272 Odczytać rzeczywistość
narną zasadą przeciwieństw Yin i Yang, dwa trójkąty Pro-sciuttiniego ukazują relację między sprzecznością prymar-ną a drugorzędną. Nie należy sądzić, że strukturalistycznej metody nie da się zastosować do butelek Morandiego: wystarczy przeciwstawić butelkę głęboką (deep bottle) butelce powierzchniowej.
Więcej swobody miał nasz krytyk począwszy od końca lat siedemdziesiątych. Oczywiście, niebieski trójkąt, przez który przenika trójkąt czerwony, był epifanią Pragnienia podążającego za tym, co Inne, i niezdolnego do pełnej z nim identyfikacji. Prosciuttini byłby więc malarzem Różni, wręcz Różni w Identyczności. Różnię w identyczności odnaleźć można także w relacji awers-rewers stulirowej monety, lecz trójkąty Prosciuttiniego przydadzą się również do zilustrowania przypadku Implozji, podobnie jak obrazy Pollocka oraz czopki doodbytnicze (czarne dziury). W trójkątach Prosciuttiniego mamy jednak też do czynienia z wzajemnym unicestwianiem się wartości użytkowej i wymiennej. Odwołując się do Różni uśmiechu Giocondy, który, widziany z boku, przypomina srom, a w każdym razie, jest beance, można przedstawić trójkąty Prosciuttiniego w ich wzajemnym unicestwianiu się i „katastroficznych” obrotach jako im-plozywność fallusa stającego się zębatą pochwą. Jako Porażkę Fallusa. Jednym słowem, żeby zakończyć ten wywód, żelazną regułą dla AWKM jest opisać dzieło tak, aby opis pasował nie tyłko do obrazów, ale i do wystawy sklepu garmażeryjnego. AWKM pisze: „W obrazach Prosciuttiniego percepcja form nie jest nigdy biernym dostosowaniem się do danych zmysłowych. Prosciuttini mówi nam, że każda percepcja jest zarazem interpretacją i twórczością, przejście zaś od doznania do postrzegania to domena aktywności, praxis, bycia-w-świecie, tak jak w przypadku konstrukcji Absattungena wyrzeźbionych intencjonalnie w magmie rze-czy-w-sobie”. Czytelnik zaś gotów jest uznać prawdę zawartą w obrazach Prosciuttiniego, ponieważ odpowiada ona mechanizmom pozwalającym odróżnić w sklepie garmażeryjnym mortadelę od sałatki włoskiej.
Na takiej podstawie możemy ustalić nie tylko kryterium pozwalające ocenić wykonalność oraz skuteczność, lecz także moralność: wystarczy mówić prawdę. Oczywiście, wszystko zależy od tego, jak to się robi.
„L’Espresso”, 3 sierpnia 1980
Ile kosztuje arcydzieło
Ostatnie dyskusje o tym, jak wyprodukować bestseller (czy to w wersji z butiku, czy z domów towarowych), ujawniają słabości socjologii literatury ograniczającej się do badania relacji między autorem a systemem wydawniczym (przed powstaniem książki) oraz między książką a rynkiem (po jej ukazaniu się). Jak widać, zlekceważony został jeszcze jeden ważny aspekt tego problemu, tj. wewnętrzna struktura książki. Nie mam tu na myśli czegoś tak banalnego jak jej literacka jakość (zjawisko wymykające się naukowej weryfikacji), lecz fenomen czysto materialistycznej i dialektycznej natury, a mianowicie endo-socjo-ekonomię prozy narracyjnej.
Pomysł nie jest nowy. Został sformułowany w 1963 przeze mnie, Roberta Leydi i Giuseppe Trevisaniego w księgarni Aldrovandiego w Mediolanie, ja zaś ogłosiłem tę wiadomość na łamach „Ił Verri” (tego samego roku, w IX numerze pisma, w którym ukazał się też ważny artykuł Andrea Mosettiego na temat wydatków poczynionych przez Leopolda Blooma w trakcie jednego dnia: 16 czerwca 1904, w Dublinie).
Mniej więcej dwadzieścia lat temu zastanawialiśmy się, jak obliczyć — w odniesieniu do poszczególnych powieści — sumy, które musiał wydać autor, żeby poznać rzeczywi-
18 — Semiologia...