Frid Ingulstad
NOWE ŻYCIE
Saga część 8.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, październik 1905 roku
Elise zacisnęła powieki, na próżno usiłując odgrodzić się od własnych
myśli. Słowa Emanuela wyrwały ją ze stanu przyjemnego odrętwienia,
odgoniły sen. Wiedziała już, że nie zazna spokoju, póki nie usłyszy
wszystkiego.
- Co się stało? - szepnęła. Chciała już mieć to za sobą.
- Zdradziłem cię. Zapadła bolesna cisza.
Na ułamek sekundy serce dziewczyny przestało bić. To chyba jakiś żart.
Emanuel nie był taki. Nie sposób nawet wyobrazić sobie, by mógł
zdradzić żonę poślubioną ledwie kilka miesięcy wcześniej! Osiem lat
spędził w Armii, dławiąc w sobie wszelkie pokusy. Zaklinał, że kocha ją
nad życie. On miałby ją zdradzić?
- Kpisz sobie ze mnie.,
- Chciałbym, żeby tak było - odrzekł matowym głosem. I znów zapadła
cisza.
Elise nabrała tchu, usiłując zapanować nad drżeniem ciała. To
niemożliwe. Emanuel nie zrobiłby czegoś takiego. Nie jej Emanuel.
Dobrze wiedziała, że różne rzeczy się zdarzają. Ludzie biedni patrzyli
przez palce na drobne kradzieże i pobłażliwie traktowali kłamstewka,
grube słowa i złamane obietnice. Codzienna walka o byt zajmowała ich
bez reszty. Dziewczętom przytrafiały się wpadki, a dzieci nie wierzyły w
bociana. Jak mogło być inaczej, skoro całe rodziny dzieliły jedną
sypialnię?
Który z rodziców wracających po dwunastu godzinach ciężkiej pracy do
gromadki potomstwa miałby siły na ukradkowe miłosne schadzki? A jeśli
jakiemuś świeżo upieczonemu żonkosiowi zdarzyła się chwila słabości, to
z pewnością nie biegł do domu, by pochwalić się żonie. Zazwyczaj
starczało mu rozumu, by milczeć i jej nie ranić.
Myśli kotłowały się w jej głowie, domagały się wyjaśnień.
- Nic nie mówisz. - W jego głosie pobrzmiewał lęk. Elise nie była w
stanie wydobyć z siebie głosu.
Z pewnością nie to miał na myśli. Może pocałował tamtą w chwili
upojenia na wieść o tym, że wojna im nie grozi. Może przytulił ją, zanim
odeszła w swoją stronę. Ale tego nie zrobił.
- Elise... Powiedz coś.
- Jestem zmęczona, chce mi się spać.
- I tak mnie zostawisz bez jednego słowa? Nie powiesz, co myślisz?
- Nic nie myślę. Jestem zmęczona.
- Nie słyszałaś, co ci wyznałem?
- Słyszałam.
- I mimo to chcesz spać?
- Tak.
Westchnął ciężko w ciemności.
- Nie rozumiem cię - mruknął zadziwiony.
Elise nie odpowiedziała. Powstrzymywała łzy. Nie zamierzała się
rozpłakać w tej właśnie chwili, kiedy leżał, czekając na jej reakcję. Nie
chciała pokazać, że ją to w jakikolwiek sposób obeszło. Niech robi, co
chce. Zawsze zresztą robił, co chciał. I ją okłamywał, ale kłamstwa
niewiele ją obchodziły.
Nie poruszyła się. Niech myśli, że zasnęła, lekceważąc jego wyznanie.
Jeśli naprawdę miał ją za nic i znalazł sobie inną, jak tylko nadarzyła się
okazja, to szkoda sobie strzępić język. Wszystko i tak było stracone.
Emanuel też leżał nieruchomo. Może zapadł w sen? A może wpatrywał
się w ciemność, czekając na jej odpowiedź?
Zdrętwiała, ale nie zmieniała pozycji. Nie zamierzała dać mu
satysfakcji, okazując słabość.
A jednak nie powiedziałby tego w ten sposób, gdyby nie stało się
najgorsze. Oszukiwała samą siebie, sądząc, że ograniczyli się do
pocałunku lub pieszczot. Z pewnością przespali się z sobą.
Elise miała mętlik w głowie. Gdzie to się stało? Na sianie w stodole?
Pod otwartym niebem? Jak mógł tak postąpić? Jak mógł pisać tęskne listy
i w tym samym czasie wymykać się do lasu na schadzki z inną? Z Signe
czy kim tam jeszcze! Czuła, jak rośnie w niej gniew, jak z wolna traci
panowanie nad sobą. A więc oszukiwał ją cały ten czas? Ten szlachetny
oficer Armii Zbawienia, żyjący w cnocie i poświęcający wszystkie siły dla
innych, był jedynie złudzeniem?
A może miał wiele miłostek? Może spał z Agnes? Ta z pewnością by
mu nie odmówiła. Elise poczuła ucisk w gardle i mocno zacisnęła oczy, by
powstrzymać napierające łzy.
Może tamta wpuściła go do domu, pozwoliła zostać całą noc? Pewnie
zdjął z niej ubranie, pieścił jej ciało o pełnych kształtach, ciało, które
nigdy nie zaznało głodu. Co wtedy myślał? Miał wyrzuty sumienia?
Opowiadał jej o żonie?
A teraz oczekiwał przebaczenia, by uspokoić sumienie. Mogła udać, że
przebacza, ale już nigdy mu nie zaufa! Zniszczył to, co piękne między
nimi. Stracił jej szacunek i sam strącił się z piedestału, na którym go
postawiła. Każdy jego dotyk budzić będzie złe skojarzenia. Każdy
pocałunek każe myśleć, czy i tamtą całował w podobny sposób. Brutalnie i
bezmyślnie rozszarpał to, co mieli najcenniejszego: miłość.
Spostrzegła, że Emanuel odprężył się. Pogrążony we śnie, oddychał
głęboko i równomiernie.
Elise ostrożnie uwolniła się z jego ramion, wyśliznęła się z łóżka i
narzuciwszy na siebie ubranie w ciemności, wymknęła się z pokoju. W
kuchni włożyła buty, owinęła się włóczkowym szalem, nasunęła chustkę
na głowę i ostrożnie otworzyła drzwi. Owionęła ją fala zimnego powietrza.
Łkając, puściła się w dół zbocza w kierunku domków Kiełbaski i kowala,
a potem ruszyła wzdłuż rzeki. Nie miała pojęcia, dokąd zmierza, chciała
po prostu uciec jak najdalej, dać upust złości, ukoić smutek i żal.
Głos rozsądku podpowiadał jej, że źle robi. Te rejony miasta należały do
ludzi występku, którzy za nic mieli ludzkie życie. Opamiętała się dopiero,
gdy dobiegł ją chrapliwy śmiech, głośne głosy mężczyzn i brzęk szkła.
Zawróciła raptownie i puściła się pędem ku domowi kowala i inspektora
kolejowego, wdrapała na zbocze i zatrzymała zadyszana pośród starych
jabłoni. Nie powinna była wymykać się z domu w ten sposób, ale cóż to
miało za znaczenie? Nic już nie było ważne, nawet dziecko. Znowu
zebrało się jej na płacz. Szlochając, przytuliła policzek do omszałego pnia.
W tej chwili gotowa była umrzeć, by nigdy już nie wracać do Emanuela.
Prędzej czy później dotrą do niego plotki o rudzielcu, który przechwalał
się, że pewna zamężna dziewczyna ma urodzić jego dziecko. Emanuel nie
zniesie takiego upokorzenia, ale teraz nie miało to już żadnego znaczenia.
Matka i chłopcy też sobie jakoś poradzą. Kiedy jej zabraknie, matka
będzie musiała zająć się własnymi synami. Zresztą nie była już sama,
miała pana Hvalstada.
Nieopodal szumiał wodospad, od śmierdzącej, brudnej rzeki dzieliło ją
ledwie parę kroków. Wystarczyło rzucić się w nurt i wszystko się skończy.
Elise wiedziała jednak, że tego nie uczyni. Kiedy zdławiła płacz,
usłyszała echo własnego głosu: „Jeśli czujesz na sobie ciężar takie]
odpowiedzialności, nie skoczysz do rzeki". Te właśnie słowa wyrzekła do
rudowłosego tamtego dnia, kiedy przekonała się, że nie on targnął się na
jej cześć.
Zrobiła jeszcze kilka kroków i zatrzymała się, usiłując przeniknąć
ciemność. Samotna gwiazda wychynęła zza chmur, a po chwili ukazał się
róg księżyca. Elise odetchnęła głęboko. Nie wolno zawieść tych, których
darzy się miłością. Nie mogła zawieść chłopców i dziecka, które nosiła
pod sercem. Emanuel przyrzekł kochać ją i szanować po grób, ale
Emanuel był tylko mężczyzną. Okazał słabość charakteru i brak silnej
woli, dając się uwieść Signe. Teraz żałował i czuł się nieszczęśliwy, wcale
w to nie wątpiła. Zawiódł samego siebie i zawiódł ją. Utracili coś
bezpowrotnie.
Usiadła na ławce pod południową ścianą. Nocne powietrze było zimne,
Elise czuła, jak grabieją jej ręce i stopy, ale nie ruszyła się. Myśl, że
Emanuel nie śpi i zechce z nią rozmawiać, przykuła ją do miejsca.
Przypomniała sobie tamtą noc w komórce. Pamiętała to nagłe
oczarowanie i ekscytację, którą odczuwali oboje pomimo niezręcznej
sytuacji, w jakiej się znaleźli. Nie posunęli się jednak za daleko, ani wtedy,
ani później. Nawet gdy wyznaczono datę ślubu, nie ulegli grzesznej
pokusie. Raz usiłował ją przekonać, ale nie nalegał, kiedy oznajmiła mu,
że lepiej zaczekać.
Dlaczego więc teraz tak postąpił? Przecież wiedział, że ją zrani. Przecież
musiał mieć świadomość, iż wyrzuty sumienia nie dadzą mu spokoju.
Przez osiem lat walczył z pokusami w przekonaniu, że tak właśnie należy
żyć. I nagle uznał, że wszystko jest dozwolone. Nawet zdrada.
W jaki sposób Signe zdołała go uwieść? Co miała Signe, czego ona nie
miała?
Bo przecież to musiała być Signe, to o niej pisał z takim zachwytem.
Zresztą to i tak nie ma żadnego znaczenia, liczy się jedynie to, że uległ.
Elise pokręciła głową z niedowierzaniem.
Zerwał się wiatr. Otuliła się szalem, ale zimne podmuchy sprawiły, że
zaczęła dygotać.
To żałosne, pomyślała ze złością. Jeśli chcesz uciec od ciosów, które
życie ci zadaje, to możesz od razu rzucić się od rzeki. A skoro nie chcesz
tego zrobić, to weź się w garść.
Wstała z ławki i drżąc, ruszyła do drzwi.
W kuchni wciąż było dość ciepło. Elise otworzyła drzwiczki do pieca i
położyła polano na resztki żaru. Nie zamknęła drzwiczek i stojąc,
rozcierała dłonie.
Nie zapaliła lampy naftowej, ciemność rozjaśniał więc jedynie słaby
płomień palącego się drewna. Zmęczona wyprawą i doznanymi emocjami,
przysiadła na skrzyni na opał, usiłując zebrać myśli.
Czym było jej cierpienie wobec innych? Evert miał suchoty i czekała go
rychła śmierć. Najmłodszy synek Oline nie dożył nawet roku. Młodsza
siostra Kopciucha przeniosła się do nieba na oczach brata, a jedna z
tkaczek od Graaha straciła czwórkę potomstwa. Najgorsza zaś była hi-
storia o szwaczce Indze, którą kiedyś usłyszała od Agnes. Choć Inga miała
dziewiątkę własnych dzieci, wzięła pod opiekę córkę siostry, która zmarła
na gruźlicę. Dziewczynka odziedziczyła chorobę po matce i zaraziła piątkę
dzieci Ingi. Wszystkie zmarły. Inga straciła ponad połowę własnego
potomstwa tylko dlatego, że zlitowała się nad sierotą!
Cóż z tego, że inspektor sanitarny chodził od domu do domu, skoro
infekcji nie dało się uniknąć? Choroba musiała zbierać swoje tragiczne
żniwo, skoro kilkanaście osób gnieździło się w tej samej izbie, śpiąc obok
siebie na lichych materacach. Kto zresztą miał jakiekolwiek pojęcie o
gruźlicy? Czystości w robotniczych domkach też nie przestrzegano i
trudno się temu dziwić. Większość stać było na gorącą kąpiel raz w
tygodniu w sobotę, wody nie zmieniano.
Jakże więc mogła narzekać, że Emanuel raz się zapomniał - bo chciała
wierzyć, że tylko raz się to zdarzyło - skoro tysiące ludzi marzyło jedynie
o tym, by przeżyć najbliższą zimę.
Elise zerwała się z miejsca. Drzwi do pokoju otworzyły się wolno i
pojawiła się w nich jakaś ciemna postać. Domyśliła się, że to Emanuel,
choć w słabym świetle nie była w stanie go rozpoznać.
- .Siedzisz tutaj? - szepnął niepewnie. Nie odpowiedziała.
Zbliżył się do niej powoli. Elise nie była pewna, czy tego chce. Nie
chciała jednak także, by ją zostawił.
Zatrzymał się przed nią, w chybotliwym świetle wydawał się większy. -
Gdzie byłaś? - spytał ostrożnie.
- Na dworze.
- Tak długo?
Skąd to wiedział? - pomyślała. Więc jednak nie spał? Nic nie odrzekła.
- Kochanie, spróbuj mi przebaczyć. - Mówił tak cicho, że ledwie
rozróżniała słowa. - Nie chciałem tego. Wypiłem za dużo, nie zdawałem
sobie sprawy, co robię, zanim się nie opamiętałem. Obiecuję ci, Elise, że
to się nigdy nie powtórzy. Nigdy.
Nie znalazła właściwych słów, by mu odpowiedzieć. Nie była też
pewna, czyjego słowa przyniosły jej ulgę. Upił się? Przecież zawsze
uważał, jeszcze całkiem niedawno nie brał alkoholu do ust. I kiedy się
opamiętał? Następnego ran-. ka, obudziwszy się z tamtą w łóżku?
Nie chciała okazać mu, co myśli, nie chciała zdradzić się z żalem i
zazdrością. Skinęła jedynie głową na znak, że słyszy i rozumie. Nie
rozumiała jednak, dlaczego to zrobił, pojmowała tylko, że żałuje i nie chce
drugi raz jej skrzywdzić.
Usiadł obok niej na skrzyni. Zrobiło się ciasno.
- Czy kiedyś mi wybaczysz?
Ale czy kiedykolwiek będzie mogła mu wybaczyć?
- Daj mi trochę czasu, Emanuelu - powiedziała i zaraz pożałowała tych
słów. Była w nich nadzieja, rodzaj zachęty.
Wziął ją za rękę i lekko uścisnął.
- Nie spodziewam się, że zapomnisz. Ani że zrozumiesz. Błagam cię
jedynie, byś dała mi szansę. Sam nie pojmuję, jak mogło mi się to
przytrafić. Dlaczego ja... - zamilkł. - Może my ludzie nie różnimy się
znów tak bardzo - ciągnął po chwili. - Może powinienem przyznać, że
uważałem się za lepszego od innych, a tak przecież nie jest. Prosimy Boga
o wsparcie, by móc oprzeć się złym podszeptom serca. I naiwnie wierzy-
my, że w naszym sercu ich nie ma.
Znów przerwał i nastała cisza, przerywana jedynie trzaskaniem ognia.
Po ścianach chybotały się cienie, wiatr za oknem się wzmógł i uderzał ze
świstem o ściany domostwa, tłumiąc odgłosy wodospadu.
- Nic nie mówisz.
- Nie wiem, co powiedzieć.
- Czy to znaczy, że nie zdołasz mi wybaczyć?
- Nie wiem. Może kiedyś... Nigdy jednak nie zapomnę. Podziwiałam
cię, Emanuelu, za twoją siłę. Byłam dumna z mężczyzny, który różni się
od innych, mężczyzny z charakterem. Zniszczyłeś ten wizerunek.
Skinął głową i mimowolnie skulił się pod ciężarem jej słów.
- Wszyscy popełniamy błędy - Emanuel nie rezygnował. Położył dłoń na
jej ramieniu. - Kocham cię bezgranicznie, Elise. Błagam cię, nie pozwól,
by nasz związek ucierpiał! Tamto się nie liczy, to błąd, którego nie
powinienem był popełnić i którego nigdy nie powtórzę.
- Zależy ci na niej? - To pytanie sporo ją kosztowało.
- Ani trochę - odrzekł z autentyczną pasją, wyczuła ją w jego głosie. - Z
początku nawet ją lubiłem. Była taka szczera i niewinna, skora do
rozmowy. Mieliśmy wspólnych znajomych. Chciała zapisać się do Armii
Zbawienia, była bardzo muzykalna i pięknie śpiewała.
A więc Signe. Elise poczuła ukłucie zazdrości.
- Nie zapominaj, że okoliczności były szczególne. Wisiało nad nami
widmo wojny, w każdej chwili mieliśmy ruszyć do walki, by zabijać lub
dać się zabić. Inni znaleźli sobie dziewczyny w Kongsvinger lub w
okolicy, wieczorami siadali z nimi przy ognisku, popijając wódkę mimo
oficerskiego zakazu. Nawet ci, na których w domu czekały żony i
narzeczone. Tylko ja trzymałem się z początku na uboczu, ale w końcu
uległem wbrew własnej woli. Poza tym wręcz fizycznie odczuwałem
tęsknotę za tobą.
- Nie za mną. Za kobietą - odrzekła gorzko.
- Źle to ujmujesz. Kocham ciebie, więc tęskniłem za tobą. Miłość
jednakże, czego oboje doświadczyliśmy, budzi w ciele ogień, który trudno
ugasić. Tak właśnie było ze mną. Czasami chcesz wierzyć, że inni też tak
czują. Po wszystkim jednak zostaje jedynie niesmak. Na powtórkę nie
miałem ochoty. Znów zaległa cisza.
- Pamiętasz sen, który ci opisałem? - Wciąż mówił cicho i ostrożnie.
- Tak. Przeraziłam się. Pomyślałam sobie, że to znak. Skinął głową.
- Z początku go nie zrozumiałem, teraz już wiem. Ten wir w
wodospadzie czy też morzu wciągał mnie w głąb, w otchłań. Ty stałaś na
brzegu i usiłowałaś mnie ratować. Wszystko było takie oczywiste, gdybym
wtedy to pojął, nic by nie zaszło.
- A więc czułeś pociąg do niej jeszcze wcześniej, zanim tamtego
wieczora zamroczyłeś się wódką?
Przytaknął niechętnie.
- Miałeś na nią ochotę, ale twoje sumienie walczyło z pokusą.
- Można tak to ująć.
- Nie pojmuję jednak, jak mogłeś jej pożądać i tęsknić za mną
jednocześnie.
Pokręcił głową.
- Sam tego nie rozumiem.
- Wciąż jej pragniesz?
- Jak możesz tak mówić? Po tym wszystkim, co przeżyłem? Elise
westchnęła głęboko.
- Musimy się z tym zmierzyć, ale nie będzie to łatwe. Tyle jest
nieszczęść wokół, zwłaszcza pośród robotników. Bieda niesie ze sobą
choroby, smutek i śmierć. Cóż znaczą nasze kłopoty wobec takich
cierpień? Znajduję w tej myśli pociechę.
- Jesteś taka wielkoduszna, Elise.
Zaprzeczyła energicznie. - Mylisz się. Jestem równie próżna i
egoistyczna jak większość ludzi. Różnię się jedynie tym, że więcej od
innych dostałam; moja matka zdołała przekazać mi te wartości, które sama
wyniosła z domu.
Objął ją.
- Elise, nie zostawiaj mnie! Przestraszyłem się, kiedy dobiegło mnie
skrzypnięcie drzwi. Wyobraziłem sobie najgorsze.
- Ale nie wybiegłeś za mną. - Usłyszała zdziwienie we własnym głosie.
- Nie, uznałem, że nie powinienem. Zrozumiałem, że chcesz być sama.
Poddała się ciepłu jego ciała, szukając pociechy w jego ramionach.
Chwilę siedzieli przytuleni. Elise zmagała się z przeciwstawnymi
uczuciami, chęć, by zapomnieć, wybaczyć i żyć dalej, mieszała się z
zazdrością, poruszające obrazy przedstawiające Emanuela w łóżku z inną
dziewczyną tańczyły jej przed oczyma. Zdawało się jej nieomal, że czuje
zapach tamtej kobiety na skórze męża.
Kiedy w jakiś czas potem znaleźli się w łóżku, jego pieszczoty wzmogły
się, jakby pragnął odkupić swoje grzechy, ofiarując jej tyle czułości i
miłości, na ile go było stać.
Elise nie potrafiła jednak ukryć rozczarowania. Skąd miała czerpać
pewność, że znów nie ulegnie pokusie? Jak mówią, okazja czyni złodzieja.
Wierzyła mu, kiedy twierdził, że nigdy się to nie powtórzy, a jego żal i
prośba o przebaczenie wydały się jej autentyczne. Zjawią się jednak nowe
kobiety. Czy Emanuel zdoła się im oprzeć? Nie wiedziała. Agnes
opowiadała kiedyś historię pewnej pary, którą znał jej ojciec. Mówiono, że
mężczyzna miał kogoś na boku, a żona musiała się z tym godzić. Nikt nie
myślał o rozwodzie, skoro pieniędzy starczało ledwie na czynsz i strawę.
Wśród bogatych rozwody i ponowne związki małżeńskie się zdarzały,
choć Kościół patrzył na to niechętnym wzrokiem. Było to wszak
złamaniem obietnicy danej sobie i Bogu.
Elise związała się z Emanuelem na całe życie, inna perspektywa
wydawała się jej niewyobrażalna. Jakże jednak miała wytrwać w tym
związku, jeśli nie mogła mu zaufać?
ROZDZIAŁ DRUGI
Elise siedziała w poczekalni lekarza z Evertem, usiłując od-gonić
natrętne myśli. Oprócz nich w pomieszczeniu znajdowały się dwie starsze
kobiety, zgarbiony szpakowaty mężczyzna lichej postury, trzy matki z
dziećmi i spłoszona młoda dziewczyna wpatrująca się tępym wzrokiem w
drzwi do gabinetu i nieustannie zwilżająca suche i popękane wargi. Była
trupio blada i miała krople potu na czole.
Matki prowadziły ożywioną rozmowę i Elise z miejsca zorientowała się,
co je zajmuje: gruźlica. Brat jednej z nich stracił czworo dzieci, a w ciągu
ostatnich sześciu miesięcy zmarło dwunastu mieszkańców jego kamienicy.
- Ludzie zamykają okiennice i zbiegają po schodach z chustkami
przytkniętymi do nosa - opowiadała kobieta. - Najgorsza historia była z
Laurą. Miała zaledwie piętnaście lat, kiedy przyszły na nią galopujące
suchoty. W parę dni się zawinęła. Cała kamienica słyszała, jak krzyczy:
„Nie chcę umierać! Nie chcę umierać! Pomóż mi, mamo!"
Wszyscy wzdrygnęli się, a Evert kaszlnął.
- Córka naszej sąsiadki miała lekką śmierć - dodała druga. - Doktor
mówił, że w płucach porobiły się jej wielkie rany Nawet pastor się
popłakał, choć w kółko odwiedza chorych. Doktor był przy niej w ostatnią
noc. Podsłuchałam na korytarzu, jak rozmawia z matką. Mała nie przeżyje
nocy, tak powiedział. Zaczęła pluć krwią, poplamiła poduszkę. Całą noc
słyszałam płacz matki.
Elise dostrzegła nagle, że Evert wpatruje się pobladły w kobietę,
najwyraźniej śledził każde jej słowo. Uścisnęła go lekko za rękę.
- I co tam, Evert? Nie cieszysz się, że nie poszedłeś dziś do szkoły?
Skinął głową, ale nie słuchał jej zbyt uważnie. Zaraz potem dostał ataku
kaszlu.
- Widzę, że pani Berg zacerowała ci kurtkę - ciągnęła, chcąc odwrócić
uwagę chłopca. - Jak wyzdrowiejesz, przyjdziesz do nas pobawić się z
Pederem i dziewczynkami. Magda dała im stare puszki i teraz bawią się w
sklep.
Evert ponownie pokiwał głową, ale nie okazał wielkiego entuzjazmu.
Elise pojęła, że opowieści kobiety wzbudziły w nim przerażenie.
- Dostaniesz z powrotem posadę, kiedy wrócisz do zdrowia? - Nie
poddawała się.
- No chyba. Woźny mówi, że nie mogę rąbać drew ani czyścić rynien w
szkole, jeśli wciąż kaszlę.
- I ma rację. Doktor da ci krople i na pewno wyzdrowiejesz.
Dobry Boże, nie pozwól mu zachorować na gruźlicę, modliła się w
duchu. Evert po raz kolejny zaniósł się suchym kaszlem.
Drzwi do gabinetu otworzyły się i wyszła z nich kobieta z małą
dziewczynką na ręku. Po policzkach kobiety spływały łzy, pobladłe
dziecko tuliło się bezradnie do ramienia matki.
- Oni wszyscy mają suchoty? - Evert odwrócił się do niej.
Pokręciła głową.
- Mają różne schorzenia. Niektórzy przychodzą na szczepienie, inni, bo
zranili się w palec lub poparzyli lampą naftową. Doktor pomaga
wszystkim, jak umie.
- Dlaczego nie pomaga tym, którzy mają suchoty?
- Wielu z nich wraca do zdrowia. Popatrz na moją matkę! Pamiętasz, jak
źle się czuła zeszłej zimy?
- Ale wyjechała do sanatorium. Pani Berg mówi, że na to trzeba dużo
pieniędzy. Armia Zbawienia pomogła twojej matce, bo ten żołnierz się w
tobie zakochał.
Elise posłała mu zaniepokojone spojrzenie.
- To nieprawda, Evert. Armia czyni wiele dobra, ale nie stać jej na
wysyłanie ludzi do sanatorium. Ktoś inny nam pomógł.
Evert spojrzał na nią z ukosa.
- Myślisz, że mnie też pomoże? - spytał po długim namyśle.
- Nie zapadłeś na suchoty, Evert. Po prostu kaszlesz i gorączkujesz.
Mówią na to bronchit. To przykra choroba, ale z pewnością nie tak
niebezpieczna jak suchoty.
W oczach chłopca pojawiła się iskierka nadziei. Dramatyczne opowieści
kobiety zrobiły na nim mocne wrażenie.
Jedna z matek weszła do gabinetu, a po chwili rozległ się żałosny płacz
dziecka. Pozostałe dwie spojrzały po sobie.
- Na pewno jest zarażona - stwierdziła jedna z nich. - Skoro córka jej
sąsiadki miała suchoty, to inni w tej kamienicy też są chorzy Wystarczy,
że chodzą do wspólnego wychodka. Tak mówi moja matka.
Druga kobieta wzdrygnęła się.
- Jesteś pewna? Sądziłam, że choroba przenosi się przez dotyk.
Ta pierwsza pokiwała głową bez przekonania.
- Pewna nie jestem, ale matka ma chyba rację.
- Biedna mała.
- Terdz już szybko pójdzie. Trzy dni i będzie po wszystkim. Ubiorą ją w
białą sukienkę, położą kwiaty i zejdzie się cała kamienica, by
poparadować przed trumną i dać rodzinie parę miedziaków.
- Cicho. Spójrz na tamtego chłopaka, biedak zesztywniał ze strachu. -
Kobieta posłała uśmiech Evertowi, ale ten za wszelką cenę unikał jej
wzroku. Po raz kolejny zaniósł się kaszlem.
Młoda matka wyszła z gabinetu. Dziewczynka wciąż płakała, jej matka
poczerwieniała na twarzy i z trudem panowała nad sobą. Usiłowała się
uśmiechnąć, ale uśmiech szybko przerodził się w grymas.
- Doktor mówi, że to suchoty - zwróciła się do przyjaciółek - ale nie jest
pewien.
Szybkim krokiem ruszyła do wyjścia. Pozostałe dwie spojrzały po sobie.
- A nie mówiłam?
- Szczęście, że nie podeszła. I tak źle się stało, że siedziałyśmy obok
siebie.
Nadeszła kolej jednej ze starszych kobiet i dopiero teraz Elise odkryła,
iż przyszła ona w towarzystwie przygarbionego szpakowatego mężczyzny.
Kobieta posłała mu zrezygnowane spojrzenie i odwróciwszy się do niego
plecami, podreptała do drzwi.
Długo nie wychodziła.
Elise dostrzegła, że zdenerwowanie Everta rosło, sama też nie potrafiła
ukryć rozdrażnienia. Jeśli Evert ma suchoty... Westchnęła. Cóż mu wtedy
powie, by go pocieszyć? Pani Berg nie stać było na wysłanie go do
sanatorium, a na pomoc pana Paulsena trudno było liczyć. I jak przekaże tę
niedobrą nowinę Pederowi?
Wreszcie drzwi gabinetu otworzyły się. Na twarzy kobiety malował się
wyraz ulgi, jakby ktoś zdjął ogromny ciężar z jej ramion. Podeszła do
staruszka i powiedziała głośno, wyraźnie przez wzgląd na jego głuchotę: -
Dostałam dobre lekarstwo, na butelce pełno jest napisów! - Wyjęła
flaszeczkę z kieszeni i pokazała mu etykietkę z naiwną nadzieją, że
wszystkie te dziwne terminy dają gwarancję wyzdrowienia.
Wyszli, do gabinetu wezwano kolejną staruszkę.
Dwie młode matki znów podjęły konwersację, ale na szczęście tym
razem nie rozmawiały o suchotach. Wymieniały się uwagami na temat
znachora, który potrafił zatrzymywać krwotoki, i babki, która leczyła
blednicę, kłapiąc nożyczkami nad głową cierpiącej. Poza tym twierdziły,
że wódka rozpuszcza złogi tłuszczu, które sprawiają, że żółć miesza się z
krwią.
Elise nie miała pojęcia, o kim rozmawiały. Nie znała nikogo, kto by jadł
tyle tłuszczu, by mógł dorobić się złogów.
W kolejce przed Evertem zostały jeszcze dwie pacjentki. Pierwsza
weszła z dzieckiem pod pachą i zadowolona wyszła po krótkiej chwili.
Druga, ta od opowieści o dziewczynce, kwiatach i miedziakach, spędziła
w gabinecie mnóstwo czasu. Ta, która bała się zakażenia.
Z gabinetu nie dochodziły żadne dźwięki. W końcu drzwi się otworzyły.
Matka płakała, blade dziecko zwisało bezsilnie z jej ramion.
Elise poczuła ucisk strachu w gardle. Więc teraz przyszła jej kolej na
płacz? Evert nie był z nią spokrewniony, ale uważała go za członka
rodziny. Zanim trafił do pani Berg, nie miał nikogo bliskiego. Hermansen
się nie liczył.
Wzięła chłopca za dłoń i uścisnęła lekko.
- Wszystko będzie dobrze, Evert.
Evert nic nie odrzekł, ale nie cofnął ręki, znajdując w tej bliskości
poczucie bezpieczeństwa. Wszystkie dzieci powinny czuć się bezpiecznie,
pomyślała. Pani Berg była miła, ale w zbyt podeszłym wieku, by pełnić
funkcję matki. Miała już objawy sklerozy i trudno było w pełni jej zaufać.
Ciekawe, jaka była matka Everta? Nigdy nie poznali jej imienia ani
imienia ojca. Może zresztą gmina nie znała rodziców chłopca.
Zostali sami w poczekalni. Lekarz zapewne zrobił sobie przerwę na
posiłek.
W domu Elise nigdy nie miała okazji, by porozmawiać z Evertem na
osobności. Obróciła się ku niemu.
- Wiesz coś o swoich rodzicach, Evert?
Posłał jej zdumione spojrzenie, po czym odwrócił się i wbił wzrok w
drzwi do gabinetu.
- Nikt nic ci nie powiedział? Skinął niechętnie głową.
- Nie chcesz o tym rozmawiać?
- To bez znaczenia.
- Nie musisz nic mówić, jeśli nie masz ochoty.
- Moja matka umarła w więzieniu. Kradła, choć była chora.
- Co jej dolegało?
- Nie wiem. W więzieniu mówili, że była „pełna złego". Ojca nie
znałem. Matka chyba też nie wiedziała, kto nim jest.
Elise przypomniała sobie rozmowę z Othilie w jej izbie przy Lakkegata i
wzdrygnęła się. Matka oddała zapewne Everta tuż po narodzinach, ale
przecież niemowlę nie trafiło wprost do Hermansena.
- Wiesz, gdzie byłeś, zanim zajął się tobą pan Herman-sen? - spytała
ostrożnie.
Chłopak pokręcił głową.
- Wiem jedynie, że byli religijni i bili mnie, jak tylko otworzyłem usta.
Hermansen mówił, że powinienem być szczęśliwy, iż mnie stamtąd
zabrano. Nie pamiętam jednak, by mnie bili, pamiętam zaś razy
Hermansena.
Myśli Elise pobiegły mimowolnie do Emahuela. Dotąd skrywała się pod
maską obojętności, ale pod tą powłoką czaił się ból i cierpienie. Ilekroć
pojawiło się wspomnienie tamtego wieczoru, gwałtownie odrzucała je od
siebie.
Emanuel nie bił jej i nie pił. Był miły, pomocny i troskliwy. Za trzy
miesiące miała rodzić, przyjdzie na świat niewinne dziecko zdane na łaskę
i niełaskę opiekunów. Cielaki i źrebięta stawały na własne nogi
pierwszego dnia po urodzeniu, ludzkie istoty były całkowicie bezbronne.
Na jej dzieci czekał bezpieczny dom i tylko od niej zależało, czy wypełni
go miłością. '
Pogłaskała chłopca po włosach.
- Wiesz, że zawsze możesz nas odwiedzać, Evert. Kochamy cię i jest
nam miło, kiedy do nas przychodzisz.
Siedział nieruchomo, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą.
- Co masz na myśli? - spytał po chwili.
- To, co powiedziałam.
- Co to znaczy, że mnie kochacie?
Musiała się zastanowić, zanim udzieliła odpowiedzi.
- Lubimy cię. Cieszymy się, kiedy ty się cieszysz, i smucimy, kiedy ty
się smucisz. Cierpimy, kiedy ty cierpisz.
- Jeśli włożą mnie do trumny w białym ubranku i wsuną mi kwiaty w
rękę, przyjdziesz i będziesz płakać?
Przeszył ją dreszcz. A więc słuchał rozmowy młodych matek i wziął ich
słowa do siebie.
- Przyszłabym i bym płakała, ale tak się nie stanie. Suchoty inaczej się
objawiają.
- Jak?
- Dostałbyś wysypki. - Nie była pewna, czy ma rację, ale zaryzykowała.
Jeśli Evert nie miał suchot, nie było powodów, by przysparzać mu
niepotrzebnych cierpień. Jeśli złapał chorobę, szybko zda sobie sprawę z
powagi sytuacji.
Usłyszeli kroki i lekarz otworzył drzwi gabinetu.
- Niech pani wejdzie.
Z bijącym sercem Elise wstała z krzesła. Evert wciąż ściskał ją za rękę,
nawet mocniej niż przedtem. On, który nigdy dotąd nie miał się na kim
wesprzeć. On, który sprawiał wrażenie, że takiego wsparcia nie
potrzebuje.
- Proszę usiąść. - Lekarz sam zajął miejsce za biurkiem i spojrzał na nią
znad okularów. - Czy pani jest jego matką?
- Nie. Evert nie ma matki. Został adoptowany przez panią Berg, a ja
obiecałam jej, że go tu przyprowadzę. Pani Beig nie czuła się na siłach.
- Pani Berg z Sandakerveien? Elise skinęła głową.
- Jest moją pacjentką od przeszło czterdziestu lat. Pamiętam też, że
leczyłem jej rodziców. Mili ludzie. Pani Berg ma już swoje lata, więc
pewnie niełatwo jej zajmować się dzieckiem. - Przyjrzał się Evertowi znad
okularów. - A co dolega temu młodemu człowiekowi?
- Ma brzydki kaszel i gorączkę, ale wydaje mi się, że już jest trochę
lepiej.
- Rozbierz się do pasa, osłucham cię i zbadam puls. Evert posłał Elise
bezradne spojrzenie. Dostrzegła strach malujący się w jego oczach.
- Pomogę ci - powiedziała szybko. Może wstydzi się lichej odzieży,
pomyślała. Pani Berg nie dbała o szczegóły, zdarzało się jej naszyć
czerwoną łatę na kolanie czy tyle spodni, co z pewnością wystawiało
chłopaka na pośmiewisko w szkole.
Miała rację. Podkoszulek Everta podejrzanie przypominał przerobiony
damski fatałaszek.
- To nic takiego, Evert. Pan doktor widział w życiu niejedno. Słyszałeś,
co powiedział: pani Berg ma już swoje lata.
- Zrobiliście badanie moczu? - Lekarz po raz kolejny spojrzał na nią
ponad oprawkami okularów.
Elise podała mu buteleczkę.
Lekarz zaczął osłuchiwać chłopca. Elise poczuła rosnący niepokój.
- Kim zostaniesz, jak dorośniesz, młody człowieku? - spytał,
skończywszy.
Elise spojrzała na niego z nadzieją. Nie zadałby chyba takiego pytania
komuś, kto stoi nad grobem. Evert zapomniał o strachu.
- Zostanę lekarzem. Pomogę wszystkim, którzy mają suchoty i których
pan doktor nie może wyleczyć.
Elise wstrzymała oddech. Lekarz gotów się jeszcze obrazić. Z ulgą
zobaczyła, że kiwa głową z powagą.
- Bardzo dobry pomysł, Evert. Potrzeba nam lekarzy, którzy odkryją, jak
pokonać bakterię gruźlicy. Dzisiaj nie znamy lepszej kuracji niż
długotrwały pobyt w sanatorium.
W najgorszych przypadkach operujemy, ale to niezbyt skuteczna
metoda.
Przerwał i przyjrzał się bystrej twarzyczce Everta.
- Jeśli jednak chcesz zostać lekarzem, musisz się dobrze uczyć.
Evert nie odrzekł, a Elise uznała, że to dobry moment, by się wtrącić.
- Evert jest najlepszym uczniem w klasie. Lekarz otworzył szeroko oczy.
- Doprawdy, i to bez pomocy dorosłych? To chwalebne. Ucz się tak
dalej, to może zasłużysz sobie na stypendium w dobrej szkole. Może uda
ci się ukończyć gimnazjum w jeden rok.
Evert pokiwał poważnie głową.
- Taki mam plan, panie doktorze. Lekarz uśmiechnął się.
- Musisz również regularnie zażywać lekarstwo, żeby kaszel nie
przeszkodził ci w nauce.
Elise nie mogła się opanować.
- Więc to nic poważnego?
- Bronchit bywa dokuczliwy. To nie jest gruźlica, jeśli tego się pani
obawiała.
Elise miała ochotę objąć go i pocałować. Tanecznym krokiem ruszyła
do drzwi.
- Chodź, Evert, kupimy ciastka po drodze do domu. Musimy uczcić tę
wspaniałą wiadomość! - oznajmiła, kiedy znaleźli się na ulicy.
- Masz pieniądze, Elise? - Evert spojrzał na nią zaniepokojony, ale jego
oczy błyszczały z radości.
Skinęła głową z uśmiechem.
- Mam. To równie wspaniały dzień jak ten, kiedy żołnierze wrócili z
granicy.
Evert zachichotał.
- Mówisz dziwne rzeczy.
Elise zatrzymała się i spojrzała na chłopca z powagą.
- Twoje życie jest warte tyle samo co życie żołnierzy. Wczoraj
świętowaliśmy powrót Emanuela. Dziś będziemy świętować twój powrót
do zdrowia.
W tej samej chwili powróciły bolesne wspomnienia. Jak Emanuel mógł
tak ją skrzywdzić? Pokręciła głową i odepchnęła złe myśli od siebie.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kiedy Elise weszła do kuchni i zobaczyła zatroskane twarze matki i
chłopców, zrozumiała, z jakim lękiem czekali na ich powrót. Peder i
Kristian właśnie wrócili ze szkoły, była sobota, więc lekcje skończyły się
wcześniej. Emanuel nie przyszedł jeszcze z twierdzy, gdzie miano zwolnić
go ze służby. Dziewczynki bawiły się na podłodze.
- Evert ma bronchit. To też poważna choroba, powiedział doktor, ale to
nie suchoty.
Chłopcy podbiegli ku nim, krzycząc z radości. Matka nie ruszyła się z
miejsca, w jej oczach zaszkliły się łzy.
- Kupiliśmy ciastka, w końcu mamy święto. - Elise posłała matce
przepraszający uśmiech w obawie, że ta skarci ją za lekkomyślność.
Matka skinęła głową.
- Rzecz jasna, że mamy święto. - Odsunęła na bok garnek z kaszą,
nastawiła wodę i zaczęła wyciągać kubki, mleko i cukier.
Chłopcy usiedli na podłodze razem z Anne Sofie i Lar-sine. Guziki
zmieniły się w żołnierzy, kafle na posadzce w twierdzę. Dziewczynkom
nie przeszkadzała obecność chłopców, pogrążone były w swojej zabawie.
Zresztą Peder i Kristian za godzinę musieli iść do pracy.
Nie zdążyli zasiąść do kawy, kiedy w drzwiach pojawił się Emanuel.
Elise zdziwiła się własną reakcją na jego widok, radość mieszała się z
gniewem i ukłuciami zazdrości. Rankiem w pośpiechu nie zamienili ani
jednego słowa. Pojawiła się między nimi jakaś bariera; nim targała
niepewność, ona zmagała się ze złymi myślami.
- Tu siedzicie? - Wciąż wyczuwała ostrożność w jego głosie.
- Świętujemy! - radował się Peder. - Evert wyzdrowieje! A więc tak się
prezentujesz bez munduru - dodał z uśmiechem. - Już niemal
zapomniałem, jak normalnie wyglądasz.
Emanuel roześmiał się.
- Tak, teraz znów jestem zwyczajnym człowiekiem. Drzwi otworzyły się
na powrót i pojawił się w nich pan
Hvalstad. Przyszła pora na przerwę obiadową.
Elise cieszyła się w duchu, że ma tylu ludzi wokół siebie i nie musi
rozmawiać z Emanuelem.
Dzieci dostały po kawałku ciasta, pan Hvalstad talerz kaszy.
- Jest nas dziewięcioro - policzył z zadowoleniem Peder. - Jak w
porządnej rodzinie.
Elise uśmiechnęła się. Takie było wyobrażenie dzieci z przepełnionych
dzielnic robotniczych. Porządna rodzina to liczna rodzina.
- Jak tam było w twierdzy? - spytała matka. Elise unikała wzroku
Emanuela.
- Pożegnaliśmy się. - Emanuel też nie patrzył na żonę, zwracał się
bezpośrednio do matki. - To takie dziwne, w Kongsvinger nawiązałem
wiele przyjaźni. Nie doszło do wojny, ale spędziliśmy ze sobą kilka
dramatycznych tygodni. Wspomnienia zachowamy na resztę życia.
W połowie ostatniego zdania jego głos się zmienił. Elise rzuciła na
niego ukradkowe spojrzenie i dostrzegła, że się zarumienił. Wiedziała, o
czym myśli.
- A więc masz nowych przyjaciół w Kristianii? - Matka nie zauważyła
napięcia między nimi.
- Tak. Z dwoma na pewno będę się spotykał. Jeden stracił matkę cztery
miesiące temu. Nie ma rodzeństwa, został mu tylko ojciec. Bardzo mi go
żal. Zakochał się w dziewczynie z Kongsvinger, ale zerwał z nią przed
wyjazdem, wiedząc, że ojciec nigdy nie zaakceptowałby tego związku.
Elise otwarła szeroko oczy.
- To ten, z którym wczoraj rozmawialiśmy!
Peder wyraźnie śledził ich rozmowę, bo zerwał się z podłogi i krzyknął:
- Dżentelmen?
Emanuel spoglądał na nich ze zdziwieniem.
- Ten, o którym wspominaliście wczoraj? Nie przyszło mi do głowy, że
może chodzić o ojca Carla Wilhelma. Mówiliście, że był to elegancki
mężczyzna w cylindrze.
Elise przytaknęła.
- Coś się nie zgadza? Emanuel pokręcił głową.
- Nie odczułem, by byli zamożni.
- W takim razie chodzi o kogoś innego. Dziwne tylko, że ten żołnierz
stracił matkę cztery miesiące temu i że był jedynakiem. Ojciec wspomniał
również, że syn pisał mu w liście o wiejskiej dziewczynie. I że zdołał się
opanować. Pamiętam, co powiedział: „Zdaje sobie sprawę, że pokrzy-
żowałoby to moje plany względem niego".
Emanuel nie ukrywał zdziwienia.
- Trudno uwierzyć, by chodziło o kogoś innego. Peder zaczął
podskakiwać i tańczyć wokół nich.
- To musi być on. Zaproś go, Emanuel, niech przyprowadzi ze sobą ojca.
Wiedziałem od początku - dodał zachwycony - że ten dżentelmen
zasiądzie z nami do stołu!
- Gadasz jak najęty, Peder - przerwała mu poirytowana matka. - Przecież
wiesz, że nie możemy zapraszać takich ludzi do siebie. Nie mamy miejsca,
by przyjmować gości.
- Możemy nakryć w pokoju, tak jak wczoraj.
- Usiądź i nie mieszaj się do rozmowy starszych! - Odwróciła się do
Emanuela. - Opowiadaj dalej. Uroczystość była podniosła?
- Wszystko przebiegło szybko. Chwile uroczyste skończyły się wczoraj,
kiedy przemawiał pułkownik. Co innego zwróciło dziś moją uwagę: to, jak
bardzo różniliśmy się w cywilnych ubraniach. Niektórzy zjawili się w
łachmanach. Jeden z tych najgorzej ubranych podszedł do kapitana, zdjął
podniszczoną czapkę i wręczył mu dziesięciokoronowy banknot, dziękując
za pożyczkę. Kapitan wzdragał się, by brać pieniądze od kogoś w tak
lichym odzieniu. Słyszałem, jak powiedział: „Jestem pewien, że już
oddałeś dług. Dobrze pamiętam". Biedak upierał się jednak i w końcu ka-
pitan niechętnie wziął pieniądze.
Przy stole zapadła cisza.
Pan Hvalstad jadł szybko, śpieszył się do biura.
- A co z Evertem? - Emanuel po raz pierwszy zwrócił się bezpośrednio
do Elise. W jego oczach czaił się niepokój.
- Ma bronchit - odrzekła, pociągając łyk kawy i nie patrząc na męża. -
Chwile w poczekalni były straszne, tylu ludzi boi się o siebie i
najbliższych. Jedna z matek wyszła z płaczem z gabinetu. Wcześniej zaś
opowiadała o dziewczynce z sąsiedztwa, która umarła na suchoty.
- Jeśli ktoś podejrzewa u siebie tę chorobę, to nie powinien przebywać
wśród ludzi - rzuciła oschle matka.
Elise spojrzała na nią.
- A co ma zrobić? Doktor ma wielu pacjentów, nie dotarłby do każdego.
- Wszyscy dostali broszurę, w której napisano, że chorych należy
izolować w domach. Sztućce i zastawę trzeba wygotowywać, a ci, co
kaszlą, powinni zasłaniać usta. Powszechnie wiadomo, że suchoty są
zaraźliwe.
- Nikt nie zaraził się od ciebie.
- To prawda. Nie ma innego wytłumaczenia jak to, że Bóg okazał nam
swoje miłosierdzie.
- Ludzie mówią, że choroba wybiera przypadkowe ofiary. W niektórych
rodzinach umierają wszyscy, a sąsiedzi po drugiej stronie korytarza cieszą
się dobrym zdrowiem.
Słyszałam nawet o przypadkach dzieci, które śpią w łóżku z chorymi.
Suchoty są jak los na loterii, nie wiadomo, komu się przytrafią.
- Nie możecie rozmawiać o czymś innym? - wtrącił się Kristian. -
Radujemy się szczęściem Everta, a wy w kółko o tym samym.
Emanuel podniósł się od stołu.
- Wybieram się do fabryki, by sprawdzić, czy mogę podjąć pracę od
poniedziałku. - Nie spojrzał na Elise.
- Ja muszę usiąść do krosien. - Elise również wstała. - Ostatnio
poświęcałam temu zbyt mało czasu. Po prawdzie dziś jeszcze miałam
oddać gotowy dywanik.
- Myślałaś o propozycji pani Ringstad? - spytała matka.
- Tak, ale jeszcze nie zdążyłam się rozpytać. Najpierw muszę
porozmawiać z Hildą.
Emanuel spojrzał na nie zdziwiony.
- Jaką propozycję złożyła ci moja matka?
- Bym zaczęła prać dla ludzi, prasować i krochmalić kołnierzyki. W
piwnicy stoi porządna maglownica.
Zauważyła, że Emanuelowi nie spodobał się ten pomysł, ale ponieważ
pochodził od jego własnej matki, nie odważył się zaprotestować.
- To lepiej płatna praca. Twoja matka zna kogoś, kto prasuje kryzy dla
pastorów. Może uda mi się zdobyć gdzieś takie specjalne żelazko.
Matka umiała przewidzieć reakcję Emanuela i szybko włączyła się do
rozmowy.
- Ja stanę przy maglownicy, Elise będzie prać i prasować. Pomogę jej.
Emanuel skinął głową i wyszedł do pokoju.
Elise podążyła niechętnie za nim. Wzdragała się na myśl, że zostanie z
nim sama, ale prędzej czy później musiało to nastąpić.
Stał odwrócony do niej tyłem, ale i tak wiedziała, że cierpi.
- Emanuel?
Odwrócił się. W jego wzroku krył się ból. Podeszła do męża i zarzuciła
mu ramiona na szyję.
- Zapomnijmy o wszystkim, Emanuelu. Wiem, że nie chciałeś mnie
skrzywdzić, że żałujesz i nigdy nie powtórzysz tego błędu.
Przyciągnął ją do siebie i przytulił tak mocno, że odebrało jej dech.
- Kocham cię, Elise. Obiecuję, że to się nie powtórzy. Wtulona w ciepło
jego szyi, pokiwała lekko głową.
- Wierzę ci.
- Zrobię wszystko, by to naprawić. Zgodzę się, na co tylko chcesz,
bylebyś mi wybaczyła.
- Już ci wybaczyłam, Emanuelu.
Pociągnął ją do fotela i usiadł, biorąc ją na kolana i obsypując
pocałunkami.
Elise poczuła ulgę. Mogła teraz odgonić natrętne myśli i zapomnieć o
wszystkim. Było tak jak kiedyś, może nawet lepiej. Głaskała męża po
włosach, powodowana nagłą potrzebą, by mu to wynagrodzić. Przecież
cierpiał, prawdę mówiąc, cierpiał może bardziej niż ona.
- Tak dobrze znów być z tobą, Elise. Nigdy już cię nie opuszczę, będę z
tobą każdego dnia.
- Nie musisz iść do fabryki?
- Nie ma pośpiechu. Teraz chcę trzymać cię na kolanach i napawać się
chwilą. - Pocałował ją, zaczął wsuwać dłoń za rąbek koszuli, ale opanował
się. Nie chciał popełnić błędu, wzbudzić w niej złych myśli.
Nagle przypomniał sobie o czymś.
- Cały czas chciałem cię spytać o tego mężczyznę, którego uratowaliśmy
przed utonięciem.
Ta nagła zmiana tematu wprawiła Elise w zakłopotanie. Poczuła, że się
rumieni.
- On... był tutaj. Odniósł ubranie ojca i sto koron w podzięce. - Nie
wspomniała o śpioszku. Kiedy Emanuel był w domu ostatnim razem,
nabrał podejrzeń na widok paczki i dziecięcej czapeczki. Jakże mogła mu
wytłumaczyć, że mężczyzna, którego uratowali, i „tajemniczy wielbiciel"
to jedna i ta sama osoba. Emanuel nie powinien nigdy domyślić się, iż
zapewne ten właśnie człowiek napadł na nią tamtego feralnego dnia.
Emanuel zmarszczył brwi.
- Dowiedzieliście się, kim jest?
- Tak, musiałam mu odnieść rzeczy. Wozak Karlsen zapomniał je
zabrać.
- Gdzie mieszka? - Emanuel spojrzał na nią badawczo.
- Na Gjetemyrsveien. W jednym z tych małych dwupiętrowych
domków.
- W takim razie dobrze mu się powodzi. Dla zwykłego robotnika sto
koron to duża suma. Jest żonaty?
- Nie sądzę. Była tam kobieta w średnim wieku, pewnie jego matka.
- Powinna wycenić życie syna na więcej niż sto koron. Pytanie tylko, co
jej powiedział. Przecież nie przyznał się jej do myśli samobójczych.
Elise potrząsnęła głową. Żeby tylko matka się nie wygadała, pomyślała
z lękiem.
- Nagle zrobiliśmy się całkiem zamożni - rzuciła szybko. - Sto koron od
niego, kolejne sto od „dżentelmena", jak nazywa go Peder. Starczy na opał
na całą zimę, spodnie dla obu chłopców i nową kołdrę dla Pedera. Stara
była łatana setki razy i do niczego się już nie nadaje.
Emanuel patrzył na nią uważnie.
- Mówisz tak, jakbyś była odpowiedzialna za swoich braci.
- Bo jestem. - Elise wyczuła, że to dobra okazja, by postawić na swoim.
- Matka daje do zrozumienia, że nie ma sił zajmować się trójką dzieci.
Jeśli z panem Hvalstadem znajdą sobie jakieś małe mieszkanko, nie
zabiorą Pedera ani Kristiana ze sobą.
Wreszcie padły te słowa. Wcześniej nie odważyłaby się ich
wypowiedzieć.
Emanuel zmarszczył brwi i otworzył usta, by jej odpowiedzieć, ale się
powstrzymał.
- Akceptujesz to, Emanuelu? - Elise zajrzała mu w oczy. Wzruszył
ramionami.
- Nie tak wyobrażałem sobie nasze życie. Nie zrozum mnie źle, twoi
bracia są mili. Zwłaszcza Peder, trudno go nie lubić. Wkrótce jednak
urodzi się dziecko... Nie będzie łatwo utrzymać całą trójkę.
Skinęła głową.
- Też się tego boję. Nie potrafiłabym jednak rozstać się z nimi, wiem,
jak mocno są do mnie przywiązani, szczególnie Peder. Nie pojmuję,
dlaczego mama chce ich opuścić.
- Z drugiej jednak strony jej decyzję przyjęłaś z ulgą? Spojrzała mu
prosto w oczy i skinęła głową.
- Tak, ze względu na mnie i na chłopców. Bałam się jednak twojej
reakcji.
- Nie mówmy o tym więcej, Elise. Chłopcy zostają, to oczywiste.
Objęła go za szyję. ,
- Tak się cieszę, że jesteś przy mnie, Emanuelu. Pocałował ją, długo.
Poczuła, że narasta w nim podniecenie.
- Możemy? - szepnął jej żarliwie wprost do ucha.
Skinęła głową, nasłuchując głosów z kuchni. Potem ześlizgnęła się z
jego kolan, zadarła spódnicę i pozbywszy się bielizny, usiadła na nim
okrakiem.
Z obawy, że ktoś wejdzie, nie mogła się skupić. Emanuel jęczał cicho,
jakby zapomniał o całym bożym świecie.
Kiedy skończyli, usiadła do krosien.
Emanuel poprawił ubranie, stanął za nią i pocałował ją w kark.
- Jesteś najlepsza ze wszystkich. Wzdrygnęła się. Teraz miał ją z kim
porównać.
- Idę do fabryki. Dokończymy, kiedy wrócę - szepnął. Pokiwała głową,
uśmiechając się.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, wstała, by przynieść torbę ze
ścinkami materiału.
Pedera i Kristiana już nie było. Evert bawił się z dziewczynkami na
podłodze. Matka prała.
- Co z tobą? - spytała. - Jak idzie robota?
Z pewnością słyszała, co dzieje się za ścianą, pomyślała z irytacją Elise.
- Dobrze - mruknęła i ruszyła do komórki.
Kiedy na powrót zasiadała do krosien, jej wzrok podążył mimochodem
do okna. U stóp wzgórza stał Emanuel pogrążony w rozmowie z jakimś
człowiekiem.
Serce Elise przestało bić na ułamek sekundy. Wprawdzie nie miał kul, a
rude włosy skrył pod wełnianą czapką, jednakże Elise nie miała
najmniejszych wątpliwości, kim jest rozmówca jej męża.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wciąż te same pytania cisnęły się jej do głowy, kiedy obracała
krosnami: Czego chciał Ansgar? Po co przyszedł?
Dlaczego Emanuel wdał się z nim w pogawędkę? Przecież nie
rozmawiał z każdym przechodniem. Kto zaczął? Może Ansgar wymyślił
jakiś pretekst, by go zaczepić? Tylko po co?
Wielki Boże, chyba nie był na tyle nierozsądny, by opowiedzieć
Emanuelowi o zamężnej dziewczynie, którą zdybał? A może obrażenia
głowy sprawiły, że całkiem stracił rozum?
I co z tego? Nie moja wina, że mnie zgwałcił, że obsypuje podarkami i
kręci się koło domu. Jeśli Emanuel odkryje prawdę i wpadnie w gniew,
sam będzie musiał sobie z tym poradzić. Nic nie poradzę na to, że
prześladuje nas szaleniec.
Mimo to wzdrygała się na myśl o powrocie Emanuela do domu.
Wprawdzie był dziś potulny jak baranek, ale Elise wiedziała doskonale, że
jego wyrozumiałość ma swoje granice. Zmiana stylu życia sama w sobie
była trudna i może jego rodzice mieli rację, twierdząc, że kiedyś jej
pożałuje. A wtedy zechce wrócić do Ringstad, nie po to by się rozwieść,
lecz by oderwać się od nędzy i od niej. Dziecko, które nosiła, nie było jego
i nie musiał poczuwać się do odpowiedzialności za nie. Pewnie całkiem by
jej nie porzucił, pewnie przysyłałby jakieś pieniądze raz po raz, by
uspokoić wyrzuty sumienia i prowadzić życie, jakie lubił.
Jej myśli wróciły do Ansgara Mathiesena. Torkild Abrahamsen,
przyjaciel Agnes, twierdził, że Ansgar jest nieszczęśliwym samotnikiem.
Może dlatego kręcił się wokół niej? A może rację miała matka, twierdząc,
że Ansgar jest w niej zakochany? Jeśli Emanuel odkryje prawdę, rozpęta
się piekło. Jeśli na dodatek wykryje, iż ten człowiek zgwałcił ją i jest
ojcem jej dziecka, wtedy zerwie z nią i bezzwłocznie wyniesie się z domu.
Może przeniesie się do Signe... Skąd mogła wiedzieć, czy przyznał się
jej do wszystkiego? Przecież nie powiedziałby nigdy, że Signe go
oczarowała. Pożądał jej, zanim przyszedł tamten feralny wieczór, walczył
ze sobą, ale w końcu uległ pokusie. Zwalił winę na alkohol, ale jak było
naprawdę?
A co z Signe? Była w nim zakochana, żałowała, że odszedł, tęskniła?
Może przyjęłaby go z powrotem z otwartymi ramionami, gdyby tylko dał
jej znak? Wszak była córką chłopa nawykłą do pracy w gospodarstwie. I
to wcale niemałym, skoro wszyscy żołnierze znaleźli w nim nocleg.
Państwo Ringstad nie posiadaliby się ze szczęścia na widok nowej
synowej.
Ktoś zapukał do drzwi kuchennych. Otworzyła je matka, a po chwili
dobiegł ją głos Johana. Wielki Boże, przecież zabroniła mu tu
przychodzić! Dlaczego to zrobił? Emanuel mógł wrócić lada chwila.
Matka uchyliła drzwi do pokoju.
- Elise, przyszedł Johan. Chce z tobą mówić. To ważne. Wstała i wyszła
na schody, nie zamierzała zapraszać go do środka.
- O co chodzi?
Johan uśmiechał się, wyglądał kwitnąco.
- Zarzuć szal i przejdź się ze mną. Mam ci coś do powiedzenia.
Zmarszczyła czoło, ale posłuchała go. Johan był poważny pod maską
uśmiechu.
Na dworze panował chłód, ostre podmuchy wiatru biły od rzeki. Elise
zadygotała.
- Emanuel poszedł do fabryki, prawda? Przytaknęła.
- Skąd wiesz?
- Widziałem, jak wychodził, właśnie niosłem matce jedzenie. Nie
zabawię długo, Elise, zapamiętałem sobie twoje słowa. Ale przechodząc
przez most, spotkałem kogoś jeszcze.
- Wiem kogo - stwierdziła gorzko. - Rozmawiali ze sobą.
- Widziałaś ich? - zdziwił się.
- Przypadkiem wyjrzałam przez okno i nie mogłam uwierzyć własnym
oczom. Teraz dręczę się myślą, o czym mogli rozmawiać. Jeśli Agnes ma
rację i to on mnie...
Johan pokiwał poważnie głową, wyraźnie podzielał jej niepokój.
- Czego może ode mnie chcieć?
Johan zamyślił się. - Sądzę, że ja też muszę uciąć z nim pogawędkę.
- Ty? - Elise nie ukrywała przerażenia. - Stracisz panowanie nad sobą,
Johan. Sam mówiłeś! - urwała i zagryzła wargę.
- Nie zapomnij, że uratowałem mu życie. Wy zresztą też. Jeśli jest z nim
coś nie w porządku - Johan znacząco puknął się w czoło - to trzeba go
oddać do czubków, żeby już nikogo nie skrzywdził. Szczerze mówiąc,
sądzę, że facet jest zupełnie normalny. Tyle że nieprzytomnie zakochany,
co samo w sobie graniczy z szaleństwem. - Posłał Elise krzywy uśmiech. -
Ludzie ogarnięci pożądaniem zdolni są do strasznych rzeczy.
Zza rogu domu wyłoniła się raptownie jakaś sylwetka.
- Ktoś przyszedł do nas w odwiedziny?
Elise wzdrygnęła się i wbrew własnej woli oblała rumieńcem. Przecież
nie zapraszała Johana do siebie. Johan przywitał się uprzejmie.
- Witamy w domu, panie Ringstad.
- Dziękuję - odrzekł chłodno Emanuel. - Moje gratulacje. Z tego, co
słyszałem, należą się panu z wielu powodów.
Johan zaczerwienił się.
- Wieści szybko się rozchodzą.
Elise uznała za stosowne, by się wtrącić.
- To dobrze, że z Agnes urodzimy mniej więcej o tym samym czasie.
Dzieci będą dorastać razem.
Emanuel nie wydawał się zachwycony tą perspektywą, ale taktownie nie
wygłosił żadnego komentarza.
- Może napije się pan z nami kawy? - spytał ku zdumieniu żony.
Johan zawahał się, ale przyjął zaproszenie.
Elise weszła pierwsza do domu, zastanawiając się, skąd bierze się
uprzejmość Emanuela. Może chciał wykonać krok ku pojednaniu, a może
po prostu badał zamiary Johana.
Matka nie zdołała ukryć zdziwienia na widok gościa.
- 'Zaprosiłem pana Thoresena na filiżankę kawy - wyjaśnił Emanuel.
Matka rzuciła się do kuchni. Elise dostrzegła jej zdenerwowanie.
Zasiedli przy kuchennym stole. Pan Hvalstad nie wrócił jeszcze z pracy,
a Anne Sofie, Larsine i Evert bawili się na korytarzu.
- Spotkałem dziś pewnego jegomościa - zaczął Emanuel, a Elise
zamarła. - Znamy się z obozu w Kongsvinger. Przytrafił mu się wypadek i
został zwolniony ze służby. Opowiedział mi, że niejaki Johan Thoresen
uratował mu życie. Nie wiedziałem o tym - posłał Johanowi zaskoczone
spojrzenie. - Dowiedziałem się jedynie, że strzelec z innej kompanii spadł
z urwiska, a jakiś żołnierz znalazł go i pomimo zmęczenia pobiegł do
obozu, by sprowadzić pomoc. Tylko dzięki jego roztropności ten biedak
nie wykrwawił się na śmierć. Moje gratulacje, panie Thoresen, to był
bohaterski czyn.
Johan nie spojrzał mu w oczy. Pociągnął łyk kawy i mruknął: - Każdy
by to zrobił na moim miejscu.
- Ja nie miałbym sił, by biec. Pamiętam, że po ćwiczeniach padałem z
nóg.
- Pierwszy raz słyszę tę historię! - wykrzyknęła zdumiona matka. -
Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? A ty, Elise, wiedziałaś o
wszystkim?
Elise wstała, by przynieść dzbanek z kawą.
- Zdawało mi się, że ci o tym wspomniałam. Johan jedynie napomknął o
zdarzeniu, kiedy przebywał w domu na przepustce.
- Czy takie wypadki często się zdarzały? - Matka obróciła
zaniepokojony wzrok na Emanuela. - Wozak Karlsen twierdził, że ten
nieszczęśnik, którego uratowaliśmy spod wodospadu, był żołnierzem,
który doznał obrażeń podczas służby na granicy.
Elise wstrzymała oddech.
Emanuel spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Kiedy ja ostatnio byłem na przepustce, chłopcy opowiadali o jakimś
człowieku na moście. Kristian twierdził zaś, iż chodzą słuchy, że jakiś
ranny żołnierz "kręci się po okolicy. Chodzi o tę samą osobę?
Elise nie odważyła się spojrzeć mu w oczy. Matka nie ukrywała
wątpliwości.
- To raczej niemożliwe. Dlaczego miałby... To znaczy... Zdawało nam
się, że chce popełnić samobójstwo. Po co miałby to robić, skoro właśnie
został ocalony od niechybnej śmierci?
Elise odetchnęła z ulgą, była pewna, że matka wspomni o paczuszkach z
dziecięcymi ubrankami. Emanuel machnął ręką.
- To musiał być ktoś inny. Widziałem tamtego biedaka, w ogóle nie był
podobny do tego człowieka, z którym dzisiaj rozmawiałem. Wprawdzie w
pokoju było ciemno i nie przyjrzałem się jego twarzy, kiedy
przywracaliśmy go do życia, ale to chyba nie on. Jeśli znów go spotkam,
spytam bez ogródek.
Przeniósł wzrok na Elise.
- Co teraz nastąpi, będziemy mieć króla czy republikę? Jak sądzisz,
Elise?
- Sama nie wiem. Jeśli monarchia ma stworzyć nową klasę panów,
którzy żywić się będą u dworu, to uważam, że i bez nich różnice są zbyt
duże.
Elise ochoczo zaakceptowała zmianę tematu rozmowy. Emanuel
uśmiechnął się.
- Nie chcesz zobaczyć prawdziwej królowej, która macha do swego ludu
z okna automobilu?
Elise wzruszyła ramionami.
- Zgadzam się z Elise - wtrącił z powagą Johan. - Monarchia jest
symbolem nierówności. Nie pasuje do demokracji.
Emanuel ponownie się uśmiechnął.
- Nie sądzę, by ludzi interesowała równość. Ludzie wolą igrzyska i
marzenia. Popatrzcie tylko, jaki tłum zbiera się na głównej ulicy miasta,
kiedy król Oskar z królową Zofią przybywają z wizytą. A w tłumie są
panowie w cylindrach i eleganckie damy powiewające chusteczkami, ale
także mężczyźni w kaszkietach i kobiety w chustach. Wszyscy kochają
bajki i marzenia i chcą choć na chwilę zapomnieć o codzienności.
Johan pokręcił głową.
- Nie uważam, by w tłumie było wielu robotników z nadrzecznych
dzielnic. Po dwunastu, czternastu godzinach pracy nie mają sił, by machać
do królewskiej pary. Wracają do domu, gdzie czeka gromadka dzieci,
która cały dzień musiała radzić sobie bez pomocy ojca. Jeśli w społe-
czeństwie zapanuje sprawiedliwość, ludzie nie będą musieli marzyć i
karmić się cudzym bogactwem.
Emanuel nic nie odrzekł, a Elise pośpiesznie zmieniła temat.
- Zapomniałam wam powiedzieć, że lekarz spytał Everta o jego plany na
przyszłość. Evert wyznał, że chce zostać lekarzem i pomagać ludziom
chorym na suchoty Tym, którym doktor nie może pomóc.
- Doktor nie poczuł się urażony? - przeraziła się matka.
- Nie, potraktował Everta poważnie. Powiedział, że to mądra decyzja, bo
potrzebujemy ludzi, którzy rozwiążą ten problem.
- Biedak, ma małe szanse, by zajść tak daleko - uznał Emanuel.
- Nie mów tak, Evert jest zdolny. Doktor stwierdził, że jeśli będzie mógł
pochwalić się doskonałymi stopniami, dostanie stypendium w dobrej
szkole. Bardziej niepokoję się o Pedera, uznam to za sukces, jeśli uda mu
się skończyć szkołę powszechną.
Johan wmieszał się do rozmowy.
- Niepotrzebnie się niepokoisz. Peder da sobie radę, jestem o tym
przekonany. Prymusi nie zawsze radzą sobie w życiu. Nawet jeśli nie
należy do najpilniejszych uczniów, ma inne zalety.
Emanuel przypomniał sobie o czymś.
- Powiedz mi, Elise, czy pytałaś panią Berg, czy to ona przysłała ci
śpioszki?
Elise pokręciła głową, gwałtownie wyciągając rękę po cukiernicę.
- Nie, nie miałam okazji.
- Przecież byłaś odebrać Everta przed wizytą u lekarza. Zapomniałaś?
- Tak, za bardzo byłam przejęta dolegliwościami chłopca.
- Może Evert wie coś na ten temat? Zapytaj go. - Emanuel zwrócił się do
Johana. - Elise dostała prezenty, ale nie wiemy od kogo. W paczkach były
ubranka niemowlęce. - Znów odwrócił się do Elise. - Wiele o tym
myślałem i cała ta sprawa wydaje mi się zadziwiająca. Dla prostego
robotnika te prezenty to majątek, muszą więc pochodzić od jakiejś
zamożnej osoby. Z pewnością nie od pani Berg, choć twierdzicie, że
powodzi się jej lepiej od innych. Może od majstra Paulsena? Może zrobił
to przez wzgląd na Hildę?
Elise pokiwała głową.
- Kto wie? Nie pomyślałam o tym.
- Więc niech Hilda go zapyta. Nie zniosę myśli, że ktoś ma nas za
biedaków, których nie stać na ubranie dla własnych dzieci - dodał
Emanuel poruszonym głosem.
Johan wstał.
- Muszę już iść. Agnes na mnie czeka. Bardzo dziękuję za kawę.
Matka uśmiechnęła się do niego z wyraźną ulgą.
- Pozdrów Annę i matkę.
Ledwie zamknęły się za nim drzwi, kiedy odezwał się Emanuel: - Nie
mogę pojąć, jak oni wytrzymują ze sobą. On jest taki radykalny, zresztą
tak jak jej ojciec, a Agnes ma zupełnie inne przekonania.
- Jakie to ma znaczenie? - spytała matka ze zdziwieniem. - Kobiety nie
mieszają się do tych spraw.
- To prawda - uśmiechnął się Emanuel. - Kobiety powinny trzymać się z
dala od polityki.
Tym razem zdziwiła się Elise.
- Jeszcze nie tak dawno namawiałeś mnie, bym się zaangażowała po
stronie sufrażystek.
- Doprawdy? - śmiał się Emanuel. - Nie pamiętam. Zresztą to co innego.
Odwrócił się do matki.
- Elise powiedziała mi, że szykują się u nas wielkie zmiany.
Matka zarumieniła się.
- Chodzi ci o mnie i pana Hvalstada? To całkiem niezwykłe. Nie
przypuszczałam, że będę w stanie pokochać kogoś oprócz Mathiasa. Może
jednak tak właśnie jest: jeśli raz przeżyło się prawdziwą miłość, łatwiej
przeżyć ją po raz drugi. Mathiasa straciłam wiele lat temu, choć umarł
ostatniej zimy. Alkohol oddalił nas od siebie. Za młodu był czuły i miły,
miał wesołe usposobienie. Moi rodzice go ubóstwiali.
- Czy mogę spytać, jakie macie plany?
Wyglądało na to, że opowieści o ojcu w ogóle Emanuela nie obchodziły.
Chciał poznać zamierzenia matki i pana Hvalstada.
- Asbj0rn szukał małego mieszkania w pobliżu Wzgórza Świętego Jana,
ale szanse są niewielkie.
- A w naszej dzielnicy?
- Tego pomysłu pan Hvalstad nie rozważał - stwierdziła matka, unikając
jego wzroku.
Emanuel nic nie powiedział.
Ale Elise wiedziała, co myśli. To miejsce było równie dobre jak inne,
skoro matka przemieszkała w Andersengarden tyle lat.
Matka odebrała jego milczenie jako krytykę i dodała pośpiesznie: - W
robotniczych dzielnicach wcale nie jest łatwiej o mieszkanie. Wręcz
przeciwnie.
- W takim razie pan Hvalstad miał niezwykłe szczęście, kiedy znalazł
własny kąt na poddaszu. W domkach nad rzeką i przy Maridalsveien pełno
jest podobnych mieszkań. Zdziwiłbym się bardzo, gdyby któreś z nich nie
było wolne.
Matka patrzyła na niego niepewnie.
- Rozumiem, że wolałbyś, abyśmy się wyprowadzili? Emanuel pokręcił
głową.
- Źle mnie zrozumiałaś. To oczywiste jednak, że każda rodzina chce się
usamodzielnić. Poza tym dla siedmiu osób ledwie starcza miejsca przy
stole, a niedługo będzie nas ośmioro.
- A co z pieniędzmi? Sądzę, że z twojej pensji nie wyżyjecie. Bez mojej
pomocy po porodzie Elise nie będzie mogła zająć się praniem i
prasowaniem. Bo wszak to zamierza robić? - dodała bez przekonania.
Elise dostrzegła, że Emanuel się zaczerwienił. Zapewne uznał słowa
matki za obraźliwe, choć przecież były zgodne z prawdą.
- Zarobki Pedera i Kristiana wystarczą na kilka bochenków chleba i
kankę mleka - ciągnęła matka. - Z pracy przy krosnach zysk jest niewielki,
z początku nie zdawałam sobie sprawy, że ludzie płacą tak mało za te
wyroby. Sądziłam, że przyjmiesz z wdzięcznością te siedem koron
tygodniowo, które Asbjorn dokłada.
Elise skuliła się, widząc wyraz twarzy Emanuela. Dotąd nie musiał
utrzymywać rodziny, nie wiedział, ile trzeba, by kupić żywność, odzież i
opał. Miał oszczędności, kiedy się pobierali, a w obozie nie musiał
martwić się o chleb. Nie zdawał sobie sprawy, ile zjada głodny
dziewięciolatek, jak szybko topnieją zapasy drewna, kiedy mróz ścina
wszystko, ile kosztuje nafta do lamp, salmiak, wymiana obcasów u
szewca, wizyta u lekarza raz na jakiś czas czy lekarstwa.
Emanuel podniósł się od stołu.
- Nie rozmawiajmy już o tym. Zostaniecie, póki nie znajdziecie sobie
własnego kąta. Nie zamierzam was wyrzucać. - Te ostatnie słowa
złagodził uśmiechem. - Wiem, że Elise dobrze się czuje w otoczeniu
rodziny.
- Dziękuję, Emanuelu. - Matka wydawała się wzruszona.
Elise rzuciła jej ukradkowe spojrzenie. Miała wrażenie, że matka
odebrała słowa Emanuela jako znak, że mogą zostać tak długo, jak chcą.
Nie miała ochoty wyprowadzać się z domku majstra właśnie teraz, kiedy
spełniły się jej marzenia: własny pokój, schodek skąpany w słońcu i
kawałek trawnika.
Do domu wpadli chłopcy, a po chwili zjawiła się Kiełbaska, by odebrać
Larsine. W sobotni wieczór wybierali się z wizytą do masarza.
- Powinieneś już iść do domu - powiedziała Elise do Everta. -
Wprawdzie ładnie się bawicie, ale doktor zalecił, byś się oszczędzał.
Zresztą pani Berg czeka już zapewne na ciebie. Umówiłam się z nią, że
zabiorę cię do siebie, jeśli wszystko będzie w porządku, ale obiecałam też,
że wrócisz wcześnie do domu.
Evert wstał posłusznie, tylko Peder wydawał się rozczarowany.
- Tak się cieszyłem, że się pobawimy.
- Jutro będzie okazja. Macie dla siebie całą niedzielę.
Pan Hvalstad wrócił do domu i matka zabrała Anne Sofie na poddasze.
Elise nie wątpiła, że powtórzy mu słowa Emanuela. Sama wysłała
chłopców do łóżek. Bogu niech będą dzięki za niedzielę, myślała,
przyglądając się ich poszarzałym twarzyczkom. Po tygodniu
przedpołudniowych zajęć szkolnych, pracy popołudniami i wieczornego
odrabiania lekcji całkowicie opadali z sił.
Kiedy w końcu wróciła do kuchni, zastała Emanuela siedzącego z gazetą
za stołem.
- Wreszcie zostaliśmy sarni. - Wyciągnął dłoń i przyciągnął ją do siebie.
- Powiedz mi, jak się czujesz i co o tym wszystkim myślisz.
Nie wiedziała, o co mu chodzi.
- Odkąd wróciłeś do domu, czuję się dobrze. Cieszę się, że Evert nie
zapadł na suchoty. I jestem ci wdzięczna, że tak wspaniałomyślnie
potraktowałeś mamę.
- Dobrze się czujesz przede wszystkim dlatego, że masz wokół siebie
bliskich. Niczego innego nie pragnę, tylko tego jedynie, byś była
zadowolona. - Pocałował żonę w czoło. - Kiedyś się u nas rozluźni - dodał.
- W końcu pan Hvalstad znajdzie miejsce, które uzna za odpowiednie.
Swoją drogą nie wydaje ci się dziwne, że przeniósł się na poddasze, skoro
miał wygodne mieszkanie na ulicy Antona Schjotha?
Elise uśmiechnęła się.
- Może już wtedy miał oko na matkę.
- Jaka matka, taka córka - zażartował Emanuel. - Ciebie też nachodził
jakiś tajemniczy wielbiciel.
Elise oblała się falą gorąca, ale zmusiła się do uśmiechu.
- To był tylko taki żart Kristiana.
Twarz Emanuela zmieniła się gwałtownie. Teraz był śmiertelnie
poważny.
- Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz. Nie odważyła się
spojrzeć mu w oczy.
- Ja ukrywam coś przed tobą? Tym razem on się zaczerwienił.
- Nie w ten sam sposób co ja - wyjaśnił zażenowany.
- Masz na myśli Johana? Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Miałem dziwne poczucie, kiedy siedzieliśmy przy kawie, że
coś skrywacie przede mną.
- Nie mam z Johanem żadnych tajemnic. To, co było między nami,
należy do przeszłości. Pozostaliśmy jednak przyjaciółmi. Zachowałeś się
wielkodusznie, zapraszając go do nas.
Emanuel uspokoił się. Przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował.
- Chodźmy się położyć, Elise.
Leżała naga w jego ramionach, ale myślami była nieobecna. Signe
weszła między nich, Elise musiała przyznać wobec samej siebie, że
wolałaby nie znać prawdy. Przyznając się do zdrady, Emanuel przerzucił
ciężar na jej barki.
Z drugiej jednak strony wyczułaby zapewne, że coś przed nią ukrywa,
tak jak i on domyślał się, iż nie jest z nim całkowicie szczera. Taki stan nie
mógł trwać wiecznie. Nie wyznała prawdy o dziecku wobec matki i
chłopców, ale zakłamane życie z Emanuelem u boku stałoby się nie do
wytrzymania. Prędzej czy później wygadałaby się, prędzej czy później zja-
wiłby się Ansgar. Bałaby się, że na stopniu znajdzie nową paczkę, że
natknie się na niego na ulicy, że plotki dotrą do uszu Emanuela. A wtedy
oskarżyłby ją, że nie wyznała prawdy.
Z głębokim westchnieniem uznała, że musi opowiedzieć mu o
wszystkim.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W poniedziałek piętnastego października pan Hvalstad wrócił na
przerwę obiadową z gazetą „Morgenbladet" pod pachą. Zachwycony
czytał na głos artykuł o rozwiązaniu unii, a wszyscy słuchali go z
nabożeństwem:
- „Gdyby ktoś sześć miesięcy temu ośmielił się pomyśleć, że szwedzki
parlament po zerwaniu unii personalnej zniesie akt królewski, uzna
państwowość Norwegii i usunie znak unii ze szwedzkiej flagi,
uznalibyśmy to za mrzonki. Dziś jednak, cztery miesiące po decyzji z
czwartego czerwca, te mrzonki stają się rzeczywistością".
Pan Hvalstad odłożył gazetę.
- Zastanawiam się, czy nasze wnuki przeżywać będą takie historyczne
wydarzenia, których my jesteśmy świadkiem. Oderwaliśmy się od Danii
po czterystu latach, sto lat zabrało nam uwolnienie się od zwierzchnictwa
Szwecji. Miejmy nadzieję, że już teraz na zawsze zachowamy nie-
podległość.
Matka uśmiechnęła się zadowolona.
- A ja mam nadzieję, że politycy zajmą się usuwaniem nierówności
społecznych i pomogą robotnikom w walce o godne życie.
Pan Hvalstad pokiwał głową.
- I że dotrzymają obietnic, które złożyli, i dadzą nam zasiłki chorobowe i
ubezpieczenia społeczne. I że dzieci z nieprawego łoża otrzymają
nazwisko ojca i prawo dziedziczenia na równi z dziećmi urodzonymi w
małżeństwie.
Elise pomyślała o maleństwie, które nosiła pod sercem. Jak ułożyłoby
się jego życie, gdyby Emanuel się z nią nie związał?
- Wszystkie matki powinny dostać zasiłek, jeśli ojcostwo zostanie
ustalone. Powinny mieć też obowiązek podania nazwiska ojca - ciągnął
pan Hvalstad. - Ojciec powinien zaś wspierać swoje potomstwo. To też
obowiązek władzy.
Matka słuchała dotąd sceptycznie, lecz teraz się ożywiła.
- Kiedy widzę te nieszczęsne samotne matki, które odnoszą swoje
maleństwa do żłobka przed szóstą rano, a odbierają późnym wieczorem, to
serce mi krwawi. Należy im się pomoc.
- Właśnie. Całe pokolenie ma utrudniony start życiowy, a społeczeństwo
jedynie na tym traci.
- Katti Anker Molier i Johan Castberg walczą o prawa samotnych matek.
- Emanuel wtrącił się do rozmowy. - Uważają, że w takich warunkach
życiowych samotne matki ponoszą nieodwracalne straty.
Matka ściągnęła brwi, wciąż nie dawała się przekonać.
- Skutek może być taki, że jeszcze więcej niezamężnych kobiet rodzić
będzie dzieci. Czytałam w jakiejś gazecie, że pomoc nieślubnym dzieciom
posadzi „syna ladacznicy na tronie spadkobiercy", tak właśnie było
napisane. A kobiety lekkich obyczajów nastawać będą na zamożnych
panów, by ich potomstwo dziedziczyło majątki.
Myśli Elise raz jeszcze pobiegły do nienarodzonego dziecka. Zostanie
ono spadkobiercą Ringstad, nie będąc synem ani córką ladacznicy, lecz
kobiety wziętej gwałtem. Nie mogę zdradzić się przed Emanuelem,
pomyślała. Nie chciałabym spotkać Signe i cieszę się, że nie mieszka w
pobliżu Kristianii. Powinnam więc oszczędzić Emanuelowi podobnych
doznań. Ansgar i tak nie przyznałby się do niczego, jeśli to był on, poza
tym nie ma żadnych dowodów. Lepiej więc, by Emanuel nie poznał
prawdy Łatwiej będzie mu grać rolę ojca, również wobec pana i pani
Ring-stad. Zresztą w ogóle nie wspominał o rudowłosym.
Emanuel zmarszczył czoło, jakby nagle przypomniał sobie o czymś.
Może zamiar okłamania rodziców napełniał go odrazą?
- To niebezpieczeństwo istnieje - powiedział zamyślony. - Jako oficer
Armii Zbawienia zawsze zdawałem sobie sprawę z niesprawiedliwości,
jaka dotyka kobiety. Referendum w sprawie rozwiązania unii ze Szwecją
to dobry przykład. Przecież sprawy naszego kraju dotyczą w równym
stopniu kobiet i mężczyzn! A jednak kobiety nie mają prawa głosu.
- Ta walka jest nadaremna - westchnęła matka. - Czytałam w gazecie o
tej bojowniczce o prawa kobiet, nazywa się Fredrikke Qvam, jeśli dobrze
pamiętam. Zwróciła się do marszałka parlamentu z wnioskiem, by
dopuścić kobiety do głosowania, ale jej wniosek odrzucono. W gazecie
opublikowano anonimowy komentarz, autor nie odważył się podpisać go
własnym nazwiskiem. Napisał w nim, że rok 1905 to czarny rok w historii
walki o prawa kobiet. Twierdził, że rząd i parlament traktują kobiety jak
istoty podrzędne.
Pan Hvalstad pokiwał głową.
- Potrzeba nam silnych kobiet, by to zmienić, takich, które należą do
elity społecznej i finansowej. O nasze opinie nikt nie dba.
Matka odwróciła się do Emanuela.
- Jutro zaczynasz pracę w fabryce?
- Tak - odrzekł Emanuel - i już się cieszę.
Dwudziestego siódmego października król Oskar II zrzekł się tronu
norweskiego i wyraził wolę, by zasiadł na nim książę z dynastii
Bernadotte.
Dwa tygodnie później, dwunastego i trzynastego października, w
Kristianii odbyło się kolejne referendum. Tym razem naród norweski miał
opowiedzieć się za monarchią lub republiką. Mówiono, że duński książę
Karol sam poprosił, by lud wypowiedział się w sprawie przyszłego
systemu rządów.
Elise była podekscytowana, ale nie wyrażała głośno swoich poglądów.
Emanuel opowiadał się za monarchią i uznawał za oczywistość, że jego
żona ma takie samo zdanie.
W takich kwestiach dzieliła ich przepaść.
Emanuel nie dorastał w małym pokoju z kuchnią w szarej i ponurej
kamienicy, w której roiło się od szczurów, wszy i karaluchów. Nie marzł
zimą i nie kładł się spać głodny. Jak miał zrozumieć, jakim torem biegły
jej myśli?
Za monarchią oddano 259 563 głosy, za republiką 69 264 głosy.
W takim razie zgadza się ze mną prawie siedemdziesiąt tysięcy ludzi,
pomyślała Elise. I tylko niewielka cząstka z nich mieszka w robotniczych
domkach nad rzeką Aker.
Emanuel nie posiadał się z radości.
- To dobrze, że większość wie, jak przysłużyć się krajowi. Lepiej mieć
potężne koneksje dynastyczne niż żyć w osamotnionej republice.
Elise spojrzała na męża, lecz nic nie powiedziała. Wiadomość zastała
ich przy obiedzie.
- Monarchia oznacza stabilizację - ciągnął z werwą Emanuel - nowa
forma rządów wprowadziłaby nieład i niepewność.
- Czy jednak warunki życia poprawią się pod panowaniem naszego
króla? - Elise nie mogła się opanować. - Czy zmniejszą się różnice
społeczne? Czy nam się poprawi?
- Z pewnością - uśmiechnął się Emanuel. - Wzmocnimy nasze poczucie
odrębności. Od sześciuset lat nie mieliśmy własnego króla. Rodzina
monarsza zbliży ludzi do siebie, ugruntuje naszą wspólnotę.
- Ale nie napełni nam brzuchów, nie da mieszkań, nie skróci dnia pracy.
Może nawet stanie się dokładnie odwrotnie, pieniądze pójdą na potrzeby
dworu, a ludzie nadal będą głodować.
Emanuel zmarszczył czoło, ale nic nie powiedział. Jak zwykle matka
starała się łagodzić nastroje.
- Słyszeliście, że młody książę musi zmienić imię? Aleksander będzie
się odtąd nazywał 01av. Biedaczek. Jak byś się czuł, Peder, gdybym
zaczęła na ciebie wołać Aleksander? - roześmiała się.
- To bym przestał cię słuchać. Myślałbym, że mówisz do kogoś innego.
- Książę ma ledwie dwa lata - wtrącił się Emanuel. - To co innego.
- Kiedy zjawią się w Norwegii, pójdę ich zobaczyć - oznajmiła matka. -
Zjadą się ludzie z całego kraju. Mówią, że książę Karol jest przystojny,
wysoki i postawny, ma ciemne włosy i wspaniałe wąsy. A jego żona,
Maud, jest niska i krucha, ale ma piękną twarz i nosi śliczne suknie z
aksamitu i jedwabiu.
- No i widzisz, Elise! - śmiał się Emanuel. - Twoja matka, biedna
robotnica, też chce przywitać królewską parę! Nie zazdrości im
eleganckich strojów i majątku, pragnie jedynie małej odmiany w
smutnym, szarym życiu.
Elise nic nie powiedziała.
- Słyszałam, że mają zostać koronowani! - Matka wyraźnie ceniła sobie
wsparcie Emanuela.
Pan Hvalstad interesował się historią, więc zabrał głos.
- Ostatnią królową koronowano w Norwegii czterdzieści pięć lat temu.
Była to Ludwika, babka księcia Karola i żona Karola XV. Pochodziła z
Niderlandów. A wcześniej trzeba by się cofnąć aż do czasów Hakona V
Magnussona. Królową została wtedy niemiecka księżniczka Eufemia.
Peder zdziwił się.
- Dlaczego cudzoziemcy noszą norweską koronę?
- Bo u nas nie ma arystokratów.
- Kogo? - rozdziawił usta Peder.
- Ludzi o błękitnej krwi.
Peder podniósł w górę palec, który zaciął nożem, rozszczepiając drwa na
opał.
- Krew może być błękitna? Pan Hvalstad uśmiechnął się.
- Nie, mówimy tylko w ten sposób, by odróżnić zwykłych ludzi od
szlachetnie urodzonych.
- A jest między nimi jakaś różnica?
- Nie - pokręcił głową pan Hvalstad. - Jedynie taka, że tamci pochodzą z
rodzin, w których przez stulecia rodzili się królowie.
- I rozumują podobnie do nas? - Peder wydawał się przerażony, do tej
pory uważał królów za osobną rasę ludzi o niezwykłych cechach
wrodzonych. - Ten mały też pójdzie do szkoły i będzie się musiał uczyć
wszystkich nazw rzek w Anglii na pamięć?
- Z pewnością musi się dużo uczyć. Jak dorośnie, będzie musiał
wygłaszać przemówienia i spotykać się z ludźmi z całego świata.
- I zdecydować, by przed naszym domem postawiono nową latarnię -
dodał Peder zadowolonym głosem.
Pan Hvalstad i Emanuel roześmiali się.
- Nie sądzę, Peder. - Emanuel spojrzał z sympatią na chłopca. -
Królowie nie mają czasu na takie drobiazgi. Zresztą król nie podejmuje
decyzji, tylko robi to, o co prosi go rząd i parlament.
- W takim razie po co nosi koronę na głowie?
Rozległy się kroki i drzwi otworzyły się z trzaskiem. Stanął w nich
Evert, był tak podniecony, że zapomniał zapukać.
- Pada śnieg!
Wszyscy jak na komendę odwrócili się do okna. Pojedyncze białe płatki
opadały majestatycznie z zaciągniętego chmurami nieba.
- Musisz wyjść na dwór, Peder! - Evert miał w zanadrzu kolejne
sensacje. - Znalazłem małego pieska. Trzeba odprowadzić go do domu.
Peder zerwał się ze stołka, wcisnął na głowę czapkę z daszkiem i w
pędzie narzucił na siebie kurtkę.
- Nie zapomnij, że zaraz idziesz do pracy! - krzyknęła za nim Elise.
Matka pokręciła głową.
- To doprawdy niezwykłe, jak szybko wydobrzał. Ledwie cztery
tygodnie minęły od wizyty u lekarza.
- Pomyślałam dokładnie to samo, kiedy stanął w drzwiach taki rumiany i
pełen werwy - odrzekła Elise.
Pan Hvalstad i Emanuel wstali z miejsc.
- Wracamy do codziennej harówki, a wy możecie dalej grzać się przy
piecu - powiedział przekornie Emanuel, ale Elise wyczuła, że za żartem
kryje się wymówka. Dopiero dwa dni temu udało się jej znaleźć nowe
zajęcie. W piwnicy leżała sterta brudnej garderoby, którą trzeba było
wyprać, wysuszyć, wymaglować, wyprasować i częściowo również
wykrochmalić.
Suszenie nastręczało najwięcej problemów. Przy ładnej pogodzie można
było wywiesić pranie na dworze, ale co będzie, gdy nadejdą deszczowe
dni? Kobiety rozciągały sznurki pod sufitem w kuchni, ale Emanuelowi
nie podobał się ten pomysł. - Mamy jadać, mając czyjeś gacie nad głową?
- skomentował.
- Zejdę do piwnicy - oznajmiła matce, zakładając fartuch.
Matka wzdrygnęła się.
- Zmarzniesz.
- Praca mnie rozgrzeje. Peder powinien już iść.
- Zaraz go zawołam.
Przed progiem leżała już gruba warstwa śniegu. Dzieci mają używanie,
pomyślała. Szkoda, że chłopcy muszą iść do pracy, zamiast cieszyć się z
nadejścia zimy.
Rozpaliła ogień pod wielką balią, posortowała bieliznę i przygotowała
tarkę. Cały czas słyszała głos matki wołającej Pedera.
Pośpiesznie wyszła z piwnicy.
- Nigdzie go nie widać? - spytała.
Matka pokręciła głową. - To dziwne, zwykle bardzo pilnuje godziny.
- Pewnie zapomniał przejęty tym małym pieskiem. Przejdę się w górę
ulicy, może gdzieś ich znajdę.
Nawołując, doszła do Holstsgate, skręciła w Vogtsgate, potem przez
Biermannsgate wróciła na most. Nigdzie nie natrafiła na chłopców.
Ruszyła ulicą Thorvalda Meyera w kierunku browaru i doszła aż do
Toftesgate. Dalej zapewne się nie zapuścili. Zaglądała do wszystkich bram
po kolei, doznając tego samego uczucia jak tamtej nocy, kiedy z
Emanuelem szukali w ciemności Pedera. O tej porze roku zaczynało
zmierzchać koło czwartej po południu. Nie czuła takiego samego niepo-
koju jak wtedy, obawiała się jedynie, że chłopak mógł stracić zajęcie, a
każdy grosz był potrzebny.
Może uznał, że jest późno, i poszedł prosto do wozaka Karlsena.
Jednakże zostawił czapkę w domu. Nie ruszyłby do pracy bez czapki,
był z niej nadzwyczaj dumny.
Bezmyślne urwisy! Niepokój zamienił się w złość. Traciła niepotrzebnie
czas. Drewno pod balią zdążyło się wypalić, będzie musiała zacząć
wszystko od początku! Peder powinien zrozumieć, że czas to pieniądz!
Natknęła się na kilku chłopców, w jednym rozpoznała kolegę Pedera ze
szkoły.
- Nie widziałeś Pedera? - spytała. Chłopak pokręcił głową.
Teraz złość ustąpiła miejsca desperacji. Jakże mógł zapomnieć o
obowiązkach, które napawały go taką dumą? Przecież chyba pamiętał, ile
czasu zeszło mu na szukaniu zajęcia. Jeśli nie stawi się do pracy, wozak
Karlsen znajdzie sobie innego pomocnika. Ochotników było aż nadto.
Zła i rozdrażniona zawróciła do domu. Wybiegła z piwnicy bez szala i
chustki, chłód dawał się jej solidnie we znaki.
Matka stała przy oknie, wypatrując jej przyjścia. Jej twarz ściągnął
niepokój, gdy ujrzała, że córka wraca samotnie.
- Nie znalazłaś go? Elise pokręciła głową.
- Nie pojmuję, skąd bierze się ta jego bezmyślność!
- Byłaś u pani Berg?
- Nie przyszło mi to do głowy. Uznałam, że znajdę ich na ulicy.
- Więc biegnij i spytaj. Nie zdziwiłabym się, gdyby pani Berg pozwoliła
im wziąć szczeniaczka do domu.
- Nie zdążę z praniem przed powrotem Emanuela, ale nic na to nie
poradzę. - Elise owinęła się włóczkowym szalem i ponownie wyszła z
domu.
Zaraz za progiem natknęła się na Johana. Nie widziała go od dnia, w
którym przyjął zaproszenie Emanuela.
- Jesteś jakaś nieswoja - zauważył.
- Szukam Pedera. Zapomniał pójść do pracy.
- Zapomniał? - zdziwił się Johan. - Nasz dumny pomocnik wozaka?
- Evert znalazł bezdomnego psa i razem z Pederem pobiegli szukać
właściciela. Myślę, że Peder stracił rachubę czasu.
- Mam ci pomóc? Wybierałem się do matki i Anny, ale nie ma
pośpiechu.
- Przeprowadziłeś się? - Elise nie ukrywała zaskoczenia.
Przytaknął z uśmiechem.
- Wynajmujemy mieszkanie na poddaszu na Maridalsveien niedaleko
rodziców Agnes. Obok pracowni modystki.
- Trudno było je znaleźć?
- W tamtej okolicy łatwo o własny kąt. Oczywiście jeśli zadowolisz się
małą klitką na poddaszu w starym drewnianym domu, gdzie północny
wiatr wciska się w szpary między deskami. - Uśmiechnął się. - Chodź,
poszukamy ich razem.
- Najpierw spytamy panią Berg. Matka twierdzi, że mogła przyjąć
pieska do siebie.
Z nadzieją zapukała do drzwi, ale z początku nikt się nie odezwał.
Minęła cała wieczność, zanim pani Berg doczłapała do progu. Nie
widziała Everta od chwili powrotu ze szkoły. Powinien już zająć się
lekcjami. Elise obiecała, że da jej znać, kiedy znajdzie chłopców.
- Mogą być wszędzie - stwierdził Johan, kiedy znaleźli się na ulicy. -
Goniąc pieska, mogli dotrzeć aż do Grefsen. Robotnicy nie trzymają psów,
właściciel mieszka zapewne po drugiej stronie rzeki.
- W takim razie porozmawiam z wozakiem Karlsenem i spróbuję go
udobruchać.
- Nie znajdziesz go. Najwięcej pracy ma tuż przed zamknięciem
sklepów. Zamożni ludzie już zaczęli kupować prezenty na święta.
- Więc co mam robić?
- Czekaj na niego w domu z rózgą. Szkoda tracić dobre zajęcie z
powodu głupiego pieska. Przejdźmy jeszcze przez most, może znajdziemy
go na Maridalsveien.
Przeszli przez rzekę i ruszyli wśród zabudowań fabrycznych, kiedy Elise
dostrzegła przed sobą wysoką sylwetkę utykającego mężczyzny.
Zatrzymała się gwałtownie.
Zapadł zmrok, ale w słabym świetle latarni rozpoznała go bez trudu.
- Widzisz go? - szepnęła. Johan gwizdnął cicho.
- Czy to nasz przyjaciel Ansgar Mathiesen?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Nadarza się sposobność, by znaleźć odpowiedź na nasze pytanie, Elise.
Czy to on zniszczył nasze życie?
- Źle to ująłeś. Ty masz Agnes, ja mam Emanuela. Johan, nie rób
niczego, czego mógłbyś żałować.
- Tylko z nim porozmawiam.
- Jeśli cię rozzłości, nie zdołasz się opanować. Dobrze cię znam.
- Nie rozzłoszczę się, chcę jedynie poznać prawdę.
- Nigdy się nie przyzna, nic na tym nie zyskasz.
- Dowiem się przynajmniej, czy kręci się koło twojego domu i podkłada
paczki ze śpioszkami. Jeśli tak, to spytam, dlaczego to robi.
- Do tego też się nie przyzna.
- Przecież jedną z paczek wręczył ci osobiście.
W obu fabrykach paliły się światła, do końca dnia pracy zostały jeszcze
dwie godziny. Był poniedziałek, najgorszy dzień tygodnia. Wiele
dziewcząt spóźniało się na poranną zmianę po niedzielnym leniuchowaniu,
Elise wiedziała o tym z własnego doświadczenia. W słabym świetle ulicy
pomiędzy wysokimi zabudowaniami fabrycznymi widać było jedynie
sylwetkę utykającego mężczyzny.
Chyba ich nie zauważył. Opuszczał teren fabryczny, zapewne kierując
się do domu. Po co tu przyszedł? Aby znów czyhać pod jej domem?
- Idziemy za nim - zdecydował Johan.
- A co z Pederem?
- Jeśli wciąż goni psa, i tak go nie znajdziemy. Wozak Karlsen
zdecyduje, czy chce go dalej zatrudniać.
- Mogło mu się przytrafić coś złego. Szczeniak mógł wpaść do rzeki.
Peder nie posiadałby się z rozpaczy, przecież tak kocha zwierzęta.
Minęli już budynki fabryczne i zbliżali się do ulicy. Wokół nie było
żywego ducha, kto nie musiał wychodzić, siedział w domu w niepogodę.
Johan złapał Elise za rękę i pociągnął za sobą.
- Nie, Johan. Nie stanę z nim twarzą w twarz, zrozum mnie.
- W takim razie zaczekaj tutaj! Zaraz wracam. - Zwolnił uchwyt i puścił
się biegiem.
Odprowadziła go wzrokiem, choć zadymka śnieżna i słabe uliczne
światło znacznie utrudniały widoczność. Dostrzegła, że dopadł mężczyzny
i zaczął z nim rozmawiać. Miała kompletny mętlik w głowie; czuła ulgę,
że sprawa wreszcie znajdzie rozstrzygnięcie, a jednocześnie bała się, by
nie doszło do rękoczynów. Pragnęła zemsty, ale także żałowała Ansgara.
A jeśli się mylili i Johan atakował niewinnego człowieka? Na dodatek
żołnierza kontuzjowanego w czasie służby granicznej, nieszczęśnika, który
usiłował targnąć się na swoje życie?
Johan wie to wszystko, na pewno nie przedsięweźmie niczego, nie
mając pewności.
Wzdrygnęła się. Johan najwyraźniej tracił cierpliwość, złapał Ansgara
Mathiesena za kołnierz kurtki i potrząsał nim. Był od niego o głowę
wyższy i znacznie silniejszy. W bójce Ansgar nie miał z nim żadnych
szans. Zrobiła kilka kroków w ich kierunku.
Johan mówił coś podniesionym głosem, słyszała go nawet z tej
odległości. Coś go wyprowadziło z równowagi, może Ansgar przyznał się
do wszystkiego? Może pysznił się zamężną dziewczyną, która nosiła jego
dziecko? Szczelniej owinęła się szalem.
Nie musiała być świadkiem tej sceny. Nie miała obowiązku towarzyszyć
Johanowi. Johan wierzył, że rzecz tyczy go w równym stopniu, nie
wyszłaby bowiem za Emanuela, gdyby nie spodziewała się dziecka.
Wszelkie nieporozumienia zostałyby wyjaśnione i może stanęłaby z nim
na ślubnym kobiercu. Elise pokręciła głową. Los z nich sobie zadrwił.
Czy chciała, by tak się stało? Jeszcze raz pokręciła głową. Jak mogła
stawiać sobie takie pytanie? Przecież kochała Emanuela, a życie dobrze się
ułożyło. Bez niego nie wynajęliby domku majstra, matka nie spotkałaby
pana Hvalstada, a Peder nie miałby nowej siostrzyczki. Matka pogrążyłaby
się w chorobie, a Kristian odizolował od świata. Emanuel zbawił ich i była
mu winna dozgonną wdzięczność i wierność. Niezależnie od grzechów,
jakie popełnił.
Johan wymierzył Ansgarowi siarczysty policzek, potem kolejny i
jeszcze jeden. Wielki Boże, żeby go tylko nie zabił! Zaczęła biec w ich
kierunku.
- Przestań, Johan! Na rany Chrystusa, opamiętaj się! Dopadła do nich i
chwyciła Johana za ramię.
- Przestań, mówię ci, przestań! Sprowadzisz na nas nieszczęście. Puść
go! Słyszysz mnie? Puść!
Johan zwrócił na nią twarz wykrzywioną wściekłością.
- On to zrobił, Elise! Zgwałcił cię i zniszczył nasze życie! Mam go
puścić, jakby nic się nie stało? Ten łajdak jest tak bezczelny, że kupuje
śpioszki dla swego potomka!
Ansgar rozpłakał się jak małe dziecko. Jego chude ramiona drżały,
wyglądał żałośnie.
- Nie chciałem. Wypiłem za dużo, nie wiedziałem, co czynię. Tamci
mnie podżegali, mówili, że się nie odważę, robili zakłady... - Łkając,
nabrał powietrza w płuca. - Żałuję, cały czas proszę Boga o wybaczenie. -
Znów zaniósł się szlochem. - Pomyślałem sobie, że się odkupię, wydając
oszczędności na rzeczy dla dziecka, ale co bym nie zrobił, wszystko
sprzysięga się przeciw mnie.
Elise nie słuchała ostatnich słów Ansgara, jedno zdanie nie dawało jej
spokoju: „Wypiłem za dużo, nie wiedziałem, co czynię". To samo
powiedział Emanuel... Jedyna różnica polegała na tym, że Signe zrobiła to
dobrowolnie, a ona została zniewolona. To ogromna różnica, jednakże coś
łączyło ich oboje: dręczące poczucie winy.
Johan uspokoił się i Elise go odciągnęła.
- Chodź, Johan. Dostał to, na co zasłużył. Odwróciła się, nie
zaszczycając Ansgara spojrzeniem.
Rozumiała jego rozpacz, ale nie potrafiła pozbyć się nienawiści do tego
człowieka.
Johan podążył niechętnie za nią. Elise trzymała go kurczowo, bojąc się,
że się wyrwie i pobije Ansgara do nieprzytomności.
Nie zamienili ani słowa, mijając zabudowania fabryczne i zbliżając się
do mostu. Elise zatrzymała się, zanim weszli w krąg światła latarni.
- Chcę skończyć z tym raz na zawsze, Johan. Powiedz mi, jak skłoniłeś
go do zwierzeń?
- Udałem, że wciąż jestem jednym z nich, chwaliłem Lorta-Andersa i
powiedziałem, że słyszałem o jego wyczynie. Nie widział nas razem, nie
wiedział, że stoisz z tyłu. Zgłupiał. Na chwilę poczucie winy przyćmiła
duma, że reszta chłopaków go podziwia. Dopiero kiedy zmieniłem front,
zaczął mówić o pieniądzach i podarunkach dla dziecka.
Elise pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Co za głupiec. Przecież wiedział, że byliśmy zaręczeni, a tamtego dnia
szłam z listem do ciebie do twierdzy Akershus. Przecież nie mógłbyś
podziwiać go za to, że mnie zgwałcił.
Johan pokiwał głową.
- To prawda, zbyt łatwo mi uwierzył - westchnął głęboko. - Cieszę się,
że byłaś tu ze mną, Elise. Nie wiem, co bym zrobił, gdybyś mnie nie
powstrzymała.
- Teraz mamy to już za sobą, Johan. Wiemy, że to on, i przestaniemy się
dręczyć. Pokazałeś mu, co o nim myślisz, a on chyba naprawdę zmaga się
z poczuciem winy. Nic więcej nie możemy zrobić, zapomnijmy o
wszystkim. Agnes spodziewa się dziecka, ja spodziewam się dziecka.
Mam marzenie, byśmy zostali przyjaciółmi, ale ty musiałbyś odciąć się od
przeszłości.
- Prosisz o wiele. - Stał nieruchomo i wpatrywał się w nią. Było zbyt
ciemno, by mogła widzieć jego twarz, ale czuła ciepło, które biło od niego,
tęsknotę, nad którą usiłował zapanować.
- Kocham cię, Elise. Moje uczucia do ciebie nie uległy zmianie.
- Walcz z nimi, spróbuj traktować mnie jak przyjaciółkę.
- Próbowałem.
- Musisz mocniej się starać. W innym wypadku z naszej przyjaźni nic
nie zostanie.
- Będę się starał. Chcę móc cię widywać.
- Musi się nam udać, Johan. Cały czas odwiedzam Annę i twoją matkę.
Peder i Kristian obraziliby się, gdyby nie mogli się z tobą spotykać.
- Wiesz, co właśnie powiedziałaś?
- Co takiego? - zdziwiła się.
- Powiedziałaś „nam", a nie „tobie".
- Przepraszam. Przejęzyczyłam się.
Nie poruszył się, patrząc na nią badawczo.
- Jesteś pewna, że to było przejęzyczenie? Elise odwróciła się i ruszyła
przed siebie.
- Muszę wracać, na śmierć zapomniałam o Pederze.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Peder siedział na podłodze w kuchni zalany łzami trzymał na kolanach
małego jasnożółtego pieska. Matka wzięła się pod boki, a jej oczy
błyszczały z gniewu.
Kiedy Elise pojawiła się w drzwiach, chłopiec obrócił ku niej zapłakaną
twarz.
- Zamarzłby na śmierć! - załkał. - Patrz, jaki jest malutki. Zaplątał się na
jakimś podwórku, szukając jedzenia w śmieciach. Gdyby Evert go nie
znalazł, zżarłyby go szczury. Chodziliśmy z Evertem całe popołudnie,
szukając jego pana, ale piesek cały czas merdał ogonkiem i lizał nas po
rękach. Nie chciał się z nami rozstawać.
Elise nie była w stanie się gniewać, widząc rozpacz chłopca.
- Dałeś znać panu Karlsenowi? Peder odwrócił się zawstydzony.
- Nie od razu. Jak sobie przypomniałem, byliśmy już daleko. Pobiegłem
z powrotem, ale Karlsena już nie było.
- A więc straciłeś zajęcie, a my dwa, trzy bochenki chleba na tydzień -
łajała go matka.
Elise odwiesiła szal na kołku.
- Rozmawiałeś później z Karlsenem? Peder skinął głową.
- Gniewał się.
- Zwolnił cię z pracy?
Peder zaprzeczył, nie podnosząc wzroku.
- Nie, poszedł w swoją stronę. Mruczał, że mamy dość zwierząt w
dzielnicy i psów nam nie potrzeba. I jeszcze coś o głupich smarkaczach.
- Pozostaje mieć nadzieję, że złagodnieje, przecież dotąd był z ciebie
zadowolony.
Spojrzała na pieska. Szczeniak wykrzywił głowę i zaczął ostrożnie
machać ogonem, jakby uznał, że nie ma do czynienia z groźnym
przeciwnikiem.
Elise kucnęła i poklepała go. Pies polizał ją po ręce i chciał przejść na
jej kolana, po czym zaczął szarpać ją za rękaw koszuli.
- Musi być młodziutki, skoro jest taki skory do zabawy - stwierdziła.
Peder otarł łzy wierzchem dłoni.
- A widzisz! Gdybyśmy zostawili go na mrozie, nie przeżyłby nocy!
- Dlaczego Evert nie zabrał go do domu? Przecież on go znalazł.
- Pani Berg się nie zgodziła. Powiedziała, że pies zjada więcej niż myszy
w spiżarni, a ją na to nie stać.
- No właśnie! - Matka podeszła bliżej. - Jeśli pani Berg nie stać, to nas
tym bardziej. Musisz odnieść go Ha posterunek policji, albo teraz, albo
jutro przed szkołą. - Odwróciła się do Elise. - Emanuel wpadł do domu.
Powiedział, że ma jakąś sprawę do Carlsenów na wzgórzu Aker.
- Kiedy to było?
- Niedawno. Wyjaśniłam mu, że szukasz Pedera. Elise zagryzła wargę.
Miała nadzieję, że nie widział jej w towarzystwie Johana. Wprawdzie
wyjaśniłaby, że Johan sam zaoferował się z pomocą, ale Emanuel i tak
nabrałby podejrzeń.
- Pójdę z tobą na posterunek, Peder.
Skinął głową i wziął pieska na ręce. Łzy znów zaczęły płynąć mu po
policzkach, więc szybko ukrył twarz w futerku zwierzęcia.
Elise obserwowała go ze wzruszeniem. Peder byłby najszczęśliwszym
dzieckiem na świecie, gdyby mógł zatrzymać pieska!
Chłopiec rzucił jej błagalne spojrzenie.
- Nie możemy zaczekać do jutra? Policja i tak nie znajdzie właściciela
po nocy.
Rozległy się kroki i w drzwiach pojawił się Emanuel. Z wyrazu twarzy
męża Elise domyśliła się, że zaszło coś poważnego.
- Możesz pójść ze mną do pokoju? - spytał zrezygnowanym głosem, z
trudem hamując gniew.
Pośpieszyła za nim, mając niemiłe przeczucie, że wie, czego dotyczy
sprawa.
Ledwie zamknęły się za nimi drzwi, kiedy odwrócił się ku niej. Oczy
mu pociemniały.
- Okłamałaś mnie.
Spojrzała na męża, nic nie pojmując.
- Przysięgałaś, że nic cię już nie łączy z Johanem. Skinęła głową.
- Więc co w takim razie robiłaś z nim w ciemnym zaułku przy fabryce?
Pogrążeni byliście w intymnej rozmowie.
- To nie tak. Szukaliśmy Pedera i...
Nie zdążyła dokończyć. Emanuel przerwał jej, a jego głos zabrzmiał jak
smagnięcie biczem.
- Nie okłamuj mnie! Stałem niedaleko, ale tak byliście zajęci sobą, że
mnie nie zauważyliście. Słyszałem, jak Johan wyznaje ci miłość.
- Więc musiałeś też słyszeć, co mu odpowiedziałam. Pokiwał wolno
głową, patrząc na nią ponuro. Nie sądziła dotąd, że może wyglądać tak
groźnie.
- Tak, słyszałem, Elise. Powiedziałaś: „Musi się nam udać". Nie mam
wątpliwości, co to oznacza. A poza tym co robiliście koło fabryki? Nie
przypuszczałaś chyba, że Peder zapędzi się na drugą stronę rzeki?
Elise podjęła decyzję.
- Więc powiem wszystko po kolei. Długo unikałam tej rozmowy, bo
wiem, że ci się nie spodoba. Teraz jednak nie mam już wyboru. Johan
zauważył rudzielca...
Spojrzała na niego z napięciem. Emanuel otworzył szeroko oczy.
- Masz na myśli tego...
Przytaknęła, a Emanuel zrobił się czerwony na twarzy.
- Johan nie mógł się opanować i rzucił się na niego. Bałam się, że zrobi
coś strasznego, i rozdzieliłam ich.
- Ale skąd Johan mógł wiedzieć, że... - Emanuel poczerwieniał jeszcze
bardziej.
- Usiądź, opowiem ci wszystko.
I opowiedziała historię o żołnierzu, którego Johan uratował, mimo że z
jej ust dowiedział się o jego występku. I o utykającym nieznajomym, który
kręcił się koło domu. O swoim przerażeniu, kiedy zrozumiała, że to ta
sama osoba.
Emanuel zacisnął wargi, a jego oczy pociemniały.
- I jest jeszcze coś - dodała - co wstrząśnie tobą najbardziej. To ten sam
człowiek, którego uratowaliśmy przed utonięciem, kiedy byłeś na
przepustce.
Emanuel spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Twierdzisz, że... Pokiwała głową.
- Z początku nie poznałam go, a potem doznałam szoku. Dlatego
uciekłam z kuchni, udając, że źle się poczułam.
- Ale dlaczego nie powiedziałaś choć słowa? Dlaczego pozwoliłaś nam
go ratować? Gwałciciela, sprawcę twojego nieszczęścia?
- A co byś zrobił? Wrzucił go z powrotem do rzeki? Poza tym pamiętaj,
że matka i chłopcy o niczym nie wiedzą.
Pokręcił głową z niedowierzaniem i zacisnął dłonie w pięści z taką siłą,
że pobielały mu kostki.
- Przeklęty łajdak! - wycedził przez zęby. - Żebym wiedział...
- Nie miałam odwagi ci powiedzieć. Bałam się, że pójdziesz na policję,
a wcale nie byłam pewna, że to on. Zresztą wątpię, że policja podjęłaby
jakieś kroki. Wiedzą, co się dzieje nad rzeką, i pewnie wzięliby mnie za
ulicznicę. Uwierzyliby chłopakowi z dobrego domu.
- Skąd wiesz, z jakiego domu on pochodzi?
- Zapomnieliśmy odesłać jego mokre rzeczy i następnego ranka matka
zażądała, bym mu je odniosła. Wykręcałam się, jak mogłam. Bałam się
jednak, że w końcu nabierze podejrzeń, więc postanowiłam położyć
paczkę na progu i odejść ukradkiem. Niestety w drzwiach pojawiła się
kobieta w średnim wieku. Mruknęłam coś i uciekłam, ale zdążyłam
zauważyć, że nie była to zwykła robotnica. - Przerwała na chwilę, po czym
mówiła dalej: - Tego dnia, gdy twoi rodzice złożyli nam wizytę, zjawił się
z paczką z ubraniami po ojcu. Wydał mi się taki biedny i opuszczony.
Uznałam, że to jednak nie on, i spytałam ostrożnie o tamten wieczór.
Spojrzał na mnie szczerze i oznajmił, że spędził go w wesołym miasteczku
aż do zamknięcia. Uwierzyłam mu. Po jego wyjściu otworzyłam paczkę i
znalazłam jeszcze jeden śpioszek oraz sto koron w podzięce za uratowanie
życia. Zrozumiałam wtedy, że od niego dostawałam te wszystkie paczki, i
pomyślałam sobie, iż nie jest zupełnie normalny.
Emanuel wstał, jego twarz przybrała teraz barwę popiołu.
- To się wreszcie musi skończyć! Nie pojmuję, jak mogłaś godzić się na
to wszystko. Przyjmowałaś prezenty od człowieka, którego podejrzewałaś
o gwałt. Po co to robiłaś?
- Nie miałam pewności, aż do dzisiejszego dnia.
- A skąd teraz czerpiesz tę pewność?
- Natknęliśmy się na niego z Johanem, szukając Pedera. Śledziliśmy go.
Ja trzymałam się z dala, Johan podszedł, by z nim porozmawiać. Przyznał
się do znajomości z Lortem-Andersem i w ten sposób skłonił go do
zwierzeń. Potern wpadł we wściekłość i zaczął go bić. Podbiegłam, bojąc
się, że posunie się za daleko. Tamten człowiek zaczął szlochać. Przyznał,
że zrobił to podjudzony przez kolegów i że później żałował. Sądzę, że
dostał to, na co zasłużył.
- Dostał? - prychnął pogardliwie Emanuel. - I ty to mówisz? Nie ma
wystarczająco surowej kary dla takiego człowieka. Powinno się go wysłać
na dożywotnie roboty, a i tego byłoby za mało. Wyznasz mi teraz jego
nazwisko i adres, a ja jutro złożę doniesienie na policji.
Elise struchlała. Jeśli Emanuel zgłosi sprawę policji, to wszyscy
dowiedzą się, iż nosi dziecko Ansgara. Co ludzie powiedzą? Matka? Peder
i Kristian? Rodzina Emanuela? A co zrobi Emanuel, kiedy wieść się
rozniesie? Zostawi ją? Poczuła suchość w gardle.
- Możesz zabrać ze sobą pieska i zapytać, co mamy z nim zrobić? -
spytała po chwili nieswoim głosem. Na więcej się nie zdobyła.
Emanuel skinął głową z roztargnieniem.
- Jeśli policja nic nie przedsięweźmie, wybiorę się do jego rodziców.
Zapłacą nam za to! Jak on się nazywa i gdzie mieszka?
- Ansgar Mathiesen. Mieszka w pierwszym domku na Gjetemyrsveien -
odrzekła i pośpiesznie wyszła do kuchni.
Peder wciąż siedział na podłodze z psiakiem w ramionach. I wciąż był
zapłakany.
- Jeśli podzielę się z nim moim jedzeniem, to nic nas nie będzie
kosztował. Obiecuję, że zrobię wszystko, o co mnie poprosicie, i nie zjem
ani pół kromki chleba więcej. Proszę! - Spojrzał na nią tak błagalnie, że aż
musiała odwrócić wzrok.
- Nie możesz dzielić się jedzeniem, Peder, bo i tak dostajesz za mało.
Szczeniak dorośnie i będzie domagał się więcej. Wygląda jak owczarek, a
to bardzo duże psy. I groźne, jeśli nikt nie zajmie się ich wychowaniem.
Może uda mi się znaleźć dla ciebie jakiegoś króliczka.
Odwróciła się do chłopca. Peder jeszcze mocniej przytulił pieska, który
ułożył się wygodnie i lizał go po brodzie.
- Króliczka! - pociągnął nosem. - A Puszek sam sobie poradzi? Może
policja odda go komuś, kto go skrzywdzi. Jakiemuś włóczędze lub
pijakowi, albo takiemu złemu człowiekowi jak Hermansen. A może nie
będą mieli czasu i wypuszczą go na mróz.
- Na pewno będą szukać właściciela, Peder. Taki szczeniaczek jest wart
dużo pieniędzy. Przypuszczam, że właściciel bardzo się niepokoi. Może
dostaniesz znaleźne?
Nawet myśl o pieniądzach nie mogła ukoić żalu Pedera.
- Gdzie jest mama?
- Poszła na górę do pana Hvalstada. Powiedziała, że mam iść z tobą na
policję, kiedy skończycie się kłócić.
- Tak powiedziała? - Elise zmarszczyła brwi.
- Nie, powiedziała „jak skończycie", ale domyśliłem się, o co jej chodzi.
Słyszałem wasze głosy przez ścianę. - Posłał jej spojrzenie pełne winy.
- Nie kłóciliśmy się, rozmawialiśmy o czymś bardzo ważnym. Emanuel
wybiera się na posterunek jutro rano i obiecał, że weźmie ze sobą psiaka.
Możesz zatrzymać go przez noc - westchnęła. - Tyle że rano jeszcze
trudniej będzie ci się z nim rozstać.
Peder nic nie powiedział, tylko schował twarz w miękkim futerku.
Elise przykucnęła i pogłaskała go po włosach.
- Wiele bym dała, byś mógł go zatrzymać, Peder, ale to niemożliwe.
- Mógłby stróżować - powiedział Peder, nie podnosząc wzroku. - Nie
bałabyś się już tego kaleki, który za tobą łazi.
Elise nie dostrzegła wcześniej, że Emanuel wszedł do kuchni. Teraz stał,
przysłuchując się ich rozmowie.
- Więc takie krążą płotki?
- Oprócz Pedera i Kristiana nikt go nie zauważył.
- Nieprawda - obruszył się Peder. - Pingelen twierdzi, że tamten się w
tobie durzy i dlatego kręci się koło domu.
Elise wstała i podeszła do pieca, by dołożyć drew.
- Idę na spacer - wycedził Emanuel i wyszedł. Nigdy dotąd nie
wychodził na spacer, nie prosząc, by mu towarzyszyła.
Elise zagryzła wargę. Dokąd się wybierał i co zamierzał zrobić?
- Nawet nie spojrzał na Puszka! Choć Puszek machał ogonem -
rozzłościł się Peder.
- Bo jest zaprzątnięty ważnymi sprawami. Idź do łóżka, Peder, i zabierz
pieska ze sobą. Mam nadzieję, że jest nauczony czystości.
- Nauczony czystości? - zdziwił się Peder.
- Że nie nasiusia ci do łóżka, tylko będzie piszczał pod drzwiami,
pokazując, iż chce wyjść.
Wszedł Kristian, przemoczony i obsypany śniegiem. Na widok pieska
natychmiast przysiadł się do brata.
- Mogę go potrzymać? Peder zgodził się niechętnie.
- Ale tylko przez chwilkę. Mamy sobie jeszcze tyle do powiedzenia,
zanim zniknie z mojego życia.
- Nie znaleźliście właściciela?
- Nie, choć przeszukaliśmy całą dzielnicę - pokręcił głową Peder. - Ale
Puszek nic nie rozumie. Patrzy na mnie ze łzami w oczach i mówi, że chce
tu zostać.
- Puszek? Skąd wiesz, jak się nazywa?
- Szepnął mi do ucha. Kristian roześmiał się.
- Wygłupiasz się.
- Nie wierzysz? - spytał poważnie Peder. - Zawołaj „Puszek", a
zobaczysz, że przyjdzie. - Przeniósł szczeniaka na drugą stronę kuchni i
wrócił do Kristiana. Razem krzyknęli imię pieska, a ten popędził do nich.
Peder wziął go w ramiona, przytulił nos do futerka i mruknął: - Nie
przejmuj się, Puszek. Dorośli ludzie nic nie rozumieją. Myślą, że jedzenie
jest ważniejsze od przyjaciół. Jak znajdę sobie inną pracę i zarobię więcej,
wtedy odszukam cię i zabiorę do siebie. - Po policzkach chłopca znów
zaczęły płynąć łzy.
Kristian spojrzał zaskoczony na Elise.
- Emanuel zaniesie jutro pieska na posterunek - wyjaśniła. - Na pewno
ktoś go szuka.
Kristian odwrócił się do brata, a wzrok mu złagodniał. - Nie może go
zatrzymać, póki policja nie znajdzie właściciela?
- Sądzę, że to niemożliwe. Muszą zobaczyć, jak pies wygląda, i
sporządzić opis. Myślę, że wywieszą plakaty informujące o znalezisku.
- Dlaczego Peder nie może go zatrzymać?
- Ponieważ jedzenie jest za drogie.
- Możemy poprosić rzeźnika o jakieś kości. Może Kiełbaska da nam
coś...
- Posłuchaj, Kristian - westchnęła ciężko Elise. - Jestem szczęśliwa, jeśli
dostanę jakieś resztki od Kiełbaski. Niełatwo zdobyć jedzenie dla siedmiu
osób. Z Larsine jest nas nawet ośmioro. Mimo że pan Hvalstad opłaca
czynsz i dodaje parę koron tygodniowo za opiekę nad Anne Sofie, ledwo
wiążemy koniec z końcem. Z Puszka wyrośnie wielki pies, który będzie
potrzebował dużo karmy. Po prostu nie stać nas na psa, choćbyśmy bardzo
tego chcieli.
Kristian nic nie odpowiedział, ale widać było po nim, że wątpi w
słuszność jej decyzji. Cieszyło ją to, że potrafił okazać współczucie bratu,
a jednocześnie czuła się trochę jak sekutnica. To jednak całkowicie
nieistotne, pocieszała samą siebie, przecież piesek z pewnością ma
właściciela.
Chłopcy poszli do łóżek, Peder z Puszkiem w ramionach. Larsine dawno
już poszła do domu, a matka nie wróciła z poddasza. Elise usiadła za
stołem kuchennym i zaczęła przeglądać gazetę pana Hvalstada, ale nie
była w stanie się skoncentrować. Może Emanuel zmienił zdanie i poszedł
na Gjetemyrsveien przed wizytą na policji? Może ojciec Ansgara to jakiś
gwałtownik, nie uwierzy w oskarżenia i wyrzuci go z domu? Może to
człowiek z koneksjami, który wykupuje się z kłopotów, tak jak ponoć
czyni duża grupa ludzi opływających w pieniądze? Bycie synem
zamożnego chłopa nie miało znaczenia. Tu w Kristianii Emanuel był
jedynie prostym urzędnikiem, mężem robotnicy mieszkającym pośród
miejskiej biedoty.
Czas wlókł się niemiłosiernie. Co się z nim stało? Ogień w piecu wygasł
nieomal, kiedy wróciła matka.
- Ale tu zimno - wzdrygnęła się. - Chyba stać nas na to, by dołożyć do
ognia przed pójściem spać?
- Zapomniałam o tym.
- Gdzie jest Emanuel?
- Wyszedł na spacer w tę śnieżycę. Sądzę, że bolała go głowa i chciał
zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie jest przyzwyczajony do pracy
biurowej.
Matka wyjrzała przez okno.
- Ale zadymka!
- Lubię śnieg. Robi się jaśniej, a dzieci mają tyle uciechy.
- Dzieci nie powinny marnować czasu na zabawę - prychnęła matka. -
Muszą nauczyć się pracować. Życie to wyłącznie harówka.
Elise spojrzała na nią, ale nie powiedziała ani słowa. Miała jednak
wrażenie, że w życiu matki istniało jeszcze coś poza ciężką pracą.
- Idę się położyć - ziewnęła matka i nagle z przestrachem rozejrzała się
po kuchni. - A gdzie jest piesek?
- Pozwoliłam Pederowi zabrać go do łóżka. Jutro wcześnie rano
Emanuel odniesie go na posterunek policji.
- To miło z jego strony. Trafił ci się wyjątkowy mężczyzna, Elise. Mam
nadzieję, że potrafisz to docenić. Pozdrów go ode mnie i podziękuj -
dodała i wyszła z kuchni.
Elise wyjrzała przed próg, wypatrując Emanuela poprzez gęste płatki
śniegu. Co się z nim stało?...
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kiedy piec wygasł, w domu szybko zrobiło się zimno. Na dworze
szalała zadymka, wiatr wciskał się do środka przez nieszczelne deski. Elise
schowała się pod kołdrą, choć wcale nie miała ochoty na sen.
Jej myśli krążyły wokół Emanuela. Wyobraziła go sobie, jak zatrzymuje
się przed domkiem Mathiesenów na Gjetermyrsveien i wali ze złością w
drzwi. Gdyby otworzył mu Ansgar, pewnie rzuciłby się na niego, tak jak
zrobił to Johan, i wyładowałby na nim całą swoją złość. Zagroziłby mu po-
licją, dożywotnim więzieniem i nie wiadomo czym jeszcze. Rodzice
pośpieszyliby Ansgarowi z pomocą i domagaliby się wyjaśnień. Z
pewnością nie uwierzyliby w słowa Emanuela, a jeśli mają telefon,
wezwaliby policję. W rezultacie to Emanuel trafiłby do aresztu, a nie
Ansgar. Nie było żadnych dowodów, jedynie słowa Elise przeciw
zeznaniu Ansgara. Czy Emanuel nie potrafił zrozumieć, że nie mieli
żadnych szans?
Nie mogła uleżeć spokojnie. Wiatr bił o ściany i zagłuszał wszelkie inne
odgłosy, nawet łoskot wodospadu. W domu panowała cisza. Zmęczony
płaczem Peder zapewne spał przytulony do psiaka. Elise nie chciała nawet
myśleć o rozdzierającym serce rozczarowaniu, które czeka go po prze-
budzeniu. Nie teraz, kiedy Emanuel być może wplątał się w poważniejsze
tarapaty.
Po co miałby wychodzić, gdyby nie wybierał się do Ansgara? Na
posterunek policji? O tej porze? W takim razie mógł wziąć ze sobą pieska.
Z drugiej jednak strony był tak wzburzony, że nie słuchał, co do niego
mówiła.
A może poszedł do Johana? Zaćmiony zazdrością, mógł nie uwierzyć jej
słowom. Ludzie to dziwne istoty, pomyślała zrezygnowana. Zdradził ją i
oczekiwał przebaczenia, a nie potrafił przeboleć faktu, że Johan pomógł jej
w poszukiwaniu Pedera.
Miała nadzieję, że tego nie uczynił. Agnes wpadłaby w popłoch, a Johan
wściekłby się nie na żarty. Nie przełknąłby oskarżeń, skoro jedynie chciał
jej pomóc. Johan nic złego nie zrobił, to Emanuel miał nieczyste sumienie.
Wierciła się niespokojnie. Dlaczego nie wracał?
Czas wlókł się niemiłosiernie. Elise zapaliła zapałkę i oświetliła tarczę
zegarka Emanuela. Było prawie pół do pierwszej! Przecież rano musiał iść
do pracy!
Nie mogła dłużej wytrzymać w łóżku. Ubrała się, otuliła szalem,
owinęła głowę chustą i wymknęła się na dwór. Może leży gdzieś w śniegu,
pobity i pokrwawiony? Gdzieś na Gjetemyrsveien, taki wypadek raz się
przecież zdarzył. Musiała go znaleźć.
Ledwie minęła narożnik domu, kiedy w słabym świetle latarni ukazała
się ciemna sylwetka.
- Emanuel? - Podbiegła i zarzuciła mu ramiona na szyję. - Tak się
bałam. Co się stało? Gdzie byłeś?
Objął ją i bez słowa poprowadził do drzwi.
Czekała na odpowiedź, ale Emanuel zaczął się rozbierać, zdjął płaszcz i
kapelusz, otrzepał je ze śniegu, a mokre buty postawił koło pieca. Dopiero
kiedy weszli do pokoju, zapalili świecę i zamknęli drzwi, zatrzymał się i
spojrzał na żonę.
- Nigdzie nie byłem.
- Po prostu spacerowałeś? - spytała zaniepokojona. Skinął głową.
- Bogu dzięki - odetchnęła z ulgą.
- Kogo chcesz oszczędzić, jego czy mnie? - Emanuel zmarszczył brwi.
- Przecież dobrze wiesz. Chyba nie przypuszczasz, że użalam się nad
człowiekiem, który mnie zgwałcił. Co się stało, to się jednak nie odstanie.
- Elise przesunęła dłoń po brzuchu. - Ta istota, którą noszę pod sercem,
jest niewinna i nie może ponieść winy za złe czyny jakiegoś niegodziwca.
Jeśli będziesz na niego nastawał, spotkają cię same nieprzyjemności.
Powiedziałam już raz,- policja nie da wiary prostej robotnicy. Nie mamy
żadnych dowodów, a Ansgar Mathiesen wyprze się wszystkiego, kiedy
widmo kary zajrzy mu w oczy. Jeśli nie chcesz, by nasze życie stało się
jednym pasmem zazdrości i zgorzknienia, musisz zapomnieć o wszystkim.
Poza tym zgłaszając sprawę na policji, musiałbyś przyznać, że nie jesteś
ojcem mego dziecka, a tego przecież nie chcesz?
Zrezygnowany pokręcił głową.
- To nie ja rzuciłem się dziś na tego drania - powiedział po chwili.
- I bardzo się z tego cieszę. Johan dał mu wyraźnie do zrozumienia, że
wiemy, kim jest. Nie wątpię, że teraz będzie się trzymał z dala od naszego
domu.
- Nie pojmuję, co Johan ma wspólnego z tą sprawą. Dlaczego
powiedziałaś mu o wszystkim, a wobec mnie zachowałaś milczenie?
- Ponieważ Johan opowiedział mi o żołnierzu, którego uratował, a ja
domyśliłam się, o kogo chodzi. Chciałam oszczędzić ci cierpień, które
właśnie przeżywasz. Postąpiłam tak z miłości do ciebie.
- Więc kochać znaczy milczeć?
Stała spokojnie, patrząc mu prosto w oczy. Emanuel wybrał drogę
prawdy, choć ona wolałaby nigdy jej nie usłyszeć.
- Czasami - odrzekła powoli. - Czasami lepiej dla drugiego człowieka,
by o niczym nie wiedział, choć to oznacza, że samemu trzeba dźwigać
ciężar winy.
Odwrócił twarz, nie chcąc być świadkiem jej zakłopotania, i zaczął się
rozbierać.
Kiedy leżeli" przytuleni pod kołdrą, zapytał ostrożnie: - Wolałabyś więc,
bym się nie przyznał?
- I tak i nie. Gdybym odkryła coś nienaturalnego w twoim zachowaniu,
zadręczałabym się podejrzeniami. Gdybym niczego nie zauważyła, byłby
to znak, że twardszy z ciebie człowiek, niżbym sobie tego życzyła.
- A teraz, kiedy już wiesz?
- To wciąż czuję ból. Pomyślałam przed chwilą, że to dziwne.
Wymykasz się z domu chory z zazdrości, że Johan pomógł mi szukać
Pedera. A sam... - urwała i zagryzła wargi.
- ...zdradziłem cię i domagałem się, byś o wszystkim zapomniała -
dokończył za nią. - Wstyd mi za to, Elise. Uważam jednak, że chwila
zapomnienia jest mniej groźna niż tlące się uczucia.
- Co masz na myśli?
- Johan wciąż cię kocha. Jego tęsknota za tobą może mieć gorsze skutki
niż moja miłostka.
- Może Signe też za tobą tęskni? - powiedziała, czując kolejny przypływ
zazdrości.
- Nie sądzę. Zresztą mieszka daleko stąd, a ty widujesz Johana niemal
codziennie. I będziesz go widywać, skoro pragniesz, byśmy zostali
przyjaciółmi. Nie wiem już doprawdy, co do niego czujesz. Kiedy Johan
zerwał zaręczyny, pogrążyłaś się w żalu. Rozczarował cię później, ale w
jakimś sensie przywróciłaś go do łask, kiedy darowano mu resztę kary. I
dał się poznać jako zdolny rzeźbiarz. Byłoby dziwne, gdybyś wciąż nie
czuła do niego słabości.
- Nie czuję do niego słabości. Lubię go, jak lubi się przyjaciela.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował.
- Pomóż mi wyzwolić w sobie podobną wielkoduszność, Elise.
Kiedy zawyły syreny fabryczne, Elise miała poczucie, że ledwie co
zapadła w sen. W ułamku sekundy przypomniała sobie, co ją czeka.
Zerwała się z łóżka i boso pobiegła do kuchni, by rozpalić w piecu. Na
całe szczęście drwa zajęły się szybko. Stanęła przy ogniu, zacierając ręce.
W domu panowała cisza, ale wkrótce musiała zbudzić chłopców. Czuła się
tak, jakby miała odprowadzać skazańca na szafot.
Emanuel tarł oczy, usiłując przegonić resztki snu, kiedy wróciła do
pokoju. Uśmiechnął się i wyciągnął do niej ręce.
- Poleź jeszcze chwilę w moich ramionach, zanim w kuchni się nagrzeje.
- Nie mogę - pokręciła głową i uśmiechnęła się. - Czas budzić chłopców.
Zanim pójdą do szkoły, muszą przynieść wody i drwa na opał. Poza tym
wybieram się z Pederem do wozaka Karlsena i spróbuję go udobruchać. A
ty nie zapomnij oddać psa.
- Ja? - podniósł się na łokciu.
- Przecież prosiłam cię o to i się zgodziłeś.
- Nie prosiłaś.
- Byłeś poirytowany i nie słuchałeś moich słów. Miałeś dzisiaj rano iść
na posterunek, a ja prosiłam, byś zabrał ze sobą pieska. Matka uznała, że
to miły gest z twojej strony. Powiedziała, że mam wyjątkowego męża.
- Nie zdążę przed wyjściem do biura. Zresztą uznałem twoje racje i nie
zamierzam składać doniesienia.
- W takim razie ja to załatwię.
- Uważaj na siebie, jest bardzo ślisko.
- Nie mam wyboru, chłopcy muszą iść do szkoły. I nie mogę zwlekać,
bo policja uzna, że chcieliśmy zatrzymać pieska dla siebie.
- Nie sądzę. W naszej dzielnicy mało kogo stać na psa.
- Nie chcę przedłużać cierpień Pedera.
- Jesteś dla nich zbyt pobłażliwa, Elise. Co z niego wyrośnie za
mężczyzna, jeśli z byle powodu zalewa się łzami?
- Nie widzę niczego złego w okazywaniu uczuć. I pochwalam miłość do
zwierząt. Żona Pedera będzie szczęśliwą kobietą.
- A ja jestem wystarczająco łagodny? - przekomarzał się Emanuel.
Elise zarzuciła mu ramiona na szyję.
- Właśnie takiego sobie ciebie wymarzyłam.
Ledwie weszła do kuchni, z izby dobiegł ją żałosny lament. Zajrzała
ukradkiem do środka.
Kristian ubierał się, matki nie było. Peder leżał w łóżku i płakał
rzewnymi łzami wtulony w futerko Puszka, który najwyraźniej wolałby
zabawę niż pieszczoty.
Elise usiadła na skraju łóżka.
- Za parę lat kupisz sobie pieska, Peder.
- Za parę lat! - oburzył się chłopiec. - Co to zmieni? Puszek dorośnie i
zapomni o mnie, a my z Kristianem będziemy duzi i trzeba będzie
kupować jeszcze więcej jedzenia. A ty urodzisz dziecko.
- Ktoś jest właścicielem Puszka. Może chłopiec w twoim wieku, który
też przepłakał całą noc?
Peder otworzył szeroko oczy.
- Myślisz, że płakał?
- Jestem tego pewna.
Argument był mocny. Peder otarł łzy rękawem piżamy i wygramolił się
z łóżka, trzymając psiaka w ramionach.
- Nie posiusiał ci łóżka?
- Myślisz, że nie umiem się nim opiekować? - obruszył się Peder. - Dwa
razy wstawaliśmy w nocy. Puszek piszczał, więc otworzyłem mu drzwi.
Padał śnieg i bałem się, że się zgubi, ale Puszek wracał od razu, merdał
ogonem i lizał mnie po twarzy.
W tej samej chwili pies wyciągnął się i polizał chłopca jeszcze raz.
Peder roześmiał się.
- Widzisz? On rozumie każde moje słowo.
- Potrzymam go, a ty się ubierz.
Peder zawahał się przez chwilę, po czym wręczył jej pieska.
Był to najsłodszy psiak, jakiego widziała w życiu. Patrzył na nią
wielkimi brązowymi oczyma, jakby chciał przeniknąć jej myśli, potem
wygodnie ułożył się do snu w jej ramionach.
Ufa mi, pomyślała smutno Elise. Wierzy, że nie wyrządzę mu krzywdy.
Przy śniadaniu panował nastrój przygnębienia. Najwyraźniej wszystkim
niepewny los pieska bardzo leżał na sercu.
Nawet Emanuel oderwał się od myśli o Ansgarze Mathiesenie i Johanie.
- Szkoda, że nie wychowałeś się w gospodarstwie, Peder - oznajmił z
nieco udawaną oschłością. - Nam nie wolno było przyzwyczajać się do
zwierząt, które i tak mieliśmy utracić. Byłem przy uboju cieląt, jagniąt i
świniaków. Nawet królików, z którymi się bawiłem.
Peder nic nie powiedział, wbił wzrok w obrus i nie tknął śniadania, choć
wcześnie rano zwykł być głodny jak wilk.
- Elise mówiła, że wybierasz się dzisiaj na posterunek i weźmiesz ze
sobą psa? - spytała matka.
- Nie zdążę przed wyjściem do biura - pokręcił głową Emanuel.
- W jej stanie Elise nie powinna brnąć przez świeży śnieg, dźwigając
psa.
- Jest odwilż, śnieg zdąży stopnieć przed powrotem Elise. Zresztą
dozorcy powinni uprzątać śnieg od rana.
- Po co iść na policję? Wystarczy wywiesić ogłoszenie - zaproponował
pan Hvalstad.
Kristian spojrzał na niego z nadzieją.
- Sądzisz, że właściciel mieszka w Sagene?
- Przecież taki mały psiak nie uszedłby daleko. Nawet zanim spadł
śnieg.
- Może więc należeć do kogoś w naszej dzielnicy? - W głosie Pedera
zabrzmiał wyrzut. Skoro innych robotników stać było na trzymanie
zwierząt, to dlaczego nie ich?
Elise pokręciła głową.
- To nie do pomyślenia. Może po prostu zgubił się, przechodząc przez
most. A może przyplątał się tu aż z willi w Grefsen.
- Pani Bastiansen ze sklepu kapeluszniczego na Maridalsveien trzymała
kiedyś psa - wtrąciła się do rozmowy matka. - Twierdziła, że pies
odstrasza złodziei.
Emanuel podniósł się.
- Dziękuję za posiłek, muszę już iść.
Odszedł od stołu, nie patrząc na Pedera ani na psa. Udawał oschłość, ale
też przejął się losem zwierzęcia.
Pan Hvalstad ruszył do pracy i jak zwykle zjawiła się Lar-sine. Chłopcy
mieli jeszcze trochę czasu. Do szkoły nie było daleko, więc Peder nie
musiał jeszcze rozstawać się z pieskiem.
Larsine z początku przestraszyła się zwierzaka, już po chwili siedziała
jednak na podłodze i bawiła się z nim w najlepsze. Peder zdawał się nie
pamiętać o zbliżającym się rozstaniu, zrobił kulkę ze starej gazety, a
Puszek z miejsca zrozumiał jego intencje.
Elise odwlekała tę chwilę, w końcu jednak musiała wysłać chłopca do
szkoły. Uśmiechnęła się, by dodać mu otuchy.
- Może dowiem się, kto jest jego właścicielem, i będziesz mógł go
odwiedzać.
Peder skinął mężnie głową, z trudem hamując łzy. Wziął Puszka na ręce,
pocałował i przytulił, po czym podał go Elise.
- Powiedz, że mogę go czasami pilnować, gdyby potrzebowali pomocy.
- Powiem - obiecała Elise.
Naciągnął czapkę na uszy, ściągnął paskiem elementarz i inne przybory
szkolne i wyszedł na dwór. Rzeczywiście przyszła odwilż, śnieg topniał
błyskawicznie. Ulicę pokrywała mokra breja, niezachęcająca do spacerów.
- Nie możesz wysłać Kristiana? - spytała matka. - Przecież jeszcze by
zdążył.
- Sama pójdę. Kristian nie miałby odwagi zapytać o nazwisko
właściciela.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Na ulicach nie było ruchu. Robotnicy zaczęli już pracę, a sklepów
jeszcze nie otwarto. Z uchylonych okien dochodził Elise płacz dzieci.
Pomyślała o kobietach, które ruszały do fabryk o szóstej rano, zostawiając
swoje potomstwo w domu. O niemowlętach, które przystawiano do otwar-
tego okna na parterze, by któraś ze starszych kobiet mogła raz na jakiś
czas nakarmić je z butelki. O rocznych maluchach, raczkujących i
zasypiających z wyczerpania na podłodze. O matkach stojących przy
maszynie i zadręczających się myślami o dzieciach pozostawionych w
domu. Mogły się poparzyć przy piecu, przewrócić lampę naftową,
skaleczyć nożem czy wylać na siebie wrzątek, kiedy najstarsze
przygotowywało obiad. Tyle nieszczęść mogło je spotkać. I była jeszcze
rzeka i kipiel wodospadu, które przyciągały najmłodszych jak magnes.
Jakiś pijak zataczał się po drugiej stronie ulicy. Rozpoznała
Hermansena, poprzedniego opiekuna Everta. Nie zauważył jej i wolała, by
tak zostało. Kiedy razem z Emanuelem załatwili przeniesienie Everta pod
kuratelę pani Berg, Hermansen zwymyślał ją. Pieniądze z gminy, które
dostawał na chłopca, szły na alkohol, a teraz źródło dochodów wyschło.
Elise odwróciła twarz, udając, że go nie widzi.
Ruszyła ulicą Thorvalda Meyera, skręciła w Sofienberggaten, potem
ulicą Nordre Gate doszła do mostu i przeszła na drugą stronę rzeki. Im
bliżej miasta, tym większy ruch panował na ulicach. Obok niej na
skrzypiących kołach przetoczył się wóz dostawcy drewna, śniegu było
jeszcze zbyt mało, by używać sań. Ludzie szli spiesznie, pochyleni pod
naporem zimnego wiatru, zziębnięci i przemoczeni. Zima dopiero zaczęła
dawać znać o sobie, nikt jeszcze nie był przygotowany na jej przyjście.
Pod płotem stała gromadka gazeciarzy, ukradkiem popalających
papierosy. Mogli mieć po siedem, może osiem lat, a na ich twarzach
malował się wyraz dumy z powodu przedwczesnej dorosłości, ale i
zawstydzenia tym, co robili. Pieniądze powinny trafić do matek, by ulżyć
nędzy w domu, tymczasem oni puszczali je z dymem.
Jakaś para szła w jej kierunku. Mężczyzna miał na sobie płaszcz
zimowy z miękkiej wełny i skórzaną czapkę na głowie. Kobieta ukryła
dłonie w mufce, identycznej jak futro, które ją okrywało. Nie wyglądali na
zmarzniętych.
Psiak znudził się siedzeniem w jej ramionach i wyrywał się na wolność.
Jacyś chłopcy obrzucili ją drwiącymi uwagami, ale posłała im wściekłe
spojrzenie i kazała im trzymać się z daleka. O dziwo, posłuchali.
Zbliżała się do posterunku. Na placu Younga - czyli na Nowym Targu,
bo tak brzmiała jego dawna nazwa - roiło się od wozów i koni. Chłopi
zjechali do miasta ze swoimi wyrobami.
Wspomnienia tamtego zimowego dnia wróciły do niej z całą siłą, dnia,
w którym dowiedziała się, że Johana oskarżono o kradzież. Pamiętała
wzgardliwy wzrok konstabla i poczucie bezradności, z jakim opuszczała
posterunek. To wszystko zdarzyło się wieki temu, tyle się zmieniło od
tamtej chwili. Tamtego wieczora po raz pierwszy spotkała Emanuela. Kto
mógł wówczas pomyśleć, że zostanie jego żoną i że Agnes wyjdzie za mąż
za Johana? Wtedy nigdy by w to nie uwierzyła.
Podniosła pieska i przytuliła mocniej.
- Nie wątpię, że znajdziemy twoich rodziców - mruknęła do niego.
Puszek polizał ją po nosie w odpowiedzi.
W poczekalni było mnóstwo ludzi. Policjanci w pikielhaubach i długich
płaszczach z błyszczącymi guzikami przechodzili to w tę, to w tamtą
stronę, a do okienka wiła się długa kolejka interesantów.
Puszek stracił resztki cierpliwości, wyrwał się z jej rąk, podbiegł do
najbliższego krzesła i obsiusiał je. Elise zaczerwieniła się ze wstydu,
podniosła psiaka, rozglądając się za jakąś ścierką. Piesek wyrywał się z
piskiem. Trzymając go kurczowo, Elise podeszła do najbliższego
policjanta, by wytłumaczyć mu całe zdarzenie. Ten ofuknął ją za to, że nie
wypuściła psa na dwór za potrzebą.
Zażenowana zajęła swoje miejsce w tłumie, mając nadzieję, że inni nie
dostrzegli jej zakłopotania. Kiedy przyszła jej kolej, wyjaśniła szybko całą
sprawę i spytała, czy ktoś nie szuka pieska. Policjant pokręcił przecząco
głową i niechętnie wziął od niej Puszka, obiecując, iż zajmą się
poszukiwaniami właściciela. Kazał jej podać nazwisko i adres, a do-
wiedziawszy się, że mąż Elise pracuje w biurze tkalni płótna żaglowego,
zadeklarował, iż powiadomi go telefonicznie o wyniku poszukiwań.
Wychodząc z posterunku, Elise czuła się żałośnie. Nie z powodu
protekcjonalnego zachowania policjantów, ale dlatego, że nie stać jej było
na zatrzymanie psa. W głębi duszy wiedziała, że stróże prawa nie zrobią
wiele, by znaleźć właścicieli czworonoga.
Droga do domu zapowiadała się niewesoło. Chlapa, ciężkie ciało i
ciężkie myśli, pomyślała, wzdychając z rezygnacją.
- Dzień dobry. - Jakiś mężczyzna stanął jej na drodze, uchylając
kapelusza. - Poznaje mnie pani?
Elise rozpoznała nieznajomego dopiero po chwili i natychmiast oblała
się rumieńcem.
- To pan stał koło nas na ulicy Karl Johan, kiedy kompania strzelców
wracała do domu.
Przytaknął z uśmiechem.
- Co za zbieg okoliczności, że spotykam panią znowu. Zgubiłem portfel
i wstąpiłem na posterunek, by się dowiedzieć, czy ktoś go nie znalazł, ale
nie mam szczęścia. Trzymałem w nim raptem kilka banknotów, ale portfel
był nowy, z pięknej mięciutkiej skóry.
- Nie zdążyłam nawet podziękować panu za pieniądze, które nam pan
ofiarował - przerwała mu pośpiesznie Elise. - To znaczna suma, nie było
powodu, by wręczał nam pan tak szczodry dar. Szukałam pana, ale zapadł
się pan jak pod ziemię. Było mi przykro, że nie miałam okazji wyrazić
swojej wdzięczności. Kupiliśmy zapas drewna na całą zimę.
Pomachał ręką, wydawał się nieomal zmieszany.
- Rozmawiałem z synem o państwu i doszliśmy do wniosku, że pani
mąż to nie kto inny jak Emanuel Ringstad, z którym mój syn poznał się w
Kongsvinger. Pani brat wspominał przecież o Emanuelu z Armii
Zbawienia. Prawda?
Elise potwierdziła, uśmiechając się.
- My również doszliśmy do tego samego wniosku, kiedy Peder
opowiedział w domu całą historię. To naprawdę niezwykły zbieg
okoliczności.
- Mój syn bardzo polubił pani męża i ma nadzieję na podtrzymanie
znajomości.
- Emanuel też na to liczy.
- A co słychać u pani czarującego braciszka? Przez wiele dni
wspomnienie tamtego spotkania wprawiało mnie w dobry nastrój. Ten
chłopiec jest taki naturalny, w jego zachowaniu nie było śladu nadmiernej
poufałości wobec obcego człowieka ani zawstydzenia czy napuszonej
arogancji. Był po prostu sobą i pokazał, że ma wielkie serce. Wydawał się
taki optymistyczny i pełen radości życia.
- I zwykle taki właśnie jest. Dzisiaj jednak jego świat się zawalił.
Przyszłam na posterunek, by oddać małego pieska. Peder z kolegą przeszli
wczoraj pół miasta, by znaleźć jego właściciela, ale na próżno. Całą noc
Peder przeleżał z psiakiem w ramionach i dziś rano był niepocieszony,
kiedy pojął, że muszę go oddać.
- Może się jednak tak zdarzyć, że właściciel się po niego nie zgłosi.
Niektórzy ludzie kupują szczenięta, by spełnić kaprys swoich pociech, a
potem żałują, bo trzymanie czworonoga to dodatkowy obowiązek. Pies nie
jest dużo wart.
- Nas nie stać na trzymanie psa. Odniosłam wrażenie, że to mały
owczarek. Jak urośnie, będzie potrzebował mnóstwo jedzenia. Peder był
gotów odstąpić mu część swojej porcji, ale przecież sam musi się dobrze
odżywiać.
Przyglądał się jej bez słowa.
Elise była zdziwiona swoją otwartością. Zwykle zachowywała daleko
idącą rezerwę wobec obcych, zwłaszcza ludzi lepszego stanu.
- Mieszkacie niedaleko mostu Beierbrua, prawda?
- Tak - przytaknęła. - Wynajmujemy mały domek, który należał do
starego majstra. Matka i moi dwaj bracia mieszkają z nami. Poddasze
wynajmujemy wdowcowi, który ma czteroletnią córkę.
- Pan Ringstad dostał pracę biurową w tkalni płótna żaglowego, tak
przynajmniej twierdzi mój syn.
- Wiele lat pracował w Armii Zbawienia i nie wyobrażał sobie innego
zajęcia - wyjaśniła Elise i w tej samej chwili oblała się gorącym
rumieńcem.
- Aż przyszedł Amor i wystrzelił strzałę prosto w jego serce -
uśmiechnął się - i wszystkie plany wzięły w łeb. To dobrze, pani Ringstad,
młody mężczyzna nie powinien żyć we wstrzemięźliwości.
Elise odwróciła wzrok zażenowana.
- Sądzę, że jego rodzice przyjęli z ulgą tę decyzję - ciągnął. - Syn mówił
mi, że pan Ringstad urodził się niedaleko Eidsvold w dworze, który kiedyś
przejmie. Dziadkowie smuciliby się, gdyby nie zostawił dziedzica.
Miejmy nadzieję, że urodzi pani syna, jeśli nie za pierwszym, to za kolej-
nym razem. Zapewne przeniesiecie się na wieś, kiedy starszy pan przekaże
ster? A może powinienem powiedzieć „lejce"? - roześmiał się.
Elise również się uśmiechnęła, ale nic nie odpowiedziała. Wątpiła, że
kiedykolwiek przeprowadzą się do Ringstad, z pewnością nie za życia
rodziców Emanuela. Ich niechęć wobec niej sprawiała, że nie zamierzali
nawet odwiedzać ich latem.
- Muszę już iść - zmieniła temat. - Czeka mnie pranie. Uchylił
kapelusza.
- Proszę w takim razie pozdrowić Pedera i przekazać mu, że rozmowa z
nim była niezwykłą przyjemnością.
- Nie omieszkam, bo pańskie słowa z pewnością poprawią mu humor.
Uznał, że moja matka źle zrobiła, nie zapraszając pana do środka, by pan
sobie posiedział na kuchennym taborecie - roześmiała się. - Dzieci nie
mają uprzedzeń, różnice klasowe ich nie obchodzą. Dopóki nie nauczą się
ich od nas.
Skinął poważnie głową.
- Ma pani rację, pani Ringstad. Powinniśmy je naśladować.
Miła rozmowa sprawiła, że Elise przebyła drogę do domu w lżejszym
nastroju. Nie wiedziała nawet, jak nazywa się ten człowiek, znała jedynie
imiona jego syna: Carl Wilhelm. Zamierzała wypytać Emanuela o więcej
szczegółów. I mimo sprzeciwu matki chciała poprosić męża, by w dowód
wdzięczności zaprosił go któregoś wieczora.
Padał gęsty śnieg. Musiało się ochłodzić, bo teraz już nie topniał. Zima
przyszła wcześniej tego roku, za wcześnie. I tak była za długa, nawet jeśli
nie zaczynała się z początkiem listopada.
W białym puchu widać było ślady małych stóp. Może należały do
Pedera? To dziwne, dzień szkolny jeszcze nie dobiegł końca.
Z niepokojem zbliżyła się do domu. Była cała przemoczona, woda
ściekała z butów, chusty i szala. Za progiem owionęło ją miłe kuchenne
ciepło. Ogrzeje się przed zejściem do piwnicy, gdzie czekała sterta brudnej
bielizny.
Matka prasowała. Położyła deskę na stole kuchennym, dwa żelazka
grzały się na piecu.
- Jak ci poszło? - spytała.
- Dobrze. Będą dzwonić do Emanuela do fabryki z informacją o
postępach śledztwa. Czy ktoś wrócił do domu?
- Peder. Ma gorączkę, położył się do łóżka. Nauczyciel zwolnił go z
lekcji.
- Przeziębił się?
- Nie wiem. Wczoraj był zdrowy, ale przemókł, włócząc się z tym
psiakiem. Buty, które dostał z Armii Zbawienia, są już na niego za małe,
no i bardzo zniszczone. Dziwię się, że ktoś w ogóle oddaje używane buty.
Sądziłam, że dostaje je młodsze rodzeństwo.
- Pewnie pochodzą od ludzi z drugiej strony rzeki. Przytrafiło mi się
dzisiaj coś szczególnego. Spotkałam tego „dżentelmena", o którym
opowiadał Peder. Był na posterunku, by zgłosić zaginięcie portfela.
Matka podniosła wzrok znad kołnierzyka, który prasowała. Aby ułatwić
sobie ruchy żelazka, przesuwała je po kawałku tkaniny pokrytym
roztopionym woskiem.
- Więc zgubił pieniądze? - przeraziła się.
- Twierdził, że trzymał w nim tylko kilka banknotów.
- Wielki Boże! Kilka banknotów - powtórzyła z niedowierzaniem. -
Nam rzadko zdarza się zobaczyć choć jeden banknot. Chyba nie zamierza
nas odwiedzić? - dodała przestraszona.
- Nie - uśmiechnęła się Elise. - Kazał mi pozdrowić Pedera i
przypomnieć mu o rozmowie, którą odbyli. Bardzo go ona rozbawiła.
Odkrył również, że jego syn i Emanuel byli razem w Kongsvinger.
Odstawiła mokre buty koło pieca i zamierzała właśnie powiesić szal na
sznurku, kiedy matka ją powstrzymała.
- Musimy zostawić miejsce na bieliznę! Sama nie wiem, jak je
wysuszymy w taką pogodę. W Andersengarden mieliśmy chociaż strych.
Drzwi do pokoju uchyliły się i w szparze pojawiła się główka Pedera.
Miał zaczerwienione policzki i oczy zmatowiałe od gorączki.
- Znaleźli właściciela? Elise pokręciła głową.
- To musi potrwać, Peder. Nikt jeszcze nie zgłosił zaginięcia psa, ale
dzień jeszcze się nie skończył. Poza tym spotkałam twojego dżentelmena -
dodała. - Mam ci przekazać pozdrowienia od niego. Bardzo się cieszy, że
mógł cię poznać.
W oczach Pedera pojawił się cień radości.
- Przyjdzie do nas? Elise roześmiała się.
- Może jego syn. Emanuel zaprzyjaźnił się z nim w czasie służby. Idź do
łóżka. Jeśli masz gorączkę, nie powinieneś wstawać. Dlaczego nauczyciel
zwolnił cię do domu?
- Powiedział, że jestem blady jak upiór i że za chwilę klapnę na podłogę.
Pingelen twierdzi, że to suchoty, a Flaszka uważa, że to tyfus.
- Co za bzdury! Nie masz suchot ani tyfusu, jesteś po prostu
przeziębiony. Łatwo się przeziębić w przemoczonych butach. Marsz do
łóżka.
- Zawsze marznę w nogi, ale dotąd nie chorowałem - oznajmił chłopiec i
zamknął za sobą drzwi.
Elise posłała matce zaniepokojone spojrzenie.
- Myślę, że się rozchorował przez psa.
- Też mi wyjaśnienie! - rozzłościła się matka. - Płacz nikogo jeszcze nie
przywiódł do choroby.
Elise nic nie odpowiedziała, ale miała własne zdanie na ten temat.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Emanuel wszedł do domu i szybko zamknął za sobą drzwi, by nie
wypuszczać cennego ciepła. Padał deszcz, który przez ostatnie dwa dni
zupełnie roztopił resztki śniegu. Nad światem zamknęła się
nieprzenikniona zimowa ciemność.
- Wróciłeś?
Nie odpowiedział. Elise stała przy piecu, mieszając zupę. Kątem oka
dostrzegła, że zdejmuje kapelusz i wiesza go na gwoździu, po czym ściąga
z siebie mokry płaszcz. Nie usłyszał jej, choć mówiła głośno. Wyglądał
jak posłaniec złych wiadomości.
- Czy coś się stało? Wreszcie ją dostrzegł.
- Pada - powiedział. Elise roześmiała się.
- Wiem, że pada. Zmoczyło mnie, kiedy niosłam wodę ze studni.
- Peder jest w łóżku?
- Nie, bawi się z resztą na schodach na poddasze. Dlaczego pytasz?
Podszedł bliżej, unikając jej wzroku.
- A gdzie jest twoja matka?
- Na górze, u pana Hvalstada. Anne Sofie i Larsine bawią się z
chłopcami.
Spojrzał jej prosto w oczy.
- Mam złą wiadomość.
Elise poczuła ucisk w żołądku. Kolejne nieszczęście, pomyślała.
- Dzwoniono do mnie z policji. Nie znaleźli właściciela psa i pytali, czy
chcemy go zatrzymać. W przeciwnym wypadku go uśpią.
Elise wstrzymała oddech.
- Uśpią? Takiego pięknego szczeniaczka? Co im powiedziałeś?
- Że nie jesteśmy w stanie wykarmić dużego psa. Poczuła, że łzy
napływają jej do oczu.
- I?
Emanuel wzruszył ramionami.
- Policjant powiedział, że nie mają gdzie trzymać bezpańskich psów.
- A więc go...? Pokiwał głową. Elise rozpłakała się.
- Kochanie, nie możesz się tak tym przejmować. Pomyśl o tych
wszystkich zwierzętach, które widziałem w drodze do rzeźni.
- Peder będzie zrozpaczony. Codziennie wpada do domu z tym samym
pytaniem. Wyobraża sobie, że policja da mu pieska, jeśli właściciel się nie
zgłosi.
- Chcieli nam go oddać, tyle że nas nie stać na psa.
- W takim razie powiedzmy mu o wszystkim od razu. Im dłużej
będziemy zwlekać, tym gorzej.
- Ty to zrób, Elise. Nie potrafię rozmawiać z nim tak jak ty.
Odstawiła garnek na bok, założyła fajerki i wyszła na korytarz.
Kristian, Anne Sofie i Larsine siedzieli skuleni na najniższym stopniu.
- Gdzie jest Peder? - spytała.
- Wybiegł. - Kristian patrzył na nią chmurnie i zacisnął usta w wąziutką
kreskę.
- Wybiegł? Przecież jest chory!
- Słyszał waszą rozmowę. - Kristian wytrzymał wzrok siostry.
Elise rzuciła się do drzwi.
- Peder! Gdzie jesteś? - Wybiegła na deszcz. - Peder! - krzyknęła raz
jeszcze, ale chłopca nigdzie nie było widać. Boże, co mu przyszło do
głowy?
Strach przerodził się w gniew. Nie można tak rozpaczać z powodu
małego psiaka! Zwierzęta umierały codziennie, ludzie zresztą też. Miał
Puszka raptem pół dnia, a wcześniej nigdy nie domagał się psa. Życie
przynosi dość trosk, po co dokładać sobie nowe?
Lęk jej jednak nie opuszczał i bezwiednie skierowała spojrzenie ku
rzece. Chyba nie...? Pokręciła głową, zdumiona własnymi myślami. Peder
nie zrobiłby nic głupiego. Był roztrzęsiony, tak jak Emanuel poprzedniego
dnia. Dzieci nie przejmują się deszczem i nie myślą o przeziębieniu. Kiedy
się opamięta, wróci skruszony do domu. Może nawet lepiej, że dał upust
rozpaczy. Lepsze to niż tłumienie w sobie złych myśli.
- Widzisz go? - Emanuel wyszedł przed dom.
- Nie. Podsłuchał naszą rozmowę i wybiegł zrozpaczony.
- Nie wychodź na deszcz w takim stroju, Elise. Nie pomożesz
chłopakowi, jeśli sama zachorujesz. Narzucę też coś na siebie i pomogę ci
go szukać.
Ruszyli wzdłuż rzeki, każdy w swoją stronę, krzycząc i nasłuchując, ale
nie znaleźli Pedera.
Elise przypomniała sobie tamten dzień zeszłej zimy, kiedy Peder uciekł
przed chłopcami, którzy chcieli zepchnąć go do wodospadu. Wtedy
schował się za kubłami na śmieci na jakimś podwórku. Może teraz zrobił
to samo?
- Sprawdzę, czy nie poszedł do Everta - powiedział Emanuel, kiedy
spotkali się przy moście. - Że też wcześniej o tym nie pomyślałem.
Przecież Evert znalazł pieska, z pewnością razem go teraz opłakują.
- Masz rację. Rozejrzę się jeszcze trochę, ale chyba Peder schował się
gdzieś przed deszczem.
Evert otworzył drzwi.
- Widziałeś Pedera?
- Przecież jest chory.
- Jutro idzie do szkoły. Teraz jednak wybiegł na deszcz, bo przejął się
losem szczeniaka.
- Znaleźli właściciela? Elise pokręciła głową.
- Powiedzieli, że nie mogą zajmować się bezpańskimi psami. Musieli go
uśpić. - Z bólem obserwowała, jak twarz Everta wykrzywia się w
grymasie. Nie rozpłakał się, nie cofnął w głąb mieszkania, by się ukryć,
ani nie ruszył w dół schodami. Po prostu stał nieruchomo. Lepiej byłoby,
gdyby wybuchnął płaczem.
- Obcięli mu głowę? - spytał po chwili. Elise spojrzała na niego
przerażona.
- Co ty wygadujesz?
- Widziałem, jak Krestoffer obcina głowę kurze. Biegała potem bez
głowy po podwórku. Nie umarła.
- Nieprawda, umarła. Z psami tak nie robią. Dają im zastrzyk. Pies
zasypia, nic nie czując.
Evert nie poruszył się.
- Z nami też tak robią? - spytał z przestrachem. - Jeśli chłopiec straci
matkę, nie ma ojca, a nikt go nie chce?
- Też wymyśliłeś, Evert! - Elise pogłaskała go po głowie. - Za zabicie
człowieka idzie się do więzienia. A dziećmi zawsze zaopiekuje się ktoś,
kto nie może mieć własnych. Tak jak pani Berg zaopiekowała się tobą.
Gdyby nie było pani Berg, znalazłby się ktoś inny.
- Ty, na przykład? Śniło mi się, że jesteś moją mamą. I nie chciałem się
obudzić.
Wzruszenie ścisnęło jej gardło.
- Muszę znaleźć Pedera. Nie wiesz, gdzie mógł się schować?
- Może u pani Evertsen. Parę dni temu dała mu cukierka. Peder podzielił
się nim ze mną. Ssaliśmy go na zmianę.
Elise uśmiechnęła się.
- Pamiętasz, co ci mówiłam o zakażeniach? Przyjdź dziś wieczorem do
nas, pobawicie się w piątkę. Peder musi znaleźć sobie nową pracę, ale na
razie popołudnia i wieczory spędza w domu.
- Stracił zajęcie u wozaka Karlsena?
- Tak - przytaknęła. - Karlsen znalazł sobie innego uczniaka.
Powiedział, że nie może zatrudniać kogoś, komu nie ufa.
- To moja wina. Ja go podkusiłem. Powiedziałem, że pies jest
ważniejszy od wozaka.
- To nic - odrzekła Elise i ruszyła do wyjścia. - Peder znajdzie sobie
nową pracę.
Choć to nie będzie łatwe, pomyślała w duchu. Znalazła Pedera w kuchni
pani Evertsen nad talerzem płatków owsianych i świątecznym ciastem.
- Peder! - powiedziała z wyrzutem. - Jak mogłeś nas tak wystraszyć?
Spojrzał na nią z poczuciem winy.
- Pomyślałem sobie, że zasłużyliście sobie na to, skoro jesteście tacy
głupi. Pani Evertsen mnie rozumie. Miała kota, który utonął w rzece
dwadzieścia lat temu. Kiedy go sobie przypomni, to płacze.
Pani Evertsen pojawiła się w drzwiach do izby.
- Jesteś, Elise. Zgadzam się z Pederem, nie można dzieciaków
oszukiwać w ten sposób. Najpierw pozwalacie mu zatrzymać psa, a potem
go zabieracie.
Elise zaczęła się tłumaczyć, ale nie miało to żadnego znaczenia. Skoro
pani Evertsen zdecydowała się trzymać stronę chłopca, nic nie zdoła jej
przekonać.
- Emanuel i Kristian niepokoją się o ciebie - powiedziała jedynie. -
Skończ jeść i chodźmy do domu. Dziękuję pani, pani Evertsen, to miło z
pani strony, że przyjęła go pod dach. Peder ostatnio chorował i nie
powinien wybiegać na deszcz bez wierzchniego odzienia.
Kiedy znaleźli się na ulicy, Peder dodał złośliwie: - Opowiedziałem
wszystko Johanowi.
Elise milczała.
- Słyszysz? Powiedziałem wszystko Johanowi.
- Słyszę, ale nie sądzę, że Johan postąpiłby inaczej. On też nie ma
pieniędzy, by trzymać dużego psa.
- Ale nie poszedłby na policję, tak przynajmniej powiedział. Zszedłby
całą dzielnicę, by znaleźć właściciela. A potem by go oddał, ale pod
warunkiem, bym mógł go odwiedzać.
- A gdyby nie znalazł właściciela?
- To poprosiłby rzeźnika o kości. I poszukałby resztek po śmietnikach.
Ci, co mają za dużo, wyrzucają jedzenie.
Elise zatrzymała się i zajrzała chłopcu prosto w oczy.
- Zmyśliłeś wszystko, Peder. Johan nic takiego nie powiedział.
Odwrócił wzrok, ale nic nie odrzekł.
Elise zamyśliła się. Nie po raz pierwszy słyszała takie niestworzone
historie od Pedera, w tej jednak kryło się coś poważniejszego. Zapewne
chłopak oskarżał Emanuela o śmierć zwierzęcia i ubzdurał sobie, że Johan
postąpiłby inaczej.
Johan znów stał się bohaterem tak jak kiedyś. To nie wróżyło nic
dobrego.
Matka stała przy oknie, wypatrując ich powrotu. Kristian zdał jej relację,
która ją zatrwożyła i rozzłościła jednocześnie.
- Jak mogłeś wybiec na taki deszcz, Peder? Przecież jesteś chory.
- Już nie jestem chory. - Peder odwrócił wzrok. - Jutro idę do szkoły.
Elise przesunęła prześcieradła i poszwy, by zrobić miejsce nad piecem
dla mokrego ubrania Pedera. Do rana musiało wyschnąć.
Emanuel wyszedł z pokoju, gdzie przebierał się w suche rzeczy.
- Mam poczucie, jakbym mieszkał w pralni. Musimy suszyć pranie w
kuchni?
- Wywiesimy je na dworze, kiedy przestanie padać. W taką ulewę nie
mamy innego wyjścia.
- Nie możecie rozciągnąć sznurków na korytarzu?
- Tam jest za zimno, nic nie wyschnie. Poza tym pan Hvalstad musiałby
przemykać się pod ociekającą bielizną. Chyba nie spodobałby mu się ten
pomysł.
Emanuel chciał wygłosić jakiś komentarz, ale się opanował. Zamiast
tego odwrócił się do Pedera.
- Niezły ananas z ciebie. My szukamy cię na deszczu, a ty chowasz się u
pani Evertsen.
Peder wkładał piżamę, nie podnosząc oczu ani nie odzywając się.
Emanuel chrząknął.
- Nie mieliśmy wyboru, Peder. Nie mogliśmy wziąć psa, który urośnie i
będzie potrzebował tyle jedzenia co dorosły człowiek.
Peder wciąż milczał.
- Musisz zrozumieć, że nie chcieliśmy odebrać ci psa. Po prostu nie stać
nas na trzymanie zwierząt.
Elise zauważyła, że ramiona chłopca zaczęły drżeć.
- Każdy inny chłopiec, który znalazłby Puszka, otrzymałby podobną
odpowiedź od swoich rodziców - ciągnął Emanuel. - Przynajmniej od tych,
którzy mieszkają nad rzeką Aker.
Peder odwrócił się gwałtownie, łzy trysnęły mu z oczu.
- Nieprawda! Johan szukałby właściciela do upadłego! A jakby go
znalazł, toby kazał mu obiecać, że będę mógł widywać Puszka od czasu do
czasu.
- Peder! - Elise uznała, że czas na zmianę tonu. - Emanuel zrobił to, co
mógł zrobić. Musiał iść do biura. Pomyślałeś, co by się stało, gdyby stracił
pracę? Nie można oskarżać innych, kiedy los nam nie sprzyja.
- To jego wina. Powiedział im, żeby go zabili! - krzyknął i wybuchnął
płaczem, po czym rzucił się do swojego pokoju.
- Powinien dostać lanie! - Matka była wzburzona. Zupełnie nie przyszło
jej do głowy, że karanie należało do obowiązków matek.
- Porozmawiamy z nim kiedy indziej, dzisiaj Peder nie przyjmie
żadnych argumentów.
- Mówiłam o laniu, nie o rozmowie.
- Jestem zmęczona - westchnęła z rezygnacją Elise. - Położę się.
Emanuel podążył za żoną. Miał jakiś dziwny wyraz twarzy.
Dopiero po dłuższej chwili, kiedy już leżeli w łóżku, zapytał: - Dlaczego
Peder wspomniał o Johanie? Rozmawialiście z nim?
- Nie. Nie widziałam się z Johanem. Sądzę, że Johan też go nie widział.
- Dlaczego więc wygadywał takie rzeczy? - Emanuel nie dał się
przekonać.
- Chciał się na nas zemścić. Zapadła cisza.
Emanuel nic nie odrzekł, ale Elise znała jego myśli. Dlaczego Peder
miałby się mścić, wychwalając Johana pod niebiosa? Musiałby mieć
wiedzę o świecie dorosłych, o zazdrości, intrygach, zranionych uczuciach i
lęku przed utratą miłości.
- Nie ma się czym przejmować, Emanuelu. Zapomnijmy o wszystkim.
Przytulił ją do siebie, ale pozostał chmurny.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Dwa dni później ktoś zapukał do drzwi chwilę po powrocie Pedera i
Kristiana ze szkoły. Kristian szykował się do pracy, Peder wciąż źle się
czuł i wylądował w łóżku. Ze znalezieniem nowego zajęcia musiał
poczekać do powrotu do zdrowia. Jego stan pogorszył się w ciągu
ostatnich dwóch dni, ale matka nalegała, by nie opuszczał zajęć szkolnych.
Uznała, że to jego wina, skoro wybiegł na deszcz bez wierzchniego
okrycia. Elise upierała się, że to z powodu psa. - Z żałoby się nie choruje -
oświadczyła matka. - Nie pojmuję, skąd bierzesz te swoje dziwaczne
teorie.
- Kto to może być? - Matka pozwoliła Elise otworzyć drzwi. Ludzie,
których znali, pukali do drzwi i natychmiast ładowali się do środka. To
musiał być ktoś obcy.
- Może państwo Ringstad - ożywiła się. - Obiecali, że nas odwiedzą,
kiedy Emanuel wróci ze służby.
Elise spojrzała na nią ponuro. Nie miała najmniejszej ochoty
przyjmować rodziców Emanuela. Podeszła do drzwi i otworzyła je.
Na widok gościa jej oczy rozwarły się ze zdumienia, a na policzkach
pojawił się lekki rumieniec. Był to mężczyzna, którego Peder ochrzcił
mianem „dżentelmena".
Mężczyzna uchylił kapelusza.
- Mam nadzieję, że nie zjawiam się nie w porę. Byłem w pobliskiej
tkalni w pewnej sprawie i stwierdziłem, że wpadnę do państwa. Wszak
Peder serdecznie zapraszał mnie do siebie.
Matka się przerazi, pomyślała Elise, ale sama ucieszyła się z odwiedzin.
Może ta wizyta przywróci Pedera do równowagi.
- Proszę wejść. Mąż jeszcze nie wrócił z biura, ale Peder jest w domu.
Kristian właśnie wychodzi, po szkole pracuje jako chłopiec na posyłki.
Larsine i Anne Sofie siedziały w kącie za paleniskiem. Wycinały zdjęcia
ze starych gazet pana Hvalstada, kawałki papieru zaściełały całą podłogę.
Na obiad jedli kaszę gotowaną na mleku. Mleko wykipiało i zapach
spalenizny wciąż unosił się w powietrzu. Mokre ubrania dziewczynek
wisiały na gwoździach. W nocy znów spadł śnieg, ale roztopił się w
przedpołudniowym słońcu. Dziewczynki wróciły z podwórka całkowicie
przemoczone. Na dodatek na sznurku nad stołem kuchennym suszyły się
białe kalesony. Resztę prania zdążyły na szczęście zdjąć i poskładać.
Elise zawstydziła się.
- Musi pan wybaczyć mi ten bałagan, razem z matką przyjmujemy
bieliznę do prania. - Odwróciła się w stronę matki. - To jest pan, z którym
rozmawialiśmy tamtego dnia, kiedy Emanuel wrócił do domu. Ojciec
jednego z nowych przyjaciół Emanuela.
Matka wpadła w taki popłoch, że dygnęła, złożyła ręce na brzuchu i nie
odważyła się podnieść oczu. Kristian ukłonił się grzecznie, po czym
włożył czapkę i wyszedł. Dziewczynki nie ruszyły się z podłogi, ale
przyglądały się ciekawie nieznajomemu.
Elise rzuciła się sprzątać ze stołu, ściągać pranie i szykować kawę.
Matka stała w miejscu jak wmurowana.
- Powiedz Pederowi, kto przyszedł. - Elise usiłowała wyrwać matkę z
otępienia, ale jej słowa zabrzmiały dość nietaktownie.
Gość zrobił krok w przód.
- Jedną chwileczkę - powiedział szybko.
Dopiero teraz Elise zauważyła, że trzyma w dłoniach jakiś karton.
- Zanim zjawi się Peder, chciałbym coś przedyskutować z jego matką i
siostrą - chrząknął z lekkim zażenowaniem. - Pani opowieść o piesku
zrobiła na mnie duże wrażenie. Mój syn widział się z panem Ringstadem i
dowiedział się o jej smutnym zakończeniu. - Chrząknął ponownie. -
Dlatego zapragnąłem zrobić coś, by złagodzić smutek chłopca. - Zniżył
głos. - Miałyby panie coś przeciwko kociakowi, jeśli obiecam, że
codziennie dostanie mleko i rybę? Z pewnością okaże się użyteczny,
słyszałem, że w tej okolicy jest sporo myszy i szczurów.
Elise poczuła przypływ radości, obróciła się ku matce, modląc się w
duchu, by ta nie zaprotestowała. Chcieli sprawić sobie kota, mieszkając w
Andersengarden, ale matka oświadczyła wtedy, że i tak ledwie
wytrzymuje odór dochodzący z klatki schodowej. Teraz wyraźnie nie
wiedziała, jak zareagować. Nie chciała okazywać niewdzięczności wobec
ojca jednego z przyjaciół Emanuela, ale także wstydziła się przyjąć
prezent od nieznajomego, który już wcześniej okazał im swą szczodrość.
- Peder się ucieszy - powiedziała cicho Elise. Miała nadzieję, że
chłopiec nie słyszy ich rozmowy i uniknie kolejnego rozczarowania, jeśli
matka znów się nie zgodzi. - I wróci do zdrowia.
Matka wahała się, ale nie odważyła się zaprotestować.
- Mały kotek jada niewiele - zaczęła nieskładnie. - Jak dorośnie,
przerzuci się na myszy.
- No właśnie - przytaknął ochoczo gość. - Poza tym dzieci potrzebują
towarzystwa zwierząt. - Zaczął otwierać karton.
Elise powstrzymała go ruchem dłoni.
- Proszę zaczekać. Niech on sam go otworzy! Uchyliła drzwi do pokoju
i zajrzała do środka. Peder leżał schowany pod kołdrą.
- Peder?
Nie odpowiedział i nie poruszył się.
- Peder? Twój znajomy jest tutaj. Przyniósł dla ciebie prezent.
Chłopiec nie zareagował.
Zaniepokojona uniosła kołdrę. Peder spał. Miał zaczerwienione policzki
i oddychał ciężko. Elise przeraziła się. Może choroba była poważniejsza,
niż sądziła. Pogłaskała go po policzku. - Peder? - szepnęła. - Peder,
słyszysz mnie?
Zamrugał oczami. Przez chwilę nie wiedział, co się wokół niego dzieje.
- Już jest rano?
- Nie - uśmiechnęła się - przed chwilą wróciłeś ze szkoły.
- Więc dlaczego leżę w łóżku?
- Bo nie czujesz się dobrze. Mam dla ciebie niespodziankę. Twój
znajomy przyszedł z wizytą i coś ci przyniósł.
Peder otworzył szeroko oczy i wyskoczył z łóżka.
Kiedy weszli do kuchni, Elise zauważyła ze zdziwieniem, że matka i
gość siedzą przy stole i prowadzą ożywioną rozmowę. Na dźwięk
otwieranych drzwi matka odwróciła się zachwycona, jej wcześniejsze
zakłopotanie znikło gdzieś bez śladu.
- Wiesz co, Elise? Ten pan nazywa się Wang-Olafsen, mieszka na ulicy
Pilestraedveien i jest sąsiadem rodziny, u której miałam służyć, gdy byłam
mała! Nawet dobrze ich zna!
Elise uśmiechnęła się do niej, po czym skierowała uwagę na Pedera i
karton. Przybysz uśmiechnął się do chłopca.
- Witaj, młody człowieku. Nie najlepiej dziś wyglądasz. Może
przedświąteczny prezent przywróci cię do zdrowia?
Powinien się domyślić, że tej rodziny nie stać było na świąteczne
prezenty. Elise raz zrobiła chłopcom skarpetki na drutach i zapakowała w
szary papier. Do dziś nie zapomniała ich rozczarowanych twarzy A jednej
zimy mieli choinkę, żałosne drzewko, które zostało na placu, bo nikt nie
chciał go kupić. Zaczęło gubić igły, zanim zdołali wtar-gać je na czwarte
piętro. W kuchni nie było na nie miejsca, w końcu usunęli materace i
postawili je na środku izby. Potem trzeba było je wynosić za każdym
razem, kiedy chłopcy kładli się spać. Pieniędzy na świece i ozdoby nie
mieli, więc przyozdobili choinkę kawałkami starego tygodnika, który
dostali od pani Evertsen.
Peder zbliżył się powoli do kartonika. Spojrzał na Elise, szukając
wsparcia, a ona zachęcająco pokiwała głową. Chłopiec nie powiedział
jeszcze ani jednego słowa, nie okazał radości z wizyty. Gwałtownie
wytrącono go ze snu, był chory i zdezorientowany. A jego serce wciąż
ściskał żal za utraconym psiakiem.
Ostrożnie zaczął otwierać karton. Prezent, to słowo niewiele mu
mówiło. Wiedział, że zamożni ludzie obdarowują się podarkami na
urodziny, a w Boże Narodzenie widywał powozy wypełnione pakunkami
owiniętymi w błyszczący papier. Bywali też w mieście, podziwiając
witryny sklepowe pełne wszelkich dóbr, czekolady i słodyczy zabawek,
ubrań, ozdób i eleganckich mebli. To był inny świat, jakże odległy od ich
świata, nierzeczywisty i baśniowy.
Nic więc dziwnego, że Peder nie wiedział, jak się zachować. Zazwyczaj
gadatliwy i rezolutny, teraz nie wydobył z siebie ani jednego słowa.
Pewnie zastanawiał się, co jest w środku. Nie miał pojęcia, co ludzie
dawali sobie w podarunku. Może używane buty, takie jak te, które dostał
od Armii Zbawienia? Może kołdrę, o której wspominała Elise?
Odchylił górną część kartonu i ich oczom ukazała się mała główka,
mięciutka jak aksamit, żółtobrązowa, całkiem podobna do głowy Puszka,
tylko zdecydowanie mniejsza. Kociak rozejrzał się przerażony i miauknął
żałośnie. W następnej chwili zaczął drapać się na górę.
Peder przenosił wzrok z kotka na Elise, potem na gościa i znów na
kotka. W końcu otworzył usta.
- Skąd on się wziął?
Elise spojrzała na pana Wang-Olafsena.
- Pięknie poprosił, by móc zamieszkać u pewnego chłopca o imieniu
Peder - wyjaśnił. - Słyszał bowiem, że ten chłopiec bardzo kocha
zwierzęta.
Peder posłał Elise bezradne spojrzenie. Bał się uwierzyć. Elise pokiwała
głową.
- To prawda, Peder. Pan Wang-Olafsen przyszedł, by podarować ci
kotka, a mama się zgodziła. Jak urośnie, będzie łapał myszy i szczury.
Peder nie ruszał się z miejsca. Sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział,
czy płakać, czy się cieszyć. W końcu ostrożnie podniósł kotka, odwrócił
się gwałtownie i pobiegł do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
Matka jęknęła.
- Co się z nim dzieje? - Ruszyła za synem, ale pan Wang-Olafsen ją
powstrzymał.
- Proszę dać mu spokój, pani Lovlien. Matka odwróciła się
zawstydzona.
- Nic nie rozumiem. Dotąd był miły i posłuszny.
- I nadal jest. Nie uważam jego zachowania za oznakę niewdzięczności.
Wręcz przeciwnie, sądzę, iż wolał w samotności zapanować nad
emocjami, które nim targają.
Elise skinęła głową.
- Też tak uważam.
- Mógł chociaż podziękować. - Matka nie znajdowała wytłumaczenia
dla zachowania Pedera.
- Napije się pan z nami kawy? - spytała Elise.
Była przekonana, że odmówi, ale ku jej zdziwieniu uśmiechnął się i
odrzekł serdecznie: - Z wielką przyjemnością.
- Trzeba nakryć w pokoju - syknęła matka, szturchając Elise w bok.
Musiał usłyszeć jej słowa, bo odrzekł: - Proszę nie robić sobie kłopotu.
W kuchni przy piecu jest znacznie przyjemniej. Wychowywałem się w
dużej willi i musiałem jadać wszystkie posiłki w dużym i zimnym salonie,
siedzieć sztywno na krześle i zwracać się do rodziców per pan i pani.
Pamiętam, że zazdrościłem służbie, iż może grzać się przy piecu
kuchennym.
Matka postanowiła przynieść choć odświętny obrus i porcelanowe
filiżanki Emanuela. Potem postawiła patelnię na ogniu, do resztek kaszki
na mleku dodała mąki, jajek i cukru i zaczęła ugniatać ciasto na racuszki.
Wypadało wszak czymś ugościć tak niezwykłego przybysza.
Elise nakryła do stołu, a pan Wang-Olafsen usadowił się wygodnie na
kuchennym taborecie. Nagle z pokoju chłopców doszedł ich jakiś odgłos.
Elise wstrzymała oddech. Najpierw wydało się jej, że słyszy płacz, ale
myliła się. Peder śmiał się i piszczał z radości. Uśmiechnęła się.
- Mam wrażenie, że już poczuł się lepiej. Pewnie wkrótce do nas
dołączy.
- Ja też tak sądzę - pan Wang-Olafsen skinął zadowolony głową. - Jest
nadzieja, że zapomni o troskach.
- To wzruszające, że nie zapomniał pan o Pederze.
- Nie co dzień spotyka się chłopca o tak wielkim sercu i niezwykłej
bezpośredniości.
- Muszę przyznać, iż czasami wprawia nas w zakłopotanie - roześmiała
się Elise. - Na weselu bał się, że nasza stara sąsiadka zje cały kisiel
śliwkowy, więc poprosił ją grzecznie, by zostawiła coś dla innych. A kiedy
świętowaliśmy powrót mojego męża, odstraszył pewną abstynentkę od
jedzenia chleba, twierdząc że dodano do niego piwo.
Pan Wang-Olafsen parsknął śmiechem.
- Jakbym go widział i słyszał: te duże niewinne oczy i czarujący sposób
wysławiania.
Drzwi do pokoju otworzyły się i wypadł z nich Peder z kotkiem w
ramionach.
- On lubi się bawić! - krzyknął podekscytowany. - Najpierw usiłował
pogryźć mi poduszkę, a potem szelki. Wszystko wokół traktuje jak
zabawki.
- Peder! - Matka spojrzała na syna surowo. - Chyba o czymś
zapomniałeś.
Ruchem oczu wskazała na pana Wang-Olafsena. Peder zaczerwienił się.
- Przepraszam. Tak się ucieszyłem, że zapomniałem podziękować.
Dziękuję - zakończył i ukłonił się głęboko.
- Nie ma za co, Peder. Twoja radość wystarczy mi za podziękowanie. A
więc zdążyliście się już zaprzyjaźnić? To dobrze.
- Dałem mu imię Puszek Jak trzymam go na rękach i zamykam oczy, to
jest tak samo, jakbym trzymał tamtego Puszka.
Elise przełknęła ślinę.
- Skąd wiesz, że to on, a nie ona?
Peder spojrzał na nią zdumiony. - To chłopak, przecież to jasne. W
końcu to Puszek.
- Jeśli chcesz z nami usiąść do stołu, musisz się przebrać. - Matka
posłała panu Wang-Olafsenowi skruszone spojrzenie. - Źle się poczuł,
kiedy wrócił ze szkoły, więc wysłałam go do łóżka.
Wzrok Pedera podążył w kierunku stołu, na którym matka właśnie
stawiała półmisek dymiących racuszków.
- Racuszki? Przecież jedliśmy już obiad? Czy Puszek może spróbować?
- Koty nie jedzą racuchów, tylko ryby. I piją mleko - powiedziała
surowo matka i równie surowo spojrzała na syna.
Elise miała nadzieję, że gość nie weźmie sobie do serca zachowania
matki.
- Zapytamy sprzedawcę ryb, czy nie ma jakichś resztek - wtrąciła się i
zwracając się do pana Wang-Olafsena, dodała: - To niezwykłe, że zna pan
rodzinę, u której moja matka miała pracować tyle lat temu. Mieszkają
wciąż w tym samym miejscu?
- Tak, w tym samym mieszkaniu. I wciąż mają się dobrze, choć są już w
zaawansowanym wieku. Dzieci dawno już wyfrunęły z gniazda.
- Może wiedzą coś o twojej rodzinie? - spytała ostrożnie Elise, zerkając
na matkę.
Matka szybko pokręciła głową.
- Wuj i ciotka umarli przed wielu laty. Nie miałam innych krewnych w
tym mieście.
- Może jednak wiedzą więcej, niż sądzisz? Może wuj i ciotka
opowiedzieli im o twoich braciach?
- Moi bracia zmarli w czasie epidemii.
- Mówiłaś, że dwóch przeżyło.
- Wyemigrowali do Ameryki.
Elise zwróciła się do pana Wang-Olafsena.
- Moja matka pochodzi z Ulefoss w okręgu Bratsberg. Miała siedmioro
rodzeństwa, ale tylko ona przeżyła. Tak przynajmniej sądzi. Ale przecież
może się zdarzyć, że znajdą się jacyś krewni gdzieś za granicą? Trzeba
tylko spróbować.
Zanim pan Wang-Olafsen zdążył się odezwać, matka oznajmiła: - Nie
chcę, Elise. I dobrze wiesz dlaczego.
Elise zrozumiała, że ta rozmowa nie ma sensu; matka nie potrafiła
zapomnieć braciom, że się od niej odwrócili. Zmieniła więc temat.
- A co słychać u pańskiego syna? - spytała. - Wrócił do pracy? A może
jest studentem?
- Studiuje teologię. Ma zamiar zostać pastorem. - W głosie pana Wang-
Olafsena pobrzmiewała duma.
Matka zesztywniała, co nie umknęło uwadze Elise. Ani Pedera.
- Moja mama nie lubi księży - wypalił.
- Nie lubi? - zdumiał się pan Wang-Olafsen. - Przecież czynią tyle
dobra.
- Mówi, że dla biednych nie ma miejsca w kościele. Więc chodzi na
nabożeństwa do Świątyni. Tam jest więcej krzeseł.
- Rozumiem - pokiwał głową pan Wang-Olafsen - ale księża są różni.
Znam pastora z kościoła Zbawiciela, który pracuje również jako kapelan w
miejskim szpitalu w Kristianii, domu dla ubogich i w zakładzie dla
umysłowo chorych. Cieszy się wielkim poważaniem wśród biednych i
chorych.
Zakład dla umysłowo chorych... Myśli Elise pobiegły do Ansgara. Jeśli
rzeczywiście był chory na umyśle, powinien się leczyć.
- Pastor mieszka przy Akersbakken numer trzydzieści siedem - dodał
pan Wang-Olafsen.
- Niedaleko Carlsenów - zdumiała się Elise. - Poprzednich gospodarzy
Emanuela. Są przyjaciółmi jego rodziców.
Na dworze rozległy się kroki, drzwi otworzyły się i pojawił się w nich
Emanuel.
Peder zerwał się ze stołka i podbiegł do niego z kotkiem w ramionach.
- Zobacz, co dostałem, Emanuelu! Nowego Puszka! Taki sam jak
tamten, równie mięciutki!
Elise odetchnęła z ulgą. Peder zapomniał już, że chował urazę do
Emanuela.
- Dostałeś kotka? - Emanuel skierował wzrok ku kuchennemu stołowi. -
Widzę, że mamy gościa. - Odwiesił płaszcz i kapelusz, podszedł bliżej, by
się przywitać.
- Nazywam się Carl Wang-Olafsen. Jestem ojcem Carla Wilhelma.
Twarz Emanuela rozjaśniła się w uśmiechu.
- Co za niespodzianka! Moja żona opowiadała mi
0 panu. Uciął pan sobie poufałą pogawędkę z Pederem.
- Bardzo poufałą - roześmiał się pan Wang-Olafsen
1 dodał poważnie: - Spotkałem pańską żonę przed posterunkiem policji,
po tym jak już oddała pieska. Carl Wilhelm rozmawiał z panem
telefonicznie i dowiedział się o smutnym zakończeniu tej historii. Bardzo
mnie ona wzruszyła. Peder to bardzo dobry i wyjątkowo czarujący
chłopiec.
Emanuel pokiwał głową i pogłaskał Pedera po głowie.
- Sprawa ze szczeniaczkiem bardzo go dotknęła. Sam wpadłem na
pomysł, by sprawić mu kotka, ale nie zdążyłem nawet przedstawić głośno
tej propozycji. Pańska troska zasługuje na najwyższy szacunek.
Elise przyniosła jeszcze jedną filiżankę.
- Napijesz się z nami kawy? I spróbujesz maminych racuszków?
- Racuszki? W moim domu też je podawano. Bardzo je lubię. Szkoda, że
nie wziął pan syna ze sobą. Zapraszałem go wielokrotnie.
- Z pewnością skorzysta kiedyś z zaproszenia. Teraz ma dużo zajęć, ale
bardzo chciałby spotkać się z panem i pańską żoną.
Może nowy przyjaciel Emanuela brał udział w wieczornych zabawach w
obozie? Może poznał Signe i wiedział, co zaszło między nimi? I może
powodowany ciekawością chciał poznać dziewczynę, którą Emanuel
zdradził ledwie kilka miesięcy po ślubie? Elise zawstydziła się własnych
myśli.
Siedzieli jeszcze przez chwilę pogrążeni w rozmowie, aż pan Wang-
Olafsen zaczął zbierać się do wyjścia. Peder pochłonięty był zabawą z
kotkiem, ale pozwolił łaskawie dziewczynkom pogłaskać zwierzaka.
Emanuel tryskał humorem, a matka pozbyła się resztek nieśmiałości.
Zachowanie gościa było tak naturalne, że usuwało wszelkie bariery. Może
po prostu potrafił rozmawiać z ludźmi z różnych warstw, albo może
pozbawiony był próżności. Tacy ludzie należą do rzadkości, pomyślała
Elise szczęśliwa z odmiany w nastroju Pedera. Od samego rana mógł
zacząć szukać nowego zajęcia. Była teraz pewna, że nic mu nie dolega.
Odprowadzili gościa do drzwi.
- To dość niezwykłe mieszkać tak blisko wodospadu - powiedział
głośno, starając się przebić przez łoskot spadającej wody, wezbranej po
niedawnych deszczach. - Śpicie dobrze po nocach?
- Zdążyliśmy się przyzwyczaić - roześmiała się Elise. - Kłopoty ze snem
pojawiłyby się, gdyby wodospad niespodzianie zniknął. Emanuel z
początku strasznie się męczył.
- Naprawdę? - zdziwił się Emanuel. Uśmiechnęła się przekornie do
męża i znów zwróciła się do pana Wang-Olafsena: - Dziękujemy za
wizytę, sprawiła nam wielką radość. I dziękujemy za kotka.
- Zapraszamy ponownie - dodał Emanuel. - Kristian na pewno był
rozczarowany, że nie mógł zostać w domu. I rad bym przedstawić panu
pana Hvalstada, który stał się już nieomal członkiem rodziny.
Pan Wang-Olafsen pożegnał się, uchylając kapelusza, chwycił laseczkę
prawą ręką i ruszył w kierunku mostu.
- Widzisz, mamo! - triumfowała Elise. - Mówiłam, że Peder chorował ze
smutku.
- Ty i te twoje teorie - uśmiechnęła się matka. - Wyspał się po powrocie
ze szkoły. Sen i ciepło to najlepsze lekarstwo. Takie jest moje zdanie.
Elise zwróciła się do Emanuela, nie chcąc mącić sobie radości kłótnią.
- To miłe z jego strony, że nas odwiedził. I że przyniósł kotka.
Pokiwał głową, choć wyraźnie nie podzielał entuzjazmu żony. Może
sam zamierzał sprawić Pederowi podobną niespodziankę?
- Byłoby jeszcze milej, gdyby odwiedzili nas we dwójkę - ciągnęła
Elise, sprzątając ze stołu. - Pan Wang-Olafsen musi być chyba bardzo
samotny.
- Nie z tego powodu nas odwiedził - zaprotestował Emanuel. -
Przyszedł, żeby dać Pederowi kotka, a nie po to, by z nami pobyć.
- W takim razie dlaczego został na kawie? Mógł zostawić karton i sobie
pójść.
- Ludzie jego pokroju są zbyt dobrze wychowani, by tak się
zachowywać.
- Sądzę, że się mylisz - pokręciła głową Elise. - Mam wrażenie, że ta
wizyta i pobyt u nas sprawiły mu przyjemność.
Emanuel uśmiechnął się pobłażliwie.
- Masz takie dobre zdanie o wszystkich, Elise. On należy do wyższych
sfer i nie zadaje się z biedotą.
- Uważasz, że należymy do biedoty? - zdumiała się. - Nie wzięliśmy
dotąd ani grosza zasiłku.
- Jeszcze niedawno sama użyłaś podobnych słów.
- Tak, ale nie sądziłam, że ty masz się za biedaka.
- W rzeczy samej nie uważam się za człowieka biednego.
- Więc w takim razie my wszyscy oprócz ciebie jesteśmy biedni?
Matka przerwała poszukiwania żelazek.
- O co się tak sprzeczacie? To do was niepodobne. Elise udała, że nie
słyszy.
- Coś cię gnębi, Emanuelu? Widzę to po tobie. Kiedy siedzieliśmy
wokół stołu, popijając kawę i rozmawiając, wydawałeś się równie
zadowolony jak my. Zawsze pragnąłeś poznać ojca swojego nowego
przyjaciela. Pan Wang-Olafsen z pewnością zda synowi relację z wizyty i
nie zdziwiłabym się bardzo, gdyby wkrótce Carl Wilhelm zjawił się tutaj.
Emanuel nie podzielał zdania żony.
- Czy wszyscy moi znajomi muszą od razu stawać się członkami
rodziny?
- Mój drogi, nie zamierzam wtrącać się w twoje sprawy. Sądziłam
jednak, że życzysz sobie, by nas odwiedził.
- Zaprosił mnie na spotkanie w Grand Hotelu. Mamy mnóstwo spraw do
omówienia, a niełatwo prowadzić konwersację w pokoju pełnym dzieci -
powiedział, a dostrzegłszy jej konsternację, dodał: - Carl Wilhelm jest
kawalerem, Elise. Nie jest przyzwyczajony do towarzystwa małych dzieci.
Chyba to rozumiesz?
Peder przysłuchiwał się tej wymianie zdań.
- Mówisz o mnie? - wtrącił się. Siedział na podłodze z Puszkiem na
kolanach i wpatrywał się zdziwiony w Emanuela.
- Nie to miałem na myśli. - Emanuel odwrócił się i wszedł do pokoju.
Elise odprowadziła go wzrokiem. Dlaczego nie życzył sobie, by Carl
Wilhelm złożył im wizytę?
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Elise szczelnie owinęła się szalem i dreptała w miejscu, by utrzymać
ciepło. Chłód przenikał przez zdarte buty, stopy miała mokre i
przemarznięte.
W zamglonym powietrzu wirowały płatki śniegu.
Kiedy wreszcie się zjawią? Przytuliła Pedera, żałując, że nie ubrała go
cieplej.
Wokół nich kłębił się tłum ludzi. Niektórzy byli równie zziębnięci jak
ona sama, inni mieli na sobie futra i ciepłe czapki. Trybuny i zbocza wokół
twierdzy Akershus wypełniało ludzkie mrowie. Niektórzy przybywali z
daleka, spędzili kilka dni w podróży, by choć z dużej odległości ujrzeć
nowego króla i jego małżonkę.
Bogu dzięki, że wybrali sobotnie popołudnie. Kristian dostał wolne w
pracy, a Peder wracał do szkoły dopiero w poniedziałek. Emanuel i pan
Hvalstad też znaleźli się na błoniach koło twierdzy, razem z wieloma
swoimi kolegami. Minęło wszak wiele stuleci od czasów, kiedy na tej
ziemi panowali norwescy królowie, i wszyscy zdawali sobie sprawę, że
moment jest szczególny.
- Zapamiętajcie tę datę, chłopcy: dwudziesty piąty listopada 1905 roku.
Wiele razy będą was pytać o ten dzień.
- A dlaczego? - Peder szczękał zębami, najchętniej wróciłby do domu. -
Nawet nie ma korony na głowie. Po co mamy go oglądać?
- Nie chcesz wiedzieć, jak wygląda nasz nowy król? Zostanie monarchą,
dopóki mały Aleksander, zwany od teraz O1avem, nie dorośnie na tyle, by
móc przejąć władzę.
- Nie może nawet zreperować latarni przed naszym domem. Wcale nie
jest taki ważny. Zimno mi w nogi, możemy już iść?
- Cicho! - Kristian rozejrzał się zażenowany. - Nie mów tak głośno!
Ludzie się z ciebie śmieją.
- Nic mnie to nie obchodzi. Chcę do domu, do Puszka. On nie rozumie,
po co poszedłem gapić się na jakiegoś obcego jegomościa, z którym nawet
nie mogę pogadać. Koledzy z klasy twierdzą, że on nie zna norweskiego.
Emanuel stał pogrążony w rozmowie z panem Hvalstadem, który
trzymał Anne Sofie na rękach. Matka dotrzymywała towarzystwa pani
Evertsen. Mgła gęstniała, widzieli jedynie skraj trybun i czubki masztów.
Nagle dał się słyszeć głuchy łoskot wystrzałów armatnich i z mgły
wyłonił się dziób okrętu, który majestatycznie zbliżał się do brzegu.
Wkrótce oczom zniecierpliwionego tłumu ukazała się cała sylweta
królewskiego okrętu o nazwie „Heimdal".
Kiedy przybił do brzegu, działa z twierdzy Akershus odezwały się
ponownie. Odpowiedział im salut z okrętów wojennych stojących w
porcie.
Peder przestraszył się.
- Dlaczego strzelają? Wybuchła wojna? Chcą zabić króla?
- Cicho, Peder! Matka stanęła z boku.
- Biedna królowa! Śnieg ją zasypie, jak tylko zejdzie na ląd. Nie ma
pojęcia, jak wygląda norweska zima.
Na trapie pojawił się wysoki mężczyzna trzymający w ramionach
ubranego na biało chłopca. Zdjął czapkę. Miał wąsy i trzymał się prosto i
dystyngowanie. Tłum przyjął go entuzjastycznie.
- Nie marznie w uszy? - Pederowi usta się nie zamykały. - Pewnie się
teraz przeziębi. Wysmarują go terpentyną i owiną mu szyję wełnianą
pończochą.
Elise zwijała się ze śmiechu. Zacisnęła zęby, by nikt nie dostrzegł jej
rozbawienia.
Na czerwonym dywanie pojawiła się królowa, elegancka kobieta
niewielkiej postury i szczupła w talii.
- A ten ze spiczastą brodą to jego wujek? - dopytywał się Peder.
- Bądź cicho. To nasz premier, Christian Michelsen. Będzie witał króla
w naszym imieniu. Rodzina królewska przejedzie w otwartym powozie do
zamku. Pamiętasz te trybuny wzdłuż głównej ulicy miasta? Ludzie zebrali
się tam, by zobaczyć parę królewską. Elektrycy, ci, którzy montują lampy
elektryczne, umocowali żarówki wzdłuż dachów i wokół okien, by
pokazać królowi, że jest u nas mile widziany. Na Tostrupgarden
zamontowali nawet świetlistą koronę.
- Mówiłaś, że wolałabyś witać Fridtjofa Nansena, Elise. Myślisz, że
jemu też strzelaliby z armat?
- Możesz przestać trajkotać? Kiedy się zestarzejesz, wnuki spytają cię,
czy witałeś króla, kiedy przybywał do nowej ojczyzny. A ty będziesz
musiał odpowiedzieć: tak, byłem tam, ale niewiele pamiętam, bo cały czas
gadałem jak najęty.
Peder roześmiał się.
- Raczej opowiem im o Puszku. Dzieci wolą historie o zwierzętach.
Para królewska zasiadła w powozie, który ciągnęły dwa konie, i tak
rozpoczął się ich triumfalny wjazd do miasta. Powoziło dwóch stangretów
w futrach czarnych i tak obszernych, że dostojną parę ledwie było zza nich
widać.
- Ten mały książę wygląda na przestraszonego - uznał Peder. - Gdybym
miał ze sobą Puszka, pozwoliłbym, aby go sobie chwilę potrzymał.
Zbierali się już do odejścia, kiedy zbliżył się do nich roześmiany
młodzieniec.
- Emanuel Ringstad? Jakże mi miło. I cała rodzina w komplecie?
- Co za niespodzianka! - Emanuel przywitał się serdecznie z
nieznajomym. - Elise, to pan Carl Wilhelm Wang-Olafsen.
Elise otworzyła szeroko oczy, po czym uśmiechnęła się i wyciągnęła
dłoń na powitanie.
- Miło mi. Niedawno gościliśmy pańskiego ojca.
Carl Wilhelm też się uśmiechnął, odsłaniając dwa rzędy białych, nieco
nierównych zębów. Miał miłą powierzchowność i wydawał się równie
prostolinijny jak jego ojciec.
- Opowiedział mi o tej wizycie, która sprawiła mu dużą radość. Ojciec
lubi dzieci i często wspomina rozmowę z Pederem. - Spojrzał na chłopca. -
To pewnie o tobie mówimy?
Peder przytaknął, przyglądając się mu ciekawie.
- Ucieszyłeś się na widok kotka?
Peder jeszcze raz pokiwał głową, nie odrywając od niego wzroku.
- Słyszałem, że byłeś chory, ale wydobrzałeś, kiedy zyskałeś nowego
towarzysza zabaw?
Peder po raz kolejny kiwnął głową.
- Dlaczego masz krzywy ząb? Obruszył się? - wypalił, kiedy
młodzieniec skończył rundę pytań.
- Peder! - oburzyła się Elise, ale Carl Wilhelm roześmiał się serdecznie.
- Nie, młody człowieku, taki się urodziłem. Czyszczę zęby szczoteczką i
jem surowe marchewki, więc na pewno mi nie wypadną.
- I nie musisz rodzić dzieci. Elise twierdzi, że kobiety tracą jeden ząb z
każdym dzieckiem, które przychodzi na świat. Za parę lat pewnie jej nie
poznam. W styczniu urodzi pierwszego dzidziusia. Jak tak dalej pójdzie,
nie zostanie jej wiele zębów - zachichotał.
Elise uśmiechnęła się przepraszająco do młodego Wang-Olafsena.
- Teraz pan rozumie, co pański ojciec miał na myśli, mówiąc o jego
talencie do wygadywania niestworzonych historii. Po prostu buzia mu się
nie zamyka.
Wang-Olafsen roześmiał się.
- Mój ojciec uważa opowieści Pedera za bardzo zabawne. Muszę
przyznać mu rację w tym względzie - odrzekł i zwrócił się do Emanuela. -
Skoro się spotkaliśmy, możemy od razu umówić się na jakiś wieczór.
Rozmawiałem już z kilkoma kolegami i wszyscy chcieliby odświeżyć
wspomnienia z Kongsvinger.
Uśmiechnął się do Elise.
- Dla osoby niewtajemniczonej brzmi to zapewne nieco dziwnie:
odświeżyć wspomnienia tych złych czasów. Groźba wojny wisiała nad
nami i obawialiśmy się, że nigdy nie wrócimy do naszych najbliższych.
Jednakże poczucie wspólnoty i braterstwa rodzi się w trudnych chwilach.
Naszą pociechą było to, że dzielimy wspólny los.
- Rozumiem - odrzekła Elise.
- Zdarzały się też zabawne momenty - Wang-Olafsen szturchnął
Emanuela w bok. - Pamiętasz, jak zostaliśmy sami w pustym domu z
dwoma psami, a te nagle zaczęły się jeżyć? Trzęsły się ze strachu... Nie,
chyba cię tam z nami nie było... - urwał wyraźnie skonsternowany.
Peder i Kristian otworzyli szeroko oczy.
- I co było dalej? - wstrzymał oddech Peder.
- Psy stanęły wpatrzone w jedno z okien - ciągnął młody Wang-Olafsen.
- Próbowaliśmy je uspokoić, klepaliśmy je i przemawialiśmy do nich, ale
nic to nie dało. Wpadły w popłoch, wyły i szczekały bez opamiętania.
Wyglądaliśmy przez okno, by odkryć przyczynę ich podenerwowania, ale
na dworze panowały jesienne ciemności. Pogasiliśmy świece, w końcu
wyszliśmy przed dom. Musieliśmy ciągnąć psy za sobą siłą, bo bardzo się
opierały. Piszczały i zachowywały się nadzwyczaj dziwnie. Nie
odkryliśmy, co było tego przyczyną. Mogę jedynie powiedzieć, że tak
mądre psy nie zachowują się w ten sposób bez przyczyny.
- To były duchy.
Wang-Olafsen wzruszył ramionami.
- Kto wie? Psy mają wyczulone zmysły.
- A dlaczego ciebie tam nie było? - spytał nagle Peder, zwracając się do
Emanuela.
Elise zauważyła, że mąż się czerwieni.
- Ja... pewnie byłem w stodole z innymi żołnierzami. W domu
przebywali zazwyczaj oficerowie.
Matka i pan Hvalstad ruszyli przodem, Peder i Kristian zsinieli z zimna.
- Wracamy do domu - zdecydowała Elise.
Odeszli parę kroków. Elise odwróciła się, by zapytać Emanuela, czy nie
mogliby pojechać tramwajem z przystanku przy Dworcu Zachodnim.
Ujrzała, jak Wang-Olafsen posyła Emanuelowi skruszone spojrzenie.
- Przepraszam, zapomniałem się. Naprędce odwróciła wzrok.
Dlaczego Emanuel się zaczerwienił? Jeśli był w stodole z innymi
żołnierzami, to nie było się czego wstydzić. Jeśli jednak leżał na sianie z
pewną hożą dziewczyną o imieniu Signe, to miał powody do zakłopotania.
Znów poczuła ukłucie zazdrości, znów wyobraziła sobie tę scenę. Nie
zrobił tego w upojeniu alkoholowym, od dawna miał na nią ochotę. To
jeszcze gorzej.
Teraz spotka się z kumplami, będą się pewnie prześcigać w
opowieściach o swoich zdobyczach. Czy wszyscy mężczyźni tacy byli?
Duże dzieci, słyszała takie określenie, ale zawsze uważała, że Emanuel
jest inny.
Żeby tylko wspomnienia nie zbudziły uśpionej żądzy...
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Elise odrzuciła lok włosów z czoła i mozolnie przesuwała brudny
ręcznik po powierzchni tarki. Brzuch jej przeszkadzał, nogi miała ciężkie
jak z ołowiu i co chwilę musiała robić sobie przerwę, by odsapnąć.
Przypomniała sobie dni, które spędzała przy krośnie, wtedy wydawało się
jej, że gorzej być nie może.
Dłonie nabrzmiały i poczerwieniały od gorącej mydlanej wody, plecy
bolały. Jedyną zaletą tej pracy było to, że nie marzła, zwłaszcza kiedy
ogień pod balią palił się na dobre. Rankiem jednak, kiedy schodziła do
piwnicy sortować bieliznę, traciła czucie w czubkach palców u rąk i stóp.
Pranie cudzych brudów nie należało do przyjemności, kogo jednak było
stać na to, by przejmować się takimi drobiazgami?
Cieszyła się, że Peder w końcu znalazł zajęcie. Miał pomagać Evertowi,
który pracował w szkole, rąbiąc drwa, wyciągając skrzynki z opałem z
piwnicy i rozmieszczając je w klasach. Do jego obowiązków należało
również napełnianie skrzyń z węglem i piecza nad ogromnymi lampami
naftowymi wiszącymi pod powałami szkolnych pomieszczeń. To była
ciężka praca, za ciężka dla jednego chłopca, nawet dla dwóch. Peder był
za mały na rąbanie drewna, mógł się zranić. Elise wolałaby znaleźć mu
inne zajęcie, najlepiej chłopca na posyłki, ci przynajmniej przebywali dużo
na świeżym powietrzu. Żadnej wolnej posady jednakże nie znaleźli.
Poza tym niektórzy chłopcy na posyłki nie mieli dużo
lepiej. Ten od piekarza dźwigał ciężką skórzaną torbę pełną bochenków
chleba i obwarzanków. Pomocnik Magdy ze sklepu na rogu musiał targać
kosz wypchany po brzegi różnymi towarami. Pamiętała dobrze, jak Evert
słaniał się wieczorami z wycieńczenia, kiedy pracował u Magdy.
Ich szkolni koledzy sprzątali hale fabryczne, a jeden chłopak z klasy
Kristiana zatrudnił się jako pomocnik u fryzjera. Elise sądziła, że to łatwe
zajęcie, dopóki nie ujrzała dłoni tego nieszczęśnika; wystarczyło, że
namydlił twarze kilkudziesięciu klientów dziennie, a skóra odchodziła mu
z rąk całymi płatami.
Poprzedni wieczór Emanuel spędził z przyjaciółmi w Grand Hotelu.
Wrócił późno w nocy, a Elise udawała, że śpi, by uniknąć rozmowy.
Wyczuła, że pił alkohol. Rano nie mówił wiele, bolała go głowa, ale jak
zwykle pocałował ją, wychodząc do pracy. Teraz czekała na jego powrót i
relację ze spotkania. Choć właściwie nie była pewna, czy chce ją usłyszeć.
Miała dość zwierzeń. Wolała wyrzucić te bolesne zdarzenia z pamięci.
Teraz jednak, kiedy na powrót nawiązał kontakt z towarzyszami ze straży
granicznej, wspomnienia zaczną wracać. Elise nie życzyła sobie tego, ale
nie sposób było tego uniknąć. A Emanuel nie potrafił niczego przed nią
ukryć. Był jak otwarta książka, wszystko malowało się na jego obliczu.
Wyłowiła gorącą bieliznę z balii długim drągiem, poczekała, aż woda
odcieknie, i przerzuciła wygotowane pranie do kamiennych mis
napełnionych zimną wodą, aby je wypłukać.
Jedna rzecz nie dawała jej spokoju. W krótkim czasie wydała sto koron,
jak to w ogóle możliwe? Sądziła, że ma majątek, a teraz pieniędzy już nie
było, skonstatowała ze łzami w oczach. Nowa kołdra dla Pedera i buty dla
obu chłopców - to były niezbędne wydatki. Tym razem nie chciała iść po
prośbie do Armii Zbawienia.
Musiały kupić nowe żelazko, bo stare się rozpadło, inaczej nie mogłyby
brać zleceń na prasowanie. Poza tym kupiła włóczkę do cerowania, sporo
poszło na jedzenie i mleko. Z dwudziestu koron, które dostała od
Emanuela, też niewiele zostało, a sto koron od pana Wang-Olafsena
postanowiła odłożyć na wypadek, gdyby po porodzie nie mogła od razu
wrócić do pracy. Pieniądze jednak szły jak woda i Elise nie miała pojęcia,
czy uda się jej cokolwiek zaoszczędzić.
Pokrywa do piwnicy uchyliła się i na schodach pojawił się Emanuel.
- Jeszcze pracujesz?
- Muszę dzisiaj skończyć. - Elise odwróciła się ku niemu. -
Wyprasowaną bieliznę musimy oddać pojutrze.
- Wychodzę zaraz po posiłku. Pożyczyłem parę koron od Carla
Wilhelma i zobowiązałem się je dzisiaj oddać. - Podszedł bliżej i
pocałował ją w czubek nosa. - Smakujesz mydłem i potem - uśmiechnął
się.
- Nawet nie zdążyłam z tobą porozmawiać. Miło spędziliście wieczór?
- O tak. Było nas pięciu, moi najlepsi koledzy z obozu. Umówiliśmy się,
że będziemy się spotykać raz na dwa tygodnie.
- Młody Wang-Olafsen nie pije alkoholu, skoro jest studentem teologii?
- Dlaczego nie? - roześmiał się Emanuel. - Nigdzie nie jest napisane, że
picie wina to grzech. Zresztą ma taki nawyk wyniesiony z domu, gdzie w
niedziele pija się sherry przed obiadem i koniak do kawy. A czemu
pytasz?
- Pomyślałam... - Elise wzruszyła ramionami. - Sama nie wiem,
dlaczego pytam.
- Nie spodziewaj się mnie wcześnie. Pewnie posiedzimy razem przez
chwilę.
- Mógłbyś wnieść pranie na górę?
- Ja? - spojrzał na nią zdumiony.
Elise przypomniała sobie historię pewnej kobiety, która poprosiła męża
wracającego z pracy w deszczowy dzień, by przyniósł wody ze studni,
skoro już jest mokry W odpowiedzi mąż oblał ją wodą, mówiąc: „Teraz
też jesteś mokra i możesz sama iść po wodę". Mężczyźni nie nosili wiader
z wodą, brzydzili się kobiecymi zajęciami. Prośbą o wniesienie balii z
praniem Elise przekraczała pewną niebezpieczną granicę, ale nie mogła się
powstrzymać. Była już w ósmym miesiącu ciąży, a balia ważyła sporo.
Zresztą skoro zszedł na dół? Na dworze zapadał zmrok, nikt i tak go nie
zauważy.
- Balia jest strasznie ciężka - spojrzała błagalnie na męża.
Chciał zaprotestować, ale się powstrzymał. Może miał coś na sumieniu,
a może bał się wymówek, że zostawia ją samą w kolejny wieczór? Złapał
za ucha i wtargał balię na górę. Elise posprzątała, zgasiła parafinową
świecę i wyszła za nim.
Z góry dobiegły ją jakieś głosy. Jeśli to byli obcy ludzie, Emanuel bez
wątpienia wpadnie w złość. Zwłaszcza jeśli nawiedziła ich pani Evertsen
czy inna znana plotkarka.
I nagle ku własnemu przerażeniu rozpoznała głosy: to byli państwo
Ringstad, rodzice Emanuela! Przyszli popołudniową porą w nadziei, że
zastaną syna, chociaż w grudniu zmierzch zapadał szybko. Elise wytarła
dłonie w fartuch i wcisnęła niesforny kosmyk pod chustkę.
Emanuel otworzył drzwi i z kuchni wylała się ciepła smuga światła.
Znów spadł śnieg, na ziemi leżała cienka jego warstwa. Niebo wisiało nad
nimi szare i zaciągnięte chmurami, bez jednej gwiazdy.
Pani Ringstad miała na sobie elegancki płaszcz zimowy obszyty futrem
oraz mufkę i czapkę z tego samego futra. Obróciła się ku Elise, kiedy
dziewczyna pojawiła się w progu-
- Ten hałas wody jest nie do wytrzymania. Na dworze musieliśmy do
siebie krzyczeć. Tak źle nie było w czasie wesela.
- Latem jest lepiej, bo rzeka niesie mniej wody. I listowie tłumi hałas.
Pani Ringstad zwróciła się do syna.
- Wniosłeś balię z praniem? - zaśmiała się w dziwny, sztuczny sposób. -
Co to ma znaczyć, założyliście się o coś?
- Nie, balia jest za ciężka dla Elise. Elise przytaknęła.
- Emanuel zszedł na dół, by się przywitać, a ja jestem zmęczona i boli
mnie w krzyżu.
- Trzeba było poprosić braciszków - powiedziała z uśmiechem pani
Ringstad, ale Elise wiedziała, że teściowa mówi poważnie.
Matka właśnie zeszła z poddasza i zatrzymała się w progu, zmieszana i
zarumieniona.
- Jaśnie państwo z wizytą? Pani Ringstad zaśmiała się.
- Jacy z nas jaśnie państwo. Przyjechaliśmy do Kristianii na świąteczne
zakupy i pomyśleliśmy, że odwiedzimy was przy okazji. Carlsenowie
obiecali nas przenocować. A co tam u pani, pani L0vlien?
- U mnie wszystko dobrze, tylko Elise pracuje ponad siły. Jest w ósmym
miesiącu ciąży i całe dni spędza w pralni.
- A więc posłuchałaś mojej rady i zajęłaś się praniem dla osób
duchownych? - Pani Ringstad zwróciła się do Elise.
- Nie dla osób duchownych, tylko dla ludzi z zachodniego brzegu rzeki.
- To dobrze. Z pracy biurowej trudno wyżywić rodzinę. Zwłaszcza tak
liczną jak wasza.
Elise dostrzegła, że twarz matki stężała.
- Szkoda, że nie daliście wcześniej znać - wmieszał się Emanuel. -
Umówiłem się z przyjacielem na wieczór. Następnym razem dzwońcie do
mnie do fabryki. Wyjdę po was na dworzec.
- Nie zamierzamy zabawić u was długo. Carlsenowie czekają z obiadem.
Pan Ringstad dotąd się nie odezwał, tylko wodził wzrokiem od
sznurków z bielizną do pieca, na którym stała patelnia ze smażonym
śledziem. W końcu nie wytrzymał.
- Nie możecie wieszać prania na strychu?
- Nie mamy strychu, tylko niewielkie poddasze, które wynajmujemy -
oznajmił Emanuel. Poznała po tonie jego głosu, że cierpliwość Emanuela
jest na wyczerpaniu. Zdusiła w sobie niechęć i odezwała się przyjaźnie: -
Może przejdziemy do pokoju? Możemy poczekać z obiadem i podać
kawę.
- Dobrze. - Pani Ringstad pozbyła się płaszcza z pomocą męża i ruszyła
do pokoju.
Elise przemknęła przed teściową.
- Otworzymy na chwilę drzwi, pokój się w mig nagrze-
- Palicie tylko w kuchni? - zdumiała się pani Ringstad.
- Nie stać nas na więcej.
Pani Ringstad posłała synowi znaczące spojrzenie. Mówiło ono, że
dokonał złego wyboru, żeniąc się z Elise. Teraz zaś zostanie ukarany
obojętnością rodziców, póki nie zrozumie, iż popełnił błąd.
Matka wyjęła chleb, masło i syrop i zaczęła przygotowywać kanapki.
Nic więcej nie mieli do zaoferowania. Elise nakryła do stołu.
Wystarczyło parę chwil, by malutki pokój napełnił się ciepłem
płynącym z kuchni. Pani Ringstad poprosiła jednak męża, by przyniósł jej
płaszcz, i demonstracyjnie narzuciła go na siebie.
W tej samej chwili do kuchni wpadli Peder i Kristian. Anne Sofie i
Larsine bawiły się na poddaszu, ale usłyszawszy głosy chłopców,
natychmiast pojawiły się na schodach. Peder pozwalał im się bawić z
Puszkiem, ale po powrocie do domu żądał zwrotu kociaka.
Peder wsunął głowę do pokoju i zdziwiony spojrzał na zebranych.
- A co to za uroczystość?
- Dzień dobry, młody człowieku - odezwał się dobrodusznie pan
Ringstad. - Nie powinieneś najpierw przywitać się z nami?
Peder z Kristianem weszli do pokoju i ukłonili się grzecznie.
- Dzisiaj świętujemy zbliżające się Boże Narodzenie i to, że będziecie
mieć wkrótce wakacje - dokończył pan Ringstad.
- Wolałbym chodzić do szkoły niż biegać na posyłki - tym razem to
Kristian wygłosił cierpki komentarz.
Pan Ringstad roześmiał się.
- A więc należysz do ludzi, którzy wolą grzać się przy piecu?
- Nie. Tylko bolą mnie ręce i plecy od dźwigania ciężarów. Gdyby było
więcej śniegu, ciągnąłbym wszystko na sankach.
- A ty, Peder, co wolisz, szkołę czy wakacje bożonarodzeniowe?
- Gdybym miał wybór?
Pan Ringstad pokiwał z uśmiechem głową.
- To nic bym nie wybrał. Wolałbym mieć pięć lat jak Anne Sofie i bawić
się z Puszkiem. Widziałeś go? - dodał z ożywieniem i nie czekając na
odpowiedź, wybiegł do kuchni. Po chwili wrócił z kotkiem w ramionach.
- Jest mój! Dostałem go od dżentelmena! Zostanie z nami, aż urośnie i
zacznie zjadać wszystkie myszy i szczury.
- Macie szczury i myszy w domu? - wzdrygnęła się pani Ringstad.
- Tak ale nie mamy wszy ani pcheł jak w Andersengarden. Tak myślę.
W każdym razie tu mnie nie gryzą, a tam miałem całe plecy pogryzione
przez pchły, mówiła Elise. Wszy też mieliśmy, ale Elise wytępiła je smołą.
Miała pani wszy, pani Ringstad? Wie pani, jak to swędzi? Nie spałem po
nocach i cały czas się drapałem. A teraz będę mieszkał w domku majstra
przez resztę życia. Przynajmniej jeśli zostanę inspektorem na kolei i
zarobię mnóstwo pieniędzy. Matka zaczerwieniła się ze wstydu.
- Peder, zaraz wychodzisz do pracy. Idź do kuchni i zjedz obiad. Stoi na
piecu, sam sobie nałóż. Ty też, Kristian.
Peder wyglądał na rozczarowanego.
- Jeszcze mam chwilkę. Chcę porozmawiać z rodzicami Emanuela. Nie
widziałem ich od wielu lat.
- To było aż tak dawno? - roześmiał się pan Ringstad.
- Mm. To było, zanim Puszek pojawił się w moim życiu, czyli bardzo
dawno temu. Zapomniałem już, jak się śpi bez jego miękkiego futerka w
ramionach. Misia oddałem Anne Sofie. Kristian mówi, że tylko małe
dzieci śpią z misiem, ale nie powiedział ani słowa, kiedy przyszedł Puszek
i spytał, czy może zamieszkać z chłopcem o imieniu Peder.
Pan Ringstad znów wybuchnął śmiechem.
- A więc Puszek sam o to poprosił? Jak to się stało?
- Leżał przed drzwiami dżentelmena i piszczał, a kiedy dżentelmen
poszedł za nim, Puszek poprowadził go przez Beierbrua prosto do naszego
domu.
- Kłamiesz! - Kristian był lekko skonfundowany i rozbawiony zarazem.
- Dżentelmen dał ci kotka, żebyś nie płakał za psiakiem.
- Jakim psiakiem?
- To był anioł, który jeszcze wtedy nie był aniołem. Chodził za mną cały
dzień i spał ze mną w nocy, ale dyrektor, który był jego właścicielem,
powiedział, że musi wracać do domu.
Pan Ringstad pokręcił głową, nic nie pojmując.
- Musisz mi to lepiej wyjaśnić. Czy ten psiak jest taki miły, że nazywasz
go aniołem?
- Tego nie wiem - Peder spojrzał na niego poważnie - bo zbyt dobrze go
nie poznałem, zanim zniknął. Ale wszyscy, którzy trafiają do dyrektora,
zostają aniołami.
- Peder! - Matka posłała synowi surowe spojrzenie. - Mówiłam ci, że nie
wolno nazywać Boga dyrektorem.
- Więc o to chodzi! - Pan Ringstad uśmiechnął się szeroko. - Psiak
zdechł i został aniołem. Ale kto był jego właścicielem i dlaczego pies
włóczył się za tobą?
- Nie wiemy, do kogo należał. Po prostu się zjawił i chciał ze mną
zamieszkać, ale nikt z dorosłych nie zrozumiał, że wolę Puszka niż
jedzenie. Nawet Emanuel, chociaż ma większy rozum ode mnie.
Pan Ringstad spojrzał pytająco na syna i Emanuel wyjaśnił mu całą
historię.
- Nie mieliśmy innego wyjścia - zakończył. - Nie stać nas na
wykarmienie wielkiego owczarka.
Pan Ringstad nic nie powiedział, ale Elise domyśliła się, że opowieść
zrobiła na nim duże wrażenie i że nie do końca zgadza się z decyzją syna.
Pani Ringstad poklepała Emanuela po ręce.
- Mój ty biedaku, musiało ci być bardzo przykro z tego powodu.
Przydałby się wam taki stróż. Mieszkacie sami, a wokół kręci się mnóstwo
podejrzanych osobników. Carlsenowie opowiadali nam, że jacyś szaleńcy
raz po raz skaczą z wodospadu. Podczas naszej ostatniej wizyty
słyszeliśmy o tym człowieku, którego uratowaliście przed utonięciem.
Wiecie, co się z nim stało? To sto koron to wszystko, co dostaliście za
uratowanie mu życia?
- Mam nadzieję, że nigdy już go nie spotkam - wycedził Emanuel.
- Ta bliskość wodospadu bardzo mnie irytuje - ciągnęła pani Ringstad. -
Pomyślcie o dziecku, które uczy się chodzić. Będziecie musieli śledzić
każdy jego krok. A ty - zwróciła się do Elise - musisz skończyć z praniem,
kiedy maleństwo się urodzi.
Elise skinęła głową, by zadowolić teściową, ale nie zamierzała jej
posłuchać. Matka Emanuela nie miała pojęcia o życiu w ubóstwie. Nie
rozumiała, że siedmioosobowa rodzina nie wyżyje z jednej pensji, choćby
była to pensja urzędnika. Jedna pensja nie wystarczy, by mieszkać w
domku majstra. Trzeba by wrócić do robotniczego mieszkania, a na to
żadne z nich nie miało ochoty.
Emanuel wstał.
- Przepraszam, ale muszę was opuścić. Nie spodziewałem się waszej
wizyty, a mam umówione spotkanie.
- Przecież nie jadłeś jeszcze obiadu, biedaku! - Pani Ringstad spojrzała
na syna z zatroskaniem.
- Zjadłem kawałek chleba z syropem - uśmiechnął się Emanuel. - To
lepsze niż smażony śledź.
- Czy to kolega z Armii Zbawienia?
- Nie, towarzysz z obozu w Kongsvinger.
Ta uwaga wzbudziła zainteresowanie pana Ringstada.
- To dobrze, że trzymacie się razem. Wy wiecie najlepiej, jak blisko
byliśmy katastrofy. Gdyby Norwegia nie zbroiła się regularnie przez
ostatnie dziesięć lat, wojna byłaby nieunikniona. Przed kryzysem w roku
1895 byliśmy bezbronni. Jeden z przywódców lewicy oznajmił nawet na
wiecu, że czeka niecierpliwie na dzień, kiedy w Norwegii nie będzie ani
jednego oficera. I zebrał wielkie brawa i poparcie. Wielu ludzi uważało, że
niepotrzebne nam regularne jednostki wojskowe i wystarczy ustawić
jednego żołnierza za każdym krzakiem.
Emanuel potwierdził.
- Szybko jednak zmądrzeli. Porażka w kwestii służby konsularnej
uświadomiła ludziom, że nie możemy walczyć o nasze narodowe interesy
bez sprawnej armii.
- Jestem z ciebie dumna - powiedziała ciepło pani Ringstad. - Nie jesteś
zwykłym salwacjonistą, jesteś prawdziwym mężczyzną. Nasz kraj
potrzebuje takich ludzi. Idź już, nie każ swojemu przyjacielowi czekać.
Mam nadzieję, że Boże Narodzenie nie będzie takie smutne dla ciebie w
tym roku, mój chłopcze.
Emanuel pocałował matkę w policzek i pokłonił się ojcu.
Elise odprowadziła męża do drzwi.
- Wszystko się ułoży, Elise. Jednak czują potrzebę, by nas odwiedzać.
Mam wrażenie, że matka jest lepiej do ciebie nastawiona niż podczas
ostatniej wizyty. Będzie tak, jak ci mówiłem: z czasem rodzice pogodzą
się z myślą, że ożeniłem się z osobą niższego stanu. A kiedy dziecko
przyjdzie na świat, moja matka złagodnieje jak wszystkie babcie. -
Uśmiechnął się i pocałował ją w usta. - Nie wrócę późno, chcę po prostu
zwrócić dług bez zbędnej zwłoki.
Pomachała mu ręką, zastanawiając się, ile wydał poprzedniego wieczora
i ile jeszcze był dłużny. Dziwiła się, że pozwalał sobie na posiłki na
mieście i dwa spotkania z przyjaciółmi w miesiącu, kiedy ledwie wiązali
koniec z końcem. Postanowiła sobie, że rozmówi się z nim na ten temat.
Wracając do pokoju, usłyszała słowa pani Ringstad: - Pomyśleć, że
zostaniemy babciami, pani L0\lien. Ciekawa jestem, czy chłopak
odziedziczy kolor oczu po ojcu. Prawda, że Emanuel ma niezwykle piękne
oczy? - roześmiała się. - Mam przeczucie, że urodzi się chłopiec, dlatego
mówię „on".
- Uspokoję się dopiero, jak będzie po wszystkim - westchnęła matka. -
Tyle kobiet umiera w połogu.
- Ależ droga pani, proszę tak nie mówić! Proszę raczej pomyśleć o
milionach ludzi, którzy przyszli na świat bez żadnych komplikacji.
Matka nic nie odrzekła, ale Elise znała jej myśli. Jakie życie prowadziły
tamte matki przed porodem? Czy najadały się do syta? Ciężko pracowały?
Marzły? Jakie choroby im zagrażały? Ile epidemii cholery, tej plagi
biedaków, przeżyły?
Nie mogła powstrzymać się od komentarza.
- Moja matka niepokoi się, bo chodzą pogłoski o kolejnej epidemii
cholery. A takie nieszczęścia dotykają przede wszystkim rodziny
robotnicze.
- Ale wy nie jesteście rodziną robotniczą - zaprotestowała pani Ringstad.
- Czytałam książkę pewnego Anglika, który parę lat temu pisał o Norwegii
i Norwegach. Twierdził, że w czasach cholery trzeba być dżentelmenem,
wtedy anioł śmierci nas ominie. Pisał, że umierają wyłącznie biedni i
brudni. A wy się przecież myjecie, macie wszak balię w piwnicy? -
Przyglądała się wszystkim po kolei, lustrowała ich od stóp do głów.
- W piwnicy tylko pierzemy - wyjaśnił zdziwiony Peder. - Ale
wstawiamy balię do kuchni w każdą sobotę. Najpierw myje się Kristian i
ja, potem mama, a na końcu Elise. Wtedy woda jest już zimna i niezbyt
czysta - zachichotał.
- Często wybuchają epidemie w stolicy? - spytał pan Ringstad.
- Rzadko, na szczęście, ale ludzie wciąż o nich gadają. Ostatnio
wszystko zaczęło się od pewnego marynarza, którego przyjęto do
miejskiego szpitala. Sprzątaczki szpitalne przeniosły zarazki do dzielnicy
robotniczej. Zmarło dwa, może trzy tysiące ludzi. Ci, których było na to
stać, wynieśli się z miasta.
Pan Ringstad był wstrząśnięty.
- O pierwszej epidemii w Kristianii uczyliśmy się w szkole - ciągnęła
Elise. - Najbardziej ucierpiały przedmieścia Fjerdingen i Vaterland, a
większość ludzi dotkniętych chorobą nie przeżyła. Spośród tysiąca ofiar
tylko dwadzieścia pięć nie było robotnikami. Chowano je na specjalnym
cmentarzu nad rzeką. O dziwo, lekarzy i pielęgniarzy nie było wśród
chorych. Ani mieszkańców porządnych domów mających dostęp do
czystej wody. Choroba ich nie tknęła, więc nic nie uczyniono. Niczego nie
zmieniono.
- Rozumiesz więc, jak ważne jest zachowanie czystości - skarciła ją pani
Ringstad. - Każde z was powinno myć się w ciepłej, świeżej wodzie.
Elise nic nie odrzekła. Bo i po co? Pochodziły z dwóch odrębnych
światów i mówiły różnymi językami. Nie mogła opowiedzieć pani
Ringstad o wychodkach w domach robotników, z których korzystało
kilkadziesiąt osób i które warto było kopnąć przed wejściem, by uniknąć
nieprzyjemnego spotkania ze szczurem. Ani o przenośnych latrynach, któ-
rych nie można było opróżnić w higieniczny sposób. Ludzie chorowali od
smrodu. Nie była w stanie jej wyjaśnić, że do rzeki spływały nieczystości z
fabryk, a woda nie nadawała się do picia. Żona zamożnego gospodarza nie
miała pojęcia, jak wyglądało życie ludzi z biednych dzielnic robotniczych
w stolicy kraju.
Podczas poprzedniej wizyty oskarżyli Elise o to, że omotała Emanuela,
by „zdobyć serce zamożnego mężczyzny". Domek majstra nazwali
kurnikiem, twierdzili, że miłość nie przetrwa w takich warunkach.
Oznajmili, że odmawiają im wszelkiej pomocy, by Emanuel zrozumiał
swój błąd. Po co więc znów tu przyszli? I nie zamierzali wyjść, choć
Emanuela nie było już w domu. Twierdzili, że zjechali do miasta po
świąteczne zakupy. Pan Ringstad oświadczył Pederowi, iż świętują
zbliżające się Boże Narodzenie. Czy mieli wyobrażenie, jak wygląda Boże
Narodzenie wśród robotników mieszkających wzdłuż rzeki? Słowo
„święta" brzmiało jak obelga w uszach małego chłopca, który spędzał je na
ciężkiej pracy. Święta to połyskująca nierzeczywistość sklepowych
wystaw.
- Peder, idź do kuchni i zjedz obiad.
Peder udał, że nie słyszy. Wstał z podłogi i podszedł do pani Ringstad.
- Wiesz, ile trzeba drewna, by ogrzać wodę w balii? Pani Ringstad
roześmiała się.
- Chcesz sprawdzić, czy jestem mocna w rachunkach? Obawiam się, że
dostanę złą ocenę. W szkole nigdy nie lubiłam tego przedmiotu.
- Wiesz, ile kosztuje worek drewna? - ciągnął poważnie Peder.
- Nie mam pojęcia, bierzemy drewno z własnego lasu.
- Nigdy nie pracowałaś w fabryce?
- Nie, ale mam dużo zajęć w gospodarstwie. - Pani Ringstad roześmiała
się ponownie. - Nie pamiętasz, ile mam pomieszczeń, które trzeba
oporządzić? Ilu ludzi, których trzeba przypilnować? W dużym
gospodarstwie jest wielu pracowników.
- Jesteś więc majstrem?
Pani Ringstad kolejny raz zaniosła się od śmiechu.
- Tak, oboje z panem Ringstadem jesteśmy jak majstrzy. Znasz jakiegoś
majstra, Peder?
Elise spojrzała z niepokojem na matkę.
- Peder, kazałam ci zjeść obiad. Znów zlekceważył jej słowa.
- Nie znam, ale Pingelen mówi, że ojciec Braciszka był majstrem.
- A kto to jest Braciszek?
- Syn Hildy.
Wyraz twarzy pani Ringstad zmienił się gwałtownie.
- Twojej siostry?
Peder przytaknął. - Oddała go. Wcale go nie zabiliśmy.
Elise ujrzała, że matka zbladła. Wstała, złapała Pedera i pociągnęła go
za sobą.
- Pani wybaczy, pani Ringstad. Peder ma skłonności do fantazjowania.
Nie potrafi odróżnić fikcji od rzeczywistości.
Pociągnęła go do drzwi. Peder opierał się, w progu odwrócił się i rzucił
ze złością: - Przecież to prawda!
Kiedy weszli do kuchni i zamknęli drzwi, zmusiła Pedera, by stanął
spokojnie, i spojrzała mu prosto w oczy.
- Uzgodniliśmy, że nie będziemy o tym rozmawiać przy obcych,
prawda?
- Tak - przyznał Peder. - Myślałem, że rodzice Emanuela to nasza
rodzina.
Elise westchnęła.
- To poniekąd prawda, ale nie musimy opowiadać im wszystkiego. W
rodzinie Ringstadów dzieci nie odzywają się w towarzystwie dorosłych.
Taki jest zresztą obyczaj, a my z matką jesteśmy dla ciebie zbyt
pobłażliwe. Matka z powodu choroby, a ja, bo bardzo cię kocham. Postaraj
się jednak zachować większą ostrożność w rozmowie z ludźmi. Spytaj
mnie, zanim zechcesz coś powiedzieć. Emanuel nie chce, by jego rodzice
darzyli nas niechęcią.
Peder stał spokojnie, słuchając jej słów. Wyraźnie było mu przykro, ale
nie bardzo rozumiał, w którym momencie popełnił błąd.
- O Hildzie nie wie nikt oprócz nas - ciągnęła. - Nowi rodzice Braciszka
nie chcą słyszeć, że Hilda jest jego matką. Chcą udawać, że to ich własne
dziecko. Jeśli Pingelen jeszcze raz napomknie o sprawie, powiedz, że to
nieprawda. Że Pingelen wszystko wymyślił, żeby zaimponować innym
chłopakom.
Peder nadal nic nie pojmował, ale chwila była nieodpowiednia na
dłuższe wyjaśnienia.
- Pośpiesz się. Nie możemy sobie pozwolić, byś stracił kolejne zajęcie.
Nastrój przy stole zmienił się całkowicie, Elise wyczuła to od razu,
wróciwszy do pokoju. Państwo Ringstad zrozumieli, że Peder mówił
prawdę, a to oznaczało, że lista zarzutów wobec jej rodziny powiększyła
się o jedną pozycję.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Trzy dni później zjawiła się roztrzęsiona Hilda. Chłopcy właśnie kładli
się do łóżek. Nie widzieli się od dawna i matka ucieszyła się na widok
córki, zaraz jednak jej radość zgasła.
- Coś się stało?
- Mnie o to pytasz? Pan Paulsen spotkał Oscara Carlsena na ulicy, a ten
powtórzył mu historie, które rozpowiada Peder. Nie, nie zabiłam
dzieciaka, tylko go wydałam! - Oczy Hildy ciskały błyskawice. - Nie
potrafisz zamknąć buzi temu szczeniakowi? Obie z Elise traktujecie go jak
udzielnego księcia, a ten smarkacz powinien dostać lanie, aż nauczy się
trzymać język na wodzy! Jak sądzisz, jaka była reakcja pana Paulsena?
Carlsen mówił wszystko niby żartem, ale nie był w stanie stłumić
ciekawości. W głębi duszy zastanawia się, ile jest prawdy w tej historii.
Pan Paulsen pozwolił bratankowi wziąć Braciszka pod warunkiem, że nikt
nigdy nie dowie się, kto jest jego matką!
Matka odstawiła żelazko na piec. Nie odezwała się, z doświadczenia
wiedziała, że trzeba dać się Hildzie wygadać.
Elise odłożyła prześcieradło, które właśnie składała, i wyszła do pokoju
chłopców. Słusznie się domyślała, obaj stali przy drzwiach i nasłuchiwali.
Peder wyglądał na przestraszonego.
- Przyjdzie tutaj?
- Kto?
- Majster.
- Oczywiście, że nie przyjdzie. Hilda ma rację, Peder, musisz bardziej
uważać na to, co mówisz. Przez twoje gadulstwo Hilda ma teraz
nieprzyjemności.
- W ogóle mam się nie odzywać? - W oczach Pedera pojawiły się łzy. -
Powiedziałem prawdę. To nie moja wina, że Hilda urodziła dziecko i je
oddała.
- Tak, to nie twoja wina. Wejdź pod kołdrę, odmówimy wieczorną
modlitwę.
Peder i Kristian położyli się i złożyli dłonie: - Aniele Boży, stróżu mój,
ty zawsze przy mnie stój. Rano, wieczór, we dnie, w nocy, bądź mi zawsze
ku pomocy, broń mnie od wszystkiego złego i zaprowadź mnie do żywota
wiecznego. Amen.
Zanim Elise zdążyła nachylić się i pocałować ich na dobranoc, Peder
odezwał się roztrzęsionym głosem: - Mówię to codziennie od urodzenia, a
przecież nie pomógł, kiedy zabili Puszka. I nie uchronił od złego, bo
zgrzeszyłem, mówiąc coś, czego nie miałem mówić. Poza tym boję się za
każdym razem, kiedy z Evertem schodzimy do piwnicy w szkole.
- Nie zawsze otrzymujemy pomoc, kiedy o nią prosimy. Czasami Bóg
każe nam uczyć się na własnych błędach i wystawia nas na próby.
Dlaczego się boisz, kiedy schodzicie do piwnicy?
- Bo tam straszy. Niewidzialny duch. Taki sam jak ten w obozie
żołnierzy, którego słyszały psy. Nie widzimy go, ale słyszymy bardzo
dobrze.
- Posłuchaj, Peder. Usłyszałeś tę historię i wyobrażasz sobie, że to samo
dzieje się w szkole. Ponosi cię fantazja.
- Mówisz dziwne rzeczy, Elise. Sądzisz, że nie wiem, co słyszę?
Elise wstała.
- Duchy nie istnieją - stwierdziła i ruszyła do drzwi. W tej samej chwili
przypomniała sobie historię pani
Evensen, która przyszła pewnego razu na jutrznię do kościoła
Zbawiciela i w ławkach ujrzała samych nieboszczyków. Na myśl o tym
ciarki przeszły jej po plecach.
Kiedy wróciła do kuchni, Hilda zdążyła już ochłonąć. Rzecz cała nie
przedstawiała się już tak dramatycznie, Carlsen nie uwierzył do końca w
całą tę historię i śmiał się serdecznie rozbawiony chłopięcymi fantazjami.
Państwo Ringstad opowiedzieli mu o młodszym bracie Elise, który
rozśmieszał wszystkich do łez swoim bajaniem.
Usiadła ciekawa, co słychać u Hildy.
- Pan Paulsen wyjeżdża na święta, pomyślałam więc, że mogę
zamieszkać z wami przez parę dni. Odsapnęłabym choć przez chwilę.
A gdzie ją umieścimy, zafrasowała się Elise. Jedynie w kuchni. Emanuel
nie był przyzwyczajony do obecności tylu osób w domu, ale zapewne nie
zaprotestuje. Uprzejmość nakazywała mu ukrywać myśli. Jednakże
ciasnota mogła stać się kolejnym źródłem niesnasek.
- Byłaby to dla ciebie dość nagła odmiana - powiedziała ostrożnie
matka, która domyślała się obiekcji Elise. - Zdążyłaś przyzwyczaić się do
dużego domu z mnóstwem ogrzewanych pokoi i elektrycznym
oświetleniem.
- A na co mi to potrzebne, skoro nie mam do kogo ust otworzyć? -
skrzywiła się Hilda.
- Przecież jest pan Paulsen. Skoro on... - Matka zaczerwieniła się i
umilkła.
- Mówiłam, że wyjeżdża. Zresztą z niego trudno coś wyciągnąć. Pracuję
jak zwykła pomoc domowa, czyszczę i szoruję do upadłego. Nawet pucuję
mu buty i wystawiam przed drzwi sypialni. Jeśli sądzisz, że traktuje mnie
jak żonę, to się mylisz.
- Ale... przecież ty... To znaczy wy...
- Chcesz powiedzieć, że urodzę jego dziecko? I że śpię w jego łóżku?
Od czasu do czasu. To zależy od jego humoru.
- Oznajmiłaś już mu, że tym razem zatrzymasz dziecko? Hilda
potrząsnęła głową. - Nie. I jeszcze czas jakiś nic mu nie powiem. Nie dam
mu okazji, by mnie przedwcześnie wyrzucił z domu.
- Nie uważasz, że pozwoli ci zostać? - zaniepokoiła się matka. - Przecież
to jego dziecko. Większość mężczyzn pragnie mieć dziedzica.
- Nie z byle kim.
Twarz matki wykrzywiła się boleśnie.
- Hildo! - Elise posłała siostrze karcące spojrzenie.
- A co, może to nie prawda? Jestem śmieciem, tak jak wszyscy ludzie
znad rzeki Aker. Nie liczymy się. Nie jesteśmy częścią narodu, jeno
koniecznym złem, którego inni woleliby w ogóle nie dostrzegać.
- Henrik Wergeland nazywał dolinę tej rzeki najlepszą doliną Norwegii -
szepnęła matka.
- Tak może było, zanim zbudowano fabryki - wycedziła Hilda. - Nie
jestem dumna z tego, że tu dorastałam.
- Pomyśl o Emanuelu - wtrąciła się Elise. - Wychowywał się w
zamożnym gospodarstwie, a wybrał tę część miasta.
- Miłość jest ślepa, ale doczekasz się, Elise. Kiedy Emanuel przestanie
patrzeć na świat przez różowe okulary, zacznie śpiewać inaczej.
- Nie sądzę! - oznajmiła zdecydowanie matka. - Emanuel stał się jednym
z nas. Dobrze mu się żyje w domku majstra nad rzeką, koło wodospadu i
mostu Beierbrua, pośród fabrycznych zabudowań. Wcale nie tęskni do
wiejskiego krajobrazu. Żebyś widziała, jak tryskał entuzjazmem,
spotkawszy towarzyszy z wojska. Aż oczy się mu świeciły. Teraz będą się
regularnie spotykać na mieście. Nie sądzę, by chciał to wszystko utracić.
- Może wspomnienia z obozu wprawiły go w dobry humor? -
uśmiechnęła się lekceważąco Hilda.
Elise zaczerwieniła się mimo woli.
- Jeśli chcesz mieszkać z nami w święta, musisz wstawać, zanim
Emanuel i pan Hvalstad usiądą do śniadania.
- A więc nie dasz mi się wyspać, kiedy mam wolne? Zdajesz sobie
sprawę, że zrywam się o piątej, kiedy ty przewracasz się na drugi bok?
- Nie żartuj sobie. Wstaję o tej samej porze jak w czasach, gdy
pracowałam w przędzalni. Chłopcy często rano odrabiają lekcje. Pracują
popołudniami i wieczorem nie mają sił na naukę. Emanuel i pan Hvalstad
muszą dostać śniadanie, a ja piorę od rana, żeby zdążyć z robotą. Poza tym
jak można spać, kiedy syreny fabryczne zaczynają wyć?
Hilda siedziała w bezruchu, przyglądając się siostrze. Sprawiała
wrażenie, że w ogóle jej nie słucha.
- Jednego wieczoru odwiedziła mnie Agnes - powiedziała powoli.
Elise zdumiała się. Do niej Agnes nie zaglądała. Wymawiała się
brakiem czasu.
- Wiesz zapewne, że wynajmują poddasze przy Maridalsveien.
Elise przytaknęła.
- I wiesz też, że Agnes wróciła do pracy w tkalni? A teraz ją porzuca.
- Porzuca? Nie chce pracować? - Elise spojrzała na Hildę z
niedowierzaniem.
- Nie musi. Johanowi dobrze się wiedzie. Został pomocnikiem znanego
rzeźbiarza i dostał wsparcie finansowe od jakiegoś bogatego artysty.
Pewien profesor docenił jego rysunki i wróży mu świetlaną przyszłość.
Poradził Johanowi, by wystawił swoje prace na salonie jesiennym. Im prę-
dzej wyrobi sobie markę, tym lepiej, tak powiedział profesor. Może nawet
wyślą go do Kopenhagi na dalsze studia.
Elise i matka nie odrywały od niej wzroku.
- Pracuje teraz nad rzeźbą zakochanej pary. Nazwał ją Zagadka miłości.
Agnes śmiała się, opowiadając mi tę historię, bo rzeźba ponoć przedstawia
ją i Johana. To dziwne, przecież wszyscy wiemy, że musiał się z nią
ożenić. Pomyślałam sobie w duchu, że chciałabym zobaczyć to dzieło. Nie
zdziwiłabym się, gdyby przedstawiało ciebie, Elise.
Elise prychnęła pogardliwie i wstała, by dołożyć do ognia.
- Gadasz bzdury. Johan skończył ze mną dawno temu.
- Tak uważasz? Tylko nie mów mi, że zapomniał o tobie zaraz, jak
usłyszał plotki o Emanuelu. Zadręczał się na śmierć. Kiedy doszły go
wieści o waszym ślubie, z rozpaczy przespał się z Agnes.
- Zamknij się! t krzyknęła Elise. - To nieprawda! A jeśli nawet, to po co
mi to mówisz? Czasu nie da się cofnąć. On ożenił się z Agnes, ja wyszłam
za Emanuela i obie spodziewamy się dziecka. Twoje słowa mogą jedynie
zasiać niezgodę między Johanem i Emanuelem i zranić wielu ludzi. Może
właśnie taki masz zamiar?
Matka załamała ręce.
- Na Boga, uspokójcie się! Elise kocha Emanuela, zrozum to, Hildo.
Uczucia Johana nie mają już żadnego znaczenia. Elise ma rację, twoje
słowa mogą zranić wielu ludzi. A przecież nie chcesz nikogo skrzywdzić.
- Zawsze z nią trzymałaś - uśmiechnęła się kwaśno Hilda. - Chciałam
wam tylko powiedzieć, jak Johan się czuje. Mogłybyście okazać odrobinę
współczucia człowiekowi, którego znacie od dziecka. Przedtem go
uwielbiałaś, mamo, a teraz zwróciłaś się przeciw niemu. Dobrze wiesz, że
Johan nie jest złodziejem. Powinnaś mieć zrozumienie dla mężczyzny,
który popełnia występek, by ocalić życie siostry.
Matka umilkła pod ciężarem tych słów.
- Nie żal mi Johana - wtrąciła się szybko Elise - bo w tym, co się dzieje,
jest może jakiś sens. Gdyby nie trafił do więzienia, wciąż pracowałby w
fabryce i nie byłoby dla niego innej przyszłości. Wszystkim nam taki los
pisany, tylko najzdolniejsi mogą wyrwać się z tego miejsca. On do nich
należy, więc zasłużył na coś więcej.
- Chcesz uspokoić wyrzuty sumienia. - Hilda patrzyła wyzywająco na
siostrę.
- O co ci chodzi? - syknęła Elise. - Powinnam mieć wyrzuty sumienia z
tego powodu, że Johan zerwał zaręczyny?
- Nie, ale może dlatego, że wybrałaś małżeństwo z Emanuelem, zanim
poznałaś prawdę o Johanie.
- Nie przyszło ci do głowy, że mogę kochać Emanuela?
- Kochać? Użyłabym innego słowa.
- Jesteś podła, Hildo.
- A tak przy okazji, co to za historia z tym kalekim żołnierzem, który
włóczy się po okolicy? - Hilda gwałtownie zmieniła temat rozmowy. - Czy
to prawda, że uratowaliście go przed utonięciem, kiedy targnął się na
swoje życie?
- Ja go znalazłam z Asbjornem - ożywiła się matka. - Emanuel pomógł
nam wnieść go do domu, a Peder sprowadził wozaka Karlsena, który go
odwiózł. Przedtem jednak daliśmy mu suche rzeczy i coś mocniejszego do
picia. W podzięce podarował nam sto koron.
- W takim razie może pożyczycie mi jakąś drobną sumę? Mój zimowy
szal jest cały w strzępach, a nie stać mnie na nowy.
- Chyba możemy, Elise? - Matka zerknęła na nią. - Wciąż masz te sto
koron?
Elise potwierdziła niechętnie.
- Chciałam je zostawić na czarną godzinę. Nie wiem, czy zdołam wrócić
szybko do pracy po porodzie.
- A co będzie ze mną? Z czego będę żyć, jeśli nie wrócę do pracy? Ty
masz Emanuela i matkę do pomocy. Pan Hvalstad płaci czynsz i chłopcy
zarabiają po parę groszy.
- Chłopcy nie dostają pieniędzy, jedynie żywność. Pieniądze od pana
Hvalstada nie pokrywają nawet połowy czynszu za dom. Nasze zarobki i
to, co da matka, idą na jedzenie i opał. Nic nam nie zostaje.
- Masz chociaż dom, w którym możesz mieszkać. Ja nie mam nawet
tego.
Elise westchnęła ciężko, podeszła do półki i zdjęła blaszane pudełko z
napisem „Hills Badminton smoking mixture". Wyjęła z niego dwadzieścia
koron, co było sumą przekraczającą koszt nowego szala.
- Wystarczy, byś kupiła sobie również ciepłą bieliznę - powiedziała,
wręczając siostrze pieniądze. - Tyle zarabiam w trzy tygodnie.
Hilda szybko schowała pieniądze do kieszeni i podniosła się.
- Już idziesz? - matka nie ukrywała rozczarowania.
- Muszę przygotować kolację panu Paulsenowi.
- W takim razie spodziewamy się ciebie w Wigilię. Asbjorn lubi
choinki, więc może uda nam się zdobyć jakieś tanie drzewko. Byłoby
miło, prawda?
Hilda pokiwała głową bez entuzjazmu.
Po wyjściu córki matka pogrążyła się w myślach.
- Nigdy bym nie przypuszczała, że Johanowi tak się życie ułoży -
powiedziała.
- A ja zawsze wiedziałam, że ma duże możliwości.
- No ale że to taki talent?
- Nie pamiętasz, jak bazgrał coś na każdym skrawku papieru, który
wpadł mu w ręce? Kiedy pani Thoresen przynosiła stare gazety, Johan
rysował między literami i na marginesach. Wymyślał bajki dla Pedera i
Kristiana, kiedy byli mali, nie pamiętasz?
- Pamiętam, pamiętam. Szkoda, że nie znalazł sobie porządnej
dziewczyny. Wygląda na to, że wyjdzie na ludzi.
- Czy to nie miło, że Agnes będzie miała lepsze życie?
- Tak, choć uważam, że Johan jest dla niej za dobry. Znasz moje zdanie
o Agnes. Nigdy nie pochwalałam waszej przyjaźni. Zawsze była
lekkomyślna, nie miała jeszcze trzynastu lat, kiedy zaczęła oglądać się za
chłopakami. Biedny Johan, czeka go z nią trudna przeprawa.
Elise usłyszała jakiś odgłos i odwróciła się. Ku jej zdziwieniu w
drzwiach pojawił się Emanuel.
- Emanuel? Sądziłam, że dziś dłużej pracujesz?
- Taki miałem zamiar, ale nic ź tego nie wyszło. Zaszedłem do
Carlsenów. Nalegali, bym ich odwiedził.
Elise rzuciła matce ukradkowe spojrzenie.
- Właśnie była u nas Hilda.
- Spotkałem ją po drodze. Elise uznała, że lepiej go ubiec.
- Hilda powiedziała nam, że Oscar Carlsen natknął się na pana Paulsena
na ulicy i powtórzył mu rewelacje Pedera na temat Hildy i dziecka.
- Carlsenowie wiedzą wszystko od moich rodziców - przytaknął
Emanuel. - To ich najlepsi przyjaciele, nic więc dziwnego, że plotkują na
różne tematy. Nie sądzę jednak, że potraktowali gadanie chłopaka
poważnie. Zdążyli się już przyzwyczaić do harców jego wyobraźni.
Zamilkł.
- Wydaje mi się, że rozmawiałyście o Johanie? - dodał po chwili. - Był u
nas?
- Nie, Hilda twierdzi, że Johan zaczął pobierać nauki u znanego
rzeźbiarza.
Emanuel nic nie odrzekł, zdjął płaszcz i kapelusz i usiadł przy stole.
Elise usiłowała skierować rozmowę na inne tory.
- Co słychać u Carlsenów?
- Miło było znów ich odwiedzić. Dotąd nie uważałem, że ich dom jest
imponujący, ale w porównaniu z naszym to niebo a ziemia. Kupili nowe
pianino. Karolinę będzie brać lekcje u pianistki, która ma za sobą występy
w auli uniwersyteckiej. Zagrała dla mnie kilka utworów, między innymi
Preludium deszczowe Chopina. Zrobiła na mnie duże wrażenie.
- A ojciec znalazł już dla niej kandydata do małżeństwa?
Emanuel roześmiał się.
- Karolinę na razie nikogo nie zaakceptowała.
- Może wciąż durzy się w tobie? - zażartowała Elise, ale jej pytanie
wprawiło go w zakłopotanie.
- Nie mam pojęcia.
- Dała ci rok. Powiedziała, że za rok do niej wrócisz.
- Karolinę przywykła do tego, że dostaje to, czego zapragnie.
- Nie miała ochoty nas odwiedzić?
- Najmniejszej .- odrzekł i zamyślił się. - Ale bardzo ciekawiło ją, co u
nas słychać. Zdaje mi się, że jest bardzo dobrze poinformowana. Chyba
utrzymuje kontakt z Agnes albo z Hildą. Naprawdę zadziwiająco dużo o
nas wie.
- Na przykład co? Matka ruszyła na korytarz.
- Zajrzę do Asbjorna.
- Dobrze - odrzekła Elise i powtórzyła: - Na przykład co? Emanuel
spojrzał jej prosto w oczy i zmarszczył brwi.
- Wspominała o żołnierzu, który próbował utopić się w wodospadzie.
- Wszyscy w Sagene o tym wiedzą, również ludzie z drugiej strony
rzeki. Takie historie szybko się roznoszą.
- Tak - potwierdził - ale ona wie więcej. - Nie odrywał wzroku od żony.
Elise czuła się jak pod pręgierzem. Wyraz jego twarzy mówił, że ma w
zanadrzu jakąś nieprzyjemną niespodziankę.
- Co takiego?
- Słyszała, że żołnierz chwalił się, iż zdybał jakąś dziewczynę, która
urodzi mu dziecko.
Elise zadrżała. Czy Emanuel zniesie prawdę? - pomyślała rozdarta.
- Też o tym słyszałam. Ten człowiek to szaleniec.
- Więc wciąż mamy siedzieć bezczynnie?
- A co mielibyśmy zrobić? - westchnęła zrezygnowana. Nie doczekała
się odpowiedzi.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Wiał silny wiatr, kiedy Elise zmierzała ulicą Osterhausgaten w kierunku
gmachu Fundacji Księcia Christiana Augusta, niosąc pranie. Zlecenie od
dyrektora fundacji, które zdobyła za pośrednictwem Emanuela, bardzo ją
ucieszyło. Teraz jednak nie czuła się zbyt pewnie, idąc ciemnymi
zaułkami.
Myśl o wizycie w fundacji też nie napełniała jej entuzjazmem. W
budynku mieścił się szpital dla umysłowo chorych, zakład pracy
przymusowej dla pijaków i włóczęgów i punkt medyczny, w którym
obowiązkowo musiały meldować się wszystkie ulicznice.
Trudno było sobie wyobrazić, że przedmieście Fjerdin-gen stanowiło
kiedyś ulubione miejsce zamieszkania ludzi zamożnych. W szkole
opowiadano jej, że Fundację Księcia Christiana Augusta utworzono z
wielkiej posiadłości ziemskiej, w której obrzeżach mieściły się rybne
stawy poprzecinane mostkami prowadzącymi do małych wysepek, pa-
wilony ogrodowe i fontanny. Park należący do posiadłości rozciągał się aż
do Griinerbrua i rosło w nim osiemdziesiąt drzew brzoskwiniowych, w
donicach zaś trzymano ozdobne krzewy przycięte w fantazyjne kształty.
Król Fryderyk V pomieszkiwał u generała Hausmanna, bo dostojniejszego
domu nie było w całej Kristianii.
Po śmierci Hausmanna posiadłość przemianowano na Mangelsgarden.
Elise pamiętała, że razem z Agnes udawały, iż są pannami z majątku. Z
zapartym tchem słuchały opowieści o pięknych pomieszczeniach
zdobionych złoconymi
lustrami, kryształowymi żyrandolami i gobelinami i odpływały w
marzenia. Te wspomnienia wywołały uśmiech na twarzy dziewczyny.
Gdyby nie zbudowano zamku, co skłoniło bogaczy do przeprowadzenia
się w zachodnie rejony miasta, przedmieścia Vaterland i Fjerdingen nie
straciłyby na znaczeniu i nie zamieniłyby się w siedlisko pijaństwa i
rozpusty, bezładne zbiorowisko rozpadających się bud, knajp i burdeli, raj
dla nożowników i prostytutek. Opowiadano, że policja omija Vaterland
szerokim łukiem. Włóczędzy, oszuści, pijacy i szubrawcy wszelkiego
autoramentu czuli się tu bezkarnie. Często widywała nagłówki w gazetach
pana Hvalstada, które donosiły o „brutalnym napadzie w Vaterlandzie".
Knajpy zamykano bladym świtem, w trafikach potajemnie sprzedawano
wino i wódkę, które klienci wynosili w baniakach.
Elise rozejrzała się wokół, przypomniała sobie czasy, kiedy ganiała ulicą
Lakkegata za dziwkami ojca. Zapadał zmierzch, o tej porze roku w
pochmurny dzień robiło się ciemno koło godziny trzeciej.
Znów powiodła wzrokiem dokoła. Między nędznymi gospodami i
ruderami trafiały się małe i zadbane domki, a w oddali widać było
sylwetki starych drzew parkowych, które strzelały ku niebu czarnymi,
powykręcanymi gałęziami. Więc i tu mieszkali ludzie, którzy dzień za
dniem prowadzili walkę o przetrwanie, walkę z nędzą, głodem i ubó-
stwem.
Większość dzieci z tych domów stoczy się, pomyślała ze smutkiem.
Kilka przetrwa i przedrze się wyżej, ale tylko nieliczni.
Tacy jak Johan... Może on właśnie będzie jednym z tych mieszkańców
Sagene, których czeka lepsza przyszłość? Może nawet sława? Ta myśl
wydała się jej dziwna.
Wreszcie dotarła do celu, niechętnie weszła przez wielką furtę wspartą
na potężnych słupach i znalazła się na czworokątnym dziedzińcu. Dwóch
podejrzanych osobników snuło się wzdłuż ściany budynku, dwóch
mężczyzn w nieokreślonym wieku, zgarbionych, w czapkach naciąg-
niętych na uszy i zbyt obszernych kurtkach. Wariaci czy może pijacy?
Pośpieszyła do drzwi, mając nadzieję, że jej nie dostrzegą.
Jakaś dziewczyna odebrała pranie i przekazała jej zapłatę. Elise z ulgą
pozbyła się ciężkiego pakunku i z duszą na ramieniu ruszyła w powrotną
drogę. Pieniądze ciążyły jej w kieszeni, jeśli ci dwaj domyślili się
zawartości paczki, mogli odgadnąć, po co przyszła. Może dadzą cynk
swoim kompanom w dzielnicy, a może samowolnie opuszczą teren za-
kładu i ruszą za nią...
Jeszcze raz rozejrzała się wokół, idąc w kierunku furty. Mężczyźni stali
zwróceni ku niej, ale w półmroku nie widziała ich twarzy.
Nie zdążyła dojść do furty, kiedy tuż za nią dało się słyszeć szybkie
kroki. Co ją podkusiło, by przychodzić w to ponure miejsce o tej porze?
Matka prosiła, by zaczekała do następnego dnia, ale Elise chciała załatwić
sprawę i zająć się nowym zleceniem. Poza tym potrzebowała pieniędzy.
Przyśpieszyła kroku. Przed paru laty na niektórych ulicach w tej
dzielnicy zainstalowano latarnie zasilane tranem i olejem rzepakowym, ale
zgodnie z prawem zapalano je jedynie, kiedy księżyc stał w nowiu lub
skrywały go chmury. W razie pożogi właściciel domu zobowiązany był
wywieszać lampy, by oświetlić drogę strażakom. „Nawet pożaru trzeba
szukać ze świecą na przedmieściach Kristianii" - napisano w pewnym
krytycznym artykule o warunkach życia panujących w Vaterlandzies
Elise spojrzała w niebo. Ciemne chmury przykrywały księżyc, który
tylko raz po raz ukazywał swoją tarczę. Latarni jeszcze nie zapalono, choć
mrok zapadał szybko. Dziewczyna otuliła się szczelniej szalem, pochyliła
głowę, by nie zwracać na siebie uwagi, i ruszyła znów przed siebie.
Chyba nikt nie odważy się tknąć brzemiennej? Nietrudno było zgadnąć,
że jest tuż przed rozwiązaniem.
Nikt za nią nie szedł, tamci dwaj zapewne się opamiętali. Wystarczy
przejść ulicę Osterhausgaten, by znaleźć się przy Maridalsveien, a tam już
czuła się bezpiecznie. Mogła wybrać inną drogę, ulicą Hausmanna, gdzie
mieściły się same oberże, ale wolała ominąć plac Ankertorvet. Mogła też
pójść w dół Storgaten do mostu Nybrua i skręcić w ulicę Thorvalda
Meyera, ale wtedy musiałaby minąć budynek gminy To było jeszcze
straszniejsze miejsce, tam znajdował się szpital, w którym musiała
zidentyfikować zwłoki ojca.
W dole ulicy dostrzegła grupę młodych mężczyzn. Z otwartych drzwi
runęła smuga żółtego światła i nocny mrok przerwały salwy śmiechu i
donośne pokrzykiwania. To pewnie jakaś knajpa, pomyślała, a tamci są
pijani. Dla spokoju ducha skręciła jednak w Mariboesgate.
- Panienka na horyzoncie! - rozległ się czyjś głos.
Pozostali odwrócili się jak na komendę. Trzy postaci oderwały się od
grupy i ruszyły wolno za nią.
Elise poczuła, jak serce przyśpiesza bieg. Przypomniała sobie wieczór,
gdy wraz z Emanuelem schodzili z wzgórza Aker i natrafili na bandę z
Sagene. Tamtego razu byli we dwójkę, teraz nikt jej nie towarzyszył. Poza
tym ci ludzie byli groźniejsi od wyrostków z Sagene. Od miejscowych nie
mogła spodziewać się pomocy. Ludzie mieli dość własnych kłopotów.
Napady na dziewczęta zdarzały się często i zwykle uchodziły napastnikom
bezkarnie. Uważano powszechnie, że porządne panny nie powinny
wychodzić z domu po zapadnięciu zmroku. Po co kusić los?
Przyśpieszyła kroku, ale to samo uczynili jej prześladowcy. Poczuła
suchość w gardle, lęk ścinał jej krew w żyłach. Chyba mieszka tu jakiś
szlachetny człowiek? Może w tym małym domku z firankami w oknach i
doniczką na parapecie? Sklepów jeszcze nie zamykano, może ktoś
wybierze się jeszcze na zakupy? Elise rozglądała się wokół, rzucała
spojrzenia za siebie w nadziei, że ujrzy jakąś kobietę z koszykiem lub
mężczyznę o porządnym wyglądzie.
Trójka prześladowców była tuż za nią. Niedaleko przed nią zamajaczył
jakiś szyld. To był jedyny ratunek: wejdzie do sklepu i uda, że chce coś
kupić.
W tej samej chwili trójka mężczyzn minęła ją pędem i zagrodziła drogę.
Stanęli w słabym świetle parafinowych lamp jakiejś obskurnej knajpy.
Elise cofnęła się ze zgrozą. Nigdy dotąd nie widziała równie odrażających
indywiduów. Byli brudni i bezzębni, mieli na sobie śmierdzące łachmany.
Ich opuchłe twarze wykrzywiały szydercze uśmiechy.
Ze strachu przestała oddychać.
- Przepuśćcie mnie! - Jej głos drżał i o to właśnie im chodziło. Zobaczyć
jej lęk. Słyszeć, jak błaga o litość. Tyle że tacy mężczyźni nie okazywali
litości.
Nie poddała się.
- Przepuśćcie mnie, proszę! - Ruszyła przed siebie, ale napastnicy
powstrzymali ją.
- Boisz się, ślicznotko? Nie jesteśmy tacy groźni. Zrobisz, co każemy, a
wszystko będzie dobrze.
Największy z nich zerwał Elise chustkę z głowy.
- Do diabła! - wykrzyknął zdziwiony. - Czy to nie dziewczyna Ansgara?
- Jego wzrok prześlizgnął się po ciele Elise. - Z jego bachorem w brzuchu?
- Zarechotał i zdarł z niej szal.
Jeden z jego kompanów odwrócił się.
- Ansgar! - wrzasnął. - To twoja panna! Prosi się o jeszcze!
Nieprzytomna z przerażenia dostrzegła jak przez mgłę, że od grupki
oderwał się kolejny mężczyzna, wysoki i szczupły, z czapką naciągniętą
na uszy. Gdyby nie utykał, nie rozpoznałaby go.
- Możesz ją jeszcze raz przelecieć - zarżał ten, który go przywołał.
To rzeczywiście był Ansgar Mathiesen. Wydał się jej równie bezbronny
i zagubiony, jak kiedy widziała go ostatnim razem.
Wychodząc, Elise owinęła się dwoma włóczkowymi szalami i złożyła je
na krzyż na piersiach. Największy z napastników zerwał z niej teraz drugi
szal. Drżąc z zimna i strachu, Elise uczepiła się jedynej szansy. Zwróciła
się do człowieka, który ją zgwałcił, mężczyzny, którego nienawidziła i
wobec którego jednocześnie odczuwała jakiś dziwny rodzaj współczucia.
- Powstrzymaj ich, błagam!
Ten największy usiłował zedrzeć z niej bluzkę.
- Chodź, słodziutka, zabawimy się!
Pozostali dwaj rzucili się mu pomagać i zaczęli szarpać ją za ubranie.
Ansgar nie poruszył się. Elise opierała się, kopała i machała rękoma, ale
napastnicy byli znacznie silniejsi.
- Przestańcie! - krzyknęła desperacko. - Mam pieniądze!
Przerwali, patrząc na nią z niedowierzaniem. Elise sięgnęła do kieszeni
fartucha i wyjęła trzy korony, które dostała w zapłacie za pranie.
- Weźcie wszystko i pozwólcie mi odejść. To wszystko, co mam.
Dwaj mężczyźni nie zwolnili uchwytu. Trzeci złapał chciwie pieniądze i
wcisnął je do kieszeni, po czym znów zaczął targać ją za ubranie.
- Czego chcecie? - Strach dodawał Elise sił, obracał się w dziką
wściekłość. - Nie widzicie, że jestem w ciąży? Co z was za bestie? Mam
urodzić na ulicy?
Jeden z napastników roześmiał się.
- Posłuchajcie tej gęsi! Wyraża się jak jakaś lepsza. Córka dyrektora
może? Zapłacisz mi za to, że mnie wylali z roboty!
Złapał za mankiet jej koszuli i szarpnął. Szew puścił i Elise stanęła z
obnażonym ramieniem.
- Puśćcie mnie! - rozpłakała się. - Dlaczego mnie prześladujecie? Co
wam zrobiłam?
Tylko się śmiali, przerzucali grubymi wyrazami, ich dłonie błądziły
lubieżnie po jej ciele. Jeden sięgnął dłonią pod suknię. Elise wytężyła
wszystkie siły, ale wiedziała, co ją czeka.
Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Ansgar rzucił się do przodu,
usiłując wyrwać dziewczynę z rąk oprawców.
- Puśćcie ją! To moja dziewczyna! Ja ją wezmę!
Reakcja Ansgara zaskoczyła wszystkich. Kompani odwrócili się,
puszczając dziewczynę, i jak na komendę zaatakowali Ansgara.
W tej samej sekundzie Elise rzuciła się do ucieczki. Ostatni obraz, który
ujrzała, obejrzawszy się za siebie, to cztery ciemne postaci walczące
zaciekle i tarzające się w błocie.
Rozdygotana i płacząca przebiegła truchtem całą drogę do domu.
Pieniądze za dwa dni ciężkiej pracy przepadły, przepadła chustka i dwa
wełniane szale. Ciepła bluzka podarta była na strzępy. Ocaliła wprawdzie
życie, ale strata pieniędzy i odzienia bardzo ją bolała. Trzeba wielu dni ha-
rówki, by ją odrobić.
Kiedy w końcu dotarła do domu, była zziębnięta na kość. Bolały ją
plecy i obnażone ramię. Czuła też głuchy ból w podbrzuszu. To straszne
zdarzenie mogło wywołać przedwczesny poród.
- Co się stało? - Matka cofnęła się przerażona, kiedy Elise pojawiła się
w drzwiach.
- Napadło mnie trzech mężczyzn na Osterhausgaten. Zabrali mi
pieniądze.
Elise opadła na taboret, oparła się o stół i wybuchnęła gwałtownym
płaczem.
- Wielkie nieba! - jęczała matka. - Dlaczego nie poszłaś ulicą Thorvalda
Meyera? Tyle pracy na marne! A gdzie są twoje szale? Co za nieszczęście!
Mówiłam, żebyś zaczekała do jutra. W te rejony miasta można chodzić
jedynie za dnia, zanim męty zwleką się z barłogów. Dlaczego jesteś taka
uparta?
- Nie miałam gdzie złożyć prania - łkała Elise. - Emanuel nie lubi
bałaganu.
- Łatwo mu mówić - prychnęła matka. - Sam kazał ci pracować, bo
krucho u nas z pieniędzmi. Zdejmij bluzkę, dam ci jedną z moich. Jesteś
przemoczona, zżuj buty i postaw je przy piecu. Jeszcze się przeziębisz.
Elise wykonywała posłusznie polecenia matki. Chłopcy, Emanuel i pan
Hvalstad byli w pracy. Dziewczynki bawiły się za piecem, jak to miały w
zwyczaju.
Matka podgrzała zupę z obiadu i Elise czuła, jak powoli ciepło wstępuje
w jej ciało. Przestała drżeć, a lęk ustąpił miejsca wściekłości.
- Gdyby to się stało po drugiej stronie rzeki, policja zamknęłaby ich na
resztę życia! - syknęła. - We Fjerdingen i Vaterlandzie bandyci robią, co
im się żywnie podoba! Nie mamy żadnych praw! Hilda ma rację: nikt się z
nami nie liczy. Nie możemy głosować, nie możemy się skarżyć, kiedy ktoś
wyrządza nam krzywdę. Mogli mnie zabić. Mogłam stracić dziecko,
mogłam zostać kaleką na resztę moich dni i nikt by palcem nie kiwnął.
Może ktoś opublikowałby kolejny artykuł o mrożących krew w żyłach wy-
darzeniach w dzielnicach biedy. Bogaci przeczytaliby go z ekscytacją, a
potem wzruszyliby ramionami. Te sprawy ich nie dotyczą.
- Tak po prostu jest - pokiwała głową matka - i nic nie możemy zrobić.
Musisz to zaakceptować. Inaczej zgorzkniejesz, znienawidzisz ten świat i
sama sobie wyrządzisz krzywdę.
Elise otarła łzy.
- Dlaczego nie protestujemy? Dlaczego nie organizujemy demonstracji?
Dlaczego nie strajkujemy?
- Bo to nic nie da, już mówiłam. Nikt nie zareaguje. Ci po drugiej
stronie rzeki nie uważają nas za ludzi.
- Nigdy tego nie zaakceptuję! - Elise wstała raptownie. - Jesteśmy tyle
samo warci. Urodziliśmy się tacy sami, mamy własny rozum i podobne
umiejętności. Niektórzy przychodzą na świat w puchowej pościeli w dużej
i jasnej sypialni, inni gnieżdżą się w komórkach i przykrywają przykrótką
kołdrą, ale przecież wszyscy jesteśmy tacy sami. Rodzimy się nadzy i nie
ma wtedy między nami żadnych różnic. I wszyscy zmierzamy ku śmierci.
Matka pokręciła głową.
- Co za język! Na co ci takie myśli? Złościsz się, buntujesz, a i tak nic
się nie zmieni.
Elise nabrała tchu, założyła fartuch i ruszyła do drzwi.
- Idę do piwnicy. Pranie czeka.
Kiedy stanęła nad balią, zdarzenie powróciło do niej z całą mocą. I taka
myśl: co stało się z Ansgarem Mathiesenem? Może zatłukli go na śmierć?
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Przez małe piwniczne okienko zobaczyła, jak Emanuel obiega
pośpiesznie róg domu. Zapewne matka opowiedziała mu o zdarzeniu.
Godziny spędzone nad balią i tarką przywiodły ją do konkluzji: nie
powie Emanuelowi o Ansgarze Mathiesenie. Fakt, że Ansgar ją uratował,
w niczym by nie pomógł, nie zmieniłby jego zdania o tym nikczemniku.
Emanuel niechybnie wpadłby w złość na samo wspomnienie tego
człowieka. Zwłaszcza gdyby dowiedział się, z kim Ansgar przestaje.
Nie dałby jej spokoju, póki nie poznałby całej prawdy. Elise nie była w
stanie wybaczyć Ansgarowi, mimo że jej pomógł, lecz jednocześnie nie
życzyła mu śmierci.
W tej samej chwili usłyszała echo jego słów: „Puśćcie ją! To moja
dziewczyna! Ja ją wezmę!"
Co miał na myśli? Chciał odwieść ich uwagę czy naprawdę zamierzał
znów targnąć się na jej cześć? Zadrżała.
A zaraz potem pokręciła głową. Przecież żałował, twierdził, iż nigdy już
nie powtórzy tak haniebnego czynu. Więc jednak wyrzekł te słowa, by jej
pomóc.
- Elise?
Głos Emanuela zdradzał zdenerwowanie. Drzwi otworzyły się
gwałtownie. Stanął w progu, czerwony na twarzy i z pociemniałym
wzrokiem.
- Matka powiedziała mi, co się stało. Jak mogłaś w pojedynkę zapuścić
się w taką okolicę? Na dodatek po zapadnięciu zmroku.
- Było jeszcze jasno, kiedy wychodziłam. Sądziłam, że zdążę wrócić,
zanim się ściemni, ale droga zajęła mi więcej czasu, niż zakładałam. Było
ślisko, musiałam ostrożnie stawiać kroki.
- Boże - jęknął i podszedł bliżej. Omiótł wzrokiem dymiącą balię i stertę
brudnej bielizny. - Nie powinnaś odpocząć?
- Nie mogę. Straciłam zarobek z dwóch dni. I jeszcze szale i chustkę.
- Mówisz o pieniądzach, a mogłaś stracić życie!
Elise nic nie odrzekła, zagryzła zęby i wyłowiła pranie z balii, by
przerzucić je do misy z zimną wodą.
- Elise! - Podszedł jeszcze bliżej, zabrał jej drąg i objął. - Przecież
widzę, jak cierpisz. Chodźmy na górę, zapomnij o praniu. Dam ci
pieniądze, dostałem je od ojca. - Uśmiechnął się zawstydzony. - Przysłał
mi je w tajemnicy przed matką.
- Aptekarz spodziewa się, że zwrócę pranie za dwa dni.
- Niech czeka. Musisz odpocząć. - Podprowadził żonę do drzwi,
zabierając lampę naftową, i pomógł jej wejść po schodach.
Znów zaczęło śnieżyć, wielkie płatki spadały bezgłośnie z nieba.
- Nadchodzą święta - powiedziała, opędzając się od złych myśli. -
Chłopcy będą zachwyceni, mogąc oderwać się od pracy i szkoły.
- Dla nas też przyjdą święta. Kupiłem choinkę i przyrządzimy porządną
świąteczną wieczerzę.
Zdumiała się.
- Stać nas na to?
- Tak - uśmiechnął się. Elise nie miała pojęcia, ile pieniędzy dostał od
ojca, ale nie spytała. Pewnie i tak by się nie przyznał. A niedawno jeszcze
pożyczał z jej odłożonych oszczędności. Zwrotu dwudziestu koron od
Hildy też się nie spodziewała.
Przed drzwiami wejściowymi stało malutkie drzewko. Elise nachyliła
się i poczuła znajomy zapach świerku.
- W domu rodzice przyozdabiali choinkę w tajemnicy przede mną.
Pamiętam to niezwykłe uczucie oczekiwania, zanim pozwalano mi ją
zobaczyć.
- Może zrobimy to samo? Ubierzemy ją w pokoju, w tajemnicy przed
chłopcami? Ale skąd weźmiemy ozdoby?
- Sami je zrobimy. Nauczę cię wyplatać koszyki z ozdobnego papieru.
Nasza służąca pokazała mi, jak się to robi, kiedy byłem mały. W Armii
robiłem koszyki na ten ogromny świerk, który stawia się w Świątyni.
- Emanuelu - zarzuciła mu ręce na szyję. - Tak cię kocham!
Roześmiał się z nosem wtulonym w jej szyję.
- Ja też cię kocham. Zapomnijmy, co było złego, i pomyślmy o Tym,
który kazał nadstawiać drugi policzek.
Elise pokiwała głową. Ze zdumieniem stwierdziła, że już zapomniała.
Nie mogła jednak przestać myśleć o losie rudowłosego. Wciąż miała tę
scenę przed oczyma: trzech silnych mężczyzn rzuca się na chudego,
bezbronnego chłopaka, tego samego, który został ranny podczas ćwiczeń
w Kongsvinger, a potem usiłował utopić się w rzece. Nie był zbyt
odporny. Kto mógł wiedzieć, jak skończył się dla niego tamten wieczór?
Może Agnes i Johan? Może powinna wybrać się z wizytą na
Maridalsveien?
Ta myśl nie dawała jej spokoju. Dzień przed Wigilią poszła z gotowym
praniem do kupca mieszkającego w drewnianym domku przy
Voyenvolden i w drodze powrotnej postanowiła wpaść do Agnes. Emanuel
nie musiał o niczym wiedzieć. Gdyby coś wywęszył, powie mu, iż chciała
zapytać przyjaciółkę o zdrowie. Johana z pewnością nie ma w domu.
Sobotnie przedpołudnie spędzał zapewne w pracy.
W obu fabrykach rozpoczęła się właśnie przerwa obiadowa. Prządki od
Graaha i tkaczki z Hjula wielką falą zmierzały na most. Owinięte szalami i
z chustami naciągniętymi na czoło szły zgarbione pod naporem zimnych
podmuchów znad rzeki w kierunku szarych zabudowań robotniczych. Do
domu, do zimnej kuchni i gromadki zziębniętych i głodnych dzieci.
Machinalnie przesunęła dłonią po brzuchu. Za parę tygodni i na nią
przyjdzie pora. Rozmawiała już z brygadzistą i ten obiecał jej posadę.
Pranie nie miało sensu. Zimą nie było gdzie suszyć bielizny, a matce nie
starczało sił na wielogodzinne machanie ciężkim żelazkiem.
Nie miała wyboru. Prządki zarabiały więcej niż praczki, a z rękodzieła
nie sposób było się utrzymać. Jeśli matka nie zapadnie na zdrowiu, zajmie
się maleństwem. Przynajmniej dopóki z panem Hvalstadem nie znajdą
sobie nowego mieszkania.
Cieszyła się, że mieszka niedaleko przędzalni. Z dużych okien fabryki
widać było domek majstra. Gdyby dostała maszynę blisko okna, mogłaby
uczestniczyć jakoś w ich życiu. Widziałaby krzątaninę matki, powroty
chłopców ze szkoły, Emanuela i pana Hvalstada zmierzających na obiad. I
sama mogłaby w przerwie biec do domu, by nakarmić niemowlę i coś
przekąsić. Z początku musiałaby zabierać je ze sobą i trzymać w kartonie
po margarynie, gdzieś na korytarzu. Robota zaczynała się o szóstej i trwała
nieprzerwanie do południa, a tyle godzin bez jedzenia nowo narodzone
dziecko nie wytrzyma, twierdziła matka.
Jakoś to będzie. O przeprowadzce matki bała się jednak myśleć.
Przecież nie zostawi dziecka w domu. Nie mogła pojąć, jak inne kobiety
dawały sobie z tym radę.
A co z matką Emanuela? Dlaczego była tak nieczuła? Pieniędzy im nie
brakowało, nie zamierzali jednak przykładać się do wychowania
pierwszego wnuka. Tylko po to, by uświadomić własnemu synowi, że
popełnił błąd!
Ojciec miał wyrzuty sumienia, skoro przysłał Emanuelowi parę koron. Z
matką było inaczej. Elise miała nadzieję, że pani Ringstad przyjdzie kiedyś
do domku majstra pod jej nieobecność i usłyszy płacz osamotnionego
niemowlęcia. Może wtedy jej serce zmięknie?
Na Maridalsveien było cicho i spokojnie. Śnieg nie topniał, sądząc po
śladach, wozacy i handlarze opałem zmienili koła na płozy. Z oddali
słychać było dzwoneczki, w nielicznych oknach paliły się lampy naftowe.
Czym zajmowały się gospodynie, które nie musiały chodzić do pracy?
Pewnie piekły ciasto, przygotowywały mięsne rolady i wieprzowinę w
marynacie. Emanuel opowiadał jej, że takie dania serwowano w Ringstad
na święta. I zgodnie z pradawnym zwyczajem wypiekano dwanaście
rodzajów ciasteczek o przedziwnych nazwach. Na stole świątecznym
stawiano też głowę prosięcia z jabłkiem wetkniętym w ryjek, co wydało
się Elise dość odrażającym pomysłem. W Wigilię rodzina Ringstadów
jechała saniami do kościoła, a po nabożeństwie chłopi zbierali się na
pogaduszki na kościelnym wzgórzu. Wieczorem wszyscy gromadzili się
przy choince i obchodzili ją wokół, śpiewając kolędy. I to nie wyłączając
dziewek kuchennych i parobków, na których pod drzewkiem też czekały
drobne upominki.
Co powie Emanuel na święta w domku majstra? Bez sań, stołu
uginającego się pod jedzeniem i prezentów? Święta jakże różne od tych,
do których przywykł. Twierdził, że nie ma to znaczenia, że liczy się tylko
miłość. Na jak długo wystarczy mu zapału? Radość nowożeńców blednie
szybko w konfrontacji z szarością codziennej egzystencji. Miłość musi być
nadzwyczaj silna, by przetrwać tak dramatyczną odmianę.
Jakiś mężczyzna zbliżył się, ciągnąc wielką choinę na sankach. Uchylił
kapelusza i złożył jej życzenia błogosławionych świąt. Na zakręcie
ukazały się sanie, w których siedziała para w eleganckich futrach i dla
ochrony przed mrozem przykryta baranicą. Oni też uśmiechnęli się do
Elise.
Wyglądało na to, że wszyscy ludzie, podekscytowani zbliżającymi się
świętami, mieli nieodpartą ochotę pozdrawiać nieznajomych na ulicy.
Elise zadygotała i owinęła szczelniej matczyny szal wokół szyi.
Zbliżała się do małych drewnianych domków. Nie była pewna, w
którym z nich mieszka Agnes z Johanem, ale zamierzała spytać służącą
kupca.
Młodziutka pokojówka znała sąsiadów i słyszała o „artyście", który
zajmował poddasze domu stojącego tuż obok.
Drzwi uchyliła kobieta w średnim wieku, ubrana była w fartuch, a palce
miała ubrudzone mąką. Z kuchni płynął smakowity zapach pieprzowych
ciasteczek. Elise wyjaśniła cel swojej wizyty, a kobieta rozwarła szerzej
drzwi.
- Zdaje mi się, że przed chwilą słyszałam kroki - powiedziała i obrzuciła
spojrzeniem wydatny brzuch Elise. - Schody są strome, proszę uważać.
Elise podziękowała z uśmiechem i ruszyła na górę. Dom przypominał
ten, w którym Agnes mieszkała, będąc dzieckiem, ale był nowszy i
bardziej zadbany.
Zapukała do drzwi i ku swemu zdziwieniu usłyszała głos Johana.
- Proszę wejść!
Otworzyła i znalazła się w przytulnym wnętrzu. Od pieca biło
przyjemne ciepło, a w powietrzu unosił się lekki zapach tytoniu. Tego
zapachu jej brakowało, lubiła dawniej siadać i obserwować Johana z fajką
w dłoni.
- Elise? - zerwał się z miejsca. - Co za niespodzianka! Proszę, wejdź.
- Agnes nie ma w domu?
- Nie, poszła do miasta na zakupy. Usiądź! - przyciągnął krzesło do
stołu, na którym porozkładał rysunki.
- Właściwie chciałam porozmawiać z Agnes.
- Ale chyba możesz zamienić ze mną parę słów, czekając na nią?
- Myślisz, że zaraz wróci?
- Tak. Miała ledwie parę koron - zażartował. - A co u ciebie. Niedługo
rodzisz?
- Za cztery tygodnie, jeśli wszystko pójdzie jak należy. Przyjrzała się
rysunkom rozrzuconym po blacie.
- Hilda opowiadała nam, że bierzesz lekcje u jakiegoś znanego
rzeźbiarza i że jakiś bogaty artysta interesuje się twoimi pracami i cię
wspomaga.
- Mam szczęście - potwierdził. - Dzisiaj też miałem być u niego, ale
uznaliśmy, że powinienem najpierw skończyć te rysunki. Agnes to się nie
spodobało, chciała zawieszać dekoracje świąteczne.
- Więc ci przeszkadzam?
- Ależ nie, zostań. Zawsze znajdę kilka minut dla starej znajomej.
Opowiedz mi, co u was słychać. Jak się ma Peder? A matka, czy zdrowa? I
wciąż zakochana w sublokatorze?
W jego niebieskich oczach zamigotały iskierki rozbawienia.
- Peder ma się dobrze. Dostał kotka od pewnego jegomościa, którego
spotkaliśmy w mieście tego dnia, gdy kompania strzelców wróciła do
stolicy. Dostał pracę w szkole w Sagene. Rąbie drwa razem z Evertem.
- Rąbie drwa? - zmarszczył brwi Johan. - W jego wieku?
- Też uważam, że są za mali. Boję się, że się poranią.
- Dlaczego nie pracuje u wozaka?
- Opuścił jeden dzień i stracił zajęcie. To było wtedy, kiedy biegał za
tym psiakiem.
- Znaleźli właściciela? Elise pokręciła głową.
- I co się z nim stało?
Zdała mu szybką relację z wydarzeń. Johan spojrzał na nią przeciągle.
- A co z rodzicami twego męża? Nie zamierzają was wspomóc?
- Nie przyjęłabym nic, chociaż... Zagryzła wargę.
- Przepraszam. Wiem, że Emanuel dostał niedawno parę koron.
- Ty jednak masz swoją dumę? Spuściła wzrok i nic nie odpowiedziała.
- Słyszałem, że nie potrafią wybaczyć synowi, iż ożenił się z
dziewczyną niższego stanu.
- Skąd to wiesz?
- Nieważne. Czym się teraz zajmujesz? Siedzisz przy krosnach?
- Nie - zaprzeczyła - to zajęcie przynosi marny dochód. Matka Emanuela
zaproponowała, bym przyjmowała zlecenia na pranie od osób dobrze
urodzonych.
- A więc takie ma pomysły? - Johan wyglądał na wzburzonego. -
Pamiętam, że matka też się tym kiedyś zajmowała. Wszędzie wisiała
bielizna, nie było czym oddychać. Sił jej nie starczało, by targać te ciężkie
żelazka i wszystko, co zarobiła, wydawała na opał. No i cierpiała na bóle
ramion i pleców od noszenia pakunków. Wydawało mi, że pamiętasz, jak
harowała.
- Nie - pokręciła głową Elise - to było dawno. Choć coś sobie
przypominam. Dzieciom trudno jest ocenić wysiłek dorosłych.
Zapadła cisza.
- Dlaczego przyszłaś?
To pytanie ją zaskoczyło. Zaczerwieniła się.
- Widzę, że coś cię gnębi, Elise.
- Chciałam właściwie porozmawiać z wami obojgiem - szepnęła. - Nie
wiedziałam jednak, że przedpołudniami bywasz w domu.
- Co ty mówisz? Chciałaś rozmawiać z obojgiem i wybrałaś taką porę
dnia, by mnie nie zastać? Boisz się przez wzgląd na Emanuela?
- Emanuelowi nie podoba się to, że się z wami zadaje.
- Ze mną - poprawił ją. - Wiem, że jest zazdrosny. Bóg jeden wie
dlaczego - westchnął. - O czym chciałaś ze mną mówić?
- O tym rudowłosym, Ansgarze Mathiesenie. - Elise podniosła wzrok. -
Chciałam spytać, czy doszły was jakieś wieści o nim.
- A interesuje cię los tego drania? - spytał, nic nie pojmując.
Zaprzeczyła gwałtownie.
- Coś się stało.
Opowiedziała mu, co się zdarzyło tamtego strasznego wieczora.
Johan patrzył na nią z rosnącym przerażeniem.
- A więc nastawali na ciebie, choć widzieli, że jesteś w ciąży?
Jego oczy pociemniały z gniewu.
- Byłoby źle, gdyby Ansgar nie ujął się za mną. Gdy odwróciłam się po
raz ostatni, przewrócili go na ziemię. Byli silniejsi i było ich trzech.
- I teraz zastanawiasz się, czy przeżył? - Johan spojrzał na nią badawczo.
Przytaknęła.
- Wiem, że tego nie rozumiesz. Uważasz, iż powinnam się cieszyć. Na
nic lepszego nie zasłużył, a świat byłby lepszy bez takich drani.
- I mimo tego zastanawiasz się, czy przeżył? - powtórzył.
- Ta myśl nie daje mi spokoju. Z jednej strony życzę mu śmierci, z
drugiej zaś mu współczuję. On nie jest taki jak reszta bandy. Wydaje się
żałośnie bezbronny. Szczerze wierzę, że żałuje swojego postępku.
- Bo wie, że w każdej chwili może trafić na mnie. I wie także, że
Emanuel może dobrać mu się do skóry. Poza tym jest jeszcze policja.
Doprawdy, Ansgar ma się czego obawiać.
- Emanuel mówi, że Bóg każe nam nadstawiać drugi policzek.
Johan poczerwieniał.
- Jeśli twój mąż potrafi przebaczać, Elise, to jego sprawa. Ja nigdy nie
zapomnę, że Ansgar i te pozostałe łotry zniszczyły mi życie! Nie
nadstawię drugiego policzka, mogę ci to obiecać! Mężczyzna, który bierze
dziewczynę gwałtem, nie ma prawa żyć - krzyczał nieomal. - Mam
nadzieję, że go wykończyli. Może trafisz na małą notatkę na ostatniej
stronie gazety o zwłokach znalezionych w ciemnym zaułku. Możesz wtedy
złożyć kwiaty na jego grobie - dodał zjadliwie - ale ja tego nie zrobię!
Pokiwam z aprobatą głową Temu, który każe nam nadstawiać drugi
policzek, i podziękuję Mu za pomoc.
Elise powinna zareagować podobnie, ale nie była w stanie. Nosiła w
brzuchu malutkie dziecko poczęte z gwałtu, niechciane i znienawidzone,
zanim się jeszcze pojawiło na tym świecie. Sama kiedyś życzyła mu
śmierci i byłaby je zabiła, gdyby Emanuel nie odwiódł jej od tego zamiaru.
Teraz cieszyła się, że zostanie matką.
Nieoczekiwanie Johan położył rękę na jej dłoni. Trochę się uspokoił.
- Nie przejmuj się mną, Elise. Nie mam takiego dobrego serca jak ty.
Pragnę zemsty. Chcę, by odczuł na sobie to zło, które nam zadał.
Zawahał się.
- Sądziłem, że myślisz podobnie. Że to, co się stało, było równie
wielkim nieszczęściem dla ciebie jak i dla mnie. Kiedy sprawki Lorta-
Andersa i jego kumpli wyszły na jaw, chciałem błagać cię o przebaczenie
w nadziei, że zapomnisz, iż ci nie zawierzyłem. Mogliśmy zacząć
wszystko od nowa. Okazując miłosierdzie temu draniowi, wprawiasz mnie
w rozterkę.
- Rozumiem. Sama nie wiem, skąd biorą się moje myśli. Wiem za to, że
czasu nie da się cofnąć. Nienawidzę Ans-gara tak mocno jak ty, ale
ujrzałam w nim również grzesznika, który pobłądził. Poniósł już karę.
- Poniósł karę? - prychnął wzgardliwie. - Po kilku miesiącach? A ty
będziesz żyć z tym ciężarem przez resztę życia? A co z dzieciakiem,
którego urodzisz? Będziesz mogła go pokochać? Za każdym razem, kiedy
będziesz na niego patrzyć, przypomni ci o tamtej strasznej chwili. A jeśli
wda się w ojca? I wyrośnie na równie bezwzględnego drania?
- Nie mów tak! - Elise poczuła dławienie w gardle. Pokręcił skruszony
głową.
- Przepraszam, Elise. Tracę panowanie nad sobą, kiedy o tym
rozmawiamy. Dowiem się, co się z nim stało. Zerwałem wprawdzie
wszelkie kontakty z tymi ludźmi, ale rozejrzę się wokół.
Dziewczyna pokiwała głową i wstała z krzesła.
- Nie mogę dłużej czekać, niedługo siadamy do obiadu. Chłopcy mają
dziś wolny dzień i wybieramy się do miasta obejrzeć witryny sklepowe. Są
takie piękne w czasie świąt. Peder ma już wakacje, a sklep, w którym
pracuje Kristian, jest zamknięty dzisiejszego popołudnia.
- Pozdrów ich ode mnie - uśmiechnął się, po niedawnym wybuchu
gniewu nie było już śladu. - Chciałbym się z wami wybrać na taki spacer.
Pamiętasz, jak w zeszłym roku zaszliśmy do Magazynu Wyrobów
Szklanych na Stortorvet i Peder spytał, czy w niebie jest równie dużo
świateł?
Elise roześmiała się.
- Peder też wciąż pamięta tamten dzień. I wciąż uważa, że w niebie,
gdzie mieszka tata, jest jasno jak w tamtym sklepie.
Johan podszedł z nią do drzwi.
- Odprowadziłbym cię do domu, ale pewnie sobie tego nie życzysz.
- Nie ma potrzeby. Do zmroku daleko i nie ma dziś ślizgawicy.
- Emanuel nie powinien być zazdrosny. To ja miałbym prawo tak się
czuć.
- Nikt nie ma powodów do zazdrości - uśmiechnęła się. - Chciałabym,
żebyśmy zostali przyjaciółmi, cała nasza czwórka. A tak przy okazji, co
słychać u Anny? Dawno jej nie widziałam.
- Ćwiczą nieustannie z pomocą tego dziwnego sprzętu, który sprowadził
Torkild, ale nam z matką wydaje się, że to na próżno. Lekarz też tak
twierdzi. Biedaczka, czeka ją rozczarowanie. Pogodziła się z losem, a teraz
znów ktoś rozbudza nadzieję, która i tak okaże się płonna.
- Dobry z ciebie i troskliwy brat, Johan. Uśmiechnął się.
- A z ciebie dobra i troskliwa siostra. Obróciła się i ruszyła w dół
schodów.
- Pasowalibyśmy do siebie! - krzyknął za nią.
- Przeciwieństwa się przyciągają - odrzekła, nie odwracając się.
- Wcale tak nie uważam. Wręcz przeciwnie.
Tyle zdążyła jeszcze usłyszeć, zanim otworzyła drzwi wejściowe i
ruszyła do domu.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Było już ciemno, kiedy szli w dół ulicy Maridalsveien w kierunku
miasta, by obejrzeć świąteczne witryny sklepowe. Chłopcy rozmawiali bez
ustanku, Emanuel tryskał humorem. Elise też udzielił się ich dobry nastrój.
Matka została w domu z Anne Sofie i Larsine. Uznała, że nie ma czasu
na spacery. Zdążyła już wypucować całą kuchnię, pachnącą teraz mydłem,
ale trzeba było posprzątać pozostałe izby. Święta się nie liczyły bez
gruntownych porządków. Poza tym dziewczynki były za małe na taką wy-
prawę, a EUse przyda się jej zimowy szal.
Wcześniej tego dnia odwiedziły ich siostry z misji i przyniosły
pomarańcze, świeże ciasto, skarpety i pończochy, sukienki dla
dziewczynek i sweter w sam raz dla Pedera. Zdumiały się niepomiernie,
widząc piękne meble Emanuela, i przez chwilę Elise miała wrażenie, że
spakują podarki i pójdą dalej. Wcale by się nie zdziwiła, nikt lepiej od
sióstr nie wiedział, ilu wokół jest potrzebujących, ludzi czekających na
dobre słowo przed świętami. Wszystkim wszak nie były w stanie pomóc.
Peder, Anne Sofie i Larsine stali jak wmurowani, wpatrując się w koszyk z
prezentami, i to zapewne zdecydowało, że siostry nie miały serca im
odmówić. Na szczęście Emanuela nie było wtedy w domu.
Dowiedziawszy się o wizycie, zrobił krzywą minę. Wstydził się
przyjmować pomoc, a teraz kiedy dostał jakąś niezłą sumkę od ojca,
miałby jeszcze większe opory. Nie przyznał się, ile dostał, ale kiedy Elise
zaczęła się dopytywać, wcisnął jej kilka banknotów
dziesięciokoronowych.
Peder podskakiwał wesoło, trzymając mocno oboje za dłonie. Od chwili
gdy dowiedział się o planowanej wyprawie do miasta, nie mógł ustać
spokojnie.
- Elise, wiesz, jak działają lampy elektryczne? Parafina płynie sobie
przewodami, potem spływa do takiej szklanej kulki i ktoś ją zapala.
- Wierzysz we wszystko, co wygaduje Pingelen! - śmiał się Kristian. -
To nie parafina, tylko cienki drucik, drucik z węgla!
Peder podniósł głowę do nieba, bezchmurnego i obsypanego gwiazdami.
- A skąd tam biorą te druciki?
- Gwiazdy nie są na prąd - uśmiechnął się Emanuel. - Świecą, bo
oświetla je słońce.
- Słońce? - zachichotał Peder. - Żartujesz, Emanuel. Nie widziałem
słońca od wielu dni.
W tej samej chwili usłyszeli krzyk. Gonił ich jakiś chłopiec. Kiedy
wbiegł w światło latarni, poznali, że to Evert.
- Jak mogłam o nim zapomnieć! - mitygowała się Elise. - Jeszcze
wczoraj myślałam o nim i miałam poprosić panią Berg o pozwolenie.
- To dlatego, że masz za dużo na głowie. Jak wróciłaś z praniem, nie
zauważyłaś nawet, że jestem przemoczony. A zawsze każesz mi się
przebrać.
- Witaj, Evert! Wybierzesz się z nami? - uśmiechnęła się, machając do
chłopca.
Evert skinął głową, dysząc ciężko.
- Twoja matka powiedziała, że właśnie wyszliście i żebym was gonił.
- To dobrze. Miałam zamiar cię zabrać, ale wyleciało mi to z głowy.
Były u was siostry z misji?
- Tak, i jeszcze z Armii Zbawienia. Dostałem pomarańcze i nową
kurtkę. Powiedzieli, że dadzą pani Berg łatki do moich spodni, żeby już
nie musiała używać starej bielizny do tego celu.
Ruszyli dalej. Właściciele małych drewnianych domków zajęci byli
uprzątaniem śniegu. Pewien starszy mężczyzna przymocował drąg do
starego korytka na ciasto, inni używali po prostu szerokich deseczek.
Im bliżej miasta, tym częściej dało się słyszeć dzwoneczki. Mijały ich
sanie, w których siedzieli pasażerowie ubrani w futra. Powozili woźnice w
skórzanych czapach.
Emanuel starannie omijał te ulice, które mogłyby przypomnieć Elise to
groźne zdarzenie sprzed paru dni. Ulicą Fredensborgveien doszli do
Ekersveien, a potem skręcili w kierunku Grensen.
- Zobaczycie dom, w którym mama mieszkała za młodu! - ożywiła się
Elise. - To kamienica na rogu Grensen i Mollergaten. Mama zajmowała
pokój na drugim piętrze i z okien widziała wozaków na rynku czekających
na klientów. Nie mogła spać po nocach, bo przeszkadzał jej turkot kół na
bruku i głosy ludzi - roześmiała się. - Mama była przyzwyczajona do ciszy
w Ulefoss.
- Więc dlaczego tu zamieszkała? - zdziwił się Peder.
- Miała pracować jako służąca. Potem jednak poznała tatę i wróciła do
Ulefoss.
- Ale jak zdobyła pokój w takim pięknym domu?
- To dom jej wujostwa. To byli bogaci ludzie.
- Dlaczego ich jeszcze nie poznałem? Nigdy nie byłem w takim domu.
- Oni nie żyją. Nie mieli też potomstwa.
- Mogli dać mamie trochę grosza. Nie sądzisz? Elise pokiwała głową.
- Mogli. Nie wszyscy jednak rozumują w ten sposób. Nawet ludzie
blisko spokrewnieni.
Wyraz twarzy Emanuela zmienił się i Elise szybko zaczęła mówić o
czymś innym.
- Tam przed kościołem zawsze stoją przekupki i sprzedają ciastka i
owoce. Wiecie, że była tu kiedyś grobla i staw, z którego brano wodę dla
zwierząt w mieście? Spójrzcie na tę pięcioramienną latarnię, dumę miasta
od ponad pięćdziesięciu lat.
- Chodźmy dalej - poganiał Kristian. Nie mógł się już doczekać wizyty
w tym wielkim sklepie, w którym byli przed rokiem. Historia miasta
znacznie mniej go zajmowała.
Weszli do ogromnego, pięknie udekorowanego holu i stanęli,
rozglądając się z nabożnym podziwem. W samym środku stała ogromna
choinka, strzelająca w górę na kilka pięter i ozdobiona błyskotkami,
koszyczkami i małymi norweskimi flagami. Przedsionek sklepu wypełniał
świeży zapach świerku. Nigdy nie widzieli nic piękniejszego w całym
swoim życiu.
Wszędzie na ścianach wisiały lampy elektryczne. Peder podszedł bliżej i
zafascynowany wpatrywał się w żarówkę.
- Chyba się mylisz, Kristian. To musi być parafina. Węgiel się nie
świeci.
Na półkach stały gipsowe aniołki, złote trąbki, pozytywki wygrywające
kolędy, koniki na biegunach i przystrojone świątecznie porcelanowe lalki.
Prawdziwie baśniowy świat, nawet Peder zaniemówił z wrażenia.
Długą chwilę stał przed porcelanową figurką przedstawiającą skrzata
ciągnącego wózek wypełniony prezentami. Oczy zaokrągliły mu się z
zachwytu.
- Chciałbyś ją mieć, co, Peder? - uśmiechnęła się Elise.
- Skąd skrzat wziął prezenty? Ukradł je?
- Nie, to miły skrzat, który rozdaje podarki.
- Miły skrzat? - roześmiał się Peder. - Nie pamiętasz, co nam
opowiadałaś? O skrzacie, który drażnił psa tak bardzo, że gospodarz się
rozgniewał i zrzucił go z dachu?
Kristian wtrącił się do rozmowy.
- Pani opowiadała nam w szkole o kucharce, która tak hałasowała w
nocy, że przyszedł skrzat i się na niej zemścił.
- A pani Berg zna służącą pewnego kapitana, która usłyszała raz rumor
w kuchni - dołączył swoją opowieść Evert. - Kiedy tam weszła, ujrzała
skrzata w czerwonej czapce. Stał na stole i ciskał talerzami o podłogę. I
wcale się nie tłukły!
- W stodole w Ringstad też mieszka skrzat - uśmiechnął się Emanuel. -
W Boże Narodzenie stawiamy mu talerz z kaszą, a następnego dnia talerz
jest pusty.
- Nie boisz się wychodzić do niego? - rozdziawił usta Evert.
- Trzeba dołożyć mu łyżeczkę masła do kaszy, wtedy nie dokazuje.
- W mieście też mieszkają skrzaty? - zaniepokoił się Peder.
- Skrzaty lubią ciemne kąty, strychy i przybudówki. Tutaj jest tyle
światła, że skrzatów tu nie znajdziesz. Poza tymi z porcelany.
Przeszli dalej, wreszcie wyszli ze sklepu i przecinając plac, dotarli do
ulicy Karl Johan. Zatrzymali się przed witryną cukierni, podziwiając
wymyślne wypieki.
- Chodźmy dalej. - Elise pociągnęła Pedera za ramię. - Można zgłodnieć
od samego widoku.
Peder niechętnie ruszył za siostrą.
Z jednego okna dobywał się zapach żeberek i kapusty, z innego aromat
świeżego ciasta. Jakiś jegomość w futrze i cylindrze wymachiwał
ramionami, przywołując dorożkę. Obok stała małżonka w kapeluszu z
piórami. Ręce miała pełne sprawunków i wydawała się śmiertelnie
zmęczona zakupami.
W końcu pojawiły się sanie, młody woźnica zeskoczył i pomógł damie
zająć miejsce. Był zziębnięty i miał zsiniałe dłonie, z wielkiej dziury w
bucie wystawały mu palce. Elise spojrzała na Pedera.
- Już chyba wolę, być nosił drwa w szkole. Przynajmniej nie marzniesz.
Peder przyznał jej rację.
- Zmęczyliście się? - spytał Emanuel. - Robi się późno i na ulicach coraz
mniejszy ruch. Wracamy do domu. Mam dla was niespodziankę.
Peder ożywił się.
- Niespodziankę?
- Nic więcej nie powiem - roześmiał się Emanuel.
- To chociaż mnie szepnij coś na ucho! - Elise przechyliła się do męża.
Pocałował ją w czubek nosa.
- Świeżo upieczone ciasto - wyszeptał. - Zamówiłem je u pani Berg.
Ruszyli wzdłuż gazowych latarni, kierując się ku Akersgaten.
Minęła ich para młodych ludzi, kobieta trzymała w ramionach małe
dziecko.
- Za rok ty będziesz trzymać swoje maleństwo - uśmiechnął się
Emanuel, biorąc Elise za rękę.
- A ty zostaniesz ojcem - dodał zadowolony Peder.
W przebłysku wspomnienia Elise zobaczyła wychudzonego,
utykającego młodzieńca, który rzuca się na trzech podpitych zbirów, by
wyrwać ją z ich rąk. W następnej chwili usłyszała głos Johana: „Mam
nadzieję, że go wykończyli".
Wzdrygnęła się.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Śnieg padał, spowijając miasto białą, miękką ciszą. W oddali kościelne
dzwony oznajmiały nadejście świąt, poza tym nie dało się słyszeć żadnych
głosów. Czasami jedynie rozlegał się dzwoneczek jakichś sań. Tłum na
czarno ubranych ludzi parł Maridalsveien w milczącym, nabożnym
skupieniu, kierując się ku kościołowi w Sagene.
Emanuel wolał świątynię w Gamie Aker, ale Elise postawiła na swoim.
Robotnicy znad rzeki Aker wybierali kościół w Sagene.
Choć na co dzień sprzeczali się ze Stwórcą, w święta odrzucali gorzkie
myśli i podążali za dźwiękiem dzwonów, by posłuchać o cudzie, który
zdarzył się tysiąc dziewięćset pięć lat wcześniej. Może Bóg o nich nie
zapomniał, może jeszcze była nadzieja...
Szczerze mówiąc, Elise wybrała kościół w Sagene i z innych powodów.
Wolała trzymać się z daleka od Gamie Aker i dawnych wspomnień. Nie
chciała oglądać pana Oscara Carlsena ani jego żony Betzy, tym bardziej
zaś Karolinę, która czekała, by Emanuel się opamiętał. Ani młodych
państwa Paulsenów z małym chłopcem w ramionach, dzieckiem, które
odziedziczyło dołeczki, piegi i zadarty nosek po Hildzie. O nie, wolała
trzymać się z daleka od Gamie Aker.
- Idzie Johan! - przerwał ciszę Peder.
Elise podniosła wzrok i ujrzała Johana z Agnes. Wychodzili właśnie z
domku i ramię w ramię ruszyli w górę Maridalsveien.
- Gońmy go! - Peder zerwał się do biegu.
- Nie, Peder. Daj im spokój. W Wigilię nie wolno biegać.
- Myślisz, że w kościele też mieszkają złośliwe skrzaty? - spytał Peder.
Matka szła za nimi z panem Hyalstadem i Anne Sofie. Usłyszała pytanie
syna.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Asbjornsen opisał to w swojej książce. Lepiej się na tym zna niż ty,
mamo.
- To tylko bajki.
- Nie. Nauczyciel Kristiana też tak mówi. A w gospodarstwie Emanuela
mieszka skrzat. Lubi masło i jak go nie dostanie, to się złości i rzuca
talerzami.
Kristian szturchnął brata łokciem.
- Szkoda gadać, oni i tak w to nie wierzą. Zaczekaj, sam zobaczysz!
Skrzat mieszka na wieży i śpi w butach kościelnego. Kiedy w kościele jest
pusto, ściera kurze z ławek i krzeseł, zamiata podłogę i usuwa pajęczyny. I
jeszcze przegania myszy, by nie robiły dziur w piszczałkach.
- To prawda? - Peder gapił się na brata.
- Słowo.
- Dużo wiesz, Kristian. - Peder spojrzał z dumą na starszego brata. -
Wiesz więcej niż dorośli.
Kristian wzruszył zawadiacko ramionami.
- Trzeba obserwować świat. W ten sposób więcej się nauczysz niż w
szkole.
Tłum ludzi wypełnił świątynię. Ławki obsiadły ciemne, przygarbione
postaci o szarych i zniszczonych twarzach. Przez jakiś czas wszyscy
śledzili słowa z bożonarodzeniowego czytania, wkrótce jednak zmęczenie
dało znać o sobie.
Ten i ów zamykał powieki ciężkie jak ołów i zasypiał, ludzie wodzili
wokół mętnym wzrokiem, po czym głowy opadały im na piersi. Budzili
się raptownie, kiedy organista intonował Cichą noc, i niezdarnie
przyłączali się do chóralnego śpiewu. Tak wyglądały robotnicze święta:
wysprzątana izba i kuchnia w domu, parę pomarańczy i ciastek od sióstr z
misji i Armii Zbawienia i kolędy w kościele. Elise przypomniała sobie
opowieści Emanuela o Bożym Narodzeniu w Ringstad, o spotkaniach
towarzyskich, dziecięcych zabawach, obfitym stole i podarkach pod
choinką. Czy zdoła zaakceptować to, iż jego własne dzieci nigdy tego nie
doświadczą?
Poczuła, że ktoś się w nią wpatruje. Odwróciła głowę i napotkała wzrok
Johana. Spłoszył się i spojrzał w inną stronę.
„Pasowalibyśmy do siebie" - w jego głosie słychać było żal, kiedy
wypowiadał te słowa. Dziwne, że wciąż tak myślał. Emanuel ma chyba
rację, może nie powinni się spotykać. Postanowiła więcej nie chodzić do
domku przy Maridalsveien, nic dobrego z tego nie wyniknie.
Kazanie trwało całą wieczność. Pastor był w podeszłym wieku, mówił
wolno i używał trudnych i niezrozumiałych słów. Elise rozejrzała się
wokół, by sprawdzić reakcje wiernych. Większość walczyła z sennością, z
trudem utrzymując otwarte powieki i zadzierając podbródki nienaturalnie
w górę. Wystarczyła chwila nieuwagi, powieki zamykały się i głowy jak
na komendę leciały w dół. Poprzedni dzień ludzie spędzili w fabrykach,
kobiety sprzątały cały sobotni wieczór. Dzieci domagały się
zainteresowania i wiele matek miało za sobą nieprzespaną noc. Niektórzy
mężczyźni cierpieli na inny rodzaj senności, która bierze się z wypitego
alkoholu. Świąteczne porządki przestali w jakiejś bramie, dzieląc się
zawartością butelki, zachwyceni, że choć na chwilę mogą oderwać się od
uprzykrzonej dziatwy, wrzasków i gniewnych spojrzeń żon.
Pastor zmienił ton i zaczął mówić o pijaństwie i rozpuście wśród
robotników. Widać postanowił wykorzystać tę rzadką okazję, by
wszystkim grzesznikom znad rzeki Aker dać do wiwatu, i z pasją wyrzucał
z siebie straszne słowa o wszetecznicach i hulakach, gniewie Pańskim i
karze czekającej bezbożne stworzenia, zwłaszcza niezamężne latawice,
które łamały siódme przykazanie, rodząc na świat dzieci skazane na
potępienie. Ludzie budzili się z drzemki i rzucali płochliwe spojrzenia ku
ambonie.
Elise zacisnęła zęby. Dobrze pastorowi mówić! On nigdy nie mieszkał
w ponurej brudnej kamienicy, w której czternaście rodzin dzieliło sześć
kuchni. Ludzie gnieździli się w małych izbach. Mieli sobie odmawiać tej
jednej jedynej przyjemności?
Z zamyślenia wyrwał ją głośny syk Pedera.
- Widzę go!
Elise obróciła się przestraszona.
- Cicho, Peder!
- Widzę go, Elise!
Usiłował zniżyć głos, ale był tak podniecony, że mu się to nie udało.
Ludzie siedzący wokół spoglądali na niego zaciekawieni.
- Spojrzał na nas i nam pomachał! To był skrzat! Malutki, miał na sobie
czerwoną czapkę i niebieski kaftan. Teraz schował się za amboną. Nie
wierzysz mi? Zobacz sama, Elise!
Ludzie wyciągali szyje. Szept poniósł się wokół i po chwili jak ogień
ogarnął najbliższe ławki. Wierni prostowali się i spoglądali ciekawie w
kierunku ambony. Pastor dostrzegł tę nagłą zmianę nastroju, przysypiający
dotąd parafianie patrzyli teraz na niego z zaintrygowaniem, którego nigdy
u nich wcześniej nie dostrzegał. Głos mu złagodniał, wzruszył się i
zakończył kazanie wezwaniem do poprawy i uwagą o tym, że wciąż jest
nadzieja.
Kiedy wyszli z kościoła, wokół Pedera zebrał się tłumek ciekawskich.
Ci najbardziej sceptyczni oskarżali go o łgarstwo, ale na widok niewinnej
twarzyczki chłopca wspartej gorącymi zapewnieniami zmieniali zdanie i
jeden przez drugiego opowiadali o niezwykłych zdarzeniach, których sami
byli świadkiem. Jeden z nich spotkał kiedyś dziwnego stworka w ogrodzie
w środku nocy, drugi słyszał kroki w ciemności, choć cała rodzina
pogrążona była we śnie, a trzeciego zbudziły hałasy w kuchni.
- Chcę do domu! - powiedziała jakaś dziewczynka i rozpłakała się.
Tłumek rozstąpił się i ludzie ruszyli w dół Maridalsveien. Wcześniejsze
znużenie zniknęło bez śladu, rozmawiali z ożywieniem, dzielili się
opowieściami.
Elise usłyszała, że ktoś woła ją po imieniu, i odwróciła się. To byli
Agnes i Johan. Agnes nie mogła złapać tchu.
- Co tak pędzicie? Diabeł was goni?
- Możliwe - uznał Peder. - Widziałem skrzata w kościele.
Agnes roześmiała się.
- A co skrzat tam robił? Pilnował, żeby ludzie nie posnęli?
- To dlatego ludzie się tak do was cisnęli? - wtrącił się do rozmowy
Johan.
Elise roześmiała się.
- Peder był tak podekscytowany, że nie panował nad głosem. Wszyscy
w naszej ławce słyszeli, co powiedział, i zaczęli szukać wzrokiem skrzata
na ambonie.
- To pewnie była mysz, Peder. - Johan nie dawał się przekonać.
- Nie! - odrzekł zdecydowanie Peder. - Widziałem czerwoną czapkę,
kaftan i białą brodę. Bardzo wyraźnie.
- Nie przejmuj się tym, co mówi Johan, Peder. On w nic nie wierzy. -
Agnes nie była już tak sceptyczna. - Szkoda, że nie zastałaś mnie wczoraj
w domu, Elise - dodała. - Napiłybyśmy się kawy. Mężczyźni nie mają
pojęcia o gościnności.
Elise spłoniła się. Że też Agnes musiała tak chlastać językiem! Emanuel
zesztywniał. Pośpiesznie wyjaśniła, że wpadła do Agnes, odnosząc
pakunek z praniem. O dziwo Emanuel nawet się nie rozzłościł, tylko
obdarzył je uśmiechem.
- O czym rozmawiacie? - spytał Peder.
- O niczym, co by ciebie dotyczyło - odrzekła ostro Elise i zaraz
złagodniała. - Spójrz, tam stoi Evert i wasi koledzy ze szkoły. Tam, pod
latarnią.
Peder i Kristian puścili się biegiem. Kiedy zbliżyli się do domu, w
którym mieszkali Agnes i Johan, Elise odwróciła się do nich.
- Idziecie do twoich rodziców wieczorem, Agnes? Czy do pani Thoresen
i Anny?
- Zostajemy w domu. U Anny będzie Torkild, a to taki nudziarz.
Odmawia nawet jednego świątecznego kielicha. Rodzice idą do wujka na
gorzałkę, tam to dopiero będą święta - roześmiała się. - A nam jest
najlepiej razem, prawda, Johan? - Zadowolona uwiesiła się u jego
ramienia.
Matka z panem Hvalstadem ruszyli przodem, Elise i Emanuel zatrzymali
się, by się pożegnać. Emanuel dotąd nie powiedział ani jednego słowa,
teraz złożył im życzenia świąteczne. Elise uczyniła to samo.
Kiedy już odchodzili, doszedł ich głos Agnes.
- Spytam Gustava, on na pewno wie.
- O co chodzi? - spytał Emanuel, ledwie przeszli kolejnych kilka
kroków. - I dlaczego nie powiedziałaś, że byłaś u nich z wizytą?
- Dowiesz się wszystkiego, ale nie dzisiaj. Dziś jest Wigilia,
zapomnijmy o troskach. To dotyczy rudowłosego.
Westchnęła ciężko.
- Żebyś tylko potrafił zrozumieć, że nie masz żadnych powodów do
zazdrości. Johan to przeszłość. W ogóle o nim nie myślę, przynajmniej nie
w ten sposób. Tylko ciebie kocham, nie zamieniłabym się z Agnes za
żadne skarby świata. Z tobą chcę stworzyć rodzinę i dzielić radości i
kłopoty. Ty miałeś inną, ja kiedyś kochałam innego, ale te uczucia się
wypaliły. Na zawsze. Przytulił ją do siebie.
- Ja też cię kocham, Elise. Wiem, że z zazdrości popełniłem wiele
głupstw. Obiecuję walczyć z tą przywarą.
- Pomogę ci, Emanuelu: Pewnego dnia zrozumiesz, że nie masz się
czego obawiać.
- Chodźmy więc do domu. Myślę, że ani chłopcy, ani Anne Sofie
niczego się nie domyślają. Schowałem choinkę za komórką.
- Nie będą mogli uwierzyć własnym oczom - śmiała się cicho Elise.
- Ty też nie.
Nie zrozumiała, o co mu chodzi. Przejaśniło się, na niebie pojawiły się
nieliczne gwiazdy, leżący śnieg rozjaśniał zmrok.
- Dla ciebie też mam niespodziankę - dodał tajemniczo.
- Świąteczne jedzenie? - Z jakiegoś kuchennego okna wydobywał się
zapach żeberek i Elise aż ślinka pociekła z ust.
- To też.
- Jest coś jeszcze? Przytaknął z uśmiechem.
- Nic więcej nie powiem. Niespodzianka to niespodzianka.
Przeszli między zabudowaniami fabrycznymi i zbliżyli się do Beierbrua.
Matka z panem Hvalstadem już byli na progu domu i właśnie zapalali
lampę. Z komina sączył się dym, piec nie wygasł podczas ich
nieobecności.
- Rozpaliłem w pokoju, w całym domu jest teraz ciepło. Kristian naniósł
drew i wody, możemy zaraz siadać do wieczerzy. Twoja matka dostała
stosowne instrukcje. Ty nakryj do stołu, a ja znajdę coś do picia.
Elise przyśpieszyła kroku.
- To będzie najpiękniejsza Gwiazdka w moim życiu.
- I w moim.
- W twoim też? - zdumiała się.
- Oczywiście. Co z tego, że jest ci dobrze, jeśli nie masz się z kim
podzielić szczęściem?
- Miałeś matkę i ojca. Pokręcił głową.
- Nie wiesz wszystkiego. Rodzice bardziej zajmowali się dorosłymi
gośćmi niż mną. I jest jeszcze coś, ale o tym porozmawiamy innym razem.
Wciąż nie mogła wyjść ze zdumienia.
- A ja sądziłam, że dom Ringstadów jest bez skazy.
- Nie wszystko złoto, co się świeci. - W głosie Emanuela pobrzmiewała
gorycz. Roześmiał się cicho i pocałował żonę w policzek. - Kocham cię.
Wolę mieszkać z tobą w domku dla lalek niż sam w wielkim dworze. A
teraz cieszę się, że mogę być przy twojej najpiękniejszej Gwiazdce. Nie
zapomniałem, że ta w zeszłym roku była okropna.
Elise zadrżała.
- Matka leżała chora w łóżku, a ojciec był pijany.
- A teraz matka jest zdrowa, a ojciec spoczywa w pokoju. O, są chłopcy!
Wejdźmy do środka.
Ledwie otworzyli drzwi, a owionął ich smakowity zapach. Elise stanęła
jak wryta.
- Żeberka? Kto je upiekł?
- Kiełbaska. Dałem jej parę koron, by przygotowała wszystko, kiedy
byliśmy w kościele. Zrobiła też zakupy.
Elise rozejrzała się wokół i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Na
stole stał talerz z ciastem i miseczka z karmelkami i kulkami
marcepanowymi. Otworzyła drzwi do pokoju, by nakryć do stołu, i znów
się zdumiała. Stół był już gotowy, nakryty odświętnym obrusem, na
którym ustawiono porcelanowe talerze Emanuela. Na środku pokoju stała
choinka ozdobiona łańcuchami, plecionymi koszyczkami ze świecącego
papieru i z błyszczącą gwiazdą na czubku.
- Zamknij drzwi, idą!
Wślizgnęła się do środka, zamknęła drzwi i zaczęła zapalać maleńkie
świeczki na drzewku.
- Gdzie jest Elise? - Dobiegł ją podekscytowany głos Pedera.
- Poszła się przebrać.
- A dlaczego na stole stoją ciastka? Ktoś ma przyjść?
- Chyba pan Hvalstad spodziewa się gości.
- A da nam spróbować?
- Nie wiem. Jeśli grzecznie poprosicie.
- I od niego dochodzi zapach mięsa?
- No właśnie, skąd wziął się ten zapach? Zapadła cisza.
Po chwili Elise usłyszała kroki matki.
- Jesteście wreszcie, to dobrze. Czekamy jeszcze na Asbjorna, Anne
Sofie i Hildę i możemy siadać do stołu.
- A kiedy zjawią się goście pana Hvalstada?
- Jacy goście? - zdziwiła się matka, która nie słyszała słów Emanuela. v
Otwarły się drzwi na korytarz i Elise usłyszała zdyszany głos Hildy, po
chwili zaś lekkie kroki Anne Sofie i jej szczebiotanie. Zazwyczaj
dziewczynka niewiele mówiła, ale ten dzień był wyjątkowy pod każdym
względem.
- Brakuje jeszcze Elise - stwierdziła zadowolona matka. - Jest na
podwórzu?
- Elise! - krzyknął Emanuel. - Jesteś gotowa? Elise wolno otworzyła
drzwi.
- Zapraszam wszystkich.
Nikt się nie poruszył. Peder i Kristian spoglądali na siebie niepewnie.
Elise roześmiała się.
- Nie bójcie się. Tu nie ma żadnych skrzatów. Chłopcy podeszli
ostrożnie do drzwi i znów stanęli z rozdziawionymi ustami. Elise czuła,
jak wypełnia ją radość i wzruszenie dławi w gardle. Do końca swoich dni
miała zapamiętać zachwycone twarze chłopców, ten wyraz niedowierzania
w ich oczach, w których odbijał się blask choinkowych świec.
Na tym polega prawdziwa bożonarodzeniowa radość, pomyślała. Na
dzieleniu się...
W tej samej chwili jej myśli pobiegły do Everta i pani Berg. Evert miał
lepsze święta niż poprzedniej zimy, ale towarzystwo starszej pani nie było
zapewne dla niego zbyt zajmujące.
- Może moglibyśmy spytać panią Berg i Everta, czy mają ochotę do nas
dołączyć? - spytała Emanuela.
Emanuel uśmiechnął się tajemniczo.
- Przed chwileczką wysłałem po nich skrzata. Peder przestraszył się.
- A więc jednak mieszka tu jakiś skrzat?
Emanuel podszedł do okna na korytarzu i wyjrzał przez nie.
- Popatrzcie, już idą. Szybki ten skrzat.
Peder cofnął się o krok i złapał Elise za fartuch. Pani Berg i Evert weszli
do środka, ich oczy błyszczały radośnie.
Peder wyciągał szyję, by dostrzec skrzata. Dopiero po chwili odważył
się wystąpić naprzód.
- Przyszedł po Was, Evert?
- Kto? - zdumiał się chłopak.
- Mały człowieczek o silnych ramionach.
Nauczył się chyba, by nie wypowiadać imienia skrzata. Jak mówią, nie
wywołuj wilka z lasu. Elise pośpieszyła mu na ratunek.
- Peder widział dzisiaj skrzata w kościele, Evert.
- Naprawdę? - Evert rozdziawił usta.
Peder skinął głową dumnie, jego strach gdzieś się rozpłynął.
- Nie tylko ja. Wielu go widziało. I słyszało. U siebie w domach też.
Elise uśmiechnęła się.
- Wejdź do środka, Evert, i obejrzyj choinkę. Emanuel kupił świeży
świerk i razem ze mną przygotował łańcuchy i ozdoby z kolorowego
papieru. Robiliśmy to wieczorami, jak chłopcy kładli się spać.
Pomogła pani Berg zdjąć kapelusz i szale i zaprosiła ją do środka. Pani
Berg złożyła ręce z zachwytu.
- Prawdziwe drzewko ze świeczkami! Skąd je macie? Wygraliście na
loterii?
Matka podprowadziła ją do stołu.
- Usiądziemy i zjemy wieczerzę przy świątecznych świecach. Kiełbaska
upiekła dla nas żeberka, kiedy byliśmy w kościele.
Elise westchnęła z zachwytu, siadając u szczytu stołu i obejmując
wszystkich spojrzeniem. Ogień strzelał w piecu, ciepło z wolna ogarniało
całe pomieszczenie. Okna lśniły czystością między białymi,
wykrochmalonymi firankami, a twarze chłopców błyszczały jak świeczki
w srebrnych świecznikach Emanuela. To wszystko było jak sen, zbyt do-
bry, by mógł być prawdziwy. Nawet Hilda sprawiała wrażenie
zadowolonej. Posłała Emanuelowi ciepłe spojrzenie, a on odwzajemnił
uśmiech.
Jedli w milczeniu, delektując się potrawą, która rzadko gościła na ich
stole. Dla wszystkich starczyło, nawet dla dwójki nieplanowanych gości.
A może taki był plan? Może pani Berg i Evert to ta niespodzianka, o
której wspominał Emanuel?
Ładnie, że o nich pomyślał. Znów obudził się w nim żołnierz Armii
Zbawienia, który chce czynić dobro. Kolejna fala radości przepłynęła
przez jej ciało.
Na deser było ciasto i kawa. Peder tak się najadł, że rozbolał go brzuch.
Ruszył do wyjścia, ale przy drzwiach się zawahał.
- A ciebie nie boli brzuch, Evert?
- Nie - zdziwił się chłopak.
- A ciebie, Kristian? Kristian wstał.
- Tak, Peder. Mnie trochę boli brzuch.
Mrugnął do siostry i Elise zrozumiała, o co chodzi. Peder bał się skrzata
i nie chciał sam wychodzić na podwórko.
Po skończonej wieczerzy posprzątali ze stołu i przesunęli go pod okno,
by móc ruszyć wokół choinki. Chłopcy znali kolędy na pamięć, nauczyli
się ich w szkole.
Zanim skończyli, Emanuel wyszedł do kuchni i wrócił z małym
workiem. Wyciągnął z niego paczuszkę owiniętą czerwonym papierem i
odczytał przyczepiony do niej karteluszek.
- Dla Pedera od skrzata z nadzieją, że odtąd już będziemy dobrymi
przyjaciółmi.
Pedera zamurowało.
- Naprawdę tak jest napisane?
Bał się przyjąć podarek, ale ciekawość zwyciężyła. Ostrożnie rozwinął
paczkę, nie niszcząc papieru. W środku znajdowała się malutka błyszcząca
piszczałka.
- Ale dlaczego...? Skąd on... Ten skrzat jest bogaty? Emanuel pokiwał
poważnie głową.
- Tak, myślę, że to bardzo zamożny skrzat. W worku są prezenty dla
wszystkich.
Wyciągał je po kolei. Anne Sofie dostała lalkę, Evert foremki i ołów do
wytapiania żołnierzyków, Kristian bierki, a matka, Hilda, pani Berg i Elise
po pięknej, miękkiej chuście. W paczkach dla pana Hvalstada i Emanuela
były cygara.
Na koniec w worku została jedna paczuszka. Ta też była dla Elise. W
środku znalazła nowy zimowy szal, dziecięcą kurteczkę i czapeczkę.
Zaniepokoiła się. Skąd Emanuel wziął tyle pieniędzy? To wszystko
musiało kosztować majątek: tyle, ile wydają na jedzenie przez parę
miesięcy! Posłała mu zlęknione spojrzenie, ale Emanuel uśmiechnął się
szeroko w odpowiedzi.
Nie chciała psuć radości, poruszając ten temat, ale czuła, że chusta i szal
parzą jej ręce. Jeśli Emanuel dostał tyle pieniędzy od ojca, powinien
odłożyć je do urodzenia dziecka.
W następnej chwili spojrzała na zachwycone twarze obecnych i
zawstydziła się. Emanuel pomyślał o wszystkim, nawet o nienarodzonym
dziecku. Z pewnością wszystko jej wytłumaczy. Może rodzice zmienili
zdanie i postanowili im pomóc? Może to właśnie ta niespodzianka, o
której wspominał?.
Tego wieczora dzieci kładły się do łóżek zmęczone, ale szczęśliwe,
pełne wrażeń i najedzone. Emanuel ofiarował się odprowadzić panią Berg
i Everta do domu, a siostry zmywały naczynia.
Elise odstawiała właśnie ostatni talerz, kiedy usłyszała ciche kroki za
progiem. Ktoś zapukał do drzwi. Spojrzała zdumiona na Hildę.
- Kto to może być?
Z wahaniem podeszła do drzwi i uchyliła je.
Przed nią stała młoda dziewczyna. Nie wyglądała na robotnicę, ubrana
była w drogi wełniany płaszcz i lamowany skórą kapelusz. Jej bladą twarz
wykrzywiał grymas cierpienia, wzrok miała rozbiegany.
- Czy tutaj mieszka Emanuel Ringstad? Elise potwierdziła.
- Tak, to mój mąż, ale nie ma go teraz w domu.
- A kiedy wróci?
Dziewczyna patrzyła na nią, jakby była powietrzem.
- Odprowadza gości. Mieszkają niedaleko.
W tej samej chwili zza rogu domu ukazała się ciemna sylwetka. Na
widok postaci rysującej się wyraźnie w świetle Emanuel zatrzymał się
gwałtownie.
- Signe?
Dziewczyna upuściła to, co trzymała w rękach, ruszyła ku niemu i
łkając, rzuciła się mu na szyję.
- Emanuelu, coś poszło nie tak!