"Korsarz" bez identyfikacji radarowej
Nasz Dziennik, 2011-02-22
P
olska
oczekuje od Rosjan wyjaśnień, czy "procedury wojskowej służby
ruchu lotniczego Federacji Rosyjskiej zezwalały 10 kwietnia
ubiegłego roku na zapewnianie służby radarowej przez personel
lotniska Smoleńsk 'Północny' (KL i KSL) bez ustanowienia
(dokonania) identyfikacji radarowej statków powietrznych".
Rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy w swoim raporcie nie
uwzględnił tej kwestii.
Po
wydaniu przez kontrolerów z lotniska Siewiernyj komendy "2, na
kursie i ścieżce", bez względu na to, według jakich procedur
10 kwietnia 2010 r. sprowadzany był polski Tu-154M, powinien paść
komunikat potwierdzający osiągnięcie wysokości decyzji. Tymczasem
"Korsarz" milczał przez ponad 10 sekund i podał spóźnioną
komendę "horyzont". Nerwowe poszukiwania samolotu widoczne
w stenogramach z wieży pozwalają sądzić, że już przed
osiągnięciem przez Tu-154M wysokości decyzji kontrolerzy nie
widzieli go na radarze. Jeśli tak, to dlaczego załoga nie otrzymała
stosownego ostrzeżenia lub polecenia odejścia na drugi krąg?
W
myśl obowiązujących wszędzie na świecie przepisów lotniczych
przed rozpoczęciem procedury przyjęcia na lotnisku statku
powietrznego służby radarowe powinny ustanowić jego tzw. radarową
identyfikację. O tym fakcie załoga powinna zostać poinformowana.
Identyfikacja radarowa powinna być utrzymywana aż do wyjścia
statku powietrznego ze strefy odpowiedzialności. W przypadku
wszelkich kłopotów z identyfikacją, w tym w przypadku jej utraty,
załoga powinna zostać o tym poinformowana, a jeśli takowe
obowiązują, winny zostać wydane odpowiednie instrukcje. Jak wynika
z raportu MAK, na lotnisku Siewiernyj naziemna służba lotnicza nie
dysponowała radarem wtórnym. W takim przypadku służby naziemne
korelują pozycję obiektu na radarze z meldunkami załogi o zajęciu
pozycji nad punktem meldunkowym. Identyfikacji można też dokonać
poprzez podanie namiaru i odległości od takiego punktu. Wówczas
służba naziemna musi upewnić się, że linia drogi danej pozycji
radarowej pokrywa się z torem lotu statku powietrznego lub z podanym
przez załogę kursem. Informacje o pozycji statków przekazują
sobie też służby naziemne. W niektórych przypadkach, aby upewnić
się o poprawności identyfikacji, samoloty na radarze są śledzone,
a służby mogą polecić pilotowi wykonanie zmiany kursu lub
obserwowane są meldowane bieżące manewry wykonywane przez statek
powietrzny. Przekazywanie identyfikacji radarowej przez jednego
kontrolera drugiemu (np. z kontroli obszaru do kontroli lotniska)
jest dopuszczalne, gdy statek powietrzny znajduje się w zasięgu
zobrazowania radaru kontrolera przyjmującego kontrolę, a jeszcze
widoczny na urządzeniach kontrolera przekazującego. Na mapach,
którymi dysponują piloci, zaznaczone są rejony odpowiedzialności
służb naziemnych w funkcji wysokości. - Kiedy kontroler z obszaru
przekazuje samolot służbom lotniska, to nakazuje załodze zniżanie
do pułapu, na którym jeszcze widzi samolot, a kontroler z lotniska
już powinien go zauważyć - podkreśla w rozmowie z "Naszym
Dziennikiem" doświadczony pilot wojskowy w stopniu majora.
Służby lotnicze przekazują sobie kontrolę nad samolotem, ustalają
parametry lotu i po potwierdzeniu zgodności danych dochodzi do
przekazania odpowiedzialności. Następuje wówczas kontakt z załogą
i pilot przechodzi na częstotliwość lotniska podaną mu przez
służbę obszaru. Dalej samolot prowadzą służby lotniska. Czy w
dniu katastrofy Tu-154M właśnie tak działały rosyjskie służby?
Najwyraźniej nie, bo strona polska chciała od Rosjan wyjaśnień,
czy "procedury wojskowej służby ruchu lotniczego Federacji
Rosyjskiej zezwalały 10 kwietnia 2010 r. na zapewnianie służby
radarowej przez personel lotniska Smoleńsk 'Północny' (KL i KSL)
bez ustanowienia (dokonania) identyfikacji radarowej statków
powietrznych". MAK w swoim raporcie nie uwzględnił tej
kwestii.
Tymczasem jak wynika ze stenogramów z wieży na
Siewiernym z 10 kwietnia 2010 roku, kontrolerzy, choć najwyraźniej
stracili kontakt z załogą Tu-154M, to przez kilkanaście sekund nie
reagowali, by w końcu wydać spóźnioną komendę "horyzont".
Działo się to w odległości ok. 2 kilometrów od progu pasa
startowego, gdy polski samolot zbliżał się do wysokości decyzji.
Jak czytamy w stenogramach, jeszcze o 10.40.28 kontrolerzy nawiązali
kontakt z załogą samolotu, polecając włączenie reflektorów.
Wówczas załoga odpowiedziała "włączone". O 10.40.39
kontrola wydała komunikat "2, na kursie, ścieżce". Potem
wieża zamilkła na ponad 10 sekund. W tym czasie, według
stenogramów z kokpitu, Tu-154M znajdował się na wysokości 150-100
m nad ziemią i jego załoga podjęła decyzję o odejściu na drugi
krąg. Komendę wydał mjr Arkadiusz Protasiuk i została ona
potwierdzona przez drugiego pilota. Co istotne, na wysokości
decyzji, nawet biorąc pod uwagę to, że załoga w myśl
przywoływanych przez MAK przepisów lotniczych Federacji Rosyjskiej
mogła podjąć decyzję o lądowaniu na własną odpowiedzialność,
służby naziemne powinny być szczególnie skupione, bo w takiej
sytuacji winny jeszcze potwierdzić, że droga lądowania jest wolna
od przeszkód. Tego skupienia u kontrolerów nie było widać. Bo jak
inaczej wytłumaczyć brak ich aktywności w kluczowej chwili lotu?
Czy Rosjanie widzieli samolot na radarze? A może milcząco przyjęli,
że wykonali polecenie zwierzchników sprowadzenia samolotu do 100
metrów i pozostawienia dalszych decyzji załodze? Dalszy przebieg
wydarzeń pokazuje jednak, że kontrola lotu mogła nie wiedzieć, co
dzieje się z samolotem. Dopiero o 10.40.53 kierownik strefy
lądowania (KSL) wydał pierwszą komendę "horyzont, 101".
Samolot był wówczas 50-40 m nad ziemią. Chwilę później
powtórzył ją kierownik lotu (KL), by o 10.40.59 zapytać: "Ile
można czekać?" i krzyknąć: "Odejście na drugi krąg".
Samolot uderzył w ziemię o 10.41.06. Na wieży zaczęły się
nerwowe poszukiwania samolotu i zgadywanie, gdzie mógł spaść.
W
ocenie Ignacego Golińskiego, byłego członka Państwowej Komisji
Badania Wypadków Lotniczych, bez względu na to, czy załoga
podejmie decyzję o lądowaniu, czy też o odejściu na drugi krąg,
służby naziemne lotniska powinny uważnie obserwować radar.
Wprawdzie kiedy samolot przekroczy wysokość decyzji i kontynuuje
zniżanie, kontrolerzy nie biorą już odpowiedzialności za lot, to
jednak wcześniej powinni załodze zakomunikować zarówno fakt
zbliżania się do wysokości decyzji, jak i o jej osiągnięciu
przez komendę "wysokość decyzji" lub komunikat np. "100
m", co jest przez pilotów jednoznacznie odczytywane. - Powinno
ze strony kontroli lotów paść przynajmniej hasło "wysokość
100 m", jeśli mówimy o lądowaniu według procedur wojskowych.
W procedurach cywilnych kontroler podałby komunikat "wysokość
decyzji". W Smoleńsku nie padła żadna z tych komend i nic tu
nie usprawiedliwia braku reakcji kontrolerów - ocenił. Gdyby
zdarzyło się tak, że samolot zniknąłby z radaru powyżej
wysokości decyzji, wówczas kontroler powinien poinformować załogę,
np. "zanik sygnału" lub "nie widzę was". - W
tym momencie załoga ma świadomość, że kontroler już nic nie
pomoże i wszystkie dalsze kroki leżą w gestii i odpowiedzialności
dowódcy statku powietrznego - ocenił Goliński. Jak dodał,
wprawdzie możliwe jest, że zdarzy się awaria zasilania i radar
przestanie działać, to jednak najczęściej zniknięcie samolotu z
radaru oznacza, że doszło już do katastrofy.
Niewłaściwe
działanie smoleńskiej wieży może mieć swoje źródło także w
fakcie, że Wiktor Ryżenko, który do ostatniej chwili naprowadzał
samolot Tu-154M, nie posiadał uprawnień do sprowadzania tego typu
statku powietrznego. Nigdy przed 7 kwietnia (kiedy pogoda była
idealna i piloci, widząc pas, nie potrzebowali jego pomocy) nie
pracował na lotnisku w Smoleńsku, nie znał jego specyfiki, nigdy
wcześniej nie obsługiwał radaru RSP-6M-1, więc nie znał sprzętu,
na którym pracował, a służbę jako KSL odbywał w życiu tylko
kilkakrotnie, co zapewne poskutkowało utratą odruchów i biegłości
w praktycznym stosowaniu procedur. Te fakty mogły mieć decydujący
wpływ na wywołanie katastrofy. Do tego Ryżenko działał w
stresie. Krasnokutski i Plusnin upominali kogoś (prawdopodobnie
właśnie Ryżenkę), aby się nie trząsł. Stres i skrajny brak
doświadczenia odbiły się na jakości jego pracy. Mylił się,
chociażby podając odległość do pasa załodze iła, i był przez
Plusnina poprawiany.
Marcin Austyn