TOMASZ WęCŁAWSKl
obiektywnymi, a więc zachodzą realnie poza naszą rejestrującą je świadomością.
Chodzi tu jednak nie tylko o samą liczbę poszczególnych rzeczy, istnień i gatunków. Chodzi także o wielość możliwych obrazów i opisów każdego z nich, o nieogarnione dla nikogo z nas bogactwo możliwości widzenia, doświadczania i wyrażania tego, co się przed nami otwiera, o mnogość płaszczyzn, perspektyw i układów odniesienia, w których możemy znajdować i rozpoznawać to, co jest. Z tej mnogości zazwyczaj słabo zdajemy sobie sprawę, a ona przecież jest-jest tuż obok nas i jest także w nas samych. Chodzi również o nieustanny wszechobejmujący ruch.
Raz jeszcze naiwna i prosta ilustracja - fragment piosenki Paolo Conte o ludziach ze środka równiny padańskiej, którzy nigdy nie oddalali się od swojego bezpiecznego domu, ale kiedyś pierwszy raz pojechali do Genui, gdzie zobaczyli morze i wołają: „ale nam strachu napędza to ciemne morze / że się rusza nawet w nocy / że nie ustaje nic”.
Pomyślmy przy tym o trudnych do ogarnięcia skalach wielkości, o ledwie uchwytnych lub wprost nieuchwytnych dla naszego doświadczenia odległościach w przestrzeni i w czasie, o wymiarach niewyobrażalnie wielkich i niewyobrażalnie małych. Pomyślmy o nigdy nie ustającym ruchu, o wielkich i małych przepływach, o skrytych i jawnych przemianach, o pojawianiu się i znikaniu, wydzielaniu i wchłanianiu, o falach i drganiach, dreszczach i wstrząsach, o westchnieniach i muśnięciach, o mieszających się dźwiękach i głosach i o nie-poruszonej ciszy, w której też dzieje się to, co ma się dziać. Słowem,
0 tym wszystkim, co w kształcie i życiu świata fizycznego najwyraźniej przerasta nasze możliwości, o czym możemy wprawdzie tak czy inaczej wiedzieć — i wiemy wiele — o czym jednak mimo to naprawdę nie bardzo wiemy, co myśleć. Musimy zapytać, jak i po co to wszystko jest - to znaczy, jak to wszystko jest dobre. Pomyślmy też o tym, jak bardzo możemy wybierać, i — jak bardzo w związku z tym możemy się stawać: dla siebie samych i w swoich własnych oczach, jak
1 dla innych i w ich oczach.
Bóg chce być i jest z tym wszystkim, co rozpoznajemy (jako Jego stworzenie) w kształcie tego świata — a to znaczy zarazem: nie chce
być i nie jest bez tego wszystkiego. Chce być dla nas - najlepszych z możliwych, a o tym, co możliwe, decydujemy w bezgranicznej wolności: takiej, jak bezgraniczne było i jest Jego wyzbywanie się siebie dla stworzenia (gdyby zachował, a tym samym wprowadził w świat stworzeń coś z siebie, nacechowałby stworzenie sobą, ergo: nie wydałby stworzenia jego własnej wolności). Nie należy stąd jednakże wyprowadzać bezkrytycznie pobożnego wniosku, że świat, z którym mamy do czynienia, jest „najlepszym ze światów”, a to, co nas w nim niepokoi i męczy, jest tylko swego rodzaju błędem perspektywy, który zniknie, kiedy („z Bożą pomocą”) przekroczymy granice własnego niedoskonałego doświadczenia z tym świa-
Oderwanie (choćby tylko myślowe) tajemnicy Boga od świata stworzonego prowadzi do niezrozumienia i zgubienia sensu jednego i drugiego.
tern. Nie należy też przeciwstawiać realnie istniejącego i doświadczanego przez nas świata jakiemuś innemu, właściwie przez Boga zamierzonemu - tak jakby światem „prawdziwym” miał być dopiero ten drugi. Jedna i druga postawa fałszywie odczytuje związek Boga ze stworzeniem i w konsekwencji zafałszowuje obraz samego Boga. Oderwanie (choćby tylko myślowe) tajemnicy Boga od świata stworzonego prowadzi do niezrozumienia i zgubienia sensu jednego i drugiego. Nieporozumienie takie pojawia się zresztą już wtedy, kiedy spojrzenie przesuwa się zbyt silnie na jedną stronę - kiedy ktoś, patrząc (rzekomo) od strony Boga, „spirytuali-zuje” stworzenie i lekceważy jego własne miary, albo kiedy ktoś inny, patrząc od strony rzeczy tego świata, sprowadza Boga jedynie do roli specyficznego gwaranta porządku kosmicznego - zwłaszcza w tegoż porządku wymiarze etycznym.
Oczekiwanie, że świat pomyślany od strony Boga, jako Jego skończone odbicie, pozwoli rozpoznać pełny blask Absolutu, w spotkaniu z konkretnym światem doznaje gruntownego zawodu. Na świat ani nie pada przemieniający blask wspaniałości Boga, ani też nie rozbłyska on własnym światłem. Przyczyną takiego zawodu jest schemat myślowy, według którego teologia tłumaczy odniesienie Stwórcy do stworzenia. Błąd tkwi w samej zasadzie. To, co jawi się spojrzeniu teologicznemu, jest jedynie cieniem rzucanym przez Boga, ale już nie tym, na co pada ów cień. Teologiczne pojęcie świata jest zatem naznaczone wyraźnym akosmizmem, który następnie z nieuchronną konsekwencją prowadzi przez „sekularyzację" do atei^jg^bF^du tego nie jest w stanie zatrzymać
Tl
o POZNA# n % ^ *