25.06.2010
Dziennik Jerzego Pilcha 23/2010
Jerzy Pilch
Kiedy przeto frustrat jest szczęśliwy? W masie? W tłumie innych frustratów? A skąd! Frustrat w
tabunie jemu podobnych czuje się, owszem, pobudzony, i to nieźle pobudzony, ale szczęśliwy nie
jest. Głównie zżera go niepokój, że inni frustraci przebiją go swą frustracją; frustraci trzymają się
razem, ale wyniszczająco rywalizują na swe frustracje – frustracja jest jak depresja: każdy ma
najgłębszą
Rysunek Katarzyna Leszczyc–Sumińska na podstawie zdjęcia Bogdana Krężla
27 maja
Czy frustrat może być szczęśliwy? Od razu wyjaśniam, że nie ma w tej kwestii żadnej – zwłaszcza
doraźnej – kąśliwości, żadnej jadowitej aluzyjności, żadnego ironicznego poczucia wyższości.
Ostatni przypadek wcale i w najmniejszym stopniu. Wręcz przeciwnie. Lubię frustratów. Może
to za dużo powiedziane, ale gdybym miał, dajmy na to, do wyboru: spędzić parę godzin
z frustratem lub szczęśliwcem, to – ma się rozumieć – wybrawszy w pierwszym odruchu
samobójstwo, w drugim wybrałbym frustrata. Czyli nie tyle lubię, ile wolę. „Wolę frustrację/jest
bliżej krwiobiegu” – że sparafrazuję zapomniany wierszyk Stanisława Grochowiaka.
Sam za frustrata się nie uważam, ale mam się za pesymistę; stanowczo nie tylko wolę, ale w sensie
ścisłym lubię pesymistów, zachwyca mnie pesymizm, kręcą czarne myśli – siłą rzeczy jestem więc
trochę frustratem, w każdym pesymiście musi być przynajmniej odrobina frustrata.
Frustrat z kolei musi być chyba pesymistą całą gębą? Możliwy jest frustrat niepesymista? Istnieje
frustrat optymista? Czy frustrat może być szczęśliwy? A jeśli tak, to kiedy? Ma uniesienia na modłę
masochistyczną? Jak ma takie uniesienia ergo spełnienia, przestaje być frustratem – niespełnienie
jest jego zasadą i jego konstytucją. Permanentne niespełnienie jest tak nieodzowne, że ono
szczęście daje? Raczej jest warunkiem istnienia – niespełnienie jest dla frustrata jak powietrze, gdy
coś się spełnia, gość zaczyna się dusić.
Kiedy przeto jest szczęśliwy? W masie? W tłumie innych frustratów? A skąd! Frustrat w tabunie
jemu podobnych czuje się, owszem, pobudzony, i to nieźle pobudzony, ale szczęśliwy nie jest.
Głównie zżera go niepokój, że inni frustraci przebiją go swą frustracją; frustraci trzymają się razem,
ale wyniszczająco rywalizują na swe frustracje – frustracja jest jak depresja: każdy ma najgłębszą.
28 maja
Kto brawurowo i przekonująco napisze monolog frustrata naszych czasów, trafi w dziesiątkę,
a prawdopodobnie nawet w setkę, może zostać wyniesion, kto wie jak wysoko.
Rzecz trudna, by jej sprostać, trzeba być autentycznym frustratem i posiadać wybitny talent
literacki – koniunkcja z definicji niemożliwa i tylko na wyjątkach – na przypadkach rzadkich
i wyłącznie najwyższych – oparta. Frustrat przeważnie jest frustratem, bo nie ma talentu, a i to jest,
wbrew pozorom, pół biedy. Od czystej niemocy smutniejsze są tylko dolne rejony stanów średnich.
Od frustracją podszytej i frustracją napędzanej rasowej grafomanii smutniejsze są tylko bezbarwne
i językowo nieporadne protokoły użalań nudnych jak flaki z olejem.
Jedynie gigantycznie odjechani tytani się tu sprawdzają, a i to nie od razu. Słowem: jeśli bierzesz
się do monologu albo tylko autobiografii prawdziwego frustrata naszych czasów, jeśli bierzesz się
do jakichś dzisiejszych notatek, może nawet nie z podziemia, a choćby tylko z – dajmy
na to – Krakowskiego Przedmieścia, jeśli do takiego projektu się przymierzasz, a nie nazywasz się
ani Fiodor Michajłowicz Dostojewski, ani nawet Franz Kafka, zachowuj wzmożoną ostrożność.
Bóg ci już wybaczył.
30 maja
„Frustracja – stan psychiczny jednostki pozbawionej możliwości zaspokojenia (chwilowo lub
na stałe) jakiejś potrzeby organizmu, uzyskania należnej satysfakcji”. Umyślnie przepisuję definicję
ze „starego” słownika Doroszewskiego; umyślnie i z trzech powodów. Po pierwsze, obcuję z tym
dziełem nawykowo, nałogowo i permanentnie. Po drugie, sędziwy ten i przez 10 lat (od 1958
do 1968) za reżimu wydawany złoto-zielony – o obwolutach zapomnijmy – dziesięciotomowiec jest
nadal i długo jeszcze będzie matką wszystkich XX-wiecznych i wszystkich późniejszych
słowników polszczyzny; jest jej najpełniejszym zasobem, jest skarbcem jej – już w połowie wieku
rzadko używanych, teraz wobec przytłoczenia techniczno-cywilizacyjnego prawie całkiem
przepadłych – rarytasów; jeśli jakiegoś słowa u Doroszewskiego nie znajdziecie, odpuśćcie sobie
szukanie gdzie indziej. Po trzecie, w tym właśnie nieco archaicznym zapisie widać niezbyt groźne,
niemal beztroskie początki dolegliwości, która potem jęła się obracać w chorobę, epidemię, plagę.
W kanonie Doroszewskiego w odpowiednim tomie (II, D-G) „frustracji” w ogóle nie ma, słowo
to odnotowane jest dopiero w wydanym w 1969 roku „Suplemencie” (który zresztą prawie
w całości jest rodzajem słownika wyrazów obcych – a więc nowych, ledwo, ledwo w język
wchodzących – tamtego czasu).
Wmyślcie się, bo jest w co: Gomułka rządził w najlepsze, a „frustracji” nie było (słowo
to rozpowszechniło się w ’68? Wtedy za pośrednictwem bojowej publicystyki się rozpleniło?
„Frustraci polityczni” wtedy się narodzili? Raczej „bankruci”? Nie mam pod ręką dzieł Michała
Głowińskiego, by sprawdzić). Tak czy tak, wcześniej „frustracji” nie było. Ludzie się spełniali?
Jeszcze się spełniali? Z przedwojennego rozpędu czy jak? Wielkie i powszechne, coraz większe
i coraz powszechniejsze niespełnienie dopiero się zbliżało?
Dziś zwielokrotnione i rozprzestrzenione ma wymiar zarazy. Dziś już nie jest jakąś „chwilową lub
stałą potrzebą organizmu”, ale ruchem społecznym. Dziś to słowo jest nie tylko w każdym
słowniku, lecz także w większości, gazet, książek, rozmów, domów; dziś „frustracja” jest wszędzie.
Niby logicznie się zgadza – prawdziwe niespełnienie daje tylko wolność, nie ma na kogo zwalać.
Dokładniej: tylko wolność pozwala wymyślać takie przeszkody, takie bariery, takich przeciwników,
że frustracja rozwija się jak złoto, furczą jej sztandary. Tylko w warunkach wolności frustraci mają
idealne warunki do rozwoju – sąże oni w tej cieplarni szczęśliwi? Chyba nie, nie mają przecież tej
wolności za wolność, ale za zniewolenie. Znów nie są szczęśliwi? Nie. Jak im pomóc tedy? Tak
a tak. Nie! Tak, tylko tak. Tylko zapuszkowany frustrat jest szczęśliwy. Tylko wtedy świat układa
się po jego myśli, tylko wtedy spełnione są jego potrzeby. Niestety, wszystkich potrzeb nasza
demokracja nie zaspokoi, tym mniej, że niedawna powódź całkowicie zmieniła priorytety.
1 czerwca
We wczorajszej „Rzeczpospolitej” Zdzisław Krasnodębski, wyliczając rozmaite odmiany „Polski,
której nie chce”, kończy swą litanię następująco: „Wreszcie nie chcę Polski, której prezydent dla
przyjemności zabijał zwierzęta, nawet jeśli ma pięcioro dzieci”. Czy Krasnodębski serio uważa,
że prezydent Polski, zamiast startować do zwierząt, powinien od czasu do czasu dla przyjemności
rozwalić z dubeltówki jakieś dziecko – wykluczyć się nie da. Prawdopodobnie zaszła jednak
okoliczność jeszcze krwawsza: autor postanowił być dowcipny.
Jerzy Pilch
„Przekrój” 23/2010