Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy( C贸rka Szamana

Bente Pedersen

C脫RKA SZAMANA

1

- Nie tak sobie wyobra偶a艂a艣 nasze 偶ycie, prawda? - D艂o艅 Grigorija na mokrym od potu policzku Antonii wydawa艂a si臋 szorstka. W jego g艂osie d藕wi臋cza艂 smutek. I ten nieco 偶a艂osny ton, kt贸ry sk艂oni艂 Antoni臋 do za­stanawiania si臋, czy dokona艂a s艂usznego wyboru. - Ma­艂a Antonetto - ci膮gn膮艂. - Nie tak to sobie umy艣li艂em.

Wcze艣niej Antonia wiele p艂aka艂a. Teraz brakowa­艂o jej ju偶 艂ez, przynajmniej tak jej si臋 wydawa艂o. Oczy mia艂a do tego stopnia suche, 偶e a偶 piek艂y. Z trudem patrzy艂a na 艣wiat艂o. Przez ca艂y czas musia艂a je mru­偶y膰, spogl膮da膰 jakby przez dwie w膮skie szparki.

- Nigdy nie powinienem by艂 pozwoli膰, 偶eby艣 jecha­艂a ze mn膮.

Powtarza艂 to ju偶 tyle razy wcze艣niej. S艂owa wprost ocieka艂y melancholi膮. Grigorij m贸wi艂 z przekona­niem, Antonia wiedzia艂a, 偶e sam w to wierzy. Wie­rzy, 偶e dla niej by艂oby o niebo lepiej, gdyby zosta艂a w Archangielsku.

- Nie dla ciebie w艂贸cz臋ga z cz艂owiekiem wyj臋tym spod prawa, w dodatku z kim艣, kto nie jest w stanie radzi膰 sobie sam. Powinna艣 mie膰 m臋偶czyzn臋, kt贸ry m贸g艂by si臋 zaj膮膰 tob膮, nie takiego, kt贸rym ty musisz si臋 zajmowa膰...

- Przecie偶 teraz ty si臋 mn膮 opiekujesz. Roze艣mia艂 si臋. Odrzuci艂 g艂ow臋 w ty艂 i 艣mia艂 si臋 chrapliwym 艣miechem. Poprzedniej zimy przeszed艂 zapalenie gard艂a i od tamtej pory jego g艂os nie odzy­ska艂 ju偶 normalnej barwy.

- Kobiety potrafi膮 wybaczy膰 m臋偶czy藕nie wszyst­ko! Absolutnie wszystko!

Antonia pokiwa艂a g艂ow膮, lecz on i tak nie m贸g艂 te­go zobaczy膰. Kiedy艣 jeszcze mia艂 nadziej臋, poniewa偶 dostrzega艂 pasma 艣wiat艂a, poniewa偶 widzia艂 przed so­b膮 mg艂臋, nie za艣 kompletn膮 ciemno艣膰. Sko艅czy艂o si臋 jednak na pr贸偶nych nadziejach. Niczego wi臋cej nie m贸g艂 ju偶 oczekiwa膰. P贸藕niej wszystko zacz臋艂o toczy膰 si臋 w drug膮 stron臋. 艢wiat艂o przesta艂o dla niego istnie膰. Grigorij 偶y艂 w mroku.

- Sama prosi艂am, 偶eby z tob膮 jecha膰 - przypomnia­艂a Antonia, 艂api膮c go za r臋k臋.

Nie zdo艂a艂a u艣cisn膮膰 jej tak mocno, jak by tego chcia艂a, nie potrafi艂a go wspiera膰 tak, jak w tej chwi­li tego potrzebowa艂. Antonii samej brakowa艂o si艂. Te­raz nie mia艂a ich sk膮d czerpa膰.

- Zmusi艂am was, 偶eby艣cie to zaakceptowali - po­wiedzia艂a z gorycz膮. - Nie mieli艣cie zbyt wielkiego wyboru, kochany Grigoriju. Beze mnie mo偶e by was z艂apano. Beze mnie m贸g艂by艣 umrze膰. A ja nie potra­fi艂abym 偶y膰 z poczuciem, 偶e to moja wina.

Grigorij milcza艂. Zwyk艂e nie mia艂 nic do dodania na ten temat. Rozmawiali wszak o tym ju偶 wcze艣niej, wielokrotnie. Antonia usprawiedliwia艂a przed nim swoj膮 decyzj臋, powtarza艂a to raz po raz. Usprawiedli­wia艂a si臋 przed m臋偶czyzn膮, dla kt贸rego zdoby艂a si臋 na ten krok. Powinna raczej wypowiedzie膰 te s艂owa przed innymi, lecz do tego zapewne nigdy nie doj­dzie. Musia艂a z tym 偶y膰, podobnie jak Grigorij musia艂 偶y膰 ze 艣wiadomo艣ci膮 jej niesko艅czenie wielkiego po艣wi臋cenia w imi臋 tego, co ich 艂膮czy艂o.

- Nie potrafi臋 ci臋 nawet przekonywa膰, 偶e kiedy艣 b臋dzie lepiej - westchn膮艂, ca艂uj膮c j膮 w czo艂o. P艂aka艂 teraz po cichu. - Sam nie wierz臋, 偶e b臋dzie lepiej. Zmarnowa艂em swoje 偶ycie dla marzenia, zmarnowa­艂em je na walk臋, kt贸ra nic nie da艂a. W imi臋 tego ma­rzenia poci膮gn膮艂em za sob膮 innych, pos艂a艂em ich na 艣mier膰. I to do niczego nie doprowadzi艂o. Do nicze­go, Antonio. Kompletnie do niczego. Wci膮gn膮艂em w to ludzi, kt贸rych najbardziej kocha艂em, zniszczy­艂em im 偶ycie. Tobie r贸wnie偶...

Potrafi艂 rozpami臋tywa膰 te sprawy w niesko艅czo­no艣膰.

- To minie - pocieszy艂a go.

Czy wszystkim kobietom z tak膮 艂atwo艣ci膮 przycho­dzi wypowiadanie r贸wnie troskliwych s艂贸w? Takich, w kt贸re same raczej nie wierz膮? Czy wszystkie kobie­ty godz膮 si臋 偶y膰 w cieniu tych, kt贸rych kochaj膮?

- Chcesz powiedzie膰, 偶e gorzej ju偶 by膰 nie mo偶e? - spyta艂.

Jego g艂os brzmia艂 teraz g艂ucho.

- No tak, chyba rzeczywi艣cie - powiedzia艂 cicho po d艂ugiej chwili milczenia. - Nie wiedzia艂em, 偶e to mo偶e tak bole膰, Antonio. Nie domy艣la艂em si臋 nawet, 偶e to mo偶e sprawia膰 taki b贸l...

Otoczy艂 j膮 ramionami i p艂aka艂 z twarz膮 wtulon膮 w jej w艂osy. Antonia pozwala艂a na to, nie umia艂a jed­nak p艂aka膰 wraz z nim. Suche oczy tylko piek艂y.

Grigorij obejmowa艂 j膮 przez ca艂膮 noc. By艂a to by膰 mo偶e najd艂u偶sza noc w jej 偶yciu. Momentami Antonia zapada艂a w sen, nawet przez chwil臋 jednak nie spa艂a spokojnie. Budzi艂a si臋 oszo艂omiona i jeszcze bardziej zm臋czona ni偶 przedtem. Czuwa艂a otoczona jego ramionami. By艂o jej zimno do tego stopnia, 偶e niekiedy a偶 trz臋s艂a si臋 od ch艂odu. A on j膮 trzyma艂, sil­ny i mocny. Spoza jego b贸lu wyziera艂a rado艣膰, 偶e mo­偶e by膰 tym silnym, tym, co wspiera. Nie mogli obo­je za艂ama膰 si臋 jednocze艣nie. Ostatecznie mieli jedynie siebie nawzajem.

Dla tego m臋偶czyzny Antonia, postanawiaj膮c wyru­szy膰 razem z nim, zrezygnowa艂a ze wszystkiego. Ten cz艂owiek by艂 jej pierwsz膮 prawdziw膮 mi艂o艣ci膮. Wcze艣­niej nie zna艂a nikogo takiego jak on. W pewnym sen­sie pozwoli艂a sobie o nim zapomnie膰, a偶 do chwili gdy w ciemn膮 noc stan膮艂 pod jej drzwiami i okaza艂o si臋, 偶e jej potrzebuje.

Grigorij r贸wnie偶 poni贸s艂 wielk膮 ofiar臋, lecz po艣wi臋­ci艂 si臋 nie dla niej. On wierzy艂 w pewn膮 ide臋, wierzy艂, 偶e jest w stanie poprowadzi膰 uciskany, udr臋czony i znie­wolony lud ku lepszemu jutru. Niestety, posz艂o za nim niewielu. Masy si臋 nie odwa偶y艂y, nie dostrzega艂y dla sie­bie 偶adnych korzy艣ci, widzia艂y jedynie kar臋 i cierpienia. I jak si臋 okaza艂o, to w艂a艣nie one si臋 nie myli艂y.

Grigorij sta艂 si臋 wyj臋tym spod prawa.

Podobnie sta艂o si臋 z Antoni膮, gdy si臋 do niego przy艂膮czy艂a.

Mieli za sob膮 ci臋偶k膮 偶eglug臋 w male艅kiej 艂贸dce, tak blisko l膮du, jak tylko o艣mielili si臋 podp艂yn膮膰, z Ar­changielska do uj艣cia rzeki Mezen. Antonia s膮dzi艂a, 偶e ta przeprawa zabierze im noc, tymczasem trwa艂a p贸艂 tygodnia.

Ludzie Grigorija przewidzieli, 偶e tak b臋dzie. Oczekiwali ich na l膮dzie. Czekali z wypocz臋tymi ko艅mi, nerwy mieli napi臋te jak postronki. Za ka偶dym krza­kiem, poruszaj膮cym si臋 na wietrze, widzieli carskich 偶o艂nierzy.

Grigorij jednak nie zdo艂a艂by si臋 wyrwa膰 z Archan­gielska w spos贸b inny, ani偶eli ten obmy艣lony przez Antoni臋. I tak do艣膰 mieli trud贸w w podr贸偶y dalej na wsch贸d.

Rany Grigorija, o dziwo, si臋 goi艂y. Antonia wiele my艣la艂a o Raiji, wspomina艂a j膮 z g艂臋bok膮 wdzi臋czno­艣ci膮. Grigorij te偶 niekiedy o niej m贸wi艂, cho膰 na og贸艂 stara艂 si臋 unika膰 przypominania Antonii o Archangielsku. Nie chcia艂, by my艣la艂a o pozostawionych tam ludziach. Takie my艣li krad艂y j膮 jemu.

Jechali potem wzd艂u偶 wybrze偶a, cho膰 wsun臋li si臋 nieco w g艂膮b otwartego l膮du. Przeci臋li ma艂膮 Tundr臋 Ma艂oziemieisk膮, dotarli do Narjan Mar, stan臋li twa­rz膮 w twarz z Tundr膮 Bolszeziemielsk膮. Ziemia tu, na p贸艂nocnym wschodzie, by艂a zimna i zmarzni臋ta. Przemieszczali si臋 mniejszymi grupami, widok wielu m臋偶czyzn podr贸偶uj膮cych razem nie by艂 rzecz膮 zwy­czajn膮. Nikt nie uzna艂by ich za osadnik贸w. Owszem, mo偶e za 艂owc贸w futer i my艣liwych, cho膰 i na to sta­nowili zbyt liczn膮 grup臋. Antonia by艂a w艣r贸d nich je­dyn膮 kobiet膮, lecz nosi艂a si臋 jak m臋偶czyzna. Napoty­kani po drodze ludzie na og贸艂 brali j膮 za m艂odego ch艂opaka, uciekinierzy za艣 nie robili nic, by wypro­wadzi膰 ich z b艂臋du.

Na zach贸d od Uralu, olbrzymiego 艂a艅cucha g贸r­skiego, us艂yszeli o grupach 偶o艂nierzy, przemierzaj膮­cych pustkowia. Wyraz oczu tych, kt贸rzy im o tym m贸wili, 艣wiadczy艂, 偶e ci ludzie wiedz膮, rozumiej膮, i偶 oni przed czym艣 uciekaj膮. Nigdy jednak nie pytali, przed czym. M贸wili im tylko, 偶e w razie spotkania z 偶o艂nierzami 藕le by膰 obcymi w lesie. Tam tak 艂atwo znikn膮膰, tyle jest miejsc, w kt贸rych spocz膮膰 mo偶e cia­艂o. A 艣lady szybko zarastaj膮...

Jaki艣 czas jechali wzd艂u偶 rzeki Peczory. Przez to ich podr贸偶 jeszcze bardziej si臋 wyd艂u偶a艂a, lecz w ten spos贸b przynajmniej zdo艂ali unika膰 takich, kt贸rzy za­daj膮 pytania. Nocowali w lasach. Rozpalali nie wi臋­cej ognisk, ni偶 to absolutnie konieczne. Nigdy nie by­艂o ich do艣膰, by przetrzyma膰 w cieple najch艂odniejsz膮 por臋 doby, ogniska jednak odp臋dza艂y dzikie zwierz臋­ta. Nie dawa艂y te偶 przy tym tyle dymu, kt贸ry zwabi艂­by innych ludzi do ich obozowisk.

Byli ostro偶ni. I kierowali si臋 wci膮偶 na wsch贸d. W miejscu, gdzie Peczora 艂膮czy si臋 z rzek膮 Us膮, po­rzucili Peczor臋. Od miejscowo艣ci Ust - Usa jechali wzd艂u偶 Usy, potem skr臋cili na p贸艂noc. Nie chcieli przeprawia膰 si臋 przez g贸ry, chocia偶 im bardziej si臋 kierowali ku p贸艂nocy, tym by艂o zimniej. Cierpieli jed­nak i stawiali czo艂o przeciwno艣ciom. G贸r si臋 bali. Wprawdzie nie rozmawiali o tym mi臋dzy sob膮, to jednak wszyscy wiedzieli, 偶e Grigorij nie przetrzyma przej艣cia przez g贸ry. To by艂a nieznana kraina, zbyt wielki wysi艂ek dla wierzchowca, d藕wigaj膮cego zar贸w­no Grigorija, jak i Tonie, a w pojedynk臋 na ko艅skim grzbiecie Grigorij nie by艂by w stanie sam przejecha膰 przez Ural. Musieli omin膮膰 g贸ry, skr臋ci膰 na p贸艂noc niemal a偶 do Ust - Kara. Dopiero gdy ujrzeli wybrze­偶e, mogli skierowa膰 si臋 na po艂udnie. Dotarli do Zato­ki Obskiej, nim o艣mielili si臋 powiedzie膰 sobie, 偶e mo­g膮 wreszcie odpocz膮膰. Nadesz艂a ich pierwsza w tych stronach zima. Zd膮偶yli wybudowa膰 sobie co艣 w ro­dzaju dom贸w. Zd膮偶yli si臋 osiedli膰 ko艂o Nydy nieda­leko rzeki Nadym. Spotkali 偶yczliwych ludzi, kt贸rzy pytali, jak min臋艂a im podr贸偶, ani s艂owem jednak nie daj膮c wyrazu ciekawo艣ci, sk膮d pochodz膮. Niejeden wyci膮ga艂 w ich stron臋 pomocn膮 d艂o艅. Zetkn臋li si臋 z wielk膮 serdeczno艣ci膮.

Antonia kolejny ju偶 dom nazwa艂a swoim. Tym ra­zem by艂a to prosta, zbudowana z drewnianych bali chata z jedn膮 tylko izb膮. Dach mia艂a nieszczelny i ta­ki te偶 mia艂 pozosta膰 przez ca艂膮 zim臋, w porze bowiem, gdy przybyli w te strony, zdobycie torfu do jego po­krycia okaza艂o si臋 niemo偶liwe. Musieli si臋 zadowoli膰 wy艂ataniem go kor膮 i ga艂臋ziami, dopiero na wiosn臋 mieli mo偶liwo艣膰 temu zaradzi膰.

Antonia zreszt膮 tak bardzo przemarz艂a podczas podr贸偶y, 偶e teraz ju偶 samo posiadanie dachu nad g艂o­w膮 i dooko艂a siebie czterech 艣cian, napawa艂o j膮 szcz臋­艣ciem. Niewiele my艣la艂a o wszystkim, co mia艂a ju偶 za sob膮. Nie my艣la艂a o podr贸偶y ani o Archangielsku, nie my艣la艂a o tych, kt贸rych tam zostawi艂a.

Nadszed艂 rok 1740.

Po nim 1741.

R贸wnie偶 i ten rok chyli艂 si臋 teraz ku ko艅cowi.

Dom mia艂 ju偶 dach z torfu, nigdy jednak nie pojawi­艂a si臋 w nim 偶adna kolejna izba. Tu, u uj艣cia Obu, lu­dzie utrzymywali si臋 z rybo艂贸wstwa i my艣listwa. 艢lepy nie mia艂 takiej samej swobody jak ci, kt贸rzy widzieli.

Grigorij nastawia艂 sid艂a, wyp艂ywa艂 艂odzi膮 na po­艂贸w, zastawia艂 wi臋cierze w rzece.

Niewiele jednak m贸g艂 robi膰 sam, utraci艂 samodziel­no艣膰, a to z kolei z艂ama艂o jego godno艣膰. Stali si臋 maluczkimi lud藕mi 偶yj膮cymi w swej chatce z bali. Nie mogli marzy膰 o niczym wi臋cej, ani Antonia, ani Grigorij.

I zn贸w nadci膮gn臋艂a zima. Pe艂na trzaskaj膮cych d藕wi臋k贸w, z niesko艅czonym niebem, wype艂nionym deszczem iskrz膮cych gwiazd.

Tej nocy Antonia ujrza艂a zorz臋 polarn膮 i pomy艣la­艂a o Raiji. Po raz pierwszy od dawna. Nie zamierza­艂a m贸wi膰 o tym Grigorijowi, to by go tylko zasmu­ci艂o. Antonia my艣la艂a r贸wnie偶 o Oldze.

O tym r贸wnie偶 nie mia艂a zamiaru wspomina膰 Gri­gorijowi. W og贸le nie rozmawiali o Oldze, a ju偶 na pewno nie teraz na to pora. Na pewno nie teraz...

Antonia ju偶 dawno wiedzia艂a, 偶e nie powinna ma­rzy膰 o dziecku. Nie umia艂a jednak si臋 przed tym po­wstrzyma膰, jakby odzywa艂 si臋 w niej pierwotny po­p臋d. Kiedy po mi艂osnych u艣ciskach wci膮偶 rozpalona le偶a艂a w ramionach Grigorija, zdarza艂o si臋 czasami, 偶e szepta艂a: 鈥濲ak s膮dzisz, czy tym razem co艣 z tego b臋dzie? My艣lisz, 偶e pocz臋li艣my 偶ycie?鈥

On by膰 mo偶e si臋 ba艂 tej rozedrganej mocy w jej g艂osie. Domy艣la艂 si臋 znaczenia kryj膮cego si臋 w tym gor膮cym pragnieniu, z kt贸rego ona sama nie do ko艅­ca zdawa艂a sobie spraw臋. I ba艂 si臋 tego.

- Jeste艣 tutaj - powtarza艂 za ka偶dym razem. - Mam ciebie, moja Antonetto. Jeste艣 jedyn膮 osob膮, kt贸ra co艣 dla mnie znaczy.

Ale ona ws艂uchiwa艂a si臋 w niego i wychwytywa艂a niemy 偶al, kryj膮cy si臋 za takimi s艂owami.

Antonia wiedzia艂a, 偶e Grigorij pragnie mie膰 syna. Wie­dzia艂a, 偶e w艂a艣nie takie jest owo marzenie, kt贸rego nie chcia艂 zdradzi膰 nawet przed ni膮. Za dobrze ju偶 go zna艂a.

Zasz艂a w ci膮偶臋.

Ci臋偶ko j膮 znosi艂a. Obawia艂a si臋, 偶e b臋dzie krwawi膰. L臋ka艂a si臋 utraci膰 ten skarb, kt贸ry mia艂 si臋 sta膰 ich dzieckiem. Ba艂a si臋 przez ca艂y czas.

Tego wieczoru urodzi艂a. Por贸d by艂 bardzo ci臋偶ki, dzie艅 przepe艂niony b贸lami. Takimi b贸lami, kt贸re za­pami臋ta艂a. Przed oczami stan臋艂a jej Olga. I b贸l si臋 zmieni艂, sta艂 si臋 nowy.

Czuwa艂y przy niej kobiety z wioski. Grigorijowi tak偶e pozwoli艂y zosta膰, on przecie偶 i tak nic nie wi­dzia艂. A Antonia ca艂a si臋 w niego wczepi艂a, wprost wpi艂a si臋 palcami w jego r臋ce, gdy w pierwszej chwi­li kaza艂y mu wyj艣膰.

Pozwoli艂y mu zosta膰.

Dziecko umar艂o.

To by艂 syn, 偶y艂 jednak tak kr贸tko, 偶e Antonia led­wie zd膮偶y艂a spojrze膰 mu w oczy. Tak kr贸tko, 偶e led­wie zd膮偶y艂a w ciemnym spojrzeniu zobaczy膰 odbicie ich obojga. Grigorij pog艂adzi艂 male艅stwo po g艂贸wce, pokrytej g臋stymi, czarnymi w艂oskami.

A potem dziecko umar艂o.

Pozosta艂 po nim jedynie b贸l.

Przez ca艂膮 noc na przemian czuwali i zapadali w p贸艂sen, dzielili si臋 tym b贸lem. Grigorij p艂aka艂, An­tonia nie potrafi艂a.

My艣la艂a o imieniu, kt贸re mog艂aby nada膰 synkowi, o imieniu, o kt贸rym nawet nie zd膮偶yli porozmawia膰. Antonia mia艂a jedynie pewno艣膰, 偶e gdyby to by艂a dziewczynka, nazwa艂aby j膮 Raisa. Grigorij da艂 na to swe milcz膮ce przyzwolenie, ale on nigdy nie wierzy艂, 偶e to b臋dzie dziewczynka.

I mia艂 racj臋.

Antonia uwa偶a艂a, 偶e to jej l臋k zabi艂 dziecko, 偶e sta­艂o si臋 tak jedynie dlatego, i偶 kiedy nosi艂a je w 艂onie, tak strasznie o wszystko si臋 ba艂a. Gdyby by艂a mniej l臋kliwa, dziecko by prze偶y艂o. Ich syn...

My艣la艂a o tym, 偶e spotka艂o ich to za kar臋. Nigdy nie powinna by艂a sta膰 si臋 cz臋艣ci膮 偶ycia Grigorija...

Jednak w艣r贸d tego nieludzkiego b贸lu Antonia mi­mo wszystko czu艂a, r贸wnie w pe艂ni i mocno jak za­wsze, 偶e nigdy nie mog艂aby z niego zrezygnowa膰.

Za 偶adn膮 cen臋.

To przera偶aj膮ce, 偶e takie uczucia istniej膮. Lecz ono w niej tkwi艂o, nale偶a艂o do niej.

- Mo偶emy mie膰 wi臋cej dzieci - o艣wiadczy艂a Grigo­rijowi mocnym g艂osem.

Nasta艂 ju偶 ranek, oboje przemarzli, 偶adnemu z nich bowiem nie w g艂owie by艂o utrzymywanie ognia przez noc.

- Mo偶e i tak - odpar艂. Sprawia艂 wra偶enie, jakby stara艂 si臋 unika膰 Antonii.

Jak gdyby to dziecko by艂o jego jedyn膮 nadziej膮.

- Grigorijewicz Anton贸w - rzuci艂 rozmarzonym g艂osem w powietrze. - Grigorijewicz Anton贸w...

Antonia zamkn臋艂a oczy. Nie mia艂a si艂y na niego pa­trze膰, gdy wygl膮da艂 tak jak w tej chwili. Jego dobra twarz by艂a 艣ci膮gni臋ta i zszarza艂a. Zawsze by艂 chudy, nigdy jednak odk膮d go zna艂a, przez ca艂y ten czas, ja­ki z nim dzieli艂a, nie za艂ama艂 si臋 tak jak teraz. Ale przecie偶 przebywa艂a z nim kr贸tko, mo偶e wi臋c nie po­winna tak si臋 tym przejmowa膰.

Sp臋dzi艂a z nim tamto lato, kiedy sta艂a si臋 kobiet膮. Kilka wype艂nionych gor膮czk膮 tygodni, z kt贸rych wy­darli tyle zmys艂owych prze偶y膰, ile tylko zdo艂ali.

P贸藕niej Antonia zrozumia艂a, 偶e wesz艂a w 偶ycie Grigorija, znacznie je przy tym utrudniaj膮c. Koniarz z okolic Wielikiego Ustiuga nie mia艂 czasu na kobie­ty. W swoim 偶yciu nie przewidywa艂 miejsca dla mi­艂o艣ci. Nic nie mog艂o odgrodzi膰 go od cel贸w, jakie so­bie wyznaczy艂. W jego marzeniach nie by艂o miejsca na 偶on臋 i dzieci.

Takie marzenia pojawi艂y si臋 o wiele p贸藕niej. W贸w­czas, kiedy ju偶 nie m贸g艂 sobie na nie pozwoli膰. Gdy post膮pi艂by niew艂a艣ciwie, wci膮gaj膮c kobiet臋 w sw贸j 艣wiat i w to 偶ycie, kt贸re sta艂o si臋 jego udzia艂em, b臋­d膮ce zarazem jedynym, jakie potrafi艂 ofiarowa膰. Kie­dy czym艣 jeszcze straszniejszym by艂oby pragnienie posiadania dziecka.

A potem w jego 偶ycie od nowa wkroczy艂a Toni膮. On zakrad艂 si臋 w jej 艣wiat, 偶eby by膰 bli偶ej prawdy. Toni膮 wiod艂a uporz膮dkowane 偶ycie w Archangielsku, z m臋偶czyzn膮, b臋d膮cym w艂a艣cicielem statk贸w i kapi­tanem. Prowadzi艂a sw贸j w艂asny interes, zajmowa艂a si臋 przewozami konnymi. I mia艂a te偶 c贸rk臋, Olg臋.

Grigorij wykorzysta艂 jej dom jako kryj贸wk臋 przed lud藕mi gubernatora, kiedy ziemia zacz臋艂a mu si臋 pa­li膰 pod stopami. By艂 ranny i straci艂 wzrok.

Antonia porzuci艂a wszystko i uciek艂a wraz z nim. Sta­艂o si臋 to przed dwoma laty. Tyle w艂a艣nie czasu sp臋dzili ze sob膮. Dwa lata i par臋 kr贸tkich letnich miesi臋cy.

By艂 to okres wielkiej, bezgranicznej mi艂o艣ci i cho膰 los wystawi艂 ich na ci臋偶kie pr贸by, 偶adne z nich nie 偶a艂owa艂o swej decyzji. 呕adne z nich na d艂u偶ej nie cof­n臋艂o si臋 my艣l膮 w przesz艂o艣膰. To, co ich 艂膮czy艂o, by艂o zbyt cenne. Pragn臋li w pe艂ni prze偶y膰 swoje szcz臋艣cie, stracili tak wiele czasu...

A teraz stracili co艣 wi臋cej ni偶 czas.

Antonia straci艂a krew. Wiele krwi. Nie czu艂a si臋 do­statecznie silna, 偶eby wsta膰. Bardzo tego chcia艂a, za­wsze czu艂a, 偶e jej miejsce jest u boku Grigorija, mia­艂a mu pomaga膰, przecie偶 w艂a艣nie po to by艂a...

- Ja mog臋 napali膰! - Grigorij niemal warkn膮艂, kie­dy ostro偶nie napomkn臋艂a, 偶e jest zimno.

Zaraz potem jednak osun膮艂 si臋 przy niej prawie bez si艂. Ukry艂 twarz na jej brzuchu, a d艂onie zacisn膮艂 na jej ch艂odnych, pobiela艂ych palcach.

- Wybacz mi, Antonio! Wybacz! B贸g jeden wie, co z艂ego musia艂a艣 zrobi膰, by dosta艂 ci si臋 taki m臋偶czyzna jak ja. Nie zas艂uguj臋 na tak膮 dobr膮 kobiet臋, nie zas艂u­guj臋 w og贸le na mi艂o艣膰 偶adnej kobiety...

Antonia przy艂o偶y艂a policzek do jego jasnych, wy­p艂owia艂ych w艂os贸w. Grigorij je obci膮艂, bo d艂ugie za­nadto rzuca艂y si臋 w oczy. Wystrz臋piony ko艅ski ogon sta艂 si臋 znakiem szczeg贸lnym, na kt贸ry mogliby zwr贸ci膰 uwag臋 poszukuj膮cy ich 偶o艂nierze. W艂osy ostatnio bardzo mu si臋 przerzedzi艂y, odrobin臋 mo偶e r贸wnie偶 posiwia艂y.

Pr贸bowa艂a go pociesza膰.

Grigorij podni贸s艂 si臋 wreszcie, przygotowa艂 do na­palenia w piecu i do zrobienia czego艣 do zjedzenia.

Zna艂 ten ich domek, ka偶dy jego k膮t. Zawsze jednak chyba uwa偶a艂, 偶e jest co艣 przera偶aj膮cego w zabawie z ogniem. Ci膮gle si臋 bal, 偶e si臋 poparzy, i bardzo si臋 tego wstydzi艂. Silny m臋偶czyzna taki jak on nie powi­nien si臋 ba膰. Utracony wzrok, zdaniem Grigorija, nie stanowi艂 w tym wypadku 偶adnego wyt艂umaczenia.

Wzi膮艂 si臋 w gar艣膰, uczyni艂 to dla niej. Ona przecie偶 tyle dla niego zrobi艂a. Zawdzi臋cza艂 jej 偶ycie.

Kiedy przyszed艂 Anastas, poranek przywdzia艂 ju偶 s艂oneczny p艂aszcz. Brzegi tego p艂aszcza obramowane by艂y mrozem, ale s艂o艅ce 艣wieci艂o nad r贸wnin膮, zdra­dziecko 偶贸艂ci艂o niebo nad horyzontem. Mo偶na si臋 by­艂o da膰 oszuka膰 i uwierzy膰, 偶e jest ciep艂o, tymczasem powietrze a偶 k艂u艂o lodowymi igie艂kami. Przy ka偶dym oddechu piek艂o g艂臋boko w p艂ucach. Ka偶de zaczerp­ni臋cie tchu sprawia艂o b贸l.

By艂 to jeden z tych zimnych dni, kt贸re potrafi膮 za­bi膰 starych ludzi. Jeden z tych zimnych dni, kt贸re wbijaj膮 si臋 niczym n贸偶 w pier艣 wielu tych, kt贸rzy ju偶 d艂ugo chodz膮 po tym 艣wiecie. Jeden z tych zimnych dni, kiedy powinno si臋 siedzie膰 w domu.

Anastas z zak艂opotaniem 艣ci膮gn膮艂 czapk臋. Stan膮艂 w izbie i od razu poj膮艂, jak oboje cierpi膮, zanim jesz­cze niech臋tnie j膮艂 rozpina膰 olbrzymie futro. Wygl膮da艂 w nim na dwa razy pot臋偶niejszego, ni偶 by艂 w rzeczy­wisto艣ci. Przydawa艂o mu ono m臋sko艣ci, kt贸rej zapew­ne nie uzyska nawet jako doros艂y. Owszem, Anastas by艂 m臋偶czyzn膮, lecz w jego twarzy rysowa艂a si臋 jaka艣 niedoko艅czono艣膰, wci膮偶 na pierwszy rzut oka zauwa­偶a艂o si臋 w nim ch艂opca, a dopiero p贸藕niej, przy uwa偶­niejszym spojrzeniu, dostrzega艂o m臋偶czyzn臋. Zauwa偶a­艂o si臋, 偶e pod zewn臋trzn膮, wr臋cz kruch膮 warstw膮 tkwi si艂a. W duszy tego ch艂opaka z pewno艣ci膮 kry艂o si臋 wi臋­cej, ni偶 mog艂o wydawa膰 si臋 z pozoru. Jego oczy widzia­艂y wiele rzeczy, kt贸rych nikt nie powinien ogl膮da膰.

- Za zimno na kopanie grobu - powiedzia艂 wprost.

Patrzy艂 przy tym na Antoni臋, do niej kierowa艂 sw贸j 偶al i wsp贸艂czucie w spojrzeniu. Grigorij s艂ysza艂 jego g艂os, wychwytywa艂 d藕wi臋cz膮ce w nim zmiany o wie­le wyra藕niej, ni偶 Antonia by艂aby kiedykolwiek w stanie dostrzec. Trudno by艂o go oszuka膰, chocia偶 nie wi­dzia艂. Kalectwo wyostrzy艂o mu s艂uch.

Antonia zamkn臋艂a oczy. Mia艂a wra偶enie, 偶e powie­ki same si臋 zaklejaj膮. Ten b贸l nigdy si臋 nie sko艅czy. I przyjdzie go jeszcze wi臋cej, nim udr臋ka odnajdzie sw贸j kres.

- Mo偶emy go pochowa膰 pod stosem kamieni, je艣li uda nam si臋 znale藕膰 dostatecznie du偶o...

- Tak wiele zn贸w ich nie trzeba - cierpko zauwa­偶y艂 Grigorij.

Prze艂ama艂 such膮 szczap臋 na p贸艂. R臋ce mu dr偶a艂y. Anastas widywa艂 go takim ju偶 wcze艣niej, po tego ro­dzaju prze偶yciach zawsze trudno by艂o dawa膰 sobie z nim rad臋, ale tak si臋 dzia艂o, nim nasta艂a Antonia. Ona posiada艂a niezwyk艂膮 zdolno艣膰 pow艣ci膮gania Gri­gorija, potrafi艂a nak艂oni膰 go, by s艂ucha艂 raczej g艂osu rozs膮dku ni偶 p艂omiennych uczu膰. Po dwakro膰 przy­da艂a mu rozumu.

Niekiedy Anastas zastanawia艂 si臋, co m贸g艂by osi膮g­n膮膰 Grigorij, gdyby od samego pocz膮tku mia艂 u swe­go boku t臋 kobiet臋. G艂o艣no jednak nigdy na ten te­mat nie m贸wi艂.

- Mo偶na go pochowa膰 na wiosn臋 - ci膮gn膮艂 Anastas. Udawa艂, 偶e nie s艂ysza艂, co powiedzia艂 Grigorij. Z wy­j膮tkiem Antonii ch艂opak by艂 chyba jedyn膮 osob膮, kt贸­ra mog艂a sobie na to pozwoli膰. Ludzie wci膮偶 bardzo szanowali jasnow艂osego 艣lepca. Ci膮gn臋艂a si臋 za nim s艂awa, 偶e potrafi sta膰 si臋 niebezpieczny.

- R贸bcie sobie, co chcecie - westchn臋艂a Antonia. - On tak czy owak nie 偶yje. Nie 偶yje, male艅ki! I tak nic z tego nie poczuje. Nie mo偶ecie wyrz膮dzi膰 mu 偶adnej krzywdy, nikt ju偶 tego nie potrafi...

Jej g艂os brzmia艂 tak martwo, 偶e Anastas si臋 przerazi艂.

- Chc臋 przy tym by膰 - o艣wiadczy艂 Grigorij. Stan膮艂 przy palenisku, g贸rowa艂 nad nim, wysoki i bardzo szczup艂y. Zawsze chyba tak wygl膮da艂, lecz Anastas dopiero teraz dostrzeg艂 zmarszczki i cienie na jego twarzy i zda艂 sobie spraw臋 z tego, jak bardzo Grigorij wychud艂. Tak 藕le nie by艂o jeszcze nigdy.

- Oczywi艣cie - powiedzia艂 Anastas.

Wci膮偶 sta艂, trzymaj膮c w r臋kach swoje futro. Uszy­to je ze sk贸r wielu wilk贸w, nie by艂o cieplejszego odzienia na zimowe ch艂ody.

- Spotka艂em pewn膮 kobiet臋 - wydusi艂 wreszcie. Za­wiesi艂 g艂os i w ko艅cu uda艂o mu si臋 pochwyci膰 spoj­rzenie Antonii. Nawet Grigorij zdawa艂 si臋 wyczuwa膰, 偶e Anastas nie przyszed艂 ze zwyk艂ymi pogaduszkami. - Przyjecha艂a razem z m臋偶czyzn膮 w czerwonej pele­rynie - doda艂, obserwuj膮c Antoni臋.

Kobieta sprawia艂a wra偶enie, 偶e kurczy si臋 w 艂贸偶ku, mocniej naci膮gn臋艂a na siebie okrycie, jak gdyby wy­straszy艂a si臋 tego, co teraz nast膮pi.

- Szukali ciebie.

- Mnie? - Antonia wypowiedzia艂a to szeptem. Jej piwne oczy by艂y okr膮g艂e jak paciorki.

- Niemo偶liwe, 偶eby wytropili nas a偶 tutaj! - Grigo­rij ju偶 by艂 przy niej. Przysiad艂 na brzegu pos艂ania, obej­muj膮c j膮 za ramiona. Antonia jakby tego nie czu艂a.

- Ta kobieta wiedzia艂a, 偶e dzisiejszej nocy straci艂a艣 dziecko - ci膮gn膮艂 Anastas. - Wiedzia艂a te偶, 偶e to by艂 ch艂opiec, i m贸wi艂a, 偶e ci臋 zna. Powiedzia艂a, 偶e powin­na艣 ich odszuka膰. M贸wi艂a, 偶e o nich wiesz, bo przed tob膮 ju偶 kto艣 by艂. Twierdzi艂a, 偶e masz pot臋偶nego sprzymierze艅ca w kobiecie o kruczych w艂osach...

Antonia przymkn臋艂a oczy. Pochyli艂a g艂ow臋 i zacis­n臋艂a d艂onie tak mocno, 偶e a偶 zabola艂y j膮 kostki i ko­niuszki palc贸w.

- Raija - szepn臋艂a. - Dobry Bo偶e, ona wie o Raiji! Jak to mo偶liwe? Kim ona jest? - Antonia wpatrywa­艂a si臋 w Anastasa. W oczach mia艂a mroczne szale艅­stwo. - Jeste艣 pewien, 偶e ten m臋偶czyzna nosi艂 czerwo­n膮 peleryn臋, Anastas?

Potwierdzi艂.

- Dali艣my im grosik. Zbierali danin臋 na jakiego艣 boga. Ludzie tutaj wierz膮 we wszystko, co im si臋 wm贸wi. Odk膮d najstarsi si臋gaj膮 pami臋ci膮, nie by艂o tu 偶adnego mnicha, a co dopiero ksi臋dza. Sk膮d wi臋c ci ludzie maj膮 wiedzie膰, w co wierzy膰?

- Czy oni wci膮偶 czekaj膮 na to, 偶eby ze mn膮 pom贸­wi膰? - Antonia wypowiedzia艂a pytanie szeptem, su­chymi, pobiela艂ymi wargami. - Chc臋 z nimi porozma­wia膰. Musz臋.

To by艂 sen Raiji. Teraz dopad艂 j膮.

2

Grigorij nie chcia艂 si臋 zgodzi膰 na spotkanie Anto­nii z nieznajom膮 kobiet膮. Antonia nigdy nie opowia­da艂a mu o niezrozumia艂ych podr贸偶ach Raiji. Nigdy mu nie m贸wi艂a o z艂otej kobiecie z czark膮 w d艂oniach.

- Co to ma znaczy膰? - spyta艂 teraz Antoni臋. Nie pozwoli艂 nawet odej艣膰 Anastasowi.

- Ty z ni膮 porozmawiaj - poleci艂 przyjacielowi. - Powiedz jej, 偶e Antonia nie jest w stanie przyj膮膰 te­raz go艣ci, 偶e nie mo偶e teraz rozmawia膰 z obcymi. Przecie偶 zaledwie wczoraj rodzi艂a艣, kobieto! Zaled­wie wczoraj straci艂a艣 dziecko!

Antonia u艣cisn臋艂a go za r臋k臋. Cieszy艂a si臋, 偶e Gri­gorij nie mo偶e widzie膰 jej twarzy. Anastas j膮 zoba­czy艂 i to go przerazi艂o.

- Wydaje ci si臋, 偶e o tym zapomnia艂am? - spyta艂a. Ale to nie by艂 jej g艂os, to nie by艂 g艂os tej Antonii, kt贸r膮 zna艂 Grigorij. To m贸wi艂a jaka艣 inna kobieta. Kobieta, kt贸ra zmieni艂a si臋 w ci膮gu tej jednej jedynej nocy.

- Ona o mnie wiedzia艂a - rzek艂a cicho Antonia, pra­wie szeptem. - To jeden z powod贸w, Grigorij. To nie jest osoba, kt贸rej odmawia si臋 spotkania, najdro偶szy.

- Czy s膮 jakie艣 inne powody? - spyta艂. R贸wnie偶 Grigorij m贸wi艂 szeptem, r贸wnie偶 jego g艂os nie chcia艂 go s艂ucha膰. Mocno obejmowa艂 Antoni臋. Ba艂 si臋, 偶e by膰 mo偶e j膮 traci. Nie m贸g艂 na to po­zwoli膰, wola艂by raczej umrze膰.

Antonia kiwn臋艂a g艂ow膮 w taki spos贸b, 偶e wyczu艂 to ramieniem. S艂owa by艂y tu zb臋dne.

- Kobieta o kruczych w艂osach to ona? - spyta艂. - Ta, kt贸ra mia艂a gor膮ce d艂onie?

- Tak.

- Sk膮d ta kobieta mog艂a o niej wiedzie膰? Czy ona po­chodzi st膮d? Wydawa艂o mi si臋, 偶e jej imi臋 jest fi艅skie...

- Tu niekt贸rzy m贸wi膮 j臋zykiem, kt贸ry przypomina fi艅ski - wtr膮ci艂 si臋 Anastas. - Niewielu ich jest, ale s膮.

- I ta kobieta nale偶y do nich? - g艂os Grigorija wy­ra藕nie si臋 zaostrzy艂.

- Tak - odpar艂 Anastas.

- Raija nie pochodzi st膮d - rzek艂a Antonia g艂ucho. - Nie mog臋 tego wyja艣ni膰. I tak by艣cie mi nie uwierzyli. Teraz rozumiem, 偶e tak by艂o. Nie potrafi臋 nic wyja­艣ni膰, ale tak by艂o. To si臋 wydarzy艂o. To si臋 wydarzy艂o Raiji, a ja widzia艂am, jak si臋 to dzia艂o. Z zewn膮trz. Ona opowiedzia艂a mi o wszystkim. Nie uwierzyliby艣cie w to. Chc臋 si臋 spotka膰 z t膮 kobiet膮, mo偶e ona potrafi powiedzie膰 mi co艣, co b臋dzie dla mnie pociech膮. Dla­czego akurat z ni膮 nie mia艂abym si臋 spotka膰?

Grigorij wreszcie ust膮pi艂. S艂ysza艂 up贸r w g艂osie An­tonii. Wiedzia艂, 偶e sprzeciw na niewiele si臋 zda. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e ona ma w sobie do艣膰 si艂y, by postawi膰 na swoim, nawet gdyby w tej chwili jej zabroni艂. Nie by艂 w stanie nad ni膮 zapanowa膰. Nie wiedzia艂 tak偶e, czy w艂a艣nie tego pragn膮艂. W贸wczas Antonia przesta艂a­by ju偶 by膰 kobiet膮, kt贸r膮 kocha艂.

- Przyprowadzimy j膮 do ciebie - oznajmi艂 kr贸tko. Mia艂 to wprawdzie zrobi膰 Anastas, lecz Grigorij cz臋sto m贸wi艂 鈥瀖y鈥 zamiast 鈥瀓a鈥. Nikt te偶 go w tym nie poprawia艂. Pozwalano mu zachowa膰 poczucie w艂asnej warto艣ci. Jego ludzie pami臋tali, kim by艂, a szacunkiem, jaki mu okazywali, zarazili i tych, kt贸­rzy mieszkali tutaj jeszcze przed ich przybyciem.

By膰 mo偶e dobrze si臋 stanie, 偶e Antonia b臋dzie mog艂a zaj膮膰 my艣li czym艣 innym, oderwa膰 si臋 od wspomnienia utraconego dziecka. Grigorij na sam膮 my艣l o zmar艂ym dzieci膮tku poczu艂 uk艂ucie w piersi.

Mia艂o sk贸r臋 tak膮 g艂adziutk膮, cia艂ko tak niepoj臋cie drobniutkie. Koniuszkami palc贸w dotkn膮艂 male艅kich rz臋s, wci膮偶 czu艂, jak bardzo s膮 mi臋kkie i kruche. Na­wet mu艣ni臋cie najdelikatniejszym pi贸rkiem nie mog­艂oby by膰 l偶ejsze i bardziej delikatne.

Jego syn.

Tak wiele imion mogli nada膰 ma艂emu, ale teraz nie pami臋ta艂 偶adnego z nich. Zastanawia艂 si臋, czy niewinna duszyczka, kt贸rej nie zd膮偶ono ochrzci膰 ani nawet nada膰 jej imienia, odnajdzie kiedy艣 spok贸j. Ta niewiedza spra­wia艂a mu udr臋k臋. Ju偶 na pewno nie m贸g艂 pyta膰 o to An­tonii, nikogo innego zreszt膮 r贸wnie偶. To takie dziwne. Nigdy dot膮d nie przejmowa艂 si臋 wiar膮, ko艣ci贸艂 zawsze sta艂 po stronie tych, kt贸rzy dzier偶yli w艂adz臋. Car i ko­艣ci贸艂 to jedno i to samo. Dom bo偶y nie by艂 te偶 miejscem, do kt贸rego maluczcy mieli swobodny dost臋p. Ksi臋偶a i mnisi s艂u偶yli przede wszystkim wielkim panom.

W dzieci艅stwie musia艂 mie膰 jakie艣 wyobra偶enie Boga, teraz posz艂o ju偶 w zapomnienie. Tamte lata usun膮艂 z pami臋ci, my艣lenie o nich sprawia艂o b贸l. Nie pami臋ta艂 twarzy rodzic贸w, wyrz膮dzi艂 im tyle z艂a.

Grigorij wybra艂 wiar臋 w istnienie przestrzeni pe艂­nej 艣wiat艂a, w kt贸rej znajdzie si臋 jego zmar艂y syn. Postanowi艂 wierzy膰, 偶e istnieje jakie艣 ciep艂o. Male艅ki ch艂opczyk nie uczyni艂 nic z艂ego, po prostu narodzi艂 si臋 i ich opu艣ci艂, by艂 anio艂em, kt贸ry zajrza艂 do ich zi­mowego 艣wiata i zawr贸ci艂, nim drzwi ca艂kiem zd膮偶y­艂y si臋 za nim zamkn膮膰.

W艂a艣nie w to postanowi艂 wierzy膰 Grigorij.

To by艂o pi臋kne.

Dotar艂 na miejsce razem z Anastasem. Zgromadzi­艂o si臋 ju偶 tam wielu jego ludzi. Nazbierali kamieni, tam gdzie wci膮偶 mo偶na je by艂o znale藕膰, dokopali si臋 do nich nad brzegiem Obu. Grigorij czu艂 wdzi臋cz­no艣膰 pal膮c膮 go w gardle, kiedy 艣ciskali go za r臋ce. Wraz z tymi m臋偶czyznami prowadzi艂 walk臋, ci ludzie potrafili zabija膰, to byli m臋偶czy藕ni, kt贸rych r臋ce spla­mi艂a krew, lecz potrafili od艂o偶y膰 bro艅, kiedy tak na­le偶a艂o. Chwile takie jak ta by艂y dla nich zupe艂n膮 no­wo艣ci膮. Wiele si臋 odmieni艂o, gdy przy艂膮czy艂a si臋 do nich Antonia. Z pocz膮tku wszyscy co do jednego bu­rzyli si臋 przeciwko niej, 偶adnemu nie podoba艂o si臋, 偶e b臋dzie im towarzyszy膰 kobieta.

Wszyscy jednak j膮 polubili. Kolejno zdobywa艂a so­bie ich serca, Grigorij nie wiedzia艂 nawet, czy kosztuje j膮 to wiele wysi艂ku. Antonia by艂a osob膮, kt贸r膮 si臋 lubi­艂o albo nie lubi艂o, a ulepiona zosta艂a z takiej gliny, 偶e w艣r贸d jego ludzi zyska艂a powszechn膮 sympati臋.

Teraz wielu z nich znalaz艂o sobie kobiety pocho­dz膮ce st膮d. Mieli domy takie jak jego. W wielu cha­tach spodziewano si臋 narodzin dziecka, w niekt贸rych nawet bujano ko艂yski. To ju偶 nie byli ci sami ludzie, z kt贸rymi wsp贸lnie walczy艂.

Za艂o偶yli w艂asny niedu偶y cmentarz. By膰 mo偶e nie zosta艂 on po艣wi臋cony w nale偶ny spos贸b, ale dotychczas Grigorij nigdy nie znalaz艂 powod贸w, by si臋 nad tym zastanawia膰. Teraz ta my艣l przysz艂a mu do g艂o­wy, lecz i tym razem si臋 nie dopytywa艂. Wiedzia艂, 偶e w艂a艣nie tam go prowadz膮, poznawa艂 to po 艣cie偶ce, kt贸r膮 czu艂 pod stopami.

Ni贸s艂 dziecko w ramionach, owini臋te w czysty ko­cyk. Zosta艂o umyte i oporz膮dzone. Wa偶y艂o tak nie­wiele, wydawa艂o si臋 leciute艅kie jak pi贸rko.

Uk艂adali kamienie w kr臋gu, robili to w milczeniu. Panowa艂o k膮saj膮ce zimno. Grigorij czu艂, jak zimno szczypie policzki. Osun膮艂 si臋 na kolana na zmro偶on膮 ziemi臋, po艂y kurty z reniferowej sk贸ry odgrodzi艂y go od 艣niegu. Policzek wtuli艂 w male艅k膮 g艂贸wk臋, odsu­n膮艂 brzeg kocyka. Musia艂 to zrobi膰. Takie po偶egnanie by艂o niczym otwieranie wr贸t do piek艂a. Pier艣 sznuro­wa艂a mu si臋 z 偶alu, 偶e Antonia nie mo偶e uczestniczy膰 w pogrzebie, lecz odk艂adanie tego smutnego obo­wi膮zku nie upro艣ci艂oby niczego dla 偶adnego z nich.

Grigorij uca艂owa艂 skrawek male艅kiego cz贸艂ka, kt贸­re ods艂oni艂. Potem wyg艂adzi艂 okrycie.

- Kr膮g jest na wprost przed tob膮 - powiedzia艂 Anastas.

Grigorij s艂ysza艂 wzruszenie w jego g艂osie. Przeczu­wa艂, 偶e Anastas nigdy ju偶 nie b臋dzie taki jak przed­tem. By艂 czas, kiedy obchodzi艂y go wy艂膮cznie konie, Antonia odmieni艂a r贸wnie偶 i to.

- Mo偶esz go teraz po艂o偶y膰. Jak 艂atwo jest wypowiedzie膰 takie s艂owa! Grigorij przytuli艂 zawini膮tko do piersi. W 艣rodku by艂a krew z jego krwi i ko艣膰 z jego ko艣ci. Owoc jego jedynej prawdziwej mi艂o艣ci. Tyle szcz臋艣cia przynios艂o to dziecko! Tyle szcz臋艣cia mog艂o sprawi膰 tak wielki b贸l.

Podpe艂z艂 w prz贸d na kolanach. Sk贸rzana kurta utrudnia艂a mu ruchy, ale jedno kolano natkn臋艂o si臋 na co艣 twardego. Wiedzia艂, 偶e dotar艂 do pierwszego rz臋du kamieni.

- Stiepan, tak w艂a艣nie powinni艣my ci臋 nazwa膰. Na­zywa艂by艣 si臋 Stiepan Grigorijewicz Anton贸w. To by­艂oby dobre imi臋 dla ciebie, synu...

呕aden z ludzi zgromadzonych wok贸艂 niego nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. 呕aden nie spyta艂, dlaczego wybra艂 akurat to imi臋. Wszyscy pami臋tali tego, kt贸­ry wyst膮pi艂 zbrojnie przeciw carskim wojewodom i zdoby艂 kilka miast, lecz ostatecznie musia艂 przyp艂a­ci膰 to 偶yciem. Wiele zimnych nocy sp臋dzili wok贸艂 ogniska, 艣piewaj膮c o Stie艅ce Razinie.

W oczach w艂adz by艂 zdrajc膮, dla ludu bohaterem. To oczywiste, 偶e syn Grigorija powinien nosi膰 jego imi臋. To by艂o jak najbardziej s艂uszne.

Grigorij po艂o偶y艂 ma艂ego. Czyni膮c to zrywa艂 wszel­kie 艂膮cz膮ce ich wi臋zy. Wraz z dzieckiem grzeba艂 w艂as­ne nadzieje, na kt贸re sobie pozwoli艂.

Pozosta艂 na kl臋czkach w czasie, gdy jego ludzie ka­mieniami ok艂adali ma艂e cia艂ko. Sypali kolejne ich war­stwy, 偶adne zwierz臋 nie mo偶e mie膰 tu dost臋pu. Na wiosn臋 pochowaj膮 go jak przystoi, obiecali Grigori­jowi, 偶e to zrobi膮. Postawi膮 na grobie male艅ki do­mek, a w g艂owach krzy偶.

Teraz ca艂y czas milczeli. Pomimo zimowego ch艂o­du po艣ci膮gali czapki z g艂贸w. Nie mogli patrze膰 na Grigorija, chocia偶 wiedzieli, 偶e on i tak nie wyczuje ich spojrze艅. Jego 偶a艂oba by艂a taka naga, niczym nie os艂oni臋ta. Powinien zachowa膰 j膮 dla siebie. Zauwa偶a­nie jej, zapami臋tywanie by艂oby zbytnim wdzieraniem si臋 w jego wn臋trze.

W ko艅cu Anastas przerwa艂 kr膮g. Nasun膮艂 czapk臋 na g艂ow臋, wcisn膮艂 te偶 czapk臋 Grigorijowi na uszy i pom贸g艂 mu wsta膰.

- Nic ju偶 tu po nas, Grigorij - powiedzia艂 cicho. - Jak chcesz, mo偶esz przyj艣膰 tu p贸藕niej. Mo偶esz przy­chodzi膰 co dzie艅.

- Po co? - spyta艂 Grigorij. - Przecie偶 on i tak nie 偶yje.

- Znajdziemy t臋 kobiet臋, z kt贸r膮 chcia艂a rozmawia膰 Antonia.

Anastas wyprowadzi艂 Grigorija z ma艂ego cmentarza, za ich plecami m臋偶czy藕ni rozeszli si臋 do swoich zaj臋膰.

- Pozwoli艂em im zosta膰 u mnie - oznajmi艂 Anastas. Grigorij si臋 nie odezwa艂. Anastas te偶 nie t艂umaczy艂 niczego dok艂adniej, nie zdradzi艂, co my艣li, a Grigorij nie pyta艂. Po prostu szed艂 za ch艂opakiem.

W chacie by艂o ciep艂o. Cha艂upka Anastasa by艂a mniejsza od domu Grigorija. M艂ody ch艂opak wzru­sza艂 ramionami, gdy j膮 budowali. Twierdzi艂, 偶e nie potrzeba mu wi臋cej miejsca, ni偶 tyle, ile konieczne, by si臋 naje艣膰 i wyspa膰. By艂 zdania, 偶e nie warto dla niego marnowa膰 cennego drewna.

Teraz, gdy weszli do 艣rodka, rozleg艂 si臋 szelest sp贸dnicy. Kobieta m贸wi艂a po rosyjsku, mia艂a jednak inny akcent ni偶 ten, do kt贸rego przywyk艂 Grigorij. Przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋, 偶e jest on nieco podob­ny do akcentu przyjaci贸艂ki Antonii z Archangielska.

- Czy mog臋 tam p贸j艣膰? - spyta艂a. Grigorij s艂ysza艂, 偶e nie jest to stara kobieta. Sam nie zdawa艂 sobie sprawy, sk膮d o tym wie, bardzo 艂a­two by艂o si臋 pomyli膰, gdy pr贸bowa艂o si臋 odgadywa膰 po g艂osie. Ale on po prostu to wiedzia艂.

- Ona chce z tob膮 m贸wi膰 - odpar艂.

Anastas milcza艂. Jemu nie wypada艂o odpowiada膰 w imieniu Antonii.

- Przykro mi, 偶e stracili艣cie dziecko - westchn臋艂a kobieta. - Jej wida膰 nie tak 艂atwo jest rodzi膰 dzieci...

Grigorij nie odpowiedzia艂. Nie wiedzia艂. Nigdy nie pyta艂 Antonii, jak by艂o poprzednim razem. Nigdy nie chcia艂 my艣le膰 o c贸rce, kt贸r膮 zostawi艂a w Archangielsku, pragn膮艂 偶y膰 tak, jakby ich 偶ycie rozpocz臋艂o si臋 w chwili, gdy zn贸w si臋 spotkali. Liczy膰 si臋 mia艂 jedy­nie czas, jaki sp臋dzili razem.

- Mog臋 ci臋 tam zaprowadzi膰 - o艣wiadczy艂 Anastas.

Dziewczyna pokr臋ci艂a g艂ow膮. By艂a m艂oda, do艣膰 艂ad­na. M艂odsza od Anastasa, lecz tkwi艂o w niej co艣 spe­cyficznego, mo偶e pewno艣膰 siebie, jakiej brakowa艂o wi臋kszo艣ci m艂odych kobiet, spok贸j i poczucie bezpie­cze艅stwa, kt贸re zdawa艂a si臋 ze sob膮 nie艣膰. Mia艂a jasne blond w艂osy, nie takie jednak jak Grigorij. Kolor jej w艂os贸w mia艂 w sobie wi臋cej z艂ocistego blasku dojrza­艂ych w s艂o艅cu k艂os贸w zbo偶a. By艂a w niej pewna 艂agod­no艣膰, a w szarych, spokojnych oczach jaka艣 wiedza.

- Sama tam trafi臋 - odpar艂a.

- Nie mo偶esz tego wiedzie膰! - wybuchn膮艂 Grigorij. - Nigdy w to nie uwierz臋!

U艣miechn臋艂a si臋. Anastas to zobaczy艂 i na policzki wype艂z艂 mu rumieniec. 呕adna dziewczyna nie powin­na u艣miecha膰 si臋 tak ciep艂o, tak pi臋knie i szczerze. Nie do obcego...

- Wypytywa艂am o drog臋, kiedy tu przyby艂am - po­wiedzia艂a. - Nie zna艂am jej wcze艣niej. Ja nie wiem wszystkiego, chocia偶 wiem du偶o...

- Gdzie ten cz艂owiek, z kt贸rym przysz艂a艣? - dopy­tywa艂 si臋 Anastas.

Nieznajoma czeka艂a na nich sama.

- On odszed艂 - odpar艂a z u艣miechem, lecz z oczu bi艂a jej powaga. Powaga, kt贸rej Anastas w贸wczas nie rozumia艂. Zrozumienie tej dziewczyny wymaga艂o bardzo d艂ugiego czasu.

- Nie by艂 tu ju偶 do niczego potrzebny - doda艂a jeszcze przed wyj艣ciem.

- Dziwna osoba - mrukn膮艂 Anastas.

- Pi臋kna? - spyta艂 Grigorij, odnalaz艂szy drog臋 do krzes艂a stoj膮cego przy stole. Anastas mia艂 ich tylko dwa. Wyciosane by艂y z grubych pni drzewa, Grigorij pomaga艂 mu je zrobi膰. Kiedy tu siedzia艂, mia艂 wra偶e­nie, 偶e odpoczywa na w艂asnym krze艣le.

Us艂ysza艂, 偶e Anastas otwiera dzban. S艂ysza艂, 偶e ch艂o­pak nalewa dla nich obu. Wypi艂 rum jednym haustem.

- Jeszcze? Kiwn膮艂 g艂ow膮. Alkohol rozgrzewa艂 przynajmniej na kr贸tk膮 chwil臋. Pe艂niejszego ciep艂a musia艂 szuka膰 w inny spos贸b. G艂臋bszej pociechy zawarto艣膰 dzba­n贸w nie potrafi艂a przynie艣膰, by艂 ju偶 na tyle doros艂y, 偶e zrozumia艂 to przed wielu laty.

- Ona jest pi臋kna - powiedzia艂 Anastas niemal ze zdziwieniem. - Prawie jak te dziewczyny, kt贸re mo偶­na znale藕膰 nad Ba艂tykiem...

- Nigdy si臋 z nimi nie zadawa艂em - odezwa艂 si臋 Grigorij. - Pami臋taj, 偶e z nas dw贸ch to ty pochodzisz z wy偶szych sfer. Reszta z nas nigdy nie by艂a w Sankt Petersburgu.

Anastas zachichota艂.

- Tak 艂atwo zapominam, 偶e to ja d藕wigam na swo­ich barkach kultur臋. Pewnie zaszkodzi艂o mi z艂e towa­rzystwo, w kt贸re wpad艂em. Ty tak nie uwa偶asz? Ale, do diab艂a, ta dziewczyna jest naprawd臋 艣liczna! I mo­偶e wcale nie taka m艂oda? Sprawia艂a wra偶enie jakby wszechwiedz膮cej ...

- Rzeczywi艣cie, zaszkodzi艂o ci z艂e towarzystwo - uzna艂 Grigorij. - Nie masz wi臋cej tego rumu?

Pierwsz膮 rzecz膮, jaka uderzy艂a Antoni臋, by艂o to, 偶e ma do czynienia zaledwie z dziewczyn膮. Wcze艣niej wyobra偶a艂a j膮 sobie jako starsz膮 kobiet臋. Nie umia艂a wyja艣ni膰, dlaczego. C贸偶, tak po prostu si臋 chyba my­艣li. Skoro mia艂a to by膰 osoba, posiadaj膮ca wiedz臋, umiej臋tno艣ci i do艣wiadczenie, to powinna te偶 d藕wi­ga膰 na karku ci臋偶ar lat.

- Teraz dam ju偶 sobie rad臋 - oznajmi艂a Antonia ko­bietom z s膮siedztwa, kt贸re siedzia艂y przy niej w czasie, gdy m臋偶czy藕ni zajmowali si臋 poch贸wkiem dziecka.

Kobiety wymieni艂y spojrzenia. Zmierzy艂y nowo przyby艂膮 wzrokiem. Wiek przemawia艂 przeciwko niej.

- Wszystko b臋dzie dobrze - powt贸rzy艂a Antonia. - Czeka艂am na ni膮.

Popatrzy艂y na po艂o偶nic臋 z nadziej膮. Ciekawe, co te偶 powie im o nieznajomej. Ale Antonia nic nie m贸­wi艂a, a obca dziewczyna podesz艂a do samego 艂贸偶ka, ukl臋k艂a przy nim, uj臋艂a d艂o艅 Antonii i uca艂owa艂a j膮.

- Przysy艂a mnie moja matka - powiedzia艂a. - Bar­dzo si臋 o ciebie niepokoi艂a.

S膮siadki westchn臋艂y g艂o艣no. To znaczy, 偶e dziew­czyna nie przyby艂a tu na w艂asn膮 r臋k臋. S艂owa o mat­ce, kt贸ra j膮 przys艂a艂a, zabrzmia艂y pocieszaj膮co. Jedna po drugiej zacz臋艂y opuszcza膰 Antoni臋.

- Kim ty jeste艣? - spyta艂a Antonia nieznajom膮. Obca wci膮偶 siedzia艂a na pod艂odze przy 艂贸偶ku.

U艣miechn臋艂a si臋 do Toni, wyraz jej twarzy by艂 taki doros艂y, jak gdyby 偶y艂a nie wiadomo ju偶 jak d艂ugo.

- Jestem Kati - powiedzia艂a. - Mam osiemna艣cie lat. Przybywam z Konda. To niedaleko od Endyr.

- Kim by艂 ten m臋偶czyzna w czerwonej pelerynie? - dopytywa艂a si臋 Antonia, nie spuszczaj膮c oczu z dziew­czyny. W spojrzeniu obcej wida膰 by艂o niezwyk艂膮 ufno艣膰.

- To m贸j brat - odpar艂a takim tonem, jakby to przez ca艂y czas by艂o oczywiste, jak gdyby Antonia sama powin­na si臋 tego domy艣la膰. - On jest poborc膮 danin - rzek艂a wprost. - Zbiera ofiary dla naszego najwy偶szego b贸stwa.

Antonia z dr偶eniem wypu艣ci艂a powietrze z p艂uc. B贸l cia艂a przesta艂 ju偶 jej tak mocno dokucza膰, lecz oblewa艂 j膮 pot, a siedzenie sprawia艂o b贸l. Bolesne te偶 by艂o prze­kr臋canie si臋 z boku na bok. Gdy pr贸bowa艂a unie艣膰 g艂ow臋, czu艂a, jak bardzo jest s艂aba. Wszystko to jednak sta­艂o si臋 teraz takie niewa偶ne, odp艂ywa艂o gdzie艣 daleko.

- Sk膮d o mnie wiedzia艂a艣? - wydusi艂a z siebie. - Sk膮d wiedzia艂a艣 o Raiji? Nie mog艂a艣 by膰 tam, gdzie by艂a ona...

Kati pokr臋ci艂a g艂ow膮. Wszystko, co robi艂a, wyko­nywa艂a z takim spokojem, tak bardzo cicho.

- Ona si臋 pojawi艂a w snach mojej matki - odpar艂a. - Ta kobieta o kruczych w艂osach. Ma wi臋c na imi臋 Ra­ija? Mia艂a wiele innych imion. - Po twarzy przebieg艂 jej u艣miech. - Wszystkie zaczyna艂y si臋 tak samo. Czy to nie dziwne?

Antoni臋 przeszed艂 dreszcz. W艂a艣ciwie nie chcia艂a tego wiedzie膰, nie chcia艂a w to wierzy膰. Najbardziej pragn臋艂a o tym nie my艣le膰, jednocze艣nie za艣 by艂a cie­kawa. To dawa艂o jej szans臋 my艣lenia o czym艣 innym ni偶 o dziecku, kt贸re utraci艂a.

- Moja matka 艣ni艂a o tobie. Ona do niej przysz艂a.

Kobieta o czarnych w艂osach przysz艂a do mojej matki we 艣nie. Bardzo si臋 o ciebie niepokoi艂a. Czu艂a tw贸j b贸l, ba艂a si臋 o ciebie. A moja matka wiedzia艂a, gdzie jeste艣. Matka poprosi艂a, 偶ebym tu przyjecha艂a. M贸wi艂a, 偶e­bym zosta艂a i pomog艂a ci stan膮膰 na nogi. Moja matka powiedzia艂a, 偶e twoje dni nie dobiegn膮 kresu tutaj, na wsch贸d od Uralu. Nie przyby艂a艣 tu po to, 偶eby umrze膰. Lecz by膰 mo偶e r贸wnie偶 nie po to, by by膰 tu szcz臋艣liwa. Mo偶e nie powinnam o tym m贸wi膰, ale nie lubi臋 k艂ama膰. Lubi臋, 偶eby ludzie wiedzieli, jaka jestem.

- Nie sta膰 mnie na to, 偶eby p艂aci膰 s艂u偶膮cej - powie­dzia艂a Antonia. - Nie mam miejsca, 偶eby kto艣 m贸g艂 tu mieszka膰. Jest tylko ta jedna izba - pokaza艂a r臋k膮. Wzro­kiem omiot艂a cztery 艣ciany i skromne umeblowanie.

- To si臋 jako艣 za艂atwi - zapewni艂a Kati. - I nie przy­sz艂am tu wcale po zap艂at臋. Przysz艂am, poniewa偶 tak nakaza艂a mi moja matka.

- Kim jest twoja matka? - spyta艂a Antonia. Nie by­艂a przekonana, czy i to chce wiedzie膰.

- Ty nie doniesiesz wojskowym - u艣miechn臋艂a si臋 Kati tym swoim dziecinnym u艣miechem, kt贸ry potra­fi艂 tak wprowadzi膰 w b艂膮d.

Przecie偶 to doros艂a kobieta. Pod wieloma wzgl臋da­mi o wiele bardziej doros艂a ni偶 wi臋kszo艣膰 dziewcz膮t w jej wieku. Widzia艂a i s艂ysza艂a znacznie wi臋cej, u艣wiadomi艂a sobie Antonia. Kati wiedzia艂a, czego mo偶e oczekiwa膰. By膰 mo偶e dok艂adnie wiedzia艂a, co...

Na t臋 my艣l Antoni臋 przeszed艂 dreszcz.

- Oni za co艣 takiego obcinaj膮 g艂owy - ci膮gn臋艂a Kati spokojnie. - Albo wieszaj膮. Na og贸艂 jednak obcina­j膮 g艂owy. Mog膮 potem nabi膰 je na 偶erd藕, ku przestro­dze. Wydaje im si臋, 偶e to pomaga. Sami s膮 bez wiary, nie pojmuj膮, 偶e wielu gotowych jest odda膰 偶ycie za nasz膮 艣wi臋to艣膰. Nie rozumiej膮 jej wielko艣ci...

Antonia wiedzia艂a, 偶e Kati nie m贸wi teraz o swej matce, lecz o z艂otej bogini.

- M贸j ojciec jest naczelnym szamanem - wyja艣ni­艂a Kati. - Matka r贸wnie偶 jest szamank膮, ale on jest g艂贸wnym szamanem w ca艂ym rejonie Konda. Matka potrafi r贸wnie wiele co on, lecz jest kobiet膮, a wie­dza m臋偶czyzn i kobiet nie jest r贸wnowa偶na, nawet dla Jumali. Moja matka m贸wi, 偶e wy staniecie si臋 cz臋­艣ci膮 naszej historii. Nie tylko dlatego, 偶e ty znasz t臋 kobiet臋 o kruczych w艂osach. Moja matka widzi w was osoby wa偶ne dla naszej bogini.

Antonia opad艂a na poduszk臋 i przymkn臋艂a oczy.

Z Archangielska do uj艣cia wielkiej rzeki, Obu, by艂o daleko. Niewyja艣nione sny Raiji od tego, co dzia艂o si臋 tutaj, dzieli艂a cala wieczno艣膰. Tymczasem opowiada艂a jej o nich prawdziwa 偶ywa kobieta. Kobieta z krwi i ko艣ci. Antonia gotowa by艂a to przysi膮c. M贸wi艂a ta­kie rzeczy, kt贸re odbija艂y si臋 echem we wn臋trzu An­tonii, m贸wi艂a o tym, o czym nie mia艂a prawa wiedzie膰.

- Twoja c贸rka miewa si臋 dobrze - o艣wiadczy艂a Kati. Antoni臋 zak艂u艂o w sercu.

- Matka prosi艂a, 偶ebym ci to przekaza艂a. Mia艂am powiedzie膰, 偶e wci膮偶 jest u tej kobiety o czarnych w艂o­sach. Dobrze jej tam. O niczym innym nie s艂ysza艂am.

Nikt z tutejszych ludzi nie wiedzia艂, 偶e Antonia mia艂a ju偶 jedno dziecko, a tym bardziej nikt nie m贸g艂 si臋 domy艣la膰, 偶e to dziewczynka. Nikt nie m贸g艂 wie­dzie膰, 偶e zaopiekowa艂a si臋 ni膮 Raija.

To by艂a gro藕na nierzeczywisto艣膰. Przera偶aj膮ca, a za­razem niebezpiecznie poci膮gaj膮ca. To, co niebezpieczne, cz臋sto miewa sw贸j w艂asny czar, osobliw膮 zdolno艣膰 przyci膮gania do siebie r贸wnie偶 tych, kt贸rzy si臋 l臋kaj膮.

- Poprosi艂a ci臋 tak po prostu, 偶eby艣 tu zosta艂a? - spyta艂a Antonia z niedowierzaniem.

Mia艂a wielk膮 ochot臋 pozna膰 matk臋 Kati, pragn臋艂a spojrze膰 na ni膮 w艂asnymi oczyma. Kati nazwa艂a j膮 szamank膮, od tego niedaleko ju偶 do czarownicy. An­toni臋 przeszed艂 dreszcz. Wsun臋艂a si臋 g艂臋biej pod okry­cie. Siennik na 艂贸偶ku by艂 twardy, lecz okrycie mi臋k­kie i cieple. Mog艂a si臋 pod nim schowa膰.

- Masz niewidomego m臋偶a - powiedzia艂a Kati. - Minie nieco czasu, nim zn贸w wr贸cisz do si艂. Nie, nie sprzeciwiaj mi si臋, moja matka wie takie rzeczy. Ona to widzi. Widzia艂a, 偶e mog臋 si臋 tu przyda膰. Nie pro­si艂aby mnie, 偶ebym tu przyjecha艂a, gdyby tak nie by­艂o. Nie mog臋 wr贸ci膰, bo nie wype艂ni艂abym wtedy obietnicy, kt贸r膮 jej z艂o偶y艂am. Nie wywi膮za艂abym si臋 z tego, czego si臋 ode mnie oczekuje.

- Czy ona, ta bogini, naprawd臋 istnieje? - spyta艂a Antonia. - Czy ona jest prawdziwa? Jest ze z艂ota?

Kati ca艂y czas si臋 u艣miecha艂a.

- Ja jestem tylko dziewczyn膮 - powiedzia艂a. - A jej strzeg膮 m艂odzi m臋偶czy藕ni. W艣r贸d wtajemniczonych najwi臋cej jest m臋偶czyzn.

- Czy twoja matka nie jest wtajemniczona? - zdzi­wi艂a si臋 Antonia.

Kati nie odpowiedzia艂a jej na 偶adne z poprzednich pyta艅.

Teraz dziewczyna kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Niewiele jest kobiet, musz膮 sobie na to bardzo zas艂u偶y膰. Musz膮 by膰 bardzo m膮dre. Musz膮 odda膰 bo­gini wielkie przys艂ugi...

Antonia prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Zn贸w pr贸bowa艂a wyobra­zi膰 sobie matk臋 Kati. Ta kobieta nie mog艂a by膰 bardzo stara. Tutejsze dziewcz臋ta pr臋dko wychodzi艂y za m膮偶, wcze艣nie rodzi艂y dzieci. Matka Kati nie mog艂a mie膰 wi臋cej ni偶 czterdzie艣ci pi臋膰 lat. Antonia liczy艂a, 偶e mo­偶e by膰 jeszcze m艂odsza. Nie przemog艂a si臋, by spyta膰 Kati, jakie to przys艂ugi odda艂a jej matka Jumali.

Wiele niedopowiedze艅 zawis艂o w powietrzu, ale Kati nie by艂a ani troch臋 zaskoczona tym, 偶e Antonia tak du偶o wie o jej ludzie i o z艂otej bogini.

- Moja matka nazywa si臋 Glikeria - powiedzia艂a Kati. M贸wi膮c o niej, u艣miecha艂a si臋. Wyra藕nie by艂o wida膰, 偶e wysoko j膮 ceni. - Rodzice maj膮 tylko mnie i mojego brata. Powiadaj膮 jednak, 偶e on odejdzie m艂o­do. Oni wiedz膮 takie rzeczy. M贸j ojciec stale mi po­wtarza, 偶e nie mog臋 pozwoli膰, aby nasz r贸d wymar艂. To bardzo wa偶ne, by nasza krew 偶y艂a dalej.

- Mo偶esz zosta膰 - oznajmi艂a Antonia c贸rce szamana. A Kati u艣miechn臋艂a si臋 tak, jakby ju偶 wcze艣niej wiedzia艂a, 偶e Toni膮 jej nie odrzuci.

- Powiem o tym twojemu m臋偶owi - rzek艂a. - Mo­偶esz na kr贸tk膮 chwil臋 zosta膰 sama?

Antonia kiwn臋艂a g艂ow膮.

- P艂aka艂am, kiedy us艂ysza艂am o twoim dziecku - powiedzia艂a Kati.

Antonia milcza艂a. Wpatrywa艂a si臋 w drzwi.

Z Endyr tutaj by艂o daleko. Kati nie mog艂a odby膰 tej podr贸偶y w ci膮gu jednej nocy.

Antoni臋 przeszy艂 dreszcz. Ta dziewczyna zna艂a jej los, jeszcze zanim si臋 dope艂ni艂.

W inny spos贸b nie da艂o si臋 tego wyt艂umaczy膰.

3

- Mo偶esz wraca膰 do swojej 偶ony - oznajmi艂a Kati Grigorijowi. - Ju偶 z ni膮 rozmawia艂am. Zostaj臋.

- Co takiego? - zdumia艂 si臋 Grigorij.

- Ona si臋 zgodzi艂a - doda艂a Kati. W jej s艂owach nie kry艂 si臋 偶aden po艣piech, wszystko by艂o starannie przemy艣lane. Jak gdyby mia艂a czas zaplanowa膰 ka偶­de wypowiadane zdanie. Jak gdyby wiedzia艂a, w jaki spos贸b powita j膮 ka偶dy z nich. Jak gdyby wiedzia艂a, kogo tu spotka.

Grigorij podni贸s艂 si臋 ci臋偶ko. Odrzuci艂 propozycj臋 Anastasa, 偶e ten go odprowadzi.

- Nie potrzebuj臋 jeszcze, 偶eby kto艣 mnie podpie­ra艂 w drodze st膮d do domu - rzek艂 zgry藕liwie. - Ten dzie艅 na razie nie nadszed艂, Anastas.

Dziewczyna sta艂a przy drzwiach. U艣miecha艂a si臋 w charakterystyczny dla siebie spos贸b, nie艣mia艂o. By­艂a delikatna niczym jeden z najpierwszych wiosen­nych kwiat贸w, pieszczonych s艂o艅cem.

Anastas prze艂kn膮艂 艣lin臋.

Ju偶 wcze艣niej mia艂 okazj臋 widzie膰 pi臋kne dziewcz臋­ta, niekt贸re z nich zdarzy艂o mu si臋 r贸wnie偶 obejmowa膰. Nigdy nie przywi膮zywa艂 do tego 偶adnego znaczenia. Nie pozwala艂, by co艣 znaczy艂o. Bardzo cz臋sto wiele za­le偶a艂o od tego, jakie drzwi pozwoli si臋 innym otworzy膰. Na razie 偶adnej kobiecie nie uda艂o si臋 pchn膮膰 tych po艂o偶onych najg艂臋biej w jego wn臋trzu. Nie chcia艂, 偶eby to si臋 sta艂o tutaj, nie w tej zmro偶onej krainie, po艂o偶onej tak daleko od rodzinnych stron...

Nie snu艂 marze艅, by kiedykolwiek tam wr贸ci膰. Te­raz ju偶 nie. Najch臋tniej jednak chcia艂by umrze膰 w okolicach, w kt贸rych zdziera艂 dziecinne buciki. Nie by艂o mowy, 偶eby pozwolono mu biega膰 na bo­saka po trawie, ale na my艣l o tamtych 艂膮kach w jego sercu wzbiera艂o ciep艂o.

Je艣liby kiedykolwiek wzi膮艂 sobie kobiet臋, b臋dzie musia艂a pochodzi膰 stamt膮d. To za艣 jest niemo偶liwe, o tym Anastas dobrze wiedzia艂. Oswoi艂 si臋 ju偶 z my­艣l膮, 偶e przyjdzie mu prze偶y膰 偶ycie w samotno艣ci.

- Ty nie jeste艣 ca艂kiem taki jak wszyscy, prawda? To rozleg艂 si臋 jej g艂os, przypomina艂 ptasi 艣piew.

Chyba jeszcze nigdy Anastasowi nie zdarzy艂o si臋 my­艣le膰 podobnie. Nigdy nie wypowiada艂 takich s艂贸w o kobietach. Wywo艂a艂o to w nim dziwne uczucie.

- Jak to, nie ca艂kiem taki jak inni? - dopytywa艂 si臋 ze swego krzes艂a przy stole.

Blaszany kubek Grigorija wci膮偶 sta艂 na drugim ko艅cu sto艂u, przy drugim krze艣le. Mo偶e w艂a艣nie ten kubek wstrzymywa艂 j膮 przed tym, by usiad艂a? By艂o to nieuprzejme, lecz Anastas nawet si臋 nie ruszy艂, by go stamt膮d zabra膰. Musia艂 walczy膰 ze wszystkim, cze­go si臋 nauczy艂 o zachowaniu w stosunku do kobiet, lecz ona przecie偶 nie by艂a 偶adn膮 dam膮, to po prostu dziewczyna. B贸g jeden wie, sk膮d pochodzi. Anastas nie zamierza艂 uczyni膰 nic, co mog艂oby j膮 w jakikol­wiek spos贸b zach臋ci膰.

- Nie urodzi艂e艣 si臋 po to, by 偶y膰 jako wyj臋ty spod prawa - powiedzia艂a.

- Ile zd膮偶y艂a艣 om贸wi膰 z Antoni膮? - zdziwi艂 si臋, mru偶膮c oczy.

Nie mog艂a si臋 tego dowiedzie膰 w 偶aden inny spo­s贸b, jedynie ludzie Grigorija znali prawd臋 o nim. Na­wet ich 偶ony niczego si臋 nie domy艣la艂y. Antonia by­艂a wyj膮tkiem, a ona nikomu by nic nie zdradzi艂a, to bardzo do niej niepodobne.

- Antonia tylko zadawa艂a mi pytania - odpar艂a dziewczyna.

Dopiero teraz przysiad艂a na wolnym krze艣le. 艁ok­cie opar艂a na stole, d艂onie z艂o偶y艂a pod brod膮 i patrzy­艂a prosto na niego. Nietrudno by艂o pochwyci膰 jego wzrok. Anastas na to pozwoli艂. Nie chcia艂 okaza膰 si臋 tch贸rzem przed tak m艂od膮 dziewczyn膮 jak ona.

- Mam na imi臋 Kati - wyja艣ni艂a. - Jestem c贸rk膮 sza­man贸w. Nie wiem, jak si臋 nazywasz, ale wiem, kim jeste艣. S艂ysza艂am o tobie. R贸偶nisz si臋 od innych. Nie mam przy tym nic z艂ego na my艣li. Po prostu jeste艣 inny, inny r贸wnie偶 ni偶 ja.

- Zostajesz? - spyta艂 Anastas, chc膮c zmieni膰 temat rozmowy.

Dziewczyna kiwn臋艂a g艂ow膮. Jej szare spojrzenie wci膮偶 przytrzymywa艂o go w bezradnej niewoli. Anastas nie m贸g艂 tego poj膮膰, jej oczy mia艂y jak膮艣 moc. Ta moc tkwi艂a r贸wnie偶 w s艂owach, w ka偶dym jej ruchu.

- Przyjecha艂am tu, 偶eby zosta膰 - odpar艂a takim sa­mym tonem, jakim inni m贸wi膮 o pogodzie. - Takie jest moje zadanie. Takie jest moje przeznaczenie. Nie by艂o mi pisane pozostanie w Konda. Tam 藕le si臋 b臋dzie dzia­艂o, stracimy wielu ludzi, ale oni nigdy nas nie zwyci臋偶膮.

Anastasa przeszy艂 dreszcz. Nie wiedzia艂, o czym m贸wi dziewczyna, lecz ju偶 sam spos贸b, w jaki wypowiada艂a s艂owa, wystarczy艂, by ciarki przesz艂y mu po plecach.

By艂o w niej r贸wnie偶 co艣 przera偶aj膮cego. C贸rka dwojga szaman贸w? To znaczy, 偶e ko艣cio艂owi nie wsz臋dzie uda艂o si臋 wygra膰. Domy艣la艂 si臋, 偶e okolice na wsch贸d od Uralu stanowi膮 bastion rozmaitych po­ga艅skich wierze艅. Obszary by艂y tu olbrzymie, nie po­znane. Po stronie mieszka艅c贸w tych okolic sta艂a przyroda. Ludzie cara mogli tu przybywa膰 z broni膮, przynosz膮c rozkazy imperatora, zabija膰 wyznawc贸w innych bog贸w i pali膰 ich 艣wi臋to艣ci, toczyli jednak nie­r贸wn膮 walk臋. By膰 mo偶e ta Kati mia艂a racj臋, mo偶liwe, 偶e druga strona nigdy nie zdo艂a wygra膰.

- Zostaj臋 tutaj - o艣wiadczy艂a. - Mo偶esz mi powie­dzie膰, jak si臋 nazywasz?

- Anastas - odpar艂, zaj膮kn膮wszy si臋, i zaraz uczepi艂 si臋 tego, co m贸wi艂a wcze艣niej. - Zostajesz tutaj? Tu?

Kati skin臋艂a g艂ow膮. Siedzia艂a spokojnie, jak gdyby to by艂o jej miejsce, jej w艂asne krzes艂o w jej w艂asnej izbie. Ju偶 je sobie przyw艂aszczy艂a.

- Tutaj - o艣wiadczy艂a. - Matka powiedzia艂a mi, 偶e to ciebie los mi przeznaczy艂. Anastas... Podoba mi si臋 to imi臋. To takie imi臋, kt贸re trzeba d艂ugo trzyma膰 w ustach. Mi艂o je wypowiada膰. 艁askocze, zanim je wym贸wisz, a potem zeskakuje z koniuszka j臋zyka. Czy kiedykolwiek si臋 nad tym zastanawia艂e艣? Po­trzebne mi miejsce, gdzie mog艂abym zamieszka膰. U innych chyba jest za ciasno. Nie ma powodu, 偶e­by nie mog艂o to by膰 w艂a艣nie tutaj. Ty jeste艣 moim przeznaczeniem, Anastas. Tak samo jak ja twoim. Nie ma sensu z tym walczy膰.

Anastas przygl膮da艂 jej si臋 z niedowierzaniem. Nie chcia艂 przyj膮膰 do wiadomo艣ci tego, co m贸wi艂a. Nie chcia艂 pogodzi膰 si臋 z jej spokojem, z oczywisto艣ci膮 jej dzia艂a艅.

- Nie chc臋 ci臋 tutaj! - wykrzykn膮艂, rozk艂adaj膮c r臋ce. Czu艂, 偶e narasta w nim panika. Traci艂 panowanie nad sob膮. Lubi艂 wiedzie膰, kt贸r膮 drog膮 zmierza i do­k膮d go ona zaprowadzi. Co prawda 偶ycie u boku Gri­gorija nigdy nie wiod艂o ich prost膮 艣cie偶k膮, zawsze jed­nak mieli przed sob膮 cel. Zawsze wiedzieli, dlaczego s膮 w drodze. Domy艣lali si臋, przynajmniej mniej wi臋­cej, dok膮d zmierzaj膮.

- Nie chc臋 偶adnych bab w domu, s艂yszysz? A ju偶 na pewno 偶adnej obcej kobiety, o kt贸rej nic nie wiem! Przybywasz tutaj i opowiadasz wszystkim jak膮艣 sza­lon膮 histori臋, ale to nie wystarczy. Nie wystarczy, 偶e nazwiesz si臋 Kati, i powiesz, 偶e jeste艣 c贸rk膮 szama­n贸w. Nie chc臋 by膰 wykorzystywany, nie potrzebuj臋 ci臋 do niczego!

Wzi膮艂 g艂臋boki oddech i w tym momencie przysz艂o mu do g艂owy, 偶e by膰 mo偶e obszed艂 si臋 z ni膮 zbyt su­rowo. Ta dziewczyna by艂a bez w膮tpienia najdelikat­niejsz膮 istot膮, jak膮 potrafi艂 sobie wyobrazi膰. Tak jak wrzeszcza艂 na ni膮 przed chwil膮, nie o艣mieli艂by si臋 krzykn膮膰 nawet na konia.

- Dzisiaj mo偶esz tu przenocowa膰 - o艣wiadczy艂, pr贸buj膮c nad sob膮 zapanowa膰. - Ale w niczym nie po­mog膮 ci ani odrobin臋 偶adne sztuczki, kt贸rych by艣 pr贸bowa艂a. Raczej przeciwnie. Ja b臋d臋 spal u przyja­ciela. Zawsze u kogo艣 znajdzie si臋 dla mnie miejsce na pod艂odze. Jutro poszukasz sobie innego noclegu. Mi艂e z ciebie dziecko, Kati, ale mnie niepotrzebna ta­ka kobieta jak ty, niepotrzebna mi taka, kt贸ra zapu­艣ci艂aby tu korzenie. Chc臋 偶y膰 sam, pojmujesz to?

U艣miechn臋艂a si臋, jak gdyby nie skrzycza艂 jej z ca­艂ych si艂 zaledwie przed chwil膮.

- Matka m贸wi艂a, 偶e b臋dziesz si臋 sprzeciwia艂 - rze­k艂a z u艣miechem. Oczy pod grzywk膮 przyci臋t膮 pro­sto nad brwiami rozb艂ys艂y. - Ale przecie偶 najwi臋ksz膮 rado艣膰 sprawiaj膮 te konie, kt贸re najtrudniej uje藕dzi膰, prawda? - spyta艂a 偶artobliwym tonem.

Anastas nie wiedzia艂, co odpowiedzie膰. Nie spodo­ba艂o mu si臋 por贸wnywanie go do konia.

Rzeczywi艣cie odst膮pi艂 Kati dom na t臋 noc. Przed wyj艣ciem urz膮dzi艂 jeszcze wielk膮 scen臋, wyja艣niaj膮c jej, w jaki spos贸b ma dba膰 o ogie艅 na palenisku.

Szczup艂y kobiecy palec odgarn膮艂 lok, kt贸ry spad艂 mu na czo艂o. Ona naprawd臋 si臋 z niego 艣mia艂a, i to prosto w oczy! Odrobin臋 przekrzywia艂a przy tym g艂ow臋, r臋ce opiera艂a na biodrach. Nie by艂a wcale tak smuk艂a, jak si臋 w pierwszej chwili wydawa艂o, zauwa偶y艂 Anastas. 艁uki bioder szczodrze rozchodzi艂y si臋 od talii.

- Jeste艣 inny ni偶 my, Anastas - zapewni艂a go. - Gdyby艣 by艂 jednym z nas, to wiedzia艂by艣, 偶e 偶adnej dziewczynie z ubogiej rodziny nie trzeba t艂umaczy膰, jak nale偶y przypilnowa膰 ognia. Jak my艣lisz, kto jest odpowiedzialny za ogie艅, je艣li nie kobiety? Jeste艣 in­ny ni偶 my, ale mnie si臋 to podoba.

Uciek艂.

Spa艂 na 艂awie o wiele dla niego za kr贸tkiej, b臋d膮­cej spadkiem, jaki 偶ona jednego z ludzi Grigorija przynios艂a ze sob膮 do swojej prostej chaty.

Wok贸艂 sto艂u zapanowa艂y 艣miechy, gdy dowiedzia­no si臋 o k艂opotach Anastasa. Niekt贸rzy byli zdania, 偶e nie chodzi tu wcale o k艂opoty, lecz raczej o mo偶­liwo艣ci. Znale藕li si臋 te偶 i tacy, kt贸rzy dali do zrozumienia, 偶e by膰 mo偶e wybior膮 si臋 na nocne zaloty, sko­ro Anastas odrzuci艂 takie zaproszenie.

Zapewne by艂 to tylko dowcip, lecz Anastas przyrzek艂 ka偶demu, kto by tylko si臋 na to powa偶y艂, 偶e porachuje mu ko艣ci pi臋艣ciami i no偶em. Wszystko obr贸ci艂o si臋 w 偶art, nie oby艂o si臋 jednak bez porozumiewawczych mrugni臋膰 mi臋dzy m臋偶czyznami, gdy tylko Anastas na nich nie patrzy艂.

Ten dzie艅 przyni贸s艂 ze sob膮 偶a艂ob臋 i smutek. Mieszka艅cy wioski byli sobie tacy bliscy. Nawet 艣mier膰 nowo narodzonego dziecka wywo艂a艂a b贸l, chocia偶 艣mier膰 nie by艂a tu rzecz膮 niezwyczajn膮. To go艣膰, kt贸ry ma swoje humory. Niekiedy podczas jed­nej zimy potrafi艂 zawita膰 do nich wielokrotnie po to, by p贸藕niej zapomnie膰 o nich na kilka lat. Mimo to jednak by艂 to go艣膰 znajomy. Nie zaskakiwa艂 ich ni­czym nowym. 艢mier膰 pod wieloma wzgl臋dami stano­wi艂a cz臋艣膰 偶ycia, bez wzgl臋du na to, jak gorzko mog­艂o to zabrzmie膰. Ci, kt贸rzy 偶yli, musieli 偶y膰 dalej. Kiedy艣 nadejdzie r贸wnie偶 ich kolej. Kiedy to nast膮pi, tego obliczy膰 nie umieli. Mogli jedynie 偶y膰.

A teraz ta nieznajoma dziewczyna pojawi艂a si臋 ni­czym 艣wie偶e tchnienie gdzie艣 z daleka. Gdyby uda艂o jej si臋 wprowadzi膰 jakie艣 zamieszanie w uporz膮dkowane 偶ycie Anastasa, wszyscy obserwowaliby to z napi臋ciem. Mieszka艅cy zszarza艂ych chat zacz臋li ju偶 robi膰 zak艂ady.

Nie zasta艂 jej po powrocie do domu. W艂a艣ciwie odrobin臋 go to poruszy艂o, mia艂 ju偶 w g艂owie przygo­towane zdania, kt贸re chcia艂 jej powiedzie膰. Wszystko sobie pouk艂ada艂, tymczasem posz艂o to na marne, kie­dy okaza艂o si臋, 偶e chata jest pusta.

Wewn膮trz by艂o wysprz膮tane, a na palenisku p艂on膮艂 ogie艅. Przed wyj艣ciem musia艂a do艂o偶y膰 drew od serca.

Wzrok Anastasa pad艂 na futrzany p艂aszcz. Ten nie nale偶a艂 do niego, to by艂o lisie futro.

Pog艂adzi艂 je d艂oni膮. Czu艂, 偶e jest g臋ste i delikatne, prawie nie widzia艂 szw贸w. Zosta艂o uszyte przez ko­go艣, kto zna si臋 na rzeczy.

Ona je tu zostawi艂a.

To musia艂o co艣 oznacza膰. Anastas doskonale zda­wa艂 sobie spraw臋, co. Nie zamierza艂 jednak pozwoli膰, by wysz艂a z tej potyczki zwyci臋sko. Zdecydowanym ruchem zarzuci艂 nale偶膮ce do dziewczyny futro na ra­mi臋 i ruszy艂 w stron臋 domu Grigorija.

Dobrze wiedzia艂, dok膮d mog艂a p贸j艣膰. Powiedzia艂a przecie偶, 偶e w艂a艣nie dlatego tu przyby艂a. Nie chcia艂 uwierzy膰, 偶e mog艂a zada膰 sobie tyle trudu jedynie po to, by spotka膰 swoje przeznaczenie w jego postaci. Przecie偶 i tam, sk膮d przyby艂a, w Konda, musieli mie膰 jakich艣 m臋偶czyzn.

Nie mia艂 zamiaru pozwoli膰 tak 艂atwo si臋 z艂ama膰.

A Kati powinna ju偶 wiedzie膰, 偶e nie nale偶y dzieli膰 sk贸ry na nied藕wiedziu. Tym bardziej 偶e mi艣, z kt贸­rym teraz mia艂a do czynienia, by艂 z natury do艣膰 prze­bieg艂y. Opar艂 si臋 ju偶 przecie偶 wcze艣niej tylu pu艂ap­kom, a i tym razem r贸wnie偶 zamierza艂 prze偶y膰.

Anastas po艂o偶y艂 futro na stole u Grigorija. Anto­nia patrzy艂a na niego szeroko otwartymi ze zdumie­nia oczyma. Grigorij dopytywa艂 si臋, co si臋 sta艂o. Kati wyrabia艂a ciasto na chleb.

- Ta pani zapomnia艂a swego futra - rzuci艂 beztro­sko Anastas.

- To u ciebie nocowa艂a? - spyta艂a Antonia z odrobin膮 ostro艣ci w g艂osie, kt贸rej z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie wy­wo艂a艂 w niej strach o cnot臋 Anastasa ani te偶 gniew ura偶onej moralno艣ci. Anastas przypuszcza艂, 偶e Kati nie do ko艅ca trzyma艂a si臋 prawdy.

- U偶yczy艂em jej domu na dzisiejsz膮 noc - rzek艂 Anastas z chichotem i przysiad艂 na brzegu 艂贸偶ka Antonii.

Przelotnie pog艂aska艂 j膮 po policzka Wystarczy艂o jedno spojrzenie, by stwierdzi膰, 偶e tej nocy r贸wnie偶 niewiele spala. Jakie偶 to niesprawiedliwe, 偶e w艂a艣nie jej musia艂o si臋 przydarzy膰 takie nieszcz臋艣cie! Zna艂 mn贸­stwo ludzi, kt贸rzy nie byli nawet w po艂owie tak z g艂臋­bi serca dobrzy jak Antonia. Czy, u艣ci艣laj膮c, r贸wnie偶 jak Grigorij. Tamci jednak mogli wie艣膰 spokojne 偶ycie, p艂awi膮c si臋 w blasku s艂o艅ca, jak gdyby wszystkie wy偶­sze moce obdarzy艂y ich szczeg贸lnymi przywilejami.

- Ale przecie偶 Kati m贸wi艂a, 偶e za艂atwi艂a sobie mieszkanie - odezwa艂a si臋 Antonia.

- Zapewne czego艣 nie zrozumia艂a - odpar艂 Anastas swobodnie.

Jego spojrzenie napotka艂o przejrzyste szare oczy. Wci膮偶 tkwi艂 w nich 艣miech. I wyzwanie. Dziewczyna si臋 nie poddawa艂a. Nie uda艂o mu si臋 tak偶e jej zdenerwowa膰.

- M贸wi艂am, 偶e to si臋 na pewno jako艣 u艂o偶y - po­wiedzia艂a Kati mi臋kko. - Rozumiem, 偶e nie wypada, by w domu m艂odego, przystojnego m臋偶czyzny jak Anastas spa艂a dziewczyna w wieku sposobnym do ma艂偶e艅stwa. Du偶o by艂oby z tego gadania. A jaki艣 dom dla mnie si臋 znajdzie, ja to wiem...

Zacz臋艂a cicho nuci膰 piosenk臋 nieznan膮 Anastasowi, nieznan膮 r贸wnie偶 innym. Melodia brzmia艂a me­lancholijnie, w ka偶dej nucie wyczuwa艂o si臋 dr偶enie t臋sknoty. 艢piewa艂a w swoim w艂asnym j臋zyku, oni go nie rozumieli. To by艂y tajemnicze s艂owa, kt贸rych zna­czenia nie mia艂a zamiaru im zdradza膰.

- Czy tw贸j lud przyw臋drowa艂 z zachodu? - spyta­艂a nieoczekiwanie Antonia.

Kati przesta艂a formowa膰 chleb, popatrzy艂a na An­toni臋.

- S膮dzi艂am, 偶e to wiesz - powiedzia艂a cicho. - Ucie­kli艣my od tego wielkiego, pokrytego 艣niegiem morza. W臋drowali艣my na wsch贸d, ca艂y czas na wsch贸d. Wie­lu naszych stracili艣my po drodze, ale nigdy nas nie z艂apali. Wysy艂ali za nami mnich贸w, kt贸rzy mieli nas nawraca膰, i 偶o艂nierzy, by nas zabijali, ale my przeszli­艣my przez g贸ry. Znale藕li艣my dom. Daleko musieli­艣my ucieka膰, prze偶yli jedynie najsilniejsi. Ale te偶 i dlatego jeste艣my silnym ludem. A nasi ksi膮偶臋ta po­chodz膮 od tych, kt贸rzy przybyli z zachodu. Wywo­dz膮 si臋 z najstarszych rod贸w, z najlepszych z nas.

Dziewczyna m贸wi艂a z dum膮. To by艂y wyuczone s艂owa, takie, kt贸rych wys艂uchiwa艂a przy ogniu w d艂u­gie, p贸藕ne wieczory. Historia rodu, historia jej ludu. Te opowie艣ci nape艂nia艂y j膮 dum膮 i spokojem. 艢wia­domo艣膰, 偶e ma gdzie艣 swoje korzenie. Ludzie, z kt贸­rych rodu si臋 wywodzi艂a, dokonali wielkich czyn贸w, uciekli z daleka, od ogromnego, pokrytego 艣niegiem morza. Uda艂o im si臋 dotrze膰 a偶 tutaj.

- T膮 sam膮 drog膮 co my - wyrwa艂o si臋 Anastasowi. Kati zn贸w poszuka艂a jego wzroku. W jej szarych oczach kry艂 si臋 milcz膮cy triumf. Tak jakby chcia艂a mu powiedzie膰, 偶e bardzo s膮 do siebie podobni i wiele mo偶e ich ze sob膮 艂膮czy膰. On si臋 temu opiera艂.

- Czy istniej膮 jakie艣 historie o tym, sk膮d ona pochodzi? - dopytywa艂a si臋 Antonia. - Sk膮d pochodzi bogini, Jumala?

- Jumala nie pochodzi znik膮d - odpar艂a Kati zdecy­dowanie. - Jumala po prostu jest. Zawsze by艂a. Jak mog艂aby sk膮d艣 przyby膰? Jest nasz膮 najwy偶sz膮 bogini膮.

- Czy nie zosta艂a stworzona przez ludzi? - spyta艂a Antonia.

Zar贸wno Anastas, jak i Grigorij przys艂uchiwali si臋 tej rozmowie z wielk膮 uwag膮. Nie mogli poj膮膰, sk膮d Antonia czerpie swoj膮 wiedz臋. Nie rozumieli, o czym rozmawiaj膮 te dwie kobiety.

Kati oddycha艂a pr臋dko. By艂a wyra藕nie wzburzona i wypowiedzia艂a jak膮艣 d艂ug膮 litani臋 we w艂asnym j臋zy­ku. Wygl膮da艂o to na tekst wyuczony na pami臋膰 i Anastas nabra艂 przekonania, 偶e musia艂a to by膰 modlitwa.

- Macie przecie偶 innych bog贸w stworzonych przez ludzi - przerwa艂a jej Antonia. - Nie pami臋tam ju偶 ich imion, ale przecie偶 s膮 tacy. Na przyk艂ad g臋艣. G臋艣 z br膮zu. Ona musi by膰 dzie艂em cz艂owieka.

- Ale nie Jumala! - bardzo zdecydowanie zaprote­stowa艂a Kati. Rzuci艂a si臋 teraz na chlebowe ciasto, jak gdyby chcia艂a je zamordowa膰. - Jumala stoi ponad wszystkimi. Ona przemawia. Wydaje polecenia swo­im wybranym.

- Takim jak tw贸j ojciec? - spyta艂a Antonia. Kati kiwn臋艂a g艂ow膮. Twarz mia艂a czerwon膮, ale nie powiedzia艂a na g艂os wszystkiego, o czym my艣la艂a. Na­uczono j膮 r贸wnie偶 milcze膰 wtedy, gdy to by艂o wa偶ne. O Jumali nie wolno m贸wi膰 w gniewie czy we wzbu­rzeniu. Oni wszyscy podlegali Jumali. Bogini by艂a naj­wa偶niejsza. Z艂ota bogini sta艂a ponad nimi wszystkimi. Antoni臋 przeszed艂 dreszcz, gdy zobaczy艂a twarz Kati. Gdzie艣 tu kry艂a si臋 jaka艣 moc, wyczuwa艂a j膮. A Jumala istnia艂a naprawd臋. Antonia jednak nie przy­puszcza艂a, by ta moc pochodzi艂a od niej. Jej zdaniem Jumala by艂a dzie艂em cz艂owieka. Bogini mia艂a zachwy­ca膰, nie za艣 chroni膰 ca艂y lud.

- Kim jest to co艣, ta Jumala? - dopytywa艂 si臋 Gri­gorij. - W jaki spos贸b si臋 o niej czy o nim, czy o tym, do pioruna, dowiedzia艂a艣?

- To najwy偶sze b贸stwo ludu Kati - odpar艂a Anto­nia. By艂a zm臋czona. Wci膮偶 oblewa艂 j膮 pot. Czo艂o jej l艣ni艂o, a policzki pokrywa艂y czerwone plamy. Oczy jej pa艂a艂y. - To b艂yszcz膮ca z艂ota bogini. Ich najwi臋k­sza obro艅czyni. Lud Kati musia艂 ucieka膰 z uwagi na ni膮. Wiele dla niej porzucili.

- S膮dzi艂em, 偶e r贸wnie偶 na obszarach Konda s膮 ko­艣cio艂y - ostro偶nie zauwa偶y艂 Anastas.

Tym razem odpowiedzia艂a mu Kati.

- Rzeczywi艣cie, zbudowano tam ko艣cio艂y i podczas nabo偶e艅stw s膮 pe艂ne. P贸藕niej natomiast ludzie znika­j膮 w lesie. P贸藕niej w艂a艣nie w Jumali pok艂adaj膮 swoj膮 ufno艣膰.

- Sk膮d ty o tym wiesz, Antonio? Czy to r贸wnie偶 ma jaki艣 zwi膮zek z ni膮, z Raij膮?

- Mo偶e i tak... - odpar艂a Antonia zm臋czonym g艂o­sem. - Dosz艂am do wniosku, 偶e rzeczywi艣cie sporo wiem. Podczas naszej ucieczki tutaj o tym nie pomy­艣la艂am. Ale mo偶e wcale nie przypadkiem tu trafili­艣my, mo偶e los nam troch臋 pom贸g艂? No i Kati nie przyby艂aby tutaj, gdybym ja nic nie wiedzia艂a...

- Nie wolno ci w to wierzy膰! - zagrzmia艂 Grigorij. - To tylko spos贸b, 偶eby nad nami zapanowa膰. Stale ka­偶膮 nam ugina膰 kolana, jak nie przed w艂a艣cicielem ziemskim, to przed jakim艣 durnym bogiem! Nam, doro­s艂ym, nie potrzeba rodzic贸w. A ju偶 na pewno nie po to, by za nas decydowali! 呕aden kwiat rosn膮cy w cie­niu innego nie b臋dzie r贸wnie du偶y i r贸wnie pi臋kny jak ten pierwszy. Tak po prostu jest, Antonio. Nam nie po­trzeba 偶adnej bogini, nawet ze z艂ota. Chyba 偶e po to, by j膮 stopi膰 i sprzeda膰!

Kati ugniata艂a ciasto jak op臋tana. Jej szcz臋ki poru­sza艂y si臋 w gniewie. Dziewczyna mia艂a wiele si艂y.

- Kati przyby艂a tutaj - powiedzia艂a Antonia. - Jest mi wielk膮 pomoc膮 w domu, m贸j Grigoriju. Dzi臋ki niej my艣li mam zaj臋te czym innym. Mo偶e tu spa膰. Przynajmniej do czasu, kiedy zn贸w stan臋 na nogi. 艁a­wa powinna by膰 dla niej dostatecznie d艂uga i szero­ka. No a dzi臋ki temu Anastas zachowa w spokoju swoje 艂贸偶ko i cnot臋. Co ty na to?

Antonia zdoby艂a si臋 na s艂aby u艣miech. W oczach Anastasa wygl膮da艂 on zaledwie jak blady cie艅, on przecie偶 widzia艂, jak bardzo promienne potrafi膮 by膰 jej u艣miechy. Nie mog艂o si臋 z nimi r贸wna膰 nawet let­nie niebo.

Nie chcia艂, 偶eby Kati tu zostawa艂a. Skoro jednak Antonia sobie tego 偶yczy艂a, to on nie b臋dzie t膮 oso­b膮, kt贸ra odbierze jej rado艣膰. By膰 mo偶e w istocie po­trzebowa艂a kobiety, z kt贸r膮 mog艂a porozmawia膰. Ko­go艣, kto mia艂by cho膰 odrobin臋 inne my艣li ani偶eli mieszkanki z wioski.

Kati powiedzia艂a, 偶e on jest inny.

Antonia r贸wnie偶 by艂a inna.

Dziewczyna spe艂ni艂a oczekiwania Antonii. Wygl膮­da艂o na to, 偶e utrzymywanie porz膮dku w domu nie sprawia jej bodaj odrobiny wysi艂ku. Smaczne dania przygotowywa艂a niemal z niczego.

- Potrafi艂aby艣 ugotowa膰 zup臋 nawet na kurzu wy­miecionym z k膮t贸w i te偶 by艂aby smaczna - 偶artowa艂 z niej Grigorij. Nawet jego op贸r przyblak艂. Kati wnios艂a ciep艂o mi臋dzy te 艣ciany, niemal偶e w taki sam spos贸b, jak wcze艣niej uczyni艂a to Antonia. Jednak偶e od Antonii r贸偶ni艂a si臋 usposobieniem. Odczucia Kati - tak si臋 przynajmniej wydawa艂o - znajdowa艂y si臋 na jednakowym poziomie, nigdy nie podnosi艂a g艂osu, nawet wtedy, gdy poucza艂a Grigorija:

- Gdyby艣 mia艂 dobre oczy, to wiedzia艂by艣, 偶e w tym domu nie ma kurzu po k膮tach. Ale gdyby w istocie tak by艂o, ch臋tnie ugotowa艂abym z niego zu­p臋 dla ciebie, gospodarzu.

Grigorijowi nie podoba艂o si臋 tytu艂owanie go przez ni膮 gospodarzem, cho膰 tak naprawd臋 nim by艂. Wola艂­by, aby traktowa艂a go jak kogo艣 w rodzaju krewne­go, s膮dzi艂, 偶e wioska w艂a艣nie tak to postrzega.

Antonia po porodzie d艂ugi czas nie wstawa艂a z 艂贸偶­ka. Min臋艂y ca艂e tygodnie, nim nogi wreszcie zdo艂a艂y j膮 utrzyma膰. Trzeba by艂o j膮 d藕wiga膰 i przenosi膰, a to by艂a ci臋偶ka praca, chocia偶 Grigorij pomaga艂 Kati w najtrudniejszych obowi膮zkach. Kati nie wymawia­艂a si臋 jednak nigdy, 偶e sama nie b臋dzie w stanie z czym艣 sobie poradzi膰. Antonia zrozumia艂a, 偶e dziewczyna nie przywyk艂a nikogo prosi膰 o pomoc, mia艂a w sobie up贸r i niez艂omn膮 dum臋, czym przypo­mina艂a Raij臋.

Up艂yn臋艂o te偶 sporo czasu, nim Antonii wr贸ci艂 ape­tyt. Kati musia艂a w ni膮 wmusza膰 cienki ros贸艂. P贸藕niej rozdrabnia艂a mi臋so na malusie艅kie kawa艂eczki, sieka艂a te偶 starannie kasz臋, tak by Antonia nie wyczu艂a jej w wywarze z mi臋sa.

Gdy Antonia stan臋艂a wreszcie na nogi, 偶aden z miesz­ka艅c贸w wioski nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, komu nale偶y si臋 chwa艂a za to. Kati wprawdzie by艂a obca, lecz j膮 polubi­li. Nawet dobrze jej nie znaj膮c, przytulili j膮 do serca, za­akceptowali bez mrugni臋cia okiem. Tu, nad brzegiem wielkiej rzeki, by艂o to rzadkie zjawisko. Wiele pokole艅 musia艂o spocz膮膰 w tej ziemi, nim tutejsi ludzie uznali kogo艣 za swojego, albo przynajmniej trzeba si臋 by艂o w偶eni膰 w rodzin臋 mocno wro艣ni臋t膮 w ten grunt.

Kiedy nadesz艂a wiosna i rok ju偶 od dawna nazywa艂 si臋 1742, mogli wreszcie wykopa膰 male艅kiemu syn­kowi porz膮dny gr贸b. Trudno by艂o poruszy膰 ziemi臋, lecz d艂ugo palili ognisko na male艅kim sp艂achetku, by dosta膰 si臋 dostatecznie g艂臋boko. Nad grobem wybu­dowali niedu偶y domek z okienkiem wygl膮daj膮cym na 艣wit. W g艂owach ustawili krzy偶, prawos艂awny. Nad grobem zn贸w po艣ci膮gali czapki z g艂贸w, jeszcze raz. Ch艂opczyk nie zosta艂 ochrzczony, lecz oni na zawsze mieli zapami臋ta膰, 偶e w tej mogile spoczywa Stiepan Grigorijewicz Anton贸w. Ten, kt贸ry nie prze偶y艂 na­wet godziny. Tak kr贸tkie potrafi艂o by膰 偶ycie, lecz mi­mo wszystko by艂o to 偶ycie.

Antonia sta艂a wspierana przez Grigorija i Kati. Dwie ubrane w czer艅 kobiety trzyma艂y si臋 blisko sie­bie. Jedna jasnow艂osa jak 艣wit, druga ciemna jak noc. Antonia jeszcze nie pod藕wign臋艂a si臋 z 偶a艂oby.

Po艂owa mieszka艅c贸w wioski by艂a zdania, 偶e po­winna urodzi膰 jeszcze jedno dziecko, i to jak najszyb­ciej. Druga po艂owa przemawia艂a mniej bu艅czucznie. Zdaniem tych ludzi Antonia mia艂a zbyt w膮skie biodra, by urodzi膰 dziecko, lepiej, by w og贸le ich nie mia艂a. Ten jeden raz to i tak dla niej za du偶o.

Antonia nic nie m贸wi艂a. Nawet teraz nie p艂aka艂a. Odk膮d ch艂opczyk przyby艂 do nich, by tak pr臋dko odej艣膰, nie uroni艂a ani jednej 艂zy. Nie przypuszcza艂a, by kiedykolwiek jeszcze potrafi艂a p艂aka膰. 艁atwiej by艂o jej si臋 艣mia膰, cho膰 to mog艂o wydawa膰 si臋 niemo偶liwe.

Kati nie chcia艂a wdziera膰 si臋 w 贸w b贸l, kt贸ry An­tonia i Grigorij dzielili ze sob膮 w ciszy. Delikatnie uwolni艂a si臋 od Antonii, ruszy艂a za gromadk膮 偶a艂ob­nik贸w. Znalaz艂a w艣r贸d nich Anastasa, szed艂 nieco z boku, a gdy ludzie spostrzegli, kto si臋 do niego zbli­偶a, szybko zatroszczyli si臋 o to, by nikt inny nie do­艂膮czy艂 do tych dwojga. W wiosce wci膮偶 jeszcze by艂o wiele nierozstrzygni臋tych zak艂ad贸w.

- Osi膮gn臋艂a艣 ju偶 chyba to, po co przyby艂a艣? - spy­ta艂 Anastas nieco kwa艣nym tonem, z ukosa zerkaj膮c na dziewczyn臋.

Rozpozna艂 na niej ubranie Antonii. Nie przypusz­cza艂, 偶e obie kobiety mog膮 by膰 r贸wnego wzrostu, 偶e Kati jest w stanie tak wype艂ni膰 sob膮 stroje Antonii. By膰 mo偶e jednak tak naprawd臋 Kati lepiej pasowa艂a do ubra艅 Antonii ni偶 ona sama. Zima i 偶a艂oba bardzo wychudzi艂y Antoni臋, Anastas cieszy艂 si臋, 偶e Grigorij nie widzi, jak 藕le wygl膮da jego ukochana. Sprawi艂oby mu to jeszcze wi臋cej b贸lu, a do艣膰 ju偶 zazna艂 cierpie艅.

- Pewnie wyruszysz teraz z powrotem do domu - ci膮gn膮艂 Anastas. - Antonia w艂a艣ciwie ju偶 ci臋 nie po­trzebuje i chyba najwy偶szy czas, by ona i Grigorij mogli 偶y膰 ze sob膮 jak m膮偶 z 偶on膮. Wiem, 偶e nie po­winna艣 spa膰 u nich na 艂awie przez ca艂膮 wieczno艣膰.

By膰 mo偶e te s艂owa zabrzmia艂y w jego ustach grubia艅sko, ale nie m贸g艂 oprze膰 si臋 pokusie. W tej dziewczynie tkwi艂o co艣, co porusza艂o r贸wnie偶 jego ciemne strony.

- Rzeczywi艣cie, Antonia ju偶 tak bardzo mnie nie potrzebuje - przyzna艂a Kati, wsuwaj膮c mu r臋k臋 pod rami臋. Anastas nie m贸g艂 jej odtr膮ci膰 ot, tak, na oczach ludzi, nie chcia艂 jej przecie偶 upokarza膰. - Ale ty mu­sisz przesta膰 walczy膰, Anastas. Ja ju偶 nie wr贸c臋 do domu. Ju偶 znalaz艂am dom, rozumiesz? Powiedzia艂am przecie偶, 偶e tu odnajd臋 swoje przeznaczenie. M贸wi­艂am ci, 偶e to ty nim jeste艣. Ja nie wracam. Przenosz臋 si臋 do ciebie. Teraz.

Wygl膮da艂o na to, 偶e Kati naprawd臋 my艣li to, co m贸wi.

Anastasowi odebra艂o mow臋.

4

Anastas nazywa艂 to czarami. Nie powstrzyma艂 si臋 przed m贸wieniem jej o tym wprost.

- Rzucasz na mnie czary, dziewczyno! Nie twier­dzi艂a艣, 偶e jeste艣 c贸rk膮 szamana? Mo偶e sama te偶 co艣 potrafisz?

- Nie szamana - poprawi艂a go pogodnie. - Tylko dwojga szaman贸w. Ja nic nie umiem. Po prostu mam to w sobie.

Nigdy nie potrafi艂 powiedzie膰, dlaczego pozwoli艂 jej si臋 wprowadzi膰. M贸wi艂, 偶e zgodzi艂 si臋 po to, by Anto­nia i Grigorij mieli czas dla siebie. Twierdzi艂, 偶e na to zas艂uguj膮 i niepotrzebna im nieustanna obecno艣膰 ob­cego cz艂owieka w domu. Nie chcia艂 te偶 wysy艂a膰 dziew­czyny nie wiadomo dok膮d, a偶 taki bez serca nie by艂.

Ale ona wr贸ci do domu. Latem.

Kati stawia艂a w jego izdebce kwiaty w kubkach, szorowa艂a pod艂og臋 i 艣ciany. Sta艂a nad garnkiem, tak jak zdaniem Anastasa kobiety sp臋dza艂y ca艂y sw贸j czas. Rozmawia艂a i 艣mia艂a si臋 z innymi niewiastami.

Anastas wyprawia艂 si臋 na polowania w towarzy­stwie m臋偶czyzn. Zdarza艂o si臋, 偶e nie by艂o ich przez kilka dni. Musia艂 znosi膰 wiele dobrodusznych 偶art贸w i przycink贸w. Ci m臋偶czy藕ni nie starali si臋 wprawdzie z butami wedrze膰 w jego 偶ycie, lecz Anastas i tak mil­cza艂 z u艣miechem. Niech sobie my艣l膮, co im si臋 podoba. Walka, kt贸r膮 toczy艂, rozgrywa艂a si臋 tylko po­mi臋dzy nim a Kati.

Zapewni艂 jej dach nad g艂ow膮. Nie zamierza艂 dawa膰 nic wi臋cej.

Ale na polowaniach t臋skni艂 za domem.

Opu艣ci艂 Zatok臋 Obsk膮 razem z m臋偶czyznami z wioski. Wyprawili si臋 na morze, na p贸艂noc, ku twar­dym brzegom Morza Karskiego.

Sp臋dzili na 艂owiskach ca艂e tygodnie.

呕arty w艣r贸d m臋偶czyzn nie ustawa艂y. Anastas nazy­wa艂 Kati pomoc膮 domow膮, a przecie偶 nikt nie bierze s艂u偶膮cej za 偶on臋. I zn贸w rozbrzmiewa艂 艣miech.

T臋skni艂 za domem.

Odczuwa艂 co艣 na kszta艂t rado艣ci na my艣l, 偶e ona, pozostawiona samej sobie, niczego nie osi膮gnie. Ow­szem, zaj臋艂a jego chat臋, lecz jego serce wci膮偶 nale偶a艂o tylko do niego. Niech sobie snuje te swoje rozmy艣la­nia o przeznaczeniu. Traktowa艂 je jako wynikaj膮ce z przeczulenia fantazje. My艣la艂 tak jak Grigorij, ufa艂 jedynie samemu sobie. Oczywi艣cie jaka艣 cz臋艣膰 nauk otrzymanych w dzieci艅stwie gdzie艣 w nim tkwi艂a, ale g艂臋boko w sercu. Pozosta艂y w nim 艣lady dzieci臋cej wiary, wbitej mu do g艂owy przez ojca o ci臋偶kiej r臋ce i surow膮 guwernantk臋.

Bardziej jednak w膮tpi艂 ni偶 wierzy艂. I z takim sa­mym niedowierzaniem traktowa艂 przeznaczenie, co figury przedstawiaj膮ce Boga. Nie chcia艂 by膰 oszuki­wany, pragn膮艂 dotrze膰 do samego j膮dra, chcia艂 ujrze膰 wszystko, co tylko mo偶liwe, zanim wyrobi sobie ja­k膮kolwiek opini臋.

Nadesz艂o prawdziwe lato, nim wr贸cili do dom贸w. Po艂owy uda艂y si臋 nie藕le, m臋偶czy藕ni ju偶 si臋 cieszyli na spokojniejsze 偶ycie w chatach. Niekt贸rzy spodziewa­li si臋, 偶e podczas d艂ugiej nieobecno艣ci zostali ojcami, z napi臋ciem my艣leli o ujrzeniu potomka. Jeszcze in­ni ze 艣miechem m贸wili, 偶e b臋d膮 musieli si臋 bardziej postara膰, by zapewni膰 rodowi przynajmniej jedno pokolenie w prz贸d.

Spojrze艅 rzucanych z ukosa Anastasowi przyby­wa艂o.

- Osi膮gn膮艂e艣 ju偶 chyba stosowny wiek - czynili alu­zje. - Chyba ju偶 wiesz, jak to si臋 robi, prawda?

- A jak nie, to ch臋tnie ci wyja艣nimy, tylko spytaj. Mogliby艣my nawet ci pokaza膰, je艣li nas dopu艣cisz do Kati. No i 偶eby tylko nasze baby si臋 o niczym nie do­wiedzia艂y.

Anastas pozostawa艂 milcz膮cy. Nie zdo艂ali go roz­dra偶ni膰. Nie zdo艂ali przedrze膰 si臋 do niego, dowie­dzie膰 si臋, co tak naprawd臋 dzieje si臋 w jego wn臋trzu. Milcza艂. Towarzysze wiedzieli r贸wnie niewiele o jego stosunkach z Kati ni偶 wcze艣niej.

Nazywa艂 j膮 pomoc膮 domow膮. Nic ponadto mi臋dzy nimi nie by艂o.

A w jego piersi ros艂o nieznane dot膮d, pe艂ne rado­艣ci uczucie.

To by艂o niemal jak powr贸t do domu, do rodziny. Anastas poczu艂 nagle, co czuj膮 inni. Zrozumia艂, 偶e do­brze mie膰 kogo艣, kto czeka. Kogo艣, z kim si臋 jest zwi膮zanym. Zrozumia艂, 偶e samotny cz艂owiek by膰 mo­偶e jest silny, ale jest sam.

To by艂y nowe my艣li.

Granicz膮ce z niebezpiecze艅stwem.

Anastas nigdy nie pragn膮艂 uzale偶ni膰 si臋 od jakiejkolwiek innej osoby. Wszyscy go zawiedli. Wszyscy z wy­j膮tkiem Grigorija. Ale Grigorij potrzebowa艂 go w ta­kim samym stopniu, jak Anastas potrzebowa艂 jego. To si臋 wyr贸wnywa艂o. Byli od siebie zale偶ni nawzajem.

Uzale偶nienie od kobiety zawsze poczytywa艂 za s艂a­bo艣膰. A on przecie偶 nie by艂 s艂aby. Mia艂 dostatecznie du偶o si艂y, by 偶y膰 sam. By艂 dostatecznie silny, by wy­trzyma膰 samotno艣膰. Nie potrzebowa艂 nikogo.

Nawet Kati nie zdo艂a przekona膰 go o tym, 偶e jest inaczej. Na pewno nie Kati o w艂osach z艂ocistych jak zbo偶e i szarych oczach. Szaro艣膰 zawsze przypomina艂a mu kolor kamieni i jesiennego nieba, barw臋 sztormu.

A kiedy pojawi艂a si臋 Kati, szaro艣膰 nabra艂a mi臋kko艣ci.

Obejmuj膮c j膮, czu艂by mi臋kko艣膰.

Ale nie powa偶y艂 si臋 na to. M臋偶czy藕ni i reszta wio­ski mog膮 sobie my艣le膰, co chc膮, on i Kati wiedzieli, jak jest naprawd臋.

Nie obejmowa艂 jej. Nie sypia艂 z ni膮. Nawet jej nie dotkn膮艂.

Anastas zasta艂 drzwi zamkni臋te na klucz. To by艂o dziwne. W wiosce rzadko zamykano chaty. Nie we wszystkich domach by艂y zamki. On taki mia艂, g艂贸w­nie dlatego, 偶e by艂 tym, kim by艂. Podejrzliwo艣膰 g艂臋­boko zapu艣ci艂a w nim korzenie.

Od dzieci艅stwa nie da si臋 uciec.

Pomaca艂 pod progiem, du偶ym p艂askim kamieniem, kt贸ry przyni贸s艂 z brzegu rzeki. W艂a艣ciwie nie trzeba zamka, kiedy i tak wszyscy wiedz膮, gdzie le偶y klucz. C贸偶, zamykanie drzwi by艂o g艂贸wnie jednym z przy­zwyczaje艅, od kt贸rych nie potrafi艂 uciec.

Klucz le偶a艂 pod progiem.

Anastas wszed艂 do 艣rodka.

W chacie by艂o czysto, panowa艂 porz膮dek. Zbyt wielki porz膮dek. Na palenisku nie by艂o popio艂u, lecz obok z艂o偶ono drewno i suszony torf.

Na palenisku powinien le偶e膰 popi贸艂.

W 艣rodku unosi艂 si臋 zapach dawno nie wietrzone­go pomieszczenia.

Popatrzy艂 na otwory okienne. Okien nie mia艂, tak jak i wszyscy w wiosce. By艂y tylko niedu偶e otwory w 艣cianach, kt贸re si臋 ods艂ania艂o, by wpu艣ci膰 do 艣rod­ka powietrze i 艣wiat艂o. Poza tym musieli przywykn膮膰 do 偶ycia w wiecznym p贸艂mroku panuj膮cym w chatach.

Zapach nie wietrzonego pomieszczenia.

Ci臋偶kim krokiem wszed艂 do izby. Odstawi艂 swoje rze­czy, powiesi艂 wierzchnie ubranie. Usiad艂 w roboczym stroju, kt贸rego nie zdejmowa艂 niemal przez ca艂y sezon.

Wiedzia艂, 偶e ma czyste ubranie. Powinien przynie艣膰 wod臋 ze studni, powinien jej nagrza膰, przygotowa膰 so­bie k膮piel. Porz膮dnie si臋 umy膰. Za tym w艂a艣nie naj­bardziej t臋skni艂 zawsze, gdy by艂 na polowaniu albo na 艂owiskach. To w艂a艣nie budzi艂o w nim najwi臋ksze obrzydzenie, gdy gna艂 konno z Grigorijem.

Anastas nie lubi艂 czu膰 si臋 brudny.

Rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi. Podni贸s艂 g艂ow臋. Nas艂uchiwa艂 ca艂ym sob膮.

- Wej艣膰! - rzuci艂 gniewnie. Do chaty w艣lizgn臋艂a si臋 Antonia. Ucieszy艂o go, gdy zobaczy艂, 偶e przyty艂a. Nie by艂a ju偶 taka bia艂o - czarno - szara, jak j膮 zapami臋ta艂 sprzed wyjazdu na Morze Karskie. Jej w艂osy te偶 odzyska艂y dawny po艂ysk.

- Witaj w domu! - powiedzia艂a.

W chwili gdy to us艂ysza艂, u艣wiadomi艂 sobie, 偶e pra­gn膮艂, by te s艂owa wypowiedzia艂 inny g艂os.

Kiwn膮艂 g艂ow膮. Nie przestawa艂 wpatrywa膰 si臋 przed siebie. Z艂o偶y艂 d艂onie, a 艂okcie opar艂 na kolanach. Wo­k贸艂 nich panowa艂a szaro艣膰. Anastas nie zapali艂 lam­py. Chcia艂, 偶eby by艂o tak szaro, lecz nie 艂agodnie sza­ro, tylko po jesiennemu.

- Kati wyjecha艂a - o艣wiadczy艂a Antonia. Nic wi臋cej nie doda艂a, czeka艂a, a偶 on co艣 powie, oka偶e jakie艣 uczucia.

- No, tak.

- Przyby艂 po ni膮 jej brat i zabra艂 j膮 st膮d - wyja艣ni­艂a Antonia. - Ten cz艂owiek w czerwonej pelerynie.

- Nie 偶膮da艂 偶adnych op艂at na swoj膮 bogini臋? - spy­ta艂 Anastas drwi膮co.

Antonia pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Kati chcia艂a ci zostawi膰 pozdrowienia - wyja艣ni­艂a. - Ale ona nie umie pisa膰.

Chyba o tym wiedzia艂, chocia偶 nigdy si臋 nad tym nie zastanawia艂. Ale to w zasadzie by艂o oczywiste. Lud, kt贸ry ucieka przed carem i ko艣cio艂em, raczej nie posy艂a swoich dzieci do szk贸艂.

- Chcia艂a wyjecha膰? - spyta艂 Anastas. Nie potrafi艂 si臋 przem贸c, 偶eby popatrze膰 na Antoni臋. Nie pozna­wa艂 sam siebie, nie rozumia艂 siebie. Nie chcia艂 te偶 ro­zumie膰. Pragn膮艂 ukry膰 to przed Antoni膮. Poj膮艂 jed­nak, 偶e nie potrafi.

- Kati m贸wi艂a, 偶e jej obowi膮zkiem jest wyjecha膰 - powiedzia艂a Antonia.

- Te jej przekl臋te obowi膮zki! - wyrwa艂o mu si臋.

To go zdradzi艂o. Podobnie jak zdradzi艂y go zaci艣­ni臋te pi臋艣ci. I tak jak dawno ju偶 zdradzi艂y go dr偶膮ce szcz臋ki i pociemnia艂y wzrok.

Antonia zrozumia艂a.

- Ona jest dobr膮 c贸rk膮 - powiedzia艂a Antonia z u艣miechem. - Gdyby艣 sam mia艂 dzieci, Anastas, na pewno by艣 to dostrzeg艂. Spr贸buj przypomnie膰 sobie te dziewcz臋ta, znane ci z 偶ycia, o kt贸rym nie chcesz m贸wi膰. Kati by膰 mo偶e nie zosta艂a wychowana do­k艂adnie tak jak one, ale wychowano j膮 w poszanowa­niu dla rodzic贸w. Nauczono j膮, 偶e ma by膰 pos艂uszn膮 c贸rk膮, i taka jest. A ty nie b艂aga艂e艣 jej, 偶eby zosta艂a, Anastas. Nigdy nie okaza艂e艣, 偶e tego pragniesz. Ra­czej wprost przeciwnie.

Nie m贸g艂 nawet powiedzie膰, 偶e Antonia jest w b艂臋dzie.

- Mog艂a艣 napisa膰 list za ni膮. Antonia pokiwa艂a g艂ow膮.

- Proponowa艂am, ale ona odm贸wi艂a. Poprosi艂a mnie jednak, 偶ebym ci przekaza艂a pozdrowienia i po­wiedzia艂a, 偶e ona wci膮偶 wierzy w przeznaczenie. Twierdzi艂a, 偶e ty to zrozumiesz. Czy tak jest?

Anastas przytakn膮艂. S艂owa Antonii wcale go nie uspokoi艂y. Nie wierzy艂 艣lepo w wyroki losu, uwa偶a艂, 偶e ka偶dy cz艂owiek jest kowalem w艂asnego szcz臋艣cia. A teraz ona wyjecha艂a. Znikn臋艂a. Znalaz艂a si臋 poza je­go zasi臋giem.

Ale pozdrowi艂a go s艂owami, 偶e wci膮偶 wierzy w przeznaczenie. Anastas doskonale wiedzia艂, co mia­艂a nadziej臋 przez to osi膮gn膮膰.

- Nigdy nie pr贸bowa艂a mnie przekona膰 - rzek艂 Anastas. U艣miechn膮艂 si臋 p贸艂g臋bkiem. - Zasmuci艂a si臋, gdy jej powiedzia艂em, 偶e nie wierz臋 r贸wnie偶 w chrze­艣cija艅skie niebo, 偶e na nic si臋 nie zda przedstawienie mi jej bog贸w, bo nie mia艂em ufno艣ci nawet wobec bo­g贸w mego w艂asnego ludu. Powiedzia艂em jej, 偶e mnie niepotrzebni s膮 偶adni bogowie, a ona na to, 偶e jest jej mnie 偶al!

Umilk艂. Przed oczami stan臋艂a mu twarz dziewczy­ny tak jak wygl膮da艂a podczas tamtej rozmowy.

- Co ty wiesz o tej Jumali, Antonio? Co wiesz o jej ludzie?

Antonia zapali艂a lamp臋 zwisaj膮c膮 z sufitowej belki nad drzwiami.

- To d艂uga i dziwna historia, Anastas. Nie jest na­wet moja. To historia Raiji. Pami臋tasz j膮?

Twierdz膮co pokiwa艂 g艂ow膮.

- Raija miewa艂a sny, czy te偶 raczej prze偶ycia. Wszystkie kr膮偶y艂y wok贸艂 figury ze z艂ota. Figury ko­biety, kt贸ra kl臋cza艂a, trzymaj膮c w d艂oniach czar臋.

- To by艂a Jumala? Antonia potwierdzi艂a.

- Tak, Jumala. Jej lud zamieszkiwa艂 nad Morzem Bia­艂ym, ale to musia艂o by膰 dawno temu, niesko艅czenie dawno temu. Raija widzia艂a miejsca, gdzie j膮 przecho­wywano. Widzia艂a jej skarbiec. Zawsze by艂 pilnie strze­偶ony. Trafia艂y tam daniny, monety, sk贸ry, kosztowno­艣ci wszelkiego rodzaju. Lud ten mia艂 r贸wnie偶 innych bog贸w: kamienie niezwyk艂ych kszta艂t贸w, drewniane lalki o g艂adkich twarzach, g臋艣 z br膮zu. Najpot臋偶niejsza jednak w艣r贸d nich by艂a Jumala. Ona do nich przema­wia艂a. - Antonia nabra艂a dr偶膮co powietrza. - Raija prze­偶y艂a wiele fragment贸w historii tego ludu. Nie 艂膮czy艂y si臋 one ze sob膮. To by艂y tylko przeb艂yski. Ludzie przy­byli z innych miejsc rabowali skarby Jumali, o dziwo jednak, nigdy nie zabrali samej bogini. Wielu dla niej Zgin臋艂o. Ko艣cio艂owi si臋 to nie podoba艂o, wysy艂ano ksi臋­偶y i 偶o艂nierzy. A kiedy lud by艂 ju偶 zbyt mocno prze艣ladowany, uciek艂, zabieraj膮c ze sob膮 swoje b贸stwo. Ucie­kli na wsch贸d, tak jak opowiada艂a o tym Kati. Uciekli mniej wi臋cej t膮 sam膮 drog膮, jak膮 pod膮偶yli艣my i my. Te­raz mieszkaj膮 nad rzek膮 Konda. Jest tak ju偶 od dawna, przypuszczam, 偶e od stuleci. Raija zapami臋ta艂a stale zmieniaj膮cych si臋 car贸w. 呕o艂nierze nieustannie usi艂o­wali wypleni膰 poga艅skie wierzenia w tych odleg艂ych stronach. Nie tylko lud Konda mia艂 swoich bog贸w, in­ni r贸wnie偶 mieli swoich. Wielu z nich odnaleziono i spalono. Ludzi podejrzewanych o to, 偶e s膮 szamana­mi lub czcicielami b贸stw, zabijano, je艣li nie chcieli wy­rzec si臋 swej wiary i pozwoli膰 si臋 ochrzci膰. Ko艣ci贸艂 i pa艅stwo dzia艂a艂y r臋ka w r臋k臋, a nosili na nich 偶elazne r臋kawice. Ale Jumali nigdy nie odnaleziono. Lud Konda wiele wycierpia艂 z tego powodu, lecz oni jej strzeg膮 tak, jak inni strzegliby rodzonego dziecka...

- Wiesz to wszystko od swojej przyjaci贸艂ki?

- Rozmawia艂am r贸wnie偶 z Kati - przyzna艂a Anto­nia. - Musia艂am si臋 dowiedzie膰, ile z tego, co m贸wi艂a Raija, si臋 zgadza. I wi臋kszo艣膰 si臋 zgadza艂a. Troch臋 si臋 tego boj臋.

- Nie mo偶esz wierzy膰, 偶e zwyczajna figura ma ta­k膮 moc! Nawet je艣li jest ze z艂ota!

- Nie - przyzna艂a wreszcie Antonia. - Ale ona ist­nieje. Raija odnalaz艂a miejsce w g艂臋bi l膮du, niedaleko Archangielska, gdzie w odleg艂ej, bardzo odleg艂ej prze­sz艂o艣ci sta艂 jej skarbiec. Przechowywano tam pieni膮­dze, g艂臋boko w lesie, w艣r贸d bagien. Daleko od ludzi. By艂y tam prastare monety... A Kati przysi臋ga, 偶e Jumala istnieje. Jej rodzice nale偶膮 do najbli偶szego kr臋gu bo­gini. Ojciec jest naczelnym szamanem wszystkich wy­znawc贸w Jumali w rejonie Konda. Matka r贸wnie偶 jest szamank膮, lecz nie zajmuje takiej pozycji jak ojciec. To z ca艂膮 pewno艣ci膮 jest prawda. Wci膮偶, nawet dzisiaj, s膮 ludzie, kt贸rzy w ni膮 wierz膮, Anastas. Czcz膮 j膮 i sk艂a­daj膮 jej ofiary, chocia偶 udaj膮 zwyczajnych dobrych chrze艣cijan. Nosz膮 mask臋 po to, by pozostawiono ich w spokoju, bo plotki o pos膮gu ze z艂ota nie przestaj膮 kr膮偶y膰. Kati m贸wi艂a, 偶e dystrykt Konda patroluj膮 grupki 偶o艂nierzy. To ludzie, kt贸rych jedynym zada­niem jest wytropienie bogini. S膮 nagradzani za odna­lezienie wizerunk贸w innych bog贸w, lecz zar贸wno w Moskwie, jak i w Petersburgu najbardziej pragn膮 od­nale藕膰 w艂a艣nie j膮. Jumal臋. Kobiet臋 ze z艂ota. Lud Kati ma jedn膮, lecz wielk膮 i niebezpieczn膮 tajemnic臋.

- Kati m贸wi艂a, 偶e nigdy jej nie widzia艂a - odezwa艂 si臋 Anastas. - Czy to nie dziwne? Jej rodzice s膮 kim艣 w rodzaju najwy偶szych kap艂an贸w, brat jest poborc膮 danin. To wszystko nie pasuje do tego, 偶e akurat jej nie pozwalaj膮 si臋 zbli偶y膰 do bogini.

Antonia d艂ugo milcza艂a. Jej twarz przybra艂a tak dziw­ny wyraz, 偶e Anastas niemal si臋 wystraszy艂. Mia艂 wra­偶enie, jak gdyby rozwa偶a艂a, czy zdradzi膰 mu to, co wie, czy te偶 raczej milcze膰. W ko艅cu postanowi艂a m贸wi膰.

- Kati powiedzia艂a mi o tym tu偶 przed wyjazdem. Twierdzi艂a, 偶e rodzice wiedz膮, i偶 jej brat umrze m艂odo. Wcze艣nie uzyska艂 wtajemniczenie i zosta艂 zaliczony do czerwonych peleryn. To poborcy danin, wszyscy nosz膮 czerwone peleryny, to ich znak charakterystyczny. Mia艂 przys艂u偶y膰 si臋 Jumali, kiedy jeszcze m贸g艂. Wiedzieli o tym od jego dzieci艅stwa. On r贸wnie偶 o wszystkim wie. Los Kati ujrzeli r贸wnie wyra藕nie. Kati jest jednym z nielicznych dzieci w ich wiosce, kt贸re nie widzia艂y Jumali. Rodzice ca艂kiem 艣wiadomie trzymaj膮 j膮 z dala od bogini. Sporo o niej wie, nie wie jednak, gdzie jej szu­ka膰. I nigdy nie b臋dzie w stanie nikomu powiedzie膰, jak wygl膮da Jumala. Mo偶e poda膰 wy艂膮cznie drugorz臋dne informacje. T艂umaczyli to tym, 偶e Kati ma ponie艣膰 ich krew dalej, lecz mimo to nie mo偶na na niej w pe艂ni po­lega膰. Przeznaczony jest jej m臋偶czyzna z zewn膮trz. Cz艂owiek nie wywodz膮cy si臋 z ich ludu. Dlatego Kati zawsze trzymana jest z da艂a od tajemnicy. Dlatego uwa­偶ana jest za osob臋, kt贸rej nie mo偶na do ko艅ca zaufa膰. Anastasa ogarn臋艂o oszo艂omienie. To by艂y, dopraw­dy, silne s艂owa.

- Ona mog艂a to wszystko zmy艣li膰 - powiedzia艂 w ko艅cu, ale jego g艂os nale偶a艂 jakby do innej osoby.

Antonia si臋 z nim zgodzi艂a.

- To wcale nie musz臋 by膰 ja! - doda艂. Anastas nie chcia艂 by膰 w to wpl膮tany. Ta historia wprowadza艂a w jego 偶ycie niezwyczajne wzory, 艣cie偶­ki prowadz膮ce w g艂膮b nieznanej krainy. Nie chcia艂 ni­mi pod膮偶a膰. Dostatecznie d艂ugo ju偶 ucieka艂. Lepiej zosta膰 tu, w tym miejscu, przez ca艂e 偶ycie. M贸g艂 tkwi膰 tutaj, u uj艣cia Obu, t臋skni膰 i marzy膰 o powro­cie na zach贸d. Do innych rzek i bardziej go艣cinnych okolic. Do s艂o艅ca, letnich 艂膮k i op臋tanych wiosn膮 ko­ni, galopuj膮cych po rozleg艂ych r贸wninach.

Tu tkwili ju偶 przynajmniej na tyle d艂ugo, by nikt nie chcia艂 szuka膰 wyj臋tego spod prawa Grigorija Antonowa i jego bandy dzikus贸w.

Tutaj byli bezpieczni.

Nie tak wprawdzie wyobra偶a艂 sobie w艂asn膮 przy­sz艂o艣膰, lecz lepsze to, ani偶eli mie膰 g艂ow臋 oddzielon膮 od cia艂a toporem carskich kat贸w.

Tak ma艂o obchodzi艂a go wielka polityka, 偶e nawet nie by艂 teraz pewien, kto zasiada u w艂adzy. Jeszcze kil­ka lat temu caryc膮 by艂a Anna. To w艂a艣nie jej 偶o艂nierze deptali im po pi臋tach, nim skierowali si臋 na wsch贸d. Wydawa艂o mu si臋 jednak, 偶e s艂ysza艂, i偶 ona ju偶 umar­艂a. Nie mia艂 poj臋cia, kto po niej obj膮艂 tron. Rodzina Romanow贸w by艂a wielka, a koligacje skomplikowane. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 znalaz艂 si臋 w艣r贸d nich niejeden do­statecznie mi艂uj膮cy w艂adz臋, by zosta膰 carem. Albo ca­ryc膮. Nigdy przecie偶 nie wiadomo. Kobiety tego rodu by艂y 偶膮dne w艂adzy i r贸wnie krwio偶ercze jak spokrew­nieni z nimi m臋偶czy藕ni. W ka偶dym razie by艂y to ce­chy bardzo charakterystyczne dla ca艂ej dynastii.

Anastas czu艂, 偶e w pewnym sensie osiad艂 tu na dobre. Da艂by sobie rad臋 bez kogo艣 takiego jak Kati, pochodz膮­cej z wci膮偶 uciekaj膮cego ludu. Ludu, maj膮cego swoje ta­jemnice i rytua艂y, o kt贸rych on nie chcia艂 nic wiedzie膰.

- To nie jest kilkudniowa wyprawa - rzek艂 z wysi艂­kiem. - Czy ten jej brat przyp艂yn膮艂 艂odzi膮?

- To by艂o wkr贸tce po tym, jak wy si臋 wyprawili艣cie - powiedzia艂a Antonia. - Mam wra偶enie, 偶e Kati o tym wiedzia艂a. Nie uwa偶am, 偶eby to by艂o zaplanowane, lecz ona to przeczuwa艂a. Niekt贸rzy ludzie to potrafi膮. Nie­kt贸rzy ludzie potrafi膮 zachowa膰 wi臋zi z osobami, kt贸re kochaj膮, nawet na wielk膮 odleg艂o艣膰. S膮dz臋, 偶e Kati jest w艂a艣nie takim cz艂owiekiem. Kiedy kogo艣 pokocha, nigdy tak naprawd臋 nie opu艣ci tej osoby.

- Za spraw膮 Jumali? - spyta艂 Anastas, a ka偶de jego s艂owo ocieka艂o niedowierzaniem.

- Za spraw膮 samej Kati - odpar艂a Antonia.

Rozciera艂a czo艂o. S艂o艅ce przyda艂o jej policzkom tro­ch臋 偶ycia. Lato to b艂ogos艂awiona pora. Antonia nie po­winna mie膰 szarych zmarszczek na bia艂ej twarzy. Powinna by膰 opalona i mie膰 rumiane policzki. Jej wargi powinny przybra膰 barw臋 czerwonych owoc贸w jesieni.

- Kati w dziwny spos贸b przypomina mi Raij臋. Jest co艣 takiego w jej wygl膮dzie. Jaki艣 rys. Czasami wyda­je mi si臋, 偶e chodzi o t臋 powag臋 w spojrzeniu, innym razem, 偶e o dumne czo艂o, spos贸b podnoszenia g艂owy...

Anastas czeka艂.

- Niekt贸rzy ludzie widz膮 wi臋cej ni偶 inni. Czuj膮 wi臋cej ni偶 inni, przewiduj膮 przysz艂o艣膰. Wychwytuj膮 rzeczy, na kt贸re my jeste艣my 艣lepi. Nie potrafi臋 tego wyt艂umaczy膰, chocia偶 ju偶 to widzia艂am. U Raiji. By膰 mo偶e zobaczy艂am to r贸wnie偶 u Kati, cho膰 si臋 tego boj臋, nie chc臋 akceptowa膰. My艣l臋 jednak, 偶e Kati ma to co艣. Na pewno dotar艂a ju偶 do domu, up艂yn臋艂o kil­ka tygodni od jej wyjazdu. Podr贸偶 艂odzi膮 w g贸r臋 Obu nie powinna trwa膰 d艂u偶ej ni偶 kilka tygodni. M贸wi艂a, 偶e z Chanty - Mansyjska pojad膮 konno.

Nazwa ta nic Anastasowi nie powiedzia艂a. To by­艂y zupe艂nie nieznane mu rejony. Nigdy dot膮d nie za­puszcza艂 si臋 tak daleko na po艂udnie po wschodniej stronie 艂a艅cucha wielkich g贸r. Tutejsi ludzie tak da­leko nie podr贸偶owali. 艁owili ryby w Morzu Karskim, polowali w g艂臋bi l膮du wzd艂u偶 rzeki Nadym. Niekie­dy zapuszczali si臋 na wsch贸d a偶 do rzeki Taz. Ale w wiosce nie znalaz艂oby si臋 nikogo, kto wybra艂by si臋 dalej na po艂udnie ni偶 do Bieriezowa. To by艂a najwi臋k­sza osada w ich okolicy, wp艂ywy stamt膮d si臋ga艂y za­r贸wno na p贸艂noc, jak i na po艂udnie, r贸wnie偶 w rejo­ny, z kt贸rych pochodzi艂a Kati.

Bieriezowo znajdowa艂o si臋 w po艂owie drogi do jej 艣wiata.

- Lato potrwa jeszcze d艂ugo - stwierdzi艂 Anastas. - Nikt mnie tutaj nie trzyma, prawda? A ona przes艂a­艂a mi pozdrowienia...

Antonia spodziewa艂a si臋, 偶e sprawy przybior膮 taki obr贸t, i nie by艂a do ko艅ca pewna, czy jej si臋 to podo­ba. Kati to 艣liczna dziewczyna, bardzo kochana oso­ba, mog艂a by膰 naprawd臋 wspania艂膮 偶on膮, r贸wnie偶 dla Anastasa.

A jednocze艣nie we wn臋trzu Antonii zaczyna艂 two­rzy膰 si臋 mur. Co艣 si臋 burzy艂o.

Uprzedzenia?

Tego Toni膮 nie wiedzia艂a. A偶 tak bardzo nie zag艂臋­bia艂a si臋 w siebie. Pami臋ta艂a Raij臋. Pami臋ta艂a 偶ywe ob­razy, jakie p贸藕niej malowa艂y przed ni膮 s艂owa Raiji. Przera偶aj膮ce motywy, zabarwione krwi膮 i ciemno­艣ci膮. I ta l艣ni膮ca z艂ota bogini, kt贸r膮 nale偶a艂o chroni膰 i strzec jej za wszelk膮 cen臋.

Antonia nie by艂a pewna, czy te obrazy przypad艂y jej do gustu. Przera偶a艂o j膮, 偶e kto艣 mo偶e mie膰 tak sil­n膮 wiar臋. A podw贸jnie przera偶aj膮ce by艂o to, 偶e ci lu­dzie oddawali cze艣膰 rzeczy, przedmiotowi.

Czu艂a l臋k przed ludem, kt贸ry ca艂膮 sw膮 ufno艣膰 pok艂a­da艂 w figurze, b臋d膮cej dzie艂em ludzkich r膮k. Jumala mu­sia艂a sk膮d艣 si臋 wzi膮膰. Jumala nie zosta艂a zrobiona po to, by oddawa膰 jej cze艣膰 i j膮 wielbi膰. Mia艂a cieszy膰 oczy.

Wszystko inne by艂o przera偶aj膮ce, a dla Antonii nie­zrozumia艂e.

- Kati m贸wi艂a, 偶e ja ju偶 istniej臋 w historii jej ludu - powiedzia艂a Antonia. Nie da艂o si臋 nie zauwa偶y膰, 偶e g艂os jej przy tym odrobin臋 zadr偶a艂.

Anastas rozsznurowa艂 obuwie. Wci膮偶 by艂o sztyw­ne od s艂onej morskiej wody. Niewygodnie mie膰 je na nogach. Turzyca wprawdzie trzyma艂a ciep艂o, lecz nie by艂a ju偶 mi臋kka. Nie spojrza艂 na Antoni臋, dop贸ki bo­sy nie zacz膮艂 rozpina膰 bluzy.

- Nie mo偶esz jeszcze w niej by膰 - stwierdzi艂 Anastas.

- Powiedzia艂a, 偶e b臋d臋 stanowi膰 cz臋艣膰 historii jej ludu - poprawi艂a si臋 wtedy Antonia. - Grigorij tak偶e. M贸wi艂a, 偶e w艂a艣nie dlatego przys艂ano j膮, 偶eby mi po­mog艂a. I rzeczywi艣cie si臋 przyda艂a. Kiedy patrz臋 wstecz, widz臋, 偶e gdyby Kati si臋 nie zjawi艂a, staliby­艣my si臋 ci臋偶arem dla wszystkich innych. Nie umiem tego wyja艣ni膰. To cz臋艣膰 tego, co po prostu musz臋 za­akceptowa膰. To, o czym wiem, 偶e si臋 zdarzy艂o, lecz czego sensu nie widz臋...

- Nie wspomina艂a, 偶e ja r贸wnie偶 b臋d臋 stanowi艂 cz臋艣膰 wielkiej historii ludu Konda? - spyta艂 Anastas, kt贸ry siedzia艂 ju偶 go艂y od pasa w g贸r臋 nad stosem brudnej odzie偶y.

- M贸wi艂a przecie偶, 偶e ty staniesz si臋 jej przezna­czeniem - przypomnia艂a cicho Antonia. - A jej zada­niem jest utrzyma膰 r贸d - doda艂a w zamy艣leniu. W jej spojrzeniu pojawi艂a si臋 odrobina weso艂o艣ci. - Mo偶na powiedzie膰, 偶e b臋dziesz wa偶ny w ich historii, je艣li po­mo偶esz jej wype艂ni膰 to zadanie.

Anastas zaczerwieni艂 si臋. Zarumieni艂 si臋 jak ch艂op­czyk, a to rozz艂o艣ci艂o go do tego stopnia, 偶e policzki jesz­cze bardziej mu zapa艂a艂y, zw艂aszcza 偶e u艣miech Antonii stawa艂 si臋 coraz szerszy, coraz bardziej rozweselony.

- Wiem, 偶e zrobi艂e艣 wszystko, 偶eby jej nie ulec - stwierdzi艂a Antonia. - Mo偶e wi臋c najlepiej zrobisz, dzi臋kuj膮c Stw贸rcy za to, 偶e Kati odesz艂a. Za to, 偶e nie by艂o jej tutaj, kiedy wr贸ci艂e艣. Zamierza艂e艣 chyba zro­bi膰 ten krok, kt贸ry was dzieli艂, prawda?

Anastas kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Mo偶e nie powiniene艣 tego robi膰. Mo偶e raczej trzeba powiedzie膰 sobie, 偶e tak, jak si臋 sta艂o, jest naj­lepiej. Zapomnie膰 o Kati.

Zapomnie膰 o Kati?

Te s艂owa na trwa艂e utkwi艂y mu w g艂owie.

Zajrza艂 do skrzyni z ubraniem i znalaz艂 koszul臋, kt贸r膮 szybko naci膮gn膮艂. Umy膰 m贸g艂 si臋 p贸藕niej. To nic, 偶e czu膰 od niego potem i morzem, nocami sp臋­dzonymi w lesie i na bagnach.

Zmieni艂 spodnie, nie przejmuj膮c si臋 obecno艣ci膮 An­tonii. Ta kobieta nie by艂a nie艣mia艂ym kwiatuszkiem znad Ba艂tyku czy znad brzeg贸w Morza Czarnego. Wy­ros艂a w艣r贸d wichr贸w wiej膮cych z p贸艂nocy. Ju偶 wcze艣­niej mia艂a okazj臋 ogl膮da膰 rozebranych m臋偶czyzn.

Zapomnie膰 o Kati.

Rzeczywi艣cie, to jakie艣 wyj艣cie. M贸g艂 usi膮艣膰 i pa­trze膰 jedynie w przysz艂o艣膰. M贸g艂 nazywa膰 j膮 dziwn膮 dziewczyn膮, kt贸r膮 kiedy艣 pozna艂. Podobno c贸rk膮 sza­mana. Z rejon贸w bardziej na po艂udnie nad Obem.

M贸g艂 zapomnie膰 o Kati.

Anastas spr贸bowa艂 j膮 sobie wyobrazi膰. Widzia艂 jej nie艣mia艂y u艣miech, prosty nos i czo艂o wznosz膮ce si臋 ponad brwiami. Widzia艂 jej jasne szare oczy, kt贸re nie mia艂y zwyczaju ust臋powa膰. Usta u艣miechaj膮ce si臋 ostro偶nie, policzki, kt贸re zawsze wydawa艂y si臋 mi臋ksze od jedwabiu i mi臋ksze od aksamitu. Wci膮偶 pami臋­ta艂 dotyk tych materii na sk贸rze. Jedwab by艂 taki ch艂od­ny i ci臋偶ki, aksamit jak delikatna pieszczota, niemal jak futerko rozbawionego kociaka. Tak, wci膮偶 to pami臋ta艂.

I pami臋ta艂 te偶 Kati.

Jej w艂osy, si臋gaj膮ce a偶 do w膮skiej talii. Prost膮 grzywk臋 wisz膮c膮 nad brwiami. Brwi r贸wnie偶 mia艂a proste. Biodra rozk艂ada艂y si臋 bujnie i jako wytrawny znawca koni w my艣lach bezczelnie nazywa艂 j膮 roz­p艂odow膮 klacz膮.

Pami臋ta艂, 偶e jej bluzki zrobi艂y si臋 ciasne po tym, jak zbyt d艂ugo je gotowa艂a. Guziki musia艂y toczy膰 ci臋偶k膮 walk臋.

O, tak, pami臋ta艂.

I nagle zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, jak te偶 ona zapami臋­ta艂a jego. Czy jako stosunkowo wysokiego m臋偶czy­zn臋 o ciemnych, prostych w艂osach i d艂ugich nogach?

Zastanawia艂 si臋, czy jest pi臋kny w jej wspomnie­niach. Czy zapami臋ta艂a jego g艂os? On doskonale pa­mi臋ta艂 barw臋 jej g艂osu. Pami臋ta艂 jej 艣miech. Wci膮偶 rozbrzmiewa艂 mu w g艂owie.

Nigdy nie widzia艂, 偶eby p艂aka艂a. Nigdy nie widzia艂, jak jej twarz staje si臋 obca w po偶膮daniu.

W艂a艣ciwie jej nie zna艂, co wi臋cej - 艣wiadomie do te­go d膮偶y艂. To on nie da艂 im szansy, by si臋 naprawd臋 poznali.

Zapomnie膰 o Kati?

- Nie mog臋 jej zapomnie膰, Antonio - o艣wiadczy艂. Chyba w pe艂ni zrozumia艂 to dopiero teraz. - Pojad臋 za ni膮. Ona sta艂a si臋 moim przeznaczeniem.

5

- To szale艅stwo pozwoli膰 Anastasowi jecha膰 tam samemu - o艣wiadczy艂 Grigorij. - On nie wie, na co si臋 porywa. W gruncie rzeczy wci膮偶 jest zielony.

Antonia znalaz艂a pow贸d zw膮tpienia.

- Zielony? - powt贸rzy艂a. - Tak wiele prze偶y艂 razem z tob膮, a ty nazywasz go zielonym? S膮dzi艂am, 偶e po tym wszystkim zd膮偶y艂 dojrze膰.

- To w niczym nie pomaga - upiera艂 si臋 Grigorij. - Anastas pozostanie zielony bez wzgl臋du na to, jak wielu dramatycznych wydarze艅 by艂 艣wiadkiem. On nie wie, w co si臋 wpl膮tuje. Nie wie, co go tam spotka. Dla cz艂owieka z zewn膮trz mieszanie si臋 w ich sprawy jest niebezpieczne. Czy wy艣cie nigdy nie s艂uchali Kati? Owszem, to mi艂a dziewczyna, lecz gdy chodzi艂o o Jumal臋, nie by艂a sk艂onna ust膮pi膰 nawet o cal. S膮dzi­cie, 偶e ci starzy ust膮pi膮? My艣licie, 偶e pozwol膮, z臋by kto艣 z zewn膮trz zanadto si臋 do bogini zbli偶y艂?

Antonia nie umia艂a zaprotestowa膰.

- Anastas m贸wi powa偶nie.

Grigorij westchn膮艂. Spl贸t艂 swoje palce z jej palca­mi. Antonia na pewno ma racj臋. Zwykle j膮 miewa艂a. Trudno 偶y膰 z kim艣, kto tak rzadko si臋 myli. Ale dla niego by艂a jedyn膮.

- Dla nas wszystkich by艂oby najlepiej, gdyby tego nie robi艂. - Grigorij potrafi艂 patrze膰 daleko, chocia偶 jego oczy nie widzia艂y. - Czy wci膮偶 jeste艣 odwa偶na, moja Antonetto? - spyta艂, 艣ciskaj膮c j膮 za r臋k臋. - Czy masz w sobie tyle odwagi, 偶eby pojecha膰 do Konda? Zaryzykujesz nara偶enie si臋 na gniew Jumali?

- Nie musisz blu藕ni膰 - stwierdzi艂a Antonia. - Cho­cia偶 my nie umiemy w ni膮 uwierzy膰, to przecie偶 ona wiele znaczy dla innych.

- Potrafi臋 szanowa膰 ludzi - powiedzia艂 Grigorij, powa偶niej膮c. - Bez wzgl臋du na to, w co wierz膮. Je艣li 偶yj膮 i czyni膮 godnie. Je艣li troszcz膮 si臋 o innych. Ale w chwili, gdy depcz膮 po innych, 偶eby samemu i艣膰 na­prz贸d, to wtedy przestaj臋 dostrzega膰 w nich wielko艣膰. W wierze, kt贸ra m贸wi, 偶e kto艣 jest wi臋cej wart od in­nych, nie dostrzegam 偶adnego sensu...

Antonia ju偶 kiedy艣 to s艂ysza艂a. O innych sprawach. Grigorij widzia艂 艣wiat w kolorach czarnym i bia艂ym. Widzia艂 tylko dobro i z艂o. Dla niego nie istnia艂y 偶adne odcienie. Kierowa艂 si臋 uczuciami - a te zawsze by艂y w nim silne, ponad wszystko inne stawia艂 poczucie spra­wiedliwo艣ci. Zawsze m贸wi艂 to, co my艣la艂. Nigdy nie wy­biera艂 drogi na skr贸ty. Niewielu ludzi potrafi艂o tak 偶y膰.

- Nie mo偶emy pozwoli膰, 偶eby Anastas wyjecha艂 sam - powiedzia艂a Antonia.

Ba艂a si臋 jecha膰. Ba艂a si臋, 偶e Grigorij zechce si臋 do niego przy艂膮czy膰. Ba艂a si臋 nie tyle o Anastasa, co o Gri­gorija. Ch艂opaka Kati mimo wszystko polubi艂a. Grigo­rij za艣 ze swymi skrajnymi opiniami na pewno nie zo­stanie zaakceptowany przez wyznawc贸w Jumali.

Mimo to nie mogli pozwoli膰, aby Anastas wyru­szy艂 samotnie. Sta艂 si臋 dla nich niemal jak brat.

- Jestem ju偶 dostatecznie doros艂y, 偶eby radzi膰 sobie bez opiekunki - stwierdzi艂 Anastas. Chcia艂 jecha膰 sam.

- Warto zabra膰 ze sob膮 rodzin臋, skoro si臋 wybie­rasz w zaloty - stwierdzi艂 Grigorij. Ani s艂owem nie wspomnia艂, 偶e niepokoi si臋 o ch艂opaka. Obaj bardzo si臋 pilnowali, by szanowa膰 nawzajem swoj膮 dum臋, by przypadkiem nie urazi膰 drugiego. - Mo偶e ci si臋 przy­da膰 starszy, m膮drzejszy brat, gdy b臋dziesz rozmawia艂 z krewnymi przysz艂ej 偶ony. Czyjej ojciec nie jest na­czelnym szamanem? To moja jedyna szansa pozna膰 kogo艣 takiego. Chcesz mnie pozbawi膰 tej rado艣ci?

Uda艂o im si臋 zdoby膰 miejsce na statku towaro­wym, 偶egluj膮cym na po艂udnie wzd艂u偶 Obu. Statek zmierza艂 a偶 do Tobolska. Musieli wysi膮艣膰 przed Chanty - Mansijskiem. Tam nale偶a艂o zdoby膰 konie. Na 艣rodku Niziny Zachodniosyberyjskiej nie powin­no to stanowi膰 problemu.

Czuli, 偶e stan臋li na ziemi nale偶膮cej do ksi膮偶膮t Konda. Czuli, 偶e s膮 tu obcy. Czuli na sobie rzucane ukrad­kiem spojrzenia.

- Wsz臋dzie ludzie tak patrz膮 na obcych - stwierdzi艂 Grigorij trze藕wo, kiedy Antonia usi艂owa艂a mu to opi­sywa膰. Nie pozwala艂 sobie ulega膰 偶adnym nastrojom.

Anastas usi艂owa艂 dogada膰 si臋 w sprawie koni z cz艂owiekiem, kt贸rego im wskazano. Antonia obej­rza艂a zwierz臋ta, Grigorij zbada艂 je dotykiem. Anastas nie by艂 g艂upcem, gdy chodzi艂o o konie. Wszyscy tro­je wiedzieli, jakich wierzchowc贸w chc膮 i dlaczego. Lokalny handlarz koni r贸wnie偶 poj膮艂, 偶e ma do czy­nienia z lud藕mi, kt贸rzy znaj膮 si臋 na rzeczy. Ale pr贸­by oszukania si臋 nawzajem nale偶a艂y do zwyczaju, ani sprzedaj膮cy, ani kupuj膮cy nie byliby zadowoleni, nie podj膮wszy pr贸b ubicia jeszcze lepszego interesu.

- Ty nie rozumiesz - powiedzia艂a Antonia do Gri­gorija. Rozgl膮da艂a si臋 w ko艂o. Domy by艂y tu niskie, sta艂y zbite w gromadki, podobnie jak w innych miej­scach. Te domy wcale nie wygl膮da艂y inaczej, ludzie tak偶e nie mieli w sobie nic osobliwego. Po podw贸r­kach biega艂y psy i kury. Dzieciaki gapi艂y si臋 na nich bez cienia za偶enowania. Stawa艂y przed nimi, beztro­sko d艂uba艂y w zadartych nosach i wpatrywa艂y si臋 w nich bez s艂owa. Doro艣li nauczyli si臋 skrywa膰 cie­kawo艣膰. Nauczyli si臋 spogl膮da膰 ukradkiem, zerka膰 z ukosa, odwraca膰 wzrok, gdy s膮dzili, 偶e zostali od­kryci. Tak dzia艂o si臋 wsz臋dzie, co do tego Grigorij mia艂 racj臋, lecz mimo wszystko tutaj by艂o inaczej.

- To troch臋 tak, jakby oni wiedzieli, kim jeste艣my - stwierdzi艂a Antonia po chwili.

Sprzedaj膮cy szeroko u艣miecha艂 si臋 do Anastasa. Wida膰 dobijali targu.

- Tak jakby na nas czekali, Grigoriju!

- Masz jakie艣 wizje - rzek艂 艂agodnie. - Co艣 sobie wmawiasz, moja kochana. Ci ludzie nie s膮 bardziej ja­snowidzami ni偶 gdzie indziej. To jest ca艂kiem po pro­stu niemo偶liwe.

Antonia ze swej strony nie uwa偶a艂a, aby to mia艂o jakikolwiek zwi膮zek z jasnowidzeniem. Czu艂a, 偶e oni wiedz膮.

Transakcja zosta艂a zako艅czona. Mieli teraz trzy ko­nie pod wierzch, czwartego jucznego. Sprzedawca wy­gl膮da艂 na do艣膰 zadowolonego. Wprost bi艂a od niego 偶yczliwo艣膰, gdy pomaga艂 Anastasowi doprowadzi膰 zwierz臋ta do miejsca, gdzie czekali Grigorij i Antonia.

- Podr贸偶ujecie na wsch贸d? - dopytywa艂 si臋 m臋偶­czyzna. - Niewielu obcych si臋 tu zatrzymuje. Wi臋k­szo艣膰 jedzie na po艂udnie, wzd艂u偶 Irtysza. Albo pod膮­偶a dalej wzd艂u偶 Obu.

M贸wi艂 po rosyjsku, lecz mia艂 taki sam akcent jak Kati. Antonia by艂a pewna, 偶e Grigorij r贸wnie偶 go wy­chwyci艂. Anastas tak偶e powinien zwr贸ci膰 na to uwag臋.

- No tak. - Grigorij spojrza艂 w t臋 stron臋, z kt贸rej dochodzi艂 g艂os.

Wi臋kszo艣膰 obcych unika艂a rozmowy z nim. Nie wiedzieli, jak maj膮 go traktowa膰. Ludzie bali si臋 jego 艣lepoty. Handlarz koni nie by艂 wyj膮tkiem. Zak艂opo­ta艂 si臋 i pr臋dko odwr贸ci艂 wzrok, nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym, 偶e Grigorij nie mo偶e zobaczy膰 jego gestu.

- Mo偶na powiedzie膰, 偶e jeste艣my tu przejazdem - ci膮gn膮艂 Grigorij. - Szukamy.

- Przybywacie zza g贸r? - spyta艂 m臋偶czyzna z pew­nym napi臋ciem.

Antonia dostrzeg艂a w jego spojrzeniu lekkie waha­nie. Cz艂owiek wydawa艂 si臋 zmieszany.

- Z Moskwy? A mo偶e z Jekaterynburga? 呕o艂nierze cara stacjonowali r贸wnie偶 w mie艣cie w艣r贸d g贸r. Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e ten cz艂owiek usi­艂owa艂 si臋 czego艣 dowiedzie膰. Chcia艂 wiedzie膰/kim oni s膮. Chcia艂 potwierdzenia, 偶e nie s艂u偶膮 carowi.

- Przybywamy z p贸艂nocy, z p贸艂nocnych rejon贸w nad rzek膮 Nadym - odpar艂 Grigorij.

Teraz Antonia wyra藕nie dostrzeg艂a wyraz ulgi, kt贸ry przemkn膮艂 po twarzy m臋偶czyzny. Zorientowa­艂a si臋, 偶e on zrozumia艂. Zreszt膮 gdyby ocenia膰 ich po wygl膮dzie, wygl膮dali chyba jak najdziwniejsi szpie­dzy, jakich tylko mog艂a wys艂a膰 armia.

- Szukamy pewnej kobiety - odezwa艂 si臋 Anastas. Antonia chcia艂a go przestrzec, powiedzie膰, 偶e nie powinien wyjawia膰 zbyt wiele, 偶e zbyt wcze艣nie jesz­cze o tym m贸wi膰, lecz by艂o ju偶 za p贸藕no.

- Glikerii Judiny - doda艂 Anastas. Antonia nigdy nie pozna艂a nazwiska Kati, nigdy zreszt膮 jej o to nie pyta艂a, a Kati sama go nie wyja­wi艂a. Jednak偶e Anastas je zna艂. A wi臋c co艣 dla niej znaczy艂, na tyle, 偶e mu zaufa艂a.

- Ach, tak? - powiedzia艂 m臋偶czyzna, 偶uj膮c prymk臋. D艂ugo na nich patrzy艂. Nie by艂 to stary cz艂owiek, lecz wiatr i s艂o艅ce pomarszczy艂y mu sk贸r臋, kt贸ra wy­gl膮da艂a jak wygarbowany rzemie艅. Oczy mia艂 bystre, 偶ywe, wiele widz膮ce. Antonii przysz艂o do g艂owy, 偶e z ca艂膮 pewno艣ci膮 wyr贸s艂 pod go艂ym niebem. Dobrze zna艂 si臋 na koniach. Traktowa艂 zwierz臋ta z natural­no艣ci膮, jak膮 niewielu mog艂o si臋 pochwali膰.

- Zwykle ludzie pytaj膮 o samego starego Judina - rzek艂 w ko艅cu, prze偶uwaj膮c.

Patrzy艂 na nich, jak gdyby spodziewa艂 si臋, 偶e kt贸­re艣 z nich co艣 powie. Oni jednak milczeli. Antonia zmusi艂a si臋, 偶eby popatrze膰 na niego ze swobod膮, wy­czekuj膮co.

- Tak, tak, Glikeria... - Pauzy mi臋dzy s艂owami by­艂y d艂u偶sze ni偶 s艂owa. - Nie zawsze dobrze jest pyta膰 nie w czas o ni膮 albo o jej rodzin臋.

- Jeste艣my tu obcy - przypomnia艂 Anastas. - Bez pytania trudno by nam by艂o j膮 odnale藕膰.

M臋偶czyzna roze艣mia艂 si臋, jakby wyja艣nienia Anastasa ogromnie go rozbawi艂y. Antonia nie bardzo po­trafi艂a zrozumie膰, co w tym takiego zabawnego.

- Rzeczywi艣cie, jeste艣cie tu obcy - powiedzia艂 w ko艅cu m臋偶czyzna. - I jako obcy musicie mie膰 bardzo istot­ny pow贸d, je艣li chcecie odwiedzi膰 t臋 rodzin臋. Bez tego nikt wam nie powie, gdzie ich szuka膰. My tutaj trzy­mamy si臋 razem. W艂a艣ciwie jeste艣my jedn膮 wielk膮 ro­dzin膮. Chronimy si臋 nawzajem.

- M贸j brat zakocha艂 si臋 w ich c贸rce - wyja艣ni艂 Gri­gorij. Potrafi艂 nada膰 swemu g艂osowi ton ch艂odniejszy od mro藕nego powiewu polarnych wichr贸w w 艣rodku zimy. - Jedziemy w konkury. Starszym braciom na nic si臋 nie zda opieranie si臋 woli m艂odo艣ci - doda艂, 偶eby podkre艣li膰, i偶 jego zachwyt jest r贸wnie niewielki jak ten, kt贸rego oczekiwa艂 tutaj. - Kati to pi臋kna dziewczy­na - ci膮gn膮艂. - A ten m艂ody kozio艂 upar艂 si臋, 偶e nie znaj­dzie r贸wnie dobrej narzeczonej na p贸艂nocy, nad Zato­k膮 Obsk膮. W naszej rodzinie nie zmuszamy m艂odych do 偶eniaczki wbrew w艂asnej woli. Przyrzek艂em mu, 偶e spr贸bujemy przynajmniej rozpyta膰. Niech jej rodzina decyduje. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie b臋dzie to dla nich 艂a­twiejsze ni偶 dla nas. My woleliby艣my, 偶eby znalaz艂 so­bie dziewczyn臋, kt贸r膮 znamy. Ze znajomej rodziny...

Antonia podziwia艂a Grigorija. Wypowiedzia艂 imi臋 Kati. Da艂 do zrozumienia, 偶e jest przeciwny temu zwi膮zkowi. Ju偶 lepiej nie m贸g艂 przedstawi膰 sprawy, z kt贸r膮 przybywa艂.

R贸wnie偶 m臋偶czyzna od koni si臋 namy艣li艂.

- Rodzina Judin贸w nie przepada za niespodziewa­nymi wizytami - rzek艂 w ko艅cu. - Ale wy nie b臋dzie­cie takimi go艣膰mi.

Nie wyja艣ni艂, dlaczego, lecz Antonia i tak mia艂a swoje podejrzenia.

- Mo偶ecie pojecha膰 na wsch贸d - ci膮gn膮艂 handlarz, r臋k膮 wskazuj膮c jakie艣 miejsce gdzie艣 poza miastem. - Prosto na wsch贸d. Nie musicie si臋 spieszy膰. Rzeki p艂yn膮 tu dziwnymi zakolami. Bez wzgl臋du na wszyst­ko, trzymajcie si臋 po艂udniowego brzegu. Rozbijcie ob贸z i posilcie si臋, na pewno zg艂odniejecie.

- A co potem? - spyta艂 Grigorij. - Jak d艂ugo mamy czeka膰?

- Je艣li oni b臋d膮 chcieli si臋 z wami zobaczy膰, to was znajd膮. Jeszcze przed wieczorem.

Anastas w napi臋ciu kiwn膮艂 g艂ow膮. On to zaakcepto­wa艂. Przysta艂by chyba na ka偶dy warunek, byleby tyl­ko doprowadzi艂o to do ponownego spotkania z Kati.

Zrobili tak, jak powiedzia艂 handlarz koni. Pojecha­li na wsch贸d, trzymaj膮c si臋 Obu. Tu i 贸wdzie do wiel­kiej, pot臋偶nej rzeki wpada艂y boczne odnogi.

Przez ca艂y czas trzymali si臋 po艂udniowego brzegu Obu, jak i po艂udniowych brzeg贸w mniejszych rzek, p艂yn膮cych w tym samym kierunku co Ob.

Grigorij jecha艂 sam. Jeszcze w domu 膰wiczy艂, by da膰 sobie rad臋. Tam nie potrzebowa艂 nikogo za prze­wodnika, znal swego konia, a ko艅 zna艂 teren. Teraz przywi膮zali jego wierzchowca do konia Antonii, tak by艂o najbezpieczniej, bo chocia偶 poruszali si臋 tu po terenie p艂askim i otwartym, to jednak obcym.

Jechali r贸wnym tempem do艣膰 d艂ugo, a偶 do p贸藕ne­go popo艂udnia. Mo偶e celowo si臋 nie spieszyli.

- Nie powinni艣my zapuszcza膰 si臋 zbyt daleko - za­uwa偶y艂 Anastas.

Oczyma wodzi艂 nieustannie doko艂a. Szuka艂 艣lad贸w 偶ycia, szuka艂 ludzi. Czu艂, 偶e kto艣 ich obserwuje, lecz nie potrafi艂 pokaza膰 palcem i powiedzie膰 dok艂adnie, gdzie si臋 ukrywa.

- Nic im nie zaszkodzi, je艣li troch臋 si臋 porozgl膮daj膮, nim nas znajd膮 - powiedzia艂 Grigorij leniwie. Ta jazda przypomina艂a mu dawne dni i wywo艂ywa艂a przyjemne uczucia. Wype艂ni艂o go co艣 na kszta艂t po­czucia wolno艣ci i oczekiwania.

- Porozgl膮daj膮? - spyta艂a Antonia zgry藕liwie. - Nie s膮dzisz, 偶e przez ca艂y czas maj膮 nas na oku? Nie s膮­dzisz, 偶e zatrzymaliby nas w jakikolwiek spos贸b, gdy­by艣my pr贸bowali zapu艣ci膰 si臋 zbyt daleko?

呕aden z m臋偶czyzn jej nie odpowiedzia艂.

Dotarli do zielonej r贸wniny nad rzek膮, z k臋p膮 za­ro艣li nad zakolem w miejscu, gdzie r贸wnina si臋 ko艅­czy艂a, i tu postanowili si臋 zatrzyma膰.

Kiedy ju偶 przywi膮zali konie, Antonia stan臋艂a, marszcz膮c brwi. M臋偶czy藕ni znie艣li jedzenie i garnki na kamienisty brzeg, tu偶 za zakolem Obu. Na dru­gim brzegu r贸s艂 g臋sty li艣ciasty las. Ka偶dy zdo艂a艂by si臋 w nim ukry膰. Ale Toni膮 mia艂a swobodny widok a偶 na 艣rodek prze艂omu rzeki.

Ta okolica wydawa艂a si臋 taka znajoma, ca艂y ten ob­raz, jaki si臋 przed ni膮 roztacza艂. Jak gdyby ju偶 tu kie­dy艣 by艂a...

Ona albo...

Raija.

Antonia zamkn臋艂a oczy, jakby z nadziej膮, 偶e gdy zn贸w je otworzy, ujrzy co艣 zupe艂nie innego.

Pami臋ta艂a histori臋 Raiji. Pami臋ta艂a brzmienie jej g艂osu, gdy o tym opowiada艂a. Gdy m贸wi艂a o dziew­czynie, kt贸ra straci艂a nad rzek膮 ukochanego.

To mog艂a by膰 jakakolwiek rzeka, nie musia艂a by膰 wcale ta. Rosja pe艂na by艂a wij膮cych si臋 rzek.

Ale oni znale藕li si臋 na 艂膮kach Jumali.

Antonia nie chcia艂a przyj膮膰 tego do wiadomo艣ci.

To by by艂o za wiele, za du偶o zbieg贸w okoliczno艣ci. Nie chcia艂a uzna膰, 偶e za tym wszystkim kryje si臋 po prostu przypadek. Jej rozum opiera艂 si臋 jednak przed tym prze艣wiadczeniem tak bardzo, 偶e a偶 ciarki prze­chodzi艂y jej po plecach.

Antonia rozwi膮za艂a wst膮偶k臋, kt贸r膮 nosi艂a we w艂o­sach, i zawi膮za艂a j膮 od nowa. Mia艂a teraz wyt艂uma­czenie swojej opiesza艂o艣ci.

Nie mog艂a powiedzie膰 o swych odczuciach ani Gri­gorijowi, ani Anastasowi.

Upiekli na ogniu suszone mi臋so, troch臋 je przypa­lili. Zjedli razem z kwa艣nym chlebem, popili kwasem wprost z glinianego dzbana. Oblizali t艂uszcz z pal­c贸w. W ciszy popo艂udnia ogarn臋艂o ich rozleniwienie. U艂o偶yli si臋 w trawie i wpatrywali si臋 w niebo. Patrzy­li na chmury, sun膮ce w g贸rze niczym k艂臋bki we艂ny al­bo zb艂膮kane owce.

Antonia zapami臋tywa艂a ka偶de drzewo. Zapami臋ty­wa艂a wszystko. W my艣lach dobiera艂a s艂owa tak, by mog­艂a p贸藕niej opisa膰 to miejsce tak dok艂adnie, by inni po­trafili je sobie wyobrazi膰. Nie tylko s膮dzi膰, 偶e je widz膮.

Najprawdopodobniej robi艂a to zupe艂nie niepo­trzebnie. Antonia doskonale wiedzia艂a, komu chce to opisa膰 i dlaczego.

I r贸wnie mocn膮 艣wiadomo艣膰 mia艂a, 偶e zapewne ju偶 nigdy w 偶yciu nie zobaczy Raiji.

Mimo to jednak musia艂a to zrobi膰.

Grigorij spa艂.

- My艣lisz, 偶e przyjd膮? - Anastas przetoczy艂 si臋 na brzuch. Zerwa艂 藕d藕b艂o trawy i wsun膮艂 je mi臋dzy z臋by. - Wygl膮da艂em ich, ale widz臋 tylko drzewa, rzek臋 i r贸w­nin臋. A jestem w tym wy膰wiczony. P贸艂 偶ycia sp臋dzi艂em na wypatrywaniu wroga w艣r贸d drzew i zaro艣li...

- Kati niemal wr臋cz prosi艂a, 偶eby艣 za ni膮 przyjecha艂 - powiedzia艂a Antonia, nie odrywaj膮c oczu od chmur. W czytaniu z nich tkwi艂o prawie wyzwanie. Dopatry­wanie si臋 w nich figur przenosi艂o j膮 niemal w rodzaj ba­艣ni, pozwala艂o pozna膰 mow臋 stoj膮c膮 ponad wszystkimi mowami, poniewa偶 to sama natura stworzy艂a niebo. - Oczywi艣cie, 偶e przyjd膮 - doda艂a.

Teraz i ona obr贸ci艂a si臋 na brzuch, opar艂a g艂ow臋 na z艂o偶onych d艂oniach.

- Ale oni daj膮 nam r贸wnie偶 do zrozumienia - ci膮g­n臋艂a - 偶e Kati nie nale偶y do zwyczajnej rodziny. Zda­jesz sobie z tego spraw臋?

Anastas kiwn膮艂 g艂ow膮. Piwne oczy zn贸w rozejrza艂y si臋 wko艂o, r贸wnie偶 teraz nic nie znalaz艂y. I nikogo.

- W domu chyba troch臋 si臋 pod艣miewali艣my z te­go, 偶e jest c贸rk膮 szamana... - westchn臋艂a Antonia.

- C贸rk膮 dwojga szaman贸w - poprawi艂 j膮 Anastas. Nie powiedzia艂 tego dla 偶artu. R贸wnie偶 on, podob­nie jak Antonia, wyczuwa艂, 偶e tutaj mia艂o to znacze­nie. Przydawa艂o rangi.

- Nie zauwa偶y艂am 偶adnych 偶o艂nierzy, kiedy jecha­li艣my przez Chanty - Mansyjsk - rzek艂a Antonia za­my艣lona. - Ale ten cz艂owiek, od kt贸rego kupili艣my konie, by艂 bardzo podejrzliwy. My艣lisz, 偶e kto艣 tu niedawno by艂? I 偶e dlatego s膮 tacy ostro偶ni? Czy te偶 zawsze tak maj膮 w zwyczaju?

- To ostatnie przera偶a mnie najbardziej - odpar艂 Anastas zachrypni臋tym g艂osem. - Mo偶e mia艂a艣 racj臋, Toniu, mo偶e powinienem o niej zapomnie膰. Nie wiem jednak, czy bym potrafi艂. Zastanawiam si臋 nad tym i tyle mnie tu przera偶a. Czy ty r贸wnie偶 tego nie czujesz? Nie masz wra偶enia, 偶e tu jest jako艣 dziwnie? Antonia kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Ale nawet je艣li bym o tym wiedzia艂, to i tak bym tu przyjecha艂. Nigdy dot膮d nie spotka艂em kogo艣 takie­go jak ona. Dopiero gdy by艂em od niej daleko, napraw­d臋 si臋 do niej zbli偶y艂em. Rozumiesz, o czym m贸wi臋? Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e to nie brzmi zbyt rozs膮dnie...

- Nigdy wcze艣niej nie zakocha艂e艣 si臋 w 偶adnej dziewczynie - stwierdzi艂a Antonia. - Jeste艣 z rodza­ju tych, kt贸rzy wpadaj膮 po same uszy, a偶 im si臋 w g艂owie kr臋ci. A wtedy jeste艣 stracony i nie ma dla ciebie ratunku. Poszed艂by艣 za Kati bodaj w ogie艅 pie­kielny, gdyby tak by艂o trzeba, m贸j drogi. Ale nie s膮­dz臋, 偶e jest a偶 tak 藕le. Chocia偶 s膮 bardzo ostro偶ni. Pami臋tasz chyba, jak m贸wi艂a, i偶 jej ojciec jest naczel­nym szamanem ca艂ego rejonu Konda. Jasne wi臋c, 偶e musi zachowa膰 ostro偶no艣膰 w tym, z kim si臋 zadaje. Zapewne by艂by niez艂ym pi贸rkiem do kapelusza ar­mii, czy偶 nie? I... zapewne on jest jednym z tych, kt贸­rzy wiedz膮, gdzie jest Jumala.

W ciszy, jaka nast膮pi艂a, wydawa艂o si臋, 偶e przez ko­rony drzew rosn膮cych nad brzegiem przeszed艂 szum. Zar贸wno Antonia, jak i Anastas drgn臋li. W tym oto­czeniu 艂atwo da膰 si臋 uwie艣膰 przes膮dom.

- Nie zamierzam prosi膰, 偶eby mi j膮 pokaza艂 - cierp­ko zauwa偶y艂 Anastas. - Mam przynajmniej troch臋 tak­tu. To w艂a艣ciwie do艣膰 nieprawdopodobne, ile w cz艂o­wieku zostaje z tego, czego nauczy艂 si臋 jako dzieciak.

Poniewa偶 Antonia si臋 nie odezwa艂a, podj膮艂:

- My艣lisz, 偶e i ja b臋d臋 nosi艂 czerwony str贸j, je藕dzi艂 po ca艂ej okolicy i zbiera艂 monety dla bogini? Nie wiem, czy bym si臋 do tego nadawa艂. Nie najlepiej idzie mi zmuszanie do zap艂aty tych, kt贸rzy nic nie maj膮. Ciekaw jestem, czy od wszystkich 偶膮daj膮 tyle samo. To by by艂o niesprawiedliwe. Ta wiara mog艂a­by by膰 r贸wnie dobra jak inne, je艣li tylko dbaliby o to, by bra膰 du偶o od tych, kt贸rzy maj膮 du偶o, a ma艂o od tych, kt贸rzy maj膮 ma艂o...

Anastas m贸wi艂 i m贸wi艂. S艂owa sypa艂y si臋 jak groch. Wida膰 by艂 zdenerwowany.

- Jak my艣lisz, a mo偶e mam by膰 dla nich tylko roz­p艂odowym ogierem? Mo偶e za bardzo krzy偶uj膮 si臋 we w艂asnym stadzie...?

- Nie m贸w tak o ludziach! - rozgniewa艂a si臋 Anto­nia. - Owszem, o koniach mo偶esz sobie tak m贸wi膰, ale w wypadku ludzi to brzmi bezwstydnie.

- Od kiedy zrobi艂a艣 si臋 taka wra偶liwa? - Anastas uni贸s艂 w g贸r臋 ciemne brwi. - Jeste艣 tak samo obeznana z ko艅mi jak ja, a ja, szczerze powiedziawszy, napotka­艂em wi臋cej koni, kt贸re polubi艂em, ni偶 ludzi. A偶 ciarki mnie przechodz膮 na my艣l o rym, 偶e tylko tego mog膮 ode mnie chcie膰. Powiedzia艂a przecie偶 kiedy艣, 偶e jej za­daniem jest zapewnienie przysz艂o艣ci rodowi. Oczywi­艣cie uwa偶aj膮 to za wa偶ne, Kati jest wszak dzieckiem dwojga szaman贸w. Wierz膮, 偶e jej brat umrze m艂odo, on wi臋c nie b臋dzie m贸g艂 podtrzyma膰 rodu. Kati stanowi je­dyn膮 mo偶liwo艣膰, ich krew ma 偶y膰 dalej, ale nie chc膮 mie­sza膰 jej z byle czym. Potrafi臋 sobie wyobrazi膰, 偶e to ju偶 mog艂o przynie艣膰 rezultaty w postaci potomstwa, jakie­go oni sobie nie 偶ycz膮...

- ...i dlatego pragn膮 m艂odego, silnego, pe艂nego wi­goru m臋偶czyzny, wywodz膮cego si臋 z rosyjskiej szlachty - cierpko uzupe艂ni艂a Antonia. - Czy ty s艂y­szysz, co m贸wisz, Anastas? Czy ty s艂yszysz s艂owa, kt贸re wypowiadasz? Czy te偶 po prostu tak sobie ple­ciesz?

Nie rozumia艂, o co jej chodzi.

- Anastas walczy艂 o nasz膮 spraw臋 - sucho zauwa­偶y艂 przebudzony w艂a艣nie Grigorij. - Ale by艂 ju偶 zbyt dojrza艂y, kiedy si臋 do nas przy艂膮czy艂. Zbyt d艂ugo 偶y艂 w 艣wiecie innym od naszego. To nie jego wina. Ch艂o­pak nie chcia艂 by膰 arogancki, on jest po prostu uczci­wy, Antonetto. Bezwzgl臋dnie uczciwy. Ponadto wy­daje mi si臋, 偶e ma racj臋.

Anastas prze艂kn膮艂 艣lin臋.

- Oni potrzebuj膮 艣wie偶ej krwi - stwierdzi艂 Grigo­rij z moc膮. - Ja nie wierz臋 w przepowiednie. S膮dz臋 jednak, 偶e rodzice Kati to sobie wyliczyli i nie przy­padkiem pos艂ali j膮 na p贸艂noc. Wystarczy艂o jedynie porozmawia膰 troch臋 z lud藕mi. Wszyscy wiedzieli, 偶e tamtej nocy straci艂a艣 dziecko. Nikt w ca艂ej naszej wiosce nie potrzebowa艂 pomocnej r臋ki bardziej ni偶 ty, a Anastas by艂 przystojnym m艂odym m臋偶czyzn膮, kt贸ry m贸g艂 wpa艣膰 Kati w oko...

Jego t艂umaczenie by艂o takie proste, takie rozs膮dne. Antonia nie poprosi艂a go, by wyja艣ni艂, sk膮d Kati mog­艂a wiedzie膰 o Raiji. Jak mog艂a ona, obca w tamtych stronach, wiedzie膰 o czym艣, o czym Antonia nie po­wiedzia艂a nawet Grigorijowi?

- To w niczym nie wadzi temu, by Kati pokocha­艂a Anastasa - orzek艂a Antonia.

Z przykro艣ci膮 patrzy艂a, jak na twarzy m艂odego ch艂opaka maluje si臋 coraz wi臋ksze przygn臋bienie, w miar臋 jak dok艂adniej zaczyna艂 pojmowa膰, 偶e zosta艂 zredukowany do roli rozp艂odowego ogiera, jak sam to w przyp艂ywie cynizmu okre艣li艂.

- Rzeczywi艣cie - przyzna艂 Grigorij. Pr贸bowa艂 zbytnio nie okazywa膰 w膮tpliwo艣ci. Nie zdo艂a艂 jednak sprawi膰, by jego s艂owa zabrzmia艂y tak, jakby naprawd臋 w nie wierzy艂. Czekali.

Zjawili si臋 o zmierzchu, kiedy niebo przybra艂o bar­w臋 dymu, a ich ognisko zmieni艂o si臋 w gwiazd臋 w艣r贸d mroczniej膮cego krajobrazu. T臋tent kopyt miesza艂 si臋 z szumem rzeki, z lekkim szmerem wiatru szepcz膮­cego tajemnice koronom drzew.

By艂o ich trzech. Przybyli z drugiego brzegu. Pop臋­dzili konie przez rzek臋 w miejscu, gdzie by艂a najp艂ytsza, lecz mimo to woda si臋ga艂a im do po艂owy ud, cho膰 ich wierzchowce nie zalicza艂y si臋 do najmniejszych.

Zatrzymali si臋 w pewnej odleg艂o艣ci od ogniska. Grigorij szeptem ostrzeg艂 Anastasa, by nie wstawa艂.

- Od ich decyzji zale偶y, co si臋 dalej stanie.

- Szukacie Judina? - spyta艂 jeden z nich. Potwierdzili.

- Przybywacie we w艂asnym imieniu?

- Gdyby 偶o艂nierze nas schwytali, ucieszyliby si臋 mniej wi臋cej tak samo jak z pojmania Judina - odpar艂 Grigorij.

Jeden z przyby艂ych zeskoczy艂 z konia i podszed艂 do nich d艂ugimi krokami. Obmaca艂 ich w poszukiwa­niu broni, zabra艂 no偶e.

- Judin nie lubi ryzykowa膰 - z u艣miechem wyja艣ni艂 Antonii.

By艂 to m艂ody, silny cz艂owiek, podobnie jak i dw贸ch pozosta艂ych. Wida膰 do kr臋gu szamana nie wybierano s艂abeuszy. Antonia zastanawia艂a si臋, czego mo偶e brakowa膰 temu m臋偶czy藕nie, co sprawia, 偶e nie nadaje si臋 do przed艂u偶enia rodu.

- Dostaniecie swoje no偶e z powrotem, gdy b臋dzie­cie st膮d wyje偶d偶a膰 - powiedzia艂 m艂odzieniec. - Albo kiedy uznaj膮, 偶e tak b臋dzie bezpiecznie. Mo偶ecie te­raz osiod艂a膰 konie i ruszy膰 za mn膮. - Popatrzy艂 na Grigorija. - Czy on mo偶e jecha膰 sam? Przejazd przez rzek臋 to nie 偶arty...

- Potrafi jecha膰 sam - odpar艂 Grigorij zgry藕liwie. - Je­cha艂 sam ju偶 wcze艣niej. Ju偶 wcze艣niej przekracza艂 rzeki.

- Nie ma powodu do urazy - broni艂 si臋 ch艂opak. - My艣la艂em o twoim bezpiecze艅stwie. Dno tu nier贸wne...

- A czy偶 nie jest tak w wypadku wi臋kszo艣ci rzek? - spyta艂 Grigorij drwi膮co i bez niczyjej pomocy dosiad艂 konia.

Antonia cieszy艂a si臋, 偶e ich wierzchowce s膮 ze so­b膮 zwi膮zane. Czu艂a, 偶e Grigorij pragn膮艂 zademonstro­wa膰 sw膮 samodzielno艣膰 przed tym m艂odzieniaszkiem, a to nie przynios艂oby nic dobrego.

- Nie pozw贸l si臋 rozdra偶ni膰 - szepn臋艂a, dosiad艂szy swego konia. Poci膮gn臋艂a za 艂膮cz膮cy ich sznur, zmuszaj膮c go, by podjecha艂 bli偶ej. - Potrzebny nam b臋dziesz, jak ju偶 znajdziemy si臋 na miejscu, Grigoriju, m贸j ty kogu­cie! Wi臋cej masz w sobie z m臋偶czyzny, ni偶 kiedykolwiek b臋dzie mia艂 ten ch艂opczyk. Dobrze mu si臋 przypatrzy­艂am, a przecie偶 wiesz, 偶e znam si臋 na m臋偶czyznach!

Grigorij roze艣mia艂 si臋, ale Antonia s艂ysza艂a, jak bar­dzo jest spi臋ty. Klepn膮艂 j膮 jednak w po艣ladek, wyma­cawszy uprzednio, gdzie ma szuka膰 tej cz臋艣ci cia艂a.

- No i jak? Przeje偶d偶amy przez t臋 przekl臋t膮 rze­k臋? - spyta艂. - Nigdy dotychczas nie mia艂em okazji pozna膰 偶adnych szaman贸w!

6

Przeprawa przez rzek臋 posz艂a g艂adko. Przemokli do suchej nitki, lecz okaza艂o si臋, 偶e woda wcale nie jest lodowata, pomimo i偶 zapad艂 ju偶 wiecz贸r. Dzie艅 jednak by艂 偶yczliwie ciep艂y, a na grzbietach koni ich cia艂a wci膮偶 pozostawa艂y w ruchu, p贸藕niej wi臋c r贸w­nie偶 nie zmarzli.

Dw贸ch z m臋偶czyzn posuwa艂o si臋 przodem, jeden za nimi. Anastas pod膮偶a艂 przed Antoni膮 i Grigorijem jad膮cymi obok siebie. Po ciemku niewiele da艂o si臋 zo­baczy膰, lecz Antonia jak umia艂a najlepiej stara艂a si臋 opowiedzie膰 Grigorijowi, co jest przed nimi. Nie da­艂o si臋 jednak unikn膮膰 ga艂膮zek, znienacka uderzaj膮­cych go w twarz, ani niespodzianek, jakie sprawia艂y nier贸wno艣ci terenu. Mimo to Grigorij trzyma艂 si臋 w siodle z wielk膮 godno艣ci膮. W pe艂ni udowodni艂, 偶e przez ca艂e swoje 偶ycie mia艂 do czynienia z ko艅mi. An­toni臋 wype艂ni艂a gor膮ca duma. Utrata wzroku mog艂a uczyni膰 go gorszym cz艂owiekiem, mog艂a ods艂oni膰 najmroczniejsze strony jego charakteru. Zamiast te­go jednak wydoby艂a z jego duszy wiele z tego, co mia艂 w sobie najlepsze, sprawiaj膮c, 偶e m臋偶czyzna, kt贸rego tak gor膮co kocha艂a, sta艂 si臋 jeszcze wspanialszy.

Posuwali si臋 wolno. Antonia podejrzewa艂a, 偶e przewodnicy klucz膮, 偶e, wykorzystuj膮c ciemno艣ci, nie zmierzaj膮 bezpo艣rednio do celu. Z pewno艣ci膮 byli to ludzie, kt贸rzy nie podejm膮 zbytecznego ryzyka. Obserwowa艂a ich zachowanie, widzia艂a, 偶e ca艂y czas s膮 czujni. Widzia艂a, jak nas艂uchuj膮. Obudzi艂 si臋 w niej strach. Przecie偶 ju偶 sama rozmowa o czym艣, czego nie w pe艂ni rozumieli, czego zarys贸w mogli si臋 jedy­nie domy艣la膰 dzi臋ki s艂owom Kati, by艂a dostatecznie przera偶aj膮ca. Antonii nie u艂atwia艂o sprawy jeszcze i to, 偶e pami臋ta艂a niewyja艣nione w臋dr贸wki Raiji w przesz艂o艣膰. Teraz wydawa艂y si臋 one jeszcze strasz­niejsze, jakby nabra艂y cia艂a. W ciemno艣ci sta艂y si臋 rze­czywisto艣ci膮. Na granicy tego, co Antonia nazwa艂aby rozs膮dkiem. Ci ludzie mogli u偶ywa膰 tych samych s艂贸w co ona, lecz nie mia艂a pewno艣ci, czy z艂o i dobro znaczy艂o dla nich to samo co dla niej. Ta 艣wiadomo艣膰 sprawia艂a, 偶e Antonii otaczaj膮ca ich ciemno艣膰 wyda­wa艂a si臋 jeszcze g臋艣ciejsza.

Ani Antonia, ani Anastas nie byliby w stanie popro­wadzi膰 nikogo drog膮, kt贸r膮 jechali. Antonia uwa偶a艂a, 偶e m臋偶czy藕ni przesadzaj膮. To by艂 mroczny, obcy 艣wiat. Nie mog艂aby przejecha膰 tej drogi wraz z 偶o艂nie­rzami, nawet gdyby ich przewodnicy nie zadali sobie trudu, by tak d艂ugo z ca艂膮 premedytacj膮 b艂膮dzi膰. Sta­nowczo przesadzali.

Ale ona nic tu nie mia艂a do powiedzenia.

Zn贸w musieli przejecha膰 przez jak膮艣 rzek臋, r贸wnie g艂臋bok膮 jak tamta pierwsza. Antonia usi艂owa艂a usta­li膰, czy po raz drugi przekraczaj膮 Ob, czy wracaj膮 na ten jego brzeg, z kt贸rego przyjechali, czy te偶 tym ra­zem by艂a to inna rzeka, zlewaj膮ca si臋 z pot臋偶nym Obem w jakim艣 innym miejscu. To jednak r贸wnie偶 okaza艂o si臋 niemo偶liwe.

Najzupe艂niej nieznajome trakty.

Wci膮偶 uwa偶a艂a, 偶e ich przewodnicy przesadzaj膮.

Poniewa偶 jednak ani Anastas, ani Grigorij nie od­zywali si臋 ani s艂owem, Antonia r贸wnie偶 milcza艂a.

Jechali dalej, trwa艂o to ju偶 naprawd臋 d艂ugo. Anto­nia poczu艂a, 偶e cia艂o zaczyna jej sztywnie膰. Od daw­na nie siedzia艂a na koniu, cz艂onki niepr臋dko przyzwy­czaja艂y si臋 do ko艅skiego grzbietu. I ju偶 dwukrotnie si臋 zmoczyli. Zastanawia艂a si臋 z gorycz膮, czy b臋d膮 przekracza膰 kolejne rzeki. Nieustannie zadawa艂a so­bie pytanie, ile celowego b艂膮dzenia zadowoli prowa­dz膮cych ich m艂odych m臋偶czyzn.

Nareszcie wyda艂o jej si臋, 偶e czuje zapach dymu. Za­pach ogniska. Stawa艂 si臋 on coraz bardziej intensyw­ny. W ko艅cu mog艂a dostrzec mi臋dzy drzewami prze­b艂yski 艣wiat艂a. Zaro艣la nieco si臋 przerzedzi艂y. Teraz us艂ysza艂a tak偶e g艂osy. Spokojne, nie nerwowe.

Wjechali w kr膮g 艣wiate艂, czerwonego blasku ogniska i pochodni, wbitych w ziemi臋 wok贸艂 okr膮g艂ego placyku.

Tu si臋 zatrzymali.

Antonia nie bardzo wiedzia艂a, czego powinna si臋 spodziewa膰. W duchu by膰 mo偶e widzia艂a ju偶, jak 艣ci膮­gaj膮 ich z koni i wi膮偶膮, nim pozwol膮 im wreszcie zbli­偶y膰 si臋 do ojca Kati.

Bez trudu przychodzi艂o jej snu膰 takie fantazje. Mia艂a wra偶enie, 偶e boj膮 si臋 ju偶 nawet cieni.

Od niedu偶ej gromadki m臋偶czyzn od艂膮czy艂 si臋 siwo­w艂osy cz艂owiek. Bardzo szczup艂y, na granicy wychu­dzenia. Szeroka koszula by艂a dla niego stanowczo zbyt obszerna, r臋kawy zaczyna艂y si臋 mniej wi臋cej tam, gdzie mia艂 艂okcie. Pod zniszczonym ubraniem zazna­cza艂y si臋 szczup艂e, ko艣ciste barki. Hafty na koszuli wy­blak艂y, Antonia mog艂a si臋 jedynie domy艣la膰, 偶e kiedy艣, dawno temu, by艂y czerwone. Spodnie, kt贸re no­si艂 ten cz艂owiek, r贸wnie偶 by艂y zniszczone. Szerokie. Wsuni臋te w buty do konnej jazdy, si臋gaj膮ce do po艂o­wy 艂ydki, w pasie przytrzymywane szerok膮 ta艣m膮.

- Trafili艣cie - powiedzia艂 z czym艣 w rodzaju u艣mie­chu, wyci膮gaj膮c r臋k臋, 偶eby pom贸c Antonii zsi膮艣膰. Nie­mal zawstydzona uj臋艂a j膮 i pozwoli艂a si臋 podeprze膰. Anastas ju偶 pomaga艂 Grigorijowi zej艣膰 na ziemi臋.

Nieznajomego cz艂owieka otacza艂a aura 偶yczliwo­艣ci i ciep艂a. Wprost nimi ja艣nia艂.

Nie zgadza艂o si臋 to z wyobra偶eniami Antonii. Nie zgadza艂o si臋 to z t膮 podr贸偶膮 poprzez noc i las. Nie zgadza艂o si臋 ani troch臋. Ale on naprawd臋 sta艂 przed nimi i kolejno 艣ciska艂 ich za r臋ce. Szczeg贸lnie d艂ugo przytrzyma艂 d艂o艅 Anastasa. Jasne oczy badawczo przygl膮da艂y si臋 m艂odemu ch艂opakowi.

- A wi臋c to ty jeste艣 tym m艂odzie艅cem - powie­dzia艂 tonem, w kt贸rym pobrzmiewa艂o zadowolenie.

- Jeste艣 ojcem Kati? - W g艂osie Anastasa da艂o si臋 s艂ysze膰 niepewno艣膰, wyczekiwanie i odrobin臋 niedo­wierzania. By膰 mo偶e on r贸wnie偶 wm贸wi艂 sobie, 偶e spotka si臋 z kim艣 naprawd臋 niesamowitym.

- Jestem Judin - odpar艂 m臋偶czyzna, u艣miechaj膮c si臋 艂agodnie, po ojcowsku. - I rzeczywi艣cie jestem ojcem Kati.

Nie taki obraz naczelnego szamana ludu Konda so­bie stworzyli.

To sprawi艂o, 偶e oniemieli.

- Musieli艣my wycofa膰 si臋 w lasy - wyja艣ni艂 Judin, nie pytany. - Po okolicy kr膮偶膮 patrole. Kilka tygodni temu pojmali mojego syna. Obawiamy si臋, 偶e za艂ama艂 si臋 podczas przes艂uchania. Wygl膮da na to, 偶e znaj膮 ju偶 szczeg贸艂y, kt贸rych nie znali wcze艣niej. Takie rze­czy, o kt贸rych wiedzia艂 m贸j syn.

Twarz stoj膮cego przed nimi m臋偶czyzny zasmuci艂a si臋, pokry艂a zmarszczkami.

- S膮dzi艂em, 偶e on jest ulepiony z twardszej gliny. Ale 偶o艂nierze z ca艂膮 pewno艣ci膮 potrafi膮 nak艂oni膰 ka偶­dego nieboraka do m贸wienia. Mo偶e nie powinienem go obwinia膰...

Wida膰 jednak by艂o wyra藕nie, 偶e mimo wszystko ma do syna 偶al.

Antoni臋 艣cisn臋艂o w 偶o艂膮dku. Pojawi艂 si臋 w nim twardy jak kamie艅 supe艂. Zimny jak l贸d.

Prawie zacz臋艂a ju偶 rozumie膰, dlaczego s膮 tacy ostro偶ni. Niemal 偶al jej si臋 zrobi艂o tego niewielkiego, zasuszonego cz艂owieczka. W uszach zaszumia艂o.

- A Kati? - spyta艂 Anastas. Antonia wykorzysta艂a t臋 chwil臋, by przyjrze膰 si臋 zgromadzonym. Byli to sami m臋偶czy藕ni, g艂贸wnie m艂odzi wiekiem.

W ustach jej zasch艂o.

To by艂a ich armia, ich 偶o艂nierze. 呕o艂nierze Jumali.

- Kati czeka - odpar艂 ojciec dziewczyny spokojnie. - Wci膮偶 ma czas, 偶eby czeka膰. A poza tym m艂odej pan­nie nie wypada rzuca膰 si臋 na szyj臋 obcym.

Antonia musia艂a spu艣ci膰 wzrok. Przysun臋艂a si臋 do Grigorija, kt贸ry obj膮艂 j膮 w pasie i u艣cisn膮艂 na pocie­ch臋, dodaj膮c odwagi. By膰 mo偶e r贸wnie偶 on wychwy­ci艂 nieuprzejm膮 drwin臋 w s艂owach ojca Kati. Ten cz艂o­wiek wszak wyprawi艂 c贸rk臋 z domu, dotychczas nie pilnowa艂 zbyt uwa偶nie, co Kati wypada, a co nie wy­pada. Teraz jednak zmieni艂 ton. Antonia wychwyci艂a t臋 niekonsekwencj臋, tak by Judin nie uwi贸d艂 jej swoj膮 艂agodno艣ci膮 i niemal delikatno艣ci膮. By艂 najwy偶szym szamanem ca艂ego tego regionu. Czarownikiem. Z pewno艣ci膮 na taki tytu艂 nie zas艂u偶y艂 sobie wra偶liwo­艣ci膮 i dobrotliwo艣ci膮. Nie wolno jej o tym zapomina膰.

Poza kr臋giem 艣wiat艂a zbudowali sza艂asy, nie domy. Zapewne ludzie Konda kr贸tko tu przebywali. By膰 mo­偶e nie liczyli, 偶e zostan膮 w tym miejscu dostatecznie d艂u­go, by op艂aca艂o si臋 stawia膰 domy. Oni r贸wnie偶 uciekali.

Antonia poczu艂a 贸w niepok贸j, jaki towarzyszy艂 jej podczas podr贸偶y na wsch贸d. Nie przyzwyczai艂a si臋 do niego, inaczej ni偶 Grigorij i jego ludzie - oni przy­wykli do 偶ycia pe艂nego napi臋cia, w sta艂ej gotowo艣ci.

Co艣 podobnego Antonia rozpozna艂a w twarzach tych m艂odych m臋偶czyzn. Oni byli wojownikami, a ich prze­ciwnikami 偶o艂nierze carscy, kt贸rym gotowi byli stawi膰 czo艂o. Mieli co艣, czego gotowi byli bez wahania broni膰.

Budzili przera偶enie i wydawali si臋 niemal nierzeczy­wi艣ci. Antonia tak to w艂a艣nie widzia艂a i odczuwa艂a.

- Musicie by膰 g艂odni - stwierdzi艂 ojciec Kati i gestem d艂oni wskaza艂 na du偶e ognisko na 艣rodku placyku.

Antonia zobaczy艂a, 偶e piek膮 nad ogniem jakie艣 zwie­rz臋. Wcze艣niej nie zwr贸ci艂a uwagi na zapach pieczeni.

W jednej chwili do ust nap艂yn臋艂a jej 艣lina, lecz na­wet to nie z艂agodzi艂o poczucia l臋ku.

Pieczonym od dawna na ogniu zwierz臋ciem by艂o prosi臋. Smakowa艂o przyjemnie, lecz obco. Zi贸艂, kt贸­rymi przyprawili pieczyste, a w ka偶dym razie takiej ich mieszanki, Antonia nie zna艂a. Mi臋so nie by艂o zbyt s艂one ani te偶 a偶 tak pikantne, by piek艂o w gardle. Do­stali tak偶e chleb, lecz bez mas艂a, a czarki z kwasem r贸wnie偶 tutaj kr膮偶y艂y z r膮k do r膮k.

W kr臋gu ludzi zebranych wok贸艂 ogniska Antonia by艂a jedyn膮 kobiet膮. To takie dziwne. Podczas ucieczki na wsch贸d przyzwyczai艂a si臋 do tego, 偶e jest sama w艣r贸d m臋偶czyzn. Teraz od dawna ju偶 stanowi艂a cz臋艣膰 kobie­cej wsp贸lnoty, tym dziwniejszy by艂 wi臋c widok samych m臋偶czyzn wok贸艂. Na tyle jednak, na ile zdo艂a艂a, nie po­kaza艂a po sobie niepewno艣ci. Kolanem dotyka艂a uda Grigorija. Sprawia艂o jej to przyjemno艣膰. Dzi臋ki temu bli偶sza te偶 by艂a rzeczywisto艣膰 w chwili, gdy jej zdaniem cienie zaczyna艂y podpe艂za膰 zbyt blisko.

Ojciec Kati nie pyta艂 ich o nic. Nie zach臋ca艂 te偶 do zwierze艅. Nie m贸wi艂 r贸wnie偶 o niczym, co mog艂o by膰 wa偶ne.

Podobnie zachowywali si臋 jego ludzie. Jedli. 艢mia­li si臋 z historii, kt贸re r贸wnie dobrze mog艂yby by膰 opowiadane gdzie indziej. Z historii nie opisuj膮cych nic szczeg贸lnego.

To by艂o niegro藕ne.

Ale cienie sprawi艂y, 偶e plac sta艂 si臋 mniejszy. P艂o­mienie ogniska zni偶y艂y si臋, rzuca艂y teraz kr贸tsze 艣wiat艂o ni偶 poprzednio.

Antonia zaczyna艂a pojmowa膰, 偶e spodziewano si臋 ich tutaj ju偶 od dawna. 呕e prosiak piek艂 si臋 przez ca­艂y dzie艅. Zar偶n膮膰 musieli go wcze艣niej. Musia艂 kru­sze膰, 偶eby osi膮gn膮膰 tak膮 mi臋kko艣膰. Z臋by nie musia艂y si臋 z nim mocowa膰. O tej porze roku nie zarzyna si臋 prosi膮t, je艣li nie chce si臋 uczci膰 jakiego艣 szczeg贸lnego wydarzenia, na przyk艂ad przyjazdu wa偶nych go艣ci.

Stara艂a si臋 nie my艣le膰. Po prostu jad艂a. Wk艂ada艂a wiele wysi艂ku w rozpoznawanie ro艣lin, kt贸rymi mu­sieli natrze膰 mi臋so. Kilka zdo艂a艂a rozr贸偶ni膰, lecz na pewno nie wszystkie. Kilka te偶 z ca艂膮 pewno艣ci膮 by­艂o jej wcze艣niej nieznanych. Mo偶e b臋dzie mog艂a spyta膰 o to Kati, bo jedzenie naprawd臋 jej smakowa艂o. Nie mia艂aby nic przeciwko temu, by samej umie膰 przyrz膮dzi膰 co艣 podobnego.

Droga do chaty z bali, b臋d膮cej jej domem, wyda­wa艂a si臋 teraz niesko艅czenie d艂uga. Przed oczami za­migota艂 jej widok na Zatok臋 Obsk膮, lecz zaraz znik­n膮艂 w艣r贸d szarego dymu ogniska.

Wok贸艂 nich wiecz贸r zrobi艂 krok w noc, nie ogl膮­daj膮c si臋 w ty艂.

Nasycili si臋. Cia艂a mieli ci臋偶kie, odpr臋偶yli si臋. Czuj­no艣膰 z wolna przygasa艂a. Ju偶 nie wpija艂a swych szpon贸w tak mocno, lekko si臋 tylko trzyma艂a. Dusze otwiera艂y si臋, promienia艂y wi臋ksz膮 偶yczliwo艣ci膮. Niekt贸rzy z m艂o­dych ludzi opu艣cili kr膮g wok贸艂 ogniska, z kuszami na ra­mionach i w艂贸czniami w r臋kach wtopili si臋 w mrok.

Robili to niemal niezauwa偶enie. Znikali w ciszy. An­tonia dostrzeg艂a to, Anastas r贸wnie偶. Grigorij m贸g艂 si臋 jedynie domy艣la膰, ale przecie偶 s艂ysza艂 ich lepiej ni偶 oni. I ju偶 zd膮偶y艂 odgadn膮膰, 偶e m臋偶czy藕ni nie b臋d膮 tu sie­dzie膰 przez ca艂膮 noc. Mieli przecie偶 swoje zadania. Mieli wytyczony cel dzia艂ania. Nie przybyli tu po to, by dotrzymywa膰 towarzystwa obcym przybyszom.

W ko艅cu wraz z Judinem i go艣膰mi pozosta艂a ich jedynie garstka.

Jedna po drugiej gas艂y pochodnie. Ja艣nia艂o ju偶 tyl­ko ognisko. Antonia poczu艂a si臋 zm臋czona.

- Nasza bogini 偶膮da teraz od was ofiary - o艣wiad­czy艂 nagle Judin.

Antonia gwa艂townie si臋 ockn臋艂a.

Czy on wstrzymywa艂 si臋 z tym celowo? Czy偶by chcia艂 jak najmocniej ich wystraszy膰?

W takim razie nie藕le mu si臋 to uda艂o.

Wci膮偶, nawet teraz, gdy bacznie im si臋 przygl膮da艂, wygl膮da艂 jak mi艂y dziadek. W膮skie usta rozci膮ga艂y si臋 w u艣miechu. Twarz pokrywa艂a g臋sta siateczka zmarszczek. Opowiada艂a w艂asn膮 histori臋 o 偶yciu te­go dziwnego cz艂owieka.

- Ofiary? - podejrzliwie odezwa艂 si臋 Grigorij. Anastas stara艂 si臋 udawa膰, 偶e na nim s艂owa Judina nie zrobi艂y 偶adnego wra偶enia. Nie by艂o to wcale dla niego 艂atwe. A偶 do tej pory zajmowano si臋 nimi bar­dzo troskliwie. Przykre wyobra偶enia i w膮tpliwo艣ci niemal ca艂kowicie ust膮pi艂y. Dopiero teraz pojawi艂o si臋 pierwsze 偶膮danie.

O艣wiadczenie Judina bardziej pasowa艂o do takiego jego obrazu, jaki sobie wcze艣niej wytworzyli. Gospo­darze bardziej przypominali teraz zamkni臋ty kr膮g lu­dzi, kt贸rzy wci膮偶 trwali w poga艅skiej wierze i mi­stycznych rytua艂ach.

- To s艂owo w twoich ustach wydaje si臋 haustem 偶mijego jadu - stwierdzi艂 ojciec Kati.

Z艂o偶y艂 r臋ce na podo艂ku. D艂onie mia艂 drobne. Do­prawdy, dziwne si臋 wydawa艂o, 偶e posiad艂 tak膮 w艂a­dz臋. Antonia nie przypuszcza艂a, by kiedykolwiek w 偶yciu si臋 bi艂. Z drugiej strony nie by艂o wcale pew­ne, czy kiedykolwiek by艂 do tego zmuszony, i od tej my艣li ciarki przechodzi艂y po plecach.

- A jak ty to nazwiesz? - spyta艂 Grigorij. Antonia nie mog艂a poj膮膰, jak on w og贸le mo偶e si臋 nie ba膰. By膰 mo偶e wynika艂o to z faktu, i偶 zawsze o艣mie­la艂 si臋 chodzi膰 w艂asnymi drogami. Nic nie mog艂o go po­gn臋bi膰. Tym, kt贸rzy tego pr贸bowali, nie uda艂o si臋. By膰 mo偶e inni to widzieli, mo偶e wyczuwali si艂臋 tkwi膮c膮 w Grigoriju. Ludzie szanowali takie rzeczy, chocia偶 nie zawsze zgadzali si臋 ze wszystkim, co m贸wi艂. A on rzad­ko ucieka艂 si臋 do drwiny. Ze wszystkimi rozmawia艂 jak r贸wny z r贸wnym. Nikogo nie umniejsza艂.

- Troskliwie si臋 wami zaj臋to - powiedzia艂 Judin. - Dostali艣cie po偶ywienie. Powitali艣my was z 偶yczliwo­艣ci膮, z jak膮 witamy przyjaci贸艂. Dostaniecie na noc dach nad g艂ow膮. A jutro porozmawiamy o tym, po co tu przybyli艣cie. Teraz si臋 z tym nie spieszy. Wszyscy mu­simy by膰 wypocz臋ci, kiedy b臋dziemy rozstrzyga膰 wa偶­ne sprawy. Nic z艂ego wam si臋 nie sta艂o. Nasza bogini ochroni艂a was swoj膮 z艂ot膮 r臋k膮. Nasza bogini nie widzi w was gro藕by. Milcza艂a i zaakceptowa艂a was. Wypada wobec tego z艂o偶y膰 jej ofiar臋. Wszyscy, kt贸rzy podr贸­偶uj膮 przez krain臋 naszej bogini, sk艂adaj膮 jej daniny.

Grigorij zacz膮艂 grzeba膰 w kieszeniach. Wyci膮gn膮艂 monet臋 i rzuci艂 j膮 w stron臋 Judina. Pieni膮偶ek upad艂 na brzegu ogniska. Le偶a艂 w gor膮cych w臋glach, sczer­nia艂 i pokry艂 si臋 sadz膮. 呕ar jednak nie by艂 dostatecz­nie mocny, by go stopi膰.

- Starczy? - spyta艂 Grigorij niewinnie.

Antonia 艣ci膮gn臋艂a brwi, zastanawiaj膮c si臋, czy pr贸­bowa艂 trafi膰 w ogie艅. Mia艂 na tyle dobry s艂uch, 偶e prawdopodobnie m贸g艂 unikn膮膰 wrzucenia monety prosto w 偶ar. Ale ca艂kowitej pewno艣ci nie mia艂a.

- Starczy - odpar艂 Judin. - S膮dz臋, 偶e tw贸j dar by艂 znakiem, przyjacielu. My艣l臋, 偶e ogie艅 poli偶e ci kost­ki. Obawiam si臋, 偶e nie mog臋 ci wr贸偶y膰 wy艂膮cznie szcz臋艣cia. S膮dz臋 jednak, 偶e jeste艣 na tyle m臋偶czyzn膮, by艣 umia艂 przyj膮膰 r贸wnie偶 tak膮 wr贸偶b臋.

- Ogie艅 od dawna przypieka mi podeszwy - odpar艂 Grigorij spokojnie. - Nie b臋dzie to wi臋c 偶adne nowe prze偶ycie.

Judin nic na to nie powiedzia艂. Anastas przeszukiwa艂 kieszenie. Antonia wiedzia­艂a, 偶e w swoich kieszeniach nie ma czego szuka膰.

- To nie musi by膰 nic kosztownego - poinformo­wa艂 ojciec Kati. - Wystarczy nitka wyrwana z wasze­go ubrania.

Popatrzyli na niego zdziwieni, a potem Antonia wyci膮gn臋艂a ni膰 z r臋kawa koszuli. Judin przyj膮艂 j膮 z wielkim nabo偶e艅stwem. Anastas postanowi艂 jednak podej艣膰 do sprawy powa偶niej. Po艣wi臋ci艂 swoj膮 apasz­k臋 - by艂a jedwabna, mia艂a wi臋c pewn膮 warto艣膰. Za wszelk膮 cen臋 nie chcia艂 wywrze膰 z艂ego wra偶enia.

Judin by艂 ojcem Kati. Anastas nie zapomina艂 o tym nawet przez moment.

Judin wskaza艂 im jeden z najmniejszych sza艂as贸w, stoj膮cy na skraju p贸艂kola podobnych budowli. By艂o ich zaledwie pi臋膰 czy sze艣膰, dwa wi臋ksze od pozosta艂ych.

- Tam mo偶ecie spa膰. Na pod艂odze le偶膮 艣wie偶e ga­艂臋zie. W dachu jest dymnik. Opa艂 przy palenisku. Mo­偶ecie zabra膰 roz偶arzon膮 g艂owni臋.

To by艂o has艂o do odwrotu. Judin nie poprosi艂, 偶e­by poszli si臋 po艂o偶y膰, a przynajmniej nie zrobi艂 tego wprost. Za艣 jako gospodarz by艂 zbyt uprzejmy, by odej艣膰 pierwszy. Jasne jednak by艂o, o co mu chodzi. Wzi臋li wi臋c ze sob膮 zwini臋te koce i juki i przeszli do wskazanego przez Judina sza艂asu. Anastas zadba艂 o to, by mieli r贸wnie偶 ogie艅.

Judin nie 偶yczy艂 im dobrej nocy. Zosta艂 przy ogni­sku. Gdy jednak Antonia przed wej艣ciem do sza艂asu jeszcze si臋 obejrza艂a, ju偶 go tam nie by艂o. Przy ogniu zosta艂o jedynie trzech m艂odych ludzi.

Zadr偶a艂a i zamkn臋艂a za sob膮 wej艣cie.

Roz艣cielili koce na pod艂odze. Anastas roznieci艂 ogie艅. Powoli w sza艂asie robi艂o si臋 jasno i ciep艂o. Sie­dzieli razem w milczeniu. Grigorij i Antonia obj臋ci, Anastas z ramionami wok贸艂 kolan. By艂o cicho. Na ze­wn膮trz. Mi臋dzy nimi. Tak jakby ca艂y las nas艂uchiwa艂.

- A wi臋c dotarli艣my na miejsce - odezwa艂 si臋 w ko艅cu Grigorij ze spokojem. By艂 to 偶art z odcie­niem wisielczego humoru.

- Absolutnie nie jest tak, jak przypuszcza艂am, 偶e b臋dzie - oznajmi艂a Antonia.

- On jest inny - cicho stwierdzi艂 Anastas.

- Nie m贸w tak - rzek艂 Grigorij. - S艂ysza艂em starego lisa. Spodziewa艂em si臋 znale藕膰 starego lisa. A nie艂atwo jest szczeka膰 inaczej, kiedy ju偶 si臋 jest starym lisem...

- On wygl膮da jak... Jezus - szepn臋艂a Antonia. Grigorij nie zdo艂a艂 powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu.

Ca艂y si臋 trz膮s艂, a jego d艂ugie cia艂o dygota艂o. Nawet Anastas si臋 u艣miechn膮艂.

- Je艣li chcesz chwali膰 tego cz艂owieka, moja kocha­na, to nie s膮 to akurat te s艂owa, kt贸re powinna艣 wy­bra膰 - wydusi艂 z siebie w ko艅cu Grigorij. Bez prze­rwy przy tym chichota艂. - Nie spodoba艂oby mu si臋, gdyby wiedzia艂, 偶e u偶y艂a艣 takiego por贸wnania...

Antonia westchn臋艂a.

- Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e jest starym nauczycielem. Ale nim nie jest.

- Chyba w艂a艣nie jest czym艣 w rodzaju nauczyciela - rzek艂 Anastas z wysi艂kiem.

艢ciszy艂 g艂os. Wszyscy zreszt膮 m贸wili cicho, zupe艂­nie odruchowo, bez zastanowienia, jak gdyby przyj臋­li za oczywiste, 偶e kto艣 mo偶e ich pods艂uchiwa膰.

- Albo ksi臋dzem.

Antonia zadr偶a艂a.

- Co艣 wisi w powietrzu - powiedzia艂a z tak nieza­chwian膮 pewno艣ci膮, jak膮 tylko ona potrafi艂a mie膰. - Co艣 w nim drga. Mo偶ecie m贸wi膰, 偶e jestem przewra偶­liwiona i 偶e sobie wmawiam rozmaite rzeczy, 偶e mam omamy wzrokowe i s艂uchowe, ale w powietrzu wo­k贸艂 tego miejsca co艣 si臋 kryje.

- Oczywi艣cie - odpar艂 Grigorij. Jego palce w roztar­gnieniu bawi艂y si臋 lokami Antonii. Pie艣ci艂y jej skro艅, uspokaja艂y j膮, cho膰 nawet on nie by艂 tego 艣wiadomy. - Oni wci膮偶 uciekaj膮. Wiemy o nich akurat dostatecznie du偶o, by reagowa膰 na to z napi臋ciem. Po ciemku ma艂o widzimy. Ten mi艂y dziadek m贸wi 艂agodnie i mi臋kko. Zaro艣la szeleszcz膮 od poruszaj膮cych si臋 w nich silnych m艂odych m臋偶czyzn z broni膮. A my si臋 zastanawiamy, co on, u diab艂a, zrobi艂 z 偶on膮 i z Kati. On nam m贸wi, 偶e syn zosta艂 pojmany przez wojsko i torturowany, prawdopodobnie nie 偶yje. Dowiadujemy si臋, 偶e by膰 mo偶e woko艂o s膮 偶o艂nierze. Wiemy r贸wnie偶 o z艂otej bo­gini i wr臋cz czujemy zapach obecno艣ci tej pani. Jedno­cze艣nie za艣 wydaje mi si臋, 偶e ten prosiak zosta艂 przy­prawiony w niezwykle szczeg贸lny spos贸b.

- Ale przecie偶 oni wszyscy go jedli! - zaprotesto­wa艂a Antonia. - Widzia艂am to na w艂asne oczy - do­da艂a, zapominaj膮c o Grigoriju.

- Ten stary r贸wnie偶? - spyta艂 niewinnie. Antonia i Anastas popatrzyli na siebie. W my艣lach odtwarzali sobie scen臋 posi艂ku przy ognisku. W ko艅­cu Anastas wolno pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Antonia, widz膮c to, zadr偶a艂a. Ona tego nie zauwa­偶y艂a. Uzna艂a za oczywiste, 偶e wszyscy si臋 posilali. Sa­ma by艂a taka g艂odna.

- On nie jad艂 - powiedzia艂 Anastas. - On tylko pi艂. Nie tkn膮艂 niczego z wyj膮tkiem kwasu, ale i do niego mia艂 w艂asn膮 czark臋. Zwr贸ci艂em na to uwag臋, my艣la­艂em, 偶e to z racji dostoje艅stwa...

- Zapewne nie zaszkodzi, aby i jego stra偶e wychwy­tywa艂y t臋 magi臋 tkwi膮c膮 w powietrzu - stwierdzi艂 Gri­gorij. - Nawet je艣li zobacz膮 o jeden cie艅 wi臋cej, ni偶 jest w rzeczywisto艣ci, nawet i to nie jest gro藕ne. Dzi臋­ki temu b臋d膮 bardziej czujni.

- Jaki艣 ty zimny - powiedzia艂a Antonia, czuj膮c przenikaj膮cy j膮 dreszcz.

- Dzi臋ki temu prze偶y艂em tak d艂ugo - odpar艂 sucho. - To nie jest ch艂贸d, to wola 偶ycia.

- Wydaje mi si臋, 偶e Kati tu nie ma - powiedzia艂a Antonia po chwili.

呕aden z m臋偶czyzn nie zareagowa艂.

- Teraz jej tu nie ma.

- Pewnie tak - przyzna艂 Anastas. - Sza艂asy wygl膮­da艂y na puste. Z 偶adnego nie unosi艂 si臋 dym. I chyba us艂yszeliby艣my jakie艣 odg艂osy, skoro ju偶 tak mocno pobudzone zosta艂y nasze zmys艂y...

- Kati na pewno przyb臋dzie - stwierdzi艂 Grigorij, po艂o偶y艂 si臋 i naci膮gn膮艂 okrycie. - Jak r贸wnie偶 jej mat­ka. Ogromnie jestem ciekaw tej kobiety. Mo偶e b臋dzie Antonii przypomina艂a jak膮艣 艣wi臋t膮.

Antonia tylko prychn臋艂a, ale przytuli艂a si臋 do nie­go, ciesz膮c si臋 ca艂ym ciep艂em, jakiego tylko chcia艂 jej u偶yczy膰.

Z ognia pozosta艂 jedynie 偶ar. Noc poja艣nia艂a. W kr贸­lestwie Jumali nie mieli 偶adnych sn贸w.

7

Nast臋pnego ranka wyszli z sza艂asu zesztywniali, lecz wypocz臋ci. Nikt nie m贸g艂 im zarzuci膰, 偶e spali za d艂ugo. Wci膮偶 jeszcze by艂o do艣膰 wcze艣nie, pozna­wali to po po艂o偶eniu s艂o艅ca na niebie, po o偶ywionym 艣piewie ptak贸w, dobiegaj膮cym z g臋stej zieleni, otacza­j膮cej prosty ob贸z.

Polana by艂a naturalna, Antonia spostrzeg艂a to te­raz. S膮dzi艂a, 偶e by膰 mo偶e wypalili do艣膰 miejsca, by zbudowa膰 tu swoje sza艂asy, 偶e powi臋kszyli w ten spo­s贸b odleg艂o艣ci mi臋dzy drzewami. Nie by艂o to wcale niemo偶liwe, podobnie post臋powano r贸wnie偶 bar­dziej na zachodzie kraju.

Ta polana jednak by艂a dzie艂em czasu i wieczno艣ci. Nie zrobiono wcale nowego otworu w koronach drzew, kt贸ry mog艂oby wy艣ledzi膰 bystre oko. Antonia domy艣la艂a si臋, 偶e wielu mieszka艅c贸w tych okolic otrzy­muje sowit膮 zap艂at臋 za czujno艣膰. I to od obu stron.

To przera偶aj膮ce.

呕adne inne s艂owo nie mog艂oby tego lepiej opisa膰.

Las g臋sto otacza艂 polan臋. Przy samej kraw臋dzi ros­艂y wysokie do kolan zaro艣la, potem coraz wy偶sze, a偶 wreszcie zmienia艂y si臋 w las. G臋sty, li艣ciasty las.

Czu艂a te偶 inny zapach, nie tylko 艣wie偶y aromat la­su. Zapach ci臋偶szy, bardziej wilgotny.

Moczary.

O ile dobrze si臋 orientowa艂a, jad膮c tu, nie przeje偶­d偶ali przez moczary, tymczasem rozci膮ga艂y si臋 one przynajmniej z jednej strony. Rzeki nie by艂o s艂ycha膰, a to zdaniem Antonii by艂o bardzo dziwne, Ob mia艂 przecie偶 taki silny g艂os.

- Kati - szepn膮艂 Anastas.

Spi膮艂 si臋, got贸w ju偶 do niej pobiec. Antonia moc­no go przytrzyma艂a.

A wi臋c zjawi艂a si臋 Kati. Sta艂a obok jakiej艣 starszej kobiety, kt贸ra musia艂a by膰 jej matk膮. Kobieta mia艂a t臋 sam膮 wyprostowan膮 postaw臋 co Kati, lecz w艂osy ciemniejsze, niemal br膮zowe. Nosi艂a je splecione w krzywy warkocz, si臋gaj膮cy a偶 do pasa. Z ruch贸w przypomina艂a Kati. By艂y r贸wnie spokojne, tak samo pe艂ne dostoje艅stwa.

Dostrzeg艂 ich Judin. Antonia wyczu艂a, 偶e naczelne­mu szamanowi nie wypada biec w stron臋 obcych. Ra­czej ci obcy musz膮 podej艣膰 ku niemu. Szeptem wyja­艣ni艂a Grigorijowi, co widzi. Powiedzia艂a te偶, co my艣li. Z uznaniem pokiwa艂 g艂ow膮. Antonia wsun臋艂a wi臋c jedn膮 r臋k臋 pod rami臋 Grigorija, drug膮 pod rami臋 Anastasa i skierowa艂a si臋 ku gospodarzowi.

Kati i jej matka nosi艂y proste suknie z samodzia艂u z szerokimi bluzkami pod spodem. Kati wzrokiem poszuka艂a Anastasa. On ca艂y wysi艂ek wk艂ada艂 w to, by na ni膮 nie patrze膰. Antonia uzna艂a, 偶e zbyt suro­wo odnosi si臋 do Kati, lecz dosz艂a do wniosku, 偶e by膰 mo偶e najbardziej surowy jest w stosunku do siebie.

Antonia mia艂a wra偶enie, 偶e ta chwila przeci膮ga si臋 w niesko艅czono艣膰. Na zawsze mia艂a zapami臋ta膰, ile my艣li zd膮偶y艂o przelecie膰 jej przez g艂ow臋, nim zbli偶y­li si臋 do Judina i dw贸ch jego kobiet.

Powitali szamana.

W 艣wietle wydawa艂 si臋 jeszcze drobniejszy, jeszcze bardziej wysuszony wiatrem ni偶 poprzedniej nocy. Antonia jednak zauwa偶y艂a r贸wnie偶, 偶e w jego jasnych oczach pojawi艂 si臋 cie艅 twardo艣ci. 脫w szary ton jesz­cze bardziej przypomina艂 kamie艅 ani偶eli oczy Kati.

Judin przedstawi艂 ich swojej 偶onie. Tej, kt贸ra no­si艂a osobliwe imi臋 Glikeria.

- Wsp贸艂czujemy ci z powodu utraty syna - zacz臋­艂a Antonia. Zauwa偶y艂a, 偶e zar贸wno Kati, jak i jej mat­ka nosz膮 we w艂osach czarne krajki. Poza tym nic w ich stroju nie wskazywa艂o na 偶a艂ob臋.

- U艂o偶y艂o si臋 tak, jak by艂o postanowione, 偶e ma si臋 u艂o偶y膰 - powiedzia艂a Glikeria.

Bez twardo艣ci, bez rozgoryczenia. Ju偶 si臋 pogodzi­艂a z tym, co si臋 sta艂o. G艂os mia艂a mi臋kki, odrobin臋 zbyt g艂臋boki jak na kobiet臋. Antonia zwr贸ci艂a na to uwag臋, poniewa偶 jej samej ludzie cz臋sto powtarzali, 偶e ma g艂臋boki g艂os. Teraz spotka艂a niewiast臋 o jesz­cze odrobin臋 ciemniejszym g艂osie, kt贸ra jednak nie traci艂a przez to nic ze swej kobieco艣ci.

- Wywi膮zywa艂 si臋 ze swoich zada艅, dop贸ki m贸g艂 - ci膮gn臋艂a matka. - Wi臋cej nie mo偶na wymaga膰.

D艂ugo przypatrywa艂a si臋 trojgu nieznajomym. W przeciwie艅stwie do m臋偶a nie zatrzyma艂a si臋 wzro­kiem na Anastasie, ledwie na niego, zerkn臋艂a. Bacznie natomiast obserwowa艂a Grigorija i Antoni臋.

- Nie s膮dzi艂am, 偶e jeste艣 taka zwyczajna - o艣wiad­czy艂a w ko艅cu.

K艂opotliwa cisza zaczyna艂a niemal namacalnie ci膮­偶y膰. Ma艂o brakowa艂o, a Antonia uciek艂aby sprzed oczu szamanki.

W g艂osie Glikerii zabrzmia艂 ton rozczarowania.

- By艂a艣 tak blisko tamtej drugiej. Tej, kt贸ra podr贸­偶owa艂a w czasie. S膮dzi艂am, 偶e ty r贸wnie偶 posiadasz jej zdolno艣ci. Ona tak gor膮co si臋 za tob膮 wstawia艂a. C贸偶, przynajmniej masz pot臋偶nych przyjaci贸艂, kobieto. Ale w niczyjej mocy nie le偶a艂o ocalenie twojego dziecka.

Antonia prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

Nie mog艂a si臋 t艂umaczy膰 przed matk膮 Kati, nie mog­艂a powiedzie膰, 偶e przykro jej, i偶 jest zwyczajna. 呕e przy­kro jej, i偶 tamta zmarnowa艂a na ni膮 tyle czasu. Mo偶e nie by艂o co ratowa膰. Potem sobie u艣wiadomi艂a, 偶e prze­cie偶 w to nie wierzy. Usi艂owa艂a sobie przypomnie膰, co te偶 takiego m贸wi艂a Kati. O tylu rzeczach rozmawia艂y. Dobrze by艂o m贸c dzieli膰 z kim艣 my艣li, nie tylko wyda­rzenia i codzienne troski. Kati oczywi艣cie przekaza艂a to dalej. Nie tak wiele zn贸w trzeba, by Antonia mog艂a po­czu膰, 偶e Glikeria dobrze j膮 zna. To w艂a艣ciwie do艣膰 pro­ste. Gdyby Antonia mia艂a odpowiednich pomocnik贸w, r贸wnie偶 potrafi艂aby osi膮gn膮膰 co艣 podobnego.

By膰 mo偶e.

- Jestem wdzi臋czna - 鈥⑩ rzek艂a Antonia tylko. Grigorij delikatnie nacisn膮艂 jej rami臋, jak gdyby chcia艂 powiedzie膰, 偶e 艣wietnie sobie radzi. Doda艂o jej to otuchy, lecz jednak wci膮偶 tutaj nie opuszcza艂 jej l臋k.

Troch臋 pomog艂o, kiedy u艣ciska艂a Kati, kiedy z ca艂ego serca mog艂a jej wyzna膰, jak bardzo si臋 cieszy, 偶e j膮 widzi.

M臋偶czy藕ni usiedli osobno. Antonia s艂ysza艂a g艂os Grigorija, cichy i suchy ton Judina. Od czasu do cza­su odzywa艂 si臋 r贸wnie偶 Anastas.

Ona sama siedzia艂a razem z Kati i Glikeria i zanu­rza艂a kawa艂eczki chleba w t艂ustej zupie. Kati opowia­da艂a o podr贸偶y do domu. Wypytywa艂a o ich wypraw臋.

Jej wzrok stale kierowa艂 si臋 ku m臋偶czyznom. Ku pro­stym plecom Anastasa. Ch艂opak usiad艂 tak, 偶e nie m贸g艂 widzie膰 Kati, ona za艣 wyra藕nie przez to cierpia艂a. Jej oczy zapewne ch臋tnie spotka艂yby si臋 z jego oczami.

- Jak d艂ugo ta czarnow艂osa podr贸偶owa艂a w nasz czas?

To Glikeria zada艂a pytanie. Antonia, s艂ysz膮c je, nie­mal drgn臋艂a. W ko艅cu zrozumia艂a, czego chce starsza z kobiet. Mia艂a ju偶 na ustach imi臋 Raiji, lecz w por臋 ugryz艂a si臋 w j臋zyk. Z jakiego艣 powodu nie mog艂a zdradzi膰 Glikerii imienia przyjaci贸艂ki. Czu艂a, 偶e po­st膮pi艂aby nielojalnie, 偶e nie mia艂a do tego prawa, to imi臋 bowiem nie nale偶a艂o do niej.

- Oko艂o roku - powiedzia艂a Antonia. Nie by艂a pewna, czy nawet o tym powinna m贸wi膰.

- Siedmiokrotnie? - spyta艂a Glikeria. Antoni臋 zak艂u艂o w sercu. Nie mog艂a poj膮膰, sk膮d matka Kati mo偶e to wiedzie膰. Kiwn臋艂a tylko g艂ow膮.

- I zawsze pojawia si臋 czarnow艂osa kobieta, kt贸ra kocha m艂odego m臋偶czyzn臋? Kogo艣 o s艂onecznych oczach i kruczych w艂osach?

I zn贸w Antonia tylko kiwn臋艂a g艂ow膮. To by艂o okrop­ne. Zadr偶a艂a. Jedna noga zdr臋twia艂a jej pod w艂asnym ci臋偶arem, lecz nie 艣mia艂a si臋 nawet poruszy膰.

Ptaki uciek艂y z drzew i zaro艣li rosn膮cych najbli偶ej obozowiska. Wiedzia艂a, dlaczego. Rozumia艂a, 偶e wy­straszyli je ludzie.

Ale cisza, jak膮 po sobie pozostawi艂y, r贸wnie偶 prze­ra偶a艂a. Ta cisza wprost og艂usza艂a, by艂o tak okropnie cicho, powietrze ani drgn臋艂o i nawet li艣cie dygotem nie s艂a艂y milcz膮cych pozdrowie艅 niebu, kt贸rego ni­gdy nie osi膮gn膮.

A zapach moczar贸w wydawa艂 si臋 taki bliski, jak gdyby Antonia znalaz艂a si臋 po艣rodku bagien. By艂 ostry i zgni艂y, mocniejszy ni偶 zapach ogniska. Moc­niejszy ni偶 zapach mi臋snego wywaru z zupy. Z艂owieszczy.

- W wielu naszych opowie艣ciach wyst臋puje taka kobieta - powiedzia艂a Glikeria, u艣miechaj膮c si臋.

Nawet gdy okazywa艂a 偶yczliwo艣膰, w g艂臋bi jej spoj­rzenia kry艂o si臋 co艣 gro藕nego. Antonia stara艂a si臋 zwalczy膰 nieprzyjemne uczucie.

To by艂a ca艂kiem zwyczajna kobieta. Zwyk艂a. Spojrze­nie mia艂a bystre, lecz nie by艂a jedyn膮 osob膮, obdarzon膮 tak膮 cech膮. Potrafi艂a m贸wi膰. Nic bardziej osobliwego w niej nie tkwi艂o. Antonia wiedzia艂a, 偶e ok艂amuje sam膮 siebie.

G艂臋boki g艂os Glikerii zn贸w do niej dotar艂. Antonia nie mog艂a te偶 od niego uciec, przed tym g艂osem nie by艂o ucieczki. Zosta艂 stworzony do odmawiania mo­d艂贸w, kt贸rych nikt niewtajemniczony nie by艂by w stanie zrozumie膰. Antonia nie mog艂a uciec od jej oczu. To spojrzenie mia艂o unieruchamia膰 tych, na kt贸rych ta kobieta skierowa艂a sw贸j wzrok...

- Jest pewna historia - zacz臋艂a Glikeria z namy­s艂em. - By膰 mo偶e najstarsza z nich wszystkich, jesz­cze z czas贸w, gdy nasz lud by艂 zaledwie male艅kim w臋drownym plemieniem. W贸wczas pojawia si臋 w艣r贸d nich taka kobieta. Niepodobna do wszystkich innych. Ma sk贸r臋 po艂yskuj膮c膮 z艂oci艣cie, jak 偶adna in­na z kobiet. I ma krucze w艂osy. Pozosta艂e nieliczne z kobiet s膮 jasnow艂ose, tak jak Kati. Tak jest w wy­padku wi臋kszo艣ci kobiet z naszego ludu. Te inne ko­biety maj膮 jasn膮 sk贸r臋 i blade oczy. Niebieskie, sza­re b膮d藕 lekko zielone. Ona ma oczy jak w臋giel. Ona nie jest jedn膮 z nich. Zosta艂a porwana z dalekiej kra­iny, w kt贸rej s艂o艅ce zabarwi艂o jej sk贸r臋. Marznie tym bardziej, im dalej zapuszczaj膮 si臋 na p贸艂noc. Cierpi, lecz musi i艣膰 z nimi. Zosta艂a porwana jako zdobycz wojenna. Za tym kry艂a si臋 jaka艣 walka, lecz to nie na­le偶y do historii. Wszystko zacz臋艂o si臋 p贸藕niej, po tym, jak zagrabili kosztowno艣ci i kobiety. T臋 kobie­t臋 jako 艂up wojenny wzi膮艂 jeden z ksi膮偶膮t, w domu ma 偶on臋 i dzieci. Ale p臋dzi swoj膮 niedu偶膮 armi臋, omi­jaj膮c rodzinne wybrze偶e. Gna na p贸艂noc, coraz dalej na p贸艂noc, tam gdzie wszystko zmienia si臋 w noc i mrok, gdzie jest tylko 艣nieg i zmro偶ona ziemia. Ciemnow艂osa kobieta p艂acze, nienawidzi tego m臋偶­czyzny, brzydzi si臋 go i nic nie pomaga to, 偶e on ob­sypuje j膮 podarkami i nazywa ksi臋偶n膮. Ona nie chce by膰 kr贸low膮 w kraju mrozu. Woli umrze膰 i pr贸buje targn膮膰 si臋 na w艂asne 偶ycie. Jest ciemna noc. Pogod­na noc zimowa, a z las贸w dobiegaj膮 pe艂ne skargi wo­艂ania. To Jumala chce oszcz臋dzi膰 偶ycie nieszcz臋snej. Pragnie przeszkodzi膰 jej w 艣mierci.

Kobieta idzie na brzeg lodu. Na sam ostatni kra­niec bia艂ego skraju morza. Spogl膮da w czarn膮 wod臋 i tylko moment dzieli j膮 od chwili, gdy zimna g艂臋bia obejmie j膮 i po艂o偶y kres wszystkiemu. W艂a艣nie wtedy pojawia si臋 on, m艂ody ch艂opak o czarnych w艂osach. Ten, kt贸ry ma oczy jak ogie艅. Przytrzymuje j膮, za艣 ona w jego oczach widzi s艂o艅ce, niebo bowiem roz­艣wietla zorza polarna. Ch艂opiec ratuje j膮 od 艣mierci, ogrzewa jej zmarzni臋te d艂onie w swoich, ona widzi w艂asne odbicie w jego oczach. Widzi gwiazdy na w艂as­nej twarzy. On r贸wnie偶 nie wywodzi si臋 z naszego lu­du, jego plemi臋 mieszka艂o wok贸艂 pokrytego 艣niegiem morza od niepami臋tnych czas贸w, zanim nasi ludzie przybyli. Kobieta i ch艂opak nie potrafili ze sob膮 roz­mawia膰, lecz wci膮偶 si臋 spotykali. Kochali si臋. A ksi膮­偶臋 to odkry艂. Jest lato. Znajduje ich razem w lesie. Je­go czarnow艂osa kobieta zdradzi艂a go. Ksi膮偶臋 zabija ko­chanka, zabija te偶 j膮. I oboje wrzuca do morza.

Jumala p艂aka艂a przez ca艂y dzie艅 i ca艂膮 noc po tej zbrodni. P艂aka艂a za ka偶dym razem, gdy ksi膮偶臋 pr贸bo­wa艂 zbli偶y膰 si臋 do miejsca, gdzie j膮 ukrywali. W taki oto spos贸b okaza艂o si臋, 偶e nikt niewtajemniczony nie mo偶e si臋 zbli偶y膰 do Jumali. Nawet ksi膮偶臋ta. Tylko jej szamani. Tylko najbli偶szy kr膮g ludzi.

Glikeria umilk艂a.

Antonia czu艂a, jak mocno wali jej serce. S艂ysza艂a wszak historie opowiadane przez Raij臋. Mia艂a wra偶e­nie, jakby sama je 艣ni艂a.

I zna艂a 偶ycie Raiji.

Nawet zorza polarna znalaz艂a si臋 w tej opowie艣ci.

- W wi臋kszo艣ci pokole艅 mieli艣my kobiet臋 o kru­czych w艂osach i m臋偶czyzn臋, w kt贸rego oczach b艂ysz­cza艂o s艂o艅ce. Teraz tak nie jest. Nie jest tak ju偶 od pew­nego czasu. S膮dzi艂am, 偶e to ty jeste艣 tym ogniwem...

- To nie ja - powiedzia艂a Antonia s艂abym g艂osem, muskaj膮c r臋k膮 w艂asne czarne loki. - To si臋 zapewne pr臋­dzej czy p贸藕niej pojawi - doda艂a nerwowo. - Chyba mo偶e opu艣ci膰 kilka pokole艅, a potem zn贸w powr贸ci膰.

Glikeria nic nie odpowiedzia艂a. Straci艂a zainteresowa­nie Antoni膮. Wsta艂a i podesz艂a do m臋偶czyzn. Usiad艂a z nimi. Antonia 偶a艂owa艂a, 偶e nie mo偶e si臋 do niej przy­艂膮czy膰. Nikt jednak nie musia艂 jej m贸wi膰 tego wprost, by zrozumia艂a, 偶e powinna raczej zosta膰 tu, gdzie jest.

- Czy Anastas poprosi o moj膮 r臋k臋? - pr臋dko spyta艂a szeptem Kati. - Czy by艂 zawiedziony, kiedy mnie nie zasta艂 po powrocie? Antonia u艣miechn臋艂a si臋.

- A jak my艣lisz? 呕e przyby艂 tutaj po to, by obser­wowa膰 ptaki?

- Czeka艂am. Czeka艂am z nadziej膮. I modli艂am si臋 - powiedzia艂a Kati, gryz膮c paznokie膰.

Antonia spostrzeg艂a, 偶e dziewczyna ogryz艂a ju偶 wszystkie paznokcie tak bardzo, jak tylko by艂o mo偶li­we. Kiedy Kati mieszka艂a u nich na p贸艂nocy u uj艣cia Obu, nie mia艂a tego brzydkiego zwyczaju. Jej d艂onie te偶 nie porusza艂y si臋 tak nerwowo. Nie by艂a taka l臋kliwa.

Antonia chcia艂a spyta膰, co takiego zasz艂o od tam­tego czasu, ale nie mog艂a si臋 przem贸c.

- Nie 艣mia艂a艣 zaufa膰 przepowiedniom? - spyta艂a, odrobin臋 mo偶e zbyt ostro. - Nie mog艂a艣 z艂o偶y膰 wszystkiego w r臋ce Jumali?

- Nie blu藕nij - powiedzia艂a Kati. By艂y to r贸wnie wyuczone s艂owa jak podzi臋kowanie za posi艂ek, wy­powiedziane z tak膮 sam膮 oboj臋tno艣ci膮.

Antonia zmarszczy艂a brwi.

- Wszystko si臋 odmieni艂o, odk膮d Dimi zosta艂 poj­many.

Antonia zrozumia艂a, 偶e Kati m贸wi o bracie.

- Obudzi艂am si臋 w nocy i us艂ysza艂am, jak wykrzy­kuje moje imi臋. Zobaczy艂am, 偶e le偶y zakrwawiony i pobity. Widzia艂am, jak walczy z torturuj膮cymi go lud藕mi, a oni nadal go kopi膮. Bij膮 go i przypalaj膮. Kro­j膮 go i gro偶膮. I widz臋 te偶 twarz, kt贸rej nie poznaj臋. S艂ysz臋 g艂os, kt贸ry nie nale偶y do Dimiego... S艂ysz臋 tyl­ko jedno s艂owo. Imi臋 wypowiadane z krzykiem. To moje imi臋, chocia偶 trudno je zrozumie膰. Poznaj臋 jego oczy, a偶 do chwili, gdy wbijaj膮 roz偶arzone 偶elazo...

G艂os Kati si臋 za艂ama艂, ukry艂a twarz w d艂oniach. Ra­miona jej dr偶a艂y.

Antonia cieszy艂a si臋, 偶e Anastas nie mo偶e jej teraz widzie膰.

Kati wzi臋艂a si臋 w gar艣膰. Oczy mia艂y czerwone ob­w贸dki.

- A potem s艂ysz臋 贸w g艂uchy d藕wi臋k. Ten, kt贸ry nie jest g艂osem Dimiego. To nie jest krzyk Dimiego. To Jumala zawodzi nad mokrad艂ami. I wiem ju偶, 偶e Dimi nie 偶yje. 呕e umar艂 dla niej. Dla Jumali...

G艂os dziewczyny zmieni艂 si臋 w szept. Kati wbi艂a oczy w Antoni臋. Wzrokiem pyta艂a: Za co?

Nie by艂a to odpowiednia chwila na potwierdzenie w膮tpliwo艣ci Kati. Na brutalne powiedzenie dziewczy­nie, 偶e jej wahania s膮 s艂uszne. Nie mog艂a tego rzuci膰 Kati w twarz, to musia艂o poczeka膰, a偶 czas odpowied­nio dojrzeje. Wyczeka膰 chwil臋, gdy Glikerii i Judina nie b臋dzie tak blisko, by przy odrobinie wysi艂ku mog­li j膮 us艂ysze膰. Antonia nie by艂a pewna, jak nagrodzili­by j膮 za takie informacje. Ba艂a si臋 te偶 o Kati. To nie by艂o odpowiednie miejsce na wyra偶anie zastrze偶e艅.

- Nie wolno ci tak m贸wi膰 - czym pr臋dzej odszepn臋艂a Antonia. - Nie tutaj.

Kati wysili艂a si臋 na u艣miech. Wypad艂 n臋dznie i blado.

- Czy Anastas zabierze mnie na p贸艂noc? - spyta艂a z nadziej膮 w g艂osie. - Nie mo偶e dopu艣ci膰 do tego, 偶e nak艂oni膮 go do pozostania tutaj.

- Anastas powinien zabra膰 ci臋 na zach贸d, za g贸ry. Tak by艂oby dobrze - powiedzia艂a Antonia. - Tam nikt st膮d nie zdo艂a艂by ci臋 dosi臋gn膮膰. R贸wnie偶 g艂os bogini.

Na twarzy Kati pojawi艂 si臋 cie艅 wdzi臋czno艣ci. Nie utrzyma艂 si臋 jednak d艂ugo. Uczucia maluj膮ce si臋 na jej obliczu pr臋dko znika艂y. Stale zerka艂a na rodzi­c贸w. S艂a艂a spojrzenia pe艂ne wstydu, w膮tpliwo艣ci i rozpaczy. A nadzieja wprost lepi艂a si臋 do bark贸w Anastasa.

- Pom贸wi臋 z nim - powiedzia艂a Antonia. - Nie przypuszczam, 偶eby zgodzi艂 si臋 z艂o偶y膰; jakiekolwiek obietnice, kt贸re przywi膮偶膮 go do jakiego艣 miejsca. I nie mog膮 tego od niego 偶膮da膰, Kati.

- Maj膮 ju偶 tylko mnie - powiedzia艂a dziewczyna cienkim g艂osikiem. - Tylko ja mog臋 zapewni膰 przy­sz艂o艣膰 rodowi...

Antonia si臋 wystraszy艂a.

- Nie wolno ci tak my艣le膰 - szepn臋艂a pr臋dko. W my艣lach przeklina艂a si臋 za ten szept. Zrobiono z nich par臋 niegrzecznych dzieciak贸w, kt贸rym nie wolno zasiada膰 w kr臋gu doros艂ych. Dwoje dzieci, kt贸­re nie mia艂y 艣mia艂o艣ci u偶ywa膰 mocy g艂osu do tego, co chcia艂y powiedzie膰.

- Masz prawo do szcz臋艣cia. Do swego w艂asnego 偶y­cia - ci膮gn臋艂a Antonia przygn臋biona. - Oni mog膮 my­艣le膰, 偶e jeste艣 jedynym dzieckiem, jakie im zosta艂o, i 偶e to prawdopodobnie ty poprowadzisz r贸d dalej. Ale 偶膮da膰 tego od ciebie nie mog膮. Nie maj膮 prawa czyni膰 z tego twojego 偶yciowego zadania. Nikt nie mo偶e ci臋 o to prosi膰. Takiego prawa nie ma nikt.

- To moi rodzice - powiedzia艂a Kati, zginaj膮c kark. Nie przypomina艂a teraz tej dziewczyny, kt贸ra przyby艂a do Antonii i zarz膮dza艂a jej domem. Takie zachowanie nie pasowa艂o do tej, kt贸ra podbi艂a serca ca艂ej wioski. Przed Antoni膮 siedzia艂a teraz przera偶o­na i wystraszona dziewczynka.

- Musz臋 ich szanowa膰. Musz臋 s艂ucha膰 moich rodzi­c贸w. To oni po艣wi臋cili wszystko dla mnie.

Antonia zadr偶a艂a.

- Porozmawiam z Anastasem - o艣wiadczy艂a. Wci膮偶 tkwi艂 w niej gniew, kiedy wstawa艂a i otrzepywa艂a py艂 ze spodni. Nie przebra艂a si臋. W jukach mia艂a jedn膮 sp贸dnic臋, lecz jakby na przek贸r postanowi艂a pozosta膰 w spodniach, w kt贸rych je藕dzi艂a konno. Nie by艂o to zbyt kobiece, lecz Antonia nie potrzebowa艂a stroju, kt贸ry by potwierdza艂, 偶e jest kobiet膮. M贸wi艂 jej o tym dotyk Grigorija. To jej w zupe艂no艣ci wystarcza艂o.

Antonia poda艂a Kati r臋k臋 i pomog艂a dziewczynie wsta膰. Obj臋艂a j膮 w pasie i poci膮gn臋艂a w stron臋 towa­rzyszy.

- Nie mo偶emy! - wyrwa艂o si臋 Kati. Antonia nie zareagowa艂a. Ona tego chcia艂a. Ona mog艂a.

- Ju偶 si臋 zastanawiali艣my, czy w og贸le do nas nie przyjdziecie - powiedzia艂a Glikeria, kiedy Antonia usadowi艂a si臋 obok Grigorija, tak jakby to by艂a najoczywistsza rzecz na 艣wiecie.

Kati, bardziej niepewna, ukl臋k艂a tu偶 za Antoni膮, r贸wnie偶 ona jednak, us艂yszawszy s艂owa matki, prze­sun臋艂a si臋 tak, by zasiada膰 w kr臋gu. I zdo艂a艂a ukry膰 swoje zmieszanie. Zmusi艂a si臋, by odpowiedzie膰 na spojrzenie Anastasa. Zarumieni艂a si臋 w ostro偶nej ra­do艣ci na widok jego twarzy. Na nic si臋 zda艂y jego pr贸­by ukrywania uczu膰. Dziewczyna wie, kiedy kto艣 j膮 kocha. Zna si臋 na najmniejszych oznakach, a Anastas zdradzi艂 si臋 na sto sposob贸w.

Kati cieplej zrobi艂o si臋 na sercu.

I odrobin臋 j膮 to wystraszy艂o.

Nie 艣mia艂a patrze膰 na rodzic贸w, nie teraz. Ode­pchn臋艂a my艣li o Dimim.

Dimi m贸wi艂 jej, 偶e powinna odrzuci膰 wszelkie my­艣li o tym obcym. 呕e to sprowadzi jedynie nieszcz臋­艣cie, nie tylko na ni膮, lecz na ca艂y r贸d. R贸wnie偶 nie­szcz臋艣cie na Jumal臋.

Kati nie chcia艂a o tym my艣le膰. Szczerze 偶a艂owa艂a brata, lecz to nie oznacza艂o przecie偶, 偶e musi wierzy膰 we wszystko, co on powiedzia艂.

Kati chcia艂a mi艂o艣ci Anastasa. Owszem, spotka艂a m艂o­dych m臋偶czyzn przystojniejszych od niego, lecz on by艂 inny. Nigdy 偶adnego nie pragn臋艂a tak, jak pragn臋艂a te­raz jego. Pragn臋艂a, by dostrzeg艂 jej urod臋, 偶eby j膮 kocha艂. Nie tylko twarz i to, co widzia艂, lecz r贸wnie偶 to, co tkwi­艂o w jej wn臋trzu. To, czego nie zdradza艂a przed innymi. On mia艂 j膮 kocha膰 w艂a艣nie tak. Wydawa艂o jej si臋, 偶e ona ju偶 go kocha. Kocha艂aby go, gdyby j膮 st膮d zabra艂.

Kati nie chcia艂a s艂ucha膰 p艂aczu Jumali.

- Ten m艂ody cz艂owiek jest tob膮 zachwycony... To zabrzmia艂 cierpki g艂os ojca. Kati ca艂a drgn臋艂a.

Patrzy艂a na jego r臋ce. Nie by艂a w stanie podnie艣膰 wzroku i spojrze膰 mu w oczy, ba艂a si臋, 偶e on prze­niknie j膮 na wskro艣. Zajrzy w jej my艣li. A one by艂y jej w艂asne. Jemu nie wolno ich dotyka膰...

- Powiedzia艂em mu, 偶e za wcze艣nie jest na spe艂nia­nie jakichkolwiek 偶ycze艅 - ci膮gn膮艂 ojciec.

Niekiedy m贸wi艂 tak, jakby by艂 samym bogiem. Jak gdyby uwa偶a艂 si臋 za r贸wnie pot臋偶nego jak Jumala. Kati wiedzia艂a, 偶e grzechem jest my艣le膰 w ten spos贸b o innym cz艂owieku. A jeszcze gorzej, gdy takie my艣li dotycz膮 rodzonego ojca.

On jednak niekiedy zachowywa艂 si臋 tak, jakby wszystko, co najlepsze, pochodzi艂o od niego. Jak gdy­by do niego nale偶a艂y wszystkie skarby. Jak gdyby r贸wnie偶 Jumala by艂a jego w艂asno艣ci膮.

Kati si臋 oczywi艣cie myli艂a. Musia艂a si臋 myli膰. Oj­ciec nie by艂 taki. Po prostu z powag膮 traktowa艂 swo­je powo艂anie. Ca艂e swoje 偶ycie po艣wi臋ci艂 Jumali. To jasne, 偶e musia艂 j膮 szanowa膰. By艂 jej najwy偶szym ka­p艂anem, najwa偶niejsz膮 osob膮 z kr臋gu wtajemniczo­nych. G贸rowa艂 niemal偶e jak niebo ponad takimi jak ona. I by艂 jej ojcem.

Nigdy nie powinna pozwoli膰 sobie na to, by o tym zapomnie膰.

Zawdzi臋cza艂a mu wszystko.

Rodzice po艣wi臋cili wszystko dla niej.

- Nie znam tego m艂odzie艅ca - ci膮gn膮艂 ojciec. Potra­fi艂 nada膰 g艂osowi taki ton, 偶e stawa艂 si臋 bardziej mi臋k­ki od mas艂a, kt贸re zbyt d艂ugo le偶a艂o w s艂o艅cu. Potra­fi艂 pokaza膰 艣wiatu 艂agodno艣膰, kt贸ra z ca艂膮 pewno艣ci膮 zaskakiwa艂a r贸wnie偶 jego samego. - Nie znam go ja ani twoja matka. Na razie jednak nie dostrzegamy w nim nic z艂ego. Chcemy, 偶eby zosta艂 tu przez kilka dni, tak aby艣my mogli z nim pom贸wi膰, troch臋 lepiej go pozna膰. Tak, by艣cie wy mieli troch臋 wi臋cej czasu. Z tego, co rozumiem, ty, Kati, nie b臋dziesz si臋 sprze­ciwia膰. I nasze rozwa偶ania nie b臋d膮 wbrew twojej wo­li. On proponuje ci ma艂偶e艅stwo. To bardzo powa偶na decyzja. Jeste艣 naszym jedynym dzieckiem. Nie chce­my, by艣 by艂a nieszcz臋艣liwa. Nie masz nic przeciwko temu, aby ten obcy m艂ody cz艂owiek zosta艂?

W g艂owie Kati rozleg艂 si臋 g艂os Dimiego, tak g艂o艣ny, 偶e czaszka ma艂o jej nie p臋k艂a.

Us艂ysza艂a jego krzyk.

Niech on jedzie! Niech st膮d odjedzie!鈥

- I jak, c贸rko? - spyta艂 ojciec. - Nie odpowiadasz?

- Nie mam nic przeciwko temu - odpar艂a Kati su­chymi wargami.

Jej g艂os ledwie da艂 si臋 s艂ysze膰. Musia艂a bardzo si臋 wysili膰, by s艂owa zabrzmia艂y g艂o艣no, gdy powtarza艂a:

- Nie mam nic przeciwko temu, by Anastas zosta艂. Bardzo go lubi臋.

W oczach matki b艂ysn臋艂o zadowolenie. Kati poczu­艂a md艂o艣ci. Spu艣ci艂a g艂ow臋 tak, by nikt tego nie za­uwa偶y艂. Us艂ysza艂a 艣miech ojca, pe艂en ulgi. Us艂ysza艂a, jak m贸wi, 偶e wszystko jest w porz膮dku.

Tak by艂o przez ca艂y czas. A ona si臋 temu podda­wa艂a. Dawa艂a si臋 ponie艣膰 pr膮dowi.

Jeszcze przez jaki艣 czas.

Anastas j膮 st膮d zabierze.

8

Niewiele przebywali w samotno艣ci. Antonia mia艂a wra偶enie, 偶e wci膮偶 s艂yszy szcz臋k kajdan. Nie dlatego, 偶e kto艣 ich pilnowa艂, przynajmniej nie jawnie. Stale jednak widywa艂a jakie艣 oczy. Nie potrafi艂a tego udo­wodni膰, lecz nie opuszcza艂o jej paskudne uczucie, 偶e wsz臋dzie s膮 r贸wnie偶 uszy, kt贸re wszystko s艂ysz膮.

Nigdy nie byli ca艂kiem sami. A kontrola, nawet pe艂na 偶yczliwo艣ci, zawsze pozostaje kontrol膮. Brak zaufania wprost piek艂, tworzy艂 rany. Widzia艂a, jak stra偶nicy przychodz膮 i odchodz膮. Wita艂a ich lekkim skinieniem g艂owy, czasami pozdrawia艂a. Niekiedy odpowiadali na jej pozdrowienia. Najcz臋艣ciej jednak na ni膮 nie patrzyli.

Przera偶a艂o j膮, jak bardzo s膮 do siebie podobni. Mniej wi臋cej r贸wnego wzrostu, jednakowo silni, mie­li takie same fryzury, w艂osy obci臋te pod misk臋. By艂a pewna, 偶e na g艂owy nak艂adano im wr臋cz to samo na­czynie, nim kto艣 ich ostrzyg艂.

Poruszali si臋 jednakowym krokiem. 艢miali si臋 z tych samych rzeczy, a w ich oczach pojawia艂 si臋 偶ar, gdy zaczynali m贸wi膰 o swym zadaniu.

Znajdowali si臋 tu po to, by chroni膰 Jumal臋 i jej naj­wy偶szego szamana.

Ich rodzin nie by艂o w obozowisku, lecz by膰 mo偶e nie nale偶a艂o si臋 tego spodziewa膰, skoro si臋 ukrywali.

Antonia zastanawia艂a si臋, czy maj膮 rodziny. Musieli gdzie艣 mie膰 przynajmniej matki i ojc贸w.

Czy w oczach ich rodzic贸w r贸wnie偶 p艂on膮艂 ten sam blask? Czy oni r贸wnie偶 gotowi byli odda膰 wszystko Jumali?

Anastas m贸g艂 rozmawia膰 z Kati. Na og贸艂 jednak albo jej matka, albo ojciec 艣ledzili rozmow臋 m艂odych z odleg艂o艣ci kilku d艂ugo艣ci wyci膮gni臋tej r臋ki. Czujne spojrzenia nie odrywa艂y si臋 od m艂odych. Zdaniem Antonii w tej drobiazgowej kontroli by艂a jaka艣 sztuczno艣膰. Wygl膮da艂o to niemal偶e na gr臋, w kt贸rej Anastas by艂 jedynym nie znaj膮cym swojej roli.

Nie zawsze jednak udawa艂o si臋 utrzyma膰 ich pod 艣cis艂膮 obserwacj膮. Natura mia艂a swoje prawa, mimo wszystko znalaz艂y si臋 momenty, kiedy zostawiano ich samych.

Raz zdarzy艂o si臋, 偶e Antonia oddali艂a si臋 od obozu bardziej ni偶 zwykle. Popo艂udnie by艂o takie pi臋kne. Le­niwie ciep艂e. Li艣cie nad jej g艂ow膮 rysowa艂y na niebie niezwyk艂y wz贸r. Plamki zieleni miesza艂y si臋 z plam­kami b艂臋kitu, a w艣r贸d tej zielono艣ci i niebiesko艣ci gdzieniegdzie 偶eglowa艂 ob艂oczek. Niemal zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie na my艣l, 偶e jest tak ma艂ym cz艂owiekiem i stoi z zadart膮 g艂ow膮, spogl膮daj膮c w korony drzew.

Spostrzeg艂a, 偶e im dalej idzie, tym ziemia staje si臋 wilgotniejsza. Obudzi艂a si臋 w niej ciekawo艣膰.

Czy to tutaj, w tej stronie, trafi na bagna, kt贸re za­pewne znajduj膮 si臋 gdzie艣 w pobli偶u? Antonia czu艂a, 偶e musi si臋 tego dowiedzie膰, cho膰 tak naprawd臋 nie mia艂a ku temu 偶adnego rozs膮dnego powodu. Nie po­p臋dza艂o jej nic poza ciekawo艣ci膮. I mo偶e jeszcze ma­艂ym diabe艂kiem, kt贸ry usadowi艂 si臋 gdzie艣 za uchem.

Nie lubi艂a, gdy kto艣 jej m贸wi艂, co ma robi膰. Nie lu­bi艂a, by ktokolwiek ogranicza艂 jej wolno艣膰. Sama pragn臋艂a wyznacza膰 sobie granice.

Porusza艂a si臋 cicho, ostro偶nie. O tej porze dnia 艣piewa艂o niewiele ptak贸w. W g臋stych szarozielonych cieniach panowa艂a niezwyk艂a cisza. Ziemi臋 porasta艂y paprocie, wielkie paprocie si臋gaj膮ce jej do kolan, ale te偶 i Antonia nie zalicza艂a si臋 do najwy偶szych.

Buty przesi膮k艂y jej wilgoci膮. Za ka偶dym razem, gdy unosi艂a stop臋, ziemia wydawa艂a z siebie ciche, mokre kl膮skanie. Coraz mocniej dawa艂 si臋 wyczu膰 zapach stoj膮cej wody. W ko艅cu straci艂a orientacj臋, gdzie jest. Nie mia艂a ju偶 pewno艣ci, sk膮d przysz艂a, a tu nie by艂o 艣cie偶ek, kt贸rymi mog艂aby i艣膰.

Antonia zerkn臋艂a przez rami臋, by stwierdzi膰, kt贸­re drzewa mija艂a, lecz tutaj jeden pie艅 nie r贸偶ni! si臋 od drugiego. Przez moment omal nie zaw艂adn膮艂 ni膮 strach, pocz膮tek narastaj膮cej paniki. W ko艅cu jednak zagryz艂a z臋by i spokojnie sz艂a dalej. Zaciska艂a d艂onie tak mocno, 偶e paznokcie a偶 wbija艂y si臋 w cia艂o. Mu­sia艂a zaciska膰 d艂onie po to, by nie dr偶a艂y.

Las zn贸w sta艂 si臋 ni偶szy, zmieni艂 si臋 w g臋ste, dzi­ko rosn膮ce zaro艣la. Wydawa艂o si臋, 偶e wcze艣niej nikt t臋dy nie chodzi艂.

Antonia musia艂a przedziera膰 si臋 przez niski g膮szcz. Ga艂臋zie by艂y cienkie, lecz spr臋偶yste. Nie艂atwo ust臋­powa艂y, gdy krzaki ju偶 z艂apa艂y cz艂owieka swoimi mackami korzeni i ga艂臋zi. Dooko艂a unosi艂 si臋 zapach zgnilizny. Nagle zorientowa艂a si臋, 偶e przed ni膮 si臋 przeja艣nia. Domy艣la艂a si臋, 偶e dociera do otwartej zie­lonej przestrzeni.

Mog艂a przynajmniej si臋 przekona膰, 偶e rzeczywi艣cie s膮 tu moczary. Nie mia艂a jednak poj臋cia, w jakim kie­runku powinna p贸j艣膰, by trafi膰 do obozowiska. Prze­kona si臋 o tym, kiedy b臋dzie wraca膰.

Antonii nie przysz艂o do g艂owy, 偶e mog艂a zab艂膮dzi膰. Ze nie jest wcale pewne, czy odnajdzie powrotn膮 dro­g臋. Czarnowidztwo nie le偶a艂o w jej charakterze.

Nagle us艂ysza艂a g艂osy.

Zrozumia艂a, 偶e nie mo偶e zosta膰 tu odkryta. By艂a przekonana, 偶e ani Glikerii, ani samemu Judinowi bardzo si臋 to nie spodoba.

Opad艂a na kolana w艣r贸d zaro艣li. Ledwie si臋 przy tym porusza艂a. Zdo艂a艂a jako艣 si臋 wsun膮膰 pod i pomi臋­dzy gi臋tkie, wij膮ce si臋 ga艂臋zie. Mog艂a przez nie pa­trze膰. Widzia艂a fragmenty otaczaj膮cego 艣wiata. Gdy­by jednak uda艂o jej si臋 tkwi膰 ca艂kiem nieruchomo, by膰 mo偶e nikt jej tu nie zauwa偶y.

Spodnie nasi膮ka艂y wod膮. Wkr贸tce by艂a ju偶 tak sa­mo mokra jak wtedy, gdy przekraczali rzeki, a teraz dodatkowo jeszcze pachnia艂a bagnem. Zmarszczy艂a nos. Zmarz艂a i zdr臋twia艂a, nie zamierza艂a jednak ru­sza膰 si臋 z tego miejsca. Lepszej kryj贸wki i tak by nie znalaz艂a. Na pewno ka偶da z nich mia艂aby te same wa­dy jak ta. Nie mo偶na ukry膰 si臋 na skraju moczar贸w i przy tym si臋 nie zmoczy膰.

To byli dwaj stra偶nicy. W臋drowali, nie okazuj膮c nawet cienia napi臋cia. Jeden mia艂 przez rami臋 prze­rzucon膮 kusz臋, drugi, o ile Antonia dobrze widzia艂a, uzbrojony by艂 jedynie w n贸偶.

Ich twarzy nie mog艂a dojrze膰 wyra藕nie. Siedzia艂a zbyt nisko, a oni szli za blisko niej. By膰 mo偶e mieli swo­j膮 艣cie偶k臋, kt贸ra dla niej pozostawa艂a niewidoczna.

G艂osy by艂y ciche, lecz nie dbali w jaki艣 szczeg贸lny spos贸b o ostro偶no艣膰. Mieli pewno艣膰, 偶e nikogo tu nie ma.

- Kati wczoraj nie przysz艂a? - spyta艂 jeden.

- Nie, wczoraj nie. Nie by艂o jej, odk膮d si臋 pojawi艂 ten przekl臋ty Rosjanin. Co, u diab艂a, w nim takiego jest? Chudy i cherlawy, i nie ma nawet tyle rozumu, 偶eby zosta膰 z ni膮 sam na sam...

- Pilnuj膮 jej - stwierdzi艂 drugi.

Na moment si臋 zatrzymali. Stali tak blisko Anto­nii, i偶 by艂a pewna, 偶e odkryj膮 jej obecno艣膰. Nie mog­li jej nie zauwa偶y膰. Widzia艂a splot tkaniny ich spodni. Zauwa偶y艂a, 偶e jeden ma 艂at臋 na wewn臋trznej stronie 艂ydki. Zastanawia艂a si臋, w jaki spos贸b mo偶na znisz­czy膰 spodnie w takim miejscu.

- Pilnuj膮 cnoty Kati - doda艂 kt贸ry艣. Chyba ten, kt贸­ry wcze艣niej m贸wi艂 g艂osem pe艂nym rozczarowania i w艣ciek艂o艣ci.

Obaj si臋 roze艣miali, bardzo wymownie.

- Chc膮 m臋偶a dla Kati - powiedzia艂 pierwszy. - A 偶a­den z nas im nie pasuje. Zmarnowali艣my nasze szan­se, braciszku. Nie uda艂o ci si臋 zrobi膰 jej dziecka. A nie zaprzeczysz chyba, 偶e bardzo gor膮co si臋 stara艂e艣, prawda? Tylko nic z tego nie wychodzi. A Judin prag­nie potomk贸w.

- Maj膮 pecha, 偶e Aleks umar艂. Ona go kocha艂a, a on przecie偶 gdzie indziej udowodni艂, 偶e mo偶e mie膰 dzieci...

Antonia zacisn臋艂a oczy. Serce wali艂o jej tak moc­no, i偶 grozi艂o, 偶e wyrwie si臋 z piersi.

Anastas, Anastas, powtarza艂a w my艣lach z 偶alem. Przed oczami mia艂a dziewcz臋c膮 buzi臋 Kati. Zrozu­mia艂a, 偶e za tym wszystkim kryje si臋 jakie艣 oszustwo, lecz ba艂a si臋 spojrze膰 prawdzie w oczy. Nie chcia艂a tak my艣le膰 o Kati.

- Aleks by艂 ciotecznym bratem Kati - powiedzia艂 kt贸ry艣 z g艂os贸w. - Nie dopu艣ciliby do tego. Przecie偶 wiesz, 偶e stary i Glikeria te偶 s膮 ciotecznym rodze艅­stwem. To by by艂o za du偶o tego dobrego, mog艂yby si臋 urodzi膰 dzieciaki, z kt贸rymi nie da艂oby si臋 zrobi膰 nic innego, jak tylko potopi膰 je w bagnie. Stary jest na to za sprytny. Na pewno uda im si臋 tak namota膰 w g艂o­wie temu Rosjaninowi, 偶e nie zdo艂a si臋 powstrzyma膰 i w ci膮gu godziny o偶eni si臋 z nasz膮 ma艂膮 ksi臋偶niczk膮.

- Kati chyba te偶 nie mo偶e si臋 powstrzyma膰 - drwi膮­co powiedzia艂 ten, w kt贸rego g艂osie pobrzmiewa艂a za­zdro艣膰. - Nie mia艂a m臋偶czyzny, odk膮d wzi臋li Dimiego. A to ju偶 jaki艣 czas temu, nie? Mo偶e mogliby艣my dzi艣 wieczorem zn贸w zaofiarowa膰 jej nasz膮 pomoc? Powiedzmy jej, 偶e w skarbcu jest bezpiecznie i przy­tulnie. Wcze艣niej nie mia艂a nic przeciwko temu. W blasku Jumali, co ty na to...?

艢miech zabrzmia艂 ochryple.

- Bacznie jej pilnuj膮. Matka nie odst臋puje jej na krok. Na pewno nie chc膮, 偶eby wymy艣li艂a jaki艣 figiel. Pragn膮 mie膰 pewno艣膰, kto jest ojcem, je艣li rzeczywi­艣cie tego lata zostanie sp艂odzone dziecko...

Stra偶nicy poszli dalej. Wci膮偶 rozmawiali o Kati, lecz ich g艂osy cich艂y w miar臋, jak oddalali si臋 od Antonii.

A ona dr偶a艂a w swojej kryj贸wce. Cia艂o wych艂odzi­艂o si臋, przemok艂a. Poza tym to, co us艂ysza艂a, przypra­wia艂o j膮 o dreszcze.

Nie wiedzia艂a, czy powinna w to wierzy膰.

Nie wiedzia艂a jednak r贸wnie偶, czy mo偶e w to w膮t­pi膰.

Musia艂a te偶 jako艣 wr贸ci膰.

Antonia czeka艂a. Czeka艂a d艂ugo. Pi臋膰 razy liczy艂a tak d艂ugo, jak tylko zdo艂a艂a. Potem ostro偶nie pod­nios艂a si臋 z zaro艣li.

Wok贸艂 niej panowa艂a cisza.

Kiedy przesun臋艂a stopy, leciutko chlupn臋艂o. W jed­nej nodze j膮 k艂u艂o, wysoko a偶 do 艂ydki, jak gdyby sta­艂a na ig艂ach. Ga艂膮zki wierzby drapa艂y o materia艂 spodni. Antonii ten d藕wi臋k wydawa艂 si臋 wr臋cz hu­kiem w panuj膮cej dooko艂a ciszy.

Ma艂o brakowa艂o, a od stania w takim napi臋ciu chwyci艂by j膮 kurcz. Jej oczy przez ca艂y czas przesu­wa艂y si臋 po zaro艣lach, usi艂owa艂y si臋gn膮膰 mi臋dzy pnie drzew. Raz w kierunku, z kt贸rego nadeszli stra偶nicy, to zn贸w tam, dok膮d poszli.

Nic nie s艂ysza艂a.

Rozs膮dek podszeptywa艂 jej, 偶e to znaczy r贸wnie偶, i偶 nie ma tu nikogo, kto m贸g艂by us艂ysze膰 j膮.

Pokusa by艂a wielka. Wprost p艂on臋艂a z ch臋ci, by p贸j艣膰 tam, sk膮d nadeszli. Wszystko podpowiada艂o jej, 偶e w艂a艣nie tam przetrzymywana jest Jumala.

Gdzie艣 po drugiej stronie bagna.

Ach, gdyby mog艂a powiedzie膰 Raiji, 偶e widzia艂a bogini臋! Z艂ot膮 bogini臋...

Ale przecie偶 ona nigdy ju偶 nie zobaczy Raiji.

W obozie zaczn膮 jej szuka膰. Trudno b臋dzie wyt艂u­maczy膰, gdzie by艂a. Chocia偶 potrafi艂a zupe艂nie nie藕le k艂ama膰, to mimo wszystko mog艂o jej by膰 nie艂atwo.

Tutejsi ludzie s膮 tacy podejrzliwi. Wprost chorob­liwie podejrzliwi.

Ju偶 i tak zbyt d艂ugo jest nieobecna.

Antonia podj臋艂a szybk膮 decyzj臋. Nie zabij膮 jej, przynajmniej dop贸ki Anastas nie po艣lubi Kati albo... Ta my艣li by艂a znacznie bardziej brzydka, lecz by膰 mo偶e wcale nie daleka od prawdy: albo przynajmniej dop贸ki nie wejdzie Kati pod sp贸dnic臋.

Jak ona zdo艂a mu o tym powiedzie膰?

Czy w og贸le powinna mu m贸wi膰?

Antonia zasz艂a tak daleko w stron臋 moczar贸w, jak tylko mog艂a. Bagno by艂o rozleg艂e, zielone. Rozci膮ga­艂o si臋 dalej, ni偶 si臋ga艂 jej wzrok. Wygl膮da艂o te偶 na nie­gro藕ne, cho膰 ona wiedzia艂a, 偶e wzrok mo偶e mami膰. By艂o to bagno z rodzaju tych, kt贸re trzeba zna膰, by m贸c je przej艣膰. Ziele艅 zas艂ania艂a ukryte zdradliwe ja­my bez dna. Takie, kt贸re zdolne s膮 wessa膰 cz艂owieka w g艂膮b w ci膮gu kilku kr贸tkich chwil.

Antonia zadr偶a艂a na my艣l o tym, co mo偶e kry膰 ta­kie mokrad艂o.

U艣wiadomi艂a sobie tak偶e, 偶e kryj贸wka Jumali mu­sia艂a znajdowa膰 si臋 tu ju偶 od dawna. Stra偶nicy m贸wi­li o skarbcu.

W obozowisku sta艂y sza艂asy. Zbudowanie dom贸w wymaga艂o znacznie wi臋cej czasu, nawet je艣li - a tak z ca艂膮 pewno艣ci膮 uwa偶ali - wa偶niejsze jest zadbanie o Jumal臋 ni偶 o innych.

Przypuszcza艂a, 偶e Judin z rodzin膮 i stra偶nikami uciekli tutaj, w pobli偶e bogini. Kryj贸wka by艂a dobra dla Jumali, a wi臋c b臋dzie dobra dla nich jeszcze przez jaki艣 czas. A gdyby 偶o艂nierze zacz臋li kr膮偶y膰 zbyt bli­sko, to Jumala r贸wnie偶 znajdowa艂a si臋 w pobli偶u.

Antonia by艂a przekonana, 偶e b臋d膮 ratowa膰 bogini臋, nim pomy艣l膮 o w艂asnym 偶yciu.

Przenikn膮艂 j膮 dreszcz. C贸偶 to za zimna wiara! Ale Jumala r贸wnie偶 zosta艂a zrobiona z zimnego metalu. Jedynie jej blask wydawa艂 si臋 ciep艂y.

Antonia z艂apa艂a p臋k ga艂臋zi wierzby i wysun臋艂a jedn膮 nog臋. Poczu艂a, 偶e si臋 zapada, 偶e bagno j膮 wci膮ga, otacza, jakby chcia艂o wessa膰 j膮 w g艂膮b.

Jeszcze mocniej uchwyci艂a si臋 ga艂臋zi. Jedn膮 z nich oplata艂a wok贸艂 nadgarstka.

Nie wiedzia艂a, czy jest odwa偶na.

A to wymaga艂o odwagi. By艂o to jednak najprawdo­podobniej najlepsze k艂amstwo, jakie mog艂a wymy艣li膰. Oni tutaj nawykli do odkrywania k艂amstw. Sami tka­li takie delikatne sieci. A je艣li oczka oka偶膮 si臋 za du­偶e, na pewno si臋 zorientuj膮. To za艣 mog艂o obcych przybysz贸w zbyt drogo kosztowa膰.

Antonia dostawi艂a drug膮 nog臋.

I pod t膮 stop膮 nie by艂o wcale twardszego gruntu.

Ufa艂a, 偶e korzenie wierzby si臋gaj膮 dostatecznie g艂臋­boko. 呕e dostatecznie mocno trzymaj膮 si臋 ziemi.

Je艣li tak nie jest, z Antoni膮 mog艂o by膰 bardzo 藕le.

Teraz zacz臋艂a krzycze膰:

- Ratunku! Pomocy! Ton臋! Na pomoc! Do diab艂a! Wierzy艂a, 偶e jej g艂os poniesie si臋 daleko. 呕e oka偶e si臋 dostatecznie dono艣ny, by zag艂uszy膰 piosenk臋 pta­k贸w.

I pr臋dko wyliczy艂a sobie, 偶e niemo偶liwe, by stra偶ni­cy dotarli do obozowiska. Na to kroczyli zbyt leniwie.

Bagno mocno trzyma艂o j膮 ju偶 za kolana.

Antoni臋 zaczyna艂a ogarnia膰 panika.

Wok贸艂 niej panowa艂a taka cisza.

B臋d膮 udawa膰, 偶e jej nie s艂yszeli. Pozwol膮 jej uton膮膰. Ona przepadnie w bagnie. Nie zostanie po Antonii nawet k臋pka w艂os贸w. Mo偶e i przyjd膮 w to miejsce, ale wszelkie 艣lady znikn膮. W tym podmok艂ym terenie na­st膮pi to bardzo, bardzo szybko.

- Pomocy! - wrzasn臋艂a.

Teraz nie by艂o w tym ju偶 偶adnego udawania, tyl­ko przera偶enie, 艣miertelne przera偶enie.

Bagno ledwie zauwa偶alnie, lecz nieustannie wci膮­ga艂o j膮 w g艂膮b. W r贸wnym tempie po偶era艂o coraz wi臋ksze cz臋艣ci jej n贸g.

- Na pomoc! Czy nie mog艂a raczej wymy艣li膰 jakiej艣 historii?

Przecie偶 nie raz wcze艣niej bywa艂a do tego zmuszona i wypada艂a przy rym doskonale. S艂yn臋艂a z tego, 偶e z 艂atwo艣ci膮 omija prawd臋.

- Pomocy!

Czy nikt tu nie przyjdzie?

Przecie偶 niemo偶liwe, 偶eby w ca艂ym lesie znajdowa­li si臋 tylko dwaj n臋dzni stra偶nicy! Musia艂o ich by膰 wi臋cej ni偶 p贸艂 tuzina, wiedzia艂a to z ca艂膮 pewno艣ci膮. Og贸艂em mieszka艂o ich tu oko艂o dwudziestu, a po obiedzie w obozowisku nie zosta艂o nawet dziesi臋ciu. Za to g艂ow臋 da艂aby sobie uci膮膰.

- Pom贸偶cie mi! Ja ton臋! Pomocy! Zapadam si臋 w bagno!

Rozs膮dek podpowiada艂 jej, 偶e wi臋kszo艣膰 stra偶ni­k贸w musi znajdowa膰 si臋 w pobli偶u moczar贸w. W tych okolicach wszak ukrywali Jumal臋. To nie mog艂o by膰 tak daleko st膮d. Stra偶nicy szli przecie偶 ca艂kiem spo­kojnie, rozmawiali o zabraniu Kati do skarbca, musia­艂a wi臋c zd膮偶y膰 w ci膮gu jednej nocy przeby膰 drog臋 tam i z powrotem, w dodatku nie po to, by sp臋dzi膰 w skarbcu zaledwie chwil臋.

- Pomocy!

Bagno 艣ciska艂o j膮 ju偶 w pasie. Antonia walczy艂a. Wymachiwa艂a nogami z ca艂ej si­艂y, lecz to, doprawdy, nie by艂o proste. Sp艂ywa艂a potem. Pot kapa艂 jej do oczu, piek艂 tak, 偶e momentami wr臋cz o艣lepia艂.

Koniuszki palc贸w bola艂y. Zaczyna艂a traci膰 w nich czucie. Ga艂膮zka wierzby owija艂a nadgarstek tak moc­no, 偶e palce ca艂kiem jej zbiela艂y.

- Pomocy! G艂os zaczyna艂 stawa膰 si臋 szorstki jak pie艅 sosny.

Antonia na przemian to 艣mia艂a si臋, to zn贸w p艂aka艂a.

Antonia, umar艂a dla k艂amstwa. W k艂amstwie. To naprawd臋 by艂aby niez艂a historia. Szkoda tylko, 偶e nikt nie b臋dzie m贸g艂 jej opowiedzie膰.

Utonie, zanim ktokolwiek si臋 tu zjawi.

Im bardziej zmaga艂a si臋 z bagnem, tym szybciej wci膮ga艂o j膮 ono w g艂膮b.

Rozumu, rozumu, rozumu...

Powtarza艂a to s艂owo szeptem niczym modlitw臋:

- Rozumu, rozumu, rozumu...

- Ratunku! - zn贸w zacz臋艂a krzycze膰. - Ratunku!

Nic wi臋cej. Nie mia艂a g艂osu na wi臋cej s艂贸w. Nie pa­mi臋ta艂a, jak wymawia si臋 inne s艂owa. To jedyne po­zosta艂o w jej 艣wiadomo艣ci. Jedyne s艂owo, jakie by艂y w stanie uformowa膰 jej usta.

- Ratunku!

Dobry Bo偶e, czy nikt si臋 nie zjawi? Antonia chcia艂a jeszcze raz zawalczy膰 z bagnem.

Chcia艂a zmaga膰 si臋 z nim do ostatka si艂.

Opanowa艂a si臋 jednak.

Im mocniej walczy艂a, tym pr臋dzej zapada艂a si臋 w g艂膮b.

Sama os艂abia艂a swoje si艂y. W艂asnymi r臋kami kopa­艂a sobie gr贸b.

Rozumu...

Antonia zacz臋艂a porusza膰 kolejno poszczeg贸lnymi palcami. Musia艂a wr贸ci膰 im nieco 偶ycia. Stara艂a si臋 oddycha膰 spokojnie i ca艂y czas mocno si臋 trzyma艂a. Na nic wi臋cej nie mog艂a sobie pozwoli膰.

- Ratunku! - wrzasn臋艂a zn贸w.

Krzyk wydawa艂 si臋 taki pr贸偶ny. Oni jej nie s艂ysze­li. Nie chcieli jej s艂ysze膰. By艂a jedynie obc膮. By艂a kim艣, kto do niczego im si臋 nie przyda. Stanowi艂a za­gro偶enie.

Pozwol膮 jej uton膮膰.

- Ratunku! - krzykn臋艂a jeszcze raz i sama us艂ysza­艂a, jak bardzo g艂os jej os艂ab艂.

Nie do ko艅ca wierzy艂a, 偶e bagno ju偶 przy brzegu mo偶e by膰 takie niebezpieczne. O wiele pro艣ciej by艂o­by t艂umaczy膰 si臋 z tego, 偶e zaw臋drowa艂a tak daleko.

Grigorij... Jak on sobie da rad臋, kiedy ona zginie? A Olga nigdy si臋 nie dowie, 偶e matka utopi艂a si臋 w bezdennym bagnisku gdzie艣 na wsch贸d od Uralu...

- Ratunku! I wtedy to us艂ysza艂a. Z pocz膮tku s膮dzi艂a, 偶e to echo jej w艂asnego krzyku, istniej膮ce jedynie w jej g艂owie. 呕e nie jest to nic rzeczy­wistego, lecz co艣, co jedynie ona jest w stanie us艂ysze膰.

A potem us艂ysza艂a wiatr. Wcze艣niej nie wia艂o, nie­mal ca艂y dzie艅 by艂 bezwietrzny. Na og贸艂 jednak pod wiecz贸r zrywa艂 si臋 wiatr.

Antonia nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e pora jest ju偶 tak p贸藕na, chocia偶 wiatr na og贸艂 nie pojawia艂 si臋 o 偶adnej sta艂ej porze. Trudno by艂o zawiera膰 z nim ja­kie艣 umowy.

Us艂ysza艂a wiatr.

I krzyk.

Ma艂o brakowa艂o, a wypu艣ci艂aby z r臋ki ga艂膮zki wierzby.

Ten krzyk jednak nak艂oni艂 j膮, by jeszcze mocniej si臋 ich uchwyci艂a. Zamkn臋艂a oczy, nie mog膮c w to uwierzy膰.

Nad moczarami ni贸s艂 si臋 g艂uchy, przenikliwy d藕wi臋k. Wznosi艂 si臋 ponad lasem, si臋ga艂 niemal偶e do samego nieba.

Trzeba by艂o by膰 martwym, by go nie us艂ysze膰.

Bezduszny krzyk.

Antonia nas艂uchiwa艂a. Wiedzia艂a, 偶e nigdy nie b臋dzie w stanie go zapomnie膰. Nie wygl膮da艂o wprawdzie na to, by jej 偶ycie mia艂o trwa膰 szczeg贸lnie d艂ugo, widoki na przysz艂o艣膰 mia艂a dosy膰 marne. Gdyby jednak j膮 oca­lono, to tego krzyku nigdy nie zapomni. 呕aden cz艂o­wiek, us艂yszawszy go, nie potrafi艂by go zapomnie膰.

Nie by艂 to ludzki krzyk. Nie by艂 to r贸wnie偶 krzyk najwy偶szej m臋ki.

By艂 bezduszny.

Antonia nie wierzy艂a w to. Figury nie przemawia­j膮, nie wydaj膮 偶adnych d藕wi臋k贸w.

W tym momencie jednak z niez艂omn膮 pewno艣ci膮 wiedzia艂a, 偶e to krzyczy Jumala.

Krzyk trwa艂 d艂ugo. W ko艅cu ucich艂.

I teraz krzycze膰 zacz臋艂a Antonia.

- Ratunku!

Znale藕li j膮 dwaj stra偶nicy. Jednego z nich rozpo­zna艂a po 艂acie na spodniach. Bagno si臋ga艂o ju偶 jej wte­dy ponad ramiona. Powoli zacz臋艂a si臋 godzi膰 z losem. Nacisk na cia艂o by艂 tak wielki, 偶e mia艂a wra偶enie, i偶 wszystkie ko艣ci ma dawno pogruchotane. To przesta­艂o mie膰 ju偶 jakiekolwiek znaczenie. T臋skni艂a za tym, by wolno jej wreszcie by艂o si臋 podda膰. T臋skni艂a za tym, 偶eby palce mog艂y pu艣ci膰 ga艂膮zki wierzby.

- Czego tu szuka艂a艣? - burkn膮艂 jeden ze stra偶ni­k贸w, 艂api膮c j膮 za oba nadgarstki.

Antonia wci膮偶 nie puszcza艂a ga艂臋zi. Nie mog艂a. Pal­ce zesztywnia艂y jej w u艣cisku.

- Czego, do pioruna, tu szuka艂a艣? - powt贸rzy艂 stra偶nik, pr贸buj膮c j膮 wyci膮gn膮膰. Ale to 艂atwiej by艂o powiedzie膰 ni偶 zrobi膰.

- By艂a艣 sama? Antonii uda艂o si臋 wyprostowa膰 kark. Popatrzy艂a mu w twarz. W jego oczach dostrzeg艂a cz艂owiecze艅­stwo. Ogromnie j膮 to zaskoczy艂o.

Kiwn臋艂a g艂ow膮. Dwukrotnie, tak by na pewno to zrozumieli. Na wi臋cej ruch贸w nie by艂o jej sta膰. Nie mia艂a na to si艂y. Ale jedno kiwni臋cie g艂ow膮 nie wy­starczy艂o, jeszcze by pomy艣leli, 偶e po prostu broda jej opad艂a.

- Sama... - szepn臋艂a. Zauwa偶y艂a, 偶e wymieniaj膮 spojrzenia.

- Wo艂a艂am...

Ten drugi zdo艂a艂 wsun膮膰 jej r臋ce pod pachy. Mu­sia艂 przy tym zanurzy膰 r臋ce w bagnie, lecz wcze艣niej zatroszczy艂 si臋 o to, by przywi膮za膰 si臋 mocno do drzewa, rosn膮cego kawa艂ek dalej na brzegu. Zna艂 hu­mory m臋tnej g艂臋bi.

Pr贸bowali j膮 ratowa膰.

Antonia czu艂a, 偶e jaka艣 si艂a ci膮gnie j膮 jednocze艣nie w d贸艂, tak samo jak m臋偶czy藕ni usi艂owali wydosta膰 j膮 na brzeg. Mia艂a wra偶enie, 偶e cia艂o jej si臋 wyd艂u偶a. By­艂a przekonana, 偶e p臋knie na p贸艂 i na brzeg wyci膮gn膮 tylko g贸rn膮 po艂ow臋 Antonii, podczas gdy jej nogi znikn膮 w bezdennej g艂臋binie... A w takim razie nie ma sensu jej ratowa膰.

- S艂yszeli艣my - wyst臋ka艂 jeden z nich. - S艂yszeli艣my...

- Wcale nie ciebie - uzupe艂ni艂 drugi ze z艂o艣ci膮. Wyci膮gn臋li ju偶 j膮 do piersi, ale bagno za nic nie chcia艂o wypu艣ci膰 swojej zdobyczy.

- S艂yszeli艣my Jumal臋. To Jumala ci臋 ocali艂a, obca kobieto! To Jumala okaza艂a ci swoj膮 trosk臋. Bez jej opieki przepad艂aby艣 bez 艣ladu...

Antonia kiwn臋艂a g艂ow膮. Ona r贸wnie偶 s艂ysza艂a tam­ten krzyk. Nie mia艂a zreszt膮 si艂 ani odwagi, by pro­testowa膰.

Dopiero ca艂膮 wieczno艣膰 p贸藕niej uda艂o im si臋 uwol­ni膰 jej nogi z bagna.

Antonia le偶a艂a na bezpiecznym gruncie, jak za­trwo偶one ptasie piskl臋. Policzki mia艂a bia艂e, ca艂e cia­艂o a偶 do szyi pokrywa艂 jej czarny, lepki szlam. Oba buty bagno zatrzyma艂o dla siebie.

- Czego tu szuka艂a艣? - spyta艂 ten, kt贸ry siedzia艂 w kucki tu偶 przy niej. Nawet przez moment nie spuszcza艂 z niej oka.

- Chcia艂am siusiu - szepn臋艂a Antonia i zamkn臋艂a oczy. Nie pytali o nic wi臋cej. Jeden z nich wzi膮艂 j膮 na r臋­ce i poni贸s艂 przez tajemniczy las. Do obozu.

Antonia nabra艂a pewnej warto艣ci. Bo to Jumala j膮 ocali艂a.

9

Antonia pami臋ta艂a jedynie przeb艂yski. Fragmenty nieba nad jej g艂ow膮. To, jak przez ca艂y czas si臋 zmie­nia艂o. Ga艂臋zie uderzaj膮ce j膮 w twarz. Pami臋ta艂a ko艂y­sanie ramion stra偶nika. Pami臋ta艂a jego kusz臋. By艂a ona najwi臋kszym przedmiotem, jaki znajdowa艂 si臋 w polu jej widzenia. Zwisa艂a mu z ramienia. Antonia opiera艂a o ni膮 policzek.

Przeb艂yski.

Potem pojawi艂y si臋 g艂osy. Anastas, kt贸ry wzi膮艂 j膮 na r臋ce. Zaniepokojenie Grigorija. Ciemno艣膰 w ich sza­艂asie. D艂onie Grigorija. Chlupotanie wody w drewnia­nym kuble. Grigorij, kt贸ry zdejmowa艂 z niej ubranie. Antonia mia艂a wra偶enie, jakby rozbiera艂 j膮 z bagna. Jego g艂os by艂 najmi臋kszy na 艣wiecie.

Same kawa艂ki.

S艂owa nie chcia艂y zachowa膰 si臋 na trwa艂e.

Grigorij naci膮gn膮艂 na ni膮 sukni臋. Buty do konnej jazdy na szcz臋艣cie zostawi艂a w obozie, inaczej r贸w­nie偶 one znikn臋艂yby w bezdennej gardzieli, a to by艂y takie dobre, porz膮dnie szyte buty. Zabra艂a je ze sob膮 z Archangielska.

Zasn臋艂a.

Gdy si臋 obudzi艂a, wci膮偶 by艂a zm臋czona. Tak zm臋­czona, 偶e nawet samo siadanie przyprawia艂o j膮 o udr臋k臋.

- Nie 艣pisz? - spyta艂 Grigorij. Le偶a艂 na plecach obok niej.

Antonii cieplej si臋 zrobi艂o na sercu. A wi臋c nie od­st膮pi艂 od jej boku. Jego mi艂o艣膰 by艂a najcenniejsza na 艣wiecie.

- Nie, ju偶 nie - odpowiedzia艂a i 艣cisn臋艂a go za r臋k臋.

- Co, u diab艂a, tam robi艂a艣? - spyta艂.

- Posz艂am za potrzeb膮 - zapewni艂a. - I chyba za­w臋drowa艂am za daleko od obozu.

Umilk艂a.

- Jest sporo rzeczy, kt贸re musz臋 om贸wi膰 z tob膮 i z Anastasem...

- Za du偶o zobaczy艂a艣?

- Mo偶e niedok艂adnie zobaczy艂am... Nic wi臋cej Antonia nie chcia艂a powiedzie膰. Wci膮偶 wyczuwa艂a 贸w ch艂贸d, kt贸ry si臋 pojawi艂, gdy us艂ysza­艂a tamten krzyk.

- Czy wy to s艂yszeli艣cie? - dopytywa艂a si臋. - S艂y­szeli艣cie ten krzyk?

Grigorij kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Nie wiedzia艂em, 偶e masz taki mocny g艂os - rzek艂 z u艣miechem. - Ten krzyk przenika艂 a偶 do szpiku ko艣ci.

- To nie ja krzycza艂am. Potrzebowa艂 czasu, by to przetrawi膰. Antonia powt贸rzy艂a jeszcze raz:

- To nie ja, Grigoriju. Ja r贸wnie偶 go s艂ysza艂am. Ju偶 si臋 poddawa艂am. Tkwi艂am w bagnie po szyj臋, gdy go us艂ysza艂am. Sama nie mia艂am ju偶 si艂y wo艂a膰... Jak oni to nazwali?

- Krzykiem Jumali - odpar艂. - To m贸g艂 by膰 kto艣 inny - doda艂 po chwili milczenia. - Na pewno nie by艂 to ptak. Ani te偶 z ca艂膮 pewno艣ci膮 zwierz臋. Dostatecznie d艂ugo 偶y艂em w puszczy, by pozna膰 g艂osy wi臋kszo­艣ci zwierz膮t i ptak贸w. Nigdy dot膮d nie s艂ysza艂em, 偶e­by cokolwiek zanosi艂o si臋 takim krzykiem. To musia艂 by膰 cz艂owiek, a skoro nie by艂a艣 to ty, znaczy, 偶e krzy­cza艂 kto艣 inny.

Antonia jednak nie przyj臋艂a tego do wiadomo艣ci.

Bola艂a j膮 ka偶da cz臋艣膰 cia艂a, ka偶dy staw. W ramio­nach jej pulsowa艂o. Oba nadgarstki mia艂a poranione. Odcisn臋艂y si臋 na nich ga艂膮zki wierzby. Na d艂oniach r贸wnie偶 widnia艂y rany po zdartych p臋cherzach. Czu­艂a, 偶e wargi ma spuchni臋te, musia艂a je wida膰 przygry­za膰. Nawet m贸wienie sprawia艂o jej b贸l. Gard艂o bola­艂o od krzyk贸w na bagnie.

Nie by艂a pewna, jak d艂ugo to trwa艂o, ale, dopraw­dy, mia艂a za co by膰 wdzi臋czna - znowu mog艂a znaj­dowa膰 si臋 u boku Grigorija.

Nied艂ugo pozostali we dwoje. Zjawi艂a si臋 Glikeria i sam Judin. Antonia czu艂a, 偶e niecz臋sto si臋 zdarza, by osobi艣cie odwiedzali chorych. Wida膰 jednak nie li­czyli, 偶e Antonia przyjdzie do nich o w艂asnych si艂ach.

- Twoje 偶ycie wisia艂o na w艂osku - o艣wiadczy艂a Glikeria, kl臋kaj膮c przed ni膮. Obejrza艂a rany Antonii. Po­wiedzia艂a, 偶e przynios艂a jej ma艣膰.

Antonia podzi臋kowa艂a. By艂a zm臋czona, tak zm臋­czona, 偶e w g艂owie jej si臋 m膮ci艂o. Glikeria z pewno­艣ci膮 zna si臋 na rzeczy. Ma艣膰 na rany nie mo偶e by膰 chyba niebezpieczna.

- Moje 偶ycie wisia艂o na ga艂膮zce wierzby - powie­dzia艂a Antonia.

- Mia艂a艣 szcz臋艣cie, 偶e zd膮偶y艂a艣 si臋 czego艣 z艂apa膰 - odezwa艂 si臋 Judin.

Antonia tylko kiwn臋艂a g艂ow膮. To wci膮偶 w niej tkwi艂o. Wychwyci艂a drwin臋 w jego g艂osie, wiedzia艂a, 偶e w膮tpi艂 w jej s艂owa. Liczy艂a si臋 z tym, 偶e nie b臋d膮 jej wierzy膰. Mieliby jeszcze wi臋ksze w膮tpliwo艣ci, gdy­by wr贸ci艂a p贸藕no, a w dodatku nie potrafi艂a powie­dzie膰, gdzie by艂a.

- Zab艂膮dzi艂am - wyzna艂a. Dobrze dla niej, 偶e przyszli, gdy jeszcze by艂a tak zm臋czona, 偶e nie mia艂a si艂 zbyt szybko si臋 t艂umaczy膰. M贸wi艂a tak wolno, 偶e tym samym budzi艂a zaufanie.

- Nie mia艂am poj臋cia, 偶e w pobli偶u jest bagno - za­pewni艂a. - Zorientowa艂am si臋 dopiero, gdy wyczu艂am jego zapach. I nagle si臋 zapad艂am.

Spr贸bowa艂a si臋 za艣mia膰, lecz to nie wypad艂o najlepiej.

- Jumala ocali艂a ci 偶ycie - wyja艣ni艂 jej Judin. - Tw贸j kruchy ludzki g艂os nie ni贸s艂 si臋 dostatecznie daleko. Las go zdusi艂. Jumala krzycza艂a w twoim imieniu. Tylko w taki spos贸b stra偶nicy mogli ci臋 us艂ysze膰 i uratowa膰.

- Oni te偶 tak m贸wili...

Antonia by艂a blada. Roztrz臋s艂a si臋, gdy o tym po­my艣la艂a.

- Ten krzyk by艂 wsz臋dzie - szepn臋艂a. M贸wi艂a praw­d臋. - Wsz臋dzie. Nic straszniejszego wcze艣niej nie s艂y­sza艂am. Ten krzyk nie mia艂 duszy.

- Jumali niepotrzebna jest dusza - stwierdzi艂 Judin. W jego g艂osie zabrzmia艂a niemal偶e duma. - Jumala jest najpot臋偶niejsza. Jedynie nam, n臋dznym ludzkim robakom, potrzebna jest dusza. Oczywi艣cie jej g艂os r贸偶ni si臋 od ziemskich g艂os贸w, jest zupe艂nie do nich niepodobny. G艂os Jumali jest nadziemski, kobieto. G艂os Jumali jest g艂osem bog贸w. To ona ci臋 ocali艂a, chocia偶 jeste艣 tu obca. Wci膮偶 nie pojmuj臋, dlaczego.

- Je艣li to mo偶e by膰 jak膮kolwiek pociech膮, ja r贸wnie偶 tego nie rozumiem - westchn臋艂a Antonia. Po偶a­艂owa艂a jednak, gdy tylko te s艂owa pad艂y. - Przepra­szam, nie chcia艂am blu藕ni膰.

Je艣li Judin jej to wybaczy艂, to w ka偶dym razie ni­gdy si臋 z tym nie zdradzi艂. Tylko mi臋sie艅 na policz­ku mu drgn膮艂. Bardzo mocno.

- Niem膮drze post膮pi艂am - ci膮gn臋艂a Antonia cicho. - Ale drzewa by艂y takie podobne jedno do drugiego.

W odpowiedzi zetkn臋艂a si臋 jedynie z niedowierza­niem.

- Antonia nigdy nie umia艂a zorientowa膰 si臋 w stro­nach 艣wiata - powiedzia艂 Grigorij ciep艂o, na po艂y z u艣miechem. W taki spos贸b, w jaki kochankowi wol­no 偶artowa膰 ze s艂abostek wybranki.

Antonii przelecia艂o przez g艂ow臋, 偶e nie powinien m贸wi膰 nic wi臋cej, bo wtedy oni si臋 domy艣la, i偶 on ro­bi to po to, by j膮 chroni膰. 呕e chce j膮 t艂umaczy膰. Doj­d膮 do wniosku, 偶e ona ma co艣 do ukrycia. A niczego bardziej nie pragn臋艂a, ni偶 przekona膰 Judina i jego 偶o­n臋, 偶e jest niewinna. Czysta jak 艣wie偶o spad艂y 艣nieg.

Bo w my艣lach chyba nie potrafi膮 czyta膰!

Grigorij by艂 dostatecznie m膮dry, by nie dodawa膰 nic wi臋cej. Niekiedy zastanawia艂a si臋, czy on przypad­kiem nie potrafi odgadywa膰 jej my艣li. Tak cz臋sto si臋 zdarza艂o, 偶e rozmaite rzeczy postrzegali identycznie.

- Powinna艣 podzi臋kowa膰 Jumali, gdy tylko wy­poczniesz - powiedzia艂a Glikeria.

Antoni臋 ogarn臋艂o nieprzyjemne uczucie, 偶e nie jest to jedynie propozycja, lecz rozkaz.

- Musisz jej z艂o偶y膰 ofiar臋 - ci膮gn臋艂a kobieta. Stale by艂a mowa o ofiarach. Ju偶 na sam d藕wi臋k tego s艂owa Antoni臋 przenika艂 dreszcz. Wiedzia艂a, 偶e tu nie jest tak, w ka偶dym razie nie tutaj i nie teraz, lecz za­wsze przychodzi艂a jej na my艣l krwawa ofiara. Przed oczyma stawa艂y jej kamienie, czarne od zakrzep艂ej krwi. Oni nigdy dotychczas o tym nie wspomnieli. M贸wi­li wszak o czym艣 tak niewielkim jak nitka z ubrania.

- Nie nale偶臋 do waszego ludu - o艣wiadczy艂a Anto­nia. - I nie wyznaj臋 waszej wiary. Nie potrafi臋 uda­wa膰. Moja wiara jest inna...

Judin wsta艂.

- Wiemy o tym - powiedzia艂 bez wyrazu. - Od daw­na ju偶 wiemy, 偶e jeste艣 innej wiary. Dzi艣 jednak Jumala ocali艂a 偶ycie niewiernej. Nie potrafimy zrozu­mie膰 wszystkich zamiar贸w Jumali. Jeste艣my na to zbyt mali. Nie mo偶emy nawet zgadywa膰, do tego stopnia jeste艣my niegodni. Ale by艂oby blu藕nierstwem wobec Jumali, gdyby艣my s膮dzili, 偶e bogini rozpostar­艂a nad tob膮 chroni膮c膮 r臋k臋, nie maj膮c ku temu powo­d贸w. Ona widzia艂a w tym sens. To wszystko, co mo­g臋 powiedzie膰. A w takiej sytuacji nie zaszkodzi, je艣li jej podzi臋kujesz. Jumala wie, 偶e jeste艣 niewierna.

Jumala wie.

Antonia wci膮偶 czu艂a si臋 nieswojo. Gdy tylko Judin wypowiada艂 imi臋 bogini, w uszach zn贸w d藕wi臋cza艂 jej ten krzyk. Doskonale rozumia艂a, 偶e m贸g艂 dr臋czy膰 Kati w snach.

Czu艂a te偶 po sobie, 偶e nie b臋dzie mog艂a wykr臋ci膰 si臋 od ofiary, od podzi臋kowania.

Antonia czu艂a r贸wnie偶, 偶e ofiara ta wymaga czego艣 naprawd臋 warto艣ciowego.

Judin odszed艂.

Glikeria zosta艂a i nasmarowa艂a rany Antonii. Owi­n臋艂a je r贸wnie偶 czystymi ga艂gankami. Wygl膮da艂o na to, 偶e podar艂a na banda偶e halk臋, a to wywo艂a艂o w An­tonii histeri臋, kt贸r膮 z trudem uda艂o jej si臋 ukry膰. Tak wi臋c Glikeria r贸wnie偶 ponios艂a ofiar臋. W dodatku dla niewiernej. Dla osoby tak ma艂o znacz膮cej, jak Anto­nia Jurkowa.

- Musisz teraz odpocz膮膰 i zapomnie膰 o tym, co dzi艣 prze偶y艂a艣 - rzek艂a Glikeria cichym, niemal na­tr臋tnym szeptem. - Masz odpocz膮膰 i odzyska膰 si艂y. Twoje rany si臋 zagoj膮. B臋dziesz spa艂a i 艣ni艂a. Twoje sny nie b臋d膮 z艂e. Nie b臋d膮 ci臋 dr臋czy膰 w膮tpliwo艣ci. I zapomnisz o wszystkim, co prze偶y艂a艣.

Antonia czu艂a si臋 niemal wzruszona pi臋knymi 偶y­czeniami. Mia艂a wra偶enie, 偶e zn贸w jest ma艂膮 dziew­czynk膮, kt贸ra upad艂a i rozbi艂a kolano, a matka tuli j膮 i przemawia ciep艂ym, przyjaznym g艂osem.

Cofn臋艂a kilka raczej nieprzychylnych my艣li na te­mat Glikerii. Wszystko jedno, szamanka czy nie szamanka, Glikeria by艂a r贸wnie偶 kobiet膮 i matk膮. Mia艂a uczucia. Inna wiara nie powinna stanowi膰 dostatecz­nego powodu na to, by w my艣lach Antonii uczyni膰 z niej upiora. Inna wiara nie powinna by膰 dostatecz­nym powodem, by ludzie budowali pomi臋dzy sob膮 ta­kie mury. Glikeria wszak chcia艂a dobrze...

- Kati przyniesie jedzenie - oznajmi艂a szamanka, wychodz膮c. - Musisz je艣膰. To by艂o dla ciebie strasz­ne prze偶ycie. Niebezpiecznie wkracza膰 na 艣cie偶ki, kt贸rych si臋 nie zna. Cz艂owiek nie wie, co go czeka, kiedy postawi dalej nog臋.

Zdaniem Antonii by艂o to dziwne stwierdzenie, pu­艣ci艂a je jednak mimo uszu. Mia艂a tylko nadziej臋, 偶e Kati nie b臋dzie zbyt d艂ugo zwleka膰 z przyniesieniem jej czego艣 do jedzenia. Antonia czu艂a, 偶e jest g艂odna.

Grigorij r贸wnie偶 nic nie powiedzia艂. Ale zmarsz­czy艂 brwi tak mocno, jak nigdy dot膮d.

Czekali.

Kati przysz艂a razem z Anastasem. Na policzkach mia艂a rumie艅ce, w oczach za艣 niepok贸j. A gdyby nie to, 偶e musia艂a nie艣膰 misk臋 z zup膮, nie by艂aby w sta­nie utrzyma膰 r膮k z dala od ch艂opaka.

Antonia patrzy艂a na ni膮. Widzia艂a.

To by艂a ta sama Kati, kt贸ra zaj臋艂a si臋 jej domem i jej 偶yciem, kiedy Antonia najbardziej tego potrze­bowa艂a. Kati, z kt贸r膮 wymienia艂y tajemnice, z kt贸r膮 razem si臋 艣mia艂y i prowadzi艂y powa偶ne rozmowy.

Ta sama Kati.

A zarazem inna.

To by艂a inna Kati ni偶 ta, kt贸ra szeptem wyznawa­艂a Antonii sw贸j strach.

Ta Kati wygl膮da艂a na szcz臋艣liw膮. Pe艂n膮 nadziei.

Jak kot, kt贸ry si臋 oblizuje, ukradkiem wypiwszy 艣mietank臋.

Nie, to paskudna my艣l.

Ale w k膮cikach ust czai艂a si臋 jej jaka艣 chciwo艣膰. Tak samo jak w spojrzeniach, kt贸re zatrzymywa艂y si臋 na Anastasie.

By艂a zakochana.

Antonia jad艂a. Chyba jeszcze nigdy nie by艂a tak g艂odna.

- Jak mog艂o ci przyj艣膰 do g艂owy, 偶eby i艣膰 na bagno? - spyta艂a Kati. Patrzy艂a na ni膮 bardzo powa偶nie. - To prze­cie偶 niebezpieczne!

- Nie widzia艂am go - odpar艂a. - Nie zauwa偶y艂am, 偶e bagno tam si臋 zaczyna.

Kati pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie powinna艣 si臋 zapuszcza膰 tak daleko sama. To si臋 mog艂o bardzo 藕le sko艅czy膰. Jumala ci臋 ocali艂a.

Antonia nie spodziewa艂a si臋, 偶e Kati b臋dzie wy­chwala膰 bogini臋. Zauwa偶y艂a wszak u dziewczyny nie­ch臋膰 i w膮tpliwo艣ci. Tym razem jednak wydawa艂o si臋, 偶e nie ma w niej 偶adnego zw膮tpienia.

- Z艂ego diabli nie bior膮 - za偶artowa艂 Anastas, wi­chrz膮c Antonii w艂osy.

Antonia mia艂a wra偶enie, 偶e w oczach Kati dostrze­ga p艂omie艅. A to przecie偶 by艂 taki niewinny gest.

Zastanawia艂a si臋, czy taka Kati naprawd臋 istnieje. Taka, o kt贸rej m贸wili stra偶nicy. Taka, kt贸r膮 da艂oby si臋 nak艂oni膰 na nocne zabawy w skarbcu Jumali.

W takim razie Kati sk艂ama艂a.

Kati twierdzi艂a, 偶e nigdy nie widzia艂a Jumali. Tym­czasem grubia艅skie 偶arty stra偶nik贸w wskazywa艂y na co艣 zupe艂nie innego.

Je艣li naprawd臋 taka Kati istnia艂a... to wiele rzeczy by艂o tu nieprawdziwych.

Antonia poczu艂a rozleniwienie ogarniaj膮ce cia艂o.

Taka jest zm臋czona, taka rozgrzana. Chcia艂a tylko spa膰. Tylko odpoczywa膰.

Nied艂ugo chyba ju偶 b臋dzie noc.

Spyta艂a.

- Jest p贸藕ny wiecz贸r - odpar艂a Kati. Zachichota艂a i pos艂a艂a przelotne spojrzenie Anastasowi.

Miska z zup膮 by艂 pusta. Kati o艣wiadczy艂a, 偶e zabie­rze j膮 do domu, a potem si臋 po艂o偶y. I jej szelmow­skie spojrzenie zn贸w pobieg艂o ku Anastasowi.

Antonia czu艂a, 偶e w powietrzu wisi co艣 ci臋偶kiego. Anastas mia艂 zapa艂 wymalowany na twarzy. Nigdy dot膮d nie widzia艂a ch艂opaka w takim stanie. Got贸w by艂 ca艂owa膰 艣lady pozostawione przez stopy Kati.

Antonia by艂a taka zm臋czona.

Po艂o偶y艂a si臋 z powrotem na pos艂anie. Zamkn臋艂a oczy. Cia艂o jej drgn臋艂o, us艂ysza艂a dobiegaj膮ce gdzie艣 z oddali g艂osy. Kati, Anastasa, Grigorija.

Poczu艂a powiew 艣wie偶ego powietrza.

To Kati wysz艂a z sza艂asu.

Pozosta艂y jedynie g艂osy m臋偶czyzn.

Sen mocno j膮 pochwyci艂 w swoje obj臋cia. Ko艂ysa艂 mi臋kko w ramionach. Tak 艂atwo by艂o mu si臋 podda膰. I to ciep艂o, kt贸re ogarn臋艂o cia艂o, by艂o takie przyjemne...

I nagle sobie przypomnia艂a...

Z ca艂ych si艂 usi艂owa艂a si臋 wyrwa膰 z obj臋膰 snu. Pod­czas tej walki musia艂a mocno wymachiwa膰 r臋kami, gdy bowiem otworzy艂a wreszcie oczy, Grigorij deli­katnie j膮 przytrzymywa艂.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 zatroskany. - 艢ni艂o ci si臋 co艣 z艂ego, pomimo 偶e nasz domowy szaman zaklina艂 z艂e sny i paskudne zmory?

Antonia patrzy艂a na niego zdumiona.

Up艂yn臋艂o troch臋 czasu, zanim jego s艂owa do niej dotar艂y. W g艂owie jej szumia艂o, wirowa艂o, jakby ju偶 spa艂a. Cia艂o by艂o ci臋偶kie, rozleniwione. Jeszcze nigdy nie by艂a a偶 tak senna.

Ale te偶 i nigdy dotychczas nie mia艂a w walce o 偶y­cie bezdennego bagniska za przeciwnika.

Zaklinanie?

Antonia zadr偶a艂a.

Podrapa艂a si臋, usi艂uj膮c zedrze膰 banda偶e, kt贸rymi Glikeria tak starannie obwi膮za艂a jej d艂onie i nadgarst­ki. Rozp艂aka艂a si臋, nie mog膮c rozplata膰 sup艂贸w. Ogarn臋艂y j膮 md艂o艣ci, zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie. A przy tym cia艂o mia艂a tak ospa艂e, 偶e ruchy by艂y powolne i nie­pewne.

- Pom贸偶 mi - szepn臋艂a, patrz膮c na Anastasa. Tylko on m贸g艂 jej teraz pom贸c, on, kt贸ry widzia艂.

- Pom贸偶 mi je zdj膮膰!

Popatrzy艂 na ni膮 zdumiony, ale zrobi艂 to, o co pro­si艂a. Antoni臋 zabola艂o, kiedy musia艂 mocno ci膮gn膮膰 pasma materia艂u, by j膮 od nich uwolni膰, nie zdo艂a艂 bowiem rozplata膰 w臋z艂贸w. Ale Antonia zacisn臋艂a tyl­ko z臋by. Nie by艂o nic gorszego od tkwienia w bagnie. B贸l, jaki odczuwa艂a teraz, to ledwie b艂ahostka.

Przymyka艂a oczy, gdy cierpienie si臋 wzmaga艂o. Wiedzia艂a, 偶e ono minie, gdy tylko u艣nie. Wtedy do­oko艂a wszystko b臋dzie przyjazne, ciep艂e i leniwe. B臋­dzie unosi膰 si臋 na chmurach...

Zako艂ysze si臋 w powietrzu. Zapomni o tym, co z艂e... Nie, zapomni o tym, co prze偶y艂a...

Zapomni...

Antonia zerwa艂a banda偶e. Si臋gn臋艂a po wiadro z wod膮 i zanurzy艂a w nim poranione r臋ce a偶 po nad­garstki. Tar艂a je a偶 do krwi. 艢ciera艂a kleist膮 ma艣膰, kt贸­ra grub膮 warstw膮 wci膮偶 pokrywa艂a sk贸r臋. Paznokcia­mi rozdrapywa艂a rany, zrywa艂a cienkie strupy, kt贸re ju偶 zaczyna艂y si臋 tworzy膰.

Ta substancja przenikn臋艂a w rany. Wesz艂a do krwi. Ale przecie偶 nie mog艂a wyssa膰 krwi z cia艂a. Zapewne poczuje dzia艂anie ma艣ci, chyba ju偶 czu艂a.

G艂owa zrobi艂a si臋 taka ci臋偶ka, pragn臋艂a jedynie u艂o­偶y膰 si臋 na kt贸rym艣 z ramion. Antonia musia艂a wal­czy膰, by trzyma膰 j膮 prosto. Szyj臋 mia艂a tak膮 s艂ab膮.

Kati zwleka艂a z odej艣ciem, dop贸ki Antonia nie zasn臋艂a, a przynajmniej dop贸ki nie wydawa艂o jej si臋, 偶e tak si臋 sta艂o.

- Ta ma艣膰 - szepn臋艂a Antonia. - Ma艣膰 Glikerii. Gri­goriju, ona naprawd臋 zaklina艂a. Nie zrozumia艂am te­go, ale w tej ma艣ci co艣 jest. Czuj臋 si臋 taka 艣pi膮ca, a ona m贸wi艂a, 偶e mam zapomnie膰...

- Rzeczywi艣cie, mia艂a艣 zapomnie膰 to, co dzi艣 prze偶y­艂a艣 - przyzna艂 Grigorij. Dotkn膮艂 r臋kami poranionych nadgarstk贸w Antonii. Pie艣ci艂 je palcami. Poca艂owa艂 j膮 w skro艅, tuli艂 mocno, chcia艂 chroni膰. - Znalaz艂a艣 si臋 zbyt blisko Jumali, Antonetto? To dlatego tak si臋 ciebie bo­j膮? Co ma zmaza膰 sen? Co chc膮, 偶eby艣 zapomnia艂a?

- Ciii... - szepn臋艂a Antonia. Wiedzia艂a, 偶e ju偶 nied艂ugo u艣nie. Czu艂a to w ciele.

Czu艂a, 偶e nie jest zdolna d艂u偶ej si臋 opiera膰.

- Musz臋 o rym opowiedzie膰 - szepn臋艂a. I chocia偶 po­wieki ci膮偶y艂y jej tak mocno, jakby kto艣 przywi膮za艂 do nich kamienie, zdo艂a艂a unie艣膰 je na tyle, by odnale藕膰 wzrok Anastasa. Na kr贸tk膮 chwil臋. - O Kati - doda艂a.

I s艂owo po s艂owie, tak zwi臋藕le, jak tylko by艂a w sta­nie, powt贸rzy艂a, o czym rozmawiali stra偶nicy. Opo­wiedzia艂a o Kati.

Pod koniec tej opowie艣ci nie by艂a ju偶 w stanie utrzy­mywa膰 oczu otwartych. S艂owa nap艂ywa艂y tak wolno.

Urwa艂a w po艂owie zdania.

- Kati ma poprowadzi膰...

- To nieprawda! - wyrwa艂o si臋 Anastasowi. - S艂y­szysz, Toniu? To nieprawda! Ja ci nie wierz臋!

- Pst! - uciszy艂 go Grigorij i u艂o偶y艂 Antoni臋 na po­s艂aniu. Starannie otuli艂 j膮 przykryciem.

- Ona ju偶 艣pi, nie s艂yszy ci臋, Anastas.

- Ja w to nie wierz臋! - powt贸rzy艂 Anastas z takim samym uporem. - I wcale nie musz臋 w to wierzy膰. Kati nie jest taka. Kati to porz膮dna dziewczyna. Nie pozwoli艂aby si臋 tak wykorzystywa膰...

Grigorij milcza艂. Siedzia艂 z pochylon膮 g艂ow膮.

- Endyr le偶y na zach贸d od Uralu - powiedzia艂 w ko艅cu.

- Co takiego? - Anastas nie bardzo zrozumia艂.

- Nie pami臋tasz, jak ona m贸wi艂a, 偶e przyby艂a z Endyr? - powt贸rzy艂 Grigorij cicho. - A kiedy wyje偶d偶a­艂a, m贸wi艂a, 偶e wraca do domu. 呕e to niedaleko od Chanty - Mansyjska. To nie ma tak wielkiego znacze­nia, to po prostu znaczy, 偶e ona si臋 zapomnia艂a. Przy­puszczam, 偶e oni rzeczywi艣cie pochodz膮 z Endyr, z zachodniej strony Uralu, a to znaczy, 偶e musieli ucieka膰 ju偶 wcze艣niej, ju偶 w czasach Kati. To znaczy, 偶e s膮 silni w swej wierze, Anastas. Czy ty masz jak膮艣 wiar臋? Pami臋tasz, jak to by艂o? To co艣 w rodzaju mi­艂o艣ci. By膰 mo偶e silniejszej, ani偶eli jeste艣my w stanie poj膮膰. I dla nich ofiary to nic nadzwyczajnego.

- To po prostu znaczy, 偶e ona k艂ama艂a - stwierdzi艂 Anastas. - Ale to ma艂o wa偶ne.

Grigorij wzruszy艂 ramionami.

- By膰 mo偶e - odpar艂. - Okazali wielk膮 ostro偶no艣膰 wobec Antonii. Postanowili za wszelk膮 cen臋 sprawi膰, 偶eby nic nie pami臋ta艂a. 呕eby nic nie mog艂a nam opo­wiedzie膰. Mo偶e ma zapomnie膰 o drodze na moczary? Mo偶e s膮dz膮, i偶 s艂ysza艂a, sk膮d dobiega艂 krzyk Jumali? Je艣li te wrzaski to rzeczywi艣cie g艂os Jumali. Mo偶e stra偶nicy pami臋tali, o czym rozmawiali, kiedy szli przez las? W ka偶dym razie przypuszczam, 偶e opowie­dzieli o tym Judinowi. Oni nie maj膮 przed nim tajem­nic. A Judin jest bardzo ostro偶nym cz艂owiekiem.

- Musia艂o chodzi膰 o drog臋 - mrukn膮艂 Anastas, ude­rzaj膮c zaci艣ni臋tymi pi臋艣ciami o kolana. - Musia艂o cho­dzi膰 o drog臋. To nie mog艂o by膰 nic innego. Oni przecie偶 nie mog膮 wiedzie膰, 偶e Antonia ma naprawd臋 kurzy m贸偶­d偶ek, je艣li chodzi o wyczucie kierunk贸w. Nawet mnie nie uwierz膮, je艣li ich o tym zapewni臋. Chodzi艂o im o dro­g臋, s艂yszysz, Grigorij? Nie mog膮 pozwoli膰, aby艣my my, niewtajemniczeni, wiedzieli, jak doj艣膰 do Jumali.

- W nocy masz .si臋 spotka膰 z Kati, prawda? - spy­ta艂 Grigorij.

Anastas kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Tak - odrzek艂 cicho, przypominaj膮c sobie, 偶e Gri­gorij przecie偶 nie m贸g艂 tego zobaczy膰.

- Spr贸buj j膮 nak艂oni膰, 偶eby ukrad艂a dla ciebie n贸偶 - nakaza艂 Grigorij. - Mo偶e si臋 nam przyda膰.

Anastas nic na to nie odpowiedzia艂.

Sza艂as pogr膮偶y艂 si臋 w ciszy.

A nad obozowiskiem zapad艂a spokojna noc.

10

Anastas le偶a艂 z ramieniem pod g艂ow膮 i gapi艂 si臋 w otw贸r w dachu. Niewiele dymu wydobywa艂o si臋 przez dymnik. Ogie艅 si臋 wypali艂. Mo偶e powinien do­艂o偶y膰 szczap臋 albo dwie.

Noc jednak nie by艂a zimna.

艢rodek lata. Niebo pe艂ne gwiazd. Pogodny, ciep艂y, letni wiecz贸r.

Ju偶 nied艂ugo b臋dzie na niego czeka膰 pi臋kna, m艂o­da dziewczyna.

Kocha艂 j膮. Niemal mia艂 tego pewno艣膰. Uczucie roz­pieraj膮ce mu pier艣 by艂o wielkie i pot臋偶ne. Nie da艂o si臋 znale藕膰 s艂贸w, kt贸rymi mo偶na je opisa膰.

Kiedy艣 pyta艂 Antoni臋, czym jest mi艂o艣膰. Jakie to uczucie kocha膰. Naprawd臋 kocha膰. Antonia odpo­wiedzia艂a mu serdecznym, g艂o艣nym 艣miechem, lecz nie 艣mia艂a si臋 z niego. To by艂 艣miech szcz臋艣cia, 艣miech wtajemniczenia.

- Dowiesz si臋, gdy to poczujesz - powiedzia艂a. - B臋dziesz mia艂 wtedy pewno艣膰, Anastas.

Od tamtej pory czu艂 si臋 jakby oszukany, poniewa偶 ona wiedzia艂a, ale nie chcia艂a mu nic wi臋cej zdradzi膰. A przecie偶 zapewne nie tak trudno to wyja艣ni膰.

Teraz zastanawia艂 si臋, czy w艂a艣nie takie uczucie mia­艂a na my艣li. Nie m贸g艂 jej jednak spyta膰. Antonia spa­艂a, a poza tym nie potrafi艂 opisa膰, co si臋 w nim dzieje.

Ona zreszt膮 by艂a przeciwko Kati.

Anastas nie mia艂 ochoty wierzy膰 Antonii, ale ona go nie ok艂amywa艂a. Owszem, do艣wiadczy艂 jej p贸艂prawd, lecz Antonia nigdy nie oszukiwa艂a ludzi, kt贸rzy byli jej bliscy. Pod tym wzgl臋dem mia艂a w艂asn膮 moralno艣膰.

Nie chcia艂 te偶 wierzy膰, 偶e Kati go ok艂amuje. Kati przez ca艂y ten tydzie艅 trzyma艂a go na dystans wyci膮gni臋­tej r臋ki. Rzuca艂a przestraszone spojrzenia przez rami臋 za ka偶dym razem, gdy jej dotkn膮艂. I zapewne mia艂a ku te­mu powody, gdzie艣 w pobli偶u zawsze znalaz艂y si臋 czuj­ne oczy. Anastas czu艂 si臋 obserwowany i oceniany. Wci膮偶 nie wiedzia艂, co my艣l膮 jej rodzice. Nie powiedzie­li mu, czy go lubi膮. I wcale nie zbli偶y艂 si臋 do ma艂偶e艅stwa.

Czy ojciec Kati ich sobie po艣lubi?

Zamy艣li艂 si臋.

Anastas nie by艂 zanadto bogobojnym cz艂owiekiem, raczej chyba nale偶a艂oby go nazwa膰 bezbo偶nikiem. Ale nie czu艂by, 偶e zostali sobie formalnie po艣lubieni, gdyby nie nast膮pi艂o to w ko艣ciele. Gdyby nie po艂膮­czy艂 ich prawdziwy ksi膮dz.

Doszed艂 do wniosku, 偶e mo偶liwy chyba b臋dzie dwukrotny 艣lub. Rodzice Kati nie musz膮 nawet wie­dzie膰 o tym drugim. O tym prawdziwym.

Je艣li w og贸le do tego dojdzie...

Czy ona teraz na niego czeka?

Powiedzia艂a, 偶e musi czeka膰, a偶 w obozie zapanu­je cisza. A偶 rodzice zasn膮. A偶 stra偶nicy rozprosz膮 si臋 po lesie.

Na noc w obozowisku zostawa艂a ich zaledwie garstka. Spali w sza艂asach. 艁a艅cuch, jaki pozostali tworzyli w ciemno艣ci wok贸艂 obozu, wystarczy艂 do odkrycia obecno艣ci obcych, nim zanadto by si臋 zbli偶yli. Wystarczy艂, by ostrzec pozosta艂ych i zjawi膰 si臋 na posterunku. Byli na to przygotowani.

W ka偶dym momencie doby oczekiwali wroga.

Zdaniem Anastasa dzia艂ali naprawd臋 umiej臋tnie. Z niech臋tnym podziwem patrzy艂, w jaki spos贸b si臋 or­ganizuj膮, jak zmieniaj膮 si臋 stra偶e, jak sprawnie si臋 to wszystko odbywa. On i Grigorij sp臋dzili w ten spos贸b ca艂e lata, p贸艂 偶ycia, i rzeczywi艣cie si臋 na tym znali.

Kocha艂 Kati. W jej spojrzeniu kry艂y si臋 obietnice. Tak wiele obietnic, 偶e nie starcza艂o mu palc贸w u r膮k, by wszystkie je policzy膰. Pragn膮艂 ca艂owa膰 jej u艣miech.

M贸wi艂a, 偶e go lubi. Powtarza艂a to z rado艣ci膮, a jej oczy nie przestawa艂y obiecywa膰 wszystkiego tego, o czym nie mog艂a m贸wi膰 na g艂os w obecno艣ci siedz膮­cej w pobli偶u matki czy ojca.

Ale on i tak zrozumia艂.

Przynajmniej wydawa艂o mu si臋, 偶e rozumie.

Kati nie m贸wi艂a, 偶e go kocha.

Anastas pragn膮艂 wierzy膰, 偶e fakt ten ma zwi膮zek ze skromno艣ci膮, z jej wychowaniem. Trudno wypowiedzie膰 takie s艂owa, zostawia艂y po sobie niewiele przestrzeni, w kt贸r膮 si臋 mo偶na by艂o wycofa膰. Cz艂owiek, wypowiada­j膮c je, za ka偶dym razem oddaje cz膮stk臋 samego siebie.

Jemu r贸wnie偶 nie przychodzi艂y one z 艂atwo艣ci膮. Ale powiedzia艂 je w艂a艣nie jej.

Raz.

Dzi艣 po po艂udniu.

Na moment zostali sami, kiedy rodzice dziewczy­ny poszli zajrze膰 do Antonii.

W艂a艣nie wtedy wyzna艂, 偶e j膮 kocha. 呕e pragnie j膮 po艣lubi膰, i to jak najszybciej. Obieca艂 jej dom wiel­ko艣ci tego, w kt贸rym sam wyr贸s艂. Ona na szcz臋艣cie nie potraktowa艂a tego powa偶nie. M贸wi艂 jej, 偶e za ni膮 t臋skni艂, 偶e pragnie jej dotyka膰...

A jej oczy odpowiedzia艂y obietnicami. Niebez­piecznie kusz膮cymi obietnicami.

Nie chcia艂 da膰 si臋 im porwa膰, dop贸ki Kati nie b臋­dzie oficjalnie do niego nale偶e膰. Uczucia, jakie dla niej 偶ywi艂, obudzi艂y w nim r贸wnie偶 szacunek i rycersko艣膰. Nigdy dot膮d nie szanowa艂 tak 偶adnej dziewczyny.

Nie chcia艂 zha艅bi膰 Kati. I czu艂, 偶e my艣li s艂usznie.

Ale tak bardzo za ni膮 t臋skni艂.

Dziewczyna, czerwieni膮c si臋, szepn臋艂a mu, 偶e z ca­艂膮 pewno艣ci膮 zdo艂a si臋 jako艣 wyrwa膰. Noc膮, gdy wszy­scy zasn膮. Rodzice maj膮 twardy sen. Mog膮 si臋 spo­tka膰 za jego sza艂asem.

Tyle si臋 kry艂o w tych s艂owach. Tyle, 偶e Anastas nie mia艂 odwagi nawet o tym my艣le膰.

A potem Antonia opowiedzia艂a mu histori臋, w kt贸­r膮 nie chcia艂 wierzy膰. Wstr臋tn膮, obrzydliw膮 histori臋.

Czy ona ju偶 na niego czeka?

Anastasowi brak艂o ju偶 si艂, by d艂u偶ej zwleka膰. S艂y­sza艂 oddech Antonii, spa艂a dziwnym, jakby leniwym snem. Nie w膮tpi艂 w to, 偶e ma艣膰 Glikerii by艂a dopraw­dy wyj膮tkowego rodzaju. Nie w膮tpi艂 te偶, 偶e Glikeria mia艂a swoje powody.

Glikeria by艂a ostro偶na. Tak ostro偶na, 偶e zapewne nawet od w艂asnego cienia 偶膮da艂a przysi臋gi milczenia na temat tego, co poczyna艂 sobie w ci膮gu dnia.

Ale Glikeria to nie Kati.

Anastas nie chcia艂 o tym my艣le膰.

Grigorij najwyra藕niej r贸wnie偶 spa艂. Oddycha艂 tak spokojnie. Anastas na chwil臋 przysiad艂, 偶eby na nich popatrze膰.

Grigorij jedn膮 r臋k臋 wsun膮艂 pod g艂ow臋 Antonii, dru­g膮 obejmowa艂 j膮 w pasie. Twarz wtuli艂 w czarne loki ukochanej.

Anastas wiedzia艂, 偶e 艂膮czy ich mi艂o艣膰. Nie w膮tpi艂 w to przynajmniej wtedy, gdy na nich patrzy艂. Roz­poznawa艂 j膮 u innych. Grigorij i Antonia wprost ni膮 promienieli.

Trudniej by艂o stwierdzi膰, czy sam promienieje.

Cicho ukl臋kn膮艂 i wyczo艂ga艂 si臋 z sza艂asu. Zamkn膮艂 wej艣cie za sob膮 tak bezszelestnie jak potrafi艂. Rozej­rza艂 si臋 doko艂a, ale nic nie by艂o wida膰.

Nawet ognisko na 艣rodku polany ju偶 si臋 wypali艂o. Sza­艂asy na tle lasu wygl膮da艂y niczym milcz膮ce p贸艂okr膮g艂e ciemne trolle. Na suficie nieba zap艂on臋艂y lampy z gwiazd.

Lekkim krokiem przemkn膮艂 za sza艂as, na ty艂, od strony lasu. Serce wali艂o mu w piersi. Mocno, ryt­micznie, niczym do艣wiadczony drwal.

A ona ju偶 czeka艂a.

Kati z blaskiem gwiazd we w艂osach i 偶arem na po­liczkach czeka艂a na niego. Z przelotnymi u艣miecha­mi i oczyma ciemniej膮cymi w nocnym mroku.

Chcia艂 co艣 do niej powiedzie膰, lecz ona zaraz po­艂o偶y艂a mu palec na wargach. Poca艂owa艂 go, a ona si臋 u艣miechn臋艂a.

Zn贸w jej oczy sk艂ada艂y obietnice. Nie przestawa艂y ich sk艂ada膰...

Pr臋dkim ruchem wskaza艂a g艂ow膮 na ciemno艣膰 mi臋­dzy drzewami.

- Stra偶nicy? - szepn膮艂.

Kati u艣miechn臋艂a si臋. Pokr臋ci艂a g艂ow膮. W艂osy mia­艂a rozpuszczone. Musia艂a po艣wi臋ci膰 du偶o czasu, by uczesa膰 je tak, by b艂yszcza艂y. Zrobi艂a to dla niego.

I Anastas nie stawia艂 oporu, pozwoli艂 si臋 poci膮gn膮膰 w las, mi臋dzy g臋ste drzewa. Byle dalej od obozu.

Tak, to jest to samo.

Wszystko z艂o偶y艂 w jej r臋ce. Nie wierzy艂, by Kati mog艂a uczyni膰 cokolwiek, co mog艂o go zrani膰. Anastas traktowa艂 t臋 nocn膮 schadzk臋 jako znak, 偶e dziew­czyna czuje do niego co艣 wi臋cej ni偶 tylko sympati臋, o kt贸rej m贸wi艂a. Wierzy艂, 偶e go kocha.

Kati porusza艂a si臋 tak lekko. Zacz膮艂 te偶 przypusz­cza膰, 偶e widzi w ciemno艣ci jak sowa. Przemykaj膮c si臋 w艣r贸d najg臋stszych zaro艣li, nie nadepn臋艂a na 偶adn膮 ga艂膮zk臋. Poprowadzi艂a ich tam, gdzie las by艂 najczar­niejszy. Znalaz艂a ciasno rosn膮ce iglaste drzewa, kt贸re ga艂臋ziami zamiata艂y ziemi臋. Znalaz艂a drzewa li艣ciaste o ci臋偶kich ga艂臋ziach, tworz膮ce najprawdziwsze zas艂o­ny z bujnego listowia. Do takiego w艂a艣nie zielonego namiotu go poprowadzi艂a.

Kiedy podni贸s艂 g艂ow臋, m贸g艂 dojrze膰 gwiazdy. Wo­k贸艂 nich by艂a jedynie ciemno艣膰, a pod nimi najmi臋kszy, najdelikatniejszy mech, jakiego mo偶na sobie za­偶yczy膰 na pos艂aniu.

Zrobi艂a to, poniewa偶 go kocha艂a. Anastas nie chcia艂 wierzy膰 w nic innego. Przesz艂o mu przez g艂ow臋, 偶e i ona mo偶e go pragn膮膰, ale to pragnienie mia艂o prze­cie偶 swe korzenie w mi艂o艣ci.

W tym, co us艂ysza艂a Antonia, nie by艂o ziarnka prawdy.

Nie zastanawia艂 si臋, sk膮d Kati zna to miejsce. Byli tu os艂oni臋ci, niewidzialni.

- Kocham ci臋, Kati - szepn膮艂 lekko w jej szyj臋.

Wargami poznawa艂 jej smak. Poczu艂 uderzenia pul­su, gdy wyci膮gn臋艂a szyj臋 w jego stron臋.

- Zabierzesz mnie st膮d? - spyta艂a szeptem.

Anastas obj膮艂 j膮 za ramiona. W ciemno艣ci szuka艂 wzro­ku Kati, ale mia艂a spuszczon膮 g艂ow臋. Pytanie wyda艂o mu si臋 dziwne, ale te偶 i Kati nie by艂a zwyk艂膮 dziewczyn膮.

- Zabior臋 - obieca艂 Anastas uroczy艣cie. - O偶eni臋 si臋 z tob膮, Kati. Zabior臋 ci臋 na p贸艂noc. Albo za g贸ry, jak zechcesz. Na zach贸d, do morza. Zabior臋 ci臋 tam, dok膮d tylko b臋dziesz chcia艂a. Przysi臋gam.

Dziewczyna westchn臋艂a, uszcz臋艣liwiona. Siedz膮c, opar艂a si臋 o pie艅 drzewa, odchyli艂a g艂ow臋 i przymkn臋­艂a oczy. U艣miecha艂a si臋. To by艂 u艣miech szcz臋艣cia.

Kati promienia艂a.

Anastas doszed艂 do wniosku, 偶e widzi mi艂o艣膰. Rze­czywi艣cie rozpozna艂 j膮, gdy j膮 ujrza艂. Rzeczywi艣cie zrozumia艂, co to jest, gdy mia艂 j膮 ju偶 w r臋kach.

Na kolanach pochyli艂 si臋 w stron臋 dziewczyny. Je­go wargi delikatnie dotkn臋艂y jej powiek, a potem brwi i rz臋s. Ca艂owa艂 jej policzki. Jej sk贸ra przypomi­na艂a aksamit. Mi臋kki, tak mi臋kki, 偶e nawet najwspa­nialsze p艂aszcze podbijane t膮 materi膮 nie mog艂y si臋 r贸wna膰 z policzkami Kati.

Poca艂owa艂 j膮 w usta, lekko. By艂o to raczej mu艣ni臋­cie ni偶 poca艂unek. Anastas pragn膮艂 czego艣 wi臋cej. Pragn膮艂 rozdzieli膰 te kusz膮ce, wilgotne wargi j臋zy­kiem, poszuka膰 w 艣rodku jej j臋zyka, bawi膰 si臋 nim.

Wargi za艂askota艂y go na sam膮 my艣l o tym i poca­艂unek sta艂 si臋 twardszy, bardziej zdecydowany. Kati ust膮pi艂a, uchyli艂a przed nim usta.

Obj臋艂a go za szyj臋. Ogromnie go to ucieszy艂o. A potem jej palce splot艂y si臋 u nasady jego w艂os贸w i Kati przyci膮gn臋艂a go mocniej do siebie. Mi臋kkie ko­biece r臋ce nabra艂y si艂y, by艂y niczym wij膮ce si臋 w臋偶e, kt贸re go pochwyci艂y. 呕y艂y kierowane w艂asn膮 wol膮 i nie chcia艂y si臋 podda膰 jemu.

Zdziwi艂o to Anastasa.

A potem rozleg艂 si臋 jej 艣miech.

Po kociemu mi臋kki.

Oczy Kati b艂yszcza艂y, gdy opar艂a d艂onie o pier艣 Anastasa i lekko go od siebie odepchn臋艂a. Nie pozwa­la艂a mu si臋 zbli偶y膰.

Ta dziewczyna wprawia艂a go w zdumienie.

W jej oczach niby w zwierciad艂ach odbija艂y si臋 gwiazdy. Nad nimi szumia艂 wiatr. Og艂usza艂 Anastasa.

Przez moment mia艂 wra偶enie, 偶e gdzie艣 wok贸艂 nich zapali艂y si臋 jakie艣 oczy. 呕e b艂ysn臋艂y z臋by ods艂oni臋te w u艣miechu. 呕e otaczaj膮 ich jakie艣 istoty, kt贸re si臋 im przygl膮daj膮 i ostrz膮 sobie na nich k艂y.

Kati przy艂o偶y艂a palec do w艂asnych warg. Dmuch­ni臋ciem przes艂a艂a mu poca艂unek z d艂oni.

A potem palce dziewczyny zacz臋艂y rozpina膰 stanik bluzki. Robi膮c to, patrzy艂a na Anastasa. Bada艂a wyraz jego twarzy. K膮ciki ust ostro偶nie unosi艂y jej si臋 w g贸­r臋, a na jej obliczu odmalowa艂 si臋 wyraz zatracenia.

Anastas go rozpozna艂.

Ona si臋 ba艂a. To kochane dziecko ba艂o si臋, co on o niej pomy艣li. Ba艂a si臋, 偶e oka偶e si臋 zbyt 艣mia艂y, 偶e posunie si臋 za daleko.

Spotka艂 ju偶 w 偶yciu kobiety, kt贸re rozbiera艂y si臋 dla niego. Takie, kt贸re zdziera艂y z siebie ubranie i roz­k艂ada艂y nogi, nim on zd膮偶y艂 zdj膮膰 kurtk臋. I za ka偶dym razem, gdy tak si臋 dzia艂o, czu艂 si臋 nie na miejscu. Ale to by艂y kobiety, kt贸re nie mia艂y czasu na udawanie. Chwyta艂y zap艂at臋 i odwraca艂y si臋 plecami, gdy tylko przez jego cia艂o przebieg艂y ostatnie drgania.

Teraz by艂o inaczej.

Podoba艂o mu si臋, 偶e Kati jest wyzywaj膮ca. Skrom­nie wyzywaj膮ca. Bo taka w艂a艣nie by艂a. Delikatny ru­mieniec na policzkach czyni艂 j膮 jeszcze bardziej god­n膮 po偶膮dania.

Rozsznurowa艂a stanik, kt贸ry nosi艂a pod bluzk膮. Potem na p贸艂 si臋 unios艂a, odwr贸ci艂a do niego ty艂em.

Anastas widzia艂, 偶e podnosi sp贸dnic臋 z przodu, 偶e mocuje si臋 z tasiemkami. Zrzuci艂a bia艂e majtki i z po­wrotem opu艣ci艂a sp贸dnic臋.

Osun臋艂a si臋 przed nim na kolana, opu艣ci艂a r臋ce. Odszuka艂a wzrokiem jego oczy, p贸艂otwarte usta dr偶a艂y z niepewno艣ci.

Anastas mocno z艂apa艂 j膮 w pasie i poca艂owa艂. Po­ca艂owa艂 mocno.

- Nie powinni艣my - szepn膮艂 bez tchu. - Tylko 艂o­try tak post臋puj膮 z dziewcz臋tami, kt贸re kochaj膮!

- B膮d藕 艂otrem! - odpowiedzia艂a mu gor膮cym odde­chem prosto w skro艅. - B膮d藕 taki, Anastas! Zr贸b to ze mn膮! To b臋dzie s艂uszne. To nie mo偶e by膰 z艂e. I noc jest taka pi臋kna. Nawet gwiazdy 艣wiec膮 dla nas.

- Chc臋 si臋 z tob膮 o偶eni膰 - wyszepta艂. Musia艂 jej to powiedzie膰. Musia艂 si臋 upewni膰, czy Kati to rozumie. Nie chcia艂 si臋 dr臋czy膰 my艣l膮, 偶e j膮 tyl­ko wykorzysta艂. Rzeczywi艣cie zachowa艂 si臋 tak w sto­sunku do wielu dziewcz膮t, ale z Kati by艂o inaczej.

- Najpierw mnie kochaj! - poprosi艂a. Poci膮gn臋艂a go lekko za w艂osy, przycisn臋艂a jego twarz do w艂asnej piersi. Usta Anastasa j臋艂y si臋 prze­suwa膰 po mi臋kkiej sk贸rze. Pi臋knej, pachn膮cej, kusz膮­cej sk贸rze. Nie pojmowa艂, jak ona mo偶e tak pi臋knie pachnie膰, tu, w 艣rodku lasu. Ale ona pachnia艂a jak ukwiecone 艂膮ki. A mo偶e to z mchu, na kt贸rym le偶e­li, unosi艂 si臋 taki aromat?

Anastas nie zorientowa艂 si臋 wcze艣niej, 偶e le偶膮 na mchu. Pewnie w zauroczeniu wci膮gn膮艂 j膮 pod siebie. Nie przysz艂o mu do g艂owy, 偶e to Kati mog艂a go za sob膮 poci膮gn膮膰.

Ca艂owa艂 jej piersi, kt贸re sam ods艂oni艂. A potem je­go r臋ce wsun臋艂y si臋 pod jej sp贸dnic臋, podwin膮wszy j膮 do g贸ry. Musia艂 unie艣膰 w艂asne cia艂o, by si臋 do niej zbli偶y膰. Kati u艂o偶y艂a si臋 tak, 偶eby by艂o mu wygodnie. Sp贸dnica sk艂臋bi艂a jej si臋 w pasie. Anastas d艂o艅mi g艂a­dzi艂 g艂adkie wn臋trze ud Kati. Przycisn膮艂 si臋 do jej cia­艂a. Nawet przez ubranie czu艂, jak bardzo jest gor膮ca.

A jej piersi by艂y niczym p膮czki wierzby na wiosn臋, w porannych godzinach, nim s艂o艅ce nak艂oni je, by p臋k艂y, zmieniaj膮c si臋 w pulchne bazie.

Ca艂owa艂 je i k膮sa艂. Westchnienia dziewczyny docho­dzi艂y do niego jak z oddali. S艂ysza艂 j膮 wypowiadaj膮c膮 s艂owa, kt贸rych ona w og贸le nie powinna, jego zda­niem, zna膰, lecz one przep艂yn臋艂y obok niego. To nie mia艂o 偶adnego znaczenia. Ona by艂a 偶yciem i ciep艂em. Jej kruche r臋ce posiada艂y si艂臋. Prowadzi艂y go tam, gdzie ledwie 艣mia艂 pomy艣le膰, 偶e m贸g艂by j膮 dotkn膮膰. Ku swe­mu zdumieniu stwierdzi艂, 偶e to sprawia jej rozkosz.

To przypomina艂o gr臋 na instrumencie. Gra艂 na nim ustami i d艂o艅mi. D藕wi臋ki wydobywaj膮ce si臋 z jej ust by艂y najpi臋kniejsz膮 melodi膮, a ruchy przeistoczy艂y si臋 w taniec.

Anastas poczu艂, 偶e kr臋ci mu si臋 w g艂owie. Nie wiedzia艂, 偶e jest w stanie to zrobi膰. Nie uwa偶a艂 si臋 wprawdzie za kompletnie niedo艣wiadczonego, lecz nie mia艂 te偶 o sobie opinii kochanka, o kt贸rego kobiety mog膮 walczy膰.

A teraz robi艂 to z Kati...

Jej r臋ce zdar艂y z niego spodnie. Nie traci艂a nawet czasu na rozpinanie paska. Wsun臋艂a jego m臋sko艣膰 tam, gdzie chcia艂a. Tam, gdzie i on pragn膮艂 si臋 znale藕膰.

Teraz g艂贸wn膮 rol臋 przej臋艂y instynkty.

Noc by艂a pogodna, gwia藕dzista.

Anastas obejmowa艂 Kati tak jak Grigorij Antoni臋, kiedy zostawia艂 ich w sza艂asie. Kati obci膮gn臋艂a sp贸d­nic臋, on odrobin臋 poprawi艂 spodnie.

U nasady w艂os贸w perli艂 jej si臋 pot.

Anastas spostrzeg艂 to, gdy odgarn膮艂 jej grzywk臋. Chcia艂 wiedzie膰, jak wygl膮da z w艂osami u艂o偶onymi w taki spos贸b. Chcia艂 pozna膰 ca艂膮 jej twarz.

- Jeste艣 pi臋kna - powiedzia艂. - Najpi臋kniejsza ze wszystkich, jakie znam.

W tych s艂owach zabrzmia艂a wielka powaga.

Kati przyj臋艂a je z u艣miechem. Polubi艂a jego d艂onie. Obdarza艂y j膮 takimi przyjemnymi pieszczotami.

Takie r臋ce jak jego nie mog膮 bi膰, przelecia艂o jej przez g艂ow臋. Uzna艂a, 偶e nie by艂by z niego dobry 偶o艂­nierz ani wojownik. A mimo to mia艂 w sobie tyle nieodgadnionego. Wiedzia艂a, 偶e i on si臋 ukrywa. Wie­dzia艂a, 偶e jest wyj臋ty spod prawa, chocia偶 jej o tym nie m贸wi艂.

Nie potrafi艂a jednak wyobrazi膰 go sobie w tej ro­li. On by艂 za mi臋kki. Wydawa艂 si臋 za s艂aby.

Co innego Grigorij. Ten mia艂 wok贸艂 ust wypisan膮 jak膮艣 brutalno艣膰. Co艣, co Kati widzia艂a u wielu in­nych m臋偶czyzn.

Anastas tego nie mia艂. On by艂 dobry.

- By艂a艣 wspania艂a - powiedzia艂 jej cicho. Nie ba艂 si臋 ju偶 m贸wi膰. Nie dr偶a艂 przestraszony na najmniejsze tchnienie wiatru w koronach drzew, na odg艂os ga艂臋zi szoruj膮cej po suchym pniu.

- Najwspanialsza, jak膮 mia艂em.

Kati nic nie m贸wi艂a. Tylko si臋 u艣miecha艂a. Zamk­n臋艂a oczy. Nie lubi艂a rozmawia膰 o tym, co w艂a艣nie prze偶y艂a.

Co by艂o, to by艂o.

Ten moment ju偶 si臋 sko艅czy艂.

Nie lubi艂a wa偶y膰 i mierzy膰. Nie lubi艂a by膰 mierzo­na i wa偶ona.

Le偶a艂a z podci膮gni臋tymi kolanami, staraj膮c si臋 trzyma膰 po艣ladki uniesione lekko ponad ziemi膮, ale tak, by on tego nie zauwa偶y艂. Pr贸bowa艂a si臋 rozlu藕­ni膰, jednocze艣nie mocno zaciskaj膮c wszystkie mi臋艣nie tam, na dole. Wstrzymywa艂a jak potrafi艂a najlepiej. On mia艂 tego nie dostrzec.

By艂a dobra.

On te偶 by艂 dobry. Kiedy ju偶 zrozumia艂, czego prag­n臋艂a. Nie ka偶dy m臋偶czyzna pozwala艂 si臋 prowadzi膰. Niekt贸rzy wiedzieli wszystko o kobietach. Wiedzieli wszystko o kryciu kobiet. Robili to z tak膮 brutalno艣ci膮, 偶e p贸藕niej przez kilka dni chodzenie sprawia艂o b贸l.

Kati zna艂a kilku takich.

Zna艂a r贸wnie偶 takich, kt贸rzy si臋 bali. Takich, kt贸rzy nigdy nie pozwalali sobie na pe艂ne rozpr臋偶enie z wy­j膮tkiem tych kilku sekund szczytowej rozkoszy. P贸藕­niej si臋 wycofywali i odchodzili, odwracaj膮c wzrok.

Matka m贸wi艂a jej, 偶e ma utrzymywa膰 p艂yny. Po­winna le偶e膰 z uniesionymi biodrami i nie puszcza膰 Anastasa a偶 do rana. Nie powinna wstawa膰 przed na­dej艣ciem 艣witu, a nogi trzyma膰 uniesione do g贸ry.

Gdyby zechcia艂, powinna go przyj膮膰 kilka razy.

Kati nie wiedzia艂a, czy do tego dojdzie.

Anastas by艂 dziwny, w taki niezwyk艂y dobry spos贸b. G艂aska艂 j膮 po policzkach, jak gdyby mia艂 do czynienia z dzieckiem. W oczach b艂yszcza艂y mu 艂zy, a w u艣mie­chu szcz臋艣cie. Naprawd臋 j膮 kocha艂. On j膮 szanowa艂.

To by艂o dziwne.

Niewielu przed nim obdarza艂o j膮 szacunkiem, a w ka偶dym razie na pewno nie dlatego, 偶e ona by艂a Kati. Wi臋kszo艣膰 z nich si臋 jej bala, poniewa偶 nale偶a­艂a do rodziny szamana.

Anastas by艂 taki prostolinijny. Widzia艂a, 偶e ma wy­rzuty sumienia. Ze wola艂by poczeka膰, a偶 nad ich g艂o­wami zostanie odm贸wione b艂ogos艂awie艅stwo.

Dziwak.

Kati czu艂a, 偶e bardzo go polubi艂a. By艂o to nawet sil­niejsze ni偶 sympatia. Nie marudzi艂, nie dopytywa艂 si臋 jej, co czuje. O nic nie pyta艂. Przecie偶 w powietrzu da­wa艂o si臋 wyczu膰, 偶e ona pragnie go po艣lubi膰, tymcza­sem on nigdy nie spyta艂 jej, jakie ma ku temu powody.

Nigdy nie by艂a przez nikogo tak bezwarunkowo kocha­na. Innych kochali rodzice, ona od swoich nie otrzyma艂a takiej mi艂o艣ci. Jej rodzice stawiali wymagania, dopiero po­tem obdarzali ciep艂em. Kati za艣 zawsze mia艂a wra偶enie, 偶e przed czym艣 si臋 wstrzymuj膮, 偶e pozbawiaj膮 j膮 czego艣, co jest wa偶ne. Ze nie stanie si臋 w pe艂ni cz艂owiekiem, dop贸ki nie dowie si臋, co to jest, i jakie to uczucie.

Tym w艂a艣nie obdarzy艂 j膮 Anastas.

Uczyni艂 j膮 pe艂n膮.

Kati nie wiedzia艂a, czy jest dla niego tym samym. Tyle wci膮偶 by艂o niejasno艣ci, co do tylu rzeczy nie mog艂a mie膰 absolutnej pewno艣ci.

Ale noc by艂a pogodna, gwia藕dzista.

- Dlaczego pojecha艂a艣 na po艂udnie? - spyta艂 Anastas, pieszcz膮c jej ucho.

W g艂owie utkwi艂a mu szalona my艣l, 偶e musi si臋 na­uczy膰 tej dziewczyny na pami臋膰.

- Przecie偶 wiedzia艂a艣, 偶e wr贸c臋 - ci膮gn膮艂. - Musia­艂a艣 zauwa偶y膰, 偶e zaczynam mi臋kn膮膰, 偶e m贸j op贸r s艂abnie. Musia艂a艣 si臋 domy艣la膰, 偶e wr贸c臋 po to, by po­prosi膰 ci臋 o r臋k臋...

- Nie mog艂am tego wiedzie膰 - odrzek艂a ta, kt贸ra wiedzia艂a tak wiele. - By艂am sama. Pojawi艂 si臋 Dimi. Nie mog艂am odm贸wi膰 tego, o co mnie prosi艂. By艂 mo­im bratem. Starszym ode mnie. Oczywi艣cie musia艂am by膰 mu pos艂uszna.

To m贸wi艂a uleg艂a Kati. Nie rozpoznawa艂 jej w owej rozpalonej kobiecie, z kt贸r膮 kocha艂 si臋 tak nami臋tnie.

- Dimi prosi艂, 偶ebym wr贸ci艂a do domu - ci膮gn臋艂a Kati. - M贸wi艂, 偶e tu jestem bardziej potrzeba ni偶 tam na p贸艂nocy. Uzna艂am, 偶e to matka i ojciec go przy­s艂ali. S膮dzi艂am, 偶e to ich 偶yczenie. A rodzic贸w prze­cie偶 trzeba s艂ucha膰.

- 呕a艂uj臋, 偶e nie zosta艂a艣.

- Ale przecie偶 ty przyjecha艂e艣 - u艣miechn臋艂a si臋 do nie­go. - Przyjecha艂e艣 i teraz jeste艣my ju偶 razem, Anastas. Nie ma sensu wraca膰 do tego, co nale偶y do przesz艂o艣ci. I tak nie mo偶emy tego odmieni膰. Nie b臋dzie inaczej. Rzeczy­wisto艣ci nie da si臋 zmieni膰, nawet gdyby艣my tego bardzo chcieli. 呕adne pragnienia nie s膮 na to dostatecznie silne.

Wykazywa艂a si臋 m膮dro艣ci膮, kt贸ra go zaskoczy艂a. W kr贸tkich przeb艂yskach wykazywa艂a si臋 m膮dro艣ci膮 starej kobiety. To niezwyk艂e jak na tak m艂od膮 dziew­czyn臋. Nieustannie si臋 zmienia艂a. Pozostawa艂a taka sama zaledwie na kr贸tk膮 chwil臋.

Nie potrafi艂 zrozumie膰 Kati.

Ale wpad艂 ju偶 w jej sieci. 艢miertelnie poci膮ga艂y go te jej nieoczekiwane zmiany. By艂a niczym wiosna na wybrze偶u. Nieobliczalna, lecz nigdy nudna.

- Nie mam ochoty ci臋 pu艣ci膰 - mrukn膮艂 i poca艂o­wa艂 j膮 w czo艂o.

Le偶a艂a na plecach, a on przysun膮艂 si臋 do niej jesz­cze bli偶ej. Tuli艂 j膮 mocno, bardzo mocno, lecz w ka偶­dej chwili got贸w by艂 si臋 od niej oderwa膰. Got贸w by艂 wr贸ci膰 do sza艂asu i s艂ucha膰 tak r贸偶ni膮cych si臋 rytmem oddech贸w Grigorija i Antonii.

Nie m贸g艂 spa膰 w tak膮 noc. Nie po tym, jak trzy­ma艂 Kati w ramionach.

- Nie mam ochoty od ciebie odchodzi膰, Kati. Pragn臋 ci臋 obejmowa膰 r贸wnie偶 wtedy, gdy si臋 zbudz臋. Chc臋 czu膰 zapach twoich w艂os贸w, kiedy przebudz臋 si臋 noc膮...

- Nie musisz ode mnie odchodzi膰 - szepn臋艂a.

Anastas nagle oprzytomnia艂. Uni贸s艂 si臋 na 艂okcia Za­patrzy艂 na ni膮. Musia艂 si臋 przekona膰, czy Kati m贸wi po­wa偶nie. Zapewne m贸wi艂a przez sen, inaczej by膰 nie mog­艂o. Nie m贸g艂 jej us艂ucha膰, odkryj膮 ich przecie偶, a Judin natychmiast odrzuci go jako kandydata na zi臋cia.

- Dosypa艂am im pewnego proszku do herbaty - szepn臋艂a. - Tej nocy b臋d膮 mocno spa膰.

U艣miecha艂a si臋 przy tym niewinnie. Anastas nie pojmowa艂, jak mog艂a by膰 tak przebieg艂a.

- Dzi艣 w nocy mo偶emy spa膰 tutaj, Anastas. Razem. Na pewno nie b臋dzie tak ch艂odno, 偶eby艣my zmarzli. S艂o艅ce zbudzi nas w por臋...

Pozwoli艂 si臋 przekona膰. To takie kusz膮ce. A noc by艂a pogodna, gwia藕dzista.

11

O 艣wicie przekradli si臋 z powrotem do obozowi­ska. By艂o ju偶 tak jasno, 偶e nie zdo艂aliby si臋 skry膰 przed czujnym spojrzeniem. O dziwo jednak, w obo­zie panowa艂 niezwyk艂y spok贸j. Mo偶e istnia艂y jakie艣 dobre moce, kt贸re trzyma艂y ich stron臋?

Anastas nie m贸g艂 otrz膮sn膮膰 si臋 z oszo艂omienia. By艂 bardzo szcz臋艣liwy. To takie cudowne uczucie trzy­ma膰 j膮 za r臋k臋, a przebudzenie si臋 wraz z ni膮 by艂o ni­czym spe艂nienie snu. C贸偶 z tego, 偶e troch臋 przemarz艂 w ci膮gu nocy? To tylko dostarczy艂o mu powodu, by jeszcze mocniej tuli膰 Kati, by przysun膮膰 si臋 jeszcze bli偶ej do dziewczyny.

Rozdzielili si臋 w lesie za sza艂asami. Przeci膮gali chwil臋 rozstania. R臋ce nie chcia艂y wyrwa膰 si臋 z u艣cis­ku, jeszcze skradli kilka pospiesznych poca艂unk贸w, przelotnych pieszczot.

- Kocham ci臋, Kati - powiedzia艂 Anastas. - Bardziej ni偶 kiedykolwiek.

U艣miechn臋艂a si臋. U艣miech Kati... Takiego u艣mie­chu nie mia艂 nikt inny na 艣wiecie. Nale偶a艂 wy艂膮cznie do niej.

- Id藕 ju偶 teraz - poprosi艂a cicho, odsuwaj膮c jego r臋k臋. Sama zacz臋艂a si臋 cofa膰, nie spuszczaj膮c wzroku z Anastasa. W jej oczach zab艂ys艂a 偶artobliwa piesz­czota, kiedy zdmuchn臋艂a mu z d艂oni poca艂unek.

Piersi Anastasa ma艂o nie rozsadzi艂o szcz臋艣cie. By艂 tak szcz臋艣liwy, 偶e m贸g艂by ulecie膰 ponad wierzcho艂ki drzew.

Potykaj膮c si臋, wsun膮艂 si臋 do sza艂asu. Nie s膮dzi艂 jed­nak, by ktokolwiek na polanie go dostrzeg艂. Chocia偶, prawd臋 powiedziawszy, nie traci艂 czasu na to, by bacznie si臋 rozejrze膰. Wola艂 my艣le膰, 偶e to bardzo nie­zwyk艂y poranek.

Ptaki ledwie zd膮偶y艂y strzepn膮膰 pi贸rka, nic wi臋c dziwnego chyba, 偶e stra偶nicy nie zmienili si臋 jeszcze na posterunkach. Ogniska r贸wnie偶 nie rozpalano o tak wczesnym 艣wicie.

Grigorij nie spa艂. Roznieci艂 ogie艅 na palenisku. Anastasowi przez g艂ow臋 przelecia艂a my艣l, 偶e Grigorij nie powinien si臋 tym zajmowa膰 na w艂asn膮 r臋k臋, nie by艂 jednak w stanie si臋 na niego rozgniewa膰. Zreszt膮 w wypadku Grigorija nic by to r贸wnie偶 nie pomog艂o. Odnios艂oby taki sam skutek, jak pr贸by dodawania wody do mas艂a. Grigorij, kiedy nie chcia艂, nie s艂ucha艂.

- Dobrze si臋 miewasz? - spyta艂 Grigorij. M贸wi艂 cicho, lecz w jego g艂osie nie wyczuwa艂o si臋 tonu oskar偶enia.

- Tak.

- Wci膮偶 chcesz si臋 z ni膮 o偶eni膰?

- Tak.

- A ona? C贸偶 to za pytanie? Czy偶by Kati mia艂a zmieni膰 swoj膮 decyzj臋? Z powodu tej nocy?

- Oczywi艣cie - odpar艂 Anastas z irytacj膮. - Prosi艂a, 偶ebym j膮 st膮d zabra艂. S膮dzisz, 偶e bezpiecznie b臋dzie dla mnie wyruszy膰 na zach贸d? Nie do domu, ale przynajmniej za g贸ry...

- Pewnie ju偶 tam o nas zapomnieli - stwierdzi艂 Grigorij g艂osem, w kt贸rym da艂o si臋 s艂ysze膰 zm臋czenie. - Pewnie 艣cigaj膮 tam teraz innych przest臋pc贸w, nie uwa偶asz? Albo prowadz膮 jak膮艣 wojn臋. Czy nie z Tur­kami w艂a艣nie walcz膮? A mo偶e si臋 myl臋? Z tego co wiem, ta wojna ju偶 si臋 sko艅czy艂a. Tak, na pewno mo­偶esz wyruszy膰 na zach贸d, Anastas. Jeste艣 za m艂ody, 偶eby si臋 tutaj zakopa膰.

Nie m贸wi艂 nic o Kati. A to, zdaniem Anastasa, by­艂o do艣膰 osobliwe. Ale pewnie tylko on pragn膮艂 wyma­wia膰 jej imi臋 w ka偶dym oddechu. W艂a艣ciwie nic dziw­nego, 偶e Grigorij nie odczuwa艂 takiej samej potrzeby.

- Na twoim miejscu nie wspomina艂bym ani Judinowi, ani Glikerii o tym, 偶e zamierzasz zabra膰 Kati na zach贸d - powiedzia艂 Grigorij.

- My艣lisz, 偶e ona sama im o tym nie powie?

- Nie - odpar艂 Grigorij. - Kati to m膮dra dziewczy­na. S膮dz臋, 偶e ostatnio widzia艂a to i owo, czego nie wi­dzia艂o 偶adne z jej rodzic贸w.

Grigorij nabra艂 oddechu.

- Nie bierz sobie tak bardzo do serca tego, o czym wczoraj m贸wi艂a Antonia.

- Ja w to ani troch臋 nie wierz臋! - wykrzykn膮艂 Anastas ze wzburzeniem. G艂os lekko mu przy tym dr偶a艂, co by艂o do niego bardzo niepodobne. Anastas nie ule­ga艂 艂atwo wielkiemu wzburzeniu. Do tej pory 偶y艂 ukryty w swoim wn臋trzu. To Kati przebudzi艂a w nim ochot臋 prze偶ywania 偶ycia w pe艂ni, odbierania zmy­s艂ami i nape艂niania dni czym艣 wi臋cej ni偶 tylko tym, co niezb臋dnie konieczne.

Grigorij uda艂, 偶e nie s艂ysza艂 wybuchu Anastasa.

- Bez wzgl臋du na to, co Kati robi艂a wcze艣niej, w艂a­艣nie to uczyni艂o z niej t臋 osob臋, kt贸r膮 jest dzisiaj.

A tak膮 j膮 pokocha艂e艣, Anastas. Bez wzgl臋du na to, jak wcze艣niej wygl膮da艂o jej 偶ycie, nie masz powodu, by j膮 pot臋pia膰. Rozumiesz mnie? Kati bez wzgl臋du na wszystko pozostanie Kati. Je艣li kochasz t臋 Kati, kt贸­r膮 widzisz dzisiaj, to nic, co tkwi w przesz艂o艣ci, nie mo偶e zniszczy膰 tego uczucia. Nie masz prawa do jej przesz艂o艣ci, podobnie jak ona do twojej. Bez wzgl臋­du na to, co zrobi艂a b膮d藕 czego nie zrobi艂a, nie mo­偶esz jej o nic obwinia膰. Nie masz te偶 prawa pyta膰, dlaczego tak si臋 sta艂o. Musisz ufa膰, 偶e mia艂a swoje po­wody. Musisz zamkn膮膰 uszy na plotki, one ci臋 nie do­tycz膮. To przesz艂o艣膰. Je艣li kochasz Kati, nie wolno ci o tym zapomina膰. Je艣li naprawd臋 j膮 kochasz, co艣, co wydarzy艂o si臋 wczoraj, nie mo偶e ci臋 z ni膮 rozdzieli膰. To, co uczyni艂a wczoraj, nie jest zdrad膮 wobec ciebie, Anastas. Czy jeste艣 dostatecznie wielkoduszny, by si臋 z tym upora膰? Czy naprawd臋 kochasz j膮 tak bardzo?

Anastas poczu艂, 偶e w ustach mu zasch艂o. W ka偶­dym razie nagle zrozumia艂 g艂臋bi臋 mi艂o艣ci Grigorija: on w艂a艣nie tak kocha艂 Antoni臋, bez odrobiny wyma­ga艅 i zazdro艣ci.

Nie wierzy艂 w to, co us艂ysza艂a Antonia. Nie wie­rzy艂 w to ani troch臋.

Kati nie by艂a taka.

Zna艂 Kati. Kocha艂 j膮, ona nie by艂a taka.

Czy kocha艂 j膮 na tyle mocno, 偶e nie mia艂oby to zna­czenia, gdyby mimo wszystko okaza艂o si臋 prawd膮?

Czy potrafi艂 by膰 a偶 tak wielkoduszny?

Nie musia艂 zajmowa膰 stanowiska. Nie przypusz­cza艂, by Grigorij spodziewa艂 si臋 jakiejkolwiek odpo­wiedzi na swoje pytanie. Anastas jednak pragn膮艂 od­powiedzie膰. Z uwagi na samego siebie.

Przypu艣膰my, 偶e to prawda.

Nie!

Przypu艣膰my, 偶e to, co wydawa艂o si臋 niemo偶liwe, jest jednak prawd膮. Czy my艣la艂by o jej przesz艂o艣ci?

Oczywi艣cie, 偶e by my艣la艂!

Grigorij twierdzi艂, 偶e nie ma do tego prawa. Zda­niem Grigorija, nie kocha艂by Kati, gdyby pozwoli艂, aby co艣 to dla niego znaczy艂o.

Ale nie chcia艂 zosta膰 wykorzystany!

Nie by艂 rozp艂odowym ogierem. Nie chcia艂, by wy­korzystywano go w tej roli. Nie chcia艂 by膰 ogl膮dany i oceniany na wszystkie mo偶liwe sposoby, nim uzna­j膮 go w ko艅cu za godnego, by pokry膰 klacz.

Anastasa przeszy艂 dreszcz.

Czy w艂a艣nie przed chwil膮 tego nie zrobi艂?

Przez tydzie艅 go poznawali. Matka Kati i sam Judin. Rozmawiali z nim i oceniali go. Wcale si臋 nie spieszyli. On kr膮偶y艂 wok贸艂 Kati, staraj膮c si臋 pokaza膰 od jak najlepszej strony. Nie powiedzia艂 ani nie zro­bi艂 nic, co mog艂oby odwr贸ci膰 ich sympati臋. Nie chcia艂 zmarnowa膰 偶adnej, nawet najmniejszej szansy.

Prawdopodobnie zdo艂a艂 przej艣膰 przez ucho igielne.

Ta noc...

Nie, nie m贸g艂 tak my艣le膰. Przecie偶 kocha艂 Kati, pragn膮艂 zabra膰 j膮 ze sob膮 na zach贸d. Chcia艂 si臋 z ni膮 o偶eni膰 i uciec z tej krainy pe艂nej przes膮d贸w i zabo­bon贸w. Pragn膮艂 wie艣膰 spokojne, zwyczajne 偶ycie, mie膰 niedu偶膮 zagrod臋, gdzie hodowa艂by konie...

- Kocham Kati - o艣wiadczy艂 stanowczym g艂osem. - Nie obchodzi mnie, co si臋 zdarzy艂o wcze艣niej, lecz na­wet gdyby okaza艂o si臋 to prawd膮, i tak nie ma to 偶ad­nego znaczenia...

W ka偶dym razie powiedzia艂 te s艂owa na g艂os, cho膰 mia艂y zdecydowanie gorzki smak. Anastas nie wie­dzia艂, czy k艂amie. Po prostu musia艂 tak powiedzie膰. Grigorij nie mo偶e odnie艣膰 wra偶enia, 偶e mniej ma w sobie m臋偶czyzny ni偶 on.

Wi臋cej do tej sprawy nie wracali.

W obozie tego dnia zapanowa艂 niezwyk艂y nastr贸j. Mo偶e sta艂o si臋 tak za spraw膮 pogody? Do tej pory dni by艂y promiennie pi臋kne, niebo jasnob艂臋kitne, letnie, du偶o s艂o艅ca. Teraz nad lasem zebra艂y si臋 g臋ste, szare chmury. Byli jakby zamkni臋ci w ciasnej przestrzeni. Chmury si臋 zni偶y艂y, unosi艂y si臋 ledwie ponad wierz­cho艂kami drzew. Ca艂kowicie przes艂oni艂y niebo.

Nie by艂o jednak zimno. Raczej ciep艂o i duszno. Pa­nowa艂a taka wilgo膰, 偶e ubrania ci膮偶y艂y i wszyscy zle­wali si臋 potem.

Duchota.

Antonia wci膮偶 by艂a senna. Musieli j膮 zbudzi膰, kie­dy nasta艂 dzie艅, ale ona mog艂aby dalej spa膰. Ca艂e cia­艂o wci膮偶 jej ci膮偶y艂o. Bola艂y wszystkie stawy.

- Mam wra偶enie, jakbym wczoraj ca艂y dzie艅 艣cina­艂a drzewa - za偶artowa艂a.

Glikeria na widok Antonii przy ognisku na 艣rod­ku polany wydawa艂a si臋 zdumiona.

- Zdj臋艂a艣 banda偶e - stwierdzi艂a.

- Przesi膮k艂y - natychmiast odpar艂a Antonia. - R臋­ce mnie bola艂y, kiedy si臋 obudzi艂am. Chyba w艂a艣nie przez to nie mog艂am spa膰. Inaczej spa艂abym przez ty­dzie艅. Wrzuci艂am banda偶e w ognisko.

Antonia poruszy艂a palcami i pokaza艂a d艂onie Glikerii.

- Dobr膮 ma艣膰 mi da艂a艣 - powiedzia艂a. - Widzisz, jak si臋 goj膮?

Glikeria nie zaproponowa艂a Antonii dalszej kura­cji. Odebra艂o jej mow臋. Jej oczy d艂ugo spoczywa艂y na Antonii, pe艂ne w膮tpliwo艣ci i badawcze. Wystraszy艂 si臋 nawet Anastas.

Antonia nabra艂a ju偶 teraz pewno艣ci, 偶e w og贸le nie planowano, by kiedykolwiek wi臋cej mia艂a si臋 obu­dzi膰. Mo偶e to ona by艂a t膮 ofiar膮, kt贸r膮 zamierzali z艂o­偶y膰 Jumali?

Teraz za艣 Glikeria straci艂a pewno艣膰 siebie.

Mimo wszystko to krzyk Jumali ocali艂 Antoni臋 od pewnej 艣mierci.

By膰 mo偶e nie uprzedzili bogini, co zamierzaj膮 uczyni膰 z Antoni膮. Wskazywa艂 na to wyraz twarzy Glikerii i jej w膮tpliwo艣ci. Nie poradzili si臋 Jumali.

Tymczasem Antonia wci膮偶 偶y艂a i wci膮偶 pami臋ta艂a, co zdarzy艂o si臋 dzie艅 wcze艣niej. By膰 mo偶e nie z tak膮 sam膮 jasno艣ci膮, jak jeszcze przed za艣ni臋ciem, lecz naj­istotniejsze szczeg贸艂y zatrzyma艂y si臋 w jej pami臋ci. A rany ju偶 zacz臋艂y si臋 goi膰.

Glikeria wyra藕nie si臋 wystraszy艂a. Poj臋艂a, 偶e ta obca kobieta znajduje si臋 pod ochron膮 mocy wy偶szej, ani偶e­li si臋 tego spodziewali. Chroni艂a j膮 bogini Glikerii.

- Co tu si臋 b臋dzie dzisiaj dzia艂o? - dopytywa艂a si臋 Antonia na widok dw贸ch stra偶nik贸w, przygotowuj膮­cych jeszcze jedno ognisko. Nie艣li r贸wnie偶 dwie zwierz臋ce tusze. Jasne by艂o, 偶e zamierzano je upiec nad ogniem, przywi膮zali je bowiem do dw贸ch pozba­wionych wcze艣niej ga艂臋zi pniak贸w m艂odych drzew w taki spos贸b, by zwierz臋ta znalaz艂y si臋 do艣膰 wyso­ko nad ogniem.

- Czy b臋dzie jaka艣 uczta? Czy to jedno z waszych 艣wi膮t?

Glikeria pokr臋ci艂a g艂ow膮. Zn贸w si臋 u艣miecha艂a, rym u艣miechem, kt贸ry kry艂 w sobie tajemnice nie do przenikni臋cia.

- To 偶adne takie 艣wi臋to - powiedzia艂a. - Ale mia­艂a艣 przecie偶 dzisiaj podzi臋kowa膰 Jumali. Zapomnia­艂a艣 ju偶 o tym? Przecie偶 wczoraj otrzyma艂a艣 偶ycie w podarunku!

Dzisiaj r贸wnie偶, pomy艣la艂a Antonia z gorycz膮, ale pokiwa艂a g艂ow膮, udaj膮c, 偶e wierzy s艂owom szamanki.

- B臋dziemy r贸wnie偶 艣wi臋towa膰 z innego powodu - oznajmi艂a Glikeria. Patrzy艂a teraz na Anastasa. - Judin odda dzisiaj Kati Anastasowi za 偶on臋.

Antonia zdumiona popatrzy艂a na Anastasa. Wygl膮­da艂 na r贸wnie zaskoczonego jak i ona. Powstrzyma艂a si臋 wi臋c od pytania, dlaczego ich o tym nie uprzedzi艂.

On r贸wnie偶 o niczym nie wiedzia艂.

- Ogromnie si臋 z tego ciesz臋 - rzek艂 wreszcie. Up艂yn臋艂a dobra chwila, nim odzyska艂 mow臋.

- My r贸wnie偶 - powiedzia艂a Glikeria z nieoczeki­wan膮 偶yczliwo艣ci膮. - Kati jest naszym jedynym dziec­kiem. Nie chcieli艣my jej oddawa膰 pierwszemu lepsze­mu m臋偶czy藕nie. Wygl膮da jednak na to, 偶e ty na ni膮 zas艂ugujesz. S膮dzimy, 偶e b臋dziesz potrafi艂 si臋 ni膮 za­j膮膰 jak najlepiej. Staniesz si臋 godnym jej m臋偶em. Da­my wam ziemi臋 i zagrod臋. Niczego wam nie b臋dzie brakowa膰...

- Ale... - zaj膮kn膮艂 si臋 Anastas. Grigorij szturchn膮艂 go w bok. Anastas umilk艂.

Wci膮偶 prze艂yka艂 艣lin臋, ale ca艂y czas mia艂 sucho w ustach. Za nic na 艣wiecie nie by艂 w stanie ich nawil偶y膰. Tyle kawa艂eczk贸w zagadkowej uk艂adanki na­gle zacz臋艂o do siebie pasowa膰. Nie chcia艂, by tak nim rz膮dzono. W艂a艣nie w taki spos贸b obchodzono si臋 z ko艅mi, sam przecie偶 to robi艂. Z pocz膮tku wabi艂o si臋 je pieszczotami, a potem u偶ywa艂o ci臋偶kiej r臋ki.

Ale on przecie偶 nie by艂 koniem. Nie by艂 dzikim ogierem, kt贸rego mo偶na uje藕dzi膰 i oswoi膰.

- Takie dary zawsze trudno jest przyj膮膰 - rzek艂a Glikeria z u艣miechem, kt贸ry by艂 w istocie matczyny. - Musisz jednak zrozumie膰, 偶e my po prostu pragniemy dla Kati wszystkiego, co najlepsze. Nie pozwolimy, by zadowoli艂a si臋 czym艣 pomniejszym. Musisz poj膮膰, 偶e chcemy si臋 o ni膮 zatroszczy膰 jak najlepiej. Tacy ju偶 s膮 rodzice. A ona jest ostatni膮 z naszego rodu. Wszystkie nasze nadzieje s膮 zwi膮zane z Kati. Damy wam podsta­wy bytowania, a ju偶 od was b臋dzie zale偶a艂o, co z tym zrobicie. To nie jest dobroczynno艣膰, to podarek z r膮k matki i ojca, kt贸rzy maj膮 tylko to jedno jedyne dziec­ko. Pragniemy jej to ofiarowa膰. Tak jak oddajemy j膮 pod twoj膮 opiek臋, Anastas. Chwila taka jak ta jest nie­zwykle trudna dla matki i ojca. I ci臋偶ko jest da膰 c贸rk臋 m臋偶czy藕nie nie pochodz膮cemu z naszego ludu. Nie wywodz膮cemu si臋 z rodu, kt贸ry znamy. Takiemu, kt贸­ry nawet nie wyznaje naszej wiary. Robimy to jednak, poniewa偶 uwa偶amy, 偶e jeste艣 jedynym cz艂owiekiem, kt贸ry b臋dzie w stanie uszcz臋艣liwi膰 Kati.

To by艂a d艂uga przemowa i brzmia艂a tak, jak gdyby ka偶de wypowiadane przez Glikeri臋 s艂owo by艂o sam膮 tylko prawd膮. Anastas jednak nie m贸g艂 si臋 oprze膰 w膮tpliwo艣ciom.

Oni go do siebie przywi膮zywali. Darowali mu go­spodarstwo, zapewniaj膮c, 偶e b臋dzie nale偶a艂o do niego. Oddawali mu Kati, ale wci膮偶 mocno j膮 trzymali, r贸wnie mocno jak dotychczas. O, nie, nie zamierzali zrezygnowa膰 ze swojej boskiej c贸rki. To ona by艂a na­dziej膮 rodu. On tylko 艣rodkiem, dzi臋ki kt贸remu r贸d mia艂 przetrwa膰. Kati nie by艂a w stanie samodzielnie sp艂odzi膰 dziecka.

Anastas poczu艂, jak w jego wn臋trzu zaciska si臋 bo­lesny w臋ze艂.

Ale przynajmniej chcieli odda膰 mu r臋k臋 Kati. Przy­najmniej wi臋c w ich rozumieniu zostanie jego 偶on膮. On jednak nie poczuje si臋 prawdziwie 偶onaty.

Postanowi艂 mimo wszystko, 偶e pozwoli im prze­prowadzi膰 t臋 ceremoni臋, ch臋tnie na to przystanie. Po­艣lubi Kati. Kocha Kati. B臋dzie udawa艂, 偶e zgadza si臋 na wszystko, czego od niego 偶膮daj膮.

A gdy nadarzy si臋 odpowiednia okazja, ucieknie ra­zem z ni膮. Poj膮艂 ju偶, 偶e nie b臋dzie to zwyczajne po偶e­gnanie i zwyk艂y wyjazd. Zn贸w b臋dzie musia艂 ucieka膰.

A potem po艣lubi Kati naprawd臋.

Uwolni j膮 od tych szpon贸w, w kt贸rych trzymali j膮 rodzice. Ona nigdy nie doro艣nie, je艣li nie puszcz膮 jej od siebie.

- Co si臋 teraz b臋dzie dzia艂o? - spyta艂. To by艂o bardzo dziwne: za chwil臋 mia艂 wyst膮pi膰 w roli pana m艂odego, a tymczasem nie mia艂 艣wiado­mo艣ci, co go czeka.

Glikeria u艣miechn臋艂a si臋.

- Judin i Kati poszli po Jumal臋 - powiedzia艂a. Antonii dech zapar艂o w piersiach. W jednej chwili nabra艂a ostatecznego przekonania, 偶e nie mia艂a by膰 艣wiadkiem tego, co b臋dzie si臋 dzia艂o. Tak te偶 by si臋 sta艂o, gdyby wszystko potoczy艂o si臋 wedle planu Glikerii i jej m臋偶a. Dla Judina widok Toni z ca艂膮 pew­no艣ci膮 oka偶e si臋 szokiem.

- Nie mo偶emy urz膮dzi膰 takiego wesela, jakie obcho­dzimy zazwyczaj - powiedzia艂a Glikeria szybko, nie­mal przepraszaj膮c. - Nie mamy mo偶liwo艣ci sprowa­dzenia tu kogokolwiek z naszej rodziny. Nie mo偶emy wyprawi膰 tak hucznego wesela, na jakie zas艂u偶y艂a Kati. Ale 艣lub tak czy owak b臋dzie wa偶ny, Anastas. W na­szym rozumieniu b臋dzie obowi膮zywa艂 a偶 do 艣mierci.

Po chwili milczenia doda艂a:

- Gdy nadejdzie czas, kt贸ry pozwoli nam wr贸ci膰 do miasta, trzeba b臋dzie po艂膮czy膰 was r贸wnie偶 w ko­艣ciele. Nie oznacza to, 偶e zamierzamy ugi膮膰 kolana przed bogiem, w kt贸rego nie wierzymy. Nie mo偶emy was jednak nara偶a膰 na niepotrzebne pytania i niebez­piecze艅stwo. Kobiet臋, kt贸ra bez 艣lubu 偶yje z m臋偶czy­zn膮, wysy艂a si臋 do klasztoru, wtr膮ca si臋 do wi臋zienia. M臋偶czyzna za艣 musi p艂aci膰 surowe grzywny. Nie mo­偶emy nara偶a膰 na to Kati.

Anastas pokiwa艂 g艂ow膮. Rozumia艂. Ale o艣wiadcze­nie Glikerii sprawi艂o mu r贸wnie偶 ulg臋.

- W贸wczas te偶 b臋dziemy mogli wyprawi膰 uczt臋 - ci膮gn臋艂a Glikeria z rozmarzeniem w oczach. - Wtedy zaprowadzicie ju偶 porz膮dek u siebie i b臋dzie mo偶na zaprosi膰 ca艂膮 rodzin臋...

I zn贸w uk艂ada艂a plany dotycz膮ce Kati i jego. Nie za­mierza艂a zrezygnowa膰 z w艂adzy nad c贸rk膮. Kati przez ca艂e 偶ycie mia艂a trzyma膰 si臋 matczynej sp贸dnicy.

Anastas czu艂 narastaj膮c膮 bezradno艣膰, lecz budzi艂 si臋 w nim r贸wnie偶 gniew.

Nie zamierza艂 pozwoli膰 im na wszystko, czego chcieli. Nie wiedzieli jeszcze, kogo wybrali na m臋偶a dla swojej c贸rki. Wydawa艂o im si臋, 偶e dobrze go zna­j膮, lecz przekonaj膮 si臋, 偶e potrafi jeszcze ich zasko­czy膰. Jest na to dostatecznie przebieg艂y.

- Musz臋 chyba zmieni膰 koszul臋 - stwierdzi艂 Anastas, wstaj膮c. Nic jeszcze nie jad艂, ale nie czul g艂odu. - Nie chc臋 by膰 brudny, kiedy b臋d臋 bra艂 艣lub z Kati.

- Tu偶 za sza艂asami jest strumie艅. Znajdziesz go, jak p贸jdziesz prosto i nie zab艂膮dzisz na inne 艣cie偶ki - po­wiedzia艂a Glikeria.

Najwyra藕niej pi艂a do Antonii. Ona jednak posta­nowi艂a nie zwraca膰 uwagi na jej przycinki.

- Dzisiaj nie zab艂膮dz臋 za nic na 艣wiecie - obieca艂 Anastas.

U艣miecha艂 si臋 przy tym tak szeroko, 偶e na ten wi­dok Glikerii zdawa艂o si臋 mi臋kn膮膰 serce. Szczera twarz ch艂opaka by艂a tak pi臋kna. I nic nie pozwala艂o w膮tpi膰, 偶e naprawd臋 kocha Kati. To musia艂o poru­szy膰 serce ka偶dej matki, a Glikeria r贸wnie偶 by艂a mat­k膮. Wprawdzie w jej 偶yciu najbardziej liczy艂a si臋 wia­ra, lecz od matczynych uczu膰 nie mog艂a uciec.

- Sk膮d taki po艣piech? - Antonia spyta艂a Grigorija 艣ciszonym g艂osem.

Glikeria pozostawi艂a ich samych sobie przy ogni­sku. Nigdy tego nie robi艂a, wida膰 jednak czeka艂o na ni膮 du偶o innych zaj臋膰.

Pomimo wszystko maj膮ca nast膮pi膰 ceremonia, oznacza艂a dla niej prawdziwy 艣lub Kati. Ko艣cielny 艣lub, kt贸ry b臋dzie musia艂 odby膰 si臋 p贸藕niej, dla za­chowania pozor贸w przed otoczeniem, dla nich zupe艂­nie si臋 nie liczy艂.

- Anastas spa艂 tej nocy z Kati - odpar艂 Grigorij. - A oni w tej rodzinie chc膮 mie膰 dzieci z prawego 艂o偶a. Sp艂odzone w prawym 艂o偶u. - Skrzywi艂 si臋 przy tym. - Nie bardzo wiem, czy dobrze zrozumia艂em, ale gdy wczoraj si臋 zgubi艂a艣, Antonetto, moja ty nie­szcz臋sna ptaszyno, to niepokoi艂o ich r贸wnie偶 co艣 in­nego. Sta艂em do艣膰 blisko Judina, gdy jeden z jego stra偶nik贸w sk艂ada艂 mu raport. Mn膮 si臋 najwyra藕niej nie przejmowali. Gdy cz艂owiek jest 艣lepcem, wszyst­kim si臋 wydaje, 偶e jednocze艣nie jest g艂uchy. Na do­br膮 spraw臋 staje si臋 niewidzialny... - Musia艂 zrobi膰 przerw臋. - Odnosz臋 wra偶enie, 偶e po lasach kr膮偶y ja­ki艣 patrol. Jest gdzie艣 niedaleko st膮d. Oni wydaj膮 si臋 bardzo wystraszeni. Judin m贸wi艂 co艣 o odej艣ciu z te­go miejsca, o przeniesieniu Jumali g艂臋biej na bagna. Musz膮 j膮 mie膰 w pobli偶u, 偶eby w razie konieczno艣ci wraz z ni膮 ucieka膰.

- Nie mog艂am by膰 zbyt daleko od skarbca... Antoni臋 przeszed艂 dreszcz.

- To prawda - przyzna艂 Grigorij. - Kocham ci臋, moje dziecko. Nie wiem, co si臋 teraz z nami stanie, Antonio. Mam nadziej臋, 偶e uda nam si臋 st膮d wyrwa膰, nim do czego艣 dojdzie. Mam nadziej臋, 偶e b臋d膮 si臋 sta­rali odes艂a膰 Kati i Anastasa z powrotem do miasta i 偶e dlatego tak im si臋 spieszy z tym 艣lubem... Mo偶e i nas te偶 puszcz膮. Nie zdo艂aj膮 zatrzyma膰 Anastasa, je艣li nas spotka co艣 z艂ego.

Antonia zadr偶a艂a.

- Ach, wej艣膰 w tak膮 rodzin臋! Nie wiem, czy jesz­cze lubi臋 Kati...

- Kati nie jest temu winna - o艣wiadczy艂 Grigorij wielkodusznie. - Ona si臋 w tym urodzi艂a. Nie mo偶esz nie lubi膰 kogo艣 tylko za to, 偶e przyszed艂 na 艣wiat w takiej a nie innej rodzinie. Cz艂owiek nie wybiera sobie rodzic贸w, moja kochana. Traktuj raczej Anastasa jako jedyn膮 szans臋 Kati na wyrwanie si臋 st膮d. Wygl膮da na to, 偶e ona tego pragnie. Jak gdyby nie czu艂a si臋 tu ju偶 najlepiej. Jak gdyby ochrona i b艂ogo­s艂awie艅stwo Jumali naprawd臋 jej ci膮偶y艂y.

- On j膮 rzeczywi艣cie kocha - s艂abym g艂osem powie­dzia艂a Antonia. - Jeszcze nigdy nie widzia艂am tego ch艂opaka w takim stanie. Kati jest dla niego wa偶niej­sza nad 偶ycie. Nie b臋d臋 wobec tego nikogo pot臋pia膰. Ale obawiam si臋 o nasz膮 przysz艂o艣膰. Boj臋 si臋 dzisiej­szego dnia. Czy ty nie czujesz, jakie ci臋偶kie jest po­wietrze, Grigorij? Co艣 jakby nas okr膮偶a艂o. Co艣 poza tym ciep艂em i wilgoci膮, co艣, od czego wszystko robi si臋 lepkie i duszne. Boj臋 si臋 tej ciszy dooko艂a. Mam wra偶enie, jakby las r贸wnie偶 czeka艂, 偶e co艣 si臋 stanie...

- Gdyby艣 by艂a w jakim艣 innym miejscu, uwa偶a艂a­by艣, 偶e jest ciep艂y, przyjemny dzie艅. Mo偶e nieco po­chmurny, ale przecie偶 do zniesienia - u艣miechn膮艂 si臋 Grigorij. - Czy mog臋 by膰 weselnym go艣ciem, tak jak wygl膮dam? - spyta艂. - Jeste艣 kobiet膮, znasz si臋 na ta­kich rzeczach.

Antonia przeczesa艂a mu w艂osy, ogoli艂a go. R臋ce jej si臋 trz臋s艂y, lecz ani razu go nie zaci臋艂a. N贸偶 musia艂a zwr贸ci膰 Glikerii. Wcze艣niej musia艂a o niego prosi膰. To by艂o bardzo upokarzaj膮ce.

W obozie panowa艂a cisza. Wszystko by艂o ciche. Antonia, Grigorij i Anastas czekali.

Anastas naci膮gn膮艂 sk贸rzane spodnie. Nie by艂y one by膰 mo偶e zbyt uroczyste, lecz o wiele czy艣ciejsze od tych, w kt贸rych chodzi艂 niemal nieprzerwanie od czasu, gdy opu艣cili okolice na p贸艂nocy u uj艣cia Obu. Koszula, kt贸r膮 w nie wsun膮艂, by艂a czysta. Troch臋 pognieciona i z ledwie widocznymi 艂atami na 艂okciach, lecz r臋kawy mia艂a tak sze­rokie, 偶e 艂aty na pewno znikn膮 w艣r贸d fa艂d. Dosta艂 te偶 od Antonii chustk臋, kt贸r膮 przewi膮za艂 si臋 w pasie. Na nogach zatrzyma艂 buty do konnej jazdy, w innym obuwiu nigdy si臋 dobrze nie czu艂. Odk膮d samodzielnie zrobi艂 pierwsze kroki, zawsze chodzi艂 w butach do konnej jazdy.

Zreszt膮 nikt inny nie b臋dzie tu dzisiaj lepiej ubrany.

Wiele razy dorzucali torfu do ogniska. Kawa艂ki nie by艂y zupe艂nie suche, ogie艅 trzaska艂 nieco, nim si臋 po­rz膮dnie rozpali艂y.

Antonia od czasu do czasu podchodzi艂a do mi臋si­wa i obraca艂a je. Nie by艂o nikogo innego, kto by do­pilnowa艂, 偶eby si臋 nie spali艂o. Uzna艂a to niemal偶e za sw贸j obowi膮zek.

Glikeria gdzie艣 znikn臋艂a, rozp艂yn臋艂a si臋 w powietrzu.

Nigdzie te偶 nie by艂o wida膰 stra偶nik贸w.

Wszelkie 偶ycie w obozie jakby zamar艂o. Zostali w nim jedynie oni. Nikt inny.

- Gdyby nie by艂 to taki wielki dzie艅 - rzek艂 Grigo­rij, u艣miechaj膮c si臋 nieco krzywo - mog艂aby to by膰 niez艂a okazja do ucieczki.

- Nie jeste艣my tu wi臋藕niami - zaoponowa艂 Anastas.

- Doprawdy? - spyta艂 Grigorij. Pytanie pozosta艂o bez odpowiedzi. Dzie艅 wci膮偶 by艂 pochmurny i duszny. Pokrywa chmur r贸wnie g臋sta.

A las wci膮偶 nie zdradza艂 tajemnic, kt贸re skrywa艂 w swym wn臋trzu. Las zawsze by艂 sprzymierze艅cem, kt贸remu mo偶na ufa膰.

W tak pochmurny dzie艅 pr臋dko zacz臋艂o zmierz­cha膰. Szaro艣膰 sta艂a si臋 jeszcze bardziej szara, cienie g臋ste i kr贸tkie, jak gdyby w艣r贸d drzew objawi艂 si臋 艣wiat pe艂en szarych kar艂贸w i stwor贸w. Jak gdyby las pe艂en by艂 ma艂ych trolli.

W ko艅cu us艂yszeli g艂osy. W lesie objawi艂o si臋 偶y­cie. Odleg艂y szmer stawa艂 si臋 coraz g艂o艣niejszy.

- Nadchodz膮 od tej samej strony, z kt贸rej przyszli wczoraj z tob膮 - powiedzia艂 Anastas do Antonii. Je­go twarz wyra偶a艂a przygn臋bienie. W jego sercu k艂臋bi­艂o si臋 teraz wiele skomplikowanych uczu膰.

- Na pewno zanadto si臋 zbli偶y艂am do Jumali - stwierdzi艂a Antonia. - Ale celowo wesz艂am na mocza­ry. Chcia艂am mie膰 jak膮艣 wym贸wk臋, dlaczego zabawi­艂am tam tak d艂ugo.

Dopiero teraz powiedzia艂a prawd臋.

- To chyba najgorsza ze wszystkich twoich wym贸­wek - cierpko zauwa偶y艂 Grigorij. - Ma艂o brakowa艂o, a przyp艂aci艂aby艣 j膮 偶yciem.

Antonia po艂o偶y艂a d艂o艅 na ramieniu Anastasa i lek­ko go u艣cisn臋艂a.

- Bez wzgl臋du na to, co si臋 teraz stanie, Anastas, pa­mi臋taj: przede wszystkim masz by膰 szcz臋艣liwy. Wszystko jedno, kim oni s膮, czy czym s膮, oddaj膮 ci te­raz swoj膮 c贸rk臋. Kochasz Kati. To j膮 dostaniesz, a nie jej rodzic贸w. I nie mo偶e by膰 w tym nic bardziej prze­ra偶aj膮cego od tego, w co wci膮gn膮艂 ci臋 Grigorij w ci膮­gu tych lat. By艂e艣 m臋偶czyzn膮 na tyle, by przyjmowa膰 wszystko z podniesion膮 g艂ow膮. Teraz r贸wnie偶 sobie poradzisz. Nie wolno nam okazywa膰 strachu. Oni nie mog膮 nam nic zrobi膰. Po艣lubisz ich c贸rk臋. Je艣li spotka ci臋 co艣 z艂ego, b臋dzie to bola艂o Kati. A bez wzgl臋du na to, co o nich my艣lisz, oni nie chc膮 jej krzywdy.

- Dzi臋kuj臋 ci, Antonio.

Anastas u艣cisn膮艂 jej r臋k臋. Wpatrywa艂 si臋 w las. W ka偶dej chwili spodziewa艂 si臋, 偶e ich zobaczy. Na razie jednak wzmaga艂y si臋 tylko d藕wi臋ki.

- Nie wiem, czy zgadzam si臋 z tob膮 we wszystkim, co powiedzia艂a艣 - doda艂. - Lecz i tak mi艂o by艂o to us艂y­sze膰. I rzeczywi艣cie pragn臋 Kati. Chc臋 j膮 po艣lubi膰. Musz臋 przez to przej艣膰 dla niej.

Jednostajny szum si臋 zbli偶a艂. By艂o to co艣 w rodza­ju pie艣ni w j臋zyku, z kt贸rego nic a nic nie rozumieli. Nawet rytm r贸偶ni艂 si臋 od rosyjskiego.

To Judin 艣piewa艂.

Albo odprawia艂 mod艂y.

Antonia tak w艂a艣nie to okre艣li艂a. Nie by艂 to zwy­czajny, codzienny ton. Nie nuci艂by takiej melodii podczas normalnej pracy.

To by艂a modlitwa.

Szed艂 przodem.

By艂 najwy偶szym kap艂anem, szamanem.

Za nim kroczy艂o czterech stra偶nik贸w z drewnian膮 skrzyni膮. Spoczywa艂a na okr膮g艂ych dr膮gach, kt贸re mie­li na ramionach. Skrzynia nosi艂a 艣lady staro艣ci, drewno nasmarowane t艂uszczem pociemnia艂o na br膮z. Wieko by艂o zaokr膮glone, okucia z b艂yszcz膮cego metalu, kt贸ry na brzegach zmieni艂 kolor, zrobi艂 si臋 zielonoczarny. A z przodu widnia艂 zamek wielko艣ci pi臋艣ci.

Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, jaki skarb jest przechowy­wany w skrzyni.

Za skrzyni膮 kroczy艂a Kati razem z Glikeri膮.

- Ona wysz艂a im na spotkanie - szepn臋艂a Anto­nia. - Wida膰 musia艂a im powiedzie膰, 偶e jestem jak najbardziej 偶ywa. Ciekawe, jak Judin na to zareago­wa艂. Teraz oczywi艣cie udaje, 偶e nic si臋 nie sta艂o.

- Pst! - uciszy艂 j膮 Grigorij. - Nie psuj tej chwili Anastasowi. Przecie偶 mimo wszystko on si臋 teraz 偶e­ni, moja 艣liczna. Poga艅ska ceremonia r贸wnie偶 mo偶e kry膰 w sobie pi臋kno w tak wa偶nych momentach, ko­chana. Pozw贸lmy mu j膮 prze偶y膰.

Antonia prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Poruszy艂a j膮 panuj膮ca tu atmosfera, nie da艂o si臋 temu zaprzeczy膰. Monotonna pie艣艅 wype艂ni艂a powietrze czym艣 osobliwym. Czym艣 pe艂nym nadziei i przera偶aj膮cym jednocze艣nie.

Zapada艂 zmrok.

Weszli na polan臋.

Pierwszy Judin. Ubrany by艂 w szkar艂atnoczerwony p艂aszcz, podobny do tego, kt贸ry nosi艂 brat Kati. Szata Judina jednak by艂a z艂ocona na brzegach. Czer­wie艅 w kontra艣cie z bia艂膮 sk贸r膮 m臋偶czyzny budzi艂a groz臋. Mog艂o si臋 wydawa膰, 偶e k膮pa艂 si臋 we krwi.

Antonia drgn臋艂a, pr贸buj膮c otrz膮sn膮膰 si臋 z takich fantazji. Nie powinna zanadto popuszcza膰 wodzy wyobra藕ni... Stra偶nicy krocz膮cy za Judinem r贸wnie偶 mieli czerwone peleryny, takie jak te, jakie wk艂adali poborcy danin. Mo偶e i ci m臋偶czy藕ni pe艂nili tak膮 funkcj臋? To by wyja艣nia艂o, dlaczego wolno im by艂o nie艣膰 skrzyni臋 Jumali. Antonia by艂a przekonana, 偶e trzeba nale偶e膰 do najbli偶szego kr臋gu bogini, by m贸c dost膮pi膰 takiego zaszczytu.

Z godno艣ci膮 kroczyli za Judinem. Gdy on stan膮艂, oni r贸wnie偶 si臋 zatrzymali.

Powoli unie艣li dr膮gi z ramion i opu艣cili skrzyni臋. Antonia zauwa偶y艂a, 偶e jej nie dotykali. Odtoczyli ki­je spod niej i odstawili je na bok.

Judin podszed艂 do skrzyni, wyj膮艂 klucz i przekr臋­ci艂 go w zamku. D艂o艅mi popie艣ci艂 wieko.

A potem otworzy艂 skrzyni臋.

Stra偶nicy cofn臋li si臋 jeszcze o kilka krok贸w. Wy­dawa艂o si臋, 偶e westchn臋li albo mo偶e j臋kn臋li.

Judin wyj膮艂 co艣 ze 艣rodka z delikatno艣ci膮 tak膮, z ja­k膮 matka trzyma nowo narodzone dziecko.

Antonia r贸wnie偶 prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Dr偶a艂a teraz na ca­艂ym ciele. Dobrze, 偶e mog艂a przytuli膰 si臋 do Grigorija.

- On wyjmuje teraz t臋 figur臋, prawda? - szepn膮艂 jej do ucha.

Wprawdzie nic nie widzia艂, lecz i on uleg艂 nastro­jowi, temu napi臋ciu tkwi膮cemu w powietrzu. Potra­fi艂 si臋 domy艣li膰, co si臋 dzieje.

Antonia kiwn臋艂a g艂ow膮. Grigorij policzkiem tuli艂 si臋 do jej w艂os贸w, m贸g艂 wi臋c to poczu膰. G艂os nie chcia艂 jej s艂ucha膰. W ustach zasch艂o jej tak, 偶e j臋zyk lepi艂 si臋 do podniebienia. Zdo艂a艂a jednak szepn膮膰:

- Jest mniejsza, ni偶 przypuszcza艂am. Ale rzeczywi­艣cie ca艂a ze z艂ota. Musi by膰 ze z艂ota. Nigdy w 偶yciu nie widzia艂am nic, co by bardziej b艂yszcza艂o. Odbija­j膮 si臋 w niej p艂omienie ogniska. Chyba musz膮 j膮 po­lerowa膰. Na pewno. Inaczej nie by艂aby taka l艣ni膮ca...

Nieustannie prze艂yka艂a 艣lin臋 w czasie, gdy Judin podnosi艂 Jumal臋 ku niebu. Glikeria wyst膮pi艂a w prz贸d. Zamkn臋艂a skrzyni臋 kluczem, kt贸ry jej m膮偶 rzuci艂 na ziemi臋. A potem postawi艂a j膮 na kr贸tszym boku i roz艂o偶ywszy kawa艂ek materia艂u, nakry艂a nim skrzyni臋. Materia艂 r贸wnie偶 by艂 czerwony.

- Ona przygotowuje o艂tarz - ochryp艂ym g艂osem szepn膮艂 Anastas.

- Jumala to figura nagiej kobiety - cicho powiedzia­艂a Antonia do Grigorija. Mia艂 prawo widzie膰 jej ocza­mi. - Kl臋czy, a w d艂oniach trzyma czar臋. W艂osy upi臋te z ty艂u w co艣 w rodzaju w臋z艂a. Nigdy u 偶adnej ko­biety nie widzia艂am podobnej fryzury. To stosunko­wo m艂oda kobieta, bardzo zgrabna. Si臋ga艂aby mi pew­nie do kolan... Wygl膮da dok艂adnie tak, jak widzia艂a j膮 Raija, Grigorij. Dok艂adnie tak samo!

Judin ustawi艂 Jumal臋 na skrzyni nakrytej czerwo­nym obrusem. Stan膮艂 przed ni膮 jako kap艂an. Potem od­wr贸ci艂 si臋 do obcych, popatrzy艂 na nich pierwszy raz.

Antonia musia艂a lekko u艣cisn膮膰 Anastasa za r臋k臋. Popchn臋艂a go naprz贸d.

Ceremonia si臋 rozpocz臋艂a.

12

Anastas szed艂 naprz贸d jak pijany. Przed nim wzno­si艂 si臋 o艂tarz, kt贸ry zbudowali ze skrzyni. Na nim nie­rzeczywista, niepoj臋ta, z艂ocista statuetka kobiety.

Jumala.

Nie przewidzia艂 tego, bo wcale nie chcia艂 odczu膰 takiego wzruszenia na widok poga艅skiego bo偶ka. By艂 dostatecznie o艣wiecony, by wiedzie膰, 偶e ten pos膮偶ek jest dzie艂em ludzkich r膮k. Widzia艂, 偶e jest stary. W g艂owie pojawi艂y mu si臋 s艂owa z innego 偶ycia. Kto艣 zapewne nazwa艂by t臋 statuetk臋 klasyczn膮, jej linie by­艂y takie czyste i proste. Kobieta kl臋cza艂a w spos贸b na­turalny, tak jak ukl臋k艂aby 偶ywa kobieta. Ale niezna­ny artysta z dalekiej przesz艂o艣ci nie uj膮艂 wszystkich szczeg贸艂贸w: kobieca posta膰 by艂a g艂adsza i zimniejsza od rzeczywistej kobiety. Mimo to jednak co艣 w niej sprawia艂o wra偶enie, 偶e jest 偶ywa...

Niech B贸g go od tego broni, lecz przej膮艂 si臋 tym, co widzi. Czu艂, 偶e podnios艂o艣膰 tej chwili niemal go parali偶uje. A na ow膮 podnios艂o艣膰 sk艂ada艂a si臋 r贸wnie偶 statuetka, spos贸b, w jaki si臋 do niej odnosili, 贸w uro­czysty j臋zyk, ruchy powolne i nienaturalne...

Judin zatrzyma艂 Anastasa gestem r臋ki, nim ch艂o­pak zanadto zbli偶y艂 si臋 do o艂tarza.

Anastasowi dech zapar艂o w piersiach. W jednej chwili powr贸ci艂 do rzeczywisto艣ci. Wci膮偶 by艂 tu jedynie obcym przybyszem, niewiernym. To oczywiste, 偶e nie m贸g艂 zanadto si臋 zbli偶y膰 do ich najwi臋kszej 艣wi臋to艣ci.

Judin gestem nakaza艂 mu pa艣膰 na kolana. Anastas us艂ucha艂.

Wype艂nia艂o go podnios艂e uczucie.

Niezwykle, niemal nierzeczywiste, lecz bardzo uroczyste.

Ujrza艂, 偶e Glikeria staje u boku m臋偶a. Za ni膮 po­d膮偶ali dwaj stra偶nicy w p艂aszczach. Mi臋dzy sob膮 d藕wigali bali臋, ca艂kiem zwyczajn膮 bali臋 z drewna. Ustawili j膮 przy o艂tarzu.

Anastas spostrzeg艂, 偶e jest w niej woda.

Kati wci膮偶 sta艂a na skraju placyku. Ledwie o艣mie­la艂 si臋 na ni膮 spojrze膰. Co艣 mu podpowiada艂o, 偶e to nie wypada, 偶e b臋dzie mu wolno na ni膮 patrze膰 do­piero w贸wczas, gdy zostan膮 sobie po艣lubieni.

W ka偶dym razie zd膮偶y艂 dostrzec, 偶e dziewczyna wygl膮da pi臋knie. Ubrana by艂a w bia艂膮 sukni臋, mi臋k­ko otulaj膮c膮 jej cia艂o. W talii przepasa艂a si臋 czerwo­nym pasem, zawi膮zanym na biodrze, a jego kra艅ce opada艂y niemal do kraju sukni. We w艂osach mia艂a po­dobn膮 krajk臋, a pod ni膮 wsuni臋ty 偶贸艂ty kwiat, z ro­dzaju tych, kt贸re ros艂y na bagnach.

By艂a pi臋kna.

Judin odwr贸ci艂 si臋 do Anastasa plecami. Stan膮艂 przodem do statuetki ze z艂ota i monotonnie wypo­wiada艂 s艂owa, kt贸rych Anastas nie rozumia艂. Troch臋 go to przera偶a艂o.

Ta chwila mia艂a by膰 dla niego taka wa偶na, tymcza­sem nawet nie rozumia艂 s艂贸w. Ale te偶 i nie by艂 to prawdziwy 艣lub.

Kolana rozbola艂y go od d艂ugiego kl臋czenia, ale wy­trzyma艂. Wytrzyma艂 dla Kati.

Po tej ceremonii przynajmniej w ich oczach b臋dzie jego 偶on膮. To pierwszy krok.

P贸藕niej musi uczyni膰 j膮 sw膮 ma艂偶onk膮 w oczach reszty 艣wiata. Wszystko nale偶y czyni膰 stopniowo. Na nic si臋 nie zda wiara, 偶e wszystkiego da si臋 dokona膰 jednym skokiem wprost w niepewno艣膰. Niekiedy trzeba tak dzia艂a膰; tu musia艂 przy ka偶dym kroku uwa偶nie patrze膰, gdzie stawia nog臋.

Glikeria pad艂a na kolana obok m臋偶a. Oboje na prze­mian odprawiali modlitwy, chyl膮c g艂owy przed Jumal膮.

Niebo nad nimi wci膮偶 ciemnia艂o.

O ogniska prawdopodobnie zadba艂a Antonia. P艂o­n臋艂y, a Anastas nie widzia艂, by ktokolwiek inny do­k艂ada艂 torfu.

Zn贸w zerkn膮艂 na Kati. Dziewczyna wci膮偶 sta艂a z pochylon膮 g艂ow膮. D艂onie z艂o偶y艂a. W sercu go zapie­k艂o, chocia偶 nazywa艂 si臋 bezbo偶nikiem. Mo偶e gdzie艣 g艂臋boko w jego wn臋trzu tkwi艂y resztki dzieci臋cej wia­ry? Mia艂 wra偶enie, 偶e ten widok k艂uje go w oczy...

Wreszcie szamani powstali. Anastas delikatnie si臋 poruszy艂, a rodzice Kati na szcz臋艣cie nie zwr贸cili na to uwagi. Co do stra偶nik贸w nie mia艂 takiej samej pewno­艣ci, stali nieruchomo i przynajmniej z pozoru wyda­wa艂o si臋, 偶e patrz膮 wprost przed siebie. Trudno jednak by艂o stwierdzi膰, co widz膮, a czego nie widz膮. Podejrze­wa艂, 偶e mimo i偶 ich twarze pozostaj膮 bez wyrazu, to jednak m臋偶czy藕ni ci maj膮 baczenie na ka偶dy szczeg贸艂.

Zastanawia艂 si臋, czy nogi utrzymaj膮 go, gdy pozwo­l膮 mu si臋 w ko艅cu podnie艣膰.

Nie, nie trzeba o tym my艣le膰...

Judin zdj膮艂 statuetk臋 z o艂tarza. Anastas nie wierzy艂 w艂asnym oczom, kiedy szaman umie艣ci艂 Jumal臋 w na­czyniu z wod膮.

Potem z艂o偶y艂 d艂onie, ukl膮k艂 przy naczyniu i zacz膮艂 艣piewa膰 z twarz膮 zwr贸con膮 ku niebu. Przy艂膮czy艂a si臋 do niego Glikeria.

Ma艂o brakowa艂o, a Anastas uszczypn膮艂by si臋 w ra­mi臋. Jaki偶 sens mog艂o mie膰 k膮panie bogini podczas takiej ceremonii?

Mia艂 nadziej臋, 偶e przynajmniej on i Kati unikn膮 za­nurzania w wodzie. Ale c贸偶, skoro b臋dzie trzeba, na pewno podda si臋 k膮pieli.

Tylko 偶e to mo偶e zaszkodzi膰 sk贸rze, z kt贸rej uszy­te by艂y jego buty do konnej jazdy. Nie mia艂 okazji nasmarowa膰 ich t艂uszczem, odk膮d przekraczali rzeki, by si臋 tu dosta膰. I ju偶 zauwa偶y艂, 偶e zrobi艂y si臋 sztywniejsze i utraci艂y sw贸j blask.

Wielkie nieba, jakie偶 to my艣li przychodz膮 mu do g艂owy! Mo偶na tylko mie膰 nadziej臋, 偶e szamani nie po­trafi膮 w nich czyta膰. Bo je艣li tak, to mo偶e si臋 po偶e­gna膰 z marzeniem o zostaniu ich zi臋ciem. Te my艣li za­pewne s膮 blu藕niercze, Jumala wszak nie ma 偶adnego zwi膮zku z tak przyziemnymi sprawami, jak stan jego but贸w. Fakt, 偶e uwa偶a艂 Jumal臋 za przedmiot r贸wnie zwyczajny, na pewno tylko pogorszy艂by jego sytuacj臋.

Bez w膮tpienia mogli znale藕膰 lepszego zi臋cia w艣r贸d m臋偶czyzn z w艂asnego ludu. Anastas wci膮偶 nie m贸g艂 poj膮膰, dlaczego wybrali w艂a艣nie jego.

Bo by艂 to wyb贸r rodzic贸w, przynajmniej co do te­go nie mia艂 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Owszem, Kati go polubi艂a, lecz to z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie wystarcza艂o sza­manowi Judinowi i jego 偶onie.

Musia艂o by膰 w Anastasie co艣 takiego, z czego sam nie zdawa艂 sobie sprawy.

Tymczasem Jumal臋 wyci膮gni臋to z wody. Teraz wy­ra藕ne si臋 sta艂o, 偶e nie o wszystkim pomy艣leli przed ceremoni膮, nie przygotowali bowiem nic, w co mo偶­na by wytrze膰 pos膮偶ek. A wida膰 niemo偶liwe by艂o od­stawienie statuetki wci膮偶 ociekaj膮cej wod膮.

Glikeria po艣wi臋ci艂a sw贸j p艂aszcz.

Osuszona bogini stan臋艂a na powr贸t na swoim miej­scu. 艢wie偶o wymyta b艂yszcza艂a teraz jeszcze mocniej, za艣 do czarki, kt贸r膮 trzyma艂a w r臋kach, Judin wsypa艂 gar艣膰 monet.

Anastasowi przelecia艂o przez g艂ow臋, 偶e dla szamana nie by艂o to nic trudnego. M贸g艂 wzi膮膰 sobie to, co wcze艣niej ofiarowali ju偶 inni. Wszak to on zawiadywa艂 skarbami, a Jumala z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie zwraca艂a uwagi na to, czy otrzymuje w darze pieni膮dze, kt贸re raz ju偶 dosta艂a.

Nazwaliby Anastasa niewiernym, bezbo偶nym.

Z ca艂膮 pewno艣ci膮 taki w艂a艣nie by艂. Nie straci艂 jed­nak zdolno艣ci do ironii, umiej臋tno艣ci jasnego widze­nia spraw.

Nadesz艂a wreszcie ta chwila, kiedy Judin odwr贸ci艂 si臋 do c贸rki. U艣miechn膮艂 si臋 do niej, a przynajmniej Anastasowi wyda艂o si臋, 偶e tak uczyni艂. Odni贸s艂 wra­偶enie, 偶e na twarzy szamana dostrzega ojcowsk膮 du­m臋. By艂o jednak ciemno, mo偶liwe wi臋c, 偶e si臋 myli艂.

P艂omienie ogniska sprawia艂y, 偶e cienie magicznie migota艂y. Nie ka偶dy wi臋c m贸g艂 widzie膰 wszystko z tak膮 sam膮 jasno艣ci膮.

Judin podszed艂 do c贸rki i podprowadzi艂 j膮 do o艂ta­rza. Kati pad艂a tam na kolana.

Glikeria podprowadzi艂a Anastasa.

Kolana naprawd臋 porz膮dnie go bola艂y, kiedy wsta­wa艂, 偶eby przej艣膰 te kilka krok贸w. Potem zn贸w mu­sia艂 ukl臋kn膮膰. Tym razem obok Kati.

Teraz czu艂 si臋 o wiele lepiej.

Zerkn膮艂 na dziewczyn臋. G艂ow臋 trzyma艂 uniesion膮 wysoko, lecz Judin zaraz pos艂a艂 mu karc膮ce spojrze­nie. Anastas sk艂oni艂 j膮 wi臋c tak, by wygl膮da艂o to na chylenie czo艂a.

Nie mia艂 zamiaru blu藕ni膰, lecz to by艂a gra, w kt贸­rej to tamci mieli w r臋kach wszystkie atuty. On za艣 nawet nie zna艂 jej zasad. A nie sta膰 go by艂o na zbyt wiele b艂臋dnych posuni臋膰.

Napotka艂 te偶 przelotne spojrzenie Kati. K膮ciki ust leciutko unios艂y jej si臋 w g贸r臋, lecz r贸wnie偶 tylko na moment. Zaraz potem twarz zn贸w jej spowa偶nia艂a.

Ostatniej nocy spa艂a w jego obj臋ciach.

W贸wczas nie wyobra偶a艂 sobie, 偶e sprawy potocz膮 si臋 tak szybko. Nastawia艂 si臋 na d艂ugie czekanie. Przy­puszcza艂, 偶e ona r贸wnie偶 nie zna艂a plan贸w matki i oj­ca, inaczej by mu przecie偶 powiedzia艂a.

Czy jej rodzice wiedzieli, 偶e oni ze sob膮 spali? Czy Kati si臋 do tego przyzna艂a?

Anastasa na moment przeszy艂 lodowaty dreszcz.

Ale w takim razie nie odprawialiby chyba podob­nej ceremonii? Trudno mu by艂o uwierzy膰, 偶e przyj­m膮 go jako zi臋cia z otwartymi ramionami, gdyby o tym wiedzieli...

Owszem, na pewno pragn臋li wnuk贸w, ale nie mog­li si臋 domy艣la膰, 偶e on ju偶 pr贸bowa艂 im je zapewni膰.

Teraz Judin popatrzy艂 na Kati. Zada艂 jej jakie艣 py­tanie. Kati kiwn臋艂a g艂ow膮 i powiedzia艂a co艣 w tym j臋­zyku, kt贸rego Anastas nie zna艂.

Potem Judin zwr贸ci艂 si臋 do niego.

- Jumala i my oddajemy ci t臋 kobiet臋 za 偶on臋. Czy chcesz j膮 przyj膮膰 i wzi膮膰 pod opiek臋, kt贸r膮 do tej po­ry my nad ni膮 sprawowali艣my?

Anastas czeka艂, a偶 padnie wi臋cej s艂贸w. Wi臋cej po­ucze艅. Przywyk艂 do tego podczas ko艣cielnych 艣lu­b贸w. Wprawdzie nie uczestniczy艂 w zbyt wielu po­dobnych uroczysto艣ciach, lecz w ka偶dym razie pa­mi臋ta艂, 偶e m贸wi艂o si臋 o czym艣 wi臋cej. Czul si臋 niemal oszukany, kiedy zrozumia艂, 偶e to ju偶 wszystko.

- Tak - powiedzia艂.

Kati u艣miechn臋艂a si臋 do niego zadowolona. Przypo­mnia艂 sobie cie艅 strachu, widoczny na jej twarzy zaled­wie przed chwil膮. Musia艂 wi臋c na ni膮 zerkn膮膰 w oczeki­waniu na dalszy ci膮g s艂贸w Judina, kt贸re nigdy nie pad艂y.

Kati wsta艂a, poszed艂 w jej 艣lady. Ona wszak nie mog­艂a si臋 myli膰, tutaj si臋 urodzi艂a.

Podeszli do pos膮偶ka.

Judin uj膮艂 d艂onie obojga i po艂o偶y艂 je na zimnej, g艂adkiej sk贸rze bogini. Swoj膮 r臋k膮 nakry艂 ich d艂onie. Zn贸w modli艂 si臋 monotonnie z zamkni臋tymi oczami. Anastas nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 przed spogl膮da­niem na szamana. Uzna艂, 偶e to bezpieczne, skoro Judin ma zamkni臋te oczy.

Modlitwa, kt贸r膮 odmawia艂, by艂a zapewne b艂ogos艂a­wie艅stwem dla tego ma艂偶e艅stwa, b艂aganiem o szcz臋­艣cie i p艂odno艣膰.

Anastas si臋 skrzywi艂.

Judin sko艅czy艂. Odsun膮艂 ich d艂onie od bogini, po­tem za艣 wyj膮艂 n贸偶.

Anastas zmarszczy艂 brwi, ale Kati sta艂a zupe艂nie spokojna. Na jej twarzy nie wida膰 by艂o nawet cienia strachu. Nie dotyka艂a go, on r贸wnie偶 nie 艣mia艂 jej na­wet musn膮膰. To zapewne nie by艂o dozwolone, przy­najmniej na razie.

Anastas poj膮艂 wreszcie, 偶e ceremonia wcale nie do­bieg艂a jeszcze ko艅ca, jak mu si臋 wydawa艂o.

A wi臋c nie odbywa si臋 to tak szybko, chocia偶 py­tania, jakie Judin mu zadawa艂, by艂y proste i kr贸tkie.

Szaman zanurzy艂 n贸偶 w naczyniu z wod膮, potem za艣 stan膮艂 pomi臋dzy c贸rk膮 a Anastasem.

Kati wysun臋艂a lew膮 r臋k臋. Anastas, id膮c w 艣lad za ni膮, r贸wnie偶 wyci膮gn膮艂 r臋k臋, ale praw膮.

Judin cierpko poprosi艂 go o wyci膮gni臋cie drugiej r臋ki.

Dlaczego to takie istotne? zastanawia艂 si臋 Anastas.

Kiedy Judin ledwie przytkn膮艂 ostrze do nadgarstka Kati, delikatnie go nacinaj膮c, odpowied藕 sama przy­sz艂a mu do g艂owy. Przecie偶 po lewej stronie jest serce!

Pozwoli艂, by Judin naci膮艂 sk贸r臋 i jemu, nawet si臋 przy tym nie skrzywi艂. Szaman nie m贸g艂 w膮tpi膰 w to, 偶e jest dzielny. W dodatku Anastas nieraz zazna艂 ju偶 gorszego b贸lu. To by艂a naprawd臋 b艂ahostka.

Judin zetkn膮艂 nadgarstki m艂odych w taki spos贸b, by ich krew si臋 zmiesza艂a.

Anastas uzna艂, 偶e w tym rytuale jest co艣 艣miesznego. Takie rzeczy robili z kolegami, kiedy byli jeszcze ch艂op­cami, kiedy chcieli sta膰 si臋 bra膰mi krwi i sk艂adali uroczy­ste przysi臋gi, o kt贸rych tak 艂atwo p贸藕niej zapominali.

To wygl膮da艂o na dziecinne zabawy, lecz musia艂 si臋 z tym pogodzi膰.

Dla Kati.

Teraz przysz艂a Glikeria, nios膮c niedu偶膮 drewnian膮 czark臋. Wypowiedzia艂a nad ni膮 kilka s艂贸w, a p贸藕niej zanurzy艂a j膮 w du偶ej balii, w kt贸rej k膮pali Jumal臋.

Nabra艂a pe艂n膮 czark臋 wody i poda艂a j膮 Anastasowi.

- Wypij - szepn臋艂a Kati. - Do dna.

Anastas ujrza艂 w wodzie w艂asne odbicie. Ujrza艂 w艂as­ne oczy, szeroko otwarte, chyba ze zdumienia. I wody w miseczce wydawa艂o si臋 bardzo du偶o. Ale zacz膮艂 pi膰.

Opr贸偶ni艂 czark臋.

Judin po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na g艂owie.

Teraz Kati dosta艂a naczynie. Ona r贸wnie偶 je opr贸偶­ni艂a. Trwa艂o to d艂u偶ej ni偶 w wypadku Anastasa.

Gdy opr贸偶ni艂a miseczk臋, Judin drug膮 r臋k臋 po艂o偶y艂 na g艂owie c贸rki. Zn贸w monotonnym g艂osem zacz膮艂 wy艣piewywa膰 modlitw臋 ca艂kowicie niezrozumia艂膮 dla Anastasa. Trwa艂o to d艂ugo.

Kiedy sko艅czy艂, jego rol臋 przej臋艂a Glikeria. Ona r贸wnie偶 nakry艂a ich g艂owy d艂o艅mi. Jej pie艣艅 jednak by艂a kr贸tsza W dodatku, zdaniem Anastasa, Glikeria mia艂a lepszy glos.

Z ca艂膮 pewno艣ci膮 to r贸wnie偶 by艂y blu藕niercze my­艣li, lecz pojawia艂y si臋 w jego g艂owie nie wiadomo sk膮d, nie potrafi艂 nad nimi zapanowa膰.

Kiedy Glikeria si臋 cofn臋艂a, Judin poda艂 im r臋ce. Wstali. A Kati obj臋艂a Anastasa w pasie. Odczu艂 ulg臋. Zrozumia艂, 偶e to ju偶 wszystko, 偶e ceremonia dobieg­艂a nareszcie ko艅ca.

- Jeste艣 teraz moj膮 偶on膮? - spyta艂 cicho. G艂o艣ne wypowiadanie s艂贸w wydawa艂o si臋 niemo偶­liwe w takiej blisko艣ci z艂otego pos膮偶ka.

Kati kiwn臋艂a g艂ow膮, wyra藕nie szcz臋艣liwa.

- Jestem twoja - powiedzia艂a. By艂y to najpi臋kniejsze s艂owa, jakie Anastas kiedy­kolwiek us艂ysza艂.

Za ich plecami Judin podni贸s艂 pos膮偶ek. Glikeria u艂o偶y艂a skrzyni臋 na ziemi, otworzy艂a j膮. W艂o偶yli Jumal臋 do 艣rodka i nakryli p艂aszczem Judina. Potem zn贸w zamkn臋li skrzyni臋 na klucz. Stra偶nicy z powro­tem wsun臋li pod ni膮 dr膮gi, r贸wnie偶 tym razem nie dotykaj膮c 艣wi臋to艣ci nawet palcem.

- To przera偶aj膮ce, lecz r贸wnie偶 bardzo pi臋kne. Uroczyste - szepn臋艂a Antonia Grigorijowi, gdy cere­monia niemal dobieg艂a ju偶 ko艅ca.

Stali przy ognisku. W milczeniu zrozumieli, 偶e ich obecno艣膰 jest tolerowana, chocia偶 byli niewiernymi. Grigorij wszak i tak nie m贸g艂 zobaczy膰 bogini, nato­miast je艣li chodzi艂o o Antoni臋, to uwa偶ali chyba, 偶e Jumala wzi臋艂a j膮 pod swoj膮 ochron臋, pomimo i偶 by­艂a niewierna. W pewnym sensie przyznano im prawo do obecno艣ci w tym miejscu, przynajmniej dop贸ki trzymali si臋 z ty艂u, w艣r贸d cieni, dop贸ki w 偶aden spo­s贸b w niczym nie przeszkadzali.

- To oczywiste, 偶e chwila jest uroczysta - odszepn膮艂 Grigorij. - Wszyscy czyni膮 chwile takie jak ta uroczysty­mi. S膮dzisz, 偶e nasi dalecy przodkowie nie traktowali uroczy艣cie faktu znalezienia kobiety, z kt贸r膮 pragn膮 偶y膰?

Antonia nigdy wcze艣niej nie zastanawia艂a si臋 nad podobnymi problemami. Dopiero Grigorij zmusi艂 j膮, by jej my艣li wkroczy艂y na 艣cie偶ki, na kt贸re bez niego nigdy by si臋 nie zapu艣ci艂y. Przy nim sta艂a si臋 innym cz艂owiekiem. Patrzy艂a dalej, ani偶eli czyni艂a to niegdy艣 w Archangielsku.

- 呕a艂uj臋, 偶e nie mog艂e艣 zobaczy膰 Jumali - doda艂a Antonia. - Na mi艂o艣膰 bosk膮, tak bardzo bym chcia艂a opowiedzie膰 o niej Raiji! Powiedzie膰 jej, 偶e Jumala jest dok艂adnie taka, jaka jawi艂a si臋 Raiji w jej snach. Powiedzie膰, 偶e j膮 widzia艂am. Ze widzia艂am lud, kt贸ry wci膮偶 oddaje jej cze艣膰. Nigdy nie przypuszcza艂y­艣my, 偶e to mo偶liwe. S膮dzi艂y艣my, 偶e ta wiara dawno ju偶 wymar艂a, 偶e ko艣ci贸艂 zdo艂a艂 j膮 ca艂kiem pokona膰.

- Wiele rzeczy jest mo偶liwych - uzna艂 Grigorij. Od­powiedzia艂 jej dziwnie kr贸tko, Antonia zda艂a sobie spraw臋, 偶e powodem tego by艂a jej wzmianka o Raiji.

To oczywi艣cie bezmy艣lne z jej strony, ale tak 艂atwo by艂o si臋 zapomnie膰. A odk膮d tu przybyli, Antonia wr臋cz nieustannie my艣la艂a o Raiji. To sta艂o si臋 nieunik­nione. Antonia by艂a szczerze przekonana, 偶e gdyby nie Raija i jej niezwyk艂e sny, nigdy by tutaj nie trafili.

Kati obj臋艂a Anastasa. Stra偶nicy tymczasem chwy­cili za dr膮gi, gotowi podnie艣膰 skrzyni臋 do g贸ry.

- Nie b臋d膮 jej przechowywa膰 tutaj - szepn臋艂a An­tonia.

- Chyba si臋 tego nie spodziewa艂a艣 - odpar艂 Grigo­rij. - Ale nie odnios膮 jej z powrotem do skarbca. Nie potrwa d艂ugo, nim tu zn贸w wr贸c膮. Przekonasz si臋! Ukryj膮 j膮 w lesie, domy艣lam si臋, 偶e niedaleko od obo­zowiska. Znaj膮 ten las lepiej ni偶 w艂asn膮 kiesze艅, Antonetto! Nic nie robi膮 przypadkiem.

- Powinni艣my 偶yczy膰 m艂odym szcz臋艣cia. Antonia poderwa艂a si臋 na nogi i pomog艂a wsta膰 Grigorijowi. Ich palce si臋 splot艂y.

- 呕a艂uj臋, 偶e to nie my - powiedzia艂a smutnym g艂osem, cicho wzdychaj膮c. - Nawet w taki spos贸b - doda艂a.

Grigorij na kr贸tk膮 chwil臋 obj膮艂 j膮, usta musn臋艂y czo艂o. Potem wargi.

- Nie mamy prawa tego pragn膮膰, Antonio - rzek艂 zasmucony. - Skradli艣my czas, kt贸ry razem sp臋dza­my. Ale ja potrafi臋 z tym 偶y膰. Potrafi臋 by膰 z tob膮 szcz臋艣liwy, dop贸ki nie my艣l臋 o tym, jak mog艂oby by膰.

Tego nam nie wolno. Kochamy si臋 i niebiosa o tym wiedz膮. Wiedz膮 o tym ptaki i drzewa wok贸艂 nas. Ty mi to m贸wisz, a ja powtarzam to tobie, najmilsza Antonetto. Tylko nie mo偶emy poprosi膰 ksi臋dza, 偶eby nas po艂膮czy艂. Nikt nie mo偶e uczyni膰 nic, aby wi臋zi, kt贸re nas 艂膮cz膮, by艂y jeszcze mocniejsze. To my je tworzymy, moja kochana. My. Nie powinni艣my t臋sk­ni膰 za niczym wi臋cej, to powinno nam wystarczy膰. Kocham ci臋, wyra藕niej nie mog臋 tego powiedzie膰. Mocniej nie mog臋 si臋 z tob膮 zwi膮za膰.

Antonia prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Grigorij tak pi臋knie radzi艂 sobie ze s艂owami. Tak 艣wietnie umia艂 przemawia膰. Mu­sia艂 zreszt膮, ca艂e jego 偶ycie polega艂o na przekonywaniu ludzi do idei, w kt贸re wierzy艂. Musia艂 umie膰 m贸wi膰.

- Kocham ci臋 - powiedzia艂a. - Tyle 偶e pozwoli艂am si臋 porwa膰 tej uroczysto艣ci, by艂a naprawd臋 pi臋kna, bez wzgl臋du na to, co my艣lisz i m贸wisz, najmilszy. Naprawd臋 pi臋kna.

Grigorij otar艂 jej 艂zy. Us艂ysza艂, 偶e p艂aka艂a. Uca艂o­wa艂 cieniutk膮 sk贸r臋 pod oczami.

- Chyba mieli艣my 偶yczy膰 im szcz臋艣cia - przypo­mnia艂, lekko si臋 艣miej膮c. - Wydaje mi si臋, 偶e nie bar­dzo wypada, aby weselni go艣cie pr贸bowali si臋 zje艣膰, jeszcze zanim podadz膮 do sto艂u...

Obj臋li Anastasa, u艣ciskali Kati. Oczy obydwojga m艂odych b艂yszcza艂y szcz臋艣ciem.

- Pi臋knie wygl膮dasz - powiedzia艂a Antonia do Kati, ostro偶nie dotykaj膮c cienkiej, we艂nianej materii jej sukni. - Nigdy nie widzia艂am nic pi臋kniejszego - stwierdzi艂a. - Wygl膮dasz jak prawdziwa ksi臋偶niczka.

- To 艣lubna suknia, kt贸r膮 nosz膮 wszystkie panny m艂ode w naszej rodzinie - wyja艣ni艂a Kati, skromnie zerkaj膮c na sw贸j str贸j. - Jest bardzo stara. Jako pierw­sza w艂o偶y艂a j膮 prababka mojej matki, a materia艂 utka­艂a i uszy艂a z niego sukni臋 jej matka. Tylko krajki s膮 no­we, ka偶da panna m艂oda musi sama utka膰 je dla siebie. Kati zdj臋艂a krajk臋, kt贸r膮 nosi艂a na g艂owie. Kwiat upad艂 na ziemi臋, a Antonia, wiedziona impulsem, podnios艂a go i wsun臋艂a do kieszeni, nie zdaj膮c sobie sprawy z tego, co robi.

- Jedn膮 z krajek zawsze dajemy m臋偶owi - powie­dzia艂a Kati, czerwieni膮c si臋. Wci膮偶 wida膰 nie potrafi艂a u艣wiadomi膰 sobie w pe艂ni, 偶e Anastas jest jej m臋偶em. Na oczach wszystkich patrzy艂a na niego ostro偶nie i nie艣mia艂o. Tak samo te偶 go dotyka艂a.

Ch艂opak mia艂 w pasie przewi膮zan膮 chustk臋 Anto­nii, Kati wi臋c nie mog艂a mu zawi膮za膰 swojej krajki jako paska.

Zarzuci艂a mu j膮 na szyj臋 i owin臋艂a dwukrotnie, potem za艣 zawi膮za艂a, czyni膮c z niej swego rodzaju ozdob臋.

- Teraz jeste艣 ze mn膮 jeszcze mocniej zwi膮zany - powiedzia艂a niemal zawstydzona. - Na nic nie zda si臋 偶adna pr贸ba ucieczki, Anastas. Nosisz na szyi moj膮 krajk臋, tylko ja tak膮 tkam. Ka偶dy, kto j膮 zobaczy, b臋­dzie wiedzia艂, 偶e nale偶ysz do mnie.

Anastas wzruszony uca艂owa艂 j膮 w czo艂o.

- A co ja mog臋 tobie da膰, kochana? - zachodzi艂 w g艂ow臋. - Nie mam nic ze sob膮. Nie mam ci臋 czym obdarowa膰. Tak by膰 nie powinno...

- Nie my艣l o tym - powiedzia艂a z u艣miechem. - Ju偶 i tak da艂e艣 mi dosy膰.

Zapad艂a wielka cisza. Jakby zg臋stnia艂a. Anastas wreszcie zebra艂 si臋 na odwag臋 i poca艂owa艂 Kati w usta. D艂ugo smakowa艂 jej mi臋kkie wargi. Ca艂y czas mocno j膮 obejmowa艂. A ona tuli艂a si臋 do niego. Opar­艂a si臋 o Anastasa ca艂ym swoim ci臋偶arem, by m贸c sta膰 jak najbli偶ej niego. G艂adzi艂a go po piersi w spos贸b, jakiego nie da艂o si臋 b艂臋dnie odczyta膰.

Antonia odwr贸ci艂a si臋 w bok i poci膮gn臋艂a za sob膮 Grigorija, cho膰 blisko艣膰, jak膮 okazywali sobie m艂o­dzi, jego nie wprawia艂a w zak艂opotanie.

I wtedy ich zobaczy艂a. Mocno szarpn臋艂a Grigorija za r臋k臋. Chcia艂a krzykn膮膰, lecz nie by艂a w stanie. W gard­le ca艂kiem jej zasch艂o, j臋zyk zrobi艂 si臋 suchy i ci臋偶ki. Spomi臋dzy jej warg nie wydoby艂 si臋 偶aden d藕wi臋k.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 Grigorij, kiedy pchn臋艂a go przed sob膮, pr贸buj膮c biec. Stara艂a si臋 go nak艂oni膰, by ruszy艂 za ni膮. Z polany w g艂膮b lasu, w ciemno艣膰 po­mi臋dzy cienie, droga nie by艂a daleka. Musia艂a istnie膰 mo偶liwo艣膰, by si臋 tam ukry膰.

Pozostali ujrzeli ich tu偶 potem. Antonia us艂ysza艂a przenikliwy krzyk Kati. Us艂ysza艂a, 偶e Anastas co艣 do niej wo艂a, ale s艂owa do niej nie dotar艂y. Us艂ysza艂a te偶, 偶e Judin krzyczy w swoim w艂asnym j臋zyku.

S艂贸w nie rozumia艂a, brzmia艂y jednak jak przekle艅­stwo. Nic nie mog艂o d藕wi臋cze膰 z r贸wn膮 nienawi艣ci膮, z tak膮 w艣ciek艂o艣ci膮. Zawt贸rowa艂 mu g艂os Glikerii, a ona przeklina艂a ju偶 zar贸wno we w艂asnym j臋zyku, jak i po rosyjsku.

- 呕o艂nierze? - dopytywa艂 si臋 Grigorij.

Antonia zdo艂a艂a zaci膮gn膮膰 go przez polan臋 za sza­艂asy. Nie by艂a pewna, na jak d艂ugo znale藕li schronie­nie. Bardzo prawdopodobne, 偶e zostali otoczeni. Po­lana by艂a cz臋艣ciowo o艣wietlona, 偶o艂nierze musieli przeczeka膰 ceremoni臋, wstrzymali si臋 do czasu, a偶 stra偶nicy odeszli i w obozowisku zosta艂o zaledwie kilka os贸b. Zaatakowali w chwili nieuwagi, w jedy­nym w艂a艣ciwym momencie.

- Jest ich na pewno jakich艣 dwunastu, pi臋tnastu - szepn臋艂a Antonia.

Le偶a艂a na brzuchu i pr贸bowa艂a stopi膰 si臋 w jedno z mchem. Str贸j mia艂a ciemny, mog艂o si臋 to wi臋c uda膰. Gorzej by艂o z Grigorijem, jego jasne w艂osy przyci膮­ga艂y do siebie nawet blask gwiazd.

- Naprawd臋 sprawni - pochwali艂 Grigorij. - Mu­sieli oszuka膰 kt贸rego艣 ze stra偶nik贸w z kr臋gu wok贸艂 obozu. Albo mo偶e przekupi膰. Czy ten, kt贸ry si臋 tak zachwyca艂 Kati, by艂 w艣r贸d tych czterech?

- Chyba nie - odpar艂a Antonia cicho. Usi艂owa艂a sobie przypomnie膰, jak wygl膮da艂 tamten m艂odzieniec, lecz sprawia艂o jej to trudno艣膰. Wszyscy m艂odzi m臋偶czy藕ni byli do siebie tak bardzo podobni. Niezbyt dok艂adnie pami臋ta艂a rysy twarzy tamtego. W pami臋膰 wry艂a jej si臋 jedynie 艂ata na spodniach, a to przecie偶 niezbyt istotna wskaz贸wka.

Nie widzia艂a dok艂adnie, co dzieje si臋 na polanie. S艂y­sza艂a krzyki i przekle艅stwa miotane przez Glikeri臋. Nie przypuszcza艂a, 偶e ta 艣wi臋ta kobieta jest w stanie wykrzykiwa膰 takie s艂owa. Nie s膮dzi艂a, 偶e szamanka Jumali mo偶e je w og贸le zna膰. S艂ysza艂a te偶 g艂os Anastasa.

I Judina.

Jego zachowanie przera偶a艂o najbardziej. Przy wt贸­rze szcz臋ku mieczy Judin dono艣nym g艂osem odma­wia艂 modlitw臋. Nawet na moment nie ustawa艂. Wy­powiada艂 s艂owa w swoim w艂asnym j臋zyku. Modlitwa by艂a drwin膮 ze wszystkich niewiernych.

- Przyby艂o kilku stra偶nik贸w - szepn臋艂a Antonia, zauwa偶ywszy powiewaj膮cy czerwony p艂aszcz.

Zobaczy艂a, 偶e jeden z m艂odych m臋偶czyzn uwolni艂 si臋 z okrycia i dopiero wtedy pobieg艂 do obozu pod­j膮膰 walk臋 z 偶o艂nierzami.

- Pst - szepn膮艂 Grigorij. Le偶a艂 nieruchomo jak mar­twy, nas艂uchiwa艂 ca艂ym cia艂em. - Tu s膮 konie - szep­n膮艂 wreszcie samym tylko oddechem. - S艂ysz臋, 偶e s膮.

Antonia prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Ba艂a si臋 tutaj zosta膰, lecz ba艂a si臋 r贸wnie偶 porusza膰 w ciemno艣ci. 艢miertelnie si臋 l臋ka艂a, 偶e mog膮 zosta膰 odkryci.

Przypuszcza艂a, 偶e ten 偶o艂nierski patrol nie b臋dzie si臋 zastanawia艂, kogo chwyta jako je艅ca albo zak艂uwa w艂贸czni膮. Widzieli ich przecie偶 na placyku w obo­zowisku. Nie bacz膮c na t艂umaczenia, uznaj膮 ich za wyznawc贸w Jumali. Antonia nie mia艂a zaufania do ludzi reprezentuj膮cych w艂adz臋.

Je艣li ich schwytaj膮, w najlepszym razie wtr膮c膮 do wi臋zienia. Postawi膮 przed s膮dem za co艣, czego nie zrobili. Na pewno ska偶膮. Kto zechce ich wys艂ucha膰? Nie mogli nawet si臋 przyzna膰, kim naprawd臋 s膮.

- Widzisz cokolwiek wyra藕nie? - spyta艂 Grigorij. Wci膮偶 m贸wi艂 tak cicho, 偶e musia艂a si臋 wysila膰, by us艂ysze膰 jego s艂owa.

Czy widzia艂a wyra藕nie?

Antonia zmru偶y艂a oczy i wpatrzy艂a si臋 w ciemno艣膰. Mrok by艂 g臋sty, we艂nisty. Tej nocy nale偶a艂o zapo­mnie膰 o blasku ksi臋偶yca i o pogodnym niebie, to jed­no by艂o pewne.

Ciemno艣膰 sta艂a si臋 jeszcze ciemniejsza ni偶 zwykle. Noc zapowiada艂a si臋 czarniejsza ni偶 kt贸rakolwiek z nocy, jak膮 ogl膮da艂a, a przynajmniej z tych, kt贸re mia艂a w pami臋ci.

- Jako tako - odpar艂a.

Nie zamierza艂a karmi膰 Grigorija fa艂szywymi na­dziejami. Wiedzia艂a, o czym my艣la艂, i to napawa艂o j膮 jeszcze wi臋kszym strachem. Nie mia艂a w sobie tyle odwagi co on, nie by艂a ulepiona z tej samej gliny.

- Nie przybyli艣my tutaj po to, 偶eby umrze膰 dla g艂u­piego pos膮gu ze z艂ota - szepn膮艂 Grigorij. - Ty widzisz, musisz wi臋c czo艂ga膰 si臋 pierwsza. B臋dziesz pe艂zn膮膰 przede mn膮, a ja ci臋 b臋d臋 trzyma艂 za kostki, moja Antonetto! Nigdy nie spotka艂em takiej kobiety jak ty. Nigdy nie spotka艂em kogo艣, z kim chcia艂em dzieli膰 偶ycie. Ono nie mo偶e zako艅czy膰 si臋 tutaj. Odwagi, ukochana! Musimy przedosta膰 si臋 w g艂膮b lasu, chyba s艂uch zdo艂a doprowadzi膰 mnie do koni. Je艣li trzeba b臋dzie zmieni膰 kierunek, poci膮gn臋 ci臋 za w艂a艣ciw膮 nog臋. Nie b臋dziemy musieli wtedy rozmawia膰. G艂os tak przekl臋cie si臋 niesie, Antonetto...

- Dobrze - zgodzi艂a si臋 Antonia. Prze艂kn臋艂a strach i pr臋dko si臋 obr贸ci艂a. Zarzuci艂a Grigorijowi r臋ce na szyj臋 i obsypa艂a poca艂unkami ca­艂膮 jego twarz. Poca艂owa艂a te偶 w usta.

- Kocham ci臋, Grigoriju - szepn臋艂a z wargami przy jego ustach. - Kocham ci臋 tak mocno, 偶e to a偶 boli. S艂yszysz? Gdybym umar艂a, nigdy nie wolno ci o tym zapomina膰. Obiecujesz? Nikt nigdy nie kocha艂 ci臋 r贸wnie mocno jak ja.

- Wiem - mrukn膮艂 ledwie s艂yszalnie i uwolni艂 si臋 z jej u艣cisku. - Musimy pr贸bowa膰. Niebezpiecznie jest le偶e膰 tutaj, moja droga. Oni musieli nas zobaczy膰. Widzieli, gdzie znikn臋li艣my. Trzeba st膮d odej艣膰.

Antonia zrozumia艂a powag臋 sytuacji. Serce i tak mia艂a ju偶 w gardle, udusi j膮, je艣li pozwoli mu podsko­czy膰 jeszcze wy偶ej.

Ostro偶nie zacz臋艂a pe艂zn膮膰, pozwoli艂a Grigorijowi z艂apa膰 si臋 za kostki u n贸g.

- W las - szepn膮艂. - Do diab艂a z kierunkiem! Tyl­ko w g艂膮b lasu!

Skryli si臋 ju偶 mi臋dzy drzewami, gdy us艂yszeli glos Judina. Jego ostatni krzyk. Przera藕liwy wrzask ostat­niego cierpienia.

By膰 mo偶e ta chwila po dwakro膰 przyda艂a szama­nowi jasno艣ci widzenia.

- Glikerio! - krzykn膮艂. - To ty poprowadzisz r贸d dalej!

P贸藕niej rozleg艂o si臋 jedynie pozbawione s艂贸w zawo­dzenie, coraz g艂o艣niejsze. Potem za艣 nast膮pi艂a cisza.

Antonia na moment musia艂a ukry膰 twarz w mchu. Ca艂a si臋 trz臋s艂a. Zdj膮艂 j膮 przenikliwy ch艂贸d i jedno­cze艣nie nap艂yn臋艂y md艂o艣ci. Wci膮偶 musia艂a prze艂yka膰 艣lin臋, by nie zwymiotowa膰.

Nawet gdy umiera艂, my艣la艂 o rodzie. C贸偶 to za cz艂owiek!

Grigorij poci膮gn膮艂 j膮 za lew膮 stop臋. Antonia wzi臋­艂a si臋 w gar艣膰. Wolno pope艂z艂a dalej. Nie by艂o to wca­le 艂atwe, lecz tyle mieli do stracenia, 偶e nie mog艂a si臋 podda膰. R贸wnie偶 Grigorij z艂o偶y艂 偶ycie w jej r臋ce. Mu­sia艂a my艣le膰 nie tylko o sobie.

Czo艂gali si臋 d艂ugo, wiele razy zmieniali kierunek. Antonia z wysi艂ku sp艂ywa艂a potem. Bardzo te偶 prze­mok艂a, bo ziemia przesi膮k艂a wilgoci膮. Nie by艂a to jed­nak odpowiednia chwila na to, by si臋 skar偶y膰.

Rozmy艣la艂a o losie Anastasa i Kati. Bezsilno艣膰 nie­mal j膮 parali偶owa艂a. A potem zn贸w zacisn臋艂a z臋by.

Wolno jej my艣le膰 jedynie o tym, 偶e musz膮 da膰 so­bie rad臋.

Anastas nie jest przecie偶 niemowl臋ciem w pielusz­kach. P贸艂 偶ycia sp臋dzi艂 na zmaganiu si臋 z niebezpie­cze艅stwami, czyhaj膮cymi za jego plecami. Potrafi艂 za­dba膰 o w艂asn膮 sk贸r臋. A odpowiedzialno艣膰 za Kati r贸wnie偶 nale偶a艂a do niego.

Takie rozumowanie nie le偶a艂o w charakterze An­tonii. Wprost sprawia艂o jej b贸l. Walczy艂a z p艂aczem, z paskudn膮 kul膮 w brzuchu. Walczy艂a ze strachem i rezygnacj膮. I tak donik膮d nie dojd膮. To bez sensu. Nie zdo艂aj膮 umkn膮膰 偶o艂nierzom.

By艂o ich tak wielu. Czym mieli walczy膰 przeciwko ca­艂emu patrolowi nawyk艂emu do przeczesywania las贸w?

Grigorij poci膮gn膮艂 j膮 za obie kostki.

Antonia si臋 zatrzyma艂a.

Za p贸藕no.

Mia艂a oczy, lecz patrzy艂a w g艂膮b siebie, zamiast spogl膮da膰 w prz贸d. Grigorij us艂ysza艂 niebezpiecze艅­stwo, zanim ona je zobaczy艂a.

Poczu艂a, 偶e j膮 pu艣ci艂 w tej samej chwili, w kt贸rej ujrza艂a skrzyni臋.

Ledwie zd膮偶y艂a ukl臋kn膮膰, gdy spostrzeg艂a, 偶e m臋偶­czyzna rzuca si臋 do ataku na Grigorija.

To by艂 jeden ze stra偶nik贸w.

Oczywi艣cie jeden z nich zosta艂 przy skrzyni. Jeden zawsze musia艂 wiedzie膰, gdzie znajduje si臋 Jumala. Je­den, bez wzgl臋du na to, co si臋 dzia艂o, musia艂 jej strzec.

To Jumala by艂a najwa偶niejsza dla ca艂ego ich ludu. Znaczy艂a wi臋cej ani偶eli jej poddani.

Z niczyich ust nie wydoby艂 si臋 偶aden d藕wi臋k.

Zar贸wno stra偶nik, jak i Grigorij wiedzieli, 偶e nie wolno im 艣ci膮ga膰 na siebie uwagi 偶o艂nierzy. Wci膮偶 do­chodzi艂y do nich odg艂osy walki z obozowiska. A to oznacza艂o, 偶e nie mogli si臋 od niego zanadto oddali膰. Nie by艂o te偶 偶adnej pewno艣ci, 偶e wszyscy 偶o艂nierze z patrolu zgromadzili si臋 w艂a艣nie tam. Kilku prawdo­podobnie zosta艂o przy koniach.

Stra偶nik mia艂 n贸偶. Nosi艂 r贸wnie偶 kusz臋, lecz tej broni nie m贸g艂 u偶y膰. Przynajmniej nie w takiej walce.

Grigorij by艂 nieuzbrojony. Walczy艂 go艂ymi r臋kami, pos艂uguj膮c si臋 wszelkimi podst臋pnymi sztuczkami, kt贸rych nauczy艂 si臋 w ci膮gu 偶ycia. Mimo 艣lepoty do­trzymywa艂 po艂a m艂odszemu m臋偶czy藕nie. Wprawdzie Grigorij nie by艂 r贸wnie mocnej budowy, lecz w jego 偶ylastym ciele tkwi艂a si艂a. Mia艂 doskona艂y s艂uch i zwin­no艣膰 kota. Nie艂atwo by艂o zaatakowa膰 go no偶em.

呕aden z nich dw贸ch nie zwraca艂 uwagi na Antoni臋. Ona za艣, ca艂y czas kl臋cz膮c, dostrzeg艂a w艣r贸d mchu po艂yskuj膮cy przedmiot.

Stra偶nik nie zauwa偶y艂, 偶e co艣 wypad艂o mu z kie­szeni w momencie, gdy wyci膮ga艂 n贸偶.

Klucz.

Z艂oty klucz do skrzyni.

Antonia usi艂owa艂a zrobi膰 si臋 tak male艅ka, jak tylko mog艂a. U艂o偶y艂a si臋 na brzuchu i w milczeniu modli艂a si臋 o to, by Grigorij wytrzyma艂 do chwili, gdy jej uda si臋 podej艣膰. Podpe艂z艂a do gwiazdy l艣ni膮cej w mchu.

Jej palce zag艂臋bi艂y si臋 w ziemi臋, zacisn臋艂y na kluczu.

Stra偶nik by艂 odwr贸cony do niej plecami. Chyba jej nie us艂ysza艂.

Czym pr臋dzej wsun臋艂a klucz we w艂a艣ciwe miejsce. Posz艂o zupe艂nie g艂adko. Wida膰 niedawno naoliwili zamek. Przekr臋ci艂a klucz, unios艂a wieko skrzyni. By­艂o dosy膰 ci臋偶kie.

Czerwony p艂aszcz odrzuci艂a na bok.

Stra偶nik wci膮偶 nie widzia艂 jej poczyna艅. Zastana­wia艂a si臋, czy Grigorij j膮 s艂yszy. I czy domy艣la si臋 jej zamiar贸w.

Nie mia艂a jednak czasu, by d艂u偶ej to rozwa偶a膰.

R臋ce uj臋艂y pos膮偶ek. W ge艣cie tym nie by艂o namasz­czenia. To tylko statuetka.

Straszliwie ci臋偶ka.

Antonia zrozumia艂a, dlaczego figurka nie jest wi臋k­sza. Gdy jednak przykucn臋艂a i w obie r臋ce w艂o偶y艂a ca艂膮 si艂臋, jak膮 mia艂a, zdo艂a艂a j膮 wyci膮gn膮膰 ze skrzyni. Musia艂a mocno nabra膰 oddechu przed kolejnym wy­si艂kiem, lecz jako艣 si臋 obr贸ci艂a, unosz膮c z艂ocist膮 bo­gini臋 nad g艂ow膮. Musia艂a to zrobi膰, by uderzy膰 dosta­tecznie mocno. R臋ce jej dr偶a艂y.

Upu艣ci艂a pos膮偶ek na czaszk臋 stra偶nika.

M臋偶czyzna nie mia艂 偶adnych szans. Umar艂, nie wy­daj膮c z siebie 偶adnego d藕wi臋ku. Ca艂y ty艂 czaszki mia艂 zmia偶d偶ony.

Antonia odsun臋艂a z艂oty pos膮偶ek na bok, p贸藕niej odci膮gn臋艂a stra偶nika.

Grigorij j臋kn膮艂 cicho, gdy pr贸bowa艂a go podnie艣膰.

Dopiero wtedy to zobaczy艂a.

N贸偶 stra偶nika tkwi艂 g艂臋boko w piersi Grigorija. Stra偶nik i pos膮偶ek upadli wprost na niego, wbijaj膮c ostrze jeszcze g艂臋biej.

- Nie chcia艂am - szepn臋艂a, wyci膮gaj膮c n贸偶. Trysn臋艂a krew, czym pr臋dzej wi臋c przy艂o偶y艂a obie d艂onie do rany. Nacisn臋艂a. Po艂o偶y艂a si臋 ca艂ym swym ci臋偶arem na ranie, nie zdo艂a艂a jednak wstrzyma膰 krwi, rytmicznie tryskaj膮cej z cia艂a Grigorija.

- Kocham ci臋 - szepn膮艂. - Wracaj do domu, Antonetto. Do Archangielska...

- Ja tak偶e ci臋 kocham - odszepn臋艂a z p艂aczem. - Kocham ci臋, Grigoriju! Ty nie mo偶esz mi umrze膰!

- Ciii - powiedzia艂, z wysi艂kiem tul膮c policzek do jej policzka.

I nagle jego cia艂o zrobi艂o si臋 ci臋偶kie. Wysun膮艂 si臋 z jej obj臋膰 i upad艂 na mech.

Antonia cicho p艂aka艂a. Nie wiedzia艂a, jak d艂ugo to trwa艂o. Siedzia艂a przy nim ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e jest martwy. Wiedzia艂a, 偶e zn贸w zosta艂a na 艣wiecie ca艂­kiem sama.

Przynajmniej tu, na wsch贸d od Uralu, a to w艂a艣ci­wie oznacza艂o ca艂y 艣wiat. Las dooko艂a pe艂en by艂 偶o艂­nierzy i stra偶nik贸w Jumali, a 偶aden z nich nie oka­za艂by jej 艂aski.

Poca艂owa艂a martwe wargi Grigorija. Przez d艂ug膮 chwil臋 jeszcze na niego patrzy艂a. Na zawsze mia艂a zapa­mi臋ta膰, jak w t臋 g臋st膮, ciemn膮 noc ja艣nia艂y jego w艂osy.

Potem otar艂a o mech n贸偶 z krwi, wsun臋艂a go pod sp贸dnic臋 i wesz艂a w las.

13

Nie by艂o ju偶 nikogo, kto by j膮 nazywa艂 Antonett膮. Tyl­ko taka my艣l tkwi艂a w g艂owie Antonii, gdy zapuszcza艂a si臋 coraz g艂臋biej w obcy, nieznajomy las. Nie s艂ysza艂a ko­ni, lecz nie czu艂a tak偶e zapachu bagniska. Akurat w tej chwili nie przej臋艂aby si臋 ani jednym, ani drugim.

Gdyby wpad艂a teraz w bagno, nie walczy艂aby. Po­zwoli艂aby wci膮gn膮膰 si臋 w g艂膮b, zatopi膰. Cieszy艂aby si臋 z nastania ko艅ca wszystkiego.

Mia艂a n贸偶.

Czu艂a go przez sp贸dnic臋. Wystarczy艂oby jedno po­tkni臋cie, a mog艂a si臋 nim zrani膰. By膰 mo偶e noszenie no偶a przymocowanego do paska pod ubraniem by艂o lekkomy艣lno艣ci膮.

Ale i to jej nie obchodzi艂o.

Mia艂a bro艅.

I nie by艂a w stanie u偶y膰 jej przeciwko sobie. Wie­dzia艂a, 偶e potrafi艂aby skierowa膰 j膮 na innego cz艂owieka, gdyby jej zagrozi艂. Teraz ju偶 to wiedzia艂a. Ale ucieka膰 w taki spos贸b, o, nie! Mog膮 sobie nazywa膰 j膮 tch贸rzem, m贸wi膰, 偶e zabrak艂o jej odwagi, wszystko jedno.

Antonia po prostu nie mog艂a.

Nie mia艂a poj臋cia, dok膮d idzie. W艂a艣ciwie te偶 nie stara艂a si臋 zachowywa膰 cicho. Rozgrzewa艂a si臋 mar­szem, sz艂a, sz艂a i sz艂a...

Na niebie nie by艂o gwiazd, kt贸rymi mog艂aby si臋 kierowa膰. Niebo tutaj zreszt膮 r贸偶ni艂o si臋 od tego, jakie zna艂a z Archangielska, niepodobne by艂o tak偶e do nie­ba, kt贸re widywa艂a nad uj艣ciem Obu. Anastas opowia­da艂 jej o gwiazdach na p贸艂nocy, a podczas podr贸偶y na po艂udnie nocami cz臋sto stawa艂 obok niej i Grigorija i obja艣nia艂, jakie gwiazdy mogli ogl膮da膰 po drodze i gdzie si臋 one znajduj膮.

Wiele z nich otrzyma艂o nazwy zwi膮zane z legen­dami dalekiej Grecji, z zadziwiaj膮cymi historiami o bogach i boginiach, kt贸rzy znieruchomieli na skle­pieniu niebieskim. Kilka z nich pokaza艂 jej te偶 w obo­zowisku. Wiedzia艂a, w kt贸rej cz臋艣ci nieba szuka膰 zna­jomych gwiazdozbior贸w. To by mog艂o jej pom贸c.

Ale niebo by艂o zachmurzone, pokryte szaroczarn膮 postrz臋pion膮 warstw膮 chmur. Nie pomog艂o jej ani odrobin臋.

Z drugiej鈥 jednak strony nie mog艂o te偶 si臋 przys艂u­偶y膰 nikomu innemu.

呕o艂nierze, uznawszy napa艣膰 na ob贸z za zako艅czo­n膮, na pewno si臋 domy艣lali, 偶e w lesie musi ukrywa膰 si臋 wi臋cej ludzi. Nie odnale藕li te偶 w obozowisku 偶ad­nego wizerunku bo偶ka, a z daleka mieli okazj臋 ogl膮­da膰 z艂ocist膮 statuetk臋. Wiedzieli wi臋c o jej istnieniu, lecz czciciele pos膮gu zdo艂ali si臋 go pozby膰, nim pa­trol dotar艂 na miejsce.

呕o艂nierze przeszukiwali las.

Byli te偶 stra偶nicy, kt贸rym uda艂o si臋 uciec. Tacy, kt贸rzy si臋 pochowali. Tacy, kt贸rzy obawiali si臋, 偶e obcy przybysze b臋d膮 szuka膰 偶o艂nierzy, ich za艣 zdra­dz膮. Oni te偶 przeszukiwali las.

Antonia w臋drowa艂a, a偶 kompletnie opad艂a z si艂. Usiad­艂a wtedy wprost na mchu, by odpocz膮膰. Nie zawraca艂a sobie g艂owy szukaniem kryj贸wki. Nikogo nie widzia艂a. O niczym innym nie my艣la艂a. Nogi j膮 rozbola艂y, jakby maszerowa艂a przez ca艂e 偶ycie. Czu艂a si臋 te偶 艣pi膮ca, truci­zna zawarta w ma艣ci wci膮偶 kr膮偶y艂a w jej 偶y艂ach. Przez ca艂y dzie艅 by艂a senna, a poza tym nic nie jad艂a.

Kiedy zamkn臋艂a powieki, przed oczami stan臋艂y jej dwie zwierz臋ce tusze piek膮ce si臋 nad ogniskiem. Za­pomnia艂a spyta膰, co to za mi臋so. Mo偶e jele艅? A mo­偶e 艣winia albo owca?

W my艣lach zadawa艂a sobie pytanie, czy wci膮偶 wi­sz膮 nad ogniem. Czy kto艣 znalaz艂 czas, 偶eby je zje艣膰? Czy te偶 ptaki i drapie偶ne zwierz臋ta b臋d膮 mog艂y wy­prawi膰 sobie uczt臋, gdy tylko zgasn膮 resztki 偶aru? To troch臋 potrwa. Pami臋ta艂a, 偶e do艂o偶y艂a sporo torfu.

Ale to dzia艂o si臋 ca艂膮 wieczno艣膰 temu.

Nie nasyci艂a si臋 te偶 my艣l膮 o jedzeniu, kt贸re nigdy nie mia艂o trafi膰 do jej ust.

Antonia podnios艂a si臋 z wysi艂kiem. Zachwia艂a si臋 na nogach i musia艂a przytrzyma膰 si臋 drzewa. Up艂yn臋艂a chwila, nim by艂a gotowa do dalszej w臋dr贸wki.

W uszach jej zaszumia艂o.

Antonia momentalnie znieruchomia艂a.

To nie mog艂o dzia膰 si臋 tylko w jej g艂owie. To by­艂o zbyt rzeczywiste!

Wstrzyma艂a oddech i nas艂uchiwa艂a.

Szumia艂o.

Szumia艂o jak wiatr. Jak woda... Jak rzeka...

Z trudem stawiaj膮c nogi, skierowa艂a si臋 w t臋 stro­n臋, z kt贸rej, jak jej si臋 wydawa艂o, dochodzi艂 贸w od­g艂os. Nieraz wpada艂a na drzewa, podrapa艂a twarz, a rany na nadgarstkach zn贸w si臋 otworzy艂y. Sz艂a jednak, kieruj膮c si臋 d藕wi臋kiem. Raz po raz musia艂a zatrzymywa膰 si臋 i nas艂uchiwa膰. S艂ucha艂a ca艂膮 sob膮.

Nie chcia艂a podejmowa膰 ryzyka, 偶e tym razem za­b艂膮dzi. Musi trafi膰 do tej rzeki. Musi j膮 znale藕膰. Rze­ki prowadzi艂y do ludzi, a dla niej ludzie byli ratun­kiem. Uczyni艂aby wszystko, byle tylko wydosta膰 si臋 z tego lasu, kt贸ry odebra艂 jej to, co kocha艂a.

Nigdy wi臋cej ju偶 nie poczuje si臋 dobrze w lesie. Ni­gdy wi臋cej jej oczy nie zaznaj膮 spokoju, spoczywaj膮c na nieko艅cz膮cej si臋 linii drzew. Las oznacza艂 dla niej 艣mier膰. I szale艅stwo czaj膮ce si臋 w wierze, kt贸ra zatra­ci艂a wszelkie granice.

Jej wzrok dawno ju偶 przywyk艂 do ciemno艣ci. P艂a­ka艂a jednak tak d艂ugo, 偶e oczy jej zapuch艂y, patrzy艂a wi臋c w艂a艣ciwie przez dwie w膮skie szparki. Oczy pie­k艂y, bola艂y od ocierania 艂ez r臋kawem bluzki.

Raz po raz przeklina艂a te偶 sp贸dnic臋, czepiaj膮c膮 si臋 wszystkiego, co tylko wystawa艂o z ziemi. To jakie艣 fatalne zrz膮dzenie losu, 偶e tego dnia nie mia艂a na so­bie spodni, w kt贸rych czu艂a si臋 o niebo lepiej. Sp贸d­nica 偶adn膮 miar膮 nie nadaje si臋 na wyprawy przez las, dosz艂a do wniosku Antonia.

Cz艂owiek, kt贸ry wymy艣li艂, 偶e kobiety powinny no­si膰 sp贸dnice, zapewne nie przewidzia艂 ich pragnienia w臋dr贸wek i 偶膮dzy przyg贸d. Przecie偶 str贸j jest mi teraz jedn膮 z najwi臋kszych przeszk贸d, pomy艣la艂a z gorycz膮.

Rozwa偶ania o innych rzeczach troch臋 pomaga艂y, chocia偶 Antonia nie potrafi艂a na zbyt d艂ugo oderwa膰 my艣li od Grigorija. Te inne my艣li by艂y niczym drob­ne przeb艂yski w 艣wiecie jej umys艂u, niczym przelotne uderzenia ptasich skrzyde艂, odrywaj膮ce j膮 od rzeczy­wisto艣ci. Potem rzeczywisto艣膰 zn贸w do niej wraca艂a, a z jej serca upuszczano jeszcze troch臋 krwi.

Przez ca艂y czas potyka艂a si臋, sz艂a i przedziera艂a na­prz贸d N贸偶 trzyma艂a teraz w r臋ku. Skaleczy艂a si臋 nim w udo, gdy upad艂a za pierwszym razem, i to wystarczy­艂o, by rozs膮dek podpowiedzia艂 jej, co powinna zrobi膰.

Przez g艂ow臋 przelecia艂a jej pewna my艣l, w艂a艣ciwie nawet do艣膰 zabawna: gdyby teraz spotka艂a na swej drodze samego diab艂a, to przestraszy艂by si臋 jej i rzu­ci艂 do ucieczki. Antonii natomiast nic ju偶 chyba by nie przerazi艂o.

Zbyt wiele przesz艂a. Do艣膰 si臋 napatrzy艂a.

Odg艂os p艂yn膮cej wody wzmaga艂 si臋. Nie by艂y to wi臋c fantazje ani te偶 szumy nocnego wiatru szelesz­cz膮cego w koronach drzew. Nie szumia艂o jej te偶 w g艂owie ze zm臋czenia. To szemra艂a woda, cho膰 nie p艂yn膮ca ostrym nurtem, tylko spokojna woda, leni­wie posuwaj膮ca si臋 naprz贸d.

Szeroka rzeka, pomy艣la艂a Antonia.

Czy偶by dotar艂a do Obu?

Czy to w艂a艣nie w tym miejscu par艂 na p贸艂noc, czy mo偶e te偶 by艂a to ta jego cz臋艣膰, kt贸ra zakr臋ca艂a na wsch贸d, do krainy, w kt贸rej nie mia艂a czego szuka膰?

Nie mog艂a tego wiedzie膰.

Akurat w tej chwili by艂o to bez znaczenia. Anto­nia my艣la艂a jedynie o tym, by odnale藕膰 rzek臋. Odczu­wa艂a pragnienie, a rzeka pozwoli jej si臋 napi膰. Wie­dzia艂a, 偶e je艣li tylko b臋dzie mia艂a troch臋 wody, d艂ugo wytrzyma. Kiedy uciekali z Archangielska, wiele dni musia艂a prze偶y膰 bez jedzenia.

To by艂o inne 偶ycie.

呕ycie, w kt贸rym du偶o si臋 nauczy艂a. Mog艂a prze­trwa膰. Wiedzia艂a, 偶e woli 偶ycia jej wystarczy. Nie za­艂amywa艂a si臋 i nie uznawa艂a sytuacji za beznadziejn膮, w ka偶dym razie nie na d艂ugo. Potrafi艂a wzi膮膰 si臋 w gar艣膰 nawet w贸wczas, gdy najbardziej si臋 ba艂a.

Przecie偶 uratowa艂a si臋 od 艣mierci w bagnie.

Wida膰 by艂 w tym jaki艣 sens. A 艣wiadomo艣膰, 偶e je­dynym sensem mog艂a by膰 艣mier膰 w ch艂odzie i samot­no艣ci, w wycie艅czeniu i g艂odzie w tutejszych lasach, wywo艂ywa艂a w niej jedynie 艣miech. Wszystko wyda­wa艂o si臋 jednym wielkim 偶artem.

Antonia nie chcia艂a w to wierzy膰.

Musi odnale藕膰 rzek臋.

Dalej nie si臋ga艂a my艣l膮. Nie by艂a w stanie patrze膰 bardziej w przysz艂o艣膰.

Znalaz艂a si臋 na 艣rodku otwartej r贸wniny. W jedn膮 stron臋, jak okiem si臋gn膮膰, ci膮gn臋艂a si臋 rzeka, szeroka i leniwa. W drug膮 stron臋, jak okiem si臋gn膮膰, rozci膮­ga艂a si臋 rzeka, tak samo szeroka i tak samo leniwa.

Na drugim brzegu by艂o p艂asko. Dostrzega艂a jakie艣 mroczniejsze cienie. Przypuszcza艂a, 偶e jest tam las, tak samo jak na tym brzegu, na kt贸rym si臋 znajdowa艂a.

Rzeka, las i niebo.

Jak okiem si臋gn膮膰.

Osun臋艂a si臋 na kolana. W jednej chwili nogi nie chcia艂y jej d艂u偶ej nie艣膰. Dotarcie do rzeki j膮 przyt艂o­czy艂o. Mia艂a w uszach szum wody, a ta woda p艂yn臋­艂a blisko. Widzia艂a rzek臋. Wcze艣niej szum by艂 jedynie odleg艂ym szeptem, teraz rzeka do niej przemawia艂a, 偶yczliwa i bliska. Gdyby zdo艂a艂a przej艣膰 jeszcze kil­ka krok贸w, mog艂aby si臋 z niej napi膰.

Antonia usi艂owa艂a stan膮膰 na nogi, lecz one nie mia­艂y ju偶 si艂. Ponios艂y j膮 przez las, teraz zaprotestowa艂y.

Wycie艅czona nie podnosi艂a si臋 z kolan.

Czu艂a, jak bardzo jest spragniona. W dusznym lesie zlewa艂a si臋 potem. Sz艂a i bieg艂a, a偶 w ustach czu­艂a smak krwi. Cia艂o wprost krzykiem domaga艂o si臋 wody, wody, kt贸ra by艂a tak blisko.

Antonia zn贸w wsun臋艂a n贸偶 za pasek sp贸dnicy. Kie­dy cz艂owiek si臋 czo艂ga, nie mo偶e si臋 potkn膮膰.

Wbi艂a palce w ziemi臋 i pope艂z艂a w stron臋 brzegu. Zatrzyma艂a si臋 dopiero w贸wczas, gdy d艂o艅mi dotkn臋­艂a rzecznego piasku w miejscu, gdzie woda rzeki 艂a­godnie liza艂a brzeg. Przynios艂o to ulg臋 poranionym nadgarstkom. Ch艂odna woda przynosi艂a ukojenie. Antonia po艂o偶y艂a si臋 na brzuchu i pi艂a. Pi艂a prosto z rzeki, niczym spragnione zwierz臋, kt贸re przez ca艂膮 noc szuka艂o jamy wype艂nionej wod膮. Pi艂a tak d艂ugo, a偶 w 偶o艂膮dku jej zaci膮偶y艂o i nie wierzy艂a, 偶e kiedykol­wiek uda jej si臋 podnie艣膰. Musia艂a przetoczy膰 si臋 w g臋st膮, wysok膮 traw臋, rosn膮c膮 wzd艂u偶 brzegu.

Trawa o tej porze roku ros艂a bujnie. Susza te偶 nie da艂a si臋 jej we znaki.

Antonia po艂o偶y艂a si臋 na plecach i poczu艂a, 偶e odzy­skuje si艂y. W gardle ju偶 jej nie zasycha艂o, usta si臋 nawil­偶y艂y, 偶o艂膮dek nie by艂 pusty. Z twarzy sp艂uka艂a s艂ony pot i 艣lady pozostawione przez 艂zy. Dotar艂a do rzeki.

Teraz nie wiedzia艂a ju偶, czego pragnie. W g艂owie nie by艂o wi臋cej my艣li. Panowa艂a w niej ci臋偶ka pustka. Antonia zas艂oni艂a oczy r臋k膮 i zasn臋艂a.

Obudzi艂o j膮 s艂o艅ce. Skore do 偶art贸w promienie s艂oneczne, kt贸re wybra艂y si臋 na przedpo艂udniow膮 w臋­dr贸wk臋 przez stepy i lasy. Pog艂aska艂y j膮 po koniusz­ku nosa, a ona nawet tego nie zauwa偶y艂a. Po艂askota­艂y j膮 w czo艂o i pog艂adzi艂y po zabawnych lokach. Omiot艂y je i przesun臋艂y si臋 na policzki.

Antonia wci膮偶 spa艂a.

Musia艂y wi臋c przypu艣ci膰 szturm, 偶eby zbudzi膰 t臋 dziwn膮 ludzk膮 istot臋. Na og贸艂 ludzie wstawali o 艣wi­cie, niemal jeszcze zanim s艂o艅ce zd膮偶y艂o wyjrze膰 zza grzbiet贸w wzg贸rz, 偶eby 偶yczy膰 im dobrego dnia.

Ta istota le偶a艂a tak nieruchomo, jakby ju偶 nie 偶y­艂a, lecz to przecie偶 niemo偶liwe, bo oddycha艂a.

Promienie s艂o艅ca po艂askota艂y j膮 mocniej w powie­ki. Nie by艂o lepszego sposobu na to, 偶eby zmusi膰 do wstania opornych 艣pioch贸w.

Tym razem spos贸b ten r贸wnie偶 nie zawi贸d艂.

Antonia zacz臋艂a si臋 krzywi膰. Pr贸bowa艂a odgrodzi膰 si臋 od 艣wiat艂a, zas艂aniaj膮c oczy r臋kami, lecz male艅kie pro­myki potrafi膮 si臋 przedrze膰 nawet przez najmniejsz膮 szpark臋. Nie zostawi艂y jej wi臋c w spokoju i w niczym nie pomog艂o burczenie niezrozumia艂ych s艂贸w ani obracanie si臋 plecami. Po kr贸tkiej chwili zn贸w si臋 pojawia艂y, ta艅­czy艂y rado艣nie na powiekach, dop贸ki ich nie podnios艂a.

Gdzie ona jest? Dobry Stw贸rco, co to ma znaczy膰?

Antonia usiad艂a w mi臋kkiej trawie. W powietrzu wyczuwa艂o si臋 ciep艂o, niebo by艂o najb艂臋kitniejszym b艂臋kitem. S艂ysza艂a szum rzeki, szerokiej jak jezioro.

W jaki spos贸b si臋 tu znalaz艂a?

W ko艅cu sobie przypomnia艂a.

Antonia osun臋艂a si臋 z powrotem na traw臋. Zamk­n臋艂a oczy na wspomnienia, lecz one pozostawa艂y r贸wnie wyra藕ne, r贸wnie natr臋tne. Tkwi艂y w obrazach i d藕wi臋kach, w zapachach.

W nosie a偶 kr臋ci艂 zapach mchu. Mia艂a go nigdy nie zapomnie膰.

Nikt ju偶 nie b臋dzie jej nazywa艂 Antonett膮.

D艂ugo le偶a艂a nieruchomo, pozwalaj膮c obrazom nap艂ywa膰. Zalewa膰 j膮. Depta膰 po niej. Nie zdo艂a艂a z ni­mi walczy膰. Zreszt膮 i tak pojawi艂yby si臋 p贸藕niej. Nie mog艂a zamkn膮膰 ich w 偶adnym pokoju, do kt贸rego nie prowadzi艂y 偶adne drzwi. A drzwi zawsze da艂o si臋 otworzy膰. Zawsze mog艂y zn贸w wyj艣膰.

Obrazy zalewa艂y j膮 strumieniem. Gwa艂towniejsze ni偶 l贸d na rzece, kt贸ry kruszy艂 si臋 wiosn膮 i sp艂ywa艂 do morza. Bolesne. Straszne. I takie wyra藕ne...

S艂ysza艂a te偶 krzyki, j臋ki, szcz臋k mieczy. I g艂osy. S艂ysza­艂a trzask p臋kaj膮cej czaszki stra偶nika, odg艂os cia艂a upada­j膮cego na mech. 艁oskot upadaj膮cej Jumali. S艂ysza艂a g艂os Grigorija i s艂owa, kt贸re sta艂y si臋 jego ostatnimi s艂owami.

Dlaczego?

Dlaczego Grigorij?

- Chyba mog艂am go zatrzyma膰? - spyta艂a cicho, pa­trz膮c w niebo szeroko otwartymi oczyma. W taki dzie艅 nie powinno by膰 a偶 tak niebieskie, raczej krwi­stoczerwone. Dzie艅 nast臋puj膮cy po tak krwawej no­cy powinien zalewa膰 si臋 艂zami.

Dzie艅 jednak u艣miecha艂 si臋 s艂onecznie. Antonia r贸w­nie偶 nie potrafi艂a p艂aka膰. Oczy wci膮偶 j膮 bola艂y. Palce nadal by艂y opuchni臋te. Prawdopodobnie przedstawia艂a sob膮 dziwaczny widok, tym jednak si臋 nie przejmowa­艂a. Nie by艂o ju偶 nikogo, dla kogo chcia艂a by膰 pi臋kna.

Prosi艂, 偶eby wr贸ci艂a do domu. M贸wi艂 o Archangielsku.

Grigorij r贸wnie dobrze m贸g艂 j膮 prosi膰, 偶eby si臋 wy­prawi艂a na Ksi臋偶yc. Albo do Grecji.

Archangielsk by艂 r贸wnie daleko.

Grigorij powinien wiedzie膰, 偶e to jedyne miejsce, do kt贸rego nigdy nie mog艂a wr贸ci膰.

Antonia wsta艂a. R臋k膮 obmaca艂a pasek sp贸dnicy. N贸偶 znikn膮艂! Zgubi艂a n贸偶!

Umys艂 powoli zaczyna艂 pracowa膰.

Czy mia艂a go przy sobie, kiedy odnalaz艂a rzek臋? Tak, chyba tak. Pami臋ta艂a, 偶e my艣la艂a o tym, i偶 nie potknie si臋, je艣li b臋dzie pe艂zn膮膰. A musia艂 istnie膰 ja­ki艣 pow贸d tak idiotycznej my艣li. Jedynym, opr贸cz, rzecz jasna, tego, 偶e oszala艂a, by艂 n贸偶. Antonia nie uwa偶a艂a si臋 jednak za szalon膮, przynajmniej na razie. Musia艂a mie膰 wtedy n贸偶.

Ale chyba tylko sam diabe艂 pami臋ta, w kt贸rym miejscu pi艂a i kt贸r臋dy dok艂adnie si臋 czo艂ga艂a. R贸wni­na by艂a tu rozleg艂a, otwarta. Spanie w tym miejscu to istne szale艅stwo. Ka偶dy m贸g艂 tutaj przyj艣膰.

Podesz艂a nad brzeg i przykucn臋艂a. Dzisiaj napi艂a si臋 ju偶 wody czerpanej r臋k膮.

N贸偶 le偶a艂 tu偶 przy brzegu. To prawdziwy cud, 偶e rzeka nie zabra艂a go w ci膮gu nocy i poranka. Pewnie by艂 zbyt ci臋偶ki. Antonia obmy艂a go w wodzie z rze­ki. Nie chcia艂a go straci膰.

Zapewne znale藕liby si臋 tacy, kt贸rych na widok jej poczyna艅 przeszed艂by dreszcz, ale od tego no偶a zgi­n膮艂 Grigorij. N贸偶 by艂 ogniwem, kt贸re j膮 z nim 艂膮czy­艂o, bez wzgl臋du na to, jak przera偶aj膮ce i paskudne mog艂o si臋 to wydawa膰. Antonia by艂a przy nim w chwili jego 艣mierci. To ona wyci膮gn臋艂a n贸偶 z jego cia艂a. Nie mog艂a si臋 go teraz pozby膰.

W dodatku potrzebna jej by艂a bro艅. B贸g jeden wie, jak d艂ugo b臋dzie musia艂a w臋drowa膰, nim trafi do lu­dzi. A tu mog艂y by膰 dzikie zwierz臋ta, przed kt贸rymi nale偶y si臋 broni膰. O dzikiej zwierzynie poruszaj膮cej si臋 na dw贸ch nogach my艣le膰 nie chcia艂a.

Nie mia艂a zamiaru kolejny raz odbiera膰 nikomu 偶ycia. Zreszt膮 wszystko i tak posz艂o na marne.

Gdy chodzi艂o o obron臋 Grigorija, nie waha艂a si臋.

To by膰 mo偶e usprawiedliwia艂o jej czyn, ale w g艂臋­bi duszy czu艂a si臋 藕le. Potrzeba b臋dzie jej wiele cza­su, by znale藕膰 usprawiedliwienie przed sam膮 sob膮. Ostatecznie to ona by艂a swoim najsurowszym s臋dzi膮.

Drugi brzeg rzeki by艂 kamienisty. Antonia a偶 prze­艂kn臋艂a 艣lin臋, gdy to zobaczy艂a. Bez w膮tpienia wygl膮­da艂o na to, 偶e czuwa nad ni膮 jaka艣 opieku艅cza d艂o艅. Osoby znaj膮ce teren uzna艂yby to miejsce za nieodpo­wiednie do przekroczenia rzeki, konie na przeciwleg­艂ym brzegu z trudem da艂yby sobie rad臋. A przecie偶 偶o艂nierze przyjechali konno. Nigdy nie zdecydowali­by si臋 na wyb贸r tego miejsca, by ponownie przepra­wi膰 si臋 przez rzek臋, a ju偶 na pewno nie zrobiliby te­go noc膮. Je艣li w og贸le chcieli dosta膰 si臋 na drugi brzeg.

Antonia nawet tego nie mog艂a wiedzie膰.

Przyroda nie podpowiada艂a jej, w kt贸r膮 stron臋 po­winna p贸j艣膰. Postanowi艂a zaryzykowa膰 kierowanie si臋 nurtem. Za艂o偶y艂a, 偶e rzek膮 jest Ob, a nie jeden z jego licznych mniejszych dop艂yw贸w. Antonia zdecydowa艂a si臋 ruszy膰 w tym samym kierunku, w kt贸rym p艂yn臋艂a rzeka. Pr臋dzej czy p贸藕niej musi doj艣膰 do ludzi. Po dro­dze mo偶e wymy艣li膰 jak膮艣 histori臋, zdawa艂a sobie spra­w臋, 偶e powinna to by膰 bardzo wiarygodna wym贸wka.

Nie o艣mieli艂a si臋 podej艣膰 na sam brzeg, trzyma艂a si臋 zaro艣li. W ka偶dej chwili mog艂a tu przykucn膮膰 i skry膰 si臋 w zieleni. Nie chcia艂a ryzykowa膰. Gdyby w istocie natkn臋艂a si臋 na ludzi, wola艂a zobaczy膰 ich pierwsza. Upewni膰 si臋, czy z ich strony nic jej nie zagra偶a.

Od czasu do czasu zag艂臋bia艂a si臋 bardziej w las. W艣r贸d cieni panowa艂 przyjemny ch艂贸d. Mi艂o by艂o cho膰 na chwil臋 uciec spod pal膮cego, gor膮cego s艂o艅ca.

Zanadto w g艂膮b zapuszcza膰 si臋 jednak nie 艣mia艂a, nie mia艂a odwagi oddala膰 si臋 od rzeki. Rzeka stano­wi艂a klucz do jej dalszej w臋dr贸wki, bez niej skazana by艂a na zatracenie.

Znalaz艂a jakie艣 jagody, kt贸re zjad艂a. Nie by艂y jesz­cze dojrza艂e, lecz smakowa艂y inaczej ni偶 woda. W pe­wien spos贸b syci艂y. Znalaz艂a te偶 grzyby. W ustach by­艂y paskudnie mi臋kkie, ale niekt贸re mia艂y przyjemny smak. Te gorzkie od razu wyplu艂a. Nie zna艂a tutej­szych grzyb贸w. Niekt贸re pami臋ta艂a z Kotlasu, ale tamte by艂y inne. Antonia wiedzia艂a, 偶e istniej膮 r贸w­nie偶 truj膮ce grzyby, mia艂a jednak nadziej臋, 偶e natura urz膮dzi艂a to na tyle dogodnie, 偶e truj膮ce by艂y w艂a艣nie te gorzkie. Te natomiast, przyjemne na j臋zyku i pod­niebieniu, mo偶na swobodnie je艣膰.

Sz艂a dalej. Ledwie po艣wi臋ca艂a czas na odpoczynek. Zawadzaj膮c膮 jej sp贸dnic臋 zaczepi艂a w pasie, tak 偶e si臋­ga艂a kolan. To przecie偶 nie mia艂o 偶adnego znaczenia. I tak nikt jej tu nie widzia艂. O wiele 艂atwiej si臋 teraz porusza艂a. A buty do konnej jazdy si臋ga艂y na tyle wy­soko, 偶e nie kaleczy艂a sobie 艂ydek.

Mimo wszystko jednak Antonia czu艂a wyra藕nie, 偶e buty nie by艂y przeznaczone do tak d艂ugich w臋dr贸wek.

S艂o艅ce zacz臋艂o zni偶a膰 si臋 na niebie, intensywny b艂臋kit przyblak艂, ale wiecz贸r r贸wnie偶 nie chcia艂 dla niej krwawi膰. Wida膰 rozlano ju偶 do艣膰 krwi. Przyroda nie widzia艂a powodu, by odzwierciedla膰 wszystko z艂e, co si臋 sta艂o. W pewnym sensie Antonia r贸wnie偶 si臋 zgadza艂a, 偶e to niepotrzebne.

Im ciemniej si臋 robi艂o, tym dalej o艣miela艂a si臋 wyj艣膰 z lasu. Kiedy by艂a taka zm臋czona, mniej si臋 te偶 ba艂a. Wci膮偶 zachowywa艂a niezwyk艂膮 czujno艣膰, lecz nie l臋ka艂a si臋 ju偶 tak bardzo wszystkich drobnych d藕wi臋k贸w, kt贸re rozlegaj膮 si臋 wsz臋dzie tam, gdzie s膮 drzewa.

Po ciemku 艂atwiej by艂o w艣lizgn膮膰 si臋 w cienie. W dodatku w臋drowa艂a ca艂y dzie艅, nie widz膮c nic, co cho膰by przypomina艂o cz艂owieka. Nie s艂ysza艂a ludz­kiego g艂osu z wyj膮tkiem w艂asnego.

Kt贸偶 wi臋c kr膮偶y艂by po takim pustkowiu o tej po­rze doby?

Antonia zaczyna艂a zdawa膰 sobie spraw臋 r贸wnie偶 z innej prawdy, kt贸ra 偶arzy艂a si臋 w niej w艂a艣ciwie przez ca艂y dzie艅. Nie chcia艂a si臋 nad ni膮 zastanawia膰, bo ta 艣wiadomo艣膰 mog艂a jej odebra膰 t臋 ostatni膮 iskier­k臋 nadziei, jaka w niej jeszcze tkwi艂a. Nie chcia艂a si臋 poddawa膰. Nie chcia艂a zasiewa膰 ziarna niewiary.

Na rzece powinny by膰 艂odzie.

To w艂a艣nie dr臋czy艂o Antoni臋 przez ca艂y dzie艅 pod­czas w臋dr贸wki. Ta rzeka by艂a szeroka, bardzo szero­ka. P艂yn臋艂a leniwie i powoli.

Antonia zak艂ada艂a, 偶e to Ob. Ca艂膮 ufno艣膰 pok艂ada­艂a w tym, 偶e idzie wzd艂u偶 Obu.

Ale na Obie powinny by膰 艂odzie. Nie mo偶na ca艂y dzie艅 maszerowa膰 wzd艂u偶 Obu, nie widz膮c ani jednej 艂odzi.

Nie m贸g艂 to r贸wnie偶 by膰 Irtysz. Tak偶e na tej rze­ce panowa艂 ruch.

A ona sz艂a wzd艂u偶 rzeki, kt贸r膮 nic nie p艂ywa艂o.

Musia艂a jednak pod膮偶a膰 brzegiem bez wzgl臋du na to, jak膮 nazw臋 nosi艂y te wody. By膰 mo偶e nigdy si臋 tego nie dowie. Pr臋dzej czy p贸藕niej i tak musi dotrze膰 do O b a Antonia sz艂a naprz贸d.

Pod wiecz贸r zaszy艂a si臋 w zaro艣la, wcze艣niej zaspo­koi艂a pragnienie. Na brzegu rzeki nie pozosta艂 po niej 偶aden 艣lad, uwa偶nie to sprawdzi艂a. Noc zapowiada艂a si臋 pogodna. Na niebie ledwie si臋 trzyma艂 sierp ksi臋­偶yca. W miar臋 jak stawa艂o si臋 ciemniej, ja艣nia艂y gwiazdy, wygl膮da艂o na to, 偶e ich przyby艂o. Anastas m贸wi艂, 偶e po prostu 艣wiec膮 tu ja艣niej. On tyle wie­dzia艂. Kiedy by艂 ma艂y, mia艂 nauczycieli, m臋偶czyzn, kt贸rzy studiowali, je藕dzili po 艣wiecie. Po Europie...

Antonia siedzia艂a zapatrzona w niebo. Tej nocy wspomnienia ju偶 tak jej nie dr臋czy艂y. Nie dlatego, 偶e si臋 od nich oddala艂a, to niemo偶liwe. Odleg艂o艣膰 dzie­l膮ca j膮 od miejsca, w kt贸rym si臋 to zdarzy艂o, nie by­艂a w stanie umniejszy膰 b贸lu. Z b贸lem natomiast mo偶­na nauczy膰 si臋 偶y膰.

Antonia zorientowa艂a si臋, 偶e zalicza si臋 do ludzi, kt贸rzy potrafi膮 wiele znie艣膰.

Zasn臋艂a niemal na siedz膮co, 艣ni膮c rozmaite ba艣nie, kt贸­re opowiada艂 jej Anastas. Bogowie z dalekiej Grecji stali si臋 dla niej rzeczywi艣ci. Okazywali jej 偶yczliwo艣膰, byli niemal ludzcy, w odr贸偶nieniu od tego ci臋偶kiego pos膮gu...

B贸l zabi艂 sen.

Antonia poruszy艂a si臋 niespokojnie. G艂osy ze snu sta艂y si臋 takie prawdziwe. Rozbrzmiewa艂y tak blisko, lecz jakby poza jej g艂ow膮.

Poderwa艂a si臋 gwa艂townie i pope艂z艂a w g臋ste li艣cia­ste zaro艣la. Oczy przeszukiwa艂y mrok. Usi艂owa艂y zo­rientowa膰 si臋, z kt贸rej strony nadci膮gn臋艂y g艂osy. Bo te g艂osy naprawd臋 nie rozbrzmiewa艂y w jej wn臋trzu. By艂y prawdziwe.

Ludzie.

Czy to stra偶nicy Jumali? Czy偶by usi艂owali uciec? Glikeria? Musieli znale藕膰 now膮 kryj贸wk臋 dla skrzy­ni. Antonia wiedzia艂a, 偶e bez niej nigdzie nie p贸jd膮. Zapewne odkryli stra偶nika, kt贸rego zabi艂a. Spos贸b, w jaki tego dokona艂a, z ca艂膮 pewno艣ci膮 sprawi艂, 偶e w ich przekonaniu zas艂ugiwa艂a na kar臋 艣mierci. Naj­wy偶szej bogini nie da艂o si臋 zbezcze艣ci膰 bardziej, ni偶 ona to zrobi艂a. Gdyby to od nich zale偶a艂o, spad艂by na ni膮 gniew Jumali. Cho膰 mo偶e nie w a偶 tak dos艂owny spos贸b, w jaki spad艂 na stra偶nika.

Je艣li znale藕li Jumal臋, wiedzieli ju偶, 偶e Grigorij nie 偶yje. Wiedzieli, 偶e Antonia ucieka sama.

Tkwi艂a nieruchomo.

- Rzeka powinna by膰 gdzie艣 tutaj - rozleg艂 si臋 g艂os, niemal nierozpoznawalny ze zm臋czenia. - To p臋tla, kt贸r膮 tworzy Ob, nim pop艂ynie na p贸艂noc.

Kroki nadci膮gn臋艂y od strony lasu. Ci ludzie nie spodziewali si臋, 偶e mo偶e tu by膰 kto艣 jeszcze. Antonia pr臋dko zda艂a sobie z tego spraw臋.

Podnios艂a si臋 z zaro艣li. P艂aka艂a, a偶 艂zy p艂yn臋艂y stru­mieniem, i 艣mia艂a si臋 tak, 偶e ca艂e cia艂o jej si臋 trz臋s艂o.

Zatrzymali si臋, gdy j膮 us艂yszeli. Zawo艂a艂a ich po imieniu. Ona te偶 nie dba艂a ju偶 o zachowanie ostro偶­no艣ci. Kiedy wyszli z cieni, sta艂a ju偶 z rozpostartymi ramionami, gotowa pochwyci膰 ich w obj臋cia. Kati w wybrudzonej sukni i Anastasa, na kt贸rego twarzy wi臋cej by艂o wida膰 brudu ni偶 sk贸ry.

- 呕yjecie! - zap艂aka艂a Antonia, obejmuj膮c ich obo­je jednocze艣nie.

Wczepili si臋 w siebie nawzajem, 艣miali si臋 i p艂aka­li na przemian.

- A Grigorij? - spyta艂 Anastas wreszcie. Napotka艂 spojrzenie Antonii ponad g艂ow膮 Kati.

- Nie 偶yje - odpar艂a Antonia. - Jestem teraz sama.

- Nie jeste艣 sama - zaprzeczy艂 Anastas. - Jeste艣my razem. Damy sobie rad臋. Na pewno sobie poradzimy.

14

Usiedli w zaro艣lach tak blisko siebie, jak tylko by­艂o to mo偶liwe. Do Antonii nie ca艂kiem dociera艂o, 偶e naprawd臋 ma przy sobie Kati i Anastasa. Znajdowa­li si臋 tak blisko, 偶e mog艂a ich dotkn膮膰. 艁zy p艂yn臋艂y jej z oczu, a ona nie by艂a w stanie ich powstrzyma膰. Odrobin臋 si臋 odpr臋偶y艂a. To, co wydawa艂o si臋 takie trudne w samotno艣ci, 艂atwiej dawa艂o si臋 znie艣膰, kie­dy mia艂a przy sobie tych dwoje.

- Musia艂a艣 jako pierwsza dostrzec 偶o艂nierzy - powie­dzia艂 do niej cicho Anastas. - Zobaczy艂em, jak ci膮gniesz Grigorija w las, i nie mog艂em zrozumie膰, dlaczego. Do­piero potem ich us艂ysza艂em, wcze艣niej ni偶 zobaczy艂em.

- Nie da艂am rady krzycze膰 - odpar艂a Antonia. - Krzyk uwi膮z艂 mi w gardle.

Kati ca艂a trz臋s艂a si臋 z zimna. Anastas obj膮艂 j膮, ogrzewa艂 w艂asnym cia艂em.

Trawa na r贸wninie, ci膮gn膮cej si臋 ku rzece, leciut­ko si臋 porusza艂a. Si臋ga艂a Antonii niemal do pasa, szu­mia艂a rozmarzona, gdy wiatr przemyka艂 si臋 przez ni膮 w nocnej porze. Niedaleko szemra艂a rzeka. Jaki偶 to spokojny, bezpieczny odg艂os, pomy艣la艂a Antonia. Ta rzeka zawsze tu p艂yn臋艂a. Antonia nie potrafi艂a sobie wyobrazi膰, by kiedykolwiek mog艂a znikn膮膰. Rzeka by艂a wieczna.

Patrzenie na co艣 wiecznego przynosi艂o ulg臋. Odbiera艂o pierwszy b贸l tego ciernia, kt贸ry utkwi艂 w sercu.

- Nie wiem, czy w og贸le was zobaczyli - zwr贸ci艂 si臋 Anastas do Antonii. Zrozumia艂a, 偶e m贸wi艂 do niej ju偶 od jakiego艣 czasu, a ona tego nie s艂ysza艂a. - W pierwszej chwili zapanowa艂 chaos, wszyscy tylko krzyczeli. Nie potrafili艣my my艣le膰 jasno. A potem po­jawi艂o si臋 kilku stra偶nik贸w. 呕o艂nierze chcieli pochwy­ci膰 Judina, to by艂o najzupe艂niej oczywiste. On za艣 na­wet nie walczy艂. Tylko si臋 modli艂. Zak艂uli go, ot, tak. Kati tak strasznie krzycza艂a, 偶e ma艂o jej nie udusi艂em, chc膮c zmusi膰 do milczenia. Ale to ona poprowadzi艂a mnie przez las. Uciekli艣my przez bagna. Moczar贸w jest tu wi臋cej, Antonio. By艂em pewien, 偶e utoniemy. Tak jak ma艂o brakowa艂o, a sta艂oby si臋 z tob膮.

Wypu艣ci艂 powietrze z p艂uc.

- Ja znam mokrad艂a - kr贸tko oznajmi艂a Kati.

A potem ukry艂a twarz na piersi ch艂opaka. Na pew­no ogromnie ci臋偶ko jej by艂o s艂ucha膰 opowie艣ci Anastasa o 艣mierci ojca.

- Na moczarach byli艣my bezpieczni przed 偶o艂nie­rzami - z ci臋偶kim sercem rzek艂 Anastas.

Jego spojrzenie m贸wi艂o wi臋cej. Antonia zrozumia­艂a, 偶e wielu rzeczy nie m贸g艂 powiedzie膰 w czasie, gdy s艂ucha艂a go Kati. Przynajmniej na razie.

- My艣l臋, 偶e mama usz艂a z 偶yciem - odezwa艂a si臋 Kati. Powiedzia艂a to beznami臋tnie, bez 偶adnych uczu膰. - Pr臋dzej czy p贸藕niej by tam przysz艂a. Jedynie na bagnach mogli艣my czu膰 si臋 bezpieczni. Nikt inny nie odwa偶y si臋 zapu艣ci膰 na moczary. Nikt inny nie zna ich tak, jak my je znamy.

- Liczyli艣my si臋 z tym, 偶e najpierw odnajd膮 Jumal臋 - powiedzia艂 Anastas, odchrz膮kn膮wszy. - Chyba zdo艂ali j膮 ukry膰, nim 偶o艂nierze zaatakowali. Nie mog­li pozwoli膰, by j膮 znale藕li.

- Ja j膮 znalaz艂am - o艣wiadczy艂a Antonia. Teraz r贸wnie偶 Kati wbi艂a w ni膮 wzrok. Antonia czu艂a si臋 jak martwa.

- Zabi艂am ni膮 stra偶nika - powiedzia艂a. - On chcia艂 zabi膰 Grigorija. I zabi艂 go. To by艂o takie bezsensowne...

- Ty... zabi艂a艣... stra偶nika? - spyta艂a Kati. - Pos膮偶­kiem Jumali?

- Niczego innego nie mog艂am u偶y膰 - odpar艂a An­tonia. - Uczyni艂aby艣 to samo, gdyby kto艣 na twoich oczach pr贸bowa艂 u艣mierci膰 Anastasa. Nie mia艂am w czym wybiera膰, do diab艂a!

Anastas tylko kr臋ci艂 g艂ow膮.

Kati mia艂a o wiele powa偶niejsz膮 min臋.

- Oni odgadn膮, 偶e to ty - stwierdzi艂a. - Zbezcze艣ci­艂a艣 Jumal臋. B臋d膮 ci臋 szuka膰, dop贸ki ci臋 nie odnajd膮. Nikogo nie s艂ysza艂a艣?

Antonia pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Przed waszym nadej艣ciem nikogo. Kati l臋kliwie rozejrza艂a si臋 w ciemno艣ci, lecz nie by艂o wida膰 nic poza chyl膮c膮 si臋 traw膮 i niskimi zaro艣­lami wierzby przed wej艣ciem do lasu.

- My te偶 nikogo nie s艂yszeli艣my - rzek艂 Anastas. - Kati wiedzia艂a, jak doj艣膰 do Obu. Stwierdzili艣my, 偶e musimy dotrze膰 na p贸艂noc, w taki czy inny spos贸b znale藕膰 statek, kt贸ry nas tam zabierze.

- Ja my艣la艂am jedynie o przej艣ciu przez rzek臋 - westchn臋艂a Antonia.

Kati nie powiedzia艂a jej nic, o czym wcze艣niej sa­ma by nie pomy艣la艂a. Do tej pory jednak tak napraw­d臋 si臋 nie ba艂a. Dopiero teraz poczu艂a prawdziwy strach. Teraz Antonii zacz臋艂o si臋 wydawa膰, 偶e w lesie dostrzega ca艂e hordy ludzi w czerwonych p艂aszczach. Wszyscy szukali tylko jej. Wszyscy otrzymali rozkaz, by j膮 zabi膰. To ona by艂a t膮 obc膮, kt贸ra o艣mieli艂a si臋 zniewa偶y膰 Jumal臋.

Antonia przypomnia艂a sobie jeszcze, jak Kati i Glikeria m贸wi艂y, 偶e ona i Grigorij stan膮 si臋 cz臋艣ci膮 histo­rii ludu Konda. Do tej pory nie bardzo w to wierzy艂a.

Teraz zrozumia艂a, 偶e oni nie zapomn膮 偶adnego z nich. To, co si臋 sta艂o, zapami臋taj膮 jako najstrasz­niejsze 艣wi臋tokradztwo w ca艂ej ich historii. Antonia zabi艂a, u偶ywaj膮c bogini jako broni...

- Po drugiej stronie te偶 nie by艂aby艣 bezpieczna. Wie艣ci rozchodz膮 si臋 tutaj lotem b艂yskawicy - powie­dzia艂a Kati.

W jej g艂osie s艂ycha膰 by艂o zm臋czenie, lecz r贸wnie偶 strach. Antoni臋 przeszy艂o wra偶enie, 偶e to jej Kati tak si臋 boi. Niemal bardziej ni偶 prze艣ladowc贸w, kt贸rzy musieli si臋 gdzie艣 kry膰.

- Nasi ludzie mieszkaj膮 r贸wnie偶 na drugim brze­gu. Jest nas te偶 troch臋 na zach贸d od Uralu. Musisz je­cha膰 daleko, Antonio, by przed nimi umkn膮膰. Bardzo daleko. I oni na pewno wiedz膮 o tobie wszystko. Ta­kie rzeczy pr臋dko si臋 roznosz膮.

Antonia w to nie w膮tpi艂a. Nie mog艂a si臋 jednak poddawa膰. Musia艂a i艣膰 naprz贸d.

- Zechcecie zabra膰 mnie ze sob膮? - spyta艂a.

- Dobry Bo偶e! - krzykn膮艂 Anastas. - C贸偶 to zno­wu za pytanie? Ma艂o si臋 nie rozp艂aka艂em, widz膮c, 偶e ci臋 odnale藕li艣my, a ty jeszcze pytasz, czy ci臋 ze sob膮 zabierzemy! My艣lisz, 偶e mogliby艣my ci臋 tu zostawi膰? Zostawi膰 ca艂kiem sam膮? W takim razie nie znasz mnie tak dobrze, jak mi si臋 wydawa艂o! Gniewasz mnie, kobieto!

- S艂ysza艂e艣, co powiedzia艂a Kati - zaprotestowa艂a Antonia. - Trzeba si臋 liczy膰 z tym, 偶e mnie szukaj膮. Przebywanie ze mn膮 mo偶e wam zaszkodzi膰.

Anastas tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮 i zmierzwi艂 Antonii w艂osy.

- Od tego, co si臋 sta艂o, chyba ju偶 zupe艂nie ci si臋 po­miesza艂o. Nie pojmuj臋, jak w og贸le mo偶esz tak my艣le膰! Jeste艣 dla mnie jak siostra, nie rozumiesz? Ty i Kati je­ste艣cie jedyn膮 rodzin膮, jak膮 mam. A rodziny nie pozo­stawia si臋 na pewn膮 艣mier膰. - Wykrzywi艂 si臋 w gryma­sie, kt贸ry mia艂 przypomina膰 u艣miech. - Wygl膮da te偶 na to, Antonio, 偶e twojej sp贸dnicy uczepi艂 si臋 jaki艣 anio艂 str贸偶. W ci膮gu ostatnich dni kilkakrotnie by艂a艣 ju偶 bli­ska 艣mierci, lecz si臋 wyrwa艂a艣 z jej szpon贸w... Niem膮­drze z naszej strony by艂oby tego nie dostrzega膰. Mo偶e i na nas skapnie co艣 z twojego szcz臋艣cia? Przyda nam si臋 ca艂e to szcz臋艣cie, na jakie tylko mo偶emy liczy膰.

- Na Boga, mam nadziej臋, 偶e wy si臋 tym nie zara­zicie - twardo odpar艂a Antonia. - Nie wysz艂am z te­go bez szkody, Anastas. W tym lesie pozostawi艂am to, co mia艂o dla mnie najwi臋ksz膮 warto艣膰. Nie nazwa­艂abym tego szcz臋艣ciem. Owszem, 偶yj臋, lecz by膰 mo­偶e lepiej by by艂o, gdybym umar艂a.

- Chyba o tym nie my艣la艂a艣? - spyta艂 Anastas prze­ra偶ony.

- Oczywi艣cie, 偶e my艣la艂am - odpar艂a Antonia po pro­sta - Ale nie mog艂am si臋 na to zdoby膰. Nie jestem taka.

Wyj臋艂a n贸偶 spod sp贸dnicy i poda艂a go ch艂opakowi r臋koje艣ci膮 do przodu.

- Mo偶esz go teraz wzi膮膰. Ty najlepiej b臋dziesz wiedzia艂, jak go u偶y膰, Anastas. Ale p贸藕niej, gdy ujdzie­my z tego z 偶yciem, chc臋, by艣 mi go zwr贸ci艂.

- Sk膮d go masz? - spyta艂 Anastas, kt贸ry tego nie zrozumia艂, a przynajmniej nie od razu. Poj膮艂 wszyst­ko dopiero, gdy ujrza艂 wyraz jej twarzy i us艂ysza艂 s艂o­wa, jakie wypowiedzia艂a:

- Odebra艂am go stra偶nikowi przy skrzyni Jumali. Anastas wi臋cej nie pyta艂. Ale wzi膮艂 n贸偶.

- Nas te偶 b臋d膮 szuka膰 - stwierdzi艂a Kati. Najwyra藕­niej n贸偶 nie obchodzi艂 jej ani troch臋. - Odkryj膮, 偶e by­li艣my na bagnach. Mogli艣my tam zaczeka膰. Ale ja b艂aga­艂am Anastasa, 偶eby mnie st膮d zabra艂. 呕eby zabra艂 mnie z Konda. Oni zrozumiej膮, 偶e uciekli艣my. Jestem w ich oczach odszczepie艅cem, a to r贸wnie偶 nale偶y kara膰.

- W ci膮gu tych lat musia艂o by膰 wi臋cej takich, kt贸rzy uciekli od tej wiary - powiedzia艂a Antonia zamy艣lona. - I nie m贸w mi, 偶e wszystkich odszukano i ukarano.

Kati pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie wszystkich. Jedynie tych, kt贸rzy byli wa偶ni. Takich, kt贸rzy co艣 znaczyli. A ja jestem c贸rk膮 szama­na - oznajmi艂a, podnosz膮c g艂ow臋.

W jej g艂osie kry艂a si臋 duma. Fakt, i偶 jest c贸rk膮 sza­mana, przydawa艂 jej godno艣ci. Czyni艂 z niej osob臋, odr贸偶niaj膮c膮 si臋 od pozosta艂ych.

- Tat臋 zabito - ci膮gn臋艂a Kati. - Jumala jedna wie, gdzie mo偶e by膰 mama. W ka偶dym razie ju偶 nied艂ugo b臋dzie za stara, 偶eby mie膰 wi臋cej dzieci. Zreszt膮 to i tak nie by艂yby dzieci taty. Pozosta艂am jedynie ja. Je­stem c贸rk膮 szamana. To oczywiste, 偶e b臋d膮 mnie szu­ka膰. Jestem jedyn膮, kt贸ra mo偶e zapewni膰 przysz艂o艣膰 tej wa偶nej ga艂臋zi rodu.

Kati zanios艂a si臋 chichotem, Anastas g艂adzi艂 j膮 po w艂osach. Pr贸bowa艂 j膮 uspokoi膰. Wzrokiem b艂aga艂 An­toni臋 o milczenie. Pro艣b臋 t臋 wcale nietrudno by艂o spe艂ni膰. Antonia by艂a zbyt wstrz膮艣ni臋ta, by powie­dzie膰 co艣 wi臋cej. Przez g艂ow臋 przelecia艂o jej tylko, 偶e jak najpr臋dzej powinni wyj艣膰 z tych las贸w.

Musz膮 znale藕膰 Ob, dosta膰 si臋 na jak膮艣 艂贸d藕, na kt贸­rej ludzie zgodz膮 si臋 ich zabra膰. I pop艂yn膮膰 na p贸艂­noc, uciec przez g贸ry. Pozwoli膰, by jak najwi臋kszy obszar oddziela艂 ich od ludu Konda.

Dla dobra Kati.

Innego wyj艣cia nie by艂o. Antonia powa偶nie si臋 ju偶 ba艂a o stan umys艂u dziewczyny.

- Jestem c贸rk膮 szamana - mrukn臋艂a Kati i zasn臋艂a w ramionach Anastasa.

Zapad艂a wielka cisza. W niebie odbija艂a si臋 niesko艅czono艣膰. Anastas upewni艂 si臋, czy Kati naprawd臋 艣pi. Teraz m贸g艂 m贸wi膰.

- 艢mier膰 Judina by艂a dla niej strasznym wstrz膮sem - powiedzia艂 cichym przygn臋bionym g艂osem.

- Bez wzgl臋du na to, kim w og贸le by艂, to przecie偶 jej ojciec - przypomnia艂a Antonia. - Nie ma si臋 cze­mu dziwi膰.

- Wiesz, Antonio, na bagnach by艂 skarbiec. - Anastas przeskakiwa艂 z tematu na temat. - Taki dom z drewnianych bali. B贸g jeden wie, sk膮d je wzi臋li. Ani na bagnach, ani w okolicy nie ma takich drzew.

Z czu艂o艣ci膮 popatrzy艂 na Kati. Delikatnie przeci膮g­n膮艂 palcem po czole dziewczyny. Antonia zrozumia­艂a, 偶e bez wzgl臋du na to, co prze偶y艂 z Kati na ba­gnach, jego mi艂o艣膰 do niej ani troch臋 nie przygas艂a.

Anastas mia艂 w sobie tyle dobra. Tak wiele ciep艂a.

- To zupe艂ne szale艅stwo! - podj膮艂. - Sta艂y tam naczy­nia pe艂ne monet. Niekt贸re stare jak diabli. Widzia艂em monety pochodz膮ce jeszcze ze staro偶ytnego Rzymu. Na wielu z nich widnia艂y podobizny w艂adc贸w, kt贸rzy ju偶 dawno obr贸cili si臋 w proch. By艂 tam zbi贸r klejno­t贸w, jakiego nie jeste艣 w stanie nawet sobie wyobrazi膰, Antonio! Bransolety, naszyjniki i pier艣cienie. Srebro w takich ilo艣ciach, 偶e biedaka mog艂o wprost k艂u膰 w oczy. I do艣膰 z艂ota, by ka偶demu carskiemu poborcy danin zakr臋ci艂o si臋 w g艂owie. Ca艂y by si臋 za艣lini艂 na ten widok. Pozbawili cara i ko艣ci贸艂 przeogromnych bo­gactw. Chocia偶 to i tak bez znaczenia, te skarby i tak przepad艂yby na wojny albo na budow臋 ko艣cio艂贸w. Ale, doprawdy, to szale艅stwo, taki widok! Tyle skarb贸w zgromadzonych i ukrytych na moczarach. Tam by艂y ca艂e masy futer, niekt贸re zniszczy艂a ju偶 wilgo膰 i prze­chowywanie w stosach si臋gaj膮cych dachu nie wiadomo ju偶 jak d艂ugo. To zakrawa艂o na ob艂臋d, Antonio! Kati powiedzia艂a, 偶e u偶ywanie skarb贸w Jumali to 艣wi臋to­kradztwo. One bowiem s膮 w艂asno艣ci膮 bogini. Jedynie w najwi臋kszej potrzebie mo偶na z nich skorzysta膰. Je­dynie w najczarniejszej godzinie bogini mo偶e pom贸c swemu ludowi w tak konkretny spos贸b.

Anastas urwa艂 na chwil臋. Zasch艂o mu w ustach.

- To mnie przerazi艂o, Antonio. Wystraszy艂o nie­mal do szale艅stwa. Wyznawc贸w Jumali musi by膰 wie­lu. To s膮 zwykli ludzie, nie ma w艣r贸d nich wielu bo­gaczy, kt贸rzy mog膮 zapewni膰 Jumali takie skarby. Zreszt膮 bogacze by tego nie zrobili. To ubodzy odda­j膮 wszystko, co maj膮 najcenniejszego. Bogaci nigdy nie ofiaruj膮 tego, co najlepsze.

Ura偶ony nabra艂 powietrza.

- Tym ludziom, ludowi Jumali, bardzo przyda艂yby si臋 te skarby. Lecz oni ch臋tnie 艣ci膮gn膮 ostatni膮 koszul臋 z grzbietu i oddadz膮 j膮 pos膮gowi. Modl膮 si臋, wierz膮c, 偶e maj膮 w niej ochron臋, a to takie okropne k艂amstwo, An­tonio, 偶e robi mi si臋 od niego niedobrze! Ci tak zwani szamani musz膮 o tym wiedzie膰, a wobec tego z ich stro­ny to potworne oszustwo. Oni oszukuj膮 lud. Wyzysku­j膮 go. Nie s膮 bodaj o w艂os lepsi od cara, od w艂a艣cicieli ziemskich i od ko艣cio艂a. Wysysaj膮 krew najubo偶szych. Kupuj膮 sobie w艂adz臋 za garstk臋 wiary. Nie ma na to s艂贸w. Po prostu nie znajduj臋 s艂贸w, by to nazwa膰!

- Musisz da膰 Kati do艣膰 czasu - stwierdzi艂a Antonia niemal z czu艂o艣ci膮.

U艣piona Kati wygl膮da艂a tak m艂odo i bezbronnie. Twarz mia艂a tak膮 czyst膮, jak gdyby niczego jeszcze nie do艣wiadczy艂a. Ale wra偶enie mo偶e mami膰, Anto­nia doskonale zdawa艂a sobie z tego spraw臋.

Anastas kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Na mokrad艂ach prze偶y艂a ci臋偶kie chwile. W jed­nej chwili kl臋cza艂a przede mn膮, b艂agaj膮c, bym j膮 st膮d zabra艂, tak daleko, by nikt nigdy jej nie odnalaz艂. W nast臋pnej za艣 m贸wi艂a, 偶e jest jedynym potomkiem szamana w prostej linii. M贸wi艂a o tym, 偶e jej dzieci tak偶e b臋d膮 szamanami. Wyrosn膮 na wa偶nych ludzi, posiadaj膮cych w艂adz臋. Zmrozi艂a mnie tymi s艂owami. Wystraszy艂em si臋 tak, 偶e z臋by mi dzwoni艂y.

- Tak j膮 wychowano - stwierdzi艂a Antonia. - To nie jej wina. Kati nie zna艂a innego 偶ycia, zanim przy­by艂a do nas. Tam by艂a inna, pami臋tasz?

Anastas zn贸w kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Stanie si臋 na powr贸t tak膮 dziewczyn膮 - obieca艂. - Si­艂膮 zaci膮gn膮艂em j膮 do 艂odzi, m贸wi艂em ci o tym? Musieli艣my wsi膮艣膰 do p艂askodennej 艂odzi i, odpychaj膮c si臋 wio­s艂em od dna, przep艂yn膮膰 przez ostatni odcinek dziel膮cy nas od skarbca Jumali. Oni nigdy nie zdaj膮 si臋 na przy­padek Doskonale wiedzieli, gdzie powinni wystawi膰 bo­gini o艂tarz. Kati si臋 boi, 偶e nas znajd膮. Boi si臋 te偶 my艣li, 偶e w og贸le jej nie szukaj膮 - ci膮gn膮艂 Anastas, odetchn膮w­szy g艂臋biej. Czule ko艂ysa艂 przy tym Kati w ramionach. Dziewczyna spa艂a, kompletnie wycie艅czona.

- Zabij臋 ich, zanim mi j膮 odbior膮! Antonia nie by艂a pewna, czy powinna go o to py­ta膰, lecz to by艂o nieuniknione.

- Czy ona us艂ysza艂a, co krzykn膮艂 Judin? Anastas przymkn膮艂 oczy.

- Nie chc臋 o tym my艣le膰 - szepn膮艂. - To budzi we mnie strach. Wol臋 wierzy膰, i偶 wiedzia艂, 偶e Kati st膮d odejdzie. Inaczej musia艂bym my艣le膰, 偶e umrze...

- Albo 偶e nie mo偶e mie膰 dzieci - powiedzia艂a An­tonia.

- To r贸wnie偶 przykra dla niej my艣l.

- Dla Kati? - zdziwi艂a si臋 Antonia. Anastas nic na to nie powiedzia艂. Pewnie nie chcia艂, by mu o tym przypominano.

- Chyba nie mog艂a tego nie s艂ysze膰 - westchn膮艂 Anastas ci臋偶ko. - S膮dzisz, 偶e ona o tym nie my艣li? Ale ze mn膮 nie rozmawia艂a, a ja nie 艣miem naciska膰. Przy­puszczam jednak, 偶e jej strach w du偶ej mierze wyni­ka w艂a艣nie z tego powodu.

D艂ugo patrzy艂 na gwiazdy. Mo偶e i on rozmy艣la艂 o zwi膮zanych z nimi legendach. Mo偶e i on wspomi­na艂 wielu dalekich greckich bog贸w. Zastanawia艂 si臋, czy byli r贸wnie przera偶aj膮cy dla ludzi, kt贸rzy w nich wierzyli albo nie wierzyli.

Do tej pory te mity jawi艂y si臋 tylko jako pi臋kne hi­storie, w艂a艣ciwie ba艣nie, lecz zawarta by艂a w nich r贸w­nie偶 艣mier膰, gwa艂t i przemoc wprost trudne do poj臋cia.

Mo偶e w swoim czasie ci bogowie byli r贸wnie prze­ra偶aj膮cy, jak teraz dla nich Jumala.

- Zabior臋 j膮 st膮d! - o艣wiadczy艂 Anastas. - Nawet gdyby mia艂a to by膰 ostatnia rzecz, jakiej dokonam.

I zn贸w na d艂u偶sz膮 chwil臋 zapad艂a cisza, wype艂nio­na jedynie szumem rzeki i lekkimi podmuchami wiatru.

Ani Antonia, ani Anastas nie mogli zasn膮膰.

- Grigorij prosi艂, 偶ebym wraca艂a do domu - powie­dzia艂a w ko艅cu Antonia. - Przed 艣mierci膮 prosi艂, 偶e­bym wraca艂a do Archangielska.

Anastas czeka艂 na dalsze s艂owa, lecz do powiedze­nia nie by艂o ju偶 nic wi臋cej.

- Chcesz tam wraca膰? - spyta艂.

- Czy chc臋? - za艣mia艂a si臋 Antonia g艂ucho. - C贸偶 tam po mnie? S膮dzisz, 偶e przyjm膮 mnie z otwartymi ramionami? Kamieniami wyp臋dziliby mnie z miasta. To, co uczyni艂am wtedy, Anastas, jest r贸wnie niewy­baczalne, jak to, co robi Kati, uciekaj膮c od swego ple­mienia. W moim 艣wiecie jestem tak samo wykl臋ta jak ona w swoim. Doprawdy, w towarzystwie dziwnych kobiet si臋 obracasz, m贸j ch艂opcze!

- Masz przecie偶 c贸reczk臋...

O tym Antonia wiedzia艂a.

Nigdy nawet na moment nie zapomnia艂a o Oldze.

Grigorij chyba te偶 ca艂y czas o niej pami臋ta艂. Anto­nia dopiero teraz zaczyna艂a to rozumie膰. Bali si臋 obo­je, by zanadto nie wdziera膰 si臋 w 偶ycie drugiego, tak bardzo obawiali si臋 popsu膰 to, co ich 艂膮czy艂o. Nie mogli wi臋c o tym rozmawia膰. Nie mogli zwierza膰 si臋 z t臋sknot, kt贸re oboje musia艂y dr臋czy膰.

Wystarcza艂o, 偶e si臋 kochaj膮. 呕e mog膮 by膰 razem. Przynajmniej przez jaki艣 czas.

Zaznali szcz臋艣cia, jakie si臋 rzadko spotyka.

Oboje jednak wiele musieli po艣wi臋ci膰 po drodze do niego. Oboje ukrywali t臋sknoty.

- Nie wiem, czy mam jeszcze jakiekolwiek prawa do Olgi - powiedzia艂a cicho Antonia. - Mojej ma艂ej c贸reczce niepotrzebna taka matka jak ja...

Anastas nic nie powiedzia艂. Antonia niezmiernie si臋 z tego cieszy艂a. Nie chcia艂a s艂ucha膰 niczyich opi­nii. Niepotrzebne jej by艂y s艂owa pociechy.

- Ty te偶 powinna艣 teraz zasn膮膰, Antonio - powie­dzia艂 ch艂opak. - Jutro znajdziemy Ob. Kati twierdzi­艂a, 偶e nie mo偶e by膰 daleko st膮d. Mo偶e ju偶 jutro do­trzemy do wielkiej rzeki.

Antonia westchn臋艂a. U艂o偶y艂a si臋 w trawie. Noc sta­艂a si臋 odrobin臋 ch艂odniejsza, ale ona nie marz艂a, nie tak naprawd臋. Dziwne, jak cz艂owiek pr臋dko si臋 do wszystkiego przyzwyczaja, przebieg艂o jej przez g艂ow臋.

Zasn臋艂a.

To by艂 r贸wnie偶 pewien rodzaj ucieczki.

Wstali w deszczu. Antonia ledwie powstrzyma艂a si臋 od 艣miechu. Wszyscy troje wygl膮dali jak na wp贸艂 utopione koci臋ta. Niebo wprost wylewa艂o na nich wod臋, siek艂o ich strugami deszczu, mocnego deszczu g艂o艣no b臋bni膮cego w li艣cie.

- Do lasu! Anastas wprost zagna艂 je na skraj lasu pod korony drzew.

Antonia ca艂y czas si臋 艣mia艂a.

Kati mia艂a 艂zy tu偶 pod powiekami. Wargi jej dr偶a艂y, a w przemoczonej sukni trz臋s艂a si臋 z zimna. We艂na ch艂o­n臋艂a wod臋, nie zapewnia艂a teraz ani odrobiny ciep艂a.

Pod koronami drzew na po艂y w ukryciu Antonia pomog艂a jej podci膮gn膮膰 sukni臋. Krajk臋 tak mocno za­wi膮za艂y w pasie, 偶eby zdo艂a艂a przytrzyma膰 doln膮 kra­w臋d藕 sukni.

Kati g艂adzi艂a delikatn膮 we艂nian膮 materi臋. P艂aka艂a za t膮 sukienk膮.

- Tyle pokole艅 przede mn膮 - 艂ka艂a. - I wszystkie potrafi艂y tak pi臋knie si臋 z ni膮 obchodzi膰. Wszystkie mog艂y dalej przekaza膰 j膮 swoim c贸rkom. Tak by艂o, dop贸ki ja jej nie dosta艂am...

- Ty r贸wnie偶 b臋dziesz mog艂a da膰 j膮 c贸rce - powie­dzia艂a Antonia przygn臋biona. - Mo偶e sukienka tro­ch臋 si臋 zbiegnie, ale miejmy nadziej臋, 偶e twoja c贸rka b臋dzie szczup艂a i wiotka na tyle, by mimo wszystko mog艂a j膮 nosi膰...

Kati nie zdoby艂a si臋 na u艣miech. Ca艂y czas tylko p艂aka艂a.

Deszcz nie ustawa艂. Nie mogli sta膰 tutaj i czeka膰, a偶 przestanie pada膰. Musieli i艣膰 dalej. Musieli rusza膰 naprz贸d, pomimo i偶 Kati p艂aka艂a.

Anastas obj膮艂 j膮 mocno i niemal poni贸s艂.

Antonia sz艂a przodem. Sporo czasu zabiera艂o im przedzieranie si臋 przez zaro艣la, unikanie czepliwych ga艂臋zi, kt贸rych prawie si臋 nie widzia艂o. Nie by艂a to przyjemna w臋dr贸wka, wszystko by艂o mokre i ci臋偶kie. Sp贸dnica lepi艂a si臋 Toni do n贸g, za ka偶dym krokiem mocno o nie uderzaj膮c. Cienka bluzka r贸wnie偶 prze­mok艂a na wskro艣. Antonia musia艂a i艣膰 szybko, 偶eby utrzyma膰 ciep艂o, lecz ca艂y czas si臋 ba艂a, 偶eby tempo nie by艂o zbyt szybkie dla Kati.

Na dodatek buty wcale nie zrobi艂y si臋 wygodniejsze. Mia艂a wra偶enie, 偶e w ka偶dym z nich p艂ynie oddzielna rzeka. Antonia popatrzy艂a na nie z 偶alem. By艂a tak dumna z tych but贸w do konnej jazdy, mi臋ciutkich jak r臋kawiczka, uszytych na miar臋 dla niej, zapewne z mi­艂o艣ci膮, przez cz艂owieka, kt贸ry tak samo kocha艂 konie jak ona.

Dosz艂a do wniosku, 偶e nigdy nie odzyskaj膮 dawnej 艣wietno艣ci.

W nast臋pnej chwili przez g艂ow臋 przelecia艂o jej, 偶e to przecie偶 nie jest takie wa偶ne. Najwa偶niejsze, by podeszwy wytrzyma艂y, dop贸ki oni st膮d nie odejd膮.

Buty jeszcze b臋dzie mog艂a sobie p贸藕niej kupi膰, je­艣li w og贸le zdo艂a ocali膰 偶ycie.

W臋drowali niemal przez ca艂y dzie艅. Posuwali si臋 znacznie wolniej ni偶 wtedy, gdy Antonia sz艂a sama, lecz ani razu si臋 nie poskar偶y艂a. Bez nich czu艂aby si臋 taka samotna. Cieszy艂a si臋, 偶e Kati i Anastas s膮 ra­zem z ni膮.

Z trudem szli przez las. Niewiele znale藕li do jedze­nia. Od czasu do czasu tylko schodzili do rzeki, 偶eby si臋 napi膰. By艂 jasny dzie艅 i musieli zachowa膰 ostro偶no艣膰.

Byli akurat przy brzegu, kiedy Antonia uzna艂a, 偶e daleko w przodzie rzeka przed nimi wygl膮da jako艣 inaczej. Pobieg艂a wzd艂u偶 brzegu. Nie zwraca艂a uwagi na to, 偶e Anastas za ni膮 wo艂a. Zapomnia艂a o wszel­kiej ostro偶no艣ci, nie czu艂a ju偶, jak 藕le si臋 biega w tych butach.

Kiedy dotar艂a w upatrzone miejsce, osun臋艂a si臋 na kolana. Bardziej mokra i tak ju偶 by膰 nie mog艂a. Siedzia艂a w rzece po pas w wodzie i pluska艂a si臋 jak dziecko. Deszcz wci膮偶 la艂 si臋 z nieba. W艂osy oblepi艂y Antonii g艂ow臋 jak czarny czepiec.

- Znale藕li艣my Ob! - krzykn臋艂a do Anastasa, kt贸ry zbli偶a艂 si臋, d藕wigaj膮c Kati.

Przed ni膮 rzeka, wzd艂u偶 kt贸rej w臋drowali, wpada­艂a do innej, jeszcze wi臋kszej, jeszcze szerszej, p艂yn膮­cej jeszcze bardziej leniwie. Antonia j膮 pozna艂a. Wi­dzia艂a j膮 ju偶 wcze艣niej.

Znale藕li Ob.

15

W臋drowali wzd艂u偶 wielkiej rzeki a偶 do wieczora. Antonia sz艂a tu偶 przy brzegu, buty za艣 nios艂a w r臋ce. Lepiej by艂o i艣膰 na bosaka po mi臋kkim rzecznym pia­sku, ani偶eli wciska膰 stopy w ciasne buty.

Kati trzeba by艂o nie艣膰, i to na d艂ugich odcinkach. Antonia nie mog艂a poj膮膰, sk膮d Anastas czerpie si艂y. Przecie偶 ju偶 od kilku dni w臋drowali, nie jedz膮c nic po­rz膮dnego. Skutki stawa艂y si臋 widoczne u wszystkich. Kati nigdy dot膮d nie prze偶y艂a niczego podobnego. By­艂a przecie偶 c贸rk膮 szamana, zawsze co艣 dla niej zosta­wa艂o. Nawet w贸wczas, gdy brakowa艂o jedzenia dla jej ludu. Ta sytuacja by艂a dla niej najzupe艂niej nowa.

Gdy si臋 艣ciemni艂o, Anastas zostawi艂 kobiety, by odpocz臋艂y, sam za艣 ruszy艂 dalej brzegiem. Chcia艂 sprawdzi膰, co jest przed nimi. Po ciemku m贸g艂 to zro­bi膰, nie nara偶aj膮c si臋 na niebezpiecze艅stwo, 偶e kto艣 go zobaczy.

- Wydaje mi si臋, 偶e wszyscy umrzemy - wyrwa艂o si臋 naraz Kati. Le偶a艂a na plecach w mokrej trawie, oczy mia艂a zamkni臋te. - Nie powinni艣my byli odcho­dzi膰. Na moczarach byli艣my bezpieczni. Nie powin­ni艣my byli odchodzi膰...

- Nie wolno traci膰 odwagi - powiedzia艂a jej Anto­nia, cho膰 i jej daleko by艂o do pogody ducha. - Dotar­li艣my do Obu, prawda? Wszyscy troje 偶yjemy. Nie zauwa偶yli艣my nikogo, kto by szed艂 naszym 艣ladem, no i przez ca艂y czas mamy wod臋...

Kati 艣mia艂a si臋 tak, 偶e a偶 dosta艂a czkawki.

Antonia naprawd臋 zaczyna艂a si臋 o ni膮 ba膰. Mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e Kati niewiele wi臋cej zniesie. Nigdy nie powinna by艂a zosta膰 wystawiona na tak ci臋偶k膮 pr贸b臋. Pomimo najszczerszych ch臋ci Antonia nie po­trafi艂a sk艂ama膰 i zapewni膰 dziewczyn臋, 偶e najgorsze maj膮 ju偶 za sob膮. Nie 艣mia艂a w to wierzy膰. Od Zato­ki Obskiej wci膮偶 dzieli艂y ich jeszcze tygodnie tu艂acz­ki, w dodatku tygodnie 偶eglugi. A przecie偶 nie wie­dzieli, czy kiedykolwiek znajd膮 jak膮艣 艂贸d藕.

Nie potrafi艂a pocieszy膰 Kati 偶adnymi k艂amstwami ani tym bardziej 偶adn膮 prawd膮.

Antonia milcza艂a wi臋c.

- Wiesz - odezwa艂a si臋 Kati, szeroko otwieraj膮c oczy. Niebo przesta艂o ju偶 p艂aka膰, lecz wszystko do­oko艂a by艂o mokre. W艣r贸d ciemno艣ci lekko 艣wieci艂y gwiazdy. - Wiesz, odk膮d sko艅czy艂am dwana艣cie lat, pr贸bowali mnie nak艂oni膰, 偶ebym wywi膮za艂a si臋 ze swoich obowi膮zk贸w wobec rodu. Sprowadzali do mnie m艂odych m臋偶czyzn z rodziny. Kolejno, jeden po drugim, musieli udowadnia膰 swoj膮 m臋sko艣膰. Nie liczy艂o si臋, czy ich lubi臋, czy nie. Ojciec po prostu wybiera艂 najlepszych. Najm膮drzejszych, najsilniej­szych, najsprawniejszych. I najpi臋kniejszych. Ze wszystkich rod贸w, kt贸re mia艂y jak膮艣 warto艣膰. Wszystkich syn贸w z wtajemniczonych rod贸w. Wszystkich syn贸w, kt贸rzy ju偶 dojrzeli...

M贸wi艂a z p艂aczem, a Antonia mia艂a ogromn膮 ocho­t臋 poprosi膰 j膮, by zamilk艂a, lecz Kati nie da艂o si臋 ju偶 powstrzyma膰. Musia艂a to z siebie wyrzuci膰, zbyt d艂ugo ju偶 to w sobie nosi艂a. Krzywdzili j膮 w imi臋 Jumali, dla dobra rodu. Takie by艂o jej 偶yciowe zadanie.

- Mia艂am ich wszystkich - szepn臋艂a Kati, a w g艂o­sie s艂ycha膰 by艂o obrzydzenie. - Ka偶dego bez wyj膮tku. Niekt贸rzy byli jeszcze dzie膰mi. To nie wydawa艂o si臋 takie straszne, gdy sama by艂am dzieckiem. Potem zro­bi艂o si臋 wstr臋tne. Inni byli niemal starzy. Niekt贸rych nawet lubi艂am. Tak, niekt贸rych lubi艂am. A czasami robi艂am to ze z艂o艣ci. Z m臋偶czyznami, kt贸rych oni dla mnie nie wybrali. Tylko po to, by ich ukara膰. Ich al­bo sam膮 siebie. Kl臋ka艂am przed Jumal膮, modl膮c si臋, by w艂a艣nie tym razem pozwoli艂a mi sp艂odzi膰 dziec­ko. B艂aga艂am, aby sta艂o si臋 to z cz艂owiekiem, kt贸rego oni uznali za niegodnego. Dlatego nigdy nie zasz艂am w ci膮偶臋. Zosta艂am ukarana za swoj膮 nieodpowiedzial­no艣膰. Za swoje my艣li...

Antonia pog艂adzi艂a j膮 po w艂osach. Nie potrafi艂a nic powiedzie膰. Nie znajdywa艂a s艂贸w.

- Oni nie rezygnowali. A potem mama oznajmi艂a, 偶e moim przeznaczeniem jest obcy m臋偶czyzna. 呕e przeznaczono mi bezbo偶nika. 呕adnego z naszego lu­du nie da艂o si臋 tak nazwa膰. To mia艂 by膰 obcy, z ze­wn膮trz. Wysokiego rodu, ale z zewn膮trz. Anastas. On jest wysokiego rodu, prawda?

Antonia kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Anastas pochodzi ze szlachty, Kati. Wiele m贸g艂 osi膮gn膮膰, lecz los nie okaza艂 si臋 dla niego 艂agodny.

Nie mia艂a prawa ujawnia膰 niczego wi臋cej z 偶ycia Anastasa. Nawet przed Kati. Je艣li Anastas zechce, by si臋 dowiedzia艂a, mo偶e jej o wszystkim powiedzie膰 sam. Do tej pory na pewno si臋 to nie sta艂o, nie mieli na to czasu. Ta odrobina, jaka im by艂a dana, wype艂niona zosta艂a wi臋kszym dramatem, ani偶eli wielu lu­dzi do艣wiadcza podczas ca艂ego 偶ycia.

- Pewnego dnia on ci wszystko opowie, Kati - stwierdzi艂a Antonia. - B臋dziesz mia艂a dzieci wysokie­go rodu, moja kochana. W ich 偶y艂ach pop艂yn膮 krople b艂臋kitnej krwi.

Kati lekko si臋 u艣miecha艂a.

Antonia nigdy nie przypuszcza艂a, 偶e tak b臋dzie wy­chwala膰 kr贸lewsk膮 krew. Lecz Kati si臋 ucieszy艂a, a to w tej chwili by艂o najwa偶niejsze.

Tak wi臋c i ze szlachty mo偶e wynikn膮膰 co艣 dobrego.

Wr贸ci艂 Anastas, d藕wiga艂 ca艂e nar臋cze ubra艅. Szero­ko u艣miecha艂 si臋 do kobiet.

- Nie chcecie wierzy膰, 偶e umiem czarowa膰?

- Gdzie, u diab艂a, to wszystko znalaz艂e艣? - dopyty­wa艂a si臋 Antonia, wyci膮gaj膮c mu z r膮k sp贸dnice, kurt­ki i koszule. - Ukrad艂e艣 pranie biedakom?

Anastas wzruszy艂 ramionami.

- Nie wszystko wzi膮艂em od jednej osoby - usprawie­dliwia艂 si臋. - Te rzeczy nie s膮 zreszt膮 suche. Nie do poj臋­cia, 偶e ludzie wywieszaj膮 pranie w taki deszczowy dzie艅!

Antonia przewr贸ci艂a oczami.

- Tutaj s膮 ludzie? - spyta艂a Kati. Zn贸w si臋 ba艂a.

- Niedaleko st膮d - wyja艣ni艂 Anastas. - Nad brze­giem rzeki stoi kolonia chat. Jest te偶 kilka sp艂achet­k贸w ziemi, kt贸re wygl膮daj膮 na do艣膰 ubogie. Kilka nie­du偶ych 艂odzi, jaka艣 obora. Mieli te偶 konie. Ale ukra艣膰 ubrania to jedno, ukra艣膰 konie za艣 to zupe艂nie co in­nego. Na tyle nie jestem jeszcze z艂odziejem. Owszem, mam pewn膮 wpraw臋, ale chyba nigdy porz膮dnie nie opanuj臋 tego fachu.

Kati dr偶a艂a.

Anastas popatrzy艂 na Antoni臋.

- W dole widzia艂em wi臋cej 艣wiate艂, jak膮艣 wi臋ksz膮 miejscowo艣膰 po drugiej stronie rzeki. Wydaje mi si臋 te偶, 偶e widzia艂em 艣wiat艂a na 艂odzi. Na statku.

Antonia bezustannie prze艂yka艂a 艣lin臋. Mia艂a wra偶e­nie, 偶e sama to widzi. Widzia艂a ju偶 przecie偶 tyle stat­k贸w. Tyle razy ogl膮da艂a latarnie na masztach. Ci膮gn臋­艂o j膮 ku morzu.

Nie urodzi艂a si臋 do 偶ycia w g艂臋bi l膮du. Przycho­dz膮c na 艣wiat, poczu艂a w nosie zapach s艂onej wody...

Rzeka by艂a tu szeroka, pr膮d 艂agodny. P艂yn臋艂a leni­wie, tylko szeroko si臋 rozlewa艂a. Antoni臋, gdy si臋 w ni膮 wpatrywa艂a, ogarn膮艂 l臋k.

- Jest jaka艣 tratwa? - spyta艂a Anastasa.

- Musimy si臋 przeprawi膰 na drugi brzeg? - to odezwa­艂a si臋 Kati. Dziewczyna unios艂a g艂ow臋 znad podci膮gni臋­tych kolan. Popatrzy艂a na Anastasa, potem przenios艂a wzrok na Antoni臋 i z powrotem na ch艂opaka. - Musimy?

- Chyba nie odwa偶臋 si臋 i艣膰 do ludzi, kt贸rzy tu mieszkaj膮 - stwierdzi艂 Anastas. - Na 艣cianie jednej z ob贸r wyryta by艂a g臋艣.

- Nie, nie mo偶emy tam i艣膰 - stwierdzi艂a Kati bezna­mi臋tnie. - To nasi ludzie. Oni wiedz膮 o g臋si z br膮zu. Na pewno wi臋c wiedz膮 te偶 i o nas. Tam i艣膰 nie mo偶emy.

W jednej chwili prze艣ladowcy znale藕li si臋 tak blisko.

Antonia zn贸w zapatrzy艂a si臋 w rzek臋.

Nie mogli zosta膰 tu do jutra. Nie mogli tu by膰, kie­dy nadejdzie jasny dzie艅.

Do tego czasu ludzie odkryj膮 kradzie偶 ubra艅. Zro­zumiej膮, co to oznacza. B臋d膮 szuka膰. I przecie偶 zna­j膮 te lasy lepiej ni偶 obcy.

Nie mogli tu zosta膰.

- Umiesz p艂ywa膰, Antonio? - spyta艂 Anastas. - Wiem, 偶e Kati potrafi. To nasza jedyna szansa.

Antonia kiwn臋艂a g艂ow膮. Dawno ju偶 nie p艂ywa艂a, ale potrafi艂a porusza膰 si臋 w wodzie. Takich sztuk chyba si臋 nie zapomina? To troch臋 jak chodzenie.

- Ciemno jest - stwierdzi艂a Kati. Wyra藕nie by艂o wi­da膰, 偶e dziewczyna si臋 boi. - Pogubimy si臋. Do dru­giego brzegu tak daleko.

- Rzeczywi艣cie - przyzna艂 Anastas. - Daleko. Ale innej szansy nie mamy, najdro偶sza.

Obejmowa艂 j膮. Ukucn膮艂 przy niej i mocno j膮 tuli艂. Usi艂owa艂 przekaza膰 jej cho膰 troch臋 swojej si艂y i cho膰 troch臋 swego ciep艂a.

Antonia wci膮偶 nie rozumia艂a, sk膮d sam je czerpa艂. Wydawa艂o si臋, 偶e nic si臋 go nie ima.

- Nie chcesz odej艣膰 st膮d razem ze mn膮, Kati, najdro偶­sza moja? Nie chcesz, 偶eby艣my zacz臋li wszystko od no­wa, ju偶 razem? Daleko st膮d... b臋dziemy mieli dom, kt贸­ry b臋dzie nasz. Nasze dzieci. I nikt nigdy nie b臋dzie od nas 偶膮da艂 wi臋cej, ni偶 b臋dziemy w stanie z siebie da膰.

M贸wi艂 o wiele wi臋cej. Wypowiada艂 s艂owa o mi艂o艣ci i wi臋zi. S艂owa, kt贸rych Grigorij by膰 mo偶e nigdy nie powiedzia艂 Antonii, lecz kt贸re ca艂y czas mia艂 w g艂owie.

Antonia nie wiedzia艂a, 偶e Anastas potrafi tak prze­mawia膰. Nie podejrzewa艂a, 偶e potrafi wyczarowywa膰 takie czu艂e, pe艂ne mi艂o艣ci s艂owa niczym kwiaty.

Kati pozwoli艂a si臋 przekona膰.

- Musimy zdj膮膰 buty - o艣wiadczy艂 Anastas. - B臋d膮 nas wci膮ga膰 w g艂膮b. Wy by膰 mo偶e powinny艣cie zawi膮za膰 sp贸dnice ca艂kiem w pasie, tak 偶eby wam nie przeszka­dza艂y, nie zrobi艂y si臋 ci臋偶kie i nie utrudnia艂y ruch贸w.

- Strasznie zimno - powiedzia艂a Kati, ca艂a si臋 trz臋s膮c.

Antonia podnios艂a sp贸dnic臋 i mocno si臋 ni膮 obwi膮­za艂a. Zacisn臋艂a w臋z艂y szala, a偶 poczu艂a b贸l. Ale by艂a gotowa.

Zaraz te偶 pomog艂a Kati.

Dziewczyna nie przestawa艂a dr偶e膰. Trz臋s艂a si臋 tak, 偶e dzwoni艂y jej z臋by. Nie odrywa艂a oczu od czarnej rzeki.

Anastas zawin膮艂 ich buty w jedn膮 ze skradzionych koszul, podobnie post膮pi艂 偶 reszt膮 ubra艅. Zrobi艂 z nich t艂umoczek, zawi膮za艂 koszul臋 tak, by si臋 nie roz­wi膮za艂a, chocia偶 wiadomo by艂o, 偶e nabierze wody.

- Dam sobie z tym rad臋 - o艣wiadczy艂. Przymocowa艂 tobo艂ek do spodni chustk膮, kt贸r膮 nosi艂 w pasie.

- To powinno wystarczy膰, je艣li pr膮d nie oka偶e si臋 zbyt mocny.

Ale rzeka wydawa艂a si臋 tu spokojna. P艂yn臋艂a sen­nie i leniwie.

- Chyba na nic si臋 nie zda odk艂adanie tej chwili - stwierdzi艂a Antonia.

Wesz艂a do wody. Zadr偶a艂a.

Rzeka by艂a zimna, przynajmniej co do tego Kati mia艂a racj臋. M贸g艂 ich z艂apa膰 kurcz...

Ale nie by艂a to odpowiednia chwila, by o tym my­艣le膰. Anastas wiedzia艂, co m贸wi. Oboje zdawali sobie spraw臋 z tego, 偶e mia艂 racj臋. To ich jedyna szansa.

- B臋d臋 p艂yn膮膰 kawa艂ek przed wami - rzuci艂a Anto­nia przez rami臋. - Wy si臋 mo偶ecie trzyma膰 razem. Umiem dobrze p艂ywa膰. I nie tak 艂atwo p贸jd臋 na dno.

Ruszy艂a naprz贸d. Sz艂a przez wod臋, dop贸ki mog艂a. Po chwili r贸wne, delikatne piaszczyste dno zmieni艂o si臋 w gruby 偶wir i kamienie.

Nieprzyjemnie by艂o po nim chodzi膰. Antonia jed­nak postanowi艂a i艣膰 tak d艂ugo, jak si臋gnie dna nogami.

Gdy poczu艂a wod臋 na karku, musia艂a zacz膮膰 p艂y­n膮膰. Rzuci艂a si臋 w prz贸d i poczu艂a, jak woda j膮 uno­si. Jak gdyby w jednej chwili przesta艂a wa偶y膰.

Rzeka sama j膮 utrzymywa艂a na powierzchni.

Wystarczy艂o le偶e膰 i da膰 si臋 nie艣膰. P艂yn膮膰 i czu膰, 偶e nie trzeba si臋 wcale wysila膰.

Antonia usi艂owa艂a zerkn膮膰 do ty艂u, lecz nie zdo艂a艂a nigdzie dojrze膰 Anastasa i Kati. By艂o na to za ciemno.

Wydawa艂o jej si臋, 偶e s艂yszy ich g艂osy, a to znaczy艂o, 偶e przynajmniej tam s膮. Musieli zreszt膮 posuwa膰 si臋 mniej wi臋cej w tym samym kierunku, nikt nie zdo艂a艂by swobod­nie unosi膰 si臋 pod pr膮d. Przynajmniej to by艂o pewne.

Antonia poczu艂a, 偶e cia艂o jej sztywnieje, i zrozu­mia艂a, 偶e nie mo偶e jedynie pozwoli膰 d藕wiga膰 si臋 wo­dzie. Musia艂a p艂yn膮膰, musia艂a porz膮dnie macha膰 r臋­kami i troch臋 powalczy膰 z wod膮, nie mog艂a bezwol­nie poddawa膰 si臋 nurtowi.

Tak wprawdzie by艂o 艂atwiej, lecz mo偶e j膮 z艂apa膰 skurcz. Pr臋dzej czy p贸藕niej. I zamarznie na 艣mier膰.

A je艣li szcz臋艣cie przestanie jej sprzyja膰, to pr膮d m贸g艂 j膮 znie艣膰 na brzeg przy zabudowaniach, kt贸re Anastas okrad艂.

Antonia dostrzeg艂a 艣wiate艂ka dochodz膮ce stamt膮d. Nie by艂o ich wiele. Ludzi nie sta膰 na to, by zapala膰 lampy noc膮. Ale te偶 nie by艂o jeszcze bardzo p贸藕no. R贸wnie偶 i te 艣wiat艂a z czasem zgasn膮.

Antonia mocniej zaczerpn臋艂a powietrza. Wzmoc­ni艂a si臋 kilkoma haustami wody z rzeki i p艂yn臋艂a da­lej, staraj膮c si臋 przeci膮膰 na ukos s艂aby pr膮d, kt贸ry okaza艂 si臋 dostatecznie silny, gdy si臋 zm臋czy艂a. Pr臋dzej czy p贸藕niej musia艂a dotrze膰 na drugi brzeg.

By艂 tak daleko.

Ale to widzia艂a, jeszcze zanim zdecydowali si臋 na ten krok. Nie wolno jej teraz si臋 poddawa膰.

Nied艂ugo b臋dzie na drugiej stronie.

Nied艂ugo.

Jeszcze tylko kilka ruch贸w.

I jeszcze par臋...

P艂yn膮c, nuci艂a stare znajome piosenki. Zapewne wytraca艂a w ten spos贸b si艂y, lecz jednocze艣nie nabie­ra艂a otuchy.

艢piew zag艂usza艂 te偶 walenie serca. Zag艂usza艂 strach, kt贸ry wci膮偶 w niej tkwi艂.

艢piewa艂a.

Nie przestawa艂a p艂yn膮膰.

Walczy艂a z pr膮dem, staraj膮c si臋 go przeci膮膰. Prze­klina艂a, wmawia艂a sobie samej, 偶e jest cholernie do­br膮 p艂ywaczk膮, wi臋c na pewno si臋 nie utopi. Jedynie 藕li p艂ywacy ton膮.

A ona mia艂a 偶y膰.

W ko艅cu Antonia nie pami臋ta艂a ju偶 wi臋cej piose­nek. Kiedy usi艂owa艂a dopasowa膰 oderwane s艂owa do melodii, kt贸rej r贸wnie偶 nie pami臋ta艂a, wszystko jej si臋 pl膮ta艂o niczym ramiona lepkich wodorost贸w.

Ale zrezygnowa膰 nie mog艂a.

Antonia p艂yn臋艂a a偶 do momentu, gdy kolanami za­cz臋艂a szorowa膰 o 偶wir. Dopiero wtedy, na p贸艂 przy­tomna, u艣wiadomi艂a sobie, 偶e dotar艂a do drugiego brzegu rzeki. Nogi mia艂a zbyt zdr臋twia艂e, by m贸c na nie stan膮膰. Przeczo艂ga艂a si臋 wi臋c przez odcinek, dzie­l膮cy j膮 od l膮du. Wype艂z艂a na piasek, u艂o偶y艂a si臋 w艣r贸d wrzos贸w i mchu. Brzeg by艂 tutaj inny.

Wyczuwa艂a to d艂o艅mi. Po tej stronie nie ros艂a tra­wa, a ziemia by艂a bardziej kamienista.

Dotar艂a na drugi brzeg.

D艂ugo le偶a艂a, z wolna odzyskuj膮c si艂y. To by艂o nie­mal jak walka z bagniskiem, ale zn贸w udowodni艂a, 偶e jest ulepiona z mocnej gliny. I 偶e, wida膰, nie dane jej jeszcze 偶egna膰 si臋 z rym 艣wiatem.

Tyle by艂o wok贸艂 niej niebezpiecze艅stw, zreszt膮 jeszcze wci膮偶 im zagra偶a艂y. Wci膮偶 znajdowali si臋 w kraju Konda.

Czas zaczyna艂 si臋 ju偶 d艂u偶y膰. Antonia niecierpliwie oczekiwa艂a Kati i Anastasa. To trwa艂o zbyt d艂ugo, cho膰 z ca艂膮 pewno艣ci膮 dla Kati musia艂a to by膰 ci臋偶ka pr贸ba.

Powinni ju偶 tu by膰.

Oczywi艣cie mog艂o si臋 zdarzy膰, 偶e dobili do brzegu gdzie艣 powy偶ej lub mo偶e poni偶ej.

Antonia przyj臋艂a, 偶e tak w艂a艣nie jest.

Anastas by膰 mo偶e pozwoli艂 im unosi膰 si臋 z pr膮dem d艂u偶ej, ni偶 ona mia艂a 艣mia艂o艣膰. Je艣li chcia艂 oszcz臋dzi膰 Kati, m贸g艂 tak zrobi膰, chocia偶 to by艂o ryzykowne. Ale on przecie偶 p艂yn膮艂 przy niej, m贸g艂 wi臋c jej po­m贸c, gdyby chwyci艂 j膮 kurcz.

Antonia podj臋艂a decyzj臋. Na bosaka pow臋drowa艂a wzd艂u偶 brzegu rzeki, kieruj膮c si臋 ku 艣wiat艂om. Zosta­艂o ich zaledwie dwa czy trzy. To przynajmniej doda­wa艂o otuchy.

Podj臋艂a ryzyko i zacz臋艂a wo艂a膰 towarzyszy. Nie g艂o艣no, lecz wystarczaj膮co, by g艂os cho膰 troch臋 po­ni贸s艂 si臋 w prz贸d.

Sz艂a d艂ugo. Zacz臋艂a ju偶 przypuszcza膰, 偶e dop艂yn臋­li do brzegu znacznie powy偶ej miejsca, w kt贸rym ona wysz艂a na l膮d, i 偶e szukaj膮 jej, tak jak i ona bez艂adnie usi艂owa艂a ich odnale藕膰.

I nagle us艂ysza艂a g艂os Anastasa.

- Tutaj, Toniu! Tutaj! Dobiega艂 gdzie艣 z przodu!

Serce Antonii zacz臋艂o mocno wali膰 ze szcz臋艣cia. Tak strasznie si臋 ba艂a, 偶e uton臋li. Stara艂a si臋 nie do­puszcza膰 do siebie tej my艣li.

Teraz bieg艂a, ile si艂 w nogach. W tej ma艂ej wiosce i tak nie mogli jej us艂ysze膰. Na pewno wszyscy s膮 ju偶 w cha艂upach. By艂a wszak noc i ka偶dy porz膮dny cz艂o­wiek powinien ju偶 spa膰.

Biegn膮c, rani艂a sobie nogi, lecz na to nie zwa偶a艂a. Wcze艣niej zazna艂a tyle cierpienia, 偶e teraz trzeba by­艂o czego艣 wi臋cej, by poczu艂a b贸l.

I wreszcie dotar艂a na miejsce. Anastas siedzia艂 na brzegu. Podni贸s艂 g艂ow臋, gdy do niego podesz艂a, lecz nie zdo艂a艂a pochwyci膰 jego wzroku. Twarz mia艂 bia艂膮.

- Glikeria musi dalej poprowadzi膰 r贸d - oznajmi艂 beznami臋tnie.

- Kati? - wydysza艂a Antonia.

Rozejrza艂a si臋 w ko艂o. Zdj膮艂 j膮 ch艂贸d, wystraszy艂a si臋. Chcia艂a p艂aka膰, ale nie potrafi艂a.

- Kati z艂apa艂 kurcz - m贸wi艂 Anastas. - Tam by艂y silne wiry. Z naszego brzegu nie by艂o ich wida膰, na­wet w dzie艅. Nie doceni艂em rzeki, Antonio. Wci膮gn膮艂 j膮 wir. By艂 jak kocio艂. Chcia艂em j膮 ratowa膰, ale wessa艂o j膮 pod wod臋. Mnie te偶. Musia艂em j膮 pu艣ci膰, gdy mi zabrak艂o powietrza...

Ci臋偶ko odetchn膮艂, kiedy ju偶 jej o tym powiedzia艂. Wyrzuci艂 z siebie wszystkie s艂owa, ani razu nie nabie­raj膮c tchu.

- Nie wiem, jak si臋 z tego wydosta艂em. Ale wynu­rzy艂em si臋 z dala od wir贸w. Odci膮艂em w臋ze艂ek z ubra­niami, innego wyboru nie mia艂em. Zanurkowa艂em za ni膮, wiele razy. Ale jej nie znalaz艂em...

Antonia usiad艂a przy Anastasie i obj臋艂a jego szero­kie ramiona. D艂ugo tak siedzieli, 偶adne z nich si臋 nie odzywa艂o.

C贸偶 mieli m贸wi膰?

- Ona ju偶 nie wr贸ci - westchn膮艂 w ko艅cu Anastas. Wysun膮艂 si臋 z obj臋膰 Antonii i wsta艂. Poci膮gn膮艂 i j膮 w g贸r臋. - Kati ju偶 nie wr贸ci. By膰 mo偶e nies艂uszne by­艂o podejmowanie pr贸by uwolnienia jej od tej krainy. Mo偶e Kati j膮 kocha艂a? Mo偶e ta kraina kocha艂a j膮...

Zn贸w westchn膮艂, a potem uj膮艂 Antoni臋 za r臋k臋.

- Musimy i艣膰 dalej, Toniu. Nie mo偶emy tu zosta膰. Kati ju偶 nas nie potrzebuje. Dzisiejszej nocy musimy zaj艣膰 daleko. My艣lisz, 偶e zd膮偶ymy dotrze膰 do tego statku? S膮dzisz, 偶e jest w nas do艣膰 si艂y, Toniu?

- Musi by膰 - odpar艂a.

To by艂a d艂uga w臋dr贸wka w ciemno艣ci. Wcze艣niej oboje przeklinali buty do konnej jazdy, teraz jednak, gdy byli zmuszeni boso i艣膰 brzegiem rzeki, kt贸rego prawie nie widzieli, gor膮co pragn臋li je odzyska膰.

- Odwa偶na jeste艣? - spyta艂 Anastas, gdy zacz膮艂 zbli­偶a膰 si臋 艣wit.

Dawno ju偶 min臋li gromadk臋 dom贸w na przeciw­leg艂ym brzegu.

- Niewiele mnie ju偶 obchodzi - odpar艂a Antonia. - Na jakie niebezpiecze艅stwo chcesz nas tym razem wystawi膰?

- Tak b臋dzie szybciej ni偶 marsz piechot膮. I n贸g nie b臋dziemy kaleczy膰.

- Ale si臋 przemoczymy. Nie wiem, czy dam rad臋 p艂yn膮膰, Anastas. Jestem ju偶 bardzo zm臋czona.

- Nie chodzi mi o p艂ywanie - odpar艂. Poci膮gn膮艂 j膮 za sob膮. Antonia zobaczy艂a, co spo­strzeg艂 wcze艣niej ni偶 ona.

Przy brzegu utkwi艂 gruby drewniany bal, zapewne le偶a艂 tu, odk膮d sp艂awiano drewno wczesnym latem.

- Starczy ci odwagi? - spyta艂 i jeszcze nim zd膮偶y艂a mu odpowiedzie膰, zacz膮艂 stacza膰 k艂od臋 do wody.

Owszem, Antonii starczy艂o odwagi. Ca艂ym ci臋偶a­rem cia艂a opar艂a si臋 o bal i pomog艂a go wypchn膮膰 tak daleko, a偶 nie mieli ju偶 dna pod stopami. Pr膮d po­chwyci艂 bal, a ich wraz z nim.

- Trzymaj si臋 mocno! - wrzasn膮艂 Anastas do Antonii.

Mia艂a w sobie jeszcze do艣膰 woli 偶ycia, 偶e uchwyci­艂a si臋 z ca艂ych si艂, nim jej to poleci艂. Wczepili si臋 w bal. Rzeka ich ponios艂a.

P艂yn臋li niemal 艣rodkiem, Antonia mia艂a nadziej臋, 偶e nie natkn膮 si臋 na 艂odzie 偶egluj膮ce w przeciwn膮 stron臋. Bo wtedy nikt ju偶 nigdy nie us艂yszy o Antonii i Anastasie.

Nasta艂a szar贸wka, a po niej jasny poranek.

Wtedy Antonia ujrza艂a statek. Zobaczy艂a maszty. I od razu je pokocha艂a.

Serce wype艂ni艂o si臋 rado艣ci膮, ale wci膮偶 nie mog艂a pu艣ci膰 drewnianej k艂ody.

Powoli zbli偶ali si臋 do dom贸w, do portu, do statku.

Gdy byli ju偶 tak blisko, 偶e mogli widzie膰 ludzi w por­cie, Anastas pu艣ci艂 bal. Antonia czym pr臋dzej posz艂a w jego 艣lady. Znalaz艂a si臋 w wodzie tu偶 obok niego.

- Musisz znale藕膰 si艂y, 偶eby dop艂yn膮膰 do brzegu - nakaza艂. - Bez wzgl臋du na wszystko, nie wolno ci si臋 teraz utopi膰, Toniu!

Kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Wyrzu膰 n贸偶 - powiedzia艂a.

Popatrzy艂 na ni膮 przez moment i us艂ucha艂. Nie py­ta艂, dlaczego. Rozumieli si臋 bez s艂贸w.

Nadbiegli ludzie i wyci膮gn臋li ich na brzeg, mokrute艅kich, ale przede wszystkim 艣miertelnie zm臋czonych.

- Sk膮d, na mi艂o艣膰 bosk膮, si臋 tu wzi臋li艣cie? - pytali. Ze wszystkich stron otacza艂y ich obce twarze. Antonia zamkn臋艂a oczy. Wyznawcy Jumali r贸wnie偶 wygl膮dali zwyczajnie.

W g艂owie za bardzo jej szumia艂o, by mog艂a wychwy­ci膰, czy i ci ludzie m贸wi膮 z tym samym obcym akcen­tem. Ba艂a si臋 odezwa膰. Mog艂o si臋 okaza膰, 偶e wpadli z deszczu pod rynn臋. Z tego, co wiedzia艂a, ci ludzie r贸wnie偶 wyznawali wiar臋 w z艂ot膮 bogini臋.

Anastas pr贸bowa艂 co艣 powiedzie膰, lecz i dla niego okaza艂o si臋 to zbyt wielkim wysi艂kiem. By艂 tak zm臋­czony, 偶e nie m贸g艂 m贸wi膰.

- Sprowad藕cie kapitana - powiedzia艂 kto艣, a Anto­nia us艂ysza艂a odg艂os oddalaj膮cych si臋 w biegu krok贸w.

Kto艣 zdj膮艂 kurtki i nakry艂 ich, lekkie ciep艂o by艂o prawdziwym b艂ogos艂awie艅stwem. Kto艣 inny zwr贸ci艂 uwag臋 na nadgarstki Antonii.

- Jezus Maryja! - wykrzykn膮艂. - Widzieli艣cie co艣 po­dobnego? Ale oni przecie偶 nie wygl膮daj膮 na 艂ajdak贸w...

T艂um wok贸艂 nich umilk艂. Antonia widzia艂a, 偶e lu­dzie wymieniaj膮 mi臋dzy sob膮 spojrzenia.

A potem zn贸w rozleg艂y si臋 kroki. Odg艂os sk贸rza­nych but贸w.

Wyr贸s艂 nad nimi m臋偶czyzna w mundurze.

- Dzi臋ki Bogu - szepn臋艂a Antonia. - Dzi臋ki Bogu!

Nieustannie prze艂yka艂a 艣lin臋, a w ko艅cu zdo艂a艂a zmusi膰 si臋, by usi膮艣膰. Anastas zemdla艂 z wycie艅czenia.

Uda艂o jej si臋 utkwi膰 wzrok w m臋偶czy藕nie, kt贸ry sta艂 przed ni膮. M贸wili, 偶e to kapitan. Wysoka ranga.

Na chwil臋 opu艣ci艂a powieki. Przed oczami stan膮艂 jej Grigorij. Zdecydowa艂a, 偶e b臋dzie m贸wi膰.

Kati ju偶 nie 偶y艂a.

W艣r贸d jej ludu nie by艂o nikogo, na kim Antonii by zale偶a艂o. W dodatku to, co nazywali wiar膮, nie by艂o s艂uszne, lecz niebezpieczne.

- Uciekli艣my - szepn臋艂a, lecz g艂os nie chcia艂 jej s艂ucha膰. Ale m臋偶czyzna przykucn膮艂 przed ni膮 i ws艂uchiwa艂 si臋 z powag膮 w to, co m贸wi艂a.

- Trafili艣my w niew艂a艣ciwe rejony - ci膮gn臋艂a Anto­nia. By艂a na tyle przytomna, i偶 wiedzia艂a, 偶e powinna teraz dobiera膰 odpowiednie s艂owa. Musz膮 jej uwierzy膰. Ten cz艂owiek musi jej pom贸c. Bez tego b臋d膮 zgubieni. - By艂 atak na ob贸z Konda - ci膮gn臋艂a. Spostrzeg艂a, 偶e kapitan mru偶y oczy. - Zabili naczelnego szamana...

- Nazwisko?

- Judin - szepn臋艂a Antonia. - Byli艣my tam. Ucie­kli艣my.

D艂ugo patrzy艂a mu w oczy.

- Oni nas 艣cigali. Za du偶o wiedzieli艣my. Musimy si臋 st膮d wydosta膰.

Pokiwa艂 g艂ow膮. Przez jaki艣 czas si臋 w ni膮 wpatry­wa艂. Antonia zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e przypomina teraz przemoczone piskl臋. Anastas tak偶e nie wygl膮­da艂 na wojownika.

- Mog臋 opowiedzie膰 o z艂ocistej bogini - powiedzia­艂a Antonia tak cicho, 偶e us艂ysza艂 j膮 jedynie kapitan.

To przewa偶y艂o. Kapitan wsta艂, chrz膮kn膮艂, rozejrza艂 si臋 doko艂a. Znalaz艂 kogo艣 w艣r贸d zgromadzonych, ge­stem przywo艂a艂 ich do siebie.

- Zanie艣cie m臋偶czyzn臋 do barak贸w. Z kobiet膮 sam sobie poradz臋. Wygl膮da na to, 偶e nie wa偶y wi臋cej ni偶 piskl臋.

Antonia u艣miechn臋艂a si臋.

- Dok膮d pop艂yniemy?

- Musz臋 was zabra膰 do Jekaterynburga - odpar艂. - Przyp艂yn臋li艣my tu po zapasy drewna. Wyruszamy dzi艣 po po艂udniu. Jeste艣cie pod nasz膮 ochron膮.

Jekaterynburg le偶a艂 w 艣rodku g贸r. Tam za nimi nie p贸jd膮.

Byli ocaleni.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce