2. FORMACJE DYSKURSYWNE
Powziąłem więc zamiar opisania stosunków między wypowiedziami, zadbałem o to, by nie uznać ważności żadnej spośród jednostek, które mogły mi być proponowane i które zwyczaj stawiał do mej dyspozycji. Postanowiłem nie pominąć żadnej formy nieciągłości — przecięcia, progu czy granicy. Postanowiłem opisać wypowiedzi występujące w polu dyskursu oraz stosunki, jakie mogą między nimi zachodzić. I widzę, jak natychmiast zjawiają się dwie grupy problemów: pierwsza — zostawiam ją tymczasem na uboczu, by powrócić do niej nieco później — dotyczy chaotycznego dotąd używania terminów takich, jak wypowiedź, zdarzenie, dyskurs; druga dotyczjr uzasadnionego opisu stosunków pomiędzy wypowiedziani, które pozostają jeszcze w obrębie prowizorycznych i widocznych grup.
Są oto na przykład wypowiedzi, które mają być udziałem — i to od momentu, co łatwo dałoby się oznaczyć — ekonomii politycznej, biologii lub psychopatologii; są również takie, które mają należeć do owych tysiącletnich ciągłości — pozbawionych nieomal początku — zwahych gramatyką i medycyną. Lecz czymże one są, te jedności? Na jakiej zasadzie można orzec, iż analiza chorób mózgu poczyniona przez Willisa i wykłady kliniczne Charcota należą do tego samego porządku dyskursu? Że koncepcje Petty’ego i ekonometria Neumanna tworzą ciągłość? Że analiza sądu u gramatyków z Port-Royal należy do tej samej dziedziny, co badanie altemacji wokalicznych w językach indoeuropejskich? Czymże jest więc medycyna, gramatyka, ekonomia polityczna? Czy biorą się one jedynie z retrospektywnych przegrupowań, za pomocą których nauki współczesne tworzą sobie złudny obraz własnej przeszłości?
Czy są może formami, co ustaliły się kiedyś raz na zawsze, by później rozwijać się wszechwładnie poprzez wieki? Czy pokrywają jakieś inne jednostki? I jaki rodzaj prawomocnych powiązań można odnaleźć między owymi wypowiedziami, które tworzą — w sposób zarazem naturalny i wymagający wyjaśnień — enigmatyczną masę?
Pierwsza hipoteza — ta, która wydała mi się zrazu najbardziej prawdopodobna i najłatwiejsza do wypróbowania — brzmiała następująco: różniące się formą i rozproszone w czasie wypowiedzi tworzą całość wtedy, gdy odnoszą się do jednego i tego samego przedmiotu. Tak więc wypowiedzi należące do psychopatologii zdają się wszystkie wiązać z przedmiotem, który rysuje się na różne sposoby w doświadczeniu jednostkowym i społecznym i który można oznaczyć mianem szaleństwa. Ale oto przekonałem się rychło, że jedność przedmiotu „szaleństwo” nie pozwala wcale wyodrębnić zespołu wypowiedzi ani też ustalić między nimi stosunku, który dawałby się opisać i był zarazem stały. Dzieje się tak z dwóch powodów. Najpierw, błądzimy z pewnością, gdy szukamy w samej istocie szaleństwa, w jego tajemnej zawartości, w jego milczącej i zamkniętej w sobie prawdzie, tego co w danej chwili można było o nim powiedzieć: choroba umysłowa konstytuowała się poprzez całość tego, co się mówiło w ramach wszystkich wypowiedzi, które ją nazywały, odgraniczały, opisywały, wyjaśniały, które opowiadały jej ewolucję i wskazywały różne jej powiązania, które ją osądzały, a także, ewentualnie, udzielały jej głosu, formułując w jej imieniu dyskurs, co miał uchodzić za jej własny. Lecz to nie wszystko: ów zbiór wypowiedzi nie odnosi się żadną miarą do jednego, raz na zawsze stworzonego przedmiotu i nie zachowuje go wiecznie, na kształt niewyczerpanego idealnego horyzontu. Przedmiot, który jawi się jako korelat wypowiedzi medycznych z XVII lub XVIII wieku, nie jest tożsamy z przedmiotem, który się zarysowuje w wyrokach sądowych czy środkach policyjnych; podobnie, od czasów Pinela czy Esąuirola do czasów Bleulera, wszystkie przedmioty dyskursu psychopatologicznego zostały zmodyfikowane. Nie o tych samych chorobach jest tutaj mowa; ani nie o tych samych szaleńcach.
Można by przeto — a chyba i powinno się — wywnioskować z tej wielości przedmiotów, że niepodobna uznać „dyskursu dotyczącego szaleństwa” za jedność konstytuującą ja-
57