Tomasz Łysiak Targowica Obywatelska

background image

Tomasz Łysiak: Targowica Obywatelska

Tagi:

targowica

,

Platforma Obywatelska

,

katastrofa smoleńska

Dodano: 25.02.2013 [20:11]

Polska

została rozdarta na dwa obozy, z których każdy twierdził, „że jest patriotyczny”. Lecz

tylko jeden z nich – aby rozwiązać konflikt wewnętrzny i obronić własne interesy – stanął po
stronie wrogiego państwa i będąc z nim w sojuszu postanowił zdławić przeciwników
politycznych we własnym kraju… To była grupa targowiczan. Dzisiaj, w dobie Katastrofy
Smoleńskiej, mamy do czynienia z analogiczną sytuacją.

„Targowica” dla każdego Polaka jest synonimem słowa „zdrada”, tak jak na całym świecie
„Termopile” rozumie się jako ideał mężnego oporu i bohaterskiej walki przeciw przeważającym
siłom wroga. Mówiąc o kimś „targowiczanin”, to jakby obelgę najgorszą rzucić w twarz. Nie
bez przyczyny w roku 1901 wielki polski literaturoznawca, prof. Stanisław Tarnowski, wyszedł z
uroczystej premiery „Wesela” Wyspiańskiego, nieledwie trzaskając drzwiami. Postać Branickiego
ukazana została w tym najpiękniejszym polskim dramacie w sposób aż nadto dla Polaków czytelny
– hetman pławił się w moskiewskim złocie szarpany przez diabelskie siły. A ponieważ ród
Branickich był skoligacony z Tarnowskimi, to taki obraz hetmana-zdrajcy był nie do zniesienia dla
słynnego profesora o nieskazitelnej przecież opinii i wielkim szacunku, jakim cieszył się ów
luminarz polskiej kultury.

Anioły „wolności”

Mówiąc „targowica”, myślimy więc „zdrada”, „hańba”, „upadek moralny”. Wśród wielu Polaków,
którym dane było żyć w owym czasie, od Sejmu Wielkiego do Trzeciego Podziału Polski, budziło
to słowo podobne konotacje. Jednak trzeba też pamiętać, że sami targowiczanie podawali się za
patriotów ratujących kraj z rąk nieodpowiedzialnej hałastry, która poprzez Konstytucję 3 Maja
chciała „zniszczyć” wszelkie swobody, jakimi Rzeczpospolita zawsze słynęła. Gdy więc ruszyli
wraz z wojskiem rosyjskim na ziemie polskie, pragnęli uchodzić za najszczerszych obrońców
Ojczyzny, a carycę ukazywali jako protektorkę i opiekunkę, dzięki której Polska ma być ocalona.

Żaden z nich przecież – ani Szczęsny Potocki, ani Rzewuski, ani Branicki i inni – nie niósł nad sobą
sztandaru z napisem „My, zdrajcy”. Przeciwnie – głosili oni wszem i wobec, że są prawdziwymi
„aniołami wolności”. Chwilami wydaje się, że tak silnie budowali własne przekonanie o słuszności
działań, iż w końcu stracili możliwość ich moralnej oceny. Jakby już wtedy stosowali zasadę, którą
wiele lat później sformułował Goebbels: należy non stop powtarzać kłamstwa, aż w końcu wszyscy
w nie uwierzą.

Polska zostaje więc rozdarta na dwa obozy, z których każdy twierdzi „że jest patriotyczny”. Lecz
tylko jeden z nich – aby rozwiązać konflikt wewnętrzny i obronić własne interesy – staje po stronie
wrogiego

państwa

i będąc z nim w sojuszu postanawia zdławić przeciwników politycznych we

własnym kraju… To właśnie grupa targowiczan.

Dzisiaj, w dobie Katastrofy Smoleńskiej, mamy do czynienia z sytuacją analogiczną: dla
obrony własnego jestestwa politycznego grupa rządząca Polską trzyma stronę obcego mocarstwa,
wykorzystując jego wpływy i siłę do niszczenia oponentów mogących odebrać im władzę.

Zaufanie do imperatorowej

background image

Sejm Wielki, który rozpoczął się w roku 1788, był dla Polski wielką szansą. Konstytucja 3 Maja to
jego największe osiągnięcie, choć nie jedyne. Całość prac reformatorskich miała dźwignąć
Rzeczpospolitą z postępującego upadku. Reorganizacja wojska czy likwidacja liberum veto – to
jedynie podręcznikowe przykłady. Umocnieniu się Polski miały służyć także zmiany ustrojowe – w
tym rezygnacja z elekcyjnego systemu władzy i przekazanie jej dynastii saskiej. To uderzało w
interesy kilku rodów magnackich, które postanowiły walczyć o odzyskanie wpływów. W tym celu
właśnie udali się do Petersburga Franciszek Ksawery Branicki, Stanisław Szczęsny Potocki i
Seweryn Rzewuski. W stolicy Imperium, zimą 1792 r., została wymyślona przez carycę
konfederacja, która później miała przyjąć miano targowickiej. Już sama jej nazwa jest więc fałszem,
a przez współczesną historiografię winna być nazywana (stosownie do miejsca i faktycznego
sposobu jej zawiązania) – petersburską. W Targowicy jedynie oficjalnie „wystawiono sztandary”.
Gdy rozpoczęła się wojna polsko-rosyjska roku 1792, na czele moskiewskich oddziałów wkroczyli
do Polski zdrajcy, mając usta pełne frazesów o wolności i obronie kraju przed wichrzycielami i
szaleńcami.

Poseł moskiewski w Warszawie, Bułhakow, przekazał „wszystkim stanom” notę carycy, w której
monarchini stwierdza, iż „nie może być nieczuła na głos zażaleń, z którymi udała się do niej wielka
liczba Polaków, znakomitych urodzeniem i urzędami, niemniej przez patriotyczne cnoty swoje; oni
to, zapaleni gorliwością i chwalebną chęcią ratowania ojczyzny swej, odzyskania utraconej
wolności, złączyli się z sobą ku zdziałaniu prawej konfederacji przeciwko nieszczęściom, w które
nieprawna konfederacja warszawska pogrążyła naród”. Potem zaś, po kilku zdaniach o
„przyjacielskich wojskach” i potrzebie ich ciepłego powitania, caryca prosi „cały naród polski, aby
całe swoje zaufanie złożył w wspaniałości i bezinteresowaniu powodujących wszystkie jej kroki”.

Pojawia się tu jedno z kluczowych słów, jakim posługiwali się „patrioci” targowiccy – jest to
„zaufanie” w stosunku do Imperatorowej.

Szukając analogii z naszą historią współczesną, nie sposób nie przypomnieć sobie, jakim
„zaufaniem” obdarzył państwo rosyjskie nasz rząd po Katastrofie Smoleńskiej, oddając
wszelkie prerogatywy w ręce Putina.
Niestety – żaden racjonalny powód – nie upoważniał do
takiej decyzji. Trzysta lat naszej historii wskazuje jasno, iż imperium rosyjskie nie jest godne
zaufania. I mimo wrażenia zmian czy demokratycznych pozorów pozostało de facto w systemie
dawnej silnej, despotycznej władzy. Chyba tylko dziecko mogłoby przypuścić, że Rosja jest
państwem tak

nowoczesnym

, iż można jej zaufać, jak samemu sobie. Jednak uczyniono to, co

każdemu trzeźwo myślącemu człowiekowi wydawałoby się po prostu nieracjonalne… Jeśli tak,
należy postawić pytanie: dlaczego tak się stało?

Odpowiedź znaleźć można w sytuacji, w jakiej znalazła się Rzeczpospolita w okresie dokonywania
się rozbiorów. Również i wtedy posiadała iluzję własnej suwerenności, chociaż ta była niezmiernie
ograniczona. Po pierwsze – byliśmy państwem uzależnionym finansowo. Na pierwszym miejscu
należy zobaczyć straszliwe zadłużenie samego króla. Jego długi były tak ogromne, że nawet
„przychylne” obliczenia robione przez dwór petersburski określały czas oddłużania z tych
dziesiątków milionów na długie lata.

Po drugie, byliśmy krajem słabym militarnie, a plany poprawy tej sytuacji, związane z działaniem
obozu Konstytucji 3 Maja, zostały właśnie sparaliżowane przez Rosję.

Po trzecie, mieliśmy bardzo skrzętnie budowaną iluzję zabezpieczeń dyplomatycznych. Przed
Drugim Rozbiorem nasze elity były przekonane o niezwykle ciepłym do nas stosunku króla
pruskiego, Fryderyka Wilhelma. W Polsce działał wówczas dość zręczny jego wysłannik,
ambasador Lucchesini, barwna postać jakby wyjęta z gogolowskiej farsy: był to człowiek
niezwykle chudy, o ciemnej karnacji i czarnej opasce na oku (które utracił wskutek jakichś

background image

eksperymentów chemicznych). Lektura listów Lucchesiniego do Fryderyka nie jest przyjemną;
można w nich wyczytać wiele gorzkich i prawdziwych niestety słów o Polakach. Jak np. o księciu
Czartoryskim, który posłowi w cztery oczy powiedział, iż „lepszy byłby rozbiór Polski aniżeli
rezygnacja z sukcesji dziedzicznej” (5 maja 1792 r.). Wyłania się także z tych listów ślepa wiara
naszych rodaków w sojusz z Prusami i ich zbawczą opiekę. Do tego stopnia, że byli przekonani, iż
w razie wkroczenia wojsk rosyjskich syn Fryderyka Wielkiego natychmiast rzuci nam na pomoc 30
tys. swoich żołnierzy.

Czyż obecnie także nie ufamy nadmiernie sile sojuszy, potędze NATO oraz temu, że w wypadku
jakiegoś konfliktu „ujmie się za nami społeczność międzynarodowa”? Jeśli tak, to należy zapytać,
czy ponad dwieście lat naszych doświadczeń… poszło na marne? Czy nie nauczyło nas niczego?
Czy z porażek nie wyciągnęliśmy wniosków?

W czasie obrad Sejmu Wielkiego poseł Tadeusz Korsak zachowywał się jak niegdyś Kato wołający
„ceterum censeo Carthaginem esse delendam” („a poza tym sądzę, iż Kartagina powinna być
zniszczona”) i co chwila krzyczał dwa słowa: „Wojsko i skarb!”. Wszyscy go mieli dosyć z owym
„Wojsko i skarb!”, a on ciągle, uparcie powtarzał swoje. Przyszłość pokazała, iż miał rację.

Ale najwyraźniej iluzja militarno-skarbowa trwa także i obecnie. Postępujące uzależnienie od Unii
Europejskiej (w skali całego państwa i poszczególnych rodzin mających kredyty w zachodnich
bankach) jest zabójcze dla naszej suwerenności i właściwie ją „połyka” w takiej skali, że
przestajemy istnieć jako państwo, mogące stanowić o sobie.

Jednocześnie jednak – wcale nie uniezależniamy się od Rosji. Nie wyszliśmy ze strefy jej
wpływów. Odwrotnie, dalej w niej jesteśmy. Także w sensie mentalności rosyjskiej: dla Rosji w
dalszym ciągu jesteśmy tymi, którym dyktuje się warunki.
Katastrofa Smoleńska stała się tej
relacji uzależnieniowej doskonałym narzędziem.

W świetle własnych frazesów

Konfederaci targowiccy, wkraczając na ziemie polskie z obcym wojskiem, stawali się zdrajcami
także de iure, gdyż zdrada państwowa była wtedy jasno w kodeksie określona. W jej pojęciu było
m.in. nastawanie na obywateli własnego kraju wraz z obcym żołnierzem. Dlatego też ludzie
traktowali ich jak zdrajców. Oni sami błyszczeli w świetle własnych patriotycznych frazesów.
Szczęsny Potocki wraz z Rzewuskim kazali nawet bić medal z następującym napisem:
„Obywatelom, których gorliwość usiłowała ustrzec wolność Polski zniszczoną i powaloną
sprzysiężeniem 3 maja, Rzeczpospolita zmartwychwstająca…”.
Na rewersie stało zaś:
„Wdzięczność obywatelom, przykład potomnym”.
Rozdawano go wszystkim, którzy stawali po
stronie Targowicy. Ciągle krzyczano też o tym, jak bardzo 3 Maja uderzył w Polskę. Że jest to ruch
destabilizujący i nieodpowiedzialny. Że przyniesie same szkody. Obrzucano prawdziwych
patriotów błotem, robiąc z nich największych wrogów Rzeczypospolitej.

Czy w XXI w. nie obserwowaliśmy, jak olbrzymi projekt

naprawczy

, mający wyplenić patologie

osłabiające Polskę, a nazwany „IV RP”, został przez politycznych przeciwników sponiewierany w
imię… „ochrony swobód i wolności” przed dyktatorskimi zapędami „kaczystów”?

Walka o Krzyż na Krakowskim Przedmieściu stała się zarzewiem sporu w świecie idei i symboli.
„Prawdziwi patrioci” uznali, że ludzie domagający się od Rosji prawdy o najtragiczniejszych
wydarzeniach w tym stuleciu to nieodpowiedzialni „wywrotowcy”, którzy zakłócają „porządek
publiczny”.

Jakże podobny był duch wydarzeń w latach 1792/1793. Wobec ciągłego oporu zwolenników 3

background image

Maja, Targowiczanie zabronili nawet nosić krzyżyki na piersiach pod mundurem, które wcześniej
rozdawano z okazji rocznicy uchwalenia Konstytucji. Utworzono także specjalny, nowy pułk pod
nazwą… „złotej wolności”.

Potocki pisał do króla bezczelne listy, w których kreślił takie „szlachetne” zdania: „Naród wolny
dziś i niepodległy winy Waszej Królewskiej Mości może jeszcze przebaczyć”.
Winą główną
Stanisława Augusta Poniatowskiego było poparcie dla stanowczych reform, mających dźwignąć
kraj z głębi fizycznego, finansowego i moralnego upadku.

Ostatni paroksyzm maligny

Królewski bratanek, książę Józef Poniatowski, nie mogąc znieść hańby, jaką na cały naród kładła
Targowica, postanowił sprawę rozwiązać po męsku i wyzwał na pojedynek Stanisława Szczęsnego
Potockiego. Jednak zdrajca był nie tylko zdrajcą, ale i tchórzem: odmówił pojedynkowania
się
. Targowiczanie nurzali się tymczasem w złudnym poczuciu sukcesu. Mieli wrażenie, że ich
upokarzająca postawa wobec Rosji przynosi owoce: zyskują w Polsce władzę. Zjechali więc do
Grodna, by na nowo układać rządy w Rzeczypospolitej. Słali odezwy do Narodu: „Zbliża się
moment, w którym Rzeczpospolita wolność i niepodległość, a obywatel swoje swobody ujrzy
zabezpieczone. Narodzie! Oddasz na koniec sprawiedliwość tym, którzy koło szczęścia tego
pracują: ufajmy w nie umiejącej się odmieniać boskiej Katarzynie”.
Po czym z wielką pompą
obchodzono imieniny carowej. Pisze Niemcewicz: „Gorało miasto od sztucznych ogni, jaśniały
cyfry (inicjały – przyp. T.Ł.) carowej z najpodlejszymi napisami, Szczęsny, Sapieha, Massalski
biskup przesadzali się w biesiadach; lecz był to już ostatni paroksyzm tej nieszczęśliwej maligny”.

I wtedy, gdy w najlepsze trwały uczty i zabawy, pojawił się goniec na koniu. Przywiózł wieść
okropną. Prusacy weszli do Wielkopolski. Nieśli ze sobą – poza karabinami – odezwę króla
pruskiego, który w mętny sposób tłumaczył agresję. Okazało się wtedy – że owo tak opiewane
„zaufanie” do carycy – jest warte funta kłaków. Fryderyk Wilhelm działał w porozumieniu z
Katarzyną.
Wszystko zmierzało do Drugiego Rozbioru.

Rządy patriotów, czyli „czemużem nie poległ w pojedynku”

W tym właśnie czasie, poszóstną karetą, jechał na biesiadę do Massalskiego Szczęsny Potocki.
Zatrzymał go goniec. Magnat wysiadł i przeczytał proklamację Fryderyka Wilhelma. Ponoć stał
przez chwilę jak wryty, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Wsiadł z powrotem do karety i ruszył
do biskupa. Gdy mijał odwach moskiewski, wystąpiła rosyjska warta z bębnami i chorągwiami, po
czym oddała mu hołd, jak monarsze. Miał wtedy powiedzieć: „O Boże! Czemużem nie wyszedł, gdy
mnie książę Józef Poniatowski wyzwał, czemużem w pojedynku tym nie poległ”
. Gdyby takie słowa
faktycznie padły, mogłoby to znaczyć, że nie tylko resztki sumienia w nim pozostały, lecz że w
istocie tak się pogrążył we własnym widzeniu spraw, że zdradzając myślał, iż działa w dobrej
wierze. Oraz że naprawdę ufał Katarzynie.

I my tyle już słyszeliśmy o „zaufaniu” do Rosji, o „wspólnej pracy, ramię w ramię” specjalistów po
Katastrofie Smoleńskiej, że także już zobaczyliśmy, co znaczy „zaufanie” w relacjach
Rzeczypospolitej z Federacją Rosyjską.

Rządzą nami i dzisiaj prawdziwi „patrioci”. Mamy szczęście. Dbają usilnie, żeby nie wydarto im
władzy – gdyż tylko w ten sposób mogą wszystkim zapewnić na

swój

sposób pojmowane

„swobody i wolności”. W końcu i Targowica była ośrodkiem stabilności i prawdziwie
obywatelskim projektem.

Czytam takie słowa: „Bezwstydniku, gadasz, że obalasz despotyzm, a swobody, wolność

background image

wprowadzasz. Ach, jakież swobody, jaką wolność! Wyniosłeś się nad naród cały, nad prawa, i
powiadasz, żeś jest obrońcą wolności!”.
Czyżby ktoś ośmielił się w ten sposób zwracać do
obecnego „monarchy”? Nie. Tak napisał do Szczęsnego-Potockiego genialny autor „Powrotu Posła”
– Julian Ursyn Niemcewicz.

Autor:

Tomasz Łysiak

Żródło:

Gazeta Polska


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tomasz Łysiak Cień czarnych orłów Czego nas uczy targowica
Tomasz Łysiak O Baumanie i polskim honorze
Tomasz Łysiak Dorzynanie kanonu lektur szkolnych Jak uciszono krzyk polskości
Tomasz Łysiak Karmazyn i Róż
Tomasz Łysiak Rekonstrukcja jako metoda O bolszewickim sposobie sprawowania władzy
Tomasz Łysiak Myśleć i mówić prawdę
Tomasz Łysiak Ciastka pani Bieńkowskiej i obiady premiera
Tomasz Łysiak Koniec Świata Szwoleżerów czyli o ginącej cnocie Lojalności
Tomasz Łysiak Świergot złotych ptaków O bizantyjskiej formie władzy PO
Tomasz Łysiak Defilady
Tomasz Łysiak W obronie Konopnickiej
Tomasz Łysiak Prezydent „Panie Kochanku”
Tomasz Łysiak Niemiecka polityka ahistoryczna
Tomasz Łysiak Kim był Maurycy Mochnacki, współtwórca Gazety Polskiej
Tomasz Łysiak Drewniane tabakierki Tomasz Łysiak o lufach dział wymierzanych w niewinnych ludzi
Tomasz Łysiak Czarna chmura kłamstwa nad smoleńskim lasem Powielanie sowieckich manipulacji
Tomasz Łysiak Cienka czerwona linia Sposoby na opornych
Tomasz Łysiak Bo Oświęcim to była igraszka Tomasz Łysiak o wyrokach sądów
BALBUS, Tomasz Badanie dokumentacji komunistycznego aparatu represji I (UBP, Informacji Wojskowej,

więcej podobnych podstron