Gdybyśmy uczynili komparatystykę religii częścią edukacji, powstałoby wiele trudności i pytań, na które ja, i jestem przekonany, że również inni nauczyciele, nie mamy odpowiedzi. Jednak nasza ignorancja nie przekreśla tego przedmiotu. Aby go wprowadzić, musielibyśmy się do tego mądrze przygotować. Oznacza to, że musiałyby odbywać się krajowe, regionalne i lokalne zjazdy nauczycieli poświęcone sposobom uczenia komparatystyki religii, tak by nauczyciele dowiadywali się jeden od drugiego o możliwych trudnościach i o sposobach ich przezwyciężania. Czy żądam zbyt wiele? Przecież nie ma nic łatwiejszego, lepiej finansowanego i liczniej odwiedzanego niż konferencja na temat, jak uczyć korzystania z komputerów. Czy na pewno ciekawość nauczycieli budzą tylko sprawy techniczne? Czy jesteśmy zbyt głupi lub bojaźliwi, by dyskutować o możliwościach, jakie stwarza nam różnorodność religii? Mam nadzieję, że nie.
Myślę, że czytelnicy spostrzegli, iż wśród moich pięciu propozycji nie ma historii jako przedmiotu nauczania. Tak naprawdę uważam historię za najważniejszą ideę, jaką trzeba przekazać młodym, by istniała także w przyszłości. Nazywam ją ideą raczej niż przedmiotem, gdyż każda dyscyplina ma swoją historię i jest jej integralną częścią. Historia, można by stwierdzić, jest metadyscypli-ną. Nikt nie może rościć sobie prawa do wiedzy o przedmiocie, jeśli nie wie, jak wiedza ta powstała. Preferowałbym oczywiście kursy z „historii” (powiedzmy historii Ameryki), choć zawsze myślałem, że kursy takie powinno się nazywać „historie”, tak by młodzież rozumiała, że to, co zdarzyło się kiedyś, było zapamiętywane z różnych punktów widzenia, przez różnych ludzi, a każdy z nich snuł inną opowieść.
Moja książka jest tego przykładem. W pewnym sensie nie ma czegoś takiego jak „Oświecenie”. Jest to nazwa wymyślona później przez ludzi, którzy uważali, że w XVIII wieku zdarzyło się coś, czego nie było wcześniej, i wpłynęło decydująco na to, jak ludzie myślą i zachowują się. Ja też tak uważam. Lecz Wolter tak nie sądził. Ani Hume, Kant czy Jefferson. Każdy z nich wi dział ciągłość swoich koncepcji z poprzednimi stuleciami i byłby zaskoczony, gdyby dowiedział się, jaki status nadaliśmy ich epoce. Nie ma to znaczenia. Historycy mówią o Oświeceniu, gdyż chcą opowiedzieć pewną historię. Ja próbowałem użyć jej jako inspiracji, aby stawić czoło nieznanej przyszłości.
Oczywiście w pewnym sensie nie istnieje również coś takiego jak XXI wiek. To tylko nazwa i nic mamy powodów przypuszczać, że to, jak myśleliśmy i co robiliśmy w XX wieku, powinno być, czy też będzie inne, ponieważ Ziemia obróciła się kolejny raz wokół Słońca. Jest to jednak nazwa, która daje nadzieję, inspiruje odrodzenie, daje kolejną szansę, by postępować właściwie. Wydaje mi się, że jeśli będziemy pamiętać, jak inni przed nami próbowali postępować właściwie, zwiększą się nasze szanse.
Jak już teraz wiecie, myślę, że XVIII wiek był w tym cholernie dobry.