i w maju 1939 roku - w przededniu wojny - znalazła się poza Związkiem Harcerstwa Polskiego (tzw. “sprawa warszawska” lub “sprawa Ludwiga” została przedstawiona
w bardzo wyczerpujący sposób przez dh. Mariana Miszczuka i Jana Rossmana w artykule zamieszczonym w miesięczniku “Harcerstwo” nr 2/3 z 1990 roku, str. 31).
W tragicznym wrześniu Ludwig - nie zmobilizowany - dotarł na Wołyń, gdzie usiłował dostać się do wojska. Był tam świadkiem klęski. Wrócił do Warszawy, by już w połowie października zacząć skupiać wokół siebie ocalałych instruktorów usuniętych razem z nim
ze Związku Harcerstwa Polskiego. Tak zwana “grupa Ludwiga” 30 października 1939 roku utworzyła własną organizację harcersko-wojskową, która otrzymała formę batalionu wojska, nadając jej nazwę “WIGRY”. Ludwig był głównym inicjatorem i jednym z pięciu założycieli.
Pierwszą próbą załatwienia sprawy wigierskiej były rozmowy prowadzone w grudniu 1939
i styczniu 1940 roku w lokalu przy ulicy Smolnej 7. Ze strony “Wigier” występował hm. Witold Sosnowski i hm. Czesław Tomasik, Szare Szeregi reprezentował hm. Florian Marciniak
i hm. Stanisław Broniewski. Hm. Florian Marciniak, kierujący Szarymi Szeregami, nie posiadał pełnomocnictw na załatwienie sprawy “konfliktu”, a sam decydować nie chciał, ponadto obawiał się, że styl “wigierski” nie pozwoli wykiełkować nowemu szaroszeregowemu stylowi. Postanowił poczekać. Był twardy. Przewidywał, że nadejdzie czas, w którym silne i bogate w wewnętrzną treść Szare Szeregi będą mogły asymilować różne style i wzbogacać się o ich dobre cechy. W takiej sytuacji “Wigry” zajęły się własną pracą konspiracyjną. W latach 1940 - 1941 Ludwig kierował wywiadem wojsko-gospodarczym prowadzonym przez “Wigry” dla Tajnej Organizacji Wojskowej (TOW). Czynny był również w organizacji WAWER, gdzie działał na terenie Mokotowa.
Po przejściu “Wigier” do ZWZ (następnie AK) pokierował w “Wigrach” sprawami bezpieczeństwa, wywiadu, informacji oraz kontaktami podziemnymi z innymi organizacjami. Zainicjował i kierował akcją “charytatywną”, to jest akcją pomocy rodzinom harcerskim. Współdziałał w akcji pomocy więźniom. Organizował “pluton techniczny”, który przekazał następnie do Wojskowej Służby Ochrony Powstania (WSOP). W 1943 roku wszedł do tzw. “Korpusu Zachodniego” (agendy Delegatury Rządu na Kraj), gdzie objął Referat Sądowo-Karny i został kierownikiem kursu administracyjno-organizacyjnego, przygotowującego zespół administracyjny na Ziemie Zachodnie. Ponadto w swoim mieszkaniu uruchomił tzw. “czytelnię” pism konspiracyjnych, gdzie zresztą odbywały się stale zebrania komendy “Wigier”.
Kolejne rozmowy między “Wigrami” a Szarymi Szeregami odbyły się na jesieni 1943 roku. Tym razem przebiegły one sprawnie i bez przeszkód. Faktycznie nie nastąpiło wcielenie “Wigier” do Szarych Szeregów, w dalszym ciągu pozostawały one jako batalion odwodowy Komendanta Okręgu Warszawskiego AK. Natomiast harcerska kadra wigierska w liczbie kilkunastu osób weszła do Szarych Szeregów, gdzie odpowiadała głównie za prowadzenie Centrum Wyszkolenia Wojskowego “Agricola”, którego komendantem został hm. Eugeniusz Konopacki.
Władysław Ludwig na przełomie 1943/44 roku został powołany na przewodniczącego Komisji Wydawniczej Centrum Wyszkolenia Wojskowego Szarych Szeregów, później został przewodniczącym Komisji Pomocy “Opieka” przy GK Szarych Szeregów. 16 marca 1944 roku ukazał się rozkaz nr L.8 GK Szarych Szeregów o następującej treści: Przedwojenny konflikt między władzami harcerskimi a grupą instruktorów, którzy później utworzyli oddział “Wigry”, został całkowicie zakończony. Instruktorzy, których komendant oddziału “Wigry” przedstawi do pracy
w Szarych Szeregach, i którzy pracę tę podejmą, mają automatycznie przywrócony stopień instruktorski. Przywrócenie stopni dotyczy również instruktorów związanych z tą sprawą poległych lub zmarłych w latach 1939 - 1940, który zakończył sprawę przedwojennego konfliktu.
W dniu 1 sierpnia 1944 roku Ludwig stawił się na koncentrację batalionu “Wigry” na Starym Mieście. Walczył na czele swojej kompanii na Woli w obronie cmentarza ewangelickiego obsadzając barykadę na ulicy Młynarskiej przy Ostroroga.
Po przejściu batalionu na Stare Miasto i jego reorganizacji nadal pełnił funkcję I zastępcy dowódcy batalionu oraz objął dowództwo nad kompanią szturmową. Brał z nią udział m.in.
w walkach na ul. Świętojańskiej (11 VIII) i w obronie Pałacu Mostowskich (17 VIII), gdzie został ranny i cudem uniknął śmierci. 20 sierpnia został wysłany przez dowódcę batalionu kanałami na Żoliborz w celu zorganizowania dostaw broni i amunicji dla “Wigier”. Z Żoliborza nie mógł powrócić na Starówkę. Przedostał się wraz z 6 podkomendnymi do Kampinosu, gdzie przyłączył się do oddziałów leśnych (pułk Palmiry-Młociny). Otrzymał tam dowództwo nad oddziałem, którym dowodzi przez cały wrzesień.
28 września 1944 Władysław Ludwig poległ w bitwie pod Jaktorowem, osłaniając tyły wycofującego się w Góry Świętokrzyskie pułku Palmiry-Młociny. Za zasługi na polu organizacji wojska podziemnego awansowany został w konspiracji 11 listopada 1943 roku do stopnia porucznika czasu wojny. W powstaniu odznaczony został Krzyżem Walecznych za walki na Woli.
Ludwig był silną indywidualnością, obdarzoną wybitnym talentem przywódczym. Potrafił skupiać wokół siebie środowisko, które ulegało jego urokowi i sile woli. Przy wybitnych zdolnościach organizacyjnych i dynamice poczynań, szybko osiągał zamierzone cele, mając zawsze grupę ludzi oddanych sobie i sprawie, której służył. Pełen siły witalnej szedł ostro przez życie własne, społeczne, harcerskie, nie licząc się często z wymogami ustalonymi przez innych ludzi. Stąd konflikty i opozycje, niejednokrotnie walki już nie tylko z ideami czy poglądami, ale wręcz
z ludźmi mającymi inne zdanie niż on. Atmosfera walki odpowiadała zresztą Ludwigowi. Był w niej przeciwnikiem niebezpiecznym i niszczącym. Pozornie mogło się wydawać, że Ludwig toczy walkę dla niej samej. W rzeczywistości walczył o zwycięstwo dla sprawy czy koncepcji, którą miał
w sobie, i w którą święcie wierzył, choć nie był skłonny wiele o niej mówić.
Tą jego sprawą było harcerstwo. Żył nim, patrzył na świat jego oczyma, chciał je mieć urządzone według własnych zamysłów, dla których tworzywem była Polska, radosna ideologia harcerstwa Małkowskich i pierwszych lat ruchu, bogate przeżycia wigierskie, miłość życia, swobody i niezależności oraz przyjaźń.
Nie miał zresztą konstruktywnego programu, który by planowo i systematycznie realizował. Ale we wszystkich przejawach jego bogatej działalności w harcerstwie przebijały się zawsze
te same intencje. Ich wyrazem były czyny. W harcerskim życiu zbiorowym były to zbiórki, obozy, kursy, zloty, wyprawy itp.
Inną cechą Ludwiga był realizm, męskie spojrzenie na rzeczywistość, doświadczenie życiowe. Chodził po ziemi i nie znosił teoretyzowania. Jego rady były praktyczne, jego zarządzenia celowe. Może ten realizm dawał mu mocną podbudowę pod poczynania społeczne. I to właśnie
w momentach najcięższych dla ogółu, w sytuacjach najtrudniejszych, gdy wszyscy byli rozproszeni i czuli się zagubieni. W takich sytuacjach Ludwig rzucał inicjatywę, brał się do roboty i tworzył dzieła potrzebne i pożyteczne.
W zespole konspiracyjnym komendy “Wigier” Ludwig odgrywał rolę specjalną jako indywidualność i autorytet. W komendzie panował prawdziwy demokratyzm, a jednocześnie wysoka karność osobista i zbiorowa jej członków wyrażająca się w harmonijności współpracy.
Należy w tym miejscu podkreślić, iż pełna temperamentu i nie mieszcząca się normalnie
w żadnych ramach osobowość Ludwiga została wmontowana do twórczej zespołowej pracy. To uznanie nad sobą zwierzchnictwa i dobrowolne lojalne podporządkowanie się mu przez długi okres pięciu lat stanowi dla tych, którzy znali Ludwiga jako człowieka niepohamowanie łamiącego wszelkie więzy, dowód zwycięstwa nad samym sobą. Zwycięstwa, u podstaw którego leżała prawdziwa harcerskość i oddanie się służbie.
Podziemna działalność Ludwiga w okresie okupacji niemieckiej (lata 1939 - 1944) stanowi jedną z najciekawszych i najbardziej pozytywnych kart jego bujnego życia. Oddał siebie całego na usługi konspiracji, przeprowadził setki spotkań, rozmów, kontaktów, wykazał wiele pozytywnych inicjatyw, wykonał wiele pracy.
Jeden z działaczy podziemia, redaktor “Dekady” J. Ścibor, tak pisał o Ludwigu: “W mojej pamięci pozostawił wspomnienie jednego z tych ludzi Polski Podziemnej, których czynny patriotyzm, nieprzejednane stanowisko wobec wroga i duża aktywność oraz pracowitość stworzyły wysokiej klasy styl życia patriotycznego”.
Ludwig był człowiekiem czynu i walki. Był obywatelem i żołnierzem. Był synem Warszawy, jej działaczem podczas czasu pokoju i w podziemiach oraz obrońcą w powstaniu. Był wybitnym harcmistrzem, który życie swe i najlepsze siły poświęcił harcerstwu. W swoim środowisku był wodzem, za którym wszyscy szli.
opracował pwd. Arkadiusz AWIN
|
Redakcja i stali współpracownicy
Redakcję "Na Tropie" tworzą instruktorzy Wydziału Starszoharcerskiego GK ZHP oraz instruktorzy i harcerze starsi, którzy zgłosili chęć współtworzenia pisma.
hm. Ryszard Polaszewski,
phm. Katarzyna Krawczyk,
pwd. Daria Siwka,
phm. Marek Piegat,
hm. Marcin Wysmułek,
pwd. Dominika Wysmułek.
Informacje o sposobie rozpowszechniania Na Tropie
Każdy numer ukazuje się 22 dnia każdego miesiąca.
Na stronie internetowej " www.natropie.zhp.org.pl " można przeczytać nasz magazyn oraz ściągnąć go sobie ze strony na domowy komputer (w wersji *.doc, *.pdf, oraz jako spakowana strona internetowa).
Na stronie internetowej można również "zaprenumerować" Na Tropie. Wystarczy tylko podać swój adres internetowy oraz podstawowe dane o sobie i jednostce organizacyjnej, do której należymy. Do takich osób wysyłamy co miesiąc Na Tropie we wskazanym przez abonenta formacie (w wersji *.doc, *.pdf, lub jako spakowana strona internetowa).
wersja *.doc - zredagowana jest w taki sposób, aby można było wydrukować ją w formacie A4 i "puścić w obieg" np. w drużynie. Można ją bez problemu wysyłać do wszystkich bo pliki są "małe". Jest za to uboga graficznie.
wersja *.pdf - od września redagowana jak normalne drukowane czasopismo z grafiką i zdjęciami. Niestety w wyniku tego pliki są bardzo "duże".
________________________
Kodeks Karny - Komentarz Tom III; O. Górniok, S. Hoc, S. M. Przyjemski; ARCHE s.c. Gdańsk 1999, str. 115
* Europejska Wspólnota Węgla i Stali, Europejska Wspólnota Energii Atomowej oraz Europejska Wspólnota Gospodarcza.
1
1
NA TROPIE
NR 8
październik
2002