— Co ty gadasz? — zdziwił się Mokra Łapka. — Pyszczki wylazły z nory? A gdzie reszta lisiątek?
— Jesteś zbyt dosłowny — stwierdziła sroka.
— Widziałam same pyszczki, bo lisięta wysunęły je z nory. Siedziały w norze i wystawiały z niej mordki.
— Teraz rozumiem — uspokoił się Mokra Łapka. — Są bardzo ostrożne, jak to lisy. Wybiorę się do nich.
— Teraz ci to odradzam — stanowczo sprzeciwiła się Skrzeczyńska. — Są jeszcze za małe. Przestraszysz je i wcale nie wyjdą z nory, a Rudecki będzie miał do ciebie pretensje. Pójdziesz, kiedy trochę podrosną.
Nagle Mokra Łaoka poderwał sie z miejsca.
— Zupełnie zapomniałem! — zawołał — Miałem odwiedzić Królika! Dziękuję za wiadomości, pani Skrzeczyńska. Do zobaczenia!
Mokra Łapka ruszył biegiem przez las.
— Pobiegnę na skróty — powiedział do siebie i wpadł w krzaki leszczyny.
Mokra Łapka nie był tak dobrym biegaczem jak lis albo sarna, ale miał silne łapy i nie męczył się zbyt łatwo. Biegł między pniami i suchymi badylami, przepychał się między krzakami, rozgarniając łbem gałęzie wiszące tuż nad ziemią. Deptał mech i młodą, wiosenną trawę, przeskakiwał mniejsze kamienie i omijał wielkie głazy. Biegł na przełaj, szukając najkrótszej drogi do piaszczystego zbocza, w którym była królicza nora. „Za chwilę tam będę" — mówił do siebie. Miedzy czubkami sosen pojawiło się błękitne niebo. Mokra Łapka, ciągle biegnąc, spojrzał w górę, żeby sprawdzić, jak wysoko jest słońce. W tym momencie, po kolejnym skoku, jego łapki nie trafiły na ziemię. Poczuł, że spada. Niebo i drzewa zniknęły, a wokół niego zrobiło się ciemno. Wywinął w powietrzu koziołka i uderzył grzbietem o miękką, wilgotną ziemię. Stęknął głośno, ale nie odczuł żadnego bólu.
„Mama miała rację ", mruknął do siebie, „Niedźwiedzie mają mocne kości ’. Podniósł się na cztery łapy i się otrząsnął. Spojrzał w górę i znowu zobaczył niebo, ale zamiast drzew widać było krawędź dołu, która była dość wysoko. Stanął na tylnych łapach, a przednie wyciągnął do góry. Niestety, nie można było zaczepić ich na brzegu jamy. Zaczął drapać pazurami ścianę dołu. Chciał wspiąć się po niej tak, jak wspinał się po pniach drzew. Jednak ziemia osypywała się spod jego pazurów i łapy nie mogły znaleźć stałego oparcia. Próbował w innych miejscach, ale wszędzie było tak samo.
— Nic z tego nie będzie — stwierdził Mokra Łapka po wielu próbach. Usiadł na dnie dołu i zamyślił się.
— Sam nie dam rady — mruknął po chwili. — Trzeba
wezwać jakąś pomoc.
Nabrał powietrza do płuc i ryknął najgłośniej jak umiał:
— Hej, pomóżcie mi. Wpadłem do dołu!
W lesie ten ryk byłoby słychać daleko, ale w jamie zabrzmiał słabo.
— Ten dół tłumi mój głos — stwierdził Mokra Łapka. — Nie ma w nim echa. Widocznie echo jest tylko w lesie. Z tego dołka może mnie nikt nie usłyszeć.
Jednak próbował dalej, bo nic lepszego nie umiał wymyślić. Ryczał i ryczał, ale wydawało mu się, że jego głos dociera tylko do najbliższych drzew, bo nie słyszał żadnego echa.
31