264 Odczytać rzeczywistość
stej zabawy intelektualnej. Kościół katolicki, rewolucja francuska, nazizm, Związek Radziecki, Chiny Ludowe, a także Rolling Stones i sponsorzy footballu wiedzieli zawsze bardzo dobrze, do jakiego stopnia układ przestrzenny stanowi fakt natury religijnej, politycznej, ideologicznej. Przywróćmy zatem czynnikom przestrzennym i wizualnym należne im miejsce w historii stosunków politycznych i społecznych.
Przejdźmy teraz do innej kwestii. W ostatnich miesiącach w ramach owego różnobarwnego i nie skrystalizowanego doświadczenia, które określa się mianem „ruchu”, pojawili się ludzie z organizacji P.38. Z różnych stron wysunięto żądania — i to zarówno z zewnątrz, jak i od wewnątrz — aby ruch uznał ich za obce ciało. Wydawało się, że decyzja taka nie może przyjść łatwo i że rozmaite czynniki odegrają tu rolę. Mówiąc krótko, wielu uczestników ruchu nie potrafiło uznać za obce sił, które chociaż w sposób nie do przyjęcia i samobójczy, wyrażają jednak los warstw upośledzonych, czego sam ruch nie mógł przecież ignorować. Spisuję tu kronikę dyskusji, o których wszyscy słyszeliśmy. W sumie, powiadano tak: popełniają błąd, ale stanowią część masowego ruchu. Toczący się spór był ciężki i ostry.
Ale oto w zeszłym tygodniu miało miejsce gwałtowne przyspieszenie i sprawy potoczyły się całkiem inaczej niż dotąd. Nagle, mówię nagle, gdyż w ciągu jednego dnia podjęto decyzję, nastąpiła izolacja członków P.38. Dlaczego właśnie wtedy? Dlaczego nie wcześniej? Nie wystarczy powiedzieć, że wypadki w Mediolanie przestraszyły wielu, bo równie groźne były przecież wypadki w Rzymie. Cóż więc nowego i odmiennego wydarzyło się teraz? Spróbujmy sformułować hipotezę, przypominając raz jeszcze, że wyjaśnienie nigdy wszystkiego nie wyjaśnia, lecz wchodzi w skład szerokiego wachlarza wyjaśnień, pomiędzy którymi ustanawia się wzajemna relacja. Otóż, ukazała się pewna fotografia.
Fotografii ukazało się bardzo dużo, ale tylko tę jedną opublikowały wszystkie gazety za „Corriere d’Informazio-ne”. Wszyscy pewnie pamiętają, że przedstawia ona osobnika w kominiarce, samotnego, z profilu, stojącego na rozstawionych szeroko nogach pośrodku ulicy, z wyciągniętymi rękami, trzymającego oburącz pistolet. W tle widać inne postaci, ale struktura fotografii wyróżnia się klasyczną prostotą: dominuje w niej wyizolowana centralna postać.
Jeśli można w takich przypadkach (a chyba trzeba) poczynić uwagi natury estetycznej, to należy stwierdzić, że jest to jedna z tych fotografii, które przejdą do historii i ukażą się w tysiącach książek. Historia naszego stulecia streszcza się w kilku symbolicznych fotografiach, które zdołały uchwycić istotę swego czasu: bezładny tłum wylewający się na plac podczas „dziesięciu dni, które wstrząsnęły światem”, zabity partyzant Roberta Capy, marines zatykający flagę na wysepce Pacyfiku, wietnamski jeniec z przystawionym do skroni pistoletem, zamordowany Che Guevara na koszarowym stole. Każdy z tych obrazów stał się mitem i wyraża w skondensowanej formie bardzo wiele. Fotografie te wykroczyły daleko poza przypadkową okoliczność, w której zostały zrobione, nie ukazują jedynie poszczególnych osób, lecz są w stanie wyrazić pewne ogólne pojęcia. Są unikalne, a zarazem odsyłają do innych obrazów, wcześniejszych lub późniejszych, próbujących je naśladować. Każde z tych zdjęć wydaje się być filmem, który kiedyś już widzieliśmy, i odsyła do innych filmów, których twórcy je znają. Nie chodzi o fotografię, ale o dzieło malarskie albo plakat.
Co takiego „powiedziała” owa fotografia mężczyzny strzelającego na ulicy? Sądzę, że ujawniła nagle, bezpośrednio coś, co było obecne w wielu wypowiedziach, ale czego słowo nie potrafiło zaakceptować. Fotografia ta nie przypominała żadnego z obrazów przedstawiających symbolicznie, przynajmniej od czterech pokoleń, ideę rewolucji. Brakowało mianowicie elementu zbiorowości, a zamiast niej szokowała postać indywidualnego bohatera. Ale ten indy-