JOHN UPDIKE
SKROMNY
GENIUSZ
BRUNO
SCHULZ
przełożył JAN ZIELIŃSKI
Bruno Schulz należy do tych wielkich pisarzy, którzy potrafią zaklinać świat w słowa. Sanatorium pod klepsydrą. jego druga i ostatnia książka, pełna płomienistych ciągów metafor oraz ciężkich przedmiotów fruwających nieoczekiwanie w powietrzu, jest napisana z jeszcze większym wyrafinowaniem, niż pierwsza książka Schulza. Zaczarowane miasto i rodzina zlewają się migotliwie w korowodzie kalendarza oraz w rozwijającej się świadomości dziecka. Oto powstaje wrażliwość skończonego artysty: „płomienne piękno świata” objawia się przejrzystymi symbolami w markowni-ku przyjaciela, a wspaniałe zjawiska atmosferyczne zmieniających się pór roku wyczarowywane są rozmyślnie w scenerii teatralnej, z „wielkim wędrownym teatrem kłamiącym poezją, ogromną kolorową cebulą łuszczącą się płatek po płatku coraz nową panoramą.” Te panoramy ukazują się autorowi przez soczewkę pomięci, w intelektualnym przetworzeniu, właściwym człowiekowi, a wymagającym stworzenia języka, który je zaszyfruje. Żmudny fortel języka wciąga nawet Przyrodę w swoje knowania:
„Kto wie, jak długo trwa ten moment, przez który noc zapuszcza kurtynę na to, co się dzieje w jej głębi, ale ten krótki antrakt wystarczy do przestawienia sceny, do usunięcia ogromnej aparatury, do zlikwidowania wielkiej imprezy z całą jej ciemną, fantastyczną pompą. Budzisz się, przestraszony, z uczuciem, żeś coś zapóźmił i w samej rzeczy widzisz na horyzoncie jasną smugą świtu i czarną konsolidującą się masę ziemi.”
Stronice Sanatorium są zaludnione błyskotliwymi słowami, jak kipiące, groźne i zdumiewające niebiosa Schulza. Ale coś okrutnego czyha za tym pięknem — splecione z nim okrucieństwo mitu. Mity, jak sny, są stenografią, która swoją zwięzłością likwiduje tarcia i bolesny opór, jaki zawsze sprawia rzeczywistość. W pilnie strzeżonej i znienawidzonej samotności Schulz wmyślał się w swoją własną przeszłość z wagą całych pokoleń. O tym jak wspaniale mu się to udało, świadczy lęk, z jakim czytamy nawet najzabawniejsze i najbardziej liryczne fragmenty, lęk przed czymś doniosłym, co się zbliża. Przed czymś obcym, co może wedrzeć się przez mroczne, napięte membrany wrażenia. Przed tym, że zmieniający pracowicie dekoracje pisarz może przerwać iluzję. Przecież reguły, które dają nam poczucie bezpieczeństwa, są nieco opaczne.
I.B. Singer, przystępniejszy geniusz z tej samej międzywojennej Polski, powiedział o Schulzu: „Pisał trochę jak Kafka, trochę jak Proust, a czasami udawało mu się osiąg-
355