tyczy. W obu wypadkach nie ma powodu do zdenerwowania. Błędy zdarzają się wszystkim, także fachowcom.
— Dobrze wiesz, że nie pchnąłem tego drzewa! — złościł się Gryzidąb. — Specjalnie chcesz mnie zdenerwować!
— Nic podobnego — cedził słowa Wiórowski. — Nie lubię nikogo denerwować. Sam też się nie denerwuję. Jeśli jesteś taki nerwowy, to powinieneś przez jakiś czas odpocząć. Nerwy nie pomagają w tej pracy.
— Nie spotkałem jeszcze takiego złośliwego bobra — sapał Gryzidąb. — Dobrze wie, że nie mogę brać urlopu
— zwrócił się do Mokrej Łapki. — Gdybym przez dłuższy czas odpoczywał, zęby tak by mi urosły, że nie zamknąłbym pyska i zginąłbym z głodu. Każdy bóbr musi codziennie ścierać zęby na drzewach i gałęziach.
— Nie wiedziałem o tym — zdziwił się Mokra Łapka
— ale chyba coś podobnego słyszałem o wiewiórkach. Im też stale rosną zęby.
Tymczasem Wiórowski próbował wyciągnąć osikę z krzaków. Ciągnął z całej siły, ale niewiele z tego wynikało.
— Na darmo cała robota — stęknął po kilku nieudanych próbach. — Nie wyciągniemy tego drzewa.
— Przeciwnie — odezwał się Mokra Łapka — myślę, że damy radę. Zapomniałeś, że jeszcze ja tu jestem. Nie jestem fachowcem od ścinania drzew, ale za to mam trochę siły w łapach.
Niedźwiadek chwycił obiema łapami pień osiki, wbijając pazury głęboko w korę drzewa. Zaparł się tylnymi łapami, nabrał powietrza i targnął mocno, napinając grzbiet i kark. Gałęzie zatrzeszczały i drzewko wysunęło się trochę z krzaków.
— Masz krzepę! — zawołał z podziwem Gryzidąb.
— Jak każdy niedźwiedź — dodał Wiórowski.
Mokra Łapka, zachęcony pochwałami, szarpnął jeszcze
mocniej, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Szarpał raz po raz i cofał się, stąpając na tylnych łapach. Drzewko sunęło za nim. Po chwili leżało na trawie, wyswobodzone z krzaków. Mokra Łapka przysiadł obok bobrów i głośno sapał.
— Dałeś radę! — krzyknął zachwycony Gryzidąb.
— Myślałem, że to niemożliwe.
— Nie było łatwo — stwierdził Mokra Łapka — ale się udało. — Był zadowolony z siebie.
— Dalej pociągniemy sami. Po trawie pójdzie łatwo
— stwierdził Wiórowski.
— Pójdę z wami — powiedział Mokra Łapka. Po tej robocie jeszcze chętniej się wykąpię.
Bobry zaciągnęły osikę na sam brzeg stawu. Nie było to daleko, ale transport ściętego drzewka trwał znacznie dłużej niż zwykły spacer. Gryzidąb i Wiórowski ściągnęli osikę do wody, ale przedtem poobcinali na niej gałęzie, zostawiając tylko najgrubsze. Potem popłynęli, holując pień w kierunku tamy, która była dziełem bobrów. Bobry stale podnosiły wysokość tamy. Budowały ją ze ściętych przez siebie drzewek i grubych gałęzi. Dzięki tamie poziom wody w stawie stale się podnosił. Woda zakrywała wejścia do bobrowych żeremi, dzięki czemu bobry były w nich bezpieczne. Dostawały się do swoich żeremi, czyli zbudowanych przez siebie domków, podwodnymi wejściami, do których żaden leśny drapieżnik nie miał dostępu. Żeremie były zbudowane na grobli, która teraz, dzięki tamie, była zalana wodą.
59