jednak nie na tyle, aby udaremnić galicyjską pomoc dla powstania.
Komitety Białych w Krakowie i Lwowie bezpośrednio po 22 stycznia zajęły pozycję wyczekującą. Obie Ławy Krakowska i Lwowska uważały powstanie za beznadziejne i dopiero po dwóch tygodniach zaczęły je wspomagać. Zmarnowały przez to najlepszą porę, gdy granica pozostawała otwarta i gdy można było bez żadnego ryzyka przerzucić z Krakowa do Królestwa dowolną ilość broni. Pierwszy z oddziałów galicyjskich wyruszył w pole jeszcze w marcu, staraniem komitetu lwowskiego, którym kierował Adam Sapieha. Zwerbowano około czterystu pełnej zapału lwowskiej młodzieży, zaopatrzono ją w doskonałe „sztućce” belgijskie, na ekwipunek wydano prawie dziesięć tysięcy złotych reńskich, nie licząc kosztów broni. 15 marca pułkownik Leon Czechowski wkroczył do powiatu zamojskiego. Ten 66-letni oficer nie nadawał się na przywódcę partyzanckiego. Stoczywszy parę potyczek nad samą granicą, cofnął się za kordon, a broń i ekwipunek oddziału dostały się w ręce Austriaków.
W końcu marca 1863 roku formowało się na terenie Galicji czternaście oddziałów, o łącznej sile około dziesięciu tysięcy ludzi. Tak informował generał Ignacy Kruszewski przybyłego do Krakowa agenta brytyjskiego wywiadu. W rzeczywistości liczba ta była mniejsza, a stan organizacyjny oddziałów pozostawiał dużo do życzenia. Krakowski Wydział Wojny nie opracował dotąd żadnego (planu działania, mianował jedynie dowódców, dostarczał broń, skromne wyposażenie i wypuszczał oddziały za granicą. Po likwidacji Wydziału jego funkcje w Krakowie przejął generał Zygmunt Jordan, mianowany naczelnikiem wojskowym na województwa krakowskie i sandomierskie. Ale i to nie polepszyło sytuacji. Ociężały, nie wykazujący większej energii, kwaterował po dworach w Zachodniej Galicji i nie dopilnował osobiście żadnej ekspedycji. Formowanie zaś oddziałów pod okiem Austriaków było trudne i wymagało dobrej orientacji w terenie. Oficerowie schodzący się na punkt zborny nie znali podkomendnych, a ci z kolei nie znali dowódców. Nieprzyjaciel z reguły był uprzedzany o dniu i miejscu przeprawy. Powstańcy byli zdemoralizowani w większości poprzednimi ucieczkami i przy pierwszym niebezpieczeństwie szukali schronienia za galicyjskim kordonem, porzucając dostarczoną z takim trudem broń i amunicję.
Dość charakterystyczny przykład stanowi wydarzenie z 3 kwietnia. Oddział pułkownika Józefa Grekowicza wyprawił się z pięciuset ludźmi na Szklary, a na trzeci dzień przyjął bitwę obronną tuż nad granicą. Bitwa przebiegała pomyślnie, gdy tymczasem Grekowicza trzymającego się po galicyjskiej stronie aresz-
4 — Karol Kalita
49