— Co mam z nią zrobić? — spytał dzik.
— Przynieś ją tu i podaj mi zamiast ogona — odpowiedział niedźwiadek.
Tęgi Ryj oddalił się, tupiąc racicami. Po chwili Mokra Łapka usłyszał znowu tupanie, a oprócz tego szuranie i chrząkanie. Wrócił Tęgi Ryj z gałęzią świerkową, którą trzymał mocno w zębach. Skierował jej koniec w dół. Była wystarczająco długa, by niedźwiadek mógł ją chwycić zębami i łapami. Tęgi Ryj zaparł się czterema racicami i mocno pociągnął. Cofał się powoli, fukając przez nozdrza, a Mokra Łapka czuł, że odrywa się od ziemi i wjeżdża coraz wyżej. Wreszcie otarł się brzuchem o krawędź dołu i poczuł, że jest na górze. Tęgi Ryj stanął w miejscu i głośno sapał.
— Uff, nie wiedziałem, że tyle ważysz, zmęczyłem się — powiedział.
— Dziękuję ci. Tęgi Ryju. Oddałeś mi wielką przysługę.
— W porządku. To oczywista sprawa. Dziś ja pomogłem tobie, jutro ty pomożesz mnie. Czy teraz już sobie poradzisz? Trochę się spieszę.
— Oczywiście, nie przejmuj się mną. Teraz dam sobie radę. Nie pójdę już do królika. Wrócę do jaskini, bo czuję, że zgłodniałem.
— W takim razie, do zobaczenia! Patrz uważniej pod nogi!
— Do widzenia! Będę uważał.
Mokra Łapka wracał powoli do jaskini. Był zadowolony z siebie. — Miałem dobry pomysł z tą gałęzią — myślał. Zaczęło się od tego, że Tęgi Ryj powiedział o swoim ogonie. Potem pomyśleliśmy o ogonie lisa, później o jakimś ogonie silnego zwierzęcia i wtedy spadła ta gałąź.
Ciekawe, czy wymyśliłbym ten sposób z gałęzią, gdybym wcześniej nie myślał o lisim ogonie? Ciekawe, skąd w ogóle biorą się wszystkie pomysły?
Tego dnia Mokra Łapka nie znalazł odpowiedzi na to pytanie. Zresztą za chwilę przyszły mu do głowy inne myśli, bo w brzuchu poczuł znajome burczenie.
Kiedy już zaspokoił głód i wyciągnął się wygodnie w swojej jaskini, ułożył wierszyk o swojej przygodzie. Oto ten wierszyk:
W lesie jama jest głęboka.
Wpadłem do tej jamy dziś.
Runąłem w jamę z wysoka, ale mocny ze mnie miś!
Nic złego mi się nie stało.
Wszystkie kości całe mam.
Siedzieć tam mi się nie chciało, zwłaszcza, że siedziałem sam.
Nie wiem, ile bym tam siedział, jeden dzień, a może sześć?
Nikt by się też nie dowiedział, że ja nie mam tam co jeść.
Nagle przyjaciel się zjawił, potężny dzik, Tęgi Ryj.
On z opresji mnie wybawił, podając mi długi kij.
Nie kij, lecz gałąź świerkową, złamaną podczas wichury.
Trzeba było ruszyć głową, żeby się wydostać z dziury!
35