w pień sosny. Człowiek kilkakrotnie przykładał maszynę do drzewa, aż sosna zaczęła trzeszczeć i chwiać się. Wszyscy ludzie odbiegli na bok. Odskoczył też człowiek z maszyną, która przestała teraz warczeć. Sosna przechyliła się mocno, zatrzeszczała i powoli osunęła się na ziemię, zaczepiając po drodze o gałęzie innych drzew, które hamowały jej upadek.
Biała chmura wzbiła się nad ziemię, jakby ktoś uderzył w śnieg wielką, zieloną miotłą. Kiedy śnieżny pył opadł Mokra Łapka zobaczył, że ludzie podeszli do sosny i zaczęli odcinać jej gałęzie. Używali tych samych narzędzi, ale teraz pracowali w kilku, więc hałas był jeszcze większy.
— Nie podoba mi się to — zamruczał Mokra Łapka. — Czemu ścinają takie wielkie drzewa? Co będzie, jeśli zetną wszystkie? Widzę, że potrafią to robić bardzo szybko.
— Mógłbym ich przepędzić — myślał dalej — gdybym wiedział, że się przestraszą mojego ryku.
Usiadł na śniegu i zastanawiał się, co robić.
Ludzie tymczasem obcięli gałęzie sosny i usiedli na pniu. Odłożyli na bok hałaśliwe narzędzia. Widocznie odpoczywali. Wiatr zmienił kierunek i Mokra Łapka poczuł zapach dymu. Tym razem to był zwykły dym z palonych gałęzi, a nie ten, który wydostawał się z pracujących narzędzi. Ognisko paliło się niedaleko zwalonego pnia. Jeden z ludzi dorzucał do ognia ścięte gałęzie. Ogień trzaskał i wyrzucał w powietrze snopy iskier, a do nozdrzy niedźwiadka docierał zapach palonego igliwia.
Mokra Łapka nie chciał dłużej przebywać w tym miejscu. Nie lubił obecności ludzi w lesie. Znał z wyglądu i zapachu pana leśniczego, ale inni ludzie byli dla niego obcy i wolał ich unikać. Wstał ze swojego miejsca i ruszył po własnych śladach z powrotem. Niepokoił się, co będzie z pozostałymi drzewami w lesie. Dotąd nigdy nie widział, żeby ludzie ścinali drzewa i zupełnie nie rozumiał, dlaczego to robią.
— Dobrze byłoby spytać o to Mądrą Sowę, ale po to musiałbym czekać aż do nocy, a przecież powinienem wracać do jaskini i spać dalej.
Szedł przez głęboki śnieg, zapadając się co chwilę, ale dzięki swoim szerokim łapom jakoś sobie radził. Nagle usłyszał ciche beknięcie. Spojrzał w bok i zobaczył głowę i szyję sarny wystającą ze śniegu.
— Czemu leżysz w śniegu i dlaczego tak się zagrzebałaś? — zapytał.
— Nie leżę tylko stoję — odpowiedziała sarna. Wpadłam do dołu pełnego śniegu i nie mogę się wydostać. Nie mam siły, jest za głęboko.
— Zobaczę, co się da zrobić — stęknął niedźwiadek, gramoląc się przez zaspę.
Dotarł do sarny i sam też zapadł się po szyję. Nie przejął się tym jednak i zaczął machać łapkami tak, jakby płynął. W ten sposób wydostał się na powierzchnię.
— Już wiem, co trzeba zrobić — stwierdził. — Wykopię cię stąd.
Mokra Łapka zwykle od razu realizował swoje pomysły. Tak zrobił i teraz. Zaczął grzebać łapami w śniegu, odgarniając go na boki. Wkrótce śnieżny pył pokrył mu całe futro tak, że wyglądał jak niedźwiedź polarny. Ta praca dała jednak efekt. Przed sarną ubywało stale śniegu, powstawał rów, którym mogła wydostać się z zaspy. Mokra Łapka kopał, zbliżając się stale do sarny, aż zatrzymał się tuż przed nią.
97