Minister "Zapaść"
Nasz Dziennik, 2011-02-03
P
o
2012 roku polskie Siły Powietrzne czeka zapaść. Taka jest
konkluzja utajnionego przez Ministerstwo Obrony Narodowej raportu,
sporządzonego w maju ubiegłego roku na najwyższym szczeblu
dowództwa Sił Powietrznych. Adresatami dokumentu są minister
obrony Bogdan Klich i szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen.
Mieczysław Cieniuch. "Ograniczenia budżetowe wpływają
bezpośrednio na poziom eksploatacji statków powietrznych, stan
techniki lotniczej i bezpieczeństwo wykonywanych zadań. Stan ten w
naszych Siłach Powietrznych, m.in. z powodu długotrwałego
niedofinansowania, jest zatrważający" - piszą autorzy
dokumentu. W przyszłym roku służbę zakończy większość
będących w wyposażeniu polskich Sił Zbrojnych samolotów Su-22,
TS-11 i Jak-40. Oto "tania armia" Klicha.
Minister
Bogdan Klich roztaczał wczoraj przed posłami świetlaną wizję
rozkwitu wszystkich rodzajów Sił Zbrojnych pod jego kierownictwem.
Tymczasem na dnie szuflady w resortowym biurku ukrył dokument, po
lekturze którego natychmiast powinien podać się do dymisji.
Dzień
przed katastrofą smoleńską, 9 kwietnia ub.r., płk Mirosław
Grochowski, szef Departamentu Ministerstwa Obrony Narodowej ds.
Bezpieczeństwa Lotów, sporządził raport na temat wniosków i
zaleceń z 52. Konferencji Bezpieczeństwa Lotów. Jego adresatem był
ówczesny szef Sztabu Generalnego WP gen. Franciszek Gągor, który
jednak tego dokumentu nie zdążył przeczytać. Dzień później
zginął w katastrofie rządowego tupolewa na lotnisku Smoleńsk
Siewiernyj. Tak samo dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik.
"Rok 2009 był wyjątkowo ciężki dla lotnictwa
państwowego. Stan bezpieczeństwa lotów w lotnictwie Sił Zbrojnych
uległ znacznemu pogorszeniu i jest na najniższym od 2001 r.
poziomie" - napisał płk Grochowski. Jednym z powodów tego
stanu rzeczy jest m.in. trwający od lat proces ubywania
doświadczonych instruktorów i dowódców kluczy powodujący
powstanie tzw. dziury pokoleniowej. Efektem tego były trzy ciężkie
wypadki. W celu poprawy stanu bezpieczeństwa lotów należy przede
wszystkim zwiększyć nakłady finansowe na szkolenie lotnicze,
zapewnić limity paliwowe i resursowe statków powietrznych na
poziomie gwarantującym w cyklu rocznym każdemu czynnemu pilotowi
nalot w wymiarze co najmniej 40 godzin na indywidualne szkolenie i
trening - zaleca płk Grochowski. Druga obligacja dotyczy zwiększenia
nakładów na infrastrukturę lotniskową oraz zakupu i wprowadzenia
do wyposażenia personelu latającego indywidualnych radiostacji
ratowniczych emitujących sygnał na częstotliwości 406 MHz, co
pozwoli na ponowne korzystanie z systemu satelitarnego i namierzanie
rozbitych wojskowych statków powietrznych.
W 2009 r. główną
przyczynę wypadków, określanych mianem lżejszych, stanowiły
uszkodzenia zespołów napędowych powodujące konieczność ich
naprawy w zakładach produkcyjnych lub remontowych. Polskie służby
ratownictwa, jak zauważa płk Grochowski, pozbawione są także
możliwości szybkiej lokalizacji rozbitków wojskowych statków
powietrznych z wykorzystaniem systemu COSPAS - SARSAT w związku z
wyłączeniem namierzania przez satelitarne elementy systemu sygnałów
niebezpieczeństwa na częstotliwości 121,5 MHz i niezakupieniem dla
personelu latającego radiostacji ratowniczych emitujących sygnał
na częstotliwości 406 MHz.
Podobne konkluzje zawarł w
raporcie sporządzonym już po katastrofie smoleńskiej, bo w maju
ubiegłego roku, gen. Krzysztof Załęski, który wówczas czasowo
pełnił obowiązki szefa Sił Powietrznych RP. Wiele miejsca w
dokumencie poświęcono dramatycznej sytuacji 36. Specjalnego Pułku
Lotnictwa Transportowego, który zajmuje się przewozem
najważniejszych osób w państwie. Ten, uważany za niezwykle
elitarny, pułk od kilku już lat boryka się bowiem z problemami, o
czym gen. Załęski wielokrotnie informował zarówno Ministerstwo
Obrony Narodowej, jak i premiera Donalda Tuska. W skierowanych do
nich jeszcze dwa lata przed katastrofą smoleńską raportach
ówczesny dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik pisał o
dramatycznej sytuacji kadrowej i zatrważająco niskiej sprawności
samolotów będących na wyposażeniu pułku. Rząd jednak do dzisiaj
nic z tą wiedzą nie zrobił, pozostawiając dowódców samym sobie.
Konsekwencją tego były chociażby katastrofy w Mirosławcu i
Smoleńsku.
Wskaźnik
0,8 procent to za mało
Poziom
finansowania Sił Powietrznych systematycznie spada. I choć analiza
budżetu Sił Zbrojnych w ostatniej dekadzie wskazuje tendencję
wzrostową (z niemal 14 mld zł w 2000 roku do 25,5 mld w ubiegłym
roku), to jednak same Siły Powietrzne od lat są niedoinwestowane.
Ich budżet od 2000 roku pozostaje na niezmienionym poziomie
kształtującym się w granicach 2-2,5 mld złotych. Jak też wynika
z raportu gen. Załęskiego, udział procentowy wydatków
przeznaczonych dla Sił Powietrznych w stosunku do budżetu MON
wykazuje stałą tendencję spadkową, z 16 proc. w roku 2001 do
około 10 proc. w roku 2010. Dla porównania, procentowe udziały
budżetów Sił Powietrznych w budżetach obronnych innych państw
kształtują się na poziomie ok. 30 procent. Taka wielkość stanowi
niezbędne minimum utrzymania techniki bojowej. Zabezpieczenie
środków finansowych na pokrycie potrzeb w zakresie techniki
lotniczej na ten rok wynosi zaledwie 44 procent. "Zapowiadana
decyzja o kolejnym zwiększeniu limitu paliw lotniczych, bez wzrostu
nakładów na eksploatację statków powietrznych pozostaje tylko
zabiegiem socjotechnicznym i manipulowaniem opinią publiczną,
zwłaszcza że decyzja ta nie była konsultowana z Dowództwem Sił
Powietrznych" - pisze gen. Załęski.
Tupolewy
na złom
Z
842 do 332 maszyn zmniejszył się od 1996 roku stan ilościowy
eksploatowanych statków powietrznych. Przy czym i tak większość z
nich praktycznie nie nadaje się już do eksploatacji, a to z racji
wieku (średnia wieku eksploatowanych samolotów wynosi od 18 lat w
przypadku samolotów transportowych do 19 lat dla samolotów bojowych
i szkolno-bojowych) i utraty resursów. Pozostałe zaś stoją w
ciągłych kolejkach do remontu. Dlatego też ogólna sprawność
techniczna samolotów będących na stanie Sił Powietrznych nie
przekracza w skali roku 50 procent. Jeżeli zaś przyjrzeć się
dokładnie poszczególnym grupom maszyn, to często ta sprawność
jeszcze spada - jak na przykład w przypadku samolotów Bryza,
których sprawność techniczna wynosi 41 proc., Mi-8 (około 35
proc.), samolotów Orlik (jedynie 28 proc.), samolotu C-130 - 27
proc. (dane z maja 2010 roku).
Jeszcze gorzej statystyki te
przedstawiają się w przypadku 36. pułku, w którym średnia wieku
statków powietrznych wynosi: w grupie samolotów transportowych -
19,5 roku, zaś w grupie śmigłowców - 23 lata. Sprawność
techniczna kształtuje się zaś na poziomie 20-30 procent. Ponadto
już w piśmie z marca 2008 roku gen. Krzysztof Załęski i gen.
Franciszek Gągor informowali premiera Donalda Tuska, iż oba będące
w wyposażeniu 36. SPLT samoloty Tu-154M zgodnie z planem powinny
zakończyć swój resurs techniczny kolejno w 2009 i 2010 roku. "W
związku z powyższym, dla zabezpieczenia przewozu najważniejszych
osób w państwie, koniecznym jest objęcie najważniejszym
priorytetem procesu pozyskania nowych samolotów i śmigłowców"
- czytamy w części raportu dotyczącej sytuacji kadrowej i
sprawności statków powietrznych 36. SPLT.
Nie
ma pieniędzy na trening
Drastyczne
zmniejszenie nakładów na lotnictwo skutkuje zmniejszeniem godzin
nalotu indywidualnego na szkolenia i trening ciągły. Najniższy
nalot w ciągu ostatnich 10 lat odnotowano w 2004 roku, kiedy wyniósł
on łącznie 28 895 godzin, przy stanie ewidencyjnym 561 pilotów i
498 statków powietrznych. W kolejnych latach nalot co prawda
systematycznie wzrastał, ale przy jednoczesnym zmniejszaniu się
liczby pilotów i samolotów. To z kolei oznacza wzrost obciążenia
personelu latającego, technicznego i zabezpieczającego. Problem ten
podnoszono już po katastrofie CASY ze stycznia 2008 roku. Chodziło
o nadmierne obciążenie 13. Eskadry Lotnictwa Transportowego w
Krakowie. Na planowane w 2007 roku 4500 godzin nalotu wykonała ich
ponad 5913, co stanowiło 131 proc. planu. Na samym tylko samolocie
CASA wykonano nieco ponad 3931 godzin, co stanowiło 156 proc. planu.
"Największe przekroczenie planu nastąpiło na rzecz Dowództwa
Operacyjnego Sił Zbrojnych, gdzie na planowane 1500 godzin eskadra
zrealizowała 2811,08, co stanowiło 187 proc. planu. W rejonach
objętych konfliktem zrealizowano 111 zadań. Powodowało to
niewątpliwe przeciążenie personelu" - czytamy w raporcie gen.
Załęskiego.
Mimo systematycznego wzrostu liczby zadań
transportowych na rzecz Sił Zbrojnych nie podjęto decyzji o
zwiększeniu liczby statków powietrznych CASA 295M, o co w 2008 roku
zwracał się dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik. A
nawet zmniejszono liczbę planowanych do zakupu samolotów M-28
Bryza, które miały zabezpieczać przewóz najważniejszych osób w
państwie na krótkich dystansach. Nierozwiązanym problemem dla Sił
Powietrznych pozostaje też nadal zakup samolotów długo- i
średniodystansowych.
Od drugiej połowy lat 90. Siły
Powietrzne znajdują się także w stanie permanentnej
restrukturyzacji, która wiąże się przede wszystkim ze stałą
redukcją etatów osobowych, co - zdaniem MON - pozwoli na obniżenie
kosztów. W wyniku tego procesu od stycznia 1995 roku do stycznia
roku 2010 zredukowano kadrę 72,6 tys. do 26 tys. żołnierzy. W
związku z odgórnie narzucanymi limitami w jednostkach brakuje
niemal 9 tys. żołnierzy, co z kolei przekłada się bezpośrednio
na jakość realizowanych zadań.
Rozdzielenie w latach
1999-2000 eskadr lotnictwa od baz lotniczych, a następnie
rozformowanie w 2007 roku Korpusów Obrony Powietrznej spowodowało
całkowite zdeformowanie systemu szkolenia lotniczego, naruszenie
jego strony metodycznej i sparaliżowanie nadzoru nad samym
szkoleniem lotniczym, o czym informował w maju ub.r. Bogdana Klicha
ówczesny dowódca Sił Powietrznych gen. Krzysztof Załęski.
Dodatkowo, do 2005 roku bazy lotnicze podporządkowane były dowódcy
Korpusu Obrony Powietrznej, a eskadry lotnicze dowódcy brygady
lotnictwa. To z kolei oznaczało, że bieżące problemy szkolenia
lotniczego rozstrzygano na szczeblu korpusu, a nie - jak powinno być
- w jednostce.
Piloci
odchodzą do cywila
Z
każdym rokiem ubywa też wykwalifikowanego personelu latającego. To
efekt wprowadzonej w 2004 roku ustawy pragmatycznej, ograniczającej
dodatki do uposażenia zasadniczego i obniżenia stopni etatowych.
Tylko na przełomie roku 2003 i 2004 z Sił Powietrznych odeszło
ponad 200 pilotów (z początkowej liczby 834 zostało 632), podczas
gdy np. w latach wcześniejszych liczba ta wynosiła średnio 25.
"Sytuacja ta zgodnie z przewidywaniami, jak również
ostrzeżeniami kierowanymi z Dowództwa Sił Powietrznych,
doprowadziła ostatecznie - poprzez odejście ze służby
doświadczonych pilotów instruktorów, oficerów i podoficerów
pionu dowodzenia oraz zabezpieczenia i ubezpieczenia lotów - do
załamania systemu szkolenia lotniczego" - czytamy w raporcie.
Obniżył się także średni wiek kadry, który w 2004 roku wynosił
dla personelu latającego 35 lat. Początkowo MON usiłowało
przedstawiać to nawet jako sukces. Sytuację tę zaczęły
stabilizować dopiero podjęte działania mające na celu m.in.
wprowadzenie dodatków za wykonywanie lotów oraz korekt norm obsad
etatowych itp. W konsekwencji w 2010 roku średni wiek kadry wynosił
już 38 lat.
Szkolenia
w trybie awaryjnym
Drastyczny
ubytek pilotów odnotował też 36. Specjalny Pułk Lotnictwa
Transportowego. Doświadczeni piloci przechodzą do firm cywilnych,
oferujących dużo lepsze warunki finansowe oraz pracę na
nowocześniejszych i sprawnych maszynach. Tylko od 2008 roku do
początku roku 2009 z elitarnego 36. SPLT odeszło aż 12
doświadczonych pilotów, w tym dowódca pułku płk Tomasz Pietrzak
oraz dowódca eskadry płk Janusz Macieszczuk, którzy byli jedynymi
dowódcami załóg, dodatkowo płk Pietrzak był jedynym instruktorem
na samolotach Tu-154M. W związku z powyższym, będąc już na
etapie wypowiedzenia, płk Pietrzak prowadził szkolenie nowych załóg
w trybie alarmowym i przy jednym dostępnym samolocie. Ministerstwo
Obrony Narodowej, mimo wielokrotnych starań "Naszego
Dziennika", nie ustosunkowało się do pytania, kto i dlaczego
utajnił raport. Ani jakie kroki zamierza przedsięwziąć MON, by
zapobiec zapaści w Siłach Powietrznych.
Marta Ziarnik