FRID INGULSTAD
NEMEZIS
1
Kristiania, zima 1908 roku
Elise ponownie spojrzała na gazetę. Tytuł kłuł w oczy dużymi literami. Zaczęła czytać tekst
poniżej:
Z zaufanego źródła dowiedzieliśmy się, kto kryje się pod pseudonimem Elias Aas, który jest
autorem wydanego w zeszłym roku skandalicznego zbioru opowiadań Podcięte skrzydła. Książka ta
traktuje o pozbawionych moralności młodych dziewczynach, przybywających do naszej stolicy, by
kupczyć swoim ciałem i tym samym w łatwy sposób się bogacić. Ku naszemu ogromnemu
zaskoczeniu Elias Aas okazuje się kobietą. To Elise Ringstad, która w przeszłości pracowała jako
prządka w Graah. Pani Ringstad ukończyła zaledwie szkołę ludową i „debiutuje" właśnie zbiorem
opowiadań Dym na rzece, w którym przedstawia losy pracownic fabryki oraz ich smutne życie nad
rzeką Aker. Podcięte skrzydła zostały najpierw wydane w Danii, lecz książka nie odniosła tam
sukcesu. Mimo to wydano ją także w Norwegii. Według księgarza Siverta Sivertsena książka miała
nieprzychylne recenzje i w związku z tym sprzedawała się słabo. Pastor Lauritz Einarsen uważa, że
jej wydrukowanie to hańba. Niektórzy kupują tę książkę z ciekawości, ale jak ostrzega pastor: Jeśli
wpadnie ona w ręce młodzieży o słabszej kondycji duchowej, może wywołać u nich grzeszne myśli i
wypaczyć ich umysły.
Przypominamy, że minęły zaledwie dwadzieścia dwa lata od skonfiskowania w dniu wydania
całego nakładu książki Christiana Krogha, poruszającej te same tematy, zaś jej autora ukarano
wysoką grzywną. Dlatego za karygodny uważamy brak podobnej reakcji naszych władz na książkę
Podcięte skrzydła. Według wychowawczyni autorki ze szkoły w Sagene, pani Solveig Stiansen, Elise
Ringstad była utalentowaną uczennicą, wyróżniającą się w większości przedmiotów. Niestety
inteligencja i talent nie są tożsame z wykształceniem i kulturą. Autorka najwyraźniej przynależy do
zwolenników buntowniczej i uprawiającej nachalną agitację Helene Ugland, którzy chcą zniszczyć
porządek tego świata i wyrzucić wiarę chrześcijańską ze szkół, a także zachęcają robotników do
nieposłuszeństwa i strajku. Ci polityczni fantaści pragną zatruć ludzkie serca jadem socjalizmu -
stanowią oni zagrożenie dla moralności, instytucji rodziny oraz pozycji Kościoła. Jeśli jednak
okazałoby się, że pani Ringstad nie należy do tego środowiska, dowodzi to, że jedynym powodem
napisania tej książki jest chęć wzbogacenia się przez autorkę, wychodzącą z błędnego założenia, że
ludzie potajemnie kupują nieprzyzwoite powieści.
Elise nie mogła czytać dalej. W jej oczach pojawiły się łzy.
- On z pewnością nie przeczytał mojej książki! - wykrzyknęła, odrzucając od siebie gazetę.
Serce waliło jej jak młot, policzki płonęły wstydem. Co powie Benedict Guldberg, kiedy to
zobaczy? A szef wydawnictwa? A matka, Asbj0rn, panna Johannessen i wszyscy inni? A co z
majstrem z fabryki, który był taki wściekły, gdy ukazał się jej pierwszy artykuł, napisany pod pseu-
donimem Elias Aas?
Torkild pokręcił głową, zmartwiony.
- Nie rozumiem, jak ktoś może być tak bezduszny, żeby wypaplać wszystko gazecie. Kto
jeszcze wiedział, że to ty kryjesz się za pseudonimem Elias Aas? Czy wiedział jeszcze ktoś oprócz
twoich bliskich?
Elise potrząsnęła głową.
- Sigvart Samson wiedział, ale on nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Złożyliśmy sobie
nawzajem obietnice. Wiedziałam coś o nim, a on wiedział coś o mnie i przysięgliśmy na honor, że
zachowamy to dla siebie.
W tej samej wszystko zrozumiała! Że też od razu się nie domyśliła! To musiał być Asle
Diriks! Znał przecież wszystkie okoliczności. Johan zgadł, że Asle był nią zainteresowany, choć jej
podobna myśl nie przeszła nawet przez głowę. Kiedy zobaczył ich razem w kawiarni, być może
dostrzegł, że Johan pocałował ją w usta, i zrobił się zazdrosny. W akcie zemsty zdradził dzienni-
karzowi jej tożsamość.
W następnej chwili Elise odrzuciła tę możliwość. Asle nie mógłby być tak podły!
Zaprowadziła go przecież na Lakkegata, by umożliwić mu rozmowę z Othilie, a kiedy później do
niej przyszedł, dziękował jej za to, że swoim artykułem w gazecie otworzyła mu oczy. Przecież
Asle dał nawet Othilie dwieście koron!
Urywki jego słów dźwięczały w jej uszach: Poznanie pani było dla mnie zrządzeniem losu.
W środowisku, w którym się obracam, nie wolno nigdy pokazywać swoich prawdziwych myśli i
uczuć.
Najważniejsze, by spoza maski nie wychynęło prawdziwe oblicze. Czyżby on także skrywał
twarz pod maską? Czyżby w rzeczywistości, przeczytawszy jej artykuł, skręcał się z wściekłości,
ale udawał, że ją rozumie?
Zapytał, czy może przyjść znów za kilka dni. Napisał coś, co chciał jej pokazać, ale od
tamtej pory go nie widziała.
Torkild posłał jej współczujące spojrzenie.
- Co się stało, to się nie odstanie. Nic ci nie przyjdzie z zastanawiania się, kto zdradził.
Teraz musisz dostosować się do obecnej sytuacji. Oczywiście twoim największym zmartwieniem
jest, co powiedzą w wydawnictwie. Raczej nie ucieszy ich ten artykuł.
Elise czuła płacz dławiący ją w gardle. Szef wydawnictwa rozmawiał z nią, a Benedict
Guldberg chwalił i określił rękopis jako obiecujący. Wydali mnóstwo pieniędzy by wydrukować jej
książkę i liczyli, że dobrze się sprzeda. Z pewnością byli teraz nie tylko rozczarowani, ale i
wściekli. Benedict Guldberg z całych sił prosił ją, by nigdy więcej nie pisała takich artykułów pod
pseudonimem Elias Aas. Bał się, by nie stało się właśnie coś takiego jak teraz. Przypomniała sobie
jego słowa: Taki artykuł może zrujnować Pani karierę i uniemożliwić nam sprzedaż książki. Torkild
poklepał ją po ramieniu.
- Spróbuj się tym za bardzo nie przejmować, Elise. Pomyślałem, że trzeba ci to pokazać, bo
wiem, że nie czytujesz tej gazety. Zobaczymy, co będzie dalej, być może w wydawnictwie przyjmą
to spokojnie. Może się przecież okazać, że przez ten artykuł więcej ludzi będzie chciało kupić twoją
książkę. W każdym razie twoje nazwisko stało się sławne.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Elise posłała Torkildowi błagalne
spojrzenie.
- Czy mógłbyś być tak miły i otworzyć? Nie chcę, żeby ktoś widział mnie w takim stanie.
Zrobił, jak prosiła. Niedługo potem Elise usłyszała na korytarzu męski głos, a chwilę
później wrócił Torkild.
- To dziennikarz z "Socjaldemokraty". Chciałby z tobą porozmawiać.
Elise skinęła głową.
- On reprezentuje inną opcję.
- Tego możesz być pewna.
Dziennikarz był starszym mężczyzną. Miał ciemne oczy, krzaczaste, zarośnięte brwi i wąsy.
Jego płaszcz był wystrzępiony na brzegach, a kapelusz najlepsze dni z pewnością miał już za sobą.
Przedstawił się i uśmiechnął zachęcająco.
- Z pewnością domyśla się pani, dlaczego tu jestem, pani Ringstad - jego spojrzenie
powędrowało ku gazecie, którą Elise odrzuciła w złości. - „Gazeta Poranna" wypaliła dziś z grubej
rury.
Elise skinęła głową.
- Mój przyjaciel, Torkild Abrahamsen, przyszedł właśnie, by mi to pokazać. Muszę
przyznać, że cios był bolesny. Właśnie mówiłam panu Abrahamsenowi, że ten człowiek nie czytał
chyba mojej książki.
Dziennikarz uśmiechnął się, wyciągnął notatnik i ołówek. Rozejrzał się wokół.
- Czy mogę usiąść na brzegu łóżka?
- Bardzo proszę. Torkild skierował się ku drzwiom.
- W takim razie pójdę już. Powodzenia, Elise, pozdrów chłopców.
- A ty Annę. Wyobrażam sobie, że ją też to wzburzyło.
Kiedy tylko wyszedł, Elise westchnęła. Spojrzała na dziennikarza. Pomimo surowego
wyglądu wydawał się przyjazny i miły. Uprzedziła jego pytanie.
- Pewnie chce pan wiedzieć, kto zdradził „Gazecie Porannej", że to ja ukrywam się pod
pseudonimem Elias Aas, nieprawdaż?
Potwierdził.
- Dobrze pani zgadła, pani Ringstad. Czy ma pani jakichś wrogów?
- O to samo spytał mnie Torkild Abrahamsen. Nie wiem, kto zdradził. Nie mogę sobie
wyobrazić, by ktoś z mojej rodziny lub przyjaciół mógł zrobić coś podobnego. Nie znajduję innego
wyjaśnienia niż to, że ktoś sam się domyślił. Bardzo zastanawia mnie zwrot z zaufanego źródła.
Chciała mówić dalej, ale nagle przerwała.
- Być może nie powinnam się przyznawać, że to ja? Czy może pan być tak miły i
zapomnieć, że to powiedziałam?
Znów się uśmiechnął.
- Obawiam się, że to na nic, pani Ringstad. Rozmawiałem rano z dziennikarzem z „Gazety
Porannej", który potwierdził, że informacje te uzyskał od znanej pani osoby. Rzecz jasna, nie chciał
zdradzić nazwiska, lecz nie wpadli na to sami.
- Powiedział, czy to był mężczyzna, czy kobieta? A może dziecko? - spytała, myśląc o
Pingelenie. Czy zdołał wyciągnąć prawdę z Pedera?
Dziennikarz potrząsnął głową.
- Nie powiedział i z pewnością nie uzyskamy od niego takiej informacji.
Zauważyła, że powiedział my. Uznała to za znak, że stoi po jej stronie. W końcu
„Socjaldemokratę" czytali głównie robotnicy.
- Czy czytał pan Podcięte skrzydła? - odważyła się zapytać.
- Muszę się przyznać, że nie miałem czasu, by przeczytać całą książkę, ale przejrzałem ją i
przeczytałem opowieść o dziewczynie z fabryki, która rzuciła się z mostu, a także tę o dziewczynie
zwolnionej z pracy, która wylądowała na ulicy i urodziła czwórkę dzieci.
- Czy sądzi pan, że moja książka jest niemoralna, nieprzyzwoita i szkodliwa dla młodzieży?
Dziennikarz zachichotał.
- To jest polityka, pani Ringstad. Kapitaliści robią, co tylko mogą, by oczernić robotników,
bo boją się, że będą musieli zacząć im wreszcie więcej płacić. Coraz więcej ludzi walczy o to,
byśmy mieli prawo do zasiłków w razie choroby i ubezpieczenie społeczne. Niedawno weszło
przecież w życie prawo o ubezpieczeniach rybaków od wypadków. Ci, którzy śledzą te wydarzenia,
z pewnością wiedzą, że warunki zatrudniania dzieci w przemyśle zostały ostatnio zaostrzone, tak
samo jak przepisy dotyczące bezpieczeństwa w miejscu pracy.
Elise słuchała z zainteresowaniem. Dziennikarz nagle zamilkł.
- Wróćmy do naszej rozmowy - powiedział. - Komuś nie podoba się to, że Podcięte skrzydła
zostały wydane i próbuje panią powstrzymać, ujawniając pani pseudonim. Dlaczego pisała pani pod
pseudonimem, pani Ringstad? Nie miała pani odwagi wystąpić publicznie?
- Najpierw napisałam artykuł do „Verdens Gang". O tej dziewczynie, która skoczyła z
mostu. Do redakcji przyszedł wtedy wściekły człowiek, żądając podania prawdziwego nazwiska
autora. Bałam się, że to może zaszkodzić mojej rodzinie.
- Dlaczego był wściekły? Czy miał coś wspólnego z fabryką? Elise poczuła, że się
czerwieni. Teraz musiała uważać. Ryzykowała, że każde jej słowo może ukazać się drukiem.
- Niestety nie mogę powiedzieć, kim był ten człowiek. Dziennikarz zachichotał.
- To na pewno był dyrektor albo majster - nabazgrał coś w swoim notatniku.
- Niech pan będzie tak miły i nie drukuje tego - poprosiła. - Już wtedy było wystarczająco
źle.
Zignorował ją.
- Proszę opowiedzieć mi trochę o sobie, pani Ringstad. Owdowiała pani tego lata, prawda?
Pani, mąż był handlarzem, wcześniej kancelistą w warsztacie Myrens, a jeszcze wcześniej oficerem
w Armii Zbawienia. Pani zaś była prządką w przędzalni Nedre Vøien, nazywanej przędzalnią
Graah. Jak to się stało, że wyszła pani za mąż za chłopaka z wyższej sfery, wychowanego na
dworze w Eidsvoll?
Spojrzała na niego, zaskoczona.
- Skąd pan to wszystko wie? Dziennikarz roześmiał się.
- Nietrudno było się dowiedzieć. Usłyszałem, że dorastała pani w Andersensgården i
uciąłem sobie miłą i długą pogawędkę z jedną z pani byłych sąsiadek.
Elise westchnęła.
- Z panią Evertsen, jak mniemam.
- Zgadza się.
- W takim razie nie musi pan zadawać mi więcej pytań.
- Sąsiadka opowiedziała mi, że była pani zaręczona z pewnym młodym człowiekiem,
którego zamknięto w więzieniu Akershus za udział we włamaniu na ulicy Karla Johana. Niedługo
potem otrzymała pani znaczną pomoc od pewnego młodego oficera Armii Zbawienia. Pani matce
przyznano darmowy pobyt w sanatorium Grefsen.
Elise czuła, jak na przemian robi się jej gorąco i zimno.
- To nieprawda! Jej pobyt nie został opłacony z pieniędzy Armii!
- Kto więc zań zapłacił?
- Tego nie mogę powiedzieć.
Dziennikarz zmarszczył czoło, twarz wykrzywił mu grymas niezadowolenia.
- Równie dobrze może pani powiedzieć mi prawdę, i tak ją odkryję.
Elise myślała szybko. Hilda i majster byli teraz małżeństwem, więc powiedzenie prawdy nie
mogło chyba nikomu zaszkodzić. Poza tym była pewna, że dziennikarz dowie się tego tak czy
owak.
- To był mój szwagier. Mąż mojej siostry, Hildy.
- I majster w przędzalni Nedre Vøien. Myślę, że to on tak się wściekł, kiedy przeczytał pani
artykuł w gazecie. Na pewno czuł, że obwinia go pani za to, że ta dziewczyna rzuciła się do
wodospadu.
Elise nie odpowiedziała. Straciła zaufanie do dziennikarza.
- Pani siostra wyszła za mąż niedawno, ale jej syn ma już trzy lata. Kto jest jego ojcem?
Elise zdołała powstrzymać narastający w niej bunt.
- Kiedy pan tu przyszedł, myślałam, że jesteśmy po tej samej stronie. Chcę otwierać
ludziom oczy na niesprawiedliwość panującą w społeczeństwie i sądziłam, że „Socjaldemokracie"
przyświeca ten sam cel. Zamiast tego próbuje pan dogrzebać się do wstydliwych wydarzeń w życiu
moim i mojej siostry. Z pewnością znajdzie pan coś, na co rzucą się głodni skandali czytelnicy. To
prawda, że mój poprzedni narzeczony dał się skusić, aby stać na czatach podczas włamania. Zrobił
to, bo wiedział, że jego siostra umrze, jeżeli nie dostanie lekarstw. A lekarstwa kosztują. Kosztują
bardzo dużo.
Prawdą jest też, że moja siostra zaszła w ciążę w wieku szesnastu lat i ma nieślubne dziecko.
Jeśli pogrzebie pan głębiej, dowie się pan także, że mój zmarły mąż uczynił brzemienną młodą
dziewczynę podczas swojego pobytu na posterunku granicznym w 1905 roku, zaledwie kilka
miesięcy po naszym ślubie. Odkryje pan także, że moje pierwsze dziecko przyszło na świat o dwa
miesiące za wcześnie. Z pewnością może pan zapełnić szpalty opowieściami o błędach
popełnionych przeze mnie i moją rodzinę. Nie mamy na swoje usprawiedliwienie nic poza faktem,
że dorastaliśmy z chorą na suchoty matką i ojcem alkoholikiem i że Hilda i ja musiałyśmy
zatroszczyć się o byt rodziny, kiedy byłyśmy jeszcze dziewczynkami. Tak jak wielu innych ludzi
mieszkających wzdłuż Aker, my też często trzęsłyśmy się z zimna podczas mroźnych miesięcy i
odczuwałyśmy taki głód, że aż kiszki grały nam marsza. Codziennie stałyśmy po dwanaście godzin
przy maszynie, a moi bracia musieli po szkole pracować. Przyjęłam pod swój dach chłopca sierotę,
który decyzją ośrodka pomocy ubogim mieszkał z pijakiem, lejącym go bez przerwy i zmu-
szającym, aby pracował jako posługacz na dworze od czasu, gdy skończył sześć lat.
Elise przerwała, spocona i zdyszana od swojej przemowy.
Dziennikarz z dezaprobatą podniósł rękę.
- No już, pani Ringstad, wiem, do czego pani zmierza. To, o czym pani mi opowiedziała, to
nie usprawiedliwienia, ale wyjaśnienia. To samo próbowała pani wyjaśnić w Podciętych skrzydłach
i Dymie na rzece. Opowiada pani czytelnikom, dlaczego robotnica z fabryki rzuciła się do
wodospadu, dlaczego prządka skończyła na ulicy i dlaczego szesnastoletnia dziewczyna nie mogła
się oprzeć pokusie przyjmowania podarków od szefa. Właśnie dlatego chcę poznać historię pani
życia. By wyjaśnić, dlaczego napisała pani te książki. Tak jak napisali w „Gazecie Porannej", była
pani dobrą uczennicą i bez wątpienia jest pani zarówno mądra, jak i utalentowana. Moim celem jest
wyjaśnienie, dlaczego chce pani opowiedzieć o tych nieszczęśliwych dziewczynach, ich rodzinach i
losach. Nie mam zamiaru pani oczernić, pani Ringstad, ale jeśli burżuazja ma zrozumieć, że trzeba
wreszcie coś zrobić, by skończyć z biedą na obszarach wzdłuż rzeki, musi się dowiedzieć, jak żyją
ich mieszkańcy. Zrobiła pani już wiele w tym kierunku, opisując ich losy w swoich książkach.
Teraz trzeba przekonać mieszczan, że opisała pani te historie z idealistycznych pobudek, kierowana
współczuciem dla swoich sióstr, nie zaś z chciwości bądź zawiści. Na pewno nie po to, by
wzbudzać niezdrowe zainteresowanie, opisując to, co nieprzyzwoite i niemoralne.
- I dlatego musi pan opisać całe moje życie?
- Ludzie chcą wiedzieć, kim pani jest. Proszę pamiętać, że jest pani tu, w kraju pierwszą
robotnicą, która została pisarką. Wszyscy inni pisarze wywodzą się z mieszczaństwa.
- Słyszałam, że jeden z naszych wcześniejszych sąsiadów także zajmuje się pisaniem.
Pracuje w księgarni.
Dziennikarz przytaknął.
- Też o tym słyszałem. Ale on jest mężczyzną. To co innego.
- W każdym razie nie musi pan mieszać w to rodziny mojego szwagra. Ani mojego byłego
narzeczonego. Rodzina mojego szwagra nie należy do klasy robotniczej, a mój były narzeczony nie
ma z tym nic wspólnego. W Akershus wyróżnił się pracą w warsztacie kamieniarskim, a teraz
przebywa w Paryżu, gdzie studiuje rzeźbiarstwo. Powinien pan absolutnie o nim napisać, jako o
jednym z niewielu, którym udało się do czegoś dojść, ale proszę go nie wiązać z wydarzeniami
mojego życia ani moimi książkami.
Wydawało się, że dziennikarz się namyśla. Po chwili skinął głową.
- To mogłoby rzeczywiście być warte opisania. Innym razem.
Rozległo się pukanie do drzwi i ciotka Ulrikke wsadziła głowę do pokoju. Elise niemal
zapomniała, że ciotka była w kuchni. Torkild z pewnością opowiedział jej, że przyszedł dziennikarz
z „Socjaldemokraty". Po zastanowieniu uznała, że w domu panowała zastanawiająca cisza. Peder
jeszcze nie wrócił i ciotka Ulrikke z pewnością podsłuchiwała. Hugo i Jensine prawdopodobnie
spali albo bawili się po cichutku w swoim kąciku.
- Wejdź proszę, ciociu Ulrikke. Odwiedził mnie dziennikarz w związku z artykułem w
dzisiejszej „Gazecie Porannej". Torkild Abrahamsen przyszedł, by pokazać mi tę gazetę.
Ciotka Ulrikke weszła powoli do pokoju, z uniesionym podbródkiem i zaciętym wyrazem
twarzy.
Dziennikarz poderwał się ze skraju łóżka, na którym siedział, i przedstawił się.
Ciotka Ulrikke zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów.
- Co ma wspólnego dziennikarz z „Socjaldemokraty" z artykułem, który ukazał się w
„Gazecie Porannej"? - zapytała.
- Chcę wziąć panią Ringstad w obronę, pani...
- Panno, jeśli można prosić. Panna Ulrikke Ringstad. Ciotka Ulrikke rzuciła Elise pytające
spojrzenie.
- Co się stało?
- Opowiem ci wszystko później, ciociu. Stało się coś, co może mieć znaczące konsekwencje
dla naszej rodziny, mojego pisarstwa oraz mnie samej.
Ciotka Ulrikke uniosła brwi i spojrzała na dziennikarza.
- Oznajmiam panu, mój panie, że jeśli napisze pan coś uwłaczającego o synowej mojego
bratanka, narobię panu ambarasu. Wśród moich najbliższych przyjaciół znajduje się poważany i
bardzo mądry adwokat. Nie zamierzamy tolerować poniżania Elise.
Dziennikarz wsunął notatnik i ołówek do kieszeni znoszonego płaszcza, skinął Elise na
pożegnanie i podreptał do drzwi.
- Kiedy pani przeczyta artykuł, zrozumie pani, co miałem na myśli, mówiąc o wzięciu pani
Ringstad w obronę - wymamrotał, po czym założył kapelusz i wyszedł.
- Mało przyjemny człowiek - rzuciła oskarżycielsko ciotka Ulrikke.
- Naprawdę myślę, że przyszedł, by mi pomóc - odpowiedziała jej Elise. Strach wywołany
przez artykuł w „Gazecie Porannej" znów ścisnął jej serce.
2
Kiedy ciotka Ulrikke przeczytała artykuł, nie powiedziała ani słowa. Jej twarz zbladła.
- To podłość - wyszeptała po chwili. - Hugo dał mi przeczytać Podcięte skrzydła, Elise. Po
duńsku. Byłam przerażona, ale ani przez chwilę nie wątpiłam, że to, co napisałaś, jest prawdą. Nie
mam też wątpliwości, dlaczego napisałaś tę książkę ani dlaczego dalej piszesz o ludziach
mieszkających wzdłuż Aker. Ja dorastałam w dostatku. Tak czy siak, udzielę ci potrzebnego
wsparcia, choć mała to pociecha. Myślę, że najbardziej w tej chwili martwi cię reakcja
wydawnictwa.
Elise skinęła głową.
- No i reakcja mamy, państwa Ringstad, rodziny Carlsenów, majstra Paulsena, panny
Johannesen, a także męża Hildy i jej nowych, wytwornych znajomych. Niektórzy będą przerażeni,
inni rozzłoszczeni. Niektórzy pewnie będą się zachowywać tak, jakby mnie nie znali.
- Nie rozumiem, czemu włączasz w to Hugo i Marie. Marie dobrze to zrobi, zaś Hugo jest
dumny z tego, co robisz.
- Nazwisko Ringstad będzie wymieniane niezliczoną ilość razy. Przyniosę wstyd rodzinie.
Ciotka Ulrikke prychnęła:
- Wstyd! Jeśli ktoś powinien się wstydzić, to twoja teściowa! Cieszyłabym się, gdyby ten
ciekawski dziennikarz zdołał wyniuchać, że Marie przyjęła pod dach kochankę swojego syna,
przedstawiając ją jako synową. Tak, cieszyłabym się, mimo że odbiłoby się to negatywnie na Hugo.
Taka jestem wstrętna. Wiesz, że bardzo lubię swojego bratanka, ale on wyjdzie z tej próby obronną
ręką. Poza tym utwierdzi go to w decyzji, którą właśnie podjął.
- Co masz na myśli?
- Hugo postanowił nie tańczyć już dłużej tak, jak ona mu zagra. Marie może sobie krzyczeć
do woli, Hugo nie da sobą więcej dyrygować.
- Myślisz, że mu się uda? Jak zdoła znieść urządzane przez nią sceny?
- Gdybyś zapytała mnie o to kilka miesięcy temu, odpowiedziałabym, że nie ma szans, ale
teraz myślę, że Hugo naprawdę udało się zrzucić z barków jarzmo, które dźwigał od ponad trzy-
dziestu lat.
Elise wyjrzała przez okno.
- Peder nie może przecież przebywać tak długo na dworze bez kurtki?
- Myślę, że wymknął się do pani Jonsen. Widziałam ślady jej butów na śniegu.
- Ale Peder wyszedł, zanim pani Jonsen tędy przeszła.
- Ona nigdy nie zamyka drzwi. Poza tym słyszałam, jak mówiła, żeby przychodził do niej za
każdym razem, kiedy znów będzie mieć jakieś kłopoty.
Dopiero kiedy leżała wieczorem w łóżku, miała czas, żeby pomyśleć o Johanie. Statek był
już daleko na morzu, w drodze do Francji. Ponownie zobaczy go dopiero w lecie przyszłego roku,
w tak długim czasie wiele może się wydarzyć. Elise poczuła dławienie w gardle, oczy ją zapiekły.
Dlaczego coś takiego musiało się wydarzyć właśnie wtedy, kiedy Johan wyjechał? Tak
dobrze byłoby wypłakać się teraz na jego ramieniu.
Następnego ranka, ledwo Elise wyprawiła chłopców z kuchni, pojawił się kolejny
dziennikarz. Ten był z „Verdens Gang" i pod względem wyglądu stanowił absolutne
przeciwieństwo swojego poprzednika - wysoki i chudy, z rzadkimi, jasnymi włosami.
- Dlaczego nie była pani ostrożniejsza, pani Ringstad? Mieliśmy mnóstwo roboty z
utrzymaniem pani nazwiska w tajemnicy przed natrętami, kiedy ukazał się pani pierwszy artykuł,
ale ze względu na panią i pani rodzinę odmawialiśmy ujawnienia pani prawdziwych danych. Fakt,
że konkurencyjna gazeta dotarła do prawdy, jest dla nas wysoce niepomyślny, dla pani zresztą
także.
- Jestem zrozpaczona. Nie wiem, kto mógł zrobić coś takiego, tylko rodzina i najbliżsi
przyjaciele wiedzieli, że to ja jestem autorką Podciętych skrzydeł. Nikt z nich nie chciałby mnie w
ten sposób skrzywdzić. W „Gazecie Porannej" napisali z zaufanego źródła, ale jakoś nie mogę w to
uwierzyć. Moją pierwszą myślą było, że ktoś musiał po prostu zgadnąć, kim jest autor, po
przeczytaniu Dymu na rzece. Każdy pisarz ma swój indywidualny styl.
Dziennikarz potrząsnął głową.
- Żadna gazeta nie odważyłaby się napisać czegoś takiego bez twardych dowodów. Ktoś
musiał im o tym powiedzieć i ten ktoś musi panią dobrze znać. Ta osoba jest albo zazdrosna o panią
i pani sukces, albo też jest przeciwko pani z innych powodów. Czy naprawdę nie ma pani żadnych
podejrzeń, kto to mógł być? Aż tyle osób życzy pani źle?
- Naprawdę sądzi pan, że odniosłam sukces? Podcięte skrzydła sprzedały się słabo, a
wydawnictwo teraz z pewnością martwi się, że Dym na rzece będzie się sprzedawać jeszcze gorzej.
Ludzie nie kupią książek, które są niemoralne, nieprzyzwoite i stanowią zagrożenie dla młodzieży,
jak to napisano w „Gazecie Porannej" - Elise usłyszała gorycz w swoim głosie.
- Przypuszczalnie właśnie to chciał osiągnąć ten, kto ujawnił pani nazwisko. Udaremnić
sprzedaż książki. Albo dlatego, że sam jest pisarzem i widzi w pani konkurentkę, albo ma jakiś inny
powód, żeby być przeciw pani.
- A czy nie mogłoby równie dobrze być tak, że ta osoba naprawdę sądzi, iż moja książka
może być szkodliwa dla młodych czytelników? Na przykład kler, członkowie towarzystwa misyj-
nego albo ktoś inny, kto uważa, że lepiej, by jego dzieci umarły z głodu, niż wylądowały na ulicy?
Elise czuła się podle, mówiąc to, lecz często myślała o liście podpisanym Christian Nicolai
Tveter - ten człowiek uważał, że zachęcała do nieprzyzwoitości i bezbożności, a ulicznice w Va-
terland, Fjerdingen i w Vika stanowiły obrazę chrześcijańskiej moralności i przynosiły wstyd
ojczyźnie. Nie miał ani krzty zrozumienia dla rozpaczliwej sytuacji życiowej tych dziewczyn i
najwyraźniej nie miał pojęcia, jak naprawdę wygląda życie biednych ludzi.
Dziennikarz rzucił jej wystraszone spojrzenie.
- Proszę nie mówić takich rzeczy na głos, pani Ringstad. Ryzykuje pani, że jakiś inny
dziennikarz, innego rodzaju niż ja, wykorzysta pani złość i wydrukuje te słowa, żeby wywołać
poruszenie. Ludzie z pewnością zwróciliby się wtedy przeciw pani.
Elise westchnęła ciężko, miała ochotę się rozpłakać.
- Nie chcę szkalować Kościoła. Wręcz przeciwnie, uważam, że każde dziecko powinno
dorastać w niewzruszonym przekonaniu, że Bóg czuwa nad nim i że modlitwa potrafi zdziałać
cuda. Ale czasem zastanawiam się, dlaczego burżuazja chodzi do kościoła, a biedacy do świątyni.
Albo dlaczego księża należą do wyższej klasy społecznej, mają piękne gospodarstwa parafialne i
dlaczego głoszą kazania tylko dla swoich, a nie dla nas.
Spojrzała na twarz dziennikarza, widząc, że wciąż był przerażony jej słowami. Ze strachem
pomyślała, co też przeczyta w jego gazecie następnego dnia. „Socjaldemokrata" być może już dziś
zamieścił swój artykuł, a ona wcale nie była pewna, czy robotnicza gazeta odważyłaby się ją
poprzeć. Najwyraźniej zamierzali ją przedstawić jako nowe wcielenie Helene Ugland -
buntowniczkę i agitatorkę.
- Przepraszam, ale nie mam czasu, by z panem rozmawiać, muszę pracować. Jestem właśnie
w trakcie pisania powieści. Traktuje ona o młodym, bogatym paniczu z wyższej warstwy
społecznej.
Dziennikarz szybko wyciągnął z kieszeni notatnik i krótki ołówek.
- Czy może pani zdradzić coś więcej? Powieść nie jest przecież wyłącznie o mężczyźnie?
- Oczywiście, że nie, jest także o kobiecie i o miłości między nimi - Elise usłyszała swoją
odpowiedź. - To niezwykła osoba, która uważa, że kobiety powinny mieć w społeczeństwie takie
same prawa, jak mężczyźni. Także w sportach narciarskich.
- Niedawno przeczytała coś podobnego w „Pani Domu". Opisywano tam kobietę, która
publicznie pokazała się w kostiumie narciarskim! W spodniach!
Dziennikarz pisał najszybciej jak umiał.
- Czym jeszcze zajmuje się pani bohaterka? - zapytał, zanim zapisał ostatnie słowo.
- Jeździ konno i na rowerze, pływa, chodzi na wycieczki i gra w tenisa.
Co w nią wstąpiło? Zawsze przecież mówiła to, co powinna, i zachowywała się tak, jak tego
od niej oczekiwano. Teraz zaś siedzi tutaj i bez mrugnięcia okiem okłamuje tego biednego
dziennikarza.
- Czy tą powieścią chce pani przekazać czytelnikom jakieś przesłanie?
- Chcę położyć kres ubezwłasnowolnieniu kobiet, sprawić, by były niezależne i równe
mężczyznom. Przede wszystkim zaś chcę, by wszystkie kobiety miały prawo głosu.
Ręka dziennikarza zatrzymała się w połowie pisania. Spojrzał na nią wystraszonym
wzrokiem: - Nie sądzi pani chyba, że należy zrównać kobiety i mężczyzn?
- Dlaczego nie? Pracujące w fabrykach kobiety wykonują równie ważną pracę jak
mężczyźni. Dodatkowo muszą zajmować się swoimi mężami, domami i dziećmi. Kobiety są tak
samo inteligentne jak mężczyźni - widać to wyraźnie w szkole; jednak coś jest nie tak z ich
wychowaniem, oczekiwaniami wobec nich oraz z możliwościami, jakie mają. Trzeba to zmienić.
Tylko wtedy kobiety będą mogły się swobodnie rozwijać, tylko wtedy będą mogły żyć jak
pełnowartościowi ludzie.
Dziennikarz rzucił Elise szybkie, zdziwione spojrzenie, zanim znów zaczął notować z
zawrotną szybkością, jakby bał się, że coś mu umknie.
- Kobiety powinny mieć pracę, która stymuluje ich intelekt - kontynuowała. - Ale to
wymaga, by nauczono je traktować szkołę i wykształcenie poważnie - zamilkła. Znów była
przerażona samą sobą. Dlaczego to robiła? Wiedziała, że istnieje Norweski Związek Praw Kobiet,
lecz kobiety walczące o wprowadzenie reform były wykształcone i należały do bogatej części
społeczeństwa. Wiele z nich było żonami znanych polityków, a niektóre z nich same zajmowały
ważne stanowiska. Elise wiedziała, że istnieją nawet kobiety lekarze.
Dziennikarz zadał jej jeszcze kilka pytań, Elise zaś odpowiadała w tym samym stylu. Kiedy
wreszcie mężczyzna się pożegnał i zniknął za drzwiami, zaczęła roztrząsać, co właściwie zrobiła.
W głębi duszy dobrze wiedziała dlaczego, ale czy to było rozsądne? Teraz będzie przedstawiana
jako osoba inna niż ta, którą jest, a dyskusje nie będą już dotyczyć prostytuujących się dziewczyn
czy biednych robotników fabrycznych, lecz praw kobiet. Być może zdołała zyskać zainteresowanie
nie tym, co tak poruszyło czytelników Podciętych skrzydeł, ale obrazem idealnej rzeczywistości,
który chciała widzieć zamiast tego?
Nagle usłyszała jakiś dźwięk i gwałtownie odwróciła głowę. Za nią, w drzwiach salonu stała
ciotka Ulrikke, całkowicie ubrana, choć był jeszcze wczesny ranek. Elise była przekonana, że
ciotka będzie spać jeszcze przynajmniej kilka godzin.
- Brawo, Elise! - ciotka uśmiechała się od ucha do ucha. - Słyszałam wszystko, co mówiłaś,
i jestem z ciebie dumna. Teraz nikt nie będzie cię traktować jak niesamodzielnej lalki czy też jak
bezczelnej i cwanej robotnicy, która zdołała wydać swoją książkę, pisząc o tym, co nieprzyzwoite.
Teraz będą cię traktować poważnie.
Elise spojrzała na nią zmieszana.
- Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Ciotka Ulrikke zachichotała.
- Ale ja wiem. Siedział w tobie mały diabeł. Byłaś zła nie tylko na tego, kto ujawnił twoje
nazwisko, ale też na dziennikarza, który napisał ten krzywdzący artykuł w „Gazecie Porannej".
Wzięłaś więc na nich odwet, opisując niesprawiedliwy kobiecy los. Wiesz coś o prawach kobiet,
Elise? I skąd na Boga wzięłaś tę opowiastkę o narciarstwie?
Elise zaczęła się śmiać.
- Niedawno czytałam o tym w „Pani Domu", którą pożyczyłam od Anny. Ona pożycza je od
gospodyni proboszcza i ja też tak czasem robię. Właściwie to czasopismo dla kobiet z burżuazji, ale
można tam znaleźć wiele ciekawych rzeczy.
- Ale bohaterka twojej powieści nie jeździ na nartach ani nie gra w tenisa. Nie ma przecież
na to ani czasu, ani pieniędzy.
Elise uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Nie. Stoi sina z zimna na rynku, sprzedając jabłka i kapustę. Kiedy w końcu wraca do
domu, jest tak zmęczona, że ledwo może ustać na nogach. Ale przecież w dalszej części książki
może zyskać nowe zainteresowania.
Czekała, aż ciotka Ulrikke zbeszta ją za okłamanie dziennikarza, jednak zamiast tego ciotka
klasnęła w dłonie.
- Brawo! Nie mogę się doczekać, kiedy ten artykuł ukaże się drukiem! Ależ to ekscytujące!
Mam nadzieję, że nie masz nić przeciwko, bym została jeszcze tydzień. Muszę przy tym być!
3
Następnego dnia „Socjaldemokrata" zamieścił na pierwszej stronie artykuł o niej. Torkild
wpadł, by pokazać jej gazetę, i wychodząc, uśmiechnął się pocieszająco. Elise zagryzła mocno zęby
i wzięła głęboki wdech. Dopiero wtedy odważyła się zacząć lekturę. Jeżeli dziennikarz umieścił
nazwisko majstra Paulsena w kontekście samobójstwa Mathilde, Hilda nigdy jej tego nie wybaczy.
AUTORKA KSIĄŻKI PODCIĘTE SKRZYDŁA ZABIERA GŁOS
„Gazeta Poranna" ujawniła wczoraj prawdziwą tożsamość pisarza kryjącego się za
pseudonimem Elias Aas. Okazuje się, że nie jest to autor, lecz autorka o nazwisku Elise Ringstad. O
ile nam wiadomo, jest to pierwsza robotnica, która zajęła się szlachetną sztuką pisarską. Pani
Ringstad zadebiutowała w zeszłym roku kontrowersyjną książką Podcięte skrzydła, w której podjęła
próbę wyjaśnienia przyczyn, dla których część nieszczęśliwych dziewczyn zaczyna zarabiać na
ulicy.
Pani Ringstad jest niezwykle zaangażowana w sprawy społeczne i głęboko współczuje
ulicznym dziewczynom; jednocześnie jest także poruszona panującą w społeczeństwie
niesprawiedliwością, zwłaszcza związaną z podziałami społecznymi, jakie powstały pomiędzy
mieszkańcami wschodniego i zachodniego brzegu Aker po tym, jak wybudowano tu fabryki. Na
wschodnim brzegu rzeki tysiące ludzi żyją w biedzie, w przepełnionych, obskurnych robotniczych
barakach. Pracują przy maszynach od dwunastu do czternastu godzin dziennie za kilka koron
tygodniowo, podczas gdy ci, którzy czerpią profity z naszego kwitnącego przemysłu, mieszkają w
luksusowych willach na zachodnim brzegu, mają pokojówki i służące, i wyjeżdżają na urlop do
uzdrowisk przy kanale La Manche.
W najbliższych dniach wydana zostanie druga książka pani Ringstad, zatytułowana Dym na
rzece. Tytuł odwołuje się do mroźnej mgły, jaka zimą unosi się nad rzeką, i która stanowi symbol
rozpaczy i biedy, z jaką zmaga się wielu mieszkańców wschodniego brzegu. Przybyli oni do stolicy,
skuszeni możliwością zarobku, lecz zbyt późno zorientowali się, że rzeczywistość jest zupełnie inna
niż ich wyobrażenia.
Książka pani Ringstad to płonąca głownia. Ponieważ autorka sama wywodzi się ze
środowiska, które opisuje, zdołała nakreślić realistyczny obraz tych bohaterów dnia codziennego.
Ci, których nie porwały jej opowieści, mają chyba serca z kamienia. Na swój łagodny sposób,
ostrożnie posługując się piórem, pani Ringstad przekazała nam swoje przesłanie w taki sam sposób,
jak zrobiły to dziewczynki sprzedające zapałki, które kilka lat temu przemaszerowały w cichym
proteście ulicą Karla Johana. Był to widok, jakiego obywatele Kristianii nie widzieli nigdy
wcześniej; widok, który wywoływał łzy nawet u najbardziej nieczułych osób. Dlatego myślimy, że
książka Dym na rzece autorstwa pani Ringstad także wzbudzi sympatię i współczucie dla opisanych
przez nią „prawdziwych ludzi". Jesteśmy pełni podziwu dla dzieła pani Ringstad i mamy nadzieję,
że dane nam będzie przeczytać jeszcze wiele książek jej autorstwa.
Elise wpatrywała się w gazetę, jakby nie mogła uwierzyć własnym oczom. Potem zerwała
się i pobiegła do salonu do ciotki Ulrikke, która surowo zapowiedziała, by jej nie przeszkadzać,
ponieważ zamierza napisać list do przyjaciółki w Niemczech.
- Ciociu Ulrikke! „Socjaldemokrata" pisze o moich książkach na pierwszej stronie i to same
dobre rzeczy! Ten dziennikarz na pewno wystraszył się ciebie! - niecierpliwie położyła przed ciotką
gazetę, nie zważając na pisany przez nią list.
Ciotka krzyknęła: - Co robisz? Rozmażesz atrament!
- Przepraszam ciociu, ale pospiesz się i przeczytaj artykuł! Piszą, że są pełni podziwu dla
mojego pisarstwa i mają nadzieję, że napiszę jeszcze więcej książek! Nie mogę uwierzyć, że to
prawda! Nie napisali nawet jednego negatywnego słowa! Nic o tym, że mój ojciec był pijakiem, że
Hilda zaszła w ciążę w wieku szesnastu lat, że majster pomógł nam, ponieważ Hilda była jego ko-
chanką, ani o tym, że Johan siedział w więzieniu za współudział w kradzieży! Musiał się
przestraszyć, kiedy powiedziałaś, że pójdziesz do adwokata, ciociu!
Ciotka Ulrikke nasadziła na nos lorgnon i zaczęła czytać. Od czasu do czasu słychać było
cichy okrzyk aprobaty albo nucenie, ale ciotka przeczytała artykuł do końca, zanim wreszcie coś
powiedziała. Kiedy odłożyła gazetę na stół, zdjęła z nosa lorgnon i uśmiechnęła się:
- Moje gratulacje, Elise! Z pewnością nie ma to związku z moją wypowiedzią. Ten
dziennikarz naprawdę podziwia twoje książki, to przebija z każdego jego zdania! To, co wydarzyło
się w twojej rodzinie, zupełnie go nie interesuje. Jedyne, co się dla niego liczy, to fakt, że robotnicy
zyskali rzeczniczkę w osobie utalentowanej pisarki, która pomoże im w ich walce o
sprawiedliwość.
- Rzeczniczkę? Przecież ten dziennikarz nigdy nie słyszał, jak przemawiam.
Ciotka Ulrikke zaśmiała się.
- Nie? A co zrobiłaś wczoraj, podczas jego odwiedzin?
- Nie powiedziałam zbyt wiele, mówił głównie on.
- Skądże znowu. Nie zapominaj, że stałam za drzwiami i wszystko słyszałam. Wygłosiłaś
długą orację, w której wyłożyłaś wszystko to, co chciałby wiedzieć, jeśli pragnąłby grzebać się w
prywatnym życiu innych, zamiast otwierać ludziom oczy na niesprawiedliwość panującą w
społeczeństwie.
- Naprawdę? Byłam tak zła, że nie całkiem wiedziałam, co mówię.
- Byłaś niezrównana! Byłam dumna, że jesteśmy rodziną.
Elise uśmiechnęła się. Nagle powiedziała jednak: - Dlaczego, na litość boską, ten
dziennikarz napisał o urlopie w uzdrowiskach przy kanale La Manche? O tym też mówiłam?
- Nie, nie pamiętam niczego takiego. Musiał to usłyszeć gdzieś indziej.
- Dziwne. Jak myślisz, ciociu, czy ten dziennikarz mógł rozmawiać z Hildą?
- Nie wydaje mi się to prawdopodobne. Myślę, że to po prostu przypadek. Twoja siostra nie
jest jedyną z tego środowiska, która jeździ nad kanał La Manche.
Elise przytaknęła, po czym odetchnęła z ulgą.
- Jestem taka szczęśliwa! Niemal nie mogłam się zebrać, żeby zacząć czytać ten artykuł,
mimo że Torkild wyglądał na zadowolonego. Teraz nawet jeśli „Verdens Gang" napisze coś zu-
pełnie przeciwnego, nic to nie zmieni. Wiem, że przynajmniej „Socjaldemokrata" jest po mojej
stronie. Jak myślisz, ciociu, czy w wydawnictwie czytają wszystkie gazety, niezależnie od opcji
politycznej, jaką reprezentują?
- Na pewno. Przecież chcą być na bieżąco ze wszystkim, co się dzieje, a poza tym czytają
napisane przez innych recenzje książek.
- Mam nadzieję, że mama i Asbjørn nie czytali artykułu w „Gazecie Porannej". Mama tak
łatwo się denerwuje. Wszystko, co odbiega od normalności, silnie na nią wpływa.
- Nie odwiedziłaś jej od chwili, kiedy tu przyjechałam. Może wybierzesz się do Kjelsås, a ja
i pani Jonsen zaopiekujemy się dziećmi?
- Mówisz poważnie, ciociu? Tak, bardzo chętnie się wybiorę! Mam wyrzuty sumienia, że
tak dawno u nich nie byłam. Kiedy ostatnio byłam u mamy, leżała chora w łóżku, ale przypusz-
czam, że Asbjørn przesłałby wiadomość albo przyjechał, gdyby jej się pogorszyło.
- Tak czy owak, jedź. I weź ze sobą „Socjaldemokratę", ale w żadnym wypadku nie bierz
„Gazety Porannej"! Pójdę teraz do pani Jonsen i zapytam, czy będzie mogła przyjść.
Niedługo potem Elise wyruszyła w drogę do Kjelsås. Wychodząc przez furtkę, zauważyła,
że klapka od skrzynki na listy jest na wpół otwarta. Kiedy zajrzała do środka, zobaczyła dużą
paczkę z wypisanym swoim nazwiskiem. Nadawcą było wydawnictwo Grøndahl & Syn. Elise
uświadomiła sobie, że w paczce znajduje się książka. Niecierpliwie zdarła papier i z radością za-
uważyła, że tak właśnie było: jej własna książka! W środku znajdował się krótki liścik.
Szanowna Pani Ringstad
Przepraszam, że zapomniałem wręczyć Pani egzemplarz Pani książki Dym na rzece. Teraz
pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że będzie się ona dobrze sprzedawać.
Szczerze oddany
Benedict Guldberg
Zerknęła na datę na stemplu - paczka została wysłana tego samego dnia, w którym była w
wydawnictwie, czyli zanim „Gazeta Poranna" ujawniła, że to ona kryje się pod pseudonimem Elias
Aas. Zaczęła się zastanawiać, czy redaktor nadal jest do niej tak przyjaźnie nastawiony. Szybko
schowała książkę do torby i pomyślała, że mogłaby trochę poczytać matce na głos, jeśli ta wciąż
musi leżeć w łóżku.
Elise szła szybkim krokiem wzdłuż Maridalsveien. Miała długą drogę do przejścia, ale
cieszyła się na myśl o przechadzce. Tak rzadko miała czas, żeby pobyć na świeżym powietrzu i spa-
cerować tak długo, by zrobiło się jej ciepło. W nocy był przymrozek, drzewa pokryte były szronem.
Na niebie nie było najmniejszej chmurki, a blade jesienne słońce wisiało nisko nad dachami
domostw. Elise poczuła wdzięczność za stary płaszcz po siostrze pani Jonsen - znacznie lepiej
chronił przed zimnem niż robiony na drutach szal.
W jej kierunku szybkim krokiem zmierzała pracownica fabryki z głową spuszczoną w dół.
Elise zerknęła na nią, by sprawdzić, czy nie jest to przypadkiem ktoś, kogo zna, ale dziewczyna
była jeszcze zbyt daleko. Dopiero kiedy tamta podeszła bliżej, Elise dostrzegła, że jest to jedna z
tkaczek z Hjula. Teraz dostrzegła, że z oczu dziewczyny płyną łzy, a jej twarz jest spuchnięta od
płaczu. Elise zatrzymała się.
- Czy coś się stało?
Dziewczyna podniosła głowę. Nie wydawało się, żeby ją rozpoznała, ale potem dotarło do
niej, z kim rozmawia. Pociągnęła głośno nosem i wytarła go znoszoną, mokrą rękawiczką.
- Taaak, widzi pani, moja siostra straciła trzy palce u prawej ręki. Teraz nie pozwolą jej już
pracować w fabryce, a jej mąż ladaco zwiał. Siostra ma na utrzymaniu sześcioro dzieci, które musi
wyżywić i ubrać. Pozwolili mi, żebym poszła do domu popilnować dzieciaków, kiedy ona jest u
lekarza, a ja tak siedziałam i ryczałam, a maluchy trzęsły się ze strachu i płakały wniebogłosy. Nie
mogłam dłużej zostać, bo majster kazał mi wracać.
Spojrzenie dziewczyny prześlizgnęło się po płaszczu i kapeluszu Elise. Z pewnością
wiedziała, że jej siostra jest żoną majstra, a sama Elise pracowała kiedyś jako sekretarka w jego biu-
rze. Być może wiedziała też, że Elise była żoną syna bogatego gospodarza.
- Wie pani, gdzie jest Liggerstua na Bjølsen? Dom Pettera, czeladnika murarskiego, i
Andreasa? Moja siostra wynajmuje tam pokój. W pozostałej części mieszka cała chmara innych bab
i dzieciaków. Będzie pani tamtędy przechodzić?
- Idę do Kjelsås, odwiedzić moją matkę. Jest chora.
- A więc będzie pani mijać Liggerstuę. Wyświadczy mi pani przysługę i zajdzie do mojej
siostry? Tak ją bolało, że sama zaczęłam płakać, ale teraz muszę już lecieć, bo inaczej majster mnie
też wyleje.
Z tymi słowami dziewczyna puściła się biegiem.
Elise otworzyła usta, by powiedzieć, że ma przed sobą jeszcze długą drogę i nie może zbyt
długo być poza domem, ale nie zdołała wydobyć z siebie ani słowa. Westchnęła. Chyba musi
znaleźć czas, żeby zajrzeć do starej czynszówki Liggerstua, położonej tuż przy ulicy Maridalsveien.
Elise wiedziała, że budynek należał do dworu Bjølsen. Jedna z dziewczynek w jej klasie mieszkała
tam, zanim jej rodzina przeniosła się bliżej szkoły w Sagene.
Stracić trzy palce... Elise zadrżała. Ręka musiała zostać wciągnięta w tryby maszyny. Prawa
ręka. Z pewnością kobiecie niełatwo jest teraz cokolwiek zrobić. Elise miała nadzieję, że jej dzieci
nie są już całkiem małe i potrafią się same ubrać. Ale z czego będą teraz żyć, skoro mąż porzucił
rodzinę, a matka stała się niezdolna do pracy? Elise wiedziała, że kilkoro zapaleńców walczy o
wprowadzenie ubezpieczeń chorobowych dla robotników, ale póki co nie było jeszcze takiego
prawa. Pozostawała jedynie kasa zapomogowa, ale pieniądze przez nich wypłacane były marne, zaś
dla niektórych udanie się tam było wstydem nie do pokonania.
Śliczny jesienny dzień nagle przestał być taki piękny. Myśl o tak korzystnym artykule w
„Socjaldemokracie" też już nie cieszyła tak jak wcześniej. Nie powinna była oszukiwać dziennika-
rza, wmawiając mu, że pisze o kobiecie grającej w tenisa i jeżdżącej na nartach. Powinna była
raczej wykorzystać tę rzadką okazję, by powiedzieć, co myśli o warunkach pracy w fabryce - o tym,
jak beznadziejna stawała się sytuacja tych robotników, którzy zachorowali albo ulegli wypadkowi.
Czytała kiedyś, że przywódca partii lewicowej przywiązywał ogromną wagę do tego, by
rozwijający się przemysł wykorzystywał norweską siłę roboczą i norweskie surowce, i że nowy
minister sprawiedliwości był zdeterminowany, aby wprowadzić szereg ustaw socjalnych,
chroniących słabych i bezbronnych. Na razie jednak były to jedynie puste słowa.
Elise miała poczucie, że politycy dyskutowali, lecz do niczego to nie prowadziło. Bogatym
założono w domach elektryczność, a najbogatsi kupili sobie automobile, sedesy i wanny.
Zbudowano wiele linii kolejowych, parowców i łodzi motorowych. W wysokich kamienicach
zaczęto montować windy, a po miastach jeździło mnóstwo tramwajów i otwarto kinematografy.
Jednak jeśli chodzi o robotników mieszkających wzdłuż rzeki, nie zmieniło się nic.
Kawałek drogi dalej stała stara czynszówka, która była w rzeczywistości domkiem
małorolnego chłopa, ze stajnią i oborą. Doszły ją wieści o tym, że Andreas dostał pracę jako
kancelista w Bentse Bruk. Petter wciąż był czeladnikiem murarskim. Bracia przejęli Liggerstuę po
ojcu. Elise zawsze lubiła przechodzić koło niej latem, kiedy krowy pasły się spokojnie na zielonej
łące - miała wtedy wrażenie, że jest na wsi. Teraz też usłyszała krowę ryczącą w obórce.
Minęła ją stara, zgarbiona kobieta z ciężkim ładunkiem. Na kalenicy siedziała para wron,
być może chciały się ogrzać w cieple komina. Ze środka dobiegał hałas i dziecięcy płacz.
Nikt jej nie otworzył, kiedy zapukała do drzwi. Elise spróbowała ponownie. Teraz drzwi
uchyliły się nieco i wyjrzała zza niqh brudna dziecięca twarzyczka z dużymi, przestraszonymi
oczami.
- Dzień dobry, czy twoja mama jest w domu? Dziewczynka gapiła się na nią bez słowa.
- Przed chwilą spotkałam twoją ciocię. Mówiła, że twoją mamę boli ręka.
Dziecko kiwnęło nieśmiało głową, jednak nic nie wskazywało na to, żeby chciało ją
wpuścić do środka.
- Może mogłabym z nią porozmawiać? Zapytać, czy nie trzeba jej w czymś pomóc?
Dziewczynka uchyliła w końcu drzwi nieco szerzej i Elise przecisnęła się koło niej. Znalazła
się w kuchni - najbardziej brudnej kuchni, jaką w życiu widziała. Na stołku przy palenisku siedziała
kobieta: mogła mieć zarówno 25, jak i 50 lat. Chuda i koścista, zgarbiona, o szarej cerze; jej prawa
dłoń owinięta była grubo bandażem.
- Dzień dobry, czy pani mnie pamięta? Jestem Elise Løvlien z przędzalni Graah. Spotkałam
pani siostrę, która opowiedziała mi o wypadku.
Jej spojrzenie ponownie powędrowało ku obandażowanej dłoni.
- Czy założono pani szwy?
Dopiero teraz dostrzegła, że twarz tamtej była spuchnięta od płaczu. Kobieta skinęła głową,
nie patrząc na Elise. Nie wyglądało, żeby odczuwała w tej chwili silny ból, z pewnością dostała ja-
kieś proszki, jednak wyglądała na załamaną. Niewątpliwie przygniatał ją strach o przyszłość.
- Czy nie ma pani nikogo, kto mógłby pani pomóc? Kobieta potrząsnęła głową.
- Mam tylko siostrę. On ma dość swoich kłopotów na głowie. Nie powiedziała nic więcej,
nie zamierzała wyjaśniać swoich słów. Elise uświadomiła sobie, że słyszała jedną czy drugą
skandalizującą plotkę o jej siostrze, lecz nie była sobie w stanie przypomnieć, o co dokładnie
chodziło.
- Co na to majster? Nie może przecież pani wyrzucić, to nie pani wina.
Kobieta wreszcie na nią spojrzała. W jej oczach Elise dostrzegła pogardę.
- Naprawdę nie może?
- Nic pani nie dostała? Nawet kilku koron, żeby móc kupić jedzenie, zanim znajdzie pani
inną pracę?
Kobieta ponownie zaprzeczyła.
- Inną pracę? Słyszała pani może o kimś, kto chciałby zatrudnić starą babę z gromadą
bachorów i tylko lewą ręką?
Elise nie odpowiedziała, rozumiała jej rozpacz. Znów poczuła żal z powodu tego, co
powiedziała dziennikarzowi. Powinna go tu przyprowadzić, żeby zobaczył, co dzieje się z matkami,
które tracą pracę. Samotne matki, na których barkach spoczywa cała odpowiedzialność za dzieci.
Ból, jaki ta kobieta musiała czuć, kiedy maszyna wciągnęła jej palce, był niczym w porównaniu z
całym złem, które czekało ją w przyszłości.
Elise wsadziła rękę do kieszeni i wyjęła małą portmonetkę. Wewnątrz znajdowały się dwie
korony i sześćdziesiąt 0re - pieniądze, za które planowała zrobić zakupy w drodze powrotnej. To
była duża suma, większa, niż zazwyczaj wydawała, ale ponieważ na dworze było zimno i jedzenie
można było przechowywać dłużej, chciała zrobić zakupy na co najmniej dwa dni. Opróżniła
portmonetkę i położyła pieniądze na brzegu paleniska.
- Proszę wziąć przynajmniej to. Porozmawiam z Torkildem Abrahamsenem, być może
Armia Zbawienia będzie w stanie pomóc.
Spojrzenie nieszczęśliwej kobiety oderwało się od pieniędzy i powędrowało w stronę Elise,
jak gdyby nie mogła uwierzyć własnym oczom.
- Jak może pani sobie na to pozwolić?
- Właśnie wydano moją książkę. Dobrze mi za nią zapłacili - to ostatnie było kłamstwem,
ale przynajmniej nie głodowała.
- Pani napisała książkę? - w głosie kobiety pobrzmiewało zdumienie i ciekawość, biedaczka
chyba w końcu zajęła myśli czymś innym niż swoim nieszczęściem. Przynajmniej na chwilę.
- Tak. Opowiada o życiu robotników znad rzeki. O ludziach takich jak pani czy ja. To
znaczy, ja też kiedyś tak żyłam. Mam nadzieję, że przyczynię się do otwarcia ludziom oczu.
Drzwi otworzyły się i do kuchni weszła starsza kobieta. Jej sięgająca kostek spódnica była
wystrzępiona, długi fartuch był brudny. Szare, pozlepiane włosy zebrane były na karku w ciasny
węzeł. Kobieta rzuciła Elise nieprzychylne spojrzenie, zanim podeszła do opalanej drewnem
kuchenki, przeznaczonej dla dwóch rodzin. Z niepotrzebnym hałasem odsunęła na bok fajerki,
jakby chciała zademonstrować, jak bardzo jest zajęta.
- Twoja matka leży i jęczy. Boli ją od rana. Elise spojrzała na nią.
- Z pewnością słyszała pani o wypadku? Ta kobieta straciła trzy palce w maszynie.
- Użalanie się nad sobą nic tu nie pomoże. Ona ma swoją matkę i wszystkie dzieci, a ja mam
tylko siebie i Antona.
- Co dolega jej matce? Jest chora?
- Od jedenastu lat nie wstaje z łóżka. Nie potrafi robić nic poza kiwaniem i kręceniem
głową, kiedy chce powiedzieć tak albo nie.
- Wie pani, czy dostała dziś jeść?
- A skąd ja mam to wiedzieć? Dość mam roboty z Antonem.
Elise podeszła z wahaniem do drzwi, które, jak sądziła, prowadziły do pokoju i uchyliła je.
Zobaczyła małe pomieszczenie, którego ściany wyklejone były gazetami. W krótkim łóżku przy
oknie leżała staruszka. Była tak drobna i chuda, że wyglądała jak dziecko; jej głowa była niema
całkiem łysa, jedynie kilka cienkich białych pasm włosów kleiło się do skóry czaszki. Wodniste
oczy wpatrywały się w sufit. Do Elise nie dochodził żaden dźwięk. Ktoś, kto nie może mówić, z
pewnością nie może się też skarżyć?
Podeszła ostrożnie bliżej.
- Czy mogę pani w czymś pomóc? Jest pani głodna? Wydawało się, że staruszka dopiero
teraz dostrzegła, że ktoś wszedł do pokoju. Powoli odwróciła głowę, po czym kiwnęła nią kilka
razy.
Elise wróciła do kuchni.
- Pani matka jest głodna. Czy mogę jej coś przygotować, czy też najpierw trzeba zrobić
zakupy?
- W garnku jest owsianka z rana. Wtedy nie chciała jeść.
Elise znalazła garnek z owsianką i postawiła go na ogniu. Jedzenie nie pachniało najlepiej.
Kiedy już się zagrzało, przelała je do kubka, znalazła łyżkę w szufladzie stołu i poszła do pokoju.
Zdziwiło ją, że stara jadła z apetytem, otwierając szeroko usta po każdą łyżkę, niczym małe,
głodne pisklę. Przy łóżku stała czwórka zasmarkanych dzieci, wodząc za nią oczami.
- Wyjdę zrobić zakupy - powiedziała Elise, kiedy tylko wróciła z powrotem do kuchni. -
Najważniejsze są chleb i mleko. Potrzeba pani więcej kawy?
Nie było odpowiedzi. Kiedy Elise spojrzała na kobietę, dostrzegła na jej czole grube krople
potu. Jej twarz wykrzywiona była bólem, najwyraźniej środki przeciwbólowe przestawały działać.
Zajrzała do szafki na jedzenie - była niemal pusta. Zabrała połowę pieniędzy i wyszła
szybko, aby pójść do sklepu.
Kiedy wróciła, zaparzyła mocną kawę. Następnie wlała ją do kubka, dodała mleko i dużo
cukru, a następnie dobrze zamieszała.
- To pomaga na ból - wyjaśniła, podając kobiecie kubek. Potem ugotowała nową porcję
owsianki i poprosiła najstarsze dziecko - bladą dziewczynkę w wieku sześciu czy siedmiu lat - żeby
pomogła rodzeństwu. - Wrócę tu jutro, ale dziś wieczorem musisz być mądra i zrobić wszystko to,
co zazwyczaj robiła twoja mama. Strasznie boli ją ręka i nie może jej używać.
Dziewczynka kiwnęła głową i spojrzała na Elise dużymi, poważnymi oczami.
- Wydobrzeje?
Elise przytaknęła: - Z pewnością, ale minie trochę czasu, zanim przyzwyczai się, że ma
tylko dwa palce u prawej ręki.
- A więc nie umrze?
- Nie, od tego się nie umiera.
- Pani Hansen mówiła, że tak. W ranę może wdać się zakażenie - powiedziała.
Elise spojrzała na nią.
- Czy to pani Hansen była przed chwilą w kuchni? Dziewczynka skinęła głową.
- Co jest nie tak z Antonem?
- Ma nie po kolei w głowie, ciągle macha rękami i się ślini.
Elise ruszyła w dalszą drogę do Kjelsås, podczas gdy jej myśli krążyły wokół ciężkiego losu
nieszczęśliwej rodziny. Nie martwiła się już tym, co powie jej matka, kiedy dowie się o artykule w
„Gazecie Porannej". Ludzie mogą się wściekać i złościć, ile dusza zapragnie; jeśli kiedykolwiek
miała wątpliwości, czemu ma poświęcić swoje życie, teraz nie miała już żadnych złudzeń. Nie
chciała zostać bojowniczką pierwszego szeregu, ale teraz wiedziała jedną rzecz na pewno:
wykorzysta wszystkie swoje siły i czas, by walczyć o sprawiedliwość, by dać robotnikom godne
życie.
Poza wieloma innymi osobami, kwestie równouprawnienia zajmowały także Ginę Krog z
gazety „Nowa Ziemia". Ale ci, którzy mieli zapewniony byt, mogli pisać, myśleć i sądzić bardzo
wiele. Elise natomiast musiała być ostrożna, by nie stracić źródła utrzymania. Nie miała męża,
który zarabiałby na dom, gdyby nikt nie chciał wydawać jej książek, zaś znalezienie nowej pracy w
biurze mogło zająć dużo czasu - o ile w ogóle ktoś zechciałby ją zatrudnić.
Będę jednak walczyć mimo to!, wymamrotała półgłosem do samej siebie. W powieści, nad
którą właśnie pracowała, zamierzała opowiedzieć o tkaczce z tkalni Hjula, która straciła trzy palce u
prawej ręki i nie miała za co żyć. Mogła uczynić ją siostrą głównej bohaterki! Nie mogła się
doczekać, kiedy wróci do domu i zapisze swoje pomysły, póki jeszcze widziała je tak wyraźnie.
Elise szła najszybciej, jak mogła. Odwiedziny u matki muszą być tym razem krótkie.
4
Hilda podążyła spiesznie do wyjścia. Przed chwilą widziała przez okno Ole Gabriela,
stojącego przed bramą i rozmawiającego z którymś z sąsiadów. A przecież wiedział, że idą dziś do
teatru!
- Co z tobą? Zapomniałeś, że... - Hilda przerwała gwałtownie, gdy zerknęła na twarz męża.
Był purpurowy na twarzy, oczy rzucały gromy. W ręce trzymał gazetę. Złożył ją, by pokazać jej
pierwszą stronę. Duże, tłuste litery biły po oczach:
PRAWDZIWE NAZWISKO PISARZA ODKRYTE
Zakryła usta dłonią i wciągnęła głośno powietrze, poczuła złość.
- Twoja siostra! W mieście mówią tylko o niej! Dziewczyna z fabryki, broniąca prostytutek
zarówno w gazecie, jak i swojej książce! Wstyd i hańba! Nie tylko dla niej, jej rodziny i ojczyzny,
ale też dla mnie, który przypadkiem ożeniłem się z jej siostrą! Wiedziałaś, że to Elise napisała ten
niesłychany artykuł w „Verdens Gang" o robotnicy, która skoczyła z mostu, bo ją zwolnili?
Obarczyła winą mnie i dyrektora! Przecież postępowaliśmy zgodnie z przepisami! Ten, kto spóźnia
się do pracy, musi wiedzieć, że może zostać wyrzucony!
Szarpnął swoje rzadkie włosy i głośno jęknął: - A ja poszedłem do redakcji i żądałem od
nich, by ujawnili nazwisko autora! Możesz sobie wyobrazić, jak się ze mnie teraz śmieją. Wyjdę
przez nią na głupka! Prostaka, który nie zdawał sobie sprawy, że artykuł napisała jedna z jego
własnych robotnic! Prządka, która ukończyła zaledwie szkołę ludową, zdołała nabić w butelkę
majstra! Już widzę te nagłówki w gazetach. Pamiętam, jak wyjaśniałem temu redaktorowi, dlaczego
dziewczyna została wylana. Była krnąbrna, ciągle się spóźniała, była bezczelna i niemiła.
Powiedziałem, że miała zły wpływ na inne pracownice, i że nie będę tolerował, że jakiś anonim
ośmiela się krytykować porządki w mojej fabryce! Ale kiedy zażądałem podania nazwiska autora,
ten redaktor wykpił się, bełkocząc, że autor ma prawo pozostać anonimowy. Musiał turlać się po
podłodze ze śmiechu, kiedy od niego wyszedłem. Dobrze wiedział, że to twoja siostra Elise była
autorką!
Popatrzył na nią. Wargi mu drżały, twarz, choć wydawało się to niemożliwe, jeszcze
bardziej mu poczerwieniała.
- Nie idę do żadnego teatru, Hildo! Nie będę wystawiać się na pośmiewisko ludzi i słuchać,
jak obgadują mnie i śmieją się za moimi plecami. Patrzcie, to ten naiwny majster, którego godność
zdeptała jego własna szwagierka, prządka z jego własnej fabryki! O nie, dziękuję bardzo! Nie będę
narażać się na coś takiego! - rzucił gazetę na komodę. - Ani teraz, ani nigdy - dodał, rzucając
Hildzie ostrzegawcze, pełne złości spojrzenie.
Hilda nic nie odpowiedziała. Nauczyło ją tego życie u jego boku. Jeśli da mu się wyzłościć i
nie będzie się sprzeciwiać, w końcu się uspokoi. Potem będą mogli nawet przedyskutować całą
sprawę. Zamiast tego nalała mu do kieliszka sherry i wskazała gestem tacę pełną ciastek. To
niesamowite, jaki wpływ na jego humor miał mały migdałowy makaronik.
- Jak to odkryłeś? Mówiłeś, że nie czytałeś wczoraj „Gazety Porannej". Czy artykuł ukazał
się dzisiaj?
- Nie, wczoraj. Jak myślisz, kto zwrócił mi na niego uwagę? Właściciel fabryki we własnej
osobie, który był tak uprzejmy, że dziś rano pofatygował się do mojego biura. Zapytał, czy
„Verdens Gang" wiedział, że za pseudonimem kryje się moja szwagierka. Na pewno wiedział!
Przecież nie drukują artykułów, jeśli nie wiedzą, kto je napisał!
Hilda wolno potrząsnęła głową.
- Sądzę, że naprawdę nie wiedzieli.
- Ale ty wiedziałaś! - Oczy Ole Gabriela zwęziły się niebezpiecznie.
Westchnęła.
- Miałam dość własnych zmartwień. To było wtedy, gdy odeszłam od ciebie i
wprowadziłam się do Elise i chłopców. Emanuel zostawił Elise, a ja sama myślałam tylko o moim
małym aniołku. Niedługo potem maleńka zmarła - głos Hildy załamał się; wyciągnęła pospiesznie
chusteczkę z rękawa sukienki i otarła oczy. Smutek znów przeszył ją z całą mocą, cierpiała za
każdym razem, kiedy myślała o małej, chorowitej dziewczynce, którą wydała na świat, a której nie
dane było żyć.
Zapadła cisza.
Hilda dolała mężowi jeszcze trochę sherry i podała mu tacę z ciastkami, aby zająć myśli
obojga czymś innym. Przełknęła ślinę i odchrząknęła: - Nic nie szkodzi, że nie pójdziemy do teatru.
Równie dobrze możemy spędzić miło czas w domu.
Spojrzał na nią, złość przeszła mu jak ręką odjął.
- Naprawdę tak uważasz? Skinęła głową.
- Tak naprawdę wcale nie miałam wielkiej ochoty. Chciałam iść ze względu na ciebie.
Uśmiechnął się.
- A ja zgodziłem się na wyjście ze względu na ciebie! Roześmiali się oboje.
Hilda dokładnie rozważyła słowa, zanim znów się odezwała.
- Musisz porozmawiać z Elise. Musi wiedzieć, co ci zrobiła. I to tobie, który pomogłeś
umieścić matkę w sanatorium i tyle dla nas zrobiłeś! Powinna błagać cię o przebaczenie.
- Tak, tak. Pisała przecież pod przybranym nazwiskiem, żebym ani ja, ani nikt inny nie
wiedział, że chodzi właśnie o moją fabrykę i że to ona jest autorką. Potem przyznałem zresztą sam,
że coś faktycznie jest w tym, co napisał autor. Pamiętasz, jak ci opowiadałem, że rozmawiałem z
osobą, która miała kontakt z tą Islandką, Olafią Johannisdatter, tą, która pomaga dziewczynom z
ulicy w Fjerdingen i Vaterland? Była pełna podziwu dla jej pracy. Hilda kiwnęła głową.
- Pamiętam, jak mówiłeś, że ten Elias Aas być może nie jest mimo wszystko mąciwodą. I że
część z opisanych w książce zdarzeń mogła być prawdziwa.
Ole Gabriel nagle się zawstydził.
- Być może powinienem jednak ją przeczytać. Przynajmniej teraz, kiedy już wszyscy
wiedzą, że napisała ją moja szwagierka - zmarszczył czoło w zamyśleniu. - Powiedz mi, Hildo,
dlaczego ona ją właściwie napisała? Czy jesteś pewna, że nie zrobiła tego dla pieniędzy?
- Nie słyszałam jeszcze, żeby ktoś wzbogacił się na pisaniu książek. Jeśli chodzi o Elise,
jestem najzupełniej przekonana, że taka myśl nigdy nawet nie przyszła jej do głowy. Napisała
artykuł, bo współczuła Mathilde i Othilie i była poruszona ich losem.
Torkild Abrahamsen, mąż Anny, zachęcił ją, by napisała o tym książkę. To samo zrobił jej
teść, pan Ringstad. Johan Thoresen zaoferował się, że zawiezie rękopis do Kopenhagi. Tylko dzięki
niemu wydawnictwo zgodziło się rzucić na niego okiem. To dlatego książka ukazała się najpierw w
Danii.
Ole Gabriel pokiwał głową.
- A potem została wydana w Norwegii i wywołała tu falę protestów w gazetach.
- Przynajmniej w tych reprezentujących poglądy burżuazji.
- Czy myślisz tak, jak twoja siostra? To znaczy, czy uważasz, że wszystko w tej książce jest
prawdą?
Hilda spojrzała na niego i skinęła głową. Ole Gabriel złagodniał już i był bardziej skłonny
do przyjęcia jej punktu widzenia.
- Wiem, że to prawda, bo znam osoby, o których pisała. W pokoju zrobiło się cicho.
W drzwiach ukazała się pokojówka; dygnęła przed panem domu i oznajmiła, że podano
obiad. Małżonkowie usiedli, każde na swoim końcu stołu, i jedli w milczeniu. Hilda stwierdziła, że
lepiej będzie, jeśli pozwoli mu przemyśleć to wszystko w spokoju. Ole Gabriel wyraźnie nie był już
zły. Teraz potrzeba mu tylko czasu, żeby mógł przetrawić to, co się stało. Ole Gabriel nie czytał
ostatniej książki Elise, Dym Ha rzece. Jeśli otrzyma dobre recenzje, z pewnością zmieni zdanie i nie
będzie już twierdził, że Elise przyniosła rodzinie wstyd.
- Pewnie nie miałeś czasu, żeby sprawdzić, czy w innych gazetach też coś o niej napisali? -
odważyła się zapytać ostrożnie, kiedy talerze na zupę zostały wyniesione.
- Nie mam zamiaru psuć sobie humoru, czytając więcej takich artykułów jak ten.
- Z pewnością nie wszyscy zgadzają się z „Gazetą Poranną". Dziennikarze
„Socjaldemokraty" na pewno uważają inaczej.
- I co mi z tego przyjdzie?
Kiedy pokojówka wróciła z kuchni, niosąc drugie danie - ulubioną potrawę Ole Gabriela:
gołąbki w kapuście, z gotowanymi ziemniakami, polane stopionym masłem - Hilda zwróciła się do
niej: - Czy będziesz tak miła i poprosisz stangreta, żeby pojechał kupić „Socjaldemokratę"?
Ole Gabriel zmarszczył czoło i posłał żonie nierozumiejące spojrzenie.
- Na co to się zda?
- Jeśli „Gazeta Poranna" opublikowała tak niezwykłą wiadomość, gazeta robotnicza z
pewnością też będzie miała coś do powiedzenia w tej sprawie.
- Wątpię. Nie jest to aż tak zajmująca sprawa. Twoja siostra to w końcu nic nieznacząca
osoba, która napisała do tej pory jedną książkę, z którą porządni ludzie nie chcą mieć nic
wspólnego.
Hilda nie odpowiedziała.
- Uważaj, by nie przejeść się gołąbkami, Ole Gabrielu. Pamiętaj, jak bolał cię brzuch
ostatnim razem - powiedziała.
Skończyli już jeść i usiedli w salonie z poobiednią kawą, kiedy rozległo się pukanie do
drzwi i do pokoju weszła pokojówka z „Socjaldemokratą". Hilda pospiesznie złapała gazetę, zanim
służąca podała ją Ole Gabrielowi.
Przeczytała zaledwie kilka linijek artykułu na pierwszej stronie, kiedy zrozumiała, że bez
obaw może czytać głośno. Kiedy zaczęła, Ole Gabriel o dziwo nie protestował. Z początku słyszała,
jak siorbie, pijąc gorącą kawę, i mlaska, jedząc makaroniki w trakcie słuchania, lecz kiedy
przytoczyła opinię dziennikarza o współczuciu autorki dla ulicznych dziewczyn oraz jego słowa o
zaangażowaniu Elise w niwelowanie niesprawiedliwości społecznych, zorientowała się, że w
drugim pluszowym fotelu zrobiło się cicho.
- Ci, których nie porwały jej opowieści, mają chyba serca z kamienia - przeczytała powoli, z
naciskiem i tak czytała już do końca.
W pokoju zapadła cisza. Hilda czuła, że ma grudę w gardle. Musiała kilka razy gwałtownie
przełknąć, powtarzając jednocześnie w myślach ostatnie zdanie: Jesteśmy pełni podziwu dla dzieła
pani Ringstad i mamy nadzieję, że dane nam będzie przeczytać jeszcze wiele książek jej autorstwa.
I pomyśleć, że napisali tak o Elise! Jej siostrze! Nie mogła w to uwierzyć. Gazeta
wychwalała ją pod niebiosa, porównując jej pisarstwo do milczącego protestu dziewczynek
sprzedających zapałki, maszerujących w górę ulicy Karla Johana kilka lat temu. Hilda niemal
puchła z dumy. Powinni byli to przeczytać, ta duńska para, która musiała tak nagle wyjść, kiedy
dowiedzieli się, że pochodzi z robotniczej rodziny! Chyba że byli tak głupi i nieuświadomieni, że i
tak nic by z tego nie zrozumieli.
Odwróciła się w stronę Ole Gabriela, czując, jak twarz płonie jej z ekscytacji: - I co powiesz
teraz? Chyba się już nie wstydzisz?
- Wstydzić się? Nie wstydziłem się i wcześniej. Powiedz mi, Hildo, ta książka, Dym na
rzece, czy jak tam się nazywa... Czy została już wydana?
- Tak, Elise była kilka dni temu w wydawnictwie. Wznieśli tam za nią toast, a szef wygłosił
przemówienie.
- Nic mi o tym nie mówiłaś.
- Naprawdę? Musiało wylecieć mi z głowy.
- Nie możesz zapominać o takich ważnych sprawach! Dostałaś egzemplarz? Czytałaś ją?
Hilda potrząsnęła głową.
- Nie sądzę, żeby sama Elise dostała swój, przynajmniej nic o tym nie wspomniała.
Pożyczyłam jej mój zimowy płaszcz i kapelusz, ale nie zdołałam z nią porozmawiać, kiedy tu
wpadła w drodze powrotnej. Spieszyłam się na tę wystawę, wiesz.
- Być może Elise nie widziała jeszcze artykułu w „Gazecie Porannej". To może być dla niej
szok.
- Mam nadzieję, że go nie przeczyta. Niewiele osób czytuje „Gazetę Poranną" w jej
sąsiedztwie.
- Ale z pewnością przeczyta „Socjaldemokratę" i wtedy zrozumie, że jej nazwisko zostało
ujawnione.
Nagła myśl uderzyła Hildę; spojrzała przerażona na męża: - Jak myślisz, co na to
wydawnictwo?
- Raczej nie będą tym zachwyceni. Ludzie nie zechcą kupić książki napisanej przez
skandalistkę. Wydawnictwo promujące kulturę narodową też musi z czegoś żyć.
- Biedna Elise! Na pewno będzie bardzo niespokojna. Jeśli książka się nie sprzeda, będzie
musiała znaleźć sobie inną pracę. Czy w przędzalni jest jakaś wolna posada biurowa?
Ole Gabriel potrząsnął głową.
- Nie, dopóki pracuje tam Karoline Carlsen. Ale teraz, kiedy wyszła za mąż,
prawdopodobnie odejdzie. Najpóźniej, gdy zajdzie w ciążę.
- Jeśli zajdzie...
Rzucił jej szybkie spojrzenie, po czym się roześmiał.
- Nie żartuj z takich spraw, Hildo. Większość młodych, zdrowych kobiet rodzi dzieci.
Przytaknęła.
- Przynajmniej jeśli darzą swoich mężów uczuciem.
Ole Gabriel zaśmiał się teraz w głos: - Darzą uczuciem? Myślisz, że panna Carlsen
wyszłaby za takiego niepozornego kancelistę jak Sigvart Samson, jeśli nie byłaby w nim głęboko
zakochana?
Hilda spróbowała się roześmiać.
- Ależ skąd, wręcz przeciwnie. Myślę, że musiała być naprawdę zakochana, żeby wyjść za
kogoś takiego jak on.
- Moja miła Hildo, chyba zaczynasz być snobką! Ty, która tak gardzisz snobizmem?
5
Hugo Ringstad przystanął przy oknie i wyjrzał na zaśnieżony świat. Po kilku sekundach
ponownie zaczął chodzić w tę i z powrotem.
Miał wrażenie, jakby cały dom przepełniony był złowrogą atmosferą. Od momentu, kiedy
rano wstał z łóżka, czuł, że coś jest nie tak. Zresztą nie tylko dziś, wczoraj było tak samo. Marie nie
odezwała się do niego ani słowem, zaś Signe mówiła niemal wyłącznie monosylabami. Zauważył,
że wymieniają między sobą spojrzenia, jakby ukrywały przed nim jakiś sekret.
Wciągnął powietrze z głośnym westchnieniem. To nie mogło być złudzenie. Było to tak
niezwykłe, że w końcu zapytał Marie wprost: w odpowiedzi ściągnęła usta w wąską kreskę i rzuciła
mu spojrzenie pełne morderczych zamiarów.
Czy to możliwe, by zajrzała do zielonego pokoju i odkryła, że dokumentu już tam nie ma?
Ale przecież wtedy by krzyczała, wściekała i wyła, jak to miała w zwyczaju, kiedy coś nie szło po
jej myśli.
Na schodach dały się słyszeć kroki, to chyba Signe. Odwrócił się w stronę drzwi. Może
łatwiej będzie porozmawiać z nią w cztery oczy. Może nie będzie taka odważna, jeśli przy jej boku
nie będzie Marie.
Signe weszła do pokoju zamaszystym krokiem. Kiedy go zobaczyła, stanęła jak wryta i
rozejrzała się wokół.
- Gdzie jest Marie?
- Nie wiem. Chciałem cię zapytać o to samo.
Umknęła spojrzeniem, nie mogąc popatrzeć mu prosto w oczy. Potem wzruszyła ramionami.
- Pewnie niedługo się zjawi. Zimno mi. Czy nie można powiedzieć pokojówkom, żeby
mocniej paliły w piecach? W mojej sypialni i pokoju Marie jest lodowato.
- Na dworze jest zimno. Pokojówki palą, jak nigdy wcześniej, ale nagrzanie domu zabiera
sporo czasu.
Nagle Signe spojrzała w kierunku drzwi do salonu i zaczęła nasłuchiwać. Czyżby myślała,
że Marie tam jest? Natychmiast poczuł, jak ogarnia go poczucie bezsilności. Marie nigdy nie wcho-
dziła do zimnego salonu, chyba że przyjmowali akurat gości. Jeśli teraz tam była, musiała nabrać
podejrzeń. Ale skąd przyszła jej do głowy taka myśl? Nie rozmawiali o dokumencie od czasu, kiedy
przywiózł go z Kristianii. Czuł się wtedy podle i choć nic nie powiedziała, przypuszczał, że ją też
gryzą wyrzuty sumienia.
Znów odwrócił się w stronę okna. Śnieg padał tak gęsto, że niemal nie było widać drzew w
alei. Potrząsnął głową. Marie i wyrzuty sumienia... Jak w ogóle mógł pomyśleć coś tak głupiego?
Ona nie wiedziała, czym jest żal bądź poczucie winy. Nawet kiedy mówiła o Sebastianie jako o
oczywistym dziedzicu Ringstad, w jej głosie i spojrzeniu nie pojawił się żaden opór ani skrupuły.
Niesłychane, że minął zaledwie niecały rok, odkąd byli w świątecznych odwiedzinach na
Hammergaten, gdzie spędzili bardzo przyjemną Wigilię Z Elise, Emanuelem i dziećmi. Marie
zachowywała się wtedy jak dobra teściowa - przywiozła ze sobą jedzenie, a nawet zabrała
chłopców do kościoła.
Sytuacja nie pogorszyła się też, kiedy zdrowie Emanuela zaczęło szwankować i przywieźli
go tutaj. Gdy Elise i chłopcy przyjeżdżali do niego z wizytą, Marie zachowywała się przyzwoicie.
Rzecz jasna, nie podobało jej się, że Elise chce zostać pisarką, ale rozchmurzyła się nieco, gdy
dowiedziała się, że Elise chce pisać książki dla dzieci.
Co by było, gdyby nagle nie pojawiła się tu znów Signe?
Hugo już dawno stracił rachubę, ile razy zadawał sobie to pytanie. Z twarzy Emanuela mógł
łatwo wyczytać, jak bardzo jej obecność była mu nie na rękę, jednak żadne z nich nie ośmieliło się
zaprotestować. Wtedy - jak wiele razy przedtem - Marie postawiła na swoim.
W chwilach najczarniejszej rozpaczy myślał, że Signe przyspieszyła śmierć Emanuela.
Emanuel nie powinien był wracać do Ringstad. Powinien był zostać z Elise, choć oznaczało to, że
całe dnie będzie spędzać sam na wózku inwalidzkim. Później, kiedy Elise dostała propozycję od
wydawnictwa, pozwalającą jej zostać w domu i pisać, nie stanowiłoby to żadnego problemu.
- Na co się tak patrzysz? - w głosie Signe pobrzmiewała irytacja.
- Na śnieg. Zaśmiała się.
- Śnieg? Nie masz nic ciekawszego do oglądania?
W tej samej chwili oboje gwałtownie odwrócili głowy. W salonie dały się słyszeć szybkie,
zdenerwowane kroki. Zbliżały się do drzwi.
- To z pewnością Marie - Hugo sam słyszał, jak głupio to zabrzmiało. Zauważył, że w jego
głosie słychać strach.
Signe nie powiedziała nic. Nie miał okazji zobaczyć jej twarzy, zanim drzwi od salonu nie
otwarły się z impetem. Stanęła w nich Marie - jej twarz była ściągnięta, oczy szeroko otwarte.
Dyszała, jakby przed chwilą przebiegła spory dystans. Hugo zrozumiał, że przyczyną było
zdenerwowanie i pozbył się wszelkich wątpliwości. Marie odkryła jego tajemnicę.
6
Elise spojrzała w niebo. Wkrótce zacznie zmierzchać, a przecież obiecała ciotce Ulrikke, że
nie zabawi długo poza domem. Pani Jonsen zacznie się martwić i snuć domysły, czym zajmuje się
Elise, a kiedy Kristian dowie się, ile czasu jej nie było, znów rzuci jej to znaczące spojrzenie. Peder
z pewnością wrócił już ze szkoły, a on bardzo nie lubił, kiedy nie było jej w domu po jego
powrocie.
Musisz wziąć się w garść, powiedziała sobie. Ile dzieci ma tyle szczęścia, że ich rodzice są
w domu, kiedy one wracają ze szkoły? Większość musiała radzić sobie sama - przynosić wodę i
palić w piecu.
Drzwi zewnętrzne nie były zamknięte na zamek. Otworzyła je ostrożnie i weszła cicho po
schodach na pierwsze piętro. Za drzwiami pani Muus słyszała kobiece głosy, być może jej
siostrzenica, Helene Mathiesen, przyszła w odwiedziny. Elise miała nadzieję, że uda się jej uniknąć
spotkania z nią. Nie miała ochoty oglądać jej rudego potomka i słuchać, jak bardzo jest podobny do
Hugo.
Schody skrzypnęły, jednak na szczęście nikt nie uchylił drzwi. Wkrótce Elise stała przed
drzwiami z mosiężną tabliczką, głoszącą: Asbjørn Hvalstad.
Drzwi otworzyła Anne Sofie. Jej twarz rozjaśniła się, kiedy zobaczyła, kto przyszedł.
Dziewczynka rzuciła się spiesznie otwierać drzwi.
- Mama siedzi w salonie. Czy Peder przyszedł z tobą?
- Nie, kiedy wychodziłam, nie wrócił jeszcze ze szkoły. - Elise odetchnęła z ulgą. Matka
musi czuć się lepiej, skoro nie leży już w łóżku.
Popołudniowe słońce świeciło w jedno z okien, sprawiając, że pokryte szronem brzozy
migotały niczym kryształ. Matka siedziała w fotelu bujanym, otulona pledem, z książką na podołku.
Była blada i wyglądała na zmęczoną, ale uśmiechnęła się z radością na widok córki.
- Elise, co za niespodzianka!
Elise poczuła lekkie wyrzuty sumienia. Zbyt dużo czasu minęło od jej ostatniej wizyty.
- Witaj, mamo - podeszła, by ją uściskać. - Codziennie o tobie myślałam, ale trudno mi było
przyjść.
- Wiem, masz tyle roboty. Jak sobie teraz radzisz ze wszystkim, kiedy zostałaś sama?
Powinnam była zajść do ciebie po pogrzebie, ale pewnie wiesz, że nie czułam się najlepiej.
Elise skinęła głową.
- W każdym razie cieszę się, że wstałaś już z łóżka. Niepotrzebnie się mną martwisz. Akurat
teraz jest u mnie w odwiedzinach ciocia Ulrikke, ponadto pani Jonsen zawsze chętnie zgadza się
przypilnować Hugo i Jensine, kiedy muszę gdzieś wyjść.
Zdjęła płaszcz i kapelusz i położyła je na krześle.
- Nie musisz teraz często wychodzić, pracujesz w domu.
- Któregoś dnia zostałam zaproszona do wydawnictwa. Moja najnowsza książka jest
gotowa. Dostałam egzemplarz autorski, mam go tu ze sobą. Myślałam, że może poczytam ci trochę
na głos.
- Czy ta książka też jest o dziewczynach pracujących na Lakkegata?
- Nie, wydawca prosił, żebym unikała drażliwych tematów. Książka ma tytuł Dym na rzece
i opowiada o losach ludzi mieszkających nad rzeką. Na przykład o pani Thoresen i Annie, i o tobie,
i ojcu, kiedy byliście młodzi - zaśmiała się.
Matka umościła się wygodniej w fotelu.
- Chyba żartujesz. Nie napisałaś chyba o mnie i ojcu?
- Nie podałam żadnych nazwisk. Z pewnością niewiele osób zorientuje się, że chodzi akurat
o was.
Matka rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku Anne Sofie.
- Co o nas napisałaś?
- Opisałam, jak wyjechałaś z Ulefoss pociągiem, pierwszy raz w życiu, jak przyjechałaś do
stolicy, gdzie mieszkałaś u ciotki i wuja przy rynku Stortorvet.
- Przecież niewiele o tym wiesz.
- Zgadza się. Część wymyśliłam, ale przecież opowiedziałaś mi więcej, niż ci się wydaje. -
Elise przysunęła sobie bliżej jedno z krzeseł, usiadła i wyciągnęła książkę z torby. - Ładna, prawda?
Patrz, napisali moje nazwisko złotą czcionką.
Matka kiwnęła głową.
- Jestem z ciebie dumna, Elise, ale mam nadzieję, że nie napisałaś niczego głupiego o swoim
ojcu. W gruncie rzeczy nie był złym człowiekiem.
- Wiem. Opisałam tylko te czasy, kiedy był młody i zakochany w niewinnej dziewczynie,
którą spotkał w dyliżansie i za którą wsiadł do pociągu.
Matka się zaczerwieniła.
- Co o tym wiesz?
- Posłuchaj, to się dowiesz. - Elise przekartkowała książkę, by znaleźć właściwe miejsce i
zaczęła czytać:
Jensine wodziła wzrokiem za głuszcem, który przecinał powietrze z ciężkim łopotem
skrzydeł. Leciał w kierunku Ulefoss. Poczuła, jak ściska ją w gardle. Zmarzła, choć na dworze było
jeszcze ciepło, i mimo że szła całą drogę od przystani. Przed oczami miała twarze matki i
rodzeństwa, śmiertelnie poważne. W kącikach oczu matki i najmłodszych dzieci widać było łzy.
Nikt nie powiedział ani słowa - patrzyli tylko na nią, jakby widzieli ją po raz ostatni w życiu. A
może rzeczywiście tak było? Może nigdy nie zarobi tyle, by było ją stać na podróż do domu.
Ojciec stał przy niej, zgarbiony, jego zniszczona twarz poorana była głębokimi
zmarszczkami. Miał na sobie niedzielne ubranie na jej cześć, ale zdjął buty, żeby oszczędzać
podeszwy. Założył je dopiero, gdy zbliżyli się do domu woźnicy. Dla zachowania pozorów.
Elise umilkła i spojrzała na matkę. Ta odchyliła głowę na oparcie fotela, jej oczy były
zamknięte. Pod rzęsami migotały łzy. Czy to stare wspomnienie sprawiło matce ból? Może
powinna była darować sobie to czytanie?
- Nie chciałam zadać ci bólu.
Matka otworzyła oczy, błyszczące od łez. Potrząsnęła głową.
- To nie boli, wręcz przeciwnie. Ale wspomnienia dopadły mnie z taką siłą, że niemal
zapomniałam, gdzie jestem. Skąd wiedziałaś, że ojciec zdjął buty?
- Opowiadałaś o tym.
- Nie wiedziałam. To brzmiało niemal tak, jakbyś pisała o sobie samej. Przecież nie możesz
widzieć, co myślałam? Że zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będzie mnie stać na podróż do
domu?
Elise uśmiechnęła się.
- Nie było trudno zgadnąć. Tak się pisze książki, człowiek musi zacząć myśleć jak ktoś
inny.
Matka pokręciła głową.
- Nie rozumiem, jak ty to robisz. Kto cię tego nauczył? Skąd ci się to wzięło?
Elise zachichotała.
- Może mam to po tobie? Może masz jakieś ukryte talenty. Matka się uśmiechnęła.
- Przeczytaj mi coś jeszcze, proszę.
Elise przeczytała jeszcze kilka stron, lecz zatrzymała się, gdy dotarła do miejsca, w którym
matka spotkała przystojnego, śniadego chłopaka o wesołych, brązowych oczach. Anne Sofie sie-
działa cichutko w kącie, słuchając. Elise nie chciała czytać o tym, jak matka poznała swoją
pierwszą, wielką miłość. Być może Asbjørn nie życzyłby sobie tego.
Matka wyglądała na rozczarowaną, kiedy zrozumiała, że na dziś to już koniec czytania.
- Czy mogę ją pożyczyć? Elise kiwnęła głową.
- Jeśli dostanę więcej egzemplarzy, dam ci jeden na własność.
- Czy Hilda ją widziała?
- Nie, wyjęłam ją ze skrzynki, kiedy do ciebie wychodziłam. Póki co nikt inny jej jeszcze
nie widział. Jesteś pierwsza.
Matka znów się uśmiechnęła. Tak rzadko to robiła, że Elise zrobiło się ciepło na sercu.
- Jestem z ciebie taka dumna, Elise. Tak, wiem, że nie byłam zachwycona, kiedy
dowiedziałam się, że zaczęłaś pisać, ale to już przeszłość. Myślę, że jesteś bardzo mądra i odważna.
Elise przypomniała sobie nagle artykuł w „Gazecie Porannej.
- Mimo wszystko myślę, że możesz poczuć się zawiedziona. Jedna gazeta zdołała odkryć, że
to ja kryję się za pseudonimem Elias Aas.
Matka popatrzyła na nią, nie rozumiejąc. Z pewnością nie uświadamiała sobie, co to
oznacza.
- To nic nie znaczy - dodała pospiesznie Elise. Prędzej czy później matka dowiedziałaby się
i tak, więc równie dobrze mogła sama jej to powiedzieć. - To tylko „Gazeta Poranna". Nikt, kogo
znamy, jej nie czyta.
Matka wyglądała jednak na zmartwioną.
- Czy napisali coś, co cię zasmuciło?
- Nie. W gazetach wypisuje się różne głupoty, a ci z drugiej strony i tak nie są zadowoleni,
że robotnica zdołała wydać książkę drukiem.
Twarz matki ściągnęła się.
- To tylko zazdrość. Nie przejmuj się tym, Elise. Oni zawsze starali się, żebyśmy siedzieli
cicho. Myślą, że my wszyscy to ciemny lud, którym mogą rządzić, jak im się żywnie podoba.
Bardzo im pasuje, że nasze dzieci kończą tylko szkołę ludową. W ten sposób nie mogą im zagrozić.
Wykształceni, świadomi ludzie zaczynają stawiać warunki, a tego właściciele fabryk nie chcą. Im
mniej płacą robotnikom, tym więcej zgarniają do własnej kieszeni.
Elise popatrzyła na matkę zdziwiona. Oczekiwała czegoś zupełnie innego.
- Więc nie jest ci przykro, że ktoś wyraża się o mnie pogardliwie?
- Pogardliwie o tobie? Niechby tylko spróbował! O tobie, która wydałaś książkę, i to w
wydawnictwie Grøndahl & Syn! Ilu prządkom udało się zostać pisarkami? Albo spisać historię
swoich rodziców? I to napisać ją dokładnie tak, jak myśleliśmy wtedy, kiedy sami byliśmy młodzi!
Elise mogła się tylko uśmiechnąć.
- Mogę cię pocieszyć artykułem w „Socjaldemokracie". Napisali bardzo pochlebny artykuł o
mojej książce - wyciągnęła gazetę z torby i pokazała matce.
Matka przeczytała na głos: - Autorka książki Podcięte skrzydła zabiera głos.
- Na pierwszej stronie? - dodała. W jej głosie słychać było podziw. - Przeczytaj mi go,
proszę.
Elise spełniła jej prośbę. Kiedy skończyła, po policzkach matki płynęły łzy.
- Pomyśl tylko! To o tobie tak piszą, Elise! O mojej córce! Takie wielkie słowa! Nie do
uwierzenia! Nie obchodzi mnie, co napisali w „Gazecie Porannej" skoro „Socjaldemokrata" wydru-
kował coś takiego. To nasza gazeta. Robotnicza.
Na schodach dały się słyszeć ciężkie kroki. Anne Sofie poderwała się z krzesła.
- Tatuś wraca! - pobiegła do drzwi. Elise wstała.
- Najlepiej będzie, jeśli już pójdę. Matka nie protestowała.
- Przyjdź niedługo, Elise. Tak miło było cię zobaczyć. Jak tam wszyscy? Może mogłabyś
przysłać tu kiedyś Pedera i Kristiana? I Hildę. A właśnie, czy Hilda znalazła już sobie nowe za-
jęcie?
Elise spojrzała na nią, zmieszana.
- Nie sądzę, by majster chciał, żeby Hilda znów pracowała.
- Nie sądzisz? A to dziwne! Przecież musi z czegoś żyć, jak wszyscy.
Elise nie odpowiedziała. Włożyła gazetę do torby i zaczęła zakładać płaszcz. Czyżby matka
zapomniała, że Hilda i majster Paulsen się pobrali?
Nie wspomniała też o Evercie. Wymieniła tylko Pedera i Kristiana.
Elise poczuła jakiś dziwny, nieokreślony niepokój. Czyżby matka zaczynała tracić rozum?
Do domu wszedł Asbjørn. Wyraźnie widziała, że nie jest zachwycony jej widokiem, ale
przywitał ją grzecznie.
- Przyjmij moje kondolencje, Elise. Powinniśmy byli was odwiedzić po pogrzebie, ale twoja
matka nie czuła się dobrze.
- Wiem. Dobrze widzieć, że już wstała z łóżka. Miejmy nadzieję, że będzie już tylko lepiej.
Chciała móc go zapytać, czy nie zauważył ostatnio czegoś dziwnego w zachowaniu matki,
ale być może odprowadzi ją na zewnątrz i powie to, kiedy matka znajdzie się poza zasięgiem
słuchu.
- A co u ciebie? - zapytała zamiast tego.
- Wszystko dobrze, dziękuję. Właśnie wracam od przyjaciela, zaprosił nas na Boże
Narodzenie do dworu Toten - odwrócił się do córki. - Spodoba ci się tam, Anne Sofie. Do kościoła
pojedziemy saniami zaprzężonymi w konie i będziemy na dużym świątecznym przyjęciu.
Anne Sofie rozpromieniła się.
- Dostanę dużo prezentów? Asbjørn uśmiechnął się i skinął głową. Elise uścisnęła matkę.
- Wracaj do zdrowia. Niedługo znów cię odwiedzę i przyprowadzę ze sobą chłopców.
Asbjørn nie wyszedł za nią, nie powiedział też nic ponad do widzenia i żeby pozdrowiła
rodzinę.
Ale matka pamiętała przecież, że Emanuel nie żyje, pocieszała się Elise, schodząc po
schodach na parter. Śledziła też uważnie artykuł, który Elise jej czytała.
Akurat gdy wychodziła, mając nadzieję, że uniknie rozmowy z żoną Ansgara Mathiesena,
drzwi do mieszkania pani Muus otworzyły się. Musiały słyszeć, jak schodzi po schodach.
- Pani Ringstad? Idzie pani do domu?
Elise odwróciła się niechętnie. W drzwiach stała Helene Mathiesen, żona Ansgara.
Najwyraźniej zakładała płaszcz w wielkim pośpiechu, bo guziki nie były zapięte.
- Tak i muszę się spieszyć. Nie wiem, czy chłopcy mają klucz - skłamała. Wzdrygnęła się na
myśl o powrocie do domu w towarzystwie żony Ansgara.
- Doskonale! Możemy więc iść razem. Też mam mało czasu, moja teściowa pilnuje małego,
a ona tak szybko się męczy. A i on nie czuł się najlepiej, więc miałam trochę wyrzutów sumienia,
że go zostawiam, ale ciocia oczekiwała mojej wizyty. Uważałam, że nie mogę jej zawieść.
- Co dolega pani synkowi?
- Nie mam pojęcia. Był rozpalony i nie chciał jeść, ale teściowa powiedziała, że choróbsko,
które szybko przychodzi, szybko też odchodzi. Dzieci tak łatwo dostają gorączki, nieprawdaż?
W Elise wzbierała cicha złość. Ona na pewno nie zostawiłaby tak małego dziecka samego z
gorączką. W każdym razie nie w przypadku, kiedy mająca go pilnować teściowa była bardzo
nerwowa.
- Tak, w tym wieku łatwo o gorączkę, ale najlepiej być ostrożnym. Słyszałam, że wybuchła
epidemia nowego typu odry. Ale pani syn nie przebywa dużo z innymi dziećmi, więc raczej nie
mógł się zarazić.
- Jakiś tydzień temu miał kontakt z kilkorgiem dzieci na przyjęciu urodzinowym. Pamiętam,
że jedno z dzieci okropnie kaszlało. Poza tym ciekło mu z nosa i oczu, a zanim poszedł do domu,
zwymiotował. Strasznie się zdenerwowałam na jego matkę, która przyprowadziła go na przyjęcie w
takim stanie - zaśmiała się. - Ale to było jakieś dziesięć dni temu. Gdyby mały się zaraził, już
dawno by zachorował.
Elise nie odpowiedziała. Wiedziała, że od momentu zarażenia do wystąpienia pierwszych
objawów mija zazwyczaj właśnie około dziesięciu dni. Wysypka pojawiała się dopiero po około
dwóch tygodniach. Jeśli jej syn miał dziś rano gorączkę, czas by się zgadzał. Elise zrobiło się
zimno. Jak to dobrze, że ani ona, ani Helene Mathiesen nie wzięły ze sobą dzieci! Ryzykowałaby,
że Hugo i Jensine zaraziłyby się od niego. Pamiętała, jak doktor powiedział jej kiedyś, że odra to
jedna z najbardziej zaraźliwych chorób na świecie. Kiedy usłyszała o epidemii, postanowiła przez
jakiś czas przetrzymać dzieci w domu. Odra była groźna. Choć nie lubiła żony Ansgara, współczuła
jej takiej choroby w domu.
Wyszły przez bramę i zaczęły iść w dół ulicy.
Helene Mathiesen zerknęła na nią.
- Pewnie niełatwo jest być wdową, kiedy ma się tyle dzieci.
- Dajemy sobie radę. Mam też na szczęście bardzo uczynną sąsiadkę, a teraz odwiedziła
mnie cioteczna babka mojego męża.
- Starsza pani? Czy nie jest to dodatkowy kłopot?
- Nie piszę teraz tak dużo jak zwykle, ale ciotka pilnuje dzieci, kiedy muszę gdzieś wyjść.
Poza tym nie zostanie długo.
- Ansgar uważa, że powinna pani ponownie wyjść za mąż, żeby Hugo miał ojca.
Elise drgnęła. Helene nie musiała jej przypominać, że Ansgar miał powód, żeby interesować
się losem Hugo! Zaraz pewnie zaproponuje, że wezmą go do siebie! Czuła, jak serce wali jej ze
złości.
- Radzę sobie doskonale bez męża. - Sama słyszała, jak ostro brzmi jej głos. - Właśnie
wydano moją drugą książkę i wydawnictwo wiele sobie po niej obiecuje. Choć nie zarabiam zbyt
dużo, starcza nam na jedzenie i dach nad głową.
Zauważyła, że Helene Mathiesen rzuciła jej szybkie spojrzenie.
- Naprawdę wydano pani książkę? Jaki ma tytuł?
- Dym na rzece.
- O czym jest? - w głosie Helene zabrzmiał nagle niepokój.
- O losach różnych ludzi mieszkających nad rzeką.
- Nie jest chyba... niewłaściwa?
- W żaden sposób. Książka opowiada o ciężko pracujących ludziach, bohaterach dnia
codziennego. Jest o biedzie i ubóstwie, o ludziach, którzy zestarzeli się zbyt wcześnie. -Pomyślała o
matce, miała jedynie nieco ponad czterdzieści lat, a wyglądała na dużo starszą. A teraz jeszcze
doszły do tego kłopoty z pamięcią. Jak u starych ludzi.
Helene Mathiesen wyglądała, jakby kamień spadł jej z serca.
- To musi być bardzo smutna książka, raczej nie dla mnie. Czy wydawnictwo naprawdę ma
wobec niej tak wysokie oczekiwania?
- Tak. W wydawnictwie wzniesiono za mnie toast i sam jego szef wygłosił mowę. Książka
ma piękną brązową okładkę ze złoconymi literami. W jednej z największych w mieście księgarni
widziałam ich całą stertę.
Dlaczego się tak przechwalam? Kiedy ci z wydawnictwa przeczytają artykuł w „Gazecie
Porannej", stracą wszelką wiarę w moją książkę.
- Że też została pani sławną pisarką! Muszę to opowiedzieć Ansgarowi.
Elise miała wrażenie, że się dusi. Co jest nie tak z tą kobietą?
Wiedziała przecież, że jej mąż zgwałcił Elise i że Hugo był tego owocem. A jednak
odważyła się powiedzieć coś takiego!
- Pani matka musi być z pani dumna - ciągnęła tamta. - Obu jej córkom poszczęściło się w
życiu. Najpierw wyszła pani za panicza z dużego dworu nieopodal Eidsvoll, potem pani siostra
została żoną majstra z przędzalni, a teraz została pani znaną pisarką! Kilka dni temu na przyjęciu
spotkałam pewną kobietę, która była z wizytą u pani siostry i jej męża. Była pełna podziwu, jak
doskonale pani siostra przystosowała się do nowych warunków. Nie tylko mówi dokładnie tak jak
my, ale też jest doskonałą gospodynią, jak inne panie w okolicy. To musi robić wrażenie, jeśli
pomyśli się, z jakiego środowiska obie panie się wywodzicie.
Elise nie odpowiedziała, bo cóż mogła powiedzieć? Nie sądziła, by Helene Mathiesen była
złośliwa; była po prostu głupią snobką. Nie rozumiała, że słowa mogą ranić, że zachowywała się
protekcjonalnie i sprawiła, że Elise poczuła się gorsza. Być może powinna była pokazać jej, gdzie
jest jej miejsce i powiedzieć, co o tym wszystkim sądzi, ale wątpiła, by to coś dało. Helene Ma-
thiesen spojrzałaby na nią bezrozumnymi oczami i zrobiłoby jej się przykro. Wróciłaby do domu,
nie rozumiejąc, co takiego zrobiła. Niektórzy ludzie tacy już byli.
Przez dłuższą chwilę szły w milczeniu. Czyżby jednak Helene coś zrozumiała? Zazwyczaj
gadała bez przerwy jak nakręcona, tym razem jednak z jej ust nie padło ani słowo.
Nagle Helene zatrzymała się. Kiedy Elise odwróciła się do niej, zobaczyła, że jej oczy są
pełne łez.
- Czuję, że pani mnie nie lubi, pani Ringstad! Za każdym razem, kiedy panią spotykam, ma
pani taki dziwny wyraz twarzy. Czasem wydaje mi się, że najchętniej minęłaby mnie pani, żeby nie
mieć ze mną nic wspólnego. Przecież pani wie, że mój syn i pani syn to przyrodni bracia. Jeśli nie
będę mieć już więcej dzieci, Hugo będzie jego jedynym bratem, a kiedy na tym świecie zabraknie
mnie, Ansgara, mojej matki i moich teściów, Hugo stanie się być może jego jedynym bliskim
członkiem rodziny. Uważam, że to nieładnie z pani strony, że tak nas pani od siebie odpycha. Hugo
i mój synek potrzebują siebie nawzajem.
Elise czuła się zupełnie skołowana. Czy naprawdę tak trudno zrozumieć, jak czuje się
zgwałcona kobieta, która zaszła w ciążę wbrew swojej woli? Czy Helene nie mogła chociaż
spróbować postawić się w sytuacji innego człowieka?
- Wiem, co chce pani powiedzieć - ciągnęła tamta zduszonym głosem. - Będą pani
przypominać o tym, co się kiedyś zdarzyło. Ansgar prosił o wybaczenie i był tak nieszczęśliwy z
powodu tego, co zrobił, że rozważał odebranie sobie życia. Uważam więc, że to szaleństwo z pani
strony, nadal chować urazę. W modlitwie Ojcze nasz mówimy: I odpuść nam nasze winy, jako i my
odpuszczamy naszym winowajcom. Powinna się pani nad tym zastanowić. Wszyscy, którzy
naprawdę żałują tego, co zrobili, powinni otrzymać przebaczenie. Nasz Pan wzywa nas do tego.
- Powiedziałam, że mu wybaczam, pani Mathiesen. Poza tym kocham Hugo, ale to nie
znaczy, że mam ochotę przebywać w waszym towarzystwie. Nie sądzę, by miała pani prawo tego
wymagać. Z pewnością będzie pani mieć jeszcze dużo dzieci, zresztą zarówno pani, jak i pani mąż
jesteście jeszcze młodzi i z pewnością będziecie długo żyć. A państwa syn nie musi wciąż słyszeć,
że gdzieś na Hammergaten żyje jego przyrodni brat. Nie myślę, że powinniśmy być wrogami, ale
nie uważam też, że koniecznie musimy się przyjaźnić.
Helene Mathiesen przystanęła.
- Proszę iść, pani Ringstad. Uwolnię panią od mojego towarzystwa.
Elise zawahała się.
- Uraziłam panią?
Helene Mathiesen pociągnęła nosem.
- Nie, ależ skąd, ale uważam, że powinnyśmy iść każda swoją drogą. Pani mnie nie lubi i nie
chce mieć ze mną do czynienia.
Elise westchnęła.
- Nie mam nic przeciwko pani osobiście. Po prostu ta cała sytuacja jest bardzo trudna.
Helene znów pociągnęła nosem.
- Proszę iść! Nie mam ochoty iść dalej z panią! Twarda z pani kobieta.
Elise odwróciła się i zrobiła, jak Helene powiedziała. Nic dziwnego, że na świecie jest tyle
wojen i niepokoju, kiedy ludzie tak utrudniają sobie wzajemnie życie, pomyślała i westchnęła.
Kiedy w końcu skręciła w Hammergaten, zobaczyła listonosza wkładającego coś do jej
skrzynki. Czyżby to był list od Johana? Podbiegła, by szybciej przebyć pozostały odcinek drogi.
Za chwilę jednak znów zwolniła kroku. Oczywiście, że Johan nie mógł jeszcze napisać.
Przecież na pewno nie dopłynęli jeszcze do celu.
Mimo wszystko Elise czuła podniecenie, kiedy otworzyła skrzynkę i wyjęła białą kopertę.
Widniała na niej pieczęć wydawnictwa Grøndahl & Syn. Serce podeszło jej do gardła. Otworzyła
list i przeczytała następujący tekst:
Pani Ringstad, proszę przyjść do mojego biura jutro w południe, o godzinie 12.
Benedict Guldberg.
Żadnego Szanowna Pani, żadnego Szczerze oddany. Nawet nie napisał Z poważaniem. Cały
list emanował czymś nieprzyjemnym, redaktor był wyraźnie zły. Powodem był z pewnością artykuł
w „Gazecie Porannej"...
7
Hugo Ringstad zastygł nieruchomo. Odczuwał lodowate zimno z tyłu głowy, zaschło mu w
ustach i gardle. Kiedy Marie patrzyła w ten sposób, wiedział, że robi się niebezpiecznie. Pamiętał,
jak kiedyś zadzwonił po doktora, a ten chciał ją zabrać do szpitala. Wtedy także się powstrzymał -
bał się, że napiętnuje ją to na całe życie.
Marie podeszła do niego powoli. Usłyszał, jak Signe coś mówi, ale nie wydawało mu się, by
Marie usłyszała. W następnej chwili usłyszał kroki zmierzające do drzwi, następnie drzwi się
otworzyły i znów zamknęły. Signe wymknęła się z pokoju, najprawdopodobniej uświadomiła sobie,
że zbiera się na prawdziwą burzę, i nie odważyła się zostać.
- Co z nim zrobiłeś? - jej głos był ostry niczym brzytwa.
- Co masz na myśli?
- Nie rób z siebie durnia. Co zrobiłeś z dokumentem? Tym, który podpisała Elise?
- Spaliłem go.
Wciągnęła powietrze ze świstem.
- Kłamiesz.
Hugo wziął się w garść. Przecież nie będzie bał się kobiety, choć nigdy przedtem nie
wyglądała tak przerażająco.
- Nie, nie kłamię. Nie chcę, żeby syn Signe odziedziczył majątek mojego ojca. Sebastian jest
nieślubnym dzieckiem, poczętym w niewierności. Signe zaś od pierwszej chwili, kiedy Emanuel ją
poznał, przynosi naszej rodzinie tylko same nieszczęścia. Zdrowie Emanuela pogorszyło się, kiedy
ona się tu zjawiła. Ty też zachowujesz się jak opętana, kiedy ona jest w pobliżu. Emanuel
zdecydował się zostać ojcem, kiedy Elise była w ciąży z Hugo. Chłopiec został wpisany do ksiąg
kościelnych jako jego syn i dostał moje nazwisko. W świetle prawa jest prawowitym synem
Emanuela i Elise. Odebranie mu tego byłoby grzechem wobec Boga i występkiem przeciw prawu.
Byłem słaby i posłuchałem cię wcześniej, dałem się zakrzyczeć i przyznaję, że brałem udział w
haniebnym i złym postępku. Nie było dnia, żebym tego nie żałował. Poczucie winy nie pozwalało
mi w nocy spać. I wtedy nagle coś się wydarzyło. Pamiętasz może, że wspominałem ostatnio, jaki
miałem dobry sen: śniło mi się, że przyszedł do mnie Emanuel i usiadł na skraju łóżka. Nie
powiedziałem ci jednak, że ze mną rozmawiał - wziął mnie za rękę i powiedział: Dziękuję, ojcze. -
Za co mi dziękujesz, synu?, spytałem, a on odrzekł: Za to, że zatroszczyłeś się o przyszłość moich
dzieci. Od tamtej pory czuję się niczym nowo narodzony. Moje sumienie jest wreszcie czyste.
Marie nie wykonała najmniejszego ruchu. Stała niczym posąg, z wyrytym na twarzy
grymasem.
W końcu otworzyła usta. Powoli. Słowa, które z nich wyszły, świszczały, jakby była
jadowitą żmiją, pomyślał.
- Jeśli naprawdę spaliłeś dokument, do jutra wieczorem zdobędziesz nowy. W przeciwnym
wypadku źle się to dla ciebie skończy.
Hugo potrząsnął głową.
- Nie zrobię tego.
Spojrzała na niego, jakby nie mogła zrozumieć, skąd wykrzesał w sobie tyle odwagi. On
sam zresztą też tego nie wiedział.
- Chyba stroisz sobie żarty moim kosztem, Hugo? Sam wiesz, że to się nie opłaca. Z
pewnością nie zapomniałeś tego, co stało się ostatnio. Podjęliśmy decyzję razem i nie odstąpię od
niej na krok - nadal mówiła wolno, jej głos brzmiał obco.
- Doskonale wiem, że nie znosisz, by ci się sprzeciwiano, ale tym razem nic nie wskórasz.
Bez względu na to, co powiesz czy zrobisz, nie ulegnę ci. To już przeszłość, droga Marie, od tej
pory to ty będziesz słuchać mnie. Nie na odwrót. Nie zamierzam znów nakłaniać Elise do
podpisania tego papieru. Poza tym nie sądzę, by to coś dało teraz, kiedy Emanuel nie żyje. Hugo
odziedziczy Ringstad, a pozostałe dzieci będą mogły tu przebywać, ile tylko sobie życzą.
Zatroszczę się o Sebastiana w testamencie, zapewnię mu pieniądze na zdobycie wykształcenia. Tak
długo, jak żyję, on także będzie mile widziany w Ringstad, ale nie życzę sobie oglądać jego matki.
Wydawało się, że Marie dostała nagle jakiegoś ataku. Jej twarz zmieniła barwę, najpierw na
czerwoną jak rak, a potem zupełnie białą. Otworzyła usta, ale zamiast słów wydobył się z nich
krzyk tak nieprzyjemny, że przenikał go do szpiku kości. Oczy Marie nabrały dzikiego wyrazu,
krzyk nabierał mocy. Zachwiała się - Hugo ruszył ku niej i zdążył ją złapać akurat w chwili, kiedy
miała upaść. Próbowała się wyrwać, waląc go pięścią w pierś, kopiąc i plując mu w twarz.
Ona jest szalona, pomyślał i natychmiast poczuł, jak dopada go bezsilność. W tej samej
chwili Marie przestała stawiać opór, z jej twarzy odpłynęła cała krew czoło pokryły krople potu.
Zawisła bezwładnie w jego ramionach. Zaniósł ją na ławę, krzycząc z całej siły: - Signe! Olaug!
Signe musiała stać pod drzwiami i podsłuchiwać, ponieważ otworzyła drzwi w tym samym
momencie.
- Co się stało?
- Marie zemdlała. Pospiesz się i sprowadź kogoś, kto będzie w stanie pomóc!
Niedługo potem w pokoju pojawiła się pomoc domowa, pokojówka oraz jeden z parobków.
Razem wnieśli Marie po schodach na piętro. Signe stała niczym słup soli, nieporuszona, bez słowa.
Marie została położona na łóżku, zdjęto jej buty i przykryto pierzyną. Stajenny zbiegł po
schodach, aby pojechać po doktora.
Hugo spędził przy jej łóżku cały dzień. Jej serce biło, puls też był w normie, choć słaby.
Wezwany doktor stwierdził, że nic nie może zrobić. Albo pozostanie w śpiączce, albo dojdzie do
siebie po jakimś czasie, wyjaśnił. Sądził, że Marie doznała ataku serca albo udaru.
To jej wściekłość go wywołała, pomyślał Hugo, lecz nie powiedział tego głośno. Nie czuł
się ani trochę winny, przeciwnie: uważał, że spalenie tego pisma było najodważniejszą i najsłusz-
niejszą rzeczą, jaką zrobił. Był całkowicie przekonany, że było to jedyne słuszne wyjście. Nic nie
mógł poradzić na to, że Marie nie była w stanie znieść, że podjął decyzję samodzielnie, i to decyzję,
która dotyczyła jego własnego majątku. Jedyne, czego żałował, to faktu, że już dawno nie walnął
pięścią w stół, choć Uważał, że niewiele by to pomogło. Marie taka po prostu była. Miał zwyczaj
myśleć, że coś w jej głowie musiało nie działać tak, jak u innych ludzi. Jego matka to dostrzegła i
odradzała mu małżeństwo, ale on był zakochany i nie posłuchał. Marie zresztą nie pokazała
swojego prawdziwego oblicza od razu po ślubie. Czarowała otoczenie swoją urodą, wesołym
głosem i uroczym uśmiechem. Nikt poza jego matką nie podejrzewał, że za uwodzicielską maską
kryje się jadowity wąż.
Wstydził się, że tak myśli, ale to była prawda. Teraz być może Marie umrze i znów zostanie
sam w Ringstad. Mógłby wtedy zaproponować Elise, by przeniosła się tu wraz z dziećmi.
Dostałaby własny pokój do pracy, w którym mogłaby w spokoju pisać. Każdy z chłopców dostałby
osobną sypialnię, dziewczyny zaś mogłyby pomagać w zajmowaniu się Hugo i Jensine tak, by Elise
nie przeszkadzano. W porze posiłków gromadziliby się wszyscy wokół kuchennego stołu. Elise i jej
dzieci to sześć osób, z nim siedem. Gdyby ciotka Ulrikke przyjechała w odwiedziny - a z pewnością
robiłaby to częściej, gdyby nie było tu już Marie – byłoby ich w sumie ośmioro. Uśmiechnął się na
tę myśl; zawsze marzył o dużej rodzinie. Dużej i szczęśliwej rodzinie. W takim majątku jak ten
powinno mieszkać wiele osób, myślał często. Jako dziecko był przyzwyczajony, że stół zastawiano
dla wszystkich: rodziców, dzieci i służby. Brakowało mu tego ciepła i rozmów z tamtych czasów.
Zerknął na sylwetkę leżącą bez życia na łóżku. Wyglądała, jakby spała. A może nie żyła?
Wzdrygnął się. To nie po chrześcijańsku, siedzieć przy jej łóżku i cieszyć się, że został sam. Jeśli
Bóg czytał mu w myślach, z pewnością był przerażony. Z drugiej strony musiał przecież widzieć,
co się tu wyrabiało przez te wszystkie lata i z pewnością rozumiał, jak ciężko było jemu i
Emanuelowi. Być może wybaczy mu więc te grzeszne myśli. Pogłaskał Marie po wąskiej, bladej
ręce.
- Wkrótce wszystko będzie dobrze, Marie - wymamrotał. - Widzisz, takie wpadanie w złość
jest niebezpieczne. Ale pewnie nic nie możesz na to poradzić. Od dziecka miałaś gwałtowny tem-
perament, twoja matka mi kiedyś mówiła. Odchodziła od zmysłów, kiedy się wściekałaś, i nie
można było z tobą wytrzymać.
Dobrze to pamiętał. Jego teściowa uśmiechała się przepraszająco, kiedy to mówiła i nigdy
nie poruszyła tego tematu ponownie. Kiedy Marie w końcu ukazała swoje prawdziwe oblicze,
pomyślał, że jej matce z pewnością ulżyło. Wydała córkę za mąż i nie musiała dłużej znosić jej
obecności w swoim domu.
Ktoś zapukał do drzwi. Odwrócił się, pomyślał, że może wrócił doktor.
W progu stała Signe. Miała na sobie zimowy płaszcz i kapelusz, które kupiła jej Marie. W
spojrzeniu była wrogość, usta miała zaciśnięte.
- Wyjeżdżam.
Spojrzał na nią przestraszony.
- Teraz?
Uśmiechnęła się zimnym, szyderczym uśmiechem.
- Słyszałam, co mówiłeś. Nie chcesz mieć tu matki Sebastiana. A więc podsłuchiwała pod
drzwiami. Odwrócił wzrok ku
nieruchomej postaci na łóżku.
- Ale...
- Ale Marie będzie za mną tęsknić? Bardzo możliwe. Wrócę, kiedy wyzdrowieje i pośle po
mnie, ale nie zostanę tu bez niej.
- Ale... nie wiadomo jeszcze... to znaczy...
- Dostała ataku z wściekłości, wiem o tym. Człowiek może się tak zdenerwować, że aż
mdleje. Opowiem ojcu i matce o tym, co zrobiłeś, z pewnością ich to rozzłości. Sebastian jest
jedynym synem Emanuela, a ty chciałeś go pozbawić prawa do dziedziczenia. Namówię tatę, żeby
napisał o tym do gazety, i jestem pewna, że jego adwokat zainteresuje się tą sprawą.
Z tymi słowami odwróciła się i wyszła, trzaskając drzwiami tak mocno, że wisząca na
ścianie fotografia spadła na podłogę.
Hugo popatrzył na Marie. Żadnej reakcji.
Signe prawdopodobnie nigdy tu nie wróci, pomyślał. Marie nie była po prostu
nieprzytomna. Ona rozpoczęła już samotną wędrówkę na drugą stronę.
8
Pogoda znów się zmieniła. Temperatura była dodatnia i padał deszcz. Elise pożyczyła
parasol ciotki Ulrikke, lecz dwa druty się złamały i materiał z jednej strony opadał w dół. Kiedy
była już blisko wydawnictwa, zdecydowała się go złożyć - nie chciała, żeby ją zobaczyli z takim
parasolem.
Nie mam pojęcia, kto wygadał się „Gazecie Porannej", to nie moja wina, że moje nazwisko
zostało ujawnione, powiedziała sobie raz jeszcze. Nie mogli jej za to winić. Jeżeli zaakceptowali jej
książkę, musieli liczyć się z taką ewentualnością. Prędzej czy później. Bardzo niefortunnie, że stało
się to akurat teraz, kiedy Dym na rzece dopiero co się ukazał, ale mimo wszystko kilka osób
wiedziało, kim naprawdę jest - wśród nich byli także dziennikarze z „Verdens Gang" -
wydawnictwo Grøndahl & Syn musiało liczyć się z możliwością przecieku.
Zanim Elise zamknęła parasol, wzięła głęboki wdech i wyprostowała się. Następnie przeszła
przez solidnie wyglądające drzwi. Recepcjonistka skinęła jej głową, nie wydawało się, by ją rozpo-
znała. Poprzednim razem Elise miała na sobie piękny, niebieski płaszcz należący do Hildy, teraz
zaś była ubrana w czarny, staromodny płaszcz siostry pani Jonsen. Nie poprawiło jej to humoru.
Na szczęście po drodze do biura Benedicta Guldberga nie spotkała już nikogo więcej. Zanim
zapukała do drzwi, odłożyła popsuty parasol na podłogę, zdjęła beznadziejny kapelusz i rozpięła
płaszcz, by widać było błękitną suknię Signe. Pomogło. Elise powiedziała sobie, że Benedict może
się wściekać, ile dusza zapragnie - to nie jej wina. Zamierzała też położyć przed nim egzemplarz
„Socjaldemokraty", zanim zdąży powiedzieć jej coś więcej.
Siedział za ciężkim biurkiem, wyglądając na bardzo zajętego. Kiedy Elise ukazała się w
drzwiach, zerknął tylko na nią i dalej pisał coś uparcie.
- Proszę usiąść, pani Ringstad. Niestety muszę dokończyć to, czym w tej chwili się zajmuję.
Podeszła cicho i usiadła na krześle dokładnie na wprost niego.
Kiedy tak siedział, pochylony na papierami, na jego czole rysowała się głęboka zmarszczka.
Może powinien zacząć nosić okulary. Włosy zaczęły mu się już przerzedzać, paznokieć palca
środkowego był siny, jakby przytrzasnął go sobie drzwiami.
Wreszcie skończył pisać, złożył arkusz papieru i włożył go do koperty. Do tej pory nie
odezwał się ani słowem. Dlaczego kazał jej przyjść o dwunastej, skoro nie miał czasu z nią
porozmawiać? Czy nie rozumiał, że ona także jest bardzo zajęta?
Benedict Guldberg odchrząknął i zaczął mówić, nie podnosząc wzroku.
- Z pewnością wie pani, dlaczego panią wezwałem, pani Ringstad?
- Przypuszczam, że ma to coś wspólnego z artykułem w „Gazecie Porannej".
- Właśnie. Sądziłem, że pani się o tym dowie, choć raczej nie czytuje pani tej gazety.
Nie odpowiedziała.
Nagle spojrzał jej prosto w oczy ostrym wzrokiem.
- Czy zdaje sobie pani sprawę, co to oznacza? Elise zagryzła wargi i spuściła wzrok.
- To oznacza, że nie sprzedamy ani jednego egzemplarza pani książki! Wydaliśmy majątek,
żeby ją wydrukować, kilka największych księgarni już ją zamówiło. Ale po przeczytaniu tego
artykułu nikt więcej tego nie zrobi. Kto chciałby czytać książkę napisaną przez skandalizującą
pisarkę? Przez robotnicę, która broni prostytutek i opisuje ich niemoralne życie? Która obwinia
właścicieli fabryki za to, że robotnicy piją na umór, płodzą niezliczoną liczbę dzieci, zaniedbują
swoje obowiązki i nie mają za grosz poczucia odpowiedzialności? Mówimy o biedakach, którzy
nigdy nie zarabiali ani grosza, a teraz mieli na tyle szczęścia, by móc pracować za pieniądze w
naszym kwitnącym przemyśle. Powinni być szczęśliwi i wdzięczni, że mogą zarabiać, ale nie!
Zamiast tego spóźniają się do pracy, bumelują, przepijają swoje pensje i szwendają się po ulicach,
pijani w sztok! Kto kupi książkę napisaną przez wichrzycielkę? Agitatorkę, która swoimi łzawymi
historyjkami próbuje wzniecić bunt wśród robotników?
Elise poczuła, że kręci się jej w głowie. Obrazek wiszący na ścianie kołysał się z boku na
bok, cały świat wirował. Poczuła mdłości i marzyła, żeby wybiec z pokoju. Sądziła, że będzie
wściekły z powodu ujawnienia jej nazwiska, ale nigdy nie przypuszczała, że mógłby powiedzieć
coś takiego. Wcześniej wykazywał zrozumienie, chwalił za zaangażowanie i współczucie dla
nieszczęśliwców. Myślała, że naprawdę tak myśli, i że właśnie dlatego chce wydać jej książkę.
- Komu pani o tym opowiedziała, pani Ringstad? Kto poszedł do „Gazety Porannej"?
Pokręciła głową, wszystko przed jej oczami tańczyło.
- Nie wiem. Jedynie moi najbliżsi wiedzieli o tym, a oni nigdy by czegoś takiego nie zrobili.
- Czy jest pani pewna, że nie mówiła pani o tym nikomu innemu? Na przykład bliskiemu
przyjacielowi? - położył nacisk na słowo bliski, posyłając jej jednocześnie podejrzliwe spojrzenie.
Być może rozmawiał z kimś, kto widział ją z Johanem. Plotki szybko się rozchodzą, wiedziała o
tym.
Ponownie potrząsnęła głową i wymamrotała: - Ktoś musiał się domyślić.
Prychnął ze złością.
- Nikt nie zdołałby odgadnąć czegoś takiego, gdyby nie miał jakichś podejrzeń. Musiała
pani się komuś wygadać. Pamięta pani, co powiedziałem pani ostatnio? Że byłoby wysoce niefor-
tunne, gdyby wyszło na jaw, iż to pani ukrywa się za pseudonimem Elias Aas. Przypominałem pani,
że Christian Krohg został postawiony przed sądem, a nakład jego książki skonfiskowano. Mówiłem
też, że taki skandal może zaprzepaścić pani szanse. Niestety mleko już się wylało.
Podniósł się z krzesła.
- Cóż, pozostaje nam tylko żałować. To wielka szkoda dla pani i dla nas. Miałem nadzieję
na długoletnią, owocną współpracę, ale w zaistniałej sytuacji szanse na to są minimalne. Oczy-
wiście należy się pani skromna zaliczka za Dym na rzece, ale nie powinna się pani spodziewać
żadnego honorarium. Sądzę też, że powinna pani zarzucić pisanie nowej powieści, zmarnuje pani
tylko czas. Być może majster Paulsen przyjmie panią z powrotem do pracy.
Elise wstała z krzesła na chwiejnych nogach. Skreślił ją jako pisarkę, sądził, że nie
sprzedadzą ani jednej jej książki, ani też ewentualnych następnych!
A matka była ze mnie taka dumna! Poczuła, że zbiera jej się na płacz.
Próbowała zapiąć płaszcz lodowatymi, trzęsącymi się rękami. Benedict Guldberg mógł do
woli się napatrzeć, jaki był brzydki i znoszony. Tak samo jak kapelusz, dodała w myślach, kiedy
wkładała go na głowę. Kiedy podeszła do wyjścia, chciała rozłożyć parasol, żeby zobaczył popsute
druty i poczuł wyrzuty sumienia! O ile wiedział, co to sumienie...
W chwili gdy podeszła do drzwi, rozległo się pukanie i do gabinetu szybkim krokiem
weszła sekretarka, ubrana w czarną, zapinaną na guziki suknię. Jej twarz jaśniała niczym słońce,
być może była zakochana w Benedykcie Guldbergu. Potrząsnęła trzymanymi w ręku papierami,
ledwo zauważając obecność Elise.
- Panie Guldberg, mam wspaniałe nowiny! Otrzymaliśmy zamówienia na Dym na rzece od
niemal wszystkich księgarni w kraju! Nawet z Finnmarku! Szef mówi, że nigdy wcześniej nie
dostaliśmy tylu zamówień naraz. Teraz chodzi po swoim gabinecie i gwiżdże! - roześmiała się. -
Nigdy nie widziałam czegoś takiego!
Z tymi słowami podała Guldbergowi trzymane dokumenty, odwróciła się i wyszła, nie
poświęcając Elise nawet jednego spojrzenia, najwyraźniej nieświadoma, że to autorka we własnej
osobie.
Elise niemal nie śmiała spojrzeć na redaktora. Musiał czuć się straszliwie zawstydzony.
Zawahała się nieco, widząc, że przegląda papiery. Potem usłyszała, jak mruczy do siebie
pod nosem: - Niewiarygodne! Wręcz niesłychane! To zbyt piękne, by było prawdziwe!
Odwrócił się do niej.
- Odwołuję wszystko, co powiedziałem, pani Ringstad. Ten jeden raz musiałem się
całkowicie pomylić. Artykuł w „Gazecie Porannej" wywarł skutek odwrotny od zamierzonego.
Zamiast zwrócić ludzi przeciwko pani, w przedziwny sposób wzbudził ich zainteresowanie. A
przynajmniej ciekawość.
Elise poczuła, jak z wolna opuszcza ją rozczarowanie. Dopiero wtedy zdołała w pełni
uwierzyć w usłyszane przed chwilą słowa. Wypełniła ją duma i szczęście, poczuła ucisk w gardle i
klatce piersiowej. Powinien był ją przeprosić, lecz to nie stłumiło jej radości. Wzięła głęboki
oddech, podeszła szybko do jego biurka i położyła „Socjaldemokratę" na błyszczącym blacie.
- Proszę to przeczytać, panie Guldberg. Do widzenia. Zanim zaczął czytać, spojrzał na nią,
zmieszany. Oczy miał szeroko otwarte, a usta przypominały dużą, pustą dziurę. Elise odwróciła się
i wyszła. Nie otwierając parasola.
9
Elise doszła niemal do skrzyżowania Hausmannsgate z Maridalsveien, kiedy usłyszała, że
ktoś biegnie za nią.
- Pani Ringstad?
Odwróciła się gwałtownie i ku swemu zaskoczeniu ujrzała pędzącego w jej stronę Asle
Diriksa.
- Ależ pani szybko chodzi! - wydyszał, łapiąc oddech. Może to jednak nie on ją zdradził?
Nie śmiałby przecież wtedy zaczepiać jej w ten sposób, wyglądając tak niewinnie.
- Przypadkiem natknąłem się na redaktora Benedicta Guldberga, właśnie wychodził z
wydawnictwa - wysapał. - Powiedział mi, że przed chwilą była pani u niego i jest teraz w drodze do
domu.
Elise nadal się nie odzywała. Co jeszcze powiedział mu Benedict Guldberg? Jak dobrze znał
Asle Diriksa? Czy to nie dziwne, że spotkali się przed siedzibą wydawnictwa akurat wtedy, kiedy
stamtąd wracała? Czyżby ją szpiegował?
- Moje gratulacje, pani Ringstad! Pan Guldberg mówił mi, że sprawy z pani nową książką
układają się bardzo dobrze.
Elise myślała swoje. Jeśli spotkał Guldberga wczoraj albo jeszcze wcześniej, usłyszał coś
zupełnie przeciwnego. Asle odchrząknął.
- Idę właśnie do Sagene i pomyślałem, że mógłbym dotrzymać pani towarzystwa w drodze.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Sądziłam, że zazwyczaj podróżuje pan tramwajem albo zamawia powóz.
Zaśmiał się cicho, zawstydzony.
- Ostatnio zacząłem przybierać na wadze. Doktor uważa, że powinienem więcej się ruszać.
Przybierać nawadze... w jego wieku! Elise nie znała żadnego innego młodego człowieka,
który dostawałby tyle jedzenia, żeby mógł przytyć. Zaczęła iść. Asle Diriks nie chciałby jej
towarzyszyć, gdyby odczuwał wyrzuty sumienia. To nie mógł być on.
Ale kto to zatem był? Pozostawał jedynie Sigvart Samson, ale przecież obiecali sobie
wzajemnie, że nigdy nie zdradzą swoich tajemnic. Przeprowadziła też poważną rozmowę z
chłopcami i była pewna, że gdyby Peder próbował coś przed nią ukryć, natychmiast dostrzegłaby to
w jego oczach. Kiedyś, dawno temu powiedziała Pingelenowi, że napisała książkę, ale on nie znał
jej pseudonimu. Nie zapytał też, o czym jest książka. Najprawdopodobniej o tym zapomniał, bo we-
dług Pedera Pingelen nigdy nie wspominał o książce. Hilda też nikomu by o tym nie powiedziała -
zdawała sobie sprawę, że mogłoby to mieć negatywne skutki dla niej samej. Nie do pomyślenia
było też, by zrobili to Anna i Torkild. Nikt więcej z jej znajomych nie wiedział o całej sprawie. To
musiał być ktoś z redakcji gazety.
- Proszę mi powiedzieć, pani Ringstad, ten dawny sąsiad, którego spotkałem podczas wizyty
u pani - ten, który studiował w Paryżu - czy on już odjechał?
- Tak. Odwiedzał tylko rodzinny dom podczas ferii. Asle znów się zaśmiał, w ten sam
nieśmiały sposób.
- Widziałem panią z nim w kawiarni na mieście. Wyglądało to niemal tak, jakby... jakby coś
między wami było.
Nic mu do tego. I nie powinien był jej zadawać takich pytań.
- Tak?
Zachichotał ponownie.
- Być może się pomyliłem. Młodzi ludzie z pani środowiska zachowują się pewnie nieco
inaczej.
- Nie jesteśmy już tacy znów młodzi. Ja jestem wdową z dwójką dzieci, a do tego mam pod
opieką jeszcze dodatkową trójkę.
W jego głosie słychać było ulgę.
- Tu też z pewnością są różnice. To znaczy, do jakiego wieku uważa się kogoś za młodego.
- Właśnie. My szybciej stajemy się dorośli, szybciej się starzejemy i umieramy wcześniej
niż ludzie mieszkający po drugiej stronie rzeki.
- Ale pani przecież nie wygląda na więcej niż osiemnaście lat. Może dziewiętnaście.
- Nie wiem, czy mam to traktować jako komplement. Teraz Asle zaśmiał się głośno.
- Oczywiście, że powinna to pani traktować jako komplement! Wszystkie kobiety chcą
przecież słyszeć, że wyglądają na młodsze niż są!
- Nie wtedy, kiedy spoczywa na nich odpowiedzialność za rodzinę, a do tego chcą być
szanowane za to, co robią.
- Ależ pani jest szanowana! Pan Guldberg cały promieniał, kiedy wymieniłem pani
nazwisko!
Zawahał się przez chwilę, po czym dodał: - Kupiłem pani książkę i przeczytałem pierwsze
trzy opowiadania. Mocna rzecz. Czy to naprawdę się wydarzyło, czy też podkoloryzowała pani
trochę, żeby książka lepiej się sprzedawała?
Odwróciła się gwałtownie w jego stronę.
- Mam nadzieję, że to pytanie było żartem. Asle się zaczerwienił.
- Byłem całkowicie przekonany, że pani nie koloryzowała. To mój przyjaciel tak twierdził,
wielu pisarzy tak robi, mówił. To wzmaga ciekawość i zainteresowanie czytelników.
- Zatem proponuję, by wziął pan przyjaciela na przechadzkę do fabryki Hjula lub Graah
chwilkę przed szóstą rano lub po południu. Przystańcie cicho i obserwujcie ludzi idących po mo-
ście. Przypatrzcie się dobrze ich ubraniom i butom, zapytajcie, co będą jedli po powrocie. Albo
jeszcze lepiej: poproście, żeby pozwolili wam iść ze sobą do domu! Za stówkę albo dwie z pew-
nością będziecie mogli zajrzeć w każdy kąt!
Elise nie patrzyła na Asle, kiedy to mówiła, ale wyczuła, jak nagle zesztywniał.
- Czy pani jest na mnie zła, pani Ringstad?
- Jestem zdenerwowana i rozczarowana pańskim pytaniem. Myślałam, że odwiedziny na
Lakkegata dały panu do myślenia. Tak przynajmniej pan twierdził, kiedy był pan u mnie w domu.
Powiedział pan, że otworzyłam panu oczy i pokazałam różnicę między nauką a życiem. Dlatego
zdumiało mnie, że w ogóle mógł pan zapytać, czy nie przesadziłam w książce, licząc na dobrą
sprzedaż!
- Każdy myśli przede wszystkim o sobie. Pani też nie jest święta. Nie byłoby w tym nic
dziwnego, gdyby dodała pani co nieco, żeby książka lepiej się sprzedawała. Przecież jest pani
przyzwyczajona do oglądania każdego grosza po dwa razy, zanim go pani wyda.
Elise zatrzymała się i spojrzała na niego.
- Z takim nastawieniem jak pańskie, pytanie brzmi: czy to się opłaca. Powiedział mi pan, że
potrzebuje pomocy, by wyzwolić się z egoizmu, ale jeśli ma pan takie przekonania, wątpię, bym
mogła panu pomóc. Pan nie jest idealistą i nie sądzę, by naprawdę chciał pan nim zostać. Zarówno
Dym na rzece, jak i Podcięte skrzydła napisałam po to, by pokazać, jak wygląda życie ludzi nad
rzeką - tych, którzy pracują w fabrykach, i tych, którzy się poddali albo nigdy nie dostali swojej
szansy. Nie musiałam koloryzować, rzeczywistość jest dość straszna.
Asle Diriks wyglądał na załamanego.
- Musiała mnie pani źle zrozumieć, pani Ringstad. Nie sądzę, by świadomie zmieniła pani
rzeczywistość. Często robimy coś, nie wiedząc, co właściwie nas do tego skłania. Nie miałem na
myśli, że z własnej woli i z pełną świadomością oszukuje pani czytelników. Moja droga pani, nie
może pani tak o mnie myśleć! Odwróciła się i zaczęła iść.
- Proponuję, byśmy porozmawiali o czymś innym. Jeśli chodzi o życie w Kristianii, to mam
wrażenie, że pan i ja znajdujemy się na zupełnie odrębnych kontynentach, a między nami jest
nieprzebyte morze.
Szła szybko, Asle podążał za nią bez tchu.
- Namówię wszystkich, których znam, żeby kupili pani książkę, pani Ringstad. Mojego ojca
także. Dobrze mu zrobi jej przeczytanie: jemu i matce.
Kiedy nie odpowiedziała, ciągnął dalej: - Moja rodzina ma bardzo liczne grono znajomych,
kupią na pewno dużo książek. Poza tym mogę przekonać do jej kupna także moich kolegów, w tym
studentów, których spotkała pani w domu Eilerta Iversena. I tak kupują niemal wszystkie książki,
jakie się ukazują na rynku. Nie zaszkodzi im, jak raz przeczytają coś innego.
- Dziękuję, ale nie sądzę, żeby to było konieczne. Pan Guldberg powiedział mi, że książkę
zamówiło wiele księgarni z całego kraju. Nie tylko w Kristianii są przemysłowe dzielnice, jestem
pewna, że w innych miastach także jest wielu robotników, których los przypomina los robotników z
fabryk przy Aker. Być może nie gnębi ich tak dotkliwy brak mieszkań, ale z pewnością zarabiają
równie mało, muszą pracować równie długo i także pozostają bez środków do życia w razie
choroby bądź kalectwa.
- A jak pani się wiedzie? Daje pani radę wyżyć z pisania?
- Jak dotąd radzę sobie nieźle. Nie mamy dużych wymagań. Jeśli stać mnie na czynsz,
jedzenie i opał, jestem zadowolona. Ceruję, łatam i nicuję ubrania, a Kristian nauczył się w szkole
zelowania butów. Chłopcy pracują po kilka godzin w tygodniu i uczą się u szewca zelować i
podkuwać buty.
- Imponuje mi pani, pani Ringstad. Wygląda pani na szczęśliwą i zadowoloną mimo biedy.
- Nie uważam się za biedną. Biedę cierpią ci, którzy nie mają pracy.
- W moich oczach jest pani biedna i mam dla pani ogromny szacunek. Jak pani sądzi, czy
mógłbym pójść z panią do domu i zwierzyć się z tego, co mnie trapi? Już pani mówiłem, że jestem
bardzo przygnębiony. Czułem, że spotkanie z panią to zrządzenie losu, które uratowało mi życie.
- Obecnie jest u mnie ciotka mojego męża. Niełatwo zatem będzie nam porozmawiać w
spokoju.
- Jak długo jeszcze zostanie?
- Kilka dni. Wydaje mi się, że ma zamiar wyjechać w przyszłym tygodniu.
- Czy będę mógł odwiedzić panią po jej wyjeździe?
Elise zawahała się. Od chwili gdy go dziś spotkała, cisnęło jej się na usta pytanie, którego
nie miała odwagi zadać. Teraz nie zdołała się powstrzymać. Znów przystanęła i popatrzyła na
niego.
- Czytał pan w „Gazecie Porannej", że ujawniono moją tożsamość?
Zatrzymał się na krótki moment, zanim ponownie podjął marsz, ale nie zdołał spojrzeć jej w
oczy.
- Tak, czytałem. Sprawiło mi to ból i przypuszczam, że bardzo panią zdenerwowało.
- Czy mówił pan komuś, że to ja napisałam Podcięte skrzydła?
- Czy pani jest szalona?! - Teraz Asle odwrócił się do niej, czerwony z gniewu. - Chyba nie
myślała pani, że to ja wygadałem wszystko gazecie?
- Nic nie myślałam, ale oczywiście zastanawiałam się dużo nad tym, kto mógł to zrobić. Na
pewno nie zrobił tego nikt z mojej rodziny. Prawda mogłaby zaszkodzić także im.
- Wobec tego pomyślała pani, że to może ja. Zraniła mnie pani, pani Ringstad - jego głos
rzeczywiście dźwięczał urazą.
- Przepraszam, ale musi pan zrozumieć, że wzięłam pod uwagę wszystkich, których znam.
Wiedziałam przecież, że pan wie, iż to ja jestem autorką. Sama się do tego przyznałam.
- I pomyślała pani sobie, że poszedłem do gazety i powiedziałem im, że Elias Aas jest w
rzeczywistości byłą robotnicą o nazwisku Elise Ringstad, która właśnie wydała książkę w wy-
dawnictwie Grøndahl & Syn.
- A co by pan pomyślał na moim miejscu?
- Pomyślałbym, że ktoś z redakcji nie umiał utrzymać języka za zębami. W każdym razie
nie podejrzewałbym przyjaciela, który właśnie okazał mi swój podziw i szacunek.
- Przepraszam, panie Diriks. Nie chciałam pana urazić. Muszę się przyznać, że ta myśl
uderzyła mnie już wtedy, gdy czytałam artykuł, lecz szybko ją odrzuciłam. Nie zrobiłby pan czegoś
takiego, nie po tym, jak zabrałam pana na Lakkegata. Pan, który nawet dał Othilie dwieście koron.
Asle uśmiechnął się.
- Oczywiście, że nie zrobiłbym czegoś takiego. Zapomnijmy o całej tej nieprzyjemnej
sprawie. Czytała pani zapewne „Socjaldemokratę"? Nie można sobie wymarzyć lepszej recenzji.
Nawet jeśli kilku sztywnych mieszczan dało się nabrać na to, co piszą w ich gazecie, to z pewnością
wszyscy robotnicy są po pani stronie. Poza tym czy nie odczuwa pani ulgi, że nareszcie koniec z
tymi wszystkimi sekretami? Teraz może pani występować pod własnym nazwiskiem, nie bojąc się,
że ktoś je ujawni.
- Kiedy przyszłam dziś do wydawnictwa, Benedict Guldberg był wściekły. Uważał, że moja
kariera pisarska jest skończona i nie sądził, żeby możliwa była sprzedaż choć jednego egzemplarza
Dymu na rzece. Miałam już sobie iść, kiedy do gabinetu weszła sekretarka z wiadomością, że
niemal wszystkie księgarnie w kraju złożyły zamówienia na moją książkę. Wtedy pan Guldberg
cały się rozpromienił, ale mogło być zupełnie inaczej. Gdyby miał rację, w tej chwili byłabym
bezrobotna.
- Więc pozostaje się cieszyć, że się pomylił. Moje gratulacje! Czy wolno mi będzie zaprosić
panią któregoś wieczora do teatru, by uczcić pani sukces?
- To, że księgarze zamówili książki, nie oznacza jeszcze, że się sprzedadzą. Proponuję
zatem zaczekać ze świętowaniem.
W co, na litość boską, miałabym się ubrać do teatru?, pomyślała. Ludzie z pewnością
zakładali swoje najlepsze ubrania. Czytała w „Pani Domu", że niektórzy nawet używali lornetek,
specjalnych teatralnych lornetek. Mieli chyba oczy?
Ale jednak z pewnością cudownie byłoby pójść do teatru! Zobaczyć aktorów na żywo, a nie
tylko na taśmie kinematografu. Marzyła o tym od wielu lat, na samą myśl czuła, jak ściska ją w
gardle. Nie chciała zdradzać się ze swoją niewiedzą i zapytać, jaką sztukę wystawiają obecnie w
Teatrze Narodowym, ale być może napisali o tym w „Pani Domu".
Czy błękitna suknia po Signe będzie wystarczająco odświętna? Czy panie zakładały do
teatru równie strojne kreacje jak na bal? Problem w tym, że nie wiedziała, ale mogła przecież spytać
Hildę. Jeśli Asle zaprosi ją ponownie.
- Czy to znaczy, że wolałaby pani nie iść ze mną? Dlatego zasłania się pani sprzedażą
książki?
Elise pokręciła głową.
- Nie. Po prostu nie wiem, w co miałabym się ubrać. - Stało się. Powiedziała to. Asle pewnie
się wystraszył.
Nie odpowiedział. Elise nie wiedziała, co sobie teraz o niej myśli. W końcu musiał
zrozumieć, jak duża różnica ich dzieli. Poza tym nie było wcale pewne, że Johan chciałby, żeby
poszła do teatru z innym mężczyzną.
Doszli do skrzyżowania Maridalsveien i Sagveien.
- Muszę wstąpić do mojej przyjaciółki, Anny Abrahamsen. Jest w ciąży i nie czuje się
najlepiej. Martwię się o nią.
Asle wyglądał na rozczarowanego.
- Myślałem, że pójdziemy razem aż do Hammergaten.
- Innym razem. Dziękuję za towarzystwo, panie Diriks.
- I nawzajem. W takim razie odwiedzę panią pod koniec przyszłego tygodnia.
Miała ochotę zaprotestować, ale nie zdołała wymyślić żadnej wymówki. Ależ głupio z jej
strony, że powiedziała mu, kiedy ciotka Ulrikke wyjeżdża!
W końcu nie odwiedziła jednak Anny. Ta wizyta musi poczekać. Obiecała, że zajrzy do
kobiety z Liggerstua, ale nie miała ochoty iść z Asle Diriksem całej drogi aż do Bjølsen. Aby nie
odkrył, że idzie za nim, Elise postanowiła pójść ulicą Sandakerve-ien. Kiedy w końcu dotarła do
celu, była zmęczona.
Powitał ją przykry widok. Kobieta siedziała na skraju paleniska z głową opartą o ścianę. Jej
twarz miała podejrzanie apatyczny wyraz. Koło niej stała pusta butelka po wódce.
A więc wydała resztę pieniędzy na to, pomyślała Elise. Pieniędzy, za które miała kupić dla
wszystkich jedzenie, także dla staruszki, leżącej bezradnie w łóżku.
Włosy kobiety zwisały w niechlujnych kosmykach, ubranie było brudne i wygniecione, czuć
było od niej moczem. Z pewnością nie chciało jej się iść do wychodka podczas deszczu.
Przy kobiecie przycupnęło najmłodsze dziecko, śmierdzące jeszcze gorzej niż ona. Jego
czarne wełniane rajtuzy były przetarte na kolanach, oba duże palce u stóp wyłaziły przez dziury na
stopach.
Nieporządek z pewnością nie był jedynie wynikiem wczorajszego wypadku w fabryce.
Takie zwyczaje musiały tu panować od dawna.
Elise rozejrzała się bezsilnie wokół. Potem wzięła się w garść. Podeszła do stołu ze swoim
koszykiem i spróbowała znaleźć dla niego miejsce. Wokół panował nieopisany bałagan.
Najstarsza dziewczynka - ta z którą Elise rozmawiała wczoraj - podeszła do niej.
- Nie umarła, ale też nie wygląda, jakby była przytomna. Elise spojrzała na nią.
- Czy wiesz, kto dał mamie tę butelkę, która stoi przy palenisku? Dziewczynka kiwnęła
głową.
- Pani Hansen. Powiedziała, żeby mama dała też trochę babci, żeby tak głośno nie jęczała.
Powiedziała, że aż uszy ją od tego bolą. Ale mama wypiła wszystko sama, powiedziała, że strasznie
chce jej się pić, a nie była w stanie przynieść wody. A kiedy ja poszłam do pompy, woda
wychlapała się z wiadra i pomoczyła mi pończochy.
- Musisz nosić naraz tylko pół wiadra. Musisz pomagać mamie, dopóki źle się czuje - Elise
wyjęła z koszyka bańkę mleka, chleb, osełkę masła zawiniętą w papier, trochę cukru w papierowym
rożku, torebkę kaszy jęczmiennej oraz pudełko kakao.
- Zrobię wam gorącego kakao, żeby nie było wam tak zimno, a potem ugotuję owsiankę,
którą zjecie jutro. Wiesz może, czy twoja mama ma jakieś czyste ubrania?
Dziewczynka wybiegła z kuchni i wróciła, niosąc duże pantalony.
- To bielizna babci, ona kiedyś była dwa razy grubsza niż teraz, ale jeśli zawiązać tasiemkę
mocno wokół brzucha, to z pewnością się nadadzą.
Elise podeszła z wahaniem do kobiety. Wstydziła się tego, ale nie mogła się przemóc, żeby
przebrać dorosłą osobę. Przynajmniej taką, która nie jest chora.
Nadała głosowi stanowcze brzmienie: - Przebierz się w to. Nie możesz tu siedzieć i cuchnąć,
jeśli przyjdzie doktor.
Kobieta, o dziwo, posłuchała, lecz nie było łatwo jej się przebrać. Miała tylko jedną sprawną
rękę, a do tego była pijana. Elise zacisnęła wargi, wstrzymała oddech i pomogła jej. Następnie
przebrała najmłodsze dziecko. Musiało długo chodzić z pełną pieluchą, bo jego skóra była
zaczerwieniona i odparzona. Dziewczynka płakała w niebogłosy.
Kiedy skończyła myć dziewczynkę, rozpaliła pod kuchnią, ugotowała kakao i owsiankę,
uprzątnęła ze stołu i ustawiła na nim kubki dla wszystkich. Kiedy dzieci chwyciły każde swój ku-
bek i zaczęły łapczywie pić, Elise zaniosła kubek ciepłego kakao staruszce, leżącej w pokoju obok.
Rozpoznała smród, kiedy tylko przekroczyła drzwi. Tak dalej nie może być! Porozmawia z
Torkildem i poprosi go, żeby przysłał tu jedną z samarytanek. Nie można przecież pozwolić, żeby
niedołężna staruszka leżała tu bez jedzenia i opieki! Była tak wychudzona, że z pewnością nie
dbano o nią i przed wypadkiem, w którym jej córka straciła palce.
Elise zaczęła szukać czystej pościeli, ale w końcu dała za wygraną. Zagryzła zęby, rozebrała
staruszkę ze śmierdzących ubrań i wyszła do kuchni, żeby nagrzać wody. Kiedy otworzyła drzwi,
zobaczyła panią Hansen, która wlała sobie do kubka resztę kakao i pospiesznie je wypiła. Miała
wyraźne wyrzuty sumienia, bo kiedy usłyszała Elise, rzuciła jej wyzywające spojrzenie.
- To mój garnek!
Elise czuła, jak narasta w niej złość.
- Kakao też jest pani?
- Akurat miałam gotować owsiankę dla Antona. Musiałam przecież najpierw opróżnić
garnek!
Elise nastawiła wodę.
- Muszę mieć czyste, suche ubranie dla staruszki. Przyjdą tu samarytanki i myślę, że się
przerażą, kiedy zobaczą, jak tu jest. W tej chwili jest pani jedyną dorosłą osobą w domu, która nie
jest chora, przynajmniej nie wygląda pani, jakby coś pani dolegało. Dzieli pani z nimi kuchnię,
więc z pewnością musiała pani zauważyć, jak źle sobie radzą. Z pewnością oskarżą panią, że nie
zawiadomiła pani Armii Zbawienia, towarzystwa misyjnego albo opieki. Jest pani do tego
zobowiązana.
Pani Hansen poczerwieniała ze złości.
- A więc to ja jestem winna, że jej mąż zwiał, że ma sześcioro bachorów i że nie chce jej się
zajmować ani nimi, ani chorą matką?
- Nie jest pani winna, ale powinna pani poczuwać się do odpowiedzialności, kiedy widzi
pani, że dzieciom dzieje się krzywda.
Pani Hansen rzuciła jej złe spojrzenie.
- A co pani do tego, żeby tu przychodzić i rządzić się jak szara gęś? Mam dość roboty z
Antonem! To nie moja sprawa, że dzieciaki śmierdzą i chodzą głodne! - Z tymi słowami
wymaszerowała do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi i zostawiając bulgoczącą na ogniu
owsiankę.
- Zabrała kaszę z torebki - powiedziała najstarsza dziewczynką.
- Zawsze nam coś zabiera - dodało inne dziecko.
Elise nic nie odpowiedziała. Znalazła balię i ku swojej uldze odkryła, że koło dzbanka na
wodę leży kawałek zielonego mydła. Zagrzała jeszcze jeden garnek wody i zaczęła prać wszystkie
brudne ubrania. Potem rozwiesiła je nad piecem do wyschnięcia.
W tej samej chwili zza drzwi dobiegły odgłosy kroków i rozmów, a następnie do kuchni
weszła gromadka dzieci, mieszkających na poddaszu. Najstarsze z nich wyjaśniło, że ich piec się
popsuł i dostali pozwolenie, by ugotować jedzenie na kuchni na parterze.
Elise wodziła wzrokiem od jednego dziecka do drugiego. Te tutaj na szczęście nie
wyglądały na tak zaniedbane, jak dziewczynki.
- Ile was jest?
- Ośmioro - odpowiedział najstarszy chłopiec. - Matka i ojciec są w pracy. Będziemy
gotować owsiankę.
- Nie ma już kaszy. Pani Hansen ukradła resztę z torby - usłyszeli głos jednej z mniejszych
dziewczynek.
- Mamy swoją kaszę - odparł chłopiec, podszedł do kuchenki i wziął największy garnek.
Elise założyła płaszcz i kapelusz i ruszyła w stronę drzwi. Na dworze zrobiło się już ciemno,
chłopcy i ciotka Ulrikke z pewnością zastanawiają się, gdzie też się podziewa. Musi najpierw
wrócić do domu, zanim będzie mogła iść do Torkilda. Być może zdoła namówić Pedera, by z nią
poszedł. Może też napisać list, w którym opowie Torkildowi o sytuacji w czynszówce Liggerstua w
Bjølsen. Oczywiście był przyzwyczajony do talach sytuacji, ale z pewnością zrozumie, że matka,
która właśnie straciła trzy palce u prawej ręki, a tym samym źródło utrzymania, i która została sama
z ciążącą na niej odpowiedzialnością za sześcioro małych dzieci oraz niedołężną matkę, potrzebuje
jak najszybciej pomocy Armii Zbawienia.
10
Johan przystanął, żeby popatrzeć na płótno starego malarza Mężczyzna ustawił swój stołek i
sztalugi na samym środku place du Terre na Montmartrze i malował toczące się wokół niego życie,
z restauracją de la Mère Catherine w tle i kwiaciarką na pierwszym planie. Gdyby go było stać,
kupiłby obraz od ulicznego malarza. Byłby wspaniałą pamiątką z pobytu w Paryżu, kiedy wróci już
do domu.
Malarz podniósł ku niemu wzrok. Johan skinął głową, wypowiedział kilka pochwalnych
słów i ruszył dalej. Była niedziela, wziął kilka godzin wolnego, chcąc nacieszyć się pięknym
jesiennym dniem.
Nieco dalej zauważył młodego chłopaka, malującego kościół Sacré-Coeur; nie wyglądał na
więcej niż czternaście czy piętnaście lat. Rysunek wspaniałej świątyni ujawniał tak ogromny talent,
że Johan przystanął, podziwiając w zdumieniu dzieło.
- Uczyłeś się gdzieś rysować? - spytał, uświadamiając sobie w tej samej chwili, jak głupie
było to pytanie. Chłopak wyglądał biednie, jego znoszone ubranie było wielokrotnie cerowane i
łatane.
Usłyszał, jak odpowiada mu dziewczęcy głos: - Nie, Joachima na to nie stać.
Johan obrócił się i ku swemu zaskoczeniu ujrzał Michelle, francuską studentkę, która
wprowadziła się na stancję po Bende-dicte. Nie widział jej od swojego powrotu, była w podróży.
- Madame Dassac powiedziała mi, gdzie pan jest. Że chciał pan obejrzeć rzeźby w Sacré-
Coeur - dodała. - Nabrałam ochoty, by zrobić to samo.
Uśmiechnęła się. Była uderzająco piękna. Nadawałaby się na modelkę dla artysty malarza,
pomyślał. Z tymi kruczoczarnymi włosami, ciemnymi, błyszczącymi oczyma i lekko zaróżowioną
cerą.
- Jak było w Norwegii? Miło było znów spotkać przyjaciółkę? Ku swej irytacji Johan
poczuł, że się czerwieni. Jednocześnie
zauważył, że Michelle rzuciła mu napięte spojrzenie. A więc się nie mylił. Nie wyglądało na
to, by coś się zmieniło podczas jego nieobecności. Sądził, że rozwiąże problem, jeśli uczciwie
opowie jej o Elise, ale był w błędzie. Spojrzenie, jakie mu posłała, wyraźnie zdradzało, że to nie
pomogło.
- Tak, wspaniale było być znów w domu. Spotkałem się z moim ojcem, którego nie
widziałem od wielu lat. Mieszkałem u mojej siostry. Oczekuje właśnie swojego pierwszego
dziecka, mimo że chorowała na polio i przez wiele lat nie mogła chodzić.
Wydawało się, że Michelle go nie słucha. Poszukała wzrokiem jego dłoni.
- Nie wygląda, żeby się pan zaręczył podczas pobytu w domu.
Uśmiechnął się.
- Myślała pani, że po to pojechałem?
Skinęła głową. Tym razem to ona się zarumieniła.
- Obawiałam się tego.
Johan westchnął w myślach. Michelle była słodka i nieśmiała, absolutne przeciwieństwo
Benedicte. Co miał zrobić, żeby wreszcie zrozumiała?
- Elise niedawno owdowiała. Kilka lat temu byliśmy zaręczeni, ale wydarzyło się coś, co
zniszczyło nasz związek.
- A teraz ma pan nadzieję, że znów coś między wami będzie, kiedy tylko skończy się
żałoba? - w jej głosie pobrzmiewał ból.
Było mu jej żal. Tak piękna i czarująca młoda kobieta mogła mieć każdego mężczyznę,
którego by zapragnęła, a jednak zakochała się w nim. Nie rozumiał dlaczego. Nie zrobił nic, żeby
zrobić na niej wrażenie - wręcz przeciwnie, zachowywał się raczej odpychająco. A może właśnie
dlatego? Czyżby była przyzwyczajona do tego, że każdy mężczyzna pragnie zdobyć jej względy, że
bardziej ekscytujący stał się ten, którego nie mogła mieć? Nie sądził, żeby zrobiła to świadomie, nie
była typem intrygantki.
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie chciał przysparzać jej jeszcze większego cierpienia, ale
musiał być szczery. Dawanie jej fałszywej nadziei prowadziło donikąd.
- Może wejdziemy na górę, by obejrzeć kościół? - zaproponował.
Kiwnęła głową. Bez słowa zaczęli wchodzić po schodach. To, że nie odpowiedział na jej
pytanie, potraktowała z pewnością jako potwierdzenie, że między nim a Elise jest coś poważnego.
Musiał spróbować zająć jej myśli czymś innym.
- Czy wiedziała pani, że dziewięć lat temu papież zaślubił całą ludzkość Najświętszemu
Sercu Jezusa - Sacré-Coeur?
Potrząsnęła głową.
- Ludzie zaczęli oddawać cześć Najświętszemu Sercu Jezusa w XVII wieku, kiedy
zakonnica Marguerite Marie Alacoque ujrzała w swoich wizjach Zbawiciela. Jezus ukazał jej swoje
serce i przykazał, by było ono czczone i by modlono się do niego.
Nie wydawało się, by ta historia ją zainteresowała, ale rzuciła mu spojrzenie.
- Tyle pan wie - powiedziała z uśmiechem. Zaśmiał się cicho.
- Nie jestem wykształcony, ale nadganiam zaległości. Profesor, ten, który sprowadził mnie
tu do Paryża, opowiedział mi, w jaki sposób ten kościół otrzymał swoje imię.
Spojrzał na nią.
- Co lubi pani robić najbardziej, gdy ma pani wolny czas? W tej samej chwili spostrzegł, że
jej wzrok ześlizgnął się z jego twarzy i zatrzymał na czymś, co znajdowało się za nim. Jej oczy
rozwarły się szeroko, twarz stała się szara niczym popiół.
Odwrócił gwałtownie głowę. W samą porę, by zauważyć młodego człowieka,
wykrzywiającego ku nim twarz i wykonującego grożące znaki ręką. Mężczyzna szybko odwrócił
się w inną stronę i pospiesznie odszedł.
Johan spojrzał na Michelle.
- Czy to pani znajomy? Uciekła spojrzeniem.
- Nie wiem. Nie uwierzył jej.
- Zauważyłem, że pani zbladła.
- Myślę... Wydaje mi się, że już go przedtem widziałam. Wydaje się zły.
Johan przystanął.
- Czy nie lepiej, by była pani ze mną szczera? Jego widok wywołał pani reakcję, a on
wyglądał na rozwścieczonego. Jeśli pani się go boi, to może najlepiej będzie, jeśli powie mi pani
dlaczego.
Zwilżyła językiem wargi i rozejrzała się dokoła, zdenerwowana.
- Byliśmy kiedyś zaręczeni, a ja zerwałam zaręczyny. Nie mógł tego znieść.
- A teraz tym bardziej nie może znieść pani widoku z innym mężczyzną.
Przygryzła wargi i nie odpowiedziała.
- Być może powinniśmy pójść każde w swoją stronę, by go nie złościć? Może źle zrozumieć
całą sytuację i sądzić, że między nami coś jest.
- Moje życie to już nie jego sprawa.
- Nie wydaje mi się, by się z panią zgadzał w tym względzie. Popatrzyła na niego
proszącym wzrokiem.
- Bardzo proszę, niech pan nie odchodzi! Boję się go.
Johan zmarszczył brwi.
- Czy chce pani przez to powiedzieć, że mógłby panią skrzywdzić?
Skinęła głową.
- To dlatego nie chciałam za niego wyjść. Odkryłam, że coś w jego charakterze mnie od
niego odstręcza. Nigdy nie okazywał nikomu współczucia, a kiedyś byłam świadkiem, jak bił
swojego psa.
- Kiedy zerwała pani zaręczyny?
- Tydzień przed tym, jak wprowadziłam się na stancję u madame Dassac.
- A więc niedawno. Czy próbowała mu pani wyjaśnić powody zerwania?
- Tak. Napisałam do niego i otrzymałam w odpowiedzi długi list, w którym wyjaśniał, że źle
go zrozumiałam. Nie wszyscy równie łatwo okazują uczucia, pisał. O incydencie z psem nie
wspomniał. Błagał o spotkanie, a ja dałam się namówić. Byliśmy w restauracji de la Terre, to
niedaleko stąd - pokazała palcem. I - Być może dlatego szukał mnie na Montmartrze. Zwykliśmy
tam od czasu do czasu chodzić.
Cały czas wchodzili po szerokich stopniach.
- I jak poszło? Wypytywał panią? A może był zazdrosny?
- Nie na początku. Najpierw mi się przypodchlebiał, wychwalał moją inteligencję i mówił,
jak bardzo mnie kocha. Ale i kiedy zrozumiał, że jego pochlebstwa nie robią na mnie wrażenia i że
już go nie kocham, całkowicie się zmienił. Usłyszałam wiele nieprzyjemnych słów. Rzucał mi tak
przerażające groźby, że przywołałam woźnicę, by odwiózł mnie do domu. Od tego czasu go nie
widziałam, ale wielokrotnie miałam wrażenie, że mnie śledzi.
Johanowi nie spodobało się to, co usłyszał.
- Być może zapytał madame Dassac albo Brunona i dowiedział się, że poszła pani na
Montmartre. Właśnie dziś.
- Mógł tak zrobić.
- Jak długo byliście zaręczeni?
- Półtora roku. Jego rodzice są bogaci i mój ojciec uważał, że złapałam świetną partię.
Zwierzyłam się matce, która w końcu zaczęła się o mnie obawiać, ale ojciec nie chciał słyszeć, że
coś miałoby być nie tak z Pierrem. Kiedy zerwałam zaręczyny, wściekł się i wyrzucił mnie z domu.
To dlatego musiałam przenieść się na stancję.
Johan popatrzył na nią ze współczuciem.
- Tak mi przykro, to musiał być dla pani okropny cios.
- Nie tylko. Byłam też z siebie dumna, że odważyłam się przeciwstawić naciskom ojca,
pierwszy raz w życiu. Poza tym wiedziałam, że podjęłam właściwą decyzję. Życie z Pierre'em by-
łoby nie do zniesienia.
- Tak, na to wygląda.
Doszli już na samą górę i tuż przed sobą ujrzeli wspaniałą katedrę. Johan wpatrywał się w
nią jak urzeczony. Chyba żaden inny budynek na świecie nie mógł się równać z tym wspaniałym
dziełem sztuki.
W następnej chwili nagle pojawiła się przed nim ciemna sylwetka. Zanim zdążył się
zorientować, poczuł cios, zadany pięścią w twarz, stracił równowagę i upadł do tyłu. Ostatnie, o
czym pomyślał, zanim ciemność pochłonęła wszystko, to myśl, że być może przekoziołkuje przez
wszystkie stopnie i zatrzyma się dopiero na samym dole.
Że też jego życie miało się skończyć w taki sposób...
11
Hugo spojrzał na doktora pytającym wzrokiem.
- Wylew do mózgu? Ale minął już niemal tydzień od czasu, kiedy zemdlała.
Doktor skinął głową.
- Wylew spowodował, że we krwi utworzył się skrzep, który popłynął tętnicami do mózgu.
To może potrwać kilka dni. Skrzep osadził się gdzieś i wywołał to, co określamy mianem udaru.
Prawdopodobnie odzyska zdolność mówienia, ale wiele wskazuje na to, że noga i ręka będą
niesprawne. Być może też część twarzy.
- Ma pan na myśli, że nie będzie mogła chodzić?
- Najprawdopodobniej nie, wylew był dość rozległy.
- I może mieć na zawsze wykrzywioną twarz? Doktor ponownie przytaknął.
Będzie tu leżeć niczym kaleka i już nigdy nie będzie mogła mi nic zrobić, ale jej język
prawdopodobnie będzie gorszy niż wszystko inne, przeleciało mu przez głowę.
Wydawało się, że doktor czyta mu w myślach.
- Przydałaby się panu pomoc, panie Ringstad. Być może powinien pan przyjąć jeszcze jedną
dziewczynę.
Doktor odwrócił wzrok ku bladej, nieruchomej sylwetce na łóżku.
- To smutne, co się stało. Zwłaszcza, że doszła już do siebie i wydawało się, że stan jej
zdrowia się poprawia. - Zawahał się, zamyślony. - Ostatnim razem, kiedy tu byłem, opowiadał pan,
że zemdlała z powodu napadu furii. Wiedziałem co prawda, że od dawna miewała napady histerii,
ale nie przypuszczałem, że były tak poważne.
- Niestety. To nie był pierwszy raz, ale nigdy wcześniej nie zemdlała.
Doktor spakował swoją torbę i skierował się w stronę drzwi sypialni,
- Proszę przesłać mi wiadomość, gdyby jej stan się pogorszył, ale myślę, że będzie tak leżeć
jeszcze przez wiele dni, zanim, miejmy nadzieję, jej zdrowie zacznie się poprawiać. Proszę ją poić
łyżką, dopóki nie będzie w stanie pić samodzielnie. Nic się nie stanie, jeśli nie będzie jeść przez
kilka dni. Służąca może jej ewentualnie podać trochę bulionu. Być może skusi ją owsianka albo
utłuczone ziemniaki.
Hugo podziękował i odprowadził doktora do wyjścia. Kiedy doszli do drzwi wejściowych,
doktor się zatrzymał.
- Dużo pan wycierpiał w tym roku, panie Ringstad. Najpierw syn, a teraz to. Mam nadzieję,
że w tym smutnym czasie może pan liczyć na rodzinę i przyjaciół.
Hugo kiwnął głową.
- Mam synową i wnuki. Elise ma dwóch braci, przygarnęła też dwunastoletniego chłopca.
Poproszę ją, żeby się tu przeprowadzili. Teraz mieszkają w Kristianii i żyją bardzo skromnie.
Doktor zmarszczył czoło.
- Czy to rozsądne? Z tego, co zrozumiałem, pańska małżonka nigdy nie lubiła dzieci. Jej
stan może się pogorszyć, jeśli w domu będzie panować hałas i harmider. Wiem, że ceni pan swoją
synową, panie Ringstad, ale musi pan też myśleć o swoje pozycji we wsi.
Odwrócił się, by otworzyć drzwi, ale zatrzymał się znowu i odchrząknął.
- Proszę nie myśleć, że nie rozumiem pańskiej sytuacji, panie Ringstad, ale ostatnio
słyszałem po dworach różne plotki. Z tego, co zrozumiałem, Signe Stangerud jest matką pańskiego
wnuka. I choć wszyscy tutaj potępiają niewierność i cudzołóstwo, to jednak wielu nie podoba się,
że odprawił ją pan wraz z synem z majątku. Jeśli sprowadzi pan tutaj tę ubogą robotnicę, plotki
wybuchną z nową siłą. Signe Stangerud jest w końcu córką bogatego gospodarza Stangeruda. Hugo
poczuł, jak serce zaczyna mu bić szybciej.
- Elise jest moją synową. Była żoną mojego syna, Emanuela| i wydała na świat jego dzieci.
Fakt, że pochodzi z biednej robotniczej rodziny, nie ma tu nic do rzeczy.
- Nie, oczywiście, że nie. Nie chciałbym, żeby mnie pan źle zrozumiał, próbuję tylko panu
pomóc. Plotki głoszą, że pański syn nie jest ojcem pierworodnego dziecka prządki.
Hugo zrobiło się gorąco ze złości.
- Co za głupoty! Od kiedy to daje pan wiarę plotkom, doktorze? Signe Stangerud uwiodła
mojego syna, kiedy przebywał na posterunku granicznym i bardzo potrzebował pocieszenia w
trudnej sytuacji. Od tamtego czasu zrobiła, co tylko mogła, żeby skłócić Emanuela: z jego żoną.
Wkupiła się w łaski Marie i rozpuściła plotki niemające nic wspólnego z prawdą. Teraz na
szczęście wyjechała, z własnej i nieprzymuszonej woli, ale powiadam panu, doktorze: gdyby ta
zepsuta, podła dziewczyna nie zatruła umysłów Emanuela i Marie, Emanuel nadal by żył, a Marie
nie leżałaby teraz niedołężna w swoim łóżku!
Doktor rzucił mu wystraszone spojrzenie, po czym uchylił kapelusza i ruszył w stronę
czekającego na niego powozu.
Hugo stał w drzwiach, patrząc, jak doktor wspina się po stopniach i siada. Śnieg znowu
stopniał. Szara, wilgotna mgła zasnuwała świat.
Kiedy usłyszał trzask bicza stangreta i koła powozu zaczęły powoli toczyć się po
podjeździe, pomachał doktorowi na pożegnanie, wciąż rozmyślając nad ich rozmową.
Być może doktor miał rację, może nierozsądnie byłoby sprowadzić tu teraz Elise z dziećmi,
kiedy stan zdrowia Marie wciąż był niepewny. Musi uzbroić się w cierpliwość. Emanuel by to
zrozumiał.
12
Nagle rozległo się walenie do drzwi. Zanim Elise zdążyła otworzyć usta, drzwi otworzyły
się gwałtownie i do środka wpadła pani Jonsen, czerwona i zadyszana. Jej kapelusz, płaszcz i
sznurowane trzewiki całe pokryte były śniegiem.
Próbując złapać oddech, pani Jonsen zatrzymała się przy stołku i opadła nań ciężko. Na
podłodze topił się śnieg, który ze sobą wniosła.
- O mój Boże! Jezusie nazareński, co za straszny wypadek! Elise zesztywniała i spojrzała na
nią wystraszonym wzrokiem.
- O czym pani mówi? Co się stało?
- Most - tylko tyle zdołała powiedzieć. Musiała przybiec tu naprawdę szybko i najwyraźniej
stłukła sobie nogę, ponieważ kulała.
Elise miała poczucie, że serce przestało bić w jej piersi.
- Który most? I co się stało?
- Most Beierbrua się zawalił. Akurat kiedy dzieci wracały ze szkoły do domu!
Elise wydawało się, że płuca oplata jej ciasno stalowa lina, uniemożliwiająca oddychanie.
Woźnica znowu był chory, Kristian nie szedł więc tego dnia po szkole do pracy, lecz wracał prosto
do domu. W takich przypadkach często przechodził przez most Beierbrua i szedł Maridalsveien w
nadziei, że uda mu się zobaczyć Gunvor. Wspominali jej o tym Peder i Evert. Peder zawsze
wybierał Maridalsveien, ponieważ nie chciał iść wraz z Pingelenem ulica Sandakerveien. Evert na
szczęście miał pomóc dozorcy i najprawdopodobniej był teraz bezpieczny za szkolną bramą.
- Skąd pani wie? Co się stał z mostem? Czy ktoś spadł? - w swoim głosie słyszała
niecierpliwość i napięcie, strach sprawił, że wpadła w złość. Pani Jonsen mogła poczekać z
wejściem, aż będzie w stanie opowiedzieć, co się wydarzyło!
Kobieta kiwnęła głową, co sprawiło, że z jej kapelusza spadł duży kawał mokrego śniegu.
Najpierw wylądował na jej kolanach, a następnie ześlizgnął się na podłogę.
- Poręcz i duży kawał mostu przegniły i spadły do rzeki razem z kilkorgiem dzieciaków ze
szkoły!
Elise krzyknęła i zakryła usta ręką. Ze strachu zrobiło jej się słabo.
W oczach pani Jonsen widać było łzy.
- Próbowałam się dowiedzieć, kto spadł - wyjaśniła bez tchu - ale zjawiła się policja i
wygoniła nas stamtąd. Więc pytałam wszystkie dzieciaki, które widziałam po drodze, czy widziały
Pedera, Kristiana i Everta, ale wszystkie były tak wystraszone, że żadne mi nie odpowiedziało -
wzięła głęboki wdech i ciągnęła dalej: - Wiele z nich szukało swojego rodzeństwa. Wydaje mi się,
że majstrzy w Hjula i Graah musieli w końcu pozwolić kilku swoim robotnicom wyjść, by szukać
swoich dzieci, bo nagle zaroiło się na ulicy od kobiet w fartuchach i drewniakach, mimo że padał
okropnie gęsty śnieg, jak nigdy.
Elise rzuciła się do drzwi do salonu.
- Ciociu Ulrikke! Muszę wyjść! Czy możesz popilnować Hugo i Jensine? Na moście
Beierbrua zdarzył się wypadek.
Nie czekając na odpowiedź, zaczęła się ubierać. Już miała wychodzić, kiedy w drzwiach
pojawiła się ciotka Ulrikke. Wyglądała na przestraszoną.
- Co się stało?
- Pani Jonsen ci opowie, ja muszę już lecieć.
Pani Jonsen miała rację - Elise nie pamiętała, by kiedykolwiek widziała tak gęsty śnieg. Był
niczym biała ściana. Schyliła głowę, próbując przyspieszyć kroku, lecz w ciągu ostatniej pół-
godziny napadało tyle, że musiała mozolnie wydeptywać sobie ścieżkę wśród zasp. Ulice z
pewnością długo nie zostaną jeszcze odśnieżone.
Złożyła razem ręce w wełnianych rękawiczkach.
- Dobry Boże, nie pozwól, by coś złego stało się Pederowi, Kristianowi i Evertowi! Błagam
Cię! Spraw, by pani Jonsen się myliła! Nie pozwól, by jakiekolwiek dziecko wpadło do wodo-
spadu!
Plotki o wypadkach rozchodziły się szybko i z reguły były grubo przesadzone. Być może
ktoś, kto widział, co się stało, pomylił się i wziął przegniłą belkę za człowieka. W takiej pogodzie
jak dziś trudno rozróżnić, co się widzi. Musiałby sam stać na moście.
Elise robiła co mogła, aby nie dopuścić do siebie strachu, który pulsował w jej skroniach,
sprawiając, że czuła obezwładniającą słabość w całym ciele. Próbowała odsunąć od siebie myśl, że
jeden z chłopców spadł z mostu do lodowatej wody, której gwałtowny nurt poniósłby go do
wodospadu, zanim w ogóle miałby szansę zorientować się, co się stało.
Spiesząc ulicą Maridalsveien, Elise zorientowała się, że nie jest jedyną, która usłyszała o
wypadku. Mężczyźni i kobiety, starzy i młodzi, podążali szybko w tym samym kierunku co ona, w
niezapiętych płaszczach, w powiewających za nimi szalikach. Sposób, w jaki szli, zdradzał, jak
bardzo się boją. Niektórzy zamieniali ze sobą kilka słów, ale większość próbowała jak najszybciej
dotrzeć na miejsce.
Na placu między fabryką Hjula i Graah stała grupa ubranych na ciemno ludzi. Osiadał na
nich biały śnieg. Słychać było cichy szum rozmów, wszyscy wyglądali na wstrząśniętych. Ktoś
głośno płakał, inni się modlili, jeszcze inni wykrzykiwali w złości, potrząsając pięściami w
kierunku fabryk.
- Dawać tu dyrektora! Niech do nas wyjdzie! To jego wina! Morderca! Kapitalistyczna
świnia!
Inni dołączyli się do okrzyków, wrzeszcząc i przeklinając, grożąc strajkiem. Wykrzykiwali,
że nikt nie pójdzie do roboty, póki nie wybudują nowego mostu.
Elise zwróciła się do stojącej obok kobiety.
- Wie pani, co się stało? Czy ktoś wpadł do wodospadu? Kobieta rzuciła jej wystraszone
spojrzenie.
- Nie wie pani? Dwoje dzieci, rodzeństwo, wpadło do wody po drodze ze szkoły!
Elise się zachwiała.
- Rodzeństwo? Dwaj bracia? Kobieta wzruszyła ramionami.
- Tego nie wiem. Słyszałam tylko, że było ich dwoje.
- Czy je znaleźli? Utonęły? - tylko tyle zdołała z siebie wydusić. Wokół niej robotnicy wciąż
rzucali pogróżki kierownictwu fabryk i Elise nie dosłyszała odpowiedzi kobiety. Ludzie przepychali
się między sobą, każdy chciał być jak najbliżej rzeki, by zobaczyć most, a może i rzucić okiem na
tych, którzy spadli.
Elise wydało się, że słyszy nazwisko Paulsen, wyglądało na to, że obarczono go winą.
- Zrzucić go do wodospadu! Niech zobaczy, jak to jest! Zrzucić całą hałastrę, niech maszyny
stoją! Nie będziemy pracować za głodową pensję, kiedy dyrektor i reszta wydają pieniądze tylko na
siebie, a nam nie chcą nawet zbudować nowego mostu!
Atmosfera w tłumie gęstniała z każdą chwilą, ludzie nakręcali się wzajemnie. Przypomniano
wypadki z przeszłości. Nienawiść do właścicieli fabryk, majstrów i dyrektorów rosła z każdą chwi-
lą. Elise wciąż nie wiedziała, ile osób spadło do wodospadu i kto to właściwie był - na placu było
tak gęsto od ludzi, że nie zdołała przesunąć się ani o jeden krok naprzód. Próbowała przeciskać się
między ludźmi, pytając ich, czy coś wiedzą, ale jedyne, czego się dowiedziała, to, że ktoś spadł do
wodospadu i że przechodzenie przez most było niebezpieczne. Dowiedziała się też, że niżej, u stóp
wodospadu, zgromadziła się spora grupa policjantów, lekarzy i pielęgniarek. Mogło to wskazywać,
że udało się odnaleźć dzieci, które spadły z mostu.
Elise podjęła szybką decyzję. Zaczęła przepychać się w przeciwnym kierunku. Kiedy
wydostała się z tłumu, puściła się biegiem w górę stoku ku sklepowi Magdy na rogu, by dotrzeć do
mostu Bentsebrua. Po drugiej stronie rzeki łatwiej będzie jej dostać się na Sandakerveien, do domu
majstra. Choć z pewnością po tamtej stronie także było dużo ludzi. Oby tylko zdołała dotrzeć do
domu Anny. Ona na pewno wiedziała się, co się stało i będzie mogła jej powiedzieć coś więcej.
Jeżeli Torkild był w domu, gdy zdarzył się wypadek, przypuszczalnie był teraz razem z policją i
członkami Armii Zbawienia, służąc pomocą.
Przestała się modlić, wykorzystując wszystkie siły na jak najszybsze dojście do mostu
Bentsebrua, przejście na drugą stronę i ponowne zejście ze zbocza. W głowie kołatała jej tylko
jedna myśl: jak najszybciej dotrzeć do mieszkania majstra i do Anny. O tym, co będzie potem, nie
chciała myśleć. Płatki śniegu wirowały jej tuż przed oczami, oślepiając ją, w mokrym śniegu ciężko
było iść. Jeśli nawet ktoś tędy niedawno przechodził, jego ślady zostały już zasypane.
W okolicy panowała niespotykana cisza. Być może to śnieg stłumił wszelkie odgłosy rzeki,
lecz Elise czuła, że chodzi o coś innego. Wyglądało, jakby na dachach, fabrykach i rzece położył się
grubą warstwą strach, jakby biały, śnieżny puch był całunem, jakby wszyscy ludzie schowali się,
wstrzymując oddech i trzęsąc się ze strachu.
W końcu Elise dotarła do Sagene. W dole dostrzegła dom majstra. Tam też stało dużo ludzi,
choć znacznie mniej niż na placu.
Od mostu prowadziła szeroka ścieżka, prawdopodobnie wydeptana przez wracające ze
szkoły dzieci. Teraz łatwiej było iść. Elise dotarła wkrótce do furtki, lecz by przejść, musiała
przepychać się między ludźmi, którzy tam stali. W końcu znalazła się za płotem i pospieszyła za
róg budynku.
Zapukała do drzwi, ale weszła, nie czekając na odpowiedź, Ku swemu ogromnemu
zaskoczeniu zobaczyła Hildę, siedzącą przy kuchennym stole i zanoszącą się płaczem. Koło
paleniska stała Anna, bledsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Elise wydawało się, że ktoś uderzył ją w twarz. Więc to jednak Peder i Kristian! Inaczej
Hilda nie płakałaby przecież i nie wyglądała na zdruzgotaną. Rodzeństwo, dwójka, powiedziała
tamta kobieta. Elise nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa, patrzyła tylko to na Hildę, to na Annę.
Czuła, jakby cały jej organizm przestał funkcjonować.
Anna potrząsnęła głową i otarła łzę.
- To takie okropne, że niemal nie mogę o tym myśleć. W jednej chwili biegną sobie wesoło
do domu ze szkoły, a w następnej spadają do lodowatej wody, która niesie je ku wodospadowi i
wszystkim tym kamieniom - zaszlochała. - Rozumiem wściekłość ludzi. Teraz dyrektor będzie
musiał podjąć jakieś kroki.
Elise poczuła, że podłoga kołysze się pod jej nogami. Oparła się o ścianę i zamknęła oczy.
- Powiedz, że to nieprawda! - zawołała, Anna wytarła nos.
- Znałaś je?
Minęło trochę czasu, zanim pytanie dotarło do Elise. Otworzyła powoli oczy i spojrzała na
nią.
- Co masz na myśli?
- Pytałam, czy znałaś siostry, które wpadły do rzeki? Elise nie wiedziała, czy wierzyć
własnym uszom.
- To nie Peder i Kristian? - usłyszała w końcu swój głos. Anna podeszła do niej szybko i
objęła ją ramionami.
- Ależ kochanie, nie myślałaś chyba, że to byli oni? Biedactwo, ależ musiałaś cierpieć!
W końcu Elise mogła się rozpłakać. Oparła głowę na ramieniu Anny i głośno zaszlochała.
Łzy płynęły po jej policzkach.
Ledwie zauważyła, że Hilda wstała zza stołu i podeszła do nich.
- To mogłam być ja, Elise. Przechodziłam przez most zaledwie pięć minut przed
wypadkiem. Chciałam odwiedzić Annę, by zapytać, jak się czuje.
W tej samej chwili drzwi gwałtownie się otworzyły. Przerażona Elise podniosła głowę i
zaczęła pospiesznie ocierać twarz z łez. Do kuchni wszedł majster. Był mokry od śniegu i brakowa-
ło mu tchu, jego twarz była czerwona. Zanim zdążyły odetchnąć, mężczyzna był już przy Hildzie.
Objął ją mocno ramionami. Ku swojemu zaskoczeniu Elise usłyszała, jak ten wielki, silny męż-
czyzna płacze.
- To mogłaś być ty, Hildo! Boże drogi, przecież to mogłaś być ty!
Przez krótką chwilę Elise myślała, że z pewnością wszyscy robotnicy z całego Sagene
zbiegli się do drzwi - wściekły tłum, który przeklinał i miotał groźby. Może nawet mieli w
garściach kije, gotowi na zemstę. Ale wtedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego, co sprawiło, że na
chwilę zapomniała o wypadku. Hilda wydała z siebie cienki pisk, złapała się za brzuch i zwinęła się
z bólu.
- Kochana! - usłyszała krzyk Anny. - Chyba nie zaczynasz rodzić?
Hilda jęknęła ponownie, lecz pokręciła przecząco głową. - Cały dzień bolał mnie dziś
brzuch, ale nagle ból stał się znacznie mocniejszy. To na pewno z powodu tego, co się dziś stało.
Anna zwróciła się do majstra.
- Pomóż jej dojść do sofy w salonie, niech odpocznie. Majster, choć szary na twarzy niczym
popiół, złapał żonę za
ramiona i wyprowadził do pokoju.
Elise nalała zimnej wody do kubka i poszła za nimi. Kiedy pomagała Hildzie się napić,
zauważyła, jak jej twarz nagle ściągnęła się w paroksyzmie bólu. Hilda odchyliła się do tyłu, opie-
rając się ciężko na poduszce.
Elise spojrzała na Annę.
- Chyba masz rację. Może powinniśmy sprowadzić położną Lagertę?
- Przecież to nie może się stać tak szybko - zaprotestował majster. Najwyraźniej nie
podobała mu się myśl, że Hilda mogłaby urodzić w domu Anny, a nie u siebie.
Elise zmarszczyła brwi.
- Zazwyczaj skurcze trwają kilka godzin, zanim dziecko się urodzi, ale Hilda wydała już na
świat dwójkę dzieci, więc poród może trwać krócej.
Majster zaczął rwać swoje cienkie włosy.
- Na litość boską, sprowadźcie jak najszybciej położną! Elise posłuchała go. Anna także
podeszła do drzwi.
- Nastawię wodę. Na wszelki wypadek. Kiedy obie szły do kuchni, Anna dodała: - Co za
okropny dzień! Najpierw te dwie siostry, a teraz Hilda...
Elise uciszyła ją i wyszeptała: - Narodziny to nie to samo, c koniec, Anno!
Anna jednak nie wydawała się przekonana.
- Hilda doznała szoku i nie jest w pełni sobą. Coś może pójść nie tak.
Elise spojrzała zatroskana na uchylone drzwi do salonu. Miał tylko nadzieję, że Hilda nie
usłyszała tego, co powiedziała Anna.
13
Johan otworzył oczy. Pod czaszką czuł łupanie, cały świat wokół niego kołysał się, jakby
był na morzu.
Przez chwilę zupełnie nie wiedział gdzie jest, ani dlaczego wszystko jest inne niż
zazwyczaj. Potem pamięć wróciła.
Spróbował ostrożnie odwrócić głowę. Zobaczył, że przy oknie stoi Michelle i wygląda na
zewnątrz. Na dworze było ciemno. Jego spojrzenie powędrowało dalej. Znajdował się w swoim
pokoju na stancji. Boże święty, a więc jednak przeżył, ale jak poważnych obrażeń doznał? Spró-
bował poruszyć najpierw jedną nogą, potem drugą: obie były mu posłuszne. Podniósł więc
ostrożnie jedną rękę i powtórzył tę czynność z drugą. Wyglądało, że może ruszać wszystkim
kończynami.
Michelle odwróciła się powoli, musiała usłyszeć szelest. Kiedy zobaczyła, że ma otwarte
oczy, jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Podeszła do niego.
- Ocknął się pan! - w jej głosie słychać było ulgę. - Doktor tu był, powiedział, że zajrzy
ponownie. Uważał, że dojdzie pan do siebie, ale podczas upadku doznał pan obrażeń głowy i musi
pan kilka dni leżeć spokojnie. Poza tym ma pan w wielu miejscach zdartą skórę. Powiedział, te
powinien pan uważać się za szczęściarza, bo nic pan sobie nie złamał.
Johan przytaknął.
- Boli mnie głowa, ale poza tym nie odczuwam poważniejszych dolegliwości.
Jego głos był zachrypnięty i dziwny. Michelle stała, patrząc na niego w milczeniu. Nagle po
jej policzkach zaczęły spływać łzy.
- Tak mi przykro! Wiem, kto to zrobił, ale uciekł, zanim ktoś zdołaj go złapać. Nie
odważyłam się też powiedzieć o tym policji. Bałam się, co mógłby wtedy zrobić. Panu - i mi.
Johan nie odpowiedział. Myśl, że ma w mieście wroga, który go nienawidzi, nie była
przyjemna. Nigdy nie próbował zalecać się do Michelle, nie był nią w najmniejszym stopniu
zainteresowany. Na to, że wydawała się być w nim zakochana, nie mógł nic poradzić. Nigdy jej nie
zachęcał.
- Nie sądzę, żeby odważył się znów zrobić coś podobnego - ciągnęła, kiedy nie doczekała
się odpowiedzi. - Opowiem o tym ojcuj Nie dlatego, że zasługuje, by wiedzieć, jakim człowiekiem
jest mój były narzeczony, ale także by ktoś znał prawdę, jeśli coś podobnego znów się wydarzy.
Johan rozmyślał nad czymś.
- Może byłoby lepiej, gdybyśmy nie mieszkali w jednym domu. Wypowiedzenie tylko tego
jednego zdania zmęczyło go, więc zamknął oczy. W tej samej chwili usłyszał cichy płacz.
Ponownie otworzył oczy. Michelle siedziała na krześle koło jego łóżka, zakrywając rękami twarz.
Łzy kapały jej na bluzkę. Zrobiło mu się jej żal, ale nic nie mógł dla niej zrobić.
Rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju zajrzała madame Dassac
- Jakiś pan pyta o panią, panno Michelle. Johan otworzył oczy i zobaczył, jak Michelle
skuliła się w sobie.
Czy on tu jest? - w jej głosie pobrzmiewał strach. Tak, stoi przed drzwiami wejściowymi.
Nie wpuściłam go do środka, bo nie wiedziałam, czy pani sobie tego życzy.
Michelle posłała Johanowi bezradne spojrzenie, zanim ponownie odwróciła się do madame
Dassac.
- Czy byłaby pani tak miła i powiedziała temu panu, że jestem zajęta? Nie chcę go widzieć.
Gospodyni wyszła.
Michelle wstała z krzesła, podeszła do drzwi i zaczęła nasłuchiwać.
- Żeby tylko nie wtargnął tu siłą.
- Niech pani idzie do swojego pokoju, Michelle. Jeśli ten człowiek jest tak zazdrosny, że
zrzucił mnie ze schodów, nie powinien pani tu zastać.
- Boję się być z nim sam na sam.
Boże drogi, czy ona nic nie rozumie?, pomyślał Johan z rezygnacją. To jego próbował zabić
ten zwariowany Francuz, nie ją. Dopiero co odzyskał przytomność, nie wiedział, ile czasu leżał bez
zmysłów. Nie sądził, by jego głowa wytrzymała kolejne uderzenia.
W końcu chyba do niej dotarło. Uchyliła drzwi, postała chwilę, nasłuchując, a następnie
szybko wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
Johan leżał, wytężając słuch, czekając na poirytowane głosy, obraźliwe słowa i odgłosy
szybkich kroków. Jego drzwi nie miały zamka, ten człowiek mógł tu wtargnąć i rzucić się na niego,
kiedy leżał całkowicie bezbronny w łóżku. Spróbował się nieco podnieść, ale zaraz zakręciło mu się
w głowie, ból stał się silniejszy. Uznał, że najmądrzejsze, co może teraz zrobić, to leżeć spokojnie.
W jaki sposób wplątał się w tę beznadziejną sytuację? I dlaczego ten szalony Francuz uznał
go za poważnego rywala? To wszystko nie trzymało się kupy! Gdyby tylko dano mu szansę,
spróbowałby mu wyjaśnić, że w Norwegii czeka na niego narzeczona, którą zamierza poślubić
latem przyszłego roku. Że w ogóle nie jest zainteresowany Michelle.
Wciągnął powietrze z głośnym westchnieniem. Nie był pewien, czy jego wyjaśnienia na coś
by się zdały w przypadku takiego człowieka. Jeśli jej były narzeczony był przekonany, że między
nim a Michelle coś jest, raczej niemożliwe byłoby przemówić mu do rozsądku.
Z oddali dobiegły go jakieś głosy, ale nie wydawały się ani groźne, ani rozwścieczone. Być
może Michelle zdołała go uspokoić? A może wtrąciła się madame Dassac, wyjaśniając młodemu
człowiekowi, że nie życzy sobie żadnych hałasów, jeśli zaś on koniecznie chce się kłócić, to niech
to robi w jakimś innym miejscu. Madame Dassac potrafiła być dość przerażająca, zwłaszcza gdy
ktoś ją zdenerwował.
Jakże tęsknił za domem! Niejednokrotnie słyszał studentów głoszących, jak wspaniale jest
mieszkać w Paryżu - mieście artystów. Poeci, kompozytorzy i malarze sprawili, że miasto zyskało
światową sławę. Pięciokrotnie odbywała się tu wystawa światowa, ostatni raz osiem lat temu.
Wszyscy rozmawiali o bulwarach Ludwika XIV i muzeach Napoleona z wszystkimi skarbami,
które zagarnął. Johan jednak był cicho, kiedy Francuzi wychwalali swoje miasto. Paryż mógł sobie
być tak wspaniały, jak tylko chciał: dla niego ani wieża Eiffla, ani Kościół Inwalidów, ani Łuk
Triumfalny nie mogły równać się z widokiem, jaki witał go, kiedy wędrował wzdłuż rzeki Aker w
zimowy dzień, gdy oszronione drzewa wyglądały jak dzieła sztuki, a wzdłuż wodospadu zwisały
lodowe sople. Albo bezwietrzny majowy dzień, rozgrzany słońcem, z brzozami o białych, prostych
pniach, pokrytymi welonem seledynowożółtych, młodziutkich listków.
Znów dobiegły go głosy. Usłyszał śmiech mężczyzny, zaraz p nim dźwięcznie roześmiała
się kobieta. Jak Michelle mogła rozmawiać i śmiać się z człowiekiem, który niedawno próbował go
zabić? Nawet jeśli próbowała go udobruchać, by zapobiec kolejnym atakom, nie musiała być aż tak
przyjacielska.
Głosy stały się wyraźniejsze, jakby zbliżały się do jego pokoju. Chyba nie zamierzała go tu
przyprowadzić? Johan znów spróbował się podnieść, ale ponownie opadł na poduszki. Bolało go
całe ciało, w głowie dudniło nie do wytrzymania. Zamknął oczy i postanowił udawać, że stan jego
zdrowia jest gorszy niż w rzeczywistości.
Głosy ucichły. Usłyszał trzaśnięcie drzwi wejściowych, a chwilę potem lekkie kroki,
zmierzające w stronę jego pokoju. Ktoś zapukał delikatnie do drzwi i do pokoju ponownie weszła
Michelle.
- Na szczęście to nie był on.
Usiadła na krześle przy łóżku.
- To był jego kolega. Usłyszał, co się stało, i chciał upewnić się, czy wszystko u mnie w
porządku.
Johan spojrzał na nią, zdumiony.
- Jak się dowiedział?
- Pierre sam mu o tym powiedział. Zdumienie Johana wzrosło.
- Sam mu powiedział? To znaczy chwalił się tym czy też raczej żałował?
Michelle uśmiechnęła się krzywo.
- Mężczyźni tacy jak Pierre nigdy nie żałują niczego, co zrobili. Johan nie odpowiedział. To
brzmiało jeszcze gorzej: człowiek, który
zrzucił drugiego ze schodów, a potem chwalił się tym przed przyjaciółmi, musiał mieć nie
po kolei w głowie.
- Proszę już o tym nie myśleć. Teraz musi pan odpoczywać przez kilka dni w spokoju.
Powiedziałam madame Dassac, jak Pierre się nazywa i jak wygląda, i zaznaczyłam, że nie można
go tu wpuszczać, bez względu na to, jak bardzo będzie przekonywał i błagał.
Johan nadal nic nie mówił. Co to pomoże? Jeśli ten człowiek uroił sobie, że ma rywala, być
może zaczai się gdzieś i dopadnie go, kiedy już wyzdrowieje. Ta myśl nie podniosła go szczególnie
na duchu.
- Jestem zmęczony - powiedział i zamknął oczy. - Proszę mnie zostawić samego.
Usłyszał, jak wstaje. Odniósł wrażenie, że niechętnie. Jeśli ten cały Pierre stał na chodniku
po drugiej stronie ulicy, mógł zobaczyć, że w jego pokoju znajduje się młoda kobieta. Przyjaciel
mógł mu powiedzieć, który pokój należy do Johana. Być może Pierre stał tam cały czas, kiedy jego
kolega był tu i wypytywał.
- Co pani powiedziała temu człowiekowi, który tu przyszedł? - zapytał słabym głosem w tej
samej chwili, w której usłyszał, jak otwiera drzwi.
- Powiedziałam, że Pierre musiał chyba upaść na głowę i że nie dbam o niego. Że
zakochałam się w kimś innym - dodała tak cicho, że ledwie usłyszał, co powiedziała.
14
Kiedy Elise minęła siedzibę Køl og Vedbolaget na Sandakerveien i zbliżyła się do
maleńkiego, pomalowanego na czerwono domku Lagerty, drzwi się otworzyły i wyszła przez nie
okutana w szal położna, dzierżąc swoją podręczną torbę.
- Lagerto? - Elise nie mogła złapać tchu. Była przemoczona, najpierw przedzierała się przez
śnieg do placu, a potem do mostu Bentsebrua i w dół Sandakerveien. Czuła, jakby nie robiła dziś
nic innego, tylko brodziła w mokrym, ciężkim śniegu.
- Czy ktoś cię wezwał? - zapytała.
Lagerta spojrzała na nią przymrużonymi oczami, rozpoznała ją.
- Nie słyszałaś o wypadku? Pomyślałam, że pójdę do mostu i dowiem się, czy nie trzeba w
czymś pomóc.
- Hilda jest w domku majstra, zaczęła rodzić. Lagerta zmierzyła ją sceptycznym wzrokiem.
- Teraz? Dlaczego jest w domu majstra, skoro przeprowadziła się na Akersbakken? I
dlaczego zdecydowała się rodzić właśnie teraz, kiedy te dzieciaki wpadły do rzeki?
- Być może strach wywołał skurcze. Hilda chciała odwiedzić Annę. Gdyby przyszła pięć
minut później, most mógłby zawalić się pod nią.
- Ale chyba wiedziała, że zaczyna rodzić?
- Cały dzień bolał ją brzuch, ale myślała, że to zwykły ból brzucha, który przejdzie.
Lagerta prychnęła pogardliwie.
- Każda, która już rodziła, zna różnicę między bólem brzucha a skurczami porodowymi. A
Hilda rodziła już dwa razy.
Elise nie odpowiedziała, przyszła jej do głowy taka sama myśl. Zaczęły schodzić w dół
ulicy.
- Wiesz może, czy dzieci żyją? Elise potrząsnęła głową.
- Słyszałam, że to były dwie siostry, ale nie wiem, co się z nimi stało. Na placu koło fabryki
było tylu ludzi, że nie mogłam przecisnąć się bliżej mostu. Musiałam zawrócić i przejść przez
Bentsebrua, żeby się tu dostać. Myślałam, że może Anna coś wie, nie wiedziałam, że jest u niej
Hilda. Jakaś kobieta powiedziała mi, że do wody wpadło rodzeństwo i byłam śmiertelnie
przerażona, że to Peder i Kristian.
- Ale tym razem to jacyś inni ludzie dostali od życia pięścią w twarz. Jeśli te dzieciaki umrą,
dla ich rodziców nic już nie będzie takie samo jak wcześniej.
Elise się zawstydziła. Tak się bała o Pedera i Kristiana, że zupełnie nie pomyślała o
rodzicach sióstr. Może nawet ich znała. Lagerta miała rację, kiedy powiedziała, że właśnie przeżyli
największy w życiu wstrząs. Jeśli dziewczynek nie udało się uratować, ich rodzice byli teraz
zdruzgotani rozpaczą.
- Nie wiadomo, czy zginęły - wymamrotała. - Być może Armia Zbawienia i doktor zdołali je
uratować.
Lagerta nie odpowiedziała. Elise mogła zobaczyć, że uważa to za mało prawdopodobne.
Droga w dół nie była na szczęście długa, ale Lagerta miała trudności, by zachować
równowagę w głębokim śniegu. Sapała i dyszała ciężko. Elise zaoferowała jej swoje ramię, które
położna przyjęła z wdzięcznością, opierając się na niej ciężko. Zawsze była dużą, ciężką kobietą, a
jej wysiłki, by utrzymać się na nogach, jeszcze potęgowały jej ciężar.
77
Kiedy podeszły do domku majstra, Elise zwróciła uwagę, że nie stoi już przed nim tylu
ludzi, co wcześniej. Teraz wyraźnie widziała most. Zauważyła miejsca, w których brakowało
kawałków konstrukcji. Wzdrygnęła się, jednocześnie powrócił strach o Hildę. Poród był
niebezpieczny, nawet dla kobiety, która mieszkała w dobrych warunkach i miała pod dostatkiem
jedzenia. Mogły pojawić się komplikacje, a przy tej pogodzie niełatwo będzie znaleźć woźnicę z
saniami albo karetkę, która zawiozłaby ich do szpitala Ullevål. Zobaczyła w myślach ambulans:
czarny, z wymalowanym czerwonym krzyżem. Dwóch ludzi, dźwigających nosze, którzy zabrali
Emanuela, miało na sobie długie, ciemne płaszcze. Być może, kiedy pogoda była tak zła jak teraz,
szpital wysyłał sanie, ale i tak dotarcie tutaj zajęłoby dużo czasu - o ile sanie nie zostały już
wysłane po innego pacjenta, gdzieś indziej w mieście.
Kiedy przeszły przez furtkę i schodziły po schodkach, Lagerta jeszcze mocniej chwyciła ją
za ramię: niewiele brakowało, by obie straciły równowagę i upadły. Kiedy doszły do węgła domu,
zerknęły najpierw na most, a potem w dół, na wodospad. Na placu między Graah i Hjula było już
niemal pusto, nikogo nie było też widać na łące przy wodospadzie. Ktoś pewnie zabrał już stamtąd
siostry, gapie wrócili do pracy albo rozeszli się do domów, by przebrać się w suche ubrania i
ogrzać.
Gdzie były teraz te dwie dziewczynki? Czy zawieziono je do szpitala, zaniesiono do domu
rodziców, czy może odwieziono do kostnicy? Elise obawiała się ostatniej możliwości.
Lagerta odwróciła się i ruszyła pospiesznie schodami do drzwi kuchennych.
W środku panowała niezwykła cisza. Elise czekała, czy nic usłyszy przypadkiem krzyku
Hildy i nie zobaczy Anny biegającej w tę i we w tę między salonem a kuchnią, i majstra rwącego
włosy z głowy. Kuchnia była jednak pusta, a z salonu nie dobiegał żaden dźwięk.
Spojrzały na siebie z położną. Czyżby majstrowi udało się sprowadzić pomoc i zawieźć
Hildę do szpitala? Elise pomogła Lagercie wyplątać się z szala i odwiesiła go na haczyk.
W tej samej chwili dał się słyszeć dziwny, cichy dźwięk, po którym nastąpił chóralny
okrzyk. Z pokoju dobiegł także głos Hildy. Nie było w nim cienia bólu i strachu.
- Wygląda, jakby się uśmiechał!
Elise otworzyła ostrożnie drzwi do salonu. Była pewna, że widoku, jaki napotkały jej oczy,
nie zapomni do końca życia. Na sofie, wsparta na poduszkach, leżała Hilda z maleńką istotką w
ramionach, opatuloną w czyste ręczniki i poszewki. Obok niej przykucnął majster, pochylony nad
tym cudownym zjawiskiem. Po policzkach płynęły mu łzy. W nogach łóżka stała Anna, trzymając
w jednej ręce czajnik, a w drugiej zakrwawione prześcieradło. Jej rozjaśniona twarz wyglądała
niczym U anioła. Wszyscy troje spojrzeli w stronę Elise, a Hilda wykrzyknęła dźwięcznym głosem:
- Zobacz, Elise! Urodziłam ślicznego chłopczyka! Wyskoczył na świat tuż po tym, jak poszłaś po
położną!
Majster podniósł się z podłogi, ocierając pot z czoła i łzy Z policzków.
- Nie użyłbym słowa wyskoczył. Anna się zaśmiała.
- Ale poszło szybko - spojrzała na Lagertę. - Mam nadzieję, że zrobiłam wszystko dobrze,
Lagerto. Nie miałam czasu pomyśleć ani nawet się przestraszyć.
Lagerta zaburczała coś w odpowiedzi i wyszła do kuchni, by umyć ręce.
Elise podeszła do Hildy.
- Czy Anna naprawdę odebrała poród? - spojrzała na maleńkiego człowieczka, czując
respekt, ogromną radość i ulgę jednocześnie.
Hilda zaśmiała się. Była w dobrej formie i wyglądała zadziwiająco rześko jak na kogoś, kto
przed chwilą wydał na świat dziecko.
- Mówiłam jej, co ma robić. Całe szczęście, że przeżyłam to już dwa razy.
Elise potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
- Niesłychane, że wszystko poszło tak szybko i sprawnie. Hilda rzuciła jej wyniosłe
spojrzenie.
- Nie sądzisz chyba, że obyło się bez bólu? Wyłam jak zarzynana świnia. Ole Gabriel
wyglądał jak trup i musiał wyjść do kuchni. Ale w tej samej chwili, w której maluszek pojawił się
na świecie, ból ustąpił. Poród jest właściwie cudownym wydarzeniem.
Elise przytaknęła i uśmiechnęła się do siostry, próbując jenocześnie przełknąć, by rozluźnić
ściśnięte gardło.
- Ogromnie się cieszę, Hildo. Tak bardzo się o ciebie bałam!
- A ja jestem szczęśliwa, że to chłopiec. Wcześniej chciałam odzyskać swoją małą Jensine,
ale teraz cieszę się, że to nie dziewczynka. Nikt nie może zastąpić tych, którzy odeszli. A poza tym
chłopiec będzie lepszy, jeśli chodzi o Ole Gabriela. Gdyby urodziła mu się córka, z pewnością
okropnie by ją rozpieszczał - dodała, rzucając mężowi zaczepne spojrzenie.
Majster potrząsnął głową.
- Słyszał kto takie głupoty? Płeć nie miała dla mnie znaczenia, ważne, żeby wszystko poszło
dobrze - odetchnął głośno z ulgą. - Dzięki Annie zarówno Hilda, jak i dziecko żyją.
Do pokoju weszła Lagerta. Wzięła dziecko od Hildy i dokładnie je zbadała. Następnie
wyprosiła majstra do kuchni, by zbadać także Hildę. Kiedy skończyła, powiedziała ze zdumieniem:
- To był chyba najlżejszy poród w historii całego Sagene!
W tej samej chwili rozległo się pukanie i ktoś otworzył niecierpliwie drzwi, nie czekając na
odpowiedź. Kiedy Elise rozpoznała głos gości, wybiegła do kuchni.
- Pani Jonsen i ciocia Ulrikke powiedziały, że może cię tu znajdę - głos Pedera brzmiał
nerwowo. - Powiedziały, że wystraszyłaś się, bo myślałaś, że ja i Kristian wpadliśmy do
wodospadu, ale my nie utonęliśmy.
Elise przyciągnęła ich do siebie.
- Gdybyście tylko wiedzieli, jak się o was bałam!
- Nie ma nas co żałować, tylko rodziców Katty i Svany - powiedział Kristian płaczliwie.
Elise spojrzała na niego z przerażeniem.
- Czy to były Katinka i Svanhild? Potwierdzili.
Oczy Pedera były szkliste.
- Doktor powiedział, że nawet nie zdążyły poczuć bólu. Poszły prosto do nieba.
Elise pomyślała, jak dziwnie układa się czasem życie: nowe istnienie narodziło się niemal w
tym samym momencie, kiedy dwa inne - w tym samym miejscu - musiały złożyć daninę życia. Ale
tak samo było z pewnością na całym świecie. Bóg dal, Bóg wziął.
Pogłaskała Pedera po sterczącej grzywce.
- Dobrze, że nie cierpiały, ale ogromnie mi żal ich rodziców. Myślę, że odwiedzę ich za
kilka dni, żeby ich trochę pocieszyć. Może kupimy jakieś ciastka u Magdy, a może sama coś
upiekę.
Peder zamyślił się. Nagłe jego twarz pojaśniała.
- Wiesz, co myślę? Możesz im podarować swoją książkę. Dowiedzą się, że nie tylko oni
stracili swoje dzieci w rzece. Przeczytają, że Mathilde utonęła, choć most się nie zawalił, i że pani
Thoresen musiała pracować w fabryce całymi dniami, mimo że Anna była przykuta do łóżka. Kiedy
zobaczą, że innym także przytrafiają się nieszczęścia, zrozumieją, że takie po prostu jest ludzkie
życie, i może nie będą już tak smutni, jak przedtem.
Elise pokiwała poważnie głową.
- Trafiłeś w sedno, Pederze. Takie jest ludzkie życie. Zapytam w wydawnictwie, czy mogę
dostać jeszcze jeden egzemplarz, a ty pójdziesz go zanieść rodzicom Katinki i Svanhild. Może choć
trochę im to pomoże - uśmiechnęła się i otarła łzę. - Bóg nie tylko zabrał dziś do siebie dwoje
dzieci. Jedno nam tu zesłał. Hilda urodziła synka, Isac ma brata.
Peder i Kristian spojrzeli na nią zdumieni.
- Urodziła tutaj, w salonie - dodała Elise z uśmiechem.
- Możecie zajrzeć przez drzwi, ale lepiej tam jeszcze nie wchodźcie. Dziecko dopiero co się
urodziło.
Uchyliła im drzwi, a oni zajrzeli do pokoju przez szparkę.
Peder cofnął się z powrotem do kuchni.
- Tam stoi przestępca! - wyszeptał wystraszonym głosem, szeroko otwierając oczy. - Ludzie
mówią, że to jego wina! Narzekali na niego i mówili, że wydarzy się wypadek, jeśli nie zbuduj
nowego mostu.
Elise zamknęła pospiesznie drzwi, by Hilda i majster nie usłyszeli jego słów. Zastanawiała
się, w jaki sposób majster wróci do domu, żeby nie natknąć się na wzburzonych, dyszących żądzą
zemsty ludzi. Na zewnątrz nie było jego powozu, nie mógł też wrócić mostem Beierbrua po tym,
jak się zawalił. Najwyraźniej woźnica przywiózł go saniami tą samą drogą, którą ona tutaj przyszła.
Woźnica dawno już odjechał, by uniknąć gniewnego tłumu.
Poczuła, że musi ich uspokoić.
- Teraz właściciele fabryk z pewnością coś z tym zrobią. Kristian prychnął: - Teraz, jasne!
Teraz jest już za późno. Ludzie mieli rację, musiał zdarzyć się jeszcze jeden wypadek!
- Pingelen powiedział, że pan Schou zarabia sześćdziesiąt tysięcy koron rocznie - czy może
to były miliony? A ci, którzy stoją przy maszynach, zarabiają pięćset koron! - dodał Peder
buntowniczo.
Elise spróbowała stłumić ich nastrój.
- Jego ojciec, Halvor Schou, zbudował fabrykę Hjula i dał wielu ludziom pracę. Każdej
jesieni urządzał dla nich przyjęcie w ogrodzie i bardzo troszczył się o ich dobrobyt.
Na Kristianie nie zrobiło to jednak wrażenia.
- Odziedziczył fabrykę po swoim ojcu, a jego syn odziedziczy ją po nim. Jego dom
przypomina pałac. Mogliby trochę mniej pieniędzy wydawać na domy, a zamiast tego wybudować
nowy most dla pracowników.
Elise przytaknęła.
- Tak, rzeczywiście mogliby to zrobić, ale nie możecie obwiniać pana Paulsena. To nie on
decyduje.
Kristian popatrzył na nią podejrzliwie.
- Skąd wiesz?
Elise nie zdołała spojrzeć mu prosto w oczy, nie wiedziała, czy mówi prawdę.
- Być może mówił o tym panu Schou i panu Graah. Poza tym nie możecie zapominać, że
Knud Graah ma już ponad dziewięćdziesiąt lat i że stracił w tym roku syna. Przędzalnia jest teraz
spółką akcyjną, a to znaczy, że ma więcej niż jednego właściciela.
- Więc majster powinien był im wszystkim o tym powiedzieć - Peder nie wydawał się
rozumieć. - Gdybym był tatą Katty, to bym ich wszystkich pobił! Walnąłbym ich głową w brzuch i
naplułbym im w twarz. Sprałbym ich tak, że aż by im wszystkie zęby powypadały!
Drzwi do salonu otworzyły się i do kuchni weszła bez słowa Anna. Uciszyła ich.
- Mówcie ciszej! Hilda i pan Paulsen słyszą, co mówicie! Peder popatrzył na nią
przestraszony.
- Chyba wrócimy do domu, Kristian. - Zwrócił się do Elise: - Teraz już wiesz, że nie
utonęliśmy.
15
Ciotka Ulrikke odjechała, ale zapewniła ich solennie, że przyjedzie znowu na Boże
Narodzenie. Najchętniej zostałaby na Hammergaten, powiedziała. Przydałby się ktoś do opieki nad
Hugo i Jensine, kiedy Elise musiała wyjść, a zdarzało się to przecież często, dodała ciotka,
spoglądając na Elise w taki sam sposób, jak zazwyczaj patrzyła pani Jonsen. Ani ona, ani pani
Jonsen nie mogły zrozumieć, dlaczego Elise wydawała własne pieniądze na jedzenie dla rodziny z
Liggerstua, kiedy istniało coś takiego jak kasa zapomogowa. Były przerażone, kiedy Elise
opowiedziała, jak przebrała zarówno matkę, babkę, jak i najmłodsze dziecko w czyste ubrania,
zrobiła pranie i ugotowała owsiankę.
- Chyba żeś zwariowała! - wybuchnęła pani Jonsen, potrząsając z oburzeniem głową. - Jeśli
zaczniesz zmieniać gacie wszystkim pijakom mieszkającym nad rzeką, nie będziesz mieć czasu na
pisanie książek, mogę cię zapewnić!
Ciotka Ulrikke była równie wstrząśnięta.
- Dlaczego nie zwróciłaś się do samarytanek z Sagene albo do policji? Nie jesteś przecież
praczką ani sprzątaczką! Jesteś pisarką.
- Gdybyś zobaczyła tę rodzinę, nie miałabyś serca zostawić ich w tym stanie -
odpowiedziała Elise spokojnie. - Nigdy wcześniej nie widziałam tak zaniedbanych dzieci ani tak
brudnego mieszkania. Pupa najmłodszej dziewczynki była cała odparzona, mała wrzeszczała
wniebogłosy, kiedy ją myłam.
Pani Jonsen i ciotka Ulrikke nie powiedziały już nic więcej, ale wymieniły między sobą
znaczące spojrzenie. Widać było, że obie mają takie samo zdanie na temat odgrywania przez Elise
miłosiernej Samarytanki, jak ujęła to ciotka.
Hilda pozostała w domku majstra do następnego dnia, kiedy ten przyjechał po nią i dziecko
saniami zaprzężonymi w konie i usadził oboje w środku, opatulając futrami. Na szczęście śnieg
przestał już padać i temperatura była tuż powyżej zera.
Peder zaniósł Torkildowi list, który Elise napisała wieczorem po powrocie z Liggerstua i już
następnego ranka do mieszkania nieszczęśliwej kobiety zawitały dwie samarytanki, by
zaopiekować się dziećmi. Najprawdopodobniej wszystkie sześć dziewczynek zostanie
rozdzielonych, powiedział Torkild, kiedy wpadł do niej potem.
Elise poczuła smutek. Możliwe, że każda z nich trafi do innego gospodarstwa poza
Kristianią i nigdy więcej już się nie zobaczą. Pewnie nie zobaczą już więcej także swojej matki.
Elise znała wiele takich przypadków. Zazwyczaj dzieci wykorzystywane były jako darmowa pomoc
domowa i często były źle traktowane.
Usiadła przy stole stojącym przy oknie, próbując odpędzić od siebie bolesne myśli i skupić
się na swojej książce. Nareszcie znów miała salon dla siebie. Pani Jonsen zabrała nawet Hugo i
Jensine do siebie, żeby Elise mogła pisać w spokoju.
W domu panowała niezwykła cisza. Nie słychać było żadnego dźwięku, ani na zewnątrz, ani
w środku. Ani razu nie odezwał się dzwonek na szyi koni ciągnących sanie ulicą Maridalsveien.
Padał śnieg. Kiedy spadnie siódmy raz, to nie stopi się już aż do wiosny - ta reguła
sprawdzała się każdego roku. Zostało już niewiele czasu do świąt i Elise nie mogła zrozumieć,
jakim cudem jesień przeleciała tak szybko.
Jej myśli wędrowały od jednej sprawy do drugiej, nie mogła skoncentrować się na historii w
książce - na straganie na rynku, przy którym Inger Bruun nadal stała z matką, sprzedając warzywa i
owoce. Usiłowała postawić się w jej sytuacji, żałując, że nie uczyniła swojej bohaterki prządką albo
pomocnicą w fabryce. Dużo łatwiej było opisywać warunki panujące w hali fabrycznej: słyszeć
buczenie maszyn, widzieć wirujący w powietrzu gęsty kurz, czuć przeciąg wiejący od dużych okien
i mdłości, kiedy chłopcy oliwili maszyny.
W końcu pisanie stało się łatwiejsze. Kiedy Elise opisywała pierwszą wizytę Inger w domu
Henrika Teisa, zobrazowała najdrobniejsze szczegóły wnętrza domu majstra - począwszy od
rozłożystej paprotki na stoliku, aż po żyrandol, obrazy w ciężkich, złoconych ramach i jedwabne
tapety. Jeśli majster przeczyta kiedykolwiek jej książkę, być może rozpozna swój dom, choć Elise
zmieniła nieco rozmieszczenie sprzętów i kolory. Ale to nie miało żadnego znaczenia, w książce
podała przecież zupełnie inne nazwisko i adres. Zresztą domy większości bogatych ludzi wyglądały
podobnie.
Kiedy wreszcie wzięła się na poważnie do pracy, szło jej jak z płatka. Dialogi między Inger
i Henrikiem same spływały spod jej palców, a kiedy Inger rozpłakała się, Elise także czuła
ściskanie w gardle.
Nie wiedziała, jak długo pisała i która jest godzina, kiedy usłyszała, jak ktoś dobija się do
drzwi. Najpierw postanowiła udawać, że nikogo nie ma w domu, ale ten ktoś mógł zauważyć jej
sylwetkę za zasłoną. Poza tym to mogło być coś ważnego. Nieczęsto ktoś pukał do drzwi
wejściowych, niemal wszyscy, których znała, wybierali drzwi kuchenne. Nawet pan Wang-Olafsen.
Poczuła lekkie wyrzuty sumienia. Obiecała ciotce Ulrikke, że zaprosi go na niedzielny obiad, ale
nic z tego nie wyszło. Nie zaprosiła także Thoresena, choć ciotka Ulrikke była nim zachwycona. Na
przeszkodzie stanął wypadek na moście i poród Hildy. Ciotka była zawiedziona, ale pocieszała się
myślą, że zaproszą obu w święta. Naturalnie każda w swoim imieniu - wtedy na pewno potraktują
zaproszenie jeszcze poważniej.
Elise wstała niechętnie od stołu i poszła otworzyć. Może ktoś tylko coś przyniósł.
Ku swojemu zaskoczeniu ujrzała w drzwiach listonosza.
- Pani Elise Ringstad?
- Tak, to ja.
- Mam dla pani list. Pilny - podał jej kopertę, ukłonił się i pospieszył z powrotem ku furtce.
Elise stała, przyglądając się białej kopercie. Czuła na skórze ciarki niepokoju. Jeśli to pilne,
to z pewnością nie są to dobre nowiny.
Na liście nie było jednak zagranicznych znaczków, nie napisano też nazwiska nadawcy. Kto
mógł wysłać ten list?
Zamknęła drzwi i wróciła do stołu. Próbowała odczytać stempel pocztowy, jednak był
zamazany i nie dało się nic odcyfrować. Nie mógł być to list od ciotki Ulrikke, przecież dopiero co
wyjechała. A gdyby przysłali jej coś z wydawnictwa, na kopercie widniałaby nazwa Grøndahl &
Syn.
Drżącymi rękami Elise rozdarła kopertę.
W środku był długi list - rozpoznała eleganckie pismo jej teścia.
Droga Elise!
Zdarzyło się u nas coś złego. Marie nagle zachorowała i leży teraz przykuta do łóżka - nie
może się ruszać ani mówić. Powinienem był od razu do Ciebie napisać, ale wiedziałem, że gościsz u
siebie ciotkę Ulrikke, a nie chciałem jej denerwować, kiedy przebywała tak daleko od domu. Wiem,
że opowiedziała ci, co zrobiłem jesienią. Chciałem sam pojechać do Kristianii, by Ci o tym
powiedzieć, ale ciotka mnie uprzedziła. Obawiam się, że moje postępowanie doprowadziło do
wypadku Marie. Odkryła, że dokument zniknął i zażądała szczerej odpowiedzi. Powiedziałem jej
prawdę: że spaliłem go, ponieważ za prawowitego dziedzica dworu uważam Hugo, a nie
Sebastiana. Od czasu, kiedy byliśmy u Ciebie - adwokat, Emanuel i ja - by zmusić Cię do
podpisania oświadczenia, że byłaś ciężarna, wychodząc za Emanuela, i że nie jest on ojcem tego
dziecka, postępek ten dręczył mnie dniem i nocą.
Dopuściliśmy się podłego czynu, którego powinniśmy się wstydzić. Nigdy sobie nie wybaczę,
że dałem się przekonać Marie, aby popełnić taką potworność. Po tym, jak spaliłem dokument,
śniłem, że przyszedł do mnie Emanuel - usiadł na brzegu łóżka i podziękował mi, że zatroszczyłem
się o przyszłość jego dzieci. Sen był tak wyraźny, że potraktowałem go jak wizję. Emanuel naprawdę
mnie odwiedził i radował się tym, co uczyniłem. Jestem o tym absolutnie przekonany.
Kiedy odkryliśmy prawdziwe oblicze Signe, zarówno on, jak i ja zrozumieliśmy, że będzie
ona dla nas przyczyną samych nieszczęść. Wiem, że Sebastian jest synem Emanuela - nieślubnym - i
zadbałem o niego w moim testamencie, ale kiedyś przejmie on gospodarstwo Stangerud, nie
powinien więc dostać także Ringstad.
Poczucie winy będzie mnie z pewnością dręczyć do końca moich dni. Nie tylko za to, co
zrobiliśmy Tobie, ale też dlatego, że jestem sprawcą tragicznego wypadku i kalectwa Marie. Od
zawsze miała bardzo trudny charakter i niebezpieczne napady złości. To był pierwszy raz, kiedy
doświadczyła, że nie dbam o to, co ona myśli, ale postąpiłem tak, jak sam uważałem za słuszne, bez
pytania jej o radę. Potem także nie okazałem skruchy ani nie prosiłem o wybaczenie; wręcz
przeciwnie: powiedziałem (Signe też to słyszała), że Sebastian został poczęty w grzechu i nie chcę,
by to on przejął gospodarstwo mojego ojca. Kiedy powiedziałem, że nie zmienię zdania i że od tej
pory to Marie będzie musiała mnie słuchać, nagle coś się z nią stało. Najpierw zmieniła się na
twarzy, potem wydała z siebie najohydniejszy krzyk, jaki w życiu słyszałem zaczęła rwać sobie włosy
z głowy i wodziła wokół dzikim spojrzeniem, zanim zasłabła i zemdlała.
Od tamtej pory leży w łóżku, nie mogąc przekazać innym swoich myśli. Signe wyjechała do
domu, odwiedził nas też doktor. Moją pierwszą myślą było poprosić Cię, byś przeprowadziła się tu z
dziećmi, ale doktor odradził mi to. Mówił, że może to pogorszyć stan zdrowia Marie. Dlatego
staram się nie wybiegać myślą naprzód i żyć z dnia na dzień, zawierzając przyszłość Panu naszemu.
Chciałem jednak, byś wiedziała, że Ty i dzieci jesteście wciąż w moich myślach.
Pozdrowienia
Twój teść
Elise pozwoliła, by list opadł na jej kolana. Patrzyła przez okno: śnieg nie padał już tak
gęsto. Lekkie płatki wirowały w powietrzu, przez rozdarcie w chmurach przedzierało się chłodne
zimowe słońce, oświetlając swym blaskiem drzewa, krzewy i płot.
Tak bardzo było jej go szkoda. Taki ciężar na sumieniu każdemu mógł odebrać chęć do
życia, zwłaszcza teraz, kiedy Hugo był całkiem sam. Postanowiła napisać do niego długi list i za-
prosić go razem z ciotką Ulrikke na święta. Być może nie będzie mógł zostawić żony, ale w
majątku było dość służby, która mogłaby się nią zająć. Pytanie tylko, czy z głową Marie wszystko
było w porządku, czy też nie.
Po lekturze listu od teścia niemożliwością było ponownie skupić się na losach Inger Bruun i
Henrika Teisa. Myśli Elise wciąż krążyły wokół wydarzeń w Ringstad. Ciotka Ulrikke martwiła się,
co może się stać, jeśli żona Hugo odkryje, co zrobił, a tymczasem stało się coś zupełnie
przeciwnego. To Marie poniosła konsekwencje. Czy to czasem nie Henrik Ibsen powiedział, że
Nemezis kroczy przez ludzkie życie? Sprawiedliwość, odpłata... Pani Ringstad dręczyła swojego
męża przez wiele lat, a on cierpliwie to znosił. Teraz wmieszało się przeznaczenie. To nie wina
Hugo, że Marie dostała ataku - on jedynie zrobił to, co musiał, by przestało dręczyć go sumienie.
Marie dręczyła też swojego własnego syna, nawet wtedy, kiedy został unieruchomiony na wózku
inwalidzkim. Zatem sprawiedliwe było, że sama doświadczyła takiego losu.
Elise znów wstała z krzesła i zaczęła niespokojnie krążyć po pokoju. Jej teść napisał, że
chciałby mieć ją i dzieci u siebie. Być może śmierć Marie była tylko kwestią czasu. Wtedy zostałby
zupełnie sam. Lubił jej dzieci i interesował się życiem chłopców. Dobrze się bawił w towarzystwie
Pedera i wprost uwielbiał Hugo i Jensine. Elise nie miała wątpliwości, że dzieciom będzie dobrze w
majątku - dużo lepiej niż tu - ale co z nią? W lecie Johan wróci do domu. Chcieli się pobrać i
poświęcić życie walce z niesprawiedliwością i poprawie życia najbiedniejszych. Tylko mieszkając
tu, nad rzeką, mogła być na bieżąco ze wszystkimi wydarzeniami i dostrzegać to, co złe. Nie
musiała nawet cofać się dalej niż do zeszłego tygodnia, kiedy to przypadkiem zajrzała do
Liggerstua i zobaczyła nędzę, beznadzieję i bałagan. Zaniedbanie i pijaństwo były następstwem
biedy, nie można było rozwiązać jednego problemu bez rozwiązania pozostałych. Skoro politycy
nie umieli sobie z tym poradzić, jedynie sami ludzie mogli zmienić rzeczywistość, a ludzie - ci,
którym żyło się dobrze - musieli najpierw zobaczyć, jak straszne było życie biednych. Strajki i bunt
powodowały jedynie niechęć i złość. Tak długo jak ludzie z drugiej strony rzeki nie wiedzieli albo
nie rozumieli, jak trudno utrzymać rodzinę za sumę, za którą można kupić jedynie kilogram jaj, nic
nie zostanie zrobione, by zmniejszyć społeczną przepaść. Ludzie muszą najpierw zrozumieć
sytuację robotników, muszą zobaczyć zmęczone twarze, poorane głębokimi zmarszczkami
powstałymi wskutek głodu i zmartwień. Albo przeczytać książkę, która wzbudzi w nich
współczucie i wrażliwość.
Znów ktoś zapukał do drzwi!
Na progu stał Asle Diriks.
Elise otworzyła usta, by powiedzieć mu, że jest zajęta, ale zanim zdążyła wydobyć z siebie
głos, Asle wszedł do środka.
- Widzę, że nie życzy sobie pani dziś gości, ale nie zabawię długo. Muszę z panią
porozmawiać o czymś bardzo ważnym.
Przeszedł na środek pokoju, położył trzymaną w ręku paczkę na łóżku i zdjął płaszcz i
kapelusz.
Nie znalazłaby się dla mnie filiżanka kawy? Moje buty przemokły od śniegu i marzną mi
palce.
Elise nie zaprotestowała. Asle rzeczywiście wyglądał blado. Poza tym jeśli rzeczywiście coś
leżało mu na sercu, nie można go było wyrzucić.
Kiedy robiła w kuchni kawę, uderzyła ją nagła myśl: Asle przyszedł zapewne, by przyznać
się, że to on zdradził jej tajemnicę „Gazecie Porannej"! Być może wyrzuty sumienia dręczyły go
tak, jak Hugo Ringstada. Nie warto było jednak się denerwować. Koniec końców nie stało się nic
złego, może nawet wręcz przeciwnie. Ujawnienie jej nazwiska przez gazetę przyczyniło się do
pochlebnej recenzji w „Socjaldemokracie", a ta z kolei prawdopodobnie skłoniła tak wielu
księgarzy do zamówienia jej książki. Spróbuje potraktować go łagodnie. Przynajmniej jeśli okaże
prawdziwą skruchę.
Kiedy Elise wróciła do pokoju, niosąc w jednej ręce dzbanek z kawą, a w drugiej dwie
filiżanki, Asle Diriks usadowił się już wygodnie na łóżku, zdjął buty i masował zziębnięte stopy.
- Przepraszam, pani Ringstad - roześmiał się. - Zmuszony byłem zdjąć mokre buty. Mam
nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko?
Poczuła się niepewnie, ale potrząsnęła głową. Postawiła filiżanki na stole obok maszyny do
pisania.
- Nie ma pani może dwóch małych szklaneczek? Przyniosłem coś i chciałbym, żeby pani
tego spróbowała. Mam ekscytujące nowiny, za które przydałoby się wznieść toast. - Rozpakował
paczkę, którą odłożył wcześniej na łóżko. W środku znajdowała się butelka, podobna do tej, którą
widziała na weselu Hildy. Z pewnością było to coś wykwintnego i drogiego.
Przyniosła dwa kieliszki Emanuela. Asle napełnił je niemal po brzeg.
- Na zdrowie, pani Ringstad. Wypijmy za pani sukces. Elise spróbowała zawartości
kieliszka. Płyn smakował słodko i był tak mocny, że aż paliło ją w gardle.
- Na razie nie wiem, czy ktoś w ogóle kupił moją książkę - zaprotestowała.
Asle uśmiechnął się i upił łyk z kieliszka.
- Ale ja wiem. Wracam właśnie z wydawnictwa Grandahl & Syn. Wspominałem już, że
znam redaktora Guldberga.
Elise czekała w napięciu.
- Książka sprzedaje się doskonale! Pan Guldberg wychwalał pod niebiosa swoją nową
pisarkę. Niemal wszystkie księgarnie złożyły nowe zamówienia, by mieć dość książek przed
Bożym Narodzeniem. Kiedy usłyszał, że zamierzam panią odwiedzić, dał mi tę butelkę i prosił,
bym wzniósł za panią toast w jego imieniu. Prosił, by pani przekazać, że zaliczka jest już w drodze,
a szef wydawnictwa chętnie by panią ujrzał ponownie.
Elise poczuła, że z radości kręci się jej w głowie.
- Czy to prawda? Książka naprawdę sprzedaje się tak dobrze? Asle roześmiał się i wzniósł
do góry kieliszek.
- Najpierw mój toast, a potem toast Benedicta Guldberga - opróżnił swój kieliszek i czekał,
by zrobiła to samo.
Drugi łyk nie palił tak mocno jak pierwszy. Elise przełknęła odważnie i poczuła, jak łzy
napływają jej do oczu.
- I jeszcze jeden duży łyk! - usłyszała zachęcający głos. - Zapomniała pani o toaście
redaktora. Nie mogę do niego wrócić i powiedzieć, że nie chciała pani z nim wypić.
Elise się zaśmiała. Poczuła, że kręci się jej w głowie, więc usiadła na krześle, zanim
wychyliła zawartość kieliszka.
- Tak lepiej! - Asle znów napełnił kieliszki. - Czas na toast od szefa wydawnictwa. On także
chwalił panią niepomiernie. Nie tylko jest pani wspaniałą pisarką, powiedział, ale i piękną kobietą.
Elise poczuła, że się rumieni. Szef wydawnictwa powinien był ją zobaczyć w starym
płaszczu pani Jonsen i kapeluszu mokrym od deszczu! Nie wyglądała wtedy szczególnie urodziwie.
Znów upiła łyk, czując jak mocny alkohol rozlewa się ciepłem po całym jej ciele. Dopiero
teraz zdała sobie sprawę, że od siedzenia tak długo bez ruchu także ma zimne stopy. W pokoju było
chłodno i jej ciało powoli traciło ciepło.
Asle uśmiechnął się do niej.
- Czyż to nie wspaniałe, jak ten boski napój rozgrzewa? Przytaknęła i też się do niego
uśmiechnęła. Nie mogąc dłużej
powstrzymać ciekawości, powiedziała: - Teraz może mi pan powiedzieć o tym, z czym pan
tu przyszedł. O tym, co było takie ważne.
- Będzie pani na fotografii! Wydawnictwo zamówiło wizytę u fotografa, który zrobi pani
zdjęcie do reklamy z recenzją książki. Fotograf jest przyjacielem mojego ojca, być może pani o nim
słyszała: Anders Beer Wilse, który był fotografem w Seattle w USA, ale przyjechał do Norwegii w
1900 roku.
- Czy jest Amerykaninem?
- Nie, urodził się we Flekkefjord i wykształcił w Horten na technika, ale w USA został
inżynierem kolejnictwa. Teraz uważany jest za najlepszego norweskiego fotografa. To zaszczyt być
przez niego fotografowanym. Robi przede wszystkim zdjęcia krajobrazów, ale wykonał też wiele
fotografii sławnych osób. Nawet samej królowej.
Elise czuła, jak płoną jej policzki, a serce wali w piersi jak szalone. Nie wiedziała, czy
spowodował to wypity alkohol, czy też duma, że zostanie sfotografowana przez człowieka, który
pracował w Ameryce i który odwiedził pałac królewski, by zrobić zdjęcie królowej Maud.
Powinna była zaprotestować, kiedy Asle Diriks po raz trzeci napełnił jej kieliszek, ale zrobił
to bardzo szybko, a ona była już tak oszołomiona, że nie zdążyła odmówić, zanim nie napełnił jej
kieliszka po brzegi.
- Proszę się nie obawiać - powiedział, uśmiechając się. Musiał zauważyć jej przerażenie. -
To nie jest mocne, a pani przyda się relaks. Za dużo ma pani na głowie roboty z dziećmi i domem.
Z pani talentem powinna pani cały swój czas poświęcać pisaniu.
Elise poczuła, jak czerwieni się z dumy. Talent, powiedział. A szef wydawnictwa uważa ją
za piękną. Wiedziała, że to nieprawda, ale cudownie było to usłyszeć. Pochwały dobrze wpływają
na człowieka. Była tak szczęśliwa, że mogłaby zasiąść do maszyny i pisać bez końca.
Zauważyła nagle, że jej krzesło stało nieco zbyt blisko jego. Powinna je odsunąć, ale bała
się, że mógłby ją źle zrozumieć i pomyśleć, że się go boi. Nieładnie byłoby go tak obrazić, kiedy
przyszedł jej tylko pogratulować i przynieść jej dobre wieści.
- Jest pani umówiona na pojutrze. Proponuję, by przyszła pani najpierw do mnie, a ja
zaprowadzę panią na miejsce. Przyślę po panią powóz około jedenastej.
- Myśli pan, że wydawnictwo zapłaci woźnicy? Asle uśmiechnął się i machnął ręką.
- Z pewnością by to zrobili, ale tym razem to ja zapłacę.
- Zapłacił pan już, kiedy byliśmy na Lakkegata. Zaśmiał się.
- Nie ma o czym mówić. Gdyby nie pani, wylądowałbym wtedy w pokoju prostytutki. Nie,
żebym się o to nie prosił... Wie pani.
Twarz Elise płonęła żywym ogniem. Jak mógł mówić
o czymś takim tak bezpośrednio? W oszołomieniu pociągnęła kolejny łyk z kieliszka.
- A to byłoby ostatnie, czego chciałem - dodał Asle cicho.
- Należę do tych mężczyzn, dla których liczy się tylko jedna kobieta. Moi przyjaciele mieli
już po cztery, pięć kochanek i wciąż wymieniają je na nowe, ale ja taki nie jestem. Pożądam tylko
jednej
i wszystkie inne przestały dla mnie istnieć. Marzę o niej w dzień i w nocy, nie mogę myśleć
o niczym innym. To cudowne i bolesne zarazem. Cudownie jest kochać tak mocno, ale
jednocześnie boję się, że moja miłość nigdy nie zostanie odwzajemniona.
Elise nie wiedziała, gdzie podziać oczy ani co mu odpowiedzieć. Dlaczego jej o tym mówił?
Nieprzyjemnie jej było słuchać jego wynurzeń.
- Budzę się w nocy, bo śni mi się, ze leży obok mnie - ciągnął.
- Rozebrana. Dotykam jej w moim śnie, pieszczę jej ciało. Kiedy się budzę, marzę jedynie o
tym, by znów zasnąć i dalej śnić mój sen.
Zaśmiał się, nieco spięty i znów napełnił swój kieliszek. Jeśli wypije jeszcze trochę, upije
się. Co powie pani Jonsen? I Kristian? Siedzi tu sobie na łóżku Emanuela, bez butów. Nagle Asle
Diriks spoważniał.
- Z pewnością wie pani, do czego zmierzam, pani Ringstad. To pani skradła moje serce. Nie
miałem odwagi pani o tym powiedzieć, zanim się nie napiłem. Wiem, że nie powinienem był tak
wybuchnąć, ale musiałem wyznać pani moje uczucia. Kocham panią od chwili, kiedy pierwszy raz
panią zobaczyłem, i wiem, że będę panią kochał, dopóki żyję. Nie oczekuję pani natychmiastowej
odpowiedzi, ale proszę to przemyśleć. Czy zostanie pani moją żoną?
Elise była zupełnie zaskoczona. Podejrzewała, że Asle mówi o niej, ale nie sądziła, by
odważył się powiedzieć to wprost. Nie przewidziała też, że mógłby się jej oświadczyć.
- Z pewnością zdaje pan sobie sprawę, że to niemożliwe, panie Diriks. Pan pochodzi z
arystokracji, a ja jestem byłą prządką, wywodzącą się z robotniczej rodziny.
- To nie ma żadnego znaczenia. Moi rodzice wiedzą, że robię tylko to, co chcę. Nie odważą
się zaprotestować.
To może oznaczać, że jest uparty i zarozumiały, a jego rodzice po prostu poddali się i nie
ośmielają mu się sprzeciwić, pomyślała Elise. W kręgach społecznych, do których należał, z
pewnością nikt nie pogodziłby się z myślą, że jego syn ożenił się robotnicą. Nie bez walki.
Ku jej przerażeniu Asle wstał z łóżka i uklęknął przed jej krzesłem.
- Błagam panią, pani Ringstad. Będę panią nosił na rękach i dam pani wszystko, czego tylko
pani zapragnie. Nie mogę bez pani żyć. Jeśli mi pani odmówi, odbiorę sobie życie!
Co za nieprzyjemna sytuacja! I przerażająca! Co też narobiła! Gdyby go nie wpuściła do
środka, to wszystko by się nie wydarzyło. Powinna była też odmówić picia z nim, ten słodki trunek
zmącił jej myśli. Co powinna powiedzieć lub zrobić? Jeśli powie, że jest zaręczona, Asle może stać
się agresywny, zwłaszcza teraz, kiedy wypił sporo alkoholu. Z pewnością jego rodzice nie bez
powodu nie oponowali, kiedy ich syn czegoś bardzo chciał. - Proszę tak nie mówić, panie Diriks.
Proszę wstać. Przecież pan mnie nie zna. Zdecydowałam się poświęcić życie tym, którzy sami nie
mogą o siebie walczyć. Mam nadzieję, że pisząc
o niesprawiedliwości, zdołam sprawić, by ludzie zrozumieli, że tak dalej być nie może.
- Czy pani nie rozumie, że ja także tego chcę? Oboje będzie my o tym pisać. Dzięki
majątkowi mojego ojca nie będziemy musieli się martwić o źródło utrzymania, lecz będziemy
mogli poświęcić cały nasz czas i wszystkie siły na pisanie o tym, co leży nam na sercu.
- Zapomina pan, że mam na utrzymaniu pięcioro dzieci.
- Ma pani tylko dwoje dzieci, pani Ringstad. Chłopcy wkrótce będą już dość dorośli, by o
siebie zadbać.
W tej samej chwili drzwi kuchenne otworzyły się i do domu wbiegli chłopcy.
- Elise, gdzie jesteś?
Zanim zdołała odpowiedzieć, otworzyli drzwi do salonu i stanęli w nich. Gdyby cała
sytuacja nie była tak nieprzyjemna, Elise mogłaby się zaśmiać: na pewno wyglądało to komiczni -
Asle Diriks klęczący przed nią w skarpetkach, z głupim wyrazem twarzy! Nawet nie spróbował
wstać.
Uśmiechnęła się do nich, czując, że był to raczej dziwaczny grymas.
- To jest pan Asle Diriks, student i pisarz. Właśnie pokazy wał mi scenę ze sztuki, którą
niedawno widział w teatrze. Jej tytuł to Niespokojny - nie mogła sobie przypomnieć, kto napisał
sztukę o takim tytule, wydawało jej się, że Ludvig Holberg. Nie wiedziała też, o czym opowiada.
Powiedziała to tylko po to, by wyjaśnić idiotyczną sytuację, w jaką się wplątała.
Asle Diriks w końcu podniósł się z klęczek i zaczął zakładać buty.
- Pojutrze około jedenastej przyślę po panią powóz, pani Ringstad - wymamrotał, nie
patrząc na chłopców. Podniósł pustą już niemal butelkę i wsadził ją z powrotem do papierowej
torby, założył płaszcz i kapelusz i skierował się ku drzwiom wejściowym.
Chłopcy nie powiedzieli ani słowa. W ciszy patrzyli na nieznajomego szeroko otwartymi
oczami. Dopiero kiedy za Asle Diriksem zamknęły się drzwi, Peder powiedział: - Pingelen na
pewno będzie zazdrosny, na pewno nie widział prawdziwego aktora, jak myślisz, Elise?
Evert zapytał sceptycznie: - Po co zdjął buty?
Peder odwrócił się do niego. - Nie wiesz? Na pewno musiał udawać, że ma przemoczone
nogi. Na pewno tak było w sztuce.
- Ale wyglądał śmiesznie, prawda? - dopiero teraz Elise zdołała się roześmiać. Spojrzała na
chłopców. Z początku popatrzyli na nią zdziwieni, by za chwilę zacząć śmiać się razem z nią.
16
Elise założyła niebieską suknię po Signe. U fotografa z pewnością trzeba było zdjąć płaszcz.
Dla pewności przejrzała kilka numerów „Pani Domu". W październikowym numerze znalazł
zdjęcie rosyjskiej pianistki, panny Sandry Drouckner, która odwiedziła niedawno Kristianię.
Kobieta ubrana była w białą koronkową suknię z dekoltem. Potem Elise natrafiła na fotografię
damy o nazwisku Randi Blehr, walczącej o przywrócenie dawnej, norweskiej sztuki ludowej,
zwłaszcza kunsztu robienia gobelinów i narzut. Ona z kolei miała na sobie twarzową, czarną
koronkową suknię z wysokim kołnierzykiem, a jej włosy były zaczesane do góry. Na czoło opadało
kilka kręconych kosmyków. Elise nie mogła się napatrzeć na tę fotografię.
Kiedy wskazówka kuchennego zegara zaczęła zbliżać się do godziny jedenastej,
zdenerwowanie Elise wyraźnie wzrosło. Pani Jonsen, która przyszła popilnować dzieci, przewróciła
oczami, kiedy dowiedziała się, dokąd wybiera się Elise.
- Do fotografa? Dlaczego? W gazecie widziałam tylko zdjęcia królowej i żony Bj0rnsena.
- Nie wiem dlaczego, pani Jonsen. To wydawnictwo prosiło mnie o to. Jensine prawie nic
nie zjadła na śniadanie, mam nadzieję, że nie jest chora. Lepiej nie zabierać jej dziś na dwór.
- Wiesz pewnie, że panuje epidemia odry? Rozmawiałam z jedną kobietą w sklepie, panią
Mathiesen. Powiedziała mi, że chłopak jej syna jest bardzo chory. Tak się o niego boi, że zaczęła
przy mnie płakać, chociaż przecież mnie nie zna.
Elise spojrzała na nią.
- Pani Mathiesen? To musi być matka Ansgara Mathiesena. Spotkałam jego żonę, kiedy
wracałam od matki. Jej ciotka jest właścicielką willi Almsdorf, tej, w której matka i Asbjørn wynaj-
mują piętro. Opowiadała mi, że jej synek nie czuje się najlepiej, ale nie wydawało się, żeby jakoś
szczególnie się tym przejmowała. Twierdziła, że nie miał kontaktu z innymi dziećmi, ale potem
przypomniała sobie, że kilka dni wcześniej zabrała go na przyjęcie, na którym jedno z dzieci było
bardzo przeziębione.
Pani Jonsen pokiwała głową.
- A widzisz! Włóczą dzieciaki po przyjęciach i pozwalają, żeby łapały jedno choróbsko za
drugim. Ludzie znad rzeki nie mają czasu na takie fanaberie.
Elise nie odpowiedziała. Odra zbierała największe żniwo właśnie w dzielnicach
nadrzecznych, a tutejsze dzieci były zbyt wychudzone i słabe, by stawić jej czoła. Wiele z nich
przegrało tę walkę.
Ponownie spojrzała na Jensine. Może jednak powinna zostać w domu?
Pani Jonsen złowiła jej wzrok.
- Nie wygląda źle. Możesz iść, Elise!
W tej samej chwili usłyszały dźwięk dzwonków dobiegający z dworu. Elise podbiegła do
okna i wyjrzała na zewnątrz, zobaczyła woźnicę, stojącego przy zaprzężonych w konie saniach
przed furtką.
Szybko założyła płaszcz i kapelusz, pożegnała się z panią Jonsen i dziećmi i wybiegła z
domu.
Zdumiona ujrzała uśmiechniętego Asle Diriksa, wysiadającego z sań i wyciągającego do
niej rękę, by pomóc jej wsiąść.
- Myślałam, że mam do pana podjechać? Zaśmiał się.
- Czyż nie przyjemniej jest zostać odebraną spod drzwi? - Położył jej na kolanach futro i
rozkazał woźnicy ruszyć.
Elise się odwróciła. Za firankami w salonie dostrzegła bladą twarz pani Jonsen. Teraz
dopiero miała się nad czym zastanawiać i czym ekscytować!
Cudownie było jechać Maridalsveien we wspaniałych saniach, opatuloną w ciepłe futra,
rozglądać się wokół i podziwiać wspaniały zimowy krajobraz, bez zwykłego pośpiechu i
zmęczenia. Cieszył ją też dźwięk dzwoneczków przy saniach.
Asle Diriks był w dobrym humorze. Gawędził z nią wesoło o ludziach, których znał i
opowiadał zabawne historyjki. Elise usiłowała zapomnieć żenującą sytuację sprzed dwóch dni,
wmawiając sobie, że całe zajście spowodowane było mocnym trunkiem. Asle z pewnością nigdy by
jej nie powiedział takich rzeczy, gdyby był trzeźwy.
Kiedy dojechali do ulicy Waldemara Thranego, skręcili w prawo. Przecięli Ullevålsveien i
pojechali dalej na zachód. Zastano wiło to Elise. Była przekonana, że mieli jechać do centrum.
- Gdzie znajduje się pracownia fotografa Wilse? - spytała, podekscytowana perspektywą
spotkania z najlepszym i najsłynniejszym norweskim fotografem. Nigdy wcześniej nie zrobiono jej
zdjęcia, poza tym razem, kiedy wszystkie robotnice z fabryki zostały sfotografowane razem na
terenie fabryki. Zdjęcie to wisiało oprawione w szkło w biurze majstra Paulsena. Elise stała z tyłu i
prawie nie było jej widać. Wszystkie dziewczyny wyglądały smutno i poważnie w swoich
znoszonych koszulach, długich spódnicach i roboczych fartuchach.
- To już niedaleko. Pan Wilse wynajmuje pokój na ulicy Oscara.
- Myślałam, że jedziemy do centrum. Asle roześmiał się.
- Nie wydaje mi się, żeby było go stać na atelier na ulicy Karla Johana. Nie pracował aż tak
długo w Ameryce.
Elise uśmiechnęła się z zażenowaniem. Z pewnością się teraz wygłupiła.
Willa na ulicy Oscara wyglądała bardzo dostojnie: zbudowana z kamienia, z ozdobnymi
elementami wzdłuż okien i altaną. Z wewnątrz docierał do nich ostry blask elektrycznych żarówek.
Światło się świeciło, choć na dworze było jeszcze jasno. Szeroki podjazd prowadził od kutej z
żelaza bramy ku stajniom.
Elise poczuła ukłucie niepokoju. A jeśli pan Wilse zdenerwuje się, kiedy okaże się, że ma
zrobić zdjęcie byłej robotnicy z fabryki? Może Asle Diriks sprawił, że tamten odniósł wrażenie, iż
przybędzie do niego jakaś sławna dama.
Woźnica otrzymał zapłatę. Asle ujął ją pod rękę i poprowadził ku drzwiom frontowym.
Drzwi były otwarte - weszli i znaleźli się w dużym hallu z kamienną podłogą, na której leżał gruby
dywan. W jednym rogu znajdował się ogromny kominek, w którym płonął ogień, nad nim wisiało
duże lustro w złoconej ramie. Kiedy Elise zobaczyła swoje odbicie, pospiesznie zdjęła płaszcz i
kapelusz.
- Mówił mi, że jego pokojówka ma dziś wychodne - wyjaśnił Asle, wieszając okrycia
obojga na wieszaku stojącym pod ścianą.
Elise spojrzała na niego zaskoczona.
- Wynajmuje tu tylko pokój, ale ma pokojówkę?
Przez sekundę Asle wydawał się zmieszany, potem roześmiał się cicho.
- Ma pani na myśli, że nie stać go na pracownię na Karla Johana?
- Myślałam, że on tu tylko pracuje, a nie mieszka.
- Pan Wilse mieszka tu i pracuje. Właściciele domu wyjechali w podróż dookoła świata,
zostawiając mu dom do dyspozycji.
- Wydawało mi się, że powiedział pan, że pan Wilse wynajmuje tu tylko jeden pokój?
Asle ponownie się zaśmiał, spojrzał na nią i wyciągnął nagle rękę, by pogładzić ją po policzku.
- Zadaje pani dużo pytań, pani Ringstad. Za chwilę pozna pani pana Wilse i będzie pani
mogła zapytać go o wszystko osobiście. Ja nie pytałem, dlaczego pracuje akurat tutaj.
Elise poczuła, że czerwieni się ze wstydu. Myślał, że jej pytania są dowodem wścibstwa,
gdy tymczasem ona była tylko ciekawa, zresztą czy to takie dziwne? Wyraźnie słyszała, jak mówił
o jednym pokoju, a teraz nagle z jednego pokoju zrobił się cały dom.
- Proszę tutaj - powiedział Asle - Nie jestem pewien, czy pan Wilse jest już gotowy, by
zacząć, ale możemy poczekać w oranżerii.
Weszli do pięknego pokoju z ogromnymi palmami rosnącymi w ceramicznych donicach,
ciężkimi zasłonami i ciemnymi, ciężkimi meblami w różowych obiciach.
- To rokoko - wyjaśnił, kiedy zauważył, że Elise spogląda na ogromną sofę i dwa fotele. - Z
brokatową narzutą.
- Właściciele tego domu muszą być bogaci.
- Wszyscy mieszkańcy ulicy Oscara są bogaci - odpowiedział spokojnie. - Proszę spocząć na
sofie.
- Czy nie powinniśmy dać znać, że już jesteśmy?
- On to wie, widziałem go w oknie, kiedy przyjechaliśmy Nie lubi, żeby mu przeszkadzać, a
akurat teraz zajmuje się fotografowaniem pewnego starszego kupca.
Elise usiadła na brzegu wspaniałej sofy i rozejrzała się wokół. Białe, dwuskrzydłowe drzwi
z mosiężną klamką prowadziły do następnych pokoi, prawdopodobnie po obu stronach oranżerii
znajdował się salon. Jaka szkoda, że zasłony były zaciągnięte, przyjemnie byłoby zerknąć na ogród,
kiedy drzewa stały w zimowej szacie.
Wytężyła słuch w nadziei, że usłyszy jakieś odgłosy dochodzące z pracowni pana Wilse, ale
panowała tam absolutna cisza. Żaden dźwięk nie dobiegał też z innych części domu, ale skoro
fotograf wynajmował cały dom, a pokojówka miała wychodne, oznaczało to, że nikogo
więcej tu nie ma. Dobrze, że jest tu Asle Diriks, w przeciwnym razie byłaby jeszcze bardziej
zdenerwowana. Mimo że spotkali się zaledwie kilka razy, miała poczucie, że zna go bardzo dobrze.
Oczywiście wywodził się z zupełnie innego środowiska niż ona, ale teraz nie onieśmielał jej już tak
bardzo, jak na przyjęciu u Eilerta Iversena.
- Ależ tu cicho. Uśmiechnął się.
- To oznaka skupienia.
- Czy był pan już kiedyś fotografowany?
- O tak, wiele razy.
- Czy to... trudne? To znaczy, czy mam się przez cały czas uśmiechać?
- Niezbyt długo. Oczywiście przygotowanie fotografa zajmuje nieco czasu. Robiąc zdjęcie,
stoi przed aparatem z czarną tkaniną na głowie, żeby móc zobaczyć panią w obiektywie.
Elise słuchała z uwagą.
- I nic nie mówi? Po prostu stoi w milczeniu? Przecież chyba musi mi powiedzieć, kiedy
będzie robił zdjęcie?
Asle położył dłoń na jej udzie i uśmiechnął się uspokajająco,
- Widzę, że jest pani zdenerwowana, pani Ringstad. Pani, która niedługo będzie sławną
pisarką. Proszę się nie obawiać. Jeśli pani zechce, wejdę tam z panią i będę tam siedzieć, kiedy pan
Wilse będzie panią fotografował.
Potrząsnęła ze wstydem głową.
- Czuję się jak uczennica na egzaminie. Nie musi pan tam ze mną wchodzić, z pewnością
ma pan co robić, kiedy będę w środku. - Rozejrzała się. - Czy nie ma tu czegoś, co mógłby pan w
tym czasie poczytać?
- Z pewnością coś znajdę. Po drugiej stronie holu jest biblioteka, mogę tam pójść i znaleźć
sobie jakąś książkę.
Jego dłoń wciąż spoczywała na jej udzie. Elise pomyślała, że to nieprzyjemne. Być może
chciał ją tylko uspokoić, ale ona wciąż pamiętała, co zdarzyło się przedwczoraj.
- Muszę prosić panią o wybaczenie za to, co zdarzyło się dwa dni temu, pani Ringstad -
powiedział nagle. - Nie powinie nem był tyle pić, ale tak chciałem wypić pani zdrowie. Alkohol
uderza mi szybko do głowy i zdarza się wtedy, że mówię i robię coś, czego potem nie pamiętam.
Czy byłem niegrzeczny?
Elise nie chciała go zawstydzać.
- Zapomnijmy o tym. Domyśliłam się, że to wyłącznie przez alkohol.
- Bardzo proszę, niech pani powie, co mówiłem! Jest p pierwszą osobą, której odważyłem
się z tego zwierzyć. Wiem, ż, jest pani uczciwa i dobra. Wyświadczyłaby mi pani wielką przysługę,
gdyby zechciała mi pani opowiedzieć, jak się zachowuj kiedy zbyt dużo wypiję.
Elise poruszyła się niespokojnie.
- Nie mówił pan zbyt dużo. Chwalił mnie pan za moją książkę i powtórzył mi, co pan
Guldberg i szef wydawnictwa mówi na mój temat.
- Ale mam silne wrażenie, że panią zakłopotałem. Pani bracia przyszli do domu i
zaczerwienili się, jakby nie wiedzieli, c powiedzieć. Bardzo proszę, pani Ringstad, proszę mi
powiedzie co panią tak okropnie zmieszało.
Elise spuściła wzrok. A więc to pamiętał! Jakie to zatem dziwne, że nie pamiętał własnych
słów! Zaśmiała się zażenowana.
- Wydaje mi się, że pomylił mnie pan z kimś innym i sądził że jest we mnie zakochany.
Asle spojrzał na nią z przerażeniem.
- Czy byłem natarczywy?
- Owszem, trochę.
- W jaki sposób?
- Och, nie mam na myśli, że mi pan coś zrobił, ale uklęknął pan przede mną i poprosił mnie
o rękę - uśmiechnęła się.
- Myślę, że powinniśmy to potraktować jako żart. Nie był pan wtedy sobą.
- Czy próbowałem panią pocałować? Potrząsnęła głową.
- Ależ nie.
- Mam nadzieję, że nie próbowałem też czegoś innego? Na przykład dotknąć pani?
Elise jeszcze mocniej potrząsnęła głową, wciąż patrząc w dół.
- Nie. Opowiadał mi pan tylko o swoim śnie, w którym dotykał pan... dotykał pan kobiety.
- Czy to pani była tą kobietą?
- Nie, nie sądzę, żebym to była ja.
Asle zabrał nareszcie dłoń z jej uda, tylko po to, by położyć ją na jej ramieniu.
- Tak niezmiernie mi przykro, pani Ringstad. Co sobie musiała pani o mnie pomyśleć? Czy
mogę prosić o pozwolenie, bym panią uścisnął na znak pojednania? Wybaczy mi pani?
- Już panu wybaczyłam, panie Diriks, nie musi pan o to prosić.
- Czy mam przez to rozumieć, że odrzuca mnie pani? Że odmawia przyjęcia mojej prośby o
przebaczenie?
Elise westchnęła. Był taki męczący i natarczywy. Zerknęła ku drzwiom. Czy pan Wilse
będzie wkrótce gotowy? Umówił się z Asle Diriksem na tę godzinę, dziwne więc, że tyle czasu
zajmował się innym klientem.
Otoczył ręką jej ramiona, przyciągając ją bliżej do siebie.
- Bardzo proszę - wyszeptał. - Wydaje się pani zdenerwowana, a ja nie przestanę się
obwiniać, póki nie dostanę szansy, by pokazać pani, jak bardzo żałuję tego, co zrobiłem.
- Już pan to okazał, panie Diriks - zwróciła ku niemu twarz.
- Widzę, że pańska skrucha jest szczera i nie gniewam się na pana.
- A więc mogę panią uścisnąć?
- Ale musi to być wyłącznie uścisk pojednania, uścisk przyjaciela.
Objął ją, przyciągając mocno ku sobie. Zanim zdążyła zareagować, odchylił jej głowę do
tyłu i wycisnął na jej wargach gwałtowny pocałunek.
Elise była zszokowana. Próbowała go odepchnąć i wyjaśnić, że źle ją zrozumiał, ale Asle
nie przestawał. Kiedy próbowała odwrócić twarz, by odsunąć się od jego ust, poczuła jego dłoń na
swoich piersiach. W następnej chwili popchnął ją na sofę, przytrzymując siłą i rozpinając jej suknię
tak gwałtownymi, niecierpliwymi ruchami, że o mało co nie urwał guzików. Następnie położył się
na niej.
Czyżby chciał ją posiąść siłą? W jednej chwili ponownie doznała strachu z przeszłości,
kiedy wielka, czarna sylwetka rzuciła się na nią z tyłu. Ansgar Mathiesen! Wściekła, próbowała go
z siebie zrzucić, ale był znacznie silniejszy, niż przypuszczała. Elise kopała, biła go rękami, wiła się
niczym piskorz, próbując się uwolnić - na próżno. Asle trzymał ją w żelaznym uścisku, a ona była
zbyt słaba, by go odepchnąć. Wykręcił jej ręce na plecy. Zabolało tak, że aż krzyknęła. Trzymając
jej ręce, zaczął ugniatać jej piersi ponad materiałem sukni, ssać i kąsać jej szyję.
Elise znów próbowała się wyrwać, bez rezultatu. Czuła, jak z oczu tryskają jej łzy i modliła
się żarliwie do Boga o pomoc, ale przecież wtedy też się modliła, a Bóg jej nie usłyszał. Z przeraże-
niem zdała sobie sprawę, że w pokoju obok nie ma żadnego fotografa Wilse. W całym domu nie
było nikogo poza nimi. Była taka naiwna, że weszła prosto w pułapkę! Asle zaplanował to wszyst-
ko, być może już przedwczoraj, kiedy zrozumiał, że nie dostanie jej po dobroci. Ten dom był
zapewne jego domem rodzinnym, najprawdopodobniej rodzice wyjechali, a on dał służbie wolne.
Może też wcale nie był w wydawnictwie, cała historia z butelką i toastami mogła być przez niego
wymyślona. Płacz dusił ją w gardle, czuła upokorzenie, złość i wstyd.
Walczyła tak zawzięcie, że brakowało jej tchu. Poczuła przypływ sił i znów spróbowała go
zrzucić, ale tylko się zaśmiał: - Ho ho, dzika koteczko! Nie jesteś dość silna, żeby się mnie pozbyć.
Moja mała, piękna Elise o cudownych piersiach i kuszących ustach. W głębi duszy dobrze wiesz, że
tego chcesz. W twoim ciele tkwi tęsknota, by poczuć mnie w sobie. Kiedy zanurzam rękę w twoich
ubraniach, czuję wilgoć twojej skóry. Tak naprawdę nie masz ochoty walczyć, ale uważasz, że
powinnaś, żeby pokazać, jaka jesteś cnotliwa i przyzwoita. Ale ja przejrzałem cię na wskroś, mała
grzesznico. Czytałem twoje książki i między wierszami twoich opowieści o dziwkach z Lakkegata
wyczułem pragnienie, by przeżyć to, co one. Twoje marzenie spełni się dzisiaj, już za chwilę. Kiedy
się już tobą nacieszę.
Jedną ręką zadarł jej spódnicę do góry, drugą dociskając ją do sofy. W następnej chwili
uniósł się gwałtownie i zanim zdążyła cokolwiek zrobić, pociągnął ją ku brzegowi sofy tak, że
spadła na podłogę z hałasem, uderzając głową w nogę stołu. Na jedną sekundę pociemniało jej w
oczach i nie mogła się bronić. Wykorzystał ten czas, by zedrzeć jej bieliznę i rozpiąć rozporek.
Wydawało się, że bitwa jest przegrana. Kiedy jednak Elise dostrzegła jego nagi członek,
wypełniła ją nieopanowana złość, jej ciało zrobiło się zimne niczym lód. Leżała bez ruchu, z głową
przy stołowej nodze, udając, że zemdlała. Jeśli pozostała w nim choć odrobina człowieczeństwa,
być może to go zaniepokoi.
Zapadła cisza. Czyżby naprawdę się przestraszył?
- Elise? - w jego głosie dał się słyszeć ślad niepokoju. - Uderzyłaś się w głowę?
Leżała bez ruchu z półotwartymi ustami i zamkniętymi oczami, próbując oddychać tak
niezauważalnie, jak to tylko możliwe.
Asle przyłożył ucho do jej piersi, nasłuchując. Czy usłyszał bicie jej serca? Czuła niemal,
jakby udało jej się zmusić serce do wolniejszej pracy.
- Elise? - teraz wyraźnie słychać było strach. Ostrożnie ujął jej głowę w dłonie, poruszając
nią delikatnie to w jedną, to w drugą stronę. - Pani Ringstad?
Nie zorientował się! Ale ile jeszcze tak wytrzymam?, pomyślała Elise.
Usłyszała, że wstał z podłogi. Odsunął stół. Zaczął ją ubierać przestraszonymi,
niezgrabnymi dłońmi. Elise zdołała nadal udawać zemdloną, leżała ciężka i nieruchoma. Kiedy w
końcu założył jej pantalony, usłyszała, że wyszedł szybko do holu. Wyglądało na to, że poszedł
zadzwonić. Po krótkiej chwili usłyszała, jak prosi telefonistkę, by znalazła doktora i kazała mu
przyjechać do jego domu tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Pewna kobieta padła nagle bez
zmysłów.
A więc będzie musiała udawać nieprzytomną aż do przyjazdu doktora. I co wtedy? Czy ją
wyda? A jeśli tak, to co się potem stanie?
A jeśli Asle Diriks odkryje jej grę, zanim przyjedzie doktor? Albo wymknie się i zostawi ją
tu zupełnie samą, a ona będzie musiała się tłumaczyć, co tu robi? Co wtedy powie?
Ku swemu zaskoczeniu usłyszała, że Asle przeszedł przez korytarz i otworzył jakieś drzwi.
Może poszedł po coś albo chciał się przebrać: mógł podrzeć spodnie podczas szarpaniny, a z pew-
nością nie chciał, by doktor to zauważył.
Bezszelestnie, szybko jak błyskawica, Elise podniosła się z podłogi i wymknęła się do holu.
17
Słyszała, jak Asle buszuje w pokoju obok; drzwi były uchylone. Podbiegła szybko do
wieszaka, ściągnęła cicho swój płaszcz i ruszyła ku drzwiom wejściowym, z płaszczem
przewieszonym przez ramię i butami w ręku. Nie odważyła się sięgnąć po kapelusz.
Na szczęście drzwi wciąż były niezamknięte na zamek. Z sercem w gardle nacisnęła klamkę
i otwarła je tak cicho, jak mogła. Dopiero gdy zbiegała po schodach, usłyszała zdumiony okrzyk i
ścigające ją kroki.
- Pani Ringstad, na litość boską! Co pani robi!
Elise oczekiwała, że ruszy za nią, ale on także nie miał na sobie butów, a bieganie boso w
śniegu było dla takich jak on rzeczą nie do pomyślenia.
Dopiero kiedy znalazła się za bramą, zatrzymała się, by założyć buty i płaszcz. Znów zaczął
padać śnieg. Fryzura jej się popsuła, kosmyki włosów zwisały wokół twarzy, a nie miała chusty,
żeby ją założyć. Żadna kobieta nie pokazywała się na ulicy bez nakrycia głowy, nawet latem.
Ludzie będą się na nią gapić, podejrzewać, że zrobiła coś głupiego. Poza tym jej pończochy były
przemoczone - Elise miała lodowate stopy i kawał drogi do domu.
Jednak ulga, że udało jej się uciec, była dominująca. Elise zauważyła, że odwróciła się za
nią jakaś posługaczka, a woźnica krzyknął grubiańsko i skierował konia tak blisko krawężnika, że
musiała uskoczyć, żeby uniknąć potrącenia. Z pewnością wziął ją za luksusową dziwkę, wracającą
do domu od klienta.
Po chwili ulga przeszła w złość. Jak Asle śmiał potraktować ją w ten sposób! Najpierw
skłamać jej prosto w oczy, wmówić jej, że zostanie sfotografowana, a potem próbować ją zgwałcić!
Czy naprawdę był w wydawnictwie, czy też tę historyjkę również wymyślił? Musi to zbadać.
Najchętniej od razu poszłaby do centrum, ale nie mogła się pokazywać w takim stanie, no i nie
miała pieniędzy na tramwaj.
Czy Benedict Guldberg uwierzy jej, gdy opowie mu, co się wydarzyło?
Nie było to takie oczywiste. Przystojny, młody mężczyzna z dobrej rodziny, mieszkającej na
ulicy Oscara? Do tego autor artykułów, za które otrzymał dobre recenzje i pochwały!
Jednak powinni o tym wiedzieć! A redaktor powinien znać ją na tyle, żeby wiedzieć, iż nie
wymyśliłaby takiej historii.
Elise poczuła, że znów obtarła sobie piętę. Jej znoszone pończochy były już wielokrotnie
cerowane, a teraz, kiedy na dodatek były mokre, na nic się już nie zdadzą. Przypomniało jej to o
przyjęciu u Eilerta Nersena i o tym, że wcześniej spotkała pana Wang-Olafsena. Mieszkał niedaleko
i był adwokatem! Była pewna, że gdy opowie mu o tym, co przeżyła, uwierzy jej.
Czy powinna tak zrobić? Wkrótce przecież z pewnością zmęczy go wysłuchiwanie o
wszystkich problemach jej rodziny. W końcu tyle się u nich zdarzyło od czasu, kiedy go poznała.
Niemal nie czuła już stóp. Jej buty były równie znoszone jak pończochy - powinna była
kupić sobie nową parę, zamiast rozpieszczać chłopców kakao, frymuśnym jedzeniem czy mlekiem
w owsiance zamiast wody. Ale oni przecież dorastali, próbowała usprawiedliwiać się sama przed
sobą. Potrzebowali pożywnych rzeczy, żeby wyrosnąć na zdrowych i silnych.
Nogi same poniosły ją ku Pilestredet. Wkrótce Elise stała przed drzwiami Wang-Olafsena.
Sięgnęła szybko po kołatkę i zastukała, zanim zdążyła zmienić zdanie.
Otworzył jej osobiście. Kiedy ją zobaczył, przestraszył się.
- Pani Ringstad? Czy coś się stało?
Niemal wciągnął ją do środka i kazał usiąść na haftowanym pufie w przedpokoju, jakby już
zgadł, że obtarła piętę.
- Droga pani! - zawołał ze strachem. - Czy ktoś panią napadł? Gdzie się podział pani
kapelusz?
Jego troska i widoczne przerażenie sprawiły, że Elise poczuła ściskanie w gardle.
Wybuchnęła płaczem, zakrywając twarz rękami.
Musiał uznać jej reakcję za potwierdzenie swojego pytania, ponieważ zaczął krzyczeć: - Coś
takiego! W biały dzień! Niedługo porządni ludzie w tym mieście będą się bali wyjść z domu!
Uderzył panią? Jest pani ranna?
Elise potrząsnęła głową, próbując przestać płakać. Przez chwilę kusiło ją, by pozwolić mu
myśleć, że napadnięto na nią na ulicy, ale Asle Diriks z pewnością nie wywinie się tak łatwo!
Ocierając łzy i zdejmując mokre buty, zaczęła opowiadać mu całą historię, począwszy od przyjęcia
u Eilerta Iversena. Opowiedziała mu o odwiedzinach na Lakkegata, przedwczorajszej wizycie Asle
Diriksa i o tym, co wydarzyło się dzisiaj.
Wang-Olafsen słuchał uważnie. Twarz mu pociemniała, widać było, że jest wstrząśnięty. W
końcu potrząsnął z niedowierzaniem głową.
- Okropna sprawa! Oczywiście słyszałem opowieści o mężczyznach napadających na
kobiety, ale żeby młody, utalentowany człowiek z dobrej rodziny oszukał w ten sposób kobietę,
zwabił do siebie i próbował wziąć siłą, to po prostu nie mieści się w głowie! Gdybym usłyszał to do
kogoś innego niż pani, miałbym trudności z uwierzeniem w tę historię. - Ponownie potrząsnął
głową.
- Byłam straszliwie naiwna. Powinnam była się zorientować, że coś jest nie tak. Czy pan
Wilse naprawdę jest jednym z najlepszych norweskich fotografów?
- Tak, zgadza się. Fotografuje znane osobistości, ale nie ma pracowni na ulicy Oscara -
powiedział Wang-Olafsen z lekkim uśmiechem.
Jego wzrok powędrował ku jej mokrym pończochom. Z przemoczonych butów odpadły
spore kawałki śniegu. Nagle Wang-Olafsen zerwał się i wyszedł do innego pokoju. Po chwili
wrócił, niosąc parę damskich pończoch.
- Czy to się pani przyda?
Podziękowała, wzruszona jego troskliwością. Kiedy taktownie wyszedł do salonu, założyła
ciepłe pończochy. Kiedy wrócił, podniósł jej mokre buty i zmierzył je krytycznym spojrzeniem.
- Z pewnością stać panią na kupno nowej pary, skoro wydała pani kolejną książkę, czyż nie?
A przy okazji, moje gratulacje. Byłem przerażony, kiedy przeczytałem o pani ujawnieniu w „Ga-
zecie Porannej", ale dzięki temu tym bardziej ucieszył mnie artykuł w „Socjaldemokracie". Czy
domyśla się pani, kto wygadał pani tajemnicę?
Potrząsnęła głową, po czym przygryzła wargi.
- Nie zdziwiłabym się, gdyby to jednak był... Przytaknął.
- Właśnie. To mógł być pani adorator i złoczyńca. Nakłam już w tylu sprawach, że i w tej
mógł minąć się z prawdą. Zbadam, tę sprawę. Znam ludzi pracujących w redakcji „Gazety Poran-
nej" i dowiem się wszystkiego, czego tylko można o Asle Diriksie. Wiem dobrze, kim jest jego
ojciec - to prawda, że popłynął z żoną w podróż dookoła świata. Czytałem artykuł Diriksa o
ulicznicach z Fjerdingen, ale nie podobało mi się to, co przeczytałem. Prawdopodobnie wpłynęły na
mnie pani opowieści, byłem przekonany, że powiedziała mi pani prawdę. To, o czym pani pisze, nie
jest wymyślone, ale zaczerpnięte z życia ludzi z którymi stykała się pani od dziecka.
Elise skinęła głową.
- Byłam wściekła i napisałam polemikę.
- Którą też przeczytałem - uśmiechnął się. - Była dobrze napisana i jej przeczytanie sprawiło
mi przyjemność - nagle jego uśmiech zniknął. - To, co się dzisiaj stało, to poważna sprawa. Jego
słowo przeciw pani, a chyba nie muszę mówić, komu uwierzą, jeśli sprawa trafi do sądu.
- Wiem, też o tym myślałam. Najpierw zdziwiłam się, że ma odwagę dzwonić po doktora,
który mógłby przecież ujawnić, co chciał zrobić. Ale w następnej chwili zrozumiałam jego sposób
myślenia. Mógłby sprawić, że doktor wziąłby mnie za jedną z luksusowych prostytutek, które w
tajemnicy przychodzą do domów bogatych ludzi w eleganckich dzielnicach Kristianii. Doktor nie
zawracałby sobie głowy, by dowiedzieć się, kim jestem i dlaczego upadłam.
Wang-Olafsen przytaknął.
- Tak to już jest, niestety.
- Uważa pan zatem, że powinnam spróbować o tym zapomnieć i potraktować całe zdarzenie
jako nauczkę? Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Znów skinął głową.
- Tak chyba musi pani na to spojrzeć, ale nie pozwolę, by on tak łatwo się z tego wywinął.
Proszę zadbać o to, by już nigdy nie mieć z nim do czynienia. Proszę go nie wpuszczać do domu,
jeśli wróci, by przeprosić. Tacy ludzie jak on nie są w stanie zauważyć swoich własnych błędów.
Nie tylko potraktował panią źle, ale i z pogardą, myśląc, że może zachowywać się wobec pani
inaczej niż wobec dam, w towarzystwie których zazwyczaj przebywa. Nie sądzę, by odważył się na
coś podobnego względem młodej panny wysokiego rodu.
Elise skinęła głową i przełknęła ślinę.
- Nie mogę zrozumieć, jak mogłam być tak głupia, by mu uwierzyć.
- To dlatego, że nie ma pani do czynienia z takimi łajdakami. Widziała pani w życiu wiele
biedy i pijaństwa, słyszała przekleństwa i być może była świadkiem kłótni i bójek, ale nie jest pani
przyzwyczajona do fałszu i przebiegłości. Nic dziwnego, ż mu pani uwierzyła. Wzięła go pani za
przedstawiciela mieszczaństwa, za kulturalnego i wykształconego, z dobrego domu, z dobrze płatną
posadą. Nie przeszło pani przez myśl, że mógłby okazać się kimś takim. Wybaczyła mu pani nawet
pogardliwy i pełen uprzedzeń artykuł w gazecie, gdy wyraził skruchę i przyznał się do tchórzostwa.
Jak pani sama powiedziała, powinno to być dla pani nauczką. Teraz już pani wie, że nie wszystko
złoto, co się świeci. Elise przytaknęła.
- O tak, dostałam nauczkę, która jeszcze bardziej utwierdza mnie w moim postanowieniu.
Poświęcę życie, by pisać nie tylko o robotnikach, ich trudzie i walce o przeżycie. Będę też pisać o
czarnych owcach wśród bogaczy. O tym, jak niebezpieczne może być, kiedy ktoś ma w życiu zbyt
dużo i uważa, że jest lepszy od innych.
Wang-Olafsen uśmiechnął się.
- Proszę opisać to, co przydarzyło się pani dzisiaj! Zmienić adres willi, dać mu inne
nazwisko, ale pozwolić mu się rozpoznać w tym portrecie! Zapewne będzie jedyną osobą, która
zrozumie, że o nim mowa. Jestem pewien, że zdoła pani opisać strach, jaki pani czuła, upokorzenie
i złość. Może ta lektura wyjdzie mu na dobre.
Elise czuła, jak złe uczucia powoli ją opuszczają. Zrobi tak, jak poradził jej pan Wang-
Olafsen, i wplecie wydarzenia dzisiejszego dnia do książki, którą pisze. Może nawet wyśle Asle
Diriksowi odpowiednie strony rękopisu, zanim książka pójdzie do druku. Na pewno nim to
wstrząśnie, zwłaszcza jeśli będzie wiedział, że Elise zamierza to opublikować. To będzie dla niego
nauczka!
- Chodźmy do salonu. Usiądzie pani przy kominku i rozgrzeje się trochę. Nelly wyszła po
sprawunki, więc nie wiem, czy mogę zaproponować pani filiżankę kawy, ale na pewno mogę panią
poczęstować sokiem jabłkowym. Chyba dam radę też znaleźć pudełko z ciastkami i sprawdzić, czy
nie zostały w nim jakieś łakocie.
Podziękowała i ruszyła za nim do salonu. W kominku płonął ogień, w pokoju było ciepło i
przyjemnie. Ze swojej pierwszej wizyty tutaj Elise pamiętała gruby dywan, ładną biblioteczkę z
przeszklonymi drzwiami oraz zielone, pluszowe meble. Przypominały te u Carlsenów. Wang-
Olafsen zniknął, by przynieść sok i ciastka. Potem usiedli przy kominku, zupełnie jak ostatnim
razem. Na małym, okrągłym stoliczku z mosiężną tacą stała popielniczka, w której tkwiło na wpół
wypalone cygaro. Obok leżała „Gazeta Poranna". Z pewnością Wang-Olafsen siedział tu przed jej
przyjściem, rozkoszując się lekturą. Zawsze zastanawiało ją, kiedy pracuje. Może zakończył już
praktykę adwokacką.
- Przykro mi, że spotkało panią coś takiego, pani Ringstad. Z pewnością pani na to nie
zasłużyła. Jest pani atrakcyjną kobietą, której pożądał, rozumiejąc jednocześnie, że nie ma
najmniejszej szansy, by zdobyć pani serce. To oczywiście żadna wymówka, ale wyjaśnia jego
postępowanie. Diriks jest według wszelkiego prawdopodobieństwa człowiekiem bez skrupułów i
zasad moralnych, kłamcą i oszustem, a więc coś takiego mogło się stać.
Wstydzę się za mężczyzn i za burżuazję. Właściwie powinna pani iść na policję, ale boję
się, że wyniknie z tego dla pani więcej nieprzyjemności i wstydu niż korzyści. Asle Diriks z
pewnością wspomni, że poszła pani z nim z własnej woli, a pani twierdzenie, że pan Wilse miał
panią sfotografować, z pewnością wywoła śmiech komendanta.
Elise poczuła, że się czerwieni i skinęła ze wstydem głową.
- Tak, z pewnością uśmieje się z mojej głupoty. Wang-Olafsen zaprzeczył.
- Raczej nie uwierzy, że to prawda, lecz potraktuje to jako historyjkę, którą pani wymyśliła,
żeby oczernić Diriksa. Zdarza się, że kobiety, o których pani wspomniała wcześniej, skarżą się na
zbyt niską zapłatę. Komendant może pomyśleć, że zgłosiła się pani na policję, by dostać więcej.
Elise kiwnęła głową.
- Nie pójdę na policję. Nie zniosę takiego upokorzenia. Asle Diriks zostanie ukarany
rozdziałem w mojej książce. Moja bohaterka przeżyje to, co ja dzisiaj. Jeśli jakiś dziennikarz
zapyta, czy t historia jest prawdziwa, potwierdzę, ale nie powiem nic więcej.
Wang-Olafsen uśmiechnął się z aprobatą.
- Podziwiam panią, pani Ringstad. Jest pani mądra. To z pewnością wystraszy go bardziej
niż odwiedziny policjanta. Może pani opisać pokój, w którym się pani znajdowała, ze wszystkimi
szczegółami. Im więcej rzeczy rozpozna, tym lepiej.
Elise wzięła głęboki wdech.
- Cieszę się, że zdecydowałam się przyjść do pana. Bałam się, że to z mojej strony
bezczelność, i że pomyśli pan, że zawsze ładuję się w kłopoty. Ale teraz strach już minął, nie jestem
też już zła. Gdybym poszła prosto do domu, pewnie wyrzuciłabym z siebie wszystko. Pani Jonsen
pilnuje teraz dzieci. To miła kobieta, ale lubi plotkować. Z pewnością rozpowiedziałaby wszystko
po całym mieście. Chłopcy też zresztą nie powinni się o tym dowiedzieć.
- Czuję się zaszczycony okazanym mi zaufaniem, pani Ringstad. Mam nadzieję, że już
nigdy nie przytrafi się pani coś podobnego, ale jeśli znajdzie się pani w kłopotach, zawsze chętnie
służę pani radą.
- Właściwie chciałam przedyskutować z panem pewną sprawę, ale rozwiązała się ona bez
mojego udziału.
- Czy ma to coś wspólnego z majątkiem Ringstad i kwestią dziedziczenia?
Elise przytaknęła, zdumiona.
- Mój syn, Carl Wilhelm, opowiedział mi co nieco. Byłem wstrząśnięty, kiedy usłyszałem o
tej dziewczynie z Kongsvinger. Pani mąż miał z nią dziecko, czy tak?
Elise poczuła, jak płoną jej policzki. Nie była pewna, ile wiedział.
- Pani teściowie chcą, by jej syn odziedziczył majątek, zgadza się?
- Tak było, ale mój teść zmienił zdanie. Moja teściowa zaś poważnie zachorowała i nie
może mówić ani się poruszać. To ona była zdania, że nie jestem dość dobra dla jej syna.
- I tak nie mogliby nic zrobić. Istnieje coś takiego jak prawo alodium.
Elise nie odpowiedziała. Przedstawianie Hugo Ringstada w złym świetle w związku z
dokumentem, jaki kazał jej podpisać, nie miało sensu. Dokument został spalony, więc nie miało to
już żadnego znaczenia.
- Czy to o tym chciała pani ze mną porozmawiać? Kiwnęła głową.
- Tak, dopóki ciotka Hugo Ringstada nie przyjechała do mnie w odwiedziny i nie
poinformowała mnie, że mój teść zmienił zdanie. Dostałam też od niego list, w którym to
potwierdził.
- A więc niedługo przeprowadzi się pani do majątku? To znaczy, skoro pani teściowa nie ma
już nic do gadania?
Elise poruszyła się niespokojnie.
- Nie sądzę. Moja teściowa nie lubi dzieci, teść boi się, że jej stan się pogorszy, jeśli w domu
będzie zbyt głośno.
Wang-Olafsen spojrzał na nią bez słowa. W końcu powiedział: - Może tak leżeć latami, tak
czasem bywa. Jakim człowiekiem jest właściwie pani teść? Według mnie wydaje się być niegodny
zaufania i nieprzewidywalny. Przepraszam za swoje słowa, ale to samo tyczyło się jego syna. W
jednej chwili był najlepszym przyjacielem Carla Wilhelma, w następnej zaś nie chciał mieć z nim
nic wspólnego.
- Rozumiem dobrze pańską reakcję. Na Emanuelu nie zawsze można było polegać. Nigdy
nie zdołałam się dowiedzieć, dlaczego zerwał kontakty z Carlem Wilhelmem, ale sądzę, że miało to
coś wspólnego z jego pracą. Mój teść jest ulepiony z innej gliny: jedyne, co mieli ze sobą
wspólnego, to strach przed teściową. Przez to wielu pewnie uważa, że obaj byli tchórzami, ale
innym ludziom łatwo mówić, że powinni byli się jej przeciwstawić. Przynajmniej tym, którzy nigdy
nie mieli do czynienia z takim typem człowieka jak ona. Całkowicie ich zdominowała i urządzała
takie sceny, że zgadzali się na wszystko, czego chciała, byle tylko ich uniknąć.
Wang-Olafsen zapalił nowe cygaro i palił przez chwilę w milczeniu, rozglądając się
zamyślonym wzrokiem wokół siebie.
- Ucieszyłam się, kiedy usłyszałam, że Carl Wilhelm odwiedził go wiosną w Ringstad -
dodała Elise.
Skinął głową.
- Ja także, choć kiedy wrócił, już nie byłem taki zadowolony - odchrząknął. - Cała sytuacja
mocno nim wstrząsnęła. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Ringstadowie pozwolili mieszkać w
majątku jego kochance i jej synowi.
- Zrozumiałam, że wie pan o tym, kiedy spotkaliśmy się w kawiarni na ulicy Kirkegata. Nie
powiedział pan, co wie, ale doradził mi, bym opisała to w mojej książce.
Odwrócił się w jej stronę i przytaknął z uśmiechem.
- Tak uważałem. Proszę wykorzystać wszystko! Wygląda na to, że ma pani sporo do
opisania - nagle znów stał się poważny. - Jak idzie praca nad książką, którą miała pani napisać o
Pederze? Przeczytałem kilka rozdziałów, ale od tamtej pory nie słyszałem już o niej nic więcej.
- Postanowiłam zamiast niej napisać powieść dla dorosłych. Przynajmniej na początek.
- A tak mi się podobały te pierwsze rozdziały! To nie była książka dla dzieci, ale jak
najbardziej dla dorosłych. Czytając o życiu Pedera i poznając jego dające do myślenia uwagi czło-
wiek poznaje jego świat, a przecież dokładnie to chce pani osiągnąć, pisząc dla ludzi, którzy nic o
tym nie wiedzą.
Elise skinęła głową, myśląc o tym, co jej powiedział wcześniej.
- Wrócę do tej książki, kiedy skończę pracę nad obecną. Życie ludzi znad rzeki nie składa
się przecież wyłącznie ze smutnych i tragicznych zdarzeń. Czytelnicy powinni poznać też jego
pozytywne strony.
Cieszyła ją myśl o kontynuowaniu pracy nad książką o Pederze, kiedy już upora się z
historią miłości Henrika Teisa i Inger Bruun. Ta książka będzie jeszcze prawdziwsza, bo będzie
opisywać osobę tak jej bliską, kogoś, kto dawał jej codziennie tyle radości.
- Co pani powie, kiedy dotrze pani do domu? - zapytał nagle Wang-Olafsen. - Chłopcy z
pewnością niecierpliwią się, by usłyszeć, jak było u fotografa.
Elise westchnęła ciężko.
- Będę musiała coś wymyślić. Powiem, że fotograf nagle zachorował albo coś podobnego.
- Albo może powiedzieć im pani prawdę - posłał jej wyzywające spojrzenie. - Kristian jest
już niemal dorosły i z tego, co widzę, ma głowę na swoim miejscu. Robotnicy potrzebują kogoś, kto
mógłby przemawiać w ich imieniu. Wydaje mi się, że idą niespokojne czasy, pani Ringstad. Jeśli
nasze władze nie zmienią swojej polityki, czeka nas więcej strajków, buntów, a w najgorszym razie
nawet rewolucja. Liczba robotników rośnie z roku na rok, nie tylko w fabrykach wzdłuż Aker, ale
w całym kraju. Nie możemy dalej postępować tak, jakby robotnicy stanowili mało znaczącą grupę,
która nie ma nic do powiedzenia.
- Uważa pan, że powinnam spróbować zainteresować Kristiana polityką? Mówiąc mu, jak
pogardliwie traktuje nas mieszczaństwo?
- Tak, coś takiego miałem na myśli. Teraz jednak sądzę, że być może nie warto mówić mu,
co zamierzał zrobić Asle Diriks. Kristian ma w końcu dopiero trzynaście lat, nieprawdaż?
- Tak. Skończył trzynaście lat, kiedy byliśmy w Ringstad w związku ze śmiercią Emanuela.
Jego urodziny minęły więc w ciszy. Zresztą i tak nie świętujemy urodzin, wśród robotników nie ma
takiego zwyczaju.
Wang-Olafsen spojrzał na nią przerażony.
- Nie obchodzicie urodzin? Nigdy nie dostajecie nawet najmniejszego drobiazgu?
Elise zaprzeczyła.
- Ale od niedawna zaczęliśmy dawać dzieciom prezenty na Boże Narodzenie. To Emanuel
zapoczątkował ten zwyczaj, chłopcy byli wniebowzięci - uśmiechnęła się na myśl o świętach:
choince, prezentach i dobrym jedzeniu.
Podniosła się z fotela.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli pójdę już do domu. Oddam pończochy, kiedy je wypiorę.
- Ależ proszę je zatrzymać! Należały do mojej żony, mnie na nic się nie przydadzą. Dam
pani też chustę, żeby nie musiała pani iść z gołą głową.
- Zapomniałam przekazać panu pozdrowienia od ciotki Ulrikke. Tak bardzo chciała, żeby
przyszedł pan do nas na obiad w niedzielę, ale niestety nie znalazłyśmy na to czasu przed jej wy-
jazdem. Mam nadzieję, że uda się w święta.
- Bardzo chętnie. Rozmowa z nią była niezwykle interesująca. Z jej słów wywnioskowałem,
że czuje się samotna. Odstrasza ludzi swoją rzekomą opryskliwością, ale ja odkryłem, że w głębi
duszy jest dobrą osobą. Trzeba tylko podejść do niej w odpowiedni sposób. Do tego jest zabawna. I
nie owija w bawełnę.
Elise skinęła głową, uśmiechając się.
- Peder może jej powiedzieć niemal wszystko, a ona się nie obraża.
Zaśmiał się.
- Wierzę. Ona wie, że Peder nie ma nic złego na myśli. Mówi to, co myśli. Poza tym mówi
prawdę. Jeśli powie jej, że wygląda na poirytowaną, to prawdopodobnie ciotka jest niezadowolona i
ma na czole złowróżbną zmarszczkę.
Odprowadził Elise do drzwi.
- Proszę pozdrowić wszystkich ode mnie. Może przecież pani powiedzieć, że wstąpiła pani
do mnie w drodze powrotnej z miasta. Albo że historia z fotografem była nieporozumieniem. To
mniej ryzykowne niż opowiadanie, że pan Wilse zachorował.
Elise skinęła głową.
- Muszę dowiedzieć się, czy Asle Diriks rzeczywiście był w wydawnictwie. Wtedy będę
mogła też zapytać o fotografa i butelkę.
Potrząsnął głową.
- Na pani miejscu nie robiłbym tego. Bardzo wątpię, żeby butelka została przesłana przez
wydawnictwo Grøndahl & Syn, raczej było to kolejne kłamstwo Diriksa.
Spojrzała na niego.
- Myśli pan, że Asle Diriks w ogóle nie był w wydawnictwie?
- Jestem tego niemal pewien. Nie tak świętuje się sukces autora. Wydawnictwo nigdy nie
przesłałoby butelki przez kogoś innego, żeby wzniósł toast za nich. Gdyby to był jakiś inny pisarz,
poczułby się urażony takim traktowaniem. Asle Diriks z pewnością zasługuje na to, żeby
wydawnictwo dowiedziało się o całym zajściu, ale zapewne niewiele o nim wiedzą i prawdopodob-
nie niewiele ich on obchodzi. Natomiast prawdopodobnie nie spodoba im się fakt, że była pani taka
łatwowierna. Boję się, że tylko się pani wygłupi.
- A więc to, że książka tak dobrze się sprzedaje, też nie było prawdą.
- To może być prawda, ale w takim przypadku usłyszy pani o tym osobiście od redaktora.
Elise zmusiła się do uśmiechu.
- Ogromnie dziękuję za pańską pomoc, panie Wang-Olafsen. Po raz kolejny okazał się pan
moim aniołem stróżem, ratując mnie z opresji.
Uśmiechnął się szeroko.
- Nie pragnę być nikim innym, pani Ringstad.
18
Elise nie pojechała do wydawnictwa. Nie opowiedziała też chłopcom, co się stało, lecz
poszła za radą Wang-Olafsena i stwierdziła, że to było nieporozumienie i że da się sfotografować
kiedy indziej. Wyjaśnienie zostało zaakceptowane zarówno przez panią Jonsen, jak i przez
chłopców, choć wydawali się rozczarowani. Tak bardzo się cieszyli na opowieść o tym, jak to jest
być fotografowanym.
- Ale kim był ten pan w saniach? - zastanawiała się pani Jonsen. - I czy zapłacili woźnicy,
chociaż nie zrobiono pani zdjęcia?
Elise wzruszyła ramionami.
- Dla wydawnictwa taka kwota to z pewnością drobnostka. Pani Jonsen prychnęła.
- Drobnostka, też coś! Mogłabyś za to kupić mięso na obiad i nowe mydło! Do tego
zmarnowałaś całe przedpołudnie! Jak tak dalej pójdzie, nie skończysz książki do lata!
Elise uśmiechnęła się do niej.
- Ma pani rację, pani Jonsen.
Napisała długi list do Hugo Ringstada, zaś Peder i Kristian poszli odwiedzić rodziców
Katinki i Svanhild, zabierając ze sobą pudełko ciastek, które specjalnie dla nich upiekła pani
Jonsen. Pogrzeb wyznaczony był na sobotę, dobrze byłoby więc, żeby mieli czym poczęstować
ludzi przychodzących z kondolencjami. Elise właściwie chciała dać im egzemplarz Dymu na rzece,
żeby uświadomili sobie, że nie tylko oni stracili swoje dzieci w rzece, innym także przytrafiają się
nieszczęścia, bo takie po prostu jest ludzkie życie, jak powiedział Peder, ale wydawnictwo nie prze-
słało jej jeszcze darmowych egzemplarzy książki. A może tylko wmówiła sobie, że dostanie ich
więcej?
Nie spotkała jeszcze nikogo, kto widziałby książkę w księgarni albo ją przeczytał. Tu, nad
rzeką, nikt nie wiedział, o czym pisała.
Ponieważ Asle Diriks kłamał niemal na każdy temat, prawdopodobnie skłamał też, mówiąc,
że zaliczka jest już w drodze. Na razie musi uzbroić się w cierpliwość.
Pewnego popołudnia Elise wybrała się do Hildy, by zobaczyć, jak miewa się ona i jej mały
synek. Peder został w domu, pilnując Hugo i Jensine.
Hilda leżała w łóżku niczym księżniczka, wśród śnieżnobiałej, haftowanej pościeli. Koło
łóżka stała kołyska, wyglądająca jak łóżeczko małego aniołka - z błękitnym, jedwabnym baldachi-
mem, wstążkami i koronkami przy pościeli oraz kudłatym, żółtym misiem, siedzącym dumnie w
nogach. Na stoliku nocnym i na stole stało mnóstwo wazonów, z których mimo zimy wprost kipiało
bogactwo przeróżnych kwiatów. Kiedy Elise wślizgnęła się do środka, do pokoju weszła
pokojówka, niosąc tacę, na której stała filiżanka gorącej, aromatycznej czekolady oraz talerz ciastek
z kremem.
- Elise? Tak się cieszę, że przyszłaś! Zaczęłam się już zastanawiać, gdzie się podziewasz. -
Hilda wyglądała rześko i zdrowo. Najwidoczniej nie doznała żadnej szkody w związku z porodem
w domku majstra ani powrotem do domu saniami dzień później.
- Bardzo chciałam dowiedzieć się, co u ciebie, ale wiesz, że nie jest mi łatwo wyrwać się z
domu. Czy majster miał jakieś nieprzyjemności w związku z wypadkiem? Ludzie byli tak wściekli,
że bałam się, by coś się nie stało.
- Udało mu się przemknąć, kiedy wyruszył do domu, ale wcześniej stali przed domem,
wykrzykując okropne rzeczy i wygrażając pięściami.
- Czy już się uspokoili?
- Tak, ponieważ Ole Gabriel rozpoczął już odbudowę mostu. Właściciele fabryki sądzą, że
się zagalopował. Uważają, że żelazna poręcz jest zbędna, ale Ole Gabriel nie dał się przekonać. To
był koniec ich przyjaźni. Zaczął cierpieć na bezsenność, tak męczyła go myśl, że to ja mogłam
wpaść do wodospadu z małym Gabrielem w brzuchu. Teraz zarządził, żeby posypywać most
piaskiem, kiedy na dworze jest ślisko. Powiedział też, że most ma być regularnie kontrolowany, a ci
biedacy, których córki zginęły, dostaną odszkodowanie od fabryk Graah i Hjula.
Elise spojrzała na nią z zachwytem.
- Zgodzili się?
- Ole Gabriel zagroził, że się zwolni, jeśli tego nie zrobią. A oni nie chcą ryzykować utraty
takiego dobrego majstra.
Hilda uśmiechnęła się.
- Chyba zyskałaś zwolennika, Elise. Ole Gabriel bardzo się zmienił: teraz mówi o
solidarności i o tym, że Norwegia nigdy nie będzie dobrym miejscem do życia, jeśli nie
wyrównamy różnic społecznych.
Elise pokręciła z niedowierzaniem głową.
- To niemal zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Pamiętam jak się wściekł, kiedy ukazał się
mój pierwszy artykuł, ten o Mathilde, co skoczyła do wodospadu. Nie chciał uwierzyć, że
napisałam prawdę.
Hilda zaśmiała się.
- Teraz już ci wierzy. Chcesz zobaczyć mój mały cud? Znajdziesz go pod tymi wszystkimi
wstążkami i koronkami. Stara ciotka Ole Gabriela, Petrea, zniżyła się do odwiedzin u nas,
przywożąc ze sobą masę rzeczy. Uważa, że mały Gabriel wygląda dokładnie jak Ole Gabriel, kiedy
był dzieckiem i w związku z tym zapomniała, skąd się wywodzę. Wczoraj posłaniec przyniósł
skrzynkę soku jabłkowego, ponieważ karmiąca matka powinna dużo pić, zaś dziś rano przysłano
gońca z przeróżnymi ciuszkami dla malucha, mimo że ciotka Petrea widziała, że mam ich całą
komodę. Szkoda, że nie jesteś w ciąży, Elise. Mogłabym ci podarować połowę.
Elise zdołała umknąć wzrokiem. Myślała o Johanie; gdyby coś poszło nie tak, kiedy był tu
ostatnio, lekkomyślne słowa Hildy mogłyby teraz być prawdą.
Nachyliła się nad kołyską i uniosła nieco błękitny baldachim, żeby spojrzeć na mały cud, jak
nazwała go Hilda. Wśród wszystkich tych koronek z ledwością dostrzegła maleńką twarzyczkę.
Chłopczyk spał spokojnie, jego skóra była gładka i miała właściwą barwę.
- Jest przecudowny! Czyż to nie dziwne, jak szybko zapominamy? Przynajmniej ja już
zapomniałam, że Jensine też kiedyś była taka malutka.
- Elise, spójrz na mnie! Zarumieniłaś się? Czyżbym trafiła w czuły punkt?
- Co masz na myśli?
- Nie udawaj! Wiesz dobrze, co. Nie minęło aż tyle czasu od ostatniej wizyty Johana. Nie
jesteś chyba w ciąży?
Elise potrząsnęła gwałtownie głową.
- Nie.
- Ale mogłabyś być?
- Hildo! Ależ ty zadajesz pytania! A skoro już mówisz o takich sprawach, to w tym tygodniu
przydarzyło mi się coś okropnego. Obiecaj mi, że nie powiesz Ole Gabrielowi!
Hilda skinęła głową.
- Słowo honoru.
- Ani nikomu innemu? Hilda ponownie przytaknęła.
Elise opowiedziała jej o wizycie Asle Diriksa, przejażdżce saniami na ulicę Oscara i o tym,
co zdarzyło się potem. Hilda przewróciła oczami.
- To znaczy, że chciał cię zgwałcić?
- Nie mam co do tego cienia wątpliwości. Gdybym nie udała, że zemdlałam, z pewnością by
mu się udało. Był ode mnie o wiele silniejszy. Zachowywał się jak dzikus!
Hilda się wzdrygnęła,
- Ryzykowałaś, że zrobiłby to tak czy siak, mimo utraty przez ciebie przytomności.
Czytałam o takich zdarzeniach w gazecie. Ale dlaczego ściągnął cię na podłogę?
- Prawdopodobnie trudno mu było osiągnąć swój cel na sofie. To była taka sofa, jakie mają
w bogatych domach, na pewno widziałaś taką na obrazkach. Wąska, człowiek musi siedzieć
wyprostowany. Poza tym obicie było z różowego jedwabiu, więc pewnie obawiał się, że może się
pobrudzić.
- Czy myślałaś, żeby pójść na policję?
- Nie, poszłam prosto do dżentelmena, jak nazywa go Peder. Nie żeby plotkować, ale
dlatego, że pan Wang-Olafsen pomógł mi już wcześniej, kiedy zraniłam się w piętę. Miałam
zupełnie mokre pończochy, bo aż do bramy uciekałam bez butów. Nie miałam też czasu sięgnąć po
kapelusz. Ludzie się gapili, jakiś woźnica nawet wrzasnął na mnie grubiańsko. Powrót na
Hammergaten w tym stanie byłby koszmarem. Pan Wang-Olafsen dał mi parę pończoch, które
należały do jego żony, ofiarował mi także chustę na głowę.
- Odważyłaś się opowiedzieć mu o wszystkim?
- Nie tak szczegółowo, jak opowiedziałam tobie, ale zrozumiał, co było na rzeczy Odradził
mi pójście na policję i do wydawnictwa: według niego nie warto było ich pytać, czy to prawda, że
przesłali mi butelkę za pośrednictwem Diriksa, by złożył mi gratulacje w ich imieniu. Według
Wang-Olafsena tylko bym się wygłupiła, ujawniając, że uwierzyłam Diriksowi.
Hilda przytaknęła.
- Wydaje mi się, że miał rację. Policja myślałaby, że jesteś jedną z prostytutek, które
przychodzą do domów bogatych ludzi i dostają za to dobrą zapłatę. A w wydawnictwie
uśmiechaliby się protekcjonalnie, że byłaś taka łatwowierna. I tak się boją, że znów się w coś
wplączesz: przesłuchanie na policji albo sprawę sądową.
- Postanowiłam, że w zamian opiszę całe zajście w powieści, nad którą teraz pracuję. Moja
bohaterka przeżyje taką przygodę, a ja szczegółowo opiszę wystrój oranżerii w domu Diriksa. To
będzie moja zemsta.
Hilda się roześmiała.
- Musisz się pospieszyć, zanim wszystko zapomnisz.
- Nigdy o tym nie zapomnę. Wciąż mam przed oczami wzorek i barwy doniczek stojących
na podłodze. Zapewne w wielu domach mają palmy w doniczkach, ale nie sadzę, żeby doniczki
były takie same. Pamiętam też wzór na dywanie i opiszę go dokładnie. Asle Diriks nie będzie mieć
wątpliwości, o czyj dom chodzi.
- Pomyśl, co będzie, jeśli jego ojciec lub matka przeczytają książkę. Mogą pozwać cię do
sądu.
- Naprawdę sądzisz, że się na to odważą? Że zaryzykują, że ktoś uwierzy w to, co opisałam i
zrozumie, że chodzi o ich syna?
Hilda potrząsnęła głową.
- Nie, masz rację, nie sądzę, by się na to zdecydowali. Jeśli Diriks zachowywał się wobec
ciebie tak przebiegle, można przypuszczać, że już wcześniej zdarzyło się coś podobnego.
- Też o tym pomyślałam. Mam nadzieję, że nigdy więcej już go nie spotkam. Jeśli
przypadkiem znów dostałabym zaproszenie do pana Eilerta Iversena, podziękuję i odmówię.
Szkoda, że Diriks jest znajomym majstra.
- Znajomym dalekiej rodziny. Nigdy nie zaprosilibyśmy go na wesele, gdyby tak wielu
innych gości nie wymówiło się od przyjścia.
- Tak mi się wydawało. Zwłaszcza gdy majster był na tyle odważny, by w swoim
przemówieniu wspomnieć, że wielu odrzuciło zaproszenie. Nie ukrywał też, dlaczego tak postąpili.
- Tak to już jest, Elise, jesteśmy napiętnowane. Każda z nas urodziła się ze stemplem,
ponieważ nasi rodzice nie byli bogaci, utytułowani ani wykształceni. Pozostaje nam tylko mieć na-
dzieję, że nikt nie odkryje innych rzeczy o naszej rodzinie, na przykład że dziadek był włóczęgą.
Wtedy znajomi Ole Gabriela zyskają kolejne tematy do plotek i być może nie zostanie nam już nikt,
kogo moglibyśmy zaprosić na przyjęcie.
- Wtedy zaprosilibyście takich ludzi jak my. Ty znasz ich wielu, a twój mąż powoli staje się
jednym z nas.
Hilda się uśmiechnęła.
- To ostanie, co Ole Gabriel powinien usłyszeć! A o tym drugim już myślałam. O tym, żeby
urządzić wielkie przyjęcie, na które zaprosimy Annę z Torkildem, Thoresenów, panią Evertsen,
panią Jonsen, Magdę ze sklepu na rogu, kilka pomocnic z fabryki, z którymi się przyjaźniłam,
położną Lagertę, Pølsę i może Jeszcze Berntine, jeśli zdoła przyjść z tak daleka. Jeśli przyjdzie ci
do głowy ktoś, o kim zapomniałam, musisz mi koniecznie powiedzieć.
Elise się zaśmiała.
- Byłoby cudownie! Pomogę ci, a Peder i Evert mogą roznieść zaproszenia. Zastanów się,
czy nie mogłabyś urządzić przyjęcia w święta, żeby mogli zobaczyć ogromną choinkę, sięgającą
niemal do sufitu! Można by przygotować jakiś drobny prezent dla każdego gościa i pozwolić im
posmakować porządnych świątecznych potraw! - Elise czuła, że serce bije jej szybciej z podnie-
cenia. - Ale wtedy musimy zaprosić także ciotkę Ulrikke. I pana Wang-Olafsena.
Hilda spojrzała na nią, nie rozumiejąc.
- Jego? On przecież nie jest jednym z nas.
- Ależ tak! Choć mieszka w pięknym mieszkaniu na Pilestredet i jest adwokatem, w głębi
duszy jest jednym z nas.
Hilda nie wydawała się przekonana.
- No i musimy oczywiście zaprosić matkę, Asbjørna i Anne Sofie. I może jeszcze Jenny,
Jorund i Olaug z ich przybranymi rodzicami.
- Ale nie myślisz chyba zaprosić Ansgara Mathiesena, Heleny i ich syna, co? - Hilda
próbowała być sarkastyczna, ale w jej głosie słychać było śmiech.
Elise nagle spoważniała.
- Ich synek jest poważnie chory. Wydaje mi się, że to odra. Hilda zadrżała.
- Mam nadzieję, że nie miałaś z nimi kontaktu?
- Tylko z Helene. Wracałyśmy razem z Kjelsås, kiedy byłam ostatnio w odwiedzinach u
mamy. Wtedy powiedziała, że jej syn nie czuje się najlepiej, ale nie wydawała się specjalnie
przejęta. Na szczęście żadna z nas nie wzięła ze sobą dzieci.
- Ole Gabriel bardzo się tym martwi. Wczoraj, kiedy wrócił do domu z fabryki, opowiedział
mi, że dwoje dzieci jednej z prządek zmarło.
Elise czuła, jak pełznie jej po plecach strach. Nie zapomniała jeszcze poprzedniej epidemii
odry w Sagene, kiedy to połowa chorych dzieci umarła.
Hilda najwyraźniej też nie miała ochoty się nad tym zastanawiać.
- Co jeszcze mówiła ci Helene Fryksten - przepraszam, Mathiesen - i dlaczego, na litość
boską, wracałaś z nią do domu?
- Była w odwiedzinach u swojej ciotki, panny Muus, i musiała usłyszeć, jak schodzę po
schodach. Kiedy próbowałam przemknąć się koło ich drzwi, wybiegła za mną.
- Czyż to nie dziwne, że tak usilnie stara się przebywać w twoim towarzystwie? Całkiem,
jakby jakaś tajemnicza siła przyciągała ją do kobiety, którą jej mąż zgwałcił.
- Według niej Hugo jest jedynym bratem jej syna. Uważa, że powinnam pozwolić, by się
poznali.
Hilda pokręciła głową.
- Co za wariatka! Ale chyba starasz się trzymać ją na dystans?
- Oczywiście. To dlatego próbowałam się wymknąć po cichu, kiedy wracałam do domu.
Na twarzy Hildy pojawił się uśmiech.
- A więc umowa stoi, Elise. Urządzamy wielkie świąteczne przyjęcie dla wszystkich
naszych znajomych. Namówię stangreta, żeby przebrał się za Świętego Mikołaja, i każę jednej z
dziewczyn kupić wszystkim prezenty.
Elise poczuła, jak zalewa ją fala radości.
- Peder z pewnością zemdleje, jeśli pojawi się Święty Mikołaj! Opowiadałam ci chyba, jak
Johan przebrał się w wigilię i zostawił koszyk z łakociami na kuchennych schodach?
- Czy Peder nie jest już za duży, żeby wierzyć w Świętego Mikołaja?
- Widział Mikołaja tylko ten jeden jedyny raz, ale czytał wiele opowieści o ludziach, którzy
spotkali go w stajni lub w oborze. Tego razu, kiedy sądził, że zobaczył Świętego Mikołaja w
kościele, wielu ludzi mu uwierzyło i zerkali na boki w poszukiwaniu Mikołaja, z radością, ale i
dreszczem. Na wsi wielu ludzi wystawia dla Świętego Mikołaja owsiankę i zawsze ktoś opróżnia
miseczkę.
- Jensine i Hugo mogą się przestraszyć. Te trzy dziewczynki, które umieściłaś u dobrych
ludzi, także - Hilda się zawahała.
- Myślę, że i tak powinniśmy mieć Świętego Mikołaja. Może się trochę wystraszą, ale
zapamiętają to do końca życia.
- W takim razie postanowione. - Hilda promieniała. - Już się cieszę! A najbardziej nie mogę
się doczekać, kiedy zobaczę wystraszoną minę Ole Gabriela, kiedy mu powiem o naszym
świątecznym przyjęciu!
19
Zaliczka z wydawnictwa przyszła w piątek, dzień przed pogrzebem. Sto koron. Liczyła na
większą sumę. Elise dostała także dwa egzemplarze książki. Nie wspomniano też o fotografii,
reklamie w gazecie ani o tym, czy jej książka sprzedaje się lepiej niż inne. Ani słowa także, czy szef
wydawnictwa planuje zaprosić ją na następne spotkanie. Cały list składał się zaledwie z dwóch
zdań, w których poinformowali ją o wysokości zaliczki oraz o tym, że przesyłają jej jeszcze dwa
dodatkowe egzemplarze książki, poza tym, który już dostała.
Elise syknęła. Ten drań Asle Diriks! Co za podłość z jego strony, żeby budzić w niej płonne
nadzieje! Zaliczka wynosiła sto koron, czyli mniej niż trzytygodniowa pensja, jaką otrzymywała,
pracując w biurze u majstra Paulsena. To musi oznaczać, że książka sprzedaje się gorzej, niż
zakładano. Jeśli ma się za to utrzymać, musi przyspieszyć pracę nad nową powieścią. Nie może
odwiedzać świeżo upieczonych matek ani chorych, powinna cały swój wolny czas poświęcić na
pisanie.
Wzięła do ręki nadesłane książki i zawahała się. Pierwszy egzemplarz pożyczyła matce i
obiecała, że będzie mogła go zatrzymać. Jeśli Peder i Evert podarują książkę rodzicom Svanhild i
Katinki, zostanie jej już tylko jeden, a to oznacza, że nie będzie mieć książki dla Hildy, Anny i pani
Jonsen.
Po chwili szybko zapakowała jedną książkę w papier i włożyła do torby.
- Wstydź się! - wymamrotała do samej siebie. - A gdyby to Peder i Kristian spadli do
wodospadu?
W nocy znów padał śnieg, ale przejaśniało się już, kiedy kondukt żałobny ruszył w stronę
cmentarza Nordre Gravlund. Ogromna procesja ubranych na czarno ludzi. Dzień pracy się
skończył, fabryki były zamknięte. Wszyscy, którzy byli w stanie przyjść, chcieli odprowadzić dwie
małe dziewczynki na miejsce ich spoczynku, a jednocześnie pokazać właścicielom fabryk, jak
wielu ich jest i jak głęboko cierpią, a także przypomnieć im o ich odpowiedzialności za to, co się
stało.
Elise rozejrzała się wokół. Nigdy wcześniej nie widziała na pogrzebie tylu ludzi. Dwie małe
trumny, ufundowane przez kasę zapomogową, w całości przykryte były świerkowymi gałązkami.
Niektórzy kupili nawet niewielkie bukiety u ogrodnika. Szkolne przyjaciółki Svanhild i Katinki
śpiewały psalm - dyrygowała nimi nauczycielka. Akurat w momencie, gdy ksiądz rzucił garść ziemi
na trumny, zza chmur wyszło słońce i oświetliło ich swoim blaskiem.
- Poszły do nieba - wymamrotała jakaś starsza kobieta z zadowoleniem w głosie. - Teraz jest
im lepiej.
Wszyscy, którzy usłyszeli jej słowa, spojrzeli w górę. Słońce świeciło niezwykłym
blaskiem, inaczej niż zwykle. Elise poczuła zimne ciarki wzdłuż kręgosłupa.
Wzięła ze sobą książkę i planowała dać ją rodzicom dziewczynek w drodze do domu. Kiedy
jednak zobaczyła, jak są nieszczęśliwi i zdruzgotani, nie mogła się zdobyć na to, żeby do nich
podejść. Zamiast tego szła za nimi do browaru Ringnes i jeszcze spory kawałek ulicą Thorvalda
Meyersa w dół, aż skręcili w Sannergaten. Tutaj nastąpiło rozdzielenie tłumu i rodzice Katinki i
Svanhild zostali sami, jedynie z trzema synami i młodszą córką. Kristian i Evert byli w pracy, zaś
Peder wrócił do domu, żeby przejąć od pani Jonsen pilnowanie dzieci.
Nagle matka sióstr odwróciła się gwałtownie w jej stronę i przystanęła.
- Czy nie jest pani przypadkiem siostrą Pedera i Kristiana? Elise potaknęła.
- Dziękujemy za ciastka. Zrobiła nam pani niespodziankę.
- Moja sąsiadka, pani Jonsen, je upiekła.
- Ale pani jej za to zapłaciła, Peder nam mówił. Kiedy świat się wali, ludzka dobroć jest
bardzo pomocna.
Elise uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Mam tu coś, co chciałam państwu dać. To był pomysł Pedera. To książka. Napisałam kilka
słów na pierwszej stronie, żeby wyjaśnić, dlaczego ją państwu daję.
Teraz także ojciec i rodzeństwo zmarłych sióstr przystanęli, wpatrując się w Elise
zdziwionym wzrokiem.
- Książka? - powtórzyła matka, wyraźnie nie rozumiejąc. - Nie mamy za bardzo czasu, żeby
czytać.
- Ta książka opowiada o ludziach takich jak my. To znaczy o ludziach mieszkających nad
rzeką. To ja ją napisałam.
Zapadła cisza. Matka i ojciec wyglądali na oszołomionych. Najprawdopodobniej nie
uwierzyli jej i zastanawiali się, czy aby wszystko z nią w porządku.
Elise wyciągnęła z torby opakowaną w papier książkę i podała ją matce.
- Mam nadzieję, że się przyda. Z pewnością rozpozna pani wiele osób, które opisałam,
mimo że zmieniłam im nazwiska.
Matka z wahaniem wzięła od niej pakunek.
- U nas raczej kiepsko z czytaniem, ale może Eugen przeczyta - spojrzała na najstarszego z
braci, który zrobił się czerwony.
Elise zaczęła się odwracać, żeby odejść.
- Chciałam jedynie pokazać, że myślimy o was. Równie dobrze to Peder i Kristian mogli
wtedy utonąć albo którekolwiek z dzieci, które wracały ze szkoły do domu.
- Jeśli zdarza się jakiś wypadek, to nam. Ten na górze nie jest po naszej stronie -
powiedziała matka, wskazując palcem na niebo.
Przykro było słuchać goryczy w jej głosie. Elise szukała czegoś, co mogłoby ją pocieszyć.
Przypomniała sobie słowa starej kobiety na cmentarzu.
- Kiedy na cmentarzu nagle zaświeciło słońce, gdy ksiądz rzucał ziemię na trumny,
usłyszałam, jak jakaś kobieta mówi: Poszły do nieba. Teraz jest im lepiej.
Matka ponownie spojrzała w niebo.
- Tak powiedziała? Elise skinęła głową.
- To samo powiedziała też pewna młoda kobieta po tym, jak wrzuciła swoje dziecko do
rzeki.
Matka Katinki i Svanhild spojrzała na nią przerażona.
- Zna pani kogoś takiego?
- Może pani przeczytać o tym w mojej książce - odpowiedziała Elise i zaczęła iść.
Kiedy siedem tygodni później Elise stała przy chrzcielnicy w kościele Gamie Aker,
trzymając w ramionach małego synka Hildy, powróciła myślami do rozmowy z nieszczęśliwą
matką na ulicy Sannergata. Myśl o tym, że ktoś mógłby rzucić małego Gabriela do lodowato zimnej
wody i pozwolić, by wartki nurt poniósł go daleko, była tak okropna, że Elise zmusiła się, by ją od
siebie odrzucić.
Czy to, co powiedziała matka Svanhild i Katinki, mogło być prawdą? Że Bóg nie jest po ich
stronie? Dlaczego? Z pewnością nie postępowali gorzej niż inni ludzie. Dlaczego syn Hildy śpi w
jedwabiach i koronkach w ciepłym, pięknym domu, podczas gdy inne dzieci przychodzą na świat w
brudnych, pełnych przeciągów izbach, w których aż roi się od szczurów i karaluchów? Dlaczego
Svanhild i Katinka musiały zginąć, kiedy córkom bogaczy z drugiego brzegu dane jest dorosnąć?
Jeżeli Bóg władał całym niebem i ziemią, dlaczego pozwalał, by działy się takie rzeczy?
Spojrzała na siedzących w pierwszej ławce chłopców. Pozwolono im uczestniczyć w
chrzcie. Pani Jonsen została w domu z najmłodszymi.
Napotkała spojrzenie Pedera, który uśmiechnął się do niej promiennie.
- Teraz jestem już wujkiem dwójki! - powiedział wcześniej, zanim wyszli z domu. - Kiedy
znajdę już pracę, kupię obojgu diabolo, takie porządne! Z gumowymi kółkami! Ale najpierw kupię
im drewnianego konika na kółkach, ze sztywnymi nogami i konopnym ogonem i będę ich wozić po
podłodze. Będziemy udawać, że galopujemy na prawdziwym koniu.
- Dlaczego nie podarujesz drewnianego konika Hugo? Jest przecież twoim bratem! - zapytał
Evert z oburzeniem w głosie.
- Hugo i tak mnie lubi. A mały Gabriel będzie lubił wujka, który nie jest jeszcze dorosły.
Poza tym nie mam teraz pieniędzy. Najpierw muszę znaleźć pracę.
Te wspomnienia sprawiły, że radość powróciła. Elise mrugnęła do niego.
Poza rodziną Hildy przyszła jedynie ciotka Petrea. Pan Paulsen junior oraz jego żona zostali
już wcześniej zaproszeni na chrzest jednej z jej siostrzenic, a dawni przyjaciele majstra nie przyszli.
Nie wydawało się, żeby majster specjalnie się tym przejął.
- W święta wyprawiamy przyjęcie dla połowy Sagene, równie dobrze mogę się więc zacząć
na to przygotowywać już teraz - powiedział z szelmowskim błyskiem w oku.
Elise roześmiała się. Zaczynała darzyć swojego szwagra coraz większym szacunkiem.
Była w dobrym humorze, kiedy wraz z chłopcami ruszyli późnym popołudniem do domu.
Matka, Asbjørn i Anne Sofie pojechali już dawno temu, odwiózł ich stangret majstra. Matka czuła
się już o wiele lepiej, ale wciąż była blada i wychudzona.
Na dworze zrobiło się już ciemno, ale w końcu był to najciemniejszy miesiąc w roku. Elise
cieszyła się. Wkrótce będą święta, a po nich z każdym dniem będzie się robić coraz jaśniej. Po
Nowym Roku czas płynął szybko aż do lata...
Dostała od Johana dwa listy. W pierwszym pisał, że podróż morska minęła spokojnie, w
drugim opowiadał o wypadku, jakiego doznał. Na szczęście stan jego zdrowia szybko się
poprawiał, ale trzeba pecha, żeby potknąć się o własne nogi i spaść w dół schodów!
Oba listy przepełnione były tęsknotą i miłością. Elise czytała je wiele razy i trzymała je pod
poduszką. Czuła wtedy, jakby jakaś część Johana była obok niej. Jego myśli, jego uczucie do niej.
Nuciła, patrząc w gwiazdy. Czy Johan widzi te same gwiazdy, co ona?
Z naprzeciwka zbliżała się do nich jakaś para. Elise zeszła na bok, by nie musieli brodzić w
głębokim śniegu. Wtedy usłyszała dźwięczny głos, który zapytał: - Czyż to nie pani Ringstad?
Nie mogła się mylić: głos należał do Helene Mathiesen! Nie widziała jej od czasu ich
przechadzki z Kjelsås i wiele razy zastanawiała się, jak miewał się jej synek. Pani Jonsen
dowiedziała się przecież od matki Ansgara, że mały był bardzo poważnie chory.
Zatrzymali się pod latarnią. Elise nie patrzyła na Ansgara, zwracając się do Helene.
- Jak czuje się pani syn?
- Niestety nie najlepiej. Przeszedł odrę bez szwanku, ale potem złapał bronchit. Minęło już
wiele tygodni, a on nadal jest chory - w głosie Helene wyczuwało się płacz.
- To właśnie jest najgorsze w odrze: dzieci tak łatwo łapią potem inne choroby.
Helene wyjęła chusteczkę z kieszeni płaszcza i wytarła nos.
- Biedak musi leżeć cały czas w łóżku, zmarniał i wychudł. Stosujemy ciepłe okłady i
pielęgnujemy go najlepiej jak umiemy, ale małemu dziecku niełatwo jest usiedzieć spokojnie. Przez
większą część nocy płacze i chociaż mam opiekunkę do dziecka, nie mogę znieść myśli, że leży tam
i cierpi, więc wstaję i siedzę w jego pokoju.
- To musi być naprawdę męczące.
Peder pociągnął ją za rękaw. Tak bardzo najadł się na przyjęciu, że rozbolał go brzuch i
naprawdę spieszyło mu się do domu.
- Przepraszam, ale musimy już iść. Wracamy właśnie z chrzcin drugiego dziecka mojej
siostry. Peder przejadł się szarlotką z bitą śmietaną i oponkami. Mam nadzieję, że państwa syn
wkrótce wyzdrowieje.
Dał się słyszeć cichy szloch.
- Też mam taką nadzieję. Do widzenia, pani Ringstad.
Ledwie uszli kawałek drogi, rozżalony Peder zapytał: - Musiałaś powiedzieć, że boli mnie
brzuch?
- Nic takiego nie powiedziałam.
- Powiedziałaś, że musimy iść, bo za dużo zjadłem, więc na pewno się domyślili, dlaczego
się nam tak spieszy.
- A co według ciebie miałam powiedzieć? Nie mogłam tam stać i rozmawiać z nimi, kiedy
ty ciągnąłeś mnie za rękaw i wiedziałam, że masz trudności z wytrzymaniem.
- Mogłaś skłamać i powiedzieć, że Hugo i Jensine są sami w domu i mogą poparzyć się
lampą naftową albo spaść ze stołka czy coś takiego.
- Ależ Peder! To bardzo brzydko kłamać!
- Nie, kiedy chodzi o honor twojego młodszego brata. Pomyśl: jeśli Pingelen i inni dowiedzą
się, że musiałem wyjść z przyjęcia u majstra tylko dlatego, że... - Peder przerwał, zatrzymał się i
ścisnął nogi. - Nie wytrzymam dłużej!
Elise rozejrzała się wokół. Zobaczyła mężczyznę, wchodzącego właśnie w bramę małego
domku. Podbiegła do niego.
- Przepraszam pana, czy mój brat mógłby skorzystać z pańskiej toalety? Nie da rady dojść
do domu.
Było ciemno, bo znajdowali się dość daleko od najbliższej latarni. Nie widziała mężczyzny
wyraźnie, ale stwierdziła, że jest w nim coś znajomego. Wymamrotał, że wychodek znajduje się za
ostatnimi drzwiami szopy, niech Peder się pospieszy. Odwrócił się tyłem do niej i odszedł. Dopiero
kiedy on i Peder zniknęli jej z oczu za rogiem, Elise uświadomiła sobie, kto to był. Lort-Anders...
20
Kiedy dotarło do niej, kto to jest, Elise zesztywniała. Z początku nie chciała w to uwierzyć:
Lort-Anders został skazany na dwanaście lat więzienia, ponieważ był recydywistą i sędzia uznał, że
zapewne będzie popełniał kolejne przestępstwa. Nie mógł zatem wyjść już na wolność! Minęły
zaledwie nieco ponad trzy lata, więc wciąż pozostało mu do odsiedzenia dziewięć. Co tu robił?
Spojrzała na zaniedbany domek. W jednym pokoju paliło się światło, drugie okno było
ciemne. Lort-Anders mieszkał wcześniej na Seilduksgaten, przynajmniej chwilowo. Urodził się
chyba na Grünergaten i mieszkał w wielu różnych miejscach, ale nigdy nie obiło jej się o uszy, żeby
miał tu rodzinę.
Na pewno uciekł z więzienia! Dom wyglądał tak mizernie, że poprzedni mieszkańcy
zapewne się wyprowadzili.
Elise poczuła, jak swędzi ją skóra ze strachu. Lort-Anders jej nienawidził, obwiniał ją za to,
że wsadzono go do więzienia i poprzysiągł jej zemstę. Czuła się bezpieczna, ponieważ myślała, że
minie jeszcze dużo czasu, zanim go wypuszczą. W ciągu ostatnich kilku lat nie poświęciła mu ani
jednej myśli.
A może się pomyliła? Czy to naprawdę był Lort-Anders?
Stali nieruchomo, w milczeniu, czekając.
Myśli kłębiły się jej w głowie. Czy powinna opowiedzieć komuś o swoich podejrzeniach?
Ale co, jeśli to nie jest Lort-Anders? A jeśli to on, to co by się stało, gdyby dowiedział się, kto na
niego doniósł? Mógł mieć jakiegoś znajomego w policji i usłyszeć o tym, zanim go aresztują.
Wtedy ona znajdzie się w jeszcze większym niebezpieczeństwie. Kristian odwrócił się w jej stronę.
- Co się stało? Czemu jesteś taka dziwna? Elise popatrzyła na niego, próbując się uspokoić.
- Dziwna? - zaśmiała się sztucznie. - Ciekawi mnie tylko, czy Peder zdążył dobiec do
wygódki.
- Mogłaś iść z nim, może nie mógł dosięgnąć haczyka w drzwiach. Ten człowiek nie
wyglądał na szczególnie pomocnego.
- Wydaje mi się, jakbym go skądś znała, ale nie mogę sobie przypomnieć skąd.
- Ja też sądzę, że już go kiedyś widziałem, ale może to tylko złudzenie. Może poszłabyś do
Pedera sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy? Może narobił w spodnie i wstydzi się wyjść.
Elise się zawahała. Jeśli to naprawdę był - Anders, nie mogła pozwolić, by ją zobaczył.
Raczej mało prawdopodobne, że ją rozpoznał. Po pierwsze było dość ciemno, a po drugie nie był
przyzwyczajony do jej widoku w ubraniu innym niż szal i chusta na głowie - tak jak ubierały się
inne robotnice. Jeśli jednak podeszłaby do domu, ryzykowała, że wyjdzie na zewnątrz z lampą i
zobaczy jej twarz.
- Co się z tobą dzieje? - głos Kristiana dźwięczał niecierpliwością. - Jeśli się boisz, możemy
iść razem.
- Bać się? Niby czego? Ale wydaje mi się, że Peder może poczuć się zawstydzony i zarzucić
mi, że traktuję go jak dziecko.
- Nie rozumiesz, że coś musiało się stać? Czekamy tu już od dziesięciu minut!
- Nie wygłupiaj się, minęły dwie, najwyżej trzy minuty.
- Zupełnie nie masz wyczucia czasu. Minęło przynajmniej z dziesięć minut!
Elise nie odpowiedziała. Kiedy Kristian był w takim humorze, nie było najmniejszego sensu
się z nim sprzeczać.
- Wydaje mi się, że dobrze się dziś bawiliście u Hildy - powiedziała zamiast tego. -
Najedliście się pysznych potraw, przy stole usługiwała wam pokojówka, a pan Paulsen nauczył cię
nawet grać w szachy.
- Tak, było bardzo przyjemnie. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego musimy na koniec
wszystko popsuć, stojąc na zimnie.
- Możecie już iść, ja poczekam tu na Pedera.
Zawahał się. Elise zrozumiała, że nie podoba mu się pomysł zostawienia jej tu samej.
Ostatnio zrobił się taki dorosły, zupełnie jakby teraz to on był za nią odpowiedzialny, a nie ona za
niego, jak wcześniej.
- Najpierw gadałaś z tamtymi ludźmi, teraz czekamy na Pedera. U Hildy, tuż przed tym, jak
wygrałem z majstrem w szachy, powiedziałaś, że musimy iść do domu, bo pani Jonsen za długo już
czeka. Teraz zaś nagle masz dużo czasu.
- Powiedziałam, że możecie iść! Peder i ja możemy przejść Maridalsveien sami, jest jeszcze
wcześnie. Nic nam nie grozi.
- Tego nie powiedziałem, ale wydaje mi się, że Evert nie pójdzie bez ciebie.
Elise zdawało się, że mówiąc to, szturchnął Everta.
- Mnie to nie przeszkadza - odpowiedział szybko Evert. Nigdy nie lubił opowiadać się po
jednej ze stron, kiedy się spierali.
Kristian postąpił kilka kroków. Elise była pewna, że zdecydował się jednak pójść do domu,
kiedy nagle skręcił ku krzywej furtce i otworzył ją.
- Pójdę do Pedera i zapytam go, czy wszystko w porządku. Elise się zaniepokoiła.
- Tylko nie krzycz, żeby ten człowiek cię nie usłyszał! Z pewnością nie będzie zadowolony,
jeśli przyjdzie ktoś jeszcze.
Kristian obrócił się w jej stronę.
- Mówisz, jakbyś się go bała.
- Bo się boję. Ten mężczyzna przypomina mi bandytę, który kręcił się koło Jacobsenka.
- Jak się nazywał? - zapytał ciekawie Evert.
- Nie pamiętam.
Elise nie mogła dopuścić, żeby Kristian i Evert czegoś się domyślili. Z pewnością pamiętali,
kim jest Lort-Anders, przynajmniej Kristian. On dobrze wiedział, że Lort-Anders to łotr i bandyta,
który został skazany na wieloletnie więzienie. Oczekiwałby, że Elise natychmiast pójdzie na
policję.
Oczywiście powinna tak postąpić, ale w tej chwili interesowało ją jedynie, by bezpiecznie
dotrzeć do domu. Potem może napisać anonimowy list do policji, w którym opowie, co widziała, a
oni już zajmą się tą sprawą. Teraz najważniejsze było, żeby Lort-Anders nie domyślił się, kim ona
jest. Na pewno nie rozpoznał żadnego z chłopców: dzieci w tym wieku bardzo się zmieniają, a
minęły przecież prawie cztery lata. Na pewno jednak pamiętał ich imiona i mógłby domyślić się
prawdy, gdyby je usłyszał. Zwłaszcza jeśli też dostrzegł w niej coś znajomego.
Kristian zawahał się i zerknął na dom. Elise i Evert zrobili to samo.
Nagle światło w pokoju zgasło i w obu oknach zapanowała taka sama ciemność. Elise
podskoczyła. Albo się położył, albo znów wychodzi z domu.
- Widziałaś? - w głosie Kristiana słychać było strach. - Zgasił światło. Ani Elise, ani Evert
nie odpowiedzieli.
Kristian najwyraźniej stracił ochotę, by przejść przez furtkę. Wszyscy troje niepokoili się o
Pedera.
- Możemy pójść wszyscy razem - powiedział w końcu Kristian. - Sam nie da rady trzem czy
czterem osobom naraz.
Elise kiwnęła głową.
- Ale nie możemy rozmawiać. Być może położył się spać.
- Więc nie może nas usłyszeć - dodał Evert szeptem.
Przeszli przez furtkę tak cicho, jak się dało i ruszyli ścieżką ku domowi. Nie odgarnięto z
niej śniegu. Próbowali stąpać po śladach Pedera i mężczyzny, aby śnieg nie naleciał im do butów.
Kiedy podeszli do tylnej ściany domu, zwolnili tempo. Ledwo co widzieli wąską wydeptaną
ścieżkę, prowadzącą do szopy. Było zupełnie cicho.
- Poczekajcie tutaj! - wyszeptała Elise. - Podkradnę się i porozmawiam z Pederem przez
drzwi. Na pewno są zrobione z cienkich desek
Kristian i Evert zatrzymali się.
Elise czuła, jak serce wali jej w piersi, kiedy przechodziła przez niewielkie podwórko. Miała
wrażenie, że ktoś obserwuje ją z ciemnego okna, zresztą może zgasił światło właśnie po to, żeby
lepiej widzieć. Zwłaszcza, jeśli nagle zorientował się, kim ona jest...
Nareszcie doszła do wygódki.
- Peder! - szepnęła. - Nie mów głośno! - dodała zaraz. - Mogę ci jakoś pomóc?
- Strasznie boli mnie brzuch!
- Coś się stało?
- A jak myślisz? Nie jestem przecież jakimś dzieciakiem w pieluchach!
- Spróbuj się pospieszyć. Wydaje nam się, że wiemy, kto mieszka w tym domu, i nie
chcielibyśmy, żeby wyszedł i nas rozpoznał.
- A kto to?
- Nie powiem, dopóki nie wyjdziesz.
- Nie mogę. Cisnę i cisnę, ale za każdym razem wychodzi tylko odrobina.
- Z pewnością dasz radę się powstrzymać, póki nie dojdziemy do domu.
- Nie, nie da rady. Muszę tu zostać, dopóki nie skończę.
- Nie, Peder! Nie możesz. Wszystko ci potem wyjaśnię. Kristian i Evert czekają koło domu.
Powiedziałam im, żeby poszli przodem, ale nie chcieli nas zostawić.
- Boisz się go? - w głosie Pedera zabrzmiał nagle strach.
- Tak.
- Poczekaj chwilę, muszę znaleźć jakiś papier. Ciemno tu.
- Zawsze w pobliżu leży jakaś stara gazeta, spróbuj jej poszukać.
- Znalazłem. Zostało tylko pół strony.
- Więc jej użyj! - Elise zauważyła, że irytuje się ze strachu.
- Wtedy nic już nie zostanie dla tego, co tu mieszka.
- Na pewno ma w domu więcej starych gazet.
- Ale nie będzie wiedział, że zużyłem wszystko.
- Peder! - syknęła. - Powiedziałam, że masz się pospieszyć!
- Już, już.
Elise słyszała, jak opuszcza klapę i grzebie się z ubieraniem. W końcu otworzył haczyk i
uchylił drzwi.
- Chodź! - złapała go za ramię i pociągnęła za sobą. Peder stawił opór.
- Muszę przecież zamknąć za sobą drzwi!
- Nie! Powiedziałam, że masz iść!
Nie odważyła się spojrzeć w okna ani sprawdzić, czy drzwi do domu nie zostały otwarte.
Ledwie ośmielała się oddychać. Była przerażona, ciągnąc Pedera za sobą przez podwórko.
Gdy tylko ich spostrzegli, Kristian i Evert odwrócili się i zaczęli iść w stronę furtki.
Choć wszyscy troje bez szwanku wydostali się na ulicę, Elise nie marnowała czasu na
oglądanie się za siebie. Zamiast tego ruszyła szybko bez słowa.
Dopiero kiedy doszli do końca Maridalsveien, Elise zwolniła kroku i odsapnęła.
- Teraz mogę wam wszystko opowiedzieć. Wydawało mi się, że w tym człowieku jest coś
znajomego. Przypominał mi chuligana, który kręcił się kilka lat temu koło Jacobsenka. Ludzie
mówili, że jest niebezpieczny i zawsze się go bałam.
- Czy on zabija dzieci?
- Nie, głuptasie. Nie jest aż taki straszny. Pewnie nic by nam nie zrobił, ale chciałam jak
najszybciej stamtąd pójść.
W tej samej chwili Peder i Evert zobaczyli Marte. Szła ze swoją mamą i koleżanką z
równoległej klasy. Peder natychmiast zapomniał o bólu brzucha i groźnym bandycie. Obaj podeszli
do dziewczynek i zaczęli przechwalać się wizytą na eleganckim przyjęciu.
Elise i Kristian szli teraz sami.
- Powiedz, sądzisz, że to był Lort-Anders, prawda? Elise oblała się zimnym potem.
- Też wydał ci się podobny?
- Myślę, że to był on.
Obejrzała się za siebie, następnie spojrzała na Kristiana, oświetlonego blaskiem gazowej
latarni.
- Czy powinniśmy iść na policję?
Kristian też zerknął za siebie. On również był wyraźnie niespokojny.
- Nie sądzę, że ty powinnaś to zrobić.
- Też tak pomyślałam. Lort-Anders obwinia mnie za to, że go złapali. Jeśli domyśli się, że
na niego doniosłam... - nie dokończyła.
- To może się dla ciebie źle skończyć - uzupełnił Kristian. - Może nakłonisz kogoś innego,
żeby powiedział policji, że tamten ukrył się w starym domu Kråki.
Elise spojrzała na niego, zaskoczona.
- Wiesz, kto jest właścicielem tego domu?
- Wcześniej mieszkał tam Kråka. Ojciec Stælkena, który w zeszłym roku chodził ze mną do
klasy. Uciekł od nich, a matka, Stælken i reszta dzieciaków wprowadzili się na Lakkegata.
Pokiwała głową w zamyśleniu. Słyszała o tej rodzinie. W sklepie wszyscy o nich mówili.
Matka była kulawa i miała słabe plecy. Próbowała utrzymać rodzinę z mycia podłóg u innych ludzi,
ale często musiała zostawać w domu ze względu na bolący kręgosłup. Wszyscy, zastanawiali się,
jak sobie poradzą, kiedy jej mąż zniknął.
- Nie wiesz czasem, czy Kraka miał coś wspólnego z Lort-Andersem?
- Wiem tylko, że obaj byli po jednych pieniądzach. Za każdym razem, kiedy nie zapłacił
czynszu, przeprowadzał się w inne miejsce. Stælken chodził zawsze głodny i zawszony, dawaliśmy
mu część naszego śniadania.
- To miło z waszej strony. - Elise znów spojrzała za siebie, przywołując Pedera i Everta.
Usłuchali od razu, choć nie bez protestów ze strony Pedera.
- Czemu ci się tak spieszy? Pani Jonsen jest przecież w domu. Elise rzuciła mu szybkie
spojrzenie.
- Myślałam, że to raczej tobie się spieszy.
- Brzuch mnie już nie boli.
- To świetnie, ale i tak musimy wracać do domu. Zbyt długo nas nie było.
- Ty i Kristian możecie iść przodem. Evert i ja was dogonimy.
- Nie. Pójdziecie razem z nami. Dzieciom nie wolno przebywać samym na dworze po
zmroku.
- Ależ się zrobiłaś ostatnio zrzędliwa.
- Dość tego, Peder! - w głosie Kristiana słychać było złość. - Elise mówi, że masz iść, więc
rób, co ci każe!
- Elise nie jest moją matką!
Zapadła cisza. Elise miała wrażenie, że Kristian był równie oszołomiony odpowiedzią
Pedera, jak ona.
To nie był pierwszy raz, gdy Peder się jej postawił. Ostatnio często odpowiadał jej ze
złością, ale zawsze potem tego żałował.
- Przepraszam! - słychać było wstyd w jego głosie. Pochylił głowę. Otoczyła go ramieniem.
- Rozumiem cię, Peder. Nie jesteście już dziećmi, ale dużymi chłopakami. Chcecie pokazać
dorosłym, że macie własne zdanie.
Żaden z chłopców nie odpowiedział.
- Ucieszyliście się, gdy spotkaliście Marte i jej koleżankę i chętnie spędzilibyście z nimi
więcej czasu - ciągnęła Elise. - Ale ja boję się tu dłużej stać - ponownie obejrzała się za siebie.
Wszyscy trzej poszli za jej przykładem.
- Wydaje mi się, że naprawdę się boisz - powiedział Peder. Bunt zniknął, w głosie pojawił
się strach.
Chciała go uspokoić, powiedzieć, że nie musi zaprzątać sobie tym głowy, kiedy nagle w
dole ulicy spostrzegła ludzką sylwetkę.
- Chodźmy! - powiedziała.
Kristian też musiał zwrócić na niego uwagę.
- Sprawdzimy, kto będzie pierwszy w domu? - zawołał znienacka. - Do biegu, gotowi, start!
Wszyscy trzej ruszyli z kopyta w stronę domu. Elise szła prędko za nimi, bez tchu.
21
W poniedziałek rano Elise długo stała w oknie, odprowadzając wzrokiem idących do szkoły
chłopców Na ręku trzymała Jen-sine, drugą ręką ściskała rączkę Hugo. Kiedy wrócili do domu w
niedzielny wieczór, chłopcy poszli od razu spać. Nie rozmawiali więcej o mężczyźnie
mieszkającym w rozwalającym się domku, ale Elise była pewna, że Kristian nie spał tamtej nocy.
Ona także nie spała zbyt wiele, wciąż zastanawiając się nad jednym: czy Lort-Anders ją
rozpoznał?
A nawet jeśli, to co, powiedziała sobie. Jeśli uciekł z twierdzy Akershus, pewnie sądził, że
Elise nadal mieszka na Sagene, a więc odszukałby ją tak czy siak. Ucieczka z więzienia była jednak
ryzykowna, więc z pewnością wolał pozostać w ukryciu. Raczej nie myśli teraz o zemście.
Dlaczego zamieszkał w opuszczonym domu, w którym kiedyś mieszkał Kraka? Jego
kamraci na pewno nadal mieszkali na Lakkegata i okolicznych ulicach. Policja nie ośmielała się
zapuszczać w tamte rejony. Jako uciekinier z pewnością był zależny od swoich kompanów.
Odprowadzała chłopców zatroskanym wzrokiem. Chyba nie będzie się mścił na nich?
- Pójdziecie razem? Kristian rzucił jej szybkie spojrzenie.
- Jasne. Ale Evert i ja idziemy po szkole do pracy, więc Peder będzie wracał do domu sam -
odwrócił się do brata. - Nie rozumiem, czemu w ogóle się przejmujesz Pingelenem. Powrót przez
Sandakerveien zajmuje dużo mniej czasu.
- Tamtędy teraz wracam. Most nie jest jeszcze gotowy.
Elise odetchnęła z ulgą. Lort-Anders nie odważy się przeprawić przez most Beierbrua, na
którym gęsto było od robotników. Ktoś mógłby go tam rozpoznać. Prawdopodobnie w ogóle nie
ośmieli się wyściubić nosa z domu, o ile nie będzie musiał.
Pisała przez kilka godzin, podczas gdy Hugo i Jensine bawili się w kuchni. Z początku
miała kłopoty z koncentracją, ale w końcu zdołała odpędzić od siebie myśli o Lort-Andersie i sku-
pić się na losach Inger Bruun i Henrika Teisa.
Nagle usłyszała trzask klapki od skrzynki na listy i wyjrzała przez okno. Zobaczyła jedynie
ciemną sylwetkę, oddalającą się w kierunku Maridalsveien. Czy był to listonosz, czy też ktoś inny?
Czując, jak serce wali jej w piersi, Elise wstała powoli z krzesła. Lort-Anders chyba nie
odważyłby się przyjść aż tutaj?
Mógł wysłać któregoś ze swoich kompanów. Mężczyzna mógł zatrzymać się na ulicy w
miejscu, którego nie widać z jej okna. Może nawet liczył na to, że go zobaczy, że ją to zaciekawi i
wyjdzie z domu, żeby sprawdzić, co włożył do skrzynki.
Elise wahała się przez długą chwilę. Sprawdzenie, jakiego rodzaju przesyłkę włożono do
skrzynki, nie było pilne. Najpierw musiała się upewnić, że mężczyzna sobie poszedł. Przeszła do
kuchni i sprawdziła drzwi kuchenne. Zamknęła je na klucz dziś rano, tuż po tym, jak chłopcy
wyszli do szkoły, ale jeśli przyjdzie pani Jonsen, na pewno się zdziwi. W okolicy nikt nie zamykał
drzwi.
Jensine wstała z kącika, w którym się bawiła i podeszła do Elise chwiejnym krokiem. - Sine
cie pić.
- Zaraz dostaniesz mleka, Jensine. Na pewno jesteście głodni, zapomniałam dać wam drugie
śniadanie.
Hugo przybiegł do niej, kiedy tylko usłyszał, że mowa o jedzeniu.
- Ja też!
Jeśli wczoraj to naprawdę był Lort-Anders, muszę iść na policję!
Elise wyjęła chleb, bańkę z mlekiem i ser. Nie może popadać w histerię. Przede wszystkim
wcale nie była pewna, czy to naprawdę był Lort-Anders. To mógł być posłaniec z wydawnictwa
albo telegrafista z wiadomością. A może to list od Johana? Być może jakiś znajomy rzeźbiarz
wrócił z Paryża i Johan poprosił go o przekazanie jej czegoś? Ci, którzy pobierali nauki, wyglądali
równie biednie, jak mężczyzna, którego widziała przez moment za oknem.
- Czy mogę wyjść na dwór? - zapytał prosząco Hugo, kiedy skończył jeść. - Możemy ulepić
bałwana! I pobawić się w śniegowym domku! - dodał przejęty.
- Tak! - wrzasnęła Jensine, klaskając z zachwytem w ręce. Elise kiwnęła głową.
- Zaraz znajdę wasze ubrania i będziemy mogli wyjść na dwór. Ubranie obojga zajęło jej
sporo czasu. Ten mężczyzna z pewnością już sobie poszedł.
Żeby tylko przyszła pani Jonsen! Może zobaczy ich z okna i wyjdzie na zewnątrz. Pani
Jonsen tęskniła za towarzystwem innych ludzi i kiedy nie piekła ciast dla towarzystwa misyjnego
lub nie pomagała Elise w opiece nad dziećmi, nudziła się w domu.
Zanim przekręciła klucz w zamku, Elise zawahała się. Ostrożnie uchyliła drzwi. Nikogo nie
ma. Poranne ślady chłopców zostały już zasypane śniegiem, na puszystym śniegu nie było widać
żadnych nowych.
Elise wyszła z ulgą na schody, zerknęła w kierunku domu pani Jonsen i pozwoliła Jensine i
Hugo wyjść. Pobiegli zaraz do śniegowego domku, który chłopcy zbudowali kilka dni temu i
wpełzli do środka.
Jeśli mężczyzna pojawiłby się teraz, pomyślałby, że jest zupełnie sama.
Elise rozzłościła się na siebie samą. Jakby złoczyńca przejmował się obecnością małych
dzieci! Jeśli miał zamiar ją pobić, na pewno nie powstrzymają go takie szkraby.
Znowu spojrzała w stronę domu pani Jonsen i dostrzegła ją, wychodzącą pospiesznie z
domu. Pomachała do niej gwałtownie.
- Dzień dobry, pani Jonsen! Podeszła do furtki.
- Dzieci bardzo chciały wyjść na dwór i pobawić się w śniegu. Nie miałam serca im
odmówić, choć oznacza to, że dziś nic już nie napiszę.
Spojrzała na skrzynkę pocztową. W środku leżała brudna koperta. Wyjęła ją i wsadziła do
kieszeni fartucha, próbując zachowywać się, jak gdyby nigdy nic.
Pani Jonsen nie zwróciła uwagi na zachowanie Elise. Gdyby było inaczej, z pewnością
zaczęłaby ją wypytywać. Wydawało się, że zaprząta ją coś innego - jej oczy lśniły.
- Słyszałaś już, Elise? Idziemy na przyjęcie świąteczne do twojej siostry! Zaprosiła panią
Evertsen i panią Albertsen, i Berntine, i Juliusa z Bortimellom! Nawet Arnolda Nicolai i Kala Ru-
dolfa, handlarzy z podwórka przy Køl og Vedbolaget! Zaprosiła też Pølsę z wszystkimi dzieciakami
i Magdę ze sklepu na rogu. Zaprosiła chyba z pół Sagene! Mówiła ci o tym?
Elise zmusiła się do uśmiechu. Miała poczucie, że koperta pali ją przez ubranie.
- Tak. My też jesteśmy zaproszeni. Matka, Asbjørn i Anne Sofie także. Poza tym Hilda
mówiła, że chce zaprosić pannę Johannessen, sekretarkę majstra, tę, która przygarnęła Jorund, no i
Olaug z państwem Olsen z Enerhaugen.
- Powinna więc zaprosić też Jenny. Elise przytaknęła.
- Przypomnę jej o tym. Nie uchodzi zapraszać Jorund i Olaug bez Jenny. I Tollefsenów.
Może nawet zdołamy skontaktować się z Hjalmarem, bratem Jenny.
Zerknęła na ulicę. Nikogo tam nie było.
- Czekasz na kogoś?
- Nie, skąd. Wydawało mi się tylko, że ktoś idzie. Peder jest jeszcze w szkole, ale wydawało
mi się, że rano miał trochę gorączki.
- Odra jest tym razem bardzo niebezpieczna. Jeśli chcesz, mogę zostać tu z małymi, a ty
możesz iść pisać, Elise. Magda powiedziała, że w głowie jej się nie mieści, jak można wyżyć z
pisaniny. Nawet Ibsen, kiedy przybył do Kristianii, był biedny jak mysz kościelna i mieszkał u
Matki Sæther w Vika, powiedziała.
Elise uśmiechnęła się i zaczęła iść w stronę domu. Bała się i jednocześnie nie mogła się
doczekać, kiedy zobaczy, co jest w kopercie.
- Ugotuję kawy, rozgrzeje się pani, kiedy wróci pani z dworu - zawołała.
Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, wyciągnęła brudną kopertę z kieszeni, rozerwała ją i
zaczęła czytać:
Wystraszyłaś się, Elise. Widziałem przez okno, jak szepczesz z bratem i jak uciekasz,
przerażona jak królik. I masz powód! Jeśli wygadasz się policji, będziesz martwa, zanim mnie z
powrotem przymkną.
Elise poczuła, jak lodowacieją jej ręce, a w całym ciele rozlewa się uczucie odrętwienia.
Groził, że ją zabije, jeśli doniesie na policję, ale czy zrobi jej coś, jeśli będzie cicho? Musiał uciec,
skoro rzucał pogróżki.
Kristian wiedział. Nie zaprzeczyła, kiedy domyślił się, kto to jest.
Teraz żałowała. Mogła potrząsnąć głową i powiedzieć, że to nie do pomyślenia. Gdyby
zabrzmiała przekonująco, może by jej uwierzył. Teraz ryzykowała, że Kristian komuś o tym powie.
Może nawet wstąpi na posterunek po drodze do domu.
Boże święty, co powinna teraz zrobić? Jeśli zachowa to dla siebie, cały czas będzie się bać,
że chłopcom coś się stanie. Będzie się bała wyjść za drzwi. Ale jeśli pójdzie na policję, zagrożenie
będzie jeszcze większe.
Nie minęło zbyt dużo czasu, od kiedy sobie poszedł. Może wciąż kręci się gdzieś w pobliżu.
Elise otworzyła szybko drzwi kuchenne i zawołała do pani Jonsen: - Przypomniało mi się, że
Jensine w nocy pokasływała. Chyba lepiej będzie, jeśli dzieci wrócą do domu.
- Już? Dopiero co wyszły!
- Proszę je przyprowadzić, dostanie pani kawy z cukrem.
Pani Jonsen nie dała się dwa razy prosić, choć wyglądała na zdziwioną.
Elise napaliła pod kuchnią i nastawiła wodę na kawę. Jak tylko pani Jonsen z dziećmi
weszła do kuchni, zamknęła za nimi drzwi na klucz.
Pani Jonsen spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Zamykasz drzwi?
Że też nie zrobiła tego bardziej dyskretnie! Zaśmiała się krótko.
- Chyba robi się ze mnie strachajło. Człowiek słyszy tyle okropnych historii.
Pani Jonsen prychnęła.
- Nikt nie przychodzi kraść na Hammergata. Nie mamy pieniędzy ani bogactw. Niech idą do
lichwiarza.
- Prawda. Proszę usiąść, kawa zaraz będzie gotowa, zdejmę tylko dzieciom ubrania.
Hugo grymasił: - Kcem na dwór!
- Przecież byłeś na dworze, Hugo.
- Mało, kcem na dwór!
- Chcę - poprawiła go.
- Dlaczego nie pozwalasz mu mówić, jak mówią inni? - zapytała pani Jonsen zdziwiona.
- Emanuel chciał, żeby nauczył się ładnie mówić. Pani Jonsen prychnęła.
- Ładnie, też coś! I na co mu to? Poza tym jego ojca już nie ma, więc chyba dzieciak może
mówić, jak chce?
Elise nie odpowiedziała. Peder powinien już wrócić. Oby tylko nie spotkał po drodze Lort-
Andersa! Zaczęła zdejmować obojgu dzieciom rękawiczki, swetry i czapki. Śnieg przyczepił się do
wełny.
Pani Jonsen znów podniosła się ze stołka i zaczęła wyjmować kubki, bańkę z mlekiem i
cukier.
- Czy mogę nalać sobie kawy do miseczki?
- Oczywiście, proszę zrobić, jak pani uważa. Wydaje mi się, że w puszce jest jeszcze kakao.
Pomyślałam, że ugotuję dzieciom trochę, skoro były na dworze tak krótko.
- Powiedziałaś, że Jensine kaszlała, ale nie słyszałam, żeby choć chrząknęła.
- Doskonale. Zatem jej się polepszyło.
- Wlej do miski trochę terpentyny i zagrzej ją na kuchni. To pomaga na przeziębienie. I
obwiąż jej na noc szyję wełnianą pończochą. Możesz też posmarować jej nos kamforą.
Usłyszały na zewnątrz szybkie kroki. Zanim Elise zdążyła otworzyć drzwi, Peder zaczął
niecierpliwie szarpać za klamkę.
- Elise? - w jego głosie słychać było strach. Gdy tylko otworzyła, niemal wleciał do kuchni.
- Dlaczego zamknęłaś drzwi?
- Co ci jest? Stało się coś?
Peder rzucił w kąt przewiązane paskiem podręczniki szkolne, najwyraźniej nie przejmując
się licznymi upomnieniami, by właściwie obchodzić się z książkami.
- Na Arendalsgata stał jakiś facet - wydyszał. - Wyglądał jak ten bandyta z wczoraj. Kiedy
mnie zobaczył, zaczął za mną iść. Wystraszyłem się i zacząłem biec, a wtedy on też przyspieszył.
Chyba stoi tu gdzieś blisko.
Pani Jonsen gapiła się na niego szeroko otwartymi, przerażonymi oczami.
- O jakim bandycie mówisz?
- O łajdaku, który kiedyś szwendał się koło Jacobsenka. Elise się go boi.
Pani Jonsen zwróciła się do Elise.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
- Nie chciałam pani przestraszyć.
- To dlatego nie pozwoliłaś dzieciom zostać dłużej na dworze? Elise kiwnęła głową.
- Na litość boską, chyba nie sądzisz, że ośmieli się coś wam zrobić? Przecież niedaleko stąd,
na Maridalsveien, jest posterunek! Te łapserdaki, które wałęsają się koło Jacobsenka i przychodzą
do Halvpælskroken, nie są niebezpieczne. Jedyne, czego chcą, to pieniądzy na gorzałkę.
Peder zdjął czapkę i rękawiczki, a następnie posłał znaczące spojrzenie w kierunku
kuchenki.
- Jest coś do jedzenia? Jestem głodny.
Elise przygotowała kakao, choć dręczyły ją wyrzuty sumienia. Nie mogli sobie teraz
pozwolić na takie luksusy.
- Nie zjadłeś drugiego śniadania? - zapytała pani Jonsen, spoglądając na chłopca karcącym
wzrokiem.
- Zjadłem, ale oddałem jedną kromkę Jonasowi, nie miał nic do jedzenia.
Pani Jonsen umoczyła kostkę cukru w kawie i wsadziła ją do ust, następnie wysiorbała kawę
z miseczki i spojrzała na Elise.
- Może twoja siostra powinna zaprosić też Jonasa?
- Nie może zaprosić całego Sagene. Pani Jonsen potrząsnęła głową.
- Nie, i tak już zaprosiła więcej ludzi niż dawny właściciel fabryki w przeszłości. Nie może
przecież zrobić przyjęcia w ogrodzie, bo jest zima. Czy w jej domu w ogóle zmieści się tyle osób?
Elise skinęła głową.
- To duży dom, pokoje też są duże. Pani Jonsen zwróciła się teraz do Pedera.
- Ty, uczyłeś się w szkole rachunków. Ile dni zostało jeszcze do świąt?
Peder zaczął liczyć na palcach.
- Mam liczyć do Wigilii czy dalej?
- Chłopak, który przyniósł zaproszenie, powiedział, że przyjęcie jest czwartego dnia po
Wigilii.
Peder liczył.
- Chyba zostało jeszcze dwanaście dni.
- Jezusie słodki, jak my wytrzymamy jeszcze tyle czasu?
22
Następnego dnia Kristian obiecał przyprowadzić Pedera ze szkoły, zanim pójdzie do pracy.
Gdy tylko usłyszał, co się stało, posłał Elise niespokojne spojrzenie.
Elise pisała już od dłuższego czasu, kiedy dostrzegła listonosza, wkładającego coś do jej
skrzynki. Tym razem list nie mógł być od Lort-Andersa, on nie marnowałby pieniędzy na znaczek.
Pewnie nie odważyłby się też tu przyjść czy przysłać jednego ze swoich kamratów. Zaciekawiona
wybiegła na dwór, lecz rozejrzała się w obie strony, zanim otworzyła skrzynkę.
Ku jej zdumieniu były tam trzy listy, jednak żaden z nich nie został napisany przez Johana.
Elise poczuła rozczarowanie. Jeden był od wydawnictwa Grøndahl & Syn. Czego znowu chcieli?
Dostała już przecież zaliczkę. Drugi list był od jej teścia. Na trzeciej kopercie nie było nazwiska
nadawcy, ale była ona biała i wytworna, zaadresowana eleganckim pismem.
Elise wzdrygnęła się i wróciła pospiesznie do domu. Na dworze zrobiło się naprawdę
zimno.
Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi na klucz, rozerwała kopertę listu od wydawnictwa.
Szanowna Pani Ringstad,
Pani książka, Dym na rzece, sprzedaje się powyżej naszych najśmielszych oczekiwań.
Uzgodniliśmy zatem, że powinna Pani otrzymać większą zaliczkę: niniejszym zdecydowaliśmy się
wypłacić Pani dodatkowe dwieście koron. Przy okazji chcielibyśmy też złożyć Pani i Pani rodzinie
najserdeczniejsze życzenia wesołych świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku.
Szczerze oddany
Benedict Guldberg
Elise zmrużyła oczy. Dodatkowe dwieście koron! Zatem w tym roku także będą mogli kupić
małą choinkę i po drobnym prezencie dla każdego dziecka. Razem z czterystoma koronami, które
dostała od wydawnictwa w maju - honorarium za Podcięte skrzydła - zarobiła w tym roku
siedemset koron. To o 280 koron więcej niż to, co zarabiała u majstra w biurze! To znaczy, że może
nadal bez wyrzutów sumienia zajmować się pisaniem, przynajmniej na razie. Nie było pewności, że
Dym na rzece sprzeda się równie dobrze jak Podcięte skrzydła, ale jeśli wydawnictwo dało jej tak
dużą zaliczkę, musieli w to wierzyć. Elise poczuła, jak radość ogarnia całe jej ciało.
Teraz z niepokojem otworzyła list od pana Ringstada. Często o nim myślała, ale nie napisała
do niego więcej listów, oprócz tego jednego, w którym pytała, czy zechciałby przyjechać do nich na
święta, jeśli będzie to możliwe.
Droga Elise!
To miło z Twojej strony, że zapraszasz mnie na Boże Narodzenie, ale z pewnością
rozumiesz, że w obecnej sytuacji nie mogę opuścić domu.
Marie nie może się poruszać. Jest świadoma i próbuje coś powiedzieć, ale wydaje z siebie
jedynie niezrozumiałe dźwięki. Chyba oskarża mnie o coś, bo rzuca mi nienawistne spojrzenia za
każdym razem, gdy mnie widzi. Odchodzę już od zmysłów. Można by pomyśleć, że teraz powinna
zrozumieć, jak czuł się Emanuel, kiedy siedział przykuty do wózka inwalidzkiego, i nieco
spokornieć, ale najwyraźniej jest dokładnie odwrotnie. Kiedy myślę o tym, jak go traktowała, kiedy
był całkowicie bezbronny, ogarnia mnie taka złość, że sam się siebie boję. Dlaczego nic wtedy nie
zrobiłem? Dlaczego czekałem aż do jego śmierci, zanim odważyłem się stawić jej opór, co
powinienem był zrobić już wiele lat temu?
Jednakże Marie jest wciąż moją żoną i nie mogę jej opuścić, kiedy leży tak, niezdolna
samodzielnie się poruszać. Jeśli jest to kara za cały ból, jakiego przysporzyła innym ludziom, to z
pewnością na nią zasłużyła, ale jest to kara okrutna. Myślę o was wszystkich i chciałbym móc
przyjechać razem z ciotką Ulrikke do stolicy. Cieszę się, że się nią opiekujesz, to samotna starsza
osoba. Bez Ciebie na pewno miałaby smutne święta, bo tu, w Ringstad, raczej nie będziemy się
weselić.
Serdeczne pozdrowienia od teścia.
Elise spojrzała w górę. Musi mu być naprawdę ciężko i to nie tylko ze względu na sytuację,
w jakiej się teraz znalazł. Hugo Ringstada gryzło sumienie, ponieważ nie zrobił nic wcześniej.
Powinna napisać do niego i poprosić chłopców, żeby zrobili to samo.
Na końcu otworzyła białą kopertę, zaadresowaną arystokratycznym pismem. Na stemplu
widniała nazwa Kristiania. Któż miałby do niej pisać z tego samego miasta? Nie wyglądało też na
to, żeby nadawcą był jakiś urząd.
Przejrzała pobieżnie list i poczuła, jak płoną jej policzki.
Asle Diriks! Jak on śmiał!
Najdroższa Elise Ringstad!
Nie rozumiem, dlaczego tak nagle mnie opuściłaś. Przecież zdajesz sobie chyba sprawę, że
nie chciałem Cię skrzywdzić: to ostatnie, czego mógłbym pragnąć. Wydaje mi się, że Ty i ja źle się
zrozumieliśmy. Myślałem, że mnie lubisz, i byłem pewien, że pragniesz tego samego co ja.
Przestraszyłem się, kiedy uderzyłaś głową w stół, naprawdę tego nie chciałem. Kiedy zobaczyłem,
jak uciekasz, pomyślałem, że musiałaś się przerazić, ale przecież nie możesz myśleć, że chciałem
zrobić Ci krzywdę! Sofa jest wąska i pragnąłem jedynie, byśmy cieszyli się naszym pożyciem w nie-
co bardziej komfortowych warunkach. Byłem pewien, że Ty także tego chcesz, byłaś przecież dla
mnie taka dobra i kochana.
Myślę, że powinniśmy puścić w niepamięć to, co się wydarzyło, i dać sobie nawzajem
kolejną szansę. Wiesz, że Cię kocham - przyrzekam, że następnym razem znajdę szerszą sofę, na
której będziesz mogła ułożyć się wygodnie, bez ryzyka, że spadniesz na podłogę. Z utęsknieniem
czekam, kiedy będę mógł Cię znów zobaczyć. Może w najbliższy piątek? Przyjadę po Ciebie tak jak
ostatnio.
Kochający
Asle Diriks
Elise nie mogła złapać tchu. Czy to drwina, czy obraza? Żarty sobie z niej stroił? Serce
waliło jej ze złości niczym młot. Jeśli naprawdę tak myślał, to albo jest szalony, albo bezdennie głu-
pi, albo całkowicie pozbawiony zdolności zrozumienia innych. Przecież nie można być aż tak
pewnym siebie! Podarła list na drobne kawałki i wrzuciła go w ogień. Czuła się zbrukana samym
trzymaniem go w rękach, nie mówiąc już o czytaniu.
Serce biło jej tak szybko, że aż świszczało jej w uszach. Jak można się tak zachowywać!
Przecież ją oszukał! Elise była tak zła, że aż się trzęsła. Czy naprawdę uważał, że ona też tego
chciała? Na litość boską, przecież musiał zauważyć, jakie było to dla niej odstręczające!
Elise złościła się przez resztę przedpołudnia. Nawet strach przed Lort-Andersem zszedł na
dalszy plan.
Po południu odwiedziła ją Hilda. Przyjechała saniami, chcąc opowiedzieć siostrze, kogo
zaprosiła na świąteczne przyjęcie.
- Co się stało? - zapytała zdumiona, kiedy tylko przeszła przez drzwi.
Elise opowiedziała jej pokrótce o liście.
- Nie powinnaś była go palić! Kiedyś mógłby stać się użyteczny jako dowód, że on nie jest
normalny. A propos, dlaczego zamknęłaś drzwi kuchenne na klucz?
Elise zmuszona była opowiedzieć jej o Lort-Andersie. Hilda zmrużyła oczy.
- A więc to Lort-Anders? Ole Gabriel opowiadał mi, że przeczytał w gazecie o więźniu
zbiegłym z Akershus!
Elise przytaknęła.
- Nie byłam pewna, ale następnego dnia znalazłam w skrzynce list w brudnej kopercie.
Groził mi w nim, że jeśli doniosę na niego policji, to mnie zabije, zanim zdążą go złapać.
- Skąd będzie wiedział, że to akurat ty powiedziałaś policji?
- Nie wiem. Być może ma jakichś znajomych wśród policjantów.
Hilda zmarszczyła czoło.
- Nie podoba mi się to. Wiedziałam, że z niego nic dobrego, ale nie przypuszczałam, że
może być niebezpieczny.
- Boję się, że chłopcom może stać się coś złego.
- Nie możesz wpadać w histerię. To na ciebie jest zły, nie na chłopców.
Elise kiwnęła głową i przygryzła wargi. Przez chwilę wydawało jej się, że Hilda także
zrobiła się niespokojna.
Elise spróbowała wziąć się w garść.
- Lepiej opowiedz mi o przyjęciu, żebym mogła zająć myśli czymś przyjemnym.
- Miałaś jakieś wieści od Johana? Potrząsnęła głową.
- Miał wypadek. Spadł ze schodów kościelnych i musiał zostać przez kilka dni w łóżku.
- Przyjedzie do domu na święta?
- Nie. Podróż jest bardzo droga i zajmuje zbyt dużo czasu. Cały czas pracuje, żeby zdążyć
do lata.
Hilda wyciągnęła z torebki kartkę papieru.
- To lista osób, które zaprosiłam. Spójrz na nią i sprawdź, czy o kimś nie zapomniałam.
Elise się uśmiechnęła.
- Pani Jonsen tak się cieszy, że aż nie wie, co ma ze sobą zrobić! Wczoraj uszyła różę z
czerwonego jedwabiu, żeby ozdobić swoją najlepszą suknię.
Hilda zaśmiała się.
- Ach, Elise, tak się cieszę, że wpadłyśmy na ten pomysł! Stangret zgodził się przebrać za
Świętego Mikołaja, a jedna z dziewcząt była niedawno w mieście i kupiła dla wszystkich prezenty.
Nakryjemy ten długi stół, który ciągnie się przez dwa pokoje, pożyczymy też stoły i krzesła od
dwóch starszych dam, które działają w towarzystwie misyjnym i są przyzwyczajone do gości w
domu. Koło nakryć położymy białe serwetki, a na środku ułożę haftowaną świąteczną serwetę. W
doniczki powtykam zaś gałązki ostrokrzewu. Na kiermaszu świątecznym stowarzyszenia misyjnego
kupiłam małe mikołajki, uszyte przez członkinie, pousadzamy je w pokojach. Będziemy też mieć
choinkę, sięgającą po sam sufit, która będzie jarzyć się mnóstwem światełek. Ole Gabriel ma
łańcuchy małych norweskich flag z papieru, którymi opleciemy drzewko, a do tego ma jeszcze
srebrne dzwonki, ptaszki, które wyglądają całkiem jak żywe i plecione koszyczki. Na targu
kupiliśmy małe, czerwone jabłka, które też zawiesimy na choince. Goście będą mogli najeść się do
syta kiełbasą, żeberkami i kwaszoną kapustą, a na deser podamy krem śmietankowy. Do kawy
będziemy mieć dwanaście różnych rodzajów ciastek, między innymi chrusty, oponki i wafle... nie
pamiętam wszystkich nazw. Będziemy tańczyć wokół choinki... Będziemy musieli tańczyć w
dwóch kółkach, żeby wszyscy się zmieścili, może nawet w trzech. A kiedy skończymy śpiewać
Cudna jest ziemia, stangret zadzwoni do drzwi i odwiedzi nas Święty Mikołaj! Elise uśmiechnęła
się, klaskając z zachwytem w ręce.
- Ależ się cieszę, Hildo! Pomyśl tylko, jak ci wszyscy ludzie się uradują! Będą cię za to
uwielbiać.
- Nie dlatego to robię.
- Wiem o tym, ale wiesz przecież, że największą radością jest sprawiać radość innym.
Spojrzała na listę.
- Zapomniałaś o Jenny i państwu Tollefsen, dziadkach Anne Sofie.
- Ich też mam zaprosić? Dobrze im się powodzi.
- Tollefsenom tak, ale pamiętasz chyba, jakie okropne było życie Jenny? Chciałabym, żeby
udało się nam zaprosić jej brata Hjalmara, ale to nie będzie łatwe.
- W takim razie wyślę jedną z dziewczyn, żeby zaniosła Tollefsenom zaproszenie - Hilda
obróciła się. - Muszę się zbierać, mały Gabriel na pewno jest już głodny. Niezły z niego żarłok,
całkiem jak tatuś. Spróbuj nie przejmować się Lort-Andersem, Elise, jakoś trudno mi uwierzyć, by
mógł być groźny. Wystraszył się, bo go rozpoznałaś, ale nigdy by się nie odważył cię skrzywdzić.
- Być może nie. A tak w ogóle, to zapomniałam ci podziękować za zaproszenie na chrzciny,
naprawdę dobrze się bawiłam. Kristian był taki dumny, że majster Paulsen nauczył go grać w
szachy - zastanowiła się przez chwilę. - Może Torkild wie, co się stało z Hjalmarem?
- Jeśli zdołasz go odnaleźć, chętnie go zaproszę.
Elise postanowiła wybrać się do Abrahamsenów już następnego dnia. Wyruszyła tuż po
tym, jak chłopcy wyszli do szkoły. Lort-Anders nie odważy się wyjść z kryjówki w biały dzień.
Zapakowała więc obydwoje dzieci do wózka i ruszyła pospiesznie. Kiedy doszła do mostu
Bentsebrua, skręciła w lewo, by pójść Sandakerveien. Najbezpieczniej było trzymać się tej strony
rzeki, a poza tym przy moście Beierbrua pracowało wielu robotników.
Kiedy była już blisko domku majstra, zauważyła dwóch policjantów, stojących na drugim
brzegu rzeki, w miejscu, w którym jej koryto robiło się szersze. To z pewnością przypadek.
Nie spostrzegła przy moście żadnych robotników, ale na placu fabrycznym stał spory tłum
ludzi. Elise zmarszczyła czoło, zastanawiając się, co to wszystko oznacza. Wyglądało, jakby coś się
tam wydarzyło. Chyba nie kolejny wypadek?
Hugo marudził, że ostatni kawałek drogi chce przejść na własnych nogach, więc poprosiła
go, żeby zaczekał u szczytu schodów, aż ona zniesie wózek z Jensine po schodach.
- Poczekaj, aż wrócę po ciebie i ci pomogę! - zawołała do niego. - Na schodach jest ślisko.
Kiedy zeszła z ostatniego stopnia, usłyszała jego przerażony krzyk. Przystanęła, żeby
zobaczyć, co się stało, i dostrzegła mężczyznę, który złapał Hugo i poniósł go w stronę mostu.
W następnej chwili poczuła się niczym w koszmarnym śnie. Usłyszała krzyk i zdała sobie
sprawę, że dochodzi on z jej własnej krtani. Jednocześnie słyszała, że Hugo drze się jak opętany.
Elise wbiegła z powrotem po schodach i ruszyła biegiem w stronę mostu. Dostrzegła
nadbiegających z drugiej strony policjantów, wymachujących pałkami i krzyczących do Lort-
Andersa, żeby się zatrzymał.
Lort-Anders odwrócił głowę i spojrzał na nią, po czym znów zwrócił się ku policjantom.
Zanim zrozumiała, co zamierza zrobić, uniósł wrzeszczącego Hugo ponad najwyższą poprzeczkę
nowej poręczy i krzyknął:
- Wrzucę go do wodospadu!
Więcej sag na:
http://chomikuj.pl/kotunia89