. V ..
318 Gwiazda wytrwałości
doleciało pochrapywanie łysego Belga. Wszyscy przeliczyli sobie naraz w głowie odległość dat dzielących historyczny rok 1830 i dzisiejszy, 1944. Wszyscy zapytywali sami siebie o to samo, o co zapytywał starego wścibski, mały Sztum. Na ustach Sztuma ustalił sit; wreszcie ironiczny, kpiący uśmiech, który spotkał się z pobłażliwym uśmiechem Kłażewskiego i z pokręceniem głowy Iwanowskiego, i z jakimś zakłopotaniem Witka. Stary człowiek nie widział tego wszystkiego. Znowu jakby zapadł w ten swój dziwny półsefi. Jego oczy patrzyły gdzieś przed siebie.
Milczenie przerwał naraz głos Sztuma. Bv; to głos sztubaka, który podchodzi naiwnego profesora w szkole.
— To bardzo dobrze wiedzieć... Naprawdę miło poznać... To pan dobrze pamięta, jak tc było... Może nam pan opowie...? Niech no par. się przysiądzie... Prosimy. Jak to z tym- było?
Witkowi, trąconemu przez Sztuma pod stołem, zrobiło się jakoś nieprzyjemnie. Ak tymczasem stary człowiek usiadłszy przy nid zaczął opowiadać:
— Ojciec był bardzo źle od czwartku jui Rozumieją panowie, w jego wieku. Po południu, gdzieś koło piątej, był doktor Cheyalie: Powiedział, że stan jest bardzo niedobry... Odprowadzałem go do drzwi. Nim wyszedł, powiedział w progu: „To na dziś wieczór”. Byłem tak zasępiony ojcem, żern nic zrozumiał nawet. Zrozumiałem raczej, że doktor Cherc-
Gwiazda wytrwałości
319
iier zapowiada śmierć ojca na dziś wieczór. Co i nastąpiło, ale później. Zapytałem więc: — •Jak to, dziś wieczór? — On zrozumiał, że | myślę o ojcu, i wziął mnie za rękę. Pamiętam jak dziś. Przyciągnął twarzą do twarzy i po-: wiedział: — Non, pas votre pere. I/autre. Cłest pour lui ce soir. L*ours. — Bo panowie wiedzą, myśmy w naszej mowie tajemnej mó-; wili o nim: Vours. Niedźwiedź. Albo: le mon-: gol. Że Kałmuk taki, Kałmuk...
— Jaki Kałmuk? — zapytał Sztum.
Półszeptem, takim samym głosem, jakim
; musiał zapytywać doktora Chevalier, groźnym, konspiracyjnym półszeptem rzucił przez stół, nachyliwszy się nagle:
— Konstanty.
Zrobiło się nagle cicho i jakoś niesamowicie.
; Światło dalekiej lampy było jakby bledsze,
; rozcieńczone ciemno i mgliście. Stary pan opo-[ wiadał-dalej:
| — Świętej pamięci mój ojciec mieszkał ■ w pokoikach na górze, ale na czas choroby zniosłem go na dół i leżał w pokoju, obok którego ja pracowałem. Wykończałem moje Pra-Litewskie. Doktor Chevalier wyszedł, a ja przypominałem sobie wszystko. W sieni. Le-iwo drzwi za nim zamknąłem. Powiedział iszczę, żeby go nie wołano, jeśli nie będzie potrzeba, bo boi się une hagarre. Trzeba zaś panom oficerom wiedzieć, że ten Chevalier był francuskim emigrantem. Był kiedyś jakobinem, potem był lekarzem pułkowym za Na-