zmysły. Wie ona dobrze, że to, co widzialne i dotykalne w rzeczach, przedstawia nasze możliwe działanie na rzeczy. Zasady tego, co się rozwija, nie dosięgnie się za pomocą dzielenia tego, co rozwinięte. Przez zestawianie rzeczywistości rozwiniętej samej z sobą nie odtworzy się ewolucji, której jest ona metą. Jeżeli chodzi o ducha, Spencer, kojarząc odruchy z odruchami, sądzi, że po kolei genetycznie odtwarza instynkt i wolę rozumną. Nie widzi, że odruch wyspecjalizowany, będąc punktem końcowym ewolucji na tej samej zasadzie, co wola ustalona, nie może być przyjęty na początku. Że pierwszy z obu członów osiągnął prędzej niż drugi swoją formę ostateczną - to bardzo prawdopodobne: ale jeden i drugi są osadami ruchu ewolucyjnego i sam ruch ewolucyjny nie może się wyrażać ani w zależności od pierwszego jedynie, ani też tylko w zależności od drugiego. Trzeba by zacząć od zmieszania razem odruchu i woli. Trzeba by następnie iść na poszukiwanie rzeczywistości płynnej, która się osadza pod tą podwójną postacią i bez wątpienia ma cechy jednej i drugiej, nie będąc żadną z nich. Na najniższym szczeblu drabiny zwierzęcej, u istot żyjących, które się sprowadzają do masy protoplazmicznej jeszcze nie zróżniczkowanej, reakcja na pobudzenie nie wprowadza jeszcze w grę mechanizmu oznaczonego, jak w odruchu; nie ma jeszcze do wyboru kilku mechanizmów oznaczonych, jak w czynności dowolnej; nie jest więc ani wolą, ani odruchem, a jednak zapowiada jedno i drugie. Doświadczamy w sobie samych coś z prawdziwej działalności pierwotnej, gdy wykonywamy ruchy na wpół dowolne i na wpół automatyczne, aby uniknąć jakiegoś bliskiego niebezpieczeństwa: a jeszcze jest to tylko nader niedoskonałe naśladownictwo postępowania pierwotnego, gdyż mamy wówczas do czynienia z mieszaniną dwóch działalności już ukształtowanych, już umiejscowionych w mózgu i w rdzeniu pacierzowym, gdy tymczasem działalność najpierwotniejsza jest czymś prostym, różnicującym się przez samo wytworzenie takich mechanizmów, jak mechanizm rdzenia pacierzowego i mózgu. Ale na to wszystko Spencer zamyka oczy, ponieważ leży to w istocie jego metody, że odtwarza rzeczy ustalone z ustalonych, zamiast odnajdywać stopniową pracę ustalania, która jest ewolucją samą.
Jeżeli wreszcie chodzi o odpowiedniość między duchem a materią Spencer ma słuszność, że określa umysł przez tę odpowiedniość. Ma słuszność, że ' widzi w niej metę pewnej ewolucji. Ale gdy przechodzi do odtworzenia tej ewolucji, całkuje zawsze r/cczy rozwinięte z rozwiniętych, nic zauważając, że podejmuje tym sposobem trud daremny: dając sobie najmniejszy fragment umysłowości, obecnie już gotowej, stawia całą, już gotową obecnie umyslo-wość, i próżno chciałby wówczas nakreślić jej genezę.
Istotnie, według Spencera, zjawiska, następujące po sobie w przyrodzie, rzutują w ducha ludzkiego obrazy, które je przedstawiają. Stosunkom pomię-
dzy zjawiskami odpowiadają więc symetrycznie stosunki pomiędzy przedstawieniami. 1 okazuje się tym sposobem, że z najogólniejszych praw przyrody, w których się skupiają stosunki między zjawiskami, zrodziły się kierownicze zasady myślenia, w których się scałkowały stosunki między przedstawieniami. Przyroda odbija się tedy w duchu. Budowa wewnętrzna naszej myśli odpowiada w każdej części samemu rusztowaniu rzeczy. Niech tak będzie; ale by duch ludzki mógł sobie przedstawić stosunki pomiędzy zjawiskami, muszą wszak istnieć zjawiska, to znaczy fakty rozdzielne, wykrajane z ciągłości stawania się. A skoro się tylko przyjmie ten odrębny rodzaj rozkładu, jaki dziś dostrzegamy, przyjmuje się również ten umysł, jaki jest dzisiaj, gdyż w stosunku do niego, i do niego tylko, rzeczywistość w ten sposób się rozkłada. Czy kto myśli, że ssak i owad zauważają w przyrodzie te same strony, zakreślają w niej te same podziały, rozczłonkowują całość w ten sam sposób? A jednak owad, o ile jest inteligentny, posiada już coś z naszej inteligencji. Każda istota rozkłada świat materialny według tych właśnie linii, wzdłuż których musi iść jej działalność: te to linie działalności m o ż 1 i w ej, krzyżując się, rysują sieć doświadczenia, której każde oko jest faktem. Bez wątpienia, miasto składa się wyłącznie z domów i ulice miasta są tylko odstępami pomiędzy domami; tak samo można powiedzieć, że przyroda zawiera tylko fakty, i że gdy fakty raz zostały postawione, stosunki są po prostu liniami, przebiegającymi wśród faktów. Ale w mieście stopniowe parcelowanie gruntu wyznaczyło jednocześnie miejsce domów, ich zarys i kierunek ulic; do owego parcelowania trzeba się odnieść, aby zrozumieć ten odrębny sposób poddziału, który sprawia, żc każdy dom jest tam, gdzie jest, że każda ulica przechodzi tam, gdzie przechodzi. Otóż błąd zasadniczy Spencera na tym polega, że dał on sobie doświadczenie już rozparcelowane, podczas gdy prawdziwym problematem jest wykrycie, jak się parcelowanie odbyło. Przyznaję, że prawa myśli są tylko scałkowaniem stosunków między faktami. Ale skoro tylko postawię fakty w tej postaci, jaką mają dzisiaj dla mnie, przypuszczam, że moje władze postrzegania i pojmowania są takie, jakie są dzisiaj we mnie, gdyż one to parcelują rzeczywistość, one to z całokształtu rzeczywistego świata wykrawają fakty. Wobec lego, zamiast mówić, że ze stosunków między faktami narodziły się prawa myśli, mogę równie dobrze twierdzić, że to forma myśli uwarunkowała ukształtowanie faktów postrzeganych, a więc stosunki ich między sobą. Te dwa sposoby wyrażania są siebie warte. Mówią one w gruncie jedno i to samo. W tym drugim, co prawda, zrzekamy się mówienia o ewolucji. Ale w pierwszym ograniczamy się do mówienia, tak samo zaś o niej nie myślimy. Prawdziwy ewolucjonizm bowiem wziąłby się do zbadania, przez jaki stopniowo osiągnięty modus vivendi umysł przyjął plan swej budowy, a materia - rodzaj swego poddziału. Ta budowa i ten poddział są do
285