Część II
także u Marcela, Unamuno, Ortegi, a przedtem, wcześniej, przede wszystkim u Kierkegaarda. Tematyka egzystencjalna z licznymi swymi wariacjami powraca wciąż do świata, który nam zagraża, do śmierci, jako wypełnienia, do lęku przed ową bezmyślną gadaniną, i niejednokrotnie pojawia się w niej słowo apel, jak gdyby reminiscencja z Bergsona, choć ten oczywiście do żadnej formacji egzystencjalnej nie należał, lecz to on pisał o tym głosie świętych i bohaterów, który nas wzywa, nakazując szukać w sobie samym świętości.
Nie chcę tu bynajmniej wnikać w różnice, pokrewieństwa, analogie koncepcji tych cytowanych autorów. Mogłabym zresztą cytować także starszych, zacząć od Platona, św. Augustyna, zatrzymać się dłużej na Leibnizu i Pascalu, sięgnąć do Fichtego itd., itd. Niemal wszędzie celem jest jedność, pełna integracja, wydobycie się spod mocy anonimowych sił, czy będzie się je przedstawiać w postaci Bergsonowskiej materii, egzystencjalnej reifikacji czy Heideggerowskiego Się. Nie
0 prezentacje różnych doktryn mi chodzi, w których tezy dotyczące sobości, mimo ich licznych wariantów i odrębnych kontekstów, brzmią dziś dla nas niemal banalnie. Chciałabym jednak podkreślić, że pod tą banalnością w pracach ostatnich pięćdziesięciu lat rysują się dwa przeświadczenia nader ważne.
Według pierwszego z nich, zorientowanego na autonomię, Ja może a nawet powinno wydobywać z samego siebie to właśnie, co stanowi o jego odrębności i co rozwijając
1 umacniając, może się stać fundamentem jego sobości. Ja, by być sobą, musi się orientować na własne możliwości, na to, co mu zostało dane w jego byciu, choćby nigdy nie zdołało ich zrealizować, choćby stale ponosiło porażki, choćby nigdy, jak to mówi Sartre (lecz pesymizm Sartre’a jest tu raczej czymś wyjątkowym), nie zdołało zbudować siebie, a więc i odnaleźć racji własnej egzystencji.
Według drugiego przeświadczenia o orientacji heteronomicz-nej, to Ja budując siebie, nie koncentruje się tylko na sobie, szuka wzorów i szukając ich musi nieustannie wybierać i nakreślać granice, musi przetwarzać to, co inne, we własne lub też odrzucać to, co na pewno obce, co staje się przeszkodą na jego drodze. Takie Ja mówi do siebie: możesz się zmienić, możesz stać się innym, przeobrazić. Jak pisał Marcel, „pojmuje ono siebie w znacznie większym stopniu jako wolę niż jako byt, jako wolę przewyższenia tego wszystkiego, czym jest i zarazem nie jest, jako wolę przewyższenia teraźniejszości... Jego dewizą nie jest sum, ale sursum”65.
Oba poglądy muszą się liczyć z dialektyką mojości i obcości, lecz ta dialektyką w pierwszym wypadku przesączona jest duchem negacji. Ja jest nieufne, podejrzliwe wobec antytezy. W drugim - panuje duch syntezy, możliwości pojednania, pełnej akceptacji. I dialektyką ta rozwija się na wielu płaszczyznach, także na takich, na których Ja - wydawałoby się ~ najmocniej potrafi własną sobość uchwycić, odnajdując warunki jej tożsamości. Ma więc ona miejsce w cielesności, w pamięci, w stosunkach z innymi i w stosunku do kultury, stanowiąc dramatyczny puls bycia. Ja nie jest owym Ja z cogito, podmiotem w pełni autonomicznym, substancją odcinającą się od zewnętrzności, o właściwym sobie eidos. Jest raczej istotą z trudem poszukującą swej osobniczości.
Dodajmy tu jeszcze, że to poszukiwanie jest działaniem, że Ja ustanawia siebie wobec wydarzeń, rzeczy, innych osób poprzez konkretne czyny i własne dzieła. Foucault wprowadził tu termin: praktyka siebie. Jest to termin dobrany trafnie. Ja rzeczywiście praktykuje siebie66. Gdy zaś pytamy o tę praktykę, o jej konkretne kształty, pominięcie jej aspektów etycznych wydaje się niemożliwe. Tak jednak nie jest. Pojawiają się one wyraźnie tylko przy analizie drugiego z wyróżnionych poglądów. Pogląd kładący nacisk na autonomię kieruje się ku: być, heteronomiczny raczej ku: jak być, a więc ku powinności. Inne zatem są cele drogi, inny też stosunek do wartości. Zgodnie z pierwszym pragnę być sobą, bez względu na to, jak ta sobość może być oceniana. Zgodnie z drugim, właśnie wartości są dla mnie najważniejsze, ku nim zmierzam, czasem niektóre z nich odrzucam, stale jednak mam je na uwadze, wybieram wśród nich, do nich się
65 G. Marcel, Homo viator. Wstęp do metafizyki nadziei, przeł. P. Lubicz, Warszawa 1984, s. 25.
66 Za tym terminem kryje się u Foucault pewna koncepcja. Otóż ta praktyka ma nie tylko wyznaczać sferę etyki, lecz jest ona źródłem moralnych wyobrażeń jako takich i - co więcej - tworzy „pewną formę stosunku do siebie, która pozwala mu na ukonstytuowanie się jako podmiotu o określonym postępowaniu moralnym”, L’usage des plaisir, Paris 1984, s. 275.