GETT
Y
IMA
GES
Gdyby jakiś
Harry Potter
jednym
ruchem różdżki
zlikwidował
ministerstwo
i zniósł nadzór,
już po paru
miesiącach
dostrzeglibyśmy
poprawę jakości
i orzeczeń,
i uzasadnień.
Maciej Strączyński
odpowiada Ewie
Łętowskiej
prawnik
Piątek – niedziela | 5–7 września 2014
Bez
zrozumienia,
bo nadzór
czyha
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
1 / 8
C2
„Prawnik” powstaje we współpracy z
Krajową Radą Sądownictwa
Naczelną Radą Adwokacką
Krajową Radą Komorniczą
Krajową Radą Notarialną
Krajową Izbą Doradców Podatkowych
Krajową Radą Radców Prawnych
Polubowne rozwiązywanie konfliktów
rodzących się na tle spraw rodzinnych,
gospodarczych czy pracowniczych zy-
skuje w ostatnich latach coraz większą
popularność. Rozwodzący się rodzice,
skłóceni przedsiębiorcy, a nawet oso-
by dotknięte przestępstwami zaczyna-
ją częściej dostrzegać zalety mediacji
i wolą znaleźć satysfakcjonujące rozwią-
zanie w drodze dialogu prowadzonego
pod okiem mediatora, niż angażować
się w wieloletnie i kosztowne procesy
sądowe.
Prezentowaną publikację z pewnością
można określić mianem kompendium
wiedzy o mediacji i jej zastosowaniu
w różnych dziedzinach stosunków spo-
łecznych i prawnych. Książka łączy teo-
rię z praktyką. Zawiera wiele fachowych
wskazówek i przykładów inspirowanych
prawdziwymi mediacjami. W kolejnych
rozdziałach autorzy omówili szczegóło-
wo historyczne i kulturowe uwarunko-
wania mediacji w Polsce, problematykę
konfliktu, komunikacji interpersonalnej
czy negocjacji. Dalej zostały przybliżone
zasady, rodzaje i etapy mediacji, kolejne
kroki przygotowania do niej oraz rola
i cechy, które powinien posiadać me-
diator. W publikacji nie zabrakło rów-
nież analizy poszczególnych rodzajów
spraw, których może być stosowana dzi-
siaj mediacja (np. cywilnych, karnych,
akademickich, administracyjnych, nie-
letnich). Na końcu każdego rozdziału
autorzy zamieścili pytania do dysku-
sji, które mają zachęcić czytelników do
zastanowienia się nad postawionymi
problemami.
Interesującym dodatkiem, a zara-
zem uzupełnieniem lektury jest film
ukazujący przebieg mediacji w sprawie
gospodarczej i zastosowanie wiążących
się z nią technik mediacyjnych. Został
on udostępniony czytelnikom w inter-
necie, a jego obejrzenie jest możliwe po
zalogowaniu się za pomocą załączonego
do książki kodu.
Twórcy publikacji zapewniają, że jest
ona skierowana do wszystkich osób za-
interesowanych mediacją i efektywnym
rozwiązywaniem sporów, bez względu
na wykształcenie i zawód. Bez wątpie-
nia powinni się zapoznać z nią przede
wszystkim prawnicy, których udział
i rola w mediacji ma dzisiaj kluczowe
znaczenie.
AM
biblioteka
prawnika
Kompendium wiedzy
o mediacji
Ewa Gmurzyńska,
Rafał Morek
(red. nauk.),
„Mediacje. Teoria
i praktyka”,
Warszawa 2014,
wyd. Wolters Kluwer
cytat
tygodnia
Stworzyliśmy
system, w którym
sędzia ma możliwość
nieskończonego ubiegania
się o kolejne awanse. A wtedy
on myśli o swojej karierze,
a nie o sprawach, które ma
rozstrzygnąć. On w gruncie
rzeczy ciągle orzeka w swojej
własnej sprawie
Jerzy Stępień,
były prezes Trybunału Konstytucyjnego,
w wywiadzie dla DGP
Adwokat
spełniony
Wszystkiego najlepszego.
Dziękuję, ale to dopiero w sobotę.
Naprawdę uważa pan, że 80. urodziny
to wystarczający powód, by przejść na
emeryturę?
Formalnie już na niej jestem, tylko wciąż
wykonuję zawód. Natomiast od stycznia
rzeczywiście planuję zakończyć adwokac-
ką działalność zawodową.
Bez pana palestra już nie będzie taka
sama.
Ona już od jakiegoś czasu ma całkiem
nowe oblicze. A to za sprawą ogromnej
rzeszy młodych ludzi, którzy zasilili jej
szeregi. To nowe pokolenie inaczej pa-
trzy na pewne sprawy, ma inne priory-
tety. Sąd także już nie ten, do którego
przez lata przywykłem. Młodzi sędzio-
wie mają lepszy kontakt z adwokacką
młodzieżą.
Studia prawnicze rozpoczął pan w samym
środku epoki stalinowskiej. Skąd ten
wybór? W tamtych czasach nie był to
najbardziej perspektywiczny kierunek.
Miałem niespełna 18 lat i byłem średnio
uzdolniony do wszystkich przedmiotów.
Mój nauczyciel fizyki w warszawskim li-
ceum im. Rejtana był np. przekonany, że
powinienem pójść na politechnikę. Mnie
jednak ciągnęło do prawa, choć nie umiem
wytłumaczyć dlaczego. W rodzinie żadne-
go prawnika nie miałem.
A dlaczego adwokatura?
Wtedy funkcjonowały nakazy pracy.
Po skończeniu prawa chciałem pójść do
sądu, ale z pewnych powodów, które dziś
uznalibyśmy za polityczne, zostałem skre-
ślony. Wziąłem więc nakaz pracy do adwo-
katury, która w takiej sytuacji wydawała
mi się najrozsądniejszym rozwiązaniem.
Z tym że początkowo nie pozwolono mi
pozostać w stolicy i tak wylądowałem na
aplikacji w Olsztynie.
Czytałam niedawno książkę Krzysztofa
Piesiewicza, który wspominał, że gdy on
był aplikantem, na roku było kilkanaście
osób. A w Olsztynie?
Z tego, co pamiętam, było nas pięciu lub
sześciu. Ja w każdym razie miałem legi-
tymację nr 5. Zachowałem ją na pamiątkę
do dziś. Izba Olsztyńska była nowa, powo-
łano ją w styczniu 1951 r.
Warunki do nauki adwokackiego rzemiosła
nieporównywalne z obecnymi.
To prawda. Funkcjonujące wówczas ze-
społy adwokackie w miejsce dzisiejszych
indywidualnych kancelarii miały z kolei
tę zaletę, że umożliwiały kontakt z szero-
kim gronem kolegów, można było podpa-
trywać wielu znakomitych adwokatów.
A kto był pana patronem?
Pierwszym, w Olsztynie, był dziekan
tamtejszej rady adw. Stefan Gąsiorowski.
Wspaniały człowiek. To że byłem absol-
wentem prawa UW tuż po ukończeniu
studiów, mogło mieć pewne znaczenie, że
dziekan wziął mnie pod swoje skrzydła.
Gdy po półtora roku udało mi się przenieść
do Warszawy, miałem dwóch patronów
– byłego wiceprezesa sądu wojewódzkiego
dr Marcelego Różyńskiego i Mieczysława
Freudenheima. Też niezwykłych ludzi.
To oni zaszczepili w panu pasję do prawa
karnego?
Raczej pogłębili. Już na studiach zainte-
resowała mnie ta dziedzina, pracę magi-
sterską pisałem z procedury karnej.
Ale jeszcze jako aplikant został pan radcą
prawnym.
Tak, przyjąłem odpowiedzialną funkcję
radcy w Wojewódzkim Związku Spółdziel-
czości Pracy, a później także w MHD Stare
Miasto. Zatem kończąc aplikację byłem
nieźle przygotowany zarówno z dziedziny
prawa karnego, jak i cywilnego.
Karne jednak zwyciężyło.
Dawało większe możliwości, było
bardziej pociągające. W sprawach
karnych koncentrują się wszystkie
najważniejsze – od strony negatywnej
– wydarzenia w kraju.
A czy ta specjalizacja była też bardziej
atrakcyjna finansowo?
Wręcz przeciwnie. Gdy rozpoczynałem
praktykę adwokacką, stawki były z góry
określone i to na niskim poziomie. Na
lepsze zarobki mogli liczyć adwokaci
prowadzący sprawy cywilne, w których
wynagrodzenie było uzależnione od
wartości sporu.
Pamięta pan swoją pierwszą sprawę
w sądzie?
Pamiętam. Proces toczył się w Kętrzynie,
chodziło o bójkę, ja broniłem jednego z kil-
ku współoskarżonych. Mój patron znał do-
brze prezesa tamtejszego sądu, a że bardzo
o mnie dbał, to gdy miałem po raz pierw-
szy wziąć udział w rozprawie, zadzwonił
i poprosił, by ten prezes spoglądał życz-
liwszym okiem na ewentualne moje po-
tknięcia czy niedociągnięcia. Poradziłem
sobie chyba całkiem nieźle, bo mój klient
jako jedyny został uniewinniony. Nawet
patron był trochę zaskoczony.
A miał pan tremę po raz pierwszy zabiera-
jąc głos na sali sądowej?
Nieprawdopodobną. Przygotowywałem
się przez wiele dni, zapisałem parę zeszy-
tów pytań, z których oczywiście potem
nie skorzystałem, miałem przygotowane
przemówienie, a jak sędzia udzielił mi
głosu, poczułem pustkę w głowie. Przez
dobrą minutę skrupulatnie odsuwałem
i ustawiałem krzesło, by zdążyć zebrać
myśli i odzyskać dyspozycję.
Potem były sprawy o pobicia, zabójstwa,
różnego rodzaju malwersacje, a nawet
jedna o molestowanie, ale prawdziwą
renomę zyskał pan występując w głośnym
procesie o… grzejnik.
W latach 60. kilkunastu wybitnej kla-
sy polskich rzemieślników inżynierów
opracowało oryginalną technologię bu-
dowy grzejników kolejowych, która nie
odbiegała od nowoczesnych światowych
standardów. Prokuratura, opierając się
na ekspertyzie biegłych, zarzuciła im, że
grzejniki są sprzedawane zbyt drogo, co
oznaczało działanie na szkodę gospodarki
uspołecznionej i wyłudzenie znacznych
korzyści. To były bardzo poważne zarzu-
ty, oskarżonym groziło od pięciu lat na-
wet do dożywocia. Ja broniłem głównego
oskarżonego, któremu, ku zaskoczeniu
obecnych na sali rozpraw, zadałem tylko
jedno pytanie: czy stosując materiały o pa-
rametrach określonych w opinii biegłych
da się zbudować taki grzejnik, jak jego. On
stwierdził, że da się zmontować najwy-
żej domową kuchenkę. W toku dalszych
przesłuchań ekspertyza została podważo-
na, biegli przyznali się do błędu, a sędzia
wydał wyrok uniewinniający. Biorąc pod
uwagę kaliber sprawy i realia epoki, była
to sensacja. Tak już na marginesie dodam,
że proces toczył się przez pół roku, pięć
dni w tygodniu.
Sędzia chyba sporo ryzykował. Nie jest
tajemnicą, że partia pilnowała, by zwłasz-
cza w sprawach gospodarczych zapadały
wyroki skazujące, i to surowe.
To prawda. Wystarczy przywołać historię
wybitnego sędziego Michała Kulczyckiego,
który po tym, jak wydał wyrok niezgodny
z oczekiwaniami czynników politycznych
(chodziło o tzw. aferę skórzaną – red.), stra-
cił stanowisko prezesa sądu w Warszawie
i został zesłany gdzieś w teren jako sze-
regowy sędzia. Wówczas hołdowano po-
zytywistycznej teorii prawa, które musi
być stosowane nawet, gdy jest niespra-
wiedliwe.
A zdarzyło się, by jakiś sędzia pana bardzo
pozytywnie zaskoczył, znajdując salo-
monowe wyjście mimo niesprzyjających
okoliczności?
Tu przypomina mi się historia pewnego
kioskarza. Ów człowiek przez 2 dni nie od-
prowadzał utargu, za zgromadzoną kwotę
kupił samochód marki Warszawa, następ-
nie sprzedał go z zyskiem, a należny utarg
zwrócił do kasy. Prokurator zażądał dla
niego 15 lat więzienia jako karę za zagar-
nięcie mienia. Sędzia Wacław Sutkowski,
zresztą mój kolega z roku, późniejszy pre-
zes izby cywilnej Sądu Najwyższego, od-
stąpił od tego rodzaju koncepcji uznając,
że to było czasowe przetrzymanie mienia
i przekroczenie uprawnień. Skończyło się
na łagodnej karze pozbawienia wolności
z warunkowym zawieszeniem jej wyko-
nania.
W sprawach związanych z tzw. aferą
mięsną też pan uczestniczył?
W bardzo wielu, na szczęście nie w tej,
w której orzeczona została kara śmier-
ci. W pewnym momencie, choć byłem
młodym adwokatem, trudne sprawy go-
spodarcze stały się moją specjalnością.
To było pokłosie tego procesu o grzejnik,
który miał zresztą dalszą historię, bo
po wielu proceduralnych bojach udało
się mi wywalczyć dla klienta zwrot willi
zajętej przez skarbówkę, która nałożyła
domiar. Broniłem np. jednego z oskarżo-
nych w głośnej na przełomie lat. 60 i 70.
aferze dewizowej. Ze średnim skutkiem,
bo zapadł wyrok 25 lat więzienia. Moje-
Byłem średnio uzdolniony do wszystkich przedmiotów.
Nauczyciel fizyki uważał, że powinienem pójść na politechnikę. Mnie
jednak ciągnęło do prawa, choć nie umiem wytłumaczyć dlaczego
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
2 / 8
prawnik
5–7 września 2014 nr 172 (3813)
gazetaprawna.pl
mu klientowi za kratami przydarzyła się
dość zabawna przygoda. Miał kłopoty
z zębami, więc został przewieziony z ul.
Rakowieckiej w Warszawie do Siedlec.
Do tamtejszego zakładu rzadko trafiał
ktoś z tak wysoką karą, więc naczelnik
postanowił osobiście poznać delikwenta.
Zdziwił się nieco, gdy wprowadzono mu
typowego delikatnego inteligenta w oku-
larach, ale nie zrażony zapytał: „Kogo
zarąbałeś”? Był pewien, że 25 lat mógł do-
stać tylko zabójca. Słysząc zaprzeczenie
poprosił, by mu dokładnie opowiedzieć
szczegóły sprawy i ostatecznie stwier-
dził: „Panie, gdybym ja był premierem,
to pan byłbyś u mnie ministrem handlu
zagranicznego, a nie siedział w więzie-
niu”. Takie to wówczas były przestępstwa
gospodarcze.
Czy wtedy adwokaci prowadzili więcej
spraw, czy dziś?
Teraz przyjmuje się co najwyżej dwie, trzy
sprawy w miesiącu, wtedy nawet kilkana-
ście. Ja rocznie prowadziłem ich ok. 120.
Kiedy wśród nich pojawiły się te politycz-
ne?
Pierwszych porad udzielałem po 1968 r.,
ale wówczas nie wiązało się to jeszcze
z obroną w sądzie, chodziło o konsultacje.
Na dużą skalę sprawy polityczne pojawiły
się po 1980 r., szczególnie po wprowadze-
niu stanu wojennego.
Nie miał pan obaw przed ich przyjmowa-
niem?
Dla mnie było czymś naturalnym, że
należy się nimi zajmować, nie słysza-
łem zresztą, by adwokaci, przynajmniej
w izbie warszawskiej, odmawiali obron
w tych sprawach. Traktowaliśmy to przede
wszystkim jako obowiązek obywatelski
i patriotyczny. Znamienne jest, że naza-
jutrz po wprowadzeniu stanu wojennego
członkowie Rady Adwokackiej w Warsza-
wie spontanicznie zebrali się w pokoju
adwokackim w sądzie, gdzie podjęta zo-
stała uchwała będąca swoistym protestem
przeciwko stanowi wojennemu. Zobowią-
zała też obrońców do bezwzględnej obrony
praw człowieka i obywatela.
Jako obrońca w procesach politycznych
miał pan ponoć szczęście do sędziów.
Proszę sobie wyobrazić, że we wszystkich
prócz jednego procesach, w których broni-
łem w okresie stanu wojennego, zapadły
albo wyroki uniewinniające, albo łagodne
wymiary kary z warunkowym zawiesze-
niem. Czasem orzeczenia były naprawdę
zaskakujące. Broniłem kiedyś wspólnie
z adw. Maciejem Dubois studentki złapa-
nej 17 grudnia 1981 r. podczas rozlepiania
plakatów. Przebieg procesu wskazywał,
że zapadnie łagodny wyrok, ale my mar-
twiliśmy się, że dziewczyna nie będzie
mogła wrócić na uczelnię. Wtedy takie
osoby masowo relegowano ze studiów.
Zgłosiliśmy więc wniosek, by w ramach
kary pozbawienia wolności wymierzonej
z warunkowym zawieszenia jej wykonania
sąd zobowiązał naszą klientkę do dalszej
nauki. I sędzia, kapitan wojska polskiego,
ten wniosek uwzględnił. Później uczelnia-
na komisja dyscyplinarna, która oczywi-
ście się zebrała, była związana wyrokiem
sądu. A tamta studentka dziś jest świet-
nym psychologiem.
A ten jeden skazujący wyrok na
bezwzględną karę?
Dostałem z urzędu sprawę ZOMO-wca
złapanego na kradzieży wódki. W tym
przypadku mój klient trafił za kraty, ale
bodaj tylko na rok, zamiast, jak chciał pro-
kurator, na trzy lata.
Niedawno spory ferment wywołał pewien
warszawski adwokat publicznie piętnu-
jąc kolegę po fachu za reprezentowanie
domniemanego terrorysty i wywalczenie
dla niego w Strasburgu odszkodowania,
które Polska będzie musiała zapłacić.
Bo takiej sprawy po prostu nie należało
przyjmować.
Taka opinia świadczy o niezrozumieniu
istoty adwokatury. Już w okresie między-
wojennym obowiązywał pogląd, z którym
ja się zgadzam, że w pewnych sytuacjach
adwokat może odmówić przyjęcia sprawy,
a w innych wręcz odwrotnie – nie wolno
mu tego zrobić. W pierwszym przypadku
chodzi o sprawy raczej z zakresu prawa
cywilnego, w drugim – właśnie o sprawy
karne. Bo tu idzie o realizację konstytu-
cyjnego prawa człowieka do obrony jego
wolności, czci, mienia, a nawet życia. Tyl-
ko bardzo ważny powód może przesądzić
o odmowie przyjęcia sprawy. W sprawie
karnej nie ma dla obrońcy ważniejszego
interesu niż interes klienta.
A panu zdarzyło się odesłać z kwitkiem
oskarżonego w sprawie karnej?
Nie przyjmowałem spraw o gwałt zbioro-
wy. Jako ojciec dorastającej córki czułem,
że im nie podołam i nie będę potrafił za-
angażować się w sposób, jakiego klient
by oczekiwał.
W ostatnich kilkunastu latach pana
nazwisko pojawiało się w wielu procesach
z pierwszych stron gazet. Poseł, oskarżeni
w aferze FOZZ, prezes PZU Życie, senator,
minister, prezydent itd. Jak się pozyskuje
klientów z najwyższej półki?
W wielu tych przypadkach dołączałem do
już pracującej grupy adwokatów uważają-
cych, że moja osoba może przyczynić się
do wzmocnienia ławy obrończej.
Brzmi to skromnie, a słyszałam, że tylko
pan potrafi raz przeczytać akta i od razu
sformułować wnioski, nad którymi inni
głowią się tygodniami.
Rzeczywiście, analiza akt nieźle mi wy-
chodzi. Poza tym uchodzę, chyba nie bez
powodu, za pracusia (uśmiech). Proszę
pamiętać, że wbrew pozorom praca ad-
wokata nie polega tylko na występowa-
niu przed sądem, ale w istotnej mierze
na drobiazgowym przygotowaniu sprawy,
najlepiej od samego jej początku.
Ale to pan był w latach 60. jednym ze
współorganizatorów Studium Wymowy
Sądowej dla studentów prawa na Uniwer-
sytecie Warszawskim.
Głównym architektem tego pomysłu był
wybitny adwokat Witold Bayer, twórca
Ośrodka Badawczego Adwokatury. To był
bardzo ciekawy projekt. Język polski był
wówczas straszliwie kaleczony – w ga-
zetach, w telewizji, przez przedstawicieli
władzy, co rzutowało na język oficjalny,
w tym sądowy. My, adwokaci, oraz środo-
wisko aktorskie zmówiliśmy się, by jakoś
temu zaradzić. Studenci mieli okazję uczyć
się dykcji, modulacji głosu, operowania
mimiką od Świderskiego, Holoubka, Bar-
diniego, Mazurowej. A najlepsi adwokaci,
m.in. de Virion, Krzemiński, Rościszewski,
Piesiewicz, Wende prowadzili wykłady
o sposobie konstruowania przemówie-
nia w danym rodzaju postępowania, zna-
czeniu adwokata w życiu publicznym itd.
Przychodziły tłumy.
Przy okazji walki o piękną polszczyznę
został pan gwiazdą telewizji.
Bez przesady. Rzeczywiście przydarzyła
mi się zabawna sytuacja. Gdy byłem sze-
fem szkolenia aplikantów adwokackich
i doskonalenia zawodowego adwokatów,
nagraliśmy dla 2 programu telewizji se-
rię audycji poświęconych wymowie. Kon-
wencja była taka, że aplikanci wygłaszali
przemówienia „sądowe”, a powołane jury
je oceniało. Moja rola sprowadzała się do
bardzo krótkiej wypowiedzi wprowadza-
jącej i półminutowego podsumowania na
koniec programu. Któregoś dnia siedzę
w restauracji z moim przyjacielem, oby-
dwaj jesteśmy w stroju i nastroju dział-
kowym, a tu podchodzi do mnie pani
kelnerka i mówi: „Panie mecenasie, czy
ja bym mogła z panem porozmawiać?”.
Pytam, skąd wie, że jestem adwokatem,
a ona odpowiada: „Przecież pan występo-
wał w telewizji?!”. Zrozumiałem wówczas,
jak potężną siłę stanowią środki masowe-
go przekazu. Przy okazji warto wskazać
na rolę samorządu adwokackiego, któ-
ry zawsze stara się wychodzić z wieloma
różnymi inicjatywami adresowanymi nie
tylko do naszego środowiska.
Toczy się obecnie dyskusja wokół wpisania
do ustawy – Prawo o adwokaturze zapisu
o możliwości odwołania się do Boga
podczas ślubowania adwokackiego. Czy
taka regulacja jest potrzebna?
Na pewno nie zaszkodzi. Przy okazji tej
dyskusji życzyłbym sobie również, abyśmy
my adwokaci w swojej praktyce zawodo-
wej – i nie tylko – zwracali również uwagę
na ważne zobowiązania wynikające z roty
ślubowania.
Rozmawiała Ewa Szadkowska
W pewnym momencie, choć byłem
młodym adwokatem, trudne sprawy
gospodarcze stały się moją specjalnością.
To było pokłosie procesu o... grzejnik
FOT
.
RAF
A
ł
SID
e
RSKI
Czesław Jaworski, nestor adwokatury, obrońca w procesach politycznych w okresie PRL, w latach 1995–2001 prezes NRA, obecnie redaktor naczelny czasopisma „Palestra”
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
3 / 8
C4
polemika
Jakość pracy sędziów
Sędziowie są przeciążeni, bo w ostat-
nich latach roczny wpływ spraw wzrósł
o 30 proc., a liczba sędziów wcale. W wie-
lu krajach sędzia ma określoną nieprze-
kraczalną liczbę prowadzonych spraw.
Pośpiech i rozproszenie czynności pro-
wadzą bowiem do wadliwych orzeczeń.
W Polsce obowiązuje zasada odwrotna:
sędzia ma wydawać jak najwięcej orze-
czeń, a właściwie „załatwiać numerki”.
Tego żąda nadzór. Dogłębne rozpozna-
wanie spraw zajmuje więcej czasu niż
sztampowe załatwianie, więc rzetelny
sędzia załatwi mniej i zostanie przez
nadzór zganiony za zbyt małą wydaj-
ność. Gdy go parę razy zganią, wysta-
wią negatywną ocenę okresową, pominą
w awansie, to się nauczy, że ma tłuc nu-
merki, a nie rozbierać sprawy na czyn-
niki pierwsze. Na szczęście są sędziowie
na tego typu naukę niepodatni. I jest
ich sporo, bo jeśli ktoś chce być sędzią
mimo stałego pogarszania wa-
runków służby i zmieniania
prawa na niekorzyść sę-
dziów, to znaczy, że bar-
dzo pragnie sprawie-
dliwości i nadzór
tego nie zdusi.
Najwyżej sędzia
nie awansuje.
Jeden z wi-
ceministrów
wprowadza
kontrolowa-
nie termi-
nów czynno-
ści sędziów.
Sekretarze
mają wpisy-
wać do syste-
mu kompute-
rowego, kiedy
sędzia wykonuje
czynności, by nad-
zór to sprawdził. Po-
mijając, że z sędziego
czyni to trybik w biurokra-
tycznej machinie, system nie
uwzględnia, ile sędzia ma spraw. Ma
pięćset – w każdej ma być
czynność. Ma pół-
tora tysiąca – też w każdej. Sędzia nie
może więc załatwić szybko i sprawnie
części spraw, a potem wziąć się do ko-
lejnych: musi rozbabrać wszystkie na-
raz. Takie są też zarządzenia niektórych
prezesów. I rozprawy mamy raz na parę
miesięcy. Sędzia zapomina, co było na
poprzedniej i nie ma jak sobie przypo-
mnieć (zamiast protokołu jest przecież
nagranie, a odsłuchanie trwałoby cały
dzień). Zamiast kolejno zaczynać i szyb-
ko kończyć sprawy, wlecze wszystkie
naraz. Ale za to „każdej sprawie nadano
bieg”. Gdyby sędzia część spraw odło-
żył, by czekały na możliwość sprawne-
go rozpoznania, byłyby bezczynność,
skargi na przewlekłość, uwagi prezesa
i postępowanie dyscyplinarne. Jeśli roz-
grzebie wszystkie naraz, to czynności
są podejmowane. Nadzór nie może się
przyczepić.
Sędziowie uchylacyjni
Nietypowe, odważne orzeczenie to
też większe ryzyko uchylenia. Nadzór
kształtuje również sędziów odwoław-
czych. Utrzymanie niesztampowego wy-
roku w mocy (zwłaszcza w sprawie kar-
nej) albo poważna jego zmiana zamiast
uchylenia to duże prawdopodobieństwo
kasacji. Nikt zaś nie chce w epoce ocen,
kija i marchewki mieć uchylanych wy-
roków. Sądy odwoławcze orzekają więc
„pod Sąd Najwyższy”, a sądy pierwszej
instancji „pod sądy odwoławcze”. Sę-
dziowie uczą się stosować i przytaczać
fo
T
S
h
UTT
er
ST
ock
Bez zrozumienia, bo nadzór czyha
Nikt nie chce w epoce
ocen, kija i marchewki
mieć uchylanych
wyroków. Sądy
odwoławcze orzekają więc
„pod Sąd Najwyższy”,
a sądy pierwszej instancji
„pod sądy odwoławcze”
„Sąd orzekł jak orzekł, a nikomu nic do
tego”? Profesor ewa Łętowska nie wymy-
śliła tych słów. Ja też je słyszałem parę
razy w życiu, ale... nigdy od sędziów. Sę-
dziowie sami tak nie mówią, nawet jeśli
tak myślą. Toteż wdam się w dość oso-
bliwą (z jednej strony członek honoro-
wy „Iustitii”, z drugiej prezes) dyskusję
z Panią Profesor. Nie będę jednak wywo-
dził, że prof. Łętowska nie ma racji. Bo
ma – to, o czym napisała w Prawniku
(nr 167 z 29 sierpnia 2014 r.), rzeczywi-
ście się zdarza, choć nie jest regułą. Ja
zaś wiem, dlaczego się zdarza. To wie
tylko czynny sędzia, który widzi sądow-
nictwo od środka.
rację ma prof. Łętowska, że istotą
prawidłowego sądzenia jest subsumpcja,
czyli znalezienie i zastosowanie przepi-
sów, pod które stan faktyczny podpada.
I że sztuka subsumpcji to także umiejęt-
ność wyjaśnienia, dlaczego się tak orze-
kło. Sąd powinien orzec, odważnie
i w razie potrzeby niekonwen-
cjonalnie, a potem prze-
konać strony, że wyrok
jest sprawiedliwy. Ale
czy państwo temu
sprzyja? Wyro-
kom odważnym
sprzyja i służy
niezawisłość.
Tymczasem
w 2011 r.
ówczesny po-
seł, a dziś wi-
ceminister
sprawiedli-
wości, Jerzy
kozdroń po-
wiedział do sę-
dziów: „Państwo
musi mieć nad
wami kontrolę”.
Tu „państwo” ozna-
cza egzekutywę. Ścisły
nadzór to dewiza obec-
nie rządzących, jeśli chodzi
o sądownictwo powszechne.
Jest on zaś zaprzeczeniem nieza-
wisłości i szkodzi jej na wie-
le sposobów.
Gdyby jakiś Harry
Potter jednym
ruchem różdżki
zlikwidował
ministerstwo
i zniósł nadzór,
już po paru
miesiącach
dostrzeglibyśmy
poprawę jakości
i orzeczeń,
i uzasadnień
maciej
StrączyńSki
sędzia, prezes
Stowarzyszenia
Sędziów Polskich
„iustitia”
prenumerata:
cena prenumeraty DzieNNika Gazeta PraWNa: Wersja Standard – miesięczna (wrzesień 2014 r.): 105,60 zł: – wrzesień–grudzień 2014 r.: 365,00 zł: Wersja Premium – miesięczna
(wrzesień 2014 r.): 123,20 zł – wrzesień–grudzień 2014 r.: 432,00 zł. Wszystkie ceny brutto (zawierają 8% Vat). Więcej informacji na stronie www.gazetaprawna.pl/prenumerata
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
4 / 8
w uzasadnieniach to, co – ich zdaniem
– uważa „ich” sąd odwoławczy. Nie za-
wsze a propos. A Sąd Najwyższy jest
liczny i miewa różne poglądy.
Jeśli Sąd Najwyższy skasuje sędziemu
dużo wyroków, ocena będzie negatyw-
na i o awansie można zapomnieć. Ale
sąd odwoławczy zawsze może uchylić
wyrok. Od uchylenia w sprawie karnej
kasacja nie przysługuje, a w cywilnych
nikt ich nie wnosi. Wyrok taki jest za-
wsze słuszny. I są już w sądach odwo-
ławczych sędziowie zwani „uchylacyj-
nymi”. Do takiej postawy część sędziów
(na razie część i oby nie było gorzej)
skłania kasacyjne orzecznictwo Sądu
Najwyższego zestawione z nadzorem
i liczeniem statystyk. A potem prawie
każda głośna sprawa karna, którą cała
Polska obserwowała, po apelacji wraca
do sądu pierwszej instancji. Przynaj-
mniej raz.
Własne interpretacje niepożądane
Czy jest skłonność do bylejakości, jeśli
chodzi o pracę sędziów? Politycy chcą, aby
była, skoro oplatają sędziów nadzorem.
Wskutek tego nawet w sądach pojawia
się syndrom hierarchicznej organizacji:
im więcej podległości, kontrolowania,
sprawdzania przez „górę”, tym większe
asekuranctwo, sztampowość, konfor-
mizm i unikanie trudnych decyzji „na
dole”. Lepiej trzymać się ściśle przepisów,
choćby złych, bo gdy „przyjdzie nadzór”
i zacznie pisać ocenę, będzie się można
nimi bronić. Własne interpretacje prawa
nie są w cenie. Lepiej mieć poglądy „góry”.
Hierarchiczna podległość zawsze po-
woduje zanik poczucia odpowiedzialno-
ści za wydawane decyzje. Wygrywa kon-
formizm. W przypadku sędziów jest to
szczególnie groźne. Mogę kategorycznie
stwierdzić: aplikantem byłem w PRL,
asesorem w latach przełomu, sędzią zo-
stałem w pierwszych miesiącach III RP.
Zawsze się potwierdzało, że im mniej
jest nadzoru, kontroli, kija i marchew-
ki, tym odważniejsze, bardziej samo-
dzielne i mniej sztampowe są wyroki.
I lepsze merytorycznie, bo gdy sędziowie
swobodnie wyrażają swoje stanowisko,
okazuje się, że są lepsi niż niejeden by
sądził. Zresztą wtedy łatwiej ocenić, któ-
ry sędzia jest gorszy, a który lepszy. Na-
tomiast będzie coraz gorzej, jeśli coraz
szerszy będzie nadzór, a coraz bardziej
ograniczona niezawisłość. To w Sejmie,
podczas jednej z dyskusji w komisji padł
z ust posła zwrot „ograniczenia niezawi-
słości”. Zmroziło mnie i PRL przesunął
mi się mi przed oczami.
Wydany wyrok trzeba umotywować.
W Polsce jednak „sąd sądem, a sprawie-
dliwość musi być po naszej stronie”. Jeśli
sąd orzekł nie tak, jak „my” chcemy, jest
niesprawiedliwy i nie warto go słuchać.
Przekonanie, że nikt nie chce słuchać
(coraz częściej stron nie ma na ogłosze-
niu wyroku) do motywowania zniechę-
ca, choć nie powinno. Brak szacunku do
sądów należy do polskiej złej tradycji, od
warcholskiej Rzeczypospolitej, poprzez
obce sądy zaborców, przedwojenne pro-
cesy polityczne aż do lat komunizmu.
Poza tym Polacy nikomu nie ufają, bo
poziom kapitału społecznego jest w na-
szym kraju dramatycznie niski, o czym
prof. Łętowska pisała, a właściwie cyto-
wała. Skoro Polacy każde rozstrzygnięcie
nie w pełni zgodne z ich oczekiwaniami
przypisują korupcji lub głupocie, to jak
mają ufać sądom?
Poziom uzasadnień pisemnych też
spada, przyczyny tego są jednak skom-
plikowane. Jedną jest wzrost obciąże-
nia. Przeciążeni ludzie zawsze pracują
gorzej i chętnie użyją „kopiuj–wklej”,
gdy szybkość jest ważniejsza niż jakość,
a każde opóźnienie starannie odnotu-
je nadzór. Kopiować i wklejać można
tylko sztampę, a nie oryginalne prze-
myślenia. Jeśli jakimś cudem trafi się
asystent (w sądach rejonowych jeden na
kilku sędziów), to jest on szkolony dziś,
w sposób, który nie zachwyca tych, co
uczyli się pisać uzasadnienia przed laty.
Przez praktykę orzekania „pod wyższą
instancję” uzasadnienia puchną od wy-
wodów pisanych na wszelki wypadek,
a to, co powinno być ich treścią, rozmy-
wa się i znika. Poza tym były, są i będą
Bez zrozumienia, bo nadzór czyha
Gdyby sędzia część spraw
odłożył, by czekały na możliwość
sprawnego rozpoznania, byłyby
bezczynność, skargi na przewlekłość,
uwagi prezesa i postępowanie
dyscyplinarne. Jeśli rozgrzebie
wszystkie naraz, to czynności są
podejmowane. Nadzór nie może się
przyczepić
prawnik
5–7 września 2014 nr 172 (3813)
gazetaprawna.pl
wyroki budzące wątpliwości. Sędziowie
to ludzie, są omylni, a gdy nie daje im
się czasu na zastanowienie, będą tym
bardziej się mylić. Trzeba im po prostu
pozwolić spokojnie sądzić. Twierdzę,
że gdyby jakiś Harry Potter jednym ru-
chem różdżki zlikwidował ministerstwo
i zniósł nadzór, już po paru miesiącach
dostrzeglibyśmy poprawę jakości i orze-
czeń, i uzasadnień.
Sitwy nikt nie słucha
Słusznie zauważyła prof. Łętowska, że
obecne reformy procedur sprzyjają pro-
fesjonalizacji procesów i podnoszą wy-
mogi stawiane stronom. Strona nie da
sobie rady bez pomocy fachowca. Ale
tych reform nie domagali się sędziowie.
To pomysły rządowych ekspertów-teo-
retyków, którzy nie usłyszą żali zdezo-
rientowanych obywateli. W Europie oby-
watel z tzw. średniej klasy społecznej
na ogół ma swojego prawnika, bo go na
to stać. Polaka nie stać: nie dlatego, że
prawnicy są zbyt drodzy, tylko Polak za
mało zarabia za swoją pracę, nie gor-
szą niż gdzie indziej. A sprawę pomocy
prawnej dla osób uboższych rząd stale
odkłada, bo ona kosztuje, a pieniądze są
zawsze potrzebne na ważniejsze cele niż
prawa obywateli.
Sędziowie chcą reform, które rozwią-
żą im ręce, uwolnią od zbędnych czyn-
ności, ułatwią orzekanie. Wskazują, jakie
zmiany by poprawiły sprawność i tłu-
maczą, że te, które wymyślili teorety-
cy, grożą zatorami, przewlekłościami
i masą dodatkowej pracy. Odpowiedź
władzy brzmi: nasi specjaliści wiedzą
lepiej. A jeśli sędziowie czegoś chcą, to
trzeba zrobić odwrotnie. Bo sędziowie to
sitwa kierująca się własnym interesem.
Takie stanowisko dla polityków jest bar-
dzo wygodne: opinia publiczna sądów
nie kocha i to kupi, dobry car-nadzorca
pogoni złych urzędników, skieruje nie-
zadowolenie przeciwko nim, zdobędzie
punkty. Kto kocha władzę, ten „konku-
rencji” – a taką byłaby niezależna władza
sądownicza – nie znosi.
„Upraszczanie” postępowania to dziś
zrzucanie na sędziów wciąż nowych
czynności. Jeśli sędzia cywilny chce mieć
protokół, by spokojnie pisać uzasadnie-
nie, bez walki z zapisem wideo, musi
go sobie sam w czasie rozprawy pisać.
Resort odpowiada: niech pisze, praca
sędziego nic budżetu nie kosztuje, on
ma czas nienormowany. Czasu potem
brakuje, terminu trzeba dotrzymać, bo
nadzór czyha. Sędzia nawet nie poczuje,
że zaczął pracować na akord, byle jak,
byle „numerki” były. Ale tego chcą twór-
cy obecnej formy nadzoru.
Słuszny jest zarzut prof. Łętowskiej
o nadużywanie opinii biegłych. Mamy
przecież logikę i doświadczenie życio-
we. Jeżeli ktoś nie wie, czy swastyka jest
symbolem totalitaryzmu albo czy okrzy-
ki „Żydzi do gazu” są antysemickie, to
ma braki w wykształceniu. Mamy gło-
śną sprawę drogowego wideopirata. Na
nagraniu zdarzenia widzę, co się stało,
i powinienem dokonać subsumpcji, a nie
powoływać biegłego, by to zrobił. Czemu
prokurator powołuje? Bo jeśli umorzy
postępowanie, dziennikarze to opiszą,
przyjdzie nadzór i zarzuci błędną decy-
zję. A jeśli wniesie akt oskarżenia, może
przegrać, bo sąd może ocenić prawnie
zdarzenie inaczej. I też przyjdzie nadzór
i zarzuci. Nadzór sprzyja krytykanctwu,
nadzorujący, który opisze więcej błędów,
jest „lepszy” w oczach swoich przełożo-
nych. Prokurator szuka więc podkładki:
to nie ja, to biegły. Mimo odmiennej po-
zycji ustrojowej, nadzór i oceny wpływa-
ją podobnie na sędziów. To nic przyjem-
nego przeczytać, że się podjęło błędne
decyzje, bo należało powołać biegłych.
Jeśli biegły zostanie powołany zbędnie,
nikt z tego powodu wyroku nie uchyli.
Zatem z ostrożności procesowej... itd.
Dekalog Dobrego Sądzenia
Dwadzieścia lat temu Ewa Łętowska
stworzyła Dekalog Dobrego Sędziego.
Przykazanie ósme brzmiało „Wytrzymaj,
aż państwo zmądrzeje!”. Nie zmądrzało,
a wręcz przeciwnie. Sędziowie, którzy
mogą to porównać, nie mają wątpliwości,
że przestrzeganie przykazania pierw-
szego („Trzymaj się niezawisłości!”) dziś
jest o wiele trudniejsze niż wtedy, gdy
sądownictwo po roku 1989 przez jakiś
czas naprawdę było niezależne. Jest też
przykazanie siódme: „Nie bądź niańką
egzekutywy, odpowiadasz za prawo, nie
kryj błędów innych władz!”. Toteż błędów
egzekutywy nie kryję i nie będę jej niań-
ką. Ale za prawo przestałem odpowiadać,
bo nie mam na nie już wpływu. Niestety.
Teraz chcę być po prostu sprawiedli-
wy. Jestem za długo sędzią, aby bać się
nadzoru. Dlatego nadzór mnie nie ko-
cha. Ale ci, którzy porzucą własne po-
glądy i się do niego dostosują, zajdą wy-
żej w sądownictwie takim jak dzisiaj.
Chyba, że państwo zmądrzeje, ale się
na to nie zanosi.
Oszczędności chronione w Strasburgu
Emina Ališić, Aziz Sadžak, i Sa-
kib Šahdanović (obywatele Bo-
śni i Hercegowiny) twierdzili,
że nie mogli odzyskać swoich
oszczędności walutowych zło-
żonych przed rozwiązaniem
Socjalistycznej Federalnej
Republiki Jugosławii (SFRJ)
w państwowych bankach:
Lubljanska i Investbank. SFRJ
oferowała swoim obywatelom
atrakcyjne warunki depozytów
walutowych, m.in. wysokie od-
setki oraz możliwość wypłaty
w każdym momencie. Ewen-
tualne bankructwo któregoś
z banków lub jego „oczywista
niewypłacalność” miały skut-
kować uruchomieniem gwa-
rancji państwowych.
Po rozpadzie Jugosławii,
na początku lat. 90., doszło
do zmiany w strukturach
Ljubljanska i Investbanku.
Pierwszy z banków za miej-
sce głównej siedziby wybrał
Słowenię, drugi zaś Serbię.
Oszczędności ulokowane
w placówkach zostały jed-
nak zamrożone i nie udało
się osiągnąć konsensusu co
do tego, który kraj ma prze-
jąć za nie odpowiedzialność
i dokonać wypłat.
W skardze (nr 60642/08)
do Europejskiego Trybuna-
łu Praw Człowieka trzech
obywateli Bośni i Hercego-
winy zarzuciło wszystkim
państwom powstałym na
gruzach republiki narusze-
nie prawa do poszanowania
własności (art. 1 protokołu
nr 1). Twierdzili również, że
nie mieli skutecznego środka
prawnego w związku z rosz-
czeniami (art. 13).
Trybunał w Strasburgu,
orzekając w składzie izbo-
wym, uznał 6 listopada 2012 r.,
iż doszło do naruszenia
obu podnoszonych artyku-
łów przez Serbię i Słowenię
– kraje, w których zarejestro-
wano dłużnicze banki. Pod-
kreślił, że głównym przed-
miotem art.1 protokołu nr 1
jest ochrona przed nieuspra-
wiedliwioną ingerencją pań-
stwa w spokojne korzystanie
z mienia. Mogą się z nią jed-
nak wiązać również obowiąz-
ki pozytywne mające zapew-
nić skuteczne korzystanie
z praw zagwarantowanych
w konwencji.
W wyniku odwołania rzą-
du sprawa trafiła do Wielkiej
Izby. 16 lipca 2014 r. został
wydany ostateczny wyrok.
Sędziowie potwierdzili, iż
nowopowstałe banki stały
się odpowiedzialne za dzia-
łania swoich poprzedników.
Nie posiadały jednak opera-
cyjnej niezależności od wła-
ścicieli, jakimi były państwa
(czyli Serbia i Słowenia).
Trybunał zauważył, że Ma-
cedonia i Chorwacja spłaci-
ły obywateli posiadających
konta w Lubljanska i Inve-
stbanku. Tak samo powinny
postąpić Serbia i Słowenia.
Według Wielkiej Izby kraje te
nie znalazły właściwej rów-
nowagi pomiędzy interesem
ogólnym społeczności i pra-
wami majątkowymi skarżą-
cych, którzy musieli ponieść
nieproporcjonalnie duży cię-
żar, co doprowadziło do na-
ruszenia art. 1 protokołu 1.
Trybunał uznał również, że
skarżący nie mieli jakiegokol-
wiek środka umożliwiającego
dochodzenie ich praw.
Do ETPC zostało wniesio-
nych ponad 1850 podobnych
skarg w imieniu ponad 8 tys.
skarżących. W związku z po-
wyższym omawiany wyrok
ma charakter pilotażowy,
a Słowenia i Serbia w ciągu
najbliższego roku muszą po-
czynić stosowne zmiany sys-
temowe i legislacyjne, żeby
zapewnić poszkodowanym
zwrot utraconych oszczęd-
ności.
prosto
ze Strasburga
Dominika
Bychawska-
-Siniarska
koordynatorka
projektu „Europa
Praw Człowieka”
Helsińskiej Fundacji
Praw Człowieka
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
5 / 8
I
nspirację do napisania tej książki
znalazłem w trakcie moich wę-
drówek po pustyni Takla Makan
i górach Tien-szan, po bezdro-
żach Turkiestanu i w umarłych,
zasypanych przez pustynny pia-
sek miastach.
Z żadnym ze szlaków starożytnego
świata nie wiąże się tyle książek i pieśni,
pięknych legend i dramatycznych wyda-
rzeń. Tajemniczy świat Orientu: bajecz-
nych miast, opuszczonych twierdz, ha-
łaśliwych karawanserajów, cichych oaz,
bezkresnych przestrzeni pustyń i niedo-
stępnych gór, pogrążonych we mgle do-
lin Tien-szan i zasypywanych piaskiem
bezdroży Sinkiangu.
Świat, o którym Marco Polo w „Opisaniu
świata” napisał: „przyjaciele, nie opisa-
łem nawet połowy z tego, co zobaczyłem’’.
Szlak przebiegał przez jałowe pustkowia
pustyni Gobi, ale i obok śnieżnobiałych
szczytów Pamiru. To najdziksze i zara-
zem najpiękniejsze zakątki Ziemi, w któ-
rych w lecie panuje nieznośna spiekota,
a zimą ostry mróz. Przemierzali go kupcy
i podróżnicy, najeźdźcy i misjonarze, piel-
grzymi i poszukiwacze bogactwa. Prze-
mieszczali się nim ludzie, religie i idee,
przewożono tędy towary. To Jedwabnym
Szlakiem wędrowały karawany od Xi’an,
przez Lanzhou, Urumczi do Samarkan-
dy i Buchary, przez Kaszgar do Kabulu,
Teheranu, Bagdadu i Istambułu. Czyn-
gis-chan podbił w XIII wieku ziemie na
całej długości Jedwabnego Szlaku – od-
tąd kupcy wędrujący po szlaku korzystali
z ochrony chana.
W XIII wieku Marco Polo przemierzał
szlak przez Kaszgar i Chotan, przez bez-
kresne pustkowia pustyni Takla Makan,
zamieszkane jedynie przez „demony wa-
biące ludzi”. Wielki Szlak, który łączył
przez wieki Europę i Azję, umarł, gdy
znaleziono inną drogę – morską, którą
można było bezpieczniej i szybciej do-
starczać towary i ludzi. Miasta zasypał
piasek. Karawanseraje pokryły się trawą,
wyschły jeziora, na bazarach zaprzestano
handlu jedwabiem. Czajhany nie kuszą
już kupców zieloną herbatą.
Jedwabny Szlak zasypał piasek histo-
rii. Stanowi jednak inspirację tej książki.
Wędrując po każdym szlaku, będziesz
potrzebował map, by dotrzeć tam, gdzie
chcesz. Jest wiele miejsc, do których
chcemy dotrzeć w naszej karierze za-
wodowej. Jest wiele dróg, którymi może-
my iść. I zrobimy to z różnych powodów.
C6
KsiążKa
Budowanie kariery prawnika
Jak dotrzeć tam, gdzie chcemy? O tym
będzie ta książka...
„Tylko ambitni, którzy chcą mieć
wpływ na własne przeznaczenie, stawiają
sobie cele, a następnie znajdują wystar-
czającą siłę woli, aby pokonać wewnętrz-
ne pragnienie komfortu, swoje słabości
i wady. Chcą zrobić w swoim życiu coś
wartościowego” (Kevin Hogan).
Mapy
Wędrując Jedwabnym Szlakiem dziś
– bez map – nie trafilibyśmy nigdzie. Ci,
którzy podróżowali setki lat przed nami,
również mieli mapy, ale i przewodników,
gwiazdy, a także swoją intuicję. Mapy,
które dziś odczytujemy z trudnością
i których nie rozumiemy. Nieistniejące
miasta, do których dziś już nie trafimy,
bo ich nie ma. Drogi, które nikogo dziś
nigdzie nie zaprowadzą. Mapy – kiedyś
nieocenione – dziś bezużyteczne.
Mapy nie odzwierciedlały realnej rze-
czywistości. Była ona bowiem zupełnie
inna. Nie znajdziecie na tych mapach
szczegółowego obrazu dróg, rzek, la-
sów, miast i gór. Znajdziecie kreski, li-
nie i znaki. Znajdziecie jedynie zapis
doświadczeń ich autorów, zapis ich
interpretacji świata, ich wyobrażenie.
Dla tych, którzy nie umieli map odczy-
tać – stanowiły one bezużyteczny ka-
wałek papieru. I tak przecież nie mieli
zamiaru nigdzie wyruszyć. Ale dla ludzi
potrafiących się nimi posługiwać – były
drzwiami do bogactwa.
Kwestionariusz SOV Studium Oceny
Wartości miał wyjaśnić, czy istnieją
wyraźne wartości, którymi kierują się
w życiu wybitni prawnicy. Okazało się,
że takiego wzoru nie ma. Każdy ma
swoją indywidualną „mapę sukcesu”
FOT
. G
ETT
y
I
MA
GES
MacIej BoBrowIcz
radca prawny, mediator gospodar-
czy i sądowy, prezes KrrP w latach
2007–2013
MA
TE
r
IA
ły
P
r
ASO
WE
Droga
do sukcesu
Ludzie, chcąc wydostać się z lasu czy pustyni,
próbują poruszać się po linii prostej. Ale w końcu
wracają do punktu wyjścia. Chodzą w kółko. By
trafić do celu – potrzebujemy mapy
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
6 / 8
prawnik
5–7 września 2014 nr 172 (3813)
gazetaprawna.pl
Mapy to nie terytorium!
W naszej wyobraźni mapy zawsze były od-
zwierciedleniem świata, który nas otacza.
Działamy w obszarze naszej własnej mapy
świata. Gdy ten świat był mały, wyobraże-
nia były skromne. Tam, gdzie nie posia-
dano informacji, wyobraźnia wypełniała
pustkę. Mimo że świat jest „obiektywny”,
jego mapy, jego wyobrażenia zmieniały
się w zależności od posiadanej wiedzy
i doświadczeń. Zależały od subiektywnej
percepcji kartografów. Ten sam świat był
inny na różnych mapach.
Każdy z nas ma swoją mapę, według
której porusza się po świecie. Każdy z nas
ma inną mapę – inaczej widzi świat, co
innego jest dla niego ważne, inaczej in-
terpretuje to, co go otacza. Dla każdego
z nas co innego jest ważne, mamy inne
przekonania, inny system wartości, w co
innego wierzymy. Często mapę rozumie
tylko jej autor, jej właściciel – kiedy zo-
baczysz cudzą mapę, możesz jej nie zro-
zumieć, możesz trafić gdzie indziej, niż
byś chciał, możesz też dojść do celu au-
tora mapy.
Mapy są subiektywnym zapisem ro-
zumienia świata. Często rysowaliśmy je
z naszymi rodzicami, nauczycielami, ro-
dzeństwem, żoną czy mężem. Często „na-
sze mapy” wcale nie są nasze... – wypro-
dukowali je inni kartografowie. Na tych
mapach, które mamy, narysowaliśmy albo
nam narysowano drogi, skrzyżowania, rze-
ki. I według nich poruszamy się w naszym
życiu... Korzystamy z map, ale aby nie za-
błądzić – często używamy kompasu... Dziś
mamy do dyspozycji wiele map: książek,
które inspirują, publikacji, które pokazują,
czy narzędzi, które pomagają.
Prawnicze kariery to mapy sukcesu. To
szczegółowe drogi, którymi można dojść
do celu. Te mapy dają wiele informacji, są
nieocenione, kiedy się je czyta. Są wyjąt-
kowe, bo mają wiele cennych wskazówek
dla wszystkich, którzy dopiero wyruszają
w drogę lub którzy zabłądzili. Każdy z nas
ma inne doświadczenia życiowe, inne
przekonania, inne to coś, co rano każe
mu wstawać z łóżka. Każdy z nas wędro-
wał innymi drogami i z innych powodów
stał się prawnikiem. Każdy z nas musi
narysować Swoją Mapę. I nikt za niego
tego nie zrobi.
Dr Jan Souman z Instytutu Maksa
Plancka badał, co się z nami dzieje, gdy
zabłądzimy w lesie czy na pustyni, a nie
mamy mapy. Ludzie, chcąc wydostać się
z lasu czy pustyni, próbują poruszać się po
linii prostej – w końcu wracają do punktu
wyjścia. Chodzą w kółko. By trafić do celu
– potrzebujemy mapy.
Wędrowcy
Wędrowców wspierały gwiazdy i wiara
w sens tego, co robią. Jednym towarzyszył
strach, innym wiara i przekonanie, że do-
trą do celu. Wszyscy musieli sobie radzić
z nieprzewidywalnym. Musieli opuścić
rodziny i bliskich, i udać się w nieznane.
Niektórzy z tych wypraw nigdy nie wrócili.
Faxian, chiński pielgrzym, który
w V wieku wędrował przez bezdroża i pu-
stynie Jedwabnego Szlaku, pisał, że na pu-
styni żyją złe duchy i wieją wiatry, które
zabijają wszelkie żywe istoty. Inne chiń-
skie źródła podają, że na pustyni słychać
ludzkie głosy i płacz – to demony wabiące
ludzi, a ci, którzy – urzeczeni tymi głosa-
mi – tam trafią, wkrótce giną.
Wyruszenie na Jedwabny Szlak wyma-
gało odwagi. Wyprawy były niebezpieczne,
karawany wiozły cenne towary, na które
czyhały bandy rabusiów. Ale szlakiem wę-
drowały też armie, misje dyplomatyczne
i poselstwa, przestępcy i zbiegli niewolnicy.
Mnisi i pielgrzymi przewozili nim książki
– rozpowszechniały się religie: buddyzm
i islam. Karawanom towarzyszyli tłuma-
cze, kucharze, medycy i przewodnicy. Ale
szlak to kupcy. Na tych, którym się udało,
czekały sława i bogactwo. Ci, którzy podjęli
decyzję o wyruszeniu, musieli być gotowi
na poniesienie ryzyka w zamian za bo-
gactwo, które zamierzali uzyskać. Musieli
mieć wizję tego, co chcą zrobić, i cel.
Ale dlaczego ci wszyscy ludzie – kup-
cy, pielgrzymi i odkrywcy – wyruszyli na
szlak i zdecydowali się podjąć ryzyko? Dla-
czego? Robili to dla sławy? Bo chcieli być
bogaci. Dlaczego robisz to, co robisz? Dla
pieniędzy? Pieniądze są tylko rezultatem
naszej pracy. Spodobały mi się pytania Si-
mona Sinka:
„Co? Każda firma i organizacja dobrze
wie, co robi.
Jak? Niektóre firmy i niektórzy ludzie
wiedzą jak robią to, co robią.
Dlaczego? Tylko nieliczni ludzie i nie-
liczne firmy są w stanie jasno powiedzieć,
dlaczego robią to, co robią’’.
Dlaczego – to świetne pytanie. To pyta-
nie o wiarygodność... To coś, kiedy czujemy,
że jakaś organizacja tego, co robi, nie robi
tylko dla pieniędzy. Dlaczego – to zbiór
wartości i przekonań.
Przeglądam „ogłoszenia reklamowe”
tzw. dużych kancelarii. „Jesteśmy dużą
firmą prawniczą. Mamy świetnych praw-
ników”, „Wyjątkowe spojrzenie – kance-
laria XYX”, „Największa kancelaria w Z”,
„Po prostu najlepsi prawnicy”, „Spojrze-
nie w przyszłość”, „Nasza praktyka to...”,
„Najlepsze doradztwo”, „Wybór należy do
Ciebie’’ (tu wykaz praktyk i prawników).
Znajduję co: „doradztwo” „praktyka a)
b) c)”. Znajduję jak, czyli tzw. unikatową
wartość sprzedaży. Kancelarie pokazu-
ją, że wyróżniają się na rynku: „jesteśmy
najwięksi”, „jesteśmy globalni”, „mamy
wyjątkową perspektywę”. Nie znajduję
dlaczego!
Nie znalazłem: ,,wierzymy, że możemy
pomóc naszym klientom zmieniać świat
albo „wierzymy, że sprawiedliwość jest
najwyższą wartością – dlatego pomaga-
my tym, którzy czują się pokrzywdzeni
przez państwo”.
Jaki cel ma każda kancelaria? Jasne, to
biznes. Chodzi o zarabianie pieniędzy i ge-
nerowanie zysku. Rozumiem też, w jaki
sposób działają dobre marki. Ale dobre
marki też upadają. Kancelarie też! Mówi-
my o sukcesie. Ci, którzy osiągnęli sukces,
zaczynali od dlaczego... „Ludzie nie kupują
tego, co robisz, lecz dlaczego to robisz”.
Czy jest Decydujący Element
Sukcesu – gdzie jest te 20 proc.?
Międzynarodowa organizacja Oxfam po-
dała, że 85 najbogatszych ludzi zgroma-
dziło taki majątek, jakim dysponuje poło-
wa ludzkości. Grupa ludzi, mieszcząca się
w dwóch autobusach, ma 50 proc. świa-
towego bogactwa!!! Co to ma wspólnego
z tematem mojej książki?
Cofnijmy się w czasie o ponad sto lat.
Vilfredo Pareto, profesor Uniwersytetu
w Lozannie, zajmując się badaniem za-
możności Brytyjczyków, odkrył rzecz
niezwykłą: 20 proc. Anglików posiadało
80 proc. środków finansowych. Zaskoczo-
ny, porównał zamożność Amerykanów,
Francuzów, Szwajcarów i Włochów. Zasa-
da 20:80 potwierdziła się we wszystkich
przypadkach.
W książkach Richarda Kocha „Sposób na
życie 80/20” i ,,Zasada 80/20” znalazłem
kolejne przykłady tego „prawa”:
■
■
5 proc. inwestycji przynosi 55 proc. do-
chodu, 10 proc. – 73 proc., a 15 proc. – aż
82 proc. całego dochodu;
■
■
20 proc. klientów przynosi 80 proc. zy-
sku;
■
■
17 proc. klientów przynosiło kanadyj-
skiemu Royal Bank 93 proc. zysku;
■
■
20 proc. kierowców powoduje 80 proc.
wypadków;
■
■
80 proc. tego, co osiągamy w naszej pra-
cy, osiągamy w 20 proc.czasu, który na
nią poświęcamy.
Tak więc 80 proc. rezultatów zawdzię-
czamy 20 proc. naszych wysiłków.Wyda-
je się to niewiarygodne? Proponuję krót-
ką przerwę: proszę policzyć, jaki procent
klientów daje decydującą część przycho-
dów kancelarii. Może 15? Może 23? Nie-
ważne. Zasada 80:20 jest jedynie ideą i nie
przywiązywałbym się nadmiernie do liczb
– czy jest to 15, 17, czy 23 proc.
Co to oznacza? To, że 80 proc. skut-
ków bierze się z 20 proc. przyczyn. To, że
80 proc. rezultatów jest wynikiem nie-
wielkiego procentu działań. Jest więc je-
den lub kilka czynników mających domi-
nujący wpływ na wszystko, co robimy!
Zostawmy liczby 20, 80, 17 czy 82 proc.
– ważne jest to, że niewielka liczba ele-
mentów jest wyraźnie ważniejsza niż
pozostałe! Nasz sukces, być może, zależy
od jednego lub kilku decydujących czyn-
ników...
Wykształcenie nie ma znaczenia
Kilka lat temu w Kanadzie, szukając naj-
lepszych 40 prawników do 40. roku życia,
sporządzono kwestionariusze i wysłano
je do 10 713 prawników – zarówno tych,
którzy pracowali jako prawnicy w przed-
siębiorstwach, jak i tych, którzy prowadzili
własne kancelarie lub w nich pracowa-
li. Uzyskano 5959 wypełnionych ankiet.
Przy wyborze analizowano 27 spośród 59
obszarów praktyki prawniczej. Specjalny,
punktowany kwestionariusz pozwolił na
wyłonienie 40 najlepszych prawników.
Wyniki opublikował kanadyjski mie-
sięcznik „Lexpert’’ 11/12 z 2012 r. Zadano
pytanie: czym tych czterdziestu wyróżnia
się od pozostałych, „zwykłych” prawników?
Wszyscy przeszli testy oceniające poziom
inteligencji emocjonalnej, analizujące ich
system wartości oraz test pozwalający na
ocenę motywacji. Najciekawszy jest test
TAIS (Attentional and Interpersonal Style
Inventory), służący do odkrywania cech
występujących u ,,ludzi sukcesu”, stosowa-
ny przez drużyny olimpijskie i korporacje
międzynarodowe, takie jak Citibank czy
General Motors, czy siły specjalne armii
amerykańskiej US Navy SEALS.
Efektem tych badań jest próba wyjaśnie-
nia, dlaczego niektórzy prawnicy osiągają
sukces, a inni nie. Po pierwsze, stwierdzo-
no, że sukcesy mają początek w „klasycznej
inteligencji” (IQ). Po drugie – co może wy-
dawać się nieprawdopodobne – żadnego (!)
znaczenia nie ma edukacja akademicka,
pochodzenie etniczne, warunki społecz-
no-ekonomiczne, w których dorastały te
osoby, styl życia, wyznawana religia i życie
rodzinne! Co więc ich odróżnia?
Jak wskazują wyniki badań TAIS, naj-
lepsi wyróżniają się:
■
■
pewnością siebie oraz przekonaniem,
że uda się osiągnąć cel,
■
■
umiejętnością wykonywania kilku za-
dań jednocześnie,
■
■
strategicznym rozwiązywaniem pro-
blemów,
■
■
umiejętnościami przywódczymi.
Są to więc pewne siebie osoby, któ-
re potrafią szybko podejmować decyzje
w skomplikowanych sytuacjach. Najlep-
szych wyróżniają jeszcze dwie unikalne,
zwykle wykluczające się cechy: potrafią
jednocześnie myśleć strategicznie i kon-
centrować się na drobiazgach. Zwykle ce-
chy te nie występują razem. Albo jeste-
śmy „strategami”, a poświęcanie czasu
szczegółom nas męczy (sfera kompetencji
zarządów firm), albo właśnie kochamy te
szczegóły (to my, prawnicy).
Kolejnym, wyróżniającym elementem
jest to, że „nasi” najlepsi prawnicy spotka-
li na swojej drodze wybitnych mentorów,
którzy wpłynęli na ich życie.
Kwestionariusz SOV Studium Oceny
Wartości miał wyjaśnić, czy istnieją wy-
raźne wartości, którymi kierują się w życiu
wybitni prawnicy. Okazało się jednak, że
takiego wzoru nie ma.
Prawnicy reprezentują różne systemy
wartości i wydaje się, że nie zawdzięczają
swojego sukcesu zawodowego konkret-
nym wartościom. Co ciekawe, wiele osób
z badanej grupy uważa, że w drodze do
sukcesu „mieli szczęście”, a tego, co robią,
nie uważają za pracę! Co jeszcze ich wy-
różnia? Cztery „złote cechy zwycięzców”:
zaangażowanie, wytrwałość, dominacja/
umiejętność wywierania wpływu na in-
nych i wiara w powodzenie. Nieodłączną
ich cechą jest zakorzeniona potrzeba od-
noszenia sukcesów, konkurowania, osią-
gania kolejnych szczytów.
Źródłem motywacji dla 2/3 z nich są do-
świadczenia z przeszłości – pokonywa-
nie przeciwności. Dominuje chęć pięcia
się w górę i poprawy życia. ,,Jeśli chodzi
o sukces zawodowy, jedna lub dwie wyjąt-
kowe i unikalne umiejętności mogą w po-
łączeniu ze sobą stworzyć decydującą prze-
wagę nad konkurencją. Każdy z naszych
40 prawników posiada własne konfigu-
racje talentów” – czytamy w podsumo-
waniu badań.
Każdy z nich ma swoją „mapę sukcesu”!!!
Jest jednak jeszcze coś...
Tekst jest frag-
mentem książki
wieloletniego prezesa
samorządu radców
prawnych Macieja
Bobrowicza, która
ukaże się na rynku
na początku wrze-
śnia. Dziennik Gazeta
Prawna jest patronem
medialnym publikacji
AUTOPROMOCJA
Serwis dla:
Adwokatów,
RADCÓW
,
Sędziów
,
PROKURATORÓW
,
Aplikantów
,
Notariuszy,
Ludzi prawa
,
KOMORNIKÓW
EKSKLUZYWNE
TEKSTY
o orzeczeniach sądów
i projektach ustaw
WNIKLIWE
KOMENTARZE
i opinie prawniczych
autorytetów
AKTUALNE
INFORMACJE
dla każdej z korporacji
prawniczych
WYSOKI
POZIOM
dyskusji wyłącznie
w prawniczym gronie
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
7 / 8
C8
OPINIE
Kronika bubli prawnych
■
Redakcja: ul. Okopowa 58/72; 01-042 Warszawa, tel. 22 530 40 40, faks: 22 530 40 39; e-mail: gp@infor.pl
■
Redaktor naczelna: Jadwiga Sztabińska
■
Zastępcy redaktor naczelnej: Andrzej Andrysiak, Dominika Sikora, Paweł Nowacki
■
Sekretarze: Łukasz Bąk, Rafał Drzewiecki, Anna Godlewska, Leszek Majkut,
Mirosław Mazanec, Mira Suchodolska
■
Redaguje: Ewa Szadkowska
■
Szef działu foto: Krzysztof Cieślewicz
■
Biuro reklamy (tel. 22 530 44 44):
Dyrektor Centrum Reklamy: Katarzyna Jasińska-Szulc
■
Szef studia DTP: Jacek Obrusiewicz
■
Produkcja: Elżbieta Stamler, tel. 22 530 42 24
AUTOPROMOCJA
Gdybym mógł zmienić jeden przepis...
dr Robert
Oktaba
Katedra Prawa
Finansowego
i Ekonomii,
Wydział Prawa
i Administracji,
Uniwersytet
Kardynała Stefana
Wyszyńskiego
w Warszawie
G
dybym mógł,
wprowadziłbym
klauzule zawarte
w konkretnych
ustawach podatkowych,
wyrażające pewną ideę,
wewnętrznie spójny kierunek
polityki fi skalnej państwa,
uwzględniający sytuację
danego podatnika,
a w szczególności jego
zdolność płatniczą.
Na przykład regulacją
obejmującą dużą grupę
podmiotów mógłby być
przepis podwyższający kwotę
wolną od podatku, która
w wymierny sposób poprawi-
łaby zdolność płatniczą
podatników osiągających
najniższe dochody. Przy
jednoczesnym zniesieniu
progu określającego przekro-
czenie rocznej podstawy
wymiaru składek emerytal-
no-rentowych, tzw. parame-
tru 30-krotności.
W raporcie PwC i Banku
Światowego Paying Taxes
2014 polski system podatko-
wy na rok 2014 został
sklasyfi kowany na 113
miejscu na świecie na 189
państw poddanych badaniu.
Relacje prawnopodatkowe
obejmujące swoim zakresem
rozbieżne interesy podmiotu
uprawnionego i podmiotu
zobowiązanego stanowią
złożoną konstrukcję prawną,
wrażliwą, zarówno
z makroekonomicznego
punku widzenia dochodów
budżetowych, jak i mikroeko-
nomicznych interesów podat-
nika. Co więcej, problematyka
ta nie wyklucza współwystę-
powania wielu relacji,
stosunków prawnopodatko-
wych w odniesieniu do
jednego podatnika. Przykła-
dowo, jeśli dany podatnik
prowadzi działalność
gospodarczą – będzie
występował w stosunku
prawnopodatkowym nie tylko
na gruncie regulacji ordynacji
podatkowej, ale także jako
podmiot zobowiązany na
gruncie ustawy o VAT, jeśli
ta działalność gospodarcza
będzie obejmowała wyroby
akcyzowe, nasz podmiot
będzie występował
w stosunku prawnopodatko-
wym również na gruncie
ustawy o podatku akcyzo-
wym. Dodatkowo, jeśli będzie
realizował międzynarodowy
obrót towarowy, stanie się
podmiotem w stosunku
prawnocelnym na gruncie
regulacji celnych tj. rozporzą-
dzenia ustanawiającego
Unijny Kodeks Celny – zobo-
wiązanym do uiszczania
należności celnych, jeśli
będzie posiadał osobowość
prawną, dodatkowo wystąpi
stosunek prawnopodatkowy
na gruncie ustawy o podatku
dochodowym od osób
prawnych.
Owa wielopłaszczyznowość
stosunków prawnopodatko-
wych jest nie tylko możliwa,
ale i często spotykana.
Oznacza to, że normatywne
uregulowanie relacji
wierzyciel podatkowy – dłuż-
nik podatkowy implikuje
w tym zakresie wielką
odpowiedzialność spoczywa-
jącą na ustawodawcy.
Prawidłowe, tzn. logiczne
unormowania stosunków
prawnopodatkowych
niewątpliwie jest niezbędne
i przyczyni się do zwiększenia
przejrzystości w funkcjono-
waniu podatników, zarówno
w płaszczyźnie gospodarczej,
jak i społecznej postawie.
Prawdopodobnie uzewnętrz-
niłoby wiele stosunków praw-
nopodatkowych, które
w sposób wymierny mogłyby
wpłynąć na skutki makroeko-
nomiczne w naszym kraju.
Jest to o tyle istotne, że
obecnie w dobie wielu
swobód gospodarczych,
między państwami Unii
Europejskiej występuje
swoista konkurencyjność
podatkowa, polegająca na
normatywnym przyciąganiu
na swój obszar podmiotów
podatkowych z innych
państw. Tym samym wpływy
budżetowe zasilane są nie
tylko przez krajowych
podatników, ale i przez
podatników z innych państw.
Niestety, wydaje się że
w Polsce w dalszym ciągu
podatnik traktowany jest jak
petent – a nie jak klient,
zgodnie z zasadami po-
wszechnie przyjętymi we
współczesnych systemach
gospodarczo-społecznych
i jest to paradoks, ponieważ
ten podatnik stanowi źródło
podatkowe, bez którego
organizm państwowy
pozostanie niewydolny.
Dlatego też należy dbać o
istnienie źródeł podatkowych,
tworzyć warunki do powsta-
wania stosunków prawnopo-
datkowych, a nie unicestwiać,
stosując twardą literę prawa
z wyłączeniem zasad
zdrowego rozsądku.
Oprac. PB
Wejdź: www.edgp.gazetaprawna.pl
Zadzwoń: 22 761 31 27, e-mail: edgp@gazetaprawna.pl
pat r z y m y o b i e k t y w n i e . p i s z e m y o dp o w i e d z i a l n i e
Dziennik Gazetę Prawną
Czytaj
na swoim tablecie
Zalety prenumeraty e-wydania:
• już od 4 rano najnowsze wydanie Dziennika Gazety Prawnej
na komputerze, tablecie
• pełny dostęp do archiwum tekstów zawierającego ponad
2800 wydań od 2002 r.
• dokładna wyszukiwarka pozwala odnaleźć interesujący temat,
artykuł lub wydanie DGP
• dostępne funkcjonalności zapewnią wygodny sposób
przeglądania treści e-wydania
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
8 / 8