19.06.2010
Dziennik Jerzego Pilcha 22/2010
Jerzy Pilch
Niemo podziwiałem Joschkę Fischera, co mówię – podziwiałem! Zawidziłem mu zawistnie, gdy
stanął za katedrą i z głowy odjebał perfekcyjną angielszczyzną bez akcentu półgodzinny spicz
na wskroś europejski. Bez akcentu! Niemiec bez akcentu! Wmyślcie się w tę frazę! Przecież
„Niemiec bez akcentu” to jest klasyczne wyrażenie oksymoroniczne!
Rysunek Katarzyna Leszczyc–Sumińska na podstawie zdjęcia Bogdana Krężla
16 maja
7. przykazanie prawdziwego Europejczyka. Miej absolutną pewność, że kraj twój władany przez
obce i ciemne siły, niewolony przez zaborców i okupantów, okradany przez złodziei, oszukiwany
przez – zwłaszcza medialnych – oszustów, zdradzany przez zdrajców, okupowany przez Moskwę,
Brukselę i „Gazetę Wyborczą”, opleciony szczelną pajęczyną obecnych i byłych agentów etc., etc.
jest zarazem krajem wybranym przez Pana Boga, niezliczonymi – nie tak niezliczonymi, jak byli
ubecy, ale licznymi – łaskami przezeń obsypanym; krajem, którego specjalną opiekunką i Królową
jest – nie tak wpływowa jak królujący u nas Mossad, ale wpływowa – Matka Boska; krajem,
o którego dobro wszyscy święci, aniołowie i inni niebiescy funkcjonariusze dzień w dzień
z powodzeniem (i to jakim!) dbają. Ciekawą problematyką teologiczną, która z tego połączenia
wynika, nie turbuj się wcale – jakby cię kto do muru nadto zaczął przypierać – zawsze możesz dać
mu po ryju.
17 maja
Dzień z głowy – wieczorem debata na uw. Rafał Dutkiewicz, Joschka Fischer, Aleksander Hall,
jako prowadzący Krzysztof Michalski i Marcin Król. Nie przybył – zatrzymany sprawami wagi
państwowej – Aleksander Kwaśniewski. Temat: „Europa ojczyzn” – czyli nieco z serii: Europa jako
taka, a jak nie taka, to jaka i dlaczego? W najmniejszej mierze nie ironizuję – w końcu to,
że mówiąc o Europie, można mówić o wszystkim, nie jest ani głównym problemem Europy, ani jej
pierwszą wadą. Może nawet jest przywilejem. Skwapliwie z tej dowolności korzystam i czytam
„Siedem przykazań prawdziwego Europejczyka”.
Może trochę imprezę ubarwiam, może trochę ją rujnuję. Jakiekolwiek starania bym czynił – jestem
z innej – nie politycznej, lecz literackiej – parafii. Nic złego oczywiście. To z kolei, że może zbyt
konsekwentnie się tej parafii trzymam, jest nieuniknione. Na udawanie, a zwłaszcza na naukę
innych ról ani chęci, ani czasu. Wzmagając udręczającą autoanalizę, dodać jeszcze muszę, iż
najwyraźniej na starość ze specjalnym bezwstydem wyłazi ze mnie natura lutersko-kujońska
i w gruncie rzeczy nigdzie nie jestem w stanie wystąpić nieprzygotowany. Ma to wady swoich zalet
– w pewnych sytuacjach należy umieć mówić z głowy.
Niemo podziwiałem Joschkę Fischera, co mówię – podziwiałem! Zawidziłem mu zawistnie, gdy
stanął za katedrą i z głowy odjebał perfekcyjną angielszczyzną bez akcentu półgodzinny spicz
na wskroś europejski. Bez akcentu! Niemiec bez akcentu! Wmyślcie się w tę frazę! Przecież
„Niemiec bez akcentu” to jest klasyczne wyrażenie oksymoroniczne! Chyba że jest się Albrechtem
Lemppem albo Karlem Dedeciusem – mnie chodzi jednak o normalnych Niemców.
Tak czy tak, ludzie na poziomie potrafią – jakkolwiek to brzmi – ciągnąć z głowy; ja, nawet, a może
zwłaszcza, w obecności takich wirtuozów wyjmuję z chlebaka roztrzęsionymi łapami plik
wymiętych kartek i zaczynam dukać.
Uskarżam się obłudnie? Kryguję faryzejsko? Wręcz przeciwnie: z prostotą tryumfuję. Uwielbiam
– powiem szczerze – gromki śmiech i burzliwe oklaski. Ktoś tego nie uwielbia? Pan Bóg
ma różnych stołowników.
Potem piechotą do domu przez półmgliste i ćwierćdeszczowe miasto. Kiedyś, oczadziały
warszawskimi początkami, robiłem takie tury codziennie, teraz małe pętle wokół Hożej – regularne
za to. „Bez pośpiechu, ale i bez odpoczynku” – na pozycje autora tej maksymy Aleksego
Aleksandrowicza Karenina przechodzimy nie do końca, ale do stronnictwa jej prawdziwego twórcy
– Lwa Nikołajewicza Tołstoja – zdajemy się zmierzać bezpowrotnie.
19 maja
Jakże boska – tylko geniuszowi dana – nienawiść do świata! Zawsze się słyszało: Tołstoj
obiektywny – Dostojewski ciemny. No gdzie tam! Dostojewski jasny, bo swych najbardziej nawet
zbrodniczych bohaterów kocha! Ten z Jasnej Polany prawdziwie mroczny i bezlitosny – wszystkie
swe postaci ma za kompletnych debili w istocie. Ale jakże te prezentacje pustoty są
przeprowadzone!
22 maja
Ciągle słyszę, że teraz polska będzie inna. Zmieni się. Pod każdym względem się zmieni; wszystko
się zmieni, polityka będzie inna, kultura będzie inna, wybory będą inne, obyczaje inne, ludzie inni
i tak do inności nieskończonej. Albo do nieskończoności innej. Pięknie, ale, po pierwsze,
monotonnie, po drugie, fikcyjnie.
„Inna Polska” to jest nic nowego, to jest nasza stała dziejowa, to jest nasz sen odwieczny, nasza
równie wiekuista, co wyniszczająca fatamorgana. Marzenie o innej Polsce, kiedyś piękne, obróciło
się we frazes i karykaturę tak dojmującą, że i swe początkowe piękno zjadło.
A jakaż miała, na ten przykład, być Polska w zaraniu swych dziejów, po przyjęciu mianowicie
chrztu chrześcijańskiego? No inna, całkiem inna. Już wtedy miała być inna. I była inna, z tym
że nie do końca. Potem weźmy na kolejny dowód Polskę – dajmy na to – dzielnicową – tu już nie
ma co grymasić, była ona inna, inna w sensie ścisłym. Do tego stopnia inna, że wszyscy rychło
i silnie jęli marzyć o innej.
Po bitwie pod Grunwaldem, której cudowną rocznicę właśnie obchodzimy, jaka miała być Polska,
jak nie inna? I była inna, tyle że inaczej, niż się zdawało, że będzie inna. Po wiktorii wiedeńskiej
jakaż inność miała się szerzyć tryumfalna? I szerzyła się, z tym że klęskowa. Przed zaborami
Polska miała być inna – nie byłoby zaborów; ponieważ była inna – były. Po zaborach miało być
inaczej, ale było różnie. Po objęciu władzy przez Marszałka, a zwłaszcza po jego pogrzebie, kraj
miał być inny. We wrześniu miało być inaczej, a po wojnie całkiem co innego.
Po wyborze polskiego Papieża Polska faktycznie zaczęła się zmieniać, najpierw tu i ówdzie
i od czasu do czasu – w 1989 roku całkowicie. Prędko jednak się pokazało, że ta zmieniona Polska
jest zasadniczo taka sama i potrzebuje zmian. Po śmierci Papieża było prawie pewne: Polska będzie
inna. Generalnie znowu nici. Co najwyżej w samą rocznicę. Jeden dzień w roku? Mimo wszystko
biednie.
Teraz z wiadomej przyczyny Polska ma być naprawdę inna, inna już na zicher. Wiadomość jest
absolutnie pewna. Chętnie wierzę, tym bardziej że są przesłanki. Teraz zanosi się nie tylko
na prawdziwą, ale i rozległą inność! Teraz wygląda, że nie tylko raz do roku, 2 kwietnia, ale
i każdego 10. dnia miesiąca Polska będzie inna! Przynajmniej na Krakowskim Przedmieściu! To już
nie jest byle co! Jeśli dołożyć rocznicę urodzin i śmierci Pana Jezusa plus – dajmy na to – 15
sierpnia i 11 listopada, wychodzą rocznie równe dwa tygodnie innej Polski. Pozostaje 350 dni
do obsadzenia i będziemy wreszcie całkowicie innym krajem. Też – ma się rozumieć – normalnym.
Jeszcze jeden wysiłek, rodacy!
Jerzy Pilch
„Przekrój” 22/2010