72 HAROLD PINTER
McCANN (wijąc się) Nat, Nat, Nat, NAT! Nazwałem clę Nat. Pytałem się tylko, Nat. Jak Boga kocham. Jedno pytanie, to wszystko, tylko jedno pytanie, zrozum!
GOLDBERG (odpycha go tak, te McCann pada) Jakie pytanie?
McCANN (leżąc na podłodze) Mam pójść na górę?
GOLDBERG ({ru-ałtoa-łUe) Na górę? Myślałem, źe już tam nie pójdziesz?
McCANN Ja? Dlaczego nie? -?f' *
GOLDBERG Tak powiedziałeś!
McCANN Nigdy nie powiedziałem'
GOLDBERG Nie?
McCANN Kto to powiedział? Nigdy nie powiedziałem! Już lecę na górę! (zrywa się i biegnie do drzwi po prawej)
GOLDBERG Czekaj! (wyciąga ręce, opiera je na poręczach fotela) Chodź tu. (McCann z wolna zbliża się do niego) Chciałbym, żebyś się wypowiedział, Zajrzyj mi w usta. (szeroko otwiera usta; Zajrzyj. (McCann zagląda) Wiesz, co chcę powiedzieć? (McCann patrzy na niego) Rozumiesz? Mam wszystkie zęby. Od dnia. kiedy się urodziłem, nic straciłem ani jednego. Nic się nic zmieniło, (wstaje) Dlatego osiągnąłem swoje stanowisko, McCann. Albowiem zawsze byłem zdrów jak ryba. Całe moje życie przeszło pod tym znakiem. Siedź cicho, siedź cicho 1 nie siadaj okrakiem. Czcij ojca swego i matkę swoją. Bądź na linii, bądź na linii, a będziesz w porządku. Może ci się zdaje, McCann, że sam do wszystkiego doszedłem? Nie! Siedziałem na stołku, na którym kazano mi siedzieć. I miałem oczy otwarte. Szkoła? Co znaczy szkoła? Zawsze miałem piątki. A dlaczego? Bo mówię ci. mówię ci... Uważasz? Rozumiesz? Ucz się na pamięć. Nigdy nic nie zapisuj. Nigdy się nie wychylaj. A przekonasz się. że mówię świętą prawdę. Albowiem wierzę, że świat... (myśl mu ucieka) Albowiem wierzę, że świat... (szukai rozpaczliwie) Albowiem wierzę, że świat... (gubi się ostatecznie, siada na krześle) Siadaj. McCann, siadaj tak, bym mógł spojrzeć ci w oczy. (McCann klęka przy stole) Mój ojciec powiedział mi, Beniek. Beniek, powiedział, chodź tu. Umierał. Ukląkłem przy nim. Dzień i noc byłem przy nim. Kto jeszcze tam był? Wybaczaj, Beniek. powiedział, i daj innym też żyć. Tak, tato. Idź do domu, do żeny. Pójdę, tato. Wystrzegaj się mętów, żebraków 1 tych, którzy uderzają znienacka. Nic wymienił żadnych nazwisk. Straciłem życie w służbie innych, .powiedział, i nie wstydzę się tego. Rób, co do ciebie należy i trzymaj język za zębami. Z sąsiadami swymi się witaj. Nigdy nie zapominaj o swojej rodzinie, ponieważ rodzina to opoka, konstytucja i rdzeń. Jeśli kiedykolwiek będziesz miał kłopoty, wuj Bernard ci pomoże. Ukląkłem, (klęka, twarzą w twarz z klęczącym McCannem) Przysiągłem na biblię. I wiedziałem, jakie słowo mam zapamiętać — Szacunek! Albowiem, McCann — kto był przed twoim ojcem? Jego ojciec.
A kto byl przed nim? ęrzed nim?... (gubi wątek, po chwili — triumfalnie) Przed ojcem twego ojca mogła być tylko matka ojca twego ojcat Twoja pra-prababka. (milczenie. Goldberg podnosi się z wolna) I dlatego osiągnąłem swoje stanowisko, McCann. Albowiem zawsze byłem zdrów jak ryba. Moje-motto: Pracuj dobrze i baw się dobrze. Ani jednego dnia roboczego nie opuściłem z powodu choroby, (wydaje głośny wizg niby mechaniczna piła. Rozgląda się) Co to było?
McCANN Co?
GOLDBERG Słyszałem coś.
McCANN Co takiego?
GOLDBERG Jakiś wizg.
McCANN To ty.
GOLDBERG Ja?
McCANN Pewnie.
GOLDBERG (zaciekawiony) Co, ty też słyszałeś?
McCANN Słyszałem.
GOLDBERG Więc to ja byłem, tak? (chichoce) A co Ja zrobiłem?
McCANN Wydałeś... wydałeś coś w rodzaju... taki dźwięk jakby pila.
GOLDBERG Nie może być! (śmieje się. ObaJ się śmieją. Nagle, szybko, zaniepokojony) Gdzie twoja łyżka? Masz łyżkę?
McCANN (wyjmuje z kieszeni łyżkę) Jest.
GOLDBERG Zobacz! (siada, otwiera usta i wyciąga język) Tu. (McCann przyciska łyżką język Goldberga) Aaaahhh! Aaaaaahhhhh!
McCANN Stan idealny.
GOLDBERG Serio?
McCANN Słowo honoru.
GOLDBERG Więc teraz rozumiesz, dlaczego osiągnąłem swoje stanowisko?
McCANN Pewnie. Rozumiem.
Goldberg się śmieje. Obaj się śmieją.
GOLDBERG (przestaje się śmiać) Chuchnij na wszelki wypadek, (pauza) Chuchnij mi w usta. (McCann nachyla się. opiera ręce na kolanach i dmucha Goldbergowi u.' usta) Jeszcze raz, na drogę. (McCann znowu dmucha mu w usta. Goldberg głęboko wdycha powietrze, potrząsa głową, zrywa się z krzesła) Dobra. Możemy jechać. Czekaj. Chwileczkę. Wszystko zapa-< kowane?
McCANN Wszystko.
GOLDBERG Ekspandor też?
McCANN Tak.
GOLDBERG Przynieś mi go.
McCANN Teraz?
GOLDBERG Natychmiast.
McCann bierze jedną z walizek, wyjmuje z niej ekspandor, daje go Goldbergowi. Goldberg bez wysiłku rozciąga sprężyny, gimnastykując się po mistrzowsku, bauńąc się ekspanriorem. Obaj chichocą. Nagle sprężyny cks-pandora pękają. Goldberg się uśmiecha.
GOLDBERG No, nie mówiłem? (rzuca ekspandor JkfcCannotof. Z prawej wchodzi Lulu) Popatrz, popatrz! A kuku!
McCANN (przy drzwiach z praurejj Wrócę za pięć minut, (wychodzi z ekspan-dorem w ręku)
GOLDBERG Chodź tu.
LULU Bo co?
GOLDBERG Chodź tu.
LULU Nie, dziękuję.
GOLDBERG Co ci się stało? Nie kochasz już swego wujka Natana?
LULU Wychodzę.
GOLDBERG Zabawmy się najpierw. Zagrajmy w dwadzieścia jeden.
LULU Mam dosyć tych zabaw.
GOLDBERG Dziewczyna w twoim wieku, tak rozwinięta fizycznie — l żeby nie lubiła się bawić?
LULU Jesteś wielki spryciarz.
GOLDBERG Ale nie mówisz, że nie lubisz się bawić?
LULU Myślisz, że Jestem taka, jak inne?
GOLDBERG Czy Jnne są też takie, jak ty?
LULU Nie wiem, Jakie są.
GOLDBERG Ani ja. Nie miałem żadnej, prócz ciebie.
LULU (zrozpaczona) Co by mój ojciec na to powiedział? I co powiedziałby Eddi?
GOLDBERG Eddi?
LULU On był pierwszy, którego kochałam. I cokolwiek było. była to miłość czysta. Z nim! On nie przychodził w nocy do mojego pokoju — z teczką!
GOLDBERG Kto otworzył teczkę, ty czy ja?
LULU Nabrałeś mnie. Byłam roztrzęsiona po tej całej historii.
GOLDBERG Lulu-szmulu, co było to było, zapomnij, pocałuj mnie.
LULU Brzydzę się tobą.
GOLDBERG Przecież dzisiaj wyjeżdżam.
LULU Wyjeżdżasz?
GOLDBERG Dzisiaj.