Rozmowy „Konspektu"
Justyna Sikorska: - Czy sztuka rzeźbiarska i malarska były od zawsze Pana największą pasją?
Jerzy Kędziora: - Plastyką byłem zainteresowany od lat najmłodszych. Czy akurat musiała to być rzeźba? Niekoniecznie. Mogły to być formy projektowe, designerstwo, wnętrzarstwo, architektura... Malarstwo mniej. Kiedy mówię „od najmłodszych łat” przychodzi mi na myśl treść dyskusji w pewnym gronie, kiedy to brat przypomniał mi, że zawodowo plastyką zajmuję się od piątego roku życia. Moja matka robiła bowiem galanterię i konfekcję, ubiory wełniano--bawełniane dla dzieci. W tym czasie modne były w zdobnictwie kolorowe szlaczki. Mnie - jako małemu dziecku - spodobało się rysowanie takich wzorów. Każdy z nich stanowił zbiór oczek w projektach znaczonych barwnymi krzyżykami na kratkowanym papierze. Mama haftowała je i naszywała później na materiał. Kopiowałem i przekształcałem również obce, często zagraniczne motywy, które należało zmodyfikować i przełożyć deseń maszynowy na wykonywany ręcznie. To mnie zawsze bardzo bawiło.
W szkole podstawowej natomiast projektowałem gazetki. Nie byłem zbyt pilny w prowa-
- dzeniu notatek, jednak zeszyt z religii oraz nad-
98 obowiązkowy zeszyt do lektur wypełniałem bar-- dzo sumiennie, dlatego właśnie, że w nich mogłem sobie porysować, wyżyć się, wykazać. Nauczyciel plastyki wprawił mnie wówczas do tak zwanej papieroplastyki, czyli wykonywania przestrzennych liter, piktogramów i zdobników. Później przyszedł czas na scenografię i oprawę podwórkowych albo kościelnych imprez. Z Ma
Konspekt nr 2/2007 (29)
rianem Michalikiem zajmowaliśmy się na przykład różnymi działaniami przestrzennymi, malarstwem ściennym, dekoracjami klubowymi... Mieszkaliśmy wtedy na Stradomiu i mieliśmy starszego kolegę, który chodził do Liceum Plastycznego. Siłą rzeczy poszliśmy w jego ślady.
Mogę więc powiedzieć, że pasję miałem w sobie od zawsze, a moja droga szła utartym, prostym szlakiem.
- Studiował Pan w obecnej Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Dlaczego tak daleko od stron rodzinnych?
- Kolejnym moim hobby był teatr, a także film. W młodości często chodziłem do kina, w którym znaczącą programowo rolę odgrywała Kronika Filmowa. Miałem wówczas okazję zetknąć się z przejawami życia kulturalnego Wybrzeża, a wśród nich - z kilkoma teatrami studenckimi, takimi jak: Teatr rąk „Co To”, „Bim Bom”. Zauroczenie nimi sprawiło, że chciałem zobaczyć ich spektakle na żywo, mieć szansę współuczestniczenia w tego typu przedsięwzięciach.
Innym powodem mojego wyjazdu był fakt, że w naszym liceum podjął wówczas pracę absolwent gdańskiej szkoły - Czesław Dukat, a wcześniej jeszcze liternictwa uczył nas inny jej absolwent - Henryk Kmieć. Ich opowieści przekonały mnie do tego miasta. A najzabawniejsze jest to, że generalnie ze wszystkich przedmiotów plastycznych miałem bardzo dobre stopnie, natomiast podpadłem dyrektorowi opuszczając jego zajęcia z rzeźby, w wyniku czego miałem z niej gorszą ocenę. Dlatego właśnie postanowiłem studiować rzeźbę i tym samym poprawić swoje wyniki w tym przedmiocie.