Z PAMIĘTNIKA ANI
Kiedy jesteśmy na wsi, bardzo lubię chodzić po mleko do cioci Genowefy. To taki dwudziestominutowy spacer. Najpierw idzie się między polami, potem koło kapliczki z Matką Bożą, przy której zawsze na chwilę przystajemy, żeby się pomodlić, potem jest kawałek drogi przez las i jesteśmy na miejscu. Ciocia nalewa nam mleka do niebieskiej bańki i wracamy do domu. Tego dnia jednak nie piłam mleka. Karolina też nie. A było to tak…
W drodze powrotnej każda z nas miała nieść bańkę przez pięćdziesiąt kroków. Nie zabrałyśmy przykrywki do bańki i jak tylko chciałyśmy iść szybciej, mleko wychlapywało się na buty i na nogi.
Noszenie takiej bańki przestało mnie bawić, ale ktoś musiał donieść ją do domu. Karolina jest starsza, niech niesie! Karolina wzięła bańkę, ale się obraziła i przestała się odzywać. Szłam za nią i myślałam, co zrobić. Kiedy mijałyśmy kapliczkę, wydawało mi się, że Matka Boża patrzy na mnie jakoś groźnie, ale i tak nie pomogłam siostrze. Wyrywałam długą trawę, razem z korzeniami oblepionymi piaskiem i wycelowałam nią w Karolinę. Jak to się stało, że trawa wpadła do bańki, to nie mam pojęcia.
Wyjęłyśmy szybko trawę z mleka. Piach został w mleku, a na korzeniach wiła się nerwowo tłusta dżdżownica. Widocznie dżdżownice nie lubią mleka - pomyślałam. Karolina zaczęła mówić, mówiła nawet za dużo - i tak doszłyśmy do domu.
- Co się wam stało dziewczynki? - Zapytała mama, gdy zobaczyła nasze kwaśne miny. Powiedziałam, że to chyba po cukierkach bolą nas brzuchy i że nie chcemy mleka na kolację.
Mama wlała mleko do kamiennego garnka. - Będzie pyszne zsiadłe mleko dla tatusia, jak przyjedzie w sobotę - powiedziała.
Jak już leżałyśmy w łóżkach, to było nam okropnie głupio, że się me przyznałyśmy. Ale przecież dżdżownice nie są trujące! Wujek Romek opowiadał, że jak chodził do szkoły, to założył się z kolegą, że zje dwie dżdżownice. Zjadł i żyje do dzisiaj. Może tatusiowi też się nic nie stanie po wypiciu mleka, w którym wykąpała się tłusta dżdżownica.
Nazajutrz jednak wszystko opowiedziałam mamie.
KMG
Promyk Jutrzenki 5/98 s. 11