Motywy? Co najmniej dwa
Nasz Dziennik, 2011-02-22
Z
Eugene´em Poteatem, prezesem amerykańskiego Stowarzyszenia Byłych
Oficerów Wywiadu, rozmawia Piotr Falkowski
Gdy
dowiedział się Pan o katastrofie polskiego samolotu pod
Smoleńskiem, jaka była Pana pierwsza myśl?
-
Przeczytałem o tym najpierw w portalu gazety "The Washington
Post", a zaraz potem włączyłem telewizor na jeden z kanałów
informacyjnych i zobaczyłem relacje. Gdy dowiedziałem się, że
zginęło tylu ludzi z najwyższego szczebla władzy w Polsce i że
samolot kierował się do Smoleńska, a jego pasażerowie mieli wziąć
udział w ceremonii upamiętniającej mord w Lesie Katyńskim, to
natychmiast pomyślałem, że to Rosjanie musieli stać za tym
wypadkiem. Przypomniała mi się cała historia sowieckich, jawnych i
skrytych, zabójstw na polityczne zlecenie, manipulowania działaniem
radiolatarni lotniczych, zestrzelenia samolotu Korean Air 007 [1
września 1983 r. - przyp. red.] i wielu innych.
NATO
nie powinno się zainteresować tą katastrofą? Przecież zginęli
najwyżsi dowódcy wojskowi, mogli mieć przy sobie ważne tajne
materiały...
-
Oczywiście. Zawsze gdy traci się ważne dokumenty, kody, telefony
komórkowe, tak jak w tym przypadku wiezione przez pasażerów albo w
jakichkolwiek innych okolicznościach, NATO powinno wszcząć
procedurę "damage assessment" (oceny strat), aby zobaczyć,
jakie tajemnice mogły zostać utracone oraz co należy zrobić, aby
zminimalizować szkody. To standartowa praktyka w Stanach
Zjednoczonych. Ocena strat powinna wskazać, jakie zmiany powinny
zostać wprowadzone, dotyczy to m.in. kodów szyfrujących. Co
ważniejsze, analizuje się, jakie środki bezpieczeństwa należy
wprowadzić, aby na przyszłość wykluczyć podobne sytuacje. Na
przykład NATO mogłoby sformułować nowe zasady regulujące, co
przedstawiciele państw członkowskich mogą mieć ze sobą podczas
podróży, szczególnie do Federacji Rosyjskiej... Najlepiej, żeby
ta zasada brzmiała: nie bierz ze sobą żadnych poufnych materiałów,
w telefonie komórkowym nie powinieneś mieć żadnych nazwisk ani
numerów w pamięci, itd.
Czy
CIA albo inne służby specjalne mogą mieć istotne informacje
dotyczące katastrofy rządowego Tu-154M?
-
Nie wiem, czy któraś z naszych służb wywiadowczych ma coś
specjalnego o tej katastrofie. Obawiam się, że niestety niczego nie
mają. Nie wiem też, czy przeprowadzili jakieś wewnętrzne, własne
dochodzenie co do możliwości udziału Rosjan w spowodowaniu tego
wypadku.
Jakie
jest Pana doświadczenie związane z działaniami sowieckich służb
specjalnych wobec samolotów "wrogich" państw?
-
Podczas zimnej wojny, 2 września 1958 roku Rosjanie przesuwali swoje
radiolatarnie, aby samolot Herkules C-130 naszych sił powietrznych
wleciał na terytorium Armenii, wówczas wchodzącej w skład Związku
Sowieckiego, gdzie został zestrzelony przez rosyjskie MiG-i. Inny
nasz samolot, Boeing RB-47, lecący nad wodami międzynarodowymi
Morza Barentsa został zmylony, skierowany w stronę Rosji i
zestrzelony przez sowieckie myśliwce z Murmańska, a było to 1
lipca 1960 roku.
Czy
teoretycznie dzisiaj można zastosować tego typu techniki wobec
nowocześnie wyposażonego samolotu?
-
Bez wątpienia. W przypadku Smoleńska samolot Tu-154M (który my w
NATO nazywaliśmy "Careless") leciał w kierunku
radiolatarni, licząc na to, że wkrótce uda się zobaczyć ziemię,
a wieża wciąż powtarzała, że pilot jest na właściwej ścieżce
i kursie. Tymczasem samolot był od prawidłowego kursu na lewo i na
złej wysokości. W końcu się rozbił, istotnie na lewo od ścieżki
prowadzącej w kierunku pasa startowego. Wystarczy, że bliższa
radiolatarnia będzie nieco przesunięta na lewo, a kontroler
zapewnia, że maszyna jest na właściwym kursie, i wtedy nie sposób
uniknąć katastrofy. W podobnych okolicznościach rozbije się każdy
samolot, niezależnie od jego wyposażenia.
A
gdyby to samolot prezydenta Stanów Zjednoczonych rozbił się gdzieś
za granicą, na przykład w Rosji?
-
Wątpię, czy obecnie Rosjanie chcieliby rozbić Air Force One. To
zaszkodziłoby dobrym stosunkom politycznym. Poza tym wiedzą, że
niezwłocznie zaczęlibyśmy prowadzić wszelkimi dostępnymi
środkami śledztwo w tej sprawie tak długo, aż prawda wyjdzie na
jaw. Myślę też, że Amerykanie wysłaliby dużo wcześniej grupę,
która sprawdzi lotnisko, upewni się, że wszystko jest właściwie
przygotowane do lądowania prezydenta, i która będzie nadzorować
wszystko w trakcie podejścia. To u nas normalna praktyka.
Nie
jest Pan zaskoczony postawą polskich władz, które pozwoliły, aby
to Rosjanie przejęli inicjatywę w śledztwie smoleńskim?
-
Nie jestem zaskoczony tym, że nowy polski rząd tak postępuje.
Składa się z polityków o nastawieniu prorosyjskim, którzy nie
widzą żadnego problemu w tym, że Rosjanie mają w rękach to
śledztwo. Jestem tylko ciekaw, czy rzeczywiście nikt nie pomyślał,
że nie będzie żadnego wiarygodnego dochodzenia, tylko oskarżenie
pilota, czy też od początku spodziewali się takich, a nie innych
konkluzji przedstawionych przez Rosjan.
Mówiąc
o przyczynach tej katastrofy, nie obawia się Pan mówić o winie
Rosjan i możliwości celowego spowodowania przez nich tego
zdarzenia. W Polsce takie opinie uchodzą za skrajne, wręcz
niezrównoważone...
-
Widzę po prostu motywy. Wierzę, że przynajmniej dwa są istotne.
Po pierwsze, Rosjanie mogli się obawiać złego wrażenia wobec
opinii światowej, jakie mogło powstać, gdyby odbyła się
ceremonia z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu.
Mieliśmy okrągłą rocznicę mordów i o Katyniu mogło znowu być
głośno. Po drugie, zależało im, aby odwrócić Polskę od NATO i
osadzić w niej prorosyjską władzę, do czego w końcu tak naprawdę
doszło. To smutne, że tyle osób z ekipy Kaczyńskiego znalazło
się jednocześnie na pokładzie tego samolotu. Co oni
myśleli?
Rzeczywiście,
obecne władze jednomyślnie deklarują zamiar naprawy stosunków z
Rosją za wszelką cenę, czego przykładem jest poparcie dla układu
START. Czy to dobry moment dla Polski na pojednanie z Rosją?
-
Powtórzę: Rosja realnie skorzystała na tej katastrofie. Ceremonia
w Katyniu się nie odbyła, w Warszawie rządzą ludzie dobrze
widziani na Kremlu, mówiący o pojednaniu, odtworzeniu dobrych
stosunków (tak jak u nas o "resecie"), i jeszcze Polska
poparła START. Może tego nie widać na pierwszy rzut oka, ale NATO
straciło jednego z najsilniejszych sojuszników.
Jest
szansa, że prawda o tej katastrofie kiedyś wyjdzie na jaw?
-
Prawda zawsze była trudna do odkrycia w sprawach, w które wmieszani
są Rosjanie. Oni są naprawdę dobrzy w ukrywaniu prawdy. Nie
zapominajmy o tym, co się stało ze sprawą Katynia. Kontynuowali
oskarżanie Niemców nawet dziesiątki lat po odkryciu dowodów
swojej zbrodni. Wiedzą, że jeżeli będzie się coś twierdzić
albo czemuś zaprzeczać konsekwentnie przez długi czas, to znajdą
się naiwni, którzy w to uwierzą. Ja na razie nie wierzę w
odkrycie prawdziwych okoliczności 10 kwietnia. I to przez długi
czas. A kiedy do tego dojdzie, o ile w ogóle, to będzie to już
zapewne inne pokolenie, które powie: "No to co?". Tym
bardziej że teraz również nie jest dobry czas, aby Stany
Zjednoczone zrobiły coś w tej sprawie. Jesteśmy zbyt zaangażowani
we własne sprawy, mamy kryzys, wojnę z terrorem i inne. Jak się tu
mówi: mamy zbyt pełny talerz.
Dziękuję
za rozmowę.
Eugene
Poteat ukończył inżynierię elektryczną w wojskowej szkole The
Citadel. Pracował w laboratoriach firmy Bell, a także w ośrodku
lotów kosmicznych Cape Canaveral. Był analitykiem wysokiego
szczebla amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA), w
której pracował w latach 1960-1980. Został odznaczony Medalem
Zasługi swojej agencji oraz nagrodzony za zasługi w rozwoju
satelitarnych systemów szpiegowskich USA. Poza Stanami Zjednoczonymi
pełnił służbę również w Wielkiej Brytanii i krajach
skandynawskich. Kierował programami rozwoju specjalnych samolotów
wysokich pułapów i dalekich zasięgów, wykorzystywanych do celów
wywiadowczych. W latach 1980-1993 kierował niezależną grupą
badawczo-analityczną Petite, zajmującą się technologią
wywiadowczą, a następnie założył specjalny zespół ds.
technologii tzw. wojny elektronicznej. Jest autorem licznych
publikacji związanych z wywiadem i służbami specjalnymi. Od 2000
roku jest prezesem Stowarzyszenia Byłych Oficerów Wywiadu.