256 Podrzucona książka
z bogatych ogrodów i skromnymi kwiatkami z miękkich pól za Sommą, i tak jechali w tej kolorowej rozchwiei, naprawdę ukwieceni Francją. Józek narzekał, że czołg wygląda jai karawan pierwszej klasy, ale podchorąży nk pozwolił zrzucić kwiatów. Jakże? Tymczasem było już po południu i, przeprowadzeni prze miejscowych chłopaków, którzy z najwięksi frajdą obsiedli czołg, dotarli do inmego załomu rzeki. Był tu jakiś chateau, położony przy miasteczku, sam w głębi rozległego par* ku. Stare, rozeschłe lipy zaszumiały nad głowami słowiańsko, powiało chłodem i zapachfc jak miodem, aż wyjechali do rzeki. Mózgi trapiła jedna myśl: będzie most, czy nie będzie? Bo tu, w parku, miał być czwarty most prywatny. Może Niemcy zapomnieli, może nie zdążyli? Gdzieś po prawej zamigotał jasna plamą trawnik i jaśniejszą jeszcze, bo biab* wysokodachy chateau. Przewalili się mimo. Gi ich to mogło obchodzić: most! Aleja draga, trzecia, po głowach wystających z wież łomotały niskie gałęzie, aż naraz rozchyliły Przed nimi był tamten brzeg, rzeka i — mam.
Sam porucznik dobiegł ze swego czołgu ói mostu stwierdzić, czy nie podminowany. Nk. Jego czołg ruszył teraz przodem. Przejechał: szybko most — aż się zachybotał grat, bo nas był to żaden solidny most, a już na pewno w na czołgi: taki prywatny, pański. Za chwilą za zakrętem, za którym znikł czołg dowócąr lewo. Tędy? Długa droga! Jeszcze jednis, rabinu maszynowego. Drugi czołg dał gazu i przez most. Tymczasem ogrodnik Francuz wskazał załodze „Nelly” co innego. Oto rano l>yl tu polski patrol, o świcie samym, i przepłoszył Niemców; ale jeden nasz padł. Sama Madame grób mu tu kopała. Ogrodnik odgar-oął w krzakach przy samej drodze płytką, świeżutką mogiłę. Był na niej krzyż, a na tym krzyżu hełm angielski, piechotny, z wymalowanym orłem. I podchorąży kazał znieść te wszystkie kwiaty, bukiety, wieńce, wiązanki, te róże i piwonie, i myosotisy, i georginie, i jak tam jeszcze, tę całą kwietną wdzięczność Francji, jaka zwaliła się, oplatając stal polskiego czołgu — i obsypać nimi tę płaską mo-ipłkę bez nazwy. I tak było lepiej niż rzucić to gdzieś do rowu, jak chciał niegodny Józek, i zarazem odciążyło to czołg od tej zaszczytnej, ale zbyt barwnością widocznej pstroka-dzny. Mógł iść do walki. I kiedy już za mo-.‘item oglądnął się jeszcze telegrafista, widział, jak koło drogi i mostu na rzece, której nawet lie znali nazwy, kwiatami wypiętrzył się ;i;szcze jeden żołnierski grób polski na ziemi shcej, gdzie wyrósł znacząc powrót wolności.
Nocny postój zastał ich chyba dwadzieścia mil za tą przeprawą, może mniej, a może t więcej, trudno to dziś powiedzieć, bo szwadron i pułk poszły wtedy mocno do przodu, ate na noc, jak to zwykle, cofnęły się o parę Trzynaście...