Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy9 Ch艂odny blask

Bente Pedersen

CH艁ODNY BLASK

1

- Witaj w domu, Raiju Kesaniemi! Reijo u艣miechn膮艂 si臋 艂agodnie, obj膮艂 偶on臋 mocniej i na moment przytuli艂 si臋 czo艂em do jej czo艂a.

Tego grudniowego dnia 1751 roku rankiem wzi臋li 艣lub. W obecno艣ci pastora z艂o偶yli uroczyst膮 przysi臋­g臋 ma艂偶e艅sk膮. Z rodziny towarzyszyli im jedynie Ida i Matti, bo Raija, kt贸ra nigdy nie przejmowa艂a si臋 tym, co powiedz膮 ludzie, nie zgodzi艂a si臋, by zabie­ra膰 z sob膮 dzieci. O tej porze roku wyprawa na dru­g膮 stron臋 fiordu nie nale偶a艂a do przyjemno艣ci.

- A wi臋c zn贸w powr贸cili艣my do punktu wyj艣cia - powiedzia艂a Raija, kiedy 艂贸d藕 przybi艂a do wschodnie­go brzegu fiordu Lyngen. Na niewielkim pag贸rku na cyplu sta艂a drewniana chata, kt贸ra od teraz mia艂a sta膰 si臋 tak偶e jej domem, tak jak by艂a ju偶 kiedy艣, dawno temu, w innym 偶yciu, zanim po raz pierwszy zosta­艂a pani膮 Kesaniemi.

Mia艂a nadziej臋, 偶e tym razem ich zwi膮zek przetrwa po gr贸b, cho膰 niczego ju偶 nie by艂a pewna. Z po艂udnio­wego wschodu wia艂 silny, k艂uj膮cy w policzki wiatr od l膮­du. Lodowaty oddech Finlandii. Taki wiatr sprowadza siarczysty mr贸z i przywo艂uje zorz臋 polarn膮, barwi膮c膮 pastelami pogodne niebo. Mieni膮ca si臋 kolorami przej­rzysta po艣wiata rozb艂yska na granatowym aksamicie nie­ba jakby w odpowiedzi na b艂agania ciemnej nocy.

Raija ockn臋艂a si臋 z chwilowego zamy艣lenia. Prze­pe艂niona oczekiwaniem poda艂a m臋偶owi otulon膮 r臋ka­wic膮 d艂o艅 i odciskaj膮c w 艣niegu g艂臋bokie 艣lady, razem ruszyli pod g贸rk臋 w stron臋 zabudowa艅.

Tego pierwszego wieczoru nie zamierzali urz膮dza膰 hucznego przyj臋cia. Ale gdy zeszli si臋 najbli偶si, nie­wielka chata o偶ywi艂a si臋 gwarem. Przy starym, wys艂u­偶onym stole zasiad艂a rodzina, do艣膰 liczna, by wype艂­ni膰 chat臋 na cyplu.

- Weselisko mo偶ecie urz膮dzi膰 na Bo偶e Narodzenie - stwierdzi艂 Sedolf i mrugn膮艂 do Idy. - Na 艣wi臋ta i tak przy­rz膮dza si臋 du偶o jedzenia, wi臋c si臋 nie wykosztujecie...

Wszyscy wybuchn臋li 艣miechem. Og贸lna weso艂o艣膰 i pogodny nastr贸j zdawa艂y si臋 rozja艣nia膰 wn臋trze sta­rej chaty.

- Ale za to noc po艣lubn膮 sp臋dzicie tu tylko we dwoje - u艣miechn臋艂a si臋 Ida, a w jej oczach pojawi艂y si臋 b艂yski. Dla niej ten dzie艅 by艂 wyj膮tkowy. Przecie偶 pobrali si臋 jej rodzice! Co prawda formalnie po艣lu­bieni byli ju偶 wcze艣niej, ale po tak d艂ugich latach roz­艂膮ki postanowili uczyni膰 to na nowo. Raija wyst膮pi­艂a w ko艣ciele w Lyngen jako Raisa Bykowa, Rosjan­ka. Odby艂o si臋 to niezupe艂nie zgodnie z prawem, by膰 mo偶e dopu艣cili si臋 grzechu, w kt贸rym i ona mia艂a sw贸j udzia艂, ale ta 艣wiadomo艣膰 nie rzuca艂a cienia na jej rado艣膰. Nic nie przes艂ania艂o jej uczucia spe艂nienia, uczucia, 偶e oto w jej domu wszystko znalaz艂o si臋 wreszcie na swoim miejscu.

- Niepotrzebnie postanowili艣cie uciec st膮d na noc - u艣miechn膮艂 si臋 艂agodnie Reijo, a jego d艂o艅 przykrywa­j膮ca ufnie d艂o艅 Raiji najlepiej uzewn臋trznia艂a 艂膮cz膮c膮 ich wsp贸lnot臋. Przyja藕艅. Przynale偶no艣膰 do siebie, kt贸rej nie by艂y w stanie zniszczy膰 nawet d艂ugie lata roz艂膮ki.

- Nie b膮d藕 tego taki pewien! - odpar艂 Sedolf zna­ny z poczucia humoru. Zawsze by艂 dusz膮 towarzy­stwa. S艂owa p艂yn臋艂y z jego ust niczym na wiosn臋 la­winy w g贸rach. - Kto wie? Mo偶e 偶enisz si臋 ju偶 po raz ostatni? Postaraj si臋, by艣 mia艂 co wspomina膰 na stare lata, kiedy pokr臋ci ci臋 reumatyzm i nie b臋dziesz m贸g艂 pozwoli膰 sobie na te sprawy.

- Ju偶 ja zadbam o to, by 偶elazo nie zardzewia艂o - zapewni艂a Raija, podchwytuj膮c 偶artobliwy ton. - A co do reumatyzmu, to podejrzewam, 偶e niejedne­go m艂odzika pokr臋ci wcze艣niej ni偶 mojego Reijo.

艢miali si臋 z tego, kiedy ju偶 zostali we dwoje, Raija i Reijo. Siedzieli przytuleni przy ogniu, wpatruj膮c si臋 w czerwonoz艂ote p艂omienie i grzej膮c si臋 w ich cieple.

- Nie powinni艣my si臋 byli zgodzi膰, by zabrali Ivara - rzek艂a Raija. - Tak tu cicho bez niego! Nie chcia­艂abym, 偶eby ma艂y odni贸s艂 wra偶enie, 偶e go wyp臋dzi­艂am z domu.

- Ale偶 on jest szcz臋艣liwy! Dla niego to prawdziwe 艣wi臋to, 偶e mo偶e przenocowa膰 u Idy.

Reijo 艣cisn膮艂 rami臋 Raiji. Nie by艂o takie kr膮g艂e, jak zapami臋ta艂.

- Trzeba ci臋 troch臋 podtuczy膰. Obiecuj臋, 偶e jak tyl­ko zn贸w b臋dziemy mieli mleko od krowy, codzien­nie na 艣niadanie dostaniesz 艣mietank臋. Co ty na to, mamu艣ka?

- Mo偶e jeszcze tran? - doda艂a z b艂yskiem w oku. Nie chcia艂a, by w ich wzajemne relacje wkracza艂a zbytnia powaga. - Wiesz co, Reijo - odezwa艂a si臋 po chwili, chwytaj膮c my艣l, kt贸ra j膮 nagle nasz艂a, pewna, 偶e Reijo zrozumie, o co jej chodzi. - Spo艣r贸d wszystkich m臋偶czyzn, z kt贸rymi przysz艂o mi 偶y膰, najpogodniejsze wspomnienia zachowa艂am o tobie. To prawda, cho膰 nie raz prze偶ywali艣my ci臋偶kie chwile. Te wspo­mnienia mnie uskrzydlaj膮. A teraz po latach zn贸w roz艣wietli艂e艣 moje 偶ycie i uczyni艂e艣 mnie szcz臋艣liw膮.

- Naprawd臋? - Reijo obj膮艂 j膮, nie zamykaj膮c jej jed­nak w u艣cisku. K膮ciki jego ust zrazu unios艂y si臋 lekko, a potem wargi rozchyli艂y si臋 w szerokim u艣miechu.

Ten m臋偶czyzna mia艂 takie szczere serce. By艂o w nim tyle ciep艂a.

- Jak my艣lisz, czy czeka nas pogodna staro艣膰, Ra­iju? - zapyta艂. - Tyle ju偶 r贸偶nych p贸r roku prze偶yli­艣my! Zawsze marzy艂em o tym, 偶eby u schy艂ku moje­go 偶ycia zapanowa艂a 艂agodna wiosna, nadzieja na s艂o艅ce i ciep艂o. Nie jesie艅, z kt贸r膮 cz臋sto kojarzy si臋 staro艣膰. Jak my艣lisz, czy uda nam si臋 uczyni膰 z naszej staro艣ci wiosn臋, Raiju Kesaniemi?

- Podoba mi si臋 ta my艣l - odpowiedzia艂a cicho, doj­rzalsza ni偶 za czas贸w ich pierwszej wiosny 偶ycia.

Ten nowy pocz膮tek jest inny. Oboje s膮 bowiem bo­gatsi o do艣wiadczenia, kt贸re ofiarowa艂o im 偶ycie. Ubo偶si za艣 o marzenia, kt贸rymi wype艂nione s膮 g艂owy m艂odych ludzi. Odarci z tylu z艂udze艅. Raija za wszyst­ko zap艂aci艂a wysok膮 cen臋. Pogodzi艂a si臋 z tym, 偶e u Wielkiego Kupca nie mo偶na mie膰 kredytu. Walczy­艂a o przetrwanie jak kwiat wyros艂y w艣r贸d ska艂, nawet z cierpienia czerpi膮c po偶ywienie. Powstawa艂a za ka偶­dym razem, gdy spada艂y na ni膮 nieszcz臋艣cia. Odpo­wiedzi膮 na ciosy by艂y nowe p膮ki. Kwit艂a na przek贸r wszystkiemu nawet podczas ciemnej polarnej nocy. Podnosi艂a g艂ow臋 do gwiazd, zadowalaj膮c si臋 nik艂ym blaskiem, jaki od nich bi艂, i zawsze dodawa艂o jej to si艂.

Ale teraz potrzebuje s艂o艅ca! B臋dzie nadal wypuszcza膰 p膮ki i rozkwita膰. Jednak swe kwiaty pragnie przeka­za膰 wio艣nie.

- Nie b臋dziemy, Reijo, przez ca艂y czas ogl膮da膰 si臋 za siebie! By艂oby co wspomina膰, ale to przecie偶 ju偶 przesz艂o艣膰. Nie wiem, czy chcia艂abym do tego si臋ga膰...

Od czasu gdy Raija wr贸ci艂a nad fiord, musieli o偶y­wi膰 wiele upior贸w i spojrze膰 im prosto w oczy. Do­brze by by艂o wi臋c w ciemno艣ciach polarnej nocy zapa­li膰 艣wiec臋, skupi膰 si臋 na tym, co jest teraz, i popatrze膰 przed siebie.

Trudno jednak ca艂kiem przesta膰 ogl膮da膰 si臋 wstecz, gdy wok贸艂 tylu ludzi, kt贸rzy wi膮zali ich z przesz艂o­艣ci膮, ludzi wprost z ich wsp贸lnych wspomnie艅, i prze­b艂yski 偶ycia, jakie dzielili.

- Tyle jest r贸偶nych odmian mi艂o艣ci - u艣miechn膮艂 si臋 Reijo, wtulaj膮c twarz we w艂osy 偶ony, 艣wiadom, 偶e u偶ywa jej w艂asnych s艂贸w. Mo偶e wyrzek艂 je do otacza­j膮cych ich cieni, pragn膮c, by zblak艂y pod wp艂ywem owej magicznej formu艂y? - Potem nastanie wiosna i p贸jdziemy w stron臋 艣wiat艂a, Raiju. Jak my艣lisz, zd膮­偶ymy ze wszystkim, co powinni艣my zrobi膰?

- Ty tak偶e czujesz, 偶e nie pozosta艂o nam du偶o cza­su? - Pytanie pad艂o znienacka, dotykaj膮c tego, czego Reijo nie chcia艂 wiedzie膰.

- Do艣膰 dawno ju偶 mieli艣my po pi臋tna艣cie i siedem­na艣cie lat, kochanie! Wprawdzie z tob膮 czas obszed艂 si臋 艂askawie, ale nie ma co si臋 oszukiwa膰.

Nie pomy艣la艂a o tym. Min臋艂y czasy k艂amstw, prze­milcze艅, zdrady. To by艂 nowy pocz膮tek, otwarcie ku 艣wiat艂u, ku harmonii.

- Ma艂o komu dane jest spr贸bowa膰 tylu odmian 偶ycia - rzek艂a Raija, u艣miechaj膮c si臋 lekko. I chocia偶 nie chcia艂a ogl膮da膰 si臋 wstecz, to przecie偶 mia艂a w pami臋­ci wszystkie swoje pocz膮tki, a tak偶e schy艂ki ka偶dej z tych rzeczywisto艣ci.

Rany.

Nie piel臋gnowa艂a ich, a jednak uda艂o jej si臋 unik­n膮膰 zaka偶enia i b贸lu.

Zrasta艂y si臋 i zabli藕nia艂y za ka偶dym razem, gdy posta­nawia艂a o nich zapomnie膰 i zacz膮膰 wszystko od nowa.

呕y艂a, istnia艂a, oddycha艂a - na przek贸r wszystkiemu.

Zachrz臋艣ci艂 艣nieg, rozleg艂y si臋 kroki na schodach, a potem us艂yszeli pukanie.

Raija nie ruszy艂a si臋 z miejsca, Reijo niech臋tnie skierowa艂 si臋 do drzwi. Nocny ch艂贸d uderzy艂 go w twarz. Naoliwione 艣wie偶o zawiasy nie sprzeciwi艂y si臋 g艂o艣nym j臋kiem.

Na progu stali zak艂opotani dwaj m臋偶czy藕ni, Niko­艂aj i Henrik. Dotkn臋li czapek, ale nie zdj臋li ich, bo na dworze panowa艂 siarczysty mr贸z. Obaj m臋偶czy藕ni byli dostatecznie leciwi, by pami臋ta膰 zdarzenia sprzed wielu lat. Na ich oczach Reijo wyr贸s艂 na m臋偶­czyzn臋. Dobrze znali Anttiego Kesaniemi. Nale偶eli do za艂ogi Kristiana Elvejorda. Pami臋tali nieszcz臋艣cie, jakie dotkn臋艂o jego syna. Pami臋tali te偶 dziewczyn臋, kt贸r膮 wzi臋艂o na wychowanie stare bezdzietne ma艂­偶e艅stwo z wioski. Dziewczyna 偶y艂a we wspomnie­niach miejscowych ludzi przez minione lata.

Niko艂aj i Henrik rozpoznali j膮. I nie oni jedyni.

- Przyszli艣my tutaj, 偶eby 偶yczy膰 wam szcz臋艣cia - odezwa艂 si臋 Henrik, odchrz膮kn膮wszy kilkakrotnie. Zwykle by艂 bardzo rozmowny, ale trudno mu by艂o dobra膰 w艂a艣ciwe s艂owa w tak podnios艂ej chwili. Mimo przejmuj膮cego mrozu czu艂, jak ogarnia go uro­czysty nastr贸j.

Reijo sta艂 nieporuszony i wpuszcza艂 do 艣rodka mro藕­n膮 noc. Zima pie艣ci艂a 艣ciany z drewnianych bali. Do otwartych drzwi powoli podesz艂a Raija. Na schodach zobaczy艂a dw贸ch m臋偶czyzn w podesz艂ym wieku. Z ni­mi zwi膮zane by艂y jej pierwsze wspomnienia ze Skibotn.

- Post膮pi艂e艣, Reijo, odwa偶nie i pi臋knie! Tw贸j ojciec by艂by z ciebie dumny - rzek艂 Niko艂aj bardziej z po­dziwem ni偶 z przekonaniem.

- Chcieli艣my wam powiedzie膰, 偶e wie艣 stoi po wa­szej stronie - doda艂 Henrik. - Nikt z zewn膮trz nie do­wie si臋 o niczym.

- Potrafimy troszczy膰 si臋 o swoich - wtr膮ci艂 Niko艂aj. Zwykle niezbyt rozmowny, teraz w ciemno艣ci wy­ra藕nie rozgada艂 si臋.

Reijo u艣cisn膮艂 mocno d艂o艅 Raiji. Poczu艂a ciep艂o p艂yn膮ce od niego, a tak偶e od tych dw贸ch staruszk贸w, kt贸rzy pomimo skr臋powania przybyli z tak膮 wie艣ci膮.

Raija i Reijo mieli nadziej臋, 偶e wie艣 ich nie odrzu­ci, czuli to, s艂yszeli kr膮偶膮ce opowie艣ci. Zaryzykowa­li, zreszt膮 nie mogli post膮pi膰 inaczej.

- Dzi臋ki! - rzek艂a Raija wzruszona i uca艂owa艂a za­r贸wno Henrika, jak i Niko艂aja, wprawiaj膮c ich w jeszcze wi臋ksze zak艂opotanie.

- Tak, no to w艂a艣ciwie tyle chcieli艣my rzec...

Czarno odziani, ju偶 si臋 zbierali, by zatopi膰 si臋 po­nownie w ciemno艣ciach grudniowej nocy. Wr贸ci膰 do domu, zanim ca艂kiem wyga艣nie 偶ar w palenisku. Obaj byli wdowcami. Nikt ju偶 na nich nie czeka艂 w cha艂u­pie. Mo偶e ch艂贸d w 偶o艂膮dku rozgrzej膮 kilkoma 艂yka­mi lodowatego ognia z butelki.

- O, nie wypu艣cimy was bez weselnego toastu! - wyrzek艂 Reijo zbawienne s艂owa, kt贸re roz艂adowa艂y sytuacj臋.

Po艣piesznie podszed艂 do szafki w k膮cie izby, gdzie specjalnie na t臋 okazj臋 ukry艂 co艣 mocniejszego.

- Wejd藕cie, ch艂opy!

Kryguj膮c si臋 nieco, przyj臋li zaproszenie. Zatrzyma­li si臋 jednak tu偶 za progiem, t艂umacz膮c, 偶e nie chc膮 zadepta膰 wyszorowanej do bia艂o艣ci pod艂ogi.

- Jeszcze by tego brakowa艂o, 偶eby gospodyni w noc po艣lubn膮 czy艣ci艂a po nas plamy! - oznajmi艂 Henrik stanowczo i obaj za艣miali si臋 serdecznie z tych 艣mia­艂ych s艂贸w.

Raija roze艣mia艂a si臋 wraz z nimi. Poda艂a im kubki, kt贸re Reijo nape艂ni艂 wspania艂omy艣lnie po brzegi.

- Nie co dzie艅 cz艂ek si臋 偶eni - wyja艣ni艂. Sam prze­chyli艂 butelk臋 i doda艂: - Chocia偶 ja nie mog臋 narze­ka膰, bo dosta艂em wi臋cej ni偶 przeci臋tni 艣miertelnicy.

Wznie艣li toast za szcz臋艣cie i powodzenie. Za ryby w morzu i dobre plony. Za smo艂臋 z drewna i sid艂a pe艂­ne zwierzyny. Potem jeszcze do艂膮czyli toast za upadek w贸jta i za to, by szlag trafi艂 poborc贸w podatkowych.

W mrocznych 艣cianach chaty zrobi艂o si臋 jakby ja艣niej.

- A mo偶e doczekamy, 偶e na cyplu zn贸w rozlegnie si臋 dzieci臋cy gwar? Reijo przecie偶 jeszcze jest taki dziarski i m艂ody! - rzuci艂 Niko艂aj lekko ju偶 pod­chmielony weselnym bimbrem.

- Chyba nie powinni艣cie robi膰 sobie zbytnich na­dziei - odpar艂a Raija. - Tym razem Reijo wzi膮艂 sobie ciut za star膮 偶on臋.

Za艣miali si臋 szczerze, po czym go艣cie ruszyli ku drzwiom, nie czekaj膮c, a偶 Reijo zakorkuje butelk臋.

- Nie b臋dziemy wam przeszkadza膰 przez ca艂膮 noc - mrugn膮艂 Henrik, wyra藕nie o偶ywiony wizyt膮, przed kt贸r膮 tak si臋 wzbrania艂. - Dobrze ci臋 zn贸w widzie膰, Ra­iju - wyrwa艂o mu si臋. - Dobrze, 偶e wr贸ci艂a艣. Przecie偶 tu jest twoje miejsce! Tutaj, w艣r贸d swoich.

- Tego si臋 nie spodziewa艂am! - powiedzia艂a Raija, chuchaj膮c w okno. Bia艂y ob艂oczek pary zblak艂 powoli, rozpuszczaj膮c kwiaty namalowane przez mr贸z. D艂o艅­mi potar艂a szyb臋 i wyjrza艂a przez okr膮g艂y prze艣wit, ja­ki si臋 utworzy艂. W izbie panowa艂a ciemno艣膰, wi臋c mo偶­na by艂o dok艂adnie zobaczy膰, co dzieje si臋 na zewn膮trz.

Fiord mieni艂 si臋 granatowo, a fale, jakby gaw臋dz膮c cicho, uderza艂y o czarny po ostatnim przyp艂ywie brzeg. Okryte bia艂膮 艣nie偶n膮 szat膮 szczyty u podn贸偶a 艣ciska艂a obr臋cz ponurego sosnowego lasu.

- Spodziewa艂em si臋 tego, pami臋tasz? - Reijo uzna艂, 偶e powinien przypomnie膰 Raiji swoje s艂owa.

- Rzeczywi艣cie - odpar艂a, dotykaj膮c zarostu na je­go policzkach. - Mo偶e powinnam wymaza膰 z pami臋­ci niekt贸re przykre wspomnienia zwi膮zane ze Ski­bom. Pozwoli膰, by okry艂y si臋 mg艂膮. Mo偶e powinnam my艣le膰 o przesz艂o艣ci jak o pogodnej nocy roz艣wietlo­nej blaskiem ksi臋偶yca w pe艂ni, gdzieniegdzie tylko nad polami zasnutej oparami mg艂y...

- Nie mam nic przeciwko temu, byleby艣 nie pa­trzy艂a mgli艣cie w przysz艂o艣膰, Raiju. Mia艂em racj臋, przekonuj膮c ci臋, 偶e tu, nad fiordem Lyngen, czas tak偶e nie zatrzyma艂 si臋 w miejscu. Nie trzeba wca­le wyje偶d偶a膰 daleko, kochanie, 偶eby posun膮膰 si臋 do przodu. Inaczej by艂oby to szyderstwem wobec tych wszystkich, kt贸rzy nigdy nie dotarli dalej, ni偶 dociera ich wzrok z miejsca, gdzie przyszli na 艣wiat.

- Zawsze potrafi艂e艣 wyrazi膰 s艂owami to, o czym my艣l臋.

Przez moment wywo艂a艂a w wyobra藕ni obraz Mik­kala.

Mikkala ze snu, prawdziwego Mikkala z przesz艂o­艣ci. W jednej chwili znalaz艂 si臋 tak blisko niej. Magia my艣li tak偶e mo偶e by膰 niebezpieczna.

Poczu艂a na policzku zarost Reijo. Tak, Reijo by艂 rzeczywisty. On by艂 偶yciem i tera藕niejszo艣ci膮.

Otoczy艂 j膮 ramionami. Ich d艂onie splot艂y si臋 na jej piersi. Gor膮ce wargi dotkn臋艂y jej ucha. Jego poca艂u­nek przypomina艂 mu艣ni臋cie letniego wietrzyka. Nad szczytami falowa艂a ognista wst臋ga, prowadz膮c j膮 do miejsc, do kt贸rych uda膰 si臋 nie chcia艂a.

Nie teraz.

Raija znalaz艂a si臋 twarz膮 w twarz z Reijo. By艂 jej kotwic膮. Gdyby nie on, niczym 艂贸d藕 bez wiose艂 po­p艂yn臋艂aby niesiona falami daleko, daleko. Mo偶e dotar­艂aby na inne wody, mo偶e poch艂on臋艂aby j膮 to艅. Reijo j膮 tutaj zatrzyma艂, w spokojnej przystani, za kt贸r膮 tak t臋skni艂a i kt贸rej potrzebowa艂a. W ciszy, kt贸r膮 wyczu­wa艂a mi臋dzy skalistymi wzniesieniami.

- Zm臋czona? - zapyta艂 w samym 艣rodku tego, co zdawa艂o si臋 ich z wolna oplata膰 niczym mi臋kka paj臋­cza ni膰.

Raija skin臋艂a g艂ow膮. By艂a znu偶ona, czu艂a zm臋czenie w nogach i w r臋kach. Ciep艂o rozleniwia艂o j膮, usypia­艂o. Na przek贸r temu, co powinna czu膰. Noce po艣lub­ne winny przywo艂ywa膰 ca艂kiem inne oczekiwanie.

- Idziemy spa膰! 艢wiat艂o polarnej zorzy, kt贸ra utopi艂a niebo w lodowatym z艂ocie, pozwoli艂o Raiji zobaczy膰 ka偶dy rys twa­rzy m臋偶a. W jego oczach dostrzeg艂a weso艂e ogniki.

- Nie musimy przecie偶 zdawa膰 nikomu relacji z te­go, jak nam up艂yn臋艂a ta noc - powiedzia艂 ze 艣miechem i poca艂owa艂 czubek jej nosa. - Mamy wystarczaj膮co du偶o dzieci, by nawet najmniej rozgarni臋ci domy艣li­li si臋, 偶e wiemy, jak to jest. Zdaje si臋, 偶e ubra艂em w s艂owa to, o czym my艣la艂a艣 - rzek艂 i wzi膮wszy j膮 na r臋ce, wni贸s艂 do alkierza. - A to, 偶eby tradycji sta艂o si臋 zado艣膰 - wyja艣ni艂, zapalaj膮c lamp臋.

Wpatrzeni w siebie, zdj臋li ubrania, ale nie wyczu­wa艂o si臋 mi臋dzy nimi zmys艂owego napi臋cia. Po艂o偶yli si臋, okryli, u艂o偶yli wygodnie g艂owy na poduszkach.

- S膮 rzeczy, kt贸re czyni膮 偶ycie wygodniejszym - westchn膮艂 Reijo, dotykaj膮c z lubo艣ci膮 pierzyny, kt贸­r膮 mia艂 od niedawna. - Mo偶na bez nich 偶y膰, ale kie­dy ju偶 cz艂owiek sobie je sprawi, trudno mu si臋 p贸藕­niej bez nich obej艣膰.

- Pod pierzyn膮 rzeczywi艣cie dobrze si臋 艣pi - u艣miech­n臋艂a si臋 Raija, delikatnie wodz膮c palcem wzd艂u偶 m臋­偶owskiego policzka. Sp艂ywa艂 na ni膮 taki spok贸j, gdy wkroczy艂a zn贸w na znajome, cho膰 prawie zapomniane 艣cie偶ki. - Ale je艣li, m贸j m臋偶u, u艂o偶ymy si臋 w 艂o偶u spra­gnieni innych przyjemno艣ci, to nie ukryjesz si臋 przede mn膮 pod 偶adn膮 pierzyn膮. Musisz bowiem wiedzie膰, 偶e dosta艂a ci si臋 bardzo wymagaj膮ca ma艂偶onka, Reijo Ke­saniemi! Nie zadowol臋 si臋 byle czym. Musz臋 widzie膰 i czu膰, dotyka膰 twojego cia艂a i ociera膰 si臋 o nie. Chc臋 pozna膰 jego smak i zapach. I ws艂ucha膰 si臋 w ka偶de s艂o­wo, jakie b臋dziesz mi szepta艂...

Reijo wybuchn膮艂 niepohamowanym 艣miechem, a偶 zadudni艂o pod powa艂膮. Nagie rami臋, na kt贸rym si臋 ociera ich wzrok z miejsca, gdzie przyszli na 艣wiat.

- Zawsze potrafi艂e艣 wyrazi膰 s艂owami to, o czym my艣l臋.

Przez moment wywo艂a艂a w wyobra藕ni obraz Mik­kala.

Mikkala ze snu, prawdziwego Mikkala z przesz艂o­艣ci. W jednej chwili znalaz艂 si臋 tak blisko niej. Magia my艣li tak偶e mo偶e by膰 niebezpieczna.

Poczu艂a na policzku zarost Reijo. Tak, Reijo by艂 rzeczywisty. On by艂 偶yciem i tera藕niejszo艣ci膮.

Otoczy艂 j膮 ramionami. Ich d艂onie splot艂y si臋 na jej piersi. Gor膮ce wargi dotkn臋艂y jej ucha. Jego poca艂u­nek przypomina艂 mu艣ni臋cie letniego wietrzyka. Nad szczytami falowa艂a ognista wst臋ga, prowadz膮c j膮 do miejsc, do kt贸rych uda膰 si臋 nie chcia艂a.

Nie teraz.

Raija znalaz艂a si臋 twarz膮 w twarz z Reijo. By艂 jej kotwic膮. Gdyby nie on, niczym 艂贸d藕 bez wiose艂 po­p艂yn臋艂aby niesiona falami daleko, daleko. Mo偶e dotar­艂aby na inne wody, mo偶e poch艂on臋艂aby j膮 to艅. Reijo j膮 tutaj zatrzyma艂, w spokojnej przystani, za kt贸r膮 tak t臋skni艂a i kt贸rej potrzebowa艂a. W ciszy, kt贸r膮 wyczu­wa艂a mi臋dzy skalistymi wzniesieniami.

- Zm臋czona? - zapyta艂 w samym 艣rodku tego, co zdawa艂o si臋 ich z wolna oplata膰 niczym mi臋kka paj臋­cza ni膰.

Raija skin臋艂a g艂ow膮. By艂a znu偶ona, czu艂a zm臋czenie w nogach i w r臋kach. Ciep艂o rozleniwia艂o j膮, usypia­艂o. Na przek贸r temu, co powinna czu膰. Noce po艣lub­ne winny przywo艂ywa膰 ca艂kiem inne oczekiwanie.

- Idziemy spa膰! 艢wiat艂o polarnej zorzy, kt贸ra utopi艂a niebo w lodowatym z艂ocie, pozwoli艂o Raiji zobaczy膰 ka偶dy rys twa­rzy m臋偶a. W jego oczach dostrzeg艂a weso艂e ogniki.

- Nie musimy przecie偶 zdawa膰 nikomu relacji z te­go, jak nam up艂yn臋艂a ta noc - powiedzia艂 ze 艣miechem i poca艂owa艂 czubek jej nosa. - Mamy wystarczaj膮co du偶o dzieci, by nawet najmniej rozgarni臋ci domy艣li­li si臋, 偶e wiemy, jak to jest. Zdaje si臋, 偶e ubra艂em w s艂owa to, o czym my艣la艂a艣 - rzek艂 i wzi膮wszy j膮 na r臋ce, wni贸s艂 do alkierza. - A to, 偶eby tradycji sta艂o si臋 zado艣膰 - wyja艣ni艂, zapalaj膮c lamp臋.

Wpatrzeni w siebie, zdj臋li ubrania, ale nie wyczu­wa艂o si臋 mi臋dzy nimi zmys艂owego napi臋cia. Po艂o偶yli si臋, okryli, u艂o偶yli wygodnie g艂owy na poduszkach.

- S膮 rzeczy, kt贸re czyni膮 偶ycie wygodniejszym - westchn膮艂 Reijo, dotykaj膮c z lubo艣ci膮 pierzyny, kt贸­r膮 mia艂 od niedawna. - Mo偶na bez nich 偶y膰, ale kie­dy ju偶 cz艂owiek sobie je sprawi, trudno mu si臋 p贸藕­niej bez nich obej艣膰.

- Pod pierzyn膮 rzeczywi艣cie dobrze si臋 艣pi - u艣miech­n臋艂a si臋 Raija, delikatnie wodz膮c palcem wzd艂u偶 m臋­偶owskiego policzka. Sp艂ywa艂 na ni膮 taki spok贸j, gdy wkroczy艂a zn贸w na znajome, cho膰 prawie zapomniane 艣cie偶ki. - Ale je艣li, m贸j m臋偶u, u艂o偶ymy si臋 w 艂o偶u spra­gnieni innych przyjemno艣ci, to nie ukryjesz si臋 przede mn膮 pod 偶adn膮 pierzyn膮. Musisz bowiem wiedzie膰, 偶e dosta艂a ci si臋 bardzo wymagaj膮ca ma艂偶onka, Reijo Ke­saniemi! Nie zadowol臋 si臋 byle czym. Musz臋 widzie膰 i czu膰, dotyka膰 twojego cia艂a i ociera膰 si臋 o nie. Chc臋 pozna膰 jego smak i zapach. I ws艂ucha膰 si臋 w ka偶de s艂o­wo, jakie b臋dziesz mi szepta艂...

Reijo wybuchn膮艂 niepohamowanym 艣miechem, a偶 zadudni艂o pod powa艂膮. Nagie rami臋, na kt贸rym si臋 opiera艂a, zatrz臋s艂o si臋. Raija nie pojmowa艂a, co go tak rozbawi艂o. Nie dostrzega艂a w swoich s艂owach nicze­go, co mog艂oby wywo艂a膰 tak膮 salw臋 艣miechu.

Powoli jednak, jak ka偶dy 偶ywio艂, ucich艂 tak偶e 艣miech Reijo. Tylko jeszcze na twarzy malowa艂o si臋 rozbawienie. Otar艂szy 艂zy, kt贸re mu pop艂yn臋艂y, gdy 艣mia艂 si臋 tak serdecznie, wsta艂 i chwyci艂 pierzyn臋, po czym wyszed艂 z alkierza, pozostawiaj膮c na 艂贸偶ku nic nie rozumiej膮c膮 Raij臋. Po chwili wr贸ci艂 ju偶 z pusty­mi r臋kami. Stan膮艂 w drzwiach bosy i spojrza艂 na 偶on臋, kt贸ra przeczesywa艂a palcami w艂osy.

- Wszystko przez ten tw贸j niewyparzony j臋zyk! - u艣miechn膮艂 si臋 Reijo. Si臋ga艂 g艂ow膮 prawie do futryny. Tu nad fiordem domy budowa艂o si臋 wed艂ug wzrostu mieszka艅c贸w, a Kesaniemi nigdy nie nale偶eli do naj­wy偶szych. - Powinienem ju偶 spa膰, kobieto. By艂em ta­ki zm臋czony i my艣la艂em tylko o tym, by przy艂o偶y膰 g艂ow臋 do poduszki. A tymczasem zobacz, jakie my­艣li zasia艂a艣 mi w g艂owie.

Zobaczy艂a.

I za艣mia艂a si臋 g艂o艣no, odrzucaj膮c w ty艂 g艂ow臋 w charakterystyczny dla siebie spos贸b. Ten gest po­dzia艂a艂 dodatkowo na jego zmys艂y. Czy Raija uczyni­艂a to nie艣wiadomie, czy z premedytacj膮?

Nagle wyda艂a mu si臋 bardziej zagadkowa, mimo 偶e przecie偶 tak dobrze j膮 zna艂 i rozumia艂.

Bez zadawania dalszych pyta艅 chwyci艂a do r臋ki lamp臋 i pod膮偶y艂a za nim. W kuchni nadal by艂o ciep艂o.

Roz艂o偶ona przy palenisku pierzyna przypomina艂a r贸wnin臋, niemal niewidocznie pofalowany krajobraz, kt贸ry zaprasza艂, by si臋 we艅 zanurzy膰.

Reijo zdj膮艂 spodnie i poda艂 Raiji d艂o艅. Poczeka艂 chwil臋, a偶 偶ona uwolni si臋 z mi臋kkiej flanelowej ko­szuli.

- Czy moja wymagaj膮ca ma艂偶onka pozwoli - ode­zwa艂 si臋 dwornie - 偶e wraz z ni膮 u艂o偶臋 si臋 na pierzynie?

U艣miecha艂 si臋, mru偶膮c oczy.

Raija zamkn臋艂a Reijo w obj臋ciach, wodz膮c za艣 d艂o艅mi po jego ciele, wyra藕nie dawa艂a do zrozumie­nia, jak bardzo jest wymagaj膮c膮 kobiet膮.

- A ja marzy艂em tylko o tym, by po艂o偶y膰 si臋 spa膰 - wyszepta艂 Reijo i utopi艂 resztk臋 zdumienia w poca艂unku.

Kiedy艣, dotykaj膮c si臋 ustami, nie odczuwali 偶aru. Po偶ar uczu膰 szala艂 gdzie艣 poza nimi, rozchodzi艂 si臋 w przeciwnych kierunkach.

Teraz za艣 poca艂unki by艂y zwiastunem prawdziwej burzy. Ju偶 porwa艂y ich pierwsze gwa艂towne porywy za­wieruchy. Ich cia艂a zanurzy艂y si臋 w tym, co by艂o i r贸w­nin膮, i morzem: mi臋kkie, faluj膮ce, ciep艂e. Jakby 偶y艂o.

Zdawa艂o si臋, 偶e niewidzialne skrzyd艂a unios艂y ich na wietrze, 偶e p艂yn膮 po niebie w艣r贸d ob艂ok贸w.

A potem pierzyna sta艂a si臋 pierwszym upragnio­nym 艣niegiem, kt贸ry z mi艂o艣ci膮 okrywa艂 wszystko bia艂ym puchem.

Zasn臋li wtuleni w siebie. Obudzili si臋 zmarzni臋ci, skostniali z zimna, gdy ju偶 艣wita艂o. W b艂臋kicie poran­ka kry艂a si臋 obietnica s艂onecznego dnia.

Wiatr zawiewa艂 zza w臋g艂a chaty, zacieraj膮c 艣lady na 艣niegu, zapis wydarze艅 minionej nocy.

- Do 艂贸偶ka! - odezwa艂a si臋 Raija, dr偶膮c z zimna i wspi­naj膮c si臋 na palce, bo od pod艂ogi strasznie ci膮gn臋艂o.

- Biegnij szybko! - zawo艂a艂 Reijo, okrywaj膮c j膮 pie­rzyn膮. Sam czym pr臋dzej rozpali艂 w piecu, do艂o偶y艂 polan, a potem pospieszy艂 ogrza膰 si臋 do 偶ony.

- Tu jest stanowczo zbyt cicho - stwierdzi艂a Raija, kiedy ju偶 oboje przestali szcz臋ka膰 z臋bami z zimna.

Spletli d艂onie.

- Nigdy wi臋cej nie powinno by膰 tutaj tak cicho, Reijo. Nie chc臋, 偶eby艣my byli sami! Te izby musz膮 wype艂ni膰 si臋 gwarem.

- Obiecuj臋, 偶e tak si臋 stanie - odpar艂, unosz膮c si臋 na 艂okciach. Popatrzy艂 na jej twarz okolon膮 bujnymi w艂osami, nosz膮c膮 艣lady tego, co prze偶y艂a. Na 偶ar i si­艂臋 bij膮c膮 z jej spojrzenia.

- Pojedziemy do Finlandii, Raiju, ty i ja. S艂owa ci臋艂y niczym ostrze no偶a. Z otwartej rany pop艂yn臋艂a struga krwi.

- Dobrze - odpowiedzia艂a Raija, patrz膮c w bok. Rana broczy艂a krwi膮.

2

W wypowiedzianych s艂owach kry艂a si臋 chyba jaka艣 magia, bo podzia艂a艂y niczym zakl臋cie, otwieraj膮c drzwi, kt贸rych dot膮d nikt nie o艣mieli艂 si臋 nawet tkn膮膰.

Kolejne tygodnie up艂yn臋艂y na uk艂adaniu plan贸w. Nawet 艣wi臋ta Bo偶ego Narodzenia zesz艂y w cie艅 wo­bec czekaj膮cej ich podr贸偶y do Finlandii. Jad膮 do Fin­landii! Tyle razy ju偶 powtarzali te s艂owa, 偶e sta艂y si臋 przygod膮 sam膮 w sobie.

Reijo usuwa艂 cierpliwie wszystkie pi臋trzone przez Raij臋 trudno艣ci, niemo偶liwe, jej zdaniem, do pokona­nia. Rozbiera艂 niczym wie偶臋 ceg艂a po cegle.

Nadesz艂y 艣wi臋ta, a potem nowy 1752 rok. Sw贸j in­wentarz Reijo umie艣ci艂 w oborze u Mattiego i Elise. Wprawdzie Matti zd膮偶y艂 przed zim膮 wyko艅czy膰 obo­r臋 tylko cz臋艣ciowo, ale miejsca w niej by艂o do艣膰 dla wi臋kszej liczby zwierz膮t. Reijo got贸w by艂 pom贸c Mattiemu przy budowie, ale nie narzuca艂 si臋. Dobrze zna艂 dum臋 rodu Alatalo. Rozumia艂, 偶e Matti chce te­go dokona膰 sam.

Ida zadeklarowa艂a, 偶e do ich powrotu zaopiekuje si臋 Ivarem, utrzymuj膮c, 偶e taka podr贸偶 jest dla ma艂e­go dziecka zbyt uci膮偶liwa. Wiedzia艂a, co m贸wi, bo przecie偶 przeby艂a ten szlak z ma艂ym Mikkalem, nikt wi臋c nie traktowa艂 jej s艂贸w jako pr贸by wtr膮cania si臋 w nie swoje sprawy. Ale ani Raija, ani Reijo nie dali si臋 przekona膰. Nie zamierzali jecha膰 bez Ivara i nie ust膮pili pomimo przekonuj膮cych argument贸w c贸rki. Obiecali jednak, 偶e nie b臋d膮 pokonywa膰 zbyt d艂ugich odcink贸w w ci膮gu jednego dnia, 偶e b臋d膮 porusza膰 si臋 wzd艂u偶 rzek i zatrzymywa膰 na nocleg w go艣cinnych domostwach. Maj膮 przecie偶 czym zap艂aci膰. Wezm膮 bro艅, by si臋 w razie czego obroni膰, ale s膮 na tyle roz­s膮dni, by trzyma膰 si臋 z dala od najgorszych g艂upstw.

- Na pogod臋 nie mamy 偶adnego wp艂ywu! - Reijo odpiera艂 argumenty swej upartej c贸rki. - Nie raz ju偶 pokonywali艣my ten szlak. Podr贸偶owali艣my z Raij膮 w takie zawieruchy, o jakich wam si臋 nawet nie 艣ni­艂o. Mamy swoje lata. Znamy 偶ycie.

- Pojad臋 z wami! - postanowi艂 Matti po naradzie z Elise. - Ja tak偶e mam liczn膮 rodzin臋 w tamtych stro­nach - doda艂, napotykaj膮c wzrok Reijo.

Reijo nie zaprotestowa艂, przeciwnie - w g艂臋bi ser­ca ucieszy艂 si臋, 偶e przyb臋dzie im towarzysz podr贸偶y.

- Ale czy Elise poradzi sobie z dzie膰mi? - zapyta艂 zatroskany.

- Sedolf pomo偶e jej w najci臋偶szych pracach w go­spodarstwie - odrzek艂 Matti, zdradzaj膮c, 偶e ta spra­wa zosta艂a wcze艣niej om贸wiona w szerszym gronie.

- Namawiaj膮 si臋 za naszymi plecami, staruszko - mrugn膮艂 Reijo do 偶ony. - Nie ma ju偶 dzi艣 szacunku dla siwych w艂os贸w.

- Przecie偶 nasza matka mieszka w tamtych stro­nach - rzuci艂 Matti do Raiji. - No i przyrodni brat. Ciekaw jestem, co wyros艂o z Kariego!

Maja spa艂a niespokojnie, rzuca艂a si臋 na 艂贸偶ku i mam­rota艂a co艣 bez zwi膮zku w trzech r贸偶nych j臋zykach.

Williama obudzi艂 jej g艂os. Nie rozumia艂 dok艂adnie, co m贸wi 偶ona, bo w wi臋kszo艣ci by艂a to mieszanka lapo艅skiego i norweskiego. Nie m贸g艂 uchwyci膰 w jej s艂owach 偶adnego sensu. 呕adnego w膮tku. Ba艂 si臋 jed­nak zbudzi膰 Maj臋. Nigdy nie by艂 w stanie poj膮膰 jej dziwnych sn贸w i nadzwyczajnych zdolno艣ci.

Ale cho膰 nape艂nia艂o go to l臋kiem i 艣ciska艂o za ser­ce, musia艂 si臋 z tym pogodzi膰, skoro nale偶a艂o do jej 偶ycia.

- Maju, Maju! - wyszepta艂, dotykaj膮c leciutko jej ramienia, nadal nie do ko艅ca przekonany, czy powi­nien j膮 budzi膰.

Z drugiej strony wydawa艂o mu si臋, 偶e nie mo偶e tak zostawi膰 偶ony. Przera偶a艂 go potok obcych s艂贸w p艂y­n膮cy w ciemno艣ciach z jej ust.

Wzdrygn臋艂a si臋, stopniowo wraca艂a jej 艣wiado­mo艣膰, jak zwykle gdy otrz膮sa艂a si臋 ze zbyt natr臋tnych sn贸w, kt贸re pr贸bowa艂y j膮 poch艂on膮膰.

- Co艣 ci si臋 艣ni艂o, Maju, kochanie.

William obj膮艂 j膮 mocno. Uwielbia艂 j膮 tuli膰 w ramio­nach i nigdy nie mia艂 tego do艣膰. W ci膮gu dnia musia艂 si臋 ni膮 dzieli膰 z innymi, a noce wydawa艂y mu si臋 zbyt kr贸tkie. Kiedy tak le偶a艂a w jego obj臋ciach, zawsze 偶a­艂owa艂, 偶e nie spotka艂 jej wcze艣niej. 呕a艂owa艂, 偶e tyle czasu stracili, gdy musia艂 uchodzi膰 za granic臋.

- 艢ni艂a mi si臋 matka - powiedzia艂a Maja spocona i dr偶膮ca. Mruga艂a powiekami, pr贸buj膮c odp臋dzi膰 resztki snu, ale nadal by艂a tak przera偶ona, 偶e najch臋t­niej skry艂aby si臋 pod jego sk贸r膮.

- Ju偶 dobrze, obudzi艂a艣 si臋 - szepta艂 jej do ucha Wil­liam i muska艂 wargami jej policzek, ca艂owa艂 i pie艣ci艂 szra­m臋. - Jestem przy tobie, mog臋 ci臋 wys艂ucha膰 - doda艂.

Wiedzia艂 a偶 nazbyt dobrze, 偶e Maj臋 trzeba nak艂o­ni膰 do zwierze艅. Nie nale偶a艂a do tego typu ludzi, kt贸­rzy ch臋tnie odkrywaj膮 w艂asne tajemnice.

- W艂a艣ciwie nie ma co opowiada膰 - odpar艂a Maja, uchylaj膮c si臋 od poca艂unku. William czu艂 jednak, 偶e nadal dr偶y na ca艂ym ciele. Sen kompletnie wytr膮ci艂 j膮 z r贸wnowagi.

Maja jednak nie chcia艂a si臋 do tego przyzna膰, cho膰 musia艂a chyba pojmowa膰, 偶e m膮偶 si臋 wszystkiego do­my艣li艂. Siedzia艂a przez chwil臋 otoczona jego opieku艅­czymi ramionami, p贸ki jej oddech nie sta艂 si臋 spokoj­niejszy. Wtedy uwolni艂a si臋 z jego obj臋膰 i wsta艂a.

Kiedy William zobaczy艂, 偶e Maja si臋 ubiera, onie­mia艂. Tymczasem ona zwi膮za艂a w艂osy na karku. W jej oczach 偶arzy艂 si臋 p艂omie艅, b艂ysn臋艂a miodowa otocz­ka wok贸艂 藕renicy. Spojrzenie wyra偶a艂o zdecydowa­nie, cho膰 zna膰 w nim by艂o resztki strachu i niepew­no艣ci. Maja ukrywa艂a w oczach obraz samotnego dziecka.

- Musz臋 porozmawia膰 z Ailo.

- Teraz? Ale偶, Maju, kochanie, w 艣rodku nocy?

- Musz臋 porozmawia膰 z Ailo - powt贸rzy艂a z upo­rem. Nic nie sk艂oni艂oby jej do zmiany postanowienia.

Uzna艂, 偶e pocieszanie Mai i przekonywanie, i偶 nie powinna sobie tym zaprz膮ta膰 g艂owy, nie ma sensu. Nie powiedzia艂 wi臋c ju偶 ani s艂owa. Zbyt dobrze j膮 zna艂. Zbyt mocno kocha艂. Wiedzia艂, 偶e straci艂by j膮, gdyby tylko poczu艂a si臋 osaczona. Opu艣ci艂aby go w jednej chwili, gdyby nie zostawi艂 jej swobody. Ma­ja mo偶e sama nawet nie by艂a tego 艣wiadoma, ale Wil­liam mia艂 co do tego niezachwian膮 pewno艣膰.

- Jest 艣rodek nocy - powt贸rzy艂 bez przekonania, dobrze jednak wiedzia艂, 偶e Maja nie przywi膮zuje zna­czenia do zasad, kt贸re jemu wpajano od dziecka.

- Przecie偶 id臋 do Ailo - odpowiedzia艂a i odwr贸co­na do Williama plecami zasznurowa艂a trzewiki.

- Za艂贸偶 chocia偶 ciep艂y kaftan.

Przynajmniej w tym pos艂ucha艂a m臋偶a. A potem za­rzuci艂a na ramiona ciemn膮 peleryn臋 i znikn臋艂a w mro­ku nocy.

Ailo nie spa艂. Siedzia艂 i przy migotliwym p艂omieniu lampy odtwarza艂 obrazy kwiat贸w zapami臋tane z dzie­ci艅stwa. Ich kszta艂ty nanosi艂 na bia艂e arkusze papieru. Tworzy艂 kompozycje, jakich nie spotka艂by w naturze w艣r贸d zaro艣li i wrzosowisk Rysowa艂 kwietne kobier­ce. K艂ama艂 na papierze, ale dobrze wiedzia艂, 偶e i tak ob­cy tu, na po艂udniu, nie dopatrz膮 si臋 偶adnej nie艣cis艂o艣ci.

- Czeka艂em na ciebie - powiedzia艂, gdy Maja sta­n臋艂a w progu chaty. Nie wydawa艂 si臋 zdziwiony jej przybyciem. Mai tak偶e nie zaskoczy艂y otwarte drzwi.

Zaczerwieniona od ch艂odu, zdj臋艂a z siebie pelery­n臋 i kaftan, zsun臋艂a z g艂owy szal, kt贸rym si臋 otuli艂a.

- Zimno - stwierdzi艂a, grzej膮c d艂onie przy kamien­nym palenisku.

Ailo pokiwa艂 g艂ow膮, ale nie przerywa艂 rysowania. Wiedzia艂, 偶e noc jest mro藕na. By艂 wcze艣niej na dwo­rze i podziwia艂 ksi臋偶yc, kt贸ry wygl膮da艂 tak, jakby mia艂 si臋 stoczy膰 z niebosk艂onu.

- Co to b臋dzie? - Maja zerkn臋艂a mu przez rami臋. - 艁adne - pochwali艂a brata, rozpoznaj膮c znajome kwia­ty. - Cho膰 w rzeczywisto艣ci s膮 troch臋 inne.

Ailo roze艣mia艂 si臋. Pozbawiona rys贸w twarz wy­krzywi艂a si臋, a oczy rozb艂ys艂y.

- Zamierzam ople艣膰 nimi dno p贸艂miska. Chcia艂em sprawdzi膰, czy to b臋dzie pasowa艂o.

- Powiniene艣 podpatrzy膰 wzory na ko艂nierzach swetr贸w - podpowiedzia艂a Maja. - S膮 pi臋kne!

Nie odpowiedzia艂. Narysowa艂 nowe li艣cie. Cieszy艂 si臋, 偶e ma przy sobie Maj臋, kt贸ra, cho膰 czasem bar­dzo zgry藕liwa, by艂a na wskro艣 lojaln膮 siostr膮 i przy­jacielem. W ich 偶y艂ach p艂yn臋艂a ta sama krew, ich my­艣li b艂膮dzi艂y tymi samymi rozdro偶ami. Oboje mieli r贸wnie mroczn膮 natur臋.

- 艢ni艂a mi si臋 mama - odezwa艂a si臋 Maja, sadowi膮c si臋 przy stole naprzeciwko brata. Wpatrywa艂a si臋 w niego intensywnie, p贸ki nie podni贸s艂 wzroku i nie napotka艂 jej spojrzenia.

- Do mnie te偶 przem贸wi艂a - odpar艂 Ailo. - A mo­偶e to nie ona? Nie wiem, to by艂o takie niejasne. Mo­偶e to ojciec. W ka偶dym razie chodzi艂o o ni膮.

Po chwili milczenia powiedzia艂 na g艂os to, o czym my艣la艂a Maja.

- Nie wierz臋, 偶e ona umar艂a. S膮dz臋, 偶e jest w dro­dze do nas.

- Sk膮d wiesz? - wyrwa艂o si臋 Mai.

- Nie wiem - odrzek艂 z niezm膮conym spokojem. - Ale tak mi si臋 zdaje. Czuj臋 to. S艂ysz臋 g艂osy. Ona mi to m贸wi, ojciec tak偶e.

- Przecie偶 on nie 偶yje!

- To tylko nam si臋 tak wydaje.

- 艢ni艂a mi si臋, jak wchodzi po schodach. Maja by艂a oszcz臋dna w s艂owach. Nie opisywa艂a szczeg贸艂贸w, jak to czyni艂 Ailo. Oboje byli do siebie podobni, a zarazem ca艂kowicie r贸偶ni.

- Ona przyb臋dzie - rzek艂 Ailo.

- Mam nadziej臋, 偶e si臋 mylisz! - Maja poczu艂a dreszcz przebiegaj膮cy jej po ca艂ym ciele. Nie by艂a w stanie zaakceptowa膰 nawet takiej my艣li. - Ida na­pisa艂aby - doda艂a po艣piesznie. - Gdyby ona... mama... 偶y艂a. Reijo by napisa艂. Dobry Bo偶e! Biedny Reijo!

Maja nie艣wiadomie zaprzecza艂a samej sobie. Ailo zwr贸ci艂 na to uwag臋, ale nie wytkn膮艂 jej tego.

- Dlaczego st膮d tak daleko do domu? - westchn臋­艂a Maja, dudni膮c palcami w blat sto艂u.

- Kiedy艣 b艂ogos艂awili艣my t臋 odleg艂o艣膰 - przypo­mnia艂 jej Ailo, nadal poch艂oni臋ty rysowaniem linii, kt贸re uk艂ada艂y si臋 w kwiaty i li艣cie.

- Cz臋sto powracasz tam my艣lami? - spyta艂a Maja, wpatruj膮c si臋 w niego. Szuka艂a jego spojrzenia i nie ust膮pi艂a, p贸ki nie podni贸s艂 wzroku.

- Codziennie - odpar艂 Ailo. - My艣lami jestem na r贸wni tam, jak i tu. Czasem mi si臋 zdaje, 偶e kiedy艣 ode mnie ulec膮 i uwij膮 tam, na p贸艂nocy, gniazdo w艣r贸d ska艂 nad fiordem. Mo偶e na jakiej艣 starej so艣nie, na wzg贸rzach od strony morza? Uspokaja mnie to. Moje my艣li kr膮偶膮 niczym z艂oty ptak. Jak czujne oko nad nimi... nad moim synem...

- To ciebie m臋czy - rzuci艂a Maja. Zauwa偶y艂a, 偶e pi贸ro w d艂oni Ailo znieruchomia艂o, a na papier skapn臋艂a, niczym czarna 艂za, kropla atra­mentu. Mo偶e uda si臋 j膮 przerobi膰 w kropl臋 rosy na p艂atkach kwiat贸w z najdalszych p贸艂nocnych zak膮t­k贸w 艣wiata?

- Trapi ci臋, Ailo, 偶e nie mo偶esz pilnowa膰 swojego stada. Pomy艣l, gdyby艣 dokona艂 innego wyboru... - Umilk艂a na kr贸tk膮 chwil臋, a potem spyta艂a: - Czy gdyby艣 wiedzia艂 o dzieciach, zadecydowa艂by艣 inaczej?

- Wiedzia艂a艣 o nich? - Ailo skierowa艂 na ni膮 przeni­kliwe spojrzenie. Spos贸b, w jaki Maja do niego m贸wi­艂a, zrodzi艂 w jego sercu niepewno艣膰. Ale na twarzy Mai nie wyczyta艂 odpowiedzi. B艂yska艂y tylko jej oczy, jej miodowe 藕renice. Dziedzictwo ich wsp贸lnego ojca.

- Sk膮d mog艂abym wiedzie膰? - odrzek艂a, a Ailo na­bra艂 pewno艣ci, 偶e nigdy nie otrzyma od niej odpowie­dzi. Nie ma wi臋c sensu tego dr膮偶y膰. Ale w jego g艂o­wie zrodzi艂y si臋 nowe w膮tpliwo艣ci. Natr臋tnie powra­ca艂o pytanie, jak mog艂oby potoczy膰 si臋 jego 偶ycie, gdyby... Wiedzia艂, 偶e nie da mu ono spokoju.

- No tak, sk膮d mog艂aby艣 wiedzie膰... - powt贸rzy艂, urywaj膮c temat, a po chwili doda艂: - Ida na pewno by napisa艂a. Chyba pozwalamy ponosi膰 si臋 fantazji, Ma­ju. Gdyby kto艣 z Lyngen wybiera艂 si臋 do nas, z pew­no艣ci膮 uprzedzi艂by o tym wcze艣niej. Nie przyby艂by tak bez zapowiedzi. Nie stamt膮d. Nie ona...

- Powiniene艣 j膮 namalowa膰 pod postaci膮 Maryi Dziewicy i umie艣ci膰 na kt贸rej艣 ze swych waz - prych­n臋艂a Maja. - Albo na 艣wieczniku. M贸g艂by艣 go poda­rowa膰 ko艣cio艂owi. Znalaz艂aby si臋 w贸wczas naprawd臋 na o艂tarzu, na tym samym miejscu, jakie zajmuje w twoich my艣lach. Nie, Ailo! A偶 taka troskliwa to ona nie by艂a.

- Zdawa艂o mi si臋, 偶e odnalaz艂a艣 spok贸j, Maju.

- Mnie te偶 si臋 tak zdawa艂o - odpar艂a z gorycz膮, nie wstaj膮c z miejsca, cho膰 jej nogi porusza艂y si臋 niespo­kojnie pod sto艂em. W oczach czai艂a si臋 bezradno艣膰 i b贸l. Odrzuci艂a g艂ow臋. Odgarn臋艂a z czo艂a w艂osy. Ukry艂a twarz w d艂oniach.

Ailo ju偶 kiedy艣 widzia艂 te same gesty. U niej.

U Idy.

U Raiji...

Tak, wszystkie tropy prowadzi艂y ku niej. Istnia艂a mi臋dzy nimi wszystkimi silna wi臋藕, a zarazem ka偶de stanowi艂o indywidualno艣膰. Tyle ich by艂o, rozproszo­nych niczym li艣cie na wietrze. Kiedy znikn臋艂a Raija, tak niewiele mog艂o ochroni膰 jej dzieci przed uderze­niami wichru. To Raija by艂a centraln膮 postaci膮. Ona by艂a s艂o艅cem, w kt贸rego promieniach si臋 grzali. Troszczy艂a si臋 o nich wszystkich - pomimo wszystko.

Kiedy by艂a.

Pustka, kt贸r膮 po sobie pozostawi艂a, wydawa艂a si臋 bezmierna. Dlatego te偶 siedzieli teraz z Maj膮 tacy za­trwo偶eni, oddaleni o wiele tygodni zimowej podr贸偶y od Lyngen. Tylko dlatego, 偶e sny przepowiada艂y im, 偶e ona niebawem przyb臋dzie, 偶e jest w drodze, 偶e 偶y­je i ich odwiedzi...

- A je艣li ona naprawd臋 偶yje... Je艣li przyb臋dzie... - odezwa艂 si臋 Ailo. Od艂o偶y艂 rysunki na bok. Nie pa­trzy艂 na nie, chyba nawet nie zauwa偶y艂 tej plamy atra­mentu, kt贸ra sp艂yn臋艂a na papier.

- Nie wiem.

- W czym ona mo偶e ci zaszkodzi膰, Maju? Czego艣 od niej oczekujesz?

- Nie wiem.

- Wyja艣nienia? - podpowiedzia艂 Ailo. - Nie popro­si艂aby艣 jej, by ci wszystko wyt艂umaczy艂a? Nie przy­nios艂oby ci to ulgi? Czy potrafi艂aby艣 jej wybaczy膰, gdyby艣 zrozumia艂a?

- Mo偶e. - Maja patrzy艂a na swoje d艂onie, kt贸rymi stuka艂a w blat sto艂u.

- Nie zabrzmia艂o to jak gor膮ca modlitwa! - stwierdzi艂 Ailo z u艣miechem w g艂osie. Jego twarz nie od­zwierciedla艂a od dawna takich nastroj贸w.

- Dawno ju偶 si臋 nie modli艂am - odpar艂a Maja po­nuro. - Nie wiem, Ailo. Nie potrafi臋 okre艣li膰, czego oczekuj臋, je艣li ona 偶yje. Je艣li przyb臋dzie. I nie wiem, czego mog臋 od niej 偶膮da膰. Nie wiem, czego od niej chc臋, czego ona chce ode mnie.

- Tw贸j sen by艂 tak intensywny, 偶e w niego uwie­rzy艂a艣 - stwierdzi艂 Ailo. Nie doda艂, co sam o tym s膮­dzi, ale 艂atwo da艂o si臋 to wyczu膰. - Tak, Maju, ty wie­rzysz, 偶e Raija 偶yje! Wierzysz, 偶e tutaj przyb臋dzie. Czekasz na to.

- Tak.

- Czy taka my艣l nie pojawi艂a ci si臋 w g艂owie przez wszystkie te lata, kt贸re min臋艂y od jej wyjazdu?

Maja pokr臋ci艂a przecz膮co g艂ow膮.

- Je艣li wi臋c mamy racj臋? - zawiesi艂 g艂os Ailo. - Niech B贸g ma nas wszystkich w opiece. Jej powr贸t oznacza艂by w 偶yciu wielu ludzi gwa艂towne zmiany.

- Mama zawsze sia艂a zam臋t - stwierdzi艂a Maja cy­nicznie. - Rozp臋tywa艂a burz臋, zrywa艂a cumy 艂odzi i gna艂a je na pe艂ne morze. Dlaczego wi臋c nagle mia­艂aby si臋 okaza膰 inna?

- A przysz艂o ci do g艂owy, 偶e mo偶e przybywa po to, by si臋 z nami pogodzi膰?

- Oczywi艣cie.

- Czy to niczego nie zmienia? Maja westchn臋艂a:

- Ta my艣l jest dla mnie ca艂kiem nowa, Ailo. Zro­dzi艂a si臋 w mojej g艂owie dzisiejszej nocy. Przybieg艂am do ciebie, nim zdo艂a艂am si臋 porz膮dnie obudzi膰. Nie mog艂am zosta膰 i pozwoli膰 na to, by William mnie pociesza艂. On nie rozumie 藕r贸de艂 moich skomplikowa­nych uczu膰 do matki. Co prawda jako dziecko 偶y艂 w cieniu doros艂ych, kt贸rych kocha艂, a kt贸rzy nie oka­zywali mu zbytniego zainteresowania, ale oni mimo wszystko istnieli w jego 偶yciu. William nie potrafi wi臋c zrozumie膰, co czuj臋 wobec mamy. Ale ty rozu­miesz, bo ty to widzia艂e艣. Ty zna艂e艣 j膮 lepiej ni偶 ja, bo jeste艣 synem cz艂owieka, kt贸rego ona ukocha艂a po­nad wszystko. Nikogo nie obdarzy艂a tak wielk膮 mi­艂o艣ci膮. Nas wszystkich przys艂ania艂 jego cie艅. Ja dora­sta艂am w cieniu Mikkala.

- Raija kocha艂a ci臋 bardziej, Maju, ni偶 przypuszczasz.

- Tak, dlatego, 偶e by艂am jego dzieckiem, c贸rk膮 Mik­kala! Dzieckiem zrodzonym z ich mi艂o艣ci. Wola艂a­bym, 偶eby mnie omin臋艂a taka mi艂o艣膰! To napawa mnie najwi臋ksz膮 gorycz膮. By膰 kochana ze wzgl臋du na ko­go艣 innego!

- Raija kocha艂a ci臋 ze wzgl臋du na ciebie sam膮, Ma­ju - rzek艂 Ailo, cho膰 wiedzia艂, 偶e 偶adne wyja艣nienia nie poskutkuj膮. Nie by艂o w jego mocy przekona膰 Maj臋.

Raija sama b臋dzie musia艂a to uczyni膰. Dreszcz przebieg艂 mu po plecach.

- Jeste艣my tak daleko od domu - wyrwa艂o mu si臋.

Chlupn膮艂 atrament w ka艂amarzu, gdy Ailo gwa艂­townie odsun膮艂 st贸艂, 偶eby wsta膰. Bezradny kr膮偶y艂 wo­k贸艂 izby: od drzwi do paleniska i do okna. Gdyby nie kamienna posadzka, pewnie wydepta艂by 艣cie偶k臋.

- Wszystko to napawa mnie okropnym strachem, Maju!

Zatrzyma艂 si臋 i gestami usi艂owa艂 wyrazi膰 to, na co nie znajdowa艂 s艂贸w, a czego te偶 nie potrafi艂a wyrazi膰 okaleczona twarz.

- Gdyby艣my byli w rodzinnych stronach, 艂atwiej by­艂oby mi to zaakceptowa膰. Tam otaczaliby mnie ludzie, kt贸rzy dostrzegaj膮 cz臋sto to, co niewidoczne dla oka. Kt贸rzy miewaj膮 prorocze sny, kt贸rzy potrafi膮 opusz­cza膰 swoje cia艂o, kt贸rzy w rytm b臋bna wprawiaj膮 si臋 w trans i w臋druj膮 do 艣wiata, niedostrzegalnego dla in­nych. Kiedy w艣r贸d mojego ludu Raija opu艣ci艂a swoje cia­艂o, nikt, kto j膮 zna艂, nie okaza艂 najmniejszego zdziwie­nia. Tam daleko na p贸艂nocy takie rzeczy s膮 mo偶liwe, Maju. Tam takie nadzwyczajne zdolno艣ci, jakie posia­dasz, jakie i ja odkrywam w sobie, nie s膮 przyjmowane z niedowierzaniem. To, co mia艂a w sobie Raija, a mo偶e co nadal ma. To, co ma w sobie Ida. Styka艂em si臋 z tym, 偶yj膮c we wsp贸lnocie, a tak偶e ju偶 p贸藕niej, gdy pomieszkiwa艂em w wioskach nad fiordem. Nie wydawa艂o mi si臋 to wtedy ani dziwne, ani gro藕ne. By艂o wszak trwa艂ym elementem tamtej rzeczywisto艣ci. Tam czu艂o si臋, jak bi­je serce ziemi. Mo偶e dlatego, 偶e powietrze tam klarow­niejsze, ludzie postrzegaj膮 wi臋cej.

Ailo wzdrygn膮艂 si臋.

- Ja tu marzn臋 - wyzna艂.

- A ja po nocach wychodz臋 z domu - odpar艂a Ma­ja. Jej g艂os tak偶e zabrzmia艂 g艂ucho.

Ailo pog艂aska艂 j膮 po g艂owie, zatrzymuj膮c na chwi­l臋 d艂o艅 na jej policzku.

- Siostro moja - westchn膮艂. - To wszystko nas za­nadto przyt艂acza. Musimy powiedzie膰 o tym Knutowi.

- Knut jest taki rozs膮dny - odpar艂a Maja z szyder­cz膮 nut膮 w g艂osie. - On jest synem rybaka, Ailo! On wierzy w to, co widzi. Jest moim bratem, ale nie jest podobny do nas.

- Ale mnie 艂膮czy z nim braterstwo krwi! - G艂os Ailo nabra艂 ciep艂a. - Nie masz racji, Maju, Knut nie zawsze jest taki na wskro艣 rozs膮dny. Nadal dostrze­gasz tylko to, co chcesz. Wyrabiasz sobie opini臋, nim otworzysz dobrze oczy. To twoja najwi臋ksza wada.

- Z tak膮 艂atwo艣ci膮 przychodzi ci upominanie in­nych, Ailo synu Mikkala. Nie jestem wcale pewna, czy to jest wada. Powiedz lepiej, co z tob膮! Ukrywasz si臋 pod t膮 twoj膮 cienk膮 now膮 sk贸r膮. Unikasz wszyst­kiego, z czym inni musz膮 si臋 zmaga膰. Czy swojej 偶o­nie pokazujesz te strony samego siebie, kt贸re ods艂a­niasz przede mn膮? Czy przed ni膮 te偶 si臋 chowasz?

- Anna Kajsa nie narzeka - odpar艂 Ailo i odwr贸ci艂 si臋 do niej plecami. Podszed艂 do okna. Nie przejmo­wa艂 si臋 tym, 偶e w szybie odbija si臋 jego twarz.

Maja mia艂a racj臋.

Ukrywa艂 si臋 za swoj膮 twarz膮 pozbawion膮 rys贸w. Niewiele go to kosztowa艂o. W pewnym sensie 艂ago­dzi艂o to jego b贸l. T艂umi艂o gor膮czk臋, kt贸ra nadal w nim tkwi艂a. Usuwa艂o w k膮t wiele wspomnie艅. Bez nich 艂atwiej mu by艂o 偶y膰.

- Czasami szukam tego Ailo, kt贸rego zna艂am - powiedzia艂a Maja. - I nie znajduj臋 mojego brata. Obce wydaj膮 mi si臋 pewne strony twojego charakteru. Sa­ma nie wiem, kiedy ich naby艂e艣.

- Wszystko to, co we mnie wydaje ci si臋 obce, Ma­ju, to przebranie, kostium, kt贸ry na艂o偶y艂em, 偶eby st艂umi膰 cierpienia. Nie potrafi臋 nazwa膰 wszystkiego. S膮 takie, kt贸re odczuwa cia艂o, ale s膮 i inne.

- Dlaczego o tym nie rozmawiasz?

- A po co?

Maja zdar艂a do krwi kawa艂ek paznokcia. Ale nie do艣膰 zabola艂o.

- Moje 偶ycie zamkni臋te jest tutaj, Maju! Ailo opar艂 czo艂o o zimn膮 szyb臋 i poczu艂 na sk贸rze dotyk nocy.

- Nie jestem niewdzi臋cznikiem. Nie my艣l tak, pro­sz臋! Ty i William tak wiele dla mnie uczynili艣cie. Ni­gdy nie zdo艂am si臋 wam odwdzi臋czy膰. Twoj膮 te偶 za­s艂ug膮 jest to, 偶e 偶yj臋, Maju. 呕e mam ten dom. Jest mi tutaj jak u Pana Boga za piecem. Mam widok na mo­rze i na l膮d. Kiedy pracuj臋 w srebrze, czuj臋 si臋 jak Stw贸rca. Pod moimi palcami z zimnego metalu wy­rastaj膮 kwiaty i li艣cie, a na zimne niebo wzlatuj膮 pta­ki. Pozwalam moim d艂oniom wyczarowywa膰 pi臋kno. 呕yj臋 dzi臋ki temu. Ale nie jestem u偶yteczny, Maju!

- Jak mo偶esz tak m贸wi膰? - oburzy艂a si臋.

Nie chcia艂a d艂u偶ej tego s艂ucha膰. Te ich nocne roz­mowy by艂y niebezpieczne. Nawzajem wdzierali si臋 na bardzo dra偶liwe obszary. Cierpieli, ale szczero艣膰 bardzo ich ze sob膮 wi膮za艂a i chroni艂a przed ob艂臋dem.

- Przecie偶 tworzysz pi臋kno! - g艂os Mai brzmia艂 ci­cho, ale intensywnie. - Sam to powiedzia艂e艣, Ailo. Jak wi臋c mo偶esz za chwil臋 zaprzecza膰 sobie i twierdzi膰, 偶e nie jeste艣 u偶yteczny?

- A kto korzysta z tego, co tworz臋? - zapyta艂. - Chodzi mi o po偶ytek, Maju. Nie m贸wi臋 o rado艣ci. Srebro cieszy oczy. Jest dla ozdoby. B艂yska bogac­twem. Nie jestem pewien, czy to lubi臋.

- Mam broszk臋 z twojego rodowego srebra, po twoim ojcu, po moim ojcu.

Maja poczu艂a rumieniec na policzkach. Ailo nie pa­trzy艂 na ni膮, ale s艂ucha艂, co m贸wi艂a. Zauwa偶y艂 w jej g艂osie wzruszenie.

Maja nic nie mog艂a na to poradzi膰. Dla niej Mikkal by艂 bardziej ojcem Ailo ni偶 jej w艂asnym. Taki po­dzia艂 istnia艂 w jej g艂owie. Dobrze wiedzia艂a, 偶e 艂膮cz膮­ce j膮 z Mikkalem pokrewie艅stwo krwi jest tak samo silne jak zwi膮zek Ailo z ojcem, ale nie zgadza艂o si臋 to z rzeczywisto艣ci膮, w kt贸rej dorasta艂a. Z kt贸r膮 nadal by艂a do b贸lu zwi膮zana.

- Nawet tw贸j lud, w臋druj膮cy po p艂askowy偶u w zgodzie z porami roku, potrafi doceni膰 pi臋kno. Na­wet oni, Ailo, maj膮 srebro. Rozumiej膮, 偶e nie wszyst­ko musi by膰 u偶yteczne. 呕e istnieje jeszcze rado艣膰. Pi臋kno. W pi臋knie tak偶e ukryty jest sens, Ailo, m贸j bracie. Nie znaczysz mniej tylko dlatego, 偶e zamiast wypasa膰 renifery, tworzysz ozdobne przedmioty.

- M贸j lud? - spyta艂 ze smutkiem, westchn膮wszy g艂臋boko. - Czy to tylko m贸j lud, Maju? - Odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na ni膮. - Czy ty czasem te偶 nie oddali­艂a艣 si臋 od tego, co wa偶ne? Czy i ty w drodze do tych salon贸w, kt贸re nazywasz swoimi, nie utraci艂a艣 praw­dziwych warto艣ci?

- Lapo艅czycy nigdy nie byli moim ludem - odpar­艂a hardo Maja. - Ja mieszka艂am nad fiordem, wdycha­艂am s艂one morskie powietrze. Wspina艂am si臋 po ska­艂ach. Mia艂am nad g艂ow膮 czubki sosen, s艂ysza艂am szum w ich koronach. Nosz臋 w swoim sercu wspomnienia, ale nie czuj臋 tego niepokoju. Nie musz臋 bez przerwy w臋drowa膰.

- Ja by艂em bardziej u偶yteczny, pilnuj膮c stada na r贸wninie - odrzek艂 Ailo bez goryczy. Ju偶 dawno u艣wiadomi艂 sobie t臋 prawd臋.

- Ale tu mieszka kto艣, za kogo jeste艣 odpowiedzial­ny - wtr膮ci艂a Maja. - Masz przecie偶 Ann臋 Kajs臋.

Ailo pokiwa艂 g艂ow膮.

- Tak, mam Ann臋 Kajs臋.

Maja nagle zawaha艂a si臋. Kieruj膮c si臋 nag艂ym im­pulsem, rzek艂a:

- Przecie偶 r贸wnina jest taka ogromna. Mo偶e to by si臋 da艂o jako艣 urz膮dzi膰. Ida ma dokument potwier­dzaj膮cy tw贸j zgon. Daleko na wschodzie odnalaz艂by艣 swoich krewnych. Stare nieporozumienia mo偶e zo­sta艂y ci ju偶 zapomniane. Wzi膮艂by艣 ze sob膮 troch臋 z艂o­ta na pocz膮tek. Przecie偶 dobrobyt i bogactwo cenio­ne jest tak偶e w艣r贸d twojego ludu, Ailo!

Dra偶ni艂a go, roztaczaj膮c przed nim tak膮 wizj臋.

W oczach Ailo pojawi艂a si臋 rozpacz granicz膮ca z szale艅stwem. Chcia艂 z powrotem zamkn膮膰 si臋 w so­bie. Bezskutecznie. Maja pokaza艂a mu jego w艂asne marzenie. Udowodni艂a, 偶e nie jest wcale niemo偶liwe do spe艂nienia, jak sobie zwyk艂 wmawia膰.

- Mam Ann臋 Kajs臋 i 偶ycie tutaj - rzek艂. - A tamto to s膮 tylko mrzonki, na kr贸tk膮 chwil臋, by uciszy膰 t臋­sknot臋, by ogrza膰 ni膮 serce. Nic poza tym. Nie mo­偶e by膰 niczym wi臋cej. 呕yj臋 tu w dobrobycie i mam swoje rado艣ci. To wi臋cej ni偶 dane jest innym. Wiem o tym. Jestem wdzi臋czny...

- Tw贸j j臋zyk jest g艂adszy ni偶 zu偶yte wios艂o - u艣miechn臋艂a si臋 Maja.

- A mo偶e 偶ycie si臋 odmieni? - rzuci艂, pragn膮c zmie­ni膰 temat rozmowy.

- Mo偶e przyjedzie mama? - doda艂a Maja.

3

Zatrzymywali si臋 po drodze w wielu miejscach. Wsz臋dzie ch臋tnie udzielano im go艣ciny i odst臋powa­no na noc izb臋. Mogli wi臋c wypocz膮膰 po trudach po­dr贸偶y, a i koniom dawali wytchn膮膰.

P艂acili za siebie, cho膰 cz臋sto gospodarze wzbraniali si臋 przed przyj臋ciem zap艂aty. Tak ju偶 by艂o w tych stro­nach, 偶e drzwi zawsze sta艂y otworem dla w臋drowc贸w. Ci, kt贸rzy nie mieli grosza przy duszy, zadowalali si臋 miejscem w stajni, nie odwa偶aj膮c si臋 prosi膰 o wi臋cej.

Bogatsi zwykle wchodzili do chaty bez pukania i korzystali z wyg贸d, cz臋sto nawet si臋 nie rozliczaj膮c.

Podr贸偶nych, kt贸rzy grzecznie pytali o nocleg, mi­艂o rozmawiali z gospodarzami, a do tego jeszcze zo­stawiali zap艂at臋, przyjmowano wi臋c serdecznie i przy­ja藕nie. Mieszka艅cy po艂udniowych trakt贸w wiod膮­cych ku Zatoce Botnickiej, cho膰 z pozoru ch艂odni, w rzeczywisto艣ci okazywali si臋 bardzo go艣cinni. Ch臋tnie s艂uchali nowin ze 艣wiata. Oboj臋tnie czy przynoszono je z po艂udnia, czy z dalekiej p贸艂nocy.

Dobrze znali takie nazwy miejscowo艣ci, jak Jykeanpera i Skibotn, gdzie z dawien dawna odbywa艂y si臋 jarmarki. Tutejsi ludzie je藕dzili w stron臋 morza, by wymieni膰 si臋 swoimi wyrobami. Nie traktowali wi臋c przybysz贸w stamt膮d jako ca艂kiem obcych.

Stali przy grobie. Odgarn臋li 艣nieg z prostego drew­nianego krzy偶a, tu i 贸wdzie spr贸chnia艂ego.

- Musimy ustawi膰 na grobie ojca krzy偶 z 偶elaza - oznajmi艂a Raija. - To wstyd, 偶eby nie mo偶na by艂o na­wet odczyta膰 jego nazwiska. Przecie偶 matka nie jest zn贸w taka biedna! Sta膰 j膮, by zadba膰 o gr贸b pierw­szego m臋偶a. Tak 艂atwo o nim zapomnia艂a? Je艣li krzy偶 do reszty spr贸chnieje, ca艂kiem zginie pami臋膰 o ojcu...

- Nie b膮d藕 taka surowa, Raiju - upomnia艂 j膮 Re­ijo, obejmuj膮c za rami臋. Usadowiony na jego drugim ramieniu Ivar u艣miecha艂 si臋, nie bardzo pojmuj膮c, co si臋 wok贸艂 niego dzieje. Tyle czasu ju偶 jechali, a ci膮gle nie byli na miejscu. - Nie os膮dzaj jej 偶ycia! Nie wiesz, jaki musia艂a d藕wiga膰 los. Przecie偶 ciebie tutaj nie by­艂o. Ona tak偶e wiele po艣wi臋ci艂a.

- Nie ona jedyna - odpar艂a twardo Raija.

Ods艂oni臋tymi palcami dotyka艂a krzy偶a, bezsku­tecznie usi艂uj膮c wyczu膰 wyryte litery. Gdyby tu wcze­艣niej nie by艂a, nie domy艣li艂aby si臋, 偶e to gr贸b ojca.

- Jeste艣my ich dzie膰mi, nie wy艂膮cznie jego - ode­zwa艂 si臋 cicho Matti, gdy Rei jo nie zdo艂a艂 udobrucha膰 Raiji. Ukucn膮艂 obok siostry, t艂umacz膮c: - Nie zapo­minaj, 偶e jako kobieta nie mia艂a wi臋kszego wp艂ywu na bieg zdarze艅. Decydowali za ni膮 m臋偶czy藕ni. Nie mog艂a inaczej post膮pi膰, kiedy zosta艂a sama. Nie mia­艂a wyboru. Ja by艂em za m艂ody, 偶eby prowadzi膰 go­spodark臋, za m艂ody, 偶eby zarobi膰 na codzienn膮 stra­w臋. Mama zajmowa艂a si臋 domem, ale nie potrafi艂aby pracowa膰 u obcych i wykonywa膰 cudzych polece艅. Nie lubi艂a, kiedy jej rozkazywano. Nie pami臋tasz?

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Wysz艂a wi臋c za m膮偶. Gdyby mia艂a mniej szcz臋艣cia, zosta艂aby zn贸w 偶on膮 wyrobnika. A tu wtedy pa­nowa艂a taka bieda! Dobrze pami臋tam. Ty niewiele o tym wiesz, bo mieszka艂a艣 w贸wczas ju偶 w Ruiji, a tam przynajmniej nie brakowa艂o jedzenia. Mieli艣cie ryby, mi臋so z renifer贸w. My tu tylko mogli艣my liczy膰 na 艂ask臋 Boga, kt贸ry kapry艣nie obdziela艂 nas plonami z nieurodzajnych sp艂achetk贸w ziemi, na kt贸rych ha­rowali艣my nieludzko. Nigdy nie mia艂o si臋 pewno艣ci, czy ten trud przyniesie po偶ytek. Mama wysz艂a za m膮偶 z rozs膮dku, 偶eby zapewni膰 sobie i mnie przetrwanie.

- Czy偶by艣 ju偶 zapomnia艂 ch艂opca, kt贸ry ukrad­kiem opu艣ci艂 dom, by pojecha膰 razem ze mn膮 i Mik­kalem? - zapyta艂a Raija ju偶 bez goryczy.

- Ten ma艂y ch艂opiec dor贸s艂 i wiele zrozumia艂 - od­par艂 Matti, dotykaj膮c d艂o艅mi krzy偶a, kt贸ry niegdy艣 sam wykona艂. - Masz racj臋, Raiju, trzeba ustawi膰 na grobie ojca porz膮dny krzy偶.

Mogli si臋 zatrzyma膰 na nocleg gdzie艣 bli偶ej, tym bardziej 偶e dzie艅 chyli艂 si臋 ku ko艅cowi. Ale zdecydo­wali, 偶e pojad膮 jeszcze kawa艂ek. Cho膰 偶adne z nich nie powiedzia艂o tego na g艂os, wiadomo by艂o, gdzie spo偶yj膮 wieczorn膮 straw臋.

Dotarli na miejsce p贸藕nym wieczorem. Matti pierw­szy wyskoczy艂 z sa艅 i pom贸g艂 wysi膮艣膰 Raiji.

Trzymaj膮c si臋 za r臋ce, rodze艅stwo podesz艂o do ob­szernego budynku. Rozejrzeli si臋 wok贸艂, obserwuj膮c obej艣cie. Raija dostrzeg艂a wiele zmian, Matti nieco mniej, ale i on potrafi艂 wyczyta膰 z nich histori臋 tego dworu.

- By艂em tu razem z Elise w drodze na po艂udnie - po­wiedzia艂. - Owszem, pozwolili nam przenocowa膰, ale nic poza tym. Wydaje mi si臋, 偶e mamie Elise nie przy­pad艂a do gustu. Mo偶e uzna艂a, 偶e jest zbyt urodziwa? A mo偶e po prostu nie potrafi艂a mi wybaczy膰, 偶e wtedy uciek艂em? - Westchn膮艂. - Niewiele mi艂ych wspomnie艅 pozosta艂o mi z tego miejsca, Raiju. Zreszt膮 w og贸le w Tornedalen czuj臋 si臋 obco. W艂a艣ciwie 偶adna cz膮stka mnie nie t臋skni do tych stron. To przera偶aj膮ce...

Zapuka艂 do drzwi. Obj膮wszy Raij臋 ramieniem, cze­ka艂, a偶 kto艣 im otworzy. Drzwi si臋 uchyli艂y i stan臋艂a w nich m艂oda dziewczyna w wykrochmalonym far­tuchu. Popatrzy艂a na nich pytaj膮co. Nie pozna艂a, kim s膮. Zreszt膮 nie p艂acono jej za zbytni膮 ciekawo艣膰.

- Czy zastali艣my Marj臋 Kivijarvi? - zapyta艂 Matti.

- Pani nie czuje si臋 dobrze - odpar艂a s艂u偶膮ca, nie wpuszczaj膮c go艣ci do 艣rodka. Spojrza艂a na nich jed­nak w taki spos贸b, jakby powiedzieli co艣 niew艂a艣ci­wego, wr臋cz obra藕liwego.

- A Kari? - zapyta艂 Matti.

- Jest w stajni - odpar艂a dziewczyna, ale zaraz za­cisn臋艂a usta, jakby zreflektowa艂a si臋, 偶e nie powinna za wiele m贸wi膰.

- W takim razie zajdziemy tam do niego. Korona nam z g艂owy nie spadnie! - Matti mrugn膮艂 do dziew­czyny w fartuszku, kt贸ra obla艂a si臋 rumie艅cem i po­艣piesznie znikn臋艂a za drzwiami. - M贸j urok osobisty wci膮偶 dzia艂a - stwierdzi艂 Matti i ruszy艂 w stron臋 staj­ni, ci膮gn膮c za sob膮 Raij臋. - Rozumiem Kariego. Ja te偶 si臋 czu艂em zawsze najlepiej w艣r贸d koni - doda艂. - Za­uwa偶y艂a艣, Raiju, 偶e on tu nic specjalnie nie rozbudo­wa艂? Kiedy by艂a艣 z Mikkalem, wygl膮da艂o tu w艂a艣ciwie tak samo. Jedynie spichlerz jest nowy i w臋dzarnia. Nic poza tym. Nie 艣wiadczy to najlepiej o synu Akiego Kivijarvi! Nie pomno偶y艂 dziedzictwa po swoim ojcu!

- Nie b膮d藕 taki z艂o艣liwy, bracie! Matti u艣miechn膮艂 si臋 do Raiji i odpar艂:

- Ho, ho, kobieto! Widz臋 t臋 sam膮 z艂o艣liw膮 satys­fakcj臋 w twoich oczach! Na dnie swojej grzesznej du­szy z pewno艣ci膮 odczuwasz zadowolenie, 偶e Kari nie spe艂ni艂 oczekiwa艅 swojego ojca. A przypomnij sobie, jakie nadzieje pok艂ada艂 w nim Aki!

Zastali swojego przyrodniego brata przy koniach. W stajni sta艂o ich sze艣膰. Musieli w duchu sprawiedli­wie przyzna膰, 偶e konie s膮 zadbane, a w stajni panuje porz膮dek, co przemawia艂o na korzy艣膰 Kariego.

- Dobry wiecz贸r, bracie! - przywita艂 si臋 Matti, wy­chodz膮c z mroku.

Na twarzy Kariego odmalowa艂o si臋 zdumienie.

Gdy ostatnio Matti odwiedzi艂 dw贸r matki, Kari by艂 wyrostkiem. Urodziwym na sw贸j spos贸b, ale jego aro­ganckie zachowanie wydawa艂o si臋 nie do zniesienia.

Teraz sta艂 przed nim wysoki, dobrze zbudowany m臋偶czyzna w wieku oko艂o dwudziestu trzech lat. Sze­roki w barkach i silny w r臋kach. Pod obcis艂ymi spodniami odznacza艂y si臋 umi臋艣nione uda. Odgarn膮艂 z czo艂a jasn膮 grzywk臋, z uwag膮 przygl膮daj膮c si臋 nie­oczekiwanym go艣ciom. Rozpozna艂 Mattiego.

- Co ty tu, u diab艂a, robisz? - zapyta艂, odk艂adaj膮c na bok to, co mia艂 w r臋ce. Poklepa艂 konia, wytar艂 d艂o­nie w spodnie, po czym wyszed艂 Mattiemu na spo­tkanie. Wtedy dopiero zauwa偶y艂 Raij臋 i popatrzy艂 ze zdziwieniem.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e twoja 偶ona mia艂a jasne w艂o­sy - rzek艂, witaj膮c si臋 z Mattim. U艣cisk jego d艂oni by艂 r贸wnie mocny, a spojrzenie b艂臋kitnych oczu zdecydowane. - Co to, nie powiod艂o ci si臋 na po艂udniu?

- Nie obawiaj si臋, bracie, nie przyjecha艂em si臋 tu o nic upomina膰. - Matti u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Nie zamierzam si臋 stara膰 o kawa艂ek ziemi. Potrzebuj臋 je­dynie schronienia na jedn膮 noc dla siebie i dla moich towarzyszy podr贸偶y. Chyba nie odm贸wisz tego ro­dzinie, Kari?

Kari u艣miechn膮艂 si臋, ale jego twarz wyra偶a艂a raczej zdziwienie ni偶 pewno艣膰 siebie. Nie pojmowa艂 trium­falnej miny Mattiego.

- A co si臋 sta艂o z t膮 drobn膮 blondynk膮, kt贸r膮 przed­stawi艂e艣 jako swoj膮 偶on臋, kiedy tu by艂e艣 ostatnio?

- Ta drobna blondynka ma na imi臋 Elise. Zosta艂a w Ruiji razem z czworgiem naszych dzieci. Wr贸cili­艣my tam.

- Wi臋c co ty tu robisz?

- Przyjecha艂em odwiedzi膰 rodzin臋 - odpar艂 Matti, a na jego twarzy nie drgn膮艂 ani jeden mi臋sie艅.

Chwyci艂 Raij臋 za r臋k臋 i poci膮gn膮艂 lekko przed siebie.

- Zobacz, jaki m臋偶czyzna wyr贸s艂 z tego brzd膮ca - zwr贸ci艂 si臋 do niej, przytrzymuj膮c jej ramiona. - No, co o nim s膮dzisz?

- Uwa偶am, 偶e mam bardzo przystojnych braci - odpar艂a Raija, wyci膮gaj膮c d艂o艅 na powitanie. - Jeste艣 podobny do mamy, Kari! Nie znasz mnie. Kiedy ostatnio was odwiedzi艂am, by艂e艣 jeszcze male艅kim dzieckiem. Raija, twoja siostra - przedstawi艂a si臋.

- Przecie偶 ty nie 偶yjesz - odpar艂 Kari, nie cofaj膮c d艂oni. - Tak przynajmniej m贸wi艂 Matti... I Maja. - Po­patrzy艂 zdezorientowany na brata, nic nie pojmuj膮c.

- 呕yj臋, cho膰 rzeczywi艣cie znikn臋艂am na wiele lat - odpar艂a Raija. - Spotykasz si臋 z Maj膮? A z Knutem?

- Czasami - odpar艂, wzruszaj膮c ramionami. - Zim膮 rzadko bywaj膮 w tych stronach. Poza tym oni obra­caj膮 si臋 teraz w wy偶szych sferach. My w por贸wnaniu z nimi jeste艣my ubogimi ch艂opami.

Wychodz膮c ze stajni, nie przestawa艂 kr臋ci膰 g艂ow膮 z niedowierzaniem. W m臋偶czy藕nie, kt贸ry sta艂 przy koniach, rozpozna艂 Reijo.

- Reijo jest nadal moim m臋偶em - wyja艣ni艂a Raija. - Ale ch艂opiec jest jego synem, nie moim.

- Czy tam na p贸艂nocy wszyscy maj膮 tak zawik艂ane relacje rodzinne? - zdziwi艂 si臋 Kari.

Przypomnia艂 sobie, jaki zam臋t wprowadzi艂a Maja, kiedy przyby艂a w te strony. Zreszt膮 nadal kr膮偶膮 o niej r贸偶ne plotki. Przez arystokracj臋, do kt贸rej od poko­le艅 nale偶y r贸d Runefelt贸w, nigdy nie zosta艂a zaakcep­towana. Zreszt膮 chyba niewiele j膮 to obchodzi艂o. Ka­ri nie pojmowa艂, jak ona mo偶e z tym 偶y膰.

- Nie, tylko Raija i jej dzieci - odpowiedzia艂 na py­tanie Kariego Reijo, u艣miechaj膮c si臋 serdecznie. - Ale Matti te偶 jest niespokojnym duchem. W nich wszyst­kich daje o sobie zna膰 krew Alatalo.

- Tobie, szcz臋艣liwie, zosta艂o to zaoszcz臋dzone - Matti nie bez z艂o艣liwo艣ci pocieszy艂 przyrodniego bra­ta i poklepa艂 po ramieniu.

- Mamo! - zawo艂a艂 nagle Kari i podbieg艂 do st膮pa­j膮cej ostro偶nie po podw贸rzu ubranej na czarno ko­biety, kt贸ra nie mia艂a na sobie ani p艂aszcza, ani cie­p艂ego kaftana, a na nogach jedynie lekkie trzewiki.

- Ona nie jest taka jak dawniej - rzuci艂 Kari po­艣piesznie i pobieg艂 w stron臋 matki. Otoczy艂 j膮 ramie­niem i skierowa艂 w stron臋 domu. Ka偶dy jego gest zdradza艂 g艂臋bok膮 trosk臋.

- On j膮 kocha - stwierdzi艂a Raija wzruszona.

Marja postarza艂a si臋. Niegdy艣 szczup艂a i wyprosto­wana, teraz zaokr膮gli艂a si臋 i przygarbi艂a. Na widok matki z Raiji usz艂a gorycz. By przywo艂a膰 piel臋gnowa­n膮 w sobie przez lata niech臋膰, przypomnia艂a sobie 贸w mro藕ny dzie艅, kiedy smagana przez wiatr brn臋艂a w g艂臋bokim 艣niegu pokrytym warstw膮 lodu, wbijaj膮­cym si臋 jej w kumagi. Zapami臋ta艂a plecy ojca i jego znikaj膮c膮 w oddali posta膰, czarny punkt na bia艂ym 艣niegu. Obraz rozmyty za zas艂on膮 艂ez.

To by艂o tak dawno. Marzenia matki o szcz臋艣ciu czekaj膮cym na Raij臋 na wybrze偶u Ruiji okaza艂y si臋 tylko mrzonkami.

Min臋艂y trzydzie艣ci cztery lata. Raija nie mog艂a so­bie darowa膰, 偶e nie zd膮偶y艂a powiedzie膰 ojcu, i偶 go ro­zumie i mu wybacza. Matce nie potrafi艂a jednak wy­baczy膰.

- We藕 Ivara! - Reijo poda艂 Raiji 艣pi膮ce dziecko. - Musz臋 wprowadzi膰 konie pod dach. A ty id藕 ju偶 do 艣rodka, je艣li chcesz.

- Poczekam na was - odpar艂a. Nie chcia艂a sama wchodzi膰 do tego domu. Nie mog艂a. Posz艂a wi臋c za Reijo do stajni. Domy艣la艂a si臋, czemu Matti czu艂 si臋 najlepiej w艂a艣nie tam. Zwierz臋ta nie s膮 zak艂amane, ni­czego nie udaj膮. Nie sprawiaj膮 zawodu.

Marja Kivijarvi nie by艂a ju偶 t膮 sam膮 osob膮 co kie­dy艣. Przywita艂a si臋, bardzo uwa偶nie im si臋 przygl膮da­j膮c, ale ich nie rozpozna艂a, mimo 偶e d艂ugo nie spusz­cza艂a z nich swoich jasnych oczu.

- Raija? - zdziwi艂a si臋, podaj膮c r臋k臋. - To pi臋kne imi臋. Rzadkie. Tak nazwa艂am swoj膮 c贸rk臋. Ale jej ju偶 nie ma przy mnie. Nie wiem, jak potoczy艂y si臋 jej lo­sy. Erkki co艣 wiedzia艂. Erkki to m贸j pierwszy m膮偶, prawda, Kari? Kari to m贸j syn. Wiedzia艂a pani? To dobry ch艂opak, jest jeszcze m艂ody, ale dobrze opie­kuje si臋 swoj膮 matk膮. Tylko on mi pozosta艂.

Pomruga艂a przez chwil臋 powiekami, bezradna i zdezorientowana. Spojrza艂a na Mattiego.

On tak偶e si臋 przedstawi艂.

- Czy to nie dziwne, Kari? - Marja rozpromieni艂a si臋. Kiedy si臋 u艣miecha艂a, by艂a pi臋kna. Mia艂a takie szczere i czyste spojrzenie.

- Straci艂am tak偶e syna - wyja艣ni艂a. - Nazywa艂 si臋 w艂a艣nie Matti. - Wspi臋艂a si臋 na palce i pog艂askawszy Mattiego po g艂owie, doda艂a: - Mia艂 najja艣niejsze w艂o­sy w ca艂ym Tornedalen, a tak br膮zowych oczu jak je­go jeszcze nie widzia艂am. Pewnie jest ju偶 doros艂y. Nie mam poj臋cia, gdzie teraz jest. Mo偶e razem z Erkkim? Bo Erkki tak偶e znikn膮艂. Wszyscy znikaj膮, jedynie Ka­ri mi pozosta艂!

- Nie martw si臋, mamo, zawsze b臋d臋 przy tobie - powiedzia艂 Kari i poprowadzi艂 staruszk臋 do stoj膮ce­go przy piecu fotela. - Raija jest razem z m臋偶em, Re­ijo Kesaniemi, i ich synem, Ivarem.

- Ach, tak? Czemu mu nie dali jakiego艣 porz膮dne­go fi艅skiego imienia?

- Nazywa si臋 Ivar Antti po moim ojcu - odpar艂 Re­ijo z u艣miechem. Podni贸s艂 syna, by Marja mog艂a mu si臋 dok艂adnie przyjrze膰. D艂ugo patrzy艂a na dziecko.

- Podobny jest do swojego ojca - stwierdzi艂a w ko艅­cu. - Niewiele ma z matki, z tego co widz臋.

Raija u艣miechn臋艂a si臋, nie mog膮c si臋 powstrzyma膰.

- Moje pozosta艂e dzieci s膮 podobne do mnie - rzek艂a. - Czas wi臋c, by kt贸re艣 odziedziczy艂o wygl膮d po ojcu. Pochodz臋 z silnego rodu, ale mamy jedn膮 s艂a­bo艣膰: nosi nas po 艣wiecie.

Spojrzeniem napotka艂a wzrok Mattiego, a potem Kariego. Na jego twarzy malowa艂a si臋 wdzi臋czno艣膰. Rodzaj ulgi, 偶e nie prostowali tego, co m贸wi艂a mat­ka, i nie zmuszali jej do poznania prawdy. Ona wszak i tak nie by艂a w stanie jej przyj膮膰. 呕y艂a odgrodzona od rzeczywisto艣ci we w艂asnym 艣wiecie.

- Masz du偶o dzieci? - zapyta艂a Marja, przyci膮gaj膮c Raij臋 bli偶ej. Nabra艂a ochoty, by porozmawia膰 z t膮 obc膮 kobiet膮.

- Jedn膮 dziewczynk臋 wzi臋艂am na wychowanie po 艣mierci jej rodzic贸w. Wysz艂a potem za m膮偶 za moje­go brata. Urodzi艂o im si臋 sze艣cioro dzieci, ale prze偶y­艂o czworo. Jestem wi臋c ju偶 babci膮.

Starsza kobieta roze艣mia艂a si臋.

- Poza tym mam dwie c贸rki - ci膮gn臋艂a dalej Raija. - Jedna osiad艂a w Finlandii.

- Naprawd臋? Mo偶e j膮 znam? Wysz艂a za m膮偶?

- Tak, po艣lubi艂a Williama Runefelta.

- Runefelt? O, to wysoko postawiona rodzina! Zro­bi艂a dobr膮 parti臋. Mo偶esz by膰 z niej dumna.

- Ona mnie tak偶e uczyni艂a babci膮. Ma synka - u艣miechn臋艂a si臋 Raija, z trudem powstrzymuj膮c 艂zy. - Druga c贸rka mieszka w Norwegii, gospodaruje razem z m臋偶em. Te偶 maj膮 synka. Tu, w Finlandii, mieszka r贸wnie偶 jeden z moich syn贸w, on ma dwoje dzieci. A drugi syn jest szyprem na 偶aglowcu. Mia艂am jesz­cze jedn膮 c贸reczk臋, najm艂odsz膮. By艂a taka 艣liczna... Ta­ka ma艂a - Raija pokaza艂a r臋k膮. - Niestety, umar艂a.

- No, no - Marja nie kryla podziwu dla Raiji. - Nie pr贸偶nowa艂a艣, moja droga! A przy tym nadal jeste艣 pi臋kn膮 kobiet膮. Jeszcze mo偶esz urodzi膰 niejedno dziecko!

- Nie, ju偶 chyba wystarczy - roze艣mia艂a si臋 Raija.

- Nie m贸w tak. Mo偶e jeszcze dobry B贸g ci臋 pob艂o­gos艂awi. Mnie zosta艂 ju偶 tylko Kari. Ci臋偶ko jest sta­remu cz艂owiekowi, kt贸ry wszystkich straci艂. Nie wiem, co si臋 z nimi sta艂o. Po prostu znikn臋li. Nie wiem, dlaczego nie zabrali ze sob膮 mnie i Kariego. Nie rozumiem...

Po kolacji s艂u偶膮ca zaprowadzi艂a Marj臋 do sypialni, mimo 偶e staruszka mia艂a ochot臋 jeszcze zosta膰. Policz­ki jej si臋 zar贸偶owi艂y, oczy b艂yszcza艂y. Mi艂o sp臋dzi艂a czas. Bra艂a udzia艂 w tocz膮cej si臋 przy stole rozmowie, go艣cie s艂uchali tego, co m贸wi艂a, i sami opowiadali r贸偶­ne historie. Podzieli艂a si臋 najwspanialszymi wspomnie­niami ze swojego 偶ycia.

- Tak rzadko przyjmujemy go艣ci - westchn臋艂a. - Prosz臋, nie odje偶d偶ajcie jutro, zanim wstan臋!

Obiecali, 偶e nie wyjad膮 bez po偶egnania.

- Dzi臋ki za zrozumienie - odezwa艂 si臋 Kari blady i spocony. Pocz臋stowa艂 ich miodem pitnym.

- Od dawna jest z ni膮 tak 藕le?

- Od roku - odpowiedzia艂, nie patrz膮c na nikogo. Spojrzenie utkwi艂 w mocnym, zaprawionym gorycz­k膮 trunku. - Choroba posuwa艂a si臋 szybko. Z pocz膮t­ku mama zapomina艂a o drobiazgach. Potem nie po­znawa艂a ludzi, codziennych spraw, przesz艂o艣ci. Nie wiem, ile pami臋ta z tego, co wydarzy艂o si臋 poprzed­niego dnia. Nigdy nie mam pewno艣ci, co pami臋ta. Nie rozumiem, dlaczego tak si臋 sta艂o. Zreszt膮 ona te偶 tego nie pojmuje.

- Gorzej by by艂o, gdyby zdawa艂a sobie z tego spra­w臋 - odpar艂a mu Raija tak samo blada. Gdzie艣 ulot­ni艂a si臋 z niej ca艂a z艂o艣膰 i gorycz. Trudno by艂o niena­widzi膰 matk臋 bezbronn膮 jak dziecko.

Spojrzenie, jakie Kari pos艂a艂 Raiji, po艂膮czy艂o ich bardziej ni偶 wi臋zy krwi.

- Ona nie mog艂aby was sobie przypomnie膰, nawet gdyby si臋 stara艂a.

- A co z tob膮? Nie o偶eni艂e艣 si臋? - zapyta艂a Raija ju偶 p贸藕niej, kiedy opowiedzia艂a znaczn膮 cz臋艣膰 swo­ich dziej贸w. Omin臋艂a jedynie te najbole艣niejsze ze zdarze艅, z kt贸rych zwierzy膰 si臋 mog艂a jedynie Reijo.

- M臋偶czyzna, kt贸ry musi opiekowa膰 si臋 star膮 mat­k膮, nie jest traktowany jako interesuj膮ca partia - od­par艂 Kari lakonicznie. W czasie tego wieczoru wypi艂 sporo miodu, ale jego wzrok pozosta艂 niezm膮cony. Podni贸s艂 oczy na Raij臋 i westchn膮艂 z podziwem: - Ro­sja! - Starsza siostra, kt贸rej ani nie pami臋ta艂, ani nie darzy艂 sympati膮, wyra藕nie uros艂a w jego oczach. - Szkoda, 偶e mama nie jest taka jak kiedy艣. Ci膮gle o was opowiada艂a. Matti i Raija, tylko wy si臋 liczyli­艣cie. Tacie si臋 to nie podoba艂o, wi臋c wychodzi艂, gdy zbiera艂o jej si臋 na wspomnienia. Nie mog艂a z nim roz­mawia膰 o was, wi臋c to ja musia艂em jej wys艂uchiwa膰. Wci膮偶 tylko powtarza艂a: Matti i Raija...

Kari u艣miechn膮艂 si臋. Uni贸s艂 k膮ciki ust i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Zupe艂nie jak Matti.

Matti poczu艂 uk艂ucie w sercu. Rozpozna艂 w tym grymasie przyrodniego brata cz膮stk臋 siebie.

- Ja nigdy nie by艂em dla mamy do艣膰 dobry - ci膮g­n膮艂 Kari. - Dzieci, kt贸re straci艂a, by艂y dla niej o wie­le cenniejsze. Karmi艂a si臋 wci膮偶 tym, co o was s艂ysza艂a. Dumna z mo偶liwo艣ci, jakie si臋 przed wami otwo­rzy艂y. Snu艂a fantazje o waszym 偶yciu. Westchn膮艂 i wypi艂 kilka 艂yk贸w.

- Z tego co wiem, nadal 偶yje marzeniami. Nigdy was tutaj nie by艂o, ale bardziej j膮 absorbowali艣cie ni偶 ja. Ja nigdy nie by艂em do艣膰 m膮dry, do艣膰 zdolny, do艣膰 zr臋czny, by m贸c si臋 zmierzy膰 z waszym obrazem, ja­ki ona nosi w swoim sercu. Dla mamy jestem dziec­kiem drugiej kategorii. Synem, kt贸ry nigdy nie dora­sta艂 do jej wyobra偶e艅...

- A tw贸j ojciec? - zapyta艂a Raija ostro偶nie. Ju偶 od dawna nie moczy艂a ust w miodzie, kt贸ry na jej g艂o­w臋 by艂 stanowczo zbyt mocny.

- Ojciec umar艂 - odpar艂 Kari. - On z kolei chcia艂, 偶ebym by艂 najlepszy. Ale nie wiem, czy sprosta艂em jego oczekiwaniom. Pewnie jego te偶 zawiod艂em, cho­cia偶 nigdy mi tego nie powiedzia艂. Ale przecie偶 nie m贸wi si臋 takich rzeczy swojemu synowi, prawda?

- Zazdro艣ci艂e艣 nam? - spyta艂a Raija.

- Pewnie, 偶e tak! Kari potrz膮sn膮艂 d艂ug膮 grzywk膮 i u艣miechn膮艂 si臋.

By艂 przystojny. Ale inaczej ni偶 Matti. Matti by艂 zbyt podobny do swojego ojca, 偶eby podobie艅stwo mi臋­dzy przyrodnimi bra膰mi rzuca艂o si臋 od razu w oczy. Ale to podobie艅stwo istnia艂o.

Rysy twarzy, okolice ust, policzki. U艣miech.

Bardziej dostrzegalne by艂o jednak pomi臋dzy Karim a Raij膮. Oboje mieli w oczach przekorne b艂yski. Prostowali plecy w taki sam spos贸b. Nosili w sobie t臋 sam膮 dum臋.

- Mama nie pami臋ta ojca - rzuci艂 Kari nieoczeki­wanie, wlewaj膮c w siebie resztki zawarto艣ci karafki.

Prze艂kn膮艂 mi贸d. Otar艂 r臋kawem koszuli usta. Nie przywi膮zywa艂 wagi do manier.

- Ona nie wie, kim by艂 Aki Kivijarvi - ci膮gn膮艂 pod­niesionym g艂osem i za艣mia艂 si臋 przez 艂zy. - Tak, oj­ciec znikn膮艂 z jej 偶ycia jeszcze bardziej ni偶 wszyscy pozostali. Kiedy matka patrzy na mnie, jest przeko­nana, 偶e jestem synem Erkkiego Alatalo. Nie mo偶e zrozumie膰, dlaczego zmienili艣my nazwisko. Powie­dzia艂em jej, 偶e pochodzi ono od nazwy dworu, ale nie by艂a z tego zadowolona. Ludziom m贸wi, 偶e nazywa si臋 Marja Alatalo. Tak s艂abo zapisa艂 si臋 jej w pami臋­ci m贸j ojciec, tak niewiele po sobie zostawi艂.

- To nie jej wina, 偶e straci艂a pami臋膰! - Raija bez­wiednie wzi臋艂a matk臋 w obron臋.

- Mawia si臋, 偶e poruszaj膮c si臋 na nartach, ka偶dy pozostawia po sobie jaki艣 艣lad. I tak samo jest z ludz­kim 偶yciem - rzek艂 Kari Kivijarvi. - Ale w przypad­ku mojego ojca to si臋 nie sprawdzi艂o.

- Wa偶ne, 偶e ty pami臋tasz - wtr膮ci艂 spokojnie Re­ijo. - Tw贸j ojciec pozostawi艂 po sobie ciebie, Kari. Pomy艣l, ilu jest m臋偶czyzn, kt贸rzy umieraj膮 bezpo­tomnie! Syn za艣 zachowuje nie tylko pami臋膰 o swym ojcu, ale i nazwisko.

Kari westchn膮艂 zm臋czony. Nie przywyk艂 do takich rozm贸w. Nieoczekiwanie zamkn膮艂 si臋 w sobie. Jakby obawia艂 si臋, 偶e powiedzia艂 zbyt wiele, zn贸w ukry艂 si臋 za d艂ug膮 grzywk膮, wyra藕nie zawstydzony.

Reijo pierwszy dostrzeg艂 t臋 zmian臋, mrugn膮艂 poro­zumiewawczo do Raiji i zaproponowa艂, 偶e czas si臋 po艂o偶y膰.

- Przed nami jeszcze d艂uga droga - wyja艣ni艂. - Do­brze jest spotka膰 si臋 z rodzin膮, ale nie znaczy to, 偶e mamy przesiedzie膰 ca艂膮 noc. Kariego czeka jutro ci臋偶­ki dzie艅, my jedziemy dalej...

Matti poderwa艂 si臋 i podzi臋kowa艂 za go艣cin臋. Raija wychodzi艂a z salonu ostatnia. Pogasi艂a lampy i pog艂a­skawszy po g艂owie Kariego, kt贸ry przysypia艂 na krze­艣le, zapyta艂a 艂agodnie:

- Nie powiniene艣 si臋 tak偶e po艂o偶y膰? Obudzi艂 w niej macierzy艅skie uczucia ten brat, m艂odszy wiekiem ni偶 jej w艂asne dzieci.

- Tak - odpar艂 i wsta艂, lekko si臋 chwiej膮c. Na szcz臋­艣cie utrzyma艂 si臋 na nogach. Jednak du偶a ilo艣膰 wypi­tego miodu nie pozosta艂a ca艂kiem bez wp艂ywu, cho膰 Kari przez ca艂y wiecz贸r tak dobrze si臋 maskowa艂. - Wydaje mi si臋, 偶e ci臋 lubi臋 - rzek艂, staraj膮c si臋 nie wy­konywa膰 zbyt gwa艂townych ruch贸w.

Raija troch臋 si臋 o niego martwi艂a. By艂 jeszcze taki m艂ody i taki sympatyczny, a przy tym bliski jej jako przyrodni brat! Bardzo jej zale偶a艂o na tym, 偶eby u艂o­偶y艂o mu si臋 jako艣 w 偶yciu.

- To dobrze, Kari! - odpar艂a, staraj膮c si臋 podnie艣膰 go na duchu. - Ja tak偶e ci臋 lubi臋. Ciesz臋 si臋, 偶e jeste艣 moim bratem. Wspaniale opiekujesz si臋 mam膮. Nikt nie uczyni艂by tego lepiej. Poza tym jestem przekona­na, 偶e nikt nie poprowadzi艂by tak dobrze gospodar­stwa jak ty.

- O, Matti z pewno艣ci膮 uczyni艂by to lepiej. Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Matti jest zbyt niespokojnym duchem. Nie za­uwa偶y艂e艣? W jego 偶y艂ach p艂ynie tak偶e krew Alatalo. Naprawd臋 nie zwr贸ci艂e艣 na to uwagi?

Pomog艂a mu po艂o偶y膰 si臋 do 艂贸偶ka, a potem znalaz艂a izb臋, w kt贸rej pos艂ano dla go艣ci. To by艂 ten sam pok贸j, kt贸ry kiedy艣, ca艂e wielki temu, dzieli艂a z Mikkalem. Sta­n臋艂a w drzwiach, nas艂uchuj膮c przez chwil臋. Ivar oddy­cha艂 miarowo. Zawsze z obaw膮 nas艂uchiwa艂a oddechu 艣pi膮cych dzieci, l臋kaj膮c si臋, 偶e niespodziewanie ustanie. A przecie偶 Natali臋 straci艂a w inny spos贸b.

Reijo nie spa艂. W milczeniu czeka艂 w ciemno艣ciach, a偶 Raija si臋 rozbierze. Przytuli艂a si臋 do niego i od ra­zu zrobi艂o jej si臋 cieplej. Czuj膮c spokojne uderzenia jego serca, i ona si臋 uspokoi艂a. W ko艅cu ich serca zr贸wna艂y si臋 rytmem. By艂o to cudowne uczucie.

- Nie tak to sobie wyobra偶a艂a艣, prawda? - zapyta艂 w ko艅cu.

Przez ca艂y wiecz贸r trzyma艂 si臋 na uboczu, pozosta­wa艂 w cieniu. Ale by艂 przy niej i j膮 wspiera艂. Raija czu­艂a emanuj膮cy z niego spok贸j.

- Okazuje si臋, 偶e jest zupe艂nie inna, prawda, Raiju? Nikt z nas tego nie przypuszcza艂.

- Ogarnia mnie wzruszenie, gdy o niej my艣l臋 - wy­szepta艂a Raija. - Troska... Tak jakby to ona sta艂a si臋 moim dzieckiem. Chocia偶 gdzie艣 g艂臋boko w moim ser­cu tli jeszcze niech臋膰 do niej. Mam nadziej臋 jednak, 偶e wnet zga艣nie. Wstyd mi! Jak mog艂am tak 藕le o niej my艣le膰? Przecie偶 ona nawet nie mo偶e si臋 broni膰. Nie wie, kim jestem. Mog艂abym jej wykrzycze膰 ca艂膮 praw­d臋. Mog艂abym j膮 oskar偶y膰 o najgorsz膮 krzywd臋. Mo­g艂abym jej zadawa膰 pytania i wygra偶a膰, ale przecie偶 ona nic by nie rozumia艂a. Tylko by si臋 zasmuci艂a. Tak... zasmuci艂a, Reijo. Doprawdy, wstyd mi!

- Ona ma najlepszego obro艅c臋! Kari j膮 kocha. Troszczy si臋 o to, by by艂a zadbana i syta. Niewiele wi臋cej mo偶na jej pom贸c.

- Gdybym nadal czu艂a do niej 偶al, musia艂abym by膰 pod艂ym cz艂owiekiem. Nie mo偶na nienawidzi膰 matki, kt贸ra jest bezbronna jak dziecko.

- A wi臋c przesta艅 j膮 nienawidzi膰. Nie pojmujesz, jakie to niszcz膮ce uczucie?

- Sk膮d w tobie tyle 艂agodno艣ci? - westchn臋艂a Raija, wtulona w jego szyj臋. Wsuni臋ta pod we艂niane koce czu艂a jego zapach. Zapachy zawsze silnie dzia艂a艂y na jej zmys艂y.

- O, to przysz艂o z czasem - wyja艣ni艂 Reijo.

- Spa艂am w tym 艂o偶u razem z Mikkalem - wyzna­艂a nieoczekiwanie Raija. - Mikkal nigdy wcze艣niej nie spa艂 pod pierzyn膮. A oni ju偶 wtedy je mieli. Dobry Bo偶e, jak to by艂o strasznie dawno! Dlaczego mnie nie przytulasz, Reijo?

- My艣la艂em, 偶e wola艂aby艣 sobie w spokoju powspo­mina膰 Mikkala.

Raija unios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na niego w ciemno­艣ciach.

- Wiesz, Reijo, m贸j m臋偶u, jeste艣 wspania艂omy艣lny, ale na stare lata troch臋 pomiesza艂o ci si臋 w g艂owie. Czy ja kiedykolwiek by艂am taka subtelna?

- Mo偶e Mikkal mi wybaczy - rzek艂 Reijo, rozpina­j膮c p艂贸cienn膮 koszul臋 Raiji i dotykaj膮c rozgrzanej sk贸ry. - W ko艅cu wtedy by艂a艣 przecie偶 moj膮 偶on膮 - doda艂, nie przestaj膮c pie艣ci膰 Raiji.

Kochali si臋 po cichu, 艂agodnie, i zasn臋li ciasno przytuleni.

Byli w domu matki Raiji, nazajutrz mieli ruszy膰 w dalsz膮 drog臋.

4

- Ale odwiedzicie nas w drodze powrotnej? - upew­nia艂 si臋 Kari.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮 twierdz膮co i obieca艂a w imie­niu wszystkich, 偶e zajrz膮 na pewno. Bardzo 偶a艂owa艂a, 偶e nie mog膮 zosta膰 d艂u偶ej. Nie by艂y to tylko puste s艂o­wa. J膮 sam膮 zaskoczy艂a w艂asna reakcja. Naprawd臋 ch臋tnie zatrzyma艂aby si臋 tu na par臋 dni, 偶eby lepiej pozna膰 przyrodniego brata, kt贸remu do tej pory nie po艣wi臋ca艂a 偶adnej uwagi. Oczywi艣cie wiedzia艂a o jego istnieniu, ale traktowa艂a go jedynie jako element no­wego 偶ycia matki. Nigdy nie my艣la艂a o nim jak o od­r臋bnej osobie.

Pope艂ni艂a b艂膮d.

- Mam臋 bardzo ucieszy艂a wasza wizyta - rzek艂 Ka­ri. - Wprawili艣cie j膮 w taki dobry nastr贸j. A ona by­wa czasami kapry艣na, ma swoje humory...

Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Zrozumia艂a, 偶e jej przyrod­ni brat nie 偶artowa艂, m贸wi膮c, 偶e okoliczne panny nie uwa偶aj膮 go za atrakcyjnego kandydata na m臋偶a. Prze­cie偶 ludzie wiedzieli, co si臋 dzieje z Mar j膮. Tego nie da艂o si臋 ukry膰. A gospodarstwo nie by艂o na tyle du­偶e, by za艣lepione bogactwem dziewcz臋ta nie dostrze­ga艂y ujemnych stron ma艂偶e艅stwa z Karim, kt贸ry, sk膮din膮d przystojny i urodziwy, mia艂 jedn膮 s艂abo艣膰: bardzo kocha艂 swoj膮 matk臋.

Raij臋 niezmiernie tym wzruszy艂. By艂a dumna z m艂od­szego brata i serce jej ros艂o na my艣l o nim. Zdawa艂a so­bie jednak spraw臋, 偶e nie艂atwo mu b臋dzie znale藕膰 偶on臋. Kto wie, czy nie przyjdzie mu si臋 zadowoli膰 pierwsz膮 lepsz膮.

Mia艂a nadziej臋, 偶e los u艣miechnie si臋 w ko艅cu do tego m艂odzie艅ca.

Zapragn臋艂a co艣 dla niego uczyni膰. Niestety, czu艂a, 偶e jej zdolno艣ci s膮 jakby u艣pione. Nie znikn臋艂y ca艂­kiem, ale pewnie nie da艂oby si臋 ich teraz przywo艂a膰.

Zreszt膮 nie ona o tym decydowa艂a.

- Czy ja te偶 stan臋 si臋 kiedy艣 taka jak mama? - za­stanawia艂a si臋 Raija, kiedy ju偶 jechali dalej w stron臋 Tornio. - Skoro ty, Matti, kt贸ry widzia艂e艣 si臋 z ma­m膮 stosunkowo niedawno, nie przypuszcza艂e艣, 偶e mo偶e si臋 tak zmieni膰, to sk膮d mnie mia艂o to przyj艣膰 do g艂owy?

Matti, przepe艂niony uczuciem bezradno艣ci, rozmy­艣la艂, jaka matka by艂a zawsze dla niego dobra, jak si臋 stara艂a. Niestety, Raija nie mia艂a takich wspomnie艅.

Podr贸偶 zim膮 by艂a o tyle dogodna, 偶e jej tempo nie zale偶a艂o od przeprawy promowej. Na Zatoce Botnic­kiej, pokrytej grub膮 warstw膮 lodu, sanie wioz膮ce go­艣ci z wybrze偶y Ruiji sun臋艂y bezpiecznie, pozostawia­j膮c niezbyt g艂臋bokie 艣lady, kt贸re szybko zaciera艂a 艣nie偶na zadymka.

Zatrzymali si臋 na nocleg w Tornio. Reijo zapropo­nowa艂 偶artobliwie, by zapuka膰 do pa艂acu Runefelt贸w, ale Raija pos艂a艂a mu gniewne spojrzenie i kaza艂a Mattiemu poszuka膰 w miar臋 porz膮dnego zajazdu, gdzie mogliby przenocowa膰. Ich uszy musia艂y 艣cierpie膰 niejedno tej nocy, ale Raija nawet nie unios艂a brwi. Mat­ti za艣 zapewnia艂, 偶e to najporz膮dniejsze miejsce, jakie uda艂o mu si臋 znale藕膰, a zabra艂o mu to sporo czasu. Raija i Reijo wspania艂omy艣lnie nie czynili mu wyrzu­t贸w, 偶e kiedy wr贸ci艂, cuchn臋艂o od niego piwem.

- Zn贸w przypominasz mi nicponia, jakim niegdy艣 by艂e艣 - stwierdzi艂a tylko Raija.

Brat w odpowiedzi u艣miechn膮艂 si臋 czaruj膮co, ale powaga w spojrzeniu 艣wiadczy艂a o tym, 偶e od dawna nie jest ju偶 niesfornym m艂odzie艅cem, kt贸rego starsza siostra musia艂a od czasu do czasu wytarga膰 za uszy.

- Czy to tutaj? - zapyta艂a Raija, ujrzawszy dom otulony bia艂膮 pierzyn膮, wok贸艂 kt贸rego ros艂y o艣nie偶o­ne drzewa. A gdy dostrzeg艂a letni膮 altan臋 z koloro­wymi szybami, 贸w magiczny ogr贸d z kawa艂k贸w szk艂a, 艣cisn臋艂a Reijo za rami臋 i westchn臋艂a:

- Nawet w Archangielsku nie mieszka艂am tak pi臋k­nie. Ale偶 si臋 wybi艂a ta nasza Maja!

S艂ysz膮c te s艂owa, Reijo poczu艂, 偶e sp艂ywa na艅 ra­do艣膰. Sam zawsze traktowa艂 Maj臋 jak swoje dziecko, ale Raija cz臋sto dawa艂a mu odczu膰, 偶e to nieprawda.

- Mo偶e nie powinni艣my tu jednak przyje偶d偶a膰! - rzek艂a nagle Raija, wczepiaj膮c si臋 palcami w rami臋 Reijo. - Chyba trzeba by艂o wys艂a膰 z Tornio wiado­mo艣膰!

- Ju偶 tu jeste艣my - odpar艂 Reijo. - Nie obawiaj si臋! Przecie偶 偶adna c贸rka nie zamkn臋艂aby drzwi przed matk膮 w samym 艣rodku zimy.

Raija roze艣mia艂a si臋 z przymusem.

- W艂asnor臋cznie prze艂o偶臋 twoj膮 c贸rk臋 przez kola­no i spior臋 na kwa艣ne jab艂ko, je艣li nas wyrzuci - obieca艂 Reijo. - Ale ona tego nie zrobi. Zapewniam ci臋, Raiju. Przynajmniej tyle przyzwoito艣ci zd膮偶y艂em jej wpoi膰.

Maja dostrzeg艂a moment ich przybycia. Przez ty­dzie艅 odczuwa艂a niepok贸j. Czeka艂a. Prawie si臋 nie k艂ad艂a spa膰.

Ca艂ymi dniami przesiadywa艂a przy oknie i obserwo­wa艂a drog臋. Domy艣la艂a si臋, z kt贸rej strony nadjad膮. Uzna艂a, 偶e Reijo wybierze t臋 sam膮 tras臋 co ostatnio. Bo co do tego, 偶e i on przyb臋dzie, nie mia艂a 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

Je艣li bowiem ma si臋 tu zjawi膰 Raija, on musi przy tym by膰.

William, zaniepokojony dziwnym zachowaniem 偶ony, zastanawia艂 si臋 ju偶, czy nie wezwa膰 lekarza. T艂umaczy艂, 偶e niepotrzebnie ulega l臋kom z powodu jakiego艣 snu.

Tak niewiele z tego wszystkiego pojmowa艂!

Tymczasem, prosz臋, go艣cie stoj膮 niemal u progu.

Maja pos艂a艂a ch艂opaka ze s艂u偶by z wiadomo艣ci膮 do Ailo. Kaza艂a mu powt贸rzy膰, 偶e przyby艂a ta, kt贸rej oczekiwali.

Sama za艣 wezwa艂a Williama, kt贸ry siedzia艂 w swo­im gabinecie i, jak twierdzi艂, zajmowa艂 si臋 interesami. Maja podejrzewa艂a, 偶e tak naprawd臋 m膮偶 zamyka si臋 tam, 偶eby wypali膰 fajk臋. Nie pochwala艂a tego obycza­ju, dlatego William wymyka艂 si臋 do pokoj贸w, do kt贸­rych rzadko zagl膮da艂a. Maja udawa艂a, 偶e niczego si臋 nie domy艣la, i nie zabiera艂a na ten temat g艂osu.

Henrik bawi艂 si臋 poza domem. Konie kocha艂 ponad wszystko, chodzi艂 wi臋c krok w krok za stajennym.

- Mamy go艣ci - oznajmi艂a Maja, kiedy nadszed艂 William, roztaczaj膮c aromatyczn膮 wo艅 tytoniu. Do­mys艂y Mai nie by艂y wi臋c bezpodstawne.

- Go艣ci? - zdziwi艂 si臋, unosz膮c brew, i pospiesznie zbli偶y艂 si臋 do okna. - Zapraszali艣my kogo艣?

Maja u艣miechn臋艂a si臋 znacz膮co.

- Dobrze, 偶e zatroszczy艂am si臋 o to, by uprz膮tn膮膰 pokoje go艣cinne! Przecie偶 ju偶 od ponad tygodnia m贸wi臋 ci, Williamie, 偶e b臋dziemy mie膰 go艣ci. I oto przybyli.

Przemkn臋艂a obok niego niczym wiosenna po­w贸d藕, pozostawiaj膮c drzwi otwarte na o艣cie偶. Wil­liam ruszy艂 za ni膮, ci膮gle nie wiedz膮c, co o tym wszystkim s膮dzi膰. Prawd臋 m贸wi膮c, nie traktowa艂 po­wa偶nie jej sn贸w...

Maja zbieg艂a po schodach, wyprostowana, z dum­nie uniesion膮 g艂ow膮. Jeszcze jej takiej nie widzia艂, cho膰 przecie偶 przy wielu okazjach dane mu by艂o po­zna膰 jej up贸r i dum臋.

Na dziedziniec wjecha艂y w艂a艣nie sanie zaprz臋偶one w ma艂e koniki z p贸艂nocy. Wysiad艂o troje doros艂ych.

W艣r贸d nich kobieta.

William zatrzyma艂 si臋 na szczycie schod贸w, jakby nie by艂 w stanie da膰 kroku w d贸艂. Jego spojrzenie za­trzyma艂a o si臋 na dw贸ch kobietach. Na Mai i na tej drugiej.

Raija dostrzeg艂a c贸rk臋 i rozpozna艂a. Jej policzki na­dal szpeci艂y blizny, ale pozna艂aby Maj臋 i bez nich. W艂osy mia艂a g艂adko uczesane, a wok贸艂 g艂owy upi臋t膮 koron臋 z ciasno splecionego warkocza. By艂a taka po­dobna do Mikkala...

Raija ujrza艂a w c贸rce ukochanego m臋偶czyzn臋, Mikkala w m艂odo艣ci. Mo偶e nie odziedziczy艂a po ojcu owej niezwyk艂ej urody, ale mia艂a w sobie jego si艂臋 i to co艣 nieuchwytnego, na co trudno znale藕膰 okre艣lenie, a co odr贸偶nia艂o j膮 od innych.

- Oczekiwa艂am ci臋 - powiedzia艂a Maja, zatrzymu­j膮c si臋 przed Raij膮. Glos mia艂a identyczny jak ona w m艂odo艣ci.

Maja, ich c贸rka. C贸rka Mikkala.

- Mia艂am nadziej臋, 偶e odbierzesz wiadomo艣膰 - od­powiedzia艂a Raija, poruszaj膮c dr偶膮cymi wargami.

Sta艂y naprzeciwko siebie. Jednakowo niewysokie. Tak samo ciemnow艂ose, r贸wnie dumnie wyprostowane.

- Witaj! - Maja wyci膮gn臋艂a r臋k臋 na przywitanie, ale zachowa艂a dystans.

Raija zdj臋艂a r臋kawic臋 i u艣cisn臋艂a d艂o艅 c贸rki, nie pr贸buj膮c zburzy膰 muru, jakim odgrodzi艂a si臋 od niej.

Jak偶e mia艂a ochot臋 przytuli膰 swoj膮 c贸rk臋! Maja jednak wyra藕nie sobie tego nie 偶yczy艂a. Przypomina­艂o to jako 偶ywo spotkanie z Id膮. Raija mia艂a nadzie­j臋, 偶e tym razem szybciej puszcz膮 lody, a odzyskanie zaufania c贸rki nie b臋dzie wymaga膰 od niej takiego wysi艂ku. By艂a zbyt stara, by ryzykowa膰 偶ycie dla ka偶­dego ze swych dzieci.

Tymczasem Reijo chwyci艂 Maj臋 w obj臋cia, nie zwa­偶aj膮c na jej ch艂odn膮 rezerw臋. Ona te偶 go mocno ob­j臋艂a, jakby nie chcia艂a wypu艣ci膰. I pewnie by nie wy­pu艣ci艂a, gdyby nie Ivar.

- Tato! - zawo艂a艂 malec, pragn膮c mie膰 Reijo z po­wrotem dla siebie. Patrzy艂 szeroko otwartymi ocza­mi na obc膮 kobiet臋, kt贸ra, nie wiedzie膰 czemu, ro艣ci­艂a sobie jakie艣 prawa do jego taty.

- To twoja siostra, syneczku - wyja艣ni艂 mu Reijo. - Ivar, to w艂a艣nie jest Maja.

- S艂odki brzd膮c - powiedzia艂a Maja i dwoma pal­cami pog艂adzi艂a go po policzku. A zerkn膮wszy ukradkiem na Raij臋, zapyta艂a: - Co na to wszystko Helena?

Twarz Reijo st臋偶a艂a.

- Helena nie 偶yje - odpar艂 cicho. - Porozmawiamy o tym p贸藕niej.

Oniemia艂a Maja wpatrywa艂a si臋 w niego. Nagle po­czu艂a na ramionach czyje艣 d艂onie, a obr贸ciwszy si臋, stan臋艂a twarz膮 w twarz z roze艣mianym i rozradowa­nym Mattim.

- I co, mo偶e mi powiesz, 偶e nie jeste艣 zaskoczona? - zawo艂a艂.

- Jestem!

Przywitali si臋 serdecznie.

Raija przygl膮da艂a si臋 temu pociemnia艂ym wzro­kiem. Spodziewa艂a si臋 wprawdzie niech臋ci c贸rki, ale mimo to Maja zrani艂a j膮 do 偶ywego swoim zachowa­niem. Raija zawsze bardzo cierpia艂a, gdy j膮 odtr膮cano.

Tymczasem nadszed艂 William, prowadz膮c synka. 呕eby wyci膮gn膮膰 go ze stajni, musia艂 u偶y膰 podst臋pu. Ma艂y da艂 si臋 przekona膰 dopiero w贸wczas, gdy us艂y­sza艂, 偶e na dziedzi艅cu stoj膮 konie z samej Ruiji.

William zosta艂 przedstawiony. Jego tytu艂y i nazwi­sko, kt贸re w tych stronach wiele znaczy艂o, zawsze troch臋 ich wszystkich peszy艂y. Na szcz臋艣cie sam Wil­liam by艂 bardzo serdeczny i bezpo艣redni.

Teraz nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od Raiji. Wiedzia艂, kim jest. By艂 pewien jednak, 偶e przyku艂aby jego wzrok, gdziekolwiek by j膮 spotka艂.

W艂osy i karnacja zupe艂nie jak u Mai, tak samo dumna sylwetka, to samo spojrzenie, kt贸re przenika­艂o na wskro艣. W jej postawie zauwa偶a艂o si臋 kr贸lew­skie dostoje艅stwo.

William teraz ju偶 wiedzia艂, po kim Maja odzie­dziczy艂a wygl膮d i charakter. Zaczyna艂 si臋 domy艣la膰, dlaczego jego 偶ona nie przywita艂a si臋 serdecznie z matk膮.

- A ja mam przyjemno艣膰... - zacz膮艂 kurtuazyjnie, wywo艂uj膮c u艣miech na niezwyk艂ej urody twarzy Raiji.

Taka uroda nie blaknie wraz z up艂ywem czasu. Bo stanowi膮 o niej nie tylko pi臋kne rysy, ale przede wszystkim wn臋trze. Tak... ta kobieta emanowa艂a we­wn臋trzn膮 urod膮, dok艂adnie tak samo jak Maja. Obie mia艂y w sobie rzadkie po艂膮czenie czaru i si艂y.

- Wysz艂am za niego za m膮偶 wy艂膮cznie dla pieni臋­dzy i dla nazwiska - wtr膮ci艂a Maja, 艣miej膮c si臋 sztucznie.

Uchwyci艂a wolne rami臋 Williama, a drug膮 r臋k膮 po­prawi艂a ubranko syna. William nie poznawa艂 jej.

- Oto m贸j m膮偶 William Samuli Hugo Runefelt. Moja mama, Raija... Nie wiem, jakie teraz nosisz na­zwisko?

Raija z u艣miechem odebra艂a kolejny cios, nie daj膮c po sobie pozna膰, jak bardzo c贸rka j膮 urazi艂a.

- Kesaniemi - odpar艂a.

- Oczywi艣cie - Maja u艣miechn臋艂a si臋 niemal lu­strzanym odbiciem matki. - Przecie偶 nie przestali艣cie by膰 ma艂偶e艅stwem.

- Pobrali艣my si臋 ponownie - wyja艣ni艂 Reijo. - Na wszelki wypadek - doda艂, otaczaj膮c Raij臋 ramieniem, by w ten spos贸b da膰 Mai do zrozumienia, po czyjej jest stronie.

Maja domy艣li艂a si臋, co chcia艂 jej powiedzie膰. Zasta­nawia艂a si臋 tylko, czy Rei jo nadal wierzy, 偶e kto艣 mo­偶e mie膰 Raij臋 na w艂asno艣膰.

- Domy艣lam si臋, 偶e list od nas zagin膮艂 gdzie艣 po drodze i do was nie dotar艂 - odezwa艂 si臋 Reijo. - Wszystko wam jednak wyja艣nimy.

- Rozumiem, 偶e w艂a艣nie w tym celu przybyli艣cie - odpowiedzia艂a Maja, obrzucaj膮c ich ch艂odnym spoj­rzeniem.

Jej s艂owa zmrozi艂y ich.

- Dlatego - odpar艂a Raija, domy艣laj膮c si臋, 偶e odpy­chaj膮ce zachowanie c贸rki wyp艂ywa z jej zagubienia i niepewno艣ci.

- A gdzie Knut i Anjo? - zapyta艂 Matti. - A Ailo?

- Ailo zaraz si臋 zjawi - odpar艂a Maja 艂agodniej ni偶 w贸wczas, gdy zwraca艂a si臋 do Raiji. - Wys艂a艂am po niego, gdy tylko zobaczy艂am, 偶e jedziecie. Czeka艂am na was. Knut i Anjo natomiast wyjechali w listopa­dzie. Nie mogli sobie tutaj znale藕膰 miejsca. Zw艂asz­cza Knut. Potrzebowa艂 zaj膮膰 si臋 czym艣 konkretnym. Po偶ytecznym.

- Knut pr贸buje swych si艂 jako w艂a艣ciciel zajazdu w Kengis - wtr膮ci艂 William. - Jaka szkoda, 偶e go tu dzisiaj nie ma!

- Pos艂a艂am po niego - oznajmi艂a lakonicznie Maja. - Uprzedzi艂am, 偶e jeste艣cie w drodze.

- A sk膮d mog艂a艣 wiedzie膰? Skoro nie dosta艂a艣 li­stu... - przerwa艂 jej Matti.

- Wiedzia艂am - odpar艂a Maja, nie wyja艣niaj膮c. - Wy艣l臋 im ponownie wiadomo艣膰.

- Mo偶emy si臋 u nich zatrzyma膰 w drodze powrot­nej do domu - zaproponowa艂 Reijo. - Musimy sta膰 na dworze, Maju? Co to, nie zapraszasz na pokoje ta­kich skromnych go艣ci jak my, dziecko? Czy tak ci臋 wychowa艂em?

Maja 偶achn臋艂a si臋, ale widz膮c 艂agodne spojrzenie Reijo, u艣miechn臋艂a si臋 i wprowadzi艂a go艣ci do pa­艂acu.

Raija widywa艂a r贸wnie bogate wn臋trza. Przed­mioty nigdy nie wywo艂ywa艂y w niej przesadnego uwielbienia. Nigdy nie odczuwa艂a w sobie potrzeby posiadania czegokolwiek. Przeciwnie, gdy mia艂a zbyt du偶o, czu艂a si臋 osaczona. Ale teraz, widz膮c, ja­kie mo偶liwo艣ci otworzy艂y si臋 przed jej dzieckiem, poczu艂a przyp艂yw dumy. Maja z tak膮 swobod膮 po­rusza艂a si臋 w tych wspania艂ych salonach, odziana w szeleszcz膮c膮 sukni臋, jakby nigdy innych nie nosi­艂a. Kryszta艂owe kieliszki podawa艂a z tak膮 sam膮 na­turalno艣ci膮, z jak膮 bra艂a do r臋ki cynowe naczynia, gdy by艂a dzieckiem.

Maja zawsze szybko si臋 uczy艂a, na艣laduj膮c innych. Przyda艂o jej si臋 to w 偶yciu. Raij臋 rozpiera艂a matczy­na duma, mimo 偶e c贸rka nadal odnosi艂a si臋 do niej bardzo ch艂odno i mrozi艂a j膮 spojrzeniem.

Ale oto zapanowa艂o poruszenie, bo w drzwiach po­jawi艂 si臋 Ailo. Mia艂 na sobie ubranie ze sk贸ry i ciemn膮 peleryn臋 na ramionach. Porusza艂 si臋 zupe艂nie jak Mik­kal. Gdy zdj膮艂 zsuni臋ty na czo艂o sk贸rzany kapelusz, Raija zachwia艂a si臋, ujrzawszy zakryt膮 mask膮 twarz. Wbi艂a paznokcie w d艂onie, 偶eby nie krzykn膮膰. Ailo tymczasem od艂o偶y艂 na bok kapelusz i r臋kawice, stan膮艂 na szeroko rozstawionych nogach, os艂oni臋tych butami, kt贸re si臋ga艂y mu do p贸艂 艂ydki, i odpi膮艂 peleryn臋.

Raija o niczym nie wiedzia艂a. Nikt jej nie uprze­dzi艂. Przypomnia艂a sobie jednak s艂owa opowiadanej przez Id臋 ba艣ni o m臋偶czy藕nie w masce. By艂a to ba艣艅 bez szcz臋艣liwego zako艅czenia. Nikt z jej bohater贸w wprawdzie nie zgin膮艂, ale nie 偶yli te偶 razem d艂ugo i szcz臋艣liwie. Teraz dopiero Raija poj臋艂a sens tej ba­艣ni. Ida co prawda odnalaz艂a swoje szcz臋艣cie u boku Sedolfa, ale czy Ailo potrafi艂 sobie jako艣 u艂o偶y膰 偶y­cie? Raija nie mia艂a pewno艣ci.

Spotkali si臋 na 艣rodku pokoju. Raija uj臋艂a w d艂o­nie okryte mask膮 policzki, a z jej oczu pop艂yn臋艂y 艂zy. Ailo nie odgrodzi艂 si臋 od niej murem. Przytuli艂 si臋 do niej mocno i rozp艂aka艂 si臋 wraz z ni膮.

- Tak si臋 ciesz臋, 偶e uda艂o ci si臋 uj艣膰 z 偶yciem - po­wiedzia艂a Raija.

- By艂em pewien, 偶e 偶yjesz - odpar艂 jej na to po lapo艅sku. Odwyk艂 troch臋 od tego, bo niecz臋sto trafia艂a mu si臋 sposobno艣膰 m贸wienia w rodzinnym j臋zyku. Ale Raija zrozumia艂a i odpowiedzia艂a mu w jego mo­wie. S艂owa w j臋zyku, kt贸ry darzy艂a mi艂o艣ci膮, zmys艂o­wo pie艣ci艂y jej usta.

- Co z twoj膮 twarz膮? Ailo lekko pokr臋ci艂 g艂ow膮. Dobrze wiedzia艂, jak przera偶aj膮co wygl膮da.

- Mog艂abym by膰 twoj膮 matk膮, ch艂opcze! Popatrzy艂a na niego surowo, wywo艂uj膮c jego u艣miech. Poprowadzi艂 j膮 wi臋c do s膮siedniego pokoju, a kiedy zamkn膮艂 za sob膮 drzwi, zdj膮艂 mask臋.

Raija oniemia艂a. Opad艂a na krzes艂o, kt贸re na szcz臋­艣cie sta艂o obok. 艢cisn臋艂a Ailo za r臋ce, tak 偶e by艂 zmu­szony si膮艣膰 na oparciu.

- Mo偶e lepiej by by艂o, gdybym umar艂 - rzuci艂 Ailo. - Nie艂adnie to wygl膮da, prawda? A przecie偶 kiedy艣 by艂em do艣膰 urodziwy. Okazuje si臋, 偶e czasem trzeba do艣wiad­czy膰 jednego i drugiego.

Raija pog艂aska艂a pomarszczon膮 twarz, kt贸ra w 偶a­den spos贸b nie przypomina艂a ludzkiego oblicza.

Usi艂owa艂a wyobrazi膰 sobie b贸l, poparzone do 偶y­wego cia艂a rany, sw膮d spalenizny. Nie by艂a w stanie. Przekracza艂o to jej mo偶liwo艣ci.

Wspomnienia, kt贸re zamkn臋艂a g艂臋boko, do kt贸­rych nie chcia艂a wraca膰, zn贸w wynurzy艂y si臋 na po­wierzchni臋. Za ka偶dym razem, gdy je w sobie t艂umi­艂a, traci艂a jak膮艣 cz膮stk臋 siebie.

W pewnym sensie Raija tak偶e do艣wiadczy艂a dwo­isto艣ci 偶ycia, cho膰 inaczej ni偶 Ailo.

- Powinnam by艂a tu by膰! - westchn臋艂a ci臋偶ko.

- A co, mo偶e potrafi艂aby艣 odtworzy膰 moje dawne rysy twarzy? - zapyta艂 Ailo ze smutkiem. - A mo偶e umia艂aby艣 sprawi膰, 偶e pokry艂aby j膮 sk贸ra r贸wnie g艂adka jak kiedy艣?

Raija musia艂a przyzna膰 z pokor膮, 偶e to nie le偶y w ludzkiej mocy.

- Gdybym nie znalaz艂 si臋 tutaj, u Mai, dawno ju偶 bym nie 偶y艂. A co u Idy? - dorzuci艂, zawieszaj膮c g艂os. - Jak ch艂opiec?

Raija tylko pokiwa艂a g艂ow膮. Wyczu艂a napi臋cie w je­go g艂osie, domy艣li艂a si臋, jak trudno przesz艂y mu te s艂o­wa przez gard艂o. Nie mia艂a sumienia m贸wi膰 o tym, jak pe艂ny mi艂o艣ci dom stworzyli Ida i Sedolf. O 艂膮­cz膮cej ich blisko艣ci i szczero艣ci.

Raija kocha艂a Ailo. By艂 jej r贸wnie bliski jak jej w艂asne dzieci.

- Wszystko u nich dobrze - odpar艂a. - Opowiem ci p贸藕niej o Mikkalu. To wspania艂e dziecko. Takie ra­dosne. Ma rysy twarzy Idy i moje, ale z usposobienia podobny jest bardziej do ciebie. Mam nadziej臋, 偶e nie odziedziczy艂 po Mikkalu sk艂onno艣ci do melancholii. Tak, tw贸j ojciec czasami zamyka艂 si臋 w sobie.

- Wiem o tym. Ze mn膮 jest podobnie - odrzek艂 Ailo z powag膮 w oczach. - Czasami najch臋tniej scho­wa艂bym si臋 w wydr膮偶onej w skale jaskini i w og贸le stamt膮d nie wychodzi艂. Na Hailnoto te偶 mam swo­je kryj贸wki, cho膰 tutejszy krajobraz nie stwarza wie­lu mo偶liwo艣ci ucieczki. Chowam si臋 czasem w lesie, przemierzam pla偶e i ulatuj臋 st膮d my艣lami. Rozu­miesz mnie, Raiju? Czy tak偶e kocha艂a艣 tak mocno p艂askowy偶?

- Ch臋tnie pobiega艂abym boso po tamtejszych pa­stwiskach - u艣miechn臋艂a si臋 Raija, nie przestaj膮c do­tyka膰 twarzy Ailo okrytej przezroczyst膮, cienk膮 ni­czym jedwab sk贸r膮. Zdawa艂o si臋, 偶e lekkie mu艣ni臋cie palc贸w mo偶e j膮 niechc膮cy przerwa膰.

- Mieszkam w kamiennej chacie, Raiju. Mam dom, cztery 艣ciany, dach - ci膮gn膮艂 Ailo, na przemian 艣mie­j膮c si臋 i p艂acz膮c. Wiedzia艂, 偶e ona potrafi spojrze膰 na to jego oczami. - Mog臋 si臋 porusza膰, ale nie 偶yj臋 w zgodzie z tradycj膮 mojego ludu. S艂o艅ce w臋druje po niebie, a ja siedz臋 przy oknie i rysuj臋 cienie. Utrwa­lam wspomnienia z p贸艂nocnego p艂askowy偶u, p贸ki jeszcze jestem w stanie je uchwyci膰. Obawiam si臋 bo­wiem, 偶e kt贸rego艣 dnia uton膮 w g臋stej mgle. Najbli偶­szy memu sercu krajobraz zastyga w srebrze. Ozda­biam pa艂ace arystokracji. Drogo sprzedaj臋 moje 艂膮ki, po kt贸rych oni sami nigdy nie b臋d膮 st膮pa膰, do kt贸rych nie maj膮 偶adnego prawa, chocia偶 ich kr贸lowie ci膮gle nazywaj膮 krain臋 na p贸艂nocy swoim pa艅stwem...

- Mia艂e艣 wiele czasu na rozmy艣lanie. Mo偶e cz艂owiek musi wyjecha膰 gdzie艣 daleko, by zrozumie膰 to, co naj­wa偶niejsze? - odrzek艂a Raija, poblad艂szy. - Kiedy wraz z zorz膮 polarn膮 wr贸ci艂a mi pami臋膰, tak偶e moja g艂owa nape艂ni艂a si臋 nowymi my艣lami. To niemal przekle艅­stwo by膰 do tego zdolnym. Cz臋sto pragn臋艂am, by ty­le nie rozmy艣la膰. Znajdowa艂am wytchnienie w tkaniu. Ty masz swoje srebro.

- Maja tak偶e tka - powiedzia艂 Ailo, podnosz膮c si臋. - Poza tym po kryjomu szoruje pod艂ogi. K艂贸ci si臋 z kuchark膮, 偶eby jej pozwoli艂a co艣 ugotowa膰. We w艂asnej kuchni musi prosi膰 o pozwolenie! Dlatego cz臋sto przychodzi do nas i piecze razem z Ann膮 Kajs膮. Wygl膮da w贸wczas jak ma艂a dziewczynka z policzkami bia艂ymi od m膮ki. Maja tak偶e znalaz艂a si臋 w sid艂ach, ale ona nie ma za czym t臋skni膰, dla­tego z ni膮 jest inaczej.

Raija milcza艂a. Ailo ods艂oni艂 przed ni膮 tajemnic臋 Mai. Raija potrzebowa艂aby wiele czasu, by j膮 odkry膰.

- Ona nadal mnie nienawidzi - odezwa艂a si臋 ze smutkiem.

- Nie, to nie nienawi艣膰 - odrzek艂 Ailo, przesuwa­j膮c srebrny p贸艂misek, kt贸ry, jak Raija si臋 domy艣li艂a, sam wykona艂.

Skinieniem poprosi艂a, by jej pokaza艂.

Kiedy uchwyci艂a w d艂onie naczynie, w jednej chwi­li poj臋艂a bezmiar jego t臋sknoty. Dostrzeg艂a b贸l i g艂臋­boki niemy smutek w tych wszystkich detalach, nad kt贸rych pi臋knem rozp艂ywali si臋 inni.

- Mikkal powinien zobaczy膰, jak wysoko ulecia艂y jego ptaki - u艣miechn臋艂a si臋 Raija. Przypomnia艂a so­bie tego najpierwszego ptaka, kt贸rego Mikkal wy­rze藕bi艂 w ko艣ci renifera, kiedy pilnowa艂 stada. Rze藕­bi艂 dla zabicia czasu. Tak dobrze pami臋ta艂a tamte dni. Niemal czu艂a, jak jej twarz smaga letni wiatr. Kiedy Mikkal udawa艂, 偶e wyrze藕biona figurka przeznaczo­na jest dla Siggi, ogarn臋艂a j膮 straszliwa zazdro艣膰.

Opowiedzia艂a t臋 histori臋 Ailo. Pewnie Mikkal te偶 mu j膮 opowiada艂. Musia艂 to zrobi膰.

- Uczyni艂em ptaka symbolem naszej t臋sknoty, na­szej ucieczki, naszych marze艅. Ptak z rozpostartymi skrzyd艂ami uosabia wolno艣膰, za kt贸r膮 tak t臋skni臋. Uosabia poniek膮d mnie, ojca... My wszyscy, kt贸rzy jeste艣my z tob膮 zwi膮zani, nosimy w sobie t臋 wielk膮 t臋sknot臋, niepok贸j, kt贸ry nie pozwala nam osi膮艣膰 w jednym miejscu.

- Nie mam Mikkalowego ptaka. Zrobisz go dla mnie?

- Ju偶 zrobi艂em. Frunie na rozpostartych z艂otych skrzyd艂ach. W艂a艣ciwie chcia艂em go wyrze藕bi膰 w ma­cicy per艂owej, bo uwa偶am, 偶e powinna艣 mie膰 bia艂ego ptaka, ale w tak kr贸tkim czasie nie uda艂o mi si臋 zdo­by膰 tworzywa. - A po chwili znacz膮co doda艂: - Wzi膮­艂em si臋 do pracy, gdy tylko Maja odebra艂a wiado­mo艣膰. Do mnie tak偶e dociera艂y znaki, cho膰 nie tak wyra藕ne. Inaczej ni偶 kiedy艣 postrzegam teraz otacza­j膮cy mnie 艣wiat, ale nadal potrafi臋 odbiera膰 ledwie uchwytne cienie, ruchy, symbole...

- Mikkal m贸wi艂, 偶e m贸j ptak powinien by膰 czarny - u艣miechn臋艂a si臋 Raija znu偶ona.

Uchyli艂y si臋 drzwi i Rei jo, wsun膮wszy tylko g艂o­w臋, powiedzia艂:

- Chod藕cie ju偶, czekamy na was.

Nie upomnia艂 jej, ale w jego g艂osie wyczu艂a cie艅 zawodu.

Raija dobrze wiedzia艂a, o co mu chodzi. Zn贸w po­traktowa艂a niejednakowo dzieci Mikkala. Zawsze tak post臋powa艂a. Ale te偶 Ailo nie by艂 tak skomplikowa­ny jak Maja, 艂atwo nawi膮zywa艂o si臋 z nim kontakt. Zawsze lepiej rozumia艂a si臋 z Ailo ni偶 z Maj膮. Bo Ma­ja nawet jako ma艂e dziecko zamyka艂a si臋 w sobie.

Mo偶e w艂a艣nie dlatego Maja i Ailo tak do siebie przylgn臋li. Byli tak odmienni, 偶e wzbudzali w sobie nawzajem ciekawo艣膰. Uzupe艂niali si臋.

Oczywi艣cie pomijaj膮c pokrewie艅stwo, kt贸re nie­w膮tpliwie tak偶e mia艂o znaczenie.

- Maja nie czuje do ciebie nienawi艣ci - powiedzia艂 Ailo, odstawiaj膮c p贸艂misek na miejsce. - Ale wiesz, 偶e nie艂atwo j膮 zrozumie膰. Zawsze 偶y艂a w cieniu: Elise, Idy, ale najbardziej w twoim cieniu. Wszyscy a偶 nad­to dobrze pami臋tali, czyj膮 jest c贸rk膮. Ale nienawi艣ci z pewno艣ci膮 do ciebie nie czuje.

5

Zima nie by艂a najlepsz膮 por膮 roku na prowadzenie zajazdu, a tym bardziej na rozkr臋canie interesu. A jednak Knut i Anjo wyruszyli z Hailuoto w kr贸t­kim czasie po otrzymaniu tej propozycji, na kt贸r膮 Knut zgodzi艂 si臋 bez wahania. Czu艂, 偶e otwieraj膮 si臋 przed nim nowe mo偶liwo艣ci. Kto艣 inny mo偶e uzna艂­by j膮 za ja艂mu偶n臋 ojca Williama, wszechmocnego Marcusa Runefelta, ale Knut stwierdzi艂, 偶e nie pora dawa膰 si臋 ponosi膰 fa艂szywym ambicjom.

Do grona starych znajomych Runefelta nale偶a艂 Jo­han Grap臋, s臋dzia z Nederkalix. Poniek膮d by艂 osobi­艣cie zainteresowany zak艂adami hutniczymi w Kengis, jako 偶e jego dziadek ze strony ojca, Arendt Grap臋, by艂 jednym z pierwszych ich w艂a艣cicieli. Niestety, nie dopisa艂o mu szcz臋艣cie. Kiepski by艂 z niego fabrykant, cho膰 przy艣wieca艂y mu dobre ch臋ci, co 艣wiadczy艂o na jego korzy艣膰.

Johan Grap臋 martwi艂 si臋, 偶e trudno znale藕膰 ch臋t­nych do prowadzenia zajazdu. Nie do艣膰 偶e brakowa­艂o fachowej si艂y roboczej do pracy przy wytopie ru­dy, to jeszcze zajazd przez d艂ugi czas pozostawa艂 bez w艂a艣ciciela. A przecie偶 w艂a艣nie 贸w zajazd o偶ywia艂 t臋 niewielk膮 spo艂eczno艣膰 daleko na ko艅cu 艣wiata, gdy偶, jak wiadomo, z艂o偶a rud rzadko znajduj膮 si臋 w pobli­偶u ludzkich osad.

Z艂o偶a rudy 偶elaza w Junosuando nad rzek膮 Tornio zosta艂y odkryte w 1644 roku. W okresie tocz膮cych si臋 wojen zapotrzebowanie na 偶elazo by艂o ogromne. Nie bacz膮c wi臋c na to, 偶e nowo odkryte z艂o偶a znajduj膮 si臋 na odleg艂ych kra艅cach Norrland, nakazano ich wydobycie i pozyskiwanie.

Jako pierwszy zosta艂 zobowi膮zany do tego zwierzchnik dystryktu, Frans Crusebi贸rn. Ale urz臋d­nicy rzadko miewaj膮 zmys艂 do interes贸w. Crusebi贸rn przyczyni艂 si臋 do uruchomienia pierwszej odlewni, ale w kilka lat p贸藕niej przekaza艂 j膮 obywatelom mia­sta Tornio, kt贸rzy by膰 mo偶e byli zdolnymi kupcami, ale na wydobyciu rudy i wytopie 偶elaza nie bardzo si臋 znali. Dlatego te偶 r贸wnie gorliwie szukali kogo艣, kto przej膮艂by od nich hut臋, kt贸ra wed艂ug nich nie ro­kowa艂a zysk贸w. Rzeczywi艣cie, Junosuando le偶a艂o da­leko od portu w Tornio. W tamtych rejonach brako­wa艂o dr贸g. Zim膮 trudno by艂o dowie藕膰 surowiec do port贸w, sk膮d m贸g艂by pop艂yn膮膰 na rynki do odbior­c贸w, kt贸rzy si臋 go wr臋cz domagali.

Rudy z p贸艂nocy uznane zosta艂y mianowicie za jed­ne z najlepszych na 艣wiecie. Znawcy twierdzili, 偶e tyl­ko hiszpa艅skie rudy 偶elaza z Bilbao s膮 lepsze od tych z p贸艂nocnych zak膮tk贸w Szwecji.

Frans Crusebi贸rn pochodzi艂 z Lubeki, starego hanzeatyckiego miasta. Jego dziadek by艂 tam kupcem. Kiedy wi臋c obywatele miasta Tornio zrezygnowali z kopalni, Crusebi贸rn by艂 zmuszony znale藕膰 ch臋t­nych, kt贸rzy potrafiliby poprowadzi膰 taki interes. Polecaj膮c sztokholmskiego kupca Arendta Grape'a, by艂 przekonany, 偶e trafi艂 na w艂a艣ciwego cz艂owieka.

M艂ody Grap臋, syn kupca i w艂a艣ciciela gorzelni w Lubece, przyby艂 do Sztokholmu jako siedemnasto­latek, by nauczy膰 si臋 kupiectwa. Ju偶 w dwana艣cie lat p贸藕niej zosta艂 obywatelem Sztokholmu, a gdy mia艂 trzydzie艣ci cztery lata, otrzyma艂 od kr贸lowej Krysty­ny listy uwierzytelniaj膮ce, kt贸re go uprawnia艂y do przej臋cia kopalni w Junosuondo.

Ale w sze艣膰 lat p贸藕niej Arendt Grap臋 musia艂 szu­ka膰 wsparcia obcego kapita艂u i obcych fachowc贸w. Sprowadzi艂 z Holandii braci Abrahama i Jakoba Momma, kt贸rych p贸藕niej Korona szwedzka uhono­rowa艂a szlachectwem, nadaj膮c im herb Reenstierna.

W艂a艣nie Grap臋 za艂o偶y艂 p贸藕niejsze Masugnsbyn. Sprowadzi艂 specjalny piec hutniczy do wytopu 偶elaza skonstruowany na wz贸r francuski. Dalsze uszlachet­nianie 偶elaza nast臋powa艂o w ku藕niach oko艂o siedem­dziesi膮t kilometr贸w na po艂udnie w okolicach Tornionjoki, mniej wi臋cej tam, gdzie rzeka Tornio 艂膮czy si臋 z Muonjonjoki, w niewielkiej osadzie zwanej Kengis.

Ale hutnictwo nie by艂o jednak powo艂aniem Arend­ta Grape'a, a wsp贸艂praca z bra膰mi herbu Reenstierna sko艅czy艂a si臋 licznymi procesami i nieporozumienia­mi. Wyroki og艂oszone w tych sprawach okaza艂y si臋 zawik艂ane i nawet spadkobiercy zwa艣nionych stron nie byli w stanie ich poj膮膰. Zreszt膮 niewielu ich by艂o. Urodzony w Lubece kupiec, kt贸ry zamieszka艂 na p贸艂­nocy, doko艅czy艂 swego 偶ywota jako nadzorca ho­dowli ren贸w i w贸jt dziesi膮tki kilometr贸w od Kengis.

Ale nie ma ludzi niezast膮pionych. Kengis osta艂o si臋. Znaleziono innych zarz膮dc贸w, zw艂aszcza 偶e nadal ist­nia艂o du偶e zapotrzebowanie na 偶elazo.

W Europie wci膮偶 toczy艂y si臋 wojny.

Ostatni odcinek d艂ugiej drogi Anjo i Knut zmuszeni byli pokona膰 zaprz臋giem renifer贸w. Ale nie narzekali z tego powodu. Dobrze wiedzieli, na co si臋 porwali. Nie zaskoczy艂y ich ani zaspy, ani mr贸z. Wiedzieli, jak dale­ko od siebie bywaj膮 po艂o偶one osady w Laponii. Prze­mierzyli ju偶 kiedy艣 niezaludnione p贸艂nocne trakty i w obojgu na ca艂e 偶ycie pozosta艂 sentyment do podob­nych krajobraz贸w.

Inni na ich miejscu westchn臋liby ci臋偶ko, narzeka­j膮c, 偶e z tego pustkowia trudno b臋dzie si臋 wyrwa膰 do Tornio, zw艂aszcza zim膮. Ale im taka my艣l nawet nie za艣wita艂a.

Dotar艂szy do kresu podr贸偶y owego zimowego po­ranka, wysiedli z pu艂k贸w i stan臋li wp贸艂obj臋ci. Dzieci spa艂y starannie otulone sk贸rami.

Popatrzyli na lekko pofa艂dowan膮, otwart膮 prze­strze艅, szerok膮, skut膮 lodem rzek臋 Tornio i zakochali si臋 w Kengis. By艂a to mi艂o艣膰 od pierwszego wejrzenia.

Przeszli si臋 na sam cypel, gdzie spotyka艂y si臋 rzeki z p贸艂nocy i zachodu, i wyobrazili sobie, jak膮 si艂臋 mo­g膮 ujawni膰 masy wody, kiedy rusz膮 wiosenne roztopy.

Ciemne 艣wierkowe lasy wznosi艂y si臋 dumnie, a na­gie brzozy wyci膮ga艂y ku niebu ga艂臋zie, w 艣ci艣ni臋tych p膮kach ukrywaj膮c zal膮偶ki, kt贸re wraz z wiosn膮 o偶y­j膮 na nowo.

Anjo i Knut zachwycili si臋 okolic膮 i nawet je艣li wcze艣niej odczuwali lekki niepok贸j, 偶e mo偶e zbyt po­chopnie przyj臋li propozycj臋, to w tym momencie po­zbyli si臋 wszelkich w膮tpliwo艣ci.

Byli pewni, 偶e chc膮 tu zosta膰 i osi膮艣膰 na sta艂e.

Wyobrazili sobie, jak o r贸偶nych porach roku b臋d膮 spogl膮da膰 ku horyzontowi. Stan膮 si臋 cz臋艣ci膮 tego pejza偶u. Zapuszcz膮 korzenie w tej 偶yznej ziemi u zbie­gu rzek.

Zajazd, kt贸ry mieli obj膮膰, nie wydawa艂 im si臋 taki du偶y. Byli pewni, 偶e z pomoc膮 kilku par najemnych r膮k z 艂atwo艣ci膮 sobie poradz膮. 呕adne z nich nie ba艂o si臋 ci臋偶kiej pracy. Dysponowali te偶 pewnymi 艣rodka­mi na pocz膮tek. Knut mia艂 wewn臋trzne przekonanie, 偶e w ten interes warto w艂o偶y膰 z艂oto i zwi膮za膰 z za­jazdem przysz艂o艣膰. Czu艂, 偶e to co艣 dla niego.

Po raz pierwszy od bardzo dawna pragn膮艂 czego艣 tak gor膮co. Pierwszy raz od czas贸w poszukiwania z艂ota w Finnmarku zn贸w rozpiera艂 go zapa艂. Do­strzeg艂 sens 偶ycia, kt贸ry w ostatnich latach znikn膮艂 mu z oczu.

- Czy nie powinni艣my napisa膰 paru s艂贸w do Mai? - zapyta艂 Knut wczesnym rankiem. Jak zwykle zdawa艂 si臋 na rozs膮dek i takt 偶ony. Nie lubi艂 podejmowa膰 de­cyzji bez porozumienia z Anjo. Chcia艂 zna膰 jej punkt widzenia. Uwa偶a艂, 偶e lepiej wsp贸lnie decydowa膰 o czym艣, ni偶 ka偶de z nich mia艂oby to czyni膰 osobno. - Maja musia艂a by膰 bardzo poruszona, skoro zdecydo­wa艂a si臋 wys艂a膰 wiadomo艣膰 przez pos艂a艅ca a偶 tutaj. Uwa偶am, 偶e przesadza. 呕eby sen tak wytr膮ci艂 j膮 z r贸w­nowagi?!

- Z Kengis do Tornio regularnie je偶d偶膮 transporty 偶elaza. Twoja siostra dobrze o tym wie. Nie jest g艂u­pia ani naiwna, m贸j drogi. Ju偶 ona wszystko spraw­dzi艂a - odpar艂a spokojnie Anjo.

- To co, wys艂a膰 jej kr贸tki list?

- Oczywi艣cie. Napisz, 偶e przyjedziesz natych­miast, gdy tylko u niej zjawi膮 si臋 oczekiwani go艣cie - odpowiedzia艂a, nawet nie mrugn膮wszy powiek膮. Za­wsze znajdowa艂a w艂a艣ciwe rozwi膮zania, a przy tym imponowa艂a opanowaniem.

- Sk膮d si臋 bierze w tobie taki spok贸j? - u艣miech­n膮艂 si臋 Knut i poca艂owa艂 j膮 w nos.

Musn膮艂 tak偶e wargami jej zmarszczki. Kocha艂 j膮, czego nie omieszka艂 jej wyzna膰.

- Ja tak偶e ci臋 kocham, Knucie Elvejord, ale chyba nie za twoj膮 m膮dro艣膰.

- Pewnie poci膮ga ci臋 bardziej moje cia艂o? - za偶ar­towa艂.

- Nie, twoja m艂odo艣膰 - odpar艂a ze 艣miechem, po­zwalaj膮c si臋 poca艂owa膰.

Poczucie humoru stanowi艂o mocny filar ich zwi膮z­ku. Knut mia艂 dwadzie艣cia cztery lata, a ona trzydzie­艣ci osiem, a mimo to uk艂ada艂o im si臋 cudownie i wie­rzyli, 偶e nic tego nie zmieni.

Anjo krz膮ta艂a si臋 po kuchni, ugotowa艂a posi艂ek i zanios艂a furmanom, kt贸rzy nocowali w zaje藕dzie. Zim膮 na przejechanie trasy z Kengis do Tornio po­trzeba by艂o ca艂ego dnia, ale z 艂adunkiem dzie艅 cza­sem okazywa艂 si臋 za kr贸tki. Nikt jednak nie o艣mieli艂­by si臋 zatrzyma膰 po drodze, 偶eby si臋 przespa膰.

Knut biedzi艂 si臋 nad listem do siostry. Nie lubi艂 kre艣li膰 liter i przelewa膰 my艣li na papier. Posiad艂 t臋 sztuk臋 tylko dlatego, 偶e Reijo si臋 upar艂, i偶 jego dzie­ci musz膮 umie膰 czyta膰 i pisa膰.

Knut czyni艂 to niech臋tnie i niezbyt starannie, ale w razie potrzeby nie musia艂 nikogo prosi膰 o pomoc.

Zd膮偶y艂 ju偶 w po艂owie napisa膰 list do Mai, gdy na­gle z hukiem otworzy艂y si臋 drzwi i wtargn膮艂 jaki艣 cz艂o­wiek, wpuszczaj膮c do 艣rodka zawiej臋. Pod艂oga mi臋dzy sto艂em a 艂awami pokry艂a si臋 cienk膮 warstw膮 艣niegu. - Ku藕nia si臋 pali! - wrzasn膮艂 przybysz. - Rozp臋ta­艂o si臋 czerwone piek艂o!

Rzeczywi艣cie, to by艂o czerwone piek艂o.

Zdawa艂o si臋 niemo偶liwe, by w mro藕nym styczniu po偶ar m贸g艂 by膰 taki gro藕ny. Ale czasem 偶ywio艂 po­trafi zaskoczy膰 i to, co z pozoru niemo偶liwe, staje si臋 rzeczywisto艣ci膮. Mieszka艅cy tych stron zwykli przyj­mowa膰 wszystko, co zsy艂a艂 im los, bez zadawania zb臋dnych pyta艅.

Nasta艂 s膮dny dzie艅.

Ludzie walczyli z po偶arem przez ca艂e przedpo艂u­dnie a偶 do wieczora. Trzymali si臋 ostatkiem si艂, ale nie dane im by艂o odpocz膮膰, bo wiatr zmieni艂 kieru­nek i powia艂 w stron臋 las贸w i zabudowa艅.

Ogie艅 nie odpoczywa艂. Wiatr tak偶e nie zamierza艂 ust膮pi膰. Sprzysi臋g艂y si臋 dwa niszcz膮ce 偶ywio艂y. Ze­spoli艂y swoje si艂y i pokaza艂y sw膮 moc.

Kto 偶yw, rzuci艂 si臋 do walki z po偶arem. Nak艂ada­no 艣nieg do wiader i ciskano go w p艂omienie. 艢wier­ki porastaj膮ce zbocza ogo艂ocono z ga艂臋zi.

Ludzie kopali rowy, by zatrzyma膰 ogie艅, ale wiatr niweczy艂 ich wysi艂ki, 艣miej膮c im si臋 lodowato w twa­rze. Rowy nie spe艂nia艂y swojego zadania, bo wicher plu艂 ognistymi kulami na wierzcho艂ki okolicznych drzew. I zdawa艂o si臋, 偶e nie nic go ju偶 nie powstrzy­ma przed zaj臋ciem zabudowa艅 huty.

Knut my艣la艂 tylko o tym, by zdusi膰 p艂omienie. Okie艂zna膰 je, jak si臋 ujarzmia dzikiego konia, a mo­偶e raczej niebezpiecznego drapie偶nika. Ciska艂 wiadra 艣niegu, trac膮c powoli wiar臋 w zwyci臋stwo nad 偶ar艂ocznymi j臋zykami ognia. W niebo unosi艂 si臋 czarny g臋sty dym, ciemniejszy ni偶 noc.

Po偶ar wci膮偶 malowa艂 na nim czerwone smugi, gro­偶膮c, 偶e poch艂onie wszystko, rozprzestrzeni si臋, znisz­czy, unicestwi.

Czerwone i z艂ote p艂omienie! Jakby na ziemi臋 zst膮pi­艂a polarna zorza. Ale polarna zorza nie jest gro藕na dla nikogo poza g艂upimi wyrostkami, kt贸rzy igraj膮 z nie­bezpiecze艅stwem, wymachuj膮c czym艣 bia艂ym. Tych zorza mo偶e poparzy膰 w r臋ce. Tak przynajmniej powta­rza艂y z powag膮 m膮dre kobiety, kt贸re w osadach nad fiordem Lyngen opowiada艂y zimow膮 por膮 podobne hi­storie w ciasnych izbach, grzej膮c si臋 przy palenisku.

Ale ten ogie艅 by艂 ziemski i prawdziwy. Bucha艂 od niego 偶ar taki, 偶e Knut sta艂 na dworze w ten stycz­niowy dzie艅 w samej tylko cienkiej koszuli z podwi­ni臋tymi do 艂okcia r臋kawami. Oczy go piek艂y i 艂zawi­艂y, policzki pali艂y jak poparzone do 偶ywego cia艂a. Pot 偶艂obi艂 w sk贸rze s艂one 艣cie偶ki.

Stali rami臋 w rami臋: m臋偶czy藕ni, troch臋 kobiet, wy­rostki.

Niewa偶ne, czy to by艂 zarz膮dca, czy ten, kt贸ry ude­rza艂 w kowad艂o. Wszyscy walczyli z 偶ywio艂em: bu­chalterzy, stajenni, ci, co dmuchali w miechy, i pala­cze. Walczyli o hut臋, kt贸rej cz臋艣ci膮 by艂a ta ku藕nia, o podstaw臋 swej egzystencji. 艁膮czy艂 ich wsp贸lny cel. Walczyli z t膮 sam膮 desperacj膮 wypisan膮 na twarzach, czarnych, osmolonych, spoconych, wykrzywionych grymasem, 艣miertelnie zm臋czonych.

Przera偶eni i bezsilni wobec tego wroga, kt贸ry nie dawa艂 si臋 okie艂zna膰.

Zdesperowani i gotowi na wszystko, nara偶ali w艂asne 偶ycie, 偶eby powstrzyma膰 niszcz膮ce p艂omienie, kt贸­re zaj臋艂y ku藕ni臋 i pr贸bowa艂y przenie艣膰 si臋 na pozo­sta艂e zabudowania huty. Robili wszystko, by ocali膰 podstaw臋 swego utrzymania i dom na tym odludziu.

Zima by艂a najgorsz膮 por膮 na utrat臋 pracy. Piekiel­n膮 por膮, by zosta膰 bez dachu nad g艂ow膮.

Do zajazdu przyniesiono trzynastu ci臋偶ko poparzo­nych m臋偶czyzn w stanie zawieszenia mi臋dzy 偶yciem a 艣mierci膮. Wyli z b贸lu w chwilach, gdy wraca艂a im 艣wiadomo艣膰. Nieprzytomni, wcale nie zaznawali uko­jenia.

W izbie unosi艂 si臋 sw膮d niemal identyczny, ale jesz­cze intensywniejszy ni偶 w lochach twierdzy Vardo, gdzie przes艂uchiwano i torturowano kobiety podej­rzane o czary.

Anjo powstrzymywa艂a md艂o艣ci, a okropne wspo­mnienia z przesz艂o艣ci powr贸ci艂y ze zdwojon膮 si艂膮. Z w艂asnym b贸lem umia艂a sobie poradzi膰, gorzej zno­si艂a b贸l innych. Zawsze odznacza艂a si臋 wielk膮 wra偶li­wo艣ci膮 na ludzk膮 krzywd臋. Na szcz臋艣cie nie odebra­艂o jej to rozs膮dku i woli dzia艂ania.

Teraz jednak czu艂a si臋 bezradna, bo jedyne, co mo­g艂a, to by膰 przy tych biedakach i piel臋gnowa膰 ich, by z艂agodzi膰 nieco ich cierpienia. 艁zy cisn臋艂y jej si臋 do oczu, gdy pomy艣la艂a, ilu ludzi walcz膮cych z po偶arem poch艂on臋艂y p艂omienie. Ilu zgin臋艂o w tym piekielnym ogniu. Ba艂a si臋 ich liczy膰, cho膰 czyni艂a to mimo wo­li. Ale wiedzia艂a, 偶e nawet najwi臋ksza rozpacz nie wr贸ci im 偶ycia.

Min臋艂o popo艂udnie i zapad艂 wiecz贸r, ale od p艂o­mieni ja艣nia艂o jak w dzie艅. Ogie艅 nie da艂 si臋 zdusi膰, cho膰 ludzie nie przestawali z nim walczy膰.

Anjo uzna艂a, 偶e nie mo偶e d艂u偶ej siedzie膰 bezczyn­nie. Zawi膮za艂a na plecach chust臋, w kt贸rej umie艣ci艂a Ail臋, i trzymaj膮c mocno za r膮czk臋 ma艂ego Karla, ru­szy艂a na poszukiwanie Knuta. Nie mia艂a odwagi zo­stawi膰 dzieci pod opiek膮 obcych. Nie wiadomo, co si臋 jeszcze mo偶e sta膰. Dzieci kocha艂a ponad wszyst­ko. By艂y jej dro偶sze ni偶 w艂asne 偶ycie.

Musi odnale藕膰 Knuta i poradzi膰 si臋, co robi膰 w tej sytuacji.

Wszyscy m臋偶czy藕ni z osmolonymi twarzami wy­gl膮dali tak samo. Mieli czarne, przemoczone nogaw­ki spodni, przepocone na grzbietach koszule i swetry. Anjo rozgl膮da艂a si臋 zdesperowana, potykaj膮c si臋 o le­偶膮ce na ziemi kapelusze, rzucone na bok, a mo偶e zgu­bione przez m臋偶czyzn. Przypomina艂y wielkie grzyby na udeptanym 艣niegu: czarne, szare, br膮zowe.

Przez ca艂y czas s艂ysza艂a krzyki i j臋ki cierpi膮cych, cho膰 od zajazdu, kt贸ry zamieni艂 si臋 w lazaret, odesz艂a ju偶 spory kawa艂ek. Prze艣ladowa艂y j膮 nawet w艣r贸d gwaru i wrzask贸w walcz膮cych z po偶arem ludzi. Prze­dziera艂y si臋 przez g艂o艣ny trzask p艂omieni, kt贸re, zda­wa艂o si臋, szepta艂y ostrzegawczo, zanosi艂y si臋 z艂owiesz­czym 艣miechem, ochryp艂ym wo艂aniem grozi艂y, 偶e wnet wielkie czerwone gard艂o poch艂onie wszystko.

Anjo nie wiedzia艂a ju偶, czy te krzyki dochodz膮 z zewn膮trz, czy s膮 w niej.

Tak jak zapach.

Nosi艂a w sobie sw膮d spalenizny i zwi膮zany z nim b贸l.

Wbieg艂a pomi臋dzy ludzi. Wpatrywa艂a si臋 w ich czarne od sadzy twarze, szukaj膮c tej jedynej, ukocha­nej. Zdawa艂o jej si臋, 偶e to jakie艣 szyderstwo. Zawsze s膮dzi艂a, 偶e Knuta rozpozna艂aby wsz臋dzie. 呕e ich mi­艂o艣膰, tak silna, sprawi艂aby, i偶 ukochany m臋偶czyzna b艂yszcza艂by niczym Gwiazda Polarna na niebie, t艂u­mi膮c swym blaskiem wszystkie inne.

Tymczasem 贸w mro藕ny styczniowy wiecz贸r u艣wiadomi艂 jej, 偶e gwiazdy s膮 zadziwiaj膮co podobne do siebie.

Anjo by艂a zdesperowana, w ustach czu艂a smak krwi. Nios艂a na plecach 艣pi膮c膮 c贸reczk臋, a synka moc­no trzyma艂a za r臋k臋. Nie mia艂a poj臋cia, czy ma艂y Karl da rad臋 nad膮偶y膰 za ni膮. Je艣li nie, b臋dzie musia艂a i je­go wzi膮膰 na r臋ce.

A nie wiedzia艂a, czy temu podo艂a. Czy偶 jednak mia艂a inne wyj艣cie?

To s膮 przecie偶 jej dzieci, jest za nie odpowiedzialna, nie mo偶e ich straci膰. Cierp艂a na sam膮 my艣l, co by si臋 sta艂o, gdyby wypu艣ci艂a je z r膮k. W tym t艂umie, 艣lepym na wszystko poza ogniem, nie mia艂yby 偶adnych szans.

M臋偶czy藕ni, niczym jeden organizm, zmagali si臋 z ognistym potworem rozrzucaj膮cym iskry i p艂omie­nie, pluj膮cym czerwonym 偶arem. Bij膮ca od niego z艂o­ta po艣wiata sprawia艂a, 偶e blak艂y gwiazdy.

Wydawali si臋 identyczni. Jakby ju偶 nie byli poje­dynczymi lud藕mi, ale ko艅czynami wielkiego cielska, usi艂uj膮cego pokona膰 ognistego bo偶ka, kt贸ry, nienasy­cony, po偶era艂 nawet 艣nieg.

- Knut! - wypr贸bowa艂a swego g艂osu Anjo. Mia艂a nadziej臋, 偶e m膮偶 j膮 us艂yszy, ale jej wiara okaza艂a si臋 daremna. Ponownie zawo艂a艂a go po imieniu: - Knut!

W jej stron臋 odwr贸ci艂y si臋 zdumione twarze. Tu, na lapo艅skich pustkowiach w granicach szwedzkiej Korony, m臋偶czy藕ni najcz臋艣ciej nosili inne imiona:

Henrik, Nils, Jon czy Jons. Spotyka艂o si臋 te偶 Lars贸w, Johan贸w czy Jakob贸w. Imi臋 Knut w tych stronach brzmia艂o obco.

- Knut! - wo艂a艂a Anjo.

- Tato! - wt贸rowa艂 jej ma艂y Karl, ale jego cienki g艂osik ledwie dochodzi艂 do niej. Zreszt膮 z trudem te偶 s艂ysza艂a w艂asny g艂os, mimo 偶e krzycza艂a z ca艂ej si艂y.

Znalaz艂a m臋偶a niemal przy samej 艣cianie ognia. Gdy tylko go ujrza艂a, zrozumia艂a, 偶e niepotrzebnie wo艂a艂a go wcze艣niej. Zna艂a przecie偶 Knuta na tyle, by si臋 domy艣li膰, 偶e kto jak kto, ale on si臋 nie oszcz臋dza.

Sta艂 oczywi艣cie w pierwszym szeregu. Tam gdzie grozi艂o najwi臋ksze niebezpiecze艅stwo i potrzebna by艂a odwaga i determinacja.

Powinna by艂a wiedzie膰.

Przepychaj膮c si臋 naprz贸d, krzycza艂a w z艂o艣ci i roz­paczy, by si臋 do niego przebi膰. Nawet nie s艂ysza艂a te­go, co wykrzykuje. W og贸le nie zastanawia艂a si臋 nad s艂owami, na zmian臋 fi艅skimi, szwedzkimi, norweskimi. By艂y niczym ostrze dzidy toruj膮ce jej drog臋 naprz贸d.

Szeroko rozpycha艂a si臋 艂okciami, nie pozwalaj膮c, by 艣cisn膮艂 j膮 t艂um. Gotowa pazurami broni膰 dziecka uczepionego jej sp贸dnicy. Nawet w tych okoliczno­艣ciach nie darowa艂aby nikomu, kto by przez nieuwa­g臋 zrobi艂 krzywd臋 jej pociechom.

Anjo uchwyci艂a si臋 Knuta, zanim zd膮偶y艂 zauwa偶y膰 jej obecno艣膰. W jego oczach odbija艂 si臋 blask p艂omie­ni, gdy si臋 odwr贸ci艂, a na twarzy malowa艂a irytacja. 艢ci膮gn膮艂 gniewnie brwi, usi艂uj膮c uwolni膰 si臋 od Anjo. Dopiero po chwili zreflektowa艂 si臋, 偶e to ona.

- Gdzie dzieci? - wyczyta艂a z ruchu jego warg. Anjo bardziej widzia艂a s艂owa, ni偶 je s艂ysza艂a. Stali zbyt blisko ognia. Nie da艂o si臋 tam rozmawia膰. P艂o­mienie, jakby chcia艂y mie膰 ostatnie s艂owo, zag艂usza­艂y ich g艂osy trzaskiem.

Anjo pokaza艂a wi臋c na migi, 偶e na plecach ma Ail臋. Dziewczynka spa艂a najspokojniej w 艣wiecie, trzymaj膮c w buzi kciuk. Ma艂y Karl sta艂 za艣 uczepiony matczynej nogi, nie widzia艂 nawet polowy tego co Anjo, ale ba艂 si臋 dwa razy mocniej.

- O m贸j Bo偶e! Uciekaj st膮d! - wyczyta艂a z ust Knu­ta, kt贸ry popatrzy艂 na ni膮 b艂agalnie.

Anjo szarpn臋艂a nim, denerwuj膮c si臋, 偶e on jej nie rozumie. Przecie偶 przysz艂a z nim porozmawia膰!

Knut niech臋tnie poszed艂 za ni膮. Ci膮gn臋艂a go za r臋­k臋 przez t艂um na ty艂y. Ale cho膰 i tam 偶ar bi艂 tak moc­ny, 偶e zdawa艂o si臋 upalnie jak w noc 艣wi臋toja艅sk膮, Knut trz膮s艂 si臋 z zimna i musia艂 zabija膰 r臋ce, by si臋 rozgrza膰. Bo przecie偶 tam, sk膮d go Anjo odci膮gn臋艂a, przez ca艂y czas gotowa艂o si臋 powietrze.

- To beznadziejne - powiedzia艂, prostuj膮c si臋.

Wiedzia艂, 偶e musi wraca膰 z powrotem gasi膰 p艂o­mienie. Nie wolno mu zrezygnowa膰! Nikomu nie wolno! Toczyli przecie偶 b贸j o przetrwanie.

- Ludzie gadaj膮, 偶e takiego po偶aru nie by艂o tu od tysi膮c siedemset siedemnastego roku, kiedy to Rosja­nie, kt贸rzy zaj臋li te tereny, podpalili wszystko - rzu­ci艂, u艣miechaj膮c si臋 p贸艂g臋bkiem.

A mo偶e to wcale nie by艂 u艣miech, a jedynie grymas zm臋czenia, jaki odmalowa艂 si臋 przelotnie na jego twa­rzy.

- Wtedy ocala艂y tylko wychodki. Wyrazi艂 tym zdaniem swoje najczarniejsze my艣li.

Anjo rozejrza艂a si臋 wok贸艂 siebie, nie chc膮c uwierzy膰, 偶e to wszystko, co tu widzia艂a, mo偶e zosta膰 poch艂o­ni臋te przez ogie艅.

Przecie偶 dopiero co tutaj przybyli. Tu chcieli osi膮艣膰. Chcieli si臋 sta膰 cz膮stk膮 tej spo艂eczno艣ci, chcie­li, by ich przyj臋to i zaakceptowano. To w tych ra­mach mia艂 powsta膰 obraz ich wsp贸lnego 偶ycia.

- W zaje藕dzie le偶y trzynastu ci臋偶ko poparzonych m臋偶czyzn. Umieraj膮 mi na r臋kach. - Anjo m贸wi艂a szybko, nie upi臋kszaj膮c prawdy. - Co z nimi robi膰, Knut? Nie ma 偶adnych lekarstw. Jest zima. W 偶aden spos贸b nie mog臋 pom贸c!

Gdyby nie gruba warstwa 艣niegu przykrywaj膮ca wrzosowiska, Anjo nazbiera艂aby zi贸艂. Nie powiedzia­艂a tego, ale Knut zrozumia艂, o czym my艣la艂a. Anjo po­trafi艂a pom贸c sobie i najbli偶szym, cho膰 si臋 nie afiszo­wa艂a z tego rodzaju umiej臋tno艣ciami, zw艂aszcza po tym, jak zosta艂a oskar偶ona o czary.

Nie by艂a czarownic膮, posiad艂a jedynie rozleg艂膮 m膮­dro艣膰. A dla kobiety niebezpiecznie jest by膰 m膮dr膮. M臋偶czy藕ni sprawuj膮cy w艂adz臋 obawiaj膮 si臋 m膮drych kobiet.

- Ju偶 pos艂ano po pomoc do Junosuando - powie­dzia艂 jej Knut. - My艣lenie przychodzi艂o mu z trudem. Zdawa艂o mu si臋, 偶e sk艂ada si臋 jedynie z cia艂a, ca艂y wy­si艂ek koncentruj膮c na tym, by stawi膰 czo艂o po偶arowi.

Zatrzyma膰 ogie艅, zatrzyma膰鈥 - dudni艂o mu w skroniach. Zabija艂 r臋ce, bo kiedy sta艂 cho膰by przez chwil臋 nieruchomo, potwornie marz艂.

Nie mia艂 czasu z ni膮 rozmawia膰. Nie pojmowa艂, po co tu przysz艂a i zabiera艂a mu czas. Chyba rozumie, 偶e oni tam go potrzebuj膮, 偶e tam z przodu wi臋kszy jest z niego po偶ytek ni偶 tu.

Nie czas na odpoczynek. Je艣li on stanie z boku, in­ni mog膮 pomy艣le膰, 偶e im te偶 si臋 nale偶y chwila odde­chu. Nie mo偶e tu zosta膰. Czego ona od niego chce?

Jacy ranni?

Powoli dociera艂 do niego sens s艂贸w wypowiedzia­nych przez 偶on臋.

- Trzynastu ludzi? Jest dla nich jaka艣 nadzieja? - zapyta艂 wreszcie. By艂 tak zm臋czony, 偶e ledwie widzia艂 na oczy 偶on臋 zza mg艂y. Knut bardziej s艂ysza艂 ni偶 do­strzega艂 jej gniew. Bo Anjo m贸wi艂a po fi艅sku, kiedy by艂a bardzo zdenerwowana.

- Nadzieja? Knucie Elvejord! Mam w izbie trzyna­stu m臋偶czyzn wyj膮cych z b贸lu. Jeszcze 偶yj膮, ale strasznie cierpi膮. Rozumiesz, cz艂owieku? Nie pytaj mnie, czy jest dla nich jaka艣 nadzieja! Ja niewiele mo­g臋 im pom贸c. Dosz艂o to wreszcie do ciebie?

Nie by艂 pewien, czy j膮 rozumie. Nie pojmowa艂, dlaczego Anjo tak si臋 piekli. Zupe艂nie jak wulkan ci­skaj膮cy roz偶arzon膮 law臋.

Ogie艅 dosi臋ga艂 go ze wszystkich stron. Knuta roz­艣mieszy艂a ta my艣l i uni贸s艂szy k膮ciki ust, roze艣mia艂 si臋.

Anjo nie mia艂a ani czasu, ani cierpliwo艣ci. Pojmo­wa艂a, ile przeszed艂 jej m膮偶, jaki by艂 艣miertelnie zm臋­czony. Ale przecie偶 nie on jeden! Ona te偶 pada艂a ju偶 z n贸g, chocia偶 nie walczy艂a bezpo艣rednio ze 艣cian膮 ognia.

Wymierzy艂a mu siarczysty policzek, jeden, drugi. I bi艂a go po twarzy, p贸ki nie przesta艂 si臋 艣mia膰. Wreszcie, mru偶膮c oczy, popatrzy艂 na ni膮 zdziwiony, jakby dopiero teraz j膮 naprawd臋 zobaczy艂.

- Przepraszam - powiedzia艂a Anjo. - Ale nie ma czasu. Co mam zrobi膰 z rannymi, Knut?

- Nie ma innych kobiet do pomocy?

Potrzebowa艂a innej rady. Nagle nabra艂a w膮tpliwo­艣ci, czy m膮偶 jej mo偶e udzieli膰. Mo偶e si臋 myli艂a, s膮­dz膮c, 偶e on zdo艂a wype艂ni膰 t臋 pustk臋, kt贸r膮 czu艂a w sobie. Mia艂 do艣膰 swoich k艂opot贸w.

- Nie ma lekarstw, Knut! Inne kobiety wi臋c nic nie poradz膮. Pastor te偶 nic nie pomo偶e. Sk膮d wzi膮膰 anio­艂y, kt贸re ze艣l膮 zapomnienie i ukoj膮 b贸l tym trzyna­stu cierpi膮cym? Jestem sama, nie mog臋 znie艣膰 ich krzyk贸w i j臋k贸w. Nie mog臋 nic dla nich zrobi膰, Knut. Czy ten lekarz z Junosuando przywiezie lekarstwa?

Knut nie wiedzia艂.

- A z Tornio nikt nie przyjedzie z pomoc膮? Knut nie mia艂 poj臋cia, czy kto艣 wys艂a艂 do miasta pos艂a艅ca. Mo偶e z uwagi na odleg艂o艣膰 uznano, 偶e to nie ma sensu? Pomoc stamt膮d mog艂aby dotrze膰 naj­wcze艣niej nast臋pnego dnia wieczorem. Tym bardziej 偶e drogi zawia艂o i gdzieniegdzie trzeba si臋 by艂o prze­kopywa膰 przez g艂臋bokie zaspy.

Ale nazwa 鈥濼ornio鈥 niczym klucz otworzy艂a Knu­ta na now膮 my艣l. Mo偶e i Anjo przysz艂o to do g艂owy, ale nie mia艂a odwagi wym贸wi膰 tego na g艂os?

- Napisz do Mai! - powiedzia艂 nagle. - Trzeba j膮 tu sprowadzi膰.

- Do Hailuoto jest jeszcze dalej ni偶 do Tornio! - sprzeciwi艂a si臋, ale zaraz umilk艂a.

Czy w艂a艣nie to chcia艂a us艂ysze膰? Czy dlatego od­szuka艂a Knuta w艣r贸d zmagaj膮cych si臋 z po偶arem m臋偶czyzn?

- Maja - powt贸rzy艂a tylko i u艣miechn臋艂a si臋 do m臋­偶a. Pokiwa艂a g艂ow膮. Poca艂owa艂a go w oba policzki, nim go z powrotem wys艂a艂a na pierwsz膮 lini臋 do walki z p艂omieniami, tam gdzie pomimo nocy panowa艂a jasno艣膰 jak w letni poranek.

Anjo wr贸ci艂a do zajazdu, przemkn臋艂a si臋 mi臋dzy poj臋kuj膮cymi rannymi. Trz臋s膮cymi si臋 r臋koma wy­szuka艂a papier. Poplami艂a go palcami czarnymi od sa­dzy, ale nawet tego nie zauwa偶y艂a.

Drapi膮c膮 stal贸wk膮 skre艣li艂a po艣piesznie cztery li­nijki. Pomiesza艂y jej si臋 s艂owa w kilku j臋zykach, kt贸­re zna艂a. Z艂o偶y艂a papier i zapiecz臋towa艂a lakiem.

Stara艂a si臋 nie s艂ucha膰 krzyk贸w poparzonych. Chcia­艂a ochroni膰 przed nimi te偶 swoje dzieci, Ail臋 i Karla. Ochroni膰 je przed cierpieniem. Ale czy偶 by艂a w stanie?

呕ycie czasem bywa brzydkie i straszne. Nie mog艂a im opowiada膰 bajek, kiedy za 艣cian膮 ludzie krzycze­li, wij膮c si臋 z b贸lu.

Wyj艣膰 st膮d jak najszybciej i zanurzy膰 si臋 w mroku wieczoru!

Wyj艣膰.

Anjo zn贸w ruszy艂a na poszukiwanie.

Teraz musia艂a znale藕膰 kogo艣, kto potrafi艂by znie艣膰 trudy podr贸偶y noc膮, wysi艂ek i mr贸z. Kogo艣, kto umie porusza膰 si臋 wed艂ug gwiazd, odnajduj膮c drog臋 pomi­mo zasp. Kogo艣, komu za kompas s艂u偶y mapa nieba, kto potrafi stawi膰 czo艂o wichrom i zamieci.

Zn贸w przeciska艂a si臋 przez ci偶b臋, kot艂uj膮c膮 si臋 ni­czym morskie fale. Zdawa艂o si臋 jej, 偶e jest 艂upin膮 przemykaj膮c膮 si臋 pomi臋dzy innymi 艂odziami.

Znalaz艂a go przy 艣cianie ognia, tam gdzie wcze艣niej odnalaz艂a Knuta. Sta艂 nieustraszony w ubraniu ze sk贸r, nie zwa偶aj膮c na gor膮co i 偶ar. Gasi艂 p艂omienie ga艂臋ziami, nadpalonymi niemal do d艂oni nie okrytych r臋kawicami.

Anjo bez s艂owa wyja艣nienia poci膮gn臋艂a go za sob膮. Przemkn臋艂o jej tylko przez my艣l, 偶e powinni go wi­dzie膰 teraz ci wszyscy, kt贸rzy szydzili z Lapo艅czy­k贸w, twierdz膮c, 偶e nie ma z nich po偶ytku w ku藕ni, bo boj膮 si臋 ognia.

- Masz zaprz臋g? - zapyta艂a, a on tylko pokiwa艂 twierdz膮co g艂ow膮, tak samo wyczerpany jak Knut.

Pomacha艂a mu przed nosem listem.

- Chc臋, 偶eby艣 dostarczy艂 go siostrze Knuta. Lapo艅czyk nabra艂 powietrza w p艂uca, ale nim zd膮­偶y艂 cokolwiek rzec, Ailo odpowiedzia艂a mu:

- Pojedziesz do Mai na Hailuoto. S艂ysza艂e艣 kiedy艣 o niej? Pami臋tasz wypadek podczas sp艂awu drewna przed czterema czy pi臋cioma laty? A t臋 kobiet臋, kt贸­ra ocali艂a 偶ycie tylu poszkodowanym tamtej strasz­nej nocy i ukoi艂a ich b贸l? Tu tak偶e umieraj膮 m臋偶czy藕­ni. Potrzebujemy jej tutaj.

- Maja na Hailuoto? Maja Runefelt? - upewni艂 si臋 Lapo艅czyk chrapliwym g艂osem. Wzi膮艂 list i schowa艂 za pazuch臋.

Anjo pokiwa艂a g艂ow膮, pewna ju偶, 偶e odnalaz艂a w艂a­艣ciwego cz艂owieka.

- Nie spoczn臋, p贸ki jej tu nie sprowadz臋 - zapewni艂.

- Sowicie ci臋 za to wynagrodz臋 - obieca艂a Anjo.

- Za tak膮 przys艂ug臋 Johan nie we藕mie zap艂aty!

6

Odnosili si臋 do siebie uprzejmie. Skrywali praw­dziwe uczucia, by si臋 wzajemnie nie rani膰. Nie tylko Ailo nosi艂 mask臋 w te dni.

Opowiedzieli o swoim 偶yciu, jedni barwnie, inni pow艣ci膮gliwie, zostawiaj膮c s艂uchaczom pole do do­mys艂贸w.

Starali si臋 do siebie zbli偶y膰, ale tylko na tyle, by nie rozdrapywa膰 ran.

Raija spa艂a niespokojnie, rzuca艂a si臋 przez sen. Na szcz臋艣cie 艂贸偶ko by艂o dostatecznie szerokie, 偶e mog艂a odsun膮膰 si臋 na brzeg, 偶eby nie zbudzi膰 Reijo.

Czu艂a nasilaj膮cy si臋 l臋k.

Jej my艣li kr膮偶y艂y wok贸艂 ognia.

Nie wiedzia艂a, sk膮d si臋 bior膮. Wywo艂ywa艂y jednak coraz wi臋kszy niepok贸j.

Nie chcia艂a budzi膰 m臋偶a, wsta艂a wi臋c i nie zapala­j膮c lampy, si臋gn臋艂a po u艂o偶one przy 艂贸偶ku ubrania. Po cichu za艂o偶y艂a je, przeczesa艂a palcami w艂osy i z butami w r臋ce wymkn臋艂a si臋 z pokoju.

Niech sobie spokojnie 艣pi膮, pomy艣la艂a, zerkaj膮c jeszcze na Reijo i Ivara.

Dni na Hailuoto dostarcza艂y wielu wra偶e艅, wi臋c wieczorami, gdy k艂adli si臋 spa膰, byli bardzo zm臋cze­ni. A przecie偶 ju偶 niebawem, cho膰 stara艂a si臋 nie liczy膰 dni, wyrusz膮 w drog臋 powrotn膮. Dlatego po­trzebny im wypoczynek.

Sama jednak nie mog艂a spa膰.

W jej g艂owie t艂uk艂y si臋 my艣li i przewija艂y obrazy zwi膮zane z po偶arem.

Ostro偶nie wymkn臋艂a si臋 na korytarz i w p贸艂mro­ku zesz艂a na d贸艂, do salon贸w, gdzie zawsze by艂o nie­co zimniej.

Potrzebowa艂a och艂ody.

Maja obudzi艂a si臋 zlana potem. Wyswobodzi艂a si臋 z we艂nianych koc贸w, ale po chwili zacz臋艂a szcz臋ka膰 z臋bami z zimna. Obok spa艂 spokojnie William.

Gdzie艣 g艂臋boko, niczym cier艅 r贸偶y, tkwi艂 w niej niepok贸j. Niepok贸j wywo艂any snem.

Sen, taki niepoj臋ty, z pogranicza koszmaru, nieja­sny, trudny do wyra偶enia s艂owami, by艂 wa偶ny. Co do tego mia艂a pewno艣膰.

Niemal fizycznie do艣wiadcza艂a ognia, odczuwa艂a b贸l, jakby parzy艂y j膮 p艂omienie.

Ostatnie dni bardzo j膮 zm臋czy艂y. Cierpia艂a, ukry­ta za murem, kt贸ry sama wznios艂a. Nie potrafi艂a otworzy膰 si臋 przed matk膮. Zastanawia艂a si臋, czy Ra­ija tak偶e otoczy艂a si臋 skorup膮, ale nie mia艂a odwagi przyjrze膰 si臋 matce dok艂adniej.

Wydawa艂o jej si臋, 偶e pozostali cz艂onkowie rodziny wspaniale si臋 rozumiej膮. William nie ustawa艂 w za­chwytach nad Raij膮. Chwali艂 jej m膮dro艣膰, ciep艂o, wy­rozumia艂o艣膰, czar.

No i urod臋.

To Maja s艂ysza艂a ju偶 wcze艣niej. S艂owa te powr贸ci­艂y niczym echo z dzieci艅stwa. Wszyscy znajdowali si臋 pod urokiem Raiji, tylko Maja czu艂a w sobie gorycz jak po wypiciu wina.

Cierpia艂a.

A r贸wnocze艣nie gdzie艣 g艂臋boko, za murami, kt贸re sama wznios艂a, skrywa艂a t臋sknot臋.

Czu艂a si臋 taka zraniona.

Maja ubra艂a si臋. Wiedzia艂a a偶 nadto dobrze, 偶e tej nocy ju偶 nie zmru偶y oka. Wytr膮cona raz ze snu, nie potrafi艂a zasn膮膰 ponownie. Sen nie wr贸ci. Przypomi­na艂 ptaka, kt贸ry wylecia艂 przez otwarte okno. Nie by­艂o nadziei, by z powrotem zwabi膰 go w niewol臋.

Maja nie rozumia艂a, czemu w艂a艣nie ogie艅 przenika wszystkie jej my艣li. Sen nie wyja艣nia艂 niczego.

Po cichu przemkn臋艂a si臋 po schodach na d贸艂 do salonu. Do eleganckiego pomieszczenia, kt贸rego na­wet nie potrafi艂aby sobie wyobrazi膰, kiedy jako dziecko w臋drowa艂a po lesie i po g贸rach nad fiordem Lyngen.

Maja wzdrygn臋艂a si臋, natychmiast wyczuwaj膮c w salonie czyj膮艣 obecno艣膰.

Raija podkr臋ci艂a lamp臋. Wiedzia艂a jednak, zanim jeszcze zrobi艂o si臋 ja艣niej, kto wszed艂 do pomieszcze­nia. Nie zaskoczy艂o jej to wcale, raczej potwierdzi艂o wcze艣niejsze przypuszczenia.

Maja 偶y艂a w jej, Raiji, cieniu. Tak to uj膮艂 Ailo.

C贸rka odziedziczy艂a tak偶e po matce brzemi臋 ponadnaturalnych zdolno艣ci.

- Jaki艣 wielki ogie艅 - odezwa艂a si臋 Raija.

- Ogie艅 - powt贸rzy艂a Maja. - Te偶 go wyczuwasz? Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Siedzia艂a w fotelu niespo­kojna. Ods艂oni艂a zas艂ony, mimo 偶e od okien ci膮gn臋艂o ch艂odem. Pragn臋艂a wpu艣ci膰 do 艣rodka troch臋 艣wia­t艂a, gdy tylko wstanie 艣wit.

Maja, przepe艂niona l臋kiem, zapali艂a pozosta艂e lampy.

- Nie potrafi臋 tego dok艂adnie okre艣li膰 - odezwa艂a si臋 Raija. - Czuj臋 ogie艅 wi臋kszy, ni偶 jestem w stanie sobie wyobrazi膰. 艢cian臋 ognia. Parz膮 mnie policzki, d艂onie, ale kiedy ich dotykam, s膮 ch艂odne. Takie jak zwykle...

Maja pokiwa艂a g艂ow膮, doskonale rozumiej膮c, o czym m贸wi matka. Sama odbiera艂a podobne doznania.

- Ja z kolei si臋 poc臋 - rzek艂a bezbarwnym tonem, rozpalaj膮c w kominku. Dmucha艂a lekko w lichy p艂o­myk. - Tak, to jaki艣 wielki ogie艅 - powt贸rzy艂a s艂owa matki.

Mimo 偶e otrz膮sn臋艂a si臋 ze snu, nadal nie mog艂a po­zby膰 si臋 wra偶enia, 偶e wznosi si臋 przed ni膮 艣ciana p艂o­mieni. Poci艂a si臋 i marz艂a na przemian. Ba艂a si臋.

- Ogie艅 cz臋sto bole艣nie do艣wiadcza艂 nasz膮 rodzin臋 - odezwa艂a si臋 Raija, przypominaj膮c sobie zdarzenia z przesz艂o艣ci. Zawsze l臋ka艂a si臋 niszczycielskiej si艂y te­go 偶ywio艂u.

- Wydaje mi si臋, 偶e to mo偶e mie膰 jaki艣 zwi膮zek z Knutem - rzek艂a Maja, ale jej g艂os brzmia艂 niepew­nie. Przypuszczenia te dyktowa艂 jej bowiem bardziej rozum ni偶 intuicja.

Wiedzia艂a, 偶e w Kengis, dok膮d uda艂 si臋 Knut z ro­dzin膮, znajduj膮 si臋 zak艂ady hutnicze, gdzie od dzie­si膮tk贸w lat wytapia si臋 i uszlachetnia 偶elazo.

- Tak, tu chyba chodzi o kogo艣 z nas - zgodzi艂a si臋 Raija, bo nigdy nie odbiera艂a tak intensywnych prze­kaz贸w, gdy nieszcz臋艣cie dotyka艂o ludzi, z kt贸rymi nie 艂膮czy艂y jej wi臋zy krwi. - Ale pewno艣ci nie ma - doda艂a, gestem zach臋caj膮c Maj臋, by usiad艂a obok niej. Maja usiad艂a. Raija pog艂aska艂a j膮 delikatnie po ple­cach. Wiedzia艂a, co czuje c贸rka. Ostatecznie 偶y艂a z tym brzemieniem d艂u偶ej ni偶 ona.

- Pewno艣ci nie ma - powt贸rzy艂a. - Mo偶emy si臋 tyl­ko domy艣la膰 i czeka膰.

- Jaki艣 Lapo艅czyk stoi w progu!

M艂odziutka s艂u偶膮ca sprawia艂a wra偶enie bardzo po­ruszonej. Ubrana by艂a w b艂臋kitn膮 sp贸dnic臋 i bluzk臋, bia艂y fartuszek, a w艂osy mia艂a zaczesane g艂adko w kok.

- M贸wi, 偶e chce rozmawia膰 z Maj膮 z Hailuoto - wyj膮ka艂a.

Tylko najbli偶si zwracali si臋 do pani: 鈥濵aja鈥, obcy m贸wili o niej 鈥瀙ani Maria鈥. Mo偶e jedynie z wyj膮tkiem Josefa Hapali i jego bliskich. Ale oni w hierarchii zaj­mowali pocze艣niejsze miejsce ni偶 reszta s艂u偶by. Przy­byli tu razem z pani膮. 艁膮czy艂y ich niemal rodzinne stosunki...

Maja i Raija, kt贸re zasn臋艂y przytulone do siebie, zd膮偶y艂y si臋 ockn膮膰, nim do salonu wesz艂a s艂u偶膮ca. Mi­mo 偶e przemarzni臋te, nadal czu艂y blisko艣膰 ognia.

Maja zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi. Nawet nie popra­wi艂a fryzury ani nie wyg艂adzi艂a sukni.

- Gdzie on jest? Nie mia艂a艣 do艣膰 rozumu, by go wpu艣ci膰 do 艣rodka? Bo偶e drogi, czy za was wszyst­kich trzeba ci膮gle my艣le膰? - ofukn臋艂a dziewczyn臋, wprawiaj膮c j膮 w jeszcze wi臋ksze zak艂opotanie.

- Przecie偶 to Lapo艅czyk - wyduka艂a s艂u偶膮ca, odsu­waj膮c si臋 na bok, by zrobi膰 Mai przej艣cie. - Musimy by膰 ostro偶ni i uwa偶a膰 na to, kogo wpuszczamy do 艣rodka - usi艂owa艂a si臋 broni膰, ale robi艂a to tak nie艣mia­艂o, 偶e Maja pewnie wcale nie us艂ysza艂a jej wyja艣nie艅.

- Nie zrobi艂a艣 nic z艂ego - odezwa艂a si臋 Raija i u艣miechn臋艂a si臋 do s艂u偶膮cej. - Mo偶esz odej艣膰. Zacho­wa艂a艣 si臋 tak, jak nale偶a艂o. Jest jeszcze bardzo wcze艣nie. - Dziewczyna usun臋艂a si臋 z wdzi臋czno艣ci膮, pocieszo­na u艣miechem, jakim obdarowa艂a j膮 matka pani Marii.

Zupe艂nie poj膮膰 nie mog艂a, 偶e obie kobiety wi膮偶e tak bliskie pokrewie艅stwo. Z wygl膮du owszem, mat­ka i c贸rka by艂y do siebie bardzo podobne. Ale na tym ko艅czy艂o si臋 podobie艅stwo. Raij臋 Kesaniemi wszyscy uwielbiali. Mo偶e nie by艂a wysoko urodzona, nie wy­wodzi艂a si臋 z arystokracji, ale potrafi艂a si臋 zachowa膰 bardzo wytwornie. A przy tym troszczy艂a si臋 o wszystkich jednakowo i zwraca艂a si臋 do ka偶dego niezwykle przyjacielsko.

Oczarowa艂a mieszka艅c贸w Hailuoto swoj膮 dobro­ci膮, kt贸ra r贸wnowa偶y艂a brak arystokratycznych ko­rzeni i nazwiska. Raija Kesaniemi nie potrzebowa艂a eleganckich, drogich toalet, by wybi膰 si臋 z t艂umu. Nie spos贸b by艂o jej nie dojrze膰 i nie pokocha膰.

呕ona pana Williama by艂a z natury bardziej nie­przyst臋pna, nie zwyk艂a okazywa膰 ciep艂a. Nie ka偶de­go obdarza艂a u艣miechem. Ludzie to zauwa偶ali.

Maja wr贸ci艂a do salonu, prowadz膮c 艣miertelnie zm臋czonego m臋偶czyzn臋 w sk贸rzanym dorku i nago­lennikach. Utkane z kolorowych we艂en ta艣my pokry­te by艂y warstw膮 lodu.

Maja posadzi艂a go艣cia na mi臋kkim fotelu i poda艂a mu w kryszta艂owym kieliszku koniak.

Napi艂 si臋.

- Maja Runefelt? - upewni艂 si臋 po paru 艂ykach.

Pokiwa艂a g艂ow膮.

Wsun膮艂 za pazuch臋 dr偶膮c膮 r臋k臋 i wyj膮艂 schowany pod ubraniem list, dla kt贸rego pokona艂 d艂ug膮 drog臋 a偶 z Kengis.

- Jecha艂em ca艂膮 noc - wyja艣ni艂 chrapliwie. Maja z艂ama艂a piecz臋膰.

- Pali si臋 ku藕nia - wyja艣ni艂 Lapo艅czyk.

- Co z Knutem? - spyta艂a Raija. Przyby艂y dopiero teraz j膮 zauwa偶y艂.

- Knut nie jest ranny? - powt贸rzy艂a pytanie po lapo艅sku i podesz艂a do fotela, w kt贸rym siedzia艂. Zdj臋艂a mu z g艂owy czapk臋 i przy艂o偶y艂a d艂onie do policzk贸w.

- Musisz powoli i ostro偶nie rozgrzewa膰 sk贸r臋 - rzek艂a. - Ma艂o brakowa艂o, a by艣 sobie ca艂kiem odmro­zi艂 twarz.

- Anjo prosi, 偶ebym przyjecha艂a - oznajmi艂a Ma­ja, podsuwaj膮c matce list. Raija po艣piesznie przebie­g艂a wzrokiem par臋 linijek. Zrozumia艂a podobnie jak c贸rka, 偶e list pisany by艂 w wielkim po艣piechu. Plamy sadzy na papierze wyja艣nia艂y niejedno.

- Kto to jest? - zapyta艂 m臋偶czyzna wpatrzony w Ra­ij臋.

- Moja mama - odpar艂a Maja. - I matka Knuta - doda艂a.

- Ona zna m贸j j臋zyk.

Raija u艣miechn臋艂a si臋, nie odrywaj膮c d艂oni od po­liczk贸w Lapo艅czyka.

- 呕y艂am w艣r贸d twojego ludu i pokocha艂am go. Sta­艂am si臋 jego cz臋艣ci膮. Ale to by艂o dawno, na p贸艂nocy, w Norwegii.

- Potrafisz to samo, co twoja c贸rka?

- Mama potrafi wi臋cej - odpowiedzia艂a Maja.

Dwie pary oczu spotka艂y si臋 ponad g艂ow膮 przyby­sza, reaguj膮c na to samo s艂owo: 鈥瀖ama鈥. Raija u艣miech­n臋艂a si臋 do Mai. Cho膰 wiedzia艂a, 偶e teraz nie miejsce ani pora na wielkie wzruszenia, zrobi艂o jej si臋 cieplej na sercu. Maja zwr贸ci艂a si臋 do niej w ten spos贸b bez przymusu, z w艂asnej woli. Ta noc je do siebie zbli偶y艂a. Ju偶 nie by艂y sobie tak bardzo obce.

- To prosz臋 jecha膰 z nami do Kengis! Na mi艂o艣膰 bosk膮, prosz臋 jecha膰! Ludzie umieraj膮. B贸g raczy wie­dzie膰, co si臋 tam jeszcze wydarzy艂o od wczorajszego wieczora. Kiedy stamt膮d wyje偶d偶a艂em, ci膮gle si臋 pa­li艂o, w niebo bucha艂 straszliwy 偶ar.

- A co z Knutem? - dopytywa艂a si臋 Raija.

- Na pewno wszystko dobrze! - prychn臋艂a Maja. - Gdyby mu si臋 co艣 sta艂o, Anjo b艂aga艂aby, by mu po­m贸c. Tymczasem nie wspomnia艂a o nim nawet s艂o­wem. Jedziesz?

Raija przytakn臋艂a. Przecie偶 to oczywiste. Pomy艣la­艂a jednak, 偶e Maja s艂usznie j膮 upomnia艂a. Nie powin­na my艣le膰 tylko o swoim synu, gdy nieszcz臋艣cie do­tkn臋艂o tak wielu innych. Maja my艣la艂a szybciej ni偶 ona.

Kiedy艣 i ona by艂a m艂oda i bystra. Mia艂a ten sam ognisty temperament co c贸rka.

- Musisz odpocz膮膰 - zwr贸ci艂a si臋 do Lapo艅czyka, kt贸ry kaza艂 m贸wi膰 na siebie 鈥濲ohan鈥.

- Nie mog臋! - j臋kn膮艂 i wla艂 w siebie resztk臋 konia­ku. Czu艂, jak go rozgrzewa od 艣rodka. - Obieca艂em, 偶e bez zw艂oki przywioz臋 Maj臋 z Hailuoto. Przyrzek艂em, 偶e nigdzie si臋 nie b臋d臋 zatrzymywa艂 na odpoczynek.

- Potrzebujemy troch臋 czasu, 偶eby si臋 przygoto­wa膰 do podr贸偶y - odpar艂a Raija. - A ty wypocznij i najedz si臋!

Maja ju偶 zd膮偶y艂a zadzwoni膰 po s艂u偶b臋 i zarz膮dzi­艂a, by podano go艣ciowi gor膮cy i po偶ywny posi艂ek oraz by pos艂ano mu 艂贸偶ko.

- 艁贸偶ko? - zapyta艂a s艂u偶膮ca w b艂臋kitnym stroju, zer­kaj膮c ukradkiem na przybysza. - Czy pan o tym wie?

- Po艣lij 艂贸偶ko! - Raija u艣miechn臋艂a si臋 do dziew­czyny, pokonuj膮c w jednej chwili jej op贸r.

Ale s艂u偶膮ca Emma my艣la艂a swoje, kiedy wysz艂a z salonu, by dopilnowa膰 wszystkiego, co nakaza艂a jej pani domu.

Hailuoto straci艂o swoj膮 klas臋! Nazwisko Runefelt nie brzmi ju偶 r贸wnie dostojnie jak kiedy艣, zanim pa­ni Maria po艣lubi艂a m艂odego pana Williama.

Maja! Prychn臋艂a w duchu. Takie imi臋 nosz膮 s艂u偶膮­ce, a nie arystokratki. A teraz jeszcze ten wymys艂, 偶e­by zawszawionego Lapo艅czyka k艂a艣膰 w po艣cieli! Trzeba b臋dzie potem gruntownie wyszorowa膰 i prze­wietrzy膰 pok贸j, w kt贸rym spa艂. Przypilnowa膰, 偶eby pch艂y nie rozesz艂y si臋 po ca艂ym domu. Dopiero by to by艂o, gdyby w pa艂acu Runefelt贸w pojawi艂o si臋 robac­two. Dopiero roznios艂yby si臋 plotki!

Zachichota艂a cicho. Ba艂a si臋, 偶e straci艂aby prac臋, gdyby pani domy艣li艂a si臋, co o niej my艣li.

Ale ta mama pani Marii jest czaruj膮c膮 dam膮, mi­mo wszystko. Zreszt膮 od niej nie mo偶na zbyt wiele wymaga膰. To prosta kobieta, jej jeszcze jako艣 ucho­dzi zadawa膰 si臋 z Lapo艅czykami, chocia偶 porz膮dni ludzie tego nie robi膮. Ale to tylko potwierdzenie na to, 偶e pani Raija ma dobre serce dla wszystkich.

- Nie mo偶ecie jecha膰 same! - Reijo i William byli co do tego zgodni. Matti zreszt膮 te偶 podziela艂 ich zdanie, ale w przeciwie艅stwie do m臋偶贸w obu kobiet wie­dzia艂, 偶e z osobami p艂ci pi臋knej lepiej nie wdawa膰 si臋 w sprzeczki.

- Pomy艣lcie, Johan jecha艂 przez ca艂膮 noc. Z dwo­ma dodatkowymi osobami w pu艂kach pokonanie tej samej drogi zajmie mu wi臋cej czasu. Jest 艣rodek zimy i pogoda si臋 pogarsza. Popatrzcie przez okno, to si臋 przekonacie!

Reijo i William na zmian臋 przekonywali 偶ony, gwa艂townie protestuj膮c przeciwko planowanej przez nie wyprawie.

Poniewa偶 czas by艂 na wag臋 z艂ota, Raija uci臋艂a dys­kusj臋.

- Ty, Reijo, nie mo偶esz jecha膰 z nami. A co z Ivarem Anttim? To jeszcze ma艂e dziecko. Znalaz艂 si臋 w nowym miejscu i nie mo偶na go zostawi膰 pod opie­k膮 obcych. Do Kengis tym bardziej go nie zabierzemy.

Zapad艂a cisza. Reijo, cho膰 niech臋tnie, musia艂 przy­zna膰 jej racj臋. Ust膮pi艂.

- Anjo nie prosi o liczn膮 pomoc - t艂umaczy艂a Ma­ja, podczas gdy list z Kengis kr膮偶y艂 z r膮k do r膮k, wy­wo艂uj膮c poruszenie i ch臋膰 pomocy.

- Anjo prosi mnie, bym przyby艂a - podkre艣li艂a Ma­ja. - Chyba rozumiecie, dlaczego w艂a艣nie mnie.

Rozumieli.

- Pojedzie ze mn膮 mama. Z nikogo wi臋cej nie b臋­dzie po偶ytku. Nie takiego, o jaki teraz tam chodzi.

- Bardzo dzi臋kujemy za uznanie! - stwierdzi艂 sar­kastycznie William, ale zdoby艂 si臋 na u艣miech.

Nie chcia艂 pu艣ci膰 Mai w tak ci臋偶k膮 podr贸偶 i nara­偶a膰 jej na niebezpiecze艅stwo, ale nie mia艂 wyboru.

- Wy艣lij do Kengis lekarstwa i opatrunki! - odpar艂a na to Maja, stanowczo trwaj膮c przy swoim. - Wy­jedziemy, zanim je przygotuj膮. Musimy rusza膰. Obie z mam膮 czu艂y艣my, 偶e co艣 si臋 sta艂o. Czeka艂y艣my tyl­ko na wiadomo艣膰.

Reijo i William wymienili porozumiewawcze spoj­rzenia. Ka偶dy z nich zna艂 swoj膮 towarzyszk臋 偶ycia. Wiedzieli, co Maja mia艂a na my艣li.

- Tylko mama i ja mo偶emy by膰 w jaki艣 spos贸b po­mocne tym ludziom.

William i Reijo ust膮pili, cho膰 nie do ko艅ca pozby­li si臋 w膮tpliwo艣ci. Nie szcz臋dzili wi臋c upomnie艅 dw贸m dzielnym kobietom, nie maj膮c, niestety, wp艂y­wu na ich decyzj臋.

Wyruszyli za dnia, a kiedy zostawili za sob膮 pokry­t膮 lodem Zatok臋 Botnick膮 i po艂o偶one u jej brzeg贸w miasto Tornio, mia艂o si臋 ju偶 ku wieczorowi. Droga nie by艂a 艂atwa, w wielu miejscach natykali si臋 na g艂臋­bokie zaspy. Johan okaza艂 si臋 doskona艂ym przewo藕­nikiem. Stara艂 si臋, jak m贸g艂. Anjo wy艂uska艂a z t艂umu w艂a艣ciwego cz艂owieka.

By艂 nieustraszony. Nie l臋ka艂 si臋 ani buchaj膮cego 偶a­ru, ani mrozu. Ani ci臋偶kiej har贸wki, ani duch贸w.

Wyskakiwa艂 z sa艅 i pcha艂 je, gdy 艣nieg by艂 za g艂臋­boki, a ci臋偶ar za du偶y. Kierowa艂 renifery tam, gdzie znajdowa艂y si臋 艣cie偶ki, a gdzie ich nie by艂o, wyszuki­wa艂 zlodowacia艂膮 powierzchni臋 albo miejsca, gdzie le­偶a艂a najcie艅sza warstwa 艣niegu.

Gdy Raija chcia艂a mu pom贸c, kaza艂 jej czym pr臋­dzej wraca膰 do pu艂k贸w i dobrze okry膰 si臋 sk贸rami. Nie podnosi艂 g艂osu, ale jego s艂owa brzmia艂y bardzo stanowczo.

- Kiedy b臋d臋 potrzebowa艂 pomocy, poprosz臋 - wy­ja艣ni艂, wdrapuj膮c si臋 z powrotem do sa艅. - Na razie to niepotrzebne. Tym bardziej 偶e musicie mie膰 si艂y, 偶eby sprosta膰 temu, co tam zastaniecie. Ku藕nia sp艂o­n臋艂a doszcz臋tnie, a kto wie, czy po偶ar nie rozprze­strzeni艂 si臋 na inne budynki. Przy takim wietrze!

Maja i Raija te偶 si臋 tego obawia艂y, bo i one czu艂y wyra藕nie, 偶e wiatr zacz膮艂 mocniej smaga膰. Na szcz臋­艣cie mr贸z jakby nieco zel偶a艂.

Odnosi艂y wra偶enie, 偶e zrobi艂o si臋 du偶o cieplej, cho膰 nie mia艂y odwagi wypowiedzie膰 tego na g艂os. Za­pad艂a czarna noc. Na niebie l艣ni艂y gwiazdy, gdzienie­gdzie kryj膮c si臋 za chmurami. Jednak Johan nawet wtedy nie traci艂 orientacji w terenie.

Raija czeka艂a na zorz臋 polarn膮.

Ale ona si臋 nie pojawia艂a na niebie.

Pozostawi艂a j膮 w wielkiej pustce.

Nie pojmowa艂a tego. Przecie偶 zawsze towarzyszy­艂a jej zorza. Przypomnia艂a sobie obietnic臋, jak膮 Mik­kal z艂o偶y艂 jej we 艣nie podczas ostatniej podr贸偶y, ja­k膮 odby艂a.

Uprzedzi艂, 偶e nie zobacz膮 si臋 przez d艂u偶szy czas.

Przyb臋dzie dopiero, gdy wype艂ni si臋 czas, by towa­rzyszy膰 Raiji w jej ostatniej d艂ugiej drodze.

Czu艂a si臋 taka osamotniona. Nie mia艂a poj臋cia, czy nie straci艂a swojej mocy. Je艣li tak, to mo偶e stanowi tylko zb臋dny ci臋偶ar w saniach?

Raija rozmy艣la艂a, wpatrzona w mrok, czuj膮c ogar­niaj膮cy j膮 ch艂贸d, i nie mog艂a pozby膰 si臋 l臋ku.

Nie zd膮偶y艂a powiedzie膰 Reijo czego艣 wa偶nego, nim wyjecha艂a. Nie rozsta艂a si臋 z nim tak, jak powin­na. To nie by艂o w艂a艣ciwe po偶egnanie.

Raija nie wiedzia艂a, co j膮 czeka. Nigdy nie odma­wia艂a nikomu pomocy. Nie mog艂aby odm贸wi膰, gdy­by mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e jest w stanie pom贸c.

Pozostaje pytanie, jak膮 b臋dzie musia艂a za to zap艂a­ci膰 cen臋. Na granatowym niebie, w kt贸re wpatrywa­艂a si臋 intensywnie, nie wyczyta艂a odpowiedzi.

Czterech spo艣r贸d piel臋gnowanych przez Anjo ran­nych umar艂o.

W miejscu, gdzie wcze艣niej sta艂a ku藕nia, nadal tli艂 si臋 偶ar, ale nadludzkim wr臋cz wysi艂kiem zdo艂ano ugasi膰 po­偶ar. Z po艂o偶onych na p贸艂noc od Kengis osad Junosuando i Masugnsbyn, oddalonych o siedemdziesi膮t kilome­tr贸w wzd艂u偶 rzeki Tornio, przybyli na pomoc tamtejsi robotnicy. Dzi臋ki ich wsparciu uda艂o si臋 ugasi膰 po偶ar.

Po ku藕ni pozosta艂y tylko osmalone zgliszcza.

A偶 trudno by艂o uwierzy膰, 偶e to ta sama okolica, kt贸ra tak urzek艂a Anjo i Knuta owego ranka, gdy tu przybyli.

Nim rozp臋ta艂o si臋 piek艂o.

Anjo nie potrafi艂a wyrazi膰 tego, co czuje. Wydarze­nia minionych dni, cierpienie i 艣mier膰, o kt贸re si臋 ociera艂a, ca艂kiem j膮 zdruzgota艂y.

Milcza艂a, t艂umi膮c w sobie rozpacz i b贸l.

Ale nie siedzia艂a bezczynnie. Robi艂a to, co w takiej chwili nakazywa艂o jej sumienie. By艂a przez ca艂y czas na nogach i dogl膮da艂a ci臋偶ko rannych. Widz膮c, jak nieludzko jest zm臋czona, Knut zmusi艂 j膮, by po艂o偶y­艂a si臋 na par臋 godzin. T艂umaczy艂, 偶e powinna troch臋 odpocz膮膰, wyspa膰 si臋, nabra膰 si艂.

Po艂o偶y艂a si臋, ale nawet we 艣nie prze艣ladowa艂y j膮 krzyki cierpi膮cych i sw膮d spalenizny.

Wsta艂a, kiedy ju偶 d艂u偶ej nie mog艂a tego znie艣膰. Czu艂a si臋 odpowiedzialna za ludzi, kt贸rzy znale藕li si臋 pod jej dachem.

Zw艂oki czterech robotnik贸w owini臋to w p艂贸cien­ne prze艣cierad艂a i u艂o偶ono w trumnach. Miejscowi mieli nadal pe艂ne r臋ce roboty, mimo 偶e po偶ar zosta艂 st艂umiony. Pastor odmawia艂 modlitwy nad zmar艂ymi. A spod zgliszcz wydobywano wci膮偶 kolejne zw艂oki ludzi, kt贸rzy zgin臋li w p艂omieniach. Niekt贸rych na­wet nie da艂o si臋 rozpozna膰.

Anjo walczy艂a z md艂o艣ciami. Ba艂a si臋, a zarazem miota艂a ni膮 w艣ciek艂o艣膰.

Wszyscy byli tacy zm臋czeni, bez trudu da艂o si臋 to wyczyta膰 z ich twarzy.

Nie odzywali si臋 do siebie.

Nikt nie wiedzia艂, dlaczego wybuch艂 po偶ar. Wszy­scy si臋 nad tym zastanawiali, ale ma艂o kto m贸wi艂, co my艣li, chyba 偶e w bardzo w膮skim gronie przyjaci贸艂.

W zaje藕dzie podawano straw臋 dla g贸rnik贸w, kt贸­rzy przybyli z pomoc膮 a偶 z kopalni w Masugnsbyn. 艢miertelnie wyczerpanych ludzi nie mo偶na by艂o przecie偶 pu艣ci膰 w drog臋 powrotn膮 bez posi艂ku i od­poczynku.

Wodzili nieprzytomnym wzrokiem, bezradni, przygl膮daj膮c si臋 swoim czarnym od sadzy twarzom.

Zza 艣ciany dochodzi艂y j臋ki i krzyki ci臋偶ko popa­rzonych koleg贸w. Mimowolnie my艣leli, 偶e to oni mo­gli si臋 znale藕膰 na ich miejscu, 偶e otarli si臋 o 艣mier膰.

Jedli w milczeniu, bez apetytu. Posilali si臋, by ze­bra膰 w sobie si艂y. Ci twardzi ludzie wiedzieli, 偶e nie wolno im popada膰 w przygn臋bienie. Musz膮 na nowo stawi膰 czo艂o codzienno艣ci.

Nic im nie da bezczynne siedzenie z r臋kami z艂o偶o­nymi do modlitwy.

Kopalnia i huta nie przerwie przecie偶 pracy. Ro­botnicy s膮 potrzebni. Wnet po偶ar pozostanie tylko we wspomnieniach.

Ju偶 od d艂u偶szego czasu widzieli wzbijaj膮cy si臋 w niebo s艂up dymu. Kiedy dotarli na miejsce, nadal czu艂o si臋 tam 偶ar.

Pobliskie 艣wierki mia艂y osmalone wierzcho艂ki, a spod szarej brei wok贸艂 pogorzeliska wystawa艂a go­艂a ziemia.

Johan podjecha艂 zaprz臋giem pod sam zajazd. Raija nawet nie zd膮偶y艂a si臋 przyjrze膰 budynkowi, nie wie­dzia艂a, kiedy znalaz艂a si臋 w 艣rodku w艣r贸d sw膮du spa­lenizny i j臋k贸w cierpi膮cych.

- Bo偶e 艣wi臋ty! Mama.' - zawo艂a艂 Knut z niedowie­rzaniem, wychodz膮c im na spotkanie.

S艂ania艂 si臋 ze zm臋czenia. Mruga艂 powiekami, nie­pewny, czy to, co widzi, jest prawd膮, czy tylko wy­tworem jego wyobra藕ni.

Raiji chcia艂o si臋 spa膰. Podczas jazdy jedynie drze­ma艂a, chocia偶 w pu艂kach mo偶na si臋 by艂o w miar臋 wy­godnie u艂o偶y膰.

U艣miechn臋艂a si臋 jednak na widok syna. Dozna艂a niewiarygodnego wr臋cz uczucia szcz臋艣cia.

A wi臋c to jest Knut, m贸j syn! pomy艣la艂a. Oczywi­艣cie, 偶e tak w艂a艣nie powinien wygl膮da膰! Nie jak Kal­le w m艂odo艣ci ani jak spadkobierca jej urody. Ale w艂a­艣nie tak, jak wysoki m臋偶czyzna, kt贸ry otwiera艂 przed ni膮 ramiona i nazywa艂 鈥瀖am膮鈥!

Knut.

Do oczu nap艂yn臋艂y jej d艂ugo t艂umione 艂zy. By艂y wyrazem nadziei i t臋sknoty, b贸lu z powodu rozsta­nia, nie opuszczaj膮cego jej poczucia winy.

- Teraz nie czas na to - wydoby艂a wreszcie z sie­bie, oswobodziwszy si臋 z obj臋膰 syna pachn膮cego dy­mem. Popatrzy艂a w jego zm臋czon膮 twarz i zauwa偶y­艂a, 偶e na nogach utrzymuje si臋 wy艂膮cznie si艂膮 woli.

- Zabra艂am j膮 ze sob膮 - odezwa艂a si臋 Maja i zwi­chrzy艂a Knutowi czupryn臋 w siostrzanym ge艣cie. Bla­da, wodzi艂a niespokojnie wzrokiem.

- Wyruszy艂y艣my z mam膮, gdy tylko nadesz艂a wia­domo艣膰 o po偶arze. A ty dosta艂e艣 list, w kt贸rym opi­sywa艂am ci m贸j sen?

Knut potwierdzi艂, ci膮gle nie mog膮c uwierzy膰 w to, co widzia艂. Zdawa艂o mu si臋 to tak samo nierzeczywi­ste, jak to, co ogl膮da艂 w ci膮gu ostatnich d贸b.

- Jak to si臋 sta艂o? Przecie偶 podobno umar艂a艣! - za­pyta艂 wpatrzony w matk臋. Przez wszystkie te lata t艂u­mi艂 w sobie wszelkie pytania i w膮tpliwo艣ci. Nie mia艂 si艂y doszukiwa膰 si臋 ich teraz. Interesowa艂o go tylko jedno: Dlaczego?

- P贸藕niej ci wszystko opowiem - obieca艂a Raija, k艂ad膮c mu d艂o艅 na ramieniu, i u艣miechn臋艂a si臋 tak jak mama, kt贸r膮 zapami臋ta艂 z dzieci艅stwa.

- Nie zmieni艂a艣 si臋 wiele - wymkn臋艂o mu si臋, a w jego g艂osie zabrzmia艂a synowska duma.

- Zmieni艂am si臋 bardziej, ni偶 mo偶esz przypusz­cza膰 - odpar艂a Raija, kt贸rej twarz 偶艂obi艂y zmarszcz­ki. - Ale teraz nie ma czasu, by ci wszystko opowie­dzie膰.

Zdj臋艂y z Maj膮 z siebie wierzchni膮 odzie偶: futrzane kurtki i ciep艂e spodnie, czapki, 偶akiety i szale.

- Tam w 艣rodku jest Anjo - rzek艂 Knut, wskazuj膮c skinieniem g艂owy.

Nie mia艂 ochoty tam wchodzi膰. Nie lubi艂 widoku ran i krwi. I cho膰 wiele prze偶y艂, nie potrafi艂 nad tym zapanowa膰.

Ale matka z c贸rk膮, nie zwlekaj膮c, wesz艂y do 艣rod­ka i stan臋艂y twarz膮 w twarz z niewyobra偶alnym cier­pieniem.

7

Straci艂y poczucie czasu, wszystko przesta艂o istnie膰. Teraz najwa偶niejsi byli poparzeni i ranni. Sta艂y tak rami臋 przy ramieniu, raz po raz wymieniaj膮c spojrze­nia, kiwaj膮c albo kr臋c膮c lekko g艂ow膮.

Raija uwa偶nie przygl膮da艂a si臋 poczynaniom Mai. Domy艣li艂a si臋, jak膮 trudn膮 drog臋 musia艂a przej艣膰 c贸r­ka, by zaakceptowa膰 tkwi膮ce w niej si艂y, a potem na­uczy膰 si臋 nimi kierowa膰.

Obserwowa艂a d艂onie Mai, kt贸re podlega艂y prze­dziwnej przemianie: 偶arzy艂y si臋 i bi艂o od nich gor膮co. Raija czu艂a, 偶e maj膮 one moc uzdrawiania, i budzi艂o to w niej g艂臋boki respekt.

Ona sama zupe艂nie nie by艂a w stanie wykrzesa膰 swojej mocy, cho膰 niczego mocniej nie pragn臋艂a. Tak bardzo chcia艂a koi膰 b贸l i sprawi膰, by rany szybciej si臋 goi艂y.

Dotyka艂a d艂o艅mi poparzonych dotkliwie bieda­k贸w, kt贸rzy kurczowo trzymali si臋 偶ycia. Dla ka偶de­go znajdowa艂a dobre s艂owo, pociesza艂a, 偶artowa艂a, u艣miecha艂a si臋, spogl膮da艂a z powag膮, nape艂nia艂a na­dziej膮. Ale cho膰 niczego nie obiecywa艂a, oni czuli, 偶e gotowa jest ich wspiera膰, i uczyni wszystko, by im ul偶y膰 w cierpieniu.

Anjo tymczasem nie da艂a za wygran膮 i uda艂a si臋 wprost do zarz膮dc贸w zak艂adu hutniczego. Nie mia艂a zamiaru nikogo obwinia膰. Ustalenie przyczyny po偶aru ku藕ni pozostawi艂a tym, kt贸rzy si臋 na takich sprawach znali. Jej chodzi艂o o co艣 innego. W imieniu nieszcz臋艣ni­k贸w, kt贸rzy znale藕li si臋 pod jej dachem, b艂aga艂a na wszystkie 艣wi臋to艣ci, by sprowadzono do nich lekarza.

- Pani chyba rozumie - t艂umaczyli si臋 zarz膮dcy. - Do tej pory najwa偶niejsze by艂o gaszenie ku藕ni. Na­le偶a艂o przede wszystkim powstrzyma膰 ogie艅, by nie zaj臋艂y si臋 pozosta艂e budynki. Nikt nie mia艂 czasu na nic innego!

- Ja zd膮偶y艂am zawiadomi膰 przez pos艂a艅ca krew­nych z Hailuoto i sprowadzi艂am ich tutaj - odpowie­dzia艂a im Anjo. - M贸j pos艂aniec powiadomi艂 o po偶a­rze tak偶e w Tornio. Czemu tam nikt nie potraktowa艂 go powa偶nie?

Anjo wiedzia艂a, dlaczego tak si臋 sta艂o! Dlatego, 偶e wiadomo艣膰 nie nadesz艂a od zarz膮dc贸w huty.

- Czy kazali艣cie sprowadzi膰 lekarza? - zapyta艂a wprost, nie speszona, 偶e rozmawia z najwa偶niejszy­mi osobami w tych stronach.

Nie znosi艂a tytu艂贸w. Do艣膰 pozna艂a w swym 偶yciu takich, kt贸rzy nadu偶ywali tytu艂贸w i nazwisk.

Odpowiedziano jej, 偶e lekarz zosta艂 wezwany, ale kiedy Anjo dalej naciska艂a, wysz艂o na jaw, 偶e pos艂a­no po niego dopiero co.

- Jak mogli艣cie tak d艂ugo zwleka膰? - zapyta艂a obu­rzona. Nie mia艂a si艂y wys艂uchiwa膰 m臋tnych wyja­艣nie艅, kt贸rymi chcieli si臋 usprawiedliwi膰.

- Na was spada odpowiedzialno艣膰 za 艣mier膰 tych nieszcz臋艣nik贸w - powiedzia艂a tylko przez zaci艣ni臋te z臋by i wysz艂a, trzaskaj膮c drzwiami. Po tym zdarzeniu Anjo uros艂a w oczach niewielkiej spo艂eczno艣ci Kengis. Wszyscy zapami臋tali, kto w obronie poszkodo­wanych odwa偶y艂 si臋 podnie艣膰 g艂os na miejscowych dostojnik贸w.

Anjo za艣 nie mog艂a si臋 pogodzi膰 z tak膮 nieodpo­wiedzialno艣ci膮 i brakiem wra偶liwo艣ci na ludzkie cier­pienie.

W nocy umar艂o trzech kolejnych poparzonych. Ani Maja, ani Raija nie mog艂y temu zaradzi膰. Ul偶y艂y im nieco w cierpieniach, ale zmieni膰 wyrok贸w losu si臋 nie da艂o. Obra偶enia by艂y zbyt rozleg艂e.

Uwolnienie ich od m臋czarni wydawa艂o si臋 wi臋k­szym mi艂osierdziem ze strony Stw贸rcy.

Z trzynastu rannych w po偶arze m臋偶czyzn pozosta­艂o przy 偶yciu sze艣ciu. Raija mia艂a nadziej臋, 偶e pi臋ciu uda si臋 uratowa膰, sz贸sty dozna艂 jednak bardzo rozle­g艂ych poparze艅 na ca艂ym ciele 艂膮cznie z twarz膮. Ba艂a si臋, 偶e jego godziny s膮 policzone.

Kiedy na niego patrzy艂a, mimowolnie przywo艂y­wa艂a w my艣lach Ailo. Pojmowa艂a teraz, co zobaczy艂a Maja, kiedy wezwano j膮 do rannego brata.

- Musicie troch臋 odpocz膮膰 - rzek艂a Anjo, k艂ad膮c Raiji d艂o艅 na ramieniu. - Nie mo偶ecie czuwa膰 przy nich bez przerwy na sen.

Nikt ich sobie nie przedstawi艂.

Anjo pami臋ta艂a Raij臋 z twierdzy Vardo. Ale Raija nic nie wiedzia艂a o Anjo, mimo to od pierwszej chwi­li poczu艂a do niej sympati臋. By艂a od niej tylko o trzy lata starsza. Obie pochodzi艂y z ubogich rodzin. Wprawdzie Anjo nie przyby艂a do Ruiji jako dziecko, ale i ona znalaz艂a si臋 tam w nadziei na lepsze 偶ycie. Obie przesz艂y w m艂odo艣ci przez piek艂o, do艣wiadcza­j膮c na w艂asnym ciele okrucie艅stwa inkwizytora.

Polubi艂yby si臋 nawet bez po艣rednictwa Kmita, ale dzi臋ki niemu sta艂y si臋 rodzin膮.

Raija b艂膮dzi艂a wzrokiem po j臋cz膮cych nieszcz臋艣ni­kach i czu艂a, 偶e powinna uczyni膰 dla nich co艣 wi臋cej. Nie potrafi艂a jednak wykrzesa膰 z siebie mocy, kt贸ra przecie偶 w niej tkwi艂a, a kt贸rej ju偶 nie raz u偶ywa艂a.

Tak bardzo chcia艂a pom贸c, ale nie mia艂a wp艂ywu na t臋 pochodz膮c膮 z niewiadomego 藕r贸d艂a si艂臋.

- Prze偶yli艣cie tu koszmar - stwierdzi艂a Raija.

- Mam wra偶enie, 偶e ten dzie艅 nie ma ko艅ca. Od chwili, kiedy wybuch艂 po偶ar, prawie nie spa艂am. Gdy ugaszony zosta艂 ogie艅, Knut by艂 taki wyczerpany, 偶e zasypia艂 na stoj膮co. - Anjo u艣miechn臋艂a si臋 i doda艂a: - A kiedy si臋 obudzi艂, zn贸w, jak to on, got贸w by艂 od­da膰 wszystko, by pom贸c innym.

Raija nie spodziewa艂a si臋, 偶e Knut oka偶e si臋 bar­dziej podobny z charakteru do Kristiana Elvejorda ni偶 do w艂asnego ojca. A mo偶e Kalle przez ca艂e swoje 偶ycie zmaga艂 si臋 z poczuciem, 偶e nie dor贸wnuje swo­jemu ojcu? Kto wie, czy nie lepiej jest drzewu, kt贸re wyros艂o w miejscu, gdzie nikt nie zna jego przodk贸w. Nie dojrzewa bowiem w niczyim cieniu. Mo偶e swo­bodnie wyci膮ga膰 swoje konary ku niebu roztaczaj膮­cemu si臋 nad jego koron膮.

- Tak ma艂o mo偶na dla nich zrobi膰 - rzek艂a cicho Anjo, odwracaj膮c si臋 plecami do le偶膮cych, jakby chcia艂a ukry膰 swoj膮 rozpacz przed tymi, kt贸rzy byli na tyle przytomni, 偶e s艂yszeli i rozumieli, co si臋 wo­k贸艂 nich dzieje.

- Potrzebny jest lekarz i lekarstwa! - odpowiedzia­艂a Raija.

Anjo pokiwa艂a g艂ow膮. My艣la艂a o tym samym. Za­trzyma艂a spojrzenie na siedz膮cej przy jednym z 艂贸偶ek Mai. Szwagierka mia艂a zamkni臋te oczy, a na jej bladej twarzy malowa艂a si臋 zaci臋to艣膰. Gdyby jej wola mog艂a ratowa膰 偶ycie, nie straciliby tylu rannych. Niewiele si臋 odzywa艂a. Ka偶d膮 chwil臋 po艣wi臋ca艂a sze艣ciu poparzo­nym. Zdawa艂o si臋, 偶e nie dostrzega niczego poza nimi.

- To j膮 wyczerpuje - wyja艣ni艂a Raija bezbarwnym tonem. - Widzia艂a艣 ju偶 kiedy艣, jak ona to robi?

Anjo pokiwa艂a g艂ow膮, nie ukrywaj膮c, 偶e i j膮 to przera偶a.

- Nie mia艂am wyboru - usprawiedliwi艂a si臋 cicho. - Nie wiedzia艂am, do kogo si臋 zwr贸ci膰. Nie mog艂am przygl膮da膰 si臋 bezczynnie cierpieniu tych ludzi. Od ra­zu pomy艣la艂am o Mai. Podobno kto艣 z tutejszych ro­botnik贸w pos艂a艂 po szaman贸w. Niestety, 偶aden nie przyby艂. Ale mo偶e pomagaj膮 na sw贸j spos贸b, wiesz...

Raija westchn臋艂a g艂臋boko.

- Lapo艅scy szamani powtarzaj膮 zakl臋cia i uderze­niami w b臋ben wprawiaj膮 si臋 w trans. Przepe艂nia ich silna wiara w b贸stwa.

- Maja 艂膮czy szama艅skie zakl臋cia z uzdrawiaj膮c膮 moc膮 - wtr膮ci艂a Anjo. - Nie potrafi wyja艣ni膰, sk膮d bierze w艂a艣ciwe s艂owa. Ale i ona czerpie si艂臋 z g艂臋bo­kiej wiary.

- Maja? - zdumia艂a si臋 Raija, nie dowierzaj膮c, 偶e Anjo m贸wi o jej c贸rce. Nigdy by si臋 nie domy艣li艂a ta­kiej duchowo艣ci u dziecka, kt贸re zosta艂o pocz臋te z wielkiej mi艂o艣ci jej i Mikkala.

- To ujawnia艂o si臋 w niej stopniowo - wyja艣nia艂a Anjo. - Potrzebowa艂a jakiego艣 oparcia. W Norwegii Reijo by艂 dla niej opok膮. Ale tutaj musia艂a znale藕膰 co艣 innego, pot臋偶niejszego. Szuka艂a w sobie.

Raija s艂ucha艂a w milczeniu.

Ona te偶 szuka艂a jakiej艣 ostoi przez ca艂e swoje 偶y­cie. Ale w odr贸偶nieniu od Mai nigdy nie znalaz艂a.

Teraz wr贸ci艂a do Reijo. Ale ona nie widzia艂a w nim ska艂y, opoki. Widzia艂a w nim m臋偶czyzn臋, przyjacie­la, kochanka i cz艂owieka. Chyba najbardziej tego ostatniego. Znalaz艂a kogo艣 r贸wnie ludzkiego jak ona sama. Z wieloma wadami, ale i z r贸wnowa偶膮cymi je zaletami.

Reijo - opoka Mai.

Raija poczu艂a, jak oblewa j膮 gor膮co.

Dozna艂a ol艣nienia.

- Sprawiam wam zaw贸d - odezwa艂a si臋 wreszcie ci­cho, my艣l膮c nie tylko o nieszcz臋艣ciu, kt贸re ich ota­cza艂o.

Anjo wiele rozumia艂a. Raiji zdawa艂o si臋, 偶e zna j膮 od dawna.

- To nie ja kieruj臋 t膮 si艂膮 - wyja艣ni艂a, spogl膮daj膮c na swoje d艂onie, ale nie dostrzeg艂a w nich nic szcze­g贸lnego.

Kiedy艣 sp艂ywa艂o z nich uzdrawiaj膮ce ciep艂o, teraz jednak nie czu艂a 偶adnych oznak, by mia艂o to nadej艣膰.

- To cena, jak膮 p艂ac臋 - doda艂a z lekk膮 gorycz膮.

Uzdrawiaj膮ce zdolno艣ci nie przynios艂y Raiji wie­le rado艣ci, to pewne. Co prawda dzi臋ki nim mog艂a pom贸c najbli偶szym i uratowa膰 偶ycie tym, kt贸rych kocha艂a. Zdarza艂o jej si臋 te偶 par臋 razy uratowa膰 ob­cych, kt贸rzy potem znaczyli co艣 w jej 偶yciu. Ale ile j膮 to kosztowa艂o! Za ka偶dym razem traci艂a jakby cz膮stk臋 siebie. Walczy艂a z tym, co nazywa艂a swoim brzemieniem. Wielokrotnie pragn臋艂a, by moc nie sp艂ywa艂a na ni膮 znienacka, kiedy indziej za艣 b艂aga艂a na kolanach, by nauczy膰 si臋 ni膮 kierowa膰. Modli艂a si臋, by m贸c pomaga膰 innym, bo 偶ycie uwa偶a艂a za naj­wi臋ksz膮 艣wi臋to艣膰.

Ale i ona sw贸j czas tu, na ziemi, zawdzi臋cza艂a po­艣wi臋ceniu innych ludzi. Pociesza艂o j膮 jedynie, 偶e nie ona o tym decydowa艂a. Widocznie taki los by艂 jej pi­sany. Stanowi艂o to n臋dzne usprawiedliwienie. Nadal przywo艂uj膮c wspomnienia z niedalekiej przesz艂o艣ci, odczuwa艂a gorycz.

- Tylko Maja mo偶e tu co艣 zdzia艂a膰 - westchn臋艂a Raija. - Pragn臋艂abym to z ni膮 dzieli膰, ale nie znajdu­j臋 w sobie si艂y. Nie potrafi臋 nic wykrzesa膰 z tych r膮k, nie ma w nich nic nadzwyczajnego. Nie mog臋 uczy­ni膰 wi臋cej ni偶 ty, Anjo...

- I to musi kto艣 robi膰...

- Ale ja powinnam pom贸c inaczej! Anjo u艣miechn臋艂a si臋 ze zrozumieniem.

- Dlaczego to dla was takie wa偶ne? Dlaczego mu­sicie robi膰 zawsze dwa razy wi臋cej ni偶 inni? Przecie偶 nikt tego od was nie wymaga. Wy sami bierzecie na w艂asne barki najci臋偶sze brzemi臋! Maja, Knut, ty. 呕a­den cz艂owiek nie mo偶e uczyni膰 wi臋cej, ni偶 le偶y to w jego mocy. Ale dla was to za ma艂o.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Rozs膮dek te偶 mi tak podpowiada - odpowiedzia­艂a z g艂臋bok膮 powag膮 Raija. - Ale w sercu... - po艂o偶y­艂a r臋k臋 na piersi - ...czuj臋 inaczej.

Raiji zdawa艂o si臋, 偶e nie spe艂nia pok艂adanych w niej oczekiwa艅.

- Id藕 si臋 troch臋 przewietrzy膰! - zaproponowa艂a Anjo, niemal wypychaj膮c Raij臋 za drzwi.

Knut wyszed艂 za matk膮, przyni贸s艂 szal i okry艂 j膮.

Raija opar艂a si臋 o jeden z drewnianych s艂up贸w pod­trzymuj膮cych ganek. Fasada chaty mia艂a sw贸j urok, ale w niczym nie by艂a podobna do bogato zdobio­nych rze藕bionymi kolumnami i licznymi ornamenta­mi budynk贸w w Rosji. Tam drewniane chaty przy­pomina艂y ba艣niowe pa艂ace.

Tu, na p贸艂nocy, budownictwo by艂o solidne. Domi­nowa艂y proste linie. Zna膰 w nim by艂o wi臋ksz膮 suro­wo艣膰, dalek膮 od s艂owia艅skiej rado艣ci.

- Mo偶esz by膰 dumny ze swojej 偶ony, Knut. Gdy­bym mog艂a doradza膰, nie wybra艂abym ci lepszej to­warzyszki 偶ycia, synu.

- 呕adnej innej te偶 nie chcia艂bym mie膰 - odpar艂 Knut, stan膮wszy obok Raiji.

Nie przypuszcza艂a, 偶e uro艣nie taki wysoki. Kalle by艂 przecie偶, tak jak ona, niewysokiego wzrostu. Zda­wa艂o jej si臋, 偶e sylwetk膮 Knut przypomina艂 bardziej jej ojca. Postanowi艂a zapyta膰 Mattiego, czy ma racj臋. Zdumiewaj膮ce by艂o odkrywa膰 we w艂asnych dzieciach cechy przodk贸w.

- Kiedy opowiesz mi o sobie? - zapyta艂. - Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e nie umar艂a艣, ale tyle pyta艅 rodzi si臋 w mojej g艂owie. Dlaczego po艣wi臋ci艂a艣 nas i wybra艂a艣 Rosj臋?

- Straci艂am pami臋膰. Od przesz艂o艣ci oddzieli艂a mnie czarna 艣ciana.

Raija opar艂a si臋 o s艂up i nie spuszczaj膮c wzroku z syna, opowiedzia艂a mu wszystko.

- Mnie tak偶e trudno by艂oby uwierzy膰 w tak膮 histori臋 - rzek艂a, widz膮c w jego oczach pow膮tpiewanie. - Nigdy tak naprawd臋 nie uwierzy艂am w zanik pami臋ci Kallego. My艣la艂am, 偶e nie m贸g艂 ju偶 d艂u偶ej wytrzyma膰 ze mn膮. Pogodzi艂am si臋 z tym, 偶e szuka艂 ucieczki od dotychczasowego 偶ycia, ale nie mog艂am zrozumie膰, dlaczego wymy艣li艂 tak膮 histori臋. Teraz wiem, 偶e to mo­g艂a by膰 prawda. Ja w ka偶dym razie nie k艂ami臋.

- Ale teraz wr贸ci艂a ci pami臋膰?

Raija tak bardzo pragn臋艂a rozwia膰 jego w膮tpliwo­艣ci, odpowiedzie膰 na pytania, kt贸re czyta艂a w jego oczach.

By艂 przecie偶 krwi膮 z jej krwi. Jej rodzonym synem.

Musi jej uwierzy膰. Nie mo偶na kogo艣 kocha膰, nie maj膮c do niego zaufania.

- Tak, odzyska艂am pami臋膰.

W jej 偶yciu roi艂o si臋 od niewiarygodnych wyda­rze艅, ale przecie偶 mo偶e o nich za艣wiadczy膰. Kto wie jednak, czy i jej nie nasz艂yby w膮tpliwo艣ci, gdyby o tym wszystkim us艂ysza艂a od kogo艣 innego.

Mo偶e te偶 doszukiwa艂aby si臋 w tym wybuja艂ej fan­tazji. Mo偶e kaza艂aby sobie przedstawi膰 dowody.

- Jewgienij nie 偶yje - powiedzia艂a. - W Rosji zosta­wi艂am syna. Pochowa艂am tam c贸rk臋 i dw贸ch m臋偶­czyzn, kt贸rych bardzo kocha艂am. Wszystko to zosta­wi艂am i wr贸ci艂am, a to tak偶e by艂o moje 偶ycie.

- I co teraz?

- Helena, 偶ona Reijo, nie 偶yje. Reijo i ja na nowo si臋 pobrali艣my.

- Jak to? - Knut nie dowierza艂 w艂asnym uszom. - Co na to, u diab艂a, pastor? - wyrwa艂o mu si臋. - Wy­bacz, 偶e tak si臋 wyra偶am! A ludzie w Skibotn? Pewnie musieli艣cie stamt膮d wyjecha膰? Bo偶e 艣wi臋ty! Reijo 偶y艂 zawsze tak spokojnie.

Raija wyja艣ni艂a, do jakich musieli si臋 uciec wybie­g贸w. Wyra藕nie wzruszona opowiedzia艂a o tym, jak ca艂a wie艣 uj臋艂a si臋 za ni膮.

- A co na to Maja? Raija popatrzy艂a Knutowi w oczy, pragn膮c dotrze膰 do jego serca.

By艂 taki otwarty i bezpo艣redni. Poczu艂a dum臋, 偶e jej syn odznacza si臋 takimi wspania艂ymi cechami. Re­ijo ofiarowa艂 jej dzieciom solidne podstawy. I cho膰 to ona by艂a ich rodzon膮 matk膮, ona wyda艂a je na 艣wiat, to tak naprawd臋 z Reijo 艂膮czy艂a dzieci silniejsza wi臋藕.

- Utrzymywa艂y艣my ch艂odny dystans a偶 do chwili, gdy przyby艂 pos艂aniec z Kengis - odpar艂a Raija, czu­j膮c przyp艂yw znu偶enia. - Ale Ailo m贸wi, 偶e ona nie 偶ywi do mnie nienawi艣ci.

- Ailo zna j膮 lepiej ni偶 ktokolwiek. 艁膮cznie z jej wszystkimi wadami i mrocznymi stronami osobowo­艣ci. Ailo wie wi臋cej ni偶 William. 艁膮cz膮 go z Maj膮 bar­dzo silne wi臋zy. Wydaje mi si臋, 偶e dziel膮 si臋 ze sob膮 ka偶d膮 swoj膮 my艣l膮. Przez wszystkie te lata nawzajem podtrzymywali si臋 na duchu.

- Jak ona radzi sobie z tymi nadprzyrodzonymi zdolno艣ciami? - zainteresowa艂a si臋 Raija.

- No c贸偶, nie mo偶e si臋 przecie偶 tak po prostu od nich uwolni膰 - odpar艂 Knut.

On tak偶e bardzo kocha艂 Maj臋. Dorasta艂 w艣r贸d si贸str i czul si臋 za nie odpowiedzialny.

- Nie chcia艂am przekaza膰 偶adnemu z moich dzie­ci tego dziedzictwa. Lepiej by艂oby, gdyby umar艂o wraz ze mn膮. Ty te偶 zosta艂e艣 obci膮偶ony?

Knut pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie, tylko Maja. Ida z kolei wyczuwa nastroje, ale to co艣 innego. Ja nic nie potrafi臋.

- Misza tak偶e nie - rzek艂a Raija i wyja艣ni艂a zaraz: - M贸j syn. Ale Natalia mia艂a wizje. Natalia wiedzia艂a zbyt wiele. By艂a niczym anio艂, kt贸rego nam na chwi­l臋 u偶yczono...

Knut nie domaga艂 si臋 wyja艣nie艅. Po prostu ws艂u­chiwa艂 si臋 w to, co matka sama chcia艂a mu opowie­dzie膰. Zauwa偶y艂, jak jej twarz t臋偶eje, gdy wspomina Natali臋. Zrozumia艂, 偶e sprawia jej to wielki b贸l i nie potrafi o tym m贸wi膰. Na razie.

- Co z tymi lud藕mi? - zapyta艂, 偶eby zmieni膰 temat na bezpieczniejszy.

- Wszystko w r臋kach Boga - odpar艂a Raija, kt贸ra dla jednego z najci臋偶ej rannych nie widzia艂a ju偶 ratun­ku. - No i mo偶e w r臋kach Mai. Ja niestety nie jestem w stanie sterowa膰 moc膮 uzdrawiania. Mam wra偶enie, 偶e Anjo bardziej pomaga tym nieszcz臋艣nikom ni偶 ja.

- Pomimo tego wszystkiego, co si臋 tu wydarzy艂o... - zacz膮艂 Knut i zaczerpn膮艂 par臋 razy rze艣kiego powie­trza - ...mimo wszystko chc臋 tu zosta膰. Ta okolica mnie urzek艂a. Kiedy przyjechali艣my tu z Anjo, poczu­li艣my si臋 jak w domu. Oboje odnie艣li艣my wra偶enie, 偶e to miejsce czeka艂o na nas.

- Na pewno jest tu pi臋knie latem - odrzek艂a Raija, rozgl膮daj膮c si臋 wok贸艂. Tam, gdzie jeszcze par臋 dni temu sta艂a ku藕nia, nadal tli艂 si臋 偶ar. Robotnicy na zmian臋 pil­nowali, by ogie艅 nie buchn膮艂 z now膮 si艂膮. - Rzeczywi­艣cie jest tu swojsko - u艣miechn臋艂a si臋. - Ale prawd臋 m贸­wi膮c, tyle by艂o dom贸w w moim 偶yciu, Knut.

- Gdzie czu艂a艣 si臋 najlepiej?

Ten ch艂opak by艂 wyj膮tkowo bystry. Potrafi艂 pyta膰 o to, co naprawd臋 wa偶ne, i nie obawia艂 si臋 tego. Nie cofa艂 si臋 nawet przed trudnymi, bardzo osobistymi pytaniami.

- M贸j dom jest tam, gdzie ja - odpar艂a Raija i to by艂a najszczersza odpowied藕, jakiej mog艂a udzieli膰. - Ale ze wszystkich krajobraz贸w, w艣r贸d kt贸rych przy­sz艂o mi 偶y膰, najbardziej ukocha艂am p艂askowy偶. Wsz臋­dzie indziej brakowa艂o mi przestrzeni, nawet na wschodzie, w Rosji, mimo 偶e i tam ci膮gn臋艂y si臋 roz­leg艂e r贸wniny. Tylko na p艂askowy偶u rosn膮 mchy, po kt贸rych w dzieci艅stwie biega艂am boso. Do tamtych stron cz臋sto wracam my艣lami. Gdybym umar艂a, chcia艂abym by膰 pochowana w艂a艣nie tam.

- A nie w morzu? - zapyta艂 Knut. Raija pokr臋ci艂a gwa艂townie g艂ow膮. Nie zapyta艂a jednak, sk膮d mu to przysz艂o do g艂owy, a Knut wola艂 jej tego nie wyja艣nia膰.

Westchn臋艂a. Dobrze by艂o zaczerpn膮膰 rze艣kiego po­wietrza, mimo 偶e w powietrzu nadal unosi艂 si臋 za­pach spalenizny. Doprawdy, straszna historia z tym po偶arem.

- Musz臋 wraca膰 - powiedzia艂a niech臋tnie, my艣l膮c o tych nieszcz臋艣nikach, kt贸rzy poj臋kiwali w izbie.

- Mo偶e najpierw co艣 zjedz! - poprosi艂 Knut i po­prowadzi艂 j膮 do kuchni.

W zaje藕dzie nie mieli teraz wielu go艣ci. Wi臋kszo艣膰 wr贸ci艂a ju偶 do Junosuando i Masugnsbyn. Ci, kt贸rzy mieszkali w Kengis, spali teraz we w艂asnych 艂贸偶kach. Cz臋艣膰 robotnik贸w zosta艂a tymczasowo przeniesiona do Masugnsbyn. W najbli偶szych tygodniach Kengis opustoszeje i ucichnie.

Ku藕ni臋 trzeba b臋dzie odbudowa膰. Ona bowiem by­艂a sercem zak艂adu.

Knut przyni贸s艂 Raiji pieczonego 艂ososia, chleb, ma­s艂o i piwo. Usiad艂 przy stole naprzeciwko matki i posi­la艂 si臋 razem z ni膮. Nie m贸g艂 si臋 nacieszy膰 jej widokiem.

- A gdzie s膮 wasze dzieci? - zapyta艂a Raija.

- Umie艣cili艣my je u 偶ony buchaltera - wyja艣ni艂 Knut. - Tu jest tak niespokojnie. Woleli艣my oszcz臋­dzi膰 im widoku umieraj膮cych.

Raija uzna艂a, 偶e post膮pili m膮drze, chroni膮c dzieci przed cierpieniem.

Nie mog艂a je艣膰. Straci艂a apetyt, kiedy pomy艣la艂a, 偶e za 艣cian膮 wij膮 si臋 w b贸lach ludzie, a jeden z nich nie jest w stanie niczego wzi膮膰 do ust. Kiedy pr贸bowa艂y go napoi膰, krzycza艂 rozdzieraj膮co, bo poparzone war­gi przy najl偶ejszym dotkni臋ciu sprawia艂y mu taki b贸l, jakby go torturowano.

Raija pomy艣la艂a, 偶e odda艂aby cz臋艣膰 swoich dni, 偶e­by mu tylko przynie艣膰 ulg臋 w cierpieniu, 偶eby urato­wa膰 mu 偶ycie.

Ale jaki艣 wewn臋trzny g艂os zapyta艂 j膮, jakiego 偶ycia pragnie dla tego nieznajomego m臋偶czyzny. Czy takie­go, jakie jest udzia艂em Ailo?

Nie potrafi艂a odpowiedzie膰.

Ale wiedzia艂a jedno: 偶ycie jest 艣wi臋te.

- Czy ci ludzie nie maj膮 rodzin? - zapyta艂a gwa艂­townie.

Przecie偶 przy nich powinni teraz siedzie膰 najbli偶­si. Nie zauwa偶y艂a jednak ani pomocnych d艂oni, ani zatroskanych twarzy.

- Wi臋kszo艣膰 to samotni m臋偶czy藕ni - odpowiedzia艂 Knut. - Tylko ci, kt贸rzy sprawuj膮 nadz贸r nad produkcj膮, maj膮 w艂asne domy i mieszkaj膮 tu z rodzinami. Ro­botnicy przybywaj膮 do Kengis przewa偶nie sami i nie zagrzewaj膮 nigdzie miejsca. To poszukiwacze przy­g贸d. Wywodz膮 si臋 spo艣r贸d ch艂opskich syn贸w. Bardzo trudno pozyska膰 fachow膮 si艂臋 robocz膮, zw艂aszcza 偶e niech臋tnie przyjmuje si臋 tu do pracy Lapo艅czyk贸w. - Knut wzruszy艂 ramionami. - Panuje powszechna opi­nia, 偶e Lapo艅czycy nie nadaj膮 si臋 do pracy w ku藕ni, bo s膮 za niscy i boj膮 si臋 gor膮ca. Tak s艂ysza艂em, ale nie s膮dz臋, by mo偶na by艂o dawa膰 temu wiar臋 - doda艂 to­nem usprawiedliwienia.

- A wi臋c ci ludzie s膮 tu zupe艂nie sami - westchn臋­艂a Raija. - I zostan膮 pochowani z dala od swoich ro­dzinnych stron.

- Mamy tu bardzo 艂adny cmentarz - rzek艂 Knut, u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e wyrazi艂 si臋 ju偶 jako cz艂onek miejscowej spo艂eczno艣ci.

- S膮 jeszcze tacy m艂odzi... - westchn臋艂a ze smut­kiem Raija i poczu艂a ucisk w piersiach.

- To prawda. Starych tu nikt nie przyjmie. Praca przy wytopie i uszlachetnianiu 偶elaza to ci臋偶ka ha­r贸wka.

Raija podzi臋kowa艂a za jedzenie i wsta艂a. Zjad艂a nie­wiele, ale Knut, zaj臋ty rozmow膮, nie zwr贸ci艂 na to uwagi. Nie mia艂a si艂y uda膰 si臋 wprost od sto艂u do izby, gdzie ulokowano rannych.

Chcia艂a jeszcze przez chwil臋 odwlec ten moment. Wysz艂a przed dom, by popatrze膰 na mrok okrywaj膮­cy krajobraz. By艂o mro藕no i klarownie.

Obj臋艂a czworok膮tny s艂up podtrzymuj膮cy ganek. Pod wp艂ywem jej ciep艂ych d艂oni roztopi艂 si臋 pokry­waj膮cy go szron.

Nad ich g艂owami rozpo艣ciera艂o si臋 rozgwie偶d偶one niebo. L艣ni膮ce i bajeczne, igra艂o z granatem zapada­j膮cej nocy. Pofalowany krajobraz pod lampami wieczno艣ci wtopi艂 si臋 w mrok. Zdawa艂o si臋, 偶e s艂ycha膰 szept pociemnia艂ego lasu.

Raija wpatrywa艂a si臋 z zachwytem, ch艂on膮c ten wi­dok wszystkimi zmys艂ami.

Nagle na p贸艂nocnym zachodzie, gdzie rzeka Tornio nikn臋艂a w ciemno艣ciach, a wzg贸rza opiera艂y si臋 o aksamit nieba, Raija dostrzeg艂a jaki艣 zielonkawy blask.

Serce jej zamar艂o.

Otwartymi ustami 艂apczywie wdycha艂a powietrze, a r臋k膮 szuka艂a po omacku oparcia.

Upad艂aby, gdyby nie Knut.

- Widzisz to co ja? - wyszepta艂a, boj膮c si臋 oderwa膰 wzrok od zielonkawego blasku jakby w obawie, 偶e zniknie. Zastanawia艂a si臋 gor膮czkowo, czy to jest znak dla niej.

- M贸wisz o zorzy polarnej? - zapyta艂. Kochany ch艂opak! Jej przyziemny syn, kt贸ry j膮 podtrzymywa艂, kt贸ry j膮 wspiera艂. Nie pojmowa艂, dla­czego d艂onie matki sta艂y si臋 nagle takie gor膮ce, a krew w nich pulsuje jak u m艂odej dziewczyny.

Knut nigdy nie by艂 w stanie poj膮膰 tej strony oso­bowo艣ci matki.

- Tak, o zorzy - odpowiedzia艂a.

- Jest pi臋kna - rzek艂 Knut. - Mo偶e nie tak ruchli­wa jak w naszych stronach, ale pi臋kna.

Niech B贸g ma ci臋 w swojej opiece, pomy艣la艂a Ra­ija, 艣ciskaj膮c mocno syna. Przytuli艂a twarz do jego piersi, wyczuwaj膮c spokojne bicie serca.

Knut nie mia艂 powod贸w do egzaltacji, on nie ro­zumia艂 znaczenia faktu, 偶e w艂a艣nie teraz pojawi艂a si臋 zorza.

Raija wyprostowa艂a si臋.

- Musz臋 wraca膰 - rzek艂a bardziej do po艂yskuj膮cej zieleni膮 i bladym z艂otem wst臋gi daleko na zachodzie ni偶 do syna.

Ale wtedy zorza jakby o偶y艂a. Rozb艂ys艂a, zaiskrzy­艂a si臋, a pastelowe odcienie 偶贸艂ci i zieleni sta艂y si臋 bar­dziej soczyste. O艣wietli艂y okryte 艣niegiem wzg贸rza, a potem przesun臋艂y si臋 na niebie ku wschodowi, jak­by rozwieraj膮c 艣wietliste ramiona.

- Nie tak ruchliwa jak w naszych stronach? - za­艣mia艂a si臋 Raija.

- Cudowna! - odpar艂 Knut i pod膮偶y艂 za Raij膮, kt贸­ra wysz艂a na dziedziniec, by lepiej si臋 przyjrze膰 nie­zwyk艂emu zjawisku.

Zorza rozci膮gn臋艂a si臋 nad nimi i niczym l艣ni膮ca pa­j臋czyna pokry艂a ca艂e niebo nad Kengis.

Knut got贸w by艂 przysi膮c, 偶e jest 偶ywa. Wi艂a si臋 jak 艣wietlisty w膮tek na krosnach z granatow膮 osnow膮. Po艂yskuj膮ce barwne ramiona splot艂y si臋 i zatrzyma艂y tu偶 nad ich g艂owami, uk艂adaj膮c we wz贸r, jakiego jesz­cze nigdy nie ogl膮dali.

Knut poczu艂 si臋 jak kr贸l. Obudzi艂o si臋 w nim dziec­ko, kt贸re uwierzy艂o, 偶e zorza rozpali艂a niebo wy艂膮cz­nie dla niego i dla mamy.

Uchwyci艂 si臋 tej cudownej my艣li, doznaj膮c wra偶e艅 niesko艅czonego pi臋kna.

Jaka szkoda, 偶e Anjo nie ogl膮da tego razem z na­mi, pomy艣la艂.

I to przywo艂a艂o go do rzeczywisto艣ci.

Polarna zorza roz艣wietla艂a niebo nad Kengis. Ale przecie偶 nie by艂 wybra艅cem. Ten widok przeznaczo­ny by艂 tak samo dla jego, jak i dla oczu innych. Ot, taki kaprys natury.

Nad ich g艂owami rozpo艣ciera艂a si臋 l艣ni膮ca korona mieni膮ca si臋 ch艂odnym 偶贸艂tym i zielonym blaskiem, wysadzana klejnotami z migocz膮cych gwiazd.

Stali w milczeniu, nie czuj膮c mrozu. Matka i syn. Obj臋ci, zapatrzeni w niebo.

Dopiero gdy zorza zblak艂a i zmatowia艂a, Raija wy­rwa艂a si臋 spod jej uroku.

- Musz臋 wraca膰, Knut! - oznajmi艂a stanowczo. Jej oczy b艂yszcza艂y, jakby w nich nadal odbija艂a si臋 zo­rza, a g艂os przemawia艂 z moc膮, jak膮 zapami臋ta艂 z dzie­ci艅stwa.

Pos艂usznie ruszy艂 za Raij膮, nadal oszo艂omiony pi臋knem, kt贸re sta艂o si臋 te偶 jego udzia艂em.

8

W izbie zmienionej na lazaret nie zasz艂y 偶adne zmiany. Maja i Anjo nie pyta艂y, dlaczego Raija tak d艂ugo nie wraca艂a. Rozumia艂y, 偶e ka偶dy w pewnym momencie mo偶e mie膰 do艣膰 widoku krwi i odoru ro­piej膮cych ran. Czasem trudno zapanowa膰 nad w艂a­snymi reakcjami.

Raija, wnosz膮c rze艣ki ch艂贸d, skierowa艂a si臋 wprost do 艂贸偶ka najci臋偶ej poparzonego m艂odego m臋偶czyzny, kt贸ry trz膮s艂 si臋 ca艂y, a opatrunki wci膮偶 na nowo prze­si膮ka艂y mu krwi膮. Przy ka偶dej zmianie banda偶y zada­wano nieszcz臋艣nikowi nowe cierpienie. Ale i tak wi臋kszo艣ci rozleg艂ych poparze艅 nie da艂o si臋 os艂oni膰. Jego twarz by艂a jedn膮 wielk膮 ran膮.

- Boj臋 si臋, 偶e wda si臋 zaka偶enie - odezwa艂a si臋 po cichu Anjo, patrz膮c razem z Maj膮 na Raij臋, kt贸ra ukl臋kn臋艂a obok 艂贸偶ka poparzonego.

- Ona zawsze wybiera sobie tych, kt贸rzy najbar­dziej potrzebuj膮 pomocy... - wyszepta艂a Maja.

Anjo w duchu przyzna艂a jej racj臋. Raija przez ca艂e 偶ycie kierowa艂a si臋 t膮 zasad膮.

Ranny straci艂 przytomno艣膰, ale b贸l mimo to nie da­wa艂 mu wytchnienia. Nieszcz臋艣nik majaczy艂, j臋cza艂, raz po raz wydaj膮c z siebie zwierz臋cy niemal skowyt.

Raija wiedzia艂a, 偶e je艣li ten cz艂owiek natychmiast nie uzyska pomocy, umrze jeszcze tej nocy.

Poczu艂a si臋 silna.

Nape艂niona moc膮.

Unios艂a d艂onie, szukaj膮c wzrokiem jakiego艣 niena­ruszonego skrawka sk贸ry na jego twarzy. Ale dopie­ro gdy odgarn臋艂a na bok mokre od potu w艂osy, zna­laz艂a g艂adk膮 sk贸r臋 za uszami.

Opuszkami palc贸w dotkn臋艂a w艂a艣nie tych miejsc. Dzia艂a艂a instynktownie, nie pr贸buj膮c niczego docieka膰.

Sta艂a si臋 zn贸w narz臋dziem, tak jak ju偶 niejedno­krotnie wcze艣niej. Otworzy艂a si臋 na to, co niepoj臋te, pogodzona z tym, co przerasta jej rozum, i pozwoli­艂a nieznanym si艂om dzia艂a膰 poprzez siebie.

Nie potrafi艂a nimi sterowa膰, ale tak bardzo pragn臋­艂a, by sp艂yn臋艂y na ni膮, 偶e jej pro艣by zosta艂y wys艂ucha­ne. Pochyli艂a g艂ow臋 i przymkn臋艂a oczy. Czo艂o opar艂a o drewniany kant 艂贸偶ka, a 艂okcie u艂o偶y艂a na mi臋kkim kocu. Ranny dr偶a艂, a jego j臋ki zdawa艂y si臋 coraz s艂ab­sze. Dochodzi艂y jakby z oddali.

Raija czu艂a, jak przez zaci艣ni臋te na g艂owie nieszcz臋­艣nika palce przechodz膮, bior膮ce si臋 nie wiadomo sk膮d, fale 艣wiat艂a, ciep艂a, gor膮ce pr膮dy. Kierowa艂a je dalej, dalej, dalej...

O艣lepi艂 j膮 niezwyk艂y blask.

W jasno艣ci rozleg艂 si臋 g艂os:

- Nie powinna艣 tu przybywa膰. Um贸wili艣my si臋 przecie偶! S膮dzi艂em, 偶e zrozumia艂a艣.

Raija nie mia艂a poj臋cia, gdzie si臋 znajduje. Nic nie czu艂a, zanurzona w ch艂odnym blasku.

Nie powinno tak by膰! Nigdy tak nie by艂o!

S艂ysza艂a jednak g艂os.

Jego g艂os.

G艂os Mikkala...

Dziwnie blisko, a zarazem jakby z oddali.

Ona sama unosi艂a si臋 po艣r贸d jasno艣ci uwolniona od w艂asnego cia艂a. Nie mia艂a poj臋cia, gdzie si臋 ko艅­czy, a gdzie zaczyna.

Nie by艂a pewna, kim jest.

Ale zna艂a jego g艂os.

G艂os Mikkala...

- Nie powinna艣 tu by艂a przybywa膰, Ma艂y Kruku. Jest za wcze艣nie! Nie wolno ci igra膰 z tkwi膮cymi w to­bie si艂ami. Nie mo偶esz przywo艂ywa膰 ich nie w por臋...

Jak to nie w por臋? Przecie偶 chodzi o 偶ycie!

Wprawdzie nie zna poszkodowanego w po偶arze m臋偶czyzny, ale bardzo pragnie mu przyj艣膰 z pomo­c膮. Nie robi tego dla poklasku.

- A nie pomy艣la艂a艣, 偶e 艣mier膰 mo偶e by膰 dla niego wybawieniem?

G艂os Mikkala otacza艂 j膮 ze wszystkich stron, p艂y­n膮艂 z jej wn臋trza niczym g艂os sumienia.

- W贸wczas nie musia艂aby艣 zap艂aci膰 tak wysokiej ceny!

Nie troszczy艂a si臋 o to. Wp艂yn臋艂a wprost w 艣wie­tlisty tunel. Przejmuj膮cy ch艂贸d przenikn膮艂 j膮 na wskro艣.

- Nie spodziewa艂em si臋 tego! Nie bra艂em pod uwa­g臋. Dlaczego zawsze po艣wi臋casz si臋 dla tych, dla kt贸­rych ju偶 nie ma nadziei? Czy nie mog艂a艣 wybra膰 sobie kogo艣, komu mo偶na by pom贸c? Nast臋pnym razem... o ile b臋dzie jaki艣 nast臋pny raz...

Nie zwraca艂a uwagi na to, co m贸wi g艂os, mimo 偶e dudni艂 jej w uszach. Wyp艂ywa艂 jakby z jej w艂asnego gard艂a. Mia艂 jej za z艂e, 偶e zrobi艂a to, co uwa偶a艂a za s艂uszne, tylko dlatego, 偶e szuka艂a pomocy na zewn膮trz.

Ale nie troszczy艂a si臋 o to. Nie s艂ucha艂a upomnie艅. W tej chwili Mikkal nie by艂 dla niej najwa偶niejszy.

Pragn臋艂a tylko jednego: zanurzy膰 si臋 ca艂kowicie w ch艂odnym blasku...

Maja pierwsza zorientowa艂a si臋, co si臋 dzieje. Bez s艂owa zostawi艂a rannego, kt贸remu w艂a艣nie zmienia艂a opatrunki.

Raija z palcami zaci艣ni臋tymi na ocala艂ych kawa艂­kach sk贸ry umieraj膮cego opiera艂a si臋 czo艂em o kant 艂贸偶ka. Blada i zimna, oddycha艂a ledwo wyczuwalnie...

Po raz pierwszy Maja zobaczy艂a to, czego w zwi膮z­ku z jej osob膮 do艣wiadczali inni. Przerazi艂o j膮 to bar­dziej, ni偶 da艂a po sobie pozna膰. Nie chcia艂a wywo艂y­wa膰 paniki.

- Sprowad藕 Knuta - poprosi艂a, odszukawszy wzro­kiem Anjo.

Anjo po jej g艂osie pozna艂a, 偶e sytuacja jest powa偶na. Knut przybieg艂 natychmiast rozdygotany, a za nim Anjo.

- Po艂贸偶cie j膮 gdzie艣 w osobnej izbie i otulcie cie­p艂o - poprosi艂a Maja. - Widzia艂e艣 ju偶 co艣 takiego wcze艣niej - doda艂a, uchwyciwszy spojrzenie brata.

Pokiwa艂 g艂ow膮 i, nie kryj膮c strachu, prze艂kn膮艂 ci臋偶­ko 艣lin臋. Nie ogarnia艂 tego rozumem.

- To nic gro藕nego - uspokaja艂a go Maja, cho膰 wca­le nie by艂a tego pewna. - Mama zrobi艂a, co by艂o w jej mocy. W tym stanie nie mo偶e ju偶 wi臋cej zdzia艂a膰. A le­piej chyba, 偶eby nikt jej teraz nie ogl膮da艂, prawda?

Knut przyzna艂 jej racj臋. Wzi膮艂 matk臋 na r臋ce i prze­ni贸s艂 do izby, w kt贸rej sypia艂 z Anjo. Po艂o偶y艂 j膮 w ich 艂贸偶ku, okry艂 dok艂adnie kilkoma kocami i usiad艂 przy niej.

- Zatroszcz si臋, 偶eby sprowadzi膰 do pomocy ko­biety z osady - zwr贸ci艂 si臋 do Anjo. - I nie rozpowia­daj o tym, co si臋 sta艂o. Powiedz tylko, 偶e wy musicie odpocz膮膰. Zreszt膮, wymy艣l cokolwiek. Byle tylko kto艣 przyszed艂 nas wesprze膰. Do diab艂a, przecie偶 in­ni tak偶e mog膮 piel臋gnowa膰 rannych! Maja jest mi po­trzebna tutaj.

Anjo pobieg艂a.

- Na pewno powiesz mi, 偶e nie ma si臋 czego ba膰 - odezwa艂 si臋 Knut, poznaj膮c po krokach, 偶e do poko­ju wesz艂a siostra.

Siedzia艂 w ciemno艣ciach.

Nie chcia艂 zapala膰 lampy, bo kiedy widzia艂, 偶e mat­ka le偶y niezmiennie nieruchoma i zimna, czu艂 jeszcze wi臋kszy strach.

- A ja i tak si臋 boj臋 - doda艂 przygn臋biony. - Jak s膮­dzisz, jak zareaguje Reijo, je艣li co艣 jej si臋 stanie? Bo­偶e, Maju, nigdy sobie tego nie wybacz臋!

- Ciii - uspokaja艂a go Maja. Pochyli艂a si臋 nad Raij膮, dotkn臋艂a jej czo艂a i policzk贸w. Przez chwil臋 trzyma艂a wn臋trze d艂oni przy jej ustach. Poczu艂a s艂aby oddech. - Co si臋 sta艂o, kiedy wysz艂a z izby, w kt贸rej le偶膮 ranni? - zapyta艂a Maja Knut dostrzeg艂, jak b艂ysn臋艂a miodowa otoczka jej 藕renic.

- Jak to, co si臋 sta艂o? - nie pojmowa艂 jej pytania Knut. - Nic si臋 nie sta艂o. Rozmawiali艣my. Jedli艣my. Poszli艣my si臋 przewietrzy膰 na dw贸r. Co mia艂o si臋 sta膰?

- Zanim wysz艂a, niewiele by艂a w stanie zdzia艂a膰 - wyja艣ni艂a Maja opanowanym g艂osem. - Dobrze to wi­dzia艂am. Tych nieszcz臋艣nik贸w cieszy艂o jednak, 偶e troszczy si臋 o nich, 偶e do nich przemawia... Pod tym wzgl臋dem by艂a wspania艂a. Sprawi艂a, 偶e ka偶dy z nich czu艂 si臋 najwa偶niejszy na 艣wiecie. Nawet ten siedem­nastolatek, kt贸ry tam le偶y, patrzy艂 na ni膮 z uwielbie­niem. Ale pr贸cz tego, 偶e zdo艂a艂a odci膮gn膮膰 ich my艣li od b贸lu, niewiele mog艂a im pom贸c. - Maja westchn臋­艂a. - A potem wysz艂a, d艂ugo jej nie by艂o, a kiedy wr贸­ci艂a, w jednej chwili jakby odp艂yn臋艂a...

- Naprawd臋 nic si臋 nie wydarzy艂o! - zapewnia艂 Knut nieszcz臋艣liwy.

- Rozmawiali艣cie z kim艣?

- Nie, z nikim.

- Opowiedz po kolei - poprosi艂a raz jeszcze cier­pliwie Maja.

Knut dobrze znal ten jej pozorny spok贸j, dosko­nale wiedzia艂, jaka po nim nast臋puje reakcja. Maja a偶 tak bardzo nie zmieni艂a si臋 przez te wszystkie lata.

- Tylko dok艂adnie! - powt贸rzy艂a.

Knut opowiedzia艂 wi臋c ze szczeg贸艂ami, co si臋 zda­rzy艂o od chwili, kiedy wyszed艂 z Raij膮 na dw贸r. Po­wt贸rzy艂 tre艣膰 ich rozmowy. Potem wspomnia艂 o wsp贸lnym posi艂ku i o pogaw臋dce przy stole. Na ko­niec doda艂, 偶e mama mia艂a ochot臋 raz jeszcze za­czerpn膮膰 艣wie偶ego powietrza.

- By艂o strasznie zimno - m贸wi艂. - Mo偶e zmarz艂a? Uwierz mi, Maju, nie wydarzy艂o si臋 nic nadzwyczaj­nego. Czy偶by艣 nie mog艂a si臋 pogodzi膰 z faktem, 偶e twoja matka do艣wiadcza tego samego co ty? Nigdy nie pyta艂a艣, jak to wygl膮da. Teraz sama widzisz. Wy­daje mi si臋, 偶e nie ma czego zazdro艣ci膰.

- To wszystko? - zapyta艂a Maja, nie reaguj膮c na z艂o艣liwy ton Knuta.

- Potem jeszcze podgrza艂em jej wod臋, bo chcia艂a umy膰 r臋ce. Ale kr贸tko przed tym stali艣my razem na dziedzi艅cu i przygl膮dali艣my si臋 zorzy polarnej. Falu­j膮ca wst臋ga na niebie u艂o偶y艂a si臋 nad nami na kszta艂t korony i zaja艣nia艂a wszystkimi odcieniami zieleni. Niesamowity widok. Taki obraz zostaje w pami臋ci na zawsze. Szkoda, 偶e nie widzia艂a艣. Na pewno te偶 by艣 si臋 zachwyci艂a.

- Zorza polarna... - rzek艂a Maja z namys艂em.

- Nie fantazjuj - uprzedzi艂 jej dalsze s艂owa Knut. - Nie jeste艣my ju偶 dzie膰mi, by wierzy膰 w ba艣nie, kt贸­rych s艂uchali艣my, gdy byli艣my mali.

- O 艂ab臋dzich skrzyd艂ach? - spyta艂a 艂agodnie Maja.

- Albo o duszach umar艂ych powracaj膮cych pod postaci膮 polarnej zorzy. - Knut wspomnia艂 swoj膮 ulubion膮 ba艣艅, jedn膮 z tych, kt贸re cz臋sto opowiada­no w d艂ugie zimowe wieczory w ubogich chatach w Ruiji.

- A zatem nie zdarzy艂o si臋 nic nadzwyczajnego - stwierdzi艂a Maja, cho膰 w g艂臋bi serca poczu艂a niepew­no艣膰. W jej bowiem snach bardzo cz臋sto pojawia艂a si臋 rozta艅czona zorza polarna...

Podesz艂a do okna i ods艂oni艂a zas艂ony. Ale na nie­bie us艂anym g臋sto gwiazdami niczym le艣ne poszycie bor贸wkami w rodzinnym Skibotn nie ja艣nia艂a faluj膮­ca wst臋ga. Maja poczu艂a si臋 zawiedziona.

Przecie偶 i ona zapada艂a w 贸w ch艂odny sen, ale ni­gdy jeszcze z tego powodu zorza polarna nie u艂o偶y­艂a si臋 w kr贸lewsk膮 koron臋.

Skarci艂a si臋 jednak w my艣lach. Knut mia艂 racj臋. Nie by艂o czego zazdro艣ci膰. Pod 偶adnym wzgl臋dem.

Wiedzia艂a najlepiej, jak to wyczerpuje. Ju偶 teraz czu艂a si臋 bardzo zm臋czona, a przecie偶 bardzo pilno­wa艂a, by nie straci膰 kontroli.

- Musi by膰 ciep艂o okryta - powiedzia艂a. - Na pew­no si臋 wkr贸tce obudzi. Przecie偶 ja te偶 zawsze si臋 bu­dzi艂am, a wygl膮da艂o to tak samo, prawda?

Knut milcza艂.

Nast臋pnego dnia przed po艂udniem z Tornio przy­by艂 wreszcie lekarz, po kt贸rego pos艂ano.

Kiedy w zaje藕dzie zobaczy艂 Maj臋, uni贸s艂 brwi. Oczywi艣cie wiedzia艂, z kim ma przyjemno艣膰. Dosko­nale zna艂 wszystkie kr膮偶膮ce na jej temat plotki.

Ludzie z Tornio pami臋tali wypadek na rzece pod­czas sp艂awu drewna w 1747 roku. Gdy Heino Aalto wr贸ci艂 z Ruiji z czarnow艂os膮 偶on膮, spada艂y na niego same nieszcz臋艣cia.

Co prawda uratowa艂a 偶ycie wielu poszkodowa­nym, ale czy偶 jego nie pozostawi艂a bez opieki tamtej nocy, sama kr膮偶膮c w艣r贸d umieraj膮cych? Jedni nazwa­li j膮 anio艂em, wdzi臋czni, 偶e koi艂a ich b贸l. Inni pot臋­piali j膮 i obwiniali za parali偶 m臋偶a.

A potem Heino sp艂on膮艂 podczas po偶aru domu. Je­go 偶ona tak偶e omal nie zgin臋艂a w p艂omieniach. Lu­dzie zachodzili w g艂ow臋, sk膮d wzi膮艂 si臋 ogie艅, ale nie rozpowiadali tego na g艂os. Jednak kiedy wdowa po 艣wi臋tej pami臋ci Heino Aalto w par臋 dni po pogrze­bie m臋偶a po艣lubi艂a jedynego syna Runefelta, Willia­ma, zahucza艂o od plotek.

Jak si臋 mo偶na domy艣li膰, na niego tak偶e sprowadzi­艂a nieszcz臋艣cie, bo wkr贸tce musia艂 ucieka膰 z kraju po­dejrzany o najwi臋ksz膮 zdrad臋, o udzia艂 w spisku prze­ciwko kr贸lowi.

Z czasem plotki ucich艂y, a po kilku latach, dzi臋ki znajomo艣ciom ustosunkowanego ojca, William m贸g艂 powr贸ci膰 do domu. Marcus Runefelt nie chcia艂, by je­go jedyny syn przebywa艂 na emigracji w Europie n臋­kanej kolejnymi wojnami.

Tak, lekarz dobrze wiedzia艂, z kim ma do czynienia.

- Czy to pani zajmowa艂a si臋 rannymi? - zapyta艂, obejrzawszy sze艣ciu poszkodowanych.

Zbyt wielki 偶ywi艂 szacunek dla nazwiska Runefelt, a przede wszystkim dla te艣cia tej damy, by o艣mieli膰 si臋 nazwa膰 jej dzia艂alno艣膰 szarlataneri膮. Ale tak w艂a­艣nie pomy艣la艂. Zw艂aszcza 偶e nie pojmowa艂, jak to mo偶liwe, by poparzenia tak szybko zacz臋艂y si臋 goi膰.

- Owszem - odpar艂a Maja. Knut i Anjo zauwa偶yli, jak prostuje si臋 dumnie i unosi g艂ow臋. Poznali, 偶e Maja nie pozwoli temu cz艂owiekowi na przypuszczenie ataku.

- Zrobi艂am wszystko, co w mojej mocy.

- O, z pewno艣ci膮 - lekarz skrzywi艂 si臋 lekko. - Nie mam co do tego w膮tpliwo艣ci. Pani... hm... w tych oko­liczno艣ciach... zadowalaj膮co wywi膮za艂a si臋 z zadania.

- No c贸偶, nie by艂o na miejscu nikogo innego, kto m贸g艂by to zrobi膰 za mnie - rzek艂a spokojnie Maja.

Knut i Ailo wymienili spojrzenia. Oni dostrzegli z艂otawe b艂yski w oczach Mai i ch艂贸d ziej膮cy od niej. Lekarz jej nie znal. Wyra藕nie zbi艂a go z tropu i wy­wo艂a艂a w nim pewn膮 nerwowo艣膰.

Zapewne przywyk艂, 偶e jego s艂owa przyjmowano z nabo偶nym szacunkiem.

- Przyjecha艂em, gdy tylko dotar艂a do mnie wiado­mo艣膰 o tym, co si臋 sta艂o.

- Ach, tak? - spyta艂a Maja, kt贸ra potrafi艂a jak ma艂o kto nadawa膰 s艂owom ukryte znaczenie. - To cieka­we. Pos艂aniec z Kengis, kt贸ry przyby艂 po mnie do Hailuoto, zatrzyma艂 si臋 po drodze w Tornio - m贸wi艂a dalej z udawan膮 s艂odycz膮. - Spodziewa艂am si臋 wi臋c zasta膰 na miejscu lekarza, ale gdy tu dotar艂am, niko­go takiego nie by艂o. Bardzo mnie to zdziwi艂o. - Za­milk艂a. - Zreszt膮 nadal si臋 dziwi臋 - ci膮gn臋艂a, modulu­j膮c g艂os i przerywaj膮c znacz膮co. - Ale mo偶e da si臋 to jako艣 wyt艂umaczy膰?

- Siedmiu ludzi nie 偶yje? - zapyta艂 lekarz, zwraca­j膮c si臋 do Knuta.

- Zarz膮dca fabryki poda panu wszystkie dane - rzek艂 zwi臋藕le Knut, skin膮wszy g艂ow膮. - Nie ja jestem za nich odpowiedzialny. U艂o偶yli艣my rannych w zaje藕dzie, po­niewa偶 tu by艂o najbli偶ej. Poza tym sta艂y puste 艂贸偶ka.

- Rozumiem.

- Do pana, doktorze, nie dotar艂o pierwsze wezwa­nie? - dr膮偶y艂a Maja, opieraj膮c r臋ce na biodrach. Jej g艂os brzmia艂 spokojnie, Knut jednak obawia艂 si臋, 偶e za chwil臋 rozp臋ta si臋 huragan. - A mo偶e w Tornio jest wi臋cej lekarzy? - pyta艂a szyderczo. - Czy mo偶e wstrzyma艂a pana pacjentka skar偶膮ca si臋 na dolegliwo­艣ci 偶o艂膮dkowe? Wiem, 偶e czasem problemy z trawie­niem bywaj膮 uci膮偶liwe.

- Przyby艂em natychmiast, gdy tylko otrzyma艂em formalne wezwanie - odpar艂 lekarz kr贸tko. - Poza tym nie艂atwo by艂o znale藕膰 kogo艣, kto by mnie tutaj przywi贸z艂. Kengis le偶y na uboczu i ko艅skim zaprz臋­giem trudno si臋 tu dosta膰. Musieli艣my czeka膰, a偶 b臋­dzie w te strony jecha艂 jaki艣 Lapo艅czyk zaprz臋giem renifer贸w. Odleg艂o艣ci mi臋dzy osadami s膮 tu bardzo du偶e, jak pani zapewne wiadomo.

Na jego twarzy ukaza艂 si臋 wymuszony u艣miech.

- Rzeczywi艣cie odleg艂o艣ci s膮 tu du偶e - potwierdzi­艂a Maja. - Przez to a偶 siedmiu ludzi straci艂o 偶ycie, bo pomoc nie dotar艂a do nich na czas.

- Mo偶e pani si臋 tak偶e do tego przyczyni艂a - odpar艂 lekarz, nie panuj膮c d艂u偶ej nad sob膮. - Nie mam poj臋­cia, jakie pani zastosowa艂a leczenie. Umar艂ych prze­cie偶 o to nie spytam. Kto wie, czy bardziej im pani nie zaszkodzi艂a, ani偶eli pomog艂a swoimi niewiele ma­j膮cymi wsp贸lnego z medycyn膮 metodami.

- My艣l臋, 偶e odpowiedzialno艣膰 za 艣mier膰 tych sied­miu ludzi mo偶emy rozdzieli膰 - odrzek艂a cicho Maja. - Znalaz艂oby si臋 jeszcze paru wsp贸艂winnych ich 艣mierci. Ale pan jest jednym z nich, doktorze. Pytam, dlaczego pan nie przyby艂 na pierwsze wezwanie!

- Co pani sugeruje? Maja nie nale偶a艂a do tych, kt贸rzy uginaj膮 karku.

Napotka艂a wzrok uczonego medyka.

On nie pochodzi艂 z tych stron. Nie ko艅czy艂 te偶 stu­di贸w w Uppsali.

Mia艂a wra偶enie, 偶e ten cz艂owiek w og贸le nie rozu­mie, jakie jest zadanie lekarza. Interesowali go przede wszystkim pacjenci, kt贸rzy mogli sowicie zap艂aci膰.

- Nic nie zamierzam sugerowa膰 - odpar艂a Maja i poczu艂a si臋 nagle strasznie zm臋czona. Mia艂a do艣膰 tej gry. Zbyt dobrze zna艂a jej regu艂y. W salonach rodzi­ny Williama z uprzejmym u艣miechem wypowiadano s艂owa, kt贸re mog艂yby zabi膰. Przybierano pozy, prze­strzegano konwenans贸w, ale przynajmniej po艂owa z zebranych go艣ci najch臋tniej wydrapa艂aby sobie oczy.

- Powiem wprost - rzek艂a. - S膮dz臋, 偶e pan, dokto­rze, nie przyby艂 na pierwsze wezwanie dlatego, 偶e pos艂a艅cem by艂 Lapo艅czyk. - Ton, jakim to powiedzia艂a, wyrazi艂 wi臋cej ni偶 s艂owa. - Poza tym nie przysy艂ali go zarz膮dcy huty. Nie mia艂 przy sobie odpowiedniego papieru ze stemplami i podpisami. Jak pan my艣li, dok­torze, kto ma czas na biurokracj臋 w obliczu takiego nieszcz臋艣cia?

G艂os Mai dr偶a艂 ze z艂o艣ci i usprawiedliwionego gniewu.

- Siedzia艂 pan sobie spokojnie w Tornio, wiedz膮c, 偶e tutaj szaleje po偶ar i wielu robotnik贸w dozna艂o ci臋偶kich obra偶e艅. Nie pojmuj臋 tego! Wybaczy pan, ale nie jestem w stanie zrozumie膰 takiego sposobu my艣lenia...

- Nie mam obowi膮zku odpowiada膰 na te imperty­nencje! Tylko ze wzgl臋du na pani stosunki rodzinne zapomn臋 o wszystkim, co tu zosta艂o powiedziane - za­reagowa艂 gniewnie lekarz, oblewaj膮c si臋 potem. Si臋gn膮艂 do torby i odwracaj膮c si臋 do Anjo, wyja艣ni艂: - Niewie­le mo偶na pom贸c teraz poparzonym, ale zostawi臋 mor­fin臋, kt贸ra u艣mierza b贸l. Reszta w r臋kach Boga.

Dok艂adnie poinstruowa艂 Anjo, w jaki spos贸b po­dawa膰 proszek, i jej powierzy艂 lekarstwa, demonstra­cyjnie pomijaj膮c Maj臋.

- Nic wi臋cej nie mog臋 dla nich zrobi膰 - powt贸rzy艂, pakuj膮c swoj膮 torb臋. Prze艣lizn膮艂 si臋 spojrzeniem po sze艣ciu ci臋偶ko poparzonych, d艂u偶ej zatrzymuj膮c wzrok na ostatnim.

- Nie do wiary, 偶e ten cz艂owiek jeszcze 偶yje. Mu­si by膰 bardzo silny. - Wzruszy艂 ramionami. - Wida膰 B贸g mia艂 w tym jaki艣 cel. To on wszak rz膮dzi 偶yciem i 艣mierci膮. My, ludzie, nie potrafimy dokonywa膰 cu­d贸w. Szkoda. Niestety, nie mo偶na nic na to poradzi膰.

Doktor pakowa艂 si臋 pospiesznie, pragn膮c najwy­ra藕niej czym pr臋dzej opu艣ci膰 zajazd.

Maja u艣miechn臋艂a si臋 z艂o艣liwie, ale si臋 nie odezwa­艂a. Tym razem uda艂o jej si臋 utrzyma膰 j臋zyk za z臋bami.

Zreszt膮 nie mia艂a ochoty na k艂贸tnie. To i tak nie po­mo偶e poparzonym robotnikom. Poza tym do艣膰 jasno wy艂o偶y艂a temu wa偶niakowi z Tornio, co o nim my艣li. On ch臋tnie odp艂aci艂by si臋 jej pi臋knym za nadobne, jednak przed jego zemst膮 chroni艂o j膮 nazwisko Wil­liama, nazwisko Marcusa. Poniewa偶 by艂a cz艂onkiem rodziny, na stosunkach z kt贸r膮 bardzo doktorowi za­le偶a艂o, musia艂 i wobec niej zachowa膰 uni偶ono艣膰.

W innych okoliczno艣ciach Maja roze艣mia艂aby si臋 na g艂os, ale teraz ledwie mia艂a si艂臋 unie艣膰 k膮ciki ust. By艂a taka zm臋czona! Nie spa艂a ju偶 prawie trzy doby.

Knut, blady i przera偶ony, po艂o偶y艂 jej r臋k臋 na ra­mieniu.

- I co? Bez zmian? - domy艣li艂a si臋, spojrzawszy na brata.

- Niestety! Ale musimy za wszelk膮 cen臋 jej pom贸c! - szepn膮艂.

Maja uchwyci艂a jego spojrzenie. 呕a艂owa艂a, 偶e nie potrafi na niego wp艂yn膮膰. Tylko Anjo udawa艂o si臋 go 艣ci膮gn膮膰 na ziemi臋, kiedy si臋 zanadto upiera艂, przeko­nany o swojej racji. Tylko Anjo, 艂agodno艣ci膮 i mi艂o­艣ci膮, potrafi艂a zmusi膰 go do zmiany zdania.

- Nie r贸b tego! - poprosi艂a cicho, lecz zdecydowanie. Knut potrz膮sn膮艂 swoj膮 jasn膮 czupryn膮.

- Nie zamierzam rezygnowa膰. Boj臋 si臋, Maju! Nie ruszaj膮c si臋 z miejsca, Maja patrzy艂a, jak brat zwraca si臋 do doktora, kt贸ry pakowa艂 si臋 pospiesz­nie, by jak najszybciej opu艣ci膰 zajazd.

Knut ufa艂 rozumowi i wiedzy. Tak trudno mu by­艂o zaakceptowa膰 co艣, czego nie m贸g艂 dotkn膮膰, czego nie da艂o si臋 wyja艣ni膰.

Maja westchn臋艂a ci臋偶ko.

Czasami wprost nie wierzy艂a, 偶e Knut jest jej bra­tem. Nie dlatego, by go nie kocha艂a, ale dlatego, 偶e tak bardzo si臋 od siebie r贸偶nili. Z Id膮 ju偶 by艂o ina­czej. Godzi艂a si臋 z tym, 偶e pewnych rzeczy i zjawisk nie da si臋 wyja艣ni膰. Akceptowa艂a cuda, nie docieka­j膮c, ani czemu si臋 wydarzy艂y, ani jak. Wyczuwa艂a to, co nieuchwytne dla zmys艂贸w. Czasami trudno by艂o zrozumie膰, 偶e Knut jest jednym z rodze艅stwa. 呕e i on jest dzieckiem Raiji...

- Chodzi o moj膮 matk臋 - zagadn膮艂 doktora Knut, zerkaj膮c przez jego rami臋 na Maj臋.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮, ale nie zdo艂a艂a powstrzyma膰 bra­ta, cho膰 wiedzia艂a, 偶e nic nie osi膮gnie.

Jedyne, co mogli zrobi膰, to cierpliwie czeka膰.

呕aden lekarz nie sprowadzi Raiji z powrotem ze 艣wiata, w kt贸rym teraz przebywa艂a. 呕aden lekarz te­go nie zrozumie.

A ju偶 zw艂aszcza ten!

Doktor spodziewa艂 si臋 ujrze膰 podstarza艂膮 kobieci­n臋, cierpi膮c膮 na jakie艣 starcze dolegliwo艣ci, zw艂aszcza 偶e Knut nie potrafi艂 wyja艣ni膰, na co skar偶y si臋 matka.

Ale to nie staruszka le偶a艂a w 艂贸偶ku, otulona w mi臋kkie koce. W pokoju, do kt贸rego go wprowa­dzono, by艂o bardzo ciep艂o.

Anjo rozebra艂a Raij臋 z sukni i poluzowa艂a tasiem­ki w bieli藕nie. Rozsypane na poduszce kruczoczarne w艂osy tworzy艂y jakby wachlarz wok贸艂 urodziwej, ale prawie bia艂ej twarzy, i spada艂y poza kraw臋d藕 艂贸偶ka.

Doktor jeszcze nigdy nie widzia艂 tak pi臋knej ko­biety. Kogo艣 mu zreszt膮 przypomina艂a. Ale kogo? Nie potrafi艂 sobie u艣wiadomi膰. I to nie dawa艂o mu spokoju. Lekarz by艂 zwolennikiem porz膮dku, lubi艂 mie膰 wszystko pouk艂adane. Porz膮dkowa艂 nawet my­艣li i diagnozy.

Wi臋kszo艣膰 rzeczy dawa艂a si臋 zaszufladkowa膰.

- Sam pan widzi, doktorze - odezwa艂 si臋 Knut cicho.

- Co jej dolega? - zapyta艂 lekarz, dotykaj膮c zimnej, bardzo bladej twarzy. Gdyby nie to, 偶e wyczu艂 s艂aby oddech, pomy艣la艂by nawet, 偶e kobieta nie 偶yje. - Jak d艂ugo ju偶 jest w takim stanie?

- Od wczorajszego wieczora - odpowiedzia艂 Knut.

- Czy to skutek jakiej艣 choroby? - pyta艂 dalej le­karz i zajrza艂 pod koc, jakby szukaj膮c na ciele nie­przytomnej jakich艣 艣lad贸w, kt贸re by co艣 wyja艣nia艂y.

Kobieta by艂a nienormalnie ch艂odna. Widywa艂 ju偶 ludzi tak zimnych, ale oni wkr贸tce potem umierali. Pr贸bowa艂 odszuka膰 z pami臋ci nazw臋 choroby, kt贸ra by pasowa艂a do tego przypadku.

Urzek艂a go jej uroda. Pomy艣la艂, 偶e by艂oby g艂臋boko niesprawiedliwe, gdyby ta kobieta umar艂a.

- Nie, mama nie choruje - odpar艂 Knut.

Lekarz podni贸s艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na niego. Zrozu­mia艂, 偶e ten m臋偶czyzna co艣 ukrywa. Ciekawe, sk膮d w og贸le pochodzi! Jego nazwisko wskazuje na nor­weski rodow贸d, ale przecie偶 by zosta膰 w艂a艣cicielem zajazdu, musia艂 mie膰 odpowiednie znajomo艣ci. Do­prawdy, nigdy by go o to nie podejrzewa艂!

- Pan, doktorze, powiedzia艂, 偶e nie wie, jak to si臋 sta艂o, 偶e najbardziej poparzony spo艣r贸d poszkodowanych prze偶y艂... - Knut podj膮艂 pr贸b臋 wyja艣nienia. Nie­stety w ten spos贸b wprowadzi艂 jeszcze wi臋kszy zam臋t w g艂owie lekarza. - Mama ma pewne zdolno艣ci - ci膮­gn膮艂 Knut niech臋tnie, jakby kto艣 go pod gro藕b膮 tor­tur zmusza艂 do m贸wienia. Nie wiedzia艂, gdzie zatrzy­ma膰 wzrok, by to, co m贸wi, zabrzmia艂o wiarygodnie. Nie by艂 w stanie spojrze膰 doktorowi prosto w oczy, pewny, 偶e ten we藕mie go za sko艅czonego g艂upca.

- A co, zatrzymuje krwotoki, leczy zio艂ami, poma­ga rodz膮cym, 艂agodzi b贸le? - zapyta艂 ironicznie lekarz, zerkaj膮c na nieprzytomn膮 kobiet臋. Mimowolnie jed­nak pomy艣la艂, 偶e przypomina kogo艣 takiego, chocia偶 znachorki, z kt贸rymi si臋 zetkn膮艂, by艂y przewa偶nie 偶o­nami ubogich ch艂op贸w. Przyswoi艂y sobie pewn膮 wie­dz臋 praktyczn膮 o zio艂ach, o tym, na co pomagaj膮 i jak je stosowa膰. Oczywi艣cie brakowa艂o im rzetelnej teorii, ale podpiera艂y si臋 przes膮dami i pobo偶no艣ci膮. W swo­ich spo艂eczno艣ciach zajmowa艂y wysok膮 pozycj臋.

Ludzie, niestety, s膮 bardzo podatni na magi臋 i prze­s膮dy, co wydaje si臋 doprawdy godne po偶a艂owania.

- No, niezupe艂nie - odpowiedzia艂 Knut wymijaj膮­co. - Raczej chodzi o co艣 innego... - Odetchn膮wszy g艂臋boko, zacz膮艂 wyja艣nia膰. Z ka偶dym s艂owem u艣wia­damia艂 jednak sobie, 偶e Maja mia艂a racj臋. - Mama po­maga ludziom - m贸wi艂. - Zapada艂a ju偶 wcze艣niej w taki stan, ale po jakim艣 czasie odzyskiwa艂a 艣wia­domo艣膰. Tym razem jednak obawiamy si臋 o ni膮, bo wygl膮da, jakby umar艂a...

Lekarz zgadza艂 si臋 ze s艂owami Knuta, ale przecie偶 nie m贸g艂 mu tego powiedzie膰.

Popatrzy艂 znowu na kobiet臋 i ca艂ym sob膮 poczu艂, 偶e nie chce wnika膰 w jej tajemnic臋. W g艂owie ko艂ata艂a mu jedna my艣l, do kt贸rej nie chcia艂 si臋 przyzna膰 nawet przed samym sob膮: to czarownica...

- Niestety, p贸ki le偶y nieprzytomna, nie mog臋 jej w 偶aden spos贸b pom贸c - powiedzia艂, odwracaj膮c wzrok, bo nagle pomy艣la艂 sobie, 偶e jej uroda jest pu­艂apk膮. Musi uwa偶a膰, by nie da膰 si臋 omami膰. By艂 prze­ra偶ony, ale nawet przed sob膮 nie przyznawa艂 si臋 do tego. - Kiedy ju偶 odzyska przytomno艣膰, mo偶e uda si臋 ustali膰, co si臋 sta艂o. Teraz jest to absolutnie niemo偶­liwe. My艣l臋, 偶e pan to rozumie.

Knut skin膮艂 g艂ow膮. Maja mia艂a racj臋.

- Zajrz臋 tu jeszcze, nim wyrusz臋 w drog臋 powrot­n膮 do Tornio - obieca艂 lekarz z gorliwo艣ci膮, kt贸rej nie wykaza艂, ogl膮daj膮c poparzonych.

Knut zwr贸ci艂 na to uwag臋 i zrozumia艂 gniew Mai.

- Bardzo prosz臋 - odpar艂 zrezygnowany. Lekarz w niczym nie pom贸g艂, wiedzieli tyle samo co przedtem.

- Doprawdy trudno poj膮膰, 偶e ten tak silnie popa­rzony cz艂owiek prze偶y艂 - wyrwa艂o si臋 lekarzowi pew­nie tylko dlatego, 偶e dowiedzia艂 si臋 od Knuta, i偶 to jego matka go uratowa艂a. Gdyby to by艂o zas艂ug膮 Mai, pr臋dzej ugryz艂by si臋 w j臋zyk, ni偶 powiedzia艂by cokol­wiek, co mo偶na by by艂o uzna膰 za pochwa艂臋. - Zauwa­偶y艂 pan, 偶e rany zacz臋艂y si臋 goi膰? To niepoj臋te. W ca­艂ej mojej praktyce lekarskiej nie spotka艂em si臋 z czym艣 podobnym. Zwykle natychmiast wdaje si臋 zaka偶enie.

Zapi膮艂 p艂aszcz i skierowa艂 si臋 do drzwi. Nie m贸g艂 si臋 jednak oprze膰, by raz jeszcze nie spojrze膰 na mat­k臋 w艂a艣ciciela zajazdu.

Doprawdy by艂a ol艣niewaj膮co pi臋kna. Taka uroda nie powinna zgasn膮膰.

- Dlaczego pan pos艂a艂 po 偶on臋 Williama Runefelta? - zapyta艂 doktor, kiedy ju偶 schodzili po schodach.

- To moja siostra - odpar艂 Knut.

Lekarz zamilk艂 i wi臋cej ju偶 si臋 nie odezwa艂. Odsu­n膮艂 od siebie natr臋tne my艣li i czym pr臋dzej opu艣ci艂 zajazd.

Knut z ci臋偶kim sercem przyzna艂, 偶e Maja mia艂a ra­cj臋.

9

- Stara艂am si臋 dotrze膰 do Ailo i Reijo - powiedzia­艂a Maja.

Kiedy dzie艅 si臋 chyli艂 ju偶 ku wieczorowi, wesz艂a na g贸r臋 i usiad艂a na brzegu 艂贸偶ka, na kt贸rym le偶a艂a matka.

Knut nie odszed艂 od Raiji ani na chwil臋 po wyje藕­dzie lekarza.

- To ju偶 trwa prawie ca艂膮 dob臋! - rzuci艂 po cichu chrapliwym g艂osem. - Nie podoba mi si臋 to, Maju. Nie mog艂aby艣 tu troch臋 przy niej posiedzie膰?

- Tam na dole tak偶e mnie potrzebuj膮, Knut! Cho膰­by sprowadzi膰 nie wiem ile kobiet do pomocy, to przecie偶 one nie zast膮pi膮 moich d艂oni.

- A ten proszek, kt贸ry zostawi艂 lekarz? - podpo­wiedzia艂 Knut.

- Ja u艣mierzam nie tylko b贸l - rzek艂a Maja. - Pr贸­buj臋 czego艣 wi臋cej, staram si臋 goi膰 rany...

- Jak to mo偶liwe, 偶e mama uratowa艂a tego m臋偶czy­zn臋? - zastanawia艂 si臋 Knut, czuj膮c ogarniaj膮c膮 go bezsilno艣膰.

- Trudno znale藕膰 na to jak膮艣 odpowied藕 - odpar­艂a kr贸tko Maja. - Ale wnet przyb臋dzie Reijo i Ailo. Co wed艂ug ciebie powinnam jeszcze zrobi膰? Czego ode mnie oczekujesz?

- Zr贸b co艣, 偶eby ona si臋 wybudzi艂a - odpowiedzia艂 bez ogr贸dek - Nie pojmowa艂 zachowania Mai. Uwa­偶a艂, 偶e dokonuje niezrozumia艂ych wybor贸w. - Nie po­ra okazywa膰 swoj膮 niech臋膰 i gorycz! - wyrwa艂o mu si臋.

Maja wygl膮da艂a tak, jakby j膮 spoliczkowa艂, ale za­raz wyprostowa艂a si臋 pod spojrzeniem b艂臋kitnych oczu brata.

- Gdybym tylko mog艂a, Knut, na pewno bym jej pomog艂a. Dla mnie nie jest wa偶ne, kim jest osoba, kt贸ra mnie potrzebuje. Bardzo bym chcia艂a m贸c co艣 zrobi膰 dla Raiji, tak偶e dlatego, 偶e to moja matka. Ale nie mog臋. Przykro mi, Knut, nie mog臋. Nie mog臋...

Maja wysz艂a, po cichu zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

Knut nie zd膮偶y艂 wypowiedzie膰 s艂贸w przeprosin, kt贸re mia艂 ju偶 na ko艅cu j臋zyka. Czu艂 si臋 jak ostatni n臋dznik.

Kiedy lekarz pojawi艂 si臋 u Raiji nast臋pnego ranka, nic wi臋cej nie potrafi艂 wyja艣ni膰. Zreszt膮 Knut ju偶 si臋 tego po nim nie spodziewa艂. Zd膮偶y艂 zrozumie膰, 偶e wiedza medyka jest ograniczona.

Maja mia艂a racj臋.

By艂 tak przygn臋biony, 偶e nie cieszy艂o go nawet to, 偶e ranni powoli wracaj膮 do zdrowia.

Do nich doktor te偶 zajrza艂 na chwil臋, ale uczyni艂 to z wi臋ksz膮 niech臋ci膮, ni偶 odwiedza艂 nieprzytomn膮 Raij臋. Nie wydawa艂 si臋 mie膰 z tego powodu wyrzu­t贸w sumienia. Widocznie takowe s膮 udzia艂em jedynie przedstawicieli klasy ni偶szej...

Wyje偶d偶a艂 do Tornio w przekonaniu, 偶e pi臋ciu po­parzonych wr贸ci do zdrowia, a niewykluczone, 偶e i ten sz贸sty wydobrzeje. Ale w jego przypadku nie mia艂 odwagi rokowa膰.

Nikt, kto widzia艂 najci臋偶ej poparzonego jeszcze przed przyjazdem Raiji, nie wierzy艂, 偶e nieszcz臋艣nik prze偶yje. Jego koledzy zbili ju偶 nawet trumn臋 i cze­kali, gotowi wynie艣膰 cia艂o, gdy tylko po nich po艣l膮.

Doktor nikomu nie powiedzia艂, co zobaczy艂 w za­je藕dzie. Odsuwa艂 od siebie natr臋tne my艣li i modli艂 si臋, by jak najszybciej uda艂o mu si臋 wymaza膰 z pami臋ci kobiet臋 o czarnych w艂osach.

Nie chcia艂 wiedzie膰, co si臋 z ni膮 dalej dzia艂o. Dzi臋­kowa艂 niebiosom, 偶e nie odzyska艂a przytomno艣ci przy nim, bo w贸wczas znalaz艂by si臋 w bardzo k艂opo­tliwej sytuacji.

Knut poczu艂 ulg臋, gdy p贸藕nym wieczorem us艂ysza艂 odg艂os podje偶d偶aj膮cego zaprz臋gu. By艂 zm臋czony, spa艂 tylko kr贸tko przed po艂udniem. Wci膮偶 uparcie powra­ca艂 l臋k, 偶e sta艂o si臋 najgorsze.

Teraz kto艣 jeszcze wraz z nim d藕wignie to brze­mi臋. Czeka艂 na przybyszy, nie ruszaj膮c si臋 z miejsca. Zapali艂 lamp臋, dorzuci艂 drew do pieca. Siedzia艂 w cienkiej koszuli z podwini臋tymi r臋kawami i poci艂 si臋, ale mo偶e wci膮偶 by艂o nie do艣膰 ciep艂o, skoro Raija ani troch臋 si臋 nie rozgrza艂a.

Jak d艂ugo ona mo偶e tak le偶e膰, zupe艂nie niby pogr膮­偶one w zimowym odr臋twieniu zwierz臋?

Knut ba艂 si臋.

Us艂ysza艂 st膮paj膮cego ci臋偶ko po schodach ojczyma. Pozna艂 go po krokach. Dobrze, 偶e b臋dzie tu z nimi. Reijo, niczym ska艂a, zawsze by艂 im oparciem i przy nim czuli si臋 bezpiecznie.

- Jak to si臋 sta艂o? - zapyta艂 Reijo.

Nie zd膮偶y艂 zdj膮膰 wierzchniego okrycia ze sk贸r i wygl膮da艂 pot臋偶niej ni偶 zwykle. Ukl臋kn膮艂 przy Raiji, zdj膮艂 r臋kawice i pog艂adzi艂 jej czo艂o, zamkni臋te oczy. Podni贸s艂 powieki, ale 藕renice patrzy艂y martwo. Kie­dy musn膮艂 posinia艂e wargi, poczu艂 lekkie tchnienie. Odszuka艂 puls na szyi.

Raija by艂a taka zimna! Wiele razy widywa艂 j膮 w tym stanie, widywa艂 te偶 Maj臋, kt贸rej si臋 co艣 takie­go r贸wnie偶 przydarza艂o. W艂a艣ciwie powinien do tego przywykn膮膰, a jednak wci膮偶 na nowo budzi艂o to w nim l臋k.

- Czy zn贸w ci臋 strac臋? - szepn膮艂, przywieraj膮c war­gami do policzka Raiji.

Podni贸s艂 g艂ow臋 i wsta艂. Zdj膮艂 wierzchnie okrycie i popatrzy艂 na Knuta, kt贸ry, pogr膮偶ony w rozpaczy, siedzia艂 przy piecu z twarz膮 ukryt膮 w d艂oniach.

- Jak d艂ugo to trwa? - zapyta艂 Reijo.

- Niebawem minie druga doba - odpar艂 Knut. - Czy ona umrze?

- Gdzie, u diab艂a, jest Maja?

- Na dole - odpowiedzia艂 Knut. Reijo, nie pytaj膮c o nic wi臋cej, zbieg艂 po schodach.

Czasami reagowa艂 gwa艂townie.

Ailo tymczasem odszuka艂 Maj臋. Wyczuwa艂, 偶e przyrodnia siostra bardzo go potrzebuje. Znalaz艂szy si臋 w艣r贸d poparzonych, na nowo prze偶ywa艂 w艂asn膮 tragedi臋.

- Pami臋tam ten od贸r - rzek艂 ponuro.

- Mama go uratowa艂a. - Maja wskaza艂a najci臋偶ej poszkodowanego m臋偶czyzn臋, kt贸rego rany powoli zaczyna艂y si臋 goi膰.

Ailo przypomnia艂 sobie rozmow臋 z Raij膮, kiedy oskar偶a艂a siebie, 偶e nie by艂o jej przy nim, gdy jej po­trzebowa艂.

Tym razem Raija pokaza艂a, na co j膮 sta膰.

Ailo pami臋ta艂 sw臋dzenie powoli odnawiaj膮cej si臋 sk贸ry. To te偶 bola艂o, cho膰 ju偶 inaczej.

- Dosta艂 morfin臋 - wyja艣ni艂a Maja.

Jemu tak偶e podawano 贸w proszek, kt贸ry wywo艂y­wa艂 sny otulone w mi臋kkie ob艂oki, kt贸ry przynosi艂 zapomnienie i kr贸tkotrwa艂e ukojenie.

- Mo偶e lepiej by艂oby mu pozwoli膰 umrze膰 - ode­zwa艂 si臋 cicho. - Ale skoro ju偶 prze偶y艂, odrysuj臋 sza­blon mojej maski. B臋dzie jej potrzebowa艂.

- Jeste艣 taki zgorzknia艂y. - Maja pog艂adzi艂a brata po sztywnych czarnych w艂osach.

- Tak - odpar艂. - Tutaj to uczucie jeszcze bardziej si臋 we mnie nasili艂o.

Skinieniem g艂owy wskaza艂 na poparzonego, dla kt贸rego Raija tak si臋 po艣wi臋ci艂a.

- Ten biedak wiele razy b臋dzie si臋 modli艂 o 艣mier膰. B臋dzie przeklina艂 matk臋, 偶e nie pozwoli艂a mu umrze膰. Raija powinna by艂a sobie to darowa膰. Wy­starczy艂oby, 偶eby u艣mierzy艂a b贸l. A w ten spos贸b tyl­ko przed艂u偶y艂a mu piek艂o.

Maja nie by艂a pewna, czy si臋 zgadza z Ailo. Co in­nego m贸wi膰, a co innego pozostawi膰 kogo艣 na pastw臋 losu ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e mo偶na mu by艂o pom贸c.

Chcia艂a ju偶 stan膮膰 w obronie Raiji, ale nie zd膮偶y艂a.

Do izby wpad艂 bowiem Reijo i nawet si臋 z ni膮 nie przywita艂, tylko od progu rzuci艂 oskar偶ycielsko:

- Dlaczego nie jeste艣 przy matce? Zabola艂o.

- Maja robi wi臋cej, ni偶 ktokolwiek m贸g艂by od niej oczekiwa膰 - wtr膮ci艂a si臋 Anjo i po艣piesznie wyprowa­dzi艂a Maj臋, Ailo i Reijo z izby zamienionej w szpital. Uzna艂a, 偶e zbyt wiele tu ciekawskich spojrze艅 i na­s艂uchuj膮cych uszu.

Do zajazdu zg艂osi艂y si臋 dobrowolnie kobiety, ofia­ruj膮c sw膮 pomoc przy piel臋gnowaniu rannych. Dzi臋­ki temu odpowiedzialno艣膰 roz艂o偶y艂a si臋 na wi臋cej os贸b. Anjo podzieli艂a kobiety na dwie grupy, kt贸re na przemian zajmowa艂y si臋 chorymi i odpoczywa艂y. Anjo i Maja za艣 nie oszcz臋dza艂y si臋 i dogl膮da艂y cier­pi膮cych prawie bez przerwy.

Anjo zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e nieuchronnie zbli­偶a si臋 granica jej wytrzyma艂o艣ci. Od wybuchu po偶a­ru prawie nie spala. To ju偶 by艂a pi膮ta doba. Kr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie i mdli艂o j膮. Zaczyna艂a mie膰 przywi­dzenia. W ci膮gu tych kilku dni ledwo znajdowa艂a chwil臋, by u艂o偶y膰 do snu swoje dzieci, kt贸re na jej wi­dok p艂aka艂y, marudzi艂y i wcale nie chcia艂y zasypia膰. Czepia艂y si臋 jej kurczowo i nie puszcza艂y. Ale nie pro­si艂y, 偶eby je zabra艂a do domu, i to wydawa艂o jej si臋 ze wszystkiego najbole艣niejsze.

- Moi kochani - zwr贸ci艂a si臋 do trojga bliskich. - Je艣li macie ochot臋 si臋 k艂贸ci膰, to r贸bcie to na g贸rze! Knut i ja zamierzamy tu osi膮艣膰 na d艂u偶ej i nie mamy ochoty, by ludzie zacz臋li o nas gada膰.

- Przecie偶 my si臋 nie k艂贸cimy, Anjo... - Reijo pod­ni贸s艂 j膮 do g贸ry w ge艣cie przeprosin.

- Ale tak to wygl膮da - odparowa艂a. - Jestem 艣mier­telnie zm臋czona, Reijo. Maja te偶 pada z n贸g. Je艣li jeszcze raz odezwiesz si臋 do niej w taki spos贸b jak przed chwil膮, wymierz臋 ci policzek. Nie 偶artuj臋! - Nabra艂a powietrza i nim pozostali zd膮偶yli si臋 pozbiera膰, by zareagowa膰 na jej s艂owa, m贸wi艂a dalej: - Ma­ja nie jest winna temu, co si臋 sta艂o. Raija siedzia艂a przy najci臋偶ej poparzonym i w jednej chwili straci艂a przytomno艣膰. By艂am przy tym. W tym rozgardiaszu trudno si臋 by艂o nawzajem pilnowa膰, Reijo. Widzia艂e艣 tych ludzi. Raija uratowa艂a jednemu z nich 偶ycie, co do tego nie ma 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Lekarz z Tornio wylecia艂 st膮d jak przera偶one piskl臋 wrony, powta­rzaj膮c, 偶e nic z tego nie pojmuje. 呕e przy takich opa­rzeniach ludzie umieraj膮.

Zamilk艂a. Pozostali milczeli wraz z ni膮. Reijo za­wstydzi艂 si臋 jak dziecko, kt贸re oberwa艂o bur臋.

- Knut sprowadzi艂 do Raiji lekarza, ale doktor wy­szed艂 przestraszony, bo rozumia艂 z tego jeszcze mniej ni偶 Maja i my. Ucieka艂 st膮d, jakby go kto艣 go­ni艂. Gdyby nie by艂 tak wykszta艂cony, pewnie by roz­g艂osi艂, 偶e mamy tu czarownic臋. Pozna艂am po nim, 偶e tak my艣li, ale biedaczysko sam nie m贸g艂 w to uwie­rzy膰. To nie jest wina Mai, Reijo. Ta dziewczyna pa­da z n贸g, ale kr膮偶y mi臋dzy sypialni膮, gdzie u艂o偶yli­艣my Raij臋, a izb膮, gdzie j臋cz膮 chorzy. Spa艂a mniej ni偶 ja, odk膮d tu przyby艂a. A nikt mi nie powie, 偶e to, co robi, jej nie wyczerpuje. Wszyscy jeste艣my jej za to wdzi臋czni, ale to przecie偶 wysi艂ek, za kt贸ry s艂ono p艂aci. Kto jak kto, ty powiniene艣 by膰 ostatni, kt贸ry oskar偶a Maj臋!

- Masz racj臋 - odpar艂 Reijo. Wyci膮gn膮艂 ramiona i u艣ciska艂 Anjo, u艣miechn膮艂 si臋 do niej i zwichrzy艂 jej w艂osy. - Dzi臋kuj臋, 偶e na mnie nakrzycza艂a艣. Nale偶a­艂o mi si臋.

- Podzi臋kuj lepiej jej! Reijo przytuli艂 mocno Maj臋.

- Dzi臋kuj臋 ci, dziecino. Wybacz mi! By艂em taki zrozpaczony. Dwie doby! To du偶o.

- Tak, to du偶o - odpar艂a Maja. - Ale ja nic nie mo­g臋 zrobi膰. Uwierz mi, pr贸bowa艂am. Oczekujesz, 偶e nara偶臋 w艂asne 偶ycie, 偶eby j膮 sprowadzi膰 z powrotem?

Reijo pokr臋ci艂 powoli g艂ow膮.

- Nie, tego nigdy bym od ciebie nie 偶膮da艂.

- Nawet nie wiem, czy to mo偶liwe - doda艂a Maja, poblad艂szy gwa艂townie. Nie patrzy艂a na nikogo.

Ailo pr贸bowa艂 uchwyci膰 jej spojrzenie.

- A mo偶e co艣 w tym jest? - odezwa艂 si臋 cicho. Nikt tego nie skomentowa艂.

- Mo偶e ona w艂a艣nie to uczyni艂a? - odezwa艂 si臋 Ailo, gdy cisza zacz臋艂a mu ci膮偶y膰. - Wymieni艂a 偶ycie za 偶ycie.

- To by艂by doprawdy szata艅ski handel - odpar艂 chrapliwie Reijo, poblad艂szy na twarzy.

- Prosz臋, nie m贸wcie o niczym Knutowi! - popro­si艂a Anjo. - On bardzo to prze偶ywa i czuje si臋 odpo­wiedzialny za to, co si臋 sta艂o z Raij膮.

Otoczy艂a j膮 wielka jasno艣膰.

Przesta艂a odczuwa膰 ch艂贸d, ciep艂o... Jakby wszystko przesta艂o istnie膰.

Tylko te po艂yskuj膮ce fale, na kt贸rych si臋 unosi艂a.

Bezmierny ocean 艣wiat艂a.

Wp艂yn臋艂a na ten ocean.

By艂o jej tak dobrze.

Nie dochodzi艂y tu 偶adne d藕wi臋ki.

Ju偶 dawno nie s艂ysza艂a 偶adnych g艂os贸w. G艂osu...

By艂 przecie偶 tylko ten jeden g艂os! Daremnie pr贸­bowa艂a sobie przypomnie膰 potok s艂贸w, kt贸ry sp艂ywa艂 na ni膮 ze wszystkich stron, wdziera艂 si臋 do 艣rodka.

Tak jej si臋 przynajmniej zdawa艂o.

Wspomnienia by艂y niejasne.

Wszystko p艂yn臋艂o.

By艂o tak przyjemnie.

Nie pragn臋艂a niczego innego. Niczego wi臋cej nie po偶膮da艂a. Tylko wyp艂yn膮膰 na ocean 艣wiat艂a i sta膰 si臋 jego cz臋艣ci膮.

By膰 i nie by膰.

Zanurzona w ch艂odnym blasku.

Kiedy p贸藕niej o tym rozmawiali, nikt nie przyzna­wa艂 si臋, 偶e j膮 do czego艣 przymusza艂. Nikomu taka my艣l nie przysz艂a nawet do g艂owy. Mo偶e jedynie ona jej si臋 uczepi艂a.

Przed oczami Mai przesun膮艂 si臋 obraz r贸偶anego ogrodu przy szklanej altanie na Hailuoto.

R贸偶e matki Williama.

Jej r贸偶e.

Tak bardzo chcia艂a je znowu zobaczy膰.

Wraz z nadej艣ciem lata r贸偶e zakwitn膮 przepychem barw, by nie艣膰 jej rado艣膰. B臋dzie si臋 rozkoszowa膰 ich cudown膮 woni膮, odbiera膰 j膮 wszystkimi zmys艂ami a偶 do szale艅stwa.

Powinna wr贸ci膰 do domu.

Do Williama i Henrika.

Henrik by艂 dla niej tak偶e takim r贸偶anym krzewem. Chcia艂a patrze膰, jak ro艣nie rok za rokiem i staje si臋 m臋偶czyzn膮.

Nikt niczego od niej nie oczekiwa艂.

To w jej umy艣le zrodzi艂a si臋 ta my艣l, ona sama po­stawi艂a sobie taki cel.

Nikomu z pozosta艂ych nie przysz艂oby nawet do g艂owy, by wymaga膰 od niej podobnego po艣wi臋cenia. Nikt nie mia艂by do niej 偶alu, 偶e nie podj臋艂a r贸wnie ryzykownej pr贸by.

A jednak Maja zdecydowa艂a si臋.

Najbli偶si, zgromadzeni wok贸艂 Raiji, nas艂uchiwali jej p艂ytkiego oddechu i g艂adzili po zimnej jak l贸d twarzy.

Maja widzia艂a, 偶e nie zasz艂a 偶adna zmiana. Mog艂a­by im to powiedzie膰.

Ale mo偶e oni jej nie ufali?

Mo偶e s膮dzili, 偶e powinna zrobi膰 wi臋cej, by pom贸c matce?

Nie mog艂a znie艣膰 widoku Rei jo, kt贸ry zwiesi艂 g艂o­w臋 zrozpaczony. Nie mog艂a znie艣膰 smutku i rezygna­cji, kt贸re wyry艂y si臋 na jego twarzy.

Po stracie Heleny Raija wnios艂a w jego 偶ycie no­we 艣wiat艂o, uda艂o jej si臋 rozdmucha膰 stary 偶ar.

Rozpacz Reijo by艂a prawdziwa. On nie udawa艂. Maja zbyt dobrze go zna艂a, by m贸g艂 j膮 zwie艣膰. Zna艂a go lepiej, ni偶 przypuszcza艂. By艂 dla niej zbyt wa偶ny, by mog艂a bezczynnie przygl膮da膰 si臋 temu, jak cierpi.

Reijo po艣wi臋ci艂 dla nich ca艂e swoje 偶ycie. Nigdy si臋 nie oszcz臋dza艂.

Zrezygnowa艂 z wielu okazji, jakie otwiera艂y si臋 przed nim, bo na pierwszym miejscu stawia艂 gromad­k臋 dzieci. Takiego dokona艂 wyboru.

Maja patrzy艂a na ojczyma i odczyta艂a z jego twarzy, 偶e teraz najwa偶niejsza dla niego jest Raija. Nigdy nie przypuszcza艂a, 偶e mo偶na wybaczy膰 to, co on jej wy­baczy艂. Ale kiedy go obserwowa艂a, jak ogrzewa w d艂o­niach r臋ce Raiji, jak muska wargami jej palce, szepcz膮c s艂owa przeznaczone wy艂膮cznie dla niej, zrozumia艂a, 偶e nie zwi膮za艂 si臋 z ni膮 na nowo jedynie z powodu swej wrodzonej dobroci, jak przez moment s膮dzi艂a.

Reijo nie pami臋ta艂 zdrady.

Reijo wybaczy艂 i kocha艂.

Maja zamkn臋艂a oczy. Nikt na ni膮 nie patrzy艂. Nikt nie zauwa偶y艂 walki, jak膮 toczy艂a ze sob膮.

Zapragn臋艂a mie膰 tu przy sobie Williama. Dobrze by艂oby go chwyci膰 za r臋k臋. Chocia偶 wcale nie przysz艂oby jej 艂atwiej podj膮膰 decyzj臋. William okaza艂 jej tyle serca. To on j膮 tu zatrzyma艂, stanowi艂 przeciw­wag臋 dla tego wszystkiego, od czego ucieka艂a.

Odfruwa艂a - powiedzia艂by mo偶e Ailo.

Maja dostrzeg艂a pod powiekami ptaka na rozpo­startych skrzyd艂ach.

Ptaka Ailo.

Ptaka Mikkala.

Jej ptaka. Zawsze to wiedzia艂a. Jednak nie mia艂a od­wagi przyzna膰 si臋 i wypowiedzie膰 tego na g艂os. Ale przecie偶 w jej 偶y艂ach p艂yn臋艂a ta sama krew. Ptak sta­nowi艂 wi臋c tak偶e jej dziedzictwo.

Opar艂a si臋 o 艣cian臋, 偶eby nie upa艣膰.

Ptak by艂 jej dusz膮. By艂 jej si艂膮. By艂 wi臋zi膮 艂膮cz膮c膮 j膮 z tym wszystkim, czego si臋 ba艂a utraci膰, ale tak偶e wi臋­zi膮 z przesz艂o艣ci膮.

Ona sama by艂a tylko ogniwem w 艂a艅cuchu poko­le艅, ptakiem w艣r贸d wielkiego stada.

Wolnym, by szybowa膰 na skrzyd艂ach, by unosi膰 si臋 na wietrze.

Wolnym, by fruwa膰 i by powr贸ci膰.

W jej my艣lach b艂ysn臋艂y czarne skrzyd艂a.

Nie z艂ote, jak u ptaka, kt贸rego nosi艂a na szyi, nie srebrne, jak u ptak贸w, kt贸re tworzy艂 Ailo dla obcych.

Czarne skrzyd艂a. Ptak Raiji. Mikkala...

- Pozw贸lcie mi spr贸bowa膰 - odezwa艂a si臋. Wszyscy jak na komend臋 odwr贸cili si臋 do niej i utkwili w niej wzrok. Maja sta艂a sama naprzeciwko nich.

- Nie mo偶esz - odrzek艂a Anjo.

- Zabraniam ci - dorzuci艂 Knut.

- Nikt tego od ciebie nie oczekuje, Maju! - Reijo podszed艂 do niej i potrz膮saj膮c g艂ow膮, chwyci艂 j膮 za ra­miona.

Maja nie mog艂a znie艣膰 rozpaczy w jego oczach.

- Nikt z nas by tego od ciebie nie 偶膮da艂, Maju! Na­wet Raija kaza艂aby ci臋 powstrzyma膰. Nigdy nie po­zwoli艂aby ci na takie pr贸by. Nie wiadomo, co mo偶e z tego wynikn膮膰.

- Chc臋 spr贸bowa膰 - odrzek艂a z przekonaniem. Nie mog艂a im tego wyja艣ni膰, ale czu艂a, 偶e post臋pu­je s艂usznie, i pragn臋艂a tego ca艂膮 sob膮.

Nie czyni艂a tego w obawie, 偶e kto艣 jej kiedy艣 za­rzuci, i偶 nie zrobi艂a wszystkiego, by uratowa膰 matk臋. Z takimi oskar偶eniami mog艂aby 偶y膰.

Nikt nie by艂 w stanie jej zrozumie膰. Poj膮膰, jakie to dla niej wa偶ne. Oni nie mogli przecie偶 zobaczy膰 czar­nego kruka.

- Masz swoje 偶ycie - przekonywa艂 j膮 Reijo. Maja zrozumia艂a, 偶e on wierzy w ten osobliwy handel dusz, cho膰 nigdy nie widzia艂 wylatuj膮cego z zorzy polarnej ptaka. Naprawd臋 wierzy, 偶e mo偶na ofiarowa膰 偶ycie za 偶ycie.

- Nie mo偶esz mnie od tego odwie艣膰 - oznajmi艂a Maja i dwoma palcami musn臋艂a policzek Reijo. W tej jednej chwili poczu艂a si臋 starsza i m膮drzejsza od swo­jego ojczyma.

- Pomy艣l o Henriku! - prosi艂. Maja po艂o偶y艂a mu palec na ustach.

- Nic wi臋cej nie m贸w! Ty nie mo偶esz dla niej nic zrobi膰. A ja mog臋. Nie powstrzymuj wi臋c mnie! Mo­偶e to wcale nie jest takie niebezpieczne? Mo偶e nie­s艂usznie zgadujemy? Nie wiadomo zreszt膮, czy w og贸le uda mi si臋 do niej dotrze膰, prawda?

- Ja uwa偶am, 偶e to bardzo niebezpieczne - rzek艂 Reijo. - A ty zbyt wiele dla mnie znaczysz, Maju, bym m贸g艂 ci pozwoli膰 na takie ryzyko. Z tymi si艂ami nie wolno igra膰. Widzia艂em ju偶 niejedno, dlatego nie kry­j臋 l臋ku. Masz ma艂e dziecko. Jeste艣 jeszcze m艂oda. Ra­ija ju偶 prze偶y艂a wiele...

Maja u艣miechn臋艂a si臋 do Reijo. Jej twarz, zwykle taka zamkni臋ta, rozpromieni艂a si臋. Emanowa艂a z niej mi艂o艣膰.

- Moje r贸偶e od偶ywaj膮 co roku, Reijo. Umieraj膮 na jesieni, a potem wiosn膮 wypuszczaj膮 znowu p膮ki, by latem zakwitn膮膰. Mo偶e my, ludzie, nie r贸偶nimy si臋 tak bardzo od kwiat贸w? Chc臋 i musz臋 to zrobi膰. Nie rozumiesz tego?

Pokr臋ci艂 powoli g艂ow膮.

Maja uca艂owa艂a go w oba policzki i odesz艂a, g艂ucha na jego b艂agania. Usiad艂a na pos艂aniu matki w tym sa­mym miejscu, gdzie on siedzia艂 przed chwil膮, u wez­g艂owia 艂贸偶ka.

- Jest taka pi臋kna - odezwa艂a si臋 艂agodnie, g艂asz­cz膮c jej w艂osy. - Ale przecie偶 nie prosi艂a o to, by mie膰 anielsk膮 twarz. Nie prosi艂a o to, by by膰 motylem.

- Maju! - nie ustawa艂 w pro艣bach Reijo. - Prosz臋 ci臋, Maju, kochana!

- Chcia艂abym, 偶eby wszyscy st膮d wyszli - rzek艂a. - Wszyscy z wyj膮tkiem Ailo. Jego potrzebuj臋.

- Dlaczego? - zapyta艂 Reijo.

- Poniewa偶 jest moim bratem, jest synem Mikkala - odpar艂a kr贸tko.

Niech臋tnie opu艣cili pomieszczenie. Reijo upiera艂 si臋, by pozosta膰, nie przestaj膮c przy tym powtarza膰 swojej pro艣by. Wreszcie Ailo zdecydowanie wypro­wadzi艂 go na korytarz.

- Zejd藕 na d贸艂! - nakaza艂. - Nie widzisz, 偶e przed tym nie ma ju偶 odwrotu?

- Dzi臋ki. - Maja uchwyci艂a d艂o艅 Ailo i d艂ugo j膮 艣ci­ska艂a. - Dzi臋ki, 偶e jeste艣, i za to, 偶e rozumiesz!

- Wcale nie rozumiem wi臋cej ni偶 pozostali - od­par艂 艂agodnie i zdj膮艂 z twarzy mask臋. Nie wiedzia艂 w艂a艣ciwie, dlaczego. Zrobi艂 to pod wp艂ywem jakiego艣 wewn臋trznego nakazu. - Ale widz臋 tw贸j up贸r, Maju. Poza tym wspiera艂a艣 mnie w najtrudniejszych chwi­lach. Nie mog臋 wi臋c odm贸wi膰 ci teraz pomocy.

U艣miechn臋艂a si臋, a jej twarz przepe艂nia艂 spok贸j.

- Nikt mi nie by艂 bli偶szy ni偶 ty, Ailo. Nie mog艂a­bym pragn膮膰 lepszego brata. My艣lisz, 偶e to nasze wsp贸lne, Mikkalowe, dziedzictwo tak nas ze sob膮 zwi膮za艂o?

- Mo偶e - odpar艂 Ailo, odgarniaj膮c kosmyk z jej czo艂a. - Zawsze odnajdywa艂em w tobie bliskie mi ce­chy, siostro.

- Mam nadziej臋, 偶e przekaza艂am je Henrikowi - odpar艂a Maja z powag膮.

- Jeste艣 m艂oda. Mo偶esz przekaza膰 je jeszcze wielu dzieciom. Z tego, co wiem, William nie mia艂by nic przeciwko temu.

Maja nie odpowiedzia艂a.

- Ptak nie jest z艂oty - odezwa艂a si臋 w ko艅cu.

- Nie - odpar艂 Ailo. - To kruk. Nie wiedzia艂a艣? Oczywi艣cie, 偶e wiedzia艂a.

- Czarny ptak wylania si臋 z zorzy polarnej - rze­k艂a Maja, u艣miechaj膮c si臋 m艂odzie艅czo. Na oczach Ailo przemienia艂a si臋, odm艂odnia艂a. Ale on przecie偶 wiedzia艂, 偶e to u艂uda. Maja jako m艂oda dziewczyna nigdy nie 艣mia艂a si臋 tak promiennie.

- My艣lisz, 偶e mo偶na sprowadzi膰 czyj膮艣 dusz臋 z po­wrotem ze 艣wiata umar艂ych? - zapyta艂a Maja. - Czy wielcy noaidzi potrafili tego dokona膰?

Ailo pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie wiem - odpowiedzia艂 szczerze. - Ale my艣l臋, 偶e ich w臋dr贸wki mia艂y inne znaczenie. Niestety, nie pami臋tam wszystkiego z dzieci艅stwa, zreszt膮 nie ro­zumia艂em w贸wczas tego, a nim doros艂em, szamanom kazano spali膰 magiczne b臋bny.

- Nie wszyscy je spalili - odpar艂a Maja. Nie zapyta艂 jej, sk膮d mo偶e o tym wiedzie膰.

- Tak, to ptak - powt贸rzy艂a znowu Maja. - Wzno­si si臋 na rozpostartych, l艣ni膮cych czarno skrzyd艂ach. Wylatuje wprost z polarnej zorzy. Nigdy nie zoba­czysz takiej pi臋knej zorzy, Ailo.

Usiad艂a na pod艂odze. Potem ukl臋kn臋艂a. Uj臋艂a d艂o­nie Raiji i z przekonaniem, 偶e post臋puje s艂usznie, 艣ci­sn臋艂a je mocno.

- Chwy膰 mnie za ramiona, Ailo - poprosi艂a. Zrobi艂 tak, jak mu kaza艂a.

- Nosimy w sobie elementy tej samej mocy - wyja艣ni艂a. - Ty tak偶e jeste艣 jego dzieckiem. W naszych 偶y艂ach p艂ynie ta sama krew. Nie da艂oby si臋 tego do­kona膰 bez ciebie.

Maja zamkn臋艂a oczy, staraj膮c si臋 odnale藕膰 ptaka.

Ten kr膮偶y艂 nad jej g艂ow膮. Kilkakrotnie zatacza艂 wielkie kr臋gi wysoko pod niebem roz艣wietlonym po­larn膮 zorz膮.

A potem run膮艂 w d贸艂, wprost w jej oczy.

10

Nie chcia艂 w tym bra膰 udzia艂u.

Potem 偶a艂owa艂, 偶e nie cofn膮艂 r膮k. Maja nie mog艂a­by go przecie偶 zmusi膰, by trzyma艂 j膮 za ramiona.

Zastanawia艂 si臋, czy to by co艣 zmieni艂o. W g艂owie d藕wi臋cza艂y mu wci膮偶 jej s艂owa o tym, 偶e jest potrzeb­ny, 偶e bez niego nic nie zdzia艂a.

Z ust Mai nie pop艂yn臋艂y 偶adne zakl臋cia czy tajem­ne formu艂y. Siedzia艂a w milczeniu, trzymaj膮c Raij臋 za r臋ce, a Ailo wspiera艂 j膮 u艣ciskiem, blisko艣ci膮 i cie­p艂em.

Nie by艂a sama.

W ich 偶y艂ach p艂yn臋艂a ta sama krew.

Ailo nie pojmowa艂 tego i nawet nie stara艂 si臋 zro­zumie膰. W艂a艣ciwie nie czu艂 nic niezwyk艂ego. 艢cierp艂y mu jedynie nogi od d艂ugiego kucania.

W piecu p艂on膮艂 ogie艅 i ogrzewa艂 pomieszczenie. Panowa艂a ca艂kowita cisza.

Maja 艣ciska艂a Raij臋 za r臋ce.

Mia艂y identyczne d艂onie. Ailo nigdy wcze艣niej nie zwr贸ci艂 na to uwagi. Zastanawia艂 si臋, czy on te偶 ma takie same d艂onie jak Mikkal. Nagle sprawa wi臋z贸w krwi wydala mu si臋 niezwykle wa偶na. Wszystko, co powiedzia艂a Maja, a tak偶e odkryte podobie艅stwo tych dw贸ch bliskich mu kobiet obudzi艂o w jego ser­cu siln膮 t臋sknot臋 za ojcem.

Nie zdarzy艂o si臋 nic takiego, o czym, w jego mnie­maniu, warto by opowiedzie膰 pozosta艂ym. Przestra­szy艂 si臋 dopiero, kiedy oddech Mai si臋 zwolni艂, a jej serce zacz臋艂o s艂abiej bi膰.

Ailo chcia艂 j膮 pu艣ci膰, ale zabrak艂o mu odwagi. Sk膮d mia艂 wiedzie膰, czy to jej nie zaszkodzi?

Jego w艂asne serce 艂omota艂o. Ba艂 si臋 potwornie, w uszach s艂ysza艂 jednostajny szum. Przygl膮da艂 si臋 Raiji, pr贸buj膮c si臋 dopatrzy膰 oznak poprawy, ale da­remnie.

Powoli rozlu藕ni艂 u艣cisk wok贸艂 ramion siostry. Osun臋艂a si臋 bezw艂adnie, gdy ju偶 jej nie podtrzymy­wa艂, ale nadal kurczowo 艣ciska艂a d艂onie Raiji. Ailo ze­rwa艂 si臋 na r贸wne nogi. Ogarn膮艂 go strach. Nie spusz­czaj膮c kobiet z oczu, cofn膮艂 si臋 do drzwi. Po omacku odszuka艂 klamk臋. Ba艂 si臋 zawo艂a膰 g艂o艣no po pomoc, l臋ka艂 si臋 zak艂贸ci膰 cisz臋. Obawia艂 si臋 najgorszego i nie chcia艂 by膰 z tym zupe艂nie sam.

Nim Ailo doko艅czy艂 m贸wi膰, co si臋 sta艂o, Reijo wbieg艂 ju偶 na schody.

- Wiedzia艂em! Nigdy nie powinienem by艂 jej na to pozwoli膰! Nie wolno tak igra膰! To niebezpieczne.

Kln膮c i dygocz膮c ze strachu, z trudem rozdzieli艂 kurczowo splecione d艂onie Mai i Raiji. Zdawa艂o mu si臋, 偶e to trwa za d艂ugo.

Podni贸s艂 wreszcie Maj臋 z pod艂ogi. Jej cia艂o by艂o ci臋偶kie i bezw艂adne. Dotkn膮艂 policzkiem jej policzka naznaczonego bliznami. Mia艂a tak膮 delikatn膮 sk贸r臋, w艂osy 艂askota艂y jego wargi.

Poca艂owa艂 j膮 w czo艂o. Nie wyszukiwa艂 palcami t臋tni­cy na jej szyi. Sprawdzanie pulsu zdawa艂o si臋 zb臋dne. Maja nie oddycha艂a.

- Nie 偶yje - stwierdzi艂 beznami臋tnie, nie odwraca­j膮c si臋 w stron臋 drzwi, gdzie, st艂oczeni, stali najbli偶­si. - Tutaj nie mo偶emy jej zostawi膰.

Przepu艣cili go. Reijo poczeka艂, a偶 Anjo otworzy drzwi do s膮siedniej izby. W zaje藕dzie by艂o jeszcze wiele wolnych pokoi.

Reijo ostro偶nie po艂o偶y艂 Maj臋 na 艂贸偶ku i spl贸t艂 jej na piersi d艂onie. Oczu nie musia艂 jej zamyka膰.

Sta艂 tak przy niej, gdy nadszed艂 Ailo, a potem Knut z Anjo.

- Ta nasza uparta Maja - rzek艂 Knut g艂osem pe艂­nym mi艂o艣ci.

- Czy ona wiedzia艂a? - zapyta艂a Anjo, 艣ciskaj膮c mocno d艂o艅 m臋偶a, bez kt贸rego nie zdo艂a艂aby stawi膰 temu czo艂a.

- A ja na ni膮 nakrzycza艂em, 偶e nic nie robi, 偶eby pom贸c mamie - rzek艂 cicho Knut.

- Ja te偶 - doda艂 ci臋偶ko Reijo. - Ale ona pewnie i tak by to zrobi艂a.

Ailo zachwia艂 si臋 i Reijo musia艂 go podtrzyma膰. Nikt nie kierowa艂 do niego pretensji, ale jemu ta spra­wa nie dawa艂a spokoju.

- Czy mog艂em post膮pi膰 inaczej? - zapyta艂.

- Nie, ona i tak by postawi艂a na swoim. Nikt nie odwi贸d艂by jej od tego, co postanowi艂a - odpar艂 Reijo przekonany, 偶e na tyle j膮 zna艂, by m贸g艂 to stwierdzi膰.

Ailo nie by艂 jednak tego pewien. Ci膮gle d藕wi臋cza­艂y mu w uszach s艂owa Mai. Naturalnie, wygodniej by艂o wierzy膰 Reijo. Ale przecie偶 nigdy nie dowiedz膮 si臋 prawdy. Maja zabra艂a, ze sob膮 swoje tajemnice.

- Dlaczego to zrobi艂a? - zapyta艂 Ailo.

- Poniewa偶 nie potrafi艂a pozosta膰 wobec tego obo­j臋tna - odpar艂 Reijo i przygarbiony opu艣ci艂 pok贸j, by wr贸ci膰 do Raiji.

Ailo i Rnut z Anjo zatopili si臋 we w艂asnych my艣lach. Ciemne niebo nad Kengis roz艣wietla艂a polarna zorza.

Blask by艂 ten sam. To ona si臋 zmienia艂a.

Z wolna wraca艂o jej czucie, nap艂ywa艂y do niej jej w艂asne my艣li, poznawa艂a siebie. Panowa艂a kompletna cisza. Nie dochodzi艂y 偶adne g艂osy. Nikt do niej nie przemawia艂, nikt jej nie szuka艂. By艂o cicho. Zimno. P艂yn臋艂a po艣r贸d 艣wiat艂a...

Reijo nikogo nie wpu艣ci艂 do Raiji. Kiedy zagl膮dali przez szpar臋 w drzwiach, kaza艂 im odej艣膰.

- Nie ma na co patrze膰! - prycha艂. - Nic tu nie po­mo偶e nawet t艂um gapi贸w.

Pozwolili mu pozosta膰 sam na sam z Raij膮, sam na sam z ponurymi my艣lami i z 偶a艂ob膮, kt贸rej sobie jesz­cze w pe艂ni nie u艣wiadamia艂. Siedzia艂 przy Raiji, trzy­maj膮c j膮 za r臋k臋, i czu艂, jak powoli robi si臋 coraz cie­plejsza. My艣lami powr贸ci艂 w przesz艂o艣膰.

Przypomnia艂 sobie 贸w wiosenny dzie艅, kiedy uro­dzi艂a si臋 Maja. Nie by艂 przy tym, ale zna艂 relacje obu stron, Raiji i Kallego.

Pami臋ta艂 dobrze swoj膮 k艂贸tni臋 z Kallem. Stali na brzegu, obaj zakochani po uszy w Raiji, ale to Kalle by艂 jej m臋偶em. Przyjaciel by艂 bardzo wzburzony, bo w dziecku, kt贸rego, jak s膮dzi艂, by艂 ojcem, dostrzeg艂 podobie艅stwo do Mikkala.

Wtedy po raz pierwszy Reijo dostrzeg艂 cie艅 szan­sy dla siebie. Powiedzia艂, 偶e sta膰 go na to, by zacho­wa膰 si臋, jak przysta艂o na prawdziwego m臋偶czyzn臋. Zagrozi艂, 偶e je艣li Kalle wyrzeknie si臋 dziecka i zosta­wi Raij臋, on publicznie przyzna si臋 do ojcostwa.

Bez wahania wesprze j膮, je艣li tylko zajdzie taka po­trzeba.

W贸wczas te偶 Reijo zrozumia艂, 偶e ani on, ani Kal­le nie zdo艂aj膮 nigdy wyprze膰 Mikkala z serca Raiji. I je艣li mia艂by istnie膰 mi臋dzy nimi jaki艣 zwi膮zek, to tylko na warunkach Raiji.

Kalle bardziej ni偶 ludzkich j臋zyk贸w i z艂o艣liwych u艣mieszk贸w obawia艂 si臋 tego, 偶e Reijo zawr贸ci Raiji w g艂owie. Dlatego nie zostawi艂 jej. Ludzie domy艣lali si臋 prawdy, Maja przecie偶 w og贸le nie by艂a podobna do Kallego.

Wraca艂o tyle bolesnych wspomnie艅, ale te偶 wiele dobrych.

Jego ojciec, Antti, za Maj臋 odda艂 偶ycie. Walczy艂 na no偶e, by j膮 obroni膰. Uratowa艂 tak偶e honor Raiji.

Reijo czu艂 si臋 nierozerwalnie zwi膮zany z Raij膮, cho膰 nie po艂膮czy艂a ich szalona, nami臋tna mi艂o艣膰. Nie by艂 to ten typ zwi膮zku, kt贸ry pr臋dzej czy p贸藕niej po­zostawia popi贸艂 i zgliszcza. Oboje niczego przed so­b膮 nie udawali.

To by艂a zupe艂nie inna odmiana mi艂o艣ci.

Po艂膮czy艂a ich przyja藕艅 i zdrada. Po艣wi臋cenie i zro­zumienie.

Tylko oni jedyni ze starego pokolenia pozostali w艣r贸d 偶ywych, oni jedyni pami臋tali wszystkie zdarze­nia i razem mogli utka膰 ca艂膮 histori臋.

Chcieli by膰 ze sob膮, bo 偶adne z nich z osobna nie mog艂o liczy膰 na to, 偶e spotka przyjaciela, kt贸ry by艂­by tym, czym oni dla siebie nawzajem. Byli zbyt sta­rzy, by szuka膰 bratniej duszy. Nie chcieli ju偶 nikogo dopuszcza膰 tak blisko.

Ocaleli oboje: on i Raija. Razem b臋d膮 musieli unie艣膰 jeszcze jedno brzemi臋.

Siedzia艂 przy Raiji, nas艂uchuj膮c jej oddechu, kt贸ry po­woli wraca艂 do normy. Zauwa偶y艂, 偶e zar贸偶owi艂y jej si臋 policzki i zaczyna si臋 poci膰 pod warstw膮 kilku koc贸w.

Po kolei zdejmowa艂 z niej przykrycia.

A kiedy poruszy艂a si臋 przez sen, u艣miechn臋艂a lek­ko i wyprostowa艂a r臋k臋, wsun膮艂 si臋 do 艂贸偶ka i przy­tuli艂 do niej. Obj膮艂 j膮, wierz膮c, 偶e niebawem si臋 obu­dzi. Bo i on potrzebowa艂 kogo艣, kto we藕mie go w ra­miona. Potrzebowa艂 kogo艣 bliskiego, z kim b臋dzie m贸g艂 dzieli膰 sw贸j wielki smutek.

R臋ka jej 艣cierp艂a, a kiedy pr贸bowa艂a j膮 wyprosto­wa膰, poczu艂a uk艂ucia. Porusza艂a jednak palcami po kolei. Przesta艂a marzn膮膰. Otworzy艂a oczy niepewnie, jakby na pr贸b臋. Ujrzawszy mrok, szybko z powro­tem zacisn臋艂a powieki.

Co艣 j膮 chcia艂o zatrzyma膰. Co艣 w niej krzycza艂o nie­mo, 偶e powinna wraca膰 do 艣wiat艂a. 呕e b臋dzie 偶a艂owa膰 tego, i偶 wr贸ci艂a na pad贸艂 cierpienia...

Obok us艂ysza艂a spokojny oddech i poczu艂a czyje艣 ciep艂e cia艂o. Kto艣 obejmowa艂 j膮 w pasie. By艂o tak przyjemnie...

Ale co tu robi Reijo? Przecie偶 jego nie powinno tu by膰! u艣wiadomi艂a sobie zszokowana. Przyby艂a do Kengis tylko z Maj膮.

Czy sta艂o si臋 co艣 z艂ego? Dlaczego tu przyjecha艂?

- Obudzi艂a艣 si臋, Raiju? Us艂ysza艂a cichy g艂os m臋偶a, a na policzku poczu艂a mu艣ni臋cie jego palc贸w.

Nie mog艂a d艂u偶ej udawa膰 przed Reijo. Otworzy艂a oczy.

- Dzi臋ki Bogu! - westchn膮艂. - Tym razem d艂ugo nie wraca艂a艣.

Raija nagle sobie wszystko przypomnia艂a.

Zorza polarna.

Poczu艂a si臋 taka silna, zdolna do wszystkiego. Pr贸­bowa艂a zrobi膰 co艣 dla tego biedaka, kt贸ry zosta艂 naj­dotkliwiej poparzony.

Co by艂o potem, nie pami臋ta.

Tylko o艣lepiaj膮cy blask.

- Jak si臋 czuje ten m艂ody ch艂opak? - zapyta艂a.

- Wraca do zdrowia - odpar艂 Reijo, maj膮c nadzie­j臋, 偶e si臋 nie myli. Ju偶 od d艂ugiego czasu nie zagl膮da艂 w og贸le do poparzonych. - W臋drowa艂a艣 po Saivo?

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮, trudno jej by艂o si臋 pozby膰 nieprzyjemnego uczucia.

M臋czy艂o j膮, 偶e wr贸ci艂a. Ale r贸wnocze艣nie przera­偶a艂o j膮 wspomnienie ch艂odnego blasku.

- Dlaczego tu jeste艣? Gdzie Ivar?

Reijo wsun膮艂 si臋 pod koc, nie przestaj膮c g艂aska膰 Ra­iji po w艂osach i po twarzy. Mrok nie by艂 ju偶 taki g臋­sty. Raiji zadawa艂o si臋, 偶e zza zas艂on, a w艂a艣ciwie z nie­wielkiej szpary pomi臋dzy nimi, wpada do izby blask.

Czy偶by to by艂a zorza polarna?

- Straci艂a艣 przytomno艣膰 - wyja艣ni艂 Reijo. - Maja mnie wezwa艂a. Przybyli艣my tu obaj z Ailo. Nigdy nie le偶a艂a艣 tak d艂ugo bez 艣wiadomo艣ci. Ju偶 my艣leli艣my, 偶e ci臋 stracimy... A Ivar zosta艂 pod opiek膮 Anny Kajsy. Nic mu nie b臋dzie. To osoba wyj膮tkowej 艂agod­no艣ci. Zreszt膮 na Hailuoto zosta艂 te偶 Matti. I my mu­simy tam wraca膰, kochanie.

- Wr贸cimy, kiedy si臋 z Maj膮 uporamy tu ze wszyst­kim.

- Odpocznij teraz!

- Nie, musz臋 pom贸c Mai! To dla niej zbyt du偶y wysi艂ek. Dobrze wiesz, Reijo, jak to wyczerpuje.

- Odpocznij! - powt贸rzy艂 Reijo stanowczo, przy­trzymuj膮c j膮 z u艣miechem.

- Co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂a Raija, wyczuwaj膮c niepo­k贸j m臋偶a.

- Ba艂em si臋 o ciebie - wyja艣ni艂. - Prawie trzy doby le偶a艂a艣 bez przytomno艣ci. A pami臋ta艂em, co mi po­wiedzia艂a艣 ostatnio. My艣la艂em, 偶e to ju偶 koniec, 偶e on przyszed艂 po ciebie.

- Mikkala tam nie by艂o - odpar艂a. - Tylko ch艂od­ny martwy blask.

Le偶a艂a wtulona w szyj臋 Reijo, ale oczy mia艂a sze­roko otwarte.

Wdycha艂a jego zapach, bezpieczna, zn贸w w jego ramionach. Dobrze tak by艂o odpoczywa膰 w ciemno­艣ciach, czuj膮c ciep艂o w ka偶dym skrawku cia艂a.

Przypomnia艂a sobie wr贸偶b臋, kt贸ra wci膮偶 na nowo jej dosi臋ga艂a, niejednokrotnie przekraczaj膮c granice. Wr贸偶b臋 t臋 us艂ysza艂a w lapo艅skiej jurcie na p艂askowy­偶u. Do Raiji powr贸ci艂y zn贸w s艂owa starej kobiety wypowiedziane w mroku, w oparach unosz膮cego si臋 dy­mu:

Szybko staniesz si臋 doros艂a. Widz臋 w twoim 偶yciu wielu m臋偶czyzn. Niekt贸rzy s膮 pot臋偶ni, dzier偶膮 w艂a­dz臋, 偶aden nie jest miernot膮. B臋d膮 w艣r贸d nich tacy, dla kt贸rych staniesz si臋 przyczyn膮 nieszcz臋艣膰. Szcz臋­艣cie nie jest ci pisane. B臋dziesz musia艂a o nie walczy膰.

Ludzie zwr贸c膮 si臋 przeciwko tobie, niekt贸rzy ci臋 znienawidz膮, odwr贸c膮 si臋 do ciebie plecami i dziwi膰 si臋 b臋d膮 tym, kt贸rzy stan膮 po twojej stronie. Ale nie widz臋 wiele 艂ez. Jeste艣 dumna, dziecko. Widz臋 ludzi, kt贸rzy ci臋 wspieraj膮, ale tylko jeden cz艂owiek b臋dzie dla ciebie znaczy艂 co艣 szczeg贸lnego. Ten jeden b臋dzie ci przyjacielem i pozostanie wierny przez ca艂e 偶ycie. Dzieci? Nie b臋dziesz mia艂a du偶o dzieci. Widz臋 wi臋­cej m臋偶czyzn ni偶 dzieci, ale te, kt贸re urodzisz, przy­sporz膮 ci tyle偶 trosk, co rado艣ci. Widz臋 zimne 艣wia­t艂o, Raiju... Widz臋, 偶e po艣wi臋casz dziecko...

Twoje 偶ycie nie zawsze b臋dzie pi臋kne. Ale musisz je prze偶y膰. Dla wielu ludzi staniesz si臋 kim艣 wa偶nym. Zapami臋taj膮 ci臋 nie tylko z powodu twej urody鈥.

Raija bezbarwnym g艂osem powt贸rzy艂a s艂owo w s艂o­wo przepowiedni臋 Elle, jak czyni艂a ju偶 po wielokro膰.

- Zimne 艣wiat艂o... - powiedzia艂a niepewnie. - Zda­wa艂o mi si臋, 偶e chodzi艂o o zimny blask z艂ota. S膮dzi­艂am, 偶e ja i moi najbli偶si mamy to ju偶 za sob膮. Myli­艂am si臋, Reijo?

Nie odpowiedzia艂 jej, co tylko upewni艂o j膮 w prze­konaniu, 偶e ma racj臋.

- Co si臋 sta艂o? Czego ty mi nie chcesz powiedzie膰? Nie by艂 w stanie wydoby膰 z siebie g艂osu.

- Moje dzieci! - Raija unios艂a si臋 na 艂okciach i popatrzy艂a uwa偶nie na twarz Reijo. On jednak uciek艂 od niej spojrzeniem.

- Knut? - dr膮偶y艂a Raija. - Nie, Bo偶e 艣wi臋ty, to nie mo偶e by膰 Knut. Maja! Co艣 si臋 sta艂o Mai! Gdzie ona jest, Reijo?

Reijo wsta艂 i przytuli艂 j膮 w milczeniu. S艂owa nie przechodzi艂y mu przez gard艂o.

A potem, trzymaj膮c j膮 za r臋k臋, poprowadzi艂 przez korytarz do drzwi, za kt贸rymi le偶a艂a Maja. Otworzy艂 je i wszed艂 do pokoju pierwszy. Do pomieszczenia wpada艂o sk膮pe 艣wiat艂o.

Raij臋 przesz艂y ciarki. Sta艂a oblana zimnym potem. Patrzy艂a, nie dowierzaj膮c w艂asnym oczom. Pu艣ci艂a d艂o艅 Reijo i podesz艂a do swojego dziecka.

Zrozumia艂a, 偶e to ona powinna tu le偶e膰.

Tak, to mia艂a by膰 ona, Raija.

Zanurzy艂a si臋 przecie偶 w z艂otym ch艂odnym blasku. Przekroczy艂a granic臋.

G艂os Mikkala ostrzega艂, 偶e nie b臋dzie m贸g艂 jej po­m贸c.

A wi臋c unosi艂a si臋 w martwym 艣wietle stracona.

Gdyby nie Maja! Raija usiad艂a przy niej i pog艂aska­艂a zupe艂nie zimny ju偶 policzek. Dotkn臋艂a z艂o偶onych d艂oni.

Oczywi艣cie, tylko ona mog艂a tego dokona膰!

Tylko Maja mog艂a j膮 sprowadzi膰 z powrotem! Tyl­ko ona mog艂a odwr贸ci膰 los.

Gdyby nie Maja, jej cia艂o le偶a艂oby tu teraz, a du­sza pogr膮偶a艂aby si臋 w nico艣ci.

To niewiarygodne, jak dok艂adnie Elle przepowie­dzia艂a jej przysz艂o艣膰. A by艂o to tyle lat temu! Czy sie­dzi mo偶e teraz gdzie艣 w Saivo przy ognisku i przygl膮da si臋, jak krok po kroku wype艂nia si臋 wr贸偶ba?

Raija by艂a pewna, 偶e Elle boleje wraz z ni膮.

Sk膮pe 艣wiat艂o rzuca艂o cie艅 na twarz Mai, kt贸ra zdawa艂a si臋 by膰 偶ywa.

Raija u艣miechn臋艂a si臋. W tych zastyg艂ych rysach zna膰 by艂o zdecydowanie, ale i wewn臋trzny spok贸j. A mo偶e to tylko jej si臋 tak zdawa艂o? Mo偶e wmawia to sobie, 偶eby uciszy膰 wyrzuty sumienia?

- Ona sama tego chcia艂a - odezwa艂 si臋 Reijo z mrocz­nego k膮ta. - Przyznaj臋, 偶e naskoczy艂em na ni膮, i偶 nie stara si臋 ci pom贸c. Knut tak偶e mia艂 jej to za z艂e. Ale nie s膮dz臋, by w jakikolwiek spos贸b wp艂yn臋艂o to na jej de­cyzj臋.

- Maja nigdy nie robi艂a niczego wbrew w艂asnej wo­li - stwierdzi艂a Raija.

- Maja, kt贸r膮 zna艂em, tak偶e nie - doda艂 Reijo, cho膰 w duchu nadal obwinia艂 si臋 o to, co si臋 sta艂o. - Wy­daje mi si臋, 偶e ona przeczuwa艂a gro偶膮ce jej niebezpie­cze艅stwo. B艂agali艣my j膮, by tego nie robi艂a.

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮. Zrozumia艂a dobrze sens je­go s艂贸w. Reijo ma racj臋! To Maja powinna tu teraz sta膰, a nie ona!

- Ailo powiedzia艂 mi, 偶e Maja nie czuje do mnie nienawi艣ci - odezwa艂a si臋 cicho. Z jej oczu p艂yn臋艂y 艂zy, ale p艂aka艂a bezg艂o艣nie.

- Chod藕my st膮d! - powiedzia艂 Reijo, k艂ad膮c d艂o艅 na jej g艂owie.

- Zaraz - odpar艂a. - Jeszcze tylko chwilk臋.

- Chcesz zosta膰 z ni膮 sama? Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Ba艂a si臋 poprosi膰 Reijo o to w obawie, 偶e poczuje si臋 zraniony. A jego za nic w 艣wiecie nie chcia艂a urazi膰.

- Zapal臋 ci lamp臋 - powiedzia艂 i wyszed艂.

Zrobi艂o si臋 tak cicho.

Raija wsta艂a i ods艂oni艂a zas艂ony. Nie myli艂a si臋.

Na niebie falowa艂a cudowna zorza polarna. Barw­ne wst臋gi w r贸偶nych odcieniach zieleni, pastelowo 偶贸艂te, niemal bia艂e, wi艂y si臋 i przeplata艂y. Nie przypo­mina艂y tych, kt贸re ogl膮da艂a wraz z Knutem. Kiedy do­k艂adnie to by艂o, nie wiedzia艂a. Straci艂a rachub臋 czasu.

Reijo wspomina艂 co艣, 偶e le偶a艂a nieprzytomna trze­ci膮 dob臋. Chcia艂o jej si臋 jedynie pi膰. G艂odna nie by艂a. Ale jakie to mog艂o mie膰 znaczenie?

Zorza polarna by艂a taka pi臋kna.

Po Maj臋 jednak nie wyci膮gn臋艂y si臋 d艂onie z wij膮cej si臋 po niebie zorzy. Ale wr贸偶ba si臋 wype艂ni艂a.

Raija odsun臋艂a si臋 na bok, pozwalaj膮c, by blask zo­rzy wnikn膮艂 do izby i przesun膮艂 si臋 z pieszczot膮 po le偶膮cej nieruchomo Mai. Ogie艅 zorzy musn膮艂 blade, zimne policzki jej c贸rki, jej dziecka.

- Do艣膰 ju偶 dzieci musia艂am po艣wi臋ci膰 - odezwa艂a si臋 cicho Raija, sama nie wiedz膮c, do kogo w艂a艣ciwie si臋 zwraca. - Czy wierzy艂a艣 w t臋 wr贸偶b臋, Elle? - szepn臋艂a w mrok. Na pod艂odze ta艅czy艂y cienie, tworz膮c wzory, kt贸re znika艂y, nim zd膮偶y艂a odgadn膮膰, co mog膮 przed­stawia膰. - Czy przypuszcza艂a艣, 偶e to, co mi przepowie­dzia艂a艣, wydarzy si臋 naprawd臋? Czy zdawa艂a艣 sobie spraw臋, 偶e ods艂oni艂a艣 przede mn膮 tajemnice mojego 偶ycia? A mo偶e co艣 przemilcza艂a艣, Elle? Widzia艂a艣 wszystkie moje b艂臋dy! Dlaczego mnie nie ostrzeg艂a艣?

Ciemno艣ci nie udzieli艂y odpowiedzi. Nie rozleg艂 si臋 nawet najcichszy szept z wyja艣nieniem, kt贸rego tak pragn臋艂a.

Zas艂oni艂a okno i usiad艂a na brzegu 艂贸偶ka. Nie pozwoli, by 艣wietlne smugi harcowa艂y po spokojnej twarzy jej martwego dziecka.

Maja do偶y艂a wieku dwudziestu pi臋ciu lat. Brzmia­艂o to jak szyderstwo.

W Raiji wszystko krzycza艂o i protestowa艂o prze­ciwko takiemu wyrokowi losu.

Ponownie pog艂aska艂a palcami mi臋kkie, ciemne w艂osy Mai. Przesia艂a je mi臋dzy palcami, tak jak kie­dy艣 Mikkal bawi艂 si臋 jej w艂osami. Przypomnia艂a so­bie, jak tamtego wieczoru, gdy w mrocznym lapo艅skim namiocie us艂ysza艂a wr贸偶b臋, Mikkal poprosi艂 j膮 o pukiel w艂os贸w i schowa艂 go w sk贸rzanym worecz­ku, kt贸ry a偶 do 艣mierci nosi艂 na szyi.

- Jeste艣 tam przy niej, Mikkalu? - wyszepta艂a. - To moje pierwsze dziecko. I twoje te偶. Czy zaopiekowa­艂e艣 si臋 ni膮? Prowadzisz j膮 przez poro艣ni臋te traw膮 wzg贸rza? Wska偶 jej, prosz臋, drog臋. Ona nie powin­na by膰 tam sama. Nie powinna pozosta膰 w ch艂od­nym martwym blasku. By艂a na to zbyt dobra, ta na­sza Maja...

Raija zd膮偶y艂a umilkn膮膰, gdy drzwi uchyli艂y si臋 i stan膮艂 w nich Ailo. W艂a艣ciwie nie by艂o tu dla niego teraz miejsca, ale Raija nie mia艂a serca go wyrzuci膰.

Ailo usiad艂 z drugiej strony na brzegu 艂贸偶ka. On tak偶e dotkn膮艂 w艂os贸w Mai.

- Ona nie wygl膮da na umar艂膮 - rzek艂, t艂umi膮c w so­bie rozsadzaj膮cy go gniew. - By艂em z ni膮 do ko艅ca. Trzyma艂em j膮 za ramiona w tamtej chwili - ci膮gn膮艂, dotykaj膮c delikatnie powiek Mai. - Powiedzia艂a mi, 偶e bez mojej pomocy nie by艂oby to mo偶liwe. Dlate­go 偶e i w moich 偶y艂ach p艂ynie krew Mikkala. Czy ro­zumiesz co艣 z tego, Raiju?

Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Czu艂a pieczenie w opusz­kach palc贸w. Krew j膮 rozgrza艂a.

- Powiedzia艂a co艣 wi臋cej? - zapyta艂a.

- Powiedzia艂a, 偶e ptak, kt贸ry wyfruwa z zorzy po­larnej, nie jest ani z艂oty, ani srebrny, lecz czarny.

- Przecie偶 wiesz, 偶e to czarny kruk! Raija uchwyci艂a spojrzenie Ailo. 艢wiat艂o lampy, 艂a­godne i migotliwe, wyg艂adza艂o rysy twarzy.

Ch艂odny blask mro藕nej zimowej nocy odkrywa艂 inn膮 prawd臋.

Demaskowa艂 i obna偶a艂.

- Maja musia艂a tak偶e s艂ysze膰 o kruku - odpar艂 Ailo kr贸tko. - Wszyscy wiedz膮, 偶e tata nazywa艂 ci臋 Ma艂ym Krukiem. Nie potrafi臋 jednak uwierzy膰 w dusz臋, kt贸­ra przyjmuje posta膰 kruka i wyfruwa z zorzy, by za­bra膰 inn膮 dusz臋. Nie wierz臋, 偶e ten czarny kruk za­mienia 偶ycia i dusze w blasku polarnej zorzy. To nie mo偶e by膰 prawda!

- Chc臋 wierzy膰, 偶e Mai jest teraz dobrze - odpar­艂a Raija. - Ja wr贸ci艂am, cho膰 unosi艂am si臋 w martwym blasku. Nie potrafi臋 tego wyja艣ni膰, ale przecie偶 mnie si臋 to zdarzy艂o, a wi臋c wiem, 偶e to prawda.

- My wszyscy j膮 do tego nak艂onili艣my - rzuci艂 Ailo z gorycz膮.

- Powinnam by艂a zosta膰 w Rosji - wyzna艂a Raija. - Po co w og贸le wraca艂am? Sprowadzam jedynie nie­szcz臋艣cia, Ailo. Miej si臋 na baczno艣ci, nim spotka ci臋 co艣 z艂ego!

- Je艣li o to chodzi, z艂o spad艂o na mnie ju偶 dawno - odpar艂 gorzko.

- Ja mimo wszystko prze偶y艂am kawa艂 偶ycia - wes­tchn臋艂a Raija. - Czy nie mogli艣cie jej przeszkodzi膰?

Mia艂a dla kogo 偶y膰. Osieroci艂a ma艂e dziecko. - Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Nikomu nie 偶ycz臋 takiego losu.

- To wszystko przez ciebie! Ailo wyrazi艂 na g艂os to, co powiedzia艂a mu kiedy艣 Maja.

- Tak. Ja 偶yj臋, a Maja le偶y martwa. I nie tylko ja, ale wielu my艣li, 偶e powinno by膰 na odwr贸t. Ona mia­艂a jeszcze tyle do zrobienia. Pozostawi艂a po sobie wi臋­cej 艂ez i cierpienia, ni偶 gdybym to ja umar艂a. Zreszt膮 zd膮偶yli艣cie przywykn膮膰, 偶e nie 偶yj臋.

- Ale ona w ten spos贸b udowodni艂a, 偶e nie czuje do ciebie nienawi艣ci.

Raija westchn臋艂a ze smutkiem.

- A czy ja zd膮偶y艂am jej okaza膰, jak bardzo j膮 kocham? Ailo nie umia艂 jej odpowiedzie膰. Pozosta艂o to na zawsze tajemnic膮 Mai.

11

Pod p艂ozami skrzypia艂 艣nieg. Krajobraz ukryty pod diamentowym puchem, hojn膮 r臋k膮 rozrzuconym przez Stw贸rc臋, iskrzy艂 si臋 od b艂臋kitu a偶 po ogie艅 w za­le偶no艣ci od k膮ta padania s艂onecznych promieni.

Nawet najl偶ejsze tchnienie wiatru nie m膮ci艂o ciszy. Jak okiem si臋gn膮膰, ci膮gn臋艂a si臋 r贸wnina.

Wyjechali wczesnym 艣witem, kiedy wzg贸rza dotyka­艂y jeszcze z艂otoczerwonej kuli, a dr偶膮ce na mrozie ob­艂oki stroi艂y si臋 w promienie s艂o艅ca, pragn膮c jak najszyb­ciej roztopi膰 si臋 w ich cieple. Niebo zabarwi艂o si臋 wszystkimi odcieniami z艂ota i czerwieni. Gdzieniegdzie, niczym ma藕ni臋cie p臋dzla wra偶liwego artysty, ci膮gn臋艂a si臋 turkusowa lub fioletowa smuga. Mieszka艅cy tych stron przywykli o tej porze roku do takich widok贸w.

Dzie艅 powoli zblak艂. B艂yszcz膮ce diamenty sta艂y si臋 lodowato b艂臋kitne. Chmury przybra艂y barwy szaro­艣ci. Artysta od艂o偶y艂 palet臋 i si臋gn膮艂 po grubszy p臋dzel. Rozcie艅czy艂 farby, jakby je oszcz臋dza艂, wykona艂 kil­ka poci膮gni臋膰 i zmieni艂 obraz nieba, na kt贸rym do­minowa艂y teraz pastelowe b艂臋kity, ch艂odne zielenie, przejrzyste biele, najja艣niejsze szaro艣ci i 偶贸艂膰 tak roz­myta, 偶e niemal dr偶膮ca z ch艂odu.

Pogoda by艂a bezwietrzna, ale mr贸z trzyma艂 siar­czysty. Wbija艂 bezlito艣nie igie艂ki w nieos艂oni臋te par­tie cia艂a. Niechby kto艣 spr贸bowa艂 nie okaza膰 respektu przed t膮 por膮 roku! Nie zdo艂a艂by jej przetrwa膰!

A potem powoli zacz臋艂o si臋 艣ciemnia膰. Szafirowa szklana kula zawis艂a nad polami i zajarzy艂a si臋 srebr­nymi b艂yskami, 艣wietlnymi poca艂unkami przes艂any­mi z nieba, kt贸re zdawa艂o si臋 niesko艅czenie odleg艂e.

Ju偶 od 艣witu byli w drodze. Zarz膮dca huty sam po­stara艂 si臋 o transport. Johan, kt贸ry przyjecha艂 z wie­艣ci膮 o po偶arze, zg艂osi艂 si臋 pierwszy, by odwie藕膰 Ma­j臋 z powrotem na Hailuoto.

- Sowicie ci臋 wynagrodzimy - obieca艂 mu Reijo.

- Nie wezm臋 ani grosza! - odezwa艂 si臋 Lapo艅czyk wyra藕nie ura偶ony i dumnie uni贸s艂 g艂ow臋.

Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e w jego ustach nie s膮 to puste s艂owa.

Kiedy przybyli do Tornio, by艂 ju偶 wiecz贸r. Pewnie zdo艂aliby jecha膰 dalej, ale uznali, 偶e nierozs膮dnie by­艂oby nara偶a膰 ludzi i zwierz臋ta, tym bardziej 偶e noc膮 mr贸z si臋 jeszcze nasila艂.

- Zajed藕my do ojca Williama - zaproponowa艂 Ailo, kt贸rego nigdy nie peszy艂a ani pozycja, ani maj膮tek te­艣cia Mai.

- Co ty tu robisz? - zapyta艂 Marcus Runefelt, pa­trz膮c niech臋tnie na go艣cia, kt贸rego zawsze traktowa艂 z g贸ry. Dostojny i nieprzyst臋pny, wlepi艂 w niego sw贸j 艣widruj膮cy wzrok, cho膰 oczy wraz z up艂ywem lat sta­艂y si臋, jak u wszystkich starych ludzi, bardziej prze­zroczyste. Siwe w艂osy tworzy艂y wok贸艂 g艂owy aureol臋.

- Przybywam prosi膰 o nocleg dla siebie i moich to­warzyszy podr贸偶y - odpowiedzia艂 Ailo. - Wracamy na Hailuoto z Kengis. Zapewne s艂ysza艂 pan o po偶a­rze huty.

- Owszem, s艂ysza艂em - rzek艂 Marcus Runefelt. - Czy偶by pos艂ano stamt膮d po czarownic臋, z kt贸r膮 o偶e­ni艂 si臋 m贸j syn? I co? Jej sztuczki pomog艂y?

Ailo nie odpowiedzia艂. Sta艂 niewzruszony.

- O ile mi wiadomo, w Tornio jest do艣膰 zajazd贸w, gdzie mo偶na zatrzyma膰 si臋 na noc - ci膮gn膮艂 Marcus Runefelt. - Wydaj膮 si臋 bardziej odpowiednie na po­st贸j dla takich podr贸偶nych. Nawet je艣li w艣r贸d was jest moja synowa. Ale skoro sama nie pofatygowa艂a si臋, by przyj艣膰 i poprosi膰 o nocleg, to mo偶e ju偶 zna­laz艂a gdzie indziej dach nad g艂ow膮.

- Moja siostra nie 偶yje - odezwa艂 si臋 bezbarwnym g艂osem Ailo i spojrza艂 Runefeltowi prosto w oczy. - Wieziemy jej cia艂o na Hailuoto. Prosz臋 wi臋c raz jesz­cze, Marcusie Runefelt, o udzielenie na noc schronie­nia mnie i moim towarzyszom!

Runefelt a偶 si臋 cofn膮艂. A potem nabra艂 powietrza i kiwaj膮c g艂ow膮, rzek艂:

- Sami oporz膮d藕cie zwierz臋ta. Wo藕nice mog膮 si臋 przespa膰 tam, gdzie parobcy. Zmar艂膮 wnie艣cie do domu...

Nawet nie podzi臋kowawszy, Ailo odszed艂 do po­zosta艂ych. Pokaza艂 wo藕nicom stajni臋 i miejsce na noc­leg. Prowiant mieli w艂asny.

Poniewa偶 trumna nie zmie艣ci艂aby si臋 w pu艂kach, dla­tego Ailo, Knut i Reijo przed wyjazdem zadbali o to, by zw艂oki Mai dok艂adnie owin膮膰 w lniane p艂贸tno oraz sk贸ry i owi膮za膰 sznurem. Teraz Ailo wraz z Reijo wnie­艣li je do pa艂acu, a Runefelt osobi艣cie wskaza艂 im pok贸j, w kt贸rym pozwoli艂 ulokowa膰 zmar艂膮. Ucieka艂 jednak wzrokiem przed pod艂u偶nym pakunkiem.

Raija wesz艂a do 艣rodka za m臋偶czyznami. Blada, ubrana ciep艂o w futrzane okrycia.

Gospodarz domu nie od razu j膮 dostrzeg艂. Ale gdy po d艂u偶szej chwili zahaczy艂 o ni膮 wzrokiem, oniemia艂.

- Dobry Bo偶e - szepn膮艂, patrz膮c to na drzwi, w kt贸­rych znikn臋li Reijo i Ailo, to na ni膮.

- Nazywam si臋 Raija Kesaniemi - przedstawi艂a si臋, a jej g艂os tak偶e wyda艂 mu si臋 znajomy.

Zebra艂 si臋 w sobie, podszed艂 bli偶ej i nie bez ulgi stwierdzi艂, 偶e to jednak nie Maja...

Ta kobieta by艂a starsza i du偶o pi臋kniejsza.

Przywita艂 si臋 z ni膮, jak zwyk艂 si臋 wita膰 z damami. Ona za艣 z r贸wn膮 gracj膮 i uprzejmo艣ci膮 odpowiedzia­艂a na jego powitanie.

Wyda艂a mu si臋 intryguj膮ca i osza艂amiaj膮ca.

Marcus Runefelt nie wezwa艂 nikogo ze s艂u偶by, by wzi膮艂 od przyby艂ej wierzchnie okrycia. Sam przytrzy­ma艂 ko偶uch i jej ciep艂膮 zewn臋trzn膮 garderob臋.

Zaskoczy艂 samego siebie, proponuj膮c go艣ciom cie­p艂y posi艂ek. W duchu co prawda zaraz tego po偶a艂o­wa艂, przypominaj膮c sobie, 偶e w艣r贸d przyby艂ych jest tak偶e Ailo, szwagier jego syna. Nie da si臋 ukry膰, 偶e to bardzo uzdolniony artystycznie Lapo艅czyk. Nie­stety, pochodzenie oraz fakt, i偶 o偶eni艂 si臋 z Ann膮 Raj­sa, ca艂kowicie go przekre艣la艂y w jego oczach.

Marcusowi Runefeltowi zale偶a艂o na tym, by swo­im dzieciom - wszystko jedno, czy z prawego, czy z nieprawego lo偶a, zapewni膰 odpowiedni膮 przy­sz艂o艣膰. Nie mia艂 takiego poczucia w przypadku m艂o­dziutkiej Anny Kajsy, mimo 偶e ona sama sprawia艂a wra偶enie szcz臋艣liwej.

To ma艂偶e艅stwo zawarte zosta艂o ca艂kowicie wbrew jego woli. Wybra艂 dla c贸rki znacznie lepsz膮 parti臋, prawie ju偶 zaaran偶owa艂 zar臋czyny, ale dziewczyna w ostatniej chwili upar艂a si臋, z ca艂膮 pewno艣ci膮 zbun­towana przez 偶on臋 Williama.

- Ma pani ochot臋 na kieliszek koniaku? - zapyta艂, kiedy ju偶 odwiesi艂 podr贸偶n膮 odzie偶 go艣cia. - A mo偶e sherry lub wino, 偶eby si臋 troch臋 rozgrza膰?

Raija podzi臋kowa艂a.

- Ch臋tnie jednak spoczn臋 - odrzek艂a uprzejmie i pod膮偶y艂a za gospodarzem do salonu.

Omiot艂a spojrzeniem wystawne wn臋trze, ale nawet nie drgn臋艂a jej powieka.

Marcus Runefelt by艂 na tym punkcie przeczulony i zawsze ukradkiem obserwowa艂 go艣ci. Nieraz zreszt膮 艣wietnie si臋 przy tym bawi艂. Zwykle wszyscy wzdycha­li, wpatrywali si臋 oniemiali w cenne przedmioty albo wyg艂aszali zabawne komentarze. Raija Kesaniemi ro­zejrza艂a si臋 wok贸艂, ale nie wygl膮da艂a na kogo艣, komu by to zaimponowa艂o. Sprawia艂a raczej wra偶enie bywa­艂ej w salonach osoby, kt贸r膮 nudzi bogactwo i przepych.

- Ma pani obcy akcent!

Marcus Runefelt stara艂 si臋 podtrzyma膰 konwersa­cj臋. Ch臋tnie popisywa艂 si臋 znajomo艣ci膮 j臋zyk贸w ob­cych. Zna艂 doskonale niemiecki, nie藕le porozumiewa艂 si臋 po francusku, a od biedy radzi艂 sobie te偶 z angiel­skim. Oczywi艣cie m贸wi艂 i pisa艂 po szwedzku i fi艅sku, oba j臋zyki traktuj膮c jako ojczyste.

- Mieszka艂am w Archangielsku. W Rosji sp臋dzi艂am niemal p贸艂 偶ycia - odpar艂a Raija oboj臋tnie i doda艂a: - Urodzi艂am si臋 w Finlandii, dorasta艂am w艣r贸d Lapo艅­czyk贸w, m艂odo艣膰 prze偶y艂am w Norwegii.

Marcus Runefelt by艂 pod wra偶eniem. Okaza艂o si臋 bowiem, 偶e ta kobieta tak偶e zna kilka j臋zyk贸w. Wprawdzie fi艅ski i lapo艅ski nie mo偶e si臋 r贸wna膰 z francuskim czy niemieckim! Ale rosyjski! Wiedzia艂, 偶e Rosjanie pos艂uguj膮 si臋 innym alfabetem ni偶 reszta Europy, a to znaczy, 偶e opanowanie tego j臋zyka jest znacznie bardziej skomplikowane.

- Co pani robi w tych stronach? - zapyta艂 z galan­teri膮, nalewaj膮c sobie kieliszek koniaku. - Odwiedza pani rodzin臋?

Zastanawia艂 si臋 w duchu, jakie s膮 jej korzenie. Za­pewne zapami臋ta艂by t臋 kobiet臋, gdyby j膮 kiedy艣 spo­tka艂. Takich kobiet si臋 nie zapomina. Mia艂a w sobie jak膮艣 tak膮 arystokratyczn膮 wynios艂o艣膰, ale nie by艂 pe­wien, czy rzeczywi艣cie wywodzi si臋 z wy偶szych sfer.

- Odprowadzam cia艂o mojej zmar艂ej c贸rki do do­mu - odpowiedzia艂a i ze spokojem napotka艂a jego spojrzenie. - Jestem matk膮 Mai, Marcusie Runefelt, te艣ciow膮 Williama.

Dopiero teraz zauwa偶y艂.

A przecie偶 powinien by艂 domy艣li膰 si臋 od razu, tym bardziej 偶e od pierwszej chwili uderzy艂o go podo­bie艅stwo do synowej. O艣lepiony urod膮 nieznajomej, na moment straci艂 g艂ow臋.

Nie da艂 jednak po sobie pozna膰, jak bardzo jest zasko­czony, i ze swobod膮 艣wiatowca kontynuowa艂 rozmow臋.

Marcus Runefelt nigdy w pe艂ni nie rozezna艂 si臋 w relacjach panuj膮cych w rodzinie Mai. Teraz dodat­kowo okaza艂o si臋, 偶e opiekun Mai jest m臋偶em jej mat­ki. 呕adne z nich nie jest rodzicem Ailo, kt贸ry pono膰 jest bratem Mai, ale oboje traktuj膮 go jak syna.

- Nie tylko w艣r贸d szlachetnie urodzonych zdarza­j膮 si臋 zwi膮zki na boku - odezwa艂 si臋 Ailo cynicznie w pr贸bie wyja艣nienia. - Maluczkim te偶 si臋 to zdarza. Ostatecznie wszyscy jeste艣my tylko lud藕mi.

Maja nigdy nie powiedzia艂a matce z艂ego s艂owa o swoim te艣ciu, ale Raija domy艣li艂a si臋 od razu, 偶e c贸rka go nie lubi艂a, a i on nie 偶ywi艂 cieplejszych uczu膰 do 偶ony swojego syna.

- Nie darzy艂e艣 Mai sympati膮? - zapyta艂a Raija wprost, gdy przy okr膮g艂ym stole podano im 偶eberka jagni臋ce. Z naturaln膮 swobod膮 zwr贸ci艂a si臋 do gospo­darza po imieniu. Przechyliwszy lekko g艂ow臋, patrzy­艂a na niego przenikliwym wzrokiem. Przypomnia艂o mu si臋, jak po raz pierwszy za艂atwia艂 interesy z Ma­j膮. Te偶 tak na niego w贸wczas spojrza艂a.

- Mia艂em inne plany wobec syna - odpar艂 surowo, niemal odpychaj膮co. - William by艂 zar臋czony z c贸rk膮 mojego bliskiego przyjaciela. Niestety, dziewczyna stra­ci艂a g艂ow臋 dla jakiego艣 awanturnika i jego po艣lubi艂a. Uciekli z kraju, gdy zosta艂 oskar偶ony o zdrad臋 wobec kr贸la i korony. Nieszcz臋sna, dokona艂a godnego ubole­wania wyboru, dla wszystkich zainteresowanych stron...

Na moment pogr膮偶y艂 si臋 we wspomnieniach. Nie zauwa偶y艂 spojrze艅, jakie wymienili mi臋dzy sob膮 go­艣cie. Reijo poblad艂, mocniej zacisn膮艂 z臋by, ale jako艣 zdo艂a艂 si臋 opanowa膰 i nic nie powiedzia艂.

- Maria i ja nie tolerowali艣my si臋 - westchn膮艂 Mar­cus Runefelt, a spojrzawszy na Ailo, doda艂: - Dw贸m ze swych c贸rek wybra艂em ma艂偶onk贸w, ale ten wyb贸r okaza艂 si臋 niezbyt udany. Niestety, nawet ci, kt贸rzy dobrze si臋 zapowiadaj膮, mog膮 zawie艣膰. Dw贸jka pozo­sta艂ych dzieci sama wybra艂a sobie towarzyszy 偶ycia. S膮 szcz臋艣liwsze... Zosta艂e艣 tylko ty, Ailo - doda艂 znu­偶onym g艂osem. - Mo偶e powinni艣my zawrze膰 zgod臋.

- Nigdy nie panowa艂a mi臋dzy nami niezgoda - od­powiedzia艂 Ailo. - Ale nie oszukuj si臋, 偶e kiedykolwiek zbli偶ymy si臋 do siebie. Jeste艣 ojcem Anny Kajsy i z tego powodu winien ci jestem szacunek. Trudno by艂oby mi si臋 zdoby膰 na wi臋cej. Prosz臋 ci臋 tylko, by艣 przesta艂 mie膰 c贸rce za z艂e, 偶e wybra艂a mnie. U moje­go boku jest szcz臋艣liwsza, ni偶 by艂aby z jakimkolwiek innym m臋偶czyzn膮. Mo偶esz by膰 o to spokojny. Runefelt westchn膮艂 ci臋偶ko.

- William jeszcze o tym nie wie? - zapyta艂 nagle.

- Nie - odpar艂 Ailo.

- To b臋dzie dla niego straszny cios! - rzuci艂 zgn臋­biony. - A jaka tragedia dla dziecka! Malec by艂 taki przywi膮zany do matki...

Maja zosta艂a pochowana w grobowcu, w kt贸rym spoczywa艂a matka Williama. Cia艂o u艂o偶ono w ci臋偶­kiej d臋bowej trumnie. William nie zgodzi艂 si臋, by za­bra膰 sk贸ry, w kt贸re by艂a zawini臋ta 偶ona.

- To cz臋艣膰 jej 偶ycia - rzek艂.

- Ona bardzo kocha艂a Hailuoto - wyja艣ni艂 William Raiji tego samego wieczoru, kiedy ju偶 wsp贸lnie u艂o­偶yli do snu Henrika.

Malec by艂 taki zagubiony, zadawa艂 tyle pyta艅, nie mog膮c zrozumie膰 tego, co si臋 sta艂o.

Przecie偶 mama nie mog艂a tak po prostu znikn膮膰, po­wtarza艂. Nie wierzy艂, kiedy mu powiedzieli, 偶e ju偶 ni­gdy jej nie zobaczy. Mama na pewno wr贸ci do domu!

- Maja kocha艂a to miejsce - powt贸rzy艂 William, bez­radnie kr膮偶膮c od okna do okna. Na zewn膮trz dawno zapad艂 ju偶 zmrok, w kt贸rym nic si臋 nie da艂o rozr贸偶ni膰.

Ale on wci膮偶 szuka艂 wzrokiem Mai, jakby za chwi­l臋 mia艂a si臋 wy艂oni膰 z ciemno艣ci.

- Ja chyba jeszcze w to nie wierz臋 - rzuci艂 ci臋偶ko, opieraj膮c czo艂o o ch艂odn膮 ram臋 okna. D艂onie przyci­sn膮艂 do zimnej szyby, rozpuszczaj膮c szron.

Raija bardzo chcia艂a mu pom贸c, ale wiedzia艂a naj­lepiej, 偶e przez taki smutek trzeba przej艣膰 samemu. Inni mog膮 by膰 jedynie w pobli偶u, ale na tej drodze 偶a­艂oby ka偶dy zdany jest tylko na siebie. Musi up艂yn膮膰 troch臋 czasu, nim cz艂owiek si臋 pogodzi z tak膮 strat膮.

- Powinna by艂a mnie zostawi膰 - rzek艂a Raija. - Na­wet nie wiesz, Williamie, jak strasznie nad tym bole­j臋. Przecie偶 ona mia艂a wi臋cej w 偶yciu do zrobienia!

William nie zaprzeczy艂.

- Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e Maja spotka艂a ciebie - ci膮­gn臋艂a Raija. - Ciesz臋 si臋 te偶, 偶e ciebie pozna艂am. By­艂e艣 dla niej taki dobry.

- Tak - odpar艂 William i usiad艂. Popatrzy艂 na Raij臋 przeci膮gle, pr贸buj膮c zrozumie膰 osobliwe relacje 艂膮cz膮ce Maj臋 z matk膮, matk膮, kt贸ra przez ponad po艂ow臋 偶ycia swojej c贸rki pozostawa艂a nieobecna. Mimowolnie przysz艂o mu na my艣l, 偶e lepiej by si臋 sta艂o, gdyby Raija nie wr贸ci艂a z Archangielska.

- Ona mnie z pocz膮tku nie kocha艂a - wyzna艂 Wil­liam Raiji. - To przysz艂o z czasem. Nigdy nie spotka­艂em tak bystrej i m膮drej kobiety. Za艂atwia艂a interesy jak m臋偶czyzna i odznacza艂a si臋 wielk膮 odwag膮. Nie zawaha艂a si臋 przyj艣膰 mi z pomoc膮, kiedy j膮 o to po­prosi艂em, mimo 偶e sama mog艂a zap艂aci膰 za to g艂ow膮. A jak zaj臋艂a si臋 poszkodowanymi tamtej nocy, gdy dosz艂o do wypadku przy sp艂awie drewna! Dobry Bo­偶e, min臋艂y zaledwie cztery lata, odk膮d pojawi艂a si臋 w moim 偶yciu. Po艂ow臋 tego czasu musia艂em sp臋dzi膰 bez niej, cho膰 towarzyszy艂a mi w my艣lach w ka偶dej minucie. Uwa偶asz mnie za g艂upca? - zapyta艂 na ko­niec i westchn膮艂 ci臋偶ko. Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Ciesz臋 si臋, 偶e tak bardzo j膮 kocha艂e艣. Ona potrze­bowa艂a w艂a艣nie tak wielkiej mi艂o艣ci. Nigdy nie dowie­dzia艂a si臋, 偶e i ja j膮 mocno kocha艂am. Nie chcia艂a w to uwierzy膰.

- Przecie偶 ci臋 nigdy nie by艂o - odpar艂 William bez­lito艣nie.

- Tak, nigdy mnie nie by艂o - wyzna艂a Raija boles­n膮 prawd臋.

- Wiedzia艂em, 偶e musz臋 si臋 sta膰 dla niej kim艣 wa偶­nym - rzek艂 William. - Od pierwszej chwili! Nie mia­艂em nawet cienia w膮tpliwo艣ci, cho膰 przecie偶 w贸wczas by艂a ona 偶on膮 Heino Aalto. To by艂a najbardziej fa­scynuj膮ca kobieta, jak膮 kiedykolwiek spotka艂em, z kt贸r膮 rozmawia艂em... Odk膮d j膮 ujrza艂em, wszystkie inne przesta艂y dla mnie istnie膰. Nie m贸g艂bym poko­cha膰 nikogo innego.

William uj膮艂 Raij臋 tym stwierdzeniem.

Ka偶dy inny m臋偶czyzna powiedzia艂by, 偶e wiedzia艂, i偶 musi mie膰 Maj臋. On za艣 rzek艂, 偶e wiedzia艂, i偶 mu­si si臋 sta膰 dla niej kim艣 wa偶nym...

By艂 dobrym cz艂owiekiem.

- Co teraz? - zapyta艂a i przypomnia艂a sobie, jak kiedy艣 te偶 znajdowa艂a si臋 w tym samym punkcie. Po­gr膮偶ona w rozpaczy i mroku, nie dostrzega艂a nic po­za tym. - Co teraz zrobisz, Williamie? Co b臋dzie z Henrikiem?

- Pytasz, czy mog臋 pokocha膰 inn膮?

- To te偶. Rozejrza艂 si臋 wok贸艂. Ka偶de miejsce kojarzy艂o mu si臋 z Maj膮, kt贸ra wprawdzie nie kaza艂a poprzestawia膰 me­bli, ale to jej r臋ka uczyni艂a z tego pa艂acu prawdziwy dom, a nie monumentalny pomnik ku czci jego matki.

Maja nie 偶y艂a w cieniu innej kobiety.

Pozostawi艂a po sobie pustk臋.

- W tej chwili wydaje mi si臋 to niemo偶liwe - od­rzek艂 z ci臋偶kim sercem. - Nie potrafi臋 sobie tego na­wet wyobrazi膰. Czy mo偶na zapomnie膰 kogo艣, kogo si臋 tak bardzo kocha艂o? Czy mo偶na pokocha膰 inn膮 osob臋 r贸wnie mocno? Czy po takiej stracie cz艂owiek jest jeszcze zdolny do mi艂o艣ci?

- Nie wiem, czy ty b臋dziesz umia艂. Raija, zapatrzona gdzie艣 w przestrze艅, nawin臋艂a na palec pukiel w艂os贸w.

William wiedzia艂, 偶e to niezwyk艂a osoba. Wyda艂a na 艣wiat Maj臋, Knuta, Id臋, a Ailo kocha艂 j膮 z takim oddaniem, jakby by艂 jej rodzonym synem.

Reijo po艣wi臋ci艂 najlepsze lata swojego 偶ycia, by za­opiekowa膰 si臋 gromadk膮 jej dzieci. Mo偶na by s膮dzi膰, 偶e znienawidzi j膮 za to. Ka偶dy by zrozumia艂 i uspra­wiedliwi艂 jego gorycz. On tymczasem po艣lubi艂 Raij臋 ponownie. Doprawdy 艂膮czy艂a ich osobliwa wi臋藕!

- Tyle jest odmian mi艂o艣ci - odpar艂a Raija, wypo­wiadaj膮c najg艂臋bsz膮 prawd臋 swojego 偶ycia. William s艂ysza艂 to ju偶 z ust Mai, kt贸ra te偶 tak czasem mawia­艂a, u艣miechaj膮c si臋 przy tym lekko. To samo powta­rza艂 Ailo.

Oboje, poranieni przez 偶ycie, brali przyk艂ad z Ra­iji. Stanowi艂a dla nich symbol przetrwania. Nosili w sercu jej wiar臋 w mi艂o艣膰.

Raija u艣miecha艂a si臋 do Williama, m贸wi膮c te s艂o­wa, ale w jej g艂osie pobrzmiewa艂 smutek. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e nadal g艂臋boko w nie wierzy, cho膰 zna te偶 ciemne strony tej prawdy. R贸偶e by艂y najpi臋k­niejszymi kwiatami, ale i one mia艂y kolce.

William przypuszcza艂, 偶e Raija wie o cierpieniu ty­le samo, co o mi艂o艣ci i o przetrwaniu.

- Ka偶da mi艂o艣膰 jest inna - ci膮gn臋艂a Raija. - Pojawia si臋 w r贸偶nych okresach twojego 偶ycia i rozpala ci臋 z r贸偶n膮 intensywno艣ci膮. Za ka偶dym razem jeste艣 in­ny. Ty te偶 ju偶 nigdy nie b臋dziesz tym samym Willia­mem, jakim by艂e艣 za 偶ycia Mai.

Mia艂 tego 艣wiadomo艣膰.

- 呕ycie jest w臋dr贸wk膮. Cz艂owiek znajduje si臋 nie­ustannie w drodze, odpoczywa w wielu miejscach, a gdy dociera do celu, okazuje si臋, 偶e to ju偶 kres 偶ycia.

U艣miechn膮艂 si臋. Takie przemy艣lenia w ustach tej kobiety brzmia艂y wiarygodnie. Cale 偶ycie Raiji przy­pomina艂o bowiem wypraw臋 ku nowym miejscom po­stoju. Za ka偶dym razem chwyta艂a obur膮cz nowe mo偶liwo艣ci i w pewnym sensie w ka偶dym miejscu za­czyna艂a nowe 偶ycie.

Maja tak偶e mia艂a niepok贸j we krwi, ale silniejszy by艂 w niej strach przed nieznanym. 艢ni艂a o miejscach, kt贸rych nigdy nie widzia艂a. Uwielbia艂a powtarza膰 ob­ce s艂owa i nazwy, kt贸re tak przyjemnie 艂askota艂y jej j臋zyk. Ale l臋k powstrzymywa艂 j膮 przed podejmowa­niem radykalnych krok贸w.

Maja odnalaz艂a spok贸j na Hailuoto. Wyspa sta艂a si臋 jej ma艂ym 艣wiatem.

Tu granice by艂y wyra藕ne. Morskie fale uderza艂y o pla偶e, op艂ukiwa艂y piasek. Wiedzia艂a, gdzie si臋 ko艅­czy jej 艣wiat, a gdzie zaczyna.

- Ja tak偶e by艂em bardzo samotny jako dziecko - rzek艂 William. - Mia艂em rodzic贸w, ale oni rzadko po­艣wi臋cali mi sw贸j czas. To chyba jeszcze bardziej przy­kre, ni偶 gdyby byli gdzie艣 daleko. Kiedy dziecko prze­konuje si臋, 偶e jest dla rodzic贸w niewa偶ne, co艣 w nim umiera. Gdyby przebywali daleko, zawsze mo偶na by sobie pomarzy膰, 偶e kiedy wr贸c膮...

- Kiedy wr贸c膮... - rzek艂a Raija. Zrozumia艂a. By艂a r贸wnie bystra jak Maja, rozumia艂a nawet to, co nie zosta艂o dopowiedziane. Tak 艂atwo si臋 z ni膮 rozmawia艂o. 艁atwo by艂o si臋 przed ni膮 otworzy膰.

- Henrik nie zazna samotno艣ci! - przyrzek艂 Wil­liam z naciskiem. - Zawsze znajd臋 dla niego czas. Za­wsze b臋d臋 przy nim.

- Mam nadziej臋, 偶e uda ci si臋 dotrzyma膰 tej obiet­nicy. - Westchn臋艂a. - Maja by艂a zbyt odwa偶na, zbyt dumna. Gotowa do po艣wi臋ce艅. Kocha艂a tak intensyw­nie. Odczuwa艂a tak mocno. To nasza rodzinna s艂a­bo艣膰. T臋 sam膮 cech臋 odnajdziesz we mnie, a jeszcze silniej uwidacznia艂a si臋 u Mikkala. Ailo te偶 to odzie­dziczy艂 po ojcu, ale chyba w mniejszym stopniu.

W ten spos贸b Raija chcia艂a wyja艣ni膰 Williamowi, 偶e rozumie ostatni czyn Mai: wielko艣膰, si艂臋 i mi艂o艣膰 w nim zawart膮.

- Moje 偶ycie by艂o mniej warte ni偶 jej - doda艂a z go­rycz膮, w pe艂ni to sobie u艣wiadamiaj膮c. - Maja na pew­no o tym wiedzia艂a, ale nawet to nie powstrzyma艂o tej mojej upartej, niepoprawnej c贸rki. Pami臋tam, jak si臋 urodzi艂a. Wbrew moim nadziejom zbyt szybko, by uwiarygodni膰 k艂amstwo. Wydawa艂o mi si臋, 偶e zdo­艂am przekona膰 Kallego, 偶e to jego c贸rka. Jasnow艂ose­go Karla o jasnej karnacji, 艂agodnego i ugodowego. Jaka偶 by艂am naiwna!

Raija cofn臋艂a si臋 w przesz艂o艣膰. Patrzy艂a i nie dowie­rza艂a, 偶e m艂oda dziewczyna, kt贸ra nigdy nie ugina艂a karku, to ona. Nie rozpoznawa艂a si臋 w niej. Dozna艂a w 偶yciu wiele cierpienia i z czasem z艂agodnia艂a. Ale nadal niech臋tnie si臋 poddawa艂a.

Raija odgarn臋艂a w艂osy z czo艂a. Nie zauwa偶y艂a, 偶e William odwr贸ci艂 wzrok. Nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e w ka偶dym drobnym nawet ge艣cie przypomina mu zmar艂膮 偶on臋.

- Maja przysz艂a na 艣wiat w kwietniow膮 noc, wte­dy rozleg艂 si臋 jej g艂o艣ny krzyk. Nie mia艂am poj臋cia, 偶e rodzenie dzieci jest zwi膮zane z takim b贸lem. Nikt mnie nie uprzedzi艂. Kalle uciek艂 w gniewie, kiedy j膮 zobaczy艂. M贸j Bo偶e, by艂 jeszcze ch艂opcem! Maja mia­艂a kruczoczarne w艂osy i s艂oneczne b艂yski w oczach. Takie oczy, 偶贸艂te z br膮zowymi 偶y艂kami, mia艂 Mik­kal. Przypomina艂y kawa艂ki bursztynu. Mikkal zwyk艂 m贸wi膰, 偶e za d艂ugo wpatrywa艂 si臋 w s艂o艅ce, gdy po d艂ugiej polarnej nocy pojawia艂o si臋 na niebosk艂onie. Albo 偶e jest spokrewniony ze s艂o艅cem. Tyle mia艂 cie­p艂a w oczach.

- Bardzo go kocha艂a艣?

- By艂 moj膮 pierwsz膮 mi艂o艣ci膮 - odpar艂a Raija, za­skoczona, jak w og贸le mo偶e o to pyta膰.

- Silniejsz膮 ni偶 inne?

- Inn膮. - D艂ugo milcza艂a, zanim doda艂a: - Mo偶e sil­niejsz膮, sama nie wiem. Tyle mam r贸偶nych wspo­mnie艅. By艂am wtedy inn膮 Raij膮, m艂odsz膮.

- Czy Maja by艂aby inna, gdyby dane wam by艂o ze sob膮 偶y膰?

William zauwa偶y艂, 偶e Maja mia艂a inne oczy ni偶 Ra­ija. Mo偶e sprawia艂a to owa 偶贸艂tawa otoczka wok贸艂 藕renic, a mo偶e to, 偶e we wzroku Raiji odbija艂 si臋 jej wiek, jej losy i zebrane gorzkie do艣wiadczenia.

- Z Mikkalem nie mog艂abym 偶y膰 - wyzna艂a. - Pr贸­bowa艂am tego tu, w Finlandii. Uciekli艣my w贸wczas z Norwegii. Przez ca艂膮 zim臋, a w艂a艣ciwie prawie rok, 偶yli艣my w艣r贸d obcych. Mi臋dzy nami wszystko si臋 do­brze uk艂ada艂o, ale ja nie mog艂am zazna膰 spokoju. T臋­skni艂am za dzie膰mi. Nie mog艂am tego znie艣膰. Dlate­go zdecydowa艂am si臋 wr贸ci膰 do domu.

- Do Lyngen? Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Zapewne wielokrotnie s艂ysza艂e艣 t臋 histori臋, Wil­liamie! I ka偶da z nich zawiera艂a cz膮stk臋 tego, co ci te­raz opowiadam. Chocia偶 dzieci by艂y takie ma艂e... Nie mog艂y wszystkiego pami臋ta膰. Nie mog艂y zrozumie膰... Wraca艂am do domu. Oboje z Mikkalem wiedzieli­艣my, 偶e nie mo偶emy pozosta膰 razem. Wraca艂am do Lyngen, a Mikkal do Finnmarku do swojej wsp贸lno­ty. Mia艂am dzieci, nie mog艂am wybra膰 jego.

William poj膮艂 to, czego Maja nigdy nie zrozumia艂a.

- Dopad艂a mnie moja przesz艂o艣膰 - doda艂a Raija kr贸tko. Najwi臋ksze cierpienie, jakiego dozna艂a w 偶y­ciu, opisywa艂a zwykle lakonicznie. - Szaleniec, kt贸ry poprzysi膮g艂 mi odebra膰 偶ycie, zabi艂 Mikkala. Musia­艂am ucieka膰. W fiordzie sta艂a zacumowana rosyjska szkuta, kt贸rej kapitanem by艂 stary przyjaciel...

- Jak偶e bym pragn膮艂, by Maja dowiedzia艂a si臋 o tym. Pozwoli艂oby to jej zrozumie膰, 偶e wybra艂a艣 swoje dzieci. Knut tak偶e tego nie wie.

- Wystarczy, 偶e wie o tym Reijo, wiem ja, wiedzia艂 Mikkal. Teraz powiedzia艂am to jeszcze tobie. Po ty­lu latach jest za p贸藕no, by upi臋ksza膰 barwy na obrazie. Mog艂abym zosta膰 podejrzana o fa艂szowanie prze­sz艂o艣ci.

- Przejdziesz si臋 ze mn膮? - zapyta艂 nieoczekiwanie William i wyja艣ni艂: - Na mrozie nie mo偶na p艂aka膰.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮.

Wyszli razem w nocny mrok. W ciemno艣ciach bie­la艂a para ulatuj膮ca im z ust. Wysoko na niebie ja艣nia艂 blado sierp ksi臋偶yca. Nie pokazywa艂 ca艂ego swojego oblicza. Gwiazdy na niebie by艂y tu inaczej u艂o偶one ni偶 w Lyngen czy w Archangielsku.

Maja zd膮偶y艂a pokaza膰 Raiji swoje ulubione miejsce na Hailuoto: szklan膮 altan臋. Z pewno艣ci膮 sp臋dzi艂yby w niej obie wiele radosnych chwil. Zapiszcza艂y drzwi i Raija wesz艂a tam z Williamem. W 艣rodku panowa艂 g臋sty mrok i by艂o zimniej ni偶 na zewn膮trz.

- Bardzo j膮 cieszy艂y bia艂e i czerwone r贸偶e, kt贸re ro­sn膮 wok贸艂 pawilonu - rzek艂 William. - Latem posadzi­艂a kilka nowych krzak贸w, kt贸re dla niej zdoby艂em. Nigdy nie zobaczy, jak zakwitn膮 na blador贸偶owo.

D艂ugo tak razem siedzieli i rozmawiali o Mai. Ze wspomnie艅 u艂o偶yli wielki bukiet. Zimowy bukiet r贸偶.

A kiedy zmarzni臋ci opuszczali altan臋, na niebie ukaza艂y si臋 delikatne wielobarwne smugi.

- Niesamowite! - wyrwa艂o si臋 Williamowi. - Zdawa艂o mi si臋, 偶e na tle zorzy frun膮艂 czarny ptak.

Raija nie odezwa艂a si臋. Ale nie czu艂a ju偶 goryczy. Ona te偶 widzia艂a ptaka. Ptaka Mikkala.

12

Na pocz膮tku marca wr贸cili do Skibotn, do rodzin­nej osady po艂o偶onej w g艂臋bi fiordu Lyngen.

By艂o ich sze艣cioro.

Na p贸艂noc w kierunku wybrze偶a ci膮gn臋艂o o tej po­rze roku mn贸stwo w臋drowc贸w. Wszyscy dobrze wie­dzieli, 偶e zimowy trakt jeszcze tylko przez kilkana­艣cie tygodni b臋dzie przejezdny, bo gdy ust膮pi mr贸z i stopnieje 艣nieg, wielu miejsc nie da si臋 przeby膰 a偶 do nast臋pnej zimy.

W stron臋 Skibotn, gdzie co roku odbywa艂 si臋 wiel­ki jarmark zimowo - wiosenny, zje偶d偶ali ludzie z r贸偶­nych zak膮tk贸w: z po艂udnia i ze wschodu, z zachodu, a tak偶e nieliczni z p贸艂nocy. Na kilka dni ta osada sta­wa艂a si臋 centralnym punktem rozleg艂ego pustkowia zwanego Nordkalotten.

- Jakie to wszystko dziwne - rzek艂 Ailo, kt贸ry, przyt艂oczony wra偶eniami, z wielkim trudem wyra偶a艂 swoje uczucia.

Siedzia艂 otulony futrem z wilczej sk贸ry. Twarz do po艂owy zakry艂 wysokim ko艂nierzem, a futrzan膮 czapk臋 spu艣ci艂 nisko na czo艂o, niemal do samych oczu. W ten spos贸b os艂ania艂 zniekszta艂cone rysy przed w艣cibskimi, ale te偶 chroni艂 delikatn膮 sk贸r臋 przed mrozem i wiatrem.

William odst膮pi艂 Ailo konie i sanie. Podr贸偶owali wi臋c w dwa zaprz臋gi.

Ailo zmienia艂 si臋 z Mattim na ko藕le, poniewa偶 by­艂o zbyt zimno, by powozi艂 sam, mimo 偶e dziennie po­konywali niezbyt d艂ugie dystanse. Powr贸t do domu zaj膮艂 im znacznie wi臋cej czasu ni偶 dwa miesi膮ce wcze­艣niej ta sama droga na Hailuoto.

Nie艂atwo by艂o o nocleg w tym czasie wzmo偶one­go ruchu, chocia偶 gospodarze domostw po艂o偶onych przy trakcie naprawd臋 si臋 starali, by wszystkim po­m贸c i u偶yczy膰 dachu nad g艂ow膮. Podr贸偶ni wdzi臋czni byli nawet za kawa艂ek miejsca na pod艂odze na sk贸­rach w艣r贸d innych w臋drowc贸w.

Nic dziwnego. W porze jarmark贸w dochodzi艂o czasem do nieszcz臋艣膰. Kr膮偶y艂y historie o ludziach, kt贸rzy zamarzli w wygrzebanych w 艣niegu jamach, gdzie usi艂owali si臋 os艂oni膰 przed mrozem i wiatrem. W kalendarzu by艂 ju偶 wprawdzie marzec, ale w tych stronach wiosna, o czym niekt贸rzy zapominali, przy­chodzi艂a znacznie p贸藕niej.

W por贸wnaniu do innych Reijo i Raija wraz z naj­bli偶szymi podr贸偶owali po wielkopa艅sku. Zatrzymy­wali si臋 na noc w zajazdach, a bardziej na p贸艂noc, gdzie o takie by艂o trudno, odst臋powano im osobn膮 izb臋 w prywatnych domach. Czasami zatrzymywali si臋 u pastor贸w na plebanii albo u w贸jt贸w.

List polecaj膮cy z piecz臋ci膮 Runefelta, kt贸ry Wil­liam wr臋czy艂 im przed wyjazdem, otwiera艂 przed ni­mi wi臋kszo艣膰 drzwi.

Raija troch臋 si臋 pod艣miewa艂a z tego gestu zi臋cia, ale przesta艂a, gdy zorientowa艂a si臋, 偶e William czyni to w dobrej wierze. Okaza艂o si臋, 偶e list ten bardzo u艂atwia艂 im podr贸偶. Mieli ze sob膮 przecie偶 ma艂e dziecko, a tak偶e Ailo, kt贸rego twarz wzbudza艂a gro­z臋, nawet gdy mia艂 na sobie mask臋. Dobrze wi臋c by­艂o m贸c wypocz膮膰 we w艂asnym gronie, z dala od tych, kt贸rzy stawialiby k艂opotliwe pytania.

Doje偶d偶aj膮c do Skibotn, skr臋cili i omin臋li skut膮 lodem rzek臋, 偶eby nie wst臋powa膰 po drodze do Idy i Sedolfa.

Postanowili, 偶e najpierw zawioz膮 go艣ci z po艂udnia do chaty na cyplu, a dopiero potem zawiadomi膮 naj­bli偶szych o ich przybyciu.

- Czy s艂usznie uczyni艂em, przyje偶d偶aj膮c tutaj? - za­pyta艂 Ailo chrapliwym g艂osem, ale rozgl膮da艂 si臋 wo­k贸艂 z zachwytem, jakby nie m贸g艂 si臋 nasyci膰 znajo­mym widokiem.

Zatoka Botnicka pod 偶adnym wzgl臋dem nie mog艂a si臋 r贸wna膰 z fiordem Lyngen. To prawda, 偶e ogl膮da­na z pla偶y na Hailuoto sprawia艂a wra偶enie oceanu. Ale za to tu roztacza艂 si臋 widok na okalaj膮ce Skibotn i dolin臋 dzikie szczyty po zachodniej stronie fiordu.

Wysokie i majestatyczne.

Jak偶e t臋skni艂y jego oczy za tym widokiem przez wszystkie lata sp臋dzone w Finlandii! Tylko p艂asko­wy偶 m贸g艂 si臋 jeszcze z nim r贸wna膰.

Ale by ujrze膰 rozleg艂e 艂膮ki i pastwiska, musia艂 po­czeka膰 par臋 miesi臋cy.

Odetchn膮艂 g艂臋boko, nabieraj膮c w nozdrza s艂onego zapachu morskiej wody i wodorost贸w. Chcia艂o mu si臋 krzycze膰 ze szcz臋艣cia, ale wtulony w futro, siedzia艂 w milczeniu.

- Oczywi艣cie, 偶e s艂usznie - przekonywa艂a go Raija. - Nie denerwuj si臋! Przecie偶 nikt ci臋 tutaj nie rozpozna, a my ci臋 na pewno nie zdradzimy. Zostaniesz tu kr贸t­ko. Zreszt膮, czy co艣 was trzyma艂o tam, na po艂udniu?

Ailo u艣cisn膮艂 d艂o艅 Anny Kajsy otulon膮 w grub膮 r臋­kawic臋.

- To prawda - odrzek艂 z sercem przepe艂nionym wzruszeniem. Doskonale rozumia艂, dlaczego ci, kt贸­rzy si臋 urodzili w tych stronach, niech臋tnie st膮d wy­je偶d偶ali, a je艣li ju偶, to t臋sknot臋 za tym krajobrazem nosili w sercach do ko艅ca swych dni. - Podoba ci si臋 tutaj? - zapyta艂 Ann臋 Kajs臋.

Rozejrza艂a si臋 wok贸艂 zal臋kniona. Zauwa偶y艂a jed­nak wzruszenie Ailo i jego b艂yszcz膮ce rado艣ci膮 oczy.

- Tu wszystko wydaje si臋 takie pot臋偶ne - odrzek艂a wymijaj膮co.

- Przyt艂aczaj膮ce - potwierdzi艂 Ailo.

- Dom - oznajmi艂 Ivar stanowczo i r膮czk膮 otulo­n膮 w r臋kawic臋 wskaza艂 w stron臋 cypla.

Rzeczywi艣cie, wida膰 ju偶 by艂o chat臋.

- Dlaczego nie wst膮pili艣cie do nas po drodze? - za­wo艂a艂a Ida, wpadaj膮c do 艣rodka niczym wiosenna bu­rza. - Mamy si臋 domy艣la膰 po dymie ulatuj膮cym z ko­mina, 偶e ju偶 wr贸cili艣cie?!

Zamilk艂a, zatrzyma艂a si臋 w progu, ale po chwili opanowa艂a si臋 i podesz艂a do Ailo.

- Witaj, Ailo! - rzek艂a.

- Nie zostan臋 tutaj d艂ugo - wyja艣ni艂 po艣piesznie, przytrzymuj膮c jej d艂o艅 i wpatruj膮c si臋 tak, jakby chcia艂 utrwali膰 ka偶dy najdrobniejszy szczeg贸艂 jej wy­gl膮du i zachowania, by potem w samotno艣ci m贸c roz­pami臋tywa膰 t臋 chwil臋.

- Co s艂ycha膰 na Hailuoto? Jak tam Maja? Knut? A dzieciaki? - zasypa艂a ich pytaniami Ida.

W odpowiedzi us艂ysza艂a cisz臋.

Gwa艂townie umilk艂a, wyczuwaj膮c napi臋cie u przy­by艂ych. Zauwa偶y艂a, 偶e Matti nie wr贸ci艂 jeszcze do swojej chaty, i wyda艂o jej si臋 to dziwne.

- Sta艂o si臋 co艣 z艂ego? - zapyta艂a ostro, patrz膮c po twarzach bliskich. - Co艣 z Maj膮?

- Maja nie 偶yje - odpowiedzia艂a Raija. Ailo w jednej chwili by艂 przy Idzie, posadzi艂 j膮 na 艂awie i siad艂 obok. Przypomnia艂 sobie, ile razy tak tu siedzieli razem. Obj膮艂 Id臋 ramieniem i pog艂aska艂 po w艂osach. Tak, dobrze pami臋ta艂, jakie s膮 mi臋kkie...

Jego serce nape艂ni艂o si臋 czu艂o艣ci膮. Na kr贸tki mo­ment zapomnia艂 o wszystkim. Ale zaraz ockn膮艂 si臋 i rozejrza艂 doko艂a.

Wyczyta艂 ostrze偶enie w twarzy Reijo.

Trosk臋 w twarzy Raiji.

Matti spogl膮da艂 zrezygnowany.

A Anna Kajsa...

Ailo pu艣ci艂 Id臋 i zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi. Stan膮艂 przy palenisku z r臋kami skrzy偶owanymi na piersi, nie patrz膮c na nikogo.

- Jak to si臋 sta艂o? - zapyta艂a Ida i wybuchn臋艂a p艂a­czem, cho膰 nie zna艂a jeszcze ca艂ej prawdy.

Reijo i Raija popatrzyli po sobie, po czym Reijo usiad艂 przy c贸rce i uczyni艂 to, czego nie m贸g艂 Ailo: wzi膮艂 j膮 w ramiona i g艂aszcz膮c po g艂owie, rzek艂:

- Mama ci wszystko opowie, Ido!

Raija prze艂kn臋艂a 艣lin臋, czuj膮c, jak zasycha jej w gar­dle, ale opowiedzia艂a wszystko po kolei do momentu, do kt贸rego si臋ga艂a pami臋ci膮. Dalej opowie艣膰 przej膮艂 Ailo, a na koniec Reijo, kt贸ry odchrz膮kn膮艂 i niskim g艂osem odtworzy艂 ostatnie zdarzenia, potrzebne, by uzyska艂a obraz ca艂o艣ci.

Ida p艂aka艂a, a kiedy zabrak艂o jej 艂ez, wychlipa艂a:

- Nikt tego nie m贸g艂 przewidzie膰. Ale wydaje mi si臋 takie niesprawiedliwe, 偶e to zdarzy艂o si臋 teraz, kie­dy Maja wreszcie by艂a szcz臋艣liwa... Powinna 偶y膰 d艂u­gie lata i zestarze膰 si臋 w tym pa艂acu. Tak, by w ko艅­cu 鈥瀙ani膮 na Hailuoto鈥 nazywali j膮 nawet ci, kt贸rzy ci膮gle wypominali jej pochodzenie. - Ida u艣miechn臋­艂a si臋, mru偶膮c powieki. - Pomy艣lcie, jak膮 by艂aby cu­down膮 staruszk膮!

- Starsz膮 pani膮 - poprawi艂 j膮 Ailo, kt贸ry opanowa艂 ju偶 pierwsze wzruszenie na tyle, 偶e m贸wi艂 z wi臋ksz膮 swobod膮. Dobrze wiedzia艂, 偶e nie wolno mu pogr膮­偶a膰 si臋 w marzeniach. Zna艂 swoje miejsce. - Dopro­wadza艂aby s艂u偶b臋 do szale艅stwa - doda艂. - Nadal by bowiem osobi艣cie szorowa艂a piaskiem pod艂ogi ta 鈥瀙a­ni na Hailuoto鈥.

Rozbawieni, u艣miechn臋li si臋 przez 艂zy, wspomina­j膮c Maj臋.

- Co on tu robi? - zapyta艂 Sedolf, rozgrzebuj膮c 偶ar, by pod艂o偶one brzozowe polana rozpali艂y si臋 p艂omie­niem.

Kiedy Ida wr贸ci艂a z chaty na cyplu, przynios艂a do domu wiele nowin, kt贸rymi musia艂a si臋 natychmiast podzieli膰 z m臋偶em.

- Czy偶by艣 by艂 zazdrosny? - zapyta艂a, patrz膮c na Sedolfa ze zdumieniem znad rob贸tki. Dzierga艂a w艂a艣nie na drutach sweter dla niego.

Sedolf nie traktowa艂 tego jednak jako dowodu mi艂o­艣ci, gdy偶 uwa偶a艂, 偶e kobieta, kt贸ra nie umie szy膰 i dzier­ga膰 ubra艅 dla swojego m臋偶a, nie nadaje si臋 na 偶on臋.

- Masz ku temu jakie艣 powody, Sedolfie?

- Mam? - zapyta艂, wzruszaj膮c ramionami.

- Kiedy byli艣my na Hailuoto, zdawa艂e艣 si臋 taki wspania艂omy艣lny...

Sedolf przyzna艂 jej w duchu racj臋, przypominaj膮c so­bie w艂asn膮 postaw臋. Ale w贸wczas, w Finlandii, byli w go艣cinie. Prawda, 偶e odkrycie, i偶 Ailo 偶yje, stanowi­艂o dla nich du偶y szok. Zd膮偶yli przecie偶 dopiero co po d艂ugim czasie pogodzi膰 si臋 z jego 艣mierci膮. Ale to dzia­艂o si臋 daleko od domu, w innym kraju. W innym 艣wie­cie. Bo Hailuoto i arystokratyczna rodzina Runefelt贸w to dla prostych rolnik贸w, jak Ida i Sedolf, inny 艣wiat. Na co dzie艅 偶yli wszak skromnie, zadowalaj膮c si臋 tym, co potrafili wytworzy膰 prac膮 swoich r膮k, i nie mieli ja­kich艣 szczeg贸lnych wymaga艅. Podobnie jak 偶yj膮cy w ich otoczeniu s膮siedzi, rodzina, mieszka艅cy wioski.

Na wyspie w Zatoce Botnickiej znajdowa艂 si臋 in­ny 艣wiat, w kt贸rym Ailo siedzia艂 uwi臋ziony przez w艂asny los. Sam zrezygnowa艂 ze swojego wcze艣niej­szego 偶ycia. Dla Sedolfa m臋偶czyzna, kt贸ry za偶膮da艂, by uwa偶a膰 go za zmar艂ego, kt贸ry wybra艂 obcy port, nie stanowi艂 zagro偶enia.

Wiedzia艂 przecie偶, 偶e on wnet wyjedzie z Id膮 i jej synkiem stamt膮d, a Ailo zostanie na Hailuoto i nie pojawi si臋 w ich codzienno艣ci.

Teraz, kiedy Ailo powr贸ci艂 i przebywa艂 na cyplu, sprawy si臋 mia艂y inaczej.

Sedolf jednak, mimo 偶e czu艂 si臋 zagro偶ony, lubi艂 Ailo. Kiedy艣 przyja藕nili si臋 nawet, a i teraz w pew­nym sensie by艂 mu przyjacielem.

W pewnym sensie.

Prawdziwym bliskim przyjacielem nie stanie si臋 ni­gdy. Bo zawsze b臋dzie sta膰 pomi臋dzy nimi Ida.

- Ailo wydawa艂 si臋 tak blisko zwi膮zany z Willia­mem - rzek艂 Sedolf. - Dziwi mnie wi臋c, 偶e zdecydo­wa艂 si臋 wyjecha膰 z Hailuoto w tak trudnej dla Wil­liama chwili.

- Powiedzia艂, 偶e opu艣ci艂 Zatok臋 Botnick膮 na za­wsze - odpar艂a Ida, nie podnosz膮c wzroku znad dru­t贸w. Sedolf przez ca艂y czas s膮dzi艂, 偶e chodzi tylko o kr贸tk膮 wizyt臋. Doskonale wiedzia艂a wi臋c, jak przyj­mie t臋 wiadomo艣膰.

- Przecie偶 on nie mo偶e si臋 tutaj osiedli膰! - zawo艂a艂 wzburzony.

- Nie - przyzna艂a mu racj臋 Ida, cho膰 Bogiem a prawd膮 nie wiedzia艂a, jakie Ailo ma plany. Wyda­wa艂o jej si臋, 偶e dopytywanie si臋 o to by艂oby niesto­sowne. Dziwne... Kiedy艣 m贸wili sobie wszystko.

Czasami trudno jej by艂o sobie wyobrazi膰, 偶e w og贸le istnia艂o jakie艣 kiedy艣. Jakby chodzi艂o o dwo­je zupe艂nie obcych ludzi.

- Z pewno艣ci膮 b臋dzie chcia艂 zobaczy膰 Mikkala - rzek艂a Ida. - Nie mo偶emy mu tego zabroni膰.

- Oczywi艣cie - odpar艂 Sedolf, akurat w tym nie wi­dz膮c problemu. Um贸wili si臋 wszak, 偶e kiedy艣, gdy Mikkal doro艣nie, dowie si臋, kto jest jego prawdzi­wym ojcem.

- On chce te偶 zobaczy膰 gr贸b ma艂ej Raiji. Sedolf rozumia艂 Ailo, ba, ceni艂 jego charakter.

- Czy m贸g艂by艣 tam z nim pojecha膰? - zapyta艂a nie­oczekiwanie Ida, podnosz膮c na m臋偶a b艂agalny wzrok. - Ja nie dam rady, Sedolfie, prze偶ywa膰 tego raz jeszcze. Z takim trudem upora艂am si臋 z mrocznym smutkiem i 偶a艂ob膮 po stracie ma艂ej. Nie chc臋 do tego wraca膰. A te­raz, kiedy dowiedzia艂am si臋 o 艣mierci Mai, i tak wszystko we mnie na nowo od偶y艂o. Znam Ailo, dla niego to tak偶e b臋dzie trudne. Nie mog臋 jecha膰 z nim na cmen­tarz Karnes. Albo pojedziesz ty, albo tata. Ale uwa偶am, 偶e ty jeste艣 najbardziej powo艂any, by z nim to dzieli膰.

- Pojad臋 na Karnes z Ailo - odrzek艂 Sedolf, wzru­szony pro艣b膮 Idy.

Chyba zreszt膮 mia艂a racj臋, uwa偶aj膮c go za najod­powiedniejsz膮 osob臋.

- Czy 偶a艂ujesz tego, co by艂o mi臋dzy wami? - zapy­ta艂 nagle, przystawiaj膮c bli偶ej sto艂ek i siadaj膮c naprze­ciwko niej. Ich kolana dotyka艂y si臋. Lubi艂 by膰 blisko 偶ony.

Ida pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- On jest ju偶 kim艣 innym. I nie chodzi tylko o zmienion膮 przez poparzenia twarz. On sta艂 si臋 in­nym cz艂owiekiem tam, na po艂udniu. Gdybym t臋skni­艂a za tym, co by艂o mi臋dzy nami, nie zosta艂abym z to­b膮, tylko odesz艂abym do niego.

Sedolf spu艣ci艂 g艂ow臋, zawstydzony tkwi膮c膮 gdzie艣 w nim g艂臋boko zazdro艣ci膮. Nie wiedzia艂, czy kiedy­kolwiek zdo艂a si臋 z ni膮 upora膰. Ostatecznie, t艂uma­czy艂 sobie w my艣lach, jestem tylko cz艂owiekiem.

Odebra艂 Idzie rob贸tk臋 i od艂o偶y艂 na pod艂og臋. Chwy­ci艂 j膮 za r臋ce i pog艂adzi艂 z czu艂o艣ci膮 wn臋trze jej d艂oni.

Przypomnia艂o mu si臋, jak pod艣miewa艂 si臋 z niej na Hailuoto, 偶e je艣li tam d艂u偶ej pob臋d膮, to zmieni si臋 w wielk膮 pani膮 i b臋dzie mia艂a jedwabiste d艂onie, ja­kich pozazdroszcz膮 jej nawet arystokratki.

Ida nadal mia艂a mi臋kkie d艂onie. Mo偶e nie jak je­dwab, ale najg艂adsze, jakich kiedykolwiek dotyka艂.

- Dlaczego wybra艂a艣 w艂a艣nie mnie? - zapyta艂 z na­g艂膮 powag膮, a jego br膮zowe oczy zal艣ni艂y, odbijaj膮c dr臋cz膮c膮 go niepewno艣膰. Wygl膮da艂 jak m艂ody ch艂o­pak.

- Uzna艂am, 偶e ujdziesz w t艂oku - odpowiedzia艂a Ida jak zwykle i u艣miechn臋艂a si臋.

Takie rozmowy bowiem stanowi艂y element gry, ja­k膮 ze sob膮 prowadzili. Ida nie pojmowa艂a jednak, dla­czego Sedolf wyci膮ga to teraz, w takim momencie. Czy nie rozumie, 偶e ona nie ma ochoty na takie zabawy? Nie pojmuje, jak g艂臋bok膮 rozpacz nosi w sercu?

Przecie偶 Maja nie 偶yje!

- Wybacz, Sedolfie, ale tego nie da si臋 obr贸ci膰 w 偶art - rzek艂a. - Prosz臋, nie teraz! Przepe艂nia mnie taki smutek! Wydawa艂o mi si臋, 偶e wreszcie doros艂e艣 i potrafisz to zrozumie膰!

Pu艣ci艂 jej d艂onie i zerwa艂 si臋 gwa艂townie, przewra­caj膮c sto艂ek, na kt贸rym siedzia艂.

Odszed艂 bez s艂owa, ze spuszczon膮 g艂ow膮. Nie spoj­rza艂 nawet na ni膮, otwieraj膮c drzwi do pokoju go艣cin­nego.

Zwykle nie ogrzewali tego pomieszczenia w czasie zimy, ale ostatnio Ida pali艂a tam raz po raz w piecu, by utrzyma膰 zno艣n膮 temperatur臋. Spodziewa艂a si臋 bowiem, 偶e niebawem, gdy zacznie si臋 jarmark, kto艣 mo偶e poprosi膰 o nocleg.

Go艣cinno艣膰 Ida wynios艂a z domu. Drzwi chaty na cyplu zawsze sta艂y otworem dla tych, kt贸rzy szukali schronienia. Reijo nigdy nie bra艂 zap艂aty za go艣cin臋, nigdy te偶 nie 偶a艂owa艂, 偶e kogo艣 przygarn膮艂.

Jego chata rozbrzmiewa艂a g艂osami ludzi i czu艂o si臋 w niej ciep艂o i przyja藕艅.

Sedolf u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem.

Dobrze wiedzia艂, 偶e nie dor贸wnuje ojcu Idy. Reijo potrafi艂 wytworzy膰 tak膮 atmosfer臋, 偶e w chacie na cy­plu wszyscy czuli si臋 dobrze, a go艣cie potrafili to do­ceni膰 i nigdy nie uczynili niczego, co mog艂oby przy­czyni膰 strat gospodarzowi. Reijo zaprzyja藕ni艂 si臋 z przer贸偶nymi lud藕mi i wszystkich traktowa艂 jedna­kowo. Nie zwraca艂 uwagi na to, czy kto艣 jest biedny, czy bogaty ani jakim m贸wi j臋zykiem.

Sam pos艂ugiwa艂 si臋 trzema j臋zykami i umia艂 do­strzec co艣 dobrego w ka偶dym cz艂owieku, kt贸rego go­艣ci艂 w swoich czterech 艣cianach.

W swoim domu by艂 kr贸lem i ludzie to rozumieli.

Podoba艂o im si臋 to.

Sedolf po艂o偶y艂 si臋 na 艂awie. W izbie nie by艂o cie­p艂o, ale te偶 nie panowa艂 ch艂贸d.

Czu艂 si臋 dotkni臋ty tym, 偶e Ida 藕le go zrozumia艂a. Zwykle to si臋 nie zdarza艂o. Czy偶by tak poch艂on膮艂 j膮 przyjazd Ailo, 偶e nie zwraca艂a uwagi na m臋偶a?

Przecie偶 on te偶 cierpia艂 z powodu 艣mierci Mai! Lu­bi艂 j膮. By艂a to szczeg贸lna osoba, ale szanowa艂 j膮 i ceni艂.

Kiedy艣 Sedolf nie rozumia艂 Simona. Wiadomo by­艂o wszystkim, 偶e Simon zosta艂 zmuszony do ma艂偶e艅­stwa z Maj膮. Nikt nie o艣mieli艂by si臋 zadziera膰 z Re­ijo, zw艂aszcza gdy ten wpada艂 w gniew. Simon tak偶e nie o艣mieli艂 si臋 mu sprzeciwi膰, grzecznie wi臋c popro­wadzi艂 do o艂tarza Maj臋, kt贸ra spodziewa艂a si臋 jego dziecka. Sedolf by艂 wtedy wyrostkiem, ale pami臋ta艂 jak dzi艣, 偶e nie potrafi艂 zrozumie膰, jak Simon w og贸­le m贸g艂 zbli偶y膰 si臋 do Mai.

Uwa偶a艂, 偶e jest strasznie brzydka, a jeszcze dodat­kowo szpeci艂y j膮 blizny na policzkach. On sam nie spojrza艂by dwa razy na tak膮 dziewczyn臋.

A tymczasem Simon pomyli艂 si臋 co do Mai. Odcisn臋艂a na nim swoje tak silne pi臋tno, 偶e nie potrafi艂 o niej zapomnie膰. A ona, ta brzydula, z kt贸r膮 zaba­wia艂 si臋 tylko z nud贸w, odkocha艂a si臋 i przesta艂a 偶y­wi膰 do niego gor膮ce uczucia.

Sedolf nie mia艂 poj臋cia, 偶e mo偶na kogo艣 tak bardzo kocha膰. O po偶膮daniu i zaspokajaniu zmys艂贸w wie­dzia艂 wszystko. Ugania艂 si臋 za dziewczynami i czerpa艂 z tego nieograniczone rozkosze. Mia艂 ich wiele.

I wtedy pojawi艂a si臋 Ida.

I nadesz艂a wielka mi艂o艣膰.

W贸wczas dopiero Sedolf zrozumia艂 swojego kuzy­na, Simona, bo te偶 poza Id膮 ju偶 nie widzia艂 艣wiata. A poniewa偶 tak bardzo pokocha艂 Id臋, inaczej te偶 spojrza艂 na Maj臋 i dopatrzy艂 si臋 tak偶e w niej we­wn臋trznego pi臋kna. A jeszcze p贸藕niej polubi艂 Maj臋.

Tak膮 jaka by艂a. Jedyn膮 w swoim rodzaju.

By艂 pewien, 偶e nigdy ju偶 nie spotka kogo艣 takiego jak ona.

Reijo zwyk艂 powtarza膰, 偶e sw膮 wyj膮tkowo艣膰 jego c贸rki zawdzi臋czaj膮 gor膮cej krwi Alatalo, p艂yn膮cej w ich 偶y艂ach, i by艂o w tym du偶o prawdy.

Zaskrzypia艂y drzwi. Sedolf nie ruszy艂 si臋 z miejsca. Le偶a艂, zakrywaj膮c r臋k膮 oczy. Nie zaskoczy艂o go przyj艣cie Idy. Zawsze przychodzi艂a. Musia艂aby to by膰 jaka艣 wyj膮tkowa k艂贸tnia, 偶eby pierwsza nie wyci膮gn臋­艂a r臋ki na zgod臋. A takie im si臋 rzadko zdarza艂y.

Sedolf pomy艣la艂 nagle, 偶e Ida ze swym gwa艂tow­nym temperamentem mog艂aby post臋powa膰 zupe艂nie inaczej. Mog艂aby d艂ugo nosi膰 w sercu uraz臋, nie d膮­偶膮c wcale do zgody. Przerazi艂a go taka mo偶liwo艣膰.

- Sedolf?

Sta艂a przez chwil臋 cicho. W izbie by艂o tak ciemno, 偶e w pierwszej chwili go nie dostrzeg艂a, a on nie na­le偶a艂 do tych, co odpowiadaj膮 od razu.

- Do diab艂a, Sedolf! Nie zachowuj si臋 jak dziecko i odezwij si臋 wreszcie! Co ty sobie my艣lisz? Mam tu mo偶e biega膰 i ci臋 szuka膰?

Kiedy si臋 rozgniewa艂a, przypomina艂a furi臋. Cokol­wiek zreszt膮 robi艂a, wk艂ada艂a w to ca艂膮 siebie.

Chyba to lubi艂 w niej najbardziej.

R贸wnocze艣nie u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jest g艂upcem. Przecie偶 zna艂 dobrze Id臋. Wiedzia艂, czego mo偶e si臋 po niej spodziewa膰. Nie by艂a typem cz艂owieka, kt贸ry po­trafi 偶y膰 w k艂amstwie i przemilczeniach.

W艂a艣nie dlatego zawsze szuka艂a pojednania po ka偶­dej sprzeczce. Dlatego, na przek贸r wrodzonej dumie, wyci膮ga艂a r臋k臋 na zgod臋.

- Ja nie zawsze 偶artuj臋, Ido - odezwa艂 si臋 cicho, na­dal zas艂aniaj膮c oczy. S艂ysza艂 jednak jej kroki i czu艂, 偶e stoi nad nim. - A ty nie zawsze masz racj臋. Czasem zapominasz, 偶e mnie dobrze znasz, i patrzysz na mnie oczami innych. Nagle przypomina ci si臋 to wszystko, co s艂ysza艂a艣 na m贸j temat. Jak ci臋 ostrze­gano przed tym niezno艣nym Sedolfem Bakkenem.

Ida usiad艂a przy m臋偶u. Westchn臋艂a i pog艂aska艂a go po grzywce. Odsun臋艂a jego r臋k臋, z powag膮 napotka­艂a jego spojrzenie i odpowiedzia艂a:

- Bardzo mi przykro, Sedolfie, z tego powodu. Je­ste艣my tacy r贸偶ni. Ja w smutku zamykam si臋 w sobie, ty szukasz innych. Rozpaczamy tak samo, tylko w r贸偶­ny spos贸b to okazujemy. Zdarza si臋, 偶e o tym zapomi­nam. Ale nie chcia艂am ci臋 urazi膰. Wybacz mi, Sedolfie!

Poca艂owa艂a wn臋trze jego d艂oni, a on zacisn膮艂 r臋ce, jakby chcia艂 zatrzyma膰 te poca艂unki.

- Mnie te偶 b臋dzie bardzo brakowa艂o Mai - rzek艂. - A przybycie Ailo nape艂nia mnie l臋kiem. Odnosz臋 wra偶enie, 偶e wdar艂 si臋 na nasz grunt, na m贸j... Tyle mam do stracenia, Ido! To naturalne, 偶e si臋 boj臋. Nie waham si臋 tego wyzna膰, mimo 偶e nie przystoi m臋偶­czy藕nie przyznawa膰 si臋 do strachu.

Ida pog艂aska艂a go po twarzy. Wydawa艂o mu si臋, 偶e widzi, jak si臋 u艣miecha.

- 艁atwo by艂o by膰 wspania艂omy艣lnym daleko od do­mu, prawda? Teraz jest trudniej? P贸ki Ailo trzyma艂 si臋 z daleka, mog艂e艣 udawa膰, 偶e ci臋 to nie dotyczy. Tak, Sedolfie?

- Nie wiem - odpar艂 ponuro, mocno 艣ciskaj膮c jej d艂o艅. - Wiem tylko, 偶e wola艂bym umrze膰 ni偶 straci膰 ciebie, Ido. Ty i Mikkal jeste艣cie ca艂ym moim 艣wia­tem. Mo偶e nie uchodzi, by m臋偶czyzna czyni艂 takie wyznania, ale m贸wi臋 to, co czuj臋.

- Uwa偶am, 偶e takie wyznania ani troch臋 nie uchy­biaj膮 twojej m臋sko艣ci, kochany.

Nachyli艂a si臋 i obj臋艂a go mocno za szyj臋.

- Jeste艣 jedynym m臋偶czyzn膮, kt贸rego pragn臋. Wy­bra艂am ci臋 nie dlatego, 偶e wyda艂e艣 mi si臋 mi艂y, nie dla­tego, 偶e udowodni艂e艣, i偶 masz w spodniach, co trzeba, i potrafisz si臋 tym pos艂ugiwa膰, nie dlatego, 偶e umiesz g艂adko przemawia膰. Nie! Wybra艂am ci臋, Sedolfie, po­niewa偶 ci臋 pokocha艂am. B贸g jeden wie, jak to si臋 sta艂o, ale naprawd臋 ci臋 pokocha艂am. Wybra艂am ci臋 dlatego, 偶e nikt inny nie uczyni艂 mnie szcz臋艣liwsz膮, rado艣niejsz膮 i kochan膮, a czasami w艣ciek艂膮. Wybra艂am ci臋 prze­konana, 偶e 偶ycie u twego boku nigdy mi si臋 nie znu­dzi, 偶e b臋dziesz wiedzia艂 zawsze, co powiedzie膰, kiedy mnie zabraknie tematu... Wi臋c, do cholery, powiedz co艣, cz艂owieku! Bo jeszcze pomy艣l臋, 偶e si臋 pomyli艂am!

- S艂owo si臋 rzek艂o! Za p贸藕no, 偶eby 偶a艂owa膰 - rzek艂 Sedolf, poca艂owa艂 j膮 i przyci膮gn膮艂 do siebie. Obr贸ci艂 si臋, trzymaj膮c j膮 w ramionach, tak 偶e teraz ona le偶a­艂a na 艂awie.

W艂osy upi臋te w kok poluzowa艂y si臋, ale pozosta­wi艂 je takie potargane, nie zwa偶aj膮c na spinki i szpil­ki wystaj膮ce niebezpiecznie z ognistej czupryny.

- Nosz臋 w sobie poczucie winy wobec Ailo - wy­zna艂, pochylaj膮c g艂ow臋, bo wydawa艂o mu si臋, 偶e za­brzmia艂o to g艂upio. - Pami臋tasz, wtedy na p艂askowy偶u nie wiedzieli艣my jeszcze, 偶e on nie 偶yje. Ten zupe艂nie pierwszy raz, kiedy si臋 kochali艣my. Nie zwa偶a艂em na nic. Pragn膮艂em ci臋, chcia艂em ci臋 mie膰 za wszelk膮 cen臋. Dlatego tak tym wszystkim pokierowa艂em. Nie my艣la­艂em w og贸le, co b臋dzie potem. Nie my艣la艂em o 偶adnym potem. Chcia艂em ciebie w tamtej chwili. Niezale偶nie czy by艂a艣 jego, czy niczyj膮 偶on膮. Rozumiesz, Ido? Wzi膮­艂em to, co nale偶a艂o do niego.

Ida nie wy艣mia艂a go, ale po艂o偶y艂a mu palec na ustach, uciszaj膮c go w ten sam spos贸b, jak ucisza艂a synka.

- Rozmawiali艣my ju偶 kiedy艣 o tym - rzek艂a po ci­chu z powag膮. Ona te偶 nie 偶artowa艂a. - Nie pami臋­tasz, Sedolfie?

Oczywi艣cie, 偶e pami臋ta艂. Poca艂owa艂 jej policzki, czo­艂o, ale ona odsun臋艂a go od siebie na odleg艂o艣膰 ramion. Chcia艂a mu wyja艣ni膰 wszystko do ko艅ca. Musia艂a.

- Niczego nie wzi膮艂e艣. Dosta艂e艣 to. To du偶a r贸偶ni­ca. Nie powiniene艣 czu膰 si臋 winny wobec Ailo. Nie jestem ju偶 zwi膮zana z Ailo, ale z tob膮. Twoje i moje 偶ycie to jedno.

Dobrze by艂o us艂ysze膰 to od niej, ale czu艂, 偶e nigdy do ko艅ca nie zdo艂a pozby膰 si臋 w pe艂ni poczucia wi­ny, 偶e wszed艂 na cudzy grunt.

- A poza tym, Sedolfie, nie jestem niczyj膮 w艂asno­艣ci膮. Ja to ja - oznajmi艂a Ida stanowczo. - A teraz, je­艣li natychmiast czego艣 nie przedsi臋we藕miesz, to stra­c臋 kompletnie ochot臋 na to, po co tu przysz艂am.

- Stracisz ochot臋? Ty? - zapyta艂 i podwin膮wszy jej sp贸dnic臋, przesun膮艂 d艂oni膮 po wewn臋trznej stronie uda 偶ony.

U艣miechn膮艂 si臋, rozpi膮艂 spodnie i wszed艂 w ni膮 g艂adko.

Potem wzi膮艂 Id臋 na r臋ce i zani贸s艂 do ma艂偶e艅skiego 艂o偶a. Rozebra艂 j膮 i sam zdj膮艂 ubranie. A kiedy przy­kryli si臋 kocami, zapyta艂 cicho:

- Czy nadal obawiasz si臋, 偶e stracisz ochot臋?

- Prosz臋 ci臋, kochaj mnie! I pozw贸l mi kocha膰 sie­bie - wyszepta艂a.

Kiedy Sedolf ju偶 zasn膮艂, le偶a艂a z g艂ow膮 opart膮 na jego piersi, nawijaj膮c na palce jego ciemne loki, i ws艂uchiwa艂a si臋 w jego spokojny oddech.

Wiedzia艂a, 偶e go kocha.

Zrozumia艂a te偶, jak cenna jest ka偶da sp臋dzona we dwoje chwila. Poczucie wsp贸lnoty. Dom, kt贸ry ra­zem tworzyli.

Le偶a艂a tak i od艣wie偶a艂a wspomnienia schowane g艂臋boko na dnie serca. Wszystkie jego u艣miechy, od tego zupe艂nie pierwszego, kiedy 偶adne z nich nie mia­艂o poj臋cia, jak wielka po艂膮czy ich mi艂o艣膰. My艣li, jakie z ni膮 dzieli艂, chwile s艂abo艣ci, kiedy odwa偶y艂 si臋 przed ni膮 ods艂oni膰. Chwile, kiedy si臋 wzajemnie wspierali i obdarowywali si艂膮.

Mo偶e dopiero teraz w pe艂ni sobie u艣wiadomi艂a, jak bardzo go kocha. Teraz, gdy tak znienacka spad艂a na ni膮 wiadomo艣膰 o 艣mierci Mai. Bo przecie偶 Maja te偶 by艂a kochana, sama darzy艂a mi艂o艣ci膮, by艂a matk膮.

Nikt nie wie, jak d艂ugo b臋dzie mu dane 偶y膰. Nikt nie mo偶e zaplanowa膰 sobie, ile jeszcze w 偶yciu zrobi.

Nikt nie dosta艂 nieograniczonego czasu.

Ida zrozumia艂a to i przyrzek艂a sobie, 偶e w ka偶dej chwili u boku Sedolfa b臋dzie 偶y艂a pe艂ni膮 偶ycia. Nie chce zapomina膰, 偶e ka偶dy dzie艅 jest darem.

- Kocham ci臋, Sedolfie - rzek艂a i postanowi艂a po­wt贸rzy膰 mu to samo, kiedy si臋 obudzi.

13

Na jarmark ludzie zje偶d偶ali si臋 ze wszystkich stron i sprzedawali wszystko, co tylko potrzebne by艂o w gospodarstwie: mi臋so i ryby, dziczyzn臋, futerka, r臋­kawice i skarpety, poro偶a i sk贸ry z ren贸w, s贸l, ma­s艂o, tkane barwne ta艣my i odzie偶, chustki, suszone owoce po艂udniowe, cukier, 艣ledzie.

I bimber.

- Przykro patrze膰 - stwierdzi艂 Rei jo, przemierza­j膮c plac targowy razem z Ailo.

Panowa艂 ostry mr贸z, wi臋c ludzie nie zwracali uwa­gi na to, 偶e towarzysz Reijo ma twarz do po艂owy za­kryt膮 mask膮. Tym bardziej 偶e Ailo postawi艂 wysoko ko艂nierz, zza kt贸rego prawie nie by艂o go wida膰. A je­艣li kto艣 zatrzyma艂 si臋, by si臋 przywita膰, Reijo, przed­stawia艂 Ailo jako znajomego z Finlandii, kt贸ry uleg艂 ci臋偶kiemu poparzeniu. Ludzie przyjmowali wyja艣nie­nie ze zrozumieniem, nie wnikaj膮c w szczeg贸艂y. Zna­li Reijo i ufali mu. Wiedzieli, 偶e potrafi dobiera膰 przy­jaci贸艂. Zreszt膮 nieznajomy wydawa艂 si臋 sympatyczny, a poniewa偶 na jarmarku tyle r贸偶no艣ci przyci膮ga艂o spojrzenie, d艂ugo nie zaprz膮tali sobie obcym g艂owy.

- W贸dka tu, na p贸艂nocy, sta艂a si臋 wielkim proble­mem - rzek艂 Reijo zatroskany.

Ailo pokiwa艂 g艂ow膮. Smutno by艂o patrze膰, jak nie­kt贸rzy wi臋kszo艣膰 zarobku za sprzedane towary topi膮 w alkoholu. By艂a to ich jedyna rozrywka. Wlewali w siebie tyle bimbru, ile si臋 da艂o.

Na og贸艂 odwiedzaj膮cy targowisko nie zwracali na nich uwagi, je艣li by艂o trzeba, omijali ich albo wprost przechodzili po nich, gdy zagradzali drog臋, a je艣li us艂yszeli za sob膮 wi膮zk臋 przekle艅stw, udawali, 偶e nie s艂ysz膮.

- Tylu pijanych Lapo艅czyk贸w - odezwa艂 si臋 Ailo zdruzgotany, rozgl膮daj膮c si臋 wok贸艂. Ubrani w dorki i spodnie ze sk贸rzanymi nagolennikami m臋偶czy藕ni zataczali si臋 lub le偶eli, 艣ciskaj膮c butelki po bimbrze i wodz膮c nieprzytomnym spojrzeniem.

To by艂 bardzo przykry widok.

Ailo u艣wiadomi艂 sobie naraz, 偶e d艂ugo nie by艂o go w rodzinnych stronach. Wiele si臋 od tego czasu zmie­ni艂o, zapanowa艂y nowe obyczaje. Pami臋ta艂, 偶e i za je­go czas贸w w艣r贸d Lapo艅czyk贸w kosztowa艂o si臋 moc­niejszych trunk贸w, ale nie w taki spos贸b.

- Nie tylko Lapo艅czyk贸w, ale te偶 wielu ubogich rybak贸w i rolnik贸w - u艣wiadomi艂 mu Reijo. - Nie wszyscy maj膮 na sobie futrzane dorki.

- Dlaczego tak si臋 dzieje?

- Niekt贸rym na r臋k臋 jest p艂aci膰 w贸dk膮 - odrzek艂 Reijo, a w jego g艂osie pobrzmiewa艂 gniew. - Biedacy nie s膮 艣wiadomi, 偶e to jest skierowane przeciwko nim. Gdy kto艣 haruje od 艣witu do nocy, to kusi go, by cho膰 na chwil臋 zapomnie膰. A kiedy na艂贸g nim zaw艂adnie, jest ju偶 za p贸藕no. Niejeden przez w贸dk臋 straci艂 to niewiele, co posiada艂. B臋dzie takich coraz wi臋cej. A to, co tutaj widzisz, Ailo, nie daje jeszcze pe艂nego obrazu sytuacji. O wiele trudniej si臋 z tym pogodzi膰, gdy widzi si臋 tu pijanych na co dzie艅. Bo na jarmarku, jak 艣wiat 艣wiatem, zawsze ludzie lubili sobie wy­pi膰. Przepijano udany handel, 艣wi臋towano ze znajo­mymi, kt贸rych nie spotykano o innych porach roku.

- Niczego takiego nie pami臋tam - rzek艂 Ailo zdru­zgotany. - A przecie偶 nie by艂em anio艂em.

Reijo u艣miechn膮艂 si臋.

- My te偶 sobie wychylimy kieliszek. W ko艅cu ma­my jarmark i trzeba to uczci膰 - obieca艂. - Posmaku­jemy bimbru, ch艂opcze. Ale nie tu i nie tego, kt贸ry tu sprzedaj膮.

- Musz臋 si臋 rozejrze膰 za czym艣 dla Anny Kajsy - rzek艂 Ailo. - Mo偶e kupi臋 jej jedwabn膮 chustk臋 z fr臋dzlami? Zas艂u偶y艂a na co艣 艂adnego.

- Czy dokonali艣cie s艂usznego wyboru? - zapyta艂 nieoczekiwanie Reijo. - Dla Anny Kajsy to du偶a zmiana. Czy zdo艂a przywykn膮膰?

- Do Hailuoto tak偶e musia艂a si臋 przyzwyczai膰 - odpar艂 Ailo kr贸tko.

- Ale tu b臋dzie jej trudniej. Tam jednak mia艂a krewnych. Tu wszystko jest dla niej nieznane.

- Ale r贸wnocze艣nie otrzyma szans臋, by 偶ycie za­cz膮膰 od nowa.

- Nie b臋dzie to dla niej zbyt trudne?

- Nie wiem. Ailo by艂 ca艂kowicie szczery.

- Kiedy zaraz po 艣mierci Mai wyja艣ni艂em jej, co zamierzam, powiedzia艂a mi: 鈥濸贸jd臋 tam, dok膮d ty idziesz鈥. Z艂o偶y艂a w moje r臋ce ca艂e swoje 偶ycie. Za­ufa艂a mi 艣lepo, wierz膮c, 偶e podejm臋 w艂a艣ciw膮 decy­zj臋. A ja sam nie wiem, czy s艂usznie post臋puj臋. Czy dokona艂em dobrego wyboru, tak dla niej, jak i dla siebie... Do lata na szcz臋艣cie zosta艂o jeszcze troch臋 czasu - rzek艂 Ailo. - Zd膮偶ymy si臋 oswoi膰 z t膮 my艣l膮.

Reijo poszed艂 razem z Ailo szuka膰 prezentu dla Anny Kajsy. Ailo wybra艂 jaskrawozielon膮 chustk臋. Reijo r贸wnie偶 by艂 zdania, 偶e w tym kolorze b臋dzie do twarzy przyrodniej siostrze Williama, cho膰 po­w膮tpiewa艂, czy ona sama wybra艂aby w艂a艣nie t臋 barw臋. By艂a taka ostro偶na i cicha, nie lubi艂a rzuca膰 si臋 w oczy. Stanowi艂a dok艂adne przeciwie艅stwo Idy.

Reijo, patrz膮c na chust臋, pomy艣la艂 mimo woli, 偶e jego c贸rka prezentowa艂aby si臋 w niej wspaniale. Za­stanawia艂 si臋 nawet, czy Ailo te偶 doszed艂 do takiego wniosku.

Reijo przypomnia艂 sobie spotkanie Ailo i Idy po­przedniego dnia i zadr偶a艂. Przysz艂o mu na my艣l, 偶e mo偶e nie by艂o rozs膮dne z ich strony pozwoli膰 Ailo i jego nowej 偶onie wr贸ci膰 tu razem z nimi. Na Hailuoto nie wydawa艂o si臋 to niebezpieczne. L臋kali si臋 jedynie, 偶e kto艣 mo偶e rozpozna膰 Ailo, zapomnieli za艣 o niebezpiecze艅stwie tkwi膮cym w nim samym.

Reijo postanowi艂 pom贸wi膰 o tym z Raij膮. Szcz臋­艣cia Idy got贸w by艂 broni膰 wszelkimi 艣rodkami.

- Reijo Kesaniemi, a niech to! - us艂ysza艂 nagle z da­leka. Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 brzmi膮co znajomo g艂osu i spojrza艂 wprost na Andersa syna Pawy, rodzonego brata Siggi. Wuja Ailo.

Reijo otworzy艂 usta, by wyrazi膰 zaskoczenie i ra­do艣膰 lub powiedzie膰 cokolwiek, aby uprzedzi膰, jak膮 ma dla niego wielk膮 niespodziank臋. Ale Anders w tej samej chwili zauwa偶y艂 Ailo.

Podszed艂 do niego wolnym krokiem i nie rzek艂 s艂o­wa, p贸ki nie znalaz艂 si臋 tu偶 przy nim.

Ailo tak偶e milcza艂.

- A wi臋c to tak - rzek艂 Anders, w tych paru s艂o­wach stwierdzaj膮c, 偶e rozpozna艂 siostrze艅ca i zaak­ceptowa艂 to, co zdawa艂o si臋 niemo偶liwe. - S艂ysza艂em, 偶e podobno umar艂e艣 - doda艂 tym samym tonem. - Tymczasem stoisz tu przede mn膮. Masz sylwetk臋 swojego ojca, identyczny ch贸d, a oczy mojej siostry. Mia艂bym nie rozpozna膰 krewnego?

- Nie mylisz si臋 - odpar艂 Ailo i opu艣ci艂 ko艂nierz, pokazuj膮c mask臋. - Pod spodem niewiele zosta艂o - wyja艣ni艂. - Jestem prawie umar艂y. W ka偶dym razie ten, kt贸rym by艂em, nie 偶yje...

- Do diab艂a! - Anders podszed艂 blisko i roz艂o偶y艂 ra­miona. Nic wi臋cej nie m贸wi膮c, u艣ciska艂 swojego sio­strze艅ca, kt贸ry tak d艂ugo by艂 nieobecny.

- Dobrze ci臋 widzie膰, kimkolwiek jeste艣. Tak czy inaczej pozosta艂e艣 synem Siggi. Jestem twoim wujem niezale偶nie od wszystkiego. Czy偶by艣 zapomnia艂 o wi臋zach krwi? Zapomnia艂e艣 sw贸j lud?

Ailo pokr臋ci艂 g艂ow膮 ze smutkiem w oczach.

- Jeste艣 sam? - zapyta艂 Andersa Reijo. Okaza艂o si臋, 偶e nie. Przyby艂 z kilkoma ziomkami z siidy z p贸艂nocnego wschodu.

- Ale nie prowadzamy si臋 za r膮czk臋 - za艣mia艂 si臋. - Nigdy nie odmawia艂em, kiedy Reijo Kesaniemi zapra­sza艂 mnie do siebie na cypel. Tym razem tak偶e nie od­m贸wi臋. Domy艣lam si臋, 偶e tam si臋 zatrzyma艂 m贸j sio­strzeniec?

- Tak, tam si臋 zatrzyma艂em. Maja nie 偶yje, Anders. Pami臋tasz j膮?

- C贸rka Mikkala i Raiji? Twoja siostra? Ailo pokiwa艂 g艂ow膮.

- Mia艂e艣 偶on臋, Ailo. Zdaje si臋, 偶e ona po tym wszystkim wysz艂a za m膮偶. Co si臋 dzieje na 艣cie偶kach, po kt贸rych st膮pasz?

- M贸w do mnie Axel - poprawi艂 go Ailo. - Tutaj Ailo nie 偶yje.

Anders zamilk艂. A Reijo wyprowadzi艂 ich z targo­wiska, gdzie kr臋ci艂o si臋 wiele os贸b. Uzna艂, 偶e za du­偶o tu ciekawskich uszu. Ba艂 si臋, 偶e je艣li kto艣 ich pod­s艂ucha, zaczn膮 si臋 du偶e k艂opoty.

Anders zaniem贸wi艂, kiedy, zasiad艂szy przy solid­nym stole w chacie Reijo, us艂ysza艂, co si臋 naprawd臋 zdarzy艂o.

Ale najwi臋kszego szoku dozna艂, kiedy z ciemnego k膮ta za piecem wy艂oni艂a si臋 kobieta i powoli podesz艂a ku niemu. Wyci膮gaj膮c obie r臋ce, u艣miechn臋艂a si臋 sze­roko i zapyta艂a:

- Pami臋tasz mnie, Ant臋?

Czy pami臋ta艂?

Anders spojrza艂 na Reijo, kt贸ry udawa艂 oboj臋tne­go, ale k膮ciki ust unosi艂y si臋 mu figlarnie. Z trudem powstrzymywa艂 si臋 przed wybuchem 艣miechu.

- Masz dla mnie jeszcze wi臋cej niespodzianek? - zapyta艂 Anders oszo艂omiony. - Mo偶e jeszcze kto艣 z umar艂ych wr贸ci艂 z za艣wiat贸w?

- P贸ki co, nie - przyrzek艂 Reijo.

- Nie dasz mi nawet buziaka! - po偶ali艂a si臋 Raija.

- Oczywi艣cie, 偶e dam, i to ch臋tnie, Raiju Mikkala... Kiedy ju偶 si臋 u艣ciskali i nasycili oczy swoim widokiem.

Anders zreflektowa艂 si臋 i powiedzia艂 przepraszaj膮co:

- Wiem, 偶e nie jeste艣 ju偶 Raij膮 Mikkala, ale zawsze o tobie tak my艣l臋 i chyba nigdy w 偶yciu nie nazw臋 ci臋 inaczej.

- Raija jest moj膮 偶on膮 - oznajmi艂 Reijo.

- Nie mo偶e by膰! - Anders po raz kolejny pokr臋ci艂 g艂ow膮 z niedowierzaniem.

- Chyba ju偶 nic wi臋cej nie jest mnie w stanie zdzi­wi膰 - rzek艂. - Ale wszystko jedno. Niech sobie b臋dzie nawet twoj膮 偶on膮! Raij膮 Reijo jej i tak nie nazw臋. Zreszt膮 to nawet kiepsko brzmi. Mo偶na sobie j臋zyk po艂ama膰.

- Nie, Raij膮 Reijo to ona nie jest - rzek艂 cicho Reijo.

Anders nie zamierza艂 go zrani膰, po prostu wyrwa­艂o mu si臋 to, co uwa偶a艂 za oczywist膮, aczkolwiek mo­偶e bolesn膮 prawd臋.

- Raija zawsze by艂a sob膮 - rzek艂 Anders. Niech臋t­nie wypu艣ci艂 j膮 z obj臋膰. - Zdaje si臋, 偶e czeka nas dzi­siaj d艂uga noc bez snu - stwierdzi艂. - Musicie mi wszystko opowiedzie膰. Gdzie艣 ty by艂a? - pyta艂, nie spuszczaj膮c wzroku z Raiji.

- O, to d艂uga historia - odpar艂a. - Opowiem ci j膮 p贸藕niej. Najpierw musisz wys艂ucha膰 innych. A i ty musisz nam opowiedzie膰 o sobie, Ant臋.

U偶ywa艂a lapo艅skiego zdrobnienia jego imienia. Ja­k膮偶 rado艣ci膮 dla niej by艂o spotkanie z kim艣, kto dora­sta艂 wraz z ni膮. Z nim mog艂a si臋 zanurzy膰 w krain臋 dzie­ci艅stwa. On pami臋ta艂 zapewne zdarzenia, o kt贸rych ona sama zd膮偶y艂a zapomnie膰. Zdawa艂o jej si臋 to cudem.

- Jeste艣 ci膮gle tak samo pi臋kna - oznajmi艂 Anders. Dotkn膮艂 d艂oni膮 policzka Raiji i musn膮艂 jej w艂osy. - Przecie偶 przez ten czas przyby艂o ci tak偶e lat, ale nie wi­da膰 tego po tobie. M贸j brat ogl膮da艂 si臋 ju偶 za tob膮, kie­dy by艂a艣 trzynastoletnim dziewcz臋ciem. On i Mikkal patrzyli na siebie bykiem, wzajemnie si臋 pilnuj膮c. Ty wtedy nic z tego nie rozumia艂a艣. Aslak dobrze wiedzia艂, czego chce, a Mikkal sam siebie oszukiwa艂. To by艂o tak dawno, Raiju. A ty ci膮gle jeste艣 r贸wnie pi臋kna! Nawet Reijo si臋 roze艣mia艂.

- Teraz to ju偶 przesadzasz, Ant臋 - rzek艂a Raija, ale jego podziw mile j膮 po艂echta艂. By艂 dla niej szczeg贸l­nie cenny, bo wiedzia艂a, 偶e p艂yn膮艂 wprost ze szczere­go serca.

- Pami臋tam, jak Aslak poszed艂 za tob膮 tamtego ostat­niego lata, kiedy wypasali艣my renifery na naszych pa­stwiskach na p艂askowy偶u. Przypominasz sobie?

Raija pokiwa艂a g艂ow膮, niemal czuj膮c w ustach s艂od­ki smak moroszek, bagiennych malin. By艂a sama, gdy nadszed艂 Aslak. Mia艂 siedemna艣cie lat. Mo偶e i by艂 przy­stojny, nie pami臋ta艂a, nie potrafi艂a odtworzy膰 z pami臋­ci jego twarzy. Zapyta艂, czy zauwa偶y艂a, 偶e ku niej spo­gl膮da. Wiedzia艂a, owszem. Ze wie zapewne, czego od niej chce. Tego akurat nawet si臋 nie domy艣la艂a.

Mia艂a trzyna艣cie lat.

Tylu spraw nie rozumia艂a.

Przesta艂a ju偶 by膰 dzieckiem, ale jeszcze nie by艂a do­ros艂a.

Dojrzewa艂a w niej kobieta, kt贸ra jeszcze nie do­tkn臋艂a owej tajemnicy.

Nie mia艂a poj臋cia, czego Aslak od niej chce. Lubi­艂a go, ale nie bardziej ni偶 innych. A nawet nie w po­艂owie tak bardzo, jak lubi艂a Mikkala.

Mikkal by艂 jej przybranym bratem.

Aslak pr贸bowa艂 j膮 poca艂owa膰. Pewnie by si臋 to mu nawet uda艂o, gdyby nie nadszed艂 Mikkal.

Szarpn膮艂 w贸wczas Aslaka i w jej obronie rzuci艂 si臋 na niego z pi臋艣ciami.

Raija pami臋ta艂a s艂owa Aslaka. By艂y takie prawdziwe, chocia偶 do niej nie dociera艂 w贸wczas ich g艂臋bszy sens. A Mikkal zaprzecza艂 im, jakby chcia艂 oszuka膰 samego siebie. On by艂 ju偶 dostatecznie doros艂y. Mia艂 dziewi臋tna艣cie lat.

Chcesz j膮 mie膰 dla siebie!鈥 - rzuci艂 mu Aslak ostro i niech臋tnie.

Nigdy wi臋cej tak nie m贸w, Aslak!鈥 - warkn膮艂 Mikkal, powaliwszy go na ziemi臋. W tamtym czasie tak 艂atwo wpada艂 w gniew. P贸藕niej nauczy艂 si臋 bar­dziej panowa膰 nad sob膮. - 鈥濶awet tak nie my艣l! Ra­ija jest moj膮 m艂odsz膮 siostr膮 i masz si臋 od niej trzy­ma膰 z daleka. Ona jest o wiele za dobra dla ciebie. Najlepiej b臋dzie, je艣li to sobie zapami臋tasz...鈥

- Aslak w ka偶dym razie wi臋cej nie pr贸bowa艂 - u艣miechn膮艂 si臋 Anders, opowiedziawszy pokr贸tce t臋 histori臋, kt贸r膮 zna艂 od brata, a kt贸r膮 Raija prze偶y艂a raz jeszcze we wspomnieniach.

- A ja si臋 wtedy zastanawia艂em, co, u diab艂a, jest w tobie 艂adnego - roze艣mia艂 si臋. - Nie rozumia艂em, dlaczego Aslak da艂 si臋 tak spra膰 za jeden poca艂unek, kt贸rego nawet nie zd膮偶y艂 skosztowa膰.

- Mia艂e艣 wtedy pi臋tna艣cie lat - odpar艂a kr贸tko Raija. - Oboje byli艣my jeszcze za m艂odzi, by to zrozumie膰.

- No, wiesz, z czasem to do mnie dosz艂o - mrugn膮艂 do niej. - Ale wtedy to ty ju偶 by艂a艣 Raij膮 Mikkala.

Westchn膮艂 i odwr贸ci艂 wzrok na swojego siostrze艅ca.

- Co ukrywasz pod mask膮? - zapyta艂. Ailo rozwi膮za艂 rzemyki i pozwoli艂 masce opa艣膰. Wszyscy obecni w chacie przywykli do widoku je­go twarzy, ale Anders poblad艂.

- A taki by艂e艣 urodziwy - wyrwa艂o mu si臋. Ailo poszuka艂 spojrzeniem Anny Kajsy i rzek艂:

- Pami臋tasz, m贸wi艂em ci, 偶e kiedy艣 by艂em urodzi­wy. A teraz sama s艂ysza艂a艣, 偶e m贸j wuj to potwierdza.

- Czy s膮dzono, 偶e umrzesz? - zapyta艂 Anders. - Noaida, kt贸rego Ida wys艂a艂a na poszukiwanie ciebie, m贸wi艂, 偶e spotka艂 Roto. M贸wi艂 te偶 o jakiej艣 艣cianie nie do przebycia.

- To Maja utworzy艂a wok贸艂 mnie taki mur - rzek艂 Ailo. - By艂a w ko艅cu c贸rk膮 Raiji i mojego ojca. Wie­le potrafi艂a.

Anders pokiwa艂 g艂ow膮. On du偶o pojmowa艂. Wie­dzia艂 te偶, 偶e Mikkal by艂 blisko spokrewniony ze sta­r膮 Elle. Ludzie z siida nadal pami臋tali, jakie mia艂a nadzwyczajne zdolno艣ci.

- Ale 偶e zrezygnowa艂e艣 z Idy! - Anders d艂ugo wpa­trywa艂 si臋 w niego i omi贸t艂 spojrzeniem Ann臋 Kajs臋.

- Cho膰 nie mam nic przeciwko twojej 偶onie.

- Zostawmy to! Nie mam ochoty o tym rozmawia膰 - odpar艂 Ailo stanowczo. - Jest, jak jest. Nie ruszaj­my tego. Ida dosta艂a dokumenty potwierdzaj膮ce, 偶e Ailo syn Mikkala nie 偶yje. Wysz艂a za m膮偶 ju偶 jako wdowa. Ida jest szcz臋艣liwa, ma dobrego m臋偶a i swo­je 偶ycie. Ja mam swoje z Ann膮 Kajs膮. - Ailo odetchn膮艂 g艂臋boko i doda艂: - Nie zamierzam tutaj pozosta膰, wu­ju. My艣leli艣my oboje, by ruszy膰 na wsch贸d, a potem na p贸艂noc. Wr贸cili艣my na dobre z Finlandii!

- Zamierzasz wr贸ci膰? - zapyta艂 Anders. - Do swoich?

- Tak, do swoich!

- Planowali艣my ich wyprawi膰 do was latem - wyja­艣ni艂a Raija 艂agodnie. - M贸j syn zabierze ich na pok艂ad.

- A co, wyp艂ywa kutrem na po艂owy? - zaintereso­wa艂 si臋 Anders. - Tam niewiele z艂owi...

- Nie kutrem, lecz szkut膮 - wyja艣ni艂a Raija. - Jeszcze wielu rzeczy nie wiesz, Anders. I nie dowiesz si臋, je艣li nie b臋dziesz mia艂 do艣膰 rozumu, by trzyma膰 j臋zyk za z臋bami i pozwoli膰 nam opowiedzie膰 wszystko.

- Czy dobrze, 偶e to wszystko tak szybko si臋 to­czy? - zastanawia艂 si臋 p贸藕niej Reijo, kiedy razem z Raij膮 przechadzali si臋 mi臋dzy jarmarcznymi buda­mi, w kt贸rych dokonywano ostatnich po艣piesznych transakcji. Nadal kr臋ci艂o si臋 sporo ludzi, kt贸rzy nie mieli jeszcze ochoty na spoczynek. Spotkani znajo­mi chcieli koniecznie opowiedzie膰 sobie nawzajem, co si臋 wydarzy艂o od ostatniego razu, kiedy si臋 wi­dzieli na tym jarmarku b膮d藕 w Bossekopp, a mo偶e za granic膮, na terenach zwanych przez ludzi Finlan­di膮, przez rz膮dz膮cych uparcie nazywanych Szwecj膮.

- Nie wiem - odpar艂a Raija, kt贸ra tak偶e mia艂a wra­偶enie, 偶e ostatnie zdarzenia potoczy艂y si臋 lawinowo.

- Ale przecie偶 nie mamy na to wp艂ywu. W przedziw­ny spos贸b w膮tki zaczynaj膮 si臋 znowu splata膰. Gdyby to zale偶a艂o ode mnie, postanowi艂abym inaczej, ale przecie偶 nie ja tym wszystkim kieruj臋.

- My艣lisz, 偶e s艂usznie post膮pili艣my, przyzwalaj膮c, by Ailo z Ann膮 Kajs膮 przenie艣li si臋 na czas jarmarku do Idy i Sedolfa?

Raija wsun臋艂a r臋k臋 pod rami臋 Reijo. Rozbawi艂 j膮 swoim szczerym zatroskaniem. Najch臋tniej pobieg艂­by sprawdzi膰, czy wszystko jest w nale偶ytym porz膮d­ku, i uporczywie szuka艂 pretekstu.

- S膮dzisz, 偶e Ida z Sedolfem tego nie przemy艣leli?

- zapyta艂a. - Nie zauwa偶y艂e艣, 偶e twoja c贸rka jest ju偶 doros艂a? Nie potrzebuje ci膮g艂ej opieki taty.

- Na szcz臋艣cie do ko艅ca jarmarku nie zosta艂o wiele czasu - przyzna艂 Reijo. - Nagle ze wszystkim trze­ba si臋 spieszy膰!

- S艂ysz臋 w twoim g艂osie ulg臋! - Raija przejrza艂a go. - Zaczyna艂e艣 si臋, Reijo, obawia膰. My艣lisz, 偶e si臋 tego nie domy艣li艂am? W g艂臋bi serca nie mia艂e艣 ochoty, by Ailo pozosta艂 tu tak d艂ugo, ale nie wiedzia艂e艣, jak z tego wy­brn膮膰, prawda?

- Rzeczywi艣cie - przyzna艂 Reijo. - Ale to dlatego, 偶e Ailo nie upora艂 si臋 do ko艅ca z uczuciem do Idy. Nie mia艂em o tym poj臋cia. Zna艂em przecie偶 tylko wersj臋 Idy. A ty to przewidzia艂a艣?

- Przyjrza艂am si臋 dobrze Ailo na wyspie, poza tym, nie zapominaj, 偶e zna艂am jego ojca.

- Jak偶e m贸g艂bym zapomnie膰? - Reijo u艣miechn膮艂 si臋 i u艣cisn膮艂 jej rami臋. - Przecie偶 nawet Anders na­zywa ci臋 Raij膮 Mikkala.

- Ant臋 spad艂 nam z nieba, nieprawda偶? - zapyta艂a zagadkowo.

- Czy偶by艣 mia艂a z tym co艣 wsp贸lnego? Raija nie odpowiedzia艂a. Ale Reijo, nie zwa偶aj膮c na przechadzaj膮cych si臋 przyjezdnych z r贸偶nych kra艅c贸w Nordkalotten, chwyci艂 w ramiona swoj膮 偶on臋 i przytuli艂 twarz do jej mi臋kkiego policzka.

- Raiju - rzek艂 cicho, szukaj膮c ustami jej ucha ukry­tego pod grubym szalem i burz膮 w艂os贸w. - Nie poj­muj臋 ci臋, Raiju, i pewnie nigdy ci臋 do ko艅ca nie zro­zumiem. Wraz z up艂ywem lat stajesz si臋 coraz bardziej zagadkowa. Przysi臋gam, 偶e nigdy nie spotka艂em dru­giej takiej jak ty.

- Uuu, Reijo, czy偶by艣 za du偶o wypi艂? - wymamro­ta艂 jeden z miejscowych, kt贸ry w ci膮gu dnia nie wylewa艂 za ko艂nierz. Teraz zatrzyma艂 si臋 przy Reijo na chwiejnych nogach, poklepa艂 go po ramieniu ze zro­zumieniem. - Ale przynajmniej twoja kobita si臋 na ciebie nie w艣cieka! A do tego jaka jest 艂adna. Szcz臋­艣ciarz z ciebie, Kesaniemi! - rzuci艂 zazdro艣nie i zata­czaj膮c si臋 lekko, pod膮偶y艂 dalej swoj膮 drog膮. Nawet nie zorientowa艂 si臋, 偶e Reijo mu nie odpowiedzia艂. Mo偶e zreszt膮 wcale tego nie oczekiwa艂?

- Rzeczywi艣cie jestem szcz臋艣ciarzem - przyzna艂 Reijo.

Wypu艣ci艂 Raij臋 na chwil臋 z obj臋膰, zrzuci艂 r臋kawi­ce i uj膮wszy w d艂onie jej twarz, uchwyci艂 wzrok uko­chanej 偶ony.

- Odnale藕li艣my si臋, Raiju - odezwa艂 si臋 w ciszy mro藕nego wieczoru. - Ka偶de z nas 偶y艂o w艂asnym 偶y­ciem, a na koniec si臋 odnale藕li艣my. To doprawdy wielkie szcz臋艣cie. Kocham ci臋.

Delikatnie dotkn膮艂 wargami jej ust, a potem poszu­ka艂 j臋zykiem jej j臋zyka. Spierzchni臋te wargi zmi臋k艂y, rozgrzane zmys艂owym poca艂unkiem.

Wok贸艂 nich rozleg艂 si臋 艣miech i weso艂e komentarze.

- On ci膮gle zachowuje si臋 jak m艂ody 偶onko艣! A tu ju偶 wiosna za pasem!

- Wida膰 w starym drzewie kr膮偶膮 soki! Raija za艣mia艂a si臋 cicho. W jej oczach odbija艂y si臋 gwiazdy. Nic dziwnego, 偶e Anders uwa偶a艂, 偶e jest pi臋kna.

Reijo odnalaz艂 r臋kawice, ale zanim je w艂o偶y艂, ju偶 skostnia艂y mu d艂onie.

- Nigdy nie da艂em ci nic 艂adnego - powiedzia艂 do niej i nagle poczu艂 ch艂opi臋ce podniecenie.

- Jak to nie? Reijo, nie trac膮c czasu na wyja艣nienia, poci膮gn膮艂 j膮 za sob膮. Koniecznie chcia艂 odnale藕膰 kram z jedwabnymi chustami. Z Ailo odnale藕li go bez trudu, ale teraz, po ciemku, wszystko wygl膮da艂o inaczej, ni偶 zapami臋ta艂.

W ko艅cu jednak znalaz艂 w艂a艣ciw膮 bud臋, kiedy ju偶 przez pomy艂k臋 zajrzeli do kilkunastu. Wsz臋dzie za­mykano.

Reij o zacz膮艂 gor膮co przekonywa膰 sprzedawc臋, by jeszcze na chwil臋 otworzy艂. Raija tymczasem roze­艣miana czeka艂a na zewn膮trz. Pr贸bowa艂a wyt艂umaczy膰 Reijo, 偶e niczego nie potrzebuje, 偶e ma wszystko, cze­go pragnie jej serce, a rzeczy nigdy jej nie uszcz臋艣li­wia艂y. Na pr贸偶no.

Kupiec wreszcie uleg艂. Piekli艂 si臋 troch臋, ale da艂 si臋 u艂agodzi膰, kiedy Reijo go zapewni艂, 偶e nie po偶a艂uje. Obieca艂 dobry handel i kieliszek.

Dopiero gdy kupiec zapali艂 lamp臋 i zobaczy艂 Ra­ij臋, jego twarz rozpromieni艂a si臋 w u艣miechu.

- Dla takiej kobiety i ja bym straci艂 g艂ow臋 - orzek艂.

- Wybierz przynajmniej dwie chusty - powiedzia艂 Reijo, wyci膮gaj膮c zza pazuchy butelk臋, o kt贸rej Ra­ija nawet nie wiedzia艂a.

Wybra艂a czerwon膮 i granatow膮. Przez chwil臋 palce jej g艂adzi艂y tak偶e pastelowo 偶贸艂t膮, utkan膮 z najdelikat­niejszego jedwabiu, barw膮 przypominaj膮c膮 zorz臋. Bia­艂e fr臋dzle na brzegach wygl膮da艂y jak lodowe sople...

Reijo kaza艂 zapakowa膰 tak偶e 偶贸艂t膮, a potem wybra艂 jeszcze sze艣膰 innych, nawet ich dok艂adnie nie ogl膮da­j膮c.

- Wszystkie? - zapyta艂 kupiec.

- Wszystkie - odrzek艂 Reijo bez zmru偶enia oka. - Mam c贸rki, mam wnuczki. Nie tylko babcia b臋dzie elegancka.

Kupiec pokr臋ci艂 g艂ow膮, ale podliczy艂 nale偶no艣膰 i odebra艂 pieni膮dze od Reijo.

- We藕 jeszcze butelk臋! - rzuci艂 Reijo wspania艂o­my艣lnie.

Wtedy kupiec uzna艂, 偶e ma do czynienia z szale艅­cem. A szale艅cowi lepiej si臋 nie sprzeciwia膰.

Wracali na cypel na skr贸ty. Szli obj臋ci, co nie by艂o proste, gdy偶 w膮ska 艣cie偶ka nie mie艣ci艂a dw贸ch os贸b.

- Niepotrzebnie tu skr臋cili艣my - uzna艂 Reijo. - Za­pomnia艂em, 偶e t臋dy trzeba i艣膰 g臋siego.

Zatrzymywali si臋 co chwila, by si臋 wzajemnie ogrza膰. Ich usta spotyka艂y si臋 w poca艂unku.

- Czuj臋 si臋 jak m艂okos - przyzna艂 Reijo, kiedy by­li ju偶 blisko chaty i dostrzegli cienk膮 smu偶k臋 dymu unosz膮c膮 si臋 z komina. - W艂a艣ciwie nigdy si臋 do cie­bie tak naprawd臋 nie zaleca艂em - doda艂. - Obserwo­wa艂em tylko niezdarne umizgi Kallego. Wiedzia艂em bowiem, 偶e nie mam 偶adnych szans... Ja, Kwen, nie by艂em do艣膰 dobry...

- Zawsze by艂e艣 moim najlepszym przyjacielem! Za­wsze by艂e艣 mi bliski.

- Ale ch臋tnie bym si臋 do ciebie pozaleca艂 - rzek艂. - W艂a艣ciwie bardzo chcia艂em, ale nie mia艂em odwagi. Jedyne, na co si臋 o艣mieli艂em, to zata艅czy膰 z tob膮 na twoim weselu!

Raija pami臋ta艂a. To by艂o jedno z bole艣niejszych wspomnie艅. Ta艅czy艂a wtedy razem z Reijo, maj膮c nadziej臋, 偶e pozb臋dzie si臋 w ten spos贸b dziecka Mik­kala.

Kiedy wreszcie dotarli na cypel, Reijo poci膮gn膮艂 j膮 za budynek w cie艅 rzucany przez zaro艣la na wypa­dek, gdyby gwiazdy zechcia艂y ich podgl膮da膰.

- Mo偶e ju偶 jeste艣my troch臋 za starzy - stwierdzi艂 - ale po ciemku nikt nas nie zobaczy.

Wargami musn膮艂 jej policzek.

Zmys艂owo.

Zn贸w zdj膮艂 r臋kawice i ju偶 po raz drugi tego wie­czoru rzuci艂 je w zasp臋. Pospiesznie, nim zgrabia艂y mu palce, rozpi膮艂 futro Raiji. Wsun膮艂 si臋 pod jego po­艂y i rozpi膮艂 kolejne guziki. Usta pie艣ci艂y jej szyj臋 i ka­wa艂ek ramienia, kt贸ry uda艂o mu si臋 ods艂oni膰. Szorst­kimi palcami musn膮艂 piersi i pog艂aska艂 je.

- Jeste艣 szalony - szepn臋艂a.

- Z pewno艣ci膮 - odpar艂 i czuj膮c gor膮co, przywar艂 mocniej do jej cia艂a. Odpowiedzia艂a mu tym samym, ko艂ysz膮c biodrami.

Reijo rozpi膮艂 swoje futro z wilczej sk贸ry, do艣膰 ob­szerne, by okry膰 ich oboje. Przylgn膮艂 do 偶ony ciasno i poca艂owa艂 j膮 zach艂annie, nami臋tnie, d艂ugo...

Obejmowa艂a go za szyj臋. Czu艂, jaka jest gor膮ca. Gor臋tsza ni偶 niejedna m艂oda dziewczyna, kt贸re obej­mowa艂 w m艂odo艣ci. 呕adna z takich ukradkowych chwil nie mog艂a si臋 r贸wna膰 z t膮.

D艂onie wsun膮艂 pod sp贸dnic臋 i halki, szukaj膮c na­giej sk贸ry. Pomog艂a mu odwi膮za膰 tasiemki. Podczas gdy jedn膮 d艂oni膮 si臋gn膮艂 na d贸艂, drug膮 wsun膮艂 za bluz­k臋. Raija poprowadzi艂a obie we w艂a艣ciwym kierunku.

Nie pad艂o ju偶 mi臋dzy nimi ani jedno s艂owo wi臋cej. Na mrozie, pod gwia藕dzistym nocnym niebem, cia­sno obj臋ci, uwalniali cia艂a od nami臋tno艣ci. Raija, oparta plecami o 艣cian臋 chaty, obejmowa艂a udami je­go biodra. A on, stoj膮c na szeroko rozstawionych no­gach, podtrzymywa艂 j膮 i by艂 r贸wnie szybki jak m艂o­dzik, kt贸rego przez chwil臋 udawa艂.

Ze 艣miechem wpadli do chaty, gdzie w palenisku przygas艂 ogie艅, ale w por贸wnaniu z mrozem na dwo­rze wydawa艂o im si臋 gor膮co.

- Kocham ci臋 - powiedzia艂 Reijo, zamykaj膮c drzwi. - Ale chyba zgubi艂em r臋kawice - doda艂.

A nad szczytami falowa艂a zorza polarna, tej nocy jednak w og贸le nie zwr贸cili na ni膮 uwagi.

14

Tego dnia ze Skibotn na zachodni膮 stron臋 fiordu Lyngen p艂yn臋艂a tylko jedna 艂贸d藕. Siedzia艂o w niej dw贸ch m臋偶czyzn.

- Nagle okaza艂o si臋, 偶e jest tak ma艂o czasu - ode­zwa艂 si臋 Ailo. - Nie s膮dzi艂em, 偶e b臋d臋 mia艂 tylko kil­ka dni na za艂atwienie tego wszystkiego, co sobie po­stanowi艂em. Planowa艂em tu poby膰 par臋 miesi臋cy.

- A mo偶e to i lepiej? - uzna艂 Sedolf. - Przynajmniej nie zd膮偶ymy zada膰 sobie nowych ran, a i starych nie rozj膮trzymy.

Tego dnia ociepli艂o si臋, fiord by艂 spokojny, tylko s艂a­ba bryza dmucha艂a lekko w 偶agiel. W nocy przysz艂a odwil偶. Kapa艂o z dach贸w, a topniej膮cy z wierzchu 艣nieg zrobi艂 si臋 mokry i z trudem si臋 w nim brn臋艂o.

S艂o艅ce, kt贸re na chwil臋 wyjrza艂o zza chmur, przy­jemnie grza艂o w twarz. A偶 mia艂o si臋 ochot臋 zrzuci膰 gru­be zimowe ubrania i zosta膰 tylko w cienkiej koszuli.

Ale takie chwile bywaj膮 z艂udne.

Pogoda zwykle o tej porze roku potrafi kaprysi膰. Wiadomo, w marcu jak w garncu! Ale i kwiecie艅 mie­wa艂 humory, na przemian zsy艂aj膮c ciep艂e promienie s艂o艅ca i mro藕ny powiew zimy.

Teraz te偶 poszarza艂o, ale na szcz臋艣cie niebo nie za­ci膮gn臋艂o si臋 ci臋偶kimi deszczowymi chmurami. Puchate ob艂oki przep艂ywa艂y nad szczytami z po艂udnia i przesuwa艂y si臋 w stron臋 Kafjordu jakby w pogoni za nowymi widokami i dolinami, nad kt贸rymi zamie­rza艂y podrzema膰 leniwie.

Ailo siedzia艂 w 艂odzi i spogl膮da艂 na fiord. By艂o tak cicho! Tak pi臋knie! Powierzchnia wody fa艂dowa艂a si臋 lekko i mieni艂a niebieskozielon膮 barw膮. Zdawa艂o si臋, 偶e to 艂膮ka, po kt贸rej mo偶na pospacerowa膰.

Ale fiord Lyngen nie zawsze by艂 taki spokojny.

- Widz臋, 偶e i ciebie nasz艂y wspomnienia? - odezwa艂 si臋 Sedolf zapatrzony na brzeg, kt贸ry zawsze budzi艂 w nim swojskie uczucia, mimo 偶e przyszed艂 na 艣wiat i dorasta艂 po tej stronie fiordu, ku kt贸rej p艂yn臋li.

- Trudno si臋 im oprze膰 - przyzna艂 Ailo. - Kto wie, czy nie tamtego w艂a艣nie wieczoru przesta艂em l臋ka膰 si臋 艣mierci. Spojrzeli艣my jej wtedy prosto w twarz. Pami臋tam, jak strasznie ba艂em si臋 o Id臋.

Sedolf wiele razy my艣la艂 o tamtym wieczorze, gdy ma艂o brakowa艂o, a straci艂by Id臋, chocia偶 dopiero p贸藕­niej zrozumia艂, 偶e by艂a mu pisana.

- Min臋艂y prawie cztery lata - rzek艂 Sedolf. - To kawa艂 czasu. Od tamtej pory jeszcze par臋 razy fiord si臋 tak bu­rzy艂. Ale wtedy to nie fala, ale gwa艂towne porywy wiatru zakr臋ci艂y 艂odzi膮. Bywaj膮 takie zdradliwe, zw艂aszcza gdy zsun膮 si臋 po szczycie przy cypla C贸偶 to by艂 za okropny wiecz贸r! Na dodatek panowa艂a kompletna ciemno艣膰.

- Trudno sobie wyobrazi膰 bardziej emocjonuj膮c膮 podr贸偶 po艣lubn膮 - stwierdzi艂 Ailo. - A kiedy ty wio­z艂e艣 Id臋 do ko艣cio艂a, by艂o spokojniej?

Sedolf pokiwa艂 g艂ow膮, ale nic nie odpowiedzia艂. Nie mia艂 ochoty dzieli膰 tych wspomnie艅 z Ailo. Uzna艂, 偶e nie powinno go to obchodzi膰. W tym czasie od dawna przesta艂 istnie膰 w 偶yciu Idy.

- Doprawdy dziwne, 偶e siedzimy tak razem - wy­rwa艂o si臋 Ailo. - W tej samej 艂odzi...

- Dziwne? - podchwyci艂 Sedolf. - Niekt贸rzy po­wiedzieliby, 偶e nieprzyzwoite!

Ailo wybuchn膮艂 艣miechem niemal tak samo rado­snym jak za dawnych czas贸w. A przecie偶 teraz nie艂a­two go by艂o roz艣mieszy膰, cho膰 kiedy艣 ci膮gle 偶artowa艂 i zara偶a艂 innych swoj膮 weso艂o艣ci膮.

Sedolf popatrzy艂 na Ailo przeci膮gle. Nie艂atwo by艂o przejrze膰 syna Mikkala. Wysok膮 cen臋 zap艂aci艂 za to, by nie musia艂 ukrywa膰 swoich uczu膰. W jego twarzy i tak nic nie da艂o si臋 wyczyta膰, nawet kiedy zdj膮艂 mask臋.

- Jon, pewien szwedzki Lapo艅czyk, kt贸ry latem wypasa swoje stada tu, w okolicy, powiada, 偶e wszy­scy Lapo艅czycy maj膮 sw贸j joik. Ty te偶 艣piewasz joik?

- Czasami - odpowiedzia艂 Ailo. - Kiedy艣 robi艂em to cz臋艣ciej, ale teraz ka偶da moja pie艣艅 przybiera 偶a艂osny ton. Dlatego unikam 艣piewu, by nie rozdziera膰 starych ran. W ko艅cu nikt nie chce szkodzi膰 samemu sobie.

- U艂o偶y艂e艣 joik dla Idy?

- A ty nie chcia艂by艣 jej podarowa膰 tego, co najpi臋k­niejsze? - Ailo odpowiedzia艂 pytaniem na pytanie.

Sedolf musia艂 przyzna膰 mu w duchu racj臋.

- Nie u艂o偶y艂em joiku dla Idy - poprawi艂 go Ailo, patrz膮c na skaliste szczyty, kt贸re majestatycznie strzeg艂y fiordu Lyngen, zerkaj膮c ku Finlandii i tam­tejszym rozleg艂ym pustkowiom. - U艂o偶y艂em joik, kt贸ry wyra偶a Id臋. To du偶a r贸偶nica. - Odetchn膮艂 g艂臋­boko i ci膮gn膮艂 dalej: - Kiedy musia艂em uchodzi膰 na emigracj臋, wraz z Williamem zatrzymali艣my si臋 w Europie w posiad艂o艣ciach rodziny i przyjaci贸艂 Runefelt贸w. Zauwa偶y艂em, 偶e w ka偶dym pa艂acu, w kt贸rym przebywali艣my, znajdowa艂a si臋 galeria obraz贸w. W przestronnych pa艂acowych wn臋trzach zamieszka­nych przez arystokratyczne rody 艂atwo si臋 by艂o za­gubi膰. Czasami cz艂onkowie rodziny zajmuj膮cy ten sam pa艂ac w og贸le si臋 nie spotykali. Mo偶e i dobrze, dlatego 偶e wi臋kszo艣膰 z nich by艂a ze sob膮 sk艂贸cona. Oczywi艣cie brali udzia艂 w 偶yciu towarzyskim i uda­wali przyja藕艅, ale to by艂a tylko taka gra, bo gdy ju偶 nikt nie patrzy艂, w og贸le nie potrafili okaza膰 sobie serca. Za to na 艣cianach mieli wszystkich swoich krewnych. P艂acili malarzom za wykonanie portret贸w os贸b, kt贸rych nie lubili ani nawet nie cenili. Codzien­nie patrzyli na wierne kopie ludzi, kt贸rym nie mieli ochoty pomaga膰 ani wspiera膰 w potrzebie. Kosztow­ne obrazy w cennych z艂oconych ramach...

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- We wsp贸lnocie, z kt贸rej si臋 wywodz臋, by艂o nas w sumie ko艂o trzydziestu os贸b, czasami troch臋 mniej. Co rusz kto艣 umiera艂. Zwykle te偶, cho膰 nie co roku, przychodzi艂y na 艣wiat dzieci. Bywa艂y takie zimy, 偶e wi臋cej cz艂onk贸w wsp贸lnoty umar艂o, ni偶 si臋 narodzi­艂o. Mieszkali艣my blisko siebie i wiedzieli艣my o sobie wszystko. Nie by艂o wi臋c sensu niczego udawa膰. Po­niewa偶 jednak wszyscy nawzajem byli艣my od siebie zale偶ni, musieli艣my si臋 nauczy膰 wzajemnego szacun­ku, nawet je艣li niekt贸re cechy u towarzyszy nas dra偶­ni艂y. W ko艅cu nikt nie jest doskona艂y. Nie mieli艣my ani przestronnych pomieszcze艅, ani malowide艂. Ale je艣li chcieli艣my wspomnie膰 kogo艣, kogo nie widzieli­艣my d艂ugo, mo偶na by艂o przypomnie膰 t臋 osob臋 w jej joiku. I przez to zbli偶y膰 si臋 do niej na chwil臋. Ka偶dy otrzymywa艂 sw贸j jojk tu偶 po narodzeniu. Joik mo偶e si臋 zmienia膰, tak samo jak zmienia si臋 cz艂owiek. Ale nie na tyle, by inni nie rozpoznali danej osoby w jej joiku. Takie obrazy maj膮 wi臋ksz膮 warto艣膰 ni偶 te w z艂otych ramach, Sedolfie. Dla mnie joik jest jedy­nym prawdziwym obrazem cz艂owieka, wymy艣lonym przez drugiego cz艂owieka.

- Jaki jest joik Idy?

Ailo przez chwil臋 siedzia艂 w milczeniu, nadal uni­kaj膮c wzrokiem Sedolfa.

Przebywaj膮c tak blisko siebie, czuli, jak przestrze艅 mi臋­dzy nimi g臋stnieje od nagromadzonych emocji. Na szcz臋­艣cie niebo nad ich g艂owami pozwala艂o zaczerpn膮膰 tchu.

Wreszcie Ailo otworzy艂 usta i zacz膮艂 艣piewa膰. Zra­zu cicho, nast臋pnie g艂o艣niej i g艂o艣niej, a偶 jego g艂os, jakby uskrzydlony, przebi艂 chmury i ods艂oni艂 tu偶 nad nimi kawa艂ek b艂臋kitnego nieba.

A potem ton ucich艂. Sta艂 si臋 bardziej u艂adzony, cho膰 r贸wnocze艣nie zawiera艂 w sobie nieposkromion膮 sil臋. By艂 intensywny, a zarazem delikatny. Zdawa艂o si臋, 偶e walcz膮 ze sob膮 dwa 偶ywio艂y, 偶e sypi膮 si臋 iskry, p艂onie ogie艅 i huczy wodospad. I nagle znowu har­monia. A potem pie艣艅 urwa艂a si臋 niedoko艅czona.

- Joik powinien 艂膮czy膰 si臋 i przenika膰 z innym - wyja艣ni艂 Ailo. - W艂a艣ciwie nie ma ko艅ca, toczy si臋 jak 偶ycie. Niczym pocz膮tek, kt贸ry zmierza ku ko艅cowi, a w艂a艣ciwie ku nowemu pocz膮tkowi, odradzaj膮c si臋 wci膮偶 na nowo.

- To Ida - orzek艂 Sedolf. - Nie wyznaj臋 si臋 na te­go rodzaju pie艣niach - doda艂 z oci膮ganiem. - Nawet nie rozumiem, w jaki spos贸b wydobywasz z siebie ta­kie d藕wi臋ki. 艢piewasz inaczej, ni偶 ja bym za艣piewa艂. Ale wyra藕nie s艂ysza艂em w tej pie艣ni Id臋.

- Oczywi艣cie, 偶e to ona - odpowiedzia艂 Ailo ze smutkiem. - Nie zapominaj, 偶e kiedy艣 bardzo dobrze j膮 zna艂em.

Zamilkli i a偶 do Karnas nie zamienili wielu s艂贸w.

Sedolf zwr贸ci艂 uwag臋 na niszczej膮cy krzy偶 i zano­towa艂 w pami臋ci, 偶e trzeba go wymieni膰 na nowy. Dawno ju偶 sobie przyrzek艂, 偶e p贸ki ma dwie zdrowe, zdolne do pracy r臋ce, gr贸b ma艂ej Raiji b臋dzie zawsze wygl膮da艂 porz膮dnie.

Ailo nie m贸wi艂 wiele. Ta chwila by艂a dla niego bar­dzo bolesna.

Sta艂 po 艂ydki w mokrym 艣niegu, ubrany w str贸j po­dobny do tego, jaki nosili wszyscy mieszka艅cy wio­ski, tyle 偶e bardziej elegancki. Nie by艂 uszyty przez pracowit膮 偶on臋, lecz przez krawca z Ulenborg.

Chcia艂 zostawi膰 te ubrania na Hailuoto, ale Wil­liam prosi艂, by zabra艂 ze sob膮 wszystko, bo i tak nikt inny z tego nie skorzysta.

Ailo poczu艂 si臋 nagle obco, jakby zatraci艂 cz膮stk臋 siebie, w艂asne dziedzictwo.

Zgarn膮艂 艣nieg z grobu, dokopa艂 si臋 br膮zowo偶贸艂tej zgni艂ej trawy z poprzedniego roku. Sedolf pokiwa艂 g艂ow膮, kiedy Ailo spojrza艂 na niego pytaj膮co, czy od­s艂oni艂 do艣膰. Ailo za艣 stan膮艂 przy grobie c贸reczki, kt贸­ra, jak mu m贸wiono, by艂a wiern膮 kopi膮 swojego oj­ca. Przy grobie dziecka, kt贸rego nigdy nie zobaczy艂, chocia偶 to on tchn膮艂 w nie 偶ycie.

Wcze艣niej pr贸bowa艂 narysowa膰 c贸reczk臋. O艂贸w­kiem naszkicowa艂 twarz, podobn膮 do swojej w dzie­ci艅stwie, i wszyscy zgodnie os膮dzili, 偶e dziecko na ry­sunku przypomina ma艂膮 Raij臋.

On jednak nigdy si臋 nie dowie, jak wiernie zdo艂a艂 j膮 odtworzy膰. Przecie偶 jej nie widzia艂. Nigdy nie trzyma艂 na r臋kach. A i ona te偶 nie zobaczy艂a go na w艂asne oczy.

- Ona mnie nie pozna, tam, po tamtej stronie - odezwa艂 si臋 cicho.

Sedolf nie docieka艂, co Ailo mia艂 na my艣li.

Ailo sta艂 d艂ugo przy grobie ma艂ej Raiji. Dotyka艂 k臋­pek trawy, dotyka艂 krzy偶a. Sta艂 obok ciemnej plamy ods艂oni臋tej spod 艣niegu i d艂ugo si臋 w ni膮 wpatrywa艂.

Rozejrza艂 si臋 po otoczeniu, stara艂 si臋 zapami臋ta膰 ka偶dy szczeg贸艂, by p贸藕niej utrwali膰 to na rysunku, po kt贸ry zawsze b臋dzie m贸g艂 si臋gn膮膰, gdy z up艂ywem lat zblakn膮 wspomnienia.

Przykry艂 gr贸b na powr贸t 艣niegiem i ubi艂 kopczyk.

- No to zobaczy艂em - rzek艂 w ko艅cu. - Mo偶emy wraca膰.

Dopiero gdy wyp艂yn臋li na 艣rodek fiordu, z jego oczu pop艂yn臋艂y 艂zy.

Jarmark dobieg艂 ko艅ca. Wielu przyjezdnych wyjecha艂o.

Odwil偶, jaka nasta艂a w czasie trwania targu, ust膮­pi艂a i zrobi艂o si臋 ch艂odniej. Zreszt膮 ludzie nie ufali po­godzie, z do艣wiadczenia wiedz膮c, 偶e w ka偶dej chwili mo偶e powia膰 lodowaty wiatr z po艂udnia, a w贸wczas 鈥炁泈i臋ty Bo偶e nie pomo偶e鈥.

Nordkalotten naj艂atwiej by艂o przemierzy膰 po za­marzni臋tych drogach i wyje偶d偶onych w 艣niegu trak­tach. Natomiast prawdziw膮 m臋k膮 by艂o pokonywanie pustkowia w wiosennej odwil偶y.

Po艂ow臋 Laponii bowiem pokrywaj膮 bagna i torfo­wiska. Jakikolwiek wi臋c obierze si臋 kierunek, zawsze trafi si臋 na mokrad艂a.

Latem traci艂o si臋 czasem par臋 dni, by okr膮偶y膰 ba­gno, po kt贸rym zim膮 przeje偶d偶a艂o si臋 g艂adko jak po 艣nie偶nej pierzynie.

Ci, kt贸rzy przybyli na jarmark z daleka, nie czeka­li na kolejn膮 odwil偶, tylko czym pr臋dzej brali kurs na dom. Ludzie korzystali z mrozu, kt贸ry w tym przy­padku by艂 im sprzymierze艅cem.

Opustosza艂 plac targowy po艂o偶ony pomi臋dzy ska­listymi szczytami, lasem i morzem. Na udeptanym terenie zosta艂o tylko par臋 prostych, zbitych z desek bud, postawionych przez kupc贸w z Tromso, kt贸re, o ile nie zniszcz膮 ich gwa艂towne wiatry, przetrwaj膮 do nast臋pnego jarmarku.

Kupcy z Tornio i innych miast po艂o偶onych za gra­nicami Norwegii musieli rozebra膰 swoje kramy, za­bra膰 namioty i r贸偶nej konstrukcji stoiska.

Miejscowe w艂adze niech臋tnie patrzy艂y na ka偶d膮 pr贸b臋 stawiania czego艣 na kszta艂t chaty przez obcych.

Skibom le偶a艂o w pasie przygranicznym. Wprawdzie na tych terenach pojawiali si臋 na przestrzeni lat pobor­cy podatkowi zar贸wno szwedzkiego, jak i du艅skiego w艂adcy, ale daleko na po艂udniu wykre艣lono na mapie li­ni臋 graniczn膮, o czym zainteresowani dowiedzieli si臋 ju偶 po fakcie. Granice zosta艂y oznakowane, tak by nawet prosty cz艂owiek widzia艂 je na w艂asne oczy. Takie przed­si臋wzi臋cie by艂o do艣膰 kosztowne, a przecie偶 p贸艂nocne te­reny zamieszkiwa艂o tak niewiele ludzi. Nie pr贸bowali nawet wp艂ywa膰 na podejmowane na po艂udniu, w stoli­cach obu mocarstw, ustawy. Wi臋kszo艣膰 tutejszych ludzi 偶y艂a w zgodzie i w pokoju, nie zwa偶aj膮c na granice. Nie bali si臋 siebie, nie upatrywali w sobie wrog贸w. Dobrze si臋 rozumieli i pomagali sobie nawzajem.

Spotykali si臋 podczas jarmark贸w, kt贸re by艂y rados­nym wydarzeniem w codziennym 偶yciu ludzi p贸艂no­cy. Gaw臋dzili w贸wczas przyja藕nie, przekazywali sobie nowiny i handlowali ze sob膮. Czasem dochodzi艂o do sprzeczki, czasem do b贸jki. To puszczano w niepami臋膰 stare nieporozumienia, to wywo艂ywano nowe. Zaci膮­gano po偶yczki. Ludzie spotykali si臋 i rozstawali. Znaj­dowali mi艂o艣膰 na ca艂e 偶ycie b膮d藕 tylko na chwil臋. Ile偶 to dzieci pocz臋艂o si臋 w tym czasie, zar贸wno w 艣wi臋­tym stanie ma艂偶e艅skim, jak i poza nim!

A wszystko w przeci膮gu tych kilku kr贸tkich tygodni.

Ludzie z rozleg艂ej krainy zwanej Nordkalotten.

Tak samo r贸偶ni i barwni jak krajobraz, w kt贸rym przysz艂o im 偶y膰: od morskiego wybrze偶a na p贸艂nocy po p艂askowy偶, r贸wniny, wzg贸rza poro艣ni臋te wrzo艣cami, doliny i odnogi fiord贸w, 偶yzne brzegi rzek, wyspy...

Od male艅kich osad po handlowe miasta, jak Tromso czy Tornio. Pro艣ci ubodzy gospodarze, rybacy, ch艂opi, Lapo艅czycy nadmorscy i g贸rscy, Norwego­wie, Finowie, Szwedzi.

Ka偶dy stanowi艂 cz膮stk臋 barwnej tkaniny.

Teraz wi臋kszo艣膰 z nich wyjecha艂a. Rozjechali si臋 we wszystkie strony rozleg艂ego, pi臋knego pejza偶u.

Do Skibotn zn贸w wr贸ci spok贸j. Wioska po艂o偶ona w艣r贸d szczyt贸w odpocznie. Dojdzie do siebie po na­je藕dzie tylu go艣ci.

Umilk艂 gwar na placu targowym nad brzegiem morza. Wydawa艂o si臋 tu tak pusto. Wkr贸tce nadejdzie wiosna, a wraz z topniej膮cym 艣niegiem zatr膮 si臋 te偶 wspomnienia.

Bo wtedy wszyscy zn贸w b臋d膮 czeka膰.

Tym razem na lato, na noc 艣wi臋toja艅sk膮 i nowy jarmark.

Anders zwleka艂 z wyjazdem tak d艂ugo, jak tylko si臋 da艂o. Ale nie by艂 przecie偶 sam. Towarzysz膮cy mu m臋偶czy藕ni mieli swoje rodziny, kt贸re ich oczekiwa­艂y w zimowych siedliskach na p贸艂nocnym wschodzie.

Byli za nie odpowiedzialni i mieli wobec nich obo­wi膮zki. Nikt nie chcia艂 nara偶a膰 swoich bliskich na niepok贸j.

Nadszed艂 dzie艅 powrotu.

- Nie chc臋 si臋 偶egna膰 kilka razy - wyja艣ni艂a Ida. Razem z Sedolfem i Mikkalem przysz艂a na cypel, to­warzysz膮c Ailo i Annie Kajsie.

Anders wraz ze swoimi towarzyszami nocowali u Reijo na cyplu przez ca艂y jarmark. By艂o im tam do艣膰 ciasno, ale serce i ciep艂o gospodarza rekompen­sowa艂y wszelkie niewygody.

- Nie chc臋 si臋 偶egna膰, a potem patrze膰, jak znowu przeje偶d偶acie obok naszego gospodarstwa, by skr臋ci膰 na skut膮 lodem rzek臋. Po偶egnamy si臋 wszyscy tutaj, na cyplu, i st膮d b臋dziemy obserwowa膰, jak zaprz臋gi nikn膮 w oddali.

Na twarzy Idy zna膰 by艂o 艣lady nieprzespanej nocy. Poprzedniego wieczora d艂ugo rozmawiali. Wszystko, co t艂umili w sobie, z czym zwlekali, nagle musieli so­bie wyja艣ni膰. Gwa艂townie zbli偶yli si臋 do siebie, pilnu­j膮c, by nie przekroczy膰 ustalonych wcze艣niej granic. Granic, kt贸re musieli utrzyma膰 dla w艂asnego dobra. Wa偶niejszych ni偶 wszystkie linie na mapie.

Ailo 偶egna艂 si臋 ze wszystkimi po kolei. By艂o mu ci臋偶ko. Nawet nie przypuszcza艂, 偶e tak trudne b臋dzie dla niego to rozstanie. Ale wiedzia艂, 偶e to jedyne wyj­艣cie z tej sytuacji. I jedyna kontynuacja, jakiej pragn膮艂. Nie mia艂 poj臋cia, jak potoczy si臋 jego dalsze 偶y­cie. By艂 pewien jednego: los kieruje go na wsch贸d.

Tam, gdzie dorasta艂.

Tam, gdzie ci膮gn臋艂a si臋 rozleg艂a r贸wnina.

Tam, gdzie niebo z ziemi膮 tworzy艂o kochaj膮c膮 si臋 par臋.

Ma艂y Mikkal czu艂 si臋 wybra艅cem, bo zauwa偶y艂, 偶e Ailo - Axel lubi go bardziej ni偶 innych.

Malec by艂 dumny, 偶e jest odwa偶niejszy od swoich kuzyn贸w w Finlandii, kt贸rzy bali si臋 m臋偶czyzny w masce, mimo i偶 wiedzieli, 偶e jest mi艂y.

Zapewne niema艂y wp艂yw mia艂y zas艂yszane ba艣ni o bestiach, zb贸jnikach oraz czaj膮cych si臋 w lasach i w jaskiniach olbrzymach.

Przy po偶egnaniu Mikkal pokaza艂 wszystkim, jaki jest dzielny. Obj膮艂 Ailo mocno za szyj臋 i poca艂owa艂 go. Mimo 偶e Ailo nie mia艂 na sobie maski i wygl膮da艂 straszniej, Mikkal si臋 go nie ba艂.

- Kocham ci臋 - powiedzia艂, u艣miechaj膮c si臋 pro­miennie.

Ailo z trudem powstrzyma艂 艂zy wzruszenia, jakie nap艂yn臋艂y mu do oczu. Nie chcia艂 jednak, by syn za­pami臋ta艂, 偶e p艂acze.

- Ja tak偶e bardzo ci臋 kocham, Mikkalu - odpowie­dzia艂 zmienionym g艂osem. - Nie wiem, czy tu jeszcze kiedy艣 przyjad臋, ale mam nadziej臋, 偶e kiedy ty pod­ro艣niesz, odwiedzisz mnie na p艂askowy偶u. B臋dziesz m贸g艂 wtedy pomieszka膰 ze mn膮 i Ann膮 Kajs膮 w na­miocie. Dobrze?

- Mieszkasz w namiocie? - zapyta艂 ma艂y, szeroko otwieraj膮c oczy.

- Ju偶 wkr贸tce znowu zamieszkam. Ale kiedy by艂em w twoim wieku, mieszka艂em. Ty te偶 b臋dziesz m贸g艂 spr贸bowa膰, je艣li zechcesz.

Mikkal pokiwa艂 z zapa艂em g艂ow膮.

Nad g艂ow膮 ch艂opca Ailo napotka艂 wzrok Idy. Ida te偶 skin臋艂a lekko i u艣miechn臋艂a si臋 przez 艂zy. Nigdy nie potrafi艂a ukrywa膰 swoich uczu膰.

- A jak b臋dzie nast臋pny jarmark, przy艣l臋 ci n贸偶, kt贸ry zrobi臋 specjalnie dla siebie. Mama przypilnuje, 偶eby艣 dosta艂 go, kiedy ju偶 b臋dziesz do艣膰 du偶y, by go sam u偶ywa膰.

- Chyba lepiej, 偶eby tata przypilnowa艂, bo mama mo­偶e si臋 skaleczy膰 - odpowiedzia艂 mu z powag膮 Mikkal.

Ailo roze艣mia艂 si臋 rozbawiony i przytakn膮艂:

- Dobrze, niech tata przypilnuje!

Popatrzy艂 na Sedolfa przekonany, 偶e ten m臋偶czy­zna zadba o Id臋 i syna. Wiedzia艂, 偶e Sedolf jest do­brym ojcem.

A potem, z synkiem na ramieniu, po偶egna艂 si臋 z pozosta艂ymi. Z kieszeni wyj膮艂 wisiorek i k艂ad膮c na d艂oni Raiji, powiedzia艂 艂agodnie:

- To dla ciebie, Ma艂y Kruku, od ojca i ode mnie. To by艂 ptak. Ptak Mikkala, Ailo, jej ptak.

- Czarny? Z czego go wyrze藕bi艂e艣? - zdziwi艂a si臋 Raija, nie mog膮c nacieszy膰 oczu.

- To onyks - rzek艂 Ailo. - Tak nazywa si臋 ten mi­nera艂. Przys艂ano mi go tu偶 przed wyjazdem z Hailuoto. Ptak dla ciebie nie mo偶e by膰 odlany ze z艂ota czy srebra, Raiju. Tw贸j ptak musi by膰 czarny.

Kiedy zawiesi艂 Raiji na szyi umieszczony na cie­niutkim, prawie niewidocznym 艂a艅cuszku ze z艂ota wisiorek, zdawa艂o si臋, 偶e ptak frunie, wolny.

- Dzi臋kuj臋 ci, Ailo! - Poca艂owa艂a go w oba policzki. - Ja te偶 mam co艣 dla ciebie, co艣, co przed wyjaz­dem wr臋czy艂 mi William.

Z niewielkiej szkatu艂ki wyj臋艂a sk贸rzany woreczek, a z niego pokryt膮 艣niedzi膮 srebrn膮 brosz臋.

- Nie zatrzymam tej broszki, Ailo. Ida te偶 powie­dzia艂a, 偶e nie chce jej dla Mikkala. Broszk臋 t臋 m臋偶­czy藕ni z twojego rodu wr臋czali w dow贸d mi艂o艣ci swo­im 偶onom. Uwa偶am, 偶e nale偶y si臋 ona Annie Kajsie.

Ailo u艣miechn膮艂 si臋, zauwa偶ywszy, jak bardzo s艂o­wa Raiji uradowa艂y Ann臋 Kajs臋. Jak si臋 rozpromieni­艂a, kiedy Raija wr臋czy艂a jej woreczek z brosz膮. Nie mia艂 jednak odwagi spojrze膰 na Id臋.

- Mam nadziej臋, 偶e nie zajdzie ca艂kiem 艣niedzi膮 - rzek艂a Raija. - Ma by膰 noszona i b艂yszcze膰. To poda­runek dla 偶ony Ailo od Ailo i jego ojca...

- Jeste艣 wyj膮tkowa - odpar艂 jej Ailo i uca艂owa艂 j膮 w oba policzki.

A potem odda艂 jej na r臋ce swojego syna.

- Uca艂uj臋 od ciebie p艂askowy偶, Raiju - obieca艂. - Pozdrowi臋 i powiem, jak bardzo t臋sknisz za poro­艣ni臋t膮 mchem r贸wnin膮!

- Koniecznie - przykaza艂a mu Raija, tul膮c w ramio­nach ma艂ego Mikkala.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce