background image

 

GETT

Y

 IMA

GES

Gdyby jakiś

Harry Potter 

jednym 

ruchem różdżki 

zlikwidował 

ministerstwo 

i zniósł nadzór, 

już po paru 

miesiącach 

dostrzeglibyśmy 

poprawę jakości 

i orzeczeń, 

i uzasadnień. 

Maciej Strączyński 

odpowiada Ewie 

Łętowskiej

prawnik

Piątek – niedziela | 5–7 września 2014

 Bez

 

zrozumienia, 

bo nadzór 

czyha

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               1 / 8

background image

 

C2

 

„Prawnik” powstaje we współpracy z   

Krajową Radą Sądownictwa

   

Naczelną Radą Adwokacką 

 

Krajową Radą Komorniczą

   

Krajową Radą Notarialną

 

 

Krajową Izbą Doradców Podatkowych 

 

Krajową Radą Radców Prawnych

Polubowne rozwiązywanie konfliktów 

rodzących się na tle spraw rodzinnych, 

gospodarczych czy pracowniczych zy-

skuje w ostatnich latach coraz większą 

popularność. Rozwodzący się rodzice, 

skłóceni przedsiębiorcy, a nawet oso-

by dotknięte przestępstwami zaczyna-

ją częściej dostrzegać zalety mediacji 

i wolą znaleźć satysfakcjonujące rozwią-

zanie w drodze dialogu prowadzonego 

pod okiem mediatora, niż angażować 

się w wieloletnie i kosztowne procesy 

sądowe. 

Prezentowaną publikację z pewnością 

można określić mianem kompendium 

wiedzy o mediacji i jej zastosowaniu 

w różnych dziedzinach stosunków spo-

łecznych i prawnych. Książka łączy teo-

rię z praktyką. Zawiera wiele fachowych 

wskazówek i przykładów inspirowanych 

prawdziwymi mediacjami. W kolejnych 

rozdziałach autorzy omówili szczegóło-

wo historyczne i kulturowe uwarunko-

wania mediacji w Polsce, problematykę 

konfliktu, komunikacji interpersonalnej 

czy negocjacji. Dalej zostały przybliżone 

zasady, rodzaje i etapy mediacji, kolejne 

kroki przygotowania do niej oraz rola 

i cechy, które powinien posiadać me-

diator. W publikacji nie zabrakło rów-

nież analizy poszczególnych rodzajów 

spraw, których może być stosowana dzi-

siaj mediacja (np. cywilnych, karnych, 

akademickich, administracyjnych, nie-

letnich). Na końcu każdego rozdziału 

autorzy zamieścili pytania do dysku-

sji, które mają zachęcić czytelników do 

zastanowienia się nad postawionymi 

problemami.

Interesującym dodatkiem, a zara-

zem uzupełnieniem lektury jest film 

ukazujący przebieg mediacji w sprawie 

gospodarczej i zastosowanie wiążących 

się z nią technik mediacyjnych. Został 

on udostępniony czytelnikom w inter-

necie, a jego obejrzenie jest możliwe po 

zalogowaniu się za pomocą załączonego 

do książki kodu. 

Twórcy publikacji zapewniają, że jest 

ona skierowana do wszystkich osób za-

interesowanych mediacją i efektywnym 

rozwiązywaniem sporów, bez względu 

na wykształcenie i zawód. Bez wątpie-

nia powinni się zapoznać z nią przede 

wszystkim prawnicy, których udział 

i rola w mediacji ma dzisiaj kluczowe 

znaczenie.  

AM

biblioteka

 

prawnika

Kompendium wiedzy 

o mediacji

Ewa Gmurzyńska, 

Rafał Morek 

(red. nauk.), 

„Mediacje. Teoria 

i praktyka”, 

Warszawa  2014,  

wyd. Wolters Kluwer 

cytat

 

tygodnia 

Stworzyliśmy 

system, w którym 

sędzia ma możliwość 

nieskończonego ubiegania 

się o kolejne awanse. A wtedy 

on myśli o swojej karierze, 

a nie o sprawach, które ma 

rozstrzygnąć. On w gruncie 

rzeczy ciągle orzeka w swojej 

własnej sprawie

Jerzy Stępień, 
były prezes Trybunału Konstytucyjnego, 
w wywiadzie dla DGP

Adwokat 

spełniony

Wszystkiego najlepszego.

Dziękuję, ale to dopiero w sobotę.

Naprawdę uważa pan, że 80. urodziny 
to wystarczający powód, by przejść na 
emeryturę?

Formalnie już na niej jestem, tylko wciąż 

wykonuję zawód. Natomiast od stycznia 

rzeczywiście planuję zakończyć adwokac-

ką działalność zawodową.

 

Bez pana palestra już nie będzie taka 
sama.

Ona już od jakiegoś czasu ma całkiem 

nowe oblicze. A to za sprawą ogromnej 

rzeszy młodych ludzi, którzy zasilili jej 

szeregi. To nowe pokolenie inaczej pa-

trzy na pewne sprawy, ma inne priory-

tety. Sąd także już nie ten, do którego 

przez lata przywykłem. Młodzi sędzio-

wie mają lepszy kontakt z adwokacką 

młodzieżą.

Studia prawnicze rozpoczął pan w samym 
środku epoki stalinowskiej. Skąd ten 
wybór? W tamtych czasach nie był to 
najbardziej perspektywiczny kierunek.

Miałem niespełna 18 lat i byłem średnio 

uzdolniony do wszystkich przedmiotów. 

Mój nauczyciel fizyki w warszawskim li-

ceum im. Rejtana był np. przekonany, że 

powinienem pójść na politechnikę. Mnie 

jednak ciągnęło do prawa, choć nie umiem 

wytłumaczyć dlaczego. W rodzinie żadne-

go prawnika nie miałem.

A dlaczego adwokatura?

Wtedy funkcjonowały nakazy pracy. 

Po skończeniu prawa chciałem pójść do 

sądu, ale z pewnych powodów, które dziś 

uznalibyśmy za polityczne, zostałem skre-

ślony. Wziąłem więc nakaz pracy do adwo-

katury, która w takiej sytuacji wydawała 

mi się najrozsądniejszym rozwiązaniem. 

Z tym że początkowo nie pozwolono mi 

pozostać w stolicy i tak wylądowałem na 

aplikacji w Olsztynie.

Czytałam niedawno książkę Krzysztofa 
Piesiewicza, który wspominał, że gdy on 
był aplikantem, na roku było kilkanaście 
osób. A w Olsztynie?

Z tego, co pamiętam, było nas pięciu lub 

sześciu. Ja w każdym razie miałem legi-

tymację nr 5. Zachowałem ją na pamiątkę 

do dziś. Izba Olsztyńska była nowa, powo-

łano ją w styczniu 1951 r.

Warunki do nauki adwokackiego rzemiosła 
nieporównywalne z obecnymi.

To prawda. Funkcjonujące wówczas ze-

społy adwokackie w miejsce dzisiejszych 

indywidualnych kancelarii miały z kolei 

tę zaletę, że umożliwiały kontakt z szero-

kim gronem kolegów, można było podpa-

trywać wielu znakomitych adwokatów.

A kto był pana patronem?

Pierwszym, w Olsztynie, był dziekan 

tamtejszej rady adw. Stefan Gąsiorowski. 

Wspaniały człowiek. To że byłem absol-

wentem prawa UW tuż po ukończeniu 

studiów, mogło mieć pewne znaczenie, że 

dziekan wziął mnie pod swoje skrzydła. 

Gdy po półtora roku udało mi się przenieść 

do Warszawy, miałem dwóch patronów 

– byłego wiceprezesa sądu wojewódzkiego 

dr Marcelego Różyńskiego i Mieczysława 

Freudenheima. Też niezwykłych ludzi.

To oni zaszczepili w panu pasję do prawa 
karnego?

Raczej pogłębili. Już na studiach zainte-

resowała mnie ta dziedzina, pracę magi-

sterską pisałem z procedury karnej.

Ale jeszcze jako aplikant został pan radcą 
prawnym.

Tak, przyjąłem odpowiedzialną funkcję 

radcy w Wojewódzkim Związku Spółdziel-

czości Pracy, a później także w MHD Stare 

Miasto. Zatem kończąc aplikację byłem 

nieźle przygotowany zarówno z dziedziny 

prawa karnego, jak i cywilnego.

Karne jednak zwyciężyło.

Dawało większe możliwości, było 

bardziej pociągające. W sprawach 

karnych koncentrują się wszystkie 

najważniejsze – od strony negatywnej 

– wydarzenia w kraju.

A czy ta specjalizacja była też bardziej 
atrakcyjna finansowo?

Wręcz przeciwnie. Gdy rozpoczynałem 

praktykę adwokacką, stawki były z góry 

określone i to na niskim poziomie. Na 

lepsze zarobki mogli liczyć adwokaci 

prowadzący sprawy cywilne, w których 

wynagrodzenie było uzależnione od 

wartości sporu.

Pamięta pan swoją pierwszą sprawę 
w sądzie?

Pamiętam. Proces toczył się w Kętrzynie, 

chodziło o bójkę, ja broniłem jednego z kil-

ku współoskarżonych. Mój patron znał do-

brze prezesa tamtejszego sądu, a że bardzo 

o mnie dbał, to gdy miałem po raz pierw-

szy wziąć udział w rozprawie, zadzwonił 

i poprosił, by ten prezes spoglądał życz-

liwszym okiem na ewentualne moje po-

tknięcia czy niedociągnięcia. Poradziłem 

sobie chyba całkiem nieźle, bo mój klient 

jako jedyny został uniewinniony. Nawet 

patron był trochę zaskoczony.

A miał pan tremę po raz pierwszy zabiera-
jąc głos na sali sądowej?

Nieprawdopodobną. Przygotowywałem 

się przez wiele dni, zapisałem parę zeszy-

tów pytań, z których  oczywiście potem 

nie skorzystałem, miałem przygotowane 

przemówienie, a jak sędzia udzielił mi 

głosu, poczułem pustkę w głowie. Przez 

dobrą minutę skrupulatnie odsuwałem 

i ustawiałem krzesło, by zdążyć zebrać 

myśli i odzyskać dyspozycję.

Potem były sprawy o pobicia, zabójstwa, 
różnego rodzaju malwersacje, a nawet 
jedna o molestowanie, ale prawdziwą 
renomę zyskał pan występując w głośnym 
procesie o… grzejnik.

W latach 60. kilkunastu wybitnej kla-

sy polskich rzemieślników inżynierów 

opracowało oryginalną technologię bu-

dowy grzejników kolejowych, która nie 

odbiegała od nowoczesnych światowych 

standardów. Prokuratura, opierając się 

na ekspertyzie biegłych, zarzuciła im, że 

grzejniki są sprzedawane zbyt drogo, co 

oznaczało działanie na szkodę gospodarki 

uspołecznionej i wyłudzenie znacznych 

korzyści. To były bardzo poważne zarzu-

ty, oskarżonym groziło od pięciu lat na-

wet do dożywocia. Ja broniłem głównego 

oskarżonego, któremu, ku zaskoczeniu 

obecnych na sali rozpraw, zadałem tylko 

jedno pytanie: czy stosując materiały o pa-

rametrach określonych w opinii biegłych 

da się zbudować taki grzejnik, jak jego. On 

stwierdził, że da się zmontować najwy-

żej domową kuchenkę. W toku dalszych 

przesłuchań ekspertyza została podważo-

na, biegli przyznali się do błędu, a sędzia 

wydał wyrok uniewinniający. Biorąc pod 

uwagę kaliber sprawy i realia epoki, była 

to sensacja. Tak już na marginesie dodam, 

że proces toczył się przez pół roku, pięć 

dni w tygodniu.

Sędzia chyba sporo ryzykował. Nie jest 
tajemnicą, że partia pilnowała, by zwłasz-
cza w sprawach gospodarczych zapadały 
wyroki skazujące, i to surowe.

To prawda. Wystarczy przywołać historię 

wybitnego sędziego Michała Kulczyckiego, 

który po tym, jak wydał wyrok niezgodny 

z oczekiwaniami czynników politycznych 

(chodziło o tzw. aferę skórzaną – red.), stra-

cił stanowisko prezesa sądu w Warszawie 

i został zesłany gdzieś w teren jako sze-

regowy sędzia. Wówczas hołdowano po-

zytywistycznej teorii prawa, które musi 

być stosowane nawet, gdy jest niespra-

wiedliwe.

A zdarzyło się, by jakiś sędzia pana bardzo 
pozytywnie zaskoczył, znajdując salo-
monowe wyjście mimo niesprzyjających 
okoliczności?

Tu przypomina mi się historia pewnego 

kioskarza. Ów człowiek przez 2 dni nie od-

prowadzał utargu, za zgromadzoną kwotę 

kupił samochód marki Warszawa, następ-

nie sprzedał go z zyskiem, a należny utarg 

zwrócił do kasy. Prokurator zażądał dla 

niego 15 lat więzienia jako karę za zagar-

nięcie mienia. Sędzia Wacław Sutkowski, 

zresztą mój kolega z roku, późniejszy pre-

zes izby cywilnej Sądu Najwyższego, od-

stąpił od tego rodzaju koncepcji uznając, 

że to było czasowe przetrzymanie mienia 

i przekroczenie uprawnień. Skończyło się 

na łagodnej karze pozbawienia wolności 

z warunkowym zawieszeniem jej wyko-

nania.

W sprawach związanych z tzw. aferą 
mięsną też pan uczestniczył?

W bardzo wielu, na szczęście nie w tej, 

w której orzeczona została kara śmier-

ci. W pewnym momencie, choć byłem 

młodym adwokatem, trudne sprawy go-

spodarcze stały się moją specjalnością. 

To było pokłosie tego procesu o grzejnik, 

który miał zresztą dalszą historię, bo 

po wielu proceduralnych bojach udało 

się mi wywalczyć dla klienta zwrot willi 

zajętej przez skarbówkę, która nałożyła 

domiar. Broniłem np. jednego z oskarżo-

nych w głośnej na przełomie lat. 60 i 70. 

aferze dewizowej. Ze średnim skutkiem, 

bo zapadł wyrok 25 lat więzienia. Moje-

Byłem średnio uzdolniony do wszystkich przedmiotów.

Nauczyciel fizyki uważał, że powinienem pójść na politechnikę. Mnie 

jednak ciągnęło do prawa, choć nie umiem wytłumaczyć dlaczego

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               2 / 8

background image

 

prawnik 

 5–7 września 2014 nr 172 (3813)  

gazetaprawna.pl

mu klientowi za kratami przydarzyła się 

dość zabawna przygoda. Miał kłopoty 

z zębami, więc został przewieziony z ul. 

Rakowieckiej w Warszawie do Siedlec. 

Do tamtejszego zakładu rzadko trafiał 

ktoś z tak wysoką karą, więc naczelnik 

postanowił osobiście poznać delikwenta. 

Zdziwił się nieco, gdy wprowadzono mu 

typowego delikatnego inteligenta w oku-

larach, ale nie zrażony zapytał: „Kogo 

zarąbałeś”? Był pewien, że 25 lat mógł do-

stać tylko zabójca. Słysząc zaprzeczenie 

poprosił, by mu dokładnie opowiedzieć 

szczegóły sprawy i ostatecznie stwier-

dził: „Panie, gdybym ja był premierem, 

to pan byłbyś u mnie ministrem handlu 

zagranicznego, a nie siedział w więzie-

niu”. Takie to wówczas były przestępstwa 

gospodarcze.

Czy wtedy adwokaci prowadzili więcej 
spraw, czy dziś?

Teraz przyjmuje się co najwyżej dwie, trzy 

sprawy w miesiącu, wtedy nawet kilkana-

ście. Ja rocznie prowadziłem ich ok. 120.

Kiedy wśród nich pojawiły się te politycz-
ne?

Pierwszych porad udzielałem po 1968 r., 

ale wówczas nie wiązało się to jeszcze 

z obroną w sądzie, chodziło o konsultacje. 

Na dużą skalę sprawy polityczne pojawiły 

się po 1980 r., szczególnie po wprowadze-

niu stanu wojennego.

Nie miał pan obaw przed ich przyjmowa-
niem?

Dla mnie było czymś naturalnym, że 

należy się nimi zajmować, nie słysza-

łem zresztą, by adwokaci, przynajmniej 

w izbie warszawskiej, odmawiali obron 

w tych sprawach. Traktowaliśmy to przede 

wszystkim jako obowiązek obywatelski 

i patriotyczny. Znamienne jest, że naza-

jutrz po wprowadzeniu stanu wojennego 

członkowie Rady Adwokackiej w Warsza-

wie spontanicznie zebrali się w pokoju 

adwokackim w sądzie, gdzie podjęta zo-

stała uchwała będąca swoistym protestem 

przeciwko stanowi wojennemu. Zobowią-

zała też obrońców do bezwzględnej obrony 

praw człowieka i obywatela.

Jako obrońca w procesach politycznych 
miał pan ponoć szczęście do sędziów.

Proszę sobie wyobrazić, że we wszystkich 

prócz jednego procesach, w których broni-

łem w okresie stanu wojennego, zapadły 

albo wyroki uniewinniające, albo łagodne 

wymiary kary z warunkowym zawiesze-

niem. Czasem orzeczenia były naprawdę 

zaskakujące. Broniłem kiedyś wspólnie 

z adw. Maciejem Dubois studentki złapa-

nej 17 grudnia 1981 r. podczas rozlepiania 

plakatów. Przebieg procesu wskazywał, 

że zapadnie łagodny wyrok, ale my mar-

twiliśmy się, że dziewczyna nie będzie 

mogła wrócić na uczelnię. Wtedy takie 

osoby masowo relegowano ze studiów. 

Zgłosiliśmy więc wniosek, by w ramach 

kary pozbawienia wolności wymierzonej 

z warunkowym zawieszenia jej wykonania 

sąd zobowiązał naszą klientkę do dalszej 

nauki. I sędzia, kapitan wojska polskiego, 

ten wniosek uwzględnił. Później uczelnia-

na komisja dyscyplinarna, która oczywi-

ście się zebrała, była związana wyrokiem 

sądu. A tamta studentka dziś jest świet-

nym psychologiem.

A ten jeden skazujący wyrok na 
bezwzględną karę?

Dostałem z urzędu sprawę ZOMO-wca 

złapanego na kradzieży wódki. W tym 

przypadku mój klient trafił za kraty, ale 

bodaj tylko na rok, zamiast, jak chciał pro-

kurator, na trzy lata.

Niedawno spory ferment wywołał pewien 
warszawski adwokat publicznie piętnu-
jąc kolegę po fachu za reprezentowanie 
domniemanego terrorysty i wywalczenie 
dla niego w Strasburgu odszkodowania, 
które Polska będzie musiała zapłacić. 
Bo takiej sprawy po prostu nie należało 
przyjmować.

Taka opinia świadczy o niezrozumieniu 

istoty adwokatury. Już w okresie między-

wojennym obowiązywał pogląd, z którym 

ja się zgadzam, że w pewnych sytuacjach 

adwokat może odmówić przyjęcia sprawy, 

a w innych wręcz odwrotnie – nie wolno 

mu tego zrobić. W pierwszym przypadku 

chodzi o sprawy raczej z zakresu prawa 

cywilnego, w drugim – właśnie o sprawy 

karne. Bo tu idzie o realizację konstytu-

cyjnego prawa człowieka do obrony jego 

wolności, czci, mienia, a nawet życia. Tyl-

ko bardzo ważny powód może przesądzić 

o odmowie przyjęcia sprawy. W sprawie 

karnej nie ma dla obrońcy ważniejszego 

interesu niż interes klienta.

A panu zdarzyło się odesłać z kwitkiem 
oskarżonego w sprawie karnej?

Nie przyjmowałem spraw o gwałt zbioro-

wy. Jako ojciec dorastającej córki czułem, 

że im nie podołam i nie będę potrafił za-

angażować się w sposób, jakiego klient 

by oczekiwał.

W ostatnich kilkunastu latach pana 
nazwisko pojawiało się w wielu procesach 
z pierwszych stron gazet. Poseł, oskarżeni 
w aferze FOZZ, prezes PZU Życie, senator, 
minister, prezydent itd. Jak się pozyskuje 
klientów z najwyższej półki?

W wielu tych przypadkach dołączałem do 

już pracującej grupy adwokatów uważają-

cych, że moja osoba może przyczynić się 

do wzmocnienia ławy obrończej.

Brzmi to skromnie, a słyszałam, że tylko 
pan potrafi raz przeczytać akta i od razu 
sformułować wnioski, nad którymi inni 
głowią się tygodniami.

Rzeczywiście, analiza akt nieźle mi wy-

chodzi. Poza tym uchodzę, chyba nie bez 

powodu, za pracusia (uśmiech). Proszę 

pamiętać, że wbrew pozorom praca ad-

wokata nie polega tylko na występowa-

niu przed sądem, ale w istotnej mierze 

na drobiazgowym przygotowaniu sprawy, 

najlepiej od samego jej początku.

Ale to pan był w latach 60. jednym ze 
współorganizatorów Studium Wymowy 
Sądowej dla studentów prawa na Uniwer-
sytecie Warszawskim.

Głównym architektem tego pomysłu był 

wybitny adwokat Witold Bayer, twórca 

Ośrodka Badawczego Adwokatury. To był 

bardzo ciekawy projekt. Język polski był 

wówczas straszliwie kaleczony – w ga-

zetach, w telewizji, przez przedstawicieli 

władzy, co rzutowało na język oficjalny, 

w tym sądowy. My, adwokaci, oraz środo-

wisko aktorskie zmówiliśmy się, by jakoś 

temu zaradzić. Studenci mieli okazję uczyć 

się dykcji, modulacji głosu, operowania 

mimiką od Świderskiego, Holoubka, Bar-

diniego, Mazurowej. A najlepsi adwokaci, 

m.in. de Virion, Krzemiński, Rościszewski, 

Piesiewicz, Wende prowadzili wykłady 

o sposobie konstruowania przemówie-

nia w danym rodzaju postępowania, zna-

czeniu adwokata w życiu publicznym itd. 

Przychodziły tłumy.

Przy okazji walki o piękną polszczyznę 
został pan gwiazdą telewizji.

Bez przesady. Rzeczywiście przydarzyła 

mi się zabawna sytuacja. Gdy byłem sze-

fem szkolenia aplikantów adwokackich 

i doskonalenia zawodowego adwokatów, 

nagraliśmy dla 2 programu telewizji se-

rię audycji poświęconych wymowie. Kon-

wencja była taka, że aplikanci wygłaszali 

przemówienia „sądowe”, a powołane jury 

je oceniało. Moja rola sprowadzała się do 

bardzo krótkiej wypowiedzi wprowadza-

jącej i półminutowego podsumowania na 

koniec programu. Któregoś dnia siedzę 

w restauracji z moim przyjacielem, oby-

dwaj jesteśmy w stroju i nastroju dział-

kowym, a tu podchodzi do mnie pani 

kelnerka i mówi: „Panie mecenasie, czy 

ja bym mogła z panem porozmawiać?”. 

Pytam, skąd wie, że jestem adwokatem, 

a ona odpowiada: „Przecież pan występo-

wał w telewizji?!”. Zrozumiałem wówczas, 

jak potężną siłę stanowią środki masowe-

go przekazu. Przy okazji warto wskazać 

na rolę samorządu adwokackiego, któ-

ry zawsze stara się wychodzić z wieloma 

różnymi inicjatywami adresowanymi nie 

tylko do naszego środowiska.

Toczy się obecnie dyskusja wokół wpisania 
do ustawy – Prawo o adwokaturze zapisu 
o możliwości odwołania się do Boga 
podczas ślubowania adwokackiego. Czy 
taka regulacja jest potrzebna?

Na pewno nie zaszkodzi. Przy okazji tej 

dyskusji życzyłbym sobie również, abyśmy 

my adwokaci w swojej praktyce zawodo-

wej – i nie tylko – zwracali również uwagę 

na ważne zobowiązania wynikające z roty 

ślubowania.

Rozmawiała Ewa Szadkowska

W pewnym momencie, choć byłem 

młodym adwokatem, trudne sprawy 

gospodarcze stały się moją specjalnością. 

To było pokłosie procesu o... grzejnik

FOT

RAF

A

ł 

SID

e

RSKI

Czesław Jaworski, nestor adwokatury, obrońca w procesach politycznych w okresie PRL, w latach 1995–2001 prezes NRA, obecnie redaktor naczelny czasopisma „Palestra”

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               3 / 8

background image

 

C4

polemika

 

Jakość pracy sędziów

Sędziowie są przeciążeni, bo w ostat-

nich latach roczny wpływ spraw wzrósł 

o 30 proc., a liczba sędziów wcale. W wie-

lu krajach sędzia ma określoną nieprze-

kraczalną liczbę prowadzonych spraw. 

Pośpiech i rozproszenie czynności pro-

wadzą bowiem do wadliwych orzeczeń. 

W Polsce obowiązuje zasada odwrotna: 

sędzia ma wydawać jak najwięcej orze-

czeń, a właściwie „załatwiać numerki”. 

Tego żąda nadzór. Dogłębne rozpozna-

wanie spraw zajmuje więcej czasu niż 

sztampowe załatwianie, więc rzetelny 

sędzia załatwi mniej i zostanie przez 

nadzór zganiony za zbyt małą wydaj-

ność. Gdy go parę razy zganią, wysta-

wią negatywną ocenę okresową, pominą 

w awansie, to się nauczy, że ma tłuc nu-

merki, a nie rozbierać sprawy na czyn-

niki pierwsze. Na szczęście są sędziowie 

na tego typu naukę niepodatni. I jest 

ich sporo, bo jeśli ktoś chce być sędzią 

mimo stałego pogarszania wa-

runków służby i zmieniania 

prawa na niekorzyść sę-

dziów, to znaczy, że bar-

dzo pragnie sprawie-

dliwości i nadzór 

tego nie zdusi. 

Najwyżej sędzia 

nie awansuje.

Jeden z wi-

ceministrów 

wprowadza 

kontrolowa-

nie termi-

nów czynno-

ści sędziów. 

Sekretarze 

mają wpisy-

wać do syste-

mu kompute-

rowego, kiedy 

sędzia wykonuje 

czynności, by nad-

zór to sprawdził. Po-

mijając, że z sędziego 

czyni to trybik w biurokra-

tycznej machinie, system nie 

uwzględnia, ile sędzia ma spraw. Ma 

pięćset – w każdej ma być 

czynność. Ma pół-

tora tysiąca – też w każdej. Sędzia nie 

może więc załatwić szybko i sprawnie 

części spraw, a potem wziąć się do ko-

lejnych: musi rozbabrać wszystkie na-

raz. Takie są też zarządzenia niektórych 

prezesów. I rozprawy mamy raz na parę 

miesięcy. Sędzia zapomina, co było na 

poprzedniej i nie ma jak sobie przypo-

mnieć (zamiast protokołu jest przecież 

nagranie, a odsłuchanie trwałoby cały 

dzień). Zamiast kolejno zaczynać i szyb-

ko kończyć sprawy, wlecze wszystkie 

naraz. Ale za to „każdej sprawie nadano 

bieg”. Gdyby sędzia część spraw odło-

żył, by czekały na możliwość sprawne-

go rozpoznania, byłyby bezczynność, 

skargi na przewlekłość, uwagi prezesa 

i postępowanie dyscyplinarne. Jeśli roz-

grzebie wszystkie naraz, to czynności 

są podejmowane. Nadzór nie może się 

przyczepić.

Sędziowie uchylacyjni

Nietypowe, odważne orzeczenie to 

też większe ryzyko uchylenia. Nadzór 

kształtuje również sędziów odwoław-

czych. Utrzymanie niesztampowego wy-

roku w mocy (zwłaszcza w sprawie kar-

nej) albo poważna jego zmiana zamiast 

uchylenia to duże prawdopodobieństwo 

kasacji. Nikt zaś nie chce w epoce ocen, 

kija i marchewki mieć uchylanych wy-

roków. Sądy odwoławcze orzekają więc 

„pod Sąd Najwyższy”, a sądy pierwszej 

instancji „pod sądy odwoławcze”. Sę-

dziowie uczą się stosować i przytaczać 

fo

T

 S

h

UTT

er

ST

ock

Bez zrozumienia, bo nadzór czyha

Nikt nie chce w epoce 

ocen, kija i marchewki 

mieć uchylanych 

wyroków. Sądy 

odwoławcze orzekają więc 

„pod Sąd Najwyższy”, 

a sądy pierwszej instancji 

„pod sądy odwoławcze”

„Sąd orzekł jak orzekł, a nikomu nic do 

tego”? Profesor ewa Łętowska nie wymy-

śliła tych słów. Ja też je słyszałem parę 

razy w życiu, ale... nigdy od sędziów. Sę-

dziowie sami tak nie mówią, nawet jeśli 

tak myślą. Toteż wdam się w dość oso-

bliwą (z jednej strony członek honoro-

wy „Iustitii”, z drugiej prezes) dyskusję 

z Panią Profesor. Nie będę jednak wywo-

dził, że prof. Łętowska nie ma racji. Bo 

ma – to, o czym napisała w Prawniku 

(nr 167 z 29 sierpnia 2014 r.), rzeczywi-

ście się zdarza, choć nie jest regułą. Ja 

zaś wiem, dlaczego się zdarza. To wie 

tylko czynny sędzia, który widzi sądow-

nictwo od środka. 

rację ma prof. Łętowska, że istotą 

prawidłowego sądzenia jest subsumpcja, 

czyli znalezienie i zastosowanie przepi-

sów, pod które stan faktyczny podpada. 

I że sztuka subsumpcji to także umiejęt-

ność wyjaśnienia, dlaczego się tak orze-

kło. Sąd powinien orzec, odważnie 

i w razie potrzeby niekonwen-

cjonalnie, a potem prze-

konać strony, że wyrok 

jest sprawiedliwy. Ale 

czy państwo temu 

sprzyja? Wyro-

kom odważnym 

sprzyja i służy 

niezawisłość. 

Tymczasem 

w 2011 r. 

ówczesny po-

seł, a dziś wi-

ceminister 

sprawiedli-

wości, Jerzy 

kozdroń po-

wiedział do sę-

dziów: „Państwo 

musi mieć nad 

wami kontrolę”. 

Tu „państwo” ozna-

cza egzekutywę. Ścisły 

nadzór to dewiza obec-

nie rządzących, jeśli chodzi 

o sądownictwo powszechne. 

Jest on zaś zaprzeczeniem nieza-

wisłości i szkodzi jej na wie-

le sposobów.

Gdyby jakiś Harry 

Potter jednym 

ruchem różdżki 

zlikwidował 

ministerstwo 

i zniósł nadzór, 

już po paru 

miesiącach 

dostrzeglibyśmy 

poprawę jakości 

i orzeczeń, 

i uzasadnień

maciej   

StrączyńSki

sędzia, prezes  

Stowarzyszenia 

Sędziów Polskich 

„iustitia”

prenumerata:

cena prenumeraty DzieNNika Gazeta PraWNa: Wersja Standard – miesięczna (wrzesień 2014 r.): 105,60 zł: – wrzesień–grudzień 2014 r.: 365,00 zł: Wersja Premium – miesięczna 
(wrzesień 2014 r.): 123,20 zł – wrzesień–grudzień 2014 r.: 432,00 zł. Wszystkie ceny brutto (zawierają 8% Vat). Więcej informacji na stronie www.gazetaprawna.pl/prenumerata

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               4 / 8

background image

 

w uzasadnieniach to, co – ich zdaniem 

– uważa „ich” sąd odwoławczy. Nie za-

wsze a propos. A Sąd Najwyższy jest 

liczny i miewa różne poglądy. 

Jeśli Sąd Najwyższy skasuje sędziemu 

dużo wyroków, ocena będzie negatyw-

na i o awansie można zapomnieć. Ale 

sąd odwoławczy zawsze może uchylić 

wyrok. Od uchylenia w sprawie karnej 

kasacja nie przysługuje, a w cywilnych 

nikt ich nie wnosi. Wyrok taki jest za-

wsze słuszny. I są już w sądach odwo-

ławczych sędziowie zwani „uchylacyj-

nymi”. Do takiej postawy część sędziów 

(na razie część i oby nie było gorzej) 

skłania kasacyjne orzecznictwo Sądu 

Najwyższego zestawione z nadzorem 

i liczeniem statystyk. A potem prawie 

każda głośna sprawa karna, którą cała 

Polska obserwowała, po apelacji wraca 

do sądu pierwszej instancji. Przynaj-

mniej raz.

Własne interpretacje niepożądane

Czy jest skłonność do bylejakości, jeśli 

chodzi o pracę sędziów? Politycy chcą, aby 

była, skoro oplatają sędziów nadzorem. 

Wskutek tego nawet w sądach pojawia 

się syndrom hierarchicznej organizacji: 

im więcej podległości, kontrolowania, 

sprawdzania przez „górę”, tym większe 

asekuranctwo, sztampowość, konfor-

mizm i unikanie trudnych decyzji „na 

dole”. Lepiej trzymać się ściśle przepisów, 

choćby złych, bo gdy „przyjdzie nadzór” 

i zacznie pisać ocenę, będzie się można 

nimi bronić. Własne interpretacje prawa 

nie są w cenie. Lepiej mieć poglądy „góry”. 

Hierarchiczna podległość zawsze po-

woduje zanik poczucia odpowiedzialno-

ści za wydawane decyzje. Wygrywa kon-

formizm. W przypadku sędziów jest to 

szczególnie groźne. Mogę kategorycznie 

stwierdzić: aplikantem byłem w PRL, 

asesorem w latach przełomu, sędzią zo-

stałem w pierwszych miesiącach III RP. 

Zawsze się potwierdzało, że im mniej 

jest nadzoru, kontroli, kija i marchew-

ki, tym odważniejsze, bardziej samo-

dzielne i mniej sztampowe są wyroki. 

I lepsze merytorycznie, bo gdy sędziowie 

swobodnie wyrażają swoje stanowisko, 

okazuje się, że są lepsi niż niejeden by 

sądził. Zresztą wtedy łatwiej ocenić, któ-

ry sędzia jest gorszy, a który lepszy. Na-

tomiast będzie coraz gorzej, jeśli coraz 

szerszy będzie nadzór, a coraz bardziej 

ograniczona niezawisłość. To w Sejmie, 

podczas jednej z dyskusji w komisji padł 

z ust posła zwrot „ograniczenia niezawi-

słości”. Zmroziło mnie i PRL przesunął 

mi się mi przed oczami.

Wydany wyrok trzeba umotywować. 

W Polsce jednak „sąd sądem, a sprawie-

dliwość musi być po naszej stronie”. Jeśli 

sąd orzekł nie tak, jak „my” chcemy, jest 

niesprawiedliwy i nie warto go słuchać. 

Przekonanie, że nikt nie chce słuchać 

(coraz częściej stron nie ma na ogłosze-

niu wyroku) do motywowania zniechę-

ca, choć nie powinno. Brak szacunku do 

sądów należy do polskiej złej tradycji, od 

warcholskiej Rzeczypospolitej, poprzez 

obce sądy zaborców, przedwojenne pro-

cesy polityczne aż do lat komunizmu. 

Poza tym Polacy nikomu nie ufają, bo 

poziom kapitału społecznego jest w na-

szym kraju dramatycznie niski, o czym 

prof. Łętowska pisała, a właściwie cyto-

wała. Skoro Polacy każde rozstrzygnięcie 

nie w pełni zgodne z ich oczekiwaniami 

przypisują korupcji lub głupocie, to jak 

mają ufać sądom? 

Poziom uzasadnień pisemnych też 

spada, przyczyny tego są jednak skom-

plikowane. Jedną jest wzrost obciąże-

nia. Przeciążeni ludzie zawsze pracują 

gorzej i chętnie użyją „kopiuj–wklej”, 

gdy szybkość jest ważniejsza niż jakość, 

a każde opóźnienie starannie odnotu-

je nadzór. Kopiować i wklejać można 

tylko sztampę, a nie oryginalne prze-

myślenia. Jeśli jakimś cudem trafi się 

asystent (w sądach rejonowych jeden na 

kilku sędziów), to jest on szkolony dziś, 

w sposób, który nie zachwyca tych, co 

uczyli się pisać uzasadnienia przed laty. 

Przez praktykę orzekania „pod wyższą 

instancję” uzasadnienia puchną od wy-

wodów pisanych na wszelki wypadek, 

a to, co powinno być ich treścią, rozmy-

wa się i znika. Poza tym były, są i będą 

Bez zrozumienia, bo nadzór czyha

Gdyby sędzia część spraw 

odłożył, by czekały na możliwość 

sprawnego rozpoznania, byłyby 

bezczynność, skargi na przewlekłość, 

uwagi prezesa i postępowanie 

dyscyplinarne. Jeśli rozgrzebie 

wszystkie naraz, to czynności są 

podejmowane. Nadzór nie może się 

przyczepić 

prawnik 

  5–7 września 2014 nr 172 (3813)  

gazetaprawna.pl

wyroki budzące wątpliwości. Sędziowie 

to ludzie, są omylni, a gdy nie daje im 

się czasu na zastanowienie, będą tym 

bardziej się mylić. Trzeba im po prostu 

pozwolić spokojnie sądzić. Twierdzę, 

że gdyby jakiś Harry Potter jednym ru-

chem różdżki zlikwidował ministerstwo 

i zniósł nadzór, już po paru miesiącach 

dostrzeglibyśmy poprawę jakości i orze-

czeń, i uzasadnień.

Sitwy nikt nie słucha

Słusznie zauważyła prof. Łętowska, że 

obecne reformy procedur sprzyjają pro-

fesjonalizacji procesów i podnoszą wy-

mogi stawiane stronom. Strona nie da 

sobie rady bez pomocy fachowca. Ale 

tych reform nie domagali się sędziowie. 

To pomysły rządowych ekspertów-teo-

retyków, którzy nie usłyszą żali zdezo- 

rientowanych obywateli. W Europie oby-

watel z tzw. średniej klasy społecznej 

na ogół ma swojego prawnika, bo go na 

to stać. Polaka nie stać: nie dlatego, że 

prawnicy są zbyt drodzy, tylko Polak za 

mało zarabia za swoją pracę, nie gor-

szą niż gdzie indziej. A sprawę pomocy 

prawnej dla osób uboższych rząd stale 

odkłada, bo ona kosztuje, a pieniądze są 

zawsze potrzebne na ważniejsze cele niż 

prawa obywateli.

Sędziowie chcą reform, które rozwią-

żą im ręce, uwolnią od zbędnych czyn-

ności, ułatwią orzekanie. Wskazują, jakie 

zmiany by poprawiły sprawność i tłu-

maczą, że te, które wymyślili teorety-

cy, grożą zatorami, przewlekłościami 

i masą dodatkowej pracy. Odpowiedź 

władzy brzmi: nasi specjaliści wiedzą 

lepiej. A jeśli sędziowie czegoś chcą, to 

trzeba zrobić odwrotnie. Bo sędziowie to 

sitwa kierująca się własnym interesem. 

Takie stanowisko dla polityków jest bar-

dzo wygodne: opinia publiczna sądów 

nie kocha i to kupi, dobry car-nadzorca 

pogoni złych urzędników, skieruje nie-

zadowolenie przeciwko nim, zdobędzie 

punkty. Kto kocha władzę, ten „konku-

rencji” – a taką byłaby niezależna władza 

sądownicza – nie znosi.

„Upraszczanie” postępowania to dziś 

zrzucanie na sędziów wciąż nowych 

czynności. Jeśli sędzia cywilny chce mieć 

protokół, by spokojnie pisać uzasadnie-

nie, bez walki z zapisem wideo, musi 

go sobie sam w czasie rozprawy pisać. 

Resort odpowiada: niech pisze, praca 

sędziego nic budżetu nie kosztuje, on 

ma czas nienormowany. Czasu potem 

brakuje, terminu trzeba dotrzymać, bo 

nadzór czyha. Sędzia nawet nie poczuje, 

że zaczął pracować na akord, byle jak, 

byle „numerki” były. Ale tego chcą twór-

cy obecnej formy nadzoru.

Słuszny jest zarzut prof. Łętowskiej 

o nadużywanie opinii biegłych. Mamy 

przecież logikę i doświadczenie życio-

we. Jeżeli ktoś nie wie, czy swastyka jest 

symbolem totalitaryzmu albo czy okrzy-

ki „Żydzi do gazu” są antysemickie, to 

ma braki w wykształceniu. Mamy gło-

śną sprawę drogowego wideopirata. Na 

nagraniu zdarzenia widzę, co się stało, 

i powinienem dokonać subsumpcji, a nie 

powoływać biegłego, by to zrobił. Czemu 

prokurator powołuje? Bo jeśli umorzy 

postępowanie, dziennikarze to opiszą, 

przyjdzie nadzór i zarzuci błędną decy-

zję. A jeśli wniesie akt oskarżenia, może 

przegrać, bo sąd może ocenić prawnie 

zdarzenie inaczej. I też przyjdzie nadzór 

i zarzuci. Nadzór sprzyja krytykanctwu, 

nadzorujący, który opisze więcej błędów, 

jest „lepszy” w oczach swoich przełożo-

nych. Prokurator szuka więc podkładki: 

to nie ja, to biegły. Mimo odmiennej po-

zycji ustrojowej, nadzór i oceny wpływa-

ją podobnie na sędziów. To nic przyjem-

nego przeczytać, że się podjęło błędne 

decyzje, bo należało powołać biegłych. 

Jeśli biegły zostanie powołany zbędnie, 

nikt z tego powodu wyroku nie uchyli. 

Zatem z ostrożności procesowej... itd.

Dekalog Dobrego Sądzenia

Dwadzieścia lat temu Ewa Łętowska 

stworzyła Dekalog Dobrego Sędziego. 

Przykazanie ósme brzmiało „Wytrzymaj, 

aż państwo zmądrzeje!”. Nie zmądrzało, 

a wręcz przeciwnie. Sędziowie, którzy 

mogą to porównać, nie mają wątpliwości, 

że przestrzeganie przykazania pierw-

szego („Trzymaj się niezawisłości!”) dziś 

jest o wiele trudniejsze niż wtedy, gdy 

sądownictwo po roku 1989 przez jakiś 

czas naprawdę było niezależne. Jest też 

przykazanie siódme: „Nie bądź niańką 

egzekutywy, odpowiadasz za prawo, nie 

kryj błędów innych władz!”. Toteż błędów 

egzekutywy nie kryję i nie będę jej niań-

ką. Ale za prawo przestałem odpowiadać, 

bo nie mam na nie już wpływu. Niestety. 

Teraz chcę być po prostu sprawiedli-

wy. Jestem za długo sędzią, aby bać się 

nadzoru. Dlatego nadzór mnie nie ko-

cha. Ale ci, którzy porzucą własne po-

glądy i się do niego dostosują, zajdą wy-

żej w sądownictwie takim jak dzisiaj. 

Chyba, że państwo zmądrzeje, ale się 

na to nie zanosi.

Oszczędności chronione w Strasburgu

Emina Ališić, Aziz Sadžak, i Sa-

kib Šahdanović (obywatele Bo-

śni i Hercegowiny) twierdzili, 

że nie mogli odzyskać swoich 

oszczędności walutowych zło-

żonych przed rozwiązaniem 

Socjalistycznej Federalnej 

Republiki Jugosławii (SFRJ) 

w państwowych bankach: 

Lubljanska i Investbank. SFRJ 

oferowała swoim obywatelom 

atrakcyjne warunki depozytów 

walutowych, m.in. wysokie od-

setki oraz możliwość wypłaty 

w każdym momencie. Ewen-

tualne bankructwo któregoś 

z banków lub jego „oczywista 

niewypłacalność” miały skut-

kować uruchomieniem gwa-

rancji państwowych.

Po rozpadzie Jugosławii, 

na początku lat. 90., doszło 

do zmiany w strukturach 

Ljubljanska i Investbanku. 

Pierwszy z banków za miej-

sce głównej siedziby wybrał 

Słowenię, drugi zaś Serbię. 

Oszczędności ulokowane 

w placówkach zostały jed-

nak zamrożone i nie udało 

się osiągnąć konsensusu co 

do tego, który kraj ma prze-

jąć za nie odpowiedzialność 

i dokonać wypłat.

W skardze (nr 60642/08) 

do Europejskiego Trybuna-

łu Praw Człowieka trzech 

obywateli Bośni i Hercego-

winy zarzuciło wszystkim 

państwom powstałym na 

gruzach republiki narusze-

nie prawa do poszanowania 

własności (art. 1 protokołu 

nr 1). Twierdzili również, że 

nie mieli skutecznego środka 

prawnego w związku z rosz-

czeniami (art. 13).

Trybunał w Strasburgu, 

orzekając w składzie izbo-

wym, uznał 6 listopada 2012 r., 

iż doszło do naruszenia 

obu podnoszonych artyku-

łów przez Serbię i Słowenię 

– kraje, w których zarejestro-

wano dłużnicze banki. Pod-

kreślił, że głównym przed-

miotem art.1 protokołu nr 1 

jest ochrona przed nieuspra-

wiedliwioną ingerencją pań-

stwa w spokojne korzystanie 

z mienia. Mogą się z nią jed-

nak wiązać również obowiąz-

ki pozytywne mające zapew-

nić skuteczne korzystanie 

z praw zagwarantowanych 

w konwencji.

W wyniku odwołania rzą-

du sprawa trafiła do Wielkiej 

Izby. 16 lipca 2014 r. został 

wydany ostateczny wyrok. 

Sędziowie potwierdzili, iż 

nowopowstałe banki stały 

się odpowiedzialne za dzia-

łania swoich poprzedników. 

Nie posiadały jednak opera-

cyjnej niezależności od wła-

ścicieli, jakimi były państwa 

(czyli Serbia i Słowenia).

Trybunał zauważył, że Ma-

cedonia i Chorwacja spłaci-

ły obywateli posiadających 

konta w Lubljanska i Inve-

stbanku. Tak samo powinny 

postąpić Serbia i Słowenia. 

Według Wielkiej Izby kraje te 

nie znalazły właściwej rów-

nowagi pomiędzy interesem 

ogólnym społeczności i pra-

wami majątkowymi skarżą-

cych, którzy musieli ponieść 

nieproporcjonalnie duży cię-

żar, co doprowadziło do na-

ruszenia art. 1 protokołu 1. 

Trybunał uznał również, że 

skarżący nie mieli jakiegokol-

wiek środka umożliwiającego 

dochodzenie ich praw.

Do ETPC zostało wniesio-

nych ponad 1850 podobnych 

skarg w imieniu ponad 8 tys. 

skarżących. W związku z po-

wyższym omawiany wyrok 

ma charakter pilotażowy, 

a Słowenia i Serbia w ciągu 

najbliższego roku muszą po-

czynić stosowne zmiany sys-

temowe i legislacyjne, żeby 

zapewnić poszkodowanym 

zwrot utraconych oszczęd-

ności. 

prosto

 

ze Strasburga

Dominika 

Bychawska-

-Siniarska

 

koordynatorka 
projektu „Europa 
Praw Człowieka” 
Helsińskiej Fundacji 
Praw Człowieka

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               5 / 8

background image

 

I

nspirację do napisania tej książki 

znalazłem w trakcie moich wę-

drówek po pustyni Takla Makan 

i górach Tien-szan, po bezdro-

żach Turkiestanu i w umarłych, 

zasypanych przez pustynny pia-

sek miastach.

Z żadnym ze szlaków starożytnego 

świata nie wiąże się tyle książek i pieśni, 

pięknych legend i dramatycznych wyda-

rzeń. Tajemniczy świat Orientu: bajecz-

nych miast, opuszczonych twierdz, ha-

łaśliwych karawanserajów, cichych oaz, 

bezkresnych przestrzeni pustyń i niedo-

stępnych gór, pogrążonych we mgle do-

lin Tien-szan i zasypywanych piaskiem 

bezdroży Sinkiangu.

Świat, o którym Marco Polo w „Opisaniu 

świata” napisał: „przyjaciele, nie opisa-

łem nawet połowy z tego, co zobaczyłem’’.  

Szlak przebiegał przez jałowe pustkowia 

pustyni Gobi, ale i obok śnieżnobiałych 

szczytów Pamiru. To najdziksze i zara-

zem najpiękniejsze zakątki Ziemi, w któ-

rych w lecie panuje nieznośna spiekota, 

a zimą ostry mróz. Przemierzali go kupcy 

i podróżnicy, najeźdźcy i misjonarze, piel-

grzymi i poszukiwacze bogactwa. Prze-

mieszczali się nim ludzie, religie i idee, 

przewożono tędy towary. To Jedwabnym 

Szlakiem wędrowały karawany od Xi’an, 

przez Lanzhou, Urumczi do Samarkan-

dy i Buchary, przez Kaszgar do Kabulu, 

Teheranu, Bagdadu i Istambułu. Czyn-

gis-chan podbił w XIII wieku ziemie  na 

całej długości Jedwabnego Szlaku – od-

tąd kupcy wędrujący po szlaku korzystali 

z ochrony chana.

W XIII wieku Marco Polo przemierzał 

szlak przez Kaszgar i Chotan, przez bez-

kresne pustkowia pustyni Takla Makan, 

zamieszkane jedynie przez „demony wa-

biące ludzi”. Wielki Szlak, który łączył 

przez wieki Europę i Azję, umarł, gdy 

znaleziono inną drogę – morską, którą 

można było bezpieczniej i szybciej do-

starczać towary i ludzi. Miasta zasypał 

piasek. Karawanseraje pokryły się trawą, 

wyschły jeziora, na bazarach zaprzestano 

handlu jedwabiem. Czajhany nie kuszą 

już kupców zieloną herbatą.

Jedwabny Szlak zasypał piasek histo-

rii. Stanowi jednak inspirację tej książki. 

Wędrując po każdym szlaku, będziesz 

potrzebował map, by dotrzeć tam, gdzie 

chcesz. Jest wiele miejsc, do których 

chcemy dotrzeć w naszej karierze za-

wodowej. Jest wiele dróg, którymi może-

my iść. I zrobimy to z różnych powodów. 

C6

KsiążKa

 

Budowanie kariery prawnika

Jak dotrzeć tam, gdzie chcemy? O tym 

będzie ta książka...

„Tylko ambitni, którzy chcą mieć 

wpływ na własne przeznaczenie, stawiają 

sobie cele, a następnie znajdują wystar-

czającą siłę woli, aby pokonać wewnętrz-

ne pragnienie komfortu, swoje słabości 

i wady. Chcą zrobić w swoim życiu coś 

wartościowego” (Kevin Hogan).

Mapy

Wędrując Jedwabnym Szlakiem dziś 

– bez map – nie trafilibyśmy nigdzie. Ci, 

którzy podróżowali setki lat przed nami, 

również mieli mapy, ale i przewodników, 

gwiazdy, a także swoją intuicję. Mapy, 

które dziś odczytujemy z trudnością 

i których nie rozumiemy. Nieistniejące 

miasta, do których dziś już nie trafimy, 

bo ich nie ma. Drogi, które nikogo dziś 

nigdzie nie zaprowadzą. Mapy – kiedyś 

nieocenione – dziś bezużyteczne.

Mapy nie odzwierciedlały realnej rze-

czywistości. Była ona bowiem zupełnie 

inna. Nie znajdziecie na tych mapach 

szczegółowego obrazu dróg, rzek, la-

sów, miast i gór. Znajdziecie kreski, li-

nie i znaki. Znajdziecie jedynie zapis 

doświadczeń ich autorów, zapis ich 

interpretacji świata, ich wyobrażenie. 

Dla tych, którzy nie umieli map odczy-

tać – stanowiły one bezużyteczny ka-

wałek papieru. I tak przecież nie mieli 

zamiaru nigdzie wyruszyć. Ale dla ludzi 

potrafiących się nimi posługiwać –  były 

drzwiami do bogactwa.

Kwestionariusz SOV Studium Oceny 

Wartości miał wyjaśnić, czy istnieją 

wyraźne wartości, którymi kierują się 

w życiu wybitni prawnicy. Okazało się, 

że takiego wzoru nie ma. Każdy ma 

swoją indywidualną „mapę sukcesu

FOT

. G

ETT

y

 I

MA

GES

MacIej BoBrowIcz  

radca prawny, mediator gospodar-

czy i sądowy, prezes KrrP w latach 

2007–2013

MA

TE

r

IA

ły

 P

r

ASO

WE

Droga 

do sukcesu

Ludzie, chcąc wydostać się z lasu czy pustyni, 

próbują poruszać się po linii prostej. Ale w końcu 

wracają do punktu wyjścia. Chodzą w kółko. By 

trafić do celu – potrzebujemy mapy

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               6 / 8

background image

 

prawnik 

 5–7 września 2014 nr 172 (3813)  

gazetaprawna.pl

Mapy to nie terytorium!

W naszej wyobraźni mapy zawsze były od-

zwierciedleniem świata, który nas otacza. 

Działamy w obszarze naszej własnej mapy 

świata. Gdy ten świat był mały, wyobraże-

nia były skromne. Tam, gdzie nie posia-

dano informacji, wyobraźnia wypełniała 

pustkę. Mimo że świat jest „obiektywny”, 

jego mapy, jego wyobrażenia zmieniały 

się w zależności od posiadanej wiedzy 

i doświadczeń. Zależały od subiektywnej 

percepcji kartografów. Ten sam świat był 

inny na różnych mapach.

Każdy z nas ma swoją mapę, według 

której porusza się po świecie. Każdy z nas 

ma inną mapę – inaczej widzi świat, co 

innego jest dla niego ważne, inaczej in-

terpretuje to, co go otacza. Dla każdego 

z nas co innego jest ważne, mamy inne 

przekonania, inny system wartości, w co 

innego wierzymy. Często mapę rozumie 

tylko jej autor, jej właściciel – kiedy zo-

baczysz cudzą mapę, możesz jej nie zro-

zumieć, możesz trafić gdzie indziej, niż 

byś chciał, możesz też dojść do celu au-

tora mapy.

Mapy są subiektywnym zapisem ro-

zumienia świata. Często rysowaliśmy je 

z naszymi rodzicami, nauczycielami, ro-

dzeństwem, żoną czy mężem. Często „na-

sze mapy” wcale nie są nasze... – wypro-

dukowali je inni kartografowie. Na tych 

mapach, które mamy, narysowaliśmy albo 

nam narysowano drogi, skrzyżowania, rze-

ki. I według nich poruszamy się w naszym 

życiu... Korzystamy z map, ale aby nie za-

błądzić – często używamy kompasu... Dziś 

mamy do dyspozycji wiele map: książek, 

które inspirują, publikacji, które pokazują, 

czy narzędzi, które pomagają.

Prawnicze kariery to mapy sukcesu. To 

szczegółowe drogi, którymi można dojść 

do celu. Te mapy dają wiele informacji, są 

nieocenione, kiedy się je czyta. Są wyjąt-

kowe, bo mają wiele cennych wskazówek 

dla wszystkich, którzy dopiero wyruszają 

w drogę lub którzy zabłądzili. Każdy z nas 

ma inne doświadczenia życiowe, inne 

przekonania, inne to coś, co rano każe 

mu wstawać z łóżka. Każdy z nas wędro-

wał innymi drogami i z innych powodów 

stał się prawnikiem. Każdy z nas musi 

narysować Swoją Mapę. I nikt za niego 

tego nie zrobi.

Dr Jan Souman z Instytutu Maksa 

Plancka badał, co się z nami dzieje, gdy 

zabłądzimy w lesie czy na pustyni, a nie 

mamy mapy. Ludzie, chcąc wydostać się 

z lasu czy pustyni, próbują poruszać się po 

linii prostej – w końcu wracają do punktu 

wyjścia. Chodzą w kółko. By trafić do celu 

– potrzebujemy mapy.

Wędrowcy

Wędrowców wspierały gwiazdy i wiara 

w sens tego, co robią. Jednym towarzyszył 

strach, innym wiara i przekonanie, że do-

trą do celu. Wszyscy musieli sobie radzić 

z nieprzewidywalnym. Musieli opuścić 

rodziny i bliskich, i udać się w nieznane. 

Niektórzy z tych wypraw nigdy nie wrócili. 

Faxian, chiński pielgrzym, który 

w V wieku wędrował przez bezdroża i pu-

stynie Jedwabnego Szlaku, pisał, że na pu-

styni żyją złe duchy i wieją wiatry, które 

zabijają wszelkie żywe istoty. Inne chiń-

skie źródła podają, że na pustyni słychać 

ludzkie głosy i płacz – to demony wabiące 

ludzi, a ci, którzy – urzeczeni tymi głosa-

mi – tam trafią, wkrótce giną.

Wyruszenie na Jedwabny Szlak wyma-

gało odwagi. Wyprawy były niebezpieczne, 

karawany wiozły cenne towary, na które 

czyhały bandy rabusiów. Ale szlakiem wę-

drowały też armie, misje dyplomatyczne 

i poselstwa, przestępcy i zbiegli niewolnicy. 

Mnisi i pielgrzymi przewozili nim książki 

– rozpowszechniały się religie: buddyzm 

i islam. Karawanom towarzyszyli tłuma-

cze, kucharze, medycy i przewodnicy. Ale 

szlak to kupcy. Na tych, którym się udało, 

czekały sława i bogactwo. Ci, którzy podjęli 

decyzję o wyruszeniu, musieli być gotowi 

na poniesienie ryzyka w zamian za bo-

gactwo, które zamierzali uzyskać. Musieli 

mieć wizję tego, co chcą zrobić, i cel.

Ale dlaczego ci wszyscy ludzie – kup-

cy, pielgrzymi i odkrywcy – wyruszyli na 

szlak i zdecydowali się podjąć ryzyko? Dla-

czego? Robili to dla sławy? Bo chcieli być 

bogaci. Dlaczego robisz to, co robisz? Dla 

pieniędzy? Pieniądze są tylko rezultatem 

naszej pracy. Spodobały mi się pytania Si-

mona Sinka:

„Co? Każda firma i organizacja dobrze 

wie, co robi.

Jak? Niektóre firmy i niektórzy ludzie 

wiedzą jak robią to, co robią.

Dlaczego? Tylko nieliczni ludzie i nie-

liczne firmy są w stanie jasno powiedzieć, 

dlaczego robią to, co robią’’.

Dlaczego – to świetne pytanie. To pyta-

nie o wiarygodność... To coś, kiedy czujemy, 

że jakaś organizacja tego, co robi, nie robi 

tylko dla pieniędzy. Dlaczego – to zbiór 

wartości i przekonań.

Przeglądam „ogłoszenia reklamowe” 

tzw. dużych kancelarii. „Jesteśmy dużą 

firmą prawniczą. Mamy świetnych praw-

ników”, „Wyjątkowe spojrzenie – kance-

laria XYX”, „Największa kancelaria w Z”, 

„Po prostu najlepsi prawnicy”, „Spojrze-

nie w przyszłość”, „Nasza praktyka to...”, 

„Najlepsze doradztwo”, „Wybór należy do 

Ciebie’’ (tu wykaz praktyk i prawników).

Znajduję co: „doradztwo” „praktyka a) 

b) c)”. Znajduję jak, czyli tzw. unikatową 

wartość sprzedaży. Kancelarie pokazu-

ją, że wyróżniają się na rynku:  „jesteśmy 

najwięksi”,  „jesteśmy globalni”, „mamy 

wyjątkową perspektywę”. Nie znajduję 

dlaczego!

Nie znalazłem: ,,wierzymy, że możemy 

pomóc naszym klientom zmieniać świat 

albo „wierzymy, że sprawiedliwość jest 

najwyższą wartością – dlatego pomaga-

my tym, którzy czują się pokrzywdzeni 

przez państwo”.

Jaki cel ma każda kancelaria? Jasne, to 

biznes. Chodzi o zarabianie pieniędzy i ge-

nerowanie zysku. Rozumiem też, w jaki 

sposób działają dobre marki. Ale dobre 

marki też upadają. Kancelarie też! Mówi-

my o sukcesie. Ci, którzy osiągnęli sukces, 

zaczynali od dlaczego... „Ludzie nie kupują 

tego, co robisz, lecz dlaczego to robisz”.

Czy jest Decydujący Element 

Sukcesu – gdzie jest te 20 proc.?

Międzynarodowa organizacja Oxfam po-

dała, że 85 najbogatszych ludzi zgroma-

dziło taki majątek, jakim dysponuje poło-

wa ludzkości. Grupa ludzi, mieszcząca się 

w dwóch autobusach, ma 50 proc. świa-

towego bogactwa!!! Co to ma wspólnego 

z tematem mojej książki?

Cofnijmy się w czasie o ponad sto lat.

Vilfredo Pareto, profesor Uniwersytetu 

w Lozannie, zajmując się badaniem za-

możności Brytyjczyków, odkrył rzecz 

niezwykłą: 20 proc. Anglików posiadało 

80 proc. środków finansowych. Zaskoczo-

ny, porównał zamożność Amerykanów, 

Francuzów, Szwajcarów i Włochów. Zasa-

da 20:80 potwierdziła się we wszystkich 

przypadkach.

W książkach Richarda Kocha „Sposób na 

życie 80/20” i ,,Zasada 80/20” znalazłem 

kolejne przykłady tego „prawa”:

5 proc. inwestycji przynosi 55 proc. do-

chodu, 10 proc. – 73 proc., a 15 proc. – aż 

82 proc. całego dochodu;

20 proc. klientów przynosi 80 proc. zy-

sku;

17 proc. klientów przynosiło kanadyj-

skiemu Royal Bank 93 proc. zysku;

20 proc. kierowców powoduje 80 proc. 

wypadków;

80 proc. tego, co osiągamy w naszej pra-

cy, osiągamy w 20 proc.czasu, który na 

nią poświęcamy.

Tak więc 80 proc. rezultatów zawdzię-

czamy 20 proc. naszych wysiłków.Wyda-

je się to niewiarygodne? Proponuję krót-

ką przerwę: proszę policzyć, jaki procent 

klientów daje decydującą część przycho-

dów kancelarii. Może 15? Może 23? Nie-

ważne. Zasada 80:20 jest jedynie ideą i nie 

przywiązywałbym się nadmiernie do liczb 

– czy jest to 15, 17, czy 23 proc.

Co to oznacza? To, że 80 proc. skut-

ków bierze się z 20 proc. przyczyn. To, że 

80 proc. rezultatów jest wynikiem nie-

wielkiego procentu działań. Jest więc je-

den lub kilka czynników mających domi-

nujący wpływ na wszystko, co robimy! 

Zostawmy liczby 20, 80, 17 czy 82 proc. 

– ważne jest to, że niewielka liczba ele-

mentów jest wyraźnie ważniejsza niż 

pozostałe! Nasz sukces, być może, zależy 

od jednego lub kilku decydujących czyn-

ników...

Wykształcenie nie ma znaczenia

Kilka lat temu w Kanadzie, szukając naj-

lepszych 40 prawników do 40. roku życia, 

sporządzono kwestionariusze i wysłano 

je do 10 713 prawników – zarówno tych, 

którzy pracowali jako prawnicy w przed-

siębiorstwach, jak i tych, którzy prowadzili 

własne kancelarie lub w nich pracowa-

li. Uzyskano 5959 wypełnionych ankiet. 

Przy wyborze analizowano 27 spośród 59 

obszarów praktyki prawniczej. Specjalny, 

punktowany kwestionariusz pozwolił na 

wyłonienie 40 najlepszych prawników.

Wyniki opublikował kanadyjski mie-

sięcznik „Lexpert’’ 11/12 z 2012 r. Zadano 

pytanie: czym tych czterdziestu wyróżnia 

się od pozostałych, „zwykłych” prawników? 

Wszyscy przeszli testy oceniające poziom 

inteligencji emocjonalnej, analizujące ich 

system wartości oraz test pozwalający na 

ocenę motywacji. Najciekawszy jest test 

TAIS (Attentional and Interpersonal Style 

Inventory), służący do odkrywania cech 

występujących u ,,ludzi sukcesu”, stosowa-

ny przez drużyny olimpijskie i korporacje 

międzynarodowe, takie jak Citibank czy 

General Motors, czy siły specjalne armii 

amerykańskiej US Navy SEALS.

Efektem tych badań jest próba wyjaśnie-

nia, dlaczego niektórzy prawnicy osiągają 

sukces, a inni nie. Po pierwsze, stwierdzo-

no, że sukcesy mają początek w „klasycznej 

inteligencji” (IQ). Po drugie – co może wy-

dawać się nieprawdopodobne – żadnego (!) 

znaczenia nie ma edukacja akademicka, 

pochodzenie etniczne, warunki społecz-

no-ekonomiczne, w których dorastały te 

osoby, styl życia, wyznawana religia i życie 

rodzinne! Co więc ich odróżnia?

Jak wskazują wyniki badań TAIS, naj-

lepsi wyróżniają się:

pewnością siebie oraz przekonaniem, 

że uda się osiągnąć cel,

umiejętnością wykonywania kilku za-

dań jednocześnie,

strategicznym rozwiązywaniem pro-

blemów,

umiejętnościami przywódczymi.

Są to więc pewne siebie osoby, któ-

re potrafią szybko podejmować decyzje 

w skomplikowanych sytuacjach. Najlep-

szych wyróżniają jeszcze dwie unikalne, 

zwykle wykluczające się cechy: potrafią 

jednocześnie myśleć strategicznie i kon-

centrować się na drobiazgach. Zwykle ce-

chy te nie występują razem. Albo jeste-

śmy „strategami”, a poświęcanie czasu 

szczegółom nas męczy (sfera kompetencji 

zarządów firm), albo właśnie kochamy te 

szczegóły (to my, prawnicy).

Kolejnym, wyróżniającym elementem 

jest to, że „nasi” najlepsi prawnicy spotka-

li na swojej drodze wybitnych mentorów, 

którzy wpłynęli na ich życie.

Kwestionariusz SOV Studium Oceny 

Wartości miał wyjaśnić, czy istnieją wy-

raźne wartości, którymi kierują się w życiu 

wybitni prawnicy. Okazało się jednak, że 

takiego wzoru nie ma.

Prawnicy reprezentują różne systemy 

wartości i wydaje się, że nie zawdzięczają 

swojego sukcesu zawodowego konkret-

nym wartościom. Co ciekawe, wiele osób 

z badanej grupy uważa, że w drodze do 

sukcesu „mieli szczęście”, a tego, co robią, 

nie uważają za pracę! Co jeszcze ich wy-

różnia? Cztery „złote cechy zwycięzców”: 

zaangażowanie, wytrwałość, dominacja/

umiejętność wywierania wpływu na in-

nych i wiara w powodzenie. Nieodłączną 

ich cechą jest zakorzeniona potrzeba od-

noszenia sukcesów, konkurowania, osią-

gania kolejnych szczytów.

Źródłem motywacji dla 2/3 z nich są do-

świadczenia z przeszłości – pokonywa-

nie przeciwności. Dominuje chęć pięcia 

się w górę i poprawy życia. ,,Jeśli chodzi 

o sukces zawodowy, jedna lub dwie wyjąt-

kowe i unikalne umiejętności mogą w po-

łączeniu ze sobą stworzyć decydującą prze-

wagę nad konkurencją. Każdy z naszych 

40 prawników posiada własne konfigu-

racje talentów” – czytamy w podsumo-

waniu badań.

Każdy z nich ma swoją „mapę sukcesu”!!! 

Jest jednak jeszcze coś...

Tekst jest frag-

mentem książki 

wieloletniego prezesa 

samorządu radców 

prawnych Macieja 
Bobrowicza, która 

ukaże się na rynku 

na początku wrze-

śnia. Dziennik Gazeta 

Prawna jest patronem 

medialnym publikacji

  AUTOPROMOCJA

Serwis dla:

Adwokatów,

 

RADCÓW

Sędziów

PROKURATORÓW

Aplikantów

Notariuszy, 

Ludzi prawa

KOMORNIKÓW

 

EKSKLUZYWNE 

TEKSTY 

o orzeczeniach sądów 

i projektach ustaw

WNIKLIWE 

KOMENTARZE 

i opinie prawniczych 

autorytetów

AKTUALNE 

INFORMACJE

 

dla każdej z korporacji 

prawniczych

WYSOKI 

POZIOM 

dyskusji wyłącznie 

w prawniczym gronie

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               7 / 8

background image

 

C8

OPINIE

Kronika bubli prawnych

 Redakcja: ul. Okopowa 58/72; 01-042 Warszawa, tel. 22 530 40 40, faks: 22 530 40 39; e-mail: gp@infor.pl 

 Redaktor naczelna: Jadwiga Sztabińska 

 Zastępcy redaktor naczelnej: Andrzej Andrysiak, Dominika Sikora, Paweł Nowacki 

 Sekretarze: Łukasz Bąk, Rafał Drzewiecki, Anna Godlewska, Leszek Majkut, 

Mirosław Mazanec, Mira Suchodolska 

 Redaguje: Ewa Szadkowska 

 Szef działu foto: Krzysztof Cieślewicz 

 Biuro reklamy (tel. 22 530 44 44): 

Dyrektor Centrum Reklamy: Katarzyna Jasińska-Szulc 

 Szef studia DTP: Jacek Obrusiewicz 

 Produkcja: Elżbieta Stamler, tel. 22 530 42 24

  AUTOPROMOCJA

Gdybym mógł zmienić jeden przepis...

dr Robert 

Oktaba

Katedra Prawa 

Finansowego 

i Ekonomii,

Wydział Prawa 

i Administracji,

Uniwersytet 

Kardynała Stefana 

Wyszyńskiego 

w Warszawie 

G

dybym mógł,  

wprowadziłbym 

klauzule zawarte 

w konkretnych 

ustawach podatkowych, 

wyrażające pewną ideę, 

wewnętrznie spójny kierunek 

polityki fi skalnej państwa, 

uwzględniający sytuację 

danego podatnika, 

a w szczególności jego 

zdolność płatniczą. 

Na przykład regulacją 

obejmującą dużą grupę 

podmiotów mógłby być 

przepis podwyższający kwotę 

wolną od podatku, która

w wymierny sposób poprawi-

łaby zdolność płatniczą 

podatników osiągających 

najniższe dochody. Przy 

jednoczesnym zniesieniu 

progu określającego przekro-

czenie rocznej podstawy 

wymiaru składek emerytal-

no-rentowych, tzw. parame-

tru 30-krotności. 

W raporcie PwC i Banku 

Światowego Paying Taxes 

2014 polski system podatko-

wy na rok 2014 został 

sklasyfi kowany na 113 

miejscu na świecie na 189 

państw poddanych badaniu. 

Relacje prawnopodatkowe 

obejmujące swoim zakresem 

rozbieżne interesy podmiotu 

uprawnionego i podmiotu 

zobowiązanego stanowią 

złożoną konstrukcję prawną, 

wrażliwą, zarówno 

z makroekonomicznego 

punku widzenia dochodów 

budżetowych, jak i mikroeko-

nomicznych interesów podat-

nika. Co więcej, problematyka 

ta nie wyklucza współwystę-

powania wielu relacji, 

stosunków prawnopodatko-

wych w odniesieniu do 

jednego podatnika. Przykła-

dowo, jeśli dany podatnik 

prowadzi działalność 

gospodarczą – będzie 

występował w stosunku 

prawnopodatkowym nie tylko 

na gruncie regulacji ordynacji 

podatkowej, ale także jako 

podmiot zobowiązany na 

gruncie ustawy o VAT, jeśli 

ta działalność gospodarcza 

będzie obejmowała wyroby 

akcyzowe, nasz podmiot 

będzie występował 

w stosunku prawnopodatko-

wym również na gruncie 

ustawy o podatku akcyzo-

wym. Dodatkowo, jeśli będzie 

realizował międzynarodowy 

obrót towarowy, stanie się 

podmiotem w stosunku 

prawnocelnym na gruncie 

regulacji celnych tj. rozporzą-

dzenia ustanawiającego 

Unijny Kodeks Celny – zobo-

wiązanym do uiszczania 

należności celnych, jeśli 

będzie posiadał osobowość 

prawną, dodatkowo wystąpi 

stosunek prawnopodatkowy 

na gruncie ustawy o podatku 

dochodowym od osób 

prawnych. 

Owa wielopłaszczyznowość 

stosunków prawnopodatko-

wych jest nie tylko możliwa, 

ale i często spotykana. 

Oznacza to, że normatywne 

uregulowanie relacji 

wierzyciel podatkowy – dłuż-

nik podatkowy implikuje 

w tym zakresie wielką 

odpowiedzialność spoczywa-

jącą na ustawodawcy. 

Prawidłowe, tzn. logiczne 

unormowania stosunków 

prawnopodatkowych 

niewątpliwie jest niezbędne 

i przyczyni się do zwiększenia 

przejrzystości w funkcjono-

waniu podatników, zarówno 

w płaszczyźnie gospodarczej, 

jak i społecznej postawie. 

Prawdopodobnie uzewnętrz-

niłoby wiele stosunków praw-

nopodatkowych, które 

w sposób wymierny mogłyby 

wpłynąć na skutki makroeko-

nomiczne w naszym kraju. 

Jest to o tyle istotne, że 

obecnie w dobie wielu 

swobód gospodarczych, 

między państwami Unii 

Europejskiej występuje 

swoista konkurencyjność 

podatkowa, polegająca na 

normatywnym przyciąganiu 

na swój obszar podmiotów 

podatkowych z innych 

państw. Tym samym wpływy 

budżetowe zasilane są nie 

tylko przez krajowych 

podatników, ale i przez 

podatników z innych państw.

Niestety, wydaje się że 

w Polsce w dalszym ciągu 

podatnik traktowany jest jak 

petent – a nie jak klient, 

zgodnie z zasadami po-

wszechnie przyjętymi we 

współczesnych systemach 

gospodarczo-społecznych 

i jest to paradoks, ponieważ 

ten podatnik stanowi źródło 

podatkowe, bez którego 

organizm państwowy 

pozostanie niewydolny. 

Dlatego też należy  dbać o 

istnienie źródeł podatkowych, 

tworzyć warunki do powsta-

wania stosunków prawnopo-

datkowych, a nie unicestwiać, 

stosując twardą literę prawa 

z wyłączeniem zasad 

zdrowego rozsądku.  

Oprac. PB

Wejdź: www.edgp.gazetaprawna.pl
Zadzwoń: 22 761 31 27, e-mail: edgp@gazetaprawna.pl

pat r z y m y   o b i e k t y w n i e .   p i s z e m y   o dp o w i e d z i a l n i e                               

Dziennik Gazetę Prawną

Czytaj

na swoim tablecie

Zalety prenumeraty e-wydania:

• już od 4 rano najnowsze wydanie Dziennika Gazety Prawnej 

na komputerze, tablecie 

• pełny dostęp do archiwum tekstów zawierającego ponad 

2800 wydań od 2002 r.

• dokładna wyszukiwarka pozwala odnaleźć interesujący temat, 

artykuł lub wydanie DGP

• dostępne funkcjonalności zapewnią wygodny sposób 

przeglądania treści e-wydania

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               8 / 8