munculusa, zrodzonego przez błędną gwiazdę w ciemnej retorcie komina, podczas gdy wuj Edward, zaczarowany przez ojca w dzwonek elektryczny, alarmuje z powodu końca świata, który zresztą nie nastąpił. Te żywe, zagadkowe obrazy osiągają najwyższy stopień dziwności, a równocześnie przesiąknięte są religijnością, absolutnie heretycką, jakiej literatura nie znała od czasu Blake’a. Tak, płonące nieba Schulza, ukazujące „spirale i słoje światła, przekroje seledynowych brył nocy, plazmę przestworzy, tkankę rojeń nocnych” przenoszą nas wstecz, do astronomów pogańskich, zdumionych światem i samotnie przeczuwających ponadludzki porządek.
Każde życie tworzy swoje mity, tak jak nuda dni rodzi chwasty. Intensywność prozy, niezbędna do przekazania takich treści, nie byłaby możliwa do utrzymania w dłuższej karierze pisarskiej. Schulz zadebiutował po czterdziestce i przestał pisać parę lat wcześniej, nim został zamordowany (nawet jego śmierć w czasie masowej rzezi nosi piętno indywidualne). Jego metoda wciąż żyje. „Schulz jest moim bogiem” — powiedział mi niedawno, w Jugosławii, pisarz Danilo Kiś. Można się zastanowić, czy przykład Schulza nie dodał odwagi młodej powieściopisarce greckiej, Margaricie Karapanou, która pisze o dzieciństwie z lirycznym okrucieństwem. Jej Kassandra i wilk jest zbudowana z tej samej fantastycznie postrzępionej materii, co Wiosna Schulza, wzbogaconej z zimną krwią wątkiem grzesznej, niedojrzałej erotyki
W Stanach Zjednoczonych można dostrzec pokrewieństwo, jeśli nie wpływ Schulza na takiego pisarza jak Gilbert Rogin. Rogin obraca się w tym samym kręgu kilku postaci, wśród podobnej rodziny, niezadowolonej, ale nierozłącznej. Opowiadanie za opowiadaniem, nie chce iść naprzód, zrezygnować z przekonania o najwyższym znaczeniu, jakie ten materiał ma dla autora, znaczeniu widocznym w wyszukanych z miłością metaforach i w wyrafinowanych intelektualnie aforyzmach, co zdobią opowieść o zwykłych, raczej żałosnych egzystencjach.
Tam, gdzie nie chodzi o politykę, o społeczną jednomyślność (jak to było, powiedzmy, u Edypa, Hamleta czy Kutuzowa), poprzez metaforę szuka się uprzednio ustalonej hierarchii ważności — Ulisses opiera na tej zasadzie swoją wielką machinę heroikomiczną. Kierując się instynktem pisarze świata skromnych obywateli pracują z namiętną precyzją, ciągnąc srebrne nici z szorstkiej tkaniny codziennego życia. Spojrzenie utkwione hipnotycznie w lokalnych osobliwościach zmienia rzeczy w znaki. Z braku symbolów, jakie daje przyjęta religia zewnętrzna, gromadzi się rzeczy obdarzone jakimkolwiek znaczeniem. We wsDomnie niach Schulza z dzieciństwa markownik, album do znaczków stal się substytutem, demiurgicznym animatorem świata •
„(...) to była prawdziwa księga blasku! Otworzyłem ia i zajaśniało przede mną kolorami światów, wiatrem nie objętych przestrzeni, panoramą wirujących horyzontów. Ty szedłeś przez nią, karta za kartą, ciągnąc za sobą ten tren utkany ze wszystkich stref i klimatów. Kanada, Honduras, Nikaragua, Abrakadabra, Hiporabunia... Zrozumiałem cię, o, Boże. To były wszystko wybiegi Twojego bogactwa (...)” To samo oko, które tak zachłannie anektuje malownicze artefakty, unoszące się przejrzyście na powierzchni stworzenia, dostrzega zarazem intencje symboliczne w takich tworach natury, jak gwiazdy, staje „przed, obojętnym trybunałem gwiazd, wśród których wodnym drukiem rysowały się csownice i profile instrumentów, fragmentaryczne klucze, niedokończone liry i łabędzie, imitatywny, bezmyślny komentarz gwiezdny na marginesie muzyki.”
Własne ilustracje do opowiadań Schulza, choć udane, nie biorą udziału w ciągłych przejściach od rzeczywistości do sztuki, ale jak dzieło innego ilustratora, przecinają tekst, tamują naszą wyobraźnię. Rysunki te, osobliwie ryte na prześwietlanych kliszach fotograficznych, sprawiają wrażenie nieśmiałości: wyolbrzymione głowy, notorycznie odwrócone, widziane z góry, są spowite smutnym milczeniem. Owe świetnie narysowane lalki, które jeszcze bardziej pomniejszają zabawkowe miasto, w jakim mieszkają, nie mają w sobie promiennych głębi prozy ich twórcy.
Osobiste doświadczenie traktowane kabalistycznie — formuła ta pasuje do dużej części nowoczesnej literatury i czy się nam podoba czy nie, trudno ją przkroczyć. Bycie sobą to jedyne doświadczenie religijne, wspólne nam wszystkim — doświadczenie, którym można się podzielić tylko po części za pośrednictwem mowy i sztuki. Sztuka słowa Schulza uderza nas, a nawet oszołamia nadmiarem piękna. Ale — jak twierdzi sam pisarz — jego sztuka pragnie służyć prawdzie, wypełnić luki, pozostawione przez oficjalną historię. „Gdzież ma schronić się wyklęta (prawda), gdzie znaleźć azylum, jeśli nie tam, gdzie jej nikt nie szuka (...)?” Bruno Schulz był skromnym człowiekiem, który przyszedł na świat w zapadłym miasteczku galicyjskim, aby w nędznych warunkach — paradoksalnie — dać świadectwo bogactwu naszego życia wewnętrznego.
359