250 Odczytać rzeczywistość
chodzić musi od samej piosenki. Trzeba, aby zaistniała taka sytuacja, która skłoniłaby publiczność do bicia brawa bez przymusu i na sam dźwięk romantycznej piosenki, przy jednoczesnym zachowaniu wrażenia, że postępuje ona w sposób całkiem swobodny i spontaniczny.
Jak osiągnąć wrażenie swobody, zaskoczenia i radości? Stwarzając sytuację pełną napięcia, nudy, monotonii, redundancji doprowadzonej do ostatecznych granic, nieznośnej szarzyzny, następnie zaś dać sygnał zapowiadający koniec nudy i szarzyzny, obiecujący nowe, ciekawsze przygody. Wystarczy zastosować ten chwyt kilkakrotnie, wystarczy jedynie, aby sygnał zwiastujący wyzwolenie miał pewne łatwo rozpoznawalne cechy, a odtąd zachowanie publiczności będzie takie samo jak psa Pawłowa: dzwonek, ślina. Festiwalowe piosenki zaczynają się od części wstępnej (zwanej „strofą”), powolnej, bez rymów, o nieokreślonej linii melodycznej, niewyraźnej lub zdecydowanie brzydkiej i nieprzyjemnej dla ucha. Kiedy więc przychodzi czas na „refren”, trzeba tylko zwiększyć intensywność albo przyspieszyć rytm, czyli dać sygnał w postaci rozpoznawalnej melodii, a publiczność zacznie od razu entuzjastycznie bić brawo.
Wystarczy posłużyć się jako przykładem piosenką Endri-ga z San Remo. Niewdzięczny początek, operujący obrazami dziwacznymi i trudnymi do zrozumienia (kerozen, martwe konie), melodia typu kościelnego, całkowity brak metryki i rymu... A potem, nagle, zapowiedziany przez uśmiech, rozłożenie ramion i towarzyszenie orkiestry refren: Partira, la nave partira. Teraz wszystko: melodia, metryka, rym udowadniają publiczności, że muzyka, która przedtem istniała tylko w negatywnym sensie, nareszcie się pojawiła.
Ale los piosenki — jeśli style mają jakąś logikę, a pomysły manierę — nie jest łatwy. Aby tak wciągać i zawierać taką dozę „informacji” (w sensie cybernetycznym), moment eksplozji powinien być (i to w coraz większym stopniu) niepowtarzalny, wyjątkowy, wyizolowany w ramach całej kompozycji. Aby wciągać, musi ona uwydatniać, przedłużać moment oczekiwania, początkowej frustracji. Przeznaczeniem ładnej piosenki jest więc być w całości paskudną, z wyjątkiem krótkiego, zachwycającego fragmentu środkowego, który powinien jak najszybciej się skończyć, tak że kiedy powróci, zostanie przywitany jeszcze głośniejszą owacją. Dopiero kiedy piosenka będzie zupełnie brzydka, publiczność poczuje się uszczęśliwiona.
1972
Filozofia lędźwi
Kilka tygodni temu, na tej samej stronie, Luca Goldoni opublikował zabawny reportaż z wybrzeża adriatyckiego na temat perypetii mężczyzn noszących — ze względu na modę — dżinsy i nie wiedzących, jak poradzić sobie z siadaniem ani jak uplasować swoje zewnętrzne narządy rodne. Sądzę, że problem postawiony przez Lukę Goldoniego jest głęboko filozoficzny i chciałbym go z należytą powagą rozwinąć, prawdziwy myśliciel bowiem traktuje jako istotne każde doświadczenie z życia codziennego, a poza tym czas już, aby filozofia zaczęła się poruszać nie tylko na własnych nogach, ale i na własnych lędźwiach.
Nosiłem dżinsy, kiedy jeszcze były rzadkością, a w każdym razie wkładało się je tylko na wakacjach. Uważałem, i uważam je nadal, za bardzo wygodne, szczególnie w podróży, gdyż nie trzeba się martwić o kanty, dziury czy plamy. Dziś nosi się dżinsy także z powodów estetycznych, ale decydujące pozostają względy praktyczne. Jednak wiele lat temu musiałem z nich zrezygnować, ponieważ bardzo przytyłem. Prawdą jest, że można znaleźć rozmiar extra large (Macky w Nowym Jorku sprzedaje taki, który pasowałby nawet na Oliyera Hardy’ego), ale dżinsy są w tym przypad-