szał żadnych nowych dźwięków. Wciągnął głębiej powietrze przez nos i wyczuł bardzo charakterystyczny zapach. Tak pachną zwierzęta, które mają futro i dużo przebywają w wodzie.
Mokra Łapka otworzył oczy, choć miał ochotę jeszcze pospać. Dwa kroki od niego siedziały dwa grube bobry. Patrzyły uważnie na Mokrą Łapkę. Kiedy otworzył oczy, bobry przyczaiły się, gotowe do ucieczki.
— Nie bójcie się — powiedział niedźwiadek. — Jestem Mokra Łapka. Szedłem do was, żeby popływać w stawie, ale zachciało mi się spać.
Okazało się, że były to dwa znajome bobry, Gryzidąb i Wiórowski.
— Chcemy ściąć drzewko, pod którym śpisz — powiedział Gryzidąb. — Akurat takie jest nam potrzebne. Możesz sobie pospać w innym miejscu.
— Nie będę już spał — stwierdził Mokra Łapka. — Chętnie popatrzę jak ścinacie to drzewo.
Bobry obchodziły przez chwilę osikę, badając pień ze wszystkich stron i na różnych wysokościach. Na przemian kucały lub prostowały się na tylnych łapach, przednimi zaś obmacywały drzewko.
Wreszcie Wiórowski wbił w korę ostre siekacze, a Gryzidąb zrobił to samo z drugiej strony. Od tej chwili nie przerywali już pracy. Ostre zęby cięły najpierw korę, a potem białe, mokre od soku, drewno. Sypały się drobne wióry. Drzewko drżało, potem zaczęło się chwiać: raz w stronę Gryzi-dęba, raz w stronę Wiórowskiego. Nagle zatrzeszczało.
— Uwaga! — zawołał Gryzidąb i oba bobry zwinnie odskoczyły na boki.
Osika powoli się przechyliła i z trzaskiem osunęła na ziemię, zahaczając po drodze o gałęzie krzaków i łamiąc kilka z nich.
— Dobra robota! — pochwalił Mokra Łapka.
— Upadła w złą stronę — stwierdził Wiórowski.
— Będzie trudno ją wyciągnąć, bo gałęzie zaplątały się w krzaki.
— Mówiłem, żeby ją pchnąć w drugą stronę — powiedział rozdrażniony Gryzidąb.
— Chyba raczej myślałeś — odparł spokojnie Wiórowski. — Czy on coś mówił? — zwrócił się do Mokrej Łapki.
— Nie przypominam sobie — odparł wymijająco niedźwiadek. Wiedział, że te dwa bobry często się kłócą, chociaż zawsze pracują razem.
— Może nie zdążyłem tego powiedzieć, ale powinieneś sam się domyślić, że drzewo nie powinno padać w krzaki
— upierał się przy swoim Gryzidąb.
— Wiem o tym od dawna — odpowiedział Wiórowski spokojnym tonem, leniwie przeciągając każde słowo — dlatego nie rozumiem, po co pchnąłeś tę osikę w niewłaściwą stronę. Fachowiec nie popełnia takich błędów.
— To bezczelność! — wrzasnął oburzony Gryzidąb.
— zarzuca mi, że nie jestem fachowcem! Kończę z naszą spółką!
— Zanim skończysz ze spółką, musimy skończyć tę robotę — flegmatycznie stwierdził Wiórowski. — Poza tym, nie powiedziałem, że nie jesteś fachowcem, ale że fachowiec tak nie robi. Jeśli rzeczywiście pchnąłeś to drzewo, to popełniłeś błąd. Jeśli go nie pchnąłeś, to ta uwaga cię nie do-
57