FRID INGULSTAD
PODRZUTEK
Saga Wiatr Nadziei
część 17
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ringstad, wrzesień 1907 roku
Elise zasłoniła usta dłonią i wstrzymała oddech. Zapadła cisza, Peder przestał
krzyczeć. Biegła dalej, choć nogi ciążyły jej jak ołów i z trudem je za sobą ciągnęła. Przed
oczami wirowały jej przerażające obrazy; Peder, leżący w kałuży krwi na zboczu, a nad nim
wściekły byk, który stoi z pochylonym łbem i grzebie kopytem w ziemi, przygotowując się
do ataku.
Wydawało jej się, że to ona krwawi gdzieś w środku i że tak już zostanie do końca
życia. Nie mogła znieść myśli o tym, co spotkało Pedera. Na pewno długo wołał o pomoc, a
nikt nic nie widział i nie słyszał. Został całkiem sam, śmiertelnie przerażony, patrząc, jak
niebezpieczne zwierzę zbliża się coraz bardziej.
Miły, serdeczny Peder o gołębim sercu. Peder, który zawsze wszystkich potrafił
rozśmieszyć nawet wtedy, gdy byli w najgorszym nastroju. Peder, który miał tyle zabawnych
refleksji i uwag. Peder, który miał tak miękkie serce, że nie zdeptałby nawet mrówki. Bez
niego życie nigdy już nie będzie takie samo. Nic nie będzie jak przedtem, jeśli Pedera
zabraknie. Elise do końca swego życia nie zazna już radości.
Emanuel i pan Ringstad dotarli już do ogrodzenia. Emanuel przeskoczył na drugą
stronę i zaczął biec na oślep. Pedera nigdzie nie było widać.
Elise z trudem złapała oddech, gdy zatrzymała się koło teścia.
- Widzisz go?
Mówiła głosem piskliwym, płaczliwym, nie do poznania. Pan Ringstad pokręcił
głową.
- Pastwisko jest rozległe.
- Ale musimy tam wejść i go poszukać!
Ringstad nie odpowiedział, Elise nie mogła się oprzeć wrażeniu, że i on jest
przerażony. Jak można trzymać aż tak niebezpieczne zwierzę?
W tej samej chwili spostrzegła ciemne, ogromne zwierzę przy drugim końcu
ogrodzenia.
- Tam jest! Widzę go! - Wdrapała się na ogrodzenie i zawołała pełnym głosem: -
Uważaj, Emanuel! On się zbliża!
Zauważyła, że Emanuel kiwa głową, i zrozumiała, że o to mu właśnie chodziło.
Emanuel zdjął marynarkę i wymachiwał nią. Byk chyba go właśnie dostrzegł, bo zmienił
kierunek i ruszył ku niemu. Elise patrzyła z narastającym przerażeniem, jak byk zbliża się do
Emanuela, podczas gdy Ringstad pobiegł wzdłuż ogrodzenia w drugą stronę. Domyśliła się,
dlaczego. Teraz, gdy byk zajął się Emanuelem, łatwiej im będzie odnaleźć Pedera. Pobiegła
za nim z nadzieją, że Emanuel zdąży w porę przeskoczyć przez płot. Trzeba przede
wszystkim odszukać Pedera.
Nie mogła złapać tchu, gdy dobiegli do końca żywopłotu. Ringstad zatrzymał się i
zajrzał na pastwisko, spodziewając się, że Peder gdzieś tam leży, ale chłopca nigdzie nie
było.
Elise nastawiła uszu. Usłyszała jakiś dźwięk, cichutkie jęknięcie, gdzieś w pobliżu. lej
spojrzenie zatrzymało się na wielkim zbiorniku na wodę, utworzonym z kamieni. I od razu
zauważyła, że coś się tam rusza.
- Peder! - wykrzyknęła z wielką ulgą. - Widzę go! Schował się za zbiornikiem na
wodę!
Ringstad obrócił głowę i też zawołał chłopca. Po chwili byli już przy nim.
Peder wypełzł ze swej kryjówki, pomogli mu przedostać się przez ogrodzenie. Jego
niedzielne ubranie było doszczętnie przemoczone i ubłocone, kolana miał podrapane, twarz
spuchniętą od płaczu, a czapkę gdzieś zgubił. Ale był cały i zdrowy!
Elise przytuliła go z całej siły, płacząc i śmiejąc się na przemian.
- Chyba nigdy w życiu się tak nie bałam!
- Jak mogłeś zrobić coś tak niemądrego! - zdenerwował się Ringstad. - Rozumu ci
brak, chłopcze? Nie słyszałeś, jak mówiliśmy, że nie wolno wam wchodzić za ogrodzenie?
Zawstydzony Peder pochylił głowę.
Wtedy rozległ się głos Emanuela, który przybiegł przez nikogo niezauważony.
- Coś mu się stało?
- Nie, na szczęście nie. - Elise uniosła głowę z uśmiechem. - Tylko się wstydzi.
- I ma powody! - W głosie Emanuela słychać było wzburzenie. Chwycił Pedera za
ramię i potrząsnął nim. - Jak mogłeś wpaść na coś takiego?
Peder nie miał odwagi podnieść wzroku. Pociągał tylko nosem.
- Zgubiłem czapkę - powiedział cieniutkim głosem.
- Jakim cudem mogłeś zgubić czapkę na pastwisku? - Emanuel był wciąż wściekły.
Peder znów pociągnął nosem.
- Było mi tak wesoło. Podskakiwałem, tańczyłem sobie i podrzucałem czapkę. No i
nagle wpadła za ogrodzenie.
- I stwierdziłeś, że czapka jest ważniejsza niż twoje życie?
- Nie mam innej. Elise by się gniewała. Nie ma pieniędzy na nową.
Elise znów go przytuliła.
- Emanuel się zdenerwował, bo bał się o ciebie. Pan Ringstad też. Jeśli ładnie
wszystkich przeprosisz, pobiegniemy z powrotem do dworu, żeby uspokoić panią Ringstad.
Peder wyciągnął brudną dłoń, ukłonił się uroczyście i wydukał:
- Przepraszam, panie Ringstad. Nie chciałem być nieposłuszny. - Podniósł zapłakaną i
zatroskaną twarz. - Teraz pewnie nie będę mógł zostać stajennym.
Elise zauważyła, że panu Ringstadowi zalśniły oczy. Rozczochrał Pederowi niesforną
grzywkę i powiedział z pewnym wzruszeniem:
- Myślę, że jednak potrzebuję chłopca stajennego. No i nie będę się musiał martwić,
że on zbliży się do naszego groźnego byka. W każdym razie na początku.
W tej samej chwili z drugiej strony nadbiegli Evert i Kristian. Pomylili zapewne
kierunki, wydawało im się, że pastwisko jest po drugiej stronie. Zatrzymali się przy nich
prawie bez tchu.
Kristian spojrzał na brata z rezygnacją.
- Czemu byłeś taki głupi?
Elise wyjaśniła, co się wydarzyło.
Kristian otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
- Jak ci się udało przed nim uciec?
- Przelazłem przez kamienie na brzeg zbiornika na wodę, ale gdy on zaczął węszyć
tuż koło mojej głowy, przestraszyłem się i przeszedłem przez wodę na drugą stronę. Tam nie
mógł się już dostać.
Elise obawiała się reakcji pani Ringstad. Skoro tak łatwo traci panowanie nad sobą, to
pewnie zruga Pedera. Ale ku zdumieniu Elise pani Ringstad nie powiedziała ani słowa. Gdy
Emanuel wyjaśnił jej, co się zdarzyło, spojrzała na Pedera znacząco, ale reprymendę
skierowała do swego męża.
- Zrozumiałeś chyba wreszcie, że musimy się pozbyć tego byka.
Przed wyjazdem Elise udało się zostać na chwilę sam na sam z teściem, podczas gdy
teściowa z Emanuelem poszli na strych szukać starych zabawek. Elise dostała parę dni temu
kilka egzemplarzy swojej książki i teraz podała jeden z nich panu Ring - stadowi.
- Ty podsunąłeś mi pomysł, bym zaczęła pisać. Pomyślałam więc, że się pewnie
ucieszysz, gdy się dowiesz, że wydałam swoją pierwszą książkę.
Zauważyła, że go to poruszyło.
- Peder mówił mi o tym, ale nie byłem całkiem pewien, czy nie fantazjuje. Naprawdę
udało ci się wydać książkę?
- Ale nie w Norwegii, tylko w Danii. Spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Co cię skłoniło, żeby tam posłać rękopis?
- Nie przyjęło go norweskie wydawnictwo. Przyjaciel rodziny poradził mi spróbować
szczęścia w Kopenhadze. Wybierał się tam właśnie i zaproponował, że zabierze moją
książkę.
- I opublikowali ją! No nieźle! Moje gratulacje, Elise! Naprawdę sobie na to
zasłużyłaś. Muszę powiedzieć, że mi zaimponowałaś. Wiedziałem, że jesteś utalentowana,
ale nie przypuszczałem, że uda ci się wydać książkę. Gdy podsunąłem ci myśl, żebyś spisała
wszystkie swoje bolesne przeżycia, chodziło mi przede wszystkim o to, że to ci pomoże. A
teraz naprawdę mogę to przeczytać? - zapytał z uśmiechem.
- To dla ciebie. Dostałam kilka autorskich egzemplarzy. Muszę jednak dodać, że to
nie jest książka o mnie, ale o ludziach, których znam albo których kiedyś spotkałam.
Chciałam przede wszystkim opisać, co to znaczy być młodą, samotną i bezrobotną kobietą w
Kristianii. I co to znaczy być samotną matką, która pracuje w fabryce. Jest takich wiele. Jest
też wiele domów, w których ojciec rodziny ciągle pije. To smutne, ale prawdziwe historie.
Emanuel uważa, że nie będziesz chciał czytać takich ponurych opowiadań, ale ja jestem
innego zdania.
- Ma się rozumieć, że chętnie przeczytam to, co napisałaś, nie rozumiem, jak Emanuel
mógł w to powątpiewać. Zdaję sobie sprawę, że w stolicy jest wiele nędzy, o której elity nie
chcą nawet słyszeć. Dlatego doceniam to, że postanowiłaś spróbować zwrócić uwagę na te
bolesne sprawy. Musisz się jednak liczyć z oporem.
Pokiwała głową.
- Jestem tego świadoma, już zresztą tego doświadczyłam. Na szczęście pisałam pod
pseudonimem. Mój szef przeczytał recenzję, opartą na recenzji z duńskiej gazety. Krytyk
ocenił książkę, choć jej nie czytał. A mój szef mówił z oburzeniem o norweskim autorze,
który pisze o czymś, o czym nie ma pojęcia. Choć sam jest majstrem w przędzalni, niewiele
wie o swoich robotnicach. Emanuel także się obawiał, że spotka mnie tyle krytyki, że
odbierze mi to wiarę w siebie.
Ringstad poklepał ją delikatnie po ramieniu.
- Nie przejmuj się krytykami, Elise! Duńskie wydawnictwo nie wydałoby książki,
gdyby uznało, że jest nic niewarta. Jeśli spotkają cię szyderstwa i kpiny, powiedz sobie, że
tak reagują ludzie, którzy nie mają o tym pojęcia, albo ci, którym doskwierają wyrzuty
sumienia. A to znaczy, że coś osiągnęłaś.
- Będę o tym pamiętać - odparła z uśmiechem.
- Dziękuję ci za książkę i za zaufanie. Bardzo się cieszę na tę lekturę.
W pociągu Elise myślała o tym, co usłyszała do teścia. Cieszyła się, że podarowała
mu książkę. Uśmiechnęła się do Emanuela.
- Pomimo tej strasznej przygody Pedera to były naprawdę miłe dni. Tak się cieszę, że
zaprzyjaźniliśmy się z twoimi rodzicami.
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdy następnego dnia przyszła do domku nad rzeką, w drzwiach spotkała się z Hildą.
Elise od razu się zorientowała, że siostra ma jej coś do powiedzenia.
- Fatalnie się stało, że nie było cię tu w piątek. - W głosie Hildy zabrzmiała nuta
oskarżenia.
Elise spojrzała na nią zaskoczona.
- Mówiłam ci przecież, że nie zdążę tu przyjść w czasie przerwy obiadowej.
- Zjawił się ktoś, kto miał nadzieję, że cię spotka. Elise poczuła rumieniec na twarzy.
- Johan?
Hilda pokiwała głową.
- Był tu wczoraj i zostawił dla ciebie list. Wyjechał dziś rano. Elise szeroko otworzyła
oczy.
- Wyjechał? Do Paryża?
Hilda znów pokiwała głową i rzuciła siostrze wyzywające spojrzenie.
- Wiedziałaś przecież, że prędzej czy później wyjedzie. Wolałaś zostać z Emanuelem.
- Powiedział coś? To znaczy... - Rozczarowanie okazało się wielkim ciosem.
- Nie wiedziałam, że tu zaglądał w piątek, musiał się zjawić, gdy gdzieś wyszłam.
Gdybym wiedziała, powiedziałabym ci, gdy zabierałaś Hugo. Gdy wczoraj wieczorem
przyniósł list, mówił, że pukał tu bezskutecznie. W sobotę zdobył się na odwagę i wybrał się
na Hammergaten, ale zastał pusty dom. Wybrał się tam jeszcze tego samego wieczoru i
zaniepokoił się trochę, gdy znów nikogo nie zastał. Tacy ludzie jak my rzadko przecież
wyjeżdżają na weekend. Gdy mu powiedziałam, że pojechaliście do Ringstad, trochę się
zdziwił. Wydawało mu się, że twoi teściowie nie chcą mieć z wami do czynienia. Kazał mi
cię pozdrowić i powiedzieć, że napisze, gdy tylko znajdzie trochę czasu. Zaproponowałam,
żeby przysyłał listy tutaj, i obiecałam, że to zostanie między nami. Chociaż to i tak nic nie
pomoże, miałaś już okazję i z niej nie skorzystałaś. Nie możesz więc oczekiwać, że taka
okazja się powtórzy.
Elise pokiwała głową. Prawda zaczęła do niej stopniowo docierać. Hilda miała rację,
zaprzepaściła to, co w jej życiu było najważniejsze.
- Nie wiedziałam, że wyjedzie tak szybko... - Głos się jej załamał.
Hilda otworzyła drzwi.
- Wejdź i zjedz trochę kaszy. Musisz się wzmocnić. Jak było we dworze? Traktowali
cię równie lekceważąco jak przedtem?
Elise pokręciła głową.
- Nie, byli bardzo mili. - Sama zauważyła, że zaczął łamać jej się głos, nie mogła się
pogodzić z tym, że Johan wyjechał, nim zdążyli się porządnie pożegnać. - Czy Johan mówił,
kiedy wróci do domu?
- Tego nie wiedział. Może zostanie tam tylko rok, a może pięć lat.
- Pięć? - Elise spojrzała na siostrę z przerażeniem.
- Nie wiem, jak to się odbywa. Możesz się dowiedzieć, jakie były losy innych
rzeźbiarzy. Gustav Vigeland wyjechał do Paryża, gdy miał dwadzieścia cztery lata i był
równie biedny jak Johan. Miał tylko list polecający od profesora, podobnie jak Johan. I
znalazł sobie atelier, pracował na własną rękę.
Elise spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Skąd to wszystko wiesz?
- Johan mi mówił. Siedział tu trochę wczoraj wieczorem, chyba chciał z kimś
porozmawiać. Wcześniej był u Anny i Torkilda. Anna płakała, nie chciała, żeby jechał, ale
Torkild go zachęcał i mówił, że nie wolno odrzucać takiej możliwości.
- Co jeszcze mówił o pobycie Gustava Vigelanda w Paryżu? Długo to trwało?
- Tego nie wiem. Johan mówił tylko, że Vigeland stworzył tam wiele swoich rzeźb.
Na motywach zaczerpniętych z Biblii. Johan przypuszcza, że liczył na jakieś zamówienie z
Kościoła. Ale mówił też, że podczas takiego wyjazdu i dla Vigelanda, i dla niego samego
najważniejsza jest możliwość oglądania rzeźb znanych artystów.
- Gdzie jest list? - Elise poczuła, że powiedziała to całkiem bezbarwnym głosem.
Hilda weszła do sypialni, a po chwili wróciła z białą kopertą. Na kopercie widniały
duże, wyraźne litery, charakterystyczne dla pisma Johana: „Dla Elise”.
Elise usiadła na najbliższym kuchennym stołku i otworzyła list drżącymi rękami.
Moja ukochana!
Ufam Hildzie, więc piszę prosto z serca. Gdy się dowiedziałem, że dostałem
stypendium, miałem wątpliwości, czy powinienem wyjeżdżać. Czułem, że to będzie nasze
ostateczne pożegnanie, a nie chcę porzucić wiary w to, że kiedyś będziemy razem.
Zrozumiałem jednak, że nie masz serca zabierać ojca Jensine, i nie chciałem na Ciebie nacis-
kać. Dopóki wierzyłem, że Lars jest moim synem, sam nie chciałem go zawieść. Mieszkać tu i
nie móc Cię widywać - to nie do zniesienia. Nie mógłbym jednak bez końca spotykać się z
Tobą potajemnie w domu Hildy. Prędzej czy później ktoś by to odkrył, a poza tym nie sądzę,
byśmy się zadowolili pogawędką w kuchni przy kawie...
Jest mi dziś bardzo źle, Elise. Tak źle, że nie potrafię znaleźć słów pocieszenia dla
kobiety, którą kocham. W tej chwili przeklinam wszystkich i wszystko, co sprawiło, że musimy
żyć z dala od siebie.
Nawet profesora, który każe mi wierzyć, że mam talent, i wysyła mnie do Paryża. Było
mi znacznie lepiej w tkalni płótna żaglowego i w matczynej kuchni w Andersengarden. Bo
wtedy byłaś moja.
Dziś wszystko inne wydaje mi się nieważne.
Nie potrafię, nie chcę uwierzyć, że straciłem Cię na zawsze. Pozwól, bym
przynajmniej pisywał do Ciebie. Każdy list od Ciebie złagodzi choć na chwilę mój ból. Na
razie żyć będziesz w moich myślach, będziesz przy mnie za dnia i w nocy. Słyszę Twój głos,
widzę twój jasny uśmiech, ciepłe spojrzenie. Dla mnie nie istnieją żadne inne kobiety.
Zostałem stworzony po to, by Cię kochać, dla Ciebie tylko żyję i nigdy o Tobie nie zapomnę.
Twój Johan
Elise upuściła list na swe kolana, a z jej oczu popłynęły łzy. Słowa Johana poruszyły
ją i wprawiły w rozpacz. Tęsknota trawiła jej ciało, zarazem jednak czuła ten sam gniew,
który towarzyszył zapewne Johanowi: bunt przeciwko tym, którzy ich rozdzielili. Johan miał
rację: zostali stworzeni dla siebie nawzajem, żadne z nich nie powinno dzielić małżeńskiego
łoża z nikim innym. Bez względu na to, co się zdarzy, będą związani ze sobą do końca życia.
Nie z powodu przysięgi, której ktoś od nich zażądał, ale dlatego, że należą do siebie
nawzajem.
Hilda pozwoliła siostrze przeczytać list w spokoju, dopiero teraz weszła do kuchni.
Spojrzenie jej złagodniało, gdy zobaczyła zapłakaną twarz Elise.
- Jeszcze jest nadzieja, Elise. Jeśli dopisze wam szczęście, będziecie żyć długo. Nie
musisz przecież poświęcać wszystkich tych lat Emanuelowi.
Elise nie odpowiedziała. Oczyściła nos, otarła oczy, złożyła list i schowała go do
koperty.
- Czy mogę go u ciebie zostawić?
- Oczywiście. Kupiłam papier listowy i znaczki. Wiem, ile kosztuje list do Francji.
- Jaka jesteś dobra, Hildo - wzruszyła się Elise. Hilda nalała owsianki do głębokiego
talerza.
- Jedz, póki ciepła! Jak się najesz, ujrzysz wszystko w jaśniejszych barwach!
Zrozumiesz wtedy, że ten list miał być miłosnym wyznaniem, a nie przysporzyć ci zgryzot.
Choć nie czytałam listu, wiem dobrze, co Johan czuje wobec ciebie.
- To był list miłosny - pokiwała głową Elise. - Płaczę i ze wzruszenia, i z rozpaczy.
Tak bardzo bym chciała przeżyć raz jeszcze dwa ostatnie lata, od tego dnia, gdy wybrałam
się z Agnes do miasta. Nie poszłabym z nią, zostałabym w domu, żeby napisać list do Johana.
A gdyby napisał, że zrywa zaręczyny, nie uwierzyłabym mu. W gruncie rzeczy wiedziałam
przecież, że on mnie nadal kocha.
- To nie takie proste. Żyjemy tylko raz i rzadko się zdarza, by los nam po raz drugi
stwarzał możliwości, które zaprzepaściliśmy. Myślę jednak, że wam przydarzy się wyjątek.
Taka wielka miłość musi w końcu zwyciężyć.
Elise podniosła łyżkę z owsianką do ust i spojrzała na siostrę.
- Zmieniłaś się, Hildo. Wydoroślałaś. Kiedyś wydawało mi się, że zazdrościsz mnie i
Johanowi tego, co nas łączy, a teraz interesujesz się bardziej naszym szczęściem niż swoim
własnym.
Hilda uśmiechnęła się tajemniczo.
- Może dlatego, że jestem szczęśliwa?
- Sama? Jako samotna matka tu w domku nad rzeką?
- Nie jestem ani sama, ani samotna. Mam przecież Isaca, Paulsen tu ciągle
przychodzi, a Olaf dotrzymuje mi towarzystwa do późnej nocy.
Elise spojrzała na siostrę pytająco.
- Chyba nie ma nic między tobą a Olafem?
- Nie, wielki Boże! - roześmiała się Hilda. - To ostatnia rzecz, jaka mogłaby mi
przyjść do głowy. Z takim dzieciakiem?
- No tak, ty wolisz trochę starszych.
- Nie trochę, dużo starszych.
Elise podniosła do ust kolejną łyżkę.
- Czy to znaczy, że kochasz ojca Isaca?
- Tak. Nie tak jak ty Johana, ale w sposób, jaki mi odpowiada. Czuję się przy nim
bezpiecznie, on mi ciągle prawi komplementy, ubóstwia mnie i robi wszystko, o co go
poproszę. Nie muszę się bać, że znajdzie sobie inną i zostawi mnie samą z dzieckiem, tak jak
Emanuel ciebie. Daje mi pieniądze, gdy tylko go o to poproszę. Czy można jeszcze czegoś
chcieć?
- Myślę, że już kiedyś coś takiego słyszałam. Niczego ci nie brakuje?
Hilda gwałtownie pokręciła głową.
- Nie zależy mi na szalonej miłości, chcę być bezpieczna i zadbana.
- Szkoda, że nie jestem do ciebie podobna.
Gdy tego wieczoru wróciła do domu, w drzwiach natknęła się na rozradowanego
Pedera.
- Wiesz co, Elise? Dziś przeczytałem całe pół strony bez jednego błędu!
Za jego plecami pojawił się Evert.
- I wtedy Peder zaczął klepać się po udach i śmiać się głośno. Nauczyciel spytał go,
czemu się śmieje, a jak się dowiedział, że to z radości, to powiedział, że Peder może się
klepać, po czym tylko chce, byle tylko dobrze czytał.
Obaj chłopcy wybuchnęli śmiechem. Elise im zawtórowała. Jeden kamień spadł jej z
serca.
Tego samego wieczoru wybrała się w odwiedziny do Anny i Torkilda. Dawno u nich
nie była, ale nie to było przyczyną wizyty. Chciała się dowiedzieć czegoś na temat Johana.
Emanuel miał zamiar tym razem zostać w domu. Schwencke miał bóle w krzyżu, nie
mógł więc chodzić na spacery.
- W takim razie nic się nie stanie, jeśli zajrzę na chwilę do Anny i Torkilda? Tak
dawno ich nie widziałam.
- Ale wracaj szybko, bardzo proszę. Chciałbym się wcześniej położyć, źle dzisiaj
spałem.
Anna i Torkild jak zwykle sprawiali wrażenie pary zgodnej i szczęśliwej. Zastała ich
siedzących przy kuchennym stole, tak jak podczas poprzedniej wizyty. On czytał jej na głos,
na stole stał bukiecik polnych kwiatków w słoiku. Elise nie miała wątpliwości, że Torkild
przyniósł te kwiatki, żeby sprawić radość żonie. Anna wciąż miała kłopoty ze schylaniem się
i musiała wspierać się na kuli. Niełatwo jej było samodzielnie zrywać kwiatki.
W kuchni pachniało szarym mydłem, okna lśniły, zasłonki były świeżo wyprasowane.
Anna nie mogła wprawdzie zarabiać na życie, potrafiła jednak utrzymywać dom w czystości i
porządku. Elise zauważyła także, że Anna umie przygotowywać smaczne jedzenie z tanich i
niewyszukanych surowców.
- Jak miło, że do nas zajrzałaś, Elise! - Anna szczerze się ucieszyła się na widok
przyjaciółki. - Byłam dziś w rozpaczy, bo Johan wyjechał, ale Torkild jest doprawdy
aniołem. Najpierw nazbierał dla mnie kwiatków, a teraz pożyczył od pastorowej wszystkie
numery „Husmoderen”, które wyszły w tym roku. Czytamy właśnie artykuł przedrukowany z
londyńskiej gazety „The Daily Express”, z którego wynika, że robotnicze rodziny mogą
wydawać na utrzymanie znacznie mniej, niż im się wydaje. Podają tu ceny na osobę, w
przeliczeniu na norweskie korony. Posłuchaj tylko: „Śniadanie: owsianka, ciasteczka
owsiane, cukier, masło roślinne: 40 ore. Obiad: soczewica, pudding chlebowy z masłem
roślinnym, cukier, rodzynki: 59 ore. Podwieczorek: chleb, dżem, kakao: 29 ore. Kolacja: ryż,
cebula, masło roślinne: 60 ore. W sumie: 1 korona i 56 ore”. Według redakcji to bardzo tanie
wyżywienie, ale my z Torkildem policzyliśmy właśnie, że taką rodzinę jak twoja nie tak
dawno - sześcioosobową - kosztowałoby to 9 koron i 36 ore dziennie. A zarabiałaś siedem i
pół korony tygodniowo! Angielscy robotnicy są chyba znacznie lepiej sytuowani niż
norwescy!
Elise słuchała tylko jednym uchem, nie mogła się doczekać, kiedy się dowie czegoś
na temat Johana.
- Nie wiedziałam, że Johan już wyjechał. Hilda mówiła mi, że odwiedził ją i pytał o
mnie, ale my byliśmy z wizytą u rodziców Emanuela w Ringstad.
Anna rzuciła jej smutne spojrzenie.
- Nie mógł już dłużej wytrzymać w domu. Po tym, co się stało. Elise nie była pewna,
czy Anna ma na myśli Agnes i Larsa, czy ją.
- To była wyjątkowa szansa - zaprotestował Torkild. - Nie tak wielu rzeźbiarzy
dostaje państwowe stypendium i może pojechać do Paryża na studia artystyczne. Powinnaś
traktować to jak zaszczyt i wyróżnienie, a nie jak tragedię.
- Jestem z niego dumna i cieszę się, że dostał stypendium, ale tak bardzo mi go żal.
Stracił wszystko. Najpierw Elise, potem syna. Obawiam się, że teraz nic go nie wiąże z
Norwegią. Jeśli ktoś zwróci na niego uwagę w Paryżu i będą się go tam starali zatrzymać, to
pewnie nie wróci do kraju. Nie mogę znieść tej myśli. Wiem, że to egoizm z mojej strony, że
powinnam się cieszyć, ale znam go dobrze. Dla niego ani bogactwo, ani sława nie są
najważniejsze.
Torkild podniósł się z miejsca.
- Masz ochotę na kakao, Elise? Zaszaleliśmy dziś i przygotowaliśmy kakao na
kolację. Pod wpływem artykułu z „The Daily Express”.
- Bardzo chętnie, ale nie mogę zbyt długo zostać. Emanuel jest zmęczony i chce się
wcześniej położyć.
- Może się chyba położyć, nawet jeśli cię nie ma w domu. - Anna powiedziała to
wyjątkowo ostrym głosem.
Elise nie odpowiedziała, usiadła na taborecie, który podsunął jej Torkild, i zerknęła na
leżącą na stole gazetę.
- Minęło sto lat od urodzin Welhavena - powiedziała i zaczęła czytać na głos: - „Jego
gwiazdą przewodnią była żałoba; najpierw nieokreślony smutek i żal, potem głęboka żałoba,
której doświadczył, gdy zmarła jego ukochana. Dla Welhavena żałoba nie była jednak
ołowianą chmurą, ale jasną gwiazdą, która nie zniknęła z pierwszym podmuchem wiatru, ale
została na zawsze, by rozświetlać jego życie”.
Elise podniosła wzrok znad gazety.
- Dziwne. Jak żałoba może stać się jasną gwiazdą? I rozświetlać życie człowieka?
Tokild spojrzał na nią z powagą.
- Gdybyś mogła sama zdecydować, czy wolałabyś nigdy nie spotkać Johana, czy też
doświadczyć jego miłości, a potem bólu rozstania, co byś wybrała?
Elise nie musiała się zastanawiać.
- To drugie, oczywiście.
- No właśnie. Niedługo okaże się, że żal po Johanie nie jest ołowianą chmurą, ale
jasną gwiazdą. Masz wspomnienia. I nikt ci ich nie odbierze. Będą już zawsze rozświetlać
twoje życie.
W oczach Anny zalśniły łzy.
- Nie podoba mi się to, co mówisz, Torkildzie. To brzmi tak, jakby Johan miał już
nigdy nie wrócić.
- Nie to miałem na myśli. Johan wróci do domu, ale nie wróci do Elise. Elise jest
mężatką, ma dziecko z Emanuelem i przysięgała, że będzie go kochać i nie opuści aż do
śmierci. Nie można tego zmienić.
Żadna z kobiet się nie odezwała. Elise czuła, że Anna myśli to samo co ona. Żadna
nie chciała na razie pogodzić się z prawdą. Tylko Torkild to zrobił. Był najbardziej uczciwy z
nich wszystkich.
Anna oczyściła nos.
- Nie moglibyśmy porozmawiać o czymś innym? Elise zaczęła znów przeglądać
gazetę.
- Czytaliście artykuł zatytułowany Mamo, co ja mam robić? Anna pokiwała głową.
- Tak, i od razu zrozumieliśmy, że należymy do innego świata. Matka narzeka, że jej
dzieci, ośmio - i dziewięcioletnie, nie mają czym się zająć popołudniami, gdy siedzą „w
świetle lamp i w cieple kominka”. Nudzą się, bo wcześnie kończą odrabianie lekcji, a ze
swoich zabawek już wyrośli. Matka prosi inne matki o radę. Od razu pomyślałam o Pederze,
Kristianie i Evercie, którzy muszą bardzo szybko odrabiać lekcje po pracy, żeby zdążyć
przed snem.
- Zawsze twierdziłam, że wszystkie gazety i czasopisma są przeznaczone dla
mieszczaństwa, nie dla nas. Tutaj jest artykuł o wizycie w pierwszym w Norwegii zakładzie
leczenia siłami natury. „Na najwyższym piętrze wieży zostaną urządzone sale kąpielowe,
całkowicie przeszklone, by nie uronić ani jednego słonecznego promienia, ale by w czasie
zimowych miesięcy chroniły przed chłodem i wiatrem. To będzie wspaniałe miejsce, z
którego warto skorzystać zarówno dla zdrowia, jak i dla przyjemności”. - Elise westchnęła. -
Zastanawiam się, kogo stać na wypoczynek w takim miejscu.
- O tym właśnie ludzie chcą czytać. Nie o ulicznicy Othilie, nie o Mathilde, która
skoczyła do wodospadu, ani o prządce, która musiała oddać swoje dziecko. Twoja książka
jest wyjątkowa, ale tylko my tu nad rzeką ją naprawdę rozumiemy. Nie podobało mi się tylko
ostatnie z twoich opowiadań.
Elise spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Nie wiedziałam, że czytaliście moją książkę.
- Emanuel pożyczył ją Torkildowi.
- Naprawdę? - Usłyszała nutę wielkiego zdziwienia we własnym głosie. Emanuel
nawet jej o tym nie wspomniał.
- Nie mówił ci o tym? Myślałam, że masz więcej egzemplarzy.
- Dostałam je dopiero w ubiegłym tygodniu. Pierwszego nie chciałam nikomu
oddawać. Teraz miałam zamiar przynieść wam jedną z książek, ale zapomniałam. Taka
byłam zrozpaczona wyjazdem Johana.
- W takim razie Emanuel wziął książkę, nie pytając cię o pozwolenie. Pożyczyliśmy
ją tylko na jeden dzień i oddaliśmy zaraz po przeczytaniu. Torkild czytał mi ją na głos do
późnej nocy. Dawno już tak nie płakałam, choć przecież znałam już wszystkie opowiadania.
Udało ci się przekazać ból. Tak bardzo wczułam się w losy bohaterów, że śniło mi się, jak
stoję na Lakkegata, żeby się sprzedać jakiemuś pijakowi czy włóczędze. - Anna się roześmia-
ła. - To był najstraszniejszy sen w moim życiu. - Spoważniała po chwili. - Ale w tym nie ma
nic śmiesznego.
Torkild pokiwał głową.
- Rzeczywiście, w tym nie ma nic śmiesznego. Spotykam takich ludzi codziennie. -
Zwrócił się do Elise. - Napisz jeszcze jedną książkę, Elise. Ale nie opowiadaj w niej kilku
historii. Napisz całą książkę o jednej bohaterce! Wyobraź sobie, że nią jesteś. Postaraj się
wczuć w jej los.
- Chyba nie radzisz mi, żebym napisała książkę o swoim własnym życiu?
- To byłoby najlepsze rozwiązanie, ale nie sądzę, żebyś miała dość odwagi.
Musiałabyś być całkiem szczera, opisać gwałt, wyrazić jakoś rozpacz, która cię ogarnęła, gdy
się dowiedziałaś, że jesteś w ciąży. Musiałabyś opisać miłość między tobą a Johanem i
pomóc czytelnikom zrozumieć, dlaczego wyszłaś za Emanuela. Ludzie, którzy nie wiedzą, co
znaczy głód i przejmujący chłód w bezsenne noce, nie zrozumieją, dlaczego przyjęłaś
oświadczyny człowieka, którego nie kochałaś, i zostałaś z nim, mimo iż cię zdradził. W
niektórych kręgach rozwody stają się modne, w oczach tych ludzi twoja ofiara byłaby nie
tylko pozbawiona sensu, ale i śmieszna. Oni szydzą nawet z matczynej miłości i
chrześcijańskiej moralności. Gdybyś miała napisać taką książkę, nie mogłabyś się
przejmować cudzymi opiniami, musiałabyś pisać to, co ci leży na sercu, to, co przeżyłaś, co
czujesz i myślisz. Tylko wówczas książka byłaby prawdziwa.
- Ale krytykowano by ją tak samo jak Zranione skrzydło.
- Tak, z tym się musisz liczyć. Trzeba dużo odwagi i siły, żeby wystawiać głowę z
piasku. Przemyśl to dobrze, nim się zabierzesz do dzieła, choć ja nie wątpię, że podołałabyś
temu.
Elise wypiła swoje kakao i podniosła się z miejsca.
- Dziękuję wam bardzo. Daliście mi sporo do myślenia. Anno, czy zechciałabyś
zapytać pastorową, czy będę mogła pożyczyć te czasopisma po tobie?
Anna pokiwała głową.
- Na pewno będziesz mogła. Pozdrów rodzinę i powiedz chłopcom, żeby do mnie
zajrzeli. Tak dawno ich nie widziałam.
Elise biegła przez całą drogę do domu. Serce jej biło mocno z podniecenia. Napisze
książkę o swoim własnym życiu. Pod pseudonimem, oczywiście, ze zmienionymi imionami.
Może nawet umieści akcję w innym mieście. Ale to będzie jej własna historia.
Tylko co na to powie Emanuel? Nie będzie przecież w stanie napisać tej książki, nie
ujawniając swojej miłości do Johana. To się nie uda...
Chociaż czy Emanuel musi o tym wiedzieć...?
ROZDZIAŁ TRZECI
Emanuel jeszcze się nie położył. Siedział w bujanym fotelu, przy niewielkiej świecy, i
patrzył w przestrzeń.
Elise się zaniepokoiła. Czyżby coś zauważył? Że Elise była sam na sam z Johanem w
domku nad rzeką?
Emanuel obrócił ku niej twarz.
- Co słychać u Anny i Torkilda?
- Wszystko dobrze. U nich jest zawsze tak miło. Poczęstowali mnie ciepłym kakao.
Przeczytali właśnie artykuł z „Husmoderen” o tym, jak robotnicze rodziny mogą obniżyć
koszta swego utrzymania. Propozycja była oparta na eksperymencie przeprowadzonym w
Londynie, ale ceny przeliczono na norweskie korony. Myślałam, że angielskim robotnikom
żyje się jeszcze trudniej niż norweskim, ale się myliłam. Oni piją kakao na podwieczorek!
Złapała się na tym, że mówi szybko i nerwowo, zaniepokoiła się, widząc, jak
Emanuel siedzi i patrzy w przestrzeń, to było do niego niepodobne.
- O czym jeszcze rozmawialiście?
- O sąsiadach, których kiedyś znałam, i o tym, co się dzieje w Andersengarden. O
tego rodzaju sprawach.
Emanuel pokiwał głową. Nagle przetarł oczy, a na jego twarzy pojawił się wyraz
niepokoju. Nie usłyszał chyba, co powiedziała.
- Coś się stało?
- Nie, zobaczyłem tylko coś dziwnego. Zaczęło mi się dwoić w oczach.
- Mówiłeś, że jesteś zmęczony, powinieneś się położyć.
- Nie mogłem się położyć przed twoim przyjściem. Jensine była niespokojna.
- Pójdę do niej. Myślę, że powinieneś się położyć, Emanuelu. Nawet w tym
oświetleniu widzę, że jesteś blady. Już wcześniej to zauważyłam. Może masz anemię.
Emanuel wstał z bujanego fotela.
- Przyniosłem drwa i wodę i podzelowałem buty Pederowi. Spojrzała na niego bardzo
zaskoczona.
- Naprawdę? To wspaniale! Dziękuję ci bardzo!
- Dlaczego mi dziękujesz? Czy to nie oczywiste, że troszczę się o swoją rodzinę?
Zmieszała się i uśmiechnęła nieco zawstydzona.
- Ależ tak, oczywiście. Czy słyszałeś, że Peder zdołał przeczytać w szkole całe pół
strony bez błędu?
- Nie, nic mi o tym nie mówił.
- Był z siebie taki dumny, że zaczął klepać się po udach i śmiać na głos. Gdy nowy
nauczyciel zapytał, i czego się śmieje, i Peder mu wytłumaczył, nauczyciel powiedział, że
Peder może klepać się, po czym tylko zechce, byleby nauczył się dobrze czytać - roześmiała
się Elise.
Emanuel ruszył w stronę drzwi.
- Słyszałaś coś na temat Johana? Czy dostał stypendium? - powiedział obojętnym
tonem, ale nie zdołał ukryć, że z niepokojem czeka odpowiedzi.
- Tak, wczoraj rano wyjechał do Paryża. Emanuel obrócił się ku niej gwałtownie.
- Naprawdę dostał to stypendium? Nie wierzyłem w to.
- Anna była zmartwiona. Podejrzewa, że Johan nigdy nie wróci do domu.
- Rozumiem ją. - Powiedział to ze współczuciem w głosie, ale Elise zauważyła, że
przez jego twarz przemknął wyraz zadowolenia.
Gdy weszła na górę z podgrzanym mlekiem dla Jensine, Emanuel leżał już w łóżku.
Zerknęła na niego z niepokojem.
- Czujesz się lepiej?
- Tak, dziękuję. Cieszę się, że już jestem w łóżku.
Zmarszczyła brwi. Może rozkłada go przeziębienie. We wrześniu często pojawia się
jedna choroba za drugą. Elise co roku się temu dziwiła, bo przecież można było przypuścić,
że wszyscy nabrali sił dzięki słońcu i ciepłym dniom.
Następnego ranka obudziła się niespokojna, ale zauważyła, że Emanuel już wstaje.
- Jak się czujesz? Nie masz gorączki?
- Nie, czuję się całkiem dobrze. Nie widzę podwójnie i nie łamie mnie w kościach jak
wczoraj wieczorem.
- Bardzo się cieszę, bo już się obawiałam, że rozkłada cię poważne przeziębienie. To
się często zdarza o tej porze roku. Ale pewnie byłeś po prostu zmęczony. - Zawahała się
przez chwilę, ale postanowiła, że będzie z nim szczera. - Nie powiedziałam ci, że
podarowałam swoją książkę twemu ojcu.
Spodziewała się, że zmarszczy czoło i powie, że wcale mu się to nie podoba, ale on
uśmiechnął się przekornie.
- Sądziłaś, że się tego nie domyśle? Uśmiechał się przecież od ucha do ucha po
rozmowie z tobą, a gdy wyjeżdżaliśmy, życzył ci powodzenia.
Elise uśmiechnęła się zawstydzona.
- Mówiłeś, że nie sądzisz, by twój ojciec miał ochotę na taką lekturę, ale
zaryzykowałam. To przecież dzięki niemu zaczęłam pisać i chciałam mu o tym powiedzieć.
Opowiedziałam, o czym napisałam, a on stwierdził, że to dobrze, iż staram się zwrócić uwagę
ludzi na całą niesprawiedliwość.
- Skoro wyznajesz mi swój grzech, ja wyznam ci mój. Pożyczyłem Annie i
Torkildowi twój pierwszy autorski egzemplarz, ale pewnie ci o tym już powiedzieli.
- Tak, zdziwiłam się, ale i ucieszyłam. To znaczy, że jesteś ze mnie dumny, choć
boisz się ludzkich reakcji. - Po chwili wahania postanowiła powiedzieć mu także o sugestii
Torkilda. Przemyślała to przed zaśnięciem i doszła do wniosku, że nie zdoła napisać całej
książki w tajemnicy przed mężem. - Torkild zasugerował, żebym napisała książkę, w której
opowiem o życiu jednego człowieka, a nie o wielu różnych losach. Twierdził, że czy-
telnikowi dużo łatwiej wczuć się w czyjś los, jeśli pozna więcej szczegółów.
- To nie będzie proste. O kim, u licha, miałabyś napisać?
- Na przykład o tobie. - Powiedziała to nieco prowokacyjnym tonem. - O człowieku,
który wychowuje się w wielkim dworze z wieloma pokojami i całą armią służących. Ma
ogród, w którym można zabłądzić, i stajnię z wieloma końmi. A potem żeni się z ubogą
wdową, która ma dużo dzieci. I przeprowadza się do ciasnego domku w robotniczej
dzielnicy, przyjmuje kiepsko płatną posadę w kantorze i zmaga się z ubóstwem, ciasnotą i
krzykiem dzieci. Jak on to wszystko zniesie?
- Może będzie cierpiał na migreny i widział podwójnie - uśmiechnął się. - Ale
właściwe rozwiązanie tej zagadki to miłość. Gdyby nie kochał tej ubogiej wdowy, na pewno
by nie wytrzymał. Ona musiała mieć w sobie coś, musiała być całkiem wyjątkowa. - Udał, że
się zastanawia. - Może była niezwykle piękna i dobra jak anioł, a może miała nad nim jakąś
tajemną władzę. Przywiązała go do siebie jak księżniczka z bajki albo miała moc, dzięki
której ludzie spełniali jej życzenia.
- Czy w ten sposób na mnie patrzysz? - roześmiała się Elise.
- Kto powiedział, że mam ciebie na myśli? Pomagam ci tylko znaleźć pomysł na
następną książkę. - Jego oczy rozświetlił figlarny błysk.
Napisała do Johana długi miłosny list, ale nie przyznała się, że żałuje swojej decyzji.
Nie zdradziła mu także, że Hilda i Anna skrytykowały ją za to, że wybrała dobro dzieci i
Emanuela, a nie szczęście dla siebie i Johana. Po pierwsze, na pewno o tym dobrze wiedział,
a po drugie, i tak by to im nic nie pomogło. Najważniejsze, by Johan zrozumiał, że Elise go
kocha i nigdy kochać nie przestanie, ale nie może zmienić tego, co się stało. On o tym
wiedział, ona o tym wiedziała, a mimo to oboje dali się skusić marzeniom. To nie mogło się
udać. Im dłużej o tym myślała, tym głębiej była przekonana, że podjęła słuszną decyzję.
Teraz cieszyła się, że Johan wyjechał. Skoro nie miała dość siły, by oprzeć się
pokusie, lepiej, że pokusa zniknęła. Emanuel jest dobrym człowiekiem, na pewno z czasem
będzie jej coraz więcej pomagał, tylko musi się tego najpierw nauczyć. To nie jego wina, że
jest rozpieszczony. I nie męczy jej już tak po nocach. Elise nie bardzo rozumiała, gdzie się
podziało jego szalone pożądanie. Przyjęła to wprawdzie z ulgą, ale ciągle się zastanawiała
nad przyczyną tej odmiany. Może jest dla niego za chuda? Signe miała obfite kształty, krągłe
uda i piersi. Mężczyźni wolą chyba takie kobiety. Niekiedy podejrzewała, że znalazł sobie
inną, ale zawsze odsuwała od siebie tę myśl. Nie zrobiłby tego po raz drugi. Nie po tym, co
go spotkało. Wydawało jej się, że nie zniósłby więcej takich duchowych katuszy, poczucia
winy i żalu i zażartej walki, by ją zdobyć na nowo. Poza tym pokazał przecież, że naprawdę
ją kocha i że za nic w świecie nie chciałby jej stracić. Szalał z rozpaczy, gdy chorowała. Nie,
musi być jakaś inna przyczyna braku pożądania. Może jest zbyt zmęczony.
Taka sytuacja ze wszech miar jej odpowiadała. Skoro ona go nie pożądała, lepiej dla
nich obojga, że i on jej nie pragnie. Małżeństwo i wspólne życie to przecież coś więcej niż
płodzenie dzieci. Dzieci mają już dość, Elise nie chciała, by było ich więcej, a bliskość mogą
przeżywać na wiele innych sposobów. Najważniejsze, by troszczyli się o siebie nawzajem i
starali się ułatwiać życie sobie i całej rodzinie.
Miłość może poczekać.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Gdy pewnego dnia Elise wracała z kantoru, przy furtce czekała na nią pani Jonsen. W
pierwszej chwili Elise przeraziła się, że coś złego przytrafiło się Jensine, bo pani Jonsen
nigdy na nią w ten sposób nie czekała. Gdy podeszła nieco bliżej, stwierdziła, że przemiła
sąsiadka ma twarz rozpromienioną, a nie przerażoną.
- Był tu jakiś pan i pytał o was, pani Ringstad! Mówił w jakimś innym języku, więc
słowa nie zrozumiałam. I ubrany był jakoś tak nie po norwesku, musiał być z zagranicy.
Elise wpatrywała się w nią ze zdumieniem. Czy to może mieć coś wspólnego z
Emanuelem?
- Nie zorientowała się pani, co to był za język? Może francuski?
Pani Jonsen spojrzała na nią z urazą.
- Skąd mam wiedzieć, czy to był francuski, czy chiński, skoro nigdy w życiu nie
byłam poza Kristiania?
- Dał może do zrozumienia, że jeszcze tu przyjdzie?
- Wymachiwał ramionami i gadał bez przerwy. Dorożka na niego czekała. A ja stałam
z rozdziawioną buzią, kręciłam głową i pokazywałam mu dziecko, żeby zrozumiał, że ja tu
tylko pomagam.
Elise starała się ukryć rozczarowanie.
- Jeśli to coś ważnego, to pewnie wróci.
Wzięła na ręce Jensine i obeszła dom, żeby wejść od kuchni. Jaka szkoda, że
chłopców nie było w domu, może by się domyślili, w jakim języku mówił ten człowiek.
A jeśli to ktoś, kto ma coś wspólnego z Johanem? Byłoby niedobrze, gdyby Emanuel
się o tym dowiedział.
Czy to mógł być jakiś Amerykanin? Ktoś, kto przywiózł pozdrowienia od wuja
Kristiana? To nie mógł być żaden z wujów, oni znają przecież norweski. A w każdym razie
jakąś mieszaninę norweskiego i angielskiego.
Elise pokręciła głową. Pan, który mówił w obcym, niezrozumiałym języku i chciał z
nią rozmawiać? Skąd zresztą pani Jon - sen wie, że chciał z nią rozmawiać, skoro nie
zrozumiała ani słowa? Może szukał Emanuela?
Wciąż wracała do niej myśl o Johanie. A jeśli coś mu się przydarzyło? Może miał
wypadek? Albo popełnił samobójstwo... Był załamany, gdy wyjeżdżał, w Paryżu nie znał
żywej duszy...
A może ten obcy przywiózł jej list? List podobny w tonie do poprzedniego. „Nie chcę
porzucić wiary w to, że kiedyś będziemy razem...” Jeśli Emanuel przeczyta coś podobnego,
dostanie szału.
Elise starała się rzucić w wir domowych obowiązków, ale myśl o tajemniczym
nieznajomym wciąż ją prześladowała. Hugo i Jensine marudzili, oboje byli zmęczeni i
głodni. Jensine miała mokrą i brudną pieluchę, Hugo marzł, bo był za lekko ubrany. Pogoda
się nagle zmieniła, temperatura spadła chyba o kilka stopni, przez całe przedpołudnie padał
deszcz.
Elise pośpiesznie przyszykowała kaszę dla obojga, zmieniła pieluchę Jensine, włożyła
Hugo ciepłe skarpetki. Okazały się za duże, ale nic na to nie mogła poradzić. W końcu otuliła
go szalem i posadziła na stołku pod ścianą, stawiając po obu stronach inne stołki, żeby nie
spadł. Wzięła Jensine na jedno ramię, pozwalając, by mała sama trzymała butelkę, drugą ręką
karmiła synka. Wreszcie zrobiło się cicho.
Usłyszała, jak chłopcy otwierają furtkę, nie przestając gadać. Zerknęła na zegar,
wiszący na ścianie. Był to zegar z kukułką, który dostali od Emanuela. Hugo był zachwycony
za każdym razem, gdy ptaszek wyskakiwał, by wykukać kolejną godzinę i połowę godziny,
nawet Peder i Evert podzielali jego zachwyt. Elise stwierdziła, że wkrótce będzie wpół do
ósmej. Skończyła pracę już półtorej godziny temu, a gdy zabierała Hugo od Hildy, siostra
była dziwnie osowiała. Elise niczego się od niej nie dowiedziała, ale nie mogła się oprzeć
poczuciu, że nastrój Hildy ma coś wspólnego z majstrem Paulsenem.
Peder i Evert zrzucili swoje książki przewiązane rzemieniem na kuchenny stół i od
razu opadli na swoje stołki. Widać było, jak bardzo są zmęczeni, a przecież jeszcze się nie
zabrali do lekcji. Lekcji mieli znacznie więcej niż w ubiegłym roku, z norweskiego, z ra-
chunków, z historii, geografii, przyrody i religii. Peder wciąż nie najlepiej radził sobie z
czytaniem, Elise musiała więc czytać mu na głos dłuższe teksty, inaczej by nie zdążył.
Starała się namówić Everta, żeby czytał głośno, bo Peder mógłby się w ten sposób uczyć, ale
nic z tego nie wyszło. Peder narzekał, że Evert czyta za szybko i za cicho, a Evert
denerwował się, gdy Peder mu przerywał.
- Mam dla was ciepłą kaszę. Najpierw zjecie, a potem siądziecie do lekcji. Ciepła
kolacja dobrze robi na zmęczenie.
- Pingelen mówi, że kasza na wodzie to żadne jedzenie, on dostaje słodkie bułeczki na
kolację. - Peder rzucił jej oskarżające spojrzenie.
Elise była zbyt zmęczona, by obrócić to w żart.
- Wcale w to nie wierzę. Oni nie mają więcej pieniędzy niż inni.
- A właśnie że mają. Jego ojciec wygrał. Teraz jedzą mięso na obiad, bułki na
śniadanie i słodkie bułeczki na podwieczorek i na kolację.
Elise nie miała siły się z nim spierać. Gdy wpadał w ten nastrój, nigdy się nie
poddawał. W gruncie rzeczy sam dobrze wiedział, że to nieprawda.
Na dworze rozległy się czyjeś kroki i do kuchni wszedł Emanuel.
- A więc tu się zebrała cała rodzina - powiedział wesoło. - Spotkałem panią Jonsen.
Opowiadała coś o jakimś obcym jegomościu, który się tu dzisiaj pojawił. Z Chin czy jakiegoś
innego dalekiego kraju, w którym mówią całkiem niezrozumiałym językiem. - Uśmiechnął
się, kręcąc głową, jakby nie dowierzał pani Jonsen.
Peder podniósł głowę.
- Czy to był Hotentot?
- Hotentot, też coś - roześmiał się Kristian.
- Nie ma się z czego śmiać - obraził się Peder. - Hotentoci istnieją, mają czarne twarze
i jedzą ludzkie mięso. W gazecie o tym pisali. Niektórzy nazywają ich Murzynami.
Elise postawiła talerz przed Emanuelem i czym prędzej zmieniła temat, żeby wszyscy
zainteresowali się czymś innym.
- Hilda była dziś w złym nastroju, nie mogłam od niej wyjść bez pogawędki.
- Coś się stało?
- Nie dowiedziałam się, o co chodzi. Peder nie zapomniał jednak o Hotentocie.
- Po co tu przyszedł ten, co je ludzkie mięso?
- Peder, przestań! - Elise spojrzała na brata z rezygnacją. - To nie był ani Hotentot, ani
Murzyn, ani kanibal. Pani Jonsen powiedziała, że był tu jakiś obcokrajowiec, który o nas
pytał. W pierwszej chwili pomyślałam, że może to ma jakiś związek z wujem Kristianem. Że
to jakiś jego przyjaciel, który się wybrał do Norwegii.
Twarz Pedera się rozjaśniła.
- A może to jeden z naszych wujów? Z wielkimi paczkami pod pachą i kieszeniami
wypchanymi pieniędzmi?
- Wiesz przecież, że nasi wujowie znają norweski - prychnął Kristian.
Emanuel się zamyślił.
- Czy to może mieć jakiś związek z Johanem? Może ten człowiek mówił po
francusku?
Elise nie zdołała mu spojrzeć w oczy, pośpieszyła, by nalać mu kaszy.
- Po co zjawiałby się tu jakiś Francuz? Gdyby chodziło o Johana, pytałby przecież o
Annę.
Chłopcy słuchali z zainteresowaniem. Jak zwykle pierwszy odezwał się Peder.
- Może Johana zabił jakiś tygrys?
- W Paryżu nie ma tygrysów, ty baranie. - Tym razem Evert się roześmiał.
- Może jakiś francuski bandyta strzelił mu w łeb. Elise spojrzała na nich surowo.
- Przestańcie już, chłopcy! Nie wolno w ten sposób żartować. Emanuel podmuchał w
talerz, nim nabrał kaszy na łyżkę.
- Jeśli to coś ważnego, na pewno tu wróci.
W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi.
Wszyscy podnieśli wzrok. W oczach Pedera i Everta pojawił się strach pomieszany z
radością. Najwyraźniej nie otrząsnęli się jeszcze z myśli o Hotentotach i kanibalach.
Emanuel poszedł otworzyć. Usłyszeli jakiś obcy męski głos. Elise od razu się
zorientowała, że nieznajomy mówi po duńsku. Rumieniec wstąpił jej na policzki. Czyżby
przyjechał do niej duński redaktor? Johan mówił, że zapowiadał swój przyjazd na koniec lata,
ale skoro do tej pory się nie pojawił, Elise uznała, że nic z tego nie będzie.
Wstała i podeszła do drzwi.
Emanuel obrócił się do niej z uśmiechem.
- To do ciebie, Elise. Redaktor twojej książki. Obawiam się, że nasza droga sąsiadka
nie rozumie duńskiego, choć jest taki podobny do norweskiego. - Zwrócił się znów do gościa:
- Proszę bardzo. Jemy właśnie kolację, ale zapraszamy do salonu. Ma pan ochotę na filiżankę
kawy?
- Bardzo chętnie - odparł mężczyzna po duńsku i wszedł do środka.
Wyglądał na jakieś trzydzieści pięć lat, miał czarny wąsik, ciemne włosy i gęste brwi.
Miał na sobie ciemne ubranie z kamizelką, zegarek z dewizką, koszulę z białym
kołnierzykiem i lśniące buty. Przywitał się z nią serdecznie, przedstawił się - nazywał się
Waldemar Rolfsen - i wykrzyknął ze zdumieniem, że sądził, iż Elise jest dużo starsza, skoro
ma pięcioro dzieci.
- Tylko dwójka najmłodszych to nasze dzieci - roześmiała się Elise. - Trzej starsi to
moi bracia.
Peder jak zwykle nie potrafił utrzymać języka za zębami.
- Ale Evert jest naszym bratem tylko na niby. Dostaliśmy go od gminy.
Na twarzy pana Rolfsena zagościł wyraz pewnej konsternacji, bo najprawdopodobniej
nie zrozumiał ani słowa z tego, co powiedział Peder.
Emanuel rzucił chłopcu surowe spojrzenie, Elise poprosiła Kristiana, żeby zajął się
maluchami, i dorośli weszli do salonu. Elise usłyszała tylko, jak Kristian mruczy pod nosem,
że nie odrobił jeszcze lekcji, ale puściła to mimo uszu.
Emanuel prowadził rozmowę. Elise zauważyła, że duński redaktor patrzy na niego z
rosnącym szacunkiem. Emanuel potrafił przemawiać, zdał przecież maturę, chodził do szkoły
handlowej i przywykł obracać się wśród ludzi z wyższym wykształceniem. Panu Rolfsenowi
znacznie łatwiej było zwracać się do niego niż do niej, zapewne dlatego, że obaj byli
mężczyznami i pochodzili z tej samej sfery. Elise doszła do wniosku, że redaktora zdumiał
nie tylko jej wiek, ale też fakt, że nie była elegancką damą. Zastanawiała się, co mu
powiedział Johan. Może udawał, że Elise pochodzi z kręgów mieszczańskich?
Nie rozumiała niektórych słów. Język duński w piśmie był bardzo podobny do
norweskiego, ale pod Względem wymowy bardzo się różnił. Zrozumiała jednak, że
wydawnictwo sprzedało już znacznie więcej egzemplarzy książki, niż się spodziewano, i że
wypłaci jej honorarium pod koniec października. Redaktor wybierał się następnego dnia na
spotkanie z norweskim wydawcą, żeby powiedzieć mu, jak dobrze idzie sprzedaż w Danii.
Może więc zmienią zdanie? Elise poczuła dumę i zdenerwowanie zarazem. Jeśli książka
ukaże się w Norwegii, nie będzie końca spekulacjom, kto się kryje za pseudonimem.
Emanuel miał rację, twierdząc, że Elise zmartwi się bardzo, gdy recenzenci okażą się
bezlitośni. Może nawet nie będzie miała później odwagi patrzeć ludziom w oczy?
Przygotowała kawę, nakryła do stołu i posłała Kristiana do pani Jonsen, żeby zapytał,
czy nie ma w domu czegoś, co można by podać duńskiemu gościowi. Ulżyło jej, gdy brat
wrócił z paczką ciasteczek. Pani Jonsen kupiła je właśnie tego dnia, by zabrać nazajutrz na
spotkanie towarzystwa misyjnego. Elise posłała więc czym prędzej Everta z wiadomością, że
postara się odkupić ciasteczka w porę, by sąsiadka zdążyła je zanieść na spotkanie.
Emanuel dobrze się czuł w towarzystwie Duńczyka. Gdy Elise wyszła do kuchni,
żeby zrobić więcej kawy, zauważyła z przerażeniem, że jest już kwadrans po dziewiątej. A
ona nie pomogła Pederowi w lekcjach. Chłopiec siedział ze łzami w oczach nad rachunkami i
nawet nie zajrzał jeszcze do innych książek. Evert był już prawie gotowy, podobnie jak
Kristian, choć przecież Kristian musiał zajmować się maluchami i biegać do pani Jonsen.
- Kristian, bardzo cię proszę, pomóż Pederowi w rachunkach! Rozumiesz chyba, że to
bardzo ważna wizyta. To jest redaktor wydawnictwa, które opublikowało moją książkę, i
Emanuel właśnie pertraktuje na temat mojego honorarium.
Peder spojrzał na nią zapłakanymi oczami.
- Co to jest humorarium? Czy to ma coś wspólnego z humorem?
Elise wrzuciła więcej kawy do młynka, zmełła ją i zrobiła silniejszy napar niż zwykle.
- Ty głuptasku. Honorarium to suma pieniędzy, którą dostanę za każdą sprzedaną
książkę.
Peder otarł oczy rękawem.
- Nic nie szkodzi, że nie radzę sobie z rachunkami. Teraz będziesz bogata i nic się nie
stanie, jeśli nie skończę szkoły. Poza tym zostanę przecież głównym stajennym w Ringstad.
- Głównym stajennym, też coś! - prychnął Kristian.
- A tak. Nie wierzysz? To się spytaj ojca Emanuela.
Położyli się dopiero o wpół do jedenastej, po wyjściu gościa. Kristian pomógł
Pederowi, który wreszcie skończył odrabiać lekcje i też mógł się położyć. Światła już
wszędzie pogasły, za siedem i pół godziny miały zawyć fabryczne syreny w zakładach Myren
i Lilleborg.
Emanuel był w świetnym humorze.
- Przemiły człowiek. Całe szczęście, że byłem na miejscu, Elise. Gdyby nie ja,
zaproponowałby ci na pewno znacznie gorsze warunki. Żadna kobieta nie zrobi kariery bez
wsparcia mężczyzny.
- Dowiedziałeś się, jakie honorarium dostanę?
- Tak. Znacznie wyższe, niż się spodziewałem. Sądzę, że czeka cię miła
niespodzianka pod koniec października.
Spojrzała na niego w napięciu.
- Nie możesz mi powiedzieć?
- Nie, będzie zabawniej, jeśli cię to zaskoczy. - Westchnął z zadowoleniem. - Może
będzie mnie wreszcie stać, żeby kupić sobie stolik na fajki.
Elise popatrzyła na męża, ale nic nie powiedziała.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Następnego dnia znów się przejaśniło. Liściaste drzewa nad rzeką przystroiły się w
kolory wczesnej jesieni, złotawe listki odbijały się w tafli wody. Przędzalnie w Hjula
wpuszczały do rzeki resztki jasnozielonego barwnika. Odbicie czerwonych liści klonu
wygląda w tej wodzie jeszcze ładniej, pomyślała Elise, pchając wózek z Hugo od domku nad
rzeką w stronę mostu.
Hilda była dziś w lepszym nastroju. Elise dowiedziała się wreszcie, na czym polegał
wczorajszy problem. Paulsen zarzucił Hildzie lenistwo. Uważał, że ona także mogłaby pójść
do pracy, skoro ma tylko jedno dziecko i żadnego męża, o którego musiałaby się troszczyć.
Hilda prychnęła. Po co jej taki ojciec dziecka, który nie potrafi ich utrzymać? Elise pokręciła
głową. Nigdy nie rozumiała Hildy. Innych ludzi niekiedy trudno zrozumieć, skoro zdarza się,
że nawet własne decyzje i uczucia pozostają dla nas zagadką.
Elise opowiedziała siostrze o wizycie duńskiego redaktora i o świetnych danych na
temat sprzedaży książki. To poprawiło humor Hildzie. Elise obawiała się tylko, że siostra nie
będzie umiała dochować tajemnicy. Jeśli książka ma się naprawdę ukazać w Norwegii, trzeba
dołożyć wszelkich starań, żeby nikt nie skojarzył z tym jej nazwiska.
Emanuel wrócił do domu przed nią i odebrał już Jensine. Stał w kuchni, trzymając
córeczkę na jednym ramieniu, a drugą ręką starał się nastawić kaszę.
- Teraz, gdy mam sławną żonę, będę chyba jej musiał pomagać w pracach domowych
- powiedział wesoło.
- Myślałam, że to zajęcie poniżej twej godności - roześmiała się Elise.
- Bo tak właśnie było, ale czasy się zmieniają. W kantorze słyszałem o mężczyźnie,
który starał się o miejsce w szkole gastronomicznej, ale raczej się tam nie dostanie. A co u
ciebie? Zmęczona po wczorajszym wieczorze?
- Trochę. Głowa mi jakoś ciąży.
- Mnie też. Moglibyśmy się trochę przejść, jeśli Kristian albo pani Jonsen popilnują
maluchów. Zapłacimy pani Jonsen trochę więcej - dodał szybko. - Teraz nas na to stać.
Elise zdrętwiała. Niemożliwe, by zarobiła na tej książce tyle, żeby starczyło i na stół
na fajki, i na dodatkową pomoc. Zwłaszcza że nie widywała zarobków Emanuela, który szły
niemal w całości na papierosy, gazety i jego ubrania. Emanuel zapłacił wprawdzie za ostatni
worek drew i za parę wiader węgla, ale to ona opłacała czynsz i kupowała jedzenie, od kiedy
wróciła do pracy. Wszyscy chłopcy potrzebują nowych skarpet, Kristian powinien dostać
koszulę, spodnie i sweter. Peder i Evert na przemian dziedziczyli po nim ubrania, ale z reguły
wszystko było już tak zdarte i przetarte, że trzeba było naszywać łatę na łatę. Elise nie
wiedziała, jak sobie z tym wszystkim poradzi, ale ilekroć podejmowała ten temat, Emanuel
prosił ją o cierpliwość i obiecywał, że gdy tylko dostanie kolejną wypłatę, na pewno jej
pomoże.
Poszli w stronę Arendalsgaten. Gdy przechodzili koło domu Kukułki, Elise celowo
odwróciła głowę w inną stronę. Nie miała ochoty na ponowne spotkanie z Kukułką, a zresztą
on na pewno też nie chciałby jej spotkać.
- Czy to nie Schwencke tam idzie? Emanuel pokiwał głową z uśmiechem.
- Mówiłem mu, że wybierzemy się dziś na spacer, i miałem nadzieję, że go spotkamy.
- Wydawało mi się, że on nie mieszka w tej okolicy. Raczej gdzieś na Ullevalsveien,
prawda?
- Właśnie się przeprowadził. Wynajmuje jeden z tych drewnianych domków przy
Maridalsveien.
- Na pewno ma wielu lokatorów. Wszyscy na Maridalsveien wynajmują pokoje.
- Na razie nie - pokręcił głową Emanuel. - Ale z czasem pewnie zacznie coś
wynajmować. Chyba dobrze mu się wiedzie, choć rzadko widuję klientów w jego sklepie.
Ciągle coś kupuje, a gdy się z nim ostatnio widziałem, wspomniał coś o ulokowaniu
pieniędzy w banku.
Elise spojrzała na męża ze zdumieniem.
- Zazdrość mnie ogarnia. Haruję od ósmej do osiemnastej za osiem koron
tygodniowo, a on obija się całymi dniami, a ma więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek
widziałem - ciągnął Emanuel.
- Zapytaj go, jak to robi. Może potrzebuje kogoś, kto stanąłby za ladą? Nie musisz
przecież harować w kantorze do końca życia, skoro za tym nie przepadasz.
- Nie wiem, co rodzice by na to powiedzieli... Wprawdzie praca biurowa jest kiepsko
płatna, ale uważa się, że to szlachetne zajęcie. A być handlarz... - urwał.
Schwencke ich zauważył i przeszedł przez ulicę.
- Tu jesteście. Może chcecie obejrzeć mój nowy raj? To niedaleko.
- Wyszliśmy w zasadzie, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, ale możemy wpaść na
chwilę. - Emanuel westchnął. - Nękają mnie ostatnio ciągle bóle głowy, to chyba z powodu
kiepskiej wentylacji w kantorze.
- Musisz znaleźć sobie coś innego - uśmiechnął się Schwencke. Elise zauważyła, że
przeszli na ty. W kręgach, w których obracał się Emanuel, rzadko się to zdarzało po tak
krótkiej znajomości.
Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy dom. Nie chodziło jej w zasadzie o dom, bo
wszystkie były do siebie podobne. W tej okolicy pełno było parterowych drewnianych
domków z sypialnią na poddaszu. Tak właśnie budowali swoje domy wiejscy wyrobnicy,
którzy przyjeżdżali do stolicy w poszukiwaniu pracy. Nie, Elise miała ochotę zobaczyć meble
Schwenckego. W jaki sposób handlarz, który ma niewielu klientów, jest w stanie zarobić
tyle, by lokować pieniądze w banku? Emanuel mówił, że to sklep z towarami żelaznymi, ale
Elise przypuszczała, że Schwencke sprzedaje wszystko. Co się da.
Dom nie miał kamiennego fundamentu, więc okna były niemal na poziomie ulicy.
Koło podwójnych drzwi rosła jarzębina, uginająca się pod owocami.
- Zimą będzie mnóstwo śniegu - stwierdziła, spoglądając na drzewo.
- To zasypie mi dom - roześmiał się Schwencke.
Weszli do najbardziej przytulnego saloniku, jaki kiedykolwiek widziała. Schwencke
napalił w piecu, choć był dopiero wrzesień. Uderzyła więc w nich fala przyjemnego ciepła.
Pokój był umeblowany mniej więcej tak jak salon u Carlsenów, tyle że był znacznie
mniejszy. W oknach wisiały wykrochmalone nowe zasłony, na kredensie stały jakieś srebrne
naczynia i przedmioty, a pod ścianą przeszklona półka z książkami. I - wprost nie do wiary -
było w niej pełno książek!
Elise szeroko otworzyła oczy. Nie znała nikogo w tej okolicy, kto posiadałby coś
więcej niż Biblię. Emanuel miał trzy czy cztery książki, ale on był wyjątkiem. A tu na każdej
półce stał rząd książek, a gdy zajrzała za szybę, odkryła, że są wśród nich dzieła Ibsena,
Wergelanda, Jonasa Lie, tak, wszystkich wielkich pisarzy. To musi być warte fortunę!
Zdumiona odeszła od półki z książkami i podeszła do kredensu, na którym stały nie
tylko srebra, ale i piękne porcelanowe figurki, na samym środku zaś podłużny posrebrzany
wazon, pełen czerwonych jedwabnych kwiatów. Na mahoniowym stoliku stała wielka
miedziana donica z paprotką, na podłodze leżał wielki, gruby dywan!
Elise zerknęła na Emanuela, który był równie oszołomiony jak ona, ale oboje byli
zbyt dobrze wychowani, by to okazać. Elise pochwaliła dobry gust gospodarza, nie
zdradzając wszakże swego zdumienia, podobnie zachował się Emanuel. Schwencke wyjął
trzy kryształowe kieliszki i nalał do nich mocnego wina agrestowego. Gdy Elise wypiła pół
kieliszka, podłoga zaczęła jej wirować przed oczami. Gdy opróżnili kieliszki, Emanuel
usprawiedliwił się bólem głowy i powiedział, że muszą wracać do domu, jeśli w ogóle mają
jutro wstać.
Gdy wyszli na ulicę i Schwencke nie mógł już ich usłyszeć, Emanuel wykrzyknął:
- Jakim cudem go na to stać?! Wiedziałem, że dobrze mu się wiedzie, ale żeby aż tak!
Widziałaś jego półkę z książkami? Pełną drogich książek? Srebra, porcelana, kryształy,
dywan... I nawet nie ma zamiaru wynajmować mansardy, chce mieć dom dla siebie! Gdyby
należał do tej samej sfery co Carlsenowie, wcale bym się nie dziwił, ale on jest przecież
zwykłym handlarzem!
- Pewnie ma bogatą rodzinę. I pracuje tylko dla zabicia czasu.
- Chyba tak - pokiwał głową Emanuel.
Nagle zachwiał się, jakby miał się zaraz przewrócić.
- Ależ Emanuelu! - roześmiała się. - Myślałam, że jesteś przyzwyczajony do wina.
On też się roześmiał, ale był zmieszany.
- Też tak myślałem, ale chyba wyszedłem z wprawy.
- Najlepiej będzie, jak już pójdziemy do domu i położymy się spać. Wczorajszy
wieczór był wyjątkowo długi.
Następnego dnia Torkild przyniósł cały stos egzemplarzy „Husmoderen”.
- Mam cię pozdrowić od pastorowej i powiedzieć, że możesz to trzymać, ile tylko
chcesz. Ona już wszystko przeczytała.
- Jak to miło z twojej strony, Torkildzie. Bardzo dziękuję. Jak się dziś czuje Anna?
Wyciągnął szyję, żeby sprawdzić, czy nie widać gdzieś Emanuela, i dodał nieco
ciszej:
- Anna wciąż rozpacza z powodu wyjazdu Johana. Tłumaczę jej, że wyjechał tylko na
chwile, ale nie potrafię jej pocieszyć. Zupełnie jakby sobie wmówiła, że już nigdy go nie
zobaczy. Elise spojrzała na niego zatroskana.
- Może wiąże to ze zniknięciem ojca. Anna przez wiele lat myślała, że on się wkrótce
pojawi, ale on nie dał nawet znaku życia.
Torkild pokiwał głową.
- Też mi to przyszło do głowy. Mogłabyś zajrzeć do nas któregoś wieczoru, żeby z nią
porozmawiać. Twoje towarzystwo zawsze poprawia jej humor.
- Mam wrażenie, że teraz mój widok wprawia ją w smutek. Rozczarowałam ją -
dodała cicho, żeby jej Emanuel nie usłyszał. - Wejdziesz na chwilę? - zaproponowała
głośniej. - Emanuel siedzi w salonie.
- Dzięki, ale skorzystam z zaproszenia innym razem. Mamy teraz bardzo wiele
obowiązków w Armii. A oprócz tego, jak wiesz, pracuję w sklepie. Anna i tak za często
zostaje sama.
- Postaram się odwiedzić ją któregoś wieczoru.
- Dziękuję, Elise. Mam nadzieję, że będziesz miała jakieś wieści od niego i opowiesz
nam, jak sobie radzi.
Elise obejrzała się i szepnęła:
- Powiedział, że przyśle list do domku nad rzeką. Hilda nic nikomu nie powie. -
Uśmiechnęła się nieco zawstydzona w poczuciu, że robi coś złego. To też była forma zdrady.
Następnego dnia była sobota. Pogoda w dalszym ciągu dopisywała, było zaskakująco
ciepło. Elise cieszyła się, że wróci wcześniej do domu, zrobi wszystko, co trzeba, i będzie
miała wolną całą niedzielę. Postanowili, że wybiorą się do matki i Asbjorna, a w drodze
powrotnej nazbierają trochę chrustu na opał. Emanuel zdobył kilka worków z juty, a chłopcy
pożyczyli wózek. Dobrze by było, gdyby każdy z nich zebrał worek. Wówczas mogliby sobie
pozwolić na to, by palić w piecu w salonie, gdy tylko zrobi się zimno.
Furtka była otwarta. Elise starała się wpoić chłopcom, by zawsze ją zamykali.
Mogłoby się przecież zdarzyć, że zapomną o tym, gdy Hugo będzie w ogrodzie, i mały
wyjdzie na ulicę. Niewiele trzeba, by któryś z pędzących w stronę miasta wozów przejechał
takiego szkraba. Najmłodszy dzieciak rodziny, która mieszkała na rogu, zginął podobno w
ten sposób w ubiegłym roku. Elise zdrętwiała z przerażenia.
Ogarnął ją jeszcze większy niepokój, gdy obeszła dom i zobaczyła, że drzwi kuchenne
stoją otworem. Jak można być tak bezmyślnym? Na razie palili tylko w piecu kuchennym,
gdy przygotowywali jedzenie, i należało dbać o to, by ciepło nie uciekało.
Zostawiła małego w wózku i wpadła do kuchni, żeby przemówić chłopcom do
rozsądku.
I wtedy gwałtownie się zatrzymała. Z salonu docierał histeryczny kobiecy głos, płacz
i krzyk. Elise zamarła bez ruchu, wstrzymała oddech i zaczęła nasłuchiwać.
- Nie obchodzi mnie, ile dzieciaków jest w tym domu! Nie moja sprawa, czy masz
dość pieniędzy na czynsz i opał. Mówię ci, że go nie chcę! Teraz twoja kolej, ty cholerny
uwodzicielu! Mam go dosyć! Od wielu tygodni nie przespałam ani jednej nocy. Chcę mieć
wreszcie spokój! Chcę żyć jak inne dziewczęta, chodzić na tańce, stroić się, chodzić na
randki, do kinematografu, do tivoli i do cyrku! Nie mam zamiaru piastować twojego bachora,
zestarzeć się i osiwieć przed czasem! Chcę żyć! Teraz się dowiesz, jak to jest. Ty, który
zwyczajnie zwiałeś. Nie myśl sobie, że się z tego wywiniesz!
Rozległ się przeciągły krzyk dziecka, stukot wysokich obcasów i po chwili z salonu
wybiegła młoda kobieta w zwiewnych, białych szatach. Policzki miała rozpalone
wściekłością, oczy roziskrzone gniewem, drżące usta, ale Elise od razu ją rozpoznała.
Signe...
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Sparaliżowana zdumieniem Elise odprowadziła Signe wzrokiem. Nigdy w życiu nie
widziała człowieka ogarniętego taką wściekłością. Oczy Signe ciskały pioruny, usta były
wykrzywione, wyglądała jak szalona. Nie zauważyła nawet Elise, przebiegła przez kuchnię,
szarpnęła drzwi i zatrzasnęła je z hukiem tak, że szyby zadzwoniły, a drzwi się zatrzęsły.
Elise ze ściśniętym żołądkiem zdołała się w końcu odwrócić w stronę drzwi
prowadzących do salonu. Drzwi były otwarte na oścież, więc ujrzała Emanuela, który stał
bezradny i niemy na samym środku pokoju z wierzgającym i wrzeszczącym dzieckiem na
ręku. Chłopczyk był śmiertelnie przerażony, kopał i wyrywał się, prężył nóżki i rzucał głową
w tył, a buzię miał rozpłomienioną jak ogień.
Emanuel spojrzał na nią z konsternacją. Jakby był w szoku i nie wiedział, co
powiedzieć i co począć, jakby nie potrafił nawet zebrać myśli. Najwyraźniej zapomniał nawet
o śmiertelnie przerażonym dziecku, stał taki bezradny i niezręczny, że aż żal było na niego
patrzeć.
Jego bezradne spojrzenie podziałało na Elise. Wzięła głęboki oddech, weszła do
salonu, zabrała dziecko z ramion Emanuela, przytuliła i zaczęła masować maleńkie plecki
spokojnymi, ale zdecydowanymi ruchami.
- Wygląda na to, że coś go boli, pewnie dostał kolki.
Emaneul wpatrywał się w nią, jakby była egzotycznym zwierzęciem. Potem zachwiał
się na nogach, chwycił się oparcia najbliższego krzesła, opadł na nie i zakrył twarz dłońmi.
- Nie trzeba się tym tak przejmować. - Wydawało jej się, że jej własny głos dobiega
gdzieś z oddali. - Żadna matka nie zostawi swego dziecka. Gdy się uspokoi, wróci tu po
niego.
Własne słowa fałszywie zadźwięczały w jej uszach. Hilda zostawiła swoje dziecko.
Mathilde skoczyła do wodospadu i osierociła swoje córeczki. Agnes ucieszyła się, gdy
pozbyła się pierwszego dziecka, którego się spodziewała. Nie wszystkie kobiety zostały
stworzone, by być matkami.
Usłyszała szloch Emanuela. Chłopiec natomiast się uspokoił. Podeszła więc do męża i
pogłaskała go po głowie.
- Nie przejmuj się tak, Emanuelu. Signe wściekła się z jakiegoś powodu, na pewno jej
przejdzie. Postarajmy się raczej zapłacić tyle, ile żąda jej ojciec.
Emanuel pokręcił głową, nie podnosząc wzroku. Lodowaty dreszcz przeszył jej ciało.
- Chyba nie sądzisz, że mówiła poważnie? Że chce się pozbyć własnego dziecka?
Ku jej przerażeniu Emanuel pokiwał głową.
- Owszem. Signe mówiła poważnie. Myślę, że już nie wróci.
- Ale rodzice nie pozwolą jej chyba oddać chłopca? Jest przecież dziedzicem dworu.
- Nie będą mieli nic do powiedzenia. Signe jest podobna do mojej matki, robi tylko to,
co jej odpowiada.
Elise nie chciała dopuścić do siebie tej myśli.
- Jesteś zmęczony i widzisz wszystko w czarnych barwach. Jutro na pewno
znajdziemy rozwiązanie. Poza tym wcale się z tobą nie zgadzam. Signe na pewno wróci.
Elise wyszła do kuchni i trzymając rocznego chłopca na ramieniu, próbowała
nastawić mleko. W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi i pani Jonsen wetknęła
głowę do środka.
- O rety, masz jeszcze jedno dziecko?! - wykrzyknęła oszołomiona.
- Musimy się nim zająć do jutra. Przepraszam, że nie zabrałam jeszcze Jensine, pani
Jonsen. To wszystko mnie trochę zaskoczyło.
- Hugo siedzi w wózku i płacze.
- Zaraz zabiorę go do domu. Czy mogłaby pani popilnować jeszcze Jensine? Mój mąż
się źle czuje.
Chłopiec przykleił się do niej. Elise zdała sobie sprawę, że nie ma sensu próbować go
od siebie odrywać. Trzymając więc syna Signe na ręku, poszła po Hugo.
Pani Jonsen usiadła przy stole z Jensine na kolanach.
- Jak ty sobie z tym wszystkim poradzisz, Elise? Sąsiadka okazywała jej coraz więcej
macierzyńskich uczuć i nawet zaczęła jej ostatnio mówić po imieniu.
- Do końca swoich dni musisz być silny, mówił pastor. To znaczy, że siła przyjdzie,
gdy będzie potrzebna. W tej chwili nie mam żadnego wyboru.
„W tej chwili nie mam żadnego wyboru”, powtórzyła w duchu. Czy zawsze już tak
miało być w jej życiu?
- Ale jak sobie poradzisz z trójką naraz? - Pani Jonsen nie zamierzała się poddać.
- Skoro będę musiała, to sobie poradzę. - Elise zauważyła, że oczy sąsiadki płoną z
ciekawości i uznała, że najlepiej jej wszystko wyjaśnić. Może zresztą słyszała całą awanturę?
- Jego matka ma jakieś problemy i nie może się nim zająć tej nocy. Jest z nami
spokrewniona.
Do kuchni wszedł Emanuel. Zmusił twarz do uśmiechu.
- A więc tu siedzi nasz anioł, pani Jonsen. Bardzo dziękujemy za pomoc. Wezmę już
Jensine od pani.
Kobieta podniosła się z wyraźną niechęcią.
- A dobrze się czuje pan Ringstad? Mogę tu zostać, póki dzieciaki nie pójdą spać.
- Dziękujemy bardzo, ale to nie jest konieczne. Miałem migrenę, gdy wróciłem z
kantoru, ale teraz czuję się lepiej. Tam jest takie kiepskie powietrze, wprost nie do
wytrzymania.
Nalał mleka do butelki, wziął Jensine na ręce i usiadł.
Pani Jonsen pokręciła głową i ruszyła do drzwi. Gdy je za sobą zamykała, Elise
usłyszała, jak mruczy pod nosem, że to przecież nie uchodzi, żeby pan zajmował się
niemowlęciem.
- I co on w ogóle robi w kuchni - dodała z oburzeniem w głosie.
W kuchni zapanowała cisza, gdy Jensine dostała swoje mleko, Hugo usiadł na stołku
w kąciku ze swoją kaszą, a Sebastian wciąż tulił się do ramienia Elise. Gdy tylko próbowała
się od niego uwolnić, buzia wykrzywiała mu się w podkówkę, a ciałko sztywniało.
- Chłopczyka coś boli - wyjaśniła synkowi, który wpatrywał się w obce dziecko po
trosze z życzliwością, po trosze z zazdrością. Najwyraźniej chętnie by się z nim pobawił, ale
nie podobało mu się, że jakieś obce dziecko zajęło jego miejsce na kolanach mamy.
- Nic nie mówisz - zaczął Emanuel ostrożnie.
- A co mam powiedzieć? Nie wystawimy go przecież na ulicę, tak jak to ludzie robili
w dawnych czasach. A zresztą to przecież twój syn. I nie ma szczęśliwego dzieciństwa. Nie
rozumiem, co to za ludzie ci rodzice Signe. Na własne oczy widziałam, że ona jest
prawdziwym trollem, ale myślałam, że jej rodzice są ulepieni z innej gliny.
Emanuel milczał.
- Nie potrafię teraz zająć żadnego stanowiska, Emanuelu. Prześpijmy się z tą myślą.
Może jutro znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Emanuel nadal nic nie mówił.
- Nie jestem zła, jeśli o to mnie podejrzewasz. Żal mi ciebie i dziecka, ale to nie
upraszcza sytuacji. Pani Jonsen ma rację, nie poradzę sobie z trzema maluchami naraz, o ile
będę musiała nadal pracować w kantorze. A przecież bez mojej pensji nie zdołamy się
utrzymać. Nie dostanę w październiku aż tak wysokiego honorarium! Nie sądzę też, by Hilda
miała ochotę zajmować się jeszcze jednym dzieckiem. Nie jestem zresztą pewna, czy ty
wytrzymasz jeszcze jedno krzyczące niemowlę w domu. Z tego, co mówiła Signe, on nie
należy do najspokojniejszych dzieci.
- Nie mówisz nic o sobie - powiedział wreszcie. - Co sobie pomyślałaś, gdy ją
usłyszałaś po powrocie do domu?
- Nie zdążyłam za wiele pomyśleć, ale oczywiście byłam przerażona. Chyba nigdy nie
widziałam człowieka w takiej histerii.
- Los ci wiele oszczędził. Zerknęła na niego badawczo.
- Myślisz o swojej matce czy o Signe?
- O obu.
- Zdaje się, że ubóstwo nie jest jednak najgorszą rzeczą, jaka może spotkać człowieka.
- Nie wiem, czy to można porównać. To raczej dwie różne próby, na jakie los
wystawia ludzi, obie bolesne, każda na swój sposób.
- Cieszę się, że jestem tym, kim jestem, i miałam takich rodziców, jakich miałam.
Ojciec się rozpił, ale dopiero pod koniec, i wcale nie był złym człowiekiem. Tylko wtedy,
gdy nie wiedział, co robi. - Podała jedną łyżkę kaszy Hugo, a drugą Sebastianowi. O dziwo
chłopiec zjadł, pewnie był głodny. - Jak myślisz, co się stało Signe? Czemu była w takim
stanie?
Emanuel wzruszył ramionami.
- Myślę, że się zakochała, a jej wybranek nie chce dziewczyny z dzieckiem. Jeśli
Signe zależy na jakimś mężczyźnie, nie przebiera w środkach. Sam tego doświadczyłem.
- Doskonale rozumiem - powiedziała nieco sarkastycznym tonem.
Rzucił jej pełne zawstydzenia spojrzenie. Elise westchnęła z rezygnacją.
- Nie miałam zamiaru dolewać oliwy do ognia. Nie rozpamiętuję przeszłości, ale
powinniśmy zachować rozsądek. Jedno wiemy na pewno: Signe nie wróci dziś wieczorem.
Skoro była taka wściekła, musi minąć trochę czasu, nim się uspokoi. Jutro jest niedziela,
mamy więc przed sobą cały dzień na myślenie.
Musimy się zastanowić, co zrobimy z chłopcem w poniedziałek, jeśli ona, jego matka,
nie pojawi się do tego czasu. Ja muszę iść do kantoru, ty także. Musimy zapytać panią Jonsen
albo zabiorę go do Hildy z nadzieją, że zgodzi się zająć trójką przez jeden dzień. Prędzej czy
później będziemy musieli znaleźć inne rozwiązanie.
Spostrzegła, że Emanuel chwycił się za czoło i że jest bardzo blady.
- Nie przejmuj się tak bardzo, Emanuelu! Znajdziemy jakiś sposób. Gdybyś wiedział,
ile razy los mi się odwdzięczył, gdy zrobiłam coś dobrego dla innych. Gdy oddawałam
ostatnią kromkę chleba komuś, kto był w jeszcze gorszej sytuacji niż my, natychmiast
doświadczałam cudzej pomocy. Czasem dostawałam dodatkową koronę za szycie, czasem
torbę pełną kości z mięsem od rzeźnika, czasem worek drew od woźnicy. Zdarzyło się to tyle
razy, przestałam się dziwić. - Dała chłopcom po łyżce kaszy i mówiła dalej: - Nie martwmy
się na zapas, jak to mówią. Zresztą nie mamy wyboru. Musimy robić dobrą minę do złej gry.
W tej samej chwili usłyszeli pełne ożywienia chłopięce głosy i do kuchni wpadli z
impetem Peder, Kristian i Evert, zgrzani i zdyszani, bo przebiegli całą drogę do domu.
Wszyscy trzej stanęli jak wryci i patrzyli na Sebastiana z niedowierzaniem.
Głos Pedera zdradzał wielkie przerażenie.
- Dlaczego masz obce dziecko na kolanach, Elise? Znalazłaś je? Elise pokręciła głową
i zmusiła się do uśmiechu.
- To jest synek Signe. Ma na imię Sebastian. Zauważyła, że Kristianowi twarz
pociemniała i że chłopak rzucił Emanuelowi pogardliwe spojrzenie. Tylko Kristian się od
razu domyślił, że ten chłopiec musi być także synem Emanuela.
- Co on tu robi? - zapytał z nieskrywaną niechęcią.
- Signe szukała kogoś, kto się nim zajmie przez dzień albo dwa.
Na twarzach Pedera i Everta odmalowała się ulga, obawiali się zapewne, że to obce
dziecko zostanie u nich na dobre. Kristian natomiast nie dał się tak łatwo przekonać.
- Skąd wiesz, że ona wróci? Co będzie, jeśli chce się go pozbyć?
- Pozbyć się go? - rozgniewała się Elise. - Czy myślisz, że matka może chcieć się
pozbyć swojego dziecka?
- Nie pamiętasz tamtej Signe? Tej, co wrzuciła dziecko do wody?
- To całkiem co innego. Ona nie miała z czego żyć i nie widziała innego wyjścia.
Signe ma bogatych rodziców, którzy jej pomagają, jak tylko mogą. Miała po prostu coś do
załatwienia i nie mogła zająć się synkiem w tę niedzielę.
Nie odważyła się spojrzeć na Emanuela. Siedział w milczeniu, trzymając Jensine w
ramionach. Butelka była prawie pusta. Obawiała się, że Emanuel sprostuje jej słowa i powie
chłopcom, że Signe najprawdopodobniej już się nie pojawi. To by ich wzburzyło. A przecież
jeszcze tyle się mogło zdarzyć. Nie trzeba ich niepokoić zawczasu.
- Zrobiłam zupę dziś rano przed wyjściem do pracy. Mógłbyś ją podgrzać, Kristian?
Kristian spełnił jej prośbę, ale sprawiał wrażenie zbuntowanego i ruszał się bardzo
powoli.
„On wszystko rozumie”, pomyślała. „Zobaczył na naszych twarzach konsternację i
nie wie, dlaczego się na to zgadzamy”.
Peder i Evert usiedli do stołu.
- Pójdziemy pograć w piłkę. - Evert starał się powiedzieć to jak najweselej, jakby
chciał przywrócić wszystkim humor.
To podziałało. Peder zapomniał o swoim przerażeniu.
- Wiesz, jak się mówi na sobotę? Mówi się „pański wieczór”. I dlatego nie zadają nam
lekcji. Ale nie rozumiem, co ma do tego państwo?
- Nie państwo, ty głupku, tylko Pan, to znaczy Bóg.
- Bóg? Ten, co siedzi tam w niebie? Czy on powiedział nauczycielowi, żeby nam nic
nie zadawał?
Kristian znów westchnął z rezygnacją, ale tym razem nic nie powiedział.
Elise nie potrafiła myśleć o niczym oprócz Sebastiana, obcego dziecka, które trzymała
na kolanach i które otwierało buzię, by przyjąć od niej następną łyżkę kaszy, jakby to była
najbardziej naturalna rzecz pod słońcem. Chłopiec odprężył się nawet trochę i zaczął się do
niej ufnie przytulać.
Wielki Boże, co ona z nim zrobi? To przecież nie jest całkiem obce dziecko, to syn
Emanuela, bez względu na to, czy jej się to podoba. Gdy się pobierali, Emanuel wziął na
siebie odpowiedzialność za dziecko, którego się spodziewała, choć wiedział, że kto inny jest
jego ojcem. Jak Elise mogłaby teraz odepchnąć jego dziecko, skoro on przyjął jej synka? A
jeśli odmówi, co się stanie z tym chłopcem? W sierocińcu Armii Zbawienia podobno nie ma
miejsc. Nikt nie wie, gdzie szukać Signe, a z tego, co mówi Emanuel, jej rodzice nie zajmą
się wnukiem. Nie będą mieli odwagi, skoro Signe im tego zabroniła. Signe tam o wszystkim
decyduje. Signe jest taka jak pani Ringstad, ściślej rzecz biorąc, taka jaka była pani Ringstad,
nim się okazało, że jest poważnie chora. Jej słowo jest święte i biada temu, kto się jej nie
podporządkuje.
Podskoczyła, gdy Peder roześmiał się niespodziewanie na głos, i spojrzała na niego ze
zdumieniem. Siedział i patrzył na Sebastiana.
- Patrzcie tylko na niego! - zaśmiał się ponownie. - Jak robię miny, to uśmiecha się od
ucha do ucha!
Elise zerknęła na Emanuela. Miała nadzieję, że uwaga Pedera złagodzi jego wyraz
twarzy, ale Emanuel był nadal ponury. Jeśli nawet usłyszał słowa Pedera, to na pewno nie
dotarły do jego świadomości.
- Zupa gotowa - oznajmił Kristian, nakładając kaszkiet na głowę w drodze do drzwi.
- Chyba nie wyjdziesz bez jedzenia? - zdumiała się Elise.
- Nie jestem głodny.
I zniknął, trzaskając drzwiami.
Powinna krzyknąć za nim, że nie wolno mu trzaskać drzwiami ani wychodzić bez
jedzenia, ale nie zrobiła tego. Kristian przeżywa ciężkie chwile. Koledzy będą mieli kolejny
powód, by mu dokuczać.
Peder i Evert jedli, aż im się uszy trzęsły, a gdy tylko skończyli, spojrzeli na nią
błagalnie.
- Możecie iść - skinęła głową. - Ale musicie wrócić do domu przed zmrokiem.
Zapomnieli podziękować za jedzenie i wybiegli tak szybko, że stołek Pedera się
przewrócił. Elise spodziewała się reprymendy ze strony Emanuela, ale on się nie odezwał.
„Rozumie na pewno, że to było niechcący, że chłopcy chcą jak najszybciej być na
łąkach”, pomyślała, ale w głębi ducha wiedziała, że przyczyna jest całkiem inna. Spojrzała na
męża ukradkiem. Pobladł jeszcze bardziej niż zwykle, a na jego czole perlił się pot.
- Coś się stało?
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- I ty się o to pytasz?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Obudziła się równie wcześnie jak zwykłe, choć była niedziela. Organizm
przyzwyczaił się do tego, budziła się o tej samej porze od czternastego roku życia, kiedy
zaczęła pracę w przędzalni. Na długo przed sygnałem fabrycznych syren była rześka i przy-
tomna i nie potrafiła ponownie zasnąć.
Wszyscy inni spali, nawet Sebastian. Popłakiwał trochę, gdy położyła go w łóżeczku
razem z Hugo, ale najprawdopodobniej był już tak zmęczony, że szybko przestał. I spał całą
noc.
Elise zapaliła świecę i zeszła boso, trzęsąc się z zimna, na dół. Nagle zrobiło się
zimno jak jesienią, niewykluczone, że tej nocy rozpoczęły się przymrozki. Oddech jej
zamarzał, stopy miała niemal lodowate.
Zanim weszła do kuchni, by rozpalić w piecu, pobiegła do salonu, żeby wyjrzeć przez
jedyne okno i sprawdzić, czy Signe nie stoi już pod gazową latarnią przed furtką, ale nikt tam
nie stał, nie widać było żadnej mamy pełnej poczucia winy i żalu. Elise pośpieszyła do
kuchni, zmięła jakieś stare gazety i wcisnęła je do kuchennego pieca. Potem dołożyła sporo
szczap, kilka drew i wrzuciła zapałkę. Wkrótce podniosły się płomienie, suche gałązki
zaczęły trzaskać, a w głąb komina uniosła się chmura iskier.
Zostawiła drzwiczki pieca otwarte, póki ogień nie zajął na dobre drew, a potem nalała
zimnej wody do miednicy, zrzuciła znoszoną, cieniutką koszulę nocną i umyła się
pośpiesznie, by po chwili włożyć niedzielne ubranie. Przygotowała sobie wszystko
poprzedniego wieczoru, żeby nikogo nie obudzić. Wełniane skarpety były już tak przetarte,
że niemal przezroczyste, zawiązała je pod kolanami niebieskimi podwiązkami. Gorset
odziedziczyła po matce. Było w nim znacznie więcej haftek niż w gorsetach, które się teraz
produkuje, tak przynajmniej wynikało z obrazków, które widywała w gazetach. Gdyby miała
w sobie odrobinę próżności, poprosiłaby kogoś, żeby pomógł jej zasznurować gorset, tak by
miała właściwą, podobną do klepsydry figurę, ale Elise nie miała czasu na takie głupstwa i
źle się czuła w ciasnej bieliźnie. Pocieszała się, że lekarze ostatnimi czasy twierdzili, że im
ciaśniej kobieta ściska swój gorset - klepsydrę, tym szybciej piasek życia się w niej
przesypuje. Na wierzch włożyła zwykły stanik. Czytała gdzieś, że od niedawna sprzedaje się
jakiś całkiem nowy model, ale nie miała pojęcia, co to takiego. Było jej to zresztą całkiem
obojętne, bo i tak nie miała pieniędzy na nowe rzeczy. Na końcu włożyła niedzielną suknię,
którą wielokrotnie już łatała i cerowała, ale suknia ładnie leżała i Elise ładnie w niej
wyglądała.
Różne myśli kłębiły się w jej głowie. Raz wydawało jej się, że nie zdoła wychować
jeszcze jednego dziecka, po chwili dochodziła do wniosku, że nie może chłopca odesłać do
całkiem obcych ludzi albo do sierocińca, w którym nikt nie będzie się nim zajmował, jak
należy, nikt nie będzie go kochał, gdzie położą go w wielkiej sali wśród tłumu innych dzieci.
Biedne maleństwo. Nie zrobił przecież nic złego, to jego rodzice powinni zostać ukarani, a
nie on.
Nachodziły ją dziwne myśli. Zadawała sobie pytanie, jak by na to zareagowała, gdyby
naprawdę kochała Emanuela. Czy byłoby jej łatwiej? A może znacznie trudniej, bo wówczas
byłaby naprawdę zazdrosna?
A gdyby chodziło o Johana i o jego syna? Na to pytanie odpowiedziała sobie bez
chwili wahania. Wówczas pokochałaby to dziecko jak swoje własne!
Skończyła właśnie sznurować trzewiki, gdy usłyszała rozpaczliwy płacz na górze. To
na pewno Sebastian, Hugo nie płacze w ten sposób. Biedactwo, przestraszył się na pewno,
gdy się obudził w obcym łóżku, pewnie nie pamięta, co się zdarzyło poprzedniego wieczoru.
Elise wzięła świecę i pobiegła na górę.
Siedział na łóżku z wielkimi, pełnymi przerażenia oczami, łzy spływały mu po
policzkach. Hugo się nie obudził, zamachał tylko rączką, jakby chciał odegnać te dźwięki, ale
spał dalej.
Gdy Sebastian ją zobaczył, wyciągnął rączki i załkał:
- Bassen do domu!
Po raz pierwszy coś powiedział, sądziła nawet, że nie zaczął jeszcze mówić.
Podniosła go i przytuliła.
- Sebastian zaraz wróci do domu, ale najpierw coś zjemy. Miała zamiar dodać „gdy
się tata obudzi”, ale w porę ugryzła się w język. Sebastian nie poznał Emanuela i trudno było
tego oczekiwać, skoro był taki malutki, gdy ojciec go opuścił.
Trzymając dziecko na ramieniu i świecę w drugiej ręce, zeszła ostrożnie na dół po
stromych schodach. Mały przestał płakać. Można było przypuścić, że będzie się bał obcego,
mrocznego domu, ale nic na to nie wskazywało. Wręcz przeciwnie, okazywał Elise bardzo
dużo zaufania. Może przyzwyczaił się do tego, że zajmują się nim coraz to inne obce kobiety.
Dziwne, że przespał spokojnie całą noc, skoro Signe twierdziła, że od wielu tygodni nie może
się wyspać.
Elise zapaliła lampę naftową nad kuchennym stołem. Zazwyczaj nie zapalała jej o
poranku, ale była niedziela, a poza tym mieli przecież gościa. Wkrótce zaświta dzień, za
oknem już zrobiło się szaro.
Jesień. Zadrżała z zimna. Niedługo nadejdzie zima, z długimi, mrocznymi dniami, z
zacinającym śniegiem, który wdziera się pod ubranie, ze śnieżną breją, która potrafi znaleźć
drogę do wnętrza zdartych trzewików, ze sztywnymi palcami i pękającymi paznokciami.
Jakże Elise nie cierpiała zimy!
A w domu jeszcze jedno dziecko! Jeszcze jedna gęba do wyżywienia, ktoś, kto będzie
potrzebował ciepłych ubrań, będzie miał katar, chore gardło i gorączkę, będzie płakał i budził
ich po nocy.
Elise otrząsnęła się z tych myśli. Cóż to za bzdury? Przecież Sebastian tu nie zostanie.
Zabawi u nich najwyżej kilka dni, może Signe już dziś po niego przyjdzie. Jest jego matką,
jest młoda i nie ma żadnych innych obowiązków. Poza tym jej rodzice mają wielki dwór i
codziennie najadają się do syta, mają mnóstwo miejsca i na pewno każą codziennie palić w
piecach, gdy nastają chłody. Gdy Signe przemyśli sprawę i dojdzie do wniosku, że Emanuel
nie może wychowywać chłopca w tym domu, w którym i tak nie brakuje dzieci, przyjdzie tu,
w dalszym ciągu wściekła i zła, ale z innymi planami na temat przyszłości Sebastiana.
Z innymi planami na temat przyszłości Sebastiana... Elise posadziła chłopca na
krześle i znalazła mu skórkę od chleba, którą mógł sobie żuć, póki kasza nie będzie gotowa.
- Teraz dołożymy do pieca, żeby w kuchni było ciepło i miło - powiedziała pogodnie,
tak jak się mówi do maluchów, „głosem Jensine”, jak to nazywał Kristian.
- Ciepło i milo - powtórzył zadowolony Sebastian. Zerknęła na niego ze zdumieniem.
Bardzo dobrze mówił jak na takiego malucha.
Gdy kasza się zagotowała, Elise znalazła czystą pieluchę pośród rzeczy, które zdjęła
wczoraj ze sznurka i których jeszcze nie zdążyła poskładać. Na szczęście były tam też jakieś
ubranka Hugo, trzeba w to ubrać Sebastiana, póki nie wypierze jego własnych. Signe nie
przyniosła mu nawet ubranek, a to, co miał na sobie wczoraj, było mokre.
Zaskrzypiały schody, ktoś stawiał ciężkie kroki, pewnie Emanuel się obudził. Wsunął
głowę do kuchni.
- Już wstałaś?
- Znasz mnie przecież, zawsze się budzę o tej samej porze.
- Ale przecież nie musisz od razu wstawać! O rany, ale zimno się zrobiło!
- Wejdź i zamknij za sobą drzwi, tutaj w kuchni zaraz będzie ciepło.
Emanuel rzucił Sebastianowi dziwne spojrzenie, zanim usiadł przy stole. Na koszulę
nocną narzucił stary, zniszczony szlafrok, miał zmierzwione włosy i nieogoloną brodę. Był
blady, jak niemal codziennie ostatnimi czasy, oczy miał podkrążone. Zmarszczyła brwi,
spoglądając na niego. Niewiele w nim zostało z tego zadbanego, energicznego oficera Armii
Zbawienia, którego wówczas spotkała w Świątyni. Co się z nim stało? Czyżby dwa ostatnie
lata tak na niego podziałały?
- Jak się czujesz?
Spojrzał na nią z rezygnacją.
- Dlaczego ciągle mnie o to pytasz?
- Bo wyglądasz niezdrowo, uważam, że powinieneś wybrać się do lekarza.
Machnął lekceważąco ręką.
- Czy jest coś dziwnego w tym, że niezdrowo wyglądam? Mówiłem ci przecież, że w
kantorze jest fatalne powietrze. Mortensen pali przez cały dzień, a mnie nie wolno nawet
okna otworzyć. - Zamilkł, a po chwili dodał ostrożnie: - Nie widziałaś jej jeszcze?
- Chodzi ci o Signe? Nie, wyjrzałam przez okno, gdy tylko się obudziłam, i miałam
nadzieję, że zobaczę ją przy furtce, pełną poczucia winy i żalu, ale nikogo tam nie było.
- Pełną poczucia winy i żalu - prychnął i westchnął głęboko. - Nie znasz się na
ludziach, Elise. Żyjesz w swoim świecie i myślisz, że wszyscy są tacy jak ty.
Na końcu języka miała ciętą ripostę, ale nic nie powiedziała. To nie był najlepszy
moment na kłótnię, ale jego słowa głęboko ją ubodły. Napisała książkę dlatego, że sporo już
w życiu widziała. Jeśli nawet nie znała się na ludziach z „tamtej strony”, to wiedziała bardzo
dużo o dziewczętach z fabryki i ich rodzinach.
- Myślisz, że ona nie wróci?
- Nie, myślę, że ona nie wróci. - W jego głosie było tyle zdecydowania, że Elise
przystanęła i spojrzała na niego. - Pozbyła się problemu i jeśli myślisz, że ma wyrzuty
sumienia, to musisz zmienić zdanie.
- Ale przecież na pewno kocha swoje dziecko! Roześmiał się szyderczo.
- Są tacy, którzy potrafią kochać tylko siebie.
Elise pokręciła głową z niedowierzaniem. Spojrzała w stronę Sebastiana, który
siedział sobie spokojnie i gryzł suchą skórkę od chleba, jakby nigdy w życiu nie miał w buzi
czegoś tak smakowitego. Był ślicznym, słodkim i zdrowym chłopczykiem.
- Signe twierdziła, że nie przespała nocy od wielu tygodni, ale Sebastian nie zapłakał
tej nocy ani razu.
- No widzisz. Nie należy się po niej spodziewać niczego poza kłamstwami i
przekleństwami. - Znów ciężko westchnął. - Musimy znaleźć inne rozwiązanie, Elise.
Obróciła się znowu w stronę męża.
- Żal mi tego chłopca.
Rzucił jej dziwne spojrzenie, a potem popatrzył na synka.
- Uważasz, że to moja wina?
- Oboje jesteście winni. A w każdym razie dziecko nie jest niczemu winne i nie
powinno cierpieć za to, co zrobili rodzice.
Spojrzał na nią ponownie, jakby nic nie rozumiał.
- O co ci właściwie chodzi?
- Chodzi mi o to, że nie da się tak po prostu „pozbyć problemu”, jak to określiłeś. Jeśli
się płodzi dzieci, trzeba wziąć za nie odpowiedzialność. Czy on zrobił coś złego, że żadne z
rodziców się o niego nie troszczy? Wiele bezdzietnych par nie posiadałoby się ze szczęścia,
mając takiego ślicznego synka.
Emanuel przetarł oczy i podparł głowę dłońmi.
- Nie mów tak, Elise! Czy nie rozumiesz, że jestem w rozpaczy?
Znowu ogarnął ją niepokój, podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Znajdziemy jakieś rozwiązanie. Już świta, chyba będzie ładna pogoda i piękny
dzień. Może Hugo i Sebastian mogliby usiąść razem na desce na wózku Jensine? Chłopcy
pomogą pchać. Jeśli się nie uda, to posadzimy ich w wózku na chrust. I tak musimy go ze
sobą zabrać.
- Nie wiem, czy dam radę, Elise. Niech chłopcy sami nazbierają chrustu, ja mam
zawroty i bóle głowy.
- Czy nie mógłbyś wreszcie przyznać, że coś ci dolega?
- Nie dolega mi nic poza bezradnością.
- Nie jest aż tak źle, żeby się całkiem poddawać. Oboje mamy pracę, chłopcy
dokładają to, co zarobią po szkole. Poza tym pomagają nam pani Jonsen i Hilda. Wiele rodzin
jest w o wiele gorszej sytuacji.
- Nie rozumiem, jak możesz patrzeć na wszystko tak optymistycznie, Elise. Ja się
czuję tak, jakbym tonął w bagnie i nie miał żadnych szans, by się z niego wydostać.
- Tylko dlatego, że masz inne przyzwyczajenia. Myślałam o tym podczas naszej
ostatniej wizyty w Ringstad. Nic dziwnego, że się źle czujesz w tych maleńkich
pomieszczeniach i małym ogródku, skoro przywykłeś do salonów w Ringstad i do ogrodu, w
którym można zabłądzić. Gdy przypomnę sobie stół śniadaniowy, uginający się pod
świeżutkimi bułeczkami, masłem, wielkimi serami i mięsiwem, i pomyślę sobie o naszych
skromnych posiłkach składających się z kaszy na wodzie albo suchego chleba z topionym
chudym serkiem, nietrudno mi zrozumieć, że była to dla ciebie wielka odmiana. A jednak
postanowiłeś do nas wrócić. Musisz zadać sobie pytanie, dlaczego tak postanowiłeś, i
przypomnieć sobie, co cię tu ciągnęło.
Uniósł głowę i rzucił jej bolesne spojrzenie.
- Wróciłem tu dla ciebie, Elise. Nie chcę żadnej innej. Ale cała reszta... - Machnął
ręką.
Elise poczuła bolesne ukłucie w piersi.
- Chodzi ci o dzieci...
Pokiwał głową, nie zdając sobie sprawy, że sprawia jej ból.
- Tak. O te wszystkie dzieci. Ty lubisz dzieci, mogłabyś zajmować się całą czeredą,
nie myślisz jednak o tym, że nie wszyscy są tacy jak ty. Mnie boli głowa od tego hałasu, od
pokrzykiwań chłopców, od nocnego płaczu maluchów, od trzaskania drzwiami, od szurania
krzesłami po podłodze. Wczoraj Peder przewrócił stołek, gdy wybiegał z domu, a ty nawet
nie zwróciłaś mu uwagi.
- Ty też nic nie powiedziałeś.
- Nie miałem siły. Bolała mnie głowa, miałem mdłości. Chory jestem od tego
bałaganu, od hałasu, od prania, które ciągle wszędzie wisi mi nad głową. Ale najgorsze jest
to, że widzę, jaka jesteś blada, jak schudłaś. Niedługo będziesz taka sama jak wszystkie
kobiety tu nad rzeką, zgarbiona, postarzała przed czasem. A byłaś taką piękną dziewczyną,
gdy cię spotkałem.
Jego słowa dotknęły Elise.
- Nie czuję się ani stara, ani zgarbiona. Lubię pracować i uważam, że dobrze mi się
wiedzie. Czułam się jak w niebie, gdy przeprowadziliśmy się do domku nad rzeką po
wszystkich latach, które spędziłam w Andersengarden. A tu mamy jeszcze lepsze warunki.
Ile rodzin ma własny domek z ogródkiem, w którym rośnie jabłoń i porzeczki? Jemy
wprawdzie niewyszukane potrawy, ale najczęściej do syta i mamy co dokładać do pieca.
Emanuel nie odpowiedział. Podniósł się z miejsca i powlókł do drzwi.
- Idę na górę, żeby się ubrać.
- Nie chcesz się umyć? W garnku na kuchni jest ciepła woda.
- Nie mam siły.
Powiodła za nim wzrokiem, czując, że znów - wzbiera w niej niepokój. To nie jest
tylko kiepski nastrój i poczucie bezradności z powodu Sebastiana, to coś innego. „Jeśli
Emanuel nie pójdzie do doktora, sama się do niego wybiorę”, pomyślała, zaczynając
nakrywać do śniadania.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Elise znów podeszła do okna, nie wiedziała już, ile razy to zrobiła w ciągu dnia.
Tymczasem zaczęło się ściemniać, a Signe się nie pojawiła.
Chłopcy wyruszyli sami. Mieli odwiedzić matkę i Asbjorna i nazbierać chrustu w
lesie w Grefsen. Wzięli ze sobą sześć jutowych worków. Elise obiecała, że jeśli uda im się
napełnić wszystkie, każdy dostanie dwie dziesięcioorówki. To dużo pieniędzy. Elise miała
wyrzuty sumienia, obiecując im aż tyle, ale inni chłopcy wybierali się w tym czasie na łąkę
zagrać w piłkę. Dlatego wszyscy trzej mieli smutne miny, ruszając w drogę. Elise uznała, że
dobrze będzie, jeśli wyjdą na pewien czas z domu i pomyślą o czymś innym. Zwłaszcza
Kristian, który tak źle znosił obecność synka Signe w domu.
Chłopców nie powinno być w domu, gdy zjawi się Signe i zacznie zachowywać się
tak jak poprzedniego dnia. Co za potworna kobieta! Jak Emanuel mógł jej ulec? I jeszcze
zabrać ją do Ringstad i traktować jak własną żonę?
Jensine była już w łóżku, Hugo i Sebastian siedzieli na podłodze i bawili się
zabawkami, które dostali od Hildy, bo Isac miał ich za dużo, i zabawkami, które dostali od
pani Ringstad, a które pochodziły z dzieciństwa Emanuela. Od czasu do czasu Sebastian
popatrywał na nią pytająco.
- Mama?
- Mama przyjdzie jutro. A niedługo będzie kolacja. Emanuel zerknął na nich znad
gazety, którą czytał, siedząc w bujanym fotelu i paląc fajkę. Ostatnimi czasy nie palił
papierosów, Elise nie bardzo rozumiała dlaczego.
- Myślisz, że należy go okłamywać?
- Przecież nie wiemy, co się wydarzy, Emanuelu. Ona w końcu kiedyś się zjawi.
Choćby po to, żeby mu przynieść jakieś ubranka.
- Wiesz, jakie jest moje zdanie. Nie przyjdzie.
- Myślisz, że w ogóle nie da znaku życia?
- Myślę, że ani nie przyjdzie, ani się nie odezwie. Leży zapewne w czyimś łóżku i
myśli tylko o zaspokojeniu swojej żądzy. Mogę cię zapewnić, że nie jest to proste.
Elise zerknęła na niego z wyrzutem. Czy musiał jej przypominać, że dzielił z nią
małżeńskie łoże? Elise rozumiała doskonale, że Signe lubi mężczyzn, i mogła sobie
wyobrazić, w jaki sposób zwabiła Emanuela na siano czy też w inne miejsce, w którym upra-
wiali miłość. Uniosła pewnie spódnicę albo rozpięła suknię, żeby pokazać mu to, co miała do
zaoferowania, a to nie było byle co.
- W tej sytuacji zabiorę Sebastiana jutro do Hildy i poproszę, by się nim zajęła przez
jeden dzień.
- A co zrobisz pojutrze?
- Mówisz tak, jakby to był tylko mój problem.
- To ty chcesz, żeby tu został.
- A co mamy zrobić twoim zdaniem? Odłożył gazetę i pokręcił głową.
- Nie wiem, Elise. Jestem równie zrozpaczony jak ty, tylko nie mam siły o tym
myśleć.
- Ciekawa jestem, czy chłopcy powiedzieli o wszystkim matce.
- Mogę sobie wyobrazić, jak by zareagowała.
- Ja też. Hilda też pomyśli swoje, ale ma dobre serce i nie odmówi, jeśli go od razu
przyprowadzę.
Emanuel podniósł się ociężale z fotela.
- Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. Chyba pójdę na spacer.
- Idź, a ja tymczasem przygotuję kolację. Jeśli Signe się mimo wszystko pojawi,
postaram się panować nad sobą, choć miałabym ochotę nią porządnie potrząsnąć.
Emanuel uśmiechnął się po raz pierwszy od dawna.
- Już sobie to wyobrażam. Elise musiała się roześmiać.
- Ja też. Musimy patrzeć na to z humorem, Emanuelu, co nam innego pozostało.
Emanuel obrócił się na pięcie i wyszedł.
Gdy Elise stanęła przy oknie, żeby odprowadzić go wzrokiem, spostrzegła, że oparł
się przez chwilę o słup, nim ruszył dalej. Wziął ze sobą laskę spacerową. Nie tylko dlatego,
że dżentelmeni zazwyczaj spacerowali z laską, ale po to, by naprawdę mieć się na czym
wesprzeć, pomyślała. Jutro wybiorę się do doktora podczas przerwy obiadowej.
Na ulicy rozległ się straszny hałas, a po chwili pojawili się chłopcy, ciągnęli za sobą
nie tylko taczki pełne worków z chrustem, ale też wózek, równie pełen. Ciekawe, skąd go
wzięli?
Elise pośpieszyła im na spotkanie.
- Ale z was zuchy! - Klasnęła w dłonie na widok pełnych worków.
- Asbjorn nam pomógł. Worki na wózku są pełne prawdziwych drew. - Peder był tak
zdyszany, że prawie nie mógł mówić.
- Dostali to od Myszy - dodał równie zdyszany Evert.
Nawet po ciemku można było zauważyć, że Kristian jest trochę bardziej pogodny niż
wtedy, gdy wychodzili. Uśmiechnął się do siostry.
- Matka i Asbjorn zajrzą tu jutro wieczorem. Matka mówiła, że musi ci coś
powiedzieć.
„Domyślam się, co chce mi powiedzieć”, przemknęło Elise przez myśl.
- Jak to miło. Całe wieki nas nie odwiedzali.
- Ostatnio byli wtedy, jak mało nie umarłaś w szpitalu - przypomniał sobie Peder.
- Jedliście coś?
Kristian pokiwał głową.
- I przed wyjściem do lasu i po.
- Baraninę w kapuście - rozpromienił się Evert. - Z prawdziwymi klopsikami
baranimi!
Ślinka napłynęła Elise do ust.
- Cieszę się. Obawiałam się, że matka źle się czuje i że Asbjorn was nie wpuści.
- Asbjorn?! - wykrzyknął Ebert z niedowierzaniem. - Asbjorn to swój chłop. Pożyczył
nam wózek i worki, a potem oddał nam swoje własne drwa.
- Wspomnieliście im o Sebastianie? - Elise starała się, by jej pytanie zabrzmiało
całkiem niewinnie.
Peder się roześmiał.
- Tak, szkoda, że nie widziałaś miny matki! Oczy miała jak talerze i zapytała, co
Emanuel zrobił tej Signe. Ja powiedziałem, że Signe jutro po niego przyjdzie, a Kristian
powiedział, że to wcale nie takie pewne. I matka zrobiła taką samą minę jak wtedy, gdy ja
coś zbroiłem.
Elise poczuła na sobie pełne napięcia spojrzenie Kristiana, więc odwróciła się ku
niemu.
- Nic więcej nie wiemy, Kristian. Signe się nie pojawiła, jutro będę musiała poprosić
Hildę o pomoc. A potem znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Peder spojrzał na siostrę z nieskrywanym zdumieniem.
- Dlaczego on nie mógłby tu zostać? Przecież Hugo na razie nie ma się z kim bawić,
póki Jensine nie urośnie. Ja miałem Everta. On był moim kolegą od urodzenia.
- On się wprowadził do nas dopiero dwa lata temu - zaprotestował Kristian. - Jak
byłeś mały, miałeś tylko mnie.
Peder nie odpowiedział od razu, wyglądał na skonfundowanego. Po chwili twarz mu
się rozjaśniła.
- Ale Evert i tak był moim kolegą. A teraz jest moim bratem - dodał z dumą.
Elise tknęła nagła myśl. Czy to możliwe, by Evert porównywał się teraz do
Sebastiana? Spojrzała na obu chłopców.
- Tak, teraz Evert należy do rodziny i bardzo się z tego cieszę. Pomyśl tylko, jak
nudno ci było bez niego, Peder. A ja miałabym parę silnych rąk mniej do noszenia wody i
drew na opał.
Evert uśmiechnął się i wyprostował z dumą.
Emanuel nie wracał, choć dzieci poszły już spać i w domu zrobiło się cicho.
Elise ciągle biegała do okna i wyglądała na dwór. Nie potrafiła się niczym zająć, jej
myśli krążyły wciąż wokół Emanuela, Signe, Sebastiana i całego tego nieszczęścia.
Emanuel nie jest chyba aż takim tchórzem, żeby uciec po raz kolejny? Pokręciła
głową, oburzona na samą siebie. On na pewno nie uciekł. Od kiedy wrócił, zachowywał się
przyzwoicie. Nie zostawiłby jej w takiej sytuacji. Na pewno poszedł do Schwenckego, może
nawet mu się zwierzył ze wszystkich problemów. Kobietom znacznie łatwiej przychodzi
dzielenie się zmartwieniami z innymi, mężczyźni wszystko tłamszą w sobie. A rozmowa za-
wsze pomaga, Elise po wielekroć tego doświadczyła. Emanuel lubił Schwenckego, a
Schwencke sprawiał wrażenie człowieka mądrego i rozsądnego, na pewno więc mu pomoże i
udzieli rady.
Elise wyjęła papier i ołówek, i pomyślała, że mogłaby zacząć pisać historię o
kobiecie, która jest w takiej samej życiowej sytuacji jak ona. Oraz o podziale pracy w domu.
Między kartkami znalazła pełne fantazji rysunki Pedera i rozpoczęty list do wuja Kristiana z
Ameryki. Peder zdążył napisać zaledwie nagłówek i słowa: „to jest dom matki”. Zapewne
przedsięwzięcie okazało się za trudne i dał sobie spokój.
Elise zerknęła na rysunek. Widniał na nim najdziwniejszy dom, jaki kiedykolwiek
widziała, ze schodami ze wszystkich stron i z wielkim kominkiem, który wyglądał jak komin
fabryczny. Dom miał trzy piętra, a na każdym dziesięć okien, każde mniej lub bardziej
krzywe, a z każdego okna wyglądała uśmiechnięta twarz. Pod rysunkiem Peder napisał:
„willa almsdorf”. Elise nie mogła powstrzymać uśmiechu. Pederowi bardzo zależało, żeby
wuj wiedział, jak pięknie mieszka matka, ale dom, który narysował, przypominał bardziej
budynek fabryczny niż willę w szwajcarskim stylu.
Wsunęła rysunek między kartki, Peder na pewno nie miał zamiaru jej go na razie
pokazywać.
Czy na dworze słychać jakieś kroki? Zerwała się z miejsca i podbiegła do okna, ale
nikogo nie było widać. Poczuła, jak napinają się jej mięśnie szyi, zapewne wkrótce rozboli ją
głowa. Gdy usiadła ponownie, nie potrafiła się skupić na swojej opowieści. Może Emanuel
zasłabł w ciemnościach i teraz leży bezradny w nieznanym miejscu? Niewiele osób spaceruje
po ulicach w niedzielny wieczór, zwłaszcza tu, tak daleko od miasta. Wiele czasu upłynie,
nim ktoś go znajdzie. A jeśli będzie przejeżdżał jakiś powóz, ani woźnica, ani pasażerowie
nie zauważą go zapewne w ciemnościach, bo w tej okolicy jest tak niewiele gazowych
latarni.
Elise znów wstała i zaczęła krążyć po pokoju, załamując ręce w poczuciu
bezradności. Może powinna poprosić panią Jonsen, żeby posiedziała przy dzieciach, i pójść
poszukać Emanuela?
Gdy wreszcie usłyszała skrzypnięcie furtki, od razu podbiegła do okna. To był
Emanuel! Z ulgą ruszyła do kuchni, żeby wyjść mu na spotkanie.
- Tak długo cię nie było!
Zdjął kapelusz i powiesił go na kołku.
- Przepraszam. Zaszedłem do Schwenckego, a on poczęstował mnie winem. Od razu
humor mi się poprawił.
- Niepokoiłam się o ciebie.
- Nie zaczynaj od nowa, bardzo cię proszę. Nic mi nie dolega, znam drogę do domu -
uśmiechnął się, żeby załagodzić swoje słowa. - Paul Georg otrzymał właśnie nową dostawę.
Kosztowne i wspaniałe przedmioty dekoracyjne ze srebra i porcelany. Gdybym był bogaty,
kupiłbym wszystkie od razu.
- Czy domyślasz się, skąd on bierze pieniądze na tak drogie towary?
Emanuel pokręcił głową.
- Nie, to dla mnie zagadka. Próbowałem zadać mu to pytanie, ale od razu zmienił
temat. Musi mieć żyłkę do handlu. Do tego potrzebny jest talent. Jedni go mają, inni nie.
Wolałbym się zajmować czymś takim, zamiast siedzieć w tym przeklętym kantorze.
- Nie mogłeś go zapytać, czy nie potrzebuje kogoś, kto by stanął za ladą?
Emanuel pokręcił głową.
- Wiele bym nie zarobił. Trzeba być handlarzem i właścicielem takiego sklepu, żeby
były z tego porządne pieniądze.
- Może to właśnie on pomógł Mimmi Tynaes, skoro ma takie piękne mieszkanie.
- Też o tym pomyślałem. To by znaczyło, że doskonale zarabia! A co tu się działo? -
Wskazał poddasze ruchem głowy.
- Wszyscy śpią. Chłopcy świetnie się spisali. Przywieźli do domu nie tylko taczki, ale
i wózek pełen worków z chrustem i drwami. Wózek pożyczyli od Asbjorna. Dostali od niego
nawet trochę drew. Kristian mówił, że matka i Asbjorn wybierają się do nas jutro po
południu. Matka chce ze mną o czymś porozmawiać.
Twarz mu pociemniała.
- Domyślam się, o co chodzi. Chłopcy powiedzieli na pewno o Signe i Sebastianie.
- Odniosłam wrażenie, że chodzi o coś innego. W każdym razie powinniśmy ich
ładnie przyjąć, nie odwiedzali nas od czasu, gdy leżałam w szpitalu.
- Co zrobimy z małym? Nie może go tu przecież być, gdy przyjdzie twoja matka.
- Oczywiście, że może. Nie zrobiliśmy przecież nic złego.
- Ona na pewno powie, że to szaleństwo z naszej strony, żeśmy go przyjęli.
Elise poczuła, że za chwilę wybuchnie.
- Myślę, że pora skończyć mówić o Sebastianie tak, jakby był jakąś rzeczą, której
chcemy się pozbyć! To małe dziecko, które potrzebuje troski i miłości, dziecko, któremu
brakuje matki i ojca i które zostało w skandaliczny sposób potraktowane! Nie oddam go
nikomu, póki nie będę pewna, że trafi do porządnych ludzi, którzy potrafią mu dać to, czego
potrzebuje.
Emanuel przystanął i spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Nie zamierzasz go chyba zatrzymać?
- Gdybyś pomagał mi więcej w domu, mogłabym to rozważyć. Ale w takiej sytuacji,
w jakiej teraz, jesteśmy, nie wiem, czy temu podołam.
Zauważyła, jak Emanuel zapada się w siebie, bezradny i zrezygnowany.
- Oczekujesz, że będę szorował podłogi i robił pranie? Pokręciła głową w poczuciu
rezygnacji.
- Nie, ja niczego nie oczekuję, dawno zrozumiałam, że kobiety i mężczyźni patrzą na
to zupełnie inaczej. Może jest jakieś prawo, które stanowi, że kobiety mają pracować dwa
razy dłużej niż mężczyźni. W każdym razie kobiety tu, nad rzeką Aker.
Wiedziała, że jej słowa są pełne sarkazmu i nieprzyjemne, ale nie mogła się
powstrzymać. Dobrze wiedziała, że Emanuel nie jest niczemu winien i że większość
mężczyzn z jego warstwy społecznej wyznaje podobne poglądy, ale boleśnie odczuwała tę
niesprawiedliwość. Potrzeba całkiem innego podejścia, by cokolwiek mogło się zmienić na
lepsze. Mężczyźni nie mogą uważać, że hańbi ich udział w domowych obowiązkach, powinni
uznać, że to zupełnie naturalne. Niektórym mogłoby się nawet spodobać gotowanie albo
zajmowanie się dziećmi.
Emanuel westchnął ciężko i usiadł w fotelu bujanym, zapalił fajkę i sięgnął po gazetę.
- Pewnie znów masz te kobiece sprawy, skoro jesteś taka zła. Cisnęła mu surowe
spojrzenie, ale nie odpowiedziała. Wzięła przybornik krawiecki, znalazła stertę dziurawych
skarpet i usiadła przy lampie parafinowej.
W jej myślach pojawił się Johan. Wkrótce dostanie jej list. Wtedy zrozumie, jak ją
rozczarował, wyjeżdżając bez pożegnania. Zrozumie także, że jej ciepłe uczucia wobec niego
nie wygasły i nigdy nie wygasną, ale Elise nie może zniszczyć swojego domu. I tak by nie
dostała rozwodu. Nikomu w tej części miasta się to jeszcze nie udało, pewnie tylko
niektórym z tamtej strony rzeki. W ostatnim numerze „Husmoderen” przeczytała, że w ciągu
ostatniego roku w Kristianii nie było ani jednego rozwodu. Z tego wynika, że niełatwo
rozwód uzyskać.
Zastanawiała się, w jaki sposób urządza sobie życie bohema. Ci wyznawcy „wolnej
miłości” przecież też muszą mieć dzieci. Co z nimi robią? Kto je utrzymuje?
Może mają bogatych rodziców i służbę, nianie i guwernantki, które się nimi zajmują.
Ale przecież te dzieci gdzieś muszą mieszkać, a to chyba wstyd mieć wnuka urodzonego
poza małżeństwem?
Johan... Elise westchnęła. Jakże mu się wiedzie? Sam w wielkim mieście, bez
rodziny, bez przyjaciół, pewnie w spartańsko urządzonej kawalerce w ciemnej bocznej
uliczce, po której krążą podejrzane indywidua szukające cienia. No a język? Czy jest ktoś,
kto go rozumie, ktoś, z kim mógłby porozmawiać? Zmartwiona zmarszczyła czoło.
Stypendium nie jest wysokie, a Paryż to podobno drogie miasto. Johan nie jest rozrzutny i
zapewne woli mieszkać najtaniej, jak się da. Nie zdziwiłaby się, gdyby wciąż miał nadzieję,
że Elise przyjedzie kiedyś do niego z dziećmi, a wówczas powinien mieć jakieś
oszczędności.
Emanuel odłożył gazetę.
- Jestem zmęczony, chyba się położę.
- Już? - rzuciła mu badawcze spojrzenie.
- To był długi dzień. Nieskończenie długi dzień - dodał, z naciskiem na
„nieskończenie”. - Jutro muszę być wcześniej w kantorze. Mam trochę spraw, których
wczoraj nie zdążyłem załatwić.
- Wolałabym skończyć cerowanie tych skarpet.
- Ależ oczywiście. Nie musisz się przecież jeszcze kłaść. Zabrzmiało to tak, jakby
wolał, żeby się jeszcze nie kładła.
- W takim razie jeszcze trochę posiedzę. Dobranoc, Emanuelu.
- Dobranoc, Elise. - Podszedł do niej i pocałował w policzek. Ukłuła ją szczecina jego
zarostu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Temperatura znów wzrosła. Na szczęście. Październik się ledwo zaczął, nie powinno
być jeszcze tak zimno.
Elise zwolniła, zbliżając się do Beierbrua. Wózek terkotał, jedno kółko się
przekrzywiło. Już dawno temu powinna zapytać Wang - Olafsena, czy nie chcieliby już
odzyskać wózka, ale za każdym razem odsuwała od siebie tę myśl. Gdyby potrzebowali
wózka, sami by się zgłosili.
Hugo i Sebastian wyglądali uroczo, siedząc blisko siebie, pod jednym kocykiem.
Hugo zaakceptował lokatora w swoim łóżku i towarzysza zabaw, śmiał się i wygłupiał,
prowokując Sebastiana do śmiechu. Elise ciepło się robiło na sercu, gdy na nich patrzyła.
Peder miał rację, Hugo potrzebował kogoś, z kim mógłby się bawić, gdy nie przebywał u
Hildy i Isaca. Jensine była za mała, dopiero gdy nauczy się chodzić i mówić, zaczną się
cieszyć swoim towarzystwem. Na razie ma dopiero dziewięć miesięcy i minie pewnie cała
zima, nim to się stanie.
Elise uniosła wzrok i zerknęła w stronę domku nad rzeką. Z komina unosił się dym,
wodospad huczał głośniej niż przedtem. Z okienka w sieni sączyło się słabe światło,
podobnie zresztą jak z okna w salonie. Hilda nie oszczędzała ani drew, ani parafiny.
Niedługo zrobi się jasno, a ona jeszcze nie zgasiła lamp.
Elise zasępiła się. Hilda ma wprawdzie dobre serce i bardzo wydoroślała, ale jak się
zdenerwuje, to strzela na oślep i nie boi się mówić, co myśli. Wpadnie w szał, gdy się dowie,
co zrobiła Signe, może nawet tak się zdenerwuje, że nie zechce przyjąć Sebastiana. I co
wtedy? Elise musi przecież iść do pracy.
Hugo ożywiał się zawsze, gdy zbliżali się do domku nad rzeką, dobrze się tam czuł i
lubił Isaca. Próbował wyjść z wózka, zanim dotarła do drzwi.
- Zaczekaj, Hugo. Sebastian pójdzie z tobą.
Wyjęła obu chłopców z wózka, zapukała i otworzyła drzwi. Uderzyła w nich
przyjemna fala ciepła. Ogień trzaskał w piecu kuchennym i w piecu w salonie.
- Witajcie! - Głos Hildy dobiegł z sypialni. - Zaraz będę gotowa. Zaspaliśmy.
Zaspali? Jak można zaspać, skoro fabryczne syreny wyją o szóstej.
- Przyprowadziłam gościa! - zawołała Elise. - Rocznego chłopczyka, który chciałby
dziś u ciebie zostać.
Hilda wysunęła głowę z sypialni.
- Rocznego chłopczyka? Kto to taki?
- Syn Emanuela.
Zapadła cisza. Twarz Hildy zamieniła się w znak zapytania.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że to jest syn Signe? - wykrztusiła wreszcie z
niedowierzaniem.
- Owszem. Wpadła do nas jak burza w sobotę, zostawiła go i wyszła, zanim
zdążyliśmy zareagować. Od tej pory jej nie widzieliśmy.
Hilda wyszła do kuchni. Miała na sobie nową suknię i wyglądała tak, jakby się
wybierała na przyjęcie. Elise zdziwiła się tak bardzo, że zapomniała, o czym rozmawiały.
- Wybierasz się gdzieś?
- Nie, czekam na kogoś.
- Na kogo?
- Muszę ci się ze wszystkiego zwierzać? - Uśmiechnęła się tajemniczo i spojrzała na
Sebastiana. - A więc to jest ten bękart.
- Cicho! - Elise spiorunowała siostrę wzrokiem. - Jak możesz mówić przy nim takie
rzeczy?
- Jest jeszcze za mały, żeby zrozumieć, co to znaczy.
- Ale kiedyś zrozumie i to go zaboli.
Hilda nic nie powiedziała, stała w milczeniu i przyglądała się Sebastianowi, który
zdążył już chwycić jeden z samochodzików Isaca i usiadł na podłodze, żeby mu się przyjrzeć.
- Zamierzasz go wziąć pod swój dach? - Spojrzała na siostrę badawczo.
- Oczywiście, że nie. Musimy znaleźć jakieś rozwiązanie. Nie miałam jednak
pomysłu, co z nim dziś zrobić.
Hilda skrzyżowała ramiona na piersiach i oparła się o framugę.
- Co się z tobą dzieje? Najpierw litujesz się nad tym draniem, a teraz chcesz pomóc
jego bękartowi! Nie masz za grosz godności? Twoje zachowanie oznacza, że akceptujesz
fakt, że Emanuel cię zdradził, wziął do łóżka żonę numer dwa i próbował odebrać Hugo jego
schedę. To trochę za dużo, moim zdaniem. A potem dajesz kosza najwspanialszemu
chłopakowi w całej dzielnicy i odrzucasz szczęście, które niewielu ludziom się przytrafia. Ni-
gdy cię nie zrozumiem!
Elise westchnęła ciężko.
- W głębi duszy dobrze wiesz, że to nie takie proste. Ty też byś nie umiała odwrócić
się od tego niewinnego maleństwa i zanieść go na policję albo do sióstr miłosierdzia, którym
i tak nie brakuje sierot. Jeśli zaś chodzi o Emanuela, to już ci tłumaczyłam, dlaczego nie
widziałam innego wyjścia. Słyszałaś o kimś tu nad rzeką, kto opuścił męża i swoje dzieci?
Mówisz tak, jakbym była córką hurtownika i mogła zostawić rozwiązanie wszystkich
problemów bogatemu ojcu, który ma wpływowego adwokata, który potrafi fałszować
dokumenty i kupować wszelkie pozwolenia. Wzrusza mnie twoja troska, ale nie udawaj, że
wszystko jest prostsze niż w rzeczywistości. Ja znam życie.
Hilda opuściła ręce i podeszła do pieca.
- Napijesz się kawy przed wyjściem?
- Nie, dziękuję, nie mam czasu. - Zawahała się. - Czy to znaczy, że mogę go
zostawić?
- Chyba nie sądzisz, że odwrócę się od niewinnego maleństwa i zaniosę je na policję
albo do sióstr miłosierdzia, którym i tak nie brakuje sierot? - uśmiechnęła się Hilda.
Elise musiała się roześmiać.
- Wiedziałam, że mogę liczyć na ciebie. Dobra z ciebie siostra, Hildo. - Elise ruszyła
w stronę drzwi, ale po chwili się zatrzymała. - Ale co z twoim gościem? Możesz się zająć
trójką dzieci, chociaż się spodziewasz wizyty?
- Przyzwyczaił się już do Isaca i do Hugo, jeden mniej, jeden więcej nie gra żadnej
roli.
Elise postawiła dwa kroki i znów się zatrzymała.
- Czy mogłabym dziś nie przychodzić tu w czasie przerwy obiadowej? Mam ważną
sprawę do załatwienia.
Hilda spojrzała na siostrę pytająco.
- Coś się stało?
- Dlaczego pytasz?
- Zazwyczaj załatwiasz sprawy dopiero w drodze powrotnej do domu. A poza tym coś
mi mówi, że wcale nie wybierasz się do sklepu.
- Jesteś jasnowidzem? Ale masz rację. Wybieram się do lekarza, żeby go o coś
zapytać. Nie chodzi o mnie, tylko o Emanuela. Tak często cierpi na bóle głowy i robi mu się
słabo.
- A jest w tym coś dziwnego? Też by mnie bolała głowa, gdybym była na jego
miejscu.
Elise postanowiła nie zwracać uwagi na pogardę w jej tonie.
- Rozumiem, że człowieka może boleć głowa od ciężkiego, pełnego dymu powietrza
w kantorze i od zmartwień, ale od tego chyba nie robi się nikomu słabo?
- Może to wyrzuty sumienia.
Elise czuła ściskanie w dołku, gdy zbliżała się do gabinetu doktora.
Jak zwykle w poczekalni było mnóstwo pacjentów, ale gdy tylko weszła, ktoś został
wezwany do gabinetu, więc Elise zmęczona opadła na zwolnione miejsce.
Ożyły w niej od razu wspomnienia, przypomniała sobie, gdy przyszła tu, żeby
upewnić się, że naprawdę jest w ciąży, a z gabinetu wyszedł człowiek o kulach, z
zabandażowaną głową. Upuścił jedną z kul na podłogę, więc Elise pośpieszyła mu z pomocą.
Nigdy w życiu nie widziała równie przerażonej twarzy jak twarz tego człowieka w chwili,
gdy ją rozpoznał.
Dziś nietrudno zrozumieć jego reakcję. Musiał się przerazić, gdy stanął nagle twarzą
w twarz z dziewczyną, którą zgwałcił, a na dodatek stwierdził, że ona jest w ciąży.
Jakie to dziwne, że jej ukochany Hugo był przyczyną takiego gniewu i takiej
rozpaczy.
A teraz Sebastian stał się przyczyną wojny między swoimi rodzicami i nieporozumień
między nią a Emanuelem. Jeszcze jedno dziecko, które nie prosiło się na świat i było
niewinną ofiarą dorosłych.
Oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy. Ile zła ludzie wyrządzają sobie samym i
innym!
Doktor uśmiechnął się na jej widok, nie zapomniał pewnie, że wzięła Everta pod swój
dach. Powiedział jej wtedy, że pani Berg, która przedtem zajmowała się Evertem, była jego
pacjentką przez czterdzieści lat. Lekarz ucieszył się, gdy się dowiedział, że Evert jest
najlepszym uczniem w klasie i że chce zostać doktorem. „Żeby pomóc tym, którzy chorują na
suchoty i którym doktor nie potrafi pomóc”, powiedział wówczas Evert. Elise przypomniała
sobie, jak się przestraszyła, że doktor się obrazi, ale on rozpoczął poważną rozmowę z
Evertem o tym, jak trudno wyleczyć suchoty.
- Dzień dobry, pani Ringstad. Chyba nie zaszła pani znowu w ciążę?
Elise zarumieniła się i pokręciła głową.
- Nie, przyszłam ze względu na mojego męża. Twierdzi, że nic mu nie jest, ale ja się o
niego martwię.
Lekarz zdjął okulary, usiadł wygodniej i czekał na ciąg dalszy jej opowieści.
- Często boli go głowa i łatwo traci równowagę. Wydaje mi się, że jest bardzo blady i
ma znacznie mniej siły. Wygląda na to, że musi się bardzo wysilać, żeby podnieść coś
ciężkiego, na przykład wiadro z wodą. Nawet wiązka drew wydaje mu się cięższa niż
przedtem, ale nie chce przyznać, że coś mu dolega. Kilka razy podczas wieczornych
spacerów zachwiał się na nogach. Pierwszy raz zauważyłam to, gdy wypiliśmy po kieliszku
wina, zażartowałam nawet z niego, bo sądziłam, że to właśnie od tego. Ale zdarzyło się to
jeszcze kilka razy, więc się zaniepokoiłam. Zupełnie jakby nogi go nagle zawodziły.
Lekarz pokiwał głową i popatrzył na nią w zamyśleniu.
- Zauważyła pani może, że pogorszył mu się wzrok?
- Nie, nie wiem - odparła po chwili zastanowienia. - Nic o tym nie wspominał.
- A czy ma jakieś problemy z oddawaniem moczu?
- O tym też nie słyszałam, ale na pewno nic by mi o tym nie powiedział, nawet gdyby
tak było.
- I nie wie pani, czy nie bolą go ręce i ramiona, mniej więcej jak wówczas, gdy
mówimy, że ręka nam zdrętwiała?
Elise ponownie pokręciła głową.
- Czy pan doktor ma coś szczególnego na myśli?
- Nie, nie. Próbuję tylko zgadnąć, co to może być. Musiałbym pobrać próbkę moczu,
żeby postawić diagnozę, a i wtedy byłoby to trudne. Wiele chorób daje podobne objawy, a
poza tym każdy może to przechodzić na swój własny sposób. Jeśli miałbym mu pomóc,
musiałby tu przyjść sam.
Elise podniosła się.
- Postaram się go przekonać, ale nie wiem, czy mi się uda.
- Jeśli poczuje się naprawdę kiepsko, na pewno sam przyjdzie. - W jego głosie
pojawiła się nuta sarkazmu.
Elise zapłaciła, podziękowała za poradę i wyszła, równie bezradna jak przedtem.
Z pewnym napięciem szła po Hugo i Sebastiana po pracy. Jeśli Signe się nie pojawi,
trzeba będzie znaleźć inne wyjście. Mogłaby spróbować umieścić go w żłobku i odbierać po
południu, jak kiedyś Hugo. To mogłoby się udać, może Sebastian czułby się tam lepiej niż
Hugo. Najtrudniej by było zapewne po powrocie do domu. Jeśli dolegliwości Emanuela mają
związek z dziecięcymi krzykami i ciasnotą, to na pewno jego zdrowie się nie poprawi, gdy w
domu przybędzie jeszcze jedno dziecko. A jeśli to jakaś poważna choroba, to może z tego
wyniknąć prawdziwa katastrofa. Nie zdołałaby utrzymać rodziny ze swojej pensji, nie
mogliby dalej mieszkać na Hammergaten, no i nie miałaby czasu na pisanie.
Hilda czekała na nią w drzwiach.
- Wyglądasz, jakbyś była bardzo zmęczona, Elise. - W głosie Hildy zabrzmiała nuta
współczucia. - Jeśli Signe po niego nie przyjdzie, będziecie musieli pojechać do
Kongsvinger, żeby zawieźć go do dziadków. Jest wprawdzie uroczy, ale trzech chłopców w
podobnym wieku to dla mnie trochę za dużo. Paulsen jest tego samego zdania.
Hilda przestała mówić „pan Paulsen”, ale nie przeszli jeszcze na ty. Elise pomyślała
wprawdzie rano, że Hilda spodziewa się majstra, ale mimo wszystko była zaskoczona.
- Wygląda na to, że zostaliście przyjaciółmi. Hilda uśmiechnęła się, wyraźnie
zadowolona.
- Przecież tego nie kryłam. Opowiedziałam Paulsenowi całą tę historię. Był
wstrząśnięty zachowaniem Signe. Ale obawia się, że to dla mnie za dużo. Nie odzyskałam
jeszcze sił po ostatnim porodzie, a on chciałby, żebym była zdrowa. Mogę nadal zajmować
się Hugo. Gdy chłopcy się bawią, mogę się na chwilę położyć albo usiąść i poczytać. Ale gdy
bawią się we trójkę, zaczynają często krzyczeć i przepychać się.
- Rozumiem, Hildo. Nie wiem tylko, co zrobić. Pomyślałam, że zapytam w żłobku,
ale obawiam się, że nie mają więcej miejsc. Poza tym mogą odmówić, gdy się dowiedzą, że
to dziecko, które w zasadzie nie pochodzi z tej dzielnicy.
- Nie słyszałaś, co powiedziałam? Musicie go zawieźć do jego dziadków.
- Nie odważą się go przyjąć. Signe postanowiła, że Emanuel ma się zająć swoim
synem, i rodzice się jej nie sprzeciwią. To bardzo uparta i zepsuta osoba. Emanuel twierdzi,
że jest podobna do jego matki, obie są równie trudne. Mówi, że nie znam się na ludziach i że
los mi wiele oszczędził, skoro nie potrafię zrozumieć takiego zachowania.
- Mówi, że ty nie znasz się na ludziach? - prychnęła Hilda. - Wiesz o ludziach
znacznie więcej niż on.
- Ja też tak uważam, ale mówimy o zupełnie różnych środowiskach. Powiedziałam
mu, że cieszę się, że wychowałam się tam, gdzie się wychowałam, chociaż ojciec tyle pił pod
koniec życia. Wolę być biedna niż żyć wśród takich ludzi jak Signe czy pani Ringstad.
Muszę przyznać, że matka Emanuela była bardzo miła podczas naszej ostatniej wizyty, ale
widzę wyraźnie, że coś się w niej tli. Nie chciałabym przebywać w jej towarzystwie na co
dzień.
Hilda wzdrygnęła się.
- Zgadzam się z tobą. Ja też bym wolała zostać w Andersengarden i żyć w nędzy. Czy
to nie dziwne? Już prawie zapomniałam, jak ojciec się zachowywał, gdy był pijany, ale cza-
sem mi się śni i to są zawsze nieprzyjemne sny. Ojciec przeklina i wrzeszczy, wywraca
krzesła i jest niedobry dla matki. Budzę się cała zapłakana.
Elise spojrzała na siostrę. Rzadko o tym rozmawiały. Elise wiele już zapomniała, a w
każdym razie starała się odsuwać od siebie te wspomnienia. Ale teraz ujrzała w duszy
straszny obraz. Obraz pijanego ojca, stojącego z siekierą w ręku. Peder i Kristian bawili się w
pokoju, a matka była w fabryce. Elise i Hilda tak się przestraszyły, że zbiegły na dół i ukryły
się za zaspą na podwórzu. Gdy tam siedziały, trzęsąc się z zimna i ze strachu, zaczęły
wyobrażać sobie, co może zrobić ojciec, i wreszcie niepokój o chłopców przeważył nad
strachem i obie weszły na palcach na górę. Zastały ojca śpiącego na kuchennej podłodze.
Elise otrząsnęła się z tego wspomnienia i poszła za Hildą do salonu.
W salonie było bardzo ciepło. Na podłodze siedzieli Hugo, Isac i Sebastian i bawili
się zgodnie. To znaczy każdy bawił się swoją zabawką, ale siedzieli bardzo blisko siebie.
Hugo podniósł wzrok i zobaczył, kto przyszedł. Wstał i radośnie wybiegł na spotkanie
matce. Elise wzięła go na ręce, a on wtulił się w jej szyję.
Gdy Sebastian zobaczył, co robi Hugo, postanowił zrobić to samo. Elise wzięła go na
drugie ramię. Wtedy Hugo się zdenerwował, uderzył i popchnął Sebastiana. Sebastian
rozkrzyczał się okropnie. Elise posadziła obu chłopców na podłodze i skarciła synka.
- Sama widzisz! - Hilda zawołała ostro. - Nic dziwnego, że Hugo jest zazdrosny, nie
przywykł do tego, że musi cię z kimś dzielić.
- Na pewno mu to nie zaszkodzi. Hilda westchnęła z rezygnacją.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że zamierzasz go zatrzymać?
- A co ty byś zrobiła?
- Przeszukałabym całe miasto i znalazła tę jego przeklętą matkę, potrząsnęłabym nią
porządnie, powiedziałabym jej parę słów prawdy i postraszyłabym ją policją. Jestem pewna,
że są jakieś kary dla tych, co uciekają od własnych dzieci.
- Ona od niego nie uciekła, ona go zostawiła ojcu.
- To jest na pewno też karalne! - Hilda skrzyżowała ramiona na piersiach i spojrzała
na siostrę gniewnie.
Elise musiała się uśmiechnąć.
- Masz swoje własne zasady, Hildo. Dzięki za pomoc. Mam nadzieję, że już więcej
nie będę musiała cię o to błagać.
Hilda wzięła na ręce Isaca i zaniosła go do kuchni.
- Jeśli nie znajdziesz żadnego innego rozwiązania, przyprowadź ich też jutro. Mam tu
kurtkę, z której Isac już wyrósł, możesz ją wziąć dla Sebastiana.
Wzruszona Elise ubrała chłopców i posadziła ich w wózku.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Emanuel wrócił do domu wcześniej i zabrał już Jensine od pani Jonsen. Przywitał
Elise dziwnym, pytającym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Czyżby domyślił się, że była
u doktora, czy raczej był ciekaw, co powiedziała Hilda, gdy zobaczyła Sebastiana?
- Hilda uważa, że powinniśmy postarać się znaleźć Signe, ale gdy wychodziłam,
dodała, że mogę go jutro przyprowadzić, jeśli nie znajdziemy żadnego innego rozwiązania.
Zauważyła, że na jego twarzy odmalowała się ulga.
- To miło z jej strony.
- Przyszło mi do głowy, że możemy zapytać Carlsenów. Karolinę i Signe dobrze się
ze sobą czuły, pamiętasz?
- Ja też o tym pomyślałem. Jeśli nawet nie zamieszkała u nich, to mogą wiedzieć,
gdzie jej szukać. - Emanuel zamyślił się. - Ale wcale nie jestem pewien, czy Karolinę nam to
zdradzi. Jest na mnie wściekła, podobnie jak jej rodzice.
- W takim razie najlepiej będzie, jeśli pójdę tam sama. Zrobię to od razu, zanim
przyjdą matka i Asbjorn.
- Nie jesteś zmęczona?
- Jestem, ale dam radę. Trzeba to zrobić jak najszybciej, żeby Signe zrozumiała, że nie
możemy go zatrzymać. Szkoda, że wczoraj o tym nie pomyśleliśmy.
Emanuel pokiwał głową.
Zerknęła na niego, niepewna, co sobie myśli. Czyżby zmienił zdanie? Może jednak
chce zatrzymać Sebastiana?
- Byłam u lekarza podczas przerwy obiadowej. Ale powiedział, że musi cię zobaczyć.
- Mówiłem ci przecież, że nic mi nie dolega. Udała, że nie słyszy.
- Pytał, czy masz problemy z oddawaniem moczu i czy masz bóle w ramionach i
nogach.
Tym razem zareagował.
- Jakie bóle?
- Drętwienie rąk i nóg. Pytał jeszcze, czy wzrok ci się pogorszył.
Emanuel odwrócił się do niej plecami.
- Jak poszło z dziećmi? Ładnie się bawiły?
Zrozumiała, że wolałby zmienić temat, ale Elise nie zamierzała się poddać i podjęła
wątek.
- Odniosłam wrażenie, że doktor ma jakieś podejrzenia, ale nie chce mi tego
powiedzieć. Może jakieś lekarstwo szybko by ci pomogło, ale jeśli nic nie zrobisz, twoje
zdrowie może się pogorszyć.
- Moja matka mówiła zawsze, że co szybko przychodzi, równie szybko znika.
Większość chorób przechodzi sama z siebie.
- Wydaje mi się, że sporo czasu już upłynęło, od kiedy po raz pierwszy zrobiło ci się
słabo. A przez całe lato byłeś dziwnie blady.
Emanuel westchnął ze zniecierpliwieniem.
- Czy nie mogłabyś zostawić mnie w spokoju? Mamy chyba dość problemów, nie
musimy tworzyć sobie kolejnych.
Elise umilkła.
Gdy tylko zdjęła chłopcom kurtki i czapki i dała im jakieś zabawki, odwróciła się w
stronę wyjścia.
Emanuel stał w milczeniu i patrzył na żonę. Wyglądał tak, jakby chciał coś
powiedzieć, ale nie mógł się na to zdobyć. W końcu się odezwał.
- Mówiłaś, że wspominał coś o pogorszeniu wzroku. Czy mówił coś o drganiu mięśni
w oku?
Elise zastanowiła się.
- Nie przypominam sobie. Wydaje mi się, że wspomniał tylko o pogorszeniu wzroku.
Emanuel zamilkł, a Elise postanowiła już o nic nie pytać. Emanuel pewnie zacznie
mówić, jeśli Elise przestanie go nękać.
Próbowała przypomnieć sobie, kiedy ostatnio była u Carlsenów, i doszła do wniosku,
że to było wtedy, gdy Emanuel nagle zniknął, bo wezwano go do łóżka chorej Signe.
Karolinę była równie niemiła jak zwykle i twierdziła, że nie ma pojęcia, gdzie jest Emanuel.
Wtedy pojawił się pan Carlsen i gdy dowiedział się, o co chodzi, przeprosił ją za zachowanie
Karolinę.
Elise zadrżała, wolałaby nie mieć nic wspólnego z tą rodziną, ale wiedziała, że nie ma
żadnego innego wyjścia. Tylko od Carlsenów mogła się dowiedzieć, czy Signe ma innych
znajomych w Kristianii. Bardzo możliwe, że ich odwiedziła, a może nawet zamieszkała u
nich. Elise pokręciła głową. Carlsenowie nie przyjęliby pod swój dach młodej matki, która
opuściła swoje dziecko, i to wnuka ich bliskich przyjaciół, Ringstadów.
Bez trudu zeszła z góry, ale gdy zaczęła się wspinać na wzgórze Aker, poczuła, jak
bardzo jest zmęczona. W kantorze miała dziś bardzo dużo pracy. Podczas przerwy obiadowej
pobiegła do lekarza, a zaraz po pracy odebrała chłopców i pchała ciężki wózek pod górę do
domu na Hammergaten. Wczoraj wieczorem późno się położyła, źle spała i znów obudziła
się przed świtem. Teraz poczuła, że bolą ją plecy i kark.
W końcu dotarła na górę. Spojrzała w stronę domu Paulsena juniora i zaczęła się
zastanawiać, jak mu się żyje z nową ukochaną. Dziwne, że oddał Isaca, jakby nie stanowiło
to dla niego żadnej różnicy. Czy mężczyźni tak bardzo różnią się od kobiet? Gdyby ona miała
oddać Hugo albo Jensine, zamartwiłaby się na śmierć.
Po chwili jej spojrzenie powędrowało na drugą stronę ulicy, tam gdzie mieszkał
majster. Wszystkie okna były jasne, majster nie szczędził widać parafiny. Jeśli naprawdę
kocha Hildę, to czemu się z nią nie ożeni? Czy dlatego, że nie jest dla niego odpowiednią
żoną, czy dlatego, że jest za młoda? Czy spojrzy kiedyś na to inaczej? Hildzie byłoby równie
trudno dostać rozwód jak każdej innej kobiecie, ale taki człowiek jak Paulsen mógłby to
chyba załatwić. Skoro Reidar wyjechał do Kopenhagi, zamierzał zostać tam parę lat i nie
chciał zabrać ze sobą Hildy, sprawa mogłaby być trochę łatwiejsza.
Elise zwolniła kroku. Nie z powodu zmęczenia, ale dlatego, że bała się tej wizyty.
Miała nadzieję, że Karolinę nie będzie sama w domu, bo wówczas niczego by się nie
dowiedziała.
Brama była kuta w żelazie w piękny, fantazyjny wzór, zwieńczona na górze kulami. Z
otwartego okna dochodziły dźwięki pianina. Jak mogą otwierać okno w taki ziąb? Zupełnie
jakby palili w piecu dla kruków!
Wzięła głęboki oddech i zastukała mosiężną kołatką.
Otworzyła jej ta sama służąca co ostatnio.
- Dzień dobry, czy zastałam pana Carlsena?
- Kogo mam zameldować? Dziwne, że służąca jej nie rozpoznała.
- Elise Ringstad.
- Chwileczkę, zaraz zapytam.
Służąca zniknęła, a Elise stała w półotwartych drzwiach, nasłuchując uważnie. Po
dłuższej chwili usłyszała skrzypnięcie jakichś drzwi, czyjeś ciężkie kroki i zobaczyła pana
Carlsena.
- Pani Ringstad? Miło panią widzieć. Proszę wejść.
- Nie muszę wchodzić, chciałam tylko o coś zapytać.
- Nie śpieszy się pani chyba aż tak bardzo, by nie zamienić ze mną paru słów? -
Carlsen odwrócił się i ruszył w głąb korytarza, uznając, że ona z pewnością pójdzie za nim.
Służąca wzięła od niej szal i powiesiła go na wieszaku, obrzucając Elise
lekceważącym spojrzeniem. Rzadko się zdarzało, by ten dom odwiedzały panie, które nie
miały płaszcza i kapelusza. Elise pożałowała, że nie pożyczyła kapelusza od Hildy.
Carlsen zaprowadził ją do biblioteki. Nie było tam nikogo więcej.
- Moja żona poszła do teatru, ale ja jestem trochę przeziębiony, więc zostałem w
domu. - Zakasłał i wyjął wielką wyprasowaną chustkę, by oczyścić nos. - Co słychać na
Hammergaten? Dobrze się tam państwo czują?
- Owszem, dziękuję. Bardzo dobrze.
- Emanuel także? - W jego głosie pojawiła się nuta zdumienia.
Elise zawahała się. Miała ochotę powiedzieć, że tak, ale to byłoby kłamstwo.
- Nie da się ukryć, że to dla niego wielka odmiana. To znaczy... te wielkie salony w
Ringstad... - Elise rozłożyła bezradnie ręce. - Ale to był jego wybór - dodała czym prędzej.
Pan Carlsen pokiwał głową, wskazał jej głęboki fotel z zielonego pluszu, a sam usiadł
w sąsiednim.
- Tak, to był jego wybór. Myślę, że nie czuł się najlepiej w domu. Nie znajduje
wspólnego języka ze swoją matką. - Zapalił cygaro i ciągnął: - To, co się zdarzyło, to była
prawdziwa tragedia, ale cieszę się, że udało mu się przynajmniej z tego wyplątać. Do tej pory
nie rozumiem, co w niego wstąpiło. Uważałem go zawsze za rozsądnego, porządnego
młodzieńca z charakterem. Był przecież oficerem w Armii Zbawienia i zrobił dużo dobrego
dla ubogich. Nie widzę żadnego innego wyjaśnienia poza tym, że źle na niego wpłynęła
służba graniczna, zagrożenie wybuchem wojny, niepokój o rodzinę, izolacja - i pewnie
jeszcze fatalne morale wśród żołnierzy. Wydawało mi się, że jest ostatnim młodzieńcem,
który mógłby się wplątać w taką sytuację.
- Mnie się też tak wydawało - pokiwała głową Elise. - Podziwiałam go bardzo za
wszystko, co zrobił w Armii Zbawienia.
Spojrzał na nią spod binokli.
- A ja podziwiam panią, pani Ringstad. Nie każdy potrafiłby wybaczyć coś takiego.
Może to, co się zdarzyło w obozie, ale na pewno nie to, że zabrał ją ze sobą do Ringstad,
stwarzając wrażenie, że to jego żona.
Elise poczuła, że się czerwieni.
- Emanuel nie jest niestety silny. Obawiam się trochę o niego. Tak często miewa bóle
głowy i zaburzenia równowagi. Nierzadko musi szukać podparcia, żeby się nie przewrócić.
Pan Carlsen zmarszczył brwi.
- Nic o tym nie słyszałem.
Elise ucieszyła się, że rozmowa zeszła na inny tor.
- Nie, on nie chce o tym rozmawiać, nie chce nawet pójść do lekarza. Dziś sama się
wybrałam do gabinetu, żeby zapytać doktora o radę, ale powiedział, że nic nie może zrobić,
jeśli Emanuel sam nie przyjdzie po pomoc.
Pan Carlsen odłożył cygaro do popielniczki, jakby stracił na nie ochotę.
- Ciekaw jestem, czy Marie i Hugo coś o tym wiedzą. Elise pokręciła głową.
- Nie sądzę. Byliśmy u nich niedawno i nie słyszałam, by Emanuel coś o tym
wspominał.
- A co pani o tym sądzi, pani Ringstad? Wygląda na to, że się pani martwi, ma pani
jakieś podejrzenia, co to może być?
Znów pokręciła głową.
- Doktor zadawał mi wiele dziwnych pytań. Czy Emanuel odczuwa jakieś bóle w
ramionach i nogach, czy pogorszył mu się wzrok, czy ma problemy z oddawaniem moczu.
Niewiele mi to dało. Niewiele się dowiedziałam.
- Doktor nie może nic powiedzieć, póki nie postawi diagnozy. Musi zrobić badania,
żeby się czegoś dowiedzieć.
Elise pokiwała głową.
Pan Carlsen spojrzał na nią badawczo.
- Czy po to pani przyszła, czy też chodzi o moją córkę?
- Ani o to, ani o to. Nie sądzę, by panna Carlsen chciała ze mną rozmawiać.
Przyszłam, ponieważ...
- Karolinę nie ma w domu - przerwał jej gospodarz. - Wyjechała. Mam wobec pani
dług wdzięczności, pani Ringstad. Gdyby nie zwróciła mi pani uwagi na to, jakim
człowiekiem stała się moja córka, niczego bym nie zauważył. Muszę przyznać, że jestem
zbyt pochłonięty pracą, by zajmować się należycie swoją rodziną. Byłem wstrząśnięty, gdy
się dowiedziałem, co zrobiła Karolinę. Mam nadzieję, że nie jest jeszcze za późno, by
naprawić błędy, które popełniła, i zaradzić jej wadom.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć, współczuła panu Carlsenowi i żałowała, że nie ma
do powiedzenia nic, co by ukazało sytuację w nieco lepszym świetle.
- Przyszłam tu, bo się zastanawiam, gdzie jest Signe - powiedziała pośpiesznie.
- Signe? Chodzi pani o Signe Stangerud? - Pan Carlsen był zaskoczony.
- Tak. Pojawiła się u nas niespodziewanie w sobotę i zażądała, by mój mąż przejął
opiekę nad chłopcem. Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyliśmy zareagować. A teraz
jesteśmy w rozpaczy. Oboje z Emanuelem pracujemy całymi dniami. Naszej maleńkiej córki
pilnuje miła sąsiadka, a Hugo zostaje z moją siostrą, gdy ja jestem w kantorze. Poza tym
mieszkają z nami moi bracia i osierocony chłopiec, którego przygarnęliśmy. Jeśli Emanuel
jest poważnie chory... - Elise zagryzła wargę i umilkła.
Nietrudno było zauważyć, że pan Carlsen jest wstrząśnięty.
- Przyszła i zostawiła własne dziecko? Elise pokiwała głową.
- Czy pani nie była poważnie chora całkiem niedawno? Wydaje mi się, że słyszałem,
iż leżała pani w szpitalu bez przytomności przez parę tygodni.
- Owszem, ale już się dobrze czuję. Żal mi tego chłopczyka, jest miły i grzeczny, no i
jest przecież synem Emanuela. Bez mojej pensji na pewno sobie nie poradzimy. A jeśli nie
przyjmą go do żłobka, nie mamy nikogo, kto mógłby się nim zająć, gdy jesteśmy w pracy.
Pan Carlsen kręcił głową z niedowierzaniem.
- Nigdy nie słyszałem czegoś podobnego. Co za człowiek z tej Signe? Ona nie może
być całkiem normalna.
Elise zrozumiała, że pan Carlsen nie miał pojęcia o tym, co się stało, i nie wiedział,
gdzie się podziała Signe. Szkoda, że Elise zapomniała, że Karolinę miała wyjechać,
niepotrzebnie tu przyszła. Podniosła się z miejsca.
- Muszę wracać do domu. Chłopcy powinni odrobić lekcje, a ja ledwie zajrzałam do
domu po powrocie z pracy.
Pan Carlsen kichnął i znów wyjął chustkę do nosa.
- Coraz bardziej mi pani imponuje, pani Ringstad. Pomyśleć, że dostała pani pracę w
kantorze majstra Paulsena, choć nie skończyła pani szkoły handlowej. To wprost nie do
wiary, zwłaszcza teraz, gdy jest takie bezrobocie. Umie pani pisać na maszynie?
- Nauczyłam się, gdy zaczęłam pracę w kantorze.
- A więc potrafi pani czytać i pisać? Elise zarumieniła się ze wstydu.
- Skończyłam szkołę powszechną, panie Carlsen.
- Nie chciałem pani urazić, ale wielu robotników z trudem się podpisuje. W Danii
wyszła właśnie książka norweskiego autora. Opisuje w niej sytuację ludzi mieszkających nad
rzeką Aker. To podobno wstrząsająca lektura. W życiu nie powtórzyłbym tego, co robią te
kobiety wedle Eliasa Aasa. Słyszałem właśnie, że jakieś norweskie wydawnictwo rozważa
wydanie tej książki. Mam nadzieję, że nie myślą o tym poważnie. Proszę sobie tylko
wyobrazić, że pani córki sięgnęłyby po taką książkę. To mogłoby wypaczyć dusze młodych
dziewcząt.
Elise poczuła, jak przeszywają ją zimne i gorące dreszcze na przemian. Mruknęła coś
pod nosem, obróciła się i ruszyła w stronę drzwi.
- Przepraszam, że zakłóciłam panu spokój, panie Carlsen. Proszę pozdrowić ode mnie
małżonkę.
Carlsen wstał i ruszył za nią.
- Czy nie mogłaby pani zajrzeć kiedyś do nas razem z Emanuelem? Dawno go nie
widzieliśmy, a traktowaliśmy go niemal jak syna, gdy u nas mieszkał.
- Powiem mu o tym, ale trudno nam wychodzić z domu, zostawiając dzieci.
- A może ta miła sąsiadka zechciałaby z nimi zostać któregoś wieczoru. Moja żona
bardzo by się ucieszyła z państwa wizyty, jestem o tym przekonany.
Elise wcale nie była tego taka pewna, ale podziękowała grzecznie i pożegnała się.
Gdy zeszła po schodach, na dworze było całkiem ciemno i znacznie chłodniej niż
przedtem. Zadrżała i otuliła się mocniej szalem, a w uszach wciąż jej dźwięczały słowa
Carlsena. Czy nie mógłby przeczytać książki, zamiast słuchać ludzi, którzy wybierają z niej
tylko to, co im pasuje? Zamiast współczuć biednym dziewczętom, które musiały wyjść na
ulicę, żeby przeżyć, potępiają ich niemoralne życie. Nikt nie wspomina o mężczyznach,
którzy wykorzystują trudną sytuację tych dziewcząt, nikt nie mówi o skandalicznych
warunkach, w jakich mieszkają robotnicy nad rzeką.
„To mogłoby wypaczyć dusze młodych dziewcząt”. Łzy napłynęły jej do oczu. A co z
duszami Oline, Othilie i Mathilde? Czy ktoś zadał sobie pytanie, co się z nimi stało?
Pocieszające było tylko to, że Carlsen nie miał wątpliwości, że autorem książki jest
mężczyzna. Elise z niecierpliwością czekała na ukazanie się książki w Norwegii, choć
obawiała się krytycznych recenzji. Napisała tę książkę, żeby ją czytano, powinna więc mieć
nadzieję, że będą i tacy, którzy zrozumieją tragedie, które stanowią jej osnowę, będą
wstrząśnięci tym, co się stało, i zapragną coś z tym zrobić. A przynajmniej zdobędą się na
odwagę, by szczerze powiedzieć, co myślą.
Oby tylko ani majster, ani panna Johannessen nie domyślili się, kim w rzeczywistości
jest Elias Aas! Panna Johannessen na pewno nie chciałaby z nią wówczas pracować, więc
Paulsen byłby zmuszony wręczyć jej wypowiedzenie.
Elise westchnęła ciężko. Trudności zaczynały się piętrzyć wokół niej.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Gdy skręciła w Hammergaten, zorientowała się, że matka i Asbjorn już przyszli. Z
komina leciało więcej dymu niż zwykle, a rozświetlone okna wskazywały na to, że Emanuel
zapalił obie parafinowe lampy w salonie, a może i kilka świec. Cieszyła się, że zobaczy
matkę, ale też trochę się niepokoiła. Trudno przewidzieć reakcję matki. Od kiedy zapadła na
suchoty, o wiele szybciej się denerwowała albo wybuchała płaczem. W kuchennych drzwiach
czekał na nią Kristian.
- Gdzie byłaś?
- U Carlsenów. Matka i Asbjern już przyszli? Chłopiec przytaknął.
- Pytałaś o Signe?
- Tak, ale oni nic o niej nie wiedzą. Karolinę wyjechała, pan Carlsen był sam w domu.
- Wyjechała? Co masz na myśli?
- Carlsen się zdenerwował, gdy odkrył jej kłamstwa, i postanowił wysłać ją gdzieś,
gdzie ktoś ją wychowa. Nie mówił dokąd. Może do internatu dla panien, w którym ktoś ich
ciągle pilnuje.
Kristian spojrzał ze zdumieniem na siostrę.
- To coś w rodzaju poprawczaka? Elise się uśmiechnęła.
- Nie sądzę, by ktoś kazał im tam pracować. To raczej dom dla panien z dobrych
domów, miejsce, w którym uczą się konwersacji i dobrych manier.
Powiesiła szal na kołku w kuchni i weszła do salonu. Matka, Asbjorn i Emanuel
siedzieli przy stole. Dzieci nie było widać.
Elise przywitała się z matką i jej mężem, po czym zapytała Emanuela:
- Gdzie dzieci?
- Posłałem je do sypialni. Peder i Evert ich pilnują.
- Zjedli coś? Emanuel pokręcił głową.
- Goście przyszli.
- Ależ Elise! - roześmiała się matka. - Chyba nie oczekujesz, że twój mąż będzie
gotował dzieciom?
Elise uśmiechnęła się.
- Przepraszam, że przyszłam tak późno. Kristian uprzedził nas, że dziś przyjdziecie,
ale musiałam wybrać się do Carlsenów, żeby się dowiedzieć, gdzie jest Signe. - Spojrzała na
Emanuela. - Niepotrzebnie tam poszłam. Karolinę wyjechała, Carlsen był sam w domu. I nic
nie wiedział.
- Słyszeliśmy już tę straszną nowinę - wtrącił Asbjorn. - Uważam, że powinniście
pójść na policję. Nie może być tak, że matka zostawia dziecko i znika. Znajdzie się zapewne
jakiś sierociniec, który go przyjmie. Rodzice Signe powinni łożyć na jego utrzymanie. Skoro
wychowali córkę na lekkomyślną i nieodpowiedzialną kobietę, to powinni ponieść
konsekwencje.
Elise spostrzegła, że matka zrobiła dziwną minę, spuściła wzrok i milczała. Elise
zdziwiła się, bo spodziewała się, że to przede wszystkim ona będzie miała coś do
powiedzenia.
Zamiast odpowiedzieć, zwróciła się do Emanuela.
- Mógłbyś nastawić kawę, a ja przygotuję kolację dla dzieci?
Zauważyła, że na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz, Emanuel był blady i sprawiał
wrażenie jeszcze bardziej zmęczonego niż zwykle, może miał jeden z gorszych dni.
- Nie ma pośpiechu z tą kawą - zareagował Asbjorn. - Możemy tu posiedzieć i
porozmawiać z Emanuelem, póki nie będziesz gotowa.
Matka pokiwała głową.
- Nie śpiesz się. Mamy czas. Pani Muus została z Anne Sofie i mają położyć do łóżka.
Emanuel uśmiechnął się z wdzięcznością i nie ruszył się z miejsca. Najwyraźniej nie
czuł się najlepiej.
Minęło trochę czasu, nim Elise ugotowała kaszę, zmieniła pieluchy całej trójce,
nakarmiła ich i położyła do łóżka. Hugo już dawno powinien nauczyć się korzystać z
nocnika, ale ani Hilda, ani siostry ze żłobka mu w tym nie pomogły. Kristian zaproponował,
że pomoże Pederowi w lekcjach. Evert poradził sobie sam.
Poczuła się zmęczona, gdy się wreszcie ze wszystkim uporała. Miała zamiar usmażyć
placki z okazji wizyty matki i Asbjorna, ale wszystko się tak opóźniło, że nie była pewna, czy
posiedzą wystarczająco długo.
W tej samej chwili usłyszała czyjeś kroki w salonie i ze zdumieniem zobaczyła, że do
kuchni wchodzi matka.
- Pomyślałam, że mogłabym ci w czymś pomóc.
Elise zdziwiła się. Już dawno nie słyszała takich słów z ust matki. Szkoda, że nie
zaproponowała tego wcześniej.
- Macie czas, żeby zostać na placki, które właśnie chcę usmażyć?
- Asbjorn zamówił woźnicę Karlsena na dziewiątą, ale jeśli ci pomogę, powinniśmy
zdążyć. Wezmę kubki i nakryję do stołu, podczas gdy ty będziesz smażyć.
Elise postawiła czym prędzej patelnię na ogniu.
- Elise...? - W głosie matki pojawiła się nuta niepewności. Elise spojrzała na nią.
- Coś się stało?
- Chciałam tu przyjść dziś z pewnego powodu, ale... ale wszystko się inaczej
ułożyło... - Była dziwnie onieśmielona. - Bardzo rzadko ze sobą rozmawiamy.
Elise pokiwała głową.
- Oboje z Emanuelem wybieraliśmy się wczoraj z chłopcami do Kjelsas, ale Emanuel
gorzej się poczuł. Nie starcza nam czasu na wszystko, co muszę zrobić od rana do wieczora,
więc w niedziele nadrabiam zaległości. Od czasu, gdy wyszłam ze szpitala, wychodziliśmy z
Emanuelem codziennie na krótki spacer, żebym ćwiczyła nogi, ale nigdy nie zaszliśmy aż tak
daleko.
Matka machnęła ręką.
- Nie krytykuję ciebie, to ja powinnam coś zrobić. Ani razu nie odwiedziłam cię w
szpitalu, gdy byłaś chora. Naprawdę nie miałam siły. - Zawahała się trochę, nim zaczęła
mówić dalej. - W ciągu ostatnich miesięcy sporo myślałam. Strasznie przeżyłam utratę
dziecka, długo nie mogłam dojść do siebie. - Znów umilkła, jakby szukała właściwego słowa.
- Pewnie nie będę już mogła mieć dzieci i może tak będzie najlepiej. Doktor powiedział, że
dzieci starych matek często rodzą się chore.
Elise pokiwała głową, też o tym słyszała.
- Masz przecież nas, mamo. I Anne Sofie. Nie wszyscy mają tyle szczęścia, by
widzieć, jak dorasta czwórka ich dzieci.
- O tym właśnie chciałam z tobą porozmawiać. Teraz rozumiem, jaką byłam egoistką.
Gdy poznałam Asbjorna, zawiodłam was. Nie wiem, co się ze mną stało, to chyba była
reakcja na to, że śmierć mi zajrzała w oczy, i na wszystkie problemy z twoim ojcem. Gdy
spotkałam Asbjorna, poczułam się znów młodo, los znów się do mnie uśmiechnął, wszystkie
troski prysły. Sama nie wiem, dlaczego musiałam was od siebie odsunąć, żeby zaznać
szczęścia, ale sądzę, że wiązało się to z suchotami, biedą i pijaństwem ojca. Wasza obecność
przypominała mi o piekle, przez które przeszłam. A nie miałam siły o tym myśleć, musiałam
przed tym uciec. - Zamilkła i zaczęła krążyć po kuchni, podczas gdy Elise wlała ciasto na
patelnię. - Gdy się wczoraj dowiedziałam o Signe, ogarnęła mnie wściekłość ze względu na
ciebie i na Emanuela. Ale po chwili się zawstydziłam. Przecież ja zrobiłam to samo!
Zostawiłam ci chłopców, nie pytając, czy tego chcesz i czy temu podołasz, i poszłam w swoją
stronę. Jak mogę potępiać kogoś, skoro sama nie byłam lepsza? Nagle spojrzałam na siebie
cudzymi oczami i nie pokrzepiło mnie wcale to, co zobaczyłam. Całą noc nie spałam, nękana
tymi myślami. Jaką ja byłam matką, skoro opuściłam własne dzieci? Ty i Hilda byłyście już
dorosłe i potrafiłyście radzić sobie same, ale Peder i Kristian - nie. Zwłaszcza Peder, który
miał w dodatku kłopoty w szkole. Wprawdzie gdy zwróciłaś mi uwagę, że chłopcy mnie
potrzebują, zaczęłam pomagać Pederowi w czytaniu, ale zrobiłam to po to, by uniknąć
krytyki, wcale nie rozumiejąc, jak bardzo was zawiodłam. Dziś w nocy myślałam o tym, co
przeszłaś. Najpierw zostałaś zgwałcona, potem okazało się, że jesteś w ciąży, a jeszcze
później spotkał cię zawód ze strony Emanuela i jego rodziców. Przez cały czas harowałaś,
żeby związać koniec z końcem, a ja zrzuciłam na ciebie ciężar utrzymania braci. I nigdy nie
narzekałaś, nigdy nie powiedziałaś, że chciałabyś uciec od tego wszystkiego. Wzięłaś na
siebie odpowiedzialność, którą ja powinnam dźwigać. Może nawet wyszłaś za mąż... -
urwała. - Chciałam powiedzieć... jesteś taka odpowiedzialna i masz tyle osób, którymi musisz
się opiekować. Mam nadzieję, że nie będziesz musiała zajmować się jeszcze synem tej Signe.
- On nie jest tylko synem Signe, jest także synem Emanuela. Elise nie zdobyła się na
to, by podziękować za te wyznania, ale ucieszyła się, że matka wreszcie przejrzała.
Dopowiedziała także w duchu zdanie, którego matka nie dokończyła. „Może nawet wyszłaś
za mąż z powodu trudnej sytuacji, w jakiej się znalazłaś”. Czyżby matka wreszcie
zrozumiała?
Ale co to da? Przysięgała wierność Emanuelowi i choć on wiedział doskonale, że
Elise nie kocha go w taki sposób, w jaki on kocha ją, przysięga będzie ją obowiązywać do
końca życia.
- Filiżanki znajdziesz w szafce w salonie. Placki będą zaraz gotowe.
Matka spojrzała na córkę.
- Czy potrafisz mi wybaczyć? Elise popatrzyła jej w oczy.
- Już ci wybaczyłam, mamo. Byłaś poważnie chora, los nie szczędził ci przeciwności.
Zasłużyłaś na trochę dobrych dni.
Oczy matki się zaszkliły.
- Dziękuję ci, Elise.
Odwróciła się i wróciła do salonu znacznie lżejszym krokiem.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Signe się nie pojawiła.
Elise miała naprawdę nadzieję, że nagle ujrzy ją w drzwiach, ale najwyraźniej
Emanuel znał ją lepiej.
Trudno pojąć, że można podrzucić komuś swoje dziecko, jakby to była paczka.
Gdyby zrobiła to z nędzy, można by to jakoś zrozumieć, ale Signe odepchnęła go, bo się
zakochała i wolała mężczyznę od swojego dziecka.
Elise przytuliła Sebastiana i pogłaskała go po główce. Opuszczony przez matkę, syn
ojca, który też wolałby nic o nim nie wiedzieć. Niechciane dziecko.
- Dlaczego pieścisz Sebastiana?
Nie zauważyła, że Peder się im przygląda.
- Bo mi go żal. Pomyśl, że rodzona matka go opuściła.
- Moja też mnie opuściła.
Elise zdrętwiała. Czy Peder słyszał jej rozmowę z matką?
- Owszem, ale ty miałeś mnie. Poza tym matka była chora i nie miała siły się wami
zajmować. No i byłeś dużo starszy niż Sebastian.
Peder nic nie powiedział.
Elise posadziła małego na podłodze i dała mu jakąś zabawkę.
- Wiesz co, Peder? Gdy matka była tu w poniedziałek, prosiła, żebym jej wybaczyła,
że tak nas zawiodła. Była tak wycieńczona po chorobie i po tych wszystkich trudnych latach
z ojcem, że nie miała już więcej siły. Wiedziała, że ja się wami zajmę, i doszła do wniosku,
że zrobię to lepiej niż ona. Dopiero teraz zrozumiała, że źle postąpiła. I bardzo jej z tym
ciężko. Peder spojrzał na siostrę wielkimi oczami.
- Mówiła, że żałuje? Elise pokiwała głową.
- Ale nie powiedziała chyba, że się mamy do niej przeprowadzić?
- Nie, sądzę, że nie miałaby na to siły. Chłopiec odetchnął z ulgą.
- To dobrze.
I zaraz zrozumiał, że może nie powinien tego mówić.
- Nie mów jej tego, ale wiesz, ona jest taka, no, stara i nie śmieje się tak jak ty. I
pewnie nie umie robić takich dobrych placków.
Elise uścisnęła brata.
- Nic dziwnego, że tak to odczuwasz, Peder. Matkowałam ci, od kiedy mama zapadła
na suchoty, zdążyłeś już prawie zapomnieć, że kiedyś była twoją matką.
Pokiwał głową z uroczystą miną.
- No widzisz. Właśnie tak jest.
- Proponuję więc, żeby wszystko zostało po staremu. Ja będę na niby twoją mamą, a
gdy odwiedzisz matkę w Kjelsás, ona będzie twoją mamą. I nie będziemy myśleć o tym, że
nas opuściła. Rozumiemy, dlaczego to zrobiła. To zupełnie coś innego niż to, co uczyniła
Signe. Sebastian ma dużo gorzej niż my.
Peder znów przytaknął.
- Będę się starał pomagać. Jak tylko przyniosę drew, to go nakarmię tak, żebyś mogła
pisać tę swoją nową książkę.
W tej samej chwili do kuchni weszli Evert i Kristian. Peder obrócił się w ich stronę.
- Powiedziałem właśnie, że Elise będzie mogła popracować sobie w spokoju -
oświadczył uroczyście, jakby był dorosły. - Ja się zajmę Sebastianem, Evert - Hugo, a
Kristian - Jensine. Nakarmimy ich, a jeśli któreś narobiło w majtki, to też sobie poradzimy.
Chwycił wiadro i pobiegł do drzwi.
Elise wzięła ich za słowo. Nie przypuszczała wprawdzie, że uda jej się
skoncentrować, ale propozycja chłopców tak ją wzruszyła, że postanowiła spróbować. Poza
tym Peder powiedział coś bardzo ważnego. Jeśli ma poradzić sobie ze wszystkimi dziećmi,
pracą biurową i pisaniem, powinni jej pomagać więcej niż przedtem. Może Peder nie
powinien jednak pracować po szkole. Zarabiał niewiele, a odrabianie lekcji zabierało mu
znacznie więcej czasu niż Kristianowi i Evertowi. Gdyby chłopcy kładli maluchy spać, Elise
mogłaby pisać po parę stron dziennie.
Postanowiła, że postara się napisać całą książkę, a nie krótkie opowiadania. Główna
bohaterka miała mieć na imię Thomasine, tak samo brzmiał na razie tytuł książki. Książka
miała być poświęcona losom małżeństwa, w którym żona jest robotnicą w fabryce, a mąż
pracuje w kantorze. Przypomniała sobie artykuł, który widziała w jednym z nielicznych
numerów „Husmoderen”, które zdołała przeczytać. Nawet tego artykułu nie dokończyła.
Nosił tytuł Damy jako robotnice w fabryce i dotyczył kłopotów, na jakie niezamężne kobiety
napotykają, gdy szukają pracy. Wykształcono tyle nauczycielek, że zabrakło dla nich miejsc
pracy, tyle kobiet starało się o posadę w kantorze czy w sklepie, że pensje dramatycznie
spadły. Niektórym proponowano pięć koron miesięcznie za pilnowanie kantoru od ósmej
rano - do siódmej wieczorem! Elise nie bardzo wiedziała, co oznacza „pilnowanie kantoru”.
W każdym razie te kobiety musiały co rano szorować podłogi. Gdzie indziej można było
dostać piętnaście koron miesięcznie za posadę w kantorze, ale tylko wtedy, gdy się skończyło
gimnazjum handlowe! Zdarzało się, że ktoś dostawał aż trzydzieści koron miesięcznie po
wielu latach pracy, ale wówczas musiał harować od ósmej rano do dziesiątej wieczór.
Powodem tak niskich płac było to, że tak wiele dziewcząt uważało, iż to wstyd być służącą, i
kończyło kursy rachunkowe oraz maszynopisania, a potem przyjmowało nisko płatną pracę w
nadziei, że pensja wzrośnie. Ale pracodawcy dochodzili najczęściej do wniosku, że nie stać
ich na wyższe płace, wystawiali dziewczętom piękne referencje i musiały szukać szczęścia
gdzie indziej. Wiele z nich szukało pracy całymi latami! Jeśli kobieta nie ma żadnych zna-
jomości, nie ma szans na dobrą posadę, nawet jeśli jest dobrze wykształcona. Z mężczyznami
jest oczywiście zupełnie inaczej. A poza tym lepiej zarabiają.
Podczas lektury tego artykułu Elise uświadomiła sobie, że szczęście jej dopisało, gdy
zatrudnił ją majster Paulsen. Prawdopodobnie nic by z tego nie wyszło, gdyby nie była siostrą
Hildy.
W artykule opisany został także los dziewczyny, która godziła się na głodową pensję i
ciągle musiała szukać nowej pracy, coraz bardziej zrozpaczona. Nosiła coraz bardziej
zniszczone ubrania i nie mogła sobie pozwolić na nowe. I albo zachorowała z niedożywienia,
albo w nieco mniej godziwy sposób skorzystała z pomocy, która pozwoliła jej przetrwać.
Elise zastanawiała się, co to za „mniej godziwy” sposób.
Autor artykułu twierdził, że te dziewczęta powinny raczej zostać robotnicami w
fabryce. Żałować trzeba nie robotnic, ale tych młodych pracujących w kantorach dam, które
nie mają swoich domów. Autor dodał tylko, że nie poleca wielkich fabryk, ale nieduże, te,
które produkują torby, trykoty, pudełka. W takich fabrykach kobiety zajmują nawet
kierownicze stanowiska, choć to się rzadko zdarza. Zdaniem autora jednak za pięćdziesiąt lat
będzie mnóstwo kierowniczek i inspektorek, które zaczęły pracę jako zwykłe robotnice.
Elise ucieszyła się, że nie naruszy reguł prawdopodobieństwa, jeśli uczyni robotnicę
główną bohaterką swojej książki i żoną kancelisty. Torkild mówił, że powinna pisać o czymś,
co zna z autopsji, wówczas jej historia będzie bardziej wiarygodna.
Elise znalazła właściwą gazetę, żeby przeczytać artykuł, nim zabierze się do pisania.
Anonimowy czytelnik pytał, dlaczego wykształcone kobiety mają odbierać chleb tym, które
tego najbardziej potrzebują, i dowiedział się, że, o dziwo, brakuje zdolnych robotnic i trzeba
je sprowadzać aż ze Szwecji. Jest znacznie więcej bezrobotnych mężczyzn niż kobiet. „Poza
tym żyjemy w czasach, w których obowiązuje konkurencja, i w walce o przetrwanie musimy
sięgać po te możliwości, dzięki którym można zarobić tak, by przeżyć”, przeczytała na
koniec Elise.
Postanowiła, że w swojej książce opowie o nierównym podziale pracy w domu
podobnym do jej własnego. Wiedziała, że Emanuel nie jest temu winien, że jest po prostu
dzieckiem swoich czasów i swojego środowiska. Wszelkie kobiece zajęcia traktował jak
hańbę, plamę na honorze. Ludzie pokroju Emanuela przyzwyczaili się do służących,
kucharzy, nianiek i uważali za całkiem naturalne, że ktoś im czyści buty, podaje jedzenie,
krochmali i prasuje koszule i kołnierzyki. Ale mając pracującą poza domem żonę i za mało
pieniędzy, żeby wynająć kogoś do pomocy, znalazł się w całkiem innej sytuacji. Problem w
tym, by to dotarło do tego rodzaju mężczyzn. Emanuel nie był złym człowiekiem, kochał ją i
wcale nie chciał, by się zapracowywała na śmierć, ale nie umiał znaleźć żadnego
rozwiązania. Nie przyszło mu do głowy, że sam się musi zmienić, żeby wszystko się jakoś
ułożyło.
Pisanie szło jej znacznie lepiej, niż przypuszczała. Gdy chłopcy zeszli do salonu, żeby
powiedzieć jej dobranoc, miała już trzy strony. Emanuel poszedł do Schwenckego. Elise
miała więc cały salon dla siebie, nikt jej nie przeszkadzał.
- Tu są moje anioły! - Uśmiechnęła się do chłopców. - Trudno było uspokoić
maluchy?
Wszyscy pokręcili głowami.
- Peder i ja odmówiliśmy wieczorny pacierz, ale Kristian nie chciał - oświadczył z
dumą Evert. - Peder się trochę pomylił, ale maluchy chyba tego nie zauważyły. Czy to nie
jest tak, Elise: „Już zamykam swoje oczy, mój ojcze niebieski, zachowaj mnie od grzechu, od
bólu i od niebezpieczeństw, niech strzeże mnie mój anioł stróż, który dziś mi towarzyszył.
Amen”.
Elise pokiwała głową.
- Doskonale, Evert. A co ty powiedziałeś, Peder?
- „Już zamyka ojciec oczy”, bo wyobraziłem sobie, że on leży w rajskim łóżku nad
niebem pełnym gwiazd. I chrapie tak, że anioły podskakują.
Wybuchnęła śmiechem, ale szybko się opanowała.
- Nie powinniśmy żartować w ten sposób. Peder się obraził.
- Wcale nie żartowałem. Zawsze tak mówię i robi mi się wtedy weselej. Myślę, że on
taki jest. Poczekaj tylko, Elise, sama zobaczysz.
Wzruszenie ścisnęło ją za gardło. Przełknęła ślinę i uśmiechnęła się do wszystkich.
- Bardzo wam dziękuję za pomoc. Gdybyście codziennie kładli maluchy spać,
mogłabym pisać i może zarobiłabym tyle, że Peder nie musiałby pracować po szkole. Wiecie
przecież, że on potrzebuje więcej czasu na odrabianie lekcji niż wy.
Kristian pokiwał głową.
- Myślę, że powinien od razu przestać. Nauczyciel powiedział, że jeśli nie zacznie się
więcej uczyć, to zostanie na drugi rok.
Elise spojrzała na Pedera z przerażeniem.
- Nic mi nie mówiłeś. Myślałam, że czytanie idzie ci coraz lepiej, Peder.
- Bo idzie. Tylko ten nauczyciel nie wie, jak czytałem w tamtym roku. Ale
wymyśliłem coś, co mi pomoże. Odkryłem coś dziwnego. Któregoś dnia byłem taki
zmęczony, że podparłem głowę jedną ręką. I zauważyłem, że znacznie gorzej widzę, bo za-
słoniłem sobie jedno oko. To znaczy, że jedno oko mi się zepsuło albo od początku było
zepsute. Jeśli będę tak robił codziennie, to to głupie oko będzie musiało się skoncentrować.
Więc chyba nie długo zacznę czytać tak szybko jak Evert.
Elise spojrzała na brata ze zdziwieniem.
- To brzmi całkiem rozsądnie. Popróbuj przez parę dni, czy to ci jakoś pomaga.
Jestem pewna, że coś jest nie tak z twoimi oczami, a nie z twoją głową. Zupełnie nie
rozumiem, dlaczego okulista nie odkrył, że widzisz gorzej na jedno oko. Ale teraz musicie
już iść spać. Jutro wcześnie wstajecie.
Następnego dnia, gdy Elise wróciła z kantoru, czekał na nią list. Na kopercie
zauważyła pieczątkę „Grondahl & Son”. Czy to nie jest nazwa wydawnictwa? Serce jej
mocniej zabiło. Nie wysyłała rękopisu do tego wydawnictwa, mogli go co najwyżej dostać od
Waldemara Rolfsena, duńskiego redaktora. Posadziła Hugo i Sebastiana na podłodze w
kuchni - ani chłopców, ani Emanuela nie było jeszcze w domu - i pobiegła do salonu, żeby
mieć chwilę spokoju, gdy będzie otwierać list.
Dłonie jej drżały, gdy rozerwała kopertę i zaczęła czytać.
Droga Pani,
dostałem od mego duńskiego przyjaciela i kolegi po fachu, pana Waldemara Rolfsena,
duńskie wydanie Pani książki, zatytułowanej „Zranione skrzydło”. Po norweska będzie nosiła
tytuł „Podcięte skrzydła”. Ktoś, komu podcięto skrzydła, nie radzi sobie w życiu. To obraz,
który pasuje do smutnych losów, o których opowiada Pani książka.
Jak Pani zapewne wiadomo, nasze wydawnictwo ma długą tradycję. Zostało założone
już w 1811 roku przez Christophera Gnndahla, przyjaciela Hansa Nielsena Hauge.
Christopher Grendahl drukował dokumenty dla zgromadzenia parlamentarnego w Eidsvoll w
1814 roku, a później wydawał Biblię i pisma religijne. Ma także wyłączność na druk ustaw i
innych oficjalnych dokumentów. Jak Pani widzi, jesteśmy renomowanym wydawnictwem.
Christopher Grendahl jako pierwszy zastosował maszynę parową w drukarni.
Zbiór opowiadań, które Pani napisała, prawdziwie mną wstrząsnął. Miałem
wątpliwości, czy powinniśmy wydać go w Kristianii, gdzie niewątpliwie wywoła skandal.
Rozważywszy jednak sprawę gruntownie, doszedłem do wniosku, że książka niesie tak ważne
przesłanie, że nie powinniśmy brać pod u agę tego rodzaju przeciwwskazań. Wierzę, że pisze
pani prawdę. Jeśli ktoś kiedykolwiek ma zrobić coś dobrego dla tych nieszczęsnych ludzi,
którzy żyją w takiej nędzy fizycznej i duchowej, ludzie muszą wreszcie poznać tę prawdę.
Dlatego zwracam się do Pani o pozwolenie na wydanie książki w Norwegii. Jeśli znajdzie
Pani czas, by zajrzeć w dogodnym dla Pani terminie do mojego biura, omówimy wysokość
honorarium i inne praktyczne sprawy.
Z poważaniem Benedict Guldberg
Z kuchni dobiegał przeraźliwy wrzask, prawdopodobnie dzieci krzyczały już od
dawna, ale nikt ich nie usłyszał. Elise wbiegła do kuchni i znalazła Sebastiana leżącego pod
taboretem, który zapewne na siebie przewrócił. Hugo siedział obok i krzyczał równie głośno.
Podniosła pośpiesznie taboret i wzięła Sebastiana na ręce. Nie miał na ciele żadnych śladów,
pewnie się tylko przestraszył. Podmuchała mu w czoło i powiedziała parę ciepłych słów. W
tej samej chwili otworzyły się drzwi i do kuchni wszedł Emanuel z Jensine na rękach.
- Co się stało? - zaniepokoił się.
Hugo przestał już płakać i powrócił do zabawy.
- Upadł i uderzył się, ale nie widzę żadnych śladów. A jak ty się czujesz?
Rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie.
- Nic mi nie dolega. Zdarzyło się coś nowego? Domyśliła się, że chodzi mu o Signe,
więc pokręciła głową.
- Nic poza tym, że moja książka została przyjęta do druku. Starała się powiedzieć to
całkiem zwyczajnie, wiedziała, że Emanuel i tak zareaguje. Otworzył szeroko oczy.
- Tu, w Norwegii?
- W wydawnictwie Grondahl & Son. List leży na stole w salonie.
Pobiegł do salonu z Jensine na rękach. Elise nie spodziewała się, że nowina aż tak go
ożywi.
Posadziła Sebastiana na podłodze i rozpaliła w piecu kuchennym. Dopiero teraz
zauważyła, że w domu zrobiło się strasznie zimno. Szukając płatków owsianych i rondla na
mleko, żeby przygotować kolację, nasłuchiwała odgłosów dochodzących z salonu. Wcale nie
była pewna, że Emanuela ucieszy ta wiadomość. Choć ucieszył się z honorarium, które miała
dostać pod koniec października, i wspomniał nawet o tym, że mógłby kupić sobie stolik na
fajki, obawiał się krytyki i skandalu. Podejrzewał, że Elise nie ma dość siły, by znieść
krytyczne recenzje i oburzenie czytelników. A może bał się, że krytyka jego także dosięgnie.
Usłyszała, że wraca do kuchni. Stanęła tyłem i udawała, że jest bardzo zajęta
gotowaniem. Dlaczego on nic nie mówi? Może jest zły?
- Moje gratulacje, Elise. Jestem pełen podziwu. Obróciła się do niego bokiem.
- Naprawdę? Bałam się, że nie będziesz zadowolony. Ze spodziewanej krytyki i tego,
co teraz nastąpi.
- O ile tylko zadbasz, by nikt nie wiedział, kto się kryje za pseudonimem, nie mamy
żadnych powodów do obaw. Będziesz musiała znieść oburzenie recenzentów, może nawet
jakieś szyderstwa i kpiny, ale możesz albo przestać czytać recenzje, albo uznać, że źródłem
takiej reakcji jest niewiedza. To oni nic nie rozumieją i cierpią na krótkowzroczność, nie ty.
Musisz tylko przekonać Pedera, że sam sobie zaszkodzi, jeśli komuś powie, że ty jesteś
Eliasem Aas. Ten chłopak nie potrafi trzymać języka za zębami.
Elise pokiwała głową.
- Porozmawiam z nim poważnie. Sytuacja będzie całkiem inna, jeśli książka ukaże się
w Norwegii.
Dreszczyk podniecenia przeszedł jej po plecach. Pomyśleć, że jej książka ukaże się
także w Norwegii! Że zobaczy ją w księgarniach, obok książek wielkich autorów! To nie do
wiary!
Emanuel się uśmiechnął.
- Musimy to uczcić! Pójdę do Paula Georga i kupię butelkę wina agrestowego. Ona
zna pewną panią w Asker, która właśnie dostała nagrodę za najlepsze wino agrestowe. Ona
robi także wino z białych porzeczek. Paul Georg kupuje od niej całą skrzynkę tego trunku i
bierze za butelkę dwa razy tyle.
- Czy to jest legalne?
- Nie wiem. On się chyba o to w ogóle nie martwi. Elise zmarszczyła brwi.
- Myślałam, że Schwencke jest uczciwym człowiekiem.
- Bo jest. Działa w dobrej wierze, ale jest w gorącej wodzie kąpany i nie ma czasu
sprawdzać, co jest dozwolone.
- Uważaj, żebyś nie wpadł w tarapaty. Uśmiechnął się i pocałował ją w policzek.
- Nie zamierzam jeszcze zaczynać działalności handlowej. Najpierw muszę otworzyć
jakiś sklepik.
Poczekali, aż wszystkie dzieci będą w łóżkach. Wtedy Emanuel otworzył butelkę
wina i napełnił dwa kieliszki. Podał jej jeden, uniósł drugi i powiedział uroczyście:
- Za zdrowie naszej nowej, wielkiej pisarki. Elise się roześmiała.
- Mógłbyś pominąć słowo „wielkiej”, ale bardzo się cieszę, że chcesz to uczcić razem
ze mną.
- Jakżebym mógł nie chcieć. Jestem z ciebie dumny, Elise. Kto by przypuścił, że
zajdziesz aż tak daleko? Nie zrozum mnie źle. Nigdy nie miałem wątpliwości, że jesteś
utalentowana, ale nie miałaś najlepszych warunków.
- Jestem ogromnie wdzięczna twemu ojcu, bo to on podsunął mi tę myśl. A także
wam wszystkim, bo mnie wspieraliście i pomagaliście uwierzyć, że dam sobie radę. - Elise
nie była wcale pewna, że Emanuel tak bardzo ją wspierał, ale cieszyła się, że może to
powiedzieć. Emanuel także potrzebuje pochwał. Wiedziała, że życzy jej jak najlepiej, ale jest
znacznie ostrożniejszy niż inni.
Podniosła kieliszek do ust, wino było słodkie i dobre.
- Mmm. Nic lepszego nie miałam nigdy w ustach.
- Powinnaś spróbować jego wina z białych porzeczek, jest jeszcze lepsze, ale nie miał
już niestety ani jednej butelki. Jutro wybierze się do Asker, żeby kupić cały zapas, jaki ma ta
pani. Nie mam pojęcia, w jaki sposób przywiezie to wszystko do domu. Nie może przecież
pożyczyć konia i wozu na cały dzień.
Emanuel opróżnił swój kieliszek i dolał sobie wina. Elise sączyła kosztowny trunek
powoli, delektując się każdym łykiem. Emanuel usiadł po drugiej stronie stołu.
- Kupił złoty pierścionek pannie Tynaes, podejrzewam, że szykują się do ślubu. -
Spojrzał na Elise. - Może nas zaproszą? - Ta myśl wyraźnie podniosła go na duchu. - Byłoby
miło pójść na prawdziwe przyjęcie, wieki całe nigdzie nie byliśmy.
Elise pomyślała z nadzieją, że nie zostaną zaproszeni, bo w co miałaby się ubrać?
Gdy Emanuel wypił drugi kieliszek i nalał sobie następny, Elise otworzyła usta, by
zaprotestować. Byłoby miło, gdyby schowali resztę wina i poczęstowali nim matkę i
Asbjorna podczas następnej wizyty. Albo Annę i Torkilda. A może pewnego dnia pojawi się
u nich nagle redaktor z wydawnictwa Grondahl & Son, jak kiedyś duński redaktor. Ale nic
nie powiedziała. Cieszyła się, że widzi go znów w dobrym humorze, nie chciała psuć mu
nastroju.
- Słyszałaś o Angielce, która nazywa się Josephine Butler? - Emanuel zrobił się
bardzo wymowny. Inaczej niż zwykle. Przeważnie siedział z gazetą i wypowiadał zaledwie
kilka słów każdego wieczoru. - Interesowało ją to samo co ciebie, chciała zwrócić uwagę
ludzi na los najbardziej nieszczęśliwych kobiet, prostytutek. Czytałem w gazecie, że napisała
list do wpływowych mężczyzn, do arystokratów, duchownych, dziennikarzy, parla-
mentarzystów i innych. Z trzystu mężczyzn, do których skierowała swój list, tylko sześciu ją
wsparło, pozostali odpowiedzieli zdawkowo, że to nie jest stosowny temat. „Jakby sama o
tym nie wiedziała”, napisał autor artykułu. „Jej serce omal nie pękło z powodu tego ciężaru”.
- Mówisz o niej w czasie przeszłym. Czy ona już nie żyje?
- Zmarła w ubiegłym roku.
W tej samej chwili spostrzegł jeden z numerów „Husmoderen” na stole i chwycił go
skwapliwie.
- Chyba tutaj to czytałem. - Zaczął przerzucać strony. - Jest! Ona napisała jeszcze
kilka książek: Wołanie na pustyni, Godzina przed świtem, Wspomnienia z wielkiej wyprawy
krzyżowej. Posłuchaj tylko, co pisała: „Nasz główny obowiązek to znieść cały szereg
niesprawiedliwych, stronniczych, uciskających ludzi praw, które kują niewolnicze kajdany
niemoralności. Najważniejsze jednak to wpłynąć na morale mężczyzn, żądając od nich takiej
samej czystości, jakiej się oczekuje od kobiet”.
Elise zerknęła na niego ukradkiem. Wszystko wskazywało na to, że całkowicie
zgadza się z angielską pisarką, nie widzi tylko, że to jego własna postawa życiowa musi się
zmienić.
Emanuel odłożył gazetę.
- Wydaje mi się, że ona założyła narodowe stowarzyszenie kobiet, które postawiło
sobie za cel walkę z prostytucją. Z czasem do tego ruchu przyłączyło się wielu mężczyzn,
między innymi znane osobistości i parlamentarzyści, jak choćby James Stuart. Naraziła się
jednak na prześladowania i jej życie wiele razy znajdowało się w niebezpieczeństwie. Mimo
to kontynuowała działalność niczym niezrażona. Chciała zlikwidować prostytucję w całej
Europie.
Elise nie posiadała się ze zdumienia. Emanuel w tak ciepłych słowach mówił o tej
angielskiej pisarce i podziwiał jej działalność. Dlaczego zatem tak chłodno odnosił się do jej
książki, w której pisała przecież o tym samym? Wprawdzie ona podjęła ten sam temat w
całkiem inny sposób. Próbowała wczuć się w myśli ulicznic i opisać, jak one doświadczają
upodlenia, podczas gdy tamta Angielka wygłaszała mowy na spotkaniach i w stowarzy-
szeniach, a także działała na rzecz objęcia prostytucji prawnym zakazem. Były to dwie strony
tej samej sprawy. Dopiero gdy ludzie zrozumieją, co się naprawdę dzieje z tymi
nieszczęsnymi dziewczętami, zrodzi się nadzieja, że będzie można im pomóc.
- W czasopismach, które pożyczyłaś od pastorowej, jest wiele ciekawych artykułów -
ciągnął Emanuel, nalewając sobie czwarty kieliszek wina. - Powinnaś więcej czytać, Elise.
Wiedza to bardzo ważna sprawa. W „Husmoderen” znajdziesz artykuł o sztuce przemawiania
i o sztuce słuchania. Jeśli człowiek chce przemawiać mądrze i rozsądnie, powinien mieć
zmysł obserwacji, znać literaturę i ludzką naturę. Jesteś zbyt zajęta przyziemnymi sprawami,
by nauczyć się sztuki konwersacji. Jeśli staniesz się znana, może nawet sławna, będą cię
pytać o zdanie w różnych sprawach, a wtedy powinnaś umieć znaleźć mądrą odpowiedź.
Elise nie mogła się nie roześmiać.
- Skoro tak bardzo się boisz, że ktoś się dowie, kim jest Elias Aas, jak możesz mówić
o mojej przyszłej sławie? Poza tym kiedy mam czytać, skoro nie nadążam nawet z
cerowaniem skarpet?
Uśmiechnął się zwycięsko.
- Kiedy zacznę działalność handlową, wszystko się zmieni. Będziesz mogła rzucić
pracę w kantorze i zająć się pisaniem. Z czasem ty staniesz się sławna, a ja zacznę dużo
zarabiać.
Elise uradowała się na tę myśl. Gdyby tak mogła przez cały dzień siedzieć i pisać!
- Myślisz poważnie o tym, by zająć się handlem? Przytaknął z uśmiechem.
- Nie musiałbym wcale sprzedawać artykułów gospodarstwa domowego, mógłbym
sprzedawać wszystko. Kiedy odłożę trochę pieniędzy, przeprowadzę się do większego lokalu.
Zobaczysz, że kiedyś zostanę poważnym przedsiębiorcą. Paul Georg zaczął już szukać lokalu
w śródmieściu.
- On musi być bardzo utalentowany.
- Jest utalentowany. I nauczy mnie różnych chwytów. Poczekaj, Elise! Za rok albo
dwa nie będziemy siedzieli tu, w tym miniaturowym domku, będziemy mieszkać na
Oscarsgate albo w willi na Ljan, tam gdzie mieszkają hurtownicy.
Dała się porwać jego marzeniom i uśmiechnęła się radośnie.
- I zatrudnimy służącą, a ty będziesz miał swój własny pokój, w którym będziesz w
ciszy, z dala od dzieci palił swoje cygara.
- A ty będziesz miała swój gabinecik. To nie musi pozostać marzeniem, to może się
stać rzeczywistością, Elise. Za parę tygodni dostaniesz honorarium z Danii, a za parę dni
jakąś zaliczkę z norweskiego wydawnictwa. Książka wywoła skandal, więc ludzie będą ją
kupować. Wiesz przecież, że ludzie uwielbiają skandale. Będą ją kupować tylko dlatego, że
w gazetach napiszą, że jest nieprzyzwoita i niemoralna. Na pewno wiele osób postara się
kupić tę książkę potajemnie, będą na przykład prosić kogoś o to, by poszedł do księgarni, ale
założę się, że co drugi pan domu w najlepszych dzielnicach będzie miał tę książkę w
szufladzie biurka i będzie ją wyjmował, gdy jego żona wybierze się do teatru albo na
popołudniową herbatkę. Rozczarują się może trochę, gdy się zorientują, że nie opisałaś ze
szczegółami tego, co się dzieje w mrocznych zaułkach Lakkegata, ale myślę, że napisałaś
wystarczająco dużo, by podsycić ich ciekawość.
Elise poczuła, jak uśmiech gaśnie jej na ustach.
- W takim razie nie zrozumieją tego, co chciałam przekazać.
- Oj, tak. Jestem pewien, że z czasem dotrze do nich twoje przesłanie. Na zdrowie,
Elise! Za twój sukces i naszą przyszłość!
Uniósł kieliszek i opróżnił go. Potem pochylił się nad stołem. Oczy miał zamglone.
- Jesteś najpiękniejszą, najsłodszą, najcudowniejszą kobietą na świecie. Tak się
cieszę, że cię mam. - Spojrzał na nią z pożądaniem we wzroku. - Czy nie pora kłaść się do
łóżka?
Opróżnił kieliszek i podniósł się z miejsca.
- Muszę najpierw posprzątać w kuchni. Chłopcy dzielnie się spisali, ale sprzątać nie
potrafią. A rano nie będzie na to czasu.
Gdy weszła na górę, leżał już w łóżku przy zapalonej świecy, którą postawił na
krześle. Elise spostrzegła, że nie włożył swojej koszuli nocnej.
Rzadko piła alkohol i nawet ten niewielki kieliszek uderzył jej do głowy. W gruncie
rzeczy te lekkie zawroty głowy były całkiem przyjemne, w każdym razie w tej sytuacji, gdy
czekało ją coś, czego nie lubiła.
Biedny Emanuel, ma taką zimną żonę. Elise bardzo się starała ukrywać, że ją od niego
odrzuca. Zdjęła szybko ubranie i nie włożyła koszuli nocnej. Z nieśmiałym uśmiechem
wskoczyła szybko do łóżka, źle się czuła, gdy patrzył na jej chude ciało.
Jęknął z pożądania i objął ją ramionami.
- Wielki Boże, jak mi cię brakowało! Jesteś ciągle taka zajęta, siedzisz, cerujesz i
szyjesz po nocach. Myślę, że muszę kupić jeszcze kilka butelek tego wina od Paula Georga,
nie należy żyć tak wstrzemięźliwie. I nie należy być aż tak obowiązkowym - dorzucił
przekornie i pocałował ją.
Odwzajemniła pocałunek i zauważyła, że przyszło jej to łatwiej, niż sądziła. Za
chwilę będzie po wszystkim. I zapewne Emanuel nie będzie od niej oczekiwał nic więcej
przez parę kolejnych dni. Zamknęła oczy, gdy ją pieścił, a potem musnęła dłonią dół jego
pleców, bo bardzo to lubił.
Emanuel znów jęknął z rozkoszy.
- Jesteś taka cudowna - powiedział schrypniętym głosem. - Nigdy mi się nie znudzisz
w łóżku.
Elise zauważyła, że jego sztywne dotąd przyrodzenie nagle zwiotczało. Wydał cichy
okrzyk, pełen rozczarowania, i zaczął wykonywać bardziej gwałtowne i nerwowe ruchy.
- Chyba musisz mi trochę pomóc - zaśmiał się nieco zawstydzony. - Zdaje się, że
wypiłem kieliszek za dużo. To się nie opłaca.
Ujął jej dłoń i naprowadził tam, gdzie chciał.
- Chwyć mocniej!
Zrobiła to, o co prosił, zdumiona, że jego członek stał się nagle taki mały. Starała się
robić to, czego sobie życzył, mając nadzieję, że wszystko się uda i że zaraz będzie po
wszystkim. Ale jej wysiłki spełzły na niczym.
W końcu Emanuel się poddał, odsunął jej dłoń i odwrócił się do niej plecami. Był
zirytowany, ale nie na nią, tylko na siebie.
- Przepraszam, Elise. Następnym razem poprzestanę na dwóch kieliszkach - mruknął.
Elise włożyła koszulę nocną i szybko wślizgnęła się pod pierzynę. Wyciągnęła rękę i
pogłaskała go po głowie, ale natychmiast strząsnął jej dłoń.
Obudziła się z zimna. Za oknem było ciemno, ale nie mogła się oprzeć wrażeniu, że to
ranek. Leżała przez chwilę w milczeniu, nasłuchując, ale panowała cisza. Żaden z
pozostałych mieszkańców tej uliczki nie pracował w fabryce, nikt się nie musiał śpieszyć,
słysząc wycie fabrycznych syren.
Stopy miała tak zziębnięte, że i tak by już nie zasnęła, nawet gdyby mogła sobie na to
pozwolić. Po cichutku, drżąc z zimna, podniosła się z łóżka i zeszła boso, na palcach na dół.
Znalazła po omacku kuchenny stół, na którym leżały zapałki, zapaliła świecę i spostrzegła, że
zegar z kukułką wskazuje piątą trzydzieści pięć. Prawdopodobnie przed pięcioma minutami
obudziła ją kukułka pojedynczym kuknięciem.
Na szczęście chłopcy nie zapomnieli przynieść drew i szczap na podpałkę. Położyli
nawet na wierzchu starą gazetę. Elise się wzruszyła. Jak to ładnie z ich strony, że nawet na to
znaleźli czas, choć musieli położyć maluchy, nim siedli do lekcji!
Wkrótce ogień trzaskał w piecu kuchennym, a widok żółtoczerwonych płomieni w
otwartych drzwiczkach wystarczył, by poczuła, że w kuchni zrobiło się cieplej. Umyła się
bardzo szybko i włożyła czarną niedzielną suknię. W czasie przerwy obiadowej miała zamiar
wybrać się do wydawnictwa.
Nagle usłyszała jakiś huk na piętrze. Czyżby któreś z dzieci spadło z łóżka? Zamknęła
drzwiczki od pieca, wzięła zapaloną świecę i pobiegła na górę.
Gdy poświeciła w stronę sypialni, zauważyła z przerażeniem, że to Emanuel się
przewrócił.
Odstawiła świecę i rzuciła się ku niemu.
- Co się stało?
Rzucił jej mroczne spojrzenie, próbując się pozbierać.
- Nogi mi nagle odmówiły posłuszeństwa. Nie ma się czym przejmować.
Chciała mu pomóc, ale ją odepchnął.
- Idź lepiej na dół i napal w piecu. Straszny ziąb w domu.
- Już napaliłam. Jesteś pewien, że nie chcesz, żebym ci pomogła?
Pokręcił głową, a wyraz jego twarzy zdradzał, że chciałby przede wszystkim, żeby
sobie poszła. Był zakłopotany, choć w gruncie rzeczy powinni się z tego śmiać. To przecież
strasznie śmieszne, gdy dorosły mężczyzna się przewraca, wstając z łóżka. Zwłaszcza gdy
jest trzeźwy.
Dopiero schodząc po schodach, uświadomiła sobie, że to może mieć coś wspólnego z
innymi przypadkami, gdy robiło mu się słabo i nogi zaczynały go zawodzić.
Mijały dni i tygodnie, podczas których nic takiego się nie działo, ale w końcu
przytrafiało mu się dokładnie to samo. Poczuła, jakby jakaś lodowata dłoń ścisnęła jej serce.
On musi być naprawdę chory!
Kończyła właśnie gotować kaszę i nakrywać do stołu, gdy usłyszała chłopców,
zbiegających po schodach.
Pierwszy pojawił się Evert. Omiótł ją pełnym zdumienia spojrzeniem.
- Dlaczego się tak ubrałaś?
- Idę na spotkanie z wielkimi panami w mieście.
Oboje z Emanuelem postanowili, że nie powiedzą na razie chłopcom o propozycji
norweskiego wydawnictwa, choć Elise miała na to wielką ochotę. Kristian na pewno
potrafiłby dochować tajemnicy, ale na Pedera i Everta nie mogli liczyć. Byli zbyt impulsywni
i łatwo mogli się wygadać.
Peder przybiegł tuż za Evertem.
- Jak wielcy są ci panowie?
- Wielcy aż do sufitu - rzucił Kristian. Peder się rozzłościł.
- Nie jestem tak głupi, jak myślisz. Pytałem, żeby się dowiedzieć, czy to prewier, czy
derektor.
Na piętrze rozległy się dziecięce krzyki. Kristian odwrócił się na pięcie i pobiegł na
górę.
- Pomóżcie Kristianowi! - przykazała dwóm pozostałym. - Każdy może zająć się
jednym dzieckiem.
Jeśli Emanuel źle się czuje, lepiej, żeby nie znosił Jensine po schodach. Chłopcy
pomogli jej zmienić pieluchy całej trójce i nakarmić maluchy kaszą. Kristian zaproponował
nawet, że zaniesie Jensine do pani Jonsen. Gdy Hugo i Sebastian mieli już na sobie kurtki i
czapki i Elise była gotowa do wyjścia, Emanuel nie zszedł jeszcze z góry.
- Kristian, czy mógłbyś pobiec na górę i sprawdzić, czy Emanuel nie zaspał? Wkrótce
powinien wyjść do pracy.
Elise wolała nie iść do sypialni, żeby sprawdzić, jak się czuje jej mąż. Emanuel nie
byłby zadowolony, gdyby wbiegła na górę, zdradzając swój niepokój. Podczas gdy Hugo i
Sebastian siedzieli w wózku, popłakując z zimna, Elise powoli i starannie sznurowała
trzewiki i zakładała szal. Miała zamiar poprosić Hildę, by pożyczyła jej kapelusz.
Wreszcie usłyszała, jak Kristian i Emanuel schodzą po schodach, rozmawiali
spokojnie, więc chyba wszystko było w porządku. Elise krzyknęła więc „do zobaczenia” i
wybiegła.
Hilda czekała na nich na schodkach.
- Podejrzewałam, że dziś też przyprowadzisz obu.
- Czy to problem?
- Poradzę sobie jeszcze przez parę dni, ale nie mogę zajmować się trójką na stałe.
- Skoro Carlsen nie wie, gdzie szukać Signe, nie mamy wyjścia i musimy zawieźć ich
do Kongsvinger, ale oboje to odkładamy. Rodzice Signe na pewno zwymyślają Emanuela i
nie przyjmą Sebastiana.
- Miałaś chyba zapytać o miejsce w żłobku?
Elise posłała siostrze pełne zdumienia spojrzenie. A więc Hilda nie wykluczała wcale,
że jednak zatrzymają Sebastiana.
- Jeszcze nie zdążyłam. Biegam jak szalona od rana do wieczora.
- Dlaczego włożyłaś niedzielną suknię?
- Muszę coś załatwić podczas przerwy obiadowej.
- Chyba nie wybierasz się znów do doktora? Elise pokręciła głową z uśmiechem.
- Norweskie wydawnictwo przyjęło moją książkę.
Hilda szeroko otworzyła oczy, a uśmiech rozjaśnił jej twarz.
- Naprawdę? - Zarzuciła siostrze ramiona na szyję. - Gratuluję ci, Elise! Byłam
pewna, że w końcu się uda. Jestem z ciebie taka dumna.
- Musisz przyrzec, że nikomu nie powiesz. Jeśli panna Johannessen dowie się, że to ja
jestem Eliasem Aas, zacznie tak się skarżyć majstrowi, że będzie musiał mnie zwolnić. Jemu
zresztą też się to nie spodoba.
Hilda pokręciła głową.
- Też tak myślę. Przyrzekam, że nic nie powiem. Póki nie będziesz sławna.
Wypuściła siostrę z objęć i zmierzyła krytycznym spojrzeniem jej podniszczoną
czarną suknię niedzielną.
- Nie możesz się pojawić w wydawnictwie w takim stroju. Wyglądasz jak
sprzątaczka.
- Nie mam nic innego.
- Nie powinnaś być taka skromna. Emanuel nie chodzi ubrany jak robotnik! Wnoś
dzieciaki do środka, a ja poszukam czegoś, co ci mogę pożyczyć.
Wkrótce przyszła do kuchni z nową suknią, którą miała na sobie, gdy się spodziewała
wizyty Paulsena. Elise zaprotestowała.
- Nie mogę jej włożyć, Hildo. Jest przecież całkiem nowa.
- Oczywiście, że możesz - prychnęła Hilda. - Chyba nie zamierzasz w niej szorować
podłogi? Na deszcz też się nie zanosi. Wkładaj! Myślę, że będzie pasować, choć jesteś
znacznie szczuplejsza ode mnie. Jesteśmy tego samego wzrostu, nic nie szkodzi, że będzie
trochę luźniejsza w pasie. Czy nie jest piękny ten niebieski kolor? Mam też pelerynę, którą
możesz na nią zarzucić, i musisz jeszcze pożyczyć mój kapelusz.
Elise zaczęła się rozbierać z pewnym ociąganiem. Zastanawiała się, co powiedzą
panna Johannessen, majster i Samson, gdy ją zobaczą. Zresztą sama się będzie czuła
niezręcznie w tym pięknym stroju.
- Widzę, że nosisz wciąż tę samą bieliznę - stwierdziła Hilda krytycznie. - Gorset,
który odziedziczyłaś po matce, i stanik, którego używałaś, gdy mieszkaliśmy w
Andersengárden. To nie do pomyślenia! I to teraz, gdy zostałaś słynną pisarką.
Elise nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
- Daj spokój! Jestem skromną, nic nieznaczącą autorką i jeszcze nie dostałam żadnych
pieniędzy za książkę. Za co mam kupić sobie nową bieliznę i suknię?
- Zapytaj swojego męża, który pochodzi z takiej bogatej rodziny.
- Proszę cię, Hildo, nie zaczynaj od nowa.
Hilda zasznurowała usta i w milczeniu pomogła siostrze zapiąć suknię. Elise
wyglądała wspaniale, więc Hilda odzyskała humor.
- Wyglądasz lepiej niż ja. Teraz mogłabyś pójść prosto do Grand Café i udawać, że
pochodzisz z Homannsbyen.
Elise roześmiała się i poczuła przyjemny dreszczyk podniecenia.
- Ciekawa jestem, co powie panna Johannessen.
- Najpierw zemdleje, potem zrobi się podejrzliwa i zacznie się zastanawiać, skąd ją
masz, a po chwili pobiegnie do Paulsena i poprosi o podwyżkę, przekonana, że ty ją dostałaś.
Trochę bardziej się niepokoję o reakcję twojego wielbiciela, pana Sigvarta Samsona. Jeśli się
jeszcze w tobie nie zakochał, zrobi to dzisiaj. A to na dłuższą metę może być męczące.
- Co ty opowiadasz! On wcale nie jest we mnie zakochany, to po prostu dobry kolega.
Hilda zastanowiła się przez chwilę.
- Jest miły i uprzejmy, ale chyba trochę dziwny. Dlaczego ty zawsze trafiasz na
dziwnych mężczyzn?
- Uważasz, że Johan i Emanuel są dziwni?
- Johan nie. Nie określiłabym tak również Emanuela, ale musisz już iść, Elise, bo się
spóźnisz do pracy.
- Jesteś pewna, że dasz sobie radę z chłopcami?
- Nie denerwuj się. Jeśli nie wytrzymam, przyprowadzę ich wszystkich do fabryki i
podrzucę pannie Johannessen.
Elise ze śmiechem wybiegła na dwór.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Spocona ze zdenerwowania weszła do kantoru. Panna Johannessen siedziała na
swoim miejscu i jak zwykle spojrzała na wielki zegar wiszący na ścianie, gdy usłyszała, że
wchodzi Elise. W następnej chwili szeroko otworzyła oczy. Elise spostrzegła jej wielkie
zdumienie, choć panna Johannnessen była zbyt nadąsana, by je okazać.
- Spóźniła się pani dwie minuty, pani Ringstad.
- Przepraszam.
Pobiegła prosto do swojego biurka. W tej samej chwili usłyszała gwizdnięcie
Samsona. Poczuła, że się czerwieni, i zerknęła w jego stronę z przerażeniem.
Podniósł oczy do nieba i złożył ręce jak do modlitwy. Wystraszona Elise usiadła,
lękając się spojrzeć w stronę panny Johannessen.
Wkrótce otworzyły się drzwi i do kantoru wszedł zasapany pan Paulsen.
- Dzień dobry państwu. Uff, ale zimno się zrobiło, zupełnie jakby już był grudzień.
- Dzień dobry, panie Paulsen - odpowiedzieli chórem jak zwykle.
Odstawił swoją laskę spacerową do kąta i zdjął kalosze. Płaszcz i kapelusz wieszał
zazwyczaj dopiero w gabinecie.
Gdy szedł przez pokój, Elise poczuła na sobie jego spojrzenie. Zmieszała się.
- Znowu tak ładnie się pani ubrała, pani Ringstad? Do twarzy pani w niebieskim -
powiedział i poszedł do siebie.
Elise zrobiło się gorąco. Na pewno poznał suknię, tylko zapomniał, że miała ją na
sobie Hilda. Może zaraz sobie przypomni. Całkiem możliwe, że to on za nią zapłacił.
Pracy nie brakowało, więc czas do przerwy obiadowej minął szybko. Elise nie miała
czasu na jedzenie. Trudno jej będzie dotrzeć do miasta, odbyć rozmowę w wydawnictwie i
wrócić do kantoru przed końcem przerwy.
Usłyszała za sobą kroki Samsona, gdy tylko wyszła z pracy.
- Pani Ringstad? Czy dziś także wybiera się pani do siostry? Obróciła ku niemu
głowę.
- Nie, muszę coś załatwić w mieście.
- Ja też, więc możemy pójść razem.
Przypuszczała, że właśnie wymyślił tę swoją sprawę do załatwienia, ale nie wiedziała,
jak się wykręcić. Co będzie, jeśli odprowadzi ją aż do wydawnictwa i zacznie się
zastanawiać, po co ona tam idzie? Nie można do tego dopuścić!
Obróciła się do niego.
- Dokąd się pan wybiera? - wiedziała, że to niezbyt stosowne pytanie, ale nie mogła
dopuścić do tego, że pójdzie za nią.
- Ja... ja muszę wpaść do Christiania Glasmagasin, żeby kupić bożonarodzeniowy
prezent dla matki.
- Prezent bożonarodzeniowy - roześmiała się Elise. - Już teraz?
- Zawsze robię to wcześniej - odparł niemal urażonym głosem. - A pani?
Powinna była przewidzieć, że zada jej takie samo pytanie.
- Idę do kupca Simonsena, żeby kupić ser dla mojego męża.
Wyrwało jej się to, zanim zdążyła się zastanowić. Nie mogła sobie przypomnieć
żadnego innego sklepu, rzadko przecież bywała w mieście. Ale kupca Simonsena wszyscy
dobrze znali.
- W takim razie idziemy niemal w to samo miejsce. Pośpieszę się ze swoimi zakupami
i przyjdę po panią do Simonsena, wrócimy razem do kantoru.
Elise zmusiła się do uśmiechu.
- Tak szybko nie zdoła pan chyba wybrać gwiazdkowego prezentu.
- U Simonsena też nie załatwi pani sprawunków od razu, tam jest zawsze mnóstwo
klientów.
Przez chwilę szli w milczeniu. Elise starała się maszerować jak najszybciej, ale bała
się, że się potknie i zniszczy piękną suknię.
- Bardzo się pani śpieszy. Mamy sporo czasu. - Wyglądało na to, że Samson nie może
za nią nadążyć.
- Chciałabym załatwić parę spraw, gdy już będę w mieście. Może więc raczej
umówimy się w jakimś miejscu, gdy już wszystko załatwię? Na przykład pod kościołem
Naszego Zbawiciela, tam gdzie przekupki sprzedają ciastka i owoce? Chętnie zajrzę jeszcze
na targ warzywny.
Samson spojrzał na nią z uśmiechem.
- Wybiera się pani do magazynu z sukniami? Pięknie pani wygląda w tej niebieskiej
sukni, to musi być dzieło dobrego krawca.
Elise się zaczerwieniła.
- Dziękuję, ale nie mam tak wysokiej pensji, bym mogła sobie kupować modne
ubrania.
Chciała powiedzieć, że pożyczyła suknię od siostry, ale wówczas Samson zacząłby
się pewnie zastanawiać, dlaczego pożyczyła ją właśnie dzisiaj.
Nagle Samson się zatrzymał. Z naprzeciwka szedł jakiś młody człowiek, który chyba
znał Samsona, bo uchylił kapelusza.
Samson przywitał się z nim z wyraźnym zakłopotaniem. Czyżby się jej wstydził
nawet teraz, gdy miała na sobie tę piękną suknię?
- To pani Ringstad, która pracuje w tym samym kantorze co ja - wyjaśnił.
Nieznajomy podał jej rękę, ukłonił się i mruknął pod nosem jakieś nazwisko, którego
nie usłyszała. Panowie zamienili kilka słów i Samson ruszył dalej.
Elise spodziewała się, że wyjaśni jej, kim był ten nieznajomy, ale nic nie powiedział.
Zachowywał się tak, jakby chciał się czym prędzej od niego oddalić, może miał wobec niego
dług albo za nim nie przepadał.
Elise odetchnęła z ulgą, gdy dotarli do Stortorvet i Samson wszedł do Christiania
Glasmagasin. Gdy tylko zniknął we wnętrzu, Elise pobiegła dalej i po chwili skręciła w lewo
w nadziei, że Samson nie patrzy na nią przez okno.
Zgrzana i zdyszana stanęła wreszcie przed drzwiami z szyldem Grondahl & Son. Z
sercem w gardle zapukała i weszła do środka. Uniosła brodę i starała się wyglądać pewnie,
ale czuła, że nie za bardzo jej to wychodzi.
Za wielkim biurkiem siedziała sekretarka w bluzce ze stójką i marszczonym
karczkiem. Elise z pewnym wahaniem podeszła do niej.
- Przepraszam bardzo. Nazywam się Elise Ringstad i chciałabym rozmawiać z panem
Benedictem Guldbergiem.
- Jest pani umówiona?
- Prosił, żebym przyszła, gdy będę miała taką możliwość.
- Chwileczkę, zaraz sprawdzę, czy jest w gabinecie.
Zniknęła za jakimiś drzwiami, a Elise rozejrzała się dokoła. Pokój, w którym się
znalazła, był bardzo piękny, stały w nim masywne, wspaniałe meble, w oknach wisiały
ciężkie zasłony ze złotawego brokatu, a na stoliczku stał srebrny wazon pełen róż. Dziwne,
że róże się jeszcze trzymają, skoro zaczęły się nocne przymrozki.
Wkrótce drzwi się otworzyły i sekretarka wróciła.
- Proszę za mną.
Poprowadziła Elise wzdłuż długiego korytarza i zatrzymała się przed ostatnimi
drzwiami. Zapukała i wpuściła gościa.
- Proszę bardzo.
Elise podziękowała i weszła. Na jej spotkanie wyszedł stosunkowo młody mężczyzna,
wysoki i barczysty, z ciemnymi, gładko zaczesanymi włosami z przedziałkiem pośrodku i z
niewielkim wąsikiem. Przypominał jej kogoś, kogo widziała na zdjęciu w gazecie, nie
pamiętała tylko, w jakiej.
Wyciągnął dłoń na powitanie i pozdrowił ją serdecznie.
- A więc to jest Elias Aas - uśmiechnął się wesoło, zmierzył ją spojrzeniem i popatrzył
prosto w oczy. - Witamy panią, pani Ringstad. Tak się cieszę, że mogła pani przyjść tak
szybko.
- Pracuję w kantorze majstra Paulsena w przędzalni Nedre Voien i skorzystałam z
przerwy obiadowej.
- I pewnie nie chciała pani przyznać się szefowi, dlaczego wybiera się pani do miasta
- roześmiał się. Pokręciła głową z uśmiechem.
- Zdradziłam to tylko najbliższym. Spodziewam się krytyki i oburzenia.
Redaktor spoważniał.
- Dobrze, że jest pani na to przygotowana. Obawiam się, że zarówno panią, jak i
wydawnictwo czeka sporo szumu. W związku z tym dam pani pewną radę: proszę nie
zapominać, że recenzenci działają przede wszystkim we własnym interesie. Boją się
powiedzieć lub napisać coś, co mogłoby zepsuć ich renomę albo wzbudzić wątpliwości co do
ich literackiego smaku. Proszę się nie przejmować tym, co piszą! Najlepiej by było, gdyby w
ogóle nie czytała pani recenzji. W każdym razie do czasu, aż emocje opadną. Zdajemy sobie
sprawę z tego, że książka wywoła skandal. Podejmuje delikatny temat, niektórzy powiedzą,
że jest niestosowna, wulgarna, bezwstydna, nie wiem, co jeszcze. Wszyscy wiedzą, że
prostytucja istnieje, ale nikt nie mówi o tym głośno. A pani zdobyła się na odwagę, by
zapisać dla nas myśli ulicznicy, tak że możemy się wczuć w jej nieszczęśliwy los. Tego
jeszcze nie było! Matki będą się martwić, że ich córki przeczytają tę książkę, ojcowie będą
się denerwować, że ich żony dowiadują się o takich rzeczach. Przynajmniej ci, którzy mają
coś na sumieniu i wiedzą, gdzie szukać ulicznic. - Uśmiechnął się i znacząco pokiwał głową.
- Proszę wybaczyć, pani Ringstad, tak się rozentuzjazmowałem, że zapomniałem podać pani
krzesło.
Wskazał jej masywne skórzane krzesło naprzeciwko biurka. Usiadła na brzeżku.
-
Napisałam nie tylko o ulicznicach, proszę pana. Chciałam ukazać
niesprawiedliwości społeczne, przede wszystkim nędzę i fatalne warunki, w jakich mieszkają
robotnicy, beznadziejną sytuację młodych, niezamężnych matek, które tracą pracę, bezsilność
wdów i alkoholizm, którego źródłem są fatalne warunki życiowe.
Pokiwał głową, choć chyba nie słuchał jej uważnie.
- Scena, w której ta młoda matka rzuca się do wodospadu, żeby nie skończyć na ulicy,
jest naprawdę świetnie napisana. Musi mieć pani bujną wyobraźnię i szczególny talent, który
pomaga pani wczuć się w psychikę innych ludzi.
Elise nic nie powiedziała. Gdyby ten człowiek wiedział, że to ona we własnej osobie
stała na moście i próbowała przekonać Mathilde, by nie skakała do wodospadu!
- Albo ta scena, w której opisuje pani matkę czworga dzieci, która siedzi otępiała na
brzegu łóżka po tym, jak sprzedała swoje ciało, a jej dzieci brudne, głodne i zaniedbane
pełzają po podłodze. Czytelnikowi wydaje się, że pani tam była i widziała to na własne oczy.
Elise dalej milczała. Zastanawiała się, czy nie powiedzieć mu prawdy, ale
postanowiła, że jeszcze z tym poczeka.
- To nie może być pani pierwsze dzieło, taki talent nie objawia się nagle i
niespodziewanie. Muszę przyznać, że nie słyszałem jeszcze pani nazwiska. Czy wydała pani
już coś, czy też chowała na razie wszystko do szuflady?
- Przyjęto do druku kilka moich opowiadań, ale Zranione skrzydło to moja pierwsza
książka. Lubiłam pisać wypracowania w szkole, nauczycielka zawsze je chwaliła, ale na tym
się skończyło.
- Na pewno ma pani wystarczające wykształcenie. Chyba nie skończyła pani jeszcze
dwudziestu jeden lat. Cieszę się, że mój duński kolega przyniósł nam tę książkę i będziemy
pierwszym norweskim wydawnictwem, które opublikuje pani utwór. Jestem przekonany, że
to nie będzie ostatnie pani dzieło.
Elise milczała, modląc się w duchu, żeby nie zapytał, czy skończyła gimnazjum lub
szkołę handlową. Na szczęście nie zapytał.
- Planuje pani następną książkę?
Pytanie tak ją zaskoczyło, że nie zdążyła się zastanowić. Poczuła, że się rumieni, i
wyjąkała nieśmiało:
- Nie, to znaczy... mam pewien pomysł, ale... Uśmiechnął się zachęcająco.
- Proszę powiedzieć!
- Chciałabym napisać książkę o małżeństwie, które jest mezaliansem ze strony męża. I
o problemach, które wynikają z tego, że małżonkowie pochodzą z różnych środowisk.
Pokiwał głową z aprobatą.
- To brzmi interesująco. O ile potrafi pani wczuć się w taką sytuację. Na pewno nie
będzie łatwo przewidzieć, jak tacy ludzie reagują w różnych chwilach, jeśli jednak potrafiła
pani zapisać myśli i uczucia ulicznicy i robotnicy, z tym także pani sobie na pewno poradzi.
Już się cieszę na tę lekturę.
Elise rozpromieniła się z radości.
- Czym się zajmuje pani małżonek, pani Ringstad? Czy on także jest literatem?
Pokręciła głową.
- Pracuje w kantorze w zakładach Myren. Przedtem był księgowym w tkalni płótna
żaglowego. W zasadzie jest dziedzicem wielkiego dworu w okolicy Eidsvoll, ale kocha
miasto i na razie nie ma zamiaru wracać na wieś.
Redaktor roześmiał się, wyraźnie zaskoczony.
- To dziwne, że trafił do jednego z fabrycznych kantorów nad rzeką Aker. Nigdy tam
nie byłem, ale słyszałem, że to niezbyt przyjemna okolica, zwłaszcza wieczorami. Słyszałem
także, że od rzeki bardzo cuchnie, zupełnie nie rozumiem, jak tam można mieszkać.
- Starałam się to opisać w swojej książce. Coś trzeba zrobić dla tysięcy robotników,
którzy tam mieszkają. Przyjeżdżają do Kristianii w nadziei na znalezienie pracy, nie mając
pojęcia, że tak trudno znaleźć jakiś kąt. Ci, którzy mają najwięcej szczęścia i talentu, budują
sobie niewielkie drewniane domki na Maridalsveien i na Sandakerveien, ale wszyscy
pozostali osiedlają się w czynszówkach i często w dwupokojowym mieszkaniu żyje
dwanaście czy czternaście osób. W jednej z czynszówek na Grunerlokka mieszka tysiąc osób.
Żyją nie tylko w strasznej ciasnocie, ale i w fatalnych warunkach. Mieszkania są w kiepskim
stanie, niedogrzane, pełne przeciągów i smrodu z ubikacji, umieszczonych w korytarzach.
Elise bardzo się zapaliła i nagle przyszło jej do głowy, że powiedziała za dużo.
Zwłaszcza o tych ubikacjach.
Pan Guldberg siedział z brodą opartą na dłoniach i przyglądał się jej z
zainteresowaniem.
- Gdyby była pani mężczyzną, powinna pani zostać politykiem - uśmiechnął się nieco
przekornie. - Przemawia pani w fascynujący sposób.
Poczuła, że oblewa ją rumieniec.
- Kiedy będzie gotowa pani następna książka? Przerażona Elise pokręciła głową.
- To może długo potrwać. Mam wiele innej pracy.
- Nie może pani rzucić pracy w kantorze, skoro została pani pisarką? Powinna pani
poświęcić się pisaniu.
- Mam dużo dzieci pod opieką, a mój mąż nie jest całkiem zdrowy.
Guldberg wzniósł oczy do nieba.
- Dużo dzieci? W takim wieku?
Znów się zarumieniła w poczuciu, że się ośmieszyła.
- Tylko dwójka to moje własne. Jednego z chłopców przygarnęliśmy, bo jest sierotą, a
dwaj to moi bracia. Moja matka zachorowała i nie może się nimi zajmować. A ojciec nie
żyje.
Redaktor spoważniał.
- Rozumiem. Nie ma pani łatwego życia, pani Ringstad. Mam nadzieję, że pani mąż
nie jest poważnie chory?
- Nie wiemy, co mu dolega. Lekarz nie postawił jeszcze diagnozy.
Nie mogła powiedzieć, że Emanuel nie chce iść do lekarza.
Nie mogła też powiedzieć, że ma pod opieką sześcioro, a nie pięcioro dzieci, a to
szóste jest nieślubnym synem jej męża.
- I do tego wszystkiego przygarnęła pani sierotę. Coraz bardziej mi pani imponuje.
Dlaczego to pani zrobiła? Czy to dziecko jest z państwem spokrewnione?
Pokręciła głową, czując, że oblewa ją zimny pot.
- To najlepszy przyjaciel mojego najmłodszego brata i nie ma żadnej rodziny.
- Istnieją dzieci, które nie mają żadnej rodziny? Musi mieć przecież jakiegoś wuja
albo jakąś ciotkę ze strony matki czy ojca?
Pokręciła głową i spuściła wzrok. Co by powiedział, gdyby zdradziła mu, że matka
Everta była ulicznicą i złapała „to świństwo”, a ojca nikt nie zna? I że ona sama wychowała
się w dwupokojowym robotniczym mieszkaniu, a jej ojciec był alkoholikiem? Że gdy jej
matka zapadła na suchoty, musieli żyć tylko z tego, co ona zarobiła w fabryce, i z tych paru
groszy, które przynosiła Hilda? I że pieniądze znikały, gdy w domu pojawiał się pijany ojciec
z kolejną ulicznicą?
- Przepraszam, pani Ringstad, nie chciałem się wtrącać, pomyślałem tylko, że to
wielka szkoda, że musi pani zajmować się tyloma dziećmi, skoro ma pani taki talent. Ale z
pewnością ma pani dobrą służącą i nianię.
Elise udała, że koniecznie musi sprawdzić godzinę, i obróciła się w stronę wielkiego
zegara, który wisiał na ścianie.
- Muszę wkrótce wyjść. Niedługo skończy się przerwa obiadowa.
- Pani szef nie może być aż tak surowy - uśmiechnął się. - Nie może mu pani
powiedzieć, że napisała pani książkę, nie zdradzając tytułu?
Pokręciła głową.
- Nie poddałby się, póki by się nie dowiedział, co to za książka.
- Domyślam się, że byłby bardzo zainteresowany - roześmiał się redaktor. - Zaraz
znajdę umowę. Czy wystarczy pięćdziesiąt koron zaliczki?
Ucieszyła się ogromnie. Pięćdziesiąt koron! Niemal dwumiesięczna pensja! A to tylko
zaliczka!
- Tak, bardzo dziękuję. - Chciała wstać i wyjść, ale podał jej dokument.
- Musi pani podpisać umowę.
Gdy czytała umowę, zorientowała się, że on się jej ciągle przygląda. To było
nieprzyjemne i utrudniało jej koncentrację. Jeszcze zanim skończyła czytanie, wzięła pióro,
które jej podał, i podpisała się starannymi literami.
I wreszcie mogła wyjść!
- Niech pani nie zapomni pieniędzy! - roześmiał się ponownie i podał jej kopertę,
pokazując zawartość. - Musi pani pamiętać, co powiedziałem. Ma pani talent i ważne
przesłanie, niech pani nie pochłoną bez reszty codzienne obowiązki.
Uśmiechnęła się, podała mu dłoń i wyprostowała się. Chciała opuścić ten gabinet z
godnością.
Dopiero gdy stanęła na chodniku, odetchnęła z ulgą. Służąca i niania! Pokręciła głową
z rezygnacją. Czy on naprawdę nie ma pojęcia, ile się zarabia w kantorze? Pochodzi pewnie z
zamożnej rodziny i odziedziczył zarówno dom, jak i okrągłą sumkę w banku.
Poczuła, że znów ogarnia ją radość. Pięćdziesiąt koron! I może będzie tego więcej!
Emanuel się ucieszy. Może zechce jej wiece/ pomagać w domu, gdy się dowie, że redaktor
zachęcał ją, by dalej pisała. Uśmiechnęła się do siebie i przyśpieszyła kroku.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Nie dostrzegła nigdzie Samsona, gdy podeszła do przekupek, siedzących przed
kościołem Naszego Zbawiciela. Może znudziło mu się czekanie i sam wrócił do kantoru.
Zerknęła na zegar na wieży kościelnej i przeraziła się. Nic dziwnego, że stracił cierpliwość,
sama ledwo zdąży z powrotem do kantoru. Postanowiła jednak zajrzeć na Kirkeristen na
wypadek, gdyby postanowił pokręcić się po bazarze, czekając na nią.
Pod kościelnym murem stała gromadka gazeciarzy, który palili tu potajemnie. Nie
byli starsi od Pedera i Everta, a niektórzy nawet jeszcze młodsi. Biedacy, sprowadzają sobie
na głowę taki kłopot w tak młodym wieku! Taki drogi nałóg.
Nagle spostrzegła dwóch mężczyzn stojących za słupem. Wydawało jej się, że jeden z
nich przypomina Samsona, więc ruszyła w ich stronę i nagle zwolniła kroku. Było w nim coś
takiego, co kazało jej się zatrzymać. Patrzyła przez chwilę w stronę tej dwójki, zastanawiając
się, czy go zawołać, gdy nagle dostrzegła, w jaki sposób Samson patrzy na tamtego
mężczyznę. Oszołomiło ją to całkowicie, zatrzymała się i rozejrzała dokoła, przerażona, że
ktoś jeszcze ich zobaczy. Ludzie mogliby to źle zrozumieć i pomyśleć, że Samson jest...
Elise obróciła się na pięcie i zaczęła iść szybko w przeciwnym kierunku.
Chwilę później usłyszała, jak ją woła, i domyśliła się, że biegnie za nią.
- Pani Ringstad? - Tchu mu brakło. - Tak długo pani nie było, nie wiedziałem, gdzie
się pani podziała.
Na pewno nie domyślił się, że ich widziała. Rumieniec zażenowania oblał jej twarz.
Czy coś się jej przywidziało? Żaden mężczyzna nie patrzy w ten sposób na drugiego
mężczyznę, o ile nie jest...
Nie, to niemożliwe.
- Ja... nigdzie pana nie widziałam i... i pomyślałam, że przestraszył się pan, iż jest już
tak późno.
Spojrzał na nią. Musiał zauważyć płonące policzki i niepewne spojrzenie. Wyraz jego
twarzy się zmienił, oblał ją delikatny rumieniec.
„Domyślił się, że ich widziałam”, pomyślała. „Odgadł to po moim zachowaniu”.
- Ja... myślałem, że mieliśmy się spotkać koło przekupek pod kościołem.
- Owszem, ale nie widziałam tam pana i przyszło mi do głowy, że spaceruje pan po
Krikeristen. Mamy bardzo mało czasu - dodała, mając nadzieję, że w ten sposób zakończy
niezręczną rozmowę.
- Tak, lepiej się pośpieszmy - przytaknął.
Przez dłuższy czas pędzili, nie mówiąc ani słowa. Elise czuła, że coś stanęło między
nimi, coś wstydliwego, o czym się nie rozmawia. On się pewnie zastanawia, co Elise
widziała, czy dostrzegła go w towarzystwie tamtego mężczyzny, ale wie doskonale, że nie
może o to zapytać.
Elise nadal była w szoku. Czy to możliwe? Że też on zdobył się na odwagę, by stać
tak blisko innego mężczyzny, i to na ulicy. Schowali się wprawdzie za słupem, mieli pewnie
nadzieję, że nikt ich nie zauważy, ale jednak...
Czy on jest taki?
A Hilda myślała, że się zakochał w Elise. Ona sama się tego obawiała. A tymczasem
niewykluczone, że on interesuje się mężczyznami, a nie kobietami.
Jakie to dziwne. W jaki sposób do tego doszło? Czy nie może z tym walczyć, czy nie
może się zakochać w jakiejś dziewczynie? Chyba nikt się taki nie rodzi?
Czy Elise zdoła zachowywać się przy nim naturalnie po tym, co widziała? Nie
zapomni przecież tego spojrzenia, które zdradzało, o czym Samson myśli.
Elise była zawiedziona. Jeśli on naprawdę ma tego rodzaju pragnienia, powinien z
nimi walczyć, a w każdym razie ukrywać je przed innymi. Jeśli policja poweźmie jakieś
podejrzenia, będzie awantura. I Samson na pewno straci pracę.
A może się pomyliła? Może źle to zrozumiała. Niewykluczone, że ten mężczyzna był
po prostu jego bliskim krewnym albo przyjacielem. Kimś, kto jest mu bardzo drogi i kto był
na przykład długo chory albo wrócił z dalekiej podróży.
- Kupiła pani ser dla męża?
Pytanie padło tak nagle, że Elise się wzdrygnęła.
- Tak. Nie... to znaczy... nie było tego sera.
- Jaka szkoda, że szła pani tak daleko całkiem na próżno.
- A pan? Kupił pan prezent gwiazdkowy dla swojej matki?
- Nie, nie mogłem się zdecydować. Muszę chyba zapytać, co chciałaby dostać. Ma
pani jakąś propozycję, pani Ringstad?
Pokręciła głową.
- Nie przywykłam do prezentów gwiazdkowych. Spojrzał na nią zaskoczony, jakby
zapomniał o fatalnym spotkaniu.
- Naprawdę? Dlaczego? Wzruszyła ramionami.
- Nie stać nas było na prezenty. Rodzice uważali, że to niepotrzebne.
- Miała pani chyba smutne dzieciństwo. Nie dostawała pani prezentów na urodziny?
- Nigdy nie obchodziliśmy urodzin. W naszej okolicy nie było takiego zwyczaju. Ale
też nie zostaliśmy zepsuci - dodała pośpiesznie. - Pamiętam, jak mój brat wygrał kiedyś misia
na loterii w Tivoli. Nigdy nie zapomnę jego roziskrzonych oczu.
To go najwyraźniej poruszyło.
- Nie obchodziliście urodzin? Nie było w tym dniu nawet uroczystego posiłku?
- Raczej nie. Choć mogłam zapomnieć.
- Chyba tak - roześmiał się. - Na pewno dostawała pani gorącą czekoladę z bitą
śmietaną i tort. - Umilkł, a potem zapytał dziwnym głosem: - Widziałem, że wiozła pani do
siostry dwójkę dzieci. Czy pani siostra zajmuje się teraz także państwa najmłodszą pociechą?
Elise była zakłopotana, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie mogła przecież wyjaśnić,
że to syn Emanuela, bo rozniosłyby się plotki, nie mogła też utrzymywać, że to Jensine, bo
mógłby odkryć, że skłamała. Zwłaszcza jeśli wciąż miał zamiar przechodzić przez most
podczas przerwy obiadowej.
- Nie, drugie dziecko nie jest moje. Jest u nas z wizytą.
- Z wizytą? - roześmiał się. - Czy nie sądzi pani, że ma pani dość dzieci, pani
Ringstad?
Udało jej się roześmiać.
- Może powinnam.
Znów poczuła na sobie jego spojrzenie.
- Podziwiam panią. Nie wszystkie kobiety tak się troszczą o dzieci jak pani. Moim
zdaniem to bardzo smutne, że matki nie mają czasu dla swoich pociech. Małe dziecko
potrzebuje matczynej miłości i troski. Nie chciałbym pani urazić, ale uważam, że kobiety nie
powinny pracować poza domem. Dopóki ich dzieci nie dorosną.
- Kobieta nie zawsze ma wybór, panie Samson.
Poczuła, że zabrzmiało to dość opryskliwie, ale dotknęła ją jego uwaga. Ile kobiet
znad rzeki może zostać ze swymi dziećmi w domu? Nie sposób utrzymać rodziny z jednej
pensji, a poza tym jest tu wiele wdów i samotnych matek. One nie mają żadnego wyboru.
- Chyba się pani myli, pani Ringstad. Większość ma wybór, ale chce mieć więcej
pieniędzy.
- A co z wdowami i samotnymi matkami, czy one też mają wybór?
- Ich jest jednak znacznie mniej. Większość wdów ma zresztą jakiś spadek po mężu i
może mieszkać u rodziny.
Elise poczuła, że ogarnia ją wielki gniew.
- Myślę, że niedużo pan wie o życiu tych ludzi. Wiele robotniczych rodzin niemal
głoduje. Nikt nie może zakazać ludziom mieć dzieci, są tacy, którzy mają ich dwanaścioro
lub czternaścioro. Jak mogą wyżyć z pensji ojca, który dostaje siedem czy osiem koron
tygodniowo? Połowa idzie na czynsz, węgiel i parafina też kosztują. Niewiele zostaje na je-
dzenie.
Zapadła cisza. A potem Samson powiedział:
- Jest pani bardzo zainteresowana warunkami, w jakich żyją robotnicy, pani Ringstad.
I dużo pani o tym wie.
- Interesuję się tym, co się dzieje dookoła mnie. Wszyscy powinni się tym
zainteresować.
Wiedziała, że rozsądek nakazuje zachować ostrożność, ale nie mogła się
powstrzymać.
- Zna pani autora, który nazywa się Elias Aas?
Pokręciła energicznie głową, zła na siebie. Powinna była pomyśleć, że on zacznie
mówić o książce, skoro tak bardzo chciał się dowiedzieć, kim jest jej autor.
- Nie, ale słyszałam o nim. Myślę, że pisze prawdę. Poczuła na sobie jego spojrzenie.
- Czytała pani tę książkę?
Zagryzła wargę i znów pokręciła głową.
- Nie, ale jeśli ukaże się w Norwegii, chętnie ją przeczytam.
- Dlaczego pani sądzi, że ukaże się w Norwegii? Oblała ją fala gorąca.
- Słyszałam, jak ktoś mówił, że na pewno się ukaże. Skoro piszą o niej w norweskich
gazetach i autor jest Norwegiem.
- Słyszała pani od kogoś, kim on może być? - Nie.
- Jedno jest pewne. On mieszka w Kristianii i wie, jak wygląda życie nad rzeką Aker.
Zapewne wychował się tutaj, może jest synem robotnika?
- Czy to nie jest mało prawdopodobne? Czy syna robotnika stać by było na pisanie
książek?
- No i czy miałby wystarczające zdolności, chce pani pewnie dodać? Słyszałem, że
oni z trudem się podpisują.
- Myśli pan, że dzieci robotników mają mniejsze zdolności niż inne?
- To oczywiste. Jeśli nikt im nie pomaga w lekcjach i nie wspiera w inny sposób,
muszą być mniej inteligentne. Słyszałem, że są dzieci, które chodząc do piątej klasy, nie
potrafią jeszcze czytać.
To był cios prosto w serce, Elise chciała zaprotestować, ale zdołała się opanować.
Samson mówi to z niewiedzy, na nic się zda jej gniew.
- Po szkole powszechnej nie chcą się dalej uczyć, wolą zarabiać łatwe pieniądze w
fabrykach. Nic dziwnego, że kończą jako analfabeci.
Tego było już za wiele dla Elise. Gniew się w niej gotował.
- Nie słyszałam nic równie głupiego. Inteligencja nie ma nic wspólnego z
wychowaniem, jest wrodzona. Wśród robotników jest tyle samo mądrych i utalentowanych
ludzi, co w innych środowiskach. Znam robotnika, który dostał rządowe stypendium i
wyjechał do Paryża, żeby tam studiować rzeźbę. Miał sparaliżowaną siostrę, jego ojciec był
marynarzem, a matka pracowała w fabryce. Zgodnie z pańskimi poglądami powinien być
głupi, niedorozwinięty i nieoświecony, ale mogę pana zapewnić, że jest mądrzejszy niż my
oboje razem wzięci.
Zapadła cisza. Elise zdążyła pożałować swego wybuchu i zastanawiała się, co Samson
sobie pomyślał.
Gdy się w końcu odezwał, powiedział coś, czego się zupełnie nie spodziewała.
- Znała pani tę młodą matkę, która skoczyła do wodospadu, pani Ringstad?
- Już mnie pan o to pytał, mówiłam, że nie. Dowiedziałam się o tym później.
- A może znała pani ulicznicę z Lakkegata?
Obróciła się ku niemu z płonącymi policzkami. - Skąd miałabym ją znać? Dlaczego
zadaje mi pan te dziwne pytania?
Uśmiechnął się, ale nic nie powiedział. Elise westchnęła ciężko w głębi duszy.
Dlaczego była tak głupia, by dać się sprowokować?
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Była wciąż poruszona i przygnębiona, gdy tego samego popołudnia szła do domku
nad rzeką po dzieci.
Hilda siedziała przy stole kuchennym i piła kawę, a chłopcy bawili się w salonie. W
obu pomieszczeniach ogień trzaskał w piecach.
- Jak poszło? - Hilda z zaciekawieniem uniosła głowę znad gazety, którą czytała.
- Dobrze.
- To czemu wyglądasz jak gradowa chmura?
- Bo byłam taka głupia.
Szybko opowiedziała siostrze o swojej rozmowie z Samsonem po drodze z miasta.
Hilda spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Pozwoliłaś mu się odprowadzić do wydawnictwa?
- Nie, on też się wybierał do miasta i zaproponował, żebyśmy poszli razem.
Znalazłam wymówkę, żeby się go pozbyć. Nie sądzę, by się domyślił, dokąd się wybieram,
ale po tym, co się wydarzyło w drodze powrotnej, powziął chyba jakieś podejrzenia. Że też
byłam taka głupia! Może podejrzewał, że to ja napisałam tę książkę, i prowadził rozmowę
tak, żebym się zdradziła.
- Ty zazwyczaj nie tracisz panowania nad sobą.
- Myślę, że to było związane z czymś, co się zdarzyło, gdy mieliśmy wyruszyć z
powrotem do kantoru.
Spojrzała na Hildę niepewnie, wahając się, czyjej o tym opowiedzieć, ale chciała z
kimś porozmawiać, a nikomu innemu zdradzić tego nie mogła.
Hilda zmarszczyła brwi.
- Dlaczego nic nie mówisz? Skoro powiedziałaś „a”, powinnaś powiedzieć „b”.
- Nie od razu znalazłam Samsona. Mieliśmy się spotkać koło przekupek handlujących
na Torvet. Przyszło mi do głowy, że może on poszedł na bazar na Kirkeristen, i ruszyłam w
tamtą stronę. I nagle go spostrzegłam.
- No i co?
Elise poczuła, że rumieni się ze wstydu w imieniu Samsona.
- Stał razem z innym mężczyzną.
- Co w tym złego?
- Stali bardzo blisko siebie i on patrzył na tamtego, jakby... - Nie zdołała dokończyć
zdania.
Hilda otworzyła szeroko oczy.
- Chcesz powiedzieć, że... Elise pokiwała głową.
- Może. Nigdy bym tego o nim nie pomyślała. Hilda zrobiła dziwną minę.
- Naprawdę?
Elise znów przytaknęła.
- Zorientował się, że go widziałaś?
- Nie wiem. Nie umiałam zachować się naturalnie. Zauważyłam, że miał się na
baczności. I w drodze do domu zaczął zadawać te wszystkie pytania. Zdenerwowałam się i
straciłam panowanie nad sobą.
- Pewnie dlatego, że byłaś taka poruszona.
- Nie wiem, jak mam teraz się wobec niego zachowywać. Nie mogę przestać myśleć,
że on może być...
Hilda zastanowiła się przez chwilę.
- Chyba nic nie może na to poradzić. Jeśli jest taki.
- Uważasz, że można się takim urodzić?
- Niektórzy tak twierdzą. Inni uważają, że oni tego po prostu chcą i gdyby tylko się
opanowali, byliby tacy sami jak my.
Elise spojrzała na siostrę ze zdumieniem.
- Czytałaś albo słyszałaś coś o tym?
- Paulsen mi kiedyś o tym opowiadał, ale to nie jest coś, o czym się mówi głośno.
Elise pokiwała głową.
- Ciekawa jestem, co by powiedziała panna Johannessen, gdyby się o tym
dowiedziała.
- Na pewno doniosłaby Paulsenowi i Samson by dostał wymówienie.
- Mam nadzieję, że panna Johannessen się nie dowie. Lubię Samsona i byłoby mi go
żal, gdyby został zwolniony. Mam w nim oparcie. Dobrze mieć sprzymierzeńca, gdy panna
Johannessen daje się nam we znaki.
- Gdybyś znów coś takiego zauważyła, powinnaś chyba go uprzedzić.
- On chyba sam rozumie, że gdyby ktoś odkrył jego skłonności, byłoby to brzemienne
w skutki. Nie mów tylko nic Paulsenowi.
- No nie. A może on się przestraszył, że na niego doniesiesz? Elise zastanowiła się
przez chwilę.
- Myślę, że on ma do mnie zaufanie, ale na pewno czuje się niezręcznie,
przypuszczając, że mogę o tym wiedzieć.
- A jak poszło w wydawnictwie? Mili byli?
- Tak. Redaktor był dość młody i szarmancki. Przypominał mi mężczyznę z fotografii,
którą kiedyś widziałam pod kinematografem na Stortingsgaten. Ale nie miał zielonego
pojęcia, jak żyją ludzie z niższych warstw społecznych. Mówił, że nie rozumie, jak ktoś może
chcieć mieszkać nad rzeką Aker. Słyszał, że rzeka cuchnie - dodała i roześmiała się.
- Co za okropny facet! Udało ci się utrzymać maskę?
- Chyba tak. Opowiadałam mu o moim pomyśle na następną książkę, a on zaczął się
zastanawiać, czy będę umiała się wczuć w sytuację kobiety, która pochodzi z ubogiej
rodziny. Ale skoro potrafiłam wczuć się w sytuację ulicznicy i robotnicy, to chyba i tym
razem mi się uda - znów się roześmiała.
- Niezła jesteś. Ja bym się chyba nie opanowała.
- Musiałam. Emanuel nie chciał, bym za dużo mówiła o swoim życiu. Nawet Johan
udawał, że jestem kimś innym, gdy pokazywał mój rękopis w duńskim wydawnictwie.
Obawiał się, że w przeciwnym razie nie przyjęliby książki do druku.
- Czy dlatego Emanuel nie chciał, żebyś mówiła, kim jesteś? - W głosie Hildy
pojawiła się nuta pogardy.
- Dlatego wydaję książkę pod pseudonimem, Hildo. I najlepiej, żeby wydawnictwo
też za wiele o mnie nie wiedziało. Jeszcze nie teraz. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, jeśli
wydadzą moją następną książkę, zdradzę wszystkim, kim jestem. Nie panią Ringstad, synową
właściciela wielkiego dworu Hugo Ringstada i żoną pana Emanuela Ringstada, ale Elise
Lovlien, robotnicą z przędzalni Graaha, córką robotniczej pary, Jensine i Mathiasa Lovlien, z
Andersengarden koło Beierbrua. I wyjawię to z wielką dumą.
Hilda milczała.
Elise spojrzała na nią. Hilda chyba też nie chciała, by ktoś rozszyfrował tożsamość
siostry. Teraz, gdy udało się jej podźwignąć, gdy miała szansę zostać z czasem żoną majstra.
„Kto wie?”, pomyślała Elise. „Może Hilda kiedyś naprawdę będzie panią w willi na wzgórzu
Aker? I będzie miała służącą, kucharkę i pokojówkę”.
- Jak poszło z dziećmi?
- Dobrze. Słyszysz chyba, jak ładnie i spokojnie się bawią. Pytałaś w żłobku?
- Kiedy miałam zapytać?
- A Emanuel nie może tego zrobić?
- Daj spokój, Hilda - westchnęła Elise z rezygnacją.
- Skoro to odkładacie, to chyba nie chcecie zatrzymać Sebastiana.
- Signe może się przecież jeszcze pojawić.
- Sama w to nie wierzysz, mówisz tak tylko, żeby odsunąć od siebie decyzję.
- Może masz rację. Ani Emanuel, ani ja nie chcemy go odsyłać. W każdym razie nie
do obcych ludzi. Hugo go polubił, Peder nie rozumie, dlaczego nie mielibyśmy go zatrzymać.
Dzięki tobie na razie wszystko idzie dobrze, ale wiem, że na dłuższą metę się nie uda. Masz
rację, mówiąc, że odsuwamy od siebie problem, bo nie wiemy, co zrobić.
- Musisz być twardsza. Sebastian jest za mały, żeby cokolwiek rozumieć, a poza tym
małe dzieci bez trudu się dostosowują. Popatrz tylko, jak szybko się tutaj zadomowił. Równie
łatwo zadomowi się gdzie indziej.
- Uważasz, że powinniśmy znaleźć rodzinę, która zechce go wziąć?
Hilda wzruszyła ramionami.
- Dlaczego nie? Matka go nie chce, dziadkowie też nie, a ojciec nie może. Czy
widzisz inne wyjście?
Elise zaczęła zdejmować piękną suknię.
- Dzięki, że mi ją pożyczyłaś, Hildo. Twoja suknia i twój kapelusz mnie uratowały.
- Powiedz tylko, gdy znów się będziesz wybierała do miasta. Elise się roześmiała.
- Chyba nieprędko. Nie lubię zresztą stroić się w cudze piórka, ale jeszcze gorzej się
czułam w swojej starej sukni niedzielnej.
- Wtedy redaktor na pewno domyśliłby się, kim jesteś. Co powiedziała panna
Johannessen na twój widok?
- Otworzyła usta ze zdziwienia. W głębi duszy. Bo za nic w świecie nie chciała
okazać zdumienia - dodała ze śmiechem. - Nie wiem, czy poszła do Paulsena prosić o
podwyżkę.
- Może zapytała, jakim cudem stać cię na taką piękną suknię, więc Paulsen przyszedł,
żeby na ciebie popatrzeć. Ciekawa jestem, czy poznał tę suknię.
Elise roześmiała się razem z siostrą.
- Kiedy przechodził koło mnie dziś rano, zawołał: „Znowu tak ładnie się pani ubrała,
pani Ringstad? Do twarzy pani w niebieskim”. Skoro powiedział „znowu”, to chyba mu się
coś pokręciło. Pomyślał pewnie, że to mnie w niej widział poprzednim razem.
Hildę rozbawiło to jeszcze bardziej.
- To do niego całkiem podobne! Prawdziwy z niego Profesor Zapominalski. Może
później to do niego dotrze.
- Też tak pomyślałam. Mam nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko temu, że mi ją
pożyczyłaś.
- Nie sądzę. On jest naprawdę bardzo dobry.
- Już się zorientowałam. Dziwię się tylko, że patrzysz teraz na niego całkiem inaczej
niż przedtem. Pamiętasz, jak się tu przeprowadziłaś, żeby od niego uciec?
- To dlatego, że się bałam, że odbierze mi dziecko. Od kiedy oddał mi Isacą, jesteśmy
coraz lepszymi przyjaciółmi. Teraz naprawdę go kocham.
- Może kiedyś będziesz panią domu w jego willi? Hilda uśmiechnęła się tajemniczo.
- Kto wie? Ale najpierw muszę przeprowadzić ten nieprzyjemny rozwód.
Elise pokręciła głową. Hilda jako majstrowa Paulsen? Która wydaje polecenia
pokojówkom, decyduje o obiadowym menu i wysyła służące po zakupy? Co matka na to
powie? Nie wspominając już o pani Evertsen, pani Albertsen i wszystkich innych
mieszkańcach Andersengarden.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Za długo siedziała u Hildy i późno przyszła do domu. Emanuel zdążył napalić w piecu
w salonie i w kuchni, położył Jensine na szmacianym dywaniku na podłodze i gotował
właśnie ziemniaki.
Elise zdjęła zabłocone buciki chłopcom, ściągnęła im czapki i kurtki i spojrzała na
męża ze zdumieniem.
- Ziemniaki? Chyba wszyscy są po obiedzie.
Emanuel był tak pełen zapału, że nawet się do niej nie odwrócił.
- Robię pudding ziemniaczany.
- Pudding ziemniaczany?
- Z masłem, cukrem i cynamonem smakuje całkiem nieźle i jest bardziej pożywny niż
kasza na wodzie. Uważam, że chłopcy zasłużyli na dobrą kolację. Odebrali Jensine,
przynieśli wodę, Kristian narąbał drew. A teraz poszli do Węglarza, żeby nazbierać trochę
odłamków węgla na jego działce.
- Już są po pracy? Emanuel pokiwał głową.
- Kristian i Evert już skończyli na dzisiaj. A Peder przestał pracować, tak jak
ustaliliśmy.
Hugo i Sebastian zajęli się od razu swoimi zabawkami w kąciku, a Elise przyklękła
koło Jensine, pochyliła się, uściskała ją i szepnęła jej do ucha:
- Moje kochane słoneczko. Dobrze ci było u pani Jonsen? Jensine uśmiechnęła się od
ucha do ucha i roześmiała się tak, że jej białe ząbki zalśniły jak sznur pereł. Zamiast
odpowiedzi wydała z siebie mnóstwo niezrozumiałych dźwięków i energicznie zamachała
rączkami. Była pogodnym i spokojnym dzieckiem, nigdzie się nie śpieszyła, nie próbowała
na razie ani mówić, ani raczkować. Przekręciła się teraz na brzuszek i próbowała posunąć się
jakoś do przodu, ale bez rezultatu. Bardzo dobrze, że na razie leży spokojnie, pomyślała
Elise, przynajmniej wiadomo, gdzie jej szukać.
Podniosła się z cichym westchnieniem. Chętnie pobawiłaby się z córeczką, ale miała
tyle rzeczy do zrobienia.
- Hugo i Sebastian, możecie się trochę pobawić z Jensine? Usiądźcie koło niej, żeby
mogła na was patrzeć.
Przeniosła ich zabawki na dywanik, więc chłopcy ochoczo ruszyli za nią.
Dopiero teraz Emanuel przypomniał sobie, gdzie Elise miała się wybrać tego dnia.
Obrócił się gwałtownie.
- Jak poszło w wydawnictwie?
- Dobrze. Redaktor pytał, czy mam już pomysł na następną książkę.
Zauważyła, że się zdziwił.
- Naprawdę? I co powiedziałaś?
- Powiedziałam, że zamierzam napisać książkę o rodzinie, w której mąż popełnił
mezalians. Uznał, że to dobry pomysł, ale miał wątpliwości, czy potrafię sobie wyobrazić
taką sytuację. Po chwili zastanowienia uznał, że chyba potrafię, skoro umiałam wczuć się w
sytuację robotnicy znad rzeki Aker.
Emanuel się roześmiał.
- Brawo, Elise! On wcale nie podejrzewa, skąd pochodzisz. Chciała powiedzieć, że
miała zamiar mu to zdradzić, ale się powstrzymała. Lepiej, żeby Emanuel dowiadywał się
prawdy stopniowo, i tak musiał już przecież przełknąć dumę wiele razy.
- Dostałaś zaliczkę?
- Pięćdziesiąt koron - powiedziała.
Emanuel zagwizdał przeciągle.
- To prawie tyle, ile ja zarabiam w ciągu dwóch miesięcy. A przecież zarobisz jeszcze
więcej, jeśli książka się będzie dobrze sprzedawać.
- Nie zapominaj, że długo ją pisałam.
- Ale to nie jest taka praca jak w kantorze - uśmiechnął się. - Gratuluję ci, Elise. Teraz
stać nas na to i owo. Jeśli nadal będziesz mieć takie dochody, będę mógł się zwolnić z
kantoru i spróbować szczęścia w handlu. Byłoby miło zarabiać tyle ile Paul Georg.
Wybieram się do niego dziś wieczorem. Wypytam go trochę przy okazji.
- Nie możesz się zwolnić z kantoru, póki nie będziemy mieli pewności, że wszystko
się dobrze układa. Na razie napisałam tylko kilka stron nowej książki. Nie wiemy też, czy
Zranione skrzydło albo Podcięte skrzydła, bo pod takim tytułem wydadzą ją w Norwegii,
będzie się dobrze sprzedawać.
- Oczywiście, że będzie się dobrze sprzedawać! Poczekaj tylko na wielkie tytuły w
gazetach! Ludzie nie będą mówić o niczym innym.
Elise zdrętwiała.
- Domyślam się, co będą mówić.
- Tym się nie powinnaś przejmować. Nikt nie wie, że ty ją napisałaś. Możesz udawać,
że jesteś równie wstrząśnięta jak inni. Poza tym ludzi w tej okolicy nie stać na kupowanie
książek. Zareagują przede wszystkim ci, którzy mieszkają niedaleko zamku.
Pokiwała głową.
- Tym się pocieszam.
Emanuel odłożył to, co trzymał w rękach, podszedł do żony i ją uściskał.
- Jestem z ciebie dumny. Kiedy wrócę do domu od Paula Georga, uczcimy to.
- Znowu? - roześmiała się Elise.
- Ostatnio uczciliśmy to, że przyjęto twoją książkę do druku, teraz uczcimy to, że
dostałaś pierwszą zaliczkę od norweskiego wydawnictwa. - Rzucił jej powłóczyste spojrzenie
i dodał cicho: - Ale tym razem poprzestanę na dwóch kieliszkach.
Uśmiechnęła się, spuściła wzrok i wymknęła się z jego objęć.
- Muszę przebrać maluchy. Wszystkie mają chyba brudne pieluchy.
Kończyła właśnie przebierać dzieci, gdy usłyszała czyjeś kroki w ogrodzie, a po
chwili ktoś zapukał i drzwi się otworzyły. Na progu stali Anna i Torkild.
Elise ucieszyła się ogromnie na ich widok.
- Jak miło was widzieć! Przeszliście piechotą całą drogę?
- Ależ Elise! - roześmiała się Anna. - Przecież ty chodzisz tą samą drogą codziennie.
- Ale ja nie mam kłopotów z nogami i nie muszę używać kuli.
- Zapomniałaś, że zaledwie parę miesięcy temu leżałaś sparaliżowana i bezradna w
łóżku?
- No tak, już prawie o tym zapomniałam. Nie mam czasu o tym myśleć.
Spojrzenie Anny spoczęło na dzieciach.
- Czy do Hugo przyszedł jakiś kolega w odwiedziny?
Elise i Emanuel wymienili spojrzenia. Na szczęście pierwszy odezwał się Emanuel.
- Pozwólcie, że wam przedstawię: Sebastian Ringstad, mój syn.
Elise spostrzegła, jak goście się zmieszali. Przez chwilę stali w milczeniu zakłopotani,
niewiele rozumiejąc, po czym Torkild chrząknął i zapytał:
- Syn, którego masz z Signe? Emauel pokiwał głową.
- Zjawiła się tu niespodziewanie w ostatnią sobotę, wcisnęła mi dziecko na ręce,
zwymyślała mnie i zniknęła. Od tej pory jej nie widzieliśmy.
- Nigdy nie słyszałam nic równie okropnego - żachnęła się Anna.
Elise uznała, że pora utemperować to przerażenie.
- Na pewno wróci, gdy się uspokoi. Żadna matka nie porzuca swego dziecka.
Anna spojrzała na przyjaciółkę.
- Jesteś pewna? Mnie się tak nie wydaje. Elise pokiwała głową i zacisnęła usta.
- Jestem tego pewna. Ona ma tylko jedno dziecko, a to jest bardzo słodki i miły
chłopczyk. Na pewno wkrótce za nim zatęskni.
. Torkild spojrzał na Emanuela.
- A jakie jest twoje zdanie? Ty ją znasz. Emanuel poruszył się niespokojnie.
- Ja nie jestem niestety taki pewien jak Elise. Na razie żyjemy z dnia na dzień. Hilda
jest taka miła, że zajmuje się codziennie Sebastianem i Hugo, ale nie ma ochoty robić tego w
nieskończoność.
- Tego by tylko brakowało! - Anna była prawdziwie poruszona. - Jakbyście nie mieli
dość kłopotów. Oboje pracujecie i macie na utrzymaniu piątkę dzieci.
- Kristian, Evert i Peder nie są już tacy mali. Zarabiają i pomagają w domu.
Elise ucieszyła się, słysząc, jak Emanuel ich broni.
- Ale i tak jest dość pracy przy Jensine i Hugo. Elise nie wraca do domu przed szóstą
trzydzieści. Nie ma czasu na nic poza przebieraniem dzieci i przygotowywaniem jedzenia. A
przy tym Elise pisze przecież książkę.
Poczuła, że musi się wtrącić.
- Emanuel przygotowuje właśnie pudding ziemniaczany na kolację. Codziennie
odbiera Jensine i zajmuje się nią, dopóki nie wrócę do domu.
„Pomyśleć, że staję w obronie Emanuela, choć zazwyczaj go krytykuję za to, że tak
mało pomaga w domu”.
- Wejdźcie i usiądźcie. Wkrótce będziemy jeść kolację. Emanuel na pewno ugotował
tyle puddingu, że starczy i dla was.
Torkild miał na sobie mundur. Powiesił swoją czapkę na kołku, a potem wziął szal od
Anny, żeby powiesić go obok.
- Nie mogę zostać długo. Jak widzicie, jestem na służbie. Odstawił kulę Anny do kąta
i usiadł koło niej przy kuchennym stole.
- Co się dzieje z twoją książką? Jesteśmy tacy ciekawi.
- Została przyjęta do druku przez norweskie wydawnictwo. Goście szeroko otworzyli
oczy, oboje szczerze uradowani.
- Gratulacje! Opowiadaj!
Elise opowiedziała szybko o liście od wydawnictwa i o spotkaniu z redaktorem.
- Pożyczyłam suknię i kapelusz od Hildy i udawałam, że jestem z całkiem innej sfery.
Był pewien podziwu, że potrafiłam się wczuć w sytuację robotnicy - dokończyła z
uśmiechem.
Torkild pokiwał głową i spoważniał.
- Myślę, że słusznie postąpiłaś. Przynajmniej na początek. Prawdę wyjawisz, gdy
będziesz już uznaną pisarką i będziesz miała wielu czytelników, którzy cię pokochają i będą
ci wdzięczni za podjęcie tych problemów. Wówczas prawda wywrze właściwe wrażenie.
Emanuel zmarszczył czoło.
- Jesteś tego pewien? Nie sądzisz, że ludzie mogą ją wówczas potępić i patrzeć na nią
z góry? Ludzie z wyższych sfer nie będą zachwyceni tym, że była robotnica pisze książki,
wobec których oni muszą zająć jakieś stanowisko.
- Moim zdaniem tak zareagowaliby teraz. Ale gdy będzie już sławna, wyjawienie
prawdy przyniesie inne skutki. Zwłaszcza jeśli Elise napisze coś jeszcze. - Zwrócił się do
Elise. - Czy nie zamierzasz napisać książki na całkiem inny temat?
- Owszem. O całkiem zwyczajnej rodzinie, w której pan domu jest lepiej urodzony niż
jego żona. O kłopotach, które ich z tego powodu spotykają.
Anna się uśmiechnęła.
- Nietrudno rozszyfrować ten pomysł. Elise się roześmiała.
- Będę się starała ukazać sytuację z perspektywy obojga, nie tylko kobiety.
Redaktorowi spodobał się mój pomysł.
Torkild pokiwał głową z aprobatą.
- Imponujesz mi, Elise. Niewiele jest osób, które tyle osiągnęły, skończywszy
zaledwie szkołę powszechną. Choćby to, że dostałaś posadę w kantorze, choć nie skończyłaś
kursu maszynopisania, świadczy o twoich zdolnościach.
- Nie dostałabym tej posady, gdyby nie związek majstra z Hildą.
Torkild pokręcił głową.
- Skromność to cnota, ale nie sądzę, by majster zatrudnił cię, gdyby nie uważał, że
doskonale poradzisz sobie z zadaniami w kantorze.
Anna spojrzała na przyjaciółkę w napięciu.
- Jak się układa między Hildą a panem Paulsenem? Powiedziałaś, że on ją kocha. A
Hilda?
- Hilda jest nadal żoną Reidara, ale nie sądzę, by żywiła wobec niego ciepłe uczucia.
Rumieni się za to i uśmiecha uroczo, gdy Paulsen ma przyjść w odwiedziny.
Anna wzniosła oczy do nieba.
- Ten staruszek?
Rysy Torkilda się ściągnęły.
- Musisz jej przemówić do rozsądku, Elise. Ona nie może przyjmować odwiedzin
pana Paulsena, dopóki jest żoną Reidara.
- Nie miałabym serca. Hilda wiele przeszła i wreszcie jest zadowolona i szczęśliwa.
Myślę, że wyjdzie za mąż, gdy tylko dostanie rozwód.
- Co takiego? - roześmiała się Anna. - Chcesz powiedzieć, że Hilda zostanie panią
Paulsen?
- Nie mówcie tego nikomu, ale myślę, że Hilda ma na to nadzieję. A skoro on tak
często ją odwiedza, to musi mieć ciepłe uczucia wobec niej i wobec Isaca.
- Prządka i majster? To nie może się dobrze skończyć. Elise uśmiechnęła się do
Emanuela.
- To mniej więcej tak jak prządka i dziedzic wielkiego dworu, prawda? To byłby
świetny materiał na moją kolejną powieść, nie wiem tylko, jak namówić pana Paulsena, by
opowiedział mi, jak on to przeżywa.
Emanuel się uśmiechnął, Anna roześmiała w głos, ale twarz Torkilda wcale się nie
rozpogodziła.
Anna musiała to zauważyć, bo szybko zmieniła temat.
- Przynoszę pozdrowienia od Johana. Dostaliśmy wczoraj list od niego.
Elise podeszła do pieca kuchennego, udając, że sprawdza, czy pudding jest gotowy.
Serce waliło jej jak młotem.
- Co u niego słychać?
- Biedny Johan, to była dla niego wielka i trudna zmiana. Obcy i całkiem sam w
nieznanym wielkim mieście! Nie zna nawet języka. Miał kartkę z nazwiskiem, które podał
mu profesor, i nic poza tym. Na szczęście profesor znał trochę norweski i okazał się miłym
człowiekiem. Znalazł Johanowi klitkę w bocznej uliczce, bo na nic innego Johana nie było
stać, i powiedział, do których muzeów, bibliotek i galerii Johan powinien się wybrać. Potem
zostawił go samemu sobie. Johan pisze, że bardzo tęskni za domem.
- Ą co słychać u Agnes?
Elise zauważyła wielkie napięcie w głosie Emanuela, który zadał to pytanie.
- Johan nie wspomniał o niej nawet słowem, ale spotkałam kiedyś siostrę Magnusa
Hansena. Agnes i Magnus są razem i planują wyjazd do Ameryki.
Torkild pokręcił głową.
- Nie rozumiem, co się dzieje z ludźmi. Hilda chce się rozwieść z Reidarem, a Agnes
z Johanem. Świat jakby oszalał. Czyżby zapomnieli, że przysięgali sobie miłość i wierność aż
do śmierci? Nie jestem wcale pewien, że któreś z nich dostanie rozwód. Kościół powinien
tego zabronić. W każdym razie nie mogą wziąć ślubu po raz drugi, bo popełnią wówczas
grzech.
Nikt się nie odezwał. Anna pragnęła przecież, żeby Elise rozwiodła się z Emanuelem,
Emanuel chciał kiedyś rozwieść się z Elise, a Elise marzyła o tym, by Johan rozstał się z
Agnes. Słowa Torkilda dotknęły ich wszystkich. Elise czym prędzej zmieniła temat
rozmowy.
- Tak się cieszę, że pożyczyłam „Husmoderen” od pastorowej, Anno. Znalazłam tam
wiele interesujących artykułów. Emanuel też to czytał i któregoś wieczoru rozmawialiśmy o
tej Angielce, pani Josephine Butler, która walczyła o zakaz prostytucji we wszystkich
europejskich krajach.
Torkild się wreszcie odezwał.
- Tak, wprost niewiarygodne, ile udało jej się osiągnąć, prawda? Nawet James Stuart
przyłączył się do jej ruchu. Podziwiam ludzi, którzy lekceważą niebezpieczeństwa, gdy się
do czegoś zapalą. Próbowano ją zastraszyć zarówno prześladowaniami, jak i napadami.
- Ja też ją podziwiam - pokiwała głową Elise. - Jaka ona była odważna!
- Myślę, że tobie też nie brak odwagi, skoro wydałaś tę książkę, a teraz chcesz, by się
ukazała w Norwegii - uśmiechnął się Torkild. - To dwie strony tej samej sprawy. Pani
Josephine Butler założyła różne stowarzyszenia, ale dzięki tobie w naszym kraju rozpocznie
się dyskusja.
Uśmiechnęła się i poczuła, że ogarnia ją radość.
- Dziękuję ci, Torkildzie.
Wyjęła talerze, łyżeczki, cukier i cynamon i ustawiła wszystko na stole.
- Nie zapomnij o maśle! - zawołał wesoło Emanuel. Pochwała Torkilda na niego też
dobrze podziałała. Elise podeszła do spiżarki, żeby wyjąć prawdziwe masło.
- Jak sobie radzi Peder? - Anna spojrzała na przyjaciółkę z troską.
- Coraz lepiej. Pozwoliliśmy, by przestał pracować i miał więcej czasu na odrabiane
lekcji. Sam się zorientował, że gorzej widzi na jedno oko. Codziennie ćwiczy słabsze oko,
przesłaniając to, które lepiej widzi. Podziwiam go za entuzjazm i inicjatywę, energię i
starania.
- Oby tylko to coś pomogło - westchnęła Anna. - Bo co by było, gdyby jego starania
poszły na marne?
- Wtedy zostanie stajennym u ojca Emanuela. Anna spojrzała ze zdumieniem na
Emanuela.
- Czy twój ojciec naprawdę tak powiedział?
- Tak. Nie powinniśmy się martwić o Pedera. Poradzi sobie. Jest bystry, pełen energii
i humoru. Z tym można zajść całkiem daleko.
Anna pokręciła głową z powątpiewaniem.
- Nikt nie dostaje pracy dzięki temu, że ma poczucie humoru.
- Nie mów tak.
Elise zerknęła ukradkiem na męża. Emanuel naprawdę się starał. Przypomniała sobie,
że miał się wybrać w odwiedziny do Paula Georga Schwenckego po kolacji. A potem mieli
uczcić to, że dostała zaliczkę. Na pewno miał zamiar znów kupić butelkę wina, ale w tej
sytuacji nic z tego nie będzie. Gdy przypomniała sobie żenujące zakończenie poprzedniego
wieczoru, poczuła ulgę.
Na dworze rozległ się tupot nóg i radosne głosy chłopców i po chwili wszyscy trzej
weszli do kuchni. Stanęli jak wryci na progu.
- Czy to jest przyjęcie? - Peder węszył chwilę w powietrzu i rozpoznał zapewne woń
cynamonu. Ogarnął stół łakomym spojrzeniem.
- Wejdźcie i usiądźcie. Emanuel zrobił pudding ziemniaczany, starczy dla wszystkich.
Pośpiesznie zdjęli czapki i usiedli do stołu.
- Nie, nie, chwileczkę, od razu widać, że zbieraliście węgiel - roześmiała się Elise. -
Najpierw umyjcie ręce.
Woda była przygotowana w miednicy. Ręcznik zrobił się całkiem czarny, gdy już
umyli ręce, ale Elise nie miała serca im tego wypominać. Po chwili wszyscy już siedzieli i
jedli w milczeniu. Pudding był bardzo dobry, ugotowany na mleku, podany z masłem, cu-
krem i cynamonem, smakował jak pudding bożonarodzeniowy.
Potem chłopcy musieli usiąść do lekcji, a maluchy trzeba było położyć spać. Anna i
Torkild zaczęli zbierać się do wyjścia, a Elise poprosiła, by wkrótce znów ich odwiedzili.
Potem zostali sami, ona i Emanuel. Emanuel opadł na fotel bujany, wyglądał na
zmęczonego.
- Mam nadzieję, że nie będziemy mieli gości każdego wieczoru.
- Bardzo miło było ich znowu zobaczyć.
- Nie mam nic przeciwko Annie i Torkildowi, wręcz przeciwnie, ale siedem osób przy
stole, a do tego trzy maluchy, to za wiele szczęścia.
- Chyba się nigdzie nie wybierasz o tej porze? Pokręcił głową.
- Nie, może kiedy indziej.
Elise zaczęła oglądać spodnie chłopców, żeby sprawdzić, czy nie ma w nich jakichś
nowych dziur.
- Mógłbyś poczytać mi na głos, gdy będę szyła? To takie przyjemne.
- Czego byś chciała posłuchać?
- Przeczytaj coś z „Husmoderen” albo ze „Svaerta”. Rzadko mam czas na lekturę.
Emanuel wyjął jeden z numerów „Husmoderen” i zaczął szukać czegoś
interesującego.
- Tu jest artykuł o konkursie piękności - powiedział rozbawiony.
Elise podniosła wzrok znad robótki.
- O czym?
- Artykuł nosi tytuł Żart?, ze znakiem zapytania. „Miejmy nadzieję, że żywo
dyskutowane zaproszenie do konkursu na najpiękniejszą twarz nie ma całkiem poważnego
charakteru. Niemożliwe, by kobiety, tak dziś postępowe, chciały wrócić do czasów, gdy
utrzymywano, że nie mają duszy. Jeśli zaś chodzi o próby organizowania wystaw dzieci, to
przecież nie można traktować ludzi jak zwierząt rozpłodowych, które się wystawia, żeby uzy-
skać jak najlepszą rasę. Dar piękności jest święty. I taki powinien pozostać!” Podpisano -
redakcja.
Elise spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Organizują konkurs, kto jest najpiękniejszy?
- Na to wygląda.
- Przeczytaj coś ciekawszego. Tego rodzaju konkursy na pewno się nie przyjmą.
- Czy ja wiem. Co wolisz: artykuł ,,Jak należy prać letnie suknie i bluzki? czy coś o
debacie na temat języka?” Anonimowy czytelnik denerwuje się strasznie na narzucone
oficjalnie w lutym ubiegłego roku zasady ortograficzne. Twierdzi, że w ten sposób nasz język
jest niszczony i że dzieci przestaną rozumieć, co piszą, jeśli będą musiały ciągle zaglądać do
słownika.
- Jestem już tym zmęczona. Nie ma tam czegoś podnoszącego na duchu?
- Słyszałaś zapewne, że Edvard Grieg zmarł miesiąc temu. Tutaj jest wiersz, który
napisał Rolf Pandę:
„Już go wśród nas nie ma, panuje cisza, śmiertelna cisza, słychać tylko dźwięk
dzwonów, co nas do płaczu zmusza. Umilkł gwar, ucichł śmiech, płyną łzy, bo boleje każda
dusza.”
- Prosiłam, żebyś przeczytał coś podnoszącego na duchu.
- Mogę przeczytać recenzję książki Clary Tschudis Ostatnie dni Ludwika II. Marie
Michelet kończy swą recenzję tak: „Czy każdy ma los, który został mu przeznaczony i
którego nie może odmienić?” To interesujące pytanie. Co ty o tym sądzisz?
Spojrzała na niego z wahaniem.
- Myślę, że wszystko ma jakiś sens. Również to, że los podarował nam Sebastiana.
- Jaki sens może się w tym kryć?
- Żebyśmy się czegoś dzięki temu nauczyli. Wzruszył ramionami i zaczął dalej
przeglądać gazetę.
- Jest jeszcze artykuł o kobiecie, która została szewcem. Czytałem go parę dni temu.
Nazywa się Maren Guldbrandsen i mieszka w niewielkim domku na Solheimsgaten. Żeby
ocalić siebie i dziewiątkę swoich dzieci od śmierci głodowej, nauczyła się męskiego
rzemiosła. Mąż oddawał jej niewiele pieniędzy, pewnie pił, a ona przez trzydzieści lat
małżeństwa była gospodynią domową. Mieszkała razem z dziećmi w niewielkim wynajętym
domku i żeby utrzymać swoją gromadkę, nauczyła się szyć buty, żelować je i naprawiać.
Teraz ma warsztat szewski.
- Dzielna kobieta. Emanuel przytaknął.
- Inny artykuł, który mnie zainteresował, dotyczy handlu niewolnikami.
Elise przecięła nitkę, kończąc zaszywanie nowej dziury, i podniosła wzrok.
- Co to takiego?
- Przeczytam ci, to się dowiesz. „W ubiegłym roku rodzina pewnego hurtownika z
Kopenhagi spędzała wakacje w Hornbcek razem ze swoją jedynaczką, śliczną dziewczyną.
Dziewczyna zawarła znajomość z młodą niemiecką damą, która przebywała tam ze swoimi
«rodzicami». Niemiecka rodzina sprawiała bardzo miłe wrażenie, zwłaszcza dziewczęta się
ogromnie polubiły. Jesienią młoda Dunka została zaproszona w odwiedziny do swej
niemieckiej przyjaciółki i z radością przyjęła zaproszenie. Przez dwa miesiące nie dawała
znaku życia, a gdy zrozpaczeni rodzice rozpoczęli poszukiwania, okazało się, że nie istnieje
rodzina o podanym nazwisku. Nie ulega więc wątpliwości, że młoda dama stała się ofiarą
podstępnych handlarz) białymi niewolnikami, którzy rozpanoszyli się w całej Europie”.
Elise przerwała pracę i spojrzała na męża z przerażeniem.
- I nie znaleźli jej?
- Na to wygląda.
- To straszne! Co oni mogli jej zrobić?
- Albo zmusili ją do ciężkiej, niewolniczej pracy, albo do prostytucji.
Elise wzdrygnęła się.
- To coś znacznie gorszego niż to, co spotkało Oline. Ta Dunka została podstępnie
zabrana od rodziców i zapewne nie mogła się z nimi skontaktować. Może już nigdy nie wróci
do domu.
- Mężczyźni, którzy robią takie rzeczy, powinni zawisnąć na szubienicy - stwierdził
Emanuel, kręcąc głową.
Elise znów się wzdrygnęła.
- Przeczytaj coś, przyjemniejszego! Nie zdołam zasnąć, jeśli będę o niej myślała.
Emanuel wyjął zegarek z kieszonki kamizelki i sprawdził godzinę.
- Późno się zrobiło. Powinniśmy się wkrótce położyć.
- Nie mógłbyś poczytać mi jeszcze trochę? Póki nie zaceruję dziury w skarpetce
Everta.
Emanuel westchnął i znów zaczął przeglądać gazetę.
- „Dyrektor szkoły w Sagene zorganizował trzy pracownie dla uczniów, dwie dla
chłopców i jedną dla dziewcząt. Pracownia szewska dla chłopców leży przy Maridalsveien
78, w Biermannsgàrden. Druga pracownia, stolarska, mieści się w szkole. Pracownia dla
dziewcząt została zorganizowana w lokalu Effata. Wszystkie działają już pełną parą, a czas
spędza w nich w sumie stu dwudziestu uczniów”.
Emanuel podniósł wzrok znad gazety.
- To mogłaby być propozycja dla Kristiana, Everta i Pedera. Czy nie byłoby
wspaniale, gdyby się nauczyli trochę szewskiego rzemiosła i sami żelowali sobie buty?
- Kiedy mieliby chodzić do pracowni, skoro mają za mało czasu na odrabianie lekcji?
Emanuel wstał, nie odpowiadając na jej pytanie, odłożył gazetę i pocałował żonę w
policzek.
- Idę się położyć. Przyjdziesz zaraz?
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Elise odłożyła przybory krawieckie, zgasiła lampę i poszła do kuchni sprawdzić, czy
wszystko jest w porządku. Zabawki były posprzątane, garnek wyszorowany, wiadro pełne
wody. Skrzynia na drwa też była wypełniona po brzegi. Chłopcy nakryli nawet do śniadania.
Na miejscu noży leżały widelce, na środku stołu - wielka chochla. Chyba coś im się
pokręciło, bo ustawili też filiżanki Emanuela zamiast zwykłych cynowych kubków, ale mieli
najlepsze zamiary. Wspaniali chłopcy! Ciepło się jej zrobiło na sercu. Czy każdy z nich nie
zasłużył sobie na dziesięcioorówkę?
Z lekkim sercem zdmuchnęła świecę i po omacku szukała schodów.
Czy on leży tam i czeka na nią? W jego spojrzeniu było coś, co kazało jej to
podejrzewać. Bardzo żałowała, że Emanuel nie budzi w niej pożądania. Cieszyła się, że
zaczął więcej pomagać w domu, i chciałaby okazać mu wdzięczność. Mogłaby czyścić mu
buty, prasować koszule i pozwalać czytać gazety, byle tylko nie musiała udawać uczuć,
których w niej nie było! Zarazem nie mogła jednak odmawiać mu małżeńskich praw, a on nie
był zadowolony, gdy mu w tym nie towarzyszyła.
Nie zgasił świecy, tak jak się obawiała. Całkiem przytomny leżał na wznak, z rękami
pod głową, i mierzył ją zachłannym spojrzeniem.
- Jesteś nareszcie!
- To była tylko chwilka. Musiałam zgasić lampy w salonie i w kuchni. Chłopcy
świetnie się spisali. Przynieśli wodę i drwa, posprzątali i nakryli do śniadania. Choć w trochę
dziwny sposób - dodała ze śmiechem. - Jestem pewna, że to Peder położył chochlę na samym
środku stołu. Bywa niekiedy tak roztargniony, że nie wie, co robi. Hilda nazywa pana
Paulsena Profesorem Zapominalskim. Myślę, że Pedera można by nazywać tak samo.
Zauważyła, że mówi za szybko i że Emanuel wcale jej nie słucha.
- Miło ze strony Anny i Torkilda, że nas odwiedzili, prawda? Dawno u nas nie byli.
- Byłoby jeszcze milej, gdybym zdążył kupić butelkę wina od Paula Georga i
gdybyśmy mogli we dwoje uczcić ten wielki dzień.
- Możemy to zrobić jutro.
- Ale to dziś dostałaś swoją pierwszą zaliczkę od norweskiego wydawnictwa -
uśmiechnął się, jakby chciał ukryć rozczarowanie. - Nic nie szkodzi, Elise. Nigdy nie
potrzebowaliśmy wina, żeby wprawić się w odpowiedni nastrój.
Zaśmiała się cicho, ale ten śmiech zabrzmiał sztucznie.
- No nie, nie byłoby nas przecież na to stać.
Jak zwykle czuła się niezręcznie, rozbierając się, podczas gdy on leżał i na nią patrzył.
Na pewno zaraz skomentuje jej stary gorset i sfatygowany stanik, tak samo jak Hilda. No i
dziury w skarpetach.
- Jesteś taka piękna - powiedział cicho i łagodnie. Uśmiechnęła się zażenowana.
- Nie wiem, jak możesz mówić takie rzeczy.
- Masz stanowczo zbyt niskie mniemanie o sobie. Sama słyszałaś, że Torkild też cię
podziwia. Mam nadzieję, że nie w ten sam sposób co ja - zaśmiał się cicho.
Zdjęła pośpiesznie dziurawą skarpetkę w nadziei, że Emanuel nie zauważy dziury.
Miała tylko tę jedną parę i zawsze brakowało jej czasu, by ją zacerować.
- Myślę, że powinnaś sobie sprawić nowy gorset. Teraz cię na to stać.
Nic nie powiedziała. Mieli zaległości w płaceniu czynszu, wszyscy chłopcy
potrzebowali nowych trzewików. Jeśli Sebastian z nimi zostanie, trzeba będzie kupić mu
trochę ubrań. Chłopcy mieli już bardzo przetarte kurtki, z połatanymi rękawami, a przecież
zbliżała się zima.
Pięćdziesiąt koron to wprawdzie dużo pieniędzy, ale zima będzie długa i jej pensja na
pewno nie wystarczy wówczas na utrzymanie. A Emanuel miał ciągle nowe potrzeby. Nie
może przecież chodzić do kantoru ubrany jak łachudra, zwykł mawiać i nie mógł zrozumieć,
że ona całą pensję wydaje na jedzenie, bo przecież jedzenie nie jest aż tak drogie. Nie chciał
wierzyć, że dorastający chłopcy muszą jeść tyle samo co dorośli.
Elise zdjęła szybko stanik, żeby nie usłyszeć, że ten też powinna wymienić, i chciała
wślizgnąć się do łóżka. Było zimno.
- Zaczekaj - powiedział schrypniętym nieco głosem. - Chciałbym najpierw na ciebie
popatrzeć.
- Jest zimno, marznę okropnie.
- Tylko chwileczkę, Elise - szepnął błagalnie. - Czy mogłabyś się trochę obrócić,
żebym zobaczył cię też z boku i od tyłu?
Niechęć zaczęła w niej wzbierać. Przypomniała sobie pierwszy okres swojego
małżeństwa, gdy zastanawiała się, czy z nim wszystko w porządku. Był taki namiętny, taki
nienasycony. Nie wiedziała, że mężczyźni bywają tacy.
- Zimno mi, Emanuelu.
- Zaraz cię zagrzeję. Będziesz taka gorąca jak nigdy przedtem. Nagle przybliżył się i
usiadł na krawędzi łóżka. Zmierzyła go spojrzeniem. Wszystko wskazywało na to, że dziś
wieczorem nie ma żadnych problemów.
- Usiądź teraz na mnie. - Przyciągnął ją blisko i posadził sobie okrakiem na kolanach.
Jęknął, gdy się w niej zanurzył. Sprawił jej ból, bo była całkiem nieprzygotowana i szczękała
zębami z zimna. - Musisz mi trochę pomóc - szepnął z twarzą czerwoną z wysiłku.
„Dobry Boże, obym tylko nie zaszła w ciążę!” - błagała w duchu. Już dwa tygodnie
minęły od ostatniej miesiączki.
- Och, Elise, jesteś taka cudowna! - Oddech mu się rwał, czoło błyszczało od potu. -
Położę się na plecach, a ty nadal będziesz na mnie siedziała.
Elise poczuła nagły przypływ pożądania, ale gdy Emanuel się położył, jego
przyrodzenie nagle całkiem zwiotczało.
Zaklął siarczyście, choć nigdy tego nie robił. Głowa mu opadła na poduszkę, zamknął
oczy i zrobił taką minę, jakby miał bóle.
Położyła się obok niego, naciągnęła pierzynę i nie widziała, czy próbować go
pocieszyć, czy nie. Poprzednim razem nie spodobało mu się to, odwrócił się do niej plecami.
Prawdopodobnie traktował to jako porażkę, hańbę, i nie chciał jej współczucia. Na pewno nie
powinna zdradzić, że to dla niej ulga. Żal jej go było, ale nie mogła znieść nawet myśli o tym,
by mieć z nim jeszcze jedno dziecko.
Ta myśl wywołała u niej poczucie winy. Jej mężem był przecież Emanuel, nie wolno
jej marzyć o Johanie. Musiała jednak przyznać, że wszelkie ciepłe uczucia, jakie
kiedykolwiek żywiła wobec Emanuela, zniknęły na zawsze. Choć był ostatnio dużo milszy i
starał się z całego serca więcej pomagać, nie czuła już nic do niego. Coś się skończyło, na
zawsze. Nie wiedziała, czy winna była temu jego zdrada, czy też w każdym przypadku
byłoby tak samo.
To na pewno nie jej wina, że Emanuel ma tego rodzaju kłopoty. Nie okazała mu
przecież niechęci, wręcz przeciwnie, robiła wszystko, żeby mu pomóc. Czy to może mieć coś
wspólnego z jego niedomaganiem? Zdobyła się na odwagę.
- Myślę, że powinieneś pójść do lekarza.
Parsknął z oburzeniem i odwrócił się do niej plecami.
- Nic mi nie dolega, jestem po prostu zmęczony. Czy to dziwne? Zdmuchnij świeczkę,
z łaski swojej.
Zrobiła to, o co prosił, i leżała w milczeniu. Stopy miała tak lodowate, że nie było
mowy o zaśnięciu.
Co zrobić, żeby poszedł wreszcie do lekarza?
Może mogłaby zwierzyć się Paulowi Georgowi Schwenckemu? Stał się bez wątpienia
najlepszym przyjacielem Emanuela, więc na pewno zechce mu pomóc. A jeśli rada będzie
pochodzić od niego, Emanuel pewnie z niej skorzysta.
„Znajdę jakiś pretekst i wybiorę się do niego jutro rano”, postanowiła, ziewnęła ze
zmęczenia i zaczęła rozcierać sobie stopę o stopę.
Jej myśli powędrowały do Johana. Biedactwo, sam w obcym kraju. W jakiejś klitce w
bocznej ulicy... Oby tylko nic mu się nie stało! Tyle może się wydarzyć w wielkim mieście,
zwłaszcza w najuboższych dzielnicach. Złożyła ręce i zmówiła wieczorny pacierz i modlitwę
w intencji Johana. Niepokój zaczął dławić jej gardło. Nagły lęk, jakby przeczucie, że nigdy
go już nie zobaczy. Starała się przezwyciężyć ten strach, ale na próżno.
Tuż obok rozlegał się ciężki, miarowy oddech Emanuela. Zasnął zatem. O co on ją
dziś pytał? Czy wierzy w przeznaczenie, czy wierzy w to, że wszystko jest już gdzieś
postanowione?
Może ktoś postanowił, że ona i Johan będą żyli z dala od siebie i że to z Emanuelem
zostanie do końca, „na dobre i na złe”.
Pastor powiedział kiedyś, że życie to rodzaj szkoły. Egzaminy z niektórych
przedmiotów na pewno oblała, a z innych - z roli matki dzieci własnych i cudzych - miała
całkiem zadowalające oceny.
Wsunęła ostrożnie stopy pod cieple nogi Emanuela. To pomogło.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Minęło dziesięć dni, a Signe się nie pokazała. Elise zaczęła rozumieć, że Emanuel
miał rację; Signe nie zamierzała wrócić po syna.
Elise nie zdążyła pójść do Schwenckego, postanowiła, że zrobi to któregoś wieczoru,
gdy nie będzie taka zmęczona.
Hilda zaczęła się niecierpliwić. Zapewne Olaf, jej lokator, trochę ją podburzył. Elise
dawno go nie widziała. Gdy przyprowadzała rano dzieci, spał jeszcze, podczas przerwy
obiadowej ćwiczył razem z orkiestrą, a po południu grał w teatrze. Ale Hilda często o nim
mówiła. Pomagał jej to w tym, to w owym, a w zamian dostawał od czasu do czasu ciepły
posiłek.
- Jest miły, ale trudno go rozgryźć - powiedziała pewnego dnia Hilda, gdy siedziały w
jej kuchni i jadły zupę. Przyjemnie było posiedzieć w tej przytulnej kuchni w czasie przerwy
obiadowej i jeszcze dostawać tu coś do zjedzenia.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Pamiętasz, jak matka i Asbjorn zareagowali, gdy usłyszeli jego nazwisko?
Zastanawiałam się dlaczego i próbowałam go nawet wypytać o rodzinę i przeszłość, ale
niełatwo coś z niego wydobyć.
- To przecież nic nie znaczy, dopóki jest miły i uczynny. Poza tym kochasz przecież
muzykę, więc chyba z przyjemnością słuchasz dźwięków skrzypiec dochodzących z
poddasza.
Hilda pokiwała głową w zamyśleniu.
- Ale chętnie bym się dowiedziała, dlaczego matka i Asbjorn mieli wtedy takie
dziwne miny.
- Nie możesz ich zapytać?
- Nigdy ich przecież nie widuję! - W jej tonie była nuta goryczy.
- Mogłabyś przecież wybrać się do Kjelsas w którąś niedzielę.
- Miałabym iść aż tak daleko?
- Możesz pojechać pociągiem. Na pewno cię na to stać.
- Paulsen przychodzi tu w niedzielę. W powszednie dni boi się zawsze, że ktoś
mógłby go zobaczyć.
- Wstydzi się ciebie?
- Daj spokój! Ale przecież jestem w dalszym ciągu żoną Reidara. Wiadomo, że ludzie
zaczęliby plotkować i gadać za jego plecami. Uważam, że matka i Asbjorn mogliby mnie
odwiedzić. Byli przecież u ciebie.
- Matka nie odwiedzała nas od czasu, gdy leżałam w szpitalu. Poza tym nie możesz
zapominać, że Peder i Kristian są jednak jej synami.
- A ja jestem jej córką.
- Mówiłam ci, że prosiła o wybaczenie.
- Mnie nie prosiła o wybaczenie.
- Zachowujesz się jak dziecko, Hildo. Matka straciła przecież na wiosnę dziecko,
które urodziła i...
- Zapominasz, że ja też straciłam dziecko - przerwała jej Hilda. - Ale nie zamierzam
się o nią kłócić. Jest moją matką tylko z nazwy. Mam dla ciebie niespodziankę, ale chciałam
z tym zaczekać, aż zjesz. Musisz dużo jeść, strasznie schudłaś.
Elise podniosła wzrok.
- List od Johana? Hilda pokiwała głową.
- Przyszedł wczoraj.
- I dopiero teraz mi to mówisz? Pokaż! Hilda podniosła się od stołu i zniknęła w
sypialni. Gdy wróciła, miała w ręku białą kopertę z wieloma zagranicznymi znaczkami.
Elise rozerwała kopertę na oczach siostry.
Moja ukochana!
Dostałem wczoraj list od Anny, ale nie było w nim ani słowa od Ciebie. Chyba nie
stało się nic złego? Myślę o Tobie dniami i nocami, te myśli odbierają mi sen, nie mogę się
skoncentrować na pracy. Nie rozumiem, dlaczego Anna nie wspomniała o tym, co
najważniejsze, wie dobrze, co czuję. Teraz wyobrażam sobie, że zdarzyło się coś, czym nie
chce mnie martwić. Wiem, że powinienem odpowiedzieć na Twój list, i zaczynałem już co
najmniej pięć razy, ale wszystkie podarłem. Nie było w nich za wiele pogody, a nie chciałem
Cię zasmucić. Powinienem być szczęśliwy z powodu Twojego listu, Twoje słowa były takie
miłe i ciepłe, ale było w nich coś, co zepsuło mi nastrój. Pisałaś, że mnie kochasz, ale dałaś
do zrozumienia, że nie można zmienić tego, co się stało. Miałem poczucie, że się cieszysz z
mojego wyjazdu. Rozumiem Cię, Elise, ja też uważałem, że nie mogę opuścić Larsa, dopóki
wydawało mi się, że jest moim synem. Ale zrozumieć to nie to samo co zaakceptować. Za
wiele nas łączyło, byśmy mogli to tak łatwo przekreślić. Wierzę w przeznaczenie i sądzę, że
zostaliśmy stworzeni dla siebie. Może to brzmi banalnie, ale za wiele już w życiu widziałem,
żeby wierzyć, że wszystko jest tylko zbiegiem okoliczności. Przemyśl wszystko jeszcze raz.
Dzieci dorosną i opuszczą gniazdo. Jeśli dopisze Ci szczęście, będziesz miała przed sobą
jeszcze parę lat życia, gdy to nastąpi. Już mówiłem, że Emanuel nie zasługuje na Twoje
względy. Zdradził Cię i opuścił, dopuścił się jeszcze gorszych rzeczy. Na pewno zdaje sobie
sprawę, że zasłużył na karę, jak wszyscy, którzy popełniają zło. To, co robisz dla niego, i to,
co robisz sobie, to źle pojmowana dobroć. To nie służy nawet Twoim dzieciom. Wiem, że
moje słowa brzmią surowo i że nie przywykłaś, bym tak do Ciebie mówił, ale wydaje mi się,
że z dystansu widzę sprawy dużo jaśniej. Proszę Cię, Elise, przemyśl to. Czy postępujesz
właściwie? Ze mną, ze swoimi dziećmi, z sobą? Czy dzieciom służy życie w domu bez miłości?
Kogo powinnaś mieć przede wszystkim na względzie?
Wiem, że sprawiam Ci ból, i wcale tego nie chcę, ale obawiam się, że łudzisz się tylko,
myśląc, że podjęłaś najwłaściwszą decyzję. Dlatego czuję, że powinienem Tobą trochę
wstrząsnąć. Bez względu na wszystko kocham Cię bardzo teraz i zawsze.
Twój Johan
Elise zorientowała się, że wstrzymała oddech podczas lektury. Dopiero teraz nabrała
powietrza i ze szlochem położyła się na stole. Hilda podeszła do siostry.
- Elise, kochana, co się stało? Znalazł sobie inną? Elise pokręciła głową, podsuwając
jej list.
- Możesz przeczytać, jeśli chcesz - powiedziała głosem dławionym płaczem.
Zrobiło się cicho, gdy Hilda zaczęła czytać. Chłopcy bawili się spokojnie w salonie,
nie do wiary, jak dobrze się dogadywali. Elise czuła się całkiem rozbita. Nie spodziewała się
takiego listu od Johana. W jego tonie pojawiło się coś nowego, jakieś zdecydowanie, żądanie,
by potraktowała go poważnie. Między słowami pobrzmiewało coś w rodzaju krytyki. Pisał,
że ją rozumie, ale że podjęła niewłaściwą decyzję. I jeśli Elise nie zmieni zdania, Johan może
nawet przestać do niej pisać. Nie dlatego, że przestanie ją kochać, ale dlatego, że to niczemu
nie służy i sprawia ból im obojgu.
Myśl o tym, że mogłaby stracić Johana, była nie do zniesienia. Pocieszała się, że
Johan należy do niej bez względu na to, gdzie się znajduje, ale może wcale tak nie jest.
Prosił, by jeszcze raz się zastanowiła, i na pewno miał nadzieję, że Elise zmieni decyzję.
Hilda skończyła czytać. Złożyła powoli list, nic nie mówiąc.
Elise uniosła głowę i popatrzyła na nią, nie wstydząc się łez.
- Dlaczego nic nie mówisz?
- Wiesz, co myślę.
- Zgadzasz się z Johanem, ale nie powiedziałaś jeszcze, co mam zrobić z szóstką
dzieci.
- Chłopcy mogą się przeprowadzić do mnie, Hugo i Jensine zabierzesz ze sobą, a
Sebastian nie jest twój, tylko Signe i Emanuela.
- Johan nie zdołałby nas utrzymać, skoro z trudem sam się utrzymuje. Anna mówiła,
że ledwo sobie radzi. Chcesz powiedzieć, że powinnam do niego pojechać, zanim dostanę
rozwód?
- W Paryżu nikt nie będzie pytał, czy jesteście małżeństwem.
- Myślę, że nie byłoby to takie proste. Musiałabym mieć paszport, a w paszporcie
pewnie jest napisane nazwisko małżonka.
Hilda wzruszyła ramionami.
- To możesz poczekać, aż wszystko załatwisz, ale podjąć tymczasem decyzję.
Elise westchnęła ciężko. - Chciałabym być taka jak ty. Hilda się obróciła.
- Mam przynieść papeterię i znaczek? Elise się przeraziła.
- Uważasz, że powinnam odpowiedzieć od razu?
- Jeśli nie potrafisz sama podjąć decyzji, ja muszę to zrobić za ciebie.
- Wielki Boże, Hildo! Nie można tak podchodzić do poważnego problemu! Muszę
mieć czas przynajmniej do jutra, żeby to przemyśleć.
Hilda opadła na kuchenny stołek.
- Dlaczego się wahasz? Kochasz Johana, on kocha ciebie. Pasujecie do siebie jak dwie
krople wody. Agnes zdradziła Johana, Emanuel zdradził ciebie. Jeśli ktoś uważa, że nie
macie prawa się wreszcie związać ze sobą, musi mieć źle w głowie. Widzisz sama, że Johan
nie zamierza czekać w nieskończoność. Nie możesz trzymać go na pasku, aż będzie ci
pasowało zerwać z Emanuelem. Johan jest zbyt wiele wart. Nie bądź głupia, Elise! - dodała z
pewną natarczywością. - Jeśli przepuścisz tę okazję, będziesz żałowała do końca życia. Do tej
pory Johan był samotny i obcy w nieznanym wielkim mieście i zapewne nie miał wielu
okazji, by kogoś poznać, ale to tylko kwestia czasu, aż ktoś go zauważy. Taki wspaniały i
sympatyczny chłopak nie zazna spokoju, gdy Francuzki zaczną się za nim oglądać. A jeśli
otoczą go piękne dziewczęta, trudno mu będzie się oprzeć.
- Jesteś okropna. - Coś ścisnęło Elise za gardło.
- Nie, wręcz przeciwnie, mówię to po to, żeby ci pomóc, bo cię kocham. Nie wiesz, co
dla ciebie najlepsze. Być może Emanuel jest teraz milszy i więcej ci pomaga, ale w żaden
sposób nie można usprawiedliwić tego, co ci zrobił. Doskonale rozumiem, że teraz się lęka,
że cię straci, na pewno nigdzie nie znajdzie lepszej, a poza tym wie już, co znaczy żyć z
kobietą trollem.
- Nie widziałaś, jaki był przejęty, gdy leżałam w szpitalu.
- Spróbowałby nie być! Ale bardzo się musi starać, jeśli ma kiedykolwiek naprawić
całe zło, które uczynił.
- Nie lubisz go, dlatego jesteś taka surowa.
- Kiedyś go lubiłam, ale nie po tym, co ci zrobił. Mogłabym mu wybaczyć, że nie był
ci wierny, bo służba graniczna wiązała się z wielką niepewnością i niebezpieczeństwami, ale
nigdy nie wybaczę, że zabrał Signe do Ringstad i żył z nią jak z żoną i że zgodził się, by
adwokat ojca zapewnił jej synowi prawo do dziedziczenia. I wszystko uszło mu płazem,
wcale sobie nie zasłużył na twoją dobroć.
- Co się z nim stanie, jeśli odejdę? Nie stać go na wynajęcie gospodyni, a sam sobie
nie poradzi. Nie zdoła nawet zapłacić czynszu, a taki człowiek jak on nie może mieszkać w
pokoju z kuchnią w zatłoczonej czynszówce z ubikacjami na korytarzach i ze szczurami
biegającymi po ścianach.
- Nie słyszałam nic równie głupiego! Jeśli sobie nie poradzi, wróci po prostu do domu
i zostanie gospodarzem w rodzinnym dworze albo znów zgłosi się do Armii.
Jeden z chłopców zaczął krzyczeć, w salonie powstał jakiś rwetes. Sebastian uderzył
Isaca w policzek, tak że małemu buzia się aż zaczerwieniła.
Hilda porwała Isaca w ramiona i przytuliła go. Obróciła się w stronę siostry.
- Sama widzisz! Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Nie chcę widzieć tego łobuza w
swoim domu, nie można mu zaufać, podobnie jak jego ojcu.
Sebastian i Hugo też się rozkrzyczeli pod wpływem płaczu Isaca. Elise skarciła
Sebastiana i miała ochotę zabrać od razu obu chłopców, ale musiała wrócić do kantoru.
- Wstąpię do żłobka w drodze do domu! - zawołała, nim wybiegła. ^
Hildzie było przykro, gdy Elise przyszła po południu po dzieci.
- Przepraszam cię, Elise. Nie chciałam tego powiedzieć. Nieładnie się zachowałam.
Sebastian jest słodkim i spokojnych chłopcem. Nie musisz iść dziś do żłobka.
- Pójdę, nie tylko ze względu na ciebie. Oboje z Emanuelem musimy podjąć jakąś
decyzję. Albo go zatrzymamy, albo znajdziemy inne rozwiązanie. Nie powinniśmy tego
odkładać. Chłopcy pokochali Sebastiana, my także. Im dłużej będziemy czekać, tym trudniej
będzie mu się wyprowadzić.
- Teraz, gdy zarobiłaś tyle pieniędzy na książce, nie jesteście już na pewno w takiej
trudnej sytuacji.
Elise westchnęła.
- Nie powinniśmy. Gdyby ktoś mi powiedział trzy lata temu, że będę miała tyle
pieniędzy, nie uwierzyłabym. Nie wiem, jaki błąd popełniamy, ale pieniądze przeciekają nam
między palcami.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale czy Emanuel płaci swoją część rachunków?
- On przecież pali, ale... No a poza tym jest przyzwyczajony do lepszych ubrań niż ja.
Hilda nic nie powiedziała, ale Elise domyślała się, jakie jest jej zdanie. Poczuła, że
powinna wystąpić w obronie męża.
- Martwię się o niego, Hildo. Obawiam się, że nie jest zdrów.
Hilda w dalszym ciągu milczała, czekając na ciąg dalszy.
- Nie chce iść do lekarza, twierdzi, że nic mu nie dolega, ale to nie jest normalne, by
mężczyzna w jego wieku musiał szukać podparcia z powodu zawrotów głowy, by nogi mu
odmawiały posłuszeństwa i by nagle gorzej widział na jedno oko.
- Nie wydaje ci się, że wymyśla to wszystko, żeby cię przy sobie zatrzymać?
Elise spojrzała na siostrę z przerażeniem.
- Jak możesz mówić coś takiego?
- Jeśli naprawdę nogi odmawiają mu posłuszeństwa, to musi być chory. Nie jest chyba
głupi. Gdyby podejrzewał, że dolega mu coś poważnego, od razu by poszedł do lekarza.
Skoro nie chce, to pewnie tylko udaje chorego.
Elise poczuła, że serce jej mocniej zabiło i rumieńce wystąpiły na policzki.
- Nie mam aż tak niskiego mniemania na jego temat.
Ale w drodze do domu w uszach dźwięczały jej słowa siostry. Nie, to niemożliwe!
On nie jest taki nikczemny. Jak Hilda może go oskarżać o coś takiego.
W zasadzie powinna pójść prosto do domu, ale obiecała sobie, że wstąpi do żłobka.
Hugo i Sebastian byli zmęczeni i marudni i na pewno szybko się nie uspokoją, jeśli wybiorą
jeszcze dłuższą drogę do domu.
Niektóre młode matki odbierały właśnie swoje dzieci. Elise miała wrażenie, że są tu
setki dzieci, gdy weszła do środka. Hugo i Sebastian zostali w wózku na dworze. To zajmie
tylko parę minut, a zabieranie obu do środka byłoby bardzo męczące.
Gdy miała właśnie pójść na poszukiwanie kierowniczki, usłyszała głosy dobiegające
ze środka.
- Przykro mi, ale naprawdę w tej chwili nie możemy przyjąć więcej dzieci. Jest
przepełnienie, chyba pani widzi.
Chwilę później w sieni pojawiła się młoda robotnica. Elise chwyciła ją za ramię.
- Powiedziała, że nie ma miejsc? Kobieta pokiwała głową ze łzami w oczach.
- Nie wiem, co mam zrobić z dziećmi. Mój mąż uciekł, a ja muszę iść do fabryki.
Elise wyszła, o nic nie pytając.
Spotkała Emanuela na Hammergaten, gdy wychodził od pani Jonsen z małą Jensine
na ręku. Pomachała mu, ale on jej nie pomachał, może nie miał wolnej ręki.
Hugo i Sebastian zasnęli w wózku. Próbowała temu zapobiec, ciągle ich zagadując,
ale na próżno. Gdy ucinali sobie drzemkę o tej porze, trudno im było zasnąć wieczorem. I
wtedy w domu było za dużo zamieszania. Jeśli Emanuel się zirytuje, zaproponuje mu, żeby
poszedł do Schwenckego.
Nagle zobaczyła, że Emanuel się chwieje i chwyta niskiego płotu. Elise puściła
wózek, podbiegła do niego i chwyciła Jensine w ostatniej chwili, gdy Emanuel się
przewracał.
Jensine zaczęła płakać, pewnie się przestraszyła. W tej samej chwili obudzili się
chłopcy i obaj też się rozpłakali. Elise trzymała Jensine na ramieniu, a drugą ręką próbowała
pomóc wstać mężowi. Był ciężki, nie mógł się podnieść ani o własnych siłach, ani z jej
pomocą, ale wreszcie mu się udało, chwycił się płotu i stanął na nogach.
- Nie wiem, co się stało. Chyba się o coś potknąłem.
Nie odpowiedziała. Bez względu na to, czy wmawiał to sobie, czy był naprawdę
chory, sytuacji nie wolno było dłużej lekceważyć.
Dopiero gdy otwierała kuchenne drzwi, odwróciła się do niego.
- Mówiłam, że musisz iść do lekarza! Po raz pierwszy nie zaprotestował.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Nie poszedł do lekarza ani następnego dnia, ani dzień później. Elise znów zaczęła się
zastanawiać, czy Hilda nie miała przypadkiem racji. Czyżby naprawdę udawał chorego, żeby
ją przy sobie zatrzymać? Nie dała mu przecież do zrozumienia, że chciałaby odejść, nigdy nie
wspomniała o tym nawet słowem. Nie mógł wiedzieć, że koresponduje z Johanem, Hilda
nigdy by tego nie zdradziła.
A może ktoś widział, jak Johan wchodził do domku nad rzeką, gdy ona tam była?
Podczas gdy Hilda załatwiała sprawunki. Czy to możliwe, że ktoś zajrzał przez okno i
zobaczył ich na kanapie w salonie? Gorąco się jej robiło na samą myśl o tym. Jeśli ktoś
doniósł o tym Emanuelowi, Emanuel mógł przez cały czas, aż do wyjazdu Johana, żywić
podejrzenia.
Wiedział, że jeśli uda chorego, Elise nie będzie miała serca go opuścić. Czy był
naprawdę taki przebiegły?
Słowa Hildy znów zadźwięczały jej w uszach. Gdyby Emanuel obawiał się, że dolega
mu coś poważnego, poszedłby do lekarza. Dlaczego tego nie robił? Czy dlatego, że wiedział,
iż na pewno nic mu nie dolega?
Postanowiła pójść wreszcie do Schwenckego. Maluchy były w łóżku, chłopcy
siedzieli przy kuchennym stole i odrabiali lekcje.
- Pójdę do Anny i Torkilda oddać część pożyczonych gazet. - Starała się powiedzieć
to w najbardziej naturalny sposób, ale zauważyła, że jej się to nie udało.
Spojrzał na nią znad gazety.
- Wydawało mi się, że pastorowa powiedziała, że możesz je trzymać, jak długo tylko
zechcesz. Ona już je przeczytała.
- Oddam tylko cztery pierwsze numery. Nie lubię być odpowiedzialna za coś, co do
mnie nie należy.
Nie przerwał lektury.
- Ale nie siedź długo, bardzo cię proszę. Nie potrafię uspokoić Jensine, gdy zaczyna
marudzić.
- Ostatnio nie budziła się wieczorami, ale wrócę niedługo. Znalazła gazety,
zapakowała je w szary papier i poszła do kuchni.
- Zadbaj o to, żeby chłopcy nie położyli się za późno. Ostatnio nie sposób ich rano
dobudzić.
Zamruczał coś w odpowiedzi.
Peder podniósł wzrok znad książki i przestraszył się, widząc, że Elise zakłada szal.
- Idziesz gdzieś?
- Muszę coś załatwić. - Nie chciała go okłamywać, ale tym razem nie miała wyjścia. -
Muszę oddać gazety, które pożyczyłam.
- Na dworze jest całkiem ciemno!
- Wy często jesteście poza domem, gdy robi się ciemno - uśmiechnęła się. - To
przecież nic strasznego.
- Ale ty jesteś dziewczyną. To jest niebezpieczne. Zmierzwiła mu czuprynę.
- Głuptasku. To nie Lakkegata, to Sagene. Poza tym nikt nie okrada biednych ludzi,
no i nikt nie miałby chyba ochoty na siwą, chudą i zmęczoną matkę.
Peder nie wyglądał na przekonanego.
- Skoro Emanuel ma na ciebie ochotę, to inni też mogą, prawda?
Elise poczuła, że się rumieni.
- Nie opowiadaj głupot!
Czyżby coś słyszał albo widział? Może nie spał jeszcze tego wieczoru, gdy odwiedzili
ich Anna i Torkild i gdy Emanuel miał ochotę na seks, ale nic z tego nie wyszło. Co za
niezręczna sytuacja.
Elise nie mogła się oprzeć wrażeniu, że Emanuel stoi w oknie i patrzy za nią, ale nie
obróciła się i nie pomachała mu. Bez względu na to, czy wybierała się do Andersengarden,
czy do Schwenckego, musiała skręcić w lewo, w Maridalsveien. Emanuel nie zobaczy, gdzie
Elise skieruje się później.
Była zdenerwowana, gdy zbliżała się do celu.
Gdy doszła do Arendalsgaten, usłyszała nagle, że ktoś woła ją jasnym, dziewczęcym
głosem. Obróciła się gwałtownie. W świetle gazowej latarni spostrzegła biegnącą Jenny.
- Jenny? Jak miło cię widzieć! Nie widziałyśmy się, od kiedy wróciłam do domu ze
szpitala.
Jenny uśmiechnęła się szeroko.
- Nie miałam czasu.
- Co u ciebie słychać? Dobrze ci u Tollefsenów?
Jenny pokiwała głową. Wyglądała na szczęśliwą i zadowoloną.
- Ona jest taka samą jak moja matka, tyle że nie leży chora w łóżku.
- A Hjalmar? Znaleźliście go?
- Marta znalazła go w mieście. Został chłopcem na posyłki. Elise się zdumiała.
- Nieźle! Bałam się, że będzie się włóczył po mieście i żebrał, żeby przeżyć.
- Marta też tak myślała, ale Hjalmar powiedział, że powinna dobrze wiedzieć, że on
nie chce być taki jak ojciec.
W takim razie ma więcej rozumu, niż podejrzewałam.
- Gdzie mieszka?
Jenny wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, ale myślę, że sypia razem z innymi chłopcami na posyłki. Poszłyśmy
kiedyś z Martą do miasta, żeby go zobaczyć, i prawie go nie poznałam. Żebyś ty wiedziała,
jak ładnie wyglądał! Z czerwoną apaszką na szyi i w szerokich spodniach! - roześmiała się.
Elise też się uśmiechnęła.
- Szkoda, że nie mogłaś nadal pomagać pchać mi wózka, Jenny, ale rozumiem, że
pani Tollefsen uznała, że powinnaś poświęcać więcej czasu nauce. Poza tym miałabyś
daleko.
- A co z Hugo i z tą małą laleczką?
- Nazywasz Jensine „laleczką”? - zaśmiała się Elise. Jenny pokiwała głową.
- Wygląda jak laleczka. Jest taka śliczna.
- Dobrze się miewa. Nasza sąsiadka, pani Jonsen, zajmuje się nią, gdy ja jestem w
pracy, a Hugo u mojej siostry. Czy pani Tollefsen widuje czasem Anne Sofie?
Jenny przytaknęła.
- Nie za często, ale widuje. Mówi, że cieszy się, że ma mnie, bo inaczej byłoby jej
smutno. A ja wtedy mówię, że mnie by było jeszcze smutniej, gdybym jej nie miała.
Elise uśmiechnęła się, a wzruszenie ścisnęło ją za gardło. Bogu dzięki, że Jenny trafiła
do babki Anne Sofie. Przypomniała sobie, jak odprowadzała Jenny do jej mieszkania w domu
„U Blacharza”, a dziewczynka trzęsła się ze strachu, że ojciec znów będzie pijany.
Przypomniała sobie ten nieprzyjemny zapach, który docierał z sypialni, w której leżała jej
chora matka. Było prawie ciemno, nie mieli pieniędzy na parafinę. Siostry z Armii nie mia-
łyby odwagi tam zaglądać, bo bały się gróźb ojca, a matka płakała, bo skończyło jej się
lekarstwo. Elise wciąż miała w uszach jej rozpaczliwą skargę: „Pytam Boga, co ja takiego
zrobiłam, że wiedzie się nam jeszcze gorzej niż innym”.
Odsunęła od siebie to bolesne wspomnienie.
- Tak się cieszę, że dobrze ci się układa, Jenny. Jenny pokiwała głową.
- Mama pewnie też, nie sądzisz?
- O tak, jestem tego pewna.
- Ona nas widzi z nieba, prawda?
- Tak sądzę.
- Myślisz, że Bóg jest kobietą czy mężczyzną?
- Tego nie wiem, ale mówimy „On”.
- Myślę, że jest raczej kobietą - powiedziała Jenny stanowczym głosem. - Muszę już
biec, Elise. Miałam być w domu o ósmej. Do zobaczenia. - I już jej nie było.
Elise stała i patrzyła za nią, póki Jenny nie zniknęła za rogiem. Niektóre historie
dobrze się kończą, ale nie jest ich wiele.
W oknach Schwenckego paliły się światła, a więc był w domu. Na pewno zrobi
zdziwioną minę, gdy zobaczy ją na progu bez Emanuela.
Zastukała mosiężną kołatką i spodziewała się, że usłyszy za chwilę jego kroki.
Czekała długo, ale nic się nie działo. Chyba nie wyszedł z domu, zostawiwszy zapalone
lampy?
Wreszcie w sieni rozległy się kroki. Drzwi powoli się uchyliły i Schwencke wystawił
głowę. Gdy zobaczył, kto przyszedł, otworzył drzwi na oścież i uśmiechnął się.
- Pani Ringstad? Co za niespodzianka!
- Chciałabym zamienić z panem parę słów. To dotyczy mojego męża.
Zauważyła, że zmarszczył brwi.
- Chyba nic złego się nie stało?
- Mam nadzieję, że nie.
Zaprosił ją do salonu. Na samym środku stało mnóstwo skrzynek, a na stole - wiele
przedmiotów z kryształu, srebra i porcelany.
- Przepraszam za ten nieład, ale pakuję właśnie towary, które sprzedaję w swoim
sklepiku. - Roześmiał się. - Ludzie ciągle kupują ozdoby i bibeloty, myślę, że byłbym w
stanie sprzedać dwa razy tyle, ile sprzedaję.
- Mój mąż pana bardzo podziwia, panie Schwencke. Źle się czuje w kantorze i też
chciałby się zająć handlem.
- Wystarczy zacząć. Proponowałem mu, że na początku może pracować ze mną, a
kiedy odłoży trochę grosza, usamodzielni się.
- Chyba nie wszyscy mają smykałkę do handlu - uśmiechnęła się Elise.
- Poradzi sobie na pewno. Zechce pani usiąść, pani Ringstad? Mogę zaproponować
pani kieliszek wina z białych porzeczek?
- To brzmi bardzo zachęcająco, ale mój mąż nie wie, że tu przyszłam. Powiedziałam,
że idę oddać te gazety, które pożyczyłam od pastorowej za pośrednictwem mojej
przyjaciółki, Anny Abrahamsen.
- W takim razie nie powinna pani wrócić z nimi do domu.
- Miałam zamiar powiedzieć, że nikogo nie zastałam.
- Mogę je oddać pastorowej, jeśli pani chce. Wybieram się tam jutro z towarem.
Uśmiechnęła się zaskoczona.
- Co za dziwny zbieg okoliczności. Naprawdę zechciałby pan? To bardzo miło z pana
strony.
- Ale co to ma wspólnego z winem? Zaśmiała się trochę zażenowana.
- Obawiam się, że Emanuel zauważy, że coś wypiłam.
- Nic pani chyba nie będzie od małego kieliszka domowego wina porzeczkowego.
- Mam nadzieję, że nie.
Podszedł do kredensu i wyjął dwa kieliszki, a potem przyniósł butelkę z kuchni.
- Nie jest mocne, choć takie się wydaje. To rezultat tego, że zostało zrobione z białych
porzeczek, które mają intensywniejszy smak niż czerwone.
Elise też uważała, że wino wydaje się bardzo mocne, bo paliło ją w gardle.
Delektowała się tym ciepłem. Na dworze było zimno, stopy jej zlodowaciały, gdy tylko
wyszła z kantoru. Nie zdążyła jeszcze podzelować swoich trzewików, a rano było tak zimno,
że na kałużach utworzyła się cienka warstewka lodu.
- Czyż nie jest wyśmienite? - uśmiechnął się, wychylając kieliszek. - Następnym
razem dostanie pani butelkę do domu.
Chciała zaprotestować, powiedzieć, że nie ma na to pieniędzy, ale on znacząco uniósł
ramię.
- Grosza za to nie wezmę. Mam aż nadto wina porzeczkowego i agrestowego. Ludzie
w tej okolicy nie są przyzwyczajeni do tak szlachetnych trunków, wolą piwo albo zwyczajne,
sztucznie barwione wino. Takie wino jest tanie i mocne, ale niebezpieczne. Gdyby nie
sprzedawano takiego taniego alkoholu tu nad rzeką Aker, nie byłoby tylu pijaków.
Zawahał się chwilę i rzucił jej ciepłe spojrzenie.
- Mam nadzieję, że nie ma mi pani za złe, że. o tym wspominam, ale Emanuel mówił
mi, że pani ojciec był jedną z ofiar. To musiało być bardzo bolesne.
Elise poczuła, że się oblewa rumieńcem. Spuściła wzrok, nie była przyzwyczajona
mówić o tym w tak bezpośredni sposób.
- To był wielki cios dla matki. Zapadła na suchoty.
- O tym też mi mówił. Musiała pani utrzymywać całą rodzinę, podczas gdy matka
leżała chora w sypialni, a ojciec włóczył się po Lakkegata. To musiały być trudne czasy.
- Wiele rodzin się z tym boryka, niektóre mają jeszcze gorszą sytuację. My obie, ja i
moja młodsza siostra, Hilda, miałyśmy pracę.
Zapadła cisza. Schwencke dolał wina.
- Kieliszki są niewielkie. Może pani śmiało wypić. Chciała mnie pani o coś zapytać?
Chciałaby pani, żebym pomógł Emanuelowi zacząć karierę w handlu?
Pokręciła głową.
- Nie, chodzi o coś zupełnie innego. Martwię się o niego. Tak często robi mu się słabo
i cierpi na migreny. Czasami nogi odmawiają mu posłuszeństwa, czasami nagle widzi gorzej
na jedno oko. Próbowałam go przekonać, żeby poszedł do doktora, ale on twierdzi, że nic mu
nie dolega. Pewnego dnia sama się wybrałam do lekarza po poradę. - I opowiedziała szybko,
czego się dowiedziała.
Schwencke długo na nią patrzył. Poczuła się nieswojo.
- Wie pani, co ja myślę, pani Ringstad? Myślę, że Emanuel nie jest szczęśliwy. Nie
jest chory w takim sensie, w jakim się pani tego obawia, ale dźwiga ciężar, który go
przytłacza. Jestem teraz brutalnie szczery wobec pani, ale czuję, że powinienem, jeśli mam
pomóc wam obojgu.
Zamilkł, podczas gdy Elise wiła się z zażenowania. Co mu powiedział Emanuel,
skoro ten człowiek odniósł takie wrażenie?
Schwencke chrząknął i kontynuował.
- Była pani w domu jego ojca i wie pani, do jakich warunków przywykł. Dobrze go
rozumiem, bo sam pochodzę z zamożnego domu. Niewielu jest takich, którzy byliby w stanie
przeprowadzić się z wielkiego dworu do okropnego robotniczego mieszkania, w którym, na
domiar złego, roi się od dzieciaków. Ja bym raczej nie potrafił. Być jedynym synem bogatego
właściciela dworu, mieć do dyspozycji służbę, siadać zawsze do suto zastawionego stołu, a
potem żyć w takich warunkach, w jakich żyje teraz Emanuel, to wielka odmiana, której pani
nie może zrozumieć. Pani jest przecież przyzwyczajona do takiego życia.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale powstrzymał ją ruchem ręki.
- Proszę mnie źle nie zrozumieć, niczego pani nie zarzucam. Emanuel wiedział, co
robi, żeniąc się z panią, nie mógł jednak przewidzieć, jaka przyszłość czeka waszą rodzinę.
Może był zbyt zakochany - uśmiechnął się Schwencke. - Może naiwny. Myślę, że teraz to
zrozumiał, ale jest już za późno. Wiem, że robi wszystko, żeby jakoś się udało, i podziwiam
go za jego dobrą wolę i odwagę, ale między wami jest zbyt wielka przepaść. Proszę dać mu
trochę więcej swobody! Proszę pozwolić mu czasem wyrwać się z domu, żeby mógł
odetchnąć pełną piersią. Niech mu pani nie każe pilnować dzieci, to naprawdę nie wypada
człowiekowi o takiej pozycji. A przede wszystkim niech go pani nie zmusza do prac
domowych, to jest naprawdę poniżej jego godności. Wiem, że są robotnicy, którzy zakasują
rękawy po powrocie z pracy, bo wiedzą, że ich żony równie długo stały przy swoim
stanowisku w fabryce i mają tyle roboty z dziećmi, że ledwo się trzymają na nogach. Ale
przecież pani pracuje w kantorze, ma pani sąsiadkę, która zajmuje się najmłodszym
dzieckiem, i trzech prawie dorosłych chłopców do pomocy. Nie wolno pani odbierać
Emanuelowi szacunku do samego siebie! Wtedy naprawdę zachoruje.
Rozgrzała go ta przemowa, wychylił jeszcze jeden kieliszek i wyglądał, jakby był
zadowolony z siebie.
Elise zaś mina całkiem zrzedła. Schwencke był kawalerem i nie miał pojęcia, co to
znaczy pracować od ósmej do szóstej, odbierać potem małe dzieci, pchać wózek pod te
wszystkie górki i wracać do domu, w którym czeka dziewięciomiesięczne maleństwo i trzej
wygłodniali chłopcy. Chłopcy wcale nie mają czasu, żeby pomagać w domu, bo po lekcjach
muszą pracować, żeby dorzucić parę koron do rodzinnego budżetu. Schwencke nie wiedział,
co znaczy padać ze zmęczenia na najbliższe krzesło, gdy wszystkie dzieci są już w łóżkach, i
zabierać się do cerowania i łatania całego koszyka skarpet i spodni, a potem do prania pieluch
i ubrań oraz do sprzątania. I na pewno nie miał pojęcia, co czuje ktoś, kto właśnie się
dowiedział, że ukaże się jego pierwsza książka, i pomimo gorących zachęt, by pisać dalej, nie
miał na to czasu. Tacy mężczyźni jak Schwencke uważają zapewne, że do tego wszystkiego
Elise powinna czyścić Emanuelowi buty, usługiwać mu, uśmiechać się i zabawiać, podawać
pantofle i gazetę oraz całować w policzek. A także rodzić dziecko co roku.
W jednym z numerów „Husmoderen” przeczytała o spotkaniu w stowarzyszeniu
„Ognisko Domowe”. Temat „Najlepsza żona i matka” przyciągnął tylu słuchaczy, że
zabrakło dla nich miejsca. Wykładowczyni, pani Olaug Loken, mówiła o nowym typie pani
domu. O kobiecie, która nie służy mężowi jak niewolnica, ale jest jego „przyjaciółką,
uczciwą doradczynią, zaufanym kompanem i ukochaną pomocnicą”. Dobra żona dba o
porządek w domu i świetnie wszystkim zarządza. Roztacza wokół siebie ;,moc i poczucie
godności”, przypomniała sobie Elise.
Ani Olaug Loken, ani Schwencke nie mieli pojęcia, co znaczy być pracującą żoną i
matką, która nie ma żadnej pomocy w domu. Żadne z nich nie postawiło zapewne nogi w
jednoczy dwupokojowym mieszkaniu robotniczym nad rzeką Aker, w którym roi się od
dzieci, a śmiertelnie zmęczona matka wraca z fabryki o szóstej po dwunastu albo czternastu
godzinach przy maszynie. Skąd ma czerpać siły, by być „przyjaciółką, doradczynią i
ukochaną pomocnicą swego męża”?
- Nic pani nie mówi, czyżbym panią uraził? - rzucił jej figlarne spojrzenie, jakby nie
zdawał sobie sprawy z powagi wszystkiego, o czym mówił.
Pokręciła głową.
- Rozumiem to, co pan mówi na temat sytuacji Emanuela, ale nie sądzę, by próbował
pan spojrzeć na to z mojego punktu widzenia. Wracam do domu równie późno jak robotnice
z fabryki, panie Schwencke. Po pracy odbieram dwa maluchy, więc w domu jestem nie
wcześniej niż o siódmej. Wszystkim obowiązkom, które służącej zajmują cały dzień, muszę
podołać po tym, jak położę dzieci spać. Uważa pan, że mam zajmować się wszystkim sama,
podczas gdy mój mąż będzie sobie spacerował, odwiedzał przyjaciół albo siedział w bujanym
fotelu z gazetą?
Zauważyła, że się trochę zmieszał, chyba o tym nie pomyślał.
- Powinna pani przyjąć służącą, pani Ringstad. To nie musi dużo kosztować,
potrzebny jest tylko jakiś kąt do spania i wyżywienie.
- Służąca musi mieć własny pokój. Jest nas w domu ośmioro i ledwo starcza łóżek dla
domowników. Poza tym nie stać nas, by wyżywić jeszcze jedną dorosłą osobę.
- Myślę, że teraz odmalowuje pani sytuację w zbyt czarnych barwach, pani Ringstad. -
W jego głosie zabrzmiała nuta oskarżenia. - Czy nie dostała pani właśnie zaliczki za książkę i
czy niedługo nie nadejdzie pani honorarium z Danii? Jako pisarka powinna pani zwolnić się z
kantoru i poświęcić się dla męża i dzieci. Zgadzam się, że Emanuel kiepsko zarabia, dlatego
uważam, że powinien przymierzyć się do działalności handlowej. Coś musicie przedsięwziąć,
jeśli chcecie uratować małżeństwo. Takie życie, jakie dziś prowadzicie, jest dla niego udręką
i w końcu pani obawy mogą się ziścić.
Elise wstała, nie mogła go już dłużej słuchać.
- Bardzo dziękuję za wino, panie Schwencke. Miałam nadzieję, że pan przekona mego
męża, by poszedł do lekarza, ale rozumiem, że pan całkiem inaczej ocenia sytuację.
On także się podniósł.
- Tak, moim zdaniem potrzeba tu całkiem innego lekarstwa. Rozumiem, że ma pani
wiele obowiązków, ale przecież zdrowie i dobre samopoczucie męża powinno najbardziej
leżeć żonie na sercu.
Elise poczuła, że wszystko się w niej gotuje. Jednocześnie zrodziła się w jej głowie
jeszcze jedna myśl. A może Emanuel opowiedział temu człowiekowi także o Johanie. I
dlatego Schwencke jest taki krytyczny?
- Na pewno zaniosę gazety pastorowej - dodał, odprowadzając ją do drzwi. - I proszę
przemyśleć to, co powiedziałem, Emanuel może zacząć u mnie choćby jutro.
Podziękowała i wyszła czym prędzej.
Za płotem wpadła na młodego człowieka w meloniku i eleganckim ubraniu.
Wyglądał, jakby czegoś szukał. W smudze światła gazowej latarni spostrzegła konia i powóz,
czekający nieopodal.
- Przepraszam, czy zna pani tę okolicę? - zapytał przyjemnym głosem.
- Nie za bardzo. Kogo pan szuka?
- Szukam handlarza, który się nazywa Orvar Olstad. Wedle informacji, jakie
otrzymałem, powinien mieszkać tutaj, ale na drzwiach jest inne nazwisko. Pomyślałem, że
może to nazwisko poprzedniego właściciela.
- Człowiek, który tu mieszka, jest rzeczywiście handlarzem, ale nazywa się Paul
Georg Schwencke.
Mężczyzna był cokolwiek skonfundowany. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i
Schwencke znów wystawił głowę.
- Pan Ole Westerlund?
Twarz nieznajomego się rozjaśniła.
- Tak, to ja.
- Proszę wejść. Czekałem na pana.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Elise nie mogła wyjść ze zdumienia przez całą drogę do domu. Jak to się stało, że ten
człowiek podał niewłaściwe nazwisko? Przecież Schwencke na niego czekał.
Starała się o tym zapomnieć, ale jakoś się jej to nie udawało. Nawet Emanuel dziwił
się, w jaki sposób Schwencke zarabia tyle pieniędzy. Sklep miał niewielki, klienci rzadko
tam zaglądali z tego, co mówił Emanuel. Czyżby Schwencke zajmował się czymś
nielegalnym?
Odsunęła od siebie tę myśl od razu. Kulturalny człowiek z zamożnej rodziny nigdy
nie zająłby się jakąś pokątną działalnością. Najprawdopodobniej zdobywał klientów w jakiś
inny sposób. Nie sprzedawał swoich towarów w sklepie, ale w domu. Może wszystkie te
skrzynki i przedmioty, które stały na stole, przygotował właśnie dla tego nieznajomego?
Jaka szkoda, że nie będzie mogła przedyskutować tego z Emanuelem, ale nie mogła
mu przecież powiedzieć, gdzie była.
Słowa Schwenckego ciągle dźwięczały jej w uszach. „Myślę, że Emanuel nie jest
szczęśliwy. Nie jest chory, ale cierpi, dźwigając ciężar, który go przytłacza”. A potem:
„Myślę, że teraz to rozumie, ale jest już za późno. Przepaść, jaka was dzieli, jest za wielka”.
Po chwili przypomniała sobie to, co napisał Johan: „To, co robisz dla niego, i to, co
robisz sobie samej, to źle pojmowana dobroć. To nie służy nawet twoim dzieciom”.
I Hilda, która ją zaatakowała: „Jeśli przepuścisz tę szansę, będziesz żałowała do końca
życia”.
Johan zaczął tracić cierpliwość, oczekiwał odpowiedzi. Nie za rok czy dwa, ale teraz.
Nie zaakceptował jej decyzji, uważał, że źle postąpiła.
Jeśli prawdą jest to, co mówił Schwencke, że Emanuelowi szkodzi życie z nią i z
dziećmi, to nie sposób się nie zgodzić, że okazała źle pojmowaną dobroć, zostając z nim.
Wszystkim będzie lepiej, jeśli ona i Emanuel się rozstaną. Sebastian będzie musiał pójść do
sierocińca, nie ma innego wyjścia. Peder, Evert i Kristian zamieszkają z Hildą, póki nie będą
w stanie sobie poradzić, a ona zabierze Hugo i Jensine i pojedzie do Johana.
Poczuła, że serce jej mocniej zabiło. Pojedzie do Johana... Ogarnęła ją fala gorąca.
Może powinna podjąć ten temat już dziś wieczorem? Może przez cały czas się myliła,
może Emanuel wcale się nie zmartwi, ale odetchnie z ulgą? Byłby wtedy wolny od wszelkich
zobowiązań, jak Schwencke, mógłby zająć się handlem i zarabiać mnóstwo pieniędzy. Może
będzie mu przykro rozstawać się z Jensine, ale to nie musi trwać długo, a poza tym często
powtarzał, że lubi dzieci dopiero, gdy są dość duże, by można było z nimi porozmawiać. Gdy
oboje z Johanem wrócą z Paryża, Elise zadba o to, by Emanuel widywał córkę, gdy tylko
zechce. Nie należy jednak zapominać, że Emanuel nie okazywał szczególnego zaintereso-
wania Sebastianowi, choć to przecież był jego własny syn. Gdyby nie ona, Sebastian nie
mieszkałby na Hammergaten, ale trafiłby gdzie indziej, może do rodziców Signe do
Kongsvinger, a może do jakiegoś sierocińca.
Ogarniał ją coraz większy zapał, w miarę jak o tym myślała. Skoro oboje z
Emanuelem będą się czuć lepiej, wiodąc całkiem inne życie, to nie powinni przecież
mieszkać razem. Nawet jeśli Kościół potępia rozwody, to przecież można rozwód dostać.
Słyszała o pisarce, której się to udało, i o aktorce. Jej małżeństwo z Emanuelem było
pomyłką od samego początku, nigdy nie powinni się pobierać. On zrobił to, by ją uratować
przed hańbą i dlatego że ją kochał, ona powiedziała „tak”, by wydostać się z beznadziejnej
sytuacji.
Teraz on już jej nie kocha, a nawet przeciwnie, jest chory, bo musi z nią żyć, a ona ma
innego ojca dla Hugo. Poza tym zarobiła na książce i nie jest już taka bezradna jak dwa i pół
roku temu.
Najtrudniej będzie powiedzieć prawdę chłopcom. Peder się załamie, choć ubóstwia
Johana. Trzeba będzie go pocieszyć, mówiąc, że gdy oboje wrócą już z Paryża, zamieszkają
wszyscy razem i Johan zostanie jego ojcem, ojcem, o którym zawsze marzył.
Nie można mieć pewności, że Johan będzie mógł już ich przyjąć. Może nie to miał na
myśli, nie wspomniał przecież ani słowem, że miałaby do niego przyjechać. Chciał tylko,
żeby podjęła decyzję, zerwała z Emanuelem i przygotowała się na wspólne z nim życie.
Całkiem możliwe, że miało to nastąpić po jego powrocie do domu, a to może się zdarzyć za
rok albo dwa.
Może Hilda pozwoli jej zamieszkać w domku nad rzeką, dopóki sprawy się nie
wyjaśnią? Niewykluczone przecież, że mogłaby razem z Isakiem przenieść się do majstra
Paulsena, gdyby uznała, że zrobiło się za ciasno. Czynsz za domek nad rzeką był niższy niż
na Hammergaten, a poza tym Olaf płacił przecież za wynajem poddasza.
Im więcej o tym myślała, tym bardziej podnosiło ją to na duchu. Palec Boży był
chyba w tym, że Schwencke opowiedział jej o zwierzeniach Emanuela tego samego dnia, w
którym dostała list od Johana. Jaka głupia była do tej pory!
Jacy niemądrzy byli oboje. Zamiast porozmawiać o tym, co im doskwierało, cierpieli
w milczeniu. Emanuel nie odważył się powiedzieć jej, że nie jest szczęśliwy i że to życie
wpędza go w chorobę, ona nie miała odwagi, by powiedzieć mu o swej miłości do Johana.
Biegła ostatni kawałek, choć było bardzo ślisko. Na ziemi leżała gruba warstwa liści
klonu, a gdzieniegdzie także warstewka lodu, która powstała poprzedniej nocy. Elise
poślizgnęła się kilkakrotnie, tracąc równowagę, ale na szczęście udało jej się utrzymać na
nogach.
Gdy zbliżała się do Hammergaten, czuła mrowienie w okolicy żołądka, nie miała
ochoty na tę rozmowę, ale zarazem pragnęła mieć ją jak najszybciej za sobą. Gdy już
wiedziała, co naprawdę dolega Emanuelowi, poczuła ulgę. Nawiedzające go zawroty głowy i
migreny nie zmniejszyły się przez to, ale byłoby znacznie gorzej, gdyby były to objawy
poważnej choroby.
Postanowiła powiedzieć mu o wizycie u Schwenckego. Może rozgniewa się na nią za
kłamstwo, ale gdy zrozumie, że zrobiła to dla niego, wybaczy jej. Potem opowie, co usłyszała
od Schwenckego, i wytłumaczy, że doskonale zdaje sobie sprawę, jak trudno mu tu
wytrzymać. Na koniec doda, że Emanuel nie musi się o nią martwić, bo nie jest wcale
wykluczone, że ona zwiąże się na nowo z Johanem.
Wmówiła sobie, że Emanuel jest zazdrosny o Johana. Tak właśnie snuje się fantazje,
gdy człowiek wbije sobie coś do głowy. Elise wierzyła jednak, że Emanuel ją kochał i że jego
żal był szczery, gdy leżała całkiem bezradna w szpitalu. Emanuel sam określił swój dylemat;
pragnął jej, ale nie dzieci. Gdyby pochodziła z innej sfery, gdyby na przykład była córką tak
zamożnego ojca jak choćby pan Carlsen, byłby zapewne szczęśliwszy i nie pragnął stąd
uciekać. Elise westchnęła głęboko, otworzyła furtkę i weszła do środka.
Chłopcy wciąż siedzieli nad lekcjami.
- Jeszcze się nie położyliście? - zapytała ostrym tonem. Kristian podniósł wzrok.
- A już jest tak późno?
- Przecież widzisz! Jak zamierzacie rano wstać, skoro kładziecie się tak późno? I nie
posprzątaliście po maluchach.
Wiedziała, że jest niesprawiedliwa, nie miała pojęcia, co w nią wstąpiło.
- Emanuel nie kazał wam się kłaść?
- Nie ma go w domu - powiedział nadąsany Peder, nie patrząc na siostrę.
Wszyscy trzej zabrali się do składania książek i przyborów szkolnych.
- Nie ma go w domu? To gdzie jest? Kristian wzruszył ramionami.
- Powiedział, że boli go głowa i że musi zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Denerwował się nawet, gdy zwyczajnie rozmawialiśmy, i był wściekły jak... - Evert
urwał i spojrzał na nią zawstydzony.
- To nie nasza wina, że go boli głowa - dodał Kristian z urazą w głosie.
Peder spojrzał na Elise.
- Pani Jonsen mówi, że on jest za wytworny, żeby z nami mieszkać.
Elise nie odpowiedziała. Gniew ją opuścił. Chłopcy utwierdzili ją w podjętej decyzji,
nawet o tym nie wiedząc.
- Sama posprzątam w kuchni. Jedliście coś? Evert pokiwał głową.
- Kristian zagrzał kaszę. Zostawiliśmy ci trochę.
- Dziękuję - uśmiechnęła się. - Pędźcie na górę, zaraz przyjdę powiedzieć wam
dobranoc.
Gdy chłopcy byli już w łóżkach, a Elise usiadła w salonie z koszykiem pełnym rzeczy
do cerowania, Emanuela nadal nie było w domu. Może powinna zacząć pisać list do Johana?
Gdy usłyszy, że Emanuel wchodzi, zdąży przecież przykryć czymś kartkę.
Wyjęła papier listowy. Nie taki piękny jak papeteria Hildy, ale tym razem wystarczy.
Słowa przyszły same.
Drogi Johanie!
(Nie napisała „ukochany”, tak jak Johan, czuła, że to byłoby niewłaściwe).
Bardzo Ci dziękuję za list. Płakałam, gdy go czytałam, bo wydawało mi się, że nie
zdołam podjąć innej decyzji niż ta, którą już przedtem podjęłam. Ale zdarzyło się coś, co
można uznać za znak Boży. Emanuel wydawał mi się niezdrów ostatnimi czasy i bałam się, że
to coś poważnego. Dziś wieczorem zwierzyłam się ze swoich obaw jego dobremu
przyjacielowi. I dowiedziałam się od niego, że mojemu mężowi nie dolega nic poza tym, że
nie jest szczęśliwy. Najprawdopodobniej sam Emanuel mu to wyznał. Z tego, co zrozumiałam,
Emanuel żałuje, że do mnie wrócił. To zmienia moją sytuację, postanowiłam więc, że z nim
porozmawiam. Może dojdziemy do porozumienia, unikając gniewu, bólu i goryczy.
Wiesz, czego pragnę, Johanie. Nigdy nie miałam najmniejszych wątpliwości, czego
pragnę najbardziej na świecie, nie miałam tylko sumienia, by to zrobić. Jeśli Emanuel
pragnie tego samego co ja, wszystko będzie znacznie prostsze. Teraz mieszka u nas także syn
Signe i Emanuela, ale to tylko tymczasowe rozwiązanie. Hilda zaproponowała, że zajmie się
naszymi braćmi i Evertem, ale Hugo i Jensine muszę oczywiście zabrać ze sobą. Nie wiem
także, co miałeś na myśli, zadając mi pytanie; czy chcesz, żebym przyjechała do Ciebie, czy
wolisz, żebym tu czekała, aż wrócisz do domu? Nic nie szkodzi, że będziemy musieli jeszcze
czekać, najważniejsze, że mamy siebie nawzajem i przyszłość przed sobą.
Nareszcie mam poczucie, że moje życie zmierza we właściwym kierunku. Od dnia, w
którym zerwałeś zaręczyny, czułam, że wszystko jest nie tak, jak trzeba. Nie powinnam była
Cię słuchać, wiedziałam przecież, że i tak mnie kochasz.
Ludzie mówią, że nie należy płakać nad rozlanym mlekiem, nie zmienimy tego, co się
stało, ale możemy wpłynąć na naszą przyszłość. Nie mam odwagi nawet pomyśleć, że może
jednak będę dzielić z Tobą życie, czuję się tak, jakby serce miało mi pęknąć z radości.
Odpisz mi prędko!
Twoja Elise
Włożyła list do koperty, napisała na niej nazwisko i adres Johana i wsunęła między
świeżo zapisane kartki nowej książki.
Emanuel nie zwykł grzebać w jej papierach. Jutro Elise weźmie list ze sobą do
kantoru i pobiegnie na pocztę w czasie przerwy obiadowej.
Wyjęła znów rzeczy do cerowania i zabrała się do jednej ze skarpet Everta. Dziura
była jednak zbyt duża. Westchnęła z rezygnacją. Nie warto już cerować tej przetartej
skarpety, w której jest dziura na dziurze. Jutro trzeba kupić skarpety Evertowi i pozostałym
chłopcom. Sweter Everta też już jest przetarty, naszyła mu już łaty na rękawach i zacerowała
wielkie pęknięcie na plecach. Co oni, u licha, robią, że codziennie mają nowe dziury w
ubraniach?
Za pięćdziesiąt koron będzie mogła kupić wiele swetrów i skarpet. Emanuel może
jeszcze poczekać na swój stolik na fajki, a ona na nowy gorset. Niedługo przyjdzie pewnie
honorarium z Danii, ciekawe, ile tego będzie.
Roześmiała się cicho sama z siebie. Emanuel musi sobie sam kupić stolik na fajki,
skoro mają się rozstać, nie powinna przecież na to wydawać swoich pieniędzy.
Czy nie zaskrzypiały drzwi wejściowe? Uniosła głowę i nasłuchiwała. Nie, było
cicho, musiała się przesłyszeć.
Dziwne, że tak długo go nie ma. Ona już dość dawno wróciła do domu, a wydawało
jej się, że Emanuel wyszedł zaraz po niej.
Czyżby ją śledził? Domyślił się, że skłamała i wcale nie wybierała się do Anrty i
Torkilda?
Co by sobie pomyślał, gdyby zobaczył, że Elise wchodzi do Schwenckego i spędza
tam tyle czasu? Zorientowałby się na pewno, że chodzi o niego. Nie mógł pomyśleć nic
innego.
Zmarszczyła czoło, mocno zaniepokojona. Zazwyczaj nie wraca tak późno. W
każdym razie wtedy, gdy nie wybiera się nigdzie z wizytą.
A może poszedł do Anny i Torkilda, żeby jej towarzyszyć w drodze do domu? Co
sobie pomyślał, gdy się dowiedział, że jej tam wcale nie było? Może przestraszył się, że coś
się jej zdarzyło po drodze?
Odłożyła przybory krawieckie i podeszła do okna. Prawie nic nie było widać, mgły
schodziły coraz niżej, rozścieliły się dywanem wokół samotnej latarni. Panowała cisza, nie
słychać było żadnych głosów, żaden wóz nie turkotał w oddali po Maridalsveien, nie słychać
było żadnych kroków na Hammergaten.
Wróciła do swojej pracy. Starała się myśleć o liście od Johana i cieszyć się decyzją,
którą podjęła, ale jej się to nie udawało. Ciągle nawiedzały ją niepokojące myśli. Coś się
musiało wydarzyć.
Nagle z poddasza dobiegł ją rozpaczliwy krzyk. To Jensine, coś się jej pewnie
przyśniło i się przestraszyła. Elise pobiegła po schodach na górę.
Jensine odwróciła się główką w drugą stronę, rozkopała kocyk i była bardzo
zmarznięta. Elise podniosła ją i przytuliła.
- No już, już, malutka - szepnęła jej do uszka, masując plecki. Owinęła ją starannie
wełnianym kocykiem i położyła do łóżka, ale Jensine znów zaczęła płakać. Elise westchnęła i
postanowiła zabrać ją na dół i rozgrzać w salonie.
Paliła się tylko jedna lampa, ta wisząca nad stołem. Elise zmniejszyła knot, żeby było
jeszcze mniej światła, i zaczęła krążyć po salonie w nadziei, że mała znów zaśnie.
Wreszcie Jensine się uspokoiła, a jej główka opadła ciężko na ramię matki. Elise
wniosła ją ostrożnie po schodach i położyła w łóżeczku. Na szczęście tym razem mała się nie
obudziła.
Przy okazji Elise przykryła staranniej Hugo i Sebastiana, żeby i oni się nie obudzili z
zimna, a potem zeszła do ciepłego salonu.
Gdzie się podział Emanuel?
Pełna niepokoju znów podeszła do okna. Ale Emanuela nie było nigdzie widać.
Przypomniała sobie, że nie posprzątała zabawek Hugo i Sebastiana, ruszyła więc do kuchni,
zostawiając uchylone drzwi do salonu, żeby trochę światła wpadało do kuchni. Obiecała
chłopcom, że nie będą dziś musieli sprzątać, skoro mieli tyle lekcji, a sama była tak przejęta
tym, co się stało, że całkiem o tym zapomniała. Zabawki wciąż leżały porozrzucane na
podłodze, Emanuel by się zdenerwował, gdyby to zobaczył.
Zaczęła je czym prędzej zbierać. Przyjrzała się małemu konikowi z urwanym
ogonem, którym bawił się Emanuel w dzieciństwie, całej starcie klocków i szmacianej lalce o
rysach chłopca, wypchanej czymś twardym. Chłopiec miał niebieską czapkę, skórzane buciki
i fartuch z wielką kieszenią. Nigdy nie miała czasu, by obejrzeć tę zabawkę uważniej. Teraz
zapaliła świecę, żeby lepiej widzieć, zajrzała do kieszonki i znalazła maleńką chusteczkę z
mereżką i inicjałami. E.R. Emanuel Ringstad. Zastanawiała się, kto zrobił tę lalkę i czy
Emanuel ją lubił. Dziwne, że dostał lalkę, choć miała chłopięce rysy.
Elise stanęła z lalką w ręku i zamyśliła się. Jak się zachowa Emanuel, gdy dowie się,
jaką decyzję podjęła Elise? Poczuje ulgę i radość? Wciąż dziwiła ją ta myśl, tak długo była
przekonana, że Emanuel jest od niej uzależniony.
Najprawdopodobniej zwolni się z kantoru i przyłączy do Schwenckego. Elise miała
zamiar mu powtórzyć to, co usłyszała od Schwenckego, że Emanuel może zacząć pracę u
niego choćby od jutra. Skoro Schwenckemu tak dobrze się powodzi, to gdy Emanuel będzie
dla niego pracować, też zacznie mu się dobrze wieść. Ta myśl przynosiła jej ulgę.
W tej samej chwili przypomniała sobie nieznajomego mężczyznę, który stał przed
furtką i szukał tabliczki z nazwiskiem Orvar Olstad. Elise postanowiła, że zapamięta to
nazwisko. Zwłaszcza że drzwi otworzył mu Schwencke i przyjął nader serdecznie. Dziwne!
Wrzuciła zabawki do pudła po margarynie i wróciła do salonu. Emanuel poszedł
pewnie do kogoś z wizytą. Jeśli wybrał się do Anny i Torkilda, wróci zapewne zły.
Wówczas Elise usłyszała ciężkie kroki za oknem. Pobiegła do kuchni, by wyjść mu na
spotkanie i wszystko wyjaśnić.
Drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich zdyszany mężczyzna w średnim wieku.
W pierwszej chwili nie wiedziała, kto to taki, ale zaraz go rozpoznała. To był sąsiad, który
mieszkał po drugiej stronie ulicy i który pomagał jej w domu.
- Musi pani wyjść, pani Ringstad! - Z trudem łapał oddech. - Pani mąż leży na ulicy!