Frid Inguistad
CHUDE LATA
Saga część 7.
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
Kristiania, czerwiec 1905 roku
Elise wpatrywała się w Johana, czując, jak robi jej się na przemian to
zimno, to gorąco. Mężczyzna na moście... Jezu, to chyba nie mógł być on?
Ten, którego, jak sądziła, powstrzymała od popełnienia samobójstwa i
rzucenia się do wodospadu? Ten sam, któremu współczuła?
- Co ci jest, Elise? Zbladłaś tak nagle. Potrząsnęła głową.
- To... to... po prostu przypomniałeś mi, to było takie okropne. Johan
skinął głową, wydawało się, że rozumiał.
- Więcej o nim nie wspomnę. Uważałem, że muszę ci o tym powiedzieć,
bo się tak martwiłaś.
Nie odezwała się, nie mogła się przyznać, co widziała. Wówczas Johan
też poważnie by się zmartwił.
- Myślę, że nie musisz się bać, że się na niego natkniesz, nie pokazuje
się w tej okolicy. Jego rodzice mieszkają po drugiej stronie rzeki. Poza tym
jest poważnie ranny, upłynie dużo czasu, zanim pojawi się w pobliżu.
Otworzyła usta, żeby powiedzieć, że mimo wszystko będzie się bała, ale
ugryzła się w język. Johan i tak nic na to nie poradzi, musiał wracać do
Kongsvinger. Zamiast tego spróbowała się uśmiechnąć.
- Uważaj, żebyś nie spóźnił się na pociąg.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, odwrócił się i ruszył do drzwi. Kiedy
zniknął, Elise nie poruszyła się, siedziała, wpatrując się przed siebie, a
strach chłodem pełzł w górę jej pleców.
„Teraz porusza się o kulach i ma duży bandaż na głowie". To nie mógł
być nikt inny. Brakło jej powietrza. Dlaczego stał na moście i wpatrywał
się w dom majstra? Czego od niej chciał?
Znowu przypomniała sobie zdarzenie z poczekalni u lekarza, dziwną
reakcję tego człowieka, kiedy chciała mu pomóc, jego przerażony wzrok,
kiedy ją zobaczył. Dopiero teraz zrozumiała. Rozpoznał ją, domyślił się,
kim jest. I chyba nic dziwnego, że przeżył wstrząs.
Uderzyła ją nowa przerażająca myśl: czy mógł po niej poznać, że jest w
ciąży? Zrobiło się jej gorąco, płomienie ogarniały całe ciało, przesuwając
się ku górze aż do głowy. Czy odgadł, że to jego dziecko?
Poczuła mdłości, szybko wstała i wybiegła. Zwymiotowała.
Mama zabrała z sobą Anne Sofìe i Larsine, Elise zobaczyła je nieco
niżej między jabłoniami. Wzrok ześliznął się na most. Chwała Bogu,
nikogo tam nie było.
Rozpłakała się. Jak ma zapomnieć, że to jego dziecko, jeśli kręcił się
koło domu, stał na moście i gapił się na nią, być może chodził za nią, gdy
się gdzieś wybierała? Anne Sofìe widziała go koło domu kowala Andersa,
to by znaczyło, że mógł być wszędzie. Dlaczego tu przychodził? Czy
zamierzał jeszcze raz spróbować? Dostała spazmów. Czyż nie dość ją
skrzywdził? Zacisnęła pięści i zagryzła zęby rozgoryczona. Nienawidziła
go, nienawidziła go aż do bólu!
Zaraz jednak potrząsnęła głową, dziwiąc się samej sobie. Miałby
spróbować jeszcze raz? Z głową owiniętą bandażami i zranioną nogą, na
której nie mógł stanąć? To absurd. Ale dręczyć ją, tak, do tego
najwyraźniej był zdolny.
Mama i dziewczynki wróciły, rozmawiając i śmiejąc się.
- Nie uważasz, że teraz, kiedy wyszło słońce, zrobiło się ciepło i cudnie,
Elise? - Mama spojrzała na nią wesołym wzrokiem. - Rano było jesiennie,
ale teraz znowu mamy prawie lato. Gdzie byłaś? - Spojrzała na córkę
zdziwiona. - Czy coś się stało?
Elise potrząsnęła głową.
- Tylko zrobiło mi się tak gorąco, że musiałam się trochę przejść w
cieniu.
Pani Lcvlien zmarszczyła czoło.
- Nie jest wcale aż tak ciepło. Nie jesteś przypadkiem chora?
- Wiesz, dużo czasu spędzam przy krosnach. - Sama usłyszała, jak ostro
zabrzmiał jej głos, i dostrzegła, że przez twarz mamy przemknął cień. W
tej samej chwili pożałowała swoich słów. Mama nie jest zdrowa i nie
można od niej wymagać, by spędzała na tkaniu tyle samo czasu co ona.
- Mogę cię teraz zmienić, żebyś też mogła trochę wyjść z Anne Sofie i
Larsine.
Elise pokręciła głową.
- Myślę, że raczej pójdę jeszcze trochę popracować przy krosnach. A ty
przypilnuj dziewczynek. - Weszła pośpiesznie do środka, żeby uniknąć
kolejnych pytań.
Niepokój jej nie opuszczał, a jedno pytanie rodziło następne, wszystkie
pozostawały bez odpowiedzi.
To niepojęte, że ten łajdak jeszcze ma czelność ją prześladować po tym,
jak dopuścił się gwałtu. Może jest szalony? Zadrżała. To jeszcze
potworniejsze. Czy powinna pójść na policję?
W tej samej chwili odrzuciła ten pomysł. Policja nie przejmie się jakąś
robotnicą z tej strony rzeki Aker. Nie uwierzą jej. Jeśli w dodatku ów
rudowłosy pochodzi z zamożnego domu, prędzej jego wysłuchają. Ten
człowiek może wszystkiemu zaprzeczyć. Albo jeszcze gorzej: stwierdzić,
że to ona go zaczepiła. W dole miasta aż roiło się od prostytutek, policja
mu uwierzy.
Nie, musi to sama załatwić. Teraz żałowała, że nie powiedziała o niczym
Johanowi. Znał kolegów Lorta-Andersa i być może mógłby jakoś na nich
wpłynąć. Nie miała w każdym razie odwagi przyznać się do wszystkiego
Emanuelowi. Wpadłby we wściekłość, pobiegł od razu na policję i tyle by
zdziałał, że ściągnąłby jej na kark jeszcze innych kumpli z bandy.
Kiedy wszyscy położyli się spać tego wieczoru, starannie zamknęła
drzwi na klucz. Z łóżka mogła obserwować wąskie okienko obok wejścia.
Gdyby ten mężczyzna zaglądał do środka, dostrzegłaby może jego cień. W
każdym razie, jeśli wyjdzie księżyc.
Cieszyła się, że pan Hvalstad zajmuje u nich poddasze. Rudy nie
odważy się chyba na nic, kiedy zobaczy, że w domu majstra mieszka
mężczyzna. Nie sądziła też, by miał śmiałość zbliżyć się tu w ciągu dnia,
widząc, że mama i dzieci są razem z nią.
Postanowiła, że musi pilnować, by drzwi były zamknięte na klucz, gdy
będzie sama, i po prostu mieć oczy i uszy otwarte.
Wreszcie uspokoiła się i zaczęła rozmyślać o tym, co Johan jej
opowiedział. O jego strasznym przeżyciu. Ze wszystkich żołnierzy ze
straży granicznej właśnie on, rudowłosy, spadł z urwiska i praw-
dopodobnie wykrwawiłby się na śmierć, gdyby nie Johan. Co za ironia
losu. Najpierw Johan go ocalił podczas wymarszu, on, który nienawidził
go bardziej niż ktokolwiek inny. Potem ona być może... Nie, zresztą to nic
pewnego, że zamierzał rzucić się do wodospadu. Może tylko tam stał, żeby
ją obserwować.
Pierwsze, co zrobiła, kiedy się obudziła następnego ranka, to wyjrzała
przez okna. Nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby go zobaczyła w pobliżu.
Najchętniej wypadłaby z domu i obrzuciła go stekiem przekleństw i
wyzwisk, które właśnie przyszłyby jej do głowy, jednocześnie nie
wyobrażała sobie, że miałaby stanąć z nim twarzą w twarz.
Wściekłość towarzyszyła jej cały dzień i dodała jej mnóstwo energii.
Elise zostawiła tkanie matce, sama wolałaby wyszorować podłogi, uprać
brudne spodnie chłopców, nanosić drewna i wody niż siedzieć spokojnie.
Musiała pozbyć się tego napięcia, pracować tak ciężko, by uciszyć myśli.
Kiedy właśnie miała rozpalić w piecu, by nastawić ziemniaki, nagle
zdała sobie sprawę, że tuż za nią cichutko stanęła mama. Anne Sofie i
Larsine siedziały przed domem na stołkach i bawiły się szyszkami.
- Co ci jest, Elise? - głos matki był cichy i zmartwiony. Elise wolała się
nie odwracać.
- Nic.
- Widzę po tobie, że cię coś gnębi.
- Nic, przecież mówię.
Usłyszała, że matka przycupnęła na jednym ze stołków kuchennych.
- Usiądź tu na chwilę, chciałabym z tobą o czymś porozmawiać. Elise
niechętnie odwróciła się.
- Jest coś, co już dawno chciałam ci wyznać, ponieważ sądzę, że to
mogłoby ci pomóc w sytuacji, w której się znalazłaś.
Elise zerknęła na nią z ukosa. Czyżby matka domyślała się prawdy?
Zrobiło się jej słabo na samą myśl. Może Hilda nie zdołała zatrzymać tego
dla siebie? Albo Agnes? Co powiedziałby Emanuel, gdyby usłyszał, że nie
jest już tajemnicą, że nie on jest ojcem dziecka, którego Elise się
spodziewa?
- Wiem, że się wstydzisz, ponieważ brałaś ślub w kościele, będąc w
odmiennym stanie. - Mówiąc to, matka spuściła wzrok, wyraźnie
zakłopotana. - Zostaliśmy tak wychowani, że traktujemy to jako grzech. -
Zawahała się, poprawiła kołnierzyk sukni, wyglądało na to, że nie ma
odwagi mówić dalej. - Myślałam, że powinnam cię pocieszyć i powiedzieć
ci, że rozumiem, co czujesz. - Podniosła wzrok, posłała córce bezradne
spojrzenie, zaczerwieniła się na policzkach.
Elise siedziała jak na szpilkach, jednak miała niejasne uczucie, że nie
jest tak, jak się obawiała.
- Byłam w czwartym miesiącu ciąży, kiedy Mathias i ja pobieraliśmy
się. - Zamilkła, zagryzła wargę, jej oczy się zaszkliły. - Sądziłam, że nigdy
nie zdradzę tego żadnej z moich córek, a tym bardziej tobie, która miałaś
się wtedy urodzić, ale teraz czuję, że przyszedł czas, by się z tego
zwierzyć.
Elise odetchnęła w głębi duszy. To nie o jej nieszczęściu matka chciała
rozmawiać, lecz o własnej grzesznej przeszłości.
- Nic nie szkodzi, mamo. Nie mam ci tego za złe.
Pani Lovlien odpowiedziała uśmiechem, wyglądało na to, że i jej ulżyło.
- A więc jesteśmy kwita.
Gdyby tylko wiedziała, pomyślała Elise. Natomiast na głos powiedziała:
- Dlaczego tak długo czekaliście ze ślubem? Matka westchnęła i znowu
spuściła wzrok.
- To długa historia.
- Opowiedz! Nigdy nie wspominałaś o waszych pierwszych wspólnych
latach z tatą. Nie mówiłaś nic poza tym, że byłaś zakochana, on przystojny
i uroczy, uwielbiał taniec i świetnie grał na akordeonie.
Matka skinęła głową z uśmiechem.
- Tak, byłam potwornie zakochana. Spotkałam go w podróży do
Kristianii, kiedy miałam zacząć pracę jako służąca na Pilestraedet.
Elise spojrzała na matkę zdumiona.
- Pracowałaś tu w Kristianii jako służąca? Nigdy o tym nie mówiłaś.
Matka potrząsnęła głową, a na jej ustach pojawił się uśmiech za-
wstydzenia.
- Nic z tego nie wyszło. Mieszkałam u wujka i ciotki w Grensen; miałam
u nich spędzić czternaście dni pozostałych do rozpoczęcia pracy. Ku mojej
rozpaczy zauważyli, że wymykałam się wieczorami bez pozwolenia,
zdenerwowali się i wysłali telegram do ojca. Natychmiast wyjechał z
domu w tę długą i kosztowną podróż i przywiózł mnie z powrotem.
Płakałam i przepraszałam, wyjaśniłam, że zaręczyłam się z Mathiasem i że
nie chcę nikogo innego poza nim, ale oni byli jeszcze bardziej
nieprzejednani. Marynarz, a w dodatku syn Cygana, to wstyd, z którym nie
mogliby żyć. Poza tym przeżyli prawdziwy wstrząs, że wszystko
potoczyło się tak szybko.
Elise przyglądała się matce z niedowierzaniem. Pomyśleć tylko, że
matka przeżyła taką tragedię i nigdy słowem o tym nie wspomniała.
- Co się potem stało? Uciekłaś? Pani L0vlien pokręciła głową.
- Mathias był mądry. Skończył z pływaniem, nic mi o tym nie mówiąc, i
na początku najął się do pracy w porcie w Skien, potem znalazł pracę w
tartaku, a w końcu w hucie żelaza w Ulefoss. Zrozumiał, co się stało, i
postanowił zdobyć serca moich rodziców. - Uśmiechnęła się. - Udało mu
się. Wreszcie z błogosławieństwem obojga pobraliśmy się.
- Ale dlaczego przeprowadziliście się tutaj? Dlaczego nie zostaliście w
Ulefoss, skoro tak bardzo kochałaś swoje rodzinne miasto?
Uśmiech na ustach matki zgasł.
- Mathias nie czuł się tam dobrze, dla niego było zbyt spokojnie. On
lubił ruch i życie, ruchliwe ulice, wesołe miasteczka, tłumy ludzi i
restauracje. Odezwała się w nim cygańska krew. Po jakimś czasie nie mógł
już wytrzymać w fabryce. To stało się naszym nieszczęściem.
- Powinien nadal pływać. Matka przytaknęła.
- Wiele razy o tym myślałam. Wtedy być może nie zacząłby pić. Elise
nie zdążyła jeszcze przetrawić wszystkiego, co usłyszała.
- Do tej pory myśleliśmy, że nie masz żadnej rodziny poza nami.
Matka znowu skinęła głową, posmutniała.
- Mój ojciec zmarł, zanim się urodziłaś, a matka poszła w jego ślady trzy
lata później. Trzech z moich braci wyemigrowało do Ameryki, dwóch z
nich zmarło na tyfus.
- Ale było was ośmioro. Matka przeniosła wzrok ku oknu.
- Nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego. Mimo że ojciec i matka
wybaczyli mi i zmienili zdanie o Mathiasie, moi bracia nie chcieli uznać
Cygana za szwagra. Nigdy więcej ich nie widziałam.
- A co z tą ciotką i wujkiem, u których mieszkałaś?
- Ich też później nie spotkałam, nie wiem nawet, czy żyją. Ten wujek to
brat mojej mamy. Oboje wychowali się w średnio zamożnym
gospodarstwie; wujek zdołał ukończyć studia i się wzbogacił. Razem z
ciotką mieszkali w wytwornym mieszkaniu na rogu Grensen i Akersgaten.
Nigdy nie byłam w równie bogatym domu. Dostałam własny pokój z
pięknymi meblami i firankami, obsługiwały mnie pomoc domowa i
pokojówka i, wierz mi, jadłam najbardziej wyszukane potrawy. Ale to
szczęście trwało tylko dwa tygodnie. Przychylność krewnych i ich
serdeczność obróciła się w złość i pogardę. Okryłam ich wstydem, nie
chcieli mnie więcej widzieć na oczy.
Elise pomyślała, przez co matka musiała potem przejść, o jej życiu z
ojcem, który wracał pijany do domu, przeklinał i bił ją.
- Żałowałaś? - spytała ostrożnie. Pani Lovlien potrząsnęła głową.
- Nie, nie żałowałam. Kochałam Mathiasa, a on kochał mnie, i
kochaliśmy nasze dzieci, oboje. Kiedy zaczęło się źle dziać, oczywiście
było mi przykro, ale nigdy nie przestałam go kochać. Nie mógł sobie
poradzić z nałogiem. Kiedy trzeźwiał, bardzo żałował i miał ogromne
poczucie winy. Współczułam mu.
Elise zdziwiła się, jak wiele razy przedtem. Matka położyła dłoń na jej
dłoni.
- Teraz na pewno rozumiesz, dlaczego ci to opowiedziałam. Ja też
kiedyś poddałam się silnym uczuciom i zrobiłam coś, czego nie powinnam
była robić przed ślubem. Uległaś Emanuelowi, tak jak ja uległam twemu
ojcu. Nie zamierzam czynić ci wyrzutów.
Elise nie mogła spojrzeć matce w oczy. Nie mogła się przyznać, że ta
ciąża nie jest skutkiem wielkiej namiętności do Emanuela. Mama byłaby
głęboko nieszczęśliwa, gdyby poznała prawdę.
- Czy nigdy nie próbowałaś nawiązać kontaktu ze swoimi braćmi?
Matka potrząsnęła głową.
- Kazałam wam wierzyć, że nie mam już żadnej rodziny. Uważałam, że
tak będzie najlepiej. Nie wiem nawet, czy moi bracia w Ulefoss utrzymują
kontakt z tymi, którzy wyjechali.
Zapadła cisza.
Matka poruszyła się niespokojnie.
- Nigdy nie zdołałam im wybaczyć, Elise. Jak można osądzać człowieka
z powodu jego pochodzenia... Mathias był wspaniałym człowiekiem, tylko
wódka go zniszczyła. Był łagodny i wesoły, troskliwy i wierny. Wiem, że
czuł gorycz z powodu moich braci, ale nigdy nie powiedział o nich złego
słowa. Myślę, że jednak stracił przez nich nieco szacunku dla samego
siebie. - Zamilkła.
Elise popatrzyła na matkę zdumiona. Nie mogła wręcz uwierzyć w tę
historię. Zawsze uważała mamę za osobę spokojną i opanowaną. Teraz
wyobraziła ją sobie jako młodą dziewczynę żądną przygód i upartą.
- Opowiadaj dalej! Jak mogłaś wpaść na pomysł, żeby zaręczyć się z
mężczyzną, którego znałaś zaledwie parę tygodni?
Matka uśmiechnęła się i trochę rozmarzyła.
- Powinnaś go była wtedy zobaczyć. Już gdy siedzieliśmy w dyliżansie,
a potem w pociągu, ukradkiem przyglądając się sobie nawzajem,
postanowił, że to ze mną się zwiąże. Nie było dla niego przeszkody, której
by nie pokonał. Ja natomiast byłam nieśmiała, niedoświadczona i
wychowana w posłuszeństwie. Przeraziłam się, kiedy zaproponował mi,
żebyśmy się spotkali potajemnie, ale byłam zbyt zakochana, żeby
odmówić. Kiedy później zrozumiałam, że ojcu jest bardzo przykro,
poczułam się głęboko nieszczęśliwa, a jednocześnie przepełniały mnie
upór i odwaga. Moja rodzina osądziła Mathiasa, choć nawet go nie
widziała. Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że rodzice nie zawsze
mają rację.
Elise pokręciła głową w zamyśleniu.
- Szkoda, że nie znałam ojca takiego.
- Miałaś okazję przez kilka pierwszych lat, tylko zapomniałaś. Z czasem
ojciec stawał się coraz bardziej poważny, niemal przygnębiony, Tęsknił za
morzem, nienawidził pracy w fabryce. Co wieczór, kiedy wracał
zmordowany do domu z tkalni płótna żaglowego, zgarbiony, z ponurym
wzrokiem, serce mi krwawiło. Zaproponowałam mu, żeby się znowu
zaciągnął, ale on nie chciał od nas wyjeżdżać. Naszą miłość zachowaliśmy
aż do chwili, kiedy zginął. Nawet.. . - Zagryzła wargę i przełknęła ślinę.
- Nawet wtedy, kiedy sprowadził do kuchni te prostytutki - pomogła jej
Elise.
Matka skinęła głową.
- Nie oczekuję od ciebie, że to zrozumiesz. Mimo całego cierpienia,
przez które przeszłam, otrzymałam w darze coś najwspanialszego, czego
człowiek może doświadczyć: miłość bez granic. Zdaję sobie sprawę, że
tego nie rozumiecie, miłości pośród biedy, nędzy i pijaństwa, jednak ona
łączyła nas cały czas. To dlatego tak bardzo się ucieszyłam, kiedy Emanuel
zaśpiewał na pogrzebie, w dodatku mój ulubiony psalm.
Elise poczuła dławienie w gardle. Jednocześnie nagle zakłuło ją w sercu.
To, co mama przeżyła, było marzeniem wielu ludzi, jednak tylko
nielicznym udawało się je zrealizować. Ani Hilda, ani ona nie
doświadczyły podobnego uczucia. Odchrząknęła.
- Cieszę się, że mi o tym opowiedziałaś, mamo. To smutne, że pa-
miętamy ojca tylko jako pijaczynę, który przeklinał i bił.
W oczach pani Loylien zakręciły się łzy.
- Nie wierzę, że tak jest. Nosicie w sobie również inny obraz ojca.
Nawet Peder, który jest z was najmłodszy, mówi o ojcu bez goryczy.
Elise spojrzała na matkę. Jak mogła być tak zauroczona panem
Hvalstadem, skoro nosiła w sercu taką miłość do ojca?
- W głębi duszy ufam, że ty i Hilda przeżyjecie to samo, co ja w
pierwszych latach znajomości z Mathiasem. Muszę przyznać, że trudno mi
zrozumieć Hildę i jej zachwyt dla podstarzałego majstra, lecz kto
właściwie powiedział, że wiek odgrywa tu jakąkolwiek rolę? A jeśli chodzi
o ciebie, ku swojej radości widzę, że ty i Emanuel jesteście w sobie bardzo
zakochani. I jakie on pisze listy miłosne! - uśmiechnęła się.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. To prawda, doświadczyła wielkiej
namiętności, lecz mimo to miała uczucie, że czegoś jej brakuje. Zwłaszcza
po wysłuchaniu opowieści mamy.
- Rozumiesz - mówiła dalej matka i uścisnęła rękę córki - kiedy raz
trafiło mi się takie szczęście, łatwiej przyszło mi przyjąć je po latach.
Gdyby doszło do... - zaczerwieniła się. - Uważasz pewnie, że mówię
zagadkami - dodała z uśmiechem. - Ale sądzę, że mnie rozumiesz.
Elise otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Masz na myśli... Matka skinęła głową.
- Właśnie, Asbjorna.
A więc są już po imieniu, widocznie i tym razem wszystko toczyło się
szybko. Elise zaświtało w głowie, że pewnych stron swojej matki nigdy
nie poznała.
- Cieszę się razem z tobą - wyznała. - Mam tylko nadzieję, że dla Pedera
nie będzie to zbyt bolesne. Nie zapomniał ojca. - Ostatnie zdanie
powiedziała z nutą oskarżenia w głosie, sama zdała sobie z tego sprawę.
- Ja również o ojcu nie zapomniałam. Ale kto powiedział, że nie można
kochać dwóch naraz?
Elise uśmiechnęła się. Pamiętała, że Peder zadał dokładnie to samo
pytanie, kiedy, widząc jego troskę o Johana, spytała go, czy nie lubi
Emanuela.
Matka wstała.
- Nie możemy tak siedzieć cały dzień.
Elise również się podniosła. Tak ją pochłonęła opowieść mamy, że
zupełnie zapomniała o rudzielcu.
Rozmyślała o tym, co usłyszała, do samego wieczora, kiedy kładła się
spać. Wtedy powrócił niepokój. Zamknęła dokładnie drzwi na klucz i
wyjrzała przez każde okno, zanim wśliznęła się do łóżka. Wszyscy w
domu już spali, jak zwykle kładła się ostatnia. Nawet Asbjorn Hvalstad
zwykł wcześnie chodzić spać. Czasami Elise zastanawiała się, czy robi to
ze względu na Anne Sofie, która bała się zostawać sama w pokoju.
Kiedy zapadała w sen, usłyszała jakiś dźwięk. W jednej chwili
rozbudziła się, otworzyła oczy i wpatrywała w drzwi, nie mając niemal
odwagi oddychać.
Na pewno słyszała kroki, lecz pomyślała, że może nie powinna się tym
przejmować. Ciągle ktoś chodził nad rzekę, zdarzało się, że ludzie
przechodzili tuż pod oknami.
Przez chwilę leżała nieruchomo, zastanawiając się, czy powinna wstać i
jeszcze raz wyjrzeć przez okna, lecz zmęczenie wzięło górę. To nie ma
znaczenia, uznała zmorzona snem, drzwi są zamknięte na klucz, nikt nie
może wejść.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy się obudziła, poranne słońce wspięło się ponad dachy domów na
wschodzie. Przespała całą noc, pomimo wieczornego niepokoju. Kroki,
które słyszała, należały z pewnością do kogoś, kto przypadkiem
przechodził w pobliżu: jakiegoś samotnika, który nie mógł spać, lub
zakochanej pary. Nie mogła za każdym razem wstawać w nocy z powodu
dźwięków zza okna, dom leżał zbyt blisko mostu i prowadzącej ku niemu
drogi.
Chłopcy byli zmęczeni i nie udało się ich obudzić. Elise pomyślała, że
powinna wcześniej kłaść ich spać, ale teraz, kiedy po lekcjach pracowali,
mieli tak mało czasu na naukę, że często ślęczeli nad książkami do późna.
Mama natomiast dawno nie była w tak dobrym nastroju i w pośpiechu
przenosiła do pokoiku miskę z zimną wodą, żeby się umyć. Od kiedy
wprowadził się pan Hvalstad, nie miała odwagi myć się w kuchni, jak to
zawsze robili, kiedy mieszkali w czynszówce Andersengarden. Zimą tylko
w kuchni było nieco cieplej, o ile Elise rozpaliła w piecu.
Słyszała, jak matka, myjąc się, nuci pod nosem, mimo że w pokoiku
było ciasno i na pewno musiała ją krępować obecność chłopców. Elise
uśmiechnęła się w duchu. Myślami powędrowała w czasy, kiedy mama i
tato szaleli gdzieś w Kristianii, tak zakochani, że zapominali o całym
świecie dookoła, nawet o surowych ciotce i wujku, którzy wpadli w taką
wściekłość, że odmówili swej pomocy.
Usłyszała kroki na schodach. Asbjorn Hvalstad zapukał i wszedł do
środka, niosąc na rękach Anne Sofie.
- Dzień dobry, pani Ringstad - rzekł pogodnym głosem. - Czy jesteśmy
dziś pierwsi?
- Mama ubiera się, ale chłopcy najwyraźniej położyli się zbyt późno, nie
mogłam ich wyciągnąć z łóżek. Zaraz znowu spróbuję.
Westchnął.
- Nie, nie jest łatwo surowo traktować dzieci, zwłaszcza te, które muszą
pracować. Mówi się, że trzeba trzymać rózgę w pogotowiu i wychowywać
dzieci w dyscyplinie, a w Piśmie Świętym jest napisane, że tych, których
kochamy, musimy karać. Ale to nie jest łatwe.
Elise uśmiechnęła się do siebie. Jeszcze nie widziała, by kiedykolwiek
sprawił lanie Anne Sofie ani też żeby na nią krzyczał.
Znowu poszła do pokoiku, trochę zawiedziona, że matka nie pomyślała
o tym, żeby obudzić chłopców. Jeszcze raz spróbowała tchnąć w nich
życie. Tym razem dźwignęli się, jednak ich powieki nadal były ciężkie, a
ruchy spowolnione.
- Czy on już wstał? - szepnęła matka z wypiekami na policzkach,
wciągając przez głowę znoszoną bawełnianą suknię. - Nie rozumiem, jak
mogłam tak długo spać. Musisz mnie wcześniej budzić, Elise.
Elise wróciła do kuchni, dołożyła do pieca szczapę drewna i wyjęła
chleb, masło i biały ser, czekając, aż kawa będzie gotowa. W bańce zostało
niewiele mleka. Żeby tylko pan Hvalstad tego nie zauważył. Płacił za
posiłki i pewnie oczekiwał, że niczego nie będzie brakowało. Jednak w tej
samej chwili do kuchni weszła matka i nawet jeśli zamierzał coś
powiedzieć, natychmiast o tym zapomniał.
Anne Sofie wdrapała się na ławę.
- Gdzie jest Peder?
- Zaraz przyjdzie. - Elise uśmiechnęła się do niej.
- Tak to jest, jak ktoś za późno się kładzie spać - zauważył pan Hvalstad
z uśmiechem. Pani Lovlien odwzajemniła uśmiech i zarumieniła się.
Zachowuje się jak zakochana nastolatka, pomyślała Elise i uznała, że to
zaczyna być męczące. Może to przez tę wczorajszą opowieść. Żeby się
zakochać w ciągu zaledwie czternastu dni... Nagle uderzyła ją pewna
myśl: czy matka od razu zaszła w ciążę? Czy młoda niewinna dziewczyna
przybyła do stolicy z Bratsberg
*
odważyłaby się tak szybko związać z
nieznajomym?
*Od 1919 r. Telemark.
To niemożliwe! Przypomniała sobie siebie z Johanem na polanie latem
zeszłego roku, tak bardzo tego pragnęli, a jednak zdołali się opanować.
Nie tylko myśl o grzechu i konsekwencjach ją powstrzymywała, ale
również szacunek dla matki i obawa przed nią.
A tymczasem matka sama... Elise pokręciła głową.
Chłopcy z hałasem wpadli do kuchni. Kłócili się, który z nich powinien
usiąść na wolnym stołku. Mówili głośno, podniesionymi głosami.
- Cicho, chłopcy. - Elise spojrzała na nich surowo. - Nie widzicie, że już
siedzimy przy stole?
Natychmiast zamilkli. Kristian wygrał i zajął stołek, a Peder musiał
usiąść obok Anne Sofie na ławie.
- Jakie masz stopnie, Peder? - Pan Hvalstad zerknął na niego, biorąc
kanapkę.
Peder spuścił wzrok i zagryzł wargę.
- Peder ma bujną wyobraźnię i ładnie rysuje - pośpieszyła Elise z
odpowiedzią.
Pan Hvalstad posłał jej karcące spojrzenie.
- Pytałem, jakie ma stopnie.
- Jedynki i dwójki, i takie tam - odpowiedział za brata Kristian.
Elise poznała po nim, że nie zamierza wydać Pedera, lecz po prostu chce
go wyręczyć, by ten nie musiał sam mówić.
- Jedynki? - pan Hvalstad wydawał się przerażony. - Kiedy ja chodziłem
do szkoły, dostawałem zwykle czyste piątki. Nie odrabiasz lekcji, Peder?
Bez wykształcenia nigdzie w życiu nie zajdziesz, wiesz.
- Odrabiam lekcje, ale Kristian mówi, że jestem nierozgarnięty i że będę
czyścił wychodki, kiedy dorosnę. A ja najbardziej chciałbym sprawdzać
koła pociągów. Czy muszę się dobrze uczyć, żeby zostać kimś takim,
panie Hvalstad? - popatrzył na lokatora wielkimi niebieskimi oczami i
wzrokiem pełnym nadziei.
- Tylko kiedyś tak mówiłem - Kristian ponownie zabrał głos. Elise
zerknęła na niego zdumiona.
- To prawda, Kristianie. Dawno już nie słyszałam, żebyś dokuczał
Pederowi.
- Niezależnie od tego, kim chcesz zostać, musisz skończyć szkołę -
odparł pan Hvalstad. - Chyba nie chcesz do końca życia harować jako
robotnik w fabryce?
Peder spojrzał na niego zdumiony.
- Czy jest w tym coś złego, panie Hvalstad? Mój tato pracował w tkalni
płótna żaglowego. W każdym razie kiedy nie pił.
Przy stole zrobiło się cicho.
Peder chyba zrozumiał, że powiedział coś, czego nie powinien mówić, i
odwrócił się do matki.
- Prawda, mamo? Kiedy nie pił, to czasami pracował?
- Prawda, Pederze. - Matka posłała mu szybki uśmiech. Peder na powrót
rozpogodził się i znowu zwrócił się do Asbjorna
Hvalstada. - Nasz tato był Cyganem, rozumie pan. Cyganie czują
mrowienie w nogach i cały czas muszą się gdzieś przenosić, dlatego tato
chodził na Lakkegata. Elise ma po nim brązowe oczy, Kristian czarne
włosy, a ja odziedziczyłem tylko mrowienie w nogach.
Kristian roześmiał się. Nie tak, jak śmiał się z brata kiedyś, pomyślała
Elise, lecz serdecznie, jak gdyby Peder naprawdę go rozśmieszył.
Śmiech Kristiana najwyraźniej dodał Pederowi pewności siebie,
niebieskie oczy chłopca rozbłysły, a na twarzy pojawił się uśmiech od
ucha do ucha.
Natomiast pani Lovlien spuściła wzrok i wydawała się zakłopotana.
Jej również nie udało się całkiem wyzbyć uprzedzeń, pomyślała Elise.
- Uważam, że odziedziczyłeś po ojcu także słuch muzyczny, Pederze. W
każdym razie potrafisz pięknie gwizdać. Ty też, Kristianie. Pamiętam, że
ojciec grał na akordeonie i ładnie śpiewał. Teraz może dla nas grać
Emanuel.
Zauważyła, że matka posłała jej pełne wdzięczności spojrzenie. Nie-
łatwo byłoby jej zrobić dobre wrażenie na kawalerze, skoro jest tyle rze-
czy, których się wstydzi, pomyślała i w jednej chwili poczuła się staro.
- Czy lubi pan muzykę, panie Hvalstad?
Mężczyzna poruszył się niespokojnie, Elise zrozumiała, że trafiła w jego
czuły punkt.
- Niestety, nie za bardzo. Natomiast moja żona dobrze grała na pianinie.
- W takim razie Anne Sofie na pewno jest muzykalna. - Elise zwróciła
się do dziewczynki. - Kiedy Emanuel wróci do domu, poproszę go, żeby
zagrał coś dla ciebie. Jakieś piosenki, które znasz.
Anne Sofìe ożywiła się. - Zwariowany Truls.
- Zwariowany Truls1. - Elise roześmiała się. - Co to jest? Matka
odpowiedziała za małą.
- To piosenka biesiadna. - Zanuciła. - „I przyniósł różę na skraj doliny"...
Anne Sofìe rozpromieniła się.
- Nigdy przedtem nie słyszałem, żebyś to śpiewała, mamo - wtrącił
Kristian.
Ku swemu zdumieniu Elise zauważyła, że matka się zaczerwieniła.
Pan Hvalstad podniósł się.
- Chyba muszę iść do biura. Tak tu miło u was przy stole, że trudno mi
się wyrwać.
Jak tylko wyszedł, a chłopcy pobiegli do szkoły, Elise zwróciła się do
matki.
- Skąd znasz tę piosenkę?
- To ulubiona piosenka Mathiasa i moja. Ojciec niezwykle pięknie
gwizdał. Nawet na dwa głosy. Pierwszego wieczoru, tego dnia, kiedy
poznaliśmy się w pociągu, usłyszałam, że ktoś gwiżdże tę melodię na
ulicy. Mathias stał na dole i patrzył w moje okno - dodała i uśmiechnęła się
zakłopotana.
- Jaka szkoda, że Asbjorn Hvalstad nie lubi muzyki. Matka wzruszyła
ramionami.
- To nie ma żadnego znaczenia, najważniejsze, że jest przyzwoitym i
porządnym człowiekiem.
Rozległo się pukanie. Za drzwiami stały Kiełbaska i Larsine.
- Proszę, przyprowadziłam ją. - Kiełbaska uśmiechnęła się, ukazując
dziurę po zębie. - Coś leży na schodach - dodała. - To nie ode mnie.
- Leży coś na schodach? - Elise postąpiła krok do przodu.
W rogu między gankiem a drzwiami leżało coś zapakowanego w
brązowy papier i przewiązanego dookoła sznurkiem.
Kiełbaska była tak zaciekawiona, że z trudem nad sobą panowała, ale
kiedy zrozumiała, że Elise nie zamierza od razu rozpakować paczki,
ruszyła z powrotem; musiała wracać do masarza robić kiełbasy.
Anne Sofie i Larsine przystanęły i w napięciu przyglądały się pa-
kunkowi. Nie co dzień znajdowali paczki na ganku.
- To nie jest nic dla was - Elise popchnęła dziewczynki do środka. - To
tylko resztki jedzenia, które tu wczoraj zostawiłam. - Sama nie wiedziała,
dlaczego kłamie, lecz coś jej mówiło, że nie spodoba jej się to, co jest w
środku. Wzięła paczkę i zniknęła za rogiem domu. Skoro matka prosiła,
żeby czytała jej na głos listy od Emanuela, z pewnością nalegałaby
również, żeby jej pokazać, co jest w paczce.
Elise czuła jednocześnie napięcie i niepokój, kiedy rozwiązywała
sznurek. Czyżby to Johan coś zostawił, kiedy tu był? A może ktoś
przyniósł paczkę od Emanuela i położył na ganku? Ale dlaczego w takim
razie czuje niepokój, jak gdyby paczka zawierała coś złego?
Papier ześliznął się, a w ręku Elise zostało coś jasnego i miękkiego.
Rozłożyła to i ujrzała śliczny nieduży kocyk dziecięcy zrobiony na drutach
z delikatnej wełny. Przyglądała mu się, nic nie rozumiejąc. Znowu jej
myśli podążyły ku Johanowi. Czy w taki sposób chciał jej okazać
współczucie? Prośbę o wybaczenie za to, że zawiódł jej zaufanie?
Ale dlaczego nie mógł jej tego dać, kiedy tu był? I jakim cudem stać go
było, żeby kupić coś tak pięknego? Kocyk na pewno kosztował majątek.
Johan powinien raczej przeznaczyć te pieniądze na pomoc Annie i
swojej matce. Nie mogłaby przyjąć tak kosztownego prezentu od kogoś,
kto nawet nie ma porządnej pensji, a tylko parę ore kieszonkowego jako
żołnierz straży granicznej.
Pewnie dlatego zrobił to w ten sposób: położył paczkę pod drzwiami, by
zdążyć odejść, zanim Elise ją zauważy. To nierozważne z jego strony,
podarunek mógł znaleźć przed nią ktoś inny.
Zaraz gdy wróciła do kuchni, Anne Sofie i Larsine w napięciu
skierowały na nią wzrok.
- Gdzie jest paczka? - spytała Anne Sofie; nie usłyszała wyjaśnienia
Elise, że zostawiła tam wczoraj jedzenie, zresztą pewnie by w to nie
uwierzyła.
Matka spojrzała znad gałganków, które cięła, by utkać z nich potem
chodniki. Obie dziewczynki pomagały jej.
- Paczka?
Elise podeszła do stołu i pokazała im, co leżało w środku zawiniątka.
- Znalazłam go przy ganku. To znaczy nie ja to znalazłam, lecz mama
Larsine.
Matka patrzyła to na kocyk, to na Elise.
- Kto to położył?
- Czy to kocyk dla lalek? - Larsine już miała zamiar pociągnąć kocyk do
siebie.
Elise pośpiesznie zawinęła go z powrotem w szary papier.
- Nie, jest zbyt ładny, żeby używać go dla lalek. Ktoś zrobił go na
drutach z cieniutkiej, miękkiej wełny - Uznała, że nie ma potrzeby
tłumaczyć dzieciom, do czego ma służyć. Jeszcze nie.
- Ale... - matka spojrzała na nią, nie rozumiejąc. Elise potrząsnęła głową.
- Nie wiem, kto podłożył tę paczkę. Może ktoś jej zapomniał. -
Mrugnęła do matki.
Ale kiedy Anne Sofie i Larsine poszły się bawić, matka znowu zwróciła
się do Elise.
- Nie masz pojęcia, czyj to pomysł? Elise pokręciła głową.
Nagle pani Lovlien zacisnęła usta, aż utworzyły cienką kreskę.
- Myślę, że wiem, kto to.
- Wiesz?
- To nie może być nikt inny, tylko Johan. Był tutaj dwa dni temu i
poznałam po jego wzroku, że o tobie nie zapomniał. Ale mówię ci, Elise,
jeśli zrobisz coś głupiego, to nie tylko będę na ciebie zła, ale naprawdę
będzie mi przykro. Wpadnę w taką rozpacz, że odechce mi się żyć.
Elise zmarszczyła czoło, nie rozumiejąc.
- O czym ty mówisz?
- Johan jest zazdrosny, chyba to rozumiesz. Teraz będzie się starał, by
między wami znowu się ułożyło, i spróbuje zdobyć twe serce upominkami.
On nie jest głupi, na pewno liczy na to, że się wzruszysz, gdy podaruje coś
maleństwu. Uważam, że to bezwstydne. Nikt poza twoim mężem nie
powinien wiedzieć, że jesteś przy nadziei. Nie rozumiem, jak w ogóle to
zauważył, jesteś przecież taka szczupła. Na twoim miejscu
podarowałabym kocyk Hildzie. Jej też się przyda.
Elise poszła do pokoiku i włożyła paczkę do swojej szuflady. Po-
stanowiła nie robić nic, dopóki się nie dowie, kto położył pakunek na
ganku.
Jednak kiedy usiadła przy krosnach, w jej uszach odezwały się znowu
słowa matki. Czy to możliwe, żeby matka miała rację? Sama o tym
myślała. Przypomniała sobie wzrok Johana, gdy stanął w drzwiach i
spojrzał na nią: w jego oczach dojrzała ciepło i smutek. Pamiętała, że
wydawał się zakłopotany, gdy spytała go o Agnes.
Dlaczego życie jest takie trudne, spytała w duchu i westchnęła
zmęczona.
Więcej nie widziała mężczyzny o kulach i po jakimś czasie doszła do
wniosku, że musiała sobie ubzdurać, że ją śledził. Nie wiadomo nawet, czy
to na pewno był rudzielec. Jest tylu innych rannych młodych mężczyzn,
zwłaszcza teraz, kiedy tak wielu pełni straż przy granicy i bierze udział w
niebezpiecznych zadaniach i ćwiczeniach wojskowych. Dwa tygodnie
później znowu przyszedł list od Emanuela.
Najdroższa Elise!
Dzisiaj dostaliśmy rozkaz wymarszu w stronę granicy. Przyjęliśmy to
jak wybawienie, wreszcie coś się wydarzy, w końcu żądania Norwegii
zostaną spełnione. Napięcie jest duże, ale odnoszę wrażenie, że uczucie
strachu jest niewielkie. Dowódca korpusu własnoręcznie zapisał rozkazy
dla kompanii, wydane w twierdzy Kongsvinger w środę trzynastego
września 1905 roku. Zwróć uwagę na datę! Nie mogę powiedzieć, dokąd
idziemy, ze względów bezpieczeństwa musi to pozostać tajemnicą. Piszę
teraz na wypadek, gdybym później nie miał okazji.
Wiemy, że patrole wroga dotarły do granicy, i znamy też swoje zadania,
gdzie mamy zająć pozycje i co obserwować, ale tego niestety nie mogę ci
zdradzić. Odnawiamy stare okopy i umocnienia i przygotowujemy nowe,
budujemy drogi dla artylerii i szykujemy się na przyjęcie naszych „braci"
po drugiej stronie Kjolen. Wszyscy rozprawiamy o arogancji Szwedów.
Naszych „braci", którzy traktowali nas jak gorszy naród, niczym
„dzierżawców skandynawskiego majątku ziemskiego"!
Zrobiło się zbyt zimno i mokro, żeby sypiać w namiotach, dlatego
posprzątaliśmy w kilku starych budynkach twierdzy i tam znaleźliśmy
zakwaterowanie. Poza tym wielu z nas nie daje spokoju myśl o najbliż-
szych w domu. Codziennie któryś prosi o zwolnienie na kilka dni do pracy,
żeby zarobić trochę pieniędzy dla rodziny. Chłopak, który śpi obok mnie,
dostał list od żony i dał mi go przeczytać. Część sobie nawet przepisałem,
ponieważ list mówi dużo o tej rodzinie, a poza tym uważam, że jest miły.
Brzmi tak: „Kochany... Musisz poprosić kaftana o osiem dni pszepuski,
rzeby pszyjehać do domu i zarobić piniondze dla dzieci i dla mnie. Jusz od
dawna niemam ani grosza. Jemy u moih rodzicuw, ale myślę, rze niedugo
wyrzucom mnie z mieszkania, bo nie płace. Co z nami zaś bendzie?
Wracaj do domu. Goroncepozdrowienia, twoja..."
Bardzo mi ich żal. Pomyśl tylko, że można być aż tak biednym! Będzie
mi brakować życia w twierdzy, zwłaszcza tych chwil, gdy odwiedzają nas
znajomi z Kongsvinger. Wielu chłopaków znalazło sobie w mieście
dziewczyny. Tutaj jest niesamowicie dużo ładnych dziewcząt.
Mam nadzieję, że u Ciebie i Twojej rodziny wszystko w porządku.
Twój Emanuel
Ani słowa o tym, że za nią tęskni. Ani jednego pytania o to, jak sobie
radzą. Złożyła list i wsunęła go do kieszeni. W każdym razie to nie on
przysłał jej paczkę z niemowlęcym kocykiem, pewnie nie pamięta, że
spodziewa się dziecka. Rozczarowanie zapiekło i sprowadziło ponure
myśli.
„Bardzo mi ich żal. Pomyśl tylko, że można być aż tak biednym..."
Czy już zapomniał, jak z Hildą i chłopcami marzła i głodowała tej zimy?
Że Torgny groził, że wyrzuci ich na bruk? Że musiał sam przynosić im z
Armii chleb, bo nie mieli pieniędzy na jedzenie? Te czasy mogą nadejść
znowu, jeśli on nie wróci. Teraz, kiedy jeszcze jest w miarę ciepło, dobrze
sobie radzą, ale jak zdobędą środki na drewno i węgiel na zimę?
Zagryzła wargę, żeby powstrzymać płacz. Wiedziała, że jest nie-
wdzięczna. Oczywiście, wielu wiodło się gorzej niż im. Nie w tym rzecz,
najbardziej bolało rozczarowanie, że nie napisał ani jednego czułego
słowa, nie martwił się, czy dobrze sobie radzą, ani jednego zdania, które
zdradzałoby, że nadal ją kocha. Tylko wspomniał o tych wszystkich
pięknych dziewczętach w Kongsvinger.
- Czy coś nowego? - Matka spojrzała na nią w napięciu.
- Dostali rozkaz wymarszu do granicy. Matka objęła ją ramionami i
przytuliła.
- Nie płacz, Elise. Jestem pewna, że wróci. Musimy się za niego modlić
i mieć zaufanie do Boga, naszego Ojca.
Elise zawstydziła się. Powinna czuć strach, a zamiast tego przejmuje się
słowami, których zabrakło. Ale nie mogła się do tego przyznać. Nie matce,
która, gdy była w jej wieku, przeżyła tak bezgraniczną miłość.
Wyswobodziła się z objęć i wyszła na ganek. W powietrzu czuć było
jesień, wieczór był ciemny. Znad rzeki ciągnęło chłodem. Wkrótce jesień
zapanuje na dobre, z zimnym wiatrem, który przeszyje na wskroś
rozeschnięte ściany, i szronem o poranku.
Elise zadrżała i odwróciła się, żeby z powrotem wejść do domu. Wtedy
jej wzrok padł na coś szarobrązowego wetkniętego między dwa kamienie
za gankiem. Serce jej mocniej zabiło.
Pochyliła się i podniosła paczkę, wstrzymała oddech, kiedy ściągała
sznurek. W środku leżał maleńki kaftanik zrobiony na drutach i pięć
koron!
ROZDZIAŁ TRZECI
Przez chwilę stała jak zaczarowana i wpatrywała się w to, co trzymała w
ręku. Myśli kłębiły się jej w głowie. Johan nie był w domu na przepustce
od czasu, kiedy opowiedział jej o zdarzeniu w czasie wymarszu. A może
jednak był? Czyżby Emanuel odbył z nim poważną rozmowę i zabronił
mu odwiedzać Elise? Czy dlatego wsunął paczkę między kamienie?
Pokręciła głową, nic z tego nie rozumiejąc. Nikt nie mówił jej, że to
sprawka Johana, ale kto inny mógłby to zrobić? Rzeczy mógł przysłać
również Emanuel, ale kto by je tu dostarczył i dlaczego nie wspomniał o
tym w liście?
A może to ktoś inny? Ktoś, kto pragnął zachować anonimowość?
Majster? Pewnie ma wyrzuty sumienia, ponieważ Hilda, będąc w ciąży,
musiała nadal pracować w fabryce, choć powinna przestać? A może to
któryś z przyjaciół Emanuela z Armii? Wiedzieli, że jej męża
oddelegowano do straży granicznej i że ona spodziewa się dziecka,
przypuszczalnie słyszeli też, że straciła pracę w przędzalni Graaha. Mogli
pomyśleć, że nie będzie chciała nic przyjąć teraz, kiedy weszła do dobrze
sytuowanej rodziny.
To ostatnie wydawało się najbardziej prawdopodobne. Członkowie
Armii pomagali ludziom w potrzebie, cóż byłoby bardziej naturalnego niż
pomoc jednemu ze swoich, gdy i jego dosięgła bieda?
Elise wróciła do kuchni, nie kryjąc tego, co znalazła. - Znowu coś leżało
przed domem.
Był wczesny wieczór. Larsine już odebrano, a Asbjorn Hvalstad z Anne
Sofie kładli się spać na poddaszu. Chłopcy nie przyszli jeszcze z pracy, a
matka naszywała łatę na koszuli Pedera. Zdumiona podniosła wzrok.
- Co, znowu? Ale... Elise przerwała jej.
- Właśnie. Johana nie było w domu. Teraz widzisz, że się myliłaś. Zbyt
szybko wyciągnęłaś wnioski i oceniłaś Johana, zanim dowiedziałaś się
czegokolwiek.
Wydawało się, że matka zdaje sobie sprawę ze swej winy.
- Nie widziałam w tym nic dziwnego, zaręczyliście się przecież zaledwie
parę miesięcy temu. W takim razie kto to może być? - dodała w
zamyśleniu.
- Myślę, że to ktoś z Armii. Przyjaciele Emanuela, ci, którzy przyszli na
wesele, mogli powtórzyć komuś, że rodzice Emanuela nie byli zbytnio
zachwyceni mną i moją rodziną. Później może się dowiedzieli, że
straciłam pracę w przędzalni i że jestem w ciąży. Żeby nie wprawiać mnie
w zakłopotanie, postanowili pomóc mi w taki sposób.
Matka początkowo wydawała się nieprzekonana, lecz po chwili skinęła
głową.
- Myślę, że masz rację - przyznała. - Ludzie z Armii Zbawienia są
wyjątkowi. Nie mam pojęcia, jak by się żyło w naszym mieście bez ich
pomocy. - Popatrzyła na Elise zmartwionym wzrokiem. - Czy lepiej się już
czujesz? Nie wolno ci się martwić na zapas, Elise. Nawet jeśli krążą
przerażające plotki, jestem pewna, że negocjatorzy w Karlstad znajdą
pokojowe rozwiązanie. To było do przewidzenia, że Norwedzy i Szwedzi
zgromadzą swoje siły po obu stronach granicy. Uważam, że w tak
krytycznej sytuacji byli po prostu do tego zmuszeni.
Elise pokiwała głową. Pomyślała i o Emanuelu, i o Johanie.
Pożyczyły gazetę od Asbjorna Hvalstada i przeczytały, że sytuacja w
Karlstad jest bardziej napięta niż kiedykolwiek. Zdawało się, że negocjacje
zostaną zerwane. Strach przed wojną był silniejszy niż kiedykolwiek.
Norweski rząd wydał rozkaz zmobilizowania w 0stlandet czterech
batalionów liniowych i sił pospolitego ruszenia.
W sobotę wieczorem niespodziewanie pojawiła się Agnes.
Dzień był piękny, przejrzysty i spokojny. Liście na drzewach zaczęły już
przybierać barwy jesieni, kiedy padało na nie słońce, lśniły jak złoto.
Larsine została odebrana wcześniej, ponieważ Kiełbaska skończyła
pracę przed czasem. Chłopcy też już na dziś uporali się z robotą i popędzili
na polanę, mama poszła do Andersengarden odwiedzić panią Evertsen i
panią Thoresen. Asbjorn i Anne Sofie udali się z wizytą do starych
gospodarzy na Anton Schjoths gate. Elise po raz pierwszy od bardzo
dawna została w domu sama. Czuła się nieswojo. Ciągle jeszcze
prześladował ją w myślach mężczyzna o kulach. Co chwila wyglądała na
most i zawsze zamykała za sobą drzwi na klucz.
Kiedy zobaczyła przyjaciółkę przez okno, odczuła ulgę.
- Agnes? Jak to miło. Wejdź, proszę.
Agnes miała na sobie nową, czarną kurtkę wciętą w pasie i z turniurą,
suto marszczoną spódnicę z czarnym haftem i czarny kapelusz. Jakim
cudem ją na to stać? Elise spojrzała z zazdrością na nowy strój
przyjaciółki.
- Mam ci coś ważnego do powiedzenia. - Twarz Agnes jaśniała jak
słońce.
- Usiądź na chwilę, nastawię kawę. Mogę cię też poczęstować
kawałkiem ciasta, które zafundował nam nasz lokator.
- Słyszałam, że znalazłyście lokatora. Jaki on jest? - Agnes opadła na
stołek, nie zdejmując kapelusza.
- Miałyśmy szczęście. To wdowiec koło czterdziestki z czteroletnią
córeczką. Dostajemy dodatkowo parę koron za pilnowanie małej.
- Nie musisz się chyba martwić o pieniądze, skoro masz dobrze
sytuowanych teściów.
Elise nie odpowiedziała.
Agnes jednak nie zamierzała się poddać, przypuszczalnie czegoś się
domyślała.
- Wiem naturalnie, że Emanuel nic nie zarabia, służąc w straży
granicznej, ale jego rodzice chyba wam pomagają?
- Oni nie wiedzą, jak nam się wiedzie.
- Nie odzywają się wcale?
- Nawet na to nie liczę. W końcu od ślubu nie minęło tak wiele czasu.
- Domyśliłam się, co z nich za ludzie. Mimo że niewiele pamiętam z
tych kilku chwil na twoim weselu, wystarczyło, by zauważyć ich surowe
twarze i przekonać się, że państwo Ringstadowie nie pasują do twojej
rodziny.
- My też pewnie zareagowalibyśmy w ten sposób, gdybyśmy byli na ich
miejscu. Oni pragnęli córki ziemianina, najlepiej z bogatego dworu, który
można by z czasem połączyć w jedno z ich gospodarstwem. W zamian
dostała im się biedna robotnica, która zatrzyma Emanuela w mieście. W
każdym razie oni to tak widzą. Co takiego miałaś mi powiedzieć?
- Pobieramy się. - Popatrzyła na Elise z triumfującym uśmiechem. - Nie
wierzyłaś w to, prawda?
- Nie wiem, w co wierzyłam. - Elise usiłowała ukryć swoje uczucia.
Sama nie bardzo rozumiała, co się działo w jej duszy, lecz nie czuła
radości.
- Czy potrafisz dochować tajemnicy?
- Przecież wiesz, że tak.
- Jestem w ciąży.
Elise otworzyła oczy ze zdumienia.
- Tak szybko? Agnes roześmiała się.
- Minęły już dwa miesiące, odkąd wyjechał do Kongsvinger, a byliśmy
ze sobą już przedtem. - Zaczerwieniła się na policzkach. - Przyszłam, żeby
zapytać, czy zechciałabyś zostać moją druhną.
Elise wiedziała, że nie ma wyboru. Jeżeli odmówi, obrazi Agnes na
zawsze. Jednak w głębi duszy czuła ogromny protest.
- Naprawdę tego chcesz? Po tym, co się stało?
- Oczywiście, że tak. Jesteś przecież moją najlepszą przyjaciółką. O
Emanuelu już dawno zapomniałam. To było tylko urojenie, dziewczęce
zadurzenie. Myślę nawet, że i mundur zrobił swoje. Kiedy zobaczyłam
Emanuela w cywilnym ubraniu, już nie wydawał mi się taki przystojny.
Elise z trudem panowała nad sobą.
- Kiedy odbędzie się ślub?
- W przyszłą sobotę.
Elise popatrzyła na Agnes z niedowierzaniem.
- Dostanie przepustkę, kiedy podeszli już bliżej do granicy? Agnes
skinęła głową.
- Muszą mu dać, gdy się dowiedzą, w jakim jestem stanie.
- Weźmiecie ślub w kościele w Sagene?
- Oczywiście. A gdzieżby indziej? Przecież stąd jesteśmy.
- Będzie wielkie wesele? Agnes uśmiechnęła się.
- Większe niż twoje. Ojciec chce, żeby wesele odbyło się z wielką
pompą i planuje wyprawić je w restauracji Hasselbakken na Wzgórzu
Świętego Jana. Jego kumple też przyjdą, na pewno będzie wesoło.
- Kumple twojego ojca? Agnes roześmiała się.
- Nie, Johana, naturalnie.
- Mam nadzieję, że nie ci z bandy Lorta-Andersa? - powiedziała to
żartem, jednak wyczuła w duszy pewien niepokój.
- A co jest w nich złego? Nie wszyscy Siedzą w więzieniu. Nie wszyscy
też napadają na dziewczęta. W każdym razie dwóch z nich to porządne
chłopaki, wiem o tym. Johan nie wróci do domu przed sobotą, więc ja
muszę się wszystkim zająć.
- Czy musisz też zdecydować, których zaprosić?
- To żaden kłopot. Wiem, gdzie jeden z nich mieszka.
- Nie zamierzasz chyba zaprosić tego, który... - zamilkła.
- Nigdy nie mówiłaś, który to. Sama nie możesz tego wiedzieć, bo było
ciemno.
- Jestem prawie pewna. To ten z rudymi, kręconymi włosami. - Nie
chciała o tym mówić. Agnes nigdy nie umiała trzymać języka za zębami,
zwłaszcza gdy dostała coś mocniejszego do picia. A na weselu na pewno
będzie wódka, jej rodzice nie stronili od alkoholu.
- Nie sądzę, Elise. Ansgar nie jest taki. To raczej Szpon. On przystawia
się do wszystkich dziewczyn.
Elise poczuła wzbierającą irytację.
- Tu nie chodzi o przystawianie się! Mówisz, jakby to była jakaś
drobnostka. On zniszczył moje życie, Agnes. Myślisz, że chcę urodzić
dziecko takiego bałamuta?
Agnes spojrzała na nią z wyrzutem.
- Zniszczył ci życie? Tobie, która wyszłaś za Emanuela?
- To nie ma nic wspólnego z dzieckiem.
- Nie ma? Czy Emanuel by ci się oświadczył, gdyby nie było mu cię
żal? I czy wyszłabyś za niego, gdyby nie chodziło ci o dziecko?
Elise wpatrywała się w przyjaciółkę, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Nie musisz nic mówić, widzę to po tobie. Elise spuściła wzrok.
- Nie sądzę, by Emanuel aż tak mnie kochał - rzekła tak cicho, że nie
była pewna, czy Agnes ją usłyszała.
- Phi! - prychnęła przyjaciółka. - Jest tak zakochany, że nie wie, jak
chodzić.
Elise potrząsnęła głową.
- Też tak myślałam, ale ostatnie listy wcale o tym nie świadczą.
- Nie bądź niemądra, Elise. Oni mają tam co innego do roboty, chyba
wiesz.
Elise podniosła wzrok i spojrzała na Agnes prosząco.
- Bądź tak dobra i nie zapraszaj tego rudego! Bo ja nie będę mogła
przyjść.
- W porządku. Obiecuję, że go nie zaproszę. Ale myślę, że się mylisz. To
nie mógł być Ansgar. On nie jest taki jak inni.
Elise zacisnęła zęby.
- Nie jestem w stanie nawet o tym myśleć. Mogłabym go zabić! Zapadła
cisza. Agnes siedziała w milczeniu i przyglądała się twarzy Elise. Wreszcie
spytała z wahaniem:
- Żałujesz, Elise?
Elise posłała jej gniewne spojrzenie.
- Oczywiście, że nie żałuję. Było mi dobrze z Emanuelem, kiedy był w
domu. Wtedy byliśmy w sobie zakochani. Ale niewielu małżeństwom
udaje się utrzymać ten stan. Nieliczni pobierają się z powodu wielkich
uczuć. I nawet im po jakimś czasie przechodzi.
Agnes wolno pokiwała głową.
- Ja też myślę, że Johan mnie nie kocha.
- Nie?
Agnes potrząsnęła głową.
- To ja chciałam za niego wyjść. Postarałam się, że potoczyło się, jak się
potoczyło.
- Chcesz powiedzieć, że ożenił się z tobą tylko dlatego, że spodziewasz
się dziecka?
Agnes przytaknęła.
- Znasz go. On nie ucieka od odpowiedzialności.
- Nie wstydzisz się do tego przyznać?
- Dlaczego miałabym się wstydzić? Tak już jest. Jeżeli chcesz coś
osiągnąć, sama musisz o to zadbać.
Nagle wyjęła z kieszeni kopertę.
- Masz ochotę przeczytać jego list?
Elise zawahała się. Właściwie nie chciała, lecz jednocześnie ciekawa
była, czy Johan nie napisał czegoś o Emanuelu. Poza tym zastanowiła się,
czy Agnes rzeczywiście ma rację. Ostatnio twierdziła, że pisał niezwykle
gorąco i namiętnie. Bez przekonania sięgnęła po list.
Kochana Agnes!
Już dość narozrabiałem w moim życiu i nie chciałbym mieć niczego
więcej na sumieniu. Oczywiście pobierzemy się, kiedy już tak się ułożyło.
Rozumiem, że wolałabyś wziąć ślub jak najszybciej, zanim cokolwiek
będzie widać, i mam nadzieję, że wszystko załatwisz. Tylko proszę Cię,
nie rób zbyt wielkiego przyjęcia. Uważam, że teraz, kiedy nasz kraj
znalazł się w zagrożeniu, to nie wypada.
Dostaliśmy posiłki. Żołnierze wyglądali imponująco, kiedy przybyli,
maszerując rytmicznie, aż ziemia śpiewała i drżały domy. Zauważyliśmy,
jak bardzo wraz z ich pojawieniem się wzrosło poczucie powagi i
solidarności. Jesteśmy wdzięczni, że możemy brać w tym udział i bronić
ojczyzny. Wydaje się nam to równie oczywiste jak obrona tych, których
kochamy, przed napastnikiem.
Wieczorami zapalamy ognisko, a kiedy słońce opuszcza się nisko na
zachodzie, śpiewamy Cudowna jest ziemia, wspaniałe jest Boskie niebo.
Dzisiaj zapytano nas, czy ktoś chciałby zgłosić się na ochotnika do
oddziału, który miałby podejść bliżej granicy. Wszyscy wystąpili trzy
kroki do przodu. Wybrano co ósmego z nas, między innymi Emanuela
Ringstada, ale na mnie nie trafiło. Proszę, przekaż to jakoś delikatnie
Elise. Ze względu na Ciebie cieszę się, że mnie nie wybrano, mimo że
chętnie bym się do nich przyłączył.
Uważaj na siebie, Agnes. Ponieważ nie zostałem wybrany, na pewno
dostanę przepustkę na ślub, ale tylko na jeden dzień.
Twój Johan
Elise złożyła list i podała go Agnes.
- Dziękuję.
- Widziałaś, nie było ani słowa o tęsknocie i takich tam.
- Uważam, że list jest bardzo ładny. Nie dziwię się, że obu najbardziej
interesuje teraz sytuacja w kraju.
- Sama na to narzekałaś.
- Obie jesteśmy strasznie głupie, Agnes. Johan trafnie opisał, co czują
żołnierze. Teraz lepiej rozumiem, jak im tam jest. Znajdują się tak blisko
granicy, w ciągłym zagrożeniu, że w każdej chwili może wybuchnąć
wojna.
- Czy jest ci przykro? No wiesz, z powodu Emanuela. Że został
wybrany.
- Nie chcę o tym myśleć. Nadał istnieje możliwość, że negocjatorom uda
się znaleźć pokojowe rozwiązanie. Nie chcę się martwić, dopóki się nie
dowiem, że wojna jest faktem.
Agnes przyjrzała się Elise uważnie.
- Domyślam się, że między wami nie jest tak, jak powinno.
- Nie, dobrze nam ze sobą. Tylko ja oczekuję zbyt wiele. Zapomnij o
tym, co mówiłam, Agnes. Jestem pewna, że kiedy Emanuel wróci do
domu, wszystko będzie jak dawniej.
I jeśli po tych trudach będzie się zachowywał bardziej chłodno, to nic
nie szkodzi, dodała w duchu.
- Opowiedz o lokatorze. Jest przystojny?
Elise nie mogła się nie roześmiać. Pytanie o wygląd było dla Agnes tak
typowe. Opowiedziała o Asbjornie Hvalstadzie i małej Anne Sofie, która
straciła matkę zaledwie parę miesięcy temu, o Larsine i Kiełbasce, o pracy
przy gałgankowych chodnikach, a także o Pederze i Kristianie, którzy
znaleźli zatrudnienie: pierwszy jako pomocnik dorożkarza, a drugi jako
goniec.
Agnes została aż do powrotu mamy. Wtedy nagle poderwała się. Było
widać, że czuje się nieswojo przy pani Lovlien z powodu swego
skandalicznego zachowania na weselu.
Elise posłała matce wesoły uśmiech.
- Agnes wychodzi za mąż i przyszła mnie poprosić, bym była jej druhną.
- Za Johana?
Elise zauważyła, jak twarz mamy rozjaśniła się. Najwyraźniej mama
nadal obawiała się, że Johan stanowi zagrożenie dla związku Elise, i
odczuła ulgę na wieść, że chłopak zamierza związać się z inną.
Jednak kiedy Elise położyła się spać tego wieczoru, odżyły wszystkie
bolesne uczucia. Nie dam rady pójść na ślub Johana, pomyślała. Dlaczego
byłam tak głupia i się zgodziłam?
ROZDZIAŁ CZWARTY
W sklepie Magdy było pełno ludzi i panował gwar. Wszyscy rozmawiali
o sytuacji na granicy, o tym, czy negocjacje zakończą się porozumieniem i
czy będzie wojna.
Większość osób miała kogoś z bliskich w straży granicznej, męża, syna
lub brata. Tylko bezrobotne młode matki lub starsze kobiety mogły wybrać
się do sklepu w jasne przedpołudnie.
Dzisiaj długo trzeba było czekać. Elise nie znała nikogo poza jedną
dziewczyną, z którą chodziła razem do klasy. Skinęła tylko lekko głową,
bo nie znała jej zbyt dobrze. Większość z jej najlepszych koleżanek
pracowała w Hjula, w tkalni lub w przędzalni Graaha.
Przystanęła i przysłuchiwała się, co mówią inni.
- Tym na granicy nie tylko wojna, wymarsze i przepustki w głowie -
rzuciła sucho jedna z młodszych kobiet. - Mój brat pisał, że ciągle
przychodzą do nich dziewczyny ze wsi i przynoszą im coś do jedzenia.
Dostają gofry, mleko, soki i jajka, a te chłopki są tak nachalne, że nie ma
na nie sposobu. Niektórzy z żołnierzy już się zaręczyli w pobliskim
mieście. Zdarza się nawet, że niektórzy z żonatych wymykają się na noc.
Inne popatrzyły na nią przerażone, w ich oczach widniał niepokój.
- Mój mąż pisał, że strzelcy pomagają rolnikom w wykopkach -
dorzuciła ochoczo jakaś inna. - A robią to, żeby popatrzeć sobie na
dziewczyny, pisał. Wiadomo, że miał na myśli nie tylko „patrzenie" -
dodała i roześmiała się.
Pozostałe kobiety próbowały śmiać się razem z nią, ale nie bardzo im się
udawało. Widać było, że jej słowa dały im do myślenia.
- W dodatku był wśród nich jeden taki, którego widział w Armii -
mówiła dalej i rozejrzała się z triumfem. - Oni nie są lepsi niż my, mówi
mój brat.
Elise starała się skulić, by nie rzucać się zbytnio w oczy, gdy tak stała na
końcu kolejki. W tej samej chwili dziewczyna, z którą chodziła do klasy,
odwróciła się i obejrzała do tyłu. Spojrzeniem napotkała Elise. Elise
spróbowała się uśmiechnąć, ale poczuła, że tylko się skrzywiła. Po
wzroku, jakim znajoma na nią patrzyła, poznała, że tamta dobrze wie, za
kogo Elise wyszła za mąż.
Tak to już było tu w Sagene, pomyślała i wzdrygnęła się: wszyscy
wiedzieli wszystko o sobie nawzajem. Przez moment zastanawiała się, czy
nie wymknąć się ze sklepu, ale doszła do wniosku, że to by tylko
potwierdziło słowa tych kobiet. Uznałyby, że zaraz posądziła Emanuela.
Nie da im tej satysfakcji. Wyprostowała plecy, udając, że wieści znad
granicy nie zrobiły na niej wrażenia. Zauważyła, że znajoma ze szkoły
szturchnęła w bok kobietę stojącą obok i coś jej szepnęła. Elise nie miała
wątpliwości, co powiedziała. Kobieta odwróciła głowę i odnalazła
wzrokiem Elise. Przez jej twarz przemknął wyraz radości z cudzego
nieszczęścia...
Elise poczuła, że serce jej mocniej zabiło ze złości. Tylko dlatego, że
wyszła za mąż za chłopaka, który kiedyś należał do Armii, wyciągnęły
wniosek, że to Emanuel wymykał się nocą, żeby spotykać się z
dziewczyną z okolic Kongsvinger. To obrzydliwe, nie mogło wynikać z
niczego innego, jak z zazdrości. Wiedziały, że przeprowadziła się do domu
majstra, i myślały, że wiedzie jej się teraz o wiele lepiej od nich.
Emanuel nie był przecież jedynym członkiem Armii Zbawienia, który
odbył obowiązkową służbę wojskową i został powołany do straży
granicznej, ale te dziewczyny przypuszczalnie nie słyszały o nikim innym
jemu podobnym i były zbyt głupie, żeby ruszyć głową. Elise czuła taką
wściekłość, że wszystko się w niej gotowało.
Szepty przeszły przez sklep niczym ogień. Kobiety, które zostały
obsłużone, zwlekały z wyjściem, a gdy wreszcie dotarły do drzwi, zerkały
ku Elise ciekawie. Była szczęśliwa, kiedy wreszcie zrobiła zakupy i mogła
wyjść.
W drodze do domu nie mogła przestać myśleć o tym, czego się
dowiedziała w sklepie. Informacje na pewno nie zostały wyssane z palca,
ale z reguły, gdy dziewczyny z okolicy zaczynały plotkować, z igły robiły
się widły.
Emanuel sam pisał o pięknościach z Kongsvinger i o kolegach, którzy
poznali tam swoje sympatie. Jak znajdowali ku temu okazję, skoro
Szwedzi mogli się pojawić w każdej chwili, a oni musieliby stanąć w
obronie kraju?
To musiało mieć miejsce, zanim podeszli bliżej granicy. Mimo to Elise
uważała, że to dziwne. Być może tylko kilku żołnierzy się wymknęło,
potem zostali ukarani, a teraz plotki głoszą, że było ich wielu.
Pan Hvalstad był niezwykle rozmowny, kiedy jedli obiad tego dnia. W
kantorze, w którym pracował, również toczyły się ożywione rozmowy na
temat tego, co się działo przy granicy. Elise od razu stwierdziła, że
kanceliści byli o wiele lepiej poinformowani niż robotnicy.
- Pewien młody mężczyzna z naszej pracy stacjonuje w Kongsvinger -
opowiadał. - Wczoraj był w domu na przepustce, ponieważ jego matka
poważnie zachorowała. Mówił, że ostatnio przebywał w gospodarstwie
Lier, które obecnie jest niezamieszkane. Dwór jest okazały, a
pomieszczenia ogromne. Kapitan pozwolił całej kompanii wejść
wieczorem do środka, żeby żołnierze mogli sobie pośpiewać i trochę się
rozerwać. Wszystkie pieśni ojczyste śpiewano na stojąco - opowiadał - i
wszystkich łączyło pragnienie obrony ojczyzny. W trakcie śpiewu
przyszedł rozkaz od pułkownika, że grupa trzydziestu mężczyzn musi
przedostać się bliżej granicy
Elise przerwała mu i odwróciła się do matki.
- Johan pisał to samo. Emanuel jest jednym z tych, których wybrano.
Matka zmarszczyła czoło.
- Dostałaś list od Johana?
- Nie ja, lecz Agnes. Dała mi przeczytać. Elise zwróciła się do pana
Hvalstada:
- Czy mówił coś jeszcze?
- Nie wolno im mówić wszystkiego z obawy, że Szwedzi mogliby
przechwycić informację, więc nie dowiedziałem się, gdzie stacjonują. Ten
chłopak mówił jeszcze, że mają służbę głównie w nocy, od szóstej
wieczorem do szóstej rano. Wszystkie podejrzane osoby są zatrzymywane
i przepytywane. Poza tym wykonują dokładne rekonesanse, które mogą
mieć znaczenie dla ewentualnych późniejszych operacji wojennych.
Elise słuchała z uwagą.
- Wśród żołnierzy musi panować dość szczególna atmosfera - mówił
dalej pan Hvalstad. - Miłość ojczyzny jest silna i tylko nieliczni wątpią w
to, że rozwiązanie unii ze Szwecją jest jedynym właściwym rozwiązaniem.
Odnoszę niemal wrażenie, że są skłonni ofiarować swoje życie, żeby
Norwegia była wolna. Tak źle nam nie było ze szwedzkim królem i w
szwedzkim towarzystwie.
- Towarzystwie? - Elise spojrzała na niego, nie rozumiejąc. - Emanuel
pisał, że Szwedzi traktują nas jak „gorszy naród, dzierżawców
skandynawskiego majątku ziemskiego", jak to określił.
Pan Hvalstad uniósł brwi, które utworzyły jedną połączoną kreskę.
- To zbytnia przesada. Zwolennicy prawicy pragną kontynuowania unii.
Wiemy, co mamy, natomiast nie wiemy, co będziemy mieć. Nie mamy
króla, a wielu nie wie nawet, czy go chce. Wielu uważa, że Fridtjof
Nansen powinien zostać prezydentem. Już utworzył wspólną platformę i
cieszy się ogromną wiarygodnością, ponieważ udało mu się wszystko, co
przedsięwziął. Jeżeli zdecyduje się na republikę, to będzie republika. A
jeśli wybierze monarchię, to ludzie zrobią tak, jak powie.
Elise i pani Lovlien siedziały cicho i z uwagą przysłuchiwały się temu,
co opowiadał.
- Uważam, że zrodziła się wielka agresja wobec Szwedów - mówił dalej.
- O tym, jaką drogą pójdziemy, nie zdecyduje Storting, lecz człowiek z
ulicy, to znaczy ten, który czyta „Verdens Gang", gdzie pisuje Fridtjof
Nansen. Wcześniej Nansen był przeciwny wojnie, ale w swojej mowie z
okazji święta Siedemnastego Maja wybrał bardziej zdecydowane
stanowisko. Oświadczył mianowicie, że Norwegia musi być gotowa do
obrony, również z bronią w ręku.
Elise czuła zamęt w głowie, słysząc wywód, który znacznie różnił się od
poglądów, do których przywykła. Tu w Sagene nikt nie chciał
kontynuowania unii ze Szwecją, poza takimi jak ta starsza kobieta, która
bardzo zachwycała się królową Sophie.
- Wielu uważa, że trzeba się pośpieszyć z wyborem króla z powodu
groźby wybuchu wojny - podjął Asbjorn Hvalstad. - Mówi się, że Fridtjof
Nansen już odbył podróż do Danii, żeby przekonać księcia Carla, że
zbędne jest przeprowadzanie referendum narodowego, czy ma zostać
królem Norwegii.
Elise przerwała mu.
- Mówi się, że Fridtjof Nansen powinien zostać prezydentem. A co on
sam na to?
- Nie chce nim być. Często spotykał przywódców państw i wie, jak
nudna może być ta służba.
Elise roześmiała się.
- Służba? Nigdy nie traktowałam tego jako pracy
- To jak najbardziej praca. Ciężka praca. W dodatku wymaga, by ten, kto
podejmuje się tej misji, należycie ją wypełnił.
Peder i Kristian siedzieli cicho jak trusie podczas całej rozmowy w
obawie, by ich nie wyproszono, skoro skończyli jeść. Uwielbiali
przysłuchiwać się rozmowom dorosłych, wiedzieli, że chodzi o ważkie i
ciekawe sprawy.
Wreszcie Peder nie wytrzymał.
- Jak pan sądzi, panie Hvalstad, czy król pójdzie do pracy? Do fabryki
papieru czy do Wulkanu?
Asbjorn Hvalstad roześmiał się.
- Nie taką pracę miałem na myśli. Król otwiera posiedzenia Stortingu,
odsłania pomniki, przewodniczy radzie państwa, otwiera wystawy, jeździ
po kraju i pozdrawia naród. Jest ciągle w podróży.
Peder słuchał z wielkimi oczami.
- Myślę, że gdyby mój tato był królem, to nie utopiłby się w rzece.
Wtedy mógłby po prostu dołączyć do innych Cyganów i w podróży
pozbyć się niepokoju. Prawda?
Hvalstad skinął poważnie głową.
- Prawda, na pewno tak by się stało, Pederze. Pewnie lepiej jest być
królem niż robotnikiem w fabryce.
Peder zamyślił się.
- Ale mogłoby mu być ciężko dźwigać przez cały czas koronę na głowie.
Wszyscy roześmiali się.
Elise potargała brata po niesfornej czuprynie.
- Mówisz tyle dziwnych rzeczy, Pederze. Król nie nosi na co dzień
korony, wkłada ją tylko podczas koronacji. No, ale teraz musicie już
zmykać do pracy, chłopcy.
Pan Hvalstad wstał.
- A ja muszę wracać do kancelarii. Dziękuję za posiłek. Kiedy wszyscy
wyszli, matka zwróciła się do Elise.
- Chciałabym się wybrać do pani Berg. Słyszałam, że Evert jest chory.
- Evert? Jemu nigdy nic nie dolega. Ale skoro tak mówisz, to pewnie coś
się stało. Rzeczywiście, dawno go nie widziałam, ale nie przyszło mi do
głowy, że mógłby zachorować. Dziwne, że Peder nic nie powiedział.
Pani Lovlien wzięła Anne Sofie i Larsine i zniknęła, a Elise poszła po
wodę. Chciała pozmywać, zanim znowu usiądzie przy krosnach.
Właśnie zamknęła pokrywę studni i już zamierzała chwycić wiadro z
wodą, kiedy wydało się jej, że z drugiej strony domu doszły ją jakieś
odgłosy. Czyżby Peder znowu zapomniał swej czapki do pracy? Że ten
chłopak nigdy nie może się nauczyć utrzymywać porządku w swoich
rzeczach! Teraz się spóźni i może stracić pracę. W ciągu ostatnich dwóch
dni zarobił całe siedemdziesiąt ore i bardzo wspomógł domowe finanse.
Doszła do rogu domu i już miała pośpieszyć do drzwi, kiedy nagle
zatrzymała się i jęknęła z przerażenia. Przed nią stał mężczyzna o kulach i
z bandażem na głowie...
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Co tu robisz? - Elise nie poznała własnego głosu, którego wysoki i
ostry ton przeciął powietrze.
Na sekundę mężczyznę jakby sparaliżowało, jednak w okamgnieniu
odwrócił się i kuśtykając, poszedł sobie.
Elise stała oniemiała i patrzyła za nim, starając się złapać oddech.
Dopiero teraz dał znać o sobie strach. Była zbyt zła, kiedy stanęła z tym
człowiekiem twarzą w twarz. Czego, u licha, od niej chciał? Po co tu
przyszedł?
Była przekonana, że to on ją napadł. Agnes musiała się mylić, mówiąc,
że on nie jest taki. Czy zjawił się tu, żeby znowu popełnić przestępstwo?
Ale dlaczego wydawał się taki przerażony? Czy dlatego, że został
przyłapany? Czy myślał, że Elise jest w domu, i zaplanował, że napadnie
ją w środku? Zakręciło się jej w głowie. Śmiertelnie przestraszona czym
prędzej weszła do domu i starannie zamknęła za sobą drzwi na klucz.
Stanęła na środku kuchni, nie była w stanie czymkolwiek się zająć.
Kiedy wreszcie zaczęła jako tako dochodzić do siebie, postanowiła
napisać do Johana. Był jedynym, który mógł coś zrobić, znał przyjaciół
Lorta-Andersa. Mógł przynajmniej udzielić jej jakiejś rady, co powinna
robić, czy powinna pójść na policję, czy nie.
Wyjęła ołówek i niewielką kartkę papieru i napisała:
Drogi Johanie!
Agnes poprosiła mnie, bym była jej druhną, i zgodziłam się. Nie
chciałabym, byśmy, kiedy Ty i Emanuel wrócicie do domu, żywili do
siebie nieprzyjazne uczucia. Zgadzasz się ze mną? Ja w każdym razie
postaram się uczynić ze swej strony wszystko, by tak się nie stało.
Piszę do Ciebie, ponieważ muszę Cię poprosić o radę. Ten rudowłosy od
czasu do czasu pojawia się w pobliżu. Pewnego razu stał na moście i
przyglądał się domowi, w którym mieszkamy, a dziś podszedł pod same
drzwi. Wpadłam prosto na niego, kiedy przynosiłam wodę ze studni. Wy-
dawał się równie przerażony jak ja. Krzyknęłam na niego w złości, a on,
kuśtykając, odszedł, nie mówiąc ani słowa. Ale dlaczego tu przychodzi?
Czego ode mnie chce? Niepokoję się i nie wiem, co robić.
Nie mam odwagi powiedzieć o tym Emanuelowi, nie zrozumie, dla-
czego zwlekam z pójściem na policję. Poza tym przeczytałam Twój list do
Agnes, w którym piszesz, że Emanuel znalazł się wśród tych, którzy do-
stali rozkaz przedostania się bliżej granicy. Wiem, że być może powinnam
poczekać z tym do dnia, kiedy zobaczymy się na Twoim ślubie, ale boję
się, że nie będziemy mieli okazji porozmawiać na osobności.
Pozdrawiam Cię Elise
Włożyła list do koperty, nakleiła znaczek za dziesięć ore i po chwili
wahania zdecydowała się od razu go wysłać. Nie mogła zamykać się w
domu z powodu tego rudego potwora, a i jemu nie pozwoli na to, by
cieszył się z powodu jej strachu. To ważne, by Johan otrzymał list, zanim
przyjedzie do domu.
Rozejrzała się ostrożnie, kiedy wyszła na ganek. To jakaś pociecha, że
rudzielec też się wystraszył. Gdyby należał do łobuzów nie-liczących się z
niczym, nie zareagowałby w ten sposób. Może kierowała nim tylko
ciekawość? Pewnie słyszał, że Elise spodziewa się dziecka, a teraz chciał
zobaczyć, jak duży ma brzuch i czy to możliwe, by on był ojcem dziecka.
Myśl o tym przyprawiła ją o mdłości z obrzydzenia.
Idąc, rozglądała się dobrze w obie strony, od czasu do czasu oglądała się
za siebie, by się upewnić, czy nikt nie podąża z tyłu. Pocieszała się, że
mężczyzna ranny w nogę nie może się poruszać o kulach zbyt szybko.
W powrotnej drodze zobaczyła mamę z dziewczynkami i ruszyła im na
spotkanie.
- I co z Evertem?
- Już lepiej, ale był ciężko chory. Pani Berg obawiała się, że to zapalenie
płuc, i z oburzeniem mówiła o złym stanie higieny w szkole. Uważa, że
skoro wszyscy uczniowie piją z tego samego kubka z kranu na boisku, to
nietrudno, by zdrowi zarażali się od chorych. Mówi, że z powodu suchot,
na które zapada tyle osób w naszej dzielnicy, Służba Zdrowia co roku
poddaje obowiązkowym badaniom wszystkich nauczycieli, ale nikt nie
zainteresował się wspólnym kubkiem dla uczniów. Wspomniała też o
muchach, które przylatują ze spluwaczek i kubłów na śmieci i siadają na
kanapkach dzieci i kubkach z mlekiem. Gdzie byłaś? - spytała zdumiona,
jak gdyby nagle uświadomiła sobie, że Elise nie ma tam, gdzie być
powinna.
- Poszłam wysłać list. Matka uśmiechnęła się.
- To dobrze, że dostanie kilka ciepłych słów w drodze do granicy.
Elise nie odpowiedziała.
Nazajutrz przyszedł list od Emanuela. Chyba jednak trochę za mną
tęskni, pomyślała Elise z wyrzutami sumienia, że posądzała męża, że nie
dość ją kocha.
Kochana Elise!
Po kilku dniach pobytu we dworze Lier przenieśliśmy się bliżej granicy.
Ze względów bezpieczeństwa nie mogę jednak Ci powiedzieć gdzie. Było
nam niemal smutno opuszczać historyczne Lier, „gdzie duch bohaterskich
czynów Norwegów i miłości ojczyzny jak gdyby krążył nad tym
miejscem", jak się wyraził jeden ze strzelców. Napisał taki wiersz:
„Tu w Lier na dworze starym - ojcowie nasi niegdyś żyli.
Te same ścieżki przemierzali - do walki z raźną pieśnią szli.
Mówili: Nigdy nie ustawać, nie znali strachu ani trwogi,
na straży kraju niezłomnie stać - i nie zawracać z drogi.
Patrzcie na nich, tak walczyć trza - gdy teraz nasza kolej.
Nie znali taktu, rwąc do boju - gdzie wróg podstępny się zbroił".
Jak widzisz, strzelcy odznaczają się wielkim patriotyzmem. Kiedy
wyruszaliśmy w drogę, przepełniał nas zachwyt dla drogiej ojczyzny,
śpiewaliśmy marsza, który ułożył jeden ze strzelców.
Dotarliśmy do naszej nowej kwatery, dużego i bogatego gospodarstwa,
gdzie możemy nocować w stodole. Oficerom wolno mieszkać w domu go-
spodarzy i jeść posiłki razem z rodziną. Chłopi w okolicy są bardzo życzli-
wi i chętnie służą nam pomocą. Dostaliśmy słomę na posłania, a co jakiś
czas przychodzą śliczne młode dziewczęta i przynoszą nam coś dobrego
dla urozmaicenia konserw, które nam już obrzydły. Zwłaszcza najmłodsza
córka gospodarza stara się jak może, by dogodzić nam tu w stodole.
Wdałem się z nią w pogawędkę i okazało się, że zna jednego z moich
przyjaciół w Armii. Sama zresztą planowała wstąpić do organizacji.
Siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy do późnego wieczora, czułem, jak
gdybym znał ją od zawsze. Powiedziałem jej, żeby nas kiedyś odwiedziła,
gdy będzie w Kristianii. Właściwie jest trochę do Ciebie podobna, lecz jest
znacznie pełniejsza, ponieważ mieszka na wsi i może najadać się do syta.
Potrafi grać na gitarze i ma czysty i piękny głos.
Możemy stąd zobaczyć w oddali obozowe ogniska po drugiej stronie
granicy. Jakie niosą przesłanie: zwiastują wojnę czy pokój? Mamy telefon,
ale jest on w równym stopniu użyteczny co niebezpieczny. Musimy bardzo
uważać, co mówimy. Kiedy podnosimy słuchawkę możemy usłyszeć kilka
rozmów naraz. Dowiedzieliśmy się, że pewien przykuty do łóżka chory
człowiek wie o wszystkim, co się dzieje, ponieważ przez cały dzień
przysłuchuje się cudzym rozmowom; potrafi nawet rozpoznać rozmawia-
jących po głosie. Jego aparat telefoniczny wisi na ścianie nad łóżkiem,
więc wystarczy tylko trochę wyciągnąć rękę, żeby sięgnąć po słuchawkę.
Właśnie przemaszerował gdzieś obok oddział pospolitego ruszenia z
bronią uzbrojoną w bagnety. Możemy to wywnioskować z rozmaitych
znaków. Nie wiem, dlaczego utrzymują to przed nami w tajemnicy.
Muszę kończyć, mam nadzieję, że Signe (córka gospodarza) wyśle dla
mnie ten list.
Twój Emanuel
Elise schowała list do szuflady razem z innymi. Czuła rosnący w głębi
duszy niepokój.
Cieszyła się na sobotę i jednocześnie obawiała się tego dnia. Prawie
nigdy nie bywała na przyjęciach i cieszyła się, że będzie mogła skoszto-
wać dobrego jedzenia, bała się jednak własnej reakcji na widok Johana z
Agnes przy ołtarzu. Nie miała czasu odwiedzić Anny, odkąd dostała
wiadomość o ślubie, i ciekawa była, jak siostra Johana to przyjęła. Tak
samo zresztą interesowało ją, co o tym myśli pani Thoresen. Matka Johana
nigdy szczególnie nie przepadała za Agnes, ale darzyła pewnym respektem
jej ojca za jego udział w ruchu robotniczym. Wierzyła, że wyprawi
młodym wspaniałe wesele i część tego blasku spadnie i na nią.
Sobota nadeszła wraz z piękną jesienną pogodą. Wzdłuż rzeki stały
klony przybrane w swój najpiękniejszy strój, w promieniach słońca liście
mieniły się na złoto, pomarańczowo, czerwonożółto i ogniście czerwono.
Elise miała dużo czasu, żeby się przebrać i powrócić myślami do dnia,
kiedy sama wychodziła za mąż i gdy przedtem musiała jeszcze pójść do
fabryki. Teraz długo moczyła się w balii, ustawionej w kuchni, podczas
gdy matka pilnowała, żeby nikt nie wchodził. Potem dobrze się wytarła,
włożyła odświętną suknię i starannie wy-szczotkowała włosy, które
następnie upięła w duży węzeł na karku.
Dała Pederowi i Kristianowi po dziesięć ore, żeby poszli do cukierni i
złożyli się na butelkę czerwonej oranżady i „siedmioorówkę", kawałek
tortu, szczególnie lubiany przez młodzież, na który niestety rzadko ich
było stać. Czuła się nieswojo, że sama wychodzi na przyjęcie i będzie
zajadać smakołyki, podczas gdy dla chłopców ten wieczór niczym się nie
będzie różnił od innych. Zwłaszcza że to dzień ślubu Johana. Od lat nie
jedli tortu, poza tym wyjście do cukierni to prawdziwe święto i możliwość
zakosztowania wielkiego świata. Siedzieli tam młodzi, gładko ogoleni
panowie w sztywnych kołnierzykach i słomkowych kapeluszach i
flirtowali z chichoczącymi podlotkami. W proteście przeciw brodatym
ojcom, większość młodzieńców nie nosiła brody ani wąsów.
Matce miał wieczorem uprzyjemniać czas Asbjorn Hvalstad, który, jak
powiedział, kupił dla obojga coś dobrego na kolację.
Drzwi stały otwarte i wpuszczały do środka popołudniowe słońce. Mimo
dobiegającego tu szumu wodospadu Elise mogła dosłyszeć grające w
trawie koniki polne.
W domu wszystkie pomieszczenia lśniły czystością po cotygodniowym
sprzątaniu mamy. Okna były umyte i wypucowane papierem gazetowym,
mama przysiadła na ganku i czyściła odświętne buty na niedzielę.
Kristian i Peder skończyli na dziś pracę. Peder zaczął narzekać na
nadmiar obowiązków jako pomocnik dorożkarza, zazdrościł Kristianowi i
sam wolałby zostać posłańcem. Skarżył się, że często bywa cały mokry od
dźwigania pakunków pasażerów, którym również pomagał zajmować
miejsca z tyłu za stangretem. Wciągał i podnosił, podawał rękę, by pomóc,
popychał i przeciągał ciężkie paczki, a żołądek ściskał mu się z głodu.
Mówił, że nigdy nie ma czasu zjeść. Elise było żal brata. Powinien raczej
poświęcać czas na ćwiczenia z czytania, bo był najgorszy w klasie.
Kristian dobrze sobie dawał radę w szkole i należał do jednych z
najzdolniejszych. Elise podejrzewała, że zakochał się w jednej z dziewcząt
z żeńskiej klasy, ale z tego, co mówił Peder, ona podkochiwała się w
młodym nauczycielu na zastępstwo, który nosił imponujące wąsy. Kristian
zaczął już czytać gazety i mógł pożyczać od pana Hvalstada „Verdens
Gang" lub „Aftenposten". Któregoś dnia Elise zauważyła, że zainteresował
go artykuł o tym, że współczesne dziewczęta są zbyt nieskromne i że
można by policzyć sztuki ubrania, które mają na sobie. Modne stroje były
poza tym tak cienkie i lekkie, że zdawały się całkiem przezroczyste, gdy
padało na nie słońce, pisał autor.
Elise potarła policzki i jeszcze raz krytycznie spojrzała na siebie w
lustrze. Niewiele mogła zrobić, by poprawić to, co zobaczyła. Nigdy nie
będzie jej stać, żeby pójść do „Salonu Kosmetyczno-Fryzjerskiego
Sanitaire" w Horngârden na Karl Johan. Słyszała, że kilka z niezamężnych
prządek z fabryki raz się tam wybrało. Nie miała też pieniędzy, żeby kupić
sobie szczypce do kręcenia włosów. Agnes miała szczypce, puder, kremy i
szpilki do włosów. Kupiła sobie nawet wodę kolońską. Może pójdzie do
ślubu w białej sukni. W zakręconych włosach i wypudrowana będzie na
pewno pięknie wyglądała. Dużo ładniej niż Elise. Pokazała język odbiciu
w lustrze i odwróciła się.
Na zewnątrz rozległy się kroki i do środka weszli mama i pan Hvalstad,
roześmiani i w dobrych humorach. Z pewnością cieszyli się na sobotni
wieczór sam na sam. Kiedy Anne Sofie pójdzie spać... Elise ponownie
ogarnęło owo dziwne uczucie. Role jak gdyby się odwróciły, pomyślała.
Matka znów była młoda i zakochana, gdy tymczasem ona sama czuła się
stara i zgnuśniała. Zastanowiła się, czy powinna pozwolić „młodym"
zostać samym w domu dziś wieczorem. Z tego mogą być dzieci.
Uśmiechnęła się do siebie, choć to ani odrobinę nie było śmieszne.
- Z czego się śmiejecie? - spytała beztrosko, starając się ode-gnać głupie
myśli.
- Asbjorn opowiadał mi, że jest taki kantor w Kristianii, który oferuje
gotowe formularze i księgi listów. Można tam zamówić wszystko od
umowy kupna do listu z oświadczynami. Nawet przepis na „List od
zazdrosnej pani do jej narzeczonego". - Odwróciła się do pana Hvalstada. -
Mógłbyś to przeczytać na głos Elise, Asbjorn?
Pan Hvalstad wyjął z kieszeni kartkę papieru i przeczytał, śmiejąc się:
- „Fałszywy Adamie! I to jest zapłata za moją bezgraniczną miłość!
Wdzięczysz się do tej rudej Elisabeth! A ja, która Cię tak kochałam i - tak,
posłuchaj, ty potworze - nadal Cię kocham gorąco i namiętnie! Zanim na
zawsze się rozstaniemy, żądam, byś przyszedł do mnie dziś wieczorem.
Muszę w pełni zakosztować mego nieszczęścia. Jeżeli nie przyjdziesz, to
już mnie nie zobaczysz na tym świecie. Mój grób jest otwarty. Zabiłeś
swoją Torę.
PS. Przygotuję kawę na godzinę siódmą i półmisek ciasteczek z
pieprzem, które tak lubisz".
Mama roześmiała się w głos i Elise zawtórowała jej, ale czuła, że jej
śmiech nie był szczery. Jej myśli powędrowały ku Emanuelowi i córce
gospodarzy, Signe, podobnej do niej, lecz o pełniejszych kształtach, która
zamierzała zapisać się do Armii, która rozmawiała z nim do późna w nocy
i z którą Emanuel czuł się tak, jak gdyby znał ją od zawsze.
Matka musiała coś po niej poznać i w jednej chwili spoważniała. Jednak
źle odebrała jej reakcję.
- To na pewno dla ciebie dziwne, że Johan się żeni, ale nie zapominaj, co
dostałaś w zamian. Emanuel jest tysiąc razy więcej wart niż Johan. Myślę,
że wszyscy powinniśmy się cieszyć, że tak się ułożyło. Bóg jest dobry, On
zadbał o to, by ci dać to, co najlepsze, Elise.
Skinęła głową w odpowiedzi, po czym zarzuciła na ramiona odświętny
szal.
Zgrzała się i dostała zadyszki, kiedy po szybkim marszu w górę
Maridalsveien dotarła do kościoła przy Grabeinsletta. Ku swemu
zdumieniu spostrzegła, że na zewnątrz zebrało się już pełno ludzi. Roz-
poznała większość dziewcząt z Hjula. Nawet tę, która straciła pracę z
powodu chorej babci i obok której Elise siedziała w poczekalni do lekarza.
Elise powoli ruszyła w jej stronę. Tkaczka uśmiechnęła się na jej widok.
- Widziałam, że właśnie zawieziono do środka na wózku Annę, siostrę
pana młodego.
Elise spojrzała na nią zdumiona.
- Już jest? A ja sądziłam, że przyszłam za wcześnie. Tkaczka pokręciła
głową.
- Pan młody też już przybył. Świetnie wygląda w garniturze. Sporo
dziewczyn z Hjula weszło już do kościoła, myślę, że będzie dużo ludzi.
Agnes zna chyba wszystkich wzdłuż rzeki Aker.
Elise uśmiechnęła się i przytaknęła.
- A co u ciebie? - dziewczyna przebiegła wzrokiem wzdłuż ciała Elise.
Niedzielna sukienka napinała się na piersiach i brzuchu. - Kiedy rodzisz?
- Gdzieś pod koniec stycznia.
- Ledwie po tobie widać, taka jesteś chuda.
Znowu rozbrzmiały jej w uszach słowa Emanuela: „jest do ciebie
podobna, tylko o wiele pełniejsza..."
- Wydaje mi się, że ten ranny żołnierz, któremu pomogłaś wtedy u
lekarza, też tu jest. W każdym razie go przypomina. Chodzi o kulach i ma
bandaż na głowie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Elise czuła, jak gdyby krew odpłynęła z jej twarzy.
- Tu w kościele? Tkaczka skinęła głową.
- Skąd wiesz, że jest żołnierzem?
- Słyszałam. Rozmawiał z innym mężczyzną i słyszałam, że spadł z
urwiska podczas wymarszu i zranił się w głowę i w nogę.
Elise rozejrzała się bezradnie dookoła. Co powinna zrobić? Nie mogła
po prostu uciec, skoro była druhną.
No i co z tego, próbowała uspokajać samą siebie. Jeśli w kościele będzie
tłum ludzi, trudno jej będzie rozróżnić, kto siedzi w ławkach. I chociaż
razem z Johanem doszli do wniosku, że to musiał być rudzielec, nie miała
dowodu, że to prawda. Jak zauważyła Agnes, było ciemno, kiedy to się
stało, i Elise mogła się pomylić. Agnes nie wierzyła, by to zrobił ten o
imieniu Ansgar, on nie był taki. Mówiła, że różni się od innych.
- Coś się stało? - tkaczka przyglądała się jej badawczo. - Wydaje mi się,
że zbladłaś.
- Ja... nie czuję się zbyt dobrze.
W tej samej chwili usłyszały zajeżdżający powóz i obie odwróciły się
jednocześnie.
- O, jest już panna młoda - przerwała tkaczka. - Musimy się pośpieszyć.
Elise spociła się ze zdenerwowania, kiedy musiała przejść przez środek
nawy głównej aż do ołtarza. Wbiła wzrok w posadzkę, czuła się ubogo w
swej czarnej odświętnej sukience i wyobraziła sobie, że wszyscy
odprowadzają ją pogardliwym, krytycznym spojrzeniem.
Dopiero kiedy miała usiąść naprzeciw pana młodego i jego drużby,
ośmieliła się podnieść wzrok. Spojrzała prosto w oczy Johana. Uśmiechnął
się do niej, lecz ona nie zdołała odwzajemnić uśmiechu. Skinęła tylko
głową i odwróciła wzrok ku pięknej rozecie nad wejściem.
Niedługo potem organista zaczął grać marsza weselnego, drzwi kościoła
otworzyły się i do środka wkroczyła Agnes pod rękę ze swym ojcem.
Miała na sobie białą suknię ślubną z trenem, a w dłoniach trzymała dużą
wiązankę czerwonych róż. Włosy upięła w wysoki kok, a przed uszami
zwisały wyszukane loczki. Elise, która właściwie nigdy nie uważała Agnes
za szczególnie ładną, uznała, że przyjaciółka jest niczym objawienie.
Nie jest jednak jakąś „niewinną panną młodą", pomyślała, gdy opadł
pierwszy zachwyt'. Zerknęła na Johana. Uśmiechał się do Agnes, ale nie
patrzył na nią zakochanym wzrokiem, jak powinien.
Kiedy zdenerwowanie wreszcie zaczęło mijać, znowu pojawiła się myśl
o rudowłosym mężczyźnie. Trzeba do kogoś zagadać po wyjściu z
kościoła, pomyślała Elise. Wtedy może go nie zobaczy. Wnętrze kościoła
było mroczne i wielkie, mieściło ławki dla ośmiuset osób i nie sposób stąd
rozróżnić nic innego poza twarzami osób siedzących na samym przedzie.
Nie miała pojęć a, gdzie ten rudy siedział.
Elise próbowała skoncentrować się na Agnes i Johanie.
Tak, matka miała rację, to dziwne siedzieć tu i widzieć ich jako parę
młodą. Nierzeczywiste. Gdyby jej ktoś o tym powiedział kilka miesięcy
temu, nie uwierzyłaby. Wzięła od Agnes bukiet róż i spojrzała, jak oboje
klękają przed ołtarzem. Odnosiła wrażenie, jak gdyby to wszystko
odbywało się w innym, mrocznym świecie.
Po chwili Agnes dostała bukiet z powrotem i usiadła obok Johana; po
złożeniu małżeńskiej przysięgi, mówiącej o tym, że będą się kochać i
szanować, dopóki śmierć ich nie rozłączy, młodzi wzięli się za ręce. O
czym myślał teraz Johan? Czy był szczęśliwy? Czy w ogóle jacyś ludzie
byli szczęśliwi? Co to właściwie znaczy: „szczęście"? Najadać się do syta,
nie marznąć, nie czuć lęku przed jutrzejszym dniem?
I znowu pojawiło się słowo „lęk". Istniało tyle powodów do strachu.
Zwłaszcza gdy gdzieś tu w kościele siedział rudowłosy mężczyzna,
gwałciciel, który rzucił się na nią w ciemności i zmarnował jej życie. I
który jeszcze nie był zadowolony...
Elise przeszedł dreszcz.
Ślub się skończył, para młoda kroczyła uroczyście pod ramię środkiem
kościoła ku wyjściu. Elise i drużba Johana podążyli za nimi, a dalej pani
Thoresen i Anna, którą pchał na wózku jej przyjaciel, Torkild Abrahamsen,
kolega Emanuela z Armii.
Elise szła ze wzrokiem wbitym w posadzkę kościoła, nie śmiała spojrzeć
ani na prawo, ani na lewo. Była przekonana, że gdyby podniosła wzrok,
spojrzałaby mu prosto w twarz, a nie mogła być pewna swej reakcji.
Gdy tylko wyszli na słoneczny dziedziniec, pośpiesznie podeszła do
Anny i serdecznie ją uścisnęła.
- Gratuluję ci z okazji ślubu brata, Anno. Chciałam do was zajrzeć, ale
nie miałam czasu. - Skinęła w stronę Torkilda Abrahamse-na.
Anna uśmiechnęła się, jednak Elise od razu zauważyła, że coś ją gnębi.
- To ty powinnaś brać ślub z Johanem, Elise - odezwała się cicho Anna;
dało się zauważyć, że naprawdę tak myśli. Nie było radości w jej oczach.
- Nie wolno ci tak mówić, Anno. Uważam, że będzie im dobrze. Nie
wiadomo, czy byłabym dobrą żoną dla Johana.
Anna uśmiechnęła się smutno.
Podeszła do nich pani Thoresen z jakimś mężczyzną.
Elise nie od razu go rozpoznała, ale po chwili sobie przypomniała. To
wujek Johana, brat pani Thoresen, który pojawił się tak niespodziewanie,
gdy Johan został aresztowany. Elise pamiętała, że na pożegnanie
powiedział, że przyjedzie na wesele. Należy podkreślić, że miał na myśli
wesele jej i Johana...
- Czyż to nie było cudowne, Elise? - pani Thoresen uśmiechnęła się, aż
zmarszczki na jej chudej twarzy ułożyły się w cienkie fałdki skóry na
ostrych kościach policzkowych. - Nigdy nie widziałam równie uroczej
panny młodej - mówiła dalej. - Nigdy też nie byłam tak zdenerwowana. -
Teraz, kiedy panią Thoresen odwiedził krewny z rodzinnych stron, zaczęła
mówić z akcentem właściwym dla Toten, zauważyła Elise. - A jej ojciec
jak się dobrze prezentował - mówiła dalej zadowolona. - A widziałaś
Johana w mundurze? Nie co dzień można w tych czasach spotkać tak
eleganckiego mężczyznę.
Odwróciła się, żeby pozdrowić kogoś znajomego, poruszona i
szczęśliwa po raz pierwszy od dawna.
A więc teraz Agnes ma same zalety, pomyślała Elise. A nie tak dawno
była niewiele wartą latawicą. Ale tacy są ludzie; jeśli ktoś należy do
rodziny, wszystko da się usprawiedliwić.
Zmusiła się, by nie odwrócić głowy, chciała poczekać, aż goście
opuszczą kościół, a ci, którzy nie wybierają się na przyjęcie weselne, pójdą
do domów.
- Czy coś się stało, Elise? - Anna zawsze zaskakiwała swoją spo-
strzegawczością.
Elise potrząsnęła głową.
- To musi być dla ciebie dziwne. Mimo wszystko minęło zaledwie parę
miesięcy, a teraz oboje pobraliście się, lecz każde z kim innym.
Elise przytaknęła. Wolała, by Anna myślała, że właśnie to ją trapi.
Torkild Abrahamsen chciał zabrać Annę. Elise sprzeciwiła się.
- Nie musimy chyba jeszcze iść?
Nie zniosłaby myśli, że rudowłosy, kuśtykając, podążyłby za nią aż do
samej restauracji Hasselbakken. Z pewnością wiedział, dokąd się
wybierają, teraz miał możliwość pójść za nimi. On, któremu na pewno
pomieszało się w głowie i któremu sprawiało chorobliwą przyjemność
prześladowanie jej. Zacisnęła usta w rozpaczy.
Anna posłała jej dziwne spojrzenie. W tej samej chwili usłyszeli za sobą
męskie głosy.
- O, idą przyjaciele Lorta-Andersa - Anna nie była szczególnie
zachwycona.
Elise nie odwróciła się, udawała, że pochłania ją coś całkiem innego.
- Nie sądzę, by Johan był zadowolony, że tu są - mówiła dalej Anna. -
Agnes zaprosiła dwóch z nich, nie pytając Johana o zdanie. Myślała, że się
ucieszy. Po tym, co się zdarzyło w Akershus, postanowił nie mieć z nimi
więcej nic do czynienia.
„Zaprosiła dwóch z nich..." O Boże! Agnes nie zaprosiła chyba
rudzielca, przecież obiecała tego nie robić.
- Co się właściwie stało? - spytał Torkild Abrahamsen zaciekawiony.
- Lort-Anders namówił Johana, by stanął na czujce podczas włamania. -
Anna mówiła o tym w naturalny sposób, wydawało się, że nie czuje
zakłopotania. - Uważał, że Johan jest mu winien przysługę za to, że wziął
za niego kiedyś nocną wachtę, gdy razem pływali. Johan martwił się o
mnie, bo zostało mi już niewiele potrzebnych lekarstw, i nie widział innej
możliwości zdobycia pieniędzy. Johan dostał cztery lata więzienia, a Lort-
Anders dwanaście, ponieważ wcześniej był karany. W czasie pobytu w
więzieniu Johan zauważył, że Lort-Anders zwrócił się przeciw niemu,
ponieważ uważał, że to przez mojego brata został złapany.
Torkild Abrahamsen zmarszczył czoło, nie bardzo rozumiejąc.
- Dlaczego tak myślał?
Anna uśmiechnęła się przepraszająco do Elise.
- Elise znalazła na chodniku złotą broszkę. Okazało się, że broszkę
dostał Johan jako „wypłatę" za swój udział, i nie wiadomo, jakim cudem
zgubił ją w śniegu. Zamiast iść na policję i oddać zgubę, Elise przekazała
ją Johanowi. Zamierzał pewnie pójść po jakimś czasie do lombardu i
sprzedać ten drobiazg, ale policja go uprzedziła.
Elise słuchała Anny jednym uchem. Była zadowolona, że Anna zajmuje
ich rozmową i że tymczasem coraz więcej ludzi znika za bramą kościoła.
- Co w tym złego, że pani Ringstad przekazała broszkę narzeczonemu? -
Torkild Abrahamsen najwyraźniej miał trudności ze zrozumieniem,
dlaczego Lort-Anders i jego kumple odwrócili się z tego powodu od
Johana. Po chwili spojrzał na Elise. - Miała pani ostatnio jakieś wieści od
Emanuela, pani Ringstad?
- Tak, ciągle dostaję listy, chociaż wysyłanie ich nie jest chyba prostą
sprawą.
- Szkoda, że negocjacje w Karlstad się przeciągają. To musi być dla nich
trudne doświadczenie, że stacjonują przy samej granicy, zdając sobie
sprawę, że wojna może wybuchnąć w każdej chwili.
Elise skinęła głową. Z listu Emanuela wywnioskowała, że to raczej
ekscytujące niż trudne doświadczenie, lecz nie mogła tego wyznać na głos.
Nie rozumiała, że aż palił się do walki, ale widać to właśnie różni kobiety
od mężczyzn.
- Pozostaje nam modlić się do Boga i pokładać w Nim nadzieję - mówił
dalej Torkild Abrahamsen i spojrzał na Elise ciepłym i współczującym
wzrokiem.
- Myślę, że powinniśmy już iść - zaniepokoiła się Anna. - Nie możemy
się spóźnić na obiad weselny. Agnes i Johan pojechali już dość dawno
temu.
Elise udało się nie obejrzeć za siebie, kiedy ruszyli na przyjęcie. Nie
widziała, by rudowłosy wychodził przez bramę kościoła, i nie miała
pojęcia, gdzie się mógł podziewać. W ogóle go nie widziała, może tkaczka
się pomyliła? Pomodliła się w duchu, by tak było.
Właśnie wyszli na chodnik, kiedy usłyszała odgłos nierównych kroków
osoby poruszającej się o kulach. Serce zaczęło jej walić. Starała się
odgadnąć, czy ów dźwięk się przybliża, czy oddala w innym kierunku. W
końcu wywnioskowała, że ten człowiek idzie za nimi.
- Myślę, że musimy trochę przyśpieszyć. - Sama zauważyła, że w jej
głosie brzmi zdenerwowanie. - Nie zwróciłam uwagi, że większość gości
weselnych wyszła z kościoła dużo wcześniej niż my. Niektórzy może
zamówili nawet dorożkę.
- Na pewno są i tacy, którzy pojechali do Sagene tramwajem, chociaż to
tylko dwa przystanki - odparł Torkild Abrahamsen i przyśpieszył. Odgłos
kroków za nimi oddalił się.
Kiedy zeszli już niżej w stronę Wzgórza Świętego Jana, Elise nie mogła
oprzeć się potrzebie obejrzenia się za siebie. Zobaczyła mężczyznę o
kulach, który samotnie schodził w dół. Szybko odwróciła twarz.
Torkild Abrahamsen zauważył pewnie, że coś zobaczyła, i on też się
obejrzał.
- Idzie ten biedak - rzekł.
- Kto? - Anna chciała zobaczyć.
- Żołnierz z batalionu Norweskiego Korpusu Strzelców, który
stacjonował w twierdzy w Kongsvinger - wyjaśnił Torkild Abrahamsen. -
Miał wypadek. Spadł z wysokiego urwiska i byłby tam leżał i wykrwawił
się na śmierć, gdyby nie uratował go jeden z kolegów.
- Został zwolniony ze służby?
- O tak. W tym stanie nie na wiele się może przydać.
- Znasz go?
- Nie bardzo. Mieszka ze swoimi rodzicami na Gjetemyrsveien.
Spokojny i małomówny chłopak. Wydaje się samotny.
- Biedak. Może mógłbyś go namówić do wstąpienia do Armii?
- Myślałem o tym samym. Natknąłem się na niego zaraz, gdy wrócił z
Kongsvinger. Zwróciłem wtedy uwagę, że wydawał się przestraszony.
Początkowo sądziłem, że to mój mundur go peszy. Wiesz, w niektórych na
nasz widok odzywają się wyrzuty sumienia, zwłaszcza w tych, którzy
właściwie pochodzą z zamożnych domów, a później im nie wyszło. Jednak
po pewnej chwili zauważyłem, że ten człowiek przez cały czas
zachowywał się dziwnie niespokojnie, wydawał się jakiś spłoszony.
Myślę, że może przeżył coś, co nie daje mu spokoju. Chyba odwiedzę go
któregoś dnia i porozmawiam z nim.
- Dziwne, że przyszedł do kościoła.
- Wcale nie. Służył w straży granicznej razem z Johanem, pewnie zostali
przyjaciółmi.
- W takim razie byłoby lepiej, gdyby Agnes zaprosiła jego zamiast tych
dwóch kumpli Lorta-Andersa. - Wyglądało na to, że historia żołnierza
wywarła na Annie duże wrażenie.
- Musisz jej to powiedzieć. Nie wiadomo, czy Agnes o nim coś wie.
Johan rzadko bywał w domu od czasu, gdy wyjechał. Może mogliby go
potem zaprosić na jakieś małe poprawiny. Myślę, że by się ucieszył.
Elise doznała dziwnego uczucia. Nie przyszło jej do głowy, że ko-
mukolwiek mogłoby być żal takiego niegodziwca. Teraz też uważała, że
nie zasługiwał na współczucie. Przerażające było to, jak bardzo ludzie
mogą się mylić co do innych. Ona zaś nie mogła nic powiedzieć, i tak już
zbyt wiele osób zna prawdę.
Nie odzywała się przez resztę drogi do Wzgórza Świętego Jana, cieszyła
się, że Anna i Torkild są zajęci rozmową.
Restauracja Hasselbakken leżała na zboczu wzgórza przy Ullevalsveien
i Collets gate i składała się z dwóch drewnianych budynków z altanami,
stylizowanych na łodzie wikingów. W skale poniżej restauracji, jak Elise
słyszała, były urządzone groty, a przed niższym budynkiem znajdował się
ogródek ze stolikami na świeżym powietrzu.
Torkild Abrahamsen zatrzymał się na chwilę.
- Czy wiecie, że Collets gate wzięła swą nazwę od nazwiska handlowca
Johna Colletta, który po Berncie Ankerze był najbogatszym człowiekiem
w mieście? Posiadał między innymi kamienicę Ullevaal i Flateby w
Enebakk i żył w luksusie, urządzał wielkie przyjęcia, polowania,
przedstawienia teatralne, pochody i maskarady.
Anna odwróciła się ku niemu zdumiona.
- Jak doszedł do takiego bogactwa?
- Po pierwsze posiadał przedsiębiorstwo po ojcu, a po drugie prowadził
duży dom handlowy w Londynie. Był bardzo zdolny, miał gospodarstwo
leśne, prowadził handel drewnem i tartak.
- Mówisz tak, jakbyś podziwiał ludzi takich jak on.
- Możemy podziwiać ludzi za ich zdolności i talent, mimo że nie
pochwalamy sposobu, w jaki zarządzają swoimi dochodami i swym
majątkiem.
Torkild Abrahamsen ustawił wózek Anny u podnóża schodów i wniósł
Annę na rękach.
Elise szła za nimi. Kiedy miała wejść do środka, odwróciła się i
spojrzała na ulicę. W pewnej odległości ujrzała człowieka o kulach i z
czymś białym wokół głowy. Dlaczego idzie za nami, skoro nie został
zaproszony? - pomyślała zaniepokojona. Czego może chcieć?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Weszli do dużego salonu z lustrami w złoconych ramach na ścianach i
dużymi rozłożystymi palmami w każdym kącie. Jakaś kobieta grała na
pianinie, a kelnerzy ubrani na czarno-biało sunęli tam i z powrotem
między stolikami.
Elise rozejrzała się dokoła zdumiona. Tylu gości! I tylu eleganckich
mężczyzn z wąsami i łańcuszkami od dewizek, tyle pięknych dam w
jasnych sukniach i z kwiatami wpiętymi w kunsztownie ułożonych
fryzurach! Skąd Agnes ich wszystkich zna i jakim cudem stać było jej ojca
na wyprawienie takiego wesela?
Torkild Abrahamsen, któremu wskazano miejsce Anny, poszedł posadzić
ją na krześle. Elise została sama przy wejściu.
- Nareszcie jesteś, Elise! - Odwróciła się nagle i spojrzała w ciepłe oczy
Johana. - Nie widziałem cię, kiedy wyszliśmy z kościoła, było tyle ludzi.
Skinęła głową, nie czuła się dobrze w swej starej, czarnej niedzielnej
sukni, chociaż powinna wiedzieć, że Johan był ostatnim, który zwróciłby
uwagę na jej strój.
Zniżył głos.
- Dostałem twój list. Musimy porozmawiać. .
Ponownie skinęła głową. W tej samej chwili nadbiegła pani Thoresen,
rozgorączkowana, z czerwonymi plamami z przejęcia na policzkach.
- Czy nie powinniśmy już siadać do stołu, Johanie? Goście są głodni, od
dawna nic nie jedli.
- Porozmawiamy później, Elise. - Uśmiechnął się do niej, żeby jej dodać
otuchy, po czym zniknął.
Elise przypadło przy stole miejsce obok wujka Agnes. Przyniósł w
kieszeni piersiówkę i ciągle namawiał Elise, by wznieśli toast, zwłaszcza
gdy się dowiedział, że Emanuel jest w straży granicznej. Według niego te
szwedzkie dranie były winne absolutnie wszystkiemu, od kłopotów
mieszkaniowych po okropne samochody, zatruwające powietrze i strasznie
hałaśliwe, przez które konie wpadają w panikę, a kowale tracą pracę, bo
podkowy nie są już potrzebne. Twierdził, że to wszystko jest nowym
wymysłem diabła, a diabłem - szwedzkie łobuzy.
Elise słuchała sąsiada przy stole jednym uchem i ukradkiem zerkała na
innych gości. Zobaczyła, że wujek Johana miał tak samo w czubie jak
wujek Agnes, i odetchnęła z ulgą, że nie usiadł obok niej. Na pewno by się
dopytywał, jak to się stało, że to nie ona jest dziś panną młodą.
Agnes wydawała się być w świetnym humorze, lecz Johan sprawiał
wrażenie bardziej poważnego niż zwykle, widocznie zdawał sobie sprawę
z powagi chwili.
Elise nie mogła sobie przypomnieć, by widziała kiedyś jego dwóch
przyjaciół należących do bandy Lorta-Andersa. Nie wyglądali na zbyt
sympatycznych, mieli ściągnięte twarze i nie odzywali się wiele,
prawdopodobnie nie czuli się tu dobrze. Może nie rozumieli, dlaczego
zostali zaproszeni. Raz, kiedy zerknęła w ich stronę, jeden z nich
przyglądał się jej. Szybko umknęła spojrzeniem, ale zdążyła zauważyć
jego dziwny wzrok, w którym kryło się coś, co tłumaczyła sobie jako
mieszaninę zaciekawienia i żywego zainteresowania. Zastanowiła się, czy
wiedzieli, co zrobił ich kolega; na tę myśl poczuła wstyd i odrazę.
Johan wstał i wygłosił mowę na cześć panny młodej. Mówił krótko i
prosto, bez wielkich i napuszonych słów. Uczciwie przyznał, że ślub odbył
się nieco wcześniej, niż właściwie planowano, ale zrobi wszystko, co w
jego mocy, by stworzyć dobry dom dla obojga i dla dzieci, które będą
mieli.
Elise nie śmiała patrzeć na niego, gdy mówił, bała się, że się zdradzi.
Wiele zebranych tu osób wiedziało, że ona i Johan byli zaręczeni nie tak
dawno temu, nie chciała dać im okazji, by gadali, że żałuje.
W miarę upływu czasu atmosfera coraz bardziej się rozluźniała,
ponieważ mężczyźni wyciągali z tylnych kieszeni butelki i puszczali w
obieg. Wytworne damy i eleganccy panowie nie wyglądali już tak
dostojnie po paru łykach ponczu. Elise zastanawiała się, czy rodzice Agnes
rzeczywiście mają przyjaciół wśród burżuazji, lecz zaczynała rozumieć, że
ich ubiór ją zmylił. Nie należy oceniać psa po sierści, pomyślała.
Kilku mężczyzn tak się wstawiło, że z trudem udawało im się wstać od
stołu i utrzymać na nogach, gdy musieli wyjść za potrzebą. Dwóch usiadło
obok siebie, objęło się ramionami i gromkim głosem śpiewało pieśni
marynarskie, wymachując szklankami. Panna młoda też wypiła chyba zbyt
wiele, bo usiadła na kolanach jakiemuś starszemu mężczyźnie i pozwalała
mu się dotykać, ile tylko chciał.
W końcu wstali od stołu. Za oknami zrobiło się ciemno, była przecież
jesień.
Johan podszedł do Elise.
- Niedługo muszę wracać, Elise. Nie mogli mi dać przepustki do jutra z
powodu napiętej sytuacji. Czy możesz na chwilę ze mną wyjść?
Szybko rozejrzała się, czy nikt nie zwrócił na nich uwagi, po czym
pośpiesznie wyszła za nim do altany.
- Jak on wyglądał? - spytał Johan zdenerwowany. Elise wiedziała, kogo
miał na myśli.
- Miał bandaż na głowie i poruszał się o kulach. Dokładnie tak, jak go
opisałeś.
Zacisnął pięści, zauważyła, że zagryzł zęby.
- Co za diabeł...
Elise przypomniała sobie, co powiedział Torkild Abrahamsen.
- Nie sądzę, by chciał mi wyrządzić krzywdę. Przyjaciel Anny go zna i
mówi, że to spokojny i małomówny chłopak, który wydaje się bardzo
samotny
Johan zmarszczył czoło, nie rozumiejąc.
- Bronisz go?
- Nie, ale myślę, że nie ma powodu się go bać. Może żałuje tego, co
zrobił.
- Nie wierzę własnym uszom! Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co
mówisz, Elise? Ten mężczyzna cię zgwałcił i zrobił ci dziecko. Zniszczył
zarówno twoje, jak i moje życie. Gdybyś nie zaszła w ciążę, nie wyszłabyś
za mąż za Emanuela, a ja... - zamilkł. Wydawał się zakłopotany. - Jak to
się stało, że rozmawiałaś o nim z Torkildem Abrahamsenem? Chyba nie
powiedziałaś o tym nikomu?
Elise szybko zaprzeczyła ruchem głowy.
- Ten człowiek przyszedł do kościoła. Robiłam, co mogłam, żeby go
unikać, ale zauważyłam, że kulejąc, przyszedł za nami. Torkild
Abrahamsen spostrzegł, że zachowuję się niespokojnie, i zobaczył z tyłu
mężczyznę o kulach. Udałam, że nie mam pojęcia, kto to jest.
Johan patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Chcesz powiedzieć, że był w kościele w czasie ślubu? Skinęła głową.
Poczerwieniał ze złości.
- Czyżby postradał rozum?
- Może coś się stało z jego głową w czasie wypadku albo może po
prostu jest ci wdzięczny za uratowanie życia? Nie powinnam ci o tym
pisać, Johan, bo tylko cię zdenerwowałam. Po tym, co powiedział Torkild
Abrahamsen, właściwie już się nie boję tego człowieka. Myślę, że dręczą
go wyrzuty sumienia, a jednocześnie kieruje nim ciekawość. Zastanawiam
się, czy może próbuje się dowiedzieć, czy on jest ojcem dziecka, i
obserwuje mnie, żeby zobaczyć, jak duży mam brzuch i w którym mogę
być miesiącu.
- Uważasz, że powinien mieć prawo kręcić się w pobliżu domu? Śledzić
cię, żeby się przekonać, czy to on jest ojcem dziecka?
Elise poczuła złość.
- A co twoim zdaniem powinnam zrobić? Iść na policję, żeby mnie
posądzono, że wyszłam na ulicę? Myślę zresztą, że on więcej nie
przyjdzie. Ostatnim razem, kiedy się pojawił, wpadłam prosto na niego,
gdy niosłam wodę ze studni. Przestraszyłam się, ale dopiero później
zaczęłam się go bać. „Co tu robisz", rzuciłam wściekła. Nie wydawał się
groźny i czym prędzej sobie poszedł.
Johan nadal był zły.
- Nie możesz się zgodzić, żeby się tak zachowywał! Następnym razem
musisz iść na policję. Kiedy konstable się dowiedzą, czyją jesteś żoną, nie
posądzą cię o nierząd.
Westchnął ciężko, zdawało się, że gniew powoli mu przechodzi.
Spojrzał na Elise łagodnym wzrokiem.
- Wybacz mi, Elise. Po prostu ogarnia mnie wściekłość, kiedy pomyślę o
tym, co zrobił.
Z tyłu rozległy się kroki i do altany weszła pani Thoresen. Jej twarz
ściągnęła się, kiedy zauważyła Johana z Elise.
- O, tutaj jesteś? Twoja żona cię szuka. Czy nie zamierzasz już wrócić
do stołu?
- Już idę. Musiałem tylko najpierw przekazać Elise ważną wiadomość. -
Uśmiechnął się. - Nie bój się, Elise. Wszystko będzie dobrze. Wkrótce
znowu będziemy z wami w domu, jestem tego pewien.
Skinęła głową.
- Szczęśliwej podróży, Johan. Pozdrów Emanuela, kiedy go zobaczysz.
Weszła za nim do środka. Nie była w nastroju, żeby rozmawiać z panią
Thoresen. W głębi restauracji przy niedużym okrągłym stoliku dostrzegła
Annę i Torkilda Abrahamsena. Dotąd nie miała pewności, czy powinna go
spytać o tajemnicze paczki, teraz zdecydowała się to zrobić.
- Miło, że zechciałaś się do nas przysiąść - Anna uśmiechnęła się,
wesoła i zadowolona jak zawsze, i upiła łyk kawy.
- Jest coś, o co chciałabym pana spytać, panie Abrahamsen. W ostatnim
czasie dwukrotnie przed drzwiami naszego domu znalazłam niewielkie
paczki. Za każdym razem zawierały rzeczy dla niemowlęcia. Jest mi
przykro, że nie mogę podziękować miłemu ofiarodawcy, i pomyślałam, że
może pan wie, kto nim jest.
Torkild Abrahamsen posłał jej zdumione spojrzenie.
- Myśli pani, że to ktoś z Armii? Skinęła głową zakłopotana.
- Przyjaciele Emanuela wiedzą, że pełni służbę w straży granicznej, i
jeśli również dowiedzieli się, że straciłam pracę w przędzalni. ..
Pomyślałam, że może.
Pokręcił głową i uśmiechnął się.
- Gdyby tak było, nie zrobiliby tego w ten sposób. Pomaganie ludziom
w potrzebie to uczciwa sprawa. Gdyby ktoś podejrzewał, że ma pani
kłopoty, odwiedziłby panią.
- A więc nie uważa pan, że to może być ktoś z Armii? Znowu pokręcił
głową.
Anna siedziała w milczeniu i przysłuchiwała się rozmowie.
- Ale kto to może być? - spytała nagle. - To pewnie ktoś, kto ci
współczuje, Elise. Ktoś, kto wie, że rodzice Emanuela ci nie pomagają.
Mam! - rozpromieniła się. - To na pewno stara ciotka. Ciotka Ulrikke.
Elise zastanowiła się. Dziwne, że nie wpadła na to, ale kiedy Anna
podsunęła jej tę myśl, uznała, że to nawet prawdopodobne. Mimo
surowego sposobu bycia ciotka Emanuela miała w gruncie rzeczy miękkie
serce. Elise zrozumiała to już tego piątkowego wieczoru, kiedy odwiedziła
Oscara Carlsena i jego rodzinę. - Ale ona nie mieszka tu w Kristianii -
zauważyła po namyśle.
- Może przyjechała tu z wizytą. Albo ma znajomych, którzy zrobili to
dla niej. Może nie chciała, by wiedzieli o tym rodzice Emanuela, skoro nie
byli całkiem zachwyceni... - Anna zamilkła i posłała Elise przepraszające
spojrzenie.
Elise przytaknęła.
- Właściwie myślę, że możesz mieć rację. Coś mi mówi, że ciotka
Ulrikke mogłaby zrobić coś takiego. Ma gorące serce, mimo że sprawia
wrażenie trochę szorstkiej. Dziękuję, Anno. To prawdziwa ulga. Muszę
przyznać, że to okropne uczucie, gdy nie wiadomo, kto stoi za drzwiami.
- Widziałam, że stałaś z Johanem w altanie i że mama do was weszła.
Czy coś powiedziała?
- Nic poza tym, że Agnes szukała Johana. Spojrzenie Anny pociemniało.
- Musi się zaakceptować to, że ze sobą rozmawiacie, mimo że Johan
ożenił się teraz z Agnes. - Zamilkła i zagryzła wargę. - Nie przejmuj się
mamą, Elise. Znasz ją. Myślę, że się obawia, że Johan mógłby popełnić
jakieś głupstwo. Prawdopodobnie myśli tak jak ja, że to ciebie Johan
kocha. Ale musimy się pogodzić, że tak się ułożyło: my, ty i Johan. Takie
jest życie.
Elise zwróciła się do Abrahamsena i poprosiła, by opowiedział o swojej
pracy w Armii. Wkrótce potem zobaczyli, że pan młody wyjeżdża.
Uroczystość powoli dobiegała końca. Panna młoda była pijana, podobnie
jej rodzice, wuj i większość zaproszonych mężczyzn. Niektórzy zapadli w
półsen na swoich krzesłach, inni zniknęli w altanach, i kiedy Anna
wspomniała o powrocie, Elise postanowiła pójść razem z nią i Torkildem
Abrahamsenem. Nie chciała wracać do domu sama po ciemku. Zwykle nie
bała się ciemności, ale strach przed mężczyzną o kulach jeszcze do końca
jej nie opuścił, mimo że przekonywała Johana, że jest inaczej. Na
Ullevalsveien nie było wiele latarni, w każdym razie między restauracją a
Maridalsveien.
Nagle Elise zatęskniła za latem i jasnymi wieczorami i pomyślała ze
zgrozą, że minie jeszcze siedem-osiem miesięcy, zanim znowu będzie
jaśniej.
Rozmawiali razem o weselu, żołnierz Armii Zbawienia pchał wózek, a
Elise szła obok.
- Ciekawe, jakim cudem ojca Agnes było stać na urządzenie takiego
przyjęcia? - zastanawiała się Anna. - Albo pożyczył, albo przez długie lata
oszczędzał. Lepiej wspomógłby Johana i Agnes jakimś groszem. Nie mają
gdzie mieszkać i nie wyobrażam sobie, jak będą żyć z jej pensji, skoro
przywykła tyle na siebie wydawać.
- Jeżeli negocjacje w Karłstad zakończą się porozumieniem, Johan
pewnie wkrótce wróci do domu - próbował ją uspokoić Torkild
Abrahamsen. - A wtedy będzie dalej kuł w kamieniu na Trondheimsveien
albo wróci do tkalni płótna żaglowego. Skoro wykazał się zdolnościami,
rzeźbiąc w kamieniu, myślę, że może się wybić. Zobaczysz, że będzie
kiedyś bogatym i znanym artystą.
Anna roześmiała się.
- To przyszło przypadkiem naszej mamie do głowy. Przechwalała się, że
Johan będzie miał wesele w restauracji Hasselbakken.
Elise lubiła przebywać z Anną i Torkildem. Oboje tak mocno stąpali po
ziemi, a przy tym cechowały ich optymizm i wrażliwość.
Dużo się śmiali, wymieniali zabawne uwagi na temat gości weselnych i
obiadu, nie wyśmiewając się z nikogo ani nie poniżając.
Zastanawiała się, dlaczego Agnes zaprosiła Torkilda Abrahamsena; nie
należał do rodziny i dopiero od niedawna go znała. Może dlatego, że Anna
potrzebowała jego pomocy Elise zaświtała teraz myśl, że mógł istnieć
jeszcze inny powód. Oboje wydawali się tacy szczęśliwi.
Rozstali się przy Beierbrua.
- Może wpadlibyście któregoś dnia do nas z wizytą? Peder i Kristian
będą zachwyceni, mama także.
- Z przyjemnością, Elise. Pozdrów wszystkich w domu.
W domu było ciemno i cicho. Mama, chłopcy i lokatorzy na poddaszu
pewnie już dawno temu położyli się spać.
Przystanęła i rozejrzała się dookoła. Noc była spokojna i gwiaździsta.
Poza szumem wodospadu konik polny jako jedyny wydawał z siebie
dźwięki. Księżyc świecił blado, a jego światło odbijało się w rzece.
Nagłe Elise zauważyła w oddali postać między budynkami fabryki. To
Otto, stróż nocny Prawie z nim nie rozmawiała od tego ranka, kiedy
znalazł ją i Emanuela zamkniętych w opuszczonej komórce. Nie chciał
wierzyć jej wyjaśnieniom, a kiedy rozniosła się wieść, że Elise wyszła za
mąż za Emanuela, tylko prychnął pogardliwie, jak opowiadały dziewczyny
z fabryki.
Już miała wejść do domu, bo nie chciała, żeby ją zauważył, kiedy
odniosła wrażenie, że odwrócił się i z kimś rozmawia, gestykulował
energicznie rękami i wydawał się czymś zaaferowany Co to ją obchodzi,
powiedziała do siebie, otworzyła drzwi i weszła do środka. Na wszelki
wypadek przekręciła w zamku klucz
ROZDZIAŁ ÓSMY
W poniedziałek rano podczas śniadania Asbjorn Hvalstad nagle zawołał:
- Negocjatorzy znaleźli rozwiązanie! - Spojrzał znad gazety.
Elise podeszła szybko i przeczytała nad jego ramieniem: „W sobotę
dwudziestego trzeciego września negocjatorzy podpisali porozumienie,
które rozwiązało problemy powstałe na skutek zerwania unii ze Szwecją.
Zgodnie uchwalono, że fortyfikacje przygraniczne zostaną zlikwidowane,
natomiast pomniki historyczne, jak twierdza w Kongsvinger i starsze
części twierdzy w Fredriksten, mogą zostać. Poza tym osiągnięto
jednomyślność co do pastwisk reniferów, koryt rzecznych, stref
neutralnych i arbitrażu. Oprócz tego..."
Elise odwróciła się do matki i rzuciła się jej na szyję. Pani Lovlien
rozpłakała się z radości.
- A więc Emanuel wróci wcześniej, niż sądziłyśmy, Elise! Bóg jest dla
nas łaskawy!
Elise skinęła głową, czując ogromną ulgę. Nie miała odwagi dopuścić
do siebie myśli, co by było, gdyby Emanuel nie wrócił.
Kiedy Emanuel przyjdzie z powrotem do domu, wszystko będzie jak
dawniej. Głupie myśli umilkną, a zwątpienie zostanie pogrzebane.
Wszystko będzie dobrze.
- To jednak nie będzie wojny? - Peder wyglądał na rozczarowanego.
- Czy to nie ty bałeś się o Johana i Emanuela? Zrozum, to nie jest tak jak
z twoimi żołnierzykami, Pederze - pouczał Kristian niczym dorosły. -
Prawdziwi żołnierze nie wstają po raz drugi, żeby walczyć dalej, kiedy
dostaną kulkę w łeb.
- Całkiem słusznie, Kristianie - poparł go Asbjorn Hvalstad. Elise
dostrzegła, jak chłopak wprost urósł pod wpływem tej pochwały. - Wojna
to okropność. Dziękujmy Stwórcy, że naszym przywódcom udało się
uniknąć zbrojnego konfliktu.
- Już Mu dziękowałem, panie Hvalstad. - Peder posłał mu niewinne
spojrzenie.
- Tak? Zanim się jeszcze o tym dowiedzieliśmy? - zdumiał się Asbjorn
Hvalstad.
- Dziękowałem Mu przedwczoraj, kiedy Pingelen poszedł do kąta.
„Dziękuję Ci", powiedziałem do Niego. „Kiedy Pingelen stoi w kącie, nie
może rozrabiać", dodałem. Z dorosłymi też tak jest. Kiedy siedzą w
więzieniu w Karlstad, nie mogą zrobić nic złego.
Elise i pani Lovlien stłumiły uśmiech, jednak pan Hvalstad potraktował
słowa Pedera poważnie.
- Czy Pingelen jest taki niegrzeczny, Pederze? Peder przytaknął.
- Próbował wepchnąć mnie do rzeki.
- Nie mówmy o tym więcej, Pederze. - Elise mrugnęła do niego
porozumiewawczo i Peder najwyraźniej zrozumiał. Umówili się, że
oszczędzą mamie przerażających opowieści. Elise zauważyła, że mama na
szczęście nie przejęła się tym, co powiedział.
Pan Hvalstad wstał od stołu.
- Dziś wieczorem będziemy świętować. Gdy Peder i Kristian skończą
pracę, zafunduję wszystkim kawę i ciastka.
Peder i Kristian podskoczyli do góry, tańczyli i skakali z radości, a Anne
Sofie ześliznęła się z ławki i próbowała ich naśladować.
Kiedy Hvalstad i chłopcy zniknęli i kiedy przyszła Larsine, a mama
usiadła przy krosnach, Elise udała się do piekarni, żeby kupić ciastka na
rachunek Hvalstada.
Na szczęście w piekarni nie było jeszcze dużo ludzi, a ci, którzy
przyszli, nie rozmawiali o niczym innym, tylko o pomyślnym zakończeniu
negocjacji i o tym, że nie będzie wojny. Nie wspomnieli o Korpusie
Strzelców. Za osiemnaście ore dostała sześć niedużych drożdżówek z dużą
ilością cynamonu. Potem poszła do Magdy na rogu, żeby kupić parafinę i
sztuczne masło. Mama nie lubiła tego tłuszczu, margaryny, jak go
nazywano, i twierdziła, że jest niezdrowy. Jeśli miała jeść masło, to
musiało to być prawdziwe masło wiejskie, lecz ono kosztowało
osiemdziesiąt ore za pół kilo, a na to nie było ich stać.
Kiedy dwie klientki wyszły ze sklepu, Elise zauważyła, że przed nią stoi
Otto. Miała nadzieję, że nie zauważy jej wcześniej, a dopiero gdy będzie
wychodził. Żeby nie napotkać jego wzroku, udawała, że przygląda się
wszystkiemu dookoła. Matka zawsze mówiła, że u Magdy jest taki bałagan
jak w wiejskim sklepie w Ulefoss, wszędzie coś stoi albo wisi. Pod sufitem
wisiały bańki na mleko, dzbanki, buty zimowe impregnowane tłuszczem,
wiadra i lampy naftowe, na ladzie stała waga z odważnikami, wszystko
należało zważyć i zapakować. Z lady wystawały szuflady na cukier, mąkę
i kaszę, ale kawa przechowywana była w dużych kolorowych blaszanych
puszkach.
Wreszcie Otto skończył kupować. Elise odwróciła się i oglądała dwa
duże kawałki sera goździkowego, które leżały na ladzie. Jeśli Magda była
w dobrym nastroju, pozwalała czasem stałym klientom skosztować
różnych produktów.
- Elise? - Zauważył ją. Udała zaskoczenie.
- Otto? Co za niespodzianka. Myślałam, że o tej porze leżysz w domu i
śpisz.
Potrząsnął głową, przyglądając jej się badawczo.
- Widuję cię w domu majstra. Uśmiechnęła się.
- Możliwe, z fabryki do nas jest niedaleko. Dobrze by było, gdybym
mogła wrócić do pracy. Gdybym odzyskała swoją posadę.
- Stałaś się popularna, Elise. - Uśmiechnął się. - Jeden z twoich
kawalerów kręci się w pobliżu fabryki. Nie ma odwagi przejść przez most.
Elise zmarszczyła brwi.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie zauważyłaś go w sobotę? Przez wiele godzin stał nad rzeką i gapił
się na drugi brzeg. W końcu powiedziałem mu, że jeśli tak mu zależy,
powinien raczej zapukać do drzwi i spytać, czy może wejść.
- O kim ty mówisz? - domyślała się, co powie, ale nie chciała po sobie
pokazać, że coś wie.
- O twoim koledze. O tym, który złamał nogę i uderzył się w głowę o
skałę.
- Nie rozumiem, o kim mówisz.
- Ach tak. - Uśmiechnął się. - Wydaje mi się, że wyraźnie widziałem, jak
z nim rozmawiałaś. A skoro kłamiesz, to znaczy, że coś kręcisz.
- Nie pierwszy raz mnie o coś posądzasz, Otto. Jeśli cię to bawi, to
proszę bardzo. - Odwróciła się od niego.
Słyszała, że chichotał przez całą drogę do wyjścia ze sklepu.
Elise zmarszczyła czoło. Nie podobało jej się to. Najpierw mężczyzna o
kulach szedł za nią w sobotę z kościoła, a potem przez kilka godzin stał
między budynkami fabryki i czekał, aż wróci z przyjęcia weselnego. Teraz
nawet Otto to zauważył, wkrótce połowa Sagene będzie wiedzieć, że jakiś
obcy o kulach i z bandażem na głowie za nią chodzi. Tutejszym plotkarom
dostanie się smakowity kąsek. W końcu zaczną dociekać, kim on jest i
dlaczego się nie poddaje, chociaż musi wiedzieć, że jest mężatką.
Czy uda im się odgadnąć prawdę?... Ciarki przebiegły jej po plecach.
Może powinna zrobić tak, jak poradził jej Johan, i jednak pójść na policję?
Jeżeli Emanuel zorientuje się, że ludzie gadają o niej i rannym żołnierzu,
wpadnie we wściekłość. Może straci ochotę, by zastąpić dziecku ojca,
skoro zrozumie, że nikt nie wierzy w jego ojcostwo.
Pomyślała o tym, ile złego mogą wyrządzić plotki. Czy gdyby
plotkujący zdali sobie sprawę z konsekwencji, jakie może spowodować ich
gadulstwo, to przestaliby plotkować?
Matka najwyraźniej zorientowała się, że coś jest nie tak, bo natychmiast
w jej wzroku pojawiła się podejrzliwość. Przez całe niedzielne
przedpołudnie spacerowała z panem Hvalstadem i z Anne Sofie, a potem
w czasie obiadu i przez resztę wieczoru wszyscy troje byli tak zajęci sobą,
że zapomnieli zapytać, jak się udało wesele. Elise nie miała pewności, czy
matka nie wspomniała o tym, ponieważ zaabsorbował ją pan Hvalstad, czy
też może nie chciała usłyszeć, że ojciec Agnes wyprawił córce wspanialsze
wesele, niż miała Elise. Albo może po prostu dlatego, że Johan był panem
młodym.
- Czy stało się coś złego, Elise?
- Złego? - Elise zmusiła się do uśmiechu. - Chyba nie mogło się zdarzyć
nic złego w taki dzień jak dziś, kiedy dowiedzieliśmy się, że nie będzie
wojny Kupiłam sześć drożdżówek z cynamonem.
- Pomyślałam, że starczy ci tylko na małe, więc upiekłam ciasto.
Poczułam się głupio, że Asbjorn wydaje na nas pieniądze. Opowiedz mi
trochę o weselu, Elise. Ciekawa jestem, kto przyszedł. Zaprosili panią
Eyertsen?
Elise pokręciła głową.
- Ani pani Evertsen, ani pani Albertsen, ani też pani Berg. Przyszli
przeważnie sami obcy. Eleganckie kobiety w jasnych sukniach i panowie
w białych koszulach i czarnych garniturach.
Matka popatrzyła na nią zdumiona.
- Gdzie oni poznali tych ludzi?
- Nie wiem. Może ojciec Agnes zna ich ze swej działalności politycznej.
Twarz pani Lovlien ściągnęła się. Elise uświadomiła sobie, że matka
poczuła się urażona, że jej nie zaproszono. Żeby ją trochę udobruchać,
rzekła beztrosko: - Bardziej wypadałoby im zaprosić panią Evertsen, która
była sąsiadką Thoresenów od samego początku, gdy wprowadzili się do
Andersengirden.
- My też się z nimi przyjaźniliśmy. Elise uśmiechnęła się.
- Nie sądzę, by ci się tam podobało, mamo. Widziałam wielu gości,
którzy przynieśli ze sobą wódkę. Wyciągali z tylnych kieszeni butelki i
puszczali w obieg. Na początku robili to po kryjomu, ale potem, gdy
atmosfera się rozluźniła, nikt nie zwracał uwagi na drobiazgi. Ciekawe,
czy wolno im będzie jeszcze kiedykolwiek urządzić przyjęcie w restauracji
na wzgórzu Hasselbakken.
Matka spojrzała na Elise przestraszona.
- Czy ktoś się upił?
- Spytaj mnie raczej, czy ktoś się nie upił. Johan musiał wracać do
Kongsvinger ostatnim pociągiem, więc nie wypił nawet kropli. Anna i
Torkild Abrahamsen też nie pili.
- Czy on też tam był?
- Inaczej Anna nie dotarłaby na wesele.
- Jej wujek mógłby jej pomóc. Elise przytaknęła.
- Odnoszę wrażenie, że łączy ich coś więcej niż przyjaźń.
- Annę z Torkildem? - pani Lovlien wyglądała na wstrząśniętą. - To
niemożliwe.
- Dlaczego? - Elise spojrzała na matkę zaczepnie. - Pomyśl, jakie to dla
niego szczęście. Anna jest najmilszą dziewczyną, jaką znam, łagodną i
wiecznie zadowoloną. Do tego jest śliczna.
- Ale ona nie może... - matka zamilkła i zagryzła wargę.
- Dać mu dziecka, chciałaś powiedzieć? Mogą być szczęśliwi bez niego.
- Ale zastanów się, co to znaczy mieć żonę, którą wiecznie trzeba pchać
na wózku?
- Nie wygląda na to, by go to krępowało. Ludzie z Armii nie mają tylu
uprzedzeń jak pozostali. Możemy się od nich czegoś nauczyć.
- Z kim siedziałaś przy stole?
- Obok wujka Agnes. Używał wosku do brody, okazał się zapalonym
patriotą i winił Szwedów za wszystko, od braku mieszkań i bezrobocia po
hałas i smród automobilów.
Matka uśmiechnęła się.
- Najwyraźniej jest podobny do reszty rodziny. Co dostaliście do
jedzenia?
- Potrawkę z drobiu i „chłopki w woalkach".
- Mus jabłkowy z biszkoptem i bitą śmietaną? Pamiętam, że taki deser
jadłam u ciotki i wujka. Później już go nie próbowałam. Ślinka mi cieknie
na samo wspomnienie. No, ale czas obierać ziemniaki, Elise, a ty ruszaj do
krosien. Cieszę się na dzisiejszy wieczór.
W salonie było cicho, tylko czółenko zakłócało ciszę. Elise zatęskniła
niemal za przędzalnią i fabryczną halą pełną pracujących kobiet oraz za
hukiem maszyn. Za okresem, kiedy musiała całą swą uwagę skupić na
pracy, by włosy, fartuch czy ręka nie dostały się w tryby maszyny. Wtedy
rzadko miała okazję się rozmarzyć albo rozmyślać o kłopotach. Teraz
miała nieskończenie wiele czasu, by zmartwienia przetaczały się przez jej
głowę jedno po drugim.
Może powinna spróbować porozmawiać z Agnes? Przyjaciółka znała
przecież rudzielca. Ansgara, jak go nazwała. Była pewna siebie i odważna
i na pewno to dla niej żadna trudność z nim pogadać. Może uda się jej go
nakłonić, żeby się przyznał, o co mu chodzi. Może nawet z niego wydusi,
czy to on jest winowajcą. Dla niej, Elise, byłaby to wielka ulga, gdyby
potwierdziły się jej przypuszczenia, wtedy wiedziałaby, jak się zachować.
Otto to zły duch. Będzie się mścił, ponieważ nie odwzajemniła jego
umizgów. Najpierw opowiadając majstrowi, że z własnej woli spędziła z
Emanuelem noc w graciarni obok fabryki, a teraz rozpuszczając plotki o
jej kulejącym „kawalerze". To podłość.
Pan Hvalstad wrócił wcześniej na obiad i opowiedział o nastrojach
panujących w kantorze. Kierownik zafundował szampana, żeby uczcić ten
dzień, i wszystkich ogarnął uroczysty nastrój. Lokator musiał chyba wypić
więcej niż jeden kieliszek, pomyślała Elise, ponieważ pocałował mamę w
policzek, wcale się nie krępując obecnością innych.
Chłopcy wpadli do domu niczym burza, żeby coś zjeść przed pracą.
Mama podała smażone krążki kalarepy ze smażoną cebulką, przyprawione
solą i pieprzem, które smakowały jak mięso. Asbjorn Hvalstad był
zadowolony.
- Siostra Kopciucha nie żyje - odezwał się nagle Kristian. Elise spojrzała
na niego przerażona.
- Niedawno widziałam ją z mamą w sklepie.
- Zaczęła kaszleć. Jej braciszek pilnował jej, gdy ich mama była w
pracy. Nagle poszła jej z nosa biała piana i mała przestała na niego patrzeć.
Zatrzymał kołyskę i zrobiło się cicho jak w kościele, mówił. Pobiegł po
sąsiadkę, a ona zaczęła płakać. Nie rozumiał dlaczego, bo przecież jego
siostra stała się aniołem, powiedział.
Peder przestał gryźć i z ustami pełnymi jedzenia wpatrywał się w brata.
- Stała się aniołem?
Kristian spojrzał na niego wyrozumiale.
- Nie, ale jej braciszek tak myślał.
- Skąd wiesz, że to nieprawda?
- Anioły tak naprawdę nie istnieją, rozumiesz, Peder. Niektórzy tylko tak
mówią, żeby pocieszyć dzieci.
Mama przerwała im.
- Nikt tego nie wie na pewno, Kristianie. Wielu uważa, że anioły
istnieją, ale my nie możemy ich zobaczyć, zanim nie umrzemy. W Biblii
jest o nich mowa, a wy uczycie się w szkole historii Biblii.
- Jak myślisz, czy są wśród nich duże i małe? - Peder popatrzył na matkę
z ufnością i dokończył przeżuwać.
- Na pewno.
Peder przełknął głośno.
- I tato też? - Nagle uśmiechnął się szeroko. - Ciekawe, co mówi
dyrektor tam na górze na widok anioła z czerwonym nosem i flaszką w
kieszeni.
- Teraz się wygłupiasz, Pederze. - Matka skarciła go wzrokiem. - Wiesz
dobrze, że to nie dyrektor, tylko Bóg.
Peder skinął i spuścił głowę zawstydzony.
- Uważam, że Peder jest zabawny. - Kristian śmiało spojrzał matce w
oczy. - Moi koledzy też tak twierdzą. Śmieją się, gdy tylko otworzy usta.
- Śmieją się z niego czy z tego, co mówi? - Pan Hvalstad wydawał się
szczerze zainteresowany.
- Śmieją się z jego dziwnych wypowiedzi. Mówią, że powinien
występować w cyrku. Wtedy mógłby być sławny i występować dla króla. I
zarabiać na tym.
Peder wybałuszył oczy.
- Dla szwedzkiego króla? O nie!
- Mamy własnego króla, rozumiesz, Peder. Możemy wybrać się do
zamku i pomachać mu, to może rzuci nam dwukoronówkę.
Pan Hvalstad wstał od stołu.
- Muszę niestety już iść do kantoru, ale spróbuję wrócić dziś wcześniej
niż zwykle. Kupiłaś jakieś ciastka, Elise?
- Tak, kupiłam drożdżówki z cynamonem, a mama upiekła ciasto.
Popatrzył na panią Lovlien ciepłym wzrokiem.
- Nie musiałaś, kochana. I tak masz sporo roboty.
Elise zauważyła, że Peder i Kristian wymienili spojrzenia i zasłonili
usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Gdy tylko pan Hvalstad zniknął za drzwiami, Peder wykrztusił:
- Czy on jest twoim ukochanym, mamo?
Matka zaczerwieniła się na twarzy i w pośpiechu zaczęła nastawiać
wodę na zmywanie.
- Można powiedzieć „kochany" do kogoś, kto wcale nie jest ukochanym.
Ja też często do was tak mówię.
- Ale ja spytałem, czy on jest twoim ukochanym.
- Nie pyta się o takie rzeczy, Pederze! Jesteś bezwstydny i nie-
wychowany. Uczyłam cię, że dzieci nie powinny się odzywać, kiedy
dorośli rozmawiają, ale ty ciągle przerywasz. No, musicie już iść. Po-
starajcie się wrócić wcześnie, pamiętajcie, że dziś świętujemy.
To był niezwykle miły wieczór. Jedli drożdżówki i ciasto z formy, pili
kawę, która z tej okazji była mocna, a nie jasnobrązowa. Ku zdumieniu
Elise matka wyciągnęła stary akordeon ojca i zagrała kilka prostych
melodii. Pierwsza nazywała się Tak często duje mroźny wiatr, a następna
Rododendron.
Elise zauważyła, że matka i pan Hvalstad ciągle posyłali sobie czułe
spojrzenia, i zastanowiła się, jak poważne właściwie mają zamiary. Jeżeli
mama wpadnie na pomysł, by ponownie wyjść za mąż i się wyprowadzić,
na pewno nie zabierze ze sobą Pedera i Kristiana. Od czasu, gdy wróciła z
sanatorium, w gruncie rzeczy przerzuciła odpowiedzialność za chłopców
na Elise. Czasami Elise zastanawiała się, czy myślała o tym, że to ona jest
ich matką. W czasie długich miesięcy, kiedy leżała chora, najstarsza córka
musiała zająć się braćmi, a potem już tak zostało. Mimo że Emanuel
zgodził się, by matka, Peder i Kristian zamieszkali z nimi, nie wiadomo,
czy poza dzieckiem, którego Elise się spodziewała, będzie chciał
zaopiekować się jeszcze chłopcami.
Matka skończyła właśnie grać drugą melodię, kiedy nagle rozległo się
pukanie do drzwi. Wszyscy popatrzyli po sobie zdumieni, bo rzadko
przychodzili do nich goście.
Elise wyszła do kuchni, żeby otworzyć. To mógł być Evert, Agnes albo
Hilda, pomyślała. Ale oni weszliby od razu do środka, nie czekając na
zaproszenie.
Jakież było zaskoczenie Elise, kiedy za drzwiami ujrzała ubraną na
czarno starszą damę. Po chwili poznała, że to ciotka Ulrikke. Przyszła,
żeby oznajmić, że to ona zostawiała prezenty, pomyślała szybko Elise i
serdecznie przywitała krewną.
- Co za radosna niespodzianka. Wejdź, proszę.
Stara ciotka Emanuela wyglądała równie surowo jak ostatnio, lecz mimo
to Elise nie poczuła się nieswojo.
Kilka razy mignęła jej ciotka Ulrikke na ślubie i to wystarczyło, by już
tak bardzo się jej nie bała. Wskazała jej drogę do salonu.
- Właśnie świętujemy na cześć udanych pertraktacji w Karlstad. A to jest
nasz lokator, pan Asbjorn Hvalstad, i jego córka, Anne Sofie.
Ciotka Ulrikke podeszła do stołu i podała rękę każdemu z nich,
następnie zwróciła się do Elise zdumiona.
- Lokator? W tym małym domku dla lalek? Jakim cudem się tu
mieścicie?
- Pan Hvalstad z córką zajmują poddasze, a mama z chłopcami śpią w
pokoiku.
- A gdzie się podzieje Emanuel, kiedy wróci do domu?
- Wtedy on i ja będziemy spali w salonie. Na razie śpię w kuchni.
- Emanuel będzie musiał dobrze zarabiać, żebyście nie musieli
wynajmować własnych sypialni.
- Póki służy w straży granicznej, zarabia tylko na swoje potrzeby.
Ciotka zerknęła na Elise zaskoczona.
- Nie pracujesz w fabryce?
- Nie, straciłam pracę. - Bezwiednie położyła rękę na brzuchu. Ciotka
Ulrikke musiała wiedzieć, że Elise spodziewa się dziecka, skoro kładła na
schodach paczki z rzeczami dla niemowlęcia. - Usiądź, proszę. Kawa jest
jeszcze ciepła, przyniosę tylko jeszcze jedną filiżankę. - Wyjęła
porcelanowe filiżanki Emanuela i pomyślała, że na pewno by się ucieszył,
że używa ich przy takiej okazji jak dziś.
Nagle zrobiło się jej przykro.
Zauważyła, że ciotka dziwnie zmieniła się na twarzy. Otworzyła usta,
żeby coś powiedzieć, jednocześnie mierząc wzrokiem Elise od stóp do
głów.
- I kiedy ma nastąpić ta szczęśliwa okoliczność?
- Pod koniec stycznia.
Gdy tylko to powiedziała, uświadomiła sobie, że to dla starej kobiety
prawdziwe zaskoczenie. Ciotka poderwała się jak rażona piorunem. Może
myślała, że poczekają do nocy poślubnej, a teraz doznała wielkiego
rozczarowania z powodu braku moralności młodych, pomyślała Elise.
Szkoda, że nie mogła powiedzieć prawdy.
Zauważyła, że matka skuliła się na swoim miejscu. Elise to zdziwiło.
Zaledwie kilka dni temu matka zwierzyła się jej, co przeżyła w swej
młodości, a mimo to wstydzi się, że ma córkę, która postępuje tak samo.
Asbjorn Hvalstad musiał pewnie zorientować się w sytuacji i czym
prędzej zaproponował ciotce Ulrikke talerz z ciastkami i zaczął opowiadać
o tym, jak świętowali w kantorze najnowsze wydarzenia.
Ciotka Ulrikke przybrała jeszcze bardziej surowy wyraz twarzy.
- Zupełnie się nie zgadzam z tym, co się dzieje. Wolę Francisa Hagerupa
niż tego lewicowca Michelsena. Prawica nie chciała rozwiązania unii ze
Szwecją, Francis Hagerup zamierzał prowadzić ze Szwedami negocjacje w
sprawie konsulatu i próbować dojść do kompromisu.
Hvalstad czym prędzej starał się zmienić temat.
Peder i Kristian siedzieli cicho jak trusie. Elise sądziła, że czują respekt
wobec władczej starszej kobiety i nie mają odwagi się odezwać, żeby ich
nie wyproszono. Nieczęsto wolno im było siedzieć z dorosłymi w salonie,
w dodatku przy stole, na którym stały drożdżówki i domowe ciasto.
Nagle Peder przerwał ciszę.
- Dlaczego masz jeden ząb taki krzywy, ciociu Ulrikke?
Starsza pani wyglądała tak, jak gdyby już się zbierała, by odpowiedzieć
jakąś uszczypliwą uwagą, ale ku zaskoczeniu Elise powstrzymała się,
uśmiechnęła i rzekła:
- Ponieważ się taka urodziłam, dokładnie tak, jak ty urodziłeś się z
piegami i niesforną czupryną.
- Nie gniewaj się za to, ciociu Ulrikke. Uważam, że jesteś ładna taka,
jaka jesteś. Mimo że jesteś trochę stara.
Kristian zakrztusił się, pan Hvalstad musiał spojrzeć w inną stronę, a
mama czym prędzej zaczęła dolewać kawy.
- Jesteś pewnie dość oryginalnym chłopcem, Pederze. - Ciotka Ulrikke
nie przestawała się uśmiechać. Wyglądało na to, że zarówno rozwiązanie
unii, jak i duży brzuch Elise zeszły na dalszy plan.
Zrobiło się późno, kiedy ciotka Ulrikke wstała, żeby wyjść. Wyjaśniła,
że jest w Kristianii tylko z krótką wizytą i że zatrzymała się u rodziny
Carlsenów, więc nie musiała rezerwować pokoju w drogim hotelu.
Uśmiechnęła się do Elise, gdy dziękowała za gościnę, i obiecała, że
wpadnie, gdy następnym razem będzie w stolicy. Nie wspomniała słowem
o porodzie, a kiedy pan Hvalstad zaproponował, że ją odprowadzi na
szczyt wzgórza Aker, zgodziła się, mimo że, jak się okazało, mają oboje
odmienne poglądy polityczne.
Elise wyszła z nimi na ganek. Chwilę wahała się, zanim zebrała się na
odwagę.
- Ciociu Ulrikke, nie zdążyłam podziękować za te dwie paczki. Ciotka
spojrzała na nią, nie rozumiejąc.
- Paczki?
Elise poczuła, że się zaczerwieniła.
- Ja... ja... znalazłam przed domem dwie paczki. Myślałam...
- O jakich ty paczkach mówisz?
Elise wiła się jak piskorz. Musiała się pomylić. Gdyby pakunki
zostawiła ciotka Ulrikke, od razu zrozumiałaby, o czym mowa.
- Były w nich rzeczy dla niemowlęcia. Cudny maleńki kocyk i kaftanik
robiony na drutach.
- Nie dawałam ci nic takiego, nie wiedziałam nawet, że jesteś w ciąży.
Marie sugerowała wprawdzie, że martwi się tym, co powiedziała na
weselu ta... hm... twoja przyjaciółka, ale nie mogliśmy uwierzyć, że to
prawda. Emanuel mimo wszystko przez wiele lat należał do Armii
Zbawienia i został tak wychowany, że potrafił nad sobą panować.
Elise czuła, jak palą ją policzki. Spuściła wzrok.
- Bardzo mi przykro z tego powodu, ciociu Ulrikke.
Jednak kiedy się położyła spać tego wieczoru, długo leżała, wpatrując
się w sufit. Kto, u licha, w takim razie dał jej te prezenty?
ROZDZIAŁ DZIWEIĄTY
Elise w napięciu czekała na powrót Emanuela. Teraz, kiedy Szwedzi i
Norwegowie doszli do porozumienia, żołnierze powinni zostać odesłani do
domów. Gazety pełne były wielkich nagłówków i komentarzy wydarzeń w
Karlstad. Wollert Konow z Hedemarken powiedział w Stortingu:
„Wolałbym raczej unię niż zgodzić się na takie warunki".
Szesnastu głosujących przeciw twierdziło, że karlstadzkie porozumienie
stanie się w kraju niczym pochodnia zapalająca, stworzy podziały między
ludźmi i że teraz już nigdy nie będzie pokoju na Półwyspie
Skandynawskim.
- Sądziłam, że większość Norwegów pragnęła rozwiązania unii - rzekła
Elise zdumiona.
- I tak rzeczywiście jest - odparł pan Hvalstad. Siedzieli przy śniadaniu i
po kolei czytali „Verdens Gang". - Zarówno w Zgromadzeniu
Narodowym, jak i wśród obywateli większość była za rozwiązaniem unii i
zgadzała się, by Norwegia zaakceptowała niektóre niezbyt honorowe
warunki.
- Jakie warunki? - przerwała mu pani Lovlien.
- Zlikwidowanie niektórych fortyfikacji obronnych przy szwedzkiej
granicy i demobilizacja norweskich sił zbrojnych. Wielu uważa to za tak
upokarzające, że już bardziej woleliby wojnę. Właściwie za wcześnie
świętujemy zwycięstwo. Storting jeszcze nie zatwierdził ugody w
Karlstad, debata będzie trwała kilka dni.
- A więc mimo wszystko nie wiadomo, czy Emanuel wróci do domu. -
Elise sama usłyszała, że w jej głosie nie zabrzmiało tyle rozczarowania, ile
powinno. Wiedziała, co jest powodem. Tęskniła za Emanuelem, pragnęła
słuchać jego głosu, zobaczyć ciepło w jego czułym wzroku, poczuć późną
nocą jego duże, silne ciało przy swoim. Jednocześnie denerwowała się, że
będzie musiała mu powiedzieć o mężczyźnie o kulach. Prędzej czy później
sam się zorientuje, w każdym razie teraz, kiedy Otto zacznie chlapać
jęzorem. Poza tym obawiała się, że wymówi mieszkanie Asbjornowi
Hvalstadowi i sprawi przykrość i matce, i Anne Sofie. Był jeszcze jeden
powód, ale tego nie miała ochoty przyznać nawet przed sobą samą, ponie-
waż może Emanuel się zmienił i będzie mniej ochoczy w łóżku po wielu
długich marszach i dużym wysiłku fizycznym...
Wstydziła się swoich własnych myśli. Młodzi małżonkowie powinni
być oboje pełni ognia. A może pożądanie słabnie w czasie ciąży?
Tego samego wieczoru przyszła Hilda z wizytą. Była w kiepskim
nastroju. To dla niej typowe, pomyślała Elise. Nie miała odwagi poskarżyć
się panu Paulsenowi.
Elise nie widziała siostry od tego dna, kiedy przyszła i wyznała matce,
że znowu jest w ciąży. Nie miała pewności, czy to tajemnica, ale
zaryzykowała.
- Mama powiedziała mi tę nowinę. To świetnie, Hildo. W takim razie
urodzimy prawie w tym samym czasie, może z kilkumiesięcznym
odstępem. To tak, jak byśmy urodziły bliźnięta.
Hilda posłała jej harde spojrzenie.
- Próbujesz być zabawna?
- Mam mówiła, że nie żałujesz i że tym razem zatrzymasz dziecko.
- Tak, mogę przecież się tu przeprowadzić - odparowała ironicznie. - Po
prostu przejmę salon z meblami w pluszu Emanuela, statuetkami i całą
resztą.
Elise nie odpowiedziała. Gdy Hilda była w podłym nastroju, lepiej było
milczeć. Na pewno stał za tym Paulsen Junior. Spytał zapewne wuja, czy
mógłby postarać się o więcej dzieci, a majster się zgodził i powiedział, że
oczywiście sprawi im jeszcze jedno.
Hilda zagryzła wargę.
Elise zauważyła, że kiedy nie podejmuje dyskusji, Hilda zawsze po
chwili stawała się potulna. Hilda oparła głowę na rękach.
- Wszystko jest takie okropne. Paulsen bardzo się ucieszył, kiedy
powiedziałam mu, że jestem w ciąży. Myślałam, że się ucieszył, bo
naprawdę pragnie sam mieć dziecko. Teraz rozumiem, że ma inne plany.
Elise zerknęła na matkę, która zmywała naczynia po obiedzie. Unikała
wzroku córki.
- Wiesz, że możesz odmówić. To twoje dziecko, on nie może cię zmusić,
żebyś je oddała.
Hilda otarła łzy rękawem sukni i pokręciła głową.
- W takim razie będę musiała się wyprowadzić. I co wtedy pocznę? Z
czego będę żyła?
- Na pewno odzyskasz pracę w przędzalni. Hilda posłała siostrze surowe
spojrzenie.
- Czy ty w ogóle wiesz, ile zarabia pomocnica?
- Może mogłabyś zostać prządką? Albo tkaczką w Hjula. Paulsen na
pewno ci pomoże.
- Wierzysz w to? Czy zechce mi pomóc, gdy mu odmówię i nie zrobię
tego, co chce?
- Wiele innych niezamężnych matek zdołało stanąć na własnych nogach.
Przejdź się do żłobka, a przekonasz się, że to prawda. Być może mama
poradzi sobie i przypilnuje nasze dzieci, gdy my będziemy w pracy. -
Posłała matce spojrzenie pełne nadziei.
Pani Lovlien skinęła głową.
- Jeżeli tylko starczy mi zdrowia. - Jej głos nie zabrzmiał zbyt pewnie.
Elise zauważyła, że mama nie była zachwycona tym pomysłem. Może
myślała o Hvalstadzie? Niewykluczone, że już się oświadczył, wydawał
się taki zakochany. Może planowali wyprowadzić się z domu majstra i
postarać się o własne mieszkanie? Wtedy Hilda mogłaby zamieszkać na
poddaszu. Miała nadzieję, że mama to zaproponuje, ale nic nie
powiedziała.
- Jak myślisz, gdzie będę mieszkać? Mam wynająć kąt w jakiejś norze? -
spytała zdławionym głosem.
Elise utkwiła wzrok w matce, teraz mogłaby coś powiedzieć. Ale matka
nadal milczała.
- Nie martw się na zapas. Masz jeszcze sporo miesięcy na znalezienie
rozwiązania. Może któraś z twoich koleżanek zechce dzielić z tobą pokój i
kuchnię. Nie wiem poza tym, czy Asbjorn Hvalstad będzie chciał zostać w
domu majstra. Na poddaszu jest mu chyba ciasno, przywykł przecież do
większych mieszkań.
Nie miała odwagi spojrzeć na matkę, kiedy o tym mówiła, ale
zauważyła, że matka znieruchomiała.
- Myślę, że co do tego się mylisz, Elise. Jemu się tu bardzo podoba,
uważa, że to fascynujące mieszkać w pobliżu wodospadu i słuchać jego
szumu, poza tym cieszy się, że Anne Sofie wychowuje się wśród trawy i
zieleni.
Hilda posłała matce surowe spojrzenie.
- Czy przedkładasz racje obcego lokatora ponad potrzeby własnej córki?
Czy ważniejsze jest dobro tej dziewczynki niż dobro własnego wnuka?
Matka zarumieniła się na policzkach.
- Zmuszasz mnie, bym wyznała coś, z czym chciałam trochę poczekać.
Asbjorn Hvalstad i ja kochamy się. Zamierzamy się pobrać.
Hilda najpierw poczerwieniała na twarzy, a następnie zbladła.
- Co powiedziałaś? Ty chcesz wyjść za mąż? W twoim wieku?
- Nie skończyłam jeszcze trzydziestu siedmiu lat. Czy to tak dużo? -
Mama wykręcała nerwowo palce, zdawała się jednocześnie zawstydzona i
nieustępliwa.
- Zaledwie parę miesięcy po śmierci taty? Czy znaczył dla ciebie tak
niewiele?
W oczach pani Lovlien zakręciły się łzy.
- Kochałam Mathiasa bardziej, niż ty kiedykolwiek kochałaś mężczyznę,
z którym żyjesz. To, że miłość została wystawiona na ciężką próbę, to
zupełnie coś innego.
- A skąd wiesz, co ja czuję? - Hilda przyjęła ostry ton. - Jak myślisz, co
powiedzą moje przyjaciółki, gdy się dowiedzą, że moja matka się
zakochała? Spalę się ze wstydu. Staniesz się pośmiewiskiem całego
Sagene. Patrzcie, idzie Jensine Loyłien, ta stara, której się wydaje, że
przeżywa drugą młodość! Już to słyszę.
- Hilda, dość tego! - przerwała jej Elise i rzuciła ostrzegawcze
spojrzenie. - Powinnaś się raczej cieszyć, że mama jest szczęśliwa. Jeszcze
kilka miesięcy temu baliśmy się, że ją stracimy, a teraz żałujesz jej
odrobiny radości. Czy nie widzisz, że dla nas wszystkich może to
oznaczać lepszy byt? Asbjorn Hvalstad zapewni jej utrzymanie, czy nie
rozumiesz tego?
Hilda nie zamierzała się poddać.
- Lecz właśnie powiedziała, że on się stąd nie wyprowadzi. Czy w takim
razie ty będziesz musiała się wynieść, Elise?
- Wiesz, co myślę, Hildo? Jesteś zazdrosna. Zazdrościsz swojej własnej
matce, że przeżywa coś, co cię ominęło.
- Co to takiego, jeśli wolno spytać?
- Zakochanie. Związałaś się z majstrem, ponieważ liczyłaś na jego dobra
materialne. Błyskotki były ważniejsze niż miłość.
Hilda poderwała się nagle, policzki jej płonęły.
- To największa potwarz, jaka mnie kiedykolwiek od kogoś spotkała!
Ale mogę cię pocieszyć, że nie będę już dla ciebie ciężarem, Elise. Od tej
chwili postaram się sobie radzić sama. Zresztą od dawna już sobie radzę.
Wolę raczej nie mieć rodziny niż wstydzić się za swoją matkę, która robi z
siebie pośmiewisko, i za siostrę, która usiłuje ludziom wmówić. .. - Nie
dokończyła. Elise wymierzyła jej policzek
- Ależ moje drogie - mama nerwowo wyłamywała palce. - Zawsze
żyłyście w przyjaźni. Jak możecie być dla siebie takie nieprzyjemne?
Hilda odwróciła się plecami i wypadła z domu.
Elise stanęła jak wryta i wpatrywała się w drzwi, które zatrzasnęły się za
siostrą. Zastanawiała się, czy Hilda kiedykolwiek zrozumie, jak potrafi być
okropna dla innych, i czy będzie potrafiła się do tego przyznać. Ale jakie
to właściwie ma znaczenie? To wybór Hildy. Wprawdzie nie była jeszcze
pełnoletnia, ale wystarczająco dojrzała, by decydować o swoim życiu.
Mama płakała.
- Mamo... Nie płacz. Znasz Hildę, zawsze łatwo wpada w gniew i ucieka
z domu. Za chwilę będzie żałować i wróci.
- Byłaś dla niej bardzo surowa.
- A ona była niemiła dla ciebie.
- Może ma rację. Właściwie jestem za stara.
- Co za bzdura! Jedna z prządek u Graaha urodziła swoje pierwsze
dziecko, mając trzydzieści dziewięć lat.
Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, poczuła ukłucie strachu. A jeśli
mama też jest w ciąży? O Boże, co za chaos!
- Nie powinnam była tego mówić. Jeszcze długo chciałam to utrzymać
w tajemnicy, nawet przed tobą. - Mama wydawała się zawstydzona.
Elise uśmiechnęła się.
- Już coś podejrzewałam. Nawet Kristian jakiś czas temu coś
napomknął, ale ku mojemu zdumieniu nie wyczułam w jego głosie
niechęci ani zażenowania. Jedno, co mnie zastanawia, to jak zareaguje
Peder. Będzie mu trudno zrozumieć, jak możesz coś takiego zrobić ojcu.
Peder najwięcej o nim mówi, w dodatku zawsze pozytywnie i z sympatią.
Matka skinęła głową.
- Mogłoby się niemal wydawać, że zapomniał o wszystkim, co złe.
- Na pewno nie zapomniał, ale po prostu nie dopuszcza tego do siebie.
Ty pewnie tak samo? Czy też może nosisz w sobie urazę za całą krzywdę,
którą ci ojciec wyrządził?
- Wybaczyłam mu, ale nie zapomniałam. Jak ci mówiłam, nigdy nie
przestałam go kochać. Kochałam go takim, jakim naprawdę w głębi duszy
był, lecz tego nie okazywał. Dla niektórych alkohol jest trucizną. Trucizną,
która niszczy i sprawia, że stają się innymi ludźmi. - Zamilkła. - Uważasz,
że powinnam się wstrzymać i na razie nie mówić nic Pederowi?
- To zależy, czy ustaliliście już jakąś datę. Pani Lovlien zaczerwieniła
się.
- Chcielibyśmy się pobrać, gdy tylko Emanuel wróci do domu, a to być
może nastąpi już niedługo, skoro negocjacje zostały zakończone
porozumieniem.
- W takim razie myślę, że powinnaś Pederowi powiedzieć.
Następnego dnia zerwał się wiatr i lało jak z cebra. Deszcz bębnił o dach
i płynął z głośnym szumem rynnami. Elise wstała od krosien i podeszła do
okna, żeby wyjrzeć na zewnątrz, ale przez potężny strumień ulewy nie
dało się prawie nic zobaczyć. W dole huczała rzeka, na moście Elise
dostrzegła kilka robotnic, które skulone przed deszczem śpieszyły do
pracy; widocznie były w domu w czasie przerwy obiadowej.
Odprowadzała je wzrokiem, ciesząc się, że sama nie musi biec teraz z
nimi. Nie mogła zrozumieć, jak jeszcze kilka dni temu tęskniła za fabryką,
nie zamieniłaby się za nic w świecie. Jak wytrzymywała ten okropny szum
maszyn i wirujący w powietrzu pył? Sam fakt, że trzeba było stać przez
dwanaście-, czternaście godzin w tej samej pozycji, wydawał się nie do
wytrzymania. W styczniu będzie musiała wrócić do fabryki, ale będzie się
martwić, gdy przyjdzie czas.
Już się miała odwrócić i na powrót usiąść do tkania, kiedy jeszcze na
moment zerknęła przez okno na południe, żeby zobaczyć, czy jabłonie
wytrzymały ten silny wiatr. Nie było na nich wiele jabłek, ale przez całe
lato cieszyli się na zbiór własnych owoców. Rzadko się zdarzało, by stać
ich było na kupno czegoś poza najbardziej niezbędnymi rzeczami.
Gałęzie chwiały się na wietrze, ale na szczęście nie wyglądało na to, by
jabłka pospadały. W tej samej chwili Elise przeszedł dreszcz ze strachu.
Między drzewami stał nieruchomo mężczyzna. Częściowo zasłaniały go
liście, nie mogła zobaczyć, czy ten człowiek ma bandaż na głowie. Jeżeli
miał, na pewno zasłonił go w taką pogodę przed deszczem. Nie tracąc
czasu na domysły, wybiegła do kuchni i zamknęła drzwi na klucz. Mama
zabrała Anne Sofie i Larsine do sklepu, w domu nie było nikogo.
Elise ustawiła się tak, by nie mógł jej zobaczyć przez wąskie okienko
przy drzwiach ani przez okna salonu. Stanęła nieruchomo, z bijącym
sercem przywierając do ściany. Wątpiła, by odważył się zapukać. A może
jednak...?
To nie może tak dalej trwać, mruknęła w duchu przerażona. Muszę iść
na policję. Być może Johan miał rację, twierdząc, że mnie wysłuchają, gdy
się dowiedzą, za kogo wyszłam za mąż.
Zdawało jej się, że słyszy zbliżające się kroki, ale spośród bębnienia o
dach i szumu wodospadu trudno było wyłowić uchem inne dźwięki.
Wtedy nagle usłyszała kroki na ganku. Ktoś zapukał do drzwi, mocno i
natarczywie, jak gdyby to policja przyszła po kogoś.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Zadudniło ponownie, odważnie, niecierpliwie. Elise nie poruszyła się.
Po chwili usłyszała głos, który przedarł się poprzez szum burzy.
- Elise? Jesteś tam?
Zawahała się. Nikt z Armii nie nazywał jej po imieniu. Pan Hvalstad był
w kantorze, a nie znała nikogo innego, kto zwracałby się do niej w ten
sposób. Nikogo poza Emanuelem...
Znowu rozległ się męski głos, tym razem zdenerwowany.
- Czy jest tam ktoś?
Czym prędzej otworzyła drzwi i do środka szybkim krokiem wszedł
Emanuel.
- Gdzie ty się, do licha, podziewałaś? Nie słyszałaś mnie? Elise
odetchnęła z ulgą.
- Tak się bałam. Widziałam jakąś postać między drzewami jabłoni i
pobiegłam zamknąć drzwi na klucz. - Objęła go ramionami. - Och,
Emanuelu, jak dobrze, że znów jesteś w domu.
Kapała z niego woda, przenikała przez ubranie Elise, tworzyła na
podłodze w kuchni duże kałuże. Był przemoknięty i wyglądał na
zmarzniętego, ale bez pośpiechu objął żonę i mocno przytulił. Dopiero
kiedy się odsunął, spojrzał na nią zdumiony
- To do ciebie niepodobne, żeby tak się bać. Myślałaś, że kto to puka?
Czy ktoś cię przestraszył?
Elise zmieszała się.
- Nie, nikt mnie nie wystraszył. Zmarszczył czoło.
- Czy zwykle ogarnia cię taki strach, gdy tylko ktoś zapuka?
Roześmiała się, lecz sama zdała sobie sprawę, jak sztucznie zabrzmiał
jej śmiech.
- Pewnie całe to gadanie o wojnie tak na mnie wpłynęło. To
fantastyczne, że negocjatorzy doszli do porozumienia, a wy mogliście od
razu wracać do domu.
- Jestem tylko na przepustce. Nie możemy jeszcze opuścić fortyfikacji
przygranicznych. Najpierw Storting musi zatwierdzić porozumienie w
Karlstad.
- Jak długo jeszcze zostaniesz?
- Do jutra wieczorem. Muszę wracać ostatnim pociągiem.
- Myślałam, że przeniesiono cię bliżej granicy.
- Tak, ale teraz znowu stacjonujemy w Lier.
Elise przypomniała sobie, co Emanuel pisał o córce gospodarzy, i
zastanowiła się, czy często ją widuje, ale nie odważyła się zapytać.
Śmiałby się z niej i zarzucił, że jest zazdrosna.
Ściągnął mokrą kurtkę od munduru i powiesił czapkę na gwoździu.
- Jesteś w domu sama?
- Mama wzięła ze sobą dziewczynki i poszła coś załatwić. Opiekujemy
się jeszcze jedną dziewczynką, żeby Anne Sofie miała się z kim bawić. -
Nie miała odwagi się przyznać, że zajmują się dzieckiem, żeby od czasu
do czasu dostawać okrawki kiełbasy. Kiełbaska była hojna, prawie
codziennie przynosiła jakąś końcówkę.
Emanuel ponownie objął Elise.
- Chcesz powiedzieć, że jesteśmy sami w domu? Uśmiechnęła się tuż
przy jego szyi i skinęła głową.
Położył dłoń na jej pośladkach i mocno przycisnął jej ciało do swego.
- Tęskniłem za tobą - rzekł ochrypłym głosem. Pachniał mokrym
ubraniem.
Elise poczuła ogarniającą ją radość.
- Brakowało mi ciebie, Emanuelu. Teraz znowu wszystko będzie dobrze.
- Chodźmy do pokoiku, chcę cię poczuć blisko przy sobie.
- Ktoś może w każdej chwili przyjść.
- Możemy zamknąć drzwi na klucz i udawać, że nie słyszymy, tak jak ty
udawałaś, że nie słyszysz mojego pukania.
Domyśliła się, że żartuje.
Poszła za nim. Pchnął ją na łóżko matki. Jego spodnie były nasiąknięte
deszczem, zaraz i ona była mokra. Poczuła na brzuchu, że jest gotów, i
przebiegł ją dreszcz podniecenia. Dobrze mieć go znowu w domu, dobrze
poczuć, że jej pożąda. Odwzajemniła jego pocałunki, gorące, niecierpliwe.
Ciepły oddech męża łaskotał ją w ucho. Emanuel rozpiął górę jej sukni,
podwinął bieliznę i dotknął jej piersi.
- Rosną - szepnął zduszonym głosem, potem pochylił głowę i językiem
zaczął drażnić jej sutki. - Tak powinno być zawsze, Elise. Chcę się z tobą
kochać dzień i noc, rozkoszować się twoim ciałem, zagłębiać się w tobie
bez końca.
Nagle wyprostował się, rozpiął spodnie, podciągnął jej spódnicę i
niecierpliwymi ruchami szarpał tasiemki.
- Pomóż mi, Elise, nie dam rady dłużej czekać.
Właśnie w nią wszedł, kiedy usłyszeli, że otwierają się drzwi do kuchni.
Emanuel zaklął, mimo że niedawno należał do Armii, ale nie zamierzał
przestać. Robił swoje mocnymi szybkimi ruchami aż do końca.
Elise palił wstyd. Matka musiała zauważyć kurtkę i czapkę Emanuela,
widziała też, że nie było ich obojga w salonie. To, że nie zawołała, mogło
tylko oznaczać, że podejrzewa, co robią. Pożądanie zniknęło, jedyne,
czego Elise pragnęła, to wstać z łóżka i doprowadzić się do porządku.
- Już nie chcesz. - W głosie Emanuela brzmiało rozczarowanie.
- Chcę, ale kiedy mama jest w kuchni, to...
Pośpiesznie się podniosła i usiłowała wygładzić fartuch i spódnicę, ale
na nic to się nie zdało, bo wszystko było wilgotne od jego przemoczonego
ubrania.
Emanuel pierwszy wszedł do kuchni.
- Wróciłeś do domu? - pani Lovlien starała się okazać zaskoczenie, ale
nie do końca jej się udało. - W taką okropną pogodę? Razem z dziećmi
przemokłam do suchej nitki, a wybrałyśmy się tylko do sklepu. Gdybym
wiedziała, że tak lunie, poczekałabym i poszła później.
Elise przyszła do kuchni za Emanuelem. Wyczuła w głosie matki, że jest
zdenerwowana i wzburzona, widocznie i dla niej sytuacja była niezręczna.
Dostrzegła, że wzrokiem przebiegła po jej wygniecionym ubraniu i zaraz
szybko uciekła spojrzeniem.
- Pomogę ci przebrać dziewczynki, a ty idź zmień ubranie -
zaproponowała i zaczęła zdejmować mokre rzeczy z Anne Sofie i Larsine.
Larsine stała nieruchomo jak słup i wpatrywała się w podłogę, nigdy
dotąd nie widziała Emanuela.
On zaś wziął swój plecak do salonu, prawdopodobnie, żeby się przebrać.
Elise zauważyła, że jest nie w humorze. Miał podkrążone oczy i wyglądał
na zmęczonego. Widziała też, że matka zmarszczyła czoło i odprowadziła
go zdziwionym spojrzeniem. W jej oczach nie uchodziło ściągać z siebie
ubrania w salonie, ale widać nie miała odwagi nic powiedzieć.
Elise pośpiesznie ruszyła rozpalić w piecu i nastawić kawę. Zamierzała
zaparzyć mocną i postawić na stół, co mieli najlepszego. Nie było tego
wiele, ale w każdym razie było prawdziwe wiejskie masło do chleba.
Położyła nawet na stół najładniejszy obrus matki i zastanowiła się w
duchu, czy nie wyjąć porcelanowych filiżanek, ale w końcu zrezygnowała.
Kiedy wszyscy się przebrali i usiedli do stołu, atmosfera trochę zelżała.
Emanuel zaczął opowiadać o służbie przygranicznej, o niezwykłej
niedzieli dwudziestego czwartego września, kiedy przyszła wiadomość z
Karlstad. Uczcili ten dzień wielkim ogniskiem, na które przyszli również
mieszkańcy wsi.
- Graliśmy i śpiewaliśmy do jedenastej wieczorem, godzinę dłużej, niż
nam zwykle wolno. Były też skoczne tańce do muzyki wojskowej.
Elise nie zdołała się powstrzymać, by nie spytać.
- Czy Signe też tam była? Skinął głową i roześmiał się.
- Ona bawiła się najlepiej.
Matka ściągnęła brwi, które utworzyły jedną kreskę.
- Kto to jest Signe? - spytała.
- Córka właścicieli gospodarstwa, gdzie rozbiliśmy obóz. Elise
zauważyła, że matka spojrzała na nią. Sama robiła, co mogła, żeby nie
okazać, co myśli.
- Pewnie z ulgą przyjęliście wiadomość, że nie będzie wojny?
- I tak, i nie. Wielu pomstowało, że trzeba zniszczyć fortyfikacje w
strefie neutralnej. Starsi natomiast starali się nam wytłumaczyć, czym
właściwie jest wojna. Dopóki trwają walki, można jeszcze wytrzymać.
Wtedy człowiek daje się porwać, mówił jeden z nich, ale potem pojawiają
się koszmary i dręczące myśli. Doszliśmy w każdym razie do po-
rozumienia, że za pokój i wolność płaci się wysoką cenę. Kapitan próbo-
wał nas uspokoić, przekonując, że nie można żądać całkowitej wolności i
niezależności bez poświęcenia czegoś, a fortyfikacje przygraniczne w
strefie neutralnej mają wątpliwą wartość militarną.
Mama dolała kawy.
- Czy teraz na dobre wrócicie do domów?
- Krążą pogłoski, że oddziały pospolitego ruszenia mają niedługo
rozjechać się do domów, ale my musimy zostać do chwili, kiedy wynik
negocjacji w Karlstad zostanie omówiony i zatwierdzony przez Storting.
- Co wy na to?
- To już nie to samo. Największe napięcie minęło, a z nim, jak myślę,
również nieco zapału do pracy. Ale jak wy sobie radziłyście, gdy mnie nie
było? - spytał z ożywieniem w głosie.
Matka westchnęła zadowolona.
- Wszystko układa się dobrze. Anne Sofie i Larsine ładnie razem się
bawią, Elise tka na krosnach, a ja zajmuję się domem. Może i ja powinnam
nieraz siąść do krosien, ale bolą mnie plecy od długiego siedzenia w jednej
pozycji. Elise była na weselu - dodała z dumą w głosie.
Emanuel skierował wzrok na Elise, wyraźnie zdumiony.
- Naprawdę? Na czyim?
- Agnes i Johana.
- Nie wiedziałem, że się pobrali. - Zdawało się, że odczuł ulgę. - Po-
myśleć tylko, że cię zaprosili?
- Agnes poprosiła mnie, żebym była jej druhną, i uważałam, że nie mogę
odmówić.
- Czy przyjęcie odbyło się u niej w domu?
- Nie, w restauracji Hasselbakken. Przyszło sporo gości, połowy z nich
nie znałam. Cieszyłam się, że Anna i pan Abrahamsen mogli mi dotrzymać
towarzystwa.
Emanuel spojrzał na Elise zaskoczony.
- Torkilda też zaprosili?
- Mamę również to zdziwiło. Wydaje mi się, że tych dwoje łączy coś
więcej niż przyjaźń. Ten młody człowiek jest niezwykle miły w stosunku
do Anny, a ona wprost promienieje szczęściem jak nigdy dotąd.
Nagle pani Loylien przyszło coś do głowy.
- Czy pamiętałaś, żeby spytać go o te rzeczy dla niemowlęcia? Ku
swemu niezadowoleniu Elise poczuła, że się zaczerwieniła.
- Tak, ale to nie on. Może to ktoś inny z Armii. Emanuel posłał jej
pytające spojrzenie.
- Rzeczy dla niemowlęcia? Matka weszła Elise w słowo.
- Elise znalazła na ganku dwie paczki - wyjaśniła zaaferowana. - Jeden z
pakunków zawierał śliczny nieduży kocyk, a drugi maleńki kaftanik.
- Kaftanik dla lalek - wtrąciła ożywiona Larsine, która już oswoiła się z
obecnością Emanuela.
- I nie było żadnej informacji, kto jest nadawcą? - Wpatrywał się w
Elise, nie rozumiejąc.
- Ja... sądziłam, że to może ciotka Ulrikke. Że... że nie chciała zwracać
na siebie uwagi ze względu na twoich rodziców. - Elise poczuła, że się
poci, sama słyszała, jak głupio zabrzmiały jej słowa. Wprawdzie rodzice
Emanuela nie dawali znaku życia, ale to nie znaczy, że są do niej wrogo
nastawieni. Latem i jesienią jest w gospodarstwie dużo roboty.
- Przyszła kiedyś z wizytą - starała się wybrnąć z sytuacji pani Lovlien.
Zauważyła widocznie, że Elise niezręcznie o tym mówić i że córka żałuje,
że się z tym wyrwała. - Została u nas cały wieczór, znalazła nawet
wspólny język z Pederem.
Emanuel jakby jej nie słuchał i nadal wpatrywał się w Elise szeroko
otwartymi oczami.
- Nie masz pojęcia, kto mógł podłożyć te paczki?
- Myślałam, że to może ktoś z Armii Zbawienia. Wiedzą tam, że służysz
w straży, i może słyszeli, że straciłam pracę w przędzalni.
Zmarszczył brwi.
- Czyżby myśleli, że wiedzie nam się aż tak źle, że trzeba nam
pomagać?
Elise nagle ogarnął gniew. To nie jej wina, że jakiś anonimowy
ofiarodawca zostawia paczki na ganku.
- Wcale aż tak bardzo nie minęliby się z prawdą. Zarabiam tkaniem zbyt
mało, a to, co pan Hvalstad płaci za jedzenie i opiekę nad Anne Sofie,
ledwie mi wystarcza. Peder i Kristian też pracują po lekcjach, ale ich
wypłata jest bardzo skromna.
Emanuel poczerwieniał.
- I zamiast poprosić swego męża o pieniądze na utrzymanie domu,
opowiadasz innym, że tak nam ciężko? - spytał wzburzony.
Elise pokręciła głową.
- Tego nie powiedziałam. Nie mówiłam o tym nikomu.
- W takim razie jak wytłumaczyć to, że ktoś podkłada nam jałmużnę pod
drzwi? - nadal był czerwony na twarzy. Elise domyśliła się, że to dla niego
największy wstyd, i zrobiło jej się go żal.
- To nie jałmużna. Pewnie ktoś chce nam sprawić przyjemność,
ponieważ dowiedział się, że jestem w ciąży. Może to pani Berg, ta, która
zaopiekowała się Evertem? Lepiej jej się wiedzie niż innym, a poza tym
wie, że pomogliśmy Evertowi, żeby mógł się dalej uczyć. Może myśli, że
jestem zbyt dumna, by przyjmować upominki, lecz mimo to chce się nam
jakoś odpłacić w imieniu Everta.
Matka przytaknęła z zapałem.
- Uważam, że to pani Berg. Cały czas podejrzewałam, że to ona.
Wyglądało na to, że Emanuel wreszcie się opanował.
- Musisz do niej pójść i podziękować, Elise. - Wyjął portfel i dał jej
dwadzieścia koron. Spojrzała na banknoty. - Tu masz jeszcze trochę do
czasu, aż na dobre wrócę do domu. Gdy tylko na nowo zacznę pracę w
kantorze, będzie nam łatwiej. Wtedy nie będziemy musieli już chyba
podnajmować poddasza. Elise starała się nie patrzeć na matkę.
- Odnoszę wrażenie, że panu Hvalstadowi się tutaj podoba, a Anne Sofie
będzie smutno znowu się przeprowadzać.
Emanuel posłał jej zdumione spojrzenie, lecz nic nie powiedział. W tej
samej chwili za drzwiami rozległy się głosy i hałas.
- Chłopcy wracają ze szkoły. Na pewno są całkiem przemoknięci. -
Matka wstała i ruszyła do wyjścia, żeby im otworzyć.
Gdy tylko Peder i Kristian wpadli do środka, ich twarze się rozjaśniły.
- Emanuel?! - zawołał Peder wesoło. - Wróciłeś do domu? Emanuel
uśmiechnął się.
- Tylko na przepustkę. Muszę wracać jutro wieczorem. Peder chciał
dopaść do stołu, lecz matka go powstrzymała.
- Najpierw zdejmij z siebie te mokre łachy.
Zaczęła zrywać z niego ubranie, aż został całkiem nagi. Anne Sofie i
Larsine chichotały.
- Ależ mamo - zwróciła jej uwagę Elise. - Dziewczynki na niego patrzą.
Poza tym chłopak jest już za duży, żeby pomagać mu się rozbierać.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się z impetem i do środka, trzęsąc
się z zimna, wszedł równie przemoczony Asbjern Hvalstad.
- Co za pogoda! - Zdjął z głowy ociekający wodą kapelusz i powiesił na
gwoździu. W tej samej chwili zauważył czapkę od munduru Emanuela i
gwałtownie się odwrócił. - A więc wrócił pan do domu, panie Ringstad? -
Nie wydaje się szczególnie zachwycony, pomyślała Elise, pewnie się boi,
że go wyrzucą.
- Tylko na jeden dzień. Nie możemy opuścić obozu, dopóki Storting nie
zatwierdzi porozumienia w Karlstad.
Matka pośpiesznie podeszła do kuchni i zaczęła gotować kaszę.
- Przepraszam, Asbjornie, ale nie miałam pojęcia, że jest tak późno.
Byłam tak zaskoczona powrotem Emanuela, że zupełnie zapomniałam o
obiedzie.
Pan Hvalstad usiadł i się uśmiechnął.
- Ten jeden raz mogę zamiast tego napić się kawy i zjeść kanapki. Jeżeli
już skończyłyście jeść, możecie iść się pobawić.
Dziewczynki od razu usłuchały i usiadły w kucki w kąciku za dużym
piecem. Zebrały tam wszystkie szyszki i żołnierzyki z guzików należące
do Pedera, które tak wspaniałomyślnie zgodził się im pożyczać na czas,
gdy sam był w szkole.
- A jakie nastroje panują w Kongsvinger? - pan Hvalstad spojrzał na
Emanuela z zainteresowaniem.
- Gniew, ponieważ musimy zlikwidować fortyfikacje, i radość z powodu
powrotu do domu, a także ulga i rozczarowanie, że nie doszło do żadnej
potyczki.
Hvalstad pokręcił głową ze zdumienia.
- Młodzi chłopcy nie rozumieją, co to wojna. Czy mogę cię prosić o
odrobinę mleka do kawy, Jensine? My tutaj nie dostrzegamy jakiegoś
wielkiego rozczarowania - mówił dalej, zwracając się do Emanuela. - Ale
rozumiem, że bogaci chłopi w Hedemarken są innego zdania. Wollert
Konow wypowiedział się, że wolałby raczej utrzymanie unii niż zgodzić
się na przedstawione warunki.
Emanuel przytaknął.
- Dostałem list od ojca i wyrażał się podobnie. Twierdził, jak Konow, że
podpisanie porozumienia podzieli nasz naród i że czekają nas niespokojne
czasy. - Następnie zwrócił się do Elise. - Pisał poza tym, że na początku
października wybierają się z mamą do Kristianii i chcieliby się z tobą
zobaczyć.
- Może to oni... - zaczęła pani Lovlien, ale zaraz umilkła przerażona.
- Chciałaś powiedzieć, że to oni wysłali te dwie anonimowe paczki dla
Elise? - Emanuel uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały poważne.
Kristian i Peder wreszcie się przebrali w suche ubrania i usiedli przy
stole.
- Na moście stoi jakiś mężczyzna i gapi się w wodę - Kristian spojrzał
znacząco najpierw na Elise, potem na matkę. - Pingelen twierdzi, że on
ciągle tam stoi. To ten ranny żołnierz ze straży granicznej, mówi Pingelen.
Pingelen myśli, że on chce się rzucić do rzeki.
- Co ty wygadujesz? - Matka podeszła pośpiesznie do okienka przy
drzwiach i wyjrzała na zewnątrz. - Niczego tam nie widzę. Pada tak
straszliwie, że można by pomyśleć, że całe niebo się otworzyło.
Peder zwrócił się do matki:
- Gdyby się otworzyło, to wszyscy by powypadali. Kristian uśmiechnął
się.
- Kto taki? Twoje anioły?
- One nie są moje. To dyrek... - urwał nagle.
Emanuel również się podniósł, podszedł do drzwi i uchylił je.
- Nie widzę nikogo na moście. Jesteś pewien, Kristianie, że się nie
pomyliłeś?
- Stał tam, kiedy przechodziliśmy. Może już skoczył?
- Przestań. - Matka posłała mu surowe spojrzenie. - Nie możesz
żartować z poważnych spraw. Jeżeli ranny żołnierz chce sobie odebrać
życie, to potrzebuje pomocy.
- Nie żartowałem - odparł Kristian urażony. - To Pingelen mówił, że on
ciągle szwenda się po okolicy. Albo myśli o tym, żeby rzucić się z mostu,
albo obserwuje Elise.
Elise poczuła, że robi się jej gorąco.
- Co za bzdury opowiadacie? Nie widziałam nikogo na moście.
Zauważyła, że Emanuel się jej przygląda, jednak nic nie powiedział.
Kiedy pan Hvalstad wyszedł do kantoru, a chłopcy do pracy, Elise i
Emanuel usiedli razem w salonie, żeby spokojnie porozmawiać.
Emanuel usadowił się na wyściełanym pluszem fotelu i wziął Elise na
kolana.
- A więc Elise, okazuje się, że masz wielbiciela, który skrada się wśród
krzaków, żeby na ciebie popatrzeć. - W jego głosie brzmiała wesołość, lecz
mimo to Elise czuła, że pod pozorną beztroską kryje się odrobina
podejrzliwości. Czyżby Emanuel był zazdrosny?
Roześmiała się, starała się nad sobą panować.
- Kristian i Peder opowiadają tyle dziwnych rzeczy. Peder któregoś dnia
nazwał Boga dyrektorem, czym zdenerwował mamę. Mówił też, że
siostrzyczka jednego z kolegów z klasy umarła nagle wskutek ataku
kaszlu. Strasznie dużo dzieci umiera. To mnie przeraża.
- Czy to dlatego tak się przestraszyłaś, kiedy zapukałem? Zorientowała
się, że wcale jej nie słuchał, tylko ciągle myślał o rannym żołnierzu.
Postanowiła, że będzie z nim szczera i przedyskutuje sprawę dziwnego
prześladowcy, choć wcześniej postanowiła, by nic Emanuelowi nie mówić.
- No tak. Wyjrzałam przez okno i zauważyłam postać między
jabłoniami. Potem zrozumiałam naturalnie, że to musiałeś być ty.
- Czy to znaczy, że Kristian ma rację?
- Tak, widziałam na moście mężczyznę i tak jak Kristian pomyślałam, że
wygląda, jak gdyby miał zamiar skoczyć. Przeraziłam się. Był późny
wieczór i wmówiłam sobie, że mogłabym mu w tym przeszkodzić, jeśli
przystanę i będę się mu przyglądać. W końcu odszedł, kulejąc. Nie
chciałam o tym mówić w obecności mamy i chłopców, żeby ich
niepotrzebnie nie denerwować.
- A potem?
- Tego wieczoru, kiedy Agnes i Johan brali ślub, widziałam go w
kościele. Pan Abrahamsen również zwrócił na niego uwagę. Mówił, że ten
człowiek jest samotny i nieszczęśliwy.
- Chcesz powiedzieć, że poszedł do kościoła, żeby się modlić?
- Nie, myślę, że tam poszedł, żeby zobaczyć ślub. Emanuel otworzył
szeroko oczy.
- Ślub obcych ludzi? A może to znajomy Agnes i Johana? Elise
wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. - Pogładziła Emanuela po włosach. - Żałuję, że mama i
dziewczynki nam przeszkodziły. - Pocałowała go w policzek i szepnęła: -
Spróbujemy jeszcze raz dziś wieczorem, prawda? Będziemy mogli
spokojnie poleżeć.
Uśmiechnął się, wyglądało na to, że na chwilę odegnał nieprzyjemne
myśli.
- Dobrze jest być z tobą w domu, Elise. Noce w obozie tak się dłużą. -
Wsunął rękę pod jej spódnicę i przesunął głębiej. - Następnym razem będę
bardziej cierpliwy - szepnął jej do ucha. - To dlatego, że tak strasznie za
tobą tęskniłem.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Elise i Emanuel siedzieli w salonie do chwili, aż Peder i Kristian wrócili
z pracy.
Zachowywali się niczym zakochana para, która wymknęła się na
potajemną schadzkę, pomyślała Elise. Pochłonięci sobą nawzajem,
przepełnieni tęsknotą i pożądaniem. Można by odnieść wrażenie, że nigdy
nie zdołają się sobą nasycić. Całowali się do utraty tchu, pieścili
nawzajem, rozkoszowali każdą sekundą.
Matka zachodziła pewnie w głowę, czemu jest tak cicho. Elise nie czuła
się całkiem bezpiecznie, denerwowała się, że matka w każdej chwili może
zapukać i zajrzeć do nich. Ale tak się nie stało. Matka sama była
zakochana i pewnie domyślała się, co robią.
Mimo że spędzili tak dwie-trzy godziny, zdawało im się, jak gdyby
minęło zaledwie parę minut, gdy usłyszeli Pedera i Kristiana, którzy jak
burza wpadli do kuchni. Chłopcy kończyli pracę o tej samej porze i
zwykle wracali razem.
Elise niechętnie ześliznęła się z kolan Emanuela, on zaś usiłował ją
zatrzymać.
- Nie odważą się tu wejść - rzekł podniecony, czerwony na twarzy, z
pożądaniem w oczach. - Posiedź ze mną jeszcze trochę, Elise - prosił. -
Pozwól się jeszcze choć trochę poprzytulać!
Elise pokręciła głową z uśmiechem.
- Już niedaleko do wieczora, Emanuelu. Chodź, pójdziemy do kuchni,
do mamy i chłopców. Może przestało padać, to wybralibyśmy się na krótki
spacer.
Chłopcy poszli do schowka po drewno i po wodę do studni. Potem
musieli jeszcze odrobić lekcje, choć byli bardzo zmęczeni.
Zwłaszcza Pedera Elise było żal. Właściwie nie powinien chodzić po
lekcjach do pracy, lecz poświęcać więcej czasu na naukę, odkąd niezbyt
dobrze mu szło w szkole.
Elise otworzyła drzwi, żeby zaczerpnąć powietrza odświeżonego
deszczem. Wiało ze wschodu, nieprzyjemny zapach od rzeki unosił się w
przeciwnym kierunku.
Emanuel stanął za nią.
- Jeszcze trochę pada, myślę, że z tym spacerem powinniśmy poczekać.
Skinęła głową i chciała wejść do środka, kiedy jej wzrok padł nagle na
niedużą brązową paczkę, która leżała przy ganku, częściowo schowana
pod niskim krzakiem. Elise pochyliła się szybko i podniosła pakunek.
- Co to takiego? - spytał Emanuel zdziwiony.
Elise nie odpowiedziała, tylko otworzyła paczkę, Emanuel stał w
drzwiach i się temu przyglądał. Elise ogarnął niepokój, wszystko wydało
się nagle takie trudne.
Wyjęła z papieru maleńką czapeczkę. W środku leżało dziesięć koron.
Elise patrzyła przerażona na to, co trzymała w ręku. Dziesięć koron. ..
To więcej, niż zarabiała przez tydzień w przędzalni!
Emanuel stał nieporuszony i spoglądał to na czapeczkę, to na pieniądze,
to na twarz Elise.
- Myślę, że najwyższy czas, żebyś mi to wyjaśniła, Elise. - Nie był zły,
ale śmiertelnie poważny.
Potrząsnęła głową.
- Musisz mi uwierzyć, Emanuelu. Nie mam pojęcia, skąd się to tu
wzięło i kto to położył. Nic z tego nie rozumiem.
Pani Lovlien stała w milczeniu i przyglądała się temu, co się stało.
- To na pewno ktoś z Armii - odezwała się wreszcie.
- Chyba nie przypadkiem kręci się tu w pobliżu ten ranny żołnierz, który
jest jednym z wątpliwych przyjaciół Johana?
Elise nie miała odwagi popatrzeć Emanuelowi w oczy, czuła się zupełnie
odrętwiała.
- Co przez to rozumiesz?
- Johan nie zapomniał o tobie, Elise. Rozmawiałem z nim któregoś dnia
w czasie warty. Sądzę, że ożenił się z Agnes, żeby zagłuszyć gorycz, że
stracił ciebie.
- Mylisz się, Emanuelu - wtrąciła się matka. - A ja rozmawiałam z
wieloma osobami obecnymi w kościele na ślubie i na weselu. Wszyscy
zgodnie twierdzili, że wyglądał na niezwykle zadowolonego i
szczęśliwego. Johan zawsze miał słabość do Agnes. Nawet wtedy, gdy był
z Elise.
Elise wolałaby, żeby mama nic nie mówiła. Dodatkowo pogorszyła tylko
sytuację. Widać było wyraźnie, że obawia się reakcji Emanuela, bała się,
że będzie zazdrosny i zrobi awanturę. Przywykła do kłótni urządzanych
przez ojca i dlatego się bała.
Elise przykuwała Emanuela wzrokiem.
- Myślisz, że Johan poprosił któregoś ze swych przyjaciół, żeby
podkładał tu prezenty? To całkiem niedorzeczne. Johan nie jest taki.
Gdyby pragnął mi coś podarować, po prostu by przyszedł i sam mi to
przekazał.
- Nawet jeśli wie, że nie życzę sobie, byś miała z nim cokolwiek
wspólnego?
Elise zrezygnowana pokręciła głową.
- Mylisz się, Emanuelu. Znam Johana. Kiedy już na coś się zdecyduje,
całkowicie się w to angażuje. Zdaję sobie sprawę, że to małżeństwo spadło
na niego tak nagle, Agnes nie ukrywała, że muszą się pobrać. Ale skoro już
tak się ułożyło, Johan nie jest z tych, którzy uciekają od
odpowiedzialności. Zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby zaopiekować
się żoną i dzieckiem.
- Ale to wcale nie znaczy, że nie miałby ci dawać prezentów.
- Właśnie, że tak. To byłoby nielojalne wobec Agnes. Nie mają
pieniędzy, jak większość z nas. Nawet jeśli odłożył parę koron jako
kamieniarz, teraz potrzebne mu każde ore, ponieważ muszą z Agnes
poszukać jakiegoś mieszkania. W dodatku sami potrzebują ubranek dla
dziecka.
Zawinęła czapeczkę z powrotem w papier pakowy, włożyła
dziesięciokoronówkę do blaszanego pudełka, do którego odkładała po
dziesięć ore, i poszła do pokoiku, żeby schować paczkę do swoje/
szuflady. Kiedy wracała, usłyszała, jak mama mówi:
- Zaproponowałam, żeby oddała to Hildzie. Ona też spodziewa się
dziecka.
- Hilda znowu jest w ciąży? - Emanuel wydawał się wstrząśnięty-
- Wcale tego nie żałuje - wyjaśniła mama pośpiesznie. - Wierzy, że
majster tym razem będzie chciał zatrzymać to dziecko, żeby wreszcie stali
się rodziną. Szanowaną rodziną - dodała szybko. - Biedna Elise, te paczki
stają się dla niej udręką - mówiła dalej. - Początkowo również sądziłam, że
to sprawka Johana, ale już tak nie myślę. Wtedy na pewno byśmy coś
zauważyli, kiedy zajrzał do nas ostatnim razem.
- Był tu Johan? - spytał Emanuel na pozór obojętnie, lecz Elise wyczuła
napięcie w jego głosie.
- Tak, odwiedził nas, kiedy przyjechał do domu na przepustkę. Wydaje
mi się, że to było przed jego ślubem. Ciekawie opowiadał o służbie w
straży granicznej. Ucieszyłam się, gdy powiedział, że morale wśród
żołnierzy jest wysokie i że nie dają się przekupić Szwedom, którzy próbują
ich kusić. Nawet ci, którzy poważnie się martwili o swoje rodziny
pozostawione bez środków do życia.
Emanuel milczał.
Elise westchnęła w duchu. Miała uczucie, że wszystko poszło nie tak.
Niczego nie da się utrzymać w tajemnicy w tej rodzinie, pomyślała
zrezygnowana.
Pod wieczór pogoda się wyklarowała i Elise zaproponowała Ema-
nuelowi, by wybrali się na spacer. Przeszli przez most i postanowili pójść
w górę Maridalsveien. Było zbyt mokro, by przechadzać się wzdłuż rzeki.
- Myślałem, że uzgodniliśmy, że Johan nie będzie przychodził do domu
majstra. - Mówiąc to, nie patrzył jej w oczy, a jego głos wydawał się cienki
i jakiś dziwny.
- To matka go zaprosiła, nie ja.
- Mogłaś ją uprzedzić, co o tym myślę.
- Uważam, że już więcej tego nie zrobi, Emanuelu. Tak się boi, by
przypadkiem nie zrobić czegoś wbrew tobie, że nie ma nawet odwagi
używać twoich porcelanowych filiżanek. Wyjęłyśmy je wyjątkowo tego
dnia, kiedy uczciłyśmy porozumienie w Karlstad.
- Z kim świętowaliście? Byliście tylko we czworo?
- Dołączył do nas jeszcze Asbjorn Hvalstad i Anne Sofie. Emanuel
odwrócił się ku niej zdumiony.
- Widzę, że nie jest zwykłym lokatorem. Kto go zaprosił: ty czy twoja
mama? - Uścisnął ostrożnie jej dłoń.
- To on zafundował nam drożdżówki. - Zawahała się. - Właściwie nie
wiem, czy mama życzyłaby sobie, żebym ci o tym powiedziała już teraz,
ale będzie nam trudno, jeżeli tego nie zrobię. Otóż mama i pan Hvalstad
zakochali się w sobie.
Emanuel zatrzymał się i otworzył oczy ze zdumienia.
- Chcesz powiedzieć, że... Skinęła głową.
- Myślą o tym, żeby się pobrać, ale Peder jeszcze o tym nie wie.
Niepokoimy się, jak on zareaguje.
- A co ty na to? Wzruszyła ramionami.
- Mama zasługuje na odrobinę szczęścia po tym wszystkim, co przeszła
z ojcem. Lecz jednocześnie trochę się denerwuję.
- Dlaczego? Powinnaś to przyjąć z ulgą, ponieważ twoja mama będzie
miała zapewniony byt. Za kilka miesięcy będzie nam potrzebny pokoik, a
jeśli przepracuję w tkalni cały rok, będzie nas stać, by mieć to mieszkanie
tylko dla siebie.
Elise zamyśliła się. Obiecała sobie, że na razie nie ma potrzeby o tym
mówić.
- Co ci jest, Elise? Nie chcesz zostać ze mną sama w domu majstra?
- Oczywiście, że chcę. Nie o to chodzi. Pomyślałam tylko o Pederze i
Kristianie. I o Hildzie również.
- Hilda mieszka u pana Paulsena, a Kristian i Peder wyprowadzą się na
pewno z mamą. Zostało im jeszcze wiele lat, zanim na tyle dorosną, by się
usamodzielnić.
Elise wbiła wzrok w ziemię i nie odezwała się.
Emanuel objął ją ramieniem i przytulił.
- Widzę, że coś cię martwi. Czy nie możesz mi po prostu powiedzieć, co
to takiego?
- Czasami uważam, że mama zachowuje się dziwnie. Jak gdyby
zapomniała, że Kristian i Peder są jej dziećmi. Przez ten rok, kiedy leżała
chora, właściwie ponad rok, to ja musiałam zajmować się Hildą i
chłopcami, troszczyć się, żeby mieli co jeść, pomagać w odrabianiu lekcji,
łatać spodnie i tak dalej. Wiesz o tym, sam widziałeś. Ale teraz, kiedy
mama wyzdrowiała, w każdym razie prawie odzyskała dawne siły, nie
przejęła ode mnie tej odpowiedzialności. Nigdy nie pyta, co chłopcy mają
zadane, ani im nie pomaga. Wprawdzie łata ubrania, przyszywa guziki,
które się urwą, ale robi to tylko wtedy, kiedy ją o to poproszę. Śmieje się z
Pedera, a kiedy przeklinają lub używają brzydkich słów, zwraca im uwagę,
ale poza tym wygląda, jakby jej wcale nie interesowali. Mam uczucie, że
planuje przyszłość bez chłopców.
- Ale przecież nie może tego zrobić! Jest ich matką - rzekł Emanuel
wzruszony.
- Może pan Hvalstad ich nie chce. Może to dlatego.
- Jeżeli zamierza ożenić się z wdową z dwójką małoletnich chłopców,
musi być tak miły i przyjąć razem z nią jej dzieci. Jeżeli tego nie zrobi, to
jest niewiele wart.
- Peder bardzo przeżyje rozstanie ze mną. Stałam się dla niego w
pewnym sensie matką, on nie ma więcej niż dziewięć lat.
Emanuel nie odpowiedział.
- Poza tym boję się, że Hilda będzie mieć poważne kłopoty. - Może
chyba o tym powiedzieć, pomyślała. - To nieprawda, co mówiła mama, że
Paulsen pragnie założyć własną rodzinę. Hilda początkowo tak myślała,
ponieważ majster ucieszył się, gdy się dowiedział, że dziewczyna znowu
jest w ciąży. Dopiero potem uświadomiła sobie, że ten człowiek wcale nie
zamierza zatrzymać tego dziecka.
- Uważasz, że chce oddać bratankowi również drugie? Emanuel był
wstrząśnięty. Elise czuła, że drży mimo kurtki.
Przytaknęła.
- Hilda nie chce się zgodzić. Myślę, że cierpiała bardzie), niż nam się
wydaje.
- Czy zamierza w takim razie żyć jako samotna matka i sama
utrzymywać dziecko?
- Tak, ale nie ma gdzie mieszkać. Jeżeli nie zrobi tego, co każe jej
Paulsen, majster wyrzuci ją za drzwi. Być może odzyska pracę w fabryce
jako pomocnica, ale wtedy będzie zarabiała za mało, żeby z tego wyżyć.
Emanuel zmarszczył czoło, ale się nie odezwał.
- Przykro mi za to wszystko, Emanuelu. Gdybyś o tym wiedział, na
pewno byś się ze mną nie ożenił. Sprawiam ci same kłopoty.
- Ożeniłem się z tobą, a nie z twoją rodziną.
Elise usiłowała sobie przypomnieć, czy obiecywał zająć się Pederem i
Kristianem, kiedy się jej oświadczał, lecz doszła do wniosku, że tego nie
zrobił. Zobowiązał się przyjąć na siebie rolę ojca dla dziecka, którego się
spodziewała, i samo to uważała za wspaniałomyślność z jego strony.
Westchnęła ciężko.
- Nie musimy teraz więcej o tym mówić. Zwykle powtarzam sobie, że
nie należy się martwić na zapas, ponieważ tyle się jeszcze może wydarzyć.
Cieszmy się, że jesteś w domu do jutrzejszego popołudnia i że wkrótce
wrócisz tu na dobre.
Przytulił ją.
- Kocham cię, Elise. To, że zjawiłaś się w moim życiu, to najlepsze, co
mnie spotkało.
Kiedy wrócili ze spaceru, matka nakryła do stołu w salonie, położyła
odświętny obrus, wyjęła porcelanowe filiżanki Emanuela oraz upiekła
biszkopty. Przyznała się szeptem Elise, że poszła do pani Berg i pożyczyła
jajka. W przepisie podano aż sześć jajek! Białka należało ubić i dodać pod
koniec. Elise z trudem sobie przypominała, że mama piekła takie ciastka
wiele lat temu. Przepis przywiozła z rodzinnego domu.
Peder i Kristian stali nieruchomo jak słupy i wpatrywali się w półmisek
z ciastkami, można było niemal zobaczyć, jak im ślinka cieknie do ust.
- Myślę, że to jednak dobrze, że nie będzie wojny. - Peder wreszcie
odzyskał mowę. Odwrócił się i spojrzał na Emanuela. - Teraz moi
żołnierze zmienili się w lalki. Dziewczyny bawią się, że ten błyszczący
mosiężny guzik jest córką króla, którą troll ukrył w błękitnej skale.
Czasem i ja mogę się z nimi bawić, to wtedy jestem żołnierzem, który
ratuje królewnę.
Emanuel roześmiał się.
- I otrzymuje rękę królewny i połowę królestwa, czy tak? Anne Sofie,
która stała z boku i w milczeniu przysłuchiwała się
rozmowie, teraz wtrąciła się ożywiona.
- Dostaje złotą koronę i mnóstwo dobrego jedzenia.
- Myślałem, że w błękitnej skale zostały uwięzione trzy królewny?
Peder spojrzał na Emanuela przerażony.
- Myślisz, że powinienem ożenić się ze wszystkimi trzema? - Podrapał
się w głowę. - Będzie dużo roboty. - Uśmiechnął się. - Trzy naraz w
jednym łóżku?
- Ależ Peder! - mama spojrzała na niego zgorszona. - Skąd u ciebie taki
pomysł? - Posłała Emanuelowi przepraszający uśmiech. - Tak łatwo ulega
wpływowi chłopaków z ulicy. Czasami myślę, że powinniśmy się
wyprowadzić z tej dzielnicy, to nie jest dla niego odpowiednie miejsce.
Emanuel potargał Pedera po włosach.'
- Nie sądzę, by Pederowi to zaszkodziło. Wręcz przeciwnie. Nauczy się
czegoś o życiu, nie tylko o takim, jakie się wydaje z pozoru.
Pani Lovlien uśmiechnęła się z wdzięcznością. W tej samej chwili pan
Hvalstad wrócił z kantoru. Przyniósł ze sobą butelkę ponczu i postawił ją
na stole.
- Musimy przecież jakoś uczcić naszego żołnierza, który brał udział w
obronie ojczyzny - rzekł i uśmiechnął się do Emanuela.
Elise uderzyło, że pan Hvalstad zachowuje się jak gospodarz domu, i
miała nadzieję, że Emanuel nie pomyślał tak samo.
Emanuel podszedł do szafy narożnej, gdzie stał jego serwis, i przyniósł
sześć szklaneczek.
- Sześć? - matka spojrzała na niego oszołomiona. - Czy ktoś ma przyjść?
- Peder i Kristian są wystarczająco duzi, żeby trochę spróbować. Poza
tym Peder właśnie uratował te trzy królewny i zdobył pół królestwa. -
Mrugnął porozumiewawczo do Pedera.
Kristian ożywił się.
- „A pili i ucztowali hucznie", było napisane w tej książce. „I jeśli nie
zapili się na śmierć, to jeszcze piją i hulają w najlepsze". - Uśmiechnął się
dumnie. - To ja opowiadałem im tę bajkę.
Emanuel nalał do szklaneczek. Elise zauważyła, że mamie się to nie
podobało, ale nie śmiała protestować. Na pewno pomyślała o ojcu, który
był dobrym i wesołym człowiekiem, zanim nie zniszczył go alkohol.
- Wiesz, kim był autor tej bajki, Peter Christian Asbjornsen, Kristianie?
Kristian skinął głową.
- Nie był zbyt dobrym uczniem, dlatego wysłano go na wieś
1 tam spotkał Jorgena Moe. I razem zebrali bajki.
Emanuel przytaknął:
- Teraz opowiem ci coś, czego na pewno nie usłyszysz w szkole.
Asbjornsen zakochał się w tkaczce tu nad rzeką Aker, prawdopodobnie
pracowała w tkalni Hjula. Była Szwedką i nazywała się Ma-thilde
Andersson i jako uboga dziewczyna przyszła boso z Boras do Kristianii w
poszukiwaniu pracy. Była zdolna i po kilku latach zaczęła pracę w
„Fundacji Eugenii", żeby uczyć młode dziewczęta tkactwa. Potem
zamieszkała w domu bogatego i bezdzietnego wdowca, gdzie również
mieszkał Asbjornsen. Mathilde odziedziczyła majątek po bogatym
wdowcu, dostała dom z dużym ogrodem, a Asbjornsen mieszkał u niej
przez resztę życia. Ich dom był miejscem spotkań artystów. Na cześć
Petera Asbjornsena, za jego pracę włożoną w zebranie bajek ludowych,
przyszli do niego studenci w pochodzie z pochodniami, a na ich czele
kroczył Bjornstjerne Bjornson. - Emanuel uśmiechnął się. - Jak widzisz,
życie Mathilde Andersson ułożyło się jak w bajce. Z bardzo biednej
robotnicy stała się jedną z najbogatszych kobiet w Kristianii.
Peder wpatrywał się w Emanuela szeroko otwartymi oczami.
- Z Asbjornsenem było prawie tak jak z tym żołnierzem z bajki, który
ożenił się z królewną, prawda?
Emanuel skinął głową.
- Co prawda nie pobrali się, ale mieszkali razem. Peder odwrócił się
nagle do matki.
- Dokładnie tak jak ty z panem Hvalstadem, prawda, mamo? Tylko że ty
nie masz zamku. Ale salon majstra też nie jest najgorszy, jak pan myśli,
panie Hvalstad?
Matka zrobiła się pąsowa na twarzy, a Asbjorn Hvalstad niespokojnie się
poruszył na krześle.
- Nie, nie jest zły, Pederze. - Uśmiechnął się przepraszająco do Elise i
Emanuela, jak gdyby to była jego wina, że Peder uznał ten dom za
własność matki.
Elise pośpiesznie zaczęła dolewać wszystkim kawy.
Kiedy Elise i Emanuel położyli się spać tego wieczoru, Emanuel wsunął
ręce pod głowę i wpatrywał się w sufit.
- Mówiłaś, że nie powiedzieliście jeszcze Pederowi, że twoja matka i
pan Hvalstad zamierzają się pobrać, ale wyraźnie widać, że chłopak co
nieco rozumie. - Uśmiechnął się szeroko. - To było całkiem zabawne.
Zwłaszcza widok twojej matki i Hvalstada, jak się zmieszali. Zastanawiam
się, czy moja teściowa jest tak niewinna, na jaką stara się wyglądać. -
Wyciągnął ręce do Elise. - Może jest tak pełna pożądania i ognista jak jej
córka?
Elise przysunęła się bliżej męża pod pierzyną. To był miły wieczór,
pomyślała, mimo że zapowiadał się na niespokojny.
- Teraz nikt nie przyjdzie i nam nie przeszkodzi - szepnął jej do ucha.
Pokręciła głową.
- A jeśli jednak ktoś przyjdzie, będziemy udawać, że śpimy.
Obudzili się następnego, niedzielnego poranka, który wstał jasny, z
czystym niebieskim niebem i płonącym słońcem, przybrany w jaskrawe
jesienne barwy.
Elise od razu otrząsnęła się ze snu. Może mogliby się wybrać do
Grefsen, pomyślała z entuzjazmem. Emanuel zamierzał wyjechać dopiero
przed wieczorem, mieli więc dla siebie całe przedpołudnie.
Poznała po słońcu, że jest późny ranek. Nie słyszała żadnych odgłosów
z kuchni, to dziwne, że mama i bracia jeszcze nie wstali.
- Emanuelu? - szepnęła i ostrożnie pogładziła go po policzku. Zamrugał
oczami.
- Mm.
- Chyba zaspaliśmy. Masz w pobliżu swój zegarek? Zamiast
odpowiedzieć, przyciągnął ją ku sobie.
- Jesteś taka cudowna bez ubrania. - Zaczął pieścić jej ciało. - Chcę tak
leżeć do samego wyjazdu.
- Dziwne, że nie słyszałam krzątaniny mamy i chłopców.
- Pewnie przez wzgląd na nas zachowują się cicho, byśmy mogli w
spokoju się wyspać. - Pocałował ją, długo.
Poczuła, jak rośnie jego tęsknota, i zauważyła, że jej własne ciało
odpowiedziało, wysyłając słodkie impulsy. Dobrze było mieć go blisko,
skryć się w jego ciepłych, silnych ramionach, wiedzieć, że ją kocha.
Była gotowa, kiedy w nią wszedł, lubiła to, czuła radość, że może
dawać, i gdy widziała jego zapał i gotowość, by odwzajemnić się tym
samym. Kiedy Emanuel na dobre wróci do domu, znikną paczki i
mężczyzna o kulach, a także strach przed nieznaną młodą dziewczyną o
imieniu Signe. Również to bolesne uczucie, którego doznała na ślubie
Johana, zagoi się niczym rana. To z Emanuelem miała spędzić resztę
życia,, to jemu obiecała miłość i uczciwość, dopóki śmierć ich nie
rozłączy, to jemu powinna poświęcić całą swoją uwagę, swoje myśli i
tęsknoty.
- Tak mi dobrze przy tobie, Elise - szepnął i na nowo zaczął ją pieścić.
W tej samej chwili usłyszeli, że drzwi z pokoiku do kuchni otworzyły
się z hałasem, potem matkę, uciszającą chłopców, i szuranie stołków.
Przez ścianę dochodziły wszystkie dźwięki, nawet to, że matka rozpala w
piecu, odsuwa na bok fajerki, żeby nastawić czajnik z kawą, jak gdyby
znajdowali się w tym samym pomieszczeniu.
- Przecież już późno! Po co mają tyle spać? - Peder najwyraźniej nie był
zadowolony, że sami z matką mają usiąść do śniadania.
- Pan Hvalstad i Anne Sofìe zaraz przyjdą - rozległ się cichy głos matki.
Emanuel czule gładził dłonią ciało Elise, starał się ją rozbudzić.
- Nie powinien zaraz wyjeżdżać, nie widzieliśmy go tyle czasu. - W
głosie Pedera brzmiało rozczarowanie. - Myślałem, że pójdziemy na tamę
Brekkedammen łowić ryby. Obiecał mi to, kiedy był tu ostatnio.
Nagle otworzyły się drzwi z korytarza i rozległ się głos pana Hvalstada,
wypoczęty i radosny.
- Dzień dobry wszystkim. Widzieliście, jaką piękną mamy dziś pogodę?
Nie ma nic równie pięknego jak kolory września i października. W
dodatku wieje ze wschodu i nie czujemy zapachu rzeki. Czy państwo
Ringstadowie już wyszli z domu?
Emanuel przekręcił się na plecy, chciał, żeby Elise na nim usiadła.
- Lubię tak na ciebie patrzeć - szepnął i wziął w dłonie jej piersi.
- Boję się, że chłopcy mogą nagle wejść.
- Nie zrobią tego. Twoja matka rozumie więcej, niż myślisz. Zwróciłaś
uwagę na jej spojrzenie, kiedy wróciła wczoraj do domu? - uśmiechnął się.
Wtedy za ścianą rozległ się znowu głos Pedera.
- Słyszałem, że ktoś tam rozmawia.
- Muszą trochę ze sobą porozmawiać w ciągu tych kilku godzin, które
zostały do wyjazdu Emanuela - głos matki brzmiał surowo, widać
obawiała się, że Peder mógłby niespodziewanie dopaść do drzwi i je
otworzyć.
- Jak myślisz, czy już się obudzili?
- Nie sądzisz, że powinniśmy poczekać z niedzielnym śniadaniem, aż
wszyscy się zbiorą przy stole, Jensine? - rozległ się głos pana Hvalstada. -
U nas w domu nikomu nie wolno było zacząć jeść, zanim wszyscy nie
usiedli do stołu. Dla nas niedziela była dniem świętym, kładliśmy na stół
czysty i wyprasowany obrus, a dzieci zasiadały do śniadania uczesane i
ubrane w odświętne ubrania.
- U nas w Ulefoss było tak samo. - W głosie pani Loylien zabrzmiała
tęsknota. - Wszyscy szli do kościoła i nikt nie mógł zabrać się do
jakiejkolwiek pracy poza tym, co było absolutnie konieczne. Moja matka
nawet wieczorem nie brała się do prasowania, chociaż wydaje mi się, że aż
ją korciło. Miała ośmioro dzieci na wychowaniu i ich skarpetki,
rękawiczki, czapki i wstążki, musiała wykorzystywać każdą chwilę.
- Myślę, że powinnaś ich obudzić. Twoja córka będzie na pewno
rozżalona, gdy się okaże, że zaspała.
Emanuel był w niej, leżał z zamkniętymi oczami i najwyraźniej nie
słyszał ani słowa z rozmowy w kuchni.
- Emanuel...? Skrzywił się w odpowiedzi.
- Słyszałam, że Hvalstad zaproponował matce, żeby nas obudziła.
- Nie, Elise! - jęknął.
Nagle Elise wydało się, że słyszy za drzwiami zbliżające się kroki,
przewróciła się na bok i naciągnęła pierzynę aż po brodę, paląc się ze
wstydu.
Emanuel usiadł na łóżku.
- Co ty wyprawiasz? - spytał zdenerwowany. Rozległo się pukanie do
drzwi.
- Elise i Emanuel? Śniadanie gotowe.
Elise natychmiast odpowiedziała, zanim ktoś zdążył otworzyć.
- Już idziemy.
- Czy nie mogą nas zostawić w spokoju tego jednego ranka, który mamy
dla siebie? - Emanuel wstał, wciągnął w pośpiechu ubranie i zacisnął usta.
Wyglądał raczej na rozczarowanego niż rozgniewanego.
- Nie mają wcale złych zamiarów - szepnęła Elise. - Peder tak się cieszy,
że jesteś w domu, a teraz chcieliby zjeść z nami niedzielne śniadanie.
Możemy tu potem wrócić, gdy wszyscy wyjdą. Jestem pewna, że mama i
pan Hvalstad dziś też pójdą na spacer, tak jak poprzedniej niedzieli.
Wstała z łóżka i zaczęła się ubierać. Włożyła białe reformy z koronką,
które nosiła w niedzielę, zawiązała tasiemki, zapięła gorset i zawiązała
pończochy pod kolanami za pomocą czerwonych wstążek. Potem w
pośpiechu podeszła do Emanuela i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Tak bardzo cię kocham, Emanuelu. Wiem, że nie jest ci łatwo, ale
wszystko będzie inaczej, kiedy na dobre wrócisz do domu.
Skinął głową i pocałował ją.
- Na pewno, Elise.
Z ulgą zauważyła, że odzyskał dobry humor. Odsunęła się i zaczęła
ubierać dalej.
Emanuel zniknął w kuchni.
- Tak długo spałaś, Elise? Przecież ty zawsze pierwsza wstajesz? - Peder
spojrzał na nią zdumiony, kiedy pojawiła się przy stole chwilę po
Emanuelu.
- Tak, zaspaliśmy. Na szczęście obudził mnie twój głos, Pederze.
Peder uśmiechnął się zadowolony.
- Widzisz, mamo? Następnym razem będę mógł was obudzić, prawda? -
posłał Emanuelowi niewinne spojrzenie.
- Minie jeszcze trochę czasu, Pederze. Nie sądzę, bym jeszcze dostał
przepustkę. Następnym razem, gdy przyjadę, zostanę już na stałe.
- I wtedy też będziesz spał w salonie?
- A gdzie indziej mielibyśmy spać? Tu w kuchni nie ma miejsca.
Elise zwróciła uwagę, że pan Hvalstad i matka wymienili niespokojne
spojrzenia. Hvalstad na pewno się obawia* że Emanuel wymówi mu
mieszkanie, pomyślała.
Podczas śniadania panował nastrój podenerwowania. Pani Lovlien
wydawała się zakłopotana, pan Hvalstad niespokojny, a chłopcy nie mogli
usiedzieć na miejscu, zaczepiali się nawzajem, szurali stołkami i brudzili
na stole.
- Nie rozumiem, co się dzisiaj z wami dzieje - rzekła matka zre-
zygnowanym głosem. - Mówiłam, że macie siedzieć cicho przy jedzeniu.
Gdy tylko skończyli jeść, pani Lovlien zaczęła szykować się do wyjścia.
Razem z panem Hvalstadem i Anne Sofie wybierała się do kościoła. Nie
próbowała namówić Pedera i Kristiana, by poszli z nimi.
Elise stanęła w drzwiach i odprowadzała wzrokiem ich troje. Anne Sofie
szła między dorosłymi, trzymała ich za rękę, podskakiwała i tańczyła całą
drogę. Matka i pan Hvalstad popatrzyli na siebie i uśmiechnęli się.
Wyglądali jak nieduża szczęśliwa rodzina, pomyślała Elise.
Nagle zorientowała się, że stanął za nią Peder i też wyjrzał na dwór.
- Anne Sofie ma teraz nową mamę. - W jego głosie nie było radości ani
smutku, wydawało się, że po prostu stwierdził fakt.
Objęła brata ramieniem i przytuliła.
- Ale to nic nie szkodzi, Elise. Mam przecież ciebie. - Uśmiechnął się do
niej. - Cały czas byłaś jakby moją mamą, a teraz będziesz nią naprawdę.
Popatrzyła na niego zdumiona.
- Dlaczego tak mówisz?
- Jeżeli mama i pan Hvalstad wezmą ślub i przeprowadzą się na ulicę
nad Wzgórzem Świętego Jana, gdzie Ar.ne Sofie przedtem mieszkała,
wtedy naprawdę będziesz moją mamą, a Emanuel zostanie moim tatą.
Wtedy ty i on, i Kristian, i ja będziemy jak jedna duża rodzina, a kiedy
maleństwo wyjdzie z twojego brzucha, to będziemy mieli braciszka. -
Peder uśmiechnął się zadowolony.
Elise pogładziła go po głowie.
- Nie będzie ci przykro, jeżeli mama się wyprowadzi? Peder wzruszył po
męsku ramionami.
- Nie, jeśli będę miał ciebie i Emanuela.
Elise poczuła dławienie w gardle. Wiedziała, że jeśli Emanuel nie
zaakceptuje takiego rozwiązania, będzie musiała dokonać wyboru.
Wiedziała, co by wybrała. Nie mogła zawieść braci, nigdy nie zgodzi się
na to, by Kristian i Peder musieli opuścić mieszkanie majstra i nie mogli
zostać razem z nią.
- Zimno jest, chodźmy do domu. - Drżąc, popchnęła go lekko do środka
i zamknęła drzwi.
- I co, Pederze? Nie wyjdziesz dziś się pobawić z kolegami? - Emanuel
stał przy piecu i dolewał sobie kawy.
- Nie, wolałbym zostać z wami.
- Elise i ja nie mamy czasu, żeby gdzieś wyjść, rozumiesz. Mamy dużo
spraw do omówienia przed moim wyjazdem.
- To nic. Posiedzę sobie i powycinam obrazki dla pana Hvalstada.
Emanuel zmarszczył czoło.
- Potrzebujesz świeżego powietrza.
- Mam tyle świeżego powietrza, że przelewa mi się uszami. Za-
pomniałeś, że pracuję jako pomocnik dorożkarza? - Peder popatrzył na
Emanuela z dumą w swych dużych niebieskich oczach.
Elise drżała z niepokoju. Modliła się w duchu, żeby Emanuel nie nalegał
dłużej. Wkrótce na dobre wróci do domu, a wtedy da mu tyle miłości, ile
tylko zapragnie.
Przyszedł Kristian z wiadrem wody i postawił je na stołku. Potem wziął
czerpak, który wisiał na drugim wiadrze, i napił się.
- Może moglibyście wybrać się na Brekkedammen na ryby? - Emanuel
spojrzał na chłopców z nadzieją.
- Tak! - Peder podskoczył z radości. - Właśnie o tym myślałem! Byłem
pewien, że nie zapomniałeś, Emanuelu!
- Dobrze, w takim razie ruszamy nad zaporę. Peder zwrócił się do Elise.
- A ty w tym czasie możesz ugotować obiad, Elise, żeby Emanuel mógł
coś przekąsić, zanim pojedzie.
Elise właśnie miała powiedzieć, że ma ochotę jechać z nimi, ale
Emanuel ją uprzedził.
- Dobry pomysł, Pederze. To będzie męska wyprawa, prawda? Peder
roześmiał się zadowolony.
- Tak, świetnie damy sobie radę bez kobiet.
W tej samej chwili Elise zauważyła, że Kristian zerka to na Emanuela,
to na nią, i znowu na Emanuela. Dostrzegła coś pytającego w jego
spojrzeniu, lecz chłopak nic nie powiedział.
Byli już gotowi do drogi, kiedy Kristian nagle zatrzymał się na środku
kuchni.
- Chyba zostanę w domu. Zapomniałem, że mam dużo lekcji do
odrobienia.
Emanuel spojrzał na niego zaskoczony, potem wzruszył ramionami,
wziął Pedera za rękę i wyszedł. Elise zerknęła ukradkiem na Kristiana.
- Zwykle nie masz nic zadawane na poniedziałek. Unikał jej wzroku.
- Zrobiłeś to z mojego powodu czy nie miałeś ochoty iść na ryby?
Wyraźnie się zmieszał.
- Dlaczego nie mogę zostać w domu?
Pogładziła go po włosach, jak zazwyczaj gładziła Pedera.
- Oczywiście, że możesz zostać w domu, Kristianie. Ile tylko chcesz.
I tak długo, jak chcesz, dodała w duchu.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Stół był nakryty, ziemniaki ugotowane, a solony śledź czekał przy-
gotowany na wypadek, gdyby Pederowi i Emanuelowi nie udało się nic
złowić.
Elise chodziła niespokojnie po kuchni tam i z powrotem. Ani matka z
panem Hvalstadem, ani też Emanuel z Pederem jeszcze nie wrócili. Po
słońcu poznała, że zrobiło się późno, a Emanuel miał wrócić
popołudniowym pociągiem do Kongsvinger. Jeśli chodzi o matkę i pana
Hvalstada, to na pewno wybrali się po mszy na spacer, korzystając z
pięknej jesiennej pogody, pomyślała.
Kristian cały czas trzymał się w pobliżu, skoro wszyscy domownicy
wyjechali, nanosił drewna, porąbał na mniejsze kawałki i ciągle się
dopytywał, czy jest coś, w czym mógłby pomóc. Elise zerkała na niego
zdziwiona, ale nie zdobyła się na to, by o coś pytać.
Wreszcie usłyszeli Emanuela i Pedera. Peder mówił podniesionym i
ożywionym głosem. Elise. usłyszała, jak wspomniał o nauczycielu
arytmetyki, którego w tajemnicy nazywano Glutem, ponieważ ciągle
kapało mu z nosa. Peder bał się go. Kiedy na Pedera wypadała kolej
odpowiadania przy tablicy, Glut rwał sobie włosy z głowy i krzyczał:
- Jeżeli tego nie rozumiesz, to wykuj na pamięć, Pederze! Wykuj na
blachę, chłopcze! Wykuj! Myśleć będziesz później!
Kilka dni temu wlepił Pederowi szóstkę z dwoma minusami. Peder
wpadł do kuchni, trzymając w ręku cztery małe rybki. Rozpierała go
duma.
- Żałuj, Kristianie, że cię nie było. To jedyne ryby w całej rzece. Kristian
uśmiechnął się.
- Skąd wiesz?
- Gdyby pływało ich tam więcej, Emanuel złapałby je na haczyk. Na
widok prawdziwego żołnierza z wędką na pewno nie miałyby odwagi
odmówić.
Emanuel rozejrzał się dookoła.
- A gdzie jest twoja matka?
- Jeszcze nie wrócili.
- Jeszcze nie? Mieli chyba tylko iść do kościoła, prawda?
- Pewnie wybrali się jeszcze na spacer, skoro jest tak ładnie. Elise
zaczęła czyścić ryby, soliła je, maczała w mące i kładła na patelnię.
W tej samej chwili na zewnątrz rozległy się podniecone głosy i szybkie
kroki. Drzwi otworzyły się z impetem i pojawiła się w nich pani Lovlien.
- Możecie przyjść nam pomóc? Jakiś młody mężczyzna wpadł do rzeki.
Elise szybko odstawiła patelnię i ułożyła fajerki na miejsce. Wypadła na
dwór, a za nią pośpieszyli pozostali. Po drugiej stronie mostu, gdzie rzeka
płynie trochę spokojniej, Elise dostrzegła pana Hvalstada, jak usiłuje
wyciągnąć na brzeg ociekającego wodą człowieka.
Emanuel w mgnieniu oka znalazł się przy nim i pomógł ratować
nieszczęśnika. Następnie obaj mężczyźni podnieśli topielca na nogi i
unieśli między sobą. Peder i Kristian chcieli im pomóc, ale zrozumieli, że
tylko przeszkadzają. Elise pobiegła przodem, żeby otworzyć drzwi do
kuchni, by młody człowiek szybko znalazł się w cieple.
- Położymy go najpierw na podłodze, żeby zdjąć z niego mokre ubranie
- zadecydował Emanuel zdyszany. - Wygląda na to, że stracił przytomność.
- Poszukam jakiegoś ubrania po Mathiasie - zaproponowała pani
Lovlien żywo i ruszyła do pokoiku.
- A ja pójdę chyba na poddasze się przebrać - rzekł pan Hvalstad. Był
blady i wyczerpany ze zdenerwowania, woda kapała z niego, głos drżał.
- Elise mi pomoże - odparł Emanuel i zaczął rozpinać mężczyźnie
guziki.
Po chwili wróciła matka i przyniosła jakieś znoszone spodnie, starą
koszulę i podkoszulek. Elise razem z Emanuelem mocowali się z
nasiąkniętym wodą ubraniem młodego człowieka, próbując je z niego
ściągnąć. Po chwili Emanuel zwrócił się do pani Lovlien:
- Jak to się stało?
- Nie wiem. To Asbjorn zauważył go z mostu. Widzieliśmy tylko ciemny
tłumok unoszony prądem rzeki. Gdyby Asbjorn nie skoczył do wody, to na
pewno... - zamilkła i zagryzła wargę.
- Chciałaś powiedzieć, że porwałby go wodospad? - Peder spojrzał na
matkę przerażony.
Pani Lovlien przytaknęła i przeszedł ją dreszcz.
- Elise, idź do salonu i przynieś butelkę wódki, która stoi w szafie
narożnej - polecił Emanuel rozgorączkowany.
Elise wyszła pośpiesznie, żeby zrobić to, o co prosił.
- Musimy z niego zdjąć tę mokrą czapkę i podkoszulek - usłyszała słowa
matki, otwierając drzwi do salonu. Cieszyła się, że nie musi asystować do
końca przy rozbieraniu mężczyzny. Znalazła butelkę z alkoholem i czym
prędzej wróciła do kuchni.
W tym samym czasie zszedł na dół pan Hvalstad, zmiana ubrania nie
zajęła mu wiele czasu.
- Jak wam idzie?
Emanuel w pośpiechu nie odpowiedział.
- Kristian, dołóż więcej drewna do pieca, proszę. Musimy dobrze
nagrzać, żeby nie dostał zapalenia płuc.
Matka wyjęła ręczniki; jednym z nich owinęła mężczyźnie głowę, a
drugim niezgrabnie próbowała go wytrzeć, zanim Emanuel wciągnął na
niego suchy podkoszulek.
- Pewnie uległ jakiemuś wypadkowi. Połowę głowy ma ogoloną i widać
wyraźne ślady po dużej ranie. Ma też szramy na całym ciele. Teraz kobiety
niech się odwrócą; ściągnę mu spodnie.
Elise zakręciło się w głowie; mruknęła pod nosem, że musi coś
przynieść z salonu, i starając się utrzymać równowagę, ruszyła w stronę
drzwi. Czyżby to był...? Gdy tylko znalazła się sama, oparła się o framugę;
czuła, jak gdyby cały pokój się kołysał. Panie Jezu, to nie może być
prawda! Na pewno wielu innych było rannych w głowę. Tamten miał
bandaż, ten tylko czapkę. Poza tym nie miał kuł, to na pewno ktoś inny.
Jakiś wewnętrzny głos podszepnął: „Skąd możesz wiedzieć, że nie
chodził o kulach?"
Kręciło jej się w głowie, nie była w stanie jasno myśleć. To nie może
być on...
- Elise, czy możesz tu przyjść na chwilę? - To wołał Emanuel.
Zaczerpnęła głęboko powietrza i niemal zatoczyła się do tyłu.
Gdyby to był ten sam, który ją prześladował, Emanuel nie może się o
tym dowiedzieć. Nigdy! Nie wiedział nic o rannym żołnierzu, który kręcił
się w pobliżu domu majstra. Oszalałby z wściekłości, gdyby się o tym
dowiedział i domyślił, kim jest uratowany mężczyzna.
- Słucham?
Matka spojrzała na nią zdziwiona.
- Czy coś się stało, Elise? Jesteś taka blada.
- Nie, tylko... ja...
- Biedactwo. W ciąży dużo gorzej się wszystko znosi. Ale będzie dobrze,
zobaczysz. Powinniśmy dziękować Bogu, że go w porę zauważyliśmy i
uratowaliśmy mu życie. Nie mógł zbyt długo przebywać w wodzie, na
szczęście nie jest jeszcze tak zimno. Nie sądzę, by nabawił się zapalenia
płuc.
- Elise, możesz mi podać łyżeczkę? Spróbuję wlać mu do ust kilka
kropel wódki.
- Mogłeś mnie o to poprosić - głos matki brzmiał nieco surowo. Elise
przyniosła łyżeczkę, starając się nie patrzeć w dół na mężczyznę leżącego
na podłodze.
- Pójdę się położyć, nie czuję się najlepiej - wymamrotała.
- Tak, połóż się, moje dziecko. Poradzimy sobie bez ciebie. Kiedy
podeszła do drzwi, usłyszała, jak mama mówi cicho:
- To całkiem naturalne. Ja też przez to przechodziłam, kiedy
spodziewałam się dzieci. Kobiety są wtedy takie wrażliwe, źle znoszą
zarówno swoje, jak i cudze nieszczęścia.
Elise położyła się na posłaniu rozłożonym w salonie na podłodze na
czas pobytu Emanuela na przepustce. Czuła mdłości. Zaraz zdejmą temu
człowiekowi ręcznik z głowy. Jeżeli mężczyzna ma rude kręcone włosy,
wtedy już będzie wiedziała na pewno. Nie zniesie tego! Może straci
panowanie nad sobą, może się na niego rzuci. Matka niczego nie będzie
rozumiała. Ani nikt inny. Dopiero potem być może Emanuel dozna
olśnienia. Ale nie wolno jej ryzykować.
Drzwi otworzyły się cicho i do środka weszła pani Lovlien.
Elise natychmiast zamknęła oczy, udawała, że śpi.
- Elise? - matka pochyliła się nad nią i pogładziła po włosach. - Moje
biedactwo. Mogę cię pocieszyć, że wszystko się ułoży. Już otworzył oczy i
chyba dochodzi do siebie. Początkowo myśleliśmy, że będzie trzeba posłać
po lekarza, ale Emanuel uważa, że powinniśmy poczekać. Jeżeli to jakiś
nieszczęśnik, który usiłował popełnić samobójstwo, to najpierw, jak radzi
Emanuel, trzeba spróbować z nim porozmawiać. Lekarz, gdy się o tym
dowie, ma chyba obowiązek zgłosić to na policję. Ten mężczyzna i tak ma
pewnie od dawna jakieś kłopoty.
Elise nie odpowiedziała, ale kiwnęła głową na znak, że słyszała. Matka
wyprostowała się.
- Leż i odpoczywaj. Wyniesiemy do kuchni jakiś słomiany materac i
pozwolimy temu człowiekowi tu zostać, zanim nie wróci do zdrowia.
Usmażę rybę do końca, żeby Emanuel mógł coś zjeść przed wyjazdem.
Elise usłyszała, że matka wyszła do kuchni. Dobiegły ją głosy
pozostałych domowników, którzy rozmawiali ze sobą niemal szeptem, jak
to jest w zwyczaju, gdy w domu leży ktoś poważnie chory. Zadrżała, gdy
pomyślała, jak to się dziwnie złożyło: oto wszyscy dmuchają i chuchają na
„biedaka" wyłowionego z rzeki, nie mając pojęcia o tym, że to on jest
sprawcą jej nieszczęścia. Gdyby o tym wiedzieli, prawdopodobnie
wrzuciliby go z powrotem.
Nagle poczuła nieodpartą potrzebę sprawdzenia, czy to rzeczywiście on.
Wstała, nogi pod nią drżały. Z bijącym sercem podeszła do drzwi, uchyliła
je i wyjrzała.
Mężczyzna leżał na jednym z materacy niedaleko od niej. Twarz miał
odwróconą w drugą stronę. Widoczną część głowy pokrywały krótko
przystrzyżone rude kręcone włosy.
Szybko na powrót zamknęła drzwi, oparła się o framugę, z trudem
łapiąc powietrze. To nie może być nikt inny! Johan uratował tego
człowieka, on wie, kto to jest. Niemożliwe, by istniało dwóch mężczyzn o
rudych kręconych włosach, którzy mniej więcej w tym samym czasie
ulegli wypadkowi i zranili się w głowę.
I oto ów człowiek znajduje się w tym domu, w jej domu, opiekuje się
nim i pielęgnuje go jej rodzina i otacza największą troską. Wprost
niewiarygodne, że to się mogło zdarzyć.
A więc jednak zamierzał popełnić samobójstwo wtedy, gdy stał na
moście i wpatrywał się w wodę. Jaka szkoda, że go uratowano! Nie
zasługuje na to, by żyć. Właściwie powinna teraz wpaść do kuchni i
wykrzyczeć, czego ten człowiek się dopuścił. Wtedy być może inaczej by
śpiewali.
Ale nie mogła tego zrobić. Matka i bracia byli przekonani, że Emanuel
jest ojcem dziecka, którego Elise się spodziewa, i nadal muszą w to
wierzyć. To tajemnica, którą musi nosić w sobie przez resztę życia i zabrać
ze sobą do grobu. To niedobrze, że Agnes i Hilda znają prawdę, ale nikt
więcej nigdy nie może jej poznać.
Elise zwinęła się w kłębek pod kołdrą i wsunęła do ust rąbek poduszki,
żeby stłumić płacz.
Rozległo się pukanie i do salonu wszedł Emanuel. Podszedł do łóżka,
przystanął i przez chwilę się jej przyglądał. Czuła, że dziwi go jej
zachowanie.
- Elise, muszę jechać. Uniosła głowę.
- Już? - Wstała. - Wybacz mi, Emanuelu, nagle zrobiło mi się słabo. -
Spojrzała mu w oczy, było jej jednocześnie przykro i wstyd.
Objął ją i przytulił.
- Niedługo znowu będę w domu, Elise. Dbaj o siebie. Napiszę do ciebie,
gdy tylko będę mógł, a i ty skreśl do mnie kilka słów.
Skinęła głową, wiedziała, że powinna pisać dużo częściej, ale nie miała
pieniędzy na znaczki. Było. tyle innych ważniejszych wydatków.
- A jak się czuje ten mężczyzna? - Musiała bardzo się starać, by ukryć
odrazę, która ją ogarnęła.
- Przeżyje.
- Może pan Hvalstad będzie mógł go odprowadzić? Chyba nie musimy
trzymać go tu dłużej, niż to konieczne?
Emanuel odsunął ją nieco od siebie i przyjrzał się jej ze zdziwieniem.
- Ten człowiek miał wypadek, a teraz wpadł do rzeki. Albo zamierzał
popełnić samobójstwo. - Zmarszczył czoło, nadal jednak bacznie się jej
przyglądał. - Jest naszym bliźnim i potrzebuje naszej troski. Musimy się
sobą nawzajem opiekować. Powiedziałem, że może zostać tak długo, jak
długo to będzie konieczne. Na pewno będziesz mogła z nim porozmawiać,
gdy się lepiej poczujesz. Chciałbym móc odłożyć swoją podróż - mówił
dalej - żeby zobaczyć, że wraca do zdrowia, ale muszę jechać
popołudniowym pociągiem, bo inaczej grozi mi paka.
Elise skinęła głową. Miała ochotę się rozpłakać, ale się opanowała.
Emanuel nie rozumiał naturalnie, dlaczego tak zareagowała. Być może
pomyślał, że jest bezduszną egoistką. Gdyby wiedział... Zagryzła wargę.
- Ty też na siebie uważaj. Będę częściej pisać.
Kiwnął głową, po czym odwrócił się od niej i zaczął pakować rzeczy.
Musiała go odprowadzić, żeby nie budzić podejrzeń. Ze wzrokiem
sztywno utkwionym w drzwi wyszła z Emanuelem na ganek.
- Wszystkiego dobrego, Emanuelu. - Objęła go. - Przykro mi - szepnęła
mu do ucha. - Z powodu dzisiejszego przedpołudnia.
Uśmiechnął się.
- Dokończymy to kiedyś - odpowiedział szeptem.
Stała i patrzyła, jak przechodzi przez most i dalej między wielkimi
budynkami fabryki. Powiedział, że woli iść do miasta ulicą Maridalsveien.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Matka odwróciła się do Elise.
- Odzyskał świadomość! - rzekła z radością. - Odzyskał przytomność i
zastanawia się, gdzie jest.
Elise zmusiła się, żeby nie spojrzeć na mężczyznę, i ruszyła prosto do
drzwi do salonu.
- Położę się jeszcze. Przykro mi, że nie mogę wam pomóc, ale tak mi się
kręci w głowie.
- Kochanie, co się z tobą dzieje? Dziś rano nie zauważyłam u ciebie nic
niepokojącego. Chyba nie zjadłaś nic, co by ci zaszkodziło?
Elise pokręciła głową, czuła, że nie wytrzyma dłużej w kuchni. Kiedy
szła do salonu, usłyszała głos Pedera.
- Zachowuje się tak, odkąd go uratowaliśmy. Myślę, że myśli o ojcu.
Albo o braciszku Pingelena, którego Emanuel wyłowił z rzeki. Mi też jest
trochę niedobrze - dodał i roześmiał się dziwnym, nerwowym śmiechem. -
Ja też bym wpadł, gdyby Elise... - Urwał nagle.
- Gdyby Elise co? - pomogła mu matka.
Elise przystanęła w milczeniu z ręką na klamce, żeby usłyszeć, co
odpowie.
- Tylko żartowałem, wiesz. Zawsze robisz się taka dziwna na twarzy,
kiedy o tym mówię, że jak gdyby nie mogę się powstrzymać.
- On próbuje coś powiedzieć! - Głos pana Hvalstada dotarł przez ścianę.
- Chodź i pomóż mi, Pederze, słyszysz lepiej niż ja.
Elise usiadła na brzegu łóżka i wytężyła słuch, żeby wyłowić każde
słowo.
- Mówi, że boli go głowa i chce iść do domu.
- Jak się pan nazywa i gdzie pan mieszka? - Pan Hvalstad mówił głośno
i wyraźnie jak do przygłuchego.
Elise wstrzymała oddech. Teraz wreszcie otrzyma ostateczne po-
twierdzenie swych domysłów, pomyślała, czując, że zdrętwiała.
- Nie słyszę? - rozległ się znowu głos Hvalstada.
- Mówi, że nazywa się Ansgar Mathiesen i mieszka na Gjetemyrsveien -
Peder powtarzał z ożywieniem, dumny, że może pomóc.
- Jak pan myśli, czy zdoła pan wstać? Musi pan spróbować mówić
trochę głośniej, bo pana nie słyszę.
- Mówi, że zranił się w nogę i chodzi o kulach. - Tym razem to Kristian
zdołał zrozumieć, co wymamrotał nieznajomy.
Nagle do rozmowy wtrąciła się Anne Sofie, która zawołała swym
jasnym, czystym głosem:
- To ten biedny człowiek!
- Widziałaś go przedtem, Anne Sofie? - Hvalstad wydawał się
zaskoczony.
- Tak. Miał bandaż na głowie i tyczkę. Dwie tyczki - poprawiła się
szybko.
- Gdzie go spotkałaś?
- U mamy Larsine. Za domem.
- Mogę pójść do mamy Larsine i zapytać, czy coś o nim wie - Elise
usłyszała, jak zaofiarowała się matka. Zaraz potem rozległ się odgłos
otwieranych drzwi i domyśliła się, że matka wyszła.
Na chwilę w kuchni zapanowała cisza.
- Co z nim zrobimy, panie Hvalstad?
- Też się nad tym zastanawiam. Szkoda, że pan Ringstad musiał
wyjechać, bo moglibyśmy go razem wziąć pod ręce.
- Już wiem! - Elise znowu usłyszała głos Pedera. - Może poproszę
dorożkarza Karlsena! Chyba zgodzi się podwieźć go za darmo, gdy się
dowie, że on prawie się utopił.
- To nie jest głupi pomysł, Pederze. Idź i od razu go zapytaj.
- A co zrobimy z jego ubraniem? Ma na sobie koszulę, podkoszulek i
spodnie taty.
- Na pewno później dostaniemy to z powrotem.
W kuchni po wyjściu Pedera znowu zrobiło się cicho.
Elise nadal siedziała na brzegu łóżka, zesztywniała i spięta, i na-
słuchiwała. Słyszała, jak pan Hvalstad tłucze garnkami i patelnią, skrobie
sztućcami o blaszane talerze, i domyśliła się, że nałożył sobie obiad.
Zaburczało jej w brzuchu z głodu.
- Dobrze, że mamy ciebie, Kristianie - rozległ się pełen uznania głos
pana Hvalstada. - Jesteś spokojny i opanowany. Ktoś by mógł pomyśleć,
że między tobą a Pederem jest większa różnica wieku.
Otworzyły się drzwi. Matka wróciła, była zdyszana.
- Matka Larsine nie miała pojęcia, o czym mówię, nie widziała nikogo o
kulach i uważa, że to bujna fantazja Anne Sofie spłatała jej figla. A co z
nim?
- Myślę, że wraca do siebie, ale niełatwo jest cokolwiek z niego
wydobyć. Peder poszedł poprosić dorożkarza Karlsena o pomoc.
- Mój drogi, nie stać nas na to! To kosztuje majątek.
- Peder pomyślał, że może pan Karlsen zrezygnuje z zapłaty, jeśli się
dowie, o co chodzi.
- Nie jestem tego pewna. Czy Elise nadal leży? W głosie matki brzmiało
zdumienie.
- Tak. Wygląda na to, że niewiele może znieść.
Elise wydało się, że wyczuła w głosie Hvalstada nutę pretensji.
Prawdopodobnie uważał, że powinna raczej pomyśleć o uratowanym
nieszczęśniku, a nie o sobie.
- Jedliście już? Obiad stoi i zsycha się. Myślę, że trochę przekąszę. Elise
nie będzie chyba chciała nic jeść, skoro się źle czuje.
Znowu zapanowało milczenie. Elise zastanowiła się, co robią. Usłyszała
chrobotanie sztućców o blaszany talerz i szuranie taboretu o podłogę,
potem ktoś dołożył do pieca i odsunął na bok fajerki. Może mama
nastawiła czajnik z kawą, żeby pan Hvalstad mógł się napić czegoś
rozgrzewającego.
Wreszcie usłyszała otwierane z impetem drzwi i Pedera, który wpadł do
kuchni jak burza.
- Koń czeka na dole i Karlsen już idzie! Pomoże nam.
- Nie weźmie zapłaty? - spytała mama z powątpiewaniem.
- Tak. My uratowaliśmy tego biedaka w połowie, a on uratuje go do
reszty, jak powiedział. Poza tym jest mi winien trzydzieści are.
- Kochany, nie możesz poświęcać swojej wypłaty na pomoc obcemu
człowiekowi.
- On już nie jest obcy. Wydaje mi się miły. I ma kręcone włosy. Elise
wyobraziła sobie, że Peder zakłopotany przeciągnął dłonią
po swojej niesfornej grzywce.
- Czy on tutaj leży? - odezwał się jakiś obcy głos.
- Bardzo dziękuję, panie Karlsen. - Głos mamy brzmiał przymilnie. - To
strasznie miło z pana strony, że zgodził się pan nam pomóc. Nie mam
pojęcia, jak inaczej udałoby się nam przetransportować go do domu.
Mówi, że mieszka na Gjetemyrsveien.
- Wydaje mi się, że już go kiedyś widziałem. Kręcił się tu po okolicy,
chodził o kulach i z bandażem na głowie. Niektórzy widywali go na
moście i zastanawiali się, czy przypadkiem nie zamierza skoczyć do rzeki.
Mówią, że był żołnierzem i że kiedyś w czasie ćwiczeń spadł z urwiska.
Teraz przeniesiono go do cywila. Hej, kamracie! Pomóż trochę. Oprzyj się
na mym ramieniu.
Rozległy się na zmianę lekkie i ociężałe kroki i wreszcie drzwi
zatrzasnęły się. Zaległa cisza.
Elise zasłoniła ręką usta, żeby powstrzymać płacz. Sama nie rozumiała,
dlaczego zareagowała w ten sposób. Minęło kilka miesięcy od tamtej pory,
gdy to się stało, i chociaż wiedziała, że będzie nienawidzić tego człowieka
do końca życia, zwątpienie już dawno minęło, a pozostała jedynie gorycz.
To, że siedzi tu i płacze jak dziecko, to do niej niepodobne.
Długo odczekała, zanim wyszła do kuchni. Na zewnątrz zrobiło się
ciemno, nad kuchennym stołem zapalono lampę parafinową. Siedzieli
wokół stołu: pan Hvalstad z książką, mama ze starą gazetą, Kristian z
zeszytem jakiejś serii, który pożyczył od kolegi z klasy. Seria nosiła tytuł
Nat Pinkerton i opowiadała o krwawych walkach między białymi i
Indianami. W kącie za piecem siedzieli Peder i Anne Sofie i bawili się
żołnierzykami z guzików, które nie były już żołnierzykami.
Matka podniosła wzrok znad gazety.
- Czy już ci lepiej? Elise skinęła głową.
- Nie rozumiem, co się ze mną stało. Czułam, jakbym miała zemdleć.
Dokładnie jak tego dnia w przędzalni, kiedy Ropucha wymówił mi pracę.
- Połóż się wcześniej, a jutro nie przemęczaj się.
- Nie mogę. Jutro przed południem musimy oddać ostatni chodnik. A co
z nim?
- Peder poprosił dorożkarza Karlsena o pomoc, a on okazał się miły i
zabrał tego człowieka. Biedak, tak mi go żal. Nie udało nam się zbyt wiele
od niego dowiedzieć, ale poznałam po jego oczach, że jest głęboko
nieszczęśliwy. Jestem przekonana, że to nie był wypadek, lecz próba
samobójcza. Dorożkarz Karlsen opowiadał, że widywał go tu w okolicy,
jak z bandażem na głowie kuśtykał o kulach. Niektórzy twierdzą, że był
żołnierzem, którego zwolniono z wojska, ponieważ uległ wypadkowi. To
jeszcze gorsze. Taki młody chłopak, który bronił naszego kraju, teraz być
może został okaleczony na całe życie.
Elise skinęła głową w milczeniu.
Nagle matka westchnęła przestraszona i poderwała się od stołu.
- Zapomnieliśmy o jego ubraniu! Leży tam w kącie na kupce. Całkiem
mokre.
- W takim razie jesteśmy kwita - stwierdził Kristian sucho. - On ma
rzeczy naszego ojca.
Matka unosiła ubranie, jedną sztukę za drugą.
- Nie możemy zatrzymać tego wszystkiego. Rzeczy ojca były stare i
zniszczone, a te są porządne i drogie. Spójrzcie na tę koszulę! Jest prawie
nowa. A ta kurtka! Takiej kosztownej kurtki Mathias nie miał nigdy w
życiu. Koniecznie musimy je oddać.
Pan Hvalstad włączył się do rozmowy.
- Ale przecież nie wiesz, gdzie ten człowiek mieszka.
Na Gjetemyrsveien jest wiele domów.
- Peder może zapytać o adres dorożkarza Karlsena. - Pani Lovlien
zwróciła się do Elise. - Masz przecież jutro dostarczyć chodnik tej starszej
kobiecie, która mieszka na Ullevalsveien, na samym szczycie Wzgórza
Świętego Jana. Stamtąd jest już niedaleko do Gjetemyrsveien. Może
mogłabyś do niego wstąpić, oddać mu te rzeczy, a przy okazji odebrać
nasze?
Elise spojrzała na matkę przerażona.
- Chcesz powiedzieć, że mam iść do niego do domu? Zastanów się,
może jego rodzice nie wiedzą, co się stało?
- Skąd możesz wiedzieć, czy mieszka z rodzicami? Może jest żonaty?
Albo wynajmuje u kogoś mieszkanie. Tak czy owak, ktoś musiał
zauważyć, że wrócił do domu w nie swoim ubraniu.
- Jeżeli wynajmuje mieszkanie, to nikt nie interesuje się tym, co on ma
na sobie. Wyobraź sobie, jak ten człowiek się zawstydzi, gdy do niego
zapukam, a on na mój widok zrozumie, że wiem, co zrobił.
- Nic na to nie poradzimy, nie możemy zachować tych drogich rzeczy.
Nie są nasze. Byłoby to równoznaczne z kradzieżą.
Elise poczuła, że się poci.
- Nie wiem, czy jutro dam radę, mamo. Na pewno nie, jeśli będę się tak
czuła jak dzisiaj. Czy Peder albo Kristian nie mogliby zwrócić tych
rzeczy?
Matka przybrała surowy wyraz twarzy. Elise pamiętała ją taką z czasów,
kiedy łajała ich za to lub tamto.
- Wiesz dobrze, jak długo chłopcy pracują. Nie ma znaczenia, czy
spędzisz przy krosnach godzinę mniej. Jeżeli nie będziesz miała siły jutro,
możesz odłożyć to do pojutrza.
- Ale może pan Karlsen będzie kogoś wiózł do któregoś z domów w
pobliżu, wówczas Peder mógłby podrzucić ubranie w tym czasie, gdy
pasażerowie będą płacić i wysiadać.
- Co się z tobą dzieje, Elise? - Matka rozłożyła ręce zrezygnowana. -
Zwykle nie jesteś taka uparta. Poza tym istnieją niewielkie szanse, że pan
Karlsen dostanie kurs w pobliże Gjetemyrsveien.
- A ja muszę pomagać ludziom przy wysiadaniu i nosić im pakunki -
wtrącił się Peder ze swego miejsca w kącie, gdzie bawił się z Anne Sofie.
Najwyraźniej przysłuchiwał się rozmowie.
- A Kristian? - Elise nie chciała się poddać.
Na samą myśl o tym, że miałaby zapukać do drzwi rudowłosego,
przebiegł ją dreszcz.
- Kristian przecież nie wie, gdzie będzie musiał dostarczyć towar. Chyba
o tym wiesz. Poza tym i tak ma dość do dźwigania, żeby jeszcze miał
nosić ze sobą wszędzie to ubranie. Nie ma o czym mówić. - Matka była
wyjątkowo stanowcza. - Musisz odnieść te rzeczy, Elise.
Nigdy w życiu, pomyślała Elise. Położę je na schodach i powiem, że
odmówił oddania spodni i koszuli ojca. Mogę też powiedzieć, że je
wyrzucił, gdy zobaczył, że są dziurawe i brzydkie.
Ta myśl jej pomogła.
- Dobrze, zrobię to.
Ale kiedy Elise tego wieczoru położyła się do łóżka, długo leżała,
wpatrując się w sufit. Księżyc rzucał przez okno niebieskawe światło,
tworząc w pokoju niesamowite cienie. A jeśli rudzielec stanie w drzwiach
dokładnie wtedy, kiedy będzie podkładała pakunek? Wtedy ona spali się ze
wstydu! Znał ją. Z tego czy innego niewiadomego powodu kręcił się
wokół ich domu, a teraz na pewno skojarzył, że ludzie, którzy uratowali
mu życie, to jej rodzina. Musiał wiedzieć, że budzi w niej odrazę, zdawał
sobie chyba sprawę ze skutków swego podłego czynu. I co ten bandyta ma
scbie pomyśleć, jeśli do niego przyjdzie i jak gdyby nic się nie stało po
prostu odda mu jego rzeczy?
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Elise przekazała gałgankowe chodniki i ruszyła w górę Ullevalsveien.
Peder dowiedział się od dorożkarza Karlsena, gdzie mieszka rudowłosy.
To nieduży piętrowy budynek w pobliżu dawnej polany Lokkeberg, gdzie
teraz stoi dom dziecka, powiedział.
Elise trzymała pakunek z ubraniem pod lewą pachą. Matka rozwiesiła
rzeczy na noc nad kuchnią, żeby wyschły, i już były suche. Potem zwinęła
je i przewiązała sznurkiem. Elise najchętniej wrzuciłaby cały ten tłumok
do rzeki.
Jak Bóg mógł pozwolić na coś takiego? Z wielu tysięcy ludzi
mieszkających w Sagene akurat matka i pan Hvalstad musieli go za-
uważyć? Dlaczego nikt inny nie zwrócił uwagi na człowieka w rzece?
Ciągle ktoś przechodzi przez most. Wtedy inni ludzie zabraliby go do
siebie i zajęli się nim.
Było zimno, marzły jej ręce, wiatr przenikał przez dziergany szal.
Jesień. Elise przeszedł dreszcz. Wkrótce będzie zima. Co roku zapominała,
jak jej było ciężko, jak bardzo marzła od środka z nadejściem pierwszych
przymrozków.
Zawsze najgorzej jest na początku, próbowała się pocieszać. Potem się
przyzwyczajamy. Jej wzrok prześliznął się na ogromne korony drzew na
Wzgórzu Świętego Jana, teraz w słońcu wyglądały pięknie. Elise starała
się nie myśleć o tym, co ją czeka, lecz cieszyła się barwami jesieni.
Złociste, żółte, pomarańczowe, czerwone - czy istniało coś cudniejszego
niż klony jesienią? Albo brzozy? Wyglądały jak morze złota. Czytała
gdzieś, że na Wzgórzu Świętego Jana jakieś trzydzieści-czterdzieści lat
temu posadzono ponad tysiąc drzew. Kiedyś z Agnes biegały nad wodę na
szczyt, żeby podziwiać widoki.
Uczyły się w szkole, że niegdyś składano tam ofiary, to zrobiło na nich
wrażenie. Pani opowiadała również, że w dawnych czasach nikt z
mieszkańców Kristianii nie interesował się tym wzgórzem, bo było tylko
nagim, bezwartościowym górskim wzniesieniem. Później urządzono tam
pastwiska dla koni Zrzeszenia Dorożkarzy w Kristianii, a na północnym
kamienistym zboczu powstało cmentarzysko, gdzie chowano martwe
konie. Dlatego nazywano je „Kobylim Wzgórzem". Wkrótce ludzie zaczęli
obchodzić w tym miejscu święto nocy świętojańskiej, z tańcami i
ogromnym ogniskiem na szczycie, i wzgórze zmieniło nazwę.
Elise zbliżała się do Gjetemyrsveien.
- Boże, spraw, by go nie było w domu. Bym mogła położyć te rzeczy i
odejść, i nie musiała go oglądać!
Jakiś konny wóz nadjeżdżał z turkotem w jej stronę, a w górze ulicy
Elise dostrzegła jadący tramwaj. Wiedziała, że Spółka Linii
Tramwajowych w Kristianii sześć lat temu otworzyła linię do Sagene.
Tramwaj gnał coraz bliżej, ze zgrzytem i piskiem hamulców/Mo-
torniczy, stojący na otwartej platformie na samym przedzie, był siny z
zimna. Wzdłuż całego wagonu biegł napis „Spółka Linii Tramwajowych w
Kristianii". W środku siedziało niewielu pasażerów, nie odzywali się, tylko
przyglądali sobie nawzajem.
Tramwaj minął ją. Elise podeszła już blisko celu. W górze stał
Lokkeberg, stary dom w stylu rokoko, a w pobliżu rozsiane były nieduże
murowane budynki piętrowe.
Elise poczuła mdłości podchodzące do gardła.
- Dobry Boże, spraw, by go nie było w domu!
Zwolniła kroku. Mogłaby wrzucić pakunek z rzeczami przez płot i
uciec, pomyślała i rozejrzała się wokół.
Matka powiedziała, że to drogie ubranie. Sama wolała na nie nie
patrzeć. Czuła odrazę.
Podeszła trochę bliżej. Tuż przy furtce, po drugiej stronie, stała jabłoń.
Liście drzewa płonęły w słońcu. Nikogo nie było widać. A jednak nie,
dwóch małych chłopców bawiło się piłką. Zaraz ją zauważą i spytają z
ciekawości, dokąd idzie. Mogłaby przejść obok, udając, że wybiera się
gdzie indziej. Może ich już nie będzie, kiedy tu znowu wróci.
Ktoś gwizdnął po drugiej stronie domu, chłopcy zniknęli. Elise spojrzała
najpierw w górę, potem w dół chodnika. Nikogo nie zauważyła. Jeżeli po
prostu przerzuci ubranie przez płot, ktoś inny może je znaleźć i zabrać. A
jeśli rudzielec nagle pojawi się w ich domu i zażąda zwrotu swych rzeczy?
Wtedy będzie musiała się przyznać przed matką, co zrobiła. Matka spojrzy
na nią, nie rozumiejąc, i spyta: „Dlaczego nie zapukałaś?", a Elise nie
będzie umiała jej odpowiedzieć.
Najciszej, jak potrafiła, otworzyła furtkę do ogrodu. Jeżeli położy
pakunek na schodach, to istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś
go ukradnie. Spocona ze zdenerwowania ruszyła bezszelestnie przed
siebie, zamierzając położyć ubranie przed drzwiami.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się i ukazała się w nich kobieta w
dużym kapeluszu i w eleganckim płaszczu. Krzyknęła przerażona.
- Czego pani tu szuka?
- Ja... miałam tylko oddać jego mokre rzeczy. - Podała kobiecie pakunek
i chciała się odwrócić, żeby jak najszybciej sobie pójść.
- Czy to pani pomogła Ansgarowi, kiedy wczoraj wpadł do rzeki? Elise
energicznie pokręciła głową.
- Nie, ja miałam tylko to oddać. Ci, którzy... ci, którzy mu pomogli, nie
mogli przyjść.
- Proszę chwilę poczekać. - Odwróciła głowę. - Ansgar? Możesz tu
podejść na trochę? Ktoś chciałby z tobą porozmawiać!
Elise wpadła w panikę.
- Nie mam czasu. Muszę wracać do pracy. - Mówiąc to, gwałtownie
odwróciła się i pognała do furtki. Furtka zdążyła się zatrzasnąć i teraz
Elise, nie panując ze zdenerwowania nad ruchami, nie mogła jej od razu
otworzyć.
- Proszę poczekać! Droga pani, musi pani zabrać ubranie, które
pożyczył!
- Niech je pani po prostu wyrzuci, jest niewiele warte - usłyszała swój
własny głos, obcy i histeryczny.
Wreszcie udało jej się otworzyć zamek furtki i wypadła na chodnik. W
drodze do domu zastanawiała się, co powie matka, gdy zobaczy, że Elise
wróciła bez starego roboczego ubrania ojca. Ze spodni można by zrobić
mnóstwo łat na wytarte na pośladkach i kolanach spodnie Pedera i
Kristiana, a koszulę przerobić dla jednego z nich.
Biegła całą powrotną drogę. Ludzie odwracali głowy i oglądali się za
nią. Była w piątym miesiącu ciąży i miała całkiem spory brzuch.
Przechodnie musieli pomyśleć, że stało się coś poważnego, skoro tak
pędzi, ile sił w nogach.
Wreszcie dotarła do domu. Matka zamierzała właśnie iść do studni po
wodę. Przystanęła i uśmiechnęła się do niej.
- Jesteś taka zgrzana, chyba nie biegłaś? Elise potrząsnęła głową.
- Zrobiło mi się gorąco, bo to jednak kawał drogi.
- A jak ci poszło? Spotkałaś go?
- Nie, oddałam rzeczy jakiejś kobiecie, która mi otworzyła, bo właśnie
wychodziła z domu.
- Czy to jego matka?
- Tak wyglądała. Wydawała się w każdym razie za stara na jego żonę.
- Co powiedziała? Czy okazała wdzięczność, że go uratowaliśmy?
Elise nie mogła spojrzeć matce w oczy.
- Śpieszyła się, przyjechał po nią jakiś samochód. Nie zdążyła nawet
wrócić się, by przynieść rzeczy ojca.
Kłamstwo smakowało obrzydliwie.
Matka popatrzyła na Elise z niedowierzaniem.
- Nie przyniosłaś ich z powrotem? Elise potrząsnęła głową.
- Na pewno kiedyś je oddadzą.
W chwili, gdy to mówiła, dostała gęsiej skórki. A jeśli ten człowiek
przyniesie rzeczy któregoś dnia, gdy będzie sama w domu? Gdyby nie
była taka głupia i nie uciekła, mogłaby tego uniknąć.
- To dziwne. My ratujemy życie jej synowi, a ona nie znalazła nawet
czasu, żeby przynieść nasze rzeczy?
- Może musiała jechać do lekarza. Albo musiała załatwić jakąś sprawę
niecierpiącą zwłoki.
Matka przybrała ponury wyraz twarzy.
- To się nazywa wdzięczność. - Prychnęła pogardliwie. - A co z nim?
Leżał w łóżku?
- Nie wiem. Nic nie mówiła.
- To byłoby nie do pomyślenia, gdyby zdarzyło się w naszej dzielnicy.
Jednak ci, którzy mieszkają po drugiej stronie rzeki, są inni niż my.
Elise skinęła głową i weszła do środka.
Zdążyły zaledwie nastawić ziemniaki, kiedy otworzyły się drzwi i do
kuchni wpadł z płaczem Peder.
- Ależ Peder, co ci się stało? - matka i Elise odwróciły jednocześnie
głowy.
- Dostałem lanie od Gluta!
Rzadko widywały, by Peder wybuchał takim niepohamowanym
płaczem. Elise czym prędzej podbiegła do brata, pochyliła się nad nim i
przytuliła, gładząc po głowie.
- Dlaczego dostałeś lanie? Peder szlochał.
- Nie pamiętałem wszystkich nazw miast w Anglii. Wkuwałem i
wkuwałem w piątek i w sobotę, ale kiedy zobaczyłem, że zbliża się do
mnie z liniałem, wszystko zapomniałem. - Wciągnął powietrze, nie mogąc
opanować spazmów. - Więc uderzył mnie z całej siły po paznokciach
ostrym kantem. - Wyciągnął ręce noszące wyraźne ślady wymierzonej
kary.
- Ależ Pederze, jak mogłeś wpaść na pomysł, by wybrać się z
Emanuelem w niedzielę na ryby, skoro wiedziałeś, że musisz to umieć na
dzisiaj? - matka spojrzała na niego surowo.
Peder znowu wpadł w płacz.
- Tak dawno nie byłem z Emanuelem na rybach. No i pomyślałem sobie,
że zagryzę zęby i udowodnię sobie samemu, że potrafię wiele znieść, bo
przecież pracuję ciężko jako pomocnik dorożkarza.
Elise pocałowała go w policzek.
- Uważam, że byłeś bardzo dzielny. Gdyby mnie ktoś uderzył liniałem
po paznokciach, też bym się rozpłakała. Chodź tu i usiądź sobie, a ja
zrobię ci słabej kawy z mlekiem i mnóstwem cukru.
- Rozpieszczasz go, Elise. - Matka posłała jej karcące spojrzenie. - Peder
musi zaraz iść do pracy, a przed wyjściem jeszcze zjeść polewkę.
- Jak będzie dźwigał te ciężkie paczki, jeśli ma tak obolałe palce?
- A jak inne dzieciaki radzą sobie w pracy, gdy są chore albo je coś boli?
Dzieci muszą się uczyć ciężkiej roboty, bo tak będzie również przez resztę
życia.
Drzwi otworzyły się znowu i do środka wpadł rozwścieczony Kristian.
- Ten cholerny nerwus! Poderżnę mu gardło! Uszy mu poobrywam!
Dostanie taki wycisk, że będzie błagał o litość!
- O kim ty mówisz? - Elise popatrzyła na niego zdumiona. Kristian
dawno nie okazywał takiej agresji.
- A jak myślisz? O Glucie oczywiście. Słyszałem, jak Peder wkuwał.
Leżał w łóżku i mamrotał przez sen: „Liverpool, Manchester, Bradford i
Leeds, Liverpool, Manchester, Bradford i Leeds". Myślałem, że mu się
pomieszało w głowie.
Peder pociągnął nosem i uśmiechnął się przez łzy.
- Jeżeli mu poderżniesz gardło, to nie wiem, czy będzie mógł błagać o
litość, Kristianie.
Pozostali nie mogli się nie roześmiać.
Peder poczuł się pewniej, widząc, że inni śmieją się z tego, co
powiedział, i zapomniał na chwilę o bolących palcach.
- Kiedy Glut zapyta Pingelena, czy woli uwagę, czy rózgi, on wybierze
rózgi.
Kristian otworzył usta ze zdziwienia.
- Jak to?
- Jeśli Pingelen przyniesie do domu uwagę, dostanie jeszcze większe
lanie od ojca.
Matka nalała chłopcom polewkę.
- Rózgi są nieodłączną częścią szkoły życia. Musisz do tego
przywyknąć.
Elise pogładziła Kristiana po włosach.
- To ładnie, że stanąłeś po stronie Pedera, Kristianie. Ja też się
rozzłościłam. Rozumiem, że nauczyciele muszą karać uczniów, którzy
robią coś źle, ale nie podoba mi się, że stosują kary wobec tych, którzy
mają większe trudności w nauce niż inni albo się denerwują.
- Elise! - przerwała jej matka oburzona. - Chyba nie zamierzasz
wstawiać się za Pederem przeciw nauczycielowi?
- Jestem za sprawiedliwością. Nie ma jej zbyt wiele na tym świecie.
Już w piątek szóstego października przyszedł list od Emanuela. Elise nie
spodziewała się zbyt wiele, otwierając kopertę, ale ciekawa była, czy
wiadomo coś nowego o powrocie żołnierzy do domu.
Najdroższa Elise!
Znowu jesteśmy w gospodarstwie Lier i nudzimy się. Teraz, kiedy
wymarsze i ćwiczenia nie mają sensu, a powrót do domu jest tylko kwestię
czasu, pobyt tu wydaje się bezcelowy. Napięcie minęło, zapał do pracy
również. Wszyscy czekamy na informację, że możemy wracać. Nasz
dowódca przysłał tu orkiestrę wojskową, żeby złagodzić nieco nasze
zniecierpliwienie. Budzi nas rano pobudką, przygrywa we dworze w
czasie ciszy poobiedniej, a wieczorami do skocznych rytmów tańczymy
tańce wojenne wokół ogniska. Ciągle przyjeżdżają tu jacyś ludzie i ktoś
nas odwiedza, a wczoraj dowiedzieliśmy się, że od tej pory łatwiej będzie
o przepustkę, zwłaszcza mniej zamożnym lub tym, którzy mają na
utrzymaniu rodzinę. Ja nie jestem brany pod uwagę jako jedyny syn w
gospodarstwie Ringstadów...
Tęsknię za Tobą, Elise. Kiedy się kładę wieczorem, myślę o naszej
sobotniej nocy i wracam do niej marzeniami. Było mi przykro, że nie
udało nam się zostać sam na sam w niedzielę, ale możemy to nadrobić
kiedy indziej. Jestem taki szczęśliwy, że mam Ciebie, że naprawdę
zgodziłaś się za mnie wyjść. Dbaj o siebie. Zjawię się na ganku, jeszcze
zanim się obejrzysz.
Twój Emanuel
PS. A co się stało z nieszczęśnikiem?
Elise zrobiło się gorąco. Znowu był tym dawnym, dobrym Emanuelem,
pomyślała. Stacjonowanie tak blisko granicy w ciągłym napięciu musiało
być ciężkim doświadczeniem, które go tak bardzo odmieniło. Gdy tylko
wróci do domu, wszystko będzie jak kiedyś. Postanowiła poświęcić
dziesięć ore i od razu mu odpisać.
Najdroższy Emanuelu!
Gorąco dziękuję Ci za list. Ja również za Tobą tęsknię. Nigdy nie
żałowałam wyboru, którego dokonałam. Pasujemy do siebie, ty i ja.
Śmiejemy się z tego samego, cieszymy się razem. Zycie stało się ła-
twiejsze, od kiedy Cię spotkałam. Teraz nie myślę o pieniądzach czy
mieszkaniu, lecz o tym, by mieć z kim rozmawiać, z kimś, kto mnie
zrozumie, kto myśli tak jak ja i reaguje jak ja. Widzę również, jak Peder i
Kristian ożywiają się, kiedy tu jesteś, wiem, że bardzo Cię polubili.
Peder rozwiązał problem przewiezienia tego rannego do domu -
dorożkarz Karjsen go zabrał. Przepraszam, że tak niewiele pomogłam, ale
czułam się gorzej, niż mogło Ci się wydawać.
Tęsknie wyglądam dnia, kiedy staniesz na ganku i na dobre wrócisz do
domu.
Twoja Elise
Kiedy skończyła, zamyśliła się i wpatrzyła przed siebie. Będzie musiała
wymyślać podobne kłamstwa do końca życia, będzie musiała okłamywać
nie tylko Emanuela, ale i matkę, Pedera, Kristiana, wszystkich, których
kochała, wszystkich, których znała. To cena, którą musiała zapłacić, by
oszczędzić rodzinie wstydu i zmartwienia.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
W niedzielę po południu Elise zobaczyła nagłe jakiś powóz, który
zatrzymał się na ulicy tuż obok domu. Właśnie wracała ze schowka z
naręczem drewna, przystanęła i spojrzała zaciekawiona. Z powozu wysiadł
mężczyzna ubrany w czarny frak i melonik oraz kobieta w długim
płaszczu i w kapeluszu z woalką. Mężczyzna zapłacił, a stangret szarpnął
lejce i ruszył dalej przez most.
Mężczyzna i kobieta zwrócili twarze ku Elise i obrali kurs na dom
majstra. Wyglądało na to, że jej nie zauważyli.
Wtedy domyśliła się, kim są. Trudno było nie rozpoznać tej silnej
męskiej postaci. To pan Hugo Ringstad, ojciec Emanuela, i jego żona
Marie!
Elise na moment się zawahała. Czy powinna najpierw zanieść drewno
do domu, czy od razu się przywitać? Ogarnął ją niepokój. Nie widziała
teściów od ślubu i nie była pewna, co o niej myślą. Przyjęli ich bardzo
serdecznie, kiedy razem z chłopcami odwiedziła ich dwór, ale również nie
kryli przerażenia i niechęci, kiedy dowiedzieli się, że Emanuel się z nią
zaręczył. Zarówno ona, jak i Emanuel byli mile zaskoczeni, kiedy pojawili
się na ślubie. Jednak to, co wydarzyło się podczas obiadu, zapewne nie
poprawiło ich nastawienia. Ponieważ nie odzywali się od dnia ślubu, Elise
przyjęła to jako oznakę niechęci.
Ciotka Ulrikke z pewnością opowiedziała im o swojej wizycie i
napomknęła o tym, że Elise spodziewa się dziecka już pod koniec
stycznia. To nie była raczej radosna nowina...
Z wahaniem wyszła im na spotkanie.
- Tutaj jesteś, Elise! - przywitał ją przyjaźnie pan Ringstad. - Wkrótce
Emanuel znowu będzie w domu. Dziś w nocy Storting podjął ostateczną
decyzję.
Elise otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Naprawdę?
Pan Ringstad roześmiał się.
- W obozie na pewno urządzili z tej okazji wielką uroczystość.
Podeszli do niej całkiem blisko, Elise skinęła, a pani Ringstad
pozdrowiła ją uprzejmie. Nie mogli jej podać ręki, bo trzymała szczapy
drewna. Elise zauważyła, że pani Ringstad zmierzyła ją wzrokiem. Teraz
się upewniła, powiedziała do siebie.
- Proszę, wejdźcie do środka. Właśnie mieliśmy pić kawę.
Nie mamy nic, czym moglibyśmy ich poczęstować, myślała w drodze do
drzwi. Razem z matką postanowiły, że przez kilka dni będą żyć
oszczędniej, ograniczać wędliny i ser do chleba, kupować je tylko dla pana
Hvalstada, i gotować polewkę i kaszę bez mleka w nadziei, że uda się
odłożyć kilka ore. Owe dwadzieścia koron, które dostała od Emanuela,
wydała na opłacenie czynszu, kupno drewna na zimę i nowej kołdry z
gałganków dla Pedera, ponieważ stara całkiem się już rozpadła. Wyglądało
na to, że jesień nadejdzie wcześnie, już teraz od dwóch dni z rzędu nad
ranem ziemię pokrywał szron. A to dopiero początek października. Chyba
nie wypada zaproponować państwu Ringstadom suchego chleba z
masłem? W domu zostało tylko trochę białego sera dla pana Hvalstada.
Nie mieli nawet wiejskiego masła, tylko niesmaczną margarynę. Nawet
Kiełbaska nie miała dla nich ostatnio okrawków wędlin. Domownicy
siedzieli na ławie przy stole i zrobili wielkie oczy, gdy zobaczyli, kto ich
odwiedził. Matka podniosła się, najwyraźniej przestraszona.
- Pan i pani Ringstadowie... - rzekła i chwyciła się odruchowo za szyję,
jak jej się zdarzało, gdy była zdenerwowana.
Pan Hvalstad jako jedyny, jak się zdawało, nie przejął się z powodu
znakomitych odwiedzin. Wstał, wyciągnął rękę i przywitał się uprzejmie.
- Nazywam się Asbjorn Hvalstad. Wynajmuję pokój na poddaszu. A to
moja córka, Anne Sofie.
- Ciotka Ulrikke opowiadała nam o panu. - Pani Ringstad uśmiechnęła
się. - Jest pan chyba jedynym, który martwi się z powodu powrotu
strzelców do domu. Teraz rodzinie Elise będzie potrzebny cały dom.
Pan Hvalstad ukrył swą reakcję.
- Czy są jakieś nowe wieści?
- Nie słyszał pan? - wtrącił się pan Ringstad. - Dziś w nocy Storting
podjął ostateczną decyzję. Dostałem telegram od przyjaciela, który jest
parlamentarzystą.
- Spodziewaliśmy się tego, ale stało się to szybciej, niż myślałem. Potem
Ringstadowie przywitali się z mamą.
Mama odpowiedziała, najwyraźniej zakłopotana.
- Przykro mi, że nie możemy państwu nic zaproponować do kawy.
Właśnie zjedliśmy. Chłopcy są w wieku największego wzrostu i zjedli
wszystkie ciastka - wyjaśniła, usprawiedliwiając się.
Elise zauważyła, że Peder już miał zaprotestować, ale Kristian dał mu
kuksańca w bok i Peder się nie odezwał.
- Elise, idź przynieś filiżanki, to zrobię więcej kawy. - Mama była
zdenerwowana. - A może powinnam nakryć w salonie. Tu w kuchni jest
tak ciasno wokół stołu.
Elise pośpiesznie wyszła do salonu, wyjęła odświętny obrus i zaczęła
szybko nakrywać, a państwo Ringstadowie podążyli za nią. Pan Ringstad
podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz, a pani Ringstad wolno
przechadzała się po pokoju i z zainteresowaniem przyglądała się
wszystkiemu, od przedmiotów w szafie narożnej po bujne rośliny
doniczkowe mamy.
- Cóż za wspaniała paproć, pani Lovlien - zauważyła, dotykając
miękkich liści rośliny.
Matka zaczerwieniła się zmieszana i postawiła filiżankę po niewłaściwej
stronie talerzyka deserowego, kiedy pomagała Elise nakrywać. Elise nie
rozumiała również, po co stawia talerzyki, skoro nie mają czym gości
poczęstować.
W tej samej chwili przyszedł Kristian z łyżeczkami i cukiernicą. Zerknął
na Ringstadów i szepnął Elise na ucho:
- Mama poprosiła Pedera, by pobiegł do pani Berg i spytał, czy nie
miałaby czegoś pożyczyć.
Elise spojrzała na niego przerażona. Jak zdołają to zwrócić? I tak z
trudem udało im się oddać sześć jajek, które mama pożyczyła na
biszkopty.
Matka i pan Hvalstad zniknęli w kuchni, to samo uczynili Kristian i
Anne Sofie. Elise podejrzewała matkę, że kazała im wyjść, żeby Elise
mogła zostać z teściami sama. Słyszała, że dołożono do pieca i że mama
nastawiła czajnik z kawą. Miała nadzieję, że nie zostaną tam długo. O
czym, u licha, miałaby rozmawiać z rodzicami Emanuela?
Pan Ringstad odwrócił się plecami do okna.
- Ciotka Ulrikke mówiła, że zaczęłaś tkać, Elise. To rozsądna decyzja.
Praca w fabryce nie jest dla ciebie.
- Nie mogłam zostać, ponieważ... - zamilkła i ze wstydem spuściła
głowę.
- Ponieważ spodziewasz się dziecka. Słyszeliśmy o tym. Czy mogę
spytać, kiedy ta szczęśliwa okoliczność nastąpi?
- Pod koniec stycznia. - Elise zapragnęła zapaść się pod podłogę i
zniknąć.
Pan Ringstad pokiwał głową w zamyśleniu. Potem odchrząknął.
- To spadło na nas tak nieoczekiwanie. Moja żona była bardzo
wstrząśnięta. Nie podejrzewaliśmy o to ani ciebie, ani Emanuela. Emanuel
wybrał służbę w Armii Zbawienia, to znaczy życie zgodnie z Bożym
posłannictwem. Co się zaś ciebie tyczy, odnosiliśmy wrażenie, że jesteś
porządną, dobrze wychowaną i cnotliwą młodą dziewczyną.
Elise wbiła wzrok w podłogę, płacz dławił ją w gardle.
- Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, jak mówią. Czasu nie da
się cofnąć, co się stało, to się nie odstanie. Gdybyśmy o tym wiedzieli
wtedy, kiedy gościliśmy ciebie i twoich braci w Ringstad, ton naszej
rozmowy byłby inny. - Zaczerpnął głęboko powietrza. - Ale mieliśmy do
ciebie zaufanie, było nam ciebie żal i cieszyliśmy się, że Emanuel lituje się
nad ludźmi, którzy znaleźli się w trudnym położeniu. - Znowu
odchrząknął. - Emanuel jest naszym jedynym synem, nie możemy się go
wyrzec, ale chcemy, żebyś wiedziała, jakie to dla nas bolesne. Gdybyś
zdawała sobie sprawę, ile zmartwień przysporzysz innym, być może
zastanowiłabyś się, co robisz. Rozumiem, że to bardzo kuszące dla ubogiej
robotnicy zdobyć serce dobrze sytuowanego mężczyzny, ale pieniądze to
nie wszystko, przekonasz się o tym. - Zrobił krótką przerwę, zanim zaczął
mówić dalej. Jego głos był teraz bardziej dobitny. - Czy kiedykolwiek my-
ślałaś o tym, jak Emanuel czuje się w tym kurniku? On, który przywykł do
salonów w Ringstad? Co to dla niego znaczy siadać głodnym do stołu i
dostawać śledzia i ziemniaki na blaszanym talerzu? Dla niego, który na co
dzień jadał steki serwowane na porcelanie? Ty nie znasz innego życia,
więc nie cierpisz z tego powodu. Ale jak byś się czuła, gdybyś musiała
mieszkać kątem u innych, a do jedzenia dostawała tylko pomyje? Tak
mniej więcej musi się czuć Emanuel.
Pani Ringstad, która do tej pory stała cicho i słuchała, teraz się
odezwała.
- Emanuel ma czułe serce i jest uprzejmy, wiedziałam, że łatwo go
wykorzystać. Teraz żałuję, że nie wychowałam go, by był twardszy, by
potrafił się uodpornić na nieszczęście innych. I co ci to da, że złapałaś go
na haczyk, skoro stopniowo uczynisz z niego nieszczęśliwego człowieka?
Na razie jest zakochany, a w tym stanie można wiele znieść, ale
zakochanie zawsze przechodzi. I co wtedy zostaje? Nic! Nic poza
codziennym znojem, by jakoś przetrwać. Nie stać was na opiekunkę do
dziecka ani na lepszy dom. W mieszkaniu o tak cienkich ścianach nie
będzie mógł spać, gdy dziecko zapłacze w nocy. Jak będzie mógł
pracować w kantorze, jeśli się nie wyśpi?
I co będziecie mogli sobie ofiarować nawzajem, gdy będziecie prze-
męczeni, głodni i zmarznięci? Żadna miłość nie przeżyje w takich
warunkach. Rozejrzyj się po tej fabrycznej dzielnicy! Carlsenowie
opowiadali mi, że nigdzie indziej śmiertelność dzieci nie jest tak wysoka,
nie ma tylu alkoholików, takiej rozwiązłości. Na myśl o tym, że dziecko
Emanuela, nasz wnuk, miałoby wzrastać w takim miejscu jak to, ogarnia
mnie czarna rozpacz.
Elise nie zdołała wydobyć z siebie słowa. Powinna im powiedzieć,
dlaczego tylu ludzi pije, dlaczego niezamężne dziewczęta zachodzą w
ciążę, dlaczego tyle małych dzieci umiera. To nie jest wina robotników.
Winne jest społeczeństwo. Bardzo bogaci właściciele fabryk, którzy
zmuszają ludzi do pracy za głodową pensję, tak niską, że nie można z niej
utrzymać rodziny, tak niską, że panuje głód i nędza, tak niską, że nie
starcza pieniędzy, by wynająć coś innego niż maleńką kuchnię i pokoik, w
najgorszym razie kąt u innych. To społeczeństwo jest winne, że nie ma
dość pracy i brakuje mieszkań. Przenikliwy chłód sprawia, że ludzie
maczają kawałki chleba w wódce, żeby choć na chwilę poczuć ciepło.
Tylko wódka jest dość tania, by mogli sobie na nią pozwolić. Szary i
beznadziejny los skłania młodych ludzi, by szukali jedynej radości, jaką
znają.
- Nic nie mówisz - ciągnęła dalej pani Ringstad. - Widzę, że się
wstydzisz, i masz ku temu powody. Uważamy, że byłoby błędem z naszej
strony, gdybyśmy was utrzymywali. Jeśli Emanuel otrzyma z domu pomoc
finansową, później zrozumie, jakie popełnił głupstwo. Miłe złego początki,
tak mówią. Emanuel zasłużył na nauczkę. Skoro pozwoliliście sobie na
lekkomyślność i brak rozsądku, sami musicie ponieść konsekwencje.
Otworzyły się drzwi i matka weszła z kawą. Elise słyszała głosy i
śmiech dochodzące z kuchni i miała nadzieję, że nie było słychać, co
mówili państwo Ringstadowie.
Do domu wpadł zziajany Peder, spocony i zarumieniony. Mrugnął
porozumiewawczo do Elise, podszedł do niej i szepnął:
- Pani Berg kupiła drożdżówki, bo jutro ma gości.
Elise skinęła głową, lecz nawet nie zdołała się uśmiechnąć. Przemowa
teściów paliła jak policzek. Niejasno przemknęło jej przez głowę, skąd
wezmą pieniądze, żeby oddać pani Berg za drożdżówki. Jednak jej myśli
krążyły wokół każdego ze słów, które przed chwilą usłyszała.
Usiedli do stołu. Pani Loylien nadal wydawała się skrępowana, ale pan
Hvalstad był w dobrym humorze, mimo uwagi pani Ringstad, że wkrótce
będzie musiał się wyprowadzić. Prawdopodobnie się tym nie przejął i
liczył na to, że Emanuel jednak zadecyduje inaczej. Peder i Kristian nie
mogli usiedzieć spokojnie, pewnie na widok półmiska z drożdżówkami
tracili cierpliwość. Anne Sofie zachowywała się cicho i nieufnie jak
zawsze.
Elise czuła się odrętwiała ze smutku, złości i rozczarowania. Nie liczyła
na pomoc ze strony teściów, nawet by się nie cieszyła. Miała swoją
godność. Jednak ich słowa mocno zapiekły. Próbowała sobie wmówić, że
nie powiedzieliby tego wszystkiego, gdyby znali prawdę. Wtedy
przynajmniej nie zarzuciliby jej i Emanuelowi rozwiązłości i braku
rozwagi. Ale za to doznaliby większego wstrząsu, że Emanuel wziął na
siebie odpowiedzialność za dziecko innego mężczyzny, w dodatku dziecko
gwałciciela. Mogliby po prostu na to nie pozwolić, zagrozić, że go
wydziedziczą.
- Chyba nie czujesz się źle, Elise? - matka popatrzyła na córkę, nad
nasadą jej nosa pojawiła się głęboka bruzda.
Pokręciła głową.
Pani Ringstad zwróciła się do swego męża.
- Cieszę się, że Emanuel znowu będzie w domu. Z przerażeniem myślę,
co by było, gdyby wybuchła wojna.
Pan Ringstad skinął poważnie, biorąc do ust wielki kęs drugiej droż-
dżówki. Elise zauważyła, że Peder nie spuszczał wzroku z drożdżówki od
chwili, gdy leżała na półmisku, do momentu, aż zniknęła w ustach pana
Ringstada. Chłopiec musiał podzielić się swoją z Kristianem.
- Tak, powinniśmy się z tego cieszyć. Wcześniej dwa razy Norwegowie
walczyli w pobliżu kurhanu w Lier. Na przełomie roku tysiąc osiemset
ósmego i tysiąc osiemset dziewiątego oraz w tysiąc osiemset czternastym.
Teraz o mało co nie doszło do walk po raz trzeci. A ponieważ tym razem
nie stoczono żadnej bitwy, umocnienia obronne postawione przez
strzelców pozostaną jako świadectwo, że i oni wykazali wolę włączenia
się do obrony kraju w tym trudnym okresie.
Pan Hvalstad pokiwał głową i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale
się powstrzymał.
Elise pomyślała, że pewnie nagle sobie przypomniał reakcję ciotki
Ulrikke i nie zamierzał doświadczyć tego ponownie. Bogaci ziemianie
mieli najwidoczniej inne poglądy na rozwiązanie unii.
Rozległo się słabe pukanie do drzwi.
- To na pewno Evert, Pederze. Był tu wcześniej i pytał o ciebie.
- Czy już jest zdrowy?! - Peder błyskawicznie poderwał się od stołu i
wypadł do kuchni.
- Zamykaj za sobą drzwi, bo ciepło ucieka!
Peder zawrócił i starannie zamknął za sobą drzwi do salonu.
- Evert jest najlepszym przyjacielem Pedera - wyjaśniła pani Lovlien. -
To niezwykle grzeczny i dobrze wychowany chłopiec, mimo ciężkich
przeżyć.
- Tak? - pani Ringstad spojrzała na nią pytająco.
- Jest sierotą. Gmina zajęła się nim i oddała na wychowanie mężczyźnie
z sąsiedztwa. Niestety okazało się, że ten człowiek jest alkoholikiem.
Dzięki Elise i Emanuelowi udało się chłopca przenieść do pewnej miłej
starszej pani, która była naszą sąsiadką w poprzednim domu. Teraz
nareszcie Evertowi nie dzieje się krzywda.
- Z pewnością tu w okolicy jest wiele nieszczęścia. Matka przytaknęła
poważnie.
- Tak, to prawda, tak jest wszędzie tam, gdzie ludzie cierpią biedę. Pani
Ringstad zmarszczyła czoło.
- Gdyby nie wydawali pieniędzy na wódkę, wiodłoby się im na pewno o
wiele lepiej.
Matka wolno pokręciła głową.
- Tylu ludzi rozprawia o alkoholizmie nad rzeką Aker, ale nikt nie pyta,
jakie są jego przyczyny. Ludzie są nieszczęśliwi, pani Ringstad. Przenieśli
się ze wsi do miasta w nadziei, że tu znajdą środki do życia. Wielu spaliło
za sobą wszystkie mosty. I co dostali w zamian? Pracę, która zabiera im
zdrowie, prowadzi do wczesnej śmierci, pracę po wiele godzin,
jednostajną, w hałasie i pyle, który powoduje choroby płuc. I za to
wszystko dostają pensję, z której nie daje się wyżyć. Co mają zrobić? Nie
mają pracy, domów lub rodzin, do których mogliby wrócić. Nie widząc dla
siebie żadnej nadziei, topią swój żal w alkoholu.
Elise spostrzegła, że zarówno pan, jak i pani Ringstad z uwagą słuchają
słów mamy. To, co jej się nie udało, zrobiła jej matka, jasno i
przekonująco.
Drzwi uchyliły się i Peder wsunął głowę.
- Ktoś chce z tobą porozmawiać, Elise. Elise wstała i spojrzała na brata
pytająco.
- Kto taki?
- Nie wiem. Nie powiedział, jak się nazywa.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Elise jakby poraziło ze strachu.
To chyba nie...? Panie Jezu, nie mógł chyba tak po prostu stanąć u
drzwi, jak gdyby nic się nie stało, i w dodatku pytać o nią?
Odwróciła się do Ringstadów.
- Przepraszam na chwilę. Sądzę, że to zamówienie na chodniki.
W pośpiechu wyszła do kuchni i zamknęła za sobą drzwi. Nie mogła się
przyznać na głos, że nie chce wyjść. Serce waliło jej w piersi. Ostrożnie
przemknęła się w stronę wąskiego okienka przy drzwiach i próbowała
wyjrzeć na zewnątrz. Peder byłby go poznał, gdyby to był on.
Dostrzegła ciemną sylwetkę, postawną i rosłą postać. Rudowłosy był
wysoki i chudy, to nie mógł być on. Może to ktoś, kto przynosi wieści z
Kongsvinger? Któryś z żołnierzy na przepustce, który chce jej przekazać
wiadomość, kiedy wróci Emanuel?
Szybko otworzyła.
To był on. Rudowłosy. Gwałciciel. Zaparło jej dech. Zamierzała
zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale błyskawicznie zablokował je nogą.
- Czego ode mnie chcesz? - spojrzała na niego z wściekłością.
Wyciągnął dużą paczkę, coś obłożonego szarym papierem i przewiązanego
sznurkiem.
- Dziękuję za pożyczkę i dziękuję za pomoc. - Wydawał się zakłopotany,
niemal skrępowany. Chociaż Elise szybko cofnęła wzrok, zdążyła
zauważyć w jego oczach bezradność. On nie mógł jej zgwałcić,
przemknęło jej nagle przez głowę. Ktoś, kto sprawia wrażenie tak
nieśmiałego i przestraszonego, nie miałby odwagi napaść na kobietę.
Skinęła w odpowiedzi, czuła się zupełnie zbita z tropu. Jeżeli to nie on,
to w takim razie kto? Zebrała się na śmiałość i spytała.
- Jesteś przyjacielem Lorta-Andersa? Przytaknął.
- Byłem. - W jego głosie czaił się strach.
- Znasz Agnes?
- Wiem, kto to. - Nie mówił żargonem mieszkających nad rzeką Aker.
- Szedłeś razem z nią do miasta wtedy wiosną, prawda? W tym dniu,
kiedy wybierałam się do więzienia Akershus z listem do Johana?
Skinął głową.
- Dlaczego o to pytasz? Szliśmy wtedy wszyscy razem.
Nigdy by się do tego nie przyznał, gdyby to on ją napadł, pomyślała
Elise. Chyba jednak się pomyliła. Agnes musiała mieć rację, było ciemno,
kiedy to się stało, a poza tym zaszedł ją od tyłu. Przyjaciółka była
przekonana, że to nie Ansgar. Elise odczuła głęboką ulgę. Może lepiej nie
wiedzieć, kto się tego dopuścił. Przedtem myślała coś wręcz przeciwnego,
że najgorsza jest niewiedza, ale po tym, jak zobaczyła tego biedaka z
trudem poruszającego się o kulach, z bandażem na głowie, dobrze było
przynajmniej dojść do wniosku, że to nie on. Żeby się całkiem upewnić,
spytała:
- Długo zostaliście w mieście tego wieczoru?
- Byliśmy w wesołym miasteczku aż do zamknięcia. A więc to nie on.
- Podejrzewałam cię o coś niecnego, ale teraz rozumiem, że popełniłam
błąd.
- Dlatego byłaś taka zła?
Przytaknęła, spróbowała się uśmiechnąć, ale nie zdołała.
- Dobrze zobaczyć, że wróciłeś do zdrowia. Następnym razem musisz
trzymać się z dala od rzeki. O tej porze roku brzeg jest niebezpieczny i
śliski.
Uśmiechnął się smutno, niepewnie.
- Pozdrów swoją mamę i resztę rodziny. Gdyby nie wy, dziś bym nie żył.
- Życie jest ciężkie, ale mimo wszystko nie chcemy go stracić. Spojrzał
na nią zdumiony.
- Czy ty też masz czasem takie odczucie?
- A kto nie ma? Kilka miesięcy temu przydarzyło mi się coś okrutnego i
straciłam ochotę do życia. Miłość do braci, mamy i siostry pomogła mi
przez to przejść. Zdawałam sobie sprawę, że Peder, mój najmłodszy brat,
mnie potrzebuje. Po tym, jak moja mama zapadła na suchoty i przez ponad
rok nie wstawała z łóżka, zaczął mnie traktować jak matkę. Gdy ciąży na
tobie taka odpowiedzialność, nie rzucisz się do rzeki.
Speszył się, wymamrotał coś na pożegnanie, odwrócił się i ruszył z
powrotem. Zwróciła uwagę, że nie ma kul, ale utyka.
Wzięła paczkę z ubraniem i poszła do pokoiku, żeby schować je na
miejsce. Ku swemu zaskoczeniu pośród starych zniszczonych rzeczy ojca
znalazła malutką paczuszkę.
Dziękuję za uratowanie życia. Nigdy Wam tego nie zapomnę.
Pozdrowienia Ansgar Mathiesen
Uśmiechnęła się. Pomyśleć tylko, że przez cały czas była przekonana, że
to on. A przecież ten młody człowiek był zupełnie inny.
Gorączkowo rozpakowała zawiniątko. Wewnątrz znajdowały się
niemowlęce śpioszki, zrobione na drutach z tej samej wełny co kaftanik,
który dostała wcześniej... W środku leżało sto koron.
Elise stanęła jak wryta i wpatrywała się w maleńkie, miękkie jak puch
śpioszki. Myśli galopowały jej przez głowę. A więc to on musiał podłożyć
trzy pozostałe paczki. Ale dlaczego... ? Wyłowili go z rzeki zaledwie
tydzień temu, a paczki pojawiły się dużo wcześniej.
Pokręciła głową oszołomiona. Nie mogło istnieć inne wytłumaczenie niż
to, że coś mu musi dolegać. Wypadek...
- Boże - szepnęła przerażona.
Jeżeli to nie on, to podsunęła Johanowi myśl, że gwałtu dopuścił się
człowiek, który wcale tego nie zrobił. Johan zastanawiał się nawet, czy nie
powinien go zostawić, by wykrwawił się na śmierć. Czuła się
odpowiedzialna za to, że niewinny człowiek został znienawidzony nie
tylko przez nią, ale i przez Emanuela i Johana. Gdyby nie pojawił się dziś,
być może nigdy by sobie tego nie uświadomiła. Nadal darzyłaby go
nienawiścią, Johan i Emanuel tak samo. Mogło się też zdarzyć, że jeden z
nich porwałby się na niego z pięściami i ciężko okaleczył.
A tymczasem okazało się, że to samotny, nieszczęśliwy chłopak, który
próbował popełnić samobójstwo, dziwak, który zwrócił uwagę, że Elise
jest w ciąży, i za swoje kieszonkowe kupuje jej ubranka dla dziecka. Może
po kryjomu podkochuje się w niej, może od dawna o niej myśli? Biedak.
Znowu pokręciła głową. Szkoda go i jego rodziców. Cudak, cóż życie
może mu ofiarować?
Elise pośpieszyła z powrotem do salonu, zbyt długo jej nie było.
- Kto to, u licha, był? - Matka spojrzała na nią w napięciu.
- To ten ranny żołnierz, którego uratowaliśmy zeszłej niedzieli.
Przyszedł oddać ubrania ojca i dał nam sto koron jako podziękowanie.
Matka zwróciła się do pani Ringstad.
- Pan Hvalstad i ja zauważyliśmy-człowieka, który wpadł do rzeki, i cała
rodzina pobiegła go ratować.
Pani Ringstad otworzyła oczy przerażona.
- I jak to się skończyło?
- Wyciągnęliśmy go na brzeg i Asbj... pan Hvalstad razem z Emanuelem
przynieśli go do kuchni, gdzie ściągnęliśmy z niego mokre rzeczy i
zaopiekowaliśmy się nim tak dobrze, jak umieliśmy.
- To chyba jakiś pijaczyna, jak sądzę - stwierdził sucho pan Ringstad.
Pan Hvalstad zaprzeczył ruchem głowy.
- Nie, ranny żołnierz, którego po wypadku zwolniono do cywila.
Zarówno pani, jak i pan Ringstad posłali mu przerażone spojrzenie.
- Czy został ranny?
- Przypuszczalnie spadł z urwiska i zranił się w głowę.
- Ale jak to się stało, że wpadł do rzeki? - nie rozumiał pan Ringstad.
- Nie wiemy. Tego dnia była ładna pogoda, nie mogło być ślisko.
Najprawdopodobniej usiłował popełnić samobójstwo.
Pani Ringstad westchnęła.
- To straszne! Czy ów wypadek mógł być tego powodem? Urazu głowy?
- Niewykluczone.
Pani Ringstad nadal patrzyła przerażonym wzrokiem.
- I co się z nim dalej stało? Dowiedzieliście się, kim jest i gdzie
mieszka?
- Pochodzi z bogatego domu, mieszka w domku jednorodzinnym na
Gjetemyrsveien. Ale tak naprawdę pieniądze nie są oznaką dobrego
wychowania. Pożyczyliśmy mu ubranie po moim mężu, a on je nam
oddaje dopiero dzisiaj.
- Co za brak taktu. Czy to jakieś porządne rzeczy?
- Wyjściowe ubranie. Ładna koszula i czarne spodnie. - Mówiąc to,
matka unikała wzroku chłopców.
Peder jako jedyny nie zrozumiał, że mama próbowała przedstawić swą
rodzinę w lepszym świetle.
- W spodniach były dziury na kolanach. Może się zrobiły, kiedy ojciec
klęczał na kolanach w kościele. - Roześmiał się z własnego dowcipu.
Następnie spojrzał zdumiony na matkę. - Wydaje mi się, że nie
rozpoznajesz kolorów, mamo. Spodnie nie były czarne, ale niebieskie.
Takie jak kombinezony robocze.
- Naprawdę? - matka roześmiała się nienaturalnym śmiechem. - Widać
nie przyjrzałam się dokładnie, co wyjmuję.
- Rodzice żołnierza przeżyli pewnie szok, kiedy się dowiedzieli o tym
wypadku, i po prostu zapomnieli o odesłaniu rzeczy - zauważyła
wyrozumiale pani Ringstad.
- A więc Emanuel był w domu w zeszłą sobotę i niedzielę? - pan
Ringstad wydawał się zdziwiony. - Myślałem, że tylko najbiedniejsi
dostają przepustki, ci, którzy muszą zarobić parę koron, żeby rodzina
mogła przeżyć.
Matka zerknęła na Elise i odpowiedziała, uprzedzając ją:
- Był w domu z soboty na niedzielę; w niedzielę przed południem
wybrał się z Pederem na Brekkedammen na ryby.
- Złowiłeś coś, Pederze? - Pan Ringstad włożył do ust ostatni kawałek
drożdżówki i przeżuwając, spojrzał na chłopca.
- Cztery sztuki. Ale nie wiem, jak smakowały. Właśnie wtedy żołnierz
zaczął się topić i musiałem biec go ratować. Potem pognałem do
dorożkarza Karlsena i poprosiłem, żeby zawiózł żołnierza do domu. Kiedy
wróciłem do kuchni, ryby już były zjedzone.
Pan Ringstad roześmiał się serdecznie, po czym zwrócił się do matki.
- Chłopak potrafi zabawnie opowiadać. Zobaczy pani, wyrośnie na
kogoś wielkiego. - Następnie spojrzał na Elise. - Mówisz, że dostałaś tylko
sto koron? - Wydawał się oburzony. - Po tym, jak uratowaliście mu życie?
- Dla nas sto koron to dużo pieniędzy, panie Ringstad - rzekła poważnie.
- To tyle, ile zarabiamy w ciągu czternastu tygodni. Chociaż jego rodzice
są być może dobrze sytuowani, nie wiadomo, czy on też jest bogaty. Jako
żołnierz w każdym razie nie zarobił zbyt wiele. Uważam, że to piękny gest
z jego strony, że dał nam aż tyle.
Pan Ringstad burknął coś w odpowiedzi.
- Tak długo cię nie było, Elise - włączył się do rozmowy Kristian. -
Rozmawiałaś z nim?
- Powiedziałam tylko, że musi uważać nad rzeką, bo po deszczu jest
bardzo ślisko.
Peder spojrzał na siostrę oczami okrągłymi ze zdziwienia.
- To on nie skoczył z mostu z własnej woli?
- Nie wiem.
- Ale skąd on wiedział, jak masz na imię? Czy to nie o ciebie pytał? -
zastanowiła się mama.
- Usłyszał pewnie więcej, niż sądzimy. Może nie miał odwagi poprosić
ciebie albo pana Hvalstada?
Los żołnierza wyraźnie zrobił na Pederze ogromne wrażenie.
- A jak on się czuje?
- Odniosłam wrażenie, że jest jakiś dziwny.
- Chcesz powiedzieć, że coś nie w porządku z jego głową? Elise skinęła.
Pan Hvalstad, który dotąd się nie odzywał, zabrał głos:
- Ja też zauważyłem, że coś jest z nim nie tak. Że to coś więcej niż
wypadek w czasie służby w straży granicznej i ta kąpiel w rzece. Wydaje
mi się, że jest trochę niedorozwinięty.
- Biedak. - Matka najwyraźniej zapomniała o zażenowaniu z powodu
obecności państwa Ringstadów. - Co za nieszczęście mieć syna, który nie
jest w stanie zarobić na swoje utrzymanie! Co on pocznie i z czego będzie
żył, kiedy zabraknie rodziców?
- Mamy przecież gminę. - Pan Ringstad upił łyk kawy. - Poza tym jest
tyle zawodów, które nie wymagają myślenia, można odgarniać śnieg,
zamiatać ulice, opróżniać wychodki, być pomocnikiem dorożkarza...
- Pomocnikiem dorożkarza? - Peder posłał mu pytające spojrzenie. - Nie
sądzę, żeby pan mógł być pomocnikiem dorożkarza, panie Ringstad. Nie
mógłby pan zająć miejsca na koźle, nie mógłby pan przesuwać ani
dźwigać paczek, parasoli i różnego rodzaju koszyków. Pan, który ma taki
duży... Au! - Kristian kopnął brata pod stołem. Peder zamilkł nagle i
rozejrzał się wokół przerażony.
Matka zagryzła wargę; wydawała się bliska płaczu, ale na szczęście pan
Ringstad okazał poczucie humoru.
- Racja, nie mógłbym, Pederze. Mam za duży brzuch, bym mógł tak
szybko biegać. Zagalopowałem się, rozumiesz. Nie chodziło mi o
pomocnika dorożkarza, ale o węglarza.
- Ach tak! - Peder uśmiechnął się zadowolony. - A jak to jest być
rolnikiem, panie Ringstad? Czy trzeba być dobrym z rachunków, żeby
wyszczotkować konia lub wydoić krowę?
Teraz pan Ringstad roześmiał się w głos.
- Myślę, że nie ma takiej możliwości, byś się nie wybił w tym świecie,
Pederze. Z twoim żywym sposobem myślenia.
Pani Ringstad zwróciła się do Elise.
- Rozumiem, że tkanie gałgankowych chodników nie jest zbyt
dochodowe. Czy nie myślałaś o znalezieniu innej pracy? Słyszałam o
pewnej kobiecie w mieście, która odpłatnie prała i prasowała bieliznę.
Była taka wprawna, że dostawała zamówienia na prasowanie krez dla
duchownych, kołnierzyków dla możnych panów i usztywnianie halek dla
ich córek.
- Elise potrafi dobrze prasować i usztywniać zasłony - wtrąciła się pani
Lovlien. - W piwnicy stoi rulon do maglowania. Ja mogłabym tkać, a Elise
zajęłaby się prasowaniem.
Elise nie miała ochoty rozmawiać z teściową po tym, co od niej
usłyszała, ale teraz nie wytrzymała.
- Nie wiem, czy byłoby to lepiej płatne, ale mogę się dowiedzieć.
- A co myślisz o pracy jako pomoc domowa lub guwernantka?
- Jako pomoc domowa musiałabym zamieszkać w domu pracodawcy.
Jestem tu mamie potrzebna, a co będzie, kiedy Emanuel wróci? Poza tym
to mało płatna praca, dziesięć koron miesięcznie plus wyżywienie. A od
guwernantek wymaga się lepszego wykształcenia niż moje. Ja skończyłam
tylko szkołę ludową.
- No tak. - Pani Ringstad pokiwała głową i zmarszczyła czoło
niezadowolona.
Teraz będzie miała mi jeszcze więcej do zarzucenia, pomyślała Elise. W
uszach dźwięczały jej jeszcze słowa teściowej: „Co będziecie mogli sobie
ofiarować nawzajem, gdy będziecie przemęczeni, głodni i zmarznięci?
Żadna miłość nie przeżyje w takich warunkach".
- Jak tylko dziecko się urodzi, wrócę do pracy w fabryce. Wtedy zarobię
siedem koron tygodniowo, to lepsze niż co innego. Poza tym
wynajmujemy poddasze i opiekujemy się Anne Sofie, i w ten sposób
mamy parę koron dodatkowo.
- Ale chyba nie zamierzacie nadal wynajmować pokoi, kiedy Emanuel
wróci do domu? - pani Ringstad spojrzała na Elise przestraszona.
- Będziemy do tego zmuszeni. W każdym razie na początku. Kancelista
nie zarabia nie wiadomo ile, a teraz, kiedy zaczęliśmy palić w piecu,
zużywamy sporo drewna. Lampy parafinowe też nas trochę kosztują.
Pani Ringstad westchnęła ciężko.
- Nie rozumiem, jak on mógł tak się urządzić.
Pan Hvalstad wyraźnie uznał, że najmądrzej byłoby zmienić temat.
Zwrócił się do pana Ringstada.
- Jak pan myśli, jaki ustrój powinniśmy mieć w kraju: republikę czy
królestwo?
- Gdyby Fridtjof Nansen został prezydentem, myślę, że to byłoby
najlepsze, lecz jeśli on nie zechce, to powinniśmy wybrać duńskiego
księcia Carla. Królestwo scala naród. Przywykliśmy do tego w ciągu setek
lat, a poza tym uważam, że Duńczycy, Szwedzi i Anglicy będą się do nas
odnosić życzliwiej, jeśli wybierzemy tak jak oni. To będzie ciekawe -
dodał. - Mamy mnóstwo republikanów, którzy gorąco bronią swej sprawy.
Georg Stang i Gunnar Knudsen, żeby wymienić niektórych. Wszyscy,
którzy głosowali przeciwko porozumieniu w Karlstad, pragną ustroju
republikańskiego. Bjornstjerne Bjornson kiedyś również popierał
republikę, lecz teraz zmienił zdanie. Obecnie uważa, że dynastia, dzięki
potężnym koneksjom, zapewni krajowi większe bezpieczeństwo niż
samotna republika.
- Jednak monarchia jest również symbolem nierówności społecznej -
zaczął ostrożnie pan Hvalstad. - Poza tym może sprzyjać rozwojowi nowej
wyższej klasy, pławiącej się w przepychu królewskiego dworu. Słyszałem,
że w wielu miejscowościach o dużych różnicach klasowych jest wielu
republikanów.
Matka przytaknęła.
- Z pewnością jest ich sporo w Ulefoss. Tam właściciele przedsiębiorstw
czują się jak królowie, podczas gdy robotnicy żyją w biedzie.
- Mam nadzieję, że nastaną u nas książę Carl i jego żona, księżniczka
Maud! - zawołała pani Ringstad zachwycona. - Widziałam ją na zdjęciu,
jest taka urocza. I tak niewiarygodnie szczupła w talii. A książę Carl jest
wysoki i przystojny, i ma wspaniale zakręcone wąsy.
Pan Ringstad roześmiał się.
- Jednak to nie z powodu jego wąsów go wybieramy. Ale na nas, droga
żono, już czas. Oscar Carlsen i pani Betzy nas oczekują.
Peder pobiegł sprowadzić dorożkę. W tym czasie Elise odprowadziła
teściów na ganek. Próbowała być miła, głównie z powodu Emanuela, lecz
w głębi jej duszy kiełkował bunt. Ona im jeszcze pokaże! Pewnego razu
zobaczą, że to nie piękne ubranie i eleganckie salony się liczą. Któregoś
dnia będą musieli przyznać, że się mylili.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Gdy tylko Elise pożegnała teściów i zobaczyła, że dorożka przetacza się
przez most, odwróciła się i, nie kryjąc niezadowolenia, pomaszerowała do
kuchni.
- Co ci jest? - Matka popatrzyła na nią zaskoczona.
- I ty o to pytasz?
- Kochanie, byli tacy mili. Śmiali się z Pedera, choć myślałam, że spalę
się zè wstydu. Teraz sobie pewnie myślą, że nie nadaję się do
wychowywania dzieci.
Pan Hvalstad poszedł na górę położyć Anne Sofìe spać. Peder i Kristian
pobiegli do Everta, żeby pożyczyć kolejny zeszyt z serii o Orlim Oku.
Elise i pani Lovlien zostały same.
- Są okropni!
- Jak możesz tak mówić? Wydawali mi się tacy życzliwi.
- Powinna byłaś ich posłuchać, kiedy wszyscy zniknęliście w kuchni
zaraz po ich przyjściu.
Matka wyglądała na nieszczęśliwą.
- Myślałam, że byłoby dla ciebie dobrze, gdybyś mogła porozmawiać z
nimi chwilę na osobności. Wyszłam z założenia, że chcą ci wręczyć parę
koron i że poczują się niezręcznie, jeśli wszyscy przy tym będziemy.
Elise prychnęła.
- Nawet gdyby dawali mi sto koron, nie przyjęłabym. Nie chcę mieć
żadnych zobowiązań względem takich ludzi.
- Ależ droga Elise, byli bardzo uprzejmi.
- Zarzucili mi, że związałam się z Emanuelem dla pieniędzy. Że
zawróciłam mu w głowie, mając nadzieję, że będzie mnie utrzymywał i że
w dodatku zdobędę dziedzica zamożnego dworu. Byli przekonani, że tego
pożałuję. Żadna miłość nie przetrwa w takiej klitce, gdzie serwuje się
tylko solone śledzie i ziemniaki na blaszanych talerzach! Dziwili się, jak
Emanuel to wytrzyma, on, wychowany w salonach w Ringstad i na co
dzień karmiony stekami. I jak , znajdzie spokój w nocy, żeby się wyspać,
gdy dziecko będzie płakać? A nas nawet nie stać na opiekunkę do dziecka!
Tak właśnie powiedzieli!
Ogarnął ją płacz. Osunęła się na kuchenny stołek, oparła łokcie na stole i
zasłoniła głowę rękoma.
Matka niezgrabnie gładziła ją po plecach.
- Musiałaś ich źle zrozumieć. Nie mogli być tak okrutni. Mówili chyba o
kimś innym, kto naprawdę mieszka w klitce wielkości kurnika.
Elise, szlochając, pokręciła głową.
- Nie, mieli na myśli dom majstra. Nie mogłam ich źle zrozumieć. W ich
oczach ten dom nie jest niczym więcej jak kurnikiem.
Matka milczała.
Kiedy jednak Elise na moment uniosła głowę, zobaczyła, że po jej
policzkach płyną łzy.
- Przepraszam, mamo, nie powinnam była tego mówić. Matka skinęła
głową.
- Nie, zrobiłaś całkiem słusznie. Jak mogę wiedzieć, co się dzieje, jeśli
coś przede mną ukrywasz?
Elise poczuła ukłucie w sercu. Mogła co nieco matce powiedzieć, ale nie
to najgorsze.
- Myślę, że nie powinnaś traktować tego tak poważnie - mówiła dalej. -
Muszą najpierw przełknąć rozczarowanie. Stopniowo, w miarę jak będą
nas poznawać, spojrzą na to inaczej.
Elise otarła oczy i wyprostowała się.
- Dzięki temu rannemu żołnierzowi możemy przynajmniej zwrócić pani
Berg za drożdżówki.
Pani Lovlien uśmiechnęła się.
- Tak, to radosna niespodzianka. Myślałam, że już nie odzyskamy rzeczy
ojca. A tu w dodatku dostaliśmy jeszcze sto koron! Teraz możemy kupić
parafinę i jedzenie, a Peder i Kristian będą mogli dostać trochę mleka do
kaszy. Pewnie czasem stać nas będzie nawet na kawałek słoniny. Poza tym
Peder i Kristian potrzebują nowych spodni.
Elise skinęła głową. Matka z pewnością miała rację, twierdząc, że jeśli
tylko rodzice Emanuela będą mieli trochę czasu na przełknięcie
rozczarowania, na pewno z czasem inaczej na to spojrzą.
- Ansgar Mathiesen przyniósł jeszcze coś dziwnego... - Elise zerknęła na
matkę tajemniczo.
Następnie wstała i pośpiesznie ruszyła do pokoiku. Kiedy wróciła, w
ręku trzymała maleńkie, mięciutkie jak puch śpioszki.
- Teraz wiem, kim jest tajemniczy ofiarodawca. To na pewno Ansgar
Mathiesen! Patrz, to jest zrobione na drutach z tej samej wełny!
Matka pokręciła głową oszołomiona.
- Ale jak...
- Nie wiem. On nie jest taki jak inni. Musiał zwrócić uwagę, że
spodziewam się dziecka, może sam bardzo lubi dzieci i wpadł na pomysł,
żeby mi dać te ubranka. Nie chciałam cię wcześniej denerwować, ale
widywałam, że kręcił się tu w pobliżu. Nie rozumiałam, o co mu chodzi.
- Myślisz, że się w tobie zakochał? Elise potrząsnęła głową.
- Mam nadzieję, że nie. Ze względu na niego.
- Czy widziałaś go wcześniej?
- Tak, ale nie wiedziałam, kim jest. Agnes go zna. Poza tym należał do
bandy Lorta-Andersa, ale się wycofał.
- Wreszcie zrobił coś rozsądnego. - Matka przyglądała się Elise
badawczo. - To niezwykła historia. Nigdy nie słyszałam o młodym
mężczyźnie, który za swoje pieniądze kupowałby ubranka niemowlęce i
ofiarowywał obcej kobiecie. W dodatku mężatce. Jak sądzisz, co na to
powie Emanuel?
- Myślę, że mu się to nie spodoba.
- Ja też. Uważam, że powinnaś położyć temu kres, zanim to się
przerodzi w coś poważniejszego. Ten mężczyzna chyba nie jest przy
zdrowych zmysłach. Może powinnaś porozmawiać o tym z jego ro-
dzicami? Pewnie się zastanawiają, co się dzieje z jego pieniędzmi.
- Myślisz, że powinnam pójść do nich do domu i o tym powiedzieć? -
Elise spojrzała na matkę przerażona. - Nie odważę się.
- Poczekajmy trochę i zobaczymy. Może nie będzie więcej ubranek? -
Zamyśliła się. - Mam nadzieję, że...
- Że co?
- Mam nadzieję, że nie usiłował odebrać sobie życia z powodu
nieszczęśliwej miłości.
Elise wzdrygnęła się.
- Przecież mnie nie zna.
- Musisz być ostrożna, Elise. Nie możesz mu w żaden sposób dawać
nadziei.
- Dawać nadziei? To ostatnie, co bym zrobiła.
- Sądzę... On nie jest całkiem normalny. Niewinny uśmiech może
potraktować jako zachętę. Prawdopodobnie nigdy nie miał dziewczyny i
marzy o takiej, którą by mógł pokochać. Najmniejszą życzliwość z twojej
strony może uznać jako coś więcej niż współczucie.
- Mam nadzieję, że już więcej nie będę miała z nim nic wspólnego.
- Ja też, chociaż mi go żal.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Trzy dni później dowiedzieli się, że Johan wrócił do domu.
Pani Thoresen przyszła i o tym powiedziała. Rzadko do nich zaglądała,
była bardzo zajęta. Cały dzień pracowała w fabryce, a wieczorami
zajmowała się Anną.
- Teraz jest dokładnie tak jak dawniej - uśmiechnęła się zadowolona. -
Nie zwolniliby go, gdyby nie zrozumieli, że to porządny chłopak, a i z
wojska nie wypuściliby go wcześniej, gdyby nie widzieli, jak bardzo jest
nam potrzebny.
Elise nalała jej kawy.
- Mieszka z wami w domu?
- A gdzie indziej miałby mieszkać?
- Czy Agnes się do was wprowadziła? Pani Thoresen prychnęła.
- Ona? Która przywykła do własnego domu na Maridalsveien?
- U nich nie jest wcale lepiej niż w Andersengarden. Widziałaś kuchnię?
W każdej szparze w ścianie poupychane są gazety.
Pani Thoresen wzruszyła ramionami.
- Agnes chciałaby mieć własne mieszkanie, ale jak mają je zdobyć? Ona
nie ma pracy po tym, jak wymówiła posadę jako pomoc domowa.
Matka przerwała jej.
- Johan jest zdolny, na pewno znajdzie sobie jakieś zajęcie; albo w tkalni
płótna żaglowego, albo wróci do pracy przy obróbce kamienia.
- W tkalni? Nie wiesz, że został artystą? Dyrektor Akershus powiedział,
że będzie z niego wielki człowiek, kiedy Johan wyjeżdżał. Może wyrzeźbi
króla i królową, kto wie.
Elise uznała, że lepiej porozmawiać o czymś innym.
- A co słychać u Anny?
- Śpiewa i nuci, i promienieje, to chyba aż za wiele na nią jedną.
- Czy Torkild Abrahamsen nadal przychodzi do was w odwiedziny?
Pani Thoresen przytaknęła.
- I rano, i wieczorem. Mówi, że z nią ćwiczy. Ja siedzę w kuchni, ale
zastanawiam się, co to za ćwiczenia.
- Nie mogą chyba robić nic złego, skoro... - pani Lovlien zamilkła
zawstydzona.
- Skoro Anna jest sparaliżowana, chciałaś powiedzieć? Myślałam o tym
samym, ale nie jestem pewna. Tyle się teraz dzieje dziwnych rzeczy. A jak
tam twój żołnierz, Elise? Musi chyba zostać, aż wszyscy strzelcy wyjadą, z
racji swego pochodzenia?
- Nie wiem. Ostatni list, który dostałam, napisał szóstego października,
wtedy Storting jeszcze nie uchwalił ostatecznego postanowienia. Może
Johan ma jakieś wieści?
Pani Thoresen skinęła.
- Może mógłby do nas wpaść i powiedzieć, co wie - pomogła pani
Lovlien.
- Nie trzeba - zaprotestowała Elise. - To pewnie kwestia kilku dni.
- Mieliśmy ostatnio świetnych gości. - Matka spojrzała z dumą na panią
Thoresen. - Odwiedzili nas rodzice Emanuela. To niezwykle mili ludzie.
Przyjechali do Kristianii tylko po to, żeby się z nami zobaczyć.
Pani Thoresen zmrużyła oczy i spojrzała na matkę Elise.
- Jeśli chcesz wiedzieć, co myślę, to powiem ci, że to tylko niby
kulturalni ludzie, którzy siedzieli na przyjęciu sztywno jak ołowiane
żołnierzyki i prawie nie tknęli lapskausu przyrządzonego przez sa-
marytankę. Agnes też tak uważa, a ona wie o nich więcej niż ja.
Matka zaczerwieniła się.
- Agnes ledwie pojawiła się w drzwiach, a poza tym była...
- A poza tym była... co? - pani Thoresen spojrzała na matkę
wyzywająco.
- Agnes i Elise nie przyjaźniły się zbyt blisko w tym czasie. Nie
mieliśmy więcej miejsc, i tak było już pełno ludzi. Myślę, że Agnes czuła
się urażona.
- Na pewno jej przejdzie. Matka skinęła głową.
- Słyszałaś, że półtora tygodnia temu uratowaliśmy z rzeki młodego
człowieka?
- Pani Evertsen mówiła mi o tym, ale nie bardzo wiem, co to za jeden.
- Był żołnierzem, ale został zwolniony do domu po tym, jak spadł z
urwiska. Zranił się w głowę. Teraz kuśtyka po okolicy i dziwnie się
zachowuje, biedak.
- O rany. Skoczył do rzeki?
- Tak nam się wydaje. Nasz lokator, Asbjorn Hvalstad, i ja za-
uważyliśmy go. Emanuel był akurat w domu na przepustce i pomógł nam
go wyciągnąć na brzeg.
- Skąd wiesz, że został zwolniony z wojska? Miał mundur?
- Nie, dowiedzieliśmy się o tym od dorożkarza Karlsena, który był tak
miły i odwiózł tego młodzieńca do domu. Zapomnieliśmy posłać z nim
jego przemoczonych rzeczy i Elise musiała potem pójść do niego do
domu.
Elise zaczęła się denerwować. Nie chciała, by pani Thoresen
opowiedziała o tym Johanowi, zanim sama mu nie wyjaśni, że oboje się
pomylili.
- A co ostatnio słychać w Hjula, pani Thoresen? Doszły mnie pogłoski,
że wybuchł pożar?
Pani Thoresen machnęła tylko ręką.
- Plotki i czcza gadanina. Trochę dymu, a dziewczyny już myślą, że
fabryka stoi w płomieniach. Jak się nazywa ten żołnierz?
Pani Lovlien odwróciła się do Elise.
- Czy nie Ansgar Mathiesen? Elise przytaknęła.
- Ansgar Mathiesen - powtórzyła pani Thoresen. - Czy to nie jeden z
przyjaciół Lorta- Andersa?
Elise ponownie przytaknęła.
- Myślę, że Agnes wie, kto to.
- W takim razie i Johan go zna.
- Całkiem możliwe. Myślę, że go o to zapytam. Odprowadzę cię do
domu, gdy będziesz już szła - dodała ochoczo. Wolała porozmawiać z
Johanem w Andersengarden, niż żeby tu przychodził. Poza tym musiała
mu powiedzieć o Ansgarze jak najszybciej, na wypadek gdyby Johan
spotkał go na ulicy.
Pani Thoresen nie mogła zbyt długo usiedzieć spokojnie, wkrótce
wstała, podziękowała za kawę i ruszyła do drzwi. Elise zwróciła uwagę, że
jeszcze bardziej się zgarbiła, a włosy tak jej się przerzedziły, że między
kosmykami prześwitywała błyszcząca skóra głowy. Jej szal był
zniszczony. To musiał być dla niej ciężki okres, gdy Johana zamknięto w
więzieniu.
- Mogę przekazać wszystko Johanowi, Elise - zaprotestowała, kiedy
Elise dała do zrozumienia, że zamierza iść razem z nią. - Nie musisz mnie
odprowadzać tylko dlatego, że chcesz zapytać o Ansgara.
Elise przypomniała sobie, jak pani Thoresen dziwnie ku nim spoglądała,
gdy oboje z Johanem stali w altanie restauracji Hasselbakken.
Najwyraźniej matkę i panią Thoresen łączyło coś wspólnego: obawa, że
ona i Johan nie zapomnieli o sobie.
- Myślę, że mogłabym od razu odwiedzić Annę. Nie widziałam jej od
ślubu Johana i Agnes.
Po drodze do Andersengarden Elise zauważyła, że pani Thoresen dostaje
zadyszki. To na pewno z powodu pyłu w fabryce. Matka Johana przez całe
życie stała przy tej samej maszynie, dzień za dniem, w tym samym
wirującym pyle. Większość robotnic miała kłopoty z oddychaniem. Teraz
przyszła kolej na panią Thoresen.
- To był piękny ślub, pani Thoresen - zagadnęła Elise z grzeczności. -
Pomyśleć tylko, że ojca Agnes stać było na to, żeby urządzić wesele w
Hasselbakken.
Pani Thoresen nie od razu odpowiedziała.
- Nie wiem - rzekła powoli po jakimś czasie. - Uważam, że mógł wydać
trochę mniej pieniędzy na tych wszystkich obcych ludzi i raczej pomóc
Agnes i Johanowi, aż znajdą jakąś pracę.
- Ja też prawie nikogo tam nie znałam. Kim byli ci eleganccy goście
ubrani na czarno-biało?
Pani Thoresen wzruszyła ramionami.
- Sądzę, że zaprosił ich po to, by wszystkim zaimponować. Teraz całe
Sagene opowiada o wspaniałym weselu Agnes.
- Musi ci być miło?
Pani Thoresen spojrzała na Elise z ukosa, otworzyła usta, żeby coś
powiedzieć, ale się rozmyśliła.
Pierwszą osobą, na którą natknęły się w Andersengarden, była pani
Evertsen. Wypadła jej kolej mycia schodów. Usiadła na najniższym
stopniu, czerwona i spocona na twarzy, w starej, zniszczonej bluzce, która
lepiła się do ciała. Zapach salmiaku bił w nos.
- Teraz przynajmniej nie będzie mógł powiedzieć, że pani Evertsen nie
myje, nie szoruje i nie sprząta. Zrzęda! - dodała obruszona.
- Był tutaj? - pani Thoresen rozejrzała się wokół. Pani Evertsen skinęła
głową.
- Powiedział, że śmierdzi w mojej kuchni. Jak gdybym mogła coś na to
poradzić, że w mojej ścianie jest zdechły szczur. O, wybrałaś się do nas,
Elise? Przyszłaś się przywitać z dawnym ukochanym? Teraz możesz
żałować. Żołnierz w mundurze i kamieniarz, nie sądziłaś, że tak mu się
powiedzie.
Elise nie chciała się denerwować.
- Tak, żebyś wiedziała, że żałuję! - roześmiała się. Pani Evertsen posłała
jej zdumione spojrzenie.
Johan siedział przy stole i czytał gazetę. Gdy tylko zobaczył Elise, jego
twarz się rozjaśniła.
- Elise? - rzekł zaskoczony.
- Twoja matka powiedziała, że wróciłeś. Ciekawa byłam, czy może
wiesz coś o Emanuelu.
Jakie to dziwne, pomyślała w tej samej chwili. Nie tak dawno temu
siedziała na jego kolanach, gdy matki nie było w domu. Pamiętała, jak
lubiła jego silne spracowane dłonie i mocne ramiona. Przyglądała się jego
mięśniom, kiedy podwijał rękawy koszuli. Albo po prostu patrzyła na
niego z zachwytem, kiedy siedział na stołku i zapalał skręta. Pamiętała, że
dziwiło ją, że takie zwyczajne, codzienne czynności mogą wywoływać
drżenie jej ciała. Nagle odegnała tę myśl.
- Wejdź i usiądź, i napij się ze mną kawy, to opowiem ci wieści z
Kongsvinger.
- Czy Abrahamsen tam jest? - pani Thoresen wskazała głową na drzwi
pokoiku.
- Nie, wyszedł, ale wróci za chwilę.
- W takim razie trochę tam posprzątam, skoro go nie ma. Johan
uśmiechnął się, odprowadzając matkę wzrokiem, gdy znikała w pokoiku.
- Udaje, że się jej nie podoba, że Anna ma przyjaciela, ale w głębi duszy
czuje ulgę. Wiem, że się martwi, co będzie z Anną tego dnia, kiedy jej
zabraknie, ale boi się plotek.
- Myślisz, że to poważne, co jest między nimi?
- Tak, Torkild to dobry i porządny chłopak. Przychodzi codziennie, żeby
ćwiczyć z Anną, bo wierzy, że będzie mogła wstać z wózka. Nie mam
serca mu powiedzieć, że to niemożliwe. Doktor mówił, że już nigdy nie
będzie mogła chodzić. Anna pogodziła się ze swym losem i jest
szczęśliwa. Zwłaszcza teraz, kiedy on pojawił się w jej życiu.
Elise skinęła zamyślona.
- To już jest spory postęp, że może korzystać z wózka. Przedtem była
ciągle skazana na łóżko. Spotkałam pewną prządkę, która mieszka na
Sandakerveien, i mówiła, że często widuje Torkilda Abrahamsena, jak
wozi Annę po okolicy.
Johan przytaknął. Potem przyjrzał się Elise badawczo.
- Co się stało, że przyszłaś?
- Czy coś w tym złego, że postanowiłam odwiedzić Annę?
- Tak, zwłaszcza jeśli twój były narzeczony jest w domu - rzekł z
uśmiechem. - O ile zrozumiałem, twój mąż nie życzy sobie, byśmy się
widywali.
- Właśnie dlatego tu przyszłam, żeby uniknąć krytyki.
- Lepiej, żebyś ty przyszła do mnie, niż gdybym ja odwiedził ciebie?
Elise uśmiechnęła się zawstydzona.
- Obiecałam, że cię nie wpuszczę do domu, ale nie przyrzekałam, że nie
będę tu przychodzić.
Roześmiał się.
- Ciekawe, czy przyjąłby takie wytłumaczenie. - Spoważniał. - Widzę po
tobie, że coś się stało. Mów!
- To nie ten, którego podejrzewaliśmy.
- O czym ty mówisz?
- To nie Ansgar Mathiesen. Ten, którego nazwałeś Tyką. Zauważyła, że
drgnął. Zmarszczył czoło, nie rozumiejąc.
- Rozmawiałam z nim. Tego wieczoru, kiedy to się stało, był w wesołym
miasteczku aż do zamknięcia.
Johan wyglądał, jakby go poraziło.
- Pytałaś?
- To długa historia. Zaczęło się od tego, że zauważyłam jakiegoś
mężczyznę o kulach z bandażem na głowie, który stał na moście i sprawiał
wrażenie, jakby chciał skoczyć do rzeki.
Spostrzegła, że Johan otworzył oczy ze zdziwienia. Szybko opo-
wiedziała o swoim lęku przed tajemniczym mężczyzną i o przerażeniu,
kiedy zrozumiała, że to zapewne ten, który ją zgwałcił i którego Johan
uratował podczas ćwiczeń wojskowych na służbie w straży granicznej.
Potem mówiła o paczkach z ubrankami niemowlęcymi, o uratowaniu
chłopaka z rzeki, kiedy to matka i Asbjorn Hvalstad zauważyli go
unoszonego prądem, i w końcu o tej niedzieli, kiedy Ansgar nagle pojawił
się przed drzwiami ich domu z ubraniem ojca, które mu pożyczyli, i setką
koron jako podziękowaniem za pomoc. Powtórzyła Johanowi słowo w
słowo rozmowę z rudowłosym, dodała, że wydawał się nieśmiały i
przerażony i że wszyscy w domu uznali, że był trochę dziwny, a także że
sama pomyślała, że taki nerwowy i żałosny młody człowiek nie mógłby
zgwałcić kobiety.
- Mama twierdzi, że pewnie jest we mnie zakochany, że może od dawna
cierpi z powodu nieszczęśliwej miłości. Żal mi go - stwierdziła na koniec.
- Myślę, że jednak widziałaś go przez moment tego wieczoru, kiedy to
się stało.
- Ja też tak sądziłam, ale było ciemno, mogłam się pomylić. Agnes jest
pewna, że to nie mógł być Ansgar. On nie jest taki, powiedziała. Gdyby to
rzeczywiście był on, to nie zapukałby do nas i nie patrzyłby mi tak
szczerze w oczy, kiedy spytałam, jak długo był wtedy w mieście. Nie
mógłby być aż tak zatwardziały. W każdym razie nie on, taki
przestraszony i zawstydzony.
Johan wrolno pokręcił głową.
- Myślę, że to wszystko brzmi jakoś dziwnie. Dlaczego miałby ci zatem
dawać ubranka niemowlęce? Jedyny powód to taki, że podejrzewa, że jest
ojcem dziecka.
- Dopóki robił to w tajemnicy, to zgadzam się z tobą. Ale ostatnim razem
oddał mi paczkę do ręki. Widzi przecież, że spodziewam się dziecka, na
pewno wie, że nie stać nas na wiele rzeczy, a jeżeli to prawda, że się we
mnie podkochuje, to daje mi rzeczy dla maleństwa zamiast kwiatów. To
wygląda na szaleństwo i niestety obawiam się, że to jest właściwe
wytłumaczenie. On musi być nienormalny.
Johan zagryzł wargę w zamyśleniu.
- Porozmawiam z Agnes. Ma przyjaciela imieniem Gustav. Wydaje mi
się, że on zna Tykę. Sam nigdy nie miałem z nim nic wspólnego. Może
nawet powinienem się wybrać do więzienia Akershus i porozmawiać z
Lortem-Andersem?
Elise zaniepokoiła się o Johana. Wiedziała, że z Lortem-Andersem nie
ma żartów.
- Spotkałam kiedyś tego Gustava. To było tego samego wieczoru, kiedy
szłam do ciebie do Akershus z listem. Na Maridalsveien natknęłam się
przypadkiem na Agnes, Gustava i dwóch jego kumpli. Jednym z nich był
Ansgar Mathiesen. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, jak się nazywa, i nie
zwróciłam też na niego szczególnej uwagi, ale kiedy mnie napadnięto,
wydawało mi się, że to właśnie on. Teraz, gdy się nad tym zastanawiam,
nie wiem, jak to możliwe, bym dostrzegła jego twarz. W okolicy nie ma
ani jednej latarni, a w lesie było ciemno jak w studni. Poza tym rzucił się
na mnie od tyłu. Mogłam pomyśleć, że to on, ponieważ wydał mi się mało
sympatyczny, jednak równie dobrze mógł to być ten drugi. Jeżeli to jeden
z nich.
Zapadła cisza.
- Mam wyrzuty sumienia, że zasugerowałam ci, że to ten rudowłosy -
mówiła dalej po chwili. - Pomyślałam, że źle by się to mogło skończyć,
gdybyś przypadkiem spotkał go na ulicy.
- Bałaś się, że mógłbym go dopaść i powalić na ziemię? Przecież
uratowałem mu życie.
- Nie wiem, co sobie wyobrażałam, wiem tylko, że w takim samym
stopniu jak ja byłeś dotknięty tym, co się stało.
Skinął głową.
- To prawda. Czy to dziwne? Gdyby do tego nie doszło i gdybyśmy
wyjaśnili wszystkie nieporozumienia między nami, inaczej by się
wszystko ułożyło. Bądźmy szczerzy, Elise. Ani ty, ani ja nie chcieliśmy
zerwania zaręczyn. Zgadzasz się?
Spuściła wzrok.
- Jak możesz mówić coś takiego teraz, kiedy i ty, i ja złożyliśmy
przysięgę komuś innemu?
- To się stało potem i właściwie nie mam z tą sprawą nic wspólnego.
Proszę cię tylko, byś odpowiedziała mi szczerze na pytanie: zgadzasz się?
Spojrzała mu w oczy.
- Tak, zgadzam się. Płakałam dniami i nocami, kiedy dostałam twój list
pożegnalny, ale Emanuel pomógł mi się z tym pogodzić. Peder spytał mnie
jakiś czas temu, czy nie można kochać dwóch osób naraz. Oczywiście, że
można. Kocham Emanuela i jest nam razem dobrze, ale to nie oznacza, że
wymazałam wszystko, co było między nami. Zachowam to w pamięci jako
drogocenne wspomnienie.
Johan patrzył na nią długo, nie odezwał się. Pani Thoresen weszła do
kuchni.
- Jeszcze tu siedzisz? Mieliście chyba dużo spraw do omówienia.
Elise wstała.
- Właśnie skończyliśmy. Czy mogę zajrzeć i przywitać się z Anną?
- Tak, ale wydaje mi się, że Torkild zaraz przyjdzie, a wtedy lepiej,
żebyś sobie poszła - pani Thoresen roześmiała się. Brakowało jej kilku
zębów. Prawie wszystkie kobiety w okolicy, które urodziły kilkoro dzieci,
traciły zęby w czasie ciąży. Lekarz mówił, że to z powodu złego
odżywiania. Elise uśmiechnęła się.
- Wymknę się, jak tylko usłyszę jego kroki.
Anna siedziała na wózku inwalidzkim i wyglądała przez okno.
- Nigdy mi się nie znudzi oglądanie kolorów jesieni. - Zwróciła twarz ku
Elise. - Mama mówiła, że siedzisz z Johanem w kuchni i rozmawiasz. To
miłe. Uważam, że to dobrze, że potraficie pozostać przyjaciółmi, mimo że
życie nie ułożyło się wam tak, jak byście tego chcieli. Chodź i usiądź tu
przy mnie, Elise.
Elise usłuchała.
- Między mną i Johanem nie pozostało żadnych niedomówień.
Wyjaśniliśmy wszystkie nieporozumienia i wszystko, co bolesne, minęło.
Mam nadzieję, że Agnes i Johan oraz Emanuel i ja możemy się spotykać
jak dobrzy przyjaciele. Będziemy mieć dzieci w jednym wieku, będą
mogły się razem bawić. A co u ciebie, Anno? Wyglądasz kwitnąco.
- Bo jestem szczęśliwa. Torkild jest najmilszym człowiekiem na świecie.
Nosi mnie na rękach, dosłownie. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek będę
przeżywać coś podobnego, myślałam, że to się zdarza tylko zdrowym. -
Zaczerwieniła się. - Torkild udowodnił mi, że się potwornie myliłam.
- Serce mi rośnie, gdy ciebie słucham, Anno. Nasz mały świat jest pełen
ludzi, którzy noszą w sobie różne tęsknoty. Wielu zagłusza je alkoholem,
inni gorzknieją, a ty, najbardziej z nas wszystkich doświadczona przez los,
potrafisz wszędzie dostrzec coś pozytywnego. Zasługujesz na szczęście.
- To wielkie słowa.
- To prawda.
Anna przebiegła wzrokiem wzdłuż ciała Elise.
- Zaczynasz się zaokrąglać. Czy naprawdę zostały jeszcze cztery
miesiące?
- Niepełne.
- Boisz się?
- Trochę. Przeraża mnie, że tak często zdarzają się komplikacje. Pani
Berg uważa, że akuszerki nie zachowują odpowiedniej higieny.
Anna przyglądała się Elise przez dłuższą chwilę, po czym spytała
ostrożnie:
- To znaczy, że chcesz tego dziecka?
- Wiesz, jak to się stało. Nikt nie może ode mnie oczekiwać, bym
pragnęła takiego dziecka. Na początku w ogóle nie potrafiłam patrzeć na
to jak na dziecko, to po prostu było „coś". Coś brudnego, obrzydliwego,
czego najchętniej bym się pozbyła. Lecz jeśli nosisz w sobie taki zalążek
miesiąc po miesiącu i stopniowo musisz zacząć go traktować jak żywe
dziecko, to zachodzi w tobie jakaś przemiana. Dziecko nie jest niczemu
winne. Takie jest moje zdanie.
- Bóg pobłogosławił cię dzieckiem, Elise. Myślę, że tak powinnaś to
traktować. Wszystkie kobiety marzą o dziecku, ale nie wszystkie mają
możliwość je urodzić.
Elise spojrzała na Annę. Za jej słowami kryło się wiele tęsknoty.
W kuchni rozległy się głosy, zaraz potem dało się słyszeć pukanie i
uchyliły się drzwi.
Do środka wszedł Torkild Abrahamsen, uśmiechnięty, o ciepłym
spojrzeniu.
Elise wstała.
- Muszę niestety już iść, chłopcy wrócą zaraz z pracy i trzeba im dać
jeść.
Anna roześmiała się.
- A twojej mamy nie ma w domu?
- Jest,ale...
- Torkild i ja uważamy, że to bardzo miło, że nas odwiedziłaś. Nie
musisz iść z naszego powodu.
- Wiem, ale to prawda, że na mnie czekają. Zajrzę innego dnia, Anno.
Kiedy Elise wyszła do kuchni, nikogo tam nie było. Na półpiętrze
między parterem a pierwszym piętrem stały pani Evertsen i pani Thoresen
i trajkotały. Ledwie zwróciły na nią uwagę.
Doszła aż do narożnej kamienicy, kiedy zobaczyła Johana, który
rozmawiał z Evertem.
- Cześć, Evert. Dobrze cię widzieć. Cieszę się, że znów wychodzisz.
Słyszałam, że byłeś chory.
Evert wzruszył po męsku ramionami.
- Nie umarłem. Ale nie przeżyłbym, gdybym nadal mieszkał u
Hermansena. - Splunął daleko, jak to robili duzi chłopcy.
Elise zauważyła, że potwornie wychudł. Pod zniszczoną koszulką
rysowały się wystające kości ramion, skóra na ostrych kościach
policzkowych była napięta. Chłopak wydawał się bardzo blady, w dodatku
kaszlał. Ów kaszel, głęboki i metaliczny, wydobywał się z samego dna
płuc.
- Wydaje mi się, że jesteś za lekko ubrany. Nie masz kurtki? Pokręcił
głową.
- Pani Berg naszywa łaty na rękawy.
- Może chcesz do nas zajrzeć? Peder i Kristian zaraz wrócą z pracy.
Twarz chłopca rozpromieniła się.
- Nie byłem tam chyba, odkąd się przeprowadziliście.
- Nie, zbyt rzadko cię widujemy. - Odwróciła się do Johana. - Wybierasz
się do Agnes?
Skinął głową.
Sama nie rozumiała, dlaczego zakłuło ją w piersi. Johan był zamkniętym
rozdziałem w jej życiu. Kochała Emanuela.
- Pozdrów ją ode mnie. Zapytasz ją w sprawie, o której rozmawialiśmy?
- W pierwszej kolejności.
Odprowadziła go wzrokiem, kiedy przechodził przez most.
Zwróciła uwagę, że Evert dziwnie się jej przygląda. Jednak się nie
odezwał. Niełatwo jest dzieciom zrozumieć świat dorosłych, pomyślała.
Chłopak na pewno pamiętał, że ona i Johan byli zaręczeni. A teraz widzi,
że każde z nich związało się z kimś innym.
Kiedy zbliżyli się do domu majstra, Elise dostrzegła matkę, jak stoi na
ganku i macha do niej białą kopertą.
- Przyszedł do ciebie list od Emanuela!
- Znowu?
To dziwne, pomyślała Elise. Zaledwie tydzień temu dostała poprzedni.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Zabrała list do salonu, a Evert usiadł na podłodze w kuchni, by pobawić
się z Anne Sofie i Larsine. Peder i Kristian jeszcze nie przyszli z pracy.
Moja i tylko moja kochana Elise!
Jest niedziela ósmego października. Czekamy tylko, aż Storting
zatwierdzi umowę, żebyśmy mogli wrócić do domów. Nigdy tak bardzo za
Tobą nie tęskniłem jak teraz. Bezczynność jest źródłem wszelkiego zła, jak
mówią, i w tych dniach mogliśmy się o tym naprawdę przekonać. Nie
wiem, co się teraz z Tobą dzieje, mam złe przeczucie zbliżającego się
nieszczęścia. Wszystko stało się takie trudne. Nie chodzi o obóz ani o
pozostałych żołnierzy, ale o mnie.
Wczoraj wieczorem - na szczęście wieczorem - urządziliśmy jak zwykle
wielkie ognisko ze śpiewem, muzyką i tańcami. Myślę, że wszyscy
przeczuwaliśmy, że to być może nasz ostatni sobotni wieczór, kiedy
jesteśmy razem. Panowała dziwna atmosfera smutku zmieszanego z chęcią
zabawy, radości z powodu powrotu do domu i żalu, że trzeba się rozstać z
ludźmi, których poznaliśmy i których nauczyliśmy się cenić. Kiedy
wreszcie położyłem się do łóżka, zapadłem w głęboki sen. Przyśniło mi się
coś niesamowitego. Sen był tak żywy, że miałem uczucie, że dzieje się
naprawdę. Śniło mi się, że dostałem się w wir wodospadu, potężnej fali
lub rwącej rzeki, nie wiem, co to było, w każdym razie jakaś ogromna siła,
która mnie wciągała. Ty stałaś na brzegu i patrzyłaś na mnie przerażona,
krzyczałaś, wołałaś i zaklinałaś mnie, bym do Ciebie wrócił. Rzuciłaś linę,
ale była za krótka. Chciałem wyrwać się do Ciebie, walczyłem, by
wydostać się na lad, ale owa siła była potężniejsza. W ostatnim momencie,
zanim pochłonęły mnie masy wody, zobaczyłem jeszcze, jak z płaczem
upadłaś na ziemię.
Ten sen nadal we mnie żyje, modlę się do Boga, aby nie stał się
zapowiedzią czegoś złego. Tak bardzo Cię kocham, Elise. Sprawiłaś, że
moje życie stało się bogatsze, jaśniejsze. Kiedy wrócę do domu, cały czas
poświęcę Tobie i nigdy nie będę pragnął niczego innego.
Twój Emanuel
List opadł jej na kolana. Elise w zamyśleniu zapatrzyła się w okno,
gdzie wieczorny mrok, gęsty i czarny, napierał na szybę. Elise czuła, jak
strach wolno pełznie do góry wzdłuż kręgosłupa.
Czy Emanuel nigdy nie wspominał, że miewa prorocze sny? Skąd u
niego przeświadczenie o zbliżającym się niebezpieczeństwie, jeśli nie z
powodu niezwykłej intuicji?
List został napisany w niedzielę. Dziś jest środa. Gdyby zdarzył się jakiś
wypadek, już by ją zawiadomiono. Nie słyszała, by w pobliżu obozu
znajdowały się rzeka lub wodospad.
Siedziała przez dłuższą chwilę, zanim udało jej się wyzwolić z
przerażających myśli, wstała i poszła do kuchni. Peder i Kristian wreszcie
wrócili. Elise ku swej radości zauważyła, że chłopcy wzięli Anne Sofìe i
Larsine do zabawy, zamierzali się bawić w chowanego i właśnie
recytowali wyliczankę „ele mele", żeby ustalić, kto ma kryć. Wypadło na
Everta. Stał twarzą do ściany i wołał: „Pałka, zapałka, dwa kije, kto się nie
schowa, ten kryje. Liczę: raz, dwa, trzy..." Szybko policzył do stu.
W tym czasie czwórka pozostałych dzieci znalazła sobie kryjówkę:
dwoje schowało się pod łóżkami w pokoiku, jedno do skrzyni na drewno, a
ostatnie skuliło się pod schodami na poddasze.
- To miło, że dostałaś list od Emanuela, prawda? - Matka popatrzyła na
Elise w napięciu.
- Tak, bardzo. Już nie może się doczekać, kiedy wróci do domu. Od
kiedy usłyszeli o zawarciu porozumienia w Karlstad, czują, że przy
granicy nie mają już nic do roboty. Nudzą się.
- Dlaczego nie mogą wyjechać? Na co czekają?
- Kiedy Emanuel pisał list, Storting jeszcze nie zatwierdził warunków
porozumienia. Już chyba niewiele dni im zostało.
Evert znalazł wszystkich, którzy się schowali, dzieciaki robiły
niesamowity hałas. Matka otarła czoło, wyglądała na zmęczoną. Elise
musiała wrzasnąć, żeby przekrzyczeć rozbawioną gromadkę.
- Jeżeli macie robić taki rumor, dzieci, to musicie iść się bawić na dwór!
- Ale już jest ciemno - zauważyła Larsine przestraszona. Kiełbaska
jeszcze nie przyszła, mimo że już dawno powinna tu być.
Peder wziął małą za rękę i pociągnął za sobą.
- Chodź, Larsine! To nic, że jest ciemno. Będę was pilnował. Dzieci
zniknęły za drzwiami.
Mama ciężko westchnęła.
- Ostatnio jestem jakaś rozdrażniona, pięcioro dzieci naraz to dla mnie
za dużo. Jest coś, o czym chciałabym z tobą porozmawiać, Elise. -
Zawahała się. Poruszyła się niespokojnie, musiała chwilę odczekać. -
Zdajesz sobie sprawę, że zrobiło się u nas ciasno jak nigdy. Asbjorn
dowiadywał się trochę i ustalił, że znalezienie mieszkania jest zupełnie
niemożliwe. Nie tylko biedni mają trudności. Asbjorn mówi, że tu w
mieście zawsze tak było, ale od sześciu lat jest coraz gorzej i gorzej. Po
przełomie w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym dziewiątym roku na
placach budowy zrobiło się całkiem cicho. Już prawie nikt nie buduje
domów wielorodzinnych, w każdym razie z małymi mieszkaniami, na
które byłoby stać robotników.
Elise już dawno domyśliła się, do czego matka zmierza, ale pozwoliła
jej mówić. Zresztą i tak na razie nie mogła jej dać żadnej odpowiedzi.
Musi poczekać do powrotu Emanuela.
- Wreszcie wygląda na to, że władze dostrzegły związek przepełnionych
szpitali i więzień z nędznymi warunkami mieszkaniowymi. Dopóki
właściciele fabryk albo inni prywatni przedsiębiorcy nie zrobią czegoś,
żeby zapewnić ludziom mieszkania, władze gminy wezmą się do budowy,
ale zanim to się stanie, prawie niemożliwością jest cokolwiek znaleźć.
Asbjorn uważa się za szczęściarza, ponieważ udało mu się wynająć u nas
poddasze, lecz teraz obawia się, że Emanuel go wyrzuci. Zarówno jego
ciotka, jak i Ringstadowie dali wyraz temu, że będzie nam potrzebny cały
dom, kiedy Emanuel wróci.
- To jasne, że nie wyrzucimy go na ulicę. - Elise wycierała stół, nie
patrząc matce w oczy. - A i ty bardzo byś za nim tęskniła.
- My... my zastanawialiśmy się, żeby w razie czego wyprowadzić się we
dwoje.
Elise odwróciła się w jej stronę.
- I zamierzacie się pobrać?
Matka skinęła, rumieniąc się. Jej oczy promieniały szczęściem.
- Wiem, że nie jest to dla ciebie zaskoczeniem. To znaczy, że
zdecydowaliśmy się na ślub już teraz. Nie trzeba nam wiele miejsca.
Wystarczy pokój i kuchnia. Ale nawet małych mieszkań w ogóle nie
można znaleźć.
Elise nie zdobyła się na to, by spytać wprost, więc zmierzała do sedna
okrężną drogą.
- Kiedy mieszkaliśmy w czynszówce Andersengarden, było nas
sześcioro. A więc i wy zmieścicie się chyba w pokoiku z kuchnią.
- Na pewno, jest nas tylko troje. Elise zmarszczyła brwi.
- Masz na myśli troje dzieci?
Pani Loylien przez moment patrzyła na córkę, nie rozumiejąc. Po chwili
oszołomienie ustąpiło miejsca przerażeniu.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że Peder i Kristian mają się
wyprowadzić z nami?
- Myślałam, że to ty jesteś ich matką.
- Ależ Elise? - Matka wpatrywała się w nią ze strachem w oczach. -
Mogłabyś się rozstać z Pederem i Kristianem?
- Nie, muszę przyznać, że bardzo by mi ich brakowało, ale nie
rozumiem, jak ty mogłabyś ich zostawić.
- Zapominasz, że byłam poważnie chora i nadal jeszcze całkiem nie
wyzdrowiałam. Lekarz mówi, że muszę na siebie bardzo uważać, bo
inaczej może nastąpić nawrót choroby. Zajmowanie się trójką dzieci to
ponad moje siły.
- Pan Hvalstad jest w stanie zapewnić ci utrzymanie, żebyś nie musiała
tkać chodników z gałganków albo pomagać Magdzie w sklepie.
- Kanceliści nie zarabiają Bóg wie ile. Elise ciężko zaczerpnęła
powietrza.
- Nie musimy o tym dyskutować teraz. Jeżeli nie będziecie mogli
znaleźć sobie mieszkania, możecie na razie mieszkać tutaj. Porozmawiam
o tym z Emanuelem, kiedy wróci.
Matka uśmiechnęła się.
- Dziękuję, Elise. Zawsze byłaś dobrą córką. Pójdę na górę na poddasze
i powiem o tym Asbjornowi.
Uśmiechnęła się zadowolona, odwróciła się i szybko wyszła na korytarz.
Elise stała w milczeniu, słuchając, jak matka wchodzi na górę po
stromych schodach. Jak zwykle matka usłyszała tylko to, co chciała
usłyszeć. Co na to powie Emanuel, że wszyscy będą musieli się gnieździć
w tym „kurniku", jak to określił pan Ringstad? Dla niej to niemal raj, ale,
jak matka Emanuela stwierdziła, „Jak ty byś się czuła, gdybyś musiała
mieszkać kątem u innych?" To byłoby nie do wytrzymania. Może Emanuel
powie to samo o zamieszkiwaniu w domu majstra w siedem, a wkrótce w
osiem osób?
Pokręciła głową z niedowierzaniem. Jak matka mogła uznać za
oczywiste, że chłopcy tu zostaną, podczas gdy ona się wyprowadzi?
Jedno było w każdym razie pewne: nie da Pederowi i Kristianowi
odczuć, że nie są mile widziani w swym własnym domu!
Otworzyły się drzwi i do kuchni wszedł Evert. Z trudem łapał powietrze,
był blady i miał spocone czoło.
- Chyba muszę na chwilę usiąść. Gwiazdy mi wirują przed oczami.
Elise pomogła mu usiąść na skrzyni na drewno, która stała blisko pieca.
- Jeszcze ci nie przeszło, Evercie?
- Nie. Po prostu jeszcze przez jakiś czas nie mogę tyle biegać.
- Zawołam resztę dzieci, to posiedzicie sobie przy stole, powycinacie
zdjęcia z gazety i pobawicie się w teatrzyk kukiełkowy. Staram się nie brać
do rozpalania w piecu tych gazet, w których jest najwięcej zdjęć.
Szarobiała twarz Everta zrobiła się ogniście czerwona. Chłopiec rozpiął
koszulę i ciężko oddychał.
- Chyba odprowadzę cię do domu, Evercie. Nie wyglądasz dobrze. Masz
tu kilka kasztanów i włóż je do kieszeni spodni. Dam ci się jeszcze napić
łyk alkoholu. Piecze w gardło, ale pomaga. - W pośpiechu wyszła do
salonu i znalazła butelkę Emanuela. Następnie nalała trochę do
szklaneczki.
Evert wzdrygnął się i pociekły mu łzy, ale przełknął wódkę.
- Myślę, że już jestem całkiem zdrowy - rzekł zadowolony. Jego wzrok
ześliznął się tęsknie na stół, gdzie leżały stare gazety.
- Masz pewnie wielką ochotę pobyć z nami jeszcze trochę i pobawić się
w teatrzyk, prawda?
Przytaknął.
Elise uchyliła drzwi i zawołała dzieci do środka. Wkrótce cała piątka
siedziała przy stole.
Matka nadal była na poddaszu.
Elise usiadła na skrzyni na drewno i zaczęła łapać oczka w poń-
czochach. Od czasu do czasu zerkała zmartwiona w stronę Everta. Był
niepokojąco blady; Elise nie podobało się, że jest mu na przemian to
zimno, to gorąco. Akurat w tej chwili miał wypieki na policzkach, chociaż
w kuchni wcale nie było za gorąco i już dawno zdołał ochłonąć po
zabawie na dworze. Pani Berg powinna go zaprowadzić do lekarza,
pomyślała.
Przypomniała się jej rodzina Isaksenów i mała Gudny. Wynajmowali
jeden z pokoików w mieszkaniu pani Albertsen. Pani Isaksen była
przekonana, że Gudny ma przewlekłą grypę. Kiedy dziewczynka budziła
się nad ranem, była mokra od potu, i tak się ciągnęło miesiącami. Po
jakimś czasie zaczęła kasłać. Pan i pani Isaksen rozmawiali o tym, żeby
pójść do lekarza, ale postanowili jeszcze poczekać i obserwować dziecko.
No bo jeśli to nie grypa, tylko coś o wiele, wiele gorszego? - mówiła pani
Isaksen do pani Evertsen, jak sobie Elise przypominała. Najgorsze to
stracić nadzieję, mówiła matka małej, i usłyszeć, jak lekarz mówi: nic tu
się nie da zrobić. Gudny czuła się coraz gorzej i gorzej, aż wreszcie
przyszedł lekarz. Tej samej nocy dziewczynka zaczęła pluć krwią. Nie
było już wątpliwości: Gudny zapadła na suchoty, „białą dżumę".
Dwa dni później mała Gudny umarła. Rodzice pięknie ją przystroili i
wszyscy z kamienicy przyszli się z nią pożegnać.
Elise zadrżała na sarną myśl. Znowu zerknęła na Everta. Od czasu,
kiedy tu przyszedł, nie słyszała, żeby kasłał, raz tylko, kiedy spotkała go
wcześniej na ulicy. Gdyby miał suchoty, kasłałby dużo częściej.
Gdy tylko o tym pomyślała, Evert zaniósł się kaszlem. Elise pośpiesznie
wstała.
- Myślę, że powinieneś pójść do domu i się położyć, Evercie. Lepiej
zajrzyj do nas innym razem, to pobawicie się w teatrzyk.
Evert wydawał się bardzo rozczarowany, a i Peder protestował, ale Elise
nie odważyła się zmienić zdania.
Na wszelki wypadek postanowiła go odprowadzić. Kristian spojrzał na
nią zdumiony, Anne Sofie przestraszyła się, ale Elise zapewniła ją, że
zaraz wróci.
Na dworze mocno wiało, nie zdążyli dojść dalej niż do połowy drogi,
kiedy zaczęło padać.
- Chodź, Evercie, podbiegniemy.
Wzięła chłopca za rękę i zaczęli biec. Nie powinien zmoknąć, zwłaszcza
gdy jest tak zimno, a on nie ma nawet kurtki.
Poszła z nim aż na pierwsze piętro i zapukała do mieszkania pani Berg.
Evert ciężko oddychał.
- To ty, Elise? O, jesteś wreszcie, Evercie. A myślałam, że już za-
pomniałeś, gdzie mieszkasz.
- Przyszedł do nas na chwilę, ale zauważyłam, że nie jest całkiem
zdrowy. Może powinien obejrzeć go lekarz, pani Berg?
Pani Berg spojrzała na Elise przestraszona.
- Czy to konieczne?
- A czy nie od dawna źle się czuje?
- No tak, ale... - Zwróciła się do Everta. - Chyba już nie jesteś chory,
prawda, Evercie?
Evert pokręcił głową, a zaraz potem złapał go atak kaszlu.
Elise wracała do domu. Martwiła się o Everta. Jeśli Evert zapadł na
suchoty... Nie mogła nawet o tym myśleć.
Kiedy już miała skręcić w ostatnią ulicę prowadzącą do domu, wpadła
prosto na jakąś ciemną postać.
- Johan?
- Elise? - roześmiał się. - Chyba mnie nie prześladujesz? Roześmiała się
w odpowiedzi, ale zaraz spoważniała.
- Odprowadziłam Everta do domu. Wydaje mi się, że jeszcze nie
całkiem wyzdrowiał.
- Zaraz i ty będziesz chora, skoro wychodzisz w taką pogodę. - Zdjął z
siebie kurtkę i narzucił na jej ramiona, potem ściągnął cyklistówkę i
włożył jej na głowę. - Tak, teraz możesz biec do domu.
Zaśmiała się.
- Nie mogę przecież iść w twoim ubraniu!
- Czy ktoś słyszał takie bzdury? Biegnij do domu, powiedziałem. Nie
chcę cię mieć na sumieniu, jeśli nabawisz się zapalenia płuc, skoro
pozwoliłem ci moknąć na deszczu w samym tylko cienkim szalu, który
wiatr przeszywa na wskroś.
Ponownie się roześmiała.
- Miałbyś mieć wyrzuty sumienia, bo mi brakuje rozsądku?
- Bez dyskusji. No, zmykaj! - odwrócił się od niej i pobiegł w stronę
Andersengàrden.
Elise, uśmiechając się, wracała do domu. Musiała przyznać, że dobrze
było mieć coś na głowie, a na ramionach kurtkę, która chroniła przed
deszczem i wiatrem. Jednak obawiała się, że kogoś spotka. Musiała
komicznie wyglądać.
Gdy tylko stanęła w drzwiach, matka i chłopcy spojrzeli na nią
zdumieni. Larsine najwidoczniej już odebrano, a Anne Sofìe poszła na
górę położyć się spać.
- O rany! Wybierasz się na bal przebierańców? - Kristian popatrzył na
nią, mrużąc oczy, nie bardzo wiedząc, jak to potraktować.
Peder natomiast uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Teraz wyglądasz jak majster.
- Jak Paulsen? - Elise roześmiała się. - On chyba nie chodzi w
cyklistówce i bawełnianej kurtce, lecz w czarnym fraku i meloniku.
- Ale ma duży brzuch. Elise roześmiała się.
- Ta czapka przypomina mi czapkę Johana - matka spojrzała na nią z
dziwnym wyrazem twarzy.
- Bo jest jego. W powrotnej drodze natknęłam się przypadkiem na
Johana. Na dworze leje jak z cebra, więc uparł się, żebym pożyczyła jego
czapkę i kurtkę, by nie nabawić się zapalenia płuc.
- Phi! - prychnęła matka poirytowana. - Od kiedy to ludzie pracy dostają
zapalenia płuc od przemoknięcia? Całą zimę chodzimy w przemoczonych
ubraniach.
Elise jęknęła w duchu. Matka znowu stała się podejrzliwa.
- W każdym razie udało mi się odprowadzić Everta do domu, zanim
całkiem zmókł - rzekła, żeby zmienić temat. - Nie podoba mi się kolor
jego twarzy ani to, że ciągle pot mu się skrapla na czole. Tuż przed
wyjściem dostał ataku kaszlu.
Matka posłała jej przerażone spojrzenie.
- Chyba nie sądzisz, że...
- W głębi duszy mam taką nadzieję, ale długo był chory. Mówiłaś, że
czuje się lepiej, ale dziś na to nie wyglądało. Zapytałam panią Berg, czy
nie powinna pójść z nim do lekarza, aie zobaczyłam, że się przestraszyła.
Dokładnie tak jak kiedyś pani Isaksen...
Matka odwróciła się w stronę pieca, pochyliła się i dołożyła drewna.
Elise zrozumiała, że nie chce pokazać, o czym myśli.
- Musicie uważać, kiedy przebywacie razem z Evertem, chłopcy -
mówiła dalej Elise. - Nie rozmawiajcie o tym, żeby go nie przestraszyć,
ale odwracajcie się, kiedy kaszle.
Skinęli głowami. Rozumieli, że nie żartuje. Elise upomniała samą siebie,
że koniecznie musi pamiętać o oddaniu rzeczy Johanowi następnego dnia.
W środę pan Hvalstad stanął w drzwiach ożywiony, kiedy mieli siadać
do obiadu, i oznajmił uroczystym głosem:
- Pojutrze Korpus Strzelców wraca do domu!
Pani Lovlien i Elise odwróciły się ku niemu z radością.
- Czy to prawda? Skinął głową z uśmiechem.
- Przemaszerują z 0stbanestasjonen do twierdzy: w górę ulicą Karl Johan
do Grand Hotelu, stamtąd Rosenkranzgaten, Stortingsgaten, Prinsens gate i
Kirkegaten. Na pewno dużo ludzi wyjdzie ich witać i wiwatować na ich
cześć, a wielu zażądało, by wydłużyli trasę przemarszu. - Czy nie będzie
lekcji? - Peder z nadzieją wpatrywał się w pana Hvalstada.
- Tego nie wiem, Pederze, ale nie wiadomo też, kiedy przybędą, czy
przed, czy po skończonych lekcjach. Najpierw przejdą z Lier do
Kongsvinger, a tam na pewno będą witani kwiatami i okrzykami radości.
Następnie udadzą się pociągiem do Kristianii; po drodze na stacjach
kolejowych zbiorą się tłumy ludzi, wiwatujące na ich cześć. Może
będziecie mogli poprosić o wolne popołudnie w pracy? Dorożkarz Karlsen
z pewnością nie będzie miał nic do roboty, gdy połowa mieszkańców
Kristianii zgromadzi się w dole Karl Johan. To samo pewnie dotyczy
twojego sklepu, Kristianie. Jeśli powiecie, że wasz ojciec jest wśród
strzelców, jestem pewien, że wasi pracodawcy się zgodzą.
Chłopcy zaczęli klaskać w ręce, krzyczeć „hurra!", ciesząc się już teraz.
Elise stała w milczeniu i przyglądała się im. Zastanawiała się, czy tylko
ona zwróciła uwagę, że pan Hvalstad powiedział „wasz ojciec". Widocznie
tak to rozumiał: Elise była matką, Emanuel ojcem, a Jensine jego
ukochaną, wolną kobietą, która w każdej chwili może się z nim
wyprowadzić, gdy tylko znajdą mieszkanie.
Teraz jesteś okropna, Elise, rzekła do siebie. Wiedziała, że nie miałaby
nic przeciwko temu, ale co innego, gdy inni traktują to jak oczywistość.
Pan Hvalstad miał rację, że przyjdzie mnóstwo ludzi, pomyślała Elise,
kiedy razem z chłopcami stała na chodniku przy Kirkeristen i czekała, aż
Korpus Strzelców przemaszeruje w górę ulicy Karl
Johan. Zebrały się prawdziwe tłumy, wszyscy się przepychali i Elise z
Kristianem i Pederem. musieli walczyć, by utrzymać miejsca z przodu,
które udało im się zająć. Kiedy spojrzała w stronę dworca kolejowego,
odniosła wrażenie, jak gdyby w połowie października obchodzili święto
Siedemnastego Maja. Ludzie wystawiali głowy przez okna, machali,
krzyczeli „hurra!", a wśród wszystkich tych, którzy zgromadzili się na
chodniku, wielu trzymało bukiety kwiatów. Panował świąteczny nastrój i
powszechna radość, jakiej nigdy jeszcze nie widziała.
- Idą! - zawołał mężczyzna w średnim wieku w słomkowym kapeluszu.
Stał tuż obok, po jego policzkach płynęły łzy. Z pewnością miał syna
wśród strzelców i może obawiał się, że już nigdy go nie zobaczy,
pomyślała Elise.
Niedługo potem usłyszeli Marsza strzelców i po chwili ujrzeli, jak
słońce odbija się w błyszczących instrumentach i w bagnetach długiego
szeregu maszerujących żołnierzy z przywódcą korpusu i jego adiutantem
jadącymi na przedzie na białych koniach. Żołnierze, których w sumie było
kilkuset, maszerowali czwórkami. Ciekawe, czy Emanuel szedł bliżej nich,
czy może z drugiej strony.
Ludzie wymachiwali chusteczkami i kwiatami, wołali „hurra!" i płakali i
śmiali się na przemian. Większość mężczyzn miała na głowach meloniki, a
kobiety średniej wielkości kapelusze. Elise zauważyła, że nieliczni włożyli
cylindry.
Peder był tak podniecony, że nie mógł ustać spokojnie na miejscu,
dreptał i podskakiwał, rozglądał się dokoła i chciał widzieć wszystko
naraz. Zarówno dorożkarz Karlsen, jak i właściciel sklepu, w którym
pracował Kristian, byli tak mili, że pozwolili chłopcom zrobić sobie
wolne, gdy usłyszeli, że z Korpusem Strzelców wraca do domu ich
„ojciec". Słyszeli, że żołnierze przyjadą dodatkowym pociągiem, który
przybędzie na dworzec o wpół do trzeciej, a więc zdążyli skończyć lekcje.
Właśnie mijali ich dowódca korpusu i jego adiutant - siedzieli
wyprostowani i sztywni na końskich grzbietach. Potem jechała orkiestra,
która grała tak skocznie i żywo, że ludzie przytupywali do taktu. Teraz
Elise i chłopcy mogli zobaczyć długi rząd strzelców, ciągnący się od
samego dworca.
Mężczyzna obok Elise zwrócił się do niej:
- Nigdy Norwegia nie była tak dobrze przygotowana do wojny, jak w
tym roku. Czy zdaje sobie pani sprawę, że ponad dwadzieścia tysięcy
żołnierzy czekało pod bronią i że wszystkie fortyfikacje przygraniczne
były w pełni obsadzone?
Elise pokręciła głową. Rozumiała, że mężczyzna musiał z kimś
porozmawiać, dziwiła się, że zwraca się do takiej biednej robotnicy jak
ona. Wyglądało na to, że dziś radość była tak wielka, że wyrównywała
różnice klasowe, w każdym razie na chwilę.
- Rozmawiałem przez telefon z przyjacielem - mówił dalej mężczyzna. -
Jest jednym z oficerów, którzy właśnie wracają z Kongsvinger. Wczoraj
dowódca korpusu przybył do Lier, żeby odsłonić pomnik, który wykuli
strzelcy i ustawili na szczycie starego kurhanu. Kamień został wzniesiony
na pamiątkę mężnych żołnierzy, poległych na przełomie roku tysiąc
osiemset ósmego i tysiąc osiemset dziewiątego oraz w roku tysiąc
osiemset czternastym. - Uśmiechnął się do Elise. - Możemy być
szczęśliwi, że tym razem obyło się bez ofiar. Lecz, jak powiedział
pułkownik w swojej przemowie: „Jeżeli kiedykolwiek będzie to
konieczne, wiemy, że zawsze znajdą się Norwedzy, którzy wykażą się
odwagą i wolą ofiarowania życia i krwi dla Norwegii, naszej drogiej
ojczyzny".
Elise skinęła głową, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Mężczyzna
wydawał się taki dostojny.
- Wieczorem mieli wielką uroczystość - mówił jegomość z ożywieniem.
- Z wielkim ogniskiem, muzyką, tańcami. Wiele dziewcząt z tamtejszych
stron chętnie zawierało znajomość z naszymi dzielnymi żołnierzami. -
Roześmiał się cicho. - Z pewnością dziś w nocy i rano na dworcu w
Kongsvinger miało miejsce sporo rozdzierających serce rozstań. Mój syn
napisał list, że omal się na śmierć nie zakochał w córce jednego z
okolicznych gospodarzy, ale się opamiętał. Zdaje sobie sprawę, że
pokrzyżowałoby to moje plany względem niego - dodał otwarcie.
- Widzisz go? - Peder wyciągał szyję i niemal nie był już w stanie dłużej
wytrzymać napięcia. - Wszyscy wyglądają tak samo w jednakowych
czapkach i mundurach, nie mam pojęcia, jak go rozpoznam.
Mężczyzna się roześmiał.
- Musisz wymachiwać rękami i wołać go po imieniu, to może cię
zobaczy.
Peder uczynił tak, jak mu ów człowiek poradził, zaczął machać rękami,
ale nie miał odwagi krzyczeć.
- Czekasz na swojego ojca? - dopytywał się jegomość. Peder skinął
głową.
- Nazywa się Emanuel i pochodzi z wielkiego dworu, gdzie jest dużo
koni, owiec i świń.
- Co ty powiesz? To ciekawe. I przebyliście tak długą drogę, żeby tatę
przywitać? A gdzie mieszkacie?
- W domu majstra - Peder z dumą spojrzał na mężczyznę.
- No proszę. Pewnie twoi dziadkowie nadal zajmują się gospodarstwem
i mieszkają zaraz obok?
Peder pokręcił głową.
- Moja babcia umarła, zanim się urodziłem. Mój dziadek tak samo. Ale
ojciec mego ojca był Cyganem i nikt nie wie, co się z nim dzieje.
Elise skuliła się, a Kristian szturchnął Pedera. w bok, żeby wreszcie
zamilkł, ale Peder, kiedy już zaczął i kiedy znalazł słuchacza, który był w
stanie go słuchać, nie mógł przestać gadać.
- Mój tato wpadł do rzeki, rozumie pan. Upił się i nie widział mostu.
- Wydawało mi się, że mówiłeś, że twój ojciec jest wśród strzelców?
W tej samej chwili dostrzegli Emanuela - szedł w środku szeregu i
jeszcze ich nie zauważył.
- Emanuel! - Peder wymachiwał rękami ze wszystkich sił, skakał i
tańczył. - Jesteśmy tutaj!
Emanuel odwrócił się w stronę, skąd dochodził głos, jego twarz rozjaśnił
szeroki uśmiech, kiedy zobaczył swych bliskich.
- Dlaczego on nie macha? - spytał Peder rozczarowany.
- Nie może machać, bo niesie bagnet - wyjaśnił Kristian cierpliwie, choć
pewnie wstydził się za brata.
- O, a tam idzie mój syn! - zawołał radośnie mężczyzna stojący obok
nich. Uniósł prawą dłoń i pomachał, a lewą ocierał łzy.
Peder spojrzał na niego.
- Płacze pan? - w jego głosie brzmiały zdumienie i współczucie.
- Peder! - Elise posłała mu surowe, karcące spojrzenie.
- Płaczę z radości, mój chłopcze. To mój jedyny syn, jedyne dziecko,
które mam, a moja żona odeszła cztery miesiące temu.
Peder w milczeniu przez chwilę przyglądał się mężczyźnie dużymi
okrągłymi oczami.
- W takim razie musi pan być biedny. Mama mówi, że pieniądze nie są
ważne, ale to, czy masz kogoś, kogo kochasz.
Jegomość uśmiechnął się i pogładził Pedera po niesfornej czuprynie.
- Całkiem słusznie, mój chłopcze. Ty, który masz ojca i w niebie, i
pośród strzelców, mamę, która się tobą opiekuje, i starszego brata, który ci
pomaga, jesteś bogaty.
Peder najpierw popatrzył na niego ze współczuciem, a potem
rozpromienił się.
- Może znajdziesz sobie nową żonę? Panu Hvalstadowi się udało!
Zakochał się w mojej mamie. Ale to nic nie szkodzi, bo mam Elise. -
Uśmiechnął się do niej z dumą.
Elise poczuła, że zapłonęły jej policzki. Co zrobić, żeby ten chłopak
wreszcie zamilkł?
Kompania strzelców już przeszła i ludzie ruszyli za nią równym, gęstym
strumieniem.
Dziwne, ale ów miły pan nadal trzymał się tuż obok, choć Elise
spodziewała się, że będzie próbował się od nich odłączyć.
- Jak się nazywasz, młody człowieku? - spytał Pedera.
- Peder Lovlien. Mój tato nazywał się Mathias Lovlien i był ma-
rynarzem, zanim poszedł do pracy do tkalni i zaczął pić.
- A ta młoda pani, która idzie obok ciebie, to nie twoja mama, jak
sądziłem, ale pewnie siostra?
- Jest w pewnym sensie i jedną, i drugą, rozumie pan. Mama za-
chorowała na suchoty i nie mogła pomagać ani Kristianowi, ani mnie. I
odkąd wróciła z sanatorium, jakby zapomniała, jak to jest być mamą.
- A twoja siostra ma pracę?
- Przez wiele lat pracowała w fabryce, ale teraz nie ma pracy, bo
znalazła męża i ma dziecko w brzuchu. Wie pan co? Emanuel jest
właściwie moim szwagrem. Był nawet w Armii.
- Masz na myśli Armię Zbawienia? W takim razie to na pewno dobry
człowiek. Ludzie, którzy tam pracują, robią dużo dobrego.
- Tak, dostałem od niego buty zimowe ze świątecznych garnków, bo
strasznie marzły mi nogi. Podeszwy całkiem popękały i zrobiły się dziury,
przez które wpadał mi do środka śnieg, aż siniały mi palce stóp. Ale
Emanuel musiał odejść z Armii, bo nie wolno mu było się ożenić z
dziewczyną bez munduru. Kiedy Emanuel wróci do domu, będzie nas przy
stole osiem osób, a gdy Kiełbaska przyprowadzi Larsine, to dziewięć,
chociaż mamy tylko sześć taboretów, ale ja mogę siedzieć na skrzyni na
drewno, to mi wcale nie przeszkadza. - Pederowi po prostu buzia się nie
zamykała.
Jegomość się nie odzywał. Peder zerknął na niego z ukosa.
- Chyba pan już nie płacze? Mężczyzna uśmiechnął się.
- Nie, już nie płaczę. To były tylko łzy ze szczęścia, rozumiesz.
- Może pan do nas przyjść, my, dzieci, usiądziemy na skrzyni na
drewno, a pan będzie miał cały taboret dla siebie.
Nieznajomy roześmiał się serdecznie.
- Myślę, że masz serce ze złota, młody Pederze. Dziękuję za
zaproszenie, ale nie jestem pewien, czy twojej mamie spodoba się, że
przybył jeszcze ktoś do nakarmienia. I tak jest was dość dużo. Poza tym
muszę zająć się moim synem, wiesz.
- Ale może pana syn przywiózł z sobą córkę gospodarza? Zanim się pan
zorientuje, urodzi im się dziecko i już nie będzie pan taki biedny. Jak się
pobiorą, to już pójdzie szybko. Niech pan spojrzy na Elise. - Roześmiał
się.
Elise mocno ścisnęła Pedera za rękę, a potem zwróciła się do
nieznajomego.
- Proszę wybaczyć, chłopak tak się ożywia, gdy zobaczy, że ktoś chce go
słuchać, już nie wiem, co robić, żeby się zachowywał, jak należy.
- Myślę, że rozmowa z nim to przyjemność, proszę pani, zwłaszcza miło
się słucha jego zabawnych komentarzy.
Elise uśmiechnęła się zakłopotana. Po raz pierwszy ktoś nazwał ją
„panią". Ten mężczyzna nie jest widocznie taki jak inni.
Dotarli do placu przy twierdzy, gdzie batalion przemaszerował w
otwartym czworoboku; plac wypełnił się krewnymi żołnierzy i widzami,
zrobiło się czarno od ludzi.
Pułkownik wygłosił przemówienie i skierował gorące podziękowania
zarówno do żołnierzy, jak i do dowództwa za wspaniałą postawę, jaką się
wykazali w tym jakże ważnym czasie. Następnie podziękował im za
ofiarność i radość ze spełnianego obowiązku wobec ojczyzny, i to zarówno
z bronią, jak i łopatą.
Potem oddziały rozproszyły się i wszyscy zaczęli szukać swoich
bliskich.
Kristian dostrzegł Emanuela i energicznie pociągnął za sobą Elise. W tej
samej chwili Elise usłyszała, jak jegomość mówi do Pedera tuż za jej
plecami:
- Masz tu, mój chłopcze, schowaj to do kieszeni i daj swojej dzielnej
siostrze. Życzę wam miłego dnia.
Peder chwycił Elise za rękę, ale nie mogła się zatrzymać, bo Kristian
pociągnął ją w swoją stronę.
Dopiero kiedy trochę odeszli, odwróciła głowę.
- Czy on ci coś dał, Pederze?
Peder włożył rękę do kieszeni i wyjął stukoronowy banknot. Przyglądał
się pieniądzom jak oniemiały, a potem zerknął na Elise, jak gdyby zrobił
coś złego.
- Wsunął mi to do kieszeni!
Elise rozglądała się w poszukiwaniu nieznajomego, ale zniknął bez
śladu.
Nagle usłyszała swoje imię i zobaczyła, że Emanuel zbliża się ku nim
szybkimi krokami. Za chwilę utonęła w jego ramionach.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Matka nakryta do stołu na ich przyjście, upiekła biszkopty i zrobiła
kawę, położyła odświętny obrus i wyjęła porcelanowe filiżanki. Zarówno
ona, jak i pan Hvalstad i Anne Sofię włożyli niedzielne ubranie. Larsine,
która nie miała się w co przebrać, pożyczyła od pani Lovlien elegancki
szal i zarzuciła na ramiona, jego frędzle zamiatały podłogę.
Peder pierwszy wpadł do domu jak burza.
- Mamo, mamo, wiesz co? Dostałem sto koron od bogatego pana w
cylindrze, ale one nie są dla mnie, tylko dla Elise, i nie wiadomo, czy on
przyjdzie, chociaż powiedziałem, że może siedzieć na osobnym taborecie!
Matka była tak oszołomiona, że z wrażenia zapomniała powitać
Emanuela; stanęła jak wryta i spojrzała na Pedera.
- Sto koron...?
Elise pośpieszyła z wyjaśnieniem i krótko opowiedziała, co się stało.
Matka wydawała się wstrząśnięta.
- Nie wolno przyjmować pieniędzy od obcych, a poza tym nie jesteśmy
ostatnimi biedakami, którzy muszą otrzymywać jałmużnę od panów w
cylindrach!
Uśmiech na ustach Pedera zgasł, chłopiec spojrzał na matkę za-
wstydzony.
- Myślę, że powinnaś wysłuchać całej historii, zanim coś powiesz -
rzekła Elise spokojnie. - Przypuszczam, że Peder powiedział temu
człowiekowi coś, co dało mu do myślenia i czego długo nie zapomni. Sto
koron nie było jałmużną, lecz podziękowaniem.
Skoro Peder mu coś dał, mężczyzna miał prawo okazać wdzięczność.
On i Peder zgodzili się co do jednej ważnej rzeczy: że to nie pieniądze się
liczą, ale to, by mieć kogo kochać. Peder uznał, że ten człowiek jest
biedny, i mu współczuł, bo miał tylko jednego syna, a jego żona zmarła.
Jegomość zaś stwierdził, że Peder jest bogaty, ponieważ ma rodzinę, w
której do stołu siada siedem lub osiem osób.
Pani Lovlien nie wydawała się przekonana.
- Ale co Peder miał na myśli, mówiąc, że nie wiadomo, czy ten człowiek
przyjdzie, choć miał dostać osobny taboret do siedzenia?
Elise uśmiechnęła się.
- Peder zaprosił nieznajomego do domu, ale ten mężczyzna nie był
pewien, czy się ucieszysz z jego odwiedzin.
- Ależ Pederze! - matka spojrzała na niego wzburzona. - Jak mogło ci
przyjść do głowy, żeby zapraszać do domu obcych ludzi?
- Mówiłaś, że „kto ma miejsce w sercu, znajdzie miejsce w domu", a ten
człowiek potrzebował trochę serca, rozumiesz.
Emanuel uśmiechnął się.
- Zgadzam się z Elise. Mężczyzna dał Pederowi pieniądze nie z litości
lub współczucia, ale ponieważ uznał, że i on coś otrzymał. Proponuję,
żeby schować pieniądze do blaszanego pudełka Elise i wydać je na coś
dobrego do jedzenia. A teraz zapomnijmy na chwilę o tym nieszczęsnym
człowieku i uczcijmy nasz wielki dzień.
Nie zdążyli usiąść do stołu, gdy rozległo się pukanie do drzwi i do
środka zajrzał Evert.
- Witaj, Evercie! Wejdź, to razem będziemy świętować! - Elise
przyniosła jeszcze jeden stołek z kuchni. Musieli dostawiać stołki - na
sofie i wyściełanych krzesłach Emanuela nie starczyło miejsca dla
wszystkich.
- Przyniosłem to od pani Berg. - Evert podał Elise brązową papierową
torbę. W środku był świeżo upieczony chleb słodowy. - Chciałem tylko się
przywitać i złożyć życzenia. Chleb jest niemal jak w przepisie, tylko jest
niedużo syropu, a więcej piwa.
Elise spojrzała na pachnący, ciepły chleb i ślinka jej pociekła.
- Jak to miło z jej strony. Pozdrów ją i serdecznie podziękuj.
Kiedy wszyscy usiedli do stołu, Peder rozejrzał się zadowolony i rzekł:
- Jeżeli ten pan przyjdzie, to będzie nas dziesięcioro. Matka posłała mu
niespokojne spojrzenie.
- Chyba nie sądzisz, że on przyjdzie? Elise roześmiała się.
- Naturalnie, że nie, mamo, nie wie nawet, gdzie mieszkamy. Kristian,
opowiedz mamie i panu Hvalstadowi, jak było dziś w mieście.
Kristian zaczął opowiadać o zatłoczonych chodnikach wzdłuż ulicy Karl
Johan, o tych wszystkich ludziach, którzy wystawiali głowy przez otwarte
okna i machali, o morzu czarnych meloników i cylindrów oraz damskich
kapeluszy, które ciągnęło się aż do dworca.
- Myślę, że od Siedemnastego Maja nie było tu jeszcze tyle ludzi.
Wszyscy machali i wiwatowali, gdy żołnierze wreszcie się pojawili -
zakończył.
- A mój kolega miał łzy w oczach, ponieważ siadał do stołu tylko z
synem - dodał Peder. - Uważam, że powinniśmy go zaprosić, mamo.
Pan Hvalstad wyglądał jak wielki znak zapytania.
- Najpierw nazywasz go „panem", a zaraz potem mówisz o nim „mój
kolega". O kim ty mówisz, Pederze?
- Był panem w cylindrze, lecz został moim kolegą, bo rozmawialiśmy ze
sobą, rozumiesz.
Pan Hvalstad posłał Elise zdziwione spojrzenie.
- Czy to tylko fantazja? Elise roześmiała się.
- Peder wdaje się w rozmowę z każdym. Ci obaj rzeczywiście stali się
niemal przyjaciółmi. Peder wysłuchał jego smutnej historii o tym, że żona
tego jegomościa nie żyje i że jeden z powracających żołnierzy jest jego
jedynym synem, a potem pan w cylindrze dowiedział się wszystkiego o
nas.
- Teraz kłamiesz, Elise. - Peder spojrzał na nią surowo. - Najpierw
zaczepił ciebie. Nie odzywał się do mnie, tylko opowiadał ci o
żołnierzach, którzy zakochali się w dziewczynach z Kongsvinger.
Pan Hvalstad zwrócił się do Elise.
- Tak po prostu zaczął z wami rozmawiać? Elise skinęła głową.
- Myślę, że czuł się samotny i potrzebował z kimś porozmawiać. Stał
obok nas i po prostu zaczął opowiadać, jak gdyby znał nas od zawsze.
Wydaje mi się, że nawet nie zwrócił uwagi na to, skąd pochodzimy. Miał
przyjaciela, który był oficerem w Korpusie Strzelców i który do niego
zadzwonił i opowiedział c przemówieniu pułkownika i odsłonięciu
pomnika na cześć poległych w tysiąc osiemset ósmym i tysiąc osiemset
czternastym roku.
- Zadziwiające. - Pan Hvalstad popatrzył na Elise zdziwiony. - Nigdy o
tym nie słyszałem.
Pani Lovlien zerknęła na Emanuela.
- Czy to prawda, że wielu strzelców znalazło sobie narzeczone w
Kongsvinger?
W tej samej chwili Evert zaniósł się kaszlem. Kaszlał tak okropnie, że
Elise wyprowadziła go do kuchni i poczekała, aż mu przejdzie.
- Często tak kaszlesz, Evercie? Przytaknął.
- Pojawia się krew?
Pokręcił głową, wziął czerpak i napił się kilka łyków wody. W tej samej
chwili Elise przypomniała sobie, co pani Berg mówiła o higienie i
przyczynach tak dużej liczby zachorowań. Wzięła czajnik z kawą i wylała
nieco gorącej kawy na czerpak w miejscu, gdzie Evert dotknął go ustami.
Evert przyglądał się temu zdumiony.
- Po co to robisz?
- Żeby Peder nie zaczął kaszleć tak jak ty.
Spojrzał na nią dziwnie, wzruszył ramionami i pośpieszył do salonu.
- A teraz opowiedz trochę o służbie w straży granicznej, Emanuelu -
usłyszała Elise głos matki, kiedy wchodziła do salonu. - Gdy usłyszeliście,
że nie będzie wojny, to na pewno nie mogliście się doczekać, kiedy
wreszcie będziecie w domu?
Emanuel skinął głową.
- Nudziliśmy się. Żeby temu jakoś zaradzić, pułkownik przysłał nam
korpus żołnierzy grających w orkiestrze i wieczorami odbywały się
występy komików, tancerzy i śpiewaków. Rozpalaliśmy wielkie ognisko,
niektórzy tańczyli. Śpiewaliśmy. Więcej nie ma co o tym mówić.
- A więc wynikały z tego same korzyści, że w okolicy mieszkali chłopi.
- Tak, tylko z jednym z nich nie dało się dogadać. Nazwał nas łazęgami,
ponieważ nie chcieliśmy poganiać dla niego koni w kieracie; mówił, że w
porównaniu z wojakami z tysiąc osiemset czternastego roku jesteśmy
kiepskimi żołnierzami.
Elise popatrzyła na Emanuela, nie rozumiejąc.
- Co to jestkierat?
- Koń ciągnie jeden koniec dyszla i chodzi dookoła. Drugi koniec jest
przymocowany do koła zębatego. Używa się tego do nabierania wody i do
młócenia zboża.
Matka zmarszczyła czoło.
- Dlaczego ten chłop był taki nieprzyjemny? Emanuel wzruszył
ramionami.
- Nie wiem. Twierdził, że na pewno nie byłoby z nas pożytku, gdyby
doszło do wojny. Irytował nas. Mimo wszystko zostawiliśmy nasze domy
gotowi poświęcić życie za ojczyznę. Kiedy mieliśmy opuścić jego
gospodarstwo, żeby przez kilka dni w innym miejscu pełnić nieco
spokojniejszą służbę, kapitan zaproponował, byśmy trzy razy krzyknęli
„hurra!" na cześć naszego gospodarza w dowód naszej wdzięczności.
Jednak ani jeden z nas nie otworzył ust. Kapitan nie zrozumiał naszego
zachowania i ukarał nas w ten sposób, że nie dał nam przepustki oraz nie
pozwolił nam opuszczać wyznaczonego terenu. W odpowiedzi napisaliśmy
do niego list i wyjaśniliśmy powód naszego milczenia. Przyjął nasze
wytłumaczenie.
Pani Lovlien westchnęła z ulgą.
- Jak dobrze, że nie doszło do żadnych walk. Mam nadzieję, że teraz
będziemy mogli żyć w pokoju, że Norwedzy i Szwedzi będą się odnosić
życzliwie do siebie nawzajem.
Emanuel postawił szklaneczki z wódką na stole. Podniósł swoją.
- Wypijmy! Niech żyje wolna Norwegia!
Gdy wszyscy stuknęli się szklaneczkami, zwrócił się do Elise.
- I za nas, za to, że znowu jesteśmy razem, i za naszą przyszłość! Jutro
rano idę zdać swój militarny ekwipunek i odchodzę ze służby. Nie będzie
dla nas ze straży granicznej żadnych laurów, nie mamy się czym chwalić,
jednak to niewielki rozdział w historii Norwegii i znaczący w naszym
życiu. Mimo że nie doszło do walk, zdawaliśmy sobie sprawę z powagi
naszego zadania. Tak bardzo chcieliśmy też coś z siebie dać. Jeśli chodzi o
mnie, pobyt poza domem utwierdził mnie jeszcze w jednym, co
wiedziałem już przedtem, że jesteś najlepszą żoną, jaką mogłem znaleźć.
Na zdrowie, Elise!
Pan Hvalstad podskoczył na krześle.
- Przypomniałeś mi o tym, co minister spraw zagranicznych Lovland
powiedział w Stortingu siódmego października. - Czym prędzej wybiegł
do kuchni i wrócił z wycinkiem gazety. Od razu zaczął czytać: -
„Świadomość, że granicy strzeże ofiarne wojsko, dawała poczucie
bezpieczeństwa. Nie przygnębiała nas myśl, że nasz kraj jest bezbronny -
wręcz przeciwnie, duch w armii zasługuje na najwyższą pochwałę: teraz,
jak i dawniej w historii, wojsko było naszym wsparciem i broniło naszego
bezpieczeństwa".
Matka podniosła szklankę i wzniosła kolejny toast.
- Jesteśmy z ciebie dumni, Emanuelu.
Emanuel uśmiechnął się, opróżnił naczynie i nalał znowu. Odkąd
wystąpił z Armii, nie był już taki wstrzemięźliwy jak kiedyś, zauważyła
Elise. Z pewnością w Ringstad nie stronili od wódki.
Rozległo się pukanie do drzwi i weszła Kiełbaska, żeby odebrać Larsine.
- Wejdź, Maren! - zawołała matka z ożywieniem. - Świętujemy powrót
pana Ringstada ze służby w straży granicznej. Chodź, napij się z nami
kawy i skosztuj chleba słodowego, który pani Berg dziś upiekła.
Kiełbaska stanęła w drzwiach zawstydzona, niska i gruba, w brudnym
fartuchu i w chustce na głowie, która opadła nisko na czoło, z plamami od
potu pod pachami rękawów roboczej bluzy. Widać wraca prosto z pracy.
- A mogę?
- Oczywiście, że tak. Pomyśl, jak będzie milo Larsine, że z nami chwilę
posiedzisz.
Kiełbaska z wahaniem weszła do salonu, przyglądając się wielkimi
oczami pięknym meblom Emanuela.
Elise pośpiesznie wyciągnęła jeszcze jedną filiżankę; w serwisie do
kawy było ich dwanaście.
Zwróciła uwagę, że pan Hvalstad nie wydawał się zachwycony
pojawieniem się jeszcze jednego gościa, w dodatku kobiety w popla-
mionym krwią ubraniu. Zobaczyła jednak, że dobrze ukrywał swoje
niezadowolenie.
Kiełbaska złapała łapczywie największy kawałek chleba na półmisku.
Peder przyglądał się jej zmartwiony i jak zwykle nie zdołał się
powstrzymać:
- W chlebie jest piwo, nie możesz zjeść za dużo, bo się upijesz.
Kiełbaska przestała gryźć i z ustami pełnymi jedzenia zerknęła
na chłopca przestraszona. Kristian roześmiał się.
- W piwie słodowym nie ma alkoholu.
Elise i Emanuel wymienili spojrzenia, zrywając boki ze śmiechu.
Gdy tylko matka Larsine wypiła kawę i zjadła kawałek chleba
słodowego, podniosła się od stołu.
- Muszę wracać do domu do pozostałych dzieci. Dziękuję za
poczęstunek. - Uśmiechnęła się, ukazując braki w uzębieniu, wzięła
Larsine za rękę i wytoczyła się za drzwi.
Gdy tylko zniknęła, pan Hvalstad zwrócił się do matki:
- Kto to właściwie był?
Kiełbaska nigdy przedtem ich nie odwiedzała. Przez pierwsze dni
zostawiała i odbierała Larsine na ganku, a teraz dziewczynka wracała do
domu sama.
- Pracuje przy wyrobie kiełbasy, jest niezamężna i przygarnęła na
wychowanie trzy sieroty. Larsine jest najmłodsza, dwoje innych na jesieni
poszło do szkoły.
- Gdzie ona mieszka?
- Na poddaszu u kowala Andersa, w domu koło inspektora. Evert znowu
dostał ataku kaszlu.
Elise wyprowadziła go do kuchni, żeby nie kaszlał nad stołem. Zwróciła
uwagę, że chłopiec zrobił się bladoszary na twarzy, a kiedy dotknęła jego
czoła, poczuła, że jest wilgotne od potu.
- Uważam, że powinieneś pójść do lekarza, Evercie. Jestem pewna, że
panią Berg stać na to, żeby zapłacić za wizytę. Może ona nie wie, że tak
źle się czujesz?
- Mówi, że wszystkie dzieci zimą kaszlą.
- Czy czasami robi ci się na przemian zimno i gorąco?
- Nieraz budzę się cały mokry, a kiedy indziej tak strasznie marznę, że
aż szczękam zębami.
- Tak nie może być. Dzisiaj też odprowadzę cię do domu i powiem pani
Berg, że albo musi wezwać lekarza do domu, albo cię do niego za-
prowadzić. Jeśli uważa, że szkoda na to pieniędzy, ja za ciebie zapłacę.
Wiesz, pani Berg jest już stara i zapomniała, jak to jest mieć dzieci.
Elise zajrzała do salonu.
- Odprowadzę Everta do domu, bo nie czuje się najlepiej.
Emanuel właśnie snuł wesołą opowieść o duchu straszącym w go-
spodarstwie Lier. Wielu oficerów widziało ubraną na biało kobietę, która
wchodziła do ich pokoi, nachylała się nad łóżkiem, po czym znikała przez
ścianę. Peder i Kristian wpatrywali się w szwagra z szeroko otwartymi
oczami, wstrzymując oddech. Nawet pan Hvalstad przysłuchiwał się w
napięciu i z zainteresowaniem. Elise pomyślała najpierw, że mogłaby
jeszcze wysłuchać z Evertem do końca tej historii, ale w tej samej chwili
Evert znowu zaczął kaszleć. Wymknęła się cicho, żeby nie przeszkadzać,
wydawało się, że nikt nie słyszał, co powiedziała.
Powietrze było zimne. Mroźna mgła unosiła się nad rzeką, na pewno w
nocy chwyci mróz. Elise zaczęła drżeć. Przyśpieszyła kroku. Nie podobało
jej się, że chłopiec wychodzi na dwór tak cienko ubrany.
- Musisz powiedzieć pani Berg, że powinieneś się cieplej ubierać, gdy
wychodzisz. Ona prawie już nie opuszcza domu i nie rozumie, że nadeszła
jesień.
- Ona mówi, że często marzła, kiedy była mała. Opowiada, że jadła
korę. Kiedy spadnie jej na podłogę okruszek chleba, żegna się, podnosi go,
otrzepuje i wkłada do ust. A kiedy przechodzi obok szkoły, zagląda do
koszy na śmieci na boisku; jeśli zobaczy, że ktoś z bogatych wyrzucił
jedzenie, wyjmuje je i zabiera do domu.
Elise pokiwała głową.
- Tacy się stajemy, jeżeli nauczyliśmy się skromnie żyć.
Evert znowu dostał ataku kaszlu, kaszel był tak silny, że chłopiec
zwymiotował.
Elise zatrzymała się i przyglądała mu się zmartwiona. Pomyślała z
sympatią o „panu" Pedera i Ansgarze Mathiesenie. Po raz pierwszy w
życiu miała dwieście koron. Czuła się bogata. Teraz mogła zapłacić
lekarzowi za zbadanie Everta, a jeżeli pani Berg uzna, że to niepotrzebne,
mogła kupić zdrowe i pożywne jedzenie dla Pedera i Kristiana i
wystarczającą ilość drewna, by przez całą zimę mieli ciepło w kuchni.
Emanuel powiedział, że już od poniedziałku zacznie pracę w kantorze
tkalni płótna żaglowego. Za półtora tygodnia dostanie swoją pierwszą
pensję. Jeżeli w dodatku zgodzi się, żeby pan Hvalstad i Anne Sofìe nadal
mogli wynajmować poddasze, nie będą cierpieli biedy. Nadal będą mogli
dolewać mleka do kaszy, jeść chleb z masłem, kiełbasą lub serem i rybę na
obiad. Może nawet mięso w niedzielę.
Kaszel Everta wreszcie ustąpił. Elise wzięła chłopca za rękę i ruszyli
dalej.
Cieszyła się, kiedy dotarli do schodów domu, w którym mieszkał, i
mogli zostawić mgłę za drzwiami.
Otworzyła im pani Berg i spojrzała na Elise przestraszona.
- Chyba nie stało się nic złego?
- Evert nie czuje się dobrze, pani Berg. Brzydko kaszle.
- Ale nie pluje krwią.
- Na szczęście nie, ale uważam, że powinien go zbadać lekarz. Bardzo
dziękujemy za chleb słodowy. Wzruszyliśmy się i jesteśmy pani naprawdę
wdzięczni. Obiecałam mamie, że pozdrowię panią gorąco od nas
wszystkich. - To małe kłamstwo, ponieważ mama nawet nie zauważyła, że
Elise wychodzi. Jednak uważała, że musi tak powiedzieć.
- To nic takiego.
- Jeżeli obawia się pani iść z Evertem do lekarza, mogłabym go
zaprowadzić.
- Naprawdę, Elise? - pani Berg jakby ulżyło. - Bałam się... No, wiesz...
- Mogę to zrobić jutro, żeby nie czekać do przyszłego tygodnia. -
Pogładziła Everta po głowie. - W takim razie przyjdę po ciebie jutro rano,
Evercie. A teraz się połóż i rozgrzej.
Właśnie wyszła na ulicę, gdy usłyszała, że drzwi do Andersengàrden
otworzyły się. Pojawiła się w nich czyjaś ciemna sylwetka. Latarnia
gazowa była zbita, wokół panowała ciemność. Mimo to Elise rozpoznała,
kto to. Poczuła nieprzyjemne ukłucie. Nie wolno jej zatrzymać się i z nim
rozmawiać. Gdyby Emanuel to zauważył, bardzo by mu się to nie
podobało.
- Czy to ty, Elise? - nie wydawał się zaskoczony, mimo że próbował
zrobić na niej takie wrażenie. Podejrzewała, że widział ją przez okno i
specjalnie wyszedł z domu.
- Cześć, Johan. Odprowadziłam Everta do domu. Przyniósł nam chleb
słodowy od pani Berg, ponieważ dowiedziała się, że Emanuel przyjechał.
- Gratuluję. Słyszałem, że strzelcy dziś wrócili. Szkoda, że nie
widziałem tego gorącego powitania. Mówią, że połowa miasta wyległa na
ulice.
- Tak, to było niesamowite. Na chodniku ulicy Karl Johan zgromadziły
się takie tłumy ludzi, że stojący z tyłu nic nie mogli zobaczyć, i
- Byłaś z chłopcami?
- Tak, dostali wolne z pracy.
- Chyba się ucieszyli, gdy zobaczyli Emanuela?
Wyczuła jakiś smutek w jego głosie. Johan bardzo zżył się z Pederem i
Kristianem, był z nimi od ich narodzin i Elise wiedziała, że naprawdę ich
lubi. Właściwie nic dziwnego, że jest mu przykro na samą myśl, że to nie
jego, lecz Emanuela wyczekują i pragną, by wrócił do domu.
- To było dla nich wielkie przeżycie móc zobaczyć wszystkich tych
maszerujących żołnierzy z błyszczącymi bagnetami i słuchać orkiestry
wojskowej. Peder poznał jakiegoś jegomościa w cylindrze i wszystko mu
o sobie opowiedział. - Roześmiała się. Sama zauważyła, że mówi szybko i
nerwowo. Po co wspomniała o tym obcym, pomyślała zła na siebie. Johan
zaśmiał się cicho.
- Nie ma obawy, Peder da sobie w życiu radę. Na widok jego dużych
niebieskich oczu i za te zabawne komentarze wszyscy od razu czują do
niego sympatię. Dobrze, że przyszłaś, Elise - spoważniał nagle. - Chciałem
z tobą porozmawiać.
- U nas w domu jest teraz przyjęcie na cześć powrotu żołnierzy.
Wyszłam tylko na chwilę, nikomu nic nie mówiąc, bo Evert strasznie
kaszlał.
- To nic zajmie dużo czasu. Mogę cię odprowadzić, to pogadamy po
drodze.
Elise zawahała się.
- Nie masz odwagi? Boisz się, że nas zobaczy?
- Tak - przyznała i wolno ruszyła w stronę domu.
- Rozmawiałem z Agnes o Tyce, Ansgarze Mathiesenie. Odwróciła ku
niemu głowę zaciekawiona.
- Co mówiła?
- Właściwie nie jest już taka pewna. To jednak może być on. Elise
spojrzała na niego przerażona.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że to prawda!
- Spotkała go z kilkoma innymi. Przechwalał się, że dopadł w zaułku
jakąś mężatkę. I że teraz ta dziewczyna spodziewa się jego dziecka.
Elise poczuła, jak oblewa ją zimny pot.
- Nie myślisz chyba, że mówił o mnie?
- Nie wiem. Powtarzam tylko to, co powiedziała Agnes.
- O Jezu! - jęknęła szeptem. - Jeżeli to prawda... A stałam z nim i
rozmawiałam, jak gdyby nigdy nic. Starałam się nawet być dla niego miła,
bo było mi go żal...
- A więc musi być przebiegłym diabłem! - Johan był zdenerwowany. -
Spróbuję się dowiedzieć czegoś więcej, Elise. Ten chłopak nie może ujść
bezkarnie, jeżeli to jego sprawka! W dodatku jest tak cwany, że się tym
przechwala, a jednocześnie próbuje wzbudzić w tobie współczucie...
Cholera! - splunął daleko.
- Agnes może się mylić.
- Znowu starasz się go usprawiedliwiać? Pokręciła głową, była bliska
płaczu.
- Próbuję tylko uchwycić się nadziei, że to nie on. To byłoby takie. ..
takie podłe. - Na samą myśl ogarnęła ją wściekłość. - Niech go diabli! -
Łzy trysnęły jej z oczu. - Stał na ganku i patrzył mi prosto w oczy, kiedy
przyznałam się, że go podejrzewam! „To dlatego byłaś taka zła?" - spytał.
Jeżeli to on, to... to wtedy nie wiem, co mu zrobię.
- Nie możemy być pewni. Jeszcze nie. - Teraz Johan musiał ją
uspokajać.
Zbliżali się do mostu.
- Chyba lepiej będzie, jak zawrócisz, Johanie. Jeśli Emanuel nas
zobaczy, będzie zazdrosny.
- A ma powód?
Nie odpowiedziała, uniosła spódnicę i ruszyła biegiem do domu.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Wszyscy zwrócili ku niej twarze, gdy ukazała się w drzwiach.
- Gdzie byłaś? - matka popatrzyła na nią z wyrzutem.
- Mówiłam, że idę odprowadzić Everta, ale nikt mnie nie słuchał.
Wszyscy byliście pochłonięci opowieścią Emanuela o duchach. -
Spróbowała się uśmiechnąć. - I jak było z tą Białą Damą, która mogła
przechodzić przez ścianę? - zagadnęła Emanuela.
- Odprowadzasz Everta do domu? - spojrzał na nią dziwnie.
- Nie, ale ostatnio bardzo się o niego martwię. Dostał w kuchni ataku
kaszlu, a kiedy spytałam, czy poci się i czy mu zimno na przemian,
odpowiedział, że czasem rano budzi się cały mokry, a innym razem tak mu
zimno, że szczęka zębami. Obiecałam pani Berg, że pójdę z nim jutro do
lekarza. Sama nie ma chyba siły, żeby go zaprowadzić.
- Czy to konieczne? - spytała matka sceptycznie. Elise skinęła głową.
- Obawiam się najgorszego.
- W takim razie lekarz niewiele będzie mógł zrobić - wtrącił się Asbjorn
Hvalstad.
Elise nie odpowiedziała. Wszyscy wiedzieli, co pan Hvalstad miał na
myśli.
- Ale teraz starajmy się zapomnieć o wszystkich smutkach, Elise. Dziś
powinniśmy się tylko cieszyć. - Emanuel przywołał żonę gestem ręki. Bez
wahania do niego podeszła i usiadła obok. Objął ją ramieniem.
- Opowiedz mi dalszy ciąg historii o duchach - poprosiła żałosnym
głosem. Tak bardzo chciałaby się cieszyć, ale miała uczucie, jak gdyby
świat jej się walił.
- Otóż kapitan opowiadał, że kilka razy ze swego pokoju widział ubraną
na biało postać, która pojawiała się w altanie w ogrodzie, tam gdzie leżą
pochowani polegli w bitwach Szwedzi. Postać podnosiła się, chodziła tam
i z powrotem i wolno poruszała ramionami.
Elise spojrzała Emanuelowi w oczy.
- Czy to prawda? Emanuel skinął głową.
- Pewnej nocy oficerowie postanowili nie kłaść się spać aż do północy i
zaczaili się w pokoju kapitana. Stali nieruchomo, tak żeby ich nie było
widać. Pokój rozświetlało tylko blade światło księżyca. Nagle zobaczyli
białą postać, która ukazała się w altanie: wstawała powoli z wyciągniętymi
ramionami. Oficerów zmroziło ze strachu. Kiedy wreszcie doszli do siebie,
rzucili się ku altanie, zdążyli jeszcze zobaczyć kredowobiałą twarz
rozpływającą się w powietrzu. Niektórzy z nich zbiegli po schodach w
nadziei, że na piasku przed altaną znajdą jakieś ślady pozostawione przez
zjawę. I nie zawiedli się: znaleźli odciski końskich kopyt, to musiał być
sam diabeł!
Elise zwróciła uwagę, że Peder i Kristian nie wydawali się ani trochę
przestraszeni. Wręcz przeciwnie, zakrywali usta dłonią, żeby się nie
roześmiać. Domyśliła się, że już wiedzą, kto był ową „zjawą".
- Kto się przebrał? - spytała bez ogródek.
- Elise, psujesz całą zabawę - Emanuel spojrzał na nią z wyrzutem. -
Jeszcze nie doszedłem do końca.
- Zgadłaś, Elise - Peder nie zdołał usiedzieć na miejscu, stanął przy
stole, przestępując z nogi na nogę. - To kapitan wszystko wymyślił!
Poprosił jednego porucznika, żeby udawał zjawę, bo był bardzo zwinny.
Elise roześmiała się i powiedziała żartem:
- A więc to tym żołnierze się zajmują, pełniąc straż przy granicy?
Gdybym o tym wiedziała, nie zamartwiałabym się tu całe dnie.
Emanuel również się roześmiał, chwycił ją i potrząsnął dla zabawy.
- Uważaj, bo dostaniesz lanie.
Peder i Kristian też chcieli się włączyć do walki i skończyło się
strasznym wrzaskiem.
- Moi drodzy! - jęknęła pani Lovlien. - Teraz trochę przesadziliście.
Pan Hvalstad wstał.
- Już najwyższy czas położyć Anne Sofie do łóżka. Masz ochotę pójść z
nami, Jensine? Anne Sofie chciałaby odmówić z tobą wieczorny pacierz.
Matka nie dała się dwa razy prosić.
- Wy też musicie się już kłaść, chłopcy - zarządziła Elise.
- Mam się kłaść razem z dzieciakami? - Kristian posłał jej rozżalone
spojrzenie.
- Jest już późno, a jutro musicie wcześnie wstać do szkoły. Anne Sofie
może spać tak długo, jak chce.
Zaczęła sprzątać ze stołu, a Emanuel przysunął się bliżej lampy
parafinowej, żeby poczytać gazetę.
Kiedy Elise dokładała do pieca, żeby nagrzać wody na zmywanie, jej
myśli zaczęły krążyć wokół tego, co mówił Johan. Czy to możliwe, żeby
gwałcicielem okazał się jednak Ansgar Mathiesen? Wzdrygnęła się. Jak
można być tak zimnym? Patrzeć jej prosto w oczy i udawać niewiniątko,
mając tyle na sumieniu? A jeszcze do tego ofiarowywać jej ubranka
niemowlęce. Zrobiło się jej niedobrze. Jutro w ciągu dnia pójdzie do Hildy
i odda jej wszystkie te rzeczy. Nie mogłaby ich używać.
Łobuz chodzi po okolicy i opowiada, że dopadł zamężną dziewczynę,
która będzie z nim miała dziecko. Pomyśleć tylko, że właśnie ją miał na
myśli. A jeśli rozpowie innym, o kogo chodzi? Emanuel dostanie szału ze
złości.
Aż podskoczyła, kiedy zauważyła, że Emanuel wchodzi do kuchni.
- Czy coś się stało, Elise?
- Nie, dlaczego?
- Wydajesz się taka zamyślona.
- Ja, która nie posiadam się z radości, że wróciłeś do domu? -
uśmiechnęła się do niego.
Podszedł całkiem blisko i pocałował ją w policzek.
- Czy musisz zmywać koniecznie dzisiaj? Skinęła głową.
- Nie mogę zostawić filiżanek na stole w salonie, skoro mamy tam spać,
a tu w kuchni nie ma miejsca.
Całował ją dalej, w szyję, kark, policzki.
- Tęskniłem za tobą.
- A ja za tobą.
Stanął za plecami Elise i obsypał jej kark pocałunkami. Przesunął rękę
do przodu i położył na jej piersi.
- Zostaw to zmywanie.
- Mama jeszcze się nie położyła.
- To nic, nie odważy się tu wejść.
- Chłopcy jeszcze nie śpią, słyszę, jak gadają.
- Oni też nie będą mieli odwagi nam przeszkodzić.
Jego ręka ześliznęła się niżej po dużym brzuchu Elise i zatrzymała
między jej udami.
- Chodź, Elise, dłużej nie wytrzymam.
Odstawiła na bok czajnik z wodą, włożyła fajerki na miejsce i dołożyła
do pieca szczapę drewna, żeby ciepło utrzymało się do rana. Teraz było ich
na to stać. Na koniec wsunęła do piekarnika kilka polan, żeby podeschły
przez noc.
Emanuel stał cały czas za nią i śledził jej ruchy, gładził ją po pośladkach,
włożył rękę pod jej bluzkę, szukając nagiej skóry. Elise panicznie się bała,
że nagle któryś z chłopców wpadnie do kuchni pod pretekstem, że musi
wyjść za potrzebą. W ich pokoiku zrobiło się podejrzanie cicho,
prawdopodobnie leżeli i nasłuchiwali.
Zanim wyszła z kuchni, przykręciła knot parafinowej lampy, żeby
płomień nie był zbyt wysoki, następnie podkradła się cicho pod drzwi
pokoiku i uchyliła je. Na szczęście chłopcy spali.
Kiedy wróciła do salonu, Emanuel już się rozbierał. Zgasił lampę i
zostawił tylko jedną świecę.
Elise wcześniej powlokła czystą pościel i wyjęła jedyną koszulę nocną,
jaką miała. Zaczęła się rozbierać.
Emanuel zatrzymał się i z uwagą ją obserwował. Poczuła się za-
kłopotana, zapragnęła, by się odwrócił. Krępowało ją, że widział, jak duży
urósł jej brzuch, obawiała się, że w jego głowie zrodzą się myśli, których
żadne z nich nie powinno do siebie dopuścić.
- Zapomniałam ci podziękować za ostatni list - odezwała się, żeby coś
powiedzieć. - Przeraził mnie twój sen, o którym napisałeś.
Przez twarz Emanuela przemknął cień.
- Ja też przestraszyłem się nie na żarty. Był tak wyrazisty, że nadal mam
uczucie, jak gdybym to naprawdę przeżył.
- Może miał ci coś przekazać.
- Co takiego?
- Nie wiem. Wszyscy od czasu do czasu miewamy dziwne sny, których
znaczenia nie rozumiemy. - Uśmiechnęła się nagle i zażartowała. - Może
miał być dla ciebie ostrzeżeniem, żebyś przyzwoicie się zachowywał, bo
inaczej zjawi się wodnik i wciągnie cię w wir wodospadu.
Emanuel spróbował się roześmiać, ale nie całkiem mu się udało.
Zdjął do reszty ubranie, wskoczył do łóżka i nakrył się pierzyną.
- Teraz sobie polezę i z przyjemnością popatrzę, jak pozbywasz się całej
reszty.
Chwyciła bluzkę i rzuciła mu prosto w twarz. Roześmiał się i zemścił w
ten sposób, że błyskawicznie wyskoczył z łóżka, złapał Elise i pociągnął
za sobą, aż oboje upadli na materac. Kiedy leżąc z twarzą w pierzynie,
próbowała się podnieść, rozwiązał tasiemki jej majtek i zsunął je w dół, po
czym wziął ją od tyłu.
- Najdroższa - szepnął, gdy skończył, i odwrócił ją na plecy. Pocałował
w usta. - Jestem tak strasznie szczęśliwy, że ciebie mam, Elise. Bez ciebie
moje życie straciłoby sens.
- Znalazłbyś sobie jakąś inną - nadal była w nastroju do żartów.
- Nie ma drugiej takiej jak ty. Takiej ślicznej i miłej.
- Co za bzdura. Świat roi się od pięknych dziewcząt. Sam pisałeś, że
spodobała ci się ta Signe. Ta, która miała zamiar wstąpić do Armii
Zbawienia i przy której się czułeś, jak gdybyś znał ją od zawsze. -
Zauważyła, że drgnął, ale się tym nie przejęła. - Siedzieliście do późnej
nocy i rozmawialiście. Byłam zazdrosna. - Pogładziła go po policzku. - A
dzisiaj też się zaniepokoiłam, kiedy ów nieznajomy jegomość, ten, co wdał
się w rozmowę z Pederem, opowiadał o strzelcach, którzy w Kongsvinger
znaleźli sobie dziewczyny. - Uśmiechnęła się.
- Nie masz powodu do zazdrości, Elise - rzekł ochrypłym głosem. - Bez
względu na to, co usłyszysz, nie musisz się obawiać. Kocham cię ponad
wszystko i nigdy nie będę pragnął innej niż ciebie.
Ściągnął z Elise resztę ubrania i znowu zaczął pieścić jej ciało. W
salonie panowało przyjemne ciepło i Elise nie marzła, mimo że była naga.
- Tak będziemy leżeć co wieczór przez resztę naszego życia. Nie mogła
się nie roześmiać.
- Chcesz powiedzieć, że nawet jak się zestarzejemy?
- Popatrz na swoją matkę! Jestem pewien, że oboje z panem Hvalstadem
nie siedzą bezczynnie na poddaszu i nie trzymają się za rączki, gdy Anne
Sofie zmorzy sen.
- Fe, wstydź się. Poza tym moja matka nie jest stara. - Zamilkła na
chwilę, po czym zdecydowała się podzielić z nim tajemnicą. - Gdy cię nie
było, opowiedziała mi o dziwnych zdarzeniach ze swego życia.
- To ciekawe.
Pochylił się, wziął do ust jej brodawkę i ssał. Potem leciutko muskał
palcami jej gładką skórę.
Świeca wypaliła się, buchnęła na moment silniejszym płomieniem,
zanim zgasła. Za oknami na bezchmurnym niebie lśniły gwiazdy i świecił
księżyc, upiorne niebieskawe światło sączyło się między zasłonami i
rzucało cienie.
- Opowiadała mi o swojej młodości. Spotkała ojca w podróży z Ulefoss
do Kristianii, kiedy miała zaledwie siedemnaście lat. Dostała pracę jako
pomoc domowa i do czasu objęcia posady miała mieszkać u ciotki i wujka.
W czasie podróży, najpierw dorożką, potem dyliżansem, a w końcu
pociągiem, zakochali się w sobie bez pamięci. Ojcu udało się mamę
namówić, by wymykała się wieczorami. Zaledwie dwa tygodnie później
wujostwo zauważyli to i odesłali mamę z powrotem do domu.
- To smutna historia. - Emanuel rysował palcem wskazującym kręgi na
brzuchu Elise.
Dziewczyna potrząsnęła głową.
- Matka zaszła w ciążę. W jej brzuchu pojawiłam się ja. Otworzył oczy
ze zdumienia.
- Naprawdę? Posunęli się tak daleko? Znając się ze sobą zaledwie kilka
dni? I chociaż miała tylko siedemnaście lat?
Elise skinęła głową, uśmiechając się i jednocześnie wstydząc za matkę.
- I mimo to wierzysz, że siedzą tam na poddaszu i trzymają się za
rączki? Wiesz, co myślę? - spytał, rozsuwając jej nogi i wślizgując się w
nią jeszcze raz. - Myślę, że robią dokładnie to co my. - Emanuel wsunął się
głębiej i poruszał powoli w górę i w dół. - Podejrzewam, że leżą w jego
łóżku i rozkoszują się sobą nawzajem - rzekł głosem napiętym z wysiłku. -
Może nie rozebrali się całkiem do naga w obawie, że Anne Sofie może się
obudzić - wykrztusił zdyszany - lecz poza tym jest im prawie tak dobrze
jak tobie i mnie. - Pocałował ją. - Tylko prawie - jęknął.
Znaleźli wspólny rytm i tym razem Emanuel postarał się, by trwało to
dłużej.
- Jesteś taka cudowna - szeptał Elise do ucha, kąsając jego płatek. - Nie
ma takiej drugiej jak ty, tak czułej, tak gorącej, tak pełnej pożądania.
Zamknęła oczy i rozkoszowała się jego pieszczotami, ruchami
sprawiającymi tyle przyjemności. Westchnęli chórem, gdy oboje
jednocześnie dotarli do końca. Objęła Emanuela z całych sił.
- To prawda, co mówiłem - jęknął tuż przy jej szyi. - Nie ma drugiej
takiej jak ty.
Elise sama nie rozumiała, skąd u niej ta wesołość i skłonność do żartów.
- Skąd możesz wiedzieć - mruknęła z zamkniętymi oczami, wyczerpana
i senna. - Ty, który należałeś do Armii aż do naszego ślubu...
Nie odpowiedział, pewnie jej nie słyszał.
Ogarnęło ją zmęczenie. Ziewnęła, zapadała już w sen, ale nie miała
jeszcze ochoty spać. Chciała tak leżeć z Emanuelem, rozkoszować się jego
bliskością, czuć jego silne ciało i dotyk ciepłej skóry. Pragnęła wiedzieć,
że ją kocha, że jeśli coś mówi, to naprawdę tak myśli.
- Hm? - musnęła ustami jego szyję. - Skąd możesz wiedzieć? -
powtórzyła, zasypiając. - Ty, który nigdy nie kochałeś nikogo innego poza
mną?
Emanuel nadal nie odpowiadał. Śpi, pomyślała. Ziewnęła znowu, potarła
nosem o jego ramię. Mogą dokończyć jutro rano. Każdego wieczoru przez
resztę życia, dodała w duchu i uśmiechnęła się do siebie. Wyobraziła sobie
siebie i Emanuela: siwych, schorowanych, zgarbionych, na drżących
nogach.
- Dobranoc, Emanuelu - szepnęła i ziewnęła po raz trzeci. A potem
ułożyła się wygodnie na jego ramieniu i dłużej nie broniła się przed snem.
Wtedy nagle poczuła coś mokrego. Najpierw pomyślała, że tylko jej się
zdawało. W jednej chwili oprzytomniała, leżała nieruchomo, żeby się
przekonać, co to. Wtedy zauważyła to znowu: coś ciepłego i mokrego
spływało z góry i kapało na jej włosy. Uniosła głowę.
- Emanuel?
Nie odpowiedział, ale zorientowała się, że nie śpi.
- Emanuel? Płaczesz?
Rozległ się krótki spazm. Nie mogła niemal uwierzyć, że to prawda,
nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek zobaczy Emanuela, jak leży i płacze.
Czyżby przeżył coś strasznego w czasie służby w straży?
- Kochanie, powiedz, co ci jest! - Zdawała sobie sprawę, że w jej głosie
dał się słyszeć strach. Coś ją ogarnęło, coś, czego nie rozumiała. Z
jakiegoś niewiadomego powodu przeczuwała, że ma to jakiś związek z
jego snem. Ostrzeżenie, pomyślała i poczuła, jak ciarki jej przechodzą po
plecach.
- Powiedz mi, Emanuelu - zaklinała go szeptem, a jednocześnie coś w
niej się buntowało, nie chciało słuchać.
- Elise... - głos Emanuela dławił płacz. - Kocham cię.
- Wiem, Emanuelu. Powiedz mi. Wiem, że jest coś, co chciałbyś mi
wyznać.
- Nie mogę...
- Cokolwiek to jest, nic między nami nie zmieni. Jestem twoja, a ty
jesteś mój, dopóki śmierć nas nie rozłączy
Objął ją i przytulił tak mocno, że Elise zabrakło tchu.
Ustami przyciśniętymi do jej szyi wyjęczał kilka słów, prosząc o
wybaczenie, i jeszcze zanim skończył, wiedziała, o czym mówi.
Zrozumiała to dawno temu, wyczytała między wierszami jego listów,
zgadła, że dziwny koszmar to dręczące go sumienie. Ssąca siła, która
wciągnęła go w głębinę. Walczył z nią, ale na próżno, była potężniejsza
niż jego własna wola.
Słowa zawisły i drżały w powietrzu jak niewidzialna bariera między
nimi. Elise wiedziała, że musi jakoś zareagować, ale nie miała siły. Nie
teraz. Najchętniej odsunęłaby je, wyobraziła sobie, że nigdy ich nie
usłyszała. Instynktownie czuła, że zarówno jej, jak i jego los został
złożony w tych kilku słowach: „Jest coś, z czego muszę ci się zwierzyć..."