Frid Ingulstad
NADZIEJA
część 4.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, kwiecień 1905
Elise wlokła się do domu w ciemnościach. Bolało ją wszystko, ale naj-
bardziej okolice podbrzusza. Niewiele widziała przez łzy, z trudem łapała
oddech, dławiona strachem. Jakaś ciepła, wilgotna i obrzydliwa maź
przykleiła jej majtki i pończochy do skóry. Elise wolała nie zastanawiać się,
co to może być. Głowa jej pękała, bolały ją ramiona i nogi. Wiła się jak wąż,
próbowała go uderzyć, ugryzła go w brodę, walczyła zaciekle, ale bez
powodzenia. Gdy ten zamaskowany przez ciemności potwór dostał się tam,
gdzie chciał, przeszył ją gwałtowny ból, jakby jakiś ostry nóż rozciął jej
pochwę. Krzyknęła i zaczęła wzywać pomocy, ale jej usta zasłoniła brudna
pięść.
Gdy tylko napastnik skończył, zerwał się na równe nogi i zniknął między
drzewami, Elise zaś leżała, jakby straciła przytomność. Nie miała
wątpliwości, kto to był, choć zaatakował ją od tyłu i uderzył jej głową o
ziemię, zanim zdołał obrócić jej ciało. Gwiazdy zawirowały jej przed oczami
i na chwilę straciła świadomość. Gdy otworzyła oczy, poczuła ostry odór
alkoholu i jakieś wilgotne, wstrętne wargi, które przylepiły się do jej ust,
nim zdążyła odwrócić głowę i krzyknąć. Przez chwilę widziała jednak jego
twarz i była pewna, że to jeden z dwóch mężczyzn, którzy szli z Gustavem
do miasta.
Elise przypuszczała, że ten człowiek należy do gangu Lorta-Andersa. Gdy
usłyszał jej imię, od razu zareagował. Na pewno dostał rozkaz, by jej nie
oszczędzać, jeśli ją gdzieś spotka.
Znów zaszlochała rozpaczliwie i wlokła się dalej, choć nie miała pojęcia,
gdzie jest. Słyszała nieopodal rzekę, ogromną i spienioną, wiatr przynosił
wilgotne powietrze aż tutaj. Na nowo ogarnęło ją przerażenie. Czy on
naprawdę już sobie poszedł, czy gdzieś się ukrył? Może przeraził się tego, co
zrobił, i postanowił to ukryć, popełniając jeszcze jedno przestępstwo?
I gdzie jest ten drugi mężczyzna? Też gdzieś niedaleko? Elise starała się
przyśpieszyć kroku, ale ból jej na to nie pozwolił.
Wyszła wreszcie z zagajnika, ale nie poprawiło jej to samopoczucia. Nocny
mrok spowił już wszystkie domy, z nielicznych okien sączyło się nikłe
światło. Ludzie przygotowywali się do snu, na dworze zostali tylko ci,
którzy stronią od dziennego światła. W tej okolicy mieszkało wielu
żebraków i złodziei, którzy po wielu latach grzesznego życia nie bali się
zapewne coraz cięższych przestępstw.
Jak mogła wybrać tę drogę, powinna była przewidzieć, że nie zdąży wrócić
do domu przed zmrokiem.
Gdy zaszło słońce, zrobiło się nagle znacznie chłodniej. Zimne powietrze
napływające znad rzeki mieszało się z przenikliwym wiatrem z północy,
chłód przedzierał się przez warstwy jej ubrań, a ta obrzydliwa maź pod
bielizną zmroziła ją coraz bardziej. Powiewy wiatru wślizgiwały się pod szal
i pod bluzkę, Elise drżała na całym ciele. Nie była jednak pewna, czy drży z
powodu wiatru, czy też z powodu tego, co właśnie przeżyła.
Nie chciała nawet myśleć o tym, co się wydarzyło. Nie miała odwagi. Gdy
tylko prawda wypływała na powierzchnię jej świadomości, Elise odpychała
ją od siebie. Nie chciała, nie miała siły, nie mała odwagi spojrzeć prawdzie
prosto w oczy. Na szczęście przeżyła. Mógł ją przecież zabić.
Stopniowo jednak docierała do niej prawda. Co powie Johan? Czy jej
uwierzy? A może uzna to za powód potwierdzający plotki, że coś ją łączy z
Emanuelem? Jej ciało przeszył gwałtowny dreszcz. Wybuchła płaczem i
zakryła usta dłonią, żeby go zagłuszyć. Nie może przecież żyć z taką hańbą.
Nie jest już nietkniętą narzeczoną Johana, Johan ją znienawidzi, odwróci się
od niej z odrazą.
Dotarła już do tkalni płótna żaglowego, była blisko domu. Co powie
Pederowi i Kristianowi? Na pewno niecierpliwią się, zastanawiają się,
dlaczego tak długo jej nie ma. Mogłaby opowiedzieć o tym Hildzie, ale na
pewno nie chłopcom. Dość mają kłopotów, wychowują się przecież bez
ojca, mają matkę w sanatorium. Nie wspominając już o plotkach, które krążą
na temat Hildy i jej ciąży, o oficerze Armii Zbawienia, który ich faworyzuje
ku zazdrości innych, i o tym, jak Peder boi się starszych kolegów ze szkoły.
Nie, Elise nie może dostarczyć im kolejnego powodu do strachu i do wstydu.
Będzie musiała wytrwać z tą wilgotną i odrażającą mazią, póki chłopcy nie
położą się spać. Dopiero gdy zostanie sama w kuchni, będzie mogła zdjąć te
wstrętne ubrania, wyszorować się do czysta, wrzucić wszystko do wiadra,
zalać amoniakiem i prać tak długo, aż znikną wszystkie ślady.
- Dobry Boże. - Usłyszała swe własne półgłośne jęknięcie. Nie mogła
pojąć, jak do tego doszło, jak mogła być tak głupia, żeby wybrać tę drogę.
- Ty świnio! - Krzyknęła, wybuchając płaczem. Co za diabelski potwór.
Zasłużył sobie na piekło. Oby zapadł na suchoty. Oby się poślizgnął i wpadł
do wodospadu. Gdy Johan wreszcie wyjdzie, powinien go zbić do
nieprzytomności. Sprawić mu ból podobny choć trochę do tego, który teraz
czuje Elise.
Wściekłość przeszła w rozpaczliwy szloch. Co w niej jest takiego, że
przydarza się jej nieszczęście za nieszczęściem? Gdzie jest Bóg, dlaczego na
to pozwala? Czyżby nie widział, jak wiele wycierpiała w ciągu minionych
miesięcy? Czyżby nie wiedział, że opiekuje się matką, pomaga chłopcom,
dochowuje wierności Johanowi i wspiera Annę? Czyżby nie zauważył, że
jest porządną dziewczyną, która nie ma żadnych złych zamiarów?
Tyle dziewcząt lekkich obyczajów włóczy się przecież po Vaterlandzie,
szukając łatwego zarobku, pieniędzy na stroje i rozrywki. Nie brakuje też
mężczyzn, którzy ciągle przepijają to, z czego powinny żyć ich rodziny. A
ile jest robotnic podobnych do Agnes, które wabią mężczyzn do łóżka, żeby
przeżyć kilka upojnych chwil. Bóg nie karze ich za to chorobą i lękiem. Ona
zaś nie zrobiła nigdy w życiu nic złego, jeśli nie liczyć paru złośliwości w
stosunku do Agnes, gniewu na panią Evertsen i wściekłości na Hildę, która
ją od czasu do czasu nachodziła. Nawiedziły ją wprawdzie grzeszne myśli
wtedy, gdy była zamknięta w komórce z Emanuelem, ale przezwyciężyła to i
poprosiła Emanuela, by trzymał się od niej z daleka. Dlaczego Bóg pozwolił,
by stało się coś tak strasznego, skoro nie należała do tych najgorszych?
Dotarła wreszcie do Andersengarden. Otarła oczy rękawem, wyprostowała
się i bezskutecznie próbowała zagłuszyć bolesne myśli. Zatrzymała się w
połowie schodów. Ból rozsadzał jej podbrzusze, cierpiała przy każdym
kroku. Wilgotne, szorstkie pończochy drażniły jej skórę. Piekły ją uda.
Najgorszy jednak był ból wewnętrzny. Przez chwilę chciała obrócić się na
pięcie, uciec, pobiec na most i zrobić to samo co ojciec. Takie życie jest nie
do zniesienia.
Ale na myśl o Pederze, Kristianie i Hildzie zagryzła zęby, wygładziła
ubranie i poszła dalej. Matka czuje się znacznie lepiej, lecz jeśli się dowie,
co spotkało jej córkę, może znów podupaść na zdrowiu. I co pocznie Hilda,
gdy już urodzi i zostanie sama z noworodkiem, płaczliwym Pederem i
zamkniętym w sobie Kristianem? Nie, Elise nie mogła ich opuścić.
Zorientowała się, że siedzą w kuchni, nim dotarła na drugie piętro.
Spróbowała raz jeszcze opanować się, wzięła głęboki oddech, uniosła brodę
i przeszła kilka ostatnich metrów pewnym krokiem.
Cała trójka spojrzała na nią, gdy tylko stanęła w drzwiach.
- Nareszcie. - Hilda odetchnęła z ulgą. - Tak długo cię nie było. - W głosie
dziewczyny słychać było nutę oskarżenia. W tym samym momencie Hilda
spostrzegła wygląd siostry. - Co się stało?
- Przewróciłam się. Chciałam skrócić sobie drogę i poszłam wschodnim
brzegiem rzeki. Nagle się ściemniło, poślizgnęłam się i skręciłam nogę.
- Gdzie jest twój szal?
-. Zgubiłam szal, gdy się przewróciłam. Potem nie mogłam go znaleźć.
Pójdę tam jutro podczas porannej przerwy i poszukam.
Peder i Kristian siedzieli cicho i śledzili siostrę wzrokiem. Peder ze
współczuciem, Kristian z pogardą.
- Czemu byłaś taka głupia? Wiesz przecież, jak jest po tamtej stronie.
Elise chciała zagrzać sobie trochę mleka, ale nie miała odwagi odwrócić się
do nich plecami. Co będzie, jeśli widać plamę na spódnicy?
- Chyba wkrótce powinniście pójść spać? - Spojrzała surowo na braci.
- Spać? Jeszcze nie jest tak późno.
- Jutro idziecie do szkoły. A poza tym i tak się obudzicie, gdy obie z Hildą
będziemy wychodzić o piątej.
- Jak poszło? - Hilda spojrzała w napięciu na siostrę. - Oddałaś list? Elise
pokiwała głową. Wydawało jej się, że to było tak dawno, już prawie o tym
zapomniała.
- Oddałaś list Johanowi? - Oczy Pedera rozbłysły ciekawością.
- Tak. Jakiś miły człowiek w mundurze wziął list i obiecał, że go dostarczy.
- Miły człowiek? Strażnik? - Peder spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Może być przecież miły, chociaż ma głupią pracę - wtrąciła Hilda.
- To się Johan ucieszy. - Peder uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Czemu stoisz i się gapisz? - Kristian spojrzał na siostrę badawczo.
- Nie gapię się. Stoję i czekam, aż mnie posłuchacie. Wczoraj położyliście
się za późno. Zaśpicie, jeśli dziś nie będziecie w łóżkach wcześniej.
Chłopcy podnieśli się z niechęcią.
Gdy tylko chłopcy położyli się spać, Hilda odwróciła się do siostry.
- Powiedz, co się stało - spytała cicho, patrząc na Elise z zaniepokojeniem.
Łzy stanęły w oczach Elise.
- Stało się coś strasznego, gdy wracałam do domu. Zostałam napadnięta.
- Co takiego? - Hilda patrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Usłyszałam, że ktoś za mną idzie, i zaczęłam biec. Nagle ktoś rzucił się
na mnie. - Elise załkała. - Hilda, nie wolno ci o tym nikomu mówić. Myślę,
że ... On... On mnie... - Elise nie mogła już dłużej nad sobą panować, opadła
na taboret, położyła się na kuchennym stole i płacz zaczął wstrząsać jej
ciałem. Bezgłośny płacz, jakby nie umiała już wydać z siebie dźwięku.
Hilda w pierwszej chwili zamarła bez ruchu, ale potem podeszła do siostry
i pogłaskała ją niezgrabnie po plecach.
- Nikomu nic nie powiem, Elise. Mogę ci jakoś pomóc? Co... jak...
Elise przez pewien czas nie mogła wykrztusić nawet słowa. Potem
podniosła się, drżąc od szlochu.
- Jestem cała przemoczona. - Dotknęła dłonią spódnicy z tyłu, a gdy
wyciągnęła rękę przed siebie, były na niej ślady tego, co przeszła, lepka maź
i krew. Elise wybuchła płaczem i zaczęła zdzierać z siebie ubranie. Hilda
postawiła na piecu garnek z wodą, znalazła wiadro i amoniak. Gdy woda
była już ciepła, Hilda wlała ją do miednicy i zaniosła siostrze. Nie padło ani
jedno słowo.
Gdy Elise rozebrała się już od pasa w dół, zerknęła nerwowo na drzwi do
pokoju.
- Pilnuj, żeby nie wszedł tu Peder ani Kristian. Hilda pokiwała głową.
- Zazwyczaj od razu zasypiają.
Gdy Elise szorowała swoje ciało gwałtownymi, nerwowymi ruchami, Hilda
wrzuciła ubranie siostry do wiadra. Elise spojrzała na nią i spostrzegła, że po
policzkach Hildy płyną łzy i wpadają prosto do wiadra.
- Świnia - łkała dziewczyna. Jej głos podniósł się do krzyku. - Diabelski
pomiot. Gówniana świnia. Łajdak. Niech go diabli porwą.
- Hilda! - przerwała jej Elise z przerażeniem. - Nie wolno ci tak strasznie
przeklinać.
Hilda rzuciła jej buntownicze spojrzenie.
- To ty powinnaś go przekląć. Masz powody.
Elise zauważyła, że wybuch wściekłości Hildy stłumił jej własny gniew.
- Mogłabyś wejść do pokoju i przynieść mi koszulę nocną? Hilda
wślizgnęła się cichutko do pokoju i wkrótce Elise siedziała przy stole w
czystej koszuli nocnej, pijąc ciepłe mleko z syropem, podczas gdy jej siostra
rozwieszała wyprane pończochy i spódnicę nad piecem.
- Cieszę się, że cię mam, Hildo. Dobra z ciebie siostra.
Hilda zarumieniła się, bo nie przywykła do pochwał. Po chwili wahania
zdobyła się na odwagę, by zapytać:
- Wiesz, kto to był?
Elise zacisnęła usta i pokiwała głową.
- Jestem pewna, że to był jeden z ludzi Lorta-Andersa. Hilda spojrzała na
nią ze zdumieniem.
- To on nie wie, że jesteś zaręczona z Johanem?
- Wie. To właśnie dlatego. Robią wszystko, żeby się zemścić.
- To Lort-Anders będzie się chciał też zemścić na Johanie? Elise spojrzała
na siostrę.
- O tym nie pomyślałam. Lort-Anders dostał dwanaście lat, bo miał już na
sumieniu inne kradzieże. Johan dostał cztery lata, bo zrobił to pierwszy raz.
Ludzie Lorta-Andersa uważają, że oboje z Johanem w pewien sposób
zawiniliśmy. Johan dlatego, że zgubił broszkę, a ja dlatego, że dałam ją
Johanowi, gdy ją znalazłam.
- W takim razie Lort-Anders musi być wściekły na Johana. Elise zadrżała
ze strachu.
- Na szczęście Johan siedzi w izolatce.
Hilda podeszła do stołu i usiadła. Przez chwilę obie milczały. Elise znów
zaczęło się zbierać na płacz, nie mogła powstrzymać łez, które płynęły bez
końca.
- Nie przejmuj się tak, Elise. - Oczy Hildy przepełniał ból. - Nie ty jedna
przestałaś być dziewicą. Do tej pory byłaś jedną z niewielu nietkniętych.
Elise jeszcze bardziej się rozpłakała. Może właśnie dlatego Johan tak mnie
kochał, pomyślała. Chciał mieć nietkniętą pannę młodą. Hilda jakby czytała
jej w myślach.
- Johan na pewno nic nie powie, wie dobrze, jak wygląda życie tu, nad
rzeką. A poza tym wyjdzie dopiero za cztery lata, do tej pory zdążysz o
wszystkim zapomnieć. A w każdym razie odsuniesz to od siebie. Jestem
przekonana, że będzie chciał cię pomścić. Gdy tylko dopadnie tego drania,
sprawi mu manto. Johan jest silny. Ta świnia będzie go na kolanach błagać o
pomoc i może już nigdy nie będzie wyglądać tak jak przedtem. A już na
pewno nie pojawi się tu w Sagene.
Elise słuchała jej tylko jednym uchem. Słowa siostry nie przyniosły jej
pocieszenia. Na początku ją także ogarnęła wściekłość, ale gniew już minął.
Został po nim tylko tępy ból w piersiach.
- Chyba już się położę - mruknęła i podniosła się z trudem. Skrzywiła się z
bólu. Najgorsze było to, że wciąż czuła tego potwora w środku swego ciała.
Jak zdołam dotrzeć jutro do fabryki i udawać, że nic się nie stało? -
pomyślała. Wszyscy zauważą, że coś jest nie tak.
ROZDZIAŁ DRUGI
Elise niewiele spala tej nocy, prześladowały ją wciąż straszne myśli, bolało
ją całe ciało.
Gdy została w kuchni sama z Pederem i Kristianem, obiecała, że da im po
dziesięć ore, jeśli po lekcjach pójdą do zagajnika poszukać jej szala i
apaszki. Na myśl o tym, że miałaby tam pójść sama, robiło jej się słabo ze
strachu. Nie zdobyła się jeszcze na to, by powiedzieć Hildzie, że pożyczyła
jej najlepszą apaszkę, i bała się ogromnie, że ktoś znajdzie zgubione rzeczy.
Zarówno wstążka, jak i szal były wiele warte, w każdym razie dla kogoś,
kogo nie stać na omastę o chleba.
Hilda zaproponowała, że przyjdzie do domu w czasie przerwy obiadowej.
Ktoś powinien zrobić zakupy, bo w szafce nie było już nic do jedzenia, a
chłopcy muszą coś przekąsić, gdy przyjdą do domu.
Gdy Elise szła do fabryki i gdy wchodziła do fabrycznej hali, wydawało jej
się, że wiele dziewcząt patrzy na nią z zaciekawieniem. Tłumaczyła sobie, że
powodem tych spojrzeń są zapewne plotki na temat jej i Emanuela. Chyba
nikt, patrząc na nią, nie zorientuje się, co się naprawdę wydarzyło?
Nie odczuwała bólu już tak dotkliwie, w każdym razie nie w okolicy
podbrzusza. Ale nieprzyjemny ucisk w piersiach nie ustępował. To ją
wystarczająco przygnębiało. Poza tym miała obolały kark i ramiona po
upadku na twardą ziemię, aż dziw, że nie wyskoczył jej żaden guz ani siniak.
Zapewne zdążyła instynktownie unieść twarz, upadając.
Dzień wlókł się bez końca. Elise od czasu do czasu robiło się słabo. Oba-
wiała się nawet, że znowu rozkłada ją choroba. A przecież nie mogła sobie
na to pozwolić. Tym razem nadzorca nie okazałby jej zapewne tyle
zrozumienia.
Gdy dzień pracy dobiegł wreszcie końca, podeszła do niej Hilda i
zaproponowała, że pójdą razem do domu. Elise często posądzała siostrę o
egoizm i brak troskliwości, ale w trudnej sytuacji Hilda pokazywała się z
innej, lepszej strony.
Przeszły już przez most Beierbrua i zmierzały w stronę Andersengarden,
gdy Hilda nagle powiedziała:
- Może będziesz na mnie zła, Elise, ale opowiedziałam o wszystkim
kapitanowi Ringstadowi. Spotkałam go na schodach. Był u Anny.
Elise zatrzymała się gwałtownie.
- Chyba nie mówisz poważnie?
Na twarzy Hildy pojawił się dobrze znany wyraz buntu.
- Nie możesz przejść nad tym do porządku. Coś z tym trzeba zrobić.
Przecież zostałaś zgwałcona.
- Zrobić coś? Mój Boże, co Emanuel może z tym zrobić? - Poczuła piekący
rumieniec na twarzy. Co za wstyd. Emanuel dowiedział się, że została
zgwałcona.
Emanuel, który był w niej zakochany. Elise spiorunowała siostrę
wzrokiem.
- Nieładnie się zachowałaś. Doniosłaś na mnie. A obiecałaś, że nic nie
powiesz.
Hilda rzuciła jej gniewne spojrzenie.
- Nie doniosłam. Poprosiłam o pomoc. Ze względu na ciebie. Elise
westchnęła zrezygnowana.
- Ale co Emanuel może z tym zrobić, Hildo? Policja nic nie pomoże,
powiedzą tylko, że sama jestem sobie winna, że go sprowokowałam. Zaczną
podejrzewać, że jestem taka.
- No właśnie. A Emanuel cię zna i wie, że mówisz prawdę.
Elise znowu westchnęła. Potem odwróciła się i poszły dalej, nie odzywając
się do siebie nawet słowem.
Dopiero w domu, w kuchni, Elise zwróciła się do siostry.
- I co powiedział?
- Najpierw pobladł jak kreda, potem zacisnął pięści i poczerwieniał. Gdyby
ten łajdak tam był, to chybaby już nie żył.
- Nic nie powiedział?
- Myślę, że przyjdzie tu dziś wieczorem, żeby z tobą porozmawiać.
- To niemożliwe. Ja tego nie zniosę, Hildo.
- Przyjmij pomoc, Elise. To jedyny przyjaciel, jakiego masz, a przy tym
człowiek, który poszedłby za tobą w ogień.
- Nie dam rady, Hildo. Nie rozumiesz tego? Nie mogę rozmawiać z
Emanuelem o czymś tak wstydliwym.
- To nie była twoja wina.
- Wiem, ale i tak się wstydzę. Na samą myśl, że... że on będzie sobie
wyobrażał, jak...
- Co się stało, to się nie odstanie. Powiedziałam mu, a on ma czas, żeby to
sobie przemyśleć. Może ludzie z Armii zdołają wytropić tego drania i oddać
go w ręce policji. Tobie policja mogłaby nie uwierzyć, ale im uwierzy.
Elise westchnęła z rezygnacją.
- Wierzysz w to? Zapomniałaś, kim jesteśmy? Nie wiesz, że należymy do
rasy, którą niektórzy chcieliby wysterylizować, żebyśmy nie mieli więcej
dzieci? Nie jesteśmy tacy sami jak ci, co mieszkają na prawym brzegu. Nie
liczymy się. Nie mamy nic do powiedzenia. Jesteśmy śmieciami, które
zamiatają pod dywan, żeby były niewidoczne, choć przecież ze względu na
nich tutaj jesteśmy. Dzięki nam zarabiają mnóstwo pieniędzy, a tylko ci,
którzy mają pieniądze, coś znaczą.
Hilda nic nie powiedziała, raczej nie podobało jej się to, że Elise
przypomniała jej o niesprawiedliwości.
Do mieszkania wpadli z hałasem chłopcy, którzy wrócili właśnie znad
rzeki. Elise zauważyła, że jej szal wisi na wieszaku. Wcześniej tego nie
spostrzegła, zaabsorbowana rozmową z Hildą.
- Dzięki za pomoc, chłopcy. Trudno było znaleźć ten szal? - Elise wyjęła
pudełeczko, w którym znów udało jej się odłożyć trochę grosza, i wręczyła
braciom po dziesięć ore.
- Znaleźliśmy prawie od razu. - Peder mrugnął do niej, Elise zrozumiała
więc, że znaleźli także apaszkę Hildy i że zgodnie z umową schowali ją od
razu do szuflady. Uśmiechnęła się do brata z poczuciem ulgi.
- Jestem głodny - zniecierpliwił się Kristian. - Dostaniemy coś do jedzenia?
Elise obróciła się w stronę pieca.
- Zaraz ugotuję owsiankę.
Emanuel przyszedł, gdy chłopcy byli już w łóżkach. Hilda znalazła jakiś
pretekst, by się wymknąć, i Elise została sama z Emanuelem.
Od razu się zorientowała, jak bardzo przejął się nowiną, którą usłyszał. Był
blady, miał sińce pod oczami, a w jego pogodnym zazwyczaj spojrzeniu
czaił się gniew. Elise podała kawową lurę z cukrem i usiadła.
- Wiem, że Hilda już ci to powiedziała - szepnęła, oblewając się
rumieńcem.
Emanuel pokiwał głową, ale tym razem nie spojrzał jej w oczy. Elise
zaczęła się nawet zastanawiać, czy nie poczuł wobec niej pogardy. Po chwili
kapitan Ringstad pokręcił głową.
- Nie jestem w stanie nawet wyrazić, jak bardzo mnie to wzburzyło. Elise
milczała, bo nie wiedziała, co powiedzieć. Rozpaczała cały wieczór i całą
noc, zabrakło jej już łez. Poza tym wstydziła się rozmowy na ten temat.
- Wpadłem w taki gniew, że przestraszyłem się sam siebie - ciągnął. -
Gdybym wiedział, kim był ten człowiek, zrobiłbym coś, o czym lepiej nie
mówić. Wszystko, czego nauczyłem się przez te dziesięć lat w Armii
Zbawienia, wyparowało mi nagle z głowy. - Umilkł na chwilę, siedział i
bawił się rąbkiem ceraty, wpatrując się w stół. - Uczyli nas wszystko
cierpliwie znosić, przebaczać. Starać się patrzeć na sprawę oczami drugiej
strony, starać się zrozumieć powody. Ale w tym wypadku nie znajduję
żadnych okoliczności łagodzących.
Znów zamilkł, Elise widziała, jak bardzo go to poruszyło. W końcu
podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy.
- Jeśli mi powiesz, kto to był, pobiegnę natychmiast do Vaterlandu,
gdziekolwiek trzeba, i nie poddam się, póki go nie dopadnę.
Elise pokręciła głową.
- I co to da? Moje życie zostało zrujnowane, nie sprawisz, że będzie takie
jak dawniej. Osiągniesz tylko tyle, że jego towarzysze rzucą się na ciebie i
zbiją do nieprzytomności. Albo jeszcze gorzej: że zjawi się policja i uzna, że
to ty jesteś winien. Co na to powie Armia? Jeden z oficerów, przyłapany na
awanturnictwie i przemocy.
Emanuel wziął głęboki oddech i westchnął.
- Uważasz, że powinien uniknąć kary? - zapytał wzburzonym głosem. -
Ujść cało?
- Wiem tylko, że nie warto iść na policję. Słyszałam o dziewczętach, które
to zrobiły. I nikt im nie chciał wierzyć. Ci, którzy nie mieszkają nad rzeką,
sądzą, że wszyscy tutaj są tacy sami, że wszystkie dziewczęta sprzedają się
za pieniądze. Wiesz przecież, że ulicznice muszą chodzić na kontrolne
badania do policyjnego lekarza, żeby nie zarazić swoich klientów, mężczyzn
z dobrego towarzystwa. Władze popierają te kontrole. Władze zgadzają się
na to, by dziewczęta się sprzedawały, chociaż wiedzą doskonale, że wszyst-
kie robią to, żeby nie umrzeć z głodu. Wystarczy wziąć przykład Oline. Po-
dwójna moralność każe im odwrócić się ode mnie. A może nawet szydzić ze
mnie i pogardzać mną w przekonaniu, że zgodziłam się na to, co się stało.
Nie zniosłabym takiego upokorzenia.
Emanuel spojrzał na nią z rozpaczą.
- Dlaczego nie poprosiłaś, żebym poszedł z tobą? - W jego głosie była nuta
oskarżenia. - Mówiłaś, że się ich boisz, że wydaje ci się, że cię śledzą.
Obiecywałaś, że będziesz ostrożna.
Elise pokiwała głową, wiedziała, że Emanuel ma rację.
- Nie pomyślałam o tym. - Jej głos był pełen wstydu. - Słońce świeciło,
teraz długo jest całkiem jasno, nie przyszło mi do głowy, że coś mi się może
przytrafić, jeśli pójdę do miasta Maridalsveien. Po drodze spotkałam Agnes,
która wybierała się na spotkanie z przyjaciółkami, na Karl Johan. I
poszłyśmy razem.
Umilkła, by napić się trochę kawy. Nie chciała opowiadać dalej, ale
zmusiła się do tego.
- Pojawił się jakiś jej przyjaciel w towarzystwie dwóch innych mężczyzn.
Wydawało mi się, że jednego z nich już gdzieś widziałam, ale nie byłam
pewna. Postanowiłam, że na wszelki wypadek wrócę do domu inną drogą.
Emanuel spojrzał na nią z przerażeniem.
- Obawiałaś się, że on należy do gangu? Pokiwała głową i spuściła wzrok.
- I mimo to szłaś dalej?
- Nie doszłabym aż do Akershus i z powrotem w czasie przerwy
obiadowej. Poza tym musiałam założyć, że będę trochę czekać. - Zauważyła,
że w jej głosie pojawiła się buntownicza nuta. Łatwo mu było ją
krytykować, on przecież mógł chodzić wszędzie o każdej porze. Ringstad
westchnął.
- List był aż tak ważny, że ośmieliłaś się zaryzykować własne życie?
Zacisnęła mocno wargi, nim mu odpowiedziała.
- Rozumiesz chyba, jak Johan musi cierpieć, gdy słyszy plotki na nasz
temat.
Nie odpowiedział. Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
Z czasem cisza zaczęła im ciążyć. Elise znów nie mogła oprzeć się
wrażeniu, że Emanuel jest nie tylko poruszony, ale że czuje do niej odrazę w
związku z tym, co się wydarzyło. Johan na pewno też tak zareaguje,
pomyślała. Szloch zaczął dławić jej gardło, łzy napłynęły do oczu.
Przełknęła ślinę, zamrugała powiekami, starała się powstrzymać płacz, ale
nie dała rady. Załkała rozpaczliwie, zadrżały jej ramiona.
Emanuel podniósł się ze stołka i objął ją ramieniem.
- Nie płacz, Elise. Porozmawiam z kimś z Armii, zastanowimy się, jak
ukarać tego człowieka. Widziałaś go i wiesz, kto to był.
Elise gwałtownie pokręciła głową.
- I co to da? - szepnęła przez łzy zduszonym głosem. - To nie przekreśli
tego, co się stało. To tylko podsyci ich nienawiść, staną się jeszcze bardziej
niebezpieczni.
Emanuel nie odpowiedział. Pomyślał pewnie, że Elise ma rację. Zemsta
wywoła jeszcze większą nienawiść, pociągnie za sobą kolejne przestępstwa.
Ringstad wstał i pogłaskał Elise po głowie.
- Udało ci się dostarczyć list? - spytał delikatnie po chwili.
- Tak. Wziął go jakiś człowiek w mundurze. Zachowywał się przyjaźnie.
- Cieszę się, że to słyszę. Nie powinnaś tracić wiary w ludzi, Elise. W
prawie każdym mieszka dobro. Ja myślę sobie zawsze, że każdy przestępca,
nawet ten, który wygląda groźnie i strasznie, był kiedyś małym chłopcem,
który leżał w ramionach swojej matki i spoglądał na świat niewinnym
spojrzeniem. Życie ich zmienia. Życie i to, jak sami sobie z nim radzą. Nikt
nie zmieni tego, z czym przychodzi na świat, ale każdy stoi wobec wyboru.
Czy chce znosić życie z pokorą i cierpliwością, czy chce odwrócić się do
niego gniewnie plecami. Elise pokiwała głową.
- Ojciec odwrócił się od życia. Nie poradził sobie z ubóstwem, pozwolił, by
alkohol zamroczył mu umysł. Był słaby i uciekł stąd pijany.
- Ale ty jesteś silna, Elise. Nie dasz się złamać, nawet jeśli napotkasz same
przeciwności. Zajęłaś się braćmi, gdy matka zachorowała, poradziłaś sobie z
szokiem po samobójstwie ojca i po aresztowaniu twego ukochanego za
kradzież. Z tym też sobie poradzisz.
Jego słowa jej trochę pomogły. Otarła łzy. Udowodni Lortowi-Andersowi i
jego ludziom, że nie zdołali jej złamać
- Jesteś wspaniałą dziewczyną, Elise - mówił Emanuel ciepłym głosem. -
Nosisz głowę wysoko. Nie załamujesz się, zagryzasz zęby i postanawiasz, że
wytrwasz.
Elise wzięła głęboki oddech i wypuściła go powoli.
- Nie mam wyboru. Jestem potrzebna czterem osobom. A niedługo - pięciu.
Bo choć Hilda bardzo dojrzała po tym, co przeszła, to w dalszym ciągu jest
dzieckiem. Będę musiała jej pomóc, gdy maleństwo się urodzi. Mama czuje
się coraz lepiej, może wróci z sanatorium latem. Wtedy też mnie będzie
potrzebowała. No a chłopcy... sam wiesz, jak to z nimi jest.
Przysunął stołek trochę bliżej i znowu usiadł. Położył dłoń na jej ręce i
zajrzał jej w oczy.
- Twoja siła polega na tym, że myślisz przede wszystkim o innych. Gdybyś
myślała o sobie, łatwo by ci było się poddać, ale w tej sytuacji nie możesz
tego zrobić.
- Dziś w nocy byłam tego bardzo bliska. - Zerknęła na niego z za-
wstydzeniem.
Zmierzył ją spojrzeniem pełnym powagi.
- Nic dziwnego, że przyszło ci to do głowy, skoro byłaś w takim stanie.
Musiałaś być w wielkiej rozpaczy.
Nic nie powiedziała. Nie musiała mu przecież tłumaczyć, jak to przeżyła.
Ścisnął jej dłoń.
- Pozwól, żebym ci pomógł. Plotki nie mogą być już gorsze, zapomnijmy o
nich. Obiecałem Pederowi, że latem zabiorę go na ryby. Obiecałem też, że
nauczę was żelować podeszwy. Na razie nic z tego nie wyszło. Jeśli ta
hałastra zobaczy, że często tu bywam, znudzi się śledzeniem każdego
mojego kroku. Na pewno zauważyli już, że często odwiedzam Annę. Nie
mogą wiedzieć, na którym piętrze się zatrzymuję.
Jego słowa brzmiały pokrzepiająco. Elise zauważyła, że zaczyna się
odprężać. Hilda miała rację, mówiąc, że Emanuel jest jej jedynym przy-
jacielem. Rezygnacja z tej przyjaźni byłaby nie tylko stratą, ale i tchórzo-
stwem. Gang osiągnąłby w ten sposób to, czego chciał, a ona by przegrała.
Spojrzała na Emanuela i skinęła głową.
- Chciałabym, żebyś był moim przyjacielem, Emanuelu. Od tej pory będę
się trzymać Beierbrua, a jeśli będę musiała pójść gdzieś dalej, poproszę cię o
opiekę. Ale chyba nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo w drodze do
sanatorium, jeśli chodzimy tam całą gromadą?
Emanuel uśmiechnął się z ulgą.
- Nie, nie sądzę. Mógłbym zresztą kiedyś tam z wami pójść. Siostra z
Armii pyta ciągle o twoją matkę i zastanawia się, co u niej słychać.
Elise też się uśmiechnęła i pomyślała od razu, że robi to po raz pierwszy po
tym, co ją spotkało poprzedniego dnia.
- Mama na pewno się ucieszy. Zawsze rozjaśnia się jej twarz, gdy o tobie
wspominam.
- Czekam na dzień, w którym twoja twarz się rozjaśni, gdy ktoś wspomni o
mnie.
Uśmiech zgasł na twarzy Elise. Dziewczyna spuściła wzrok i zmieszała się.
- Myślę, że nie muszę ci wyjaśniać, co czuję.
- Owszem. Chciałbym to usłyszeć. Dzień, w którym poprosiłaś, bym
trzymał się od ciebie z daleka, był... - Emanuel umilkł. Najwyraźniej nie
chciał dokończyć zdania.
Elise westchnęła, spojrzała mu w oczy, chciała być szczera.
- Lubię cię, Emanuelu. Jak przyjaciela, jak brata, jak bliźniego. Podziwiam
cię za dobro, które czynisz, jestem ci głęboko wdzięczna za wszystko, co dla
nas zrobiłeś. Ale nie możesz zapominać, że jestem zaręczona.
- Nie masz wątpliwości, że chcesz się związać z Johanem? Pomimo tego,
co się wydarzyło?
Spojrzała mu w oczy.
- Nigdy nie miałam najmniejszych wątpliwości. W moich oczach Johan nie
jest wcale inny po tym, co się wydarzyło. Zdradziłabym go, gdybym się od
niego odwróciła, ponieważ przytrafiła mu się taka tragedia.
Nic nie powiedział, tylko patrzył jej w oczy.
- Kochałam Johana od dziecka. Od kiedy zrozumiałam, że nasza przyjaźń
zmieniła się w coś innego, nie chciałam już nikogo poza nim. Pamiętam, jak
obie z Agnes oglądałyśmy się za chłopakami, gdy przygotowywałyśmy się
do konfirmacji, ale ja nigdy nie zakochałam się w żadnym z nich. Może
należę do tych, którzy mogą pokochać tylko jedną osobę i są jej wierni przez
całe życie, bez względu na to, co się dzieje.
W jego pięknych oczach pojawił się wyraz bólu.
- Szczęśliwy Johan.
- Przykro mi, Emanuelu. Wolałabym, żebyś nie czuł wobec mnie więcej,
niż ja czuję wobec ciebie. Wówczas moglibyśmy być prawdziwymi
przyjaciółmi.
- Zapomniałaś o nocy w komórce? Elisa spuściła wzrok.
- Nie.
- Musiałaś też coś czuć. Nic nie powiedziała.
- Nie sądzę, by ktoś mógł przeżyć to, co ja wtedy przeżyłem, bez
zaangażowania drugiej strony.
Elise zorientowała się, że uczucia, których tak się obawiała, zaczynają nad
nią panować.
- Sądzę, że pamiętam każde słowo naszej rozmowy. Zanim zasnęliśmy nad
ranem, zapytałaś, czy wiele bym dał, żeby uniknąć tej nocy, a ja
odpowiedziałem „nie". Potem ja zadałem ci to samo pytanie, a ty nie
odpowiedziałaś. Uznałem, że twoje milczenie oznacza, że czujesz to samo
co ja.
Policzki Elise zapłonęły.
- To była bardzo szczególna sytuacja. Gdybym nie leżała pod twoim
płaszczem, zamarzłabym na śmierć.
- Na pewno powtarzałaś to sobie wiele razy. Spojrzała na niego ze
zdumieniem.
- Zamarzłabym przecież. Pogłaskał ją po policzku.
- Rozumiem doskonale, że w ten sposób można wyjaśnić innym to, co się
wydarzyło.
- Ale to jest prawda, Emanuelu! - Spojrzała na niego ze wzburzeniem. -
Zamarzłabym na śmierć.
Zwlekał z odpowiedzią i głaskał ją po policzku.
- Bądź szczera wobec siebie, Elise. Ty też coś czułaś. Wiem, że walczyłaś z
tym, że nie chciałaś tego, ale jestem pewien, że musiałaś coś czuć. Coś, co
nie było ani lękiem, ani niechęcią, ani wdzięcznością.
- Nie wiem, o czym ty mówisz. - Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
Uśmiechnął się ze smutkiem.
- Niełatwo przyznać, że ciało jest niedoskonałe, gdy się ma żelazną wolę.
- Mówisz dziwne rzeczy.
- Wtedy też tak powiedziałaś. Powiedziałaś, że serce ci bije szybciej. „W
takim razie musimy porozmawiać o czymś innym", powiedziałem.
„Dlaczego?" - zapytałaś, choć dobrze znałaś odpowiedź. Bądź szczera
wobec siebie, Elise. Chciałaś, żebym o tym mówił, bo to wywoływało w
twoim ciele słodki dreszcz.
- Teraz jesteś niedobry - rzuciła mu wzburzone spojrzenie.
- Nie, próbuję tylko pomóc ci zdobyć się na szczerość wobec samej siebie.
Nie sądzę, by ktokolwiek był stworzony, by kochać tylko jedną osobę. Ty
także nie. Bardzo szlachetnie z twojej strony, że chcesz dochować wierności
Johanowi, ale obawiam się, że się rozczarujesz. Więźniowie z Akershus nie
są tymi samymi ludźmi, gdy wychodzą na wolność. Wielu z nich popełnia
kolejne przestępstwo zaraz po opuszczeniu więzienia. Oni wpływają na
siebie nawzajem, rozmawiają ze sobą w warsztatach i na dziedzińcu, stają
się niemal braćmi. Pamiętaj, że przez wiele lat widują tylko współwięźniów,
nie docierają do nich żadne inne impulsy, zapominają więc niemal o
zewnętrznym świecie. Jednocześnie podsycają w sobie gorycz i nienawiść
do społeczeństwa, które ich odizolowało. Przekonasz się, że Johan nie
będzie tym samym człowiekiem, z którym obiecywałaś dzielić życie.
Elise podniosła się gwałtownie z krzesła.
- Uważam, że źle robisz, mówiąc takie rzeczy. Zwłaszcza w takim dniu.
Emanuel też się podniósł.
- Możliwe, że powinienem poczekać, ale prędzej czy później poczułbym,
że muszę zwrócić ci na to uwagę. Marnujesz sobie życie, Elise. Nie
zasłużyłaś na to.
- Czy to nie egoizm kazał ci to powiedzieć? - Spojrzała na niego ostro. -
Najpierw wyjawiasz, że jesteś we mnie zakochany, a po chwili próbujesz
mnie przekonać, żebym opuściła Johana.
- Rozumiem, że mogłaś odnieść takie wrażenie, i bardzo mi przykro z tego
powodu. Ale to, co powiedziałem o więźniach z Akershus, powtórzyłbym
nawet, gdyby mi na tobie nie zależało.
- Nie wierzę. Chcesz tylko zniszczyć wszystko między nami. Spojrzał na
nią, wyraźnie dotknięty.
- Robię to dla twojego dobra.
- Byłoby dla mnie najlepiej, gdybym wybrała ciebie zamiast Johana, czy to
chcesz powiedzieć?
Pokręcił głową zrezygnowany.
- Oboje jesteśmy zdenerwowani, jedno słowo pociąga za sobą następne.
Proponuję, żebyśmy odłożyli tę rozmowę i zapomnieli na razie o wszystkim.
- Nie mogę zapomnieć tego, co powiedziałeś. Westchnął ciężko, obracając
się w stronę drzwi.
- W głębi serca wiesz, że mam rację, ale potrzebujesz czasu, żeby to
zaakceptować, przyzwyczaić się do tej myśli.
Elise nie odpowiedziała. Była zła i odetchnęła z ulgą, gdy Emanuel sobie
poszedł.
ROZDZIAŁ TRZECI
W pralni kipiał kocioł z gotującą się bielizną, a Elise szorowała na tarze
brudne chłopięce spodnie i koszule, rozchlapując na wszystkie strony
mydliny. Łamało ją w krzyżu, dłonie miała czerwone i spuchnięte, ale
wysiłek dobrze jej robił, dzięki pracy zapominała na chwilę o bolesnych
myślach.
Choć świeciło wciąż popołudniowe słońce, w pralni panował półmrok.
Zapach pleśni wionął od ścian i sufitu. Pani Evertsen prała przed Elise, więc
pod powałą wciąż kołysała się wilgotna para wodna, a zapach amoniaku
drażnił nozdrza i oczy.
Zazwyczaj Elise nie lubiła schodzić do ciemnej piwnicy, bo szare cienie
czaiły się na schodach i w kątach, ale dziś nie przejmowała się szczurami.
Głowę rozsadzały jej wspomnienia tego, co się wydarzyło w zagajniku, i
tego, co powiedział Emanuel.
Wciąż była zła na niego. Jak mógł mówić takie rzeczy o więźniach z
Akershus. Można by przejść nad tym do porządku dziennego, gdyby
Emanuel się nią nie interesował, ale w tej sytuacji jego słowa były pro-
stackie.
Ból, który doskwierał Elise, przeminął, ale nie przeminęło wzburzenie ani
wstyd. Ona będzie napiętnowana do końca życia, a temu draniowi wszystko
ujdzie płazem. Tak łatwo zranić człowieka na ciele i duszy, nie tracąc nawet
włosa z głowy. Pewnie śmiali się po tym wszystkim, on i jego towarzysz.
Może nawet przechwalał się tym, co zrobił. Opowiadał innym, jak ją powalił
na ziemię, wziął gwałtem, jak ona wiła się, krzyczała i kopała, gdy robił
swoje. W ten sposób zemścili się również na Johanie. Życie nie będzie już
takie samo ani dla niej, ani dla niego.
Podwinęła rękawy bluzki jeszcze wyżej, wyżymała jedną sztukę bielizny
za drugą i wrzucała je ze złością po kolei do balii. Potem ujęła mocno
uchwyty i pociągnęła balię po schodach na górę, na podwórze. Nie wyżęła
prania dokładnie, więc gdy wieszała je na sznurze, woda pociekła jej po
ramionach za bluzkę. Nim uporała się z rozwieszaniem bielizny, była już
doszczętnie przemoczona.
Kiedy się odwracała, by odnieść balię do piwnicy, w bramie pojawiła się
drobna postać. To był Evert. Elise nie była w nastroju do rozmów, nawet z
Evertem, ale nie miała serca się od niego odwrócić.
Podbiegł do niej natychmiast.
- Elise?
Zatrzymała się i spojrzała na chłopca. Jego piegowata twarz jaśniała
szczęściem pod wielkim daszkiem czapki. Sweter miał za ciasny, spodnie
przykrótkie, kolana podrapane i posiniaczone, ale oczy płonęły mu jak
gwiazdy.
- Wiesz co? Dostałem najlepszą ocenę. Nauczyciel powiedział nawet, że
jestem najzdolniejszy w klasie.
Wydawało jej się, że gniew i wszystkie bolesne myśli spłynęły z niej z
wodą. To dzięki niej i Emanuelowi Evert wrócił do szkoły i miał szansę na
lepsze życie. Elise odstawiła balię, pochyliła się i objęła go ramionami.
- Tak się cieszę, Evercie. Tak strasznie się cieszę, że masz szansę
wykorzystać swoje zdolności. Na pewno zostaniesz kimś wielkim, jak już
dorośniesz.
Wypuściła chłopca z objęć, a on obrzucił ją pełnym zdumienia spoj-
rzeniem.
- Kimś wielkim? Elise pokiwała głową.
- Nie będziesz sobie niszczył zdrowia w fabryce ani przesiadywał z
pijakami u Magdy na rogu. Na pewno zostaniesz urzędnikiem albo
nauczycielem... - Musiała się zastanowić. - Albo pastorem! - dorzuciła
entuzjastycznie.
Evert miał nieco rozczarowaną minę.
- Nie mogę zostać policjantem?
- Oczywiście, to także możliwe - uśmiechnęła się Elise. - Chodź ze mną na
górę, uczcimy tę twoją najlepszą ocenę. Muszę tylko znieść balię do
piwnicy.
- Ja zaniosę. - Chwycił jeden z uchwytów i pociągnął ciężką cynową balię
przez podwórko do piwnicy, robiąc przy tym wiele hałasu i rumoru.
Elise pobiegła na górę, żeby nastawić owsiankę. Usłyszała głosy i tupanie
na schodach, a po chwili w kuchni pojawił się Evert z Pederem.
- Elise, wiesz co? Evert zostanie policjantem. A wtedy spierze na kwaśne
jabłko tego cholernego... - urwał nagle, zagryzł wargę i spojrzał na siostrę z
przerażeniem. - Tego gnojka, na którego obie z Hildą byłyście takie wściekłe
- dorzucił łamiącym się głosem.
Elise poczuła, że krew jej odpływa z twarzy, zmroziło ją aż po czubki
palców.
- Co wiesz na ten temat? - zapytała szeptem. Peder spojrzał na nią ze
zrozpaczoną miną.
- Słyszałem, jak rozmawiałyście. Ty i Hilda.
Elise gorączkowo próbowała sobie przypomnieć, co padło z ich ust
tamtego wieczoru, ale jej się nie udawało.
- Powiedziałaś, że stało się coś okropnego po drodze do domu, a Hilda
nazwała go łajdakiem - przypomniał jej Peder.
- Wtedy on by na pewno próbował mnie zgwałcić - powiedział Evert
spokojnie.
Jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie, pomyślała
wstrząśnięta Elise. Ukryła przed nimi twarz. Trzeba coś wymyślić, nie
można ryzykować, że zaczną opowiadać o tym innym.
- Bił mnie i kopał, bo myślał, że to przeze mnie Johan i Lort-Anders zostali
złapani - powiedziała tak spokojnie, jak tylko umiała.
- Evert wsadzi go do Tukthuset, jak będzie duży.
- Tylko kobiety siedzą w Tukthuset - wyjaśnił mu Evert. - Ale i tak go
złapię, Elise - dodał dorosłym głosem.
- Bardzo dobrze, Evert. Potrzebna jest nam policja, która będzie równie
surowa dla tych, którzy krzywdzą nas, jak dla tych, którzy krzywdzą ludzi
po drugiej stronie rzeki.
- Chwycę go za kark i nim potrząsnę. A potem tak go spiorę, że zrobi się
siny. - Evert najwyraźniej wziął sobie do serca to, co mu opowiedział Peder.
- A ja mu poderżnę gardło i strzelę w brzuch! - dodał zachwycony Peder.
Elise nic nie powiedziała. Cieszyła się, że chłopcy chcą ją pomścić, choć
wiedziała, że to tylko dziecięce gadanie.
Peder spojrzał na nią ze zdziwieniem. Zazwyczaj przerywała mu, gdy tylko
zaczynał przeklinać.
- Mogę, Elise?
- Siadajcie. Zaraz dostaniecie owsianki. Czy to nie wspaniale, że Evert
dostał taką dobrą ocenę, Peder?
Peder pokiwał głową, ale Elise zauważyła, że się zmieszał. Spojrzała na
brata badawczo.
- A tobie źle poszło?
Pokiwał głową, nie podnosząc wzroku.
- Musimy zająć się poważniej odrabianiem lekcji, Peder. W przeciwnym
razie to ty będziesz przesiadywał z pijakami u Magdy, gdy już dorośniesz.
Następnego dnia czekał na nią list, gdy wróciła z fabryki. Serce jej pod-
skoczyło z radości. Johan! Coś w niej zaśpiewało. Podniosła natychmiast
kopertę z podłogi, ale od razu ogarnęło ją rozczarowanie. To nie było pismo
Johana. To był list od Emanuela, poznała to po charakterze pisma z
poprzedniego listu.
Schowała pośpiesznie list do kieszeni fartucha. Nie miała siły teraz tego
czytać. Domyślała się, co jest w tym liście, nie ma znaczenia, czy prosi ją o
przebaczenie. Nie da się cofnąć tego, co zostało powiedziane.
Wyjęła garnek do mleka z szafki kuchennej i zaczęła gotować owsiankę.
Wprawdzie nie było ich stać na gotowanie owsianki na mleku codziennie,
ale Elise czuła, że dziś tego potrzebuje. Zaoszczędzą na czym innym. Już
dawno przestali grzać w sypialni, a w kuchni palili tylko wtedy, gdy
gotowali.
Wydawali koronę i pięćdziesiąt ore na światło i opał co tydzień, ale teraz,
gdy tak długo było jasno na dworze, zapalali parafinową lampę tylko na
chwilę o poranku. Za koronę i pięćdziesiąt ore mogli kupować mleko przez
parę dni. I rybę.
Hilda miała wrócić dopiero późno wieczorem, bo była w fabryce. Elise nie
przestawała się dziwić. Że też majster chce się z nią pokazywać teraz, gdy
brzuch jest już taki duży. Nie boi się, że ktoś to zauważy? Jak się tłumaczy?
Może mówi, że Hilda jest jego służącą, a może wmawia ludziom, że są
rodziną?
Nie zabrał jej jeszcze ze sobą do domu, spotykają się w biurze.
O czym rozmawiają? Co robią? Chyba nie... Elise zrezygnowana pokręciła
głową. Czy to nie jest niebezpieczne dla dziecka?
Chyba ją kocha na swój sposób. W przeciwnym razie wziąłby sobie inną
dziewczynę. Inną prządkę, która jest taka młoda, niewinna i czysta, jaka była
Hilda przez kilkoma miesiącami... Ale majster trzymał się Hildy, był dla niej
miły, chwalił ją, obdarowywał...
Całe szczęście, że chłopcy znaleźli apaszkę. Elise postanowiła, że już nigdy
nie będzie tak głupia, żeby pożyczać coś od Hildy bez pytania. Gdyby
chłopcy odmówili, nie miałaby kogo poprosić o pomoc. Sama nie zdobyłaby
się na odwagę, żeby tam pójść, Hilda nie mogłaby jej towarzyszyć, bo była
już tak ociężała, że dostawała zadyszki, wchodząc po schodach na drugie
piętro. Nikomu innemu nie mogłaby zaufać, skoro po raz kolejny odwróciła
się od Emanuela.
Wówczas przypomniała sobie o liście. Wyjęła go z kieszeni, rozerwała
kopertę i zaczęła czytać.
Droga Elise!
Nie proszę Cię o przebaczenie, bo uważam, że dobrze zrobiłem, mówiąc to,
co powiedziałem. Chcę Cię tylko poinformować, że rozmawiałem właśnie z
jednym z oficerów Armii, który wczoraj odwiedzał więźniów.
Opowiedziałem mu o tym, co Ci się przytrafiło, prosząc, żeby miał uszy i
oczy otwarte. Rozmawiał też z jednym ze strażników i dowiedział się o
czymś, co mnie zdumiewa. Ten Lort-Anders, jak go nazywacie, nie może
być wrogiem twoim i Johana z powodu broszki. On i Johan są raczej do-
brymi przyjaciółmi i grypsują do siebie nawzajem. To jest zakazane, ale
zostali przyłapani na gorącym uczynku. Strażnik przeczytał te listy. Odniósł
wrażenie, że tamten bardzo imponuje Johanowi. I na pewno nie ma mowy o
jakiejkolwiek wrogości między nimi.
Dlatego to, co się wydarzyło w niedzielę wieczorem, na pewno nie miało
nic wspólnego z broszka. Myślę, że powinnaś potraktować to jako dowód na
to, do jakiego środowiska należy Johan. Moim zdaniem jesteś zbyt dobra,
żeby się zadawać z takimi ludźmi. Spróbuj spojrzeć na mnie jak na
przyjaciela, który stara się ci pomóc, a nie jak na łotra, który chce komuś
ukraść narzeczoną.
Pozdrawiam Cię Emanuel
Elise złożyła kartkę i wsunęła ją do koperty, spoglądając przed siebie w
zamyśleniu. Emanuel ma rację. Dziwne, że przyjaciele Lorta-Andersa chcieli
ją skrzywdzić, skoro wiedzieli, że jest zaręczona z Johanem i że Lort-Anders
przyjaźni się z Johanem. Wprawdzie obwiniali ją o to, że Johan i Lort-
Anders zostali złapani, ale... Elise przypomniała sobie nienawistne
spojrzenie tego, którego spotkała pod sklepem Magdy. I słowa tego
drugiego, którego spotkała tego wieczoru, gdy schodziła z Emanuelem ze
wzgórza Aker: „Wszystko przez tę broszkę. Nie mogłaś jej schować, ty
gówniaro?"
Ale właściwie co to ma do rzeczy? Johan nie jest przecież winien temu, że
Lort-Anders ma niewłaściwych przyjaciół. Gdyby wiedział, co się stało,
wpadłby we wściekłość, odwrócił się od tamtych i postanowił wziąć się za
nich, gdy już wyjdzie z więzienia.
Elise usłyszała głosy chłopców na schodach i pośpiesznie schowała kopertę
do kieszeni fartucha.
Następnego wieczoru zajrzała do Anny. Nie była tam od czasu swego
wypadku, w obawie, by Anna niczego nie zauważyła. Ciążyła jej także
świadomość, że Emanuel jest w niej zakochany, bo wiedziała, co Anna czuje
wobec niego. Życie już przedtem było niełatwe, nie powinni go sobie
jeszcze bardziej utrudniać.
Okno było otwarte, do sypialni napływało ciepłe powietrze. Słychać było
szum wodospadu. Ciepły wietrzyk przynosił znad rzeki zapach wilgotnej
ziemi i rosnących gwałtownie roślin.
Anna odzyskała humor, jej piękne oczy lśniły, na bladych policzkach
pojawiły się ślady rumieńców.
- Witaj, Elise. Jak milo cię widzieć. Cieszyłam się na rozmowę z tobą.
Elise usiadła na brzegu łóżka i czekała, co powie Anna.
- Rozmówiłam się z Emanuelem i teraz jestem już w stanie spojrzeć na
wszystko tak, jak mi radziłaś. Wiedziałaś, że on ma kogoś?
- Nie - odparła zdumiona Elise.
- Jest bardzo zakochany w innej, ale na razie nie może się ożenić. Musi
albo zrezygnować z członkostwa w Armii, albo przekonać ją, żeby wstąpiła
do Armii. A więc nie chodzi o żadną siostrę z Armii. Słuchałam tego z
wielkim bólem, ale powiedział też, że kocha mnie jak siostrę i nigdy mnie
nie zawiedzie.
Wiele kosztowało Elise, by się nie zdradzić. Czy to o niej mówił Emanuel?
Jeśli tak, to były to najbardziej odważne słowa, jakie słyszała. Jeśli zaś
chodziło o inną kobietę, to jak mógł wyznawać jej miłość? Elise zakasłała.
- Pytałaś, kto to jest?
- To nie ma znaczenia, i tak jej nie znam - pokręciła głową Anna. - Ale
strasznie jej zazdroszczę.
- Wcale nie wiadomo, czy ona go chce. Skoro on nie jest pewien, czy chce
skończyć z Armią Zbawienia, czy nie.
Anna uśmiechnęła się ze smutkiem.
- W takim razie musi być strasznie głupia. - Anna potrząsnęła głową, jakby
chciała pozbyć się ciężkich myśli. - Opowiedz, co u ciebie. Peder był tu i
mówił, że cię uderzyłaś. Powiedział, że ktoś cię gonił. Czy to prawda?
Elise nie potrafiła spojrzeć jej w oczy.
- Tak Przyjaciele Lorta-Andersa uważają, że to przeze mnie złapali Johana
i Lorta-Andersa. W niedzielę wieczorem wybrałam się do Akershus z
nadzieją, że uda mi się doręczyć list Johanowi, i po drodze spotkałam kilku z
tych ludzi. W drodze powrotnej miałam wrażenie, że któryś z nich mnie
goni. Przestraszyłam się i przyśpieszyłam. I wtedy upadłam.
- Próbują cię tylko nastraszyć. Na pewno nic ci nie zrobią. Elise nie
odpowiedziała.
- Spotkałam bardzo miłego strażnika - powiedziała. - Obawiałam się, że nie
zechce wziąć listu dla Johana, ale pomyliłam się.
- Może ja też mogę do niego napisać?
- Na pewno. Najtrudniej jest tam dotrzeć. Nie zdążę pójść tam i z
powrotem w czasie przerwy obiadowej. Może mogłabyś poprosić
Emanuela?
Anna pokiwała głową.
- On to na pewno zrobi dla mnie. - Zawahała się przez chwilę, po czym
powiedziała z pewnym zakłopotaniem: - Widujesz się ostatnio z Agnes?
- Nie widziałam jej przez jakiś czas. Dlaczego pytasz?
- Emanuel wspomina o niej od czasu do czasu. Zastanawiałam się nawet,
czy to nie w niej się zakochał.
- Nie sądzę. Ona nie jest w jego typie. Anna odetchnęła z ulgą i roześmiała
się.
- No tak, zgadzam się z tobą.
Otworzyły się drzwi do sypialni i pani Thoresen wsunęła głowę do środka.
- Peder właśnie przyszedł, Elise. Jakiś człowiek pyta o ciebie. Elise
obróciła się, zaskoczona.
- Tutaj?
- Nie, wszedł na górę. Peder mówi, że go nie zna. Elise szybko się
podniosła.
To nie może być niebezpieczny człowiek, skoro przyszedł do domu,
myślała, wbiegając na drugie piętro. Mimo to była niespokojna.
Chłopcy wpuścili go do domu, więc stał teraz na środku kuchni. Rosły,
potężny mężczyzna z czarnym wąsikiem i prawie łysą głową. Nie
przypominała sobie, by go już kiedyś widziała.
- Elise Lovlien? - zapytał niskim głosem. Skinęła głową.
- Przyniosłem wiadomość dla ciebie. - Wsunął dłoń do kieszeni i podał jej
zwiniętą karteczkę. Elise chwyciła liścik. Peder i Kristian stali cichutko i
przyglądali się gościowi z zaciekawieniem.
Gdy rozprostowała karteczkę, rozpoznała od razu charakter pisma Johana.
Nie miała ochoty czytać listu przy wszystkich i już chciała złożyć karteczkę
z powrotem, gdy nieznajomy powiedział:
- Czytaj. On czeka na odpowiedź.
Spojrzała na niego nieco zmieszana, nie podobał jej się ani ten człowiek,
ani jego rozkazujący ton. Czyżby on miał coś wspólnego z tym, co się
zdarzyło w niedzielę? Zaczęło jej się zbierać na wymioty. Zrobiła jednak, co
jej kazał.
Elise!
Z wielu różnych źródeł słyszałem o tobie i o tym Emanuelu Ringstadzie.
Czy to prawda? Odpowiedz mi.
Johan.
Nie napisał „kochana Elise" ani „Twój Johan". Nie podziękował za list.
Tylko kilka krótkich słów, które tchnęły podejrzeniami. Poczuła, że
rumieniec oblewa jej policzki, a po chwili zrobiło jej się słabo. Podniosła
wzrok i spojrzała w oczy nieznajomemu.
- Możesz dostarczyć mu odpowiedź?
Mężczyzna zachichotał. Uderzył w nią zapach tytoniu i alkoholu.
- Dostarczyć to nie najlepsze słowo. - Potem kiwnął głową. - Pośpiesz się.
Elise pobiegła do sypialni i wyjęła swoją papeterię oraz ołówek. Potem
napisała, stojąc przy komodzie.
Drogi Johanie!
To, co słyszałeś, to wierutne kłamstwa. Kocham ciebie i nikogo innego.
Czy nie dostałeś mojego listu?
Twoja Elise
Złożyła kartkę, wsunęła ją do koperty, a kopertę zakleiła. Potem napisała
nazwisko Johana wielkimi literami i wróciła do kuchni.
Mężczyzna stał dokładnie w tym samym miejscu, ani on, ani chłopcy nie
odezwali się nawet słowem. Niemal wyrwał jej list i obrócił się w stronę
drzwi.
Elise czuła wielką niechęć wobec tego człowieka, ale nie zamierzała go od
razu wypuścić.
- Znasz kogoś w więzieniu? Masz możliwość rozmowy z Johanem?
Obrócił twarz w stronę Elise.
- Czemu pytasz?
- Powiedz mu, że to nie jest prawda. Powiedz, że przyrzekam czekać, aż
Johan wyjdzie z więzienia. I że o niczym innym nie myślę.
- Tak mu powiem, mała.
Wydawało jej się, że się uśmiechnął. Uważał ją pewnie za idiotkę. Dopiero
gdy usłyszeli jego ciężkie kroki na samym dole, ośmielili się otworzyć usta.
Pierwszy odezwał się Kristian:
- Piekielny gbur.
Zaskoczona Elise obróciła się do brata.
- Dlaczego tak mówisz?
- Widziałaś jego oczy? To był bandyta.
- Tego nie można poznać po wyglądzie. Moim zdaniem wyglądał tak samo
jak większość mężczyzn, był tylko trochę potężniejszy.
- Właśnie - Kristian ze złością spojrzał siostrze w oczy. - Jak myślisz, skąd
on ma pieniądze?
- Domyślam się, że jest łotrem, Kristian, inaczej nie zdołałby przemycić
informacji dla Johana do więzienia. Ale nikt inny nie może mi pomóc, więc
muszę być wdzięczna, że są tacy jak on. Nie zrobił nam nic złego, a poza
tym przyniósł list od Johana.
- Chyba się nie ucieszyłaś z tego listu. Elise westchnęła ciężko.
- Ktoś powtórzył Johanowi te złośliwe plotki o mnie i Emanuelu
Ringstadzie. Napisałam mu, że to kłamstwa.
Gdy położyła się do łóżka tego wieczoru, długo leżała i rozmyślała.
Dziwne, że Johan napisał coś takiego po przeczytaniu jej listu. To znaczy, że
nie uwierzył nawet jednemu jej słowu. Ten strażnik w mundurze na pewno
dostarczył mu list, wydawał się taki godny zaufania, niemożliwe, żeby nie
oddał koperty Johanowi. Choć z drugiej strony, jeśli wolno przekazywać
listy więźniom, to dlaczego przyjaciele Lorta-Andersa muszą je przemycać z
więzienia i do więzienia?
Myśl o tym, że Johan podejrzewa ją o niewierność, sprawiała jej wielki ból.
Co zrobić, żeby jej uwierzył? Podejrzenia niszczyły wszystkie piękne
chwile, które razem przeżyli. Elise nie potrafiła zrozumieć, jak Johan mógł
dać wiarę tym plotkom, skoro znał ją tak dobrze i wiedział, że nie jest taka
sama jak tamte.
W więzieniu w Akershus Johan leżał na twardej pryczy w celi i wpatrywał
się w niewielkie zakratowane okno. Ciemne niebo słabo rozświetlał księżyc.
Na dworze słychać było ujadanie psów, trzasnęły jakieś drzwi, któryś ze
strażników rzucił jakieś ostre słowo. I zapanowała cisza. Było tak cicho, że
słyszał bicie własnego serca. Mocne uderzenia, które odzwierciedlały jego
wielkie wzburzenie.
Pomyśleć, że Elise też jest taka, nigdy by tego nie przypuścił. Do tej pory
nie mógł w to uwierzyć. Jak mogła zmienić się tak bardzo w tak krótkim
czasie? Elise, która zawsze była taka porządna, wierna i oddana. Nigdy nie
zauważył, żeby oglądała się za innymi chłopakami. Wierzył jej na słowo,
gdy twierdziła, że w jej życiu nie było nigdy żadnego mężczyzny. Johan
wprawdzie, siedząc w więzieniu, często myślał, że nie będzie łatwo tak
słodkiej i atrakcyjnej dziewczynie jak ona. Wierzył jednak w jej siłę woli i
charakteru.
A wystarczyło parę miesięcy, żeby tak się zmieniła... Zacisnął zęby tak, że
rozbolała go szczęka.
Po raz kolejny powtórzył słowa, które przeczytał w jej liściku:
Johanie!
To, co słyszałeś, to nie są kłamstwa. Kocham innego. Czy nie dostałeś
mojego listu?
Elise
Nie napisała nawet „drogi Johanie", tylko kilka zdawkowych, chłodnych
słów. I o jakim liście ona mówi? Nie dostał żadnego listu, tylko krótką
notatkę, w której pytała, czy jest niewinny. Jakby było o co pytać.
Gdyby Vimsen nie zdołał przemycić wczoraj listu, Johan wciąż miałby
nadzieję. Że też mógł być aż tak głupi. Teraz już wie, że musi o niej za-
pomnieć. Zacisnął pięści tak, że paznokcie wbiły mu się w skórę. Niech
diabli porwą kobiety! Niech piekło pochłonie wszystkie dziewczęta. Czy
nikomu nie można zaufać?
Przez jego głowę przemknęły obrazy z przeszłości; Elise i on nad rzeką
latem w zeszłym roku; Elise na jego kolanach, w kuchni. Jak mógł się tak
pomylić? Czy wszystkie dziewczęta są takie?
Obrócił się gwałtownie na pryczy. Nigdy więcej nie zaufa żadnej
dziewczynie.
Zaświtała mu nowa, zaskakująca myśl: co za dziwna historia z tym
Lortem-Andersem... Johan był przekonany, że Lorf-Anders uważa go za
winnego i obmyśla zemstę. I nagle tamten całkiem zmienił front. Uśmiechał
się do Johana podczas spacerów, kiwał do niego głową, szeptał, gdy nikt ich
nie mógł usłyszeć. Wprost nie do wiary.
To przynajmniej jakaś pociecha w nieszczęściu. Nie ma już narzeczonej,
ale ma przynajmniej przyjaciół.
Kiepska to pociecha, pomyślał, z trudem przełykając ślinę.
- Jak mogłaś, Elise...
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tydzień później, gdy Elise wracała wieczorem do domu z fabryki,
spostrzegła tego samego rosłego mężczyznę. Stał przed Andersengarden i
zachowywał się tak, jakby na nią czekał.
Serce zabiło jej szybciej, gdy tylko go zauważyła. Choć Kristian ma
zapewne rację, twierdząc, że lepiej mu nie ufać. Elise nienawidziła całego
tego gangu, miała jednak nadzieję, że nieznajomy przynosi wiadomość od
Johana.
Gdy się do niego zbliżała, napięcie rosło. Nim zdążyła podejść blisko,
zawołała niecierpliwie:
- Udało ci się dostarczyć list? Kiwnął głową.
- Mam następny. - Sięgnął do kieszeni i wyjął zwiniętą kartkę. Elise wzięła
liścik z uśmiechem.
- Dziękuję. Nie mogłam się doczekać. Pokiwał głową, splunął i ruszył
dalej.
- Jeśli ktoś z was będzie blisko Johana, to pozdrówcie go ode mnie! -
zawołała.
Szedł przed siebie i nawet się nie odwrócił.
Hilda i chłopcy byli już w domu, Elise przywitała się z nimi krótko i
pobiegła do sypialni, żeby przeczytać list w spokoju. Johan na pewno
zrozumiał już, że plotki są całkiem nieprawdziwe. Pełna napięcia rozwinęła
karteczkę i przeczytała:
Elise!
I tak nic by z tego nie było. Zrywam zaręczyny.
Johan
Elise wpatrywała się w karteczkę, czując, że serce w niej zamarło. Johan
zerwał zaręczyny. Nie chce, żeby Elise na niego czekała! Łzy stanęły jej w
oczach, coś ją ścisnęło w gardle. Rzuciła się na łóżko i ukryła twarz w
poduszce. Płakała, póki starczyło jej łez.
Gdy się obróciła, spostrzegła drobną postać, stojącą nieruchomo koło jej
łóżka. Wyciągnęła rękę, chwyciła go za ramię i przyciągnęła do siebie.
- Nie przejmuj się, Peder. Nie będę już płakać.
- Dlaczego płaczesz, Elise?
- Bo Johan zerwał zaręczyny.
Zapadła cisza. Elise zaczęła się zastanawiać, czy Peder nie płacze, gdy jego
głos, pełen niepokoju, przerwał ciszę:
- Masz przecież pana Ringstada, Elise...
- Myślałam, że lubisz Johana, Peder. - We własnym głosie usłyszała nutę
oskarżenia.
- Lubię. Ale oficer powiedział, że latem zabierze mnie na ryby nad
Brekkedammen.
Elise pogłaskała go po rozwichrzonej grzywce.
- Cieszę się.
- Czy ty też nie mogłabyś go trochę pokochać, Elise?
- Nie, nie w ten sposób. Lubię go jak przyjaciela, ale nie czuję do niego
tego co do Johana.
- To dziwne... - Ułożył się wygodniej na jej ramieniu. - Może trzeba się
pomodlić, Elise? Może Bóg sprawi, że Johan znów cię pokocha?
- Nie sądzę, Peder. Johan podjął decyzję. Może chce być wolny, gdy
wyjdzie z więzienia. Może uważa, że nasza miłość nie przetrwa czterech lat.
- A ja cię kocham już od ośmiu lat. I nic się nie stało z miłością przez te
wszystkie lata.
Elise przygryzła wargę, żeby się nie rozpłakać.
- Nie potrzebuję Johana, skoro mam ciebie, mój mały braciszku.
- Ale nie wiem, czy będę się mógł z tobą ożenić. Wiesz, jestem trochę
zakochany w Martę ze szkoły.
- Myślę, że jestem trochę za stara dla ciebie. A poza tym jesteś moim
bratem, a siostra i brat nie mogą się żenić, mogą za to bardzo, bardzo się
kochać. Ale teraz musimy już iść do kuchni, Peder. Hilda i Kristian
zastanawiają się na pewno, co się z nami stało.
Następnego dnia Elise z niechęcią wybrała się na dół, do Anny i do pani
Thoresen, żeby im zanieść smutną nowinę. Zastanawiała się, jak to przyjmą.
Czy pani Thoresen uzna, że to jej wina?
Pani Thoresen myła podłogę w kuchni. Szoruje i szoruje, pomyślała Elise,
zawsze pachnie tu szarym mydłem i amoniakiem. Teraz, gdy zabrakło
Johana, nie brudzi tu nikt poza nią. Mogłaby przecież poświęcić więcej
czasu na rozmowy z Anną. Karaluchów i pluskiew i tak się nie pozbędzie,
choćby nawet przez cały czas szorowała tę podłogę.
- Idź prosto do Anny, Elise. Muszę pozbyć się tego brudu.
- Pani Thoresen? - szepnęła Elise z wahaniem.
Pani Thoresen obróciła ku niej zaczerwienioną twarz. Elise zauważyła, że
bardzo się postarzała, zmarszczki były coraz bardziej widoczne, włosy siwe i
przerzedzone. Niełatwo zajmować się kaleką córką i pracować codziennie
dwanaście albo czternaście godzin w fabryce.
- Coś się stało?
- Mam dla pani smutną nowinę. Johan zerwał zaręczyny. - Głos Elise
zadrżał. Z trudem dobywała słowa.
Pani Thoresen wyprostowała się i popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Johan? Skąd wiesz?
- Dostałam od niego list.
- Ale dlaczego... - W tej samej chwili przymrużyła oczy i spojrzała na Elise
podejrzliwie. - Z powodu tego oficera?
Elise pokręciła głową.
- Nie wiem. Słyszałam, że ktoś mu na mnie naplotkował, ale napisałam mu,
że to wierutne kłamstwa. Nie obchodzi mnie żaden inny. - Głos jej się
załamał, zamrugała, żeby powstrzymać łzy.
Pani Thoresen nie dała się przekonać.
- Nie wiem, o co chodzi temu człowiekowi. Ciągle tu przychodzi, jakby
zależało mu na tobie albo na Annie. Czego on chce? Czy nie powinien się
zajmować całą okolicą? Mało tu biednych ludzi?
- Myślałam, że się pani cieszy, że on pomaga Annie. Pani Thoresen
wzruszyła ramionami i zacisnęła wargi.
- Czyja wiem. Lepiej by było, gdyby jej nie zawracał w głowie. Oczy jej
się zaczęły błyszczeć, wiesz, co to znaczy. - Pani Thoresen opadły ramiona. -
Anna bardzo się zmartwi. Wejdź i sama jej o tym powiedz, Elise.
Elise pokiwała głową. Kolana się pod nią ugięły. Niewiele spała tej nocy.
Anna rozpromieniła się jak zwykle na widok przyjaciółki. Nagle jej
uśmiech przygasł.
- Coś się stało, Elise?
Elise skinęła głową i podeszła do łóżka.
- Johan zerwał zaręczyny.
- To nieprawda! - Anna wpatrywała się w przyjaciółkę, kręcąc głową z
niedowierzaniem.
- Dostałam list od niego. - Wyjęła zwiniętą karteczkę z kieszeni fartucha,
rozłożyła ją drżącymi rękami i pokazała Annie.
Anna przeczytała szybko wiadomość. Zmarszczyła czoło i pokręciła głową.
- Nic nie rozumiem. Nawet jeśli to prawda, Johan nigdy by tego nie napisał
w tak bezwzględny sposób.
- Przyjaciele Lorta-Andersa donieśli mu o Emanuelu i o mnie, opowiedzieli
o tej nocy w komórce i o tym, że Emanuel wyszedł stąd późno w nocy,
wtedy gdy zniknął Peder. Nic nie pomogły moje wyjaśnienia, wygląda na to,
że tamci chcieli mnie oczernić, żeby nas rozdzielić. Napisałam Johanowi, że
kocham tylko jego i że będę na niego czekała. - Jej głos był cichy i cienki,
jakby za chwilę miała się rozpłakać.
- Może nie dostał twoich listów?
- Wiem na pewno, że dostał ostatnią wiadomość, bo wkrótce nadeszła
odpowiedź. - Elise musiała odchrząknąć.
- W takim razie musi być bardzo nieszczęśliwy, skoro postanowił uwierzyć
im, a nie tobie. Nie poddawaj się, Elise. Johanowi jest tam bardzo źle.
Jestem pewna, że wcale nie chciał powiedzieć tego, co napisał.
Może myśli, że będzie najlepiej dla ciebie, jeśli ze sobą zerwiecie. Może
zrobił to ze względu na ciebie.
Elise spojrzała na nią w zamyśleniu.
- Ja też o tym pomyślałam, ale co to za różnica, skoro on nie chce mieć ze
mną nic wspólnego? - Głos jej się załamał.
- Napisz do niego. Znam Johana. Nie sądzę, by chciał cię stracić. Musi być
całkiem zrozpaczony, jeśli napisał coś takiego.
Nagle twarz jej się rozjaśniła.
- Sama do niego napiszę i poproszę Emanuela, żeby zaniósł ten list.
Poświadczę, że nie ma nic między tobą a Emanuelem.
Elise poczuła ukłucie w sercu. Anna nie miała pojęcia, że Ringstad ma
zupełnie inny pogląd na tę sprawę, a Elise nie mogła jej tego powiedzieć.
- Byłoby wspaniale - mruknęła.
O tylu sprawach Anna nic nie wie, tak bardzo ją trzeba oszczędzać,
pomyślała Elise, sadowiąc się na brzegu łóżka.
- Może Emanuel zdoła wynieść cię na dwór, jak się zrobi cieplej, Anno.
Nie jest wprawdzie taki wysoki i silny jak Johan, ale powinien dać radę. Nie
ważysz za wiele, a poza tym ja mogę mu pomóc.
Anna spojrzała na nią pełnym tęsknoty wzrokiem.
- Och, byłoby cudownie! Mogłabym usiąść pod drzewem, posłuchać
śpiewu ptaków, popatrzeć, jak się bawią dzieci. Albo patrzeć na rzekę,
mogłabym całymi godzinami obserwować ruch wody.
- Może nie będziesz wcale długo czekać. Dziś jest całkiem ciepło, śnieg już
stopniał, na drzewach jest pełno pąków. Widziałam dwie dziewczynki, które
zbierały białe zawilce na pastwiskach, W niedzielę wybieram się do
sanatorium, może znajdę po drodze trochę kwiatków dla ciebie.
- Masz czas, żeby mi trochę poczytać? - uśmiechnęła się Anna. - Chociaż
jesteś taka smutna?
- Oczywiście. - Elise wzięła książkę leżącą na krześle koło łóżka, wyjęła
zakładkę i zaczęła czytać.
Następnego dnia, gdy Elise szła do domu w czasie przerwy obiadowej,
spostrzegła Agnes, która stała pod fabryką, jakby na kogoś czekała. Gdy
tylko spostrzegła przyjaciółkę, natychmiast do niej ruszyła.
- Elise, muszę z tobą porozmawiać.
- Wybieram się do domu.
- Pójdę z tobą. Pomogę ci obierać ziemniaki.
Przyśpieszyły kroku. Słońce świeciło wysoko na niebie, śpiewał kos,
szumiała rzeka spływająca falami do wodospadu.
- Czy nie jest cudownie? - powiedziała Agnes radośnie.
Dlaczego jest taka szczęśliwa, skoro nie udało jej się zdobyć Emanuela? -
zaczęła się zastanawiać Elise. Sama bez przerwy myślała o Johanie i zbierało
jej się na płacz, gdy się tego najmniej spodziewała.
- Kończę pracę w fabryce. Elise zatrzymała się nagle.
- Wyrzucili cię?
- Sama się zwolniłam - wyjaśniła Agnes z uśmiechem.
Przez głowę Elise przemknęły najbardziej absurdalne myśli. Czyżby Agnes
spodziewała się dziecka? Czyżby udało jej się jednak skusić Emanuela na to,
czego pragnęła? Ale Emanuel musiałby o tym wiedzieć, gdy był u niej
ostatnio, a wówczas nie powiedziałby tego, co powiedział.
- Dostałam inną pracę - roześmiała się Agnes. - Będę służącą.
- Chcesz być służącą? - Elise spojrzała na nią z niedowierzaniem. Agnes
znowu się roześmiała.
- Oczywiście, że chcę, inaczej bym tego nie robiła.
- Ale... ale czy nie będziesz pracowała jeszcze dłużej niż w fabryce? Elise
słyszała, jak ktoś wspominał o artykule w „Socjaldemokracie", z którego
wynikało, że najbardziej uciśnione są właśnie służące.
- I co z tego? Będę miała swój pokój, będę mieszkała w domu z dywanami
na podłogach i obrazami na ścianach, będę dostawała dobre jedzenie, uniknę
pluskiew i smrodu, i północnego wiatru, który wdziera się przez wszystkie
szpary.
- Ale nie będziesz miała wolnego czasu nawet w sobotnie wieczory.
- No i co z tego? Może będzie mi tak dobrze u państwa, że wcale nie
zechcę stamtąd wychodzić?
Elise nie odpowiedziała. Agnes zapewne zorientowała się, jak wygląda
życie służącej, chociaż to, co mówiła, w żaden sposób nie zgadzało się z
tym, co Elise słyszała.
Przez chwilę szły w milczeniu. Elise zastanawiała się, czy opowiedzieć o
Johanie, ale postanowiła zaczekać. Znów by się rozpłakała, a teraz powinna
myśleć o czymś innym. Agnes ostrożnie podjęła wątek:
- Nie zapytasz, gdzie dostałam tę posadę?
Elise spojrzała na przyjaciółkę i spostrzegła dziwny wyraz jej twarzy.
- Pewnie u jakiegoś bogacza po tamtej stronie. Agnes pokręciła głową.
- Chyba nie u dyrektora?
Elise przez moment ujrzała w wyobraźni ten wspaniały dom, który Agnes
kiedyś opisywała, wielki hol, szerokie, marmurowe schody, elektryczne
światło, miękkie dywany. Agnes została tam kiedyś posłana w jakiejś
sprawie i potem długo mówiła tylko o tym domu.
Agnes znów pokręciła głową.
- Masz przebiegłą minę. To musi być coś szczególnego.
- Jak sądzisz, dlaczego chcę odejść z fabryki? Co mnie teraz najbardziej
interesuje?
- Interesuje cię najbardziej kapitan Ringstad, ale nie mam pojęcia, dlaczego
chcesz odejść z tkalni.
Agnes pokiwała głową z triumfem.
- Właśnie dlatego. Teraz widuję go tylko w poniedziałki w Świątyni i
bardzo rzadko w inne dni. Ale gdy zacznę pracować w jego domu, będę go
widywać codziennie rano i wieczorem.
Elise zatrzymała się gwałtownie.
- Chyba nie zamierzasz zostać służącą u jego gospodarzy? Agnes pokiwała
głową, a jej oczy rozbłysły dumą.
- Właśnie tam.
Elise poczuła, że wzbiera w niej gniew. Jak można być tak natarczywą.
Przyklejać się do niego w taki sposób.
On się na pewno nie ucieszy. Karolinę, córka państwa Carlsenów, też nie.
Kiedy się zorientuje, że Agnes została ich służącą, wścieknie się i
doprowadzi do tego, że ojciec wyrzuci Agnes. I co wtedy zrobi Agnes? Nie
tak łatwo o pracę ostatnimi czasy.
- Dlaczego nic nie mówisz? - Agnes zmarszczyła czoło i spojrzała na
przyjaciółkę pytająco.
- Jesteś pewna, że kapitan Ringstad się z tego ucieszy?
- Oczywiście, że tak. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Teraz nie będzie
musiał wychodzić z domu, żeby uczyć mnie grać na gitarze.
- Czy on wie, co do niego czujesz?
- Na pewno dawno to zauważył i w żaden sposób nie okazał, że jest mu to
niemiłe.
Elise przypomniała sobie słowa Emanuela, ale nic nie powiedziała.
- Znów jesteś zazdrosna. - Agnes spojrzała na nią ze złością. - Dobrze o
tym wiem, ale nie musisz przecież tego w ten sposób pokazywać.
Elise pochyliła się i zerwała podbiał rosnący przy drodze. Zauważyła, że
Agnes porzuciła swój wulgarny zazwyczaj sposób mówienia,
prawdopodobnie po to, żeby przypodobać się Emanuelowi. Wiedziała, jak
negatywnie Ringstad na to reagował, choć sama wcześniej wielokrotnie
namawiała przyjaciółkę, by mówiła ładniej.
- Nie jestem zazdrosna, Agnes. Obawiam się tylko, że zrobisz coś, czego
będziesz później żałować. Choć przyjaźnisz się z kapitanem Ringstadem, to
nie jest wcale pewne, że on chciałby czegoś więcej. Serce cię będzie bolało,
jeśli będziesz go widywać codziennie, podawać do stołu, prać ubrania i
sprzątać jego mansardę.
- Właśnie z tego się cieszę - roześmiała się Agnes. - Ale nie mówmy już o
tym. Jeśli nie życzysz mi szczęścia, to sama się nim będę cieszyć. Hilda
opowiadała, że przydarzyło ci się coś nieprzyjemnego, gdy wracałaś z wię-
zienia w Akershus. Co miała na myśli?
Że też Hilda nie umie trzymać języka za zębami. Elise przygryzła nerwowo
wargę.
Agnes wsunęła jej rękę pod ramię.
- Nie bądź taka, Elise. Nie pamiętasz, jak dzieliłyśmy wszystkie radości i
smutki? Przyrzekam, że nic nikomu nie powiem. Czy mieli z tym coś
wspólnego koledzy Gustava?
Elise spojrzała na przyjaciółkę ze zdumieniem.
- Dlaczego o to pytasz?
- Wydawało mi się, że patrzyli na ciebie tak dziwnie, gdy się dowiedzieli,
kim jesteś, a w pewnej chwili zauważyłam, że dają sobie jakieś znaki. Wiem
od Gustava, że należą do gangu Lorta-Andersa. Mają złą sławę, wiesz chyba
o tym. Jedna z dziewcząt z tkalni natknęła się na nich po drodze do domu z
„Perły" w którąś zimową sobotę. Ledwo zdołała im umknąć. Co ci zrobili? I
dlaczego nie poszłaś Maridalsveien?
- Bałam się ich. Wydawało mi się, że jednego z nich już kiedyś widziałam.
Wiele razy zdawało mi się, że ktoś mnie śledzi. Bałam się, że mają złe
zamiary. Sądziłam, że będą na mnie czekać na Maridalsveien, skoro szłam
tamtędy w jedną stronę. Ale widocznie któryś z nich mnie zauważył na
Mollergata i poszedł za mną.
- Biedna Elise. - Agnes uścisnęła jej ramię. - Gdybym wiedziała, czego się
boisz, poszłabym z tobą do Akershus, zamiast spotykać się z dziewczętami.
Elise wzruszyła się. Brakowało jej Agnes. Brakowało jej kogoś, komu
mogłaby się zwierzyć, z kim mogłaby dzielić troski i radości. Hilda była
jeszcze dziecinna, matkę trzeba było oszczędzać, a Annie nie mogła mówić
o wszystkim.
- Nie musisz o tym mówić, jeśli nie chcesz, ale rozumiem, co się stało.
Elise nie miała odwagi spojrzeć jej w oczy.
- W jaki sposób?
- Po rozmowie z Hildą domyśliłam się, że to coś poważnego. Gdyby nie
chodziło właśnie o to, powiedziałabyś mi od razu. Udało im się?
Elise poczuła, że rumieniec oblewa jej policzki
- Nie wiem, o czym mówisz - wymamrotała. Agnes znów ścisnęła ją za
ramię.
- Wiesz, ale wstydzisz się tego, bo byłaś jeszcze niewinna. Zapomnij o
tym, Elise. Nie warto iść na policję, i tak ci nie uwierzą. To nie jest
straszniejsze dla ciebie niż dla innych dziewcząt, które upijają się w sobotnie
wieczory, a potem budzą się w łóżku nieznajomego. Im też nie jest wówczas
dobrze, ale nie ma sensu wracać do przeszłości. Co się stało, to się nie
odstanie. Johan nie musi o tym wiedzieć, nie wszystkie dziewczęta krwawią
w noc poślubną. Jeśli rozumiesz, o czym mówię.
- Johan zerwał zaręczyny - wyrwało jej się mimo woli. Wargi jej zadrżały.
To będzie trudna chwila.
Agnes otworzyła usta ze zdumienia.
- Zerwał zaręczyny?
Elise pokiwała głową, a płacz dławił jej gardło.
- Nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że nie chce mi marnować młodości,
może dlatego, że chce być wolny, gdy wyjdzie z więzienia. - Wbiła sobie
paznokcie w skórę dłoni.
- Chodzi raczej o to drugie. Na pewno Lort-Anders i inni wpłynęli już na
Johana. Gdy wychodzą z więzienia, wymyślają najczęściej jakieś kolejne
przestępstwo i wkrótce znowu trafiają za kratki.
- Johan nie jest taki.
- Powiedz lepiej, nie był taki.
- Chyba nie można tak szybko zmienić człowieka.
- Nie znasz życia, Elise. Gdybyś zapytała więźniów z Akershus, ilu z tych,
co byli porządnymi ludźmi, zmieniło się pod wpływem złego towarzystwa,
przeraziłabyś się, słysząc odpowiedź. Gdybyś zapytała, ilu z nich próbowało
wrócić do uczciwego życia po tym, jak pierwszy raz wyszli z więzienia,
byłabyś jeszcze bardziej przerażona. Znam wielu takich mężczyzn i radzę ci:
zapomnij o Johanie. Nie będzie tym samym człowiekiem, gdy wyjdzie na
wolność. Wiem, że był wspaniałym chłopakiem, że troszczył się o matkę i o
siostrę, że był szczery i tak dalej, ale „kto raz ukradł, jest już złodziejem".
Nie zmienisz tego, że dał się namówić i stał na warcie z rowerem, podczas
gdy pozostali dokonywali poważnej kradzieży. Dla mnie to jest to samo co
włamać się do sklepu i wynieść stamtąd złodziejski łup.
Elise pokręciła głową.
- Myślę, że zrobił to w desperacji i że nigdy więcej by tak nie postąpił.
Doszły już do Andersengarden. W bramie stała pani Evertsen z panią
Albertsen i rozmawiały o czymś. Gdy spostrzegły Elise i Agnes, od razu
umilkły.
- Dzień dobry, pani Evertsen. Dzień dobry, pani Albertsen.- Agnes
pozdrowiła je z przesadną uprzejmością.
Kobiety skinęły głowami z pewną rezerwą.
Agnes podeszła bliżej i ciągnęła nieco przyciszonym głosem.
- Zdarzyło się coś nowego?
Obie ściągnęły usta i spiorunowały Agnes wzrokiem. Agnes udała, że tego
nie widzi, i mówiła dalej tym samym, przyciszonym głosem.
- Słyszałam, że pani Olsen z Sagveien wychodziła ukradkiem z mieszkania
pana Hansena na Marcus Thranes bardzo późno w nocy. Czy to prawda? -
Patrzyła w napięciu to na jedną, to na drugą.
Pani Evertsen i pani Albertsen spojrzały na siebie ze zdumieniem.
- Pani Olsen?! - wykrzyknęła pani Albertsen z niedowierzaniem. - To
najstraszniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam.
Agnes i Elise pobiegły na górę. Dopiero gdy znalazły się w kuchni, Agnes
wybuchła śmiechem.
- Widziałaś ich miny?
Elise też się roześmiała, choć nie bardzo rozumiała powód rozbawienia
przyjaciółki.
- Nie wiesz, kim jest pani Olsen? - Agnes zaśmiewała się do łez. - Uczy w
szkółce niedzielnej w kościele na Gamie Aker.
Elise spojrzała na nią zaskoczona.
- Czy ty to wymyśliłaś?
- Oczywiście. Tym plotkarkom trzeba wreszcie utrzeć nosa. - Nagle
spoważniała. - Plotki są bardzo niebezpieczne, Elise. Nie wydaje ci się, że to
złośliwe plotki mogły doprowadzić do tego, że Johan zerwał zaręczyny? W
takim razie musisz go przekonać, że to kłamstwa, albo od razu się poddać.
Nie wiem tylko, co to za plotki. Nie znam nikogo szlachetniejszego i
wierniejszego niż ty.
Godzinę później Elise stała przy swojej przędzarce. Duszący zapach oleju,
którym chłopcy posmarowali maszynę, przyprawiał ją o mdłości, próbowała
więc myśleć o czymś innym. Przypomniała sobie rozmowę z Agnes.
Zastanawiała się, czy ostatnie słowa przyjaciółki miały ją pocieszyć. Agnes
uważała przecież, że Johan już nigdy nie będzie taki sam jak przedtem.
Cztery lata w więzieniu mogą zmienić człowieka całkowicie.
Mimo wszystko będę na niego czekała, postanowiła w duchu Elise.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Elise wierciła się i kręciła na łóżku. Próbowała odpędzić od siebie tę
przerażającą myśl, ale nie potrafiła. Tak to już jest z bolesnymi myślami. W
dzień gdzieś znikają, ale gdy tylko zapada zmrok, znów się pojawiają, gorsze
niż kiedykolwiek. Starała się zmusić do tego, by myśleć o czymś innym, ale
najstraszliwsze podejrzenia powracały, czy tego chciała, czy nie.
Czy to możliwe... ? Czy wystarczy jeden raz... ?
Próbowała sobie przypomnieć historie innych dziewcząt. Wtedy strach
ogarnął ją na dobre. Czy nie tak właśnie było z Gjertrud? Poszła w sobotę
wieczorem do „Perły", wypiła za dużo i zakończyła wieczór w mrocznym
pokoju na Seilduksgata. Dziewięć miesięcy później z jej mieszkania słychać
było krzyk niemowlęcia.
- Panie Jezu. - Elise złożyła ręce i modliła się tak żarliwie jak nigdy
przedtem. - Dobry Boże w niebiosach, nie pozwól, by ze mną było tak samo.
Błagam Cię z całego serca: bądź dla mnie dobry, nie pozwól, by to się stało.
Pot wystąpił jej na czoło, ciałem targały na przemian fale gorąca i lodowate
dreszcze. A jeśli tak właśnie będzie?! Umrze wówczas ze wstydu. Matka
wpadnie w czarną rozpacz, Peder znów będzie przeżywał katusze. Chłopcy
będą mu dokuczali jeszcze z tego powodu.
Ale to się chyba nie kończy dzieckiem za każdym razem? Słyszała przecież
o dziewczynach, które sypiają z chłopakami i wcale nie mają dzieci. Poza
tym ostatnio przytrafiało jej się tyle nieszczęść, że kiedyś musi się to
skończyć.
A może jest odwrotnie? Może od tej pory będą ją spotykać same
nieszczęścia?
Obracała się to w jedną, to w drugą stronę, nie mogła się uspokoić. Muszę
porozmawiać z Agnes, postanowiła w końcu. Agnes zna się na wielu
sprawach i tylko ona jedna, poza Emanuelem i Hildą, wie, co mnie spotkało.
Pomysł okazał się skuteczny na tyle, że Elise wreszcie poczuła, jak ogarnia
ją sen.
Już następnego wieczoru wybrała się na Maridalsveien. Obiecała Ema-
nuelowi nie chodzić nigdzie bez opieki, ale do Agnes było przecież nie-
daleko, Emanuel na pewno przyznałby jej rację, że to nie jest niebezpieczna
wyprawa. Poza tym tamci już się przecież zemścili...
Mimo to denerwowała się, biegnąc przez most, z dala od bezpiecznych,
znanych uliczek. Ucieszyła się, gdy wreszcie dotarła do niewielkiego,
ubogiego domku, który wynajmował ojciec Agnes.
W drzwiach stanęli właśnie rodzice Agnes.
- To naprawdę ty, Elise? - Matka najwyraźniej ucieszyła się na jej widok. -
Słyszałaś już, że Agnes będzie służącą w jednym z tych pięknych domów na
szczycie wzgórza Aker?
Elise przytaknęła i zmusiła się do uśmiechu.
- Tak, całkiem nieźle.
- Ty też powinnaś rzucić pracę w fabryce. Można sobie całkiem zniszczyć
zdrowie w tym hałasie i pyle. Spójrz tylko na tych, którzy tam pracują wiele
lat. Połamani i bladzi, umierają szybciej, niż powinni.
- Tak, to wstyd - wtrącił ojciec. - Powinniście zacząć strajkować. Zapiszcie
się do Związku Kobiet przy Partii Pracy, przyłączcie się do pochodu i
wołajcie „Niech żyją socjaliści!". Coś się musi wydarzyć, nie wolno się
zgadzać na pracę po czternaście godzin na dobę za taką marną płacę.
Wykorzystajcie swoją odwagę i swoją siłę.
Elise słuchała tylko jednym uchem. Słyszała ojca Agnes niejeden raz i
podziwiała jego wiedzę i zaangażowanie w ruch robotniczy, ale dziś nie
zwracała na to uwagi. Jak mogła myśleć o strajku i o kobiecych
organizacjach, skoro całe jej życie miało za chwilę lec w gruzach.
Matka zauważyła chyba, że Elise ich nie słucha, bo powiedziała:
- Idź już na górę, do Agnes. Leży na łóżku i marzy o tym swoim oficerze. -
Roześmiała się głośno, wsunęła dłoń pod ramię męża i oboje wyszli z domu.
Agnes rzeczywiście leżała na łóżku. Leżała i czytała gazetę.
- Elise? Jak dobrze, że przyszłaś. Leżę tu sobie i oglądam suknie ślubne.
Pokazała przyjaciółce zdjęcie panny młodej w białej sukni z trenem i
kwiatami we włosach.
Elise starała się ukryć, co na ten temat myśli. Jak Agnes może przy-
puszczać, że Emanuel się z nią ożeni, skoro nigdy nie zrobił niczego, co by
mogło wskazywać na takie zamiary.
- Piszą tu różne interesujące rzeczy - ciągnęła Agnes, niczym niezrażona. -
Służące zamierzają założyć związek zawodowy i zażądać zapłaty za
nadgodziny po dziewiątej wieczorem oraz co drugiej niedzieli wolnej.
Pewna pani, która ma ósemkę dzieci, twierdzi, że to zupełnie niemożliwe.
Posłuchaj tylko, co inna, „doświadczona" pani domu powiada: „Żadnego z
tych żądań nie da się spełnić, sądzę, że większość pań nie będzie zatrudniać
służących należących do tego związku. W niektórych domach, pomimo
dobrej woli, nie da się ustalić pór posiłków tak, żeby służba miała wolne po
dziewiątej. Zapłata za nadgodziny oznacza poważne kłopoty".
Agnes odłożyła gazetę.
- Słyszałaś coś podobnego? Jeśli służąca zaczyna o szóstej, to czeka ją
piętnastogodzinny dzień pracy, o godzinę dłuższy niż w fabryce.
Elise pokiwała głową.
- Nie wiedziałaś o tym?
- No tak, ale to całkiem inna praca. Wcale się tego nie boję, uważam tylko,
że te panie domu są strasznymi egoistkami.
Elise nie odpowiedziała.
- Przeczytałaś jeszcze coś interesującego?
- Piszą o dziewczynie, która zabiła trójkę swoich dzieci i została skazana na
piętnaście lat więzienia. Mężczyzna został uniewinniony, chociaż wiadomo,
że też w tym uczestniczył.
Elise spojrzała na nią wstrząśnięta.
- Dlaczego to zrobiła?
- Pewnie z ubóstwa. Nie miała już siły harować. I nie mogła patrzeć na
głodujące dzieci - wzruszyła ramionami Agnes. - Spójrz na tę reklamę, Elise.
„Eleganckie francuskie gorsety", czyż nie wyglądają cudownie? Można je
kupić u Molstada, ale na pewno kosztują majątek. Bracia Dobloug też mają
tu swoją reklamę. Gdy się ją przeczyta, od razu wiadomo, ile kosztują piękne
stroje. Korona i czterdzieści ore za parę rękawiczek. Ile wydajecie w ciągu
tygodnia?
- Siedem koron. Dokładnie tyle, ile zarabiam. Agnes westchnęła.
- No to nie kupisz sobie ani gorsetu, ani rękawiczek.
- Wcale nie chcę.
Agnes spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Teraz kłamiesz. Każda dziewczyna marzy o wspaniałym gorsecie,
pięknych strojach, rękawiczkach i parasolce.
- To zależy.
- Co masz na myśli?
- Gdy się ma większe problemy, stroje przestają się liczyć. Agnes
zmarszczyła czoło.
- Coś się stało?
- Wiesz co.
Zapadła cisza. Agnes leżała i wpatrywała się w przyjaciółkę. W końcu
zapytała łagodnym głosem.
- Zdarzyło się coś więcej?
- Obawiam się, że tak.
Wyraz twarzy Agnes zdradzał, że domyśla się, czego się obawia Elise.
- Musiałabyś mieć strasznego pecha - powiedziała w końcu.
- Czy wiesz... to znaczy, czy orientujesz się... Agnes pokręciła głową.
- Dziewczęta w fabryce mówią, że wystarczy, żeby chłopak położył się na
dziewczynie bez ubrania, ale ja w to nie wierzę. Gdyby tak było, to ja... -
umilkła i uśmiechnęła się z wyższością.
- Słyszałaś kiedyś o... o kimś, kto...
- Kto miał pecha już za pierwszym razem? Na pewno słyszałaś o Gjertrud.
Elise pokiwała głową. Strach podszedł jej do gardła.
- Ale to był a wyjątkowa sytuacja, prawda?
- Tak mi się wydaje. Nie myśl o tym, Elise.
- Jak mogłabym przestać? Ta myśl huczy mi w głowie przez cały czas.
- I tak nic na to nie poradzisz, więc lepiej przestań.
- Nic na to nie poradzę? - Elise posłała jej wyzywające spojrzenie. Agnes
milczała przez chwilę. Potem pokręciła głową.
- Nie wolno ci tego zrobić, Elise. Twoje życie byłoby w niebezpie-
czeństwie.
- Jeśli jest tak źle, to nie będę miała żadnego wyboru. Agnes spojrzała na
nią z przerażeniem.
- Słyszałam o tym, Elise. O kobiecie, która to robi w ciemnym pokoju na
Mollergata. Ale za to mogą cię wsadzić do więzienia, a poza tym możesz się
wykrwawić na śmierć albo umrzeć z powodu zakażenia. Nie wiem, co jest
gorsze.
Elise zagryzła wargi i zadrżała. W jej oczach stanęły łzy. Agnes
pośpiesznie podniosła się z łóżka.
- Nie płacz, Elise. Nie będzie tak źle. Nie możesz mieć takiego pecha.
Siadaj tutaj, a ja zejdę na dół i przyniosę nam po szklaneczce cura-cao.
Zabawimy się i przestaniesz o tym myśleć.
Elise przełknęła łzy i usiadła na brzegu łóżka. Rozmowa z Agnes dobrze jej
zrobiła. Agnes niczego się nie bała. Nigdy.
Po chwili Agnes wróciła, trzymając szklaneczkę w każdej dłoni. Trunek
był mocny i palił w gardle. Ale wystarczyło parę łyków, by Elise ujrzała
świat w jaśniejszych barwach. Agnes na pewno ma rację, niemożliwe, by
Elise miała aż takiego pecha.
Niezbyt doświadczonej pod tym względem Elise alkohol szybko uderzył do
głowy. Nie minęło parę minut, ą już żartowały, wygłupiały się i plotkowały
jak za dawnych czasów. Agnes opowiadała o nadzorcy z Hjula, którego
tkaczki zwały potajemnie Szczurem, i pokazywała, jak pożerał wzrokiem
najmłodsze dziewczęta i tak się śpieszył, by zamienić z nimi kilka słów, że
potykał się o własne nogi. Elise się odprężyła, strach gdzieś zniknął i gdy po
pewnym czasie zaczęła się zbierać do domu, była pewna, że jej lęk nie miał
żadnych podstaw. Agnes twierdziła, że coś takiego zdarza się raz na sto
przypadków.
Na szczęście prawie nie rozmawiały o Emanuelu. Dopiero przed samym
wyjściem Elise zapytała, udając, że wcale nie jest tym szczególnie
zainteresowana:
- Kiedy zaczynasz swoją nową pracę?
- Za tydzień. - Oczy Agnes zapłonęły. - Tak strasznie się cieszę, Elise.
Będę widywać Emanuela codziennie. A jeśli zaprosi mnie na swoją
mansardę, żeby nauczyć mnie grać na gitarze... moje marzenie zostanie
spełnione.
- Czy on już wie, że będziesz służyć u jego gospodarzy? - Elise starała się
powiedzieć to obojętnym tonem. Nie miała ochoty wyobrażać sobie Agnes
w pokoju Emanuela.
Agnes pokręciła głową.
- To ma być niespodzianka.
- Poznałam córkę tych państwa. Myślę, że powinnaś ukryć przed nią swoje
uczucia wobec kapitana.
Agnes mocno zmarszczyła czoło.
- Kiedy ją poznałaś?
- Gdy miałam mu kiedyś zanieść wiadomość.
- Nie opowiadałaś mi o tym Elise wzruszyła ramionami.
- Wydawało mi się, że to nic ważnego. Poza tym to było dawno temu.
- Dlaczego mówisz, że powinnam ukrywać przed nią swoje uczucia?
- Wydawało mi się, że ona jest w nim bardzo zakochana.
- Ale on nie jest w niej zakochany?
- Nie, raczej nie. Powiedziałabym nawet, że bardzo się na nią irytował i
uważał, że jest natarczywa.
Agnes uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- To wspaniale. Wyobraź sobie, że służąca ucieka z bohaterem, podczas
gdy uczucia dziedziczki zostają odrzucone.
Tym razem Elise nie mogła się powstrzymać.
- Jesteś bardzo pewna siebie. Uśmiech na twarzy Agnes przygasł.
- Nie zaczynajmy od nowa, Elise.
- Przepraszam. - Elise uścisnęła przyjaciółkę. - Nie chcę psuć ci radości,
boję się tylko, że się rozczarujesz.
- Nie ja - uśmiechnęła się Agnes, zarzucając szal na ramiona. -
Odprowadzę cię do mostu, żeby cię znów coś złego nie spotkało.
- A co z tobą? Czy to nie jest równie niebezpieczne dla ciebie?
- Ja wiem, jak postępować z mężczyznami - roześmiała się Agnes.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
W niedzielę, gdy Elise wychodziła z Andersengarden razem z rodzeń-
stwem, by ruszyć w drogę do sanatorium, zobaczyła Emanuela, który stał,
jakby czekał na kogoś. Tym razem też nie miał na sobie munduru.
- Idzie pan do Anny, panie Ringstad? - rozpromienił się Peder.
- Nie, chciałem zapytać, czy mogę pójść z wami - uśmiechnął się Emanuel.
Był bardzo przystojny, gdy stał tak z uśmiechem i roziskrzonymi słońcem
niebieskimi oczami.
Peder obrócił się do najstarszej siostry.
- Słyszałaś, Elise? Pan Ringstad chce pójść z nami. Kristian zmrużył oczy.
- A dlaczego on ma iść z nami?
- Dlatego, że chciałbym pozdrowić waszą matkę - odparł Emanuel
natychmiast. - Siostra, która zajmuje się okolicą, chciałaby wiedzieć, co u
niej słychać.
Elise spostrzegła sceptyczną minę Hildy. Sama doskonale wiedziała,
dlaczego Emanuel przyszedł; bał się o nią, nie chciał, by szła bez opieki aż
do Grefsen, skoro miała tylu wrogów w okolicy. Poczuła, że jest mu
wdzięczna za troskę, choć była przekonana, że gang Lorta-Andersa nie
szykuje żadnej zasadzki w biały dzień, w obecności tylu ludzi i na dodatek w
niedzielę. Poza tym tego rodzaju ludzie na pewno o tej porze odsypiają
nocne hulanki.
- Myślę, że mama się ucieszy - powiedziała głośno. - Do tej pory
wspomina, jak śpiewałeś na pogrzebie ojca i jak zdobyłeś nowe buty dla
Hildy i Pedera. No i ubrania oraz opał.
Ruszyli w drogę. Peder szedł cały czas u boku Emanuela i nie przestawał
mówić. Elise i Hilda maszerowały za nimi. A na końcu Kristian, jak zwykle
sam.
Elise obróciła się do brata.
- Chodź, Kristian. Opowiesz nam, co robiliście wczoraj w szkole. Kristian
pokręcił głową zły i naburmuszony.
- Nie mam ochoty.
Hilda odwróciła się z irytacją.
- Dlaczego zawsze idziesz sam? Wstydzisz się nas?
- Może nie mam powodu?
- Biedna dziewczyna, która cię zechce, takiego milczka i gbura.
- Myślisz, że mam ochotę paradować w towarzystwie tego oficera? To jego
wina, że Johan zerwał z Elise.
Elise zatrzymała się.
- To nie jest prawda, Kristian. Koledzy Lorta-Andersa nakłamali na nasz
temat Johanowi. To oni są winni. Mogą być też inne przyczyny, ale na
pewno kapitan Ringstad nie jest niczemu winien.
Kristian kopnął kamień bez słowa. Całe szczęście, że Emanuel i Peder tego
nie usłyszeli, pomyślała Elise i przyśpieszyła kroku, żeby ich dogonić.
Wczesnym rankiem padał deszcz, ale teraz słonce świeciło na bez-
chmurnym niebie. Gdy zbliżali się do Grefsen, uderzył ich zapach fiołków,
tak odurzający, że Elise zakręciło się w głowie. Elise rozkoszowała się
zapachami, które niosło ciepłe, wiosenne powietrze, zapragnęła mieszkać
tutaj pośród drzew i kwiatów.
Emanuel patrzył, jak Hilda wciąga powietrze.
- Powinnaś wybrać się kiedyś do naszego ogrodu na wzgórzu Aker.
Południowe rabaty pełne są pachnących fiołków i prymulek
- To zerwij trochę dla mnie - zażartowała.
- Zrobię to jutro.
Rzuciła mu spojrzenie pełne przerażenia.
- Nie mówiłam poważnie. Co by powiedział twój gospodarz?
- Nie miałby nic przeciwko temu - roześmiał się Emanuel.
- Naprawdę jest taki miły dla swoich lokatorów? - zdumiała się Elise.
- To przyjaciel mojego ojca. Dlatego jest mi tam tak dobrze. Oboje z żoną
starają się we wszystkim mi dogodzić.
Elise pokiwała głową. Dziwiła się, że oficera Armii Zbawienia stać na
wynajmowanie mansardy w tak wspaniałym domu.
- Skoro pochodzisz ze wsi, na pewno lubisz mieć zieleń dokoła.
- Mam przed oczami cały cmentarz Naszego Zbawiciela, gdy tylko
wyglądam przez okno. Zazwyczaj przechodzę przez cmentarz, gdy się
wybieram do miasta. Tak przyjemnie się idzie aleją kasztanową - uśmiechnął
się.
W tej samej chwili Elise usłyszała prychnięcie i pogardliwe mruknięcie
Kristiana:
- Babskie gadanie.
Odwróciła się w stronę brata i spiorunowała go wzrokiem. Na szczęście
Emanuel chyba nic nie usłyszał.
- Opowiedz o dworze, z którego pochodzisz - poprosiła Emanuela. - Czy to
wielki dwór?
- Dość duży. Spodobałoby ci się tam, skoro lubisz naturę.
- Nie rozumiem, jak mogłeś stamtąd wyjechać.
- Jeśli się czegoś bardzo pragnie, wiele można poświęcić. - Po chwili na
jego twarzy odmalował się chłopięcy niemal zapał. - Może mogłabyś się tam
kiedyś wybrać ze swoim rodzeństwem? Gdybyśmy pojechali pociągiem w
niedzielę z samego rana, zdążylibyśmy wrócić w niedzielę wieczorem.
Elise się zawahała. Teraz, gdy Johan z nią zerwał, nie musi się wprawdzie
przejmować tym, co powiedzą ludzie. Wolałaby jednak nie robić niczego, co
mogłoby sprawić przykrość Johanowi. Gdyby się o tym dowiedział...
- Ja też? - Peder zatrzymał się i wpatrywał się w Emanuela, jakby tamten
był czarodziejem.
- Oczywiście, że ty też - roześmiał się Ringstad. - We dworze mamy wiele
zwierząt, krowy i konie, owce i świnie. Nawet kocięta.
Peder obrócił się gwałtownie do Elise.
- Słyszałaś? Możemy tam pojechać, wszyscy razem. - Jego oczy błyszczały
w słońcu. Nigdy nie był jeszcze za miastem.
Elise wyobraziła sobie brata, biegającego po całym dworze, szczęśliwego,
że może zobaczyć zwierzęta. Nie mogła go pozbawić takiej radości.
- Podróż pociągiem jest bardzo droga - zauważyła z wahaniem w głosie,
myśląc przy tym, że mogliby zrezygnować z obiadów przez tydzień albo
dwa. I że nie musi jeszcze kupować niebieskiego kretonu na nowe zasłonki i
fartuchy.
Emanuel był zachwycony.
- Jeśli pojedziecie ze mną, to musicie się zgodzić, żebym zafundował tę
podróż. Tego dnia będziecie moimi gośćmi.
Peder zwrócił się do brata.
- Słyszałeś, Kristian? Moglibyśmy pojechać pociągiem, tyle razy o tym
mówiłeś. Może moglibyśmy nawet usiąść z przodu, żeby widzieć
lokomotywę.
Kristian nie odpowiedział. Elise spojrzała na niego. Chłopak szedł z rękami
w kieszeniach, z zaciśniętymi wargami i z kaszkietem zsuniętym głęboko na
czoło. Cała jego postawa zdradzała niechęć. Jeśli nawet perspektywa
podróży pociągiem go nie cieszy, to nic mu nie poprawi humoru, pomyślała
zrezygnowana Elise. A niech sobie idzie ze skwaszoną miną, stwierdziła i
postanowiła nie zwracać na niego uwagi.
Hilda była dziwnie milcząca. Gdy Elise obróciła się do siostry, zobaczyła
krople potu na jej czole.
- Ciężko ci, Hildo?
Dziewczyna pokręciła głową, ale Elise zrozumiała, że bardzo się męczy.
Zwolniła kroku i jeszcze raz zerknęła na siostrę. Do porodu zostało jeszcze
parę miesięcy. Wprawdzie Hilda sama nie wiedziała, kiedy się to zdarzyło, a
brzuch miała bardzo wielki, ale na pewno jest jeszcze sporo czasu. Może
niektóre dzieci tak szybko rosną?
Jeśli Hilda będzie mokra od potu, a Kristian ponury i pełen niechęci, to
wizyta u matki wcale nie będzie przyjemna. Elise obróciła się, żeby
rozchmurzyć trochę brata. W tej samej chwili zobaczyła, jak znika za
rogiem. Zakipiał w niej wielki gniew. Nie wolno mu psuć matce nastroju w
tę niedzielę.
- Kristian! Wracaj! - zawołała tak głośno, jak potrafiła, głosem pełnym
gniewu i nieznoszącym sprzeciwu.
Trójka pozostałych zatrzymała się gwałtownie.
Peder całkiem się odwrócił i ze zdumieniem rozejrzał po drodze.
- Co się stało Kristianowi?
- Myślę, że wstał dziś lewą nogą.
- Nie wolno mu się tak zachowywać - oburzyła się Hilda. - Gdyby ojciec
żył, sprawiłby mu lanie.
Emanuel rzucił Elise pytające spojrzenie.
- Myślisz, że to przeze mnie?
Elise pokręciła głową. Nie mogła go zranić, mówiąc prawdę.
- Kristian ma kłopoty ze sobą. Zawsze się tak zachowuje. Emanuel
zamyślił się, marszcząc czoło.
- Myślę, że to ja postąpiłem niewłaściwie. Nie zwracałem na niego uwagi,
bo zauważyłem, że nie ucieszył się z mojego towarzystwa. A powinienem
się nim zająć. Idźcie do sanatorium, ja muszę załatwić coś ważniejszego.
Nim Elise zdążyła zaprotestować, zbiegał już bardzo szybko w dół. Peder
stał ze spuszczonymi uszami i wiódł za nim wzrokiem.
- A tak było miło - mruknął, przełykając łzy. Hilda zerknęła na siostrę.
- Nie rozumiesz, że jego zdaniem jesteś nieuczciwa wobec Johana?
- Nieuczciwa? - zdenerwowała się Elise. - Szłam cały czas obok ciebie.
Prawie z nim nie rozmawiałam. I chyba nie muszę ci przypominać, że Johan
zerwał zaręczyny?
- Uważam jednak, że bardzo mu sprzyjasz.
- Dałabyś wreszcie spokój - pokręciła głową Elise: - Wcale nie sprzyjam
mu bardziej niż innym. Miałam powiedzieć, że nie chcemy pojechać za
darmo pociągiem? Tak byłoby lepiej dla Kristiana?
Odwróciła się od Hildy i ruszyła przed siebie energicznym, gniewnym
krokiem. Żal ścisnął ją w gardle. Nikt nie rozumie, nikt nie wie, że ona co
noc płacze z powodu Johana. I jeszcze ją krytykują za to, że próbowała
zorganizować coś miłego pośród tych wszystkich nieszczęść.
Ku swemu zdumieniu zastali matkę na tarasie, siedziała otulona kocami na
leżaku, z twarzą wystawioną do słońca. Zamrugała leniwie oczami, gdy
usłyszała ich głosy.
- Ale mi tu cudownie - uśmiechnęła się radośnie. - Korzystam ze słońca i z
każdym dniem czuję się zdrowsza. Nie kaszlę już krwią, w ogóle już nie
kaszlę.
- Och, mamo, to wspaniale. - Elise zarzuciła jej ramiona na szyję. - Może
niedługo wrócisz do domu?
- Lekarze tak uważają - potwierdziła. Obróciła twarz do Hildy. - Może
będę przy tobie, gdy nadejdzie twój czas. - Spojrzała na brzuch córki. - To
będzie przed latem? - dodała ze zdumieniem.
- Ja też się nad tym zastanawiam - wtrąciła Elise. - Mam wrażenie, że
dziecko może się urodzić lada moment.
- Przestań. - Hilda spojrzała na nią ze złością. - Lekarz powiedział, że w
czerwcu albo w lipcu.
- Niedługo zacznie się maj. A poza tym lekarz mógł się pomylić. Matka
zmarszczyła czoło i zrobiła zmartwioną minę.
- Uważaj na siebie, Hildo. Staraj się nic nie dźwigać. - Zawahała się przez
chwilę, zerkając na innych pacjentów, i szepnęła: - Co mówi pan Paulsen?
Zorganizuje ci jakieś inne mieszkanie?
- Nie wiem. Mówi tylko, żebym się o nic nie martwiła, bo on się wszystkim
zajmie.
- To prawdziwy dżentelmen - uśmiechnęła się matka. - Wielu z nich
zaprzecza i odwraca się od dziewczyny. - Chwyciła Pedera za rękę. - Na
razie nie rozumiesz, o czym mówimy, Peder, mój chłopcze. Zrozumiesz, jak
dorośniesz.
- Trochę rozumiem, ale obiecałem Hildzie, że słowa nie pisnę. Matka
spojrzała na Hildę pytająco.
- Czy w dalszym ciągu ma pozostać tajemnicą to, kto jest ojcem? Hilda
przytaknęła.
- Prosił, żebym z tym zaczekała, póki wszystko się nie skończy. Matka była
nieco zdziwiona.
- Rozumiem, że chce się upewnić, czy wszystko pójdzie dobrze, ale
przecież niektórych rzeczy nie da się tak szybko załatwić. Musisz mieć
jakieś ubranka dla dziecka, przygotować chrzest...
- Nie ma pośpiechu. - Hilda nie kryła, że woli o tym nie rozmawiać.
Zaczęła więc opowiadać, co się zdarzyło po drodze, jak Kristian nagle
uciekł, a Emanuel Ringstad pobiegł go szukać.
- Czy kapitan Ringstad naprawdę chciał mnie odwiedzić? - Matka spojrzała
na córki z niedowierzaniem.
- Siostra z Armii Zbawienia pytała go, co u ciebie słychać - wtrąciła
pośpiesznie Elise.
- Kristian mówi, że ofi... to znaczy pan Ringstad, że on się zakochał w
Elise. Dlatego Kristian nie chciał z nami iść - wyjaśnił Peder matce.
- Dlaczego to mu się nie podoba? Elise mówiła mi ostatnio, że Johan
zerwał zaręczyny.
- Kristian mówi, że to dlatego Johan nie chce już być z nią zaręczony.
- Co za bzdury. Johan zrobił to, bo uznał, że Elise nie powinna czekać na
niego przez całe cztery lata.
Elise stała w milczeniu i słuchała ich rozmowy, przyglądając się twarzy
matki. Matka nie okazywała ani żalu, ani rozczarowania z powodu
zerwanych zaręczyn, można było wręcz odnieść wrażenie, że jej ulżyło. Jak
to możliwe, skoro była tak zachwycona Johanem? Wprawdzie to wstyd
zostać przyłapanym na kradzieży i trafić do więzienia, ale' przecież wielu
biedaków znad rzeki Aker dawało się skusić i próbowało zdobyć jedzenie w
nieuczciwy sposób, a Johan miał znacznie lepsze usprawiedliwienie niż
większość z nich.
- Pozdrówcie ode mnie Kristiana i powiedzcie mu, że się myli - ciągnęła
matka. - Kapitan Ringstad jest niezwykle miłym i uczynnym człowiekiem i
jeśli rzeczywiście wyjątkowo polubił Elise, to powinniśmy się wszyscy z
tego bardzo cieszyć.
- Ja się cieszę. Kapitan zabierze mnie latem na ryby.
- Wspaniale, Peder. Nic nie cieszy mnie tak bardzo jak wieści o tym, że
ludzie są dla was mili. Wkrótce wrócę do domu i będziemy sobie
spacerować nad rzeką i rzucać kamienie do wody, tak jak wtedy, gdy byłeś
mały.
Peder uśmiechnął się, pokazując swoje szczerbate zęby.
- Chyba zapomniałaś, ile mam lat. Teraz bawię się w wojnę z chłopakami z
klasy.
W oczach matki stanęły nagle łzy.
- I nikt ci już nie dokucza? Peder pokręcił głową.
- Nikt. Od kiedy kapitan, pan Ringstad, porozmawiał z dyrektorem.
Matka zwróciła się do Elise.
- A co u ciebie? Gdy byłaś tu ostatnio, mówiłaś, że przewróciłaś się w
drodze z więzienia w Akershus, gdy chciałaś zanieść list Johanowi. Już
wyzdrowiałaś?
- Tak, wszystko w porządku. Czy już ci mówiłam, że Agnes przestała
pracować w fabryce i ma zostać służącą? - powiedziała, żeby jak najszybciej
zmienić temat.
- Sama się zwolniła? - przeraziła się matka. Elise przytaknęła.
- Chyba nie zdaje sobie sprawy, co to znaczy być służącą.
- Starałam się ją przestrzec, ale ona nie chce mnie słuchać.
- Wiesz, u kogo dostała posadę?
- Tak, u gospodarzy kapitana Ringstada.
- Jak to się stało? - zdziwiła się matka.
- Znalazła przypadkiem ich ogłoszenie - wzruszyła ramionami Elise.
- Agnes się kocha w kapitanie Ringstadzie - uśmiechnął się Peder. Elise
obróciła się gwałtownie do brata.
- Skąd wiesz?
- Słyszałem, jak o tym mówiłyście. Wtedy gdy siedziałyście i szeptałyście
w kuchni.
Rysy matki stężały.
- Mam nadzieję, że ona niczego nie knuje. Zawsze mówiłam, że Agnes to
nie jest dobra dziewczyna i że nie powinnaś Ż nią tyle przebywać, Elise.
Jeśli Peder ma rację i kapitan Ringstad naprawdę się w tobie zakochał, to nie
powinnaś przepuścić tej szansy. Mam nadzieję, że nie będziesz miała
kłopotów przez tę Agnes.
- Oj, mamo. Wiesz dobrze, że kocham Johana. Nie mogłabym się związać
z kapitanem Ringstadem. On nie jest w moim typie.
Matka pokręciła głową z rezygnacją.
- Czy naprawdę stać cię, żeby odrzucać takie możliwości? Ludzie tacy jak
my nie mogą czekać na spełnienie marzeń, muszą korzystać z okazji, kiedy
się nadarza. Moim zdaniem masz więcej szczęścia niż wszyscy inni.
Na werandzie pojawiła się pielęgniarka i dała znak, że powinni już pójść.
Elise zrozumiała. Zjawili się goście do innego z pacjentów leżących na
tarasie i pielęgniarka nie chciała wprawić ich w zakłopotanie widokiem
ubogiej rodziny.
Gdy tylko wyszli z sanatorium, spostrzegli Emanuela i Kristiana. Obaj
mieli zadowolone miny.
- Nie możemy tam dłużej być. - W głosie Pedera słychać było urazę.
Elise uciszyła brata.
- Nie możesz mówić tak głośno. Przyszli inni goście - wyjaśniła
Emanuelowi z pełnym zawstydzenia uśmiechem.
- Wezmę Kristiana i wejdę z nim jednak - odparł. - Idźcie już, na pewno
was dogonimy.
Doszli już do Andersengarden, gdy usłyszeli kroki za swoimi plecami.
- Długo to trwało. - Hilda patrzyła to na jednego, to na drugiego.
- Tyle tam było słodkich pielęgniarek. - W oczach Emanuela pojawił się
szelmowski błysk.
- Pozwolili wam? - zdziwiła się Elise. - Nikt was nie wyrzucił? Emanuel
pokręcił głową.
- Aż się wierzyć nie chce, jak dobrze wygląda wasza matka. Ledwo ją
poznałem.
- Mama powiedziała, że się mylisz, Kristian. Że to nie przez pana
Ringstada Johan zerwał z Elise - oświadczył Peder i posłał bratu pełen
wyższości uśmiech. - Powiedziała też, że Elise nie powinna przepuścić takiej
okazji.
Emanuel uśmiechnął się nieco skonfundowany.
- Co miała na myśli?
- Peder. - Elise mocno chwyciła brata za ramię. - Już wystarczy. Nie
wszystko trzeba powtarzać.
- Ale przecież tak powiedziała. Chcesz, żebym kłamał? - Peder spojrzał na
nią z urazą.
Elise odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.
- Chodźcie, chłopcy, zrobimy obiad. Dziękuję, że przyprowadziłeś
Kristiana, Emanuelu.
- Przyprowadziłeś Kristiana - zaczął ją przedrzeźniać Kristian, wyraźnie
obrażony, gdy już weszli do kuchni. - Czy ja jestem szczeniakiem?
- Nie odwiedziłbyś mamy, gdyby nie Emanuel.
- A właśnie, że bym odwiedził.
Gdy zjedli już obiad, Elise i Hilda pozmywały, a chłopcy przynieśli wodę i
drwa, wciąż świeciło wiosenne słońce, a przez okno docierały wesołe
pokrzykiwania i śmiechy. Elise pozwoliła chłopcom bawić się na dworze,
póki ich nie zawoła. Hilda miała inne plany.
Gdy w kuchni zapanował spokój, Elise weszła do sypialni, żeby wziąć
papier listowy i jeszcze raz napisać do Johana. Może zdoła go jednak
przekonać, że to jego kocha. Ku jej zaskoczeniu papeteria nie leżała tam,
gdzie ją ostatnio zostawiła. Czyżby Hilda albo chłopcy gdzieś ją zapodziali?
Nieco zirytowana zaczęła szukać po całym pokoju. Była pewna, że odłożyła
papeterię na miejsce. Kto mógł ją zabrać? Papeteria kosztowała całe pięć
ore, tyle co marchewka na obiad, więc kto mógł ją zawieruszyć?
Na pewno Hilda. Może chciała napisać list miłosny do pana Paulsena,
pomyślała Elise i zadrżała na samą myśl o tym. Zagniewana, wyjęła szufladę
siostry i zaczęła szukać między wstążkami, brudnymi majtkami,
pudełeczkiem z błyszczącego papieru, starym czasopismem, gorsetem, który
odziedziczyła po Elise, Elise zaś miała go po matce. Leżała tam też
broszurka z romansem, którą Hilda dostała kiedyś od gońca, choć Elise
podejrzewała go, że ukradł tę broszurkę. Jeden wielki bałagan. Gdy matka
była zdrowa, kazała wszystkim dbać o porządek w szufladach i szafach, ale
gdy zachorowała i musiała leżeć w łóżku, nikt nie był tak surowy i tak się to
właśnie skończyło. Jedyną rzeczą, która leżała pięknie poskładana, była
apaszka, którą Hilda dostała od majstra.
Na samym dnie mignęło coś białego. A więc tam Hilda schowała papeterię.
Elise rozczarowała się, gdy się okazało, że to tylko stara koperta.
Wydało jej się, że coś jest w tej kopercie, i pomyślała, że to pewnie te
kolorowe obrazki. Przed oczami stanęły jej wspomnienia, jak siedziała z
Agnes w kuchni u Gjertrud i jak wymieniały błyszczące kwiatki na
jasnoniebieskie aniołki z niebieskimi skrzydłami. Matka Gjertrud podawała
im wodę z sokiem i świeżo upieczone ciasteczka, ułożone na haftowanej
serwetce obszytej koronką. U Gjertrud było zawsze tak pięknie i czysto,
choć mieli tylko niewielką kuchnię i maleńki pokój. Nigdy nie widziała tam
sterty brudnych naczyń w cynowej balii ani prania rozwieszonego nad
piecem. Nawet pod zlewem nie stało nigdy wiadro.
Elise szeroko otworzyła oczy. W kopercie nie było kolorowych obrazków.
Tylko banknoty. Z niedowierzaniem patrzyła na to, co trzyma w ręku, a
serce jej biło mocno. Czyje to pieniądze? Dlaczego leżą w szufladzie Hildy?
Elise w milczeniu zabrała się do liczenia. Było to całe sto koron.
Czyżby pan Paulsen dał jej to na przechowanie? Raczej wpłaciłby tę sumę
do banku. Co by się stało z pieniędzmi, gdyby wybuchł pożar? Albo gdyby
ktoś obcy zaczął grzebać w szufladzie Hildy. Wielki Boże. Zimny pot oblał
Elise na samą myśl o takim nieszczęściu. Trzeba zacząć zamykać drzwi na
klucz. Do tej pory drzwi były otwarte nawet nocą.
Może Hilda dostała te pieniądze, żeby mogła zostać w domu z dzieckiem
po porodzie? Żeby nie musiała chodzić do fabryki i oddawać maleństwa do
żłobka?
Ale dlaczego nic nie powiedziała? Wie na pewno, że i Elise, i matka bardzo
by się z tego ucieszyły. Elise pomogłaby jej znaleźć bezpieczniejszy
schowek. Gdyby zjawił się tu złodziej, najpierw przeszukałby przecież
właśnie szuflady. Złodziej? W Andersengarden? Elise nie mogła
powstrzymać uśmiechu. Co złodziej mógłby tu ukraść? Ale jednak... Gdyby
to był straszny nędzarz, który ma jeszcze mniej niż oni, znalazłby coś do
jedzenia w szafce i jakieś szmaty do zarzucenia na siebie.
Myśli kotłowały się w jej głowie. Nie ma innego rozwiązania, to muszą
być pieniądze od pana Paulsena. Elise przypomniała sobie nagle śnieżny
zimowy wieczór, gdy w drodze z fabryki zauważyła coś błyszczącego,
pochyliła się i podniosła to. Nawet przez moment nie przyszło jej do głowy,
że broszka była skradziona ani że Johan brał w tym udział.
Zrobiło jej się słabo. Czyżby Hilda... Panie Jezu. Jęknęła głośno, czując,
jak strach dławi jej gardło. Nie, to niemożliwe. Hilda nigdy by tego nie
zrobiła. Była lekkomyślna i niemądra, gdy dała się zwieść majstrowi, jego
stanowisku i pieniądzom, ale nigdy by niczego nie ukradła.
Nie przypuszczałaś też, że Johan jest do tego zdolny... Ale to co innego. ..
Próbowała gorączkowo przemówić sobie do rozsądku, uspokoić się, znaleźć
wyjaśnienie. Hilda nie musiała ratować życia swej sparaliżowanej siostry,
ich rodzina nie była w tak trudnej sytuacji jak pani Thoresen. Chłopcy
niedługo podrosną i będą w stanie zarobić parę koron po szkole, może matka
wyzdrowieje na tyle, żeby z czasem wrócić do pracy.
Ale Hilda spodziewa się dziecka... Może nie będzie w stanie pracować po
porodzie, poza tym będzie potrzebowała różnych rzeczy. Jeśli majster nie
będzie chciał płacić...
Elise przypomniała sobie, jak próbowała pytać o to siostrę. Za każdym
razem Hilda denerwowała się i wyraźnie okazywała, że nie ma ochoty o tym
rozmawiać. Dlaczego?
Otworzyły się drzwi wejściowe, pewnie Peder albo Kristian wrócił do
domu. Trzeba odłożyć wszystko na miejsce i porozmawiać o tym z Hildą
wieczorem.
W tej samej chwili ktoś gwałtownie otworzył drzwi do sypialni i stanęła w
nich Hilda.
- Co ty robisz? - Na tym samym oddechu dodała szybko: - Grzebiesz w
mojej szufladzie?
Elise obróciła się do siostry.
- Szukałam papeterii, ale znalazłam coś innego.
Hilda zauważyła, co Elise trzyma w rękach, bo jej twarz zmieniła kolor. Z
krzykiem rzuciła się do przodu i wyrwała kopertę z rąk siostry.
- Nie wolno ci grzebać w cudzych rzeczach.
- Nie, nie wolno mi, ale zrobiłam to i będzie lepiej, jeśli mi wyjaśnisz, co to
jest.
- To nie twoja sprawa.
- Nie moja? Dopóki mama leży w sanatorium, ja odpowiadam za was troje.
- Nie jestem dzieckiem. Mam prawo do swoich osobistych rzeczy.
- Do twoich osobistych rzeczy? Jesteś pewna, że to są twoje pieniądze?
Jeśli wplątałaś się w jakieś przestępstwo, to...
- W nic się nie wplątałam.
- W takim razie wytłumacz mi, do kogo należą te pieniądze i co tu robią?
- Są moje. Dostałam je.
- Twoje? - Elise spojrzała na nią z niedowierzaniem. - Tyle pieniędzy? To
całe sto koron, policzyłam.
- Dostałam je od pana Paulsena. Na dobre jedzenie, żebyśmy z dzieckiem
nie głodowali.
Elise spojrzała na banknoty. Starczyłoby na jedzenie dla całej rodziny
przez parę miesięcy.
Nic nie rozumiejąc, znów zwróciła twarz w stronę siostry.
- Ale dlaczego je tu schowałaś i dlaczego mi nic nie powiedziałaś? Nie
musielibyśmy jeść tylko kaszy przez ostatnie dni. Ani żebrać o opał i buty w
Armii Zbawienia.
Hilda zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Elise przejrzała ją od razu.
- Pewnie chciałaś za nie kupić coś całkiem innego? Hilda przygryzła wargę
i wciąż patrzyła w dół.
Elise odłożyła kopertę na miejsce, wsunęła szufladę i podniosła się.
- Odpowiedz mi! Na co chciałaś wydać te pieniądze? Na nową letnią
sukienkę? Na nowe buty? Letni kapelusz z wstążką i kwiatami? - Czuła jad
we własnym głosie.
- Chciałam kupić sobie coś nowego, ale resztę przeznaczyć na jedzenie dla
nas wszystkich. - Jej głos się łamał, nie miała odwagi spojrzeć siostrze w
oczy.
- A nie powinnaś pomyśleć przede wszystkim o jedzeniu? Nie powinnaś
kupić raczej ubranek dla dziecka, zamiast się stroić? Czy ty wiesz, ile
kosztuje dziecko?
Hilda nie odpowiedziała. Elise westchnęła z rezygnacją.
- Czy ty nigdy nie wydoroślejesz, Hildo? Niedługo skończysz siedemnaście
lat, a wciąż zachowujesz się jak uczennica. Cała ta historia z majstrem
uderzyła ci do głowy. Jesteś pewna; że on w dalszym ciągu będzie się wami
opiekował? Nie sądzisz, że da ci parę koron w pierwszym okresie, a potem
zapomni? Nie ma żadnych obowiązków wobec ciebie. Może zaprzeczyć, że
jest ojcem dziecka. I zgadnij, komu wówczas uwierzą.
Łzy trysnęły z oczu Hildy, która obróciła się na pięcie i rzuciła się w stronę
drzwi, szlochając:
- Jesteś okropna. Życzysz mi jak najgorzej, bo jesteś zazdrosna. Bo pan
Paulsen nie... - umilkła i zawstydziła się.
Elise została z poczuciem krzywdy.
To nie jest prawda, pomyślała. Nigdy niczego nie zazdrościła Hildzie. Ale
skoro Hilda nie jest na tyle dorosła, żeby zdawać sobie sprawę ze swojej
sytuacji, Elise musi być twarda i przypominać jej o tym. Uważała, że majster
nie weźmie do siebie Hildy z dzieckiem. Płaci, żeby uciszyć swoje sumienie,
ale potem na pewno nie będzie taki szlachetny. Na razie jest wciąż zajęty
Hildą, ale człowiek w jego wieku, z jego pozycją na pewno nie wytrwa
długo w swoich uczuciach. Pewnie żal mu dziewczyny. Może dobrze się
czuje z tą wielkodusznością, wydaje mu się, że jest dobry i miły, ale gdy
odkryje inne strony charakteru Hildy, wszystko się zmieni. Albo pojawi się
inna młoda dziewczyna, która chętnie pójdzie z nim do łóżka.
Elise zmarszczyła czoło. A więc dał jej aż tyle pieniędzy, żeby się dobrze
odżywiała. To chyba oznacza, że troszczy się o nią i o dziecko. Może więc
źle go ocenia? Może naprawdę zależy mu na Hildzie i na dziecku? Ale
dlaczego nie przyszedł tu poznać ich wszystkich, dlaczego nie zaprosił Hildy
do domu? I dlaczego kazał wszystko trzymać w tajemnicy?
Elise bezradnie pokręciła głową. To byłby chyba pierwszy raz w historii,
gdyby starzejący się majster wybrał sobie szesnastoletnią prządkę na
towarzyszkę życia.
Elise poszła do kuchni przygotować kilka kanapek na kolację. W niedzielę
zazwyczaj pozwalali sobie na zjedzenie chleba z masłem do mocnej kawy
albo do smażonego śledzia.
Gdy przygotowywała jedzenie, wszystkie jej myśli krążyły wokół Hildy i
tajemniczych pieniędzy.
- Coś tu się nie zgadza - mruknęła półgłosem, doskonale zdając sobie
sprawę, że już kilkakrotnie to sobie powtarzała.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Na oddziale długoterminowym Państwowego Więzienia Akershus
Johanowi pozwolono wreszcie pracować w warsztacie razem z innymi przez
parę godzin dziennie. Decyzja zapadła, gdy jeden ze strażników pochwalił
go przed kierownictwem za wzorowe zachowanie, kulturalny sposób
wysławiania i pragnienie, by jak najlepiej wykorzystać czas spędzony w
więzieniu.
Teraz stał więc razem z innymi i uczył się ciosać kamienie. Słyszał już, że
obróbka kamieni to najbardziej odpowiedzialna praca, jaką mogą
wykonywać więźniowie. Wielkie granitowe bloki przywożono z Grorud do
Akershus wozami zaprzężonymi w konie. Czerwonawy granit z Grorud był
poszukiwanym materiałem budowlanym, bo był ciężki i twardy, a przy tym
dawał się stosunkowo łatwo rozłupywać na mniejsze bloki. Ciosano więc tu
granit na domy i drogi, nagrobki, a nawet rzeźby. Pod dachem najbardziej
doświadczeni więźniowie walili młotami w wielkie bloki, potem wykańczali
dłutem figury, które miały trafić do kościołów i innych ważnych budynków.
Nieopodal stały gotowe kamienne rzeźby. To był wspaniały widok.
Johanowi wszystko to zaimponowało. Nie do wiary, co można wyczarować
ze zwykłej kamiennej bryły. Johan słyszał, że nawet kamienne lwy przed
budynkiem parlamentu zostały wykonane przez więźniów z Akershus. Jeden
z tych, którzy je wyrzeźbili, nazywał się Gudbrand i został początkowo
skazany na śmierć za bestialskie zabójstwo, napad, kradzież i fałszerstwo.
Drugi nazywał się Sivert i został skazany na przymusowe roboty za kradzież
mniejszego kalibru, podobnie jak Johan. Brali lekcje u rzeźbiarza, a ich
prace tak się wszystkim spodobały, że darowano im karę. Gdy usłyszał o
tym po raz pierwszy, zaczął się śmiać.
To przecież niemożliwe, żeby komuś darowano karę śmierci, ale kiedy
zrozumiał, że to prawda, w głowie mu się zakręciło. Gdyby tak i on...
Odtrącił tę myśl. Lepiej nie oddawać się marzeniom, bo powrót do rze-
czywistości jest wówczas jeszcze bardziej bolesny.
Ale wcale nie można wykluczyć, że będzie ciosał granit, z którego zostanie
zbudowany jakiś kościół albo inna wielka budowla. Wiedział, że zarówno
zamek, jak i kościół w Grorud zostały zbudowane z tego granitu.
Może jednak moje życie wcale się jeszcze nie skończyło, pomyślał
optymistycznie. Może pobyt w więzieniu okaże się błogosławieństwem, a
nie przekleństwem. Może dzięki temu uda mu się wybić. A wtedy Elise
pożałuje. Już on jej pokaże, że nie jest zwykłym złodziejaszkiem, skazanym
na życie wśród innych przestępców. Będzie pracował, aż się wybije, aż
zostanie kimś, będzie budzić podziw i szacunek. Stanie się sławny...
W wyobraźni widział się już podczas odsłonięcia jakiegoś pomnika znanej
osoby - dzieła jego własnych rąk. Może to będzie pomnik Henryka Ibsena...
albo Bjornstjerne Bjernsona... Fritza Thaulowa... Jednego z tych wielkich
ludzi, o których czytał w książkach z więziennej biblioteki podczas długich
dni, które spędził w izolatce. Mnóstwo sławnych ludzi posunęło się już w
latach. Jonas Lie, Edvard Grieg... czy jak tam się oni nazywają. Na pewno
wszyscy będą mieli swoje pomniki i ktoś je musi zrobić...
Wśród widzów będzie stała Elise. Będzie patrzyła ze zdumieniem,
nieświadoma, czego mu się udało dokonać. Zarumienia się jej policzki,
zaniemówi z podziwu i zacznie gorzko żałować, że zamiast czekać na niego,
rzuciła się w ramiona innego, gdy tylko Johan trafił za kratki. A on
podejdzie do niej, uchyli kapelusza, zapyta uprzejmie, co słychać, a potem
wyjmie złoty zegarek z kieszonki i przeprosi, że nie może z nią dłużej
rozmawiać. Myśl była tak oszałamiająca, że serce mu zaczęło mocniej bić.
Po chwili westchnął zrezygnowany z powodu swych dziecinnych marzeń.
Będzie zadowolony, jeśli pozwolą mu tu zostać i ciosać kamień brukowy i
nagrobny. Byłoby miło trochę się poruszać, pooddychać świeżym
powietrzem, poczuć zapach słonego morza i słońce grzejące w plecy.
- Pożar! Pali się!
Johan obrócił się w stronę, z której dobiegały krzyki. Z okien na parterze
budynku warsztatów wydobywał się gęsty, czarny dym. Więźniowie
wypuścili z rąk to, co w nich trzymali, i pobiegli w stronę budynku, wpa-
trując się z przerażeniem w okna. Krzyknęli głośno, gdy z okien wypadły z
brzękiem szyby, a w otworach okiennych stanęły czerwone płomienie.
Więźniowie i strażnicy biegali tam i z powrotem, jedni wołali „wody", inni
popędzili po wiadra i łopaty, jeszcze inni stali bezradni, nie wiedząc, co
począć.
Przez chwilę Johan też stał bez ruchu. W oknach warsztatu stolarskiego
ujrzał blade, przerażone twarze i w tej samej chwili zrozumiał, w jak
beznadziejnej sytuacji znaleźli się ci więźniowie. Schody płonęły, z okien
nie można było skakać, bo cały parter stał w ogniu. Próba przedarcia się
przez płomienie byłaby samobójstwem. Nikt się na to nie odważy. W
każdym razie nikt, komu życie miłe.
Ale do drugiej strony budynku nie dotarł jeszcze ogień, tam można by
postawić drabinę. Tylko w jaki sposób więźniowie mogliby się tam dostać,
skoro między dwiema częściami budynku nie ma drzwi.
Już po chwili Johan pędził na drugą stronę placu, tam gdzie stały drabiny.
Potem wbiegł do magazynu, chwycił kawał powrozu i skierował się ku
drugiej części budynku, tej, która jeszcze nie płonęła. Przystawił drabinę do
ściany i zaczął się wspinać.
U stóp drabiny zebrała się grupa więźniów, wszyscy śledzili Johana
wzrokiem. Jeden ze strażników nie zrozumiał chyba, co Johan zamierza, bo
krzyczał, że to się na nic nie zda, że między warsztatami nie ma żadnych
drzwi. Tymczasem nadbiegali inni więźniowie z wiadrami pełnymi wody i
łopatami, dopóki nie pojawili się wreszcie strażacy z najbliższej jednostki
ochotniczej straży pożarnej. Wówczas cały parter stał już w płomieniach i
nie było mowy o tym, by ktokolwiek wszedł do budynku.
Johan wspinał się dalej, nie zważając na protesty dochodzące z dołu.
Wreszcie dotarł na dach. Wtedy zaczął iść, balansując, w stronę komina,
położonego nad płonącą częścią budynku. Tego dnia nieco wcześniej padał
deszcz, więc dachówki były śliskie. Po paru krokach Johan poślizgnął się i
niemal stracił równowagę. Serce podeszło mu do gardła. Oczami wyobraźni
ujrzał, jak ześlizguje się z dachu i spada głową w dół na bruk.
Najprawdopodobniej zginąłby na miejscu. No cóż, to byłaby przynajmniej
honorowa śmierć, pomyślał, i zmyłaby przynajmniej część hańby, którą
okrył matkę, Annę i samego siebie.
Ale odzyskał równowagę i ostrożnie szedł dalej. Zorientował się, że gwar
tam na dole jakby ucichł, i zrozumiał, że wszyscy śledzą jego ruchy.
Zapewne w końcu pojęli jego zamiary i dotarło do nich, że jednak można
uratować tych nieszczęśników z warsztatu stolarskiego.
W końcu udało mu się dotrzeć do komina. Sprawnymi ruchami przywiązał
linę i spuścił ją w dół. Potem sam zaczął schodzić ostrożnie do rynny pod
dachem. Usunął kilka dachówek, żeby mieć się czego chwycić, i usiadł
stabilnie, żeby pomagać tym, którzy będą wchodzić na dach.
Po chwili w oknie na drugim piętrze pojawiła się czyjaś głowa. Pierwszy
człowiek chwycił linę i zaczął się wspinać. Johan podał mu dłoń i pomógł
przejść przez okap. Dotarły do ich uszu huczne brawa i radosne okrzyki
tych, którzy stali na dole i śledzili z uwagą cały dramat.
Kilka razy niewiele brakowało, by Johan znów stracił równowagę,
pomagając kolejnym więźniom wejść na dach, ale udawało mu się uratować
przed upadkiem w ostatniej chwili. Wówczas bardziej czuł, niż widział, jak
wszyscy gapie wstrzymują oddech.
Wreszcie, po wielu pełnych emocji minutach, wszyscy wydostali się na
dach. Gdy wszystkim udało się także przejść bezpiecznie przez cały dach do
drabiny, a potem cało i zdrowo zejść na dół, rozległ się ogłuszający huk, bo
ogień dotarł do drugiego piętra i zawalił się sufit. Nie minęło parę minut, a
cały budynek już płonął. Na oczach więźniów i strażników budynek
więziennych warsztatów rozpadł się całkowicie pośród huczących i
sypiących iskrami płomieni.
Mężczyźni otoczyli Johana, który musiał oprzeć się o drzewo, tak drżały
pod nim kolana. Dwaj pogorzelcy płakali, jeden objął Johana ramionami,
nawet Gevaldigeren był wzruszony. Szacunek i podziw, jaki go nagle
otoczył, wypełnił jego serce radością. Czuł, że nie jest podłym złodziejem,
że nie jest plamą na honorze dla miasta i dla rodziny. Dziś jest bohaterem,
który uratował współwięźniów od niechybnej śmierci i pokazał strażnikom
oraz dyrekcji więzienia, że w skazańcach drzemie coś więcej, nie tylko brak
zasad i słabość charakteru.
Johan wyprostował się, czuł, że ma teraz do tego prawo, choć ledwo
trzymał się na nogach. Pokaże im - nie tylko dziś, nie tylko przez ten
bohaterski czyn - że nie jest przestępcą z krwi i kości, ale człowiekiem, który
chce coś osiągnąć w życiu, chce się wybić, zostać kimś, zostawić po sobie
ślad. Jego serce biło mocno.
Poczekaj tylko, Elise, już ja ci pokażę...
W skrytym przed oczami innych kącie jeden ze strażników rozmawiał
tymczasem z Lortem-Andersem. To był ten sam człowiek, który wziął list od
Elise i obiecał oddać go Johanowi.
Lort-Anders podszedł do niego i zaczął mówić, patrząc w inną stronę.
- Coś nowego?
- Nie.
- Żadnych nowych listów.
- O niczym nie wiem
- W takim razie należy przypuścić, że nasz plan się powiódł. Nikt nie
widział krzywego uśmiechu, który przemknął przez twarz
tamtego.
- Raczej tak. Tak.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Elise spojrzała na pokryte świeżymi liśćmi brzozy i uśmiechnęła się. Maj...
Czy jest na świecie coś piękniejszego? Coś piękniejszego niż jasnozielone
brzozowe listki i żółte bazie na klonach? Niż świeża, zielona trawa, polne
kwiaty, szumiąca, wiosenna rzeka i świergot ptaków w koronach drzew?
Była sobota, krótszy dzień pracy przed długą, błogosławioną niedzielą.
Popołudniowe słońce grzało w plecy, szczęśliwe dzieci bawiły się nad rzeką,
na ławce siedziały dwie starsze panie, ciesząc się wiosną i ciepłem. Zimowe
mrozy, od których pękały paznokcie, przemarzały ręce i przy których trudno
było zasnąć, poszły w niepamięć, nadchodziło lato z długimi, jasnymi
wieczorami i słonecznymi niedzielami spędzanymi na łonie natury.
Wkrótce będzie można wynieść Annę na dwór, pomyślała Elise, ciesząc
się, że przyjaciółka przeżyje coś, o czym marzy. Emanuel obiecał, że
pomoże ją wynieść, gdy zrobi się ciepło, i ta pora miała wkrótce nadejść.
Elise pożegnała się, życząc miłej niedzieli koleżankom z fabryki, z którymi
rozstała się po wschodniej stronie mostu. I ruszyła skocznym krokiem w
stronę Andersengarden.
Obie z Hildą zjadły drugie śniadanie w fabryce podczas przerwy
obiadowej, Hilda nie zamierzała wrócić od razu do domu. Majster, czy też
pan Paulsen - Hilda starała się przyzwyczaić do wymawiania jego nazwiska
- znalazł akuszerkę i chciał, by Hilda ją poznała. Wiele wskazywało na to, że
poród się zbliża. Hilda zdołała wmówić swoim koleżankom, że pan Paulsen
jest spokrewniony z ojcem jej dziecka i dlatego tak się angażuje. Ku
zdumieniu Elise wszystkie przyjęły do wiadomości te wyjaśnienia, choć nikt
nigdy nie słyszał o żadnym młodzieńcu, który byłby kuzynem majstra, nikt
też nigdy nie widział Hildy w towarzystwie nieznajomego.
Elise wbiegła na górę. Zamierzała skorzystać z pięknego wieczoru i zabrać
Pedera, Kristiana i Everta na wycieczkę do miasta. O tej porze roku życie
kipiało w Tivoli, mnóstwo ludzi przechadzało się po Karl Johan. Dawno
temu obiecała, że ich tam zabierze. Trzy dni temu Peder skończył dziewięć
lat i to miał być prezent urodzinowy. Wprawdzie nigdy nie obchodzili
urodzin i nie robił tego nikt w okolicy, ale Peder opowiedział, że jeden z
chłopców z jego klasy dostał ciastko, czekoladę i scyzoryk na dziewiąte
urodziny. Opowiadał jej o tym z zaokrąglonymi z przejęcia oczami, więc
Elise od razu postanowiła, że zrealizuje swą obietnicę wyprawy do Tivoli.
Można tam wejść za darmo i chyba starczy jej pieniędzy, żeby zafundować
każdemu z chłopców przejażdżkę karuzelą.
Miała właśnie przejść koło drzwi pani Thoresen, gdy stanął w nich nagle
Emanuel.
- Elise? Jak to dobrze, że jesteś. Wybierałem się właśnie na górę, żeby
zapytać, czy mogłabyś mi pomóc.
- W czym?
- Znieść Annę po schodach nad rzekę.
- Dziś? Przypuszczałam, że zamierzasz to zrobić w niedzielę. Pomyślała o
chłopcach i o tym, jak bardzo się cieszyła, że zabierze
ich do miasta.
- Nie wiadomo, czy pogoda utrzyma się do jutra, a Anna nie może się już
doczekać, kiedy usiądzie nad rzeką.
- Pójdę tylko na górę i zamienię parę słów z chłopcami. Potem zejdę na
dół.
Całe szczęście, że niczego chłopcom nie obiecywałam, pomyślała,
wchodząc na drugie piętro. Nie wiadomo, jak długo Anna wytrzyma na
dworze, może więc jeszcze dziś zdążą się wybrać do miasta.
W kuchni nikogo nie było, Elise doszła więc do wniosku, że bracia bawią
się z innymi chłopcami. Wypiła filiżankę zimnej kawy i przegryzła skórką
od chleba, po czym zeszła na dół.
Anna była podekscytowana i rozmowna, śmiała się i żartowała z
Emanuelem, cieszyła się ogromnie, że posiedzi sobie na świeżym powietrzu.
Przy oknie stała pani Thoresen ze skrzyżowanymi ramionami i zaciśniętymi
wargami i kręcąc głową, patrzyła na to, co się działo.
Elise nie bardzo rozumiała jej zachowanie. Powinna się cieszyć ze względu
na Annę, dlaczego więc stała tam i piorunowała wszystkich wzrokiem?
Emanuel podniósł Annę, jakby była lekka niczym piórko, i poniósł ją przez
sypialnię i kuchnię na korytarz, a Elise biegła za nim ze stołkiem,
wełnianym kocem i szalem. Jeśli ławka będzie zajęta, Emanuel musi na
czymś usiąść, trzymając Annę na kolanach.
Na szczęście starsze panie już sobie poszły i ławka była wolna. Elise
rozłożyła koc, Emanuel posadził ostrożnie Annę na ławce, a Elise otuliła ją
kocem.
- Wydaje się, że jest ciepło, ale powietrze jest jeszcze ostre - wyjaśniła,
zarzucając szal na ramiona przyjaciółki.
- Troszczysz się o mnie, jakbym była staruszką - uśmiechnęła się
dziewczyna.
- Byłabyś niezwykle piękną staruszką - wtrącił Emanuel z uśmiechem.
Anna się zarumieniła.
Elise spostrzegła blask w jej oczach. Gdyby tak Emanuel ożenił się z nią,
choć jest sparaliżowana. Elise słyszała, że takie rzeczy się zdarzają. Usiadła
po jednej stronie chorej, a Emanuel po drugiej.
- Opowiedz nam, co słychać w wielkim świecie - poprosiła Anna.
- W naszym niewielkim kraju też się wiele dzieje ostatnimi czasy - odparł
Emanuel z uśmiechem. - Wszystko wskazuje na to, że wkrótce unia zostanie
rozwiązana. Od dawna chcieliśmy mieć własne służby dyplomatyczne,
ponieważ mamy rosnącą flotę handlową i znacznie większy eksport.
Hagerup był za mało stanowczy w sprawie służby konsularnej. Musimy
mieć własne, norweskie konsulaty. Wielu norweskich polityków sądzi, że
osłabienie Rosji i jej zwrot ku Azji Szwecja mogłaby wykorzystać, by
wysłać więcej wojska na zachód, w stronę Norwegii, nie ryzykując, że
otrzyma cios w plecy ze strony Rosji. Poza tym rośnie wciąż u nas poczucie
odrębności narodowej, zwłaszcza po wyprawie Fridtjofa Nansena na
Grenlandię. Oczekujemy należnego szacunku oraz miejsca na forum
międzynarodowym. Nadeszła właściwa pora, bo Rosjanie mają dość
problemów z wojną japońską. Myślę, że od kiedy naszym premierem jest
Christian Michelesen, niepodległość jest tylko kwestią czasu. Ciekawe, co
zdarzy się w najbliższych dniach.
- Wszystko to brzmi okropnie - zmartwiła się Anna. - Szwedzi na pewno
się na to nie zgodzą i będzie wojna.
Elise zerknęła na nią.
- Zazwyczaj nie jesteś taką pesymistką, Anno.
- Wiem. Ale od kiedy nie ma Johana, czuję się znacznie bardziej bezradna.
- Nic w tym dziwnego - powiedział spokojnie Emanuel. - Ale myślę, że nie
ma powodów do niepokoju. Hasło króla Oscara to „dobro bratnich narodów"
i jeśli dojdzie do rozwiązania unii, król zrobi wszystko, by odbyło się to w
pokojowej formie.
- Cieszę się, że mam ciebie, Emanuelu - uśmiechnęła się Anna. - To prawie
tak, jakby był przy mnie Johan.
- To chyba największy komplement, jaki mógłbym usłyszeć z ust oddanej
siostry Johana.
- O co kłóci się Rosja z Japonią?
- O kontrolę nad Koreą i Mandżurią. Japonia wygrała poważną bitwę
morską i zniszczyła znaczną część rosyjskiej floty, a w Rosji zapanował
wielki niepokój, odbywają się ogromne demonstracje przeciwko carowi.
Musiał nawet zgodzić się na konstytucję i parlament.
- A co poza tym dzieje się na świecie?
- Bardzo dobrze, że się tak angażujesz, Anno - roześmiał się Emanuel. -
Wynaleziono lekarstwo na ból głowy i na przeziębienie. Nazywa się
aspiryna. Poza tym mogę wam powiedzieć, że zabawka zwana misiem stała
się najmodniejszą zabawką dla dzieci zamożnych rodziców. ^Po angielsku
taki miś zowie się teddy bear, po prezydencie Stanów Zjednoczonych, który
się nazywa Teddy Roosevelt. Trzy lata temu odmówił zastrzelenia młodego
niedźwiadka, a potem dalekowzroczni przedsiębiorcy zaczęli produkować
pluszowe niedźwiadki. Teraz sprzedaje się je w wielu krajach, również tutaj.
- Niedźwiedź jako zabawka? - roześmiała się Anna.
- Jako maskotka.
Elise siedziała w milczeniu i przysłuchiwała się ich rozmowie. Miała na
końcu języka całkiem inne pytanie, ale jeszcze go nie zadała. Sama nie
rozumiała, dlaczego sprawia jej to taki problem. W końcu zdobyła się na
odwagę.
- Słyszałam, że Agnes dostała posadę u twoich gospodarzy, Emanuelu?
- Tak, zaczęła pracę parę dni temu. Miałem cię zresztą pozdrowić i
powiedzieć, że ma nadzieję, iż ją kiedyś odwiedzisz. Trudno jej znaleźć
wolną chwilkę, żeby tu przyjść.
- Może przyjmować gości? - zdumiała się Elise.
- Tak, po dziewiątej. Musisz tylko pamiętać, żeby wejść od kuchni.
- Spróbuję w poniedziałek. Nie, przecież w poniedziałek będzie na pewno
w Świątyni, prawda?
Emanuel pokręcił głową.
- Nie chodzi do Świątyni, od kiedy została służącą. Pracuje do dziewiątej,
czasem dłużej. i
- Nie jest jej przykro z tego powodu? - przeraziła się Elise. - Była przecież
pełna zapału.
Emanuel odwrócił wzrok jakby zmieszany.
- Chyba nie. Chyba już nie.
Elise zrozumiała. Skoro Agnes widywała go codziennie, nie musiała
chodzić na spotkania Armii Zbawienia. Może w tej sytuacji wcale nie wstąpi
do ich szkoły jesienią.
Po minie Emanuela można było poznać, że jest tego świadom. Elise
zdziwiła się, że nagle zaczął rozmawiać z nią innym tonem. Czyżby Agnes
zdołała go jednak skusić? W jej oczach stanął nagle obraz Agnes, którą
przyłapała kiedyś w łóżku z młodym mężczyzną. Obraz, który ujrzała w
wyobraźni, zmienił się niepostrzeżenie - działo się to na mansardzie
Emanuela i to on, a nie jakiś nieznajomy, leżał w objęciach Agnes. Elise
zarumieniła się na samą myśl o tym.
- Wczoraj odwiedziła mnie siostra z Armii Zbawienia - powiedziała Anna.
- Zatrzymała się u mnie na pogawędkę i opowiedziała mi o niedawno
wydanej książce. Nosi tytuł Kobieta stworzona przez mężczyznę i została
napisana przez autorkę, która się nazywa Hulda
Garborg. Ukazała się w ubiegłym roku i w ciągu zaledwie paru tygodni
sprzedano dwanaście tysięcy egzemplarzy, ale wiele walczących kobiet
bardzo ją skrytykowało. Autorka twierdzi, że walka o równouprawnienie i
emancypację zmniejszyła tylko możliwości kobiet. Gina Krog bardzo się
zdenerwowała i napisała w gazecie, że Hulda Garborg mówi takie same
głupoty jak tłum.
- Co w tej książce wywołuje tak ostre reakcje? - zdziwiła się Elise.
- Tam jest napisane, że kobieta nie powinna się wyzwalać z siebie, by stać
się mężczyzną, ale trzeba jej pomóc, by była w pełni kobietą, by jeszcze
lepiej wypełniała swoją rolę. Autorka krytykuje żądanie zachowania
dziewictwa przez kobiety, bo twierdzi, że kobiece zmysły i uczucia są ściśle
powiązane z życiem intymnym. Kiedy kobieta kocha, podchodzi do tego w
całkiem inny sposób niż mężczyzna.
Elise znów poczuła rumieniec na policzkach. Że też Anna ma odwagę
mówić o tym w obecności Emanuela. Ani ona, ani Emanuel się nie odezwali,
więc Anna zmieniła temat.
Przez trawnik przed domem majstra pędziła właśnie gromadka chłopców,
na końcu biegli Kristian, Peder i Evert.
- Idą twoi bracia, Elise - powiedział Emanuel z uśmiechem.
W tej samej chwili Peder ich zauważył i od razu do nich podbiegł.
- Siedzisz tu, Anno? - zapytał zdyszany. - Jak ci się udało?
- Kapitan Ringstad mnie tu przyniósł.
Peder spojrzał na kapitana Ringstada z podziwem.
- Ale pan jest silny. To strasznie daleko.
- A nie wyglądam, jakbym był silny? - roześmiał się Emanuel.
- No tak. Jest pan prawie tak silny jak Johan. Uśmiech przygasł na ustach
Emanuela.
- Wiesz co, Elise? - ciągnął Peder niezrażony. - Siostra Gwoździa będzie
miała dziecko. Siedzi i płacze, i mówi, że nie zrobiła nic złego. Matka
wrzeszczy i wychodzi z siebie, a ojciec ją zbił.
- Nie można być w ciąży, nie mając w tym żadnego udziału - wyjaśniła
Anna spokojnym głosem.
Słowa Anny dotknęły Elise do żywego. Przez cały dzień udawało jej się
odsuwać od siebie tę myśl, teraz jednak powróciła z pełną siłą. Jeśli nic się
nie zdarzy jutro ani pojutrze...
Zdarzało się, że miesiączka przychodziła później, niż powinna. Ale w ciągu
minionego roku miewała je regularnie. Może jest po prostu zmęczona. Albo
za mało je. Słyszała przecież, że dziewczęta, które za mało jedzą, mogą
nawet przestać miesiączkować. A ona ostatnio wcale nie miała apetytu.
Dobry Boże, spraw, bym zaczęła krwawić, błagała w duchu.
- Powinnam chyba wrócić do domu. - W głosie Anny słychać było
zmęczenie.
Emanuel podniósł się od razu.
- Mam nadzieję, że to cię nie zmęczyło - powiedział, biorąc ją na ręce.
Elise wzięła wełniany koc i stołek i poszła za nim, zwracając się jed-
nocześnie do Pedera.
- Masz ochotę pójść do Tivoli, Peder?
Peder stanął jak wryty i spojrzał na siostrę z niedowierzaniem.
- Teraz? Dzisiaj?
Elise skinęła głową z uśmiechem.
- Obiecałam wam to, pamiętasz? Pomyślałam, że to mógłby być prezent
urodzinowy dla ciebie.
Peder podskoczył wysoko z radości.
- Prezent urodzinowy? Mogę powiedzieć o tym Kristianowi?
- Tak. I Evertowi.
- A co ze mną? - zapytał Emanuel niby żartem, ale Elise od razu
zrozumiała, że mówi poważnie.
Peder posłał siostrze błagalne spojrzenie.
- Czy kapitan Ringstad nie mógłby pójść z nami?
Elise nie chciała rozczarować brata, choć wolałaby, żeby poszli sami.
- Nie mam nic przeciwko temu.
- Jeśli masz wątpliwości co do Kristiana, to ostatnio się zaprzyjaźniliśmy. -
Emanuel mówił teraz z większym wysiłkiem niż wtedy, gdy wynosił Annę.
Oddychał ciężko. Elise zaczęła się zastanawiać, czy zdoła wnieść chorą na
górę.
Poszło jednak lepiej, niż przypuszczała. Gdy wreszcie znaleźli się w kuchni
pani Thoresen, w nozdrza uderzył ich zapach amoniaku.
Znowu szorowała podłogę, pomyślała Elise, zasłaniając usta i nos dłonią. A
mogłaby przecież wyjść razem z nimi na słońce i spędzić kilka miłych chwil
z córką.
Peder pobiegł od razu zawołać Kristiana i Everta, więc gdy Elise i Emanuel
wyszli z mieszkania Thoresenów, wszyscy trzej chłopcy czekali na nich,
przytupując z niecierpliwości. Elise wzięła za rękę Pedera, a Emanuel szedł
między Kristianem i Evertem. Wkrótce byli już za mostem i szli w stronę
Maridalsveien.
- Teraz możemy się pobawić tak, że ty jesteś moją mamą, a pan Ringstad
moim ojcem - zawołał zachwycony Peder.
Brakuje mu matki i ojca, pomyślała Elise i poczuła, jak bardzo jest jej go
żal.
- I że masz aż dwóch braci.
- I to brata bliźniaka.
- I teraz cała rodzina idzie do miasta na karuzelę - roześmiała się Elise.
Peder nie przestawał mówić przez całą drogę.
Elise starała się go słuchać, ale jej myśli wędrowały ciągle w stronę siostry
Gwoździa. Twierdziła, że nie zrobiła nic złego. Co miała na myśli? Czyżby
nie zdawała sobie sprawy, że może zajść w ciążę? A może zrobiła to tylko
raz, myśląc, że w ciążę nie zachodzi się od razu? A może przeżyła to samo
co Elise, wracając samotnie do domu w ciemny wieczór? Elise przeszył
lodowaty dreszcz, choć było bardzo ciepło.
- Nie słuchasz, co mówię! - Peder był wyraźnie urażony.
- Przepraszam cię, myślałam o czymś innym.
- Ostatnio ciągle myślisz o czymś innym.
- Naprawdę? - spojrzała na niego zdziwiona.
- Tak, wyglądasz tak samo jak na pogrzebie ojca. Evert mówi, że się boisz
tych drani, co ci chcieli zrobić dziecko.
Elise zrobiło się najpierw zimno, a potem gorąco.
- Nie wolno ci tak mówić, Peder - powiedziała ostrym głosem. - Evert
przebywa za dużo w towarzystwie starszych chłopców. Jeśli wydaje ci się,
że jestem bardzo poważna, to dlatego, że martwię się o Hildę. Czy uda jej się
zachować pracę, gdy urodzi się dziecko - dodała pośpiesznie.
- Nie bój się, Elise. Mogę zbierać węgiel w przystani albo szukać pustych
butelek i będziesz miała pieniądze na mleko i owsiankę.
- Bardzo ci dziękuję, Peder. Nie wiem, co bym zrobiła bez ciebie.
Po Karl Johan wędrowały istne tłumy. Roześmiane kobiety w lekkich,
jasnych, letnich sukniach, wielkich kapeluszach, z kwiatami przypiętymi do
dekoltów. Panowie w kapeluszach, ubrani do figury, wymachujący
spacerowymi laskami. Plotkujące służące w strojnych fartuchach, drepczące
dziewczynki w jasnych letnich płaszczykach, białych rękawiczkach i w
słomkowych kapeluszach obok chłopców w spodniach do kolan oraz
podkolanówkach i przekrzywionych na bakier kaszkietach. Elise przyglądała
się wszystkim, często obracała się, żeby się lepiej komuś przyjrzeć, a już po
chwili widziała coś jeszcze bardziej interesującego. Od czasu do czasu jakaś
bryczka albo jeździec próbowali jechać szybciej, gdzieś w oddali słychać
było klakson samochodu i dzwonek tramwaju.
Gdy doszli do nowego, wielkiego teatru, zwanego Nationaltheatret,
Emanuel zatrzymał się i wskazał im kamienne figury.
- To dar od króla Oscara. Jedna z tych rzeźb przedstawia śmierć Sigurda
Fàvnesbane.
Evert spojrzał na Emanuela.
- Znałeś go?
- Sigurd Fàvnesbane to bohater sagi, bardzo starej sagi z czasów wikingów
- uśmiechnął się Emanuel. - Był straszliwie silny i bardzo odważny.
Najpierw zabił węża, który nazywał się Fàvne i pilnował całej góry złota, a
potem przejechał na swym ogniu przez zaklęty ogień.
Peder i Evert stali w milczeniu i wpatrywali się w Emanuela szeroko
otwartymi oczami. Gdy Emanuel umilkł, zawołali:
- Niech pan opowiada dalej, panie Ringstad!
- Później opowiem wam więcej, ale teraz idziemy do Tivoli. Wiecie, że tę
restaurację nazywają „Absynt"? - dodał ze śmiechem. - Miałem zamiar
zaprosić was tam Siedemnastego Maja, ale wówczas jest tam wielki tłok,
więc może lepiej będzie, jeśli pójdziemy dzisiaj.
Jeśli może być tu jeszcze tłoczniej, to cieszę się, że przyszliśmy dzisiaj,
pomyślała Elise, patrząc na tłumy spacerujące po Tivoli. Jeśli na Karl Johan
było na co patrzeć, to tutaj jeszcze więcej rzeczy przyciągało wzrok.
Człowiek znikał tu w tłumie, z czego Elise była zadowolona. Gdyby miała
choć jedną suknię. Wydawało jej się, że ta szara, zniszczona spódnica i szary
szal stanowią nieprzyjemny zgrzyt pośród tych wszystkich kolorów. Zdjęła
szal i przewiesiła go sobie przez ramię, ale bluzka nie wyglądała wiele
lepiej. Dumna była jedynie z grubego warkocza, ale stary kapelusz, który
odziedziczyła po matce, wyglądał tak staroświecko, że miała wielką ochotę
zdjąć go i iść z odkrytą głową.
Nagle ktoś zawołał ją po imieniu, więc rozejrzała się dokoła. Zbliżała się
do niej właśnie Valborg z przyjaciółkami. Valborg w nowym kapeluszu i
białych rękawiczkach.
- Proszę, proszę! - wykrzyknęła, spoglądając to na Elise, to na Emanuela i
chłopców. - Czy to rodzina Lovlien na spacerze?
Elise miała ostrą odpowiedź na końcu języka, ale przełknęła ją. Valborg
spojrzała na Emanuela z bezczelną i wyzywającą miną.
- Myślałam, że ludzie z Armii Zbawienia zawsze chodzą w mundurach?
Elise ogromnie się zdenerwowała. Jak można zwracać się w tak bezczelny
sposób do oficera Armii? Emanuel zachował spokój.
- Jeśli nie wykonuję swoich obowiązków, chodzę w cywilu.
- No tak, jak by wyglądał oficer w cyrku? - Valborg roześmiała się głośno z
własnego dowcipu. Jej przyjaciółki zachichotały, ale były wyraźnie
zakłopotane jej zachowaniem.
Valborg znów zwróciła się do Elise:
- Miałaś ostatnio jakieś wieści od Johana?
- Johan zerwał zaręczyny.
Valborg zrobiła zmartwioną minę, ale Elise zauważyła, że w jej oczach nie
było współczucia.
- Och, co za smutna wiadomość. Ale wiesz przynajmniej, że on żyje?
Chyba słyszałaś o pożarze w więzieniu?
Elise poczuła, że blednie, wydawało jej się, że za chwilę się przewróci.
Wtedy Emanuel chwycił ją mocno za ramię. Rzucił Valborg pełne chłodu
spojrzenie.
- Idziemy na karuzelę. Życzymy paniom miłego popołudnia. I pociągnął
Elise przez tłum.
Na szczęście chłopcy szli przodem i tylko co jakiś czas na nich czekali.
Gdy się trochę oddalili, Emanuel powiedział:
- To chyba nie była twoja najlepsza przyjaciółka? Nie musisz się martwić o
Johana. Słyszałem o tym wczoraj w Świątyni, podobno nikomu nic się nie
stało podczas pożaru.
Elise spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami i odetchnęła z ulgą.
- Jesteś pewien?
- Całkowicie. - Emanuel pokiwał głową z powagą. Elise wzięła się w garść.
- No dobrze, Peder. Teraz dopiero będzie wesoło, widać już karuzelę.
- Patrz, Elise. Zaczynają zapalać wszystkie piękne lampki na drzewach.
Patrz, jak się błyszczą. Ile kolorów. Tu jest jak w raju, dokładnie tak, jak
mówił Lis.
Elise sięgnęła do kieszeni, żeby wyjąć portmonetkę z zaoszczędzonymi
monetami, ale Emanuel ją zatrzymał.
- Dziś wieczorem jesteście moimi gośćmi. Każdy z chłopców ma u mnie
dwie przejażdżki karuzelą.
- Każdy dwie? - Peder patrzył na niego z niedowierzaniem. - Bardzo
dziękujemy, panie Ringstad! - zawołał i pobiegł do Kristiana i Everta, którzy
stali nieco dalej.
- Spotkamy się później przed restauracją! - zawołała Elise.
- Chodź - pociągnął ją Emanuel. - Znajdziemy sobie stolik i zamówimy sok
i ciastka.
- Naprawdę? - Elise posłała mu niepewne spojrzenie. - Czy tu nie jest za
drogo?
- Mówiłem przecież, że dziś ja zapraszam - uśmiechnął się Emanuel.
Nie było żadnego wolnego stolika, ale jakaś para siedząca pod brzozą
wstała i zaczęła do nich machać. Emanuel przywitał się z nimi serdecznie.
Elise skuliła się. Miała nadzieję, że Emanuel nie spotka żadnych zna-
jomych. Przecież to dla niego wielki wstyd pokazywać się w towarzystwie
kogoś tak ubranego.
- To byli sąsiedzi ze wzgórza Aker - wyjaśnił, gdy tamci poszli. - Bardzo
mili ludzie.
- Na pewno zdziwili się, że cię tu widzą.
- Przyzwyczaili się już, że mogą mnie spotkać w najdziwniejszych
miejscach, w towarzystwie różnych ludzi. - Spojrzał na nią i chyba zro-
zumiał, co jej leży na sercu, bo przykrył jej dłoń swoją ręką i powiedział: -
Nie myśl w ten sposób, Elise. Jesteś tu najpiękniejszą dziewczyną, nie ma
znaczenia, co masz na sobie.
- Może dla ciebie, ale inni myślą swoje.
- Niech myślą, co chcą. Ja się tym nie przejmuję.
Drzwi do sali tanecznej, położonej tuż obok, ciągle się otwierały i za
każdym razem do ich uszu docierała muzyka. Emanuel złożył zamówienie i
po chwili na stole pojawiły się soki i ciastka. Elise poczuła, że się coraz
bardziej odpręża i że jej stopa wystukuje rytm muzyki. Emanuel chyba też
zauważył ruch pod stołem.
- Lubisz tańczyć?
- Lubię muzykę, ale rzadko tańczę. A ty?
- Bardzo lubiłem tańczyć, zanim wstąpiłem do Armii Zbawienia. Ale teraz
już nie mogę.
- Brakuje ci tego?
- Czasami. Ale z niektórych rzeczy trzeba zrezygnować.
Elise zastanawiała się, czy musiał zrezygnować z wielu innych rzeczy.
- Nie powiedziałeś za wiele o Agnes, gdy o nią zapytałam.
- Nie, nie chciałem o tym rozmawiać przy Annie - uśmiechnął się z
pewnym zakłopotaniem. - Agnes zdecydowała się na to, ho ma swoje
powody.
Elise zaczerwieniła się zamiast przyjaciółki.
- Powiedziała ci, dlaczego chce być służącą? - Emanuel spojrzał na nią
badawczo. Bez wątpienia oczekiwał jasnej odpowiedzi.
Elise pokiwała głową.
- Ona się w tobie kocha.
- Tak też to zrozumiałem. Karolinę nie jest zachwycona jej obecnością.
- Może zmusi ojca, by wyrzucił Agnes.
- Jest taka możliwość. To by się źle skończyło dla Agnes. Jak wiesz,
niełatwo o pracę ostatnimi czasy.
- Może powinieneś porozmawiać z Agnes i poradzić, by była miła dla
Karolinę.
- Próbowałem, ale to się na nic nie zda. Ona jest bardzo... - zamilkł, ugryzł
się w wargę i spojrzał w stół.
- Natarczywa, chciałeś powiedzieć? Pokiwał głową.
Ku swemu własnemu zdumieniu Elise poczuła dziwne ukłucie w piersiach.
Co się stało? - pomyślała. Czyżby jednak dał się skusić? Znów wyobraziła
sobie Agnes w objęciach tamtego nieznajomego. Agnes nie była
początkująca w tych sprawach. Czystość nie stanowiła dla niej żadnego
problemu.
- Może ty mogłabyś przemówić jej do rozsądku?
- Będzie na mnie wściekła. Mówi, że jestem zazdrosna.
Gdy tylko wypowiedziała to słowo, zorientowała się, że może zostać źle
zrozumiana.
. - To znaczy... Agnes... Agnes sądzi, że jestem zazdrosna, bo Johan jeszcze
długo nie wróci do domu.
Emanuel siedział w milczeniu. Po chwili zajrzał jej w oczy:
- A jesteś?
- Co masz na myśli? - Elise się zaczerwieniła.
- Jesteś zazdrosna o Agnes?
- Nie sądzę, bym miała powody.
- Nie, nie masz. - Emanuel pokręcił głową. - Potrafię być cierpliwy - dodał
z uśmiechem. - Poczekam. Wiesz, co mam na myśli.
- Jesteś przecież oficerem Armii Zbawienia.
- Ty też mogłabyś wstąpić do Armii.
- Nie sądzę. Nie mam tak niezłomnej wiary. I nie mogłabym chodzić w
mundurze. Poza tym mam dość pracy przy matce, Hildzie i chłopcach. Hilda
niedługo urodzi i będę musiała jej pomagać.
- Czy ojciec dziecka nie zamierzał jej wspierać? - Emanuel zmarszczył
brwi.
- Wciąż tak mówi - potwierdziła Elise, spuszczając wzrok. - Ale ja mam
wrażenie, że coś tu się nie zgadza.
- Co masz na myśli?
- Jeśli ją kocha i chce łożyć na Hildę i dziecko, to dlaczego musimy
wszystko nadal trzymać w tajemnicy?
Emanuel zamyślił się i przygryzł wargi.
- W dalszym ciągu nie wolno wam mówić, kim on jest? Elise pokręciła
głową.
- Ale ja i tak mam ochotę to zrobić. Może ty mnie uspokoisz.
- Możesz być pewna, że to zostanie między nami. Będę milczał jak grób.
- To pan Paulsen. Majster. Zauważyła od razu, że ta informacja wprawiła
go w osłupienie, i od razu pożałowała, że to powiedziała.
- To niemożliwe - szepnął. - Pan Paulsen ze wzgórza Aker? Majster, który
mieszka niedaleko mnie?
Elise przytaknęła.
- Ale... ale... Jak... to znaczy, czy on... czy on zrobił coś... Elise od razu
pokręciła głową.
- Hilda na wszystko się zgodziła, twierdzi, że on kocha ją, a ona jego-
- Prządkę? Szesnastoletnią?
- Niedawno skończyła siedemnaście.
- Ale... Ja nie rozumiem, jak...
- Ja też nie. Nie myśl już o tym, Emanuelu. Widzę, że dziwi cię to tak samo
jak mnie. Wszystko się wyjaśni, gdy dziecko przyjdzie na świat.
Emanuel wziął głęboki oddech.
- Może jednak wcale nie będzie tak źle. On jest chyba bardzo bogaty, nie
ma dzieci, jest wdowcem. Jeśli rzeczywiście chce wziąć na siebie
odpowiedzialność za Hildę i dziecko, jeśli się z nią ożeni, gdy Hilda będzie
pełnoletnia, to będzie to dla ciebie pewna ulga. Masz dość kłopotów z
utrzymaniem braci.
- Ja też tak myślę. On jej już dał pieniądze na jedzenie.
- Miło to słyszeć. „Gdy deszcz pada na proboszcza, na wikarego też coś
kapnie". Wy też coś na tym skorzystacie.
Elise pokiwała głową, nie patrząc na niego. Nie zamierzała mu mówić, że
Hilda chce przeznaczyć te pieniądze na coś innego.
- Martwisz się, że Johan zerwał zaręczyny? - zapytał cicho i ostrożnie.
- Tak. Myślę, że ktoś na niego wpłynął. Nigdy by tego nie zrobił, gdyby
ktoś nie wmówił mu czegoś, co nie jest prawdą, albo nie wpłynął na niego w
inny sposób.
- Próbowałaś jeszcze raz napisać i wyjaśnić, że między nami nic nie ma?
- Nie, ale zamierzam to zrobić.
- Zrób to, Elise. Nie odzyskasz spokoju, jeśli nie spróbujesz.
- I ty to mówisz? - Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Trzeba wiedzieć, na czym się stoi.
- Może masz rację. - Elise pokiwała głową w zamyśleniu. - Cieszę się, że
jesteś moim przyjacielem, Emanuelu, i że mogę z tobą porozmawiać również
o tym.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, obserwując kipiące dokoła życie i
popijając sok. Po chwili Emanuel odchrząknął, w/raźnie zakłopotany.
- Jest coś, nad czym się zastanawiam, ale nie bardzo wiem, jak zapytać.
Rzuciła mu czujne spojrzenie.
- Udało ci się jakoś pogodzić z tym, co się stało?
Elise poczuła, że świat zawirował wokół jej głowy. Spuściła wzrok, nie
mając odwagi spojrzeć na niego.
- Chyba tak - szepnęła.
- Rozmawiałem z jedną z sióstr z Armii. Nie powiedziałem oczywiście, o
kogo chodzi - dodał pośpiesznie. - Ona często spotyka dziewczęta, które
przeżyły coś takiego, i rozmawia z nimi. Twierdzi, że to pomaga.
- Ja nie chcę z nikim rozmawiać.
- Nawet ze mną?
- Przecież jesteś mężczyzną. - Spojrzała na niego z przerażeniem.
- Przywykłem do rozmów z bardzo różnymi ludźmi. - Zakasłał i spuścił
wzrok.
- Nie budzę w tobie odrazy? To znaczy... Kiedy myślisz, jak... - Umilkła i
zamrugała oczami, bo płacz jej ściskał gardło.
Przysunął swoje krzesło bliżej i objął ją ramieniem.
- Miałbym stracić do ciebie sympatię z powodu krzywdy, którą ktoś ci
wyrządził? Najchętniej zabiłbym tego człowieka.
Elise podniosła się i powiedziała przez łzy:
- Chyba chciałabym już pójść do domu. Dziękuję za sok. W tej samej
chwili usłyszeli wołanie Pedera:
- Elise, patrz, co wygrałem!
Elise wyprostowała się i zmusiła twarz do uśmiechu.
- Wygrałeś? - powtórzyła, nic nie rozumiejąc.
- Znalazłem na ziemi dziesięć ore i kupiłem sobie los. Patrz tylko, co
dostałem.
W dłoniach trzymał jasnożółtego pluszowego misia.
- To miś! - wykrzyknął Emanuel. Elise musiała się uśmiechnąć. Peder
przytulił miękką maskotkę.
- Jest mój. Dam mu imię i będę go zawsze miał przy sobie.
- Mówisz jak dziecko. - Kristian obrzucił misia pogardliwym spojrzeniem.
- Chyba nie zaczniesz też bawić się lalkami, co?
- Przestań, Kristian, pozwól Pederowi nacieszyć się swoją wygraną. Ale
chodźcie już, chłopcy, musimy wracać do domu. Zrobiło się późno.
Chłopcy pobiegli przodem, a Elise i Emanuel ruszyli za nimi.
- Przykro mi, że o tym wspomniałem, Elise - powiedział cicho Emanuel.
- Nic nie szkodzi.
- Postaraj się zapomnieć.
Łatwo ci mówić, pomyślała Elise. Jutro musi się zacząć, dodała w duszy z
desperacją. Miesiączka będzie już o dwa tygodnie spóźniona.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Siedemnastego maja pięknie świeciło słońce i było bardzo ciepło. Święto
wypadło w środę, ale w fabryce skończyli pracę już o szóstej, tak jak w
soboty. Elise wybrała się do miasta, żeby popatrzeć na ludzi.
Najchętniej zostałaby w domu ze swoimi ciężkimi myślami, ale uznała, że
powinna wiedzieć, co się wydarzy w tak szczególny dzień. Zwłaszcza ze
względu na chłopców.
Nigdy nie słyszała, by ludzie wkładali tyle serca w śpiewanie pieśni
narodowych Tak, my kochamy ten kraj i Niech Bóg błogosławi naszej dro-
giej ojczyźnie. Nie mówiąc już o patriotycznej pieśni, którą napisał Per
Sivles, Chcemy mieć swój kraj, po której grano starego marsza, którego
uczyła się kiedyś w szkole i który za sprawą swego szybkiego, radosnego
rytmu wydawał się doskonałą przygrywką do powstania przeciwko Szwecji.
Wszędzie powiewały norweskie flagi, a w Akershus Christian Michelsen
przemawiał podobno na tle norweskich barw narodowych i napisu: „1814 -
17 maja - 1905". Na Lovebakken i Birkelunden śpiewały chóry. Wydawało
się, że wszyscy czują, że to będzie szczególny dzień. Co się stanie za rok? -
pomyślała Elise. Czy Norwegia będzie wolnym i niepodległym krajem?
To, co działo się dokoła, zajmowało ją jednak tylko przez chwilę. Myślą
wracała bowiem ciągle do tego, co najprawdopodobniej działo się teraz w jej
własnym ciele.
Nie straciła jeszcze nadziei. Dopiero na początku lipca sprawa będzie
przesądzona. Mało prawdopodobne, by miesiączka opóźniła się bez powodu
o cały miesiąc.
Niepokój sprawiał jej dotkliwy ból. Utrudniał jej zasypianie wieczorami,
ciążył strasznie całymi dniami. Od czasu do czasu przekonywała sama
siebie, że to tylko nerwy i brak jedzenia, ale niepokój ciągle powracał.
Starała się unikać Emanuela, nie mogła znieść jego badawczego spojrzenia,
nie mogła znieść myśli, że wszystko odgadł i zrozumiał. Nie mogła też
przebywać w towarzystwie Hildy w obawie, że się przed nią zdradzi. Nikt
nie może o tym wiedzieć. Żadna żywa dusza. Jeśli zdarzyło się to, czego się
obawia, będzie musiała coś przedsięwziąć...
Odsuwała od siebie tę myśl, nie potrafiła jej udźwignąć, nie potrafiła jej
pomyśleć do końca.
Emanuel zaproponował, żeby po południu poszli razem z chłopcami do
miasta, ale Elise odmówiła. Wykręciła się bólem głowy i pozwoliła, by
poszedł sam z chłopcami. W szkole nie było lekcji, mogli więc wyruszyć
jeszcze przed jej przyjściem z fabryki. Nie chciała się przy nim rozpłakać
nagle bez powodu, jak to się jej zdarzało w ciągu dnia. Płacz przychodził bez
ostrzeżenia i nie potrafiła wówczas powstrzymać łez. Wtedy chciała być
sama.
Pragnęła zobaczyć się z Agnes, nie mogła już dłużej dźwigać sama tych
przerażających myśli. Agnes miała wiele przyjaciółek i znała życie. Może
zna także ten adres na Mollergata...
Znów serce jej się ścisnęło. Słyszała, że to niebezpieczne. Mogła się
wykrwawić na śmierć. Albo stracić możliwość rodzenia dzieci.
Ale urodzić dziecko tego potwora... Gdy o tym myślała, wydawało jej się,
że tonie w bagnie. Nie, to była myśl nie do zniesienia.
Usłyszała, że jakieś dzieci krzyczą „hurra!", i zobaczyła je, gdy dotarła na
szczyt wzgórza. Wymachiwały chorągiewkami i udawały, że idą w
świątecznym pochodzie. Przez pierwsze dziewiętnaście lat, od kiedy
dzieciom pozwolono uczestniczyć w pochodzie z okazji święta narodowego,
uczestniczyli w nim tylko chłopcy, ale od szesnastu lat, od 1889 roku, mogły
iść także dziewczęta, tyle że nie z chorągiewkami, a z wieńcami kwiatów.
Łopotały czerwone flagi z biało-niebieskim krzyżem, bez szwedzkich
barw, żółtej i niebieskiej, w rogu. Trochę to potrwa, nim wszyscy się do tego
przyzwyczają. Do Elise nie dotarło jeszcze całkiem, że Norwegia będzie od
tej pory wolnym krajem, że nikt obcy nie będzie decydował o ich losie.
W następnej chwili znów opanowały ją te straszne myśli. Co będzie z
Pederem, jeśli ona tego nie przeżyje? Przypomniała sobie, jak się bał, gdy
opowiadała mu o ludziach, którzy emigrują do Ameryki. Lękał się, że ona
też wyjedzie. Był od niej całkowicie uzależniony, przynajmniej do powrotu
matki.
I jak matka sobie bez niej poradzi?
Doszła już do domu Carlsenów, ale zawahała się przez chwilę, nim
ośmieliła się popchnąć bramę z kutego żelaza i wejść. Z obfitej południowej
rabatki płynął słodki zapach kwiatów. Gdy Elise zerknęła w tamtą stronę,
ujrzała całą gamę jasnych kolorów. Drzewko owocowe było już obsypane
kwieciem, a na żywopłocie złociły się żółte pąki. Gdybym mogła
zamieszkać w takim pięknym miejscu, pomyślała i zaczęła trochę rozumieć
decyzję Agnes. I cóż z tego, że pracuje nawet po dziewiątej wieczorem i ma
wolną tylko co drugą sobotę, skoro może mieszkać w pięknym domu z
ogrodem.
Minęła masywne drzwi frontowe, modląc się, by nikt się w nich nie
pojawił, i pobiegła do kuchennych schodów. Dom miał tylko dwie
kondygnacje i mansardę. Gdy była tu ostatnio, było ciemno, dopiero teraz
zobaczyła, że dom ma wykusz i dwie kolumny po obu stronach drzwi, a
także lśniące, kolorowe szybki w oknach werandy. Prezentował się tak
wspaniale, że Elise przypomniała sobie wielkopański dom, który widziała
kiedyś na zdjęciu w „Norweskim Magazynie Rodzinnym".
Dziewiąta już minęła. Elise była tego pewna, bo spytała o godzinę jednego
z przechodniów. Agnes chyba skończyła już pracę. Ze stajni wyszedł jakiś
człowiek. Pewnie woźnica.
- Przepraszam - zaczęła - przyszłam w odwiedziny do mojej przyjaciółki,
która jest tu służącą...
- W takim razie możesz pójść ze mną, bo idę właśnie do kuchni - przerwał
jej z uśmiechem. Wyglądał bardzo przyjaźnie.
Gdy weszła do kuchni, znajdującej się na piętrze, uderzyła ją biel ścian.
Pod sufitem paliła się elektryczna lampa, a Agnes stała przy piecu i mieszała
w garnku, w którym gotowało się mleko, obok coś kipiało w drugim rondlu.
Agnes miała włosy upięte wysoko na karku, przesłonięte śnieżnobiałym
czepkiem, fartuch był wykrochmalony i równie biały. Gdy usłyszała, że ktoś
wchodzi, obróciła w stronę drzwi czerwoną, zaaferowaną twarz, a na widok
Elise jeszcze bardziej się zarumieniła.
- Pani chce się jeszcze napić gorącego mleka z miodem - wyjaśniła pełnym
zdenerwowania głosem, wyjmując jednocześnie wielki słój z konfiturami z
ocynkowanej wewnątrz szafki chłodniczej i spoglądając nerwowo na jakieś
dziwne urządzenie, wiszące na ścianie. - Zdaje się, że nie pracuję
wystarczająco szybko. To urządzenie pokazuje, do którego pokoju mam
pójść.
Woźnica mrugnął do Elise.
- Pani nie wie, ile srok musi trzymać za ogon służąca - powiedział cicho.
Elise spojrzała na dziwną lampę. Teraz zauważyła, że są na niej różne
cyfry i że lampa oświetla właśnie jeden z nich. Woźnica zauważył chyba, na
co Elise patrzy.
- Piątka to biblioteka. Pani siedzi tam zazwyczaj wieczorem ze swoim
małżonkiem.
Elise nie ruszyła się z miejsca, podczas gdy Agnes nalała do dzbanka
gorącego mleka, dodała miód i znikła w korytarzu. Gdy wreszcie wróciła,
zdjęła fartuch i czepek.
- Wreszcie jestem wolna - powiedziała, ocierając pot z czoła. - Chodź,
pójdziemy do mojego pokoju.
Otworzyła drzwi w drugim krańcu kuchni i weszły do niewielkiego,
wąskiego pokoiku, z oknami na północ. Panował w nim chłód, bo słońce tu
nigdy nie zaglądało. Ściany pomalowano na kolor ciemnoniebieski, w oknie
wisiały haftowane białe zasłonki.
- Tak się cieszę, że mogłaś przyjść, Elise. - Agnes padła wycieńczona na
wąskie łóżko. - Czekałam na ciebie. Boże, jaka jestem zmęczona. -
Przygładziła włosy dłonią i głośno westchnęła. - Ta kobieta mnie kiedyś
dobije. - Agnes zasłoniła sobie usta i z przerażeniem w oczach zerknęła w
stronę drzwi. Obie wstrzymały oddech. Gdy Agnes się upewniła, że w
kuchni nikogo nie ma, powiedziała szybko: - Siadaj, mam ci tyle do
opowiedzenia.
Elise usiadła obok przyjaciółki. Pod oknem stało wprawdzie krzesło z
wiklinowym oparciem, ale na nim leżała sterta ubrań. Na ścianie wisiało
niewielkie lustro, a w kącie stała komoda z trzema szufladami.
Pokój wyglądał biednie w porównaniu z resztą domu, ale Elise uważała, że
Agnes ma wielkie szczęście, mając pokój tylko dla siebie.
- Byłam na górze, w jego mansardzie, Elise. Wiele razy.
- Naprawdę?
- Kilka razy z nim rozmawiałam. Poza tym sprzątam u niego. Piorę mu
także ubrania. Kiedy nie ma go w domu, zanurzam twarz w jego koszulach i
wdycham jego zapach - dodała tak namiętnym głosem, że Elise poczuła się
bardzo niezręcznie.
- Nie boisz się, że mógłby cię zaskoczyć?
- Nie zrobi tego. Wiem, kiedy go nie ma w domu. Chwile, które spędzam
na górze, wynagradzają mi tę harówkę.
Elise spojrzała badawczo na przyjaciółkę.
- Harówkę? Jest aż tak źle? Agnes pokiwała głową.
- Nie rób tego co ja, Elise - powiedziała z nieoczekiwaną siłą w głosie. - To
niewolnicza praca. O szóstej rano muszę napalić we wszystkich piecach, a
zaraz potem biegnę do pralni, żeby wygotować bieliznę, która moczyła się
od poprzedniego wieczoru. Potem wracam na górę, żeby przygotować
śniadanie. Każdy garnek, którego używam, muszę starannie wyszorować
piaskiem i wygładzić kredą, zanim będzie można znów postawić go na
piecu. Gdy uporam się ze zmywaniem po śniadaniu, znów biegnę do
piwnicy, żeby wypłukać bieliznę, wylać wodę i wszystko wyżąć. Gdy
skończę, zanoszę ciężką balię z mokrą bielizną z piwnicy na samą górę i
wieszam na sznurach na strychu. - Mówiła tak szybko, że brakowało jej
tchu, ale najwyraźniej chciała mówić dalej. - Gdy wracam do kuchni, zjawia
się lodziarz z dostawą lodu i muszę podać mu kawę. Ledwo naleję mu kawy,
zjawia się pani z listą zakupów i zaczynam biegać od mleczarza do rzeźnika,
od sklepu z kawą do pasmanterii, potem na pocztę i po ryby, do piekarni i
apteki. Nie masz pojęcia, ile oni kupują. Chyba śpią na pieniądzach.
Elise słuchała ze zdumieniem.
- Nogi mi odpadają od tego biegania - ciągnęła Agnes. - Ale gdy wrócę do
domu, muszę wszystkie zakupy posegregować, coś zanieść do piwnicy, coś
do jadalni, resztę do szafek na jedzenie. Ledwo skończę, już biegnę na
strych, żeby zdjąć pranie, które już wyschło, i znieść je do maglownicy,
która stoi w piwnicy. Pokojówka pomaga mi wyciągać prześcieradła, obrusy
i takie rzeczy. Na szczęście.
- Mają też pokojówkę? - Elise spojrzała na przyjaciółkę ze zdumieniem.
- Tak, ale to dla mnie nie ma znaczenia, bo to ja zajmuję się najgorszą
robotą. Karolinę, córka państwa domu, ta, o której mi wspominałaś, jest
strasznie rozpieszczona. Muszę sprzątać w jej pokoju, wieszać suknie do
szafy, składać inne rzeczy. Nie uwierzyłabyś własnym oczom, gdybyś
zobaczyła, ile ona ma sukni. - Agnes wzięła głęboki oddech. - Jeśli myślisz,
że to już koniec, to się mylisz. Gdy skończę maglować i prasować, muszę
wyszorować tylne schody i podłogę w kuchni, nakryć do stołu w jadalni,
nastawić ziemniaki, dołożyć do pieca, wypatroszyć ptaka albo rybę. Dopiero
gdy podam obiad i pozmywam, mogę przez chwilę odetchnąć, a potem znów
to samo.
- Myślę, że mimo wszystko masz tu lepiej niż w fabryce. Agnes pokiwała
głową.
- Wieczorem muszę wyczyścić wszystkie lampy parafinowe, wyszorować
srebro i miedź, zacerować i załatać, co trzeba. Na końcu przygotowuję
sypialnie, zdejmuję narzuty z łóżek, odchylam pierzyny, ustawiam pantofle
pani i pana. Zanim pójdę do siebie, muszę życzyć im dobrej nocy i zapytać,
czy nie życzą sobie czegoś jeszcze. - Opadła na poduszkę i jęknęła. - Czy to
dziwne, że jestem wykończona? Czasami żądają, żebym pracowała do
północy. Co oni sobie myślą, z czego ja jestem zrobiona? Wydaje im się
może, że jestem maszyną parową?
Elise wiedziała, że służące bardzo długo i bardzo ciężko pracują, ale nie
przypuszczała, że jest aż tak źle. Spojrzała ze współczuciem na przyjaciółkę.
- Może szef pozwoli ci wrócić do pracy? Agnes gwałtownie pokręciła
głową.
- Chcę być tam, gdzie Emanuel.
Elise wiedziała, że powinna zachować ostrożność.
- Obyś się tylko nie rozczarowała.
Agnes gwałtownym ruchem podniosła się z poduszek i syknęła:
- Ciągle to powtarzasz. Nic nie rozumiesz, Elise. Jesteś całkiem zielona,
jeśli chodzi o mężczyzn. Każdy normalny mężczyzna da się w końcu skusić.
Muszę tylko być cierpliwa i trzymać się z dala od tej jędzy Karolinę. Ona
jest zakochana w Emanuelu i wodzi za nim jastrzębim wzrokiem.
- Domyśliła się, dlaczego przyjęłaś tę posadę?
Agnes odwróciła wzrok, jej głos natychmiast Zrobił się cichszy.
- Weszła kiedyś na górę, gdy byłam u Emanuela. Twierdziła, że chce
pożyczyć książkę. Kiedy mnie zauważyła, zapytała ze złością, co tam robię.
A przecież nic jej do tego, jak spędzam swój wolny czas.
Elise zwlekała chwilę z odpowiedzią.
- Chyba powinnaś być ostrożna. Jeśli chcesz zachować posadę.
- Nie sądzisz chyba, że dam sobą rządzić jakiejś rozpuszczonej,
rozkapryszonej tatusinej córeczce - wybuchnęła Agnes.
- Ale wszystko zależy od jej ojca.
Agnes uśmiechnęła się dziwnie i zagadkowo.
- Otóż to.
Elise rzuciła jej pytające spojrzenie, ale Agnes od razu zmieniła temat.
- Byłaś dziś w mieście i widziałaś obchody Siedemnastego Maja? Elise
pokiwała głową.
- Wiesz może, że Emanuel Ringstad zabrał ze sobą Pederà, Kristiana i
Everta?
- Tak, i o to właśnie chciałam cię zapytać. Dlaczego to zrobił?
- Pewnie mu ich żal - wzruszyła ramionami Elise. - Większość dzieci ma
matkę albo ojca, którzy się nimi zajmują.
- Myślę, że on zadziwiająco często odwiedza Andersengàrden. Poluje na
ciebie czy na Annę?
Elise zrozumiała, że to jest żart, więc się uśmiechnęła.
- Zniósł któregoś dnia Annę na dół, nad rzekę. Wyszła na dwór pierwszy
raz od zeszłego lata.
- O tym też opowiadał - pokiwała głową Agnes. - Ludzie zaczynają się
pewnie zastanawiać, dlaczego on to robi.
Elise splotła palce i spuściła wzrok. Zaraz będzie musiała to powiedzieć...
- Agnes... Pamiętasz, o czym rozmawiałyśmy, gdy byłam ostatnio u ciebie?
Agnes spojrzała na nią od razu.
- Tak.
- Myślę, że jednak miałam pecha... - Unikała spojrzenia przyjaciółki.
- Żartujesz. - Agnes naprawdę się przeraziła.
- Powinnam mieć miesiączkę już przeszło dwa tygodnie temu.
- Czasem się zdarza opóźnienie.
- Wiem.
- Nie martw się na zapas, Elise. U mnie też kiedyś przyszła z opóźnieniem i
strasznie się bałam.
Elise spojrzała przelotnie na Agnes. Zaczęła się zastanawiać, ilu mężczyzn
miała Agnes przez te wszystkie lata.
- Mam takie okropne przeczucie, że mi się to przytrafiło.
- Wmawiasz to sobie. Na razie i tak nic byś nie zauważyła. Elise z trudem
przełknęła ślinę, niepokój znów powrócił.
- Wydaje mi się, że mam poranne mdłości.
- Jesteś pewna? - Agnes posłała jej przerażone spojrzenie.
- Nie wymiotowałam, ale mam mdłości.
- Może ze strachu.
- Staram się tak myśleć.
- Ale może masz powody, żeby się bać. Wielkie nieba - dodała z
westchnieniem. - Jeśli to prawda, Elise, to wiesz, co masz zrobić.
- Między innymi dlatego tu dziś przyszłam.
- Dobrze to przemyślałaś? - Agnes zniżyła głos do szeptu. - Wiesz, że to
niebezpieczne?
Elise pokiwała głową.
- Tak się boję, Agnes. Peder jest ode mnie całkowicie uzależniony i wiem,
że ze względu na niego nie powinnam ryzykować, ale nie mogę znieść
myśli, że... - urwała, walcząc ze łzami. - Nie mogę mieć dziecka z tym
barbarzyńcą, z tym brutalnym idiotą. - Ukryła twarz w dłoniach i
wybuchnęła płaczem.
Agnes objęła ją ramionami.
- Nie płacz, Elise. Znam wiele dziewcząt, które to zrobiły. Wszystkie
przeżyły. Poza tym na razie nic nie wiadomo. Może niedługo przyjdziesz do
mnie i będziesz się śmiała ze swojego strachu. Człowiek szybko zapomina
takie straszne rzeczy.
Elise otarła łzy rękawem.
- Ale jeśli moje podejrzenia się potwierdzą, powiesz mi, dokąd mam pójść?
- Możesz mi zaufać - powiedziała Agnes.- Problem w tym, że to kosztuje.
Elise spojrzała na nią z przerażeniem.
- Dużo?
- Dość dużo. Ale nie myśl o tym na razie. Nie ma do czego się śpieszyć.
Musisz zaczekać do następnego terminu.
- Nie wiem, czy wytrzymam tak długo. Nie mogę nawet spać.
- Możesz tu przychodzić i wziąć na siebie trochę moich obowiązków, a
będziesz spała jak kamień.
- Zupełnie cię nie rozumiem, Agnes. Wybrać taką harówkę tylko po to, by
czasem widywać Emanuela Ringstada?
- Nigdy nie byłaś zakochana? - roześmiała się Agnes.
- Byłam, w Johanie. Ale zaczynam się zastanawiać, czy przeżywałam to
wystarczająco silnie, gdy ciebie słucham.
- W dalszym ciągu chcesz na niego czekać?
- Mówiłam ci, że zerwał zaręczyny.
- Jeśli cię dobrze znam, to i tak będziesz na niego czekać.
- Chcę przynajmniej napisać do niego jeszcze raz.
- No tak, wiesz, co ja o tym myślę, więc nie muszę nic mówić.
- Jednak spróbuję, Agnes. Powinnam już iść. Chłopcy pewnie już dawno
wrócili do domu.
Ledwo przeszła przez bramę, ujrzała ciemną postać nieco niżej na drodze.
Mężczyznę w mundurze. Przez chwilę miała ochotę udać, że go nie widzi,
ale zorientowała się, że Emanuel ją poznał. Na dworze wciąż było jasno.
Uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Byłaś u Agnes? Przytaknęła.
- Dziękuję, że zabrałeś ze sobą chłopców. Byli zachwyceni.
- To ważne, by dzieci też poczuły to pragnienie wolności. - Zatrzymał się i
zmierzył ją spojrzeniem. - A ty nie miałaś ochoty. - Zabrzmiało to jak
konstatacja, a nie pytanie.
- Głowa mnie bolała.
- Ale już ci przeszło.
Poczuła, że się rumieni, i spuściła wzrok.
- Chodź, odprowadzę cię do domu.
- To niepotrzebne. Jest jeszcze jasno.
- Chciałbym z tobą porozmawiać.
Nie zaprotestowała i ruszyli razem w stronę chodnika.
- Peder mówi, że się ostatnio dziwnie zachowujesz. Płaczesz.
- Peder mówi różne rzeczy.
- Rozumiem, że nie chcesz mi o tym opowiedzieć.
- Nie ma o czym opowiadać. Nie odpowiedział.
Elise zrozumiała, że jej nie uwierzył, bo zaczął mówić o czymś innym.
- Napisałem do rodziców, że za jakiś czas przywiozę ze sobą gości w
niedzielę.
- I co oni na to?
- Na pewno się ucieszą. Oboje bardzo lubią dzieci. Pomyślałem, że
moglibyśmy zabrać także Everta.
Elise zrobiło się cieplej na sercu. Evert będzie zachwycony. Obym tylko ja
nie była pewna swojego nieszczęścia do tego czasu, pomyślała i poczuła, że
znów ogarnia ją niepokój.
- Zdecydowałeś już, kiedy to będzie?
- Chciałem zaproponować wam niedzielę za dwa i pół tygodnia. Bo w dwie
najbliższe niestety nie mogę.
Elise przeszył zimny dreszcz. Wtedy już będzie miała pewność.
- Zobaczymy. - Ledwo dobyła z siebie głos. Obrócił się ku niej
zaniepokojony.
- Nie masz ochoty?
- Oczywiście, że mam. Evert podskoczy z radości, a Peder i Kristian już się
cieszą.
- A ty?
- Ja... ja... Agnes będzie zazdrosna i wścieknie się na mnie.
- Nie to chciałaś powiedzieć. Co się z tobą dzieje, dlaczego nie wiesz, czy
masz ochotę na wyjazd, czy nie? Z powodu Johana? Boisz się, że on się o
tym dowie i uzna to za potwierdzenie plotek, które słyszał?
Pośpiesznie pokiwała głową.
- Wówczas będzie przekonany, że między nami coś jest. Emanuel nie
odpowiedział i przez dłuższy czas szli w milczeniu.
- Jeśli zupełnie nie masz ochoty, mogę zabrać samych chłopców -
powiedział w końcu. - Ale martwi mnie to. Dobrze by ci zrobiło, gdybyś się
na chwilę od wszystkiego oderwała, pomyślała o czymś innym. Jestem
pewien, że będziesz zachwycona, gdy zobaczysz dwór. Jest pięknie
położony na wzgórzu, z widokiem na wszystkie strony. Matka kocha kwiaty,
podobnie jak ty. Mnóstwo ich zasadziła i zasiała. W ogrodzie mamy altanę,
gdzie sobie siedzimy i pijemy kawę, a tuż koło werandy rośnie ogromna
wiśnia, która na pewno będzie obsypana kwiatami, gdy przyjedziemy.
Elise ze smutkiem pokręciła głową.
- Źle mnie zrozumiałeś, Emanuelu. To, o czym mówisz, to raj. Tylko że ja
mam tyle kłopotów. Hilda może urodzić lada moment, nie wiem, kiedy
mama wróci z sanatorium.
- Możesz przynajmniej obiecać, że pojedziesz, jeśli Hilda jeszcze nie
urodzi, a mama nie wróci do domu?
- Mogę - przytaknęła Elise. - I bardzo dziękuję. Myślę, że możesz już
wrócić do domu. I Agnes, i Karolinę będą złe, jeśli się dowiedzą, że mnie
odprowadziłeś.
- Uważasz, że powinienem być im posłuszny? Elise musiała się
uśmiechnąć.
- Może powinieneś to zrobić, żeby w domu był spokój. Emanuel się
zatrzymał.
- Do widzenia, Elise. Mam nadzieję i wierzę, że znów będziesz radosna,
czas leczy rany.
Pokiwała głową, idąc dalej. Gdyby on wiedział...
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Gdy w sobotę Elise wróciła do domu, znalazła w drzwiach karteczkę ze
starannym pismem Emanuela:
Droga Elise!
Załatwiłem sprawy tak, że jednak mogę jutro wyjechać. Przyjdę po was o 8
rano i pójdziemy razem na stację, żeby wsiąść do pociągu w stronę Eidsvold.
Podróż trwa mniej więcej godzinę.
Pozdrawiam Emanuel
Zerknęła na liścik. Emanuel uważał za oczywiste, że ona chce i może
jechać. Nawet nie zapytał.
Pewnie, że ma ochotę, a chłopcy wręcz oszaleją z radości. Zamyśliła się.
Wciąż jeszcze mogła mieć nadzieję, że napad nie będzie miał przykrych
konsekwencji... Mogła przeżyć beztrosko jeszcze jeden dzień, gdyby tylko
zdołała przezwyciężyć niepokój. To będzie dla wszystkich wspaniałe
przeżycie, może najwspanialsze z dotychczasowych. Nie wolno jej niszczyć
tego dnia, zamartwiając się tym, co nie musi się zdarzyć.
Usłyszała czyjeś kroki na schodach i obróciła się. Po chwili ujrzała
niesforną grzywkę Pedera.
- Dlaczego tu stoisz, Elise?
- Czytam wiadomość od kapitana Ringstada. Pyta, czy chcemy jutro
pojechać do jego domu na wsi. Evert mógłby wybrać się z nami.
- Naprawdę? - Twarz Pedera rozjaśnił radosny i promienny uśmiech.
Przyśpieszył kroku i zaraz był koło niej. - Naprawdę? Będziemy mogli
pojechać? Stać nas na to, Elise?
- Kapitan Ringstad zafunduje nam podróż.
- Naprawdę? Jak to możliwe? Czy ci, co pracują w Armii, mają pieniądze?
- Nie, nie zarabiają tam wiele, ale jego ojciec jest zamożny. Może daje mu
trochę pieniędzy od czasu do czasu.
- Kiedy pojedziemy?
- Pan Ringstad będzie tu jutro o ósmej rano i pójdziemy razem na stację
kolejową. Mógłbyś zejść do pani Berg i zapytać, czy puści z nami Everta?
Powiedz, że wrócimy do domu jutro wieczorem.
Peder obrócił się na pięcie i popędził na dół.
Elise była ciekawa, jak się czuje Hilda. Jeśli coś się zmieniło w ciągu dnia,
to nie będzie mogła pojechać.
Hilda nie chodziła już ostatnio do fabryki. Miała szczęście, że pozwolono
jej pracować stosunkowo długo, wszyscy się dziwili, że przychodzi do
fabryki z takim wielkim brzuchem, ale nikt nie narzekał. Ludzie uznali
zapewne, że kierownictwo patrzy przez palce na jej brzuch, bo potrzebuje
rąk do pracy. Takie sytuacje już się zdarzały.
Elise nie zastała jednak siostry w domu. Jedzenie stało nieruszone. W balii
nie było żadnych naczyń do zmywania. Elise pokręciła głową ze
zdziwieniem. Gdzie ona jest i co robiła przez cały dzień? Chyba nie siedzi w
jego biurze w środku roboczego dnia?
W końcu usłyszała ciężkie kroki siostry.
- Spotkałam Pedera na ulicy - powiedziała od razu zdyszana Hilda,
ocierając pot z czoła. - Mówił, że jedziecie jutro pociągiem na wieś, do
państwa Ringstadów. Czy to prawda?
Elise przytaknęła z uśmiechem.
- O ile mnie nie potrzebujesz. Wrócimy do domu jutro wieczorem. Podróż
trwa godzinę w jedną stronę.
- Dla mnie to bez różnicy. I tak nie będzie mnie w domu.
- Muszę pójść i powiedzieć mamie, że jej jutro nie odwiedzimy. Jesteś
pewna, że z tobą wszystko w porządku? To znaczy, czy nic nie wskazuje na
to, że wkrótce urodzisz?
Hilda pokręciła głową.
- Nie denerwuj się. Jestem w dobrych rękach.
Nic więcej nie powiedziała, a Elise się nie dopytywała.
Tego wieczoru zarówno Elise, jak i chłopcy mieli kłopoty za zaśnięciem.
Uwierzyć nie mogli, że pierwszy raz w życiu pojadą pociągiem.
Elise dostała nawet kolki z nerwów. Targały nią na przemian lęk i
podniecenie, a odgłosy dochodzące z łóżka chłopców wskazywały na to, że
oni przeżywają to samo. W jej głowie kłębiły się historie, o których słyszała
lub czytała. Czy nie zdarzyło się kiedyś, że zepsuły się hamulce w pociągu i
wagon przejechał przez miasto jak meteor w stronę głównej stacji? A gdyby
tak zaspała i obudziło ją dopiero pukanie Emanuela? Wtedy pewnie by się
spóźnili. Wprawdzie codziennie wstaje o piątej, czy idzie do fabryki, czy też
nie, ale ból brzucha zapewne nie pozwoli jej dziś zasnąć.
Musiała jednak w końcu zasnąć i obudziła się, gdy na dworze było jeszcze
ciemno. Na wszelki wypadek wstała, żeby znów nie zapaść w sen. Gdy
paliła w piecu, żeby ugotować owsiankę na śniadanie, przydreptał Peder.
Ziewał szeroko i nie mógł otworzyć oczu.
- Usłyszałem, jak hałasujesz pogrzebaczem.
- To jeszcze nie ranek, Peder.
- Nie mogę spać. Coś mnie łaskocze w brzuchu.
- W takim razie umyj się i włóż niedzielne ubranie.
W tej samej chwili znów się otworzyły drzwi do sypialni i stanął w nich
Kristian.
- Już jedziemy?
Zdążyli właśnie zjeść i przygotować się do wyjścia, gdy drzwi do sypialni
znów się otworzyły. Hilda wystawiła głowę do kuchni.
- Możesz pożyczyć mój kapelusz, Elise. Nie pojedziesz przecież w tym
starym kapeluszu po matce. - W ręce trzymała nowy kapelusz, jasny,
słomkowy, z kwiatami.
Elise osłupiała.
- To twój kapelusz?
- Oczywiście, że mój. Myślisz, że go ukradłam? Masz, weź. Weź też
torebkę i białe rękawiczki. Nie możesz pojechać do rodziców pana Ring-
stada w takim stroju.
Elise nie zdołała się oprzeć pokusie. Zerwała z głowy stary kapelusz i
przymierzyła nowy. Z torebką, w białych rękawiczkach czuła się innym
człowiekiem.
Pod bramą czekali już na nich Emanuel z Evertem. Evert miał
wyszorowaną na glans buzię, jak mawiał Peder, nowe łaty na marynarce i
spodniach, był schludny i uczesany.
Emanuel uśmiechnął się ze zdumieniem na widok Elise.
- Nowe rzeczy?
- Hilda mi pożyczyła kapelusz, torebkę i rękawiczki.
- Ładnie z jej strony.
- Spał pan dziś w nocy, panie Ringstad? - Peder rzucił mu promienne
spojrzenie.
- Pewnie, że spałem - roześmiał się Emanuel. - A ty nie? Peder pokręcił
głową.
- Motyle mi tańczyły w brzuchu. I jeszcze tam są. Emanuel znów się
roześmiał.
- Pierwszy pociąg został skonstruowany pięćdziesiąt lat temu i wiele osób
twierdziło, że to będzie pierwszy i ostatni pociąg w Norwegii. Ludziom nie
podobał się pęd, hałas ani dym, całe miasto czuło się zagrożone przez tego
potwora. Ale imponowało im to, że można dojechać z Kristianii do samego
Eidsvold w dwie godziny. Teraz pociąg jeździ aż do Hamar.
Wszyscy chłopcy patrzyli na niego szeroko otwartymi oczami.
Gdy dotarli do Dworca Wschodniego, pociąg już czekał. Kristian chciał
przede wszystkim obejrzeć wspaniały parowóz, a Peder i Evert nie mogli się
doczekać, kiedy wsiądą do wagonu i zobaczą pociąg od środka. Emanuel
wytłumaczył im, w jaki sposób konduktorzy przypinają się do uchwytów na
zewnątrz wagonów i jak kontrolują bilety, stojąc na platformach.
- Zimą jest tu strasznie zimno, tylko wagony pierwszej klasy są ogrzewane
- ciągnął. - Zainstalowano tam zbiorniki na gorącą wodą.
Po chwili usłyszeli gwizdek i trąbkę, a zaraz potem zobaczyli czarny dym
unoszący się nad parowozem. Lokomotywa szarpnęła wagony i pociąg się
potoczył. Chłopcy siedzieli przyklejeni do okien i co chwila pokrzykiwali z
zachwytu. Elise i Emanuel spoglądali na siebie i uśmiechali się.
- Pomyśleć, że tu naprawdę razem siedzimy. - Obrzucił ją ciepłym
spojrzeniem.
- Nie wierzyłam w to. - Od razu się zarumieniła. - To znaczy nie sądziłam,
że to tak szybko nastąpi. Jeszcze się nie przyzwyczaiłam, że chodzisz w
cywilnym ubraniu - dodała szybko, żeby zmienić temat.
- Nigdy nie jeżdżę do domu w mundurze.
- Rodzice w dalszym ciągu nie zaakceptowali, że poświęciłeś swoje życie
Armii?
- Zaakceptowali, ale nie podoba im się to. Ale teraz musisz zacząć patrzeć
przez okno, Elise. Po drodze zobaczysz wiele interesujących rzeczy.
Gdy wysiedli z pociągu, rozpogodziło się i przywitało ich jasne słońce.
Elise rozejrzała się po pięknym budynku stacji, ze zdobieniami na brzegach
dachu, i po peronie, na którym stało wielu podróżnych z walizami i torbami
podróżnymi.
Emanuel pomachał do kogoś i gdy Elise spojrzała w tym kierunku,
zobaczyła bryczkę i konia.
- To Andreas, nasz woźnica - wyjaśnił i ruszył w stronę bryczki. Elise i
chłopcy poszli za nim z pewnym wahaniem.
Nie odezwali się nawet słowem, wsiadając do bryczki. Elise czuła niemy
zachwyt chłopców, którzy nigdy jeszcze nie byli pasażerami bryczki i nigdy
nie siedzieli w takiej pięknej bryczce. Czasami tylko udawało im się uprosić
Hansena, żeby pozwolił im usiąść na koźle swego skrzypiącego wozu, albo
wskoczyć na wóz rozwożący opał.
Emanuel usiadł z przodu z woźnicą i rozmawiał z nim ciągle, ale czwórka,
która przycupnęła na tylnym siedzeniu, przez całą drogę nie odezwała się
nawet słowem.
Dopiero gdy skręcili w aleję prowadzącą do wielkiego, białego domu,
Pederowi wyrwało się:
- Czy tu mieszka pemier, Elise?
- Pemier, też coś - prychnął pogardliwie Kristian. - Mówi się premier.
Premier mieszka w Kristianii, ty ośle.
- Cicho, Kristian. - Elise rzuciła mu surowe spojrzenie. - Nic dziwnego, że
Peder o to zapytał. Christian Michelsen pochodzi z Bergen. Peder mógł
pomyśleć, że to właśnie tutaj.
Emanuel obrócił się do nich z uśmiechem.
- To jest mój dom rodzinny, Peder. Tutaj spędzimy dzisiejszy dzień.
W bryczce zapadła cisza.
Elise była coraz bardziej zdenerwowana. Dlaczego, u licha, Emanuel
zaprosił ich do domu, skoro wiedział, w jakich warunkach żyją? Nie są
przecież odpowiednio ubrani, żeby się pokazywać wśród bogaczy, nie
mówią w odpowiedni sposób.
Bryczka zatrzymała się na dziedzińcu i prawie w tej samej chwili
otworzyły się drzwi. Kobieta w średnim wieku, w prostej, niebieskiej obfitej
sukni przewiązanej fartuchem wyszła im na spotkanie. Emanuel zeskoczył z
kozła, podszedł do niej i uścisnął, po czym pociągnął ją w stronę bryczki.
- To jest Elise z chłopcami, mamo.
Podał rękę Elise, żeby pomóc jej wysiąść. Czerwona z zakłopotania, ujęła
niezręcznie jego dłoń i zeskoczyła. Dygnęła nisko przed jego matką.
- A więc to jest Elise, o której tyle opowiadałeś. Witaj w Ringstad, Elise -
uśmiechnęła się ciepło i przywitała się najpierw z Elise, potem z chłopcami.
- Na pewno jesteście głodni po podróży. Nakryłam dla was w kuchni.
Elise spojrzała na Emanuela ze zdumieniem. Skąd jego matka mogła
wiedzieć, że przyjadą?
Emanuel chyba zrozumiał jej wątpliwości, bo uśmiechnął się szeroko:
- Ojciec był w środę w mieście. Powiedziałem mu, że was dziś naj-
prawdopodobniej przywiozę.
- Jest nam naprawdę bardzo miło - wtrąciła pani Ringstad. - Brakuje nam
dzieci we dworze. Zwłaszcza teraz, gdy mamy malutkie kocięta, jagniątka i
cielątka do pokazania.
- Kociaki? - Peder szeroko otworzył oczy. - Gdzie?
- Najpierw zjemy - powiedziała pani Ringstad. - Potem wam wszystko
pokażę.
Weszli do obszernej sieni i wskazano im drogę do pomalowanej na
niebiesko kuchni. Pod jedną ze ścian królował ogromny piec z wielką płytą
kuchenną w rogu. Drzwi były pomalowane na biało, a na masywnym długim
stole leżał biały obrus i stały porcelanowe nakrycia. Pewnie spodziewają się
jeszcze innych gości, pomyślała Elise z nadzieją, że chłopcy skończą
jedzenie, zanim tamci się pojawią. Rozejrzała się w poszukiwaniu
mniejszego stołu, przy którym mogliby usiąść, ale niczego nie zauważyła.
- Proszę bardzo, siadajcie. - Głos pani domu był bardzo przyjazny.
Skonfundowana Elise spojrzała na Emanuela.
- Nie rób takiej przestraszonej miny, Elise - roześmiał się. - Mama nie
gryzie. Chodź, usiądź tutaj - dodał, odsuwając dla niej krzesło.
Do Elise dotarło wreszcie, że stół był przygotowany dla nich. Spociła się ze
zdenerwowania. Chłopcy na pewno poplamią obrus, nie są przecież
przyzwyczajeni do jedzenia w takich warunkach. A co będzie, jeśli potłuką
którąś z tych pięknych filiżanek albo któryś z talerzy? Usiadła na brzeżku
krzesła i zapragnęła znaleźć się gdzieś daleko stąd.
Chłopcy byli dziwnie milczący. Pożerali wzrokiem wszystkie smakołyki,
stojące na stole, ale na szczęście nie rzucili się na jedzenie tak, jak by to
zrobili w domu. Nawet gdy pani Ringstad usiadła, zmówiła modlitwę i
zaprosiła ich do jedzenia, żaden się nie ruszył.
Emanuel wziął kromkę świeżego, upieczonego w domu chleba, po-
smarował ją grubo masłem i przykrył plastrem mięsa. Chłopcy śledzili każdy
jego ruch. A on, zamiast włożyć kromkę do ust, położył ją na talerzu Pedera.
- Musicie być bardzo zmęczeni po podróży, skoro żaden z was nie ma siły
jeść - zażartował.
Wtedy Kristian i Evert szybko sięgnęli po chleb, jakby się bali, że dla nich
zabraknie.
- Nie przejmujcie się Emanuelem - roześmiała się pani Ringstad. - On
uwielbia się droczyć. - Zwróciła się do Elise: - Słyszałam, że pracujesz w
przędzalni. To chyba męcząca praca.
- Jeszcze gorzej mają służące. - W tej samej chwili rumieniec oblał jej
twarz, bo przypomniała sobie, jak Emanuel mówił, że jego matka też ma
kogoś do pomocy w domu.
- Słyszałam, że sytuacja służby w mieście się zmieniła - pokiwała głową
gospodyni. - Tutaj na wsi gospodyni pracuje razem ze służbą, często tak
samo ciężko, ale podobno panie domu w mieście zaczęły zostawiać prawie
wszystkie obowiązki służbie. To bardzo smutne zjawisko.
Elise słuchała jej z wdzięcznością. Pani Ringstad na pewno zauważyła jej
zakłopotanie i starała się przyjść jej z pomocą. Wyglądała na dobrego
człowieka.
- Emanuel opowiadał, że twój ojciec nie żyje, a matka ma suchoty. Wielka
odpowiedzialność spadła na twoje młode barki.
Elise spuściła wzrok i poczuła się niezręcznie. Jej sytuacja nie jest przecież
wcale gorsza niż sytuacja wielu innych dziewcząt.
- W fabryce jest wiele dziewcząt w moim wieku, które mają własne dzieci -
powiedziała głośno. - Im jest jeszcze trudniej.
Ledwo to powiedziała, ogarnęło ją przerażenie. Uderzyła ją najpierw fala
gorąca, a zaraz potem fala chłodu. Pani Ringstad chyba nic nie zauważyła.
- Być może. Może w mieście ludzie pobierają się wcześniej niż tutaj, na
wsi.
Elise chciała już powiedzieć, że wiele dziewcząt nad rzeką Aker rodzi
dzieci w panieńskim stanie i że jest to dla nich jedyna radość w życiu, ale
doszła do wniosku, że lepiej zamilknąć. Zastanawiała się, czy Emanuel
opowiadał matce o Hildzie, ale gospodyni nie zadawała więcej pytań.
W sieni rozległy się ciężkie kroki, otworzyły się drzwi i do kuchni wszedł
potężny mężczyzna w średnim wieku. Miał przyprószone siwizną skronie,
zmarszczki na twarzy, ale nie ulegało wątpliwości, że to przystojny i
wspaniały mężczyzna. To musiał być ojciec Emanuela.
- No proszę, mamy już naszych młodych gości! - wykrzyknął. - Matka od
wielu dni cieszyła się na wasz przyjazd.
Podszedł do stołu. Elise wstała i dygnęła, chłopcy poszli za jej przykładem
i wszyscy trzej się ukłonili. Gospodarz podał dłoń Elise.
- A więc to jest Elise Loylien, o której tyle słyszeliśmy. Witaj, moje
dziecko. Cieszę się, że wreszcie mogliście przyjechać. Emanuel nam o was
opowiadał, o wszystkim, co przeszliście.
Emanuel opowiadał tak, że teraz się nad nami litują, pomyślała nagle Elise.
Pan Ringstad puścił dłoń Elise, wziął krzesło i usiadł obok Emanuela, po
drugiej stronie stołu, zerkając na chłopców z wesołym błyskiem w oku.
- Widzieliście kiedyś ledwo urodzonego źrebaka, chłopcy? Wszyscy trzej
pokręcili głowami. Żaden nie odważył się wykrztusić
słowa.
- To dziś zobaczycie. - Zwrócił się do żony: - Wszystko poszło jak z płatka.
Z tego źrebaka wyrośnie z czasem dobry koń, silny i dobrze zbudowany.
- Po jedzeniu zabierzesz chłopców do stajni - uśmiechnęła się - a ja pokażę
Elise mój ogród kwiatowy.
W tej samej chwili rozległy się kościelne dzwony. Była jedenasta. Dźwięk
był dość głośny, kościół leżał zapewne nieopodal.
- Nie pójdziemy dziś na nabożeństwo - dodała z uśmiechem - skoro mamy
taką wyjątkową wizytę.
- Lepiej powiedz prawdę - zażartował Emanuel. - Nie ośmieliłabyś się
pokazać w kościele razem ze mną, skoro jestem członkiem niebezpiecznej i
grzesznej sekty.
- Przesadzasz, Emanuelu. Pastor zmienił poglądy na Armię Zbawienia.
Zobaczył, ile dobra czynicie. Kiedy się dowie, że zaprosiłeś do domu te...
dzieci, będzie cię szanował.
„Zaprosiłeś do domu te... dzieci..." Słowa zawisły w powietrzu i Elise
poczuła się nędzarką. Nie podejrzewała, by pani Ringstad miała złe intencje,
po prostu w ten sposób patrzyła na sprawę i w zasadzie miała rację. Emanuel
przywiózł do domu nędzarzy, żeby ofiarować im jeden dzień na wsi. Elise
poczuła nagle wielki ciężar gdzieś w głębi duszy. Do tej pory wyobrażała
sobie, że Emanuel ich zaprosił, bo jest jej przyjacielem, a nie dobrodziejem.
Często mówił przecież, że ją kocha, i traktował ją jak równą sobie, ale o tym
jego matka nie mogła wiedzieć. Co by powiedziała, gdyby to zauważyła?
Pewnie by się przeraziła i raczej by się nie ucieszyła.
Emanuel zrozumiał chyba, jak te słowa podziałały na Elise.
- Nie zaprosiłem tu Elise z chłopcami, żeby zrobić dobry uczynek, ale
dlatego, że miałem ochotę pokazać im dwór. To nie ma nic wspólnego z
moją pracą w Armii.
Elise zauważyła, że matka spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale nic nie
powiedziała.
Gdy skończyli jeść, pani domu złożyła ręce, pochyliła głowę i zamknęła
oczy.
- Dziękujemy za jedzenie, dziękujemy za picie, dziękujemy za wszystkie
Twoje dary, Panie. Nasyć tych, którzy cierpią głód i niedostatek, i wspomóż
nas wszystkich w imię Jezusa Chrystusa. Amen.
Elise pomyślała z zawstydzeniem, że gdy matka była w domu, zawsze
odmawiali modlitwę przed jedzeniem, ale w ciągu ostatnich miesięcy zaczęli
to zaniedbywać. Zauważyła, że Evert rozgląda się ze zdziwieniem i nie wie,
co zrobić, gdy wszyscy złożyli dłonie. W domu Hermansenów nikt się raczej
nie modlił przy stole.
Gdy tylko wybrzmiały słowa modlitwy, Peder wykrzyknął:
- Możemy teraz pójść i zobaczyć źrebaka tej kobyły? Ojciec Emanuela
roześmiał się głośno.
- Kobyły, powiedziałeś? Oj, wstydź się, chłopcze. To najpiękniejsza klacz
w całej okolicy.
Peder zaczerwienił się i spojrzał z przerażeniem na siostrę. Elise
uśmiechnęła się do niego uspokajająco.
- Peder zna tylko starą szkapę woźnicy Hansena - wyjaśniła. - On pozwala
chłopcom od czasu do czasu wsiąść na swój wóz i nazywa swojego konia
kobyłą.
Pan Ringstad pokiwał głową z uśmiechem, zabrał chłopców i wszyscy
znikli. Elise pomogła gospodyni zebrać naczynia ze stołu. Dowiedziała się,
że służąca ma wychodne co drugą niedzielę. Emanuel także wyszedł z
kuchni i panie zostały same.
- Emanuel nie jest taki jak inni młodzieńcy - zaczęła pani Ringstad, gdy
tylko syn wyszedł. - Wierzy, że sam uratuje cały świat, ale obawiam się, że
się zamęczy. I nie zabraknie mu rozczarowań. Nie wystarczy paru
idealistów, by znikło ubóstwo, niesprawiedliwość i cierpienie.
- Uważam, że ludzie z Armii wykonują wspaniałą pracę - odparła Elise. -
Nie wiem, co by się z nami stało, gdybyśmy nie poznali Emanuela. Dzięki
niemu siostry z Armii pomogły matce, on zdobył dla nas opał, ubrania i
buty.
Pani Ringstad spojrzała na nią z pewną ostrożnością.
- Cieszę się, że to słyszę - westchnęła. - Ale my też go potrzebujemy. Nie
jesteśmy już młodzi, praca jest dla nas coraz cięższa. Przykro myśleć, że nikt
nie przejmie po nas gospodarstwa. Dwór przechodził z pokolenia na
pokolenie od czterech generacji, ale jeśli Emanuel się nie ożeni i nie będzie
miał dzieci, dwór przestanie być własnością naszej rodziny. Nie przyszło
nam nawet do głowy, że Emanuel może wybrać inną drogę. Doszło do tego,
że zagroziliśmy mu nawet wydziedziczeniem, ale bez skutku. - Przez chwilę
milczała, przyglądając się Elise. - Wydaje mi się, że wy dwoje macie
wspólny język. Może mogłabyś szepnąć słówko w naszej sprawie? Pomóc
mu spojrzeć na wszystko w inny sposób? Zdaje się, że córka jego
gospodarza w mieście jest nim zainteresowana. Emanuel nam się nie
zwierza, ale znamy ojca tej panny. Ona by się świetnie nadawała. Po
pierwsze jej matka pochodzi z wielkiego dworu w tej okolicy. Karolinę
przyjeżdżała tu na wakacje przez wiele lat i wszyscy ją znają. Poza tym jest
śliczna i miła. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego Emanuel nie zdaje sobie
sprawy, że spotkało go wielkie szczęście. - Roześmiała się, trochę
zakłopotana. - Chyba mówię trochę za dużo, ale wzbudziłaś od razu moje
zaufanie. Wydajesz się mądra i dojrzała jak na swój wiek. Skoro Emanuel
cię tak szanuje, może szybciej posłucha ciebie niż nas. Ludzie, którzy
przeżyli wiele bólu, potrafią wczuć się w sytuację innych.
Elise poczuła się niezręcznie. Nie mogła przecież wpłynąć na Emanuela,
skoro wiedziała, że on nawet nie lubi Karolinę. Matce Emanuela nigdy nie
przyszłoby nawet do głowy, że jej syn może być zakochany w zwykłej
robotnicy, w przeciwnym razie nie mówiłaby tego wszystkiego. Każde z
nich należało do innego świata, ich związek był nie do pomyślenia. Elise
powinna uznać za komplement to, że pani Ringstad zwierza jej się ze swych
zmartwień.
- Ja... ja myślę, że zdaniem Emanuela ona jest zbyt natarczywa - wyjąkała
Elise bezradnie.
- A więc poznałaś ją?
- Moja przyjaciółka jest tam służącą.
- Czy Emanuel rozmawiał z tobą o Karolinę?
Elise nie mogła się oprzeć poczuciu, że to pragnienie, by się czegoś od niej
dowiedzieć, sprawiło, że matka Emanuela tak dobrze ich wszystkich
przyjęła. Nie miała przecież nikogo innego, kogo mogłaby wypytać.
- Tylko trochę - wykręcała się. - On chyba nie lubi jej w ten sposób. Pani
Ringstad roześmiała się nieco zrezygnowana.
- Nie lubi? A któż ma możliwość żenić się z tym, wobec którego coś czuje
„w ten sposób", jak to określiłaś?
Elise nie odpowiedziała.
- Przepraszam. Nie powinnam mówić tego wszystkiego. Jeśli Emanuel
dowie się, że z tobą o tym rozmawiałam, będzie zły, ale ja jestem
zrozpaczona. Nie znam ludzi, ż którymi on się zadaje tam w mieście.
Dlatego jestem niespokojna.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć, cała rozmowa była dla niej krępująca.
Nie oczekiwała, że taka pani jak matka Emanuela będzie taka otwarta, i nie
wiedziała, jak to przyjąć.
- Chodź - powiedziała pani Ringstad, gdy postawiła ostatni talerz w
kredensie. - Musimy nacieszyć się piękną pogodą. Ale najpierw pokażę ci
dom. To jest zielony salon - wyjaśniła, wprowadzając Elise do ogromnego,
pomalowanego na zielono pokoju z białymi koronkowymi firankami w
oknach. Na podłodze leżał wielki dywan, na ścianach wisiały ciężkie obrazy,
a pod sufitem kołysał się ogromny żyrandol. Stała tu zarówno kanapa, jak i
dwa bujane fotele oraz wiele krzeseł. To była kiedyś liczna rodzina,
pomyślała Elise. W kącie tykał stojący zegar, a na potężnym biurku stało
kilka pięknych figurek.
Z zielonego salonu weszły do nieco mniejszego pokoju, pomalowanego na
niebiesko.
- To jest stara izba - rzekła pani Ringstad. - Nic tu się nie zmieniło od
czasu, gdy dom został wybudowany w osiemnastym wieku. Etażerkę
pomalował miejscowy artysta, a pradziadek mojego męża własnoręcznie
zrobił ten stół. Skrzynia jest jeszcze starsza niż dom.
Elise stała w milczeniu i przyglądała się wszystkiemu. Nigdy w życiu nie
widziała nic równie pięknego. Pomyśleć, że Emanuel wychował się w takim
domu.
Weszły do jeszcze większego pokoju, do jadalni, w której stał wysoki
malowany sekretarzyk. Namalowane na nim obrazki powtarzały się także na
ścianach.
- Ten pokój pomalował dziadek mojego męża - tłumaczyła pani Ringstad. -
Jak widzisz, na obrazach zostały przedstawione pory roku. - Obróciła się do
gościa. - Chyba rozumiesz, jak bolesne byłoby dla nas, gdyby to wszystko
trafiło w obce ręce.
Dlatego mi to wszystko pokazuje, pomyślała Elise. Ma nadzieję, że
zrozumiem jej rozpacz i zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby wpłynąć
na Emanuela.
- Rozumiem - potwierdziła, zastanawiając się, co by pani Ringstad
powiedziała, gdyby zobaczyła ich mieszkanko w Andersengarden.
Matka Emanuela spojrzała na nią z nadzieją.
- Naprawdę? Myślisz, że mogłabyś spróbować wytłumaczyć to
Emanuelowi? Wiem, że młodzi myślą inaczej niż my i dopiero z czasem
zaczynają się interesować tradycją. Ale Emanuel niedługo skończy dwa-
dzieścia osiem lat. Tak się boję, że znajdzie sobie jakąś narzeczoną, która
lubi życie w mieście i nie będzie chciała przeprowadzić się na wieś. To by
była tragedia.
- On jest oficerem w Armii Zbawienia - zaczęła Elise ostrożnie, za-
stanawiając się, czy powinna tłumaczyć gospodyni, że oficerowie Armii
Zbawienia szukają sobie małżonków we własnych szeregach, ale zrezyg-
nowała z tego. Emanuel sam to musi zrobić.
Pani Ringstad zrezygnowana pokręciła głową.
- Jesteś w stanie to zrozumieć? Porzucić to wszystko... - rozłożyła ręce.
Elise milczała. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, zresztą wydawało
jej się, że nie powinna się w to wtrącać. Gospodyni otworzyła drzwi na
werandę.
- No, musimy wyjść do ogrodu, póki świeci słonce. Nie wiem, gdzie się
podział Emanuel. Myślałam, że pokaże ci resztę dworu, podczas gdy ja
zacznę szykować obiad.
- Mogę pani pomóc.
- Nie ma mowy. Dziś jesteś gościem. Na pewno nie często masz okazję być
gościem, skoro musisz się opiekować chorą matką i dwoma braćmi.
Elise się nie odezwała. Nie sądziła, by matka Emanuela potrafiła sobie
wyobrazić, co to znaczy żyć w robotniczej dzielnicy nad rzeką Aker.
Kapelusz, torebka i rękawiczki Hildy wywarły chyba niewłaściwe wrażenie,
pomyślała Elise.
Od strony ogrodu rozległy się czyjeś kroki i między krzakami bzu pojawił
się Emanuel. >
- Posprzątałem trochę w altanie. - Mówił radosnym i pełnym ożywienia
głosem.
- W takim razie zajmij się teraz Elise, a ja pójdę. Zajrzyj później do kuchni,
żeby wziąć sok i ciasteczka dla chłopców.
Gdy tylko matka znikła, Emanuel obrócił się z uśmiechem do Elise.
- Mam nadzieję, że mama nie wierciła ci, dziury w brzuchu. Jest bardzo
dobrym człowiekiem, ale mówi stanowczo za dużo.
- Uważam, że jest bardzo miła. Oprowadziła mnie po domu. Nie miałam
nawet pojęcia, że istnieją takie dwory.
- Rodzice wolą nie zmieniać tu niczego. Elise spojrzała na niego ze
zdziwieniem.
- Nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego jak te izby. To niezwykłe móc
mieszkać w domu, w którym żyli rodzice, dziadkowie i pradziadkowie. To
coś jakby... - rozłożyła ręce, nie znajdując właściwego sowa.
- Duchowa wartość - podpowiedział z uśmiechem. - Wiem o tym, Elise.
Mama powtarzała mi to wiele razy. Podejrzewałem, że będzie próbowała cię
namówić, żebyś mnie przekonała do powrotu do domu. Wkrótce chyba
zrozumie, że ja nie żartuję. Nie wrócę do domu. Ojciec patrzy na to bardziej
trzeźwo, już przestał mówić o powrocie.
- Sądzę, że myślałabym tak samo jak ona, gdybym była na jej miejscu.
Choć podziwia cię za to, co robisz, ma prawo rozpaczać z tego powodu, że
dwór przejdzie kiedyś w obce ręce. Może nowi właściciele zmienią ten dom,
zniszczą obrazki pór roku, które namalował twój pradziadek, albo
przemalują ściany w starej izbie, w której nic się nie zmieniło od
osiemnastego wieku. Albo wyrzucą stary stół ze wszystkimi zadrapaniami i
śladami posiłków, które jedli twoi przodkowie.
- Uważam, że powinnaś zająć się polityką, Elise - roześmiał się Emanuel. -
Udałoby ci się zdobyć wiele głosów dla Partii Pracy, skoro potrafisz mówić
tak przekonująco. Niedługo nawet ja zacznę inaczej patrzeć na ten dwór.
Elise musiała się roześmiać.
- Kpisz ze mnie.
- Ależ skąd. To jeszcze nie znaczy, że zmienię zdanie na temat mojego
własnego życia, ale całkiem poważnie mówiłem o twoim krasomówczym
talencie. Przyłącz się do emancypantek. Do tych, którzy walczą o zasiłki
chorobowe i ubezpieczenia. Walcz o to, żeby miejsca pracy były
bezpieczniejsze, żeby nie zatrudniano dzieci w fabrykach. Jest mnóstwo
rzeczy, o które warto walczyć, potrzeba kobiet, które potrafią myśleć i
mówić, co myślą.
- Wiesz przecież, że nie mam takich możliwości.
- Na razie nie. Ale to się wkrótce może zmienić. Kiedy twoja matka wróci
do domu, a majster zajmie się Hildą i jej dzieckiem, będziesz miała więcej
czasu. Masz talent, nie możesz go zaprzepaścić. Nie należysz do tych, którzy
będą się włóczyć po knajpach albo leżeć na łóżku z pismem dla pań.
Wykorzystaj swój talent.
Jego słowa wzbudziły w niej radość. Czy to możliwe, że on ma rację? Czy
mogłaby przemawiać w ważnych sprawach? Ciepło jej się zrobiło na sercu,
gdy o tym pomyślała.
- Gdyby tak dzieci urodzone poza małżeństwem miały prawo do nazwiska
ojca - ciągnął Emanuel z zapałem. - I prawo dziedziczenia, na równi z
dziećmi urodzonymi małżeństwie. Gdyby matki zostały zobowiązane do
podawania nazwiska ojca, gdyby mężczyzna musiał łożyć na utrzymanie
dzieci. Teraz wszystkie samotne matki znad rzeki Aker same dźwigają ciężar
odpowiedzialności, podczas gdy ojcowie żyją sobie, jakby nic się nie
zdarzyło.
Tym razem słowa Emanuela trafiły w czuły punkt. Elise znów sparaliżował
strach. Teraz, gdy udało jej się na chwilę całkiem o nim zapomnieć. Z
trudem zdołała się opanować, a Emanuel mówił dalej z zapałem.
- Wiem, że większość kobiet, które o to teraz walczą, pochodzi z
zamożnych domów, to one mają dość czasu i siły. Ale trzeba się angażować.
Spójrz na Katti Anker Molier. Jeździ po całym kraju i wygłasza prelekcje o
warunkach, w jakich się wychowują nieślubne dzieci. Twierdzi, że kiepskie
warunki, w jakich żyją samotne matki, prowadzą do nieodwracalnych szkód.
Twierdzi także, że z powodu ubóstwa matki nie mogą spełniać swojej misji i
swoich obowiązków i że całe społeczeństwo na tym traci.
Elise nie była w stanie wykrztusić ani słowa, z trudem koncentrowała się
na tym, co mówi Emanuel. Lęk przed tym, co najprawdopodobniej dzieje się
w jej ciele, przesłaniał jej wszystko.
- Przeciwnicy się wściekają - ciągnął Emanuel. - W jednej z kon-
serwatywnych gazet napisano o niej: „Jak ta osoba może spojrzeć w oczy
własnym dzieciom". Oni twierdzą, że jej propozycje doprowadzą do tego, że
„kobiety lekkich obyczajów będą prześladować dobrze urodzonych
chłopców, żeby im wmówić swoje dzieci". Twierdzą, że jeśli tego rodzaju
prawo zostanie uchwalone, osłabieniu ulegnie pozycja rodziny, a na świat
będzie przychodzić jeszcze więcej nieślubnych dzieci. I „dzieci prostytutek
zajmą miejsca należne prawowitym dziedzicom".
Szkoda, że Agnes tego nie słyszy, pomyślała Elise.
- Twierdzą także, że tego rodzaju prawo „umożliwi niemoralnym kobietom
pozyskiwanie środków na utrzymanie poprzez rodzenie pozamałżeńskich
dzieci, a także wyłudzanie zasiłków od ojca dziecka i od państwa, a nawet
części dziedzictwa zamożnych młodzieńców, których zdołają uwieść".
Elise zebrało się na wymioty. Jeśli się okaże, ze przytrafiło jej się to
nieszczęście i nie zdobędzie się na odwagę, by szukać pomocy u kobiety,
która prowadzi nielegalny interes na Mollergata, to ci ludzie będą mówić o
niej takie same rzeczy; że urodziła dziecko po to, żeby wyłudzić zasiłek od
władz.
Emanuel zatrzymał się i spojrzał na nią badawczo.
- Coś się stało? Tak nagle pobladłaś. Pokręciła głową.
- Naprawdę? To chyba z powodu gorąca.
- Powinnaś mieć parasolkę.
- Widziałeś kiedyś robotnicę z parasolką? - uśmiechnęła się Elise. Nie
odpowiedział.
- Usiądziemy w altanie, tam jest chłodno i przewiewnie. - Otworzył drzwi
do pomalowanego na biało domku, którego prawie nie było widać między
krzakami bzu. - Usiądź i odpocznij trochę, a ja przyniosę sok i wodę.
Uśmiechnęła się do siebie i poczuła, że powoli ogarnia ją spokój. On mówi
do mnie, jakbym należała do jego świata, pomyślała.
Emanuel zostawił otwarte drzwi, więc Elise mogła podziwiać piękny
ogród. Usiadła na ławce, oparła się wygodnie i napawała się widokiem oraz
pięknymi zapachami.
Emanuel nawet nie wie, jaki jest szczęśliwy. Gdyby tak urodzić się i
wychować w takim pięknym miejscu. Jak on może z tego wszystkiego
zrezygnować?
Im dłużej o tym myślała, tym lepiej rozumiała jego matkę. Mógłby
przecież pomagać ludziom, nawet gdyby tu mieszkał. Mógłby wysyłać
pieniądze Armii Zbawienia, wysyłać jedzenie głodującym, ścinać drzewa we
własnych lasach i rozdawać drwa tym, którzy marzną.
Mógłby się ożenić z Karolinę albo inną zamożną panną, mieć dzieci, które
bawiłyby się beztrosko we dworze, jadłyby zawsze do syta, miałyby
szczerze im oddanych babcię i dziadka. Emanuel mógłby swoim dzieciom
zapewnić takie dzieciństwo, o jakim inni tylko marzą.
Gdzieś daleko rozległ się tupot dziecięcych nóżek i wkrótce na ogrodowej
ścieżce pojawili się chłopcy. Zatrzymali się przed altaną.
- Siedzisz tu sama, Elise? - W głosie Pedera słychać było troskę.
- Kapitan Ringstad poszedł do domu po sok i wodę dla nas - uśmiechnęła
się Elise.
- Sok i woda? - Piegowata twarz Everta rozjaśniła się od razu. - Pić mi się
chce, jakbym był starym koniem pociągowym na Saharze.
Kristian się roześmiał. Rzadko widywali go zadowolonego.
- Nawet nie wiesz, gdzie jest Sahara, ty tumanie. Evert spuścił głowę
zawstydzony.
Elise patrzyła to na jednego, to na drugiego.
- Opowiedzcie mi o tym źrebaczku. Udało mu się stanąć na nogach?
- Wiesz co, Elise? - Peder aż zaczerwienił się z podniecenia. - Kiedy
wyszedł z brzucha swojej mamy, od razu wstał. Był cały zakrwawiony, ale
mama go wylizała do czysta.
- Zdaje się, że słyszę tu gdzieś spragnionych chłopców. - Głos Emanuela
rozległ się tuż pod altaną. Wszedł do środka, niosąc tacę z pięcioma
szklankami i karafką pełną czerwonego soku. Peder spojrzał łakomie na sok.
- Evertowi chce się pić, jakby był koniem pociągowym na Saharze.
Emanuel się roześmiał.
- Myślę, że koń umarłby z pragnienia na Saharze. Tam najlepiej mieć
wielbłąda.
- Dlaczego? - Peder spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- Wielbłądy mają w brzuchu takie specjalne miejsce, w którym
przechowują wodę.
- Pan dużo wie, panie Ringstad. Jak urosnę, też się zapiszę do Armii.
- O wielbłądach nie dowiedziałem się w Armii. Nauczyłem się tego w
szkole - wyjaśnił rozbawiony Emanuel.
- Widzisz, Peder - powiedział Kristian z wyższością. - Tylko ty masz siano
w głowie.
Peder obrócił się do brata z oczami pełnymi łez.
- To nie moja wina.
- Jedni uczą się wcześniej - wtrącił Emanuel - inni później. Znam wielu
takich, którzy sobie nie radzili w szkole, a potem osiągnęli o wiele więcej
niż inni.
Peder wytarł nos i posłał Kristianowi urażone spojrzenie.
- No widzisz, Kristian.
Chłopcy wypili sok jednym haustem i już ich nie było. Emanuel stał w
drzwiach i odprowadzał ich wzrokiem.
- Wszystkie dzieci powinny mieć takie dzieciństwo.
- Ty miałeś takie dzieciństwo. - Elise nie mogła się powstrzymać. - I tak
będą żyły twoje dzieci.
Emanuel uśmiechnął się zaczepnie i usiadł koło niej.
- Czy znowu obudził się w tobie polityk?
Elise nie odpowiedziała uśmiechem. Siedziała w milczeniu i patrzyła na
zieleń przez otwarte drzwi. Jeśli podejrzenia się potwierdzą, a ona nie
znajdzie tyle pieniędzy, by wybrać się do tej kobiety na Mollergata...
Poczuła, że znów nachodzą ją mdłości. Wtedy będzie musiała donosić to
dziecko i to ona, a nie Hilda będzie biegała o świcie do żłobka z tłu-
moczkiem w ramionach, żeby zdążyć do fabryki na szóstą. Hilda może się
spodziewać pomocy, a ten, który jest winien jej nieszczęściu, grasuje z
innymi kryminalistami po Yaterlandzie. Biedne dziecko będzie rosło bez
ojca i będzie miało jeszcze mniejsze szanse niż Peder i Kristian, żeby się
wyrwać z ubóstwa. Oni mieli mimo wszystko ojca i nosili jego nazwisko, a
poza tym mieli matkę, Hildę i ją. Ale Hilda niedługo się wyprowadzi, za
parę lat zrobią to także chłopcy. Jeśli nawet matka poczuje się lepiej, to
raczej nie wróci do pracy i długo nie pożyje.
A tu siedzi Emanuel i mówi o tym, że wszystkie dzieci powinny mieć duży
ogród do zabawy i dzieciństwo takie, jakie miał on sam...
Nie, Elise nie była zazdrosna, była po prostu zmęczona. Zmęczona nędzą,
zmęczona liczeniem, czy stać ją na mleko do kaszy i masło do chleba, czy
będą mogli napalić w sypialni, czy raczej kupić nowe spodnie Pederowi, bo
ze starych zostały same strzępy. Była zmęczona strasznym hałasem, który
panował w fabryce, bolała ją głowa i gardło od wirującego pyłu. Opadała z
sił na myśl o tym, że w jej życiu zawsze będzie ta sama harówka, to samo
niezdrowe powietrze, ten sam lodowaty pokój.
- Jesteś taka milcząca. - Głos Emanuela przerwał ciszę, słowa zabrzmiały
jak zdziwienie albo pytanie.
Westchnęła ciężko.
- Myślałam o tym, co powiedziałeś. O niesprawiedliwości, o kobietach...
- To dobrze. Myśl o tym, Elise. Pewnego pięknego dnia zapiszesz się do
organizacji, która walczy o prawa wyborcze dla kobiet, i będziesz jedną z
osób zabiegających o to, by kobiety mogły brać udział w polityce. Dopiero
od szesnastu lat dziewczęta mogą uczestniczyć w pochodzie Siedemnastego
Maja, choć chłopcom pozwolono na to dziewiętnaście lat wcześniej. Cztery
lata temu także kobiety z wysokimi dochodami zyskały prawo wyborcze, a
teraz walczą o to, by mogły też głosować w sprawie rozwiązania unii.
Ciekawe, czy im się uda.
On nic nie rozumie, pomyślała Elise pełna rezygnacji. Myśli, że mogę
robić, co zechcę. W ogóle nie potrafi wczuć się w moją sytuację.
- Słyszałem kobiety, które mówiły, że są już tak przyzwyczajone do życia
na uboczu i do przechodzenia do porządku dziennego nad wszelkimi
niesprawiedliwościami, iż wkrótce stanie się to częścią ich natury - ciągnął. -
One już zrezygnowały, a ja ciągle zadaję sobie pytanie, czy w tym kraju są
kobiety, które nie czują się głęboko zranione tym, że rząd i parlament
traktują je, jakby należały do jakiejś niższej kasty.
Żadna z kobiet, o których on mówi, nie jest robotnicą, pomyślała. Należą
do innej, wyższej klasy, mają wykształcenie. Nie powiedziała jednak tego
głośno. Jeśli człowiek wychował się w takim miejscu jak ten dwór, nie może
rozumieć, co czują i jak myślą ci, którzy żyją nad rzeką Aker. Choć Emanuel
pomagał chorym, zdobywał jedzenie i ubrania dla najbardziej
potrzebujących, nie umiał wczuć się w ich sytuację. Przed chwilą to
udowodnił, mówiąc, że mogłaby wstąpić do organizacji walczącej o prawa
wyborcze dla kobiet.
- Pomyśl o dzieciach, Elise. - Emanuel zapalał się coraz bardziej. - Pomyśl
o dzieciach, które się rodzą, bo ich matki zostały zmuszone do sprzedawania
swoich ciał. Jaka przyszłość je czeka? Pogarda i poniżenie, żadnych szans na
przyzwoite życie?
Elise nie mogła już tego znieść. Zerwała się z ławki i wybiegła z altanki.
Biegła ogrodową alejką, zalewając się łzami i z trudem łapiąc oddech. Nie
widziała, dokąd biegnie, wiedziała tylko, że musi uciec daleko, daleko od
Emanuela i jego słów, daleko od rajskiego ogrodu i rozmowy o tym, czego
nigdy nie osiągnie.
Słyszała jego kroki za swoimi plecami, słyszała, jak ją woła trochę
zdziwionym, a trochę przestraszonym głosem, ale nie miała już siły słuchać
jego kazania o sprawie kobiet i o prawie wyborczym. Chciała do domu.
Chciała wrócić do Andersengarden, tam gdzie był jej dom, gdzie wszyscy
byli tacy jak ona, gdzie ludzie znali się nawzajem i nie próbowali być inni,
niż są. Chciała wrócić do swojego pokoju, ukryć twarz w poduszce na
swoim własnym łóżku i wypłakać ten strach i zwątpienie, które ją
przepełniały.
Dogonił ją wreszcie i chwycił za ramię.
- Elise? Co się stało?
Obrócił ją siłą, objął ramionami i mocno przytulił.
- Co się dzieje, Elise? Powiedz mi. - W jego głosie słychać było kontuzję,
ale i rozkazującą nutę.
Elise pokręciła głową, ciągle łkając.
- Nie mogę.
Płacz ucichł, dziewczyna wyślizgnęła się z jego ramion i otarła łzy
rękawem.
- Przepraszam. Nie wiem, co się ze mną stało.
Stał w milczeniu i przyglądał się jej, czekając prawdopodobnie na
wyjaśnienie.
- Jestem po prostu zmęczona. Tyle się działo ostatnio. - Nie miała odwagi
spojrzeć mu w oczy.
- Co się stało, Elise? - powtórzył pytanie, jakby nie słyszał tego, co
powiedziała. - Dlaczego wpadłaś w taką rozpacz, gdy mówiłem o sprawie
kobiet?
- To nie miało z tym nic wspólnego. Chwycił ją mocno za ramię.
- Kłamiesz.
Gwałtownie pokręciła głowa.
- Powiedziałam, że jestem zmęczona. Ale ty nie wiesz, co to znaczy. Nigdy
nie stałeś w fabryce przez czternaście godzin i nie musiałeś potem wracać do
domu, żeby wyszorować podłogę i zrobić pranie. Nigdy nie odchodziłeś
głodny od stołu i nie marzłeś w nocy tak, że nie sposób zasnąć. Nie masz
pojęcia, co to znaczy być jednym z nas. Fundujesz nam jeden dzień w raju i
myślisz, że to może zmienić nasze życie. Mówisz, że powinnam jeździć po
kraju, żeby walczyć o prawa kobiet, ale nie jesteś w stanie zrozumieć, że nie
mam na to ani czasu, ani pieniędzy. Myślisz, że mogę zapisać się do jakiejś
organizacji i chodzić na spotkania razem z wykształconymi kobietami,
jakbyś nie rozumiał, że muszę się zajmować dwoma małymi braćmi i
bezmyślną młodszą siostrą w ciąży.
Zobaczyła, że Emanuel blednie i zapada się w siebie.
- Masz rację, Elise - powiedział cicho. - To ja byłem bezmyślny. Elise
zawstydziła się. Emanuel pomyślał na pewno, że jest pełna
goryczy i że pobyt w jego domu podsycił w niej bunt przeciwko wszelkiej
niesprawiedliwości. Nie miał pojęcia, że to ze strachu przed tym, co
prawdopodobnie w niej rośnie, zachowała się tak dziecinnie i impulsywnie.
A teraz tłumaczyła swoje zachowanie w taki sposób, który najbardziej
przemawia do jego wyobraźni. Wzięła głęboki, drżący oddech.
- Wybacz mi, Emanuelu. Nie chciałam być niewdzięczna. Ofiarowałeś
chłopcom i mnie dzień, który długo będziemy miło wspominać.
Pokiwał głową, ale zauważyła, że jej słowa do niego nie dotarły, wyglądał
tak, jakby ciągle myślał o swojej własnej niemocy.
- Czy ja też mogłabym zobaczyć źrebaka? - uśmiechnęła się do niego w
nadziei, że oboje zapomną o tym, co się zdarzyło.
Ujął jej rękę i mocno uścisnął.
- Gdybym tylko mógł dać ci wszystko, co posiadam, Elise.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Gdy tego samego wieczoru siedzieli w pociągu, który wiózł ich do domu,
widać było, że Emanuel nie jest zadowolony. Był uśmiechnięty i miły jak
zwykle, ale spoglądał na nią ze smutkiem w oczach, ciągle się zamyślał i
zapadał w siebie. Elise nie mogła się pozbyć przykrego poczucia, że ciągle
myśli o tym, co mu powiedziała, i nie wiedziała, jak przywrócić mu humor.
Nie powinien myśleć tego, co zapewne myślał. Dzień był przecież wspaniały
od początku do końca, chłopcy byli wciąż zarumienieni z radości, nawet
Kristian był pogodniejszy, bardziej pozytywny i rozmowny niż zazwyczaj.
Ona sama cieszyła się każdą godziną, wspaniałą naturą, pięknym ogrodem,
oborą ze wszystkimi zwierzętami, znakomitym jedzeniem i rozmową z
przemiłymi rodzicami Emanuela.
A on teraz myśli sobie, że Elise jest zazdrosna, choć to nieprawda. Prawdy
nie mogła mu jednak powiedzieć.
- Przykro mi, że cię zasmuciłam - zaczęła niezbyt zręcznie. - Na pewno
myślisz sobie, że jestem zazdrosna i niewdzięczna.
Pokręcił głową, jakby chciał odpędzić te podejrzenia.
- Nie, wcale nie, zresztą myślę o czymś zupełnie innym. Spojrzała na niego
pytająco.
- Siedemnastego maja przeżyłem coś, co wywarło na mnie niezapomniane
wrażenie.
- Gdy byłeś z chłopcami w mieście?
- Nie, gdy wróciłem do domu. Znajomi studenci, którzy wynajmują pokój
w jednym z sąsiednich domów, zorganizowali przyjęcie z szampanem, żeby
uczcić ten dzień. Stali w otwartym oknie i wymachiwali flagami. Gdy mnie
spostrzegli, poprosili, bym się przyłączył. Wydawało mi się, że nie
powinienem odmawiać, i poszedłem. Atmosfera była bardzo ożywiona.
- Byli pijani?
- Niektórzy. Nagle otworzyły się drzwi i stanęła w nich uboga kobieta.
Drżała na całym ciele. Niektórzy z młodych panów próbowali bawić się jej
kosztem, ale ja podszedłem i zapytałem, czego sobie życzy.
- Chciałam tylko pożyczyć jedną z flag - powiedziała pełna przerażenia.
Widziała flagi, którymi wymachiwali w oknie. - Mam malutkie dziecko,
które właśnie umiera. Synkowi nie pozostało wiele życia i chciałabym go
trochę rozweselić. Dziś przez cały dzień leżał przy otwartym oknie, słuchał
radosnych okrzyków innych dzieci i błagał, żebym mu dała flagę. Gdy
powiedziałam, że nie mam żadnej, poprosił, żebym się pomodliła do Boga.
Dlatego tu przyszłam.
Elise słuchała, wyobrażając sobie małego chłopca w łóżku koło okna.
- I jak to się skończyło? Dali jej flagę?
- Wziąłem jedną z flag i poszedłem z nią. Po drodze opowiedziała mi, że
jej mąż zginął w wypadku podczas pracy, a ona jest bezrobotna i ma
sześcioro dzieci. Utrzymują się z zasiłków z gminy. Mimo nędzy i ciężkiej
pracy mówiła ciepło i pięknie o swoich dzieciach, zrozumiałem, jak bardzo
się boi, że straci to najmłodsze.
- Widziałeś tego chłopca? Emanuel z powagą pokiwał głową.
- Gdy wszedłem do pogrążonego w półmroku pokoju, leżał i wpatrywał się
w drzwi, jakby wiedział, że przyjdę. Jego spojrzenie zatrzymało się na
fladze, którą trzymałem w ręku, i radosny uśmiech rozjaśnił jego twarz.
- Jesteś Bogiem? - zapytał.
- Nie, jestem zwykłym człowiekiem - powiedziałem. - Ale przysłał mnie tu
Bóg, żebym dał ci flagę i żebym ci powiedział, że niedługo będziesz w
niebie.
- Czy w niebie jest fajnie? - zapytał.
- Tak - odparłem. - Wszystkie małe aniołki chodzą z czerwonymi
jedwabnymi flagami na złotych patykach, jedzą prażone migdały i słodkie
rodzynki i popijają je wiśniową oranżadą.
Usiadłem na łóżku i zacząłem z nim rozmawiać.
- Mamo, mamo, nigdy nie było tak fajnie! - zawołał, ale nagle poczuł się
tak zmęczony, że musiał się położyć, ciągle ściskając flagę. Przez chwilę
leżał z zamkniętymi oczami, potem je otworzył i uśmiechnął się do mnie,
zanim je zamknął ponownie. Chwilę później usłyszałem z jego ust delikatne
dmuchnięcie, jakby gasił świeczkę. Chłopiec już nie żył.
Elise siedziała nieruchomo i wpatrywała się w Emanuela. Wzruszenie
ścisnęło ją za gardło.
- Nigdy nie zapomnę widoku tego martwego, małego chłopca, norweskiej
flagi, leżącej jak całun na jego ciele, i tego słabego uśmiechu - dodał
Emanuel cicho.
Elise długo nie mogła dobyć z siebie słowa. Wydawało jej się, że w
opowiadaniu Emanuela kryją się jakieś symbole.
- Co powiedziała jego matka? - wykrztusiła wreszcie schrypniętym głosem.
- Usiadła blada i milcząca, oczy miała suche, twarz pozbawioną wyrazu.
Nigdy nie widziałem tak wielkiej rozpaczy. Pomyślałem, że największa
żałoba obywa się bez łez.
Elise znów zaniemówiła. Często słyszała o ludziach, którzy stracili dzieci z
powodu odry, wypadku albo suchot. Ale Oline była jedyną taką osobą, którą
znała osobiście. Oline niewiele mówiła o tym, co ją spotkało. Elise myślała
nawet, że to dobrze dla niej, bo ma jedną gębę mniej do wyżywienia.
Ale jednak prawdą jest to, co ludzie mówią, że matka nigdy nie ma za dużo
dzieci. Ta kobieta była uboga, miała sześcioro dzieci, brakowało jej zapewne
i sił, i możliwości, żeby zrobić dla nich coś więcej niż to, co niezbędne. A
jednak tak bardzo chciała spełnić ostatnie życzenie syna, że przezwyciężyła
wstyd i poszła do zamożnych, rozbawionych studentów, żeby poprosić o
jedną z ich narodowych flag.
Szacunek Elise dla Emanuela wzrósł.
- Dobrze, że z nią poszedłeś - powiedziała cicho. - I że chłopiec dostał
flagę przed śmiercią.
Emanuel pokiwał głową z uśmiechem.
- W takim razie rozumiesz chyba, dlaczego wybrałem taką drogę, jaką
wybrałem? Wielu ludzi mnie potrzebuje.
Elise skinęła głową.
- Wybacz mi. Starałam się po prostu patrzeć na sytuację oczami twojej
matki.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Parę dni później, gdy Elise wróciła z fabryki, na schodach spotkała zde-
nerwowaną panią Thoresen.
- Musisz się pośpieszyć, Elise. Przyszła akuszerka.
Elise jęknęła i pobiegła na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz.
Kuchnię zasnuła całkiem para wodna. Przed piecem kuchennym stała
akuszerka Lagerta, kobieta o szerokich biodrach i mocnych ramionach, z
włosami upiętymi w węzeł na karku, w wielkich butach. Odsunęła właśnie
garnek z gotującą się wodą na bok i zsunęła żelazną fajerkę na miejsce z
ogłuszającym brzękiem. Gdy się obracała, podtarła sobie nos wierzchem
dłoni.
- A, to ty, Elise. Siostra o ciebie pytała.
- Co z nią? - Elise czuła, że niepokój rozprzestrzenia się po całym jej ciele i
że serce jej coraz szybciej bije. Nigdy nie asystowała przy porodzie, a teraz
sprawa dotyczyła Hildy, jej młodszej siostry.
- Normalnie. - Lagerta miała niski, męski głos. - W bólu będziesz rodzić
dzieci, napisano w Piśmie, a ten, co myśli przede wszystkim o
przyjemnościach, wcale nie będzie miał lepiej.
Elise rzuciła jej urażone spojrzenie, bo uważała, że to nie najwłaściwszy
moment na kazania. Drzwi do pokoju były otwarte, Elise wślizgnęła się więc
do środka.
Pokój też był zasnuty szarą mgłą pary wodnej, a w powietrzu unosił się
gryzący zapach fenolu. Hilda leżała na własnym łóżku, uznały
najprawdopodobniej, że to najlepsze miejsce. Jej długie włosy były
rozpuszczone, wilgotne kosmyki leżały rozrzucone na poduszce. Kilka
włosków przylepiło się do czoła zroszonego potem. Oczy miała szeroko
otwarte, źrenice rozszerzone, jakby śmiertelnie się czegoś bała. Patrzyła w
stronę drzwi, ale Elise wcale nie była pewna, czy Hilda ją widzi. W tej samej
chwili Hilda wrzasnęła tak, że zatrzęsły się dziurawe ściany.
Elise wzdrygnęła się. Dlaczego ona tak strasznie krzyczy? Czy dzieje się
coś złego?
Lagerta weszła ostrożnie, niosąc miskę z parującą wodą, którą odstawiła ją
na komodę. Potem wzięła wilgotną ścierkę i położyła ją na czole Hildy.
- Ja już dłużej nie wytrzymam - krzyknęła Hilda. - Wolę umrzeć.
- Co ty wygadujesz, dziewczyno. Wytrzymasz. Tylko przestań wrzeszczeć
jak zarzynane prosię, boli cię tak samo jak każdą inną. - Podwinęła rękawy i
zaczęła naciskać brzuch ciężarnej, ale w tej samej chwili ból znów targnął
Hildą, bo wrzasnęła po raz kolejny. Z zaczerwienioną twarzą napięła mięśnie
pleców i wczepiła się rękami w pościel.
- Ja już nie chcę! - krzyczała zdartym głosem. - Dobry Boże, pozwól mi
umrzeć! Ja już nie wytrzymam!
Gdy skurcz znów ustał na parę minut, Hilda opadła jak zwiędnięty kwiatek,
zrobiła się maleńka i biedna. Łzy płynęły po jej policzkach.
- Pomóż mi, Elise - błagała z przerażeniem w oczach. - Poproś, żeby mi
dała coś na te bóle. Ja już nie wytrzymam.
Elise podeszła do łóżka i wzięła rękę siostry w swoją dłoń.
- Wytrzymasz, Hildo, świetnie sobie radzisz Każdy bardzo cierpi podczas
porodu, a potem o wszystkim zapomina, wszyscy tak mówią.
Hilda pokręciła głową tak energicznie, że jej mokre loki zatańczyły.
- Jestem pewna, że coś jest nie w porządku. Dziecko utknęło, nie chce się
urodzić. Lagerta mówi, że wszystko jest w porządku, ale ona nie jest
lekarzem.
W tej samej chwili ból znów ściągnął jej rysy twarzy, przygryzła wargę aż
do krwi, spoglądając na Elise z przerażeniem, napięła całe ciało i zacisnęła
dłonie tak mocno, że paznokcie zraniły jej dłonie.
- Tak, właśnie tak - pochwaliła ją Lagerta. - Przyj. Przyj z całej siły. -
Położyła się na brzuchu Hildy całym ciężarem. Krzyk Hildy zamienił się w
wycie.
I nagle stało się. Coś wilgotnego, fioletowoczerwonego i wielkiego
pojawiło się między udami Hildy i już po chwili dziecko było na świecie.
Hilda przestała krzyczeć, a Elise zaniemówiła, patrząc na cud, który się stał
na jej oczach. Lagerta uniosła w górę zakrwawione maleństwo, gdy tylko
odcięła pępowinę, i klepnęła je po pupie tak, że malutkie usteczka
wykrzywiły się, nim wydały pełen złości i oburzenia krzyk.
- To dopiero silny chłopak - wykrzyknęła akuszerka, wyraźnie zadowolona.
Elise omal nie zemdlała. Poród zakończony, wszystko poszło dobrze, Hilda
jest matką zdrowego chłopczyka. Elise wpatrywała się w maleństwo i nie
mogła się nadziwić, że jeszcze przed chwilą leżało w brzuchu Hildy z tymi
nóżkami i rączkami, z paluszkami i buzią, która - Elise na moment
wstrzymała oddech - była tak podobna do twarzy majstra, że trudno było
powstrzymać śmiech.
Hilda opadła na poduszki i leżała z błogim uśmiechem na ustach, jakby te
straszne bóle były tylko złym snem. Lagerta wykąpała niemowlę, otuliła
czystym ręcznikiem i ułożyła w ramionach matki.
Hilda spojrzała na Elise błyszczącymi oczami.
- On jest mój, Elise. Popatrz, czy nie jest śliczny? Elise pokiwała głową, a
łzy popłynęły jej po policzkach.
- Tak, Hildo, on jest twój - mruknęła i nie była w stanie powiedzieć nic
więcej. Przypomniała sobie od razu smutną historię, którą jej opowiadał
Emanuel, o chorym chłopczyku i wielkiej matczynej miłości. Hilda ma
szczęście, urodziła zdrowe dziecko, kochała jego ojca, bez względu na to,
jak dziwnie to brzmiało, a on kochał ją. Mogło być gorzej.
Usłyszała, że chłopcy wpadli do kuchni, i wyszła do nich.
- Już po wszystkim. - W jej głosie była radość. - Hilda ma synka, a wy
zostaliście wujkami wspaniałego, małego siłacza.
Chłopcy stanęli jak wryci.
Peder spojrzał na siostrę, jakby nie wierzył własnym uszom.
- Chłopiec? Gdzie on jest?
Elise roześmiała się, wszystko wydawało jej się takie piękne i dobre.
- W łóżku u Hildy.
- Ma muskuły?
- Nie, żartuję, Peder - roześmiała się Elise. - On się dopiero urodził.
- Ale powiedziałaś, że to siłacz. - Spojrzał z pewnym zakłopotaniem na
swoje chude nóżki i ramiona.
- Nie bój się, Peder. Jeszcze wiele lat upłynie, zanim on będzie taki duży
jak ty. A poza tym jest prawie twoim bratem.
Peder zerknął z ukosa na Kristiana. Raczej nie uznał tego za pocieszenie.
Kristian wyprostował się i zapytał nieco mniej opryskliwie niż zwykle:
- Możemy wejść i go zobaczyć?
Pogoda w następnych dniach była piękna. Wszystko wskazywało na to, że
lato przyszło już na dobre, było cieplej niż zazwyczaj o tej porze roku,
drzewa i kwiaty zazieleniły się i zakwitły znacznie wcześniej niż normalnie.
Codziennie rano Elise słyszała w fabryce, że flaga na Sankt Hanshaugen
zapowiada piękną pogodę. Na wieży wywieszano kwadratową flagę, żeby
ostrzec przed złą pogodą, i trójkątną, gdy zapowiadał się ładny dzień. Elise
cieszyła się, że Hilda nie marznie, i powtarzała sobie, że dziecko ma większe
szanse na przeżycie, skoro powietrze jest ciepłe i suche.
Noce mijały znacznie lepiej, niż można się było spodziewać. Kristian
uznał, że jednak wcale nie musi spać w kuchni. Maleństwo płakało tylko
parę razy, ale gdy Hilda przykładała je do piersi, od razu się uspokajało. Na
sznurach nad piecem kuchennym suszyły się pieluchy i kocyki, na dole na
podwórzu wisiało ich jeszcze więcej, razem z powiewającymi na wietrze
prześcieradłami i nocnymi koszulami Hildy. Elise ciągle schodziła do pralni,
szorowała na tarze i wykręcała, ale nie sprawiało jej to przykrości. Cieszyła
się, piorąc wszystkie te małe fatałaszki, cieszyła się, że wreszcie coś się
pomyślnie ułożyło w mieszkaniu na trzecim piętrze w Andersengarden.
Hilda mówiła, że Peder i Kristian przychodzą ze szkoły szybciej niż
zazwyczaj i że nigdy nie odmawiają, gdy prosi, żeby przynieśli wody czy
drew z piwnicy albo żeby kupili coś u Magdy na rogu.
- To zupełnie tak, jakbyśmy mieli małe kociątko! - wykrzykiwał
Peder, stojąc nad łóżkiem i głaszcząc delikatnie pokrytą meszkiem główkę.
Kristian stawał raczej w drzwiach, ale on też często zaglądał do pokoju i
nieustannie zerkał na małego szkraba w ramionach Hildy. Nic nie mówił, a
Elise nie potrafiła rozszyfrować jego miny, ale wydawało jej się, że jest
trochę dumny ze swego nowego rodzinnego tytułu, z tego, że został
wujkiem.
Gdy Elise poszła z chłopcami w niedzielę do sanatorium, Peder pierwszy
podbiegł do leżaka matki na tarasie.
- Mamo, mamo, już jest. Nie krzyczy i nie ma muskułów. Za to ma taką
mięciutką skórę i jest taki maleńki jak kot syjamski tej Gurine spod
czternastki.
Matka spojrzała na Elise, nie rozumiejąc, o czym on mówi. Elise podbiegła
do niej i zarzuciła jej ręce na szyję.
- Zostałaś babcią. Hilda urodziła zdrowego, ślicznego chłopca. Matka
patrzyła na nią, jakby słowa do niej nie całkiem dotarły, a jej oczy wypełniły
się łzami. Odezwała się schrypniętym ze wzruszenia głosem:
- Wszystko w porządku? Bardzo cierpiała?
- Lagerta twierdzi, że to był normalny poród.
Matka wzięła głęboki oddech i odetchnęła z ulgą. Elise spostrzegła, że
matka złożyła ręce pod kocem, zamknęła oczy i przez chwilę coś szeptała.
Gdy znów otworzyła oczy, było w nich więcej radości niż kiedykolwiek.
- Doktor mówi, że za dwa tygodnie wrócę do domu. Wtedy będę mogła
opiekować się małym w czasie, gdy Hilda będzie w fabryce. A w czasie
przerwy obiadowej Hilda będzie przychodzić na karmienie.
- Najpierw zobaczymy, jak się będziesz czuła. Poza tym na razie nie wiem,
kiedy Hilda wraca do pracy. Jedna z dziewcząt w fabryce przynosi dziecko
w tekturowym pudełku i stawia w przedsionku, pozwalają jej od czasu do
czasu wychodzić do niego na karmienie.
Matka uśmiechnęła się, biorąc córkę za rękę.
- Czy to nie zadziwiające, jak wszystko się dobrze układa, nawet wtedy,
gdy się wydaje, że nie ma wyjścia?
Elise pokiwała głową. Tak, chyba wszystko się ułoży, pomyślała.
W tej samej chwili bezwiednie dotknęła dłonią brzucha. Wszystko z
wyjątkiem tego, dodała w duchu, starając się zdławić strach. Za trzy, cztery
dni będzie już pewna. Jeśli miesiączki znowu nie będzie, zniknie wszelka
nadzieja.
- Słyszałaś, że król Oscar odrzucił nową ustawę o służbie konsularnej i że
rząd z tego powodu podał się do dymisji?
Elise, wyrwana z zamyślenia, pokiwała głową, choć ta wiadomość mało ją
w tym momencie obchodziła.
- Król nie przyjął dymisji. I prawica, i lewica są wyjątkowo zgodne co do
tego, że unię trzeba rozwiązać. Wszyscy o tym mówią. I pacjenci, i
pielęgniarki.
Elise znów pokiwała głową. Jak długo zdoła ukrywać przed Hildą i
chłopcami swój stan?
- Ludzie też są tego samego zdania - ciągnęła matka, nie mogła wiedzieć,
że Elise myśli o czymś innym. - Jeden z pacjentów mówił mi, że wyjątkowo
dużo ludzi w tym roku obchodziło Siedemnastego Maja. Teraz mówi się o
tym, że parlament sprzeciwi się królowi. - Matka mówiła z wielkim
zaangażowaniem o tym, co się dzieje w kraju, to znak, że siły jej wracają.
Na początku lipca będę w strasznej rozpaczy, pomyślała Elise. Albo
oszaleję z radości.
- Wtedy wybuchnie wojna - wtrącił ponuro Kristian, który słuchał tego, co
mówi matka.
Matka spojrzała na niego z przerażeniem.
- Musimy się modlić, żeby Szwedzi pozwolili to przeprowadzić w
pokojowy sposób.
- Co będzie, jak wybuchnie wojna? - zainteresował się Peder. - Będą do nas
strzelać? - Peder i Evert bawili się w wojnę norwesko-szwedzką na stole w
kuchni miedzianymi guzikami, zardzewiałymi gwoźdźmi i guzikami od
spodni. Ustawiali je w szeregach i pozwalali im strzelać do siebie nawzajem,
póki wszyscy guzikowi żołnierze i miedziani oficerowie nie leżeli martwi na
polu bitwy. Przy każdym zabitym guziku wrzeszczeli z radości, a gdy Elise
wtrącała się i mówiła, że wojna jest straszna, a nie zabawna, pocieszali ją,
tłumacząc, że wszyscy guzikowi żołnierze się obudzą. A poza tym nie
powinna się denerwować, bo Norwedzy wygrywają.
- Wtedy wszyscy mężczyźni dostaną broń i pojadą na granicę - wyjaśnił
Kristian. - I będą strzelać do siebie.
- Pan Ringstad też? - Zapał Pedera nieco osłabł.
- On nie będzie musiał - odparła matka spokojnie. - On jest w Armii
Zbawienia.
Elise pomyślała, że to wcale nie takie pewne, ale nic nie powiedziała.
Nagle matka spojrzała na nią badawczo.
- Co się stało, Elise?
- Nic? Dlaczego pytasz?
- Wyglądasz tak, jakby coś się dręczyło.
- Jestem po prostu zmęczona. Mimo wszystko budzimy się parę razy w
nocy. - Odwróciła wzrok, nie mogła spojrzeć matce w oczy, więc udała, że
poprawia wełniany koc. - Dla ciebie, z powodu choroby, to będzie jeszcze
gorsze. Mam nadzieję, że płacz niemowlęcia nie zmęczy cię za bardzo, gdy
już wrócisz do domu.
- Oczywiście, że nie. Urodziłam przecież czworo dzieci. Nawet nie macie
pojęcia, jak bardzo się cieszę - dodała z promiennym uśmiechem. - Będziesz
musiał zaprowadzić mnie nad rzekę, Peder. Poza wami najbardziej tęskniłam
za szumem wodospadu i pluskiem rzeki.
- Wezmę cię za rękę, mamo, żebyś się nie poślizgnęła i nie upadła. - Gdy
tylko Peder to powiedział, spojrzał z przerażeniem na siostrę i matkę.
Elise domyśliła się, co mu się przypomniało.
- Wiesz przecież, że tylko zimą na moście jest ślisko. Matka mocno
ścisnęła jego rączkę.
- Dobrze, że chcesz się mną opiekować. - Odwróciła twarz w stronę
Kristiana. - Ty też, Kristianie, prawda?
Pokiwał głową, nie patrząc na nią. Ale miał radość w oczach.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Elise obudziły mdłości. Wstała szybko i pobiegła do kuchni. Tam pochyliła
się nad wiadrem.
Gdy było już po wszystkim, wyprostowała się i wpatrywała przed siebie
niewidzącym wzrokiem, podczas gdy jej ciałem wstrząsały lodowate
dreszcze.
- Nie ma już żadnych wątpliwości - szepnęła, nie mogąc się oprzeć
wrażeniu, że podłoga kołysze się jej pod nogami. Nie warto już dłużej się
oszukiwać. Nie zaczęła krwawić, zaczęła za to wymiotować nad ranem.
Będzie miała dziecko. Z tym, który ją zgwałcił, z tym, który ją i jej życie
rozszarpał na strzępy.
Zachowywała się, jakby była w transie. Najpierw złapała się na tym, że
trzyma w ręku fartuch, który przed chwilą założyła, potem okazało się, że
zbiera ze stołu kubki i talerze, które na nim przed chwilą rozstawiła. Strach
rozdzierał jej serce. Pragnęła się rozpłakać, ale łzy w niej stężały, zamarzły,
nie mogły znaleźć ujścia. Nie zdołała nawet złożyć rąk do modlitwy,
wydawało je się, że nic nie ma sensu. Nikt nie odmieni tego, co się stało,
nawet Bóg.
Muszę pójść do Agnes i dostać ten adres, pomyślała, czując, jak ogarnia ją
panika. Nie ma czasu do stracenia. Słyszała, że to trzeba zrobić jak
najszybciej. Jeśli będzie zwlekała zbyt długo, tamta kobieta jej nie pomoże.
Tylko skąd wziąć pieniądze? I kiedy tam pójść? Chyba tylko wieczorem, a
wówczas Hilda i chłopcy będą się zastanawiać, co ona robi, bo przecież
zazwyczaj pomaga wieczorami przy Braciszku, jak nazywali między sobą
małego, i przy praniu.
Niewykluczone, że umrze od tego. Wykrwawi się. Dostanie zapalenia, bo u
tej kobiety na pewno jest bardzo brudno, coś już o tym słyszała.
Może nawet już się czymś zaraziła, jak ta biedna ulicznica z Vaterlandu.
Gwałciciel mógł przecież współżyć z wieloma innymi i zarazić ją czymś, na
co chorują tamte dziewczęta. W takiej sytuacji nie ma sensu robić czegoś, co
może być niebezpieczne, bo i tak umrze.
Mogłaby jeszcze płakać. Płakać i zapłakać się na śmierć. Peder
opłakiwałby ją na pewno, matka, Hilda i Kristian też, ale przeżyliby większy
ból, gdyby się dowiedzieli, że zapadła na taką chorobę jak ulicznice, i gdyby
widzieli, jak umiera powoli.
Głowa ją bolała, krew pulsowała w skroniach, a strach, który drążył jej
serce, rozprzestrzeniał się po całym ciele, docierał już do łopatek i wędrował
wzdłuż kręgosłupa. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że sufit przytłacza ją
swym ciężarem, wydawało jej się, że się udusi.
Dźwięki docierające z pokoju sprawiły, że wzięła się w garść. Pośpiesznie
zrzuciła koszulę nocną, ubrała się i otworzyła drzwi na oścież.
- Wychodzę już. Muszę coś załatwić przed pracą. - I czym prędzej
zamknęła drzwi, żeby uniknąć pytań.
Było chyba jeszcze bardzo wcześnie, bo horyzont był stalowoszary. Jeśli
się pośpieszy, uda jej się może dobiec do wzgórza Aker i zamienić kilka
słów z Agnes, zanim wstaną jej państwo.
Biegła, nie rozglądając się ani na prawo, ani na lewo, nie zwróciła uwagi
na wóz konny, który omal jej nie przejechał, przebiegła przez most i pędziła
bez zatrzymania aż do Maridalsveien, a potem na wzgórze.
Spocona i zdyszana szła szybkim krokiem pod górę. Jeśli dostanie adres od
Agnes, pójdzie tam jeszcze dziś wieczorem. Powie wszystkim, że musi
zanieść list Johanowi. Może Agnes mogłaby jej pożyczyć pieniędzy. Albo
Hilda.
Dom wydawał się cichy i zamknięty, najprawdopodobniej wszyscy jeszcze
śpią. Otworzyła bramę z kutego żelaza tak bezszelestnie, jak tylko potrafiła, i
biegła bez tchu w stronę drzwi kuchennych.
Wówczas zatrzymała się nagle i dotknęła czoła. Płot spływał z niej
strugami, gwiazdy wirowały jej przed oczami. Biegłam za szybko, po-
myślała, nie ruszając się z miejsca. Zaraz mi przejdzie.
Ale ogarniała ją coraz większa słabość. Chwiejąc się na nogach, podeszła
do kuchennych schodów i opadła bez sił na najniższy stopień. Świat się
kołysał wokół niej, głowa jej ciążyła. Chyba zemdleję, wymamrotała i oparła
się o schody. W następnej chwili zapadła się w miękki, cichy mrok.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Jakieś głosy próbowały się w nią wedrzeć. Usiłowała się skupić, usłyszeć,
co mówią, ale nie zdołała. Chciała otworzyć oczy, żeby zobaczyć, co się
dzieje, ale nie była w stanie unieść powiek, jakby się skleiły.
Może to tylko sen. Poruszyła się nieco. Poczuła, że jej głowa leży na czymś
ostrym i twardym, to pewnie kant łóżka. A słyszy zapewne głosy Hildy i
chłopców. Mogliby mówić ciszej, ostre dźwięki ranią jej uszy.
W tej samej chwili poczuła na karku czyjąś rękę, która pomagała jej się
podnieść. Nie, to nie Hilda. To Agnes. Przypomniała sobie wszystko. Biegła
tak szybko do Agnes, że zemdlała, a teraz Agnes ją znalazła.
- Muszę mieć adres, Agnes - wymamrotała, próbując jeszcze raz otworzyć
oczy i oprzytomnieć. - Nie dostałam...
- Elise? - Głos był teraz wyraźniejszy. Ktoś nią potrząsnął, żeby ją do-
budzić. Czy fabryczne syreny już wyły? Czyżby zaspała?
- Elise? - W głosie pojawiła się nuta przerażenia, niemal rozpaczy. -
Powiedz coś do mnie, Elise.
To nie jest głos Agnes. To głos Emanuela.
Uniosła powieki i spojrzała wprost w jego zmartwione niebieskie oczy.
- Wielkie nieba - westchnął. - Ale się przestraszyłem. Dlaczego, na Boga,
tu siedzisz?
Wyprostowała się, chciała wstać. Oprzytomniała i znów była sobą.
Uzmysłowiła sobie, że powiedziała coś w malignie, ale nie pamiętała co. A
może tylko o tym śniła.
Otworzyły się drzwi kuchenne i pojawiła się w nich Agnes. Szeroko
otworzyła oczy.
- Elise? - W jej głosie było zdumienie. - Co się stało?
- Znalazłem ją nieprzytomną na schodach. - Emanuel wziął ją za ramię i
pomógł wstać. - Mówiła coś w malignie, pytała o jakiś adres.
- A, tak - zareagowała szybko Agnes. - Obiecałam jej adres mojego
kuzyna. - Spojrzała na Elise i zaśmiała się nieco. - Nie przypuszczałam, że
przyjdziesz tak szybko. Przed rozpoczęciem pracy w fabryce. Ale możesz
tam pójść dopiero po dziewiątej, on prawie codziennie pracuje po godzinach.
Poczekaj chwilę, wejdę do środka i zapiszę ci jego adres.
I znikła, a Elise stała zalękniona, onieśmielona i pełna podziwu dla Agnes,
która tak szybko znalazła wyjaśnienie, choć miała zarazem nieprzyjemne
poczucie, że Emanuel wcale w to nie uwierzył.
- No proszę, Elise. - Próbował żartować, ale bez powodzenia. - A więc
interesujesz się kuzynem Agnes?
Nie odpowiedziała. Nie chciała go zbyć, nie chciała kłamać. Jeszcze nie
zdążyła mu podziękować za wyjazd i uważała, że Emanuel zasługuje na jej
uprzejmość, ale nie była w stanie grać, udawać, że wszystko jest w
porządku.
Zdołała się jakoś pozbierać.
- Chłopcy nie mówią o niczym innym, tylko o wycieczce do twoich
rodziców. To było dla nich wielkie przeżycie.
Stał w milczeniu i patrzył na nią.
- Mam nadzieję, że i tobie było choć trochę miło.
W tej samej chwili zawyła fabryczna syrena. Elise wzdrygnęła się.
- Muszę iść.
- Uważaj. Nie zapominaj, że właśnie zemdlałaś. Mogę zaczekać na Agnes i
przynieść ci ten adres później. I tak zajrzę dziś do Anny.
- Nie... nie trzeba. Jeśli pobiegnę, zdążę do fabryki, nawet jeśli jeszcze
chwilę zaczekam.
- Nie możesz biegać, nie jesteś w formie, myślę, że powinnaś już iść. Czy
Oline nie straciła pracy za to, że się dwukrotnie spóźniła?
- Tak, ale...
- Pośpiesz się, Elise. Nie zdążysz, jeśli nie ruszysz od razu.
Myśli kotłowały się w jej głowie. Jeśli Agnes napisze tylko adres, Emanuel
nie domyśli się, o co chodzi. Ale jeśli napisze również nazwisko? Nie, nie
można ryzykować. Jeśli ma to przeprowadzić, nikt nie może się o tym
dowiedzieć.
- Wejdę do kuchni i sprawdzę, czy Agnes jest już gotowa - powiedziała
szybko, obróciła się i pobiegła na górę tak, że nie zdążył zaprotestować.
Agnes schodziła właśnie na dół.
- Przemyślałaś to dobrze, Elise? - powiedziała cicho, mierząc przyjaciółkę
zmartwionym spojrzeniem.
Elise pokiwała głową.
- I jesteś całkiem pewna?
- Minęły już dwa terminy. A na dodatek dziś rano wymiotowałam.
- Masz pieniądze?
- Chciałam cię prosić o pożyczkę. Albo Hildę, jeśli ty nie możesz.
- Nie mam nawet złamanego ore. No cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak
życzyć ci szczęścia. - Podała jej karteczkę. - Nie bój się, Elise. To się
najczęściej dobrze kończy.
Elise odwróciła się, żeby ukryć łzy.
- Dzięki za pomoc - zawołała, zbiegając po schodach.
Ku jej przerażeniu Emanuel wciąż tam stał. Wydało jej się, że patrzy na nią
jakoś dziwnie.
- Odprowadzę cię.
- Nie, to niepotrzebne.
- Nie chcę, żebyś znowu zemdlała. Dostałaś adres jej kuzyna? - wychodzili
właśnie przez bramę, gdy zadał to pytanie.
- Tak.
Przez chwilę maszerowali w milczeniu.
Gdy odeszli na tyle, że nikt nie mógł ich zobaczyć z domu, zatrzymał się
nagle i chwycił ją mocno za ramię.
- Teraz możesz mi powiedzieć, o co chodzi - powiedział rozkazującym
tonem.
- Co to znaczy? - Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
- Agnes nie ma żadnego kuzyna. Elise poczuła, że nachodzą ją mdłości.
- Odpowiedz mi. Dlaczego chciałaś dostać od niej jakiś adres? O co
chodzi?
Elise rozgniewała się. On nie jest przecież jej ojcem. Ani bratem, ani
narzeczonym. Nie ma nic wspólnego z jej życiem.
- To nie twoja sprawa.
Puścił ją, spojrzenie miał zranione.
- Nie, to nie moja sprawa - westchnął głęboko. - Ale jeśli chodzi o to, co
podejrzewam, mam nadzieję, że się dobrze zastanowisz. Możesz zrobić coś,
czego będziesz żałowała do końca życia. Spotykałem dziewczęta, które coś
takiego zrobiły, widziałem więcej żalu, bólu i rozpaczy, niż możesz sobie
wyobrazić. Byłem w Ulleval i rozmawiałem z młodą, umierającą
dziewczyną. Gdyby ona tu teraz była, potrząsnęłaby tobą i zawołała: „Nie
rób tego. Nie rób tego co ja!"
Elise czuła, że gniew walczy w jej sercu ze strachem.
- Łatwo ci mówić. - Jej głos nabrzmiał z zdenerwowania. - Nie masz
pojęcia, co to znaczy. Nic nie rozumiesz. Potrafisz prawić kazania, potępiać,
krytykować i może nawet litować się, ale nie potrafisz postawić się w mojej
sytuacji. Nie rozumiesz, co przeżywam, nie wiesz, jak się czuję.
Odwróciła się na pięcie i uciekła.
Nie pobiegł za nią. Przez chwilę wyobrażała sobie, że słyszy jego kroki za
plecami, ale wkrótce zrozumiała, że się myli.
Gdy Elise wróciła z fabryki wieczorem tego samego dnia, Hilda siedziała
sama przy kuchennym stole. Wyglądało na to, że właśnie skończyła jeść.
Talerz stał na stole, nie zjadła wszystkiego. Coś z nią nie tak, pomyślała
Elise. Rzadko któreś z nich zostawiało coś na talerzu. Zauważyła także, że
na twarzy siostry pojawiła się niepokorna mina, ta sama, którą Elise widziała
zimą, gdy domyśliła się, co się dzieje z Hildą.
- Czy coś się stało? Spojrzenie Hildy pociemniało.
- Dlaczego pytasz?
- Dziwnie wyglądasz. I nie skończyłaś jedzenia. Zostało coś dla mnie?
Hilda wskazała brodą piec kuchenny.
- Kristian i Peder już jedli?
- Tak.
Na dnie garnka było jeszcze trochę kaszy, Elise wyskrobała wszystkie
resztki.
- Braciszek śpi?
Hilda nie odpowiedziała.
- Pytałam, czy Braciszek śpi.
Hilda w dalszym ciągu nie odpowiadała.
Elise już się chciała zdenerwować, zła, że siostra nie raczy jej odpowiadać,
ale pomyślała, że lepiej się z nią dzisiaj nie kłócić. Bo może Hilda nie zechce
pożyczyć jej pieniędzy...
Bez pieniędzy Hildy nie da sobie rady, a przecież widziała, jaką sumę
siostra trzyma w komodzie. Hilda kupiła sobie wprawdzie kapelusz, torebkę,
rękawiczki i pewnie jeszcze wiele innych rzeczy, ale powinno jej jeszcze
sporo zostać.
Jadła kaszę w milczeniu, zastanawiając się, dlaczego Hilda jest taka zła. Na
pewno z czasem to wyjdzie na jaw. Elise nie zamierzała się dopytywać.
Miała dość swoich problemów. Przez cały dzień myślała o tym, co ją czeka,
z jednej strony cierpiała z tego powodu, z drugiej - pragnęła mieć to jak
najszybciej za sobą. To nie jest jeszcze dziecko, to, co we mnie rośnie,
powtarzała sobie zdecydowanym tonem. Jakieś małe coś. Nie wiadomo co.
Wróciły do niej słowa Emanuela. Na pewno ją przejrzał na wylot, w
przeciwnym razie nie mówiłby w ten sposób. Musiała się jakoś zdradzić,
może w tę niedzielę, którą spędzili razem na wsi, gdy zareagowała tak
nerwowo na jego wypowiedź o nieślubnych dzieciach. Może zorientował
się, gdy zemdlała dziś rano. Niewykluczone, że wyczytał to z jej
przerażonych oczu.
Ale Emanuel jest mężczyzną i nie rozumie, co to znaczy. Człowiek nigdy
nie zrozumie tego, czego nie doświadczy na własnym ciele.
Przełknęła ostatnią łyżkę kaszy, wstawiła miskę do balii z brudnymi
naczyniami i nalała ciepłej wody z garnka, żeby zacząć zmywać. Za jej
plecami siedziała nadal milcząca Hilda. Może lepiej zaczekać do jutra z
pytaniem o pożyczkę. Skoro Hilda jest w złym humorze, na pewno odmówi.
Będzie chciała wiedzieć, na co Elise potrzebuje pieniędzy, i jeśli się nie
dowie, nie zechce pomóc.
Może Hilda jest wycieńczona niemowlęcym płaczem, ciągłym praniem i
karmieniem. Elise nie miała pojęcia, ile roboty jest z takim maleństwem.
Przy każdym przewijaniu trzeba było Braciszka najpierw dokładnie umyć,
potem oprószyć mu pupę mąką. Następnie każdą nóżkę owijało się płótnem,
zakładało się bawełnianą pieluchę, potem podkładkę, którą Hilda uszyła ze
starych wełnianych gałganów, i szarą flanelę, a na końcu otulało się go w
becik zrobiony z prostego, półtorametrowego kawałka płótna, zakończonego
taśmami, którymi obwijało się tłumoczek. Hilda radziła sobie z tym
wszystkim, trzymając go na kolanach, a Elise podziwiała siostrę za to, że tak
szybko się wszystkiego nauczyła. Po wszystkich tych zabiegach Hilda
karmiła małego.
- Au! - Elise za szybko włożyła rękę do wody i się skaleczyła o ostrze
noża. Krew leciała, więc Elise zaczęła się rozglądać za czymś do
przewiązania palca, ale nie znalazła. Z irytacją wypuściła to, co trzymała w
rękach, i poszła do pokoju. Pamiętała, że w najwyższej szufladzie komody
leżą jakieś stare gałganki. Środkową szufladę opróżnili, żeby położyć w niej
Braciszka.
Wówczas zatrzymała się gwałtownie. Szuflada Braciszka nie stała na
podłodze koło łóżka jak zwykle. Znów była w komodzie, na swoim miejscu.
Czyżby Hilda zamierzała spać z nim w jednym łóżku? Czy to nie jest
niebezpieczne? Elise słyszała już o matkach, które przydusiły swoje dziecko
przez sen.
Rozejrzała się dokoła. Braciszka nie było w szufladzie, nie było go też w
łóżku Hildy. Co ta głupia gęś wymyśliła. Może zrobiła łóżeczko z pudełka
po margarynie, tak jak Oline, i wsunęła je całkiem pod łóżko? Elise
pochyliła się i zajrzała pod łóżko, ale nic nie znalazła. Lodowaty dreszcz
przeszedł jej po plecach. Hilda nie była chyba aż tak nieostrożna, żeby
zabrać małego na dwór?
Może zaniosła go na dół, żeby Anna mogła popatrzeć na maleństwo? Na
pewno tak właśnie zrobiła. To właśnie cała Hilda, nic nie powiedziała, bo
jest w złym humorze.
Elise pośpieszyła z powrotem do kuchni.
- Zaniosłaś Braciszka do Anny?
Hilda pokręciła głową, nie patrząc na siostrę. W końcu Elise oświeciło.
Hilda zabrała synka do ojca, żeby sobie popatrzył na to cudo.
- Zabrałaś Braciszka do niego?
Tym razem Hilda pokiwała głową, ale wciąż unikała wzroku siostry.
- Nie mogłaś mi powiedzieć?
- Po co? - Głos Hildy był dziwnie zimny i bezbarwny.
- Jako to po co? Weszłam do pokoju po jakiś gałganek i zobaczyłam, że
Braciszka nie ma. Nie od razu się domyśliłam.
- Wiesz przecież, kto jest jego ojcem.
- Przepraszam, Hildo. Nie pomyślałam o tym. Wydawało mi się, że jest
jeszcze za mały, żeby go brać na dwór. Co powiedział? Spodobał mu się
Braciszek?
Hilda pokiwała głową, w dalszym ciągu nie patrząc na Elise.
- Co się z tobą dzieje? - Elise zmarszczyła czoło.
- Nic.
- Czemu siedzisz i nic nie robisz?
- Bo mam ochotę.
Elise znów się zdenerwowała.
- W wiadrze leży stos brudnych pieluch. Dobrze wiesz, że byłam cały dzień
w fabryce. Jeśli masz dość siły, żeby wychodzić sobie na spacer, to
mogłabyś trochę pomóc w domu.
Hilda nie odpowiedziała.
- Kiedy masz go zabrać z powrotem? Hilda wpatrywała się w stół w
milczeniu.
- Chyba możesz mi powiedzieć, kiedy masz go stamtąd zabrać? O której
jadł i kiedy następne karmienie?
Hilda nadal milczała.
- Nie rozumiem, co się z tobą dzieje - westchnęła Elise. - Nawet jeśli jesteś
w złym humorze, możesz mi chyba odpowiedzieć na proste pytanie.
Hilda obróciła twarz ku siostrze, a w jej oczach pojawiły się błyskawice.
- Jeśli tak koniecznie chcesz wiedzieć, to w ogóle go nie zabiorę z
powrotem. Oddałam go. Komuś, kto zapewni mu dobrze życie, dużo lepsze
niż nasze. Komuś, kto go nakarmi i ubierze, pośle do szkoły i wykształci.
Tam gdzie będzie miał piękny dom i dobrych rodziców.
Elise patrzyła na nią z otwartymi ustami. Kompletnie osłupiała. To chyba
jakiś kiepski żart.
- Kłamiesz - szepnęła.
Hilda roześmiała się szyderczo. Elise nigdy nie słyszała takiego śmiechu.
- Dobry temat do kłamstw. Elise nadal nie mogła uwierzyć.
- Nikt nie oddaje swojego dziecka
- Nie? - Hilda spojrzała na nią wyzywająco. - Idź do żłobka i zapytaj. Elise
pokręciła głową.
- Ale przecież tak się cieszyłaś... Chciałaś mieć dziecko... Żartujesz sobie
ze mnie, Hildo - dodała. - To nieładnie.
Hilda mocno zagryzła wargi i zapatrzyła się w okno. Prawda powoli
docierała do Elise.
- Ale... ale... majster... pan Paulsen... Był przecież dla ciebie dobry. ..
- Dalej jest dobry.
- Ale jak... Myślałam, że chciał mieć dziecko.
- Bo chciał. Jest wujkiem tego człowieka, co wziął małego. Oni nie mogli
mieć własnych dzieci.
Elise nie mogła się oprzeć wrażeniu, że jej głowa zamieniła się w gniazdo
os, po którym wszystkie myśli fruwał)' bez ustanku. Ilekroć próbowała jakąś
myśl pochwycić, od razu ją traciła.
- Nie jest ci smutno? - Tylko tyle z siebie wydobyła. Hilda spuściła wzrok.
- Pan Paulsen mówi, że mam wielkie matczyne serce, skoro chcę, żeby mój
synek miał lepsze życie niż to, które sama mu mogę zapewnić.
- Ale kto go będzie karmił? Kobieta, która nie urodziła dziecka, nie ma
mleka.
- Znaleźli kogoś, kto właśnie stracił własne dziecko.
- Dlaczego ty nie możesz go karmić?
- Bo przywiązałabym się do niego za bardzo. Tak mówi pan Paulsen. I
potem byłoby mi ciężko.
Elise milczała. Starała się zrozumieć, ale nie potrafiła. Hilda miała ją i
matkę, miała dwóch braci, którzy ją kochali. Na pewno mogłaby wrócić do
pracy, gdyby chciała, kierownik ją zawsze lubił. Majster dał jej zresztą
pieniądze...
Elise olśniło. To dlatego dał jej pieniądze? Nie dlatego, że chciał się
opiekować nią i dzieckiem, ale żeby ją zmiękczyć, żeby łatwiej mu było ją
przekonać do oddania dziecka? Przeszył ją zimny dreszcz. Może nawet od
razu to zaplanował? Że kupi od niej dziecko dzięki pieniądzom i prezentom,
a potem odda maleństwo swemu siostrzeńcowi? Teraz już wiadomo, że
nigdy nie zamierzał się żenić z Hildą. To byłby mezalians. Pan Paulsen nie
miał innych dzieci, a jednak nie chciał przyznać się do własnego syna. Może
bratanek jest jego jedynym spadkobiercą. Jeśli więc zaadoptuje synka Hildy,
to uczyni go dziedzicem prawdziwego ojca. Dyrektor będzie miał potomka,
któremu przekaże nazwisko i majątek, bez konieczności wiązania się z jego
matką. I niechcianym dzieckiem.
Elise z niedowierzaniem pokręciła głową. Czy można być aż tak
nikczemnym? Wykorzystać w ten sposób niewinną dziewczynę, która ledwo
skończyła siedemnaście lat? Wyłudzić od niej jej własne dziecko, jedyny
skarb, jaki mają ci, co mieszkają po tej stronie rzeki?
Elise miała na końcu języka ostry komentarz, ale zauważyła, że usta Hildy
drżą. W następnej chwili Hilda położyła się na kuchennym stole, a jej ciałem
wstrząsnął płacz.
Elise usiadła cicho na taborecie koło siostry i zaczęła ją głaskać nie-
zgrabnie po głowie i po plecach.
- Możesz powiedzieć, że chcesz się wycofać - zaczęła. Hilda ze łkaniem
pokręciła głową.
- Za późno. Już wszystko podpisałam. Elise jęknęła na głos.
- Panie Jezu - szepnęła przez zdławione płaczem gardło.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Elise leżała w ciemnościach i słuchała szlochu Pedera. Wydawało jej się,
że Kristian już zasnął, Hilda też, tylko Peder był niepocieszony. Zauważyła
oddanie, z jakim Peder wodził oczami za Braciszkiem, jak wślizgiwał się do
pokoju, żeby na niego zerknąć, jak długo potrafił siedzieć i wpatrywać się w
wymachujące bezładnie w powietrzu małe ramionka i w dziwne miny
maleństwa. Cieszył się, że Braciszek kiedyś podrośnie i że będzie mógł
uczyć go rzucać patykiem i nożem. Chwalił się nim przed kolegami z klasy i
codziennie zaraz po lekcjach biegł do domu, żeby sprawdzić, czy wszystko
w porządku.
Nagłe zniknięcie Braciszka było dla niego wielkim ciosem. Żal był jeszcze
większy niż wtedy, gdy umarł ojciec. Elise próbowała mu wytłumaczyć
przyczyny, ale jej nieporadne wysiłki, by jakoś upiększyć prawdę, tylko go
rozgniewały. Stwierdzenie, że Hilda oddała go komuś, kto zapewni mu
lepszą przyszłość, znaczyło tyle co stwierdzenie, że ich własne życie jest
straszne, a z tym Peder nie chciał się zgodzić.
- Chciałem go zabierać nad rzekę i puszczać razem z nim kaczki na wodzie
- szlochał. - Mógłby pojechać ze mną i z kapitanem Ringstadem na ryby.
Mogłem go pokazać Pingelenowi i innym chłopakom, powiedzieć, że to jest
jakby mój młodszy brat.
Hilda się zdenerwowała.
- Przestań się mazgaić, Peder. Powinieneś się cieszyć, że będzie chodził w
nowych butach każdej zimy, że będzie codziennie jadł do syta i odwiedzał
Tivoli, gdy tylko zechce.
Peder popatrzył na siostrę zaokrąglonymi oczami.
- Będzie chodził do Tivoli, gdy tylko zechce?
- Jasne. Tak tam jest, po drugiej stronie rzeki.
Kristian nie odezwał się nawet słowem, ale Elise zauważyła, że znów
zamknął się w sobie i był równie milczący i twardy jak przed narodzeniem
małego.
A mnie się wydawało, że znaleźliśmy szczęście w nieszczęściu, pomyślała
Elise, martwiąc się, jak powie o wszystkim matce. Hilda błagała, by siostra
ją wyręczyła.
Własne nieszczęście Elise nieco się oddaliło. Ku swemu przerażeniu
stwierdziła, że Hilda wydała już tyle pieniędzy, że pewnie niewiele jej zosta-
ło. Niewykluczone, że będzie trzeba zdobyć pieniądze w inny sposób.
Usłyszała, że ktoś płacze w ciemnościach. To był jakiś inny płacz. Peder
skończył szlochać, jakby on też leżał cicho i słuchał. W tej samej chwili
Elise usłyszała głos Hildy mówiącej przez sen. Mamrotała coś pod nosem,
wykrzykując od czasu do czasu niewyraźne słowo, a potem zawołała: „Nie,
powiedziałam, że nie chcę!" I załkała.
Elise wstrzymała oddech. Hilda sprawiała ważenie osoby zimnej jak lód,
udawała, że nic się nie stało, w gruncie rzeczy była jednak taka sama jak
inne matki. Była dziecinna i lekkomyślna, bezmyślna i głupia, ale czegoś ją
to nauczyło. Elise nie miała co do tego wątpliwości.
Usłyszała czyjeś dreptanie po podłodze, a po chwili Peder szepnął jej do
ucha:
- Elise? Mogę się koło ciebie położyć na trochę?
Elise uchyliła kołdrę i przyciągnęła brata do siebie. Przytulił się tak jak
wtedy, gdy chłopcy zagnali go aż do wodospadu.
- Słyszałaś Hildę? Płacze i gada przez sen. Pogłaskała go po głowie.
- Smutno jej.
- To dlaczego to zrobiła?
- Nie widziała innego wyjścia, Peder. Musi wrócić do pracy, mama nie ma
jeszcze dość siły, żeby zająć się niemowlęciem.
- Moim zdaniem dalibyśmy radę - stwierdził stanowczo chłopiec. - W
każdym razie ty i ja, Elise.
Przytuliła go, ale nie znalazła żadnych słów pocieszenia. Wystarczy już
kłamstw, którymi go karmię, pomyślała. Hilda oddała swoje własne dziecko
nie z biedy, ale z chciwości.
Gdy parę dni później Elise wracała do domu podczas przerwy obiadowej,
ze zdumieniem stwierdziła, że Hilda chce jej towarzyszyć. Kierownik
pozwolił jej wrócić do pracy. Elise nie miała wątpliwości, że majster miał tu
coś do powiedzenia.
Padało, było szaro, zimno i ponuro. Nie do wiary, że nieledwie parę dni
temu było ciepło i słonecznie. Deszcz sprawił jednak, że wszystko zaczęło
rosnąć, liście na drzewach zrobiły się całkiem duże, w miejsce majowych
żółtozielonych kolorów pojawiła się ciemniejsza, letnia zieleń. Pachniało
słodko ziemią i roślinami, rzeka zaczynała występować z brzegów, szum
rzeki i wodospadu był głośniejszy niż kiedykolwiek.
Nie mogły rozmawiać, póki nie oddaliły się od mostu, gdzie szum rzeki
zagłuszał słowa.
- Elise?
Elise obróciła się ku siostrze. W jej głosie było coś, co zwróciło jej uwagę.
- Okłamałam cię.
Elise poczuła, że wzbiera w niej radość. A więc sprawa nie jest jeszcze
przesądzona?
- Nie wydałam wszystkich pieniędzy. Radość ustąpiła miejsca
rozczarowaniu.
- Dlaczego mi o tym mówisz?
- Wiedziałam, że potrzebujesz na coś pieniędzy. A ja chciałam je zachować
dla siebie i teraz tego żałuję. Jeśli istnieje Bóg, to będzie miał za co mnie
karać.
Elise spojrzała na nią z ukosa.
- Zdaje się, że różnych rzeczy żałujesz...
Hilda nie odpowiedziała, ale gdy Elise na nią spojrzała, ocierała ukradkiem
łzy.
- Jest ci teraz źle, Hildo. Hilda załkała.
- Najgorsze jest to, co on sobie pomyśli o swojej matce. Od kiedy się na to
zgodziłam, wydawało mi się, że on leży w swojej szufladzie i patrzy na mnie
swoimi wielkimi oczami, jakby chciał zapytać, dlaczego chcę go oddać.
Teraz też mam wrażenie, że on cały czas na mnie patrzy. Śnił mi się dziś w
nocy, stał w czarnym ubraniu i filcowym kapeluszu i pytał, co ze mnie za
matka, skoro potrafiłam oddać własne dziecko. Nagle znów zrobił się
malutki i leżał w swojej szufladzie, ciągle krzycząc. Krzyczał i krzyczał, aż
się zrobił siny i nagle ucichł. A gdy na niego spojrzałam, był martwy.
Elise było jej żal. Sumienie ją strasznie dręczyło, dniami i nocami.
- Na pewno najgorsze są początki - powiedziała, żeby jakoś się odezwać.
Chociaż to wcale nie jest takie pewne. A jeśli nie będzie miała więcej
dzieci i nigdy nie zdoła zapomnieć o tym, które oddała?
- Dlaczego chciałaś ode mnie pożyczyć pieniądze?
Pytanie padło tak nieoczekiwanie, że Elise nie znalazła od razu od-
powiedzi.
- Ja tylko... ja tylko... potrzebuję na coś pieniędzy - wyjąkała. Hilda nie
odpowiedziała.
- Planowałaś wyprawę na Mollergata, prawda?
Elise nie potrafiła kłamać pod obstrzałem ostrych spojrzeń siostry. Nagle
role się odwróciły, pomyślała. Teraz Hilda mówi, jakby była dorosła,
żądając odpowiedzi, a ona sama próbuje wykręcić się od kary. Elise poczuła,
że oblewa ją zimny pot.
- Czy mało mamy nieszczęść? - wykrztusiła wreszcie, nie zdobyła się
jednak na to, by spojrzeć siostrze w oczy.
- No właśnie. - Hilda była spokojna i dziwnie pewna swego. - Od razu się
domyśliłam, Elise. Tak jak ty się domyśliłaś, gdy chodziło o mnie. W
wiadrze nie leżały żadne podpaski, a ty byłaś ciągle nieobecna duchem albo
śmiertelnie przerażona.
Elise nic nie powiedziała, nie było sensu zaprzeczać, skoro Hilda się
wszystkiego domyśliła.
- Nie rób tego. - Ton Hildy był tak pewny i pełen zaangażowania, że Elise
spojrzała na nią ze zdumieniem. - Będziesz tego żałowała do końca życia. Po
pierwsze, to jest niebezpieczne, możesz wykrwawić się na śmierć. Po drugie,
wystarczy, że rodzina Lovlien pozbyła się jednego dziecka.
Elise zdenerwowała się. A więc ona ma cierpieć z powodu grzeszków
Hildy, ona, która została zgwałcona.
- To nie moja wina, że sprzedałaś swoje dziecko - rzuciła. Twarz Hildy
poszarzała.
- Nie sprzedałam go - powiedziała tak cicho, że Elise ledwo usłyszała jej
słowa. - Wierzyłam w każde słowo pana Paulsena. Dawał mi pieniądze na
ubrania dla mnie i dla dziecka i na zdrowe, pożywne jedzenie. Dopiero teraz
rozumiem, dlaczego to było takie ważne. Chciał mieć zdrowe dziecko, bo
chłopiec ma zostać jego spadkobiercą. Gdyby nie urodził się chłopiec,
zrobiłby mi jeszcze jedno dziecko, mając nadzieję, że bardziej mu się
poszczęści. I wcale nie z dobroci umieścił matkę w sanatorium, tylko ze
strachu. Żebym się nie zaraziła. Nie będzie już więcej pieniędzy ani na to,
ani na tamto - dodała z goryczą w głosie.
Elise stała w milczeniu i patrzyła na siostrę. Myślała wprawdzie już o tym
wszystkim, ale z wielkim bólem słuchała tego z ust Hildy.
- Tak cię proszę, Elise. Błagam, nie rób tego. Widzisz przecież, jaki
nieszczęśliwy jest teraz Peder. Co się z nim stanie, gdy ciebie zabraknie? Dla
niego jesteś ważniejsza niż matka od czasu, gdy ona zaczęła niedomagać.
Spróbuj zapomnieć, kto ci zrobił to dziecko, powiedz sobie, że przynajmniej
nie będzie miało ojca, który ci je zechce odebrać.
Słowa Hildy były bardzo mocne i bezpośrednie.
- Powiedz Pederowi, żeby się nie martwił, bo będzie miał jeszcze jednego
braciszka albo siostrzyczkę za parę miesięcy. Postaraj się zmienić
nieszczęście w coś dobrego, tak jak ci się udało ze mną. Cieszyłaś się moim
synkiem, widziałam to w twoich oczach, widziałam, jak go przytulasz.
Hilda musiała otrzeć łzy, zanim zaczęła mówić dalej:
- Nie czułaś do niego niechęci, chociaż nie podobało ci się to, że ojcem jest
pan Paulsen. Przestałaś się wstydzić. Zaczęłaś patrzeć na to jak te
dziewczęta, które pędzą do żłobka z małym zawiniątkiem w ramionach
przed szóstą każdego ranka. Mówią, że dziecko jest ich jedyną radością.
Choć nie widzą go przez cały dzień.
Łzy potoczyły się po jej policzkach, nie zdołała nic więcej wykrztusić.
Elise otoczyła ją ramionami.
- Jesteś dzielna, Hildo. Gdybyś tylko mi zdradziła, co zamierzasz,
usłyszałabyś ode mnie to, co sama teraz powiedziałaś. Zanim było za późno.
- Przecież dlatego ci to mówię - łkała Hilda. - Dla mnie jest już za późno,
ale dla ciebie - nie.
Elise nie odpowiedziała. Nie mogła dyskutować z Hildą, która była w
takim stanie ducha. Musi najpierw pomóc siostrze, a potem będzie szukać
wyjścia ze swojej sytuacji.
Ale gdy stanęła przy swojej maszynie po przerwie obiadowej, w uszach
dzwoniły jej słowa siostry. Gdyby Hilda została zgwałcona przez takiego
drania, na pewno też chciałaby się pozbyć tego, co by w niej rosło. Hilda
była zrozpaczona tym, co sama zrobiła, i nie potrafiła myśleć trzeźwo. Elise
nie mogła pozwolić, by tragedia siostry przesądziła o jej własnym życiu.
A więc Hilda ma jeszcze pieniądze... Tylko jak je pożyczyć, skoro Hilda
zna już zamiary Elise?
Mogłaby poszukać pieniędzy pod nieobecność siostry, pożyczyć tyle, ile
potrzebuje, i zostawić karteczkę, że będzie spłacać dług stopniowo, w każdy
piątek, gdy dostanie tygodniówkę. Jeśli pójdzie na Mollergata i zrobi to, co
zamierza, nie będzie żadnego odwrotu. Nie pomogą płacze i błagania Hildy.
Elise czekała na siostrę po skończonej pracy, nie mogła pozwolić, by Hilda
wracała sama w takim stanie ducha. Niektóre dziewczęta dowiedziały się
już, że Hilda oddała dziecko „jakimś bogatym ludziom w zachodniej
dzielnicy" po to, by zapewnili mu lepsze życie. Elise zastanawiała się, ile z
nich się domyśla, że majster miał z tym coś wspólnego. Wydawało jej się, że
kilka dziewcząt patrzy na Hildę z przerażeniem, ale to pewnie były te, które
jej zazdrościły. Wiele dzieci urodzonych nad rzeką Aker czekało trudne
życie. Tak trudne, że niejedna matka marzyła o innej egzystencji dla
swojego synka czy córeczki, bez względu na to, czy w tych marzeniach
miały mieć dziecko przy sobie, czy też nie.
Hilda szybko podeszła do siostry.
- Idź już, Elise. Wrócę trochę później. Elise spojrzała na nią pytająco.
- On... on chce ze mną chwilkę porozmawiać.
Elise nie rozumiała, dlaczego, ale pokiwała głową i zostawiła siostrę. Żal
mu się zrobiło Hildy? Pokręciła głową. Tego rodzaju mężczyźni nie mają
takich uczuć. W każdym razie nie wobec siedemnastoletniej prządki.
Szła pogrążona w myślach przez całą drogę do domu. Czy zdobędzie się na
odwagę, żeby pożyczyć pieniądze od Hildy i pobiec na Mollergata już dziś
wieczorem? W tym, że Hilda nie wraca prosto do domu, jest chyba palec
Boży, pomyślała. Jeśli Bóg istnieje, to na pewno nie ma nic przeciwko temu,
by Elise pozbyła się owocu takiego grzechu.
Na schodach wpadła na Emanuela.
Zatrzymała się gwałtownie, nie widziała go od pamiętnego ranka, gdy
odwiedziła Agnes i rozstali się w takim gniewie.
- Byłeś u Anny?
Pokiwał głową. Stał w milczeniu i patrzył na nią.
- Co u niej słychać? Ostatnio nie miałam czasu, żeby do niej zajrzeć.
- W porządku. - Wciąż się jej przyglądał. Czuła się nieswojo.
- Co słychać u Agnes?
Wzruszył ramionami, to go najwyraźniej nie interesowało.
- Muszę się śpieszyć do chłopców. - Chciała go wyminąć, ale zastąpił jej
drogę.
- Sprawdzałem, co robisz, Elise - powiedział pełnym zdecydowania
głosem. - Trzymałaś się domu. Mam nadzieję, że to znaczy, iż zmieniłaś
zdanie?
Elise poczuła, że wzbiera w niej gniew. Stoi tu jak jakiś pastor czy
nauczyciel, pomyślała ze złością. I nawet mu nie wstyd, że ją szpieguje.
- Skoro jesteś tak dobrze poinformowany, to pewnie wiesz, co się zdarzyło
ostatnio w tym domu.
Na jego twarzy pojawiły się ślady niepewności. Nic nie wie, pomyślała.
- Muszę biec na górę, żeby zrobić coś do jedzenia i przypilnować, aby
chłopcy odrobili lekcje - dodała pośpiesznie. - Hildy nie ma w domu.
- Pedera i Kristiana też nie ma w domu. A lekcje już odrobili. Widziałem,
jak się bawią z kolegami. Gdy Peder mnie zauważył, poprosił, żebym ci to
przekazał.
Bogu dzięki, że wyszedł na dwór i znów się bawi, pomyślała Elise z ulgą.
To znaczy, że zaczął się już oswajać z tą myślą.
- Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać - ciągnął Emanuel. - To ważne.
- Nie mógłbyś przyjść jutro? Dziś... dziś muszę coś załatwić. Pokręcił
głową.
- Muszę ci o tym powiedzieć dzisiaj.
Elise nie potrafiła znaleźć żadnej innej wymówki. Skoro Hilda umówiła się
z majstrem, to pewnie nie wróci tak prędko, pocieszyła się.
Zeszyty chłopców wciąż leżały na kuchennym stole. Puste kubki i talerze
świadczyły o tym, że chłopcy sami coś zjedli.
- Dziecko jest w pokoju? Samo? Hilda nie wróciła jeszcze do fabryki?
Elise zatrzymała się i spojrzała Emanuelowi w oczy.
- Nie ma żadnego dziecka. Zmarszczył czoło, niczego nie rozumiejąc.
- Hilda oddała dziecko bratankowi majstra. Żeby miało lepsze życie.
Emanuel chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego został z otwartymi ustami.
- Chciałaby zapewnić synkowi lepszy los niż ten, który sama mu może dać.
- Elise usłyszała, że mówi do Emanuela słowami Hildy. - Ma wielkie
matczyne serce - ciągnęła, broniąc siostry.
Odwrócił wzrok i pokiwał głową.
- A więc o to chodziło... - mruknął, biorąc głęboki oddech. Spojrzał na
Elise. - A co ty na to?
- Najpierw byłam w szoku, ale teraz mi jej żal.
- Tak, szkoda Hildy - pokiwał głową. - Zwłaszcza że została oszukana.
- Nie została oszukana - zdenerwowała się Elise. - Podjęła dorosłą i
dojrzałą decyzję. Chłopcu będzie znacznie lepiej u bezdzietnej pary, która
ma dość pieniędzy.
- Miejmy nadzieję.
Rzuciła mu pełne irytacji spojrzenie.
- Nie ma co do tego wątpliwości.
- Może nie. Miejmy nadzieję, że będą serdeczni i kochający. Nie jestem
wcale pewien, że pieniądze są najważniejsze na świecie.
- Łatwo tak mówić komuś, kto jada zawsze do syta. Podniósł nagle dłoń i
pogłaskał ją szybko po policzku.
- Rozumiem, że ci smutno, Elise. Jestem pewien, że zrobiłabyś wszystko,
co w twojej mocy, żeby Hilda zmieniła zdanie, gdybyś tylko wiedziała, do
jakiego wyboru została zmuszona.
Elise poczuła, że płacz dławi jej gardło, nie chciała jednak pokazać, że
Emanuel ma rację.
- Na pewno słyszałaś o innych dziewczętach, które sprzedały swoje dzieci,
wiesz, jakie katusze później przechodziły. Niektóre zamartwiły się na
śmierć. Myślę, że żal jest ten sam, czy chodzi o dziecko, którym się
człowiek już trochę zajmował, czy o takie, co dopiero opuściło matczyny
brzuch.
Elise energicznie pokręciła głową.
- Nie masz żadnych podstaw, żeby to rozumieć. Jesteś mężczyzną, nie
masz pojęcia, co to znaczy nosić w łonie dziecko, które zostało poczęte w
alkoholowej malignie albo poprzez gwałt. Łatwo ci mówić, bo wiesz, że
nigdy tego nie doświadczysz. Poza tym wcale nie jestem pewna, czy Hilda
miała jakiś wybór. Została narażona na nieludzkie naciski. Na pewno
nasłuchała się przerażających historii o tym, na co może zachorować
niemowlę, zwłaszcza tu, gdzie nie ma pieniędzy ani na lekarstwa, ani na
zdrowe, pożywne jedzenie. Na pewno oszołomił ją złotymi obietnicami,
jakie wspaniałe i radosne życie zapewni jej synkowi tamten człowiek. Po-
czekali na chwilę jej słabości i wetknęli ołówek do ręki, zanim zdążyła się
opamiętać. Nawet się nie zorientowała, kiedy wszystko podpisała.
- Czy domyślasz się tego, czy znasz to z jej opowiadań? Elise spuściła
wzrok zawstydzona.
- Jestem pewna, że to mniej więcej tak się odbyło. Emanuel stał w
milczeniu przez chwilę.
- Wydawało mi się, że widziałem, jak Hilda wchodziła wczoraj do biura
pana Paulsena.
- Tak? No i co z tego? - Nie zapytała, co Emanuel tam robił.
- No nic... Pomyślałem, że nadal są dobrymi przyjaciółmi. Rzuciła mu
urażone spojrzenie.
- Nie sądzisz chyba, że zależy jej na nim - w ten sposób - skoro wyłudził od
niej dziecko?
- „Zależy jej na nim" to chyba niewłaściwe określenie - zawahał się. - Ty i
Hilda macie bardzo różne podejście do pieniędzy i tego rodzaju spraw. -
Więcej nie powiedział, ale odgadła, co miał na myśli.
- Chcesz powiedzieć, że chodzi tam dla korzyści finansowych? - Sama
usłyszała, jak ostro to zabrzmiało.
Nie odpowiedział.
- Jak się miewa Peder? - zapytał.
Teraz Elise zamilkła. Nie mogła mu przecież opowiadać, jaki nie-
szczęśliwy jest Peder. To by go tylko utwierdziło w przekonaniu, że ma
rację. Odwróciła się od niego i podeszła do kuchennego okna, żeby stanąć
do niego plecami. Przez dłuższy czas w kuchni panowała cisza.
Wzięła głęboki oddech i westchnęła, nim zdobyła się na szczerość.
- Masz rację, Emanuelu - powiedziała cicho. - Ale to tylko zwiększa ból.
Nie mogę zmienić decyzji, którą podjęła Hilda. Nie mogę także zmienić jej
charakteru. Peder płakał dniami i nocami. Był taki dumny ze swojego
młodszego braciszka, jak go nazywał. Nazywaliśmy go Braciszkiem, bo Hil-
da jeszcze nie wymyśliła mu imienia. Teraz rozumiem, dlaczego pan Paul-
sen chciał, żeby go na razie nie chrzciła - dodała z goryczą. - Peder cieszył
się, że nauczy go rzucać patykiem i nożem, miał zamiar zabrać go na waszą
wspólną wyprawę na ryby, chciał go pokazać kolegom z klasy. Jakby Bra-
ciszek był kluczem do innego życia, tarczą, która miała go ochronić przed
wszystkim, czego się lęka. Nie mógł pojąć, dlaczego dziecko nagle znikło,
myślę, że opłakiwał to bardziej niż śmierć ojca.
Emanuel stał w milczeniu i słuchał. Może zdumiała go jej szczerość, może
współczuł Pederowi. Zakasłał.
- Postaraj się nie sprawiać mu jeszcze większego bólu, Elise - powiedział
tak cicho, że dopiero po chwili dotarło do niej prawdziwe znaczenie jego
słów.
- Co chcesz powiedzieć? - Obróciła się gwałtownie.
- On jest od ciebie uzależniony.
Nie odpowiedziała, patrzyła mu tylko prosto w oczy w milczeniu. Przez
chwilę chciała wybuchnąć gniewem, wykrzyczeć całą swoją rozpacz, ale
zamilkła. Rozumiała, co miał na myśli. Mogła przecież umrzeć. Emanuel
znał jej sytuację. Może nawet Agnes mu coś powiedziała.
- A co z hańbą, Emanuelu? - szepnęła prawie bezgłośnie.
- Masz dość siły, żeby ją udźwignąć. Gdy Peder i Kristian zrozumieją, że
jesteś niewinna, będą cię szanować za wybór, którego dokonałaś. Jeśli nie
teraz, to w przyszłości, gdy dorosną.
Elise pokręciła głową.
- Nie wiesz, co znaczy być biednym. Mama wróci do domu, nie ma pracy,
więc nic nie zarobi. To oznacza, że ja i Hilda będziemy mieć pięć osób na
utrzymaniu. Jeśli zachoruję...
Zmarszczył brwi ze zmartwioną miną, jakby w końcu zrozumiał. Jeśli Elise
nie pójdzie na Mollergata, w tym mieszkanku będzie sześć, a nie pięć osób
do wyżywienia. On zresztą nie rozumie wszystkich innych problemów,
pomyślała. Plotka się rozniesie, a hańba bardzo boli. Może Peder ucierpi na
tym jeszcze bardziej niż do tej pory. Kristian może się tak wściec, że
ucieknie na dobre. Już parę razy był tego bliski, gdy ojciec wracał pijany do
domu. Z czego wtedy będzie żył? Przyłączy się do jednego z chłopięcych
gangów i zacznie kraść, żeby mieć co jeść?
- Rozumiem, w jakich strasznych tarapatach się znalazłaś, Elise -
powiedział wreszcie Emanuel. - Ale proszę cię: dobrze się zastanów. Nie rób
niczego, dopóki nie będziesz całkiem, całkiem pewna, że nie masz innego
wyjścia.
Zdołała powstrzymać łzy, gdy szedł z wolna do drzwi, otwierał je i znikał
za nimi. Dopiero wtedy wpadła do pokoju i rzuciła się na łóżko. Ale łzy tym
razem nie popłynęły. Rozległ się tylko suchy szloch.
Nie miała pojęcia, jak długo tam leżała, gdy nagle poczuła, że ktoś jest w
pokoju. Obróciła się i zobaczyła, że koło łóżka stoi nieruchomo Peder i
patrzy na nią okrągłymi z przerażenia oczami.
- Płaczesz, Elise?
Wyciągnęła do niego ręce. Od razu wdrapał się na łóżko.
- Płaczesz z powodu Braciszka, tak?
Elise nie odpowiedziała, przytuliła go tylko mocno. Poczuła się lepiej,
trzymając w ramionach ciepłe chłopięce ciałko, choć Peder był chudy i
kościsty.
- Pingelen mówi, że to nieprawda. Ci bogacze, co mieszkają po drugiej
stronie rzeki, wcale nie chodzą do Tivoli, kiedy tylko zechcą. I ciągle chodzą
do szkoły, aż robią się tacy starzy jak nauczyciel. Nie wolno się im bawić,
żeby nie pobrudzili sobie ubrania. Nie wolno im rzucać patykami, bo noszą
białe rękawiczki. On mówi, że to prawdziwe nieszczęście być dzieckiem w
takim domu.
- Pingelen chyba wcale się na tym nie zna - powiedziała ostrożnie.
- Właśnie, że tak. Pingelen wie wszystko. Więcej niż ty, bo ty krążysz tylko
między domem a fabryką, a on zna całe miasto na wylot. Tak mówił.
Elise nie odpowiedziała. Lepiej nie odbierać mu tych złudzeń, pomyślała.
W każdym razie nie w tej chwili.
- Myślisz, że Hilda mogłaby go dostać z powrotem?
- Nie, Peder, myślę, że nie. - Pogłaskała go po głowie na pocieszenie.
Rozległy się jakieś dziwne dźwięki, tak jakby płacz uwiązł mu w brzuchu.
- No to co ja mam powiedzieć innym chłopakom? Mówią, że ja kłamię, że
nigdy nie było żadnego dzieciaka w szufladzie pod łóżkiem Hildy. Mówią,
że on już nie żył, jak się urodził.
- Nie przejmuj się tym, co oni mówią. I Anna, i pani Thoresen, i pani
Evertsen mogą potwierdzić, że tu na trzecim piętrze płakało niemowlę. Pani
Albertsen też. Ona codziennie rozmawia z panią Evertsen.
- Ale dlaczego ty płaczesz, Elise? Ty też byś chciała, żeby on tu
był?
- Tak, bardzo bym chciała.
- A nie mogłabyś urodzić dziecka, Elise? Tu nad rzeką jest dużo takich, co
rodzą dzieci, chociaż nie mają mężów.
- To prawda. Ale dzieci dużo kosztują. Potrzebują jedzenia i ubrania,
szczepionek i lekarstw.
- Ja bym i tak to zrobił, gdybym był na twoim miejscu. Widziałem, jak się
cieszyłaś, gdy był tu Braciszek.
- Dziecko powinno mieć ojca, kogoś, kto je nauczy tego, czego my kobiety
nie potrafimy.
- Przecież ja będę już niedługo duży, ja go nauczę. Mogę nosić wodę i
drewno na opał, mogę palić w piecu i zapalać lampy parafinowe.
- Tak, to prawda. Wkrótce tak urośniesz, że będziesz mógł nawet rąbać
drwa.
Zapadła cisza. Elise sądziła nawet, że Peder już zasnął, gdy nagle znów
usłyszała jego głos.
- Słyszałaś, że siostra Gwoździa była u jakiejś czarownicy na Mollergata,
żeby jej dziecko znikło z brzucha?
Słowa brata mocno ubodły Elise. Nie była w stanie wykrztusić nawet
słowa.
- Słyszysz, Elise? Siostra Gwoździa jednak nie będzie miała dziecka.
Znikło z jej brzucha.
- Dziwne - wymamrotała. Serce waliło jej młotem, naszły ją mdłości.
- To nie jest dziwne, tylko okropne. Gwóźdź mówi, że mogła umrzeć.
Teraz leży w Ulleval z gorączką i spaleniem.
- Spaleniem? Chyba zapaleniem. - Elise nie wiedziała, co mówi, czuła się
tak, jakby opuściła własne ciało, jakby ciało jej zwiędło.
- Matka Gwoździa mówi, że ta jego siostra jest równie głupia jak ta
czarownica z Mollergata. Normalny człowiek by tam nie poszedł. Mówi, że
tylko ktoś, komu brak piątej klepki, może wpaść na taki durnowaty pomysł. -
Peder zaśmiał się. - Gwóźdź zawsze mówił, że jego siostra jest głupią gęsią.
No i proszę, miał rację.
- Wydawało mi się, że kiedyś mówiłeś, że jej matka płacze, a ojciec ją zbił
za to, że zaszła w ciążę.
- No tak. Ale wcale nie musiała się tak głupio zachować.
Elise nic nie powiedziała. Peder usłyszy to samo, gdy wszyscy się
dowiedzą, że ona też poszła do tej samej kobiety na Mollergata.
Tylko skąd ludzie mieliby się tego dowiedzieć? No tak niewykluczone, że
spotka w pobliżu kogoś, kto zauważy, gdzie weszła. W tej okolicy wszyscy
wiedzą wszystko o wszystkich. Nic się nie da utrzymać w tajemnicy.
- Cieszę się, że to ty jesteś moją siostrą, Elise. Ty nie jesteś głupią gęsią.
Gwóźdź też tak mówi. „Masz szczęście, Peder - mówi - że nie masz takiej
tępej siostry".
Elise poczuła, że płacz dławi jej gardło. Przełknęła ślinę, zamrugała i znów
przełknęła.
- Idź do kuchni i napal w piecu, Peder. Zrobimy trochę owsianki.
Wyskoczył z łóżka, jakby wszystkie smutki pierzchły w jednej chwili.
- Z mlekiem i z cukrem? Uśmiechnęła się, walcząc ze łzami.
- Z mlekiem i z cukrem, ty spryciarzu.
We czwartek ósmego czerwca wieczorem Emanuel zapukał do ich drzwi.
Miał promienną i radosną twarz, jakby zapomniał o ich poważnej rozmowie.
- Słyszałaś już nowiny, Elise? - powiedział z zapałem. - Unia ze Szwecją
zostanie rozwiązana!
Pokiwała głową. Wiele dziewcząt znało kogoś, kto był w mieście po-
przedniego dnia i stał pod parlamentem, by poznać rezultat głosowania.
- Opowiedz - poprosiła, zapraszając go do środka. Ucieszyła się, że jest
coś, czym może zająć swoje myśli. Rozpamiętywanie nieszczęścia Hildy i
własnej tragedii nie dawało jej spokoju i sprawiało wielki ból. - Byłeś tam?
Przytaknął z iście chłopięcym zapałem.
- Szkoda, że ciebie tam nie było, Elise! O dziesiątej drzwi do parlamentu
zostały otwarte i wbiegliśmy tłumnie na galerię. Dwadzieścia pięć minut
później wszyscy już wiedzieli, że unia ze Szwecją przestała istnieć, że
jesteśmy wolnym krajem.
Uśmiechnęła się, zapłonęła w niej nawet iskra radości rozpalona przez
zapał Emanuela.
- Gdy to ogłoszono, wybuchła wielka radość - ciągnął Emanuel, pełen
entuzjazmu. - Załopotały wszystkie flagi. Zaludniły się kawiarnie, ludzie
zaczęli rozchwytywać dodatki do gazet. Jakby znów był Siedemnasty Maja.
I wiesz co? Tego samego dnia rozesłano telegraficznie wiadomość do
wszystkich pastorów, by w modlitwie wiernych podczas nabożeństwa nie
wymieniano już króla Oscara.
- Jakie to dziwne. Aż trudno uwierzyć, że król Oscar nie jest już królem, że
jesteśmy wolnym i niezależnym krajem.
Emanuel pokiwał głową.
- Teraz wszystko zależy od reakcji Szwedów. Miejmy nadzieję, że
zaakceptują postanowienie parlamentu. Muszę już iść, chciałem tylko
upewnić się, czy wiesz, co się stało. Powiedz chłopcom, żeby zapamiętali tę
datę. Siódmy czerwca 1905 roku. Za pewien czas będą ich z tego odpytywać
w szkole.
Elise odprowadziła go do sieni. Potem przez chwilę stała i patrzyła, jak
zbiega po schodach. Żałowała, że nie może się cieszyć tak samo jak on.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Johan cofnął się o parę kroków, przekrzywił głowę i uważnie przyglądał
się rzeźbie. Czuł, jak duma wzbiera w jego sercu, rozgrzewając całe ciało.
To jego własne dzieło. Pozwolili mu pracować nad tym całkiem
samodzielnie, nie wtrącał się ani majster, ani nikt inny.
Poprzedniego dnia jeden ze strażników zatrzymał się przed figurą,
otworzył szeroko oczy i zapytał, czyje to dzieło. Gdy jeden z więźniów
wskazał głową Johana, strażnik uśmiechnął się i powiedział:
- Tego bym nie przypuścił.
Od dnia, w którym uratował więźniów zamkniętych na piętrze w stolarni,
podczas gdy pożar szalał na parterze, traktowano go w szczególny sposób.
Strażnicy uśmiechali się do niego, zagadywali o samopoczucie, od czasu do
czasu pytali nawet o radę.
Tylko jedna osoba patrzyła na niego ponuro; Reinhardt, więzienny
inspektor. Najdziwniejsze było to, że właśnie on na początku wydawał się
Johanowi miłym człowiekiem. Johan był pewien, że Reinhardt jest
sympatyczny, dopiero ostatnio zaczął w to trochę wątpić. Najpierw za-
uważył, że Reinhardt i Lort-Anders rozmawiają ze sobą tak, jakby mieli
jakąś tajemnicę. Poza tym zrozumiał, że to właśnie Reinhardt ponosi winę za
to, że stary więzień, zwany Torkildem Brodawą, bo miał dwie wielkie
brodawki koło ust, dostał baty zupełnie bez powodu. Od tamtej pory Torkild
nie mógł się wyprostować.
Johan odpędził te myśli i wrócił do pracy. Nikt mu jeszcze nie powiedział,
gdzie stanie ta rzeźba, przypuszczał jednak, że w jakimś kościele albo gdzieś
pod kościołem. To zresztą bez znaczenia, najważniejsze, że temu podołał.
Nie on jeden był zadowolony z efektu, również majster i tamci ważni
panowie, którzy tu kiedyś przyszli i podziwiali „piękną formę i znakomite
rzemiosło", jak sami powiedzieli. Kamień miał półtora metra wysokości,
zadecydowano już o typie liter, jakie zostaną zastosowane, Johan nie znał
jednak jeszcze treści inskrypcji.
Szkoda, że Elise mnie teraz nie widzi, pomyślał. Gdyby usłyszała, jak
chwali go majster, i zrozumiała, że Johan może jeszcze być kimś, pewnie by
pożałowała tego, co zrobiła. Może nie rzuciłaby się od razu w ramiona tego
oficerka z Armii Zbawienia. Gorycz znów zaczęła go dławić, więc czym
prędzej odsunął do siebie te myśli. Elise nie może zniszczyć mu tej radości.
Trzeba o niej zapomnieć. Poświęcić wszystkie siły i myśli pracy, pokazać,
na co go stać.
- Czy to jest rzeczywiście dzieło jednego z więźniów? - zapytał jeden z
panów. - Jak zwykły złodziej, wychowany w nędzy, z tego, co słyszałem,
może stworzyć coś takiego? W tak krótkim czasie?
Majster uśmiechnął się zagadkowo i odparł:
- Artyści nie zawsze rodzą się po słonecznej stronie, panie Borresen. Ten
młody człowiek ma talent. Zamierzam dać mu więcej zleceń. Wykształcić
go. Tak, on może zajść daleko.
Użył słowa „artysta". Johan poczuł, że zarumienił się z radości na dźwięk
tego słowa. On jest artystą. Nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać. Od
dziecka bardzo lubił rysować, ale rzadko miewał papier i ołówek. Rysował
więc kamieniem na piasku, czasem udawało mu się wyżebrać gdzieś
kawałek starej gazety, ale najczęściej matka mu ją wyrywała, żeby zapchać
nią dziurę w bucie albo zużyć na podpałkę. Nigdy nie widziała niczego
szczególnego w figurach, które Johan tworzył na gazetowym papierze.
Nauczyciel też nie, nauczyciela interesowały tylko rachunki i charakter
pisma.
Za plecami Johana rozległy się czyjeś kroki. Gdy się odwrócił, ujrzał
majstra w towarzystwie jeszcze innego obcego pana. Obaj szli w jego
kierunku.
- Oto i on, panie Cederstrom. Będzie pan zadowolony. Myślę, że to się
będzie dobrze prezentować na państwa grobowcu rodzinnym. Płyta też jest
już gotowa, jak pan widzi. Pan Borresen już to widział i był tak zachwycony,
że zaproponował, by ten więzień pracował także nad następnym pomnikiem
nagrobnym, który zostanie u nas zamówiony.
Nagle mężczyzna odwrócił się do Johana.
- Czy ty to zrobiłeś, chłopcze?
Johan poczuł, że się czerwieni. Ukłonił się i nie wiedział, co powiedzieć
czy zrobić.
- Gdzie się nauczyłeś pracować w kamieniu?
- Tu w więzieniu. Od majstra. - Wskazał głową majstra, który stał
nieopodal i się uśmiechał.
- Słyszałem, że siedzisz tu dopiero od czterech czy pięciu miesięcy. Johan
potwierdził, czując, że rumieniec wstydu oblewa mu twarz.
Pewnie ten człowiek wie także, za co Johan tu siedzi.
- Jak człowiek tak utalentowany może wplątać się w zwykły napad?
Johan nie zdobył się na to, by spojrzeć mu w twarz, ale wzbierała w nim
chęć, by się usprawiedliwić.
- To z nędzy. Moja siostra jest sparaliżowana od dzieciństwa. Potrzebowała
drogich lekarstw. Nie widziałem innego wyjścia.
Mężczyzna nic nie powiedział, stał tylko w milczeniu i patrzył na Johana.
Potem zakasłał, odwrócił się do majstra i zaczął mówić o czymś innym.
Gdy tamci odwrócili się, by odejść, Johan zauważył nagle Reinhardta,
który stał nieopodal i wpatrywał się w nich. Brwi miał ściągnięte, spojrzenie
mroczne. Johana coś zmroziło. W spojrzeniu tego człowieka była nienawiść.
Ale dlaczego? Przecież Johan nic złego mu nie zrobił.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Elise zapłaciła woźnicy Hansenowi i pomogła matce wysiąść z wozu. Hilda
zaskoczyła siostrę, wręczając jej pieniądze na transport, ale poprosiła, by
mogła wrócić do domu dopiero wtedy, gdy Elise opowie matce, co się stało.
Chłopcom pozwoliła zostać na dworze, dopóki ich nie zawoła. Wolała, żeby
ich nie było w tym trudnym momencie.
Nie odwiedzali matki w sanatorium od tamtej niedzieli, kiedy powiedzieli
jej o narodzinach wnuka. Matka została w sanatorium dłużej, niż planowano.
Zbliżała się już połowa czerwca. Elise gryzło sumienie, ale zabrakło jej
odwagi i siły, by iść aż do Grefsen i zanieść matce nowinę. Nie miała
wątpliwości, że matka będzie wstrząśnięta i zrozpaczona, gdy się dowie, że
Hilda oddała swoje dziecko; jej pierwszego wnuka, którego nawet nie
zdążyła zobaczyć, choć tak się cieszyła, że weźmie go w ramiona. Hilda jak
zwykle stchórzyła i uciekła, pomyślała Elise, przygnieciona wszystkimi
zmartwieniami. Człowiek nie powinien czuć się taki stary i zmęczony, skoro
nie skończył jeszcze nawet dziewiętnastu lat.
Swojego wyboru już dokonała. Komentarze nieświadomego niczego
Pedera pomogły jej podjąć decyzję. Postanowiła pokazać mu, że nie brak jej
„piątej klepki". W uszach wciąż dźwięczały jej słowa brata: „Cieszę się, że
to ty jesteś moją siostrą, Elise. Ty nie jesteś głupią gęsią".
Co by powiedział, gdyby zrobiła to samo co siostra Gwoździa?
Ale nie tylko słowa Pedera wpłynęły na jej decyzję. Taką samą rolę
odegrały słowa Emanuela: „Postaraj się oszczędzić mu cierpienia, Elise..."
- Wiesz chyba, co się stało siódmego czerwca, Elise?
Dotarły do połowy schodów, szły powolutku. Matka dostała zadyszki i
musiała natychmiast odpocząć. Elise pomyślała, że nie byłoby jej łatwo
opiekować się niemowlęciem przez cały dzień. Nie miała za wiele siły mimo
długiego pobytu w sanatorium.
- Tak, król Oscar nie jest już norweskim królem - odparła, myśląc, co
będzie, gdy matka zauważy, że w domu nie ma żadnego niemowlęcia.
Matka znów się zatrzymała i spojrzała na córkę.
- Ależ Elise. Nie możesz być tak obojętna. Zawsze interesowałaś się tym,
co się dzieje. Nie wystarczy powiedzieć, że król Oscar nie jest już naszym
królem. Siódmego czerwca parlament uchwalił, że nie jesteśmy już w unii ze
Szwecją. Rozumiesz, co to znaczy? Najpierw panowali nad nami Duńczycy
przez czterysta lat, a przez następne sto byliśmy w unii ze Szwecją. Minęło
aż pięćset lat, od kiedy byliśmy wolnym krajem!
Przerwała, żeby wziąć oddech, monolog był wyczerpujący, ale wypełniał ją
zbyt wielki zapał, by miała się poddać, nim powie córce wszystko, co jej
leży na sercu.
- Żałuję, że mnie przy tym nie było. Gdybym tak mogła przeżyć tę radość,
zobaczyć wszystkie flagi. Siódmy czerwca to historyczna data, Elise.
Rozumiesz chyba, co to dla nas oznacza? Ministrowie złożyli wy-
powiedzenia, a król nie zdołał powołać nowego rządu. Unia musi zostać
rozwiązana. Parlament wysłał do króla Oscara list z prośbą, by król wy-
znaczył jednego ze swoich synów na tron królewski w Norwegii. Chyba o
tym słyszałaś?
Elise pokiwała głową. A jeśli matka znów się rozchoruje ze zdener-
wowania? Jeśli zacznie płakać i pluć krwią?
- Ciekawe, czy Szwedzi zgodzą się na tę propozycję - ciągnęła matka. -
Chyba wielu naszych polityków w to nie wierzy. Parlament wysłał specjalny
list do szwedzkiego Riksdagen i do szwedzkiego narodu, prosząc, by unia
została rozwiązana w sposób pokojowy. Dwa sąsiednie narody powinny
chyba umieć się rozstać bez kłótni, jak przyjaciele. Jeśli wszystko się dobrze
skończy, będziemy to zawdzięczać Christianowi Michelsenowi.
Doszły na pierwsze piętro i w tej samej chwili otworzyły się drzwi do
mieszkania pani Thoresen.
Na ich widok złożyła ręce i zawołała radośnie:
- Czy to naprawdę Jensine wraca do domu? Tak się cieszę, że cię znów
widzę. Zrobisz wreszcie porządek ze swoimi dziećmi. - Rzuciła natychmiast
przepraszające spojrzenie w stronę Elise. - Bardzo dobrze zajmujesz się
rodzeństwem, Elise, ale to nie to samo, co mieć matkę w domu.
- Porozmawiamy później, Aslaug. Na razie muszę dojść do domu i trochę
odpocząć.
Gdy tylko pani Thoresen znikła za drzwiami, matka znów odwróciła się do
Elise.
- Chodziło jej o małego? Wie, kto jest ojcem?
- Chyba nie - zaprzeczyła Elise. - Wszyscy byli bardzo ciekawi, ale nikomu
nic nie zdradziliśmy.
Żadna już nic nie powiedziała.
Gdy doszły na samą górę, Elise się zatrzymała.
- Mamo, muszę ci coś powiedzieć, zanim wejdziemy. Matka spojrzała na
nią pytająco.
- Stało się coś złego?
- To zależy, jak na to spojrzeć.
- Chyba nie z dzieckiem? Czy dlatego mnie nie odwiedziliście? - W jej
spojrzeniu czaił się lęk.
- Dziecku nie stało się nic złego, ale już go tu nie ma.
Matka zrozumiała chyba, że czeka ją nieprzyjemne zaskoczenie, bo czym
prędzej weszła do kuchni.
W kuchni opadła na najbliższy stołek.
- Hilda się wyprowadziła? Elise pokręciła głową.
- Nie Hilda, tylko jej dziecko.
Zapadła cisza. Ciężka, nieprzyjemna cisza.
- Może tak będzie najlepiej, mamo - zaczęła Elise po chwili. - Nie masz
dość siły, żeby się zajmować niemowlęciem, zawsze było ci żal młodych
matek, które pędzą z dzieckiem do żłobka przed szóstą i zabierają je stamtąd
dopiero po ósmej.
Matka nie słuchała, co mówi Elise.
- Czy to on zajął się chłopcem?
- W pewien sposób. Jego bratanek. Oni nie mają dzieci.
- A co na to Hilda, nie ma nic przeciwko temu? - Zabrzmiało to bardzo
spokojnie, ale Elise zrozumiała, że matka ma wiele przeciwko temu.
- Na początku płakała, ale chyba już się oswoiła z tą myślą. W dalszym
ciągu przyjaźni się z panem Paulsenem.
- Oswoiła się z myślą - warknęła niemal matka. - Czy można oswoić się z
myślą, że człowiek sprzedał własne dziecko?
- Nie sprzedała dziecka, ona je oddała. Matka spiorunowała ją wzrokiem.
- Jeśli je oddała, jak mówisz, to ktoś ją musiał do tego przekonać. Znam
Hildę. Jeśli chcesz, żeby zrobiła coś wbrew swojej woli, musisz ją albo
nastraszyć, albo skusić.
Elise nie odpowiedziała. Matka miała rację, ale Elise nie mogła jej tej racji
przyznać. Patrzyła tylko, jak matka zapada się w siebie i robi się maleńka.
Na pewno cieszyła się, że będzie bawić wnuka, choć tyle łez wylała, gdy się
dowiedziała o przygodzie Hildy.
Milczały przez dłuższy czas. Elise stanęła koło kuchennego pieca. W
zasadzie miała zamiar napalić w piecu i nastawić kawę, ale czuła, że to nie
jest właściwy moment.
- Może tak będzie najlepiej - powtórzyła ostrożnie jeszcze raz.
Ale matka jej chyba nie słuchała. Wpatrywała się w przestrzeń pustym
wzrokiem i z niedowierzaniem kręciła głową.
- Oddać swoje własne dziecko... - szepnęła ze zdumieniem, a po jej
policzku potoczyła się łza. - Co ja takiego zrobiłam? Gdzie popełniłam błąd?
Myślałam, że wychowałam was na uczciwych i porządnych ludzi, choć było
nam ciężko.
- I zrobiłaś to, mamo. Nie możesz się obwiniać. To nie ty sprawiłaś, że
Hilda jest, jaka jest. Może to... - urwała nagle. Chciała powiedzieć, że w
żyłach Hildy płynie cygańska krew, jak w żyłach ojca, ale uświadomiła
sobie, że to by było niesprawiedliwe. Cyganie kochają swoje dzieci tak samo
jak inni. Podobno nawet bardziej.
- Co na to Peder? Był taki zachwycony. Elise nie mogła kłamać.
- Peder cierpi.
Matka podniosła się powoli ze stołka.
- Pójdę do pokoju i położę się na chwilę. To był wyczerpujący dzień.
Elise odprowadziła matkę wzrokiem, czując wielki ciężar na piersi.
Wkrótce będzie miała jeszcze więcej powodów do zmartwień, pomyślała.
Będzie jeszcze bardziej przybita, gdy się dowie, że zostałam zgwałcona i
urodzę dziecko gwałciciela.
A miał to być radosny dzień dla matki. Powinna wejść do domu, w którym
wszyscy, odświętnie ubrani, czekają na nią przy pięknie nakrytym stole, z
twarzami rozjaśnionymi oczekiwaniem i radością z jej powrotu. Tymczasem
Hilda uciekła, a chłopców trzeba było odesłać, by zdradzić matce tę smutną
nowinę. Teraz matka, pogrążona w rozpaczy, poszła się położyć.
Przepełniona smutkiem Elise napaliła w kuchennym piecu, odsunęła fajerki
i nastawiła kawę. Potem przykryła stół niewielkim, haftowanym białym
obrusem, którego matka używała na specjalne okazje, i wyjęła tanie
ciasteczka, które kupiła Hilda.
Potem wyszła z kuchni, żeby zbiec na dół i zawołać Pedera i Kristiana.
Nie od razu ich znalazła, ale wydało jej się, że słyszy podniecone głosy
dzieci zza domu majstra, i poszła w tamtą stronę. Ku swemu zdumieniu
ujrzała Emanuela, który z wielkim zapałem grał w piłkę z chłopięcą zgrają.
Musiała się uśmiechnąć. Emanuel był chyba jedyną osobą, która potrafiła
przywrócić Pederowi radość życia.
Gdy zawołała, wszyscy odwrócili głowy w jej stronę. Evert podał piłkę
innym chłopcom.
- Matka wróciła - zawołała głośno, dbając o to, by jej głos zabrzmiał
radośnie. - Napijemy się kawy.
Peder przybiegł do niej natychmiast.
- Czy Evert i pan Ringstad mogą pójść z nami?
Może to nie jest taki głupi pomysł, pomyślała natychmiast Elise. W tej
sytuacji matka i chłopcy zajmą się czymś innym. Pokiwała głową.
- Podzielimy ciasteczka.
- Będą ciasteczka? - Pederowi zaświeciły się oczy. - Chodź, Evert. Chodź,
Kristian. Kto pierwszy na schodach.
Znikli, wzbijając tumany kurzu. Emanuel, pełen napięcia, obrócił się w
stronę Elise.
- Jak twoja matka to przyjęła?
- Tak się zmartwiła, że poszła się położyć. Zastanawiała się, gdzie
popełniła błąd i jak Hilda mogła zrobić coś takiego. Matka uważa, że obie z
Hildą możemy bez trudu utrzymać rodzinę, i sądzi, że jesteśmy w znacznie
lepszej sytuacji niż wielu innych ludzi, bo mamy dwie pensje.
Emanuel spojrzał na nią z ukosa.
- A nie jest tak? Nie jesteście w lepszej sytuacji niż wielu innych? Elise
zacisnęła usta, nie patrząc na niego. Najpierw zrobił wszystko, żeby nie
pozbywała się tego, co nosi w łonie, a teraz uważa za oczywiste, że powinna
utrzymywać całą rodzinę. Nie przyszło mu do głowy, że mogłaby się
rozchorować? Że nie zdoła obsługiwać maszyny z wielkim brzuchem i że
będzie musiała wrócić do fabryki zaraz po porodzie, żeby nie stracić pracy?
Jej nie pomoże żaden majster, ona jest w takiej samej sytuacji jak Oline i
inne dziewczęta.
Chyba zrozumiał swoją niedelikatność.
- A co u ciebie, Elise?
- Co u mnie? Myślałam, że wiesz.
- Jesteś na mnie zła.
- Może.
- Uważasz, że nie mam prawa ci radzić ani cię pouczać, i masz rację.
Wtrącam się tylko dlatego, że mi na tobie zależy. Widziałem inne
dziewczęta, które później chorowały z rozpaczy, a moim zdaniem ty masz i
tak dość powodów do zmartwień.
- Tylko jak mam temu sprostać? Na Hildę nie mogę liczyć, ona w każdej
chwili może pójść w swoją stronę, jest taka nieodpowiedzialna. Jak mam
sobie poradzić z utrzymaniem matki, chłopców, siebie i jeszcze tego... -
Przełknęła brzydkie słowo. - I tego dziecka - dokończyła. - Pięć osób z
jednej pensji, i to najniższej z możliwych. Wiem, że są ojcowie, którzy jakoś
sobie z tym radzą, ale mężczyźni zarabiają więcej niż kobiety. Poza tym
biorą jakąś dodatkową robotę, gdy tylko mogą. Kobiety nie mogą sobie na to
pozwolić. My musimy zajmować się rodziną. Tylko mi nie mów, że mogę
pójść do gminy - powiedziała, biorąc głęboki oddech. - To by zabiło matkę.
Nie wiem zresztą, jak ona zniesie jeszcze jedną złą nowinę. Mam nadzieję,
że tak prędko tego nie zauważy.
- Postanowiłaś więc nic z tym nie robić? - powiedział ostrożnie, ale Elise
wydało się, że słyszy ulgę w jego głosie. Dlaczego on się tym przejmuje,
pomyślała. Skoro twierdzi, że ją kocha, to chyba nie cieszy go świadomość,
że Elise nosi w brzuchu cudze dziecko.
- Musimy zapomnieć o tym wszystkim na chwilę - westchnęła. - Mam
nadzieję, że pomożesz mi rozweselić matkę.
- Pomogę. Właśnie idzie Hilda - dodał ze zdumieniem.
- Nie miała odwagi pojawić się w domu, póki nie powiedziałam o
wszystkim matce.
- Zaczynam rozumieć to, o czym mówisz. Ona chyba nie dorosła do tego,
by zajmować się dzieckiem.
- Dziwne, że ona i pan Paulsen wciąż trzymają się razem. Jestem niemal
pewna, że on wszystko od samego początku zaplanował.
- To całkiem prawdopodobne.
Hilda spostrzegła ich i podeszła bliżej. Była zafrasowana.
- Czy matka jednak nie wróciła do domu?
- Wróciła. Zeszłam na dół, żeby zawołać chłopców. Zaprosiłam też Everta i
Emanuela, żeby matka zajęła się czymś innym.
Hilda zaczerwieniła się i nie miała odwagi spojrzeć na Emanuela.
- Jak to przyjęła?
- Z bólem. Zastanawiała się, gdzie popełniła błąd, a potem się położyła.
- Gdzie ona popełniła błąd?
- Twierdziła, że próbowała nas wychować na dobrych i porządnych ludzi.
Hilda zaczerwieniła się jeszcze bardziej, ale w jej oczach pojawił się ten
dobrze znany wyraz buntu.
- Co to ma do rzeczy?
- Jeśli tego nie rozumiesz, to chyba nie ma sensu ci tłumaczyć. Hilda się
rozgniewała.
- Wcale nie rozumiecie, co ja poświęciłam, żeby mojemu dziecku było
dobrze. Pan Paulsen mówi, że to wielkoduszność. Prawdziwa matczyna
miłość.
Elise tego nie skomentowała. Emanuel też nie.
W milczeniu poszli na górę.
Ku radości Elise matka siedziała już za kuchennym stołem, z czystym,
letnim szalem zarzuconym na ramiona, piękna i zadbana, z uśmiechem na
ustach. Peder powiedział prawdopodobnie coś zabawnego, bo wszyscy się
śmiali.
- Jesteś wreszcie, Hildo! - zawołała matka i wyciągnęła ramiona do córki.
Hilda podbiegła, żeby ją uścisnąć. - Jak to miło, że będzie pan z nami
świętował, kapitanie Ringstad - dodała matka i podała mu rękę, nie wstając z
miejsca.
- Cała przyjemność po mojej stronie, pani Lovlien. Cieszę się, że tak
zdrowo pani wygląda.
- Dzięki słońcu i powietrzu. Pielęgniarki wywoziły nas na taras, gdy tylko
zrobiło się słonecznie. Nie miałam pojęcia, że słońce tyle znaczy dla nas,
ludzi. I dla całego życia na ziemi.
Emanuel przytaknął z uśmiechem. Matka zwróciła się do Hildy.
- Mam nadzieję, że będę mogła podziękować naszemu hojnemu
dobrodziejowi. Gdyby nie pobyt w sanatorium, najprawdopodobniej nie
siedziałabym dziś na tym miejscu.
Hilda się uśmiechnęła. Z całą pewnością spodziewała Się czegoś innego
niż pochwały.
Elise nalała wszystkim kawy i postawiła talerz z ciasteczkami na stole.
- Jest tak pięknie jak wtedy, gdy Evert mnie uratował. - Peder rozejrzał się
po kuchni błyszczącymi oczami. - Nawet jeszcze piękniej, bo mama jest z
nami. Brakuje tylko... - urwał nagle i posłał Elise przerażone spojrzenie.
- Nikogo nie brakuje - powiedziała spokojnie matka. - Jesteśmy wszyscy
razem. Wszyscy z wyjątkiem ojca.
Elise spojrzała na nią z wdzięcznością. Matka zdążyła się już pogodzić z
bolesną myślą. Może nawet znalazła w tym jakiś sens, we wszystkim zawsze
widziała jakiś sens.
- Cieszę się, że moje dzieci znalazły w panu oparcie, gdy mnie tu nie było -
ciągnęła matka, spoglądając na Emanuela z ciepłym uśmiechem.
Emanuel też się uśmiechnął z pewnym zakłopotaniem.
- Nie zrobiłem nic wielkiego.
- O tak! - zawołał Peder z zapałem. - Anna mówi, że pan jest taki jak
Archamioł Gabrielsen.
- Archamioł Gabrielsen! - roześmiał się Kristian. - Chyba Archanioł
Gabriel, ty ośle.
Zawstydzony Peder spuścił wzrok.
- Nie musisz mówić do niego w ten sposób, Kristian. - Matka napomniała
Kristiana spojrzeniem, po czym znów zwróciła się w stronę Emanuela. - To
wyjątkowo miło z pana strony, że zabrał pan dzieci na wieś.
Mówi o mnie tak, jakbym była dzieckiem, pomyślała Elise. Ciekawe, czy
pojechalibyśmy na tę wycieczkę, gdyby nie chodziło o mnie.
- Jak pana rodzice zareagowali na widok takiej gromadki? Emanuel
mrugnął do Elise, zanim odpowiedział.
- Oboje bardzo lubią dzieci. Niełatwo było im pogodzić się z tym, że
wybrałem życie w stolicy. Wiedzą, że dwór przejdzie w obce ręce, gdy nie
będą mieli dość siły, by się nim zajmować.
- Współczuję im. - Matka spojrzała na niego ze zrozumieniem. - Nie wiem,
czy zniosłabym takie rozczarowanie. Dzieci są dziwnie podzielone na tym
świecie. Niektórzy ich w ogóle nie mają, a innym się wydaje, że mają ich za
dużo.
Elise zerknęła na siostrę. Matka zapewne nie miała nic złego na myśli, ale
Hilda zesztywniała.
- U nas jest za dużo? - zapytał Peder.
- Oczywiście, że nie - roześmiała się matka. - Cieszę się z każdego z was.
- Ale Hilda miała o jedno za dużo. - Peder rozejrzał się niewinnie dokoła.
- Peder! - Elise rzuciła mu srogie spojrzenie i pokręciła głową, żeby go
uciszyć, ale było już za późno. Hilda zerwała się z miejsca, przewracając
stołek, podbiegła do drzwi i zatrzasnęła je za sobą tak mocno, że kubki
zadzwoniły na stole.
Przybity Peder spojrzał na matkę.
- Ja nie chciałem.
- Wiem, Peder. - Matka podniosła się, żeby wziąć dzbanek z kawą, choć
Elise przed chwilą nalała wszystkim kawy do kubków. Elise zauważyła, że
matka otarła łzę w kąciku oka.
- Opowiadałeś już mamie o nowo narodzonym źrebaczku, Peder? -
Emanuel chciał załagodzić jakoś niezręczną atmosferę.
Ale Peder nie odpowiedział. Zauważył, że matka płacze, i był nie-
szczęśliwy.
Nie powinnam oczekiwać, że to będzie radosny dzień, pomyślała Elise.
Gdy następnego dnia wybierała się do domu podczas przerwy obiadowej,
zauważyła, że Hilda poszła w inną stronę. Poprzedniego wieczoru wróciła
bardzo późno, a rano wymknęła się z domu, nim siedli do śniadania. Źle
zrobiła, pozwalając, by komentarz Pedera dotknął matkę. Peder był przecież
tylko dzieckiem, dzieci z reguły mówią to, co myślą. Skoro podjęła taką
decyzję, jaką podjęła, to powinna znosić cierpliwie reakcje w postaci
dziwnych spojrzeń albo uwag. Matka od dawna się cieszyła, że wróci do
domu, potem starała się zaakceptować fakt, że nigdy nie zobaczy swojego
wnuka, a Hilda wszystko zniszczyła swoim zachowaniem.
Matka siedziała na brzegu łóżka i wyglądała przez okno. Gdy usłyszała
kroki Elise, odwróciła się z matowym uśmiechem na bladych ustach.
- Sądziłam, że będę taka dziarska, a tymczasem siły mnie opuściły -
westchnęła. - Gdy byłam w sanatorium, wydawało mi się, że mogę się
postarać o jakąś pracę, jeśli nie na cały dzień, to przynajmniej na kilka
godzin, a okazało się, że nie jestem w stanie nawet zejść na dół po wiadro
wody.
- Moja kochana, przecież dopiero wróciłaś do domu. Nie tak łatwo wstać z
łóżka i od razu ruszyć do pracy. Musisz dać sobie trochę czasu.
Matka pokiwała głową.
- Tak mi przykro, że ty i Hilda musicie nas utrzymywać.
- Jesteśmy we dwie, mamo. Pomyśl o rodzinach, które mają tylko jednego
żywiciela. Albo żadnego.
Matka znów pokiwała głową.
- Wiem o tym. Ale i tak mi przykro. Jesteście moimi dziećmi. To ja was
powinnam utrzymywać, a nie wy mnie.
- Ależ mamo. Jesteśmy dorosłe.
- Postanowiłam porozmawiać z Magdą. Może ona będzie potrzebowała
kogoś do pomocy w sklepie. To byłoby całkiem zabawne postać sobie za
ladą. Ma się wtedy kontakt z ludźmi.
- Na razie jesteś na to za słaba. Postaraj się raczej siedzieć na słońcu tyle,
ile możesz, to szybciej odzyskasz siły. Skoro tak lubisz rzekę, to mogłabyś
sobie usiąść tam koło domu majstra i popatrzeć na wodospad. A jak się
będziesz czuła na siłach, to pójdziesz pod te duże drzewa i posłuchasz
świergotu ptaków.
- A w tym czasie moje dzieci będą sobie niszczyć zdrowie w fabryce przez
czternaście godzin na dobę - westchnęła przygnębiona matka.
Zapadła cisza.
- Rozmawiałaś z Hildą?
- Nie, szła już w inną stronę, gdy wychodziłam z pracy. Matka spojrzała na
nią pytająco.
- Myślisz, że do niego?
- Nie wiem. Ona mało mówi.
- Czego on od niej chce? Elise wzruszyła ramionami.
- Hilda mówi, że on ją kocha.
- Wyłudziłby od niej dziecko, gdyby ją kochał? - W głosie matki była
gorycz. - Wiem, że powinnam być mu wdzięczna. Gdyby nie jego pomoc,
już by mnie tu nie było. Ale nie mogę uwolnić się od podejrzenia, że posłał
mnie do sanatorium, żeby Hilda się nie zaraziła. Nie ze względu na Hildę,
nie ze względu na mnie, ale ze względu na bratanka, który miał przejąć
dziecko.
Elise pokiwała głową.
- Myślę, że masz rację. Ale Hilda sama szukała jego towarzystwa, ma
siedemnaście lat i jest prawie dorosła. Musi wziąć na siebie odpowie-
dzialność za to, co robi.
Otworzyły się kuchenne drzwi.
- To chyba ona.
Zamilkły, a po chwili Hilda wsunęła głowę do pokoju.
- Wyprowadzam się. - Rzuciła im wyzywające spojrzenie.
- Wyprowadzasz się? - Matka spojrzała na nią, nic z tego nie rozumiejąc.
- Zwalniam się z fabryki i będę pracować jako służąca u pana Paulsena.
Elise zorientowała się, że stoi z otwartymi ustami. Gdy zerknęła na matkę,
zauważyła, że i ona ma podobną minę. W końcu matka odzyskała mowę.
- Jako służąca? Chcesz tego?
- Czy chcę? - zdenerwowała się Hilda. - Oczywiście, że chcę. Może to
moja jedyna możliwość, żeby uciec z tego szczurzego gniazda. Będę
mieszkać w pięknym domu, a nie w tej dziurze pełnej pluskiew. - Wskazała
dłonią pogardliwie sufit i ściany. - Poza tym niedaleko mieszka bratanek
pana Paulsena, więc będę mogła widywać mojego synka.
Elise i matka spojrzały na siebie znacząco.
- Ale... - zaczęła raz jeszcze matka, lecz od razu urwała.
- Nie mam zamiaru stać przy przędzarce do końca życia, żeby mieć
ziemistą cerę, przykrótki oddech i garbate plecy, zanim skończę trzydzieści
lat. Chcę prowadzić przyzwoite życie, wśród porządnych ludzi, którzy ładnie
mówią i wiedzą, jak się zachować.
Elise poczuła, że serce jej mocniej bije z gniewu.
- A kto będzie utrzymywał matkę i chłopców? Mamy żyć z jednej pensji?
- To nie moja sprawa.
Obróciła się na pięcie i wybiegła, trzaskając drzwiami. Elise podbiegła do
matki i objęła ją ramieniem.
- Nie przejmuj się tym, mamo. Ona jest w trudnym wieku, a poza tym ta
cała historia z dzieckiem podziałała na nią dużo bardziej, niż się do tego
przyznaje. Na pewno nie miała zamiaru mówić tak brzydko o
Andersengarden. W głębi duszy wie, że się źle zachowała wobec ciebie, ma
wyrzuty sumienia i dlatego jest taka bezwzględna.
Matka pokręciła głową.
- Ale ona ma rację, Elise. Ta czynszówka to szczurze gniazdo, jak wiele
innych robotniczych domów po tej stronie rzeki. Zauważyłam to, gdy tylko
wróciłam wczoraj do domu. Zapomniałam już, jak tu jest brzydko. To szare i
smutne podwórko, na które nigdy nie dociera słońce. Te nagie, ceglane
ściany, które zrobiły się czarne od dymu, sadzy i kurzu. Te cuchnące
śmietniki i rynsztoki, szopy z krzywych i przegniłych desek, które wyglądają
tak, jakby się miały rozpaść w każdej chwili. Gdy patrzysz na to codziennie,
nic nie widzisz, ale ten, kto spędził dłuższy czas gdzie indziej albo widział
całkiem inne domy z malowanymi fasadami, kwiatowymi ogrodami i
czystymi schodami, przeraża się na widok Andersengarden.
Elise spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Bronisz Hildy?
- Nie, ale rozumiem ją. Pan Paulsen chyba ją naprawdę kocha, skoro daje
jej taką możliwość. I jak to dobrze, że Hilda będzie blisko swojego dziecka,
może nawet będzie je codziennie widywać. Może ja też je kiedyś zobaczę.
Elise pomyślała o tym, jak ciężko haruje Agnes, ale nic nie powiedziała.
Pomyślała też, że byłoby dziwne, gdyby żona tego bratanka pozwoliła
rodzonej matce widywać się z dzieckiem, na pewno chce być jego jedyną
matką. Ale tego też nie powiedziała. Usiadła tylko i zaczęła się zastanawiać,
jak utrzyma wszystkich przy życiu za siedem koron tygodniowo...
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Elise stała ze skrzyżowanymi ramionami i patrzyła, jak Hilda opróżnia
swoją szufladę pośpiesznymi, nerwowymi ruchami. Matka zeszła na dół, do
pani Thoresen. Elise podejrzewała, że matka woli nie patrzeć na
przeprowadzkę Hildy.
- Mogłabyś mi pomóc, zostawiając parę koron - powtórzyła. - Miałaś
kopertę pełną pieniędzy, gdy szukałam papeterii.
- Przecież mówię, że nic już nie mam. - W głosie Hildy była złość. -
Musisz wreszcie zrozumieć, że nie mogę zacząć nowej pracy w cerowanej
koszuli nocnej, dziurawych majtkach i starych pończochach.
Elie nie poddawała się.
- Miałaś sto koron. Tyle ile ja zarabiam przez cztery miesiące. Nie mogłaś
wszystkiego wydać na swoje ubrania.
Hilda obróciła w stronę siostry twarz czerwoną ze zdenerwowania.
- Czy ty wiesz, że para nowych sznurowanych trzewików kosztuje dziesięć
koron? A letnia suknia piętnaście.
- Po co ci letnia suknia, skoro cały dzień będziesz chodzić w fartuchu?
- Myślisz, że będę chodzić w białym fartuchu i czepku także wtedy, gdy
będę miała wychodne?
Hilda wyjęła nowy kapelusz i położyła go na łóżku, potem zapakowała do
torby podróżnej, którą gdzieś zdobyła, wyciągnęła także parę białych
rękawiczek i dwie pary cienkich pończoch. Chyba rzeczywiście zdołała
wydać na to wszystko całe sto koron.
- Ależ Hildo, nie zapłaciłam czynszu za ostatni miesiąc.
- Nie moja wina, że wydajesz na jedzenie więcej niż zwykle. Widziałam,
jak ciągle coś podsuwasz Pederowi. Twojemu pieszczochowi.
- Jesteś złośliwa. Sama widzisz, jaki on jest chudy. Jeśli nie dostanie od
czasu owsianki na mleku i trochę masła na chlebie, to nic z niego nie
zostanie. Może się rozchorować.
Hilda zacisnęła wargi, nie przestając się pakować.
- Przykro mi, ale nic mi nie zostało. Pomogę ci, jak dostanę pierwszą
wypłatę.
Chyba nie zarobi wiele, skoro będzie miała wikt i opierunek za darmo,
pomyślała Elise.
Hilda skończyła pakowanie i wstała.
- No to idę. Wpadnę kiedyś wieczorem, gdy będę miała wolne, żeby
zobaczyć, co u was słychać. Pozdrów chłopców i powiedz, że coś im kupię z
pierwszej pensji - powiedziała, po czym włożyła kapelusz, podniosła ciężką
torbę i poszła do drzwi.
Elise nie ruszyła się z miejsca. Powinna ją odprowadzić, powinna być dla
niej miła. W gruncie rzeczy to przecież wielka chwila, gdy się opuszcza na
dobre dom rodzinny. Ale troska o przyszłość odebrała jej siły, Elise niebyła
w stanie nic przedsięwziąć.
A kiedyś myślała, że pożyczy od Hildy pieniądze, żeby zapłacić tej babie z
Mollergata. Od Hildy, która nie miała nawet trzech koron i pięćdziesięciu
ore na czynsz, choć dostała tyle pieniędzy od pana Paulsena. Jeśli nie liczyć
kosztów transportu z sanatorium i tanich ciasteczek, kupionych z okazji
powrotu matki, Hilda wydała wszystkie pieniądze na siebie. A przecież Elise
pozwalała jej zawsze zatrzymać trzydzieści ore z każdej piątkowej wypłaty.
Jak może być taką egoistką? Hilda, która mówiła tak rozsądnie tego dnia,
gdy wracały razem z fabryki. Co się z nią dzieje? Czasem jest pogodna i
miła, a już po chwili nie da się z nią wytrzymać pod jednym dachem.
Usłyszała podniesione głosy chłopców na schodach, więc poszła do kuchni,
żeby im przygotować kanapki.
- Ser? Pycha. - Peder oblizał usta, rzucając swoje szkolne przybory na stół i
opadając na stołek Elementarz, tabliczka, rylec i gąbka, przewiązane
skórzanym rzemieniem, bo nie stać ich było na plecak. - Pal dostał rózgą, a
Bolla musiał stać przez całą lekcję w kącie.
- A co takiego przeskrobali?
- Pal trzepnął Bollę w ucho, więc Bolla się zemścił i go szarpnął. Elise
słuchała tylko jednym uchem. Jak zdobędzie pieniądze na czynsz? Stary
Torgny, zarządca domu, wściekał się, gdy ktoś nie płacił czynszu na czas.
Istny cud, że jeszcze do nich nie wpadł.
- Stary Torgny jest na dole - dodał Peder, jakby czytał w jej myślach. -
Chyba tu idzie.
Elise zrobiło się słabo.
- Możecie powiedzieć, że nie ma mnie w domu, a ja się schowam w
pokoju? Nie zapłaciłam czynszu. I nie mam pieniędzy.
Nie czekając na odpowiedź, wymknęła się z kuchni. Po chwili usłyszała
ciężkie kroki i głos zasapanego i zdyszanego zarządcy.
- Gdzie wasza siostra?
- W fabryce - odparł Kristian.
- W fabryce? Fabryka dawno zamknięta.
- To pewnie w sklepie u Magdy.
- Kłamiesz, chłopcze. Magda już godzinę temu poleciała do domu.
- Może jest na dole, u Anny? - zawołał Peder z zapałem.
- Pozdrówcie ją ode mnie i powiedzcie, że mam tego dość. Jeśli do jutra do
godziny ósmej wieczorem nie dostanę czynszu, wyrzucę was na ulicę.
W kuchni zapadła cisza. Elise wyobraziła sobie przerażone miny chłopców.
Czekała, aż Torgny zejdzie na dół, nim odważyła się wyjść do kuchni.
- Brawo, chłopcy - pochwaliła braci. Peder siedział ze łzami w oczach.
- On nas wyrzuci na ulicę.
- Nie, Peder. Zawsze to wszystkim powtarza, ale jeszcze nigdy tego nie
zrobił. Zresztą zapłacę mu jutro wieczorem.
- Z czego mu zapłacisz, skoro nie masz pieniędzy?
- Nie martw się. Jestem pewna, że mama ma parę koron w zapasie.
Gdy jednak biegła wzdłuż rzeki nieco później tego samego wieczoru,
mdliło ją z przerażenia. Powiedziała matce i braciom, że idzie na spacer
nazbierać trochę kwiatków, ale tak naprawdę nie chciała im pokazać, jak
bardzo się boi. Matka nie miała pieniędzy. Ledwie kilka zaoszczędzonych
dziesięcioorówek. Elise nie miała pojęcia, kogo prosić o pożyczkę, i
obawiała się, że tym razem zarządca nie rzuca słów na wiatr.
Mogła poprosić o pomoc tylko Emanuela, ale tego za nic nie chciała
zrobić. Dość już im pomógł, zapłacił za pociąg, pozwolił im się najeść do
syta w tamtą niedzielę. Poza tym widział, że jedli ciasteczka z okazji
powrotu matki i że kupowali to i owo. Elise nie chciała, by Emanuel uznał,
że jest lekkomyślna.
Bo okazała właśnie lekkomyślność. Miała zaufanie do Hildy, sądziła, że
siostra coś dorzuci do wspólnej kasy, że ma jeszcze trochę pieniędzy od pana
Paulsena. Dobrze wiedziała, że nie zapłacili czynszu, ale liczyła, że
wszystko się jakoś ułoży. Dlatego wydawała na jedzenie więcej niż zwykle.
Może Agnes mogłaby jej pożyczyć parę koron?
Już po chwili porzuciła tę myśl. Służące zarabiają niewiele. Agnes na
pewno wszystko wydaje.
Może pani Thoresen ma jakieś oszczędności? Nie, to niemożliwe, ona ma
tyle wydatków. Dostaje wprawdzie pieniądze na lekarstwa Anny od Armii
Zbawienia, ale ma też inne potrzeby.
Emanuel jest ostatnią deską ratunku, ale na samą myśl, że miałaby iść do
niego i żebrać o pieniądze, oblał ją zimny pot. Nie przeżyłaby takiego
wstydu. Już lepiej będzie, jak Torgny ich wyrzuci i będą musieli znaleźć
sobie jeszcze mniejsze mieszkanie, ze wspólną kuchnią. Wiele osób tak
ostatnio kończy. Elise nie może sobie pozwolić na dług wdzięczności wobec
człowieka, który mówił, że ją kocha. To byłoby nieuczciwe.
Westchnęła ciężko i podniosła głowę. Zbliżała się najjaśniejsza pora roku,
wstawali i kładli się przy dziennym świetle. Wielkie korony drzew uginały
się pod ciężarem zielonych liści, słońce przedzierało się przez nie wąskimi,
roziskrzonymi smugami, nad rzeką złociły się żółte nagietki i kaczeńce.
Rzeka płynęła wartkim nurtem, ptaki śpiewały głośno nad jej głową, było
ciepło.
Elise nie mogła jednak napawać się pięknem, które ją otaczało. Sytuacja
była przecież trudna nawet przed przeprowadzką Hildy.
Dotarła aż na Myralokka, tam gdzie zaskoczyła Agnes i Emanuela wiosną.
Wydawało jej się to tak dawno temu, choć to było przecież w marcu. Wtedy
bardzo przejmowała się tym, że Agnes kompromituje się wobec Emanuela.
Dziś wydawało jej się to błahostką. Gdyby wówczas wiedziała, jakie
problemy ją czekają...
Zbiegła nad brzeg rzeki i usiadła. Dziś mech był tu suchy. Zrobiło się tak
cicho, że nie mogła się oprzeć wrażeniu, iż jest sama na świecie, słychać
było tylko szum rzeki i świergot ptaków. Dziwne, że nikt nie przychodzi tu
odpocząć po ciężkim dniu pracy, ale ludzie nie mają siły na nic, idą prosto
do domu.
Może pójść do pastora i poprosić o radę? Może on ma jakieś środki na
pomoc w nagłych przypadkach? Oddałaby pieniądze z pierwszej pensji,
jedliby samą kaszę przez parę tygodni.
Do Armii Zbawienia nie mogła się zwrócić. Otrzymali od nich przecież już
tyle pomocy. I pastor, i ludzie z Armii dziwiliby się tylko, czemu Elise nie
pójdzie do gminy. Oni na pewno nie rozumieją, że są ludzie zbyt dumni, by
przyjmować pomoc.
- Przypuszczałem, że właśnie tu cię znajdę.
Obróciła się gwałtownie. Za jej plecami stał Emanuel i uśmiechał się. Nie
usłyszała jego kroków w porę.
- Zajrzałem do was, żeby zapytać o ciebie. Peder powiedział, że poszłaś
nazbierać kwiatków, bo Hilda się wyprowadziła, a ty nie masz pieniędzy na
czynsz.
Elise poczuła rumieniec na twarzy. Emanuel kucnął koło niej.
- Kwiatki, które miałaś zbierać, to pewnie po prostu myśli, które chcesz
uporządkować?
Nie odpowiedziała. Czy to przypadek, że zjawił się tu właśnie dzisiaj, czy
może zesłała go jakaś wyższa siła? Jeśli zaproponuje jej pożyczkę, weźmie
od niego pieniądze. Matka i chłopcy bardzo by cierpieli, gdyby musieli się
przeprowadzić. Tak się cieszyli, że mają własną kuchnię. Zwłaszcza gdy
słyszeli, jak inni kłócą się o miejsce, narzekają na zapachy jedzenia i dym,
sprzeczają się o drwa na podpałkę. W takich sytuacjach szybko rodzi się
wrogość.
Spojrzał jej w oczy bardzo poważnie.
- Dlaczego nie przyszłaś do mnie? Chyba wiesz, że pożyczyłbym ci
pieniądze.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Podniósł się, zszedł jeszcze niżej i usiadł
koło niej.
- Z powodu dumy czy dlatego, że nie chciałaś mieć długu wdzięczności
wobec mnie?
- Z obu powodów - powiedziała, spuszczając wzrok. Pokiwał głową.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- Więc Hilda przyjęła posadę u pana Paulsena - powiedział w zadumie.
- Tak, to był dla nas szok. Po pierwsze liczyłam, że jeszcze przez jakiś czas
będziemy mieć dwie pensje, po drugie nie rozumiem, jak ona mogła tego
chcieć. Będzie chyba bardzo cierpiała, widując swojego syna w sąsiednim
domu i nie mogąc z nim przebywać. Wątpię, żeby żona tego bratanka chciała
widzieć matkę dziecka.
- Chyba znów została oszukana - pokiwał głową Emanuel. - A miałem
nadzieję, że się czegoś nauczyła.
- Zupełnie jej nie rozumiem. Co dzień jest w innym humorze. No ale
zawsze taka była.
- Może to wcale nie takie dziwne, na pewno boryka się ze sprzecznymi
uczuciami. Z jednej strony ciągnie ją do pana Paulsena, czy to z miłości, czy
dlatego, że marzy o lepszym życiu. Z drugiej strony cała jej natura buntuje
się przeciwko temu. Nie sądzę, by jakakolwiek matka potrafiła oddać swoje
dziecko i nic w związku z tym nie przeżywać.
- A ja raz jestem na nią wściekła, a raz jej żałuję. Potrafi być bardzo dobra,
ale i strasznie samolubna. Wszystkie pieniądze, które dostała od pana
Paulsena, wydała na siebie. Nie zostało jej nawet tyle, żeby mogła mi
pożyczyć na czynsz.
- Na jakie wydatki dawała pieniądze?
- Ja płaciłam za mieszkanie, opał i jedzenie, a jej pensję wydawaliśmy na
szare mydło, gazetę raz na jakiś czas, ubrania, buty i to, co nam było
potrzebne w kuchni. Trzydzieści ore zatrzymywała co tydzień dla siebie.
- Pewnie teraz będzie jeszcze gorzej z ubraniem i butami, prawda? Elise
pokiwała głową.
- Martwisz się? - zapytał cicho i ostrożnie. Zacisnęła mocno wargi, żeby się
nie rozpłakać.
- Elise. - Obrócił się do niej i wziął ją za rękę. - Nie mogę patrzeć na twoje
cierpienie. Wiesz, że żyję w dostatku. Jeśli brakuje mi pieniędzy, mogę je
dostać od ojca. Zdaję sobie sprawę, że mam wielkie szczęście, i staram się
nie nadużywać jego hojności, ale ojciec na pewno poczułby się dotknięty,
gdybym nie poprosił go o pomoc, znalazłszy się w poważnych tarapatach.
Dlatego przyjmuję pieniądze w razie potrzeby. Czy mogłabyś postąpić tak
samo? To znaczy przyjąć pieniądze?
- Wiem, że pomógłbyś mi, gdybym poprosiła. Ale postaraj się mnie
zrozumieć. Powiedziałeś, że mnie kochasz, a ja dałam ci do zrozumienia, że
nie darzę cię takim samym uczuciem. Lubię cię jak przyjaciela, ale nie tak,
jak byś chciał. Nigdy zresztą nie mogłam zrozumieć, dlaczego zdradzasz się
ze swoimi uczuciami, skoro wiąże cię lojalność wobec Armii Zbawienia, ale
to jest całkiem inna sprawa. Przyjmując od ciebie pomoc, miałabym
wrażenie, że wykorzystuję twoje uczucia.
Pokiwał głową w zamyśleniu. Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- Czy myślisz, że wszyscy ludzie, którzy się pobierają, darzą się wielką
namiętnością?
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Co masz na myśli?
- Czy nie sądzisz, że wiele osób mówi „tak" z rozsądku? Albo dlatego, że
znaleźli dobrą partię i obie rodziny skorzystają na małżeństwie, albo dlatego,
że pragną mieć dzieci, ale nigdy nie spotkali tej właściwej osoby. Albo
dlatego, że jest im wszystko jedno, z kim się żenią, bo nie wierzą w wielką
miłość?
Elise pokiwała głową.
- Tak, na pewno masz rację. Dziewczęta z fabryki czasem idą do łóżka z
kimś, w kim są szaleńczo zakochane, a potem dochodzą do wniosku, że to
nie było nic wielkiego. Inne wychodzą za mąż za tego, którego sobie
wybrały, a potem okazuje się, że trafiły na pijaka i łajdaka i że nigdy nie
powinny się z nim wiązać
- A jak jest wtedy, kiedy jedna strona kocha, a druga nie? Czy taka para
może być szczęśliwa?
- Tak, myślę, że tak. Ten, kto na razie nie czuje zbyt wiele, może z czasem
zacząć szanować albo i kochać drugą stronę.
Spojrzał jej prosto w twarz.
- Czy to mogłoby się zdarzyć z tobą?
Poczuła rumieniec na twarzy. Dlaczego on jej zadaje takie pytania?
- Mogłoby?
- Jeśli z innymi mogłoby się tak zdarzyć, to dlaczego nie ze mną?
- A mogłabyś spróbować? Roześmiała się, nieco skonfundowana.
- Nie mam z kim.
- Masz. Siedzi tu, obok ciebie. Spojrzała na niego zmieszana.
- Żartujesz sobie ze mnie?
- Nie - pokręcił głową. - Nigdy w życiu nie byłem tak poważny. Może
robię to wyjątkowo niezręcznie, ale oświadczam ci się. Czy zostaniesz moją
żoną, Elise?
- Zupełnie cię nie rozumiem. Wiesz przecież, że nie możesz się ze mną
ożenić. Po pierwsze jesteś oficerem w Armii Zbawienia. Po drugie należysz
do całkiem innej klasy.
- Po pierwsze mogę przestać być oficerem w Armii Zbawienia. Po drugie
nic mnie nie obchodzi, że należysz do innej klasy. Nie mówię tego pod
wpływem impulsu, Elise. Dobrze to przemyślałem. Proponuję ci
małżeństwo, żeby uratować cię z trudnej sytuacji i żeby dziecko, którego się
spodziewasz, miało ojca. Ale przede wszystkim dlatego, że cię kocham.
Elise nie mogła się ruszyć z miejsca. On chyba rzeczywiście z niej nie
żartuje, ale jak mogło mu coś takiego przyjść do głowy. Zostać ojcem
dziecka jakiegoś łajdaka, który ją zgwałcił? Ożenić się z ubogą robotnicą,
chociaż jest synem bogatego gospodarza? Czytała kiedyś, że pożądliwość
może odebrać człowiekowi rozum i uczynić go niewolnikiem grzesznych
namiętności. Emanuel chyba zapadł na tę chorobę.
- Nigdy nie mogłabym ci tego zrobić - powiedziała powoli.
- Nie mogłabyś mi tego zrobić? Nie rozumiem.
- Miłość cię chyba całkiem zaślepiła, więc ja muszę mieć oczy szeroko
otwarte.
Uśmiechnął się.
- Nie jestem zaślepiony. Nigdy w życiu nie widziałem tak jasno. Nie
odpowiedziałaś na moje pytanie, a ja proszę cię o szczerość. Jeśli zamiast
zastanawiać się, co byłoby najlepsze dla mnie, zapytasz sama siebie, czy
możesz zostać moją żoną, to jaka będzie twoja odpowiedź?
Patrzyła na niego i widziała pełne nadziei oczy, tęsknotę... oczekiwanie...
Nie mogła przecież jeszcze raz go zranić, mówiąc, że nic do niego nie czuje
w ten sposób. Już mu to mówiła, on to na pewno wie.
- Chyba nie ma żadnej dziewczyny, która nie chciałaby zostać żoną kogoś
takiego jak ty, Emanuelu.
- Czy ty także mogłabyś to sobie wyobrazić?
- Tak, ale to nie znaczy...
Nie zdołała powiedzieć nic więcej. Objął ją ramionami i mocno przytulił.
- W takim razie pobierzemy się, Elise - szepnął jej do ucha.
W następnej chwili poczuła jego usta na swoich wargach i ku swemu
zdumieniu nie obudziło to w niej niechęci... wręcz przeciwnie...
- Powiedziałaś „tak", prawda? - szeptał namiętnie.
- Powiedziałam - szepnęła.
Chyba oszalałam, dodała w głębi serca. Jak mogłam się zgodzić? Przecież
kocham Johana...