326 Gwiazda wytrwałości
rzyło starcze echo. ■— Dziesiąty... Ach tak... Zielone kurtki, żółte wyłogi. Dobry pułk. Jeszcze napoleoński... Z rekrutacji do Hiszp3cit 1808 roku... Dobry pułk. Nie taki od paniczów a dobry... Oficerstwo było w konspiracji... Ptfii Grochowem nacierali z Umińskim... Pod leniami... Zaraz, zaraz, nie przypomnę sobie.. A może nie? Może to pod Dębem Wielkim? Ot dziurawa pamięć... Ale przy miodzie się zab-ta... No, proszę łaski panów do mnie. W niskie progi... Ja tu o kilka progów...
Iwanem znowu zatargał tak zwany obi-wiązek:
— Bardzo ładnie, panie dobrodzieju — sam. przechodził na ten dziwny język — ale
w wojsku, służba. Już późna godzina... Pan do pułku...
— Jaka późna godzina? A któraż to u p.i.w rotmistrza? Na mojej cebuli siódmej nie na.
Iwanowski spojrzał i nie rozumiał. Na chronometrze złotym, szwajcarskim była a pięć siódma. Witek i ksiądz spojrzeli na swej*: Było tak samo.
W zamieszaniu zapomnieli o wszystkim, nawet o jeepie, który dalej stał przed tnk' tierną, gdy oni ze starym, zgarbionym cdti-wiekiem w lichym palcie i ceratowej maciejówce szli przez mgły brukselskich uIIcks:
Nie szli długo.
Dom, przed którym stanęli, był ciens? i wąski, sień bez światła i schody drewniana pogarbione. Wprost z tej klatki weszli r.s irze do pokoju wysokiego i wielkiego. Wyglądał tak, jakby sam był całym mieszkaniem — łóżko tanie, derką przykryte, staroświecka umywalka. Wyglądał jeszcze jak rupieciarnia, jak boczny pokój antykwami. Na półkach, wzdłuż wszystkich prawie ścian, układały się książki mniejsze i większe, staroświeckie wszystkie. Książki zbiegały się aż na wielki stół w podkowę, zarzucony jeszcze papierami, pozapisywanymi drobnym, wyraźnym pisemkiem. Stary zawijał się koło jakiegoś kąta, wytaszczając zielonkawą butelkę i zabrudzo-!te kieliszki. Jego ręce drżały przy tej robocie. Kopcąca lampa rzucała więcej cieniów niż świóteł.
— Widzisz — trącił Sztum Witka. — Tym pisze...
— A czym, za pozwoleniem — dosłyszał widocznie stary — mam pisać, mój poruczniku? Pióro? Że gęsie? Temperują mi je w sąsiedniej papeterie — objaśniał — bo ręka już, jak panowie sami widzą... miód rozlewa i pióra tie tnie. Nie tak za jednym pociągnięciem, jak tezeba... No, panowie! Napijmy się. W Wasze...
— Mooocny miód — osądził Iwan.
— A co, panie rotmistrzu, a co? Warto było wstąpić do starego? On mi się dla was chował, polskiego wojska. Miód stary jak książki...
— Książki też niczego — pochwalił Witek. — Uzbierał też tu sobie pan bibliotekę...
Stary machnął ręką:
— Bibliotekę! Bibliotekę! Trzeba było wi-