40
bne do olbrzymich kryształów siarczanu miedzi, pły~ wają sobie po środku zatoki, prawdziwej oazy o bardzo łagodnej temperaturze, pomimo śniegu prawie całkiem pokrywającego wybrzeża.
Słońce przygrzewa i swoim odblaskiem ozłaca ten czarodziejski obraz, w którym ptaki dorzucają wesołą nutę do ogólnej harmonii, wyrażając swą radość z życia.
O 9-ej rano stajemy na lądzie z nieukrywanem zadowoleniem. Andree, Ekholm i Strindberg wysiadają, zaopatrzeni w narzędzia. Ustawiają je i wyznaczają odchylenie magnetyczne. Z resztą nie przestali pracować od chwili wyruszenia na morze. Są to ludzie głębokiej nauki, gotowi zginąć na stanowisku, a nie chełpiący się swoją wiedzą.
Geologowie znaleźli tu szerokie pole do badań, a botanicy mogą dowoli szukać zdobyczy. Co prawda, o ile fauna jest urozmaiconą, o tyle flora jest skąpą i sprowadza się do kilku gatunków porostów, oraz mchów o ładnej zieloności, łyżczyc, łomikamieni (Saxifrages) karłowatych, których ładniutlde kwiatki fioletowe mile wzrok bawią.
Jedni wspinają się na góry i spuszczają z nich na „sky“, ulubionych łyżwach Skandynawców; inni polują z bronią, ofiarowaną wyprawie przez rusznikarzy szwedzkich. Ja pogrążam się w podziwianiu tej imponującej natury, staram się spożytkować mój skromny talent fotograficzny, przenosząc na klisze piękne widoki otaczające Virgo, który z oddali zeszedł do lilipucich rozmiarów.
Naszą kwaterę główną założyliśmy na ruinach obozowiska drużyny strzelców syberyjskich, którzy tu przebywali cały rok zeszły.
Znajdujemy dużo szczątków drzewa, wyrzuconych przez fale; wiele kości; jeden z majtków przyniósł ogromny kręg z wieloryba, a doktór wyrwał ząb trzonowy z niedźwiedziej szczęki, przeciw czemu właściciel jej nie mógł już protestować.
Sternik poszedł zbadać morze z wysokości góry. W stanie lodów niema zmiany od rana.
Do śniadania zeszliśmy się na Virgo o godzinie 2-ej. Andree łódką polował na foki, ale żadnej nie zabił. Po śniadaniu wróciliśmy na ląd i każdy oddal się zajęciu, odpowiadającemu jego upodobaniom. Niebo się odsłoniło i powstał wiatr wschodni, bardzo zimny i szczypiący. Łódka przy powrocie kołysała się silnie, a prąd zagonił na pełne morze wszystkie lody pływające po zatoce.
Godzina 11 wieczorem. W chwili gdy to piszę, promień słońca wpada przez okienko mojej kajuty, a wiatr dmie z ogromną siłą.
Sobota, 20 czerwca, godzina 4. rano. ■— Przyjemne obudzenie, u wejścia do zatoki Ice-Fjordu, na-wprost okrętu Baftsund, stojącego tu od wczoraj na kotwicy. Pogoda okropna, zimny i drobny deszczyk.
Podjeżdża do nas szalupa, która przywozi ko-respodenta dziennika Aftonbladet ze Sztokholmu, mającego nam towarzyszyć aż do Norskoarna.
Na łódce również przybywa mój przyjaciel, Vieil-lard, z depeszami dla mnie. Spędzamy z sobą dwie godziny z wielką radością, że się znów widzimy i że doczekałem się tak upragnionych wiadomości od swoich. Wkrótce następuje rozłączenie. Yieillard wraca