Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy Przerwany lot

Bente Pedersen

PRZERWANY LOT

1

Ida zd膮偶y艂a sko艅czy膰 osiemna艣cie lat i na dobre za­cz臋艂a dziewi臋tnasty, kiedy nadesz艂a jej kolej przepra­wy na drugi brzeg fiordu - do ko艣cio艂a. Z t膮 sam膮 broszk膮 na piersi, kt贸r膮 przypi臋艂y do sukni Raija i Ma­ja, kiedy wychodzi艂y za m膮偶.

Pastor rozpozna艂 rodzinn膮 pami膮tk臋. Zastanowi艂 si臋, ile razy przyjdzie mu j膮 jeszcze ogl膮da膰. Nurtowa艂o go, dlaczego te kobiety nosz膮 j膮 z tak膮 dum膮. Jaka historia wi膮偶e si臋 z t膮 lapo艅sk膮 ozdob膮? Jednak nie spyta艂.

Ida, c贸rka Reijo Kesaniemi, dosta艂a swego Ailo Mikkelsena.

W przyrodzie zapanowa艂a wiosna. Przynajmniej do pewnego stopnia. S艂o艅ce zacz臋艂o przygrzewa膰, jed­nak 艣nieg nadal mocno si臋 trzyma艂. Przy ka偶dym od­dechu z ust wydobywa艂a si臋 mro藕na para. Powietrze by艂o zimne i rze艣kie. Ida pociesza艂a si臋, 偶e to nic nie szkodzi - jej serce jest wystarczaj膮co gor膮ce.

Co prawda wymarzy艂a sobie 艣lub w lecie. By we wspomnieniach tego dnia pojawia艂 si臋 cie艅 rzucany przez li艣cie drzew. By natura w pe艂ni rozkwit艂a. Ida gotowa by艂a nawet jeszcze poczeka膰. Wyzna艂a Ailo, 偶e chcia艂aby go po艣lubi膰 wed艂ug Japo艅skiego obyczaju, on jednak odpar艂, 偶e oba obrz膮dki zbytnio si臋 od sie­bie nie r贸偶ni膮.

Doda艂, 偶e wola艂by j膮 zabra膰 ze sob膮 do swej wsp贸lnoty ju偶 jako 偶on臋 i 偶e najlepiej by艂oby wyruszy膰, za­nim stopniej膮 艣niegi.

Ida wiedzia艂a, 偶e Ailo straci艂 ostatnio w swej osadzie powa偶anie, gdy偶 wzi膮艂 na siebie ojcostwo nie narodzone­go dziecka. Dziecka Knuta, kt贸re nie przysz艂o na 艣wiat, poniewa偶 matka, b臋d膮c w ci膮偶y, pope艂ni艂a samob贸jstwo.

Szacunek i autorytet mia艂y dla Ailo ogromne znacze­nie, chocia偶 tego nie okazywa艂, i pragn膮艂 je odzyska膰.

Rozwia艂y si臋 zatem romantyczne marzenia Idy o srebr­nych klejnotach 艣lubnych, kt贸re Ailo odziedziczy艂 po Mikkalu. Omal si臋 nie pop艂aka艂a ze wzruszenia, kiedy wy­obrazi艂a sobie, jak cudownie by w nich wygl膮da艂a. My艣la­艂a, 偶e b臋dzie pierwsz膮 od wielu lat pann膮 m艂od膮 - pierw­sz膮 po babce Ailo - kt贸ra w艂o偶y klejnoty w komplecie. W ca艂o艣ci. Wszystkie. Ofiarowane jej, jak ka偶e obyczaj, przez kochaj膮cego m臋偶czyzn臋. Matka Ailo nigdy nie przyj臋艂a tej ozdoby. Nie chcia艂a, poniewa偶 brakowa艂o broszki. Du偶ej broszki do noszenia na piersi, broszki, kt贸­r膮 Mikkal podarowa艂 Raiji. Z艂ama艂 wszelkie tradycje, ale uczyni艂 to z mi艂o艣ci. Teraz mi艂o艣膰 na powr贸t mia艂a po艂膮­czy膰 wszystkie cz臋艣ci rodzinnej pami膮tki przekazywanej w spadku. Wszystko, co tragiczne, odesz艂o w przesz艂o艣膰. Sta艂o si臋 histori膮, pi臋kn膮 i jednocze艣nie smutn膮, kt贸r膮 b臋­dzie mo偶na opowiada膰 przysz艂ym pokoleniom.

Do Idy, c贸rki Raiji, i Ailo, syna Mikkala, nale偶a艂o po艂膮czenie klejnot贸w 艣lubnych.

Lecz Ailo nalega艂, by si臋 pobrali wcze艣niej, zanim dziewczyna mog艂a cho膰by zobaczy膰 pozosta艂e cz臋艣ci odziedziczonej pami膮tki. Wzi臋li 艣lub w tutejszym ko­艣ciele po drugiej stronie fiordu. W ten spos贸b uroczy­sto艣膰 zosta艂a pozbawiona ca艂ej tej otoczki odmienno­艣ci i niezwyk艂o艣ci, o kt贸rej marzy艂a Ida.

Nawet tato uwa偶a艂, 偶e tak b臋dzie najlepiej. Wysy艂aj膮c sw膮 c贸rk臋 z domu, Reijo chcia艂 by膰 pewien, 偶e Ida znaj­dzie si臋 w dobrych r臋kach. 呕e oddaje j膮 jako m臋偶atk臋.

M臋偶czy藕ni zawsze trzymaj膮 ze sob膮.

Takie my艣li k艂臋bi艂y si臋 w g艂owie Idy, 艣wie偶o upieczo­nej m臋偶atki, w drodze przez fiord z ko艣cio艂a do domu.

P艂yn臋li tylko we czworo. Para m艂oda, Reijo i Knut. Anjo zosta艂a w domu. Spodziewa艂a si臋 dziecka i cho­cia偶 do rozwi膮zania zosta艂o jeszcze kilka miesi臋cy, wcze艣nie zrobi艂a si臋 oci臋偶a艂a i porusza艂a si臋 z trudem. Zmusza艂a si臋 do wykonywania domowych zaj臋膰, ale bardzo dokucza艂 jej b贸l w krzy偶u i biodrach. Knut nie pozwoli艂 jej, by ryzykowa艂a zdrowie, decyduj膮c si臋 na przepraw臋 przez fiord w otwartej 艂odzi. Pogoda szyb­ko si臋 zmienia艂a, a poza tym na wodzie by艂o potwor­nie zimno. Nie pomaga艂o nawet ciep艂e okrycie.

Ida przekona艂a si臋 o tym na w艂asnej sk贸rze. Na pi臋k­n膮 sukni臋 艣lubn膮 naci膮gn臋艂a sw膮 najcieplejsz膮 kurtk臋 ro­bion膮 na drutach. Na to narzuci艂a ocieplany p艂aszcz i jeszcze gruby we艂niany koc. Lecz mimo to porz膮dnie marz艂a. W膮tpliwa to przyjemno艣膰, siedzie膰 tyle czasu bez ruchu - Karnes od Skibotn dzieli艂 jednak kawa艂ek drogi.

Wzi臋li niewielk膮 艂贸d藕 sze艣ciowios艂ow膮 z trzema prze­dzia艂ami. 艢wietn膮 do manewrowania podczas tak kr贸t­kiej wyprawy jak ta. 艁atw膮 do wci膮gni臋cia na l膮d, nawet w kilka os贸b. Ma to swoje dobre strony, poniewa偶 nie zawsze mo偶na liczy膰 na wi臋ksz膮 grup臋 os贸b do pomo­cy. W 1748 roku okolica nadal by艂a rzadko zaludniona.

Tego popo艂udnia znajdowali si臋 sami w tej cz臋艣ci morza, w ka偶dym razie po swojej stronie fiordu. Jako jedyni wybrali si臋 ze Skibotn do ko艣cio艂a. Data 艣lubu zosta艂a wyznaczona ju偶 dawno i musieli wyp艂yn膮膰. Inni mieszka艅cy wioski r贸wnie偶 powinni pokaza膰 swe twarze w ko艣ciele, lecz ranek by艂 troch臋 wietrzny, a wiatry bywaj膮 nieobliczalne. Lepiej w jak膮艣 inn膮 nie­dziel臋 wybra膰 si臋 na nabo偶e艅stwo, by udowodni膰 pa­storowi, 偶e nie jest si臋 bezbo偶nikiem.

Reijo, Knut i nowo偶e艅cy zbli偶ali si臋 do domu. G贸­ry, wznosz膮ce si臋 ponad cyplem, stanowi艂y ciemniej­szy cie艅 na tle nieba. Dzie艅 by艂 szary - teraz, po po艂u­dniu, wydawa艂 si臋 jeszcze bardziej ponury.

Ida odetchn臋艂a z ulg膮. Ju偶 blisko do domu. Zaraz za­cznie si臋 wesele. Co prawda izba nie jest du偶a, ale dla przyjaci贸艂 zawsze znajdzie si臋 miejsce. B臋d膮 艣piewa膰, ta艅czy膰, je艣膰 i pi膰.

Wszyscy, kt贸rzy zechc膮 przyj艣膰, zostan膮 ugoszcze­ni. Reijo na niczym nie oszcz臋dza艂, kiedy ostatnie pi­skl臋 szykowa艂o si臋 do opuszczenia gniazda.

- Nie藕le dmucha - zauwa偶y艂 Knut, przekrzykuj膮c wiatr.

呕agle wzd臋艂y si臋. Trzeba by艂o nie lada si艂y, 偶eby nad nimi zapanowa膰. W tym wzgl臋dzie Reijo liczy艂 na Knuta - wiedzia艂, co robi. Sam zadba艂 o to, by odpo­wiednio doci膮偶y膰 艂贸d藕, postara艂 si臋 o balast. W艂asnymi r臋kami wybiera艂 okr膮g艂e kamienie: 偶aden z nich nie wa­偶y艂 mniej ni偶 dwadzie艣cia funt贸w. By艂o w czym wy­biera膰 w pobli偶u wiaty. To dobrze. W przeciwnym ra­zie Reijo sporo by si臋 musia艂 natrudzi膰, 偶eby w kr贸t­kim czasie znale藕膰 wystarczaj膮co du偶o kamieni o od­powiednim kszta艂cie i ci臋偶arze. Obchodzenie si臋 z ni­mi w sytuacji, gdy trzeba odci膮偶y膰 艂贸d藕, to nie lada sztuka. Ich kszta艂t jest r贸wnie偶 niezmiernie wa偶ny. Kiedy toniesz, kamienie powinny stoczy膰 si臋 z pok艂a­du, a nie ci膮gn膮膰 艂贸d藕 na dno.

Reijo zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e jest ju偶 bardzo p贸藕no. W Karnes troch臋 za d艂ugo zwlekali z odbiciem od brzegu.

艢lub jednak zawsze jest okazj膮, by popatrze膰 na m艂od膮 par臋 i s艂u偶y膰 jej jak膮艣 dobr膮 rad膮.

Zbyt szybko si臋 艣ciemni艂o.

Nie tak pr臋dko znajd膮 si臋 pod os艂on膮 g贸r. Wia艂o nie tylko mocno, ale te偶 ze z艂ej strony. Reijo wiedzia艂, 偶e Knut zdaje sobie z tego spraw臋. Podejrzewa艂, 偶e Ailo r贸wnie偶. Ida powinna to zauwa偶y膰, ale co innego za­prz膮ta pewnie jej my艣li. Kochane dziecko!

By艂o tak zimno, 偶e musieli zaryzykowa膰 i p艂yn膮膰 prosto do brzegu mimo szalej膮cych przy tej pogodzie bardzo niebezpiecznych wiatr贸w. Podmuchy takich wiatr贸w potocznie nazywano uderzeniem koz艂a - wiatr jak gdyby rozp臋dza艂 si臋 z g贸ry, a potem uderza艂 nagle i niespodziewanie jak kozio艂.

Mamy do艣膰 balastu, pociesza艂 si臋 w duchu Reijo. So­lidne zamocowanie 偶agli, nie mo偶na si臋 skar偶y膰. 艁贸d藕 pewnie trzyma si臋 na wodzie. Tak, kilka podmuch贸w powinna znie艣膰.

W nast臋pnej sekundzie nie zd膮偶y艂 nawet pomy艣le膰.

- Cholerny szkwa艂! - rzuci艂 doprowadzony do osta­teczno艣ci Knut, mocuj膮c si臋 z olinowaniem.

Z艂apa艂 ich silny wir powietrza i ta艅czy艂 wok贸艂 偶a­gla. Okolica by艂a znana z takich wiatr贸w. Potrafi艂y one spieni膰 morze niczym misk臋 wody.

Ida zda艂a sobie spraw臋, 偶e znale藕li si臋 w nieweso艂ym po­艂o偶eniu. Reijo rzuci艂 si臋 w stron臋 Knuta. Ailo nie zd膮偶y艂 do nich dotrze膰. Wsta艂 i jako pierwszy znalaz艂 si臋 za bur­t膮, kiedy Reijo z Knutem przegrali walk臋 z huraganem.

Nap贸r na p艂贸tno sta艂 si臋 zbyt silny i nag艂y wir po­wietrza okr臋ci艂 je dooko艂a.

艁贸d藕 przechyli艂a si臋.

- Zrzu膰 ubranie, Ida! - da艂 si臋 s艂ysze膰 czyj艣 g艂os. Jak przez sen. Wszystko dzia艂o si臋 niczym we 艣nie.

Id臋 zarzuci艂o na burt臋. Cudem unikn臋艂a tocz膮cych si臋 z 艂oskotem kamieni.

W nag艂ym zetkni臋ciu z lodowat膮 wod膮 dozna艂a szo­ku i omal nie straci艂a przytomno艣ci.

Znalaz艂a si臋 pod 艂odzi膮.

Utkn臋艂a w pl膮taninie lin i drewna. W wodzie wszystkie odg艂osy brzmia艂y ca艂kiem inaczej. G艂ucho, nierzeczywi艣cie, jakby z oddali.

Ida zacz臋艂a gor膮czkowo szuka膰 wi膮zania p艂aszcza. Nie mog艂a rozlu藕ni膰 sup艂a przy szyi. Ta艣my zosta艂y 艣ci膮gni臋te zbyt mocno. P艂aszcz p艂ywa艂 wok贸艂 niej. Oby tylko si臋 o co艣 nie zaczepi艂! By艂 utkany z we艂ny z do­datkiem b艂yszcz膮cej nitki - wydawa艂 si臋 taki ci臋偶ki...

Trzeba jako艣 wydosta膰 si臋 na powierzchni臋, pomy­艣la艂a Ida. Nie wolno pozwoli膰 wci膮gn膮膰 si臋 na dno.

Czy偶by palcami dotkn臋艂a 偶agla?

Uda艂o jej si臋 wysun膮膰 g艂ow臋 z wody. Zdo艂a艂a za­czerpn膮膰 powietrza. Prawie nie czu艂a swego cia艂a.

A uwa偶a艂a si臋 za zahartowan膮 i odporn膮, kiedy ta­rza艂a si臋 po 艣niegu po wyj艣ciu z sauny!

Czy偶by jej 偶ycie mia艂o okaza膰 si臋 tak kr贸tkie?

Dobry Bo偶e, to chyba jeszcze nie koniec?

Ida nie wiedzia艂a, gdzie jest. Wok贸艂 panowa艂a nie­przenikniona ciemno艣膰.

Wsz臋dzie tyle...

Walczy艂a z ogarniaj膮c膮 j膮 panik膮. Stara艂a si臋 zacho­wa膰 jasny umys艂, chocia偶 nie by艂o to wcale proste. Szcz臋ka艂a z臋bami i dr偶a艂a na ca艂ym ciele. Czu艂a, 偶e co­raz bardziej si臋 zanurza. Gorzej - 偶e co艣 j膮 ci膮gnie na dno. 呕e to nie tylko jej w艂asny ci臋偶ar. Czyja艣 wola, sil­niejsza od niej.

Upi贸r morski?

Bo偶e, nie wolno tak my艣le膰!

Jest powietrze, ale nie ma wiatru...

Zacz臋艂a rozumie膰.

呕adnych innych d藕wi臋k贸w, tylko plusk i szmer fal uderzaj膮cych o drewno. G艂臋bokie westchnienia wiatru ocieraj膮cego si臋 o burt臋.

Musia艂a wpa艣膰 pod przewr贸con膮 艂贸d藕. Odnios艂a wra偶enie, 偶e ubywa jej powietrza... Dobry Bo偶e, czy偶­by mia艂a ju偶 umrze膰?

Ida za 偶adn膮 cen臋 nie zamierza艂a si臋 podda膰. Jest ta­ka m艂oda. Przed ni膮 ca艂e 偶ycie. Nie chce si臋 z nim po偶e­gna膰 w tej przepastnej czarnej g艂臋bi. Nie zamierza ulec 偶ywio艂owi, kt贸ry szumi wok贸艂 jej uszu, kt贸ry jakby odkrawa艂 j膮 po kawa艂ku, tak 偶e nie czu艂a w艂asnego cia艂a.

Dopiero co po艣lubi艂a Ailo!

Los nie mo偶e okaza膰 si臋 na tyle okrutny, 偶eby po­zbawia膰 j膮 偶ycia w takim momencie!

艁apa艂a ustami powietrze. Nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e p艂acze. Kurczowo uczepi艂a si臋 czego艣, pewnie masz­tu. Nie mia艂a wystarczaj膮co du偶o czucia w palcach, by poszuka膰 偶agla. Nie umia艂aby zreszt膮 odr贸偶ni膰 doty­kiem materia艂u od drewna.

Traci艂a si艂y.

W kr贸tkich przeb艂yskach zacz臋艂o do niej dociera膰, 偶e to 艣mier膰.

Nie mo偶e wiecznie tu tkwi膰.

Zamarznie.

艁贸d藕 coraz bardziej b臋dzie si臋 zanurza膰. Przestrze艅, w kt贸rej jeszcze jest troch臋 powietrza, wkr贸tce zniknie.

呕agl贸wka ca艂kiem zatonie. Wtedy i ona zginie.

Dobry Bo偶e, a co z Ailo? Z tat膮? Z Knutem?

Czy b臋dzie potrafi艂a 偶y膰 bez Ailo? Czy nie lepiej zo­sta膰 tu, z tym potwornym b贸lem w p艂ucach? Tylko mocno si臋 trzyma膰 i oddycha膰, dop贸ki zimno nie po­zbawi zmys艂贸w i przeprowadzi przez granic臋. By膰 mo­偶e Ailo ju偶 tam jest...

Nie!

Nie jestem tch贸rzem, pomy艣la艂a.

Uwolni艂a jedn膮 r臋k臋. Nie by艂a w stanie wyprosto­wa膰 palc贸w, pozosta艂y zgi臋te jak przed chwil膮, kiedy zaciska艂y si臋 na drewnianym maszcie.

Kilka razy wypu艣ci艂a powietrze, nie nabieraj膮c 艣wie­偶ego. Ca艂kiem opr贸偶ni艂a p艂uca. Nast臋pnie zrobi艂a g艂臋­boki wdech. Wype艂ni艂a p艂uca do granic, czuj膮c, jakby mia艂o rozsadzi膰 jej piersi.

Panicznie si臋 ba艂a, ale nie by艂o innego wyboru.

Nie wiedzia艂a, czy je艣li si臋 zanurzy, ci臋偶ki p艂aszcz nie poci膮gnie jej g艂臋biej.

Nie mia艂a jednak czasu si臋 nad tym zastanawia膰.

Zamkn臋艂a oczy, kiedy zacz臋艂a opada膰 na dno. Orien­towa艂a si臋 mniej wi臋cej, dok膮d zmierza. Jak g艂臋boko powinna si臋 zanurzy膰, by nast臋pnie pop艂yn膮膰 ku po­wierzchni. Jednak nie zdo艂a艂a porz膮dnie odbi膰 si臋 od dna. Stopy by艂y zgrabia艂e, bezsilne, a sp贸dnica i p艂aszcz kr臋powa艂y ruchy.

Wyp艂ywaj膮c, uderzy艂a g艂ow膮 o burt臋 艂odzi. Zach艂y­sn臋艂a si臋 wod膮.

Zanurzy艂a si臋 na powr贸t, nie panuj膮c nad w艂asnym cia艂em. Prze艂yka艂a i prze艂yka艂a s艂on膮 wod臋, odnosz膮c wra偶enie, jakby troch臋 dosta艂o si臋 r贸wnie偶 do p艂uc.

Z艂udzenie.

Ale w piersiach potwornie bola艂o. W p艂ucach bra­kowa艂o ju偶 powietrza.

Czu艂a, jakby jej g艂owa mia艂a si臋 rozpa艣膰 na tysi膮ce kawa艂k贸w. W uszach szumia艂o.

Zacisn臋艂a z臋by, 偶eby nie oddycha膰. Postanowi艂a wal­czy膰 do ostatka.

Ju偶 nie my艣la艂a. Nad niczym si臋 nie zastanawia艂a. Nic sobie nie wyobra偶a艂a. Przesta艂a.

Pozosta艂a w niej tylko nik艂a iskra 偶ycia.

Ida wiedzia艂a, 偶e nie wolno si臋 poddawa膰. Wiedzia­艂a, 偶e woda jest jej wrogiem. Wiedzia艂a, 偶e morze ze­chce j膮 poch艂on膮膰 i 偶e trzeba mu si臋 przeciwstawi膰.

Nagle wok贸艂 zapanowa艂y tylko ch艂贸d i ciemno艣膰.

Knut wdrapa艂 si臋 na 艂贸d藕. Na szcz臋艣cie w por臋 zauwa­偶y艂, na co si臋 zanosi - jego umys艂 pozosta艂 r贸wnie ch艂od­ny jak morska woda. Kiedy zobaczy艂, 偶e 偶agl贸wka si臋 przewraca, wskoczy艂 do morza. Nast臋pnie wszed艂 na ni膮 z powrotem. Wbi艂 n贸偶 w kil, 偶eby si臋 nie ze艣lizn膮膰.

W ciemno艣ci nie m贸g艂 dostrzec pozosta艂ych. Chwil臋 trwa艂o, zanim zauwa偶y艂 Reijo. Odp艂ywa艂 od 艂odzi. Knut zawo艂a艂 wi臋c, 偶eby si臋 nie oddala艂, 偶e on jest na wraku.

Reijo wiedzia艂.

Knut zrozumia艂 to dopiero wtedy, kiedy zobaczy艂 Ailo.

Ailo nie potrafi艂 p艂ywa膰, ale nie pr贸bowa艂 nawet wy­dosta膰 si臋 z wody.

Jak oszala艂y, g艂osem ochryp艂ym z rozpaczy, wo艂a艂 imi臋 Idy.

Ch艂opak ju偶 par臋 razy si臋 zanurza艂, ale w jaki艣 nie­zrozumia艂y spos贸b wydostawa艂 si臋 na powierzchni臋. Kiedy Reijo dotar艂 do niego, Ailo odepchn膮艂 jego wy­ci膮gni臋t膮 d艂o艅.

Walczyli. Bili si臋. Knut pomy艣la艂, 偶e poszaleli. Po­trzebowali przecie偶 si艂.

Nie powinni ich marnowa膰.

Knut zacisn膮艂 z臋by, widz膮c, jak Reijo uderzy艂 Ailo. Wiedzia艂, 偶e to jedyne wyj艣cie. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie艂atwo b臋dzie Reijo podp艂yn膮膰 z Ailo do wywr贸­conej 艂odzi. Na szcz臋艣cie m艂ody Lapo艅czyk nie zali­cza艂 si臋 do szczeg贸lnie postawnych.

Sam Knut m贸g艂 jedynie biernie obserwowa膰 ca艂e zdarze­nie, Reijo nie pozwoli艂by mu ponownie skoczy膰 do wody.

W domu czeka艂a Anjo. Anjo, kt贸ra spodziewa艂a si臋 dziecka.

Zdawa艂o si臋, jakby up艂yn臋艂y ca艂e dziesi膮tki lat, za­nim Reijo wr贸ci艂. Knut po艂o偶y艂 si臋 na kilu. Stara艂 si臋 dobrze zaprze膰 palcami st贸p, z ca艂ej si艂y napi膮艂 mi臋­艣nie n贸g, kiedy pochyli艂 si臋 nad wod膮, 偶eby wyci膮gn膮膰 nieprzytomnego Ailo. Z艂apa艂 go za kurtk臋.

Mia艂 spuchni臋te palce, ale zacisn膮艂 je, na ile zdo艂a艂. Poczu艂, jakby w r臋ce znowu nap艂yn臋艂o ciep艂o, pali艂o i rwa艂o w palcach i pod paznokciami.

Z czo艂a sp艂ywa艂 mu zimny pot. A mo偶e to tylko s艂o­na morska woda pryska艂a mu w twarz? Knut nie za­stanawia艂 si臋 nad tym.

Ci膮gn膮艂 ze wszystkich si艂. Omal nie upu艣ci艂 Ailo, ale si臋 nie poddawa艂. Wreszcie uda艂o mu si臋 wydosta膰 szwagra na kil 艂odzi.

Przerzuci艂 nieprzytomnego przez dno wywr贸conej 偶agl贸wki. Roz艂o偶y艂 mu r臋ce i nogi, tak 偶e tamten przy­pomina艂 teraz ogromnego paj膮ka. Sam mocno wcisn膮艂 pi臋ty w deski.

Zdo艂a艂 pochwyci膰 n贸偶 tkwi膮cy w kilu. Wyci膮gn膮艂 go i wbi艂 bli偶ej, by mie膰 si臋 czego przytrzyma膰.

Morze bi艂o o burt臋.

Wiatr przenika艂 przez ubranie.

Jak d艂ugo uda im si臋 wytrzyma膰?

艁贸d藕 zako艂ysa艂a si臋. Reijo usi艂owa艂 si臋 na ni膮 wspi膮膰, ale musia艂 co chwila odpoczywa膰.

Ida, przemkn臋艂o Knutowi przez my艣l. Czy偶by stra­cili Id臋?

Nagle 偶agl贸wka odzyska艂a r贸wnowag臋. Knut zoba­czy艂, jak Reijo z powrotem zsuwa si臋 do wody.

Chcia艂 go powstrzyma膰, lecz nie wyda艂 nawet jed­nego d藕wi臋ku. Zdo艂a艂 jedynie otworzy膰 usta - wygl膮­da艂 jak ryba 艂api膮ca powietrze.

Tu偶 przy burcie co艣 si臋 poruszy艂o.

Czy to maszt si臋 urwa艂?

Przytrzymuj膮c si臋 艂odzi, Reijo wyci膮ga艂 co艣 z wody.

Cz艂owieka?

Id臋?!

Knut prze艂yka艂 艣lin臋 i przeciera艂 oczy. Nie wolno mu pu艣ci膰 Ailo. Znowu m贸g艂 tylko biernie si臋 przygl膮­da膰, jak Reijo samotnie zmaga si臋 w lodowatej wodzie. Dobry Bo偶e, jest przecie偶 ledwie 偶ywy! Ile si艂y w艂a艣ci­wie drzemie w tym ch艂opie?

Reijo opar艂 cia艂o Idy o 艂贸d藕. Dziewczyna przytrzy­mywa艂a si臋 r臋koma. A wi臋c 偶yje.

Knut poczu艂 ciep艂o na policzkach. U艣wiadomi艂 so­bie, 偶e p艂acze. Mocniej zacisn膮艂 palce na no偶u.

Reijo stara艂 si臋 przekrzycze膰 szum morza:

- Trzymaj j膮, Knut! Pom贸偶! Pom贸偶 j膮 wyci膮gn膮膰!

Nie mia艂 poj臋cia, jak tego dokona艂: jedn膮 d艂oni膮 z ca艂ej si艂y 艣ciska艂 trzonek no偶a, cia艂em podtrzymywa艂 Ailo, woln膮 r臋k膮 z艂apa艂 p艂aszcz Idy.

Reijo pcha艂, a Knut ci膮gn膮艂 siostr臋 ku sobie. Wreszcie opad艂a wyczerpana na Ailo, przywar艂a do niego ca­艂ym ci臋偶arem, wbi艂a palce w rami臋 m臋偶a.

Knut nie przesuwa艂 jej, le偶膮c w ten spos贸b, d艂u偶ej utrzymaj膮 ciep艂o.

Ju偶 mia艂 wyci膮gn膮膰 r臋k臋 do Reijo, lecz zobaczy艂, 偶e tamten wcale nie zamierza wychodzi膰 z wody. Osza­la艂, czy co? Chce si臋 utopi膰?

Ju偶 szykowa艂 si臋, by skoczy膰 na ratunek, lecz Reijo powstrzyma艂 go gestem r臋ki.

Resztk膮 si艂 zacz膮艂 przesuwa膰 si臋 wzd艂u偶 burty. Ucze­pi艂 si臋 jej mocno i przek艂adaj膮c d艂onie, okr膮偶a艂 艂贸d藕.

Knut w jednej chwili zrozumia艂, co Reijo zamierza zrobi膰. Zobaczy艂, 偶e dotar艂 do miejsca zamocowania want. Kraw臋d藕 burty znajdowa艂a si臋 jednak pod wo­d膮. Knut nie by艂 pewien, czy sam by si臋 na to zdoby艂, a by艂 przecie偶 du偶o m艂odszy.

Reijo wyj膮艂 n贸偶 z pochwy. 艢cisn膮艂 go mocno w d艂o­ni i zanurkowa艂.

Min臋艂o sporo czasu, zanim, parskaj膮c wynurzy艂 si臋 z powrotem. Dopiero teraz m贸g艂 si臋 wspi膮膰 na wrak.

Knut ujrza艂, jak maszt wyp艂ywa na powierzchni臋.

Reijo zdo艂a艂 przeci膮膰 wanty. Dobrze wiedzia艂, jakie to wa偶ne: po obluzowaniu masztu 艂贸d藕 utrzymywa艂a si臋 na wodzie bardziej stabilnie.

Da艂o si臋 to wyra藕nie odczu膰 - 偶agl贸wka nie zacho­wywa艂a si臋 ju偶 na falach jak wierzgaj膮cy dziki ko艅.

Reijo usiad艂 z ty艂u. Dr偶膮c, przysun膮艂 si臋 bli偶ej Knu­ta. Musz膮 stara膰 si臋 utrzyma膰 ciep艂o.

Szcz臋ka艂 z臋bami, nie by艂 w stanie m贸wi膰.

Wywr贸con膮 艂贸d藕 znosi艂o w stron臋 l膮du, jednak o tej porze nie mogli si臋 spodziewa膰, 偶e napotkaj膮 tam co艣 innego ni偶 ska艂y.

- Nie wida膰 nas z brzegu - wykrztusi艂 w ko艅cu Reijo.

Knut zdawa艂 sobie z tego spraw臋. Ciemno艣膰 wyda­wa艂a si臋 jak czarna 艣ciana. Z powodu g臋stych chmur by艂a jeszcze bardziej nieprzenikniona.

- W domu czekaj膮 na nas - odezwa艂 si臋 zmartwiony. Dostrzega艂 przeb艂yski migotliwego 艣wiat艂a z cypla. Anjo zosta艂a, 偶eby przygotowa膰 ciep艂y posi艂ek. Wkr贸tce zacznie si臋 schodzi膰 m艂odzie偶. Wieczorem mia艂y si臋 od­by膰 ta艅ce i pocz臋stunek. - Czekaj膮 na nas - powt贸rzy艂.

Reijo przytakn膮艂. Zauwa偶y艂, 偶e znosi ich w bok od osady. W tych ciemno艣ciach trudno ich b臋dzie odna­le藕膰. W dodatku wiatr i morze t艂umi艂y g艂osy.

Knut 艣cisn膮艂 w d艂oni trzonek no偶a. By艂o mu zimno, ale nie a偶 tak bardzo jak Reijo. Da艂 z siebie o wiele mniej ni偶 ojciec.

Ida le偶y tak cicho...

Przez mgnienie ujrza艂 przed sob膮 twarz Anjo.

Jednym szarpni臋ciem wyrwa艂 n贸偶 z dna 艂odzi.

艢wiate艂ko na cyplu jeszcze nie znikn臋艂o mu z oczu.

- Pop艂yn臋 tam - rzuci艂 stanowczo.

- Nie ma mowy! - zaprotestowa艂 Reijo. Chwyci艂 syna za ramiona, chc膮c go powstrzyma膰. Knut potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Mo偶emy zamarzn膮膰 tu na 艣mier膰 - t艂umaczy艂. - Albo rozbijemy si臋 o ska艂y, co na jedno wychodzi. Je­偶eli nadci膮gnie kolejny szkwa艂, zniesie nas jeszcze da­lej. Nie wiadomo, kiedy zaczn膮 nas szuka膰. Poza tym martwi臋 si臋 o Id臋.

- To za daleko - odpar艂 Reijo zm臋czony. - Nie dasz rady.

- Dop艂yn臋 - rzek艂 Knut i zsun膮艂 si臋 do lodowatej wody. Nie traci艂 z oczu 艣wiate艂ka na cyplu.

2

Anjo zacz臋艂a si臋 martwi膰. Nigdy wcze艣niej nie zwr贸­ci艂a uwagi na to, jak szybko zapada zmierzch. Przecie偶 ju偶 wiosna, a mimo to zrobi艂o si臋 ciemno, jakby ci kto艣 nagle zarzuci艂 worek na g艂ow臋.

Ale Reijo ma takie do艣wiadczenie w 偶eglowaniu, wi臋cej 偶ycia sp臋dzi艂 chyba na morzu ni偶 w domu. Knut tak偶e zna艂 si臋 na 艂odziach. Ailo wcze艣niej p艂ywa艂 tro­ch臋 z nimi, cho膰 tego nie lubi艂. Ida pewnie potrafi艂a wios艂owa膰, zanim jeszcze nauczy艂a si臋 chodzi膰.

Nie ma powodu do obaw.

A jednak Anjo si臋 ba艂a.

Ogarn膮艂 j膮 niepok贸j. Nie potrafi艂a go w 偶aden spos贸b opanowa膰. Pr贸bowa艂a obliczy膰, ile czasu mog艂o zaj膮膰 przeprawienie si臋 przez fiord. Wiatr wia艂 wystarczaj膮co mocno, Knut i Reijo nie musieli zatem wios艂owa膰. Ale przecie偶 mogli wyp艂yn膮膰 z op贸藕nieniem.

Powinna by艂a wybra膰 si臋 z nimi.

Nie, to niedorzeczna my艣l. Za nic w 艣wiecie nie chcia­艂aby straci膰 dziecka, kt贸re nosi pod sercem. Ale przez mgnienie oka wydawa艂o jej si臋, 偶e by艂oby lepiej wiedzie膰, dlaczego para m艂oda jeszcze nie wr贸ci艂a, ni偶 miota膰 si臋 w niepewno艣ci. Zacz臋艂a rozumie膰 偶ony rybak贸w - nie mia艂a poj臋cia, jakim cudem to wytrzymuj膮.

L臋ku nie mo偶na tak po prostu od siebie odsun膮膰.

Musia艂a pilnowa膰 garnk贸w, lecz mimo to wiele razy wybiega艂a na podw贸rze. Sta艂a przed domem, dr偶膮c z zimna, i wyobra偶a艂a sobie, jak musz膮 marzn膮膰 tam na 艂odzi. Usi艂owa艂a cokolwiek wypatrze膰, ale widzia艂a jedynie ciemn膮, zamazan膮 plam臋, a za ni膮 jeszcze wi臋k­sz膮 ciemno艣膰. Drugi brzeg fiordu. Nie spos贸b by艂o stwierdzi膰, gdzie si臋 zaczyna lub ko艅czy l膮d. Wszyst­ko ton臋艂o w mroku. Anjo nie potrafi艂a nawet rozr贸偶­ni膰 linii horyzontu, rozdzielaj膮cej niebo i morze.

Naprawd臋 jednak zacz臋艂a si臋 ba膰, kiedy pojawili si臋 pierwsi go艣cie: przyjaci贸艂ki Idy, Henriett臋 i Sofia, ra­zem z Sedolfem i Emilem.

- Jeszcze nie wr贸cili? - zdumia艂 si臋 Sedolf, ci膮gle nie­przyzwoicie przystojny.

Anjo dostrzeg艂a w nim pewne podobie艅stwo do Si­mona. Poczu艂a uk艂ucie w sercu. Podoba艂 jej si臋 Simon.

Spos贸b, w jaki Sedolf zapyta艂, podpowiedzia艂 Anjo, 偶e istniej膮 powody do l臋ku. Ze nie da艂a si臋 ponie艣膰 wy­obra藕ni. 呕e nie martwi si臋 bez przyczyny i nie popa­da w histeri臋.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. R臋ce nadal trzyma艂a w fartuchu i wyciera艂a wilgotne d艂onie. Tyle czasu sta艂a nad gor膮­cymi garnkami. Spoci艂a si臋. Spoci艂a si臋 te偶 ze strachu.

Emil i Sedolf wymienili spojrzenia. Niepok贸j prze­szy艂 ich na wskro艣. Podeszli do okna. Musieli wyjrze膰. Anjo wiedzia艂a, 偶e zobaczyli tylko ciemno艣膰. Dok艂ad­nie tak samo jak ona.

- Czy nie jest ju偶 strasznie p贸藕no? - zdziwi艂a si臋 Henriett臋.

W tej samej chwili otrzyma艂a kuksa艅ca w bok od swej bardziej rozwa偶nej kole偶anki. Jedno spojrzenie wystarczy艂o, by zamilk艂a. Ugryz艂a si臋 w doln膮 warg臋. Usiad艂a, r贸wnie bezradna jak Sofia.

Anjo odgad艂a, 偶e wszyscy pomy艣leli o tym samym. Zastanawia艂a si臋, czy kto艣 si臋 odwa偶y odezwa膰.

- Jak膮 wzi臋li 艂贸d藕? - spyta艂 Emil. Anjo uwa偶a艂a, 偶e jest co艣 dobrego w tym ch艂opcu.

M臋偶czy藕nie, nale偶a艂oby raczej powiedzie膰, niemal r贸­wie艣niku Knuta. Smali艂 cholewki do Idy, jednak da艂 za wygran膮, kiedy si臋 okaza艂o, 偶e jej wybrankiem jest jed­nak Ailo. Musi mie膰 wielkie serce, skoro nie 偶ywi nie­ch臋ci do cz艂owieka, kt贸ry zabra艂 mu dziewczyn臋.

- T臋 ma艂膮 - odpar艂a Anjo. Nie zna艂a si臋 zbytnio na 艂odziach.

- Sze艣ciowios艂ow膮? Glos Emila zabrzmia艂 ostro.

- 艁atwo j膮 podprowadzi膰 do brzegu - zauwa偶y艂 Sedolf. - Wiesz, byli lekko ubrani. A rano morze wyda­wa艂o si臋 spokojne.

- Czy tutaj te偶 wia艂o? - pyta艂 dalej Emil.

- Przesz艂a prawdziwa tr膮ba powietrzna - odpowie­dzia艂a Anjo. Obserwowa艂a pogod臋, kiedy by艂o jeszcze do艣膰 jasno. - Trwa艂o to jaki艣 czas, zanim ucich艂a... - do­da艂a, bo pomy艣la艂a o tym samym co ch艂opak.

- Czy na brzegu zosta艂a jaka艣 艂贸d藕? Anjo skin臋艂a g艂ow膮. Powinna poprosi膰 Emila i Sedolfa, by zostali, ale tego nie chcia艂a.

Powinna ich ostrzec, 偶e to zbyt ryzykowne, ale nie zdo­by艂a si臋, by powiedzie膰 co艣, co mog艂oby ich powstrzyma膰.

Sedolf i Emil wyszli bez s艂owa. Nawet dziewcz臋ta nie pr贸bowa艂y pro艣b膮 lub gro藕b膮 odwie艣膰 ich od po - ' wzi臋tego zamiaru.

Wszyscy si臋 bali.

Kiedy za ch艂opcami zamkn臋艂y si臋 drzwi, w izbie za­panowa艂a cisza.

- Piekielna pogoda na tak膮 wypraw臋 - rzuci艂 Emil ze z艂o艣ci膮.

Zsun膮艂 czapk臋 nisko na czo艂o. Nie tylko jej cie艅 sprawi艂, 偶e twarz mu pociemnia艂a.

Sedolf u艣miechn膮艂 si臋, cho膰 sytuacja nie nastraja艂a do 偶art贸w. Wiatr za艣wiszcza艂 im w uszach. Na morzu wia­艂o jeszcze silniej, obaj o tym wiedzieli. Obaj urodzili si臋 i wyro艣li nad fiordem - znali go wystarczaj膮co dobrze.

- Te偶 by艣 wyruszy艂, m贸j drogi Emilu, gdyby艣 bra艂 艣lub z Id膮. Wyruszy艂by艣 nawet, gdyby szala艂 zimny wi­cher z p贸艂nocnego zachodu.

- Nie ma sensu rozwija膰 偶agli - uzna艂 Emil, unika­j膮c rozmowy na temat Idy. Ten najstarszy syn i dzie­dzic ju偶 od d艂u偶szego czasu interesowa艂 si臋 c贸rk膮 Re­ijo. Nie pami臋ta艂 nawet, od jak dawna zacz臋艂a mu si臋 podoba膰 jej u艣miechni臋ta, szczera twarz. I ona ca艂a. Jednak zaniecha艂 stara艅 o wzgl臋dy dziewczyny, kiedy wybra艂a innego. G艂臋boko ukry艂 swe uczucia.

Wyj臋li wios艂a. Zepchn臋li na wod臋 niewielk膮 艂贸d藕, kt贸r膮 Reijo zwykle wybiera艂 si臋 na kr贸tkie przeja偶d偶­ki po fiordzie.

Nic nie by艂o wida膰. Ani s艂ycha膰.

- Szkoda, 偶e nie wzi膮艂em od Anjo lampy - zauwa­偶y艂 poniewczasie Sedolf.

Wios艂owali spokojnie. Trzymali si臋 do艣膰 blisko brze­gu w obawie przed zbyt silnymi porywami wiatru. Uni­kali miejsc, gdzie wyst臋powa艂y silne pr膮dy powietrzne.

- Reijo! - wo艂a艂 Emil. - Reijo, jeste艣 tam?

- Je艣li poszli na dno, to raczej na 艣rodku fiordu - g艂o艣no my艣la艂 Sedolf.

Po raz pierwszy nazwa艂 to s艂owami. By艂o zbyt ciem­no, by Emil m贸g艂 zobaczy膰 jego twarz. Jednak w g艂osie Sedolfa brzmia艂 smutek. To do niego ca艂kiem nie­podobne.

- Reijo! - krzykn膮艂 znowu Emil. Sedolf od艂o偶y艂 na chwil臋 wios艂a. Pozwoli艂, by pr膮d zni贸s艂 nieco 艂贸d藕, by zboczyli z kursu, prowadz膮cego na cypel. Wyra藕nie widzieli 艣wiat艂o domu. By艂o jak gwiazda, wed艂ug kt贸rej mogli si臋 kierowa膰.

- Cholernie zimno - zauwa偶y艂 Sedolf. - Jak d艂ugo mo偶na wytrzyma膰 w tak lodowatej wodzie?

- Mo偶e p艂yn膮 na wraku. Sedolf westchn膮艂 cicho. Usi艂owa艂 wyobrazi膰 sobie Id臋 siedz膮c膮 okrakiem na wywr贸conej 艂odzi. Na sam膮 my艣l poczu艂 mrowienie w dole plec贸w; pewnie poka­za艂aby troch臋 cia艂a...

Odsun膮艂 od siebie t臋 wizj臋. Nie m贸g艂 si臋 ni膮 podzie­li膰 z Emilem.

- Widzisz co艣? - spyta艂. Emil wychyla艂 si臋 przez dzi贸b, pr贸buj膮c przenikn膮膰 wzrokiem ciemno艣膰 dalej ni偶 na kilka 艂okci. Us艂ysze膰 co艣 wi臋cej, ni偶 fale uderzaj膮ce ze z艂o艣ci膮 o burt臋.

- Niewiele - odpowiedzia艂 Emil. Sedolf uczyni艂 kilka ruch贸w wios艂ami. By艂 silniej­szy, chocia偶 Emil te偶 nie nale偶a艂 do s艂abeuszy.

Morze stawia艂o op贸r. Tego wieczoru nie chcia艂o sta­n膮膰 po ich stronie.

Nowy zamach. Wiatr ch艂osta艂 ch艂opc贸w po policz­kach. Nie b臋dzie 艂atwo posuwa膰 si臋 naprz贸d.

- Nic tu nie wsk贸ramy - odezwa艂 si臋 Emil. - Nie mogli a偶 tak bardzo zboczy膰 z kursu. Reijo jest zbyt wytrawnym 偶eglarzem.

Sedolf wzruszy艂 ramionami. Nie mia艂 nic przeciw­ko temu, 偶eby wiatr zni贸s艂 艂贸d藕 nieco bli偶ej l膮du. Wystarczy艂o tylko troch臋 pomaga膰 wios艂ami, by nie roz­bili si臋 o czarn膮, 艣lisk膮 ska艂臋.

Emil w r贸wnych odst臋pach czasu wo艂a艂 imi臋 Reijo. Odpowiada艂a mu cisza. W ka偶dym razie z ciemno艣ci nie dochodzi艂 偶aden d藕wi臋k, kt贸ry m贸g艂 przypomina膰 ludzki g艂os.

Nagle jedno z wiose艂 sta艂o si臋 bardzo ci臋偶kie.

Upi贸r morski! przemkn臋艂o przez g艂ow臋 Sedolfowi, przez u艂amek sekundy. O偶y艂y opowie艣ci o duchach z dzieci艅stwa.

Co艣 jednak naprawd臋 ci膮gn臋艂o wios艂o w d贸艂. Sedolf chcia艂 je wyrwa膰, ale to co艣 w wodzie mu na to nie po­zwoli艂o.

Ch艂opak prze艂kn膮艂 艣lin臋, us艂ysza艂 skrobanie o bur­t臋. Jaki艣 j臋k. Cz艂owiek!

Emil wsta艂. Sedolf r贸wnie偶 mia艂 taki zamiar, ale mu si臋 nie uda艂o. Zauwa偶y艂, 偶e 艂贸d藕 przechyli艂a si臋 w le­wo, wi臋c odruchowo cofn膮艂 si臋 w przeciwn膮 stron臋. Emil wychyli艂 si臋 przez burt臋 i ju偶 po chwili wyci膮­gn膮艂 kogo艣 z wody. Tamten dysza艂, wypluwa艂 wod臋. Szcz臋ka艂 z臋bami z zimna i dygota艂 na ca艂ym ciele.

Teraz r贸wnie偶 Sedolf go rozpozna艂. To przecie偶 Knut!

Emil zdj膮艂 kurtk臋 i otuli艂 ni膮 przemoczonego.

Na szcz臋艣cie dla Anjo 偶yje, przebieg艂o mu przez my艣l.

- Wios艂uj, Sedolf! - zarz膮dzi艂. - Musimy jak najszyb­ciej wysadzi膰 go na l膮d!

- Ale pozostali... - wyszepta艂 ochryple Knut. G艂os odm贸wi艂 mu pos艂usze艅stwa. - Zapomnijcie o mnie! Dam sobie rad臋. Zabierzcie pozosta艂ych. Ratujcie ich!

Emil obj膮艂 Knuta. Podtrzymywa艂 go, a jednocze艣nie ogrzewa艂.

- I tak nie starczy w 艂odzi miejsca dla tylu os贸b. Najpierw odwieziemy ciebie. Czy z Reijo i m艂odymi wszyst­ko w porz膮dku?

- P艂yn膮 na wywr贸conej 艂odzi. - Knut z trudem 艂apa艂 powietrze i kas艂a艂. Przy m贸wieniu bola艂o go gard艂o. - Nie wiem, co z Id膮. D艂ugo przebywa艂a w wodzie. Ailo p艂ywa艂... By艂 chyba w szoku. Nie chcia艂, by艣my go ra­towali. Za wszelk膮 cen臋 chcia艂 odnale藕膰 Id臋. Je偶eli 艂贸d藕 si臋 utrzyma, Reijo powinien da膰 sobie rad臋.

Sedolf wios艂owa艂 z ca艂ych si艂, szumia艂o mu w uszach. Dobiega艂y go tylko urywki s艂贸w Knuta. S艂y­sza艂 przewa偶nie w艂asny oddech, pulsowanie w skro­niach i wiatr.

- Gdzie oni s膮? - dopytywa艂 si臋 Emil. Nie powinni znajdowa膰 si臋 zbyt daleko, skoro Knutowi uda艂o si臋 dop艂yn膮膰 prawie do brzegu.

- W g艂臋bi fiordu - odpar艂 Knut. - Znosi ich na ska艂y...

- Daleko st膮d?

- Chyba tak. Bardzo d艂ugo p艂yn膮艂em - wykrztusi艂. - Wysad藕cie mnie tylko na brzeg i od. razu ruszajcie. Sam dojd臋 do domu.

Ani Emil, ani Sedolf nie mieli sumienia wyrzuci膰 skraj­nie wyczerpanego Knuta na ska艂y i zostawi膰 w艂asnemu losowi. Lecz w jego s艂owach by艂o wiele racji. Poza tym znowu wzmaga艂 si臋 wiatr. Ledwie zauwa偶alnie, jedynie wyczuwa艂o si臋 to w powietrzu. Tak nieznacznie, 偶e da艂o si臋 to pozna膰 chyba niezwykle wra偶liwym w臋chem. A je­偶eli wrak zniesie na ska艂y i wtedy zerwie si臋 sztorm...

Dno 艂odzi otar艂o si臋 o kamienie przy brzegu. Emil wyskoczy艂 pierwszy. Porz膮dnie zmarz艂y mu nogi, za­nim wyszed艂 na suchy grunt.

Jeszcze nie czas na morskie k膮piele, chocia偶 ju偶 pra­wie kwiecie艅. Ch艂opak wyci膮gn膮艂 艂贸d藕, staraj膮c si臋 nie my艣le膰 o tym, 偶e Knut przep艂yn膮艂 taki kawa艂 w tej lo­dowatej wodzie. B贸g jeden wie, jak d艂ugo to trwa艂o. Rozs膮dek podpowiada, 偶e chyba niezbyt d艂ugo. Nikt by tego nie wytrzyma艂. Skona艂by z zimna i wyczerpania. Emil pom贸g艂 Knutowi wysi膮艣膰 z 艂odzi. Ten zatoczy艂 si臋 jak pijany.

- Poradzisz sobie? - spyta艂 Emil, wpatruj膮c si臋 we wzg贸rze przed domem. Nie wydawa艂o si臋 strome. Mo­偶e nieco 艣liskie na 艣cie偶ce. Dla Knuta mog艂o okaza膰 si臋 nie do przebycia.

- Podczo艂gam si臋 - szepn膮艂 Knut. Poda艂 Emilowi kurtk臋. - Dzi臋kuj臋 za po偶yczk臋 - doda艂. - P艂y艅cie po nich! P艂y艅cie po Id臋!

Emil patrzy艂 za nim. Zobaczy艂, jak stawia pierwsze kroki.

- Ruszamy? - us艂ysza艂 g艂os Sedolfa, zanim Knut zdo艂a艂 dotrze膰 do wzniesienia.

Emil poderwa艂 si臋. Zepchn膮艂 艂贸d藕 na fale i po chwi­li sam do niej wskoczy艂. Zmarz艂 tak bardzo, 偶e nie m贸g艂 zapi膮膰 kurtki.

Skierowali si臋 w g艂膮b fiordu.

Rozbitkowie ko艂ysali si臋 na falach. Ailo doszed艂 do siebie wkr贸tce po tym, jak Knut wyskoczy艂 za burt臋. Nie m贸g艂 si臋 jednak ruszy膰 - le偶a艂 rozp艂aszczony na wraku z rozpostartymi r臋kami, przygnieciony ci臋偶a­rem Idy. Reijo ubezpiecza艂 oboje z ty艂u.

Ailo mia艂 przynajmniej 艣wiadomo艣膰, 偶e Ida 偶yje. Jej usta znajdowa艂y si臋 nad jego karkiem. Wyra藕nie czu艂 na nagiej sk贸rze oddech dziewczyny. S艂aby i zwolnio­ny. Reijo osi膮gn膮艂 stan, w kt贸rym przesta艂 marzn膮膰. Przerazi艂 si臋. W ciemno艣ci dostrzega艂 艣wiat艂a domu.

To nie w tamt膮 stron臋 dryfowali. Niechybnie rozbij膮 si臋 o strom膮 ska艂臋. Wiatry bywaj膮 tu nieobliczalne. Gdyby by艂 sam, mo偶e da艂by sobie rad臋. Tu偶 przed ska­艂ami zaryzykowa艂by i skoczy艂 w morze.

Ale Ida le偶a艂a nieprzytomna. Ailo nie potrafi艂 p艂y­wa膰. Reijo zacz膮艂 oswaja膰 si臋 z my艣l膮, 偶e niebawem zgi­nie, wpatrzony w 艣wiat艂a w艂asnego domu. Mrugaj膮c膮 gwiazd臋 - ostatni punkt zaczepienia w 偶yciu.

- Szkoda, 偶e niebo nie jest gwia藕dziste - sykn膮艂 Emil przez zaci艣ni臋te z臋by.

- Wtedy nie by艂oby sztormu - odrzek艂 Sedolf z przek膮sem.

Emil wpatrywa艂 si臋 w ciemno艣膰. Nic nie widzia艂. Pa­nicznie si臋 ba艂, 偶e co艣 przeoczy. Ze przep艂yn膮 obok, nie zauwa偶ywszy rozbitk贸w. Wo艂a艂 ich po imieniu. Wszystkich po kolei. Serce mu si臋 kraja艂o za ka偶dym razem, kiedy wykrzykiwa艂 w mroku imi臋 Idy.

Nale偶a艂a do innego. Zdawa艂 sobie z tego spraw臋. Bardziej ni偶 kiedykolwiek nale偶a艂a do innego, jednak z rado艣ci膮 odda艂by za ni膮 偶ycie. Nadal zajmowa艂a w je­go sercu wa偶ne miejsce. Nigdy ju偶 nie spotka nikogo takiego jak ona. Wysz艂a za m膮偶, lecz on b臋dzie j膮 ko­cha艂, dop贸ki b臋dzie 偶y艂.

- Reijo! - krzycza艂. - Reijo! Ida! Ailo! Morze rzuca艂o nimi z fali na fal臋. Sedolf wios艂owa艂 z ca艂ych si艂. W pewnym momencie us艂ysza艂 trzask p臋­kaj膮cego materia艂u. Matka nie b臋dzie zadowolona, 艂a­taj膮c jego najlepsz膮 koszul臋.

Do diab艂a z najlepsz膮 koszul膮! Tu chodzi o ludzkie 偶ycie!

By膰 mo偶e nie post膮pili najrozs膮dniej, wyruszaj膮c tak jak stali, w od艣wi臋tnych ubraniach, ale gdzie艣 tam w mroku troje ludzi dryfowa艂o na wraku 艂odzi, a w wodzie czeka艂a ich pewna 艣mier膰.

- My艣lisz, 偶e mogli ju偶 dotrze膰 do brzegu? Emil si臋 ba艂. Nie wiedzieli, jak d艂ug膮 drog臋 przeby艂 Knut. Nie wiedzieli, do czego by艂 zdolny. Uchodzi艂 co prawda za silnego, ale morze zwykle bywa艂o silniejsze. Nie powie­dzieli tego na g艂os, ale zar贸wno Emil, jak i Sedolf od­nosili wra偶enie, 偶e prawdopodobnie uratowali Knutowi 偶ycie. Nie by艂by chyba w stanie dop艂yn膮膰 do l膮du.

- Sp贸jrz na ten cie艅... - Emil wskaza艂 przed siebie. Sedolf odwr贸ci艂 g艂ow臋, nie przestaj膮c wios艂owa膰.

Bola艂y go ramiona i plecy, d艂onie jakby zesztywnia艂y na wios艂ach. Nie widzia艂 偶adnego cienia. Wszystko zdawa艂o si臋 jednakowo czarne, ale o艣lepia艂 go pot sp艂y­waj膮cy z czo艂a. Mimo wiatru zimnego niczym w grud­niu Sedolf spoci艂 si臋 jak mysz.

- Skr臋膰 troch臋 na prawo - zarz膮dzi艂 Emil. Jego g艂os dr偶a艂.

- Teraz dobrze? - Tak. Z dziobu d艂ugo nie dochodzi艂 偶aden d藕wi臋k. Nagle Sedolf us艂ysza艂 rozdzieraj膮cy krzyk Emila:

- Nie poddawaj si臋! Reijo! Jeste艣my tu! Z lewej burty! Tym razem us艂yszeli w odpowiedzi nie tylko plusk wody, wycie wiatru i huk spienionych fal. To napraw­d臋 g艂os. G艂os cz艂owieka dochodz膮cy z ciemno艣ci.

- Ahoj! Pospieszcie si臋! Co z Knutem?

- Uratowany. Emil krzycza艂, z艂o偶ywszy przy ustach d艂onie w tr膮bk臋.

Jego g艂os brzmia艂 obco, ale za to dociera艂 do rozbitk贸w.

- Trzymajcie si臋! G艂osy w mroku wyda艂y si臋 Reijo jakby z innego 艣wiata. Jak z ba艣ni. Dopiero po chwili zorientowa艂 si臋, 偶e to ratunek. Odpowiedzia艂 na wo艂anie, lecz niezupe艂­nie by艂 pewien, 偶e naprawd臋 je s艂ysza艂.

W tym samym momencie zerwa艂 si臋 wiatr.

Reijo nie m贸g艂 uwierzy膰 w艂asnym oczom, kiedy 艂贸d藕 zbli偶y艂a si臋 na tyle blisko, 偶e j膮 rozpozna艂. Dwie pobla­d艂e twarze mog艂y nale偶e膰 do kogokolwiek. Wiedzia艂, 偶e je zna, lecz nie potrafi艂 po艂膮czy膰 ich z imionami.

Ca艂kiem niedaleko widzia艂 te偶 wznosz膮c膮 si臋 gro藕­nie ska艂臋. Nadal nie mogli si臋 czu膰 bezpiecznie.

- Wszystko w porz膮dku? - krzycza艂 Emil.

- Wszyscy troje 偶yjemy - odpowiedzia艂 Reijo. Sam s艂ysza艂, jak ochryple zabrzmia艂 jego g艂os.

- Rzucimy wam lin臋. Dasz rad臋 j膮 z艂apa膰? I zamo­cowa膰?

Reijo przytakn膮艂. Nie by艂 jednak pewien, czy zoba­czy lin臋, a tym bardziej czy uda mu si臋 j膮 schwyci膰. D艂onie w r臋kawicach mia艂 tak spuchni臋te i zdr臋twia艂e, 偶e chwilami w膮tpi艂, i偶 jeszcze tam s膮.

Emil rzuci艂 Reijo lin臋. Trzy pierwsze pr贸by si臋 nie powiod艂y. Morze ciska艂o wrakiem niczym 艂upin膮 orze­cha. Niewielka 艂贸d藕 r贸wnie偶 nie trzyma艂a si臋 na tyle stabilnie, 偶eby Emil m贸g艂 odpowiednio wycelowa膰. Nie by艂o 艂atwo ani dobrze rzuci膰, ani te偶 z艂apa膰 liny.

Za czwartym razem Reijo z trudem pochwyci艂 jej koniec czubkami palc贸w. Musia艂 pot臋偶nie si臋 wychy­li膰, musia艂 pu艣ci膰 n贸偶, kt贸rego si臋 trzyma艂. Z ca艂ej si­艂y zapar艂 si臋 kolanami i w tej chwili zda艂 sobie spraw臋, 偶e nadal ma cia艂o. Ledwie zdo艂a艂 tak roz艂o偶y膰 w艂asny ci臋偶ar, 偶eby opa艣膰 na 艂贸d藕.

- Postaraj si臋 j膮 jako艣 zamocowa膰 - zawo艂a艂 Emil. - Morze jest piekielnie zimne. Dobrze by by艂o, gdyby uda­艂o si臋 wam przedosta膰 do nas bez wchodzenia do wody.

Zamocowa膰 lin臋...

Reijo rozumia艂 znaczenie tych s艂贸w. Rozpozna艂 g艂os. Nale偶a艂 do odtr膮conego zalotnika Idy.

Sprytny pomys艂, cho膰 wydawa艂o si臋, 偶e ch艂opak bar­dziej jest przypisany ziemi ni偶 morzu.

I do艣膰 ryzykowny. Przy tak silnym zmiennym wie­trze 艂atwo mog膮 si臋 od siebie oddali膰 - niezale偶nie od stara艅 wios艂uj膮cego. Ratuj膮c jedn膮 osob臋 przy u偶yciu liny, mog膮 w najgorszym wypadku straci膰 dwie.

Jednak powinni wykorzysta膰 t臋 szans臋. Zwi膮za膰 ze sob膮 obie 艂odzie. Pozwoli膰, by mniejsza znalaz艂a si臋 mo偶liwie jak najbli偶ej. Na ile blisko, o tym zadecydu­j膮 wiatry i morze.

Trzeba trzyma膰 n贸偶 w pogotowiu, na wypadek gdy­by wrak zacz膮艂 ton膮膰.

Ale na wywr贸conej 艂odzi nie by艂o niczego, do czego mo偶na by przymocowa膰 lin臋. Emil wiedzia艂 o tym. Cho膰 by艂 tylko synem ch艂opa, wiedzia艂, jak zbudowana jest 偶a­gl贸wka. Zdawa艂 sobie spraw臋, czego 偶膮da od Reijo.

Reijo wyci膮gn膮艂 z kilu sw贸j n贸偶 i schowa艂 go do po­chwy.

Ba艂 si臋.

- Zdo艂asz wsta膰, Ailo? - spyta艂. - Spr贸buj臋 na chwi­l臋 unie艣膰 Id臋.

Mocno przywar艂 udami do dna wraku. Czu艂, 偶e zro­bi膮 mu si臋 od tego si艅ce. Oby tylko prze偶y艂, by m贸c je podziwia膰!

Zacisn膮艂 r臋ce wok贸艂 talii Idy. Podni贸s艂 j膮 tak, 偶e usia­d艂a, ci臋偶ko opieraj膮c si臋 o niego. Poczu艂 ulg臋, kiedy zauwa偶y艂, 偶e dziewczyna oddycha. Wcze艣niej nie mia艂 od­wagi spyta膰 o to Ailo. Panicznie si臋 ba艂 odpowiedzi. Wtedy pozosta艂oby mu niewiele powod贸w, by walczy膰. Ailo zebra艂 si艂y. Ca艂e cia艂o mia艂 obola艂e, uda艂o mu si臋 jednak usi膮艣膰.

- Odwr贸膰 si臋 - rzek艂 Reijo. - Postaraj si臋 j膮 utrzy­ma膰. Ja musz臋 wej艣膰 do wody.

Ailo nie pyta艂, po co. Us艂ucha艂 艣lepo. Ze wszystkich stron otacza艂o ich spienione morze. Wyobra偶a艂 sobie, 偶e grzbiety fal to chciwe palce nieboszczyka, kt贸re usi­艂uj膮 go wci膮gn膮膰 do siebie w g艂臋bin臋. Jego i Id臋.

Jako syn p艂askowy偶u nigdy nie ufa艂 morzu. Ostat­nie wydarzenia nie pomog膮 mu bynajmniej zmieni膰 zdania. Strach 艣ciska艂 jego 偶o艂膮dek w supe艂. Z najwi臋k­sz膮 ostro偶no艣ci膮 Ailo prze艂o偶y艂 nog臋 nad kilem. Wy­dawa艂o mu si臋, 偶e nigdy przedtem nie zdoby艂 si臋 na wi臋ksz膮 odwag臋. R臋koma wczepi艂 si臋 z ca艂ej si艂y w de­ski 艂odzi. Wbi艂 paznokcie w drewno.

Nast臋pnie odwr贸ci艂 si臋. Czu艂, 偶e jedna r臋ka traci opar­cie. Serce mu na chwil臋 zamar艂o. Nadp艂ywaj膮ca spienio­na fala jakby 艣mia艂a si臋 do niego, gotowa go po艂kn膮膰.

W panice przywar艂 ca艂ym cia艂em do kila. Odzyska艂 r贸wnowag臋. Chciwie 艂apa艂 ustami powietrze. Z trudem zdoby艂 si臋 na to, by podnie艣膰 g艂ow臋. Ujrza艂 bezw艂adne cia艂o Idy oparte o ojca, kt贸ry wydawa艂 si臋 silny jak ska­la. Nieustraszony. Ailo nigdy nie podejrzewa艂, 偶e cz艂o­wiek mo偶e by膰 tak opanowany, jak Reijo w tej chwili.

Ostro偶nie przesun膮艂 si臋 do przodu. W stron臋 Reijo i Idy. Swojej 偶ony.

- Dasz rad臋 wyj膮膰 n贸偶? - spyta艂 Reijo. Ailo sporo si臋 nam臋czy艂, zanim uda艂o mu si臋 wydo­by膰 n贸偶 z pochwy. Serce bi艂o mu znacznie spokojniej, kiedy dla bezpiecze艅stwa wbi艂 ostrze w dno 艂odzi. Mia艂 si臋 teraz czego trzyma膰. Reijo powoli opu艣ci艂 Id臋 w jego stron臋, a Ailo przyci膮gn膮艂 j膮 mocno do siebie. Kolanami przywar艂 do 艂odzi. Jedn膮 r臋k膮 艣ciska艂 kur­czowo trzonek no偶a, drug膮 trzyma艂 Id臋. Je偶eli przyj­dzie im tu zgin膮膰, to przynajmniej zgin膮 razem.

Reijo upewni艂 si臋, 偶e m艂odzi s膮 w miar臋 bezpieczni. Musia艂 po prostu zaufa膰 Ailo. Z艂o偶y膰 偶ycie Idy w je­go r臋ce. Przekona艂 si臋, 偶e Ailo kocha j膮 co najmniej r贸wnie mocno jak on sam - przecie偶 to j膮 najpierw chcia艂 ratowa膰.

Z lin膮 owini臋t膮 wok贸艂 d艂oni Reijo ponownie wsko­czy艂 do morza.

Nie zd膮偶y艂 wyschn膮膰 ani te偶 jeszcze si臋 nie ogrza艂 po poprzedniej k膮pieli. Fale przez ca艂y czas obficie wszystkich zlewa艂y, nie pozwalaj膮c ani na chwil臋 o so­bie zapomnie膰. Jednak mimo to zetkni臋cie z lodowa­t膮 wod膮 okaza艂o si臋 prawdziwym szokiem.

Reijo nie zdo艂a艂 utrzyma膰 si臋 na powierzchni. Nie przewidzia艂 tego. Zmarnowa艂 sporo si艂, walcz膮c i prze­bijaj膮c si臋 przez fale, kt贸re bawi艂y si臋 nim jak pi艂k膮.

Wreszcie dotar艂 do wraku i odnalaz艂 burt臋. Przypo­mnia艂 sobie, 偶e siedzia艂 po艣rodku 艂odzi, zwr贸cony twa­rz膮 ku dziobowi. Musia艂 艣ci膮gn膮膰 pod wod膮 jedn膮 ze sfilcowanych r臋kawic, 偶eby po omacku odszuka膰 w艂a­艣ciwe miejsce.

Nie by艂o to wcale proste. Pom贸g艂 sobie z臋bami, ale przynajmniej oby艂o si臋 bez rozcinania r臋kawicy no偶em.

Odnalaz艂 d艂oni膮 jaki艣 otw贸r. Musia艂 trzyma膰 si臋 z ca艂ych si艂, 偶eby fale nie rzuca艂y nim o burt臋, stara膰 si臋 opanowa膰 dr偶enie r膮k, chocia偶 szcz臋ka艂 z臋bami, a偶 dzwoni艂o w uszach. Musia艂 odwin膮膰 z r臋ki koniec liny, a nast臋pnie kilka razy przeci膮gn膮膰 j膮 przez otw贸r. Potem wykona艂 mocne w臋z艂y.

Kiedy upora艂 si臋 z tym zadaniem, czu艂 si臋 bardziej martwy ni偶 偶ywy. Na艂yka艂 si臋 wody. Kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Zmarz艂 tak bardzo, 偶e my艣la艂, i偶 to ju偶 ko­niec. Wydawa艂o mu si臋, 偶e ch艂贸d to ogie艅, i to bardziej niszcz膮cy ni偶 po偶ar.

Zacisn膮艂 r臋ce wok贸艂 liny, stara艂 si臋 jej za wszelk膮 ce­n臋 utrzyma膰.

- Lina przywi膮zana! - oznajmi艂. Nie by艂 pewien, czy go us艂yszeli, ale brak艂o mu si艂, 偶eby zawo艂a膰 jeszcze raz. Tylko mocno si臋 trzyma艂.

Ca艂膮 wieczno艣膰 p贸藕niej poczu艂 uderzenie drugiej 艂o­dzi. Porz膮dne uderzenie w rami臋 i biodro, lecz nie pami臋­ta艂, kiedy ostatnio cokolwiek by艂o mu r贸wnie oboj臋tne.

Jaki艣 cz艂owiek wychyli艂 si臋 przez burt臋, chwyci艂 go pod r臋ce i wci膮gn膮艂 do 艣rodka. Reijo chcia艂 pom贸c, podpieraj膮c si臋 stopami, ale nie by艂 w stanie. Le偶膮c na dnie 艂odzi, us艂ysza艂 czyj艣 g艂os:

- Mo偶esz ju偶 pu艣ci膰 lin臋, Reijo. Potrzebowa艂 jednak pomocy, by uwolni膰 od niej palce. Emil i Sedolf zaj臋li si臋 pozosta艂ymi rozbitkami.

Przezornie zabrali dwie liny. Teraz znajdowali si臋 tak blisko, 偶e Ailo bez trudu z艂apa艂 koniec drugiej z nich. Po艣piesznie przewi膮za艂 Id臋 w pasie. Nie dopuszcza艂 do siebie strachu, kiedy podtrzymywa艂 dziewczyn臋, by nie wpad艂a do wody. Trafi艂a prosto w obj臋cia Emila. Zosta艂 sam na wraku. Ska艂a ju偶 od dawna znajdowa­艂a si臋 niebezpiecznie blisko. Teraz jej czarny zarys prze­s艂ania艂 ca艂e pole widzenia. Emil zacz膮艂 w po艣piechu roz­wi膮zywa膰 w臋ze艂, ale Ailo nie pozwoli艂 mu sko艅czy膰. B艂yskawicznie wyrwa艂 n贸偶 z dna 艂odzi, bole艣nie skaleczy艂 si臋 przy tym w nog臋. Nie ogl膮daj膮c si臋 na nic, od­wa偶y艂 si臋 na skok. Wpadaj膮c do wody, z艂apa艂 lin臋 艂膮­cz膮c膮 obie 艂odzie. W jednej chwili fale okaza艂y si臋 o wiele bardziej zaciek艂e, ni偶 wydawa艂o si臋 to z g贸ry.

Sedolf krzykn膮艂 co艣, czego Ailo nie dos艂ysza艂, jedy­nie si臋 domy艣la艂. Strach brzmi膮cy w g艂osie Sedolfa za­g艂uszy艂 s艂owa.

Ailo zdecydowanym ruchem przeci膮艂 lin臋. Zd膮偶y艂 pochwyci膰 jeden z jej ko艅c贸w.

W tej samej sekundzie Sedolf wykona艂 desperacki zamach wios艂ami. Ledwie uda艂o mu si臋 unikn膮膰 ogrom­nej fali.

Woda zakot艂owa艂a si臋, kiedy wrak rozbi艂 si臋 o ska艂y.

Trzask i huk. Za chwil臋 plusk. I fale. Potem wida膰 by艂o ju偶 tylko fale.

Ailo uczepi艂 si臋 kurczowo liny i przez jaki艣 czas po­zwoli艂 si臋 ci膮gn膮膰 za 艂odzi膮.

Dopiero kiedy min臋艂o niebezpiecze艅stwo, 偶e jaki艣 silniejszy podmuch wiatru rzuci ich na ska艂y, Emil z Sedolfem wci膮gn臋li ch艂opaka na pok艂ad.

- By艂e艣 bardzo odwa偶ny - rzek艂 z uznaniem Emil. - Uratowa艂e艣 偶ycie nam wszystkim.

- Ida - szepn膮艂 Ailo. - Zabierzcie Id臋 na l膮d!

3

Nag艂e pukanie do drzwi przywodzi艂o na my艣l scen臋 z koszmarnego snu. Kilka ci臋偶kich uderze艅, kt贸re nagle si臋 urwa艂y. Cisza. I znowu g艂uchy 艂omot. Anjo przypo­mnia艂a sobie przera偶aj膮ce opowie艣ci o topielcach, po­wracaj膮cych do domu w艂a艣nie w taki spos贸b. O upio­rach, kt贸re chcia艂y zagarn膮膰 cz膮stk臋 艣wiata 偶ywych.

Nale偶a艂o u偶y膰 przeciw nim przedmiotu ze stali. Za­mkn膮膰 im drog臋.

Anjo porwa艂a n贸偶, m臋偶nie przesz艂a przez izb臋 i naci­sn臋艂a klamk臋. Nie uda艂o jej si臋 jednak otworzy膰 drzwi. Co艣 za nimi le偶a艂o.

Pe艂na najgorszych przeczu膰 zapar艂a si臋 mocno i po­pchn臋艂a. Przecisn臋艂a si臋 przez szpar臋.

- Knut!

Upad艂a na kolana obok m臋偶a. Z domu wyjrza艂y So­fia i Henriett臋. Poblad艂y. Knut u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo. Zaraz potem zamkn膮艂 oczy. Zemdla艂 z wyczerpania.

Anjo rozejrza艂a si臋 wok贸艂. W ciemno艣ci nic nie by­艂o wida膰. Nie dosz艂y jej te偶 偶adne d藕wi臋ki. Co si臋 sta­艂o z Reijo i m艂odymi, pozosta艂o zagadk膮.

- Nie wolno ci d藕wiga膰! - rozleg艂 si臋 stanowczy g艂os Henriett臋. - Sofia i ja wci膮gniemy go do 艣rodka.

Sofia nie by艂a pewna, czy im si臋 uda, ale jako艣 sobie poradzi艂y. Na szcz臋艣cie Knut nie czu艂, co z nim wy­prawia艂y. Przebywa艂 w innym 艣wiecie.

Dziewcz臋ta zaci膮gn臋艂y go do izby, rzuci艂y na 艂贸偶ko niczym worek. Potem wycofa艂y si臋 zawstydzone. Przy­cupn臋艂y z boku, gotowe na ka偶de skinienie gospodyni.

Anjo zacz臋艂a zdejmowa膰 z Knuta przemoczone ubra­nie. Bardzo przydatny okaza艂 si臋 n贸偶, kt贸ry, w艂a艣ciwie nie zdaj膮c sobie z tego sprawy, trzyma艂a w r臋ku.

Musia艂a rozci膮膰 r臋kawice i spodnie m臋偶a. Buty uda­艂o jej si臋 艣ci膮gn膮膰 w ca艂o艣ci. Porz膮dne wysokie buty ze sk贸ry. Drogo kosztowa艂y. Nie ka偶dego by艂o na takie sta膰. Dobrze, 偶e nie trzeba ich ci膮膰. Jednak s艂ona wo­da bardzo je zniszczy艂a. Dlaczego ich nie zdj膮艂? Mu­sia艂y mu nie藕le ci膮偶y膰.

Knut by艂 siny z zimna. Blady. Na ca艂ym ciele, a zw艂asz­cza na udach, mia艂 si艅ce.

Innych obra偶e艅 nie by艂o wida膰, ch艂opak przede wszyst­kim sprawia艂 wra偶enie wyczerpanego i wych艂odzonego. Anjo owin臋艂a go w we艂niane koce i sk贸ry i starannie okry­艂a, jak okrywa si臋 dzieci. Wychodz膮c, zostawi艂a drzwi otwarte na o艣cie偶, by z kuchni, gdzie napali艂a w piecu do czerwono艣ci, dociera艂o ciep艂o.

Sofia zdj臋艂a jedzenie z p艂yty.

- Dzi艣 wieczorem nie b臋dzie przyj臋cia weselnego - westchn臋艂a.

Anjo tylko skin臋艂a g艂ow膮.

B贸g jeden wie, co dzi艣 wieczorem tu b臋dzie. Mimo 偶e jej m膮偶 wr贸ci艂 do domu, nie potrafi艂a si臋 cieszy膰. Wszystko si臋 jeszcze mog艂o zdarzy膰. Zosta艂o tam jesz­cze troje. I ch艂opcy, kt贸rzy wyp艂yn臋li ich szuka膰.

Oczekiwanie d艂u偶y艂o si臋. Trudno by艂o patrze膰 so­bie w oczy. Trudno znale藕膰 temat do rozmowy, po­niewa偶 my艣li kr膮偶y艂y ca艂y czas wok贸艂 jednego.

Dziewcz臋ta trwa艂y w niepewno艣ci. Nie mog艂y nic zrobi膰. Przeczuwa艂y, 偶e sta艂o si臋 co艣 z艂ego, ale nie wie­dzia艂y co.

Henriett臋 siedzia艂a z d艂o艅mi tak mocno spleciony­mi, 偶e a偶 pobiela艂y jej kostki. Nie wiadomo, czy si臋 modli艂a, czy po prostu takie siedzenie j膮 uspokaja艂o. Anjo zaciska艂a d艂onie w bezsilno艣ci, z艂o艣ci i b贸lu. Na­uczy艂a si臋 w ten spos贸b znosi膰 cierpienie. A mia艂 to by膰 najszcz臋艣liwszy dzie艅 w 偶yciu Idy.

Niepok贸j doprowadza艂 kobiety do szale艅stwa. Wie­le go艣ci puka艂o do drzwi, ale wracali do dom贸w, prze­konawszy si臋, 偶e orszak weselny jeszcze nie dotar艂.

Wielu ofiarowa艂o si臋 wyruszy膰 na poszukiwania.

Anjo jednak uwa偶a艂a za sw贸j obowi膮zek im tego za­broni膰. Ba艂a si臋, 偶e i oni mog膮 zagin膮膰.

- Poczekajcie - prosi艂a. - Poczekajcie jeszcze troch臋.

Wynios艂a z domu wszystkie lampy, z wyj膮tkiem jed­nej, kt贸rej potrzebowa艂a w kuchni. R臋ce jej dr偶a艂y, kie­dy je zapala艂a. Drogocennego oleju tak szybko ubywa艂o.

- Zabierzcie lampy nad brzeg. Niech widz膮, dok膮d 偶eglowa膰 czy wios艂owa膰. Poczekajmy jeszcze troch臋. Emil i Sedolf ju偶 pop艂yn臋li na ratunek. To rozs膮dni ch艂opcy. Je偶eli im si臋 nie uda...

Zdo艂a艂a zatrzyma膰 go艣ci.

Mia艂a racj臋.

By艂o zbyt ciemno. Pogoda zmienia艂a si臋 szybko. Wia艂y zbyt porywiste wiatry. Mog艂y zaskoczy膰 nawet najbardziej wytrawnego 偶eglarza. Je偶eli Emilowi i Sedolfowi si臋 nie uda, trzeba b臋dzie poczeka膰 do rana, a偶 si臋 rozwidni.

Bez 艣wiat艂a poszukiwania by艂yby bezcelowe.

W dole na ska艂ach przy wiacie nale偶膮cej do Reijo pojawi艂 si臋 perlisty 艂a艅cuch chybotliwych 艣wiate艂ek.

Lamp trzymanych przez r臋ce, kt贸re najch臋tniej chwy­ci艂yby za wios艂a, kt贸re wola艂yby dzia艂a膰, co艣 robi膰...

Ludzie wstrzymali oddech. Tu w osadzie nad fior­dem wszyscy si臋 znali. Nie rozmawiali. W ka偶dym ra­zie wymienili niewiele s艂贸w. Na og贸艂 zachowywali si臋 w ten spos贸b, kiedy by艂o na co艣 za p贸藕no, zwykle na pogrzebach. To prawda, 偶e nie lubili, gdy ubywa艂o ko­go艣 we wsp贸lnocie. Zazwyczaj, tak na co dzie艅, trzy­mali si臋 na dystans. Ale kiedy znikn臋艂a jaka艣 twarz, t臋­sknili za ni膮. To dotyczy艂o mieszka艅c贸w wszystkich niedu偶ych, szarych dom贸w i darniowych chat po艂o偶o­nych tu w g贸rach. Stanowili oni cz臋艣膰 jednego wielkie­go obrazu. Czego艣 brakowa艂o, kiedy kto艣 znika艂.

Obawiali si臋 najgorszego. Zaczynali traci膰 nadziej臋. Wczesna noc by艂a wyj膮tkowo ciemna, g臋sta warstwa chmur ca艂kiem zas艂ania艂a ksi臋偶yc i gwiazdy. Wia艂o tak mocno, 偶e nie s艂yszeli plusku fal o ska艂y u swoich st贸p. Nieustaj膮ce i nag艂e porywy sprawia艂y, 偶e musieli chwyta膰 si臋 stoj膮cych obok, 偶eby nie wpa艣膰 do wody.

Sztorm, m贸wiono, morze wygl膮da jak zupa miesza­na w garnku, 偶eby si臋 nie przypali艂a.

Dno morskie z pewno艣ci膮 dzi艣 si臋 nie przypali. Nikt nie mia艂 co do tego w膮tpliwo艣ci.

Nie mogli s艂ysze膰 podp艂ywaj膮cej 艂odzi. Zobaczyli j膮 dopiero, gdy wy艂oni艂a si臋 z ciemno艣ci i znalaz艂a w nie­wielkim kr臋gu 艣wiat艂a, rzucanego przez lampy.

M臋偶czy藕ni bez wahania skoczyli do lodowatej wo­dy, 偶eby wyci膮gn膮膰 rozbitk贸w na l膮d.

- Czy wszyscy 偶yj膮? - pytano.

Sedolf skin膮艂 g艂ow膮. Ludzie dzi臋kowali Bogu. Z przera偶eniem spostrzegli, 偶e ch艂opak jest ca艂kiem przemoczony i przemarzni臋ty. Wios艂uj膮c, nie czu艂 zimna, ogromny wysi艂ek pozwoli艂 utrzyma膰 ciep艂o. Teraz pot la艂 si臋 z niego strumieniem, przez co Sedolf marz艂 jeszcze bardziej.

Reijo nie straci艂 przytomno艣ci, chocia偶 by艂 tak wy­ch艂odzony i wyczerpany, 偶e czu艂, jakby ju偶 si臋 znalaz艂 jedn膮 nog膮 na tamtym 艣wiecie. Nie chcia艂 przyj膮膰 po­mocy i usi艂owa艂 sam wyj艣膰 na brzeg. Jednak musia艂 schowa膰 sw膮 dum臋.

- Ju偶 dosy膰 zrobi艂e艣, Reijo - rzek艂 Sedolf i obj膮艂 go ramieniem. Zataczaj膮c si臋, razem ruszyli wzd艂u偶 艣li­skiej 艣cie偶ki.

- Wygl膮da na to, 偶e najbardziej ucierpia艂a para m艂o­da - powiedzia艂 kto艣. Z jadowitym u艣miechem zwr贸­ci艂 si臋 do Emila: - By膰 mo偶e kto艣 tam na g贸rze uwa偶a, 偶e powinna wybra膰 ciebie, ch艂opcze.

Emila ogarn臋艂a z艂o艣膰. Jego wzrok zap艂on膮艂.

- Zamknij si臋! Zamiast gada膰 bzdury, pom贸偶 Ailo, bo zamarznie na 艣mier膰.

Sam natomiast pod藕wign膮艂 Id臋 z dna 艂odzi. Ni贸s艂 j膮 ostro偶nie do jej domu na cyplu. Nigdy nie zapomni tej przera偶aj膮co bladej twarzy otoczonej rudymi jak ogie艅 w艂osami. Ten widok przywi贸d艂 mu na my艣l kontrast mi臋dzy ch艂odem a ciep艂em.

Trz膮s艂 si臋 z zimna, a serce p艂on臋艂o mu w piersi.

By艂a taka 艂adna. Niepodobna do innych. Wydawa艂a si臋 jak kwiat. Tak samo krucha. Nie znal nazw kwia­t贸w. Nie tego w 偶yciu si臋 uczy艂. Lecz dla niego Ida by­艂a najpi臋kniejszym w艣r贸d innych. Ba艂 si臋, 偶e si臋 z艂amie r贸wnie 艂atwo, jak ro艣lina ulegaj膮ca kapry艣nej naturze.

Nigdy ju偶 nie b臋dzie jego Id膮. Ale musi 偶y膰. Wszyst­ko straci sens, je偶eli jej zabraknie.

Anjo, Henriett臋 i Sofia mia艂y pe艂ne r臋ce roboty. Jed­nak wszystkie trzy wzi臋艂y si臋 do pracy z rado艣ci膮. Wo­la艂y m贸c robi膰 co艣 same i uczestniczy膰 w tym, co si臋 dzieje, ni偶 sk艂ada膰 r臋ce w modlitwie, nie maj膮c pew­no艣ci, czy to cokolwiek pomo偶e.

Reijo potrzebowa艂 ciep艂a, by z powrotem doj艣膰 do sie­bie. By艂 bardzo zm臋czony i ledwie si臋 trzyma艂 na nogach, ale nie chcia艂 si臋 po艂o偶y膰. Broni艂 si臋, 偶eby nie zasn膮膰. Zda­wa艂 sobie spraw臋, 偶e we 艣nie ca艂y koszmar b臋dzie mo偶e musia艂 prze偶y膰 na nowo. Nie m贸g艂by zreszt膮 zasn膮膰, nie wiedz膮c, co z Id膮. Co prawda wysz艂a za m膮偶, ale nadal jest jego dzieckiem. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e ojcem pozo­staje si臋 przez ca艂e 偶ycie. Ojcostwo nie ko艅czy si臋 z dniem, kiedy dziecko za艂o偶y w艂asn膮 rodzin臋 i przecho­dzi pod opiek臋 wsp贸艂ma艂偶onka. Rodzice zawsze b臋d膮 si臋 czuli za nie odpowiedzialni. Od tego si臋 nie ucieknie.

Reijo siedzia艂 na swoim krze艣le przy kuchennym stole, z fili偶ank膮 weselnej kawy w d艂oniach - tak przy­jemne by艂o jej ciep艂o, 偶e ledwie 艣mia艂 j膮 wypi膰.

- Gdyby艣my wcze艣niej wyruszyli, nic z艂ego by si臋 nie sta艂o - zastanawia艂 si臋 na g艂os.

Emil i Sedolf przebrali si臋. Za艂o偶yli na siebie jakie艣 rzeczy Reijo i Ailo. Reijo za 偶adne skarby nie chcia艂 od razu wypu艣ci膰 ch艂opc贸w do domu. A ju偶 na pew­no nie w przemoczonych ubraniach.

- Nikt si臋 was nie spodziewa tak szybko - rzek艂 z przekonaniem. Przyszli przecie偶 na wesele. Co praw­da plotki o wypadku na morzu pewnie ju偶 si臋 roznio­s艂y, jednak wiadomo te偶 by艂o, 偶e wszyscy zostali ura­towani. - Ocalili艣cie nam 偶ycie - doda艂 Reijo. - Nie mo偶emy was teraz tak po prostu wyrzuci膰 za drzwi. Stali艣cie si臋 dla nas jak rodzina.

Emil u艣miechn膮艂 si臋 smutno. Reijo nie m贸g艂 wie­dzie膰, jak zabola艂y go te s艂owa. Wypowiedzia艂 je w naj­lepszej wierze, lecz sprawi艂 mu przykro艣膰.

Emil chcia艂 nale偶e膰 do rodziny. Zosta膰 jej prawowi­tym cz艂onkiem, a nie tylko by膰 tak traktowanym.

R贸wnie偶 Sedolf mia艂 dziwny wyraz twarzy. Emil zro­zumia艂, 偶e przyjaciel odgad艂 jego my艣li. To go troch臋 za­skoczy艂o. Nie spodziewa艂 si臋, 偶e Sedolf potrafi okaza膰 zrozumienie. Zwykle my艣la艂 tylko o sobie. Stara艂 si臋 bra膰 z 偶ycia to, co najlepsze. Ale mo偶e nie znamy do­brze swoich przyjaci贸艂, zanim nie znajdziemy si臋 w po­trzebie. Tego wieczoru Sedolf pokaza艂, co potrafi. Bez niego przy wios艂ach nic by si臋 nie uda艂o. By膰 mo偶e sta­li si臋 bohaterami. Emil w艂a艣ciwie nie wiedzia艂. Nie czu艂 si臋 jak bohater. Jednak by艂 pewien, 偶e bez pomocy Sedolfa wszyscy - on r贸wnie偶 - uton臋liby w fiordzie.

Ailo odzyskiwa艂 si艂y. Spo艣r贸d rozbitk贸w chyba on najmniej ucierpia艂. Nie trac膮c czasu na zmian臋 ubra­nia, podszed艂 do 艂贸偶ka Idy.

Le偶a艂a owini臋ta w we艂niane koce i sk贸ry, spod kt贸rych widoczna by艂a tylko jej blada twarz, poci膮g艂a i drobna. Ciemne rz臋sy podobne do fr臋dzli przy chu艣cie spoczy­wa艂y na policzkach. Na czo艂o opada艂y mokre i spl膮tane w艂osy. Niewielkie usta by艂y blade.

Ailo uj膮艂 w d艂onie policzki dziewczyny. Poczu艂 bi­j膮cy od nich ch艂贸d. Wydawa艂o mu si臋, 偶e ona bardziej go ozi臋bia ni偶 on j膮 ogrzewa.

- M贸j aniele - szepn膮艂 tu偶 przy ch艂odnej skroni. - Ida, m贸j aniele. B臋dziesz 偶y艂a, m贸j skarbie!

Nie mia艂 w艂adzy nad 偶yciem i 艣mierci膮. By艂 tylko ma艂ym cz艂owieczkiem, kt贸ry nie dysponowa艂 takimi si艂ami, je偶eli nawet istnia艂y. Lecz tak bardzo pragn膮艂, by Ida 偶y艂a, 偶e kto艣 gdzie艣 musia艂 sprawi膰, by tak si臋 sta艂o.

Nikomu nie wolno mu teraz jej zabiera膰. Przecie偶 ich wsp贸lne 偶ycie dopiero si臋 zacz臋艂o.

Ostro偶nie uca艂owa艂 blade wargi. Pami臋ta艂, 偶e potra­fi艂y zap艂on膮膰 ogniem, tak 偶e mog艂y niemal parzy膰. Te­raz wydawa艂y si臋 martwe.

Zauwa偶y艂, 偶e Ida zacz臋艂a jakby szybciej oddycha膰.

- 艢pi - rzek艂 Reijo. Co艣 w jego g艂osie sprawi艂o, 偶e Ailo wyprostowa艂 si臋.

- To tylko zwyczajny, najzwyklejszy sen - uspoko­i艂 go Reijo.

Ailo zerkn膮艂 na Id臋. Serce bi艂o mu w piersi jak osza­la艂e. Przestraszy艂 si臋. Nie nazywaj膮c tego wprost nawet w my艣lach, ba艂 si臋. Te niezwyk艂e si艂y zniszczy艂y Maj臋. Niezale偶nie od tego, jakie towarzyszy艂y im zdolno艣ci, Ailo nie pragn膮艂, by Ida zosta艂a nimi obdarzona.

Ale Reijo zapewni艂 go, 偶e to nie 贸w zimny, niena­turalny sen.

- D艂ugo przebywa艂a w wodzie, dlatego jest tak wy­ch艂odzona. Straci艂a przytomno艣膰.

- A Knut? - spyta艂 Ailo.

- Zemdla艂 z wyczerpania. Kto jak kto, ale Reijo zd膮偶y艂 chyba si臋 przekona膰, 偶e ani Knut, ani Ida, cho膰 te偶 dzieci Raiji, nie odzie­dziczyli tych samych zdolno艣ci co Maja.

Widywa艂 ten stan wystarczaj膮co cz臋sto, by umie膰 go rozpozna膰. Sen Idy i Knuta nie przypomina艂 niczym letargu. Tym razem po prostu spali. Dzi臋ki Bogu!

Ailo dr偶a艂 na ca艂ym ciele. Ponownie musia艂 dotkn膮膰 Idy. Przekona膰 si臋, 偶e tu jest, 偶e 偶yje. Dopiero wtedy znalaz艂 czas, by w艂o偶y膰 na siebie such膮 koszul臋 Reijo.

Nie zdziwi艂 si臋, 偶e Emil i Sedolf jeszcze zostali. Hen­riett臋 i Sofia posz艂y do domu. Zrobi艂y to niech臋tnie. Jednak Anjo zapewni艂a je, 偶e ju偶 sobie sama poradzi.

Ailo nie pragn膮艂 bli偶szej znajomo艣ci z Emilem. W ci膮gu tych miesi臋cy, kiedy jako go艣膰 mieszka艂 u Re­ijo, unika艂 spotka艅 z odtr膮conym zalotnikiem Idy. Nie mia艂 nic przeciwko pozosta艂ym ch艂opakom. Z Emilem by艂o inaczej. By膰 mo偶e dostrzega艂 w jego twarzy odbi­cie tego, co sam czu艂 do Idy. Nie potrafi艂 tego inaczej wyja艣ni膰. Emil nigdy przecie偶 nie zrobi艂 mu nic z艂ego - nawet pogodzi艂 si臋 z tym, 偶e Ida wybra艂a Ailo. Nie powiedzia艂 na temat tej decyzji z艂ego s艂owa. Emil by艂 ma艂om贸wny i pod ka偶dym wzgl臋dem porz膮dny. Ni­gdy nie stara艂 si臋 wyr贸偶ni膰. Wszyscy go lubili. Wyda­wa艂 si臋 jakby cieniem che艂pliwego i wybuchowego Sedolfa. Ci dwaj r贸偶nili si臋 od siebie jak dzie艅 i noc, a jed­nocze艣nie pod wieloma wzgl臋dami si臋 uzupe艂niali.

Ailo chyba troch臋 obawia艂 si臋 nawi膮zania kontak­t贸w z Emilem. Dla Idy Emil by艂 jednym z kawaler贸w. Po prostu jednym z wielu. Lecz Ailo spostrzeg艂, 偶e Ida nie jest jedn膮 z wielu dla Emila. Wtedy sam poczu艂 si臋 jak z艂odziej, chocia偶 niczego Emilowi nie ukrad艂.

Nie mo偶na posi膮艣膰 na w艂asno艣膰 drugiego cz艂owieka. Nikomu nie mo偶na kogo艣 ukra艣膰. Poza tym Ida nigdy nie da艂a Emilowi powodu, by wierzy艂, 偶e jest dla niej tym jedynym.

Ailo zdawa艂 sobie z tego spraw臋. I mimo to unika艂 Emila. Tego dnia mia艂o si臋 to zmieni膰. Nie mo偶na uni­ka膰 cz艂owieka, kt贸ry tak wiele dla ciebie po艣wi臋ci艂.

Ailo wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do Sedolfa. Podzi臋kowa艂 za nadludzki wysi艂ek przy wios艂ach.

- Wiele bym da艂, by mie膰 tak膮 si艂臋 w ramionach.

Naprawd臋 tak my艣la艂. Cho膰 wcale nie by艂 w膮t艂y, nie m贸g艂 si臋 r贸wna膰 z takim si艂aczem jak Sedolf.

Trudniej mu przysz艂o poda膰 d艂o艅 Emilowi. Najgor­sze jednak by艂o to, 偶e ten drugi wydawa艂 si臋 to rozu­mie膰. Obaj po raz pierwszy spojrzeli sobie w oczy.

- Dzi臋kuj臋 - rzek艂 Ailo ochryp艂ym g艂osem. Przytrzyma艂 przez chwil臋 d艂o艅 Emila. Wiele spraw le偶a艂o Ailo na sercu, ale nie zalicza艂y si臋 one do tych, o kt贸rych 艂atwo jest m贸wi膰.

- Obaj mamy chyba powody, by nie pragn膮膰 bliskiej przyja藕ni - zacz膮艂 powoli. - Nie jest to 艂atwe ani dla mnie, kt贸ry dosta艂em Id臋, ani te偶 chyba dla ciebie, kt贸­ry jej nie dosta艂e艣. Kocham j膮 tak bardzo, 偶e ci臋 rozu­miem. Ida nie jest zwyk艂膮 dziewczyn膮. Nie twierdz臋, 偶e wola艂bym, by wybra艂a ciebie, poniewa偶 to niepraw­da. My艣l臋, 偶e mog臋 da膰 Idzie wi臋cej szcz臋艣cia ni偶 kto­kolwiek inny. Kocham j膮 ponad wszystko. Lecz po tym, co si臋 sta艂o, Emil, chcia艂bym, 偶eby艣my zostali przyjaci贸艂mi. Zawdzi臋czam ci zar贸wno swoje, jak i jej 偶ycie. Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e jest ci niemal r贸wnie dro­ga jak mnie. To, czego dokonali艣cie dzi艣 wieczorem, ty i Sedolf, by艂o wielkie.

- Wszyscy maj膮 obowi膮zek ratowania 偶ycia - rzek艂 Emil zak艂opotany.

- Ale nie wszyscy by si臋 na to odwa偶yli - odpar艂 Ailo. - Zw艂aszcza przy takiej pogodzie jak dzi艣. Nikt by nie mia艂 do was pretensji, gdyby艣cie nie wyruszyli nas szu­ka膰. Jednak nie zawahali艣cie si臋 i dzi臋ki temu 偶yjemy. Nie s膮dz臋, 偶e wybra艂by艣 mnie na swego najlepszego przyjaciela, ale musisz wiedzie膰, Emil, 偶e gdyby艣 kiedy艣 potrzebowa艂 pomocy, zawsze mo偶esz na mnie liczy膰. To samo dotyczy Sedolfa. Ale poniewa偶 mi臋dzy nami, Emil, istnieje jednak pewnego rodzaju bariera, kieruj臋 to bardziej do ciebie. Jestem m臋偶em Idy, ale prosz臋 ci臋, by艣 nie traktowa艂 mnie jak wroga. Po tym, co si臋 sta艂o, pozostaniesz w mej pami臋ci jako przyjaciel.

- Nie mam nic przeciwko temu - odpar艂 Emil. - Nie przysz艂o mi nawet do g艂owy, by chowa膰 do ciebie uraz臋.

Sedolf pragn膮艂 zak艂贸ci膰 t臋 nieco podnios艂膮 atmosfe­r臋. Uzna艂, 偶e trudno by艂oby znale藕膰 odpowiednie s艂o­wa, wi臋c zacz膮艂 szuka膰 po kieszeniach swej przemo­czonej kurtki. Butelka ocala艂a. Wyj膮艂 j膮, u艣miechaj膮c si臋 szeroko, i poda艂 najpierw panu m艂odemu.

- Do diab艂a, Ailo - rzuci艂. - To twoje wesele. A po­niewa偶 u艂o偶y艂o si臋 tak, a nie inaczej, trzeba si臋 napi膰. Tobie przede wszystkim nale偶y si臋 spory 艂yk.

Pu艣cili butelk臋 wko艂o. Ostre ciep艂o w 偶o艂膮dku na chwil臋 pomog艂o. Nie przynios艂o trwa艂ej ulgi, lecz na moment poprawi艂o samopoczucie.

Anjo zakr臋ci艂a si臋 przy garnkach. Drewniane talerze sta艂y u艂o偶one w stos.

- Nie my艣lcie, 偶e je艣li nic nie zjecie, to komu艣 zro­bicie przys艂ug臋. Nie po to p贸艂 dnia sp臋dzi艂am przy garnkach, 偶eby to teraz styg艂o.

Wszyscy czterej byli g艂odni. Po zjedzeniu pierwszej porcji nie mogli si臋 oprze膰 pokusie, by zajrze膰 do garn­ka po dok艂adk臋. Czuli, 偶e wracaj膮 im si艂y.

To najdziwniejsze przyj臋cie weselne, na jakim kie­dykolwiek byli. D艂ugo b臋d膮 je pami臋ta膰.

Kiedy Sedolf i Emil wyszli, dom wyda艂 si臋 pusty. 艢wita艂o. Pogoda pogorszy艂a si臋. Zacz膮艂 pada膰 g臋sty 艣nieg. Du偶e i mokre p艂aty, przez kt贸re nic nie by艂o wi­da膰, niezale偶nie od pory dnia.

Obu ch艂opc贸w czeka艂y codzienne obowi膮zki.

W przeciwnym razie wcale by im si臋 nie spieszy艂o.

Ailo zauwa偶y艂, 偶e Emil najch臋tniej by zosta艂. Jed­nak z wielu powod贸w by艂o to niemo偶liwe. Widzia艂, jak ten ch艂opak cierpi.

Dozna艂 dziwnego uczucia, zapewniaj膮c, 偶e obaj za­wsze mog膮 wpa艣膰 w odwiedziny.

- Sprawicie nam wielk膮 rado艣膰 - rzek艂 szczerze. Po­winien mo偶e darzy膰 niech臋ci膮 Emila, ale nie. Czu艂 si臋 tylko jako艣 dziwnie. - Ida pewnie r贸wnie偶 chcia艂aby wam podzi臋kowa膰 - doda艂. - Jak tylko jako tako wydobrzeje.

Reijo i Ailo nie poszli spa膰. Drzwi do bocznej izby pozostawili otwarte. Anjo po艂o偶y艂a si臋 obok Knuta. Chcia艂a by膰 przy nim, kiedy si臋 obudzi i na tyle od­pocznie, by m贸g艂 j膮 przytuli膰.

Ojciec i m膮偶 czuwali przy Idzie.

- Jak si臋 czujesz? - spyta艂 Reijo. Ailo wiedzia艂, 偶e nie chodzi mu o fizyczne samopo­czucie.

- Dziwnie - odpar艂 Ailo zgodnie z prawd膮. - Wydawa­艂o mi si臋, 偶e b臋d臋 zazdrosny. Ale to nie to. Nie lubi艂em przedtem Emila. Teraz pogodzi艂em si臋 nawet z tym, 偶e jest nadal zakochany w Idzie, cho膰 zosta艂a moj膮 偶on膮.

Przez twarz Reijo przebieg艂 nik艂y u艣miech.

- A wi臋c ju偶 wiesz, jak to jest.

- Czy tak w艂a艣nie by艂o z tat膮? Reijo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Mikkal nigdy nie potrafi艂 偶y膰 z my艣l膮, 偶e s膮 opr贸cz niego inni. Nigdy tego nie zaakceptowa艂. My艣l臋, 偶e za­wsze by艂 zazdrosny. Wiedzia艂, 偶e ona kocha go bardziej ni偶 kt贸regokolwiek z nas, innych. Lecz dla Mikkala ist­nia艂a tylko ona jedna. Tylko Raija. By艂a jego jedyn膮 mi艂o艣ci膮. Ona natomiast uwa偶a艂a, 偶e s膮 r贸偶ne rodzaje mi­艂o艣ci. Raij臋 i twojego tat臋 艂膮czy艂o co艣, czego nigdy do ko艅ca nie poj膮艂em. Lecz ona na sw贸j spos贸b kocha艂a r贸wnie偶 mnie i kilku innych. Wtedy uwa偶a艂em, 偶e ofia­rowuje mi za ma艂o. Jako m臋偶czyzna pragn膮艂em wi臋cej. Raija jednak zawsze by艂a uczciwa. Nigdy nie obiecywa­艂a czego艣, czego nie mog艂a da膰. Teraz rozumiem, co mia艂a na my艣li, m贸wi膮c, 偶e to pewnego rodzaju mi艂o艣膰. S膮 ludzie, kt贸rzy nigdy nie do艣wiadcz膮 nawet tego. Jed­nak o Mikkalu wiedzia艂em od pocz膮tku.

- Czy nadal j膮 kochasz? - Ailo spyta艂 o to, co zawsze go nurtowa艂o, ale nigdy nie nadarzy艂a si臋 odpowiednia okazja. Nigdy nie rozmawia艂 z Reijo tak szczerze.

- Czy j膮 kocham? - Reijo zamy艣li艂 si臋. Smakowa艂 to s艂owo. Smakowa艂 ju偶 przedtem. Wie­dzia艂, 偶e za ka偶dym razem nabiera艂o nowego smaku.

- Im jestem starszy, tym bardziej zgadzam si臋 z Ra­ij膮. Rzeczywi艣cie istnieje wiele rodzaj贸w mi艂o艣ci. Kocha膰 i kocha膰 nigdy nie oznacza tego samego, rozumiesz?

Ailo skin膮艂 g艂ow膮. Mia艂 nadziej臋, 偶e przynajmniej poj膮艂 cho膰 odrobin臋.

- Mia艂em inn膮 kobiet臋 - rzek艂 Reijo. Zauwa偶y艂 zaskoczenie na twarzy Ailo. Wzruszaj膮c ramionami, doda艂 z u艣miechem:

- Nie, nie zamierzam sobie z ciebie 偶artowa膰 i ka­za膰 ci wierzy膰, 偶e w moim 偶yciu by艂y tylko dwie ko­biety. By艂o ich wi臋cej. Ka偶da z nich wype艂nia艂a we mnie pustk臋. Nie twierdz臋, 偶e nic dla mnie nie znaczy­艂y. Pami臋taj, 偶e najwi臋ksza przykro艣膰, jak膮 mo偶esz sprawi膰 drugiemu cz艂owiekowi, to powiedzie膰, 偶e by艂 ci ca艂kiem oboj臋tny. Ot贸偶 kocha艂em pewn膮 kobiet臋 mi艂o艣ci膮 granicz膮c膮 z t膮, kt贸ra istnia艂a mi臋dzy Mikkalem a Raij膮. Nie m贸wi臋, 偶e 艂膮czy艂o nas to samo. Na­wet nie 艣mia艂bym o tym marzy膰. Jednak ta kobieta by­艂a dla mnie ca艂ym 艣wiatem. Chcia艂em si臋 z ni膮 o偶eni膰, mimo 偶e ju偶 wtedy by艂em m臋偶em Raiji. Naprawd臋 za­mierza艂em j膮 po艣lubi膰, Ailo, lecz ona umar艂a.

Reijo nie wyja艣ni艂, w jaki spos贸b zgin臋艂a. Nie po­wiedzia艂 gdzie. I tak do艣膰 oskar偶e艅 o czary ci膮偶y艂o na kobietach w tej rodzinie.

- Czy Raija wiedzia艂a o niej? Reijo skin膮艂 g艂ow膮.

- Rzadko ukrywali艣my co艣 przed sob膮. Byli艣my na wskro艣 uczciwi. Na tym opiera艂a si臋 nasza przyja藕艅. Tak, Raija by艂a moim najlepszym przyjacielem. Po­dobnie jak tw贸j ojciec. Ale poniewa偶 Raija by艂a r贸w­nie偶 moj膮 偶on膮, istnia艂a mi臋dzy nami szczeg贸lna bli­sko艣膰, jakiej nigdy nie osi膮gn膮 dwaj m臋偶czy藕ni. Raija i ja byli艣my tak偶e kochankami. To znaczy, 偶e pozna­li艣my si臋 jeszcze od tej strony.

- Jak ona przyj臋艂a to, 偶e kochasz inn膮?

- Okaza艂a si臋 wspania艂omy艣lna - odpar艂 Reijo. - Zro­zumia艂a, poniewa偶 i jej zdarza艂o si臋 pokocha膰 innego.

Ailo milcza艂. Ujrza艂 wszystko w nowym 艣wietle. Lecz Reijo nie odpowiedzia艂 mu na pytanie, co czuje dzisiaj.

- S膮dz臋, 偶e Raija nie 偶yje, Ailo. Nie m贸g艂bym si臋 niko­mu do tego przyzna膰. Powiesz pewnie, 偶e po prostu wo­l臋 tak my艣le膰. Bardzo j膮 kocham. Na pewien spos贸b. Na sw贸j spos贸b. Nie mo偶na tego nazwa膰 tylko przyja藕ni膮. To co艣 o wiele wi臋cej. Chocia偶 uwa偶am, 偶e przyja藕艅 jest w 偶yciu najcenniejsza, je偶eli jest prawdziwa i szczera.

- Czy dlatego nie znalaz艂e艣 sobie kogo艣 innego? Na twarzy Reijo widnia艂 u艣miech, lecz w oczach po­jawi艂 si臋 smutek.

- Kobiety, kt贸re mog艂yby dla mnie co艣 znaczy膰, nie by艂y dla mnie, Ailo. Poza tym na pocz膮tku nie chcia­艂em, by kt贸rakolwiek bra艂a na siebie tak wielk膮 odpo­wiedzialno艣膰, jak膮 s膮 dzieci. Potem wymy艣la艂em inne wym贸wki. Zreszt膮 tu nad fiordem niewiele jest takich kobiet, kt贸re by mi odpowiada艂y. Je艣li mia艂bym jak膮艣 znale藕膰, powinienem by艂 wyjecha膰. Ale nie wiem, czy by艂bym w stanie ponownie si臋 o偶eni膰. Gdy jestem sam, czuj臋 si臋 wolny. Mo偶e czasami troch臋 samotny, ale tyl­ko w takim stopniu, w jakim sam tego chc臋. Zawsze znajd臋 tu kogo艣, z kim mog臋 porozmawia膰. Podzieli膰 si臋 my艣lami. A kiedy cia艂o dr臋cz膮 t臋sknoty... mnie, sta­remu, nie jest wcale trudniej ni偶 wam m艂odym.

Ailo musia艂 si臋 u艣miechn膮膰. Ida opowiada艂a wpraw­dzie o tym, 偶e Reijo zachowywa艂 wstrzemi臋藕liwo艣膰, od kiedy tylko pami臋ta, c贸rki jednak nie wiedz膮 wszystkiego.

- Nie jestem pewien, czy potrzebuj臋 偶ony - doda艂 Reijo w zamy艣leniu. - Nie wiem, czy mog艂aby zast膮­pi膰 wspomnienia, kt贸rymi 偶yj臋. Owe dwie kobiety mo­jego 偶ycia by艂y zupe艂nie niepodobne do innych, trud­no jest dzi艣 takie znale藕膰.

- Ka偶dy kogo艣 potrzebuje - zauwa偶y艂 Ailo. Reijo spojrza艂 na niego. D艂ugo nie spuszcza艂 wzro­ku.

- Jeste艣 m艂ody i zakochany - odezwa艂 si臋. - To natu­ralne, 偶e tak czujesz. A i Ida nie jest podobna do innych. Pierwszy m贸g艂bym o tym za艣wiadczy膰. Nie musisz si臋 zastanawia膰, czy przypadkiem nie kocha innego. Jeste­艣cie dla siebie stworzeni. Mo偶e to brzmi naiwnie, ale tak chyba jest. Je偶eli istnieje na 艣wiecie taka para ludzi, to w艂a艣nie wy j膮 tworzycie.

Zamilk艂, po czym doda艂:

- 艁atwiej jest 偶y膰 z my艣l膮, 偶e poza tob膮 kochaj膮 j膮 inni, ni偶 pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e ona kocha kogo艣 po­za tob膮.

Ailo przyzna艂 Reijo racj臋.

- Diabli wzi臋li noc po艣lubn膮 - u艣miechn膮艂 si臋. Zdo­艂a艂 si臋 u艣miechn膮膰, mimo wszystko.

- Dobrze, 偶e to nie noc czuwania przy zw艂okach - rzek艂 Reijo z powag膮. - Niewiele brakowa艂o, by tak si臋 sta艂o.

4

Wszyscy uwa偶ali Id臋 za siln膮 i odporn膮. By膰 mo偶e dlatego, 偶e nigdy nie chorowa艂a. W ka偶dym razie ni­gdy tak powa偶nie, by warto o tym m贸wi膰. Okaza艂o si臋, 偶e jest delikatniejsza, ni偶 my艣leli. Od wypadku nie wstawa艂a z 艂贸偶ka. Odzyska艂a co prawda 艣wiadomo艣膰, ale m臋czy艂 j膮 brzydki kaszel, dochodz膮cy jakby z sa­mego dna p艂uc. A kiedy oddycha艂a, s艂ycha膰 by艂o szmer. Nie skar偶y艂a si臋, ale musia艂o jej to sprawia膰 b贸l. Pra­wie przesta艂a je艣膰, sta艂a si臋 apatyczna i bez 偶ycia. Ailo uwa偶a艂, 偶e z ka偶dym dniem jej oczy staj膮 si臋 coraz wi臋ksze i wi臋ksze. Zastosowa艂 wszystkie zio艂a, jakie zna艂. Wydawa艂o si臋, 偶e niewiele pomog艂y.

Pragn膮艂, by by艂a z nimi Maja - Maja ze swoimi uzdrawiaj膮cymi r臋kami i dwa razy wi臋ksz膮 wiedz膮 o ro艣linach leczniczych.

Mija艂y tygodnie. Miesi膮c po 艣lubie Ida nadal le偶a艂a. Jego g贸rski kwiat, zwykle tryskaj膮cy 偶yciem, zaczyna艂 wi臋dn膮膰.

- Ma艂偶e艅stwo ci nie s艂u偶y - rzek艂 smutno, siedz膮c przy 艂贸偶ku ukochanej.

Trzyma艂 jej drobn膮 d艂o艅, nie potrafi艂 przekaza膰 cho­rej nic ze swej si艂y, cho膰 tak bardzo pragn膮艂.

- To minie - odezwa艂a si臋 Ida s艂abym g艂osem. Ailo nie by艂 w stanie zgadn膮膰, czy sama w to wie­rzy. Tak bardzo stara艂a si臋 by膰 dzielna.

- Wkr贸tce 艣niegi stopniej膮, Ailo...

- Tak - przyzna艂.

Do czego ona zmierza? zastanowi艂 si臋. Przychodzi­艂o jej do g艂owy tyle dziwnych pomys艂贸w. Ale taka ju偶 by艂a, jego ma艂a Ida. Jego 偶ona.

- Ju偶 dawno powiniene艣 wyruszy膰.

- Powinni艣my wyruszy膰 - poprawi艂 i 艣cisn膮艂 j膮 za r臋k臋.

Przyjrza艂 si臋 Idzie zaskoczony. Nie mia艂a dzi艣 go­r膮czki. Jej policzki lekko si臋 zar贸偶owi艂y, ale nie by艂a rozpalona. Ailo powa偶nie si臋 przestraszy艂, 偶e dziew­czyna jednak zdaje sobie spraw臋 z tego, co m贸wi.

- Nigdzie si臋 nie rusz臋 bez ciebie, dobrze o tym wiesz, Ida. Co bym bez ciebie robi艂? M贸j dom jest tam, gdzie ty jeste艣, moja droga, rozumiesz?

- Z pewno艣ci膮 czeka na ciebie wiele spraw - stara艂a si臋 go przekona膰. Wydawa艂o si臋, 偶e d艂ugo to rozwa偶a艂a. - Inni przej臋li to, co od dawna nale偶a艂o do ciebie, Ailo. Pora, 偶eby艣 wr贸ci艂. Je艣li b臋dziesz zwleka艂, pomy艣l膮, 偶e ju偶 nie przyjdziesz. Ze nie 偶yjesz albo 偶e ich opu艣ci艂e艣.

Istotnie czeka艂o na niego wiele spraw. Nie mo偶e tak po prostu si臋 zjawi膰, rzuci膰 swoj膮 cz臋艣膰 z艂ota i powie­dzie膰 鈥瀙rosz臋 bardzo鈥. To oczywiste.

Pozosta艂o mu jeszcze udowodni膰, 偶e nadal jest jed­nym z nich. 呕e ci膮gle wiele potrafi i 偶e 偶ycie w艣r贸d Norweg贸w i Fin贸w go nie rozleniwi艂o. Z ka偶dym dniem oddala艂 si臋 od swego narodu. Ailo zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e takie spokojne 偶ycie w jednym miejscu, ograniczonym czterema 艣cianami, nie jest dla niego. Je­go dachem jest niebo. Nie jakie艣 konkretne miejsce, lecz jednocze艣nie wszystkie miejsca s膮 jego domem. Domem bez 艣cian. Zna si臋 na hodowli renifer贸w i jest z tego dumny. Zna to 偶ycie - kt贸re jest jego 偶yciem.

- Wkr贸tce wyzdrowiejesz, Ida. Pokr臋ci艂a g艂ow膮. Widzia艂a sprawy niezwykle jasno, jak zawsze.

- Nie tak szybko. My艣lisz, 偶e tego nie rozumiem? Wiem, 偶e wyzdrowiej臋, nie jest a偶 tak beznadziejnie, m贸j Ailo. Ale to jeszcze potrwa. Widz臋, 偶e 艣nieg ju偶 topnieje. Wkr贸tce zniknie nawet z g贸r. A wtedy two­ja droga si臋 wyd艂u偶y. Wiesz, 偶e mam racj臋, dlaczego, do diab艂a, nie chcesz mi jej przyzna膰?

Teraz m贸wi艂a jak dawna Ida.

- Chc臋 by膰 przy tobie. U艣miechn臋艂a si臋. Ale to tylko cie艅 jej dawnego u艣miechu. Wydawa艂 si臋 jak promyk s艂o艅ca, przedzie­raj膮cy si臋 przez g臋st膮 warstw臋 chmur.

- Rozumiem ci臋, Ailo. A ty my艣lisz, 偶e nie pragn臋 te­go samego? My艣lisz, 偶e chc臋, 偶eby艣 mnie opu艣ci艂? Staram si臋 by膰 rozs膮dna, ot co. Ale nawet gdyby艣my pojechali razem, b臋dziesz mia艂 na miejscu mn贸stwo roboty. Na pewno na d艂ugo b臋dziesz mnie zostawia艂 samej sobie. Nie dlatego, 偶eby艣 tego chcia艂, ale poniewa偶 tak musi by膰. A ja nie znam twojej mowy. Przez wi臋kszo艣膰 dnia b臋d臋 sama. Kiedy ju偶 tak si臋 sta艂o... 偶e jestem chora, to chyba lepiej, 偶eby艣 wyruszy艂 teraz. I 偶eby艣 wr贸ci艂 po mnie p贸藕­niej. Albo tata czy Knut przywioz膮 mnie, gdy wyzdro­wiej臋. Nie rozstajemy si臋 na ca艂e 偶ycie, Ailo. Tylko na pe­wien czas. A i dla mnie b臋dzie lepiej, je艣li przyjad臋, kie­dy b臋dziesz mia艂 dla mnie wi臋cej czasu.

- To najg艂upszy pomys艂, na jaki mog艂a艣 wpa艣膰 - uzna艂 Ailo.

Zdecydowanie odrzuci艂 tak膮 mo偶liwo艣膰, absolutnie nie chcia艂 wi臋cej o niej m贸wi膰. Ale my艣li zacz臋艂y si臋 ni膮 bawi膰. Z my艣li nie by艂o tak 艂atwo jej wymaza膰.

Po raz drugi poruszy艂 ten temat Reijo. Ailo zrozu­mia艂, 偶e Ida rozmawia艂a z ojcem.

- Ida ma racj臋 - stwierdzi艂 Reijo. - To potwornie de­nerwuj膮ce, ale w tym, co ta dziewczyna m贸wi, najcz臋­艣ciej jest sporo racji. Wkr贸tce b臋dzie za p贸藕no, by wy­bra膰 si臋 w drog臋. Musisz si臋 szybko zdecydowa膰.

- Chc臋 zosta膰.

- Oczywi艣cie, ale czasem trzeba zrobi膰 co艣, czego si臋 nie chce, Ailo. Wiesz o tym. Kiedy wyruszasz?

Ailo milcza艂.

- Sam p贸藕niej przywioz臋 Id臋 - zaproponowa艂 Re­ijo. - Nie ma sensu, by艣 znowu przemierza艂 taki ka­wa艂 drogi. Twoja siida ci臋 potrzebuje. Mnie za艣 nic nie ogranicza, sam o sobie decyduj臋. Przyprowadz臋 ci 偶on臋 do zimowego obozu. A ty b臋dziesz m贸g艂 wy­korzysta膰 ten czas, by ugruntowa膰 swoj膮 pozycj臋 we wsp贸lnocie.

- Do zimy pozosta艂o du偶o czasu. Reijo skin膮艂 g艂ow膮.

- Podobnie uwa偶aj膮 ci, kt贸rzy na ciebie czekaj膮. Ty i Ida wiecie, co posiadacie. Wiesz, 偶e ona na pewno przyjedzie. A tutaj b臋dziesz tylko drepta艂 w k贸艂ko i si臋 denerwowa艂. Kilka miesi臋cy roz艂膮ki nie jest w stanie zrujnowa膰 ma艂偶e艅stwa i mi艂o艣ci.

- Teraz rozumiem, sk膮d u Idy taka zdolno艣膰 prze­konywania - zauwa偶y艂 Ailo. - Rzeczywi艣cie, zastana­wia艂em si臋 nad tym, by wyruszy膰. Ale serce mi krwa­wi na sam膮 my艣l, 偶e mia艂bym opu艣ci膰 Id臋.

- Tylko na pewien czas - uspokoi艂 go Reijo. - Na­wet nie na rok.

Chyba powinien sobie zdawa膰 spraw臋 z tego, co m贸wi. Roz艂膮ka nie by艂a mu obca.

- Nie tak膮 przysz艂o艣膰 sobie wyobra偶a艂em - odezwa艂 si臋 Ailo. Trudno mu by艂o si臋 u艣miechn膮膰.

- Rozpocz臋li艣cie wsp贸lne 偶ycie w taki spos贸b, jakie­go nikt by nie wymy艣li艂 - przyzna艂 Reijo z gorycz膮.

- Nic chyba na to nie poradzimy, prawda? Reijo skin膮艂 w stron臋 domu.

- D艂ugo si臋 na to przygotowywa艂a. Mo偶esz jej to te­raz powiedzie膰.

Ida zdo艂a艂a usi膮艣膰. Robi艂a co艣 na drutach. Ailo wie­dzia艂, 偶e tego nie lubi, i u艣wiadomi艂 sobie, jak musi jej doskwiera膰 przymusowa bezczynno艣膰.

- Nie m贸wi艂a艣 mi, 偶e rozmawia艂a艣 z Reijo - rzek艂 i usiad艂 obok na 艂贸偶ku.

- Tato potrafi przekonywa膰. Ida od艂o偶y艂a rob贸tk臋.

- Znam kogo艣, kto odziedziczy艂 po nim ten dar - u艣miechn膮艂 si臋 Ailo.

Palcem wskazuj膮cym przesun膮艂 po jej twarzy wzd艂u偶 nasady w艂os贸w, potem opu艣ci艂 go po policzku do ust, dotyka艂 ich linii. Po chwili przy艂o偶y艂 do w艂a­snych ust - jakby w ten spos贸b skrad艂 poca艂unek.

- Uwa偶am, 偶e mia艂a艣 wiele racji. - Posun膮艂 si臋 tak daleko, 偶e to przyzna艂. - Ale b臋dzie mi ciebie strasznie brakowa艂o, moja male艅ka!

- A my艣lisz, 偶e ja nie b臋d臋 t臋skni膰? Ailo wiedzia艂, 偶e oboje b臋d膮 cierpie膰 podobnie.

- Reijo obieca艂, 偶e osobi艣cie ci臋 przywiezie. Mam na­dziej臋, 偶e uda si臋 wam przyby膰 przed nastaniem zimy.

Ida skin臋艂a g艂ow膮.

- Ja tak偶e. Nie wiem, czy wytrzymam tak d艂ugo... Mrugn臋艂a porozumiewawczo, odzyska艂a sw贸j dawny humor - mimo 偶e czu艂a si臋 jeszcze bardzo s艂aba. To by艂 jeden z jej dobrych dni, dzi艣 tylko od czasu do czasu zakas艂a艂a. Zwykle godzinami odkrztusza艂a zalegaj膮c膮 w p艂ucach wydzielin臋, nie zauwa偶aj膮c 偶adnej poprawy. Ailo skrzywi艂 si臋. Od chwili, kiedy si臋 pobrali, sy­pia艂 tu偶 obok Idy - ale nie z ni膮 - ani razu nie trzyma艂 jej w ramionach z nami臋tno艣ci膮 i po偶膮daniem.

- To chyba kara za to, 偶e skosztowali艣my zakazane­go owocu, zanim zostali艣my m臋偶em i 偶on膮 - rzek艂 偶ar­tobliwie, cho膰 i on bardzo jej pragn膮艂. - Je偶eli si臋 oba­wiasz, 偶e nie b臋dziesz mog艂a wytrzyma膰, Ida, to nie my艣l sobie, 偶e ci臋 tak zostawi臋.

Ich palce splot艂y si臋. Oboje mieli podobne poczucie humoru.

- Wiem, 偶e musisz jecha膰, Ailo - szepn臋艂a mu tu偶 przy policzku. Z zadziwiaj膮c膮 si艂膮 poci膮gn臋艂a ch艂opaka ku so­bie. - Naprawd臋 wcale tego nie chc臋. Ale s膮dz臋, 偶e to naj­rozs膮dniejsze rozwi膮zanie, a ja w gruncie rzeczy zawsze by艂am rozs膮dna. Nie mo偶esz marnowa膰 tyle czasu ze wzgl臋du na mnie. Od tego szybciej nie wyzdrowiej臋. Wiem, 偶e mnie kochasz. Wiem, 偶e nie rzucisz si臋 w ra­miona tej czy innej dobrej znajomej z dawnych czas贸w. Wiem, 偶e jeste艣my sobie przeznaczeni. Ty i ja. A wi臋c ru­szaj w drog臋 zaraz, jak tylko przygotujesz, co potrzeba...

Musn臋艂a wargami jego szyj臋. Ailo zacz膮艂 wycofywa膰 si臋 z jej obj臋膰, coraz bardziej gor膮cych, gor臋tszych ni偶 pozwala艂 na to rozs膮dek.

Ida nadal by艂a chora...

- Ailo, chyba nie odjedziesz bez czu艂ego po偶egnania. Prze艂kn膮艂 ci臋偶ko.

- Jeste艣 jeszcze zbyt s艂aba, m贸j skarbie. - W g艂owie czu艂 zam臋t. Zasch艂o mu w ustach. - Nie chcia艂bym zrobi膰 niczego, co by ci mog艂o zaszkodzi膰, najdro偶sza Ido.

- Dlaczego twoje pieszczoty mia艂yby mi zaszkodzi膰?

Nie potrafi艂 odeprze膰 tego rodzaju argument贸w. T臋­skni艂 do 偶ony. T臋skni艂 przez ca艂y czas, kiedy le偶a艂 obok niej, a powinien spa膰.

Chcia艂 powiedzie膰, 偶e chyba sama nie wie, co m贸wi, ale poczu艂, jak jej r臋ce jakim艣 cudem w艣lizguj膮 si臋 pod spodnie i wyjmuj膮 koszul臋. Jej ciep艂e r臋ce na swej sk贸rze...

- Tylko nie m贸w, 偶e mnie nie pragniesz, Ailo? Nie, takie s艂owa nigdy by mu nie przesz艂y przez usta. Nie m贸g艂by tak sk艂ama膰.

- Powinna艣 odpoczywa膰 i nabiera膰 si艂 - szepn膮艂. R臋ce mia艂y ochot臋 wedrze膰 si臋 pod koszul臋 nocn膮.

Nie wystarcza艂o im, 偶e czuj膮 cia艂o przez materia艂.

- Ty mi mo偶esz doda膰 sil - odpar艂a. - Kochaj mnie. Poka偶, 偶e mnie pragniesz. Spraw, bym poczu艂a si臋 zno­wu kobiet膮. Nie tylko chorym cz艂owiekiem. Potrzebu­j臋 tego, Ailo. Potrzebuj臋 poczu膰, jak mnie dotykasz, potrzebuj臋 ciebie, m贸j najdro偶szy, kochanku, m臋偶u, przyjacielu...

Ailo nie pami臋ta艂, czy zamkn膮艂 drzwi do izby. Zwy­kle w ci膮gu dnia by艂y uchylone, chyba wi臋c zostawi艂 je otwarte. Nie zdoby艂 si臋 jednak na to, by wsta膰 i spraw­dzi膰. To bez znaczenia.

Teraz liczyli si臋 tylko oni oboje.

Poca艂owa艂 Id臋. Nie delikatnie i prawie po bratersku, jak w ci膮gu ostatnich tygodni, kiedy si臋 ba艂, 偶e zrobi jej krzywd臋. Teraz pragn膮艂 j膮 posi膮艣膰. Chcia艂 by膰 dla niej czu艂y, pokaza膰 jej, ile dla niego znaczy - a jedno­cze艣nie zaspokoi膰 nami臋tno艣膰, kt贸ra go ogarn臋艂a.

Znalaz艂 si臋 pod sk贸rami. Podci膮gn膮艂 koszul臋 nocn膮 Idy a偶 do pasa. Zobaczy艂, jak na spoconej sk贸rze dziewczyny utworzy艂a si臋 g臋sia sk贸rka, wystraszy艂 si臋, 偶e zmarznie, 偶e si臋 przezi臋bi.

Poci膮gn臋艂a za wi膮zanie przy szyi. Powstrzyma艂 j膮.

- Przezi臋bisz si臋, Ida. Jej usta u艂o偶y艂y si臋 do poca艂unku.

- Jak mog艂abym si臋 przezi臋bi膰, kiedy ty mnie obej­mujesz? Nie zmarzn臋, kochaj膮c si臋 z tob膮.

Uwolni艂a si臋 z nocnej bielizny, ukazuj膮c mu na mo­ment nagie cia艂o, zanim skuli艂a si臋 pod warstwami sk贸r i we艂nianych kocy.

Ailo rozpi膮艂 spodnie. Zerwa艂 z siebie koszul臋.

Kumagi musia艂y zosta膰 na swym miejscu, nie mia艂 czasu ich rozsznurowywa膰.

By艂 tak rozpalony, 偶e zl膮k艂 si臋, i偶 Ida mo偶e si臋 o nie­go poparzy膰. Przysun膮艂 si臋 do niej, obj膮艂. Przytuli艂 mocno, tak jak o tym marzy艂 co noc.

- Najdro偶sza - szepn膮艂 i uca艂owa艂 j膮. G艂adzi艂 d艂o艅mi jej cia艂o od ramion, przez tali臋, wzd艂u偶 bioder po uda, tak daleko, jak tylko zdo艂a艂 si臋­gn膮膰. Ida przywar艂a mocno do Ailo, zacisn臋艂a r臋ce za jego plecami, pociera艂a kolanem o jego udo, powoli, niespiesznie.

Poczu艂 jej piersi na swym nagim, gor膮cym torsie. Jej usta zap艂on臋艂y przy jego ustach. Pi艂a z niego, tak jak i on pi艂 z niej.

Ailo wsun膮艂 r臋k臋 mi臋dzy w艂asne cia艂o a cia艂o Idy. Po­g艂adzi艂 jej brzuch, lekko zaokr膮glony. Palce chcia艂y zej艣膰 ni偶ej, lecz pokierowa艂 je ku g贸rze. Zacisn膮艂 d艂onie na piersiach, pie艣ci艂 obie, jednocze艣nie ca艂uj膮c Id臋 w szyj臋.

- Czy nadal uwa偶asz, 偶e mog臋 zmarzn膮膰? - spyta艂a szeptem, zaczepnie.

- Nie - odpar艂 rozgor膮czkowany.

Czu艂, 偶e Ida jest rozpalona, jakby p艂on臋艂a ku niemu.

Lekko k膮sa艂 j膮 w rami臋. R臋k膮 pod膮偶y艂 w d贸艂.

Stara艂 si臋 dobrze pozna膰 jej cia艂o, pie艣ci膰 tak, by by­艂a gotowa na jego przyj臋cie.

Ida nawet przez sk贸rzane spodnie czu艂a pulsuj膮ce zwierz臋, kt贸re o偶ywa艂o nad jej brzuchem, kiedy moc­no do niego przywiera艂a. Odnosi艂a wra偶enie, 偶e p艂o­nie, 偶e stan臋艂a w ogniu, od czubka g艂owy po opuszki palc贸w, od pi臋t po cebulki w艂os贸w.

Czu艂a, jak stwardnia艂y jej brodawki, t臋skni膮c za do­tykiem palc贸w Ailo, za dotykiem jego ust. Z rozkosz膮 g艂adzi艂a jego g艂adk膮 sk贸r臋, wdycha艂a jego zapach. Nie­powtarzalny zapach jej Ailo.

Przez u艂amek sekundy zastanowi艂a si臋, jak ona dla nie­go pachnie, nie by艂a jednak pewna, czy on za pomoc膮 w臋­chu m贸g艂 doznawa膰 tylu wra偶e艅 co ona. Sama w pe艂ni korzysta艂a ze swych zmys艂贸w. Prze偶ywa艂a wszystko bar­dzo intensywnie. Pragn臋艂a, by doznania by艂y tak silne, jak to tylko mo偶liwe. Dopiero wtedy uwa偶a艂a je za pe艂ne. Ni­gdy nie zadowala艂a si臋 namiastk膮. Chcia艂a mie膰 wszystko.

Wszystko.

Czu艂a, jak twarde mi臋艣nie pod sk贸r膮 Ailo napinaj膮 si臋 i rozlu藕niaj膮 pod jej palcami. Sprawia艂o jej to prawdzi­w膮 rozkosz. Jego cia艂o, takie mocne i spr臋偶yste, a jedno­cze艣nie ciep艂e i mi臋kkie, nigdy nie przestanie jej urzeka膰.

Posiada艂 niezwyk艂膮 si艂臋, a zarazem potrafi艂 by膰 taki delikatny, niemal偶e jak kobieta. W艂a艣nie t臋 jego dwo­isto艣膰 Ida kocha艂a.

I po偶膮da艂a go.

Wiele z jej przyjaci贸艂ek wmawia艂o jej, 偶e dziewcz臋­ta nie powinny odczuwa膰 poci膮gu do m臋偶czyzn. Ze to wstyd i grzech. 呕e to prostackie.

Reijo nigdy si臋 na ten temat nie wypowiada艂. Mo偶e raz bardzo zak艂opotany napomkn膮艂, 偶e o ile wie, nie ma w tym nic z艂ego. Wtedy nie wyja艣ni艂, co to takie­go 鈥瀙o偶膮danie鈥. Wyra偶a艂 si臋 jednak o tym, jak o czym艣 dobrym i pi臋knym. M贸wi艂, 偶e oddawanie ca艂ego siebie cz艂owiekowi, kt贸rego si臋 kocha, nie mo偶e by膰 niczym z艂ym. Ale trzeba samemu tego chcie膰. Dlatego dziew­cz臋ta chyba te偶 musz膮 odczuwa膰 po偶膮danie. W prze­ciwnym razie wsp贸lne 偶ycie by艂oby bez sensu.

Ida by艂a wdzi臋czna za wychowanie, kt贸re da艂 jej Reijo. Gdyby nie tato, takie chwile jak ta sta艂yby si臋 przykrym obowi膮zkiem, pozbawionym owej niezwyk艂ej rado艣ci.

Ida odnios艂a wra偶enie, 偶e zostali z Ailo po艂膮czeni w ja­ki艣 szczeg贸lny spos贸b, jakby przenikali przez sk贸r臋 tego drugiego. Jakby na mgnienie oka stawali si臋 jedno艣ci膮.

Ogarn臋艂o j膮 oszo艂omienie i fala gor膮ca. Cz臋艣ciowo pew­nie winna jest temu choroba. Ale Ailo te偶 si臋 do tego przy­czyni艂. Dzia艂o si臋 z ni膮 co艣 dziwnego - cia艂o uzyska艂o w艂a­sn膮 wol臋, kt贸r膮 nie nale偶a艂o i nie spos贸b by艂o kierowa膰.

Wtedy odda艂a si臋 rozkoszy.

Chcia艂a i Ailo da膰 rozkosz. Samo branie nie ma nic wsp贸lnego z mi艂o艣ci膮.

Obr贸ci艂a si臋 na bok, poci膮gn臋艂a Ailo za sob膮. J臋zy­kiem przebieg艂a po jego ustach, wsun臋艂a koniuszek mi臋dzy jego wargi i z臋by, odnalaz艂a j臋zyk ukochanego.

Ca艂owali si臋 d艂ugo. Nami臋tnie i gor膮co.

Jej r臋ce w臋drowa艂y po piersi Ailo, g艂adzi艂y i pie艣ci­艂y j膮 od szyi po p艂aski brzuch. Poczu艂y zimno klamry paska do spodni.

Nieznaczne mu艣ni臋cie ch艂odu, tylko tyle. Nie zdo­艂a艂o ostudzi膰 po偶膮dania. Jedynie na kilka sekund obu­dzi艂o g艂os rozs膮dku. G艂os, kt贸rego Ida nie chcia艂a s艂ucha膰 i kt贸ry szybko uciszy艂a. Obie d艂onie wsun臋艂a w rozpi臋te spodnie Ailo, po艂o偶y艂a je na twardych po­艣ladkach, przesun臋艂a na biodra i tam zatrzyma艂a. U艣miechn臋艂a si臋, s艂ysz膮c ciche poj臋kiwanie m臋偶a. Za­cisn膮艂 powieki, czuj膮c ogarniaj膮c膮 go rozkosz. Ida na­tomiast szeroko otworzy艂a oczy.

Chcia艂a wszystko dok艂adnie zapami臋ta膰. Nie tylko d藕wi臋ki i dotyk. Chcia艂a zapami臋ta膰 ca艂膮 rado艣膰 wza­jemnego kontaktu, upojenie, po偶膮danie, t臋sknot臋... chcia艂a zapami臋ta膰 Ailo takim, jakim go teraz widzia艂a.

Zauwa偶y艂a, 偶e jego twarz 艣ci膮gn臋艂a si臋 niczym w b贸­lu, kiedy przesun臋艂a r臋ce jeszcze ni偶ej.

Zda艂a sobie spraw臋, 偶e to z rozkoszy. Dotyka艂a go lekko opuszkami palc贸w, jakby si臋 bawi艂a, pieszczotli­wie. By艂a gotowa, kiedy odwr贸ci艂 j膮 na plecy. Rozdzie­li艂 jej nogi i wszed艂 w ni膮. Mocno si臋 obj臋li. Ich wargi jakby si臋 stopi艂y. Je艣li dwa cia艂a mog艂y tworzy膰 jedno, sta艂o si臋 to w tej chwili.

Wsp贸lnie dotarli do ko艅ca, prze偶yli to podobnie, prze偶yli to inaczej - poniewa偶 dwoje ludzi nigdy nie stanie si臋 jednym - prze偶yli to cudownie i intensywnie. Owo gor膮ce i jednocze艣nie 艂agodne prze偶ycie sta艂o si臋 wst臋pem do czego艣, co nale偶a艂o tylko do nich obojga.

By艂o wspania艂e. Tak jak poprzednio. Cho膰 za ka偶­dym razem dostarcza艂o im czego艣 nowego. I zawsze b臋dzie pewnego rodzaju odrodzeniem.

Ailo wydawa艂 si臋 r贸wnie mokry jak Ida. Tak samo zlany potem. Oboje w co najmniej tym samym stop­niu potrzebowali wzajemnego ciep艂a. W ramionach drugiego znale藕li ukojenie. Spok贸j tam, gdzie niedaw­no p艂on臋艂a nami臋tno艣膰. Czuli, 偶e 艂膮czy ich nowa wi臋藕.

- Czy tak b臋dzie zawsze? - spyta艂a Ida. - Czy wszyscy prze偶ywaj膮 to samo? Nawet je艣li od lat s膮 ma艂偶e艅­stwem i maj膮 izb臋 pe艂n膮 dzieci?

- My艣l臋, 偶e nie wszyscy - odpar艂 Ailo. - W ka偶dym razie nie w sytuacji, gdy dom jest pe艂en dzieci. Wtedy trudno o chwil臋 spokoju. My b臋dziemy mieszka膰 z dzie膰mi w jurcie. B臋dzie jeszcze mniej miejsca, m贸j aniele. Musisz umie膰 korzysta膰 z tego, co masz... - Ro­ze艣mia艂 si臋 cicho. - Ale obiecuj臋 ci, 偶e kiedy przyje­dziesz do mnie, b臋dzie tak samo... nie, jeszcze lepiej. Pomy艣l tylko, jak bardzo si臋 za tob膮 st臋skni臋!

Ida przypomnia艂a sobie, 偶e Ailo ma wyjecha膰. W jego ramionach czas szybko up艂ywa艂, bez niego b臋dzie si臋 ci膮­gn膮艂 w niesko艅czono艣膰. Nie mog艂a mu jednak tego powie­dzie膰. Obawia艂a si臋, 偶e si臋 rozmy艣li i zostanie. A wtedy b臋­dzie si臋 zadr臋cza艂 i niepokoi艂 o wsp贸lnot臋, kt贸r膮 opu艣ci艂.

- B膮d藕 przez chwil臋 zupe艂nie cicho! - poprosi艂a. Przy艂o偶y艂a g艂ow臋 do zag艂臋bienia poni偶ej szyi, pulso­wa艂o i by艂o gor膮ce. Nie s艂ysza艂a 偶adnych innych d藕wi臋­k贸w poza uderzeniami jego serca. A mo偶e jej w艂asne­go? Nie by艂a pewna.

By膰 mo偶e ich serca bi艂y wsp贸lnym rytmem, a mo偶e tylko tak si臋 m贸wi艂o. Nie ma chyba dwojga ludzi, kt贸­rzy byliby do tego stopnia podobni. Ida zbyt mocno st膮­pa艂a po ziemi, by pozwoli膰 sobie na bujanie w ob艂okach.

Le偶eli w milczeniu. Dzielili cisz臋, czuli, jak im do­brze. Dzielili spok贸j. To b艂ogos艂awie艅stwo m贸c razem wypoczywa膰. Mie膰 czas dla siebie, nie tylko by unie艣膰 si臋 w po偶膮daniu i opa艣膰 po jego zaspokojeniu.

Dwoje kochaj膮cych si臋 ludzi powinno r贸wnie偶 dzie­li膰 ze sob膮 spok贸j, ciep艂o i blisko艣膰.

Ida prawie spa艂a, kiedy Ailo wy艣lizn膮艂 si臋 z jej ob­j臋膰. Nie protestowa艂a, kiedy ubra艂 j膮 w koszul臋 nocn膮.

Powieki Idy same si臋 zamkn臋艂y, kiedy mi臋kko u艂o­偶y艂 j膮 na poduszce i dobrze okry艂.

Stan膮艂 obok 艂贸偶ka i przygl膮da艂 si臋 艣pi膮cej. Patrzy艂 na spokojn膮 twarz pogr膮偶on膮 we 艣nie. Na ustach malo­wa艂 si臋 s艂aby u艣miech. Ida nigdy si臋 tak nie u艣miecha­艂a. Robi艂a to tylko w chwilach nie艣wiadomo艣ci, podob­nych do tej. To jedna z tych cech, kt贸re tylko on zna艂. Na t臋 my艣l serce Ailo wype艂ni艂a rado艣膰.

Ida za ka偶dym razem dawa艂a mu skrawek nieba. Uchy­la艂a r膮bka wielkiej tajemnicy, coraz lepiej rozumia艂, co znaczy by膰 cz艂owiekiem i, uwa偶a艂, 偶e to jej zas艂uga.

Bez niej czu艂 si臋 bezradny.

Prze艂kn膮艂, zak艂adaj膮c z powrotem koszul臋 na wil­gotn膮 i spocon膮 sk贸r臋. Ubranie klei艂o si臋 do cia艂a.

Czekaj膮 go d艂ugie miesi膮ce. B臋dzie musia艂 pokonywa膰 trudno艣ci, nie mog膮c trzyma膰 Idy za r臋k臋, stanie si臋 samot­ny i bezsilny. B臋dzie t臋skni艂 i szuka艂 sensu 偶ycia.

O dobry Stw贸rco, jak偶e b臋dzie ci臋偶ko!

Wyruszy dobrowolnie. Oboje wiedzieli, 偶e nie ma in­nego wyj艣cia. Przemawia艂 za tym rozs膮dek i poczucie obowi膮zku. To r贸wnie偶 sprawa honoru. Ailo wiedzia艂, 偶e Ida go rozumia艂a. Rozumia艂a na tyle, 偶e nie musia艂 jej wszystkiego szczeg贸艂owo t艂umaczy膰. Gdy nie star­cza艂o s艂贸w, pomocna okazywa艂a si臋 jej wyobra藕nia.

Ailo wsun膮艂 koszul臋 w spodnie. Zapi膮艂 guziki i pa­sek. Czu艂 si臋 odr臋twia艂y i oci臋偶a艂y. Porusza艂 si臋 leni­wie. To ich wielkie i ostateczne po偶egnanie. Chocia偶 przygotowania do drogi zajm膮 jeszcze kilka dni, taka chwila ju偶 si臋 nie powt贸rzy.

To wzajemny podarunek dla nich obojga.

Z niepokojem zauwa偶y艂, 偶e Ida wygl膮da艂a na bardziej wyczerpan膮. Najwyra藕niej nie by艂a jeszcze zdrowa.

Musia艂 si臋 pochyli膰 i dotkn膮膰 ustami policzk贸w, jej kusz膮cych ust, kt贸re si臋 urzekaj膮co u艣miecha艂y. Zapra­gn膮艂, by i ona mog艂a to zobaczy膰, zobaczy膰 siebie sa­m膮 we 艣nie, tak jak on j膮 widzi. Jednak ten u艣miech przeznaczony by艂 tylko dla niego.

Tylko dla kochanka, kt贸ry znalaz艂 czas, by przyj­rze膰 si臋 najmilszej, kiedy odpoczywa.

Po cichu wyszed艂 z izby. Zobaczy艂, 偶e drzwi s膮 uchy­lone. To nie mia艂o znaczenia. Byli sami. Nikt nie m贸g艂­by im przeszkodzi膰.

Reijo pewnie si臋 zorientowa艂, 偶e Ailo mia艂 偶onie do przekazania wi臋cej ni偶 jedno s艂owo. Ze poszed艂 do Idy nie tylko po to, 偶eby oznajmi膰 jej, 偶e wyje偶d偶a. Reijo by艂 w r贸wnym stopniu przyjacielem co te艣ciem. Ailo nigdy nie my艣la艂 o nim jak o cz艂owieku z innego pokolenia.

Ch艂opak przeczesa艂 w艂osy palcami, kiedy przechodzi艂 przez podw贸rze. Reijo r膮ba艂 drewno. Na schodach do sauny siedzia艂 Emil. Ailo poczu艂 zak艂opotanie. Ci膮gle szuka艂 rezygnacji w oczach tamtego. Rzadko udawa艂o mu si臋 j膮 dostrzec. Nie s膮dzi艂 jednak, 偶e Emil zapomnia艂 o Idzie lub 偶e si臋 pogodzi艂 z jej wyborem, jedynie bar­dzo umiej臋tnie to ukrywa艂.

Reijo u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo, kiedy Ailo usiad艂 obok Emila.

- S艂ysza艂em, 偶e zamierzasz wyjecha膰? - zagadn膮艂 Emil. Ailo skin膮艂 g艂ow膮.

- Tak. Twoje gospodarstwo jest tutaj, a wszystko, co ja posiadam, znajduje si臋 daleko. Z tym jest jak z ziemi膮. Jestem w艂a艣cicielem. Jest moje. Otrzyma艂em to w spadku i jestem za to odpowiedzialny. Z tym wi膮­偶膮 si臋 pewne obowi膮zki. Rozumiesz?

Emil skin膮艂 lekko.

- Nie kryj臋, 偶e jest mi potwornie trudno opuszcza膰 Id臋. Ale wiem, 偶e wyzdrowieje. Na to trzeba czasu. A 艣nieg topnieje z ka偶dym dniem.

- Panie, uchro艅 mnie od zakochanych! - rzuci艂 Re­ijo. - Ida doskonale zdaje sobie spraw臋, 偶e to jedyne rozs膮dne rozwi膮zanie. A mnie dobrze zrobi d艂u偶sza wyprawa. Ju偶 si臋 ciesz臋. Przebywanie z wami, Ailo, za­wsze dodaje mi nowych si艂.

- W ka偶dym razie jest u nas do艣膰 艣wie偶ego powie­trza. - Ailo u艣miechn膮艂 si臋.

Emil przys艂uchiwa艂 si臋 tej rozmowie z lekkim u艣miechem na ustach. Nie zna艂 Lapo艅czyk贸w. To dla niego obcy 艣wiat. Nie potrafi艂 sobie wyobrazi膰 w nim Idy. Jego zdaniem powinna zosta膰 tu nad fiordem.

- Kiedy planujesz wyruszy膰? - spyta艂. Zabrzmia艂o to troch臋 sztywno, cho膰 wcale nie by艂o jego zamiarem.

- Wkr贸tce - odpar艂 Ailo. Sam nie zna艂 dok艂adnego terminu.

- My艣l臋, 偶e jutro - wtr膮ci艂 si臋 Reijo. - Inaczej nigdy mu si臋 to nie uda.

Serce w piersi Ailo zaci膮偶y艂o jak kamie艅. Dobrze, 偶e Reijo podj膮艂 za niego decyzj臋. Rzeczywi艣cie mo偶e najlepiej zrobi膰 to w ten spos贸b - nagle, bez bolesnych i d艂ugich po偶egna艅. Nie ma tak wiele do pakowania.

- Jutro - powiedzia艂 sam. Emil nachyli艂 si臋 i wyj膮艂 co艣 z w艂os贸w Ailo. Na ziemi臋, kt贸ra przed schodami do sauny by艂a naga, br膮zowa, nie poro艣ni臋ta traw膮, upad艂o co艣 bia艂ego. Pi贸rko z poduszki.

Spojrzenia ch艂opc贸w spotka艂y si臋.

W oczach Emila nic si臋 nie zmieni艂o. Ch艂opak co­raz umiej臋tniej ukrywa艂 uczucia.

- Mam nadziej臋, 偶e nadal b臋dziesz tu zagl膮da艂 - us艂ysza艂 Ailo sw贸j w艂asny g艂os. - Jeste艣 nie tylko moim, lecz r贸wnie偶 Idy przyjacielem.

- Ludzie w wiosce by tego tak nie nazwali - odrzek艂 cierpko Emil.

Ailo wzruszy艂 ramionami.

- Niech sobie m贸wi膮, co chc膮. My przecie偶 wiemy, jak jest naprawd臋. Czy nie to si臋 liczy?

Emil skin膮艂 g艂ow膮. Zgodzi艂 si臋 z tym. Obieca艂, 偶e b臋­dzie zagl膮da艂. I po艣piesznie si臋 po偶egna艂 pod byle ja­kim pretekstem.

- Jeste艣 przebieglejszy, ni偶 my艣la艂em - zauwa偶y艂 Re­ijo. - Zdusi艂e艣 wszystkie przewrotne my艣li, jakie mu­sia艂y mu kr膮偶y膰 po g艂owie.

- Ja? W jaki spos贸b?

- A wi臋c nie uczyni艂e艣 tego z czystego wyrachowa­nia? - Reijo u艣miechn膮艂 si臋. - Takie odnios艂em wra偶e­nie. Nic skuteczniej nie powstrzyma twojego rywala, jak wyznanie, 偶e mu ufasz i traktujesz jak przyjaciela.

- Emil nigdy by nie wpad艂 na pomys艂, by wykorzy­sta膰 moj膮 nieobecno艣膰!

Reijo ponownie wzruszy艂 ramionami. Mrugn膮艂 po­rozumiewawczo.

- W ka偶dym razie nie b臋dzie mia艂 nawet mo偶liwo­艣ci pope艂nienia g艂upstwa. Nie chcia艂bym, 偶eby my艣l o Emilu sk艂oni艂a ci臋 do zmiany decyzji. Ja zostaj臋 na miejscu. I zapewniam ci臋, 偶e dobrze pami臋tam, komu zosta艂a po艣lubiona moja c贸rka.

Ailo nie uwa偶a艂, 偶eby pomoc Reijo okaza艂a si臋 po­trzebna.

- Nie rozstajemy si臋 na a偶 tak d艂ugo, by Ida zd膮偶y­艂a zapomnie膰 - powiedzia艂.

Nie czul nawet cienia niepokoju.

5

Kiedy Ailo wyjecha艂, zrobi艂o si臋 cicho. Co prawda ch艂opak nie nale偶a艂 do zbyt rozmownych, ale jakim艣 cudem potrafi艂 wype艂ni膰 przestrze艅 wok贸艂 siebie. Nie wszyscy posiadali t臋 zdolno艣膰.

Ailo, syn Mikkala, wyruszy艂, maj膮c s艂o艅ce za pleca­mi. Celowo odczeka艂, by zrobi艂o si臋 tak p贸藕no. Zbyt trudno by艂o powiedzie膰 鈥瀌o widzenia鈥 wczesnym ran­kiem. Poza tym noce mia艂y w sobie tyle 艣wiat艂a, 偶e w臋­drowcowi, kt贸ry wiedzia艂, dok膮d zmierza, mog艂o ono s艂u偶y膰 jako lampa.

Ida p艂aka艂a przez kilka pierwszych nocy. Zwyk艂a sy­pia膰 w ramionach Ailo. Kiedy przytula艂a si臋 do niego i zasypia艂a blisko niego, przy nim, ogarnia艂o j膮 poczu­cie bezpiecze艅stwa.

Nagle zosta艂a sama.

Nawet nie przypuszcza艂a, jak bardzo dokuczy jej sa­motno艣膰. Wyobra偶a艂a sobie, jak to b臋dzie bez Ailo, ale nie s膮dzi艂a, 偶e poczuje si臋 tak rozpaczliwie sama.

Widocznie nie do ko艅ca zdawa艂a sobie spraw臋, do jakiego stopnia Ailo wype艂ni艂 jej 偶ycie. Zanim u艣wia­domi艂a sobie, 偶e go kocha, zanim odwa偶y艂a si臋 uwie­rzy膰, 偶e i ona nie jest mu oboj臋tna, dni bez niego wy­dawa艂y si臋 ca艂kiem normalne.

Nigdy nie pragn臋艂a do nich wr贸ci膰. A przecie偶 sa­ma nalega艂a, 偶eby wyjecha艂.

W ci膮gu pierwszych wieczor贸w marzy艂a o tym, by posiada膰 tak膮 moc, dzi臋ki kt贸rej mog艂aby przywo艂a膰 Ailo z powrotem, sprawi膰, by znowu znalaz艂 si臋 tu偶 obok. 艢ci膮gn膮膰 go do siebie my艣l膮. Nawet pr贸bowa艂a.

Wkr贸tce jednak musia艂a przyzna膰, 偶e Ida jest tylko Id膮. Zwyczajn膮 dziewczyn膮, kt贸ra nie ma w sobie nic niezwyk艂ego. 呕adnych przera偶aj膮cych zdolno艣ci, kt贸­re posiada艂a Raija.

Mo偶na by s膮dzi膰, 偶e ni膰 艂膮cz膮ca Raij臋 i Mikkala po­winna zosta膰 przeniesiona na ni膮 i Ailo. Jednak o ile si臋 orientowa艂a, nic takiego mi臋dzy nimi nie istnia艂o. Mi臋­dzy ni膮 i Ailo przybywa艂o tylko coraz wi臋cej powietrza.

Wszyscy jej nadskakiwali. Przyjaci贸艂ki, Henriett臋 i Sofia, pomaga艂y w domu. Przekazywa艂y wszystkie no­winki. Anjo i Knut dwoili si臋 i troili. Ojciec my艣la艂 tyl­ko o tym, w jaki spos贸b c贸rce dogodzi膰. Nawet Emil i Sedolf wpadali od czasu do czasu z wizyt膮. Emil nigdy nie przychodzi艂 sam, odk膮d Ailo wyjecha艂. Niejeden raz Sedolf sprawia艂 wra偶enie, jakby wola艂 si臋 wymkn膮膰, ale zawsze zostawa艂. Id臋 ogarn臋艂o wzruszenie, 偶e Emil na­dal chcia艂 przychodzi膰, a nawet zabiera艂 z sob膮 koleg臋, 偶eby unikn膮膰 plotek. Zaskoczy艂o j膮 r贸wnie偶, 偶e Sedolf bez specjalnego narzekania pozwala艂 si臋 tu ci膮gn膮膰. Jak dobrze widywa膰 znajomych! Ale Ailo nie by艂o. Tylko je­go jej brakowa艂o. I tylko do niego t臋skni艂a.

Nasta艂a pe艂nia lata, kiedy Ida wreszcie wsta艂a z 艂贸偶ka. Przez prawie trzy miesi膮ce kas艂a艂a, odkrztusza艂a flegm臋, 艣wiszcza艂o jej w piersiach. By艂a s艂aba niczym opadaj膮cy, po偶贸艂k艂y jesienny li艣膰, zupe艂nie pozbawiona energii.

Poprawa nast臋powa艂a powoli. Chocia偶 Ida pos艂usz­nie pi艂a wywar z zi贸艂 naszykowanych przez Ailo, nie­pr臋dko uda艂o si臋 jej stan膮膰 na nogi.

Kiedy odby艂a pierwsz膮 d艂u偶sz膮 wypraw臋 do 艂awy przy kuchennym stole, promienia艂a ze szcz臋艣cia.

- Przez miesi膮ce ten sam widok! - westchn臋艂a. - Zgad­nij, czy si臋 uciesz臋, mog膮c patrze膰 na co艣 innego? Cho­cia偶 to tylko fiord - doda艂a, wykrzywiaj膮c si臋 zabawnie.

Reijo musia艂 si臋 u艣miechn膮膰. By艂a sob膮. Zawsze so­b膮. Nie skar偶y艂a si臋.

- Przybi艂y rosyjskie statki - zauwa偶y艂a. - Nic nie m贸wi艂e艣.

- Bo te偶 nie przywi膮zywa艂em do tego wi臋kszej wagi.

Reijo nie wydawa艂 si臋 wcale podniecony, tak jak to by­wa艂o przez lata, kiedy z przymru偶onymi oczyma spogl膮­da艂 w stron臋 fiordu, wypatruj膮c 偶aglowc贸w ze wschodu.

- Wybierzesz si臋 na 鈥濻ankt Niko艂aja鈥, 偶eby dobi膰 han­dlu?

Na wybrze偶u sta艂o si臋 to pewnego rodzaju 偶artem. Za­wsze w艣r贸d rosyjskich statk贸w handlowych znalaz艂 si臋 jaki艣 鈥濻ankt Niko艂aj鈥. Rosjanie nale偶eli do ludzi wierz膮­cych i woleli nie igra膰 z losem. Trzymali si臋 blisko swo­ich 艣wi臋tych. A 艣wi臋ty Miko艂aj opiekowa艂 si臋 偶eglarzami.

- Nie s膮dz臋, 偶eby 鈥濻ankt Niko艂aj鈥 przyp艂yn膮艂 w tym roku - rzek艂 Reijo ze smutkiem.

- Czy dlatego jeste艣 taki spokojny? - wymkn臋艂o si臋 Idzie.

Ojciec d艂ugo jej si臋 przygl膮da艂.

- Chyba naprawd臋 przesta艂em mie膰 nadziej臋 - od­par艂. - Pogodzi艂em si臋 z my艣l膮, 偶e twoja matka nie 偶y­je. Wy chyba te偶 powinni艣cie.

- Nie wybierzesz si臋 do nich, by co艣 kupi膰?

- Przecie偶 niczego nie potrzebuj臋. To prawda. Ida ci膮gle zapomina艂a, 偶e nie dokucza艂a im ju偶 bieda. Na nic nie mogli si臋 skar偶y膰. Gdyby chcieli, mogliby wyprowadzi膰 si臋 z drewnianej chaty. Wybudo­wa膰 now膮, du偶膮, i pomalowa膰 na bia艂o, tak jak robili to bogaci, zamiast przeci膮ga膰 po 艣cianach starej smo艂膮.

Jednak Reijo zdo艂a艂 przekona膰 Id臋, by my艣la艂a po­dobnie jak on. Dla niego rzeczy nie odgrywa艂y istot­nej roli. Chcia艂 tylko zadba膰 o swoich najbli偶szych. Poza tym bogactwo nie mia艂o dla niego znaczenia.

Knut rozdzieli艂 znalezione z艂oto. W wiosce domy­艣lano si臋, 偶e na p贸艂nocy, w Finnmarku, trafi艂 na skarb. Nie rozpowiada艂 o wielko艣ci z艂o偶a. Nie przechwala艂 si臋, gdzie je odkry艂. Ale kiedy zesz艂ego roku spali艂o si臋 kilka gospodarstw, pom贸g艂 tym, kt贸rzy stracili wszyst­ko. Prosi艂, by nikomu o tym nie m贸wili, ale takie rze­czy szybko si臋 roznosz膮.

Od tamtej pory Knuta Elvejorda darzono we wsi wielkim szacunkiem.

- Poszed艂e艣 popatrze膰 na statki? Reijo skin膮艂 g艂ow膮.

- Jeden nosi nazw臋 鈥濱wan鈥 - odpar艂, pykaj膮c fajk臋, kt贸r膮 bardzo polubi艂. Idzie nie podoba艂 si臋 jej zapach, ale si臋 przyzwyczai艂a.

- Drugi mia艂 jakie艣 d艂ugie imi臋 kobiece. Kto艣 z za艂o­gi wymieni艂 jego nazw臋 tak szybko, 偶e nikt jej dok艂ad­nie nie zrozumia艂. Nie uda艂o nam si臋 te偶 jej odczyta膰 na burcie, wiesz, Rosjanie u偶ywaj膮 takiego alfabetu, 偶e na­wet cz艂owiek uczony go nie rozgryzie. Nazwa ko艅czy si臋 na 鈥瀗ia鈥, jak wi臋kszo艣膰 kobiecych imion u Rosjan.

Ida z dum膮 popatrzy艂a na ojca. Wiedzia艂 tak wiele, tak wiele potrafi艂. Dla niego 艣wiat nie ko艅czy艂 si臋 na czubku w艂asnego nosa. Jego 艣wiat si臋ga艂 daleko poza gospodarstwo mi臋dzy ska艂ami, du偶o dalej ni偶 poza Jykea. Nawet Norwegia nie stawia艂a mu granic.

- Nie wsz臋dzie s膮 r贸wnie dobrze przyjmowani - m贸wi艂 dalej Reijo. - Nasi kupcy przeganiaj膮 ich z fior­d贸w. Nie chc膮 pozwoli膰, 偶eby ludzie handlowali z in­nymi, wol膮, 偶eby u nich zaci膮gali d艂ugi.

Reijo wydawa艂 si臋 rozgoryczony. Uwa偶a艂, 偶e to po­tworna niesprawiedliwo艣膰 wobec ubo偶szych, kt贸rzy z konieczno艣ci zaopatrywali si臋 u kupc贸w, prowadz膮­cych handel wzd艂u偶 ca艂ego p贸艂nocnego wybrze偶a. W艂a­艣ciciele sklep贸w ustalali cen臋 na m膮k臋 i na ryby, kt贸re otrzymywali w zamian. Sprzedawali towary transporto­wane z Kopenhagi, tak 偶e do p贸艂nocnej Norwegii docie­ra艂a z regu艂y niewielka cz臋艣膰 zaopatrzenia. Jego jako艣膰 r贸wnie偶 pozostawia艂a wiele do 偶yczenia. Wida膰 nie bar­dzo dbano o kr贸lewskich podatnik贸w na p贸艂nocy. Mieszkali tak daleko, a niewielu starcza艂o odwagi, by uda膰 si臋 do kr贸la na skarg臋.

Handel z Rosjanami zosta艂 oficjalnie zabroniony.

Jednak Rosjanie co roku wracali. Przybijali odwa偶­nie do port贸w handlowych i wiosek. Otwarcie prowa­dzili wymian臋 towar贸w.

Gdzieniegdzie patrzono na to przez palce. W kr臋­gach w艂adzy r贸wnie偶 trafiali si臋 ludzie r贸偶nego po­kroju. Byli tacy, kt贸rzy uwa偶ali, 偶e mieszka艅cy znad p贸艂nocnych fiord贸w s膮 biedni, i zezwalali na 贸w han­del wymienny z s膮siadami ze wschodu. Z przybysza­mi, oferuj膮cymi du偶e ilo艣ci towar贸w po korzystnej cenie, towar贸w du偶o lepszej jako艣ci ni偶 te, kt贸re do­ciera艂y tu wzd艂u偶 wybrze偶a z Kopenhagi i kr贸lew­skiej Danii.

Gdzie indziej przeganiano Rosjan z fiord贸w.

- S艂ysza艂em, 偶e dosz艂o do konfliktu pomi臋dzy kr贸­lewskimi dworami - odezwa艂 si臋 Reijo w zamy艣leniu.

- A wi臋c r贸wnie偶 wielcy panowie k艂贸c膮 si臋 o ziemi臋 i inne bogactwa. R贸wnie偶 oni...

- S膮 tylko lud藕mi - odpar艂a Ida, okazuj膮c zupe艂ny brak szacunku. - Wszyscy k艂贸c膮 si臋 o to samo. A je艣li s膮 wystarczaj膮co bogaci, doprowadzaj膮 do wojny.

- Pomy艣l tylko, ilu m艂odych m臋偶czyzn umiera, nie ro­zumiej膮c dlaczego - zastanawia艂 si臋 Reijo. - Na wojnach, na kt贸re s膮 wysy艂ani, poniewa偶 kr贸l i ksi膮偶臋ta nie mog膮 doj艣膰 do porozumienia. Cho膰 tak wiele posiadaj膮...

Sp贸r, o kt贸rym wspomnia艂 Reijo, dotyczy艂 serii konflikt贸w trwaj膮cych ju偶 ponad czterdzie艣ci lat. Pa艅­stwo du艅sko - norweskie i Rosja nie mog艂y si臋 pogodzi膰 w sprawie dziedzicznego prawa do ksi臋stwa Szlezwik - Holsztyn.

Na p贸艂nocy Norwegii nawet nie s艂yszano o takiej krainie, ale wojna odbija艂a si臋 r贸wnie偶 na mieszka艅­cach Finnmarku. W niekt贸rych wioskach nie mo偶na by艂o kupi膰 ziarna dobrej jako艣ci, poniewa偶 kr贸l pozo­stawa艂 w z艂ych stosunkach z carem Rosji.

- Powinni艣my tworzy膰 jedno pa艅stwo - stwierdzi艂a Ida, patrz膮c w stron臋 dw贸ch rosyjskich statk贸w zako­twiczonych w cieniu ska艂y. By艂y tak kolorowe, 偶e sam ich widok wprawia艂 cz艂owieka w dobry humor.

- Dla nas, mieszka艅c贸w p贸艂nocy, powinien istnie膰 jeden kraj. Wtedy nie mia艂oby wi臋kszego znaczenia, czy kto艣 jest Finem, Norwegiem, Lapo艅czykiem czy Szwedem. Albo Rosjaninem. A wszyscy kr贸lowie mo­gliby sobie p贸j艣膰, dok膮d zechc膮, i walczy膰 do upad艂e­go. A najlepiej niech siedz膮 w Kopenhadze.

- W艂a艣nie takie pogl膮dy g艂oszone przez kobiety sprawiaj膮, 偶e niekt贸rzy m臋偶czy藕ni was si臋 boj膮 - za­uwa偶y艂 Reijo. - Wy, kobiety, widzicie pewne sprawy o wiele wyra藕niej ni偶 my. Wielu poleg艂ych na wojnach dzisiaj by 偶y艂o, gdyby rz膮dzi艂y kobiety. Ida u艣miechn臋艂a si臋:

- Oboje zostaniemy spaleni na stosie, tato. Za here­tyckie my艣li.

- Ciesz臋 si臋, 偶e jeste艣 moim dzieckiem - rzek艂 Reijo. - Masz g艂ow臋 na karku i nie boisz si臋 jej u偶ywa膰. Jak to jest, by膰 znowu na nogach?

- Ach, o to pytasz? - Roze艣mia艂a si臋. - Cudownie! Teraz b臋d臋 膰wiczy膰 codziennie. I zanim si臋 spostrze偶esz, b臋d臋 znowu skaka膰 jak m艂oda k贸zka. A wtedy b臋dziemy mogli wyruszy膰 do Finnmarku, do Ailo.

Kiedy Ida wspomnia艂a imi臋 Ailo, w jej oczach pojawi艂 si臋 szczeg贸lny blask. Policzki odrobin臋 si臋 zaczerwieni艂y.

Reijo poczu艂 w sercu rado艣膰. Jego dziecko kocha i jest kochane.

- Ten czas na pewno nadejdzie - zapewni艂 ze spo­kojem. - Poczyni艂a艣 ju偶 pierwsze kroki na tej drodze.

R贸wnocze艣nie wyjrzeli przez niewielkie okno. Wzrok obojga pow臋drowa艂 ku obcym statkom. Oboje cieszyli si臋, 偶e nie by艂o w艣r贸d nich 鈥濻ankt Niko艂aja鈥.

Nie wiedzieli, 偶e 艂贸d藕 偶aglowa po prawej stronie od 鈥濱wana鈥 z Kem to 鈥濺aija Antonia鈥 z Archangielska.

Jewgienij z艂ama艂 obietnic臋 dan膮 samemu sobie. Po­nownie stan膮艂 na pok艂adzie jako szyper na w艂asnym statku. I jak nigdy przedtem z Olegiem jako sternikiem.

Nie oczekiwa艂 niczego szczeg贸lnego. Nie wierzy艂, 偶e wszystko si臋 uda. Min臋艂o tak wiele czasu. Tak wie­le czasu od tamtej pory, kiedy p艂ywa艂 jako kapitan. Zbyt wiele lat sp臋dzi艂 na l膮dzie poch艂oni臋ty r贸偶nymi innymi sprawami.

Bardzo si臋 w nie zaanga偶owa艂. To by艂o zupe艂nie in­ne 偶ycie ni偶 to na morzu. Zwyczajne 偶ycie, kt贸re stwo­rzy艂o mu mo偶liwo艣膰 obj臋cia roli g艂owy rodziny.

Przez wszystkie te lata to by艂o dla niego najwa偶niejsze.

Rodzina.

Ale morze zawsze go kusi艂o. Fale 艣piewa艂y mu, rok po roku pr贸bowa艂y go ku sobie zwabi膰.

Powstrzymywa艂 go r贸wnie偶 strach. Nigdy si臋 do te­go nikomu nie przyzna艂, ale ten strach towarzyszy艂 mu przez ca艂y czas. Pami臋膰 o chwilach, kiedy ostatni raz sta艂 na pok艂adzie, ci膮gle 偶y艂a w jego pami臋ci. Co艣 takiego nie zdarza艂o si臋 ka偶demu. Ani te偶 w ka偶dej podr贸偶y.

Wszystko to powstrzymywa艂o go przed wyrusze­niem w morze.

A偶 do tej pory.

Mia艂 pi臋膰dziesi膮t lat. Je偶eli zamierza艂 jeszcze p艂y­wa膰, to musia艂 si臋 teraz zdecydowa膰.

Michai艂 sko艅czy艂 czterna艣cie lat. Jewgienij chcia艂 uczestniczy膰 w pierwszej morskiej wyprawie syna.

Obecna podr贸偶 sta艂a si臋 w艂a艣nie ow膮 wsp贸ln膮.

Spo艣r贸d wszystkich fiord贸w, do kt贸rych kaza艂 zawi­ja膰 鈥濺aiji Antonii鈥, tego zw艂aszcza nie m贸g艂 omin膮膰.

Chcia艂, 偶eby Michai艂 zobaczy艂 t臋 wiosk臋. Nigdy nie wy­zna艂, 偶e jest w niej co艣 szczeg贸lnego. Pragn膮艂 tylko, 偶eby ch艂opak j膮 zobaczy艂. Postawi艂 sw膮 stop臋 na tej ziemi. Od­wiedzi艂 miejsce, gdzie znajdowa艂 si臋 dom jego matki.

Michai艂 od pocz膮tku do ko艅ca traktowa艂 t臋 wypra­w臋 jedynie jako przygod臋. Nadal by艂a to dla niego za­bawa. Dopiero czas poka偶e, czy ch艂opak wybierze 偶y­cie na morzu. By艂 najbli偶sz膮 Jewgienijowi osob膮, kt贸ra mog艂aby w spadku przej膮膰 handel z Norwegami. Posia­dali teraz cztery du偶e statki i kilka mniejszych o nie tak du偶ym zasi臋gu. Naturalnie zdobycie i utrzymanie takiej floty kosztowa艂o Jewgienija i Olega sporo pracy, ale sta­nowi艂o podstaw臋 ich 偶ycia.

Musieli przecie偶 pozostawi膰 co艣 nast臋pnym pokoleniom.

Min臋艂o prawie pi臋tna艣cie lat, od kiedy Jewgienij po raz ostatni odwiedzi艂 te strony. Wtedy nie m贸g艂 prze­widzie膰, jak potoczy si臋 jego 偶ycie.

Nawet nie marzy艂 o synu. Lecz los zrz膮dzi艂, 偶e zo­sta艂 ojcem.

Michai艂 zrodzi艂 si臋 z mi艂o艣ci.

Jewgienij nie czu艂 si臋 niczemu winien. Nie s膮dzi艂, by istnia艂y ku temu powody. Wiele wody w morzu up艂y­n臋艂o przez pi臋tna艣cie lat. Pewnie ju偶 dawno przestali na ni膮 czeka膰.

Jednak niewielki dom na cyplu w jaki艣 magiczny spos贸b przykuwa艂 wzrok Jewgienija. W wieczornej ci­szy kapitan sta艂 na pok艂adzie, wpatruj膮c si臋 w t臋 chat臋. Dostrzega艂 jakie艣 postacie, ale nie potrafi艂 powiedzie膰, czy Reijo nadal tam mieszka. Mogli to by膰 ca艂kiem ob­cy ludzie. Jewgienij mia艂 tak膮 nadziej臋.

- Czy by艂e艣 tu kiedy艣, tato?

Ch艂opiec podszed艂 ca艂kiem blisko. Uczyni艂 to tak ci­cho, 偶e Jewgienij go nie zauwa偶y艂. Stan膮艂 obok ojca, opar艂 si臋 o reling i pr贸bowa艂 skierowa膰 spojrzenie ku miejscom, wok贸艂 kt贸rych kr膮偶y艂 wzrok taty.

- Tak - odpar艂 Jewgienij. - Ale to by艂o dawno, daw­no temu.

- Zna艂e艣 kogo艣 st膮d? Skin膮艂 g艂ow膮.

- Naprawd臋 zna艂e艣? - zawo艂a艂 ch艂opiec podniecony. Odezwa艂a si臋 jego nigdy nie zaspokojona ch臋膰 pozna­nia. - Kogo艣, z kim nie tylko handlowa艂e艣?

- Tak, naprawd臋 - odpowiedzia艂 Jewgienij. Wzro­kiem ponownie poszuka艂 domu na cyplu. Przyby艂o wie­le nowych zabudowa艅. 艢ciany z drewnianych bali wy­gl膮da艂y na dobrze utrzymane. Zobaczy艂 wiat臋 i 艂odzie 偶aglowe przy pla偶y. - Ale to by艂o dawno temu, Micha­i艂. D艂ugo przed twoim narodzeniem. By艂em wtedy m艂o­dy. Na pewno moi znajomi ju偶 tu nie mieszkaj膮.

Co si臋 z nimi dzia艂o? Z jej dzie膰mi... dzie膰mi Raiji. Ta my艣l powraca艂a coraz cz臋艣ciej w miar臋, jak Michai艂 dora­sta艂, i nie dawa艂a mu spokoju. Pozna艂, co to znaczy 偶ycie rodzinne. Obserwowa艂, jak jego syn wzrasta艂 otoczony mi艂o艣ci膮 matki i ojca. Wiedzia艂 te偶, 偶e Raija mia艂a troje innych dzieci, kt贸re zawsze b臋d膮 t臋skni膰 za matk膮.

Bywa艂y chwile, kiedy Jewgienij nie odczuwa艂 dumy z powodu swego post臋powania. Teraz znalaz艂 si臋 wy­starczaj膮co blisko, by otrzyma膰 odpowied藕 na swoje pytania, ale nie mia艂 odwagi ich zada膰.

- Starzej臋 si臋, Michai艂 - rzek艂 zm臋czony. - Wkr贸tce b臋d臋 starym cz艂owiekiem.

Nie s艂ucha艂 protest贸w syna. Michai艂 nie wiedzia艂 o wszystkim. Nigdy nie powinien si臋 dowiedzie膰, 偶e jego ojciec zbudowa艂 ich 偶ycie na k艂amstwie.

Tego wieczoru Emil przyszed艂 sam. Nie przyby艂 w odwiedziny do Idy. To nawet nie by艂a wizyta.

- Masz jakie艣 ryby do sprzedania? - spyta艂, wyra藕­nie kieruj膮c pytanie do Reijo.

Reijo odpar艂, 偶e zosta艂o mu na skalach kilka niepe艂­nych 偶erdzi ryb przedniego gatunku rozwieszonych latem do suszenia. Mog艂o si臋 jednak zdarzy膰, 偶e mu­chy zd膮偶y艂y z艂o偶y膰 w nich jaja. M贸wi膮c wprost, ozna­cza艂o to larwy w rybim mi臋sie.

- Nie zamierza艂em sprzedawa膰 Rosjanom zepsu­tych ryb - rzek艂 Reijo spokojnie.

Nie zwraca艂 uwagi na pe艂ne b贸lu spojrzenia, jakie Emil posy艂a艂 Idzie. To smutne, ale przejdzie mu. Trudno, nie on pierwszy musi zrezygnowa膰 z tego, o czym marzy.

- Rosjanie w gruncie rzeczy nigdy mnie nie oszuka­li. Nie zamierzam im sprzedawa膰 zepsutego towaru.

- Szyper sam powiedzia艂, 偶e to nie odgrywa wi臋kszej roli - zaoponowa艂 Emil. - Sedolf i ja mamy troch臋 za ma艂o. Zreszt膮 nie wszystkie twoje ryby si臋 zepsu艂y. So­lone i w臋dzone s膮 w ca艂kiem dobrym stanie. Nikt od te­go nie umrze, je艣li trafi si臋 w艣r贸d nich jaka艣 z robakami.

Reijo zrozumia艂, 偶e r贸wnie偶 ch艂opi, kt贸rzy posiada­li w艂asne gospodarstwo, potrzebowali m膮ki. Nie chcia艂 by膰 nieludzki.

- Du偶o? - spyta艂 i podni贸s艂 si臋.

- Kilka pud贸w - odpar艂 Emil z wahaniem. - Ze czte­ry?

To jeszcze nie tak 藕le. Reijo rozwiesi艂 pi臋膰 - sze艣膰 ra­zy tyle ryb do suszenia. I przynajmniej drugie tyle przechowywa艂 w soli.

- Pom贸偶 mi tylko 艣ci膮gn膮膰 je z 偶erdzi - rzek艂. - Za­p艂acisz mi przy okazji. Gdzie艣 na pocz膮tku zimy. B臋­d臋 potrzebowa艂 kogo艣, kto zaopiekuje si臋 zwierz臋tami, kiedy wyrusz臋 na wsch贸d.

Emil zgodzi艂 si臋 bez s艂owa. Uzmys艂owi艂 sobie, 偶e Reijo celowo przypomnia艂 mu, 偶e Ida wyjedzie. Ze jej dom jest daleko, nie tu nad fiordem. Ze jego c贸rka na­le偶y ju偶 do innego.

Jakby o tym nie wiedzia艂!

- P贸jdziesz z nami? - spyta艂 Emil. - Jeden z szypr贸w m贸wi troch臋 po fi艅sku i norwesku. Ma tylko jedn膮 r臋k臋.

- Trudniej wi臋c porozumie膰 si臋 z nim na migi - rzu­ci艂 weso艂o Reijo.

Odst膮pi艂 ch艂opcom sze艣膰 pud贸w ryb. To nic takie­go. Zreszt膮 uwa偶a艂, 偶e po katastrofie zaci膮gn膮艂 u Emi­la i Sedolfa pewnego rodzaju d艂ug. Nie wyrzuca si臋 za drzwi kogo艣, kto uratowa艂 ci 偶ycie. Poza tym lubi艂 m艂odych. Tych dw贸ch traktowa艂 jak w艂asnych syn贸w.

- Dostaniecie dobr膮 cen臋? - spyta艂, kiedy razem szu­kali rosyjskiego kapitana.

- Jest przynajmniej przyzwoita - odpar艂 Sedolf. - Kapitan na 鈥濱wanie鈥 proponowa艂 gorsz膮. Je偶eli ryba jest dobra, ten daje jeden do jednego. To znaczy jeden pud ryby za jeden pud m膮ki.

To uczciwa cena.

Emil i Sedolf nie spodziewali si臋 got贸wki. M膮ka by­艂a warta z艂ota.

Bez trudu zauwa偶yli jednor臋kiego szypra. Nosi艂 skromne ubranie, cho膰 spodnie nie by艂y z juty, lecz ze zwyk艂ego cienkiego materia艂u. Obszern膮 koszul臋 wsu­n膮艂 w spodnie. Na nogach mia艂 wysokie buty, si臋gaj膮­ce mu do po艂owy 艂ydki, co wydawa艂o si臋 do艣膰 niezwy­k艂e o tej porze roku.

Na szyj臋 za艂o偶y艂 kolorow膮 chustk臋 jako szalik, dru­g膮 przewi膮za艂 w pasie.

Na widok tego cz艂owieka m贸zg Reijo przesta艂 funk­cjonowa膰. Po艣r贸d br膮zowej czupryny m臋偶czyzna mia艂 sporo siwych w艂os贸w. W jego wyprostowanej posta­wie by艂o co艣 znajomego, co obudzi艂o w Reijo niejasne wspomnienie.

Tylko tyle.

Kiedy jednor臋ki m臋偶czyzna si臋 odwr贸ci艂, Reijo roz­pozna艂 go. W jednej chwili jakby wr贸s艂 w ziemi臋. Zaskoczenie kapitana by艂o nie mniejsze. Obaj stan臋li jak wryci. Mierzyli si臋 wzrokiem.

- Draswi, Jewgienij Dymitrowicz - rzek艂 Reijo ochryp艂ym g艂osem.

Tamten odpowiedzia艂 w j臋zyku Reijo, okazuj膮c mu w ten spos贸b szacunek.

- Paivaa, Reijo Kesaniemi. D艂ugo si臋 nie widzieli艣my.

- Znasz go? - spyta艂 Emil zaskoczony. Reijo skin膮艂 g艂ow膮.

- Tak. Ale spotka艂em go dawno temu, Emil. Bardzo dawno temu.

Spojrza艂 na Jewgienija. Pragn膮艂 mu zada膰 tysi膮c py­ta艅. Wreszcie si臋 dowie. Ten Rosjanin jest jedynym cz艂owiekiem, kt贸ry zna prawd臋.

- Ci m艂odzi ludzie przyszli, 偶eby wymieni膰 z tob膮 towar - wyja艣ni艂. - Ja jestem tylko t艂umaczem.

- Dostan膮 dobr膮 cen臋 - zapewni艂 Jewgienij. R贸wnie偶 jego g艂os brzmia艂 ochryple. - A potem zapraszam ci臋 do mojej kajuty - doda艂. Nie m贸g艂 post膮pi膰 inaczej. - Odrobina herbaty z rumem chyba nam nie zaszkodzi.

- Spasiba - rzuci艂 Reijo. Z ch臋ci膮 przyj膮艂 zaprosze­nie. - Mamy do om贸wienia wiele spraw.

Jewgienij skin膮艂 g艂ow膮.

- Tak, musimy wiele wyja艣ni膰, Reijo. Bardzo wiele. Obok Jewgienija ukaza艂 si臋 d艂ugonogi ch艂opiec. Re­ijo zauwa偶y艂, 偶e kapitan jakby znieruchomia艂.

Ch艂opiec mia艂 偶ywy g艂os, kt贸ry jeszcze czasami si臋 za艂amywa艂, przechodz膮c z niskich ton贸w na wysokie. M艂odzieniec wydawa艂 si臋 tego nie zauwa偶a膰. M贸wi艂 p艂ynnie po rosyjsku. Nigdy nie s艂ysza艂 innego j臋zyka, domy艣li艂 si臋 Reijo.

Ciemne w艂osy, niemal czarne. Ciemne oczy. Brwi Jewgienija. Prawie. 艁ukowato wygi臋te po艣rodku, cze­go u ojca nie by艂o. U艣miech... Reijo rozpozna艂 ten u艣miech od razu, chocia偶 ju偶 od dawna go nie widy­wa艂. Nagle uderzy艂o go, 偶e Ida u艣miecha si臋 w taki sam spos贸b. Prosty nos. Jewgienija. Ale policzk贸w i 艂adne­go, nieco dziewcz臋cego kszta艂tu twarzy ch艂opiec nie odziedziczy艂 po m臋偶czy藕nie stoj膮cym obok. W tym m艂odzie艅czym obliczu trudno by艂o dopatrzy膰 si臋 sil­nych, ostrych rys贸w Jewgienija.

- Tw贸j syn? - spyta艂 Reijo, nie spuszczaj膮c wzroku z ch艂opca.

- Tak - odpar艂 kr贸tko Jewgienij. Nie doda艂 ani s艂o­wa wyja艣nienia.

Reijo usi艂owa艂 odgadn膮膰 wiek ch艂opca. Trzyna艣cie - czterna艣cie lat... Nie wi臋cej. Istnia艂o wi臋c co艣, co m贸g艂 jej wybaczy膰. By膰 mo偶e tkwi艂o nieco prawdy w dziw­nych snach i niezrozumia艂ych s艂owach Mai.

- Mamy wiele do om贸wienia, Jewgienij - powiedzia艂 i przeszed艂 do interes贸w.

Przekazywa艂 偶膮dania Emila i Sedolfa, t艂umaczy艂 za­strze偶enia Rosjanina, po艣redniczy艂 w dobijaniu targu. Ca艂y czas mia艂 przed oczami 艂adn膮 twarz ch艂opca. Mattiego za m艂odu. Beztroskiego m艂odzie艅ca.

Syna Jewgienija.

Bo偶e 艢wi臋ty, te same rysy!

Pi臋tna艣cie lat w niepewno艣ci - i oto co艣 takiego! Dziecko. Ch艂opiec, kt贸ry nie m贸g艂 by膰 synem innej kobiety.

Nic dziwnego, 偶e wola艂a zosta膰, 偶e wybra艂a tak d艂u­gie milczenie.

Pi臋tna艣cie lat.

Obieca艂a, 偶e wr贸ci za rok.

Zamiast tego zerwa艂a wszystkie wi臋zy. Zacz臋艂a od nowa.

Reijo nie m贸g艂 do ko艅ca zaakceptowa膰 tych my艣li, chocia偶 zrodzi艂y si臋 w jego w艂asnej g艂owie.

Po prostu co艣 tu si臋 nie zgadza艂o.

Zna艂 Raij臋 lepiej ni偶 ktokolwiek inny. Zna艂 j膮 tak dobrze, jak siebie samego. Zachowanie, jakie jej teraz przypisywa艂, zupe艂nie do niej nie pasowa艂o.

Czeka艂 pi臋tna艣cie lat.

Raija nie zrobi艂aby mu czego艣 takiego. Nie chcia艂 si臋 z tym pogodzi膰, jednak dow贸d na to, 偶e by艂o inaczej, sta艂 na wprost niego.

Musia艂 g艂臋boko ukry膰 swe uczucia. Musia艂 zachowa膰 spokojn膮 twarz.

Nie wolno dopu艣ci膰 do tego, by ludzie we wsi za­cz臋li gada膰. Pragn膮艂 zachowa膰 o Raiji dobre wspomnie­nia. Niezale偶nie od tego, czy umar艂a, czy nie.

呕y艂 bez niej pi臋tna艣cie lat. Sta艂o si臋 to jego przyzwy­czajeniem.

Dobili targu. Emil i Sedolf dostali lepsz膮 cen臋 ni偶 inni sprzedaj膮cy. Wygl膮da艂o na to, 偶e kapitan nie przejmowa艂 si臋 ewentualn膮 strat膮. Mieli szcz臋艣cie, 偶e trafili na znajomego Reijo.

Worki z m膮k膮 zosta艂y za艂adowane na wozy ch艂op­c贸w.

Reijo wydawa艂 si臋 nieobecny. Zatrzyma艂 Emila. Po­艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu.

- Czy mo偶esz przekaza膰 Idzie, 偶eby nie czeka艂a na mnie? Powiedz jej, 偶e przyj膮艂em zaproszenie kapitana jed­nego z rosyjskich statk贸w... - Zamy艣li艂 si臋, po czym do­da艂: - Nie musisz jej m贸wi膰, 偶e to m贸j dawny znajomy.

Emila zastanowi艂o to dziwne zachowanie. By膰 mo偶e istnia艂o co艣 w przesz艂o艣ci Reijo, co nie znosi艂o 艣wia­t艂a dziennego. Nigdy nie wiadomo.

- Chcesz, 偶ebym ja przekaza艂 jej wiadomo艣膰? - spy­ta艂. Emil wiedzia艂 a偶 nazbyt dobrze, 偶e Reijo nie lubi艂, kiedy odwiedza艂 Id臋.

Nie mia艂 chyba nic przeciwko niemu - Emil by艂 ca艂­kiem pewien, 偶e Reijo go lubi - ale zbyt cz臋sto pod­kre艣la艂, 偶e Ida jest 偶on膮 Ailo.

Jak gdyby on mia艂 jakie艣 ukryte zamiary wobec Idy! Chcia艂 j膮 tylko od czasu do czasu zobaczy膰.

- Przecie偶 m贸wi臋 do ciebie, prawda? - Reijo spra­wia艂 wra偶enie troch臋 poirytowanego.

Emil nie pyta艂 wi臋cej. Nie tylko on jeden s艂ysza艂 s艂o­wa Reijo. Nikt nie b臋dzie m贸g艂 go teraz oskar偶y膰 o sk艂adanie nocnych wizyt cudzej 偶onie.

- We藕 konia - zwr贸ci艂 si臋 do Sedolfa. - P贸藕niej od­bior臋 od ciebie m膮k臋.

Znale藕li si臋 u rozwidlenia dr贸g, gdzie 艣cie偶ka zba­cza艂a w stron臋 cypla. Nikt nie m贸g艂 ich s艂ysze膰.

- Jak du偶o p贸藕niej? - spyta艂 Sedolf, patrz膮c badaw­czo na Emila. Emil uciek艂 wzrokiem.

- Tylko przeka偶臋 wiadomo艣膰 - rzuci艂 niech臋tnie, ze­skakuj膮c z wozu.

- Jeste艣 pewien? - spyta艂 Sedolf.

- Nie wykorzystuj臋 wszystkich nadarzaj膮cych si臋 oka­zji - rzek艂 Emil zm臋czony. - Nie jestem taki, jak niekt贸­rzy, kt贸rych znam. Potrafi臋 si臋 odpowiednio zachowa膰.

- Ale pokusa jest wielka. Mog臋 z tob膮 p贸j艣膰 - zapro­ponowa艂 Sedolf.

- Nie! - g艂os Emila zabrzmia艂 ostro. - Nie potrze­buj臋 opieki - doda艂. - My艣lisz, 偶e jestem a偶 tak g艂upi, 偶eby dobiera膰 si臋 do cudzej 偶ony? Do dziewczyny, kt贸ra ma Reijo za ojca, Knuta za brata i takiego m臋偶a jak Ailo?

- Nie wiem - odpar艂 Sedolf szczerze. - Widz臋 jednak, 偶e nadal zbyt du偶o o niej rozmy艣lasz. To wszystko. Mam nadziej臋, 偶e twoja wizyta zako艅czy si臋 przy progu.

Emil potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Za kogo ty mnie uwa偶asz?

- Podejrzewam to i owo - rzuci艂 Sedolf sucho. - Obym si臋 myli艂, Emil.

6

Ida nie zapali艂a lampy. Wiecz贸r by艂 pi臋kny, cichy i ciep艂y. Tak ciep艂y, 偶e otworzy艂a drzwi i usiad艂a na schodach. W domu panowa艂a ciemno艣膰. Na zewn膮trz ci膮gle by艂o jasno.

Ida nie potrafi艂a cieszy膰 si臋 tym pi臋knem. Wpatry­wa艂a si臋 smutno w niebo, morze i chmury. Nic nie jest ju偶 takie samo, kiedy prze偶ywa si臋 to w samotno艣ci.

Dobrymi rzeczami nale偶y si臋 dzieli膰, pomy艣la艂a. Wtedy ich warto艣膰 zostaje podwojona.

Reijo d艂ugo nie wraca艂.

Ida wesz艂a do izby, ale drzwi zostawi艂a otwarte. Wiedzia艂a, 偶e tato nie by艂by zadowolony, gdyby j膮 za­sta艂 na dworze. Cho膰 wysz艂a za m膮偶 i za艂o偶y艂a w艂asn膮 rodzin臋, dla niego zawsze pozostanie c贸rk膮.

A ona zawsze b臋dzie si臋 czu艂a troch臋 jak niepos艂usz­ne dziecko, kiedy j膮 skarci.

Jednak w drzwiach nie pojawi艂 si臋 ojciec.

Us艂ysza艂a niepewny g艂os:

- Cze艣膰!

- Tato nie wr贸ci艂 z wami? - spyta艂a. Nie mog艂a zo­baczy膰 wyrazu twarzy go艣cia, ale wyczu艂a, 偶e by艂 za­k艂opotany. - Siadaj - doda艂a, nie zdaj膮c sobie sprawy, 偶e stawia go w k艂opotliwej sytuacji.

Emil doskonale wiedzia艂, 偶e powinien od razu wyj艣膰. Nie powinien zostawa膰 d艂u偶ej w tym domu, kiedy Ida by艂a sama. Ju偶 prawie noc. Je偶eli kto艣 si臋 do­wie, ludzie zaczn膮 gada膰. Pomy艣l膮 o jednym. Nic nie szkodzi, 偶e to nieprawda. Nie pomog艂yby chyba na­wet wyja艣nienia, 偶e to Reijo go tu przys艂a艂.

Ch艂opak usiad艂 na krze艣le stoj膮cym najbli偶ej drzwi.

- Reijo prosi艂 ci przekaza膰, 偶e si臋 sp贸藕ni. Zosta艂 na herbacie u tego kapitana, kt贸ry sprzeda艂 nam m膮k臋.

- A ty i Sedolf nie zostali艣cie zaproszeni? - spyta艂a. Nie by艂o niczym niezwyk艂ym, 偶e kupuj膮cy i sprzeda­j膮cy siadali razem do sto艂u po dobiciu targu.

- Nie - odpar艂 Emil. - Nie sprzedali艣my a偶 tak wiele.

- Ale tato po艣redniczy艂 tylko jako t艂umacz - zauwa­偶y艂a Ida. - Chyba si臋 w nic nie wpl膮ta艂? W jego wieku...

Ida wygl膮da艂a na oburzon膮. Emilowi wyda艂o si臋 to niemal komiczne.

- Nie, nie - zapewni艂. - Tylko zna艂... - zamilk艂, czu­j膮c, 偶e pope艂ni艂 fatalne g艂upstwo.

Nie potrafi艂 panowa膰 nad my艣lami w obecno艣ci tej dziewczyny. Pilnowa艂 tylko, 偶eby nie wyrwa膰 si臋 z czym艣, co bez reszty go wype艂nia艂o. Zapomnia艂, 偶e powinien zachowa膰 ostro偶no艣膰 w innych sprawach. Teraz o ma艂o nie wyda艂 Reijo.

- Zna艂 kapitana - doko艅czy艂. Tyle chyba m贸g艂 po­wiedzie膰.

- Zna艂 kapitana? - W g艂osie Idy pojawi艂o si臋 zdzi­wienie.

Emil skin膮艂 g艂ow膮.

- Nie chcia艂, 偶eby艣 mi o tym powiedzia艂, co?

- W艂a艣nie. Emil nie rozumia艂 ciekawo艣ci Idy.

- Jak wygl膮da艂 ten kapitan?

- Do艣膰 stary - odpar艂. - Troch臋 szpakowaty. Wydaje mi si臋, 偶e mia艂 ciemne w艂osy. Niezbyt dobrze pa­mi臋tam takie rzeczy.

- Przypomnij sobie! - rozkaza艂a.

- Nie wydawa艂 si臋 szczeg贸lnie wysoki - zacz膮艂 Emil niepewnie. - Mia艂 tylko jedn膮 r臋k臋. Pusty r臋kaw ko­szuli podwi膮za艂 do g贸ry. Dziwnie to wygl膮da艂o. Zasta­nawiam si臋, w jaki spos贸b straci艂 to rami臋. Mo偶e by艂 na wojnie?

Idy to nie interesowa艂o.

- Czy na pok艂adzie by艂y jakie艣 kobiety? - spyta艂a g艂osem dr偶膮cym z napi臋cia.

- Kobiety? Czemu ci臋 to interesuje?

- Czy przyp艂yn臋艂y tym statkiem jakie艣 kobiety? - powt贸rzy艂a zniecierpliwiona.

- Sk膮d mam wiedzie膰? - 偶achn膮艂 si臋 Emil. - Nie wchodzi艂em na statek. Sedolf wybra艂 si臋 tam po po艂u­dniu. - Zamilk艂. - My艣l臋, 偶e by mi powiedzia艂, gdyby zauwa偶y艂 jakie艣 kobiety - rzek艂 po chwili. - A nie wspomnia艂 o tym ani s艂owem.

Ida powoli wypu艣ci艂a powietrze przez nos.

- Ten kapitan podr贸偶uje z ch艂opakiem - doda艂 Emil jakby na potwierdzenie tego, 偶e na pok艂adzie rosyj­skiego statku nie by艂o kobiet. Nie mia艂 poj臋cia, dlacze­go Ida przywi膮zywa艂a do tego tak膮 wag臋. W 偶aden spo­s贸b nie potrafi艂 sobie tego wyt艂umaczy膰.

- Ile m贸g艂 mie膰 lat? - pytanie pad艂o niczym trzask bicza.

- Dwana艣cie - trzyna艣cie - odpar艂 Emil. - Zwyczajny ch艂opak. Pewnie jego syn. 艁adnie ubrany. Nie s膮dz臋, 偶eby by艂 marynarzem albo kim艣 z za艂ogi.

Ida dr偶膮cymi palcami zapali艂a olejow膮 lamp臋. P艂o­mie艅 o艣wietli艂 twarz dziewczyny od do艂u. Rzuca艂 cienie, kt贸rych Emil nigdy przedtem nie dostrzeg艂. S艂owa po prostu same wyrwa艂y mu si臋 z ust:

- Do diab艂a, by艂 troch臋 podobny do ciebie, Ida! Ten ch艂opak Rosjanina!

Spokojnie postawi艂a lamp臋 na stole. 艢cisn臋艂a mocno jego kraw臋d藕.

- Podejd藕 bli偶ej, Emil! - poprosi艂a. Uczyni艂, jak kaza艂a. Stan膮艂 na odleg艂o艣膰 艂okcia. M贸g艂by podej艣膰 jeszcze bli偶ej, pewnie by go nie powstrzyma艂a. Emil zdawa艂 sobie z tego spraw臋.

- Sp贸jrz na mnie! - odezwa艂a si臋. Tak jakby m贸g艂 nie patrze膰. - Powiedz, je艣li to nieprawda. Czy on rze­czywi艣cie jest do mnie podobny?

Emil patrzy艂 z szeroko otwartymi oczyma.

Nie mia艂 odwagi wyzna膰 Idzie, 偶e zna jej twarz lepiej ni偶 swoj膮 w艂asn膮. 呕e widuje j膮 ka偶dego wieczoru, kiedy zamyka oczy. 呕e widzi j膮 nad ranem, kiedy si臋 budzi.

O Bo偶e! Musi si臋 pilnowa膰, 偶eby jej nie dotkn膮膰. 呕e­by jej nie wzi膮膰 za r臋k臋. Tylko tego chcia艂y jego d艂onie.

- No jak, podobny? - nalega艂a. Emil nie m贸g艂 za 偶adne skarby zrozumie膰, dlaczego ci膮gle powtarza to pytanie.

- Ma jakby twoje oczy... - zastanawia艂 si臋. - Tw贸j u艣miech. Ten sam kszta艂t twarzy. S膮dz臋, 偶e jest do cie­bie podobny.

Ida, dr偶膮c, nabra艂a powietrza. Prze艂kn臋艂a kilka razy 艣lin臋.

- Dwana艣cie? - spyta艂a. - Trzyna艣cie lat? Emil skin膮艂 g艂ow膮. Nadal stal blisko niej. Tak bar­dzo blisko.

Wystarczy艂o, by wyci膮gn膮艂 r臋k臋, i ju偶 by jej dotkn膮艂. M贸g艂by opuszkami palc贸w pog艂adzi膰 jej policzki.

- Czy Reijo wszed艂 na pok艂ad?

Emil ponownie skin膮艂 g艂ow膮.

Ida wpatrywa艂a si臋 w okno. Musia艂a odej艣膰 kilka krok贸w od Emila, 偶eby przez nie wyjrze膰. Ch艂opak by艂 jej za to wdzi臋czny. Ju偶 nie musia艂 walczy膰 ze so­b膮 i dokonywa膰 wyboru.

Ida jest 偶on膮 Ailo, powtarza艂 w my艣li. 呕on膮 Ailo. 呕on膮 Ailo.

- Wyruszy艂, zanim si臋 tu zjawi艂e艣?

- Widzia艂em, jak Reijo w lekkiej 艂odzi odp艂yn膮艂 w stron臋 statku razem z kapitanem i ch艂opcem. Jaki艣 marynarz ich przewi贸z艂.

Znowu tak dziwnie odetchn臋艂a.

- Powinnam by艂a go zobaczy膰 - odezwa艂a si臋. Po­wiedzia艂a to tak cicho, 偶e Emil z trudem zrozumia艂 po­szczeg贸lne s艂owa.

- Chyba nie mo偶esz go zna膰? - zagadn膮艂 ostro偶nie. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e najlepiej by zrobi艂, gdyby ju偶 poszed艂.

Tylko potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Nie odrywa艂a wzroku od dw贸ch statk贸w zakotwiczonych w g艂臋bi fiordu.

- Czy mog艂abym ci臋 prosi膰, 偶eby艣 mnie tam zawi贸z艂? Emil spojrza艂 na ni膮 oszo艂omiony.

- Czego, u licha, chcesz tam szuka膰? - spyta艂. - Na­wet nie ma mowy! Powinna艣 siedzie膰 w domu, p贸ki nie wyzdrowiejesz. Ailo na ciebie czeka.

Emilowi 艂atwiej przysz艂o zapanowa膰 nad sob膮, gdy wymawia艂 imi臋 Ailo. To dobry spos贸b, by przywo艂a膰 si臋 do porz膮dku.

Ida jakby si臋 zmartwi艂a. Odesz艂a od okna. Usiad艂a zrezygnowana na 艂awie.

- Wiem - przyzna艂a. - Wiem. Emil zastanawia艂 si臋, co jej powiedzie膰. Nie znajdowa艂 s艂贸w pociechy. Nie m贸g艂 wyzna膰 swych uczu膰. Sa­ma my艣l o tym by艂a niebezpieczna.

Powinien ju偶 i艣膰.

Powiedzia艂 to na g艂os.

- S膮dz臋, 偶e powinienem i艣膰.

- Zosta艅! - poprosi艂a Ida.

Wystarczy艂o jedno jej s艂owo. Emil zosta艂.

Usiad艂. Za艂o偶y艂 r臋ce na piersi. Uwa偶a艂, 偶e w ten spo­s贸b b臋dzie bezpieczniej. Wiedzia艂 przynajmniej, gdzie s膮. M贸g艂 by膰 spokojny, 偶e nie uczyni膮 nic z艂ego, nic, czego by p贸藕niej mia艂 偶a艂owa膰.

- Czy czujesz si臋 czasem samotny? - spyta艂a Ida ci­chym, bezradnym g艂osem.

Emil nie przypomina艂 sobie, by kiedykolwiek j膮 ta­k膮 s艂ysza艂.

A zna艂 Id臋 d艂ugo. Pami臋ta艂 jako ma艂膮 dziewczynk臋. Nawet wtedy jej g艂os nie brzmia艂 tak 偶a艂o艣nie. Zawsze umia艂a sobie radzi膰. Zawsze wydawa艂a si臋 samodziel­na i odwa偶na. Wiele razy potrafi艂a nawet nap臋dzi膰 strachu ch艂opcom w jej wieku. To nic przyjemnego, by膰 pokonanym przez dziewczyn臋. Czy czu艂 si臋 sa­motny? Emil musia艂 si臋 u艣miechn膮膰. Zreszt膮 wcale mu si臋 to nie uda艂o. Raczej si臋 skrzywi艂. Wiedzia艂a prze­cie偶, kogo o to pyta. A mo偶e nie... W膮tpliwo艣膰 prze­mawia艂a na jej korzy艣膰. Nie s膮dzi艂, by zada艂a to pyta­nie, 偶eby sprawi膰 mu przykro艣膰.

- Tak, Ida - odpar艂 tylko. - Bardzo samotny.

- Co wtedy robisz?

- Staram si臋 nie my艣le膰.

- W jaki spos贸b?

- Czasami upijam si臋 do nieprzytomno艣ci - przy­zna艂, nie czuj膮c szczeg贸lnej dumy z tego powodu.

- Ja nie mog臋 si臋 upi膰 - powiedzia艂a, rysuj膮c palcem na kolanie niewidoczne wzory. - Czy to pomaga?

- Najcz臋艣ciej nie - wyzna艂 szczerze.

Nie uwa偶a艂, 偶eby alkohol stanowi艂 dobre rozwi膮za­nie. Nigdy bowiem tyle nie my艣la艂 o Idzie jak wtedy, kiedy za du偶o wypi艂. W dodatku zaczyna艂 si臋 nad so­b膮 u偶ala膰. Czu艂 si臋 jeszcze gorzej. Do tego na drugi dzie艅 chorowa艂 z przepicia.

- A co jeszcze? - dopytywa艂a si臋. - Co jeszcze ro­bisz w takich chwilach, Emil?

O Bo偶e, jak to boli, s艂ysze膰 swoje imi臋 w jej ustach! Nikt na 艣wiecie nie wypowiada go w taki spos贸b, cho膰 ona nie zdaje sobie z tego sprawy. Po prostu to imi臋 prze艣lizguje si臋 ponad jej wargami jak podmuch wia­tru. Wydaje si臋, jakby ca艂owa艂a je na drugiej sylabie.

Wtedy czu艂, jakby znalaz艂 si臋 o krok od jej poca艂unku...

- My艣l臋, 偶e nic nie powinna艣 robi膰. - Emil usi艂owa艂 za­panowa膰 nad sob膮. - Zreszt膮 nigdy tak naprawd臋 nie je­ste艣 sama, Ida. - Stara艂 si臋 m贸wi膰 najsurowiej, jak tylko potrafi艂. We wszystkich 艣mia艂ych marzeniach wyobra偶a艂 sobie, 偶e w艂a艣nie w takiej chwili powinien j膮 obj膮膰, przy­ci膮gn膮膰 do siebie, pozwoli膰 jej wyp艂aka膰 si臋 na swoim ra­mieniu, a potem poca艂owa艂by j膮 mi臋kko i czule i odszed艂. - Wiele os贸b przychodzi ci臋 odwiedza膰. Masz tylu przy­jaci贸艂. Nie znam nikogo, kto by ci臋 nie lubi艂.

- Poza Indianne - wtr膮ci艂a Ida. Emil skrzywi艂 si臋.

- Ona ju偶 nikogo nie lubi. To nie pow贸d, 偶eby艣 czu­艂a si臋 samotna. Wiele os贸b martwi si臋 o ciebie.

Nie wspomnia艂 o sobie. By膰 mo偶e po sposobie, w ja­ki o tym m贸wi艂, domy艣li艂a si臋, kogo Emil ma na my艣li.

- Wierz mi, czuj臋 si臋 bardzo samotna - wyzna艂a. - Ailo jest tak daleko, 偶e nawet moje my艣li tam nie si臋gaj膮. Co on teraz powinien jej powiedzie膰? 呕e jego ramio­na zawsze s膮 dla niej otwarte? Ze nie musi si臋 l臋ka膰, dop贸ki on jest przy niej?

Takie s艂owa by艂y zbyt niebezpieczne. W艂a艣nie tego nie powinien m贸wi膰. Nie jej. Absolutnie nie jej. Nigdy...

- Troch臋 pewnie dokucza ci samotno艣膰. - Spo­strzeg艂, jak ochryple brzmi jego g艂os. Nie pomog艂oby nawet, gdyby odchrz膮kn膮艂. - Co艣 si臋 zmieni艂o w two­im 偶yciu, Ida. Nie mo偶esz robi膰 rzeczy, do kt贸rych przywyk艂a艣. Chodzisz w k贸艂ko i si臋 nudzisz. Rozmy­艣lasz, co robi teraz Ailo. To naturalne, 偶e czujesz si臋 troch臋 opuszczona.

- Nudz臋 si臋? - niemal parskn臋艂a, cho膰 nadal wygl膮­da艂a bardziej jak cie艅 pe艂nej ognia Idy, kt贸r膮 pami臋ta艂.

- Przynajmniej nie musisz si臋 obawia膰, 偶e Ailo wpadnie na jaki艣 g艂upi pomys艂.

Emil chcia艂by, 偶eby Ailo by艂 do tego zdolny. W ka偶­dym razie 偶eby nale偶a艂 do tego typu m臋偶czyzn. Wte­dy nie musia艂by tu siedzie膰 i go broni膰.

- Ailo za bardzo ci臋 kocha, 偶eby ogl膮da膰 si臋 za innymi.

- Wiem - przyzna艂a. - Ale siedz臋 tu sama. Ailo jest tak daleko. A ja nawet nie umiem sobie wyobrazi膰, jak tam jest. Nie jestem w stanie my艣le膰 o tym, jak on 偶y­je. Nie wiem. Nigdy nie widzia艂am jego stron. Nigdy tam nie by艂am. I troch臋 si臋 boj臋. I mam wyrzuty su­mienia, bo nie powinnam si臋 ba膰 st膮d odje偶d偶a膰, sko­ro pragn臋 znowu zobaczy膰 Ailo.

Gdyby tylko Emil m贸g艂 cofn膮膰 czas. O kilka lat. Nie tkwi艂by wtedy bezczynnie, daj膮c si臋 unosi膰 pr膮dowi, niczym ryba niezdolna do 偶ycia. Zebra艂by wszystkie si艂y. Wzi膮艂by Id臋 gwa艂tem, zanim zd膮偶y艂aby otworzy膰 oczy na tego Lapo艅czyka.

To on powinien j膮 po艣lubi膰. On, tutaj. 呕eby wie­dzia艂a, na co si臋 godzi i jakie j膮 czeka 偶ycie w roli 偶o­ny. Nie powinna si臋 ba膰 艣wiata, kt贸ry na ni膮 czeka. Kt贸ry jest jej r贸wnie obcy jak i jemu. Sam tak偶e l臋ka艂 si臋 o jej przysz艂o艣膰.

- To... naturalne - rzek艂 bezbarwnie. - My艣la艂em o tym, jak ci tam b臋dzie...

Po prostu wyrwa艂o mu si臋. Ugryz艂 si臋 w j臋zyk i nie doko艅czy艂. Pragn膮艂, by nie zwr贸ci艂a na to uwagi.

- Mi艂y jeste艣, Emil. Wsta艂a. W ka偶dy ruch wk艂ada艂a wiele wysi艂ku.

- Powinna艣 si臋 oszcz臋dza膰 - rzek艂. Szczerze si臋 mar­twi艂 jej stanem. - Nie wolno ci si臋 m臋czy膰. Minie jesz­cze sporo czasu, zanim ca艂kiem wr贸cisz do zdrowia.

Przystan臋艂a tu偶 obok. Spojrza艂a na niego, lekko si臋 u艣miechaj膮c. W jej zielonobr膮zowych oczach czai艂 si臋 smutek. Emil wiedzia艂, 偶e nigdy nie odgadnie tych oczu. I nigdy te偶 ca艂kiem si臋 od nich nie uwolni. Mia­艂y moc poruszania czego艣 w g艂臋bi jego duszy.

- Czy naprawd臋 chcesz, 偶ebym wyzdrowia艂a... szyb­ko? - spyta艂a zdziwiona.

- Oczywi艣cie.

Podnios艂a r臋k臋. Po艣piesznie odgarn臋艂a w艂osy z czo­艂a. Albo te偶 przegoni艂a k艂opotliw膮 my艣l.

- Jeste艣 zbyt mi艂y - stwierdzi艂a. Nie wyja艣ni艂a, co mia艂a na my艣li. Emil czu艂, 偶e co艣 艣ciska go za gard艂o.

Ida pewnie go przejrza艂a. Na wskro艣. Chyba nie uda­艂o mu si臋 niczego przed ni膮 ukry膰. Jemu, kt贸ry s膮dzi艂, 偶e jego maska jest nieprzenikniona. Ale dziewcz臋ta wyczuwaj膮 takie rzeczy. Zdobywaj膮 ten dar ju偶 we wczesnej m艂odo艣ci. Zawsze wiedz膮, kto za kim wodzi wzrokiem. Nie tylko dlatego, 偶e rozmawiaj膮 o tym mi臋dzy so­b膮. Dostrzegaj膮 najdrobniejsze znaki, kt贸rych nikt, wydawa艂oby si臋, nie mo偶e zauwa偶y膰.

- Chcia艂bym, 偶eby ci si臋 powiod艂o - wyzna艂.

Patrzy艂 za ni膮. Sta艂a kilka sekund w drzwiach. Po­tem wysz艂a. Powoli, jakby daj膮c mu do zrozumienia, 偶eby poszed艂 za ni膮.

Tak by艂o chyba najlepiej.

Powietrze w domu zaczyna艂o g臋stnie膰, chocia偶 drzwi sta艂y otwarte na o艣cie偶.

Czasami odgrodzenie si臋 czterema 艣cianami od 艣wiata mo偶e okaza膰 si臋 niebezpieczne.

Ida usiad艂a spokojnie na schodach, zostawiaj膮c miej­sce dla Emila. Wystarczaj膮co du偶o, by nie znalaz艂 si臋 zbyt blisko.

Dziewczyny takie s膮. My艣l膮 o wszystkim. Stawiaj膮 sprawy jasno. Zwracaj膮 uwag臋 na drobiazgi, kt贸re mo­g膮 znaczy膰 tak wiele.

Emil g艂臋boko zaczerpn膮艂 powietrza, zanim ruszy艂 za ni膮. Nie uczyni niczego, czego by p贸藕niej 偶a艂owa艂 - nie na schodach, gdzie ka偶dy ich m贸g艂 zobaczy膰.

Znowu mu pomog艂a. Tak jakby naprawd臋 rozumia­艂a, 偶e jest mu trudno. A on nawet nie m贸g艂 jej o nic zapyta膰, tylko musia艂 gra膰, tak jak chcia艂a.

Usiad艂 ci臋偶ko jak najdalej od niej. Opar艂 si臋 pleca­mi o 艣cian臋. Wiecz贸r by艂 tak ciep艂y, 偶e powietrze nie zdo艂a艂o go ostudzi膰.

B臋dzie musia艂 sam sobie poradzi膰. U偶y膰 w艂asnych si艂.

- To nie w porz膮dku, 偶e rozmawiam o tym w艂a艣nie z tob膮 - zacz臋艂a Ida.

- To nic - odpar艂, staraj膮c si臋, by jego g艂os zabrzmia艂 beztrosko.

Zerwa艂 kilka 藕d藕be艂 trawy, wybra艂 najd艂u偶sze i wsun膮艂 mi臋dzy z臋by. Bawi艂 si臋 pozosta艂ymi, splataj膮c je w palcach.

- Jednak uwa偶am, 偶e to nie w porz膮dku. Po prostu si臋 nie zastanowi艂am. Wiesz, jaka jestem bezmy艣lna.

Emil podni贸s艂 g艂ow臋. Napotka艂 jej wzrok. Bole艣nie zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e maska spad艂a mu z twarzy. Ze na nic ca艂e przebranie.

- Nie jeste艣 bezmy艣lna - zaprotestowa艂. - Nie s膮d藕 o sobie tak 藕le, Ida! Nigdy przedtem tak nisko si臋 nie ocenia艂a艣. Nie r贸b tego teraz. To nie twoja wina.

Bezwiednie po艂o偶y艂a sw膮 d艂o艅 na jego d艂oni i rap­townie j膮 cofn臋艂a.

Odwr贸ci艂a si臋. Zacz臋艂a gor膮czkowo wyg艂adza膰 sp贸d­nic臋.

Emilowi wydawa艂o si臋, 偶e nadal czuje ciep艂o jej d艂o­ni. Kr贸tkie mu艣ni臋cie, kt贸rym d艂ugo b臋dzie 偶y艂.

- Chyba du偶o o mnie my艣lisz, Emil? - spyta艂a. - Od­nosz臋 wra偶enie, 偶e zbyt du偶o - doda艂a.

- To nie twoja wina - powt贸rzy艂. Czu艂 si臋 n臋dznie.

- Czy w艂a艣nie o mnie my艣lisz, kiedy czujesz si臋 bar­dzo samotny?

- Nie powinna艣 o to pyta膰 - sykn膮艂 przez zaci艣ni臋­te z臋by. - Nie powinna艣 o to pyta膰, Ida!

- Wybacz mi - poprosi艂a. - Masz racj臋. Wcale nie je­stem sama. Mam Ailo, cho膰 on jest daleko.

- Powinienem i艣膰 - rzek艂. Ale nie ruszy艂 si臋 z miejsca.

- Przejdzie ci - powiedzia艂a. Tym razem to ona czu­艂a si臋 n臋dznie.

- Tak - przyzna艂. Ale jego g艂os zabrzmia艂, jakby sam w to nie wierzy艂. Nie da艂 te偶 Idzie wi臋kszej nadziei.

- Nie musisz tu przychodzi膰, je偶eli nie chcesz...

- Mog臋 nie przychodzi膰, je偶eli nie lubisz moich od­wiedzin - zgodzi艂 si臋.

- To nie o to chodzi! - wybuchn臋艂a Ida zmieszana. Emil nigdy si臋 nie wyr贸偶nia艂, nigdy do tej pory. - Lubi臋 z tob膮 rozmawia膰 - rzek艂a wreszcie, tak jakby u艣wiadomi艂a to sobie dopiero w tej sekundzie. - My艣l臋, 偶e w gruncie rze­czy zawsze lubi艂am rozmawia膰 z ch艂opcami. Bardziej ni偶 z dziewcz臋tami. To co innego. I uwa偶am, 偶e milo si臋 z to­b膮 gaw臋dzi, Emil. Jeste艣 cz艂owiekiem, kt贸rego mog臋 s艂u­cha膰. Masz swoje w艂asne zdanie. I pozwalasz mi wyra偶a膰 swe my艣li, nie m贸wi膮c, 偶e jestem niem膮dra i 偶e dziewcz臋­ta stworzone s膮 do czego innego.

- W takim razie nadal b臋d臋 przychodzi艂. Zobaczy艂, 偶e chcia艂a co艣 powiedzie膰, uprzedzi艂 j膮 jednak i doda艂:

- Nie przychodz臋 tylko po to, 偶eby ci臋 zobaczy膰, Ida. Cho膰 r贸wnie偶 z tego powodu. Nie zamierzam ci臋 ok艂amywa膰. Zale偶y mi r贸wnie偶 na twojej przyja藕ni. Jest dla mnie zbyt cenna, bym chcia艂 j膮 straci膰. S膮dz臋, 偶e kiedy艣 mi to przejdzie. Nigdy nie da艂a艣 mi do zro­zumienia, 偶e znacz臋 dla ciebie wi臋cej ni偶 inni. Zawsze traktowa艂a艣 mnie jak przyjaciela. Chcia艂bym nim zo­sta膰, Ida. Przyjacielem.

Ich spojrzenia na d艂ugo si臋 spotka艂y. To by艂a zbyt ciep艂a letnia noc. Oboje czuli si臋 zbyt samotni. Okoliczno艣ci zbytnio im sprzyja艂y. To by艂by koniec pi臋knej przyja藕ni.

- My艣l臋, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li ju偶 p贸jdziesz - stwierdzi艂a. Emil wsta艂.

- Tak, chyba masz racj臋 - odpar艂.

7

Kiedy Reijo wszed艂 do kajuty Jewgienija, odni贸s艂 wra偶enie, jakby wr贸ci艂 do przesz艂o艣ci. Co prawda to nie ten sam statek, ale wiele go przypomina艂o. Mo偶e urz膮dzony by艂 mniej bogato ni偶 tamten.

Reijo zwr贸ci艂 uwag臋 na samowar, r贸wnie b艂yszcz膮cy jak ten, kt贸ry pami臋ta艂. Mo偶e to zreszt膮 ten sam? Bez samowara rosyjski kapitan nigdy nie wyrusza艂 w morze.

W k膮cie Reijo zauwa偶y艂 miedzian膮 umywalni臋, rukamojk臋, przypomina艂 j膮 sobie. Sk艂ada艂a si臋 z pojem­nika na wod臋, kranu i umywalki. Na jednej ze 艣cian wisia艂a ikona, nie tak poz艂acana jak ta, kt贸r膮 Jewgie­nij kiedy艣 podarowa艂 Raiji, ale komu艣, kto nie posia­da艂 w domu obraz贸w, mog艂a zaprze膰 dech w piersiach. Pod obrazem Matki Boskiej na niewielkim stoliku sta­艂a lampa olejowa. W kredensie obok nadal znajdowa­艂y si臋 fili偶anki, ale ju偶 nie z tak pi臋knej porcelany jak kiedy艣. Koj臋 pokrywa艂 prosty koc. Na krzes艂ach le偶a­艂y sk贸rzane poduszki - nie haftowane. W pomieszcze­niu przewa偶a艂y barwy br膮zowe i niebieskie.

Reijo usiad艂 na krze艣le wskazanym przez gospoda­rza. Jewgienij powiedzia艂 co艣 bardzo szybko do ch艂op­ca. Ten zerkn膮艂 zaciekawiony na Reijo, ale najwyra藕­niej ojciec nie chcia艂, by by艂 obecny podczas rozmowy.

Ch艂opiec podszed艂 do Reijo i grzecznie poda艂 mu r臋k臋 na powitanie. Reijo domy艣li艂 si臋, 偶e Jewgienij o to w艂a艣nie poprosi艂 syna. Wiedzia艂, 偶e na wschodzie obo­wi膮zuj膮 inne zwyczaje.

U艣cisn膮艂 wyci膮gni臋t膮 d艂o艅. U艣miechn膮艂 si臋. Zoba­czy艂 Raij臋 w tej m艂odej twarzy.

Ch艂opiec powiedzia艂 kilka s艂贸w. Jednak wym贸wi艂 je za szybko, 偶eby Reijo co艣 zrozumia艂, chocia偶 bardzo si臋 stara艂. Min臋艂o wiele czasu, odk膮d u偶ywa艂 j臋zyka rosyjsko - norweskiego. Uszy straci艂y wpraw臋 w wy艂apy­waniu obcych d藕wi臋k贸w.

- M贸j syn musi si臋 po偶egna膰 - odezwa艂 si臋 Jewgie­nij. - Ma swoje obowi膮zki. Poza tym nie m贸wi w 偶ad­nym ze znanych ci j臋zyk贸w.

Reijo nawet nie mrugn膮艂.

- To prawdziwa przyjemno艣膰 m贸c go pozna膰. Jest przystojnym m艂odym m臋偶czyzn膮. Wspania艂ym sy­nem, jakiego sam pragn膮艂bym mie膰.

Jewgienij przet艂umaczy艂 ch艂opcu s艂owa Reijo. Twarz, tak bardzo przypominaj膮ca twarz Raiji, rozja­艣ni艂a si臋 w u艣miechu.

Ch艂opiec opu艣ci艂 kajut臋.

Jewgienij nape艂ni艂 rumem dwie szklanki. Uczyni艂 to bardzo ostro偶nie, musia艂 uwa偶a膰, odk膮d mia艂 tylko jedn膮 r臋k臋. Reijo zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e by艂oby ob­raz膮, gdyby zaproponowa艂 mu pomoc.

W milczeniu tr膮cili si臋 szklankami. Wypili. Jewgie­nij odstawi艂 naczynie na 艣rodek stolika.

- Co u niej s艂ycha膰? - spyta艂 Reijo.

- A co chcia艂by艣 us艂ysze膰? - odpowiedzia艂 Jewgienij pytaniem. Jeden z jego policzk贸w lekko drgn膮艂.

- Prawd臋 - odpar艂 Reijo. Trzyma艂 d艂o艅 mocno zaci­艣ni臋t膮 na szklance. Mia艂 nadziej臋, 偶e nie wykonano jej z delikatnego kryszta艂u, gdy偶 艂atwo m贸g艂by j膮 skruszy膰.

Jewgienij westchn膮艂.

- Zorientowa艂e艣 si臋, 偶e ch艂opak jest jej synem?

- Nie jestem 艣lepy - rzuci艂 Reijo. Szklanka rozgrza­艂a si臋.

Gospodarz wypi艂 trunek do dna. Nape艂ni艂 sobie jeszcze raz, nala艂 Reijo.

- To do mnie powiniene艣 mie膰 pretensje - zacz膮艂. - Je偶eli masz 偶ywi膰 do kogo艣 nienawi艣膰, to tylko do mnie. Ona jest bez winy. To ja j膮 uwiod艂em. Wyko­rzysta艂em wszystkie mo偶liwo艣ci, 偶eby zosta艂a.

- A teraz? - spyta艂 Reijo.

- Nie 偶yje.

By膰 mo偶e w艂a艣nie to Reijo chcia艂 us艂ysze膰. Wiado­mo艣膰 nie okaza艂a si臋 dla niego szokiem.

- Kiedy? Nie u偶ywali wielu s艂贸w. Porozumiewali si臋 tak zdawkowo, jak to mo偶liwe.

- Ch艂opak ma czterna艣cie lat - rzek艂 Jewgienij. - Wtedy nie sko艅czy艂 jeszcze roku. Z przyjaci贸艂k膮 wra­ca艂a z Archangielska do domu, mieszkam na przedmie­艣ciu. Jecha艂y wozem konnym. By艂a zima. Jedno ze zwierz膮t przestraszy艂o si臋, poci膮gn臋艂o za sob膮 w贸z. Raija wypad艂a i dosta艂a si臋 pod ko艂a.

Zamilk艂 - pewnie nie by艂 w stanie przytoczy膰 szcze­g贸艂贸w.

Trzyna艣cie lat temu?

- Nie cierpia艂a - doda艂 Jewgienij. - Umar艂a pod nie­bem roz艣wietlonym zorz膮 polarn膮.

Reijo uni贸s艂 szklank臋 do ust. Prze艂kn膮艂 z艂ocisty na­p贸j. Poczu艂, jak pali w gard艂o.

- Czeka艂e艣 na ni膮?

- W艂a艣ciwie nie - odpowiedzia艂 Reijo w zamy艣leniu.

Czu艂 pewnego rodzaju niepok贸j. Nie lubi艂 k艂ama膰, ale trudniej by by艂o si臋 przyzna膰, 偶e przez ostatnie pi臋tna艣cie lat w艂a艣ciwie nie 偶y艂.

- Masz kogo艣?

- Nie wiedzia艂em, czy mog臋 si臋 o偶eni膰 - rzuci艂 kr贸t­ko Reijo. - Teraz ju偶 wiem.

Nie odpowiedzia艂 wprost na pytanie.

- A jak si臋 wiedzie jej dzieciom?

- Dobrze - rzek艂 Reijo nie bez dumy. - Sta艂y si臋 mo­imi dzie膰mi - m贸wi艂 dalej. - Wszystkie ju偶 znalaz艂y so­bie wsp贸艂ma艂偶onk贸w. Za艂o偶y艂y w艂asne rodziny. Maja wyjecha艂a do Finlandii z pewnym m艂odym cz艂owie­kiem z tamtych stron. Knut mieszka tam, gdzie sta艂 pierwszy dom Raiji, o偶eni艂 si臋 z 艂adn膮, mi艂膮 Fink膮. Mo­ja Ida wysz艂a za m膮偶 za syna Mikkala.

- By艂o chyba jeszcze jedno?

- Tak, Elise - Reijo u艣miechn膮艂 si臋. - Przybrana c贸r­ka Raiji. Wysz艂a za m膮偶 za brata Raiji, Mattiego. Wszystkim dobrze si臋 uk艂ada.

- Czy nienawidz膮 jej?

- Nie, nie 偶ywi膮 nienawi艣ci - odpar艂 Reijo. - Ale ni­gdy jej nie rozumieli. Mnie te偶 by艂o trudno. Kiedy zo­baczy艂em waszego syna, zrozumia艂em. Zawiod艂a wiele os贸b. Nie mog艂a jednak opu艣ci膰 nowo narodzonego dziecka. By艂o jej ostatni膮 szans膮. Pewnego rodzaju za­do艣膰uczynieniem.

- Nadali艣my mu imi臋 Michai艂 - rzeki Jewgienij.

- To w pewnym sensie zrozumiale - zauwa偶y艂 Re­ijo. - 艁adny ch艂opak, Jewgienij. Bywa, 偶e bardzo chcia艂­bym mie膰 syna.

- Nadal jeste艣 m艂ody. Reijo skin膮艂 g艂ow膮. Wiele os贸b mu to powtarza. Teraz ju偶 wie, 偶e mo偶e si臋 bawi膰 takimi my艣lami. Niko­mu nie wyrz膮dzi krzywdy.

- Co si臋 sta艂o z twoj膮 r臋k膮?

Wskaza艂 g艂ow膮 na prawy bark Jewgienija. Wygl膮da­艂o na to, 偶e Rosjanin nauczy艂 si臋 z tym 偶y膰. Musia艂 straci膰 r臋k臋 dawno temu.

- Upadek z masztu. Rami臋 zaczepi艂o si臋 o lin臋.

U艣miechn膮艂 si臋 gorzko nad pust膮 szklank膮. Tym ra­zem Reijo nala艂. Jewgienij okaza艂 sw膮 go艣cinno艣膰, Re­ijo m贸g艂 go teraz wyr臋czy膰.

- Zdarzy艂o si臋 to w trakcie podr贸偶y z Norwegii - opowiada艂 Jewgienij. - Z艂apa艂 nas sztorm. Wtedy, pi臋t­na艣cie lat temu. To Raija uratowa艂a mi 偶ycie. Zatamo­wa艂a krwotok. Trzeba by艂o amputowa膰 rami臋. Raija opiekowa艂a si臋 mn膮.

- Potrzebowa艂e艣 jej! - Reijo ol艣ni艂a nowa my艣l. - Za­wsze t臋skni艂a za kim艣, kto by jej potrzebowa艂, za kim艣, dla kogo by co艣 znaczy艂a.

Jewgienij skin膮艂 g艂ow膮. Taka w艂a艣nie by艂a Raija. R贸wnie偶 jego Raija. Cechy charakteru nigdy si臋 nie za­cieraj膮. Tylko pami臋膰 o dawnym 偶yciu zosta艂a wyma­zana. Dawna Raija umar艂a pod p贸艂nocnym niebem owej zimowej nocy w Owinie. Nie sk艂ama艂. Inna Ra­ija rozpocz臋艂a nowe 偶ycie.

- B贸g jeden wie, jak bardzo jej potrzebowa艂em.

- A jak si臋 tobie powodzi? - zainteresowa艂 si臋 Reijo.

- Dobrze - Jewgienij wzruszy艂 ramionami. Jego twarz wydawa艂a si臋 zm臋czona. Pojawi艂y si臋 na niej linie, kt贸­rych u Reijo trudno by si臋 doszuka膰. - Zbudowa艂em nie­wielk膮 flot臋. Wsp贸lnie z przyjacielem. Przez wszystkie te lata p艂ywa艂 jako kapitan na jednym ze statk贸w. Dla mnie to pierwsza wyprawa po d艂ugiej przerwie, Reijo.

Po pi臋tnastu latach. Ale dorobi艂em si臋 niez艂ego maj膮t­ku. Michai艂 dostanie co nieco po swoim ojcu.

Nie wygl膮da艂o na to, by Jewgienij uwa偶a艂, 偶e jest o czym m贸wi膰. W 偶yciu przecie偶 tyle innych rzeczy li­czy艂o si臋 bardziej ni偶 powodzenie materialne.

- Mnie te偶 powodzi si臋 nie najgorzej - zapewni艂 Re­ijo. Doda艂 jeszcze tylko jedno s艂owo: - Z艂oto.

Nie przyzna艂 si臋, 偶e nie sam je znalaz艂, Jewgienij nie musi wiedzie膰 wszystkiego. Poczu艂 z艂o艣膰. Potrzeb臋 konkurowania z m臋偶czyzn膮 siedz膮cym naprzeciw.

- To dobrze. Nie zni贸s艂bym my艣li, 偶e cierpicie nie­dostatek.

- Dlaczego nigdy nie przes艂a艂e艣 nam 偶adnej wiado­mo艣ci? - spyta艂 Reijo po d艂u偶szej chwili. Nie patrzyli sobie w oczy, uciekali wzrokiem w bok, pogr膮偶eni we w艂asnych my艣lach. - Co roku przyp艂ywa艂y tu rosyjskie statki - m贸wi艂 dalej Reijo. W jego g艂osie wyczuwa艂o si臋 cie艅 oskar偶enia. - Bardzo cz臋sto zawija艂y szkuty z Archangielska. Dlaczego nigdy nie wys艂a艂e艣 listu?

Jewgienijowi 艂atwo by przysz艂o uda膰 zdumionego i powiedzie膰, 偶e przecie偶 przekaza艂 wiadomo艣膰. Ze pewnie zgin臋艂a po drodze.

- My艣la艂em o tym - rzek艂 ci臋偶ko. - My艣la艂em o tym cholernie wiele razy. I ci膮gle zwleka艂em. Odsuwa艂em od siebie ten zamiar. Zawsze powstrzymywa艂a mnie 艣wiadomo艣膰, 偶e mamy r贸偶ny alfabet.

Obaj wiedzieli, 偶e nie by艂a to przeszkoda nie do po­konania.

Jewgienij zamy艣li艂 si臋.

- Chyba si臋 balem, 偶e kiedy przelej臋 s艂owa na pa­pier, to tak jakbym zabija艂 j膮 po raz drugi.

Reijo nie odezwa艂 si臋. Musia艂 uzna膰 takie wyt艂umaczenie. Niezale偶nie od tego, jakie motywy kierowa艂y Jewgienijem, by艂o za p贸藕no, 偶eby cokolwiek zrobi膰.

Jewgienij powiedzia艂, 偶e Raija zmar艂a trzyna艣cie lat temu.

A on tak d艂ugo 偶y艂 nadziej膮. Nadziej膮 nie do spe艂­nienia.

- Mieszka艂a w Rosji dwa lata - wykrztusi艂 Reijo z wysi艂kiem. - Jak jej si臋 wiod艂o? M贸wi艂e艣, 偶e mia艂a przyjaci贸艂k臋?

Jewgienij skin膮艂 g艂ow膮.

- Antoni臋. To 偶ona mojego wsp贸lnika, kt贸ry jeszcze tym razem jest sternikiem na naszym statku. Antonia za­przyja藕ni艂a si臋 z Raij膮. Bardzo si臋 od siebie r贸偶ni膮, ale przyja藕艅 nie zawsze opiera si臋 na zgodno艣ci charakter贸w.

呕aden nie zwr贸ci艂 uwagi, 偶e Jewgienij m贸wi艂 o Ra­iji w czasie tera藕niejszym. Umys艂y obu zd膮偶y艂 ju偶 przy膰mi膰 rum.

- Statek, kt贸rym przyp艂yn臋li艣my, zosta艂 nazwany od ich imion. - Jewgienij u艣miechn膮艂 si臋. - Mamy r贸w­nie偶 jeden, kt贸ry ochrzcili艣my 鈥濻ankt Niko艂aj鈥. Lepiej nie ryzykowa膰. Inny nosi nazw臋 鈥濺aisa鈥, najbardziej przypominaj膮c膮 imi臋 Raiji, kt贸re niekt贸rym moim ro­dakom trudno jest wym贸wi膰. Mamy te偶 鈥濼onie鈥, zdrobnienie od Antonii. No i ten, 鈥濺aija Antonia鈥.

- Zamierza艂e艣 mnie odnale藕膰? - spyta艂 niespodziewa­nie Reijo. - Zamierza艂e艣 przybi膰 do brzegu i mi o niej opowiedzie膰, gdyby艣my si臋 przypadkiem nie spotkali?

Dw贸ch silnych m臋偶czyzn spojrza艂o sobie w oczy. D艂ugo nie odrywali od siebie wzroku.

- Nie - rzek艂 Jewgienij po chwili, kt贸ra wyda艂a si臋 wieczno艣ci膮. Chocia偶 nietrudno by艂o sk艂ama膰, prawda kosztowa艂a najmniej. - Przyp艂yn膮艂em, 偶eby Michai艂 zobaczy艂 to miejsce. Zastanawia艂em si臋, czy nadal tu mieszkasz. Godzinami wpatrywa艂em si臋 w tw贸j dom. Mia艂em nadziej臋, 偶e kto inny si臋 tu wprowadzi艂. Mia­艂em nadziej臋, 偶e kogo艣 pozna艂e艣 i rozpocz膮艂e艣 nowe 偶y­cie w zupe艂nie innym miejscu.

Reijo winien by艂 zatem podzi臋kowania Emilowi za to, 偶e wreszcie nie b臋dzie 偶y艂 w niepewno艣ci. Emilowi i suszonym rybom. Nie wierzy艂 w przeznaczenie. Co艣 tak zagmatwanego jak jego 偶ycie nie mog艂o zosta膰 z g贸ry zaplanowane.

- Nie odpowiedzia艂e艣 na moje pytanie - rzek艂. Jewgienij spojrza艂 na niego zdumiony. Uni贸s艂 brwi.

Reijo zauwa偶y艂, jak bardzo si臋 postarza艂. Nasada w艂o­s贸w przesun臋艂a si臋 ku g贸rze. Czo艂o wydawa艂o si臋 bar­dzo wysokie. Policzki zapad艂y si臋, pomarszczy艂y.

- Czy Raija by艂a szcz臋艣liwa?

W uszach zad藕wi臋cza艂o mu echo wr贸偶by, kt贸r膮 Ra­ija us艂ysza艂a jako dziecko. Wr贸偶by, w kt贸r膮 sama wie­rzy艂a, kt贸r膮 si臋 pociesza艂a, kiedy wszystko sprzysi臋ga艂o si臋 przeciw niej. Cz臋sto powtarza艂a j膮 Reijo - s艂owo po s艂owie, tak 偶e i on zna艂 na pami臋膰 tre艣膰 przepowied­ni, kt贸r膮 dawno temu wyszepta艂a Elle, stara ciotka Mikkala, kiedy odczyta艂a z d艂oni Raiji jej los.

Elle obieca艂a dziewczynce szcz臋艣cie. I Raija by艂a z Mikkalem szcz臋艣liwa. 呕y艂a na wygnaniu, ale mia艂a mi艂o艣膰 Mikkala. To by艂y szcz臋艣liwe lata.

Potem Mikkal umar艂. Wydawa艂o si臋, 偶e wr贸偶ba do­pe艂ni si臋 wraz z jego 艣mierci膮. Umrze razem z nim.

S膮dzili, 偶e szcz臋艣cie Raiji wi膮偶e si臋 艣ci艣le z Mikkalem. Co innego wydawa艂o si臋 nie do pomy艣lenia.

- Czy by艂a szcz臋艣liwa? - powt贸rzy艂 Reijo. - Tylko o to chcia艂em zapyta膰. Zachowaj swoje wspomnienia, Jewgienij. Dla mnie tylko to jedno ma znaczenie.

- Tak. - Jewgienij powiedzia艂 to z przekonaniem. - By艂a szcz臋艣liwa, Reijo. Nigdy nie wierzy艂em, 偶e uda mi si臋 ofiarowa膰 jej cho膰by u艂amek tego, co straci艂a. Ale mi­mo wszystko dobrze nam si臋 u艂o偶y艂o. Jej wystarczy艂o to, co posiada艂em. Pokocha艂a mnie. I znalaz艂a szcz臋艣cie.

- Czy nazywa艂a to pewnego rodzaju mi艂o艣ci膮? - spy­ta艂 Reijo. Bez goryczy. Raczej z ciekawo艣ci膮.

Jewgienij pokr臋ci艂 g艂ow膮, nie zrozumia艂.

- Nie, m贸wi艂a po prostu, 偶e mnie kocha - wyzna艂. Reijo nie pyta艂, jak mu si臋 uda艂o zdoby膰 jej mi艂o艣膰.

To nie mia艂o sensu.

Cieszy艂 si臋, 偶e Raija znalaz艂a spok贸j. Sny okaza艂y si臋 wytworem jego wyobra藕ni. Niezwykle i wyczerpu­j膮ce sny. Dziedzictwo Mai ju偶 tak nie przera偶a艂o. No­si艂a je w sobie przez ca艂e lata, zanim si臋 ujawni艂o. Po­dobnie by艂o w wypadku Raiji. Dopiero jako doros艂a zauwa偶y艂a, 偶e posiada zdolno艣ci, jakich inni nie maj膮.

- Ida jest w domu. Mo偶e chcia艂by艣, 偶eby Michai艂 j膮 pozna艂? - zaproponowa艂.

Jewgienij pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie, wola艂bym, 偶eby Michai艂 nic nie wiedzia艂 o dawnym 偶yciu Raiji. Nie chc臋 jej przedstawia膰 w in­nym 艣wietle. Chc臋, 偶eby pozosta艂a w jego wspomnie­niach taka, jak膮 ja j膮 pami臋tam. Czy mnie rozumiesz?

Reijo przytakn膮艂. By膰 mo偶e na miejscu Jewgienija post膮pi艂by tak samo.

- Szkoda, 偶e nie mog臋 jej przekaza膰, 偶e jej dzieci maj膮 si臋 dobrze - rzek艂 Jewgienij i z trzaskiem odsta­wi艂 szklank臋.

Reijo tylko pokiwa艂 g艂ow膮. Wypi艂, uznaj膮c pewien etap swego 偶ycia za sko艅czony.

- Odp艂ywacie jutro?

- Tak. Z samego rana. Na statku nie mia艂 ju偶 nic do roboty. Ju偶 nie. Za艂atwi艂 wi臋cej spraw, ni偶 zamierza艂. A mo偶e oszukiwa艂 samego siebie? Mo偶e w艂a艣nie w tym jednym celu tu przyby艂?

Reijo d藕wign膮艂 si臋 na nogi. U艣cisn膮艂 lew膮 d艂o艅 Jew­gienija. D艂ugo patrzy艂 w jego br膮zowe, g艂臋boko osa­dzone oczy. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e widz膮 si臋 po raz ostatni. Nie istnia艂o ju偶 nic, co mog艂oby ich 艂膮czy膰.

- Dzi臋kuj臋, 偶e uczyni艂e艣 j膮 szcz臋艣liw膮. Jewgienij skrzywi艂 si臋.

- Po艂贸偶 kilka kwiat贸w na jej grobie - doda艂 Reijo. - Ta­kich drobnych, kt贸re rosn膮 na ska艂ach. Bardzo je lubi艂a.

Kapitan skin膮艂 g艂ow膮 i prze艂kn膮艂.

Reijo wspomnia艂 s艂owa wypowiedziane przez Maj臋 g艂osem podobnym do g艂osu Raiji. Pro艣b臋 o wybacze­nie i o to, by pozwolili jej spocz膮膰 w morzu. Nie wy­jawi艂 ich Jewgienijowi.

Nie chcia艂 mu sprawia膰 przykro艣ci.

To by艂 sen... tego drugiego rodzaju.

W ka偶dym razie pro艣ba dotar艂a za p贸藕no.

- Poprosz臋 kogo艣, by odwi贸z艂 ci臋 do brzegu - zapro­ponowa艂 Jewgienij.

Odprowadzi艂 Reijo na pok艂ad. W艂adczym g艂osem wyda艂 komend臋.

Natychmiast pojawi艂 si臋 m艂ody marynarz. Wype艂ni艂 polecenie. Na wod臋 spuszczono 艂贸d藕, przez burt臋 przerzucono sznurow膮 drabink臋.

Reijo ponownie po偶egna艂 si臋 z Jewgienijem. W艣r贸d innych dostrzeg艂 twarz syna Raiji - uni贸s艂 d艂o艅 w ge­艣cie pozdrowienia. Potem zszed艂 po trapie i usiad艂 w 艂o­dzi. Zwr贸ci艂 twarz w stron臋 brzegu i swego domu.

Zacz膮艂 nowe 偶ycie. 呕ycie bez Raiji.

- Kim by艂 ten pan, tato? - spyta艂 Michai艂. Sta艂 razem z ojcem, patrz膮c, jak 艂贸d藕 z nieznajo­mym 艣lizga si臋 po falach w stron臋 l膮du.

Jewgienij po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu syna.

- To ten cz艂owiek, kt贸rego kiedy艣 zna艂em, ch艂opcze.

- Ten, o kt贸rym s膮dzi艂e艣, 偶e si臋 wyprowadzi艂? Jewgienij skin膮艂 g艂ow膮.

- By艂 dobrym przyjacielem, Michai艂. Przyjacielem, kt贸rego podle oszuka艂em. Nadu偶y艂em jego zaufania. Dlatego ba艂em si臋 tego spotkania.

- Mimo wszystko dobrze, 偶e jednak si臋 spotkali艣cie - stwierdzi艂 Michai艂, kt贸ry patrzy艂 na 艣wiat z perspektywy swoich czternastu lat. - Wygl膮da na to, 偶e ci wybaczy艂, tato. Wydaje mi si臋, 偶e to mi艂y cz艂owiek. Podoba艂y mi si臋 jego s艂owa: 偶e chcia艂by mie膰 takiego syna jak ja. My艣lisz, 偶e i on mnie polubi艂?

- Jestem tego pewien. W przeciwnym razie nie po­wiedzia艂by czego艣 takiego. To cz艂owiek, kt贸ry m贸wi to, co my艣li, wielkoduszny Reijo.

- Ma na imi臋 podobnie jak mama! - zawo艂a艂 ch艂o­pak zdumiony.

- Tak, ja r贸wnie偶 zwr贸ci艂em na to uwag臋 - przyzna艂 ojciec.

- My艣lisz, 偶e j膮 zna艂? Jewgienij nie m贸g艂 odpowiedzie膰. Wzruszy艂 tylko ramionami.

- Nigdy go o to nie pyta艂e艣? Jewgienij tylko potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Nie by艂 w stanie d艂u偶ej k艂ama膰.

- Odwiedzimy go?

- Nie, Michai艂. Jutro odp艂ywamy. Przed nami jesz­cze kilka fiord贸w. Musimy kupi膰 wi臋cej ryb przed po­wrotem do domu. Nie s膮dzi艂em, 偶e p艂ywanie ju偶 ci si臋 sprzykrzy艂o. A tak marudzi艂e艣, 偶eby ci臋 zabra膰 w t臋 po­dr贸偶. Tyle wysi艂ku w to w艂o偶y艂em, 偶eby przekona膰 matk臋, by si臋 zgodzi艂a...

Michai艂 po艣pieszy艂 z zapewnieniami, 偶e wcale mu si臋 nie znudzi艂o. Wr臋cz przeciwnie. Ale ch臋tnie by zo­baczy艂 z bliska, jak 偶yj膮 ludzie w tym kraju.

- Zawiniemy jeszcze do kilku fiord贸w - zapewni艂 go Jewgienij.

Michai艂 nic nie m贸g艂 na to poradzi膰, 偶e dla niego ten jeden fiord mia艂 w sobie co艣 szczeg贸lnego.

Nie przyzna艂 si臋 do tego g艂o艣no, ale w艂a艣nie posta­nowi艂, 偶e kiedy艣 tu wr贸ci.

- Zostan臋 kapitanem tak jak ty, tato - rzek艂 zdecy­dowanie.

Jewgienij przygarn膮艂 syna. W tej chwili czu艂, 偶e wszystkie k艂amstwa by艂y warte ceny, jak膮 zap艂aci艂. Na­wet to, kt贸re dopiero co powiedzia艂 Reijo, potrafi艂 usprawiedliwi膰, s艂ysz膮c, 偶e Michai艂 chcia艂by by膰 do niego podobny.

Dawno ju偶 droga prowadz膮ca do domu nie wyda­wa艂a si臋 tak d艂uga i trudna jak tym razem.

Reijo zatrzyma艂 si臋 w po艂owie. Musia艂 si臋 odwr贸ci膰 i spojrze膰 na statek.

A wi臋c te dziwne litery w cz臋艣ci sk艂ada艂y si臋 w jej imi臋. 鈥濺aija Antonia鈥. Przy艂apa艂 si臋 na tym, 偶e si臋 zastanawia, jaka by艂a ta Antonia, kt贸ra zdoby艂a zaufanie Raiji i zosta­艂a przyjaci贸艂k膮, o jakiej Raija marzy艂a przez ca艂e 偶ycie.

Nie ma sensu tego roztrz膮sa膰. Nigdy si臋 tego nie dowie.

Spotka艂 Id臋 na schodach chaty. Zdenerwowany za­p臋dzi艂 j膮 do domu. Nakaza艂 usi膮艣膰 jak najbli偶ej pale­niska i do艂o偶y艂 drew.

- O czym ty, do licha, my艣lisz, dziewczyno? Co ci strzeli艂o do g艂owy, 偶eby wysiadywa膰 o tej porze na schodach? Dopiero wsta艂a艣 z 艂贸偶ka. Czy masz zamiar tam wr贸ci膰 na d艂u偶ej?

- Czeka艂am na ciebie, tato.

Jej oczy by艂y podobne do oczu ch艂opca. Michai艂a. Reijo nie rozumia艂, jak Jewgienij m贸g艂 si臋 zgodzi膰, by syn nosi艂 to imi臋. Rosjanin musia艂 by膰 absolutnie pewien uczu膰 Raiji. Reijo nie do ko艅ca to pojmowa艂.

- Prosi艂em Sedolfa i Emila, 偶eby ci przekazali, 偶e zo­sta艂em zaproszony na statek i wr贸c臋 p贸藕niej. Nie by­艂o ich tutaj?

- By艂 Emil - potwierdzi艂a Ida.

- Sam? Dziewczyna skin臋艂a g艂ow膮.

- Mieli i艣膰 razem - burkn膮艂 Reijo, staraj膮c si臋 przy­pomnie膰 sobie swoje s艂owa. By膰 mo偶e wyrazi艂 si臋 nie­jasno.

- Emil nie jest dzikim zwierz臋ciem, tato - zauwa偶y艂a Ida spokojnie. - Pewnie nie pami臋tasz, 偶e potrafi艂am do­skonale si臋 obroni膰 przed wszystkimi zalotnikami, za­nim wysz艂am za m膮偶. Teraz nie jest ani troch臋 trudniej.

Reijo podejrzewa艂, 偶e Ailo by艂 pierwszym m臋偶czy­zn膮 Idy. Mi艂o mu si臋 zrobi艂o, gdy to potwierdzi艂a. Je­艣li sam mia艂by si臋 ocenia膰, m贸g艂by uzna膰, 偶e dobrze sobie poradzi艂 jako ojciec. Nikt inny zreszt膮 by go za to nie pochwali艂.

- Powinna艣 le偶e膰 w 艂贸偶ku. - Reijo nie mia艂 ochoty roz­mawia膰 o Emilu.

- Chcia艂am na ciebie poczeka膰. Spos贸b, w jaki to powiedzia艂a sprawi艂, 偶e Reijo uni贸s艂 brwi. Podni贸s艂 g艂ow臋 i napotka艂 spojrzenie c贸r­ki. Nawet nie drgn臋艂a jej powieka.

- Czy nie zamierza艂e艣 mi o tym powiedzie膰? - spyta艂a.

- Tu nie ma nic do opowiadania - odpar艂 Reijo lek­ko. - Pili艣my herbat臋 i rozmawiali艣my.

- Herbat臋! - prychn臋艂a.

- No dobrze, rum. - Reijo wpatrywa艂 si臋 w ogie艅 pa­leniska. - O tym te偶 nie ma co opowiada膰.

- Emil si臋 wygada艂 - rzuci艂a Ida g艂osem mi臋kkim jak jedwab.

Reijo gwa艂townie si臋 odwr贸ci艂. Pi臋艣ci znalaz艂y schronienie w kieszeniach. Tam mog艂y si臋 bezpiecznie zacisn膮膰.

- Zagalopowa艂 si臋 i niechc膮cy wyzna艂, 偶e zna艂e艣 ka­pitana, tato - m贸wi艂a dalej Ida. - O ile mi wiadomo, nie znasz zbyt wielu Rosjan. W ka偶dym razie niewie­lu takich, kt贸rzy p艂ywaj膮 jako kapitanowie statk贸w. - Zrobi艂a wymown膮 przerw臋. Nie spuszcza艂a z niego wzroku. Nast臋pnie rzuci艂a pytanie: - To nie ten statek, ale w艂a艣ciwy cz艂owiek, prawda?

- Dok艂adnie - odpar艂 Reijo.

- Emil m贸wi艂, 偶e by艂 tam ch艂opiec... Reijo przytakn膮艂 w milczeniu.

- Czy rzeczywi艣cie jest do mnie podobny? Reijo usiad艂 na wprost Idy i obiema r臋kami chwyci艂 jej d艂onie.

W palenisku g艂o艣no trzaska艂o suche drewno. Nie musieli pali膰, nawet ze wzgl臋du na chorob臋 Idy, ale przy ogniu w domu robi艂o si臋 przytulniej. Reijo czu艂, 偶e tego potrzebuje.

- Jest do ciebie podobny. Bardziej ni偶 Knut i Maja. Ma ten sam u艣miech co ty. Jego oczy s膮 co prawda br膮zowe, nie zielonobr膮zowe jak twoje, moje dziecko, ale z powo­dzeniem mog艂yby znale藕膰 si臋 na twojej twarzy. Sko艅czy艂 czterna艣cie lat i jest twoim bratem. Na imi臋 ma Michai艂.

Ida pochyli艂a g艂ow臋. Musia艂a zamkn膮膰 oczy. Nie po­trafi艂a okre艣li膰, co czuje.

- Nas by艂o tr贸je - odezwa艂a si臋. Za jej s艂owami kry艂a si臋 surowo艣膰, kt贸rej Reijo dot膮d nie zna艂. - W艂a艣ciwie czworo. Z Elise. Opu艣ci艂a mnie, kiedy by艂am jeszcze nie­mowl臋ciem. I wybra艂a jego, jego i tego m臋偶czyzn臋. To... zdrada...

- Mieli艣cie mnie - rzek艂 Reijo. - Nie os膮dzaj jej zbyt surowo. Jewgienij jej potrzebowa艂. Bardziej ni偶 ja. Zo­sta艂a przy ch艂opcu, kt贸ry by艂 jeszcze male艅ki. Trudno powiedzie膰, co by wybra艂a twoja matka, gdyby mia艂a t臋 mo偶liwo艣膰...

Ida spojrza艂a w g贸r臋. Pytaj膮co. Oczyma Raiji. Ni­gdy nie mia艂a si臋 dowiedzie膰, jak bardzo jest podobna do matki.

- Nie 偶yje. Umar艂a trzyna艣cie lat temu. To by艂 wy­padek.

Reijo 艣ciszonym g艂osem powt贸rzy艂 wszystko, co us艂ysza艂 od Jewgienija.

Ida mimo wszystko nie by艂a w stanie usprawiedli­wi膰 post臋powania matki. Nie tak szybko jak Reijo. Ale nie odzywa艂a si臋.

Ojcu potrzebny jest spok贸j. Musi si臋 z tym oswoi膰. Ida zapragn臋艂a znale藕膰 si臋 blisko Ailo, by m贸c z nim o tym porozmawia膰. Ailo zna艂 Raij臋 i pami臋ta艂 j膮.

Pomy艣la艂a, 偶e teraz 艂atwiej b臋dzie pogodzi膰 si臋 z losem. A jednocze艣nie czu艂a si臋 rozczarowana. Zosta艂a pozba­wiona czego艣, co w g艂臋bi duszy zawsze pragn臋艂a prze偶y膰.

Marzy艂a o spotkaniu z Raij膮 twarz膮 w twarz.

- Chc臋 si臋 z nim zobaczy膰 - odezwa艂a si臋. - Z Jew­gienijem. I z jego synem. Z ch艂opcem, kt贸ry jest mo­im bratem. Z Michai艂em... - doda艂a, wpatruj膮c si臋 w ogie艅. - Raija mia艂a wi臋c na tyle przyzwoito艣ci, by w ten spos贸b zachowa膰 o nim wspomnienie. 呕eby na­zwa膰 syna jego imieniem. Nie mog艂a kocha膰 tego Ro­sjanina bardziej, ni偶 kocha艂a Mikkala.

- Statek odp艂ywa jutro - rzek艂 Reijo. - Ja tak偶e zapro­ponowa艂em, 偶eby艣cie si臋 poznali. Ale Jewgienij si臋 nie zgodzi艂. Michai艂 nic o was nie wie. Nie wie, 偶e Raija mia­艂a wi臋cej dzieci, a Jewgienij nie chce, 偶eby ch艂opak si臋 dowiedzia艂. Jest jego ojcem. Musimy to uszanowa膰, Ida...

- Czuj臋, 偶e co艣 tu jest nie w porz膮dku - zastanowi­艂a si臋 Ida. - Czuj臋, 偶e co艣 tu absolutnie nie jest w po­rz膮dku, tato!

Reijo by艂 sk艂onny si臋 z ni膮 zgodzi膰. Ale uzna艂 decy­zj臋 Jewgienija.

- Wiemy przynajmniej, 偶e jej nie ma - westchn膮艂. Ida skin臋艂a g艂ow膮. Wype艂ni艂a j膮 ogromna pustka. Powinna raczej czu膰 ulg臋 albo smutek, ale nie pojawi艂o si臋 ani jedno, ani drugie.

By艂a c贸rk膮 Raiji, lecz w艂a艣ciwie nigdy nie mia艂a mat­ki. Jedyne, co teraz czu艂a, to pustka.

8

Za艂oga rosyjskiego statku zd膮偶y艂a podnie艣膰 kotwic臋 i wci膮gn膮膰 偶agle, kiedy Knut dowiedzia艂 si臋 prawdy o Raiji.

- Ta wiadomo艣膰 nikogo z nas nie szokuje - rzek艂, pa­trz膮c przymru偶onymi oczyma za oddalaj膮cym si臋 偶aglowcem, kt贸ry dotar艂 ju偶 na 艣rodek fiordu. - Nie spodziewali艣my si臋 niczego innego, prawda? Ale chcia艂­bym spotka膰 tego cz艂owieka. I ch艂opca. To niedobrze, 偶e go przed nami ukrywa. Nie rozumiem, dlaczego...

Reijo niewiele si臋 odzywa艂. Poszarza艂 na twarzy. Nie potrafi艂 broni膰 m臋偶czyzny, dzi臋ki kt贸remu Raija by艂a szcz臋艣liwa.

- Mo偶e istnie膰 wiele powod贸w - rzuci艂a pojednaw­czo Anjo. - To jego 偶ycie.

- Nasze tak偶e - Ida zadziornie wysun臋艂a brod臋. - B臋d臋 teraz rozmy艣la膰 o bracie, kt贸rego nigdy nie wi­dzia艂am. Nawet Sedolf i Emil go poznali, a ja nie.

Knut zgadza艂 si臋 z siostr膮.

- To niesprawiedliwe. Dlaczego nikt mnie nie za­wiadomi艂? Na pewno bym tam pop艂yn膮艂.

- Dwadzie艣cia pi臋膰 lat - westchn臋艂a Ida. - Ciekawa jestem, jak bym zareagowa艂a, gdyby kto艣 mi powie­dzia艂, 偶e zosta艂o mi jeszcze tylko sze艣膰 lat 偶ycia. Dwa­dzie艣cia pi臋膰...

Reijo wsta艂 i wyszed艂 bez s艂owa.

- Bardzo si臋 tym przej膮艂 - zauwa偶y艂 Knut.

- Kiedy w nocy wr贸ci艂 do domu, wydawa艂o si臋, 偶e mu ul偶y艂o - powiedzia艂a Ida. - Dopiero dzisiaj zrobi艂 si臋 ta­ki ponury. Tak jak gdyby nie chcia艂, 偶eby艣my o tym roz­mawiali. Nie s膮dz臋 te偶, 偶e 艂atwo mu b臋dzie zapomnie膰.

- To przez to dziecko - stwierdzi艂a Anjo. Skrzy偶owa­艂a r臋ce na swoim du偶ym brzuchu. - Z my艣l膮 o tym, 偶e Raija pewnie nie 偶yje, zd膮偶y艂 si臋 oswoi膰. Ale to dziecko trudno mu zaakceptowa膰. S膮dz臋, 偶e Reijo bardziej ko­cha艂 Raij臋, ni偶 ktokolwiek z was mo偶e sobie wyobrazi膰.

Ida i Knut nie protestowali. Anjo mo偶e mie膰 racj臋. Jednak przez p贸艂 偶ycia usi艂owali sobie t艂umaczy膰, 偶e Reijo pogodzi艂 si臋 ze znikni臋ciem Raiji po prostu dla­tego, 偶e nie by艂a mi艂o艣ci膮 jego 偶ycia.

Oczywi艣cie mogli si臋 myli膰.

- Zwyczajnie znikn臋艂a - rzuci艂a Ida. - Nigdy si臋 od niej nie uwolnimy. Nie mamy grobu, kt贸ry mogliby­艣my odwiedza膰. Nie mamy nawet wspomnie艅. Tato j膮 pami臋ta, by膰 mo偶e dlatego nam si臋 wydaje, 偶e zacho­wuje si臋 dziwnie. Wiele z ni膮 prze偶y艂. My jej prawie nie znamy. To chyba jakie艣 przekle艅stwo, ta kobieta b臋dzie nas prze艣ladowa膰 do ko艅ca 偶ycia.

- Jeste艣 zbyt surowa, Ida - zauwa偶y艂a Anjo. - To przecie偶 twoja matka.

- Tak, by艂a moj膮 matk膮 - odpar艂a Ida, kt贸ra nigdy dot膮d nie czu艂a tyle 偶alu do Raiji.

Wiadomo艣膰 o Michaile wiele zmieni艂a. Anjo i Knut zostali na obiad. Anjo szykowa艂a posi­艂ek, nie chcia艂a nawet s艂ysze膰, 偶eby jej Ida pomog艂a.

- Urodzisz przy tych garnkach - westchn臋艂a Ida zre­zygnowana. - Trzymam si臋 o wiele lepiej od ciebie!

- Ci膮偶a to nie choroba - odpar艂a Anjo. - Jak wygl膮da艂by 艣wiat, gdyby wszystkie ci臋偶arne kobiety przesta­艂y gotowa膰?

Nie mo偶na z ni膮 rozs膮dnie rozmawia膰.

Ida zauwa偶y艂a, 偶e Reijo dr臋czy niepok贸j. Nie potra­fi艂 d艂u偶ej usiedzie膰 na miejscu. Musia艂 co chwila to wy­chodzi膰 na schody, to znowu nar膮ba膰 drew albo nabi膰 fajk臋, chocia偶 nie zamierza艂 pali膰.

- Chyba chcia艂by si臋 przej艣膰 - zauwa偶y艂a Anjo ci­cho, kiedy Reijo znowu wyszed艂 na schody.

- Ale wydaje mu si臋, 偶e musi mnie tu pilnowa膰 - szep­n臋艂a Ida. - Jest bardziej przeczulony ni偶 wtedy, kiedy naprawd臋 mia艂 si臋 czego obawia膰. Nikt przecie偶 nie b臋­dzie pr贸bowa艂 w艣lizn膮膰 si臋 do mnie przez okno ani ja nie spodziewam si臋 hordy nocnych zalotnik贸w. Tato jednak uwa偶a za sw贸j obowi膮zek strzec mojej cnoty.

Knut poklepa艂 Id臋 po policzku. Mrugn膮艂 porozu­miewawczo.

- Widz臋, 偶e dochodzisz do siebie. Tw贸j j臋zyk zaczy­na przypomina膰 j臋zyk Idy, kt贸r膮 znam. A ju偶 si臋 ba­艂em, 偶e w ma艂偶e艅stwie ca艂kiem zapomnia艂a艣 o swych kwiecistych zwrotach.

Gwizdn膮艂 i spojrza艂 z ukosa na m艂odsz膮 siostr臋.

- Reijo obawia si臋, 偶e ten jedyny, kt贸ry tu jeszcze przychodzi, jest dla ciebie niebezpieczny.

Ida wywr贸ci艂a oczyma.

- Przez niego czuj臋 si臋 jak wyg艂odnia艂a suka! Nie przez Emila, oczywi艣cie, ale przez tat臋 i jego zachowanie.

Knut zachichota艂 z uciechy.

- Wyobra偶am sobie, jakie to dla taty m臋cz膮ce, kiedy tak ci膮gle kr膮偶y wok贸艂 ciebie. Zaproponuj臋 mu, 偶e pomiesz­kamy z tob膮, 偶eby m贸g艂 wybra膰 si臋 w g贸ry albo dok膮d­kolwiek. Niech si臋 przewietrzy. Tego w艂a艣nie mu trzeba.

- Obejd臋 si臋 bez nia艅ki.

- Nie denerwuj si臋. Tylko powiem, 偶e tu pomiesz­kamy - odpar艂 Knut, puszczaj膮c oczko. - Kiedy艣 chwy­ta艂a艣 takie rzeczy w lot. Miejsce okrutnego ojca, m臋­cz膮cego brata czy bratowej, kt贸ra lada dzie艅 urodzi, mo偶e zaj膮膰 Sofia albo Henriett臋...

Reijo si臋 zgodzi艂. Potrzebowa艂 powietrza pod skrzy­d艂ami. Uczu膰, kt贸re si臋 w nim teraz burzy艂y, nie spos贸b uspokoi膰 jedn膮 wypraw膮 nad fiord. Trzeba je wypoci膰 przez wszystkie pory sk贸ry, wyp艂aka膰, wy艂adowa膰 za pomoc膮 ci臋偶kiego wysi艂ku - a偶 ca艂a gorycz wyparuje, a pozostan膮 tylko dobre emocje.

Jak dziecko mia艂 ochot臋 kopa膰 i bi膰 na o艣lep, rzuci膰 si臋 z pi臋艣ciami na ca艂y 艣wiat, wykrzycze膰 z siebie to, co dusi艂 przez pi臋tna艣cie lat.

Reijo zawsze liczy艂 si臋 z innymi.

Dlatego musi si臋 przewietrzy膰. Przez wzgl膮d na naj­bli偶szych. Bywaj膮 dni, kiedy nawet w艂asne dzieci wyda­j膮 si臋 ci臋偶arem. Gdyby Ida wyjecha艂a z Ailo, wystarczy­艂oby zamkn膮膰 drzwi. Napali艂by w saunie, wypoci艂 si臋, wych艂osta艂 sk贸r臋 brzozowymi witkami. Potem m贸g艂by si臋 och艂odzi膰 w morzu. Opr贸偶ni膰 kank臋 gorza艂ki scho­wan膮 w kom贸rce. Usi膮艣膰 przy kuchennym stole i p艂aka膰.

Tak by zrobi艂, gdyby dzieci nie patrzy艂y.

- Mo偶e wybra艂by艣 si臋 do g贸rskich jezior na ryby, ta­to - zaproponowa艂 Knut, stwarzaj膮c Reijo tym samym okazj臋, kt贸rej potrzebowa艂. Knut jest doros艂y i mo偶na na niego liczy膰. Gdyby tylko ten przekl臋ty Emil ci膮gle nie czai艂 si臋 za rogiem! - Je艣li chcesz, razem z Anjo do­trzymamy Idzie towarzystwa - doda艂.

Sw膮 synow膮 Reijo r贸wnie偶 uwa偶a艂 za odpowiedzial­n膮. Poza tym w gruncie rzeczy mia艂 do Idy zaufanie.

Nigdy nie zrobi艂a nic nierozs膮dnego, nie licz膮c tego, 偶e ca艂kiem straci艂a g艂ow臋 dla Ailo. Ale w tym Reijo sam macza艂 palce.

Wyprawa na ryby wydawa艂a si臋 nieg艂upim pomys艂em.

Jednak nie oby艂o si臋 bez mn贸stwa napomnie艅 i prze­str贸g, zanim Knutowi uda艂o si臋 zamkn膮膰 za ojcem drzwi. Ko艅 d艂ugo czeka艂 na Reijo got贸w do drogi.

Ida odetchn臋艂a z ulg膮.

- Rodzice nigdy nie rozumiej膮 tego, 偶e ich dzieci s膮 doros艂e...

Odczekali d艂u偶sz膮 chwil臋, 偶eby Reijo dostatecznie si臋 oddali艂, po czym Anjo i Knut ruszyli do swego domu.

Ida poprosi艂a ich, 偶eby spytali Sofi臋, czy nie zechcia­艂aby u niej przenocowa膰.

- Nie cierpi臋 tego paplania Henriett臋 - doda艂a zm臋­czona. - Jest s艂odka, ale m贸wi, zanim pomy艣li.

Wieczorem rzeczywi艣cie przysz艂a Sofia. Wygl膮da艂a na bardziej zdenerwowan膮 ni偶 zazwyczaj i by艂a niena­turalnie zarumieniona. Ida od razu si臋 zorientowa艂a, 偶e na co艣 si臋 zanosi.

Mia艂a racj臋. Rozs膮dna zazwyczaj Sofia odrzuci艂a na bok sw贸j rozs膮dek.

Tylko jeden cz艂owiek m贸g艂 si臋 za tym kry膰. Sedolf.

Ciemne oczy Sofii rozb艂ys艂y, gdy tylko wymieni艂a jego imi臋.

- Czy koniecznie kto艣 musi z tob膮 by膰? - spyta艂a. Ida spodziewa艂a si臋 dalszego ci膮gu.

- Wcale nie - odpar艂a i poprosi艂a przyjaci贸艂k臋, 偶eby usiad艂a. - Ale czy jeste艣 pewna, 偶e wiesz, co robisz?

Sofia zaczerwieni艂a si臋 po uszy. Spu艣ci艂a wzrok, za­cz臋艂a nerwowo ogl膮da膰 swoje palce, trze膰 stop膮 jak膮艣 plam臋 na pod艂odze.

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Jestem ju偶 pe艂noletnia - rzuci艂a z uporem. Ci臋偶ki ciemny warkocz opada艂 dziewczynie przez rami臋 na pier艣, si臋gaj膮c do kolan.

- Twoja rodzina nie lubi Sedolfa.

I na tym polega艂 k艂opot. Sedolf mia艂 ogromne po­wodzenie u dziewcz膮t. Jednak matki wpada艂y w pani­k臋, gdy zbli偶a艂 si臋 do ich c贸rek, a ojcowie uwa偶ali go za wa艂konia.

Rzeczywi艣cie Sedolf by艂 typem lekkoducha. Sporo z tego, co o nim m贸wiono, nie mija艂o si臋 z prawd膮. Ale mia艂 te偶 w sobie wiele dobrego, czego wi臋kszo艣膰 zabie­ganych mieszka艅c贸w wioski nie dostrzega艂a.

- Chc臋 Sedolfa - wyzna艂a Sofia. - 呕adnego innego. Nie powinna艣 mnie upomina膰, sama dosta艂a艣 tego, kt贸rego chcia艂a艣, prawda?

- Tylko 偶e tato lubi Ailo - przypomnia艂a jej Ida. Ale rozumia艂a Sofi臋. - Zdajesz sobie spraw臋, co ryzyku­jesz? 呕e Sedolf mo偶e ci臋 porzuci膰?

Sofia skin臋艂a z powag膮.

- Rozmawia艂a艣 z nim, zanim tu przysz艂a艣? Policzki Sofii znowu nieznacznie si臋 zaczerwieni艂y.

To wyra藕ny znak, 偶e ju偶 si臋 um贸wi艂a.

- Tak. Mamy si臋 spotka膰 w tajemnicy przed rodzi­cami. Rodzina Sedolfa posiada 艂膮ki, na kt贸re nikt si臋 nie zapuszcza - wyja艣ni艂a. - Jest tam stodo艂a.

Ida prze艂kn臋艂a. Ze wzgl臋du na Sofi臋 pragn臋艂a, by znale藕li co艣 godniejszego ni偶 stodo艂臋. Ale przecie偶 nie zaproponuje im 艂贸偶ka taty.

- W porz膮dku - rzek艂a. - Jakby co, to jeste艣 u mnie. B臋d臋 ci臋 kry艂a. Mo偶ecie i艣膰 z Sedolfem, gdzie wam si臋 podoba, i robi膰, co wam si臋 podoba.

Sofia u艣cisn臋艂a Id臋 serdecznie.

- Wiedzia艂am, 偶e mog臋 na ciebie liczy膰, Ida. Dzi臋­kuj臋 za przys艂ug臋.

- Nied藕wiedzi膮 przys艂ug臋, chcia艂a艣 powiedzie膰. - Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Czy on tu przyjdzie?

Sofia przytakn臋艂a.

Nie kaza艂 na siebie d艂ugo czeka膰. Przyszed艂 jak za­wsze osza艂amiaj膮co przystojny. Pewny siebie, gotowy zdobywa膰 szturmem dziewcz臋ce serca.

Ida nie by艂a w stanie stwierdzi膰, czy Sedolf jest r贸w­nie zakochany w Sofii jak ona w nim. Nie potrafi艂a powiedzie膰, czy w og贸le jest zakochany.

Wygl膮da艂 na oczarowanego, ale to co innego. Sedolf przypomina艂 Simona za m艂odu - ch艂opaka bez skru­pu艂贸w, dbaj膮cego o w艂asne przyjemno艣ci.

Zamierza艂 od razu porwa膰 Sofi臋, ale Ida zdo艂a艂a go na chwil臋 zatrzyma膰.

- Masz by膰 mi艂y dla Sofii - ostrzeg艂a niby 偶artem, ale surowo.

Sofia zaczerwieni艂a si臋, trzymaj膮c Sedolf a kurczo­wo za rami臋.

- My艣lisz, 偶e nie jestem mi艂y? - spyta艂 odrobin臋 szel­mowsko. - Ca艂kiem zielony to ja nie jestem...

Ida zmarszczy艂a nos.

- W艂a艣nie, Sedolf. Sofia jest moj膮 najlepsz膮 przyja­ci贸艂k膮. Jest dla mnie kim艣 wyj膮tkowym. Bardzo j膮 lu­bi臋. I nie daruj臋 ci, je偶eli nie b臋dziesz dla niej mi艂y. Do­bry. Wiesz, co mam na my艣li.

U艣miechn膮艂 si臋 krzywo. Mia艂 w oczach dziwny b艂ysk.

- Zamierzasz mnie mo偶e uczy膰, jak mam to robi膰, czy co, Ida?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Nie mia艂a ochoty zamienia膰 tego w 偶art. M贸wi艂a ca艂kiem serio. Sofia by艂a zbyt delikatna, by si臋 ni膮 bawi膰, nawet je偶eli Sedolf prowadzi艂 t臋 zabaw臋.

- Nie, tylko b膮d藕 ostro偶ny - powiedzia艂a. - W ci膮­偶臋 zachodz膮 zwykle porz膮dne dziewczyny.

Sofia wygl膮da艂a, jakby mia艂a ochot臋 zapa艣膰 si臋 pod ziemi臋. Ida czu艂a si臋 co najmniej dziesi臋膰 lat starsza od niej, chocia偶 by艂y r贸wie艣nicami.

Zmieni艂a si臋, odk膮d pozna艂a Ailo. Szybko wchodzi si臋 w inny 艣wiat.

Ida zosta艂a sama, ale jej to nie przeszkadza艂o. Czu­艂a si臋 dobrze. Zrzuci艂a we艂niane ubranie i w艂o偶y艂a l偶ej­sze. Zostawi艂a tylko we艂nian膮 chust臋 na piersiach - tak jak j膮 uczono w dzieci艅stwie - bo tam najbardziej bo­la艂o. Czu艂a to najwyra藕niej, kiedy wci膮ga艂a g艂臋boko powietrze. B贸l si臋ga艂 prawie do 偶o艂膮dka.

Wtedy ogarnia艂 j膮 strach.

Zastanawia艂a si臋, czy kiedykolwiek si臋 go pozb臋dzie. Czy wyzdrowieje.

Ba艂a si臋 wszystkiego, co mog艂o przed艂u偶y膰 jej roz艂膮­k臋 z Ailo.

Tato musia艂 zosta膰 sam ze swoimi my艣lami. Ida zdawa­艂a sobie spraw臋, 偶e niekiedy mu przeszkadza. Od czasu, kiedy pojawi艂 si臋 w jej 偶yciu Ailo, my艣la艂a o tym cz臋艣ciej.

Ojciec pewnie pragn膮艂, 偶eby ju偶 odesz艂a z domu. Nie dlatego, 偶eby jej nie kocha艂. Raczej dlatego, 偶e przeszkadza艂a mu 偶y膰 w艂asnym 偶yciem. Sta膰 si臋 doro­s艂ym, to rozwin膮膰 skrzyd艂a i odfrun膮膰, polegaj膮c na w艂asnej umiej臋tno艣ci utrzymania si臋 w powietrzu. Sta膰 si臋 doros艂ym, to stworzy膰 w艂asne ramy wok贸艂 obrazu, kt贸rym jest 偶ycie.

Jak d艂ugo b臋dzie mieszka膰 pod jednym dachem z oj­cem, nie poczuje si臋 w pe艂ni doros艂a.

Tutaj zawsze by艂a c贸rk膮 Reijo. To dziwne: w og贸le nie brano pod uwag臋 Raiji. Stopniowo o niej zapomina­no. Posta膰 z ba艣ni zaczyna艂a odchodzi膰 do 艣wiata ba艣ni.

Jako dziewczynie Idzie nie艂atwo przychodzi艂o za­chowywa膰 si臋 zgodnie z wyobra偶eniami Reijo. Jednak cieszy艂a si臋, 偶e nie jest ch艂opcem. Chocia偶 jej 偶ycie wy­gl膮da艂oby wtedy zupe艂nie inaczej. Jej 艣cie偶ki prowadzi­艂yby w ca艂kiem innych kierunkach.

Rozplot艂a warkocze i rozczesa艂a w艂osy. Zostawi艂a je rozpuszczone.

Jako dziecko zawsze nosi艂a warkocze, cho膰 dopiero teraz, jak stanowi艂y niepisane prawa dotycz膮ce kobiet zam臋偶nych, musia艂a to robi膰. Jednak lubi艂a te偶 roz­puszcza膰 w艂osy.

Nie s艂ysza艂a, jak wszed艂. Po prostu si臋 zjawi艂. Tro­ch臋 nie艣mia艂y, z ostro偶nym u艣miechem na ustach, kr贸tkimi, niesfornie kr臋c膮cymi si臋 w艂osami, tworz膮cy­mi fal臋 nad praw膮 skroni膮. Mia艂 wysokie czo艂o i nigdy nie zapuszcza艂 grzywki na tyle, 偶eby zdo艂a艂a to ukry膰. Nad g贸rn膮 warg膮 pojawi艂a si臋 ciemna smuga, wygl膮­daj膮ca raczej jak cie艅. M臋偶czy藕ni w jego rodzinie nie wyr贸偶niali si臋 g臋stym zarostem. W dodatku nie nale­偶eli do ciemnow艂osych. I oczy, te ci膮gle uciekaj膮ce oczy, kt贸re mo偶e patrzy艂y na ciebie, a mo偶e nie.

Z pocz膮tku Ida by艂a troch臋 z艂a. Stan臋艂a z grzebie­niem we w艂osach.

- Czy to jaka艣 ukartowana gra mi臋dzy tob膮 a Sedolfem? - spyta艂a.

Spojrza艂 na ni膮 swymi ciemnymi oczami, nie rozu­miej膮c. W d艂oniach 艣ciska艂 czapk臋. Sprawia艂 wra偶enie najbardziej nieporadnej istoty, jak膮 w 偶yciu spotka艂a.

- Mog臋 sobie p贸j艣膰 - rzek艂 z wahaniem. Wzrokiem pod膮偶y艂 niepewnie od drzwi ku kuchni, gdzie nie pa­li艂a si臋 ani jedna lampa. Ida sta艂a boso na schodach. - Je偶eli Reijo nie lubi, kiedy przychodz臋 i w og贸le...

- Przepraszam! - Ida szybko wybucha艂a z艂o艣ci膮, ale te偶 r贸wnie szybko opanowywa艂a si臋, je偶eli nie by艂o powodu do gniewu. - Jestem sama - wyja艣ni艂a. Nie przyzna艂aby si臋 do tego ka偶demu. Jednak Emila nadal traktowa艂a ja­ko kogo艣 zupe艂nie niegro藕nego. - Przez moment my艣la­艂am, 偶e to Sedolf ci臋 do tego nam贸wi艂.

- Sedolf? - Emil nic nie rozumia艂. - Wiedzia艂 prze­cie偶, 偶e musz臋 zosta膰 w domu. Merra mia艂a si臋 o藕rebi膰. S膮dzili艣my, 偶e to troch臋 potrwa. Nie zamierza艂em nigdzie wychodzi膰. Ale klacz o藕rebi艂a si臋 wcze艣niej, dzi艣 wieczorem. Mamy 艣licznego 藕rebaka.

Emil u艣miechn膮艂 si臋, pokaza艂 troch臋 nier贸wne z臋by po lewej stronie na g贸rze. Ida zwraca艂a uwag臋 na takie drobiazgi. Ale to ca艂a ona.

- Czy Sedolf tu by艂? Ida usiad艂a z grzebieniem w d艂oni.

- Sedolf i Sofia wyszli st膮d razem. Ona jest niby u mnie.

- A gdzie jest Reijo?

- Wyprawi艂 si臋 na ryby.

- I pozwoli艂 ci zosta膰 samej? - Emil wydawa艂 si臋 bar­dziej zatroskany ni偶 Reijo. - Gdyby Ailo si臋 o tym do­wiedzia艂!

Ida skrzywi艂a si臋.

- M贸wisz tak, jak by艣 by艂 moim opiekunem. Tato my艣li, 偶e s膮 ze mn膮 Knut i Anjo - wyja艣ni艂a. - Knut i ja nie zestarzeli艣my si臋 jeszcze na tyle, 偶eby nie m贸c si臋 kry膰 nawzajem.

- I dlatego podejrzewa艂a艣, 偶e uknuli艣my co艣 z Sedolfem, tak? 呕ebym m贸g艂 tu przyj艣膰, kiedy b臋dziesz sa­ma? O co ty mnie pos膮dzasz?

- Najwidoczniej o same z艂e rzeczy - odpar艂a Ida. - Wejdziesz? Chod藕, zanim ci臋 ludzie zobacz膮 i zaczn膮 ga­da膰, i zanim sobie pomy艣l膮 jeszcze gorsze rzeczy ni偶 ja...

Roze艣mia艂a si臋 cicho i wesz艂a przodem.

- Przejmujesz si臋 tym? Zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.

- W艂a艣ciwie nie - odpar艂a Ida zamy艣lona. - To zna­czy nie ze wzgl臋du na siebie. Ale z powodu taty. I cie­bie. Nie jeste艣 偶onaty, te偶 masz swoj膮 rodzin臋. Mnie to zbytnio nie zaszkodzi. Poza tym uwa偶am, 偶e to 艣wietna zabawa podra偶ni膰 si臋 troch臋 z lud藕mi. Nie przywi膮zuj臋 do ich gadania szczeg贸lnej wagi.

- Twierdzisz, 偶e nale偶y prze艂amywa膰 obowi膮zuj膮ce zasady - rzek艂 Emil. - Ale to mo偶e okaza膰 si臋 r贸wnie偶 niebezpieczne.

Ida wzruszy艂a ramionami:

- I co z tego? Nie chc臋 by膰 taka jak wszyscy. Jestem sob膮. Id膮. I nie jestem podobna do 偶adnej ze znanych mi os贸b. No, z wygl膮du oczywi艣cie jestem do kogo艣 podob­na. Ale je艣li chodzi o charakter, nikt nie jest taki jak ja.

- Nie ma nawet osoby, kt贸ra by wygl膮da艂a tak jak ty - zauwa偶y艂 Emil. W jego g艂osie niepokoj膮co zabrzmia艂a nuta oddania. - S膮dz臋, 偶e w og贸le kto艣 taki nie istnieje.

- Ty tak偶e jeste艣 niepowtarzalny, Emil.

Ida zdawa艂a sobie spraw臋 z niebezpiecze艅stwa. Ale zawsze udawa艂o jej si臋 go jako艣 unika膰.

- Nikt nie jest taki jak inni. Niekt贸rzy jednak lubi膮 wierzy膰, 偶e s膮 do kogo艣 podobni. Lubi膮 udawa膰, 偶e tak jest. W艂a艣ciwie wi臋kszo艣膰 ludzi tak robi. Ale nie ja. Niech wi臋c ludzie m贸wi膮 sobie, co chc膮.

- Nie wszyscy maj膮 odwag臋 pokaza膰 si臋 bez maski - rzek艂 cicho Emil. - Niekt贸rzy z nas potrzebuj膮 jej, 偶e­by prze偶y膰. Nie pogardzaj nimi z tego powodu.

Ida nie spyta艂a, co on ukrywa za swoj膮 mask膮.

- Czy Sedolf ma powa偶ne zamiary wobec Sofii? - zr臋cznie zmieni艂a temat rozmowy.

- Czy Sedolf w og贸le ma powa偶ne zamiary wobec kogokolwiek? Zwykle lubi zdobywa膰 to, czego nie mo­偶e dosta膰. On r贸wnie偶 pragnie si臋 wyr贸偶nia膰. 艁ama膰 zasady. Jednak on robi to inaczej ni偶 ty, Ida.

Nigdy nie my艣la艂a o Sedolfie w ten spos贸b.

- Znasz go lepiej ni偶 ja. Sofia jest w nim zakochana. Uwa偶am, 偶e nie powinna si臋 anga偶owa膰.

- Nie mo偶na decydowa膰 o tym, kogo si臋 kocha. Ida pochwyci艂a spojrzenie Emila. U艣miecha艂 si臋.

Naprawd臋. Zwr贸ci艂a uwag臋 na to, 偶e przyszed艂 w co­dziennym ubraniu. Dawniej tego nie robi艂.

- Chcesz o tym porozmawia膰? - spyta艂a. Dzieli艂 ich st贸艂, siedzieli po przeciwnych stronach. Ida zda艂a sobie spraw臋, 偶e lubi Emila. U艣wiadomi艂a to sobie ju偶 poprzedniego wieczoru. Teraz czu艂a to jeszcze wyra藕­niej. Powinna by艂a zauwa偶y膰 go wcze艣niej. Naturalnie ja­ko przyjaciela. Nikt bowiem nie m贸g艂 zast膮pi膰 jej Ailo.

- Z tob膮? Ida skin臋艂a g艂ow膮. Uprzytomni艂a sobie, 偶e powinna zapali膰 lamp臋. Siedzieli w ciemno艣ci, tak jakby musie­li spotyka膰 si臋 ukradkiem. Gdyby ich kto艣 teraz zoba­czy艂, na pewno by tak pomy艣la艂. Emil i Ida potajemnie si臋 spotykaj膮. To, co maj膮 do za艂atwienia, nie cierpi 艣wiat艂a dziennego. Nawet jednego p艂omyka lampy.

Ale mrok izby stwarza艂 odpowiedni nastr贸j. Spra­wia艂, 偶e pok贸j wydawa艂 si臋 mniejszy, cho膰 B贸g 艣wiadkiem, 偶e wcale nie by艂 du偶y. Kiedy jednak cz艂owiek pr贸buje zrozumie膰 drugiego cz艂owieka, przestrze艅 mi臋dzy nimi powinna by膰 jak najmniejsza. Kiedy za­mierza pow臋drowa膰 do duszy tego drugiego - i by膰 mo偶e samemu ods艂oni膰 nieco sw膮 w艂asn膮.

- Uwa偶asz, 偶e jestem ostatni膮 osob膮, z kt贸r膮 powi­niene艣 o tym porozmawia膰? Prze艂am i ty niekt贸re za­sady, Emil. Z kim innym m贸g艂by艣 si臋 tym podzieli膰?

- Z nikim - przyzna艂. - Zaczynam oswaja膰 si臋 z my­艣l膮, 偶e w og贸le nie powinienem o tym m贸wi膰. To minie.

- Czy wydaje ci si臋, 偶e mnie kochasz? - spyta艂a Ida.

- Nie powinna艣 o to pyta膰. Jeste艣 zbyt bezpo艣red­nia. Nie zaczyna si臋 takim pytaniem.

- A wi臋c jednak co艣 dla ciebie znacz臋 - wywniosko­wa艂a.

Nie spuszcza艂a z Emila wzroku. Widzia艂a wyra藕nie, 偶e ch艂opak stara si臋 patrze膰 jej w oczy. Nie uciek艂 spojrze­niem. Nie poprosi艂 te偶, by zamilk艂a. Odpowiada艂 na py­tania, cho膰 najpro艣ciej by by艂o trzyma膰 j臋zyk za z臋bami.

- Kocham Ailo - wyzna艂a. Ca艂kiem po prostu. Tak jak by艂o. Nie mog艂a tego okre艣li膰 w inny spos贸b. Nie s膮dzi艂a, by mog艂a jako艣 oszcz臋dzi膰 Emila. M贸wi艂a prawd臋. - Kocham go tak bardzo, 偶e czuj臋 si臋 chora, pozostaj膮c z dala od niego. Ci膮gle o nim my艣l臋, cho膰 nie s膮 to jakie艣 konkretne my艣li. Nie s膮 to sny na ja­wie. Ale Ailo jest ze mn膮 przez ca艂y czas. Kiedy si臋 nad czym艣 zastanawiam, wydaje mi si臋, 偶e z nim rozma­wiam. Chc臋 mu pomaga膰 we wszystkim, co trudne. Pragn臋 pozna膰 jego 偶ycie. By膰 blisko niego. Cudownie jest m贸c si臋 do niego przytuli膰, poczu膰, jak mnie obej­muje, i mie膰 艣wiadomo艣膰, 偶e nale偶ymy do siebie. Nie musz臋 zawsze si臋 z nim zgadza膰, ale potrafi臋 go wys艂ucha膰. A on lubi zna膰 moje zdanie. Jeste艣my wobec siebie uczciwi. I nasze cia艂a lubi膮 si臋 nawzajem. Tak w艂a艣nie kocham Ailo. Nale偶臋 do niego. Czy my艣lisz o mnie w podobny spos贸b?

- Nie mog臋 niczego z tob膮 dzieli膰 - rzek艂 Emil po­woli. - Zatem nie mog臋 my艣le膰 podobnie. Nie mo偶e­my by膰 z sob膮 tak blisko. To niesprawiedliwe, 偶e o to pytasz, skoro wiesz, 偶e nie wytrzymuj臋 por贸wnania. Mog臋 艣mia艂o powiedzie膰, 偶e nie jest tak samo. Ponie­wa偶 nie jest. Oboje o tym wiemy. Mo偶esz odetchn膮膰 z ulg膮... - Opar艂 si臋 o 艣cian臋. Skrzy偶owa艂 r臋ce na pier­si, tworz膮c co艣 na kszta艂t tarczy dla obrony przed Id膮. - To jednak nie przeszkadza mi my艣le膰, 偶e mog艂o by膰 inaczej. Nikt mi tego nie zabroni. Nawet ty.

- Za my艣li nie p艂aci si臋 c艂a - stwierdzi艂a. Zaraz po­tem wyrzuci艂a jednym tchem, z rezygnacj膮 w g艂osie: - Jest przecie偶 tyle innych dziewcz膮t, Emil. Dlaczego nie wybra艂e艣 kt贸rej艣 z nich?

Roze艣mia艂 si臋 cicho.

- To choroba, kt贸r膮 przechodzi艂o wielu z nas - wy­ja艣ni艂. - Na pewno o tym nie my艣lisz, ale jeste艣 bardzo... 艂adna. - Przybra艂 bardziej stanowczy ton. - R贸wnie do­brze m贸g艂bym przyzna膰: Jeste艣 najpi臋kniejsz膮 dziew­czyn膮 nad ca艂ym fiordem. Najpi臋kniejsz膮 kobiet膮, po­winienem raczej powiedzie膰. Ch艂opcy ulegaj膮 przede wszystkim temu, co widz膮. W ka偶dym razie, kiedy s膮 m艂odzi. Wi臋kszo艣ci z nich to stopniowo mija. Nie wszyscy mog膮 zdoby膰 najpi臋kniejsz膮 dziewczyn臋. By­艂em na tyle g艂upi, 偶e si臋 艂udzi艂em. W domu uczono mnie, 偶e jestem w stanie osi膮gn膮膰 wiele, je偶eli bardzo b臋d臋 pragn膮艂. Tak wi臋c nie uwa偶a艂em, 偶e to niemo偶li­we, rozumiesz. Ojciec zawsze mi powtarza艂, 偶e nie powinienem si臋 zadowala膰 tym, co prawie dobre, tylko si臋ga膰 po najlepsze.

- Ale Kwenowie nie ciesz膮 si臋 szczeg贸lnym powa偶a­niem - zauwa偶y艂a Ida z odcieniem goryczy. - Bardzo wiele dziewcz膮t przyj臋艂oby z rado艣ci膮 twoj膮 propozycj臋.

- By膰 mo偶e. Emil zamy艣li艂 si臋.

- Czy to nie dziwne nagle zacz膮膰 偶y膰 zupe艂nie ina­czej? - spyta艂 po chwili.

- Nie razem z Ailo - odpowiedzia艂a Ida stanowczo i z przekonaniem.

- Nic nie jest takie jak to, do czego przywyk艂a艣. In­ny jest j臋zyk. Ubranie. Zwyczaje. Nie b臋dziesz mia艂a jednego domu, kt贸ry mog艂aby艣 nazwa膰 swoim. Ci膮gle si臋 b臋dziesz przenosi膰 z miejsca na miejsce. I ludzie b臋­d膮 ci臋 traktowali jak Laponk臋. Nie b臋d膮 pytali, sk膮d pochodzisz. Spojrz膮 na ciebie i powiedz膮: Laponka.

- W艂a艣nie - potwierdzi艂a. Jej oczy b艂yszcza艂y. Z dumy.

- Czy to ci nie przeszkadza? - spyta艂 zaskoczony. - Nie.

- B臋dziecie mieli dzieci - rzek艂. Z trudem mu to prze­sz艂o przez gard艂o. - Ludzie zobacz膮, 偶e s膮 ubrane w sk贸­ry. Nosz膮 dork i kumagi. I nazw膮 je Lapo艅czykami.

- Dok艂adnie tak. - Ida skin臋艂a g艂ow膮, tak 偶e jej w艂o­sy wygl膮da艂y jak 偶ywy ogie艅 wok贸艂 twarzy. - Chc臋 zo­sta膰 Laponk膮. Z pewno艣ci膮 r贸偶nie b臋d膮 mnie nazywa­li. Moje dzieci te偶 b臋d膮 Lapo艅czykami. I co z tego? Ailo ju偶 nim jest. By艂 nim przez ca艂e 偶ycie. I nie znam lepszego cz艂owieka od niego.

- Nie b臋dziesz si臋 wstydzi膰? 呕a艂owa膰?

- Niewa偶ne, kim jeste艣. Najwa偶niejsze, jakim jeste艣 cz艂owiekiem. - Wydawa艂a si臋 o tym 艣wi臋cie przekonana.

- Norweg, Kwen, Lapo艅czyk, Fin, Prus, Rosjanin... To tylko s艂owa. Cz臋sto r贸偶nimy si臋 wygl膮dem. Zwyczajami. Ale w g艂臋bi duszy jeste艣my podobni. Mamy te same t臋­sknoty i rado艣ci, podobnie odczuwamy smutek i b贸l. Mo­偶emy kocha膰 i potrafimy nienawidzi膰. Bywamy dobrzy i 藕li. S膮dz臋, 偶e przede wszystkim jeste艣my lud藕mi.

- Widz臋, 偶e go kochasz - stwierdzi艂 Emil. - Napraw­d臋 go kochasz.

- Tak.

- Czy potrafi艂aby艣 bez niego 偶y膰?

- Wykluczone! Nawet je艣li dzi臋ki temu Ailo mia艂by by膰 szcz臋艣liwy. - Ida u艣miechn臋艂a si臋 blado. - Jestem troch臋 zach艂anna. To jedna z moich gorszych stron. Chc臋 zatrzyma膰 dla siebie to, co dobre.

- Postaram si臋 z tym 偶y膰 - odezwa艂 si臋 Emil. - Do­p贸ki b臋d臋 wiedzia艂, 偶e jeste艣 szcz臋艣liwa, jako艣 wytrzy­mam.

- Nie jeste艣 tak uczuciowy jak ja!

- Prawdopodobnie nie.

- Przepraszam! - Nie zamierza艂a mu m贸wi膰 czego艣, o czym pewnie sam lepiej wiedzia艂, czego艣, co mo偶e sprawi艂o mu przykro艣膰. - Szkoda, 偶e nie straci艂e艣 g艂o­wy dla innej dziewczyny. Na przyk艂ad takiej jak So­fia. By艂by艣 dla niej odpowiedni膮 parti膮.

- Ja tak偶e uwa偶am, 偶e to szkoda. Najwy偶szy czas si臋 o偶eni膰. Powinienem zostawi膰 potomka. Przekaza膰 da­lej nazwisko. Mie膰 syna.

Skrzywi艂 si臋.

- Akurat je艣li o to chodzi, nie mog臋 zaproponowa膰 ci swej pomocy - westchn臋艂a Ida i roze艣mia艂a si臋 cicho.

Na zewn膮trz rozleg艂y si臋 kroki.

Emil poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi. Rozejrza艂 si臋 doko艂a. Najch臋tniej wyskoczy艂by na 艂eb na szyj臋 przez okno, gdyby by艂o wystarczaj膮co du偶e.

- Nie robimy nic z艂ego - uspokoi艂a go Ida. - Siadaj. Przecie偶 nie boisz si臋 plotek. Nie masz nic na sumieniu...

- Reijo b臋dzie w艣ciek艂y.

- Przejdzie mu. Wszed艂 Sedolf. Jego w艂osy ju偶 nie uk艂ada艂y si臋 tak g艂adko jak wieczorem, kiedy przyszed艂 po Sofi臋.

- Patrzcie no - rzuci艂 odrobin臋 zaskoczony. Przez chwil臋 sta艂 w drzwiach, po czym usiad艂 na 艂awie obok Idy. - Tego si臋 nie spodziewa艂em - doda艂 obrzucaj膮c Emila spojrzeniem. - Czy to nie dzi艣 w nocy twoja klacz mia艂a si臋 o藕rebi膰?

- Ju偶 po wszystkim. Sedolf skin膮艂 g艂ow膮.

- Skoro tu jeste艣, to chyba m贸wisz prawd臋. Zerkn膮艂 na Id臋. Spl贸t艂 r臋ce na stole, potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Gdzie jest Sofia? - spyta艂a Ida. Sedolf u艣miechn膮艂 si臋. 艢ci膮gn膮艂 brwi.

- Ten typ okre艣la si臋 chyba mianem 鈥瀦imnej ryby鈥 - rzek艂. - Nigdy si臋 z niczym takim nie spotka艂em. Bar­dzo zacz臋艂o si臋 jej 艣pieszy膰, kiedy przysz艂o co do czego. My艣l臋, 偶e pobieg艂a do domu. Chyba zbyt si臋 wstydzi艂a, 偶eby przyj艣膰 tutaj.

- Wstydzi艂a?! - Ida spojrza艂a oburzona na Sedolfa. - Dlaczego mia艂aby si臋 wstydzi膰? Nie wyobra偶aj sobie, 偶e 偶adna ci si臋 nie oprze! Sofia mia艂a pe艂ne prawo ci odm贸wi膰. Powiedzie膰 鈥瀗ie鈥. Przecie偶, do diab艂a, jej nie kupi艂e艣! By膰 mo偶e zorientowa艂a si臋, 偶e mimo wszyst­ko nie masz jej zbyt wiele do ofiarowania...

- Powiedzia艂a 艣wi臋ta Ida - doko艅czy艂 z ironi膮 Sedolf. - Czy ona z tob膮 te偶 tak rozmawia? - zwr贸ci艂 si臋 do Emila.

Tamten si臋 tylko u艣miechn膮艂.

- Wielkie nieba! - zawo艂a艂 Sedolf. - Jednak jest w to­bie, Ida, co艣, czego nie ma Sofia ani 偶adna inna. B贸g jeden wie, co to takiego. Trudno ci臋 rozgry藕膰. Mo偶e s臋k w tym, 偶e zawsze m贸wisz to, co my艣lisz.

- Pi艂e艣? - spyta艂a Ida podejrzliwie. Zwykle przeko­marza艂a si臋 z Sedolfem. Nie przywyk艂a do pochwa艂 z jego strony.

- Zanim zabra艂em Sofi臋 do stodo艂y? Oszala艂a艣? Wbrew swej woli Ida musia艂a si臋 u艣miechn膮膰.

- A co tutaj robi Emil? Siedzicie sobie ca艂kiem sa­mi. Na pewno dobrze si臋 sta艂o, 偶e przyszed艂em. R臋ka boska w tym, 偶e Sofia okaza艂a si臋 tak niech臋tna.

- Rozmawiamy - wyja艣ni艂a Ida. - Mi艂o jest tak po prostu rozmawia膰.

- Emil powinien zosta膰 pastorem - stwierdzi艂 Sedolf. - A Ailo jest chyba kompletnym durniem, 偶e po­zwoli艂 ci tu zosta膰.

- Ailo ma do mnie zaufanie.

- Akurat! - prychn膮艂 Sedolf. - Kompletny dure艅. Ja bym nigdy nie ufa艂 偶adnej kobiecie.

Ida spojrza艂a na niego z powag膮. Strofowanie go nie mia艂o sensu. Po prostu nic do niego nie trafia艂o.

- To tw贸j k艂opot - odpar艂a.

- S膮dz臋, 偶e po cz臋艣ci ty ponosisz win臋 za to, 偶e nie uda艂o mi si臋 dzi艣 wieczorem.

Du偶e oczy Idy zrobi艂y si臋 jeszcze wi臋ksze.

- Emil, czy uwierzysz, 偶e Ida poucza艂a mnie, jak mam to robi膰? - zwr贸ci艂 si臋 do przyjaciela.

- Mo偶e naprawd臋 mog艂a ci臋 czego艣 nauczy膰? - spy­ta艂 Emil.

Sedolf uda艂, 偶e nie dos艂ysza艂.

- Szkoda, 偶e zd膮偶y艂a艣 wyj艣膰 za m膮偶, zanim zwr贸ci­艂em na ciebie uwag臋! - rzuci艂 Sedolf z wyzywaj膮cym b艂yskiem w oku.

Owin膮艂 wok贸艂 palca kosmyk miedzianych w艂os贸w Idy.

- Gdybym nie wysz艂a za m膮偶, nie mog艂abym ci da­wa膰 dobrych rad - odrzek艂a.

Sedolf wypu艣ci艂 jej w艂osy. Spojrza艂 ponad sto艂em na Emila.

- Schowa艂em co艣 w stodole - wyzna艂 p贸艂g艂osem, po­chylaj膮c si臋 ku niemu. - A Sofia ju偶 dzi艣 w nocy nie wr贸ci. Masz ochot臋 i艣膰 tam ze mn膮? Nie powiniene艣 siedzie膰 sam na sam z Id膮. A w膮tpliwe, czy b臋dzie przyjemniej, je偶eli ja z wami zostan臋. Ida i ja po pro­stu musimy si臋 k艂贸ci膰.

- Chyba rzeczywi艣cie lepiej b臋dzie, je偶eli p贸jdziemy - przyzna艂 Emil. - Obaj.

9

- Je偶eli przyszed艂e艣, 偶eby sprawdzi膰, co robi臋, to nie­potrzebnie si臋 trudzi艂e艣 - powiedzia艂a Ida do Knuta, kiedy odwiedzi艂 j膮 nast臋pnego ranka. - Da艂abym sobie rad臋, chocia偶 Sofia nie mog艂a zosta膰 ze mn膮 na noc.

Wtedy zauwa偶y艂a, 偶e Knut od wczoraj nie zmieni艂 ubrania. Wygl膮da艂o na to, 偶e w nim spa艂 albo 偶e w og贸­le si臋 nie k艂ad艂. Porusza艂 si臋 jak pijany.

- Syn! - zawo艂a艂 z rado艣ci膮. Porwa艂 Id臋 do g贸ry i za­kr臋ci艂 ni膮 w powietrzu. - Dzi艣 w nocy urodzi艂 si臋 nam syn, Iduniu! Zosta艂a艣 cioci膮!

Ida poczu艂a zawr贸t g艂owy, ale bardzo si臋 ucieszy艂a, 偶e ma malutkiego bratanka.

- Jak si臋 czuje Anjo? - spyta艂a, kiedy Knut postawi艂 j膮 wreszcie na ziemi. - A ma艂y? Nie m贸w tylko, 偶e mu­sieli艣cie sobie poradzi膰 sami. Dlaczego nikt po mnie nie przyszed艂?

- Dobrze - rzek艂 Knut. Musia艂 usi膮艣膰. Ca艂a jego twarz promienia艂a dum膮 i szcz臋艣ciem. Ida dostrzeg艂a w niej co艣 jeszcze, czego nie umia艂a nazwa膰. - Anjo czuje si臋 dobrze. A ma艂y jest 艣liczny. To naturalne, skoro ma takiego ojca. I matk臋. Nie mogli艣my po ciebie przys艂a膰. Przecie偶 jeste艣 chora, nie zapominaj o tym. I mieszkasz za daleko. Spa­li艣my, a偶 nagle ta niesamowita kobieta budzi mnie i m贸­wi, 偶e wydaje jej si臋, 偶e chyba si臋 zacz臋艂o. Nigdy nie bie­g艂em tak szybko jak wczoraj do Sary z Myra. Co gorsza, wypad艂em z domu boso, zauwa偶y艂em to dopiero, kiedy wraca艂em. A potem babka wygoni艂a mnie do kuchni i ka­za艂a nagotowa膰 wody. Anjo krzycza艂a, cho膰 m贸wi艂em jej, 偶e nie powinna, bo to niedobrze. Ale ma艂y urodzi艂 si臋 jak wystrzelony z procy. Du偶y ch艂opak z g臋st膮 czupryn膮 czarnych w艂os贸w. Mo偶esz to zrozumie膰? I Anjo, i ja je­ste艣my jasnow艂osi, a tu rodzi nam si臋 syn z w艂osami czar­nymi jak smo艂a. Na szcz臋艣cie oczy ma niebieskie.

- Anjo jest pewnie wyczerpana?

- Nie na tyle, by nie starczy艂o jej si艂y przegoni膰 mnie z domu i przys艂a膰 tutaj - odpar艂. - Powiedzia艂a, 偶e nie mog臋 przez ca艂y czas sta膰 nad dzieckiem. 呕e mu przeszkadzam. Ale ja musia艂em po prostu sprawdzi膰, czy oddycha. 艢liczny bobas, rozumiesz to, Ida? Nigdy bym nie pomy艣la艂, 偶e noworodki s膮 takie male艅kie, cho膰 on w艂a艣ciwie jest du偶y.

Ida musia艂a si臋 u艣miechn膮膰.

- Na pewno oddycha. Nie musisz ci膮gle nas艂uchi­wa膰. Mo偶e chcia艂by艣 si臋 tu troch臋 przespa膰? - spyta艂a.

- Oszala艂a艣? Nie mog臋 zosta膰. Musz臋 biec do Anjo i ch艂opca. Mojego syna... - Smakowa艂 to s艂owo, lubi艂 czu膰 je na j臋zyku, lubi艂 obraca膰 je w ustach. - M贸j syn - powt贸rzy艂. - B臋dzie mia艂 na imi臋 Karl Rasmus. 艁ad­nie? Po tacie... i mamie. I po Reijo te偶.

Ida nie wierzy艂a w艂asnym uszom.

- Karl Rasmus Knutsen Elvejord - rzek艂 Knut uro­czy艣cie. - Pewnie tej nocy, kiedy wymkn膮艂em si臋 z do­mu po przygod臋, nawet nie przypuszcza艂a艣, 偶e tak mi si臋 mo偶e u艂o偶y膰!

Ida musia艂a przyzna膰, 偶e istotnie w to nie wierzy艂a.

- Tato si臋 ucieszy. B臋dzie traktowa艂 ma艂ego Karla jak w艂asnego wnuka.

- Oczywi艣cie, zosta艂 dziadkiem! Knut u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.

- Chcia艂bym zobaczy膰 jego twarz, kiedy go tak na­zw臋. Reijo jakby w og贸le si臋 nie starzeje. Nigdy nie by艂 taki jak inni rodzice.

- Wielu zostaje ojcami w wieku czterdziestu lat - wyrwa艂o si臋 Idzie.

Nie potrafi艂a sobie wyobrazi膰 Reijo jako 艣wie偶o upieczonego ojca. Nie teraz. Wydawa艂o si臋 to gorsze, ni偶 zobaczy膰 go jako dziadka.

- Nie ma w okolicy takich kobiet, kt贸re pasowa艂y­by do Reijo - stwierdzi艂 Knut. - Mo偶e to okropne tak m贸wi膰, ale nie chcia艂bym, 偶eby znalaz艂 sobie 偶on臋. Re­ijo zawsze by艂 nasz. Chocia偶 o偶eni艂 si臋 z mam膮, to przede wszystkim by艂 nasz.

- Nasun臋艂o mi si臋 s艂owo 鈥瀘fiara鈥 - odezwa艂a si臋 Ida ci­cho, z namys艂em. - Tato ofiarowa艂 nam bardzo wiele. I jej.

- Tylko jemu tego nie m贸w - ostrzeg艂 siostr臋 Knut. - Je偶eli Reijo czego艣 nie lubi, to w艂a艣nie okre艣lenia 鈥瀘fia­ra鈥. My艣l臋, 偶e nigdy nie odczuwa艂 tego w ten spos贸b.

- Tato jest zbyt dobry - skwitowa艂a Ida po prostu. Knut nie mia艂 czasu, 偶eby zosta膰 d艂u偶ej. Wszystko nowe, co czeka艂o na niego w domu, sta艂o si臋 wa偶niej­sze od tego, co dot膮d prze偶y艂. Nawet moment, kiedy znalaz艂 z艂oto, wydawa艂 si臋 drobnostk膮 w por贸wnaniu z narodzinami syna. Ida rozumia艂a to, lecz traktowa艂a z dystansem. Do艣wiadczenie przybli偶a pewne dozna­nia. Ona jeszcze tego nie do艣wiadczy艂a.

Znowu zosta艂a sama. Cho膰 od dawna o tym marzy­艂a, nie odczu艂a wcale takiej swobody, jak przypuszcza­艂a. My艣li kr膮偶y艂y nieustannie wok贸艂 jednego. Cho膰by nie wiem jak si臋 stara艂a, nie mog艂a si臋 od nich uwolni膰.

Ailo - Raija - Michai艂 - Ailo - Raija - Michai艂 - Ailo...

I tylko jedno wielkie 鈥瀌laczego鈥, kt贸re ros艂o i ros艂o. Tak bardzo by chcia艂a spotka膰 tego brata. Chcia艂aby go pos艂ucha膰, us艂ysze膰, jak o p o w i a d a o matce, kt贸r膮 on zna艂.

Ida zapomnia艂a, 偶e nawet nie m贸wi膮 tym samym j臋­zykiem.

Nie wytrzyma艂a i wybieg艂a z domu.

Nie pomy艣la艂a, 偶e od czasu, jak wsta艂a z 艂贸偶ka, nie pokonywa艂a wi臋kszych odleg艂o艣ci ni偶 do 艂a藕ni i z po­wrotem.

Skierowa艂a si臋 do wioski. U艣wiadomi艂a sobie, 偶e So­fia nie b臋dzie mia艂a odwagi pokaza膰 si臋 na cyplu. Po­stanowi艂a wi臋c j膮 odwiedzi膰.

Ida, kt贸ra nigdy wcze艣niej nie znalaz艂a si臋 na kraw臋dzi rzeczywisto艣ci, teraz dozna艂a wra偶enia, 偶e 艣ni na jawie.

Sz艂a, ale nogi nios艂y j膮 w innym kierunku ni偶 do wio­ski i domu Sofii. Cho膰 stopy dotyka艂y ziemi, oczy za­gl膮da艂y do zupe艂nie innego 艣wiata, prze偶ywa艂a co艣 ca艂­kiem innego ni偶 to, co rzeczywi艣cie dzia艂o si臋 wok贸艂 niej.

Szuka艂a grobu. Razem z ni膮 byli Ailo i Maja. Palca­mi dotyka艂a spr贸chnia艂ego drewnianego krzy偶a, stara­j膮c si臋 odnale藕膰 litery, kt贸re utworzy艂yby znajome imi臋.

Szukali. By艂a noc. Ponad nimi pojawi艂a si臋 zorza po­larna. Musia艂a panowa膰 zima, ale Ida nie marz艂a. Wszystko wydawa艂o si臋 dziwnie jasne pod chybotli­wym 艣wiat艂em lampy niebieskiej. Ta艅cz膮ca zorza jak­by wskazywa艂a, czego od nich chce - poci膮gn臋艂a ich za sob膮 w kierunku, kt贸rego sami by nie wybrali.

Nie dotarli na cmentarz. Nie znale藕li te偶 krzy偶a, na kt贸rym widnia艂oby nazwisko, kt贸rego szukali.

Ida us艂ysza艂a g艂os Mai:

- Dlaczego szukamy w tym miejscu? Nie rozumiemy przecie偶 tych liter. Nigdy nie znajdziemy w艂a艣ci­wego grobu.

Zorza polarna skierowa艂a ich w stron臋 morza. W stron臋 kilku nieforemnych statk贸w. Zobaczyli, jak za艂adowywano drewno i m膮k臋. Brudni m臋偶czy藕ni w zniszczonych ubraniach z mozo艂em wnosili towary na kolorowe 偶aglowce.

Imi臋, kt贸re pragn臋li znale藕膰, widnia艂o na burcie jed­nego ze szkuner贸w. Wyryte znajomymi literami. Nie w obcym alfabecie. To w艂a艣nie wskazywa艂a im zorza polarna. Z cienia wy艂oni艂a si臋 kobieta z lu藕no rozpusz­czonymi w艂osami, sp艂ywaj膮cymi czarn膮 fal膮 du偶o po­ni偶ej pasa. Sta艂a na wietrze, z tymi czarnymi, rozwia­nymi w艂osami - zas艂ania艂y cz臋艣ciowo jej twarz, ale wszyscy troje j膮 rozpoznali.

Na twarzy mia艂a zmarszczki. Oczy ciemniejsze na­wet od oczu Mattiego.

By艂a 艂adnie ubrana, ale na ramiona narzuci艂a znisz­czony szal w kolorze tabaki. Na jej szyi wisia艂 amulet - ptak w locie, wyrze藕biony w bia艂ej ko艣ci, zawieszo­ny na cienkim rzemyku. Obraca艂a go w palcach, przy­gl膮daj膮c si臋 trojgu m艂odym.

- Szukacie mojego grobu? - spyta艂a. - Nie znajdziecie go. Tylko umarli maj膮 groby, nie wiedzieli艣cie o tym? Dlaczego szukacie mojego? Mnie nigdy nie pochowaj膮 w mogile. Spoczn臋 w morzu. W ko艅cu po艂膮cz臋 si臋 z tym, kt贸rego zawsze kocha艂am. Nie wiedzieli艣cie o tym?

Zmarszczki zdradza艂y jej wiek. Wygl膮da艂a jak doj­rza艂a kobieta, a to nie zgadza艂o si臋 z tym, czego si臋 do­wiedzieli: 偶e umar艂a, maj膮c dwadzie艣cia pi臋膰 lat.

- Chcia艂am was zebra膰 wszystkie razem - rzek艂a. Ida u艣wiadomi艂a sobie, 偶e gdzie艣 ju偶 s艂ysza艂a ten g艂os. To ten sam, kt贸ry m贸wi艂 do taty przez Maj臋. - Jest was wi臋cej, ni偶 wywr贸偶y艂a mi Elle. Bardzo cierpia艂am z waszego powodu... a mo偶e to wy cierpia艂y艣cie prze­ze mnie? Nie wiem. Ale ja r贸wnie偶 dozna艂am wiele b贸­lu. Nie ma Knuta...

- Urodzi艂o mu si臋 dziecko. Nadali ma艂emu imi臋 Karl Rasmus.

- Brakuje Elise - m贸wi艂a dalej.

- Elise wyjecha艂a.

- Nie ma tu mojego Michai艂a. Jewgienij nie chcia艂 go pu艣ci膰. Michai艂 jest jego wielkim wyrzutem sumie­nia. Tak jak i ja. Jewgienij wykrad艂 mi dziecko Mikka­la. Dlatego nazwa艂 swojego syna jego imieniem. Jew­gienij kocha i cierpi. Nie powinni艣cie mnie szuka膰. Nie znajdziecie grobu. Nie powinni艣cie marzn膮膰 w tym 偶贸艂tym 艣wietle. Dowiecie si臋, kiedy nadejdzie m贸j czas. Nie wolno wam zapomnie膰, 偶e chc臋 spocz膮膰 w morzu. Nie pozw贸lcie, by Reijo o tym zapomnia艂!

Znikn臋艂a im z oczu. Tak samo znikn臋艂y statki i port, i morze. Podobnie zorza polarna, wyginaj膮c si臋 w roz­maite kszta艂ty, odp艂yn臋艂a za horyzont.

Ailo spyta艂 Id臋 o broszk臋. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋, lecz ona jej nie mia艂a.

- Nale偶y do Mai - rzek艂 Ailo. - Nie wolno po艂膮­czy膰 broszki z pozosta艂膮 cz臋艣ci膮 pami膮tki. Nie powin­ni艣my tego robi膰. Broszki nie wolno nigdy u偶ywa膰 ra­zem z pozosta艂ymi klejnotami 艣lubnymi. Tato sobie tego nie 偶yczy. Broszk臋 otrzyma艂a Maja. Musisz j膮 jej odda膰. Dostaniesz ode mnie ptaszka, Ida. Z艂otego ptaszka...

Odszed艂 w ciemno艣膰.

- Dok膮d idziesz? - spyta艂a. Krzykn臋艂a. Rzuci艂a si臋 za nim w otch艂a艅, ale nie mog艂a go znale藕膰. S艂ysza艂a jego kroki, ale go nie widzia艂a.

- Dok膮d idziesz, Ailo? Nie odchod藕 ode mnie.

- Nie opuszczam ci臋 na d艂ugo - obieca艂. - Przyjd臋 po ciebie, nie obawiaj si臋! Maja mnie potrzebuje. P艂y­nie w nas ta sama krew, nie mog臋 jej zawie艣膰.

Ida pami臋ta艂a, 偶e to ona i ojciec mieli wyruszy膰, a nie Ailo po ni膮 przyj艣膰. Nie tak si臋 umawiali. Nie m贸g艂 przecie偶 藕le zrozumie膰.

Zawo艂a艂a go, pr贸bowa艂a zatrzyma膰. Ale wko艂o pa­nowa艂a nieprzenikniona ciemno艣膰.

- Nie jestem Ailo! Ailo tu nie ma! Ida! Ida! Na Bo­ga, uspok贸j si臋, dziewczyno! Ailo tu nie ma. Nie mo­g臋 go tu sprowadzi膰, nawet gdybym bardzo chcia艂!

Ida przetar艂a oczy. Nie zobaczy艂a ani ciemno艣ci, ani zorzy polarnej. Niebo by艂o czyste, niebieskie. Drzewa soczy艣cie zielone. Oczy, w kt贸re spojrza艂a, nie przy­pomina艂y b艂yszcz膮cych, piwnych oczu Ailo. Te wyda­wa艂y si臋 ciemniejsze i smutniejsze. To nie poci膮g艂a twarz Ailo pochyla艂a si臋 nad ni膮, lecz inna - szeroka, bardziej surowa i bardziej m臋ska...

- Ailo? - powt贸rzy艂a.

- Nie ma go tu - odpar艂 Sedolf.

- Ale on by艂 tu przed chwil膮 - szepn臋艂a i ponownie zapad艂a w letarg.

Sedolf ukl臋kn膮艂 na 艣wie偶o skoszonej 艂膮ce. Ida poja­wi艂a si臋 znik膮d. Wysz艂a z lasu, przez kt贸ry nie wiod艂y tu 偶adne 艣cie偶ki. Wo艂a艂a Ailo. Miota艂a si臋 wko艂o, jak gdyby czego艣 albo kogo艣 szuka艂a. Zemdla艂a.

B贸g jeden wie, jakim cudem zdo艂a艂a dotrze膰 tak da­leko. Na skr贸ty droga z cypla do tego miejsca zajmowa艂a zwykle ponad godzin臋. Nie rozumia艂, jak Ida mo­g艂a si臋 zdoby膰 na taki wysi艂ek.

Od zachodu nadci膮ga艂 deszcz.

Po nocnej popijawie z Emilem Sedolf nie czu艂 si臋 zdr贸w. Nie by艂 w stanie doj艣膰 do domu. Zreszt膮 nikt na niego nie czeka艂. Ju偶 dawno zyska艂 miano czarnej owcy w rodzinie. I ju偶 niejeden raz sypia艂 w stodo艂ach.

Chyba Ida nie jego szuka艂a?

Emila?

Ma艂o prawdopodobne.

Wygl膮da艂o na to, 偶e dziewczyna nie zdawa艂a sobie sprawy, gdzie si臋 znajduje...

Mog艂a tak i艣膰 w zamroczeniu a偶 z cypla. To szale艅­stwo zostawia膰 j膮 sam膮 w domu! Jeszcze nie ca艂kiem dosz艂a do siebie po chorobie.

Sedolf wzi膮艂 j膮 na r臋ce. Przez sekund臋 zdumia艂 si臋, 偶e jest taka lekka. Ale przecie偶 nie nale偶y do wysokich. Wydawa艂a si臋 w jego ramionach jak nie偶ywa. Serce mu zamar艂o na sam膮 my艣l. Musia艂 przysun膮膰 twarz blisko jej ust, 偶eby przekona膰 si臋, 偶e nadal oddycha. Lecz od­p艂yn臋艂a gdzie艣 daleko, pogr膮偶ona w g艂臋bokim 艣nie.

Przestraszony i oszo艂omiony, zani贸s艂 Id臋 do stodo­艂y. Delikatnie po艂o偶y艂 j膮 na sianie, przykry艂 kocem, kt贸ry przyni贸s艂 tu z my艣l膮 o Sofii. A wi臋c jednak si臋 na co艣 przyda艂, chocia偶 zupe艂nie w innym celu.

Sam usiad艂 obok Idy. Opr贸偶ni艂 butelk臋 do ostatniej kropli. Stwierdzi艂, 偶e to do艣膰 n臋dzne 艣niadanie. Przy­sz艂o mu na my艣l, 偶e powinien wreszcie si臋 ustatkowa膰, zosta膰 porz膮dnym cz艂owiekiem - on tak偶e. Kiedy艣...

By膰 mo偶e Sofia stanowi艂a jakie艣 rozwi膮zanie. Sta­n膮艂by przed pastorem w garniturze i bia艂ym krawacie. Obieca艂by wierno艣膰 do ko艅ca 偶ycia i by膰 mo偶e uwierzy艂, 偶e uda mu si臋 gra膰 rol臋 m臋偶a - przynajmniej przez jaki艣 czas. Chocia偶 to troch臋 nieuczciwe wobec Sofii. Ida mia艂a racj臋, 偶e ta ma艂a jest troch臋 niedo艣wiad­czona. Marzy艂a pewnie o czym艣 ca艂kiem innym.

Sedolf nie oddawa艂 si臋 marzeniom. To dobre dla dziewczyn. On co najwy偶ej potrafi艂 sobie wyobrazi膰 bo­gactwo. Nie 艣ni艂 na jawie o kobietach. Nigdy nie musia艂.

I tak mia艂 do艣膰 wra偶e艅.

Ludzie gadali, 偶e Knut ma pieni膮dze. Du偶o pieni臋­dzy. Pom贸g艂 tym, kt贸rzy stracili wszystko w po偶arze. Wybudowa艂 sobie du偶y dom w miejscu, gdzie sp艂on膮艂 dom Mai. Postawi艂 obor臋 z solidnych belek. Kupi艂 ko­nie i krowy. Zdoby艂 ziemi臋 orn膮 i 艂膮ki.

To musia艂o kosztowa膰.

Nie wygl膮da艂o na to, 偶eby Reijo kiedykolwiek mar­twi艂 si臋 o to, czy jego posiad艂o艣膰 spali si臋 czy nie. Sprze­da ryby czy nie. Z drugiej strony jednak nie op艂ywa艂 te偶 w dostatki. Ma艂o prawdopodobne, 偶eby chowa艂 co艣 w skrzyni.

Co za bzdurne my艣li.

Reijo przecie偶 nie mia艂 ju偶 c贸rek na wydaniu. Sedolf nie zna艂 r贸wnie偶 nikogo, kto by si臋 w wiosce o偶eni艂 dla pieni臋dzy i maj膮tku. Chocia偶 to z pewno艣ci膮 jedyny do­bry pow贸d, 偶eby si臋 o偶eni膰. Ida wygl膮da艂a tak m艂odo. To dziwne my艣le膰 o niej jako czyjej艣 偶onie. M臋偶atce.

Dobrze, 偶e 偶aden z nich, ani on, ani Emil, nie za­trzyma艂 si臋 wczoraj d艂u偶ej na cyplu. To mog艂oby napsu膰 wiele krwi.

Emil nadal pozostawa艂 pod silnym urokiem Idy, ale przecie偶 musi w ko艅cu zrozumie膰, 偶e nic nie wsk贸ra, odwiedzaj膮c j膮 jako wieczny zalotnik. Dziewczyna nie jest ju偶 panienk膮. Wysz艂a za m膮偶.

Emil powinien o偶eni膰 si臋 z Sofi膮. Pasuj膮 do siebie jak ula艂. Oczywi艣cie sami tego nie dostrzegaj膮.

Sedolf d艂ugo rozmy艣la艂. Powoli rozja艣nia艂o mu si臋 w g艂owie. Tymczasem deszcz zd膮偶y艂 porz膮dnie zmo­czy膰 dach stodo艂y.

Ida czu艂a si臋 bardzo os艂abiona i rozbita, kiedy si臋 ockn臋艂a. Popatrzy艂a na rozeschni臋te 艣ciany i ciemne sklepienie, drzwi zawieszone troch臋 krzywo.

Zorientowa艂a si臋, co j膮 obudzi艂o. Grzmoty burzy.

- Gdzie ja jestem? - spyta艂a. Sedolf przeci膮gn膮艂 si臋 i powoli, niespiesznie usiad艂.

Uda艂o mu si臋 troch臋 przespa膰. Nigdy nie mia艂 dosy膰 snu. Rzadko tylko temu po艣wi臋ca艂 noce. Mia艂 tak wie­le innych nocnych zainteresowa艅...

- Witamy z powrotem - rzek艂. - Gdzie jeste艣? W na­szej stodole. W po艂owie drogi w g贸ry. Mo偶esz mi po­wiedzie膰, w jaki spos贸b si臋 tu dosta艂a艣?

Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Zamierza艂am odwiedzi膰 Sofi臋 - odpar艂a. Pr贸bowa­艂a sobie przypomnie膰, dlaczego do niej nie trafi艂a, ale wyra藕nie pami臋ta艂a jedynie to, czego nie mog艂a prze­偶y膰 naprawd臋. Sen. - Wybra艂am si臋 do Sofii - powt贸­rzy艂a. Czu艂a si臋 nieswojo. - Nie mam poj臋cia, jak si臋 tu znalaz艂am. To niemo偶liwe, bym usz艂a tak daleko! To straszny kawa艂 drogi, prawda, Sedolf?

Skin膮艂 g艂ow膮.

Burza nie dawa艂a za wygran膮. Zobaczyli, jak b艂ysn臋­艂o. Zagrzmia艂o d艂ugo potem, a wi臋c nie by艂o powodu do obaw.

- Wo艂a艂a艣 Ailo.

- To mi si臋 艣ni艂o - powiedzia艂a wymijaj膮co. - Mu­sia艂am i艣膰 we 艣nie.

- Ale nie spa艂a艣, kiedy wychodzi艂a艣 z domu?

- Tak, masz racj臋 - przyzna艂a. - Nic si臋 nie zgadza. Wybra艂am si臋 do Sofii. Tego jestem pewna. Ale nie pa­mi臋tam, jak sz艂am. Nic z tego nie pami臋tam. Tylko ten sen, kt贸ry wydaje mi si臋 do艣膰 dziwny.

- Opowiesz? - spyta艂. Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie zrozumia艂by艣 - odpar艂a. Nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e go zrani艂a. Sedolf nie m贸g艂 wszak odgadn膮膰 jej intencji, nie wiedzia艂, 偶e zda­rzenia, kt贸rych dotyczy艂 sen, zna tylko najbli偶sza ro­dzina. Uzna艂 teraz, 偶e Ida traktuje go jak kogo艣 niepo­wa偶nego. Wiedzia艂, 偶e Ida du偶o rozmawia z Emilem. Dzieli si臋 z nim swoimi my艣lami. Emil tak m贸wi艂.

Uwa偶a zatem, 偶e jestem bardziej powierzchowny ni偶 Emil, pomy艣la艂. To troch臋 zapiek艂o. Nie dlatego, 偶eby za­mierza艂 si臋 do niej jako艣 zbli偶y膰, ale to zawsze boli, kiedy kto艣 nas uwa偶a za niezbyt rozgarni臋tego. Odchrz膮kn膮艂.

- Wesz艂a艣, zataczaj膮c si臋, na 艂膮k臋. Kr膮偶y艂a艣 przez chwil臋 w k贸艂ko. Wygl膮da艂o, jakby艣 czego艣 szuka艂a. Po­tem upad艂a艣. Wo艂a艂a艣 Ailo.

- Tyle pami臋tam - powiedzia艂a. Usiad艂a. Mia艂a na kolanach we艂niane getry. Suche 藕d藕b艂a trawy we w艂osach.

Sedolf wyj膮艂 ostro偶nie kilka z nich.

Ida spojrza艂a na koc, u艣miechaj膮c si臋 krzywo.

- Przygotowa艂e艣 si臋, co? A mo偶e zawsze korzystasz z tego miejsca?

- Tylko ten jeden raz - zapewni艂 i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Zwykle pro艣ciej jest wymkn膮膰 si臋 do ko­m贸rki lub na strych.

- Sedolf, przyznaj szczerze, czy jest w tym co艣 szczeg贸lnego? - spyta艂a. - Zmienia膰 dziewczyny jedn膮 po drugiej?

- Hm - mrukn膮艂 Sedolf. - Nigdy nie pr贸bowa艂em czego艣 innego.

- Nigdy w 偶adnej nie by艂e艣 do tego stopnia zako­chany, 偶eby艣 pragn膮艂 by膰 tylko z ni膮? Nigdy nie chcia­艂e艣 si臋 ustatkowa膰? Mie膰 dzieci?

- Nie - odpar艂 szczerze. - 呕adnej te偶 nie mia艂em wie­le do ofiarowania. Nie wi臋cej ni偶 jedn膮 noc, rozu­miesz? Nie jestem zbyt wiele wart. Wiesz, 偶e zosta艂em wyrzucony z pracy?

Ida wiedzia艂a o tym. Wszyscy wiedzieli. Wielu zbyt du偶o o tym rozprawia艂o. Gwiazda Sedolf a jako ewen­tualnego zi臋cia znacznie po tym przygas艂a.

- Chyba te偶 specjalnie do niczego si臋 nie nadaj臋. Nie powinienem sk艂ada膰 odpowiedzialno艣ci za dom na barki dziewczyny. A tym bardziej je偶eli chcia艂bym zo­sta膰 ojcem...

- Knutowi dzi艣 w nocy urodzi艂 si臋 syn - przerwa艂a mu Ida.

- Nie 艣ni艂o ci si臋?

- Nie, Knut przyszed艂 dzi艣 rano na cypel i powie­dzia艂 mi o tym. Ch艂opiec b臋dzie mia艂 na imi臋 Karl Rasmus. Sara z Myra pomaga艂a przy porodzie. Knut za­chowywa艂 si臋 jak pijany.

- Nie mia艂a艣 zamiaru i艣膰 do niego?

- Nie. Pami臋tam dobrze, 偶e wybiera艂am si臋 do So­fii - upiera艂a si臋 stanowczo. - Wcale nie my艣la艂am o Knucie. Zdawa艂am sobie spraw臋, 偶e nie zdo艂am doj艣膰 tak daleko.

- Przesz艂a艣 dwa razy wi臋ksz膮 odleg艂o艣膰 - zauwa偶y艂 cicho Sedolf.

Rzeczywi艣cie. Ida czu艂a si臋 straszliwie zm臋czona, wi臋c pewnie tego dokona艂a. Ale nie rozumia艂a, jak to si臋 sta艂o.

- Czy Emil co艣 m贸wi艂? - spyta艂a. - Czy uwa偶a, 偶e go w pewnym sensie zach臋cam?

- Nie zamierzam ci o tym opowiada膰.

- Nie chcia艂am mu robi膰 nadziei - t艂umaczy艂a si臋 Ida, jak gdyby nie zrozumia艂a s艂贸w Sedolfa. - Ale z Emilem 艣wietnie si臋 rozmawia. On mnie tak dobrze rozumie. Przynajmniej pozwala mi m贸wi膰. Chyba przede wszyst­kim o to chodzi. Pozwala mi si臋 wygada膰. Wydaje mi si臋, 偶e posuwam si臋 za daleko, kiedy nazywam go swo­im przyjacielem. Czuj臋, jakbym go wykorzystywa艂a...

- Przekonywa艂em go, 偶eby przesta艂 ci臋 odwiedza膰 - rzek艂 Sedolf z naciskiem. - To ty powinna艣 mu to po­wiedzie膰. Ja tylko us艂ysza艂em, 偶e przemawia przeze mnie zazdro艣膰 i 偶e sam mam na ciebie oko.

Ida u艣miechn臋艂a si臋.

- Emil uratowa艂 mi 偶ycie. Sedolf tak偶e si臋 u艣miecha艂, ale przez sekund臋 pojawi艂o si臋 w jego wzroku co艣 dziwnego. By膰 mo偶e si臋 myli艂a...

- Ty te偶 - doda艂a.

To niedobrze, 偶e wszyscy najwi臋ksze zas艂ugi przypisu­j膮 Emilowi. Gdyby Sedolf nie usiad艂 przy wios艂ach, nikt nie zosta艂by uratowany. Emil mia艂 trudniejsze zadanie, ale Sedolf w艂o偶y艂 tyle samo wysi艂ku - je偶eli nie wi臋cej.

- I dlatego nie mo偶esz za偶膮da膰 od jednego z nas al­bo od nas obu, 偶eby艣my si臋 odczepili? - spyta艂 troch臋 wyzywaj膮co. - Nawet je艣li tak by by艂o lepiej? Powin­na艣 da膰 Emilowi troch臋 czasu, 偶eby si臋 zastanowi艂 i zrozumia艂, 偶e potrzebna mu jest taka 偶ona jak... jak na przyk艂ad Sofia.

Ida sama o tym my艣la艂a. Jeden z k膮cik贸w jej ust lek­ko drgn膮艂.

- Powiedzia艂e艣 mu to? - spyta艂a. Sedolf skin膮艂 g艂ow膮.

- A on odwarkn膮艂, bym pilnowa艂 w艂asnych spraw. Zapewni艂 mnie, 偶e sam decyduje o swoim 偶yciu. I 偶e to mu odpowiada.

Sedolf odnalaz艂 wzrok Idy.

- A mo偶e i ty mu o tym m贸wi艂a艣? Na pewno my­艣la艂a艣, 偶e powinien zaj膮膰 si臋 Sofi膮, wida膰 to po tobie. Ale czy da艂a艣 mu to do zrozumienia?

- W pewnym sensie.

- Czy mi臋dzy tob膮 i Ailo nie dzieje si臋 przypadkiem co艣 z艂ego?

- Dlaczego, u licha, o to pytasz?

- Ludzie gadaj膮. 呕e z powodzeniem m贸g艂 jeszcze za­czeka膰. 呕e to wygl膮da dziwnie. I niew膮tpliwie tak jest.

Id臋 na moment jakby sparali偶owa艂o. Nigdy nie przysz艂o jej do g艂owy, 偶e ludzie mog膮 tak pomy艣le膰. To absolutnie nie pokrywa艂o si臋 z rzeczywisto艣ci膮.

- Czy Emil te偶 tak uwa偶a? Nie powinien! T艂uma­czy艂am mu, dlaczego rozstali艣my si臋 z Ailo. - Zaczerp­n臋艂a powietrza. - Mi臋dzy mn膮 i Ailo wszystko dobrze si臋 uk艂ada. Po prostu musia艂 wyjecha膰. Ca艂y czas si臋 zastanawiam, dlaczego to nie spotka艂o kogo艣 innego, tylko nas? Nie mog艂am przecie偶 mu towarzyszy膰. Ale potwornie za nim t臋skni臋. Nigdy nie potrafi艂abym my­艣le膰 o kim艣 innym, dop贸ki mam 艣wiadomo艣膰, 偶e Ailo czuje to samo. Emil o tym wie.

- Jeste艣 pewna? Czy mog艂a by膰 pewna? Czy w og贸le mo偶na by膰 pewnym czegokolwiek?

- Nie mog臋 tu zosta膰 - o艣wiadczy艂a.

Nie chcia艂a wi臋cej my艣le膰 o Emilu. Nie chcia艂a usi­艂owa膰 zgadn膮膰, co m贸g艂by my艣le膰 Emil.

- Odprowadz臋 ci臋 do domu, jak tylko przestanie pada膰. Ida popatrzy艂a na Sedolfa.

- Nigdy nie zdo艂am tam doj艣膰. To za daleko - przy­zna艂a z niech臋ci膮.

- Ponios臋 ci臋 - rzek艂 ch艂opak odwa偶nie. - Nie jestem s艂abeuszem, jak wiesz. Wszystkie dziewcz臋ta znad fior­du szalej膮 za moimi muskularni.

Ida skrzywi艂a si臋, ale odnios艂a wra偶enie, 偶e lubi Se­dolfa nieco bardziej ni偶 przedtem. Jest co prawda nie­poprawnym uwodzicielem, ale jest te偶 cz艂owiekiem.

Potrzebowa艂 jedynie okazji, by to udowodni膰.

Musieli czeka膰 d艂u偶ej, ni偶 zamierzali. Prawie zaczy­na艂 si臋 nowy dzie艅. Zd膮偶yli porz膮dnie zg艂odnie膰, za­nim deszcz przesta艂 pada膰. Ugasili tylko pragnienie, to nie by艂o trudne.

- Czuj臋 si臋 jak kapry艣na dama - zwierzy艂a si臋 Ida, siedz膮c na plecach Sedolfa, kiedy przedzierali si臋 przez mokry las.

Sedolf wybiera艂 najmniej ucz臋szczane 艣cie偶ki. Ida by艂a mu za to wdzi臋czna. Ona, kt贸ra nie przejmowa­艂a si臋 ludzkim gadaniem, czu艂aby si臋 strasznie, gdyby j膮 kto艣 teraz zobaczy艂.

Sta艂o si臋 jednak co艣 jeszcze gorszego.

Reijo wr贸ci艂.

Kr膮偶y艂 po domu niczym dziki, rozjuszony byk, za­艣lepiony strachem i z艂o艣ci膮.

Kiedy Sedolf postawi艂 Id臋 na podw贸rzu, ojciec da艂 upust emocjom. Nie zd膮偶yli nawet otworzy膰 ust, by cokolwiek wyja艣ni膰. Reijo zaci艣ni臋t膮 pi臋艣ci膮 uderzy艂 Sedolfa w twarz i powali艂 go na ziemi臋, zanim Ida zdo­艂a艂a zareagowa膰.

Reijo nie poprzesta艂 na tym. Porz膮dnie uderzy艂 jesz­cze kilka razy.

Sedolf co艣 zabe艂kota艂, Ida zobaczy艂a, jak wywr贸ci艂y mu si臋 oczy, tak 偶e widoczne by艂y tylko bia艂ka.

- Co ty sobie, do cholery, wyobra偶asz?! - zagrzmia艂 Reijo i dos艂ownie poci膮gn膮艂 c贸rk臋 do domu. Sedolfa zostawi艂 tak, jak le偶a艂.

Ida wyrwa艂a si臋 ojcu. Zachwia艂a si臋 i musia艂a oprze膰 si臋 o 艣cian臋. Przy ka偶dym oddechu bola艂o j膮 w pier­siach, w p艂ucach 艣wiszcza艂o i rwa艂o.

- Zab艂膮dzi艂am - wykrztusi艂a zdyszana. - Chcia艂am p贸j艣膰 do Sofii i nie rozumiem, jak to si臋 sta艂o, 偶e zna­laz艂am si臋 w lesie. Sedolf mnie znalaz艂. Zacz臋艂o pada膰... Nie mogli艣my wr贸ci膰 wcze艣niej...

- M贸wisz, 偶e nie wiesz, jak to si臋 sta艂o?

- Zupe艂nie tego nie rozumiem. - Ida pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Nie wiem, co mn膮 kierowa艂o. To przypomina艂o sen.

Reijo zmusi艂 j膮, by wszystko dok艂adnie opowie­dzia艂a.

Nie skomentowa艂 ani s艂owem.

- A gdzie s膮 Knut i Anjo? Czy nie powinni by膰 tu razem z tob膮?

- Urodzi艂o im si臋 dziecko - odpar艂a Ida. - Ch艂opiec.

Reijo odetchn膮艂 kilka razy, zdenerwowany. Za­mkn膮艂 oczy. Stara艂 si臋 uspokoi膰. Potem wzi膮艂 wiadro z wod膮, wyszed艂 i wyla艂 zawarto艣膰 na Sedolfa.

Wci膮gn膮艂 ch艂opaka do domu. Sedolf doszed艂 do sie­bie, ale wygl膮da艂, jakby pragn膮艂 znowu si臋 zapa艣膰 w ciemno艣膰.

- Jak na sw贸j wiek, masz t臋g膮 pi臋艣膰 - sykn膮艂. U艣miechn膮艂 si臋 blado.

- Powinienem ci raczej podzi臋kowa膰 - przyzna艂 Re­ijo.

Sedolf skrzywi艂 si臋.

- Nie mia艂em 偶adnych niecnych zamiar贸w wobec Idy. A gdyby nawet, to teraz nigdy nie przyjdzie mi to do g艂owy. Ale powinni艣cie jej lepiej pilnowa膰.

10

Emil wi臋cej nie pokazywa艂 si臋 na cyplu. Sedolf tak­偶e nie przychodzi艂. Nikt opr贸cz Idy za nimi nie t臋sk­ni艂. Sofia r贸wnie偶 si臋 zaszy艂a. Henriett臋 wpada艂a od czasu do czasu, kiedy nie znalaz艂a nikogo innego, kto zni贸s艂by jej paplanin臋.

Ida mia艂a du偶e grono kole偶anek. Przyja藕ni艂a si臋 r贸wnie偶 z wieloma ch艂opcami. Mimo to czu艂a si臋 po­twornie samotna. Mieszka艂a bez m臋偶a, lecz nie by艂a wolna, by m贸c bawi膰 si臋 i 艣mia膰 tak jak inni m艂odzi. Zosta艂a m臋偶atk膮, ale nie by艂o przy niej Ailo, wi臋c nie mog艂a bywa膰 u innych ma艂偶e艅stw.

Widywa艂a Knuta, Anjo i ich synka. I Reijo.

Nabra艂a si艂. Jej oddech nie brzmia艂 jeszcze tak, jak po­winien, ale k艂ucie przy nabieraniu powietrza znikn臋艂o. Mog艂a ju偶 robi膰 wszystko, co robi艂a wcze艣niej. Mog艂a bie­ga膰 bez wi臋kszego wysi艂ku. Mog艂a sobie na wiele pozwo­li膰, nie dostaj膮c przy tym zadyszki ani zawrot贸w g艂owy.

Jednak uzna艂a, 偶e to bez znaczenia. Poprawa stanu zdrowia prawie nie mia艂a sensu. Nikt si臋 nie cieszy艂 ra­zem z ni膮. W ko艅cu sama nie by艂a w stanie si臋 cieszy膰.

Reijo wspomnia艂, 偶e by膰 mo偶e wkr贸tce wyrusz膮 na wsch贸d, zaraz po letnim zgromadzeniu. Wtedy nie b臋­d膮 musieli sami szuka膰 dr贸g i nie wydeptanych szla­k贸w przez pustkowie, w ka偶dym razie na pocz膮tku. Bezpieczniej jest w臋drowa膰 wi臋ksz膮 grup膮, chocia偶 prawd膮 by艂o, 偶e podr贸偶uj膮cy te偶 okazywali si臋 r贸偶ni.

Ida bardzo pragn臋艂a wyjecha膰. Chcia艂a uda膰 si臋 w drog臋 cho膰by zaraz. O偶ywi艂a si臋, gdy tylko ojciec o tym wspomnia艂.

Z ca艂ej duszy marzy艂a o tym, by jak najszybciej zna­le藕膰 si臋 obok Ailo. Nie znosi艂a 偶ycia w pr贸偶ni.

Nie by艂a do tego stworzona, czu艂a si臋 jak w wi臋zie­niu, co prawda z 偶yczliwymi stra偶nikami, ale jednak w wi臋zieniu.

Istnia艂 jeszcze jeden pow贸d. Co艣, co sprawia艂o, 偶e nie mog艂a si臋 doczeka膰 spotkania z m臋偶em. Wcze艣niej nawet jej to nie przesz艂o przez my艣l. Poch艂oni臋ta r贸偶­nymi k艂opotami na nic nie zwr贸ci艂a uwagi. Dopiero Anjo, z rumie艅cem na twarzy, 艣ciszonym g艂osem za­sia艂a pierwsze ziarno nadziei.

- Czy zauwa偶y艂a艣, 偶e pasek twojej sp贸dnicy zrobi艂 si臋 troch臋 ciasny, Ida?

Ida sta艂a z male艅kim Karlem na r臋ku. Musia艂a skry膰 twarz za mi臋kkim, drobnym cia艂kiem, kiedy dotar艂 do niej sens tych s艂贸w.

- Mo偶e - przyzna艂a racj臋 Anjo. Nie powiedzia艂a nic wi臋cej.

Anjo zachowa艂a si臋 dyskretnie. Oby艂o si臋 bez g艂o­艣nych aluzji i rozg艂aszania tego, czego si臋 domy艣la艂a. By膰 mo偶e szepn臋艂a co艣 Knutowi, ale on udawa艂, 偶e nic nie wie.

Ida zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e uwaga dotycz膮ca pa­ska by艂a s艂uszna. Ale w ci膮gu ostatnich miesi臋cy tak niewiele si臋 rusza艂a. Mo偶e po prostu przyty艂a.

Ogl膮da艂a ciemniejszy pas sk贸ry w okolicy talii. Po­my艣la艂a znowu o sp贸dnicy. Nie przypisa艂a temu jakie­go艣 szczeg贸lnego znaczenia. Brzuch wygl膮da艂 tak jak zwykle, ale tego wieczoru przez d艂u偶sz膮 chwil臋 r臋ce Idy spocz臋艂y na nim z mi艂o艣ci膮.

Obejrza艂a piersi - nie potrafi艂a stwierdzi膰, czy zro­bi艂y si臋 ci臋偶sze, czy brodawki pociemnia艂y. Zapragn臋­艂a, 偶eby Ailo znalaz艂 si臋 przy niej. Dobrze by艂oby by膰 razem i wsp贸lnie szuka膰 pierwszych sygna艂贸w. Daw­no nie krwawi艂a, ale po ci臋偶kiej chorobie to te偶 nie musia艂o jeszcze niczego oznacza膰.

Ida d艂ugo si臋 zastanawia艂a.

Czu艂a, 偶e w jej ciele co艣 drgn臋艂o. Ale min臋艂y tygo­dnie, zanim odwa偶y艂a si臋 przyzna膰 do tego Anjo. Wcze艣niej jednak wymog艂a na niej z艂o偶enie uroczystej przysi臋gi, 偶e zachowa to dla siebie.

- My艣l臋, 偶e masz racj臋 - zwierzy艂a si臋. - My艣l臋, 偶e jestem przy nadziei.

- Czy Reijo o tym wie? Ida energicznie potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie mog臋 mu nic powiedzie膰, zanim nie dotrze­my na tyle daleko, 偶eby nie m贸g艂 zawr贸ci膰.

Anjo u艣miechn臋艂a si臋 i potarga艂a Id臋 po w艂osach.

- Czy jest ci niedobrze nad ranem? Ida nie mia艂a md艂o艣ci. Czu艂a jednak, 偶e nosi w so­bie zal膮偶ek 偶ycia.

Czu艂a i pragn臋艂a tego ca艂膮 sob膮.

- Nie boisz si臋, 偶e podr贸偶 b臋dzie zbyt uci膮偶liwa? Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Chc臋 by膰 z Ailo, kiedy dziecko przyjdzie na 艣wiat. Tylko to wydaje mi si臋 s艂uszne. Ailo powinien pozna膰 male艅stwo r贸wnie wcze艣nie jak ja. Powinien si臋 o nim dowiedzie膰, jeszcze zanim dziecko si臋 urodzi. Chcia艂a­bym razem z nim dzieli膰 oczekiwanie. Nie mog臋 go za­skoczy膰 i tak po prostu rzuci膰 mu niemowl臋 na kolana.

- Mam nadziej臋, 偶e mimo wszystko b臋dziesz ostro偶­na - odezwa艂a si臋 Anjo. - Chcia艂abym, 偶eby艣 nie mu­sia艂a jecha膰.

- M贸j dom jest tam, gdzie jest Ailo - rzek艂a Ida. By­艂a o tym przekonana. - Dop贸ki Ailo 偶yje dla mnie, m贸j dom jest przy nim. Nale偶ymy do siebie. Jestem mu przeznaczona.

- Emil i Sofia dali na zapowiedzi - rzuci艂a Anjo. Ida lekko poblad艂a.

- Nie wiedzia艂am. Ufam, 偶e b臋dzie im z sob膮 do­brze. Zawsze uwa偶a艂am, 偶e powinni...

Czu艂a si臋 jednak rozczarowana, 偶e 偶adne z nich nie zada艂o sobie trudu, by j膮 zawiadomi膰. Chcia艂aby 偶y­czy膰 im szcz臋艣cia.

- Ojciec Emila jest powa偶nie chory - m贸wi艂a dalej Anjo. - Spieszy im si臋, 偶eby Emil m贸g艂 przej膮膰 gospo­darstwo.

Anjo mia艂a w sobie co艣 niezwyk艂ego. Po up艂ywie pierwszego trudnego okresu, zosta艂a dobrze przyj臋ta przez mieszka艅c贸w wioski. Nie pr贸bowa艂a na si艂臋 po­kona膰 dystansu, jaki na pocz膮tku 'wobec niej stwarza­li. Kiedy jednak poznali jej wrodzon膮 偶yczliwo艣膰, za­cz臋li j膮 traktowa膰 jak jedn膮 ze swoich.

Dokona艂a niemal cudu, doprowadzaj膮c do 艣lubu z Knutem, du偶o przecie偶 od niej m艂odszym. On za艣 uczyni艂 wiele dobrego - ludzie ich szanowali.

Zdarza艂o si臋, 偶e Anjo pragn臋艂a, by Raija mog艂a zo­baczy膰, jak si臋 powiod艂o Knutowi. 呕e syn zajmuje we wsi wa偶n膮 pozycj臋. A jego 偶on臋, cho膰 obc膮, ludzie trak­tuj膮 jak swoj膮. Wiedzia艂a, 偶e Raija nie by艂a tu zbyt szcz臋艣liwa. 呕e nigdy nie uda艂o jej si臋 przenikn膮膰 przez mur niech臋ci i sta膰 si臋 cz膮stk膮 miejscowej spo艂eczno艣ci.

- Dociera do ciebie du偶o wi臋cej nowinek ni偶 do mnie! Przynajmniej tato b臋dzie teraz troch臋 spokoj­niejszy, skoro Emil, mo偶na powiedzie膰, znalaz艂 sw膮 przysta艅... - westchn臋艂a Ida.

- Czy Reijo m贸wi艂 ci, 偶e w podr贸偶 na p贸艂noc chce ze sob膮 zabra膰 Sedolfa?

- Nie.

Ida nic o tym nie s艂ysza艂a.

- Sedolf powiedzia艂 nam o tym kt贸rego艣 wieczoru. Reijo uwa偶a, 偶e droga jest zbyt daleka, by m贸g艂 wy­bra膰 si臋 w ni膮 sam z kobiet膮.

Ida wywr贸ci艂a oczami.

- My艣la艂by kto, 偶e to jaka艣 choroba by膰 kobiet膮!

- W g贸rach panuj膮 surowe warunki - t艂umaczy艂a Anjo. - Zgadzam si臋 z tob膮, ale rozumiem te偶 Reijo. Tw贸j ojciec mieszka艂 tam przez jaki艣 czas. Ja tak偶e. Zdaje sobie spraw臋 z tego, co m贸wi.

- Czy Sedolf si臋 zgodzi艂?

- Sam jeszcze nie wie. Ale co mu pozostaje? Nikt nie chce mu da膰 pracy, odk膮d ostatni chlebodawca go wyrzuci艂. Czy masz poj臋cie, 偶e Sedolf dobiera艂 si臋 do jego c贸rki?

Ida r贸wnie偶 i o tym nie wiedzia艂a.

- By艂oby z nim troch臋 weselej - zauwa偶y艂a. - Tato nie jest sob膮, odk膮d dowiedzia艂 si臋 o mamie. Nawet ja zaczynam nabiera膰 do niej dystansu. Chocia偶 na po­cz膮tku czu艂am si臋 bardzo rozgoryczona.

- Jemu jest trudniej - stwierdzi艂a Anjo. - Ca艂kiem j膮 utraci艂, kiedy zobaczy艂 tego ch艂opca.

Sedolf przysta艂 na propozycj臋 Reijo. Z pewnym wa­haniem. Bez przekonania, jak sam to okre艣li艂.

- To chyba nie robota dla mnie, ale mog臋 i tego spr贸­bowa膰 - stwierdzi艂.

Wyruszyli na pocz膮tku sierpnia. Dwa konie, w贸z i troje ludzi. I jeszcze male艅kie 偶ycie, o kt贸rym wie­dzia艂a tylko jedna z podr贸偶uj膮cych os贸b.

Pierwszego tygodnia sprzyja艂a im pogoda. Dobrze wp艂ywa艂a na ich humory. Przyroda w tej krainie, kt贸­ra wydawa艂a si臋 nie mie膰 granic, okaza艂a si臋 przepi臋k­na. Rozleg艂a i otwarta przestrze艅 - nikt nie zwichnie sobie karku, spogl膮daj膮c na szczyty wzniesie艅.

Sedolf powiedzia艂, 偶e wygl膮da jak placek jego matki.

- 艁atwo tu zab艂膮dzi膰 - doda艂. Nie by艂 pewien, czy mo偶e zaufa膰 Reijo i jego zmys艂owi orientacji.

Ida u艣wiadomi艂a sobie, 偶e w艂a艣nie to mia艂 na my艣li Ailo, m贸wi膮c: pi臋knie. Podniecona obserwowa艂a oto­czenie. 艁yka艂a pierwsze k臋sy tego, co dla Ailo stano­wi艂o codzienno艣膰.

Kiedy艣 nazwie to swoim. Zastanawia艂a si臋, czy zrobi to z przekonaniem. Teraz by艂o przede wszystkim obce.

Przemierzaj膮c p艂askowy偶, nauczyli si臋 偶y膰 z owada­mi, kt贸re lata艂y i pe艂za艂y, brz臋cza艂y i gryz艂y. Nauczyli si臋 docenia膰 cisz臋, kt贸ra zreszt膮 tak naprawd臋 nigdy nie by艂a absolutna. M贸g艂 j膮 zak艂贸ci膰 samotny ptak. Ko­mar, kt贸ry stara艂 si臋 uk艂u膰 nag膮 sk贸r臋. Lis wyj膮cy ku niebu gdzie艣 daleko, dalej ni偶 si臋ga艂 wzrok...

Cisza stanowi艂a balsam dla uszu.

Zabrali ze sob膮 wystarczaj膮co du偶o rzeczy, 偶eby da膰 sobie rad臋, ale nie wi臋cej ni偶 potrzeba. Dlatego musie­li 偶ywi膰 si臋 tym, co ofiarowa艂a im natura. Na rozle­g艂ych mokrad艂ach dojrza艂y ju偶 gdzieniegdzie w s艂o艅cu moroszki. Ida bardzo je lubi艂a. Mi臋sa niemal nie mog艂a tkn膮膰. Poprzedniego dnia uda艂o im si臋 z艂apa膰 zaj膮ca i chocia偶 posi艂ek wymaga艂 mocnych z臋b贸w, by艂 smacz­ny. Idzie wystarczy艂 sam zapach. Z trudem wmusi艂a w siebie kilka k臋s贸w - wym贸wi艂a si臋 tym, 偶e najad艂a si臋 jag贸d i 偶ytniego chleba, kt贸ry ze sob膮 zabrali.

Reijo wybra艂 si臋 na przechadzk臋 wzd艂u偶 rzeki, nad kt贸r膮 postanowili si臋 zatrzyma膰 na odpoczynek. Za­mierza艂 si臋 przekona膰, czy uda mu si臋 przechytrzy膰 ja­kie艣 ryby. By艂yby jutro na obiad.

- Nie mo偶emy dostarczy膰 Ailo jakiej艣 wychudzonej szczapy - powiedzia艂.

Rozbili prost膮 jurt臋, jak to robili Lapo艅czycy. Dwa­na艣cie 偶erdzi 艣redniej d艂ugo艣ci, cienkich i prostych, ustawili w ten spos贸b, 偶e utworzy艂y sto偶ek. Na wierz­chu u艂o偶yli pokrycie z cienkiej sk贸ry. Sk艂ada艂o si臋 z dw贸ch p艂at贸w - inaczej by sobie nie poradzili z jego naci膮gni臋ciem. Ko艅ce sk贸r styka艂y si臋 w miejscu, gdzie powinno znajdowa膰 si臋 wej艣cie. Nie zrobili porz膮dnych drzwi. Zwykle tworzy艂 je kawa艂ek tego samego materia­艂u, kt贸ry stanowi艂 pokrycie jurty. Uk艂ada艂o si臋 go na ze­wn膮trz i przymocowywa艂o sznurem. Potem sznur prze­ci膮gano przez czubek utworzony przez 偶erdzie, przez dymnik, a nast臋pnie puszczano luzem nisko przy po­przecznym paliku nad paleniskiem. Ten okr膮g艂y palik 艂膮czy艂 cztery zgi臋te 偶erdzie, kt贸re tworzy艂y cz臋艣膰 no艣n膮 szkieletu jurty. S艂u偶y艂 r贸wnie偶 do zawieszania garnk贸w.

呕erdzie Reijo zabra艂 ze sob膮 - okolice, w kt贸re si臋 wybierali, nie s艂yn臋艂y z wysokopiennych drzew.

Skromna jurta spe艂nia艂a wiele funkcji. Dawa艂a schronienie przed niepogod膮. Stanowi艂a miejsce do spania i przygotowywania posi艂k贸w.

- Tu jest cia艣niej, ni偶 s膮dzi艂em - rzek艂 Sedolf. Pr贸­bowa艂 w ten spos贸b zagai膰 rozmow臋. Nie zawi贸d艂 jako towarzysz podr贸偶y. Ida spodziewa艂a si臋 po nim, 偶e b臋dzie sypa艂 dowcipami jak z r臋kawa. Nic podobnego. Ten Sedolf, kt贸rego ze sob膮 zabrali, okaza艂 si臋 innym, bardziej rozwa偶nym cz艂owiekiem.

- Nie zmarz艂y ci stopy? - spyta艂 ze swego miejsca przy palenisku. - Nie ma tu niestety bocznej izby, do kt贸rej mo偶na by si臋 w razie czego wycofa膰. W tych wa­runkach 偶yje si臋 bli偶ej siebie. Wi臋cej o sobie wie. Ale te偶 bardziej troszczy o siebie nawzajem.

- Nie wierz臋, 偶ebym kiedykolwiek jeszcze zosta艂a z Ailo sama - wyrwa艂o si臋 Idzie, kiedy zrozpaczona rozgl膮da艂a si臋 doko艂a.

Przywyk艂a do g艂adkich 艣cian z drewnianych belek. Okien, przez kt贸re mog艂a wygl膮da膰. Spi偶arni, kt贸r膮 mog艂a porz膮dkowa膰, pod艂ogi wymytej do bia艂o艣ci.

- G艂owa do g贸ry! Sedolf po艂o偶y艂 jej d艂o艅 pod brod臋 i podni贸s艂 nieco wy偶ej.

- No, dalej, Ida, u艣miechnij si臋 cho膰 troch臋! Przynaj­mniej nie b臋dziesz musia艂a szorowa膰 pod艂贸g piaskiem.

Roze艣mia艂a si臋 i rozp艂aka艂a jednocze艣nie. Nie zda­wa艂a sobie sprawy, co j膮 czeka. Nie przypuszcza艂a, 偶e wype艂nia艂a swe my艣li fantazjami.

- Wiedzia艂am, 偶e Ailo nie wyobra偶a sobie innego 偶y­cia - m贸wi艂a przez 艂zy. - Ale to takie dziwne nagle wszystko zmieni膰!

Sedolf mia艂 szczup艂e palce. Po艣piesznie wytar艂 jej policzki wierzchem d艂oni. Ida ledwie to zauwa偶y艂a.

- Inaczej do tego podejdziesz - zapewni艂. - Kiedy ju偶 tam zamieszkasz. Za艂o偶臋 si臋, 偶e odzyskasz energi臋. B臋­dzie lepiej, ni偶 my艣lisz. Wierz臋, 偶e 偶ycie w jurcie nie jest z艂e. W przeciwnym razie Lapo艅czycy ju偶 dawno wy nale藕liby co艣 innego. A w zimie maj膮 przecie偶 ziemianki... Ida skrzywi艂a si臋. Sama otar艂a 艂zy.

- Wiesz przecie偶, co m贸wi艂o si臋 u nas o tych, co mieszkali w ziemiankach...

Sedolf doskonale pami臋ta艂. Jego rodzina nadal mieszka艂a w darniowej chacie. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e Ida o tym zapomnia艂a, ale jej s艂owa zapiek艂y.

- Patrzysz na to w ten spos贸b, poniewa偶 jeste艣... - Nie doko艅czy艂. Wyda艂 si臋 dziwnie zak艂opotany. Musia艂 po­m贸c sobie r臋kami, cho膰 to wcale nie pomog艂o lepiej si臋 wys艂owi膰. - Poniewa偶 spodziewasz si臋 dziecka, prawda?

Ida zamruga艂a i spojrza艂a na niego zdumiona. Popa­trzy艂a po sobie i stwierdzi艂a, 偶e niczego jeszcze nie wida膰.

- Czy Anjo si臋 wygada艂a?

Sedolf u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo i potrz膮sn膮艂 ciemn膮 czu­pryn膮.

- Zgad艂em. Nie jesz mi臋sa. Wygl膮dasz strasznie bla­do nad garnkiem roso艂u, w jednej chwili sta艂a艣 si臋 bar­dziej kobieca ni偶 jakakolwiek inna kobieta znad fiordu. Nie d藕wigasz, nie podnosisz, nie skaczesz jak Ida, kt贸­r膮 zna艂em. I jest co艣 w twoich oczach. Albo w u艣mie­chu. Do diab艂a, nie wiem. Po prostu co艣 w tobie jest...

- Ani s艂owa tacie! W jednej chwili odes艂a艂by mnie do domu - m贸wi膮c, owija艂a wok贸艂 palca kosmyk w艂o­s贸w. - Wiem, 偶e zdarzaj膮 mi si臋 zmienne nastroje. Mam nadziej臋, 偶e nie doprowadz臋 was do szale艅stwa.

- Na razie nie wida膰 偶adnych oznak - zapewni艂. - Powiem ci, kiedy b臋d臋 bliski ob艂臋du. - Nabra艂 powie­trza i spyta艂: - Du偶o zosta艂o czasu?

Ida zaczerwieni艂a si臋. Dziwnie by艂o rozmawia膰 o tym z m臋偶czyzn膮. Przecie偶 to nie Ailo.

- Chyba trzeci miesi膮c. Rozwi膮zanie powinno nast膮pi膰 w styczniu. W samym 艣rodku surowej i mro藕­nej zimy. To odpowiedni czas narodzin dla dziecka, kt贸re ma si臋 wychowywa膰 w jurcie. Wzdrygn臋艂a si臋.

- Jeste艣 teraz 艂adniejsza - przyzna艂 Sedolf jakby nie­obecny. - Mam dla ciebie pozdrowienia od Emila - rzek艂 po chwili. - Nie wiedzia艂em, czy powinienem ci je przekaza膰, czy raczej zrezygnowa膰.

- Mo偶e mi nie zaszkodzi...

- Hm - rzek艂. - Uwa偶am, 偶e przekazanie takich wia­domo艣ci to raczej nic przyjemnego.

- S艂ysza艂am o nim i o Sofii - uprzedzi艂a go Ida. - To najlepszy pomys艂, na jaki mogli wpa艣膰.

- Emil wyzna艂 mi - m贸wi艂 dalej Sedolf - 偶e jego de­cyzja bardziej wynika艂a z rozs膮dku ni偶 z prawdziwych uczu膰. 呕e nie jest tak, jak mi臋dzy tob膮 i Ailo. - Wci膮­gn膮艂 powietrze, a偶 za艣wiszcza艂o mi臋dzy z臋bami. - Nie przesta艂 my艣le膰 o tobie, ale doda艂, 偶e to nie powinno ci臋 niepokoi膰. Postara si臋, by Sofia by艂a szcz臋艣liwa. Ze swojej strony mog臋 powiedzie膰, 偶e Sofia tak偶e przyj臋­艂a jego o艣wiadczyny z rozs膮dku. W jaki艣 spos贸b jej ro­dzice dowiedzieli si臋, 偶e mia艂a si臋 ze mn膮 spotka膰 tam­tej nocy. Nie byli zbytnio zadowoleni. Emil ze swoj膮 ziemi膮 lepiej si臋 nadaje na zi臋cia.

- Przejmujesz si臋 tym? - spyta艂a Ida zdziwiona.

- Sofi膮? Nie o ni膮 chodzi. Ale jest mi przykro, kie­dy zawsze traktuj膮 mnie z g贸ry. S膮dzi艂a艣, 偶e jestem ta­ki twardy, 偶e nic mnie nie rani?

- Nie wiem - odpar艂a. Sedolf coraz cz臋艣ciej j膮 zaskaki­wa艂. Pomy艣la艂a, 偶e w gruncie rzeczy wcale go nie zna. - Czy Emil powiedzia艂 co艣 jeszcze? 呕eby艣 mi przekaza艂?

- Powstrzyma艂em go, zanim wyst膮pi艂 z mow膮 o wiecznej mi艂o艣ci i o tym, 偶e na zawsze pozostaniesz w jego sercu. Zreszt膮 i tak mi to powiedzia艂. Jednak ja o艣wiad­czy艂em mu, 偶e takich rzeczy nie m贸wi si臋 zam臋偶nym ko­bietom. Niezale偶nie od tego, jak wielkim uczuciem si臋 je darzy. - Odetchn膮艂 g艂臋boko. - Mimo wszystko 偶yczy ci powodzenia. 鈥炁籩gnaj, Emilu鈥, tak bym to skwitowa艂.

- Jak to si臋 dzieje, 偶e ch艂opak o tak ma艂o poetycz­nej duszy jak ty z tak膮 艂atwo艣ci膮 艂amie dziewcz臋ce ser­ca? - zauwa偶y艂a Ida z u艣miechem. - Dziewcz臋ta lubi膮 s艂ucha膰 pi臋knych s艂贸wek.

- Kiedy chc臋, to potrafi臋 - zapewni艂, splataj膮c d艂onie na kolanie. - Jednak nigdy nie m贸wi艂em czego艣 takiego ca艂kiem serio. To r贸偶nica. Teraz na pewno powiesz, 偶e po prostu nie spotka艂em jeszcze takiej, kt贸rej m贸g艂bym to wyzna膰 na powa偶nie. I pewnie b臋dziesz mia艂a racj臋.

- By膰 mo偶e w zwi膮zku Emila i Sofii nie ma zbyt wiele uczucia - zauwa偶y艂a Ida - ale w艂a艣ciwie s膮 do sie­bie bardzo podobni. Powinni si臋 polubi膰. Oboje s膮 ta­cy dobrzy. Jako ludzie.

- My艣lisz, 偶e Ailo znajdzie dla mnie jak膮艣 Laponk臋? - spyta艂 Sedolf i przeczesa艂 w艂osy palcami. Zwykle g艂adko przylega艂y do g艂owy, uk艂adane na mokro, teraz zmieni­艂y si臋 z przodu w niesforn膮 grzywk臋, zaczynaj膮c膮 si臋 wy­soko w g贸rze i opadaj膮c膮 prosto na r贸wne brwi. Przyda­艂oby si臋 j膮 przystrzyc.

- Mo偶esz si臋 zapyta膰 Ailo - odpar艂a. - On i Knut wyszumieli si臋 tej zimy, kiedy przebywali razem, pew­nie wi臋c m贸g艂by ci jak膮艣 przedstawi膰.

- Zazdrosna? - roze艣mia艂 si臋 zaczepnie.

- Nie - odpowiedzia艂a szczerze. - To by艂o kiedy艣. Ale teraz nie b臋dzie pr贸bowa艂 niczego podobnego. Na to si臋 nie zgodz臋.

Zakrzywi艂a palce i wysun臋艂a niczym szpony, ale ponie­wa偶 obgryz艂a paznokcie, nie mog艂a straszy膰 pazurami.

- Mog艂aby艣 mie膰 tylu ch艂opak贸w, ilu tylko by艣 ze­chcia艂a - rzek艂 z przekonaniem. - Zawsze kr臋ci艂o si臋 wok贸艂 ciebie wielu zalotnik贸w. A ty zachowywa艂a艣 si臋 jak ksi臋偶niczka na szklanej g贸rze.

- Nie nale偶臋 do tego rodzaju dziewczyn.

- W艣r贸d ch艂opak贸w wrza艂o. Pewnego razu Emil omal nie pchn膮艂 Helmera no偶em. Pami臋tam, 偶e musia­艂em ich rozdzieli膰. Pr贸bowa艂em im wyt艂umaczy膰, 偶e to strata czasu bi膰 si臋 o dziewczyn臋. Zw艂aszcza o dziew­czyn臋, kt贸ra ich nie chce.

- Czy to dlatego nigdy nie widzia艂am ci臋 w pobli偶u? - spyta艂a 偶artem.

- Hm. Chyba mnie tak偶e by艣 nie przyj臋艂a, prawda?

Ida u艣wiadomi艂a sobie, 偶e oto siedzi i flirtuje z Sedolfem. Robi艂a to bezwiednie. Po prostu rozmawia艂a. Cz臋sto si臋 tak zachowywa艂a, bez 偶adnych ukrytych za­miar贸w. To wyp艂ywa艂o z jej natury.

- W膮tpliwe - odpar艂a zupe艂nie innym tonem i wsta­艂a. Musia艂a schyli膰 g艂ow臋, 偶eby nie uderzy膰 o 偶erdzie. Nie widzia艂a, 偶e Sedolf r贸wnie偶 si臋 podnosi. Porusza艂 si臋 mi臋kko jak kot. Stan膮艂 przed wej艣ciem do namio­tu, zanim Ida zd膮偶y艂a si臋 do niego zbli偶y膰. Opalon膮 d艂oni膮 rozchyli艂 kraw臋dzie sk贸r.

Jego oczy utworzy艂y dwie w膮ziutkie szparki. Na ustach igra艂 u艣miech. Nie wydawa艂 si臋 gro藕ny, raczej 偶yczliwy i uprzejmy. Okaza艂 jej szacunek w spos贸b, w jaki zwyk艂 okazywa膰 go kobietom.

Nieoczekiwanie pod艂o偶y艂 woln膮 d艂o艅 Idzie pod bro­d臋, a palcem wskazuj膮cym przesun膮艂 po jej podbr贸d­ku i szyi.

P贸藕niej Ida zadawa艂a sobie pytanie, czemu go nie odsun臋艂a. To by艂oby takie proste, a on by nie zaprote­stowa艂. Mia艂a dwie wolne r臋ce. Nie u偶y艂 si艂y ani prze­mocy. Jego oczy przykuwa艂y jej wzrok - tylko tyle. Po­za tym mog艂a si臋 cofn膮膰. Powiedzie膰 鈥瀗ie鈥.

Jednak w blasku jego oczu kry艂o si臋 co艣 niezwyk艂e­go. Co艣, na co wcze艣niej nie zwr贸ci艂a uwagi.

By膰 mo偶e to w艂a艣nie 贸w czar, kt贸ry rozsiewa艂 wo­k贸艂 siebie i kt贸ry niweczy艂 wszelk膮 obron臋. Wi臋cej, nie pozwala艂, by w og贸le powsta艂a.

Ida nie rozumia艂a, jak do tego dosz艂o. Sedolf tak偶e nie uczyni艂 tego rozmy艣lnie. U艣wiadomi艂a to sobie du­偶o p贸藕niej.

U艣miecha艂 si臋 lekko. Id臋 przeszed艂 dreszcz. Nie doj­dzie do tego, przebieg艂o jej przez g艂ow臋. Nie mo偶e do tego doj艣膰! To nie Ailo! On nie jest Ailo!

Ale si臋 sta艂o.

Poczu艂a jego oddech, zapach tytoniu, ciep艂o. Usta Sedolfa na swoich. Czu艂e, delikatne. J臋zykiem pie艣ci艂 jej wargi, ledwie ich dotykaj膮c. Z przera偶eniem u艣wiado­mi艂a sobie, 偶e rozchyli艂a usta. Otworzy艂a je dla niego...

Ch臋tnie...

- Nie wzbraniaj si臋 - rzek艂 cicho, kiedy si臋 odsun膮艂. - Nikt do tej pory nie poparzy艂 si臋 od moich poca艂unk贸w. To ca艂kiem mi艂e. Bardzo ci臋 lubi臋, Ida. Nie zamierza艂em ci臋 wystraszy膰. Na moment uleg艂em pokusie. Mam na tyle zdrowego rozs膮dku, 偶e nie pozwol臋 sobie na jakie艣 g艂臋bsze uczucia do cudzej 偶ony. Jestem tylko przyjacie­lem, Ida.

- Przyjaciele si臋 nie ca艂uj膮, nie w ten spos贸b - rzuci艂a. Otworzy艂 przed ni膮 wej艣cie do jurty. Przygl膮da艂 si臋 jej przez chwil臋.

- Ca艂owa艂a艣 wielu przyjaci贸艂, prawda? Powiedzmy, 偶e to za te wszystkie okazje, kt贸re straci艂em. Do tej pory. Nie kryje si臋 w tym nic innego!

- Nigdy wi臋cej! - wybuchn臋艂a Ida. - Nie pozw贸l, by to si臋 kiedykolwiek powt贸rzy艂o.

- Nigdy wi臋cej - obieca艂. Zachowa艂 si臋 na tyle taktownie, 偶e nie wspomnia艂, i偶 z 艂atwo艣ci膮 mog艂a mu przeszkodzi膰.

- Mam nadziej臋, 偶e Ailo doceni to, co ma - doda艂 z u艣miechem, kiedy wychodzi艂a.

Poczu艂a na rozpalonych policzkach ch艂odne wieczor­ne powietrze. Mia艂a nadziej臋, 偶e si臋 nie zaczerwieni艂a.

Zatrzyma艂a si臋. Przed nimi jeszcze wiele tygodni. Wiele tygodni, podczas kt贸rych b臋d膮 musieli przeby­wa膰 blisko siebie.

- Czy nie m贸g艂by艣 zapomnie膰, 偶e jestem... kobiet膮? - spyta艂a i popatrzy艂a Sedolfowi prosto w oczy. Stan臋艂a tak, 偶e nie m贸g艂 wyj艣膰 z jurty.

Chwyci艂 j膮 lekko za ramiona, zmusi艂, by si臋 przesu­n臋艂a, 偶eby i on m贸g艂 si臋 znale藕膰 pod otwartym niebem.

- Zapomnie膰, 偶e jeste艣 kobiet膮? - powt贸rzy艂 z cie­p艂ym u艣miechem. By艂 tak diabelnie mi艂y. Czu艂a si臋 przy nim jak p贸艂idiotka. Jak jaka艣 histeryczka, kt贸ra reaguje zbyt gwa艂townie. - No, tak - westchn膮艂. - Mo­g臋 w ka偶dym razie obieca膰, 偶e nie b臋d臋 z tob膮 wi臋cej flirtowa艂. Dobrze? Przyznaj臋, 偶e g艂upio si臋 zachowa­艂em. Ale ju偶 taki jestem, 偶e zawsze robi臋 rzeczy, kt贸­rych potem 偶a艂uj臋. Przyjmiesz przeprosiny?

Pu艣ci艂 j膮 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 na zgod臋. Ida u艣cisn臋艂a j膮 bez wahania.

- Zapomnijmy o tym - powiedzia艂a. Zastanawia艂a si臋, czy Sedolf r贸wnie偶 k艂ama艂.

11

Ida s膮dzi艂a, 偶e ju偶 nie gro偶膮 jej poranne md艂o艣ci. Ale w艂a艣nie dopad艂y j膮 z pe艂n膮 moc膮.

Dotarli daleko w g艂膮b Finnmarku. Doko艂a rozci膮ga艂 si臋 p艂askowy偶 i faliste wzniesienia. Sedolf wiele razy py­ta艂 Reijo, sk膮d ma pewno艣膰, 偶e id膮 w dobrym kierunku.

- Poznaj臋 po niebie, s艂o艅cu i wietrze - odpar艂 Reijo. - Po wszystkim, co nas otacza. By艂em tu ju偶.

Sedolf znal si臋 na morskiej nawigacji, ale uwa偶a艂, 偶e orientacja na tym morzu p艂askowy偶u to co艣 zupe艂nie innego.

Ida zauwa偶y艂a, 偶e schud艂a. Nie mia艂a apetytu. Bez wzgl臋du na to, jak bardzo si臋 stara艂a, nie mog艂a si臋 zmusi膰 do jedzenia. Na sam widok 艣ciska艂o j膮 w 偶o­艂膮dku. Najgorzej by艂o nad ranem. Kiedy wstawa艂a, musia艂a zaciska膰 z臋by, 偶eby nie zwymiotowa膰. Opa­nowywa艂a si臋, stara艂a si臋 porusza膰 ostro偶nie i jako艣 udawa艂o jej si臋 zachowa膰 kontrol臋 nad tym, co wiro­wa艂o i burzy艂o si臋 w do艂ku.

Wymaga艂o to nadludzkiego wysi艂ku.

Codziennie pokonywali d艂ugie odcinki drogi, na ile tylko koniom starcza艂o si艂. Wszystko zale偶a艂o od zwie­rz膮t. Te dzielne stworzenia dawa艂y z siebie wi臋cej, ni偶 mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰.

Wyruszali wcze艣nie, kiedy ziemi臋 pokrywa艂a jasna nocna rosa. Odpoczywali, kiedy s艂o艅ce si臋ga艂o najwy偶szego punktu na niebie, chocia偶 na p贸艂nocy o tej po­rze roku upa艂 raczej im nie grozi艂.

Zatrzymywali si臋 przede wszystkim ze wzgl臋du na konie. Tahti, czarny z bia艂膮 gwiazdk膮 na czole, kt贸rej zawdzi臋cza艂 sw膮 nazw臋, oraz drugi, ca艂y czarny, Musti, nazwany tak z powodu swej ma艣ci, musia艂y odpoczy­wa膰. Trzeba je by艂o napoi膰 i nakarmi膰, by nabra艂y si艂 przed nast臋pnym etapem, kt贸ry rzadko si臋 ko艅czy艂, za­nim wieczorne, czerwone s艂o艅ce schowa艂o sw膮 twarz we wrzosowisku.

W ci膮gu ostatnich dni Reijo prowadzi艂 konie troch臋 dalej. Wyd艂u偶a艂 odcinki.

- Zbli偶a si臋 czas jesiennych w臋dr贸wek - wyja艣ni艂. - Stada trzeba przegoni膰 przed nadej艣ciem okresu godo­wego ren贸w.

Chcia艂 dotrze膰 w por臋 do miejsc letniego wypasu. Poniewa偶 wyruszyli wcze艣niej, mo偶e nie b臋d膮 musieli i艣膰 a偶 na wybrze偶e. I tak przebyli d艂ug膮 drog臋.

Lecz nie zosta艂o im wiele czasu.

Ida dr偶a艂a z niecierpliwo艣ci. W koniuszkach palc贸w czu艂a rado艣膰 ponownego spotkania z Ailo. Wszystkie jej my艣li kr膮偶y艂y 'wok贸艂 tego jednego.

By艂a podniecona i zm臋czona - cieszy艂a si臋, 偶e po­dr贸偶 wkr贸tce dobiegnie kresu. Wype艂nia艂a j膮 t臋sknota za Ailo, kt贸ry sta艂 si臋 jej najwi臋ksz膮 ostoj膮. Wszyst­kim, czego pragn臋艂a. Cieszy艂a si臋, 偶e mu opowie o dziecku.

I strasznie 藕le si臋 czu艂a.

W czasie jednego z postoj贸w nie zdo艂a艂a znie艣膰 za­pachu gotuj膮cego si臋 mi臋sa. Kiedy dym zbiera艂 si臋 pod sklepieniem jurty i g臋stnia艂 przy dymniku, Ida wypa­d艂a z namiotu. Omal nie przewr贸ci艂a si臋 przy wyj艣ciu, zataczaj膮c si臋, pobieg艂a dalej. Musia艂a przytrzyma膰 si臋 wozu. Zwymiotowa艂a.

Kiedy tak sta艂a, ci臋偶ko oddychaj膮c i dygoc膮c na ca­艂ym ciele, zobaczy艂 j膮 Reijo.

- Co u licha? - spyta艂. - Przem臋czenie? Mo偶esz za­wsze powiedzie膰, 偶e chcesz odpocz膮膰, wiesz o tym. Tylko tego brakowa艂o. Jeste艣my ju偶 tak blisko, nie wolno nam traci膰 czasu!

Ida nadal wymiotowa艂a. Nawet kiedy nie mia艂a ju偶 czym, nie mog艂a opanowa膰 torsji.

- Spodziewa si臋 dziecka - rozleg艂 si臋 g艂os Sedolfa. - By­艂a bardzo dzielna i odwa偶na. Nie zas艂u偶y艂a na wym贸wki!

Reijo zbiela艂 na twarzy. Oniemia艂y wpatrywa艂 si臋 w Sedolfa, stoj膮cego tu偶 obok z r臋kami w kieszeniach, a potem Reijo z艂apa艂 Id臋 w ramiona. Odwr贸ci艂 j膮 ku sobie. By艂a biada, po policzkach sp艂ywa艂y pot i 艂zy.

Ostro偶nie odgarn膮艂 w艂osy z czo艂a c贸rki i 艂agodnie spojrza艂 jej w oczy.

- Czy to prawda? - spyta艂. Ida skin臋艂a g艂ow膮. Przygarn膮艂 j膮 do siebie. Przytuli艂 t臋 swoj膮 upart膮 i niezno艣n膮 Id臋.

- Nic by si臋 nie sta艂o, gdyby艣 mi o tym powiedzia­艂a - rzek艂 i pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach.

- Nieprawda, zmusi艂by艣 mnie, 偶ebym zosta艂a - od­par艂a.

Wiedzia艂, 偶e mia艂a racj臋.

- Musimy teraz troch臋 zwolni膰 - stwierdzi艂. - I tak znajdziemy ob贸z, nawet je艣li zajmie nam to jeszcze dzie艅 albo dwa. Nie mo偶emy ci臋 niepotrzebnie nara­偶a膰, Iduniu. Ailo by si臋 to nie podoba艂o.

P贸藕niej, kiedy wiecz贸r przeszed艂 w noc, kiedy na niebie czerwie艅 miesza艂a si臋 z szaro艣ci膮, ot tak dla za­bawy, a muszki skupi艂y si臋 w czarny r贸j, Reijo i Sedolf usiedli przy ognisku. Palili fajki. Nie rozmawiali wie­le. Ida spa艂a w jurcie.

- Zak艂adam - zacz膮艂 Reijo, nabrawszy powietrza w p艂u­ca - 偶e ani ty, ani Emil nie macie z tym nic wsp贸lnego...

Sedolf nie wydawa艂 si臋 nawet szczeg贸lnie zaskoczo­ny. Od kiedy Reijo dowiedzia艂 si臋 o dziecku, co jaki艣 czas podejrzliwie zerka艂 na niego.

- Je偶eli my艣lisz, 偶e mo偶e by膰 inaczej - odpar艂, sta­rannie wa偶膮c s艂owa - to nie znasz zbyt dobrze swojej c贸rki. Obra偶asz j膮 takim pos膮dzeniem.

Reijo skin膮艂 g艂ow膮.

- Musia艂em po prostu spyta膰 - rzek艂 ci臋偶ko. - P艂ynie w niej gor膮ca krew, rozumiesz, Sedolf. To nie ma wiele wsp贸lnego z moralno艣ci膮. To raczej kwestia charakteru. A Ida jest zbyt gwa艂towna. Nazwa艂bym to dziedzic­twem. - Zamilk艂. - Czy dawno ci o tym powiedzia艂a?

- Sam zgad艂em. Ida potrafi dochowa膰 tajemnicy, je­艣li jej na tym zale偶y.

Reijo przypomnia艂 sobie wiele drobnych epizod贸w. Jak Sedolf wyr臋cza艂 Id臋 w ci臋偶szych pracach. Jak jej pomaga艂. Podawa艂 r臋k臋...

Nie zwraca艂 na to uwagi po prostu dlatego, 偶e Sedolf na og贸艂 zachowywa艂 si臋 szarmancko wobec ko­biet. Okazywanie ch臋ci do pomocy le偶a艂o w naturze tego ch艂opaka. Nie pomy艣la艂 o tym, podejrzewa艂 ra­czej Sedolfa o niecne zamiary wzgl臋dem Idy.

Reijo zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e prze艣laduj膮 go upiory. Ida to nie Raija, stara艂 si臋 sobie t艂umaczy膰. Chocia偶 ma podobn膮 twarz, jest innym cz艂owiekiem. Nie wolno mu przypisywa膰 c贸rce cech, kt贸rych nie posiada艂a. Tak samo jak nie powinien os膮dza膰 Raiji - teraz po wszystkich tych latach, kiedy my艣la艂, 偶e j膮 rozumie. I jej wybacza艂. Nie powinien myli膰 Idy z Raij膮.

- Bo偶e, dobrze, 偶e wkr贸tce j膮 oddam Ailo. Nigdy nie powinien by艂 wyje偶d偶a膰 sam. Ka偶dy jest m膮dry po szkodzie, ale Ailo nie powinien by艂 wyje偶d偶a膰. Pomy­艣le膰 tylko, 偶e sam go do tego nak艂ania艂em!

Sedolf r贸wnie偶 si臋 nad tym zastanawia艂. Jednak wnioski zachowa艂 dla siebie.

Ida zmusza艂a Reijo, 偶eby nie zwalnia艂 tempa podr贸偶y.

- Nie ja pierwsza spodziewam si臋 dziecka - m贸wi­艂a. - Wczoraj by艂o mi niedobrze, ale to nie znaczy, 偶e i dzi艣 si臋 藕le czuj臋. Nosz臋 w brzuchu dziecko, a nie za­pad艂am na gro藕n膮 chorob臋.

U艣miechn臋艂a si臋, jak to tylko ona potrafi艂a. W ta­kiej chwili by艂a tylko sob膮 i w najmniejszym stopniu nie przypomina艂a Raiji.

- Powiem ci, jak co艣 si臋 b臋dzie dzia艂o. Nie zmusisz mnie chyba, 偶ebym wraca艂a do domu?

Jeszcze tego samego dnia ujrzeli stado ren贸w, wy­poczywaj膮ce w cieniu niewielkiego wzniesienia. Kiedy troch臋 wyt臋偶yli wzrok, mogli zobaczy膰 niewielki ciemny punkcik obok stada.

Pasterza.

- Dzi臋ki Bogu! - zawo艂a艂 Reijo. - Nie mog膮 zatem by膰 bardzo daleko. - Spojrza艂 na Sedolfa i Id臋. Wie­dzia艂 jaka b臋dzie odpowied藕, ale mimo to musia艂 za­pyta膰: - Jedziemy dalej, p贸ki ich nie spotkamy, czy rozbijamy tu ob贸z na noc?

Ida bez pomocy wdrapa艂a si臋 z powrotem na w贸z. Ukl臋k艂a i wpatrywa艂a si臋 w ogromne stado, w t臋 po­ruszaj膮c膮 si臋 szarobr膮zow膮 mas臋. Ruchome kropki na tle wzg贸rza. 呕ywy dywan. Nie znajdowa艂a s艂贸w. Tak wygl膮da bogactwo Ailo. To w艂a艣nie jest jego 偶ycie. Szlaki w臋dr贸wek tych zwierz膮t zdecyduj膮 o tym, gdzie prze偶yje nast臋pne lata.

Ta my艣l wyda艂a si臋 jej obca, dziwna, ale Ida zacz臋艂a si臋 z ni膮 oswaja膰. W tym dzikim miejscu istnia艂o co艣 poci膮­gaj膮cego. Nie zamierza艂a k艂ama膰, 偶e wcale nie t臋skni za lud藕mi, ale w tej krainie te偶 znajdowa艂a co艣 szczeg贸lnego i niepowtarzalnego. By膰 mo偶e dlatego, 偶e to 艣wiat Ailo.

- Nie b膮d藕 niem膮dry, tato - odezwa艂a si臋. Pr贸bowa­艂a si臋gn膮膰 wzrokiem za nast臋pne wzniesienia. Wydawa­艂o jej si臋, 偶e dostrzega nik艂e smugi dymu... - Oczywi艣cie nie spoczniemy, zanim si臋 z nimi nie spotkamy. My­艣lisz, 偶e tu wytrzymam, wiedz膮c, 偶e Ailo jest tak blisko?

Oczy Reijo r贸wnie偶 si臋 roze艣mia艂y. Dozna艂 ulgi, kie­dy cel podr贸偶y znalaz艂 si臋 w zasi臋gu jego wzroku.

- A ja musz臋 znale藕膰 sobie jak膮艣 Laponk臋 - rzuci艂 Sedolf. Zr臋cznie wspi膮艂 si臋 na w贸z. Usiad艂 naprzeciw Idy.

- No tak, ty te偶 nie mo偶esz czeka膰 - zauwa偶y艂a. Nawet konie musia艂y wyczu膰 niezwyk艂e poruszenie.

Pewnie zrozumia艂y, 偶e ju偶 za chwil臋, je偶eli jeszcze tro­ch臋 wytrzymaj膮, sko艅czy si臋 ich har贸wka.

Reijo zatrzyma艂 w贸z w pewnej odleg艂o艣ci od stada. Nie chcia艂 sp艂oszy膰 ren贸w i przysporzy膰 pas膮cemu do­datkowej pracy. Pami臋ta艂, jak sam pasa艂 reny. Wiedzia艂, 偶e nie polega to na bezczynnym siedzeniu i obserwowa­niu zwierz膮t. Zeskoczy艂 na ziemi臋. Poda艂 lejce Sedolfowi.

- Id臋 porozmawia膰 z pastuchem. Dowiem si臋, jak s膮 daleko. Co u nich s艂ycha膰.

Reijo dozna艂 wra偶enia, jakby przeni贸s艂 si臋 w inne czasy. Kiedy razem z Mikkalem przemierzali ten kawa­艂ek 艣wiata, dziel膮c si臋 my艣lami i... kobiet膮. Kiedy byli dla siebie jak bracia. Kiedy Mikkal struga艂 tylko ptaki w locie, niezale偶nie od tego, co zamierza艂 wyrze藕bi膰.

Pilnuj膮c ren贸w, rozmawiali i rozmawiali, p贸ki nie poczuli pustki w duszy. Rozmawiali te偶 o niej.

Raija by艂a wsz臋dzie na p艂askowy偶u.

Zatrzyma艂 si臋 przy bia艂ym kwiatku, kt贸ry ledwie wystawa艂 z poszycia. Przykucn膮艂. Ogarn臋艂o go wzru­szenie. Poczu艂, jak 艣cisn臋艂o mu si臋 gard艂o.

Na p艂atkach widnia艂 delikatny dese艅. Jaskier lodo­wy. Typowy kwiat p艂askowy偶u. Kwiat Raiji. Oczywi­艣cie r贸s艂 tutaj.

Reijo ostro偶nie dotkn膮艂 palcami male艅kiej g艂贸wki. Nie zamierza艂 zrywa膰 kwiatka. Niech ro艣nie tam, gdzie zasia艂a go jaka艣 wy偶sza istota.

Wsta艂 i poszed艂 dalej. Min膮艂 ma艂e, niebieskie gwiazd­ki na mchu. Przetacznik. 呕贸艂te skalnice z pomara艅czo­wymi plamkami. Wrzosy tak r贸偶owe, 偶e a偶 razi艂y w oczy. Niepozorne, a jednocze艣nie zwracaj膮ce uwag臋.

Kto powiedzia艂, 偶e przyroda jest tu monotonna?

Ten, kto tak uwa偶a艂, widocznie nie patrzy艂 pod no­gi. Nie widzia艂, co depcze.

- Dobry wiecz贸r - pozdrowi艂 Reijo pasterza.

- Dobry wiecz贸r - odpowiedzia艂 tamten. - W臋dru­jesz przez p艂askowy偶?

- Szukam waszego obozu - rzek艂 Reijo i przykuc­n膮艂, opieraj膮c r臋ce na kolanach. Zaj膮艂 pozycj臋 tak膮 jak Lapo艅czyk. - Nale偶ysz do krewnych Pawy?

Reijo nie przypomina艂 sobie tej m艂odej twarzy. Na­wet je艣li go spotka艂, ch艂opak by艂 pewnie dzieckiem. Dzieci臋ce twarze tak szybko si臋 zmieniaj膮.

Ch艂opiec przytakn膮艂.

Reijo wskaza艂 g艂ow膮 na w贸z.

- Przywioz艂em 偶on臋 Ailo syna Mikkala, moj膮 c贸rk臋. Czas najwy偶szy, by byli znowu razem. Dziewczyna le­偶a艂a chora, kiedy wyje偶d偶a艂. Mo偶e o tym s艂ysza艂e艣?

Ch艂opak pokr臋ci艂 nieznacznie g艂ow膮. Wzrokiem 艣ledzi艂 stado. Wygl膮da艂o na to, 偶e noc b臋dzie spokojna. Cicha.

- Daleko jeszcze do obozu? M艂ody pastuch wsta艂. Wsparty na kiju pokaza艂 na jedno ze wzg贸rz. Le偶a艂o najdalej.

- S膮 za tym wzniesieniem. Nie zajmie wam to wiele czasu. Musicie min膮膰 dwa strumienie. Jeden z nich jest do艣膰 szeroki. By艂o du偶o 艣niegu i ca艂kiem d艂ugo si臋 trzy­ma艂. Pawa nie 偶yje. Spytaj o jego syna Andersa. Znasz go?

Reijo skin膮艂 twierdz膮co.

- Wilki - wyja艣ni艂 ch艂opiec. - Bardzo nam dokuczy­艂y tego lata. To bardzo gro藕na wataha. Stracili艣my wie­le ren贸w. Pawa nie by艂 ju偶 taki m艂ody. Mia艂 przeciw sobie ca艂膮 sfor臋. Szybko umar艂. Sta艂o si臋 to wkr贸tce po naszym przybyciu w te strony. Nie jest nas ju偶 tak wie­lu. Ostatnie zimy by艂y surowe. Na wybrze偶u te偶 wca­le nie jest 艂atwo.

- Jak to?

- Nad fiordy, gdzie zwykle rozbijamy nasze zimowe obozy, 艣ci膮ga coraz wi臋cej Norweg贸w. Osiedlaj膮 si臋 tam na stale. Staj膮 si臋 w艂a艣cicielami ziemi, na kt贸rej do tej pory mieszkali艣my. Nasze domy zosta艂y tej wiosny zniszczone. Musimy znale藕膰 nowe miejsce. Gdzie艣 w g艂臋­bi l膮du. Anders twierdzi, 偶e tak b臋dzie najrozs膮dniej. Przyby艂o te偶 ch臋tnych do po艂ow贸w w fiordach. Ale wo­dy s膮 nadal nasze. Tylko my mieszkamy na p艂askowy偶u.

Reijo zamy艣li艂 si臋. S艂ysza艂, 偶e po艂owy na wybrze偶u nie nale偶a艂y do najbardziej obfitych i dlatego miesz­ka艅cy wysp przybywali nad fiordy, by si臋 tu urz膮dzi膰.

Ci, kt贸rzy mieszkali w jednym miejscu tylko przez p贸艂 roku, nie mieli 偶adnych praw. Za to w艂a艣nie Reijo nie darzy艂 rz膮dz膮cych sympati膮. Przez nich Lapo艅czy­cy zostali pozbawieni wszelkich przywilej贸w.

- Zatem nie wiedzie si臋 wam najlepiej - westchn膮艂. - A co z Ailo? Znajd臋 go w obozie? Czy przej膮艂 swoje stado?

- Spytaj Andersa - odpar艂 ch艂opak speszony. Nie patrzy艂 na Reijo, wodzi艂 wzrokiem za zwierz臋­tami.

Teraz dopiero Reijo domy艣li艂 si臋, 偶e co艣 si臋 sta艂o.

Otworzy艂 usta, 偶eby zapyta膰 ponownie, ale si臋 po­wstrzyma艂. Ten ch艂opak najwyra藕niej nie zamierza艂 mu nic powiedzie膰. Trzeba jecha膰 do obozu.

Odnale藕膰 Andersa.

- Dobrze - rzek艂. - Porozmawiam z Andersem. Dzi臋kuj臋 za wskazanie drogi. Pozostaniemy tam jaki艣 czas, wi臋c pewnie si臋 spotkamy. Jak si臋 nazywasz?

- Matte - odpar艂 ch艂opak. Reijo stara艂 si臋 ukry膰 przed Id膮 niepok贸j, kt贸ry go ogarn膮艂. Siedzia艂a na wozie i beztrosko 偶artowa艂a z Sedolfem. Tych dwoje m艂odych mia艂o w oczach tyle rado­艣ci. Wydawa艂o si臋, 偶e czasami ton ich rozm贸w stawa艂 si臋 frywolny, niewiele mu brakowa艂o do flirtu. Ale wida膰 m艂odzi tak teraz rozmawiaj膮. Sedolf nie by艂 wiele star­szy od Idy. M贸wili zupe艂nie innym j臋zykiem ni偶 Reijo.

Lapo艅czyk wspomnia艂 tylko o Andersie. Dlaczego ucieka艂 wzrokiem, kiedy Reijo pyta艂 o Ailo? Tak jakby nie wiedzia艂, o kim mowa? Albo jakby wola艂 nie wiedzie膰?

Niepokoj膮ce.

- Czy jeszcze daleko? - spyta艂a Ida. Dr偶a艂a z niecier­pliwo艣ci, a偶 Reijo 艣ciska艂o si臋 serce.

Oby si臋 nie rozczarowa艂a!

- Tam, gdzie dostrzeg艂a艣 dym - odpar艂. - Wygl膮da na to, 偶e Anders syn Pawy jest jednym z przyw贸dc贸w w obozie. Pawa nie 偶yje.

- Dowiedzia艂e艣 si臋 czego艣 o Ailo?

- Nic szczeg贸lnego - mrukn膮艂 niewyra藕nie Reijo i po­nagli艂 konie. - Musisz poczeka膰, a偶 dotrzemy na miej­sce, Ida. Wtedy na pewno zaspokoisz sw膮 ciekawo艣膰.

Mam nadziej臋, doda艂 w duchu.

Niepok贸j na dobre ogarn膮艂 Reijo. Co艣 by艂o nie tak, jak powinno. Czul to przez sk贸r臋, wietrzy艂 nosem.

Id膮 rzuca艂o tam i z powrotem. Wozy s膮 gorsze od stat­k贸w. Teraz morzem jest p艂askowy偶, a w贸z statkiem, kt贸­ry przez ten br膮zowozielony ocean p艂askowy偶u wi贸z艂 j膮 do Ailo. Reijo zaj膮艂 miejsce kapitana, Sedolf by膰 mo偶e pomocnika. Ida nie wiedzia艂a. To zabawa bez sensu.

Czu艂a obce zapachy. Pachnia艂o tu inaczej ni偶 nad fiordem. Ta ledwo wyczuwalna wo艅 to chyba zapach ren贸w niesiony przez wiatr. Widzia艂a, jak s艂up dymu coraz bardziej si臋 zbli偶a - sam widok wystarczy艂, by poczu艂a jego zapach. Zawsze mia艂a siln膮 wyobra藕ni臋.

W wieczornym blasku wszystko wydawa艂o si臋 pi臋k­ne. S艂o艅ce nabra艂o r贸偶owego odcienia, szczodrze roz­sy艂a艂o promienie ponad krajobrazem. Nawet br膮zowe w艂osy Sedolfa mieni艂y si臋 miedzianym blaskiem. Gdy­by kto艣 teraz spojrza艂 na niego i na Id臋, pomy艣la艂by, 偶e s膮 rodze艅stwem. Ida musia艂a si臋 u艣miechn膮膰 na t臋 my艣l. Pod 偶adnym innym wzgl臋dem nie byli podobni.

Wilgotn膮 r臋k膮 potar艂a policzek. Zobaczy艂a, 偶e na palcach pozosta艂 czarny 艣lad, i poczu艂a si臋 potwornie brudna.

Chcia艂a wygl膮da膰 艂adnie dla Ailo. Przyjemnie pachnie膰. Mie膰 czyste w艂osy i ubranie. To, w kt贸rym odby­艂a podr贸偶, mog艂oby chyba samo chodzi膰 z brudu. Nie mia艂a odwagi go zdj膮膰 w obawie, 偶e rzeczywi艣cie od niej odejdzie.

Ailo nigdy jej takiej nie widzia艂...

Sedolf dostrzega艂 wi臋cej, ni偶 my艣la艂a. Lekko poci膮­gn膮艂 j膮 za grzywk臋.

- Wygl膮dasz wystarczaj膮co 艂adnie - odezwa艂 si臋. - Ailo tak si臋 ucieszy na tw贸j widok, 偶e nic innego nie b臋dzie wa偶ne. Mog臋 ci臋 zapewni膰, 偶e jeste艣 najpi臋k­niejsz膮 brudn膮 dziewczyn膮, jak膮 w 偶yciu widzia艂em.

Ida mruga艂a i mruga艂a, wreszcie zdo艂a艂a powstrzy­ma膰 艂zy.

- Chyba wiesz, co m贸wisz - westchn臋艂a, poci膮gaj膮c nosem.

To idiotyczne, 偶e poczu艂a si臋 tak rozpaczliwie bez­radna. Nigdy nie przejmowa艂a si臋 wygl膮dem. Nigdy nie upad艂a tak nisko, 偶eby czeka膰 na dobre s艂owo. Teraz 艂y­ka艂a tanie komplementy Sedolfa jak wyg艂odnia艂y pies.

- Jestem beznadziejna - przyzna艂a. Pr贸bowa艂a odzy­ska膰 godno艣膰 w oczach Sedolfa. Jak gdyby to by艂o ko­nieczne. Jak gdyby mia艂 jej za z艂e t臋 s艂abo艣膰.

- Okaza艂a艣 si臋 niezwykle dzielna - rzek艂. - Jeste艣 sil­nym, ma艂ym trollem. S膮dz臋, 偶e nie wszyscy m臋偶czy藕­ni, kt贸rych znam, wytrzymaliby t臋 podr贸偶. I nie wszystkie dziewcz臋ta... - Pu艣ci艂 oczko, daj膮c do zrozu­mienia, 偶e powiedzia艂 to, by unikn膮膰 ataku z jej stro­ny. - Mo偶esz to nazwa膰 sprawdzianem umiej臋tno艣ci radzenia sobie na pustkowiu. Zda艂a艣 go znakomicie.

- Tak s膮dzisz? - Ida nie mog艂a si臋 powstrzyma膰 od z艂o艣liwo艣ci. - Ty, s艂ynny w艂贸cz臋ga Sedolf?

Roze艣miali si臋.

Dotarli do ostatniego strumienia. Przynajmniej Matte tak to okre艣li艂. Reijo pomy艣la艂, 偶e to raczej nie­wielka rzeka. Zmusi艂 konie, by wesz艂y do wody, kt贸ra si臋ga艂a im niemal do brzuch贸w.

Sedolf przytrzymywa艂 Id臋, 偶eby ni膮 tak bardzo nie rzuca艂o.

- Idealny spos贸b na pozbycie si臋 dziecka - mrukn膮艂 i zaraz potem przeprosi艂.

- Znios臋 i to! - odparowa艂a.

Ch艂opak pu艣ci艂 j膮 zaraz, jak tylko znale藕li si臋 na drugim brzegu.

Ujrzeli jurty.

Obcy przybysze z ko艅mi i wozem wzbudzili zain­teresowanie. T艂oczy艂y si臋 wok贸艂 nich dzieci, zbieg艂y si臋 psy. Musti i Tahti nie okazywa艂y zachwytu z powodu towarzystwa ps贸w, kt贸re ujada艂y tu偶 przy ich nogach, ale ufa艂y Reijo. Ci膮gn臋艂y w贸z dalej.

Kobiety zbi艂y si臋 w grup臋. Ida zauwa偶y艂a, 偶e wi臋kszo艣膰 to m艂ode dziewcz臋ta. Ca艂kiem m艂ode. Niekt贸re z nich trzyma艂y dzieci na r臋ku. By艂y ubrane w suknie ze sk贸ry o 艂adnym i prostym kroju. W艂osy splot艂y w warkocze. Ida zdumia艂a si臋, 偶e wiele spo艣r贸d nich to blondynki. Za­wsze my艣la艂a, 偶e Lapo艅czycy s膮 przewa偶nie czarnow艂o­si. Pewnie dlatego, 偶e Ailo mia艂 czarn膮 czupryn臋.

M臋偶czy藕ni skupili si臋 w osobnej grupie. Stan臋li wy­czekuj膮co na szeroko rozstawionych nogach. R贸wnie偶 oni nosili sk贸rzane stroje, takie w jakich Ida widywa艂a Ailo. Z szerokimi pasami na biodrach. Dziwili si臋 zapew­ne, czego ci Norwedzy od nich chc膮. W tym roku od­wiedzili ich ju偶 poborcy podatkowi. Nawet dwa razy: ze Szwecji i z pa艅stwa du艅sko - norweskiego. Ju偶 naprawd臋 dosy膰 zap艂acili kr贸lom, kt贸rym nic nie byli winni.

Ida szuka艂a w t艂umie twarzy Ailo. Grupa m臋偶czyzn liczy艂a dziesi臋膰 - pi臋tna艣cie os贸b. Nie wi臋cej. Wi臋kszo艣膰 r贸wnie偶 stanowili m艂odzi. Niekt贸rych mo偶na by na­zwa膰 ch艂opcami. Trzech, czterech mia艂o oko艂o czter­dziestki. Pewnie prze偶yli ci臋偶ki rok. Kilka lat. Tylko najsilniejsi przetrwali.

Ida nie dostrzeg艂a Ailo.

Reijo zatrzyma艂 konie. R贸wnie偶 on rozgl膮da艂 si臋 w艣r贸d zgromadzonych ludzi. Odnalaz艂 jedn膮 znajom膮 twarz. Kiedy zsiada艂 z wozu, tamten ruszy艂 ju偶 ku nie­mu z wyci膮gni臋tymi r臋kami.

Anders syn Pawy si臋 postarza艂. Wok贸艂 jego ust po­jawi艂y si臋 bruzdy, 艣wiadcz膮ce o zmartwieniach.

- Reijo Kesaniemi! - zawo艂a艂 z niedowierzaniem. - Co ci臋 sprowadza w te strony?

U艣cisn臋li sobie d艂onie. Wymienili uprzejmo艣ci. An­ders odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 wozu. Rozpozna艂 Id臋 po w艂osach i dozna艂 szoku, ujrzawszy drug膮 Raij臋.

- Wyros艂a艣 na pi臋kn膮 dziewczyn臋! Jeste艣 odbiciem swo­jej matki. Chyba nawet pi臋kniejsza. Czy to tw贸j m膮偶?

Reijo zacisn膮艂 oczy z b贸lu. Najch臋tniej zatka艂by r贸wnie偶 uszy. On by艂 ju偶 przygotowany, Ida nato­miast nie. Sta艂o si臋 jednak co艣 z艂ego.

Bardzo z艂ego.

G艂os Idy zabrzmia艂 czysto jak wiosenny strumyk. Nawet nie zadr偶a艂:

- Czy nie ma tu Ailo?

- Ailo? Syna Mikkala? - Anders potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Sedolf pom贸g艂 Idzie zsi膮艣膰 z wozu i po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej ramieniu. Reijo machn膮艂 na to r臋k膮. Czu艂, 偶e Ida b臋dzie potrzebowa艂a wsparcia.

Anders poleci艂 kilku m艂odzie艅com zaj膮膰 si臋 ko艅mi.

Zaprowadzi艂 go艣ci do swej jurty. Poprosi艂, by usiedli, zanim zacz膮艂 m贸wi膰.

- Ailo syn Mikkala mia艂 wszelkie zadatki, 偶eby sta膰 si臋 kim艣, ale zb艂膮dzi艂. 艁udzi艂em si臋, 偶e wr贸ci i udowod­ni, 偶e jest m臋偶czyzn膮. To nie by艂oby wcale trudne. Za­pomnieliby艣my o tym, co by艂o. Wybaczamy, gdy kto艣 oka偶e si臋 tego godny. Ale on widocznie tego nie chcia艂.

Ida opar艂a si臋 na ramieniu Sedolfa i p艂aka艂a. Docie­ra艂y do niej s艂owa, ale nie chcia艂a przyj膮膰 do wiadomo­艣ci ich znaczenia.

To nieprawda! To na pewno nieprawda!

- A wi臋c Ailo nie wr贸ci艂? - spyta艂 Reijo.

- Nie, odk膮d wyruszy艂 z Knutem. Dobrze ponad rok temu. Czy Knut pojawi艂 si臋 w domu?

- Tak, przyjechali do nas - rzek艂 Reijo. Wiele go kosztowa艂o, aby zachowa膰 spok贸j. Ida na szcz臋艣cie nie potrzebowa艂a jego pociechy, Sedolf si臋 ni膮 zaj膮艂... - Zar贸wno Knut, jak i Ailo wr贸cili do domu nad fior­dem. Do Jykea. Cztery miesi膮ce temu Ailo wyruszy艂 z powrotem na p贸艂noc. Do waszego obozu. Zabra艂 ze sob膮 tyle z艂ota, 偶eby艣cie wszyscy mogli 偶y膰 bez zmartwie艅.

- Ailo tutaj nie dotar艂.

- K艂amiesz - p艂aka艂a Ida. - Okradli艣cie go! K艂amiesz! Nigdy nie powinien by艂 wyruszy膰 sam!

- Ailo o偶eni艂 si臋 z Id膮, zanim uda艂 si臋 w powrotn膮 drog臋 - wyja艣ni艂 Reijo, nie spuszczaj膮c wzroku z An­dersa. - Wybacz jej, 偶e w rozpaczy rzuca takie s艂owa. Ale ma wiele do stracenia. Spodziewa si臋 dziecka Ailo.

- Nie widzieli艣my Ailo, odk膮d niejako zosta艂 st膮d wyrzucony. Chyba opowiada艂 o tym.

Reijo skin膮艂 g艂ow膮.

- Du偶o o nim my艣la艂em. Nie podejrzewa艂em, 偶e m贸g艂by mnie zawie艣膰 - wyzna艂 Anders.

- Mia艂 ze sob膮 reny. Zabra艂 te偶 troch臋 monet, kt贸­rymi m贸g艂by zap艂aci膰 w razie potrzeby. Nie powinien wi臋c zwraca膰 na siebie uwagi. Nikt nie m贸g艂 po nim pozna膰, co przewozi艂 - zastanawia艂 si臋 na g艂os Reijo.

- Cztery miesi膮ce to d艂ugo, chocia偶 droga z Jykea jest daleka - zauwa偶y艂 Anders. - Mimo 偶e wyruszy艂 p贸藕n膮 wiosn膮, powinien bez trudu pokona膰 wi臋kszo艣膰 drogi saniami. Ile czasu wam to zabra艂o?

- Nieco ponad miesi膮c. Anders skin膮艂 g艂ow膮. To by si臋 zgadza艂o.

- Mia艂 do przebycia d艂ug膮 drog臋. Wiele si臋 mog艂o wydarzy膰.

Marna to pociecha dla Idy.

- Mog臋 wam odst膮pi膰 swoj膮 jurt臋 na dzisiejsz膮 noc. Na tak d艂ugo, jak zostaniecie. Ostatniej zimy straci­艂em 偶on臋. Zmar艂a razem z dzieckiem wkr贸tce po jego urodzeniu.

Anders pomy艣la艂, jak bardzo by si臋 teraz przyda艂o z艂oto, kt贸re zabra艂 z sob膮 Ailo. Ale nawet nie warto o tym wspomina膰.

- Dzi臋kujemy - rzek艂 Reijo. Spojrza艂 na Id臋. Dr偶a­艂a i p艂aka艂a w koszul臋 Sedolfa. Ch艂opak wygl膮da艂 na zak艂opotanego, ale nie m贸g艂 jej tak po prostu od sie­bie odsun膮膰.

- Zaproponowa艂em Sedolfowi, 偶eby jecha艂 z nami - wyja艣ni艂 Reijo. Czu艂, 偶e musi jako艣 wyt艂umaczy膰 obec­no艣膰 tego m艂odego cz艂owieka. Anders zbyt dobrze znal stosunki rodzinne zar贸wno ze strony Raiji, jak i Reijo. - To syn cz艂owieka, kt贸ry kiedy艣 by艂 mi bar­dzo bliski - rzek艂 z wahaniem. Bole艣nie zdawa艂 sobie spraw臋, jak nieudolnie k艂amie. - Jest dla mnie jak syn, odk膮d jego matka odesz艂a.

Sedolf mrugn膮艂 do Reijo. Uda艂o mu si臋 zachowa膰 powag臋 do chwili, kiedy Anders wyszed艂.

- Nie藕le na艂ga艂e艣 - zauwa偶y艂.

- Do diab艂a, wygl膮dasz bardziej na kochanka ni偶 na przyjaciela rodziny! - rzuci艂 Reijo w nag艂ym napadzie z艂o艣ci.

Sedolf za艣 zwr贸ci艂 si臋 do Idy, m贸wi膮c:

- Lepiej trzymaj si臋 ode mnie z dala! S艂yszysz, Ida? Trzymaj si臋 ode mnie z dala. Tak b臋dzie dla ciebie naj­lepiej.

Nast臋pnie pu艣ci艂 Id臋.

Dziewczyna zachwia艂a si臋, skuli艂a w k艂臋bek. R臋ce splot艂a wok贸艂 kolan, opar艂a o nie policzek. 艁zy nie przestawa艂y jej p艂yn膮膰.

- Nie to mia艂em na my艣li - rzek艂 Reijo pojednawczo. Sedolf wzruszy艂 ramionami.

- Ailo nie uciek艂. Tego jednego jestem pewien - po­wiedzia艂 Reijo po chwili.

- Nie chc臋 tu zosta膰 - odezwa艂a si臋 Ida 偶a艂o艣nie. - S艂yszysz, tato? Nie chc臋 tu by膰! Nienawidz臋 tego miej­sca! I nie zostan臋 tu bez Ailo. Chc臋 do domu!

12

Ida nieustannie p艂aka艂a. Nie chcia艂a je艣膰 ani spa膰. Nie spojrza艂a nawet na wod臋 do mycia. Potrafi艂a tyl­ko p艂aka膰. Nie chcia艂a my艣le膰, nie chcia艂a rozmawia膰 z Reijo. Nie chcia艂a roztrz膮sa膰 tajemniczego znikni臋­cia Ailo, wcale nie chcia艂a si臋 nad tym zastanawia膰.

- Chc臋 do domu - powtarza艂a jedynie. - On mnie nie opu艣ci艂!

Pozwolili jej p艂aka膰. Reijo czu艂, jak ten p艂acz prze­szywa go na wskro艣. Wywo艂uje dr偶enie.

Mi臋dzy siid膮 a Jykea rozci膮ga艂a si臋 niesko艅czona przestrze艅. P艂askowy偶 i g贸ry, urwiska i strome kamie­niste zbocza. Rzeki i jeziora. Oczka wodne.

Ailo gdzie艣 tam by艂. Na pewno. Reijo najch臋tniej od razu wyruszy艂by go szuka膰.

Jednak to niemo偶liwe.

Zdawa艂 sobie z tego spraw臋.

Ida nie by艂a w stanie powstrzyma膰 si臋 od p艂aczu. P艂a­ka艂a cicho. Le偶a艂a skulona pod sk贸rami w najciemniej­szej cz臋艣ci jurty. Odwr贸ci艂a si臋 plecami. Reijo wiedzia艂, 偶e ani on, ani Sedolf dla niej nie istniej膮. Nikogo nie s艂ysza艂a. Trz臋s艂a si臋 na ca艂ym ciele, 艂ka艂a i poci膮ga艂a no­sem, cho膰 stara艂a si臋 za wszelk膮 cen臋 powstrzyma膰.

Sedolf poszarza艂 na twarzy, zacisn膮艂 usta i 艣ci膮gn膮艂 brwi. Reijo nie podejrzewa艂, 偶e ten ch艂opak mo偶e wy­gl膮da膰 tak powa偶nie i dojrzale.

- Istnieje kilka mo偶liwo艣ci - odezwa艂 si臋 Reijo. M贸­wi艂 bardziej do siebie ni偶 do Sedolfa.

- M贸g艂 na przyk艂ad uciec - zauwa偶y艂 Sedolf. - We wsi rozesz艂y si臋 pog艂oski o z艂ocie. Czy Ailo je mia艂?

- Wszyscy trzej je mieli - odpar艂 Reijo. - Knut, Heino i Ailo.

- Ale jako艣 nie mie艣ci mi si臋 w g艂owie, 偶e m贸g艂 zo­stawi膰 Id臋 dla z艂ota - zastanawia艂 si臋 Sedolf. - Jednak to te偶 jedna z mo偶liwo艣ci. Bogactwo mo偶e skusi膰 na­wet najlepszego cz艂owieka.

- Ailo nigdy by nie wzi膮艂 z艂ota dla siebie - rzek艂 Re­ijo stanowczo. Stara艂 si臋 zrozumie膰, co kierowa艂o Ailo. - Dla Idy owszem, ale nigdy dla siebie.

Sedolf musia艂 przyzna膰, 偶e to bardziej prawdopodobne.

- M贸g艂 zosta膰... napadni臋ty - przypuszcza艂 Reijo. To jedno z rozwi膮za艅, kt贸re najmniej mu si臋 podoba艂o.

- Zabity i okradziony? - Sedolf zni偶y艂 g艂os i spojrza艂 szybko w stron臋 Idy. Wygl膮da艂o na to, 偶e ich nie s艂ysza艂a.

- Albo zaatakowa艂y go dzikie zwierz臋ta. Pasterz m贸­wi艂 o kr膮偶膮cym w pobli偶u stadzie wilk贸w. To te偶 nie­zbyt krzepi膮ce.

- Lub uleg艂 nieszcz臋艣liwemu wypadkowi - doda艂 Sedolf.

- Mo偶e poszed艂 w innym kierunku, poniewa偶 co艣 in­nego okaza艂o si臋 wa偶niejsze? - rozmy艣la艂 na g艂os Reijo.

- C贸偶 by to mog艂o by膰? - spyta艂 Sedolf z pow膮tpie­waniem.

Reijo nie potrafi艂 na to odpowiedzie膰.

- A mo偶e zawr贸ci艂? - zgadywa艂 Sedolf. I sam zaraz odrzuci艂 t臋 mo偶liwo艣膰. - Wtedy istnia艂yby szanse, by­艣my go spotkali.

- Straci艂 pami臋膰... - rzek艂 Reijo, nie bardzo w to wie­rz膮c. - Albo nie 偶yje - m贸wi艂 dalej - albo uciek艂. Nie podoba mi si臋 偶adna z tych ewentualno艣ci. Poza tym to niepodobne do Ailo, by m贸g艂 zdradzi膰. Nie Id臋. Na szcz臋艣cie dawno nie widzia艂em bardziej zakochanego cz艂owieka ni偶 on.

- Czy Ida mo偶e mie膰 racj臋? - spyta艂 Sedolf. Zni偶y艂 g艂os, tym razem nie w obawie przed dziewczyn膮. - Czy ci ludzie byliby w stanie zabi膰 go dla z艂ota?

Reijo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Bez wzgl臋du na to, co s艂ysza艂e艣, Sedolf, Lapo艅czy­cy s膮 normalnymi lud藕mi, jak ty i ja. A my nie mordu­jemy naszych najbli偶szych. Anders jest wujkiem Ailo i m贸wi prawd臋. Ailo tu nie by艂o. Musimy si臋 z tym po­godzi膰. Znikn膮艂 w ten czy inny spos贸b. - Westchn膮艂. - A my nie mo偶emy si臋 dowiedzie膰, co si臋 sta艂o.

Ida, wyczerpana p艂aczem, zasn臋艂a nad ranem. Jed­nak nawet przez sen jej cia艂em wstrz膮sa艂o 艂kanie.

Ani Reijo, ani Sedolf r贸wnie偶 wiele nie spali. Sedolf czuwa艂 przy Idzie w jurcie. Reijo wyszed艂 porozmawia膰 z tymi, kt贸rych zna艂, a tak偶e u艣cisn膮膰 nowe d艂onie.

Dowiedzia艂 si臋, 偶e Lapo艅czycy musieli zabi膰 sporo zwierz膮t, by jako艣 prze偶y膰. Wiele poch艂on臋艂y podatki. Ludzie nie byli pewni, czy wszyscy poborcy mieli pra­wo i podstawy 偶膮da膰 czegokolwiek. Ale bezbronny na­r贸d niewiele mo偶e przeciwstawi膰 cz艂owiekowi, kt贸ry posiada bro艅.

Zostali wyparci z teren贸w na wybrze偶u. D艂ugo szu­kali nowego miejsca, kt贸rego nikt inny by nie chcia艂. Wiele czasu zabra艂o im zbudowanie nowych chat. Po­jawi艂o si臋 wi臋cej ch臋tnych do jedzenia z jednej miski. Fiordy nie obfitowa艂y w ryby. Teraz 艂owili tu dodatkowo stali mieszka艅cy. Przedtem byli tylko oni, La­po艅czycy. Dochodzi艂o do zatarg贸w mi臋dzy nimi a osadnikami, kt贸rzy nadci膮gn臋li z wybrze偶a w g艂膮b l膮du. Musieli odda膰 fiord. Znale藕膰 inne sposoby prze­偶ycia zim膮.

艁owili ryby w jeziorach, spod lodu. Mniej ni偶 w fior­dzie, kt贸ry nie zamarza艂. Polowali, jak robili to dotych­czas.

Ale zostali zmuszeni zrezygnowa膰 z cz臋艣ci tego, co by艂o dot膮d ich 偶yciem.

Nie domagali si臋 swych praw.

Byli pokojowo usposobieni.

Zima okaza艂a si臋 mro藕na. Siid臋 nawiedzi艂a choroba. Zapad艂o na ni膮 wiele ma艂ych dzieci. Nikt nie wiedzia艂, dlaczego. By膰 mo偶e zarazili si臋 od osadnik贸w, by膰 mo­偶e to z powodu z艂ego od偶ywiania. Albo bogowie tak chcieli. Trudno powiedzie膰.

W najmro藕niejsze zimy zawsze odchodzi艂 kto艣 z najstarszych cz艂onk贸w wsp贸lnoty.

W z艂ych i ci臋偶kich czasach odchodzi艂o wielu. Nie­kt贸rzy sami wybierali 艣mier膰, 偶eby nie stanowi膰 ci臋偶a­ru dla reszty spo艂eczno艣ci. Albo tylko tak m贸wiono? By zachowa膰 dobr膮 pami臋膰 o najlepszych z rodu?

Nie mo偶na tego z ca艂膮 pewno艣ci膮 stwierdzi膰.

Sfora wilk贸w upomnia艂a si臋 o Paw臋 i jednego z m艂odszych m臋偶czyzn. Nasta艂y ci臋偶kie czasy.

Tylko Anders wymieni艂 imi臋 Ailo. Syna Mikkala wymazano z pami臋ci. Reijo wi臋cej o niego nie wypy­tywa艂, ale pozna艂 po minach tych, z kt贸rymi rozma­wia艂, 偶e nie mo偶e liczy膰 na ich pomoc.

Ailo wywodzi艂 si臋 z tej samej wsp贸lnoty. Wi臋zi krwi znaczy艂y wiele, lecz jego ju偶 tu nie by艂o.

Reijo zobaczy艂 twarze ci臋偶ko spracowanych, wysta­wionych na zbyt trudn膮 pr贸b臋 ludzi. Nie m贸g艂 uwie­rzy膰, 偶e Ailo ich zdradzi艂. Tak jak nie zdradzi艂by Idy.

Ida osuszy艂a 艂zy. Spyta艂a, czy mo偶e si臋 umy膰. Przy­niesiono jej wod臋. Umy艂a nawet w艂osy. Ubranie ze sk贸ry, kt贸re dot膮d nosi艂a z dum膮, zamieni艂a na grub膮 sp贸dnic臋, kurtk臋 i ciep艂膮 bluzk臋. W艂osy zostawi艂a roz­puszczone. Powiedzia艂a, 偶e to dlatego, 偶eby wysch艂y, ale Sedolf mia艂 na ten temat w艂asne zdanie.

Do ko艂nierzyka bluzki przypi臋艂a broszk臋.

Nie chcia艂a wtopi膰 si臋 w t艂um. Zawsze lubi艂a pod­kre艣la膰, 偶e jest inna. G臋ste rude w艂osy i norweski str贸j jeszcze bardziej j膮 wyr贸偶nia艂y. Nawet broszka nie mo­g艂a tego zr贸wnowa偶y膰.

Lato nada艂o policzkom Idy 艂adny kolor. Nic jednak nie zdo艂a艂o ukry膰 opuchni臋tych, zaczerwienionych oczu. Nie p艂aka艂a ju偶, ale 艂zy pozostawi艂y 艣lady.

Anders pami臋ta艂 Raij臋. Pami臋ta艂 te wyprostowane plecy i kruczoczarne w艂osy rozwiane na wietrze. C贸r­ka by艂a do niej bardzo podobna. Gdyby nie ten miedzianorudy kolor w艂os贸w... Jak Mikkal by j膮 nazwa艂? Na pewno nie Ma艂ym Krukiem!

Syn siostry na pewno zgin膮艂. 呕adne z艂oto na 艣wie­cie nie odwiod艂oby m臋偶czyzny od takiej kobiety.

Zauwa偶y艂, 偶e jest dumna jak matka, ale dostrzeg艂 w niej r贸wnie偶 pewne cechy Reijo. Gdyby Raija po­siada艂a niekt贸re z nich, wtedy by膰 mo偶e zyskaliby we wsp贸lnocie m膮dr膮 kobiet臋.

I Mikkal by 偶y艂.

A ta dziewczyna nie sta艂aby tu zap艂akana i nie roz­pacza艂a, 偶e jej m膮偶 zagin膮艂.

- Nie wiem, czy to pomo偶e... - zacz膮艂 Anders niepew­nie. - To zale偶y od tego, czy si臋 wierzy...

- Nie wierz臋 w nic - odpar艂a Ida.

- S艂ysza艂a艣 o noaidach? - spyta艂 Anders. Ida spojrza艂a na ojca. Siedzia艂 nieporuszony i czeka艂 na reakcj臋 c贸rki. Pozwoli艂, by sama podj臋艂a decyzj臋.

- Tak - powiedzia艂a. - Ale s膮dzi艂am, 偶e ju偶 nie ist­niej膮. 呕e ich praktyki zosta艂y zabronione.

- Rzeczywi艣cie tak jest - przyzna艂 Anders. - Prze­szli艣my, je艣li tak mo偶na powiedzie膰, na chrze艣cija艅­stwo. Ale mamy swojego noaid臋.

- Czy on mo偶e odnale藕膰 dla mnie Ailo?

- Ca艂kiem prawdopodobne, 偶e uda mu si臋 dowie­dzie膰, gdzie jest tw贸j m膮偶, je偶eli go o to poprosisz. Al­bo przepowie ci przysz艂o艣膰.

Ida unios艂a k膮cik ust.

- Nie interesuje mnie moje 偶ycie. Ono zale偶y od Ailo. Chc臋 go odnale藕膰. Czy mo偶esz mnie zaprowa­dzi膰 do tego noaidy?

Anders skin膮艂 g艂ow膮. Got贸w by艂 to uczyni膰 od ra­zu. Rozmawia艂 ju偶 z szamanem.

- Chcesz jej na to pozwoli膰? - spyta艂 Sedolf. - Czy naprawd臋 zgodzisz si臋, 偶eby tam posz艂a?

- A co mam zrobi膰? - spyta艂 spokojnie Reijo.

- Te bzdury dadz膮 jej fa艂szyw膮 nadziej臋. Czy to uczciwe? Mo偶esz j膮 powstrzyma膰. Nie pozw贸l, by uda艂a si臋 do tego... czarodzieja. Nak艂adzie jej do g艂owy bredni. Naopowiada jej tego, co Ida chce us艂ysze膰.

- Nie znasz dobrze Lapo艅czyk贸w, Sedolf, przyjacie­lu. - Reijo spokojnie pyka艂 sw膮 fajk臋. - Mieszka艂em z nimi. To nie jest wcale takie pewne, 偶e Ida wr贸ci przepe艂niona fa艂szywymi nadziejami, jak m贸wisz. Sam zamierza艂em poprosi膰 tego cz艂owieka o rad臋. Nie chcia艂em w to wci膮ga膰 Idy, lecz tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e sa­ma tam posz艂a. Jest doros艂a.

- Wierzysz w takie rzeczy? Reijo wzruszy艂 ramionami:

- Mi臋dzy niebem a ziemi膮 jest wi臋cej... Praktyki noaidy w ka偶dym razie nikomu nie szkodz膮. To nie s膮 takie czarne sztuczki, o jakich my艣lisz, ch艂opcze. Powiniene艣 poprosi膰 noaid臋, by p贸藕niej i tobie po­wr贸偶y艂. Przekona艂by艣 si臋, 偶e to zupe艂nie zwyczajny cz艂owiek.

- Nigdy! - zawo艂a艂 Sedolf. - Nigdy!

Wygl膮da艂 ca艂kiem przeci臋tnie. Ida widzia艂a go w t艂u­mie m臋偶czyzn poprzedniego wieczoru, lecz nie zwr贸­ci艂a na niego uwagi.

U艣miechn膮艂 si臋 na jej widok. Ruchem r臋ki poprosi艂 Andersa, 偶eby zostawi艂 ich samych.

- Zaskoczona? - spyta艂.

Ida usiad艂a przed nim na pi臋tach. Nie bardzo wie­dzia艂a, jak zachowa膰 si臋 w obecno艣ci takiego cz艂owieka.

- Jeste艣 taki m艂ody - zauwa偶y艂a. - S膮dzi艂am, 偶e tym zajmuj膮 si臋 starsi. Wiek i m膮dro艣膰...

By艂 chyba jej r贸wie艣nikiem, cho膰 delikatne i 艂agod­ne rysy twarzy sprawia艂y, 偶e wygl膮da艂 m艂odziej. Mia艂 ciemne w艂osy i niebieskie oczy. Ubrany by艂 jak inni mieszka艅cy siidy. Odr贸偶nia艂 go jedynie bardzo szero­ki pas ze starannie zamocowanymi dziwnymi przed­miotami. Ida nie mia艂a poj臋cia, do czego mog艂y s艂u偶y膰. Ale z pewno艣ci膮 tkwi艂o w nich co艣 magicznego.

- To nie zale偶y od wieku - odrzek艂 melodyjnym g艂o­sem. - Lecz od si艂y. Odpowiedniej si艂y. Stary szaman umar艂. Mnie wskazano jako tego, kt贸ry ma przej膮膰 po nim instrument.

Przesun膮艂 d艂oni膮 po g艂adkiej sk贸rze b臋bna. Widnia艂o na nim mn贸stwo figur, namalowanych czerwonobr膮zow膮 farb膮. Ludzkie postacie, zwierz臋ta, owalne wzory.

- W jaki spos贸b? - spyta艂a Ida oczarowana niezwy­k艂o艣ci膮 tego wszystkiego, czego nie pojmowa艂a. Co w艂a­艣ciwie odrzuca艂a, lecz co mimo to kusi艂o i poci膮ga艂o.

- By艂o nas dw贸ch, kiedy zaatakowa艂y nas wilki - wy­ja艣ni艂 noaida. - M贸j towarzysz s艂yn膮艂 z wielkiej si艂y. Znano go jako doskona艂ego my艣liwego. Przedtem za­bija艂 ju偶 wilki i nied藕wiedzie. Tego dnia sam pad艂 ofia­r膮 drapie偶nik贸w. Za ka偶dym razem, kiedy stado zamie­rza艂o rzuci膰 si臋 na mnie, stawa艂 pomi臋dzy nami jeden wilk. Ratowa艂 mi 偶ycie. Broni艂 mnie jak matka broni swego dziecka. W ko艅cu wataha zrezygnowa艂a. Odci膮­gn臋艂a cia艂o mego towarzysza na bok... i wtedy uda艂o mi si臋 stamt膮d zbiec. Zdarzy艂o si臋 to kilka dni po 艣mierci starego noaidy. Wszyscy zrozumieli, 偶e ja mam t臋 si艂臋. Zosta艂em wybrany na nast臋pc臋.

- A twoje 偶ycie? - spyta艂a. - Czy jako艣 si臋 zmieni艂o?

- Niewiele - odpar艂. Roz艂o偶y艂 ramiona. - To m贸j dom. Taki jak inne jurty, wydaje mi si臋. S艂ysza艂em, 偶e chcesz odnale藕膰 m臋偶a.

Ida skin臋艂a g艂ow膮.

- Zna艂em Ailo, to u艂atwi spraw臋.

- Co zamierzasz zrobi膰? Noaida postawi艂 b臋ben na kolanach, czule pog艂adzi艂 naci膮gni臋t膮 sk贸r臋.

- Wybior臋 si臋 daleko, daleko st膮d, kobieto. Wiesz, co to jest?

Przytakn臋艂a. Ju偶 o tym s艂ysza艂a.

- B臋ben szamana. U艣miechn膮艂 si臋.

- To m贸j b臋ben magiczny. Dzi臋ki niemu wyrusz臋 w podr贸偶.

Ida pomy艣la艂a, 偶e instrument kszta艂tem przypomina czar臋. W jego dnie wyci臋to dwa otwory, tak by mo偶na go by艂o przytrzyma膰. Na g贸rze naci膮gni臋to sk贸r臋.

Po bokach wykonano liczne naci臋cia. Wzory, kt贸re mog艂y przypomina膰 wszystko.

Id臋 zaskoczy艂a wielko艣膰 b臋bna. Wyobra偶a艂a sobie, 偶e jest mniejszy, skoro zakazano pos艂ugiwania si臋 nim. Mia艂 owalny kszta艂t - jego d艂ugo艣膰 r贸wna艂a si臋 mniej wi臋cej d艂ugo艣ci ramienia ros艂ego m臋偶czyzny, szero­ko艣膰 by艂a o po艂ow臋 mniejsza.

- Gdzie go chowasz? - spyta艂a Ida.

- Nigdy go nie chowa艂em - odpar艂. - Nikt tutaj nie szuka. My艣l臋, 偶e chroni mnie owa si艂a.

- Mog臋 zobaczy膰? - poprosi艂a. Przysun臋艂a si臋 bli偶ej na kolanach.

Noaida u艣miechn膮艂 si臋.

- Sama posiadasz ca艂kiem du偶o si艂y, kobieto. Gdybym mia艂 wkr贸tce umrze膰, wskaza艂bym ciebie jako nast臋pc臋.

- Czy kobiety te偶 mog膮 si臋 tym zajmowa膰?

- Mo偶e nie wszystkie, ale czuj臋, 偶e posiadasz co艣 wi臋cej ni偶 zwyczajne si艂y.

Ida pomy艣la艂a o Mai. Wszyscy uwa偶ali, 偶e to Ona zo­sta艂a obdarzona niezwyk艂膮 moc膮. Reijo wiele razy po­wtarza艂, 偶e Ida nie odziedziczy艂a podobnych zdolno艣ci.

- Po co s膮 te wszystkie kreski?

- Wyznaczaj膮 pola - wyja艣ni艂 noaida. - Ka偶de pole oznacza, mo偶na by rzec, inny 艣wiat. Ka偶dy z tych 艣wiat贸w zamieszkuj膮 r贸偶ni bogowie i r贸偶ne duchy.

- To pewnie ty. - Ida wskaza艂a na posta膰 z b臋bnem, otoczon膮 przez ryb臋, ptaka i rena.

- Masz bystry wzrok - rzek艂 noaida z uznaniem. - To rzeczywi艣cie jest noaida. W czasie podr贸偶y cz臋sto potrzebujemy pomocy duch贸w. Saivo - guolle, ryba, Saivo - lodde, ptak, i Saivo - sarva, ren, to 艣wi臋te zwierz臋ta, kt贸re pomagaj膮 szamanowi w Saivo. W innym 艣wiecie.

- Ten okr膮g to s艂o艅ce - stwierdzi艂a Ida niemal z pew­no艣ci膮 w g艂osie.

- Peive, tak - potwierdzi艂 noaida. - S艂o艅ce. Ale jego promienie pomagaj膮 tutaj. - Wskaza艂 na inn膮 posta膰, a w艂a艣ciwie na stoj膮ce razem w kr臋gu innych, wygl膮­daj膮cych na kobiety, trzy postaci. - One s膮 najwa偶niej­sze. Radien - attje to ojciec, s艂u偶膮cy dobr膮 rad膮. Obok niego stoi jego 偶ona, Radien - akka. Trzecia osoba to syn, Radien - pardne.

- Nie mieli c贸rki?

- Mieli - rzek艂 noaida, u艣miechaj膮c si臋. - Ale to sta­ry b臋ben magiczny. Wtedy si臋 jeszcze nie narodzi艂a. Jest zatem tak偶e Rana - neida. C贸rka. A偶eby ci臋 zado­woli膰, powinienem j膮 chyba dorysowa膰.

- Stoj膮 najwy偶ej dlatego, 偶e s膮 najwa偶niejsze? Skin膮艂 g艂ow膮.

- Wiele rozumiesz. Te sylwetki wok贸艂 nich to bogi­nie. Odgrywaj膮 wa偶n膮 rol臋 podczas narodzin. Chroni膮 niemowl臋ta.

Idzie si臋 to podoba艂o. Spodoba艂a jej si臋 wiara, kt贸­ra tak wysoko ceni艂a dzieci.

- A ten nie wygl膮da zbyt opieku艅czo. - Ida wskaza­艂a na posta膰 siedz膮c膮 na koniu.

- To jest 艣mier膰 - rzek艂 noaida. - Roto. Pojawia si臋 konno, przynosz膮c chorob臋 i 艣mier膰.

Ida wzdrygn臋艂a si臋. W jednej chwili przeszy艂 j膮 ch艂贸d. Cofn臋艂a si臋 nieznacznie.

- Czym to rysujesz?

- 呕uj臋 kor臋 olchy. 艢lina jest potem czerwona jak krew. Wystarczy tylko znale藕膰 odpowiedni patyk i ry­sowa膰. Pozostaje na wieki.

Wsta艂. Ca艂kiem wysoki jak na Lapo艅czyka, uzna艂a Ida.

- Musz臋 wyj艣膰 - rzek艂. - Mam takie swoje miejsce. Mog臋 wyruszy膰 tylko stamt膮d.

Ida r贸wnie偶 si臋 podnios艂a. Pod膮偶y艂a za noaid膮 ku 艣wiat艂u. Zabra艂 ze sob膮 b臋ben i pa艂eczk臋 ze sk贸ry reni­fera, kt贸ra przypomina艂a liter臋 T. Zdolny artysta wyci膮艂 na niej no偶em pi臋kne wzory, a potem czyja艣 zr臋czna r臋­ka pokry艂a wzory farb膮. T膮 sam膮 czerwon膮 farb膮, kt贸­r膮 pomalowano sk贸r臋 na b臋bnie.

- Zastanawiasz si臋, co si臋 b臋dzie dzia艂o? Ida skin臋艂a g艂ow膮. Spojrza艂 na ni膮 艂agodnie.

- Obawiam si臋, 偶e nawet ja sam nie znam ca艂ej praw­dy. B臋d臋 uderza艂 w b臋ben. I opuszcz臋 ten 艣wiat. Opuszcz臋 to 偶ycie. Moje cia艂o pozostanie, pogr膮偶one w dziwnym 艣nie. Ale m贸j duch pow臋druje do Saivo, do innego 艣wiata. Mog臋 wiele wyja艣ni膰, ale te偶 mo偶e mi si臋 nie powie艣膰. Najcz臋艣ciej mi si臋 udaje. Poza tym znam Ailo. Spodziewam si臋 wr贸ci膰 przed up艂ywem dnia. Przyjd藕 do mnie wieczorem. Zaraz us艂yszysz uderzenia w b臋ben. Je偶eli nied艂ugo umilkn膮, to znaczy, 偶e szybko przenios艂em si臋 do Saivo.

Ida patrzy艂a, jak noaida odchodzi. Wysoki, szczu­p艂y, m艂ody ch艂opak z d艂ugimi ciemnymi w艂osami. Gdy znikn膮艂, wr贸ci艂a do jurty. Sedolf wygl膮da艂 na nad膮sanego.

- I co, wiesz ju偶 wszystko? - burkn膮艂.

- Dowiem si臋 wieczorem - odpar艂a Ida. - Noaida mu­si najpierw wyruszy膰 w podr贸偶. Us艂yszysz b臋bnienie.

Po chwili rzeczywi艣cie je us艂yszeli. Rytmiczne ude­rzenia w sk贸r臋 renifera.

Ten d藕wi臋k sta艂 si臋 cz臋艣ci膮 dnia.

Zamilk艂 przed po艂udniem. Ida nie wiedzia艂a, czy to wcze艣nie, czy p贸藕no. Nie mia艂a te偶 odwagi pyta膰. Mo­g艂a tylko czeka膰. Tymczasem pr贸bowa艂a przekaza膰 Sedolfowi wszystko, czego dowiedzia艂a si臋 od noaidy.

Sedolfa wcale to nie interesowa艂o.

- Brednie! - rzeki z lekcewa偶eniem. - Bzdury i wy­mys艂y! Bajki, je艣li wolisz. Nie wmawiaj mi, 偶e istniej膮 jakie艣 duchy i bogowie o dziwnych imionach! Wy­obra藕ni臋 to maj膮 rzeczywi艣cie bujn膮, ale 艣wiat du­ch贸w? To ju偶 przesada!

- Daj mu szans臋 - poprosi艂a Ida. - To jedyna moja nadzieja. Poruszam si臋 w ca艂kowitej pr贸偶ni, Sedolf. Nie mam poj臋cia, gdzie jest cz艂owiek, kt贸rego kocham najbardziej na 艣wiecie. Wraz z nim straci艂am wszelkie oparcie, rozumiesz? A tu jestem zupe艂nie obca. Ty na moim miejscu zrobi艂by艣 to samo. Spr贸bowa艂by艣 wszystkiego, 偶eby odnale藕膰 ukochan膮 osob臋!

- Nigdy mi na nikim a偶 tak bardzo nie zale偶a艂o - rzek艂 sucho. - Nie mog臋 si臋 wi臋c wypowiada膰. Ale uwa偶am, 偶e to kompletne bzdury.

- Nie spodziewaj si臋 tylko zbyt wiele - przestrzeg艂 Id臋 Reijo. Przytuli艂 j膮 tak, jak to robi艂, kiedy by艂a ma­艂膮 dziewczynk膮 i kiedy czu艂a, 偶e wszyscy zwracaj膮 si臋 przeciwko niej. - Nawet za pomoc膮 magii nie zawsze mo偶na uzyska膰 w艂a艣ciw膮 odpowied藕. Noaida to zwy­k艂y cz艂owiek. By膰 mo偶e ma w sobie tajemnicz膮 si艂臋, kt贸r膮 potrafi wykorzysta膰. Ale mimo to nie jest nikim wi臋cej ni偶 zwyk艂ym 艣miertelnikiem. Jest tylko narz臋­dziem. Zapami臋taj, Ida, 偶e r贸wnie偶 szamanowi zdarza­j膮 si臋 niepowodzenia.

Wiedzia艂a o tym. Zdawa艂a sobie z tego spraw臋. Ale nie chcia艂a, by tak si臋 sta艂o tym razem. Wierzy艂a, 偶e pozna prawd臋.

- Noaida w ka偶dym razie nie wska偶e konkretnego miejsca i nie powie po prostu, 偶e Ailo tam jest.

Ida i to rozumia艂a.

- Tato - zacz臋艂a ostro偶nie. Zaczerpn臋艂a powietrza i spyta艂a: - M贸wisz, 偶e on ma jak膮艣 si艂臋. On tak偶e o tym wspomnia艂. Powiedzia艂, 偶e tylko ten, kto posia­da tak膮 si艂臋, mo偶e zosta膰 noaid膮. Twierdzi艂, 偶e uda si臋 w podr贸偶. To znaczy, 偶e jego duch uda si臋 w podr贸偶, podczas gdy cia艂o pogr膮偶y si臋 w dziwnym 艣nie. Czy to samo dzieje si臋 z Maj膮?

Reijo wypu艣ci艂 c贸rk臋 z obj臋膰. Usiad艂 ci臋偶ko. Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i u艣cisn膮艂.

Ida poczu艂a, 偶e to ojciec potrzebuje jej wsparcia.

- Nie wiem, Ida. Nie wiem. Ale nie zamierzam k艂a­ma膰 i twierdzi膰, 偶e o tym nie my艣la艂em. Mikkal wie­rzy艂, 偶e Raija potrafi艂a przemieszcza膰 si臋 duchem. Cza­sami udawa艂o mu si臋 mnie przekona膰. Wierz臋, 偶e Ra­ija posiada艂a tak膮 si艂臋. Ale nie wiem, czy kiedykolwiek nauczy艂a si臋 j膮 艣wiadomie wykorzystywa膰.

- A Maja?

- Jej stany na pocz膮tku bardzo przypomina艂y stany Raiji - odpar艂 Reijo przyparty do muru.

- On powiedzia艂, 偶e mam w sobie t臋 si艂臋. Reijo spojrza艂 na c贸rk臋 zaskoczony.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e jeste艣 od tego wolna - rzeki tylko. - Owa zdolno艣膰 jest w r贸wnym stopniu prze­kle艅stwem, co b艂ogos艂awie艅stwem. Mam nadziej臋, 偶e nigdy nie b臋dziesz musia艂a z niej korzysta膰. 呕e nie b臋­dziesz zmuszona jej pozna膰.

Dzie艅 up艂ywa艂 powoli. Ida nie pami臋ta艂a, co robi艂a. Dr偶a艂a z niecierpliwo艣ci.

Noaida prosi艂, by przysz艂a wieczorem. To mog艂o tak wiele znaczy膰.

Zmusi艂a si臋, by poczeka膰, a偶 s艂o艅ce zacznie si臋 sta­cza膰 za najwy偶sze wzniesienie.

By艂 ju偶 z powrotem.

- Czeka艂em na ciebie - rzek艂. Wygl膮da艂 na zm臋czonego.

- Czy podr贸偶 si臋 uda艂a? - spyta艂a Ida sztywno. Moc­no 艣ciska艂a chustk臋 na szyi. Nie by艂a w stanie wypu­艣ci膰 jej z d艂oni.

- Wr贸ci艂em - odpar艂. - Bywa, 偶e je艣li ca艂kiem si臋 nie powiedzie, noaida na zawsze pozostaje w Saivo.

- Jak to?

- Duch nie powraca, kobieto. - Ogarn臋艂o go dziw­ne zniecierpliwienie, tak jak gdyby w艂a艣ciwie nie mia艂 dla Idy czasu. - Cia艂o umiera.

Ida prze艂kn臋艂a. Czy to on wywo艂ywa艂 ten ch艂贸d?

- Nie przypuszcza艂am, 偶e to jest a偶 tak niebezpiecz­ne - powiedzia艂a. - Gdybym wiedzia艂a, nie poprosi艂a­bym ci臋 o to.

- Musz臋 z tym 偶y膰 - odpar艂. - Ka偶dy kiedy艣 umrze. Mam t臋 przewag臋, 偶e znam ju偶 tamten 艣wiat.

- Znalaz艂e艣 Ailo? - spyta艂a Ida. D艂u偶ej nie wytrzy­ma艂a. Nie mog艂a czeka膰.

- M贸g艂bym powiedzie膰 ci to samo, wr贸偶膮c ci z r臋ki - rzek艂 nieco opryskliwie. - Moja podr贸偶 do Saivo okaza­艂a si臋 niepotrzebna.

- M贸w! - wyszepta艂a Ida. Gotowa by艂a b艂aga膰 go na kolanach, byle powiedzia艂 jej wszystko, co wie.

- Napotka艂em si艂y, kt贸re przeszkadza艂y mojemu duchowi w poszukiwaniach. Nic nie m贸wi艂a艣, 偶e kto艣 w twojej rodzinie jest nimi obdarzony.

- Nie pomy艣la艂am o tym - usprawiedliwi艂a si臋. - Nie s膮dzi艂am, 偶e to ma jakie艣 znaczenie.

- Wszystko ma znaczenie. Czu艂em Ailo - rzek艂 noaida. Nie lubi艂 si臋 przyznawa膰, 偶e nie ca艂kiem mu si臋 powiod艂o. - Nie znalaz艂em go, ale czu艂em jego obec­no艣膰. Roto go naznaczy艂.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e Ailo zgin膮艂? Chcesz przez to powiedzie膰, 偶e Ailo nie 偶yje?

- Niekoniecznie - odpar艂. - Roto symbolizuje r贸w­nie偶 chorob臋. Nie wiem, co oznacza w tym wypadku. Widzia艂em, 偶e zar贸wno tw贸j, jak i jego r贸d prze艣ladu­je ogie艅. Ogie艅 jest waszym przekle艅stwem. Sprowa­dza wielkie nieszcz臋艣cie. Czyje艣 si艂y utworzy艂y jakby mur przeciwko mnie. Kto艣, kto ma si艂臋 r贸wn膮 mojej, przeszkodzi艂 mi zbli偶y膰 si臋 do Ailo. Nic nie pomo偶e, gdy poprosisz innego szamana. Kto艣 wznosi mur wo­k贸艂 twojego m臋偶a i jego losu. Czu艂em jedno艣膰, w kt贸­rej ty nie mia艂a艣 udzia艂u. S膮dz臋, 偶e to kobieta. By艂em ju偶 wyczerpany. Nie widzia艂em tego wyra藕nie. Wyda­je mi si臋, 偶e Ailo nie chce si臋 z tob膮 po艂膮czy膰.

- Czy to znaczy, 偶e on 偶yje?

- Nie przeszkadzaj! - Noaida zmarszczy艂 brwi i po­prawi艂 si臋: - Uwa偶am, 偶e Ailo nie mo偶e si臋 z tob膮 po艂膮­czy膰. Ty b臋dziesz 偶y艂a w艂asnym 偶yciem. Ciebie znala­z艂em w swej w臋dr贸wce. Nikt mi w tym nie przeszkodzi艂. Znalaz艂em ci臋 w przysz艂o艣ci. Nie by艂a艣 sama.

- Nie chc臋 tego s艂ucha膰! - przerwa艂a mu ostro Ida.

- Nie prosi艂am o przepowiedni臋. Prosi艂am, by艣 znalaz艂 Ailo. Nie uda艂o ci si臋. Nawet si臋 nie dowiedzia艂e艣, czy on 偶yje, czy nie!

- Ailo jest naznaczony przez Roto - powt贸rzy艂 noaida. - I chroni go si艂a, z kt贸r膮 nie mog臋 konkurowa膰. Nie jestem w stanie si臋 z ni膮 zmaga膰, poniewa偶 wyda­je si臋 co najmniej tak wielka jak moja. Pewnego dnia dowiesz si臋 prawdy - m贸wi艂 dalej. - Nie zdarzy si臋 to jutro ani na wiosn臋. Ale poznasz prawd臋. Widzia艂em, jak zmierza do ciebie niczym ptak w locie. Jak ptak z roz艂o偶onymi skrzyd艂ami. Z艂oty ptak.

Ida skrzywi艂a si臋, s艂owa noaidy nie zrobi艂y na niej wra偶enia. A by艂a tak oczarowana tym wszystkim - b臋bnem magicznym, rysunkami, bogami i duchami o obco brzmi膮cych imionach...

Wtedy mia艂a jeszcze nadziej臋.

Teraz spad艂a z hukiem na ziemi臋. To bola艂o. Lecz w ka偶dym razie ujrza艂a rzeczywisto艣膰.

- Dzi臋kuj臋 - rzek艂a uprzejmie i podesz艂a do wyj艣cia.

- A dzieciom nadaj imiona tych dwojga, od kt贸rych wszystko si臋 zacz臋艂o.

- I czego si臋 dowiedzia艂a艣? - spyta艂 Reijo, kiedy Ida ci臋偶ko usiad艂a naprzeciw niego i Sedolfa.

- 呕e urodz臋 bli藕niaki. I 偶e on nie ma poj臋cia, co si臋 sta艂o z Ailo.

- Nic nie powiedzia艂?

- Tylko tyle, 偶e Ailo jest naznaczony przez Roto.

- Naznaczony przez 艣mier膰? - zdumia艂 si臋 Reijo.

- W ko艅cu to zrozumia艂am - powiedzia艂a Ida. - 艢mier膰. Chc臋 st膮d wyjecha膰. 殴le si臋 tu czuj臋.

13

Znowu w drodze. Tym razem to Reijo stwierdzi艂, 偶e wyruszy艂 bez przekonania. Ida stanowczo upiera艂a si臋 przy swoim. Nie chcia艂a sp臋dzi膰 zimy z obcymi lud藕mi.

- Sam s艂ysza艂e艣, co m贸wili, tato. Nadesz艂y dla nich ci臋偶kie czasy. Kobiety umieraj膮, rodz膮c dzieci.

Wiedzia艂a, 偶e przesadza, ale nic jej tu nie zatrzyma. Otwarte przestrzenie i niskopienne, faluj膮ce lasy brzo­zowe straci艂y dla niej ca艂y urok. Nie podoba艂y jej si臋. Nie urzeka艂y. By艂y obce. Nie chcia艂a tu zosta膰.

Anders przy po偶egnaniu wr臋czy艂 Idzie prezent - za­wini臋ty w kolorow膮 chustk臋, kt贸ra troch臋 wyblak艂a w miar臋 up艂ywu lat.

- To nale偶y chyba teraz do ciebie - rzek艂 i poda艂 jej zawini膮tko.

Idzie dr偶a艂y r臋ce, kiedy rozwija艂a chustk臋.

Pozosta艂a cz臋艣膰 srebrnych klejnot贸w 艣lubnych.

Dziewczyna dotkn臋艂a palcami guzik贸w, kt贸re same w sobie stanowi艂y ozdob臋. Zwisa艂y z nich drobne list­ki z cienko, cieniutko wykutego srebra. W艂a艣ciwie by­艂y to raczej zapinki. Ujrza艂a dwie broszki, podobne do tej, kt贸r膮 mia艂a, ale mniejsze i z mniejsz膮 ilo艣ci膮 przy­czepionych k贸艂ek. Za to z licznymi wyrze藕bionymi zdobieniami - wij膮cymi si臋 wst膮偶kami, oplataj膮cymi ca艂o艣膰, owalnymi i kanciastymi figurami wok贸艂 siebie, tworz膮cymi przepi臋kny wz贸r, kt贸rego widokiem trudno nasyci膰 oczy. Na srebrnej klamrze paska powtarza艂 si臋 motyw broszek i kszta艂t guzik贸w, tylko wi臋kszy i grubszy. I wreszcie srebrna obro偶a - obro偶a do od­艣wi臋tnego kaftana, bogato haftowana cieniutkimi nit­kami, tworz膮cymi dese艅, kt贸remu nie dor贸wnywa艂o nic, co Ida w 偶yciu widzia艂a, z naszytymi drobnymi aplikacjami ze srebra. Sama w sobie stanowi艂a pi臋kn膮 ozdob臋. Mia艂a szeroko艣膰 d艂oni i zosta艂a tak uformowa­na, 偶e mo偶na j膮 by艂o nak艂ada膰 na kaftan.

- Brakuje jeszcze pasa - rzek艂 Anders. - Ale nieste­ty gdzie艣 zgin膮艂. A du偶膮 broszk臋 masz ty. Tak wi臋c 艣lubne klejnoty ponownie zosta艂y po艂膮czone.

Ida przypomnia艂a sobie sen. Przypomnia艂a sobie ostrze偶enie.

- Nie mo偶ecie mi tego ofiarowa膰 - wzbrania艂a si臋, cho膰 trudno jej by艂o zrezygnowa膰 z tych kosztowno艣ci.

- Pami膮tka nie nale偶y do mojego rodu - wyja艣ni艂 Anders. - Sigga otrzyma艂a 贸w dar, kiedy wychodzi艂a za m膮偶 za Mikkala. Teraz Ailo jest ich w艂a艣cicielem, a on z pewno艣ci膮 da艂by go tobie. Tobie si臋 nale偶y, Ida.

Nie potrafi艂a odm贸wi膰. Nie mog艂a tego zrobi膰, nie rani膮c Andersa. Dla niego to prawdziwa przyjemno艣膰 m贸c jej ofiarowa膰 ten cenny skarb.

- Pomy艣l, ile by艣 otrzyma艂 w zamian, gdyby艣 to sprzeda艂 - zauwa偶y艂a Ida.

- Nigdy nie m贸g艂bym tego zrobi膰! - rzuci艂 oburzo­ny. - To nie moja w艂asno艣膰. Nie sprzedaje si臋 cudzego spadku!

Id臋 uderzy艂o, jak 偶ywa jest dla tych ludzi przesz艂o艣膰. Ze tak wa偶ni s膮 dla nich przodkowie i tradycje, prze­kazywane nast臋pnym pokoleniom. Doceniali ich war­to艣膰.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a wzruszona. - To dla mnie naprawd臋 bardzo wa偶ne.

艢lubne klejnoty ze srebra zosta艂y z艂膮czone. W ten spos贸b spe艂ni艂o si臋 marzenie, kt贸re snu艂a, wracaj膮c z ko艣cio艂a po 艣lubie.

W艂a艣nie ona okaza艂a si臋 t膮 osob膮, kt贸ra po艂膮czy艂a wszystkie cz臋艣ci rodzinnej pami膮tki.

Ale nie czu艂a smaku zwyci臋stwa. Ofiarowano jej klejnoty jako 偶onie Ailo, ale to Ailo powinien jej wr臋­czy膰 je w prezencie.

Powinno si臋 je ofiarowa膰 z mi艂o艣ci膮. A nie tak jak teraz - z lito艣ci.

- Wydaje mi si臋, 偶e si臋 ucieszyli, kiedy wyje偶d偶ali­艣my - zauwa偶y艂 Sedolf, sam najwyra藕niej zadowolo­ny, 偶e wraca do domu.

- Byli艣my trzema dodatkowymi g臋bami do wy偶y­wienia - zauwa偶y艂 Reijo. - I nie mogli艣my niczego ofiarowa膰 w zamian. To zrozumia艂e, 偶e sprawiali艣my k艂opot.

- Nie uda艂o si臋 nam znale藕膰 jakiej艣 Laponki dla cie­bie, Sedolf - pr贸bowa艂a za偶artowa膰 Ida, lecz nikogo to nie rozbawi艂o.

- Mo偶e wyrusz臋 na po艂owy tej zimy - odpar艂. - Je­艣li zd膮偶ymy wr贸ci膰. A tam na wybrze偶u dziewcz膮t jest w br贸d.

Ida nie w膮tpi艂a w to.

Przyroda przygotowywa艂a si臋 do zimy. Ga艂臋zie dziwnie powykr臋canych konar贸w drzew li艣ciastych wcze艣nie zosta艂y ogo艂ocone. Drzewa musia艂y oszcz臋­dza膰 soki na d艂ug膮, zimn膮 por臋 roku. Ziemia wygl膮da­艂a jak dywan w kolorach 偶贸艂tym i czerwonym. 艢cie偶ki wi艂y si臋 po艣r贸d niego niczym br膮zowe wst膮偶ki. Ni­czym nitki cynowe wplatane w lapo艅ski haft.

D艂ugie dni, kt贸re chwyta艂y noc w d艂onie, nie ciem­niej膮c, odesz艂y. Wieczory nadchodzi艂y wcze艣nie. Zim­ne. Surowe.

Mg艂a k艂ad艂a si臋 cz臋sto a偶 na l膮d. Skrywa艂a wszystko na kr贸tk膮 chwil臋, chowa艂a ziemi臋 i niebo. Przeszkadza­艂a w臋drowcom i艣膰 dalej.

Szli ju偶 kilka tygodni. Podr贸偶 przebiega艂a wolniej ni偶 droga na p贸艂nocny wsch贸d. Zmierzch uniemo偶liwia艂 po­ruszanie si臋 wieczorami. Ranek wstawa艂 tak ch艂odny, 偶e musieli zwleka膰 z wymarszem w dalsz膮 drog臋. Tym ra­zem mg艂a zatrzyma艂a ich w jurcie przez dwa dni. Opusz­czali namiot tylko w razie potrzeby. Nie mieli odwagi si臋 oddala膰, wok贸艂 otacza艂a ich szara, wilgotna i sk艂臋bio­na wata. Z trudem dostrzegali w艂asn膮 wyci膮gni臋t膮 d艂o艅.

Kiedy mg艂a zrzed艂a, by艂o ju偶 za p贸藕no, by rozpo­cz膮膰 kolejny etap podr贸偶y. Ledwie zd膮偶yliby si臋 ze­bra膰, ju偶 musieliby rozbija膰 ob贸z na noc.

Wypadli z jurty rozkoszowa膰 si臋 艣wiat艂em i 艣wie­偶ym powietrzem. Rozejrze膰 po okolicy.

- To Suomi - rzek艂 Reijo z mi艂o艣ci膮 w g艂osie.

Ich oczom ukaza艂 si臋 las sosnowy. Nie tak g臋sty, do jakiego Ida przywyk艂a nad fiordem, ale jednak praw­dziwy, wysoki las. Jezioro spokojne i czyste, odbijaj膮­ce ostatnie resztki mg艂y. Odbijaj膮ce pnie sosen, ich czubki, kt贸re wydawa艂y si臋 si臋ga膰 nieba. G贸rski grzbiet, na kt贸rym mogli zaczepi膰 wzrok. Grzbiet po­ro艣ni臋ty lasem iglastym, wiecznie zielony. Drzewa li­艣ciaste by艂y tu jedynie go艣ciem. Nie艣mia艂ym dodat­kiem, pojawiaj膮cym si臋 tak, jak si臋 wplata pojedyncze nitki, kt贸re niezupe艂nie pasuj膮 - bardzo ostro偶nie.

Brzegi jeziora porasta艂y k臋pki wrzos贸w i mchy. Re­ijo zachowywa艂 si臋 jak dziecko. Zrywa艂 szyszki z drzew i rzuca艂 do wody. Prze艣ciga艂 si臋 z Sedolfem, kto rzuci najdalej.

Ida powlok艂a si臋 swoj膮 drog膮. Usiad艂a z dala od wo­dy - z dala od chmar komar贸w i muszek, kt贸re prze­偶y艂y lato, a mo偶e wyl臋g艂y si臋 latem.

Przemy艂a twarz, czu艂a, jak policzki niejako si臋 o偶ywi­艂y. Rozwi膮za艂a buty. Podci膮gn臋艂a sp贸dnic臋 do p贸艂 艂ydki i zanurzy艂a nogi w ch艂odnej wodzie. To od艣wie偶a艂o. Da­wa艂o ukojenie. Czy Ailo by艂 tutaj? W艂a艣nie tutaj?

Rozejrza艂a si臋 po okolicy. Zapami臋ta j膮. Poniewa偶 wreszcie to co艣 innego ni偶 niesko艅czony p艂askowy偶, napawaj膮cy l臋kiem. Poniewa偶 przywodzi艂a na my艣l znajomy widok. To dziwne, jak mo偶na zat臋skni膰 za drzewami. W domu Ida nigdy tego nie dostrzega艂a. Tu­taj zrozumia艂a, jak wa偶ne s膮 dla niej drzewa.

Teraz brakowa艂o jej tylko g贸r i fiordu.

Czy Ailo tak samo t臋skni艂 za p艂askowy偶em, kiedy mieszka艂 u nich na cyplu?

Ailo...

Naznaczony przez Roto...

Noaida oznajmi艂 to z ca艂膮 powag膮. Za艣lepiona z艂o­艣ci膮 zadrwi艂a z wiary tego cz艂owieka. U偶y艂 samego sie­bie, 偶eby znale藕膰 dla niej odpowied藕. Nie otrzyma艂a jej i rozz艂o艣ci艂a si臋.

Ida zapragn臋艂a poprosi膰 o wybaczenie. Nie przysz艂o jej to do g艂owy, kiedy odje偶d偶ali z letniego obozu La­po艅czyk贸w. Wtedy czu艂a pogard臋. Teraz znalaz艂a czas, by to przemy艣le膰. Uspokoi艂a si臋.

Naznaczony przez Roto.

Przez Roto - ducha 艣mierci. Choroby.

Istnia艂a jeszcze nadzieja. Ida nadal si臋 艂udzi艂a. Ale noaida powiedzia艂 te偶, 偶e nie tak pr臋dko dowie si臋 prawdy. Prawda pojawi si臋 wraz ze z艂otym ptakiem.

Jakie ptaki s膮 z艂ote?

呕aden ze znanych jej.

A mo偶e to symbol czego艣?

Szaman z upodobaniem pos艂ugiwa艂 si臋 zagadkami i symbolami.

Dla niej ptak oznacza艂 wolno艣膰. My艣li. Ucieczk臋. Dum臋...

I jeszcze wiadomo艣膰 o tym, 偶e urodzi bli藕ni臋ta. Po­g艂adzi艂a si臋 po brzuchu, nie wierzy艂a w to. Nie mog艂y tam istnie膰 dwa 偶ycia. Noaida si臋 pomyli艂. Mo偶e jed­no urodzi si臋 p贸藕niej?

Ailo...

B艂yszcz膮ce oczy Ailo w czarnej mgle.

Noaida wspomnia艂 o innym m臋偶czy藕nie.

Niemo偶liwe.

Nie ma drugiego takiego jak Ailo. 呕aden m臋偶czy­zna nie zajmie jego miejsca, dop贸ki istnieje cho膰 cie艅 nadziei, 偶e Ailo 偶yje.

Emil o偶eni艂 si臋 z Sofi膮, przemkn臋艂o Idzie przez my艣l. A w艂a艣nie on chyba najbardziej odpowiada艂 wi­zerunkowi cz艂owieka, z kt贸rym mog艂aby si臋 zwi膮za膰. Potrafi艂a z nim rozmawia膰.

Jednak najlepiej rozumia艂a si臋 z Ailo - takiego zwi膮zku nie uda艂oby si臋 jej stworzy膰 z 偶adnym innym m臋偶czyzn膮.

Czy偶by pomy艣la艂a o nim w czasie przesz艂ym? Tak jakby pogodzi艂a si臋 z tym, 偶e Ailo nie 偶yje? Chyba tak zrobi艂a. W g艂臋bi duszy. Rozs膮dek tak nakazywa艂.

Jak wygl膮da艂o 偶ycie cz艂owieka, kt贸ry zosta艂 nazna­czony przez 艣mier膰?

Spotka艂o j膮 w 偶yciu wiele dziwnych i niezrozumia­艂ych przypadk贸w. Zostawia艂a wi臋c margines dla tego, co nierzeczywiste, na cud, kt贸ry si臋 mo偶e zdarzy膰. Jej rodzina nigdy nie by艂a ca艂kiem zwyczajna. W ka偶dym razie od czas贸w Raiji i Mikkala.

Mo偶e to nie tak wiele, ale jednak d艂u偶ej ni偶 jej ca艂e 偶ycie.

Zjawiska nierzeczywiste towarzyszy艂y wszystkim cz艂onkom rodziny. Uk艂ada艂y si臋 niczym 艣cie偶ka przed ich stopami, prowadzi艂y w dziwnych kierunkach.

Ku szcz臋艣ciu lub zmartwieniu.

Ida czu艂a, 偶e to, co jej si臋 przytrafia, jest dalszym ci膮giem. Kontynuacj膮. Zagadkowe zjawiska nie urwa­艂y si臋 wraz ze 艣mierci膮 Mikkala i Raiji.

Trwaj膮 nadal. Maj膮 sw贸j cel. Kres, w kt贸rym by膰 mo偶e przyjdzie jej bra膰 udzia艂.

My艣li pojawia艂y si臋 znik膮d. Ulatywa艂y dalej. Czy to w艂a艣nie jest owa si艂a? Czy to ten niezwyk艂y dar? Nie­wyt艂umaczalny bieg my艣li, ol艣nienia, kt贸rych nie po­trafi艂a wyt艂umaczy膰, a kt贸re nazywano fantazj膮?

Mo偶e nie chodzi o umiej臋tno艣膰 dokonywania cu­d贸w? Nie o tak膮 si艂臋, jak膮 posiada Maja? Nie tak prze­ra偶aj膮c膮 i niezrozumia艂膮. Mo偶e ta zdolno艣膰 jest inna, bardziej 艂agodna i ludzka...

Sedolf zbli偶a艂 si臋 do niej leniwym krokiem. Nie przypomina艂 Simona a偶 tak bardzo, jak pocz膮tkowo s膮dzi艂a. Tylko na pierwszy rzut oka mo偶na by tak po­my艣le膰, nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym, czy to maska, czy te偶 prawdziwa twarz.

- Znalaz艂oby si臋 dla mnie miejsce? - spyta艂.

Ida przesun臋艂a si臋 troch臋. K臋pa by艂a wystarczaj膮co du偶a.

- Czy ju偶 sko艅czyli艣cie si臋 bawi膰?

U艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Mia艂 艂adne z臋by. Nie wszy­scy mogli si臋 takimi pochwali膰. Niekt贸rzy wcze艣nie je tracili. Z臋by Sedolfa nieco po偶贸艂k艂y od tytoniu, lecz nadal by艂y silne i r贸wne.

Ida nie mia艂a poj臋cia, dlaczego zwraca na to uwag臋.

- Reijo wygra艂 - odpar艂 i odchyli艂 si臋 do tylu, opieraj膮c na 艂okciu. - To wstyd zosta膰 pokonanym przez starego cz艂owieka. Jest tak podekscytowany, 偶e poszed艂 szuka膰 g艂贸wnego jeziora. Twierdzi, 偶e to tylko odnoga jakiego艣 wi臋kszego jeziora z mn贸stwem ryb. Postanowi艂 p贸j艣膰 wzd艂u偶 strumienia. Zachowywa艂 si臋 jak ch艂opiec. Poleci艂 mi pilnowa膰, by nie po偶ar艂 ci臋 wilk albo nied藕wied藕.

Ida roze艣mia艂a si臋 razem z nim. Nie grozi艂o im wie­le niebezpiecze艅stw. Spokojnie i urokliwie - takie okre艣lenia przychodzi艂y Idzie na my艣l. To nie okolica dla dzikich zwierz膮t.

Nie pojmowa艂a, dlaczego odnosi takie wra偶enie. To tylko my艣li. My艣li rodz膮ce si臋 w jej g艂owie.

- Czy ju偶 si臋 dobrze czujesz? - w g艂osie Sedolfa brzmia艂a zaskakuj膮ca troska.

Ida przyjrza艂a mu si臋 uwa偶nie. Zwr贸ci艂 twarz w jej stron臋. Mi臋dzy brwiami pojawi艂a si臋 pionowa zmarszcz­ka. Zawsze 艣ci膮ga艂 brwi w ten spos贸b, kiedy si臋 nad czym艣 zastanawia艂. Wiatr unosi艂 nieco jego grzywk臋. Oczy Sedolfa by艂y tak ciemne, 偶e Ida nie potrafi艂a doj­rze膰 藕renicy.

- Dobrze? - spyta艂a zagubiona. - Ju偶 nie p艂acz臋.

- Masz nadziej臋?

- Tak, ci膮gle wierz臋. Bez nadziei by艂abym jak martwa.

- Przecie偶 my艣la艂a艣, 偶e nie 偶yje. Ida przytakn臋艂a.

- Tak uwa偶am. Ale chwilami sprawia mi to taki b贸l, 偶e nie mog臋 znie艣膰 tej 艣wiadomo艣ci. W贸wczas potrze­buj臋 nadziei, by jako艣 z艂agodzi膰 cierpienie. I przez d艂u偶szy czas nie czuj臋 b贸lu. Wtedy mam odwag臋 po­nownie to wym贸wi膰. Nie 偶yje...

- To nie powinno spotka膰 ciebie... Sedolf potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Zrywa艂 k臋pki mchu i ze z艂o艣ci膮 rzuca艂 je do wody. P艂ywa艂y jak male艅kie wy­sepki po艣r贸d niesko艅czonego morza.

- Co艣 takiego nie powinno nikogo spotka膰 - zauwa­偶y艂a Ida. - Ale kiedy si臋 ju偶 przydarzy, to do艣wiadcza tego, kto jest w stanie to znie艣膰.

- Tak my艣lisz? - Sedolf by艂 zdumiony. - Dziwna z ciebie dziewczyna, Ida!

- Jako艣 to musz臋 wytrzyma膰 - powiedzia艂a otwar­cie. - Nie mam innego wyboru. Chyba 偶e rzuci膰 si臋 z pierwszej wysokiej ska艂y. A tu jak na z艂o艣膰 takiej bra­kuje - doda艂a ponuro.

- Co b臋dzie po powrocie? Jak wr贸cimy do domu?

- Nadal b臋d臋 dla taty kul膮 u nogi. W dodatku pod koniec zimy urodzi si臋 dziecko.

- Dzieci - poprawi艂 Sedolf z lekkim u艣miechem.

- Wszystko jedno - uzna艂a Ida. - I tak b臋dzie sporo roboty.

- B臋dziesz czeka膰?

- I mie膰 nadziej臋 - odpar艂a. - To te偶 jakie艣 偶ycie. Ta­ta prze偶y艂 w ten spos贸b pi臋tna艣cie lat.

- To d艂ugo jak dla ciebie, najlepsze lata m艂odo艣ci. Czy podo艂asz?

Ida nie potrafi艂a na to odpowiedzie膰. Czeka j膮 ca艂e 偶ycie w niepewno艣ci. Cale 偶ycie z odrobin膮 nadziei na lin臋 ratunkow膮. Ca艂e 偶ycie w samotno艣ci.

Jednak Ailo mo偶e wr贸ci膰 w ka偶dej chwili.

- Nie b臋d臋 czeka艂a tak d艂ugo - odpar艂a. - Kiedy艣 b贸l z艂agodnieje. Kiedy艣 b臋d臋 musia艂a si臋 pogodzi膰 z tym, 偶e Ailo nie 偶yje. Je偶eli wcze艣niej nie wr贸ci.

- Szkoda, 偶e Emil si臋 o偶eni艂 - westchn膮艂 Sedolf.

- Nie mog艂am go poprosi膰, by si臋 wstrzyma艂! - Ida odrzuci艂a g艂ow臋.

- On by poczeka艂 - rzek艂 Sedolf z przekonaniem. Dobrze znal przyjaciela. - Gdyby wiedzia艂, 偶e tak si臋 u艂o偶y, poczeka艂by. Nawet pi臋tna艣cie lat.

- W艂a艣nie dlatego nie mog艂abym go o to poprosi膰. Nie rozumiesz?

- Ale on by艂by najlepszy, nie licz膮c Ailo? Ida przyzna艂a to, cho膰 niech臋tnie. Nie okre艣li艂aby te­go w ten spos贸b. Nie powinno si臋 tak szeregowa膰 ludzi.

- Rozmowa o tym do niczego nie prowadzi - wes­tchn臋艂a ci臋偶ko. - Czuj臋, jakbym zdradza艂a Ailo, roz­mawiaj膮c o kim艣, kto m贸g艂by go zast膮pi膰. Rozwa偶aj膮c tak膮 mo偶liwo艣膰...

- A czy to nieprawda? Boisz si臋 prawdy? Nie mo偶­na 偶y膰 sam膮 nadziej膮. Jeste艣 wystarczaj膮co m膮dra, by zda膰 sobie z tego spraw臋. Jeste艣 taka m艂oda i... 艂adna i nale偶y ci si臋 od 偶ycia co艣 wi臋cej ni偶 tylko nadzieja, dzieci i ci臋偶ka praca.

- I co艣 wi臋cej ni偶 zwi膮zanie si臋 z jednym m臋偶czy­zn膮? - spyta艂a zawsze gotowa przypomnie膰 mu, 偶e ko­biety te偶 znaj膮 swoj膮 warto艣膰.

- B膮d藕my szczerzy! - rzek艂 pojednawczo. - To praw­da, 偶e ka偶dy ma sw贸j rozum. Ze wi臋kszo艣膰 偶ycia to mozolna praca. Jestem wystarczaj膮co biedny, by to ro­zumie膰. Ale jest jeszcze co艣 wi臋cej. Dla mnie to wi臋cej oznacza w艂a艣nie przyjemno艣膰 dla cia艂a. Kobiety i m臋偶czy藕ni r贸偶ni膮 si臋 od siebie tak, by do siebie pasowa膰. Cia艂em. 呕eby wsp贸lnie zaznawa膰 szcz臋艣cia. By do­艣wiadcza膰 nieopisanej rado艣ci.

Potarga艂a go przyja藕nie po w艂osach. Sedolf usiad艂. Nie chcia艂, by go g艂aska艂a jak psa.

- Nie chodzi tylko o przyjemno艣膰, Sedolf.

- Nie tylko - przyzna艂. - Ale czy mo偶na 偶y膰 bez niej? Nie jeste艣 przecie偶 ksi臋偶niczk膮 na szklanej g贸rze, za jak膮 ci臋 uwa偶aj膮. Za艂o偶臋 si臋, 偶e jest w tobie wi臋cej ognia, ni偶 zdradzaj膮 twoje w艂osy. Twoje cia艂o ju偶 te­go spr贸bowa艂o. Nie potrafi bez tego 偶y膰.

- Amen - zako艅czy艂a lekcewa偶膮co. - Odnosz臋 wra偶e­nie, 偶e ty w ka偶dym razie nie potrafisz bez tego 偶y膰. To b艂膮d, 偶e nie znale藕li艣my dla ciebie dziewczyny w siidzie!

- Nie jestem te偶 jakim艣 ogierem! Poderwa艂 si臋 jak oparzony i wbieg艂 do jurty. By艂 z艂y i obra偶ony. Ida nawet nie przypuszcza艂a, 偶e a偶 tak bar­dzo nast膮pi艂a mu na odcisk.

Z Emilem jako艣 potrafi艂a rozmawia膰. To g艂upia my艣l, ale wola艂aby, gdyby to on towarzyszy艂 jej w tej podr贸偶y.

Z Sedolfem czasem nie spos贸b si臋 dogada膰. Stroi艂 sobie 偶arty, kiedy ona m贸wi艂a serio. A kiedy on po­wa偶nia艂, porusza艂 tematy, kt贸re sprawia艂y b贸l. O kt贸­rych ona nie chcia艂a rozmawia膰. Nie by艂 tak... wra偶li­wy jak Emil. Mia艂 wi臋cej w r臋kach ni偶 w g艂owie. Wi臋­cej na zewn膮trz ni偶 w 艣rodku.

Podnios艂a si臋 bezwiednie. Zostawi艂a buty na trawie. Ruszy艂a boso wzd艂u偶 brzegu.

Za niewielkim cyplem znalaz艂a zaciszn膮 zatoczk臋. Las si臋ga艂 tu a偶 do samego jeziora. Sosny dos艂ownie zanurza­艂y palce st贸p w wodzie. Powyginane korzenie wystawa­艂y nad ziemi膮. Piaszczysta pla偶a pewnie zosta艂a zalana.

Ida wsun臋艂a nog臋 do wody po kolano. Nie wyczu­艂a dna. Woda nie by艂a ciep艂a, ale te偶 nie zimna. W ka偶­dym razie nie bardzo zimna. Po wypadku Ida lepiej znosi艂a ch艂贸d. Ciep艂o tak偶e sprawia艂o jej wi臋ksz膮 przyjemno艣膰. Uwielbia艂a jak kot wygrzewa膰; si臋 w s艂o艅cu.

Nagle przysz艂o jej na my艣l, 偶eby si臋 umy膰. Nie zno­si艂a by膰 brudna. Tato chyba znikn膮艂 na d艂u偶ej. Sedolf na pewno si臋 obrazi艂 i nie ruszy si臋 z jurty. On tak偶e mia艂 gwa艂towne usposobienie.

Rozejrza艂a si臋 dooko艂a. Zobaczy艂a tylko drzewa. Wiedzia艂a, 偶e to ma艂o prawdopodobne, 偶eby kto艣 si臋 teraz wy艂oni艂 z tej g艂uszy, z tych ost臋p贸w. By艂a sama.

Ida zdejmowa艂a z siebie ubranie, tak jak obiera si臋 cebul臋. Lekko dr偶膮c z zimna, wesz艂a do jeziora.

Zatoczka by艂a tak w膮ska, 偶e nie nap艂ywa艂o tu wiele 艣wie偶ej wody i zd膮偶y艂a si臋 nagrza膰 w ci膮gu dnia.

Ida wesz艂a g艂臋biej. Zanurzy艂a si臋 po brzuch. Po艂o偶y­艂a r臋ce na kr膮g艂o艣ci, kt贸r膮 tylko ona mog艂a wyczu膰.

Wykluczone, by zmie艣ci艂o si臋 tu dwoje! Noaida bar­dzo si臋 pomyli艂. Pomy艣la艂a o nim, 偶e jest oszustem.

Drobnymi kroczkami posuwa艂a si臋 dalej, a偶 straci­艂a grunt pod nogami. Wykona艂a kilka ruch贸w r臋kami, 偶eby utrzyma膰 si臋 na powierzchni.

O Bo偶e, jak cudownie!

Zanurzy艂a si臋 pod wod臋. Wyskoczy艂a z pluskiem. R臋k膮 odrzuci艂a w艂osy do ty艂u. Masowa艂a mokr膮 g艂ow臋. 呕a艂owa艂a, 偶e nie ma myd艂a. Jeszcze nie by艂a ca艂kiem czysta, tylko op艂ukana. Ale i to lepsze ni偶 drapanie si臋 do krwi i wdychanie zapachu potu.

Podp艂yn臋艂a w stron臋 brzegu. Dotkn臋艂a dna stopami. Wsta艂a rozcieraj膮c sk贸r臋 po rze艣kiej k膮pieli.

Ca艂a dos艂ownie p艂on臋艂a. Czu艂a si臋 jak odrodzona. Jak zupe艂nie nowy cz艂owiek.

Troch臋 bardziej mi艂y, pomy艣la艂a. Wszystko j膮 iryto­wa艂o, kiedy by艂a brudna.

Podesz艂a bli偶ej i wykr臋ci艂a w艂osy. Zebra艂a je mi臋dzy d艂onie i wycisn臋艂a wod臋. Odnios艂a wra偶enie, 偶e nie s膮 ju偶 tak ci臋偶kie, jednak z koniuszk贸w nadal ciek艂y lo­dowate strumyki.

Odwr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a tam, gdzie zostawi艂a ubranie. U艣wiadomi艂a sobie, 偶e k膮pi膮c si臋, nie patrzy艂a w t臋 stron臋.

Obok jej rzeczy siedzia艂 Sedolf. Napotka艂a jego wzrok. Nawet nie udawa艂 zak艂opotania.

R臋koma zas艂oni艂a piersi. Cho膰 wcze艣niej opad艂y na nie w艂osy, uczyni艂a to bez zastanowienia.

W naturalnym odruchu.

- My艣la艂am, 偶e jeste艣 w jurcie - odezwa艂a si臋. Po raz pierwszy poczu艂a, 偶e woda by艂a zimna.

- Znudzi艂o mi si臋 - odpar艂. - Widz臋, 偶e jeste艣 odwa偶­na - doda艂 oboj臋tnym tonem, jak gdyby to by艂 pocz膮­tek nieciekawej rozmowy. - Nigdy bym nie wszed艂 do tak lodowatej wody!

- Nikt ci臋 te偶 o to nie prosi - burkn臋艂a ze z艂o艣ci膮. - D艂ugo tu jeste艣?

- Mia艂em ci臋 przecie偶 pilnowa膰 - wyja艣ni艂 Sedolf, w艂a艣ciwie nie odpowiadaj膮c na jej pytanie. - Zamarz­niesz na 艣mier膰 - doda艂 - je偶eli b臋dziesz tak sta艂a.

Ida czu艂a, jak rozgrzewa j膮 z艂o艣膰.

- W艂a艣nie zamierza艂am si臋 ubra膰 - sykn臋艂a - Gdyby艣 tyl­ko raczy艂 zachowa膰 si臋 przyzwoicie i m贸g艂 si臋 odwr贸ci膰.

Jego u艣miech rozci膮gn膮艂 si臋 od ucha do ucha. Oczy cieszy艂y si臋 rzadkim widokiem.

- Uwa偶am, 偶e nieprzyzwoite by艂o raczej s艂owo, kt贸rym chcia艂a艣 mnie nazwa膰. Okre艣lenie 鈥瀘gier鈥 lepiej natomiast oddaje to, co o mnie my艣lisz.

- Cholernie ma艂o o tobie my艣l臋, Sedolf! Roze艣mia艂 si臋 i powoli odwr贸ci艂 si臋 plecami do je­ziora. Nadal jednak pozosta艂 blisko jej ubrania.

Ida z w艣ciek艂o艣ci膮 opu艣ci艂a r臋ce. Je偶eli on jest a偶 tak bezczelny, to ona nie zamierza si臋 wstydzi膰.

Wypad艂a z wody, a偶 doko艂a pryska艂o. Niczym 偶o艂­nierz id膮cy na wojn臋 - po honor i chwa艂臋.

Sedolf siedzia艂 pos艂usznie jak pies.

Ida nie patrzy艂a na niego. Zerka艂a tylko k膮tem oka. Nie by艂 wart jej spojrzenia.

Koszula przykleja艂a si臋 do mokrego cia艂a. Ida zamie­rza艂a si臋 ni膮 wytrze膰, ale jej w tym przeszkodzi艂. Na­dal mia艂a w sobie troch臋 wstydu, chocia偶 Sedolf wca­le nie okazywa艂 zak艂opotania.

Nie mog艂a sobie poradzi膰 z gorsetem. Palce mia艂a tak sztywne, 偶e odm贸wi艂y pos艂usze艅stwa przy zapina­niu ma艂ych guziczk贸w.

Przeklina艂a pod nosem, a偶 艣wiszcza艂o.

Pad艂 na ni膮 cie艅.

Opalone palce odsun臋艂y jej d艂onie. Starannie zapi臋­艂y wszystkie guziki. Idzie zapar艂o dech.

Podwin膮艂 r臋kawy koszuli. Do diab艂a, 偶e te偶 jego przedramiona mog艂y do tego stopnia przyci膮ga膰 wzrok!

- Jeszcze z艂a? - spyta艂. Mia艂 zachrypni臋ty g艂os. Ida podnios艂a g艂ow臋. Nie powinna. Lecz musia艂a.

Nie mog艂a si臋 powstrzyma膰.

To nie twarz Ailo tu偶 przy jej twarzy. To nie oczy Ailo. Nigdy nie musia艂a tak bardzo odchyla膰 g艂owy, 偶eby popatrze膰 Ailo w oczy. Ale Ailo zosta艂 naznaczo­ny przez Roto...

To nie Ailo?

Br膮zowa d艂o艅 Sedolfa przy jej policzku. Sta艂 na odleg艂o艣膰 r臋ki. Nie podszed艂 bli偶ej. U艣miecha艂 si臋, kiedy pyta艂, czy nadal jest na niego z艂a. Z艂a? By艂a w艣ciek艂a.

Powiedzia艂a mu o tym, ale zabrzmia艂o to tak mi艂o, 偶e si臋 roze艣mia艂.

- 艢wietnie - rzek艂 cicho. - Trudno mi jako艣 w to uwierzy膰.

Po chwili poczu艂a silne rami臋 wok贸艂 talii. Jego d艂o艅 przy swoim policzku.

Jego usta na swoich.

Popchn膮艂 j膮 na wrzosy. Albo sama go poci膮gn臋艂a. Jej r臋ce obj臋艂y go tak, jak on j膮 obejmowa艂.

Poca艂unek nie mia艂 ko艅ca.

- Popro艣, bym przesta艂 - szepn膮艂 jej do ucha. Jego oddech wydawa艂 si臋 bardziej gor膮cy ni偶 promie艅 s艂o艅­ca w lipcowy dzie艅.

- Przesta艅 - szepn臋艂a. A jej ramiona mocniej zaci­sn臋艂y si臋 wok贸艂 niego.

Tak mi臋kko by艂o na wrzosach i mchu. Przyjemnie zamkn膮膰 oczy. Wargami muska艂 jej powieki. Zmusi艂, by je otworzy艂a.

- Nie brzmia艂o to zbyt przekonuj膮co - u艣miechn膮艂 si臋, a grzywka wpad艂a mu do oczu. - Ale b臋d臋 grzecz­nym ch艂opcem - doda艂.

Jeszcze przez kilka sekund jego policzek znajdowa艂 si臋 przy jej policzku. Nast臋pnie Sedolf wsta艂 i poda艂 Idzie d艂o艅. Poci膮gn膮艂 j膮 do g贸ry.

- I udowodni臋, 偶e nie jestem jakim艣 niewy偶ytym ogierem - rzek艂.

Ida nie czu艂a ju偶 zimna.

Ca艂a wieczno艣膰 min臋艂a od kwietnia. Od czasu kiedy kto艣 z po偶膮daniem j膮 obejmowa艂.

Sedolf odwr贸ci艂 si臋 do niej plecami. Patrzy艂 na je­zioro, zrywa艂 ig艂y z najbli偶szego drzewa i gwa艂towny­mi ruchami wrzuca艂 je do wody.

Posz艂a za nim. Sekund臋 wcze艣niej ujrza艂a siebie w wyobra藕ni, zachowuj膮c膮 si臋 w ten spos贸b. Obj臋艂a go w pasie. Przy艂o偶y艂a policzek do jego szerokich plec贸w.

- Zr贸b to! - szepn臋艂a. - Sedolfie mi艂y, zr贸b to! Odwr贸ci艂 si臋 powoli. Ida nie wypu艣ci艂a go z obj臋膰. Uj膮艂 w d艂onie jej twarz. By艂 wysoki i dobrze zbudo­wany. Ida czu艂a si臋 przy nim taka drobna.

- Reijo mo偶e wr贸ci膰 lada chwila - szepn膮艂 dr偶膮c. Wargami muska艂 jej usta.

- Nikt nie przyjdzie - uspokoi艂a go, 艣lepa i g艂ucha na wszystko. Chcia艂a tego. Raz w 偶yciu chcia艂a by膰 ca艂­kiem nieodpowiedzialna.

- Nie wykorzystuj mnie - szepn膮艂. A potem poca艂o­wa艂 j膮 znowu. I jeszcze raz.

Ida przytuli艂a si臋 do niego tak mocno jak to tylko mo偶liwe, jakby zamierza艂a wcisn膮膰 mu si臋 pod ubra­nie i pod sk贸r臋. Nie szuka艂a pe艂nej blisko艣ci.

Nie tak do ko艅ca.

Jego palce wplot艂y si臋 w mokr膮 g臋stwin臋 jej w艂os贸w. Usta tchn臋艂y 偶ycie w jej zimne wargi. Poca艂unek o偶y­wi艂 krew, doznania. Nie pami臋ta艂a takiego mrowienia w nich od czasu...

Nie, tylko nie jego oczy w tym wszystkim!

Ida odsun臋艂a t臋 my艣l. Zacisn臋艂a ramiona na silnym karku.

Woln膮 d艂oni膮 Sedolf rozpi膮艂 pasek. Uczyni艂 to jed­nym ruchem. Idzie przebieg艂o przez my艣l, 偶e wymaga艂o to pewnie wielu 膰wicze艅. Lecz by艂o bez znaczenia. Podci膮gn膮艂 jej sp贸dnic臋. Ciep艂膮 d艂oni膮 przesun膮艂 po ze­wn臋trznej stronie jej uda, wiedzia艂, dok膮d zmierza. Wiedzia艂, jak jej dotyka膰, 偶eby j膮 rozpali膰.

Nie musia艂 si臋 stara膰.

Na mgnienie oka Ida przywo艂a艂a w pami臋ci obraz Mai i Heino. Dwa na wp贸艂 rozebrane cia艂a oparte o drzewo.

Sedolf tego nie widzia艂.

Ida nie mog艂a poprosi膰 Ailo o co艣 takiego. Ailo wie­dzia艂by, dlaczego. Zrozumia艂by, dlaczego my艣l o tym tak bardzo j膮 podnieca.

Sedolf zamierza艂 po艂o偶y膰 si臋 z ni膮 na mchu.

- Poczekaj - szepn臋艂a. Ujrza艂a samotn膮 brzoz臋 niedaleko od brzegu.

艢miertelnie si臋 ba艂a, 偶e zniszczy ten magiczny nastr贸j. To poczucie nierzeczywisto艣ci, kt贸re ich ogarn臋艂o.

Ale musia艂a przerwa膰.

Poci膮gn臋艂a Sedolfa za sob膮. Bieg艂a boso, 艣ciskaj膮c go za r臋k臋.

Zatrzyma艂a si臋 przy m艂odym drzewie. Ju偶 dawno zrzuci艂o li艣cie. Opar艂a si臋 plecami o twardy pie艅. Pe艂­na wyczekiwania zwr贸ci艂a ku Sedolfowi twarz. Roz­chyli艂a wargi do poca艂unku.

Sedolf jej nie zawi贸d艂. Jego usta by艂y pe艂ne 偶ycia. Obsypa艂 j膮 deszczem poca艂unk贸w. 呕aden nie przypo­mina艂 drugiego.

Jedno spojrzenie na Id臋 wystarczy艂o, by zrozumia艂 jej intencje. Ale podnieca艂o go udawanie, 偶e nie wie, o co jej chodzi. Chcia艂 us艂ysze膰, jak to m贸wi. Chcia艂 us艂ysze膰, 偶e tego pragnie. Prosi go o to.

- Unie艣 mnie, Sedolf! - szepn臋艂a. - Unie艣 mnie wy­偶ej! Zr贸bmy to tak!

Prze艂kn膮艂 艣lin臋.

Okaza艂a si臋 taka drobna i lekka, 偶e bez wysi艂ku j膮 podsadzi艂. Oplot艂a udami jego biodra.

Zsun膮艂 spodnie. Zerkn臋艂a w d贸艂 mi臋dzy cia艂ami. Lek­ko 艣ci膮gn臋艂a usta.

- Teraz rozumiem, dlaczego masz takie powodzenie - powiedzia艂a.

Milcza艂. Znajdowa艂a si臋 w takiej pozycji, 偶e bez trudu w ni膮 wszed艂. By dotrze膰 tam, dok膮d zmierzali oboje.

Jej plecy oparte o pie艅 brzozy, ramiona mocno zaci­艣ni臋te wok贸艂 szerokich ramion, nogi wok贸艂 jego bioder.

Powolne ruchy. Jego r臋ce pod jej po艣ladkami. Palce, kt贸re pie艣ci艂y najpierw leniwie, potem z po偶膮daniem, niczym fale na morzu, kt贸re stworzyli. Wargi, kt贸re nie przestawa艂y ca艂owa膰.

Ida poci膮gn臋艂a Sedolfa za w艂osy, a偶 j臋kn膮艂. Mi臋dzy palcami zosta艂y jej kosmyki br膮zowych w艂os贸w.

Dr偶a艂 jak na mrozie. Przycisn膮艂 j膮 mocno do brzo­zy, a potem opar艂 g艂ow臋 o jej g艂ow臋.

Obraz znikn膮艂 z my艣li Idy. Teraz wiedzia艂a, jak to jest.

- Mo偶esz mnie ju偶 pu艣ci膰 - odezwa艂a si臋 cicho. Uczyni艂, jak chcia艂a. Patrzy艂a, jak wci膮ga spodnie.

Wk艂ada w nie koszul臋. Zapina. Zapina pasek. Spojrza艂 na ni膮 z wyrzutem.

- Chyba ci to teraz udowodni艂em? Raz na zawsze. Jestem takim ogierem, za jakiego mnie uwa偶asz!

Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Pog艂adzi艂a go lekko po po­liczku. Czu艂a ciep艂o na udach. Powoli podwin臋艂a sp贸d­nic臋 i z powrotem wesz艂a do wody.

Och艂odzi艂a si臋 i umy艂a. Zamoczy艂a niechc膮cy brzeg sp贸dnicy, poniewa偶 opu艣ci艂a j膮, zanim znalaz艂a si臋 na brzegu.

Sedolf siedzia艂 na mchu, smutny i milcz膮cy, Z pod­kurczonymi pod brod膮 kolanami.

Ida ubra艂a si臋. Nie potrzebowa艂a jego pomocy przy zapinaniu guzik贸w. Usiad艂a obok.

- Nigdy przedtem nie robi艂em tego z kobiet膮 spo­dziewaj膮c膮 si臋 dziecka - odezwa艂 si臋.

- Czy by艂o inaczej?

- Tak, ale nie dlatego. Mi臋dzy nimi zapanowa艂a cisza. Nie napi臋cie. Tylko cisza.

- Spa艂a艣 z Emilem?

- Nie - odpar艂a.

- Dlaczego?

- By艂 Ailo. Nie mia艂am ochoty. I...

- I...? - powt贸rzy艂.

- To oznacza艂oby koniec przyja藕ni mi臋dzy Emilem i mn膮. Nie chcia艂am jej niszczy膰.

- Czy mnie to nie dotyczy? Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. W艂osy troch臋 ju偶 przesch艂y.

Nabra艂y innego odcienia.

- Z tob膮 jest inaczej - powiedzia艂a. - To mo偶e ozna­cza膰 pocz膮tek przyja藕ni.

- Nigdy wi臋cej tego z tob膮 nie zrobi臋. Ani na le偶膮co, ani na stoj膮co! - rzek艂 stanowczo.

Wsun臋艂a sw膮 d艂o艅 w jego. Sedolf u艣cisn膮艂 j膮 niech臋t­nie.

- Mi臋dzy mn膮 a Emilem powsta艂o oczekiwanie na co艣 podobnego - odezwa艂a si臋. - Ty i ja mamy to za sob膮. Prze偶yli艣my to i nie musimy niczego 偶a艂owa膰. Mo偶emy zosta膰 przyjaci贸艂mi. W inny spos贸b. Wiemy doskonale, jacy jeste艣my.

Sedolf u艣miechn膮艂 si臋 blado.

- Czy m贸wi艂em ci ju偶 kiedy艣, 偶e jeste艣 piekieln膮 ko­biet膮?

- Tak, co艣 w tym rodzaju. 艁adnie to powiedzia艂e艣. S膮dzi艂am, 偶e jeste艣 bardziej powierzchowny - rzek艂a szcze­rze. - Ale zaczynam rozumie膰, 偶e za 艂adn膮 twarz膮 i impo­nuj膮cym wyposa偶eniem w spodniach kryje si臋 co艣 wi臋cej.

- A wi臋c przyja藕艅? Ida skin臋艂a g艂ow膮.

- Musimy wraca膰 do jurty, zanim tato wr贸ci. Nie s膮dz臋, by w ten spos贸b zawierano przyja藕艅, kiedy by艂 m艂ody. M贸g艂by 藕le zrozumie膰.

Sedolf pom贸g艂 jej wsta膰. Otrzepa艂 sp贸dnic臋 z ga艂膮­zek. Ale poza tym jej nie dotkn膮艂. Sz艂a kilka krok贸w przed nim. Lekko, niczym elf po艣r贸d g臋stego lasu.

Sedolf cieszy艂 si臋, 偶e Emil uzna艂 艣lub z Sofi膮 za do­bre rozwi膮zanie. Zastanawia艂 si臋, dlaczego sam nigdy nie zwr贸ci艂 uwagi na Id臋, kiedy by艂a podlotkiem i za­trzaskiwa艂a okno pokoju przed nosem zalotnik贸w. To na pewno by go nie zniech臋ci艂o. Przecie偶 ju偶 wtedy rzuca艂a si臋 w oczy.

Zastanawia艂 si臋, czy jemu uda艂oby si臋 przemkn膮膰 do 艣rodka. Gdyby spr贸bowa艂.

Pocz膮tek przyja藕ni?

Sedolf z ca艂ego serca pragn膮艂, 偶eby si臋 okaza艂o, 偶e Ailo nie 偶yje.

14

Powr贸t Reijo Kesiiniemi z jego podr贸偶y do Finn­marku wywo艂a艂 naturalnie wielkie poruszenie.

Wszyscy wiedzieli, 偶e uda艂 si臋 ze sw膮 c贸rk膮, Id膮, na p贸艂noc, by zamieszka艂a z Lapo艅czykiem, za kt贸rego tej wiosny wysz艂a za m膮偶.

By艂o o czym gada膰, kiedy Reijo wr贸ci艂 z Id膮 i Sedolfem. A o Lapo艅czyku s艂uch zagin膮艂.

Na jesieni wida膰 ju偶 by艂o wyra藕nie, 偶e Ida spodzie­wa si臋 dziecka.

Jak sobie po艣cielesz, tak si臋 wy艣pisz, mawiali nie­kt贸rzy. Inni okre艣lali to dosadniej: Cierp cia艂o, kiedy ci si臋 chcia艂o.

Wiosk臋 obieg艂a wie艣膰, 偶e Ailo nie 偶yje.

Ludzie nie do ko艅ca w to uwierzyli. Reijo zbyt ma­艂o o tym m贸wi艂, cho膰 co prawda znany by艂 z tego, 偶e rzadko opowiada艂 o sobie i swoich bliskich. Ale jako艣 za du偶o os贸b w tej rodzinie po prostu znikn臋艂o.

R贸wnie偶 temat ojca gruntownie dyskutowano.

Niekt贸rzy brali pod uwag臋 Ailo. Inni nie wyklucza­li Emila. Wymieniano tak偶e Sedolfa.

Z niecierpliwo艣ci膮 oczekiwano porodu.

Ida spodziewa艂a si臋, 偶e po przyje藕dzie jej 偶ycie ca艂­kiem si臋 odmieni. Ale przede wszystkim cieszy艂a si臋, 偶e wr贸ci艂a domu. Domem by艂a wioska nad fiordem.

Teraz to sobie u艣wiadomi艂a. Dotar艂a daleko na p贸艂noc. Widzia艂a, jak tam jest. Przekona艂a si臋, 偶e to nie dla niej.

Wi臋kszo艣膰 znajomych jej unika艂a. Trudno. Mo偶e mieli swoje powody. Ale mimo to Ida pragn臋艂a tu zo­sta膰. Chcia艂a cieszy膰 oczy widokiem tych stron. Tu os艂ania艂y j膮 g贸ry, morze 偶y艂o i ci膮gle si臋 zmienia艂o. Tu las dawa艂 schronienie, ze wzg贸rz mog艂a podziwia膰 wi­doki. By艂a w domu.

Ci, kt贸rzy jej przedtem unikali, w og贸le przestali przychodzi膰. Ale cz臋艣膰 dawnych znajomych r贸wnie偶 si臋 od niej odwr贸ci艂a i to rani艂o najbole艣niej.

Emil nie o偶eni艂 si臋 z Sofi膮.

Sedolf przyni贸s艂 t臋 wiadomo艣膰 na drugi dzie艅 po po­wrocie.

- Dlaczego? - spyta艂a Ida zaskoczona, ca艂kiem nie rozumiej膮c.

- Jego stary wcze艣niej umar艂. Emil zosta艂 panem na gospodarstwie. Nie musi ju偶 ta艅czy膰, jak mu zagraj膮. Ze­rwa艂 zar臋czyny z Sofi膮. Ludzie m贸wi膮, 偶e jego my艣li w臋­druj膮 ku innej. - Sedolf zamilk艂, po czym doda艂: - Teraz masz wolny wyb贸r, Ida. Kiedy stracisz ju偶 nadziej臋.

Nie by艂a w stanie mu odpowiedzie膰.

Nadal nie chcia艂a o tym rozmawia膰. By艂o jej przy­kro, gdy ludzie przypisywali jej intencje, kt贸rych nie mia艂a, kt贸re nigdy nawet nie przysz艂y jej do g艂owy. Naprawd臋 pragn臋艂a ujrze膰 Emila i Sofi臋 jako ma艂偶e艅­stwo. Naprawd臋 wierzy艂a, 偶e mo偶e im by膰 ze sob膮 do­brze. 呕e b臋d膮 szcz臋艣liwi.

Sofia by艂a kiedy艣 jej najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮. Teraz Ida wcale jej ju偶 nie widywa艂a. Tylko Henriett臋 wpa­da艂a od czasu do czasu. Wyjawi艂a, 偶e Sofia chowa do Idy uraz臋. Sofia uwa偶a bowiem, 偶e po pierwsze, Ida postara艂a si臋, 偶eby Sedolf od niej odszed艂. A po drugie, twierdzi, 偶e to Idy wina, i偶 Emil zerwa艂 zar臋czyny. Przyjaciele Sofii odwr贸cili si臋 od Idy, cho膰 wi臋kszo艣膰 z nich by艂a przecie偶 ich wsp贸lnymi przyjaci贸艂mi.

Nad fiordem nie mieszka艂o du偶o m艂odzie偶y. Zwy­kle wszyscy trzymali si臋 razem. Teraz podzielili si臋 na grupy. Ida odnosi艂a wra偶enie, 偶e w du偶ym stopniu to jej wina, cho膰 nigdy tego nie pragn臋艂a.

Czu艂a si臋 bardziej rozgoryczona, ni偶 ktokolwiek po­dejrzewa艂.

Rodzina. Henriett臋. Sedolf.

Do nich ogranicza艂y si臋 jej kontakty. Czasem up艂y­n臋艂o kilka dni, zanim porozmawia艂a z kim艣 innym ni偶 Reijo.

Dawniej zdumiewa艂a sw膮 bezpo艣rednio艣ci膮 i otwar­to艣ci膮. Teraz zamkn臋艂a si臋 w sobie. W swych fanta­zjach znajdowa艂a du偶o dobrego towarzystwa. Ale nie mog艂a si臋 zbytnio do niego przywi膮zywa膰.

W listopadzie Sedolf za艂atwi艂 sobie miejsce na stat­ku p艂yn膮cym na Lofoty. W艂a艣ciciele mieszkali po dru­giej stronie fiordu, sk膮d pochodzi艂a jego matka. Wi臋­zi pokrewie艅stwa okaza艂y si臋 silniejsze ni偶 z艂a opinia. Nikt nie m贸g艂 zarzuci膰 rodzinie Sedolfa, 偶e post膮pi艂a zgodnie z niepisanym prawem.

- Bogaczem pewnie nie zostan臋 - stwierdzi艂 Sedolf beztrosko. - Ale ka偶demu wed艂ug zas艂ug. Jako艣 dam sobie rad臋. Pr臋dzej czy p贸藕niej zapomn膮, 偶e spojrza­艂em na niew艂a艣ciw膮 dziewczyn臋.

- Nie podoba mi si臋 to, 呕e wielcy panowie rozpo­rz膮dzaj膮 偶yciem biednych jak im si臋 偶ywnie podoba.

Reijo mia艂 swoje zdanie. Nie uwa偶a艂, by Sedolf zachowa艂 si臋 jak dra艅. Raczej jak zwyk艂y m艂ody ch艂opak.

- Jak gdyby ich c贸rki by艂y kim艣 lepszym ni偶 c贸rki innych!

Wyszed艂 na podw贸rze. Powiedzia艂, 偶e musi zajrze膰 do kom贸rki.

Sedolf nie m贸g艂 usiedzie膰 spokojnie na miejscu po dobitnej uwadze na temat c贸rek. Reijo przecie偶 nie m贸g艂 wiedzie膰...?

M贸wi膮c uczciwie, nie czu艂 si臋 ca艂kiem bez winy, je­艣li chodzi o c贸rki innych.

Ida zrobi艂a si臋 oci臋偶a艂a. Jej plecy wygina艂y si臋 coraz bardziej, brzuch stercza艂 do przodu. Sedolf nie rozu­mia艂, jak jej stopy utrzymuj膮 ca艂e cia艂o. Chodzi艂a szero­ko rozstawiaj膮c nogi, ko艂ysa艂a si臋 jak statek na morzu.

- Jak ty to znosisz? - spyta艂 i wskaza艂 na brzuch.

- Nie mam wyboru - odpar艂a Ida. - Ju偶 nied艂ugo. Musi przecie偶 kiedy艣 wyj艣膰, dzi臋ki Bogu!

- Czujesz dziecko? Ida przytakn臋艂a.

- Czuj臋? Czasem wydaje mi si臋, jakby chcia艂o kop­ni臋ciem przebi膰 brzuch. Zw艂aszcza w nocy, kiedy le偶臋. Ju偶 teraz m臋czy matk臋. - Powiedzia艂a to jednak Z czu­艂o艣ci膮 w g艂osie, a jej twarz nabra艂a jakiej艣 niezwyk艂ej 艂agodno艣ci.

- Czy mog臋 zobaczy膰? - spyta艂. Nigdy nie odwa偶y艂­by si臋 poprosi膰 o to 偶adnej innej kobiety.

Ida musia艂a mu si臋 przyjrze膰. Uzna艂a, 偶e nie 偶artuje.

- Prosz臋 bardzo - powiedzia艂a. Siedz膮c na 艂awie, odchylona do ty艂u, wygl膮da艂a jak kolos, kt贸rego nie da si臋 ruszy膰.

Sedolf w艣lizn膮艂 si臋 mi臋dzy st贸艂 i 艂aw臋. Przysiad艂 obok. Przysun膮艂 obie d艂onie do ko艂ysz膮cego si臋 brzucha. Nie mia艂 niemal odwagi ca艂kiem ich przy艂o偶y膰.

Brzuch okaza艂 si臋 twardszy, ni偶 Sedolf my艣la艂. Zawsze wyobra偶a艂 sobie, 偶e z kobietami w ci膮偶y trzeba post臋­powa膰 bardzo ostro偶nie. Patrzy艂 na nabrzmia艂e brzuchy jak na co艣 bardzo kruchego, niczym skorupka jajka.

- Gdzie? - spyta艂. Tak cicho, 偶e prawie szeptem. Ida poprowadzi艂a jego r臋ce w najruchliwsze miejsca. Oboje wstrzymali dech, czekaj膮c.

- Jest! - zawo艂ali. R贸wnocze艣nie. Ich spojrzenia si臋 spotka艂y. U艣miechn臋li si臋.

Znowu poczuli kopni臋cie.

- Zrobi艂 si臋 naprawd臋 du偶y guz - rzuci艂 Sedolf zdu­miony. - Przesun膮艂 si臋. Poczu艂em to przez sp贸dnice i ca艂e ubranie.

- Jak my艣lisz, co to by艂o? - spyta艂a 艂agodnie. - Mo偶esz mi wierzy膰, 偶e czuj臋 solidne ruchy. Prawdziwe wierzganie.

Ogarn臋艂a j膮 dziwna czu艂o艣膰 wobec Sedolfa. Spad艂o to na ni膮 nagle. By膰 mo偶e dlatego, 偶e by艂 pierwsz膮 oso­b膮, kt贸ra dzieli艂a z ni膮 wa偶ne chwile.

Nie licz膮c Anjo, jako pierwszy dowiedzia艂 si臋 o dziecku. Jako jedyny, poza Anjo, okaza艂 prawdziwe zainteresowanie male艅kim 偶yciem, kt贸re w sobie no­si艂a. Pierwszy chcia艂 je dotkn膮膰. Tato te偶 si臋 o ni膮 troszczy艂 i robi艂 to na sw贸j spos贸b. Ale nie okazywa艂 ju偶 uczu膰. Zachowywa艂 pewien dystans.

Ida rozumia艂a to.

Tak zwykle post臋puj膮 ludzie, kt贸rych kto艣 zrani艂. Zachowuj膮 dystans, p贸ki si臋 nie upewni膮, 偶e zn贸w im nic z艂ego nie grozi.

- Chcesz pos艂ucha膰? - spyta艂a, troch臋 niepewna, czy nie posun臋艂a si臋 za daleko. Ba艂a si臋, czy za bardzo nie wci膮ga w to Sedolfa. Mimo 偶e by艂 jej przyjacielem, by艂 r贸wnie偶 m臋偶czyzn膮. Powinna o tym pami臋ta膰. Nie chcia艂a, by 藕le j膮 zrozumia艂.

Nie zamierza艂a go nak艂ania膰, by odgrywa艂 rol臋 Ailo. Zale偶a艂o jej tylko na tym, by dzieli艂 z ni膮 jej rado艣膰. Nie mia艂a nikogo innego.

- Pos艂ucha膰? Czy mo偶na co艣 us艂ysze膰?

- Mo偶e ci co艣 powie? - rzuci艂a Ida 偶artem. Sedolf r贸wnie偶 si臋 u艣miechn膮艂. Zastanowi艂 si臋 tylko, czy Ida z niego nie kpi.

Ale podci膮gn臋艂a bluzk臋 do g贸ry i ukaza艂a kawa艂ek sk贸­ry. Prze艂kn膮艂. Nie mia艂 do艣wiadczenia z brzemiennymi.

Ujrza艂 wyra藕nie 偶y艂ki na sk贸rze. Niebieskawe paski na mlecznobia艂ym tle.

- Nad p臋pkiem - powiedzia艂a. - Przy艂贸偶 ucho i sta­raj si臋 spokojnie oddycha膰. Wstrzymaj oddech, kiedy ci si臋 wyda, 偶e co艣 s艂yszysz. Opowiedz mi, jak to jest!

Uczyni艂, jak prosi艂a. Opar艂 si臋 r臋koma o 艂aw臋. Wyda­wa艂o mu si臋, 偶e jego paznokcie zostawi膮 艣lady na drewnie.

Ida r贸wnie偶 przesta艂a na moment oddycha膰. Dr偶a艂a z napi臋cia podobnie jak Sedolf. Czego艣 takiego sama nie mog艂a do艣wiadczy膰. Niedawno nas艂uchiwa艂a przy brzuchu Anjo. Opisywa艂a jej potem to, co s艂ysza艂a.

Teraz Ida chcia艂a, by kto艣 inny jej opowiedzia艂.

- S艂yszysz? - spyta艂a szeptem. Denerwowa艂a si臋, 偶e wejdzie ojciec. Reijo m贸g艂by to 藕le zrozumie膰. A prze­cie偶 przyja藕艅 Sedolfa by艂a jednym z nielicznych ja­snych punkt贸w w jej 偶yciu.

- Cii!

Sedolf mocniej przycisn膮艂 ucho. Troch臋 si臋 przysun膮艂.

- Jest, teraz. S艂ysz臋! O Bo偶e, Ida, s艂ysza艂em to! Bicie ser­ca! Czy to nie twoje? - Ale zaraz sam sobie odpowiedzia艂: - Nie, niemo偶liwe. Twoje serce nie bije tak szybko.

- Tak?

- Puk - puk - puk... - m贸wi艂. Jednocze艣nie uderza艂 pal­cem w oparcie 艂awy.

Ida pozna艂a, 偶e to nie jej w艂asny puls.

Sedolf mia艂 zaczerwienione policzki, kiedy wsta艂. Spojrza艂 na Id臋, jakby by艂a nadziemsk膮 istot膮.

Ida opu艣ci艂a bluzk臋. Zapi臋艂a pasek. Nied艂ugo b臋dzie za ciasny. T臋 sp贸dnic臋 Anjo nosi艂a a偶 do narodzin ma艂ego Karla. Wtedy Idzie si臋 wydawa艂o, 偶e Anjo jest ogromna. Teraz sama musia艂a ju偶 wstawia膰 kliny po bokach.

- To niewiarygodne - odezwa艂 si臋 Sedolf.

Nie znalaz艂 innych s艂贸w, kt贸re by uzna艂 za odpo­wiednie. Nie podejrzewa艂, 偶e to co艣 tak wznios艂ego. Wygl膮da艂o ca艂kiem zwyczajnie. Wygl膮da艂o, jakby wca­le nie by艂o tam 偶ycia.

S艂ysza艂, 偶e kobiety w ci膮gu dziewi臋ciu miesi臋cy ci膮­偶y prze偶ywaj膮 chwile, kt贸rych m臋偶czy藕ni nie s膮 w sta­nie sobie wyobrazi膰.

Kt贸rych nigdy nie do艣wiadcz膮. To tajemnica kobiet.

Sedolf poczu艂 g艂臋boki szacunek. Szacunek dla 偶ycia.

Niewiele brakowa艂o, a tego listopadowego wieczo­ru w chacie Reijo na cyplu Sedolf Bakken powiedzia艂­by co艣 podnios艂ego. Wielu m臋偶czyzn w takich chwi­lach zbyt du偶o m贸wi.

Sedolfa uratowa艂y kroki Reijo na schodach. Szybko wr贸ci艂 na swoje krzes艂o. W po艣piechu omal nie str膮ci艂 lampy - poparzy艂 palce, kiedy pr贸bowa艂 j膮 ratowa膰 przed upadkiem. Jednak zacisn膮艂 z臋by i nawet nie pisn膮艂, robi膮c dobr膮 min臋 do z艂ej gry. Drobne oparzenie to nic w po­r贸wnaniu z tym, 偶e m贸g艂by zosta膰 wyrzucony za drzwi.

Reijo musia艂 rozgrza膰 d艂onie nad ogniem.

- Pi臋kna zorza polarna na niebie - rzek艂. - Zosta艂em, by troch臋 na ni膮 popatrze膰. 艢ci膮gn臋艂a mnie prawie do wody. Nie mo偶na zbyt d艂ugo patrze膰 w niebo. Ale jest cudowna. Most polarny...

Ida s艂ysza艂a o tym. Spojrza艂a na ojca z czu艂o艣ci膮. Za tymi spokojnymi, troch臋 zimnymi zielonymi oczami kry艂 si臋 偶ywy umys艂. Gor膮ce serce.

Pragn臋艂a, by dane mu by艂o obdarzy膰 kogo艣 tym cie­p艂em, zanim b臋dzie na to za stary.

Reijo odchrz膮kn膮艂. Usiad艂 obok Sedolfa. Oparzenie piek艂o niemi艂osiernie. Ale nie by艂a to odpowiednia chwila, 偶eby si臋 po偶egna膰.

Zachowa艂by si臋 niegrzecznie wobec Reijo.

- Zak艂adam, 偶e 艂owicie za pomoc膮 liny? Sedolf skin膮艂 g艂ow膮.

- Wszyscy tak robi膮 - odpar艂 odrobin臋 zaskoczony.

- Nie wszyscy - zaprzeczy艂 Reijo. - Obaj o tym wie­my. S艂ysza艂e艣 o w艂贸ku?

- Tak. - Sedolf s艂ysza艂 o tym. Wielka sie膰 zamiast li­ny. Ryby wpada艂y w ni膮 i, usi艂uj膮c si臋 wydosta膰, jesz­cze bardziej si臋 zapl膮tywa艂y. Same udaremnia艂y sobie ucieczk臋. - Na Lofotach nie wolno stosowa膰 w艂贸ka - doda艂. - Poza tym tylko bogatych na niego sta膰. I jesz­cze musi starczy膰, by si臋 wykupi膰, je艣li ci臋 przy艂api膮.

- W艂贸k pozwala na lepsze po艂owy - stwierdzi艂 Reijo.

- M贸wi膮 jednak, 偶e ci, kt贸rzy go u偶ywaj膮, dzia艂aj膮 na szkod臋 innych rybak贸w. Ograbiaj膮 morze z ryb. Wkr贸tce dla nas zostanie puste morze.

Reijo si臋gn膮艂 za pazuch臋 kurtki, kt贸r膮 tylko rozpi膮艂. Nie zdj膮艂 jej, kiedy z powrotem wszed艂 do ciep艂ej izby. Po艂o偶y艂 przed Sedolfem sk贸rzan膮 sakiewk臋.

- Jest twoja - powiedzia艂. - Pomy艣la艂em, 偶e m贸g艂by艣 kupi膰 sobie za to w艂贸k. Ale je艣li uwa偶asz, 偶e to nie w porz膮dku, mo偶esz sobie sprawi膰 co艣 innego, co ci si臋 przyda.

W tej chwili Ida poczu艂a ogromn膮 mi艂o艣膰 do ojca. Zawsze wiedzia艂a, 偶e ma wielkie serce. Teraz okaza艂 je r贸wnie偶 wobec kogo艣, na kim jej zale偶a艂o.

Dr偶膮cymi r臋kami Sedolf rozwi膮za艂 sakiewk臋. Nie czu艂 nawet b贸lu po oparzeniu. W jego g艂owie od偶y艂y plotki. M贸wiono, 偶e Knut, Ailo i Heino posiadali z艂o­to. By膰 mo偶e kogo艣 zapomniano wymieni膰...

Woreczek zosta艂 uszyty z okr膮g艂ego kawa艂ka mi臋k­kiej sk贸ry, a wzd艂u偶 jego brzegu przeci膮gni臋to rzemyk. Sedolf roz艂o偶y艂 go p艂asko na stole. Spojrza艂 na niedu­偶y stosik drobnych bry艂ek.

A wi臋c jednak w plotkach kry艂o si臋 troch臋 prawdy. Wy­gl膮da艂o na to, 偶e Reijo okaza艂 si臋 sprytniejszy ni偶 inni.

- Nie mog臋 tego przyj膮膰 - rzek艂.

- Oczywi艣cie, 偶e mo偶esz - zapewni艂 go Reijo. - To, co jest moje, mog臋 ofiarowa膰, komu zechc臋. Jestem przy zdrowych zmys艂ach. Nie podoba mi si臋, 偶e jaki艣 bogacz usi艂uje zmarnowa膰 偶ycie m艂odemu, uczciwemu ch艂opa­kowi, bo ten mia艂 chwil臋 s艂abo艣ci. Poza tym ci臋 lubi臋. Potrzebujesz wi臋cej powod贸w? Chc臋, 偶eby艣 to wzi膮艂.

Sedolf prze艂kn膮艂. Wyci膮gn膮艂 d艂o艅 w ge艣cie podzi臋­kowania. Reijo nie przyj膮艂 jej, uwa偶aj膮c, 偶e nie ma za co dzi臋kowa膰. Ale dostrzeg艂 ran臋.

- Ida opatrzy ci to, je偶eli jej podasz potrzebne rze­czy. Ja musz臋 wyj艣膰, mam spotkanie z zorz膮 polarn膮.

Sedolf czu艂 si臋 ca艂kiem zdezorientowany. Nadal nie wiedzia艂, czy mo偶e przyj膮膰 tak cenny prezent.

- Na p贸艂ce nad drzwiami le偶膮 kawa艂ki czystego p艂贸tna.

Sedolf przyni贸s艂 je, nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym, co robi. Poda艂 Idzie r臋k臋. Przygl膮da艂 si臋, jak opatruje mu palec.

- Mo偶esz to przyj膮膰 z czystym sumieniem. Nie my艣l, 偶e to pr贸ba przekupstwa, je艣li tego si臋 obawiasz. Tato na pewno nie zamierza艂 pchn膮膰 mnie w twoje ramiona.

- Nawet by mi to nie przysz艂o do g艂owy! - rzek艂 nie­mal ze z艂o艣ci膮.

- My艣l臋, 偶e przypominasz mu troch臋 jego samego z lat m艂odo艣ci. Kiedy艣 cierpia艂 bied臋, czu艂 si臋 odtr膮co­ny, poniewa偶 by艂 Finem i mieszka艂 sam z ojcem. Po­darowa艂 ci z艂oto, bo tego chcia艂 i poniewa偶 ci臋 lubi. Nie kr臋puj si臋, pewnie ma tego wi臋cej. Ufam, 偶e nie pobiegniesz do wsi, by o tym rozpowiada膰.

- Sk膮d偶e! - Sedolf nie rozumia艂, jak w og贸le mog艂a tak pomy艣le膰. Nie potrafi艂by zdradzi膰 kogo艣, kto oka­za艂 mu takie zaufanie.

Poci膮gn膮艂 palcami za rzemyk, zamkn膮艂 ci臋偶kie ka­mienie w sakiewce i na powr贸t j膮 zawi膮za艂. Nigdy nie posiada艂 takiego bogactwa. To dziwne uczucie.

- Chyba ci臋 ju偶 nie zobacz臋 przed wyjazdem - wes­tchn膮艂.

Zosta艂o mu jeszcze par臋 dni, ale wiedzia艂, 偶e by艂oby lepiej, gdyby si臋 trzyma艂 z dala od cypla.

- Nie musz臋 ci臋 chyba prosi膰, 偶eby艣 na siebie uwa­偶a艂 - u艣miechn臋艂a si臋 Ida. - Nie znam zreszt膮 nikogo, kto by艂by tak zdolnym 偶eglarzem jak ty. Tylko nie m贸w o tym tacie!

Sk贸rzany woreczek opad艂 ci臋偶ko na dno kieszeni kurtki. Sedolf czu艂 go gdzie艣 w okolicy serca.

- Nie b臋dzie mnie tu chyba, kiedy urodzi si臋 male艅­stwo - u艣miechn膮艂 si臋 troch臋 zak艂opotany. - Co si臋 zwykle daje kobiecie, kiedy zostaje matk膮?

- Urodzinow膮 kasz臋 - odpar艂a Ida zaczepnie. - Co艣 艂adnego. Cokolwiek. 呕eby tylko by艂o 艂adne. Lubi臋 wszystko, co 艂adne.

- Pozwolisz, 偶ebym zosta艂 ojcem chrzestnym? - spy­ta艂. Jego oczy by艂y powa偶ne.

- Dziecko powinno zosta膰 ochrzczone jak najszyb­ciej - odpar艂a Ida. - Urodzi si臋 w styczniu, Sedolf. Zwykle rybacy wracaj膮 z Lofot贸w du偶o p贸藕niej. Ale je艣li to mo偶liwe, postaram si臋, 偶eby ci臋 wpisali jako oj­ca chrzestnego, nawet je艣li ciebie nie b臋dzie. Dobrze?

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Wydaje mi si臋, 偶e troch臋 ju偶 znam tego ma艂ego - powiedzia艂 z dwuznacznym u艣miechem.

- Bardzo bym chcia艂a, 偶eby艣 zosta艂 ojcem chrzest­nym - przyzna艂a Ida. - W艂a艣nie ty, a nie kto inny. Je­偶eli ma to dla ciebie znaczenie.

- Bardzo du偶e. D艂u偶sz膮 chwil臋 siedzia艂 w milczeniu. Potem wsta艂, niech臋tnie, ale zrobi艂o si臋 p贸藕no. Chcia艂 si臋 po偶egna膰, zanim wr贸ci Reijo - nie mo偶e przecie偶 sta膰 tam na ch艂odzie zbyt d艂ugo. Nawet je艣li zorza polarna jest wy­j膮tkowo pi臋kna.

- Wszystkiego dobrego, Ida - rzuci艂 niezr臋cznie i jed­nocze艣nie troch臋 uroczy艣cie. 艢ciska艂 w r臋ku czapk臋. Czu艂 si臋 zak艂opotany. Stara艂 si臋 to ukry膰, przyjmuj膮c swobodn膮 poz臋. Ida jednak przejrza艂a go na wskro艣. Nie musia艂 przed ni膮 udawa膰. - Przyjd臋 tu, kiedy wr贸­c臋 z po艂ow贸w. 呕eby ludzie mogli si臋 zastanawia膰, czy przypadkiem nie zamierzam si臋 o艣wiadczy膰.

- Ja jednak ci膮gle mam nadziej臋, 偶e Ailo 偶yje - rze­k艂a Ida. By艂a to odpowied藕 na pytanie, kt贸rego nie od­wa偶y艂 si臋 zada膰. - Mam nadziej臋, chocia偶 b贸l ju偶 z艂agodnia艂. A mo偶e si臋 do niego przyzwyczai艂am. By 艂a­twiej by艂o z nim 偶y膰.

- Jak d艂ugo zamierzasz czeka膰?

- Da艂am mu rok. Rok od chwili, kiedy przybyli艣my do obozu i dowiedzieli艣my si臋, 偶e go tam nie ma. Rok powinien mu wystarczy膰, by przes艂a膰 wiadomo艣膰, je­艣li nadal 偶yje. Je偶eli w tym czasie nie przyjdzie, nie da 偶adnego znaku, wtedy b臋d臋 musia艂a wr贸ci膰 do 偶ycia.

- To brzmi rozs膮dnie - zauwa偶y艂 Sedolf sztywno. Sta艂 d艂u偶szy czas obok Idy, a potem pochyli艂 si臋 szybko i poca艂owa艂 j膮 w czo艂o. Tylko musn膮艂 wargami jej sk贸r臋.

- Do zobaczenia, Ida - powiedzia艂. I znikn膮艂 w mroku. Opu艣ci艂 cypel o艣wietlony przez zorz臋 polarn膮.

Ida nie spodziewa艂a si臋 zobaczy膰 Emila. Sedolf niewie­le o nim m贸wi艂. Widocznie rzadko go spotyka艂. Na Emi­la spad艂o nagle sporo obowi膮zk贸w. Przej膮艂 gospodarstwo, a wraz z nim ogromn膮 odpowiedzialno艣膰 - nie m贸g艂 li­czy膰 na to, 偶e inni b臋d膮 za niego podejmowali decyzje.

I chocia偶 odziedziczona ziemia nie rozci膮ga艂a si臋 zbyt daleko, stanowi艂a jego w艂asno艣膰. To dawa艂o ju偶 pewn膮 pozycj臋.

Ida nie wierzy艂a, 偶e Emil odwa偶y si臋 j膮 odwiedzi膰.

Jednak przyszed艂 pierwszego popo艂udnia trwania jarmarku, kiedy m贸g艂 si臋 spodziewa膰, 偶e Reijo nie ma w domu. Ida domy艣la艂a si臋, 偶e ch艂opak z pewno艣ci膮 to sprawdzi艂.

- Nie szykuj nic dla mnie - powstrzyma艂 j膮, kiedy podnios艂a si臋, by wstawi膰 kaw臋. Ida wzruszy艂a tylko ramionami i na powr贸t usiad艂a.

- Wr贸ci艂a艣 - odezwa艂 si臋.

Ida skrzywi艂a si臋. Nie spodziewa艂a si臋 ujrze膰 go ta­kiego wystrojonego. Nie spodziewa艂a si臋, 偶e przyjmie taki oficjalny ton.

- Zbyt dobrze si臋 znamy, 偶eby udawa膰 - rzek艂a. - S艂ysza艂am, 偶e rozmawia艂e艣 z Sedolfem. Zak艂adam, 偶e wiesz, jak jest. Ailo nie 偶yje. Mo偶e...

- Tak my艣lisz?

Ida odrzuci艂a g艂ow臋. W艂osy mia艂a zwi膮zane na kar­ku w w臋ze艂. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e wygl膮da teraz inaczej, ni偶 kiedy si臋 rozstawali. P臋kata i gruba, za­okr膮glona na twarzy, z t膮 fryzur膮 zam臋偶nych ko­biet...

- Staram si臋 z tym pogodzi膰 - odpar艂a. - Zaczynam dzie艅. Zastanawiam si臋, czy Ailo dzisiaj przyjdzie. K艂a­d臋 si臋 i wiem, 偶e nie przyszed艂. To samo si臋 powtarza nast臋pnego dnia. Ale przypuszczam, 偶e nadejdzie taki ranek, kiedy powiem sobie, 偶e on nie wr贸ci.

- Kiedy urodzi si臋 dziecko?

- To dziecko Ailo! - rzuci艂a stanowczo, gdy偶 us艂y­sza艂a w g艂osie Emila cie艅 w膮tpliwo艣ci. - Nie my艣l, 偶e jest inaczej!

- We wsi sporo gadaj膮 - rzek艂 wymijaj膮co, u艣mie­chaj膮c si臋. - Wiem, 偶e nie jest moje, a zatem wiem wi臋­cej ni偶 inni...

- Sedolf i ja jeste艣my przyjaci贸艂mi - zapewni艂a Ida. - My艣la艂am te偶, 偶e Sedolf jest twoim najlepszym przyja­cielem. Jak mo偶esz go podejrzewa膰?

- Poniewa偶 go znam, jak mi si臋 zdaje - odpar艂 Emil. - Trudno jest mi wyobrazi膰 sobie Sedolfa wy艂膮cznie jako przyjaciela 艂adnej dziewczyny.

- Mo偶esz ju偶 zacz膮膰 膰wiczy膰! - odci臋艂a si臋 Ida.

- Pr贸buj臋 - u艣miechn膮艂 si臋. Znowu by艂 tym Emilem, kt贸rego chcia艂a pami臋ta膰.

- Rozczarowa艂e艣 mnie, zrywaj膮c zar臋czyny z Sofi膮 - wyzna艂a Ida.

Emil szybko podni贸s艂 wzrok.

- My艣la艂em, 偶e ty jedna zrozumiesz. Po prostu nie mog艂em udawa膰! Czu艂em, jakbym kupowa艂 sobie 偶o­n臋. Wydawa艂o mi si臋 to z gruntu z艂e. Bez sensu. Nie mog艂em tego zrobi膰! A poniewa偶 nie musia艂em si臋 偶e­ni膰, zrezygnowa艂em ze 艣lubu. Sofia nie kocha艂a mnie bardziej ni偶 ja j膮.

- Dla dziewczyny to gorzej, gdy si臋 j膮 zostawia w ten spos贸b. 呕al mi Sofii.

- Za to ona tobie nie wsp贸艂czuje - u艣miechn膮艂 si臋 Emil gorzko. - Gdybym wiedzia艂, 偶e zrzuci ca艂膮 win臋 na cie­bie, zastanowi艂bym si臋 dwa razy. Ale nie podejrzewa艂em, 偶e tak si臋 stanie. Nigdy przedtem nie by艂a zawistna.

Ida uchwyci艂a jego wzrok, kt贸rym .ci膮gle ucieka艂.

- Czy Sofia ma racj臋? - spyta艂a z naciskiem. - Czy w pewnym stopniu to moja wina, 偶e j膮 odtr膮ci艂e艣?

- Jak to twoja wina? - zdumia艂 si臋. - Mi艂o si臋 z ni膮 rozmawia艂o. Sofia to nieg艂upia dziewczyna. I dobrze sobie radzi z domowymi obowi膮zkami. Nie ma w膮t­pliwo艣ci, 偶e zna si臋 na rzeczy. Zr臋czna. Pracowita. M贸­wi膮, 偶e umie te偶 zaj膮膰 si臋 dzie膰mi. W og贸le by艂o mi z ni膮 bardzo dobrze. Solidny materia艂 na 偶on臋. Nawet dobrze si臋 rozumieli艣my.

- Czego jeszcze chcesz? - spyta艂a Ida. - Wielkiej mi­艂o艣ci? - Nie drwi艂a z niego, m贸wi艂a powa偶nie. Emil za­uwa偶y艂 to.

- Nauczy艂em si臋 co nieco od Sedolfa - rzek艂 z krzy­wym u艣miechem. - Nie zachowywa艂em si臋 wobec niej tak niepewnie jak przy tobie, Ida. Kilka razy posze­d艂em z ni膮 do 艂贸偶ka...

Zapanowa艂a cisza. Przyt艂aczaj膮ca cisza. Emil zas臋pi艂 si臋. Nie wiedzia艂, ile mo偶e zdradzi膰. Nie dlatego, 偶e m贸g艂by zaszokowa膰 Id臋, ale raczej zastanawia艂 si臋, na ile jest wi­nien Sofii milczenie. Doszed艂 do wniosku, 偶e nie musi mie膰 skrupu艂贸w. Sofia sama zreszt膮 o tym rozpowiada艂a. Tro­ch臋 od siebie doda艂a, a troch臋 uj臋艂a, jak jej by艂o wygodnie.

- Je艣li powiem, 偶e nic z tego nie wysz艂o, to chyba nie min臋 si臋 z prawd膮 - wyzna艂 wreszcie. - Sofia chcia­艂a tego... do pewnego momentu. Kiedy dosz艂o co do czego, zauwa偶y艂em, 偶e jest spi臋ta. Za nic nie potrafi艂a si臋 rozlu藕ni膰. Istniej膮 pewne granice. Jak mo偶na po偶膮­da膰 kobiety, kt贸ra albo si臋 modli, albo b艂aga o lito艣膰? Mimo wszystko chcia艂a doprowadzi膰 rzecz do ko艅ca. Kiedy nie mog艂em, us艂ysza艂em, 偶e pewnie my艣l臋 o to­bie. 呕e j膮 z tob膮 por贸wnuj臋.

Ida wsp贸艂czu艂a Sofii, ale by艂o jej tak偶e 偶al Emila.

- Wiesz, 偶e ona rozpowiada teraz dooko艂a, 偶e ja nie mog臋...

Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Z oczywistych powod贸w nie wychodz臋 zbyt cz臋­sto z domu... Nie dociera do mnie wiele plotek.

- Mo偶e to i lepiej. Przynajmniej nie s艂yszysz, co ga­daj膮 na tw贸j temat - rzek艂 z krzywym u艣miechem.

Emil wygl膮da艂 jak ch艂opiec, kiedy si臋 u艣miecha艂. U艣miech rozja艣nia艂 t臋 twarz, kt贸ra - jak Ida stwierdzi艂a - sta艂a si臋 ostatnio smutna. Pomy艣la艂a, 偶e to pewnie z powo­du nowych obowi膮zk贸w, a jednocze艣nie odnios艂a wra偶e­nie, 偶e Emil wygl膮da du偶o starzej ni偶 przed jej wyjazdem.

- Co zrobisz tego dnia, kiedy ju偶 nie b臋dziesz cze­ka膰 na Ailo?

Ida pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Zupe艂nie nie potrafi臋 sobie tego wyobrazi膰, Emil. Wiem, 偶e ten dzie艅 musi nadej艣膰, ale si臋 go boj臋. Sta­ram si臋 z tym oswoi膰, jak m贸wi艂am. Ale to chyba nie­mo偶liwe. Ailo by艂 tym cz艂owiekiem, przy kt贸rym mia­艂am si臋 zestarze膰, Emil. Ci膮gle nim jest. Mo偶e...

- Czy zabronisz mi tu przychodzi膰? - spyta艂 z na­pi臋ciem, wyczekuj膮co. - Czy poprosisz mnie, 偶ebym przesta艂 ci臋 odwiedza膰, je偶eli ci powiem, dlaczego chc臋 ci臋 widywa膰?

T臋skni艂a za lud藕mi. O Bo偶e, jak t臋skni艂a za lud藕mi, za 偶yciem i 艣miechem!

- Byli艣my takimi dobrymi przyjaci贸艂mi - westchn臋艂a. - Mog艂am z tob膮 o wszystkim rozmawia膰. Brakuje mi tego.

- Mnie tak偶e. Wiem, 偶e dla ciebie tylko to si臋 liczy. Przyja藕艅. Akceptuj臋 to. Ale nie chcia艂bym, by艣 mia艂a o mnie fa艂szywe mniemanie. To prawda, chc臋 by膰 two­im przyjacielem. Ale pragn臋 czego艣 wi臋cej. Rozumiem, 偶e na to za wcze艣nie, ale nie mog臋 sobie pozwoli膰 na nie­dopowiedzenia. Czuj臋 do ciebie co艣 wi臋cej ni偶 tylko sym­pati臋. Jestem tego pewien. W pe艂ni 艣wiadom znaczenia tych s艂贸w chc臋 ci powiedzie膰, 偶e ci臋 kocham. Tak czuj臋...

Ida wola艂aby, 偶eby tego nie m贸wi艂. Mi艂y, dobry Emil. Spokojny, solidny Emil. Daj膮cy poczucie bezpie­cze艅stwa, dobroduszny Emil...

- Mam gospodarstwo i wystarczaj膮ce 艣rodki, 偶eby utrzyma膰 nie tylko siebie. Dla ciebie r贸wnie偶 znajdzie si臋 miejsce. Tego dnia, kiedy przestaniesz czeka膰. Je偶e­li oczywi艣cie b臋dziesz chcia艂a. Chcia艂bym z tob膮 by膰, nawet je偶eli nie pokochasz mnie gor膮c膮 mi艂o艣ci膮.

- A dziecko? - spyta艂a cicho. Emil o nim nie wspomnia艂.

- Naturalnie zamieszka艂oby z nami - odpar艂 szybko. - Licz臋 na to, 偶e p贸藕niej jeszcze urodzisz dzieci. Moje dzieci...

- Zbyt wcze艣nie o tym my艣le膰 - powiedzia艂a. - Mo­偶esz nadal przychodzi膰, je偶eli nie b臋dziesz do tego wra­ca艂. Je艣li kiedy艣 b臋d臋 gotowa, dowiesz si臋. Ale teraz na­dal jestem 偶on膮 Ailo. On jest moim m臋偶em. Nie jestem w stanie my艣le膰, 偶e kto艣 m贸g艂by zaj膮膰 jego miejsce.

- A co z Sedolfem?

- Sedolf? - spyta艂a. - My艣lisz, 偶e mi臋dzy nami jest miej­sce na co艣 takiego? Sedolf nie zamierza si臋 anga偶owa膰!

Emil u艣miechn膮艂 si臋 jakby z ulg膮. Ida ciekawa by艂a, czy rozmawia艂 o tym z Sedolfem. Zastanawia艂a si臋, co Sedolf odpowiedzia艂.

Cieszy艂a si臋, kiedy Emil poszed艂.

Przyjecha艂 Anders. Zd膮偶y艂 na ostatnie dni jarmarku. Nie mia艂 wiele do kupienia czy sprzedania, ale musia艂 przyby膰 ze wzgl臋du na wiadomo艣ci, jakie posiada艂.

- Rozes艂ali艣my pos艂a艅c贸w do innych oboz贸w - opo­wiada艂. - Pytali艣my wsz臋dzie, czy kto艣 nie widzia艂 Ailo. Czy do ich siidy zawitali jacy艣 podr贸偶ni. Czy po­jawili si臋 obcy. Czy kto艣 opowiada艂 o zlocie. Czy nie dotar艂y jakie艣 plotki. Czy mo偶e kto艣 co艣 s艂ysza艂.

- I nic? - spyta艂 Reijo. Anders skin膮艂 g艂ow膮.

- Wygl膮da na to, 偶e zagin膮艂 bez 艣ladu. Tu偶 przed wy­jazdem kaza艂em noaidzie jeszcze raz go poszuka膰. Nie znalaz艂 nic nowego. Powiedzia艂, 偶e nie zdo艂a艂 dotrze膰 do Ailo. Ze i tym razem przeszkodzi艂y mu jakie艣 po­t臋偶niejsze si艂y. M贸wi艂 o jakim艣 niezwyk艂ym z艂otym 艣wietle. Powt贸rzy艂, 偶e Ailo jest naznaczony przez Ro­to. Nie potrafi艂 wyja艣ni膰, dlaczego.

- Twierdzi艂, 偶e przeszkodzi艂y mu jakie艣 si艂y? - zasta­nowi艂 si臋 Reijo. - Poprzednio m贸wi艂 to samo. 呕e kto艣 broni艂 mu dost臋pu, 偶e kto艣 nie chcia艂, 偶eby znalaz艂 Ailo.

Anders nabra艂 powietrza.

- Dzie艅 przed wyruszeniem z naszego letniego obo­zu znale藕li艣my w okolicy szcz膮tki m臋偶czyzny i rena.

Ida spojrza艂a na Andersa z otwartymi ustami. Dla­czego wspomina o tym dopiero teraz?

- M贸g艂 to by膰 cz艂owiek, kt贸ry zmierza艂 do naszego obozu. Trudno powiedzie膰. Znale藕li艣my strz臋py sk贸­rzanej odzie偶y, musia艂 wi臋c by膰 Lapo艅czykiem. Kilka work贸w. A raczej ich resztki. 呕adnej zawarto艣ci. Z re­na i z cz艂owieka pozosta艂o tak niewiele, 偶e nie mogli­艣my stwierdzi膰, kto to. Znale藕li艣my czaszk臋, ale tylko niekt贸re ko艣ci szkieletu. Przed nami pojawi艂y si臋 tam dzikie zwierz臋ta. Do艣膰 dok艂adnie wszystko oczy艣ci艂y...

- Co o tym my艣lisz? - spyta艂a Ida, staraj膮c si臋 prze­zwyci臋偶y膰 md艂o艣ci. W takich chwilach jak ta wola艂aby nie mie膰 tak bujnej wyobra藕ni.

- Noaida nie s膮dzi艂, 偶eby to by艂 Ailo - odpar艂 An­ders po d艂u偶szej chwili. - Wydawa艂 si臋 jaki艣 dziwny. Powiedzia艂, 偶e to nie by艂 dobry cz艂owiek. Ale twier­dzi艂, 偶e to nie ten, na poszukiwanie kt贸rego go wys艂a­li艣my. Wyja艣ni艂, 偶e Ailo znajduje si臋 o wiele dalej.

- Ailo mia艂 worki z kory brzozowej - zauwa偶y艂 Re­ijo. - Te, o kt贸rych wspomina艂e艣, nie by艂y sk贸rzane?

Anders zaprzeczy艂. Wszyscy jednak wiedzieli, 偶e to niczego nie dowodzi艂o.

- Pochowali艣my szcz膮tki, tak jakby to by艂 kto艣 z nas - rzek艂 Anders. - Nie mogli艣my post膮pi膰 inaczej.

- Nadal zatem pozostaje mi mie膰 nadziej臋 - odezwa­艂a si臋 Ida. - Co艣 mi m贸wi, 偶e nie powinnam jej traci膰.

15

Ida przenosi艂a ci膮偶臋. Nie urodzi艂a w terminie, kt贸­ry sobie wyliczy艂a. Stycze艅 przeszed艂 w luty. Zima by­艂a bardzo mro藕na, pod nogami wci膮偶 chrz臋艣ci艂 艣nieg. Horyzont pomi臋dzy ton膮cymi w chmurach szczytami tworzy艂 jasn膮, niebieskaw膮 smug臋, 艂膮cz膮c膮 ciemnonie­bieskie morze z niebem.

- Nadchodzi przyp艂yw - zauwa偶y艂 Reijo, zwracaj膮c si臋 do Anjo, kt贸ra, mo偶na powiedzie膰, u nich zamiesz­ka艂a. Rozwi膮zanie powinno nast膮pi膰 ju偶 ponad ty­dzie艅 temu. Reijo chcia艂, 偶eby przy Idzie kto艣 czuwa艂, na wypadek gdyby dziecko mia艂o si臋 urodzi膰 nagle.

Sara z Myra obieca艂a pom贸c. Pomog艂a przyj艣膰 na 艣wiat wi臋kszo艣ci mieszka艅c贸w wioski nad fiordem, kt贸rzy mieli mniej ni偶 dwadzie艣cia lat. Nikt nie odwa­偶y艂by si臋 nazwa膰 jej po艂o偶n膮. By艂a 鈥瀦nachork膮鈥. Ale po Sar臋 trzeba pos艂a膰.

Siedzieli w domu i czekali.

Ida poczu艂a dziwne skurcze.

To co艣 nowego. Nie potrafi艂a stwierdzi膰, czy to po­cz膮tek porodu, czy tylko fa艂szywy zwiastun.

Co innego obserwowa膰 - a co innego prze偶y膰 same­mu. Znale藕膰 si臋 w samym 艣rodku.

- Ma艂y urodzi si臋 podczas przyp艂ywu - rzek艂 Reijo zadowolony.

Ida nie mia艂a co do tego pewno艣ci. Kr膮偶y艂a niespokojnie po izbie. Anjo kaza艂a jej chodzie. By膰 przez ca­艂y czas w ruchu.

- Nie jeste艣 chora - m贸wi艂a. - Szybciej si臋 zacznie, je偶eli nie b臋dziesz si臋 k艂ad艂a. To dobre dla delikatnych panienek na jedwabnych prze艣cierad艂ach. A ty, o ile wiem, jeszcze takich nie dosta艂a艣?

No i Ida chodzi艂a.

Wczesnym wieczorem okaza艂o si臋, 偶e Reijo chyba mia艂 racj臋.

Ida trzyma艂a si臋 dzielnie, ale Anjo mog艂a pozna膰 po jej twarzy, 偶e b贸le pojawia艂y si臋 i mija艂y. Zauwa偶y艂a, 偶e co jaki艣 czas kroki ustawa艂y, 偶e przerwy nast臋puj膮 w coraz kr贸tszych odst臋pach czasu. Wreszcie 偶e zacz臋­艂y pojawia膰 si臋 regularnie.

Anjo nie mia艂a sumienia powiedzie膰 Idzie, 偶e to le­dwie pocz膮tek. Dopiero przygotowanie. Otwarcie.

Przed nami ca艂a noc, pomy艣la艂a.

By膰 mo偶e dziecko jest tak wyj膮tkowe, 偶e urodzi si臋 podczas odp艂ywu. Albo nawet gdy zacznie si臋 nast臋p­ny przyp艂yw.

To pierwszy por贸d w 偶yciu Idy. Jeszcze troch臋 potrwa.

Up艂yn臋艂o kilka godzin, zanim odst臋py mi臋dzy b贸la­mi skr贸ci艂y si臋 do p贸l godziny.

Reijo ju偶 kilka razy szykowa艂 si臋, by pop臋dzi膰 do Myra, lecz Anjo go powstrzyma艂a.

- W ka偶dym razie si臋 zacz臋艂o - powiedzia艂a Ida. Za­gryza艂a z臋by, czuj膮c w 艣rodku rwanie.

Anjo skin臋艂a g艂ow膮.

- Tak, zacz臋艂o si臋 - potwierdzi艂a. - Jeszcze troch臋, moja droga. Powinna艣 co艣 zje艣膰.

Ida nie wyobra偶a艂a sobie, jak mog艂aby teraz cokol­wiek prze艂kn膮膰, ale Anjo upiera艂a si臋 przy swoim. Potem naszykowa艂a wszystko, co b臋dzie potrzebne, kie­dy zacznie si臋 na powa偶nie.

Ida jad艂a na stoj膮co. Niech臋tnie. Wprost cierpia艂a katusze. Anjo wydawa艂a si臋 jej najbardziej bezduszn膮 istot膮 pod s艂o艅cem.

Bola艂o j膮.

Zbli偶a艂a si臋 p贸艂noc. Ida zaczyna艂a rozumie膰, co Anjo mia艂a na my艣li, m贸wi膮c, 偶e dopiero si臋 zacz臋艂o. Teraz mog艂a liczy膰 mi臋dzy skurczami. Nie pragn臋艂a niczego innego, jak tylko po艂o偶y膰 si臋 i przeczeka膰, a偶 przejdzie.

- No, chyba mo偶esz ju偶 zaprz臋ga膰 konia - zwr贸ci­艂a si臋 Anjo do Reijo.

By艂 prawie tak samo spocony jak Ida. Troch臋 z emo­cji, a troch臋 dlatego, 偶e za bardzo napali艂 w piecu. Mu­sia艂 czym艣 zaj膮膰 r臋ce. I mie膰 pewno艣膰, 偶e w izbie b臋­dzie wystarczaj膮co ciep艂o.

Dos艂ownie skoczy艂 jak oparzony.

- Chyba si臋 ucieszy艂, 偶e uda艂o mu si臋 na chwil臋 st膮d wyrwa膰 - u艣miechn臋艂a si臋 Anjo.

Sta艂a za ko艂ysk膮, kt贸r膮 odszuka艂 Reijo. Ostatnio spa艂 w niej Karl. Potem mia艂o j膮 dosta膰 nowo naro­dzone dziecko Idy.

- A ty, moja wspania艂a kobieto, musisz si臋 przebra膰 w swoj膮 najlepsz膮 koszul臋 nocn膮. 呕eby Sara z Myra nie mog艂a nam nic zarzuci膰.

Idzie wydawa艂o si臋, 偶e nie b臋dzie w stanie si臋 ruszy膰, ale pozwala艂a, by Anjo robi艂a z ni膮, co jej si臋 podoba.

Sta艂a skulona, czekaj膮c na kolejny skurcz. Ale jako艣 uda艂o jej si臋 w艂o偶y膰 grub膮, pi臋kn膮 koszul臋 nocn膮.

- Potem i tak b臋dziesz musia艂a si臋 przebra膰 - doda艂a bratowa. - Jednak to nie ma znaczenia. Powinna艣 艂adnie wygl膮da膰 w tym najwa偶niejszym momencie swego 偶ycia.

Ida czu艂a, 偶e jest spocona. Nie potrafi艂a sobie wy­obrazi膰, 偶e komu艣 mog艂aby si臋 teraz wydawa膰 艂adna.

Anjo chwyci艂a j膮 za ramiona, zmusi艂a, by spojrza艂a jej w oczy.

- Wiem, 偶e to porz膮dnie boli, Ida. Wiem, 偶e wyda si臋 nie do wytrzymania. Ale je偶eli teraz si臋 poddasz, b臋­dzie jeszcze gorzej. Musisz pracowa膰 nad b贸lem. Nie walczy膰 z nim, moje dziecko. To jeszcze d艂ugo potrwa. Musz臋 ci to powiedzie膰. Nie minie tak szybko. Jeste艣 tak bardzo zm臋czona, 偶e nie b臋dzie lekko. Ale mo偶esz temu podo艂a膰. S艂yszysz mnie? Nie ma takiej rzeczy, kt贸rej by艣 nie mog艂a podo艂a膰. Ja wola艂am raczej umrze膰, wola艂am, by dziecko si臋 nie urodzi艂o. A prze­cie偶 ju偶 przedtem pozna艂am, co to b贸l. To jest okrop­ne. Najokropniejsze, przez co musisz przej艣膰, Iduniu. Ale nagroda jest wi臋ksza, ni偶. mo偶esz sobie wyobrazi膰.

- Jestem mazgajem - przyzna艂a Ida blado. - Nigdy nie potrafi艂am dzielnie znosi膰 b贸lu. Ale wytrzymam. Spr贸buj臋. Musz臋.

Anjo pog艂adzi艂a j膮 szybko po policzku.

- Nie jeste艣 sama, pami臋taj o tym! Kiedy przyszed艂 Reijo z Sar膮 z Myra, przysadzist膮 kobiet膮 w czerni, skurcze pojawia艂y si臋 ju偶 w kr贸t­szych odst臋pach.

- Post臋puje szybciej, ni偶 my艣la艂am - rzek艂a Anjo po­cieszaj膮co.

Idzie za艣 wydawa艂o si臋, 偶e czas wlecze si臋 jak 艣limak.

- No, zosta艂o jej jeszcze kilka godzin - odezwa艂a si臋 Sara ze znajomo艣ci膮 rzeczy, 艣ci膮gaj膮c usta. - Dobrze, 偶e si臋 nie po艂o偶y艂a艣.

Ida odnosi艂a wra偶enie, 偶e skurcze trwaj膮 r贸wnie d艂ugo, jak przerwy mi臋dzy nimi. Niemal zlewa艂y si臋 w jedno.

- Tak musi by膰 - stwierdzi艂a Sara i przytoczy艂a s艂o­wa z Biblii, kt贸re zna艂a na pami臋膰: - 鈥濿 b贸lu b臋dziesz rodzi艂a dzieci鈥.

To marna pociecha.

- Czy powinno tak bole膰 w krzy偶u? - spyta艂a Ida. - Sta艂a zgi臋ta wp贸艂 nad sto艂em i naprawd臋 mia艂a ocho­t臋 umrze膰. Niemo偶liwe, 偶eby wszystkie kobiety tak cierpia艂y. Po prostu nie chcia艂a w to uwierzy膰. 呕adna wcze艣niej nie m贸wi艂a o cierpieniu. Jedynie o szcz臋艣li­wym macierzy艅stwie. - Niedobrze mi - mrukn臋艂a.

Widzia艂a krz膮tanin臋 przy nastawianiu wody do go­towania, przy garnku z wod膮 do mycia, przy p艂贸tnie, w kt贸re mia艂 zosta膰 zawini臋ty noworodek. Widzia艂a to, ale jakby nie jej dotyczy艂o. Czu艂a, 偶e zaraz j膮 roze­rwie na strz臋py. Nikt si臋 nie zorientowa艂, 偶e zrobi艂o jej si臋 niedobrze, omal nie zwymiotowa艂a na st贸艂.

R臋ce Anjo, cieple i 艂agodne, g艂adzi艂y j膮 po krzy偶u.

- Oddychaj spokojnie, Ida - powiedzia艂a. - Nie wol­no ci teraz prze膰. Wytrzymaj jeszcze. Pomo偶emy ci. Wszystko b臋dzie dobrze, rozumiesz? Jeste艣 dzielniej­sza, ni偶 ci si臋 wydaje!

Sara poci膮gn臋艂a nosem. Jak 艣wiat 艣wiatem kobiety za­wsze rodzi艂y. Sama mia艂a czterna艣cioro dzieci. To 偶adna sztuka. Wi臋ksz膮 sztuk膮 jest nie mie膰 dzieci, uwa偶a艂a teraz.

B贸le sta艂y si臋 tak silne, 偶e Ida zapomnia艂a o md艂o­艣ciach. Min臋艂y, a mo偶e zosta艂y st艂umione.

Sara kaza艂a si臋 Idzie po艂o偶y膰. Chcia艂a sprawdzi膰 u艂o偶enie, jak si臋 sama wyrazi艂a.

Ju偶 samo to wydawa艂o si臋 nie do wytrzymania. Ida zagryz艂a z臋by, ale nie ca艂kiem pomog艂o. Krzykn臋艂a w stron臋 sufitu. Chwyci艂a z ca艂ej si艂y Za wezg艂owie 艂贸偶­ka i krzycza艂a.

- Mo偶na powiedzie膰, 偶e czas wzi膮膰 si臋 do roboty - stwierdzi艂a Sara i umy艂a r臋ce. Nie wszystkie znachorki tak post臋powa艂y, ale Sara mia艂a na ten temat swoje zdanie. Nawet m臋偶a zmusza艂a do mycia r膮k, kiedy po­maga艂 przychodzi膰 na 艣wiat jagni臋tom. Faktem jest, 偶e ich owce traci艂y mniej jagni膮t ni偶 owce innych gospo­darzy. Sara wyci膮ga艂a z tego w艂asne wnioski.

- My艣l臋, 偶e najlepiej, je偶eli nie b臋dzie le偶e膰 - uzna艂a. Anjo pomog艂a Idzie wsta膰. W tym momencie Ida znienawidzi艂a Sar臋, ale zachowa艂a to dla siebie.

- Teraz czeka ci臋 najgorsze - ostrzeg艂a Anjo. - Kie­dy poczujesz, 偶e zaczynaj膮 si臋 skurcze, przyj. Ze wszystkich si艂. Rozumiesz?

Ida skin臋艂a g艂ow膮.

- A w przerwach odpoczywaj. Ida u艣miechn臋艂a si臋 blado. Jak, na Boga, mo偶na tu m贸wi膰 o odpoczywaniu?

Sara spojrza艂a na Reijo. Wygl膮da艂 nieszczeg贸lnie.

- Chyba b臋dziemy ci臋 potrzebowa艂y, dziadku - rzu­ci艂a.

Poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi. Ju偶 mia艂 zamiar wyj艣膰.

- Czy potrafisz chwil臋 usta膰 zgi臋ty wp贸艂? - spyta艂a. - Tak, 偶eby Ida mog艂a si臋 oprze膰 o twoje plecy?

Reijo przytakn膮艂 i prze艂kn膮艂 艣lin臋. Przypomnia艂 so­bie, jak przyjmowa艂 por贸d Knuta. Nie by艂 wtedy ca艂­kiem trze藕wy. Narodzin Idy nie by艂o mu dane prze偶y膰.

- Odesz艂y wody - mrukn臋艂a Anjo pod nosem. - Pod­艂oga pod Id膮 jest zalana.

Ida spojrza艂a w d贸艂 zaskoczona. Czu艂a rozchodz膮ce si臋 po nogach ciep艂o.

- Zaczynamy - zadecydowa艂a Sara. Ta krzepka kobieta u艣miechn臋艂a si臋. Jeszcze wy偶ej podwin臋艂a r臋kawy. To w艂a艣nie co艣, co potrafi. Co da­je jej satysfakcj臋.

Ida zapar艂a si臋 o plecy Reijo. Wbi艂a w nie palce - i naprawd臋 poczu艂a, jakby odda艂 jej troch臋 swych sil.

Anjo przemawia艂a do niej spokojnie. Ida nie zawsze s艂ysza艂a poszczeg贸lne s艂owa; odbiera艂a tylko ich rytm i ton. Anjo podpowiada艂a jej, kiedy powinna prze膰, a kiedy odpoczywa膰, oddycha膰.

I rzeczywi艣cie udawa艂o si臋 odpoczywa膰. Ida zauwa­偶y艂a to ze zdumieniem. Potrafi艂a odpoczywa膰 mi臋dzy skurczami. Ale krzycza艂a z b贸lu, kiedy par艂a.

- Zu偶ywasz za du偶o si艂 na krzyk, dziewczyno - upo­mnia艂a j膮 Sara. - Czy potrafisz na chwil臋 zamkn膮膰 buzi臋?

Ida nie by艂a pewna, ale spr贸bowa艂a. Zazgrzyta艂o jej w z臋bach przy nast臋pnym skurczu. Popar艂a. Odnios艂a wra偶enie, jakby zaraz mia艂y wyskoczy膰 jej oczy.

- Jeszcze - us艂ysza艂a tu偶 przy uchu zach臋caj膮cy g艂os Anjo. - Widz臋 ju偶 czubek ciemnej g艂贸wki, Ida. Przyj, do diab艂a!

Oczy na pewno wysz艂y jej ju偶 z orbit. Zgrzytn臋艂a z臋bami. Nie wytrzyma. Wykrwawi si臋 na 艣mier膰. Po­ciek艂o co艣 ciep艂ego.

Sara trzyma艂a r臋ce mi臋dzy jej nogami. Ida poczu艂a, jak troch臋 jej ul偶y艂o. Potem skurcz. Par艂a. Par艂a ze wszystkich si艂. Par艂a. Par艂a...

Zrobi艂o jej si臋 s艂abo. Wszystko zawirowa艂o. Walczy­艂a, 偶eby nie upa艣膰. Us艂ysza艂a d藕wi臋k no偶yczek.

Us艂ysza艂a klepni臋cie. Cichy 艣miech Sary, kiedy w izbie rozleg艂 si臋 pierwszy p艂acz dziecka.

- Ch艂opak na schwa艂! Ida zas艂ab艂a. Pu艣ci艂a Reijo i osun臋艂a si臋 na kolana.

Nie by艂a w stanie si臋 podnie艣膰.

Anjo kl臋cza艂a razem z ni膮. Chcia艂a jej pom贸c wsta膰.

Ku swemu zdumieniu Ida znowu poczu艂a parcie. Ta­kie samo. Czy偶by to jeszcze nie koniec?

S艂ysza艂a przecie偶 krzyk...

Zacisn臋艂a oczy. Powt贸rzy艂a jak echo to samo, przez co przed chwil膮 przesz艂a. Nie s艂ysza艂a g艂os贸w. Nie s艂y­sza艂a nic.

Par艂a. Oddycha艂a. Par艂a. Oddycha艂a. Znowu par艂a.

- Dobry Bo偶e! - j臋kn臋艂a Sara. Patrzy艂a na Id臋 onie­mia艂a. Dziewczyna sta艂a na czworakach. Wszystko ro­bi艂a w艂a艣ciwie, cho膰 nikt jej nie podpowiada艂. - Dobry Bo偶e - powt贸rzy艂a. - To nie koniec. Jest jeszcze jedno.

Przekaza艂a nowo narodzonego ch艂opca Reijo. Nie­zgrabnie wzi膮艂 go z jej r膮k. Stara艂 si臋 sobie przypomnie膰 z odleg艂ych czas贸w, jak to jest trzyma膰 takie male艅stwo.

Przytuli艂 swego pierwszego rodzonego wnuka do piersi i patrzy艂, jak rodzi si臋 drugie.

Bli藕niak wy艣lizn膮艂 si臋 bez trudu. Dla Idy by艂a to prawdziwa pr贸ba sil. Urodzenie jednego skrajnie j膮 wyczerpa艂o.

My艣l o tym, 偶e ten koszmar si臋 nigdy nie sko艅czy, wydawa艂a si臋 tortur膮. Ale Ida by艂a niemal pewna, 偶e nie b臋dzie wi臋cej ni偶 dwoje. Nie s艂ysza艂a o takich przy­padkach.

Jeszcze troch臋 i b臋dzie koniec.

Da艂 si臋 s艂ysze膰 drugi krzyk.

Anjo chwyci艂a Id臋 pod r臋ce i podnios艂a j膮. Podpro­wadzi艂a do 艂贸偶ka.

Ida dos艂ownie zapad艂a si臋 w nie. Zapada艂a si臋 i za­pada艂a, ale stara艂a si臋 zwalczy膰 s艂abo艣膰.

Nie mo偶e straci膰 przytomno艣ci, zanim nie zobaczy dzieci. Jej i Ailo.

Sara zaj臋艂a si臋 myciem pierwszego. Przeci臋艂a i zawi膮­za艂a mu p臋powin臋, zanim u艣wiadomi艂a sobie, 偶e rodzi si臋 jeszcze jedno.

Do wody wrzucono roz偶arzony w臋gielek. To bar­dzo wa偶ne. Noworodek powinien zosta膰 umyty jak najszybciej po urodzeniu - w przeciwnym razie b臋dzie nieporz膮dnym dzieckiem.

- Czy przygotowa艂e艣 monet臋, dziadku? - spyta艂a Sa­ra szorstko. Naprawd臋 nie by艂a taka surowa, za jak膮 stara艂a si臋 uchodzi膰. Przybra艂a nieco bardziej ostry ton g艂osu, 偶eby doda膰 sobie powagi.

Reijo wygrzeba艂 z kieszeni srebrnego talara. Mone­t臋 trzeba po艂o偶y膰 na p臋pek, 偶eby si臋 zagoi艂. I jako ochron臋 przed podziemnymi si艂ami - kt贸re ch臋tnie za­mieni艂yby ziemskie dziecko na jedno ze swoich - oraz przed innymi niebezpiecze艅stwami, kt贸re grozi­艂y nie ochrzczonemu niemowl臋ciu.

Anjo sta艂a przy 艂贸偶ku Idy i pokazywa艂a jej drugie niemowl臋.

- Dziewczynka - rzek艂a wzruszona. - Naprawd臋 ci si臋 uda艂o. Masz po jednym z ka偶dego rodzaju, Ida. I to za jednym razem.

Ida przypomnia艂a sobie s艂owa noaidy. A wi臋c co do tego mia艂 racj臋. Czy偶by i w pozosta艂ych sprawach si臋 nie myli艂?

Ch艂opczyk zosta艂 owini臋ty w p艂贸tno. Mocno, jak ka偶e obyczaj. Nikt nie chcia艂by mie膰 krzywego dziec­ka z ko艣lawymi nogami. Dopiero wtedy Ida dosta艂a swego synka.

Sara zaj臋艂a si臋 dziewczynk膮.

Ma艂a musia艂a przej艣膰 takie same zabiegi. A Reijo musia艂 wyci膮gn膮膰 jeszcze jeden srebrny talar.

- Narodziny wnucz膮t kosztuj膮 - stwierdzi艂a Sara. Lecz Reijo z rado艣ci膮 wy艂o偶y艂 kolejn膮 monet臋.

Ida trzyma艂a w ramionach dwoje dzieci. Sara tymcza­sem uciska艂a jej brzuch - na wp贸艂 po艂o偶y艂a si臋 na nim, a偶 wypad艂o ca艂e 艂o偶ysko. Reijo dosta艂 za zadanie je spa­li膰. Wszystko, co zosta艂o wydalone przy porodzie, po­winno zosta膰 zniszczone. Gdyby wpad艂o w niepowo艂ane r臋ce, mog艂oby zosta膰 u偶yte do uprawiania czar贸w. Anjo zadba艂a o to, 偶eby Sara dosta艂a w贸dk臋, kt贸r膮 zwykle otrzymywa艂a za wykonan膮 prac臋. I ukradkiem wsun臋艂a jej kilka monet.

Ci, kt贸rzy mogli, p艂acili Sarze. Jednak sami ustalali cen臋. Nie dawali jej pieni臋dzy wprost. Sara nie 偶yczy艂a sobie tego. Mia艂o to wygl膮da膰 tak, jakby zap艂at膮 by艂a w贸dka. W wielu przypadkach na tym poprzestawano.

Ida czu艂a si臋 szcz臋艣liwa. Zrozumia艂a, dlaczego kobiety nie m贸wi艂y o b贸lu. Teraz, w chwil臋 potem, naturalnie pa­mi臋ta艂a go, lecz sta艂 si臋 tak nieistotny w por贸wnaniu z ty­mi male艅kimi os贸bkami, kt贸re trzyma艂a w ramionach.

Anjo usiad艂a przy niej na brzegu 艂贸偶ka. Karla obu­dzi艂o cale zamieszanie, ale Anjo zdo艂a艂a go na powr贸t u艣pi膰. Pog艂adzi艂a Id臋 po policzku, popatrzy艂a na buzie swych nowych siostrze艅c贸w.

- Masz dwoje male艅kich ciemnow艂osych trolli, Ida. Ani 艣ladu w ich czuprynach rudego odcienia. I jakie g臋ste te w艂osy!

Anjo delikatnie przesun臋艂a ma艂ym palcem wzd艂u偶 policzka dziewczynki.

- Nikt nie powinien mie膰 w膮tpliwo艣ci, kto jest jej ojcem. Jeszcze nie widzia艂am noworodka, kt贸ry by tak bardzo by艂 podobny do swego taty.

Serce Idy ros艂o z dumy. Ona r贸wnie偶 to zauwa偶y艂a, ale wydawa艂o jej si臋, 偶e tylko w jej oczach c贸recz­ka jest podobna do Ailo.

- A brwi tego ma艂ego m臋偶czyzny wyginaj膮 si臋 bar­dziej ni偶 twoje. Pami臋tam, kto takie mia艂. Dok艂adnie, jakbym widzia艂a Raij臋.

Ida prze艂kn臋艂a. Mia艂a ochot臋 mocno przytuli膰 ma­le艅stwa i zawsze tak trzyma膰. By艂y jedynym dowodem mi艂o艣ci jej i Ailo. Jedynym, jaki posiada艂a.

- Spr贸buj poda膰 im pier艣 - zaproponowa艂a Anjo. Roze艣mia艂a si臋 cicho, kiedy odbiera艂a od Idy ch艂opca. Popatrzy艂a z ukosa przez rami臋. - Dobrze, 偶e nie ma tu ju偶 Sary. Powiedzia艂aby, 偶e pierwsze mleko nie jest dobre dla dziecka. Ale ja uwa偶am, 偶e jest odwrotnie. Mo偶e dlatego, 偶e nie mog艂am karmi膰 Karla...

Ida przystawi艂a male艅k膮 do piersi. Sporo si臋 nam臋­czy艂a, zanim nak艂oni艂a j膮, by obj臋艂a ustami brodawk臋.

Dokona艂 si臋 cud. Dziewczynka zacz臋艂a ssa膰. Rozleg艂o si臋 ciche mlaskanie, wyra藕ne odg艂osy zadowolenia. Nie­mal chrz膮kanie. Ma艂a otworzy艂a przymkni臋te oczka. Ida cofn臋艂a si臋 zaskoczona. Dziecko nie mia艂o niebieskich oczu, jak to zwykle u noworodk贸w. Ani br膮zowych. Lecz jaskrawo bursztynowe. To nie oczy Ailo. Wszyst­kie opowie艣ci o niezwyk艂ych oczach Mikkala...

Ida prze艂yka艂a i prze艂yka艂a. Przygl膮da艂a si臋, jak ma­艂a ssie. Czu艂a, jak mleko pociek艂o z drugiej piersi. By­艂a tak ogromnie szcz臋艣liwa, 偶e mia艂a ochot臋 krzycze膰.

- Niech ten ma艂y w艂a艣ciciel ren贸w te偶 troch臋 spr贸­buje. - Anjo poda艂a Idzie malca. Zabra艂a dziewczynk臋.

Ida poda艂a ch艂opcu drug膮 pier艣. Poczu艂a ulg臋. Zoba­czy艂a, jak z tej, do kt贸rej przystawi艂a wcze艣niej c贸recz­k臋, pola艂o si臋 jak strumieniem.

Wype艂ni艂a j膮 nieopisana rado艣膰.

Reijo wni贸s艂 ze sob膮 troch臋 nocnego powietrza. Mro藕­na para otacza艂a go niczym ob艂ok, kiedy wszed艂 do 艣rod­ka. Uczyni艂, jak mu kaza艂a Sara. Potem starannie wyga­si艂 ognisko.

Rozebra艂 si臋 i podszed艂 do ognia, by si臋 ogrza膰. Wy­dawa艂 si臋 jaki艣 dziwny na twarzy.

D艂ugo sta艂 przy ko艅cu 艂贸偶ka Idy i przygl膮da艂 si臋 ca­艂ej tr贸jce - swej c贸rce i wnukom.

- Dzisiejsza noc jest wyj膮tkowo jasna - rzek艂 cicho. - Na niebie p艂onie zorza polarna. Nigdy jeszcze nie widzia­艂em takich barw. Nigdy w 偶yciu. Wpada a偶 do morza. Spowija szczyty g贸r. Mieni si臋 wszystkimi mo偶liwymi kolorami, Ida. Jest 偶贸艂ta, niebieska, fioletowa. Czerwona. Miejscami nawet bia艂a i zielona. Nigdy nie spotka艂em po­dobnej, m贸g艂bym przysi膮c.

Ida prze艂kn臋艂a. Pomy艣la艂a o przepowiedni. Wiedzia­艂a, 偶e musi zrobi膰 tak, jak prosi艂 j膮 noaida.

- Mo偶esz je potrzyma膰, tato? - spyta艂a. - Czy potra­fisz powiedzie膰, do kogo s膮 podobne?

Anjo pomog艂a Reijo pewnie uchwyci膰 dwa ma艂e t艂umoczki. Czu艂, jak 艂zy mu si臋 cisn膮 do oczu, kiedy spo­gl膮da艂 to na jedn膮 twarzyczk臋, to na drug膮.

- Chyba nie ma co do tego w膮tpliwo艣ci - rzek艂, na­potykaj膮c wzrok c贸rki.

Nast臋pnie podszed艂 z dzie膰mi do okna. Przysun膮艂 je bli偶ej 艂uny na niebie, kt贸ra roz艣wietla艂a mroczn膮 izb臋.

Wygl膮da艂o, jakby je komu艣 pokazywa艂. Potem od­da艂 male艅stwa Idzie.

- Powinienem do jutra wyci膮膰 ko艂ysk臋 - rzuci艂. - Musz臋 znale藕膰 sobie co艣 do roboty, kiedy kobiety przyjd膮 z kasz膮. My艣la艂a艣 o tym, jakie imiona nada膰 ma艂ym?

Ida skin臋艂a g艂ow膮. Nie uda艂o jej si臋 d艂u偶ej powstrzy­mywa膰 艂ez. Pociek艂y swobodnie.

- On mi to powiedzia艂, ten noaida - szepn臋艂a. G艂os jej dr偶a艂. - Powiedzia艂 mi, 偶ebym nazwa艂a dzieci imio­nami tych, od kt贸rych si臋 wszystko zacz臋艂o. A kiedy si臋 tym kruszynom przyjrza艂am, po prostu nie mog臋 zrobi膰 inaczej. 呕adne inne imiona nie wydaj膮 si臋 od­powiednie. To ma艂y Mikkal i ma艂a Raija.

Reijo skin膮艂 g艂ow膮 zadowolony. Ida to m膮dra dziew­czyna. Rozpiera艂a go duma. Nie ka偶demu rodzi艂y si臋 tak wspania艂e c贸rki jak ta, kt贸r膮 on zosta艂 pob艂ogos艂awiony.

- W艂a艣ciwie nigdy nie my艣la艂am o imionach - rzek艂a Ida zaskoczona. - Nigdy si臋 nad tym nie zastanawia­艂am. Tak jakby to od dawna zosta艂o postanowione.

- By膰 mo偶e to rzeczywi艣cie by艂o postanowione - przyzna艂 Reijo. - Jest tak wiele mi臋dzy niebem a zie­mi膮, czego my, ludzie, nie rozumiemy.

Ida nie spodziewa艂a si臋, 偶e ktokolwiek przyjdzie z urodzinow膮 kasz膮. Pogodzi艂a si臋 z tym, 偶e wie艣 tro­ch臋 j膮 od siebie odsun臋艂a.

Ale wie艣 pokaza艂a, 偶e ma wielkie serce. Mi艂osierdziem mieszanym z odrobin膮 ciekawo艣ci z艂agodzi艂a prawo.

Przysz艂y prawie wszystkie kobiety. W izbie chaty Reijo na cyplu zrobi艂o si臋 ciasno. G艂osy wype艂ni艂y po­k贸j a偶 po sufit.

Wszystkie kumoszki pcha艂y si臋 do ko艂yski, w kt贸­rej le偶a艂y dwa cude艅ka. Wszystkie musia艂y unie艣膰 tro­ch臋 zas艂onk臋 i na nie popatrze膰. A kiedy dziewczynka spojrza艂a swymi wielkimi, szeroko otwartymi oczami, zar贸wno Emil, jak i Sedolf zostali wykluczeni jako ewentualni ojcowie.

Czarne kosmyki r贸wnie偶 zrobi艂y swoje. Ludzie pa­mi臋tali czarn膮 czupryn臋 Ailo.

Dzieci z pewno艣ci膮 pochodzi艂y z prawego 艂o偶a. W jednej chwili rozgrzeszono Id臋. C贸偶 ona winna, 偶e jej m臋偶czy藕nie strzeli艂o co艣 do g艂owy? Dziewczyna nic na to nie poradzi, 偶e jest 艂adna i bezpo艣rednia.

Garniec z kasz膮 urodzinow膮 znalaz艂 si臋 na stole. Mat­ka potrzebuje po偶ywnej strawy po tak ci臋偶kim wysi艂ku. A Ida, kt贸ra urodzi艂a dwoje, potrzebuje jej wi臋cej.

Warstwa t艂uszczu, gruba jak palec, p艂ywa艂a na po­wierzchni. Kobiety nabra艂y sobie kaszy.

Ida uwa偶a艂a, 偶e zachowuj膮 si臋 troch臋 za g艂o艣no, ale zrozumia艂a r贸wnie偶, 偶e znowu wysz艂a z pustki.

Nie by艂a ju偶 nikim - zosta艂a matk膮. I sta艂a si臋 jedn膮 z nich.

Dopiero teraz wr贸ci艂a do domu.

Po po艂udniu, kiedy wszystkie kobiety uda艂y si臋 do swo­ich zaj臋膰, rozleg艂o si臋 ostro偶ne pukanie do drzwi. Da艂o si臋 s艂ysze膰 szuranie nogami, zanim go艣膰 wszed艂 do 艣rodka.

Drzwi do izby Idy by艂y uchylone. Dziewczyna nie mo­g艂a zobaczy膰, kto to. Ale us艂ysza艂a zdumiony g艂os Reijo:

- A niech mnie, czy偶by rybacy wr贸cili ju偶 z Lofot贸w?

A po chwili szept Sedolfa, kt贸ry z o偶ywieniem opo­wiada艂 o udzia艂ach, po艂owach, oprzyrz膮dowaniu, licz­bie 艂odzi, ich wielko艣ci, o zyskach.

Ida niemal ju偶 zasypia艂a, kiedy drzwi powoli si臋 roz­chyli艂y i ch艂opak nie艣mia艂o wszed艂 do 艣rodka.

Rozejrza艂 si臋 ostro偶nie. By艂 zaro艣ni臋ty, ale poza tym wymyty, chocia偶 to 艣rodek tygodnia.

- Strasznie o tobie gadaj膮 we wsi - u艣miechn膮艂 si臋 i zamkn膮艂 drzwi. Zamkn膮艂 je porz膮dnie. - Ale nareszcie zar贸wno Emil, jak i ja zostali艣my uwolnieni od po­dejrze艅. Ludzie uwierzyli, 偶e ojcem jest Ailo. Ida skin臋艂a w stron臋 ko艂yski.

- Zobacz sam - rzek艂a cicho. - Jeste艣cie prawie sta­rymi znajomymi.

Sedolf podszed艂 na palcach. Zatrzyma艂 si臋 z szacun­kiem w pobli偶u. D艂ugo przygl膮da艂 si臋 艣pi膮cym dzie­ciom. Ida zobaczy艂a, 偶e ci臋偶ko prze艂kn膮艂.

- Czy to dziewczynka jest do ciebie podobna? - spy­ta艂 p贸艂g艂osem i spojrza艂 na Id臋.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Ch艂opiec - odpar艂a. - W艂a艣ciwie najbardziej jest podobny do mamy. A dziewczynka jest podobna do ojca Ailo.

- My艣l臋, 偶e oboje maj膮 co艣 z ciebie - stwierdzi艂 Sedolf. Jeszcze chwil臋 sta艂 przy ko艂ysce. Potem podszed艂 do Idy. Zatrzyma艂 si臋 przy ko艅cu 艂贸偶ka - niepewny. 艢ci­ska艂 w d艂oniach pakunek owini臋ty w br膮zowy papier. Nosi艂 艣lady jego palc贸w. 艢lady potu.

Ida klepn臋艂a w 艂贸偶ko. Nie by艂o innego miejsca do siedzenia.

Sedolf usiad艂 Z oci膮ganiem w przyzwoitej odleg艂o­艣ci. Wysun膮艂 ku m艂odej matce paczk臋.

- Prezent z Lofot贸w - rzek艂 troch臋 za偶enowany. - Kupi艂em w艂贸k. Nikt nas nie przy艂apa艂. I udzia艂y mie­li艣my dobre. Zarobili艣my troch臋 pieni臋dzy. Nie jestem ju偶 ca艂kiem go艂y. Mo偶e nie tak bogaty jak Emil, ale te偶 nie ca艂kiem biedny.

Ida rozpakowa艂a prezent.

Wyj臋艂a b艂yszcz膮c膮, du偶膮 chust臋 z fr臋dzlami. Iskrz膮co zielon膮. Przy艂o偶y艂a j膮 do policzka. Poczu艂a, jaka jest mi臋kka.

- Pomy艣la艂em, 偶e b臋dzie ci w niej 艂adnie - wyja艣ni艂 onie­艣mielony. - Ze b臋dzie pasowa艂a do twoich w艂os贸w. I oczu.

- Jest 艣liczna - wyzna艂a Ida wzruszona. - 艢liczna, Sedolf. Ale nie powiniene艣 mi niczego kupowa膰.

Odwr贸ci艂a wzrok.

W papierze le偶a艂o co艣 jeszcze. Zw贸j materia艂u. Mi臋k­kiego bawe艂nianego materia艂u w kolorze jasnoniebie­skim.

- Pomy艣la艂em, 偶e mog艂aby艣 uszy膰 co艣 maluchowi - wy­ja艣ni艂 Sedolf. - Pami臋tasz, 偶e mam by膰 ojcem chrzestnym?

Ida naturalnie pami臋ta艂a. Przesun臋艂a si臋 do przodu, chocia偶 sprawi艂o jej to b贸l, i zarzuci艂a Sedolfowi r臋ce na szyj臋.

- Serdecznie ci dzi臋kuj臋, Sedolf - powiedzia艂a. - To jeden z najpi臋kniejszych prezent贸w, jakie w 偶yciu do­sta艂am. Jakie dostali艣my.

Sedolf uwolni艂 si臋 z obj臋膰, ale zatrzyma艂 jej d艂onie w swoich. Jego oczy wydawa艂y si臋 powa偶niejsze ni偶 kiedykolwiek.

- Prosz臋 ci臋, nie rzu膰 si臋 Emilowi w ramiona, kiedy minie rok, kt贸ry da艂a艣 Ailo! - wyszepta艂.

Nic wi臋cej.

To nie by艂o konieczne.

- Nie zrobi臋 tego - obieca艂a Ida. - Ale nadal mam nadziej臋.

Sedolf skin膮艂 g艂ow膮. Wiedzia艂 o tym. Ida zada艂a sobie pytanie, ile w艂a艣ciwie zobaczy艂 noaida.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce