Frid Ingulstad
STRAŻ GRANICZNA
Saga część 6.
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
Kristiania, czerwiec 1905 roku
Przy weselnym stole zaległa całkowita cisza. Wszyscy z przerażeniem
patrzyli na Agnes, która z wyzywającą miną, chwiejąc się na nogach, stała
w drzwiach.
Elise najchętniej zapadłaby się pod ziemię i zniknęła. Nie tyle widziała,
co domyślała się, jaki szok musieli przeżyć państwo Ringstad; wyobrażała
sobie niedowierzanie w oczach ciotki Ulrikke; czuła skrępowanie
żołnierzy Armii Zbawienia. Nie wiedziała, w którą stronę spojrzeć; nie
miała odwagi się ruszyć, a już tym bardziej podnieść wzrok.
Agnes zaśmiała się chrapliwie. - Ale tu się zrobiło cicho. Myślałam, że
to radosny dzień, ale coś mi na taki nie wygląda!
- Co to za osoba? - spytała ciotka Ulrikke, a w jej głosie słychać było
zdziwienie.
Emanuel podniósł się powoli i spokojnie podszedł do drzwi.
- Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz ze mną, Agnes. Niestety nie mamy
więcej miejsc.
Chwycił ją za rękę, próbując wyprowadzić do przedpokoju, ale wyrwała
mu się.
- Ach tak? Nie macie miejsca? A może nie jestem dla was dość dobra?
Znów zwróciła swoją wykrzywioną grymasem twarz w stronę gości.
- I to ty, moja najlepsza przyjaciółka, Elise! Do diabła z tobą! Emanuel
ponownie chwycił j ą za rękę i pociągnął za sobą. - Chodź,
Agnes - powiedział spokojnie, ale Elise czuła, że walczy, żeby się
opanować.
Agnes opierała się, wymachując ręką w stronę gości. - To nie on zrobił
tego dzieciaka! Niech wszyscy się o tym dowiedzą!
Z dużym trudem udało się Emanuelowi wyciągnąć ją do kuchni i
zamknąć drzwi. W jego głosie, który przenikał przez cienką ścianę pokoju,
słychać było złość i poruszenie; po chwili dały się słyszeć przekleństwa i
głośny płacz Agnes.
Elise wstrzymała oddech. Nie śmiała na nikogo spojrzeć; siedziała
sztywna, ze wzrokiem wbitym w stół. Słyszała, jak matka pociąga nosem,
słyszała dźwięk noża i widelca uderzających o talerz, poza tym było cicho
jak w grobie.
Nagle Peder przerwał krępujące milczenie. Zawołał radośnie: - Patrzcie,
co znalazłem! Kawałek mięsa w gulaszu!
Pani Evertsen roześmiała się. Przywykła do ludzi, którzy i przeklinali, i
pili, i najwyraźniej nie była równie zszokowana jak pozostali. - Jest
pyszny, prawda, Peder? Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam taki smaczny
obiad.
Jeden z żołnierzy zwrócił się do Anny; mówił coś przytłumionym
głosem. Elise słyszała, że Anna odpowiada mu monosylabami; zapewne
była i poruszona, i zdenerwowana i nie była w stanie natychmiast się
przestawić.
- Lepszej dziewczyny niż Elise pan żołnierz nie znajdzie - powiedziała
zdecydowanym tonem pani Evertsen, do której w końcu też chyba dotarło,
że nie wszystko przy stole jest tak jak powinno.
Dało się słyszeć głośne pociągnięcie nosem. Pani Thoresen wyciągnęła
dużą męską chustkę w kratkę i trzymając ją w obu rękach, wydmuchała
nos. - To Johan powinien tu teraz siedzieć. Zamiast tkwić za kratkami w
Akershus. Gdyby wiedział, że ja teraz... - Zamilkła i zaciskając srogo
wargi, wepchnęła chustkę za pas spódnicy.
- Przecież on i tak nie chciał Elise - odezwał się Peder, chcąc
najwyraźniej zaradzić sytuacji. Nie lubił, kiedy ktoś płakał.
Elise podniosła się gwałtownie i niemal wybiegła z pokoju. Chciała od
wszystkich uciec, ale pragnęła również porozmawiać z Agnes.
Znalazła ją w kuchni. Siedziała na skrzyni z drewnem. Emanuel
rozmawiał z nią spokojnie, a Maren Sorby dała jej talerz gulaszu.
- Możemy dostawić jeszcze jedno nakrycie, Agnes. Jeśli chcesz.
Poprosiłabym cię na druhnę, ale byłaś taka... - Nie zdążyła dodać nic
więcej.
- Zamknij się! Idźcie sobie stąd oboje. Nie mogę znieść waszego
widoku. - Agnes patrzyła to na Elise, to na Emanuela, a jej oczy ciskały
gromy. - Jeszcze zobaczysz, Emanuelu! Powiem Karolinę, dlaczego
ożeniłeś się z Elise. Chyba nie myślisz, że zatrzymam to dla siebie?
- Taka podła nie jesteś, Agnes. - Głos Emanuela wciąż brzmiał
spokojnie, ale Elise spostrzegła, że drżał, tłumiąc w sobie gniew. - Kiedy
się zastanowisz, zrozumiesz, że zawsze lubiłem Elise. Nigdy nie dałem ci
powodu, żebyś myślała co innego. - Wziął Elise za rękę i zaczął iść w
kierunku drzwi do pokoju. - Elise okazała ci wielkoduszność, zapraszając
cię mimo twojego zachowania. Jeśli nie chcesz, proponuję, żebyś poszła
do domu i odespała kaca. - W tej samej chwili otworzył drzwi do pokoju,
chwycił Elise mocniej za rękę i pociągnął za sobą.
Elise poszła za nim, usiadła na swoim miejscu, nie mając odwagi
spojrzeć na gości. Płacz podchodził jej do gardła. Powinna była wiedzieć,
że przyjęcie się nie uda.
- Przykro mi z powodu tego, co się stało - powiedział Emanuel,
rozglądając się wokół stołu. - Agnes nie czuje się najlepiej. Nie do końca
rozumie, co zrobiła. Proponuję, żebyśmy o wszystkim zapomnieli.
- Czy to była jedna z robotnic z fabryki? - spytała pani Ring-stad, nie
kryjąc swojego oburzenia.
- Nie, to służąca Carlsenów.
- Betzy i Oscara Carlsenów? Niemożliwe. Mieliby aż takiego pecha,
biedacy? - Pani Ringstad posłała nad stołem współczujące spojrzenie
ciotce Ulrikke. - Sami widzicie, jakie służące są tu, w stolicy. Dziękuję
Stwórcy za moją wierną Margit.
Elise zerknęła ukradkiem na ciotkę Ulrikke, która kiwała głową
potakująco. - Jest wiele rzeczy, za które powinniśmy być wdzięczni,
Marie - powiedziała i znaczącym wzorkiem powiodła po skromnych
talerzach i szkle. - Chciałabym tylko... - urwała z surową miną i spuściła
wzrok.
- Co byś chciała? - spytała pani Ringstad, patrząc na nią przez stół.
- Chciałabym, żeby z czasem wszystko dobrze się ułożyło naszemu
Emanuelowi.
Zabrzmiało to niczym ciężkie westchnienie.
Jej słowa dotarły do Emanuela. - Chyba nie słuchałaś, kiedy w swojej
mowie zwróciłem się do panny młodej, ciociu. - Wyraźnie starał się
brzmieć wesoło, ale nie do końca mu się to udawało. - Powiedziałem, że
Elise uczyniła mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, i to jest
prawda. Twoje zdrowie, kochana cioteczko. - Podniósł szklankę z sokiem
jabłkowym i skinął głową w stronę ciotki.
Ciotka Ulrikke odwzajemniła toast, ale jej twarz pozostała surowa.
Peder chwycił swoją szklankę tak gwałtownie, że sok się wylał; wysunął
głowę do przodu. - Zdrówko, cioteczko. Zawsze chciałem mieć ciotkę, ale
moje wszystkie leżą już w grobie.
- Ależ Peder... - Matka posłała mu przerażone spojrzenie.
- A co, nieprawda? Teraz są w niebie, razem z tatą, i śmieją się ze mnie i
Kristiana. Pewno są zdziwione, jak pięknie wyglądamy. Prawie równie
pięknie jak pan Paulsen - roześmiał się. - Prawda, Hildo?
- Milcz! - zasyczała Hilda, a jej oczy ciskały gromy.
Peder przytulił się speszony do Elise. - Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, Peder. To prawda, że nasze ciotki nie żyją i że ty i Kristian nigdy
nie wyglądaliście równie pięknie jak dzisiaj. Jestem pewna, że tata byłby z
was zadowolony.
Peder uśmiechnął się z ulgą i ponownie zwrócił się do ciotki Ulrikke. -
Elise mnie rozumie. Jest najmilsza ze wszystkich ludzi, jakich znam.
Pierwszy raz na zaciśniętych ustach ciotki Ulrikke pojawił się lekki
uśmiech.
- Coś mi się zdaje, że złamiesz niejedno serce, Peder. Spojrzał na nią
zdziwiony. - Ja? To nie ja złamałem serce Agnes.
- Nie rozmawiajmy już o tym, Peder - odezwał się Emanuel i posłał mu
karcące spojrzenie.
Ciotka Ulrikke zwróciła się do Hildy. - Pan Paulsen to pani znajomy,
panno Loylien?
Hilda zrobiła się czerwona jak burak. - Nie, on... jest majstrem w-
przędzalni Nedre Voien.
- Kłamiesz - odezwał się Peder, patrząc na nią surowo. - On jest...
Nie dokończył. Kristian zakrył mu usta dłonią. - Trzymaj język za
zębami - warknął mu do ucha.
Ciotka Ulrikke udała, że nic nie słyszy. - Przędzalnia leży obok tkalni
Hjula, prawda?
Hilda przytaknęła. Elise marzyła, żeby znaleźć się gdzieś daleko stąd.
- A przędzalnia V0ien to tak naprawdę przędzalnia Graa-ha - ciągnęła
niczym niezrażona ciotka Ulrikke. - Podobno daje pracę wielu ludziom.
Rzeka Aker ma duże znaczenie dla naszego przemysłu. Dobrze, że taka
rwąca woda przepływa przez nasze miasto. To ważne i dla miasta, i dla
gospodarki całego kraju.
- Nie mówi się „rwąca woda" - przerwał jej Peder.
Ciotka Ulrikke roześmiała się. - Ja mówię „rwąca woda", młody
człowieku - powiedziała i przeniosła wzrok na Hildę. - Ktoś nawet
powiedział, że ta rzeka jest symbolem podziału klasowego w Norwegii. Z
tego, co wiem, skończyła pani dopiero siedemnaście lat, a jeszcze do
niedawna pracowała pani w fabryce. Czy dlatego, że pani ojca nie stać na
to, żeby pani dalej się uczyła?
- Nasz ojciec wszystko przepijał - powiedział Peder.
Zrobił to tak szybko, że tym razem Kristian nie zdążył zakryć mu ust
dłonią.
Matka wstała od stołu. - Chodź ze mną. Musimy pomóc Maren Sorby
przygotować deser.
Peder podniósł się niechętnie, r Znów powiedziałem coś nie tak?
Przecież to wszystko prawda. Ja nie kłamię.
- Zwracacie się do służącej imieniem i nazwiskiem? - Ciotka Ulrikke
patrzyła zdziwiona na Elise.
- Maren Sorby jest kapitanem i samarytanką w Armii Zbawienia.
Rozdaje jedzenie ubogim.
Mówiąc to, Elise zdała sobie sprawę, że mogło to zostać źle zrozumiane.
Teraz ciotka Ulrikke może uznać, że Armia Zbawienia podarowała im ten
weselny obiad, pomyślała przerażona.
Ciotka znów przybrała surowy wyraz twarzy, pewnie właśnie tak
pomyślała.
Pani Ringstad dostała nerwowych rumieńców na twarzy i spłoszona
rozglądała się wokół. Może myślała o tych wszystkich dobrych rzeczach,
które mieli w spiżarni w domu w Ringstad, i było jej wstyd.
Anna rozmawiała z ożywieniem ze swoimi dwoma kawalerami z Armii
Zbawienia i nie bardzo wiedziała, co się działo na drugim końcu stołu.
- Kapitan Sorby to zapaleniec - odezwał się Emanuel spokojnym,
opanowanym głosem. - Poświęca swoje życie na pomaganie innym.
Chodzi od jednej czynszówki do drugiej i pomaga chorym, pociesza
dzieci. Wiele prządek i tkaczek to niezamężne matki, które idąc do
fabryki, muszą zostawić dzieci same w domu. Nie wiem, co by się z nimi
stało, gdyby kobiety z Armii Zbawienia nie wyciągnęły do nich pomocnej
dłoni. Założyły nawet żłobek, gdzie przyjmują najmłodsze dzieci na czas,
kiedy ich matki pracują.
- Stawiasz wszystko na głowie, Emanuelu - odezwała się znów ciotka
Ulrikke. - Problem tkwi chyba w tym, że te młode lekkomyślne
dziewczyny zachodzą w ciążę, nie będąc zamężne. Słyszałam, że ktoś
mówił, że powinno się je sterylizować. Zgadzam się z tym.
- Ciekawe, czy też byś tak mówiła, gdybyś była jedną z nich, ciociu. Ich
życie jest ubogie i nieciekawe. Miłość daje im radość, może jedyną, jaką
dane będzie im zaznać.
- Powiedziałeś „miłość"? Nie sądzę, żeby to było właściwe słowo. W
ogóle nie rozumiem, jak możesz tak mówić. W moich czasach uczono nas,
że istnieje coś takiego jak samokontrola. - Ciotka przeniosła wzrok z
Emanuela na Elise. - Odmowę uważano za cnotę.
Elise czuła, że zrobiła się pąsowa. Najwyraźniej ciotka Ulrikke wzięła
sobie do serca to, co powiedziała Agnes. Co powiedziałaby, gdyby
dowiedziała się, że Elise została wzięta siłą? Czy to by pomogło, czy tylko
dodatkowo pogorszyło sprawę?
Na szczęście rozmowa została przerwana, kiedy weszła matka z
Pederem; każde z nich niosło miskę z kisielem śliwkowym. Za nimi szła
pani kapitan z dużym dzbankiem śmietany.
Elise nie mogła się doczekać końca posiłku. Przypuszczała, że rodzina
Emanuela nie zostanie długo. Na pewno znajdą jakieś wytłumaczenie i
wrócą do hotelu. Całe wesele było katastrofą. Rodzice Emanuela bardzo
się starali, możliwe, że ciotka Ulrikke także. Tragedia polegała na tym, że
tak bardzo się różnili od niej i jej środowiska, że przyjęcie nie mogło się
udać.
Pani Evertsen aż klasnęła w dłonie z zachwytu, kiedy zobaczyła deser. -
Jest i deser? Skąd pani wzięła na to wszystko pieniądze, pani Loylien?
Chyba wygrała pani na loterii, tak tu elegancko.
Nałożyła sobie dużą porcję. Peder nie mógł się powstrzymać: - Niech
pani zostawi trochę dla nas, pani Evertsen.
Kristian parsknął śmiechem, mimo że podczas całego posiłku był bardzo
poważny. Elise zauważyła, że pani Ringstad też zdusiła uśmiech, a w
drugim końcu stołu Anna i jej kawalerowie posłali sobie rozbawione
spojrzenie.
Emanuel uścisnął dłoń Elise i uśmiechnął się do niej.
- Widzisz, Elise - powiedział cicho - wszystko się ułoży. Na widok
takiego czarusia jak Peder wszystkie serca miękną.
Elise aż zrobiło się gorąco z radości. Emanuel miał wszelkie powody,
żeby się wstydzić, ale był spokojny i radosny. Za kilka godzin będzie już
po wszystkim. Jutro jest niedziela, goście odjadą i zostaną sami, tylko z
matką i chłopcami.
- Dobrze ci idzie w szkole, Peder? - wtrącił przyjaźnie pan Ringstad.
Peder pokręcił głową z powagą. - Nie, Kristian mówi, że nie mam głowy
do książek i że jak urosnę, to mogę najwyżej zostać wozakiem.
Pan Ringstad roześmiał się. - Lepiej być wozakiem niż w ogóle nie mieć
pracy.
- Mój tata nie miał żadnej w ostatnich latach. Chodził szukać pracy na
Lakkegata; czasem schodziło mu tak długo, że nie wracał na noc do domu.
Ringstad przybrał surową minę. - Twojej mamie pewnie nie było lekko.
- Mama mówi, że tam, gdzie teraz jest, jest mu lepiej.
- Wygląda na to, że ma rację - powiedział Ringstad, uśmiechając się do
pozostałych gości. - Nie sądzę, żebyś ty musiał szukać pracy równie długo,
Peder - ciągnął dalej, uśmiechając się do niego przyjaźnie.
- Nie, wieczorem jestem już strasznie zmęczony. Zasypiam, ledwo zdążę
się położyć.
Ringstad śmiał się na cały głos. - Może powinieneś trochę wcześniej
kłaść się spać, młodzieńcze?
- To niemożliwe. Muszę znaleźć jakąś pracę. Pelle pomaga na pomoście,
ja mógłbym roznosić towary dla Magdy.
Ringstad przyglądał mu się z podziwem w oczach. - Nieźle. Gdybyś nie
mieszkał w mieście, mógłbyś pomóc mi w gospodarstwie.
Peder spojrzał na niego rozmarzonym wzrokiem. - Przy zwierzętach?
- Też. W takim dużym gospodarstwie zawsze jest sporo pracy.
- Ja bym chętnie przyjechał, ale nie wiem, czy Elise by mi pozwoliła.
Mówi, że nie wie, co-by beze mnie zrobiła.
Teraz i pani Ringstad się uśmiechnęła. - Rozumiem ją. Roztropny z
ciebie chłopiec, Peder, i skory do pomocy.
Elise zauważyła, że Kristian skulił się na ławce; nagle jakby zmalał. Do
niego nikt się nigdy nie odzywał. On sam niewiele mówił, rzadko go też
chwalono. Powinna się cieszyć, że w ogóle siedział z nimi przy stole.
Jeszcze wczoraj obawiała się, że będzie chciał uciec. Pamiętała, jak
zareagował, kiedy dowiedział się, że wychodzi za mąż za Emanuela. Aż
do aresztowania Johan był dla niego bohaterem.
Powróciła w myślach do Johana, który być może zostanie wkrótce
zwolniony z więzienia, bo dobrze sobie radził, pracując w zakładzie
kamieniarskim. Była zadowolona, że nie mieszka już w czynszówce, w
Andersengarden. Trudno byłoby jej spotykać go na schodach i wymieniać
grzeczności. Byłoby to i trudne, i bolesne.
Przeniosła wzrok na drugi koniec stołu. Nigdy nie widziała Anny tak
rozpromienionej. Jej ciemne oczy błyszczały, policzki nabrały rumieńców.
Siedzący obok niej żołnierze Armii Zbawienia rozmawiali z nią i
uśmiechali się do niej, a Anna śmiała się i odwzajemniała ich uśmiechy.
Najwyraźniej świetnie się bawiła. Nareszcie była wśród ludzi. Pomijając
dzień, kiedy Emanuel wyniósł ją na ławkę koło mostu, od ubiegłego lata
leżała w łóżku. Co robiła całymi dniami? Jak sobie radziła, że zawsze była
taka pogodna?
- Nie chcesz jeszcze trochę deseru, Kristian? - Elise uśmiechnęła się
przyjaźnie do młodszego brata.
Kristian pokręcił głową przecząco. - Mój żołądek już więcej nie zniesie.
Muszę wyjść - powiedział. Wstał od stołu i ruszył biegiem w kierunku
drzwi.
Pan Ringstad stuknął w kieliszek i odchrząknął. - Skoro siedzę koło
gospodyni, jest moim obowiązkiem - i przyjemnością - podziękować za
posiłek. Wiem, pani Loylien, że to wesele kosztowało panią sporo wysiłku
i zabiegów. Dla nas było to nowe doświadczenie - pożyteczne i dające
nam wszystkim do myślenia. Widzę, że Emanuel otoczony jest
kochającymi go ludźmi, którzy dobrze mu życzą - to chyba najważniejsze,
co chciałem powiedzieć. Dziękuję, że mogliśmy tu dzisiaj przybyć, i
dziękuję za posiłek. Zdrowie wszystkich. - Podniósł szklankę z sokiem
jabłkowym i opróżnił ją.
Kiedy zaczął przemawiać, Elise wstrzymała oddech; musiała jednak
przyznać, że udało mu się w ogóle nie wspomnieć o jedzeniu. A przecież
przywykł do kuchni w Ringstad, gdzie na pewno przy bardziej
uroczystych okazjach pito z kieliszków wino, na pewno też uznał, że
gulasz i sok jabłkowy to nędzny poczęstunek jak na wesele. Tym bardziej,
że było to wesele jego jedynego syna.
Wstali od stołu. Goście wyszli na zewnątrz, żeby można było uprzątnąć
pokój. Na szczęście zrobiła się ładna pogoda. Żołnierze Armii Zbawienia
wynieśli Annę razem z krzesłem i posadzili na ławce pod ścianą, gdzie
przyjemnie grzało słońce.
Elise, Hilda i matka pośpiesznie wynosiły talerze, sztućce i szklanki do
kuchni, a Emanuel wyniósł z pokoju kuchenny stół i stołki. Wkrótce
niewielki salonik wyglądał znów tak jak dawniej: zielona pluszowa sofa
Emanuela królowała pod dłuższą ścianą. Na szczęście nikt nie poplamił
obrusu, tak że można było nakryć nim stolik do kawy. Ci, dla których nie
starczyło miejsca wokół stołu, musieli trzymać filiżanki w ręku.
Hilda stanęła i zaczęła się rozglądać. - Szczęściara z ciebie, Elise.
Pomyśleć, że to wszystko jest twoje.
- Moje? To rzeczy Emanuela.
- Już nie. Rozumiem, że Agnes jest zazdrosna, tym bardziej że była
przekonana, że to ją Emanuel poprowadzi do ołtarza.
- Emanuel nigdy nie dał jej powodu, żeby tak sądziła.
- Żeby tak sądziła... Agnes mówiła, że zabierał ją na wieczorne spacery,
nauczył ją grać na gitarze i zachęcił do wstąpienia do Armii Zbawienia.
Elise przyglądała się jej bezradnie. - To nieprawda. Agnes sama chciała
wstąpić do Armii Zbawienia, chociaż wcześniej wcale jej to nie
interesowało. To ona mu się narzucała.
- To pewno zależy od tego, jak się na to patrzy. Ledwo zaręczyłaś się 2
Johanem, a zaraz potem wychodzisz za mąż za Emanuela.
Doszedł ją dźwięk, który spowodował, że szybko odwróciła się w stronę
drzwi. Stała w nich pani Ringstad. - Mogę w czymś pomóc?
Elise czuła, jak zaczynają piec ją policzki. Co pani Ringstad mogła
usłyszeć?
- Nie, dziękuję, właśnie skończyłyśmy. Zaraz podamy kawę. Pani
Ringstad zniknęła.
- To było podłe z twojej strony, Hildo! - powiedziała Elise wzburzonym
głosem. - Rodzice Emanuela nie wiedzą nic o Johanie. I bez tego mają
dość powodów, żeby mnie krytykować.
- Nie moja wina, że zadajesz się to z jednym, to z drugim - od-
powiedziała Hilda i wróciła do reszty towarzystwa.
Jest po prostu zazdrosna, powiedziała Elise sama do siebie. Żałuje, że
oddała Braciszka, że porzuciła pracę w przędzalni i poszła na służbę do
pana Paulsena, być może żałuje też, że zerwała z gońcem
Lorangiem. Widzieć, jak własne dziecko odjeżdża w wózku, i nie móc
nawet na nie spojrzeć... Na pewno trudno było jej to znieść. Żal jej było
Hildy.
Przesunęła ręką po brzuchu. Nie prosili się o przyjście na świat, ani
Braciszek, ani dziecko, które nosiła w sobie. Jak w przyszłości ułoży się
Hildzie czy jej, nie było najważniejsze; ważne, żeby ich dzieciom było
dobrze.
Wyszła wolnym krokiem, niepokojąc się, co pani Ringstad mogła
usłyszeć. Była ciekawa, czy Kristian wykorzystał okazję i uciekł, i
denerwowała się tym, że Agnes mogła wciąż być gdzieś w pobliżu.
Emanuel wyniósł długą ławkę. Całe towarzystwo siedziało teraz,
napawając się słońcem, słuchając ćwierkania ptaków i szumu rzeki. Pod
mostem woda skrzyła się tysiącem kropel. Liście dużej brzozy, rosnącej na
brzegu, zrobiły się ciemnozielone; były wilgotne i pięknie połyskiwały w
słońcu.
Usiadła na schodkach przed drzwiami i uśmiechnęła się do Anny. Anna
odpowiedziała jej swoim promiennym uśmiechem.
- Dziękuję, Elise. Nawet nie wiesz, ile mi dałaś...
Emanuel przyniósł gitarę i wkrótce on i żołnierze Armii Zbawienia
zaczęli śpiewać jedną pieśń po drugiej. Anna znała słowa większości z
nich i śpiewała razem z nimi, podobnie jak matka.
Elise miała poczucie, że dobry nastrój i śpiew stanowią wynagrodzenie
za krępujący obiad. Widziała, jak pani Evertsen wystukuje rytm nogą. Pani
Thoresen też nie sprawiała już wrażenia równie zawziętej. Nawet pani
Ringstad nuciła, bo najwyraźniej nie znała tekstu. Gdyby rzeczywiście
usłyszała, co powiedziała Hilda, pewno nie bawiłaby się równie dobrze,
tylko zastanawiała, czy to prawda, pomyślała Elise.
Nikt nie miał ochoty wracać do środka, mimo że przez otwarte drzwi
docierał do nich zapach kawy. Dopiero kiedy słońce zniknęło za chmurą i
od wody doszedł ich zimny powiew wiatru, podnieśli się niechętnie, wzięli
ze sobą stołki i rozsiedli się wokół stołu.
Pani Ringstad usiadła obok pani Thoresen. Elise drgnęła. Podczas
obiadu posadziła je daleko od siebie, nie chcąc, żeby pani Ringstad
dowiedziała się czegoś o Johanie.
- Więc pani jest matką panny Anny - dobiegł Elise miły głos pani
Ringstad.
Pani Thoresen przytaknęła chłodno.
- To ciężki los zostać przykutym do wózka w tak młodym wieku. Pani
Thoresen odwróciła się tak, żeby ją widzieć. - Nie jest nasz.
Pani Ringstad musiała się chwilę zastanowić, zanim zrozumiała, o co jej
chodziło, ale zaraz dodała ostrożnie: - Czy to Armia Zbawienia go
załatwiła?
Pani Thoresen znów przytaknęła, tym razem nieco bardziej uprzejmie.
Matka chyba domyśliła się, co się działo, bo zdenerwowanym głosem
wtrąciła: - To Emanuel był tak miły i wypożyczył wózek. Gdyby nie
pomoc Armii Zbawienia, nie byłoby tu dzisiaj z nami Anny. W tym roku
tylko raz była na dworze. Dawniej Johan wynosił ją na zewnątrz w ciepłe
letnie dni.
- Jej ojciec? - Pani Ringstad posłała jej pytające spojrzenie. Elise
zauważyła zmieszanie matki, ale nie mogła jej pomóc, bo stała daleko od
niej.
- Nie... Johan to... jej brat. - I szybko dodała: - Pani Thoresen i Anna
zajmowali mieszkanie pod nami, kiedy mieszkaliśmy w czynszówce
Andersengarden.
- Mój mąż pływa na morzu - przyszła jej z pomocą pani Thoresen.
- A pani syn? Mieszka z wami? Zaległa cisza.
Elise pośpieszyła z dzbankiem kawy. - Chce pani cukru i śmietanki do
kawy, pani Ringstad?
- Tak, poproszę, Elise. Czy ten Johan nie może dalej pomagać swojej
siostrze? - Pani Ringstad zdawała się nie tyle ciekawa, co zdziwiona.
Pani Thoresen pokręciła głową przecząco, usta miała zaciśnięte.
- Johan siedzi za kratkami w Akershus.
- Tak mi przykro. - Pani Ringstad sprawiała wrażenie poruszonej. Peder
siedział i patrzył na nie swoimi dużymi, niewinnymi oczami. Matka
upominała go, żeby nie wtrącał się, kiedy dorośli rozmawiają, ale
najwyraźniej nie mógł już dłużej wytrzymać.
- Najgorzej miała Elise. Tyle dni przepłakała. Pytałem, czy nie może się
zakochać w jakimś żołnierzu, ale powiedziała, że nie. A teraz się
zakochała - powiedział zadowolony z siebie, śmiejąc się od ucha do ucha.
- Szybko jej to poszło - dodał i znów się roześmiał.
Pani Ringstad uśmiechnęła się, wyraźnie zażenowana.
- Proszę się nie przejmować Pederem - powiedziała matka
przepraszająco. - Nie wiem, co robić, żeby zamknąć mu buzię.
Zaśmiała się, brzmiała dziwnie i obco.
- Peder to dobry chłopiec - odezwała się zdecydowanym tonem pani
Thoresen. - Mówi prawdę. Nie wszyscy to robią.
- Może ciasta, pani Ringstad? - spytała Elise. Podała talerz z ciastem w
nadziei, że rozmowa przejdzie na inny temat. - Mama sama piekła. Jeszcze
kilka miesięcy temu nikt by nie wierzył, że kiedyś znów będzie mogła
wypiekać ciasta. Dzięki pobytowi w sanatorium w Grefsen wróciła do
zdrowia.
- Słyszałam, jak Betzy Carlsen mówiła, że sanatorium ma się stać
własnością gminy. Teraz taki pobyt chyba sporo kosztuje?
- Ktoś za nas zapłacił - wtrącił Peder zadowolony.
- Peder! - upomniała go matka, posyłając mu groźne spojrzenie. - Jeśli
nie zostawisz dorosłych w spokoju, będziesz musiał iść do kuchni!
Peder spojrzał na nią nieszczęśliwy. - Mimo że to wesele i w ogóle?
- Nie przejmuj się, Peder, mów dalej - odezwała się pani Ringstad,
uśmiechając się do niego zachęcająco. - Chciałabym was wszystkich
poznać. A gdzie jest Kristian?
- Uciekł - wyjaśnił jej Peder, patrząc na nią poważnie. - Nie wytrzymał...
Elise miała dosyć. Chwyciła Pedera za rękę i pociągnęła za sobą w
stronę drzwi.
- Opanuj się trochę, Peder - szeptała zła, idąc z nim do kuchni. -
Myślisz, że pani Ringstad będzie miło, jeśli usłyszy, że Kristian nie chciał,
żebym wychodziła za Emanuela? Poza tym chyba zmienił zdanie, skoro
zgodził się usiąść z nami przy stole.
- Tylko dlatego, że było tyle dobrych rzeczy - powiedział Peder, patrząc
smutno w podłogę.
Elise westchnęła ciężko. - Pomyśl, zanim coś powiesz. Rodzice
Emanuela nie wiedzą, że byłam zaręczona z Johanem. Jeśli poczują się
urażeni, być może nigdy nie będziemy mogli ich odwiedzić.
Nagle Peder podniósł głowę, w oczach miał strach. - Nic nie powiem,
Elise. Słowo honoru. Przysięgam...
- Dobrze. Idź, zjedz kawałek ciasta i słuchaj, jak dorośli rozmawiają.
Możesz się czegoś nauczysz.
- Czego? - spytał, przyglądając się jej.
- Nauczysz się... - Chwilę się zastanowiła. - Nauczysz się nie mówić
wszystkiego, co ci ślina na język przyniesie.
Peder przyglądał się jej zamyślony. - Mam kłamać, o to ci chodzi? -
spytał.
- Nie, masz milczeć. Nie wszyscy muszą o wszystkim wiedzieć.
Kiedy wrócili do pokoju, Emanuel siedział obok pani Thoresen i
rozmawiał z nią. Pewnie zrozumiał problem.
Peder podszedł po cichu do stołu i usiadł na stołku.
- Jak ci się tu mieszka, Peder? Nie tęsknisz za Andersengarden?
Pani Evertsen miała czerwone policzki i błyszczące oczy. Elise
zauważyła, że wokół stołu krąży butelka. Jedni podawali ją dalej, inni
dolewali sobie co nieco do kawy. Najwyraźniej pani Evertsen dała się
skusić.
Peder nie odpowiadał.
- Co z tobą, Peder? Czemu nie odpowiadasz? Peder w dalszym ciągu nic
nie mówił.
- Nie brakuje ci nas? - Pani Evertsen była najwyraźniej oburzona i nie
poddawała się.
Peder pokręcił głową. - Brakuje mi tylko Braciszka. Emanuel
gwałtownie wstał i sięgnął po gitarę. - Proponuję, żebyśmy pośpiewali.
Może Z północy wieje zimny wiatń
Kiedy goście w końcu sobie poszli, Elise była tak zmęczona, że gdy ich
odprowadzała, chwiała się na nogach.
Zaczęło się zmierzchać i niebo zalało morze gwiazd. Tu domy nie stały
tak blisko siebie i nie odcinały się na niebie niczym ciemne wieże; miała
wrażenie, że niebo jest jakby bliżej. Noc była łagodna, prawie aksamitna.
Wiatr skręcił i wiał nie z północy, jak w piosence, ale z południa.
Południowy wiatr przynosił dobre powietrze. Zwiastował pogodne, dobre
czasy.
Emanuel stał za nią; nic nie mówił, ale ona wiedziała, że jest przy niej.
Dawno oczekiwana chwila, noc poślubna, której tak niecierpliwie
wyczekiwał, wreszcie nadeszła. Ona natomiast pragnęła jedynie zwinąć się
w kłębek pod kołdrą i zasnąć.
- Twoja mama i chłopcy poszli już spać - powiedział bardzo delikatnie.
Pokiwała głową, nie odwracając się. - Maren Sorby wszystko po-
zmywała.
- Usiądziemy na ławce? Przyniosę szal, żebyś nie marzła.
- Nie marznę.
Podeszła i usiadła, wzruszona jego troską. Rozumiał ją. Wiedział, przez
co przechodziła; spodziewał się, że to może być dla niej trudne. Tym
bardziej, że była zmęczona wielogodzinną pracą w fabryce i późniejszymi
zdarzeniami. Ciężar, który nosiła w sobie, też się przyczyniał do jej
zmęczenia.
Usiadł blisko niej i objął ją ramieniem. - Kto by pomyślał, że wieczór
będzie taki ładny. Całe przedpołudnie padało.
Przytaknęła. - Właśnie przyszło na myśl, że tu, gdzie domy nie
przysłaniają widoku, niebo jest jakby bliższe.
Spojrzał w górę i wskazał palcem. - Patrz, tam jest Wielki Wóz. -
Milczał chwilę. - Gdyby tak wznieść się w powietrze samolotem!
Elise wzdrygnęła się. - Nigdy bym się nie odważyła.
- Słyszałaś o braciach Wright? Udało im się utrzymać w powietrzu przez
ponad pół godziny.
- Jak to możliwe?
- Powietrze unosi samolot, kiedy jest w ruchu.
Pokręciła głową. - Chyba nie cenią sobie życia, skoro odważyli się na
coś takiego.
Przyciągnął ją bliżej do siebie. - A pani jest zadowolona z życia, pani
Ringstad?
Odwróciła do niego twarz i uśmiechnęła się. Nawet w mroku
wyczuwała, z jakim napięciem czekał na jej odpowiedź. - Tak, teraz
jestem zadowolona ze swojego życia, Emanuelu. Dzięki tobie. Tylko to
dziwne nagle nazywać się inaczej, niż dotąd się nazywałam.
Schylił głowę, szukając jej warg. Nie było to jej niemiłe. Wręcz
przeciwnie. Poczuła rześki smak, a jej ciało zalała fala gorąca.
- Mam nadzieję, że będzie ci się podobało być moją żoną. Kocham cię,
Elise.
Nie chciała odpowiedzieć tymi samymi słowami. Nie chciała kłamać.
Lubiła go. Ale czy kochała? To wielkie słowo. Zamiast tego powiedziała: -
Zrobię wszystko, żeby być ci dobrą żoną, Emanuelu. Mam nadzieję, że nie
będziesz się musiał mnie wstydzić.
Zaśmiał się cicho. - Wstydzić? Nigdy nie byłem tak dumny, jak kiedy
szłaś do mnie dzisiaj w kościele. Czułem się najszczęśliwszym
człowiekiem na świecie.
- Ale podczas wesela już chyba nie?
Znów się roześmiał. - Wspaniale się bawiłem. Pomyślałem sobie, że
nasze wesele było niczym obrazy w kinematografie.
Elise poczuła gulę w gardle. - Jak komedia, to miałeś na myśli?
Objął ją mocno i przytulił do siebie. - Tak, Elise. To było trochę jak
komedia, z której będziemy się śmiać i żartować. Razem. Kiedy minie
trochę czasu i będziesz w stanie spojrzeć na to z większym humorem.
Peder, wznoszący szklankę i przepijający do wiecznie obrażonej ciotki
Ulrikke, pouczający tę sztywną damę, kiedy powiedziała „rwąca woda".
Ona nie znosi, kiedy ktoś ją poprawia. Zawsze schodziliśmy jej z drogi. A
Peder sobie z nią poradził. Nawet udało mu się sprowokować ją do
śmiechu.
Coś w niej puściło. Coś złego, co sądziła, że już na zawsze w niej
zostanie. Nagle ona też dojrzała komizm całej sytuacji. - I kiedy Peder
zwrócił uwagę pani Evertsen, żeby zostawiła trochę deseru innym. -
Parsknęła. - Twoja matka krztusiła się od śmiechu, a Anna i jej
kawalerowie byli rozbawieni, sama widziałam.
- Nawet Kristian musiał walczyć, żeby się nie uśmiechnąć. Tak, Elise,
nie masz się czego obawiać. Matka i ojciec szybko zapomną, że coś im się
nie podobało. Minie trochę czasu, a będą pamiętali tylko „czarusia"
Pedera. Jestem pewien, że ojca ubawiły jego uwagi. Od lat miał ochotę
podrażnić się trochę z szacowną ciotunią, tylko nie miał odwagi.
Elise uśmiechnęła się. - A ty uratowałeś Hildę i nas, intonując Z północy
wieje zimny wiatr.
Emanuel roześmiał się. - Uważam, że było to bardzo odpowiednie.
Zastanawiałem się, czy wybrać tę pieśń, czy Bądź odważny i prawy.
Uśmiechnęła się i głęboko odetchnęła z ulgą. Oparła się o jego ciepłe,
bezpieczne ciało i wyszeptała: - Pójdziemy się położyć, Emanuelu?
ROZDZIAŁ DRUGI
W domu panowała cisza. W kuchni wszystko zostało uprzątnięte. W
piecu już się nie paliło, lampa naftowa była zgaszona. Przez okno z
małymi szybkami przenikała jedynie lekka poświata letniego nieba,
sprawiając, że widzieli, dokąd idą.
Elise cieszyła się, że w sypialnej izbie było tak ciemno. Czuła się
zawstydzona. Emanuel nie widział jej rozebranej, a myśl, że ona zobaczy
go nagiego, wprawiała ją w zakłopotanie. Położyła nocną koszulę na
małżeńskim łożu, tak żeby mogła szybko ją włożyć, kiedy zdejmie suknię
ślubną.
Emanuel nic nie mówił, rozbierał się po swojej stronie łóżka. Pewnie
także Czuł skrępowanie. Kiedy w końcu się rozebrała, szybko naciągnęła
na głowę koszulę i weszła do łóżka. Po chwili Emanuel leżał obok niej.
Długą chwilę leżeli w milczeniu.
- Dobrze, że Kristian poszedł po rozum do głowy i wrócił do domu -
powiedział po jakimś czasie.
- Nie sądzę, żeby miał coś przeciwko tobie. Po prostu nie zdążył jeszcze
zapomnieć Johana.
- A ty? - spytał, a w jego głosie słychać było niepokój.
- Czy zdążyłam zapomnieć? O to ci chodzi? Tak. Już za nim nie tęsknię.
Jeśli coś czuję, to współczucie. Wobec niego, wobec jego matki i Anny.
- Anna chyba dobrze się dzisiaj bawiła ze swoimi dwoma kawalerami
przy stole. Uparli się, że odwiozą ją na górę i wniosą do mieszkania.
- Tak, Anna spędziła miło czas. Promieniała jak słońce i kilka razy mi
dziękowała.
- Biedaczka. Zrobię, co będę mógł, żeby załatwić jej własny wózek.
Elise odwróciła się twarzą do niego. - Jesteś taki miły, Emanuelu. Zbliżył
się do niej. - Ty też. Poza tym jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką
znam.
Zaśmiała się cicho i pokręciła głową. - Miłość zaślepia, tak słyszałam -
powiedziała.
Wyciągnął rękę i pogładził ją po policzku.
- Chciałbym, żeby było widno, żebym mógł cię widzieć.
- Jutro rano mnie zobaczysz.
- Pewno będziesz zmęczona i będziesz chciała spać.
- Zawsze budzę się o piątej.
- Chcesz już spać?
Czuła, że chciałby, żeby tak nie było. - Nie.
- Chcesz porozmawiać?
- Tak.
- Niczego więcej nie pragniesz? Nie jest ci zimno? Może chcesz, żebym
cię okrył?
Zaśmiała się cicho. - Może.
- Za chwilę? Skoro mówisz „może"? Nagle poczuła miłe łaskotanie w
dołku.
- Tak. Nie, to znaczy nie.
- Nie chcesz? - W jego głosie słychać było zawód.
- Chcę. Chodziło mi o ta, że chcę teraz, a nie za chwilę.
- Teraz, a nie za chwilę?
- Głuptas z ciebie - powiedziała, śmiejąc się. Uniósł kołdrę. - Połóż się
na mnie, to cię okryję.
Miał na sobie cienką piżamę. Czuła jego ciało, jakby między nimi nic
nie było. Gra słowna wpłynęła także na niego, nie tylko jej ciało za-
reagowało. Przez chwilę się bała. Złe wspomnienia wróciły. Biegnący za
nią mężczyzna. Gwałt. Po chwili pozbyła się ich. Jedyne wspomnienie,
które pragnęła zatrzymać, to wspomnienie letnich wieczorów spędzanych
z Johanem na polanie. To były dobre wspomnienia.
- Nie musimy, Elise - powiedział ochrypłym głosem.
- Wiem, dajesz mi to do zrozumienia, od kiedy usiedliśmy na
schodkach.
- Może nie powinnaś leżeć na mnie tak długo?
- Nie będziemy przecież czekać do jutra. Zapadła cisza.
Nie poruszyła się.
Gładził jej włosy. - Chciałbym, żebyś zawsze chodziła z rozpusz-
czonymi włosami.
Nic nie odpowiedziała. Pomyślała, jak dobrze jest tak leżeć, czując pod
sobą jego gorące, silne ciało i własne wzbierające pożądanie. Było coraz
silniejsze, a zmęczenie zniknęło.
- Jesteś mi zbyt droga, żebym cię zmuszał - mówił dalej cichym głosem.
- Mogę czekać - powiedział z wysiłkiem. - Zimę i wiosnę. Tylko nie
możesz tak na mnie leżeć.
- Sam to zaproponowałeś.
- Nie miałaś nic przeciwko temu.
- Nie.
- Teraz też nie masz?
- Nie.
Wodził rękami po jej plecach; położył je na jej pośladkach i mocno do
siebie przycisnął. Zareagowała, przyciskając do niego swoje łono. - Chcę
tego, Emanuelu - wyszeptała.
Przewrócił ją na plecy i podciągnął koszulę, nachylił się nad nią i zaczął
całować jej piersi. - Moja Elise! Marzyłem o tym - mówił schrypniętym
głosem. - Nie sądziłem, że dane mi będzie to przeżyć.
Ściągnął spodnie od piżamy i wszedł w nią delikatnie.
Elise obudziła się w środku snu. Znów śnił się jej Johan. Leżeli na sobie
na podłodze w kuchni u niego w mieszkaniu, a w drzwiach stała pani
Thoresen i wycierała nos dużą, kraciastą męską chustką. Płakała: - To
Johan powinien tam leżeć. - Ale przecież to Johan tam leży -
odpowiedziała, nic nie rozumiejąc. Potem spuściła wzrok i spostrzegła
Emanuela, który leżał i patrzył na nią śmiejącymi się oczami.
Patrzyła w ciemność. Dlaczego sny nie dawały jej spokoju?
Emanuel oddychał równo i spokojnie, tuż obok niej. Leżała, trzymając
głowę na jego ramieniu, czując jego nagie, gorące ciało obok swojego.
Było jej dobrze. O wiele lepiej, niż myślała. Był ostrożny, dał jej tyle
czasu, ile potrzebowała, pieścił ją i-całował, aż znaleźli wspólny rytm.
Potem wszystko potoczyło się szybko i dała się ponieść burzy uczuć.
Uczuć, które były mocne i dotąd jej nieznane.
Od tej pory nie będzie już między nimi nic złego czy trudnego. Nic poza
głupimi snami. Zamknęła oczy i czuła, że znów zapada w sen.
Kiedy obudziła się następnym razem, usłyszała chłopców hałasujących
na schodach. Słyszała, jak chichoczą i się śmieją, a matka ich ucisza.
Słyszała też stukot żelaznych fajerek; matka rozpaliła w piecu, pewno
chciała ją zaskoczyć i nastawiła już dzbanek z kawą. Wyjrzała przez
maleńkie okienko i uznała, że jest jeszcze wczesny ranek. Żeby tylko nie
obudzili Emanuela. Na pewno przywykł sypiać dłużej w niedzielę.
Próbowała leżeć cicho, nie poruszając się, ale czuła, jakby swędziało ją
całe ciało. W końcu musiała zmienić pozycję. W tym momencie poczuła
jego ciężką rękę na swoim biodrze. Mruczał przez sen, mamrotał coś
niezrozumiale, potem głęboko westchnął.
Ciekawe, co mu się śniło? Westchnienie brzmiało, jakby się poddawał,
jakby z czymś walczył.
Wróciło do niej wspomnienie wczorajszej rozmowy na schodkach.
Oczywiście nie był taki beztroski, jak udawał. Też musiał zauważyć
zaniepokojony wzrok swojej matki, surową minę ciotki Ulrikke i usilne
próby ojca, żeby ukryć niezadowolenie. To nie było przyjemne. Nic
dziwnego, że matka dopytywała się o Johana. Nie trudno było się
domyślić, że była przeciwna weselu.
Najważniejsze, czy zdołają się przyzwyczaić do tej myśli i z czasem ją
zaakceptują.
Może dziecko uratuje sytuację? Przycisnęła rękę do brzucha. Biedne
maleństwo poczęte z przestępstwa. Jeśli uda się utrzymać tajemnicę, jeśli
Peder nie wypapla więcej, niż już to zrobił, i nikt nie będzie słuchał
gadania Agnes, państwo Ringstad uznają je za dziecko Emanuela, za ich
własnego wnuka. Wtedy pewno zmiękną, zapomną o przeszłości i będą się
cieszyć.
- Nie śpisz? - wyszeptał Emanuel.
- Obudziłam się, bo chłopcy hałasowali na schodach. Odwróciła się do
niego i uśmiechnęła.
- Mama chyba już nastawiła kawę. Pewno chciałeś jeszcze trochę
pospać...
Przyciągnął ją do siebie i objął.
- Pospać? Żałuję, że się nie obudziłem wcześniej.
Czuła, jak napiera na jej udo. Obudziło to jej pożądanie, nagłe i
gwałtowne.
- Na pewno myślą, że śpimy - wyszeptała mu do ucha.
- Tak sądzisz?
- Mmm.
- Odważymy się? A jeśli Peder nagle otworzy drzwi?
- To się to źle dla niego skończy. Poza tym jesteśmy okryci pierzyną.
Emanuel śmiał się cicho. - Jest pani cudowna, pani Ringstad. Nie
potrafię się pani oprzeć. - Położył się na niej, a ona rozłożyła nieco nogi,
żeby mu pomóc. Znów wypełnił ją swoim ciepłem, swoją siłą i
podnieceniem.
Prawie skończyli, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
- Elise? Śniadanie jest gotowe.
Głos matki brzmiał lekko i pogodnie; była dumna, że poradziła sobie
sama ze wszystkim, chciała zrobić im niespodziankę.
- Dziękuję, mamo. Zaraz przyjdziemy. - Przylgnęła do jego szyi,
podczas gdy on powoli z niej wychodził. - Niewiele brakowało. Gdyby
zapukała nieco wcześniej, nie byłabym w stanie jej tak naturalnie
odpowiedzieć.
- Pomyślałaby, że śpimy.
- Tak sądzisz?
- Nie - powiedział, całując ją w usta. - Pomyślałaby, że robimy
dokładnie to, co robiliśmy, i przestraszyłaby się.
- Przestraszyłaby się? Myślisz, że się tego nie domyśla?
- Ależ tak. Przestraszyłaby się, wiedząc, że przeszkodziła nam w tak
podniosłej chwili. Mówiłaś, że była zakochana w twoim ojcu. Więc
pewnie i ona przeżyła wiele podobnych uniesień. - Znów ją pocałował. -
Chodź, Elise. Kawa czeka.
Peder i Kristian siedzieli już przy stole kuchennym, świeżo umyci i
uczesani i z wyraźnym zaciekawieniem w oczach.
- Witam wszystkich. Dobrze spaliście? - spytał Emanuel wesołym
głosem.
- Spałam jak kamień.
Oczy matki błyszczały, kiedy spoglądała to na Emanuela, to na Elise.
- A wy?
- Pomijając fakt, że Elise chrapie i mówi przez sen, to spałem dobrze.
Peder i Kristian zanieśli się śmiechem.
- Zgadza się. Ona nawet chodzi we śnie - powiedział Peder, któremu z
radości zarumieniły się policzki. ..
- Naprawdę? To może ona chodziła mi w nocy po brzuchu? Peder
spojrzał na niego przestraszony, a pozostali wybuchnęli śmiechem.
- Naprawdę? Chodziła ci po brzuchu?
Emanuel zmierzwił mu włosy. - Żartowałem, Peder. Co zamierzacie
dzisiaj robić? Świeci słońce, jest niedziela i lato.
- Peder i Kristian idą ze mną do kościoła - powiedziała matka
zdecydowanym głosem.
Peder i Kristian nie wyglądali na zadowolonych, ale nie odważyli się
zaprotestować. Najwyraźniej już wcześniej burzliwie o tym dyskutowano.
- Jest tyle rzeczy, za które powinniśmy podziękować Bogu - dodała
matka z zadowolonym westchnieniem. - Nie wolno zapomnieć, kto nam to
wszystko dał.
- Emanuel - powiedział szybko Peder.
Mama uśmiechnęła się. - To prawda, Peder. Emanuel był narzędziem
Pana, umożliwił nam wyjście z biedy i kłopotów.
Peder przyglądał się Emanuelowi z ciekawością. W końcu się roześmiał.
- Ale ty sam też chciałeś, prawda?
Emanuel przytaknął, uśmiechając się. - Bardzo chciałem, Peder.
Podczas gdy Elise i matka zajęły się zmywaniem, Emanuel wyszedł na
dwór z chłopcami. Mieli pójść w górę rzeki i spróbować złapać coś na
wędkę.
- Wesele się udało, prawda? - odezwała się matka niepewnym głosem.
- Tak, udało się, mamo. Bardzo ci dziękuję.
- Myślisz, że państwo Ringstad byli zadowoleni?
- Na pewno. Dlaczego mieliby nie być?
- Z początku trochę się bałam ciotki. Robiła wrażenie takiej srogiej i
niedostępnej, ale z czasem nieco zmiękła, prawda?
Elise uśmiechnęła się. - To zasługa Pedera - powiedziała.
Matka westchnęła. - Nie wiem, co robić, żeby go dobrze wychować. Jak
można w ten sposób poprawiać starszą kobietę? Tak mi było wstyd, że
najchętniej zapadłabym się pod ziemię.
- Emanuel uznał, że to było zabawne. Szczególnie kiedy Peder spytał
panią Evertsen, czy zostawi trochę deseru dla innych.
Elise roześmiała się. Matce jednak nie było do śmiechu.
- Rodzice Emanuela na pewno uznali, że Peder jest źle wychowany i
niegrzeczny.
- Mam wrażenie, że ich rozbawił. Wszyscy widzą, że Peder jest bystry, a
słowa po prostu same cisną mu się na język.
- Musicie mi pomóc - westchnęła matka. - Cieszę się, że trafił ci się
dobry i miły mąż, Elise. Jestem przekonana, że jego rodzice będą
zadowoleni, kiedy dostaną wnuka.
Elise cieszyła się, że stała pochylona nad miską. - Nie wiadomo, czy to
będzie chłopiec - powiedziała.
- Mam takie przeczucie. Duży i zdrowy chłopak. Spadkobierca
gospodarstwa.
Elise nie miała siły odpowiedzieć.
- Okropna historia z tą Agnes. Najwyraźniej była pijana. Pamiętasz, że
radziłam ci trzymać się od niej z daleka? Od dawna podejrzewałam, że ma
takie skłonności. Jak twój ojciec.
- Nie panowała nad sobą - powiedziała Elise niechętnie.
- Jak mogła rzucić tak straszne oskarżenie? Jeśli miała na myśli Johana,
to przecież on od pół roku jest już w więzieniu. Poza tym jestem pewna, że
ty i Johan zachowywaliście się przyzwoicie, prawda?
Elise przełykała łzy. - Agnes nie wiedziała, ani co robi, ani co mówi.
Była pijana.
Jednak matka wszystko słyszała. I teraz o tym rozmyślała. Czy ktoś
jeszcze zrozumiał, o czym mówiła Agnes, mimo że była pijana?
- Właśnie. Alkohol to źródło wszelkiego zepsucia. Staraj się mieć z nią
jak najmniej do czynienia.
- To moja najlepsza przyjaciółka. Nie zachowałaby się tak, gdyby nie
była zazdrosna.
- Nie jestem tego taka pewna. A Hilda? Miałam wrażenie, że wyglądała
na zdziwioną.
- Według niej dostałam więcej, niż na to zasłużyłam. Poza tym uważa,
że odebrałam Agnes Emanuela.
Matka ostrożnie wstawiała filiżanki do szafki. Były prezentem od
Emanuela, jak wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. - Nie poznaję
Hildy. Dawniej była taka wesoła i miła, ale po moim powrocie z
sanatorium zachowuje się niemal jak ktoś obcy. A przecież ma dobrą pracę
i w ogóle.
- Hilda bardzo cierpi.
- Sama jest sobie winna.
- Być może, ale została oszukana. Pan Paulsen dawał jej do zrozumienia,
że zajmie się nią i dzieckiem.
- I tak zrobił. Załatwił Braciszkowi dobry dom, a Hildzie dobrą pracę.
Elise odwróciła się do niej zdziwiona. - Ale ona nie o takim rozwiązaniu
myślała. Jeszcze niedawno sama ubolewałaś, że musi się rozstać z
Braciszkiem.
Matka unikała jej wzroku. - Tak jest najlepiej. Jak myślisz, co twój mąż
by powiedział, gdyby Hilda i dziecko mieli tu z nami zamieszkać?
Elise nie odpowiedziała; nie czuła się z tym dobrze. Jak matka mogła
coś takiego mówić? Odniosła wrażenie, że matka czuła ulgę, że Braciszka
już tu nie ma. Czyżby duma i radość z mieszkania w domku majstra były
ważniejsze niż miłość do własnego wnuka?
- Muszę się przygotować - ciągnęła matka, odkładając ścierkę na
kuchennym stołku. - Chcę trochę wcześniej wyjść, może spotkam kogoś
znajomego?
Pośpiesznie zdjęła chustę i kapelusz z wieszaka na ścianie. Elise
zauważyła, że poruszała się bardziej rześko niż zwykle.
- Ale chłopcy jeszcze nie wrócili.
Elise przejrzała ją. Chciała pospacerować trochę przy moście, może
nawet przejść się ulicą Sandakerveien w nadziei, że spotka kogoś, kto
słyszał o weselu, o mieszkaniu i o przystojnym zięciu, który pochodzi z
dużego dworu.
Ale czy należało się jej dziwić? Przez wiele lat żyła w cieniu, wstydząc
się męża pijaka, cierpiąc biedę i niedostatek. Teraz może grzać się w
blasku małżeństwa Elise i rodziny zięcia, i cieszyć domem, do którego się
wprowadziła.
Elise odwiesiła ścierkę na miejsce, wyniosła na zewnątrz balię i wylała
wodę. Stała na progu i rozglądała się. Deszcz sprawił, że trawa była
zielona i świeża, pachniało zielenią i wilgotną ziemią. Na zboczu nad
rzeką bawiły się jakieś dzieci, a na ławce koło mostu siedziały dwie
starsze kobiety, korzystając z rzadkiej chwili wolnego.
Kochała rzekę, szum wody i bujne zarośla na brzegu. Nie wyobrażała
sobie, że mogłaby mieszkać gdzieś indziej. Wartko płynąca woda miała w
sobie coś pociągającego, rzeka zmieniała się wraz z porami roku: kusiła
chłodem w słoneczne letnie dni, wiosną zamieniała się w spienione, rwące
piekło. Nawet kiedy była skuta mrozem i stalowoszary lód miejscami
skrywał wodę, nie traciła swojej mocy. Zastanawiała się, czy mogłaby
zasnąć, nie słysząc szumu rzeki.
- Elise! - To Peder ją wołał. Biegł w jej stronę, potknął się o kamień i
upadł jak długi. Zaraz jednak się pozbierał i biegł dalej jakby nigdy nic. -
Złowiłem rybę! - ledwo był w stanie wypowiedzieć słowa, brakowało mu
tchu. - Szczupaka! Woda okropnie cuchnie, ale w rzece są ryby. Możemy
usmażyć go na obiad. Starczy i dla nas, i dla Emanuela.
Elise się uśmiechnęła. - Emanuel jest teraz jednym z nas, Peder. Dał jej
rybę. Była na wpół martwa, zapewne była taka, zanim ją złowił.
- Mama was szuka. Pośpieszcie się, umyjcie ręce i uczeszcie się. Już
zdążyłeś pobrudzić swoje niedzielne ubranie, a ja nie mam dla ciebie
niczego na zmianę.
Stała na schodkach, patrząc, jak matka i chłopcy znikają po drugiej
stronie rzeki. Matka miała rację, to był cud, że wyzdrowiała. Kto by
pomyślał kilka miesięcy temu, że pewnego dnia znów będzie mogła sama
iść do kościoła? W myślach widziała ją w tym strasznym okresie w zimie,
kiedy leżała na łóżku, śmiertelnie blada z kroplami potu na czole i
matowym wzrokiem, a przez jej spierzchnięte wargi nie przechodziło
żadne słowo
- O czym tak myślisz? - spytał Emanuel, który wyszedł zza rogu domu,
ciepło się do niej uśmiechając.
- Śledzę wzrokiem matkę i chłopców i myślę o tym, jak źle się czuła
zimą. To cud, że znów jest zdrowa.
- Dzięki Hildzie. Gdyby majster nie opłacił jej pobytu w sanatorium, nie
czułaby się tak dobrze.
- Masz rację. Wydaje mi się, że matka jakby o tym zapomniała.
Przypomnę jej, może nie będzie wobec niej taka ostra. Powiedziała, że
Hilda jest sama sobie winna i że powinniśmy się cieszyć, że Braciszek
znalazł dobry dom.
Emanuel posłał jej zdziwione spojrzenie. - To niepodobne do twojej
matki. Chodź, Elise, usiądźmy od południowej strony i cieszmy się
słońcem. Muszę z tobą o czymś porozmawiać - powiedział poważnie
Emanuel.
Elise spojrzała na niego przestraszonymi oczami. Czy nagle czegoś się
dowiedział?
Matka, Peder i Kristian przed chwilą tu byli, więc sprawa chyba nie
dotyczyła ich. Ani Hildy, bo niby co to mogło być? Emanuel niedawno
dostał posadę w tkalni płótna żaglowego, więc chyba nie chodziło też o
pracę.
Ociągała się, chcąc odwlec coś, co - była przekonana - nie było niczym
przyjemnym.
ROZDZIAŁ TRZECI
Usiedli na ławce, a on położył jej rękę na ramionach. - Wiesz, że bardzo
cię lubię, Elise. Byłem dzisiaj taki szczęśliwy, że miałem wrażenie, że
mógłbym unieść się w powietrze. Jesteś moją żoną, będziemy razem szli
przez życie - to niepojęte. Wszystko, czego do tej pory doświadczyłem,
wydaje się nieistotne. Nawet moja działalność w Armii Zbawienia wydaje
się bez znaczenia, kiedy teraz o niej myślę. Trzeba samemu być
szczęśliwym, żeby można było dać coś innym. Mnie ciągle czegoś
brakowało.
Trudno mu zacząć, pomyślała, czując pełzający po plecach niepokój.
Zwleka, bo przykro mu, że musi mi to powiedzieć.
- Cokolwiek się w przyszłości wydarzy - mówił dalej równie silnym
głosem - nikt nie odbierze nam tego, co przeżyliśmy: kochaliśmy się,
wiedząc, że nasza miłość jest odwzajemniona. Tak jak powiedziałem
wczoraj podczas wesela, zachwyciłem się tobą już pierwszego wieczoru w
Świątyni. I, jak też ci już wcześniej mówiłem, modliłem się do Boga, żeby
stał się cud i żebym mógł cię mieć. Zapewne był to egoizm, bo
wiedziałem, że jesteś zaręczona z innym. Mimo to czuję, jakby wszystkie
kawałki układanki nareszcie trafiły na swoje miejsce. Byliśmy dla siebie
przeznaczeni.
Elise słuchała i pełna strachu czekała na to, co musiało nastąpić. Z koron
drzew dochodził śpiew ptaków, które próbowały zagłuszyć szum
wodospadu, słońce świeciło z jasnego letniego nieba, a z brzegu
dochodziły wesołe dziecięce głosy. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie
przeczucie, że Emanuel na coś ją przygotowywał.
- Wiem, że nie było ci równie łatwo jak mnie. Kochałaś innego i wiem,
że powiedziałaś mi „tak" nie bez pewnego wahania. Wykorzystałem fakt,
że znalazłaś się w krytycznej sytuacji; wiele osób uznałoby pewnie, że to
podłe z mojej strony. Ale ja tego tak nie widzę. Właśnie beznadziejna
sytuacja, w której się znalazłaś, umożliwiła mi zdobycie ciebie; jestem
przekonany, że dla naszego wspólnego dobra.
Dlaczego nie powie tego od razu, pomyślała, próbując przygotować się
na to, co nastąpi. Musi przedłużać jej cierpienie, krążąc dookoła?
Powiodła wzrokiem po zboczu wzgórza, po świeżych, zielonych
koronach drzew, po wzburzonej wodzie rzeki, po ziemi pod jej stopami,
gdzie kilka mleczy lśniło niczym żółte słońca pośród zieleni. Czy
szczęście, którego teraz doświadczała, miało być tylko ulotną chwilą? Czy
nie będzie jej dane zamieszkać na dłużej w tym małym pokoiku nad rzeką
i razem z Emanuelem cieszyć się ciepłem słonecznych promieni?
- Zrobię wszystko, żeby było ci dobrze - mówił dalej. - Z czasem
wszystkie złe duchy przeszłości znikną i zostaniemy tylko ty i ja.
- Jesteśmy tylko ty i ja, Emanuelu - odezwała się drżącym głosem. Może
się pomyliła? Może wcale nie chodziło o coś przykrego. Powiedział tylko,
że chce z nią o czymś porozmawiać. Może to było właśnie to?
„Cokolwiek się w przyszłości wydarzy, nikt nie odbierze nam tego, co
przeżyliśmy". Nie, na pewno się nie myliła. Te słowa przepowiadały
nieszczęście.
- Duchy już zniknęły - wymamrotała. - Nic nas już nie dzieli. Przytulił ją
mocniej do siebie. Chwilę siedzieli w ciszy.
W końcu nie wytrzymała. - Jeśli masz mi coś przykrego do po-
wiedzenia, to zrób to teraz. Chcę mieć to już za sobą.
- Dowiedziałem się, że zostanę zmobilizowany.
Elise pokiwała głową. - Domyślałam się tego - powiedziała. Słowa
przychodziły jej lekko, ale czuła, jak wewnątrz niej coś zastyga. - Kiedy
się o tym dowiedziałeś? - spytała drżącym głosem. Myślała o tym wiele
razy, ale odsuwała to od siebie. Teraz stało się to rzeczywistością.
- Przedwczoraj.
- To znaczy, że wiedziałeś o tym, kiedy byliśmy u Carlsenów?
Przytaknął. - Nie mogłem się zdobyć, żeby ci o tym powiedzieć.
Zepsułbym ci cały dzień, a matka by się zdenerwowała.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Poinformują mnie.
- Co to znaczy? Za kilka dni czy może tygodni?
- Nie wiem - powiedział i ciężko westchnął. - Nie martw się tym teraz.
Zapewne szybko wrócę. Wiele osób uważa, że nie dojdzie do wojny.
- Oscar Carlsen był innego zdania.
- Zawsze był pesymistą.
Elise miała w uszach głos Karolinę: „Jak poradzicie sobie z rodziną w
domu majstra, jeśli Emanuel będzie musiał wyruszyć na wojnę, panno
Lovlien? Czy w fabryce zarabia pani wystarczająco, by się utrzymać?"
Oczywiście, że sobie nie poradzi. Chyba że matka i chłopcy znajdą
jakieś zajęcie, ale dotąd się im to nie udawało.
- Nie przejmuj się tak, Elise - odezwał się Emanuel, a jego głos brzmiał
nieszczęśliwie. - To na pewno długo nie potrwa. Zanim lato się skończy,
będziesz mnie miała z powrotem.
Zanim lato się skończy... Właśnie na to lato tak się cieszyła. Móc
przesiadywać z nim wieczorami na schodkach, słuchać, jak gra dla niej na
gitarze i śpiewa, czy po prostu siedzieć obok siebie w niedzielne
przedpołudnie i cieszyć się słońcem. Poza tym wcale nie było takie pewne,
że wróci, zanim lato minie. Wcale nie było takie pewne, że w ogóle wróci.
Nie była w stanie nic powiedzieć.
- Będę do ciebie pisał. Na pewno pozwolą nam pisać do domu.
Wciąż nic nie mówiła. Miała wrażenie, że słońce zniknęło, że porzuciło
ten letni dzień i ją. Tak krótko trwało jej szczęście. Pamiętała słowa pani
Thoresen: „Dla takich jak my nie ma nadziei". Czy niektórzy byli skazani
na życie w smutku i biedzie?
- Elise...
Ujął jej twarz w swoje dłonie, patrzył jej w oczy.
- Powiedz coś, Elise. Nie smuć się. Wszystko się ułoży, jestem tego
pewien. Nie martw się. Zadbam o was. Jeśli sam nie będę w stanie,
poproszę o pomoc ojca.
Próbowała się uśmiechnąć, ale sama czuła, że nie było to szczere. - Daj
mi trochę czasu - powiedziała łamiącym się głosem. - To dla mnie wstrząs.
Tak się cieszyłam na to lato.
- Ja też.
Zdawało się jej, że głos zaczyna mu się łamać, ale nie była pewna.
Zrozumiała, że dla niego był to może nawet większy cios niż dla niej. To
on wyjeżdżał do miejsca, które było obce i niebezpieczne. Możliwe, że
ryzykował życie. A przecież marzył, że spędzą razem życie. To życie,
które właśnie się zaczynało, tu, pod tą ogrzaną słońcem ścianą. Tym
większy musiał przeżyć zawód. Ukryła swoje niezadowolenie i
uśmiechnęła się do niego. - Na pewno wszystko będzie dobrze. Poradzimy
sobie.
Objął ją i przyciągnął do siebie. - To jest właściwe podejście, Elise -
mówił schrypniętym głosem. - Taką cię znam i między innymi dlatego cię
pokochałem. Wiedziałem, że podejdziesz do tego rozsądnie.
Pokręciła przecząco głową. - Nie myśl o mnie, w końcu to ty będziesz
cierpiał najbardziej.
- Kochana maleńka Elise.
Nic nie odpowiedziała, przełykała łzy.
- Powiedz mi coś więcej - wydobyła w końcu z siebie. - Na czym polega
mobilizacja?
- Na razie sam niewiele wiem. Zrobiło się cicho.
- Coś chyba jednak wiesz.
- Chyba umieszczą mnie gdzieś na granicy. Ponieważ mieszkam w
Kristianii, zapewne przyjmą mnie do Norweskiego Korpusu Strzelców,
który dwa lata temu został na nowo utworzony.
- Co to jest Korpus Strzelców?
- To specjalny oddział piechoty, używany do pilnowania granic, gdzie
każdy musi działać na własną rękę. Musi umieć strzelać, powinien
wykazać się sprytem i dobrą orientacją. Dlatego żołnierze są rekrutowani
między innymi spośród leśników.
Elise czuła, że traci nadzieję. Emanuel sprawiał wrażenie, jakby był
dumny z tego, że będzie w Korpusie Strzelców. - Nie wiedziałam, że tak
dobrze strzelasz. Tyle czasu byłeś w Armii Zbawienia.
- Umiem poruszać się w lesie, często chodziłem z ojcem na polowania i
bardzo wcześnie nauczyłem się jeździć konno. Zwrócono na to uwagę,
kiedy odbywałem służbę wojskową. Korpus Strzelców - czwarty oddział
piechoty z Akershus - to mały, elitarny oddział strzelców na koniach.
- Jak udaje ci się łączyć wojnę z wiarą? W Biblii jest napisane, że należy
nadstawić drugi policzek.
- Trzeba bronić tego, co najcenniejsze, co Bóg nam dał. Broniąc
ojczyzny, chronię ludzi, którzy są mi drodzy.
Przecież wojna to szaleństwo, pomyślała. Ludzie powinni być mą-
drzejsi. Muszą istnieć inne rozwiązania niż wzajemne zabijanie się.
- Na pewno wrócę cały i zdrowy. A prawdę mówiąc, to nie wierzę, że
dojdzie do wojny. Uchwała z siódmego czerwca wyraźnie pokazała, że
Norwegowie nie chcą zjednoczenia. Jeśli Szwecja chce utrzymać unię,
musi zrobić to siłą. Szwedzi chyba rozumieją, że taka sytuacja przyniesie
więcej złego niż dobrego i osłabi ich, a nie wzmocni. Nasz rząd już wydał
rozkaz usunięcia symbolu unii na flagach. Zarówno na okrętach
wojennych, jak i w twierdzach wymieniono już flagi.
- Słyszałam, jak mówiono, że Szwedzi czują się urażeni i chcą zemsty.
- Kiedy się zastanowią, na pewno inaczej na to spojrzą.
- Próbujesz mnie pocieszyć. Wszyscy mówią o groźbie wojny. Nawet
robotnice w fabryce rozmawiają o tym podczas przerwy na obiad. Jedna
słyszała to, druga tamto; wszyscy się boją.
- Jeszcze nie dostałem nakazu mobilizacyjnego. Nie martwmy się
zawczasu. Wczorajszy dzień był bardzo ważny. Dla mnie najważniejszy.
Dzisiaj jest niedziela, mamy wolne, świeci słońce, jest lato.
Schylił głowę i pocałował ją.
- Cieszmy się tym - szeptał, tuląc się do jej policzka. - Nikt nie wie, co
przyniesie jutro. Wcale nie musi się wydarzyć to, czego się obawiamy.
Przytaknęła i postanowiła go posłuchać: zapomnieć o tym, co być może
było przed nimi, i skoncentrować się na dniu dzisiejszym, na obecnej
chwili. - Tak bardzo cię kocham, Emanuelu.
Czuła jego gorący oddech na swojej twarzy, znów szukał jej warg.
- Nabożeństwo jeszcze trwa - szeptał z mieszaniną nadziei i tęsknoty w
głosie.
Nie od razu zrozumiała, ale kiedy jego ręka powędrowała pod jej
sukienkę, domyśliła się, czego chciał. Mimo to spytała cicho: - Co masz na
myśli?
Roześmiał się i powiedział: - Dobrze wiesz. Do wieczora daleko,
prawda?
- Tak, ale... odważymy się?
Przyjemne uczucie1 rozeszło się po jej ciele, ale mimo to się opierała.
Przecież ktoś mógł przyjść. A jeśli matka i chłopcy wrócą wcześniej?
- Nikt nie przyjdzie, Elise - odezwał się, jakby czytając w jej myślach. -
Usłyszymy bicie dzwonów, poza tym zamkniemy drzwi na wypadek,
gdyby ktoś jednak się zjawił.
Rozejrzała się dookoła i wstała, nieco się ociągając. W środku dnia i do
tego w niedzielę, pomyślała, jednocześnie i chcąc, i nie chcąc.
Zamknął drzwi i ochoczo pociągnął ją za sobą do małej sypialni. Nie
było tu tak jasno jak na zewnątrz, ale nie było też firanek, które można by
zaciągnąć. To był pewien problem. Jak ma się rozebrać, żeby on jej nie
widział?
Położył ręce na jej talii i przyciągnął ją mocno do siebie. - Moja Elise...
Mówiłem ci już, jaka jesteś piękna? - spytał i zaczął rozplatać jej gruby
warkocz. Przestraszyła się, że będzie to za długo trwało, i pomogła mu.
- Pomóż mi i zdejmij sukienkę. Nie potrafię takich rzeczy.
- Musimy... to znaczy... Czuła, że się rumieni.
Roześmiał się cicho i pocałował ją w policzek. - Tak - wyszeptał. - Chcę
zobaczyć cię taką, jak cię Pan Bóg stworzył. - W końcu zrozumiał, co ją
gnębi. - To jest nasze dziecko, Elise. Ładnie wyglądasz teraz, kiedy się
trochę zaokrągliłaś.
Odpiął guziki jej niedzielnej sukni, podniosła ręce, kiedy ją z niej
zdejmował. Potem sama pośpiesznie zdjęła bieliznę i stanęła z rękami
skrzyżowanymi na piersi.
Delikatnie odciągnął jej ręce, przyglądał się jej piersiom, które unosiły
się i opadały nieco szybciej niż zwykle ze wstydu i:., z napięcia
spowodowanego oczekiwaniem.
- Jesteś taka piękna - powiedział cicho schrypniętym głosem. Chwycił
jej piersi, pieścił je, nachylił się i zaczął wodzić wargami
po jej ciele, tam gdzie przed chwilą trzymała swoje dłonie.
Czuła, jak narasta w niej pożądanie. Odsunęła od siebie wszelkie myśli
o matce i chłopcach.
Uklęknął i przycisnął twarz do jej łona. Odczuła to mocno.
- Sprawiłaś, że znów żyję, Elise. Że stałem się mężczyzną - powiedział,
całując jej biodra i uda. Wargami muskał delikatnie jej ciało; gładził ją
wszędzie, gdzie sięgały jego dłonie. W końcu powoli wstał i pociągnął ją
za sobą na łóżko. Położył ją na nim, a sam stał i przyglądał się jej nagiemu
ciału, szybko się rozbierając. Kiedy w nią wszedł, była gotowa.
Miała wrażenie, że słyszy, jak ktoś puka do drzwi, ale nie była tego
pewna. Uznają, że nie ma nas w domu, pomyślała leniwie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kiedy już było po wszystkim, szybko się ubrali.
- Słyszałeś, że ktoś pukał?
- Nie - odpowiedział, patrząc na nią. - A ty słyszałaś?
- Zdawało mi się, że kogoś słyszę, ale mogłam się pomylić.
- Pomyśleli, że nie ma nas w domu, i sobie poszli.
Wyszła pośpiesznie do kuchni, a potem na korytarz. Ociągając się,
uchyliła drzwi.
Na progu siedział Evert. Jak tylko ją usłyszał, podskoczył.
- To ty, Evert? Peder i Kristian są w kościele. To ty pukałeś? Pokiwał
głową, nie patrząc na nią.
- Byłam zajęta, rozumiesz chyba. Nie mogłam od razu otworzyć.
Znów przytaknął, szurając nogą po kamiennej posadzce.
- Dobrze, że nie odszedłeś. Zaraz powinni wrócić.
- Pomyślałem, że was nie ma. Zaglądałem i nikogo nie widziałem. .. -
umilkł nagle i zagryzł wargi, wyraźnie przestraszony.
Elise zrobiła się czerwona. Czy zaglądał -też do okna sypialni? - Wejdź,
poczęstuj się ciastem. Zapewne wiesz, że wczoraj mieliśmy wesele.
- Wiem. Pani Evertsen i pani Thoresen stały i rozmawiały o tym na ulicy
z panią Albertsen. Było dużo eleganckich gości, mówiły. Agnes się upiła i
żołnierz musiał ją wynieść.
Ludzie już zaczęli gadać, pomyślała Elise bezradnie.
- Agnes nie była pijana, tylko z jakiegoś powodu była smutna.
- Bo odebrałaś jej ukochanego. Pani Evertsen tak powiedziała. Powinnaś
była zadowolić się Johanem, mówiła. Dużo osób trafia do więzienia, a
potem wychodzi, a ty obiecałaś być z nim na zawsze.
Elise westchnęła. - Nie słuchaj wszystkiego, co mówią te plotkary. To
Johan zerwał zaręczyny, możesz im to powtórzyć.
Otworzyła drzwi do kuchni i wpuściła go. Przy stole kuchennym
siedział Emanuel i czytał piątkowe wydanie „Svaerta".
- Witaj, Evert - odezwał się wesoło Emanuel. - Tak myślałem, że to
pewnie ty. Nie widzieliśmy cię od paru dni.
- Nie pozwolono mi przychodzić. Pani Berg powiedziała, żebym nie
przeszkadzał.
- Coś podobnego. Nigdy nam nie przeszkadzasz. Elise znalazła puszkę z
ciastem i poczęstowała go.
Evert patrzył wielkimi oczami na ciastka. Brudna piąstka chwyciła
chciwie największe, jakie znalazł. Elise zauważyła, że kilka razy ruszył
ustami, po czym szybko połknął je niemal w całości.
- Weź jeszcze jedno, proszę. Tylko żeby Peder i Kristian się nie
dowiedzieli.
Następne ciastko zniknęło równie szybko. Elise odstawiła puszkę.
- Idź na dwór i poszukaj ich. Na pewno zaraz tu będą.
Jak tylko wyszedł za próg, posłała zawstydzone spojrzenie Emanuelowi.
- Powiedział, że zajrzał, żeby sprawdzić, czy jesteśmy w domu. Emanuel
drgnął. - Przez okno do pokoju, tak?
- Nie wiem.
Musiał zauważyć przerażenie na jej twarzy.
- Nie przejmuj się tym. Evert na pewno niejedno widział, większość
życia spędził przecież na ulicy.
Nagle przypomniała sobie, co Evert powiedział, dowiedziawszy się, że
Elise została napadnięta w drodze z Akershus. Od razu się domyślił, co się
stało.
- Taki wstyd. I to w środku dnia, i do tego w niedzielę. Emanuel zaśmiał
się cicho, wstał i ją objął.
- Myślałem, że powiesz coś innego.
- A co?
- Że jest wspaniale, jest środek dnia i świeci słońce.
Elise czuła, że się rumieni, ale nie mogła powstrzymać śmiechu. W tej
samej chwili usłyszeli za drzwiami głos matki i szybko odsunęli się od
siebie.
- Bardzo budujące nabożeństwo - powiedziała matka, wchodząc. Miała
zarumienione policzki i wesołe oczy. - Pastor mówił z dużym
zaangażowaniem i zapałem. Nikt dzisiaj nie zasnął podczas kazania. A wy
co robiliście? Chyba nie przesiedzieliście całego przedpołudnia w domu, w
taką ładną pogodę?
Elise nie śmiała spojrzeć na Emanuela, bojąc się, że zaraz się
roześmieje.
- Nie, siedzieliśmy na ławce i rozmawialiśmy.
- Powinniście pójść się przejść. Nad wodą jest teraz tak ładnie, kwitną
drzewa, trawa jest zielona, wszędzie pełno polnych kwiatów.
- Dobry pomysł - powiedział Emanuel i raźnie podskoczył. - A kiedy
wrócimy, chętnie napijemy się kawy. Dopóki są jeszcze jakieś ciastka.
Matka spojrzała na niego przerażona.
- Dałam dwa Evertowi - pośpiesznie wtrąciła Elise.
- Dwa? - spytała matka, patrząc na nią oskarżycielsko.
Elise poczuła wyrzuty sumienia. - Nie mogłam się oprzeć jego
głodnemu spojrzeniu. Nigdy nie najada się do syta.
- A kto z nas się najada? Elise nie odpowiedziała.
- Odstąpiłem Evertowi moje ciastko - wyjaśnił szybko Emanuel. - Ja
zjem kanapkę.
Szli wzdłuż rzeki. Więcej osób wybrało się tu w tę piękną letnią
niedzielę. Im dalej szli, tym mniejszy stawał się odór bijący od wody, a
przy Myren, obok warsztatu, gdzie między innymi produkowano
urządzenia do młynów, widzieli kąpiące się dzieci i spacerujących w
słońcu dorosłych.
Młoda para z dziecięcym wózkiem zmierzała w ich stronę. Elise
chłonęła widok pięknej kobiety w białej, jedwabnej letniej sukni, z dużym
jasnym kapeluszem z kwiatami i dekoracją z kwiatów w talii.
Mężczyzna miał na sobie letni garnitur i słomkowy kapelusz.
Rozmawiali i śmiali się, wydawali się szczęśliwi. Jak to będzie w
przyszłym roku latem? - pomyślała. Czy będzie spacerować razem z
Emanuelem, rozmawiając i ciesząc się, pchając przed sobą dziecięcy
wózek, czy też będzie siedziała w mrocznym pokoiku z dzieckiem
śpiącym w szufladzie komody?
A jeśli naprawdę dojdzie do wojny? Z jakiegoś powodu gazety się o tym
rozpisywały i niemal wszystkie stowarzyszenia w mieście organizowały
zebrania agitacyjne. Emanuel opowiadał jej o tym. A premier Christian
Michelsen dostał większe niż zwykle brawa, kiedy Siedemnastego Maja
wygłosił swoją mowę na Festnings-plassen. W całym mieści czuło się
entuzjazm. Dziewiątego czerwca rozlegnie się salwa armatnia we
wszystkich twierdzach w kraju i na wszystkich okrętach wojennych, a na
maszt zostanie wciągnięta nowa, czysta flaga, opowiadała jedna z prządek.
Emanuel przed chwilą mówił to samo.
Młodzi ludzie z dziecięcym wózkiem zbliżyli się. Stanowili ładną parę.
W ogóle nie wyglądali na zmartwionych. Zapewne pochodzili z lewej,
lepszej strony miasta; mężczyzna na pewno był świetnie zorientowany w
tym, co działo się w kraju, a mimo to nie sprawiał wrażenia
zaniepokojonego.
Emanuel był mądry, znał się na wielu rzeczach. Nie sądził, żeby
Szwedzi byli na tyle nierozsądni, żeby wprowadzić swoje groźby w czyn.
Para zbliżyła się. Elise usłyszała, że Emanuel wydaje zdziwiony okrzyk.
Odwróciła się w jego stronę. - O co chodzi?
- Udawaj, że się nic nie stało. W wózku leży Braciszek...
ROZDZIAŁ PIĄTY
Słowa były niczym cios w podbrzusze. - Braciszek? - wyszeptała. -
Chcesz powiedzieć, że to są jego nowi rodzice?
Emanuel przytaknął. Para zbliżała się coraz bardziej. Emanuel uniósł
kapelusz, mężczyzna uczynił to samo.
Emanuel chciał najwyraźniej iść dalej, ale mężczyzna się zatrzymał.
- Słyszałem, że w starym kościele Gamie Aker odbył się wczoraj ślub,
panie Ringstad. - Uśmiechnął się życzliwie, podczas gdy jego żona
zlustrowała Elise i raczej nie sprawiała wrażenia zachwyconej tym, co
zobaczyła. - Gratuluję - rzucił wesołym głosem. - To pańska żona? -
spytał. Wyciągnął do niej rękę, przedstawił się i ukłonił. - Jestem August
Paulsen, a to moja żona, Josefine.
Elise dygnęła, spuszczając wzrok. Nie wiedziała, gdzie ma patrzeć.
- Mieszkamy na wprost państwa Carlsenów. Zwracał się do niej, musiała
więc podnieść spojrzenie.
- Zna pani zapewne mojego wuja, jest majstrem w przędzalni.
Przytaknęła, lecz wciąż nie była w stanie nic powiedzieć.
- Słyszałem, że pozwolono panu wynająć stary dom majstra przy
moście, panie Ringstad - mówił dalej mężczyzna. - Miło mi to słyszeć.
Byłoby smutne, gdyby musiał pan... - nagle urwał. - Chodzi mi o to, że
przecież pochodzi pan z dużego dworu, a dla pana Oscara Carlsena był
pan niczym syn.
- Nie przywiązuję większej wagi do tego, gdzie mieszkam, panie
Paulsen. Najważniejsze dla mnie jest to, że moją żoną jest kobieta, o której
zawsze marzyłem - powiedział. Uśmiechnął się do Elise i przyciągnął ją
do siebie.
Mężczyzna roześmiał się nieco niepewnie. - Tak, to jest najważniejsze -
powiedział. - Muszę przyznać, że nieco się zdziwiłem. Nie wiedziałem, że
oficerowie Armii Zbawienia mogą się żenić.
- Mogą, ale z osobą, która też jest w Armii Zbawienia. Zresztą już
zrezygnowałem. Osiem lat służby biednym wystarczy.
- Słyszałem, że dostał pan pracę w tkalni płótna żaglowego.
- To prawda.
Dziecko w wózku rozpłakało się. Pani Paulsen zaczęła kołysać
wózkiem, żeby uspokoić maleństwo, ale płacz tylko się wzmógł. Ku
swojemu przerażeniu Elise zobaczyła, że pani Paulsen nachyla się nad
wózkiem, bierze dziecko i delikatnie je podnosi. Przytuliła je do siebie,
chcąc je pocieszyć, mruczała jakieś uspokajające słowa.
Elise patrzyła jak w transie. Minęło kilka tygodni, ale rozpoznała go.
Ten sam profil, wysokie czoło i zadarty nosek. Poczuła smutek tak duży,
że z trudem oddychała. To było dziecko Hildy. „Braciszek" Pedera,
pierwszy wnuk jej matki. Maleństwo, które spowodowało, że Peder
zapomniał o wszystkich swoich troskach i znów potrafił się cieszyć.
Dziecko, którego przyjścia jej matka oczekiwała od momentu powrotu z
sanatorium, a potem, kiedy już go nie było, robiła wszystko, żeby ukryć
swój smutek.
Pani Paulsen ułożyła dziecko wygodnie na ręku i pokazując je,
powiedziała: - To jest nasz syn, Isac.
- Isac Elias - poprawił ojciec. Żona posłała mu gniewne spojrzenie. -
Elise nie była w stanie nic powiedzieć. Patrzyła jak zahipnotyzowana na
małego. Uspokoił się na ręku matki, uśmiechał się i gaworzył.
- Czyż nie jest piękny? - spytała matka. W głosie słychać było zachwyt,
jej twarz promieniała.
August Paulsen roześmiał się. - Nie wypada się chwalić własnymi
dziećmi, Josefine.
„Własnymi dziećmi"... Elise miała ochotę wykrzyczeć, że to Hilda
wydała go na świat. I to ona - i tylko ona <- jest matką Braciszka.
Josefine Paulsen zwróciła się do Elise, najwyraźniej zapominając, że
była tylko prostą robotnicą. - Sama się pani przekona, pani Ringstad.
Kiedy urodzi pani swoje pierwsze dziecko, zrozumie pani, jakie to
niewyobrażalnie wspaniałe uczucie.
Elise przytaknęła i dalej przyglądała się Braciszkowi. Biedna Hilda.
Współczucie dla siostry powodowało ból w klatce piersiowej. Pomyśleć,
że została zmuszona oddać własne dziecko...
Czuła, że łzy napływają jej do oczu. Zamrugała, walczyła z płaczem, nie
chcąc zdradzić się ze swoją wiedzą. Nie mogli się domyślić, że była ciotką
Isaca.
Josefine Paulsen spojrzała na nią zdziwiona. - Musi pani bardzo lubić
dzieci. Widzę, że się pani wzruszyła. - Nagle zrobiła krok i podała jej
Braciszka. - Proszę wziąć go na ręce, jeśli ma pani ochotę.
Elise spoglądała na dziecko. To był ich Braciszek - zrobił się taki duży.
Teraz widziała, że ma kolor oczu Hildy i jej nos. W tym właśnie
momencie dziecko się uśmiechnęło i dostrzegła dołeczki w jego
policzkach. Patrzyło prosto na nią, zastanawiała się, czy to możliwe, żeby
ją rozpoznało? Obawiając się własnej reakcji, oddała dziecko pani
Paulsen. - Ma pani całkowitą rację. To piękne dziecko - powiedziała
drżącym głosem.
- Nie chce go pani jeszcze chwilę potrzymać?
Elise pokręciła przecząco głową. Jedyne, o czym teraz marzyła, to
odejść stąd, pójść gdzieś, gdzie mogłaby się swobodnie wypłakać.
- Niestety musimy iść dalej; jesteśmy umówieni z moimi braćmi -
słyszała wypowiadane przez siebie słowa i przestraszyła się kłamstwa, i to
w obecności Emanuela.
Pani Paulsen uśmiechnęła się. - Miło mi było panią poznać - po-
wiedziała, a niechęć, jaką na początku wyraźnie jej okazywała, minęła.
Zwróciła się do Emanuela. - Proszę odwiedzić nas kiedyś z żoną. Mam
coś, co już dawno chciałam panu pokazać. Zdjęcie Othilie Tonning,
samarytanki i generała Armii Zbawienia. Zapewne pan nie wie, że
jesteście spokrewnieni.
- Nie, tego nie wiedziałem - odpowiedział Emanuel uprzejmie, ale Elise
zauważyła, że nie był równie miły jak zwykle. Pewnie rozumiał, jakie
katusze musiała znosić, i chciał ją stąd zabrać.
- Proszę do nas zajrzeć - pośpieszył żonie z pomocą August Paulsen.
- Dziękuję, bardzo chętnie - odpowiedział Emanuel. Pokiwał głową,
uchylił kapelusza i chwycił zdecydowanie Elise za rękę. Zaczęli iść.
Nie odezwali się do siebie słowem, dopóki nie odeszli na tyle daleko,
żeby Paulsenowie nie mogli ich słyszeć. W głosie Emanuela słychać było
współczucie.
- Tak mi przykro, Elise, ale nie mogłem po prostu pójść dalej.
- Rozumiem.
Ścisnął jej dłoń. - Byłaś dzielna i sprawiłaś im dużą radość.
- Pomyśleli, że tak bardzo kocham dzieci.
- Trochę mnie to ubawiło. Najpierw była sceptyczna, a po chwili w
ogóle nie chciała nas puścić.
Elise nie odezwała się; czuła, że ma ściśnięte gardło.
- Nie płacz, Elise. Spróbuj się pocieszyć tym, że jest mu dobrze.
- U nas też byłoby mu dobrze.
- To prawda, ale nie mogłaś na to nic poradzić. To był wybór Hildy.
Dokonała go, nie pytając cię o zdanie.
- Powinnam była wiedzieć, czego naprawdę chce.
- Nic by to nie pomogło, nie mogłaś temu zapobiec. Hilda bardziej
słuchała majstra, a nikt nie mógł przewidzieć, jakie on ma plany.
- Czasami go nienawidzę. Zniszczył życie Hildy.
- Aż tak źle chyba nie jest. Dalej u niego pracuje. Jeśli miałaby do niego
żal, przeniosłaby się.
Elise przytaknęła. Poczuła, że ucisk, który czuła w piersiach, nareszcie
zelżał.
- Masz rację. Może Braciszkowi rzeczywiście będzie lepiej tam, gdzie
teraz jest. Trudno powiedzieć, jaką matką byłaby Hilda.
- Jest za młoda.
- Nad rzeką mieszka dużo matek, które nie są wiele od niej starsze.
- Większość z nich nie powinna być matkami. Czeka ich trudne życie.
Myślę o tych wszystkich dzieciach przynoszonych do żłobka przed szóstą
rano i odbieranych dopiero o szóstej albo ósmej wieczorem. A kiedy nie
mogą już dłużej być w żłobku, matki zostawiają je same w zimnych,
pełnych przeciągów mieszkaniach, gdzie nikt się nimi nie zajmuje. Ciągle
zdarzają się jakieś wypadki, dzieci są tylko dziećmi. Bywają nieostrożne.
W najlepszym razie mogą poprosić sąsiadkę o pomoc, ale nie każdy jest w
tak dobrej sytuacji.
Elise przytaknęła. - Wiem. Widzę, jak martwią się matki w fabryce.
Mają rozgonione spojrzenia, ciągle nasłuchują, jakby przez szum
wodospadu i hałas maszyn mogły usłyszeć głosy swoich dzieci. Jak tylko
słyszą stukanie kotłów z jedzeniem na korytarzu, gnają do domu. A kiedy
wracają, są na ogół jeszcze bardziej zmartwione.
- To nie jest życie, ani dla dzieci, ani dla matek. Cieszę się, że masz
swoją matkę. Kiedy nasze dziecko się urodzi, powinna zostać w domu. Dla
niej też tak będzie najlepiej. Widać po niej, że przeszła poważną chorobę,
nawet jeśli wróciła już do zdrowia.
Elise poczuła ciepło w sercu. „Nasze dziecko". Czy był na świecie
lepszy człowiek niż Emanuel? Pokiwała głową i powiedziała: - O tym
samym myślałam. U Magdy nie zarabia wiele. Przy twoich i moich
zarobkach, i może z niewielką pomocą Kristiana i Pedera, na pewno sobie
poradzimy.
Kiwała głową, kiedy to mówiła, ale nagle przypomniała sobie o grożącej
wojnie. Kiedy Emanuel dostanie wezwanie, zostaną im tylko jej zarobki.
A ona nie wiedziała nawet, ile płacą za wynajęcie domu.
Emanuel najwyraźniej pomyślał o tym samym. - Mam nadzieję, że
dostanę urlop z fabryki na te parę dni, a jeśli nie, jestem pewien, że ojciec
wspomoże nas jakąś sumą.
- Mówisz „parę dni". Myślisz, że w parę dni może być po wszystkim?
- Rozmowy ze Szwedami już się toczą. Podobno ich premier ma
niesłychany dar przekonywania i bardzo się zaangażował. Wcześniej
kierował jedną z najlepszych stoczni w kraju, był działaczem gminnym,
przewodniczącym partii, a potem zrobił karierę jako polityk. Moim
zdaniem to dobrze wróży pokojowemu rozwiązaniu unii.
- Mam nadzieję, że masz rację.
Doszli do mostu Bentsebrua i nagle wokół nich zrobiło się pusto. Ludzie
pewnie powracali już do domów na wczesny niedzielny obiad. Emanuel
przyciągnął do siebie Elise, chwycił ją za brodę i uniósł do góry jej twarz.
- Na naszym niebie nie będzie chmur, Elise. Świeci słońce i mamy siebie.
Czego więcej możemy sobie życzyć?
Elise zamknęła oczy i odwzajemniła jego pocałunek, tuląc się do niego.
Jak mogła wątpić? Emanuel był teraz najważniejszy w jej życiu; był tym
najlepszym, co ją spotkało.
Kiedy wrócili do domu, od razu poczuli zapach smażonej ryby. Zamiast
zaparzyć kawę, matka zabrała się do smażenia ryby, którą złapał Peder,
podgrzała też resztki gulaszu z wesela. Niewiele tego było, ale zjedli
jeszcze po kanapce i nikt nie był głodny.
Kończyli jeść, kiedy usłyszeli kroki na zewnątrz. Weszła Hilda,
spocona, zdyszana i w brudnym swetrze.
- Ależ Hildo! - Matka patrzyła na nią przerażona. - Dzisiaj jest niedziela.
- Dla niektórych tak. Ale nie dla takich wołów roboczych jak ja -
powiedziała Hilda stłumionym głosem. - Pracuję od szóstej rano. Pan
Paulsen źle się czuje i marudzi bardziej niż dziesiątka dzieciaków naraz. -
Powiodła głodnym wzrokiem po stole. - Zostało coś dla mnie?
Matka szybko się podniosła, oddając jej swój stołek. - Ja już nie dam
rady. Możesz zjeść za mnie.
Elise wiedziała, że matka kłamie, bo ledwie zaczęła jeść. Hilda na
pewno miała co jeść u Paulsena. Nie powinna przychodzić i zjadać posiłku
matki.
Hilda usiadła i zaczęła pochłaniać jedzenie, mówiąc między kolejnymi
kęsami.
- Agnes jest strasznie zdenerwowana. Wymknęła się dzisiaj rano z domu
i przybiegła do mnie. Wślizgnęłyśmy się do mojej służbówki. Pozwoliłam
się jej wygadać. Wymówiła Carlsenom, chociaż nie wie, czy będzie mogła
wrócić do Hjula.
Zarówno Elise, jak i Emanuel patrzeli na nią przerażeni. - Wymówiła? -
spytała Elise poruszona. - Jak mogła to zrobić? Dziewczęta czekają w
kolejce, żeby dostać pracę czy to w przędzalni, czy w tkalni.
Hilda wzruszyła ramionami i jadła dalej, nie podnosząc głowy. -
Powiedziała, że nie ma to dla niej żadnego znaczenia. Jeśli nie dostanie
pracy, zawsze może iść w ślady Oline.
- Chyba nie mówiła tego poważnie - odezwała się Elise wstrząśnięta.
- Owszem, mam wrażenie, że tak. I nie wydaje mi się, żeby miała coś
przeciwko temu. Zarobi więcej niż gosposia. To naprawdę spore
pieniądze.
- Co robi Oline? - spytała matka, która stała przy piecu i dokładnie
wyskrobywała resztki gulaszu z garnka.
Elise posłała siostrze nieznoszące sprzeciwu spojrzenie. Hilda musiała
szybko znaleźć jakieś wytłumaczenie.
- Pracuje w mieście. Chyba gdzieś w sklepie, czy coś takiego.
- W sklepie nie zarabia się dużo.
- Zależy w jakim.
- Ma czwórkę małych dzieci. Co z nimi robi?
- Jedno dziecko nie żyje, a najstarsze pilnuje młodszych. Odwiedziłam
ją kiedyś zimą.
Elise poczuła się niepewnie. Nigdy nie zazna spokoju, jeśli Ag-nes
pójdzie na ulicę. Może Agnes naprawdę kochała Emanuela i teraz życie
straciło dla niej sens? Powinna była znacznie wcześniej powiedzieć jej o
Emanuelu, o tym, jak bardzo się zaangażowała.
Peder i Kristian skończyli jeść i spytali, czy mogą iść się bawić z
Evertem, który czekał na nich na zewnątrz.
Matka odstawiła garnek i nalała do niego wody. - Nie sądzę, żeby Oline
miała się lepiej niż wy. Agnes grymasi i w tym cały problem.
Hilda podniosła się z wysiłkiem. - Agnes nie grymasi. Powinno się jej
współczuć. A jeśli coś sobie zrobi?
Emanuel kiwał bezradnie głową. - Rozumiem, że uważasz, że to moja
wina, ale mogę ci przysiąc, że nigdy nie dawałem jej żadnej nadziei. Być
może byłem ślepy i głupi. Na początku myślałem, że naprawdę jest
zainteresowana Armią Zbawienia. Potem zrozumiałem, że co innego ją do
nas ciągnęło. Tak samo myślałem, kiedy zapragnęła nauczyć się grać na
gitarze. Dopiero dużo później zrozumiałem, że chodziło jej o mnie...
Matka podeszła do stołu. - Agnes to latawica. Jest taka, odkąd skończyła
czternaście lat. Z jakiegoś powodu, którego nie rozumiem, ma powodzenie
u chłopców, dostaje każdego, którego sobie upatrzy. Pewnie pierwszy raz
nie dostała tego, którego chciała, i nie może się z tym pogodzić.
Hilda wstała od stołu, jadła pośpiesznie i już skończyła. - Wszyscy
jesteście podli. Ty też, mamo. Zawsze mówiłaś, że należy ludziom
współczuć i okazywać litość. To wina Elise, że Agnes jest nieszczęśliwa.
Zabrała jej Emanuela, bo potrzebowała kogoś, kto o nią zadba -
powiedziała Hilda i wybiegła z kuchni.
Matka posłała Emanuelowi zażenowane spojrzenie. - Ona nie wie, co
mówi. Znam Hildę. Kiedy coś jest nie po jej myśli, nie potrafi się
pohamować. Za chwilę będzie tego żałowała i wróci przepraszać.
Emanuel uśmiechał się uspokajająco. - Nie biorę tego do siebie, pani
Lovlien. Hilda ma swoje zmartwienia. Oddała swoje dziecko, a jego ojciec
mieszka po drugiej stronie ulicy. To musi być trudne do wytrzymania.
Matka przytaknęła zamyślona. - Może też będzie mogła dostać równie
dobrze płatną posadę jak Oline?
Elise zmroziło. - Nie, mamo, nie sądzę. Jest... za młoda.
- Za młoda? Ma skończone siedemnaście lat.
- Porozmawiam z Oline i dowiem się, o co tu naprawdę chodzi. Może
wcale nie zarabia tak dobrze, jak Agnes myśli.
Elise posłała Emanuelowi przelotne spojrzenie, zastanawiając się, czy
wiedział, czym zajmuje się Oline.
- Może pójdziemy się przejść, kiedy skończę zmywać. „Svasrta" leży na
stole. Poczytaj sobie.
Tym razem ruszyli w dół rzeki. Elise rzadko tędy chodziła, a wschodnim
brzegiem nie szła od czasu tego przykrego zdarzenia, kiedy to dwóch
mężczyzn zaczęło za nią biec. Ale teraz musiała. Emanuel chciał pokazać
jej okno swojego biura w fabryce.
- Wiesz, że budynek tkalni płótna żaglowego jest drugi co do wielkości
w kraju? Ludzie pielgrzymują tu, żeby obejrzeć taki wielki zakład.
Elise pokiwała głową. Wiedziała wszystko o fabryce, przecież Johan też
w niej pracował, nie chciała jednak przypominać o tym Emanuelowi.
- Produkujemy płótno na żagle, pakuły i nici na sieci do łodzi i
zatrudniamy ponad tysiąc robotników. Słyszałaś, że w dole potoku można
łowić łososie? - dodał nagle. - Przypływają tu z fiordu i zostają. Nie płyną
w górę, tylko tu składają ikrę. Ale woda tam nie jest wiele lepsza. Cuchnie
niemal w każdym miejscu.
Elise nie słuchała go uważnie, myślała o Agnes.
- Muszę ci coś powiedzieć, Emanuelu. Mówiłam ci kiedyś, czym
naprawdę zajmuje się Oline?
- Nie - odpowiedział, odwracając się w jej stronę.
- Jest na ulicy.
Patrzył na nią, nic nie rozumiejąc. - A ta posada w sklepie?
- Powiedzieliśmy tak ze względu na mamę i chłopców.
- Więc Agnes zastanawia się, czy nie pójść na ulicę? W jego głosie
słychać było niedowierzanie.
- Myślę, że Hilda tylko tak mówi. Jest zazdrosna i bierze stronę Agnes.
Być może powiedziała coś takiego w chwili poruszenia, ale nie wierzę,
żeby na serio o tym myślała.
- To byłoby czyste szaleństwo. Nie jest jej źle u Carlsenów. Codziennie
je do syta, ma własny pokój, pracuje z miłymi ludźmi. Poza tym sama tę
posadę wybrała.
- Nie dlatego, że chciała być służącą, tylko żeby być blisko ciebie.
- Mam mieć wyrzuty sumienia? - spytał, a w jego głosie dał się słyszeć
pewien sarkazm.
Uśmiechnęła się. - Nie, myślę, że ani ty, ani ja nie jesteśmy winni temu,
że Agnes czuje się nieszczęśliwa. Zastanawiam się tylko, czy nie
bylibyśmy w stanie jej pomóc? Wytłumaczyć jej pewne rzeczy.
- Pójdę do Carlsenów i porozmawiam z nią. I tak wybierałem się do nich
podziękować za prezent ślubny. Mimo że niezbyt udany - dodał i
uśmiechnął się do niej z błyskiem w oku.
Elise mogła tylko też się uśmiechnąć. Carlsenowie podarowali im małą
lampę z alabastru, elektryczną...
- Może kiedyś się nam przyda - powiedziała, chcąc go pocieszyć, bo
sama w to też nie wierzyła. Tylko bogatych stać było na elektryczne
oświetlenie.
- To nie ma znaczenia, Elise. Podobasz mi się w świetle lamy naftowej
albo w blasku świec. Światło jest wtedy takie łagodne, nastraja do
rozmyślań i refleksji, co wzmacnia poczucie wspólnoty.
Nigdy tego tak nie postrzegała. Kiedy ciemność zaczynała się skradać,
trudniej było cerować skarpety, łatać spodnie czy przyszywać guziki. Nic
jednak nie powiedziała.
- Nie powiesz chyba Hildzie, kogo spotkaliśmy dzisiaj przed
południem? - spytała czujnie.
- Nie, raczej nie. Chociaż kusi mnie opowiedzieć jej, jak dziecku jest
dobrze i jaka dumna i szczęśliwa jest pani Josefine Paulsen. Ale Hilda nie
jest chyba na tyle dojrzała, żeby spojrzeć na to w ten sposób. Tylko się
zdenerwuje i będzie zła.
- Miałabyś ochotę się do nich kiedyś wybrać? Nalegali, żeby ich
odwiedzić.
Posłała mu przerażone spojrzenie.
- Naprawdę chciałbyś? Mielibyśmy odwiedzić Braciszka i jego nowych
rodziców? To byłaby zdrada wobec Hildy.
- Może tak, a może nie. W perspektywie dałoby to nam możliwość
śledzenia jego życia. Mielibyśmy pewność, że jest mu dobrze, i
moglibyśmy interweniować, gdyby coś było nie tak.
- Nie proś mnie o to. W każdym razie nie teraz.
Ścisnął jej dłoń. - Pójdziemy tam tylko, jeśli będziesz tego chciała -
powiedział.
Kawałek dalej stała grupka chłopców. Coś w sposobie, w jaki stali i
rozmawiali ze sobą, w jaki na nich patrzyli, sprawiło, że Elise zwolniła
kroku.
- Powinniśmy chyba wracać. Mama pewno się zastanawia, co się z nami
stało.
Emanuel spojrzał na nią, po czym skierował wzrok w stronę grupy
chłopców. Bez słowa zawrócił na pięcie i zaczął iść z powrotem.
Milczeli przez resztę drogi. Na czole Emanuela pojawiła się głęboka
zmarszczka.
Elise wzdrygnęła się. Czy Emanuel byłby w stanie rozpoznać na-
pastnika, jeśli spotkałby go na ulicy? Zapamiętał jego rude, kręcone włosy,
które wyraźnie się wyróżniały. Kiedy zrozumiał, że minęli ich na moście,
wpadł w złość; potrząsał nią, zaciskając pięści. Dopiero kiedy powiedziała,
że nie odważyła się odezwać, bojąc się jego reakcji, wziął się w garść.
„Masz rację, Elise. Lepiej, że tego nie wiedziałem. Dołożyłbym całej
trójce".
Gdyby Emanuel trafił na drania, kiedy ten był sam, trudno powiedzieć,
jak by to spotkanie mogło się skończyć. Przeszedł ją dreszcz. Na co dzień
Emanuel był najmilszym i najspokojniejszym mężczyzną na świecie, ale
pod powierzchnią, krył się Spory temperament.
Nie śmiała się odwrócić. Nie chciała, żeby Emanuel odgadł, o czym
myślała.
Banda chłopaków stała w pobliżu fabryki. Czy to możliwe, że tam
pracowali? W tym samym miejscu, gdzie Emanuel?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Letnie upały nadal się utrzymywały. Wieczorami zdarzały się silne
deszcze, a nawet burze, ale następnego dnia słońce znów jasno świeciło.
W małym domku majstra życie toczyło się jak co dzień. Każdego ranka,
tuż przed szóstą, Elise wyruszała do przędzalni, a godzinę później
Emanuel wychodził do fabryki, gdzie zasiadał w swoim biurze. Matka
gotowała i naprawiała ubrania chłopców, ale z cięższymi pracami
domowymi sobie nie radziła. Peder towarzyszył Evertowi do szkoły, gdzie
ten czyścił rynny z liści i rąbał drzewo. Peder wolał mu pomagać niż
siedzieć i się nudzić. Kristian natomiast spotykał się z kolegami, nie chciał
jednak powiedzieć, co robią.
Elise czuła, jak z każdym dniem rośnie jej miłość i szacunek do
Emanuela. Nie mógł się jej trafić lepszy mąż; był miły, troskliwy i prawie
zawsze w dobrym humorze. Wnosił do domu śmiech i radość. Peder go
ubóstwiał, nawet Kristian jakby odtajał i stał się bardziej dostępny. Matka
była radosna. Elise prawie już jej takiej nie pamiętała. Wzdychała
zadowolona: - Dziękuję Bogu, że Emanuel wkroczył w nasze życie. -
Albo: - Opatrzność tobą kierowała, kiedy tego dnia poszłaś do Świątyni po
buty dla Pedera. - Wobec chłopców była ostra: - Nie róbcie takiego
bałaganu, to nie jest nasz dom! Macie być posłuszni i grzeczni, bo
Emanuel będzie miał nas dosyć.
Ale Emanuel tylko się śmiał i mówił: - Na Boga, pozwólcie im być
dziećmi. To jest też ich dom; chcę, żeby się tu czuli swobodnie, niech się
bawią i śmieją, jak to dzieci.
Kiedy nad rzeką zapadła letnia noc i robotnicy udali się już na
spoczynek, Elise i Emanuel mieli chwilę dla siebie w swoim pokoiku.
Przez okno wpadało wieczorne słońce, rozświetlając małe pokoje od
wschodu. W pomieszczeniach czuło się ciepło lata, słychać też było szum
wodospadu w oddali, a oni napawali się sobą i swoją miłością.
Emanuel nigdy nie miał dosyć. Elise cieszyła się, że mogła dać mu to,
czego chciał, ale zdarzało się, że wracała zmęczona po długim dniu pracy
w przędzalni i musiała się mobilizować, żeby nie poczuł się zawiedziony.
Albo żeby nie zasnąć. Szczególnie kiedy upał w fabryce stawał się nie do
wytrzymania, a im kazano pracować po godzinach.
- Tak nie może być - mówił Emanuel, denerwując się w jej imieniu. -
Nie mogą żądać, żebyś wstawała o piątej i pracowała dwanaście-
czternaście godzin za tak marne pieniądze! Jeśli któraś z was się trochę
spóźni, zaraz potrącają jej z pensji, a jeśli nie przyjdzie dzień czy dwa,
traci pracę. To niewolnictwo!
- Nie mam ani lepiej, ani gorzej niż inni - protestowała Elise. - Nawet
mam bliżej do pracy niż większość. Jedna z prządek mieszka w komórce
na strychu, gdzie szczury mają swoje nory. Papierami utyka największe
dziury, żeby ochronić się przed najgorszym mrozem i wiatrem. Nie
mówiąc już o pannach służących, które pracują jeszcze dłużej i nawet nie
mają wolnej każdej niedzieli.
- Ale przynajmniej lepiej mieszkają. Nie chcę dociekać, kto ma lepiej,
czy gorzej; złości mnie, jak się traktuje robotników w tym kraju. Coś
trzeba zrobić. Nie możecie na to pozwalać. Fabrykanci zgarniają
pieniądze, stawiają piękne domy, kupują samochody, a tym, dzięki którym
tryby się kręcą, ledwie starcza na jedzenie. To wstyd.
Elise nic nie mówiła. Wiedziała, że Emanuel ma rację, ale była zbyt
zmęczona, żeby podjąć dyskusję.
Dwa tygodnie po weselu stało się to, czego się obawiała. Emanuel dostał
kartę mobilizacyjną. Miał się stawić dwudziestego piątego lipca.
Elise paraliżował strach, ale starała się go nie okazywać. W najgorszych
momentach, kiedy wracając z pracy, szła wieczorem przez most, ciągnąc
nogę za nogą, tak zmęczona, że miała wrażenie, że gdyby teraz się
potknęła, toby upadła, czuła, jakby Emanuel dostał wyrok śmierci. Nie
miała pojęcia, jak sobie poradzi, kiedy zostaną jej tylko jej własne zarobki,
nędzne siedem koron tygodniowo. Kiedy mieszkali w Andersengarden,
pieniądze te szły na czynsz, na jedzenie i opał. Z pensji Hildy kupowali
ubrania, buty, mydło i czasem jakąś gazetę. Bez gazety mogli się obyć, ale
chłopcy rośli i ubrania szybko stawały się za małe, a na kolanach i na tyłku
nie było już miejsca na nowe łaty. Czynsz w domu majstra był na pewno
dużo wyższy niż w Andersengarden. Może będą się musieli przeprowadzić
do mieszkania, gdzie będą dzielić kuchnię z drugą rodziną? Szczury i
dziury w ścianach poutykane papierem... Wzdrygnęła się.
Emanuel mówił, że porozmawia z ojcem, ale to na pewno nie było takie
proste. Tego właśnie spodziewali się jego rodzice i ich przyjaciele. Byli
zbyt dobrze wychowani, żeby to okazać, ale w głębi duszy by się cieszyli.
Powtarzaliby: „A nie mówiłem?", i kiwali głowami. Według nich nagły
ślub Emanuela był nieszczęściem. Karolinę nawet się założyła z ojcem, że
zanim minie, rok Emanuel wróci.
A minęły dopiero dwa tygodnie...
Kiedy jednak wieczorem leżała w jego objęciach w brązowym
mahoniowym łóżku i czuła jego ciepło, jego miłość i optymizm, wszystkie
czarne myśli znikały. Nie musiała mu nawet mówić o swoich obawach.
Rozumiał, co ją dręczy, i uspokajał ją.
- Będę płacił czynsz. Mam odłożone trochę koron, no i mogę też coś
sprzedać. Wolałbym nie prosić o nic ojca, jeśli będę mógł tego uniknąć.
Zawsze krytykował moje wybory i był bardzo przeciwny mojemu
wstąpieniu do Armii Zbawienia. Nie chciałbym teraz usłyszeć: „A nie
mówiłem?" Tyle dumy jeszcze mam. Wiem, że tylko czeka, aż wrócę z
podkulonym ogonem, ale to się nie stanie.
Elise dobrze go rozumiała. Dla niej też byłoby poniżające musieć
przyjmować jałmużnę od jego ojca. Ale jeśli nie miało się gdzie mieszkać
i było się głodnym, trzeba było zapomnieć o honorze. Tyle wiedziała. -
Jakoś to będzie, Emanuelu - pocieszała go. - Skoro Evert znalazł pracę,
Peder na pewno też coś znajdzie. Gdyby Kristian bardziej się starał, też
mógłby pracować. Jest od nich wyższy i silniejszy, potrafi być bystry i
wygadany, jeśli tylko chce.
- Mam nadzieję, że to nie potrwa długo. Tym musimy się pocieszać.
Elise nie odpowiedziała. Nikt nie wiedział, jak długo trzeba będzie
pilnować granicy. Może kilka miesięcy, może rok. Jeśli i Norwegowie, i
Szwedzi będą się upierać przy swoim i nikt nie będzie chciał ustąpić,
napięta sytuacja mogła się jeszcze długo utrzymywać, mogło nawet dojść
do walk. Starała się odgonić od siebie tę myśl.
- Widziałaś się ostatnio z Hildą? - spytał Emanuel, najwyraźniej żeby
odwrócić jej myśli.
Przytuliła się do niego. - Nie, nie widziałyśmy się od tamtej niedzieli po
naszym weselu.
- Nie dziwi cię to?
- Mama się martwi, ale mnie się wydaje, że Hilda jest po prostu
zazdrosna i nie chce patrzeć, jaka jestem szczęśliwa. Wiem, że już to
mówiłam, ale taka jest prawda.
Położył się na niej i zaczął ją całować. - Rozumiem ją - wyszeptał. -
Każdy by nam zazdrościł, gdyby wiedział, jak jest nam dobrze. - Znów ją
pocałował, a ona czuła, jak jego członek twardnieje i robi się coraz
większy. - Nigdy nie będę miał cię dosyć - powiedział cichym,
schrypniętym głosem. - Tęsknię za tobą, kiedy siedzę w biurze, a godziny
mijają powoli. Mógłbym tak leżeć i kochać się z tobą dzień i noc. Jutro
jest niedziela. Czy twoja matka nie planowała wybrać się w odwiedziny do
pani Thoresen sprawdzić, co u niej?
Elise roześmiała się cicho. - Owszem, a chłopcy jadą nad jezioro kapać
się.
Chichotał, wtulając się w jej szyję. - To już wiem, co ja chciałbym robić.
Uśmiechnęła się i pocałowała go w czoło. Nie śmiała powiedzieć, że
wolałaby pogrzać się w ciepłym letnim słońcu. Lato tak szybko mijało, a
zima była taka długa. To słońce dawało im siłę przetrwać długie zimowe
mrozy.
Starała się jednak, żeby nie zauważył, że dla niej było to za dużo:
każdego wieczoru, każdej nocy, każdego ranka, zanim wstała o piątej rano.
Czuła, jak bardzo jest zmęczona, jeszcze zanim zdążyła przejść przez most
w drodze do przędzalni.
Ale za dwa tygodnie miał wyjechać. Potem będzie wspominała te dni z
tęsknotą. Nocami będzie brakowało jej jego gorącego ciała i będzie
żałowała, że w ogóle mogła tak myśleć.
Następnego dnia całe przedpołudnie spędzili w domu, mimo że słońce
prażyło z bezchmurnego nieba. Nie było wiatru, była piękna pogoda. Z
małych drewnianych domków na zboczu dochodziły pojedyncze krzyki
dzieci i śmiech. Wzdłuż rzeki chodzili chłopcy z wędkami na ramieniu,
szukając czystszej wody.
Elise widziała ich z okna dziennego pokoju, wychodzącego na rzekę i
przędzalnię, i dziwiła się, że lato i zima mogły aż tak się różnić. Drzwi
były otwarte, miała widok na zieleń. Docierał do nich szum wody, a jeśli
wiatr wiał z właściwego kierunku, można było nawet poczuć zapach
kwiatów i wilgotnej trawy.
Chciałaby wyjść na zewnątrz.
Emanuel zaszedł ją od tyłu, stanął obok niej, objął ją i pocałował w
szyję. Czuła jego twarde przyrodzenie i wiedziała, czego chciał.
- Idziesz, Elise? - szeptał schrypniętym głosem.
Siłą oderwała wzrok od lata na zewnątrz i poszła za nim do sypialni.
Jeśli tylko nie myślała o niczym innym i koncentrowała się na nim, zwykle
szybko udawało mu się porwać ją ze sobą. Jego pożądanie podniecało ją, a
on zawsze dbał, żeby i jej było dobrze. Bardzo dobrze!
Emanuel westchnął. - Mam nadzieję, że matka szybko nie wróci. -
Położył się na plecach, chciał, żeby na nim usiadła. - Jeśli mi pomożesz,
zrobimy to jeszcze raz. Usiądź na mnie.
Zrobiła, jak chciał, ale nie podobało się jej to. W pokoju było jasno,
krępowało ją, że leżał i patrzył na jej piersi, które podskakiwały przy
każdym ruchu. Zawsze też bała się, że ktoś mógłby zajrzeć przez okno.
Nie podobało się jej też, że widział, jak jej brzuch zaczyna się coraz
bardziej zaokrąglać. Nagle pomyślała o dziecku, które w sobie nosiła.
Może to mu nie służyło? Po raz pierwszy pomyślała o dobru dziecka, a nie
o Emanuelu i o niej samej.
Ledwo zdążyli się ubrać, kiedy usłyszeli kroki matki na zewnątrz. Elise
odwróciła głowę zawstydzona, kiedy matka weszła do kuchni.
- Wciąż tu jesteście? Nie powinnaś wyjść trochę na świeże powietrze?
Cały tydzień spędzasz w tym okropnym fabrycznym kurzu.
Elise zauważyła, że Emanuelowi brakowało tchu, kiedy odpowiedział
zamiast niej:
- Już wychodzimy. Obiecałem, że zniosę Annę ze schodów.
- Czeka na was od śniadania.
W głosie matki słychać było karcący ton.
- Co u pani Thoresen? - spytała Elise, kiedy w końcu się do niej
odwróciła.
- Nie najlepiej. Ciężko znosi upał w fabryce. Poza tym jak zwykle tęskni
do Toten.
- Do Toten? - spytał Emanuel i spojrzał na nią zdziwiony.
- Pochodzi z małej osady w Toten i tęskni za domem, odkąd tylko
przyjechała do Kristianii. Każdego lata mówi, że musi pojechać do domu,
ale nigdy nic z tego nie wychodzi.
- Dlaczego?
- Po pierwsze nie ma pieniędzy na pociąg, po drugie nie ma do kogo
wracać. Rodzice już dawno umarli, a rodzeństwo wyemigrowało do
Ameryki. Został tylko jeden brat, który jest marynarzem.
- Zaraz do nich pójdziemy - powiedziała Elise. - Emanuel zniesie Annę
ze schodów, a ja zawiozę ją na mostek. Nareszcie ma własny wózek.
Uwielbia patrzeć na rzekę.
- Ona tam na ciebie czeka - odezwała się matka, patrząc na nią z
wyrzutem w oczach.
Jak tylko wyszli na drogę i oddalili się nieco od domu, Emanuel
podszedł do niej bliżej.
- Twoja mama nie jest ostatnio w najlepszym nastroju.
- To prawda. Jest taka blada. W nocy słyszałam, jak kaszle. Może się
boi, że choroba powróci?
- Powinna jak najwięcej przebywać na słońcu. Podobno słońce jest
najlepszym lekarstwem na suchoty.
- Mówiłam jej to, ale ona nigdy nie ma czasu. Zawsze jest coś
ważniejszego: a to musi iść do sklepu, a to sprawić rybę, ugotować zupę
na kości, którą kupiła tanio u rzeźnika, czy wyczyścić lampy. Mam
wrażenie, że wstydziłaby się, gdyby po prostu usiadła w słońcu. Co by
było, gdyby ktoś to zauważył? Z okien przędzalni widać schodki naszego
domku, a jeśli rano usiadłaby przy wschodniej ścianie czy po południu
przy południowej, widać byłoby ją z okien drewnianych domków na
zboczu, tak twierdzi.
- Przed południem nikogo nie ma w domu.
- Też jej to mówiłam, ale wszystko na nic. Szli chwilę, nie odzywając
się do siebie.
- Rozmawiałem z Agnes - odezwał się Emanuel lekkim tonem, ale Elise
wiedziała, że bał się jej o tym mówić.
Patrzyła na niego w napięciu. - Wciąż jest taka zła? - spytała.
Przytaknął. - Złożyła wymówienie u Carlsenów. Chce zamieszkać z
jedną z tych prządek, które wiosną zostały zwolnione. Teraz chyba
mieszka z rodzicami, tak mi się wydaje, ale nie wiem.
Elise poczuła, jak przeszywa ją chłód i wnika głęboko w jej duszę. To
moja wina, pomyślała znów.
- Co zamierza robić? - tylko tyle odważyła się powiedzieć.
- Na razie może mieszkać za darmo. Te parę koron, które udało się jej
zaoszczędzić, wydała na ubrania. Miała na sobie nowy kapelusz i nowe,
białe rękawiczki.
- Powiedziała ci, gdzie będzie mieszkać?
- Chyba w Vaterlandzie.
- Nie udało ci się dowiedzieć, co zamierza robić?
Pokręcił głową. - Nie, ale to chyba jasne? Nie wyglądała na specjalnie
przejętą. Wręcz przeciwnie, odniosłem wrażenie, że cieszy się, iż
rozpocznie nowe życie.
- To niemożliwe! - powiedziała Elise wzburzona.
Pamiętała dzień, w którym udała się na Lakkegata w poszukiwaniu
dziewcząt, które były z jej ojcem. Miała przed oczyma obraz małego
ciemnego pokoiku, cuchnącego uryną i gorzałką, gdzie Othilie leżała
zwinięta w kłębek na wąskim polowym łóżku, jak przerażone dziecko, z
włosami w strąkach, w brudnym ubraniu i w dziurawych, czarnych
pończochach. Słyszała jej głos, kiedy biegła za nią po ulicy.
„Te pieniądze są mi potrzebne na jedzenie. Dwa dni nic nie jadłam".
Potem nastąpił wstrząsający opis choroby. „Cała skóra boli. Kiedy
zaczęłam odkrywać kolejne wrzody, zaczęły mi drżeć kolana".
Musi opowiedzieć Agnes o swoim przeżyciu, o paraliżującym strachu
Othilie przed zachorowaniem, przed biedą i okropnym otoczeniem. Może
powinna z nią tam pójść, żeby sama to zobaczyła?
- Muszę z nią porozmawiać. Ona nie ma pojęcia, jakie to groźnie -
powiedziała.
- Nie sądzę, żeby to coś dało, Elise. Nie sądzę też, żeby chciała z tobą
rozmawiać. Pewno uważa, że ją zawiodłaś.
- Trudno. Była moją najlepszą przyjaciółką, muszę spróbować. Jestem
jej to winna.
Emanuel uściskał ją gorąco.
Dziwnie się czuła, będąc znów w Andersengarden. Fetor ze śmietników
zdawał się być gorszy niż dawniej, ale może to z powodu letniego upału.
Smród na klatce był niemal nie do wytrzymania. Nie potrafiła sobie
wyobrazić, że mogłaby tu wrócić, do mieszkania podobnego do tego, w
jakim kiedyś mieszkali. Poza tym byłoby to kosztowne. Torgny „Zrzęda"
nie pozwoliłby im zamieszkać od podwórza, a w skrzydle obok było
jeszcze gorzej. Słyszała, że w niektórych czynszówkach mieszkało nawet
do dwóch tysięcy ludzi, czyli średnio piętnaście osób w jednym
pomieszczeniu. To było chyba nie do wytrzymania.
Kiedy stanęli pod drzwiami do mieszkania pani Thoresen, Elise miała
wrażenie, że z kuchni dochodzą jakieś głosy. Może była tu pani Evertsen
albo pani Albertsen. Zawsze trzymały się razem, w trójkę.
Emanuel zapukał, a pani Thoresen od razu zawołała: „Proszę!"
Ku swojemu przerażeniu Elise zobaczyła, że był tam jeden z kolegów
Lorta-Andersa. Spotkała go już kiedyś przed sklepem Magdy; wtedy
właśnie przyznał, że to on powiedział Johancwi o niej i o Emanuelu. Stał
na środku kuchni w szerokim rozkroku, śmiejąc się tak, że wszyscy
widzieli czarną dziurę po brakującym z przodu zębie. Tutaj, w tej małej
kuchni, wydawał się jeszcze bardziej groźny niż poprzednim razem. Nie
był co prawda wysoki, ale był barczysty i mocno zbudowany.
- No proszę, czyż to nie dziewczyna Johana wybrała się na spacer?
- To Johan zerwał zaręczyny - powiedziała, patrząc mu twardo w oczy.
Już go się nie bała.
- Elise i pan żołnierz się pobrali - przyszła jej z pomocą pani Thoresen. -
Mieszkają w domu majstra. Byłam ńa weselu, przyszło dużo eleganckich
gości. - Zorientowała się, że powiedziała za dużo, i przerażona zagryzła
wargę.
- Ach tak - roześmiał się mężczyzna. - Więc jednak tak bardzo się nie
pomyliłem, mówiąc Johanowi o tobie i o twoim przyjacielu.
Patrzył na Elise, nie zerkając nawet na Emanuela.
- Chcesz, żebym go pozdrowił? Na pewno się ucieszy z wiadomości od
swojej dziewczyny.
Elise czuła, że Emanuel sztywnieje i z coraz większym trudem stara się
nad sobą zapanować.
- Możemy wejść do Anny, pani Thoresen? Emanuel obiecał, że wyniesie
ją na dwór.
- Tak, już dwa tygodnie czeka, żeby móc wyjść.
- Przykro mi, ale na pewno słyszała pani, jak często ostatnio pracujemy
po godzinach.
Zapukała i nie czekając na odpowiedź, weszła do sypialni. Anna
siedziała wyprostowana na łóżku, rozpuściła włosy, a policzki miała
zaróżowione z radości.
- Usłyszałam wasze głosy. Tak się cieszę. Już dawno jestem gotowa.
Wiedziałam, że przyjdziecie. Jest niedziela.
Elise poczuła lekki wyrzut sumienia. Gdyby matka nie wróciła
wcześniej, zapewne dzisiaj też by nie przyszli. Gdyby zależało to od
Emanuela, spędziliby całą niedzielę w łóżku.
Emanuel podniósł Annę, jakby była piórkiem.
Przyjaciel Lorta-Andersa na szczęście już wyszedł.
- Ładnie z waszej strony, że nas odwiedziliście - odezwała się pani
Thoresen jakby przepraszająco.
Elise miała ochotę spytać, czy ma jakieś wiadomości od Johana, ale ze
względu na Emanuela nie zrobiła tego.
Wózek stał na końcu korytarza. Posadzili ją w nim i ruszyli razem nad
rzekę, w stronę mostku.
- Jesteś równie silny jak twoi przyjaciele, Emanuelu - powiedziała Anna
i uśmiechnęła się do niego. Oczy jej błyszczały. - Przyszli mnie odwiedzić.
Mama nie była zadowolona, ale ona zawsze jest pesymistką. Wszystkim
się martwi. Teraz wymyśliła sobie, że zakochałam się w jednym z nich, i
nie chce, żeby spotkał mnie zawód - powiedziała i od razu się zawstydziła.
Patrzyła na nich, żałując swoich słów.
- Nic nie szkodzi, Anno. - Emanuel uśmiechał się do niej. - Obaj cię
polubili. Spotkałem ich kilka dni po weselu, nie mogli się ciebie
nachwalić. Jeśli jeden z nich przypadł ci do gustu, to ty spodobałaś się im
obu.
Anna śmiała się, oczy jej błyszczały. - Powiedzcie, co u was? Dobrze się
wam mieszka? Szczególnie latem musi być tam pięknie, tak blisko rzeki,
wokół trawa i kwiaty, a w dole te cudowne jabłonie.
Elise kiwała głową i uśmiechała się. - To mały raj. Cieszę się każdą
sekundą. W przyszłym roku zasadzimy ziemniaki i warzywa. Jeśli
będziemy tam jeszcze mieszkać...
- A dlaczego nie mielibyście tam mieszkać?
- Emanuel został zmobilizowany.
Anna patrzyła przerażona to na nią, to na Emanuela.
- Myślałam, że nie dostaniesz wezwania, skoro jesteś w Armii
Zbawienia.
- Przez moment też tak sądziłem, ale mobilizacja obejmuje wszystkich,
którzy odbyli obowiązkową służbę wojskową. Poza tym nie jestem już w
Armii Zbawienia.
Anna przeniosła wzrok na Elise. W jej spojrzeniu było współczucie.
- Zapewne przeżyłaś szok. Elise przytaknęła.
- Co sobotę pożyczam egzemplarz „Sygnału" od pani Berg. Lubię
poczytać, co marynarze sądzą o tym, co dzieje się w kraju.
- Panią Berg stać na gazetę?
- Kosztuje ją koronę na kwartał. W kioskach czy na stacji kolejowej
można kupić egzemplarz za dziesięć ore, pani Berg najpewniej tam
właśnie ją kupuje. W ostatnim numerze przeczytałam artykuł
zatytułowany Siła miłości. Zrobił na mnie duże wrażenie, tym bardziej że
wszyscy przecież czujemy zagrożenie ze strony Szwedów. Pisano w nim o
górach lodowych, które zimą pokrywają zimne morza. Całe góry lodu
wystają z wody, niekończące się lodowe szczyty, które opierają się
wszelkim siłom natury i wobec których człowiek jest bezradny. A potem
przychodzi wiosna i słońce i te potężne masy lodu muszą się poddać. W
życiu jest podobnie. To, czego przemoc i siła, proch i dynamit nie są w
stanie zmóc, temu może podołać ukryta, tajemna moc miłości,
wszechwładna, bo boska.
Emanuel przytaknął uroczyście. - Zgadzam się - powiedział. Elise także
przytaknęła i spytała: - Evert przynosi ci gazetę?
- Tak. To miły chłopak. Był u was dzień po weselu, tak mówił, ale ani
pani Lovlien, ani Pedera czy Kristiana nie było w domu. Kiedy spytałam,
czy was też nie było, zmieszał się i powiedział: „Byli, ale jakby ich tam
nie było". Nie rozumiem, o co mu chodziło, czasem mówi takie dziwne
rzeczy - powiedziała Anna, śmiejąc się.
Elise poczuła, że się rumieni, i uśmiechnęła się zawstydzona. W
myślach widziała, jak Evert zagląda do okna ich sypialni i widzi Emanuela
i ją w trakcie czegoś, o czym zapewne słyszał, ale czego dotąd raczej nie
był świadkiem.
- Dostał pracę w szkole, będzie pracował w czasie wakacji, a kiedy
zacznie się szkoła - po lekcjach. Czyści rynny z sosnowych igieł i śmieci.
Nie wiem, czy powinni pozwolić, żeby taki mały chłopiec chodził po
dachu?
Anna roześmiała się. - Nie chodzi po dachu tego wysokiego budynku,
tylko tego mniejszego i po dachu stajni. Gorzej, że każą mu też rąbać
drewno.
- Peder chodzi z nim i mu pomaga. Nie znalazł sobie jeszcze zajęcia.
Słońce schowało się za chmurę i Annę przeszył dreszcz.
- Chyba powinniście odwieźć mnie już do domu. Mama boi się, że
dostanę zapalenia płuc. Trzy młode dziewczyny z Sandakerveien umarły
wiosną na zapalenie płuc.
Wieczorem znów się rozpogodziło. Elise i Emanuel usiedli na
schodkach. Wieczorne słońce świeciło między przędzalnią a tkalnią Hjula.
Cały domek był skąpany w ciepłych czerwonych promieniach
słonecznych. Kamienne schodki, na których siedzieli, były rozgrzane, a z
kuchni docierał zapach kawy.
Emanuel grał na gitarze i śpiewał Bardziej bezpieczny nikt nie może
być.
Elise chłonęła każdą minutę; chłonęła melodię, tekst piosenki i nastrój.
Kiedy skończył, poprosiła, żeby zagrał i zaśpiewał ją jeszcze raz.
- Zaśpiewam ci inną piosenkę. Liny Sandell. Cieszmy się każdą chwilą,
każdym dniem.
Elise słuchała. Nie rozumiała wszystkich szwedzkich słów piosenki ani
też dlaczego Emanuel wybierał szwedzkie piosenki właśnie teraz, kiedy
wszyscy nienawidzili „Szwedziuchów". Bała się, że ktoś mógłby go
usłyszeć, zerkała nerwowo w stronę mostku.
- Rozumiałaś słowa? - spytał, kiedy skończył śpiewać.
- Nie wszystkie.
- Ta piosenka mówi o tym, że trzeba się cieszyć każdym dniem. Nie
należy się martwić tym, co może przynieść jutro, czy płakać nad tym, co
minęło. Życie to chwila obecna. Bardzo lubię piosenki Liny Sandell.
- Zaśpiewaj mi coś jeszcze - poprosiła Elise, rozmyślając nad tym, co
powiedział: „Trzeba się cieszyć każdym dniem"...
Nie powinna myśleć o wezwaniu. A już na pewno nie o ewentualnej
wojnie. Nie należało się martwić na zapas. Było już późno, kiedy wyszła
do nich matka.
- Wstajesz o piątej, Elise. Jak dasz radę pracować, jeśli się nie wyśpisz?
Podniosła się niechętnie. Emanuel zniknął od razu w sypialni, Elise
pomogła matce sprzątać. Chłopcy dawno już leżeli w łóżkach.
- Możesz nazbierać trochę szczawiu, zanim się położysz? - poprosiła
matka. - Potrzebuję jutro na obiad, ale zapomniałam go nazbierać w ciągu
dnia.
Elise wyszła pośpiesznie. Emanuel na pewno nie był zachwycony, że
matka prosiła ją o to akurat teraz. Na pewno leżał już i czekał - jak zwykle.
Zaraz za progiem rosło dużo szczawiu. Szybko spełniła prośbę matki.
Kiedy miała wchodzić, jej wzrok powędrował w kierunku mostu.
Niemal na wprost niej stał mężczyzna z twarzą zwróconą w jej stronę.
Postać miała w sobie coś znajomego, ale to chyba nie było możliwe. Pani
Thoresen nie wspomniała ani słowem, że Johan został zwolniony. Nie
odważyła się jednak drugi raz spojrzeć w tamtą stronę, szybko weszła do
domu i dokładnie zamknęła za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Emanuel leżał pod kołdrą i tak jak myślała, czekał na nią.
- Długo ci zeszło - powiedział.
- Musiałam nazbierać szczawiu dla matki.
- Nie mogła poprosić cię o to wcześniej? Skoro tak się martwiła, że się
nie wyśpisz?
- Zapomniała.
Elise zdjęła ubranie i wślizgnęła się do niego pod kołdrę.
- Poproszę cię, żebyś jeszcze kiedyś zaśpiewał dla mnie tę piosenkę.
Nigdy nie słyszałam ładniejszej.
Wiedziała, że powiedziała to, żeby odsunąć w czasie coś, na co nie
miała ochoty. Była zmęczona i chciała spać.
- Którą z nich?
- Tę o tym, że trzeba cieszyć się każdym dniem, żyć teraźniejszością.
Przyciągnął ją do siebie i powiedział: - Kobieta, która ją napisała, Lina
Sandell, przeżyła tragedię. Była bardzo związana ze swoim ojcem.
Pewnego dnia wypłynęli na jezioro. Ojciec wypadł z łódki i utonął. Była
jak sparaliżowana z bólu. A potem napisała tę piosenkę. - Zaczą" pieścić
jej ciało. - Od rana czekałem na tę chwilę - powiedział łamiącym się
głosem.
Elise nie odpowiedziała. Za kilka godzin będzie musiała wstać i iść do
pracy w przędzalni. Czeka ją kolejny skwarny dzień w fabryce. Nie
wiedziała, czy da radę.
Poza tym tkwiło w niej coś niedobrego. A jeśli to rzeczywiście był
Johan... Nie żeby za nim tęskniła czy żałowała wyboru, którego dokonała,
nie zamieniłaby Emanuela na żadnego innego. Nie, to było coś innego.
Poczucie, że zawiodła, że kiedy on siedział w więzieniu, ona skupiała się
tylko na sobie. Była przekonana, że zrobił to dla Anny, z powodu drogich
lekarstw, jakie dostawała. Była pewna, że bardzo tego żałował. To, że
dobrze pracował w zakładzie kamieniarskim, znaczyło, że nie tylko miał
dryg w rękach, ale i że zależało mu, żeby znów stanąć na nogi, pokazać, że
jest kimś.
Zerwał zaręczyny, ale nikt nie powiedział jej dlaczego. Jeśli z powodu
plotek, to pewno zrobił to w złości. Jeśli to był on, to dlaczego stał i
przyglądał się ich domowi? Ze smutku czy z nienawiści? Czy stał tam,
kiedy ona i Emanuel siedzieli razem na schodkach w wieczornym słońcu i
kiedy Emanuel dla niej grał? Czy widział, jak tuliła się do Emanuela, a on
ją całował? Nie chciałaby, żeby pomyślał, że tak szybko o nim zapomniała
i znalazła sobie innego.
- O czym myślisz?
Głos Emanuela był czuły, ale wyczuwała w nim cień zawodu.
- O niczym szczególnym, jestem po prostu zmęczona. Całował ją,
pieścił jej ciało, robił wszystko, żeby obudzić w niej pożądanie. Nie
należał do mężczyzn, którzy brali to, co uważali, że im się należy, nie
myśląc, czy dziewczyna tego chce, czy nie. Słyszała, jak kobiety w
fabryce rozmawiały o takich przypadkach.
Odsunęła od siebie wszystkie złe myśli, próbując za nim nadążyć. Po
chwili czuła, że jej ciało reaguje; była podniecona.
- Jesteś cudowna - wyszeptał schrypniętym głosem do jej ucha, kiedy
poczuł, że szczytuje.
Kiedy następnego ranka weszła do hali fabrycznej, dziewczęta jak
zwykle przyglądały się jej z ciekawością. Jak co dzień, od dnia ślubu. To,
że jednej z nich udało się złapać żołnierza Armii Zbawienia, nie było
czymś zwyczajnym. Także to, że wystąpił z Armii, budziło zdziwienie. Co
ona miała takiego, czego inne nie miały? Elise czuła, że czyta w ich
myślach.
Valborg jak zawsze podeszła do niej pierwsza.
- Opowiedz nam coś, Elise. Jak się wam układa? Miałam na myśli w
łóżku, oczywiście. Miał już kogoś czy ty byłaś pierwsza? Skoro tak
szybko się pobraliście, musiał być wyposzczony.
- Spójrzcie na nią - powiedziała, chichocząc, inna. - Wygląda na to, że
nie czekali na błogosławieństwo pastora.
Spojrzenia wszystkich skupiły się na jej ciele: na bluzce opiętej na
piersiach i na krągłości, która zaczynała być już widoczna pod długim
fartuchem.
- Kiedy się spodziewasz? Rzucił się na ciebie zaraz, jak tylko wsadzili
Johana za kratki?
W tym momencie wszedł nadzorca i w hali zapanowała cisza. Wszyscy
udawali, że coś robią.
Elise próbowała się tym nie przejmować. Nie była zadowolona, że
kobiety były takie wścibskie, chociaż pewno powinna się cieszyć. Były tak
zajęte Emanuelem, że nawet nie przyszło im do głowy, że ktoś inny mógł
wchodzić w grę. To, że idąc do ołtarza, była w ciąży, świadczyło tylko o
tym, że Emanuel był jak każdy inny mężczyzna. Niech sobie myślą, że
zapomniała o Johanie, jak tylko poznała Emanuela.
Upał był duszący. Kurz unosił się niczym wełniana mgła w całej hali.
Osiadał w gardle, szczypał w oczy. Wiele kasłało, wiele ocierało pot z
czoła, zanim krople dotknęły gotowego już materiału. Ubrania kleiły się
do ciała.
Elise cieszyła się, że może iść do domu w przerwie obiadowej. Emanuel
miał dużo zajęć przed wyjazdem i nie znajdował czasu, aby wpaść do
domu na obiad, ale ona miała teraz blisko, musiała tylko przejść przez
most, nie miało więc sensu, żeby zostawała w fabryce. Matka obiecała, że
ugotuje zalewajkę, żeby nic musiała wydawać na zupę. Poza tym nie miała
ochoty siedzieć z dziewczynami i odpowiadać na ich osobiste pytania.
Dobrze było wyjść, mimo prażącego słońca. Przynajmniej nie było
wirującego w powietrzu kurzu.
Idąc przez most, rozglądała się. Gdyby Johan wyszedł, Anna by jej o
tym powiedziała, nawet jeśli pani Thoresen postanowiłaby zatrzymać tę
wiadomość dla siebie jak najdłużej. Pani Thoresen nie wybaczyła jej i
pewno nigdy tego nie zrobi.
Matka nuciła w kuchni. Kiedy ostatnio słyszała, jak nuci? Chyba przed
chorobą, może nawet jeszcze dawniej? Elise opadła na krzesło.
- Wyglądasz na zmęczoną. - Matka posłała jej zatroskane spojrzenie,
stojąc przy otwartych drzwiczkach pieca.
- W hali było dzisiaj niemiłosiernie gorąco.
- Musisz uważać. To nie jest dobre dla dziecka.
Elise miała na języku zgryźliwą odpowiedź, ale się nie odezwała. Czy
matka sądziła, że ona ma jakiś wybór? Gdyby nie ona, pomarliby z głodu.
- Zaszła tu pani Albertsen. Prosiła przekazać pozdrowienia i
pogratulować.
- Pewnie była ciekawa, jak się urządziliśmy, i chciała dowiedzieć się
czegoś o weselu - powiedziała Elise i sama słyszała, że łamał się jej głos.
Matka jednak niczego nie zauważyła. - Musiała obejrzeć i dotknąć
każdą rzecz, którą przywiózł tu Emanuel. Nawet te, które postawiłaś na
komodzie w sypialni.
- Tam też ją wpuściłaś? - odezwała się Elise, posyłając jej zagniewane
spojrzenie.
- Otworzyła drzwi, zanim zdążyłam ją zatrzymać. Była bardzo ciekawa,
nie mogła się powstrzymać, wypytywała o wszystko. - Matka kiwała
głową, czując się winna. - I tak za chwilę wszyscy się dowiedzą.
- Co jej powiedziałaś?
- Że spodziewasz się na Nowy Rok.
Elise nie wierzyła własnym uszom. - Powiedziałaś jej, że spodziewam
się dziecka?
- Domyśliła się. Miałam kłamać? Poza tym najpewniej dowiedziała się
od pani Thoresen. Kto słyszał, co mówiła Agnes, ten sam się domyślił.
Elise przytaknęła zamyślona. Więc Johan też wkrótce się dowie,
nieważne, czy za kratkami, czy już na wolności. Na pewno pamiętał, jak w
zeszłym roku nalegała, żeby jeszcze zaczekali.
Co to miało za znaczenie? Johan nie miał nic wspólnego z jej życiem.
Już nic.
Zjadła jedynie pół porcji zalewajki, którą matka jej nałożyła. Nagle
wróciły jej mdłości, których nie miała już od kilku tygodni. Oczywiście, że
Johan nie miał nic wspólnego z jej życiem, ale nie chciała, żeby pomyślał
o niej coś, co nie było prawdą.
Podniosła się ciężko, musiała wracać do fabryki. Nagle poczuła się
staro. Bolało ją cale ciało, kręgosłup dokuczał jej tak, że musiała na chwilę
się zatrzymać, żeby się wyprostować. Myśl, że ma stać przy maszynach
jeszcze pięć, może nawet siedem godzin, przerażała ją.
- Musisz tak ciężko pracować, Elise? Teraz kiedy wyszłaś za mąż i masz
męża urzędnika?
- Mamo... Dobrze wiesz, że nie utrzymamy się z jego pensji. Nie tylko
Emanuel i ja... - Zamilkła.
- No tak, musicie też utrzymać twoich braci i twoją matkę. Może lepiej
byłoby, gdybyście nie wysyłali mnie do sanatorium. Byłaby jedna gęba
mniej do wykarmienia. Niewiele dostaję u Magdy za te kilka godzin, które
tam jestem. Ledwie starcza na kaszę.
Elise westchnęła. Szybko przypomniała sobie jednak, że dawniej matka
lubiła od czasu do czasu przybierać pozę męczennicy. Prawie już o tym
zapomniała. W czasie choroby była zadziwiająco dzielna.
Nie zdradzając się ze swoimi myślami, objęła ją i powiedziała: - Dobrze
wiesz, że chcemy, żebyście z nami mieszkali. Nie widzisz, jaki Peder jest
radosny? Ma buzię rozpromienioną jak słoneczko.
- To zasługa Emanuela.
- Nie tylko. Pamiętam, jaki był nieszczęśliwy, kiedy wysłano cię do
Grefsen, i jaki były wystraszony, kiedy leżałaś tu i kasłałaś. Kto dzisiaj
przygotowałby mi obiad, gdyby cię tu nie było? Czy załatał spodnie
Pederowi i Kristianowi? I kto lepiej od ciebie zaopiekuje się maleństwem,
które urodzi się zimą, kiedy ja wrócę do fabryki?
Matka rozchmurzyła się, twarz jej się zmieniła, znów była pełna zapału.
- Może powinnam już zacząć szyć dziecięce ubranka? Hilda sprzedała
wszystko, co miała, i kupiła sobie za to piękny kapelusz na lato.
Elise patrzyła na nią z rezygnacją. - Nie powinna dołożyć nam parę
koron? - spytała. - Obiecywała, że będzie się dokładać.
- Nie sądź jej tak surowo, Elise. Nie zapomnij, przez co przeszła.
Trzy prządki i jedna tkaczka z Hjula szły przed nią na moście. Nagle
tkaczka zatrzymała się i zaczęła jej towarzyszyć. Elise nie znała jej.
- Jesteś przyjaciółką Agnes Zakariassen? Elise przytaknęła. - Zgadza się
- powiedziała.
- Mieszkam w domu obok jej rodziców na Maridalsveien. Widziałam, że
wczoraj ich odwiedziła.
Elise czekała, co powie dalej. Miały czas, przerwa obiadowa jeszcze się
nie skończyła. Czuła, że tamta ma coś na sercu.
- Poszłam, żeby z nią porozmawiać - ciągnęła dalej tkaczka. Była o kilka
lat starsza od Elise i od Agnes, samotna, mieszkała ze starą babcią i
niezamężną ciotką. Elise przypomniała sobie, że Agnes kiedyś jej o niej
wspominała. - Okropnie się przeraziłam. Agnes powiedziała, że
wypowiedziała swoją posadę, a przecież taka była dumna, że będzie
służyła w eleganckim domu na wzgórzu Aker.
Elise przytaknęła. - Też to słyszałam, ale dawno już z nią nie roz-
mawiałam.
Tkaczka przyglądała się jej z wahaniem, jakby nie była pewna, czy
powinna powiedzieć coś więcej. - Mówiła, że to twoja wina - powiedziała
ostrożnie, nieco skrępowana.
Elise czuła, że się rumieni.
- Kochała się w Emanuelu Ringstadzie, w moim mężu. Słowa więzły jej
w gardle. W „moim mężu". Brzmiało to jakoś obco i nienaturalnie.
- Właśnie, w twoim mężu. Zabrałaś go jej, tak mówiła. Mimo że byli już
po słowie.
- To nieprawda.
- Szczerze mówiąc, też w to nie uwierzyłam. Powtarzam ci to tylko
dlatego, że boję się, że może zrobić coś głupiego. Podobno chce się
przenieść do przyjaciółki na Lakkegata, tak mówiła. Będzie spała w
kuchni na połówce, razem z jeszcze jedną dziewczyną. Będą robić dywany
ze skrawków materiałów i druciane wieszaki na ubrania, kupiły już nawet
zwój drutu. Nie bardzo chce mi się w to wierzyć, na tym nie można wiele
zarobić. Ona jednak twierdziła, że świetnie im za to płacą. Pomyślałam, że
ktoś powinien spróbować przemówić jej do rozumu, a skoro jesteś jej
najlepszą przyjaciółką, to pomyślałam, że może...
- Rozumiem cię. Obiecuję spróbować, ale to nie będzie łatwe. Jeśli
Agnes coś postanowi, to łatwo nie zmienia zdania.
Tkaczka przytaknęła. - Wiem. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za
złe.
Potem, kiedy Elise znów stała przy maszynie, próbując skupić się na
pracy - w letnim skwarze było szczególnie łatwo o błąd - jej myśli krążyły
wokół Agnes i tego, co usłyszała od dziewczyny z tkalni. Zapewne nie
było to mądre, ale jednak czuła się winna.
W tym momencie rozległ się przeraźliwy krzyk. Ręka jednej z prządek
dostała się w tryby maszyny. Wszyscy wokół zaczęli krzyczeć. -
Zatrzymać maszynę! Na Boga! Niech to szlag!
Nadzorca wybiegł z hali, Elise mignęła jego przerażona twarz. Jak
szybko zdoła wcisnąć guzik, który zatrzyma maszynę?
Elise była wśród tych, którzy stali najbliżej, i razem z innymi podbiegła
do dziewczyny. Sekundy wydawały się wiecznością. Elise widziała swój
strach odbity w twarzach innych, podczas gdy nieszczęsna prządka
krzyczała, śmiertelnie przerażona, a dookoła tryskała krew.
Maszyna zatrzymała się. Twarz prządki była biała jak kreda, ledwo
zdążyli ją chwycić, kiedy upadła nieprzytomna. Koło zębate wciągnęło
całą rękę. Musiałby stać się cud, żeby przeżyła, na pewno nie było szans
na uratowanie ręki.
Prządki i pomocnice stały jak sparaliżowane. Przez pierwsze parę
sekund nikt nie wiedział, co robić; wzrok wszystkich przykuwał straszny
obraz. Ktoś zaczął łkać, przybiegł nadzorca, a zadnim majster. Klął,
zdenerwowany i wstrząśnięty. Po chwili nadbiegł sam dyrektor. -
Wezwano już lekarza - powiedział - ale będzie dopiero za chwilę. -
Wzdychał, nie wiedział, co robić, nerwowo wykręcał ręce, rzucał urwane
zdania o nieodpowiedzialnych robotnicach, które zamiast skupić się na
tym, co robią, stoją i myślą o czymś innym, które wałęsają się całymi
wieczorami, zamiast dobrze się wyspać przed kolejnym dniem pracy.
Elise czuła, jak narasta w niej wzburzenie. Miała wrażenie, że zaraz nie
wytrzyma. Niechby sam tam stanął, pomyślała. Niechby postał przy
maszynie dwanaście albo czternaście godzin w upale nie do wytrzymania,
w ogłuszającym hałasie, wdychając powietrze, w którym wirowały
drobinki kurzu! Wtedy by się okazało, czy potrafiłby się skoncentrować i
cały czas zachować czujność.
Przyszedł lekarz i prządkę przeniesiono do wozu, który czekał na
zewnątrz. Pracownice stały, były śmiertelnie poważne. Śledziły dokładnie
całe zdarzenie, patrzyły gniewnym wzrokiem. Ledwie trzymały się na
nogach z upału i wycieńczenia, ale mimo wszystko wzbierała w nich wola
walki. To była rażąca niesprawiedliwość! To była podłość, zła wola, to
było oburzające! Dyrektor mówił o braku odpowiedzialności, ale to
właśnie on w najwyższym stopniu wykazał się brakiem
odpowiedzialności! To była jego wina. To on kazał im pracować tak długo
w duszącym skwarze, nie zadbawszy, żeby mniej się kurzyło, nie pozwalał
na dłuższe przerwy, żeby mogły trochę odpocząć, a przede wszystkim
płacił im nędzne pensje, a sam zarabiał na ich pracy tyle, że mógł jadać do
syta, jeździć własnym samochodem, zatrudniać kucharza, kierowcę i
ogrodnika!
Ledwie wywieziono nieszczęsną dziewczynę z fabryki, a zaraz znów
uruchomiono maszyny. Elise słyszała, jak ktoś opowiadał, że mąż prządki
był pijaczyną, który spędzał czas w Vaterlandzie, i że mieli piątkę
dzieciaków. Bez prawej ręki kobieta nie będzie mogła pracować, nie
będzie w stanie prowadzić domu, gotować i zajmować się dziećmi. Z
czego będą żyli? Dostaną coś z gminy, ale nie dość, żeby wyżywić
siódemkę. Pewno będą musieli przeprowadzić się do tańszego mieszkania
ze wspólną kuchnią.
Jeśli kobieta w ogóle przeżyje... Może skończy jak Oline, o ile w ogóle
ktoś będzie chciał kobietę bez jednej ręki...
Słowa tkaczki z Hjula wróciły do niej: „Skoro jesteś jej najlepszą
przyjaciółką, to pomyślałam..."
Jeszcze dziś wieczorem wybierze się na Maridalsveien. Emanuel będzie
na pewno protestował, twierdząc, że Agnes jest sama sobie winna. Poza
tym nie lubił, kiedy Elise traciła cenny czas przed jego wyjazdem na
innych niż on.
Mimo to pójdę, mamrotała sama do siebie. Nie wezmę tego na swoje
sumienie.
Tego dnia nie musiały zostawać dłużej. Majster miał pewnie wyrzuty
sumienia.
Kiedy Elise wróciła, Peder i Kristian siedzieli razem z Evertem na
schodkach i czytali stare pisemko dla dzieci, które dostali od pani Berg.
Evert czytał na głos. Tak byli tym pochłonięci, że niemal nie zauważyli, że
weszła.
Emanuela jeszcze nie było. Wpadł na chwilę, żeby cos zjeść, ale musiał
wrócić do fabryki, żeby coś dokończyć.
- Biedak, tak się zapracowuje - martwiła się matka. - Pewnie nie wie, jak
długo go nie będzie, i boi się, że po powrocie nie dostanie swojej posady.
Elise przytaknęła. - Przejdę się na Maridalsveien, zobaczę, czy Agnes
jest w domu.
- Agnes? Po co, na litość boską? Po tym, jak się wobec ciebie
zachowała?
- Jedna z tkaczek z Hjula poprosiła mnie o to. Agnes potrzebuje
pomocy, tak powiedziała.
Matka parsknęła. - Nie przypuszczam, żeby potrzebna jej była pomoc.
Innym jest gorzej.
Elise pokiwała głową. - Coś się dzisiaj wydarzyło w fabryce. - Bała się
mówić o tym matce, która zawsze bardzo się denerwowała, wiedziała
jednak, że wcześniej czy później matka i tak się dowie. - Ręka jednej z
kobiet wkręciła się w tryby maszyny.
Matka zakryła usta dłonią i patrzyła na nią przerażona.
- Jezu! - westchnęła. - Jak to się stało?
- Nie wiem. Zabrali ją do szpitala.
- To ktoś stąd? Znam ją?
Elise pokręciła głową przecząco. - Zdaje mi się, że mieszka koło tkalni
płótna żaglowego czy gdzieś w tamtej okolicy. Ma męża pijaka i piątkę
dzieci.
- To straszne. Co się stanie z tymi biedakami? Zostaną bez matki, z
ojcem pijakiem.
- Może przeżyje. To się zdarzało.
Matka pokręciła przecząco głową. - Nie sądzę. Sama widzisz, powinnaś
odejść z fabryki.
Elise spojrzała na nią zrezygnowana. - A z czego będziemy żyli?
Matka zagryzła wargi. - Twój mąż będzie musiał cię utrzymywać, ma
przecież zamożnych rodziców.
Ach, o to chodzi, pomyślała Elise. Mama jest wzburzona, bo rodzice
Emanuela nam nie pomagają. Nie rozumie, że Emanuel jest zbyt dumny,
żeby prosić o pomoc, tym bardziej że nie posłuchał się ich i nie został na
wsi. Co prawda obiecał, że poprosi ojca o pomoc, jeśli jego nieobecność
się przeciągnie, ale wiedziała, że zrobi to bardzo niechętnie.
Szybko zjadła dwie kanapki z twarogiem, popijając jasną kawą, po czym
wstała od stołu. - Powiedz Emanuelowi, że niedługo wracam - poprosiła.
Matka przytaknęła, ale najwyraźniej nie pochwalała decyzji Elise.
Na Maridalsveien stała grupka robotnic, miały ponure twarze,
rozmawiały wzburzone. Wieść o wypadku dotarła już do Sagene. Tragedia
doprowadziła nastroje do stanu wrzenia, budząc nienawiść do tych na
górze.
Jedna z kobiet spostrzegła ją, powiedziała coś pozostałym i teraz
wszyscy odwrócili się i patrzyli na nią. Zorientowała się, że były to tkaczki
z Hjula, kilka z nich znała.
- Byłaś tam, Elise? Elise przytaknęła.
- Jak to się stało?
Elise podeszła do nich. - Chyba była roztargniona. W hali było gorąco,
w powietrzu unosiło się tyle kurzu, że z trudem mogłyśmy oddychać.
Kiwały głowami.
- Mój mąż mówi, że powinnyśmy zastrajkować. Odmówić jutro pójścia
do pracy; wszystkie.
- Wtedy nas zwolnią - powiedziała ponuro inna. - Wiecie, ile osób czeka
w kolejce na pracę.
- Jak wyglądała? - spytała jedna z kobiet. Patrzyła na Elise i cala drżała.
- Straciła przytomność, była biała jak kreda, krwawiła.
- Znasz ją?
Elise zaprzeczyła i ruszyła dalej.
- Wiem tylko, że mieszka w pobliżu tkalni płótna żaglowego i ma piątkę
dzieci.
Słyszała, jak dalej rozmawiają, wzburzone. Dotarła do małego
drewnianego domku, w którym mieszkali rodzice Agnes.
Już miała zapukać, kiedy otworzyły się drzwi i ukazała się w nich głowa
matki Agnes. - To ty, Elise? Wejdź, musisz nam wszystko opowiedzieć.
Właśnie dowiedzieliśmy się, co się wydarzyło w fabryce. Co się stało?
Straciła całą rękę?
Elise opowiedziała krótko, co się wydarzyło, matka Agnes słuchała jej
przerażona. Kiedy mówiła, miała wrażenie, że na strychu słychać czyjeś
głosy.
- Jest ktoś u Agnes? - spytała, kiedy skończyła swoją opowieść.
- Tak, ale nie przejmuj się. Agnes na pewno się ucieszy, że przyszłaś.
Na pewno wie, że Agnes się na mnie gniewa.
Może któraś z tkaczek z Hjula przyszła porozmawiać o tym, co się stało,
pomyślała i zaczęła wspinać się po stromych schodach. Zapukała i
ostrożnie uchyliła drzwi, wiedząc, że Agnes może się zdenerwować, kiedy
ją zobaczy. Nagle poczuła przerażenie. Na brzegu łóżka siedział Johan.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Elise chciała się odwrócić i zejść po cichu po schodach, ale zatrzymał ją
głos Johana: - Elise? Nie masz odwagi wejść? Zamierzałaś uciec? - Głos
był twardy i zgorzkniały. - Siedzimy tu i rozmawiamy o tobie.
- Johan chciałby z tobą porozmawiać.
W głosie Agnes nie było ironii, tylko złośliwa radość.
Elise zawahała się. Najchętniej wyszłaby jak najszybciej, ale drwiące
spojrzenie Agnes oraz pogarda i zgorzknienie, widoczne w oczach Johana,
sprawiły, że zmieniła zdanie. Oboje byli kiedyś jej przyjaciółmi. Dlaczego
teraz jej nienawidzili? Przecież Agnes wiedziała, jak sprawy się miały.
- Johan chciałby usłyszeć coś o ślubie - powiedziała Agnes, której
najwyraźniej sprawiało przyjemność widzieć ja taką bezbronną. -
Powiedziałam, że okazałam się nie dość dobra dla twoich gości.
Opowiedziałam mu też o pluszowej kanapie, mahoniowym łóżku i
porcelanowych filiżankach.
Johan obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem. - A mnie się zdawało, że
nie jesteś snobką. Jak to człowiek może się pomylić.
- Tak, musiałeś być ślepy. Elise zagięła parol na Emanuela Ring-stada,
jak tylko dowiedziała się, że mieszka w jednym z domów na wzgórzu
Aker. - Nagle Agnes odwróciła się do Elise. - Teraz będziesz żałować.
Johan wyszedł z więzienia, bo najlepiej ze wszystkich w Akershus ciosa
kamienie. Dyrektor więzienia powiedział, że robi ładniejsze rzeźby niż
lwy przed budynkiem Stortingu. Otrzymał pracę w zakładzie
kamieniarskim, który dostaje najbardziej atrakcyjne zamówienia w
mieście. Zarobi tam dużo więcej niż urzędnik w tkalni, tyle mogę ci
powiedzieć. Ale dobrze ci tak, skoro się od niego odwróciłaś. Nie
spodziewał się tego po tobie, tak mi powiedział. Sądził, że wiesz, że zrobił
to, żeby ratować Annę.
Elise stała bez ruchu, pozwalając padać szyderczym słowom. Mogła
protestować, tylko co by to dało? Johan był pełen nienawiści, bo myślał,
że go zdradziła, a Agnes wmówiła sobie, że Elise zagięła parol na
Emanuela, żeby mieć kogoś, kto będzie ją utrzymywał. Nie uwierzyliby
jej, nawet gdyby bardzo się starała.
- Pewnie jesteś zadowolona - odezwał się Johan cierpkim głosem. -
Masz własny dom i męża urzędnika, który nie ma brudnych rąk, kiedy
wraca do domu.
- Powiedziałam Johanowi, że będziesz miała dzieciaka. - Agnes patrzyła
na nią triumfująco. - Zaraz po Bożym Narodzeniu.
Elise czuła, że robi się blada. Jak Agnes mogła być taka podła? Przecież
obiecała, że nikomu nic nie powie. Serce zaczęło jej walić, w końcu
otworzyła usta.
- Opowiedziałaś mu o wszystkim? O tym, że dałaś mi adres pewnej
kobiety na Lakkegata, która miała pomóc mi pozbyć się podrzutka? -
Drżała ze wzburzenia, ale starała się mówić spokojnie, nie krzycząc i nie
płacząc. - Możesz mówić o mnie, co chcesz, Agnes, ale w głębi duszy
wiesz, jaka jest prawda. Jeśli sumienie pozwala ci kłamać Johanowi prosto
w twarz, tym gorzej dla ciebie. A jeśli chodzi o ciebie, Johan -
powiedziała, odwróciwszy się w jego stronę - to dziwnie łatwo przychodzi
ci uwierzyć we wszystko najgorsze, co o mnie mówią. Gdybyś inaczej o
mnie myślał, może byś przynajmniej spróbował sprawdzić, czy to
wszystko prawda.
Johan roześmiał się z pogardą. - Więc to nieprawda? Ale jesteś z
brzuchem?
Elise odwróciła się do nich plecami i szybko zbiegła ze schodów. Serce
jej waliło, szumiało jej w uszach. A jeszcze przed chwilą współczuła i
Agnes, i Johanowi. Nigdy więcej nie chciała mieć do czynienia z żadnym
z nich.
Była już przy Hjula, kiedy usłyszała za sobą szybkie kroki.
- Elise! Zaczekaj! Odwróciła się. To był Johan.
- Nie mam z tobą o czym rozmawiać.
Słyszała gorycz w swoim głosie. Bvli niesprawiedliwi, zrzucając całą
winę na nią.
- Ale ja chcę porozmawiać z tobą.
Powinna była przyśpieszyć, nie zgodzić się, ale nie była w stanie.
- Usiądziemy tam, na ławce?
Wskazał na ławkę na zboczu nad rzeką. Przytaknęła. I chciała, i nie
chciała.
- Co miałaś na myśli, mówiąc o tej kobiecie na Lakkegata i podrzutku?
Elise żałowała własnych słów. Jak mogła nazwać swoje i Emanuela
dziecko podrzutkiem? W życiu by tego nie powiedziała, gdyby nie została
sprowokowana. Jednocześnie wiedziała, że jest to być może ostatnia
okazja, żeby powiedzieć Johanowi prawdę. Nie czuła się dobrze, mając
świadomość, że widzi w niej zdrajczynię.
- Dziecko, które noszę, nie jest dzieckiem Emanuela.
Czuła, że zrobił się sztywny, ale nie miała odwagi na niego spojrzeć.
- Zostałam napadnięta, kiedy wracałam do domu z miasta, tego
wieczoru, kiedy poszłam do Akershus, żeby przekazać ci list.
Johan wzdrygnął się. - To prawda? - spytał. Zwróciła ku niemu twarz,
patrzyła w jego niebieskie oczy, które kiedyś tak kochała.
- Tak, to prawda. Tylko Agnes i Hilda o tym wiedzą, no i oczywiście
Emanuel. Nigdy bym ci tego nie powiedziała, gdybym nie miała pewności,
że mogę ci zaufać.
- Ale jak... to znaczy... - urwał w pół zdania Zrozumiała, że jej wierzy i
że czuje się wzburzony i niepewny.
- Emanuel domyślił się, co się stało. Zauważył, że źle się czuję, a kiedyś,
kiedy poszłam do Agnes na wzgórze Aker, zemdlałam. Nie wiedziałam, co
robić. Hilda przyjęła pracę w domu u majstra i oddała swoje dziecko, a
matka wróciła z sanatorium. Musieliśmy się utrzymać z tego, co
zarobiłam. Zalegałam z czynszem i Torgny dał mi dobę na załatwienie
pieniędzy, w przeciwnym razie nas wyrzuci. Chciałam umrzeć. Nie
mogłam myśleć o tym, co we mnie rosło, wiedząc jednocześnie, że
zarówno matka, jak i chłopcy są ode mnie zależni. Peder rozpaczał z
powodu nagłego zniknięcia Braciszka, matka od dawna chorowała i nie
była do niczego zdolna. Wszystko było chaosem. Gdybym poszła do
kobiety na Lakkegata, ryzykowałabym, że wykrwawię się na śmierć, a do
wszystkich problemów mojej rodziny doszedłby jeszcze wstyd. Życie było
ciężkie. Wtedy zjawił się Emanuel. Był gotów zdjąć ze mnie piętno
wstydu i pomóc mi w biedzie, biorąc jednocześnie odpowiedzialność za
dziecko. Zgodziłam się, ale kiedy tego wieczoru położyłam się spać,
zaczęły dręczyć mnie różne myśli.
Zrobiło się cicho. Słyszała, jak Johan ciężko oddycha. Zrozumiała, jaki
to dla niego musiał być szok. Domyślała się, że w głębi duszy musiał
bardzo cierpieć.
W końcu odchrząknął, żeby móc coś powiedzieć, głos jednak nadal miał
schrypnięty:
- Więc zgodził się zostać ojcem dziecka poczętego z gwałtu? Elise
przytaknęła.
- Tego bym nie potrafił - powiedział prosto z serca.
- Niewielu by potrafiło. Rozumiesz teraz, że bardzo się ucieszyłam.
Wszystkich nas uratował. Dał mojej matce i braciom dobry dom, dzięki
niemu mieszkamy w miejscu, gdzie matka może siedzieć na zewnątrz w
letnim słońcu, zbierając siły na kolejną zimę. Załatwił nawet Annie wózek
i znosi ją na dwór.
Między nimi zapadła cisza. Długa cisza.
Znów odchrząknął. - To prawda, że między wami nic nie było? To
znaczy wcześniej... ?
Elise przytaknęła. - On był we mnie zakochany. Mnie na nim specjalnie
nie zależało. Wiedziałam, że jest dobrym człowiekiem, pomógł mamie,
przysłał jej samarytankę do pomocy, załatwił ubrania dla Pedera i Hildy
oraz ciepłe buty i lekarstwa dla Anny. Lubiłam go, ale nawet przez myśl
mi nie przeszło, że mogłabym cię zdradzić.
Znów zapadła cisza.
Tym razem to Elise ostrożnie zadała pytanie: - Dlaczego to zrobiłeś,
Johan? Mam na myśli tę historię z broszką.
Johan westchnął głęboko. - Byłem winien Lortowi-Andersowi
przysługę. Kiedyś pływaliśmy razem na morzu. Pewnego razu zacho-
rowałem - miałem wysoką gorączkę - wziął za mnie nocną wachtę.
Obiecałem, że kiedyś mu się odwdzięczę. Nie zapomniał mi tego. Poza
tym martwiłem się o Annę. Gdybym wiedział, że Armia Zbawienia jej
pomoże, na pewno bym tego nie zrobił.
Elise zastanowiła się. - Pewnie nie byliśmy sobie pisani. Przykro mi z
powodu tego wszystkiego. Głównie ze względu na ciebie.
- To ja byłem głupi. Posłuchałem Lorta-Andersa, powinienem być
mądrzejszy.
- Oni nie są tego warci, ci z tej bandy. Spojrzał na nią. - Widywałaś ich?
- Robili podłe uwagi. Twierdzili, że było coś między Emanuelem a mną,
tylko dlatego, że poczęstowałam go gorącą owsianką po tym, jak pół nocy
pomagał nam szukać Pedera, kiedy ten zniknął.
Znów zrobiło się cicho. - Wiesz, kto...
Zrozumiała, o co mu chodzi, i pokiwała głową twierdząco. - Ja go
znam?
Znów przytaknęła. - Sądzę, że tak.
Odwrócił się do niej, patrzył na nią ponurym wzrokiem.
- Postanowiłaś puścić mu to płazem?
- A co chciałbyś, żebym zrobiła? Wrzuciła go do potoku? Nic nie
powiedział.
Westchnęła głęboko. - Byłabym zdolna to zrobić. I Hilda, i ja
przeklinałyśmy go i przysięgłyśmy się zemścić.
- Nie wiem, czy się odważę spytać, kto to był.
- A ja nie wiem, czy się odważę ci to powiedzieć. To Lort-Anders i jego
przyjaciele są winni, że wszystko tak się potoczyło.
- Powiedz mi!
- To ten z burzą rudych włosów.
- Tyka?
- Nie wiem, jak się nazywa.
Zauważyła, że zaciska pięści, aż zrobiły się białe. Nie powinnam była
mu tego mówić, pomyślała przestraszona. Johan nie spocznie, dopóki się
nie zemści. - Nie zrób jakiegoś głupstwa. I twoja matka, i Anna cię
potrzebują. Dokonałeś wielkiej rzeczy, darowano ci część kary, nie
ryzykuj, że znów trafisz do więzienia. Nie jesteś przestępcą, nigdy w to nie
wierzyłam. To bieda sprawiła, że znalazłeś się w takiej sytuacji. Jestem
pewna, że przysiągłeś sobie, że nigdy już czegoś takiego nie zrobisz.
Nie odpowiadał. Długą chwilę siedzieli w milczeniu.
- Obserwowałem was wczoraj z mostu - odezwał się ostrożnie i dodał: -
Miałem wrażenie, że...
- Polubiłam go. To dobry człowiek. Znów zapadła cisza.
- Teraz rozumiem więcej. - Zaczerpnął powietrza. - Dostałem przydział
mobilizacyjny.
Posłała mu zdziwione spojrzenie. - Ty też?
- Wszyscy, którzy odbyli służbę wojskową, zostają zmobilizowani.
- Dokąd cię posyłają?
- Nie wiem. Mam się stawić w Akershus dwudziestego czwartego lipca.
Wszyscy zbierają się w Akershus, a potem zostaniemy rozwiezieni
różnymi pociągami.
- Szkoda, teraz kiedy masz pracę.
Johan uśmiechnął się. - Agnes przesadza. Darowano mi resztę kary za
dobre sprawowanie i dlatego, że ułożyłem kawałek szosy, z której byli
zadowoleni, ale byłem tylko jednym z dwustu, którzy układają kamienie
wzdłuż drogi do Trondhjem. Siedząc w Akershus, też tam pracowałem.
Część z nas dostarcza kamienie pod budowę nowego kościoła w Grorud.
Pracujemy do późna, żeby zarobić na życie, niekiedy nawet do północy
albo i dłużej. Kiedy zapada zmrok, zapala się lampę naftową. Kamienie są
przewożone dużymi taczkami, a ci, którzy je pchają, są traktowani jak
królowie szos. - Znów się roześmiał.
- Kiedy cię wypuścili?
- Wczoraj.
- Przed południem byliśmy u twojej matki i u Anny, nic nam nie
powiedziały.
- Wtedy jeszcze nie wróciłem.
Elise uśmiechnęła się. - Mogę sobie wyobrazić minę Anny, kiedy cię
zobaczyła.
Odwzajemnił jej uśmiech, ale zaraz znów spoważniał.
- Jak mogłem być taki głupi? - powiedział zduszonym głosem.
Wiedziała, co ma na myśli. - To nie była twoja wina, Johan. Dałeś się
wciągnąć. Nie rozumiem tylko dlaczego.
- Powiedzieli, że to moja wina, że Lort-Anders został złapany.
- Chciałeś powiedzieć: moja.
- Na jedno wychodzi.
- Nie dostałeś moich listów?
Pokiwał głową, był wzburzony i zły. - Ktoś musiał coś w nich zmieniać.
Były duże odstępy między słowami. Dziwiłem się, że zmarnowałaś tyle
papieru, ty, która zawsze jesteś taka oszczędna.
Podniosła się. - Powinnam wracać do domu - powiedziała. - Zbyt długo
już mnie nie ma.
- Dlaczego przyszłaś do Agnes, skoro wiedziałaś, że ma do ciebie żal?
- Bo poprosiła mnie o to jedna z tkaczek z Hjula. Bała się, że Agnes
może zrobić jakieś głupstwo. - Popatrzyła na niego. - Nie uwierzyła, że
Agnes i jej koleżanka będą się utrzymywać z robienia szmacianych
dywanów i drucianych wieszaków. Na tym się tyle nie zarabia.
- Myślisz, że Agnes zamierza... - przerwał przestraszony. Przytaknęła. -
Nie rozumiem, jak mogła wpaść na taki pomysł.
Może przecież nawet zachorować. Byłam na tyle głupia, że pomyślałam,
że może uda mi się jej to wyperswadować. Powinnam była wiedzieć, że
nie będzie chciała mnie słuchać.
Teraz on także wstał. - Porozmawiam z nią, Elise. Ucieszyła się, że
przyszedłem. - Spojrzał na nią, nagle poczuł się skrępowany. -
Przyszedłem, bo chciałem wypytać ją o ciebie po tym, jak zobaczyłem
ciebie - i jego - z mostu wczoraj wieczorem.
Spuściła wzrok. - Cieszę się, że się spotkaliśmy, Johan. Byłoby mi
przykro, gdybyś uwierzył, że cię zdradziłam.
- Ja też się cieszę, że się spotkaliśmy. Chociaż to gorzko wiedzieć, że w
dużej mierze sam jestem winien temu nieszczęściu.
- Tak czy inaczej możemy pozostać przyjaciółmi. Przytaknął. -
Możemy. Pozdrów matkę i chłopców. Brakowało
mi Pedera i jego opowieści. Przypominały mi się, kiedy siedziałem w
celi, i wtedy zdarzało mi się nawet uśmiechnąć.
- Szkoda, że nie słyszałeś go podczas... - zamilkła, przestraszona.
- Podczas waszego wesela? Możesz o tym mówić, Elise. Stało się i już.
Czuła kłujący niepokój, kiedy zbliżała się do domu. Było późno, zeszło
jej dłużej, niż planowała. Czy odważy się mu powiedzieć, że spotkała się z
Johanem? Czy Emanuel może mieć jej za złe, że rozmawiała z Johanem?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kiedy weszła, mama siedziała sama w kuchni. Łatała spodnie.
- Gdzie są chłopcy?
- Położyli się. Nie wiesz, jak już późno?
- Emanuel jeszcze nie wrócił?
- Wrócił i się położył. Miał bardzo ciężki dzień w biurze. Było tak
gorąco, że niemal nie do wytrzymania, mówił.
Na pewno nie gorzej niż w fabryce, gdzie cały dzień stała przy
maszynie, pomyślała Elise, ale nic nie powiedziała. - Dawno się położył?
- Przed chwilą. Nie chciałam iść na górę, zanim nie wrócisz. Tyle
dziwnych rzeczy dzieje się ostatnio dookoła. Jak było u Agnes?
- Wciąż się gniewa.
- Chyba nie ma sensu próbować jej pomagać. Zresztą jak ty mogłabyś
jej pomóc?
- Chciałam zobaczyć, jak się czuje. Miałam nadzieję, że może wrócimy
do naszej dawnej przyjaźni.
Matka przyglądała się jej. - Uważam, że powinnaś trzymać się od niej z
daleka. Nie jest warta, żeby zabiegać o jej względy.
- Pójdę się położyć. Dobranoc, mamo.
Wyglądało, że Emanuel spał. Zdjęła po cichu ubranie, włożyła nocną
koszulę i weszła do łóżka. Na zewnątrz było jeszcze widno, zmrok zapadał
dopiero koło jedenastej. Przyglądała mu się. Leżał z zamkniętymi oczami,
ale oddech nie był tak równy i ciężki jak zwykle. Ledwo miała odwagę się
poruszyć. Nie miała siły opowiadać mu o Johanie i być może wysłuchiwać
jego uwag. Nie miała siły na nic. Pragnęła tylko spać.
Chciała się odwrócić na bok, ale lepiej było spokojnie leżeć.
- Gdzie byłaś?
Nie spodziewała się pytania. Głos był nieco śpiący, ale brzmiał jak
zwykle, jakby Emanuel nie spał od chwili jej wejścia.
- U Agnes. Jedna z tkaczek z Hjula poprosiła, żebym jej pomogła. Nie
odpowiedział. Dlaczego nic nie mówił?
W ciszy było coś oskarżycielskiego, niedopowiedzianego. Może widział
ją i Johana, jak siedzieli na ławce i rozmawiali?
- Był tam Johan. - Równie dobrze mogła mieć to już za sobą. - Wyszedł
wczoraj z więzienia i pracuje jako kamieniarz przy budowie drogi do
Trondhjem. Oboje gniewają się na mnie.
Dalej nic nie mówił.
Niespodziewanie poczuła złość. Nie zrobiła nic złego, więc dlaczego
milczał?
- Wyszedł za mną, zaczęliśmy rozmawiać. Dobrze, że tak się stało.
- Co to znaczy „zaczęliśmy rozmawiać"? - spytał. Jego głos był
spokojny, ale coś było nie tak.
- Powiedziałam mu, że się w tobie zakochałam i że jesteś dobrym
człowiekiem. Że zgodziłeś się być ojcem dla dziecka, którego oczekuję.
- To było konieczne?
Wiedziała, że walczy, żeby zachować spokój.
- Musiałaś powiedzieć mu, że to nie moje dziecko?
- Gdybym tego nie zrobiła, skłamałabym.
- Będziesz musiała kłamać, jeśli chcesz, żeby wszyscy uwierzyli, że
jestem ojcem.
- Agnes o tym wie. Prędzej czy później na pewno by mu powiedziała.
- Póki co nie zrobiła tego.
- Nie, ale dała mu do zrozumienia, że zdradziłam go z tobą zaraz po
tym, kiedy się poznaliśmy. A to nieprawda.
Zapadła cisza.
- Kocham cię, Emanuelu. Nie żałuję swojego „tak". Niech to nie stanie
między nami. Nie chciałam, żeby Johan miał mnie za latawicę. Teraz zna
prawdę i nie muszę czuć się skrępowana, kiedy spotykam go na ulicy.
Rozstaliśmy się jak przyjaciele. Zaimponowałeś mu, że wziąłeś na siebie
obowiązki ojca. Przyznał, że on „nie byłby w stanie". Jedyne, czego żałuję,
to że dałam mu do zrozumienia, kto jest ojcem. Byłoby straszne dla pani
Thoresen i Anny, gdyby teraz zrobił coś, za co znów mógłby trafić do
więzienia.
Emanuel podłożył swoją rękę pod jej głowę i powoli przyciągnął ją do
siebie.
- Wybacz mi, Ehse. Poczułem się zazdrosny. Chyba to rozumiesz.
- Nie masz do tego żadnego powodu. Cieszę się, że ci to powiedziałam.
Nie ma nic gorszego niż podejrzliwość.
Podciągnął jej koszulę, pieścił ją gwałtownie, szybko.
Elise próbowała za nim nadążyć, ale zmęczenie pracą, wypadek i
wszystko, co się potem wydarzyło, utrudniało jej to.
Zawiedziony, że nie udało się mu doprowadzić jej tam, gdzie chciał,
odwrócił się do niej plecami. Kiedy skończył, wymamrotał „dobranoc".
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Był wczesny ranek, wtorek 25 lipca. Ku wielkiemu zdziwieniu Elise
dyrektor dał wszystkim robotnicom, które miały mężów czy narzeczonych,
którzy dostali powołanie, kilka godzin wolnego, żeby mogły odprowadzić
ich na stację i pożegnać się z nimi. Dyrektor był żarliwym orędownikiem
rozwiązania unii i dzień przed wyjazdem oddziału wygłosił bardzo
emocjonalne przemówienie do zatrudnionych w fabryce pracowników.
- Norwegia zasługuje na szacunek i własne miejsce w międzynarodowej
społeczności - zaczął dobitnym, wzruszonym głosem. - Ponad dziesięć lat
temu zażądano od parlamentu utworzenia sieci norweskich konsulatów,
ale opór szwedzkich polityków był ogromny. Norweska żegluga
potrzebowała własnych konsulatów, jednak za każdym razem, kiedy
przedstawiano tę propozycję Szwedom, natychmiast odzywał się szczęk
szabelek. Nastroje w szwedzkiej prasie były nienawistne, a groźba wojny -
realna. Byliśmy zmuszeni wycofać nasz wniosek. Szkoda. Ponieśliśmy
porażkę. Do wojny nie doszło, ale unia odniosła ranę, która nie mogła się
zagoić. - Zrobił przerwę, po czym uderzył pięścią w stół i mówił dalej: -
Teraz weźmiemy rewanż! Jeśli Szwedzi i tym razem nie ustąpią, będziemy
zmuszeni sięgnąć po broń. Bądźmy dumni z mężczyzn, którzy jutro
wyjeżdżają bronić naszej ojczyzny, najcenniejszego daru, jaki
otrzymaliśmy od Boga, który mamy prawo i obowiązek bronić.
Prządki i pomocnice stały poważne, słuchając dyrektora. Poczuły się
jakoś nieprzyjemnie. Wojna... Już samo słowo kojarzyło się z
niebezpieczeństwem, z czymś gwałtownym i brutalnym. No i jak sobie
poradzą bez zarobków mężczyzn? Niewielkie sumy, jakie wypłacano
żołnierzom pełniącym służbę graniczną, nie starczały, by wyżywić
rodzinę. Ale jeśli nie wrócą? Wtedy czeka ich bieda i głód.
Myśli kłębiły się w głowie Elise. Nie stać ich będzie na wynajmowanie
domku, jeśli Emanuela nie będzie przez dłuższy czas. Trudno było znaleźć
małe mieszkanie, wielu wynajmowało jedynie kąt w cudzym pokoju.
Skoro większa część jej zarobków pójdzie na czynsz, niewiele zostanie na
jedzenie. O ubraniu w ogóle nie myślała.
Przez chwilę starała sobie wyobrazić, jak będzie żyła bez Emanuela.
Odsunęła od siebie tę myśl, ale płacz ścisnął jej gardło. Przez te kilka
tygodni było im tak dobrze. Po tym feralnym wieczorze, kiedy spotkała
Johana, stali się sobie szczególnie bliscy. Najwyraźniej przestraszył się, że
być może żałowała swojej decyzji i że może ją stracić, a ona zrozumiała,
co on czuł, i chciała mu udowodnić, że nie miał powodu do obaw.
Wieczory spędzali razem, napawając się sobą, a ona zapominała o swoim
zmęczeniu i bolących plecach. Było im lepiej, niż kiedykolwiek sobie to
wyobrażał.
Elise rozejrzała się. Wokół niej i wzdłuż ulicy, którą mieli przema-
szerować żołnierze, od Akershus do Ostbanestasjonen, stało dużo ludzi.
Twarze były poważne. Możliwość odzyskania niezależności nie budziła
entuzjazmu. Nie było śladu radości, którą ludzie czuli siódmego czerwca,
kiedy pełni optymizmu podawali sobie ręce i w całym mieście
rozbrzmiewały słowa hymnu. Dzisiaj dawało się wyczuć zmartwienie i
smutek rozstania. Czy ci młodzi żołnierze, którzy wkrótce mieli ukazać się
na ulicy Karla Johana, wrócą?
- Idą! - zawołała głośno mała dziewczynka. - Idzie wojna!
Dorośli uśmiechnęli się, ludzie zaczęli wyciągać szyje i wypatrywać
żołnierzy, którzy maszerując, zbliżali się do nich.
Batalion obrony kraju miał się stawić na ćwiczenia w pobliżu
Fredrikshald, powiedział jej Emanuel, podczas gdy batalion liniowy miał
jechać do Kongsvinger. Jego głos brzmiał dumnie, kiedy jej o tym mówił.
Najwyraźniej był zadowolony, że jest w Norweskim Korpusie Strzelców.
Zbliżali się, szli wyprostowani, z dumą w oczach, w zwartym szeregu
maszerowali do dźwięku Marsza strzelców. Plecaki im ciążyły, ale nie
wydawało się im to przeszkadzać. Poranne słońce odbijało się w
karabinach, w wojskowych kotłach i w szablach, kroki niosły się echem po
wzgórzach.
Przyglądający się im ludzie wiwatowali, machali żołnierzom,
powiewały chusteczki, niektóre kobiety otwarcie płakały.
Elise stała w pierwszym rzędzie i widziała Emanuela z bliska. W domu,
zanim wyruszył, pożegnali się gorąco i kiedy teraz ich spojrzenia na
chwilę się spotkały, zalała ją fala dumy. Z trudem przełknęła ślinę. Czuła
w sobie miłość do niego. Chciała zawołać: Wróć do mnie, Emanuelu! I
chociaż żaden dźwięk nie pojawił się na jej ustach, wiedziała, że on o tym
wic. Kochała go, teraz to zrozumiała.
Trudno było wracać z powrotem do fabryki. Szły grupkami, wszystkie
razem: robotnice z Graaha i z Hjula, i z fabryk płożonych dalej nad rzeką.
Część była nawet z fabryki tekstyliów w Nydalen. Wyglądało na to, że
wszyscy dostali dzisiaj wolne.
- Elise?
Odwróciła się pośpiesznie. Za nią szła Agnes.
- Ty tutaj?
Poczuła się nieprzyjemnie, zastanawiała się, czy Agnes przyszła po to,
żeby zobaczyć Emanuela, zanim wyjedzie. Agnes uśmiechnęła się.
Elise patrzyła na nią zdziwiona. Nie sprawiała wrażenie zagniewanej,
raczej łagodnej i zadowolonej. Ładnie wyglądała, miała nowy kapelusz i
nową bluzkę. Czyżby nowe zajęcie już pozwoliło jej tyle zarobić?
- Nie patrz na mnie tak podejrzliwie. Przyszłam pożegnać się z
Johanem.
- To miło z twojej strony.
Elise czuła się zakłopotana. Czyżby Agnes zrobiło się żal Johana, bo nie
miał go kto odprowadzić? Gdyby nie te straszna zdarzenia, które miały
miejsce zimą, ona by go teraz odprowadzała.
Agnes roześmiała się.
- Nie zrobiłam tego z grzeczności. Johan i ja jesteśmy ze sobą.
- Tak? - powiedziała Elise i spojrzała na nią zdziwiona.
- Czy to nie wspaniale? Obie uważałyśmy, że Johan jest naj-
przystojniejszy ze wszystkich z Sagene, z całego osiedla. Pamiętasz?
- Oczywiście, że pamiętam. Miło mi to słyszeć, Agnes.
W głębi duszy nie była jednak tym tak zachwycona. Biedny Johan, dość
miał nieszczęść. Jego miłość do Agnes, na której nie można było polegać,
mogła przynieść mu jedynie rozczarowanie.
- Już się na ciebie nie gniewam, Elise.
- Cieszę się, że to mówisz. Było mi przykro, Agnes. Agnes pokiwała
głową.
- Tamtego wieczora nie zachowałam się tak jak powinnam. -
Uśmiechnęła się. - Byłam zła. Teraz jednak cieszę się, że wtedy się
wygadałam. Inaczej pewno bym go nie dostała.
Nie marnowali czasu, pomyślała Elise. Minęły zaledwie dwa tygodnie
od jej wizyty na Maridalsveien, kiedy to widziała wściekłość w jej oczach.
- Na pewno dostaną przepustkę. Jak przyjedzie, przygotuję mu coś
dobrego - powiedziała i znów się uśmiechnęła.
- Gdzie Johan będzie stacjonował?
- W Kongsvinger. Tam gdzie Emanuel. Chciałabym to zobaczyć! Będą
krzywo na siebie patrzeć. Chociaż Johanowi już przeszło. Zakochał się we
mnie.
- Cieszę się - powiedziała Elise, a jej słowa rozbrzmiewały niczym echo.
Powinna uściskać Agnes, życzyć jej powodzenia i cieszyć się jej i Johana
szczęściem, ale słowa ugrzęzły jej w gardle, nie była w stanie okazać
zadowolenia, czego Agnes zapewne oczekiwała. - Znalazłaś pracę?
Agnes przytaknęła. - Wracam do Hjula. Elise spojrzała na nią
zdziwiona. - To dobrze.
- Dobrze? - odpowiedziała Agnes, posyłając jej ponure spojrzenie. -
Dobrze, że wracam do niewolnictwa?
- Wolałaś być służącą?
- Czasem tak, ale nie zawsze. Chwilę szły w milczeniu.
- Słyszałam, że chciałaś zamieszkać na Lakkegata i robić szmaciane
dywany.
Agnes spojrzała na nią podejrzliwie. - Kto ci tak powiedział? - spytała.
- Jedna z tkaczek z Hjula. Agnes zdawała się zawstydzona.
- Nie mówiłam tego poważnie. Byłam zła i chciałam wyjechać. Nagle
wyraz jej twarzy się zmienił, uśmiechnęła się.
- Johan zjawił się w samą porę. Uratował mnie.
- Naprawdę byłaś gotowa to zrobić?
- Tak.
- Chyba wiesz, jaki los czeka te dziewczęta. Wiele z nich kończy na
czwartym oddziale szpitala w Ulleval z okropną chorobą.
- Skąd to wiesz?
Elise zauważyła, że Agnes nie zaprzeczyła.
- Spotkałam jedną z nich, kiedy szukałam dziewczyn, które były z
ojcem. Opowiedziała mi o wszystkim. Okropnie wyglądała. Miała rany na
całym ciele. Kiedy pojawiły się pierwsze krosty, potwornie się przeraziła.
Agnes nie odzywała się. Elise zrozumiała, że dała jej do myślenia.
Zbliżały się do mostu Beierbrua.
- Wracasz do pracy w Hjula? Agnes przytaknęła.
- Wczoraj zaczęłam już pracę. Dyrektor dał wolne wszystkim, których
mężowie czy narzeczeni wyjeżdżają, żebyśmy mogły się pożegnać. -
Zachichotała. - Pożyczyłam pierścionek od matki i powiedziałam, że ja i
Johan Thoresen jesteśmy zaręczeni. Co właściwie jest prawdą. My... -
zamilkła, jakby nagle się zawstydziła, co nie było do niej podobne.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że... Agnes przytaknęła.
Elise przypomniała sobie ubiegłoroczne letnie wieczory i zimowe
godziny w kuchni pani Thoresen. Wtedy do niczego nie doszło.
Przeszły przez most. Agnes ruszyła w stronę dużego szarego budynku
po prawej stronie.
- Do widzenia, Agnes. Na pewno się jeszcze zobaczymy.
- Mam nadzieję. Cieszę się, że znów jesteśmy przyjaciółkami.
Niedobrze się na siebie gniewać, prawda?
Elise pokręciła głową. Uważała, że Agnes mogła przynajmniej
przeprosić za swoje zachowanie podczas wesela i za to, że powiedziała
Johanowi coś, co nie było prawdą. Ale nie powinna chyba oczekiwać zbyt
wiele. Agnes była Agnes.
Kiedy Elise tego wieczora wróciła z fabryki do domu, zobaczyła Pe-dera
siedzącego na schodkach z brodą opartą o dłonie, patrzącego smutno na
wodę płynącą pod mostem.
- Co z tobą, Peder?
- Jeszcze pytasz?
Nawet na nią nie spojrzał. Sprawiał wrażenie, jakby na swoich młodych
barkach dźwigał wszystkie nieszczęścia świata, i to właśnie on, zwykle
taki wesoły i radosny.
- Uderzyłeś się czy coś zgubiłeś?
- To nie to - powiedział i pokręcił głową.
- Chodź; ci o to, że Emanuel wyjechał?
- O to też - przytaknął, nie patrząc na nią.
- A o co jeszcze?
Usiadła obok niego i objęła go ramieniem.
- Zawsze kiedy z kimś się zaprzyjaźnię albo kiedy urodzi mi się
braciszek, to zaraz znika. Najpierw był Johan, potem Braciszek, i w końcu
Emanuel. Teraz Johan wrócił i zaraz wyjechał. A na dodatek zakochał się
w Agnes. Głupek jeden!
Elise westchnęła.
- Życie dorosłych czasem trudno jest zrozumieć. Johan zerwał nasze
zaręczyny, bo ktoś go okłamał i powiedział, że jestem z Emanuelem.
Długo płakałam, ale potem polubiłam Emanuela i kiedy mi się oświadczył,
zgodziłam się. Johan pewnie też trochę płakał, kiedy usłyszał te wszystkie
kłamstwa. Ale kiedy wyszedł z więzienia, spotkał Agnes i teraz obie pary
są szczęśliwe i nikt już nie płacze. Ty też nie powinieneś się smucić.
- Nie lubię jej - ciągnął dalej. Najwyraźniej w ogóle jej nie słuchał. -
Mama mówi o niej, że to latawica. Podlotka.
- Podlotek - poprawiła go Elise.
Opuścił ręce i oparł się o nią. - Co to znaczy?
- To znaczy po prostu młoda dziewczyna.
- Pani Evertsen mówi, że to flirciara, a według mnie to ulicznica, do
diabła!
- Peder, przeklinasz! Poza tym nie wiesz, co to znaczy „ulicznica".
Nagle oczy Pedera zaszły łzami. - Czy to ładnie, że zabrała mi mojego
przyjaciela?
- Sądziłam, że polubiłeś Emanuela? - powiedziała Elise i objęła go.
- Polubiłem - pociągnął nosem Peder. - Ale można chyba lubić dwie
osoby naraz?
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Mijały kolejne dni. W mieście panował nastrój smutku i przygnębienia.
Ludzie przystawali na ulicy czy w mleczarni i rozmawiali, rzucali się na
gazety i pilnie śledzili wszystko, co mówiono. Większość miała kogoś, kto
został zmobilizowany: męża, syna. sąsiada czy kuzyna, i wszystkim
cisnęło się na usta pytanie: Czy będzie wojna?
Wchodząc do sklepu Magdy na rogu, od razu wyczuwało się ten nastrój.
Nie chodziło tylko o prowadzone tam rozmowy, ale też o to, co kupowano.
Jeśli dawniej ludzie od czasu do czasu dawali się skusić na jakiś smakołyk,
nawet jeśli nie bardzo było ich na to stać, to teraz rozpusta się skończyła.
Kupowano tylko to, co najpotrzebniejsze: chleb, solone śledzie, kaszę i
ziemniaki. Wkładano rzeczy do torby i wracano do domu. Czasem od
biedy brano też jeszcze baniak mleka.
Ludzie wierzący mówili o gniewie Pana. Zaczęło się od trzęsienia ziemi
w ubiegłym roku, potem spłonął Alesund, a następnie ogień strawił
Porsgrunn. Pani Evertsen składała ręce. Mrucząc pod nosem: „W imię
Jezusa", odprawiała własne, małe nabożeństwo.
Pewnego dnia jedna z pomocnic przyniosła ze sobą do fabryki dodatek
do „Fainiliejournalen" i pokazała go pozostałym w przerwie obiadowej.
Można tam było zobaczyć całą norweską marynarkę. Pod zdjęciem było
napisane, że Norwegia ma cztery nowoczesne pancerniki, szereg
mniejszych okrętów transportujących miny, kilka torped i torpedowców i
jeszcze inne okręty. Poza tym marynarka miała też rodzaj pływającej
wieży armatniej z wystającymi z wody armatami.
Dziewczęta wzdrygnęły się.
- Dobrze, że mamy Christiana Michelsena - powiedziała jedna z nich.
- Niech no tylko Szwedziuchy spróbują.
Jedna z prządek miała rodzinę w Fredrikstad. Odwiedziła ich pewnej
niedzieli, kiedy kolejne bataliony jeden za drugim przeciągały przez
miasto. Szli żołnierze z armatami i kuchniami polowymi, ulicami Starego
Miasta ciągnęła kawaleria. Ludzie stali w tłumie na chodnikach, patrząc,
jak mijają ich niekończące się szeregi żołnierzy.
Spływał z nich pot. Na nogach mieli wielkie, ciężkie buty; byli w
pełnym rynsztunku. Nastrój w niczym nie przypominał tego z
Siedemnastego Maja, nawet dźwięki Marsza strzelców nie nastrajały do
wiwatowania.
Inna miała ze sobą egzemplarz „Tyrihans" i jeszcze inne pisemko.
Dziewczęta pochyliły się nad nimi, przeglądając je, podczas gdy jedna z
nich czytała na głos. Pisano tam między innymi o „Grana-
tenbombenstierna", który zawinął z dziesięcioma tysiącami pijanych
Szwedów, przybywających tu, by dać nauczkę Oli Nordmannowi i
pokazać, kto naprawdę rządzi w kraju.
- Mój mąż sądzi, że Anglicy nam pomogą. Może nawet i cesarz Wilhelm
- dodała z nadzieją jedna ze starszych kobiet. - Wystarczy, że Michelsen
wyśle telegram cesarzowi, a ten od razu się tu zjawi.
Strach nieco ustąpił, ale niepokój pozostał. Kiedy spotykało się kilka
osób, zaraz zaczynano rozmawiać o Szwecji, o królu Oskarze, o
Michelsenie, o Nansenie i o wojnie. Peder chętnie dzielił się wszystkim, co
usłyszał.
- Ktoś opowiadał, że szwedzkie oddziały są już prawie na granicy.
Wielkie pociągi, pełne szwedzkich żołnierzy, stoją i czekają. Żołnierze są
pijani jak zające. Pytanie, czy w ogóle będą w stanie trafić do celu, kiedy
przyjdzie co do czego.
Pewnej nocy zbudził ich hałas. FJise wyskoczyła z łóżka i wbiegła do
kuchni. Na zewnątrz świecił księżyc, dając niebieskawe, nieco tajemnicze
światło. W tej samej chwili wpadli z hałasem Peder i Kristian, a za nimi
matka ze świeczką w ręku.
- Słyszałaś, Elise? - spytał Peder, a w jego głosie pobrzmiewał
niekłamany zachwyt.
Nie rozumie, co to znaczy wojna, pomyślała. Dla niego to jak zabawa w
żołnierzyki, jaki bójka między chłopcami.
- Owszem, słyszałam - odpowiedziała Elise, drżąc cała. Czyżby zaczęła
się wojna?
- Nie sądziłam, że zacznie się tu, w mieście - odezwała się matka
cienkim głosem. - Przecież wszyscy żołnierze zostali wysłani na granicę.
Tylko Kristian nic nie mówił. Stał sztywny, z zaciśniętymi dłońmi i
wyglądał przez okno.
Następnego huku nie było. Na zewnątrz widać było małe drewniane
domki, pogrążone w ciemności, tylko gdzieniegdzie migotały świeczki,
szybko je jednak zagaszono. Nigdzie nie było nikogo widać, a kiedy
podeszli do okna w korytarzu i spojrzeli na fabryki, zobaczyli, że budynki
stoją pogrążone w ciemności i nocnej ciszy, jak zwykle zresztą. Nikt nie
śpieszył przez most, żadne koło u wozu nie hałasowało na wyboistej
drodze.
- Chciałabym, żeby Emanuel tu był - powiedziała matka zlęknionym
głosem.
- Przecież on ma nas bronić - rzucił odważnie Peder. Elise odwróciła się
w stronę drzwi do sypialni.
- Chodźmy spać. Skoro wszyscy uznali, że nie ma potrzeby wstawać, to
my też nie musimy.
- Skąd to wiesz? - spytał Peder, idąc za nią.
- W oknach paliłyby się świeczki.
- Może oszczędzają i siedzą po ciemku.
- To nie jest wojna, Peder. Jeszcze nie. Gdyby coś się działo,
wiedzielibyśmy już wieczorem.
Wcale nie była tego pewna, ale musiała go jakoś uspokoić.
- Mogę dzisiaj spać w twoim łóżku? - spytał niepewnym głosem.
Chyba jednak rozumiał powagę sytuacji. Zrobiło się jej go żal. Jej też
brakowało poczucia bezpieczeństwa, które dawał jej Emanuel.
- Jasne, Peder. Przynajmniej nie będę spała sama.
Matka i Kristian wdrapywali się na górę, podczas gdy Elise i Peder
zniknęli w sypialni.
Położył się blisko niej, jak to często robił. Czuła, jak chude chłopięce
ciało drży, i przyciągnęła go do siebie.
- Im nie zależy na nas, Peder. My dla nich nic nie znaczymy.
- A jeśli jakaś kula armatnia wpadnie przez komin, Elise? Wtedy
wylecimy w powietrze, i ty, i ja.
- Nic podobnego. Spróbuj teraz zasnąć. Jutro dowiemy się, co to był za
huk.
- Myślę, że to był wystrzał z armaty. To sprawka tych szwedzkich
diabłów. Jeśli któregoś z nich spotkam, powiem mu, że to jest nasz kraj!
Powiedział to dawno temu ten król, który miał takie piękne włosy! Co
najmniej dwadzieścia lat temu.
Elise uśmiechnęła się w ciemności i pogładziła go po czuprynie.
- Miałeś na myśli Haralda Pięknowłosego, ale to było ponad tysiąc lat
temu.
- Musisz im to powiedzieć, Elise. Może prędzej posłuchają podlotki.
Następnego dnia okazało się, że był to wystrzał z armatki straży po-
żarnej przy Sankt Hanshaugen. Budynek straży pożarnej powstał zaledwie
trzy lata temu; strażacy dyżurowali w nocy, żeby móc ostrzec przed
pożarem. Ogień szybko ugaszono.
Tego samego wieczoru przyszła do nich w odwiedziny Hilda. Elise
spojrzała na jej twarz i od razu się domyśliła, że coś się stało.
Matka też musiała to zauważyć, bo jej prawe oko zaczęło drgać
nerwowo. Szybko nastawiła wodę na kawę.
Hilda usiadła przy stole w kuchni, uie odzywała się.
- Co z tobą, Hilda? - spytała matka, przyglądając się jej z niepokojem.
Hilda wzruszyła ramionami.
- Zapracowujesz się? Nie byłoby lepiej, gdybyś dalej pracowała jako
pomocnica?
Upał się utrzymywał. Drzwi do kuchni były otwarte, wpadało ciepłe
powietrze, pełne słońca, zapachu kwiatów i rzeki.
- Fuj, ale tu cuchnie - powiedziała Hilda, marszcząc nos. - Zamknij
drzwi, Peder!
Elise usiadła naprzeciwko niej.
- Powiedz, o co chodzi, zamiast siedzieć i się dąsać. Hilda spojrzała na
nią ponuro.
- Słyszałam, że rozmawiałaś z panem Paulsenem i jego żoną.
- Masz na myśli siostrzeńca pana Paulsena? Spotkaliśmy ich kiedyś
podczas spaceru. Emanuel musiał się z nimi przywitać, w końcu byli jego
sąsiadami.
- Nie miałaś zamiaru opowiedzieć mi, jak się przed nimi płaszczyłaś?
- Nie płaszczyłam się, a nic ci nie mówiłam, bo nie chciałam cię ranić.
Najchętniej wcale bym się nie zatrzymywała, ale musiałam.
Hilda prychnęła.
- Stałaś tam i się krygowałaś, tak? To też musiałaś? Musiałaś zajrzeć do
wózka i wziąć dziecko na rękę, tak?
- Nic takiego nie zrobiłam - powiedziała Elise, czując, że robi się
czerwona ze złości. - Matka wyjęła je z wózka i podniosła. To ona chciała,
żebym wzięła je na ręce. Możesz sobie chyba wyobrazić, jak się czułam.
- Jak ty się czułaś? ... - Oczy Hildy miotały pioruny. - Podobno nawet
zaprosili was do siebie, ciebie i Emanuela. Jeśli pójdziesz, nigdy ci tego
nie wybaczę.
- Nie miałam zamiaru do nich iść. Matka podeszła do stołu.
- O co się kłócicie? Spotkałaś rodziców Braciszka, Elise?
Jej też nic nie powiedziała. Wiedziała, jak bolało ją samo wspomnienie
Braciszka.
Hilda podniosła się tak gwałtownie, że krzesło się przewróciło.
- Rodzice Braciszka! I to mówi jego babcia! - Rzuciła się do drzwi,
szarpnęła je i wybiegła.
- Biegnij za nią, Elise - zawołała matka, mrugając oczami. - Jest
zrozpaczona.
Elise posłuchała, nie biegła jednak, tylko szła. Dogoniła ją na wzgórzu
Aker.
Hilda zatrzymała się. Płakała. - Przepraszam, Elise, ale nienawidzę tych
ludzi! - powiedziała i łkając, zakryła twarz rękami. - Zatrzymali mnie na
środku ulicy, żeby pokazać mi dziecko. Domyślili się, że jestem twoją
siostrą, bo jesteśmy tak „niewiarygodnie" do siebie podobne! - Hilda
zmieniła głos, przedrzeźniając ich: - „Pan Ringstad to taki uprzejmy i
dobry człowiek, jego żona też jest bardzo miła, chociaż wychowywała się
w bardzo skromnych warunkach". Miałam ochotę plunąć im w twarz!
Musiałam tam stać, zaglądać do wózka i zachowywać się jakby nigdy nic.
Patrzyłam my prosto w oczy! - Głos się jej załamał. - To były moje oczy -
dodała, łkając.
Elise objęła ją i przytuliła. Były same, nikt ich nie widział.
- Rozumiem cię, Hildo. Tak było mi cię żal, kiedy ich zobaczyłam, że
nie mogłam powstrzymać łez. Dlatego uznali, że bardzo lubię dzieci. Jakże
ja nienawidzę majstra!
Hilda szybko wyswobodziła się z jej objęć.
- Dlaczego? To nie jego wina.
Elise patrzyła na nią, nic nie rozumiejąc.
Hilda wytarła oczy rękawem i wyprostowała się. - Cieszę się, że je
mam. I proszę, nie mów o nim źle. Możesz spokojnie wracać do domu,
Elise. Musiałam to z siebie wyrzucić, ale już jest w porządku.
Elise kiwała głową, zdziwiona. - Przyjdź kiedyś, napijemy się kawy.
Matka tęskni za tobą. Chłopcy i ja też.
Hilda zatrzymała się, jakby nagle o czymś sobie przypomniała. - Pewnie
ci przykro, że wyjechał...
Elise pokiwała głową. - Dostałyśmy wolne, żeby odprowadzić ich na
stację.
- Słyszałaś o Agnes i o Johanie?...
- Tak. Muszę powiedzieć, że szybko się pocieszyła. A podobno chciała
odebrać sobie życie z tego smutku.
Hilda uśmiechnęła się.
- Znasz Agnes.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Następnego dnia, kiedy Elise wróciła do domu z przędzalni, czekał na
nią list.
Podniecona rozerwała kopertę:
Kochana Elise!
No więc jesteśmy już na miejscu. Dotarliśmy do Kongsvinger o 12.40
we wtorek, tego samego dnia, kiedy wyjechaliśmy i cale miasto wyszło
nas oglądać. Przyjemnie było tak maszerować ulicami w takt Marsza
strzelców, podchodząc pod strome zbocze, prowadzące do twierdzy. Tam
na górze kolejne kompanie defilowały przed pułkownikiem, oddając mu
honory. Trzy kompanie zostały zakwaterowane w czteroosobowych
namiotach pod murami twierdzy, podczas gdy czwarta została skierowana
do budynku w samej twierdzy. Ja trafiłem do jednego z namiotów,
dostałem łóżko z siennikiem, a moją poduszką jest plecak. Powiedziano
nam, że mamy się urządzić tak dobrze i praktycznie, jak potrafimy, mając
na uwadze, że nasz pobyt tutaj może nieco potrwać. Ale chłopcy są w
dobrych nastrojach. Któregoś wieczora lał deszcz. Jakiś porucznik
zobaczył, że jeden ze strzelców moknie przed namiotem, i kazał mu wejść
do środka. „Pełnię wartę", odpowiedział strzelec. „Muszę pilnować, żeby
słoma się nie zmoczyła, i zwołać żołnierzy, jeśli doszłoby do zalania".
Tęsknię za tobą, Elise. Bardziej, niż sobie wyobrażasz. Kiedy inni leżą i
rozmawiają o tańcach, zabawach i dziewczynach, mając nadzieję przeżyć
jakąś przygodę w Kongsringer, ja marzę o tobie. Było nam tak dobrze
przed moim wyjazdem z domu. Martwię się, że może minąć trochę czasu,
zanim się znów zobaczymy. Słyszę, że ktoś biegnie, coś się dzieje. Muszę
kończyć.
Jest wieczór następnego dnia. Posłaniec przybył z telegramem ze
Szwecji. Kapitan twierdzi, że nigdy nie byliśmy bliżej wojny. Modlę się za
ciebie, Elise. Za nas oboje.
Twój Emanuel
Elise złożyła list i schowała go do kieszeni.
- Co pisze? - spytała matka, patrząc na nią wystraszonym wzrokiem.
- Pisze, że nigdy nie byliśmy bliżej wojny. Matka nerwowo załamywała
ręce.
- Musimy się rozejrzeć za mieszkaniem, Elise. Wiedziałam, że jest nam
za dobrze, żeby to mogło tak trwać - dodała, mamrocząc i omiatając
wzrokiem pomieszczenie.
- Musisz martwić się na zapas? - Elise sama słyszała, jak ostro to
zabrzmiało.
- Trzeba myśleć realistycznie. Nie możemy tu mieszkać, nie mając
pensji Emanuela. Te nędzne parę groszy żołdu nie starcza nawet na ich
własne potrzeby. Na mieszkanie w Andersengarden nie będzie nas stać,
musimy znaleźć coś tańszego.
- Nie zamierzam niczego szukać, nic jeszcze nie wiemy - powiedziała
Elise stanowczo. - Szwedzi mogą nagle zmienić zdanie i zgodzić się na
rozwiązanie pokojowe.
Matka patrzyła na nią, uśmiechając się z wyższością.
- Dobrze jest być optymistką, ale naiwność bywa niebezpieczna. Nie
zauważyły, że Peder wszedł z przedpokoju i teraz stał i przysłuchiwał się
rozmowie.
- Dostałem pracę - powiedział bez cienia radości w głosie. Matka
klasnęła w dłonie. - Dostałeś pracę, Peder? Teraz, na wakacje?
Peder pokiwał głową z powagą. - Nie tylko na wakacje. Będę po-
mocnikiem woźnicy. U Karlsena.
- To dobrze, Peder - powiedziała Elise i uśmiechnęła się do niego. - Nie
cieszysz się? Przecież tego właśnie chciałeś.
Peder pokręcił głową. - Nie jeśli będziemy musieli mieszkać na
Lakkegata w pokoju razem z dwudziestoma innymi. I nie teraz, kiedy
zaraz będzie wojna. Jeśli Szwedziuchy zaczną strzelać z armat, to Johan i
Emanuel trafią do nieba, do taty. Nie wiem, co to komu da.
Elise poczuła, że cała sztywnieje. Słowa matki musiały przestraszyć
Pedera.
- Nie wierzę, że będzie wojna. Wierzę natomiast, że i Emanuel, i Johan
wrócą do domu i że dalej będziemy mogli mieszkać w domku majstra,
przynajmniej do następnego lata.
Tym razem jednak Peder wydawał się niepocieszony. Wyszedł ze
spuszczoną głową. Elise śledziła go wzrokiem, a jej serce krwawiło.
Tego samego wieczora, akurat kiedy chłopcy mieli iść spać, rozległo się
pukanie do drzwi. Weszła Agnes.
- Dostałam list od Johana! - wyśpiewała radosnym głosem, bez żadnego
skrępowania, mimo że nie widziała się z matką Elise od czasu tamtego
przykrego zdarzenia podczas wesela. Usiadła na jednym ze stołków. -
Macie może trochę kawy?
Twarz matki była ściągnięta. Pośpiesznie sięgnęła po dzbanek z kawą,
wciąż jeszcze ciepły po kolacji. - Coś chyba jeszcze zostało, ale kawa jest
słaba.
- Nie szkodzi - powiedziała Agnes i uśmiechała się. Nie było
wątpliwości, że znów była dawną Agnes. - Pisze takie rzeczy, że aż się
rumienię. Za tydzień dostanie przepustkę i wtedy pójdziemy po tańczyć do
wesołego miasteczka.
Elise patrzyła na nią, nic nie rozumiejąc.
- Jak może dostać przepustkę, skoro lada chwila dojdzie do wojny?
Agnes wzruszyła ramionami. - Nie wierzę w to. Wszyscy dostaną
przepustki. W każdym razie ci, którzy o nie poproszą. Wystarczy, że
powiedzą, że mają w domu chorą matkę, albo coś takiego.
Matka wzięła wiadro na wodę i ruszyła w stronę drzwi, najwyraźniej nie
miała siły dłużej tego słuchać. Peder i Kristian nadstawiali uszu, ale kiedy
po chwili Elise kazała im iść na górę spać, posłuchali.
- Nie dostałaś listu, Elise?
- Dostałam. Dzisiaj.
- Też pisze ci takie rzeczy... chodzi mi o to, czy... - Agnes zachichotała.
- Też się rumienisz?
W głosie nie słychać było zazdrości, najwyraźniej Emanuel został już
zupełnie zapomniany.
- Pisze, jak im się żyje i że tęskni do domu.
- Nie powinnaś była zostawiać Johana. Ja się z tego oczywiście cieszę,
ale żal mi ciebie. Wciąż jest najprzystojniejszym mężczyzną w Sagene.
Emanuel jest taki poważny. To żołnierz Armii Zbawienia i w ogóle. Jest
inni niż reszta.
Elise kręciła głową bezradnie. - Dziwne, jak wiatr zmienił kierunek.
Agnes śmiała się. Spuściła wzrok, zawahała się. - Myślisz, że mi się
uda? Usidlić go? Tak naprawdę?
- To zależy od ciebie. Jeśli będziesz mu wierna i będziesz się porządnie
prowadziła, to myślę, że tak. Ale jeśli zacznie cię nosić i zrobisz jakieś
głupstwo, to cię zostawi. Widziałaś, co się stało, kiedy usłyszał plotki o
mnie i Emanuelu.
Agnes pokiwała głową.
- Będę się pilnować. Tym razem to coś poważnego. - Podniosła wzrok. -
Słyszałaś, że jeden z przyjaciół Johana i Lorta-Andersa też został
zmobilizowany?
Elise przeszedł chłód. - Wiesz kto? Agnes pokręciła przecząco głową.
Kiedy Elise tego wieczoru położyła się spać, jej myśli krążyły wokół
tego, co powiedziała Agnes. A jeśli to był ten rudy... Może trafił nawet do
tej samej kompanii co Johan... Widziała przed sobą twarz Johana, kiedy
powiedziała mu, kto to był. Zacisnął wtedy pięści tak mocno, że aż mu
zbielały.
Odsunęła od siebie dręczące ją myśli. Johan miał teraz Agnes,
przeszłość nie miała już dla niego znaczenia.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
- Jeszcze nie byłaś u lekarza, Elise?
Matka patrzyła na nią pytająco przez kuchenny stół, przy którym
siedziały i obierały ziemniaki na niedzielny obiad. Elise pokręciła
przecząco głową.
- Jaki to ma sens? Może mi tylko powiedzieć to, o czym i tak już wiem.
I jeszcze zażąda dwóch koron.
- Uważam, że mimo wszystko powinnaś pójść. Przez tydzień
zaoszczędzimy na maśle i mleku, będziemy częściej jeść kaszę. Jesteś
blada i zmęczona. Musisz zebrać siły przed długą zimą.
Elise nic nie powiedziała. Jak mogła zebrać siły przed zimą, skoro w
fabryce nie było ani słońca, ani lata? Dzisiaj była niedziela i padał deszcz.
- Słyszałaś coś nowego? - spytała w zamian. - Kiedy byłaś w mleczarni
albo u Magdy na rogu?
Matka pokręciła głową.
- Ludzie różnie mówią. Niektórzy twierdzą, że Szwedzi są tuż--tuż,
uzbrojeni po zęby, inni, że siedzą sobie w Szwecji i polerują guziki przy
mundurach. Mam nadzieję, że niedługo znów dostaniesz list od Emanuela.
Peder, Kristian i Evert siedzieli na stryszku i bawili się w wojnę
miedziakami i guzikami od spodni. Strasznie hałasowali, najwyraźniej
Norwegowie i Szwedzi starli się ze sobą w krwawej walce.
- Że też nie mogą się bawić w coś innego, tylko w wojnę - westchnęła
matka.
- Skoro dorośli nie rozmawiają o niczym innym, to dzieci też to słyszą.
Poza tym chłopcy chyba już tacy byli.
Na zewnątrz dały się słyszeć ciężkie kroki.
- Ktoś idzie - powiedziała matka i zatrwożona spojrzała na drzwi. -
Chyba jakiś mężczyzna.
Elise poczuła, że serce zaczęło jej szybciej bić. Czyżby Emanuel dostał
przepustkę?
Podbiegła do drzwi i otworzyła je. Na zewnątrz stał Johan. W mundurze.
Było mu w nim do twarzy, mimo że był mokry od deszczu.
- Johan?! - wykrzyknęła, nie wiedząc, czy się cieszyć, czy nie. Wolałaby
zobaczyć Emanuela. Co Johan tu robił? - Wejdziesz? - zaprosiła go do
środka.
- Pomyślałem, że zajrzę i pożegnam się z wami przed wyjazdem.
Uśmiechnął się do niej swoim starym, tak dobrze jej znanym
uśmiechem.
Peder, Kristian i Evert zbiegli pośpiesznie ze stryszku.
- Johan?! - zawołał Peder i rozpromienił się. - Wróciłeś? Johan się
roześmiał. - Byłem w domu na przepustce, już wracam.
- Byłeś na wojnie? - Peder patrzył na niego okrągłymi oczami. -
Strzelaliście z armaty?
Johan znów się roześmiał i zaczął targać mu grzywkę.
- Nie ma wojny, jeszcze nie. Musimy tylko pilnować granicy, żeby nikt
się nie przemknął.
Elise poczuła, że matka sztywnieje. Było jej przykro ze względu na
Johana. Kiedyś była nim zachwycona, ale nie mogła darować mu tego, co
wydarzyło się zimą. Poza tym pewnie nie podobało się jej, że Johan ją
odwiedzał, kiedy Emanuela nie było w domu.
- Proszę, wejdź - powiedziała. Na tyle się jednak zdobyła. To był
przecież jej dom.
Johan przywitał się uprzejmie z matką, która pozdrowiła go po-
wściągliwie.
- Dostałeś przepustkę, więc sytuacja nie jest chyba aż tak krytyczna. -
Elise szukała tematu do rozmowy, który nie byłby niebezpieczny.
Wskazała mu jedno z krzeseł i usunęła blaszaną miskę z nie do końca
obranymi ziemniakami. - Co u Anny i twojej matki? - mówiła dalej, nie
czekając na odpowiedź. Wiedziała, że mówi za szybko i jest
zdenerwowana.
- Nie najgorzej. Matka jak zwykle narzeka, ale Anna wydaje się
zadowolona.
Chłopcy usiedli na podłodze przy drzwiach, najwyraźniej nie chcieli
uronić nic z rozmowy.
- Emanuel pisał, że nigdy nie było tak blisko wojny. Podobno przyszedł
jakiś telegram ze Szwecji.
Johan przytaknął.
- Zdenerwowaliśmy się. Pułkownik powiedział, że mamy dać z siebie
wszystko i spełnić swój obowiązek. Natomiast kapitan nie wierzy, że w
ogóle dojdzie do wojny. Uważa, że przewaga Szwedów jest tak niewielka,
że dobrze się zastanowią, zanim odważą się uderzyć. Ich przewaga nigdy
nie była mniejsza, a my nigdy nie byliśmy tak dobrze uzbrojeni i
przygotowani.
- Nie dziwne, że dostałeś przepustkę, skoro sytuacja jest taka krytyczna?
- Dostałem ją ze względu na Annę. Skończyły się jej lekarstwa,
musiałem wyskrobać parę koron.
Elise przypomniały się słowa Agnes, że najlepiej wymyślić chorą matkę.
Johan by czegoś takiego nie zrobił, była o tym przekonana.
- Agnes mówiła, że wybieracie się do wesołego miasteczka. Johan
spojrzał na nią zdziwiony.
- Do wesołego miasteczka? Kiedy Szwedzi stoją pod drzwiami?
Elise poczuła, że się rumieni.
- Przyjechałem rano i zaraz wyjeżdżam.
- Jak tam jest? - Peder nie potrafił się powstrzymać. - Jak jest na wojnie?
Cały czas się bijecie?
Johan się uśmiechnął.
- Chcesz wiedzieć, jak tam jest? O piątej rozlega się pobudka, a potem
mamy ćwiczenia do dziesiątej wieczorem. Czasem organizują nam nocne
manewry, podczas których ćwiczymy atak i obronę nowych umocnień.
Zapewniam cię, że w lesie jest bardzo ciemno, a my musimy się poruszać
bardzo cicho. Ci, którzy idą pierwsi, mają za zadanie nasłuchiwać. Czasem
bywa strasznie. Minuty dłużą się jak godziny. Kiedyś jeden z nich
usłyszał, że coś się rusza. Coś zaszeleściło w listowiu; było coraz bliżej
niego. Nic nie widział, było ciemno choć oko wykol. W końcu był już taki
przerażony, że wrzasnął: - Kto tam jest? Jeśli nie odpowiesz, to będę
strzelał! W tej sekundzie ruszył na niego przerażany cielak.
Elise, matka i chłopcy roześmieli się. Śmiech sprawił, że napięcie, które
dawało się wyczuć w pokoju od chwili, kiedy wszedł Johan, nieco opadło.
Chłopcy odważyli się podejść do stołu.
- Opowiedz coś jeszcze! - poprosił Kristian, przypatrując się z
ciekawością swojemu bohaterowi.
I Johan opowiadał: o pozorowanych walkach, pełnych napięcia,
hałaśliwych, z efektami świetlnymi, niespodziewanymi zdarzeniami i
zamieszaniem. O „krwawej łaźni" przy pasie wygrodzonym drutem
kolczastym, o iskrzących racach ognia i o tym, jak żołnierze - senni i
śmiertelnie znużeni - wracali do obozu, wchodzili do namiotów i zasypiali,
kiedy poranne słońce pokazywało się na horyzoncie na wschodzie.
Peder, Kristian i Evert siedzieli cicho jak myszki i słuchali z oczami
wielkimi jak talerze. Dla nich jest to zabawa, pomyślała Elise. Pełna
napięcia zabawa, w której też chętnie wzięliby udział. Miała nadzieję, że
nigdy nie doświadczą sytuacji, gdy „zabawa" staje się rzeczywistością.
Podczas gdy Johan opowiadał, matka nastawiła kawę, mimo że
właściwie powinni szykować obiad. Chłopcy też dostali kawę.
Johan zaczął się niepokoić. Musiał zdążyć na pociąg powrotny do
Kongsvinger.
Elise natomiast chciała porozmawiać z nim o tym, co ją dręczyło. Nie
mogła go odprowadzić, matka by zaprotestowała.
Podeszła do okna.
- Przestało padać. Idźcie na dwór, chłopcy. Johan niedługo wyjeżdża, a
ja i mama musimy przygotować obiad.
Spojrzeli na. nią zawiedzeni. To podłość wysyłać ich na dwór przed
wyjściem Johana - ich spojrzenia mówiły to wyraźnie.
- Agnes mówiła mi, że znasz więcej osób, które stacjonują razem z tobą
- zaczęła Elise ostrożnie.
Johan przytaknął. Patrzył na nią, domyślając się, że coś leży jej na sercu.
- Mam nadzieję, że to chłopcy, z którymi dobrze ci się układa?
- W zasadzie tak.
Jego twarz zastygła, wstał.
- Muszę już iść. Dziękuję za kawę, pani Lovłien.
Elise odprowadziła go do drzwi. Musiała mu to powiedzieć, tylko jak?
- Jeśli masz coś komuś za złe, nie przejmuj się tym.
- Spokojnie, Elise - powiedział, unikając jej wzroku.
- Żegnaj, Johan. Powodzenia i bądź ostrożny. Posłał jej przelotny
uśmiech, zanim zniknął za rogiem.
Elise nie ruszyła się z miejsca. Miała przeczucie, że na Johana czyhały
niebezpieczeństwa nie tylko ze strony Szwedów.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Elise nie czuła się dobrze. Mdłości wróciły, poza tym wciąż kręciło się
jej w głowie i miała wrażenie, że zaraz zemdleje.
Była burza, może to dlatego. Za wysokimi oknami fabryki padał deszcz,
czarne chmury sunęły po niebie, w oddali słychać było grzmoty. Stawały
się coraz głośniejsze, zagłuszały hałas maszyn. Całą halę rozświetlały
błyskawice. Dziewczęta zerkały przestraszone w stronę okien, ale szybko
przeniosły wzrok z powrotem na maszyny, nie mając odwagi spuścić z
oczu na dłużej niebezpiecznych trybów. Wciąż miały w pamięci wypadek
i strach. Prządka przeżyła, przynajmniej jeszcze żyła, tyle wiedziały, ale
jakie życie ją czekało, o tym nikt nie chciał myśleć.
Elise nie miała siły iść do domu w przerwie obiadowej. Nie miała też
ochoty na zupę z fabrycznego kotła.
- Co z tobą? - spytała Valborg, przyglądając się jej uważnie.
- Źle się czuję. To chyba przez tę burzę.
- Przez burzę? - roześmiała się Valborg. - Dobrze wiemy, co to takiego.
Nie ty pierwsza tak się czujesz, chodząc z brzuchem.
W tej samej chwili Elise zauważyła, że obok przechodził Ropucha.
Miała wrażenie, że obrzucił ją badawczym spojrzeniem. Łudziła się, że nie
słyszał rozmowy.
Martwiła się do końca przerwy. Nogi były ciężkie jak ołów, plecy bolały
ją bardziej niż kiedykolwiek, a mdłości nie polepszały sytuacji.
Nie wiedziała, ile czasu upłynęło od przerwy, miała wrażenie, że cały
dzień. Znów poczuła zawrót głowy. Tym razem silniejszy. Nie miała
odwagi stać dłużej przy maszynie, musiała powiedzieć
Ropusze, że źle się dzisiaj czuje, i zaproponować, że jutro zostanie w
pracy dłużej.
Znalazła go w biurze. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, spojrzał na
nią przez okulary i spytał: - Będzie pani miała dziecko, pani Ringstad?
Zaskoczona, pokiwała głową zażenowana.
- Tak, ale jeszcze nieprędko. Poza tym jestem zdrowa. Źle się poczułam
z powodu burzy, a może zjadłam coś nieświeżego.
Ku jej przerażeniu pokręcił współczująco głową. - Musi pani przestać
pracować, pani Ringstad. Kiedy dziecko się urodzi, będzie pani mogła
znów starać o pracę u nas.
Patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. - Ale...
- Żadnego „ale". Kiedy robotnica zachodzi w ciążę, przestaje być
przydatna. Po tym, co się tu ostatnio zdarzyło, sama pani chyba rozumie,
że to niebezpieczne. Poza tym obowiązuje mnie Ustawa Fabryczna z 1892
roku.
Elise nie ustępowała.
- Ale... skoro Hilda mogła...
Ropucha wyglądał na rozdrażnionego. - To było wbrew regulaminowi.
Mogłem stracić pracę, ale majster Paulsen... - przerwał i zamilkł.
Elise czuła, jak narasta w niej bunt.
- Mój mąż pełni wartę na granicy. Dyrektor mówił, że powinnyśmy być
dumne z naszych mężów, którzy bronią naszego kraju.
Ropucha patrzył na nią poirytowany.
- Tak, i co z tego? Uważa pani, że wszystkie kobiety, których mężowie
są w straży granicznej, powinny dostać urlop, tak, pani Ringstad? Mam
dużo pracy, proszę już iść.
Elise miała wrażenie, jakby ktoś ją uderzył. Wyszła, chwiejąc się. Była
bezrobotna... Nie potrafiła tego pojąć. Wcześniej zastanawiała się, jak
wyżyją tylko z tego, co zarobi, a teraz? Co teraz zrobią?
Deszcz wciąż padał, gwałtowny i gęsty. Mdłości minęły, zmęczenie też.
Jedynie rozpacz trwała dalej. Jak mogła być tak głupia, żeby prosić
Ropuchę o pozwolenie na pójście do domu? Mogła wytrzymać jeszcze
kilka tygodni, ukrywać swój stan. Powinna przynajmniej spróbować. Nie
przyszło jej na myśl, że może zostać zwolniona. Skoro Hildzie pozwolono
pracować, uznała, że w jej przypadku też tak będzie.
Musiał usłyszeć, co powiedziała Valborg. Inaczej skąd by wiedział?
Jeszcze nic nie było widać. Przynajmniej jeśli się o tym nie wiedziało.
Większość kobiet była wychudzona, więc zwykle mijało sporo czasu,
zanim ktokolwiek się zorientował, że któraś z dziewcząt spodziewa się
dziecka. Wielkie fartuchy mogły dużo ukryć.
To była wina Valborg. Przeklęta plotkara! Łzy napłynęły Elise do oczu.
Nie powie nic matce. Ani Pederowi czy Kristianowi. Nikomu. Nie czuła
się na siłach napisać o tym nawet Emanuelowi. Taki wstyd! Ożenić się z
prostą robotnicą, która była w ciąży z innym i która na dodatek straciła
pracę! Mężczyźni w kompanii będą mu współczuli. I coś takiego
przytrafiło się jemu, który miał dziedziczyć wielki dwór. Że też zadał się z
taką dziewczyną, będą sobie myśleć. Jak mógł być tak głupi?
Zaczęły jej lecieć łzy, ale było jej wszystko jedno. Nikt jej nie widział,
poza tym padał deszcz. Musiała coś wymyślić, znaleźć jakąś inną pracę,
zanim powie o wszystkim rodzinie. Mogła wychodzić z domu o tej porze,
o której zwykle wychodziła, przejść przez most, udając, że idzie do
przędzalni. Potem skręci w Maridalsveien i pójdzie do miasta.
Mogłaby zacząć tkać. Nauczyła się tego od starej pani Svendsen, która
od wielu lat już nie żyła. Wiedziała, że jej krosna stoją na strychu w
Andersengarden. Torgny uznał, że będą tam stały, aż zjawią się
spadkobiercy, skoro jednak do tej pory nikt się nie pojawił, należało
wątpić, że kiedykolwiek to nastąpi.
Pani Svendsen tłumaczyła jej, że trzeba sobie radzić. Sama przeżyła
trudny okres. W połowie dziewiętnastego wieku do mąki, do owsa i do
żyta, dodawano zmielonej kory drzew. Ona sama paliła fajkę, a w uszach
nosiła małe złote kolczyki, co podobno miało poprawiać wzrok. Po szkole
zwykle szła na boisko sprawdzić, czy któreś z bogatszych dzieci nie
wyrzuciło do kosza śniadania', na które nie miało ochoty. Zdarzało się, że
wśród nadgryzionych kanapek znajdowała szczury, tak jej opowiadała.
Elise wzdrygnęła się.
Dotarła do domku, powiesiła mokry szal w małym przedpokoju. Zebrała
się w sobie i weszła do kuchni.
Matka spojrzała znad pieca. - Już jesteś? - spytała.
- Tak, pozwolono mi wcześniej wyjść, bo zepsuła się moja maszyna.
Czuła gorycz kłamstwa.
- To ci się udało. Spójrz, co Peder dzisiaj przyniósł! Całe dwa bochenki!
Jego pierwsza „zapłata". Był dumny jak paw.
Elise usiłowała zdobyć się na uśmiech. Peder, zaledwie dziewięcioletni
chłopiec, musiał pracować, żeby zarobić na chleb, podczas gdy ona,
dorosła kobieta, zdrowa i silna, do niczego się nie nadawała.
- Jestem zmęczona, pójdę się położyć. Była burza i rozbolała mnie
głowa.
Zauważyła, że matka dziwnie na nią spojrzała, ale nie miała siły
wymyślić innego wytłumaczenia. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, żeby
poszła spać zaraz po pracy.
Ledwo zdążyła wejść pod kołdrę, kiedy usłyszała delikatne pukanie i
Peder wsadził głowę przez drzwi. - Mogę wejść, Elise?
- Oczywiście, Peder.
Wdrapał się na łóżko i położył obok niej.
- Moglibyśmy tak leżeć codziennie. W twoim łóżku jest tak miła Mama
ci powiedziała, że dostałem całe dwa bochenki chleba od woźnicy?
- Tak, to świetnie. Doskonale sobie radzisz, Peder. Zamrugał oczami,
zadowolony.
- Nie widziałaś jeszcze mojej czapki. Dostałem taką, jaką nosi każdy
prawdziwy pomocnik woźnicy, taką z dużym daszkiem i w ogóle. Teraz
będę mógł salutować, kiedy kogoś spotkam.
- O której jutro wstajesz?
- O szóstej. O tej, o której ty zaczynasz pracę w fabryce. Przeszył ją ból.
- Najpierw muszę wyprowadzić konia, potem założyć mu uprząż, a
następnie dostarczyć towary.
Nie mogę mu nic powiedzieć. Zawsze był ze mnie taki dumny, wierzył,
że wszystko potrafię załatwić. Nie mogę pozwolić, żeby teraz się zawiódł.
Może będzie mogła zostać sprzątaczką w szkole? Albo opiekunką do
dziecka, tak jak pomocnica, która zajmowała się Braciszkiem. Chociaż
nie, na to była już za stara. Poza tym była mężatką. Nie mogła też zostać
gosposią, musiała przecież mieszkać w domu, z rodziną. Nie można było
przewidzieć, czy choroba matki nie wróci. Matka wymagała opieki, tak
powiedział lekarz. Może znajdzie posadę w biurze? Biura szukały kobiet,
które miały ładny charakter pisma, a wszyscy mówili jej, że ładnie pisze.
- Dlaczego mnie nie słuchasz? - powiedział Peder urażony.
- Przepraszam. Jestem bardzo zmęczona, chyba zaraz zasnę.
- Miałaś otwarte oczy. Evertowi kazano narąbać drzewa i załadować
nim dwadzieścia cztery duże skrzynie, żeby wszystko było gotowe, kiedy
znów się zrobi zimno. Wtedy wyciągnie się skrzynie z piwnicy i umieści
w każdej klasie. Poza tym musi też napełnić tyle samo skrzyń węglem i
wlać naftę do sześćdziesięciu lamp. To już chyba lepiej być pomocnikiem
woźnicy, jak myślisz? Mogę też pracować, kiedy znów zacznie się szkoła.
- To dobrze, Peder.
- Czujesz ten zapach?! - Peder wyskoczył z łóżka. - Mama upiekła gofry
ze starej bułki pszennej, którą przyniosłem. Chodź, Elise! Nie możesz
spać, kiedy dostałem pierwszą wypłatę!
Już następnego dnia Elise ruszyła szukać pracy. Matka i chłopcy byli
przekonani, że jest w przędzalni. Nie miała odwagi wrócić do domu na
obiad, bojąc się, że mogłaby się zdradzić. Wiedziała, że musi wytrzymać
bez jedzenia aż do wieczora.
Wszędzie, gdzie była, słyszała, że setki innych kobiet było tu przed nią,
pytając o jakąkolwiek pracę. Niech się zgłosi do gminy. Tórgny Zrzęda nie
zgodził się nawet wypożyczyć jej starego krosna zmarłej pani Svendsen.
Mogło się zepsuć, powiedział jej, a on za nie odpowiada.
Zniechęcona ruszyła w stronę domu, kiedy nadeszła pora końca pracy.
Tak minęło jej kilka dni. Uznała, że nie ma innego wyjścia, tylko musi
poszukać pracy jako sprzątaczka. Taką pracę zwykle nie było trudno
znaleźć.
Zaczęła po drugiej stronie rzeki, w okolicach Nordre Ringgate, gdzie
mieszkali ludzie nieco bogatsi niż zwykli robotnicy. Może będzie ich stać
na sprzątaczkę? Została przyjęta, miała zacząć od jutra. Na początek miała
tylko myć klatkę schodową, chcieli zobaczyć, jak „sobie poradzi".
Była to czteropiętrowa kamienica ze sklepem i kilkoma biurami. Pompa
była kawałek od domu. Dostanie drąg do noszenia wiader, które miały
specjalny brzeg, tak żeby woda się nie wychlapywała. Musiała jeszcze
dodać salmiaku i już mogła brać się do szorowania.
Nierzadko łzy kapały na szczotkę i na jej czerwone od wody dłonie,
kiedy szorowała podłogę, klęcząc w obcej klatce schodowej, i nie tylko
dlatego, że jej oczy były podrażnione duszącym zapachem salmiaku. Czy
tak miało wyglądać całe jej życie? Czy już zawsze będzie szorować
schody na klatkach? Czuć dochodzący zza drzwi zapach świeżo
usmażonych kotletów, podczas gdy głód skręca jej kiszki? A co będzie,
jeśli zacznie jej rosnąć brzuch i coraz trudniej będzie jej dźwigać kubły z
wodą i szorować podłogi?
Kiedyś będę musiała im powiedzieć, pomyślała, wracając do domu. Nie
mogła już dłużej kłamać, poza tym musiała jeść coś w ciągu dnia, żeby nie
opaść z sił. Będzie brała ze sobą kawałek chleba i kawę w butelce, to
pomoże jej przetrwać.
Kiedy zbliżała się do domku, czuła, jak jej niepokój rośnie. Matka
zostawiła otwarte drzwi, często tak robiła, kiedy tak jak dzisiaj na dworze
świeciło słonce. Gdy przeszła przez most i skręciła w stronę domu,
spostrzegła, że okno od izby sypialnej też jest otwarte. Matka chciała
pewno przewietrzyć dom, dopóki pogoda dopisywała. Ze środka
dochodziły głośne głosy chłopców.
W tej samej chwili pomyślała, że słychać też jakiś męski głos. Poczuła,
jak serce podchodzi jej do gardła. Czyżby zjawił się właściciel, żeby ich
wyrzucić? Może usłyszał, że straciła pracę?
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Czuła strach w piersi. Skręciła za rogiem i podeszła do drzwi. W tym
momencie wybiegł Peder.
- Elise! Emanuel przyjechał! Cały, ma obie ręce, nogi i jeszcze nie
strzelał...
Elise czuła, że serce zaczyna jej bić radośnie. Całe jej zmęczenie
zniknęło, kiedy szybkim krokiem weszła do kuchni.
Emanuel wstał od stołu, potężny i władczy w swoim mundurze, i z
wyciągniętymi rękami wyszedł jej na spotkanie. Nie przejmując się ani
matką, ani chłopcami, rzuciła się w jego objęcia z radością i z ulgą.
Dopiero kiedy zwolnili swój uścisk, Elise zauważyła, że coś jest nie tak.
Matka była poważna, przyglądała się jej, a Emanuel miał dziwny wyraz
twarzy.
- Gdzie byłaś, Elise? - spytała matka, lustrując ją wzrokiem. Elise czuła
się tak jak wtedy, gdy będąc małą dziewczynką, wróciła do domu z
dziurawymi skarpetami po zabawie na pogorzelisku, dokąd nie wolno było
jej chodzić. Spuściła wzrok.
- Czemu o to pytasz?
- Spotkałem jedną z prządek z Graaha - odpowiedział zamiast matki
Emanuel.
Spojrzała mu w oczy, wiedząc, że prędzej czy później musiał się tego
dowiedzieć, a teraz przynajmniej miała już inną pracę.
- Dostałam wypowiedzenie, bo jestem w ciąży, więc poszukałam innej
pracy - starała się mówić lekkim tonem.
- Co to za praca? - spytał. Stał tam potężny, zatroskany, patrzył na nią
surowym wzrokiem, jak nauczyciel. Postanowiła stawić mu opór. Czy
mycie podłóg to coś złego? To było uczciwe zajęcie.
- Myję schody w kilku kamienicach na Nordre Ringgate. Zrobiło się
cicho.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś? - odezwała się matka z wyrzutem w
głosie, ale oprócz wyrzutu była w nim też cicha rozpacz.
Elise odwróciła się do niej.
- Bo nie chciałam cię martwić. Wypowiedzenie było dla mnie
wstrząsem. Ponieważ Hildzie pozwolono pracować, myślałam, że ja też
będę mogła, ale regulamin fabryki tego zabrania. To zbyt ryzykowne. Nie
chcą brać za nas odpowiedzialności.
- Mogłaś nam powiedzieć. Głos matki brzmiał surowo.
Elise zerkała na chłopców, którzy stali cicho i słuchali, co mówią
dorośli. Uśmiechnęła się pocieszająco do Pedera.
- Jak mogłam powiedzieć, że jestem bezrobotna, skoro nawet
najmłodszy członek naszej rodziny ma pracę, prawda, Peder?
Schował ręce za plecami i przyglądał się jej dorosłym wzrokiem.
- Nie martw się, Elise. Będę codziennie przynosił chleb, żebyś nie miała
takich czerwonych rąk od tego szorowania podłóg.
Emanuel westchnął głęboko.
- Musimy o tym porozmawiać. Matka podała kolację, usiedli do stołu.
- Pomyśleć, że dostałeś przepustkę.
Elise czuła, jak na jego widok zalewa ją fala gorąca.
- Jak długo zostaniesz? - spytała.
- Do jutra.
- Brawo! - wykrzyknął Peder rozpromieniony. - Johanowi pozwolili
zostać tylko jeden dzień!
Emanuel spojrzał zdezorientowany na Elise.
- Johan tu był?
Ku swojemu niezadowoleniu Elise poczuła, że się rumieni.
- Nie tutaj, tylko u siebie w domu, u swojej matki i u Anny. I oczywiście
u Agnes, która uważa go za swojego narzeczonego. Dostała nawet kilka
godzin wolnego z Hjula, żeby mogła się z nim pożegnać na stacji.
Słyszała, że się denerwuje i mówi za szybko. Nie zrobiła nic złego. To
nie jej wina, że Johan wpadł się przywitać. Ona go o to nie prosiła.
- Czego on tu szukał? - powiedział Emanuel, patrząc na nią ponurym
wzrokiem. ,
Wzruszyła ramionami.
- Zapewne wstąpił do nas z racji dawnej przyjaźni. Zawsze
mieszkaliśmy po sąsiedzku.
- Miał tylko jeden dzień. Musiał odwiedzić i swoją narzeczoną, i matkę i
siostrę, a jednak znalazł czas, żeby tu wpaść?
- Opowiadał nam o wojnie - wtrącił Peder podniecony. - O tym
żołnierzu, co to chodził zupełnie sam po ciemnym lesie i nagle usłyszał,
jak kwiczy jakiś cielak.
- Cielaki nie kwiczą, ty barania głowo - zaśmiewał się Kristian. - Poza
tym nie wiedział, że to był cielak. Myślał, że to jakiś Szwedziuch.
Emanuel nic nie mówił. Elise i matka też nie. Przez chwilę jedli w
milczeniu.
Elise czuła, że Emanuel toczy ze sobą walkę. Było mu przykro. Elise
współczuła mu. Wiedziała jednak, że wszystko minie, kiedy zrozumie, że
nie musi się obawiać, że ją straci.
Kiedy tylko skończyli jeść, matka zaproponowała, żeby poszli na spacer,
a ona pozmywa. Chłopcy robili stateczki i „płynęli do Ameryki".
Szli wzdłuż rzeki, jak zwykle. Trzymali się za ręce.
- Tęskniłam za tobą, Emanuelu. Życie zrobiło się szare i smutne po tym,
jak wyjechałeś. Cieszę się, że dostałeś przepustkę. Doba to zawsze więcej
niż nic.
- Naprawdę? - powiedział, ściskając jej dłoń.
Zrobiło się jej przykro. - Nie widzisz, jak bardzo się cieszę?
- Widzę - przytaknął.
- Nie przejmuj się tym, że chłopcy mówią o Johanie. On był dla nich jak
starszy brat. I nie martw się tym, że tu czasem wpada. To nic nie znaczy.
To tak jakby ktoś z rodziny wpadł z wizytą.
Emanuel nie odzywał się. Jakiś czas szli w milczeniu.
- Nie chcę, żebyś szorowała podłogi, Elise - odezwał się po chwili.
- Muszę. Nie znalazłam żadnej innej pracy. A naprawdę szukałam.
- Dam ci moje oszczędności i napiszę do ojca.
Elise nie była zachwycona, ale nic nie powiedziała. I tak nie było im
łatwo.
- Opowiedz, jak to jest tam, na granicy.
- Ciekawie, oczywiście. Ale w dalszym ciągu nie wiemy, jak wiatr
powieje. Czasem dostajemy wiadomość, że pociągiem ze Szwecji jedzie
jakiś ubrany po cywilnemu oficer, prawdopodobnie szpieg. Wiemy o nim
wszystko: jak wygląda, do której stacji kupił bilet, czy ktoś mu
towarzyszy. Informujemy o tym policję, która śledzi go podczas całego
pobytu w kraju.
Ełise słuchała. Dziwiła się, że żołnierz Armii Zbawienia, którego
poznała, teraz pełni straż na granicy.
- Ale nie tylko pracujemy. Zdarza się, że wieczorem, po służbie, któryś
ze strzelców zabawia cale towarzystwo. Raz przyszło do nas „całe
Kongsvinger". Śpiewak operowy śpiewał Chcemy kraju, który jest wolny,
który jest nasz. To było duże przeżycie. Potem wojskowa orkiestra grała
do tańca, mimo że było mało dziewcząt.
- Tańczyłeś?
- Nie - powiedział, uśmiechając się do niej. - Myślisz, że miałem
ochotę?
- Nie wiem.
Przyciągnął ją do siebie i znów się uśmiechnął.
- Żartownisia z ciebie. Naprawdę myślisz, że miałbym ochotę tańczyć z
kimś innym niż z tobą?
Chwilę szli przytuleni do siebie.
- Wiesz, że zapadła już decyzja i w niedzielę trzynastego sierpnia
odbędzie się referendum?
- Tak, słyszałam, ale my, kobiety, nie będziemy mogły głosować. To
niesprawiedliwe.
Wzruszył ramionami, nie komentując tego.
- Ciekawe, jak zareagują Szwedzi. Rokowania w sprawie rozwiązania
unii odbędą się prawdopodobnie w Karlstad jeszcze w tym miesiącu.
- A jeśli nie dojdą do porozumienia?
- Szwedzi domagają się zburzenia norweskich umocnień granicznych.
My, Norwegowie, nie możemy się na to zgodzić.
- Więc nie będzie porozumienia.
- Musi do niego dojść, inaczej będzie wojna. Ale nie myśl teraz o tym,
Elise - powiedział, tuląc ją do siebie. - Dzisiaj cieszmy się tym, że
możemy być razem. Na naszym niebie nie może dzisiaj być żadnej
chmury.
Kiedy wrócili ze spaceru, chłopcy zostali już zapędzeni do łóżek, matka
zamykała dom na noc. Kiedy zostali sami w pokoiku, Emanuel objął Elise
ramieniem.
- Cieszyłem się na tę chwilę od momentu wyjazdu - wyszeptał jej do
ucha. - Nie wiem, jak wytrzymałem tyle czasu. To jest jak gorączka, nie
mogę się uspokoić, nie potrafię odpocząć, spać. Tęsknota za tobą trawi
moje ciało i nigdy nie ustaje.
Uniósł jej spódnicę i chciał zdjąć podwiązki, lecz w pośpiechu robił to
niezdarnie.
- Pomóż mi - jęknął.
Pomogła mu i wkrótce jej majtki wylądowały na podłodze. Rozpiął
kalesony, przyparł ją do ściany i wszedł w nią, zanim zdążyła poczuć
dobrze znane jej mrowienie w podbrzuszu. Był twardy, duży, gwałtowny,
czuła ból, ale nie okazała tego, tak bardzo pragnęła dać mu to, za czym tak
tęsknił. Zamknęła oczy i próbowała za nim nadążyć, ale on już skończył.
Pocałował ją.
- Jesteś cudowna, Elise. Marzy mi się dwutygodniowy urlop, bylibyśmy
zupełnie sami i kochalibyśmy się cały dzień i całą noc.
Uśmiechnęła się z zamkniętymi oczami i odwzajemniła jego pocałunek.
Czuła radość i ulgę, bo on był zadowolony.
Zaprowadził ją do łóżka i położył na nim. i
- Pomóż mi zdjąć z ciebie ubranie - odezwał się schrypniętym głosem,
znów czuł pożądanie.
Nie lubiła pokazywać mu się nago, tym bardziej że na dworze było
jeszcze widno. Takie rzeczy robiło się chyba w ubraniu, zastanawiała się.
Pamiętała, że matka pod nocną koszulą nigdy nie nosiła majtek. Pamiętała
też ojca, kiedy wracał pijany do domu i domagał się od niej spełnienia
małżeńskiego obowiązku, jak to określał, podczas gdy Elise leżała, nie
śpiąc, i siłą rzeczy uczestniczyła w tym, co się działo. Domyślała się, że
matka po prostu podciągała koszulę. Nigdy nie widziała, żeby ją
zdejmowała.
Rozbierał się szybkimi, gorączkowymi ruchami. Nie wstydził się, że ona
go widzi nagiego. Szybko odwróciła wzrok w inną stronę, ale zdążyła
zobaczyć coś, co ją poraziło. Jak to możliwe, że było w niej miejsce na coś
tak dużego? Poza tym nosiła przecież w sobie też dziecko. Nic dziwnego,
że czuła ból.
Ta ciągle powracająca myśl zdziwiła ją tak samo jak poprzednim razem.
Myślała o dziecku. O dziecku, które zostało jej narzucone przez
mężczyznę, którego nienawidziła. Jak to będzie? Czy będzie w stanie
pokochać takie dziecko, czy też będzie jej ono ciągle przypominało o
wstydzie, którego doznała?
- O czym myślisz? - odezwał się schrypniętym głosem. Leżał na niej,
pożądanie znów wróciło.
- O tobie i o mnie. Tak się cieszę, że znów jesteś ze mną. Pocałował
dołeczek w jej szyi i wodził językiem po jej piersiach.
- Chciałbym zawsze móc tak leżeć.
Znów w nią wszedł, tym razem delikatniej, dając jej czas, żeby mogła
go przyjąć. Była obolała i śmiertelnie zmęczona po całym dniu mycia
schodów, ale czuła, jak dobrze może im być razem, kiedy się starał, żeby
ona też miała z tego radość...
Kiedy siedzieli przy stole, jedząc śniadanie w niedzielny poranek,
zauważyła, że Emanuel był zamyślony. Oby tylko nie gnębiły go
wspomnienia Johana, pomyślała: Chyba wiedział, że ona go kocha i że
Johan nie jest dla niego żadnym zagrożeniem.
Słońce świeciło, ale w powietrzu dawało się wyczuć pewien chłód.
Może letnie upały już minęły, pomyślała i wzdrygnęła się na samą myśl.
Nie, często w sierpniu było jeszcze lato w pełni, pocieszała się.
- Na kopule Wieży Świętego Jana widać trójkąt, tak mówiła pani
Evertsen - odezwała się matka lekkim tonem, patrząc ciepło to na
Emanuela, to na Elise. - To podobno oznacza ładną pogodę. Karlsen jej to
powiedział.
Elise wyjrzała przez okno.
- Wczoraj widać było i trójkąt, i kwadrat, tak mówił mleczarz ze Storę
Ringgate. Takie przepowiednie nie zawsze się sprawdzają.
Matka nalała kawy Emanuelowi.
- Co ty na to, że Elise pracuje jako sprzątaczka? - spytała ostrożnie.
- Właśnie o tym myślę. Uważam, że nie powinna tego robić. W
przędzalni było jej trudno, ale to jest gorsze.
- Jeszcze przez jakiś czas sobie poradzę - odezwała się Elise. Nie była
zachwycona tym, że o niej rozmawiali. - Nie ja jedna myję podłogi, będąc
w ciąży.
- Pomyślałem, że jest jeszcze jedna możliwość - zaczął Emanuel powoli.
- Dopóki jestem w straży - a to, zdaje się, może trochę potrwać - nie
potrzebujecie chyba całego domu?
Patrzył to na matkę, to na Elise. Było widać, że nie przychodziło mu to
łatwo.
- Może wynajmiemy stryszek? Dawniej mieszkały tu dwie rodziny.
Matka przytaknęła.
- O tym samym myślałam. Elise może spać tu, w kuchni, a ja i chłopcy
w pokoiku. Schody prowadzą prosto z przedsionka, więc jest oddzielne
wejście dla lokatora. My możemy używać drzwi kuchennych.
- Elise nie mogłaby spać w pokoju? - spytał Emanuel, patrząc na nią
prosząco.
Elise domyśliła się, o czym myślał. Co będzie, kiedy przyjedzie na
przepustkę? Będą to robić tu, w kuchni? Matka posłała mu przerażone
spojrzenie.
- Miałaby spać w pokoju? - spytała drżącym głosem. - A co z kanapą i z
fotelami? Mamy przerobić salon na sypialnię? To w ogóle nie wchodzi w
grę!
Elise pamiętała opowieści matki z Ulefoss, skąd pochodziła. Ludzie,
którzy stali nieco wyżej niż robotnicy na drabinie społecznej, zawsze mieli
tak zwany pokój paradny, używany tylko przy szczególnych okazjach,
kiedy przychodzili ważni goście i na Boże Narodzenie. Teraz matka też
miała taki pokój. Nie odda go z własnej woli.
Chłopcy siedzieli cicho i słuchali, ale Peder dłużej już nie wytrzymał.
- Mamy wyprowadzić się ze stryszku? A co zrobię z moimi
żołnierzykami?
- Rzeczywiście, guziki zajmują dużo miejsca. Nie zapomnij też o swoim
pluszowym miśku, Peder - powiedział Kristian, nie szczędząc mu
złośliwości.
- To tylko na czas, kiedy mnie nie ma - tłumaczył cierpliwie Emanuel. -
Kiedy wrócę do fabryki, nie będziemy potrzebować pieniędzy z wynajmu.
- I tak będziemy mieli więcej miejsca, niż mieliśmy w Andersen-garden.
- Elise patrzyła na Pedera surowym wzrokiem.
- Nieprawda - powiedział Kristian, robiąc poważną minę. - Jeśli nie
będziemy mogli korzystać z pokoju dziennego, zostanie nam tylko
kuchnia. W pokoiku nie zmieszczą się trzy łóżka.
- Wstydziłbyś się! - Matka popatrzyła na niego gniewnie. - Pomyśl o
tych, którzy mieszkają w dziesięć czy dwanaście osób w jednym pokoju z
kuchnią, albo o tych, którzy mają wspólną kuchnię z inną rodziną i
dochodzą ich zapachy rosołu, podczas gdy oni sami muszą zadowolić się
polewką. Kiedy byłam dzieckiem, znałam dwunastoletnią dziewczynkę,
która tylko trzy tygodnie chodziła do szkoły Ojciec zaprowadził ją do
najbliższego miasteczka i znalazł jej pracę. Szli boso całe cztery mile,
żeby oszczędzić buty. Potem ojciec wrócił boso do domu. Nie wiem, czy
jeszcze kiedykolwiek się spotkali.
Kristian patrzył w stół. Jeszcze bardziej ściągnął usta.
- Daj spokój, jest niedziela! Chodźmy do kościoła, zobaczymy, jak
zbiera się lepsze towarzystwo. - Peder wstał od stołu, ciągnął brata za
rękaw.
- Idźcie - odezwała się matka, która zwykle upierała się, żeby zostali
przy stole, aż wszyscy skończą jeść, ale teraz najwyraźniej chciała się ich
już pozbyć.
Emanuel spojrzał na nią zdziwiony.
- Czy w kościele odbywa się dzisiaj jakaś szczególna uroczystość?
Matka pokręciła przecząco głową.
- Bawi ich patrzenie na piękne powozy, na woźniców w kapeluszach
siedzących na koźle, na kobiety w strusich boa i panów z laskami.
Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem, zachowywaliśmy się dokładnie tak
samo - dodała z uśmiechem. - Właściciele ziemscy mieszkali w dworkach,
gdzie był salon, jadalnia i pokój dzienny, łazienka, kuchnia i hol. Na
własne oczy żadne z nas tego nie widziało, ale słyszeliśmy o tym. Mieli
też duże ogrody z kwiatami. Podobno na drzwiach były polerowane
miedziane tabliczki z nazwiskiem, niektóre drzwi miały też dzwonki. Po
śniadaniu udawano się na konną przejażdżkę. Lśniące konie kroczyły
dumnie, a my, dzieciaki, biegliśmy za nimi, żeby posłuchać, jak skrzypi
skórzana uprząż.
Elise poczuła się nieprzyjemnie. W Ringstad był nie jeden, ale wiele
salonów. Było też dużo koni. I duży ogród, pełen kwiatów. Matka
najwyraźniej nie pomyślała, że Emanuel wychowywał się w takim właśnie
domu.
Emanuel wstał od stołu.
- Do wyjazdu zostało mi już niedużo czasu. Pomogę wam napisać
ogłoszenie o tym, że szukamy solidnego lokatora. Powieście je koło
fabryki albo przy sklepie spożywczym.
- Sami to załatwimy - powiedziała Elise, uśmiechając się do niego.
- Lepiej będzie, jeśli ja to zrobię - odparł stanowczo. - Wiem, co
powinno się napisać w takim ogłoszeniu.
Matka sięgnęła po miskę i zaczęła zmywać, Elise wycierała. Emanuel
siedział w pokoju i pisał.
- To chyba najlepsze rozwiązanie, Elise. Zażądamy takiego samego
czynszu, jaki płaciliście w Andersengarden. Trzy korony i pięćdziesiąt ore.
To zaledwie połowa tego, co zarabiałam w fabryce, pomyślała Elise.
Skąd wezmą pieniądze na jedzenie? Mycie podłóg było kiepsko płatne, ale
jeśli Emanuel uzna, że ma rzucić pracę, będą mieli duży kłopot. Poza tym
nie wspomniał ani o swoich oszczędnościach, ani o rozmowie z ojcem.
Nie chciała mu o tym przypominać. I tak dużo już dla nich zrobił.
- Na górze nie ma kuchni. Nie wiem, czy możemy tyle zażądać.
- Mogą gotować u nas, w naszej kuchni. Ustalimy stałe pory. Elise
przytaknęła.
- Gdybyśmy miały krosno, mogłybyśmy robić dywany ze skrawków
materiału...
Matka odwróciła się do niej.
- To dobry pomysł. Spytam panią Albertsen. Wiem, że kiedyś miała
krosno. Podobno można dostać dziesięć ore za metr. Jeśli się przyłożymy,
damy radę utkać nawet kilka metrów dziennie. Jedna zaczynałaby z
samego rana, druga zmieniałaby ją w południe. Poza tym zawsze można
też znaleźć pracę przy podnoszeniu oczek w dzianinie, gdyby tkanie
dywanów nie przynosiło wystarczającego dochodu.
Elise uśmiechnęła się. Wyglądało na to, że praca w domu to prawdziwy
luksus. Unikało się fabrycznego kurzu i hałasu, nie mówiąc już o
szorowaniu podłóg na czworakach i wdychaniu zapachu salmiaku,
drażniącego nos i oczy.
Emanuel wszedł do kuchni z napisanym ręcznie ogłoszeniem.
- Teraz pozostaje tylko mieć nadzieję, że trafią się nam mili lokatorzy.
Musicie uważać, kogo przyjmiecie, ludzie bywają bardzo dziwni.
Zarówno matka, jak i Elise przytaknęły. Obie wiedziały, jacy ludzie
mieszkali wzdłuż rzeki.
Odchrząknął, nagle jakby zażenowany.
- Elise, muszę z tobą o czymś pilnie porozmawiać - powiedział,
spoglądając wymownie na matkę.
Zrozumiała go. - Zajrzę do pani Albertsen i spytam o to krosno -
powiedziała, zdejmując fartuch.
- Coś nie tak? - Elise spojrzała na niego zmartwiona, kiedy matka
wyszła.
Uśmiechnął się, podszedł do niej i wziął ją w ramiona.
- Tego bym nie powiedział. Raczej wręcz przeciwnie. - Gładził dłońmi
jej plecy, przyciągnął ją mocno do siebie.
Nie teraz, pomyślała przerażona. Chłopcy mogą wrócić, a pani
Albertsen może nie być w domu. Stała sztywna. Puścił ją, zawiedziony.
- Nie chcesz? - spytał, a w jego głosie było słychać zdziwienie.
- Chcę, ale boję się, że ktoś może wejść. Jest niedziela, środek dnia...
Zaśmiał się. Potem ją pocałował.
- Pomyśl sobie o mnie, kiedy leżę na słomie z plecakiem pod głową.
Wtedy dobrze jest mieć co wspominać.
Nie wychodziło mu. Próbował raz za razem. Cały się spocił.
Elise leżała i coraz bardziej się denerwowała, że ktoś mógłby się
pojawić.
- Nie możemy po prostu przytulić się do siebie i tak poleżeć? -
wyszeptała.
Pokręcił głową, nie odpowiadając jej, najwyraźniej nie chciał jej
słuchać. Próbował wziąć ją od tyłu, potem chciał, żeby na nim usiadła. W
końcu poprosił, żeby pomogła mu ręką. Czas mijał, wkrótce będzie musiał
iść.
Była bliska płaczu, tak bardzo chciała, żeby zabrał ze sobą dobre
wspomnienia, a nie pamięć porażki.
Na zewnątrz dały się słyszeć podniecone głosy chłopców.
- Idą - powiedziała, a w jej głosie słychać było zdenerwowanie.
Wstał i zaczął się ubierać.
- Nie podchodź do tego w ten sposób. Przecież się kochamy. Nic nie
odpowiedział. Stał odwrócony do niej plecami.
Ledwo zdążyli się ubrać, kiedy drzwi się uchyliły i Peder zajrzał do
środka, zdziwiony.
- Dlaczego tu jesteście?
- Nikt cię nie nauczył, że należy pukać, zanim się wchodzi? Głos
Emanuela był ostry.
- Przepraszam - bąknął Peder. Patrzył na niego cały nieszczęśliwy. -
Myślałem...
- Nieważne, co myślałeś, masz pukać i czekać na pozwolenie, żeby
wejść, zrozumiałeś?
Peder się wycofał, serce Elise krwawiło.
- Musisz być dla niego surowsza - powiedział Emanuel z wyrzutem. -
Jest niewychowany. Moi rodzice też tak uważają.
Elise patrzyła na niego zlękniona.
- Tak powiedzieli?
Emanuel przytaknął, ale nic więcej już nie powiedział.
Odprowadziła go na stację. Długą chwilę szli w milczeniu. Coś między
nimi zaszło. Coś niedobrego.
- Kocham cię.
- Wiem, Elise - powiedział i ścisnął jej dłoń. - Kiedy te piekielne
manewry się skończą, wszystko się zmieni. Pewno jestem za bardzo
zmęczony. No i te wszystkie kłopoty. Pieniądze...
- Było nam dobrze razem. Nie odpowiedział.
- Uważaj na siebie. Nie ryzykuj niepotrzebnie. Będę się za ciebie
modliła.
- Na pewno wszystko się ułoży.
Miała wrażenie, że myślami był gdzieś daleko.
- O jedno chcę cię prosić - odezwał się w końcu. Wahał się, jakby nie
bardzo chciał to powiedzieć. - Nie chcę, żebyś przyjmowała gości.
Nie od razu go zrozumiała. Co miał na myśli?
- Nie wypada, żeby odwiedzali cię mężczyźni, kiedy twojego męża nie
ma w domu.
W końcu dotarło do niej.
- Następnym razem nie zaproszę go do środka.
- Następnym razem? – powtórzył. Patrzył na nią, a jego oczy iskrzyły. –
Spodziewasz się, że znów przyjdzie cię odwiedzić?
Czuła, że robi się czerwona.
- Nie, nie to miałam na myśli. Tylko gdyby tak się zdarzyło.
- Nie zgadzam się, żeby tu przychodził. Rozumiesz?
Przytaknęła. Nie podobał jej się jego ton, ale nie chciała psuć po-
żegnania. Kiedyś jednak do tego wróci. Rodzina Thoresenów to ich starzy,
dobrzy znajomi. Sam powiedział, że trzeba zaprosić na wesele zarówno
panią Thoresen, jak i Annę. Musi zrozumieć, że nie może wykluczyć
Johana. Musi zapomnieć, że ona i Johan byli kiedyś zaręczeni. Poza tym
Johan miał teraz Agnes.
Na pewno byłoby lepiej, gdyby się pobrali. Wcześniej niechętnie o tym
myślała, ale ślub na pewno wiele by ułatwił.
- Mam nadzieję, że będziesz miał okazję do mnie napisać.
- A ja, że ty będziesz chciała pisać do mnie – powiedział i uśmiechnął
się do niej, znów był zadowolony.
Zgodziła się, żeby Johan więcej jej nie odwiedzał, nie miał się już czego
obawiać. Była jego. Aż śmierć ich rozdzieli. Miała nadzieję, że on to
rozumie.
Elise zamyśliła się. Czy tak wyglądało małżeństwo? Nie można było
mieć przyjaciół ani przyjmować gości?
- Racja, byłbym zapomniał. Wczoraj w drodze ze stacji spotkałem
młodego Paulsena. Przypomniał mi, że mieliśmy ich odwiedzić.
Powiedział, że ma nadzieję, że wpadniemy, kiedy następnym razem
przyjadę na przepustkę.
- Hilda będzie wściekła.
Spojrzał na nią zdziwiony. - A jej co do tego? - spytał.
- Przecież wiesz!
- Oczywiście, że wiem. Adoptowali synka Hildy, ale ona sama go
oddała, z własnej woli. Nie możemy odrzucić ich zaproszenia z tego
powodu.
Elise zmarszczyła czoło, nic nie rozumiała. Co się działo z Emanuelem?
Zawsze był taki wyrozumiały. Pewnie wisząca w powietrzu wojna tak na
niego działała. Może człowiek staje się taki, kiedy żyje w stałym
zagrożeniu?
Na peronie było wiele par, które namiętnie się żegnały.
- Uważaj na siebie, Emanuelu!
Pokiwał głową, włożył jej do ręki pieniądze, nic więcej nie mówiąc.
Szybko schowała je do kieszeni. Musiała odkaszlnąć. - Bardzo cię
kocham.
Uśmiechnął się, szybko pocałował ją w usta i odwrócił się.
- Muszę znaleźć sobie miejsce, pociąg zaraz odjeżdża.
Patrzyła za nim, aż zniknął w którymś z przedziałów. Dym z parowej
lokomotywy, ciężki i ciemny, zawisł nad stacją, kiedy pociąg ruszył.
Wkrótce zobaczyła, jak ostatni wagon znika w oddali.
W drodze do domu cały czas myślała o tym, co wydarzyło się w ich
pokoiku. W końcu odsunęła od siebie ponure myśli, tłumacząc je tak jak
wcześniej: To na pewno wynika z sytuacji, w jakiej się znalazł. Na pewno
się denerwował. W kieszeni pobrzękiwało całe dziesięć koron. Dadzą
sobie radę.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Jeszcze tego samego wieczoru napisała do niego list. Chciałaby móc
robić to codziennie, ale za dużo to kosztowało. Za znaczek trzeba było
zapłacić dziesięć ore, dokładnie tyle, ile mogła dostać za metr dywanu.
Najważniejsze jednak, żeby jak najszybciej dostał list, pomyślała, żeby był
jej pewien i napomniał o złych myślach. Tyle mu zawdzięczała. Nawet nie
miała odwagi myśleć, jak mogło potoczyć się jej życie, gdyby Emanuel
nie zaproponował jej małżeństwa. Pełna wdzięczności, pozostając dobrej
myśli, pisała:
Kochany Emanuelu!
fest wieczór po twoim wyjeździe, a ja już za tobą tęsknię. Życie jest
dziwne. Kto by pomyślał, kiedy zrozpaczona poszłam do Świątyni,
prosząc o pomoc dla matki i o buty dla Pedera, że ty i ja zostaniemy
małżeństwem? Wierzę, że wszystko ma jakiś sens. Byliśmy sobie
przeznaczeni, tylko najpierw zostaliśmy poddani próbie. Teraz wszystko
jest tak, jak być powinno. Części układanki są już na swoim miejscu.
Wiem, że nie mogłabym marzyć o lepszym mężu niż ty. Masz wszystkie te
cechy, które cenię u ludzi, a poza tym sprawiasz, że moje serce szybciej
bije. Głęboko wierzę, że ci, którzy decydują o losach naszego kraju,
wkrótce się pogodzą i będziesz mógł wrócić do mnie, do domu.
Kocham Cię Twoja Elise
Elise rzuciła pracę sprzątaczki. Pani Albertsen zgodziła się pożyczyć im
swoje stare krosno, problem polegał jednak na tym, jak je przewieźć.
Może poproszą Karlsena? Matka pokręciła przecząco głową.
- Na pewno tyle sobie za to policzy, że nie będzie nas stać.
- Wiem! - Ku zdziwieniu Elise odezwał się Kristian, który raczej rzadko
włączał się do rozmowy i którego życie toczyło się głównie poza domem.
- Jeden z żołnierzy Armii Zbawienia prawie codziennie odwiedza Annę.
Cała ulica o tym mówi. Nikt nie rozumie, że chce mieć ukochaną, która
jest sparaliżowana. Moglibyśmy poprosić go o pomoc.
Elise posłała mu zdziwione spojrzenie.
- Masz na myśli jednego z przyjaciół Emanuela, którzy byli na weselu?
Kristian przytaknął. Elise spojrzała na matkę.
- Może moglibyśmy? Armia Zbawienia miała wóz i ludzi, którzy
potrafią powozić.
- Spytać zawsze można.
Poszli wszyscy, także Peder i Kristian. Peder skończył już swoją pracę i
był zmęczony, było to po nim widać, ale bardzo chciał iść. Kristian też
niedawno dostał pracę, jako goniec. Miał zacząć już jutro, a kiedy skończą
się wakacje, miał pracować po szkole. Elise odnosiła wrażenie, że coś się
w nim zmieniło po tym, jak udało mu się załatwić sobie pracę.
Zrozumiała, że zapewne uznał to za porażkę, że młodszy brat załatwił
sobie pracę wcześniej od niego.
Peder był bardziej otwarty, łatwiej nawiązywał kontakt z ludźmi,
podczas gdy Kristian pozostawał bardziej zamknięty. Może to się teraz
zmieni. Codziennie będzie musiał dzwonić do wielu drzwi, dostarczając
ludziom zamówione towary. Będzie musiał rozmawiać z ludźmi, nawet
jeśli to będzie tylko panna służąca. Elise cieszyła się, że ma roznosić
towary dla rzeźnika i masarza, a nie na przykład wozić meble. Widziała
kiedyś, jak chłopak ze stolarni ciągnie ciężki wóz, pełen dużych i ciężkich
mebli. Czasem aż kładł się na hamulcach. Chłopak od rzeźnika chodził z
niecką na ramieniu. Kristian był silny, na pewno sobie poradzi.
Była spięta, kiedy wchodzili po schodach na drugie piętro czynszówki
Andersengarden. Tak samo jak poprzednim razem towarzyszył im fetor z
wychodka i ze śmietników.
Może pani Thoresen nie była już taka zła, skoro Johan wyszedł z
więzienia. Miała taką nadzieję, głównie ze względu na Annę. Anna ich
lubiła. Zdradziła im kiedyś, że jej ich brakuje.
Usłyszeli głosy z wewnątrz, kiedy zapukali do drzwi. Pani Thoresen
zawołała: - Proszę! - Tak pogodnego głosu Elise dawno nie słyszała.
Przy stole w kuchni siedział jeden z żołnierzy Armii Zbawienia i pił
kawę. To był ten ciemny, przystojny, który podczas wesela siedział po
prawej stronie Anny. Elise nie pamiętała, jak się nazywa.
Szybko wstał i podał jej rękę.
- Dziękuję za zaproszenie na wesele. To było dla mnie dużym
przeżyciem móc uczestniczyć w weselu Emanuela. Znamy się od czasu
jego przyjazdu do Kristianii.
- Johan był w domu! - Pani Thoresen obdarzyła ją jednym ze swoich
rzadkich uśmiechów.
- Wiem. Wpadł do nas, zanim wyjechał do Kongsvinger.
Pani Thoresen była chyba zaskoczona, ale najwyraźniej też zbyt zajęta,
żeby zacząć snuć jakieś podejrzenia, pomyślała Elise.
- Bardzo się cieszę, ze względu na niego, na Annę i na panią, pani
Thoresen - ciągnęła dalej. - Zawsze wiedziałam, że Johan jest porządnym,
prawym człowiekiem. Nie każdy może liczyć na darowanie kary. To
świadczy o tym, że dobrze się sprawował w więzieniu.
Pani Thoresen przytaknęła. Słowa zdawały się ją cieszyć, na pewno
jednak nie była zadowolona, że wracano do tych smutnych spraw.
Elise zwróciła się do żołnierza.
- Przyszłam, bo pomyślałam, że mogłabym poprosić pana o pomoc.
- Oczywiście. Powiedziała, o co chodzi.
- Załatwimy to, pani Ringstad. - Żołnierz uśmiechnął się. - Zapewne
chce pani pójść odwiedzić Annę? Rozmawialiśmy o jej losie w Armii,
właśnie mówiłem o tym jej matce. Pewien lekarz, którego znam, twierdzi,
że należy z nią ćwiczyć, żeby mogła dłużej siedzieć. Obiecano nam też, że
będzie mogła zatrzymać wózek, który dla niej wypożyczyliśmy, a ja
obiecałem, że będę przychodził i ćwiczył z nią po pracy.
Więc to tak powstały plotki o ukochanym Anny, pomyślała Elise.
Typowe. Tutaj plotkary miały co robić.
- To fantastyczne wiadomości. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, jak ona
wytrzymuje takie całodzienne leżenie w łóżku. - Elise ruszyła w stronę
drzwi. - Zajrzę do niej. Zaczekajcie tu, chłopcy.
Kristian i Peder zostali przy drzwiach z czapkami w rękach. Pani
Thoresen poprosiła jednak, żeby usiedli, i postawiła przed nimi dwa
blaszane kubki.
Anna siedziała w łóżku i czytała. Jak tylko spostrzegła Elise, odłożyła
książkę.
- Usłyszałam cię i miałam nadzieję, że wpadniesz. - Jej ładne oczy
błyszczały, policzki nabrały trochę koloru. - Słyszałaś, że Torkild
Abrahamsen obiecał pomóc mi wyzdrowieć? I mogę póki co zatrzymać
wózek. Torkild będzie ze mną ćwiczył, muszę wzmocnić ręce, tak żebym
sama mogła jeździć na wózku. Może nawet będę w stanie sama zejść ze
schodów i usiąść na wózku. Twierdzi, że to możliwe.
Elise uśmiechnęła się radośnie. - To świetnie - powiedziała.
- A wszystko dzięki tobie, Elise. To ty zaprosiłaś mnie na wesele.
- Tego by tylko brakowało. Jesteś jedną z moich najlepszych
przyjaciółek.
- Druga to Agnes, prawda? Elise przytaknęła.
- Jakiś czas byłyśmy skłócone, ale teraz znów się przyjaźnimy. Anna
zmarszczyła czoło, jakby była z czegoś niezadowolona.
- Wiesz, że ona i Johan są razem?
- Tak, powiedziała mi o tym. Anna nagle spoważniała.
- Mam nadzieję, że Johan się na niej nie zawiedzie.
- Taka głupia nie jest. Twierdzi, że jest najprzystojniejszym mężczyzną
w całym Sagene i już uznała, że są zaręczeni. Dzięki niemu wróciła do
pracy w Hjula. To chyba najlepsze, co mogło się im obojgu przydarzyć.
Anna nie wyglądała na przekonaną.
- Jest taka niestała. Matka nazywa ją latawicą.
- To było dawniej. Żadnego z mężczyzn, z którymi była, nie traktowała
poważnie. Jeśli Johan podejdzie do sprawy serio, to Agnes zrobi wszystko,
żeby go przy sobie zatrzymać.
Anna spojrzała jej poważnie w oczy.
- Myślę, że Johan wciąż się kocha w tobie. Historia z Agnes to tylko
marne pocieszenie. Wybacz, że to mówię, może nie powinnam, skoro
jesteś żoną innego, ale martwię się. Po tym wszystkim, przez co przeszedł,
Johan zasłużył na coś dobrego.
Elise przytaknęła.
- Zgadzam się z tobą. Też nie byłam szczególnie zachwycona, kiedy się
o tym dowiedziałam, jednak po bliższym zastanowieniu uznałam, że
wszystko może się dobrze ułożyć. Agnes potrafi, jeśli tylko chce. Chciała
wstąpić do Armii Zbawienia ze względu na Emanuela. Chciała nauczyć się
grać na gitarze i była nawet gotowa się zmienić. Jej rodzice to porządni
ludzie, ojciec angażuje się politycznie, jest zapalonym socjalistą, a matka
jest bardzo miła.
Anna kiwała głową. Uśmiechnęła się. - Wybacz mi, Elise. Nie chciałam
jej obgadywać. Bardzo kocham Johana i życzę mu jak najlepiej. Uważam,
że ty byłabyś dla niego najlepsza.
- Los chciał inaczej. Rozmawiałam z Johanem i chyba wszystko sobie
wyjaśniliśmy. Jest jeszcze kilka rzeczy, których nie rozumiem, ale Johan
wie, że to złośliwe plotki zniszczyły nasz związek. Wie, że byłam mu
wierna i że chciałam być tylko z nim. Gdyby nie zerwał 'zaręczyn, nie
wyszłabym za Emanuela.
Anna spojrzała jej w oczy.
- Jest coś, co mnie gnębi, ale nie wiem, czy odważę się ci to powiedzieć.
- Ja nie gryzę.
- Właściwie to który to miesiąc?
Elise czuła, że robi się jej gorąco i zimno zarazem. Inni pewno też będą
zadawać jej to pytanie, myśląc, że oddała się Emanuelowi, kiedy jeszcze
była zaręczona z Johanem, ale bolało ją, że Anna też ją o to podejrzewa.
Nie mogła wydobyć z siebie słowa.
- Kiedy Johan był na przepustce, słyszałam, jak rozmawiali ze sobą w
kuchni - mówiła dalej Anna, nie spuszczając z niej wzroku. - Nie
słyszałam wszystkiego, co mówili, ale wystarczająco dużo, żeby zacząć się
zastanawiać. Jeśli rzeczywiście jest tak, jak się domyślam, to zaczynam
lepiej rozumieć, dlaczego tak szybko się zgodziłaś, i rozumiem też, że nie
powinno się to roznieść. Mogłoby to zaszkodzić dziecku, którego
oczekujesz...
Elise czuła, że ma ściśnięte gardło. Objęła Annę i wybuchnęła płaczem.
Anna gładziła ją po plecach.
- Nie musisz nic mówić. Właściwie już mi odpowiedziałaś. Wiesz, że
możesz na mnie polegać. Nic nie przejdzie przez moje usta. Ale poproś
Agnes, żeby była bardziej ostrożna. Nikt nie zyska na tym, że sprawa się
wyda. Twoja matka i jego rodzice znają prawdę?
Elise pokręciła głową.
- Nikt inny nie wie?
- Hilda.
Anna westchnęła ciężko.
- Agnes, Hilda i Johan. Johanowi możesz zaufać, ale z Agnes i z Hildą
musisz porozmawiać.
Zapadła cisza.
- Jeśli będzie ci ciężko, wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść.
- Wtedy nie śmiałam... - Załkała. - To było straszne, ale uznałam, że
masz dosyć własnych kłopotów.
- Miło, że tak pomyślałaś, ale to nie jest tak. Pomagając komuś,
pomagamy także sobie. Poza tym poczułabym się potrzebna, jeśli wiesz,
co mam na myśli.
Już dwa dni później Elise ruszyła z tkaniem. Zdobycie zamówień
okazało się nie takie trudne, a skrawki materiałów dostała od Armii
Zbawienia za pośrednictwem Torkilda Abrahamsena. Zaczynała o szóstej
rano, do czego była przyzwyczajona, pracując w fabryce, i pracowała do
drugiej. Matka zmywała po śniadaniu, robiła pranie i rozwieszała je, szła
na zakupy, obierała ziemniaki i patroszyła ryby na obiad.
Krosno ustawiono przy drzwiach w dużym pokoju, mimo gwałtownych
protestów matki, która jednak po jakimś czasie przyznała, że to jedyna
możliwość. W kuchni nie było miejsca, a w pokoiku stało łóżko matki i
składane łóżko chłopców. Stały tak blisko siebie, że trudno było przejść,
kiedy łóżko chłopców było rozłożone.
Dzień po tym, jak powiesiły ogłoszenie, zgłosiło się kilka osób, żeby
obejrzeć stryszek. Matka i Elise zdecydowały się w końcu wynająć go
pewnemu wdowcowi z czteroletnią córeczką. Był nawet skłonny płacić
dwie korony tygodniowo więcej za przypilnowanie córeczki, podczas gdy
on będzie w pracy. Chciał też płacić za jedzenie. Był urzędnikiem w dużej
firmie na Nordre Ringgate i, jak się domyślały, dobrze zarabiał.
Elise i matka patrzyły na siebie zaskoczone. Dwie korony dodatkowo na
tydzień i jeszcze opłata za jedzenie! Wyglądało na to, że szczęście znów
się do nich uśmiechnęło.
Peder i Kristian zaprotestowali głośno, kiedy się dowiedzieli, że będzie z
nimi mieszkała mała dziewczynka, ale kiedy Elise wytłumaczyła im, jakie
to szczęście, że trafił się im lokator, który nie będzie gotował w ich
kuchni, tylko płacił i jadł razem z nimi, zrozumieli to i zamilkli. Peder bał
się, że będzie musiał znosić zapachy kodetów i rosołu z kury, podczas gdy
sam musi jeść kaszę na wodzie.
Mężczyzna miał czterdzieści parę lat i nazywał się Asbjorn Hvalstad.
Był wysoki i szczupły, miał miły uśmiech i wydawał się sympatyczny.
Miał szaroniebieskie oczy, dorastał w Bekkelaget, gdzie mieszkał do
momentu ślubu pięć lat temu. Jego żona pochodziła z Kristianii i nie
wyobrażała sobie mieszkania tak daleko od miasta. Wynajęli mieszkanie
na ulicy Antona Schjotha, ale kiedy umarła wiosną na zapalenie płuc, nie
chciał tam zostać.
- Anne Sofìe to spokojna i dobrze wychowana dziewczynka - tłumaczył,
gładząc ciemne loki córeczki. - Jest przyzwyczajona radzić sobie sama.
Żona chorowała wiele miesięcy i nie mogła się nią zajmować. Anne Sofie
musiała często sama się bawić.
Elise ukucnęła przed milczącą dziewczynką, która przeżyła taką
tragedię: chorobę i śmierć matki.
- Cieszę się, że będziesz u nas mieszkać, Anne Sofie. Chłopcy na pewno
się z tobą zaprzyjaźnią, tylko muszą cię najpierw poznać. Peder zawsze
chciał mieć młodszą siostrzyczkę.
Usłyszała, że Peder zamierzał zaprotestować, ale Kristian go po-
wstrzymał.
- Kiedy jest ładnie i ciepło, możesz się bawić przed domem, tylko
pamiętaj, że nie wolno ci chodzić nad rzekę. A kiedy pada, możesz
siedzieć z moją mamą i ze mną i pomagać nam tkać. Może po jakimś
czasie nauczysz się przycinać skrawki.
Anne Sofie stała i patrzyła w podłogę, nie miała odwagi spojrzeć na nią.
Nagle Peder odwrócił się i pobiegł do pokoiku. Elise pomyślała, że
zdenerwował się na myśl o obcym dziecku w domu, i chciała pójść za nim.
Ku jej zdziwieniu wyszedł po chwili z tajemniczą miną i rękami
schowanymi za plecami. Podszedł do Anne Sofie i uroczyście wręczył jej
pluszowego misia, którego wygrał kiedyś w wesołym miasteczku.
- Proszę. Możesz go wziąć.
Elise nie wiedziała, czy ma protestować. To była jedyna porządna
zabawka, jaką Peder kiedykolwiek miał, i pamiętała jeszcze, jaki był
dumny, kiedy wygrał go, po tym jak w wesołym miasteczku znalazł
dziesięć ore, za które kupił los.
- Naprawdę, możesz go wziąć - powtórzył Peder, kiedy Anne Sofìe
nawet po niego nie sięgnęła. - Kristian drażni się ze mną, mówi, że jestem
dzieciakiem, który bawi się pluszowym misiem. Zresztą teraz, kiedy
dostałem pracę, nie mam już czasu na takie zabawy. - Wyprostował się i
przybrał minę dorosłego mężczyzny. - Jestem pomocnikiem woźnicy, więc
sama rozumiesz.
Asbjorn Hvalstad posłał Elise niepewne spojrzenie.
- Nie wiem, co pani na to, pani Ringstad. To cenna zabawka.
- Uważam, że Peder powinien sam decydować. A ty co o tym sądzisz,
Kristian?
Przyszło jej na myśl, że może Kristian żałował swoich drwin i teraz było
mu żal brata, który pozbywał się najcenniejszej rzeczy, jaką miał.
Kristian wiercił się, najpewniej walczył ze sobą.
. - Uważam, że dziewczynka powinna go wziąć - wydusił w końcu
niepewnie. - Peder jest za duży, żeby bawić się misiami, jest przecież
pomocnikiem woźnicy. Dam mu łódkę, którą zrobiłem.
Zarówno Elise, jak i matka oraz Peder patrzyli na niego zdumieni.
Kristian spędził wiele dni, pracując nad żaglówką, która była tak
wspaniała, że wielu chłopców przychodziło tu ją podziwiać.
- Naprawdę? - spytał Peder, najwyraźniej nie wierząc własnym uszom.
Kristian przytaknął.
- I tak chciałem ją komuś dać.
Ruszył w stronę drzwi, mówiąc, że ma coś do załatwienia dla masarza,
zapomniał czegoś i teraz musi po to iść. Asbjorn Hvalstad śledził go
wzrokiem.
- Ależ ma pani wspaniałych chłopców! - wykrzyknął. - Przyjmij misia,
Anne Sofie.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Dzień później, w niedzielę trzynastego sierpnia, odbyło się referendum.
Elise i matka wzięły chłopców i razem poszli do miasta popatrzeć na tłum.
- To ważny dzień w naszym życiu - tłumaczyła im uroczyście matka. -
Ważny nie tylko dla nas, którzy żyjemy w tych czasach, ale też i dla tych,
którzy przyjdą po nas. Siódmego czerwca ani ja, ani wy nie mieliście
okazji być świadkami radości w mieście, tym razem tego nie przepuścimy.
- Dlaczego to takie ważne? - spytał Peder, ale w jego głosie nie było
słychać szczególnej radości. Wolałby wypróbować żaglówkę nad stawem.
- Najpierw, przez ponad czterysta lat, podlegaliśmy Danii. Przez ostatnie
sto byliśmy w unii ze Szwecją. Nie sądzisz, że już pora, abyśmy stali się
niezależnym państwem i sami o sobie decydowali?
- Tak, tylko dlaczego trzeba to robić w niedzielę?
Mieli na sobie niedzielne ubrania, a kiedy dotarli do Maridals-veien,
zobaczyli tłum uroczyście ubranych ludzi idących do miasta. Niektórzy
trzymali w ręku małe norweskie flagi, bez znaczka unijnego. Peder i
Kristian patrzeli na nich z zazdrością.
Elise myślała o Emanuelu.
- Mamo, myślisz, że Szwedzi ustąpią, jeśli większość opowie się za
rozwiązaniem unii?
- To oni zażądali referendum.
W mieście panował dziwny nastrój, prawie taki jak Siedemnastego
Maja. Ludzie rozmawiali, śmiali się, witali, także z obcymi. Szli lekkim
krokiem, zadowoleni.
Nagle Peder i Kristian zauważyli po drugiej ulicy jakieś dziewczęta.
Kristian szturchnął Pedera i powiedział. - Widzisz, kto tam jest?
Peder zaczerwienił się.
- Widzę, a bo co?
- Myślałem, że zakochałeś się w Martę. Peder prychnął.
- W tej małej? To smarkula. Gówniara.
Kristian chichotał, ale ku zdziwieniu Elise nie rzucił żadnej złośliwej
uwagi.
Patrzyła na niego zdziwiona.
W mieście wszędzie wisiały flagi, a przed uniwersytetem był taki tłum,
że prawie nie można było przejść. Oczy Elise zrobiły się okrągłe ze
zdziwienia. Patrzyła to na jedną elegancką damę, to na drugą, chłonęła
widok ogromnych kapeluszy ze strusimi piórami i kwiatami, koronkowych
bluzek, kolorowych parasolek, błyszczących złotych szpilek i peleryn z
jedwabiu i aksamitu. Zobaczyła starszą kobietę w czarnym płaszczu
wyszywanym mieniącymi się cekinami, a obok niej młodą dziewczynę z
tak ciasno zasznurowanym gorsetem, że miało się wrażenie, że
dziewczyna zaraz się złamie. Chłopcy mieli na sobie marynarskie ubranka,
a młode kobiety cienkie suknie z trenami, ciągnącymi się za nimi po ziemi.
Wszędzie stali wąsaci policjanci, na głowach mieli pikielhauby, mieli
wypucowane do czysta buty i mundury z podwójnym rzędem
błyszczących mosiężnych guzików. Przekupki i robotnice, chłopi i
urzędnicy, wszyscy wyszli, żeby oddać swój głos bądź po prostu znaleźć
się wśród ludzi. Od strony namiotu z orkiestrą słychać było patriotyczne
pieśni, ludzie mieli łzy w oczach, niektórym drżał głos ze wzruszenia.
Wyniki ogłoszono dopiero po sześciu tygodniach obliczeń. Zwycięstwo
wolnej Norwegii było oczywiste: 368 208 głosów było za i tylko 184
przeciw.
Ale już tego dnia ludzie byli przekonani, że większość zdecydowanie
opowie się za rozwiązaniem unii. Cieszyli się, wiwatowali, machali
flagami i obejmowali się. Nadchodziły nowe czasy.
Elise miała gulę w gardle. Uśmiechnęła się do Pedera i spytała: -
Cieszysz się, że przyszedłeś?
Peder stał z rękami na plecach i wyglądał na zafrasowanego.
- Ty nie wiesz, jak to jest być chłopakiem, Elise. Sama przecież jesteś
dziewczyną. Poza tym nie wiesz też, jak to jest, kiedy jest się niższym niż
wszyscy dookoła i widzi się tylko nogawki i laski. A staw mamy tylko dla
siebie.
W drodze do domu spotkali Asbjorna Hvalstada i Anne Sofie, którzy
mieli się do nich wprowadzić już za trzy dni.
- Też wybraliście się do miasta na uroczystości? - spytał ich przyszły
lokator. Podszedł do nich i uroczyście podał rękę matce. - Najlepsze
życzenia z okazji tego wielkiego dnia, pani Lovlien.
Matka uśmiechnęła się, policzki miała czerwone.
- To szalenie podniecające, prawdą? Jeśli wynik będzie na „tak",
ciekawa jestem, co zrobią Szwedzi i czy będziemy mieli własnego króla?
- Zapewne. Christian Michelsen opowiada się za monarchią. Fridtjof
Nansen zresztą też, a on ma duży wpływ. Słyszałem, że nawet Bjornstjerne
Bjornson zmienił zdanie i teraz uważa, że inne państwa, a zwłaszcza
Anglicy, wolałyby, żebyśmy postąpili tak jak one. Słyszałem, że już mają
kandydata. - Zmarszczył czoło. - Jednak jeśli chodzi o Szwedów, to mam
więcej wątpliwości. Oni tak łatwo nie ustąpią.
- Mamo, możemy iść do innych chłopców? - spytał Kristian, patrząc na
nią proszącym wzrokiem.
Matka zgodziła się, sprawiała jednak wrażenie, że nie bardzo wie, na co
się godzi.
- Sądzi pan, że może dojść do wojny?
- Tego się obawiam. Ale dzisiaj nie myślmy o tym. Zobaczymy, co się
wydarzy - powiedział, uśmiechając się do niej. Matka odwzajemniła
uśmiech.
Serce Elise biło mocno. Co się wtedy stanie z Emanuelem?
Tej samej niedzieli, trzynastego sierpnia, kolejne kompanie wkraczały,
maszerując, na rynek Kongsvinger. Utworzyły na placu czworokąt.
Pułkownik przejął dowodzenie, zmustrował szeregi i razem z adiutantem
zajął miejsce przed żołnierzami. Zjawił się ksiądz i zaczęto śpiewać Bóg
jest naszą opoką. Muzyka odbijała się echem w całym rynku. Następnie
ksiądz wygłosił mocną i wzruszającą mowę o wolności, o tym, jakie
znaczenie wolność ma dla kraju i dla pojedynczego człowieka.
- Jeśli naród nie czuje nieodpartej potrzeby wolności, nie jest godzien
nazywać siebie narodem - oznajmił mocnym, dobitnym głosem. Zrobił
krótką przerwę, żeby słowa dotarły do wszystkich, i ciągnął dalej: - Ten
najwyższy cel może zostać osiągnięty wtedy, kiedy wszyscy uwolnimy się
z jarzma naszych grzechów. Dopiero kiedy to nastąpi, staniemy się
szczęśliwym i wolnym narodem.
Johan stał, uważnie słuchając. Słowa trafiały prosto do serca.
„Uwolnimy się z jarzma naszych grzechów", powtarzał.
Powiódł wzrokiem po innych kompaniach. I nagle serce przestało mu
bić. Patrzył prosto w oczy jednego z przyjaciół Lorta-Andersa. Był to
wysoki chłopak z rudą czupryną.
Szybko odwrócił wzrok, ale nie mógł pozbyć się swoich myśli. Słyszał,
że któryś z nich trafił do Kongsvinger, ale nie wiedział dokładnie kto.
Czuł, jakby ktoś uderzył go w pierś. W uszach brzmiały mu słowa Elise:
„Jeśli będzie tam ktoś, kogo nie lubisz, nie zajmuj się tym". Nie miał
wątpliwości, co miała na myśli.
Miał pozwolić, żeby draniowi wszystko uszło płazem? Żyć, jakby nic
się nie stało? Chwycił mocniej za karabin, mimo że przecież siedział już w
więzieniu; za to, że ukrył rzeczy Lorta-Andersa, dostał całe cztery lata.
Wiedział, że kradzież jest złem, ale czy zniszczenie życia dziewczynie to
coś lepszego? Zresztą nie tylko jej życia. Ten łobuz zniszczył też jego
życie. A co z dzieckiem, którego życie wtedy wzięło swój początek?
Szesnastego sierpnia żołnierze dostali rozkaz wyjścia na czterodniowe
manewry. Były to ciężkie dni, pełnili służbę wartowniczą, chodzili na
zwiad, pokonywali duże odległości, a trzeciego dnia stoczyli
rozstrzygającą walkę.
„Walka" była ostra, wszyscy bardzo się angażowali, to właśnie
nadawało sens całemu pobytowi. Napięcie rosło: kiedy i gdzie pojawi się
„wróg", gdy padną pierwsze strzały?
Kiedy się rozległy, ruszyli do walki z zapałem. Johan miał wrażenie, że
przedzierając się przez gęsty las w poszukiwaniu wroga, do którego mieli
strzelać, wielu zapomniało, że to tylko ćwiczenia.
Gdy w końcu rozległ się sygnał kończący walkę, potrzeba było trochę
czasu, żeby wrócili do rzeczywistości. Był zmęczony, czuł to, należał do
tych, którzy się zapuścili najdalej w las. Poza tym zrobiły mu się na
nogach pęcherze. Miał za małe buty.
Przechodząc przez kamienie, usłyszał nagle jakiś dźwięk. Zatrzymał się
i zaczął nasłuchiwać. Dźwięk się powtórzył: jakby ktoś jęczał. Szybko
ruszył w jego kierunku i przeszedłszy zaledwie kawałek, zorientował się,
co się stało. Jeden z żołnierzy leżał ranny na kamieniach, prawdopodobnie
spadł ze stromego zbocza, które widać było nad jego głową.
Johan rozejrzał się ponownie, wypatrywał pomocy, ale nikogo nie było
widać. Był lekko przerażony, jednak podszedł bliżej.
Nagle stanął jak porażony. Czapka rannego żołnierza spadła mu z
głowy, widać było jego rude włosy. Żołnierz wydawał się bliski śmierci i
Johanowi przyszła do głowy dziwna myśl. Życzył draniowi śmierci i los
załatwił to za niego.
Wzdrygnął się. Ranny się poruszył, jęczał, próbował ruszyć nogą, która
leżała w dziwnej pozycji.
Johan zaczął czołgać się w jego stronę. Ranny leżał z zamkniętymi
oczami, rana na głowie krwawiła, prawdopodobnie był nieprzytomny. Jeśli
szybko nie otrzyma pomocy, może nie przeżyć. Johan wiedział, że sam nie
da rady go zanieść, bo do obozu było daleko. Mógł się po cichu wycofać,
udawać, że go nie widział... Albo wracając, mógł się potknąć, wtedy nie
dałby rady sprowadzić pomocy i mógł mieć nadzieję, że gwałciciel umrze.
Stał, tocząc ze sobą walkę. W końcu szybko zdjął kurtkę od munduru,
podłożył pod głowę rannego, podarł koszulę, usiłując - na tyle, na ile był w
stanie - zatamować krwawienie prowizorycznym bandażem. Potem ruszył
biegiem do obozu po pomoc.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Elise od dawna myślała, żeby wybrać się do lekarza. A jeśli spyta, kto
jest ojcem? Będzie potrafiła skłamać mu prosto w twarz? Na pewno się
zaczerwieni, zacznie się jąkać, chrząkać, a on od razu się domyśli, że coś
jest nie w porządku. Przełożyła gotowe dywaniki z jednej ręki do drugiej,
idąc na wzgórze Telthusbakken, gdzie miała je oddać.
Ale przecież była mężatką. Lekarz nie będzie chyba pytał zamężnej
kobiety, kto jest ojcem jej dziecka? O ile nie spyta o datę ślubu. Tak czy
inaczej sytuacja była zła. Mogło się też zdarzyć, że w poczekalni natknie
się na którąś z robotnic z Graaha czy z Hjula, która zacznie z nią
rozmawiać. Istniało ryzyko, że ta zacznie się dopytywać, w którym jest
miesiącu i ile jej jeszcze zostało. Nie będzie jej łatwo kłamać na oczach
innych. Kiedy zdjęła szal i usiadła na krześle, było wyraźnie widać
zaokrąglający się już brzuch. Nie mogła powiedzieć, że spodziewa się na
wiosnę.
Stało się tak, jak się tego obawiała. Tkaczka, która prosiła, żeby
porozmawiała z Agnes, siedziała na ławce w poczekalni, obok niej było
wolne miejsce. Nie mogła usiąść gdzie indziej.
- Porozmawiałaś z Agnes? - szeptała jej do ucha tkaczka, mając
nadzieję, że nikt ich nie słyszy.
Elise przytaknęła i spojrzała na nią zdziwiona. - Nie wiesz, że znów
pracuje w Hjula?
Tkaczka pokręciła przecząco głową. - Zostałam zwolniona. Elise
patrzyła na nią ze współczuciem.
- Spóźniłam się. Dwa dni z rzędu. Moja babcia... - tkaczka zamilkła,
rozejrzała się dookoła. Dwie starsze kobiety przyglądały się im,
najwyraźniej uważnie się im przysłuchując.
Elise zastanawiała się, co tamta chciała jej powiedzieć. Czy jej babcia
była umierająca, tak jak synek Oline? Że też Ropucha mógł być tak
okrutny i nieustępliwy.
W poczekalni panował upał nie dó wytrzymania. Długo miała nadzieję,
że będzie mogła siedzieć owinięta chustą, ukrywając swoje ciało przed
zbyt wścibskimi spojrzeniami, ale w końcu nie wytrzymała. Po uwadze
rzuconej przez Valborg dziewczęta w fabryce dawno już wiedziały, jak się
sprawy mają.
- Powieś tam na haczyku, tak jak ja - poradziła uprzejmie tkaczka.
Elise wstała i zrobiła tak, jak jej radziła.
Kiedy się odwróciła, żeby wrócić na swoje miejsce, otworzyły się drzwi
do gabinetu lekarza i wyszedł pacjent, młody chłopak o kulach z głową
owiniętą bandażem. Poruszał się z trudem, kulał, a kiedy chciał otworzyć
drzwi, jedna kula wypadła mu z ręki i upadła na podłogę. Elise pośpieszyła
mu z pomocą. Podając mu kulę, uśmiechnęła się do niego pocieszająco.
- Coś musiało się panu przydarzyć. Pomóc panu zejść? Mężczyzna
patrzył na nią, jakby zobaczył ducha. Chwilę potem jego wzrok
powędrował w dół, po czym szybko odwrócił twarz i wyszedł, utykając,
nawet nie podziękował jej za pomoc.
- Mógł przynajmniej powiedzieć „dziękuję" - powiedziała Elise i
uśmiechnęła się do tkaczki. - Ludzie nie są zbyt uprzejmi.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. - To prawda. Chociaż miałam
wrażenie, że się zawstydził. Może krępował się przyjąć pomoc od kobiety?
Rozmawiały dalej, czekając na swoją kolejkę. Dziewczyna nie zadała
pytania, którego Elise tak się obawiała. Rozmawiając z nią, przestała się
denerwować, a kiedy w końcu przyszła jej kolejka, nie była już tak
przestraszona jak na początku. Wszystko odbyło się bezboleśnie, lekarz
nie spytał ani o akt ślubu, ani kto jest ojcem, stwierdził jedynie, że dziecko
przyjdzie na świat najprawdopodobniej pod koniec stycznia.
Dobrze było mieć to już za sobą. Już nie miała się co łudzić. To, co było
w niej, nie było „czymś", tylko dzieckiem, które z każdym dniem stawało
się coraz większe i domagało się prawa do życia. Musiała zapomnieć o
reakcji Johana i własnej niechęci i zmusić się, żeby uznać to maleństwo za
dziecko Emanuela.
Wracając do domu, spotkała Kristiana, który właśnie skończył pracę.
Sprawiał wrażenie zdziwionego, kiedy ją zauważył. - Gdzie byłaś? -
spytał.
- Zaniosłam dywany na Telthusbakken. - Nie miała ochoty rozmawiać z
nim o tym, co w niej rosło. Jeszcze nie. Nie miała pojęcia, ile Peder i
Kristian zrozumieli z pijackich krzyków Agnes podczas wesela. Nie
wiedziała, czy domyślają się, że spodziewa się dziecka. Może tak, ale
pewno się wstydzili. W końcu to jeszcze chłopcy - i to mali chłopcy.
- Trzeba było mnie poprosić.
Spojrzała na niego, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Gdybyś mnie poprosiła, zaniósłbym je.
- Przecież pracujesz, Kristian. Wzruszył ramionami.
- Znalazłbym chwilę.
- To miło z twojej strony. Następnym razem cię poproszę. Jeśli nie
będziesz zbyt zmęczony.
Uśmiechnął się, a ona znów się zdziwiła. Nieczęsto można było
zobaczyć taki radosny uśmiech na ustach Kristiana.
Nie jest łatwo zrozumieć ludzi, pomyślała. Nie sądziła, że Emanuel
potrafi być taki zazdrosny czy też zezłościć się tak na Pedera o taki
drobiazg. Nie sądziła też, że Kristian może się zmienić, złagodnieć.
Czyżby myliła się co do nich obu?
- Co sądzisz o naszym lokatorze?
- Lubię go. Mam wrażenie, że matka też - dodał. - Uśmiecha się i stroi
miny, kiedy wpada, żeby porozmawiać.
Elise roześmiała się.
- To dobrze. Zasłużyła sobie na trochę radości po tym wszystkim, co
przeszła.
Kristian kopnął kamień. - Jest na to trochę za stara - powiedział.
Elise znów się roześmiała.
- Ależ Kristian, oni po prostu się lubią. Poza tym wcale nie jest taka
stara. Może w twoich oczach, ale nie ma jeszcze czterdziestki.
Zbliżali się do fabryki.
- To ładnie z twojej strony, że dałeś Pederowi swoją piękną żaglówkę.
Widziałam, ile pracy w nią włożyłeś. Ja bym chyba się na to nie zdobyła.
Kristian się zaczerwienił. Nieczęsto bywał chwalony. Postanowiła, że
będzie poświęcać mu więcej uwagi. Peder sam się do niej garnął. Bał się,
że straci matkę, bał się większych chłopców, ale teraz był już silniejszy.
Często tak było, pomyślała, że to z rodzeństwa, które domaga się
najwięcej, też najwięcej dostaje. Łatwo było pominąć tego, który milczał i
chadzał własnymi drogami, chociaż może to właśnie on najbardziej
potrzebował porozmawiać o różnych bolesnych sprawach. Uśmiechnęła
się do swoich myśli. Traktowała je jak własne dzieci, także teraz, kiedy
matka znów była zdrowa.
Kiedy Asbjorn Hvalstad i Anne Sofie się wprowadzali, lało jak z cebra.
Woźnica, który przywiózł ich rzeczy, nakrył je płótnem i podjechał wozem
pod sam próg, a i tak wiele rzeczy się zmoczyło, zanim zdążyli wnieść je
stromymi schodami na stryszek. Peder, Kristian i Elise im pomagali.
Woźnica i Asbjorn Hvalstad wnosili najcięższe rzeczy, pozostali dźwigali
pościel, walizki, pudełka, krzesła i dwa małe stoliki.
Asbjorn Hvalstad uśmiechał się zażenowany, jakby wstydził się swojego
skromnego dobytku.
- Musiałem się pozbyć części rzeczy, ale nie potrzebujemy zbyt wiele.
W głębi duszy Elise pomyślała, że to dobrze, iż nie widział, co oni tu ze
sobą przywieźli, zanim Emanuel zwiózł swoje rzeczy.
Matka zajęła się Anne Sofie, słyszeli ich głosy dochodzące z kuchni.
Elise zdziwiła się. Wyglądało na to, że matce udało się sprawić, że
milcząca dotąd Anne Sofie otworzyła się, cały czas słychać było jej
wysoki głos, nawet się śmiała.
Hvalstad uśmiechnął się do niej, pewnie też się temu dziwił.
- Nie jestem w stanie wyrazić, jak bardzo się cieszę, że możemy tu
mieszkać. Wychowywałem się w domku z ogrodem i brakowało mi
zielonej trawy pod stopami.
Szli po resztę rzeczy. Elise odwzajemniła jego uśmiech, sięgając po
kolejną skrzynię.
- To podobnie jak mama. Wychowała się w Ulefoss, w Telemark, i
bardzo nie lubiła mieszkania w przyfabrycznej czynszówce. Tak jak wielu
robotników wzdłuż rzeki. Większość z nich pochodzi ze wsi. Przyjechali
do stolicy, mając nadzieję, że znajdą tu lepsze warunki. Łatwo rozpoznać
ich po gwarze, dziwnej mieszance oficjalnego języka, różnych dialektów i
słów zasłyszanych od mieszkańców miasta.
Hvalstad przytaknął.
- Ale pani i pani matka tak nie mówicie.
- Mama postanowiła nauczyć się „ładnie mówić", jak tylko przyjechała
do miasta. Uznała, że to zwiększy jej możliwości. Potem nauczyła tego
moją siostrę, Hildę i mnie, natomiast chłopcy mówią tak jak dzieci na
ulicy. To chyba naturalne.
Uśmiechnął się.
- Tak, to naturalne. - Razem z woźnicą chwycił łóżko i przez chwilę nie
odzywali się do siebie.
Kiedy w końcu skończyli i woźnica odjechał, matka zaprosiła
wszystkich na kawę. Nakryła do stołu w pokoju dziennym. Elise i Kristian
wymienili spojrzenia.
Stół był nakryty białym obrusem, który matka przywiozła jeszcze ze
swojego domu rodzinnego i którego używano tylko przy bardzo
wyjątkowych okazjach. Przygotowała kanapki z twarogiem, z żółtym
serem, z melasą i z dżemem, przykładając się bardziej niż kiedykolwiek.
Nawet dla Emanuela się tak nie starała.
Anne Sofie siedziała i tuliła do siebie pluszowego miśka. Patrzyła
poważnie na Elise i na chłopców i znów milczała. Natomiast Asbjorn
Hvalstad i matka byli nad wyraz rozmowni: on opowiadał o domu swojego
dzieciństwa i Bekkelaget, ona o pomalowanym na czerwono robotniczym
domku w Ulefoss i ogródku warzywnym. Byli tym tak zajęci, że nie
zwracali uwagi na nikogo innego. Jakby zapomnieli, że nie byli tu sami.
Elise nigdy nie widziała matki tak podnieconej: policzki jej pałały, oczy
błyszczały.
Nagle Elise poczuła, że ktoś dotyka jej nogi. Spojrzała na Kristiana.
Mrugnął do niej okiem. Nagle miała ochotę się roześmiać; aż kipiała od
śmiechu, musiała bardzo się starać, żeby się z tym nie zdradzić. Wstała
energicznie od stołu, mamrocząc coś, że przyniesie kawę, mimo że matka
przed chwilą dolała po raz drugi.
Kristian wyszedł za nią do kuchni.
Spojrzała na niego przestraszona. ^
- Nie wolno ci odchodzić od stołu!
- Mama i tak niczego nie zauważy. Teraz widzisz, Elise? Miałem rację.
Patrzył na nią triumfująco.
Pokręciła głową, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- To nie jest tak, jak myślisz. Jest im miło razem, ale to nie jest to samo
co... - Zamilkła i ugryzła się w język.
- Co bycie zakochanym? To chciałaś powiedzieć?
- Przestań, Kristian. Mama się nie zakochała. W jej wieku nie robi się
takich rzeczy. A już na pewno nie jeśli miało się męża i urodziło trójkę
dzieci.
Ale kiedy chwilę później nachylała się nad miską, różne myśli
dotyczące matki i ich nowego lokatora zaczęły chodzić jej po głowie. Jeśli
matka rzeczywiście nie była zakochana, to najwyraźniej bardzo go
polubiła.
A jeśli Kristian ma rację?
A jeśli nawet, to co? Byłoby cudownie, gdyby matka mogła przeżyć
drugą młodość. Cały rok leżała przykuta do łóżka, kiedy ojciec szwendał
się po Vaterlandzie, a zanim zachorowała, ojciec pił i urządzał awantury.
Na pewno nie było lepszego lekarstwa niż miłość, a matce przydałoby się
przeżyć coś miłego przed nadejściem kolejnej zimy.
Jednak nieważne, jak bardzo starała się siebie przekonać, w głębi duszy
czuła jakiś opór. Od śmierci ojca minęło zaledwie pół roku i nawet jeśli
ostatnimi latami trudno było z nim wytrzymać, nie zapomniała, jaki był,
zanim alkohol przejął nad nim władzę. Matka sama mówiła, że był jednym
z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich znała: wysoki, trzymał się prosto,
miał ciemne kręcone włosy i piwne oczy po ojcu, który był Cyganem.
Matka nie kryła, że kiedy się pobierali, była w nim szaleńczo zakochana.
Nic dziwnego, że nie wytrzymał monotonnej pracy w fabryce, skoro w
jego żyłach płynęła cygańska krew, tłumaczyła go matka.
Peder na pewno zareaguje jeszcze mocniej. On jeden z nich wszystkich
wciąż jeszcze wspominał ojca, z mieszaniną tęsknoty i dziwnym
wyobrażeniem o życiu tam w górze, w niebie.
Kristian znów ją zadziwił. Zachował się bardzo dorośle, żartując sobie z
zachowania matki, zamiast się złościć czy czuć się urażonym w imieniu
ojca.
Deszcz ustał i czerwone wieczorne słońce oświetlało przestrzeń między
ponurymi fabrycznymi budynkami. Matka i Asbjorn Hvalstad wciąż
siedzieli w pokoju, natomiast Peder usiłował zaciągnąć Anne Sofie do
kuchni, żeby pokazać jej żołnierzyki z guzików. Ustawił wszystkich w
szeregu, szykując ich do walki. Anne Sofie nie wydawała się tym
szczególnie zainteresowana, tuliła do siebie pluszowego misia.
Elise podeszła do niej i ukucnęła, trzymając w ręku pokrywkę i cynową
łyżkę.
- Popatrz, możesz grać na bębnie, kiedy żołnierze Pedera będą
maszerować.
Anne Sofie stała cicho i przyglądała się jej, nie chciała puścić z rąk
misia.
- Świetnie! - krzyknął Peder, podbiegł do nich i wyrwał Elise z ręki
pokrywkę i łyżkę. Zaczął wybijać nią rytm. - Przesuń żołnierzy, Anne
Sofie. Wojna się zaczęła.
Anne Sofie nie ruszyła się.
- Wolisz walić w bęben? '
Ku zdziwieniu Elise dziewczynka przytaknęła, ostrożnie odłożyła misia
na skrzynię z drewnem i chwyciła pokrywkę i łyżkę. Ostrożnymi, ale
rytmicznymi uderzeniami wybijała takt, podczas gdy żołnierze Pedera
ruszyli do walki.
Elise czuła zalewające ją ciepło. Wszystko się ułoży. Peder zyskał
młodszą siostrę, a matka przyjaciela. Czy mogło być lepiej?
Zdjęła fartuch, odwiesiła go i wyszła na schodki. Na dworze było ładnie.
Wieczorne słońce oświetlało źdźbła trawy i liście brzóz, które mokre
zwisały z gałązek. W dole płynęła rzeka, bardziej wartka i pełniejsza niż
wcześniej, wpadała z impetem do huczącego wodospadu. Fabryki były
zamknięte, wznosiły się wysokie i czarnookie i przyglądały się jej, jakby
chciały wessać każdego człowieka, którego zobaczyły.
Ale nie była tu sama. Na moście stał ktoś, na wpół ukryty za gałęziami
brzozy. Zadrżała lekko, wspominając wieczór, kiedy Johan stał tam,
przypatrując się domkowi.
Sylwetka poruszyła się lekko. To był mężczyzna, poruszał się o kulach i
miał głowę owiniętą białym bandażem.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Elise wzdrygnęła się. To był chyba ten młody mężczyzna, któremu
pomogła w poczekalni u lekarza. Dziwne, że tu był. Stał na moście, sam, a
przecież poruszał się z wielkim trudem.
Chyba nie miał zamiaru... Wstrzymała oddech. Nie on pierwszy stał na
tym moście, wpatrując się w wartki nurt rzeki. Ciemne spienione fale
kryły głębię, która w jednej chwili mogła położyć kres wszystkiemu.
Stała i patrzyła na niego. Miała nadzieję, że ją widzi i rozumie, że ktoś
śledzi jego poczynania. Jeśli zobaczy, że zaczyna wdrapywać się na
balustradę, podniesie krzyk. Targnięcie się na własne życie to grzech, tak
jest napisane w Piśmie.
Stał nieruchomo. Ona też. Postanowiła, że się nie ruszy, nawet jeśli
słońce zniknie za Hjula i mrok skryje rzekę. Chciała, żeby się opamiętał,
żeby raz jeszcze wszystko przemyślał. Kimkolwiek był, jego życie na
pewno nie było gorsze niż wielu innych. Nie był sam; stał tam, a czyjś
wzrok podążał za nim, śledząc jego najmniejszy ruch. Był ktoś gotów
przyjść mu z pomocą w razie potrzeby.
Słyszała, jak Peder i Anne Sofie rozmawiają i się śmieją. Pederowi
udało się wciągnąć dziewczynkę do zabawy. Z pokoju dochodził jasny
śmiech matki, a w dole, za sadem, Kristian i jego koledzy coś kopali.
Wszystko inne było gdzieś daleko, w pewnym sensie stało się
nierzeczywiste. Myślała tylko o mężczyźnie stojącym tam, na moście.
Wciąż na niego patrzyła, podczas gdy słońce powoli^achodzi-ło, a
powietrze robiło się coraz chłodniejsze.
Nie ruszyła się. Zrobiło się zimno, przydałaby się jej chusta i
pończochy. Czuła, że marzną jej stopy. Za nic na świecie nie we-szlaby
jednak teraz do domu, żeby przynieść sobie coś cieplejszego do ubrania.
Gdyby teraz odwróciła się do niego plecami, mógłby wspiąć się na
balustradę, skoczyć i zniknąć jej z oczu.
Potem czułaby się winna. Miała szansę uratować komuś życie, ale
zmarnowała ją, bo bardziej ceniła sobie własną wygodę.
Nadal nie próbował wejść na balustradę. Czyżby dlatego, że mu się
przygląda? Nie miała wątpliwości, że ją widział. Wiedział, że stoi tu i
śledzi go wzrokiem. Na pewno też doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
że mógłby spokojnie wejść na balustradę i skoczyć do wody, a ona nie
byłaby w stanie nic zrobić. Może powstrzymywała go sama świadomość
tego, że stałaby się świadkiem jego niecnego czynu. A może jednak miał
wątpliwości? Może był świadom tego, że nie wolno odbierać sobie życia?
Dziwnie się zachowywał już wtedy, w poczekalni. Może był tak
poważnie ranny, że nigdy już nie wróci do zdrowia? A może coś się stało z
jego głową i już nigdy nie będzie w stanie trzeźwo myśleć? Jak dotąd nie
widziała, żeby ktoś miał aż tak obandażowaną głowę. Musiało mu się
przytrafić jakieś wielkie nieszczęście. Może w fabryce. Jeszcze jedna
ofiara...
Właściwie było jej go żal. Współczuła wszystkim, którzy chcieli
odebrać sobie życie. Raz sama też chciała to zrobić, tego wieczoru, kiedy
szła wzdłuż rzeki, nie mając pieniędzy na czynsz. Ranny mężczyzna w
poczekalni u lekarza dziwnie na nią patrzył. Jakby już sam jej widok go
przerażał, sam fakt, że stanął twarzą w twarz z drugim człowiekiem. To
musiało być okropne uczucie. Bać się innych ludzi.
Słyszała, że Peder ją woła, ale nie mogła się ruszyć, zanim mężczyzna
nie zmieni zdania i nie odejdzie. Peder wyszedł do niej.
- Czemu tu tak stoisz, Elise? Nie ruszyłaś się od czasu, kiedy Szwedzi
uciekli do lasu. Anne Sofie nie chce się już bawić, jest zmęczona, cały
czas ziewa.
Elise zawahała się. Pod wpływem impulsu podniosła rękę i pomachała
mężczyźnie na moście. Nie wiedział, kim ona jest, z tej odiegłości na
pewno jej nie rozpoznał, ale może to ich spotkanie sprawi, że weźmie się
w garść.
Ku jej zdziwieniu odwrócił szybko twarz, jakby coś mu przeszkodziło,
schylił się po kule i utykając, ruszył przez most.
Stała i patrzyła za nim, aż całkiem zniknął. Dopiero wtedy odwróciła się
i weszła do domu.
Nikomu nie powiedziała, co się wydarzyło, nie chcąc zakłócać dobrego
nastroju. Pederowi przypomniałaby się śmierć ojca, matce zrobiłoby się
przykro, a Anne Sofie była za mała, żeby zmagać się z twardą
rzeczywistością. Usprawiedliwiła się więc pięknym zachodem słońca i
zaczęła szykować łóżka na noc.
Musieli przesunąć stół w kuchni, żeby zrobić miejsce na jej materac.
Kiedy Emanuel przyjedzie na przepustkę, będą spali w pokoju dziennym,
matka w końcu się na to zgodziła.
Okno kuchenne było od wschodu, wpadało przez nie światło księżyca, a
szum wodospadu był silniejszy niż w ich dawnym pokoiku. Jednak nie to
było powodem, że nie mogła zasnąć.
Myślała o tym nieszczęśliwym mężczyźnie na moście. Czego takiego
doświadczył, że nie chciał już dłużej żyć? Bo jaki mógł być inny powód,
że stał jak przyspawany do balustrady mostu o tej późnej wieczornej
godzinie? Na pewno zamierzał wskoczyć do rzeki.
Może wrócił na most, jak tylko zniknęła za drzwiami?
Elise poczuła się zmęczona. W domu było dobrze i ciepło, nie mogła
spędzić pół nocy, zastanawiając się, co obcy jej człowiek zamierzał zrobić.
A jednak nie mogła się uspokoić. Wciąż widziała go przed sobą,
widziała, jak z trudem wdrapywał się na balustradę, być może głośno
jęcząc z bólu. Chwilę stał nieruchomo, jakby zbierając w sobie siły, i zaraz
potem rzucił się głową w dół w wartki nurt rzeki, który natychmiast
porwał go, unosząc w stronę wodospadu.
Spociła się, zsunęła z siebie kołdrę. Niepokój nie dawał jej spać. Wstała
z materaca, narzuciła na siebie szal i cicho wyszła przez drzwi.
Na moście nikogo nie było. Noc była spokojna i cicha. Z daleka
dochodziło ją ciche szczekanie psa, w jednym z drewnianych domków w
dole słychać było odgłosy kłótni, gdzieś płakało dziecko. Księżyc odbijał
się w rzece, a potężne fabryczne mury przędzalni Graaha i Hjula nigdy nie
wydawały się jej równie ponure i ciemne jak w tej chwili. Przebiegła
wzrokiem kolejne piętra budynku, zatrzymała się na szóstym piętrze. Ileż
to ciężkiej pracy widziała ta fabryczna hala. Była świadkiem wielu
smutnych zdarzeń. Widziała łzy zmęczenia, łzy smutku i biedy; postaci
wychudzonych kobiet, które z pochylonymi głowami i bolącymi plecami
spędzały nad maszynami kolejne lata swojego życia. Były stare, zanim
skończyły czterdzieści lat.
Jej wzrok powędrował znów na most, ale nie było tam nikogo. Musiał
zrezygnować. W każdym razie dzisiaj.
Cicho wślizgnęła się do domu i położyła na materacu. Może uratowała
dzisiaj komuś życie...?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Dwa dni później nareszcie dostała list od Emanuela. Dziwiła się, że
dotąd nie miała od niego wiadomości, nie odpowiedział nawet na jej list.
Tak samo podniecona jak poprzednim razem otworzyła kopertę:
Kochana Elise!
Dziękuję za list. Miło było znów dostać od ciebie wiadomość. Wszyscy
mieliśmy nadzieję, że osiemnastego sierpnia, kiedy przypadał ostatni dzień
ćwiczeń naszego batalionu, zostaniemy odesłani do domu, ale zawiedliśmy
się. Szczególnie boleśnie odczuli to robotnicy, którzy nie mają tu
możliwości, żeby zarobić na utrzymanie swoich rodzin. Trudno im
pogodzić się z tym, że ich służba może trwać nie wiadomo jak długo, a
część może w ogóle nie wróci do domu, jeśli dojdzie do wojny.
Podziwiam tych biednych robotników; rzadko zdarza się, żeby któryś z
nich się skarżył. Żebyśmy nie czuli się tak bardzo zawiedzeni, przedłużono
nam ćwiczenia i zorganizowano czterodniowe manewry. Potem
wróciliśmy do Kongsvinger. Kiedy maszerowaliśmy do twierdzy,
zobaczyliśmy, jak jeden ze strzelców jedzie powozem z lensmanem, który
miał go odstawić do kompanii. Strzełec, zwany przez nas Bystrzakiem, na
własną odpowiedzialność oddalił się na krótki urlop w mieście, po którym
z jego munduru została mu tylko czapka. Dostał osiem dni aresztu.
13 sierpnia, na dzień przed referendum, gdy świętowano w każdym
mieście, w każdej wsi w Norwegii, wysłuchaliśmy poruszającej mowy
wygłoszonej przez księdza. Potem orkiestra wojskowa dała koncert na
murach twierdzy, grali rano i w czasie trwania referendum między godzinę
pierwsze a trzecią. Po południu odbył się koncert na świeżym powietrzu,
na rynku, a wieczorem ludzie przybyli tłumnie na koncert galowy w
twierdzy. Wieczór był wyjątkowo piękny, wieczorne słońce odbijało się
wodach potężnej rzeki Glomma i w wielkim, spokojnym jeziorze
Yingersjo.
W dzienniku „Times" zamieszczono następujący komentarz do
referendum: „Zadziwiająco jednolity wynik. Widząc, jak dużo osób wzięło
udział w referendum, lepiej rozumie się, jak istotne znaczenie sprawa ta
ma dla Norwegii".
Mam nadzieję, że u ciebie i twojej rodziny wszystko w porządku.
Twój Emanuel
Elise przeczytała list jeszcze raz, szukając czegoś, próbując znaleźć
jakieś drobne słowo, które być może przeoczyła, coś, co by wskazywało,
że za nią tęskni. Pewnie nie było łatwo pisać listy miłosne, kiedy dookoła
pełno było innych żołnierzy. Prawdopodobnie leżał na brzuchu na sienniku
w swoim namiocie i pisał, mając plecak za stolik i wścibskie oczy wokół.
Poza tym najwyraźniej dużo się tam działo, jego myśli były więc zajęte
innymi sprawami. Pierwszy list był inny, chyba dlatego, że pisał go tuż po
przyjeździe, kiedy czuł się samotny i nikogo jeszcze nie znał.
Odłożyła list, przełknęła zawód. Najważniejsze, że jest cały i zdrowy i
że wciąż jeszcze nie doszło do wojny, no i że najwyraźniej dobrze się
czuje w obozie.
Zdjęła z półki w kuchni blaszane pudełko z oszczędnościami i policzyła
ostatnie monety po dziesięć ore. Doktorowa, której ostatnio zaniosła
dywaniki, obiecała zapłacić jej następnym razem. Elise zaniepokoiła się,
kiedy jej od razu nie zapłaciła, ale doktorowa tłumaczyła, że w ubiegłym
tygodniu mieli dużo wydatków i że pieniądze po prostu przeciekły jej
przez palce.
„Podziwiam tych biednych robotników" - słowa Emanuela brzmiały jej
w uszach. „Rzadko zdarza się, żeby któryś z nich się skarżył, mimo że nie
mają tu możliwości, żeby zarobić na utrzymanie swoich rodzin". Zapewne
zapomniał, że nie dał jej reszty tej sumy, którą jej obiecał. Obiecał też, że
napisze do ojca, ale nie wspominął o tym. Musieli radzić sobie z tym, co
dostawali za dywaniki. Do tego dochodziły pieniądze z wynajmu. Lokator
płacił im łącznie siedem koran tygodniowo, tyle ile zarabiała w przędzalni.
Prawie starczało na czynsz i na jedzenie, ale mężczyzna jadł więcej niż ko-
bieta czy dziecko, poza tym zaraz zacznie pewnie narzekać na nader
skromne posiłki. Póki co nic jeszcze nie mówił. Był szczęśliwy, że znalazł
przyjemny dom z trawą na zewnątrz i opiekę dla Anne Sofie.
Peder i Kristian też się dokładali, przynosząc od czasu do czasu a to
kawał chleba, a to kawałek mięsa. Uśmiechali się wtedy promiennie,
radosne oczy błyszczały w ich dziecięcych buziach. Czasem ze swoich
głębokich kieszeni wygrzebali jakieś dziesięć ore. Zawsze się przydało.
Ale i tak nie starczało im pieniędzy. Kilka popołudni tygodniowo matka
pracowała w sklepie u Magdy, ale czynsz był większy niż w czynszówce,
no i zbliżała się zima, kiedy trzeba było palić w piecu.
Nie powinna martwić się na zapas. Następnym razem doktorowa
zapłaci, poza tym i ona, i matka mogły tkać jeszcze więcej. Matka
narzekała co prawda, że bolą ją plecy, ale ból powinien przejść, kiedy
przyzwyczai się do siedzenia przy krośnie.
Anne Sofie była spokojnym dzieckiem. Siedziała sama w kącie i bawiła
się pluszowym misiem i żołnierzykami z guzików, pożyczonymi od
Pedera, które ona, ku jego zgrozie, zamieniała w eleganckie panie, panny
służące i sprzątaczki. Kiedy Elise siadała przy krośnie, matka brała ze sobą
Anne Sofie i szła z nią do sklepiku Magdy na rogu albo do rzeźnika, gdzie
wypraszała tanie kości na zupę. Zdarzało się też, że szły na spacer wzdłuż
rzeki. Dobrze się dogadywały, Anne Sofie bardzo się przywiązała do
matki właściwie już od pierwszego dnia. Elise widziała, z jaką
przyjemnością matka trzymała w swojej dłoni maleńką rączkę dziecka.
Kiedy Asbjorn Hvalstad wracał do domu z biura, matka dostawała
rumieńców, nagle miała mnóstwo rzeczy do zrobienia i złościła się, jeśli
Peder i Kristian kłócili się albo bałaganili w kùchni. Elise śledziła ją
wzrokiem i czuła, że się uśmiecha. Nie było wątpliwości, że matka bardzo
polubiła ich nowego lokatora.
Zauważyła, że Kristian się jej przyglądał. Nie był już dzieckiem, może
nigdy nim nie był. Zło, które ojciec wnosił do domu, uczyniło go twardym
i zamkniętym w sobie. Elise bała się, że do końca życia pozostanie
zgorzkniały. Teraz jednak miała nadzieję, że coś jednak może się zmienić.
Kristian spotkał kiedyś Hildę, gdy odnosił sprawunki komuś
mieszkającemu na wzgórzu Aker. Powiedział jej, że mają lokatora, ale
mijały dni, a Hilda się nie pokazywała.
- Wiesz, co się dzieje z Hildą? - spytała matka, wyglądając z niepokojem
przez okno.
- Pewnie nie jest jej łatwo dostać wolny dzień.
- Ma wolną co drugą niedzielę.
- Być może chce ją wykorzystać inaczej, niekoniecznie na odwiedziny w
domu.
- A niby jak? - spytała matka, odwróciła się do niej, chyba poczuła się
dotknięta.
- Ależ mamo! Hilda ma swoje przyjaciółki, i wśród pomocnic u Graaha,
i wśród dziewcząt w Hjula. Na pewno przyjdzie. Ciesz się, że się nie
pokazuje, zwykle jest to znak, że wszystko jest w porządku. Na ogół
wpada tu, kiedy jest zła albo smutna i musi się na kimś odegrać.
- Jak możesz, Elise, nieładnie tak mówić.
- Taka jest prawda.
- Nie lubisz swojej siostry?
Elise westchnęła. - Jasne, że ją lubię - powiedziała - ale to nie znaczy, że
nie wiem, jaka jest.
- Całkowicie źle ją' oceniasz. Popełniła błąd i drogo za niego zapłaciła.
Kiedy pomyślę, przez co musiała przejść, zaraz wszystko zaczyna mnie
boleć. Była taka młoda, nie rozumiała, co się dzieje. - Matka zaczerwieniła
się i odwróciła głowę. - Myślała, że jest to wyraz troski i czułości... to, co
majster... - urwała w pół zdania.
Elise nie odezwała się. Hilda zapewne nie była aż tak niewinna, jak
matka sobie wyobrażała. Pamiętała jednak, że matka w tym czasie była
zbyt chora, żeby cokolwiek zauważyć. Prawda była taka, że Hilda dawała
się kupić za nową apaszkę, nowy kapelusz czy kilka koron w gotówce. W
sumie pewnie raczej kilkaset. Co się z nimi stało? Poszły na świecidełka i
na bzdury. Tego jednak nie mogła powiedzieć. Wstała od krosna.
- Teraz twoja kolej, mamo. Muszę pójść po wodę i rozpalić w piecu.
Anne Sofie stała i ciągnęła matkę za spódnicę.
- Co się stało, skarbie? - spytała matka, uśmiechając się do niej.
- Chcę do kotka.
Wczoraj odkryły, że w drewutni jest dziki kotek. Anne Sofie była
przekonana, że kotek zostanie tam już na zawsze.
Matka posłała Elise przepraszające spojrzenie. - Popracujesz jeszcze
chwilę?
Elise skinęła głową. Zaraz się przekonają, że kotka dawno już tam nie
ma. Pomyślała o Emanuelu, zastanawiała się, jak to będzie, kiedy wróci do
domu. Czy zażąda, żeby Asbjorn Hvalstad i Anne Sofie się wyprowadzili?
Biedna mała, właśnie zaczynała odzyskiwać spokój. Czasem potrafiła
godzinami siedzieć i bawić się sama, nie tęskniąc za swoją matką. Nagle
jednak nieruchomiała, patrzyła wtedy prosto przed siebie, jakby w
powietrze. Kiedy raz Elise pytała, o czym myśli, odpowiedziała jej:
„Zastanawiam się, kiedy mama wróci do domu".
Asbjorn Hvalstad uznał, że najlepiej będzie, jeśli uwierzy, że matka
wybrała się w długą podróż i może wróci za rok albo za dwa.
- Do tego czasu wspomnienie matki zacznie stopniowo blednąc i nie
będzie tak cierpiała, kiedy w końcu pozna prawdę - tłumaczył im jej
ojciec.
Elise nie zgadzała się z nim. Prędzej czy później zdarzy się, że ktoś się
zapomni i powie coś, co wzbudzi w niej lęk. Ktoś obcy może zadać
pytanie, na które trudno będzie odpowiedzieć. Poza tym dziecko zapewne
dziwi się, dlaczego matka wyjechała bez niej, dlaczego nie przyśle jej listu
czy paczki, takiej, jaką dostawały dzieci z sąsiedztwa w ich poprzednim
miejscu zamieszkania' od swoich krewnych w Ameryce.
Wszystko ją bolało i w końcu musiała odejść od krosna, mimo że nie
zrobiła tyle, ile miała nadzieję zrobić. Praca pochłaniała dużo czasu, a
zarobek był marny, pomyślała i westchnęła. Jeśli klienci nie będą płacić,
będzie musiała się rozejrzeć za innym zajęciem.
Zmęczona siedzącą pracą - zwykle przecież cały dzień stała - po-
stanowiła pójść do studni po wodę. Słyszała głosy matki i Anne Sofie
dobiegające z drewutni; śmiały się, rozmawiały. Może jednak znalazły
kotka? Może to nie był dziki kot, ale taki, który dawał się głaskać? Matka
najwyraźniej zapomniała o krośnie, a Elise nie miała serca jej o tym
przypominać. Może podnoszenie oczek było lżejszą pracą?
Kiecjy wyciągnęła pełne wiadro i już miała wracać, spojrzała na most.
Jakby przeszedł ją prąd. Ranny mężczyzna znów tam stał. Tym razem
jednak nie wpatrywał się w toń rzeki, ale patrzył na domek majstra. Chyba
jeszcze jej nie zauważył.
Jej pierwszą reakcją było poczucie ulgi. Więc jednak nie wrócił w nocy i
nie rzucił się do rzeki. Może miała rację, może rzeczywiście uratowała
ludzkie życie, po prostu stojąc tam i śledząc go wzrokiem.
Teraz jednak miała wrażenie, że to on patrzy prosto na nią. Chwycił ją
lęk. Dlaczego stał tam i przyglądał się jej w ten sposób? Jeśli chciał się
utopić, to wpatrywałby się w wodę, a nie interesował się tym, co dzieje się
wokół niego.
Może ją rozpoznał? Pomogła mu przecież w poczekalni u lekarza. Może
był samotnym, nieszczęśliwym człowiekiem, który nie miał z kim
porozmawiać? Może dlatego pomoc, której mu udzieliła, zrobiła na nim
takie wrażenie?
Odwróciła wzrok od mężczyzny na moście i starała się poruszać tak
naturalnie, jak to możliwe, kierując się w stronę schodków. Wiadro do-
tknęło progu i dużo wody się wylało, ale nie przejęła się tym, tylko szła
dalej. Postawiła wiadro na blacie i stała tak nieruchomo, nie wiedząc, co
ma robić. To, że obcy mężczyzna wodził za nią wzrokiem w ten sposób,
było nieprzyjemne, ale jednocześnie współczuła mu.
Usłyszała głosy matki i Anne Sofìe za drzwiami, nachyliła się nad
piecem i zaczęła rozpalać ogień. Kiedy po dobrej chwili wyjrzała na dwór,
na moście było pusto.
Następnego dnia nareszcie zjawiła się Hilda. Przyszła w środku dnia.
Elise i matka patrzyły na nią przestraszone.
- Przychodzisz o tej porze? - spytała matka. Nie była w stanie wykrzesać
z siebie nawet trochę radości, bała się, że coś się stało. - Dostałaś
wypowiedzenie?
- Wypowiedzenie? - spytała Hilda oburzona. - A niby dlaczego?
Myślisz, że nie radzę sobie z pracą?
- Nie, tylko pomyślałam... że skoro przychodzisz o takiej porze...
Hilda usiadła przy stole.
- Macie dla mnie filiżankę kawy?
Matka pośpieszyła nastawić dzbanek z kawą.
- U was wszystko w porządku? - spytała drwiąco Hilda. - Chodzicie
sobie tu, nie musząc nic robić, tylko ugotować coś do jedzenia i
pozmywać.
- Tkamy dywaniki z resztek materiałów. Poza tym kilka razy w tygodniu
pracuję w sklepie u Magdy - powiedziała matka, stawiając przed nią
filiżankę. - Pewnie słyszałaś, że Elise musiała odejść z fabryki, bo jest w
odmiennym stanie. Najęła się jako sprzątaczka, ale było jej za ciężko.
Emanuel też uznał, że nie powinna tak ciężko pracować.
Hilda posłała Elise drwiący uśmiech.
- Było ci za ciężko? Powinnaś raz pójść popracować za mnie,
zobaczyłabyś, co to znaczy ciężka praca.
Elise nie odezwała się.
- Biedaczka - westchnęła matka i przyglądała się jej zmartwiona. - Za
ciężko pracujesz. Może powinnaś wrócić do Hjula?
Hilda pokręciła głową i zacisnęła mocno usta. Coś jest nie tak,
pomyślała Elise. Inaczej Hilda nie przyszłaby tu w środku dnia.
- Nie możesz powiedzieć panu Paulsenowi, że masz za dużo pracy? - nie
poddawała się matka. - A może znajdziesz sobie jakieś inne miejsce? U
kogoś, kto będzie się bardziej o ciebie troszczył.
Hilda spojrzała na nią zła.
- Myślisz, że znajdzie się ktoś lepszy od niego?
- Nie powiedziałam nic złego o panu Paulsenie, to ty powiedziałaś, że
jesteś wykończona. Jesteś młoda i masz całe życie przed sobą. Powinnaś
poszukać pracy, która uczni je łatwiejszym.
Hilda roześmiała się drwiąco.
- Uczyni moje życie łatwiejszym! Mówisz, jakbyśmy były z tych, co
mieszkają po drugiej stronie rzeki.
Matka nie odpowiedziała, poczuła się dotknięta. . Otworzyły się drzwi,
stanęła w nich Anne Sofie. Bawiła się z tyłu za domem.
- A to jest nasza maleńka! - Matka rozpromieniła się. - Chodź, Anne
Sofie! - zawołała. - Przywitaj się ze swoją nową ciocią.
Hilda odwróciła nieco głowę, przyglądała się jej bez zainteresowania.
- Ciocią? - powtórzyła poirytowanym głosem.
- Podejdź tu, Anne Sofie - powiedziała matka i wyciągnęła do niej ręce,
a dziecko podbiegło i rzuciło się jej w objęcia.
- Mogłabyś ją poprosić, żeby na chwilę wyszła? Muszę z wami o czymś
porozmawiać.
- Anne Sofie nie będzie nam przeszkadzać. Ona i tak nic nie zrozumie.
Elise widziała po twarzy Hildy, że siostra jest czymś bardzo zde-
nerwowana. Do tej pory Elise milczała, ale zrozumiała, że powinna teraz
zadziałać.
- Wezmę Anne Sofie na dwór, to będziecie mogły porozmawiać w
spokoju.
Nie czekając na odpowiedź, zdecydowanym ruchem zabrała
dziewczynkę z objęć matki i wyszła z małą na zewnątrz.
W słońcu było ciepło. Kiedy była ładna pogoda, prawie zapominała, że
szło już ku jesieni. Bała się zimy, wiedziała, że w domku majstra będzie co
najmniej tak samo zimno jak w mieszkaniu w czynszówce. Drzwi do
kuchni były wypaczone, wzdłuż framugi ciągnęły się duże szpary, zimą
będzie przez nie wiał wiatr. Nie będzie ich stać, żeby porządnie rozpalić w
piecu, no i kto naprawi drzwi, skoro nie było Emanuela? Odpowiedź
nasuwała się sama. Nikt.
Idąc z Anne Sofie, minęły mały sad, gdzie rosły jabłonie. Schodziły
stromym zboczem porośniętym trawą. U podnóża wzgórza leżał mały
domek kowala. Tam na stryszku mieszkała pomocnica masarza, która
pomagała mu napełniać flaki mięsną masą. Była niska i okrągła i
brakowało jej z przodu jednego zęba. Wszyscy, którzy ją znali, mówili do
niej Kiełbaska. Nigdy nie wyszła za mąż, ale przygarnęła troje sierot, które
ją ubóstwiały.
W domu obok, który był nawet jeszcze mniejszy, niewiele większy od
domków dla lalek, które stały w ogrodach okalających piękne wille po
drugiej stronie rzeki, mieszkał kontroler wagonów. Chodził od jednej
stacji kolejowej do drugiej, przechodził wzdłuż stojących na stacji
wagonów i uderzał w koła młotkiem na długim trzonku. Jeśli coś było nie
w porządku, twierdził, że słyszy to po dźwięku, jaki wydawały. Elise nie
bardzo rozumiała, jak to możliwe, ale Peder, Kristian i Evert chcieli
wszyscy trzej zostać kontrolerami wagonów, kiedy dorosną, tak
przynajmniej twierdzili.
Elise była u niego raz, razem z ojcem. Domek składał się z maciupeńkiej
kuchni i jednej izby, w której co prawda mieściło się tylko jego łóżko i
komoda, ale on zdawał się być zadowolony i nazywał pokój „swoim
małym królestwem". Był kiedyś żonaty, z okropnie pyskatą złośnicą. Nie
mieli dzieci, a po jej śmierci cieszył się spokojem, jaki panował w jego
małym domku.
Elise szła do Kiełbaski, wiedziała, że ją zastanie, bo o tej porze wracała
do domu na obiad. Martwiła się, jak najmłodsze dziecko poradzi sobie
samo w domu teraz, kiedy dwójka starszych wychodziła rano do szkoły, a
ona do pracy.
Kowal Anders, Skóra, jak nazywały go dzieciaki, najwyraźniej gdzieś
wyszedł, więc Elise otworzyła drzwi wejściowe i zawołała. Usłyszała, jak
Kiełbaska krzyczy: „Wejdź!" Wzięła Anne Sofie i zaczęła wchodzić po
schodach.
Kiełbaska i dziecko siedziały i jadły, pachniało smażoną kiełbasą. Elise
czuła, jak już od samego zapachu skręca ją w żołądku. Gdyby nie zjawiła
się Hilda, jadłyby teraz obiad.
- To ty, Elise? - spytała Kiełbaska zdziwionym głosem.
Elise poczuła wyrzuty sumienia, powinna była odwiedzić ją już dawno
temu. Kobieta pomagała im, podrzucając od czasu do czasu kawałek
kiełbasy, szczególnie kiedy widziała, jak ojciec pijany wałęsa się po
Lakkegata. Rozumiała, w jakiej znaleźli się sytuacji.
- To chyba nie twój dzieciak, ten, którego trzymasz za rękę? Elise
pokręciła głową, śmiejąc się.
- Nie, mamy lokatora.
- Słyszałam, że wyszłaś za mąż i wprowadziłaś się do domku. Gratuluję.
Podobno wżeniłaś się w dobrą rodzinę, tak słyszałam.
- Mąż jest w straży granicznej w Kongsvinger. - Nie mogła się odnaleźć,
to było trudniejsze, niż się spodziewała. Jeśli Kiełbaska słyszała, że Elise
wyszła dobrze za mąż, nie zrozumie sytuacji, w jakiej się znalazły. -
Przyszłam, bo chcę cię o coś spytać - zaczęła Elise, przyglądając się
siedzącemu przy stole dziecku, które było mniej więcej w wieku Anne
Sofie. - Nie masz nikogo, kto zająłby się Larsine teraz, kiedy dwójka
najstarszych poszła do szkoły.
Kiełbaska pokręciła głową. - Właśnie, z tym jest kłopot. Musi sobie
sama radzić, biedactwo.
- Dostałam wymówienie z fabryki i teraz zajmuję się robieniem
dywanów na zamówienie. Pomyślałam, że mogłabym się zaopiekować
Larsine, skoro i tak pilnuję Anne Sofie.
Kobieta patrzyła na nią, jakby nie wierzyła własnym uszom.
- Znalazłabyś na to czas? - spytała i zaraz dodała: - Wiesz, że nie jestem
milionerką.
Elise pośpieszyła wyjaśniać. - Nic za to nie wezmę, ale gdybyś od czasu
do czasu przyniosła kawałek kiełbasy, kiedy przyjdziesz ją odebrać. To
będzie wystarczająca zapłata.
Kobieta patrzyła na nią, nic nie mówiąc. Chyba zrozumiała.
- Nie wszystko złoto, co się świeci, jak mawiał mój ojciec - powiedziała
po chwili namysłu. - Niech tak będzie. Ty zaopiekujesz się Larsine, a ja
przyniosę ci kawałek kiełbasy, jeśli uda mi się coś wynieść.
Skierowała wzrok na Anne Sofie.
- Mama na pewno jest zadowolona, że masz taką opiekunkę jak Elise.
Elise ścisnęła mocniej dłoń Anne Sofie.
- Mama jest w niebie, ale niedługo wróci - stwierdziła dziewczynka
zadziwiająco stanowczo.
Elise aż drgnęła. Anne Sofìe musiała jednak zrozumieć więcej, niż
sądził jej ojciec. Zauważyła też, że dwie najstarsze dziewczynki
wymieniły spojrzenia i zdusiły śmiech.
- Co ty powiesz - odezwała się poważnie Kiełbaska. - W takim razie
dobrze, że możesz do tego czasu mieszkać u Elise i jej mamy.
Elise odwróciła się, musiała już iść.
- Nie mieszkamy daleko. Larsine na pewno da radę przyjść sama.
- Na początku będę ją odprowadzała. Pozdrów matkę, Elise. Elise szła
zamyślona, podchodząc pod wzgórze. Myślała o tym, co powiedziała
Anne Sofìe. Bez sensu, że Asbjorn Hvalstad powiedział jej, że matka
wybrała się w daleką podróż, skoro Anne Sofìe wiedziała, że matka
umarła. Wierzyła co prawda, że wróci, ale to wcale nie było takie dziwne.
Nawet dorosłemu trudno było zrozumieć, czym jest śmierć.
- Biedny człowiek.
Anne Sofìe dotąd szła w milczeniu; odezwała się nagle i
nieoczekiwanie.
Elise spojrzała na nią zdziwiona.
- Jaki człowiek?
- Ten z kulami.
Elise odwróciła się gwałtownie. Nie widziała nikogo.
- O kim ty mówisz? - spytała, czując dziwny niepokój.
- O tym panu, którego boli głowa. Elise znów się odwróciła.
- Widziałaś go? Anne Sofie przytaknęła.
- Gdzie? - spytała Elise.
- Nie mógł iść, bolały go nogi.
- Gdzie go widziałaś, pytam? - powtórzyła Elise, zdając sobie sprawę z
ostrego tonu w swoim głosie. Ten człowiek zaczynał ją denerwować. -
Chodzi ci o to, że stał i się nie ruszał?
Anne Sofìe przytaknęła.
- Patrzył na nas?
Anne Sofìe ponownie przytaknęła. Elise chwyciła ją za rękę. Nagle się
przestraszyła.
- Pośpiesz się, Anne Sofìe, musimy wracać do domu i zrobić obiad.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Kiedy Elise weszła do kuchni, zobaczyła, że matka szybko wstaje od
stołu, wycierając oczy rogiem fartucha. Miała zapłakaną twarz.
- Hilda już poszła? - spytała. Matka przytaknęła, nie patrząc na nią.
Ziemniaki były nieobrane, w ogóle nic nie było zrobione.
- Dlaczego płaczesz?
Matka pokręciła tylko głową. Nalała wody z blaszanej miski i zabrała
się do obierania ziemniaków.
- Idź się pobaw, Anne Sofie. Pobiegnij do drewutni i sprawdź, czy
dzisiaj też jest tam kotek.
Elise spodziewała się, że Anne Sofie nie zechce pójść sama; z ulgą
stwierdziła, że jednak poszła.
- Teraz możesz mi powiedzieć.
- Hilda spodziewa się dziecka.
- Co ty mówisz? - Elise wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. -
Znów? - spytała. Opadła na kuchenny stołek i westchnęła. - To nie może
być prawda!
- Powiedziała, że powinnam się z tym liczyć, skoro z nim żyje. A kiedy
na to zareagowałam, stwierdziła, że nie powinnam była pozwolić jej
wprowadzić się do niego. - Matka wytarła nos. - Chyba zapomniała, że
byłam wtedy w sanatorium - dodała.
- Ale... Nic nie rozumiem... Przecież cierpi, nie mogąc mieć przy sobie
Braciszka. Jest nieszczęśliwa, że go oddała. '
W tym momencie przyszła jej do głowy pewna myśl. Zagryzła mocno
wargi.
- To oni za tym stoją? Chcą mieć braciszka albo siostrzyczkę dla
małego, tak?
Matka patrzyła na nią, stała jak sparaliżowana.
- Jak możesz coś takiego mówić? Twierdzisz, że wykorzystaliby Hildę
jak jakieś zwierzę rozpłodowe?
- Ostatnim razem tak zrobili. Nie powiesz chyba, że to nie było
zaplanowane. Pan Paulsen chciał pomóc swojemu siostrzeńcowi i załatwić
mu dziedzica, więc pozwolił Hildzie wierzyć, że zaopiekuje się nią i
dzieckiem. W pewnym sensie to zrobił, ale nie tak jak Hilda to sobie
wyobrażała!
Matka kręciła głową. - Tak podły chyba nie jest - powiedziała.
- Owszem, mamo; oni potrafią być bardzo wyrachowani. My się nie
liczymy, my, którzy mieszkamy po tej stronie rzeki. Mogą nas
wykorzystać, jak tylko chcą. Rujnujemy sobie zdrowie, harując w fabryce,
albo wykorzystują nas w inny sposób, jak Hildę.
- Myślę, że się mylisz, Elise. Hilda wcale się tym tak bardzo nie
przejęła. Była zdenerwowana, ale głównie dlatego, że nie wiedziała, jak ja
to przyjmę. Powiedziała, że tym razem zatrzyma dziecko.
Elise uśmiechnęła się z wyższością. - Ciekawe, jak ona sobie to
wyobraża? - powiedziała.
Tego wieczoru Elise postanowiła, że powie chłopcom, że będzie miała
dziecko. Lepiej dawkować im te wiadomości. Poza tym może już dawno
się domyślili? Tak czy inaczej powinna z nimi o tym porozmawiać.
Pan Hvalstad był uprzejmy i miły jak zwykle. Jadł solone śledzie i
ziemniaki, jakby to były kotlety z duszoną kapustą. Rozmawiał radośnie z
matką, opowiadając o różnych zdarzeniach w pracy. Po wprowadzeniu się
lokatora zmienili pory posiłków, jedli teraz nieco później niż dawniej.
Przychodził z biura koło drugiej, ale wracał i pracował całe popołudnie,
podobnie jak wielu innych urzędników.
Jej myśli wciąż krążyły wokół Hildy. Elise trudno było uwierzyć, że
cieszyło ją to nowe życie, które w niej rosło. Gdyby była zakochana w
jakimś przystojnym młodzieńcu, to jeszcze by ją rozumiała. Jak sobie
poradzi, jeśli zachowa dziecko? Zamierzała się tu do nich wprowadzić?
Zmusić ich do wymówienia lokatorowi i zamieszkać na stryszku? Co
powie Emanuel, jeśli będzie miał dwójkę płaczących dzieciaków w domu?
I z czego Hilda zamierzała żyć? Wróci do fabryki, zostawiając dziecko
pod opieką matki?
Sama nie miałaby nic przeciwko temu, ale nie była pewna Emanuela.
Nie wiedziała też, czy matka da radę. Na pewno chętnie by pomogła, ale
nie miała wiele siły.
Szkoła znów się zaczęła, zarówno Peder, jak i Kristian pracowali po
lekcjach. Ich dzień trwał długo, a kiedy wracali do domu, byli wy-
kończeni. Kiedy Elise usiadła i uroczyście zaczęła przemawiać do nich
poważnym tonem, podczas gdy oni przełykali kolację, Kristian odezwał
się oschle: - Przestań, Elise. Myślisz, że już dawno się nie domyśliliśmy?
- Sądzę, że to będzie dziewczynka - powiedział Peder, nie podnosząc
nawet wzroku znad jedzenia. - Pingelen twierdzi, że to będzie chłopak.
Mówi, że jeśli ludzie są w sobie zakochani, to rodzą się im chłopcy -
zaśmiał się. - Mama i tata byli chyba dwa razy w sobie zakochani - dodał i
zaraz spytał: - A gdzie mały będzie spał?
Patrzy! na Elise zasępiony.
- Chyba nie położysz go w szufladzie komody ani u nas w pokoju?
- Nie wybiegałam myślami tak daleko. Mamy jeszcze dużo czasu.
Dwa dni później, kiedy chłopcy kładli się spać, rozległo się pukanie do
drzwi. Elise poszła otworzyć. Na zewnątrz stał Johan.
Powitała go z mieszaniną radości i lęku. Obiecała Emanuelowi, że
więcej go już nie zaprosi do domu.
- Johan? Przyjechałeś do domu na przepustkę? Przytaknął, uśmiechając
się.
- Przyjechałem dzisiaj przed południem i zostanę do rana.
- Kto przyszedł? - zawołał Peder, stając w drzwiach. - To Johan? - spytał
radosnym głosem, kiedy zrozumiał, kim był gość. Odwrócił się do matki,
która stała przy piecu, - Chyba nie każesz nam iść spać, kiedy przyszedł
Johan?
Ku zdziwieniu Elise matka odwróciła się, mówiąc: - Proszę, wejdź,
Johan. Opowiedz nam, co się dzieje na granicy. Będzie wojna, jak
myślisz?
Johan wszedł do środka.
Elise nie zdążyła nawet zaprotestować. Nie mogła powiedzieć, że
Emanuel zakazał mu tu wstępu. Poza tym to matka zaprosiła go do środka,
nie ona.
- Tego nikt nie wie, droga pani Lovlien. Wciąż słyszy się plotki o tym,
że jakimś podejrzanym osobom udało się przedostać do miasta, ale policja
zaraz je wyłapuje i po cichu odstawia na granicę. Zdarzyło się, że jakaś
młoda para próbowała wejść do twierdzy w grupie innych ludzi. Nawet nie
mówili po norwesku. Strażnik wyczuł pismo nosem i nie pozwolił im
wejść. Kiedy później próbowaliśmy ich odnaleźć, okazało się, że przepadli
bez śladu.
Peder i Kristian weszli do kuchni, mieli na sobie pocerowane, za małe
piżamy. Stali tam i patrzyli na niego wielkimi oczami.
- A jak morale wśród żołnierzy? - spytała matka z zainteresowaniem.
- Dobrze, mimo że nie jest im łatwo. Wielu martwi się o żony i dzieci,
którym nie starcza pieniędzy ani na jedzenie, ani na czynsz. Zdarza się, że
jakiś Szwed z miasta od czasu do czasu proponuje nam pieniądze za
wpuszczenie go do twierdzy, ale nie dajemy się przekupić. Jeden z
naszych chłopców tak się zezłościł, że przysunął pięść do twarzy Szweda,
mówiąc: „Myślisz, że zaprzedam duszę dla pieniędzy, ty przeklęty
Szwedziuchu?!" Potem żałował, że mu nie dołożył.
Elise zauważyła, że Johan urósł w oczach matki. Może obawiała się, że
da się skusić, skoro raz już tak się stało.
Johan usiadł przy stole i wziął filiżankę, którą podała mu matka.
Chłopcy ostrożnie zrobili jeszcze kilka kroków do przodu, najwyraźniej
bojąc się, że zaraz zostaną odesłani do łóżka.
- Jeden z poruczników przebrał się w cywilne ubranie i udał się na most
kolejowy, którego mamy pilnować - ciągnął dalej Johan. - Żeby
sprawdzić, czy strażnicy dobrze wypełniają swoje zadanie. Doszedł do
mostu i zaczął się ostrożnie skradać, ale nie zdążył podejść bliżej, bo ktoś
chwycił go mocno za kark, rzucił go na ziemię i siedząc mu okrakiem na
plecach, wysyczał: „Coś ty, do cholery, za jeden?!"
Johan śmiał się, Peder i Kristian wtórowali mu głośno.
- Dobrze mu tak, skoro był taki głupi - powiedział Peder zachwycony.
Elise czekała na jakiś szyderczy komentarz ze strony Kristiana, ale nic
takiego nie nastąpiło. Odwrócił się tylko do Pedera i powiedział spokojnie:
- Porucznik był Norwegiem. Chyba rozumiesz, że chciał tylko sprawdzić,
czy strzelcy dobrze nas bronią.
- Jasne - odpowiedział Peder speszony.
Johan posłał Elise wesołe spojrzenie, ale zaraz znów spoważniał.
- Teraz jest ciekawiej niż kiedykolwiek. Szwedzi postanowili wznowić z
nami rokowania. W środę negocjatorzy wyjechali do Karlstad.
Matka zmarszczyła czoło. Wyglądała na zmartwioną.
- To się nie uda.
Johan uśmiechnął się uspokajająco.
- Na pewno wszystko się dobrze ułoży. Ani Norwegowie, ani Szwedzi
nie chcą wojny.
- Tylko nikt nie chce ustąpić. To się skończy jakąś awanturą. Tak to
bywa, kiedy mężczyźni się kłócą.
- Szkoda, że nie było was na dworcu w Kongsvinger, gdzie zatrzymał
się pociąg z negocjatorami. Ludzie wyszli, żeby wiwatować na ich cześć;
była w nich i powaga, i zapał. Pokazało to, jakim zaufaniem ludzie ich
darzą. Od momentu, kiedy pociąg wjechał na peron, do chwili, kiedy
zniknął nam z oczu, można było wyczuć ten szczególny nastrój, którego
Norwegowie dotąd być może nigdy nie doświadczyli: dumę z bycia
niezależnym krajem.
- Taki niezależny to jeszcze nie jest - odezwała się matka sceptycznie.
- To prawda, ale niewiele już brakuje, jestem tego pewien. Mieliśmy
wrażenie, że uczestniczymy w czymś wielkim. Wystarczył sam widok
tych dostojnych panów. Mają nie tylko wolę i władzę, ale czują też miłość
do ojczyzny i chcą walczyć o nasz kraj.
Przy kuchennym stole zrobiło się cicho.
- Opowiedz coś jeszcze - poprosił Peder. Był tak podniecony, że nie
mógł usiedzieć w spokoju. - Zastrzeliłeś jakiegoś Szwedziucha czy też się
ukrywają?
- Jeszcze nie ma wojny, Peder.
Głos Kristiana był spokojny, brzmiał dorośle, jakby pouczał kogoś
młodszego od siebie. Peder był zawiedziony.
- Nie rozumiesz, co to znaczy wojna - odezwała się matka, patrząc na
niego poważnie. - Żołnierze to nie guziki, które spadają ze stołu, tylko
ludzie, którzy mogą zostać trafieni w głowę, w brzuch czy w nogę, którzy
krzyczą z bólu, krwawią i przeżywają katusze. Uważam, że powinieneś
przestać się bawić w wojnę.
Johan patrzył na nią.
- Zgadzam się, że wojna jest straszna, ale musimy bronić swojego kraju.
Żołnierze na granicy są dumni ze swojej służby, czują, że robią coś
istotnego. Wczoraj jedna z kompanii dostała nagle rozkaz przemieszczenia
się na stację w Mysen. Nie wiem, czy to właściwa decyzja, właśnie teraz,
kiedy mają się rozpocząć rokowania w Karlstad. Według nas lepiej by
było, gdyby cały batalion pozostał zgromadzony na granicy w
Kongsvinger, gdzie może się pojawić wróg. Po co przenosić jego część w
miejsce, które w wypadku wojny nie będzie odgrywało równie ważnej roli.
Czuliśmy się zawiedzeni, kiedy odjeżdżali.
Elise zastanawiała się, czy Emanuel był wśród tych, którzy zostali
przeniesieni, ale nie chciała pytać. Dowie się w swoim czasie.
- No, chłopcy, idźcie spać - powiedziała matka, wskazując palcem na
sypialnię. - Jutro musicie wcześnie wstać do szkoły, a po lekcjach macie
przed sobą jeszcze długi dzień pracy.
Peder i Kristian posłuchali, aczkolwiek niechętnie. Matka poszła za nimi
sprawdzić, czy się położyli.
Nagle Elise poczuła, że źle się czuje, zostawszy sam na sam z Johanem.
Miała uczucie, że robi coś złego, chociaż sytuacja była niewinna.
Kochała Emanuela. Czas, kiedy była z Johanem, wydawał się
nieskończenie odległy. Tyle się wydarzyło w ciągu tych siedmiu miesięcy.
Kiedy Johan zerwał zaręczyny, zmusiła się, żeby o nim zapomnieć.
Należał do przeszłości.
- Co u ciebie, Elise? Jesteś zdrowa? - spytał, patrząc na nią swoimi
zielonymi oczami, które były takie piękne. Kiedy padało na nie światło,
widziała w nich odcienie różnych kolorów.
- Tak, dziękuję - przytaknęła. - Czuję się dobrze. Dostałam
wypowiedzenie z przędzalni, ale zaczęłam tkać dywany ze szmatek.
Spojrzał na nią z przestrachem. - Dostałaś wypowiedzenie? - spytał. -
Przecież zwykle pozwalano pracować robotnicom, nawet jeśli spodziewały
się dziecka.
- To prawda. Między innymi Hildzie. Ale teraz najwyraźniej zaostrzono
zasady. Może z powodu tego strasznego wypadku. Nie wiem. Jednej
robotnicy ręka wkręciła się w tryby maszyny.
Przeszedł ją dreszcz.
- Nadzorca powoływał się na Ustawę Fabryczną z 1892 roku.
- Ale chyba sobie radzisz. Masz przecież męża. Pokiwała głową, nie
patrząc na niego.
- Byłem razem z nim na manewrach. Otworzyła szeroko oczy.
- Razem z Emanuelem?
Johan przytaknął. Miał wzrok wbity w stół. - Miły z niego chłopak -
powiedział. Elise przytaknęła.
- Jest bystry.
Odnosiła wrażenie, że Johan się waha. Jakby chciał powiedzieć coś
więcej, ale milczał. W końcu się przełamał: - Podziwiam go. Dużo
myślałem o tym, co mi powiedziałaś.
Czuła niepokój, żałowała, że z nim o tym rozmawiała.
- Jak powiedziałam: jest bystry. Zapadła cisza.
- Próbowałem z nim rozmawiać. Pomyślałem, że moglibyśmy się
zaprzyjaźnić. - Wzruszył ramionami i się uśmiechnął. - Ty i twoja matka
spotykacie się z moją matką i z Anną. Kiedy wrócę do domu, będziemy się
czasem spotykać.
- Dobrze by było, gdybyśmy mogli się przyjaźnić.
- Ale on nie chciał. „Nie mam ci nic do powiedzenia" - tak mi oznajmił.
- Jest zazdrosny.
- Nie ma do tego powodu.
- Też mu to powiedziałam. Nie chce, żebyś tu przychodził. Nareszcie to
z siebie wyrzuciła. Nie miała teraz odwagi na niego spojrzeć.
Johan się roześmiał dziwnym, sztucznym śmiechem.
- Rozumiem, przecież siedziałem w więzieniu i... Słowa zawisły w
powietrzu.
- Nigdy cię za to nie potępiałam. To nie zmieniło moich uczuć do ciebie.
Chodzi o to, co potem się wydarzyło.
Zamilkła i zagryzła wargi.
- Ktoś chyba chciał coś między nami popsuć. Wydaje mi się, że ktoś
nawet majstrował przy naszych listach. Lort-Anders powiedział kiedyś...
Drzwi od izby sypialnej się otworzyły, matka weszła do kuchni.
- Najlepiej zrobisz, jeśli niedługo też się położysz. W twoim stanie
potrzebujesz dużo snu.
Elise zrozumiała, o co jej chodziło. Matce nie podobało się, że Elise i
Johan siedzieli tu sami i rozmawiali. Johan natychmiast wstał, Elise poszła
za nim do drzwi.
Kiedy stali na schodkach, zbliżył się do niej i powiedział cicho: - Muszę
ci coś powiedzieć, ale nikt nie powinien tego usłyszeć. Jeśli nadarzy się
okazja, wpadnę tu jeszcze przed jutrzejszym wyjazdem. Nawet jeśli
Emanuel sobie tego nie życzy - dodał, patrząc na nią z przekorą.
Przyglądała mu się, zastanawiając się, co to mogło być. Poza tym chyba
nie będą mieli okazji porozmawiać na osobności. Jutro matka będzie cały
dzień w domu.
Nękały ją wyrzuty sumienia, kiedy kładła się do łóżka. Nawet jeśli
poprosi chłopców, żeby nie mówili o wizycie Johana, to Peder prędzej czy
później na pewno się zdradzi. Nie mogła prosić ich, żeby kłamali. To już
lepiej, żeby sama powiedziała o tym Emanuelowi i miała to już za sobą.
Musiał przecież zrozumieć, że nie mogła być niegrzeczna. Powie mu, że
mama zaprosiła go do środka, bo chciała usłyszeć, co u nich nowego; na
pewno to zrozumie. Poza tym przecież powiedziała Johanowi, żeby więcej
nie przychodził. Jutro znów napisze list do Emanuela. Nawet jeśli będzie
musiała zaoszczędzić i zjeść mniej na obiad.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Ledwo udało się Elise wyprawić chłopców do szkoły, kiedy zobaczyła
Kiełbaskę, która szła zboczem, trzymając za rękę Larsine.
- Popatrz, Anne Sofie, idzie Larsine, będziecie się bawić. Anne Sofie
schowała się za jej spódnicą, zerkała zza niej ostrożnie.
- Nie chcę się z nikim bawić, tylko ci pomagać. Elise głaskała ją
uspokajająco po włosach.
- Co ty mówisz? Będzie wam miło razem. Weselej jest bawić się z kimś
niż siedzieć samej w kącie. Będziecie się mogły bawić tymi pięknymi
szyszkami, których Peder dla ciebie nazbierał. Zróbcie im nogi z
patyczków i bawcie się, że to krowy. Możecie też zrobić dla nich zagrodę,
w drewutni na pewno coś znajdziecie.
Larsine była zawstydzona i niechętna, podobnie jak Anne Sofie, ale
Kiełbaska powiedziała stanowczo: - Żadnego marudzenia. Masz się
grzecznie zachowywać i słuchać się Elise. - Odwróciła się plecami i
zaczęła schodzić ze wzgórza.
Ranek był chłodny, czuło się wyraźnie zbliżającą się jesień.
- Chodźcie, dziewczynki. Możecie iść ze mną do kuchni i pobawić się
guzikami Pedera.
Matka myła schody prowadzące na stryszek, a Elise usiadła do krosna.
Najlepiej było zostawić dzieci same sobie, wtedy zwykle się jakoś
dogadywały.
Nie minęło dużo czasu, kiedy doszły ją z kuchni odgłosy ożywionej
rozmowy. Dziewczynki bawiły się w najlepsze, jakby znały się od zawsze.
Elise przysłuchiwała się ich radosnym głosom. Gdyby
tak dorośli potrafili zachowywać się równie nieskomplikowanie, po-
myślała i westchnęła.
Myślała o Johanie. Zastanawiała się, czy po wizycie u nich poszedł
prosto do Agnes. Może nawet u niej nocował. Rodzice Agnes nie zważali
tak bardzo na takie rzeczy, poza tym nie pierwszy raz Agnes przemycała
mężczyznę do siebie na górę bez wiedzy rodziców. Johan mógł robić, co
chciał, nie miała do niego żadnych praw. Poza tym to było najlepsze, co
mogło się wydarzyć, i ze względu na zazdrość Emanuela, i rozgoryczenie
Agnes.
Szybko się pocieszyli. Oboje. Może Johan miał oko na Agnes już
wcześniej? Próbowała sięgnąć pamięcią wstecz, ale nie była w stanie
przypomnieć sobie czegoś, co mogłoby na to wskazywać. Pamiętała
natomiast, że Agnes była zazdrosna o nią i dziwiła się, jak udało się jej
złapać najprzystojniejszego kawalera w całej okolicy.
Ku jej wielkiej radości przyszedł listonosz z listem. Czuła, że serce bije
jej szybciej. Może Emanuelowi zrobiło się przykro, że jego poprzedni list
był taki oficjalny i że pisał w nim jedynie o życiu w wojsku i o
referendum.
Matka stała i czekała w napięciu, aż otworzy kopertę. Anne Sofie i
Larsine dawno już wyszły do drewutni, żeby poszukać czegoś, co mogłoby
posłużyć za zagrodę dla ich krów.
- Chciałabym przeczytać go na osobności.
Widziała zawiedzioną twarz matki, ale nie przejęła się tym. Jeśli był to
namiętny list miłosny, chciała przeczytać go, będąc sama.
Wyszła na dwór i usiadła na ławce od południowej strony, otworzyła
kopertę.
Najukochańsza Elise!
Wygląda na to, że jednak będzie wojna. Wczoraj, pierwszego września,
powołanie do wojska dostali wszyscy zdolni do walki szeregowcy z
ostatnich dwóch roczników (lata ¡901-1902). Mają wzmocnić Korpus
Strzelców, żeby był w pełni siły bojowej. Żeby nie wzbudzać uwagi,
wezwania zostały rozesłane do wszystkich rekrutów pocztą. Nie zostało to
nigdzie publicznie ogłoszone w obawie przed paniką i chaosem. Dla nas
jest to równoznaczne z wojną. W obozie panuje nerwowa atmosfera,
chociaż wielu z nas poczuło także ulgę, że nareszcie coś się zaczyna dziać.
Najgorsza jest niepewność. Twierdza jest stale umacniana i ulepszana.
Wieść niesie, że szwedzkie oddziały zbliżyły się już do granicy, ogień z
ich strażnic jest widoczny w wielu miejscach w głębi naszego kraju.
Podobno także duże oddziały szwedzkiej kawalerii są gotowe, by ruszyć
na naszą stolicę i zalać nasz kraj. To nas martwi. Boimy się, że nasze
kompanie są za daleko i nie będą w stanie W porę powstrzymać natarcia.
Chcielibyśmy podejść bliżej, dojść do samej granicy.
Modlę się za was, Elise. Mam nadzieję, że znajdziesz pocieszenie w
tych słowach:
„Oddaj brata swego, oddaj chłopca swego, swego przyjaciela, Męża,
narzeczonego.
Oddaj to, co masz najlepszego, tego, kogo kochasz najbardziej, By
poszedł walczyć za ojczyznę".
Twój Emanuel
Elise pozwoliła, by list upadł jej na kolana. Siedziała i patrzyła przed
siebie. Była jak sparaliżowana.
Wojna... Już samo słowo przerażało. W myślach widziała pole bitwy,
usłane rannymi i ciałami martwych żołnierzy. „Oddaj chłopca swego,
męża, narzeczonego"...
Jak to możliwe, że ci chłopcy czuli ulgę na wieść o tym, że „coś" się
zbliża? To „coś" znaczyło, że mogą trafić na linię ognia, że będą strzelać
do wroga, ryzykując, że sami zostaną trafieni. Bronić swojego kraju, to
oczywiście rozumiała. Miłość do ojczyzny. Czuła ją, było to dla niej
ważne. Miała jednak wrażenie, że żołnierze niemal chcieli, żeby doszło do
wojny.
Pokręciła głową.
Powoli złożyła list i schowała go do koperty. Czy mimo wszystko nie
mógł dopisać czegoś bardziej osobistego? Dać jej do zrozumienia, że za
nią tęskni?
Wstała ze stołka, musiała wracać do pracy. Pomyślała, że Johan na
pewno o tym wszystkim nie wiedział. Jak to jednak możliwe, że dostał
przepustkę, skoro sytuacja znów się zaostrzyła?
Rozkaz wzmocnienia oddziałów i powołania nowych rekrutów
przyszedł pewnie nagle. Zapewne nic nie wiedział o zbliżających się
potężnych szwedzkich oddziałach. Kapitan, który udzielił mu
jednodniowej przepustki, prawdopodobnie też nie był tego świadomy.
Przeszył ją chłód. Emanuel i Johan... I wszyscy inni: mężowie,
narzeczeni, synowie, ojcowie. Czy pozostaną na polu walki, wijąc się z
bólu, odchodząc w męczarniach, poddając się śmierci? Tylko dlatego, że
Norwegia i Szwecja pokłóciły się o graniczne twierdze?
A może chodziło o coś więcej? O coś, czego ona nie rozumiała? Miłość
do ojczyzny... Owszem, kochała swój kraj. Ale czy coś się rzeczywiście
zmieni tylko dlatego, że z flagi zniknie znaczek unii? Albo dlatego, że
będzie inny król? Znów pokręciła głową. Prawie wszyscy mężczyźni w
kraju, ci, którzy mieli prawo głosu, opowiedzieli się za rozwiązaniem unii.
Nie warto, żeby zdradzała się ze swoimi herezjami. Ale jeśli miała być
szczera, to nie bardzo wierzyła, że większość robotnic w przędzalni
Graaha czy w Hjula byłaby chętna ,oddać chłopca swego, męża,
narzeczonego dla ratowania ojczyzny". Na pewno nie, jeśli to miałoby
znaczyć, że ich dzieci będą chodziły głodne.
Matka stała w drzwiach i czekała na nią.
- Jakieś wieści?
- Nic nowego - odpowiedziała Elise i spuściła wzrok, żeby ukryć swój
niepokój. - Mają dostać wsparcie, ale poza tym nic się chyba nie zmieniło.
Nie martwi się zbytnio.
Matka patrzyła na nią, nic nie mówiąc. Może miała nadzieję, że Elise
przeczyta jej list?
- Pamiętasz, mamo, co Johan wczoraj mówił? Nie wierzy, że dojdzie do
wojny.
- Bardziej ufam Emanuelowi niż Johanowi. Pamiętaj, że Emanuel ma
maturę.
Co to ma do rzeczy, pomyślała Elise. Mówi tak, jakby Emanuel posiadał
co najmniej taką wiedzę jak premier.
- Co pisze? Widzę, że zbytnio się nie ucieszyłaś.
- Jest mi smutno, że nie napisał, że tęskni za domem.
- Kochanie, nie oczekuj, że będzie pisał namiętne listy miłosne, kiedy w
każdej chwili może dojść do wojny.
Elise wróciła do krosna, puściła je w ruch. Dzisiaj nie zarobiła więcej
niż dziesięć ore.
Matka ugotowała na obiad duży garnek kaszy. Wliczając Larsine, było
ich siedmioro przy stole; dzieciaki musiały usiąść obok siebie na ławce
pod ścianą.
Asbjorn Hvalstad był równie uprzejmy i miły jak zwykle, ale kiedy
matka zaczęła nakładać kaszę, na jego twarzy pojawił się grymas. - Widzę,
że często gotujecie kaszę.
Matka zaczerwieniła się.
- Przykro mi, ale klienci nie zapłacili nam jeszcze za dywaniki.
- Ale dostała pani ode mnie zadatek na czynsz, pani Lovlien. Matka
zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.
- Przykro mi, ale wszystko poszło na czynsz za dom. Hvalstad zwrócił
się do Elise, wyraźnie zdziwiony: - Pani mąż nie opłaca czynszu, pani
Ringstad?
- Będąc na służbie, nie dostaje pensji - powiedziała. Czuła, że mówi do
niego ostrym tonem, ale zawód, spowodowany listem od Emanuela, i
troska o przyszłość tkwiły w niej głęboko.
- Ale zapewne pomagają pani rodzice męża? O ile wiem, mają duże
gospodarstwo?
- To prawda, ale mąż opuścił je, kiedy wyjechał do Kristianii, żeby
wstąpić do Armii Zbawienia.
Więcej nie zamierzała mu mówić.
Hvalstad odwrócił się do matki. - Rozumiem, że to drażliwy temat.
Przepraszam - powiedział.
Matka spojrzała na Elise ze złością, najwyraźniej uważała, że Elise
mogła starać się być dla niego nieco milsza.
Sytuację uratował Peder.
- W tym roku ja i Evert siedzimy w szkole w jednej ławce. Przed nami
siedzi Pingelen i Wróbel. Wróbel ma na głowie pełno wesz. Widzimy, jak
chodzą mu po karku, a czasem nawet po naszym pulpicie. Evert raz tak się
im przyglądał, że w ogóle przestał uważać. Musiał podejść do nauczyciela
„odebrać" karę. Uderzył go trzy razy linijką po paluchach. Aż mnie
rozbolał brzuch.
- Mówi się „po palcach" - poprawił go Hvalstad. - Nie „po paluchach",
Peder. - Zwrócił się do matki: - Jak to się dzieje, że pani córka wyraża się
tak poprawnie, a synowie nie, pani Lovlien?
Elise nie mogła się pohamować.
- Mówią tak, jak mówi większość ludzi, którzy mieszkają tu, nad rzeką,
panie Hvalstad. Nie wiem, czy jest to poprawnie, czy nie.
Matce aż zabrakło tchu. Zrobiła się purpurowa na twarzy i ostrym
wzrokiem spojrzała na Elise. Elise wstała od stołu.
- Przepraszam, ale muszę wracać do pracy. Nie zarobiłam dzisiaj nawet
na ten talerz kaszy.
Kiedy usiadła przy krośnie, pożałowała swoich słów. Asbjorn Hvalstad
był miły i uprzejmy, nie miał nic złego na myśli. Nie mogli sobie
wymarzyć lepszego lokatora ani takiego, który by więcej zapłacił, tym
bardziej że zgodził się jadać to samo co oni i płacił im jeszcze dodatkowo
dwie korony tygodniowo za opiekę nad Anne Sofìe. Poza tym matka
dawno nie była tak wesoła jak teraz. To też było ważne.
To z nią było coś nie w porządku. Dlaczego tak zareagowała?
Chłopcy już dawno ruszyli do pracy, a Asbj0rn Hvalstad podziękował
uprzejmie za posiłek i wrócił do swojego biura na Store Ringgate. Wtedy
to Elise usłyszała za drzwiami kroki. Drzwi były otwarte, żeby wpuścić do
domu trochę ciepłego popołudniowego słońca. Anne Sofìe i Larsine
bawiły się na dworze. Elise bała się, że zejdą nad wartko płynącą rzekę, i
surowo nakazała im trzymać się blisko domu.
Usłyszała męski głos, przestała tkać i zaczęła nasłuchiwać. Czyżby to
był Johan? Zapowiadał, że wpadnie, jeśli znajdzie czas.
Tak, to był Johan, poznała jego głos. Słyszała, jak rozmawia z Anne
Sofie i z Larsine, jak się śmieją. To do niego podobne, żeby chwilę
porozmawiać z dziećmi. Nawet Larsine stała się bardziej rozmowna,
chociaż w towarzystwie matki, ale także i przy niej zwykle milczała.
Zaraz potem zobaczyła go w drzwiach.
- Tutaj sobie siedzisz? - odezwał się wesoło. Elise uśmiechnęła się i
zaraz głęboko westchnęła.
- Tyle czasu mi to zabiera! Nie wiem, czy mnie to tak wolno idzie, czy
to po prostu musi tyle trwać? Zarabiamy dziesięć ore za metr, dzisiaj
zarobiłam niecałe dwadzieścia ore. Chyba wrócę do przędzalni, jak tylko...
- zamilkła, speszona.
- Jak tylko dziecko się urodzi, chciałaś powiedzieć? Przytaknęła.
- Czyje to dziecko tam, na zewnątrz?
- To najmłodsza wychowanka Kiełbaski. Zaproponowałam, że się nią
zajmę, bo jej starsze poszły już do szkoły. Nie zrobiłam tego tylko z
dobrego serca, też będę miała z tego jakiś pożytek - powiedziała i
uśmiechnęła się.
Odwzajemnił jej uśmiech.
- Kawałek kiełbasy od czasu do czasu. Przytaknęła.
- To też. Poza tym Anne Sofie ma się z kim bawić, a to ulga i dla matki,
i dla mnie. Co prawda mała przywykła siedzieć w kącie i sama się bawić,
ale...
- Nie musisz się tłumaczyć. Widzę, jak sytuacja u was wygląda.
Emanuel Ringstad nie ma możliwości przysyłać ci pieniędzy, kiedy jest na
służbie, a z tego, co zrozumiałem, jego rodzice nie są zachwyceni tym,
jaką żonę sobie wybrał. Tak to wygląda. Ci, którzy mieszkają na
wschodnim brzegu rzeki, nie są zbyt atrakcyjnym towarem na małżeńskim
rynku.
- Ty to mówisz?
Miała to być drwina, ale jej uwaga zabrzmiała bardziej poważnie, niż
chciała.
- Aż tak dużo doświadczenia znów nie mam.
- Agnes mieszka na zachód od rzeki.
- Nie aż tak bardzo - powiedział, uśmiechając się. - Ona chyba nie
uważa, że jakoś się od nas różni - dodał.
- A jej rodzice?
Elise nic o nich nie wiedziała, ale nie mogła się powstrzymać.
- Jej ojciec był bardzo miły, kiedy spotkaliśmy się wczoraj wieczorem.
Ktoś w pracy opowiedział mu, że dobrze układam bruk. Poklepał mnie po
ramieniu. Powiedział, żebym zapomniał o tym, co się wydarzyło zimą, i że
wszyscy, którzy mnie znają, rozumieją, dlaczego to zrobiłem. „Sam
postąpiłbym dokładnie tak samo" - tak powiedział.
Elise kiwała głową. A więc wczorajszy wieczór spędził u Agnes.
- A co u niej? - spytała.
Zauważyła, że stropił się i odwrócił wzrok.
- Jest w dobrej formie. Miła, zadowolona. Chyba dobrze, że wróciła do
przędzalni.
- Dzięki tobie odzyskała dobry humor.
Spojrzał jej w oczy i spytał: - Nie cieszysz się z tego?
- Oczywiście, że tak - odpowiedziała, ale sama słyszała, że nie
zabrzmiało to przekonująco. Żeby odwrócić jego uwagę, spytała: - Co
chciałeś mi powiedzieć?
Johan natychmiast spoważniał.
- Coś wydarzyło się w obozie.
Wahał się, najwyraźniej szukał właściwych słów.
- Kiedy ostatnio byłem w domu na przepustce, prosiłaś, żebym się nie
przejmował tym, że spotkam tam kogoś, kogo być może nie lubię. Teraz
rozumiem, kogo miałaś na myśli.
Elise poczuła się nieprzyjemnie, bo przypomniała sobie rudego
mężczyznę.
- Pewnego razu, kiedy mieliśmy ćwiczenia w lesie, usłyszałem jakieś
jęki. Okazało się, że jeden z żołnierzy spadł ze stromego zbocza prosto na
kupkę kamieni. Był bardzo poobijany, krwawił, był nieprzytomny. Chyba
się domyślasz, kto to był.
Johan zamilkł. Patrzył przez okno.
- Najpierw pomyślałem, że los mi dopomógł. - Odchrząknął i mówił
dalej: - Chciałem, żeby umarł. Ale potem przypomniałem sobie słowa
księdza o tym, że trzeba się uwolnić od brzemienia grzechów.
Pomyślałem, że dość już nagrzeszyłem. Opatrzyłem mu rany i pobiegłem
do obozu po pomoc.
Elise poczuła, że robi się jej gorąco.
- Dobrze zrobiłeś. Ale rozumiem twoje uczucia, bo ja też życzyłam mu
śmierci. Co się z nim potem stało?
- Przeżył, ale został zwolniony z wojska. Kuleje, chodzi o kulach i ma
całą głowę w bandażach.