Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy4 Lato grzechu

Bente Pedersen

LATO GRZECHU

1

- Oczywi艣cie, 偶e pop艂yniecie! - parskn臋艂a Raija. Krew la艂a si臋 gwa艂townie. Raija zacisn臋艂a ran臋, by powstrzyma膰 krwotok. Czo艂o mia艂a spotnia艂e, w艂osy przykleja艂y si臋, wpada艂y do oczu.

Antonia podar艂a swoj膮 halk臋 na pasy. Rozerwa艂a r臋kaw bluzki Raiji. 呕adna z kobiet nie przejmowa艂a si臋 rzucanymi na nie spojrzeniami. Jewgienij owszem, i dlatego ustawi艂 si臋 tak, by zas艂oni膰 偶on臋 przed ocza­mi ciekawskich.

Antonii uda艂o si臋 za艂o偶y膰 prowizoryczny opatru­nek, kt贸ry jednak szybko przesi膮ka艂 krwi膮. Raija za­cisn臋艂a z臋by.

- Rzu膰cie moje rzeczy na brzeg! - rozkaza艂a. Przybra­艂a dziarski wyraz twarzy, ale czu艂a zbli偶aj膮cy si臋 p艂acz. Tylko dla Michai艂a stara艂a si臋 go powstrzyma膰. - Wam nie b臋d膮 potrzebne.

- Oczywi艣cie, 偶e nie pop艂yniemy! - Jewgienij ukl膮k艂 przed 偶on膮, wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i u艣cisn膮艂 mocno.

- Statek musi odp艂yn膮膰 - rzuci艂a Toni膮, potrz膮sa­j膮c k臋dzierzaw膮 g艂ow膮. Spojrza艂a twardo na Jewgie­nija ciemnymi oczami. - Jeste艣, u diab艂a, m臋偶czyzn膮! Pryncypa艂em!

- Toni膮 zaopiekuje si臋 mn膮 - powiedzia艂a Raija przez zaci艣ni臋te z臋by, a nawet robi膮c grymas, kt贸ry od biedy mo偶na by uzna膰 za u艣miech.

- Musz臋 ci臋 odprowadzi膰 - protestowa艂. Toni膮 tylko utkwi艂a w nim oczy. Nic nie powie­dzia艂a, a jednak przekaza艂a wiele.

- Misza! - Raija wyci膮gn臋艂a d艂o艅 w stron臋 ch艂opca. Drug膮 zakry艂a czerwieniej膮cy opatrunek. - Mama da sobie rad臋 - zapewni艂a ochryp艂ym g艂osem. U艣miech­n臋艂a si臋. Jak偶e kocha艂a swego syna! Sko艅czy艂 ju偶 trzy­na艣cie lat. Mo偶e w ci膮gu tego lata stanie si臋 m臋偶czy­zn膮, a ona nie b臋dzie tego 艣wiadkiem. - Masz patrze膰, uczy膰 si臋 i dobrze si臋 bawi膰. Obiecujesz?

Misza pokiwa艂 ciemnow艂os膮 g艂ow膮. Raija spostrze­g艂a nagle, 偶e syn jest bardziej podobny do niej ni偶 do Jewgienija. No i 偶e jest 艂adny.

- Obserwuj tak偶e za mnie - doda艂a. - Po powrocie, w czasie zimy, wszystko mi opowiesz!

Pokiwa艂 g艂ow膮 twierdz膮co, ale si臋 nie odezwa艂. Mia艂 zaci艣ni臋te gard艂o. Raija widzia艂a, 偶e jej du偶y syn ma zbyt b艂yszcz膮ce oczy, ale rozumia艂a, 偶e nie chcia艂, by ktokolwiek to widzia艂. Ju偶 teraz wola艂 by膰 odbie­rany jako m臋偶czyzna.

Jak偶e pragn臋艂a go przytuli膰, poca艂owa膰 - ale nie mog艂a tego zrobi膰 wobec tylu ludzi...

- Do widzenia - powiedzia艂a tylko, 艣ciskaj膮c d艂o艅 Mi­chai艂a. Pog艂adzi艂a szybko jego policzek. Sk贸ra syna na­dal by艂a mi臋kka. Pewnie po powrocie b臋dzie szorstka...

Misza si臋 cofn膮艂.

Jewgienij nie dostrzega艂 nikogo wok贸艂 nich. Nawet nie s艂ysza艂. Obj膮艂 ramieniem Raij臋. Wargami przesu­n膮艂 po jej czole, policzkach, uca艂owa艂 usta.

- Jestem pryncypa艂em - wyszepta艂. - Musz臋 jecha膰. Ale moje my艣li pozostan膮 z tob膮. Przez ca艂e lato b臋­d膮 przy tobie w Archangielsku.

- Wyzdrowiej臋 - odpar艂a Raija. Zamruga艂a oczami, by pozby膰 si臋 wisz膮cych na jej g臋stych rz臋sach 艂ez.

Jewgienij odsun膮艂 d艂o艅 偶ony i zobaczy艂 krew.

- Kocham ci臋, m贸j aniele! - Pochyli艂 si臋 ku niej. Po­ca艂owa艂 jej skro艅, potem znowu usta.

- Jed藕. I nie my艣l o mnie zbyt cz臋sto! - rzuci艂a Raija. Przytuli艂 j膮 przez moment. Najch臋tniej by zosta艂, ale przecie偶 nie m贸g艂. By艂 pryncypa艂em.

- Kto艣 musi zawie藕膰 j膮 do Toni! - Jewgienij rozej­rza艂 si臋 po t艂umie, pomagaj膮c Raiji stan膮膰 na nogi. Z trudem si臋 porusza艂a.

Pechowy wo藕nica szybko si臋 zbli偶y艂. Chcia艂 za­do艣膰uczyni膰 krzywdzie, kt贸r膮 wyrz膮dzi艂 Bykowej. Je­go ko艅 by艂 nadal niespokojny po wypadku, gdy to w贸z za艂adowany skrzyniami przechyli艂 si臋 i jedna z nich, o brzegach i rogach obitych metalem, spad艂a prosto na Raij臋. Metal rozora艂 jej rami臋 jak n贸偶.

U艂o偶yli rann膮 Raij臋 na wozie. Nadal si臋 u艣miecha­艂a. Poci艂a si臋, krwawi艂a, lecz si臋 u艣miecha艂a.

- Opiekuj si臋 ni膮! - Jewgienij przytrzyma艂 jeszcze Antoni臋.

- Oczywi艣cie! - odpar艂a Toni膮 niemal zirytowana.

- W ran臋 mo偶e si臋 wda膰 zapalenie.

- B臋dzie dobrze! Jewgienij pu艣ci艂 przyjaci贸艂k臋. Zn贸w podszed艂 do Raiji. Jeszcze raz u艣ciska艂. Poca艂owa艂 w czo艂o.

- Id藕 ju偶! - poprosi艂a Raija. - Kocham ci臋. Id藕! Tak zrobi艂. Pop艂yn膮艂 na zach贸d, zabieraj膮c ze sob膮 ich niemal trzynastoletniego syna. By艂 rok tysi膮c sie­demset czterdziesty 贸smy. Czterna艣cie lat temu w Norwegii wzi膮艂 Raij臋 na pok艂ad.

Tyle samo lat nie sta艂 na pok艂adzie statku na prawdziwym morzu. Mo偶e to b臋dzie jego ostatnia podr贸偶. A pierwsza dla jego syna.

Raija te偶 chcia艂a p艂yn膮膰 z nimi na zach贸d. Nie po­trafi艂 jej tego wyperswadowa膰.

Ale ju偶 nie musia艂.

Nie chcia艂 dopu艣ci膰 do siebie tej my艣li, ale jednak zaistnia艂a. Wypadek by艂 jak zes艂any z nieba. Albo z piek艂a.

- Ju偶 nie musisz si臋 tak dzielnie u艣miecha膰 - rzu­ci艂a Toni膮, gdy wreszcie zosta艂y same.

Olg臋 wygoni艂a na dw贸r. Jej trzynastoletnia c贸rka nie sprzeciwia艂a si臋 zbytnio. Rozumia艂a. Te偶 doro艣la艂a. Raija zamkn臋艂a oczy i oddycha艂a gwa艂townie.

- Musisz to czym艣 艣cisn膮膰! - wyst臋ka艂a. Antonia kiwn臋艂a g艂ow膮. Zacz臋艂a rozwi膮zywa膰 prze­si膮kni臋ty krwi膮 opatrunek. Palce zacz臋艂y jej si臋 lepi膰.

- Musz臋 to umy膰. Jest g艂臋boka - doda艂a po chwili Toni膮.

Raija wiedzia艂a. Bez trudu mo偶na by dotkn膮膰 ko­艣ci. Krew la艂a si臋 nieprzerwanie.

Kr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie, czu艂a md艂o艣ci. Ba艂a si臋.

- Nie umiesz tego zatrzyma膰? - spyta艂a Toni膮, zre­zygnowana. - Jakim艣 zakl臋ciem?

- Nic by to nie pomog艂o - wyszepta艂a Raija. - Ju偶 w nic nie wierz臋. Zreszt膮 nigdy nie umia艂am pom贸c sobie samej. Poza tym chyba nie mam ju偶 mocy. Od­da艂am j膮 komu艣...

Antonia 艣cisn臋艂a brzegi rany. Przytrzymuj膮c je, drug膮 r臋k膮 przy艂o偶y艂a owini臋ty p艂贸tnem kawa艂ek dre­wienka. Nic nie pomog艂o. Rana otwiera艂a si臋, gdy tylko cofa艂a d艂onie. Nacisk tylko wzmaga艂 cierpienie Ra­iji, widzia艂a to po jej twarzy.

Toni zrobi艂o si臋 s艂abo. R臋ce mia艂a uwalane krwi膮, nie mog艂a na nie patrze膰. W 偶yciu ju偶 do艣膰 napatrzy­艂a si臋 na krew.

- Musisz to zszy膰!

Raija wbi艂a w przyjaci贸艂k臋 oczy pociemnia艂e z b贸­lu. Musia艂a powt贸rzy膰 swoje s艂owa.

Toni膮 opanowa艂a si臋. Nie by艂o czasu na s艂abo艣膰. Ani na protesty, 偶e nie umie.

- To moje siostry potrafi膮 szy膰 - zdo艂a艂a si臋 u艣miechn膮膰. Raija odpowiedzia艂a jej tym samym. - Oczyszcz臋 ran臋 w贸dk膮...

Raija krzykn臋艂a, gdy pola艂 si臋 p艂yn. Cia艂o jej wy­gi臋艂o si臋 w cierpieniu. Nagle krzyk ucich艂, mimo 偶e cia艂o nadal by艂o napi臋te.

Toni膮 pami臋ta艂a, jak boli przemycie w贸dk膮 cho膰­by tylko skaleczonego palca. Nie rozumia艂a, jak mo偶­na by艂o zd艂awi膰 o tyle wi臋kszy b贸l.

Ale przypomnia艂a sobie blizny na ciele Raiji.

Toni膮 nawlok艂a ig艂臋, kt贸rej u偶ywa艂a do zszywania porwanych 偶agli, zgi臋t膮 w 艂uk i sp艂aszczon膮 na ko艅­cu. Mia艂a nadziej臋, 偶e b臋dzie wystarczaj膮co ostra.

Nitka te偶 powinna wytrzyma膰.

Co艣 przewraca艂o si臋 w jej 偶o艂膮dku. Ale d艂onie by­艂y spokojne.

艢cisn臋艂a brzegi rany. Wbi艂a ig艂臋. Stara艂a si臋 nie zwraca膰 uwagi na reakcj臋 Raiji. Przeci膮gn臋艂a ig艂臋 przez mi臋sie艅. Jako艣 posz艂o. Toni膮 odgadywa艂a, gdzie znajduje si臋 ostrze. Pod opuszkami palc贸w czu艂a, jak przechodzi od do艂u z drugiej strony rany i wybija si臋 na powierzchni臋 sk贸ry.

Z trudem przeci膮gn臋艂a ni膰. Sz艂a opornie, by艂a ca艂a czerwona.

Czy powinna zaszy膰 ran臋 do ko艅ca i dopiero po­tem zawi膮za膰? Czy wi膮za膰 po ka偶dych dw贸ch prze­k艂uciach?

To drugie wyj艣cie uzna艂a za rozs膮dne.

Wyda艂o si臋 jej, 偶e nie da rady. Ale zamkn臋艂a oczy i na nowo wbi艂a ig艂臋. Czu艂a, jak Raija si臋 wzdryga, jak jest spi臋ta... Przyspieszony oddech m贸wi艂 wyra藕nie o jej cierpieniu.

Zacz臋艂a pracowa膰 automatycznie. Szew szed艂 za szwem. By艂o ich dziesi臋膰. Mo偶e zmie艣ci艂by si臋 i jede­nasty, ale Toni膮 zdecydowanym ruchem zawi膮za艂a ni膰 i odci臋艂a reszt臋.

Na 艣lepo si臋gn臋艂a po butelk臋 z w贸dk膮, przytkn臋艂a do ust i pi艂a, pi艂a... W 偶o艂膮dku czu艂a ogie艅, w gardle p艂omienie.

Dopiero wtedy spostrzeg艂a, 偶e nadal w prawej d艂o­ni trzyma ig艂臋 z zakrwawion膮 nici膮. Pu艣ci艂a j膮. S艂ysza­艂a, jak upad艂a. Prze艂kn臋艂a wi臋cej w贸dki. Otar艂a oczy. Nawet nie wiedzia艂a, 偶e p艂acze.

- Dasz mi w贸dki? - wyszepta艂a Raija ochryple. Wyci膮gn臋艂a w stron臋 Toni d艂o艅, kt贸ra jednak za­raz opad艂a.

Antonia przytkn臋艂a kubek do ust rannej, podpar艂a jej plecy, ale to nie pomog艂o. Raija by艂a bezw艂adna. Toni膮 po艂o偶y艂a j膮 z powrotem na siennik.

- A wi臋c jednak zemdla艂a艣 - mrukn臋艂a. 艢mia艂a si臋 i p艂aka艂a. Pog艂adzi艂a sw膮 zakrwawion膮 d艂oni膮 czo艂o Raiji, odsun臋艂a jej spocone w艂osy.

Raija nie s艂ysza艂a.

Toni膮 umy艂a ran臋, na艂o偶y艂a nowy opatrunek. Wypi艂a reszt臋 w贸dki, ale mimo to czu艂a si臋 trze藕wa.

Przez okno dostrzega艂a kolorowe 偶agle 鈥濺aiji An­tonii鈥 daleko na wodzie.

A wi臋c Jewgienij wyruszy艂 w podr贸偶. Na zach贸d, do Norwegii. Jako kapitan 鈥濺aiji Antonii鈥. Jako pryncypa艂. Mo偶e zaspokoi swe t臋sknoty za morzem.

Gdyby tylko wiedzia艂, jak niebezpieczna by艂a ta ra­na, nie pojecha艂by.

Wiele mo偶na by艂o powiedzie膰 o Raiji, ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 kobitka z niej z piek艂a rodem! Z u艣mie­chem przekonywa艂a m臋偶a i syna, by p艂yn臋li. Antonia ch臋tnie by zobaczy艂a, jak kt贸rykolwiek z m臋偶czyzn zdobywa si臋 na to, co ona!

- Jeste艣 pijana - stwierdzi艂a Olga po powrocie z na­brze偶a. Patrzy艂a, jak znika statek. I m贸wi艂a wtedy s艂o­wa, kt贸rych dziewczynka w jej wieku nie powinna wypowiada膰.

Nie by艂o sprawiedliwo艣ci na tym 艣wiecie! Misza pop艂yn膮艂 do Norwegii, by uczy膰 si臋 o statkach i han­dlu. A ona pop艂yn臋艂a tylko dla rozrywki!

Niewa偶ne, 偶e by艂a tam przed Misza. Czu艂a wyra藕­nie, 偶e jego podr贸偶 jest wa偶niejsza od jej wyprawy.

- Zszy艂am ran臋 Raiji - Raisy! Toni膮 musia艂a pokaza膰 Oldze ig艂臋 i zakrwawion膮 ni膰, by c贸rka jej uwierzy艂a.

Dziewczynka zblad艂a, co jak na ni膮 by艂o niezwyk艂e.

- Przecie偶 wygl膮da艂a na... ma艂膮... Toni膮 westchn臋艂a i obj臋艂a Olg臋.

- Jeste艣 na tyle doros艂a, by pozna膰 prawd臋 - powie­dzia艂a. - Jako kobiecie pisane jest ci udawanie. Bar­dzo cz臋ste. Raija w艂a艣nie udawa艂a. Inaczej statek by nie odp艂yn膮艂. Jewgienij i Misza by nie odp艂yn臋li.

- A nie powinni zosta膰, skoro rana jest powa偶na?

- A powinni? - spyta艂a Antonia, spogl膮daj膮c c贸rce w oczy. Dwie pary ciemnych oczu spotka艂y si臋 na d艂ug膮 chwil臋.

Olga przypatrzy艂a si臋 Raiji, jej bladej twarzy, wil­gotnym w艂osom, plamom krwi na sk贸rze. Potem wyj­rza艂a przez okno. Nie widzia艂a ju偶 statku, ale gdy zamkn臋艂a oczy, wyobrazi艂a sobie go wyra藕nie.

Misza na pewno by zosta艂, gdyby zdawa艂 sobie spraw臋 z powagi sytuacji. Misza kocha艂 Raij臋 - Rais臋. Tak bardzo j膮 kocha艂. Nigdy tego nie przyzna艂, ale Olga wiedzia艂a. Zna艂a go tak dobrze, jak siebie.

I Misza tak strasznie cieszy艂 si臋 na podr贸偶 na za­ch贸d...

Olga zaczyna艂a rozumie膰, jak膮 to prawd膮 jej mat­ka w艂a艣nie si臋 z ni膮 podzieli艂a.

Udawanie.

- Raija przyjdzie do siebie - stwierdzi艂a Toni膮. - W ran臋 nie wda si臋 zaka偶enie, jak d艂ugo mam w贸d­k臋. A Jewgienij nigdy si臋 nie dowie, jak bardzo by艂o to powa偶ne. Raija opowie mu o tym, ale na pewno nie przeka偶e wszystkiego.

- B臋dzie udawa艂a? Toni膮 pokiwa艂a g艂ow膮 i pog艂adzi艂a c贸rk臋 po policzku.

- Szybko si臋 uczysz, moja ma艂a - powiedzia艂a z u艣mie­chem. - Szybko!

Co艣 艣cisn臋艂o si臋 w brzuchu Olgi. Jeszcze nie chcia­艂a by膰 doros艂a!

Widzia艂a ocean. Tylko ocean. Zielony, niebieski, we wszystkich swoich kolorach. Widzia艂a bia艂o偶贸艂t膮 pian臋.

By艂 tylko ocean.

G艂臋bia.

Wok贸艂 siebie dostrzega艂a tylko ziele艅, gdy opada­艂a i opada艂a, i opada艂a...

Wreszcie jej stopy niemal dosi臋gn臋艂y dna.

Mog艂a chodzi膰 po dnie, ale nie dotyka艂a go. Stopy nie porusza艂y piasku, kamieni ani ro艣lin.

Unosi艂a si臋 ponad nimi.

By艂a na dnie oceanu.

Oceanu bez 艣lad贸w 偶ycia.

Cisza. Niesko艅czona cisza. I tylko ta ziele艅. Inten­sywna, przezroczysta ziele艅.

W oceanie by艂 spok贸j. Niepoj臋ty spok贸j. Otacza艂 j膮. Nie istnia艂y d藕wi臋ki ani zimno, ani ciep艂o. Ani b贸l.

Tylko spok贸j.

Jej oczy widzia艂y ziele艅. I patrzy艂y poprzez ziele艅. Tkwi艂a w tej zieleni, na dnie oceanu. Wiedzia艂a, 偶e to niemo偶liwe, ale przyj臋艂a to. Po prostu znalaz艂a si臋 tam, otoczona spokojem.

Nie by艂a sama.

Intensywnie czu艂a, 偶e nie jest sama. Ten spok贸j, kt贸ry j膮 otacza艂, nie by艂 przeznaczony tylko dla niej. Pochodzi艂 z czego艣 poza ni膮. Z czego艣, czego nie mog­艂a ujrze膰 oczami. Z czego艣, co istnia艂o.

Nie by艂 to ocean.

Co艣 innego.

Ale nape艂nia艂o spokojem. Dobrze. Chcia艂a tam zo­sta膰.

Ale nie mog艂a dotkn膮膰 stopami dna, nie mog艂a po­chwyci膰 偶adnej ro艣liny. Bardzo si臋 stara艂a, ale one jak­by uchyla艂y si臋 przed ni膮. Zagarnia艂a tylko wod臋.

Zielon膮, przezroczyst膮 wod臋.

P艂yn臋艂a. W g贸r臋.

- Pewnego razu wyci臋艂am kul臋 z ramienia brata Jewgienija - rzuci艂a Raija zdecydowanym tonem. - S膮dz臋, 偶e te偶 musia艂am zszy膰 ran臋. Widz臋 to teraz wy­ra藕nie. Tak jest podobne...

- A wi臋c pami臋tasz? - spyta艂a Antonia z trudem. Bola艂a j膮 g艂owa. Zasn臋艂a, oparta o st贸艂 kuchenny.

Nie by艂a pewna, kiedy. Wszystko spowija艂a mg艂a.

- Wiedzia艂a艣 o tym? - Raija od razu zaostrzy艂a czuj­no艣膰. Rami臋 j膮 bola艂o, ale rozum nie ucierpia艂 w wy­padku.

Antonia pokiwa艂a g艂ow膮. To jeszcze spot臋gowa艂o b贸l.

- I nic mi nie m贸wi艂a艣? Teraz Toni膮 pokr臋ci艂a g艂ow膮 bardzo powoli.

- Dlaczego nie?

Raija chcia艂a usi膮艣膰, ale nie da艂a rady. Straci艂a prze­cie偶 du偶o krwi. Zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie i bezwied­nie wspar艂a si臋 na zranionej r臋ce.

- Bo Jewgienij nie chcia艂 - odpar艂a Toni膮 po chwi­li. - D艂ugo milcza艂. Czeka艂, a偶 odzyskasz pami臋膰. A poniewa偶 nie wraca艂a, zatai艂 wszystko. Dla twoje­go dobra. No i w艂asnego. Ja te偶 tak my艣la艂am. A te­raz ci to powiedzia艂, cho膰 naprawd臋 nadal powinien milcze膰.

Raiji zasch艂o w ustach. S艂owa Toni zaszokowa艂y j膮. Antonia by艂a jej najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮. Czasami s膮­dzi艂a, 偶e jest jej bli偶sza ni偶 Jewgienij.

Toni膮 rozumia艂a niekt贸re sprawy lepiej ni偶 Jewgie­nij. Toni wierzy艂a. Wierzy艂a ca艂kowicie.

A ona wiedzia艂a o Aleksieju!

Raija go nie pami臋ta艂a, poza faktem wyjmowania kuli. Nie pami臋ta艂a jego twarzy. Ani cia艂a. Ani tego, czy by艂 wi臋cej ni偶 przyjacielem. A przecie偶 to dla nie­go jecha艂a na wsch贸d. Dla niego chcia艂a rozpocz膮膰 nowe 偶ycie w obcym kraju.

Na pewno by艂 jej kochankiem. Ale ona go nie pa­mi臋ta艂a. A Toni膮 wiedzia艂a o wszystkim. I milcza艂a.

- Rozumiem, dlaczego Jewgienij nic nie m贸wi艂 - stwierdzi艂a w ko艅cu Raija. - To, co on zrobi艂, ja te偶 bym zrobi艂a. Pewna by艂am tylko swojego wieku, a on mnie nigdy nie poprawia艂. Wiele rzeczy u艂o偶y艂o si臋 na miejscu, gdy powiedzia艂 mi o Aleksieju. Ale wiele sta艂o si臋 trudne.

- Dzieci? Raija pokiwa艂a g艂ow膮.

- Czy mo偶na zapomnie膰 o czworgu dzieciach? Mo偶na?

- A pami臋tasz? - odpar艂a Toni膮 pytaniem. Raija zaprzeczy艂a.

- Czyli mo偶na - stwierdzi艂a Toni膮. - Je艣li wierzysz Jewgienijowi.

- Przecie偶 musz臋 - westchn臋艂a Raija, wsparta o po­duszki. - Mam jaki艣 wyb贸r? Jak膮 to matk膮 jestem - doda艂a - je艣li mog艂am zapomnie膰 o swoich dzieciach? Gdzie one s膮? Jak膮 jestem matk膮, skoro je opu艣ci艂am?

- Je艣li spyta艂aby艣 Misze, odpar艂by, 偶e najlepsz膮 pod s艂o艅cem - odrzek艂a Toni膮 ciep艂o. - Nie umiemy spoj­rze膰 za ciebie w przesz艂o艣膰. Nic o niej nie wiemy.

- Na pewno nie?

- Nie wiemy - zapewni艂a j膮 Toni膮.

- Najgorsze w tym jest - rzuci艂a Raija - 偶e ju偶 nie wiem, komu mog臋 wierzy膰. Nie wiem nawet, czy mog臋 wierzy膰 tobie. Mo偶e Jewgienij prosi艂 ci臋, by艣 zata­i艂a co艣 jeszcze?

Antonia poczu艂a zimno w piersiach. Cieszy艂a si臋, 偶e potrafi艂a k艂ama膰, 偶e ma w tym do艣wiadczenie. Kto艣 mniej odporny z艂ama艂by si臋 i wy艣piewa艂 wszystko.

- S膮dz臋, 偶e mia艂am dostateczne powody, by mil­cze膰 - odpar艂a. - Je艣li nawet jest co艣 wi臋cej, powody do zachowania milczenia s膮 r贸wnie dobre.

- A wi臋c jest co艣 wi臋cej?!

- O tym nie mo偶esz nic wiedzie膰 - wyzna艂a Toni膮. - Nadal jestem twoj膮 przyjaci贸艂k膮. Nie mog臋 wyrwa膰 so­bie serca, z艂o偶y膰 go w twoich d艂oniach z pro艣b膮, by艣 sa­ma je wywr贸ci艂a na drug膮 stron臋 i sprawdzi艂a. M贸wi臋 ci, 偶e mo偶esz na mnie polega膰. A ty musisz wybra膰, czy chcesz, czy nie.

- By艂oby mi 艂atwiej, gdyby艣 odpowiedzia艂a tak al­bo nie - westchn臋艂a Raija.

- Nie mo偶e by膰 艂atwo - stwierdzi艂a Toni膮. - Po­trzebujesz teraz czego艣?

Ranna pokr臋ci艂a g艂ow膮.

Antonia musia艂a rusza膰 do codziennych obowi膮z­k贸w.

Raija nawet nie wspomnia艂a przyjaci贸艂ce o swoim zielonym 艣nie. O oceanie, w kt贸rym si臋 zag艂臋bia艂a a偶 do osi膮gni臋cia spokoju.

Wiedzia艂a, 偶e nigdy jej o nim nie opowie.

Tak pragn臋艂a pop艂yn膮膰 na zach贸d. Do Norwegii. Gor膮co tego pragn臋艂a. Wiod艂y j膮 tam jej 艣cie偶ki sn贸w, tego by艂a pewna. Chcia艂a nimi i艣膰, szuka膰 dalszego ci膮gu wielu 艣cie偶ek, kt贸rymi zacz臋艂a w臋drowa膰 w ma­rzeniach.

Jewgienij uzna艂 to za wymy艣lony przez ni膮 pretekst do odwiedzenia Soroya. S膮dzi艂, 偶e wszystkie jej pro艣by o podr贸偶 na zach贸d wyp艂ywaj膮 z ch臋ci zoba­czenia Wasilija. Nie powiedzia艂 tego na g艂os, ale Ra­ija dobrze zna艂a m臋偶a. Widzia艂a, jak z偶eraj膮 go w膮t­pliwo艣ci. Jewgienij by艂 przekonany, 偶e Raija t臋skni za Wasilijem.

Rzeczywi艣cie by艂y chwile, gdy t臋skni艂a za Wasi膮. T臋skni艂a a偶 do b贸lu.

Poprzednie lato przynios艂o jej tyle p艂omiennych prze偶y膰.

Ale teraz Wasilij by艂 na Soroya. W Finnmarku. W Norwegii. Bardzo daleko. Nie mog艂a do niego do­trze膰.

Nazywa艂a go przyjacielem. Ale mia艂a trzydzie艣ci osiem lat. Wystarczaj膮co wiele, by by膰 wobec siebie uczciwa. Na. tyle patrzy艂a trze藕wo, by wiedzie膰, 偶e wszystko wygl膮da艂oby inaczej, gdyby Wasia nie wy­jecha艂.

Na pewno by艂by jej przyjacielem. Bardzo bliskim przyjacielem. Mo偶e staliby si臋 sobie tak bliscy, 偶e zra­niliby innych. 呕e zraniliby siebie nawzajem.

Raija cieszy艂a si臋, 偶e Wasilij przebywa艂 w Finnmarku.

Pod przymkni臋tymi powiekami ujrza艂a Jewgienija. Posrebrza艂y mu w艂osy. Dostrzeg艂a to, gdy nasta艂a wiosna. Ciemno艣膰 zimy ukrywa艂a siwizn臋. Wiosn膮 br膮zowe w艂osy m臋偶a jakby wyblak艂y, obramowanie twarzy sta艂o si臋 bardziej mi臋kkie. Na samej twarzy przyby艂o wi臋cej bruzd. Znak up艂ywu czasu. Zim膮 nie dostrzega艂a tego wszystkiego. Mo偶e po prostu nie zwraca艂a uwagi na wygl膮d Jewgienija. Przecie偶 do­brze wiedzia艂a, jak on wygl膮da. Mo偶na sta膰 si臋 艣le­pym na drug膮 osob臋, z kt贸r膮 dzieli si臋 偶ycie...

- B臋dziesz za nim t臋skni膰? Toni膮 stan臋艂a w drzwiach, opieraj膮c si臋 o framug臋 i splataj膮c r臋ce pod biustem. Otworzy艂a, by do poko­ju Raiji wesz艂o nieco ciep艂a z kuchni.

- Oczywi艣cie - odpar艂a Raija. S艂owo to by艂o tak g艂adkie, 偶e wr臋cz wymkn臋艂o si臋 jej bezwiednie. - Zo­sta艂am sama. Przecie偶 Miszy te偶 nie b臋dzie...

Toni膮 pokiwa艂a g艂ow膮. U艣miech b艂膮dzi艂 jej wok贸艂 ust.

- Nie b臋dziesz samotna w Archangielsku, Raiju - Raiso. Masz mnie. Po艂owa miasta je ci z r臋ki. Jewgie­nij czu艂by si臋 o wiele bardziej samotny, gdyby艣 to ty wyjecha艂a.

Raija zamkn臋艂a oczy. By艂a to gorzka prawda. T艂u­maczy艂a wiele.

Jewgienij znajdowa艂 si臋 w drodze na zach贸d. Ona nie. Tylko jej my艣li sz艂y w 艣lad za nim.

Jej sny.

2

Jewgienij pe艂n膮 piersi膮 wdycha艂 zapach morza. Czu艂 jego rytm pod stopami. Sta艂 pewnie, a cia艂o ko­艂ysa艂o si臋 wraz z falami.

T臋skni艂 za tym. Przez te wszystkie lata sp臋dzone na l膮dzie t臋skni艂 za morzem. Wyrzek艂 si臋 go dobro­wolnie, ale jego serce zawsze bi艂o dla s艂onej wody. T臋skni艂 za wiatrami, kt贸rych nie czu艂o si臋 na l膮dzie, za bezkresnym widnokr臋giem, za nieprzewidywal­nym ta艅cem fal.

Na l膮dzie by艂 szcz臋艣liwy, ale na morzu czul jesz­cze inny rodzaj szcz臋艣cia.

Nie oznacza艂o to powrotu do p艂ywania. Powie­dzia艂 to Raiji. Chodzi艂o tylko o ten jeden rejs. Ostat­ni. Musia艂 zn贸w poczu膰 morze, a nie jak膮艣 jego na­miastk臋 na Morzu Bia艂ym czy Dwinie. To by艂y tylko wody, a nie prawdziwy ocean.

Jego ostatni rejs. Michai艂a pierwszy. Dlatego tak wa偶ny. Dlatego nie chcia艂, by Raija p艂yn臋艂a, ale nie starczy艂o mu argument贸w, by j膮 powstrzyma膰.

Czy偶by jego my艣li spowodowa艂y ten wypadek? Nie mia艂 czystego sumienia. Nie m贸g艂 nawet na mo­ment zapomnie膰 o Raiji.

Michai艂 pyta艂, dlaczego nie zawin臋li na wysp臋 Soroya. Odpar艂, 偶e zrobi膮 to w drodze powrotnej. Mo偶e dotrzyma tej obietnicy.

Jewgienij sam si臋 zastanawia艂, co go tu ci膮gn臋艂o. To on postanowi艂, 偶e zawin膮 do tego fiordu. On wyzna­czy艂 kurs na widniej膮ce w oddali strome g贸ry.

Pi臋艂y si臋 niemal ku niebu, pokazuj膮c im, 偶e nie­bieski ma wiele odcieni. Ju偶 morze by艂o niebieskie. U podn贸偶a g贸r widnia艂 pasek zielonego, a dalej wznosi艂y si臋 one: g贸ry. Spowite takim niebieskim kolorem, jakiego Jewgienij nigdzie indziej nie wi­dzia艂. Wiedzia艂, 偶e z bliska ska艂y s膮 czarne. Kamie艅 wzi臋ty w d艂onie by艂by czarny albo szary, ale nie nie­bieski.

Ale te g贸ry by艂y niebieskie. Dopiero tu偶 pod nie­bem naci膮ga艂y na siebie bia艂e ko艂derki chmur. Miej­scami cale, a miejscami dziurawe. Niebieskie niebo g艂adzi艂o swoje niebieskie siostry, g贸ry.

G贸ry wiod艂y ich w obr臋b zatoki, ods艂aniaj膮c p艂a­ski obszar przy uj艣ciu rzeki, kt贸ra b艂臋kitn膮 wst臋g膮 si臋­ga艂a od s艂onego morza ku szerokim p艂askowy偶om w g艂臋bi l膮du, w innych krajach. Jewgienij tam nigdy nie by艂, s艂ysza艂 tylko o miejscach o wieloj臋zycznych nazwach.

Wyda艂 polecenie zawini臋cia do tego fiordu mo偶e dlatego, 偶e w艂a艣nie to miejsce prze艣ladowa艂o go w snach przez te wszystkie lata...

Jego sumienie by艂o niczym otwarta rana. Nadal bo­la艂o. Musia艂 zn贸w zobaczy膰 to miejsce. I mo偶e zn贸w sk艂ama膰, po raz ostatni.

Jewgienij sko艅czy艂 pi臋膰dziesi膮t lat. Zbli偶a艂 si臋 do schy艂ku 偶ycia. Nadal mia艂 nadziej臋 na wiele dobrych lat, ale w g艂臋bi serca wiedzia艂, 偶e nie m贸g艂 tego by膰 pewien. Najlepsze lata ju偶 min臋艂y.

Michai艂 mia艂 zosta膰 pryncypa艂em. Armatorem.

Jewgienij zawsze chcia艂 pop艂yn膮膰 z synem w jego pierwszy rejs. I w艂a艣nie tak si臋 sta艂o.

Ze wszystkich fiord贸w, do kt贸rych zawija艂a 鈥濺aija Antonia鈥, tego jednego nie m贸g艂 omin膮膰.

Jewgienij pragn膮艂, by Michai艂 zobaczy艂 osad臋. Tylko zobaczy艂, nie chcia艂 mu nic wi臋cej m贸wi膰. Mo偶e, by zszed艂 na l膮d, ten sam, po kt贸rym chodzi艂a jego matka.

Dla Miszy wszystko nadal stanowi艂o przygod臋, za­baw臋. Czas poka偶e, czy to naprawd臋 polubi. By艂 je­dynym dziedzicem cz臋艣ci maj膮tku przypadaj膮cej na Jewgienija. Misza w艂a艣ciwie nie mia艂 wyboru. Dlate­go lepiej, by polubi艂 morze i p艂ywanie.

Mieli teraz cztery wi臋ksze statki i kilka mniejszych 艂odzi. Mieli kutry rybackie. Oczywi艣cie, to wiele kosztowa艂o zar贸wno Jewgienija, jak i Olega, ale za­pewni艂o im i ich rodzinom solidne podstawy bytu. Ich spadkobiercy nie odziedzicz膮 ma艂o.

Jak偶e dawno Jewgienij widzia艂 ten fiord... Wtedy nawet sobie nie wyobra偶a艂, jak bardzo zmieni si臋 je­go 偶ycie.

Wtedy nawet nie marzy艂, 偶e b臋dzie mia艂 syna. A Michai艂 zrodzi艂 si臋 w mi艂o艣ci.

To stanowi艂o argument na jego obron臋. Chocia偶 w膮tpi艂, czy b臋dzie jej potrzebowa艂. Wiele wody up艂y­n臋艂o od tego czasu. Pi臋tna艣cie lat. Pewnie ju偶 dawno przestali na ni膮 czeka膰.

Ma艂y domek na cyplu wywiera艂 na Jewgienija jaki艣 magiczny wp艂yw. W ciszy wieczoru sta艂 oparty o reling ze wzrokiem skierowanym w jego stron臋. Wi­dzia艂 jakie艣 postacie, ale nie m贸g艂 stwierdzi膰, czy na­dal mieszka tam Reijo. R贸wnie dobrze mogli to by膰 obcy ludzie. Jewgienij liczy艂 na to.

- By艂e艣 tu kiedy艣, tato?

Ch艂opiec podszed艂 do niego niepostrze偶enie. Sta­n膮艂 obok ojca, te偶 opar艂 si臋 o reling i pr贸bowa艂 zgad­n膮膰, na co patrzy ojciec.

- Tak - odpar艂 Jewgienij. - Ale to by艂o dawno, daw­no temu.

- Zna艂e艣 tu kogo艣? Pokiwa艂 g艂ow膮.

- Dobrze zna艂e艣? - dr膮偶y艂 z ciekawo艣ci膮 Misza. - Czy tylko z nim handlowa艂e艣?

- Naprawd臋 zna艂em. Wzrok Jewgienija ponownie pow臋drowa艂 w stron臋 zagrody na cyplu. Przyby艂o kilka budynk贸w. 艢ciany z bali drewna by艂y dobrze utrzymane. Nad fiordem dostrzeg艂 szop臋 i 艂贸dk臋.

- To dzia艂o si臋 dawno temu, Michai艂. Dawno przed twoim urodzeniem. By艂em wtedy m艂ody. On na pew­no tu ju偶 nie mieszka.

M臋cz膮ce wspomnienia. Twarze prze艣laduj膮ce Jew­gienija w snach.

Jak te偶 u艂o偶y艂o si臋 im 偶ycie? Dzieci Raiji...

My艣l ta m臋czy艂a go zw艂aszcza wtedy, gdy patrzy艂 na rozw贸j Miszy. Rozumia艂, co to znaczy szcz臋艣liwe dzieci艅stwo. Rodzina. Misza dorasta艂 otoczony mi艂o­艣ci膮 i matki, i ojca. A Jewgienij ca艂y czas wiedzia艂, 偶e Raija ma jeszcze troje, kt贸re nigdy nie zazna艂y jej mi­艂o艣ci. Czworo, licz膮c wychowank臋.

Zdarza艂y si臋 chwile, gdy Jewgienij nie by艂 dumny z tego, co zrobi艂. Sta艂 tu teraz, tak bliski odpowiedzi na swoje pytania, i nie m贸g艂 si臋 odwa偶y膰, by je zada膰.

- Starzej臋 si臋, Michaile - rzuci艂 zm臋czony - starze­j臋 si臋.

Nie s艂ucha艂 sprzeciw贸w syna.

Michai艂 nic nie wiedzia艂.

Nigdy nie mia艂 si臋 dowiedzie膰, 偶e ojciec zbudowa艂 ich 偶ycie na k艂amstwie.

Jewgienij wr贸ci艂 do swych obowi膮zk贸w. Wyda艂 rozkazy. Przep艂yn膮艂 na 鈥濱wana鈥, inny statek zacumo­wany na wodach fiordu. Nie dogada艂 si臋 z kapitanem.

Pryncypa艂 鈥濱wana鈥 zosta艂 nad Morzem Bia艂ym, mo偶e i daleko, ale kapitan musia艂 po powrocie przed nim odpowiada膰. Jewgienij i Oleg mogli si臋 targowa膰, ust臋powa膰, gdy chcieli. Mogli swobodnie decydowa膰. Byli panami siebie.

Potem Jewgienij pop艂yn膮艂 na l膮d.

Dziwnie by艂o zn贸w stan膮膰 na tej ziemi. Na kamie­niach, po kt贸rych chodzi艂a i Raija. Podni贸s艂 jeden, za­stanawiaj膮c si臋 przelotnie, czy go jej nie zawie藕膰.

Cisn膮艂 go do morza.

Podeszli do niego ci, kt贸rzy mieli ryby na sprze­da偶. M贸wili po norwesku, fi艅sku i lapo艅sku. Pos艂u­giwali si臋 gestami i grymasami, s艂owami, kt贸re jakby rozumia艂. U偶ywali wyraz贸w, o kt贸rych s膮dzili, 偶e s膮 rosyjskie.

Rozumieli si臋 nawzajem. I nie rozumieli. Ale doga­dywali si臋. Dobijali targu. Wymieniali u艣ciski d艂oni.

Miejscowi rzucali ukradkowe spojrzenia na pusty r臋kaw koszuli Jewgienija. By艂 do tego przyzwyczajo­ny i nawet nic nie zauwa偶a艂.

Czu艂 si臋 silniejszy, stoj膮c na jej ziemi, otoczony tym krajobrazem. G贸rami.

Czy ona umia艂aby mu kiedykolwiek wybaczy膰, gdyby wiedzia艂a...?

Sta艂 tak, wysoki i wyprostowany, w ciemnych spodniach i wysokich butach. Nosi艂 je nawet na po­k艂adzie statku. Szerok膮 koszul臋 mia艂 w艂o偶on膮 w spodnie, w pasie owi膮za艂 si臋 kolorowym szalem. In­nym, nale偶膮cym do Raiji, okr臋ci艂 szyj臋. Przewy偶sza艂 wzrostem miejscowych. Wyr贸偶nia艂 si臋 nie tylko bra­kiem ramienia.

Jewgienij poczu艂 nagle, jak spo艣r贸d t艂umu na brze­gu dosi臋g艂o go szczeg贸lnie intensywne spojrzenie. Spojrzenie, kt贸re chcia艂o przenikn膮膰 go na wskro艣.

Odwr贸ci艂 si臋.

Serce 艣ci膮艂 mr贸z, a potem ogarn膮艂 je ogie艅.

Rzeczywi艣cie up艂yn臋艂o du偶o czasu. Jewgienij nie dostrzega艂 tego na sobie ani na Raiji. Ona zawsze by­艂a dla niego m艂oda i 艣liczna, jak wtedy.

M贸g艂 oceni膰 up艂yw czasu, gdy patrzy艂 na Misze.

A teraz ujrza艂, 偶e ten m臋偶czyzna si臋 postarza艂. Do­strzeg艂 siwe pasma w g臋stej, jasnej czuprynie - tej, kt贸ra kiedy艣 przypomina艂a 艂an zbo偶a w letni, s艂onecz­ny dzie艅. Dostrzeg艂 zmarszczki na jego twarzy.

Ale oczy pozosta艂y te same. Zielone, przejrzyste. Patrzy艂y na niego. Ocenia艂y go.

Szok by艂 r贸wnie wielki dla nich obu.

- Drawsi, Jewgieniju Dymitrowiczu - rzuci艂 Reijo. Jewgienij odpowiedzia艂 mu w jego ojczystym j臋zy­ku. By艂 mu winien chocia偶 to.

- Paivaa, Reijo Kesaniemi. Kop臋 lat.

- Znasz go? - zdziwi艂 si臋 m艂ody ch艂opak stoj膮cy obok Reijo.

Jewgienij zastanowi艂 si臋 przez moment, czy to nie syn Raiji. Ale nie, jej syn mia艂 ja艣niejsze w艂osy, poza tym ten nie mia艂 jej rys贸w. On przecie偶 rozpozna艂by jej dzieci.

- Tak, znam go. Ale to by艂o dawno temu, Emil. Dawno.

Spojrzenie Reijo spocz臋艂o ci臋偶ko na Jewgieniju, jakby chcia艂 wydoby膰 wzrokiem prawd臋 o minionych latach.

- Ci m臋偶czy藕ni chc膮 z tob膮 dobi膰 targu, Jewgienij. - Reijo wskaza艂 d艂oni膮 jeszcze jednego m艂odzie艅ca. Jew­gienijowi spodoba艂 si臋 on: ciemnow艂osy, z bystrymi oczami i ciekawym grymasem b艂膮kaj膮cym si臋 wok贸艂 ust. Ten pierwszy, Emil, nie wzbudza艂 w nim 偶adnych uczu膰. - Ja przyszed艂em tu jako t艂umacz - m贸wi艂 dalej Reijo. Pi臋tna艣cie lat starszy Reijo.

- Dostan膮 dobr膮 cen臋 - zapewni艂 go Jewgienij ochryp艂ym g艂osem. - Potem zapraszam ci臋 na m贸j sta­tek, na herbat臋 i rum.

Nie m贸g艂 inaczej.

- Basiba - podzi臋kowa艂 Reijo. - Mamy wiele do om贸wienia.

- Tak, wiele, Reijo. K膮tem oka Jewgienij dostrzeg艂, 偶e na brzeg dosta艂 si臋 Michai艂. Zesztywnia艂. Czy ten m艂okos nie m贸g艂by trzyma膰 si臋 z dala jeszcze przez chwil臋?

Reijo musia艂by by膰 艣lepy, 偶eby nie zrozumie膰. A zawsze odznacza艂 si臋 bystro艣ci膮 spojrzenia.

- Dzieciaki wr臋cz zwariowa艂y - za艣mia艂 si臋 Misza. - Chyba nigdy wcze艣niej nie widzia艂y cukierk贸w!

- Bo mo偶e i nie widzia艂y! - uci膮艂 Jewgienij. Sam s艂ysza艂, jak szorstko to zabrzmia艂o. Chcia艂 tylko, by Misza sobie poszed艂. Przecie偶 nawet jego g艂os by艂 po­dobny do g艂osu Raiji! Jeszcze ten ch艂opi臋cy, jasny. Za艂amywa艂 si臋 ju偶 czasem w mutacji, ale wci膮偶 przy­pomina艂 g艂os matki.

Jewgienij dostrzeg艂 spojrzenie Reijo. I sam popa­trzy艂 na jedynaka wzrokiem Fina.

Misza by艂 wysoki, o d艂ugich nogach. Ciemnow艂o­sy, niemal czarnow艂osy. Ciemnooki. Z brwiami Jew­gienija, cho膰 z ma艂ym za艂amaniem po艣rodku ka偶dej. Z u艣miechem Raiji. Prostym nosem ojca, ale z policz­kami niemal dziewcz臋cymi.

Jewgienij nie wiedzia艂, jak Raija wygl膮da艂a jako dziewczynka. A Reijo wiedzia艂.

- Tw贸j syn? - spyta艂 Reijo, nie spuszczaj膮c wzro­ku z ch艂opaka.

- Tak - potwierdzi艂 Jewgienij. Nie by艂 w stanie do­da膰 nic wi臋cej.

Milczenie Reijo uderzy艂o w Jewgienija niczym mocny wiatr.

- Mamy wiele do om贸wienia, Jewgienij - powt贸­rzy艂 Reijo ci臋偶ko. Zaczerpn膮艂 powietrza i zacz膮艂 m贸­wi膰 o handlu.

Michai艂 zrozumia艂 sytuacj臋 na tyle, by znikn膮膰. Ale zd膮偶y艂 rzuci膰 ojcu czupurne spojrzenie. Jewgienij by艂 pewien, 偶e Reijo rozpozna艂 to spojrzenie i up贸r. Wie­dzia艂, 偶e w tym przypadku nie uniknie powiedzenia prawdy.

Musia艂 to wyt艂umaczy膰.

Da艂 Norwegom dobr膮 cen臋. Worki z m膮k膮 zmie­ni艂y w艂a艣ciciela. Beczki z rybami zabrano 艂贸dk膮 na statek. M膮ka zosta艂a za艂adowana na w贸zek ch艂opa­k贸w.

Obserwowa艂, jak Reijo z nimi rozmawia. K艂adzie r臋k臋 na ramieniu ciemnow艂osego, przekazuj膮c jak膮艣 wiadomo艣膰. Mo偶e w 艣cianach domu z bali przebywa jaka艣 kobieta? Mo偶e Reijo ma 偶on臋?

Jewgienij 偶yczy艂 mu tego.

Reijo w drodze na statek siedzia艂 naprzeciwko nie­go. Jewgienij czu艂 si臋 jak z艂odziej, natr臋t, kt贸ry w do­datku zacumowa艂 na wodach fiordu Reijo.

Misza zaj膮艂 miejsce za jego plecami. Reijo m贸g艂 mu si臋 dobrze przyjrze膰. Por贸wna膰 ojca z synem i por贸w­na膰 syna z obrazem, kt贸ry nosi艂 w pami臋ci.

Nie mo偶na jej kocha膰, a potem zapomnie膰.

Weszli na statek i skierowali si臋 do kajuty. Jewgie­nij przypomnia艂 sobie, 偶e jego obecna kajuta nie r贸偶­ni si臋 specjalnie od tej sprzed pi臋tnastu lat. Spojrza艂 na ni膮 oczami Reijo. Zrozumia艂, 偶e tamten te偶 j膮 pa­mi臋ta艂.

Ikona Maryi Panny na 艣cianie. Raiji zawsze podo­ba艂a si臋 ta ikona, mimo 偶e sama nie by艂a szczeg贸lnie wierz膮ca. Na stoliku poni偶ej - lampka oliwna, w szaf­ce - kieliszki i kubki. Krzes艂a mia艂y sk贸rzane siedze­nia. Oboje z Raij膮 nie lubili haft贸w. Raija wola艂a tka膰. Kapa przykrywaj膮ca koj臋 by艂a jej dzie艂em. Niebieska niczym trzecia mi艂o艣膰 Jewgienija - morze.

Miedziana rukamojka. Taka, jak inne: zbiornik na wod臋, kran i miska.

Samowar te偶 nie by艂 ani wi臋kszy, ani bardziej ozdobny ni偶 na innych rosyjskich statkach.

Jewgienij wskaza艂 r臋k膮 w stron臋 jednego z krzese艂. Reijo usiad艂. Michai艂 wszed艂 za nimi do kajuty, naj­wyra藕niej ciekaw obcego.

- Masz swoje obowi膮zki, m贸j synu - powiedzia艂 do niego Jewgienij. - Id藕 do Olega, powie ci, co trzeba zrobi膰. Ja musz臋 porozmawia膰 z tym panem. O inte­resach. Mo偶esz u艣cisn膮膰 mu d艂o艅 na po偶egnanie.

Michai艂 us艂ucha艂 ojca. Jego d艂o艅 uton臋艂a w d艂oni Fina.

- Musz臋 si臋 po偶egna膰 - powiedzia艂 Misza, cho膰 nie wiedzia艂, czy tamten go rozumie. Bardzo chcia艂 z nim porozmawia膰, cho膰 sam nie wiedzia艂, dlaczego. Mo­偶e przypomina艂 mu Wasi臋? Mieli co艣 podobnego w u艣miechu, w zielonych oczach...

- M贸j syn si臋 偶egna - przet艂umaczy艂 Jewgienij sztywno. - Niestety, nie m贸wi 偶adnym z j臋zyk贸w, kt贸re ty znasz. Ma swoje obowi膮zki.

Reijo przyj膮艂 to wyja艣nienie bez mrugni臋cia okiem.

- Mi艂o by艂o mi go pozna膰. Jest 艣wietnym ch艂opa­kiem. Takiego syna sam mia艂em nadziej臋 mie膰.

Jewgienij dok艂adnie przet艂umaczy艂 synowi s艂owa Reijo, mimo 偶e pojmowa艂 ich podw贸jne znaczenie. Ale Reijo zas艂ugiwa艂 na uczciwo艣膰.

Twarz Miszy rozja艣ni艂a si臋 w u艣miechu. Lubi艂 po­chwa艂y. Jewgienij ze skurczem krtani dostrzeg艂, jak uderzaj膮co syn podobny jest w tym momencie do matki.

Ch艂opak wyszed艂 pos艂usznie. Raija dobrze go wy­chowa艂a.

Jewgienij uroczy艣cie nala艂 rumu do dw贸ch krysz­ta艂owych szklanek. Potrzebowa艂 czego艣 na uspokoje­nie. Czasu na przygotowanie odpowiedzi na nieunik­nione pytania.

Unie艣li ku sobie naczynia i wypili w milczeniu.

Reijo odezwa艂 si臋 pierwszy.

- Jak ona si臋 miewa? Jewgienij poczu艂, jak drga mu policzek.

- Co chcesz us艂ysze膰? - spyta艂, pragn膮c zyska膰 na czasie. Ka偶de s艂owo, o ile nie m贸wi艂 o niej, pomaga­艂o mu w tym.

- Prawd臋 - odpar艂 Reijo. W d艂oni 艣ciska艂 szklank臋.

Jewgienij wci膮gn膮艂 z dr偶eniem powietrze. To by艂o nieuniknione. Mia艂 tego 艣wiadomo艣膰, gdy wydawa艂 rozkaz zawini臋cia do fiordu Lyngen. Jednak nie za­wr贸ci艂.

- Zrozumia艂e艣, 偶e ch艂opak jest jej synem?

- Nie jestem 艣lepy - rzuci艂 Reijo. Tak, z pewno艣ci膮 nie by艂. Jewgienij wypi艂 do dna sw贸j rum. Dola艂 im obu. W ko艅cu sko艅czy艂by si臋 i trunek. Musia艂 co艣 powiedzie膰, zanim k艂amstwa przestan膮 by膰 wiarygodne.

- Tylko mnie mo偶esz obarcza膰 win膮 - westchn膮艂. - Je偶eli masz kogo艣 nienawidzi膰, to tylko mnie. Ona nie jest winna. To ja j膮 uwiod艂em. Ja u偶y艂em wszelkich 艣rodk贸w, by zosta艂a.

- A teraz?

Czy ona wr贸ci艂aby, gdyby odzyska艂a pami臋膰? Jew­gienij nie by艂 pewien. Ale w nag艂ym ol艣nieniu ujrza艂 twarz Wasilija obok Reijo. Dotychczas s膮dzi艂, 偶e Wasia jest podobny do Aleksieja. B艂膮d! Wasia o wiele bardziej przypomina艂 Reijo! Mogliby by膰 bra膰mi.

- Ona nie 偶yje.

- Od kiedy?

- Ch艂opak sko艅czy艂 trzyna艣cie lat. - Przynajmniej to by艂o prawd膮. - Mia艂 wtedy zaledwie rok. Raija wra­ca艂a do domu z Archangielska z przyjaci贸艂k膮. Jecha艂y wozem konnym. By艂a zima. Jeden z koni przestraszy艂 si臋 czego艣 i gwa艂townie szarpn膮艂. Raij臋 wyrzuci艂o, a potem w贸z j膮 przygni贸t艂.

Zamilk艂. Niech B贸g wybaczy mu i to k艂amstwo! A czy Raija wybaczy艂aby?

- Nie cierpia艂a - doda艂. Ujrza艂 przed sob膮 twarz Raiji. Jego Raiji. Raisy Bykowej. Jego 偶ony.

Nadal 偶ywej. Starszej o pi臋tna艣cie lat. Ale z gor膮­c膮 krwi膮 p艂yn膮c膮 w 偶y艂ach.

- Umar艂a, gdy na niebie p艂on臋艂a zorza polarna. Reijo podni贸s艂 szklank臋 do ust i jednym haustem wypi艂 z艂ocisty p艂yn.

Co on teraz my艣la艂? Czy uwierzy艂? A dlaczego mia艂by nie uwierzy膰?

- Czeka艂e艣 na ni膮? Wiedzia艂, 偶e to oczywiste, ale pytanie samo mu si臋 wymkn臋艂o.

- W艂a艣ciwie nie - odpar艂 Reijo z wahaniem.

Jewgienij by艂 przekonany, 偶e Fin mija si臋 z praw­d膮. Dostrzega艂 b贸l zastyg艂y w jego twarzy. W twarzy m臋偶a Raiji. Raiji Kesaniemi.

- Masz kogo艣?

- Nie wiedzia艂em, czy si臋 mog臋 o偶eni膰 - uci膮艂 Re­ijo. - Teraz wiem.

Jewgienij zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e Reijo unikn膮艂 odpowiedzi na jego pytanie. Wiedzia艂 tak偶e, dlaczego. Min臋艂o pi臋tna艣cie lat i Reijo nie napotka艂 偶adnej, kt贸ra mog艂aby si臋 r贸wna膰 z Raij膮.

- Jak si臋 u艂o偶y艂o jej dzieciom? - Jewgienij musia艂 si臋 tego dowiedzie膰.

- Dobrze - odpar艂 Reijo z dum膮. Jewgienij rozpo­zna艂 t臋 dum臋. Tak偶e by艂 ojcem.

- Sta艂y si臋 moimi dzie膰mi - m贸wi艂 dalej Reijo. - Wszystkie za艂o偶y艂y rodziny. Maja pojecha艂a do Fin­landii razem z m臋偶em, kt贸ry stamt膮d pochodzi. Knut mieszka w pierwszym domu Raiji i ma mi艂膮 偶on臋, Fink臋. A moja Ida wysz艂a za syna Mikkala.

- By艂o jeszcze jedno?

- Owszem, Elise - u艣miechn膮艂 si臋 Reijo. - Przybrana c贸rka Raiji. Wysz艂a za brata Raiji, Mattiego. Wszystkim u艂o偶y艂o si臋 dobrze.

Tak, to stanowi艂o pewne pocieszenie.

- Znienawidzili j膮? Je偶eli kiedykolwiek powie Raiji prawd臋, ona na pewno zada mu takie pytanie.

- Nie, nie nienawidzili - Reijo zastanowi艂 si臋 przez chwil臋. - Ale nigdy jej nie zrozumieli.

Zielone oczy napotka艂y oczy Jewgienija. I to on musia艂 odwr贸ci膰 wzrok.

- Mnie te偶 by艂o trudno. Ale gdy zobaczy艂em ch艂o­paka, zrozumia艂em. Ona zawiod艂a wystarczaj膮co wie­lu. Nie mog艂a opu艣ci膰 nowo narodzonego dziecka! To by艂a jej ostatnia szansa, rodzaj odkupienia win wobec innych.

- Nazwali艣my go Michai艂 - wyzna艂 Jewgienij, cze­kaj膮c z napi臋ciem na odpowied藕 Reijo.

- To ma sw贸j sens - u艣miechn膮艂 si臋 Fin. - 艢wietny ch艂opak, Jewgienij. Czasami 偶a艂uj臋, 偶e ja nie mam syna.

- Nadal jeste艣 m艂ody. Reijo pokiwa艂 g艂ow膮, wci膮偶 u艣miechni臋ty.

- Co si臋 sta艂o z twoj膮 r臋k膮? - spyta艂.

- Spad艂em z masztu, a rami臋 zaczepi艂o si臋 o lin臋 i niemal oderwa艂o. - Teraz u艣miechn膮艂 si臋 Jewgienij. Ju偶 dawno nie musia艂 opowiada膰 tej historii. W rejo­nach nad Morzem Bia艂ym wszyscy s艂yszeli o czynach Carycy.

Reijo dola艂 trunku do szklanek.

- To zdarzy艂o si臋 w drodze st膮d, pi臋tna艣cie lat te­mu. Dopad艂 nas sztorm. Raija uratowa艂a mi 偶ycie. Za­trzyma艂a krwotok. Kto艣 z za艂ogi odci膮艂 mi rami臋. Ona mnie piel臋gnowa艂a.

Jewgienij nie lubi艂 przypomina膰 sobie tego zdarze­nia, ale by艂 to winien Reijo.

- A wi臋c potrzebowa艂e艣 jej! - wykrzykn膮艂 Reijo. - Ona zawsze chcia艂a by膰 komu艣 potrzebna. Inaczej nie umia艂a 偶y膰.

Jewgienij przytakn膮艂.

Taka by艂a Raija. Tak偶e jego Raija. Ta cecha cha­rakteru wci膮偶 jej pozosta艂a. Tylko nie pami臋ta艂a swe­go 偶ycia sprzed wypadku.

Ta dawna Raija naprawd臋 umar艂a pod zimowym, p艂on膮cym zorz膮 polarn膮 niebem nad Dwin膮.

To nie by艂o k艂amstwo.

Po prostu inna Raija zacz臋艂a wtedy nowe 偶ycie.

K艂amstwo nie by艂o wielkie.

- B贸g 艣wiadkiem, 偶e jej wtedy potrzebowa艂em.

- Jak ci w og贸le posz艂o w 偶yciu?

- Dobrze - Jewgienij wzruszy艂 ramionami. Ogar­n臋艂o go zm臋czenie. Czul, jakby bardziej postarza艂 si臋 dzisiaj ni偶 przez te wszystkie lata. - Razem z przyja­cielem mamy kilka statk贸w. On przez te lata p艂ywa艂 jako kapitan na jednym z nich. Ja wyp艂yn膮艂em dopie­ro teraz. Michai艂 b臋dzie dobrze zabezpieczony na przysz艂o艣膰.

Nie lubi艂 si臋 chwali膰, bo czul, jakby przekonywa艂 tego drugiego do swojej warto艣ci.

- Mnie te偶 dobrze posz艂o - powiedzia艂 Reijo, do­rzucaj膮c tylko jedno s艂owo: - Z艂oto.

- To dobrze. Ba艂em si臋, 偶e mo偶e cierpicie niedosta­tek.

Nast膮pi艂a chwila ciszy. Pili rum, zaj臋ci w艂asnymi my艣lami. Nawet nie patrzyli na siebie nawzajem.

- Dlaczego nigdy nie przes艂a艂e艣 wiadomo艣ci? Co roku przyp艂ywaj膮 tu rosyjskie statki, cz臋sto i z Ar­changielska. Dlaczego nigdy nie napisa艂e艣?! To by艂o oskar偶enie.

- My艣la艂em o tym - przyzna艂 Jewgienij z ci臋偶kim sercem. Teraz nie musia艂 udawa膰 szczero艣ci. - My艣la­艂em o tym cholernie du偶o razy. I odsuwa艂em to. Zo­stawia艂em na p贸藕niej. Usprawiedliwia艂em si臋 tym, 偶e nie znam waszego alfabetu. Czu艂em, 偶e gdybym to opisa艂, zabi艂bym j膮 jeszcze raz, wobec siebie. A za­wsze my艣li si臋 najpierw o sobie.

Zn贸w cisza.

- Sp臋dzi艂a dwa lata w Rosji - powiedzia艂 Reijo z trudem. - Jak jej by艂o? M贸wi艂e艣, 偶e mia艂a przyja­ci贸艂k臋?

- Tak, Antoni臋 - pokiwa艂 g艂ow膮 Jewgienij. - Jest 偶on膮 mojego wsp贸lnika. Antonia zosta艂a przyjaci贸艂­k膮 Raiji. R贸偶ni膮 si臋, ale dla przyja藕ni to niewa偶ne.

Nawet nie zauwa偶y艂, 偶e powiedzia艂 to w czasie te­ra藕niejszym, jak o 偶yj膮cej.

- Ten statek nazwali艣my na cze艣膰 ich obu. Mamy jednego 鈥濻ankt Niko艂aja鈥, nie mogli艣my ryzykowa膰... Mamy 鈥濺ais臋鈥, to imi臋 najbardziej przypomina jej w艂asne, kt贸re wielu Rosjanom trudno by艂oby wym贸­wi膰. Mamy te偶 鈥濼onie鈥, to zdrobnienie od Antonii. No i ten, 鈥濺aija Antonia鈥.

- Czy odszuka艂by艣 mnie sam? - spyta艂 Reijo nagle, jakby wcale nie s艂ucha艂.

Popatrzyli na siebie d艂ugo. Obaj byli m臋偶czyzna­mi o silnej woli.

- Nie - odpar艂 w ko艅cu Jewgienij. - Zawin膮艂em do Lyngen, by Michai艂 zobaczy艂 to miejsce. Zastanawia­艂em si臋, czy nadal tu mieszkasz. Godzinami wpatrywa艂em si臋 w tw贸j dom z nadziej膮, 偶e mieszka tu kto inny. Ze znalaz艂e艣 kogo艣 i zacz膮艂e艣 nowe 偶ycie gdzie indziej.

- Nie odpowiedzia艂e艣 na moje pytanie - upiera艂 si臋 Reijo.

Jewgienij uwa偶a艂, 偶e odpowiedzia艂.

- Czy Raija by艂a szcz臋艣liwa? - spyta艂 Reijo. - Czy by艂a szcz臋艣liwa? Tylko to chc臋 wiedzie膰. Mo偶esz za­chowa膰 swoje wspomnienia w spokoju, Jewgienij. Chc臋 wiedzie膰 tylko to.

- Tak - odpar艂 Rosjanin. - By艂a szcz臋艣liwa. Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e b臋d臋 m贸g艂 da膰 jej cho膰 odrobin臋 te­go, co straci艂a. Ale u艂o偶y艂o si臋 dobrze. Zadowoli艂a si臋 tym, co mog艂em jej ofiarowa膰. Pokocha艂a mnie. I by­艂a szcz臋艣liwa.

- Czy nazywa艂a to rodzajem mi艂o艣ci? Jewgienij pokr臋ci艂 g艂ow膮, zdumiony.

- Nie, m贸wi艂a tylko, 偶e mnie kocha. Reijo u艣miechn膮艂 si臋. Jewgienij nie umia艂 poj膮膰 je­go spokoju. Nie rozumia艂 Reijo.

- Ida jest w domu - rzuci艂. - Mo偶e Michai艂 spotka艂­by si臋 z ni膮?

Jewgienij zastanowi艂 si臋.

- Nie chc臋 opowiada膰 mu o tej cz臋艣ci 偶ycia matki. Nie chc臋, by zmieni艂 o niej zdanie. Pragn臋, by pami臋­ta艂 j膮 tak, jak ja. Zna艂 tak膮, jaka by艂a u nas. Rozumiesz mnie?

Reijo po d艂u偶szej chwili pokiwa艂 g艂ow膮.

- 呕a艂uj臋, 偶e nie mog臋 jej opowiedzie膰, jak powiod­艂o si臋 jej dzieciom.

D艂o艅 Jewgienija dr偶a艂a, gdy odstawia艂 pust膮 szklank臋.

Reijo dopi艂 sw贸j trunek.

- Odp艂ywacie jutro?

Jewgienij skin膮艂 g艂ow膮. Reijo wsta艂 i u艣cisn膮艂 d艂o艅 Jewgienija, patrz膮c mu d艂ugo w oczy. Mo偶e szuka艂 艣lad贸w k艂amstwa? Oczy Rosjanina niczego nie zdra­dzi艂y. W ko艅cu ju偶 pi臋tna艣cie lat 偶y艂 w tym k艂am­stwie...

- Dzi臋kuj臋 ci, 偶e j膮 uszcz臋艣liwi艂e艣! Jewgienij s艂ysza艂, 偶e Reijo m贸wi to szczerze.

- Po艂贸偶 ode mnie kwiaty na jej grobie. Takie drob­ne, kt贸re rosn膮 na ska艂ach. W艂a艣nie takie lubi艂a.

Jewgienij zn贸w pokiwa艂 g艂ow膮, z trudem prze艂yka­j膮c 艣lin臋.

- Zawo艂am kogo艣, by ci臋 zawi贸z艂 na brzeg. Odprowadzi艂 Reijo na pok艂ad, wyda艂 rozkazy. Na wod臋 spuszczono 艂贸dk臋, a z burty drabink臋 sznurow膮.

Ponownie Reijo u艣cisn膮艂 d艂o艅 Jewgienija, poma­cha艂 z daleka Michai艂owi. Zszed艂 do 艂贸dki i usiad艂 zwr贸cony twarz膮 w stron臋 l膮du.

Jewgienij czu艂 ulg臋, 偶e nie jest tej nocy Reijo Kesaniemim.

- Kim by艂 ten m臋偶czyzna, tato? - spyta艂 Michai艂, staj膮c przy ojcu i patrz膮c w 艣lad 艂贸dki odwo偶膮cej nie­znajomego.

Jewgienij obj膮艂 ramieniem syna.

- To jego zna艂em kiedy艣, ch艂opcze.

- To o nim my艣la艂e艣, 偶e ju偶 tu nie mieszka? Ojciec pokiwa艂 g艂ow膮.

- By艂 moim dobrym przyjacielem, Michai艂. Do­brym przyjacielem, kt贸rego kiedy艣 bardzo zawiod­艂em. Zawiod艂em jego zaufanie. Dlatego ba艂em si臋 go zn贸w spotka膰.

- Czyli to dobrze, 偶e si臋 jednak spotkali艣cie - uzna艂 Misza.

W s艂owach syna Jewgienij odnalaz艂 艣lad m膮dro艣ci 偶yciowej Raiji.

- Wygl膮da艂o na to, 偶e on ci przebaczy艂, tato. Uwa­偶am, 偶e by艂 mi艂y. Podoba艂o mi si臋, gdy powiedzia艂, 偶e chcia艂by mie膰 syna takiego jak ja. Te偶 my艣lisz, 偶e on mnie polubi艂?

- Jestem tego pewien. Inaczej nie powiedzia艂by tak. Reijo nigdy nie m贸wi tego, czego nie uwa偶a.

- Jak bardzo jego imi臋 przypomina imi臋 mamy! - zdumia艂 si臋 Misza.

- Te偶 tak s膮dz臋.

- My艣lisz, 偶e on j膮 zna艂? Jewgienij tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮. Nie by艂 w stanie wypowiedzie膰 g艂o艣no wi臋cej k艂amstw.

- Odwiedzimy go?

- Nie, Michai艂. Odp艂ywamy jutro. B臋dzie jeszcze wiele fiord贸w. Jeszcze musimy kupi膰 wi臋cej ryby, za­nim zawr贸cimy. Nie s膮dzi艂em, 偶e ju偶 ci si臋 znudzi艂o. Przecie偶 tak chcia艂e艣 pop艂yn膮膰 w ten rejs. Tyle mu­sia艂em prosi膰 twoj膮 matk臋, by ci臋 pu艣ci艂a...

Misza pospiesznie zacz膮艂 zapewnia膰 ojca, 偶e wcale mu si臋 nie znudzi艂o, o, nie! Chcia艂 po prostu zoba­czy膰, jak 偶yj膮 ludzie w tym kraju.

- B臋d膮 inne fiordy - powt贸rzy艂 Jewgienij. Misza zamilk艂 na chwil臋, a potem o艣wiadczy艂:

- Chc臋 zosta膰 kapitanem jak ty, ojcze.

Jewgienij u艣cisn膮艂 ramiona syna. W tym momen­cie poczu艂, 偶e wszystkie jego k艂amstwa by艂y warte ceny, kt贸r膮 za nie zap艂aci艂. Nawet to ostatnie by艂o niczym wobec s艂贸w syna. Syna Raiji i jego, Michai艂a, kt贸ry powiedzia艂 mu, 偶e chce p贸j艣膰 jego drog膮.

Jewgienij by艂 pewien, 偶e Raija te偶 by艂aby teraz dumna z syna.

Dumna i szcz臋艣liwa.

Istniej膮 gorsze k艂amstwa, pomy艣la艂 Jewgienij. Cho膰 pewnie Raija nie wybaczy艂aby mu tego ostat­niego.

3

Raija nie pozosta艂a d艂ugo w mie艣cie. Antonia mog­艂a j膮 prosi膰 i b艂aga膰, ale nie mia艂a w艂adzy nad przyja­ci贸艂k膮.

- Id藕, porozmawiaj z gubernatorem, je艣li tak pilno ci do munduru! - prychn臋艂a Raija. - Zrobi臋 tak, jak zechc臋!

Oczywi艣cie dopi臋艂a swego. Pojecha艂a do domu. Za­cisn臋艂a z臋by, by oszuka膰 u艣miechem przypadkowych przechodni贸w. Toni nie zdo艂a艂a oszuka膰.

Mo偶e Raija potrzebowa艂a samotno艣ci. Ju偶 bardzo dawno nie by艂a ca艂kiem sama.

Nigdy wcze艣niej w艂asny dom nie wyda艂 si臋 Raiji tak ogromny. I pusty. Niemal s艂ysza艂a sw贸j oddech. Wydawa艂 si臋 podmuchem wiatru.

Nie mog艂a te偶 dostatecznie ogrza膰 domu. By艂o la­to, jasne noce. Mimo 偶e napali艂a we wszystkich pie­cach, marz艂a.

Raija owin臋艂a si臋 szalem i usiad艂a jak najbli偶ej pa­leniska w kuchni. Tak blisko, 偶e s艂ysza艂a, jak ogie艅 do niej m贸wi. Ale wci膮偶 marz艂a.

Nadal w臋drowa艂a 艣cie偶kami sn贸w. Nie by艂a pew­na, czy kiedykolwiek dotrze do celu. Widzia艂a przed sob膮 tyle 艣cie偶ek do wyboru, tylko 偶e nie wiedzia艂a, czy starczy jej czasu na b艂膮dzenie.

Mia艂a trzydzie艣ci osiem lat. Teraz by艂a tego pew­na. Kiedy艣 i w to w膮tpi艂a.

Tak bardzo pragn臋艂a, by kto艣 uj膮艂 j膮 za r臋k臋 i za­prowadzi艂 tam, dok膮d powinna doj艣膰. Dok膮d musia­艂a doj艣膰.

Tak bardzo chcia艂a odnale藕膰 sam膮 siebie...

Sta艂a na wietrze, z rozpuszczonymi w艂osami. Wiatr bawi艂 si臋 nimi swobodnie. Od zawsze by艂 jej najwier­niejszym wielbicielem. Potrafi艂 pie艣ci膰 delikatnymi palcami, ale tak偶e drapa膰 pazurami.

Ubrana by艂a w od艣wi臋tny str贸j. Dzia艂o si臋 to teraz i jakby nie teraz. Mia艂a na sobie swoj膮 naj艂adniejsz膮 sukni臋 i mi臋ciutkie buty, a na ramionach zniszczony, br膮zowy szal. Trzyma艂a go niczym najwi臋kszy skarb, a wiatr pr贸bowa艂 jej go odebra膰.

Na szyi, na cienkim rzemyku, zawiesi艂a klejnot - figurk臋 ptaka z rozpostartymi skrzyd艂ami, wyrze藕­bionego w po偶贸艂k艂ej ko艣ci. Nosi艂a go z dum膮, bo przedstawia艂 dla niej wi臋ksz膮 warto艣膰 ni偶 wszelkie per艂y czy bursztyn.

Sta艂a w porcie. Obserwowa艂a, jak marynarze za艂a­dowuj膮 statek. Statek nosz膮cy jej imi臋.

Na pok艂adzie widzia艂a Wasilija. To nie mog艂a by膰 prawda, Raija wiedzia艂a, 偶e Wasia jest w Norwegii, na wyspie Soroya. Nie powinno go tu by膰!

Nie chcia艂a, by j膮 dostrzeg艂, wi臋c ukry艂a si臋 w cie­niu. Sta艂a w mroku i patrzy艂a na niego.

Wtedy nadeszli. Troje m艂odych ludzi, kt贸rych ni­gdy wcze艣niej nie widzia艂a, ale jakby zna艂a. Szukali kogo艣.

M艂ody m臋偶czyzna, czarnow艂osy, niewysoki, 艂adny w szczeg贸lny spos贸b. Mia艂 bystre oczy. Jego ch贸d przywo艂a艂 w Raiji cie艅 wspomnienia czego艣 z po­przedniego 偶ycia. Ale pozosta艂 tylko cieniem.

Dwie m艂ode kobiety. Jedn膮 widzia艂a ju偶 wcze艣niej. Ciemnow艂osa, z bliznami na policzkach. Druga, m艂odsza, te偶 dumnie wyprostowana. W艂osy mia艂a jak ogie艅. Raija wiedzia艂a, 偶e obie s膮 siostrami, jeszcze za­nim m艂odsza si臋 odwr贸ci艂a. Ujrza艂a wtedy w艂asn膮 twarz, cho膰 oczy mia艂y domieszk臋 zielonego.

Raija wiele zrozumia艂a.

Wysz艂a z cieni.

- Szukacie mojego grobu? - spyta艂a. - Nie znajdzie­cie go. Tylko umarli maj膮 groby, nie wiecie? Dlacze­go szukacie mojego? Ja nigdy nie b臋d臋 mia艂a grobu. Spoczn臋 na dnie morza. Wtedy po艂膮cz臋 si臋 z tym, kt贸­rego zawsze kocha艂am. Nie wiedzieli艣cie tego?

Popatrzy艂a na nich. Czu艂a, 偶e ich kocha.

- Chcia艂am zebra膰 was wszystkich - m贸wi艂a dalej. - Mia艂am was wi臋cej, ni偶 mi przepowiedzia艂a Elle. Przy­czynili艣cie mi wiele cierpienia albo mo偶e to ja go wam przysporzy艂am. Nie wiem. Ale by艂o mi ci臋偶ko. Gdzie Knut?

- Urodzi艂o mu si臋 dziecko - odpar艂a p艂omiennow艂osa dziewczyna. Jej c贸rka. I m臋偶czyzny o zielonych oczach. Innego ojca mie膰 nie mog艂a. - Ch艂opczyk. Nazwali go Karl Rasmus.

- Gdzie Elise? - spyta艂a Raija. Zna艂a te imiona. Na­desz艂y znik膮d.

Maja.

Ida.

Ailo.

Nad nimi ta艅czy艂a zorza polarna, b艂ogos艂awi膮c ziemi臋 i domy. Przecie偶 to niemo偶liwe. W lecie nie wi­da膰 zorzy!

Ale jednak j膮 widzia艂a: 艂una, z艂oty blask, zimny i ciep艂y zarazem.

Jaka艣 droga, 艣cie偶ka...

- Elise wyjecha艂a - powiedzia艂a ruda Ida.

- Mojego Michai艂a tu nie ma. Jewgienij nie chcia艂 go pu艣ci膰. Michai艂 jest uciele艣nieniem wyrzut贸w su­mienia Jewgienija, zupe艂nie jak ja. Jewgienij ukrad艂 mi dziecko Mikkala, dlatego nazwa艂 swoje na jego cze艣膰. Tak偶e Jewgienij kocha i cierpi. Nie szukajcie mnie. Nie b臋dzie 偶adnego grobu. Nie marznijcie w tym z艂otym 艣wietle. Dowiecie si臋, kiedy przyjdzie czas. Nie zapomnijcie, 偶e chc臋 spocz膮膰 w morzu. Niech Reijo nie zapomni!

Jego imi臋!

M臋偶czyzny o zielonych oczach!

Mikkal.

To imi臋 te偶 zna艂a. Wiedzia艂a.

Czu艂a spok贸j. Nie ba艂a si臋 morza. Ju偶 nie stanowi艂o zagro偶enia. Nic nie by艂o ju偶 niebezpieczne. Czu艂a za­ufanie do ognia. Jedno z jej dzieci mia艂o w艂osy koloru ognia. Nie ba艂a si臋 ani ziemi, ani powietrza - wiatr j膮 kocha艂, zorza polarna stanowi艂a jej 艣cie偶k臋 - no i mo­rze by艂o sprzymierze艅cem. Morze oznacza艂o spok贸j.

Morze na ni膮 czeka艂o.

Spojrza艂a na m艂odych i odp艂yn臋艂a. Znikn臋li sprzed jej oczu, zlali si臋 z zorz膮, ze z艂otym blaskiem...

Raija ockn臋艂a si臋 przy palenisku. By艂o nadal ciep艂e. Ju偶 nie marz艂a. Pami臋ta艂a twarze tych trojga, statek, Wasi臋.

Pami臋ta艂a wyrze藕bionego ptaka, kt贸rego nosi艂a na szyi. Palce poszuka艂y go tam, ale nie znalaz艂y.

Ale s艂贸w Raija nie pami臋ta艂a. Imion te偶 nie. Nicze­go z ca艂ej rozmowy.

Obrazy, postacie, blask.

Mog艂a tylko zgadywa膰, domy艣la膰 si臋, kim oni by­li. Ale nie wiedzia艂a na pewno.

Mimo to czu艂a spok贸j.

Cia艂o mia艂a zastyg艂e i obola艂e. By艂a sama. Ale spo­kojna. Przepe艂niona oczekiwaniem. Wiedzia艂a, 偶e od­najdzie w艂a艣ciwe 艣cie偶ki. Mia艂a przewodnika: zorza polarna stanowi艂a jej drog臋 powrotn膮. Kiedy艣 p贸jdzie ni膮 po jasnym niebie. Mo偶e trafi do domu?

Przygotowywa艂a si臋 na sp臋dzenie ca艂ego lata w sa­motno艣ci. Mo偶e ta ska艂a, kt贸r膮 nosi艂a wewn膮trz, ru­nie i u jej st贸p zamieni si臋 w gruz?

Mo偶e.

Rami臋 j膮 nadal bola艂o. Jeszcze troch臋 krwawi艂o. Przy艂o偶y艂a na ran臋 ok艂ad z zi贸艂. Nie mia艂a poj臋cia, sk膮d to wszystko wie. Po prostu umia艂a.

A mo偶e jednak by艂a czarownic膮?

Dni mija艂y, nie pozostawiaj膮c za sob膮 艣lad贸w. An­tonia czasem j膮 odwiedza艂a. Dwina p艂yn臋艂a spokoj­nie. Nios艂a ze sob膮 偶ycie, wi膮za艂a ludzi z Morzem Bia艂ym.

Raija nocami 艣ni艂a zwyczajne sny. W czasie dnia nigdy. Otwartymi oczami widzia艂a rzeczywiste obra­zy. Jej my艣li goni艂y Michai艂a, Jewgienija. Odnajdowa­艂y ich, ale nie na statku.

Raija 偶a艂owa艂a, 偶e nie jest tam z nimi. Ju偶 prawie by艂a. Tak tego pragn臋艂a!

Prowadzi艂a j膮 tam jej 艣wietlista 艣cie偶ka. Wszystkie 艣cie偶ki.

By艂a sama. Dopiero po jakim艣 czasie zacz臋艂o jej to doskwiera膰.

Wtedy jej sen si臋 spe艂ni艂.

Nadjecha艂 na jednym z koni Antonii. Z wiatrem we w艂osach i zapachem s艂onej wody w ubraniu. Szczup艂y, niewysoki, nieumyty i zaro艣ni臋ty.

- Nie jeste艣 na Soroya? - Raija nie usta艂a na pro­gu, pobieg艂a mu na spotkanie i zada艂a pytanie, zanim on zdo艂a艂 zacz膮膰. - Co艣 si臋 sta艂o z ich statkiem? Z Jew­gienijem? Michai艂em?

Wasilij pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Gdybym wiedzia艂, 偶e przyp艂yn膮, nie wraca艂bym. Sta艂o si臋 co艣 strasznego. Nawet nie wiem, czy sam w to wierz臋, ale nie chcia艂em zostawa膰 tylko po to, by si臋 przekona膰, 偶e si臋 myl臋.

- O czym ty m贸wisz? - spyta艂a Raija. Wasilij zacisn膮艂 d艂o艅 na lejcach.

- Wszyscy wr贸cili - rzuci艂. - Wszyscy rybacy. Zabra­li艣my reszt臋 po艂owu i 艂贸dki. Tam na zachodzie mieli艣my do czynienia z przedziwnymi si艂ami. Przedziwnymi.

Raija przyjrza艂a mu si臋 uwa偶nie. S艂ysza艂a, jak nie­ch臋tnie m贸wi, z jakim trudem dobiera s艂owa.

- O czym ty m贸wisz? - spyta艂a ostro偶nie. - Co艣 si臋 tam sta艂o? Wypadek?

Wasilij za艣mia艂 si臋, opieraj膮c czo艂o o ciep艂膮 szyj臋 konia.

- Wypadek? Tak, mo偶esz tak to nazwa膰 - za艣mia艂 si臋 ponuro.

Powoli otworzy艂 zaci艣ni臋te pi臋艣ci i pokaza艂 Raiji wn臋trze d艂oni.

- Jak ty by艣 to nazwa艂a? Raija wpatrzy艂a si臋. Obie d艂onie mia艂 pe艂ne p臋cherzy podesz艂ych rop膮.

Niekt贸re pop臋ka艂y, ukazuj膮c czerwone cia艂o.

- Poparzenie? - spyta艂a z dreszczem grozy. Wasilij pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- To nie by艂oby takie z艂e - odpar艂. - Po偶ar te偶 mie­li艣my. Ale nie do ugaszenia. Nasze szopy si臋 spali艂y. Ju偶 ich nie ma. I nie poprosz臋 Jewgienija ani Olega, by je odbudowa膰. Nie tam.

- Sk膮d si臋 wzi臋艂y te p臋cherze? Zielone oczy Wasilija wpatrzy艂y si臋 w ciemnobr膮­zowe Raiji. By艂 艣miertelnie powa偶ny.

- Dotkn膮艂em ryby - rzuci艂. - Dwa miesi膮ce temu.

- Nie 偶artujesz chyba? Zaprzeczy艂.

- By艂o gorzej ni偶 teraz - m贸wi艂 dalej. - Zacz臋艂o si臋 poprawia膰, gdy odp艂yn臋li艣my. Ca艂y czas w drodze do domu. Chyba nied艂ugo si臋 zagoi, przecie偶 jestem ju偶 w Rosji.

- O czym ty m贸wisz? - wyszepta艂a Raija. Przeczu­wa艂a odpowied藕. Nie wiedzia艂a, czy chce j膮 us艂ysze膰.

- Zakl臋cia - odpar艂 Wasilij. - Czarna magia. Takim si­艂om si臋 narazili艣my. Zawsze trzeba uwa偶a膰, komu nast臋­puje si臋 na odciski. I na zachodzie, i tutaj. Tam si臋 ko­mu艣 narazili艣my. A za pieni膮dze mo偶na kupi膰 i magi臋.

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮. Nie w pe艂ni rozumia艂a, 偶e to m贸wi w艂a艣nie Wasia. Wasia, kt贸ry by艂 najbardziej mocno trzymaj膮cym si臋 ziemi cz艂owiekiem. Kt贸ry pyszni艂 si臋 tym, 偶e nie wierzy ani w Boga, ani w dia­b艂a. 呕e wszystko to, co spotka艂o go w 偶yciu, to jego w艂asne dzie艂o.

Przywi膮za艂 konia do pala i poszed艂 z Raij膮 w stro­n臋 domu. Milcza艂.

- Boli? - spyta艂a. Wzruszy艂 ramionami.

- Bola艂o wcze艣niej, gdy smarowali艣my to dzieg­ciem...

Raija zadr偶a艂a. - My?

Wasia pokiwa艂 g艂ow膮 i usiad艂 na progu. Poczeka艂, a偶 ona zrobi to samo.

- Wszyscy to maj膮. Kucharz. Dzieci. Nawet ta, kt贸­ra u mnie sprz膮ta艂a. Wszyscy.

- Wszyscy dotkn臋li ryby? Przecie偶 nie mogli艣cie dotyka膰 tej samej ryby!

- Nie - odpar艂 Wasilij z powag膮. - Nie wszyscy do­tkn臋li ryby. Ale na przyk艂ad jakiego艣 przedmiotu. Wszyscy poczuli艣my, jak nas po kr贸tkim czasie dziw­nie piecze i sw臋dzi. Wszystkim ul偶y艂o, gdy odp艂yn臋­li艣my. Tym, kt贸rzy mieli najmniej p臋cherzy, pozosta­艂y ju偶 tylko blizny.

Raija rozgrzeba艂a nog膮 traw臋. Dokopa艂a si臋 do czarnej, t艂ustej ziemi. Ugniot艂a j膮 w d艂oni. Uj臋艂a d艂o艅 Wasilija i po艂o偶y艂a wn臋trzem do g贸ry na swoim ko­lanie. Przy艂o偶y艂a czarn膮 ziemi臋 na p臋cherze. Jej usta porusza艂y si臋, wypowiadaj膮c wci膮偶 te same s艂owa. Wasilij wysili艂 s艂uch. Wydawa艂o mu si臋, 偶e Raija nie wie, 偶e co艣 m贸wi. S艂owa wylewa艂y si臋 z jej ust jak wezbrana rzeka na wiosn臋.

Potem wzi臋艂a jego drug膮 r臋k臋. Wklepa艂a w rany ziemi臋 i ucisn臋艂a.

Wasilij wreszcie dos艂ysza艂 jej s艂owa. Nie by艂y ro­syjskie. Raija m贸wi艂a po norwesku!

- Ziemi臋 musisz wzi膮膰 tam z powrotem. Ziemi臋 musisz wzi膮膰 tam z powrotem...

Powtarza艂a to z na wp贸艂 przymkni臋tymi oczami, nieprzerwanie, cichym g艂osem, jak modlitw臋.

Wasilij czu艂, 偶e ma ciep艂e d艂onie, ale piek艂y go ina­czej. W gardle mu zasch艂o. Wpatrywa艂 si臋 w twarz Raiji. Widzia艂 j膮 jako ca艂kiem obc膮 osob臋, cho膰 jed­nocze艣nie jak偶e znajom膮.

Jej usta przesta艂y si臋 porusza膰. Powoli otworzy艂a oczy.

Powr贸ci艂a.

Wasilij wola艂 si臋 nie zastanawia膰, sk膮d. Istnia艂y ta­kie obszary wok贸艂 Raiji, nad kt贸rymi nie chcia艂 si臋 zbyt d艂ugo zastanawia膰. Takie g艂臋bie, w kt贸re nie chcia艂 si臋 zanurza膰.

L臋ka艂 si臋, bo by艂 tylko zwyczajnym cz艂owiekiem. Raija by艂a kim艣 jeszcze. Kim艣 wspania艂ym i zarazem przera偶aj膮cym.

Odwr贸ci艂a jego d艂onie. Co艣 upad艂o na ziemi臋. Wa­silij nie chcia艂 uwierzy膰, ale wyda艂o mu si臋, 偶e ziemia zmieni艂a kolor na bardziej czerwony. Pewnie wzrok sp艂ata艂 mu figla.

Powoli zn贸w obr贸ci艂a d艂onie wn臋trzem do g贸ry.

Sama si臋 wzdrygn臋艂a. Wasilij te偶 si臋 przerazi艂.

P臋cherze pop臋ka艂y. Pozasycha艂y. Tam, gdzie dopie­ro co by艂 g臋sty, 偶贸艂tobia艂y nalot pod cienk膮 b艂on膮 sk贸ry, teraz widnia艂 schn膮cy strup, a pod nim nowa warstwa sk贸ry.

- Powinna艣 zosta膰 namiestnikiem na Soroya! - ode­zwa艂 si臋 ochryple. - Co, u diab艂a, zrobi艂a艣?

- Ja nie wiem - odpar艂a Raija szczerze. - Napraw­d臋 nie wiem. Po prostu zrobi艂am. Nie wiedzia艂am, 偶e mog臋. Mo偶e tym razem nie da艂am z siebie wszystkie­go. Co艣 pozosta艂o. Ale przecie偶 pomog艂o!

To by艂 argument na jej obron臋.

On te偶 tak uwa偶a艂.

Raija nie by艂a czarownic膮!

- Jak Jewgienij m贸g艂 pozwoli膰, by艣 zosta艂a? - spy­ta艂 Wasilij, pieszcz膮c j膮 spojrzeniem. - Boli? - spyta艂, dotykaj膮c ostro偶nie opatrunku na jej ramieniu.

- On musia艂 jecha膰 - odpar艂a Raija. - Misza powi­nien wydoro艣le膰. Jewgienij nie m贸g艂 nie pop艂yn膮膰. To ja mia艂am zosta膰.

- Mo偶e i tak - zgodzi艂 si臋 Wasilij. - To dla mnie mia艂a艣 zosta膰 w Archangielsku...

Raija wola艂a, by nie powiedzia艂 tych s艂贸w. Ta my艣l nie dawa艂a jej ju偶 wcze艣niej spokoju. Ale los nie mo­偶e by膰 przecie偶 tak przewrotny!

- My艣la艂a艣 o mnie? - spyta艂 Wasia, wchodz膮c za ni膮 do domu.

- A czy wiosna przychodzi przed latem? - odpar艂a pytaniem.

- T臋skni艂a艣 za mn膮?

- Wola艂am, by艣 tam pozosta艂! - rzuci艂a Raija gwa艂­townie, obracaj膮c si臋 do niego. - Pragn臋艂am, by艣 nigdy nie powr贸ci艂 z Soroya! By艣 znalaz艂 tam sobie kobiet臋! Pragn臋艂am, by艣my stali si臋 dla siebie tylko bladymi wspomnieniami!

- A wi臋c t臋skni艂a艣 - u艣miechn膮艂 si臋 Wasia lekko. Usiad艂, wci膮偶 trzymaj膮c j膮 spojrzeniem. - Ja te偶 mia­艂em pragnienia. Tak偶e brzydkie 偶yczenia. Cho膰by ta­kie, by Jewgienij umar艂. Wtedy p艂aka艂aby艣 na moim ramieniu, a ja nigdy, przenigdy bym ci臋 nie pu艣ci艂.

Raij臋 bola艂y jego s艂owa. Tym bardziej 偶e ta my艣l nie by艂a dla niej nowa. Gdy Wasilij j膮 wypowiedzia艂, u艣wiadomi艂a sobie, 偶e i ona tak my艣la艂a.

My艣l by艂a brzydka. Ale nieobca.

To j膮 przera偶a艂o.

Czy偶by dosz艂a a偶 tak daleko? Czy偶by taka si臋 sta­艂a? A przecie偶 zawsze s膮dzi艂a, 偶e jest lojalna...

- Marzy艂em, 偶e Jewgienij oszala艂. 呕e go zamkn臋li i trzymali z dala od 艣wiata. I 偶e ci臋 pociesza艂em. I 偶e ludzie m贸wili, 偶e jeste艣 dzielna i zas艂ugujesz na szcz臋­艣cie - Wasilij u艣miechn膮艂 si臋 z b贸lem. - Marzy艂em, 偶e Jewgienij opu艣ci艂 ci臋 dla innej. Znaczy艂oby to te偶, 偶e oszala艂, ale nikt by tego tak nie rozumia艂. Marzy艂em, 偶e uciekli艣my... - Westchn膮艂. - Ale nic z tego nie b臋­dzie, prawda? To tylko marzenia, g艂upoty.,.

- Musisz si臋 wyk膮pa膰 - rzuci艂a Raija. Chcia艂a uciec od tych my艣li, od roje艅, kt贸re jej tak偶e nie by艂y ob­ce. W jej g艂owie urodzi艂o si臋 wiele podobnych. I wie­le niepodobnych.

Ale nie mog艂a si臋 nimi podzieli膰 z Wasilijem.

- Tylko nie nabieraj wody ze studni! - Wasilij ze­rwa艂 si臋 na nogi. - Dwina jest najlepsz膮 bali膮, o jakiej mo偶na zamarzy膰. W dodatku ca艂kiem blisko. Przecie偶 nie zaszkodzi mi ch艂odna, rosyjska woda z rzeki?

- Zosta艂o troch臋 ubra艅 po Waleriju - rzek艂a Raija. - Bo zak艂adam, 偶e raczej nie chcesz ubra艅 Jewgienija? Zreszt膮 by艂yby za du偶e dla ciebie.

- Mo偶esz by膰 pewna, 偶e nie za艂o偶臋 ubra艅 twojego m臋偶a!

Raija znalaz艂a spodnie i koszul臋. Z kpin膮 w oczach poda艂a mu je.

- Chyba wystarczy ci to? Tylko ja b臋d臋 wiedzia艂a, 偶e nie masz na sobie nic poza tym...

Zn贸w ten jego u艣miech i b艂ysk w oku, kt贸ry ozna­cza艂 flirt, 偶arty i poczucie wsp贸lnoty, kt贸re mog艂o by膰 niebezpieczne.

- A gdyby艣 przypadkiem nie by艂a pewna - odrzek艂 - mo偶esz zawsze to sprawdzi膰!

Raija rzuci艂a mu kawa艂ek p艂贸tna.

- Wytrzyj si臋 w to. Mo偶e potrzebowa艂by艣 czego艣 wi臋cej ni偶 zimnej wody z rzeki do umycia si臋, ale oba­wiam si臋, 偶e ci w tym nie pomog臋.

- Nawet nie wyszorujesz mi plec贸w? - zdziwi艂 si臋. - Bo wiem, 偶e o wyszorowaniu innych cz臋艣ci cia艂a m贸g艂­bym tylko marzy膰...

艢miech Wasi jakby zawis艂 w powietrzu, gdy on wy­szed艂. Pok贸j zn贸w sta艂 si臋 pusty.

Czy to by艂 los? R臋ka si艂y wy偶szej? Jakim cudem ta si艂a wy偶sza dzia艂a艂aby tak pokr臋tnie?

Ale Wasilij zst膮pi艂 do niej prosto z jej snu. Wr贸ci艂 do domu. Do niej...

Wasia zjawi艂 si臋 znowu, szcz臋kaj膮c z臋bami. Z mo­krymi, ociekaj膮cymi wod膮 w艂osami. Jego stopy zosta­wia艂y mokre 艣lady na pod艂odze. Jego 艣miech zn贸w wype艂ni艂 jej puste pokoje.

- Mateczka Dwina porz膮dnie mnie wychlasta艂a - rzuci艂. - Najwyra藕niej nie podoba艂o si臋 jej, 偶e poka­zuj臋 si臋 taki brudny. Teraz jestem czy艣ciutki jak no­wo narodzone dziecko. Chcesz sprawdzi膰?

Raija odpar艂a, 偶e nie, i 偶e tak偶e nie chce, by jego brudne ubranie le偶a艂o po艣rodku pod艂ogi.

- A wi臋c na tyle starczy艂o ci wspania艂omy艣lno艣ci - westchn膮艂 Wasia. - Masz dla mnie co艣 do jedzenia? Ruszy艂em tu od razu, jak si臋 dowiedzia艂em, 偶e jeste艣. Powiedzia艂em Antonii tylko to najwa偶niejsze.

Raija wystawi艂a na st贸艂 chleb, mas艂o, ryb臋. Kwas.

- A kiedy mnie opowiesz? - spyta艂a Raija cicho. Siedzia艂a, patrz膮c, jak on je.

- Teraz nie - odpar艂 Wasilij. Poch艂ania艂 jedzenie. Pi艂. Wygl膮da艂o na to, 偶e d艂onie mu ju偶 nie dokuczaj膮.

Raija nie mog艂a na nie spokojnie patrze膰. Wyra藕nie pa­mi臋ta艂a, jak wygl膮da艂y wcze艣niej. Mog艂a przysi膮c, 偶e by艂y pe艂ne ran i podesz艂ych rop膮 p臋cherzy. Nie potra­fi艂a pogodzi膰 si臋 ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e umia艂a je uleczy膰.

Ziemi膮 i s艂owami w obcym j臋zyku, kt贸rego zapo­mnia艂a.

To przera偶a艂o.

- Dowiesz si臋 wszystkiego - rzuci艂 Wasilij. - Opo­wiem ci te偶 o moich my艣lach. Tylko tobie. Z nikim si臋 nimi nie dzieli艂em. Tego jest tak du偶o, Raiju. I wci膮偶 si臋 boj臋.

- 艁owili艣cie nielegalnie? Wasilij skrzywi艂 si臋.

- Nie bardziej ni偶 inni. Wszyscy troch臋 pr贸buj膮. Jednak przewa偶nie trzymali艣my si臋 wyznaczonej strefy. Ale by艂o nas wielu do p贸艂miska. Zbyt wielu chcia艂o 艂owi膰. Niekt贸rzy zrobi膮 wszystko, by zgarn膮膰 艂upy tylko dla siebie. Mo偶e nie powinni艣my tam mieszka膰. Chyba sprawiedliwiej by艂oby, gdyby艣my nadal tylko kupowali ryb臋. Morze to wszystko, co oni maj膮 na wybrze偶u Finnmarku. Nie wyobra偶asz sobie czego艣 r贸wnie ja艂owego! Wybrze偶e jest nagie. Ale mimo to - pi臋kne. Ja, doros艂y m臋偶czyzna, p艂aka­艂em, gdy stamt膮d odp艂ywali艣my. Ale nikt poza tob膮 o tym nie wie.

- Jewgienij mia艂 tam zawin膮膰 - rzek艂a Raija.

- Mam nadziej臋, 偶e zmieni zdanie - powiedzia艂 Wasilij z powag膮. - Potrafi艂aby艣 uzdrowi膰 pozosta艂ych? Tak, jak mnie?

Raija zadr偶a艂a. Odsun臋艂a od siebie wcze艣niej t臋 my艣l, a teraz Wasia zada艂 jej to w艂a艣nie pytanie.

- Nie wiem - Raija nie potrafi艂a powiedzie膰, 偶e wo­la艂aby nie pr贸bowa膰.

- Postarasz si臋? Pokiwa艂a g艂ow膮. Nie mog艂a inaczej.

- A wi臋c Caryca zn贸w za艂o偶y swoj膮 czarn膮 pelery­n臋 - u艣miechn膮艂 si臋 Wasilij. - Dzi艣 powstan膮 nowe zwrotki pie艣ni o tobie, kochana.

- Nie b膮d藕 tego taki pewien - mrukn臋艂a Raija, lecz owin臋艂a si臋 peleryn膮 i usiad艂a na ko艅skim grzbiecie przed Wasilijem. On obj膮艂 j膮 ciasno, czu艂a jego poli­czek przy swoim.

Ba艂a si臋, 偶e nie starczy jej na to zadanie mocy. Ale nie mog艂a nie spr贸bowa膰.

To by艂a jej droga. Raisa Bykowa musia艂a ni膮 przej艣膰.

4

Dziwnie by艂o siedzie膰 przed Wasilijem w drodze do Archangielska. Raija wola艂a, by p艂yn臋li 艂贸dk膮. Bli­sko艣膰 Wasi niepokoi艂a j膮. Jego ramiona obejmowa艂y j膮 nie tylko po to, by dosi臋gn膮膰 lejc贸w, ale tak偶e, by poczu膰 jej cia艂o.

- Prosi艂em, by pozostali w porcie - powiedzia艂 Wa­silij, gdy byli blisko. Nie chcia艂 jej tego m贸wi膰 wcze艣­niej. - My艣la艂em o tobie, i nie ja jeden. Wielu w dro­dze do domu m贸wi艂o o Carycy...

- Nie pok艂adajcie we mnie zbyt du偶o nadziei! - za­protestowa艂a Raija s艂abo.

Wasilij pu艣ci艂 lejce jedn膮 r臋k膮 i obr贸ci艂 d艂o艅 ku niej. Raija nigdy nie widzia艂a, by rany goi艂y si臋 tak szybko. Przeszed艂 j膮 dreszcz. Odsun臋艂a jego r臋k臋.

Czekano na ni膮. Gdy wspi臋艂a si臋 na statek, us艂ysza­艂a westchnienie ulgi. Nie t艂oczyli si臋 wok贸艂, tylko wzrokiem 艣ledzili ka偶dy jej ruch. Ale gdyby tylko da­艂a znak, rzuciliby si臋 ku niej.

Raiji zasch艂o w gardle.

- Nie takiego powrotu si臋 spodziewa艂am - zacz臋艂a niepewnie. Skoro nie by艂o ani Jewgienija, ani Olega, odpowiada艂a za tych ludzi.

Us艂ysza艂a odg艂os szybkich krok贸w. Antonia te偶 czu艂a t臋 odpowiedzialno艣膰. W oczach mia艂a rozpacz.

- Podar艂am na pasy trzy prze艣cierad艂a - oznajmi艂a - ale nikt mi nie pozwoli艂 zrobi膰 opatrunku. Czekaj膮 na ciebie.

Raija wiedzia艂a, 偶e gdyby to ona chcia艂a po艂o偶y膰 ten sam ok艂ad z zi贸艂, pozwoliliby jej na to. W ni膮 wie­rzono.

- Potrzebuj臋 ziemi - rzuci艂a, patrz膮c prosto w zdu­mione oczy Antonii.

Wasilij chwyci艂 Tonie za r臋k臋 i poci膮gn膮艂 za sob膮.

- Ty i ja idziemy po ziemi臋 - powiedzia艂 z nacis­kiem. - Nie pytaj o nic, tylko chod藕!

Gdy wr贸cili, Raija siedzia艂a na jednej z beczek z wod膮. Ciemna peleryna sp艂ywa艂a jej z plec贸w. Od­rzuci艂a jej po艂y za siebie, by nie przeszkadza艂y w ru­chach.

Wszyscy stali wok贸艂. Kilka kobiet p艂aka艂o. Na twa­rzach m臋偶czyzn rysowa艂a si臋 surowo艣膰. By艂o z nimi dwoje dzieci. Raija trzyma艂a jedno z nich na kola­nach, drugie opar艂o si臋 o ni膮.

Wasilij i Antonia zatrzymali si臋 na moment. Mieli ze sob膮 dwa wiadra pe艂ne ziemi. Wygrzebali j膮 go艂y­mi r臋kami na skraju portu.

Toni膮 zblad艂a i zacisn臋艂a usta, gdy Wasilij pokaza艂 jej swoje d艂onie. Przecie偶 widzia艂a na nich wcze艣niej p臋cherze!

- A je艣li ich zawiedzie? - spyta艂a cicho. - S膮dzisz, 偶e j膮 znienawidz膮?

Podesz艂a do Raiji, postawi艂a wiadra i wycofa艂a si臋. Stan臋艂a obok Wasilija.

- Nie wiem, czy chc臋 by膰 tego 艣wiadkiem - wy­szepta艂a.

Wasilij obj膮艂 j膮 ramieniem. Tak偶e si臋 ba艂. Ba艂 si臋, 偶e Raija nie podo艂a, 偶e ludzie skieruj膮 przeciwko niej swoje rozczarowanie i gniew.

Nienawidzi艂 siebie za to, 偶e sam j膮 o to prosi艂.

Dzieci by艂y pierwsze.

Raija nie musia艂a nic m贸wi膰 - doro艣li i tak si臋 od­sun臋li. Tylko tych dwoje obj臋艂a swoj膮 trosk膮, pr贸b膮 wnikni臋cia w co艣, czego nie rozumia艂a.

Wzi臋艂a w palce troch臋 ziemi. By艂a wilgotna, cho膰 niedaleko by艂o do zamarzni臋tej warstwy, nawet teraz, na pocz膮tku lata. Wasilij i Antonia nie kopali g艂臋bo­ko, ale przynie艣li dobr膮, wilgotn膮 ziemi臋.

Otworzy艂a dzieci臋c膮 pi膮stk臋. Ma艂e usi艂owa艂o za­chowa膰 dzielny wyraz twarzy. B贸l trwa艂 ju偶 tak d艂u­go, 偶e sta艂 si臋 cz臋艣ci膮 jego 偶ycia. Nic nie mog艂o go ukoi膰.

Raija przycisn臋艂a gar艣膰 ziemi do p臋cherzy i ran. Ro­syjskiej ziemi. Na wierzch po艂o偶y艂a swoj膮 d艂o艅. Sie­dzia艂a z zamkni臋tymi oczami. Jej ciemne brwi 艣ci膮gn臋­艂y si臋, przypominaj膮c zrywaj膮cego si臋 do lotu ptaka.

Jej usta porusza艂y si臋.

Powt贸rzy艂a czynno艣ci z drug膮 d艂oni膮.

Cisza by艂a przyt艂aczaj膮ca.

Raija powoli zdj臋艂a warstw臋 ziemi. Ludzie niepo­strze偶enie przysun臋li si臋 bli偶ej, wyci膮gaj膮c szyje.

Antonia ukry艂a twarz na ramieniu Wasilija.

- Chyba nie wytrzymam - szepn臋艂a.

Wasilij sta艂 nieruchomo jak ska艂a. Niemal nie s艂y­sza艂 bicia w艂asnego serca. Nie spuszcza艂 oczu z Raiji. By艂a tak spokojna, tak pewna swego! Przepe艂niona niesko艅czonym spokojem. Nie rozumia艂, jak mog艂a by膰 tak nieporuszona. Czy偶by nie rozumia艂a, jakich cud贸w od niej oczekiwano?

Raija uca艂owa艂a d艂onie dziecka. U艣miechn臋艂a si臋 lekko. Oczy mia艂a przepastnie czarne.

Wasilij dostrzeg艂 to i zrozumia艂. Raija by艂a tu, ale zarazem nie tu. Jej spok贸j udzieli艂 si臋 i jemu. Rozs膮­dek podpowiada艂 mu, 偶e powinien si臋 l臋ka膰, ale za­miast tego czu艂, jak nape艂nia go jej spok贸j.

Westchnienie ludzi stanowi艂o odpowied藕. Oni te偶 mieli nadziej臋 zbudowan膮 na marzeniu, na legendzie, kt贸r膮 sami stworzyli: legendzie o Carycy. Tak samo obcej i nieosi膮galnej jak anio艂y.

Raija zsadzi艂a dziecko z kolan i wzi臋艂a na nie drugie. Na艂o偶y艂a ziemi臋 na jego d艂onie. Przycisn臋艂a w艂asnymi.

Antonia mocno obejmowa艂a Wasilija w pasie. Nie przejmowa艂a si臋 tym, co inni mog膮 pomy艣le膰. Sama nie by艂aby w stanie utrzyma膰 si臋 na nogach.

- Nie wierz臋 w to - powiedzia艂a cichym g艂osem, by nie przeszkadza膰 Raiji. Jednocze艣nie wiedzia艂a, 偶e tamtej nic nie przeszkodzi, nawet krzyk. Nic, co po­chodzi艂o spoza niej samej.

Nadeszli ci z drugiego statku. Ci膮gn臋艂o ich jak 膰my do 艣wiat艂a.

W ich oczach by艂a nadzieja, wdzi臋czno艣膰 - i strach.

Potem po kolei znikali, jakby czuli si臋 czego艣 wsp贸艂winni. Bez podzi臋kowania. Ona i tak by nie us艂ysza艂a.

Dopiero ostatni cz艂owiek z ni膮 porozmawia艂. Sta­rzec. Ca艂e 偶ycie sp臋dzi艂 na morzu. Wiele widzia艂.

Gdy Raija zdj臋艂a ziemi臋 z jego d艂oni, p臋cherze na­dal tam by艂y.

Rany zia艂y czerwieni膮.

Twarz starego z艂agodnia艂a. Jednym palcem pog艂a­dzi艂 Raij臋 ostro偶nie po policzku.

- To na mnie nie dzia艂a - powiedzia艂 cicho. - Nikt nigdy nie m贸g艂 dotrze膰 do mnie tego rodzaju si艂ami. A偶 do teraz. - Pokaza艂 d艂onie. - To by艂y powa偶ne sprawy. Ale si臋 zagoi. Teraz jeste艣my w domu. Czas uleczy.

- Chcia艂abym ci pom贸c. Pokiwa艂 siw膮 g艂ow膮. Poszuka艂 wzroku Raiji.

- Wiem. Ale nie umiesz tak wiele, by to podzia艂a­艂o na mnie.

- Kim jeste艣? U艣miechn膮艂 si臋 艂agodnie.

- By艂a kiedy艣 wiosna, gdy moje d艂onie grza艂y i po­trafi艂y koi膰 b贸l. By艂o lato, gdy mog艂em sam sprawia膰 b贸l, gdybym chcia艂. Czasami chcia艂em. Sprawi艂em ty­le z艂a, 偶e nie mog艂em zr贸wnowa偶y膰 go dobrem. Na jesieni 偶ycia zapomnia艂em wszystkiego. Teraz, w zi­mie, nic ju偶 nie mam. Wierzysz mi?

Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Dlaczego mia艂aby nie wie­rzy膰?

- Naprawd臋 chcia艂abym ci pom贸c - powt贸rzy艂a.

Starzec odszed艂.

Nawet za艂oga trzyma艂a si臋 z dala. Raija zosta艂a sa­ma. Peleryna sp艂ywa艂a jej po plecach jak 偶agiel. Albo z艂o偶one skrzyd艂a.

Czarne skrzyd艂a.

Wasilij uwolni艂 si臋 od Antonii. Ju偶 jej nie dostrze­ga艂. Tak 艂atwo zapomina艂 o innych, gdy tylko Raija by艂a w pobli偶u. Gdy nikt mu jej nie odbiera艂.

Obj膮艂 j膮 r臋kami w talii i uni贸s艂 z beczki. D艂onie ju偶 go nie bola艂y. R臋ce Raiji w spos贸b naturalny zaplo­t艂y si臋 na jego karku.

- Jestem taka zm臋czona - wyszepta艂a.

Raija nie przesadza艂a. Zachwia艂a si臋. Wasilij poczu艂 jej ci臋偶ar, jeszcze zanim zdo艂a艂 pod艂o偶y膰 r臋k臋 pod jej kolana. Trzyma艂 j膮 w ramionach.

By艂a jego Raij膮.

Tylko jego.

- Odpoczniesz - obieca艂, dotykaj膮c lekko wargami jej czo艂a.

Tylko Toni膮 to dostrzeg艂a. Jej oczy wykrzycza艂y tysi膮c ostrze偶e艅, ale Wasilij nie chcia艂 ich zauwa偶y膰.

Raija po艂o偶y艂a ci臋偶ko g艂ow臋 na ramieniu Wasi. Ju偶 spa艂a. Powiedzia艂a, 偶e jest zm臋czona, ale by艂a wyczer­pana!

- Dasz rad臋 zanie艣膰 j膮 a偶 do mnie? - spyta艂a Toni膮. Sz艂a przed Wasilijem. Ten nie odpowiedzia艂 jej, za­nim nie zeszli na l膮d.

Ludzie trzymali si臋 na odleg艂o艣膰. Zreszt膮 Wasilij nie zwraca艂 na nikogo uwagi. Wszystko, co mia艂o dla niego znaczenie, trzyma艂 teraz w ramionach.

Liczy艂a si臋 tylko Raija.

- We藕 konia - rzuci艂, nie patrz膮c w stron臋 Toni. - Zabieram Raij臋 do siebie.

Antonia wstrzyma艂a oddech. Spojrza艂a uwa偶nie na nich oboje.

Raija spa艂a w ramionach Wasilija. A on, przecie偶 drobnej budowy, wydawa艂 si臋 teraz wielki niczym ska艂a, gdy tak trzyma艂 Raij臋. Toni膮 zrozumia艂a, 偶e w tym momencie by艂by got贸w p贸j艣膰 za ni膮 na 艣mier膰. Tak g艂臋bokie by艂o jego uczucie, tak prawdziwe. Tak niezmienne.

- Dobrze - powiedzia艂a w ko艅cu. Upomnienia by艂y nie na miejscu. Zw艂aszcza nie z jej ust.

To by nie by艂o w艂a艣ciwe.

Antonia nie chcia艂a tego nazywa膰 po imieniu.

Wasilij zabiera艂 Raij臋 na niebezpieczny rejs, ale czyni艂 to 艣wiadomie. Antonia w膮tpi艂a, czy Raija by zaprotestowa艂a przeciw temu.

Wasilij by艂 elementem niepokoju w 偶yciu Raiji, by艂 kim艣 nieobliczalnym. Niczym wiatr rozlu藕niaj膮cy w臋ze艂 jej w艂os贸w.

Antonia patrzy艂a, jak przyjaciel niesie Raij臋 w stro­n臋 miasta. Ku swojemu domowi, kt贸ry nape艂ni cie­p艂em i mi艂o艣ci膮.

Mo偶e tego w艂a艣nie Raija potrzebuje.

Wi臋c niech sobie to b臋dzie niew艂a艣ciwe!

Raija obudzi艂a si臋 w nocy. By艂o jasno, niebo r贸偶owoz艂ote.

Le偶a艂a w 艂贸偶ku Wasilija. Wiedzia艂a to, zanim jesz­cze otworzy艂a oczy. Pomimo 偶e jego dom od dawna sta艂 pusty, czu艂a zapach Wasilija w pledzie, kt贸rym j膮 okry艂.

Le偶a艂a tak przez d艂u偶sz膮 chwil臋, napawaj膮c si臋 tym. Wszystko si臋 zmienia, gdy tylko otworzy si臋 oczy.

- Pami臋tasz co艣? - spyta艂 Wasia. Przykucn膮艂, rozpalaj膮c w piecu. Noce by艂y tu ch艂odne nawet w lecie. 艁agodno艣膰 matki natury ogra­nicza艂a si臋 tylko do dni. Noce by艂y ostre bez wzgl臋­du na por臋 roku. Po takich zimach przyroda nie mog­艂a rozpieszcza膰 ludzi w lecie. Jeszcze by pomy艣leli, 偶e tak powinno by膰 zawsze...

- Jednemu nie pomog艂o - powiedzia艂a Raija. Usiad­艂a, ale nadal okrywa艂a si臋 pledem Wasilija. By艂o w nim dobrze i bezpiecznie. Oddziela艂 ich od siebie. - Powie­dzia艂, 偶e kiedy艣 te偶 to umia艂. Jak on m贸g艂 si臋 tego po­zby膰?

Ton g艂osu Raiji by艂 tak przepe艂niony b贸lem, 偶e ser­ce Wasilija si臋 艣cisn臋艂o. Jej dar stanowi艂 dla niej prze­kle艅stwo.

- Odmrozi艂 sobie kiedy艣 zim膮 palec - rzuci艂 Wasi­lij. Tak m贸wili ludzie. Nie wiedzia艂, czy to by艂 po­w贸d. - M贸wi si臋, 偶e powinno si臋 mie膰 wszystko na miejscu, by zachowa膰 moc.

Raija wpatrzy艂a si臋 w niego. Nie mog艂a w to uwie­rzy膰. Spojrza艂a na swoje d艂onie.

- Jeden palec? - spyta艂a. - I ju偶 znikn臋艂o? To takie proste? Nie wierz臋!

Wasilij nie chcia艂, by ona ofiarowa艂a cho膰 jeden pa­lec. Nic wi臋cej nie powiedzia艂, by nie sprowadza膰 na ni膮 my艣li, kt贸rych nie powinna mie膰.

- Dlaczego ja to umiem? - rzuci艂a Raija w prze­strze艅. - Sk膮d wiem, jakie s艂owa wypowiedzie膰? Co powinnam zrobi膰?

- Mo偶e to nie tylko s艂owa - zacz膮艂 Wasilij ostro偶­nie. - Mo偶e mog艂aby艣 m贸wi膰 鈥瀦uparybna, zuparybna鈥, i to te偶 by zadzia艂a艂o? Mo偶e mog艂aby艣 z艂o偶y膰 ra­zem d艂onie - i te偶 ich uleczy膰? S膮dz臋, 偶e jest w tobie wi臋cej mocy, ni偶 u偶ywasz, moja Raiju.

Raija nie odpowiedzia艂a. Wasilij nie naciska艂. Wie­dzia艂, 偶e mia艂a powody do milczenia.

- Co si臋 wam zdarzy艂o tam na zachodzie? - spyta­艂a w ko艅cu, szukaj膮c jego wzroku.

Wasilij poczu艂 skurcz w 偶o艂膮dku. Nic nie jad艂 od czasu kolacji u Raiji.

Ale teraz by nic nie prze艂kn膮艂.

Czy mia艂 jeszcze gdzie艣 w贸dk臋? Albo kwas? Mu­sia艂 poczu膰 ciep艂o w brzuchu, ale nie za du偶o, by pa­mi臋ta膰 ka偶d膮 sp臋dzon膮 z Raij膮 chwil臋.

Chcia艂 pami臋ta膰 wszystkie wsp贸lne momenty.

Przejrza艂 butelki. Na dnie jednej znalaz艂 kilka kropli. Wypi艂 i usiad艂 na kraw臋dzi 艂贸偶ka.

- Zostaniesz u mnie na noc, Raiju? - spyta艂.

Pokiwa艂a g艂ow膮. Jej my艣li nigdzie nie w臋drowa艂y. By艂y tutaj, nie na zachodzie.

Oczywi艣cie, 偶e zdradza艂a i zawodzi艂a zaufanie. To nale偶a艂o do ciemnych stron jej 偶ycia.

Ale teraz w艂a艣nie w nich 偶y艂a. W cieniach ciemno­艣ci. One te偶 stanowi艂y jej cz臋艣膰.

Wasia zdj膮艂 buty, rozpi膮艂 spodnie, 艣ci膮gn膮艂 koszul臋.

Stan膮艂 przed Raij膮. Patrzy艂 na ni膮. Czeka艂.

W pokoju by艂o ciep艂o. Drewno trzeszcza艂o w pie­cu. Ogie艅 zabarwia艂 i tak r贸偶ow膮 noc na jeszcze moc­niejszy kolor.

Okno wpuszcza艂o 艣wiat艂o. Mog艂o r贸wnie偶 wpu艣ci膰 spojrzenia, je艣li kto艣 chcia艂by patrze膰.

To nie zawstydza艂o Raiji. Wasilij te偶 o tym nie my­艣la艂. Ich 艣wiat by艂 koloru r贸偶owego.

Raija odrzuci艂a pled. Latem nie nosi艂a po艅czoch, rozwi膮za艂a wi臋c tylko tasiemki halki, rozpi臋艂a koszu­l臋 i wsta艂a. Wysz艂a z bielizny, pozostawiaj膮c j膮 na pod艂odze niczym bia艂膮 wysp臋.

Stali od siebie na odleg艂o艣膰 ramienia, potem bli偶ej. On zbli偶y艂 si臋 do niej. Ona do niego.

Raiji podoba艂o si臋 jego cia艂o. Za ka偶dym razem przy­jemnie j膮 to zaskakiwa艂o. Ba艂a si臋 tego, ale zarazem cie­szy艂a. Zapomina艂a za ka偶dym razem, bo chcia艂a zapo­mnie膰. Jej 偶ycie sta艂oby si臋 niezno艣ne, gdyby pami臋膰 o Wasi kr膮偶y艂a ci膮gle gdzie艣 w jej pod艣wiadomo艣ci.

Podoba艂 si臋 jej. Jego mi臋艣nie. Jego j臋drne cia艂o. 呕e by艂 szczup艂y. 呕e tak r贸偶ni艂 si臋 od Jewgienija.

Zna艂a jego si艂臋. Zna艂a jego sk贸r臋, wiedzia艂a, jak jest g艂adka i ciep艂a pod dotykiem jej d艂oni, jej sk贸ry. Zna艂a go dobrze: jego kanciaste barki, mi臋艣nie ramion, si艂臋 d艂oni, g艂adk膮, tward膮 pier艣, p艂aski brzuch... Biodra, kt贸­rych ko艣ci dobrze wyczuwa艂a pod sk贸r膮. Pami臋ta艂a, 偶e lubi艂a obejmowa膰 jego biodra i czu膰, jak mi臋艣nie po­艣ladk贸w napinaj膮 si臋 pod wp艂ywem jej dotyku. Wie­dzia艂a, jak mocno Wasilij potrafi obj膮膰 udami jej uda i zacisn膮膰 je. Pami臋ta艂a b艂ysk w jego oczach, gdy j膮 znaj­dowa艂, otwiera艂 i zanurza艂 si臋 w ni膮.

Raija zna艂a go. Po偶膮da艂a. Jeszcze si臋 nie dotkn臋li, a ona ju偶 by艂a gotowa na jego przyj臋cie. Rozpalona.

Chcia艂a zosta膰 u niego na noc.

Chcia艂a.

Znikn臋艂o wszystko, co nazywa si臋 wstydem czy wi­n膮. Pomi臋dzy nimi nie by艂o na to miejsca. Nie by艂o miejsca na poczucie, 偶e robi膮 co艣 zabronionego. Prze­cie偶 to by艂o tak pi臋kne. Nie mog艂o by膰 z艂e...

Ramiona obj臋艂y ciep艂e cia艂a. Gor膮co i mocno Wa­silij przywar艂 do Raiji. Ich usta spotka艂y si臋, otworzy­艂y. Wargi pali艂y. Pieszczotliwe j臋zyki dra偶ni艂y.

Przewr贸cili si臋 na jego w膮skie 艂贸偶ko. Jej biodra opiera艂y si臋 o jedn膮 kraw臋d藕, jego uda o drug膮. Wpa­trywali si臋 w siebie. 艢miech nie da艂 na siebie czeka膰. Dobry 艣miech.

Wsp贸lnota.

Zabroniona wsp贸lnota. Ale uczuciami nie mo偶na sterowa膰. Wyrw膮 si臋. Maj膮 przecie偶 skrzyd艂a. Ta noc doda im wiele wiatru pod skrzyd艂a!

- Kochaj mnie! - poprosi艂a z czo艂em wspartym o je­go czo艂o. U nasady w艂os贸w perli艂 mu si臋 pot. Pot po­偶膮dania. Zielone oczy Wasilija p艂on臋艂y ogniem. To Raija go budzi艂a. To ona sprawia艂a, 偶e traci艂 zmys艂y, 偶e przepe艂nia艂y go przedziwne marzenia.

Wspi臋艂a si臋 na niego, okrywaj膮c sob膮. By艂a niczym ciep艂y, 偶ywy pled. On by艂 jej siennikiem.

Jej czarne w艂osy sp艂ywa艂y strumieniami na jego sk贸r臋. Wasilij ze 艣miechem przyci膮gn膮艂 Raij臋 do sie­bie tak, by otoczy艂 ich mrok.

- Jeste艣 moj膮 grot膮! - westchn膮艂. U艣miechn膮艂 si臋 i poca艂owa艂 swoje s艂owa i s艂owa, kt贸re ona chcia艂a wypowiedzie膰. Ca艂owa艂 cisz臋. Ca艂owa艂 jej usta, a偶 sta­艂y si臋 czerwone i nabrzmia艂e, ca艂owa艂, a偶 rozpali艂y si臋 do p艂omieni.

Jej piersi muska艂y go stercz膮cymi sutkami, daj膮c pole najdzikszym fantazjom. Przep艂ywa艂y w gor膮cz­ce 偶y艂ami wraz z jego krwi膮. Nios艂a tylko po偶膮danie.

Raija by艂a kobiet膮, ciep艂em, pasj膮... by艂a niczym fa­la, kt贸ra go zalewa, przykrywa, po艂yka i kryje. Cofa si臋, by zaczerpn膮艂 powietrza, i zn贸w powraca.

On by艂 piaskiem, ubogim wybrze偶em, nagimi ska­艂ami, kt贸re ona omywa艂a, dra偶ni艂a, pie艣ci艂a.

By艂a niczym odp艂yw i przyp艂yw, niczym kapry艣ne morze. G艂aska艂a, pie艣ci艂a, ca艂owa艂a. Zjada艂a go. Pi艂a. Bawi艂a si臋...

By艂a r贸wnie nieprzewidywalna jak morze. M贸g艂 dostrzega膰 co艣 w jej p艂ytkich wodach, ale g艂臋bia po­zostawa艂a jej tajemnic膮. Nadchodzi艂a jak fala, gdy si臋 tego nie spodziewa艂.

Jej usta, kt贸re dotkn臋艂y ka偶dego skrawka sk贸ry Wasilija, powr贸ci艂y ku jego twarzy. Wyca艂owywa艂y 艣cie偶ki na jego ciele, niewidzialne 艣cie偶ki, kt贸re mo偶­na tylko czu膰. Przechodzi艂y niczym ogie艅, ale nie po­zostawia艂y popio艂u, tylko rozkosz.

- Spieszysz si臋? - spyta艂a cicho. Ca艂owa艂a. Ca艂owa艂a. Wasilij u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Twarz mia艂 otwar­t膮 i bezbronn膮.

Raija unios艂a biodra tak, by m贸g艂 j膮 znale藕膰. Wa­silij uni贸s艂 swoje, ona opu艣ci艂a. Spotykali si臋 i odda­lali. I zn贸w, i zn贸w...

W takt fal uderzaj膮cych o brzeg cich膮 noc膮.

G贸rowa艂a nad nim, dop贸ki zn贸w jej nie przyci膮gn膮艂. Schowali si臋 w wodospadzie jej kruczoczarnych w艂o­s贸w, kt贸re stawa艂y si臋 skrzyd艂ami - ptak贸w, anio艂贸w...

Potem on by艂 nad ni膮. On by艂 morzem, wiatrem, wszystkim, co mia艂o w sobie rytm, co porusza艂o si臋 zgodnie z biciem serca. Co by艂o sam膮 muzyk膮 i 偶yciem.

Wreszcie jego 艂okcie opar艂y si臋 o siennik. Ustami spija艂 smak s艂onej sk贸ry na jej szyi. Zlizywa艂 偶ar z jej skroni. Ca艂owa艂 u艣miechni臋te usta.

Jej ramiona zacisn臋艂y si臋 na jego plecach. Nie puszcza­艂y. Jej nogi trzyma艂y go nadal. Otacza艂a go ca艂kowicie.

U艣miecha艂a si臋.

- Zosta艅! - poprosi艂a. Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, co ma na my艣li.

Z du偶膮 doz膮 zr臋czno艣ci Wasilij okry艂 ich oboje ple­dem. Nawet w ogrzanym pokoju ch艂贸d szybko zi臋bi艂 gor膮ce cia艂a. Pot po偶膮dania zastyga艂 g臋si膮 sk贸rk膮.

Wasilij le偶a艂 ci臋偶ko na Raiji, otacza艂 j膮, by艂 w niej. Kocha艂 j膮.

- Kocham ci臋 - powiedzia艂, bo nie m贸g艂 zamkn膮膰 rado艣ci. Bo to by艂a prawda.

- Wiem o tym - odpar艂a.

Mimo 偶e nie doda艂a nic wi臋cej, nie poczu艂 si臋 zra­niony. Raija wa偶y艂a swoje s艂owa. Nie rzuca艂a ich lek­ko. Kocha艂 j膮 i za to.

- Nie m贸w nic wi臋cej! - poprosi艂a. - Nie teraz. Zamkn臋 oczy i po prostu b臋d臋 nas czu艂a...

Wasilij u艣miechn膮艂 si臋. Opar艂 policzek na jej po­liczku, czu艂, 偶e jej serce bije szybciej ni偶 jego. Roz­p艂ywa艂 si臋 w jej cieple. Roztapia艂 jej mi臋kko艣ci膮. Wdy­cha艂 jej zapach, ich zapach.

I jak ona zamkn膮艂 oczy.

On te偶 poczu艂 - ich razem...

By艂a gotowa dla niego, gdy powoli si臋 obudzi艂 ze snu. Obudzi艂 si臋 te偶 gotowy dla niej. W niej. Jeszcze nie ca艂­kiem 艣wiadomie poruszy艂 biodrami i poczu艂 jej odpo­wiedzi Znajdowa艂a odpowied藕 na ka偶de jego poruszenie. Rozmawiali swoimi cia艂ami. Obejmowali si臋 leniwie.

Przypominali opite nektarem trzmiele, kt贸re jesz­cze szuka艂y kwiat贸w. Szuka艂y i znajdowa艂y.

Napawali si臋 sob膮 w spokoju.

Razem wchodzili na wzg贸rza, wci膮偶 wy偶ej, ku g贸­rom, ku szczytom... Razem wspi臋li si臋 na szczyt.

Raija zostawi艂a 艣lady z臋b贸w na jego ramieniu. On - siniaki na jej biodrach. Jego palce musia艂y trzyma膰 j膮 bli­sko, jeszcze bli偶ej ni偶 to mo偶liwe. Byli tak nienasyceni...

Czuli ciep艂o pod pledem. Swoje wsp贸lne ciep艂o. Raija opar艂a g艂ow臋 o rami臋 Wasilija. Za oknem ja艣nia艂 ranek.

Wn臋trze jego d艂oni pokrywa艂a 艣wie偶a sk贸ra. R贸偶o­wa niczym u ma艂ego dziecka.

- Opowiem ci o tym, co si臋 zdarzy艂o - powiedzia艂 Wasilij. - Ju偶 zaraz dzie艅, a to nie jest opowie艣膰, kt贸­ra pasuje do nocy.

5

Wasilij obejmowa艂 Raij臋 i wpatrywa艂 si臋 w rosyj­ski, letni poranek. By艂o mu tak dobrze, 偶e nie mog艂o by膰 lepiej. Ale mr贸z nadal w nim siedzia艂. Trzyma艂 wspomnienia, od kt贸rych nie umia艂 si臋 uwolni膰.

- Zacz臋艂o si臋 ju偶 w marcu - powiedzia艂. Zmarsz­czy艂 brwi. Malowa艂 s艂owami opowie艣膰, kt贸r膮 zabiera艂 Raij臋 na zach贸d. Na Soroya. Do Norwegii.

Do koszmaru.

Nasta艂 czas wiosennego po艂owu dorsza. Rybacy, kt贸rzy sp臋dzili zim臋 w Rosji, wr贸cili na zach贸d. In­ni, kt贸rych nic nie wi膮za艂o w kraju, zostawali na wy­spie przez ca艂y rok.

Przybywali ludzie z innych miejsc. Ludzie miesz­kaj膮cy wzd艂u偶 wybrze偶a ci膮gn臋li do Finnmarku. Z la­s贸w na po艂udniu zje偶d偶ali pos臋pni Finowie. Niekt贸­rzy z nich stawiali w艂asne szopy jak Rosjanie, ale g艂贸wnie w臋drowali pomi臋dzy domem a 鈥瀗admorskim krajem鈥.

Na wybrze偶u Finnmarku mo偶na by艂o us艂ysze膰 wiele j臋zyk贸w. Wielu liczy艂o na zarobek ukryty w g艂臋binie morza.

Wasilij nie m贸g艂 sobie przypomnie膰, kto zasia艂 ziarno niezadowolenia po艣r贸d podleg艂ych mu ludzi.

Ziarno nie藕le zd膮偶y艂o wykie艂kowa膰, gdy je odkry艂. Korze艅 znalaz艂 po偶ywk臋.

O niczym nie wiedzia艂, zanim nie zjawi艂o si臋 u nie­go kilku postawnych Norweg贸w, mieszka艅c贸w wy­spy. Nadeszli z obstaw膮, by pokaza膰, 偶e maj膮 si艂臋.

- Twoi ludzie 艂owi膮 na naszym obszarze. To nie­zgodne z prawem. Mimo 偶e mieszkacie na wyspie, nie jeste艣cie st膮d. Nie jeste艣cie z Finnmarku ani z Nor­wegii. Jeste艣cie i pozostaniecie Rosjanami. A Rosja­nie maj膮 si臋 trzyma膰 na swoim obszarze!

- Nic o tym nie wiem - odpar艂 Wasilij. - Porozma­wiam z moimi lud藕mi. Oczywi艣cie, 偶e b臋dziemy prze­strzega膰 regu艂. Nie przybyli艣my tutaj, by sia膰 niezgod臋. Nie przybyli艣my, by was rabowa膰. Chcemy 偶y膰 w po­koju. Morze jest tak du偶e, 偶e starczy dla wszystkich.

- O ile b臋dziecie si臋 trzyma膰 waszego terenu, to tak - zgodzili si臋 przybysze.

- Zreszt膮 ju偶 kiedy艣 Ruscy przybyli tu, by rabowa膰 - rzuci艂 najbardziej wymowny spo艣r贸d Norweg贸w, 艣mie­j膮c si臋 znacz膮co. Szuka艂 poparcia swoich koleg贸w. Sta­li szerok膮 艂aw膮 przed Wasilijem. - Pewnie nie s艂ysza艂e艣, jak Ruscy chcieli obrabowa膰 ko艣ci贸艂 na Soroya?

Za艣miali si臋. Wasilij zrozumia艂, 偶e nie b臋dzie to hi­storia, kt贸rej wys艂ucha z rado艣ci膮.

- Przybyli, gdy wszyscy byli w ko艣ciele na nabo­偶e艅stwie. Gdy kto艣 wyjrza艂 na dw贸r, zobaczy艂 same statki Ruskich. Uzbrojonych po z臋by. By艂o oczywi­ste, 偶e nie przybywali jako przyjaciele, tylko rabusie. Ale ksi膮dz ukl膮k艂, za nim wszyscy, i zani贸s艂 modli­tw臋 do Boga o ratunek przed tymi spragnionymi krwi zb贸jami. I zanim statki dobi艂y do brzegu, rozp臋ta艂a si臋 straszna burza. Tylko w tym miejscu. Wszystkie statki posz艂y na dno. Wszystkie co do jednego. Tak si臋 dzieje, gdy Ruscy chc膮 tu rabowa膰 - zako艅czy艂. Wyszli, szuraj膮c butami.

- Dlaczego tylko Rosjanie musz膮 p艂aci膰 recognition, by 艂owi膰 ryby? - spyta艂 jeden z jego ludzi.

- To op艂ata, kt贸r膮 ustali艂y w艂adze norweskie - od­par艂 Wasilij. - Tutejsi ludzie nie maj膮 z tym nic wsp贸l­nego. Jest powiedziane, 偶e musimy op艂aca膰 ka偶d膮 艂贸d藕, z kt贸rej 艂owimy. Postanowiono, 偶e nie mo偶emy 艂owi膰 na 艂owiskach norweskich. 呕e mamy si臋 trzyma膰 o mil臋 od wybrze偶a. Takie jest prawo.

- Finowie 艂owi膮 tam, gdzie Norwegowie. Co nas r贸偶ni od nich?

Czu艂o si臋 narastaj膮c膮 gorycz.

- Przecie偶 te偶 tu mieszkamy! - rzuci艂 jeden, kt贸ry faktycznie tu mieszka艂. 呕y艂 z Norwe偶k膮 i czu艂, 偶e Soroya jest bardziej jego domem ni偶 kraj nad Mo­rzem Bia艂ym.

A by艂 Rosjaninem.

- Mamy si臋 trzyma膰 poza ich obszarem! - rzek艂 sta­nowczo Wasilij. - 艁owimy tam, gdzie nam wolno! Zrozumiano?

Popatrzy艂 na nich po kolei. Niekt贸rzy byli od nie­go starsi. Niekt贸rzy m艂odsi. Z niekt贸rymi sam p艂y­wa艂 jako rybak, gdy nie mia艂 innych widok贸w na przysz艂o艣膰.

Czu艂 si臋 jak jeden z nich, ale wiedzia艂, 偶e oni tak go nie odbieraj膮. By艂 ich prze艂o偶onym. Sta艂 ponad ni­mi, czy tego chcia艂, czy nie.

- Ty te偶 zarzuca艂by艣 lin臋 na ich terenie, gdyby艣 nie obmacywa艂 偶ony pryncypa艂a!

Wasilij w za艣lepieniu zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi, schwyci艂 tego, kt贸ry to powiedzia艂, za ko艂nierz i przy­艂o偶y艂 mu pi臋艣ci膮 w twarz. Nic nie widzia艂 przez czer­won膮 mg艂臋. Bi艂 dalej, p贸ki ich nie rozdzielono.

- Trzymamy si臋 poza ich granic膮! - powt贸rzy艂 tyl­ko, gdy wynie艣li tamtego. - Niczego nie zyskamy, gdy oni z艂o偶膮 skarg臋! P贸jdzie prosto do naszej stolicy, a tam nie spiesz膮 si臋 zbytnio, by si臋 za nami uj膮膰!

Uspokoi艂o si臋. Na troch臋. Na tyle, 偶e Wasilij nie widzia艂 powodu, by wysy艂a膰 o tym zaj艣ciu meldunek do Jewgienija.

Nie pierwszy raz zadzierali z mieszka艅cami wyspy. Ta­kie rzeczy musieli bra膰 pod uwag臋. R贸偶nili si臋 przecie偶. Chocia偶 nie a偶 tak bardzo, by nie m贸c 偶y膰 obok siebie.

Ryby by艂o sporo. Mo偶e nie w obfito艣ci, ale sporo. Niekt贸re z rosyjskich lodzi mia艂y szcz臋艣cie w po艂o­wach. Trudno by艂o si臋 nie cieszy膰. W niedziel臋 艣pie­wali, pili kwas, ta艅czyli.

A w poniedzia艂ek rano jedna z lin przygotowanych do po艂owu by艂a poci臋ta na kawa艂ki. Przyp艂yw zatar艂 艣lady sprawc贸w.

- Ani s艂owa o tym! - rozkaza艂 Wasilij. - To z czy­stej zawi艣ci, nie przejmujmy si臋. Mo偶e ich zadowoli to, 偶e dali upust z艂o艣ci.

M臋偶czy藕ni patrzyli spode 艂ba, ale zgodzili si臋.

- Spalcie t臋 cholern膮 lin臋 i zr贸bcie now膮. Udajemy, 偶e nic si臋 nie sta艂o.

Nast臋pnego ranka zosta艂 poci臋ty na strz臋py 偶agiel na jednej z 艂odzi.

- To ju偶 nie 偶arty! - rzuci艂 szyper tej 艂odzi. - To czysta z艂o艣liwo艣膰 i zamierzam znale藕膰 tego, kto to zrobi艂. Nie b臋d臋 siedzia艂 na dupie i czeka艂, a偶 przebi­j膮 mi dziur臋 w dnie. Trzeba podj膮膰 m臋sk膮 decyzj臋!

- Poczekaj! - zaprotestowa艂 Wasilij. - Pozw贸l mi porozmawia膰 z Norwegami. Inaczej nikt na tym nie zyska. Ani my, ani oni. Za tym nie stoj膮 odpowie­dzialni ludzie.

Za艣miali mu si臋 prosto w twarz. Nie obiecali, 偶e b臋d膮 trzyma膰 z艂o艣膰 w ryzach.

Tej nocy pi臋ciu jego ludzi pobi艂o trzech norwe­skich rybak贸w. Pochodzili z g艂臋bi Kilfjord, o wiele bardziej na po艂udnie. Nie mieli o niczym poj臋cia, ani o poci臋tym 偶aglu, ani o linie.

Ich szyper i ludzie z wyspy przyszli do Wasilija na­st臋pnego ranka.

Byli bardzo wzburzeni.

- U nas nie wolno pobi膰 cz艂owieka niemal na 艣mier膰 zupe艂nie bez powodu! - powiedzia艂 jeden z Norweg贸w. - Spodziewali艣my si臋 r贸偶nych rzeczy po was, ale 偶eby艣cie rzucali si臋 na niewinnych ludzi...

- Moi ludzie s膮 podenerwowani. Zniszczono nam cz臋艣膰 sprz臋tu - pr贸bowa艂 t艂umaczy膰 Wasilij. - Poci臋­to nam 偶agiel. Ch艂opaki chcieli znale藕膰 sprawc臋. Po­mylili si臋, bardzo przepraszam. Pr贸bowa艂em ich po­wstrzyma膰, uspokoi膰. To si臋 wi臋cej nie powt贸rzy.

- Mo偶esz to obieca膰? - spytali z szyderstwem w g艂osie. - M贸wisz, 偶e pr贸bowa艂e艣 ich powstrzyma膰. Nie za bardzo ci si臋 uda艂o. Je偶eli nie umiesz spe艂nia膰 obowi膮zk贸w, kt贸re ci powierzono, lepiej zabieraj si臋 z powrotem do Rosji.

- I we藕 ze sob膮 reszt臋! - doda艂 inny.

- Nam te偶 si臋 nie podoba, 偶e kto艣 niszczy nam na­rz臋dzia - odpar艂 Wasilij ostro. - B臋dziemy zmuszeni zameldowa膰 o tym do waszych w艂adz. Wina nie le偶y tylko po naszej stronie.

- Trzymajcie si臋 poza granic膮 na morzu! - rzuci艂 jeden z Norweg贸w. - O nic wi臋cej nie chodzi.

Tej nocy Rosjanie trzymali wart臋. Ale nie by艂o ca艂­kiem jasno. Pewnie zdrzemn臋li si臋 na chwil臋. A wy­starczy艂a tylko chwila...

Dwa 偶agle, poci臋te tak dok艂adnie, 偶eby nie mo偶na ich pozszywa膰.

Wasilij wzi膮艂 ze sob膮 ich resztki i poszed艂 do star­szyzny norweskiej.

Po ludziach przelecia艂 lekki 艣miech na widok n臋dz­nych strz臋p贸w.

- Ja si臋 nie 艣miej臋! - stwierdzi艂 Wasilij. - Zap艂acili­艣my za 艂owienie ryb. Otrzymali艣my prawo do po艂o­wu. Nie robimy tego nielegalnie. I chcemy to robi膰 w pokoju, jak wszyscy. Nie chcemy niezgody.

- Trzymajcie si臋 poza granic膮! - rzuci艂 jeden. Wa­silij nie zdo艂a艂 pochwyci膰 jego spojrzenia. Jak zresz­t膮 wielu. Norwegowie u艣miechali si臋 pod nosem i nie patrzyli prosto w oczy.

- Moi ludzie m贸wi膮, 偶e 艂owi膮 poza granic膮 - twier­dzi艂 Wasilij. - Dlaczego mam im nie wierzy膰?

- Dziwnie du偶o ryb tam 艂owi膮 - rzuci艂 kto艣. - Cho­lernie dziwne, 偶e tylko Ruscy maj膮 takie szcz臋艣cie. I to poza granic膮!

Za艣miali si臋.

- Diabe艂 pomaga swoim - za偶artowa艂 inny.

- Mo偶e i wy powinni艣cie 艂owi膰 poza granic膮 - rzu­ci艂 Wasilij - je艣li to tamt臋dy p艂ynie ryba!

Nowa salwa 艣miechu.

- Nie podoba nam si臋 to - doda艂 Wasia. - Raz mog­li艣my wzi膮膰 ca艂膮 spraw臋 za kiepski 偶art. Za drugim razem ju偶 si臋 nie 艣miali艣my. Za trzecim - jeste艣my 藕li.

- Taak, Ruscy zwykle wolno my艣l膮... Wasilij uda艂, 偶e nie s艂yszy.

- Je偶eli to si臋 powt贸rzy, z艂o偶臋 skarg臋. Za偶膮dam, by winni zostali z艂apani i ukarani. To niszczenie mienia. Przest臋pstwo!

Za艣miali si臋 jeszcze, cho膰 nie tak g艂o艣no. I nadal nie patrzyli mu w oczy.

- Sprawd藕, czy to nie upi贸r morski wam szkodzi - 艣miali si臋. - Mo偶e on te偶 was nie lubi?

Min膮艂 tydzie艅 bez nowych szk贸d. Pilnowali siebie nawzajem. Patrzyli spode 艂ba. Zreszt膮 nasta艂a z艂a po­goda i nikt nie wyp艂ywa艂 w morze. Nie poprawi艂o to nikomu humoru.

Wasilija dochodzi艂y s艂uchy o bijatykach na pi臋艣ci, o k艂贸tniach. Ale nikt si臋 mu nie skar偶y艂.

Nikt z 偶adnej strony.

Sam te偶 by艂 ostro偶ny. Nie warto wchodzi膰 na nie­pewny grunt.

Gdy wreszcie niebo wyjrza艂o zza chmur i 艂odzie wyruszy艂y na po艂贸w, ponownie rosyjskie za艂ogi mia­艂y szcz臋艣cie. Z艂owili dwa razy tyle ryb, co rybacy na 艂odziach norweskich i fi艅skich.

Zn贸w podnios艂y si臋 g艂osy, 偶e Ruscy oszukuj膮 i 艂o­wi膮 w obr臋bie granicy.

- Przysi臋ga艂em, 偶e wszyscy p艂ywacie poza! - zwr贸­ci艂 si臋 Wasilij do najstarszego szypra.

- Zdarza艂o si臋 czasem, 偶e wp艂ywali艣my na ich ob­szar - przyzna艂 ten niech臋tnie. - Nie, 偶eby cz臋sto, ale si臋 zdarza艂o. Ale wtedy nikogo nie by艂o w pobli偶u! Nie niszczyli艣my ich lin! Nie przeszkadzali艣my im.

- Ale tym razem byli艣cie poza? Szyper zapewni艂 go, 偶e tak. Nie naruszyli prawa.

Tej nocy po艂amano wios艂a w czterech z rosyjskich 艂odzi.

呕adnych 艣lad贸w na brzegu.

Wasilij napisa艂 skarg臋, podaj膮c tak偶e poprzednie wypadki. Napisa艂 to, co uwa偶a艂: 偶e kto艣 chce zniech臋­ci膰 Rosjan do 艂owienia ryb wok贸艂 Soroya. Twierdzi艂, 偶e jego rybacy trzymali si臋 wyznaczonej strefy i 偶e nie naruszyli prawa.

- S膮dz臋, 偶e odwiedzi艂 was upi贸r morski - u艣miech­n膮艂 si臋 staruszek ogl膮daj膮cy wraz z Wasilijem brzeg.

Le偶a艂o tam tylko drewno wyrzucone przez morze, wodorosty, muszle. To, co zwykle.

- Upi贸r morski? - spyta艂 Wasilij z lekcewa偶eniem w g艂osie.

- Wiele dusz nie zaznaje spokoju - twierdzi艂 sta­rzec. Splun膮艂 br膮zow膮 艣lin膮 i zn贸w u艣miechn膮艂 si臋 bezz臋bnymi ustami. - Mo偶e nie wiecie, 偶e ten, na kt贸­rego ziemi pozwolono wam postawi膰 szopy, zagin膮艂 na morzu? Nigdy nie spocz膮艂 w grobie. Poszed艂 na dno z ca艂膮 za艂og膮. 艁贸d藕 wyp艂yn臋艂a na brzeg z porwa­nymi 偶aglami i po艂amanymi wios艂ami. Nie, on nie spocz膮艂 w pokoju, ten Ulrik. On nie ma grobu.

Stary zagapi艂 si臋 w morze.

- Zreszt膮 nigdy nikogo nie lubi艂. Nikt nie chcia艂 stawia膰 szopy na jego ziemi. Gdyby nie wy, by艂oby tu pusto.

Wasilij zaniem贸wi艂. Nie wiedzia艂, co ma o tym s膮­dzi膰. Stary twierdzi艂, 偶e jaki艣 umarlak powsta艂 z dna morza i zrobi艂 im te szkody!

- Wci膮偶 jeszcze znajdzie si臋 kto艣, kto umie wi臋cej ni偶 inni - m贸wi艂 dalej starzec. - Wywo艂anie umar艂ych to nie taka trudna sprawa. Gorzej ich zawr贸ci膰.

Wasilij postanowi艂 nic o tym nie m贸wi膰 swoim ludziom.

Nazajutrz zachorowa艂 jeden z szypr贸w. Le偶a艂 w gor膮czce i gada艂 od rzeczy. Prze偶ywa艂 strachy, kt贸­re tylko jego nawiedza艂y, bi艂 si臋 z tymi, kt贸rzy chcie­li go przytrzyma膰 na 艂贸偶ku. Krzycza艂.

A偶 trzech musia艂o go trzyma膰 na zmian臋. Dopiero po po艂udniu zm臋czy艂 si臋 i uspokoi艂.

Po nast臋pnych dw贸ch dobach wsta艂. Ale nie chcia艂 wyp艂yn膮膰 w morze.

Sta艂 na brzegu, pluj膮c w fale.

Wasilij pop艂yn膮艂 jako szyper na jego 艂odzi. Chcia艂 popracowa膰 fizycznie, poczu膰 si臋 jak inni. Mo偶e go tak nie traktowali, ale Wasilij czu艂, 偶e mu to pomo偶e.

艁owili poza granic膮. I mieli udany po艂贸w.

Rosjanie trzymali wart臋 przy 艂odziach. Rozpalili ogniska na brzegu, siedzieli wok贸艂, grzej膮c si臋. Ob­chodzili 艂odzie.

Wasilij widzia艂 艣wiat艂a przy brzegu. Bola艂o go to. Nie powinno tak by膰. Ryby starczy艂oby dla wszyst­kich. Nikt nie powinien zazdro艣ci膰 innym. Wszyscy zawsze co艣 z艂owi膮.

Tej nocy mia艂 sen jakby wywo艂any s艂owami starca.

Z morza wynurzy艂a si臋 nieforemna posta膰. Wygl膮­da艂a, jakby zarzuci艂a mrok nocy na ramiona.

Ogromnymi d艂o艅mi ci臋艂a 偶agle. B艂yska艂o ostrze no偶a tn膮cego liny. 艁ama艂a wios艂a o burt臋.

Potem zbli偶y艂a si臋 do niego. Sprawi艂a, 偶e nie m贸g艂 si臋 poruszy膰. Sta艂 i czu艂 zapach morskiej wody, gni­j膮cych wodorost贸w.

Bezkszta艂tna posta膰, bez pocz膮tku i bez ko艅ca. Co艣 nieludzkiego, lecz jakby z zarysem cia艂a, kt贸re mo偶e kiedy艣 by艂o ludzkie.

Zia艂a na niego trupim odorem. Powoli si臋 obr贸ci艂a i wr贸ci艂a do morza. Wesz艂a w fale, stopi艂a si臋 z nimi. Bez 艣ladu.

Dwie 艂odzie zniszczone. Kto艣 przejecha艂 wiele razy czym艣 ostrym po dnie. Nabra艂y wody jak sito. 呕agle wisia艂y w strz臋pach. Wios艂a doszcz臋tnie po艂amane.

- Byli艣my tu ca艂y czas! - twierdzili ci, kt贸rzy zosta­li na warcie. - Byli艣my tu. Nie spali艣my nawet przez chwil臋! Nikt nie m贸g艂 tego zrobi膰! To niemo偶liwe! Nienormalne...

Tym razem na brzegu zebra艂o si臋 wi臋cej starc贸w. Rozmawiali mi臋dzy sob膮 cicho, kiwaj膮c g艂owami i uwa偶nie ogl膮daj膮c brzeg.

Wasilij te偶 go ogl膮da艂.

Niczego nie znalaz艂.

Starcy posy艂ali mu znacz膮ce spojrzenia, ale nic nie m贸wili. Uznali, 偶e go wystarczaj膮co ostrzegli. Gdyby czego艣 chcia艂, niech sam pyta.

Gdy ju偶 ca艂a za艂oga jednej 艂odzi le偶a艂a w gor膮czce, zacz臋to si臋 niepokoi膰. Ten, kt贸ry mieszka艂 z Norwe偶­k膮, przynosi艂 plotki z osady.

Wiele os贸b zacz臋艂o przeb膮kiwa膰 o upiorach morskich.

Pojawi艂y si臋 pierwsze p臋cherze. Najpierw u szy­pr贸w. U Wasilija. W ci膮gu nast臋pnych dni dostali ich inni. Wszyscy Rosjanie mieli bolesne p臋cherze na wn臋trzach d艂oni.

Nie mogli wyp艂ywa膰 w morze.

Pr贸bowali wszystkich 艣rodk贸w znanych z domu. 艢liny i dziegciu, moczu odsta艂ego przez jeden dzie艅. Niczego nie pomin臋li.

Nic nie pomog艂o.

Najtwardsi zacisn臋li z臋by, owin臋li d艂onie i wyp艂y­n臋li w morze. Wasilij te偶. Ogarn膮艂 ich gniew, kt贸ry ich zjednoczy艂. Co艣 zagra偶a艂o im z zewn膮trz i czy to cz艂owiek, czy nie, razem stawi膮 temu czemu艣 op贸r.

Wyp艂yn臋li.

I szcz臋艣cie si臋 odwr贸ci艂o. 艁owili tam, gdzie zwykle, i nic nie z艂owili. Musieli nawet zdj膮膰 ryby susz膮ce si臋 na 偶erdziach, by mie膰 co je艣膰.

Odkryli, 偶e zal臋g艂y si臋 w nich robaki. I to tylko w ich rybach, a nie z艂owionych przez Norweg贸w czy Fin贸w.

- Nawet robak dobrze wie, kt贸r膮 ryb臋 je艣膰! - 艣miali si臋 mieszka艅cy osady. - Mo偶e teraz zaczn膮 je艣膰 Rosjan?

Wasilij zn贸w mia艂 sen o postaci z morza. Za ka偶­dym razem podchodzi艂a bli偶ej. Czu艂 jej wilgo膰 i ch艂贸d.

Pewnego ranka wyda艂o mu si臋, 偶e widzi mokre 艣la­dy na pod艂odze sypialni i 偶e w pokoju czuje zapach morskiej wody i wodorost贸w.

Jeden z rybak贸w upad艂 na w艂asny n贸偶, kt贸rym czy­艣ci艂 ryby. Nie zdo艂ali go uratowa膰. Tu偶 przed 艣mier­ci膮 krzycza艂 ze strachu, m贸wi膮c o czarnej, bezkszta艂t­nej zjawie, kt贸ra si臋ga po niego.

Pochowali go zgodnie z rosyjskim obyczajem. Po­stawili na grobie prawos艂awny krzy偶.

Nast臋pnego ranka znale藕li krzy偶 z艂amany i rzuco­ny na ziemi臋. Ogarn膮艂 ich gniew, ale krzy偶a nie po­stawili na nowo.

Spotyka艂o ich wiele drobnych wypadk贸w. Wielu wczepia艂y si臋 haczyki w d艂onie tak mocno, 偶e musie­li je wycina膰. P艂yn臋艂o sporo krwi.

Wyskakiwa艂y im guzy i tworzy艂y si臋 dziwne rany.

I to tylko im.

W nocy spali艂a si臋 pierwsza 艂贸d藕, o艣wietlaj膮c ca艂e wybrze偶e. Mimo 偶e wcze艣nie to odkryli, nie uda艂o im si臋 jej uratowa膰.

Norwegowie stali dziwnie nieruchomo, z r臋kami w kieszeniach i patrzyli. Gdy 艂贸d藕 si臋 spali艂a, wr贸ci­li do siebie.

Tylko jeden ze starc贸w podszed艂 do Wasilija. Sta艂 obok niego, zerkaj膮c na zgliszcza 艂odzi. Pachnia艂o pa­lon膮 smo艂膮. I morzem.

- Powinni艣cie odes艂a膰 upiora w morze jedn膮 z wa­szych 艂odzi - poradzi艂. - Powinni艣cie po艣wi臋ci膰 kt贸­r膮艣 艂贸d藕, z narz臋dziami i 偶aglami. Zaczeka膰 na niego i da膰 mu 艂贸d藕. Mo偶e wtedy przestanie wam to robi膰. Dajcie mu to, czego chce, a zostawi was w spokoju.

- Naprawd臋 w to wierzysz? - zastanawia艂 si臋 Wa­silij. By艂 zm臋czony i ba艂 si臋. Z jego p臋cherzy ciek艂a ropa. Bola艂y go i sw臋dzia艂y.

W nocy 艣ni艂 o ogniu i czarnej postaci z morza.

- Jestem stary - powiedzia艂 Norweg. - D艂ugo 偶y­艂em. Wiele widzia艂em. Tak偶e upiory morskie. Nie s膮­dz臋, by to by艂 Ulrik. A偶 tak z艂y nie by艂. A je艣li nawet to jest on, to nie przychodzi z w艂asnej woli. Kto艣 go na was nas艂a艂.

Wasilij s艂ucha艂, sam nie wiedz膮c, czy wierzy, czy nie. By艂 zm臋czony.

- Macie swojego umar艂ego - twierdzi艂 stary. - Nie­trudno jest go wywo艂a膰. Jedyne, co mo偶e odgoni膰 upiora, to inny upi贸r. Poprosisz go, o co chcesz. Nie lubi膮 by膰 na posy艂ki 偶yj膮cych, ale mo偶na ich do tego sk艂oni膰.

Wasilij czu艂, 偶e zaraz zwymiotuje.

- Nie potrzebujemy czego艣 takiego - zaprotestowa艂.

Wytrzymali przez ca艂y sezon po艂owu. Gdy pierw­sze 艂odzie z po艂udnia zacz臋艂y wraca膰 do domu, jego ludziom rozwi膮za艂y si臋 j臋zyki.

Okaza艂o si臋, 偶e nie tylko Wasilij mia艂 te sny. Wie­lu z Rosjan widzia艂o bezkszta艂tn膮 posta膰 wynurzaj膮­c膮 si臋 z morza. Do wielu co艣 m贸wi艂a.

Ich ryby by艂y nie do odratowania. Przebrali te, kt贸­re si臋 jeszcze nadawa艂y. Przejrzeli beczki z solonymi rybami. Okaza艂o si臋, 偶e niekt贸re zgni艂y. Jeszcze si臋 nigdy nie zdarzy艂o, by ryba gni艂a w s艂onej zalewie!

Wasilij przygotowa艂 ludzi na powr贸t do Archan­gielska. Sam chcia艂 pozosta膰.

Nast臋pny po偶ar powsta艂 w 艣rodku dnia. Nikt nie zauwa偶y艂, w jaki spos贸b. Rozprzestrzenia艂 si臋 z wia­trem. Ogie艅 przenosi艂 si臋 z jednego dachu na drugi. Dopad艂 kilka 艂odzi.

- Niech si臋, u diab艂a, spal膮! - zawo艂a艂 kt贸ry艣. Wa­silij przyzna艂, 偶e ma to jaki艣 sens.

Niewiele uratowali. Zostawili p艂on膮ce szopy i za­艂adowali, co si臋 da艂o, na 艂odzie. Postawili 偶agle i od­p艂yn臋li.

Ostatnie, co widzieli na Soroya, to ogie艅 pe艂zaj膮­cy po ziemi na ich terenie.

- S膮dzisz, 偶e to czarna magia? - spyta艂a Raija. Marz艂a. Musia艂a popatrze膰 na d艂onie Wasilija. Za­dr偶a艂a, gdy ponownie ujrza艂a g艂adk膮 sk贸r臋.

- Nie wiem - westchn膮艂 Wasilij. - 艁atwo tak powie­dzie膰, prawda? To zdarzy艂o si臋 tylko nam. Mieli艣my te same sny. Te same choroby. P臋cherze. Chorob臋 mor­sk膮. M臋偶czy藕ni, kt贸rzy p艂ywali cale 偶ycie, ca艂膮 drog臋 sp臋dzili przewieszeni przez reling. Wielu dr臋czy艂y koszmary. To tylko nasze 艂odzie zniszczono. Tylko na­sza ryba si臋 zepsu艂a. Tylko nasze szopy sp艂on臋艂y.

- Chcesz tam wr贸ci膰? - spyta艂a Raija.

- Nigdy w 偶yciu! - odpar艂 Wasia z przekonaniem. - Nigdy. Nie chc膮 nas tam. Nie wiem, kto m贸g艂by mie膰 pow贸d, by nas tak nienawidzi膰, ale nie chc臋 si臋 dowie­dzie膰. Poradz臋 Jewgienijowi i Olegowi, by zapomnie­li o Soroya. Zapomnieli o 艂owieniu ryb w Finnmarku. Lepiej kupowa膰, co potrzebujemy. Trzeba trzyma膰 si臋 z dala od czarnej magii. Tam co艣 by艂o. Nie wiem, co, ale kto艣 bawi艂 si臋 mocami, kt贸rych nie wolno niepo­koi膰. Kto艣 bawi艂 si臋 nami.

- Obejmij mnie mocno! - poprosi艂a Raija. Wiedzia艂a, 偶e Jewgienij mia艂 zawin膮膰 na Soroya.

By艂 z nim Michai艂. Jemu nic nie mo偶e si臋 sta膰!

6

Dop艂yn臋li do Soroya p贸藕nym wieczorem. Koloro­wo pomalowany statek niemal zlewa艂 si臋 z wieczor­nym niebem, kt贸re jakby przystroi艂o si臋 na ich przy­j臋cie. S艂o艅ce szczodrze zabarwia艂o 艣wiat. 呕贸艂ty i czerwony 艂膮czy艂y si臋 z fioletem, wyostrza艂y poma­ra艅czowym, 艂agodnia艂y r贸偶owym...

Oleg i Jewgienij wpatrywali si臋 w brzeg. Stali na pok艂adzie, od kiedy wyspa by艂a tylko ciemniejszym skrawkiem l膮du na horyzoncie.

Jewgienij ciekaw by艂 cz臋艣ci tego, co w 偶artach na­zywa艂 swoim kr贸lestwem. Oleg chcia艂 tu powr贸ci膰, by pokaza膰 wszystko wsp贸lnikowi. Uwa偶a艂, 偶e to by艂 jego pomys艂 i wykonanie. Nie przeszkadza艂o mu, 偶e Liny ju偶 tam nie by艂o.

- To si臋 nie zgadza! - Oleg niespokojnie chodzi艂 wzd艂u偶 relingu jak kocur wietrz膮cy kotki w rui. - To si臋 zupe艂nie nie zgadza! - powt贸rzy艂 i wepchn膮艂 pi臋­艣ci do kieszeni.

- Co艣 ma艂o 艂odzi - zauwa偶y艂 Jewgienij, os艂aniaj膮c oczy przed wieczornym s艂o艅cem.

- Naszych 艂odzi tam nie ma - powiedzia艂 Oleg z naciskiem. - A co gorsza, nie ma tak偶e naszych szop!

Stali w milczeniu. Statek zbli偶y艂 si臋 do brzegu na ile m贸g艂. Nikt nie wyp艂yn膮艂 na ich spotkanie. Ludzie stali na brzegu. Nikt nie macha艂 r臋k膮 na powitanie, nikt si臋 nie cieszy艂. 呕adne dzieci nie skaka艂y z rado­艣ci, przeczuwaj膮c smak rosyjskich cukierk贸w.

- To dziwne - twierdzi艂 Oleg stanowczo.

- Czy to na pewno tu? - Jewgienij chcia艂 nieco roz­艂adowa膰 atmosfer臋, cho膰 te偶 by艂 niespokojny.

Oleg nie zauwa偶y艂 jego pytania.

- Niech Misza zostanie - rzuci艂. Pomi臋dzy brwia­mi mia艂 g艂臋bokie bruzdy, twarz zmienion膮 niepoko­jem. - Co艣 tu jest nie tak.

Jewgienij zaakceptowa艂 jego s艂owa. Mo偶e on by艂 kapitanem 鈥濺aiji Antonii鈥, ale w艂a艣ciwie to Oleg do­wodzi艂. Zw艂aszcza tutaj. On zna艂 tu wszystko.

艁贸dk臋 spuszczono na wod臋, niemal zanim zako­twiczono statek. Oleg by艂 niespokojny. Nic nie m贸­wi艂. Jako pierwszy wyskoczy艂 na l膮d, nie czekaj膮c na Jewgienija.

- Co si臋, u diab艂a, tu sta艂o? - Oleg dostrzeg艂 twarz brata Liny w t艂umie.

Samuel wzruszy艂 ramionami.

- Wasi wyjechali - rzek艂. - Tylko Kola zosta艂 u swo­jej kobiety.

- Dlaczego?

Oleg rozejrza艂 si臋 wok贸艂. Zobaczy艂 resztki spalo­nych bali. Popi贸艂 by艂 jeszcze 艣wie偶y.

- Spali艂o si臋 - rzuci艂 Samuel niech臋tnie. - Twoi lu­dzie chyba zachorowali.

- Wyczuwam wi臋cej ni偶 to - stwierdzi艂 Oleg twar­do. - Wi臋cej ni偶 po偶ar.

Zwr贸ci艂 si臋 do m臋偶czyzn, kt贸rzy podeszli do nich:

- Co si臋 sta艂o?

Jednak jedyn膮 odpowiedzi膮 by艂y tylko umykaj膮ce spojrzenia, odchrz膮kiwanie, drapanie czubami kumag贸w o ziemi臋, plucie br膮zow膮 艣lin膮. Nie pad艂o ani jed­no s艂owo.

- Porozmawiaj z Kol膮 - zaproponowa艂 Samuel ci­cho, rozgl膮daj膮c si臋 niespokojnie doko艂a. Nie chcia艂 nic wi臋cej m贸wi膰. Trzyma艂 Olega na dystans.

- Przecie偶 mieszka艂em tu! - nie poddawa艂 si臋 Oleg. - Mieszka艂em razem z wami! By艂em jednym z was, do cholery! Znam was. Rozmawiajcie ze mn膮!

- Ju偶 tu nie mieszkasz - odpar艂 Samuel. - Lina te偶 nie ani tw贸j syn. Twoje drugie dziecko zosta艂o tu pochowane. Ty nie jeste艣 jednym z nas, Oleg. Jeste艣 Ruski. Jeste艣 armatorem. Nigdy nie by艂e艣 jednym z nas.

Szczere s艂owa.

Oleg odwr贸ci艂 si臋 ty艂em do mieszka艅c贸w wyspy. Oni stali rami臋 przy ramieniu, jakby obawiali si臋, 偶e Oleg u偶yje si艂y, by wydrze膰 z nich wyznanie.

- Bije z nich nieczyste sumienie - rzuci艂 do Jewgie­nija przez zaci艣ni臋te z臋by. Nie przejmowa艂 si臋, czy miejscowi go zrozumiej膮. Pos艂ugiwali si臋 tylko rodza­jem mieszanego j臋zyka rosyjsko - norweskiego, ale po­tocznego rosyjskiego nie rozumieli.

Podeszli do miejsca, gdzie sta艂y szopy. Obejrzeli resztki. Ogie艅 strawi艂 je do cna.

- Nawet nie usi艂owali gasi膰 - stwierdzi艂 Jewgienij z niedowierzaniem. Tutaj przecie偶 drewno by艂o nie­zwykle cennym materia艂em.

Znale藕li gr贸b. Krzy偶 by艂 ju偶 szary i wilgotny. Prze­czytali wyryte imi臋 i dat臋.

Wbili na nowo krzy偶 w ziemi臋. Najbli偶szy sztorm i tak go przewr贸ci, ale nie chcieli, by le偶a艂.

- Prawie dwa miesi膮ce - rzuci艂. Popatrzy艂 na Jew­gienija. - Kola nie umie pisa膰. To nie on zrobi艂. Mu­sia艂 jeszcze tu by膰 Wasilij. Potem odp艂yn臋li. Dla­czego?

- Kola nam odpowie - odpar艂 Jewgienij. Czu艂 nie­pok贸j pe艂zn膮cy po plecach.

Kobieta Koli, Ewa, mia艂a przestraszony wzrok i za­padni臋te policzki. Oleg nie pami臋ta艂 jej takiej.

- O Bo偶e, przyjecha艂e艣 teraz? - spyta艂a zdumiona, ale wpu艣ci艂a ich obu do 艣rodka.

- Kto to, Ewa? - spyta艂 Kola, ale jego g艂os brzmia艂 obco.

Ewa skin臋艂a g艂ow膮 w kierunku drugiej izby. Drzwi by艂y uchylone. Ukry艂a d艂onie pod fartuchem.

- Id藕cie do niego! - rzuci艂a. - Porozmawiajcie z nim!

Ale sama zosta艂a w kuchni.

Oleg i Jewgienij najch臋tniej by si臋 wycofali od ra­zu. W ustach im zasch艂o, przez chwil臋 nie mogli przy­wita膰 si臋 z tym, kt贸ry le偶a艂, okryty, na 艂贸偶ku. Nie po­znaliby go, gdyby nie wiedzieli, kto to jest.

Kola by艂 dobrze zbudowanym m艂odzie艅cem oko­艂o dwudziestki. Szerokim w barach, z silnymi ramio­nami, mocno zarysowan膮 szcz臋k膮. Mia艂 si艂臋 nied藕wie­dzia, z 艂atwo艣ci膮 przerzuca艂 bale drewna.

Oczy pozosta艂y te same. Niebieskie. Czujne.

- A wi臋c przyjechali艣cie? Spotkali艣cie naszych? Wygl膮daj膮 tak samo jak ja?

G艂os Koli by艂 ochryp艂y, pozbawiony si艂y, zupe艂nie jak jego cia艂o. Wychudzony m臋偶czyzna o obwis艂ej sk贸rze na przek贸r wszystkiemu trzyma艂 si臋 偶ycia.

- Przybywamy z po艂udnia - odpar艂 Oleg. - Co, u diab艂a ci臋偶kiego, si臋 tu sta艂o? Samuel nie chcia艂 powiedzie膰. Nikt nie chce nic powiedzie膰. Co ci si臋 sta艂o?

艢miech Koli zabrzmia艂 nieprzyjemnie. Wychudzo­ne cia艂o zatrz臋s艂o si臋 pod okryciem. Niemal s艂yszeli, jak jego ko艣ci obijaj膮 si臋 o siebie. Jewgienija i Olega przeszed艂 dreszcz.

- Co si臋 sta艂o? - powt贸rzy艂 Kola ochryple. Z tru­dem podni贸s艂 si臋 nieco z pos艂ania, opieraj膮c o 艣cia­n臋. D艂ugo odpoczywa艂, zanim m贸g艂 dalej m贸wi膰. - Mo偶na powiedzie膰, 偶e zdarzy艂o si臋 piek艂o, Oleg. Inaczej nie mog臋. 呕a艂uj臋, 偶e nie pojecha艂em z nimi. Ewa nie chcia艂a. Teraz i tak j膮 opuszcz臋. Lepiej umrze膰 w domu ni偶 w miejscu, gdzie b臋d膮 plu膰 na tw贸j gr贸b... Chcia艂bym wiedzie膰, czy oni dop艂yn臋li. - Nabra艂 powietrza. - Podobno narazili艣my si臋 upiorowi morskiemu.

Oleg i Jewgienij wymienili szybko spojrzenia. Czy偶by Kola postrada艂 zmys艂y?

- Nikt mi nic nie m贸wi - ci膮gn膮艂 chory. - Ju偶 daw­no nikt ze mn膮 nie rozmawia艂. Nie wiem, czy mo偶­na si臋 tym zarazi膰, ale oni si臋 boj膮, g艂upcy. Z Ew膮 rozmawiaj膮. Ona nie jest nasza, wi臋c jej nie unikaj膮. Niczego nie rozumiem, ale zaczynam w to wierzy膰. We wszystko...

Spojrza艂 na swoje d艂onie. Ko艣ci d艂oni. Ju偶 nie mo偶­na nazwa膰 ich d艂o艅mi.

- Dwa miesi膮ce temu mog艂em podnie艣膰 konia - rzuci艂 gorzko. - A teraz umieram.

Nabra艂 powietrza i popatrzy艂 d艂ugo na pryncypa艂贸w.

- M贸wi膮, 偶e co艣 zaczyna si臋 w Danii. Nie chc膮, by艣my tu 艂owili. S膮dz膮, 偶e przybywamy, zanim ca­ryca El偶bieta ruszy z armi膮 na Finlandi臋. Boj膮 si臋, 偶e tu zostaniemy. Komu艣 w Norwegii poradzono, by nas przegna膰 z wybrze偶a. Przede wszystkim stamt膮d, gdzie zbudowali艣my domy. Tu im si臋 uda­艂o. Je偶eli i gdzie indziej u偶yj膮 upior贸w, pewnie te偶 si臋 uda...

- Co si臋 wydarzy艂o? - Oleg zacisn膮艂 d艂onie na opar­ciu 艂贸偶ka. - Co, Kola?

Kola opowiedzia艂.

- Kto艣 zniszczy艂 narz臋dzia i 艂odzie - odezwa艂 si臋 Jewgienij, gdy ten sko艅czy艂. - Kto艣 zrobi艂 to r臋kami. Kto艣 podpali艂 domy...

- A choroby? - sprzeciwi艂 si臋 Kola. - Widzieli艣cie te偶 gr贸b, prawda? On upad艂 na w艂asny n贸偶, gdy czy­艣ci艂 ryb臋. Przecie偶 robi艂 to od ma艂ego. Widzia艂em ch艂op贸w ze s艂on膮 wod膮 w 偶y艂ach p艂acz膮cych ze stra­chu przed wyp艂yni臋ciem w morze. Do艣wiadczonych rybak贸w wymiotuj膮cych jak koty. Widzia艂em, jak bredzili w gor膮czce. Nikt inny nie chorowa艂. Tylko my. Wszyscy mieli艣my sny. Ja nadal mam. Jaka艣 o艣liz艂a istota powstaje z morza. Co noc. Co noc bli偶ej. Czeka. Inni te偶 to 艣nili. Ja zosta艂em sam. Kiedy艣 w no­cy to mnie wreszcie dotknie, i wtedy si臋 nie obudz臋. Zreszt膮 wszystko mi jedno. To ju偶 nie jest 偶ycie. To czekanie na upiora...

Utkwi艂 wzrok w Olegu. Tylko oczy jeszcze 偶y艂y w ciele Koli. By艂a w nich wola 偶ycia, pomimo wszyst­ko. Walczy艂. Wbrew wszystkiemu.

- Wiesz, 偶e nie m贸wi臋 bzdur. Ty wiesz, kt贸ry ze starc贸w zna艂 si臋 na takich sprawach. Wiesz, 偶e mia艂 powody, by to zrobi膰. Ty wiesz, Oleg. Wszyscy wie­dz膮, 偶e co艣 za to dosta艂. Ale na pewno zrobi艂by to i z w艂asnej woli.

Oleg nie odpowiedzia艂.

Jewgienij wpatrzy艂 si臋 w niego. Zdziwi艂o go, 偶e Oleg nie protestowa艂.

- Wiem - odezwa艂 si臋 Oleg w ko艅cu. - Od razu o nim pomy艣la艂em, gdy zobaczy艂em ciebie. Wiedzia­艂em, 偶e chodzi tak偶e o mnie...

- Nikt nie chce nam pom贸c - wychrypia艂 Kola. - Ewa na kolanach b艂aga艂a tych, kt贸rzy co艣 potra­fi膮. Obiecywa艂a im wszystko. Siebie te偶, jak s膮dz臋... Ewa mnie kocha. Nawet teraz. Ale nikt nie chce nic zrobi膰. Nikt nie chce si臋 jemu narazi膰. Trzymaj膮 razem.

- Czy jako艣 mo偶na ci pom贸c? - spyta艂 Oleg. Kola za艣mia艂 si臋 ponuro.

- Jednego upiora mo偶e wygna膰 tylko inny upi贸r. Ale ani ty, ani ja nie potrafimy go wywo艂a膰.

Jewgienij pomy艣la艂 o Raiji i przebieg艂 go dreszcz. Dobrze, 偶e nie pop艂yn臋艂a z nimi.

- Zrobi臋 dla ciebie wszystko, co b臋d臋 m贸g艂 - obie­ca艂 Oleg, prostuj膮c plecy.

- Pewnie ju偶 za p贸藕no - odpar艂 Kola. - Ale nie bo­j臋 si臋 艣mierci. S膮 gorsze rzeczy.

- Zabior臋 ci臋 do Rosji - obieca艂 Oleg. - 呕ywego czy martwego.

Kola zamkn膮艂 oczy. Ulga odmalowa艂a si臋 na jego twarzy, ale nic nie odrzek艂.

- Najpierw spr贸buj臋 - m贸wi艂 dalej Oleg. - Poroz­mawiam z nim. Nie b臋d臋 go b艂aga艂. Ale porozma­wiam z nim.

- Nie jedz niczego, czym ci臋 pocz臋stuje! - Kola wpatrzy艂 si臋 intensywnie w towarzyszy. - Nie doty­kaj niczego, je艣li ci si臋 uda!

Oleg pokiwa艂 g艂ow膮.

- Oni chc膮 jego 艣mierci - powiedzia艂a Ewa. Mia艂a zaci臋t膮 twarz, zapadni臋te policzki. Zacisn臋艂a z臋by. Wydawa艂o si臋, 偶e cz臋sto tak robi艂a. Z g艂臋bi oczu wyziera艂a bezdenna rozpacz. Ale g艂ow臋 trzyma艂a dumniej uniesion膮, ni偶 Oleg pami臋ta艂. Kobiety na tym wybrze偶u mia艂y zaskakuj膮ce zasoby si艂y. By艂y ostre i zawzi臋te jak sama natura. Odpiera艂y ataki naj­silniejszych podmuch贸w wiatru. Wzrasta艂y z wia­trem wiej膮cym w twarz.

Przysz艂a mu na my艣l Lina.

Mo偶e powinien by艂 j膮 bardziej kocha膰? Ale nie mo偶na wyhodowa膰 mi艂o艣ci tam, gdzie jej nie ma. Nie czu艂 do niej wystarczaj膮co wiele. Lina nigdy nie by艂a dla niego t膮 jedyn膮.

Nie kocha艂 jej wystarczaj膮co mocno.

To te偶 by艂a jego wina. Ponosi艂 za to odpowiedzial­no艣膰.

- Porozmawiam ze starym - powt贸rzy艂 Oleg. Ewa pokr臋ci艂a powoli g艂ow膮. Jej spojrzenie m贸wi­艂o wyra藕nie, 偶e to beznadziejne przedsi臋wzi臋cie.

- 呕adnemu z nich nawet si臋 nie 艣ni nam pom贸c. Wam. Gdy ich b艂aga艂am, nawet ze wzgl臋du na mnie, je艣li nie dla niego, powiedzieli, 偶ebym raczej znalaz艂a sobie m臋偶czyzn臋 w艣r贸d swoich. 呕e powinnam by膰 z Norwegiem. Wtedy mog艂abym go zatrzyma膰.

Za艣mia艂a si臋 g艂ucho, tak samo jak wcze艣niej Kola. Oboje przechodzili przez piek艂o.

- Ofiarowa艂am im siebie - rzuci艂a gorzko, z zaci臋to艣ci膮. - Nie mam nic poza swoim cia艂em. I kiedy艣 ich 艂apska ch臋tnie by mnie dotkn臋艂y, obmaca艂y. Ale teraz wy艣miali mnie. Kazali przyj艣膰, gdy Kola ju偶 umrze. 呕e gdy ju偶 b臋d臋 sama, ch臋tnie mi pomog膮.

Splun臋艂a na palenisko.

Oleg u艣cisn膮艂 j膮 szybko, poca艂owa艂 w oba policz­ki, otar艂 jej 艂zy.

- Zrobi臋, co mog臋! - obieca艂. - A je艣li on umrze... - Zamilk艂 na chwil臋. - By艂oby ci o wiele lepiej w Rosji, Ewo. Pomo偶emy ci si臋 urz膮dzi膰, je艣li zechcesz. Je艣li nast膮pi to najgorsze.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮. Zn贸w ta duma kobiety z wybrze­偶a. Zn贸w wyprostowany kark.

- Nawet je艣li Kola wyzdrowieje i odp艂ynie z wa­mi, ja zostan臋. Tu jest m贸j dom.

Uznali to. Musieli. Ona sama wiedzia艂a, co jest dla niej dobre. Tak膮 by艂a kobiet膮.

- Znajd藕 Niillasa - rzuci艂a.

- Lapo艅czyka? - upewni艂 si臋 Oleg. Pokiwa艂a g艂ow膮.

- On jedyny mo偶e odwa偶y si臋 pom贸c - powiedzia­艂a. - Zna wszystkich. Mo偶e zna czarownika pot臋偶niej­szego ni偶 ci, kt贸rych oni wywo艂ali. Noaid臋.

- Prosi艂a艣 go ju偶?

- Nie by艂o go jeszcze. A tylko on mo偶e pom贸c. Zamilk艂a. Popatrzy艂a na Olega badawczo, czy po­zna艂 to imi臋. Wiedzia艂a, 偶e tak.

- On kocha艂 Lin臋 - rzuci艂a. - Kocha艂 bardziej ni偶 ty kiedykolwiek, Oleg.

Oleg prze艂kn膮艂 艣lin臋.

- Tu nie chodzi o Lin臋 - stwierdzi艂. - Ju偶 nie. Lina odjecha艂a st膮d. Wybra艂a w艂asne 偶ycie.

Ewa nic nie odpowiedzia艂a. Patrzy艂a za nimi, jak odchodzili. Mia艂a nadziej臋, 偶e Lina odnalaz艂a szcz臋­艣cie.

- Kim jest ten, do kogo idziemy? - spyta艂 Jewgie­nij.

Oleg szed艂 milcz膮cy i zaci臋ty. Nie waha艂 si臋.

- Dziadek Liny - odpar艂 Oleg. - Mo偶e to wszyst­ko prowadzi a偶 do Kopenhagi, nie wiem. Ale r臋ka, kt贸ra tym kieruje, jest tutaj. Usta, kt贸re wypowiada­艂y zakl臋cia, s膮 ustami dziadka Liny. Staruch nigdy mnie nie lubi艂. To by艂a dla niego 艣wietna okazja do zemsty i poigrania z si艂ami nieczystymi. Lina zawsze powtarza艂a, 偶e on si臋 nudzi, je艣li musi si臋 ogranicza膰 do gojenia ran i usuwania dzieci臋cych wysypek.

- Nie m贸g艂 uratowa膰 waszego drugiego dziecka? - spyta艂 Jewgienij.

Oleg wzruszy艂 ramionami.

- Mo偶e nie chcia艂 - odpowiedzia艂 twardo.

Z pomarszczon膮, okr膮g艂膮 twarz膮 wygl膮da艂 niewin­nie jak ka偶dy staruszek. Bystre oczy przebieg艂y szyb­ko po przybyszach. Jego cia艂o dowodzi艂o, 偶e si臋 nie­藕le w 偶yciu napracowa艂, ale 偶e jeszcze ma nieco si艂 na zbyciu. Siwe w艂osy by艂y g臋ste, okrywa艂y mu g艂ow臋 ni­czym porz膮dna warstwa 艣niegu.

- Pomy艣le膰 tylko, 偶e mnie odwiedzasz, Olegu Jur­k贸w! - za艣mia艂 si臋 na powitanie stary i Oleg dostrzeg艂, 偶e swoje trzy z臋by nadal ma na miejscu. - Przynio­s艂e艣 w贸dk臋?

- Czy w贸dka wystarczy, 偶eby艣 uzdrowi艂 Kol臋? Twarz starego rozp艂yn臋艂a si臋 w jeszcze szerszym u艣miechu. Wygl膮da艂 tak przyja藕nie, uzna艂 Jewgienij.

Nie rozumia艂 dok艂adnie wszystkiego, co m贸wili, ale domy艣la艂 si臋 po tonie wypowiedzi.

Oleg nie przybywa艂 z kurtuazyjn膮 wizyt膮, to by艂o pewne.

- Nie s膮dz臋, 偶eby Kola kiedykolwiek wyzdrowia艂. - Dziadek Liny uda艂 smutek. - Taka szkoda. By艂 silnym, m艂odym m臋偶czyzn膮. Jak to mo偶e si臋 szybko poto­czy膰... To okropne, gdy m艂odzi odchodz膮 przed star­szymi.

Oleg zblad艂.

- Nie udawaj przede mn膮, Lars! Obaj wiemy, na czym stoimy. Ja wiem, co ty potrafisz. Wiem, jakie masz o mnie zdanie. Znasz mnie. Prosz臋 ci臋, by艣 uzdrowi艂 Kol臋. Zabierzemy go do Rosji. Nic nie zy­skasz na jego 艣mierci.

- Nic nie zyskam tak偶e na tym, 偶e b臋dzie 偶y艂 - od­par艂 stary r贸wnie uprzejmym g艂osem. Ale w oczach pojawi艂 si臋 wyraz zaci臋to艣ci.

Jewgienij zrozumia艂, 偶e nie maj膮 do czynienia z mi­艂ym dziadkiem. Pozory myl膮.

- Wi臋c to ty namiesza艂e艣? - spyta艂 Oleg, nie spusz­czaj膮c ze starego wzroku.

Lars siedzia艂 nieporuszony.

- Sk膮d ci to przysz艂o do g艂owy? - spyta艂 z min膮 nie­wini膮tka.

- Wiele si臋 wydarzy艂o - odpar艂 Oleg. - Nie s膮dz臋, by ktokolwiek inny to potrafi艂. Nie tylko ty posia­dasz tak膮 moc, Larsie Olssenie. Ale tylko ty pos艂ugu­jesz si臋 z艂ymi si艂ami. Niebezpiecznymi...

Dziadek Liny nadal si臋 u艣miecha艂. Przypomina艂 kota, kt贸ry w艂a艣nie wypi艂 spodek 艣mietany.

On si臋 艣wietnie bawi, u艣wiadomi艂 sobie Jewgienij. Na t臋 my艣l przeszy艂 go nieprzyjemny dreszcz.

- Milo us艂ysze膰, 偶e tak wysoko mnie cenisz, Jur­k贸w - rzuci艂 Lars. - Rzadko kiedy m艂odzi doceniaj膮 nas, starszych.

Nie odpowiedzia艂 na pro艣b臋 Olega. Nie zamierza艂. Napawa艂 si臋 ich zainteresowaniem, tym, 偶e go podej­rzewaj膮.

Jewgienij u艣wiadomi艂 sobie, jak s艂abo zna si臋 na lu­dziach. Widzia艂 w nim przecie偶 tylko nieszkodliwe­go staruszka!

- A wi臋c nie chcesz? - spyta艂 wprost Oleg. - Na­wet je艣li ci zap艂ac臋?

Stary nadal pokazywa艂 swoje trzy z臋by w u艣mie­chu.

- Tyle mi nigdy nie zap艂acisz, Olegu Jurk贸w - rzuci艂 nadspodziewanie twardo. - Nawet ty, kt贸ry jeste艣 bogaty. Ruscy nie mog膮 mieszka膰 na Soroya, rozumiesz? Ty powiniene艣 by艂 zosta膰 z Lin膮, a nie zostawi膰 j膮 sam膮. Przez ciebie umar艂o jej drugie dziecko.

- I przez ciebie? - Oleg nie spuszcza艂 ze starego wzroku, ale nic nie m贸g艂 wyczyta膰 z jego twarzy. Sta­nowi艂 zamkni臋t膮 ksi臋g臋. Nie zdradza艂 wi臋cej, ni偶 sam chcia艂. - Mo偶e mog艂e艣 mu uratowa膰 偶ycie?

Stary wzruszy艂 ramionami i roz艂o偶y艂 r臋ce.

- Nie ka偶demu pisane jest d艂ugie 偶ycie. B贸g daje i odbiera. 呕yciem i 艣mierci膮 nie mo偶na rz膮dzi膰. Nie wszystkie dzieci rodz膮 si臋, by dorosn膮膰.

Jewgienija przeszed艂 dreszcz. Coraz mniej zosta­wa艂o z mi艂ego staruszka. Coraz bardziej zdawa艂 sobie spraw臋, kogo mia艂 przed sob膮. Ba艂 si臋.

- Mog臋 was czym艣 pocz臋stowa膰? - zaproponowa艂 stary. - Skoro jeste艣 tak sk膮py, 偶e nawet nie wzi膮艂e艣 w贸dki, id膮c do mnie z wizyt膮... Go艣cie nie powinni odbiera膰 gospodarzowi go艣cinno艣ci.

- Niczego u ciebie nie chcemy - prychn膮艂 Oleg. - A je艣li chodzi o go艣cinno艣膰, nie masz si臋 czego oba­wia膰. To, czego nigdy nie by艂o w domu, nie mo偶e znikn膮膰!

Oleg otworzy艂 drzwi i przepu艣ci艂 Jewgienija. Lars zatrzyma艂 ich, m贸wi膮c:

- Uwa偶ajcie na ch艂opaka! To 艂adny m艂odzieniec. A ju偶 m贸wi艂em, 偶e nie wszystkie dzieci rodz膮 si臋, by dorosn膮膰. 呕ycie jest nie do przewidzenia, prawda?

- Obiecuj臋 ci piek艂o, Larsie Olssenie. Obiecuj臋 ogie艅, 艣mier膰 i wszelkie okropno艣ci, je艣li co艣 si臋 sta­nie ch艂opakowi!

Oleg nadal sta艂 z d艂oni膮 zaci艣ni臋t膮 na klamce.

Stary popatrzy艂 na niego dziwnie, poruszaj膮c usta­mi. Wygl膮da艂, jakby by艂 gdzie indziej.

Jewgienij poci膮gn膮艂 za sob膮 Olega. Nawet nie za­mkn臋li porz膮dnie drzwi.

- W ka偶dym razie dotarli艣my do w艂a艣ciwej osoby - rzuci艂 Oleg. - Staruch bardzo chcia艂 si臋 tym pochwa­li膰, ledwo si臋 powstrzymywa艂. Jeszcze nie wie, jak da­leko si臋 mo偶e posun膮膰. Obawiam si臋, 偶e nadal siedzi w nim wiele z艂ego - westchn膮艂. - Michai艂 nie powinien tu schodzi膰 na l膮d, tyle mo偶emy zrobi膰. Zrozumia艂e艣, co o nim m贸wi艂?

Jewgienij pokr臋ci艂 g艂ow膮. Zblad艂, gdy Oleg powt贸­rzy艂 mu s艂owa starego.

- Mo偶e co艣 mu zrobi膰? - spyta艂.

- Nie wiem - odpar艂 Oleg powa偶nie. - Boj臋 si臋, 偶e mo偶e. Ja wierz臋 Koli, rozumiesz? Wierz臋 Ewie.

Oni wiedz膮, co si臋 za tym kryje. Wierz膮 w to. Ja te偶.

- Upiory?

- Upiory - odpar艂 Oleg, nie mrugn膮wszy nawet powiek膮. - Gdyby艣 zna艂 to wszystko, co tu opowia­daj膮, nawet by艣 nie pyta艂. Oni w to wierz膮. Widywa­li takie rzeczy. 呕ycie i 艣mier膰 s膮 tu o wiele bli偶ej ni偶 u nas.

- To wszystko sprawka starego?

- A nie? - odpar艂 pytaniem Oleg.

Stali na brzegu morza, wdychaj膮c zapach wodo­rost贸w. Widzieli, jak s艂o艅ce delikatnie dotyka morza promieniami. Mo偶e my艣li ju偶 o zanurzeniu si臋 w nim. A mo偶e zaczeka kilka dni. Lato si臋 jeszcze nie ko艅czy.

- Wyp艂yn臋 st膮d, zanim cokolwiek si臋 zdarzy Mi­chai艂owi - stwierdzi艂 Jewgienij. Mia艂 nieporuszon膮 twarz.

- Michai艂owi nic si臋 nie stanie - obieca艂 Oleg. Jewgienij nie wiedzia艂, na jakiej podstawie m贸g艂 to stwierdzi膰, je艣li zna艂 si艂y, kt贸re rz膮dzi艂y na wyspie.

Zn贸w pomy艣la艂 o Raiji. Wbrew woli zapragn膮艂, by tu z nimi by艂a. Mo偶e nie dlatego, 偶e mog艂aby cze­mu艣 zapobiec. Nie chcia艂by jej nara偶a膰 na koniecz­no艣膰 interwencji. Zw艂aszcza nie na to. Ale ona by zrozumia艂a. Bardziej ni偶 on, bardziej ni偶 Oleg, tego by艂 pewien.

Oleg pokiwa艂 r臋k膮 na 艂贸dk臋. Znieruchomia艂. Popa­trzy艂 na swoj膮 d艂o艅. Jewgienij podszed艂 do niego.

- Ten stary... - warkn膮艂 Oleg. Wn臋trze d艂oni pokryte mia艂 p臋cherzami.

- Klamka - rzuci艂 Jewgienij. Oleg pokiwa艂 g艂ow膮. Schowa艂 d艂onie za plecami.

Ju偶 czu艂, jak sw臋dz膮. Wiedzia艂, 偶e na tym si臋 nie sko艅­czy.

- Nie mog艂em przecie偶 otworzy膰 i zamkn膮膰 drzwi bez dotykanie klamki! - rzuci艂 sucho. - A ty czego艣 dotkn膮艂e艣?

Jewgienij pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Musimy jak najszybciej odnale藕膰 Niillasa - rzek艂 Oleg. - Nie s膮dz臋, by staruch da艂 nam du偶o czasu. Czuj臋, 偶e chce mi pokaza膰 swoje mo偶liwo艣ci...

- Je偶eli co艣 si臋 stanie Miszy... Oleg pokr臋ci艂 g艂ow膮. Zn贸w z艂o偶y艂 obietnic臋, cho膰 nie wiedzia艂, czy jej dotrzyma:

- Miszy nic nie grozi!

7

Nie t艂umaczyli, dlaczego nie zostaj膮 tu na redzie.

- Spali艂o si臋? - pyta艂 Misza. - Nie by艂o Wasilija?

- Tylko Kola - odpar艂 Jewgienij szorstko. - Nikt inny. Zachorowali. Domy si臋 spali艂y. Wszyscy wr贸ci­li do domu.

- W takim razie dobrze, 偶e mama tam jest - powie­dzia艂 ch艂opak tak naturalnie, 偶e Jewgienija przeszed艂 dreszcz.

Czy偶by los nie chcia艂, 偶eby Raija z nimi pop艂yn臋­艂a?

Nie, nie wolno mu tak my艣le膰! Nie chcia艂 o tym my艣le膰.

Wasilij by艂 zn贸w w Archangielsku. Tam gdzie Ra­ija...

Nie, o tym tak偶e nie wolno mu my艣le膰!

Przecie偶 nie wiadomo, czy dotarli do domu. Ta my艣l te偶 by艂a straszna, ale Jewgienij uczepi艂 si臋 jej.

- Podp艂yniemy tam, gdzie Lapo艅czycy maj膮 obo­zowisko - wyt艂umaczy艂 Oleg. - Nie dlatego, 偶e odleg­艂o艣膰 pomo偶e - doda艂, d艂awi膮c i t臋 nadziej臋 w Jewgie­niju. - Dla tych si艂 odleg艂o艣ci si臋 nie licz膮.

- Nie znaczy to, 偶e pomog艂o im, gdy odjechali? - spyta艂 Jewgienij, chocia偶 domy艣la艂 si臋 odpowiedzi.

- Mo偶e nie - odpar艂 Oleg. Spojrza艂 na Michai艂a, zn贸w na Jewgienija. Czeka艂, by Jewgienij wypowie­dzia艂 te s艂owa, ale one nie nadesz艂y.

- Misza - odezwa艂 si臋 Oleg z westchnieniem. - To, co ci teraz powiem, przeznaczone jest tylko dla two­ich uszu. Nie chc臋, by za艂oga si臋 o tym dowiedzia艂a. Wierz臋, 偶e dotrzymasz tajemnicy. Nied艂ugo b臋dziesz doros艂ym m臋偶czyzn膮. Ty poprowadzisz wszystko da­lej. To co艣 dla m臋偶czyzn.

Jewgienij odwr贸ci艂 si臋 do nich plecami. Patrzy艂 w kierunku l膮du, 艣ciskaj膮c mocno reling. Nie wie­dzia艂, czy to w艂a艣ciwe, czy nie z艂o偶膮 zbyt wielkiego ci臋偶aru na ramiona ch艂opaka. Nie chcia艂, by Misza si臋 ba艂, ale jednocze艣nie rozumia艂 Olega. To wszystko mo偶e te偶 dotkn膮膰 Misze. Dlaczego tak nastawa艂, by Michai艂 pop艂yn膮艂 w ten rejs? Dlaczego nie s艂ucha艂 Ra­iji, kt贸ra chcia艂a, by poczekali?

Na co narazi艂 swoje dziecko?

- Na tej wyspie zdarzy艂y si臋 rzeczy, kt贸re trudno poj膮膰 - powiedzia艂 Oleg, patrz膮c ch艂opakowi prosto w oczy. - Wiesz, 偶e twoja matka ma niezwyk艂e zdol­no艣ci?

Misza pokiwa艂 g艂ow膮.

- S膮 tu ludzie, kt贸rzy te偶 potrafi膮 dziwne rzeczy - m贸wi艂 dalej Oleg. - Takie, kt贸rych twoja matka nigdy by nie zrobi艂a. Z艂e rzeczy. Nasi ludzie st膮d uciekli. S膮 tu tacy, kt贸rzy nie chc膮, by艣my tu 艂owili. Kt贸rzy chc膮 nas st膮d wykurzy膰. Dlatego to si臋 wydarzy艂o. I nadal si臋 dzieje. - Nabra艂 oddechu. - Kola jest chory. To cho­roba, kt贸r膮 mog膮 uleczy膰 tylko podobne si艂y. Nie ma innego lekarstwa, rozumiesz, Misza? Musimy zrobi膰 wszystko, by odnale藕膰 tego, kto ma wystarczaj膮c膮 moc, by uratowa膰 Kol臋.

- Co...? - Michai艂 chcia艂 spyta膰 o wszystko naraz, lecz zabrak艂o mu s艂贸w.

- Wyt艂umaczymy ci - obieca艂 Jewgienij. - Ale teraz nie mamy czasu.

Oleg pokaza艂 ch艂opakowi wn臋trze swojej d艂oni.

- Na przyk艂ad to - rzek艂 z gorzkim u艣miechem. - Dotkn膮艂em czego艣, czego nie powinienem.

Jewgienij spojrza艂 badawczo na syna. Michai艂 wy­gl膮da艂 na przestraszonego. To dobrze, lepiej, by nie lekcewa偶y艂 niebezpiecze艅stwa.

- Je艣li poczujesz co艣 dziwnego - powiedzia艂 - za­raz m贸w o tym mnie lub Olegowi. Rozumiesz?

Ciemne oczy Miszy, tak podobne do oczu Raiji, rozszerzy艂y si臋. Zrozumia艂. Pokiwa艂 g艂ow膮, zaciskaj膮c pi臋艣ci.

Dobry Bo偶e, chro艅 Misze!

Zeszli na l膮d w 艣rodku nocy. Ani Oleg, ani Jewgie­nij nie czuli zm臋czenia. Nie mieli czasu na zm臋czenie.

Gdy szli po mi臋kkich mchach, po艣r贸d jasnej, 艂a­godnej nocy, trudno im by艂o poj膮膰, 偶e niebezpie­cze艅stwo czai si臋 tak blisko. Gdyby nie p臋cherze na d艂oni Olega, mogliby uzna膰 wszystko za cz臋艣膰 z艂e­go snu.

Byli zmuszeni, by uwierzy膰 w to, o czym si臋 zwy­kle nawet nie wspomina.

W obozowisku panowa艂a cisza. Psy zwietrzy艂y ich z daleka. Zerwa艂y si臋 na nogi, obszczekuj膮c zawzi臋­cie. Obw膮chiwa艂y ich i odprowadza艂y, ostrzegaj膮c w艂a艣cicieli.

Z jurt wychyla艂y si臋 ciemnow艂ose g艂owy, z rzadka jasnow艂ose.

Oleg rozpozna艂 Niillasa.

Mo偶e kto艣 jeszcze rozpozna艂 jego, ale wszyscy po­chowali si臋, gdy zobaczyli, 偶e wita si臋 z Niillasem.

Jewgienij te偶 si臋 z nim przywita艂. Niillas d艂ugo spo­gl膮da艂 na pusty r臋kaw koszuli Rosjanina, ale bez zdu­mienia.

- Je偶eli jej szukasz, ja nic nie wiem - odezwa艂 si臋 Lapo艅czyk, gdy usiedli w jego namiocie. Wn臋trze o艣wietla艂o jedynie ognisko. By艂o jasno i przytulnie. 艢wiat Niillasa wewn膮trz sk贸rzanych 艣cian. - Cz臋­sto my艣l臋, 偶e ona mia艂a prawo, by tak znikn膮膰. Tyl­ko w ten spos贸b mog艂a stworzy膰 dla siebie nowe 偶ycie. Tutaj zawsze pozosta艂aby kochank膮 bogate­go Ruska.

Policzek Olega 艣ci膮gn膮艂 nerwowy grymas.

- Nie przyjecha艂em, by szuka膰 Liny ani o niej roz­mawia膰.

Otworzy艂 lew膮 d艂o艅 i pokaza艂 Niillasowi.

- Nie powiniene艣 tu przyje偶d偶a膰 - odezwa艂 si臋 La­po艅czyk po d艂u偶szej chwili. Nie pyta艂, sk膮d ma te p臋cherze. Jego oczy by艂y m膮dre, widzia艂y ju偶 wiele. Nawet wyblak艂y przez lata, jakby by艂y ju偶 zm臋czo­ne patrzeniem.

W 艣wietle ognia jego jasne w艂osy wydawa艂y si臋 nie­mal rude. Cienie wyostrzy艂y zmarszczki. D艂o艅mi przywyk艂ymi do pracy obraca艂 kawa艂ek patyka.

- S艂ysza艂e艣, co si臋 tu wydarzy艂o? Niillas pokiwa艂 g艂ow膮.

- Nieprzyjemne sprawy - odpar艂. - Z艂e. Kto艣 s艂u偶y z艂ym si艂om, a reszta tylko patrzy. Wyra偶a zgod臋. Bo­j膮 si臋 sprzeciwi膰. Tak ju偶 jest.

- Jeden z naszych umiera tam w osadzie. Powoli umiera. M贸wi, 偶e nocami przychodzi do niego upi贸r morski, co noc zbli偶a si臋 coraz bardziej.

- We藕cie go ze sob膮!

- Nie chcemy tego czego艣 zabiera膰 ze sob膮.

- Ja nie mam takiej mocy - westchn膮艂 Niillas. - Ja nie mog臋 pom贸c, je艣li ci o to chodzi艂o.

- A znasz kogo艣, kto ma tak膮 moc? - nie poddawa艂 si臋 Oleg.

Niillas siedzia艂 nieporuszenie. Wed艂ug Olega nie postarza艂 si臋 przez te lata. M贸g艂 mie膰 pomi臋dzy trzy­dziestk膮 a pi臋膰dziesi膮tk膮. Tylko oczy by艂y oczami do­艣wiadczonego starca. Oczy Niillasa mia艂y tysi膮c lat.

D艂ugo czekali na odpowied藕.

- Tutaj nie.

- Zaprowadzisz nas do niego? - spyta艂 Oleg.

- Teraz?

- Nie mamy czasu do stracenia. Koli nie pozosta­艂o ju偶 wiele nocy. Obieca艂em mu, 偶e spr贸buj臋 go ura­towa膰.

- R贸wnie dobrze mog艂e艣 go zabra膰 ze sob膮 i odp艂y­n膮膰.

- Nie mogli艣my ryzykowa膰 - westchn膮艂 Oleg. - Nie mieli艣my pewno艣ci...

Niillas zacz膮艂 pakowa膰 plecak. Nie potrzebowa艂 wiele. Przyzwyczajony by艂 do podr贸偶y. Cale 偶ycie to podr贸偶. Mia艂 ma艂o rzeczy na w艂asno艣膰, nie wi膮za艂y go. Ludzie te偶 ju偶 nie.

艁贸dk膮 dop艂yn臋li do statku. Zakotwiczyli go jak najbli偶ej l膮du. Opiek臋 nad nim powierzyli najstarsze­mu marynarzowi.

Michai艂 poszed艂 z nimi. Jewgienij waha艂 si臋, czy to s艂uszne, ale z drugiej strony wiedzia艂, 偶e bardziej by si臋 ba艂 o syna, gdyby nie by艂 przy nim. Musia艂 wie­dzie膰, co si臋 z nim dzieje.

Ruszyli wcze艣nie rano. Chocia偶 i Oleg, i Jewgienij uwa偶ali si臋 za sprawnych fizycznie, Niillas ich prze­艣ciga艂. Nawet Michai艂 zadysza艂 si臋, pr贸buj膮c dotrzy­ma膰 mu kroku.

Niillas sp臋dzi艂 po艂ow臋 wieku na tym samym p艂a­skowy偶u, przemieszczaj膮c si臋 wraz ze stadem renife­r贸w zgodnie z rytmem p贸r roku.

By艂 wytrzyma艂y jak renifer. Wiedzia艂, gdzie mog膮 zatrzyma膰 si臋 na odpoczynek, znajdowa艂 藕r贸d艂a szemrz膮ce pod mchem. 艢cie偶ki tej krainy mia艂 wpisa­ne w stopy. To by艂a jego kraina.

- Dotrzemy tam dopiero jutro - powiedzia艂 Niillas, zdejmuj膮c czapk臋. Nie przejmowa艂 si臋 kr膮偶膮cymi wok贸艂 komarami. Rozpali艂 ognisko. Popatrzy艂 na nie­bo, na przesuwaj膮ce si臋 chmury. - Odpocznijmy przez najgor臋tsz膮 cz臋艣膰 dnia. Nie dotrzemy tam szyb­ciej bez odpoczynku. Wszyscy go potrzebujemy.

Oleg chcia艂 rusza膰 dalej, ale zrozumia艂, 偶e tutaj de­cyzje podejmuje Niillas. To by艂 jego 艣wiat i warto by­艂o s艂ucha膰 tego, kt贸ry go zna艂.

Lapo艅czyk w zamy艣leniu z u艣miechem d艂ugo wpa­trywa艂 si臋 w Michai艂a. Jewgienija rozpozna艂 z opowie­艣ci Liny o Rosji.

- Pami臋tam jego matk臋 - rzuci艂 Niillas do Olega. Ten a偶 podskoczy艂.

- Nie mo偶esz! Mylisz si臋... - pr贸bowa艂 Oleg. Niillas pokr臋ci艂 g艂ow膮 z melancholijnym u艣mie­chem.

- Mia艂a na imi臋 Raija i by艂a pi臋kna. Mikkal syn Pehra straci艂 dla niej g艂ow臋 i zmarnowa艂 dla niej 偶ycie, bo j膮 pokocha艂. Nie myl臋 si臋. Kobiety takiej jak ona si臋 nie zapomina. Ten dumnie wyprostowany kark... - za艣mia艂 si臋 cicho. - On ma to po niej. Wok贸艂 niej by艂o wiele niepokoju, taka ju偶 by艂a. Urodzona nieco zbyt pi臋kna. Nieco zbyt gor膮cokrwista. Nieco zbyt uparta. Mia艂a odrobin臋 zbyt wiele wszystkiego. Mikkal nie by艂 na tyle m臋偶czyzn膮, by 偶y膰 z tak膮 ko­biet膮 - westchn膮艂 - ale nie umia艂 te偶 偶y膰 bez niej. Mo偶­na nazwa膰 to przekle艅stwem, prawda? 艁atwo powie­dzie膰, 偶e nad ni膮 ci膮偶y艂o przekle艅stwo. To nie to. Ona po prostu by艂a zanadto kobiet膮. Czy on daje sobie Z tym rad臋?

- Raczej tak - odpar艂 Oleg. Cieszy艂 si臋, 偶e Jewgie­nij nie rozumie norweskiego tak dobrze jak on. 呕e Michai艂 te偶 nie.

- Odpowiadasz cicho - rzuci艂 Niillas. - Nie b臋d臋 o niej wi臋cej m贸wi艂. Nie we wszystkim warto grze­ba膰, prawda?

- Nie powinni艣my teraz jej wspomina膰 - odpar艂 Oleg. - Tak b臋dzie lepiej dla wszystkich. Lina co艣 ci opowiada艂a?

Niillas pokiwa艂 g艂ow膮.

- Troch臋. Ale nie m贸wili艣my du偶o o innych. Nie potrzebowali艣my.

Oleg spu艣ci艂 g艂ow臋. Prze艂kn膮艂 艣lin臋. Poczu艂 si臋 skar­cony jak ch艂opiec. Nie by艂o to dobre uczucie.

- Ta, kt贸r膮 mam w domu, te偶 jest zanadto kobie­t膮 - wyzna艂 w ko艅cu, u艣miechaj膮c si臋 p贸艂g臋bkiem. - Dla mnie Lina nigdy taka nie by艂a. I nie wiem, czy powinienem udawa膰, 偶e tak by艂o.

Niillas te偶 si臋 u艣miechn膮艂. Nie by艂 z艂y. Nawet nie w imieniu Liny. Wspomnienia o niej i tak stanowi艂y co艣 najpi臋kniejszego i najdelikatniejszego, co nosi艂 w sercu. Przepe艂nia艂y go ciep艂em niczym promienie letniego s艂o艅ca.

- Nie musisz si臋 przede mn膮 t艂umaczy膰 - powie­dzia艂. - Ja te偶 j膮 opu艣ci艂em. Ja te偶 nie zosta艂em. Ja te偶 nie po艣wi臋ci艂em jej mojego 偶ycia. Je艣li s膮dzisz, 偶e j膮 zawiod艂e艣, to ja zrobi艂em to samo. Mo偶e nawet co艣 gorszego. Nie chc臋 si臋 wywy偶sza膰, ale dla Liny by艂em kim艣 najwa偶niejszym, bardziej ni偶 kiedykolwiek ty. Ale i ja nie chcia艂em ofiarowa膰 dla niej mojego 偶ycia.

- Dlaczego nie? - spyta艂 Oleg.

Wiedzia艂, 偶e Niillas ma racj臋. Wiedzia艂, 偶e Lina ko­cha艂a tego m臋偶czyzn臋 bardziej ni偶 kiedykolwiek jego. To wcale go nie bola艂o. Mo偶e tylko stanowi艂o ma艂y uszczerbek dla dumy. Przegra艂 przecie偶 z du偶o star­szym od siebie.

- Dlaczego nie poprosi艂e艣, by zosta艂a z tob膮? Dla­czego nie ofiarowa艂e艣 jej swego 偶ycia?

- Bo ma艂o mi go pozosta艂o - odpar艂 Niillas. - Wkr贸tce zn贸w by艂aby sama. Nie 偶yczy艂bym jej tego. Lina potrzebuje poczucia bezpiecze艅stwa bardziej ni偶 czegokolwiek innego. Mog艂em j膮 kocha膰 i zapewnia膰 bezpiecze艅stwo przez jaki艣 czas, ale nie przez ca艂e jej 偶ycie. Nie tak d艂ugo, jak na to zas艂ugiwa艂a. Lina po­winna mie膰 m艂odego m臋偶a. I takiego ma. S膮dz臋, 偶e Li­na uwa偶a, 偶e to, co si臋 sta艂o, by艂o w艂a艣ciwe. Teraz jest szcz臋艣liwa. Na sw贸j spos贸b.

- Zabra艂a ze sob膮 mojego syna - rzuci艂 Oleg gorz­ko. - Tego jej nigdy nie wybacz臋.

- Nigdy nie zrobi艂e艣 jej czego艣, czego ona nie mog­艂a ci wybaczy膰? - odpowiedzia艂 pytaniem Niillas.

Oleg zamilk艂.

- Macie o czym rozmawia膰 - powiedzia艂 Jewgienij, gdy Niillas zasn膮艂. Oni za艣 byli zbyt zaj臋ci odgania­niem 偶膮dnych krwi owad贸w kr膮偶膮cych wok贸艂 nich ca艂膮 chmar膮.

- Obaj mieli艣my Lin臋 - przyzna艂 Oleg, przepe艂niony pogard膮 do siebie samego. - On mia艂 na tyle rozumu, by obdarzy膰 j膮 porz膮dnym uczuciem. Ja nie doros艂em do tego. Czy nie wydaje ci si臋 czasem, Jewgienij, 偶e ist­niej膮 kobiety zanadto kobiece, by zwyk艂y m臋偶czyzna m贸g艂 z nimi 偶y膰? Tak s膮dzi Niillas.

- Wydaje si臋, 偶e w takim razie zna艂 Raij臋 - za艣mia艂 si臋 Jewgienij. - Je艣li kt贸ra艣 mia艂aby by膰 zanadto ko­biet膮, to tylko ona. No i Toni膮. Dlaczego tylko tobie i mnie dosta艂y si臋 takie baby? Wszyscy inni maj膮 zwy­czajne...

- To te偶 nie jest w porz膮dku - przyzna艂 Oleg. Prze­milcza艂, 偶e Niillas naprawd臋 zna艂 Raij臋.

Najlepiej, je艣li Jewgienij nie b臋dzie o tym wiedzia艂. Jego czara i tak jest pe艂na.

Lapo艅czyk i w tym mia艂 racj臋: nie o wszystkim na­le偶y m贸wi膰.

- Jak twoja d艂o艅? - spyta艂 Jewgienij, sprowadzaj膮c rozmow臋 na zwyk艂e tory.

- Daj臋 sobie rad臋 - odpar艂 Oleg niefrasobliwie. Jed­nak d艂o艅 bola艂a i piek艂a. Poprzysi膮g艂 sobie mimo to, 偶e si臋 nie da. Z艂o艣liwy staruch nie b臋dzie igra艂 ze zdro­wiem i 偶yciem innych dla pieni臋dzy, zemsty czy cze­gokolwiek innego.

- Czy Raija mog艂aby pom贸c? - spyta艂 Jewgienij sa­mego siebie. - Czy jej moc by艂aby wystarczaj膮ca? Czy mog艂aby co艣 takiego wywo艂a膰, gdyby chcia艂a?

Napotka艂 wzrok Olega.

- Nie dowiemy si臋 tego nigdy, prawda? Ale zasta­nawia膰 si臋 mo偶na.

- Widz膮c to wszystko, boj臋 si臋 - wyzna艂 Jewgienij. Zamilk艂. My艣la艂 o Raiji. Mia艂 wyrzuty sumienia, bo pragn膮艂, by kilkudziesi臋ciu ludzi nigdy nie dop艂y­n臋艂o do domu nad Morzem Bia艂ym. Co艣 w nim wo­la艂o, by raczej zgin臋li, ni偶 偶eby Wasilij znalaz艂 si臋 bli­sko niej.

A偶 tak nisko upad艂. Takie mia艂 my艣li. I nazywa艂 je mi艂o艣ci膮...

Zanim ruszyli w drog臋, posilili si臋 suszonym mi臋­sem, kt贸re Niillas wzi膮艂 ze sob膮. Oni mieli suszon膮 ryb臋. Kroili jak najcie艅sze kawa艂ki i d艂ugo je 偶uli. Po­pili wod膮 z pobliskiego 藕r贸d艂a.

Trzech Rosjan ch臋tnie zjad艂oby jeszcze co艣, co wy­pe艂ni艂oby im 偶o艂膮dki, ale Niillas wydawa艂 si臋 zado­wolony.

Popo艂udnie przesz艂o w wiecz贸r. Krajobraz wok贸艂 nich ma艂o si臋 zmienia艂. By艂o p艂asko, gdzieniegdzie wi­dzieli wzg贸rza. K臋py krzew贸w rzadko si臋ga艂y im po­wy偶ej kolan. Pomi臋dzy cienkimi ga艂膮zkami 偶y艂y l臋kli­we ptaki, kt贸re zrywa艂y si臋 do lotu na chwil臋 i zaraz wraca艂y, 艣ledz膮c ich b艂yszcz膮cymi oczami. Z g艂臋bi krzew贸w dobiega艂y cienkie popiskiwania. Najwyra藕­niej piskl臋ta jeszcze nie wiedzia艂y, 偶e nale偶y zacho­wywa膰 si臋 cicho w obliczu niebezpiecze艅stwa.

Niillas ostro偶nie przeprowadza艂 Rosjan pomi臋­dzy krzewami. Szanowa艂 te ma艂e, skrzydlate istoty. Czasem zatrzymywa艂 si臋, k艂ad膮c palec na ustach i ka偶膮c towarzyszom s艂ucha膰. Ptasie gardzio艂ka da­wa艂y najpi臋kniejsze koncerty lata. Cisza nigdy nie by艂a ca艂kowita.

W臋drowali dalej. Wchodzili w g艂膮b krainy dalej, ni偶 Jewgienij i Oleg kiedykolwiek si臋 zapu艣cili. Ogl膮­dali wi臋cej ni偶 ich rodacy z innych statk贸w. Otocze­nie r贸偶ni艂o si臋 bardzo od wybrze偶a, ubogiego w ro艣­liny, paska l膮du biegn膮cego wzd艂u偶 nagich g贸r. Od osad le偶膮cych u uj艣cia g贸rskich rzek.

Ta kraina by艂a dzika, otwarta, pi臋kna, cho膰 te偶 uboga. Stworzona do w臋dr贸wki, w trakcie kt贸rej mog艂o si臋 my艣le膰. Stworzona dla pokojowo nasta­wionego ludu. Tu nie by艂o si臋 gdzie ukry膰 przed wro­gami.

Kraina dla cierpliwych. W臋dr贸wki po niej trwa艂y d艂ugo.

Pi臋kna kraina.

Jewgienij my艣la艂 o tym, 偶e to w艂a艣nie jest Finnmark Raiji. Jej pustkowie na p贸艂nocy.

Nie by艂 pewien, czy w艂a艣nie t臋dy chodzi艂a, ale na pewno po podobnej okolicy. 艢ciga艂a si臋 z wiatrem na podobnych p艂askowy偶ach. Ta艅czy艂a na podobnym mchu.

Mo偶e spacerowa艂a za r臋k臋 z Mikkalem po takiej krainie. Mo偶e on zrywa艂 dla niej kwiat i wsuwa艂 jej we w艂osy. Jego Raija wyros艂a w艣r贸d takiego krajobra­zu. Ale wtedy nie by艂a jego Raij膮. By艂a Raij膮 Mikka­la. M艂od膮 dziewczyn膮, m艂od膮 kobiet膮 jemu, Jewgieni­jowi, obc膮.

Otoczy艂a ich letnia noc. Niebo sta艂o si臋 czerwone. By艂o ch艂odno. Wiatry znad wybrze偶a ch艂odzi艂y ich spocone plecy.

Tylko Niillasowi nic nie zdawa艂o si臋 przeszkadza膰. Jego lud stworzy艂 ubranie, kt贸re pasowa艂o do tego klimatu ju偶 od setek lat. On si臋 tu urodzi艂. Nic w tutejszej przyrodzie nie mog艂o go zaskoczy膰. Lata ca艂e uczy艂 si臋 tego, co teraz wiedzia艂.

To on wyszukiwa艂 opa艂 na ognisko w towarzystwie Michai艂a, m艂odego i szybkiego. Niillas ju偶 wcze艣niej widzia艂 podobny ch贸d. Dziwne, jak co艣 takiego prze­chodzi z pokolenia na pokolenie. W tym ch艂opaku widzia艂 tyle z Raiji Mikkala syna Pehra. W tym no­wym Mikkalu.

Nie musieli mu m贸wi膰, 偶e s膮 zm臋czeni. Niillas za­uwa偶a艂 takie rzeczy. On najmniej potrzebowa艂 odpo­czynku, jednak to on pierwszy si臋 zatrzyma艂. Wska­za艂 im miejsce postoju.

To by艂 jego ocean. Ocean p艂askowy偶u. Tu by艂 ka­pitanem i pryncypa艂em, a oni ledwo ch艂opcami po­k艂adowymi.

Noc trwa艂a ju偶 jaki艣 czas. Oleg czu艂, 偶e nie da ra­dy i艣膰 dalej. Ale wstyd mu by艂o podda膰 si臋, zanim starszy od niego nie uzna, 偶e czas odpocz膮膰.

Oleg szed艂 wi臋c dalej, stawiaj膮c lew膮 nog臋 przed praw膮. Potem praw膮 przed lew膮. I tak znowu.

To ju偶 nie by艂o trudne.

Szed艂. Zauwa偶y艂, 偶e pod艂o偶e dziwnie faluje. Nabra­艂o odmiennych kolor贸w. Przecie偶 to jeszcze nie je­sie艅!

Odkry艂, 偶e pot zalewa艂 mu oczy i zmienia艂 widze­nie 艣wiata.

Oleg przetar艂 oczy. Zapiek艂o.

Do diab艂a! To by艂a d艂o艅 pokryta p臋cherzami! Mru­ga艂 oczami, ale pieczenie si臋 tylko pot臋gowa艂o. Spoj­rza艂 na d艂o艅. Niekt贸re p臋cherze pop臋ka艂y i p艂yn臋艂a z nich g臋sta, 偶贸艂ta ropa.

Jak偶e go piek艂y oczy!

Oleg opad艂 na kolana na te dziwnie czerwone wrzosy. Czu艂 mi臋kko艣膰 mchu. Jednak wszystko falo­wa艂o jak morze, unosi艂o si臋 ku niemu jak ogromne fale...

Us艂ysza艂 krzyk. Zdziwi艂 si臋.

Kto m贸g艂 tu tak krzycze膰? Przecie偶 wok贸艂 rozci膮­ga艂o si臋 pustkowie. Czy偶by dotarli ju偶 do ludzi? Oleg pr贸bowa艂 si臋 rozejrze膰, ale nie m贸g艂. Nic nie widzia艂 poza czerwon膮, pulsuj膮c膮 mg艂膮.

Dotar艂o do niego, 偶e ma otwarte usta, a偶 go bol膮 szcz臋ki. Gard艂o dr偶a艂o, policzki mia艂 napi臋te.

Zamkn膮艂 usta.

Zrobi艂o si臋 dziwnie cicho.

Wtedy zrozumia艂, 偶e to w艂a艣nie on krzycza艂. To by艂 jego g艂os. Brzmia艂 tak samo obco jak g艂os Koli.

Oleg zanurzy艂 si臋 w oceanie p艂askowy偶u.

Wyda艂o mu si臋, 偶e ziemia zapada si臋 wraz z nim. Faluje, bije jak serce.

Us艂ysza艂 kroki.

Uda艂o mu si臋 dostrzec cie艅 czego艣 bezkszta艂tnego w dali czerwonej mg艂y. To czeka艂o na niego...

Olega otoczyli towarzysze. Patrzyli na niego. Jew­gienij ukl膮k艂 przy nim, chcia艂 go dotkn膮膰, podnie艣膰...

Oleg le偶a艂 niczym umar艂y. Od d艂u偶szej chwili szed艂 wolniej, zosta艂 w tyle, ale nie ca艂kiem. Jewgienij i Mi­sza byli tak zm臋czeni, 偶e nie zauwa偶yli niczego, za­nim nie us艂yszeli krzyku. Niillas dobieg艂 do niego pierwszy.

Krew sp艂ywa艂a Olegowi po twarzy. Wydawa艂o si臋, 偶e wyp艂ywa z oczodo艂贸w. Krwawa piana pokrywa艂a mu usta. Mia艂 zaci艣ni臋te z臋by, a cia艂o napi臋te niczym struna. Dr偶a艂.

Jewgienij chcia艂 go podnie艣膰, ale Niillas wyci膮gn膮艂 n贸偶 i przytrzyma艂 b艂yszcz膮ce ostrze pomi臋dzy Olegiem a Jewgienijem. Nic nie powiedzia艂, bo i tak nie mogli si臋 porozumie膰 bez pomocy Olega.

Niillas powoli potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Jewgienij podni贸s艂 si臋 i cofn膮艂. Czu艂, jak strach zimnymi kleszczami zaciska mu si臋 w piersiach.

- On nie mo偶e tak le偶e膰! - Misza by艂 zrozpaczony. - Tato, nie widzisz, 偶e on jest chory? Mo偶e umrze膰! Mu­simy mu pom贸c!

Jewgienij tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮. Wzi膮艂 syna za ra­miona i poci膮gn膮艂 go za sob膮. Daleko.

Niillas zosta艂 przy Olegu. Pokiwa艂 g艂ow膮, gdy ode­szli. Ca艂y czas trzyma艂 ostrze no偶a mi臋dzy sob膮 a le­偶膮cym. Obejrza艂 go dok艂adnie, pochyli艂 si臋 i zbada艂 pod艂o偶e. Nic nie usz艂o jego uwagi.

Ale ani razu nie dotkn膮艂 Olega.

Wreszcie si臋 podni贸s艂. Przyni贸s艂 opa艂 na ognisko, u艂o偶y艂 je blisko Olega. Rozpali艂.

Nadal szuka艂 czego艣 doko艂a le偶膮cego.

W ko艅cu wr臋czy艂 n贸偶 Jewgienijowi i zacisn膮艂 mu d艂o艅 wok贸艂 r臋koje艣ci. Wskaza艂 na ognisko, na reszt臋 opa艂u, na Jewgienija i Olega.

Jewgienij pokiwa艂 g艂ow膮.

Potem Niillas wskaza艂 na siebie, nast臋pnie szero­kim gestem da艂 do zrozumienia, 偶e p贸jdzie dalej. Po­tem palcami, 偶e wr贸ci z powrotem. To te偶 Jewgienij zrozumia艂. Pokiwa艂 g艂ow膮.

Niillas wskaza艂 na Misze, potem na siebie.

Jewgienij zmarszczy艂 brwi. Czy naprawd臋 ch艂opak musi i艣膰 z Lapo艅czykiem?

Niillas z powag膮 w oczach pokiwa艂 g艂ow膮. Rzuci艂 spojrzenie na Olega. Potem na Misze. Zn贸w pokiwa艂 g艂ow膮.

- To ju偶 pewnie niedaleko, tato! - Misza te偶 zro­zumia艂. - P贸jd臋 z nim. Je艣li on da rad臋, to ja te偶. Jest dziwny, ale lubi臋 go. No i chc臋 zobaczy膰, jak miesz­ka ten, do kogo idziemy.

Jewgienij d艂ugo patrzy艂 na syna. Michai艂 najwyra藕­niej nie zrozumia艂, dlaczego nie powinien zosta膰. Nie rozumia艂, dlaczego Niillas odda艂 n贸偶 ojcu. Pozosta­nie przy Olegu wydawa艂o si臋 Jewgienijowi najprost­szym zadaniem, najmniej niebezpiecznym.

- Id藕 z nim - powiedzia艂 w ko艅cu.

Sam usiad艂 przy ognisku. Pomi臋dzy sob膮 a Olegiem mia艂 stal no偶a i ogie艅. Liczy艂 na to, 偶e Niillas i Misza szybko wr贸c膮. My艣la艂 o Raiji. Pragn膮艂, by m贸g艂 艣ci膮gn膮膰 j膮 my艣lami i prosi膰, by im pomog艂a.

Potrzebowali jej teraz! Nie by艂 w stanie sprosta膰 sytuacji. Ba艂 si臋.

Co powie Toni, je艣li Oleg umrze?

Niillas bieg艂 truchtem z Michai艂em u boku. 呕a艂o­wa艂, 偶e nie mo偶e z nim porozmawia膰. M贸g艂 mie膰 sy­na w tym wieku. M贸g艂 mie膰 wielu syn贸w. I c贸rki.

Pr贸bowa艂 wywo艂a膰 przed oczami obraz twarzy Li­ny. Lepiej pami臋ta艂 jej g艂os. I u艣miech. Nadal czu艂 do­tyk jej d艂oni na swoich skroniach.

M贸g艂 mie膰 dziecko z Lin膮.

Ch艂opak nad膮偶a艂 za nim. By艂 wytrwa艂y.

Musia艂 go ochroni膰, trzyma膰 z dala. To nie s膮 spra­wy dla dzieci.

Zbli偶ali si臋. Najpierw widzieli tylko rozproszone sztuki zwierz膮t. Potem wi臋cej. Ca艂e stado.

Renifery pas艂y si臋 spokojnie.

Niillas musia艂 si臋 zatrzyma膰, by na nie popatrze膰. Ich widok nape艂ni艂 go rado艣ci膮. To by艂y pi臋kne zwie­rz臋ta. Chcia艂by takie mie膰.

Nikt ich nie pas艂. Tu nie trzeba by艂o ich pilnowa膰.

Poszed艂 dalej ju偶 wolniej. Ch艂opak u jego boku. Patrzy艂 na wszystko z ciekawo艣ci膮. Niillas polubi艂 go. Nie zawsze ludzie potrzebuj膮 s艂贸w, by si臋 po­zna膰.

Niillas my艣la艂 o Mikkalu. On nie mia艂 w sobie wie­le si艂y. Du偶o dobrego, oczywi艣cie, ale co艣 by艂o w je­go spojrzeniu poza t膮 bursztynow膮 otoczk膮 t臋cz贸­wek. Co艣 zdradzaj膮cego s艂abo艣膰. Mikkal syn Pehra nie by艂 silnym m臋偶czyzn膮. Nie m贸g艂by da膰 Raiji ta­kiego syna jak ten ch艂opak.

Doszli do jurty. S艂aba smu偶ka dymu s膮czy艂a si臋 le­niwie z otworu. Nie wznosi艂a si臋 wysoko, po chwili opada艂a ci臋偶ko na ziemi臋.

Odgarn膮艂 klap臋 i wszed艂 do 艣rodka. Skin膮艂 wcze艣­niej g艂ow膮 w stron臋 ch艂opaka, by zrobi艂 to samo. Nie chcia艂 traci膰 go z oczu.

- Czy偶by艣 mia艂 syna, Niillasie? - spyta艂 zachryp­ni臋ty g艂os. - Nie wiedzia艂am o tym! Jak mog艂e艣 trzy­ma膰 to w tajemnicy tak d艂ugo? 艁adny ch艂opak, poka偶 mi go!

Niillas wypchn膮艂 ch艂opaka przed siebie, ale nie puszcza艂. Skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 cienia. Usiad艂 przy ogniu i poci膮gn膮艂 za sob膮 Michai艂a tak, by ten wszed艂 w kr膮g 艣wiat艂a.

- Poznajesz, do kogo jest podobny? - rzuci艂 Niillas. - Pami臋tasz syna Pehra?

Staruszka pokiwa艂a g艂ow膮.

- I t臋 dziewczyn臋 - odpar艂a. - To jej syn. Ale nie tw贸j. Dlaczego go tu przyprowadzi艂e艣?

- Kto艣 prosi o twoj膮 pomoc, matko Biret. Za艣mia艂a si臋 rozg艂o艣nie.

- A ty nie mo偶esz pom贸c? Niillas pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Potrzebujemy tego, kto umie najwi臋cej. Kogo艣 o wielkiej mocy. Chodzi o upiory.

Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Poczu艂am co艣 zimnego - orzek艂a bez zdziwienia. - Widz臋, 偶e przybywasz bez swojego no偶a.

Mimo wieku wzrok jej nie szwankowa艂.

- Id藕 za no偶em - powiedzia艂 Niillas. - Zobaczysz m臋偶czyzn臋 z krwawi膮cymi oczami. Jego d艂o艅 jest po­kryta p臋cherzami. Chyba co艣 go op臋ta艂o.

Kobieta siedzia艂a nieporuszona.

W namiocie zapad艂a cisza. S艂ycha膰 tylko by艂o od­dechy ludzi. Niillas i Misza wpatrzyli si臋 w staruszk臋.

Mia艂a szeroko otwarte oczy, ale nie widzia艂a ich. By艂a gdzie indziej.

Cisza trwa艂a d艂ugo, przepe艂niona my艣lami. Dym z ogniska unosi艂 si臋 tajemniczymi zawijasami, gin膮­cymi w otworze wychodz膮cym w czerwieniej膮c膮 noc.

Ogie艅 prawie wygas艂. Obok paleniska le偶a艂 torf i chrust, ale Niillas bal si臋 je ruszy膰, bo nie chcia艂 przeszkadza膰 Biret.

- Jest tam wiele si艂 - odezwa艂a si臋 nagle staruszka. Wr贸ci艂a niepostrze偶enie dla nich. - Nie s膮 tak bez­bronni jak s膮dzisz, Niillas. Jednor臋ki jest otoczony dobr膮 opiek膮. Ch艂opak te偶. Jemu nie grozi niebezpie­cze艅stwo. Kto艣 robi wszystko, by go chroni膰. To ra­czej nie ty?

- Nie mam takiej mocy - odpar艂 Niillas. Biret nigdy nie uznawa艂a jego s膮du na ten temat.

Zawsze m贸wi艂a, 偶e on k艂amie, a nikt o zdrowych zmys艂ach by jej nie k艂ama艂.

- Przenie艣cie go tu - rzuci艂a zdecydowanie. - Ju偶 mo偶ecie go dotkn膮膰. Nie ma niebezpiecze艅stwa. Tyl­ko to mog艂am teraz zrobi膰.

- Ch艂opak zostaje? Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Musi. Ty i jednor臋ki przyprowadzicie tego trze­ciego.

Niillasowi uda艂o si臋 wyt艂umaczy膰 Michai艂owi, 偶e ma zosta膰. Nie wydawa艂o si臋, by chcia艂 si臋 sprzeci­wia膰. Dzie艅 by艂 d艂ugi, a intensywna w臋dr贸wka zm臋­czy艂a nogi ch艂opaka.

- Uwa偶aj na niego! Biret u艣miechn臋艂a si臋.

- B臋d臋 na niego uwa偶a膰 tak, jak na ciebie, Niillas. Ich przyja藕艅 by艂a odwieczna. Ona go wykarmi艂a, zast膮pi艂a mu matk臋, gdy ta umar艂a. Nale偶a艂a do jego przesz艂o艣ci, o kt贸rej niech臋tnie wspomina艂. Wydoby艂 j膮 stamt膮d, bo musia艂.

Niillas nie zna艂 nikogo innego o r贸wnie wielkiej mocy. Nikogo. Wierzy艂 jej 艣lepo.

Pobieg艂 przez p艂askowy偶.

8

Raij臋 obudzi艂o walenie w drzwi. W p贸艂艣nie usiad艂a na 艂贸偶ku. To nie by艂 sen. Nawet nie zd膮偶y艂a si臋 prze­straszy膰, tylko wypl膮ta艂a si臋 z po艣cieli i boso podbieg­艂a do drzwi.

Jeszcze du偶o brakowa艂o do poranka. Chyba nie­dawno zasn臋艂a.

Kto艣 nadal stuka艂. Bi艂 pi臋艣ciami. Wo艂a艂 co艣. Z tru­dem rozpozna艂a glos Wasilija, zachrypni臋ty i jakby obcy.

Odsun臋艂a zasuw臋 i przekr臋ci艂a klucz. Wasilij wpad艂 jej w obj臋cia, gdy otworzy艂a. Uda艂o mu si臋 dowlec do najbli偶szego krzes艂a. Pot go zalewa艂. Raija ukl臋k艂a przed nim, ujmuj膮c jego d艂onie w swoje. U艣cisn膮艂 je tak mocno, 偶e pozna艂a, i偶 dzieje si臋 co艣 powa偶nego.

- O co chodzi, Wasia? Jak tu dotar艂e艣? Jeste艣 chory?

- Przyp艂yn膮艂em 艂贸dk膮 - wyszepta艂 z zamkni臋tymi oczami. - We藕 go ode mnie, Raiju, b艂agam! On wr贸­ci艂, wr贸ci艂! We藕 go ode mnie, na mi艂o艣膰 bosk膮! We藕 go!

- O czym m贸wisz? - Strach z艂apa艂 Raij臋 za gard艂o. 艢ci膮艂 mrozem jej 偶y艂y, dotar艂 do serca. Na jej czole te偶 zaperli艂 si臋 pot. Uca艂owa艂a d艂onie Wasilija, opar­艂a si臋 o nie policzkiem. - O czym ty m贸wisz, Wasi­lij? Co?

- O tym potworze z morza - odpar艂 Wasilij, otwie­raj膮c oczy. Sta艂y si臋 niemal tak ciemne, jak jej. - On wr贸ci艂, Raiju, s艂yszysz? Ju偶 d艂ugo czeka艂, czai艂 si臋 gdzie艣 w moich snach.

- Dlaczego mi nie powiedzia艂e艣? Wasilij pokr臋ci艂 g艂ow膮. Mokre w艂osy przyklei艂y mu si臋 do czo艂a.

- To by艂o takie niewyra藕ne, tylko cz臋艣ci snu... Bo­偶e, Raiju, we藕 go ode mnie!

Raiji 艂zy nap艂yn臋艂y do oczu. Ukry艂a twarz w jego d艂oniach, mieszaj膮c 艂zy z jego potem.

Czu艂a, 偶e marznie. Po pod艂odze ci膮gn臋艂o ch艂odem nocy. Nie zamkn臋艂a drzwi, ale nie mog艂a teraz pu艣ci膰 Wasilija! Nie mog艂a.

- Jest czarny i bezkszta艂tny - wyszepta艂 Wasilij g艂o­sem zduszonym przez p艂acz. - Gnije. Wyci膮ga do mnie swoje gnij膮ce palce. Tam, gdzie mia艂 oczy, co艣 b艂yszczy. Czuj臋, 偶e na mnie patrzy. Jest czarny jak dno morza. Kapie z niego, paruje zgnilizn膮. Przycho­dzi z zimnego morza. Idzie po mnie, po mnie... We藕 go, Raiju! On cuchnie! We藕 go, we藕 go!

Raija p艂aka艂a. Wasia prosi艂 o zbyt wiele! Nie umia­艂a mu pom贸c! Mo偶e umia艂a leczy膰 i u艣mierza膰 b贸l, ale czego艣 takiego nie! Dotyczy艂o czego艣, do czego ba­艂a si臋 zbli偶y膰. Nie mia艂a tego rodzaju mocy, by艂a tyl­ko Raij膮...

P艂aka艂a, ca艂uj膮c jego d艂onie. Chcia艂a mu powie­dzie膰, 偶e nie jest w stanie mu pom贸c. Nie ma mocy, by zrobi膰 to, o co b艂aga, 偶e musi go zawie艣膰. Ale g艂os uwi膮z艂 jej w gardle.

- Przychodzi do mnie we 艣nie, Raiju. Prze艣laduje mnie. By艂 za moj膮 艂贸dk膮, gdy tu p艂yn膮艂em. Si臋ga艂 po moje wios艂a! - Zaczerpn膮艂 oddechu. - Widzia艂em we 艣nie Misze. On patrzy艂 te偶 na Misze. O Bo偶e, Raiju, we藕 go! Niech on nie dosi臋gnie Miszy! Niech nie do­si臋gnie mnie!

Jej strach zaostrzy艂 si臋, sta艂 si臋 r贸wnie niebezpiecz­ny jak ostry n贸偶.

Misza.

艢cisn臋艂a d艂onie Wasilija i wspar艂a o nie czo艂o. Marz艂a w stopy.

Misza...

Nic nie mo偶e si臋 sta膰 jej dziecku! Nic nie dotknie jej syna! On jest jej dzieckiem! 呕aden upi贸r morski nie skrzywdzi Michai艂a!

- We藕 go st膮d, Raiju - wyszepta艂 Wasilij. - We藕 go. Ja ju偶 nie mog臋...

Zobaczy艂a przed sob膮 u艣miechni臋t膮 twarz syna. I jakie艣 cienie za jego plecami. Takie, jakie opisa艂 jej Wasilij. Widzia艂a bezkszta艂tne cia艂a wynurzaj膮ce si臋 z morza. Widzia艂a ich czarne oczy podobne do ma艂­偶y. Czu艂a od贸r rozk艂adu.

Widzia艂a, 偶e Misza niczego si臋 nie domy艣la, 偶e nic nie widzi. By艂 tak m艂ody i radosny! Nic nie dotknie jej syna!

Nadal trzyma艂a r臋ce Wasi. Nie chcia艂a te偶, by co艣 go skrzywdzi艂o, ale Misza by艂 najwa偶niejszy!

Ogarn臋艂a j膮 lito艣ciwa ciemno艣膰. W ciemno艣ci nie istnia艂o ani zimno, ani ciep艂o, ani b贸l, ani rado艣膰. Unosi艂a si臋 w ciemno艣ci. Zjednoczy艂a si臋 z ni膮. By­艂a silna. Wype艂nia艂a j膮 ciemno艣膰, sta艂a si臋 ciemno­艣ci膮.

W wielkiej pustce istnia艂o wszystko i nic. By艂a pustk膮 bez granic. Nigdzie si臋 nie zaczyna艂a. Nigdzie nie ko艅czy艂a. By艂a jej cz臋艣ci膮, cz臋艣ci膮 wszystkiego. Zjednoczona z moc膮. Znik艂a.

Wasilij marz艂 jak pies. Szcz臋ka艂 z臋bami. Ca艂y zdr臋twia艂. Gdy otworzy艂 oczy, u艣wiadomi艂 sobie, 偶e spa艂.

Drzwi by艂y szeroko otwarte. Dobiega艂 go 艣piew ptak贸w.

Na nogach czu艂 ci臋偶ar. Raija spoczywa艂a twarz膮 na jego kolanach. Wasilij stan膮艂 z trudem na zdr臋twia­艂ych nogach i zdo艂a艂 j膮 podtrzyma膰, by nie upad艂a na ziemi臋.

Dobry Bo偶e, ona le偶a艂a na zimnej pod艂odze w sa­mej koszuli!

Jak d艂ugo?

Kiedy on tu dotar艂?

Nie pami臋ta艂. Sta艂 z Raij膮 w ramionach, a rozpacz 艣ciska艂a mu gard艂o. Kopniakiem zamkn膮艂 drzwi. Nie mia艂o to teraz znaczenia, na dworze by艂o ju偶 znacz­nie cieplej.

Wni贸s艂 j膮 do sypialni i z艂o偶y艂 na szerokim 艂o偶u. Dok艂adnie j膮 otuli艂. Rozpali艂 w piecu kaflowym. Po­czeka艂, a偶 dobrze si臋 rozpali艂o.

Zrzuci艂 buty. Z trudem prze艂kn膮艂 resztki dumy i wszed艂 do tego 艂o偶a, cho膰 przysi臋ga艂, 偶e nigdy si臋 w nim nie po艂o偶y. Otoczy艂 Raij臋 ramionami. Ogrze­wa艂 w艂asnym cia艂em.

Jego serce by艂o ni膮 przepe艂nione. P艂yn臋艂a wraz z je­go krwi膮. Oddycha艂 jej oddechem. Gdy zamyka艂 oczy, widzia艂 jej posta膰 pod powiekami.

Powoli sobie wszystko przypomina艂. Przypomina艂 sw贸j koszmar. Pami臋ta艂, co ujrza艂 przy drzwiach izby, gdy otworzy艂 oczy.

Pami臋ta艂, 偶e drzwi zas艂ania艂o co艣 czarnego, p艂yn­nego...

Pami臋ta艂 wilgotne 艣lady na pod艂odze, gdy to ju偶 znikn臋艂o. Smr贸d gnij膮cych wodorost贸w, zapach mor­skiej wody. Szeroko otwartymi oczami widzia艂 sw贸j koszmar. R臋ce, nieludzkie r臋ce wyci膮ga艂y si臋 do nie­go. Zaciska艂y w powietrzu tu偶 przed nim. Wiedzia艂 ju偶, co go czeka.

Wasilij pami臋ta艂, 偶e 艣ni艂 te偶 Michai艂a. Michai艂a oto­czonego tym czarnym. R臋ce, albo nie r臋ce, wyci膮ga­j膮ce si臋 ku niemu. Palce z wodorost贸w, kt贸re chcia艂y dotkn膮膰 cia艂a ch艂opca. Bezdenne morze czeka艂o, by si臋 nad nim zamkn膮膰.

Wasilij pami臋ta艂, jak wygrzeba艂 si臋 z 艂贸偶ka, wzi膮艂 艂贸dk臋 i powios艂owa艂 Dwin膮 pod pr膮d. Ten czarny po­tw贸r ca艂y czas siedzia艂 za nim na rufie...

Czul, jak jego przepastne oczy z jakim艣 zadowole­niem i oczekiwaniem wwierca艂y mu si臋 w kark. Spra­wi艂y, 偶e wios艂owa艂 jak szalony. Zamkn膮艂 oczy i wio­s艂owa艂. Ale strach czai艂 si臋 pod powiekami. Widzia艂 jak膮艣 przepa艣膰, zion膮c膮 smrodem zgnilizny.

Wios艂owa艂.

Pami臋ta艂, jak za艂omota艂 w drzwi Raiji. Wiedzia艂, 偶e tylko ona mo偶e pom贸c.

A je艣li nie...

Je艣li mia艂 umrze膰, to tylko u niej. Wtedy nawet 艣mier膰 b臋dzie pi臋kna.

Przyby艂 do niej i prosi艂 o tak wiele.

Nie wiedzia艂, co si臋 dzia艂o potem. Zrozumia艂, 偶e ona spr贸bowa艂a. I 偶e chyba si臋 uda艂o.

Zasn膮艂.

Nie 艣ni艂o mu si臋 nic, 偶aden koszmar. Nawet odpo­cz膮艂...

Oczywi艣cie, bal si臋. Czu艂 b贸l i win臋. On, kt贸ry j膮 tak kocha, nie powinien jej nara偶a膰 na co艣 takiego. Nie powinien prosi膰 o co艣, co jej mog艂o zaszkodzi膰!

B贸g jeden wie, gdzie Raija teraz jest. W jakiej g艂臋­binie. Zastanawia艂 si臋, czym ona to przyp艂aci. To co艣, czego nie umia艂 nazwa膰 s艂owami. A o co jednak j膮 po­prosi艂.

Zastanawia艂 si臋, czy to zabiera Raiji jej czas 偶ycia, skraca go. Czy kradnie co艣 z jej ciep艂a. Czy j膮 nisz­czy.

Ciemno艣膰 by艂a wiatrem. By艂a 艂agodnym, pieszczot­liwym, letnim wietrzykiem. Takim, kt贸ry pozosta­wia艂 delikatne poca艂unki na sk贸rze.

Ciemno艣膰 j膮 unosi艂a.

Ciemno艣膰 i wiatr kocha艂y j膮.

Kochaj膮ce ramiona otacza艂y j膮 tak偶e w jasno艣ci dnia.

Czu艂a jego zapach. Jego ciep艂o. Nie otwiera艂a oczu. Napawa艂a si臋 jego blisko艣ci膮. Czu艂a, 偶e ten wiatr wype艂ni艂 i jego, sta艂 si臋 jej odwiecznym kochan­kiem.

Usta Wasilija na jej czole. Ostro偶ne, pe艂ne uwagi.

- Obudzi艂a艣 si臋? - jego cichy g艂os. Delikatny ni­czym czerwcowa bryza. Raija otworzy艂a oczy i spoj­rza艂a prosto w jego, niebieskozielone. By艂 zaniepoko­jony.

By艂 taki... jej.

- Dzi臋kuj臋 - z powag膮 powiedzia艂 to jedno s艂owo.

W oczach iskrzy艂o mu si臋 艣wiat艂o, jakiego nie mia艂 nikt inny na 艣wiecie. - Znikn臋艂o, przynajmniej teraz - m贸wi艂 dalej Wasilij. - Spa艂em. Zabra艂a艣 to. Dzi臋kuj臋, Raiju! Dzi臋kuj臋.

Musia艂a si臋 do niego zbli偶y膰. Podci膮gn臋艂a si臋, okry­waj膮c ich oboje pierzyn膮. Siedzia艂a, nadal w jego ra­mionach. Te偶 go obejmowa艂a.

Wasilij by艂 z ni膮.

By艂 dla niej.

- Widzia艂am Misze - wyszepta艂a ustami przy szyi Wasilija. Ten obraz nadal j膮 przera偶a艂, by艂 tak 偶ywy... - Chcia艂y go dopa艣膰. By艂o ich wiele... Czarne, o艣lizg艂e, wstr臋tne...

- Te偶 to widzia艂em - odpar艂 Wasilij. - To samo. Poczu艂 rado艣膰. Wiedzia艂, 偶e to przegra艂o. Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Wcale jej nie zdziwi艂o, 偶e 艣nili tak samo. Ma艂o j膮 dziwi艂o. Mia艂a na to zbyt wie­le do艣wiadczenia. Przesta艂a odsuwa膰 od siebie to, cze­go nie rozumia艂a; nie zaprzecza艂a temu.

- S膮dzisz, 偶e ich powstrzyma艂am? - spyta艂a. - Nic nie mo偶e si臋 sta膰 Miszy! Nic! On nie powinien jecha膰. M贸wi艂am Jewgienijowi, 偶e on jeszcze jest za m艂ody. Ale Jewgienij mnie nie s艂ucha艂. Jego syn ma zosta膰 ka­pitanem - zako艅czy艂a gorzko.

- Tutaj to te偶 mog艂o dosi臋gn膮膰 Misze - powiedzia艂 Wasilij cicho, odgarniaj膮c pasmo w艂os贸w z jej czo艂a. Nie chcia艂 broni膰 Jewgienija, nie chcia艂 sta膰 po jego stronie, ale nic nie m贸g艂 na to poradzi膰. - Misza jest wystarczaj膮co du偶y. Wi臋kszo艣膰 z nas p艂yn臋艂a w rejs, gdy mieli艣my dziesi臋膰, jedena艣cie lat. Tw贸j syn jest niemal za du偶y jak na pierwszy raz. On musi pozna膰 to 偶ycie, do kt贸rego si臋 urodzi艂. Nie mo偶esz mu tego zabroni膰. Nie mo偶esz zaprzeczy膰, 偶e morze b臋dzie jego 偶yciem. Jest synem Jewgienija. Jest synem mo­rza, urodzonym do s艂onej wody i 艂odzi. Nie mo偶esz os艂ania膰 go przed tym, co b臋dzie jego przysz艂o艣ci膮. Nie mo偶esz odci膮ga膰 od tego, co kocha.

- Swojemu synowi te偶 by艣 przeznaczy艂 tak膮 przy­sz艂o艣膰?

Wasilij pokiwa艂 g艂ow膮.

- A jak膮 inn膮 m贸g艂bym? Co innego umiem? Oczy­wi艣cie, 偶e pokaza艂bym synowi morze. Morze jest czym艣 pi臋knym. Jest moim przyjacielem. Znam je.

- Powiniene艣 mie膰 syna - powiedzia艂a Raija, opie­raj膮c g艂ow臋 o bark Wasilija.

- Nie chc臋 - odpar艂, ca艂uj膮c jej skro艅. - Nie chcia­艂em mie膰 syna, kt贸ry nie by艂by tak偶e twoim. A to nie­mo偶liwe.

- Nie m贸w tak!

- Ale to prawda - odpar艂 smutnym g艂osem. - Ist­niejesz tylko ty. Tylko ty. Nad tym nie panuj臋. Gdy­bym m贸g艂 wybiera膰, mo偶e by艂oby inaczej.

Wpatrzy艂 si臋 w okno. By艂 ju偶 jasny dzie艅. S艂ysza艂 trzaskanie ognia w piecu. Czu艂, jak rozchodzi si臋 ciep艂o.

- Czasem my艣l臋, 偶e powinienem znale藕膰 inn膮 ko­biet臋, kt贸r膮 m贸g艂bym kocha膰, z kt贸r膮 dzieli艂bym 偶y­cie. Czasem my艣l臋, 偶e m贸g艂bym 偶y膰 bez tego czego艣 wielkiego, czym ty mnie nape艂niasz, najdro偶sza Ra­iju. 呕y艂bym cich膮 czu艂o艣ci膮, kt贸r膮 widz臋 u innych, tak偶e u was z Jewgienijem. Czego mu tak zazdrosz­cz臋. - Westchn膮艂. - A potem nie jestem tego pewny. Bo to, co 艂膮czy nas, jest tak wielkie, tak g艂臋bokie i wspania艂e. Jest jednocze艣nie pe艂ne szale艅stwa, czu艂o艣ci i b贸lu. Jest jak pragnienie upicia si臋 na um贸r, pragnienie, by ju偶 nigdy nie by膰 sob膮. Potem budzisz si臋 i jest ci 藕le, ale nie mo偶esz si臋 zn贸w powstrzyma膰. To jest jak w贸dka, ale i nie. Jest tak mocne, 偶e mnie ca艂ego przepe艂nia. Tak szalone, 偶e m贸g艂bym dla cie­bie umrze膰. - Zamilk艂 na chwil臋. - Dzi艣 w nocy my­艣la艂em, 偶e umr臋. 呕e to czarne mnie dosi臋gnie i poci膮g­nie za sob膮. To by艂a 艣mier膰. Ale musia艂em zd膮偶y膰 do ciebie. Je艣li mia艂em umrze膰, chcia艂em umrze膰 u cie­bie. Rozumiesz, jak mocno ci臋 kocham, moja Raiju? Rozumiesz?

Powoli pokiwa艂a g艂ow膮.

On sprawi艂, 偶e czu艂a si臋 tak pusta. Nie w porz膮dku. Uboga, bo nie mog艂a mu da膰 nic w zamian. Z艂o偶y艂 s艂o­wa w jej d艂onie niczym drogocenne dary. Zawiera艂y okruchy wieczno艣ci; zawiera艂y wi臋cej ni偶 to, o co ona kiedykolwiek prosi艂a.

Raija nie mog艂a ofiarowa膰 mu s艂贸w, kt贸re mog艂y­by si臋 r贸wna膰 jego s艂owom. Zawsze pozostanie mu d艂u偶na. Nie by艂a w stanie ofiarowa膰 mu niczego, co mia艂oby podobn膮 warto艣膰.

- Wci膮偶 prosz臋 ci臋 o zbyt wiele! - westchn膮艂 Wasi­lij. - Za du偶o wymagam. M贸wi臋 za du偶o. Wybaczysz mi?

- Co mam ci wybaczy膰? - spyta艂a Raija. - Sam to powiedzia艂e艣, Wasia: nad tym nie panujemy. Ani ty, ani ja. Nie prosi艂e艣, by tak si臋 sta艂o. Ja te偶 nie. To po prostu nam si臋 zdarzy艂o. P艂yniemy porwani tym sa­mym pr膮dem. On nas 艂膮czy za ka偶dym razem. Wi­dzia艂e艣 kiedy艣 li艣膰 walcz膮cy z wiatrem? Widzia艂e艣, jak piana od艂膮cza si臋 od fal?

Wasilij pokr臋ci艂 g艂ow膮. Oni p艂yn臋li t膮 sam膮 rzek膮.

Mo偶e by艂oby inaczej, gdyby znale藕li si臋 na pe艂nym morzu. Dopiero wtedy mogliby si臋 rozdzieli膰.

Mia艂 nadziej臋, 偶e nie nast膮pi to pr臋dko.

- Mog臋 powiedzie膰 tylko to - wyzna艂a Raija z wa­haniem, wa偶膮c ka偶de s艂owo - mog臋 ci powiedzie膰, 偶e kocham ci臋 na m贸j spos贸b. Ze to jest rodzaj mi艂o艣ci.

Ju偶 to s艂ysza艂 wcze艣niej. Tyle mog艂a da膰. Ani mniej, ani wi臋cej.

Rodzaj mi艂o艣ci...

Dla tego, kto nie mo偶e uzyska膰 wi臋cej, i to si臋 li­czy. Nie marnowa艂 偶ycia.

I Wasilij by艂 pewien, 偶e dzielili nami臋tno艣膰. Szale艅­stwo. Pasj臋.

Mimo 偶e nie uzyska艂 od Raiji wielkiego, nieogra­niczonego uczucia, mimo 偶e nie dotar艂 do samego jej wn臋trza, to jednak byli j臋zykami ognia z tego same­go ogniska. P艂on臋li razem. Po偶erali si臋 w ogniu.

Dzielili nami臋tno艣膰.

Nami臋tno艣膰 by艂a ich wsp贸ln膮 w艂asno艣ci膮. By艂a pe艂­na. Nie stanowi艂a namiastki, nie by艂a 鈥瀝odzajem鈥.

Jego usta odszuka艂y jej usta. Znalaz艂y. Rozchyli艂y wargami. Jego j臋zyk odszuka艂 jej.

Raija obj臋艂a go ramionami za kark tak mocno, 偶e by si臋 nie uwolni艂, gdyby nawet chcia艂.

Mo偶e kocha艂a nie tylko Wasilija, ale to on j膮 roz­pala艂. Sprawia艂, 偶e ca艂kowicie si臋 otwiera艂a, mi臋k艂a, 偶膮da艂a wi臋cej. By艂a wolna.

Wasilij by艂 jej ekstaz膮.

Raija chcia艂a p艂on膮膰. Chcia艂a to z nim dzieli膰. Chcia艂a go za sob膮 poci膮gn膮膰.

Jej palce umia艂y obchodzi膰 si臋 z guzikami. Nawet w po艣piechu jak teraz, z ustami nadal na jego ustach, zr臋cznie rozpi臋艂a mu koszul臋 i spodnie, 艣ci膮gn臋艂a swoj膮 koszul臋 nocn膮, ofiarowuj膮c mu siebie, swoj膮 nago艣膰, ciep艂o, 偶ar sk贸ry, wypr臋偶one piersi, gor膮c膮 wilgo膰 艂ona.

Jej opuszki plac贸w dawa艂y mu przedsmak raju. Znaczy艂a jego sk贸r臋 swoimi z臋bami. Wyca艂owywa艂a czerwone plamy na jego szyi.

Smakowa艂 sol膮. Smakowa艂 Wasilijem. Jej pi臋knym, dzikim, ciep艂ym Wasilijem.

Pieszczoty by艂y pospieszne, kr贸tkie i gwa艂towne. Nie dawali sobie wiele czasu. Chcieli szybko osi膮gn膮膰 rozkosz tak siln膮, 偶e niemal bolesn膮. Uton臋li g艂臋bo­ko w szale艅stwie.

To by艂o niebo, do kt贸rego nie mieli prawa. By艂o wszystkim - na chwil臋.

Ich mi艂o艣膰 tym razem by艂a niema. Usta dawa艂y po­ca艂unki, a nie s艂owa. Ca艂ymi sob膮 pragn臋li rozkoszy, szale艅stwa, tego, co zakazane, niebezpieczne...

Raija unios艂a si臋 i opad艂a na Wasilija. Ogarn臋艂a go sob膮, a on jednocze艣nie j膮 wype艂nia艂. Posiada艂a go i by艂a posiadana.

Wasilij przekr臋ci艂 si臋 na ni膮, okry艂 j膮 sob膮, by艂 jej biciem serca, jej t臋tnem.

Jego ciep艂e d艂onie otuli艂y jej policzki. 艁okcie opar艂 obok jej ramion, jego nogi otacza艂y jej nogi. Obramo­wa艂 j膮 samym sob膮. Stanowi艂 cz臋艣膰 obrazu, jaki wsp贸lnie tworzyli. Czu艂 jej ciep艂o i dawa艂 jej swoje ciep艂o.

Usta Raiji odnalaz艂y jego usta. Ca艂owa艂y k艂uj膮ce policzki, k膮ciki warg. Kusi艂y. Ca艂owa艂a go tak, a偶 mu­sia艂 oderwa膰 si臋 na moment, by z艂apa膰 oddech.

Usta Wasilija na jej szyi. Gor膮ce usta, kt贸re ch艂odzi艂y. P艂on膮ca sk贸ra, kt贸ra przyjmowa艂a poca艂unki, i s艂owa, kt贸re nie mia艂y znaczenia poza t膮 chwil膮 za­tracenia.

Jego usta na jej piersiach. Gor膮cy, wilgotny j臋zyk dra偶ni膮cy brodawki. Nap臋cznia艂e p膮ki w jego ustach. Raija czu艂a, jak on ssie jej brodawki a偶 do b贸lu, a偶 tak, 偶e czuje to w koniuszkach palc贸w.

Przywar艂a do niego, ko艂ysa艂a go, prowadzi艂a i pusz­cza艂a. Pozwala艂a na jego pieszczoty. Na takie, o kt贸­re nie prosi艂a, a kt贸re wiod艂y j膮 ku rozkoszy.

Wasilij by艂 rytmem jej serca, a ona jego. Raija by­艂a ca艂ym ciep艂em, kt贸re go otacza艂o. Ona chcia艂a go obejmowa膰, czu膰, jak tonie w oceanie, kt贸rym si臋 dla niego sta艂a.

On by艂 niczym zimorodek, kt贸ry mia艂 w tym oce­anie zanurkowa膰. Jeszcze i jeszcze. Chcia艂a poci膮gn膮膰 go w siebie.

Raija by艂a oceanem. G艂臋bokim oceanem. Z pocz膮t­ku lekko pofalowanym.

Potem wzburzonym. Chcia艂a go poch艂on膮膰, zato­pi膰, posi膮艣膰. Po偶re膰.

Palce nie mog艂y trzyma膰 wystarczaj膮co mocno. Usta nie mog艂y opi膰 si臋 poca艂unkami. Sk贸ra nie znaj­dowa艂a si臋 wystarczaj膮co blisko. On nie zag艂臋bia艂 si臋 w ni膮 wystarczaj膮co g艂臋boko.

Wzburzy艂a si臋 jeszcze mocniej. By艂a niczym dzie­wi膮ta fala, kt贸ra chcia艂a go poch艂on膮膰, zatopi膰, za­trzyma膰 na zawsze.

呕膮da艂a, 偶膮da艂a.

By艂a niepokojem, kt贸ry chcia艂 jeszcze, jeszcze...

Czu艂a s艂odki smak na ustach. Czu艂a, 偶e wszystkie puste przestrzenie w niej si臋 otwieraj膮. Drzwi stoj膮 na o艣cie偶. Wiedzia艂a, 偶e on potrafi je wype艂ni膰. Wie­dzia艂a to.

Ale nie mog艂a czeka膰.

Rzuci艂a si臋 niczym nieobliczalne morze w czasie sztormu. Trzyma艂a go tak mocno jak morze.

Trzyma艂a go, by艂a nim wype艂niona w takiej rozko­szy, kt贸ra smakowa艂a b贸lem i s艂odycz膮.

Jej paznokcie ora艂y jego sk贸r臋. Gryz艂a jego usta a偶 do krwi. Ko艂ysa艂a si臋 i wygina艂a w 艂uk falami, porwa­na niesko艅czonym szale艅stwem.

Zatopi艂a si臋 w nim, patrz膮c na niego. Widzia艂a, 偶e on ma t臋 sam膮 nago艣膰 w spojrzeniu, 偶e odp艂ywa w ten sam sztorm, 偶e oddaje si臋 jej ca艂kowicie.

Bezbronni, obj臋li si臋 ciasno. Bezbronni, zaton臋li razem.

Ciep艂o, kt贸re czuli, zawiera艂o te偶 pustk臋. Ciep艂o, kt贸re czuli, by艂o wsp贸lnot膮, o kt贸rej wiedzieli, 偶e nie potrwa d艂ugo. Istnia艂a, dop贸ki si臋 obejmowali, dop贸­ki dawali sobie blisko艣膰, siebie nawzajem.

- A tak przyrzeka艂em sobie, 偶e nigdy nie b臋d臋 si臋 z tob膮 kocha艂 w tym 艂贸偶ku...

Wasilij poca艂owa艂 k膮cik ust Raiji. By艂 nasycony, smutny, ciep艂y.

Szcz臋艣liwy na sw贸j spos贸b.

Raija nie mog艂a m贸wi膰, 偶e to nie ma znaczenia. Mia艂o.

Przepe艂nia艂a j膮 melancholia. Ta sama melancholia, kt贸ra zawsze j膮 dogania艂a. Nie mog艂a po prostu od­da膰 si臋 Wasilijowi i potem by膰 tylko szcz臋艣liwa i przepe艂niona spokojem.

Zawsze czu艂a cier艅. Nie mog艂a usun膮膰 go kocha­niem. Za ka偶dym razem, gdy wysuwa艂a si臋 z gor膮cych obj臋膰 Wasilija, czu艂a, 偶e cier艅 zag艂臋bia si臋 mocniej.

- Co b臋dzie, je艣li poczniemy dziecko? - przerwa艂 cisz臋 Wasilij.

- Nie wiem - odpar艂a Raija. My艣la艂a o tym ju偶 wcze艣niej, ale szybko odsuwa艂a t臋 my艣l.

W g艂臋bi duszy czu艂a, 偶e to niemo偶liwe. S膮dzi艂a, 偶e ju偶 nie mo偶e da膰 偶ycia dziecku. Czu艂a si臋 bezp艂odna.

Sta艂a si臋 niczym ubogie, kamieniste wybrze偶e. Nie umia艂a tego wyt艂umaczy膰, ale nie wierzy艂a, by mog艂a mie膰 wi臋cej dzieci. To nie dlatego przepe艂nia艂o j膮 po­czucie winy.

- Wierzysz, 偶e Misza jest bezpieczny? - spyta艂a. Jej my艣li ju偶 odesz艂y od Wasilija.

Zrozumia艂 to. P艂aci艂 swoj膮 cen臋.

- Nie wiem - rzuci艂. - Nie mo偶emy tego wiedzie膰 na pewno, prawda?

Oddali艂a si臋 od niego jeszcze bardziej, mimo 偶e spoczywali w swoich ramionach. My艣li Raiji pop艂yn臋艂y na zach贸d.

9

Oleg le偶a艂 w namiocie Biret. M贸wi艂 co艣 niesk艂ad­nie po rosyjsku. Krzycza艂 nieprzytomnie. Si艂y ciem­no艣ci siedzia艂y mu na piersi, wbijaj膮c k艂y. Kroi艂y go no偶ami.

Niillasowi i Jewgienijowi z trudem uda艂o si臋 do­wlec go tutaj. Oleg nie by艂 bynajmniej lekki, a Jew­gienij mia艂 tylko jedn膮 r臋k臋.

Ale uda艂o im si臋.

Teraz Biret kl臋cza艂a przy Olegu. Unios艂a mu po­wieki, os艂aniaj膮c go przed wzrokiem pozosta艂ych. Ni­czego nie potrafili wyczyta膰 z jej twarzy. By艂a r贸w­nie nieporuszona jak kora na stuletniej so艣nie.

Niillas pocz臋stowa艂 towarzyszy gor膮cym roso艂em. Poda艂 go w kubkach wyrze藕bionych z guzk贸w drzew­nych - dziw贸w natury. 呕aden kubek nie by艂 podob­ny do drugiego.

Jewgienij i Michai艂 pili w ciszy. Z wdzi臋czno艣ci膮, 偶e mog膮 nape艂ni膰 偶o艂膮dki czym艣 ciep艂ym. I dobrym.

- Czy Oleg umiera? - spyta艂 Michai艂, przenosz膮c wzrok z ojca na Olega. Nie m贸g艂 wiele wyczyta膰 z twarzy ojca Olgi. Pomy艣la艂 o niej. O tym, jak on by zni贸s艂, je艣li jego ojciec by umar艂. Michai艂 pragn膮艂 z ca艂ego serca, by nie musia艂 zawie藕膰 Oldze takiej wiadomo艣ci. Nie by艂by w stanie jej przekaza膰, w ja­ki spos贸b jej ojciec po偶egna艂 si臋 z tym 艣wiatem.

- Nie wiem - odpar艂 Jewgienij. Jego my艣li kr膮偶y艂y wok贸艂 Toni. Zacisn膮艂 pi臋艣ci w bezsilnej z艂o艣ci.

- Czy ta kobieta to czarownica? - Michai艂 musia艂 to wiedzie膰.

- Nie wiem.

- Czy mama jest czarownic膮?

- Milcz! - parskn膮艂 Jewgienij. Michai艂 pochyli艂 g艂ow臋, zawiedziony i zraniony.

- Przepraszam - powiedzia艂 cicho Jewgienij. - Wiem tak samo niewiele jak ty, Misza. I nie s膮dz臋, by ona pochwala艂a, 偶e rozmawiamy. Mo偶e jej przeszka­dzamy.

Michai艂 prze艂kn膮艂 艣lin臋, kiwaj膮c g艂ow膮. Nadal czu艂 si臋 tak, jakby ojciec go uderzy艂.

- Mam wam pom贸c, prawda? - Biret utkwi艂a oczy w Niillasie.

Przytakn膮艂. Biret wiedzia艂a wi臋cej ni偶 inni. Zawsze tak by艂o. Mieszka艂a samotnie na odludziu i dawa艂a so­bie rad臋. Jej reny by艂y 艣nie偶nobia艂e zar贸wno zim膮, jak i latem. 艢mia艂a si臋 tylko, gdy j膮 pytano, sk膮d je ma i kto zajmuje si臋 zwierz臋tami. Biret nigdy niczego nie brakowa艂o.

- W nocy b臋dzie burza - doda艂a. - Prze艣picie si臋 tu. S膮dz臋, 偶e nasi go艣cie zasn膮 szczeg贸lnie mocno. Tak b臋dzie najlepiej.

Popatrzy艂a wymownie na Niillasa.

- Chyba nie stch贸rzysz na stare lata? Za艣mia艂 si臋. Mia艂 b艂ysk w oku, mimo 偶e wiedzia艂, i偶 Biret nie 偶artowa艂a.

- Je艣li ty to zniesiesz, to ja te偶. Moja sk贸ra zosta艂a solidnie wygarbowana przez 偶ycie. Trudno o co艣, co mog艂oby j膮 skaleczy膰.

W jej oczach zago艣ci艂a wielka czu艂o艣膰.

- Ty masz swoich opiekun贸w - powiedzia艂a. By艂a o niego spokojna. - Dasz sobie rad臋. Nie wiem, jak nasi go艣cie. Wok贸艂 ch艂opca jest kr膮g. - Popatrzy艂a mu w oczy. - To nie ty, prawda?

- Ja tego nie potrafi臋. Nie mam takiej mocy. Ni­gdy nie mia艂em.

- Kto艣 bardzo kocha tego ch艂opca - rzuci艂a Biret. - To dobrze dla niego. Dla mnie te偶. Mniej troski.

Spojrza艂a w stron臋 otworu w g贸rze namiotu. Nie widzia艂a wiele nieba, ale by艂a pewna swego.

- B臋dzie burza.

Noc zacz臋艂a si臋 gwa艂town膮 burz膮. Wieczorem po­wietrze sta艂o nieporuszone. Zg臋stnia艂o w kolorach r贸­偶owym i szarym. Potem bardziej szarym ni偶 r贸偶owym.

Nadszed艂 wiatr. Z pr臋dko艣ci膮 huraganu p臋dzi艂 po r贸wninie. Przyni贸s艂 ze sob膮 deszcz bij膮cy ziemi臋.

Biret wysz艂a z namiotu. Sama.

- P贸jd臋 zajrze膰 do moich ren贸w - rzuci艂a Niillasowi. Gdy po chwili wyszed艂 za ni膮, nigdzie nie zobaczy艂 jej zwierz膮t.

- Uciek艂y przed wiatrem? - spyta艂. Staruszka u艣miechn臋艂a si臋.

- Poczu艂am, 偶e musz臋 je zaprowadzi膰 w spokoj­niejsz膮 okolic臋 - powiedzia艂a tylko.

Popatrzy艂a w kierunku wiatru. Wia艂 z p贸艂nocy.

Od strony morza. Niillas niemal czu艂 wo艅 s艂onej wody. Wiedzia艂, 偶e to dziwne. 呕y艂 przecie偶 p贸艂 wie­ku w tej okolicy i nigdy jeszcze nie mia艂 do czynie­nia z wiatrem o tak wyra藕nym zapachu morza.

- Kto艣 jeszcze nas odwiedzi tej nocy - powiedzia艂a Biret. Jej oczy zw臋zi艂y si臋, patrz膮c na co艣, czego Niillas nie m贸g艂 dojrze膰. Zadr偶a艂 i poszed艂 za ni膮 do namiotu.

Czekali.

Jak Biret przewidzia艂a, Michai艂 i Jewgienij szybko zasn臋li. Staruszka w艂asnor臋cznie okry艂a ich sk贸rami, jak troskliwa babcia. Szczeg贸lnie dok艂adnie otuli艂a ch艂opca. Na jej pomarszczonej twarzy go艣ci艂 wyraz czu艂o艣ci.

Niillas siedzia艂 ze skrzy偶owanymi nogami przy pa­lenisku. Spogl膮da艂 na Olega. O ile m贸g艂 dostrzec, Bi­ret nie zrobi艂a przy nim niczego poza ogl臋dzinami. Ale przynajmniej spa艂 teraz spokojniej. Chorej d艂oni nie widzia艂, a krew wok贸艂 oczu obmyli, bo wygl膮da­艂a strasznie.

- On 艣ni - powiedzia艂a Biret cicho. - Ale nie wszystkie sny. Tylko tak mog艂am mu na razie pom贸c. Musia艂am od艂膮czy膰 go na troch臋 od niego samego.

Niillas zerkn膮艂 na ni膮 przelotnie. Nie by艂 pewien, czy chcia艂 zna膰 szczeg贸艂y. Niekt贸rymi rzeczami nie powinno si臋 dzieli膰 ze zbyt wieloma osobami.

- Nie 偶yjesz tak d艂ugo, by m贸c komu艣 zaszkodzi膰, nawet je艣li wiesz - u艣miechn臋艂a si臋 staruszka, zupe艂­nie jakby zajrza艂a do jego my艣li.

- Jeste艣 niebezpiecznym przyjacielem - rzuci艂 Niillas. - Przy tobie najlepiej nawet nie my艣le膰.

Jej u艣miech nadal by艂 pogodny. Wzbudza艂 zaufa­nie. Ludzie mieli zaufanie do Biret.

- Czy ja zobacz臋 naszych go艣ci? - spyta艂 Niillas. Zastanawia艂 si臋, jak d艂ugo jeszcze b臋d膮 czeka膰.

Burza na zewn膮trz zyska艂a na sile. Bi艂a w 艣ciany jurty, szarpa艂a nimi. Ale Niillas czu艂 si臋 bezpieczny.

Wiedzia艂, 偶e Biret zadba艂a o to, by jurta wytrzyma艂a. Staruszka mia艂a szczeg贸lny blask w spojrzeniu. K膮­ciki ust podci膮gn臋艂y si臋 leciutko jak u ma艂ej dziew­czynki, kt贸ra zrobi艂a komu艣 niewinn膮 psot臋.

- Je偶eli jeszcze ich nie zobaczy艂e艣, nie s膮dz臋, by艣 zobaczy艂 ich p贸藕niej.

Niillasa a偶 co艣 zak艂u艂o. Ale pozosta艂 na miejscu. Wiedzia艂, 偶e nie chce ich zobaczy膰.

- Jeden jest za tob膮 - powiedzia艂a Biret przyjaciel­skim tonem. - A dwa po prawej stronie.

Niillas zerkn膮艂 szybko, przez sekund臋, na prawo, ale nic nie dostrzeg艂. Odetchn膮艂 z ulg膮.

- Masz pot臋偶nych przyjaci贸艂 - m贸wi艂a dalej sta­ruszka. - Jeste艣 wystarczaj膮co zabezpieczony. Oni przyszli po innych.

Nastr贸j bezpiecze艅stwa znikn膮艂 bezpowrotnie. Od razu zrobi艂o si臋 nieprzyjemnie i ponuro.

Niillas zastanawia! si臋, kiedy oni przybyli. By艂 pe­wien, 偶e by to zauwa偶y艂, wyczu艂. S膮dzi艂, 偶e jest jed­nym z tych, kt贸rzy maj膮 sz贸sty zmys艂. Ale zrozumia艂 teraz, dlaczego wci膮偶 patrzy艂a za niego. My艣la艂, 偶e zerka na wej艣cie do namiotu, zupe艂nie jakby to co艣 musia艂o pos艂u偶y膰 si臋 wej艣ciem!

Oczekiwa艂 zakl臋膰, d艂ugich formu艂, kt贸re zagna艂y­by te upiory tam, sk膮d przysz艂y. Czeka艂 na s艂owa.

Tymczasem Biret siedzia艂a nieporuszona, ze wzro­kiem utkwionym poza niego. Niillas wola艂 nie wy­obra偶a膰 sobie, co ona mo偶e tam widzie膰.

- Usi膮d藕 obok ch艂opaka! - rozkaza艂a mu Biret. Niillas musia艂 na ni膮 spojrze膰, by si臋 upewni膰, 偶e naprawd臋 to us艂ysza艂. Nie zauwa偶y艂, by poruszy艂a ustami.

Jednak jej oczy powiedzia艂y mu, 偶e si臋 nie myli. Dreszcz przeszed艂 mu po plecach.

Ona nie u偶y艂a s艂贸w.

Dotar艂a do niego my艣lami!

Powoli wsta艂, oczekuj膮c, 偶e schwyci go jaka艣 zim­na d艂o艅.

Nic si臋 nie zdarzy艂o.

Usiad艂 ko艂o Michai艂a. Ch艂opak poruszy艂 si臋 we 艣nie, ale twarz mia艂 odpr臋偶on膮 i spokojn膮. Jego ojciec by艂 bardziej spi臋ty, czo艂o mia艂 pokryte potem. Spa艂, ale 艣ni艂 z艂e sny.

Niillas wyci膮gn膮艂 sw贸j n贸偶 i po艂o偶y艂 na kolanach. Ostrze zab艂ys艂o w odblasku 偶aru.

Z twarzy Biret wyczyta艂 uznanie. Skrzywi艂 si臋. Do­prawdy nie rozumia艂, za kogo ona go ma. Nawet dziecko wie, 偶e stal odstrasza z艂e duchy. To nic, za co mog艂a go chwali膰. Jeszcze nie by艂 tak stary, by za­pomnie膰 nauk臋 z dzieci艅stwa! Nadal mog艂a na nim polega膰.

Dostrzeg艂, 偶e Biret tak偶e trzyma n贸偶 pomi臋dzy so­b膮 a wej艣ciem do namiotu.

Usiad艂a obok Olega.

Czy to zagra偶a艂o Olegowi i ch艂opcu? I ojcu ch艂opca?

Powiedzia艂a, 偶e s膮 trzy. Po jednym na ka偶dego?

Niillas nie chcia艂 dalej my艣le膰. Nie chcia艂 wyobra­偶a膰 sobie wi臋cej ni偶 to, co si臋 dzia艂o.

Ale Biret nadal czeka艂a.

Nie rozumia艂, dlaczego. S膮dzi艂, 偶e ona chce je odegna膰. S膮dzi艂, 偶e ma wi臋ksz膮 moc, ni偶 dotychczas poka­za艂a. S膮dzi艂, 偶e przyprowadzi艂 przybysz贸w do jedynej osoby, kt贸ra sobie poradzi. Jedynej, kt贸ra powstrzyma czarn膮 magi臋.

Teraz jednak zaczyna艂 w膮tpi膰. Czy偶by Biret si臋 ze­starza艂a?

- Przebyli艣cie dalek膮 drog臋 - odezwa艂a si臋 Biret. Niillas wzdrygn膮艂 si臋. Czy to te偶 us艂ysza艂 w my­艣lach?

Nie, ona nie zwraca艂a si臋 do niego. Te偶 nie do Ro­sjan. Wzrok mia艂a utkwiony tam, gdzie wcze艣niej.

- D艂ug膮 drog臋 - m贸wi艂a dalej przyjacielskim to­nem, niczym do dawno nie widzianych krewnych. - To nie jest miejsce na odpoczynek. Zreszt膮 nie ma tu miejsca.

Niillas wbrew w艂asnej woli poszed艂 wzrokiem za jej spojrzeniem. Je偶eli co艣 tam by艂o, nie chcia艂 tego widzie膰. Ale dostrzeg艂 jakby zarys czego艣...

Czy to falowanie powietrza? Zapowied藕 ruchu? Niespokojny cie艅?

Ogie艅 rzuca艂 dziwne cienie na 艣ciany jurty. Wiatr tworzy艂 d藕wi臋ki, gwizda艂, szepta艂, wali艂 pi臋艣ciami.

Biret wbi艂a sw贸j n贸偶 przez sk贸ry i warstw臋 ga艂臋zi ja艂owca a偶 do ziemi. Znalaz艂 si臋 na wysoko艣ci piersi Olega. D艂onie opar艂a na kolanach.

- Jego ja chroni臋 - powiedzia艂a twardo. - Wracajcie do domu, tam sk膮d przyszli艣cie. Jeszcze na wielu sie­ciach pota艅czycie, je艣li si臋 znudzicie w g艂臋binach. Wra­cajcie. We藕cie ze sob膮 to, co mu zadali艣cie. We藕cie je­go koszmary! We藕cie jego p臋cherze, b贸l, 艣lepot臋!

Nic si臋 nie zmieni艂o. Nic w oczach Niillasa.

Jewgienij poruszy艂 si臋 niespokojnie we 艣nie. Wyst臋ka艂 s艂owa, kt贸rych Lapo艅czyk nie zrozumia艂. Szuka艂 ra­mienia, kt贸rego nie mia艂. M贸wi艂, wyra藕nie cierpi膮c, ale nie mogli mu pom贸c. Jego j臋zyk nie by艂 ich j臋zykiem.

- Powr贸膰cie do morza! - rozkaza艂a Biret. - Naprawcie to, co zrobili艣cie na wyspie. Zanie艣cie to temu, kto wam to zleci艂. Dajcie mu to, co zgotowa艂 innym!

Niillas wstrzyma艂 oddech. Teraz by艂 ju偶 ca艂kiem pewien, 偶e nie s膮 sami w jurcie.

Na zewn膮trz troch臋 si臋 uspokoi艂o. Wiatr zel偶a艂. Wycisn膮艂 ju偶 do sucha ostatnie ci臋偶kie chmury.

Niillas dostrzega艂 przez otw贸r w szczycie jurty, 偶e niebo ma przeb艂yski niebieskiego. Mo偶e ju偶 nie by艂o wcale szare, mo偶e to tylko dym z paleniska.

- Przybywacie z ziemi - rzuci艂a Biret.

Zapad艂a cisza.

Przy wej艣ciu do jurty co艣 si臋 poruszy艂o. Cienie jak­by zg臋stnia艂y. Niillas intensywnie wpatrywa艂 si臋 w mrok, kt贸rego samo wn臋trze by nie stworzy艂o, nie w lecie, nie o tej porze.

To nie by艂 cie艅. To nie by艂o nic rzeczywistego. Nic takiego, czego m贸g艂by dotkn膮膰. Nic, czego chcia艂by dotkn膮膰... Ruch.

- Przybywacie z ziemi - powt贸rzy艂a Biret. Niillas nie rozumia艂, dlaczego to powtarza. Nigdy nie s艂ysza艂, by rozmawiano z upiorami, kt贸re chcia­no odegna膰.

S艂ysza艂 ju偶 wcze艣niej powtarzane szeptem wersy, zakl臋cia czytane przez szaman贸w, kt贸re powinny odes艂a膰 umar艂ych tam, sk膮d przyszli. S艂ysza艂 s艂owa, kt贸rych u偶ywali, by zwabi膰 pozbawione spokoju du­sze, b艂膮kaj膮ce si臋 poza swoimi grobami. Dusze uno­sz膮ce si臋 pomi臋dzy niebem a ziemi膮, mi臋dzy niebem a piek艂em, bo tylko takie mo偶na by艂o przywo艂a膰.

Umarli, kt贸rzy odnale藕li spok贸j, spoczywali tam, gdzie ich z艂o偶ono. Na nich nie mo偶na by艂o 膰wiczy膰 czarnej magii.

- Ten, kt贸ry wam to poleci艂, nie daje wam nic w za­mian - m贸wi艂a Biret.

Ona jakby targowa艂a si臋 z tymi cieniami, kt贸re le­dwo dostrzega艂. Podchodzi艂y bli偶ej ku niej. Biret siedzia艂a nieporuszona.

- Nie daje wam nic poza tym, 偶e wr贸cicie tam, sk膮d przyszli艣cie - powiedzia艂a przyjaznym tonem. Siedzia艂a swobodnie, ze skrzy偶owanymi nogami. - Ja mog臋 ofiarowa膰 wam wi臋cej. Mam wi臋ksz膮 moc ni偶 on. Mog艂abym was zmusi膰 do odwrotu. Si艂owaliby­艣my si臋, lecz to ja bym wygra艂a.

Zamilk艂a.

Cienie na tle jurty nie porusza艂y si臋.

Dlaczego nie chcia艂a ich zmusza膰? Dlaczego ich nie odgania, skoro m贸wi, 偶e umie?

Niillas spojrza艂 na Olega. Te偶 si臋 poruszy艂. Z jego oczu sp艂ywa艂a krew.

Biret m贸wi艂a o jego 艣lepocie... Jakie 偶ycie go czeka?

- Prosz臋 was, by艣cie wr贸cili tam, sk膮d przyszli艣cie! Obiecuj臋 wam, 偶e spoczniecie w po艣wi臋conej ziemi. Mam do tego moc.

Niillas nie odwa偶y艂 si臋 mrugn膮膰. O tym nie pomy­艣la艂. Nie domy艣li艂 si臋 ze s艂贸w Biret. Ukrywa艂a swoje przes艂anie a偶 do teraz. I dopiero teraz uderzy艂a.

Rozumia艂a t臋sknot臋 b艂膮kaj膮cych si臋, pozbawio­nych spokoju dusz. Domy艣la艂a si臋 ich najwi臋kszego pragnienia.

Spocz膮膰 w po艣wi臋conej ziemi.

Niillas zastanawia艂 si臋, sk膮d Biret czerpa艂a swoj膮 moc. W膮tpi艂, by wp艂yn膮艂 na ni膮 Chrystus bia艂ego cz艂owieka. W膮tpi艂, czy ksi臋偶a z Danii i Szwecji na­tchn臋li j膮 wiar膮 w krzy偶 i w Boga cierpliwego i os膮­dzaj膮cego. Tego Boga, dla kt贸rego budowano ko艣cio­艂y, palono inskrypcje runiczne i 艣cinano szaman贸w. Do tego rodzaju ofiary raczej nie przekonali Biret.

Ale ona nie przejmowa艂a si臋 tym. Je艣li mog艂a u偶y­wa膰 wiary Norweg贸w dla siebie, robi艂a to. Je艣li mog艂a si臋 pos艂u偶y膰 ni膮, by co艣 osi膮gn膮膰, robi艂a to. Jak teraz.

Cienie zg臋stnia艂y. To ju偶 nie tylko dym z paleniska.

Co艣 tu by艂o.

Biret wpatrywa艂a si臋 w to. Czeka艂a. Mia艂a swoj膮 moc w pogotowiu.

Czeka艂a bez l臋ku, gotowa na u偶ycie swojej mocy. Ale najpierw ofiarowywa艂a ugod臋.

Cienie by艂y g臋ste, niemal tworzy艂y kszta艂ty.

Kszta艂ty postaci.

Cienie pochyli艂y si臋 nad Olegiem Jurkowem, nad rosyjskim kolosem, kt贸ry da艂 Linie dwoje dzieci.

Ciemny wiatr przelecia艂 nad Nillasem.

Jewgienij poruszy艂 si臋 we 艣nie, mamrocz膮c co艣 nie­wyra藕nie.

Ch艂opak spa艂 spokojnie.

Biret utkwi艂a spojrzenie w wej艣ciu do jurty. Cze­ka艂a nieporuszona.

Na zewn膮trz uspokoi艂o si臋. Wiatry zawr贸ci艂y, wia艂 teraz 艂agodny wiaterek z g艂臋bi l膮du. Wia艂 ku morzu.

Zabra艂 ze sob膮 zapachy morskich fal.

Zabra艂 cienie.

Ogie艅 od偶y艂 na palenisku. Skwiercza艂, rzuca艂 iskry.

Biret odetchn臋艂a, przekonuj膮c Niillasa, 偶e co艣 si臋 zmieni艂o wewn膮trz ich namiotu.

Podnios艂a n贸偶 z ziemi. Wytar艂a go o sp贸dnic臋 i w艂o偶y艂a do pochewki. Splun臋艂a na kciuk i otar艂a krew spod oczu Olega. Unios艂a jego powieki. Zn贸w splun臋­艂a, ocieraj膮c mu same oczy.

Na jej ustach zago艣ci艂 lekki u艣miech.

- Mo偶esz schowa膰 n贸偶, Niillas - powiedzia艂a. S艂owa­mi, nie my艣lami. - By艂e艣 dobrym pomocnikiem - doda­艂a, nie wyja艣niaj膮c wi臋cej. Nie dzi臋kowa艂a. Ale te s艂owa z jej ust starczy艂y za najcieplejsze podzi臋kowanie. - W ka偶dym razie posz艂y sobie - rzuci艂a, k艂ad膮c si臋 na po­s艂anie. Pod g艂ow臋 pod艂o偶y艂a zgi臋t膮 w 艂okciu r臋k臋 i otuli­艂a si臋 derk膮. - Nie trzeba ju偶 czuwa膰, Niillas. Nie s膮dz臋, 偶eby wiatry powr贸ci艂y. Ale moje reny zatrzymam jesz­cze na ich soczystych pastwiskach a偶 do jutra. Jako艣 te­go lata wyr贸s艂 tu s艂aby mech. A jak u was na Soroya?

- Dobrze - odpar艂 Niillas z u艣miechem. Nie s膮dzi艂, by uda艂o mu si臋 zasn膮膰.

Myli艂 si臋.

Nasta艂 nowy dzie艅. S艂o艅ce o艣wietla艂o p艂askowy偶, kar艂owate brzozy, mchy, podmok艂e bagna, kamienie i ska艂ki. 艁agodne niebo mia艂o b艂臋kitne oblicze, nie­zm膮cone nawet najmniejsz膮 chmurk膮. Wzrok si臋ga艂 najdalej, jak m贸g艂.

Biret sprowadzi艂a swoje renifery z ich soczystych pastwisk, kt贸re tylko ona zna艂a. Bia艂osk贸re stado pa­s艂o si臋 spokojnie ko艂o ska艂y.

Staruszka siedzia艂a przed jurt膮, patrz膮c w niebo. Niillas dostrzega艂 w jej twarzy 艣lady niegdysiejszej urody. Ludzie m贸wili, 偶e mia艂a najpi臋kniejsze rude w艂osy, jakie mo偶na sobie wyobrazi膰. Teraz wyblak艂y, ju偶 od kilkudziesi臋ciu lat by艂y niemal siwe, ale nadal nosi艂y po艣wiat臋 ognia.

Rzadko spotyka艂o si臋 taki kolor w艂os贸w w艣r贸d je­go ludu.

Pami臋ta艂 j膮 jako ch艂opiec. Teraz patrzy艂 na ni膮 ja­ko m臋偶czyzna. Musia艂a by膰 pi臋kno艣ci膮. I tak jak on zosta艂a sama.

Zastanawia艂 si臋, czy to by艂 jej wyb贸r, czy kto艣 za ni膮 postanowi艂.

Wewn膮trz namiotu budzi艂o si臋 偶ycie. Senne g艂osy m贸wi艂y co艣 po rosyjsku, m贸wi艂y coraz szybciej. S艂o­wa toczy艂y si臋 niczym lawina.

- Jewgienij, ja nie mam nawet 艣lad贸w na d艂oni. Ja widz臋! Ju偶 mnie nic nie boli. Widz臋!

Oleg usiad艂 na pos艂aniu. Nie m贸g艂 si臋 napatrze膰 do syta.

Jewgienij te偶 usiad艂. Ju偶 od pewnego czasu nie spa艂. Ba艂 si臋 przerwa膰 cisz臋. Ba艂 si臋 tej ciszy.

- My艣la艂em, 偶e o艣lepniesz na zawsze - powiedzia艂. - Krew lecia艂a ci z oczu. Zachowywa艂e艣 si臋 jak op臋tany.

Oleg otworzy艂 szeroko oczy. Dotkn膮艂 ich palcami. Popatrzy艂 na swoje d艂onie.

- Widz臋! - upewni艂 si臋.

- Nie ma nawet 艣ladu krwi - stwierdzi艂 Jewgienij. Mia艂 wra偶enie, 偶e powr贸ci艂 z innego 艣wiata. 艢wiata, kt贸­ry nie nale偶a艂 do rzeczywisto艣ci. Najch臋tniej pobieg艂by od razu na statek i pop艂yn膮艂 na wsch贸d, do domu.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 Oleg.

Jewgienij nie wiedzia艂, czy on powinien mu opo­wiedzie膰 o wszystkim.

- Porozmawiaj z Lapo艅czykiem. On to rozumie. Ja zasn膮艂em. My艣l臋, 偶e mia艂em zasn膮膰, Misza te偶. Nie wiem, co si臋 tu dzia艂o.

Zamilk艂 na chwil臋.

- Mia艂em jednak najgorsze sny. Mo偶e by艂y praw­dziwe. Nie wiem, Oleg. Nie wiem. By艂em w najczar­niejszym piekle i nie wiedzia艂em, czy si臋 stamt膮d wy­dostan臋. To by艂 koszmar...

- Ja te偶 mia艂em koszmary. Straszliwe koszmary - przyzna艂 Oleg.

Wymienili spojrzenia. Nie mogli wi臋cej o tym m贸­wi膰. Wystarczy艂o, 偶e pami臋tali.

Misza nada] spa艂. Twarz mia艂 pogodn膮, u艣miecha艂 si臋 leciutko.

Wyszli z jurty. Napotkali Niillasa i Biret. Oleg roz­gl膮da艂 si臋 wok贸艂 z niedowierzaniem. Wci膮偶 otwiera艂 lew膮 d艂o艅 i patrzy艂 na ni膮, jakby chcia艂 sprawdzi膰, czy si臋 nie myli. Ale wn臋trze d艂oni pokrywa艂a cienka, no­wa sk贸ra. Bez p臋cherzy. Bez krwi.

- Co si臋 wydarzy艂o? - spyta艂 Oleg. Przenosi艂 spoj­rzenie z Niillasa na staruszk臋. Wiedzia艂, 偶e w艂a艣nie jej winien wdzi臋czno艣膰.

- Jak si臋 czujesz? - spyta艂a. - Widzisz? Pokiwa艂 g艂ow膮. Pokaza艂 jej swoj膮 d艂o艅.

- Dzi臋kuj臋 ci - powiedzia艂. Biret potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie dzi臋kuj mi. Nie s膮dz臋, by ci臋 jeszcze prze艣la­dowa艂y. Nie by艂e艣 jedyny, prawda?

- Jeszcze jest jeden na Soroya - odpar艂 Oleg.

- One dotar艂y jeszcze dalej - oznajmi艂a. - Przyby­艂y z daleka.

- Morze Bia艂e - rzuci艂 Oleg. - Archangielsk. Rosja. A wi臋c trafi艂y i do nas...

- Mo偶e - odpar艂a stara. Zna艂a te nazwy, cho膰 nie wiedzia艂a dok艂adnie, gdzie le偶膮 miejsca, kt贸re oznaczaj膮. Gdzie艣 daleko. To jej nie interesowa艂o.

- Wr贸ci艂y do siebie - stwierdzi艂a. - Nie pojawi膮 si臋 ju偶, nie tak. Tego z wyspy we藕cie ze sob膮, tak dla nie­go najlepiej.

Oleg nie pyta艂, sk膮d staruszka to wie. Czu艂 wobec niej respekt.

- Noc mieli艣cie niespokojn膮 - rzuci艂a. - Nie mog­艂am temu zapobiec. Ju偶 to si臋 nie zdarzy. - Spojrza艂a w oczy Olegowi. - Uwa偶a艂am, 偶e najwa偶niejsze, by ch艂opak znalaz艂 si臋 poza tym wszystkim.

Oleg pokiwa艂 g艂ow膮.

- Mia艂 siln膮 opiek臋 - powiedzia艂a Biret. - Wok贸艂 niego by艂 kr膮g.

Jej oczy spojrza艂y pytaj膮co, cho膰 mo偶e sama nie chcia艂a pyta膰. Le偶a艂o to poni偶ej jej godno艣ci.

- Zadaj臋 sobie pytanie - m贸wi艂a jednak dalej - za­daj臋 sobie pytanie, dlaczego jego matka znalaz艂a si臋 tam, na wschodzie. Dlaczego tak daleko od domu.

Oleg prze艂kn膮艂 艣lin臋.

- Uciek艂a przed oskar偶eniem o czary. Biret pokiwa艂a g艂ow膮, u艣miechni臋ta.

- A wi臋c to tak by艂o - westchn臋艂a, zadowolona, 偶e rozumie. Niewiedza j膮 m臋czy艂a.

- Ona jest niezwyk艂膮 kobiet膮 - rzek艂 z podziwem Oleg, gdy wracali ju偶 na Soroya.

Otaczaj膮cy ich krajobraz u艣miecha艂 si臋 do nich przyja藕nie. Dobrze by艂o w臋drowa膰 wieczorem, cho膰 nieco si臋 och艂odzi艂o. Za to nie m臋czy艂o ich tyle owa­d贸w.

Teraz odpoczywali. No i osi膮gn臋li to, po co przy­byli. Nie艣li lekkie serca.

- Nie s膮dzi艂em, 偶e kobiety mog膮 mie膰 tak膮 moc - doda艂 Oleg.

- Tak, Biret jest obdarzona tak膮 moc膮 - u艣miechn膮艂 si臋 Niillas. - Zauwa偶y艂e艣, 偶e mia艂a kiedy艣 rude w艂osy?

Oleg uni贸s艂 brwi pytaj膮co.

- U nas rzadko zdarzaj膮 si臋 rudow艂osi. M贸wi si臋, 偶e kiedy艣 pewien ch艂opak wzi膮艂 sobie za 偶on臋 dziew­czyn臋 z podziemnego 艣wiata, no i doczeka艂 si臋 rudo­w艂osych dzieci. P贸藕niej w obozowiskach pojawi艂o si臋 wiele obcych dziewczynek i ch艂opc贸w. M贸wiono, 偶e przyby艂y z innych obozowisk, ale trudno by艂o odna­le藕膰 ich krewnych, a nawet kogo艣, kto by ich zna艂. - Zamilk艂 wymownie. - Matka Biret by艂a jedn膮 z tych obcych dziewczynek, kt贸rych nikt nie zna艂. Wysz艂a za m膮偶 za ojca Biret. Nie po偶y艂a d艂ugo, a jej ojciec ponownie si臋 o偶eni艂. 呕adne z jego dziesi臋ciorga dzie­ci nie mia艂o rudych w艂os贸w. Ale jego nowa 偶ona po­chodzi艂a z jego w艂asnego obozowiska. Oczywiste by­艂o, kim s膮 jej krewni.

- To brzmi niewiarygodnie - zauwa偶y艂 Oleg. Prze­t艂umaczy艂 opowie艣膰 Lapo艅czyka towarzyszom.

- S艂ysza艂em jeszcze bardziej niewiarygodne histo­rie - zapewni艂 go Niillas. - Widzia艂e艣 stado bia艂ych renifer贸w Biret?

Oleg pokiwa艂 g艂ow膮.

- Tak, pi臋kne zwierz臋ta - potwierdzi艂. - Nie wie­dzia艂em, 偶e mog膮 by膰 bia艂e latem!

Niillas za艣mia艂 si臋.

- Tak, to nie jest normalne - powiedzia艂. - Tylko szamani maj膮 bia艂e reny.

- A wi臋c Biret jest szamank膮? - spyta艂 Oleg. Na ty­le d艂ugo mieszka艂 w Norwegii, 偶e zna艂 to s艂owo.

- Pewnie jest - odpar艂 Niillas. - Bia艂e reny nie po­chodz膮 z tego 艣wiata. Szamani sprowadzaj膮 je z tam­tego 艣wiata. Tam renifery s膮 bia艂e.

Oleg przet艂umaczy艂. Rosjanie przetrawili nowe wiadomo艣ci. Nie wiedzieli, czy w nie wierzy膰, ale nie mieli podstaw, by w膮tpi膰.

- Dlaczego powiedzia艂a, by艣my poczekali z odp艂y­ni臋ciem? - spyta艂 Oleg. - Dlaczego kaza艂a zaczeka膰 na przyp艂yw?

- Na pewno mia艂a swoje powody - stwierdzi艂 Niillas z nieporuszon膮 twarz膮.

10

Gdy dotarli do statku, nadal by艂 odp艂yw. Na po­k艂adzie panowa艂 nerwowy nastr贸j.

- Dzia艂y si臋 tu dziwne rzeczy, kapitanie - m贸wili Jewgienijowi. Unikali jego spojrzenia, dop贸ki nie przypomnieli sobie, kto jest jego 偶on膮. - Powiniene艣 j膮 wzi膮膰 ze sob膮, kapitanie!

Opowiadali o p臋cherzach na ciele, kt贸re pojawi艂y si臋 i znikn臋艂y. O s艂odkiej wodzie, kt贸ra wydawa艂a si臋 zepsuta wieczorem, a ca艂kiem dobra rano. O koszma­rach sennych, kt贸re ich m臋czy艂y do tego stopnia, 偶e dw贸ch najm艂odszych marynarzy rzuci艂o si臋 do morza.

- Ledwo ich uratowali艣my, kapitanie!

- Co to by艂o, kapitanie? Dlaczego odjechali艣cie? Kim on jest?

Ich spojrzenia pow臋drowa艂y w stron臋 Niillasa. Ob­cego. R贸偶ni艂 si臋 od nich i, o ile wiedzieli, tak偶e od Norweg贸w. By艂 synem tego dziwnego narodu, kt贸ry przenosi艂 si臋 z miejsca na miejsce ze swoimi jurtami i stadami renifer贸w. To w艣r贸d nich byli tacy, kt贸rzy potrafili rzuca膰 zakl臋cia.

- Dzia艂y si臋 naprawd臋 dziwne rzeczy, kapitanie! Ja­ka艣 czarna magia!

Jewgienij podj膮艂 decyzj臋 sam. Ju偶 dosy膰 Oleg decy­dowa艂. Teraz jego kolej.

- Tak, to by艂a czarna magia - potwierdzi艂, gdy wszyscy zebrali si臋 na pok艂adzie. - Nasi ludzie zosta­li wyp臋dzeni z Soroya czarami.

Przez zebranych przelecia艂o westchnienie. Obawy, kt贸re 偶ywili, potwierdzi艂y si臋, ale to ich nie uspoko­i艂o.

- Wiemy o tym, co tu si臋 dzia艂o. Kola nam opowie­dzia艂. Nie wiemy, co si臋 sta艂o z tymi, kt贸rzy odp艂y­n臋li. - Nabra艂 oddechu. - Ale mamy podstawy s膮dzi膰, 偶e dotarli do domu.

S艂owa Biret o tym, 偶e nocni go艣cie przybyli z da­leka... Jewgienij nie m贸wi艂 wi臋cej. To i tak by艂o nie­pewne.

Je偶eli to prawda, Wasilij by艂 w Archangielsku.

Raija te偶...

- Co z Kol膮?

- To dla niego poszli艣my w g艂膮b l膮du - odezwa艂 si臋 Oleg. Wypchn膮艂 przed siebie Niillasa. Lapo艅czykowi nie spodoba艂o si臋 to, wola艂 sta膰 w cieniu i obserwo­wa膰, ni偶 by膰 ogl膮danym. - Ten oto Niillas znal ko­go艣 o wi臋kszej mocy ni偶 ten, kt贸ry u偶y艂 swoich prze­ciwko naszym, przeciwko Koli i nam.

Potoczy艂 wzrokiem po zebranych.

- Kola by艂 umieraj膮cy. Mog艂em to przed wami ukry膰 i powiedzie膰, 偶e si臋 藕le czu艂. Ale m贸wi臋, jak jest. Wszyscy jeste艣my m臋偶czyznami. Nawet Misza sta艂 si臋 m臋偶czyzn膮. Kola by艂 umieraj膮cy, gdy go od­wiedzili艣my. Wygl膮da艂 jak szkielet obleczony sk贸r膮. Wielu z was zna Kol臋, wielu widzia艂o go w ta艅cu, przy kielichu, 艣piewaj膮cego. Wiecie, jak kocha艂 偶ycie. Wiecie, 偶e potrafi艂 si臋 bi膰. Gdy go widzieli艣my, jesz­cze walczy艂. Jedyne, co pozosta艂o w nim 偶ywe, to oczy. Umiera艂. Teraz mamy nadziej臋, 偶e to zatrzyma­li艣my.

Zacisn臋li pi臋艣ci. Pochylili g艂owy. Prze艂ykali 艣lin臋. Nikt nie spojrza艂 innemu w oczy, zanim wiatr nie osuszy艂 jego 艂ez. 呕aden by nie przyzna艂, 偶e p艂aka艂.

Oleg nie opowiedzia艂, co si臋 jemu przydarzy艂o. Jewgienij te偶 nie wspomnia艂 ani s艂owem. Nie chcieli przera偶a膰 za艂ogi.

To wystarcza艂o.

- Wracamy na wysp臋 - rzuci艂 Jewgienij.

- Musimy? Rzadko sprzeciwiano si臋 jego rozkazom.

- Musimy - potwierdzi艂 Jewgienij. - Ju偶 nic nam nie grozi. Je偶eli nadal nie wierzycie, pami臋tajcie, 偶e zabieram ze sob膮 mojego syna. Jego 偶ycie znaczy dla mnie najwi臋cej. Gdybym s膮dzi艂, 偶e to mo偶e by膰 dla niego niebezpieczne, nie zawija艂bym na Soroya.

Uznali jego racje. I wielu pomy艣la艂o o Koli. On by艂 jednym z nich. Zrobi膮 to dla niego. Wci膮gn臋li kotwic臋. Rozwin臋li 偶agle.

- Boisz si臋? - spyta艂 Oleg Jewgienija. Stali rami臋 przy ramieniu.

- Strasznie si臋 boj臋 - odpar艂.

- Czy tam mo偶e by膰 co艣 gorszego ni偶 to, przez co przeszli艣my?

- Co艣 mi m贸wi, 偶e mo偶e tak by膰 - rzuci艂 Jewgie­nij. - Ale nie s膮dz臋, by nas to spotka艂o.

- Ca艂y czas 偶a艂uj臋, 偶e nie ma z nami Raiji! - wes­tchn膮艂 Oleg. - Za艂oga te偶 tak m贸wi. Maj膮 do niej wi臋­cej zaufania ni偶 do 艣wi臋tego Niko艂aja!

Jewgienij u艣miechn膮艂 si臋 kwa艣no.

- Ja te偶 偶a艂uj臋 - powiedzia艂. To by艂a gorzka praw­da. - Ale nawet Biret z jej bia艂ymi reniferami nie spro­wadzi jej tutaj. Raija jest i pozostanie w Archangielsku.

Wasilij te偶, pomy艣la艂. Nie powiedzia艂 tego g艂o艣no, ale nie musia艂. By艂 pewien, 偶e Oleg my艣li o tym sa­mym.

Tylko Jewgienij, Oleg i Niillas zeszli na l膮d. Mi­chai艂 chcia艂 im towarzyszy膰, ale ojciec z miejsca mu odm贸wi艂. 呕aden z marynarzy nawet o tym nie wspo­mnia艂. Najch臋tniej woleliby zakotwiczy膰 jak najdalej mo偶liwe. To, 偶e jeszcze by艂 odp艂yw, dzia艂a艂o na ich korzy艣膰. Znajdowali si臋 dalej od l膮du ni偶 podczas przyp艂ywu.

Nikt nie czeka艂 na nich na brzegu, ani by si臋 przy­wita膰, ani by ich odgoni膰.

Niillas pierwszy zwr贸ci艂 na to uwag臋.

- To nie jest normalne... - zauwa偶y艂.

Wreszcie nadbieg艂a jaka艣 kobieta. Walczy艂a z wia­trem szarpi膮cym jej sp贸dnic臋, przytrzymuj膮c j膮 r臋ka­mi, ale da艂a spok贸j. Dopiero gdy rzuci艂a si臋 Olegowi na szyj臋, rozpoznali w niej Ew臋.

艢mia艂a si臋 i p艂aka艂a, ca艂uj膮c policzki Olega. Rzuci­艂a si臋 na szyj臋 Niillasowi. Poca艂owa艂a Jewgienija w policzek. Zn贸w uczepi艂a si臋 ramienia Niillasa.

- Wiedzia艂am, 偶e to do ciebie trzeba si臋 by艂o zwr贸­ci膰!

- Inni zrobili wi臋cej - rzuci艂 Lapo艅czyk za偶enowa­ny.

- Chyba nie musimy pyta膰, jak si臋 ma Kola, co? - spyta艂 Oleg.

Ewa potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, prowadz膮c ich w stron臋 domku, gdzie 偶y艂a ze swoim Rosjaninem.

- To cud! - twierdzi艂a stanowczo.

- Mo偶e nie cud - protestowa艂 Niillas. Jemu to s艂o­wo kojarzy艂o si臋 z tymi, kt贸rzy najch臋tniej u艣mierci­liby takie osoby jak Biret i umie艣cili jej g艂ow臋 na dr膮­gu jako przestrog臋 dla tych, kt贸rzy jeszcze chcieliby oddawa膰 si臋 poga艅stwu.

- Nic mnie to nie obchodzi, jak to si臋 sta艂o! - rzu­ci艂a Ewa stanowczo. Nie by艂o jej 艂atwo trwa膰 przy m臋偶czy藕nie, kt贸rego kocha艂a i kt贸ry umiera艂. Kt贸ry traci艂 si艂y r贸wnie nieub艂aganie jak li艣膰 偶贸艂kn膮cy jesie­ni膮. - Dwa dni temu znikn臋艂y p臋cherze. Po prostu obudzi艂 si臋 bez nich! I bez ran. Mia艂 apetyt. Zjad艂. Nie musia艂am nic w niego wmusza膰. Pi艂. Zatrzyma艂 wszystko, nie zwr贸ci艂 niczego ani jedn膮, ani drug膮 stron膮, jak wcze艣niej. Spa艂! - za艣mia艂a si臋. 艁zy nadal p艂yn臋艂y jej z oczu, ale nawet ich nie ociera艂a. - Spa艂 spokojnie. Nie rzuca艂 si臋, nie krzycza艂 w przera偶e­niu. Spa艂 jak dziecko. Siedzia艂am i patrzy艂am na nie­go. By艂 taki 艂adny, gdy spa艂! Jego ostatnie z臋by, kt贸­re si臋 rusza艂y, trzymaj膮 si臋 ju偶 mocno. Niewa偶ne, jak to nazwiecie! Nie chc臋 wiedzie膰, co si臋 wydarzy艂o. Ale dla mnie to cud! Kola umiera艂. Modli艂am si臋, by ju偶 umar艂 i si臋 nie m臋czy艂. A teraz 偶yje. B臋dzie 偶y艂. Dla mnie to cud!

艢mia艂a si臋. 艢mia艂a si臋 i by艂a pi臋kna. Jeszcze czte­ry dni temu przypomina艂a szary cie艅: wyczerpana, zrezygnowana, p艂acz膮ca... Wtedy si臋 podda艂a. Oni stanowili ostatni膮 desk臋 ratunku, kt贸rej si臋 ucze­pi艂a.

A teraz promienia艂a.

- S艂yszycie to? - spyta艂a Ewa z u艣miechem. Zacz臋li nads艂uchiwa膰. Teraz to us艂yszeli. To nie by艂 krzyk mew. To by艂o co艣 nieludzkiego. Ewa, nadal z u艣miechem, skin臋艂a g艂ow膮 w stron臋 domu dziadka Liny.

- Teraz krzyczy on, Lars Olssen. 呕aden z jego spo­sob贸w nie dzia艂a. Gn臋bi膮 go jego w艂asne upiory. Le­偶y, otoczony przez nie, pokryty p臋cherzami i rana­mi, m臋czony koszmarami... tym wszystkim, czego 偶y­czy艂 innym! - za艣mia艂a si臋 gorzko. - Wszystko wr贸­ci艂o do niego, pod艂ego starucha. Mo偶e kto艣 mu wsp贸艂­czuje, ale nie ja! - Wstrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Wcale go nie 偶a艂uj臋. Dostaje to, na co zas艂u偶y艂.

- Jest sam? - spyta艂 Oleg. Teraz wyra藕nie s艂ysza艂 krzyki. Czasem wydawa艂o mu si臋, 偶e rozpoznaje jakie艣 s艂owo, ale nie by艂 pewien. To by艂 tylko krzyk, krzyk udr臋czonej duszy.

- Kt贸偶 by si臋 odwa偶y艂 tam p贸j艣膰? - Wzruszy艂a ramionami. - Zreszt膮 dlaczego kto艣 mia艂by si臋 nim przejmowa膰? Sprowadzi艂 艣mier膰 i udr臋k臋 na in­nych. Teraz sam tego do艣wiadczy. Spojrzy 艣mierci prosto w oczy, zanim ona zabierze jego n臋dzne szcz膮tki.

- To d艂ugo trwa? - spyta艂 Niillas.

- Dwa dni - odpar艂a. - Pierwsi s艂yszeli jego krzyki poprzedniej nocy. Ale on cz臋sto awanturowa艂 si臋 po pijanemu. Gdy w dzie艅 nie przesta艂, posz艂o tam kil­ku m臋偶czyzn. - Spojrza艂a w stron臋 domu starego. Drzwi nie by艂y domkni臋te, mo偶e dlatego tak wyra藕­nie s艂yszeli krzyki. - Wi臋cej tam nie p贸jd膮, to pewne. Nie chcieli powiedzie膰, kogo widzieli wok贸艂 jego 艂贸偶­ka. Ale ja wiem. Kola niejeden raz mi to opisywa艂.

Larssen zas艂u偶y艂 na to. Nikt nie powinien mu wsp贸艂­czu膰! Niech cierpi!

- Twarda jeste艣 - rzuci艂 Niillas.

Wstrz膮sn臋艂a g艂ow膮. By艂a jeszcze m艂oda. Nadal mia­艂a w sobie ogie艅. Umia艂a wszystko dzieli膰 tylko albo na z艂e, albo na dobre.

Nadal umia艂a nienawidzi膰.

- On to zrobi艂 Koli. I pozosta艂ym. Wiem, co si臋 dzia艂o, bo by艂am z nimi. Wiem. Widzia艂am, jak Ko­la w oczach niknie. P艂aka艂am i b艂aga艂am, ale 偶aden z nich nie chcia艂 ruszy膰 palcem, by nam pom贸c! - nabra艂a oddechu, dr偶膮c. - Tak, jestem twarda. Jak kamie艅. R贸wnie zimna. To przez niego. Nienawidz臋 go i mam nadziej臋, 偶e b臋dzie si臋 sma偶y艂 w piekle na wieki! Dla niego nie ma wybaczenia! To mo偶e na­wet za ma艂o...

Oleg i Niillas wymienili spojrzenia. Oni te偶 kiedy艣 widzieli 艣wiat wy艂膮cznie na czarno lub na bia艂o. Po­tem dosz艂y tony szaro艣ci.

Niillas spojrza艂 w morze. Dostrzeg艂, 偶e zaczyna si臋 przyp艂yw. Czu艂 wiatry wiej膮ce przy przyp艂ywie, za­pach s艂onej wody. Zapach przyp艂ywu.

- To ju偶 nied艂ugo - powiedzia艂. Pami臋ta艂 s艂owa Bi­ret. Opisa艂a mu wi臋cej ni偶 Olegowi, wyt艂umaczy艂a, czego si臋 maj膮 spodziewa膰.

- Te偶 tam p贸jd臋 - zwr贸ci艂 si臋 do niego Oleg. - Ty idziesz, prawda?

Niillas pokiwa艂 g艂ow膮.

- Nikt nie mo偶e by膰 a偶 tak sam - powiedzia艂. - Na­wet on.

Ewa potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 z niedowierzaniem.

- Ale przynajmniej zabieram Jewgienija! - rzuci艂a zdecydowanie i poci膮gn臋艂a pryncypa艂a za sob膮 do do­mu.

Drzwi by艂y uchylone. Krzyki dobiegaj膮ce ze 艣rod­ka ulatywa艂y ku niebu niczym czarne skrzyd艂a.

Domy w osadzie sta艂y ciche, z zas艂oni臋tymi otwo­rami okiennymi. I zaryglowanymi drzwiami, jak do­my艣la艂 si臋 Oleg.

Zamkn臋li si臋 w strachu przed tym, co dzia艂o si臋 z Larsem. B臋d膮 tak siedzie膰, dop贸ki on nie umilknie.

Chowaj膮 si臋 w艣r贸d 艣cian, kt贸re na pewno by ich nie ochroni艂y przed si艂ami ciemno艣ci.

Oleg otworzy艂 drzwi nog膮. Pami臋ta艂 nadto dobrze, co sta艂o si臋 ostatnim razem, gdy uj膮艂 klamk臋.

Dono艣ne krzyki przeszywa艂y im bole艣nie uszy.

Niillas przytrzyma艂 Olega i wszed艂 pierwszy do izby. Nie ba艂 si臋 dotkn膮膰 klamki.

Dziadek Liny by艂 wi臋藕niem we w艂asnym 艂贸偶ku. Sta艂o w k膮cie izby i przylega艂o do dw贸ch solidnych 艣cian z bali. Drewno przyw臋drowa艂o tu z Rosji. Lars zbiera艂, co wyrzuci艂o morze, a偶 wreszcie m贸g艂 wybu­dowa膰 ten dom. Wyr贸s艂 w lepiance, doros艂e lata sp臋­dzi艂 w lepiance. Na staro艣膰 mia艂 dom z drewna.

Mo偶e w lepiance uda艂oby mu si臋 przebi膰 przez 艣cian臋.

Tutaj pr贸bowa艂.

Ale bale by艂y grubo艣ci m臋skiego ramienia. Ros艂y na rosyjskiej ziemi przez setki lat.

Na 艣cianie Niillas i Oleg dostrzegli 艣lady krwi.

Lars nie m贸g艂 uciec z w艂asnego 艂贸偶ka, przywi膮za­ny do niego niewidzialnymi wi臋zami.

Dwa upiory sta艂y wzd艂u偶 boku. Jeden w nogach.

Wok贸艂 nich unosi艂a si臋 lodowata mg艂a. Oleg i Niillas czuli zapach wodorost贸w, s艂onej wody. Zapach 艣mierci...

Ciemne, bezkszta艂tne postacie. Pochylone, czeka­j膮ce... Wydobyte z czarnej g艂臋bi morza. Smr贸d zgni­lizny g臋stnia艂 w powietrzu.

Sta艂y nieporuszone jak pos膮gi. Sta艂y, a b艂oto kapa­艂o z nich na pod艂og臋.

Stary krzycza艂, zaklina艂. U偶ywa艂 wszelkich zakl臋膰, miesza艂 wersy, wynajdowa艂 nowe. Jego s艂owa nie mia­艂y ju偶 mocy.

Jego twarz zmieni艂a si臋 nie do poznania, pokryta p臋cherzami, z kt贸rych ciek艂a ropa i krew. Za ka偶dym razem, gdy krzycza艂, otwiera艂y si臋 nowe rany. Jego d艂onie i szyja pokryte by艂y ranami.

Krzycza艂. Krzycza艂 g艂osem, kt贸ry ju偶 ledwie si臋 ni贸s艂.

Pierwszy ockn膮艂 si臋 Niillas. Poci膮gn膮艂 Olega za so­b膮 i jeszcze starczy艂o mu rozs膮dku, by zamkn膮膰 za nimi drzwi.

Oleg pad艂 na kolana i zacz膮艂 wymiotowa膰. P艂aka艂 i wymiotowa艂.

- On na to nie zas艂u偶y艂! Niillas nie odpowiedzia艂. Tego widoku tak pr臋dko nie zapomni. Mo偶e nawet nigdy.

Najbardziej przera偶a艂a go my艣l, 偶e te trzy posta­cie jeszcze dwie noce temu siedzia艂y za jego pleca­mi...

- Nikt nie zas艂uguje na tak膮 艣mier膰! - powt贸rzy艂 Oleg. - Wejd臋 tam i zak艂uj臋 go no偶em! Oka偶臋 mu mi­艂osierdzie!

- Wtedy p贸jdziesz do wi臋zienia za zab贸jstwo sprzeciwi艂 si臋 Niillas. - Nied艂ugo b臋dzie koniec. Biret nie mog艂a post膮pi膰 inaczej. Ona nie panuje nad si艂a­mi ciemno艣ci. Biret ma dobr膮 moc. Nie chcia艂a jego 艣mierci. Ale on nie mo偶e przecie偶 偶y膰, prawda? Je艣li zrobi艂 co艣 takiego jeden raz, zrobi艂by i drugi. Wie­dzia艂, 偶e to potrafi. Oszo艂omi艂a go jego w艂asna moc. To z艂y przyk艂ad tak偶e dla m艂odych.

- Nie zas艂u偶y艂 na to - powt贸rzy艂 Oleg uparcie. Na­dal by艂 blady.

S艂yszeli ochryp艂e krzyki.

- On ju偶 nic nie czuje - stwierdzi艂 Niillas. - Jest nieprzytomny. Krzyczy, bo nie mo偶e przesta膰. Biret musia艂a obr贸ci膰 jego 偶yczenia ku niemu samemu. To, co si臋 dzieje z nim, jest dok艂adnie tym, co sprowadzi艂 na innych. Nie zapominaj o tym, Oleg!

Oleg nic nie odpowiedzia艂. Odszed艂 stamt膮d naj­szybciej, jak m贸g艂.

- Ju偶 wkr贸tce koniec - zapewni艂 Niillas. - Nied艂u­go przyp艂yw.

Kola 偶y艂. Ju偶 nie tylko oczy w nim 偶y艂y. Nie m贸g艂 powstrzyma膰 艂ez, cho膰 na pocz膮tku pr贸bowa艂.

- By艂em w piekle - powiedzia艂. - By艂em tam wiele miesi臋cy i ch臋tniej bym umar艂, ni偶 to zn贸w prze偶y艂. - Spojrza艂 na nich. - Naprawd臋.

Spojrza艂 na Ew臋. Wzrokiem prosi艂 o wybaczenie, ale by艂 zdecydowany. Podj膮艂 ostateczn膮 decyzj臋.

- Nie zostan臋 na tej wyspie ani nocy d艂u偶ej.

- To ju偶 min臋艂o - zapewni艂 Jewgienij.

Trudno im by艂o nie s艂ucha膰 krzyk贸w. Nadal roz­brzmiewa艂y g艂o艣niej od wrzask贸w mew. R贸wnie przenikliwie.

- To niewa偶ne - odpar艂 Kola. - Ta wyspa nie jest dla mnie. Tutaj pozna艂em, co to piek艂o. Nie zostan臋 tu. Nie mog臋 jeszcze sam i艣膰, ale chyba twoi maryna­rze mnie donios膮 do 艂贸dki. Owi膮偶ecie mnie lin膮 pod pachami i wci膮gniecie na statek. Nie zostan臋 tu! Nic na ca艂ym 艣wiecie mnie tu nie zatrzyma!

- Ewa? - rzuci艂 Oleg.

Kobieta powoli pokr臋ci艂a g艂ow膮. Twarz mia艂a nie­ruchom膮, bez 艣ladu u艣miechu. Nie p艂aka艂a. Ju偶 zabrak艂o jej 艂ez.

- To 偶ycie Koli - powiedzia艂a, jakby nie mia艂a w nim 偶adnego udzia艂u. Sta艂a oparta o framug臋 i po­zwala艂a, by wymazywa艂 j膮 ze swojego 偶ycia. Nawet go nie prosi艂a o zastanowienie.

- Wyruszymy, gdy b臋dzie przyp艂yw - stwierdzi艂 Oleg.

Biret nakaza艂a im czeka膰. Niillas m贸wi艂, 偶e co艣 si臋 wtedy wydarzy.

Oleg wierzy艂 obojgu na tyle, by ich pos艂ucha膰.

No i czekali. Zamkn臋li otwory okienne jak wszy­scy inni. Ukryli si臋 za 艣cianami z bali. Zaryglowali drzwi, przekr臋cili klucz dwa razy, cho膰 wiedzieli do­brze, 偶e to wcale nie chroni.

Ukryli si臋 w tym samym tch贸rzostwie co reszta osady. W tym samym strachu.

Mo偶e weszli w to g艂臋biej ni偶 pozostali i dlatego ba­li si臋 bardziej.

- Nie wiem, na co czekamy - rzuci艂 Oleg niecier­pliwie.

Nie przywyk艂 do siedzenia w zamkni臋ciu. Nawet nie umia艂 wytrzyma膰 zbyt d艂ugo w jednym miejscu.

Mia艂 zbyt niespokojn膮 krew. Jego my艣li zawsze wy­biega艂y w przysz艂o艣膰.

Wyszed艂 na dw贸r. Wpatrzy艂 si臋 w morze. Wr贸ci艂 i spojrza艂 na zebranych.

- Woda dosz艂a do najwy偶szego punktu - obwie艣ci艂. - Czy ju偶 czekali艣my wystarczaj膮co d艂ugo?

Stanowili dziwny poch贸d. Jewgienij, jednor臋ki kapi­tan, olbrzym Oleg o plecach szerokich jak dwuskrzy­d艂owe drzwi w domach bogaczy, niewysoki Niillas w sk贸rzanych spodniach i kaftanie. No i Ewa, z potar­ganymi w艂osami i smutkiem ukrytym w oczach.

To ona zatrzyma艂a si臋 pierwsza. Byli w po艂owie drogi do brzegu, daleko od dom贸w. Pomi臋dzy nimi a morzem nie by艂o nic. Tylko resztki spalonych do­m贸w Rosjan.

- S艂yszycie?! - spyta艂a z takim napi臋ciem w g艂osie, 偶e a偶 przeszed艂 ich dreszcz.

Nad Soroya krzycza艂y mewy.

- Ucich艂 - powiedzia艂 Oleg, nie maj膮c na my艣li wia­tru.

Stali w ciszy i nads艂uchiwali. Pobledli. Ich oczy skierowa艂y si臋 ku domowi oddalonemu od pozosta­艂ych.

Pojedyncze mewy kr膮偶y艂y nad jego dachem. Jaka艣 wrona. Mewy odgoni艂y j膮, nie potrzeba im konkuren­cji przy stole.

Nie tylko oni zauwa偶yli r贸偶nic臋. Inni te偶 us艂ysze­li, 偶e krzyki ucich艂y.

Drzwi lepianek i dom贸w pootwiera艂y si臋.

Ludzie wyjrzeli na 艣wiat.

Blade twarze, szybkie ruchy. Oczy pod膮偶aj膮ce ku le偶膮cemu na uboczu domowi.

Brat Liny, Samuel, podszed艂 do nich czworga z r臋­kami w kieszeniach.

- Wygl膮da na to, 偶e stary wykorkowa艂 - rzuci艂, po­zostawiaj膮c na moment wp贸艂otwarte usta jako niby u艣miech. - Czy Ewa powiedzia艂a wam, jakie piek艂o mieli艣my tu przez dwa dni i noce?

Oleg pokiwa艂 g艂ow膮. Zwr贸ci艂 uwag臋, 偶e Samuel od razu przybra艂 taki ton, jakby zn贸w byli jedn膮 rodzi­n膮. M贸wi艂 do niego jak stary przyjaciel.

- Powiedzieli, 偶e by艂y u niego upiory.

Oleg m贸g艂 si臋 艂atwo domy艣li膰, 偶e Samuelowi za­brak艂o odwagi, by p贸j艣膰 do domu Larsa, kt贸ry by艂 przecie偶 jego rodzonym dziadkiem!

- No tak, on nigdy nie nale偶a艂 do grzecznych dzie­ci Boga - rzuci艂 Samuel lekkim tonem. Nie wydawa艂 si臋 by膰 pogr膮偶ony w 偶a艂obie. Splun膮艂 przez lewe ra­mi臋. - Nie to, 偶ebym m贸wi艂 藕le o zmar艂ych. On by艂 moim dziadkiem. Trudno b臋dzie pochowa膰 go w zgodzie z ko艣cio艂em. Od dawno tam nie chodzi艂. Zreszt膮 zadar艂 kiedy艣 z ksi臋dzem. M贸wi膮, 偶e wywo­艂a艂 burz臋 na morzu w pogodny dzie艅, gdy ksi膮dz w艂a艣nie tu p艂yn膮艂. Tylko on o tym wiedzia艂. - Wes­tchn膮艂. - No, ale mo偶e mimo wszystko nie zas艂u偶y艂 na co艣 takiego.

Oleg nie odpowiedzia艂. Poszed艂 dalej za pozosta艂膮 tr贸jk膮. Czu艂, 偶e Samuel za nim idzie, ale na szcz臋艣cie ju偶 nic nie m贸wi艂. Nie musia艂 s艂ucha膰 jego bezmy艣l­nego gadania.

Wydawa艂o si臋, 偶e po prostu szli w kierunku 艂贸dki.

Ju偶 wiedzieli, czemu Biret kaza艂a im zaczeka膰 na przyp艂yw.

Nie mogli nie zauwa偶y膰.

- Dobry Bo偶e! - zatchn膮艂 si臋 Samuel. Oderwa艂 si臋 od grupy, podszed艂 bli偶ej i jeszcze szybciej si臋 cofn膮艂. Odwaga nie zalicza艂a si臋 do jego najwi臋kszych zalet.

Niillas i Oleg podeszli bli偶ej. Jewgienij przytrzy­ma艂 Ew臋, obracaj膮c jej twarz ku swojej piersi.

- Nie patrz tam! - poprosi艂 po rosyjsku. Ona i tak zrozumia艂a.

- To jego cz臋艣膰 brzegu - rzuci艂 Oleg. - Czy to przy­padek?

- Przesta艂 krzycze膰 przy przyp艂ywie - odpar艂 Niillas. - Umar艂. Mo偶e go wtedy opu艣ci艂y. - Prze艂kn膮艂 艣li­n臋. Przepe艂nia艂a go wielka pustka. - Wtedy, w jurcie Biret, by艂o ich trzech - m贸wi艂 dalej. - Nie widzia艂em ich, ale ona mi powiedzia艂a. Trzech. No, widzia艂em jakby cienie.

Nie m贸g艂 ju偶 patrze膰 na to, co le偶a艂o na brzegu Larsa Olssena. Wzrok jego pow臋drowa艂 na fale, na morze, poza horyzont...

- Ona ich nie przywo艂a艂a - wspomina艂, czuj膮c su­cho艣膰 w ustach. - Rozmawia艂a tylko z nimi. Targo­wa艂a si臋. Widzia艂em, jak ich cienie zag臋szczaj膮 si臋 wo­k贸艂 niej, pochylaj膮 si臋 nad ni膮. Biret siedzia艂a, nie mrugn膮wszy nawet powiek膮. Chroni艂a ci臋, Oleg, tyl­ko sob膮 i swoim no偶em.

Niillas wci膮gn膮艂 z dr偶eniem powietrze. To nie by­艂y jego najlepsze wspomnienia, a wiedzia艂, 偶e b臋d膮 prze艣ladowa膰 go do ko艅ca jego dni.

Czego艣 takiego si臋 nie zapomina.

- Obieca艂a im, 偶e spoczn膮 w po艣wi臋conej ziemi - Niillas spojrza艂 w oczy Olegowi. - Prosi艂a ich, by jej uwierzyli. 呕eby odwr贸cili dzia艂anie ku temu, kt贸ry im je zleci艂. Biret obieca艂a im gr贸b.

呕o艂膮dek Olega skurczy艂 si臋 nagle. Rozs膮dek m贸wi艂 mu, 偶e co艣 takiego nie jest mo偶liwe.

Ale przed nim na kamieniach le偶a艂y trzy cia艂a.

Bardziej szkielety ni偶 cia艂a. Przegni艂e, nie do roz­poznania.

Nie mo偶na by艂o stwierdzi膰, do kogo nale偶a艂y.

Tylko 偶e by艂y cia艂ami b艂膮kaj膮cych si臋 dusz.

Teraz mog艂y otrzyma膰 miejsce spoczynku. Gr贸b. Wieczny spok贸j.

11

- Nigdy nie s膮dzi艂am, 偶e powiem ci co艣 takiego - za艣mia艂a si臋 rozbrajaj膮co Antonia. Jednak powaga w jej oczach nie zdo艂a艂a przegra膰 ze 艣miechem. - Lu­dzie gadaj膮, Raiju.

Raija wstrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Pozwoli艂a, by wiatr porwa艂 jej w艂osy, pog艂adzi艂 policzki, wdar艂 si臋 pod bluzk臋.

Toni膮 przyjecha艂a konno razem z Olg膮.

Antonia siedzia艂a nad samym brzegiem Dwiny. Po­mi臋dzy brwiami mia艂a zmarszczk臋, co u niej by艂o rzadko艣ci膮. Raija czego艣 si臋 spodziewa艂a. Mo偶e w艂a­艣nie tego.

- Co gadaj膮 ludzie? - spyta艂a hardo Raija. Wma­wia艂a sobie, 偶e nie przejmie si臋 tym wcale.

Nieprawda. Przejmowa艂a si臋.

- Droga Raiju - Raiso! Nie m贸w mi, 偶e si臋 nie do­my艣lasz! S膮dzisz, 偶e noce s膮 a偶 tak ciemne? Czy nie odprowadza艂a艣 Wasi za pr贸g, gdy odje偶d偶a艂? Nie za­uwa偶y艂a艣, jak wtedy jest jasno? Zapomnia艂a艣, jak wcze艣nie wstaj膮 ludzie?

Raija westchn臋艂a.

Byli lekkomy艣lni. 呕yli w oszo艂omieniu. Czerpali z niego pe艂nymi gar艣ciami. 呕yli pe艂niej, ni偶 mieli do tego prawo. Czerpali z 偶ycia pe艂nymi gar艣ciami.

Zbytnia zach艂anno艣膰 bywa艂a niebezpieczna. By艂a z艂a, niewa偶ne, jak si臋 na ni膮 patrzy艂o.

Raija nie wiedzia艂a, czy mog艂a by艂a prze偶y膰 to la­to inaczej.

Mo偶e mog艂a...

Ale nie chcia艂a. Dokona艂a wyboru. By艂a w pe艂ni 艣wiadoma swoich uczynk贸w.

Wasia by艂 szale艅stwem, kt贸rego by si臋 nie wyrzek艂a, cho膰 to grzech tak my艣le膰. Przecie偶 mia艂a wszystko.

Mia艂a kogo艣, kto j膮 kocha. Kogo teraz zrani.

Nie wiedzia艂a, czy naprawd臋 s膮dzi艂a, 偶e to si臋 utrzyma w tajemnicy.

Prawda by艂a taka, 偶e nie zastanawia艂a si臋 nad tym zbytnio. On te偶. Wci膮偶 jeszcze trwali w oszo艂omieniu.

A ludzie gadali.

- Oni nied艂ugo wr贸c膮, Raiju. Antonia najmniej ze wszystkich poczuwa艂a si臋 do roli stra偶niczki moralno艣ci. Nie mog艂a o nic prosi膰 Raiji. Gdyby jej samej udzielono rad wtedy, gdy po­rzuci艂a rodzin臋, i tak by nie pos艂ucha艂a.

Wybiera ten, do kogo nale偶y 偶ycie.

Podejmuje w艂asne decyzje. 艢cie偶ki, kt贸rymi sam b臋dzie szed艂.

- My艣lisz, 偶e ja nie wiem? - westchn臋艂a Raija. - My­艣lisz, 偶e on nie wie?

- On ci臋 ju偶 nie potrzebuje - stwierdzi艂a Toni膮 bru­talnie. - Nie ma ju偶 koszmar贸w. Od dawna. Sam to m贸wi. On ci臋 ju偶 tak nie potrzebuje, kochana Raiju! Nie niszcz wi臋cej, ni偶 musisz!

Raija z u艣miechem napawa艂a si臋 p贸藕nym latem. Nie niszcz wi臋cej, ni偶 musisz... Wielu powiedzia艂oby, 偶e ona ju偶 zniszczy艂a wszystko.

- Powiedz mu, by ju偶 nie przychodzi艂.

- Nigdy nie prosi艂am go, by przychodzi艂 - odpar­艂a Raija. - On nigdy nie prosi艂 mnie, bym przysz艂a. Po prostu przychodzili艣my. Tak ju偶 jest pomi臋dzy nami. Unosi nas wiatr. Wiatr wolno艣ci. Nie ma 偶ad­nego przymusu, 偶adnych wymaga艅. Tylko wolno艣膰.

- Teraz oszukujesz siebie - zauwa偶y艂a Antonia. - Jak Jewgienij wr贸ci, nie b臋dziesz mia艂a 偶adnego wia­tru wolno艣ci, kochana. B臋dziesz 偶on膮 Jewgienija Bykowa. Nie jeste艣 wolnym ptakiem z wiatrem pod skrzyd艂ami. Jeste艣 偶on膮 i matk膮. Jeste艣 偶on膮 pryncypa艂a. Matk膮 spadkobiercy. Nie jeste艣 tylko Raij膮. Nie tylko Raij膮 - Rais膮. Nie tylko t膮, kt贸r膮 kocha Wasilij. Jeste艣 Bykowa. Raisa Bykowa. Twoja wolno艣膰 to mrzonka. Jej nie ma. Wymy艣li艂a艣 j膮. Nie masz skrzy­de艂, podci臋to ci je ju偶 dawno temu, moja 艣liczna. Bykowa nie ma skrzyde艂. Bykowa nie umie lata膰.

Raija zn贸w wstrz膮sn臋艂a dumnie g艂ow膮. Ale nic nie odpowiedzia艂a. Zdusi艂a w sobie s艂owa.

- Chyba nie mog臋 lata膰 - przyzna艂a. - Masz racj臋. A statek nied艂ugo wr贸ci.

- Stan臋 po twojej stronie - obieca艂a Antonia. - Przysi臋gn臋, 偶e plotki s膮 nieuzasadnione. Mog臋 za­艣wiadczy膰, 偶e pomi臋dzy tob膮 a Wasilijem tego lata nic nie by艂o! - nabra艂a powietrza. - Je艣li b臋dzie po­trzeba, Olga powie to samo. Jewgienij jej uwierzy.

- Ona b臋dzie dla mnie k艂ama膰?

- Olga jest ju偶 kobiet膮 - odpar艂a Toni膮 z dum膮. - Ona ci臋 kocha, Raiju. Dosz艂y do niej plotki, kiedy艣 mnie o nie spyta艂a. Powiedzia艂am jej prawie ca艂膮 prawd臋. Troch臋 zniszczy艂am jej wyobra偶enia o doros­艂ym 偶yciu...

Antonia popatrzy艂a d艂ugo na przyjaci贸艂k臋.

- Tak, ona sk艂amie, by ci臋 ochroni膰, Raiju.

- Olga nie b臋dzie k艂ama艂a z mojego powodu - rzu­ci艂a Raija zdecydowanie. - Nikt nie b臋dzie dla mnie k艂a­ma艂. Jestem na tyle silna, by za siebie odpowiada膰. Do­brze czy 藕le, ale ja to zrobi艂am. I zap艂ac臋 za to sama.

Toni膮 zawo艂a艂a Olg臋, a sama odesz艂a w stron臋 domu.

- Kocham ci臋, Raiju - Raiso, niezale偶nie od tego, co ludzie m贸wi膮 - przyzna艂a Olga cicho. Spojrzenie, kt贸re pos艂a艂a w kierunku plec贸w matki, m贸wi艂o, 偶e to wyznanie by艂o przeznaczone tylko dla uszu Raiji.

Podj臋艂a decyzj臋. Nabra艂a g艂臋boko powietrza i zada­艂a Raiji pytanie, kt贸rego nawet Antonia jej nie zada艂a:

- Bardziej kochasz Wasilija ni偶 Jewgienija? Raija zapragn臋艂a nagle zn贸w mie膰 czterna艣cie lat.

Nie pami臋ta艂a siebie takiej, ale jej 偶ycie na pewno by­艂o wtedy prostsze.

- Sama bym chcia艂a umie膰 odpowiedzie膰 na to py­tanie, Olgo - odpar艂a, g艂adz膮c dziewczyn臋 po policz­ku. Po chwili ciszy doda艂a: - B臋dziesz o tym rozma­wia艂a z Misza?

- Nie wiem - odrzek艂a Olga wymijaj膮co.

- Lubisz go, prawda?

- Jest jakby moim bratem. Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Rodze艅stwo rzadko ma przed sob膮 tajemnice. Oczywi艣cie, 偶e Olga b臋dzie o tym z nim rozmawia艂a. Ale Olga ju偶 rozumia艂a sprawy, na kt贸re Misza by艂 jeszcze zbyt niedojrza艂y. To b臋dzie bola艂o...

- Nie chc臋, 偶eby艣 milcza艂a z mego powodu, Olgo. Ani k艂ama艂a.

Dziewczyna spojrza艂a na Raij臋, przekrzywiaj膮c g艂ow臋. Loki jej zata艅czy艂y.

- Jeste艣 taka 艂adna, Raiju - Raiso! - powiedzia艂a. - Chcia艂abym by膰 tak 艂adna, jak ty! Rozumiem, dlacze­go wszyscy m臋偶czy藕ni ci臋 wychwalaj膮. Dlaczego ci臋 pragn膮. Dlaczego Wasia... Ale dlaczego ty to robisz? Przecie偶 ciebie te偶 to b臋dzie bola艂o! - Zamilk艂a, opie­raj膮c podbr贸dek na podci膮gni臋tych kolanach. - Widz臋, 偶e Wasia jest przystojny, chocia偶 stary. Ale Jewgienij te偶 jest przystojny, nawet bez jednej r臋ki. Ale przecie偶 nie kocha si臋 tylko za to, jak kto wygl膮da? Mo偶na ko­cha膰 kilku naraz? W ten sam spos贸b? Jednocze艣nie?

- Jak偶e bym chcia艂a, 偶eby Misza okaza艂 si臋 tak m膮­dry, jak ty... - u艣miechn臋艂a si臋 Raija.

Poczu艂a si臋 stara. Stara jak 艣wiat. Co najmniej jak babka. C贸rka Toni siedzia艂a z ni膮 i zasypywa艂a trud­nymi pytaniami. A ona nie mia艂a tyle 偶yciowej m膮­dro艣ci, by na nie odpowiedzie膰.

A mo偶e mia艂a?

- Nie wystarczy, 偶e sprawia ci przyjemno艣膰 patrze­nie na kogo艣 - powiedzia艂a w ko艅cu. - Nie mo偶na sp臋dzi膰 偶ycia, wpatruj膮c si臋 w kogo艣, niewa偶ne jak 艂adnego. Pi臋kno przemija. Wa偶niejsze, by艣 znalaz艂a kogo艣, kto jest pi臋kny w twoich oczach.

Westchn臋艂a. Zastanawia艂a si臋, jak ona sama mog艂a tak skomplikowa膰 swoje 偶ycie, skoro umia艂a da膰 od­powied藕 na trudne pytania m艂odej osoby.

- Nigdy nie kocha艂am dw贸ch os贸b w ten sam spo­s贸b - m贸wi艂a dalej. - Nigdy nie spotka艂am dw贸ch lu­dzi, kt贸rzy by byli tacy sami. A dzisiejsza Raija r贸偶­ni si臋 od Raiji wczorajszej albo jutrzejszej. Ja te偶 si臋 zmieniam. Ty te偶. Wszyscy si臋 zmieniamy. Jest we mnie Raija, kt贸ra potrzebuje Jewgienija. Jewgienij oznacza bezpiecze艅stwo. Jest jak ska艂a. Nikt go nie skruszy. I ta Raija chce przy nim trwa膰. Ona lubi spo­k贸j, bezpiecze艅stwo, nawet nud臋. A druga Raija uwielbia szale艅stwo, oszo艂omienie, nieprzewidywalno艣膰. Jest jak wiatr. I ta Raija jest strasznie zakocha­na w Wasiliju.

Spojrza艂a na Olg臋. Napotka艂a wejrzenie powa偶­nych, ciemnych oczu. Dziewczyna j膮 rozumia艂a, ale widzia艂a te偶 w jej oczach zaw贸d. Ona mia艂a zaledwie czterna艣cie lat...

- Rozumiesz teraz troch臋 lepiej? Olga pokiwa艂a g艂ow膮.

- Ale nie post膮pi艂aby艣 tak samo? Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Mam nadziej臋, 偶e ci si臋 uda - westchn臋艂a Raija. - Nie 偶ycz臋 ci tego, co ja prze偶ywam, moja Olgo.

Wasilij przyby艂 o zmroku. Jak zwykle przyp艂yn膮艂 艂贸dk膮. Mo偶e s膮dzi艂, 偶e zniknie po艣r贸d innych 艂贸dek.

Dwina by艂a wodn膮 drog膮.

Mo偶e s膮dzi艂, 偶e ukryje si臋 w najbardziej otwartym miejscu.

Myli艂 si臋.

Raija wiedzia艂a, 偶e wiele par oczu 艣ledzi艂o go tak­偶e tego wieczora.

Wiedzia艂a, 偶e wielu liczy艂o, ile razy i jak d艂ugo u niej by艂. Ile razy ona by艂a w jego domku. Na pew­no domy艣lali si臋, co robili.

I nie mylili si臋. W wi臋kszo艣ci przypadk贸w nie od­biega艂o to od prawdy.

Zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. To nie wystarcza艂o. Raija czu艂a, 偶e czas, by spojrzeli prawdzie w oczy.

Wasilij z艂apa艂 j膮 w pasie i okr臋ci艂 wok贸艂 siebie. Ta艅czy艂 z ni膮, nuc膮c swawoln膮 piosenk臋. Nawet jego 艣miech zawiera艂 rytm, do kt贸rego mogli ta艅czy膰.

Poca艂owa艂 j膮 mocno, nie wypuszczaj膮c z silnych ob­j臋膰. Pachnia艂 wiatrem i wod膮, ale najbardziej wiatrem.

- St臋skni艂em si臋 za tob膮 - powiedzia艂, pieszcz膮c j膮 spojrzeniem. Jego oczy przybra艂y sw贸j odcie艅 ziele­ni. Raija nigdy wcze艣niej nie spotka艂a takiego spoj­rzenia, jak jego. Nawet, gdy patrzy艂 na innych, by艂o w nich to, co j膮 tak urzeka艂o. D艂ugo trwa艂o, zanim zrozumia艂a, co to jest.

Teraz wiedzia艂a: Wasilij mia艂 w oczach ciekawo艣膰 ludzi. Nikogo nie traktowa艂 jak nudnego czy ma艂o wa偶nego. W ka偶dym czego艣 szuka艂. I znajdowa艂. Cz臋­sto co艣, co tylko on dostrzega艂.

- Dobry Bo偶e, jak偶e za tob膮 t臋skni艂em! - powt贸rzy艂. Za艣mia艂 si臋 i opar艂 czo艂o o jej czo艂o. - Ty te偶 musia艂a艣 za mn膮 t臋skni膰. Przecie偶 nikt nie m贸g艂 ci powiedzie膰, jaka jeste艣 pi臋kna. Nikt ci nie powiedzia艂, 偶e masz naj­ciemniejsze, najbardziej my艣l膮ce oczy w ca艂ym Archangielsku. Nikt nie wspomnia艂, 偶e masz w艂osy niczym tkana sadza. Nikt, 偶e masz usta, kt贸re prosz膮 o poca­艂unek. - Poca艂owa艂 j膮 szybko. - Nikt ci nie powiedzia艂, 偶e za tob膮 t臋skni i 偶e tylko ty mo偶esz to ukoi膰.

Raija roze艣mia艂a si臋. Wasilijowi zawsze udawa艂o si臋 obudzi膰 w niej beztrosk臋: t臋 cz臋艣膰 jej duszy, kt贸­ra by艂a r贸wnie wolna i dzika jak on. R贸wnie niedoj­rza艂a. R贸wnie dziecinnie zadufana w sobie. R贸wnie lekkomy艣lna.

- Olga mi powiedzia艂a, 偶e jestem 艂adna - rzuci艂a, targaj膮c mu w艂osy. Te偶 pragn臋艂a szale艅stwa. Chcia艂a m贸wi膰 mu takie same g艂upstwa, jak on jej. Chcia艂a si臋 beztrosko 艣mia膰 i by膰 z nim wolna.

Tak 艂atwo by艂o 艣mia膰 si臋 z Wasilijem. Tak 艂atwo u艣miecha膰 si臋 do niego. Tak 艂atwo przerzuca膰 si臋 nie­powa偶nymi s艂owami.

呕artowali w spos贸b zrozumia艂y tylko dla siebie.

Du偶o si臋 艣miali.

Ju偶 od tak dawna Raija z Jewgienijem nie mieli po­wod贸w do 艣miechu. Tak dawno nie 艣miali si臋 razem, tak dawno nie pod艣miewali dobrodusznie z siebie.

- Zawsze si臋 rozumieli艣my z Olg膮 - przyzna艂 Wa­silij.

- Ona powiedzia艂a r贸wnie偶, 偶e jeste艣 艂adny, cho­cia偶 stary - droczy艂a si臋 z nim Raija. - Chyba zaczy­nasz traci膰 sw贸j wp艂yw na kobiety, Wasia Uskow!

Przeszed艂 tanecznym krokiem, nadal j膮 obejmuj膮c, i usiad艂 na 艂awie. Raij臋 posadzi艂 sobie na kolanach. Po­patrzy艂 na ni膮 z pe艂ni膮 zaufania w oczach. Do艂o偶y艂 uwodzicielskie spojrzenie, kt贸remu si臋 jeszcze 偶adna kobieta nie opar艂a. U艣miechn膮艂 si臋 tak melancholijnie, 偶e ka偶da kobieta poczu艂aby ch臋膰 pocieszania go.

- Ja trac臋 wp艂yw na kobiety? - spyta艂. - Ja? S艂ynny uwodziciel Uskow? Chyba co艣 ci si臋 pomyli艂o, Bykowa! Chyba m贸wisz o kim艣 innym! Wszyscy mi zazdroszcz膮, bo mog臋 mie膰 ka偶d膮 kobiet臋, jakiej zapragn臋. Nawet nie musz臋 si臋 stara膰. One b艂agaj膮 mnie, bym przyszed艂, wszystkie w wieku mi臋dzy pi臋tna艣cie a pi臋膰dziesi膮t!

Raija 艣mia艂a si臋 i 艣mia艂a.

- Ty zarozumia艂y b艂a藕nie! Pozwoli艂, by poca艂owa艂a go w czo艂o. Uni贸s艂 ku niej usta i niemo b艂aga艂 o poca艂unek. Otrzyma艂 go. U艣miech­n膮艂 si臋 smutno i przytuli艂 policzkiem do jej piersi.

- Tak, moja Raiju - powiedzia艂 - jestem zarozumia­艂ym b艂aznem. Zawsze nim by艂em. Chyba si臋 starzej臋...

Mrugn膮艂 do niej. Nawet w takiej chwili nie m贸g艂 by膰 ca艂kiem powa偶ny.

- Tak, moja Raiju. Wiek zaczyna ci膮偶y膰, chyba nam obojgu.

Westchn膮艂.

- Zaczynam ko艅czy膰 z kobietami. Wieloma kobie­tami. Ju偶 od jakiego艣 czasu, dobrze o tym wiesz. Mia­艂em wiele kobiet, a jedyna, kt贸rej naprawd臋 pragn臋, nie chce mnie.

- Ona nie chce mie膰 tylko ciebie - poprawi艂a go Raija. - To jej przekle艅stwo.

Za艣mia艂 si臋 g艂ucho.

- Diabe艂 jeden wie, jak sobie z tym poradz臋. Usta Wasilija wkrad艂y si臋 pomi臋dzy guziki bluzki Raiji. Palce mu pomog艂y. Poca艂owa艂, poliza艂 dra偶ni膮co. Nie chcia艂 podnieca膰, tylko posmakowa膰.

- Powinienem ci臋 udusi膰 - stwierdzi艂. - Jewgienij i ja powinni艣my ci臋 udusi膰. Upi膰 si臋 do nieprzytom­no艣ci i zrobi膰 to go艂ymi r臋kami.

Zastanowi艂 si臋 przez chwil臋.

- W艂a艣ciwie to b臋dzie trudne dla Jewgienija, bo on ma przecie偶 tylko jedn膮 r臋k臋. Pewnie ja b臋d臋 musia艂 ci臋 udusi膰.

Raija 艣mia艂a si臋 tak, 偶e a偶 pop艂yn臋艂y jej 艂zy. W 艣mie­chu utopi艂a p艂acz, kt贸ry gni贸t艂 jej piersi od czasu roz­mowy z Antoni膮.

- Kobiety takie jak ty s膮 niebezpieczne - m贸wi艂 da­lej Wasilij. Ustami pie艣ci艂 jej szyj臋. Raija przegi臋艂a si臋 do ty艂u, przyjmuj膮c te pieszczoty. Nie chcia艂a, by przesta艂. On te偶 nie.

Ludzie i tak ju偶 widzieli, 偶e przyszed艂. Ju偶 i tak po­my艣leli swoje.

Gdyby poprosi艂a go teraz, by sobie poszed艂, nie zrobi艂oby to 偶adnej r贸偶nicy.

- Ty i takie jak ty doprowadzacie m臋偶czyzn do sa­mounicestwienia. Nie robicie nic, a m臋偶czy藕ni umie­raj膮 dla was. Nawet nie uronicie 艂zy na 偶adnym z wie­lu grob贸w.

- Za to tacy jak ty, Wasilij, sprawiaj膮, 偶e m膮dre ko­biety g艂upiej膮 - odrzek艂a Raija ochryp艂ym g艂osem. - M臋偶czy藕ni jak ty pl膮cz膮 losy prostych kobiet. Wywo­艂uj膮 niebezpieczne marzenia. Budz膮 t臋sknoty za niebem w ich obj臋ciach...

- Chod藕 - wyszepta艂 Wasilij. Ca艂owa艂 j膮. Ca艂owa艂. Ca艂owa艂. Okrywa艂 ca艂膮 sk贸r臋 poca艂unkami.

- Pozw贸l mi obudzi膰 twoje t臋sknoty! Pozw贸l mi ci臋 przekona膰, 偶e razem stworzymy niebo! Ze moje ramiona s膮 twoim niebem, 偶e ty jeste艣 moim! Zamk­nij oczy, moja ukochana Raiju, i zapomnij o rozs膮d­ku! B膮d藕 tylko moja, tylko moja, cho膰 na chwil臋. B膮d藕my Raij膮 i Wasilijem w raju - cho膰 na chwil臋!

Nietrudno by艂o j膮 przekona膰.

Potem by艂o tak dobrze. Spok贸j, poczucie pe艂ni...

- Tak powinno by膰 zawsze - powiedzia艂 Wasilij ci­cho. - Czego potrzeba, by艣 ze mn膮 偶y艂a? By艣 dzieli艂a swoje 偶ycie ze mn膮?

Raija wtuli艂a si臋 mocniej w Wasi臋. Opar艂a g艂ow臋 na jego ramieniu, czuj膮c przez koszul臋 ciep艂o jego cia艂a.

O tym nie rozmawiali. To by艂y niebezpieczne te­maty.

- Nie wiem, czy bym mog艂a - odpar艂a z trudem. Du偶o j膮 to kosztowa艂o, ale odpowied藕 by艂a wyni­kiem d艂ugich przemy艣le艅. Nie s膮dzi艂a, by istnia艂o in­ne rozwi膮zanie.

- Czy to takie z艂e? - spyta艂 Wasilij nieomal lekkim tonem. Poci膮gn膮艂 jeden z jej lok贸w i nawija艂 na palec. - Czy ty i ja nie jeste艣my dla siebie stworzeni? Nie s膮­dzisz, by艣my mogli by膰 szcz臋艣liwi przez reszt臋 偶ycia?

- Ty tego te偶 nie wiesz - rzuci艂a Raija, ca艂uj膮c je­go szyj臋. - Ja te偶 nie wiem. Dzi艣 jest wspaniale. Wczo­raj te偶. Ca艂e lato by艂o wspania艂e. Ale nie by艂o rzeczy­wiste, prawda?

- Nie by艂o rzeczywiste? - Wasilij przycisn膮艂 j膮 do siebie tak mocno, jakby ju偶 nigdy nie mia艂 pu艣ci膰. Al­bo w艂a艣nie dlatego, 偶e wiedzia艂, i偶 musi pozwoli膰 jej odej艣膰. - Czy ja nie jestem rzeczywisty? Czy my nie istniejemy? Nie mo偶esz tak my艣le膰! Kochali艣my si臋 przez ca艂e lato. Jeszcze nigdy nie by艂em a偶 tak nagi przed 偶adn膮 kobiet膮. Przed 偶adnym cz艂owiekiem. Nikt nie pozna艂 mnie tak, jak ty tego lata! Nikt! I nie opowiadaj mi tu, 偶e wielu widzia艂o tak膮 Raij臋, jak ja tego lata. Nie m贸w mi, 偶e by艂a艣 tak膮 Raij膮 razem z Jewgienijem! Nigdy nie by艂em tak blisko 偶adnej ko­biety, jak ciebie. Niewielu m臋偶czyzn widzia艂o ci臋 ta­k膮, jak膮 ja ci臋 widzia艂em. Nigdy mnie nie przekonasz. Mo偶esz m贸wi膰, co chcesz, ale nie to, 偶e nie byli艣my ze sob膮 naprawd臋!

Raija po艂o偶y艂a palec na ustach Wasilija, patrz膮c na niego z czu艂o艣ci膮.

- Nie s艂ucha艂e艣 mnie - rzuci艂a z wyrzutem. - Nie s艂ysza艂e艣, co naprawd臋 powiedzia艂am, tak?

- S艂ysza艂em! Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Poczu艂a ogarniaj膮cy j膮 smutek. Przybli偶a艂a si臋 do rzeczywisto艣ci, tej, kt贸rej Wasilij nie chcia艂 dostrzec.

- Czy 偶yli艣my ze sob膮 otwarcie, Wasia? Czy napotykali艣my nowy dzie艅 jak inni? Czy mieli艣my wok贸艂 nas dzieci? S膮siad贸w? Czy k艂贸cili艣my si臋 o drobnost­ki? Czy dzielili艣my ze sob膮 dom? Obowi膮zki, zmar­twienia, strach, rado艣膰? Czy dzielili艣my wszystko tak naprawd臋?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Zna艂a odpowied藕.

- Nie by艂o tak, Wasia. Oboje to wiemy. 呕yli艣my poza tym wszystkim. Mieli艣my to, o czym m贸wi艂e艣. Tak, nikt inny nie obejmowa艂 mnie r贸wnie ciasno jak ty. Nikt nie otwiera艂 przede mn膮 swojej duszy jak ty. Widzia艂am g艂臋bi臋 twojej duszy, a ty mojej. Poznali­艣my si臋 tak dok艂adnie - tak szybko. Sta艂o si臋 to mo偶­liwe jedynie dlatego, 偶e mieli艣my tylko siebie. Nie musieli艣my si臋 nikim przejmowa膰, najukocha艅szy.

- Tylko siebie - odpar艂 Wasia. - To te偶 wiele. Pokiwa艂a g艂ow膮. Jak偶e dziwnie b臋dzie nie czu膰 jego zapachu. Jego ciep艂a. Jego d艂oni.

B臋dzie za tym t臋skni艂a. Za nim. Stali si臋 sobie tak bliscy, 偶e czu艂a si臋 jego cz臋艣ci膮. I wiedzia艂a, 偶e to jest niebezpieczne. Przecie偶 nie mo偶e wierzy膰, 偶e mo偶na sta膰 si臋 jedno艣ci膮 z innym cz艂owiekiem. Jeszcze umia­艂a liczy膰. Zawsze dostrzega艂a cztery nogi, cztery r臋ce, dwa cia艂a.

Ona i Wasia to dwie osoby.

Byli rozdzieleni, nigdy ca艂kiem razem. Dwoje. Nie jed­no, mimo 偶e cz臋sto si臋 do tego niebezpiecznie zbli偶ali.

Jak teraz.

- To nie wystarcza - powiedzia艂a. Patrzy艂a rozs膮d­kowi w oczy i mia艂a ochot臋 tylko na ucieczk臋. Uciecz­k臋 w nowe lato. Lato z Wasilijem. Nie chcia艂a by膰 tyl­ko 艢nie偶ynk膮.

Wspomnienia na zawsze zwi膮偶膮 ich z tym latem. S艂oneczne pasma pomieszane z ognistymi, niebez­piecznie czerwonymi - kt贸re by艂y nimi, ich nami臋t­no艣ci膮, zabronion膮 nami臋tno艣ci膮.

- To nie wystarczy, Wasilij. Istniej膮 jeszcze inni lu­dzie. Zapomnieli艣my o nich. Byli艣my g艂upi.

Westchn膮艂. Policzek trzyma艂 przy jej czole. Wzrok wbi艂 w belki sufitu. Szale艅stwo.

- Ludzie gadaj膮 - powiedzia艂. - Nie musisz tego m贸wi膰. Ja wiem.

- Gadaj膮 - powt贸rzy艂a za nim.

- Wkr贸tce wr贸ci statek - doda艂 Wasilij. - Wiedzie­li艣my, 偶e to si臋 kiedy艣 sko艅czy.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Wpatrzy艂a si臋 w inn膮 rze­czywisto艣膰, kt贸r膮 dzielili, ale kt贸rej nie dotykali s艂o­wami. Teraz te偶 nie.

Wiedzieli, 偶e nie powinni nawet pr贸bowa膰.

12

- Mog臋 zosta膰 na noc? - spyta艂 Wasilij. Jedli kolacj臋. By艂 wcze艣niej w stajni i dopatrzy艂 jej koni. Zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.

- Ju偶 i tak widzieli moj膮 艂贸dk臋 - doda艂. - Ju偶 i tak o nas my艣l膮 jak najgorzej, kochana.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Nie chcia艂a go wyrzuca膰, cho膰 pr贸bowa艂a wyrwa膰 go ze swojego 偶ycia. A mo­偶e to sam膮 siebie pr贸bowa艂a wyrwa膰 z jego 偶ycia?

- Pojad臋, zanim si臋 rozja艣ni - obieca艂, jakby to z je­go winy poranek ubiega艂 go ju偶 tak wiele razy. Ona te偶 nie chcia艂a go pu艣ci膰.

Powinni dzieli膰 win臋.

- Po prostu musz臋 tu zosta膰 na noc - doda艂 z ta­kim 偶arem, jakby ca艂e jego 偶ycie od tego zale偶a艂o.

Prze艂kn膮艂 kilka 艂y偶ek zupy rybnej z kasz膮.

- Mo偶e ty masz racj臋 - m贸wi艂 dalej. - Mo偶e nie mogliby艣my 偶y膰 razem na co dzie艅. Za d艂ugo byli艣my w raju, by zadowoli膰 si臋 codzienno艣ci膮. To pewnie za­da nam b贸l. Wcze艣niej o tym nie my艣la艂em. Pewnie by艣my si臋 ranili nawzajem, nie tylko tych innych.

- Przejdzie ci - odpar艂a Raija. Odpowiedzia艂 jej 艣miech Wasilija. Sama te偶 zacz臋艂a si臋 艣mia膰. To ju偶 by艂 ich sta艂y pow贸d do 偶art贸w, bo oboje wiedzieli a偶 nad­to dobrze, 偶e tak 艂atwo mu nie przejdzie. Ze ona te偶 b臋dzie cierpia艂a.

呕e pewnie nigdy im nie przejdzie.

- Ale nie b臋dziemy o tym rozmawia膰 dzisiaj! - Wasilij spojrza艂 na ni膮 z powag膮 w oczach. Wym贸g艂 tak膮 sam膮 obietnic臋 z jej oczu. - Czy Jewgienij ma mo偶e kropelk臋 czego艣 mocniejszego? - spyta艂, po­magaj膮c Raiji posprz膮ta膰 ze sto艂u. Postawi艂 naczy­nia na miejsce, gdy ju偶 je umy艂a. - Obiecuj臋, 偶e po tej nocy nie b臋d臋 pr贸bowa艂 niczego, co nale偶y do Jewgienija, ale dzi艣 potrzebuj臋 likieru. Czuj臋 po so­bie, 偶e to jest noc na likier. Nie na w贸dk臋! W贸dk臋 pij膮 m臋偶czy藕ni w knajpach. Trzeba czego艣 s艂odkie­go, by obejmowa膰 kobiet臋. Rum te偶 nie pasuje, to dla m臋偶czyzn. Daj nam dobrego, przywiezionego z Norwegii likieru!

Raija za艣mia艂a si臋.

- Chyba naprawd臋 chcesz co艣 uczci膰!

Si臋gn臋艂a na najwy偶sz膮 p贸艂k臋. Za kubkami znalaz艂a butelk臋 ze z艂ocistym p艂ynem.

- Zadowolony? Pokiwa艂 g艂ow膮.

- Nie czujesz, 偶e to naprawd臋 jest jaka艣 okazja? - spyta艂. - Czy nie czujesz, moja najdro偶sza Raiju, 偶e to jest noc, kt贸ra ju偶 nigdy nie wr贸ci?

- 呕adna noc si臋 nie powtarza - odpar艂a Raija. Sta­ra艂a si臋 zachowa膰 rozs膮dek i umiar, bo ba艂a si臋 tego podniecenia Wasilija. Obawia艂a si臋 zielonego ognia, kt贸ry pali艂 si臋 w jego oczach. Tego grymasu ust. Ba­la si臋 jego 偶aru.

Wasilij kocha艂 za bardzo.

- Rozpalimy na palenisku - powiedzia艂. - Rozpali­my bardzo mocno. Znajdziemy sk贸r臋, kt贸r膮 nigdy nie okrywali艣cie si臋 z Jewgienijem. - Przytrzyma艂 j膮 spojrzeniem. - Ju偶 zbyt d艂ugo si臋 poni偶a艂em. Jego te偶. Dzi艣 w nocy nie b臋d臋 ci臋 obejmowa艂 w jego 艂贸偶ku. Dzi艣 w nocy b臋d臋 si臋 z tob膮 kocha艂 na sk贸rze przed paleniskiem. Na pod艂odze, kt贸r膮 ty wyszorowa艂a艣 do bia艂o艣ci. Dlatego jest bardziej twoja ni偶 jego. On ni­gdy nie szorowa艂 jej wod膮 i 偶wirem.

- Je偶eli chcesz rozpali膰 na palenisku, Wasia, to na­nie艣 drewna! - rzuci艂a Raija, zdejmuj膮c fartuch.

Podoba艂 jej si臋 obraz, jaki przed ni膮 roztoczy艂. Po­budzi艂 jej wyobra藕ni臋.

Mieli noce, kt贸re by艂y zgodne z jej marzeniami. Noce, kt贸re tworzyli razem, bez planowania.

Kt贸re prze偶ywali razem, ws艂uchani w siebie na­wzajem.

Ta noc mia艂a nale偶e膰 do Wasilija.

Raija znalaz艂a ca艂kiem now膮 sk贸r臋. Nieu偶ywan膮. Pachnia艂a sk贸r膮 i futrem, niczym innym. Nie mia艂a zapachu ani jej, ani Jewgienija.

Po艂o偶y艂a j膮 na pod艂odze przed paleniskiem. Ukl臋k­艂a, g艂adz膮c futro i dochodz膮c d艂o艅mi a偶 do pod艂ogi.

Wasia mia艂 racj臋. Pod艂oga nale偶a艂a do niej. Za ka偶­dym razem, gdy kl臋cz膮c szorowa艂a j膮, bra艂a j膮 na w艂asno艣膰.

Mog艂a da膰 im miejsce na nami臋tno艣膰.

Raija patrzy艂a, jak Wasia rozpala na palenisku. Pa­trzy艂a na jego d艂onie. Czu艂a, 偶e je kocha. Kocha ich dotyk, lekki albo mocny, szukaj膮cy albo wymagaj膮­cy. Kocha艂a je.

Szybko si臋 rozebra艂a, dr偶膮c nieco, gdy偶 powietrze si臋 jeszcze nie ogrza艂o.

Rozpu艣ci艂a w艂osy. Lekko pofalowane od wi臋z贸w warkoczy opad艂y jej na plecy a偶 do pasa. Okry艂y pier­si, biodra... Ubra艂y j膮 na nowo.

Wasilij odwr贸ci艂 si臋 od ognia. U艣miechn膮艂 si臋 do niej. Poczeka艂, a偶 ogie艅 dobrze si臋 rozpali艂 i strawi艂 pierwsze szczapy. Do艂o偶y艂 wtedy stos grubszych po­lan. P艂omienie odbija艂y mu si臋 w oczach.

Mi臋kkimi ruchami zdj膮艂 swoje ubranie. Nie kr臋po­wali si臋 siebie. Znali si臋 dobrze.

Znane krajobrazy.

Budzili w sobie znane sobie uczucia.

Znali si臋. Nie mo偶na wstydzi膰 si臋 kogo艣, komu da艂o si臋 tak wiele i od kogo otrzyma艂o si臋 r贸wnie wiele.

Ich ubrania przypomina艂y wyspy na bia艂ej pod艂o­dze morza.

Stan臋li na najwi臋kszej wyspie. Stali, z d艂o艅mi szu­kaj膮cymi d艂oni, z ramionami, kt贸re obejmowa艂y, nie wi膮偶膮c. Z ustami szukaj膮cymi ust, z j臋zykami igraj膮­cymi ze sob膮.

Razem.

Ze sk贸r膮 pod stopami.

Razem.

Ze sk贸r膮 pod kolanami.

Razem.

Ze sk贸r膮 pod cia艂ami oplatanymi r臋kami i nogami. Razem.

Razem.

Noc okry艂a ich p贸艂mrokiem. Ogie艅 na palenisku nasyci艂 si臋 na chwil臋, zmieni艂 w stos 偶arz膮cych si臋 g艂owni. Niech臋tnie przyj膮艂 jeszcze dwa polana i na­pocz膮艂 je z pewn膮 ostro偶no艣ci膮.

Raija przynios艂a jeden z we艂nianych pled贸w, kt贸rych u偶ywa艂a Jelizawieta. Wasilij widzia艂, sk膮d go wzi臋艂a, wi臋c nie musia艂a t艂umaczy膰. Zrozumia艂. Z u艣miechem okry艂a ich oboje.

- Gdyby to by艂a zima, 藕le by艂oby z nami - stwier­dzi艂a Raija i zachichota艂a. Poczu艂a si臋 m艂oda i g艂upia, cudownie, cudownie m艂oda.

To nieprawda, 偶e ma dorastaj膮cego syna! To nieprawda, 偶e jej przesz艂o艣膰 spowija艂y mrocz­ne cienie.

To nie by艂a prawda. To by艂...

- Przeci膮g - stwierdzi艂a, unosz膮c si臋 na 艂okciach i wpatruj膮c si臋 w Wasilija. - Wiesz, 偶e zim膮 dr臋twie­je mi krzy偶? Nigdy ci chyba nie m贸wi艂am, prawda? Jewgienij tego nie zauwa偶y艂, zreszt膮 zim膮 ma swoje k艂opoty z ramieniem. A ja zaciskam z臋by i udaj臋, 偶e wszystko jest w porz膮dku. On pewnie s膮dzi, 偶e po prostu mam z艂y humor. Czasem rano prawie nie mog臋 wsta膰, musz臋 zsuwa膰 si臋 z 艂贸偶ka. Zauwa偶y艂by艣 co艣 takiego?

- Zauwa偶y艂bym - odpar艂 Wasilij. Le偶a艂 na plecach z r臋kami splecionymi pod karkiem. Nie dotykali si臋, lecz jednak dawali sobie nawzajem ciep艂o. Przep艂ywa­艂o pomi臋dzy nimi niczym pr膮d tak silny, jakby si臋 na­prawd臋 dotykali.

- Masz rz臋sy jak dziewczyna - zauwa偶y艂a nagle Ra­ija. - D艂ugie i g臋ste. I ciemne, cho膰 przecie偶 nie masz ciemnych w艂os贸w. Nawet nie zim膮. Tylko te rz臋sy. Twoja matka mia艂a ciemne w艂osy?

Pokiwa艂 g艂ow膮, ale nie chcia艂 m贸wi膰 o rodzicach. To by艂 trudny temat. Raija i tak wiedzia艂a wi臋cej o je­go dzieci艅stwie ni偶 ktokolwiek inny.

Ukrywa艂o si臋 za nowymi czasami. Najlepiej, by pozosta艂o zapomniane.

Wasilij z艂apa艂 butelk臋 z likierem i wypi艂 prosto z niej du偶y 艂yk z艂ocistego p艂ynu. Grza艂o w prze艂yku, grza艂o ca艂膮 drog臋 do 偶o艂膮dka. Mo偶e nie musia艂 pi膰 ognia, wystarczaj膮co du偶o by艂o w nim gor膮cych uczu膰.

Wystarczaj膮co du偶o.

- Gdyby艣 tak by艂 zwyczajnym m臋偶czyzn膮, prowa­dz膮cym zwyczajne 偶ycie...

- ...ze zwyczajn膮 偶on膮? - doko艅czy艂 za ni膮 gorzkim tonem.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Nie podda艂a si臋. Chcia艂a po­zna膰 go jeszcze bardziej. Chcia艂a zajrze膰 w kolejne zakamarki zas艂ony, za kt贸r膮 si臋 chroni艂.

- Jak wygl膮da艂oby twoje 偶ycie?

- Gdyby艣my ty i ja mieli co艣 razem? - spyta艂 zm臋­czonym tonem, zamykaj膮c oczy.

Oczywi艣cie, 偶e marzy艂 na ten temat. Mia艂 wystar­czaj膮co du偶o marze艅 na ich oboje. Nie brakowa艂o mu ich. Mo偶e to Raija odznacza艂a si臋 niezwyk艂膮 wy­obra藕ni膮 i umia艂a opisywa膰 j膮 wyszukanymi s艂owa­mi, ale w ko艅cu i on umia艂 marzy膰.

- Nie, nigdy si臋 nie dowiesz, jakby to by艂o z nami - poprawi艂. - Spyta艂a艣, jak wiod艂oby si臋 zwyczajnemu Wasilijowi Uskowowi. Temu, kt贸ry nie kocha艂by tak szale艅czo.

Westchn膮艂. Zamy艣li艂 si臋. Takich marze艅 chyba ni­gdy nie mia艂.

Wszystkie jego marzenia zwi膮zane by艂y tylko z ni膮, z Raij膮. Z nikim innym.

- Ten Wasilij 偶y艂by spokojnie i cicho. Nie wiem, co by robi艂. Mo偶e by艂by rybakiem albo marynarzem, siedz膮cym po uszy w d艂ugach. A przecie偶 teraz ca艂­kiem nie藕le mi idzie! - za艣mia艂 si臋. Nawet na ten te­mat umia艂 偶artowa膰. - By艂by dziwny, bo wraca艂by jak najszybciej do domu. Nie wymachiwa艂by kufla­mi w gospodach. Nie przepija艂by swojej wyp艂aty. Kupowa艂by pi臋kne materia艂y na suknie dla 偶ony. A ona pewnie by艂aby rozs膮dna i szy艂a z nich ubra­nia dla dzieci.

Wasilij niemal oczekiwa艂, 偶e Raija zaprzeczy mu i powie, 偶e wcale nie by艂aby taka rozs膮dna, ale ona na tyle nie da艂a si臋 porwa膰 jego wizji.

- Ten zwyczajny Wasia - m贸wi艂 dalej - mia艂by ca­艂膮 armi臋 dzieci, bo nie umia艂by trzyma膰 艂ap z dala od 偶ony. Za ka偶dym razem, gdy wraca艂by z rejsu, robi艂­by jej dziecko. Co roku rodzi艂by si臋 ma艂y Wasilijewicz lub ma艂a Wasilijewna. Jaka艣 Natasza czy Nata­lia, Walerij, Anatolij, Stiepan... - westchn膮艂. - Mo偶e i ma艂a Raisa? Kto wie? Przecie偶 nie on sam wybiera艂­by dla nich imiona? 呕ona te偶 pewnie mia艂aby co艣 w tej sprawie do powiedzenia. W ko艅cu to ona by je wszystkie rodzi艂a.

Raija u艣miechn臋艂a si臋. Przesun臋艂a palcem wskazu­j膮cym od nasady jego w艂os贸w przez czo艂o, nos, usta, podbr贸dek, szyj臋 a偶 do piersi. Tam spocz臋艂a jej d艂o艅.

- Chyba tak偶e lubi艂abym tego zwyczajnego Wasi­lija - powiedzia艂a. - Ale nie s膮dz臋, 偶e naprawd臋 m贸g艂­by艣 by膰 zwyczajny.

- Przecie偶 sama o niego spyta艂a艣! - twierdzi艂 Wasi­lij. - Sam nie wiem, jaki on m贸g艂by by膰. S膮dzisz, 偶e naprawd臋 kto艣 taki istnieje?

- Na pewno. Raija przysun臋艂a si臋 bli偶ej niego. Le偶a艂a na brzuchu i opar艂a 艂okcie o jego pier艣, a g艂ow臋 o swoje d艂onie. Stopy wsun臋艂a pod pled, troch臋 zaczyna艂a marzn膮膰.

- Opisa艂e艣 takiego m臋偶czyzn臋, jakich mo偶e by膰 wielu. Mo偶e te偶 by艂by艣 taki. Z w艂a艣ciw膮 kobiet膮.

Wasilij nic nie odpowiedzia艂. Ale Raija i tak dosko­nale wiedzia艂a, co on my艣li.

Wiedzia艂a, jak wygl膮da jego serce. Co mo偶e mie­艣ci膰. To ona trzyma艂a je w swoich d艂oniach.

- Ale ta kobieta nie by艂aby taka, jak膮 j膮 opisa艂e艣 - powiedzia艂a.

- Nie - potwierdzi艂. - To jeden z powod贸w, dla kt贸rych on nie m贸g艂by by膰 zwyczajny. Mo偶e nie uro­dzi艂aby wi臋cej dzieci ni偶 tylko Natali臋 albo Stiepana. Ten zwyk艂y Wasia mia艂by pe艂ne r臋ce roboty z 偶on膮 bardziej niesforn膮 ni偶 ca艂e stadko dzieci. Ten zwy­czajny Wasia nie mia艂by czasu by膰 zwyczajny...

Raija nie rozumia艂a, dlaczego zbiera艂o jej si臋 na p艂acz. W ko艅cu przecie偶 prze偶yli sw贸j czas. By艂o im dane to prze偶y膰. Ca艂e lato grzechu.

- Nie zas艂u偶y艂e艣 na to wszystko... - powiedzia艂a niezr臋cznie. Nie by艂a w stanie da膰 mu wi臋cej ni偶 da­艂a, ni偶 mog艂a da膰 tej nocy.

W jego 艣miechu brzmia艂o odpr臋偶enie, ciep艂o. Przy­pomina艂 jej ich wszystkie wsp贸lne letnie noce. Wsp贸ln膮 nami臋tno艣膰. Jego 艣miech to malowa艂.

- S膮dz臋, moja Raiju, przyjaci贸艂ko, ukochana, mo­ja i nigdy nie moja kobieto... S膮dz臋, Raiju, 偶e nie ma takiego m臋偶czyzny, kt贸ry by zas艂ugiwa艂 na ciebie bar­dziej ni偶 ja. Jak偶e bym chcia艂 by膰 tak pod艂y, by tego za偶膮da膰!

Pog艂adzi艂 j膮 lekko po ramieniu i obr贸ci艂 na plecy.

艢ci膮gn膮艂 z niej pled. Widzia艂 j膮 tylko w delikatnym 艣wietle z pieca.

Gdy ju偶 sk贸ra przyzwyczai艂a si臋 do lekkiego ch艂o­du, sta艂 si臋 on nawet przyjemny. Przypomina艂 ch艂贸d wiosny, pory nadziei. Zupe艂nie jakby nadal mieli przed sob膮 lato...

Wasilij otworzy艂 drzwiczki pieca. Zrobi艂o si臋 ja­艣niej, z odcieniem czerwieni, jak rankiem wczesnym latem lub wczesn膮 zim膮.

Sk贸ra Raiji przybra艂a czerwonawy odcie艅. Z艂oci­sty, 偶arz膮cy si臋. Jej w艂osy wydawa艂y si臋 niemal rude, cho膰 Wasilij dobrze wiedzia艂, 偶e s膮 koloru sadzy.

Opuszkami palc贸w delikatnie dotkn膮艂 jej blizn. Z nabo偶e艅stwem przesun膮艂 palcami po ka偶dej z nich.

Z mi艂o艣ci膮.

- Jak偶e bym chcia艂 m贸c je usun膮膰 - powiedzia艂 ci­cho, z melancholi膮. Pe艂en uczu膰, kt贸rych a偶 ba艂 si臋 sobie u艣wiadomi膰. - Chcia艂bym mie膰 moc, by spra­wi膰, by nigdy nie powsta艂y.

- Ja tego nie pami臋tam - odpar艂a Raija wzruszona. Mruganiem odgoni艂a 艂zy.

Wasilij powiedzia艂 to w spos贸b tak oczywisty. Co艣 jej m贸wi艂o, 偶e on kocha j膮 jeszcze bardziej w艂a艣nie z powodu tych blizn. 呕e jeszcze pot臋gowa艂y jego uczucia. One stanowi艂y jej cz臋艣膰. On to widzia艂 i sta­wa艂 si臋 cz臋艣ci膮 tego b贸lu, kt贸rego nie pami臋ta艂a, a kt贸­ry musia艂 gdzie艣 w niej si臋 kry膰.

On go czu艂.

Poca艂owa艂 jej blizny. Ka偶d膮 z osobna. Te na pier­siach. Na brzuchu. Na udach.

Ca艂owa艂 je tak, jakby chcia艂 je zetrze膰, wymaza膰, wyg艂adzi膰 zn贸w do g艂adkiej sk贸ry.

To by艂o r贸wnie niemo偶liwe, jak wszystko pomi臋­dzy nimi. Ale by艂o pi臋kne. Raija zap艂aka艂a. Wasilij uca艂owa艂 jej oczy. Jej 艂zy. Spija艂 jej 艂zy.

- Kocham ci臋, Raiju - rzek艂. - B臋dziesz zawsze w to wierzy艂a? B臋dziesz pami臋ta艂a?

- Jak mog艂abym zapomnie膰?

Raija usiad艂a i obj臋艂a mocno Wasilija. Siedzieli twa­rz膮 w twarz. Czo艂o w czo艂o.

Pomi臋dzy czubkami ich nos贸w pozosta艂a tylko niewielka przestrze艅. 艢wiat skurczy艂 si臋 do powietrza mi臋dzy nimi. By艂 tak dobry, bliski. Nale偶a艂 do nich.

Nagle go zapragn臋li. Nale偶a艂 do nich dwojga.

Usta szuka艂y ust. Nawlekali sznury poca艂unk贸w kosztowniejszych ni偶 per艂y. Bardziej migocz膮cych w tym czerwonawym 艣wietle ni偶 ca艂a bi偶uteria ca­rycy.

Nawet caryca El偶bieta pozazdro艣ci艂aby im takich klejnot贸w.

Raija owin臋艂a si臋 wok贸艂 Wasilija, przesun臋艂a stopa­mi po jego udach, odchyli艂a w ty艂 i zaprosi艂a go.

Przyszed艂.

Ich cia艂a m贸wi艂y w艂asnym j臋zykiem, o艣wietlone czerwonym blaskiem ognia.

Ich pot tworzy艂 muzyk臋.

Ogie艅 i pot.

W ekstazie byli samotni. Stanowi艂a jedyn膮 chwil臋, kt贸rej nie dzielili ze sob膮. Jedyn膮 chwil臋, gdy nurza­li si臋 we w艂asnej rozkoszy, chwil臋, gdy znika艂a nawet ta druga osoba. Wtedy byli Raij膮 i Wasilijem, osob­no. Ale potem zn贸w byli razem. Zn贸w dzielili si臋 ze sob膮, pe艂ni czci.

Dzi臋ki ka偶demu 鈥瀙otem鈥 jeszcze bardziej zbli偶ali si臋 do siebie. Ka偶de 鈥瀙otem鈥 utrudnia艂o im rozstanie. Wi膮za艂o ich mocniej.

Wasilij otuli艂 ich oboje w pled. Utkany przez ni膮 z nitek, kt贸re prz臋d艂a, farbowa艂a, wplata艂a. Pe艂nych znaczenia ponad to, 偶e zajmowa艂a si臋 tym z praktycz­nej potrzeby. W pracy Raiji ka偶da nitka mia艂a zna­czenie.

Wasilij o tym wiedzia艂. Owini臋ty jej pledem, czu艂 si臋 otoczony jej mi艂o艣ci膮.

We艂na wch艂ania艂a wilgo膰 z ich cia艂, 艣lady ich mi艂o­艣ci, ich nami臋tno艣ci.

Poch艂ania艂a ich oboje.

Wasilij my艣la艂 o tym. Dobrze, 偶e tak si臋. dzia艂o.

Dobrze.

Powinni zostawia膰 po sobie takie 艣lady.

- Jeste艣 teraz zm臋czona? - spyta艂 z ustami przy jej czole. Czu艂 zapach jej w艂os贸w, ich jedwabisty dotyk na swojej sk贸rze.

- Mmmm - zamrucza艂a tylko. By艂a nim nasycona, ale nie chcia艂a go pu艣ci膰. Jej ramiona stanowi艂y mi臋k­kie okowy.

- Nie musisz le偶e膰 tak niewygodnie - powiedzia艂. Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮. Jej policzek by艂 nadal wil­gotny. Wtuli艂a si臋 nim w jego szyj臋.

- Ja chc臋 le偶e膰 niewygodnie - odrzek艂a cicho, 艂a­skocz膮c go ustami. - Chc臋 le偶e膰 tak cudownie niewy­godnie. Mo偶esz by膰 moj膮 poduszk膮?

M贸g艂by by膰 i jej materacem, gdyby tylko chcia艂a. M贸g艂by sta膰 ca艂膮 noc, trzymaj膮c j膮 na r臋kach, gdyby tak 偶yczy艂a sobie spa膰.

Otuli艂 j膮 jeszcze dok艂adniej, tak by nawet skrawek sk贸ry poni偶ej brody nie by艂 wystawiony na ch艂贸d.

Obejmowa艂 j膮 i czul, jak jej cia艂o si臋 odpr臋偶a. Jak ona mu si臋 oddaje, w takim stopniu, jak mo偶e.

Nigdy bardziej ni偶 tak.

Nigdy nie bardziej ni偶 jak teraz. Raija nie by艂a w stanie ofiarowa膰 mu wi臋cej ze swego 偶ycia.

By艂a to gorzka prawda.

Wasilij czu艂, jak Raija usypia. Jak odp艂ywa w sen, w nieznane marzenia, w noc.

Obejmowa艂 j膮 i sam nie m贸g艂 zasn膮膰. Zreszt膮 nie chcia艂.

Wystarcza艂o mu to, 偶e trzyma艂 j膮 w obj臋ciach. Wi臋kszego szcz臋艣cia nie m贸g艂 zazna膰 na tej ziemi.

Mo偶e nie by艂o dla niego wi臋kszego szcz臋艣cia? Nie by艂 przecie偶 zwyczajnym Wasilijem. Nigdy nie b臋­dzie zwyczajnym Wasilijem.

Nie taki los mu przeznaczono.

Trzyma艂 j膮 w obj臋ciach a偶 do schy艂ku nocy. Mia艂 j膮 w ramionach, we krwi, w sercu. Czu艂, jak bardzo j膮 kocha.

Gdy poranek szepn膮艂, 偶e zaraz nadejdzie, Wasilij niech臋tnie j膮 pu艣ci艂.

Wysun膮艂 si臋 z jej ramion, spod pledu. Opu艣ci艂 po­s艂anie, kt贸re dzielili.

Nie by艂o bardzo zimno. Ale i nie ciep艂o. Nic zresz­t膮 nie mog艂o wydawa膰 mu si臋 ciep艂e po jej obj臋ciach.

艢wiat bez niej by艂 zimny.

Wasilij ubra艂 si臋 szybko. Przeczesa艂 palcami w艂osy. Nie mia艂 innego grzebienia, a poza tym nie przejmo­wa艂 si臋 swoim wygl膮dem. Gdy od niej odchodzi艂, nie by艂o nikogo, dla kogo chcia艂by by膰 schludny.

Zdanie innych si臋 dla niego nie liczy艂o.

Jaka偶 ona by艂a 艂adna we 艣nie! Wydawa艂a si臋 m艂od­sza, delikatniejsza. Nie mo偶na by艂o zapomnie膰 jej twarzy. Gdy mia艂a otwarte oczy, by艂a Kobiet膮. Gdy zamkni臋te, by艂a Anio艂em.

Wszystko w jednej osobie.

Wasilij uni贸s艂 j膮 ostro偶nie, nadal owini臋t膮 w pled. Uca艂owa艂 w czo艂o. D艂ugo na ni膮 patrzy艂. Cieszy艂 si臋, 偶e nadal 艣pi. Nic by jej nie umia艂 teraz powiedzie膰. Zupe艂nie nic, a wtedy mo偶e 藕le by to zrozumia艂a.

Pomi臋dzy nimi nie powinno by膰 miejsca na w膮t­pliwo艣膰. Ta noc powinna wymaza膰 wszystko, co nie by艂o 艂adne. To, co pozostanie, powinno by膰 dobre.

Tak偶e dla Raiji.

Przeni贸s艂 j膮 na 艂贸偶ko i po艂o偶y艂 na sk贸rach. Popra­wi艂 okrycie ich pledem. Delikatnie uca艂owa艂 usta.

Raija u艣miechn臋艂a si臋 lekko przez sen.

Wasilij cicho wyszed艂 na zewn膮trz. Poszed艂 w kie­runku Dwiny, do 艂贸dki, kt贸ra mia艂a go zawie藕膰 do Archangielska.

Wstawa艂 ranek.

A wi臋c ludzie zn贸w b臋d膮 mogli o czym艣 gada膰.

13

Wasilij nie przejmowa艂 si臋 spojrzeniami tych kil­korga ludzi, kt贸rych spotka艂 w porcie.

Oni dok艂adnie wiedzieli, gdzie by艂. On wiedzia艂, 偶e oni wiedzieli. Ale nie chcia艂o mu si臋 do nich odzy­wa膰. Nawet pozdrowi膰. Niech sobie my艣l膮 swoje.

To i tak nie mia艂o znaczenia.

Poszed艂 do domu. W izbie by艂o ch艂odno, ale nie rozpala艂 w piecu. Nastawa艂 dzie艅, wi臋c nie zmarznie.

Zdj膮艂 kurtk臋 i powiesi艂 na miejsce. Zawsze by艂 po­rz膮dny, to jedna z jego pozytywnych cech.

Dziwne, 偶e o nich teraz pomy艣la艂.

Przygotowanie wszystkiego nie trwa艂o d艂ugo. Wy­dawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e co艣 takiego wymaga zaplano­wania, przemy艣lenia.

Nigdy nie s膮dzi艂 o sobie, 偶e dzia艂a pod wp艂ywem impuls贸w.

Ale my艣l nie by艂a ca艂kiem nowa.

Po prostu by艂a tego rodzaju, kt贸rego unika艂.

Mimo to by艂a jego w艂asna. Jego dzieckiem, nikogo innego.

Wasilij u艣miechn膮艂 si臋, gdy ju偶 by艂 got贸w. Dzie艅 dopiero si臋 zaczyna艂. Robi艂o si臋 cieplej. S艂o艅ce roz­poczyna艂o swoj膮 gr臋.

To b臋dzie 艂adny dzie艅. Ale p贸藕ne lato nigdy nie by艂o jego por膮 roku. Nie przychodzi艂o dla niego.

Wkr贸tce przyp艂ynie statek z zachodu.

Zastanawia艂 si臋, czy Raija ju偶 si臋 obudzi艂a. Wo­la艂by, by jeszcze spa艂a. Powinna by膰 pogr膮偶ona w niewinnym 艣nie, w tym stanie, kiedy nic nie mo偶­na zrobi膰.

Wasilij wyobrazi艂 sobie ukochan膮. Nadal czu艂 jej zapach na swoich ramionach. Na ka偶dym skrawku swojej sk贸ry jej zapach.

Nadal czu艂 jej smak na swoich ustach. Nadal by艂a razem z nim.

Zawsze z nim.

Takie to proste.

Przez sekund臋 偶a艂owa艂, 偶e to nie b臋dzie 艂adne. Ale takiego dokona艂 wyboru.

Raija zrozumie.

Raija mia艂a pi臋kne wspomnienia. Raija mog艂a przypomnie膰 sobie pi臋kno za zamkni臋tymi powieka­mi. Raija mog艂a wydosta膰 ich czas ze schowk贸w jej pami臋ci.

Mog艂a.

Sznur by艂 sztywny, nasi膮kni臋ty wod膮. Zimny w do­tyku. Ostatnia pieszczota...

Wasilij zrobi艂 krok w prz贸d.

- Chc臋 go zobaczy膰 - powiedzia艂a Raija z nacis­kiem.

Antonia p艂aka艂a. P艂aka艂a od chwili, gdy po ni膮 przyszli. Ona ju偶 go widzia艂a.

- To nie jest 艂adny widok. Powinna艣 pami臋ta膰 go jako Wasi臋, a nie jako...

- To jest Wasia - upiera艂a si臋 Raija.

Zanim Antonia przyjecha艂a, nasta艂 ju偶 wiecz贸r. Za­nim Raija si臋 dowiedzia艂a.

Nie mog艂a tego zrozumie膰. Nie przypuszcza艂a, 偶e m贸g艂 by膰 do tego zdolny. Ale wiele rzeczy nabra艂o znaczenia.

Ich noc nabra艂a znaczenia.

By艂a jego po偶egnaniem. Pi臋kniej by tego nie wyra­zi艂 s艂owami. Raija by艂a mu za to wdzi臋czna.

- Chc臋 go zobaczy膰 - powt贸rzy艂a. Nie umia艂a pod­nie艣膰 g艂osu. P艂acz czai艂 si臋 za ka偶dym s艂owem.

Wys艂ucha艂a opowie艣ci Antonii.

Kto艣 spostrzeg艂 go przez okno. Drzwi nie by艂y zamkni臋te. Odci臋li go i pobiegli po Antoni臋. Zanie艣li jej klucz.

- Gdyby艣 mieszka艂a w mie艣cie, pewnie tobie by go dali - stwierdzi艂a Toni膮. - Mog臋 ci go da膰.

- A dlaczego? - zaprotestowa艂a Raija. - Nigdy nie mia艂am jego klucza. Teraz te偶 nie potrzebuj臋.

Wys艂ucha艂a opowie艣ci Antonii. S艂ysza艂a, jak wypo­wiada to s艂owo wiele razy. S艂ysza艂a, jak m贸wi, 偶e wszystko, co by艂o Wasilijem, ju偶 nie istnieje.

Ze pozosta艂o tylko cia艂o. Pow艂oka bez 偶ycia.

- Musz臋 go zobaczy膰, Toniu. Jad臋 do Archangielska. Mog臋 spa膰 u ciebie na pod艂odze. Musz臋 go zobaczy膰. Rozumiesz? Nie boj臋 si臋 jego wygl膮du. I tak zapami臋­tam go takim, jaki by艂. Ale ja musz臋 go zobaczy膰!

Antonia ju偶 nie powstrzymywa艂a Raiji. W ko艅cu nie by艂a dzieckiem. Nie wszystko w jej 偶yciu przypo­mina艂o wiosenne kwiaty.

Mo偶e w艂a艣nie dla niej 艣mier膰 nie by艂a tym, czym dla wszystkich innych.

A Wasilij by艂 jej...

- Zniesiesz ludzi? - spyta艂a tylko. - Gadaj膮 o tym. I na pewno nie przestan膮, gdy ty przyjedziesz...

- Co mnie to obchodzi? - spyta艂a Raija oboj臋tnie. - Ja chc臋 zobaczy膰 Wasilija.

Ludzie wiedzieli. My艣leli swoje. Ale nie byli nieprzyja藕ni. Raija poczu艂a silny przep艂yw ciep艂a, gdy napotka艂a grupk臋 pod domem Wasilija. W spojrze­niach ludzi nie by艂o pot臋pienia.

Rozsun臋li si臋 na boki, gdy przyjecha艂y.

D艂onie wyci膮gn臋艂y si臋 w stron臋 zeskakuj膮cej z ko­nia Raiji, przyj臋艂y lejce i uspokoi艂y zwierz臋.

W sercach ludzi nie by艂o pot臋pienia.

Nikt jej nic nie powiedzia艂. Ale patrzyli na ni膮 tak, jakby patrzyli na wdow臋...

Antonia otworzy艂a drzwi kluczem. Wepchn臋艂a Ra­ij臋 do 艣rodka i sama w艣lizn臋艂a si臋 za ni膮. Zn贸w prze­kr臋ci艂a klucz.

Raija nie zdj臋艂a p艂aszcza. Kilkoma krokami prze­mierzy艂a ma艂膮 przestrze艅 izby.

Po艂o偶yli go na 艂贸偶ku.

Raija ukl臋k艂a przy nim i schwyci艂a jego sztywn膮, blad膮 d艂o艅.

Antonia mia艂a racj臋. To nie by艂 艂adny widok. 艢mier膰 nie by艂a 艂adna. Nie taka jak ta.

Zauwa偶y艂a 艣lad po linie. Odci臋ta, le偶a艂a na ziemi przy 艂贸偶ku.

Widzia艂a sto艂ek. Postawili go na miejsce, kt贸re on wybra艂. Zobaczy艂a belk臋 ponad nim. Wasilijowi uda­艂o si臋 przepchn膮膰 pod ni膮 lin臋.

Zrobi艂 krok do przodu, a nie odepchn膮艂 sto艂ek. To stanowi艂o dla niej r贸偶nic臋.

Nie umia艂a tego wyt艂umaczy膰 ani nazwa膰. Ale to by艂o tak w jego duchu!

Raija d艂ugo kl臋cza艂a z d艂oni膮 Wasilija w swoich. Ju偶 nie by艂o w tej d艂oni si艂y. A tyle jej mia艂. Tyle cie­p艂a, wsp贸艂czucia, tyle odwagi, 艣miechu...

Tyle do ofiarowania.

Raija milcza艂a i pragn臋艂a, by nigdy nie wkroczy艂a w jego 偶ycie. Wiedzia艂a, 偶e przynios艂a mu szcz臋艣cie. Wiedzia艂a, 偶e by艂a powodem tak silnego uczucia, kt贸re nie ka偶demu jest przeznaczone. Dla Wasilija mi艂o艣膰 do niej by艂a czym艣 najwi臋kszym, najwa偶niejszym w jego 偶yciu. Jedyn膮 rzecz膮, nad kt贸r膮 nie umia艂 zapanowa膰.

Raija nie pragn臋艂a takiego ko艅ca.

Co艣 w niej tego nie przyjmowa艂o. Patrzy艂a na nie­go i czu艂a, 偶e to w艂a艣ciwie nie jest jej Wasilij. To, co by艂o nim, ulecia艂o wraz z noc膮. Nie musia艂a wiedzie膰 dok艂adnie.

Pewna by艂a jedynie tego, 偶e go tu nie ma.

Jego pozbawione 偶ycia cia艂o le偶a艂o przed ni膮. Do­w贸d na to, 偶e go ju偶 nie ma. Ju偶 nie by艂 偶ywym cz艂o­wiekiem. Dla nikogo.

呕y艂 kiedy艣 dla niej. Da艂 jej wszystko, co m贸g艂. Chcia艂 ofiarowa膰 jej 偶ycie. Przysz艂o艣膰.

Ona nie mog艂a tego przyj膮膰.

Dlatego nast膮pi艂o to.

Gorzka to prawda.

Raija uca艂owa艂a jego d艂o艅 i po艂o偶y艂a na jego pier­siach. Uca艂owa艂a usta.

Wsta艂a i spojrza艂a jeszcze raz na jego cia艂o.

To by艂 Wasilij. A jednocze艣nie nie on.

Nie mog艂a p艂aka膰. Nie teraz. Jeszcze nie. Nie te­raz, gdy na niego patrzy艂a.

Tak si臋 stara艂, by to 艂adnie zako艅czy膰. Pi臋knie si臋 po偶egna膰. Sprawi艂 jej takie po偶egnanie, kt贸re znaczy­艂o wi臋cej ni偶 same s艂owa.

Pokaza艂 jej swoj膮 mi艂o艣膰. Szczodrze ni膮 j膮 obdarowa艂.

Nadal czu艂a jego zapach na swojej sk贸rze. Jeszcze go nie zmy艂a.

Teraz cieszy艂o j膮 to.

M贸g艂 by膰 razem z ni膮 jeszcze przez chwil臋.

Mo偶e te偶 o tym tak pomy艣la艂.

Zawsze si臋 dobrze rozumieli. To stanowi艂o jeszcze jedn膮 z 艂膮cz膮cych ich wi臋zi.

Wasilij na pewno by nie chcia艂, by p艂aka艂a. Da艂 jej w zamian najpi臋kniejsze wspomnienia, jakie mo偶na mie膰.

Mo偶e nawet nie chcia艂, by tu przysz艂a i go widzia艂a...

Ale musia艂 j膮 na tyle zna膰, by wiedzie膰, 偶e to zrobi.

To wymaga艂o odwagi.

- Ju偶? - spyta艂a Antonia. Raija wzdrygn臋艂a si臋. Czu艂a, 偶e jest sam na sam z Wasilijem. Zapomnia艂a o obecno艣ci Toni. Istnia艂 tylko Wasilij i ona.

Jak zawsze, gdy byli razem. Istnieli tylko oni.

- Kocha艂am go - powiedzia艂a Raija. On te偶 o tym wiedzia艂. - Gdy byli艣my razem, zawsze go kocha艂am.

Antonia milcza艂a.

- Gdzie teraz jestem? - spyta艂a Raija. - Dlaczego jestem taka? Nie mog艂am opu艣ci膰 Jewgienija dla nie­go. Na sw贸j spos贸b kocham i Jewgienija. Ale kocha­艂am Wasilija. Kocha艂am go!

Antonii zasch艂o w ustach. Zamkn臋艂a za nimi drzwi na klucz.

Raija nie spa艂a tej nocy. Siedzia艂a przy stole ku­chennym Antonii, dok艂adaj膮c od czasu do czasu po­lano do ognia.

Antonia i Olga po艂o偶y艂y si臋. Raija nie wiedzia艂a, czy 艣pi膮. Toni膮 na pewno zrozumia艂a, 偶e Raija po­trzebuje samotno艣ci.

Dobra by艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e one j膮 wspieraj膮. 呕e my艣l膮 o niej.

Wiedzia艂a te偶, 偶e one tak偶e op艂akuj膮 Wasilija.

To sta艂o si臋 tak nagle, 偶e trudno by艂o nazwa膰 to 偶a艂ob膮.

Raija nadal czu艂a, 偶e co艣 w niej nadal odmawia uznania, 偶e Wasilij nie 偶yje. 呕e odszed艂 na zawsze.

Widzia艂a jego cia艂o. S艂ysza艂a, jak nazywaj膮 go umar艂ym.

Ale w niej nadal 偶y艂 jego 艣miech. Nadal s艂ysza艂a je­go g艂os, widzia艂a b艂ysk w oku, czu艂a dotyk jego pal­c贸w na sk贸rze, na w艂osach... S艂ysza艂a, jak on oddy­cha!

Raija pow膮cha艂a swoje ramiona. Wiedzia艂a, 偶e to jego zapach pomieszany z jej.

Nadal dla niej istnia艂.

A kilka ulic dalej le偶a艂o jego cia艂o.

Wasilij sam dokona艂 wyboru. To nie by艂a nag艂a de­cyzja podj臋ta po w贸dce. Nic takiego, co si臋 sta艂o spontanicznie.

On si臋 z ni膮 po偶egna艂.

Raija by艂a blisko niego. Czu艂a, 偶e on jest z ni膮. Dla niej, obok niej, blisko...

Nie 偶y艂, ale jednak nie odszed艂.

Gorycz...

Dokona艂 wyboru.

Mo偶e mog艂a na niego wp艂yn膮膰... Ale teraz by艂o ju偶 za p贸藕no.

Trzyma艂a si臋 dumnie wyprostowana. Mo偶na by艂o zgadn膮膰, 偶e by艂o jej ci臋偶ko, ale nie pozwala艂a nikomu sobie ul偶y膰. Kroczy艂a po ziemi i samotnie nios艂a b贸l.

Nikogo do siebie nie dopuszcza艂a. Sw贸j b贸l zamk­n臋艂a w sobie i ciasno otuli艂a.

Chcia艂a kupi膰 milczenie. Chcia艂a zap艂aci膰 za mil­czenie o tym, jak umar艂 Wasilij.

Tylko lekarz przyj膮艂 pieni膮dze.

Biedni ludzie mieli swoj膮 dum臋. Po 艣mierci Wasi­lij Uskow zn贸w sta艂 si臋 jednym z nich.

Oczywi艣cie, 偶e nie powiedz膮, 偶e targn膮艂 si臋 na swo­je 偶ycie. Po prostu umar艂.

Zosta艂 pochowany jak inni, bez zb臋dnych uroczy­sto艣ci. Raija wiedzia艂a, 偶e nie chcia艂by ich. Ale zadba­艂a o trumn臋 z heblowanych desek, o to, by by艂 艂ad­nie ubrany, by mia艂 mi臋kko. By wzi膮艂 ze sob膮 lok jej w艂os贸w.

Nic wi臋cej nie mog艂a zrobi膰.

Sz艂a, milcz膮ca, ubrana na czarno, za jego trumn膮. Wspiera艂a si臋 na ramieniu Antonii.

By艂a wdow膮 po nim.

Pochowa艂a go. I pojecha艂a sama do domu nad Dwin膮. Nie zosta艂a na stypie, by piciem zaprowadzi膰 go na drug膮 stron臋.

Nie wiedzia艂a, czy w to wierzy. Nie wiedzia艂a, gdzie on jest poza jej my艣lami.

Widzia艂a, jak opu艣cili jego trumn臋 do ziemi. Sama go my艂a i ubiera艂a. Czesa艂a jego w艂osy, gdy ju偶 le偶a艂 w trumnie.

Wiedzia艂a, gdzie spoczywa jego cia艂o.

Zamkn臋艂a dok艂adnie w sobie to, co z niego zacho­wa艂a. Siedzia艂a owini臋ta w pled, kt贸ry dawa艂 im cie­p艂o ostatniej nocy, gdy Wasilij si臋 z ni膮 偶egna艂. By艂 wtedy tak blisko...

Gdy nasta艂 poranek, z艂o偶y艂a porz膮dnie pled i w艂o­偶y艂a go do swojej skrzyni.

Zagrza艂a wod臋. By艂a jeszcze niemal wrz膮ca, gdy Raija wesz艂a do cebrzyka. Szorowa艂a sk贸r臋 a偶 do czerwono艣ci. Wygania艂a go ze swojej sk贸ry, w艂os贸w...

Zosta艂a sama Raija.

Sama.

Raija - Raisa.

Bykowa.

Ju偶 nie ten wolny ptak, jakim by艂a tego lata. Nie ten ptak, kt贸ry lata艂 po niebie razem z Wasilijem.

Dla niej te偶 nadchodzi艂a jesie艅.

Raija wynios艂a wod臋 po k膮pieli. Wyszorowa艂a dom, nawet 艣ciany. Upra艂a swoje ubranie. Upra艂a wszystko, co mia艂a na sobie, gdy by艂a razem z nim.

Upra艂a po艣ciel. Wytrzepa艂a materace, poduszki i ko艂dry. Wietrzy艂a i wietrzy艂a. My艂a. Szorowa艂a.

Przez jej palce przep艂yn臋艂o morze wody, gdy zmy­wa艂a lato.

Raiji ju偶 nic si臋 nie 艣ni艂o. Jej noce przynosi艂y tyl­ko sen. By艂a tak zm臋czona, gdy si臋 k艂ad艂a spa膰, 偶e je­dynym jej marzeniem by艂 sen.

Nie umia艂a przyj膮膰 nic innego.

Ale chcia艂a 艣ni膰 Wasilija. Chcia艂a. Chcia艂a czu膰, 偶e do niej przychodzi.

Ale tak si臋 nie sta艂o.

On nie 偶y艂.

Naprawd臋 nie 偶y艂.

Ale dopiero po kilku tygodniach by艂a w stanie p贸j艣膰 na jego gr贸b i popatrze膰 na krzy偶, tak obcy i jednocze艣nie znajomy. D艂ugo trwa艂o, zanim mog艂a ukl臋kn膮膰 i powiedzie膰 sobie, 偶e on tam jest. Zanim mog艂a co艣 do niego powiedzie膰.

Czu艂a b贸l. Ca艂y czas. Cichy, ci臋偶ki b贸l, kt贸ry nie ko艅czy艂 si臋 wraz z granicami jej cia艂a. Si臋ga艂 poza ni膮.

Ona by艂a b贸lem.

呕a艂ob膮.

Ale budzi艂a si臋 co rano.

呕y艂a.

Zaczyna艂a my艣le膰 o nim w czasie przesz艂ym. Za­czyna艂a m贸wi膰, 偶e Wasilij 鈥瀊y艂鈥. 呕e co艣 zrobi艂. Kie­dy艣.

I 呕al wtapia艂 si臋 w ni膮. Zaj膮艂 jakie艣 miejsce gdzie艣 w g艂臋bi.

Wsp贸艂istnia艂.

Ale ona 偶y艂a. Dniem codziennym. S艂ysza艂a sam膮 siebie, jak si臋 艣mieje. Dziwnie by艂o zw艂aszcza za pierwszym razem po jego 艣mierci.

Potem 艣mia艂a si臋 cz臋艣ciej.

Przypomina艂a sobie powiedzonka, kt贸re ze sob膮 przynosi艂. Te, kt贸re j膮 bawi艂y.

U艣miecha艂a si臋 do wspomnie艅 o nim.

Odkry艂a potem, 偶e by艂a w stanie czu膰 co艣 innego ni偶 smutek i 偶al.

Nie to, by go zapomnia艂a. Raija nigdy nie zapomni Wasilija. Ale gdy si臋 obudzi艂a pewnego ranka, pomy­艣la艂a o Miszy.

Nie pomy艣la艂a o Wasiliju a偶 do wieczora, gdy s艂o艅ce przedar艂o si臋 przez chmury, pog艂aska艂o j膮 po twa­rzy i rozgoni艂o chmury po wieczornym niebie.

Wasilijowi te偶 by si臋 spodoba艂 ten widok, pomy­艣la艂a.

To nie wzbudzi艂o w niej smutku, tylko spok贸j. Za­stanawia艂a si臋, czy on gdzie艣 tam m贸g艂 dzieli膰 jej ra­do艣膰.

Tyle by艂o rado艣ci w Wasiliju. Nie mog艂a tego za­pomnie膰. Musia艂a to przekaza膰 dalej. I musia艂a 偶y膰 dalej.

Musia艂a i艣膰 w przysz艂o艣膰 z otwartymi oczami. Z otwartym umys艂em. Z rado艣ci膮.

Wkr贸tce przyp艂ynie statek.

Statek przyp艂yn膮艂.

Pojawi艂 si臋 na b艂臋kitnym morzu, pod b艂臋kitnym niebem. Wok贸艂 nich 艣wiat by艂 czerwony. Z艂oty. Przej­rzysty.

Powietrze by艂o przejrzyste. Niebieskie. Na niebie ani jednej chmurki.

Przyp艂yn臋li o 艣wicie. Na pocz膮tku dnia. Na po­cz膮tku jesieni. Tej pory roku, gdy ziemia zbiera plo­ny tego, co zosta艂o posiane, by przygotowa膰 si臋 na przetrwanie.

Jesie艅 ods艂ania艂a.

Jesie艅 by艂a szczera.

Raija sta艂a na 艂agodnym wietrze i czeka艂a. Czeka艂a.

Rozpoznawa艂a postacie na pok艂adzie. Rozpozna艂a Jewgienija. Misze.

Nie by艂o ich tutaj latem. D艂ugo ich nie by艂o.

Byli na zachodzie.

Poza jej zasi臋giem. Poza jej spojrzeniem. Daleko.

Troch臋 marz艂a. Ba艂a si臋. Nie tego, 偶e si臋 dowiedz膮, bo musieli si臋 dowiedzie膰. Prze偶y艂a swoj膮 letni膮 przy­god臋, nie maj膮c do niej prawa. To by艂a jej przygoda.

Wszystko ma swoj膮 cen臋.

Nadal j膮 p艂aci艂a. Ba艂a si臋. Nie chcia艂a, by Jewgienij us艂ysza艂 o tym od kogo艣 innego ni偶 ona.

Raija patrzy艂a, jak opuszczaj膮 艂贸dk臋 na wod臋. Pa­trzy艂a, jak Misza do niej wchodzi.

Wracali do domu. Do niej.

Jesie艅 j膮 ods艂ania艂a.

14

Jesie艅 by艂a szczera. Mia艂a w sobie ogie艅 i mr贸z. By­艂a ciep艂em i przenikaj膮cym ch艂odem.

Jewgienij obj膮艂 j膮 ramieniem troch臋 z oczekiwa­niem, troch臋 z rezerw膮. Nie umia艂 przy wszystkich okazywa膰 swoich uczu膰.

Misza te偶 odsun膮艂 si臋 nieznacznie, gdy Raija go ob­j臋艂a. Wida膰 by艂o zmieszanie na jego twarzy, gdy go przytuli艂a i uca艂owa艂a w oba policzki.

Jewgienij to przewidzia艂. Nie chcia艂a wtedy uwie­rzy膰, ale teraz sama to zobaczy艂a.

Jej syn dor贸s艂. Sta艂 si臋 wy偶szy, jego g艂os za艂amywa艂 si臋. To lato zabra艂o go jej. Zauwa偶y艂a, 偶e si臋 zmieni艂. Rysy jego twarzy by艂y niby takie same, a jednak in­ne. Inne ni偶 wtedy, wiosn膮, gdy odp艂ywali.

Kilka miesi臋cy 偶ycia to wiele, gdy si臋 jest w wieku Michai艂a.

Policzki mia艂 ogorza艂e. Nigdy wcze艣niej nie wygl膮­da艂 bardziej zdrowo. Nadal by艂a w nim mi臋kko艣膰, pewnie nigdy nie b臋dzie w jego twarzy surowo艣ci i za­wzi臋to艣ci - ale teraz by艂 bardziej m臋偶czyzn膮 ni偶 ch艂opcem.

Jak to trudno przyzna膰, oddali膰 go od siebie...

- Nie masz, mamo, poj臋cia, przez co przeszli艣my! - wykrzykn膮艂 przej臋ty Michai艂. Ko艅c贸wka wypowiedzi przesz艂a w wysokie tony. Raij臋 ogarn臋艂o wzruszenie.

- S膮dz臋, 偶e mama wie - rzuci艂 Jewgienij. Pokiwa艂a g艂ow膮.

Jak to jej si臋 wyda艂o teraz odleg艂e! Niezwykle od­leg艂e. Dopiero oni jej to przypomnieli.

- Chyba wiem - odpar艂a - ale opowiecie mi. Ma­my czas. Jesie艅 si臋 jeszcze nie zacz臋艂a, a zima jest d艂uga.

- Czy tamci przyp艂yn臋li? Rybacy? Wasia?

Raija zn贸w pokiwa艂a g艂ow膮.

Bo偶e, jaki b贸l sprawi艂o jego imi臋! Poczu艂a, 偶e wo­k贸艂 niej ludzie wymienili spojrzenia. Zrobi艂o si臋 bar­dzo cicho. Raija zrozumia艂a. Poczu艂a ciep艂o, to samo ciep艂o, kt贸rym j膮 otoczyli, traktuj膮c jako wdow臋 po Wasiliju.

Wspierali j膮.

Jewgienij mia艂 racj臋: z wielu wzgl臋d贸w Raija w Archangielsku by艂a bardziej u siebie ni偶 on. Ona nigdy nie by艂aby samotna w tym mie艣cie.

Ludzie przejmowali si臋 jej losem.

Dla niej b臋d膮 milcze膰. Wszyscy jak jeden m膮偶.

- Oni wr贸cili - powiedzia艂a. - Wszystko z nimi do­brze. Na pewno ci opowiedz膮, co si臋 tam dzia艂o. Ja wiem tylko to, co si臋 dzia艂o tu, potem.

- Chc臋 rozmawia膰 z Wasilijem! - za偶膮da艂 stanow­czym tonem Jewgienij.

- Nie mo偶esz - odpar艂a Raija, patrz膮c mu w oczy. Niewa偶ne, 偶e dostrzeg艂 jej b贸l. Jej smutek. By艂y jej cz臋艣ci膮 i nie chcia艂a tego ukrywa膰. - Wasilij nie 偶yje - Raija u艣wiadomi艂a sobie, 偶e po raz pierwszy powie­dzia艂a te s艂owa na glos.

To te偶 by艂 mur do zburzenia.

Musia艂a przej艣膰 przez jego ruiny. Musia艂a rozpocz膮膰 nowy czas. - Powiesi艂 si臋.

To sprawia艂o b贸l. Na pewno 偶adne z nich nie wy­obra偶a艂o sobie tak tego dnia. Nie tak wyobra偶ali so­bie tam, na zachodzie, dzie艅 powrotu. Raija nie tak mia艂a ich przyj膮膰.

Ale ona sama to przygotowa艂a. Jak kto sobie po­艣ciele, tak si臋 wy艣pi...

Miasto stan臋艂o za ni膮. To poczucie wzrusza艂o j膮, budzi艂o mi艂o艣膰 do tych ludzi.

By艂a przecie偶 obca. A oni j膮 przyj臋li jak jedn膮 ze swoich.

Otoczyli j膮 lojalnie milcz膮cym kr臋giem. Nikt jej nie pot臋pi艂. Nikogo nie za艣wierzbi艂 j臋zyk.

Tylko Raija nie mog艂a milcze膰. Tylko ona musia艂a wszystko wyprostowa膰.

To bola艂o. S艂owa rani艂y, rozdrapywa艂y a偶 do krwi.

To ona zawiod艂a.

Opowiada艂a, wy艂amuj膮c sobie palce. Nie dotyka艂a ju偶 偶adnego z nich: ani m臋偶a, ani syna. Maj膮c s艂owa za 偶agle, dryfowa艂a daleko od nich, dalej ni偶 kiedy­kolwiek wcze艣niej dotar艂a.

Zupe艂nie jakby to ona by艂a w dalekiej podr贸偶y, podczas kt贸rej prze偶y艂a przygody i odnalaz艂a co艣 wspania艂ego.

Nic nie ubarwia艂a. Opowiada艂a, jak by艂o. O ogniu, nami臋tno艣ci, szale艅stwie. O my艣lach o zdradzie, o su­mieniu dr膮cym dusz臋 na strz臋py, o w膮tpliwo艣ciach, o pogardzie, jak膮 do siebie czu艂a.

Opowiada艂a, 偶e Wasilij jej potrzebowa艂.

Przekaza艂a jego opowie艣膰 z Finnmarku. O tym, co zrobi艂a dla za艂ogi.

Opowiedzia艂a o nocy, gdy Wasilij uciek艂 do niej, goniony przez upiory z czarnego morza. 呕e jej po­trzebowa艂. Opowiada艂a, 偶e przejmowa艂a si臋 nim. Ze poczu艂a co艣 do niego.

- Kocha艂a艣 go - przerwa艂 jej Jewgienij. - Nazwij to w艂a艣ciwym s艂owem. Nic nie zmieni, je艣li tego nie na­zwiesz. Kocha艂a艣 Wasi臋.

- Tak - pokiwa艂a g艂ow膮 Raija. Zdziwiona, 偶e m膮偶 m贸wi o tym z takim spokojem. Oczekiwa艂a gniewu. Zas艂ugiwa艂a na gniew. - Rodzajem mi艂o艣ci.

Jewgienij uciek艂 wzrokiem w bok. Takich s艂贸w u偶y艂 Reijo. Reijo pewnie zna艂 j膮 lepiej ni偶 on. Prze­cie偶 ona w Norwegii by艂a t膮 sam膮 osob膮.

Nie mog艂a si臋 zmieni膰.

W ko艅cu tylko to pozostanie: rodzaj mi艂o艣ci. Mo­偶e tylko tak umia艂a odp艂aci膰 tym, kt贸rzy j膮 kochali.

To bola艂o.

Ale Jewgienij nadal mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e nosi w so­bie co艣, czego jej nie mo偶e powiedzie膰. Wiele widzia艂 w Lyngen, wiele us艂ysza艂. Wiedzia艂 to, za co ona od­da艂aby 偶ycie.

Wiedzia艂, co si臋 dzieje z jej dzie膰mi. I o tym mu­sia艂 milcze膰.

- Wasia umar艂... powiesi艂 si臋... dlatego, 偶e si臋 w to­bie zakocha艂? - Misza spojrza艂 na Raij臋 z niedowie­rzaniem maluj膮cym si臋 na twarzy. - Powiesi艂 si臋, bo ty i on... ca艂e lato? Jak mog艂a艣, mamo? Jak mog艂a艣?!

Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 z rosn膮cym gniewem i z g艂臋­bokim rozczarowaniem.

Zerwa艂 si臋 zza sto艂u tak gwa艂townie, 偶e przewr贸ci艂 krzes艂o. Nie zauwa偶y艂 tego. Cofa艂 si臋, nie spuszcza­j膮c z matki oczu.

Poblad艂. Zaw贸d w jego oczach by艂 wi臋kszy od gnie­wu. Czu艂 si臋 zdradzony.

Wypad艂 za drzwi.

D艂o艅 Jewgienija przytrzyma艂a Raij臋. Ona ju偶 wsta­艂a, chcia艂a biec za synem, t艂umaczy膰...

- Niech biegnie - powiedzia艂 Jewgienij. - Niech to z siebie wybiega, Raiju. On jest nadal dzieckiem. Nie rozumie tego. Ale prze偶yje to i ci wybaczy...

Raija opad艂a z powrotem na krzes艂o. D艂o艅 m臋偶a nadal spoczywa艂a na jej d艂oni. Nie zas艂ugiwa艂a na ta­kie traktowanie. Na wiele ju偶 nie zas艂ugiwa艂a.

- A ty mo偶esz wybaczy膰? - spyta艂a. - Zrozumie膰?

Dwie pary ciemnych oczu spotka艂y si臋 na d艂ugo.

Wiele przemilczeli wobec tego drugiego. Wiele ni­gdy nie powiedz膮. Nigdy nie otworz膮 wszystkich drzwi przed tym drugim. Jeszcze czuli wiele winy.

- Zrozumie膰? - Jewgienij potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Nie s膮­dz臋, bym kiedykolwiek m贸g艂 ci臋 zrozumie膰. Ofiarowa­艂em ci wszystko. Tak to widz臋. Nie wiem, czego ci mog艂o brakowa膰. Nie rozumiem, co kobiety widzia艂y w Wasi. Nie rozumiem, bo on nie by艂 m臋偶czyzn膮, kt贸­rego bym wybra艂 dla w艂asnej siostry. Wiem, 偶e dla nie­go kobiety traci艂y g艂ow臋. Nie umia艂y mu si臋 oprze膰. Ale nie rozumiem tego. Nie rozumiem, czemu on m贸g艂 tyle dla ciebie znaczy膰. - Westchn膮艂, nawet jak­by si臋 u艣miechn膮艂. - Zreszt膮 nie wiem, czy chc臋 to wie­dzie膰. Chyba nie. A je艣li chodzi o wybaczenie... Tak, mog臋 wybaczy膰. B臋d臋 na tyle m臋偶czyzn膮. Ale ty chy­ba nie chcesz za nim p贸j艣膰?

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮. Taka my艣l przemkn臋艂a jej przez g艂ow臋, to prawda. Ale nie zrobi艂aby tego. Wa­silij by tego nie chcia艂. Wasilij chcia艂, by 偶y艂a. Ona te偶 tego chcia艂a.

- Umarli nie mog膮 przes艂oni膰 偶yj膮cych - m贸wi艂 da­lej. - 呕ywe kobiety nie wybieraj膮 umar艂ych na ko­chank贸w, prawda? Nawet takie kobiety jak ty, Raiju.

U艣miechn臋艂a si臋 blado.

Co ta wyprawa zrobi艂a z Jewgienijem? Nigdy wcze艣niej nie widzia艂a go takim spokojnym. Nigdy wcze艣niej nie okazywa艂 tyle zrozumienia...

Ale nie odm贸wi艂a. Teraz ona kogo艣 potrzebowa艂a. Potrzebowa艂a Jewgienija. Nie zas艂ugiwa艂a na to, ale potrzebowa艂a jego uczucia.

U艣cisn膮艂 jej d艂o艅. By艂 z ni膮.

- Kocham ci臋, Raiju - powiedzia艂 ci臋偶ko. - Taki m贸j los. Nie jestem Wasilijem. Nie o mnie marz膮 ko­biety, nie do mnie wzdychaj膮. Ale jestem tu dla cie­bie, Raiju. Jestem twoim m臋偶em. Nadal nim b臋d臋.

Raija pochyli艂a g艂ow臋.

Nie zas艂ugiwa艂a na Jewgienija. Nie by艂a pewna. Ale na sw贸j spos贸b pragn臋艂a i jego.

Michai艂 wios艂owa艂. Wios艂owa艂 ile si艂. Z ca艂ych si艂 zacisn膮艂 d艂onie na wios艂ach.

A tak si臋 cieszy艂 na powr贸t do domu! A teraz wszystko by艂o nie tak. By艂o brzydko.

Tak za ni膮 t臋skni艂!

A teraz nawet nie mia艂 ochoty m贸wi膰 na ni膮 鈥瀖a­ma鈥. Nawet my艣le膰, 偶e ona jest jego matk膮.

Matki nie s膮 takie!

Nie robi膮 czego艣 takiego...

Przecie偶 ona jest stara.

Wasilij i ona...

Nie pomaga艂o zamkni臋cie oczu. I tak widzia艂 ich wyra藕nie pod powiekami.

Gorycz.

I ona powiedzia艂a, 偶e kocha艂a Wasilija!

To by艂o ohydne. Takie rzeczy mog艂y si臋 dzia膰 tyl­ko mi臋dzy mam膮 i tat膮. Wszystko inne by艂o - z艂e.

Nie m贸g艂 sobie nawet wyobrazi膰, 偶e ona mog艂a si臋 u艣miecha膰 do Wasilija...

A przecie偶 go lubi艂!

To by艂o najgorsze. Wszyscy lubili Wasilija. Mo偶e z wyj膮tkiem taty. Ale tata przecie偶 jest m臋偶czyzn膮.

Nawet Olga powiedzia艂a, 偶e Wasia jest 艂adny. Mi­sza nie by艂 pewien. Nie wiedzia艂, jak trzeba wygl膮da膰, by by膰 uznanym za 艂adnego. Nie to, 偶eby si臋 tym przejmowa艂. M臋偶czy藕ni nie musz膮 by艂 艂adni. To ta­kie dziewczy艅skie...

Nie wiedzia艂 te偶, czy to dobrze, 偶eby dziewczyna by艂a 艂adna. To mog艂o by膰 niebezpieczne.

Tak, jak z mam膮...

Pozwoli艂 艂贸dce p艂yn膮膰 z pr膮dem, czasem tylko ste­ruj膮c wios艂em.

Dop艂yn膮艂 na l膮d poza miastem. Przemyka艂 si臋 bocznymi uliczkami. Nie chcia艂, by ktokolwiek go za­uwa偶y艂. Wszyscy przecie偶 wiedzieli!

Wszyscy my艣leli o tym samym: o jego matce i o Wa­siliju.

Michai艂 wiedzia艂, co sobie my艣leli.

To by艂o ohydne!

Szed艂, nie pilnuj膮c kierunku, jak 艂贸dka unoszona pr膮dem, ale zaszed艂 tam, dok膮d chcia艂.

Gr贸b Wasilija.

Czy ona te偶 tu przychodzi艂a? O czym my艣la艂a, gdy tu by艂a? Jak o nim my艣la艂a?

Czy czu艂a, 偶e to wszystko jej wina?

Czy to by艂a jej wina?

Czy Wasilij powiesi艂 si臋, bo j膮 kocha艂, a nie m贸g艂 偶y膰 razem z ni膮?

Czy tak si臋 robi?

Czy istniej膮 takie uczucia?

Ogarn膮艂 go strach. Wszystko to, co si臋 dzia艂o w Norwegii, nauczy艂o go strachu.

Czy istniej膮 r贸wnie silne uczucia? Dobre uczucia, kt贸re jednak tak mog膮 op臋ta膰, 偶e cz艂owiek woli umrze膰?

Jak mo偶na wybra膰 艣mier膰?

To wszystko by艂o takie trudne. Tyle nie rozumia艂. Nie by艂 pewien, czy chce dorosn膮膰...

To by艂o najgorsze.

- Tak my艣la艂am, 偶e tu b臋dziesz. - Olga ukl臋k艂a obok Michai艂a.

Rzuci艂 na ni膮 pe艂ne irytacji spojrzenie. 呕a艂owa艂, 偶e nie mo偶e jej odp臋dzi膰, cho膰 ona na pewno go rozu­mia艂a. Rozumia艂a tak偶e to, 偶e nie chce, by tu by艂a. Ale Olga nie nale偶a艂a do tych, kt贸rych da艂oby si臋 po pro­stu odp臋dzi膰.

- Zobaczy艂am twoj膮 艂贸dk臋 - wyt艂umaczy艂a i na tym samym oddechu doda艂a: - On by艂 odwa偶ny.

- Zabicie siebie nie jest odwa偶ne! Olga pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Jest. Ty by艣 si臋 odwa偶y艂? Na to pytanie nie odpowiedzia艂.

- W ka偶dym razie bohaterowie tego nie robi膮 - rzu­ci艂. Chcia艂 mie膰 racj臋. Chcia艂, by Olga mu j膮 przyzna艂a. Chcia艂 odnale藕膰 co艣 w Wasiliju, co pot臋pia艂. Wo­la艂 my艣le膰 o nim jako o tch贸rzu.

Ale Olga nie uwa偶a艂a go za tch贸rza.

Wyrywa艂 k臋pki mchu, ugniata艂 w kulki i rzuca艂 przed siebie w z艂o艣ci.

- Nienawidz臋 jej! - krzykn膮艂. - Nienawidz臋!

- Ona ciebie przez to nie kocha mniej - odpar艂a Ol­ga niemal po doros艂emu. Zirytowa艂a go tym. - Mama m贸wi, 偶e matki te偶 maj膮 prawo do pope艂nienia b艂臋du.

Olga nawija艂a w艂osy na palec i gryz艂a je w zamy­艣leniu.

Michai艂owi wydawa艂o si臋 to okropne. Ona by艂a r贸wnie okropna, jak jego matka.

- Wiedzia艂a艣 o nich? - spyta艂, nie spuszczaj膮c z niej spojrzenia.

Olga pokiwa艂a g艂ow膮. Policzki jej si臋 zar贸偶owi艂y, ale wysun臋艂a dumnie podbr贸dek i potwierdzi艂a.

Michai艂 pami臋ta艂 ten gest od swojej matki. Cieka­we, czy Olga j膮 na艣laduje?

- To jest ohydne - wymkn臋艂o mu si臋. Olga z tym te偶 si臋 nie zgodzi艂a. Pokr臋ci艂a g艂ow膮 i poklepa艂a ziemi臋 na grobie Wasilija.

- Nie jest ohydne, 偶e kto艣 kogo艣 kocha. Wasilij j膮 kocha艂. Mama m贸wi, 偶e kocha艂 j膮, od kiedy j膮 spo­tka艂 po raz pierwszy. Nie ka偶dy m贸g艂by to tak d艂u­go ukrywa膰. Ale nie odebra艂 wam jej, prawda? Ona od was nie odesz艂a.

- Jego kocha艂a bardziej?

To tu siedzia艂 jego l臋k, zatruwaj膮c go niczym kwa­sem.

- Bardziej ni偶 kogo? Nie chcia艂, by Olga go o to pyta艂a. Michai艂 nie chcia艂 si臋 przed ni膮 t艂umaczy膰. Nie chcia艂 nazywa膰 swego strachu. Nie chcia艂, by go rozumia艂a. Ale jed­nocze艣nie chcia艂, by wiedzia艂a.

Olga by艂a bystra. Wiele zauwa偶a艂a. I lepiej rozu­mia艂a kobiety ni偶 on...

- Bardziej ni偶 tat臋... ni偶 mnie?

- Raija - Raisa jest w艂a艣ciwie dziwna - odpar艂a Olga po chwili namys艂u. - Ona tak偶e kocha Jewgienija. Chyba mnie rozumiesz. Nie s膮dz臋, by to sama jako艣 mierzy艂a. Mama m贸wi, 偶e Raija ma w sobie wiele cie­p艂a. Ze w jej sercu jest tyle miejsca, 偶e potrafi kocha膰 wielu jednocze艣nie i na r贸偶ne sposoby. - Wzruszy艂a ramionami. - Sama chcia艂abym wiedzie膰, co to zna­czy. Jak tak mo偶na. To trudne do poj臋cia, prawda? W ka偶dym razie Raija bardzo za tob膮 t臋skni艂a. Wspo­mina艂a ci臋 codziennie. I naprawd臋 si臋 o ciebie ba艂a. Mama i Wasilij rozmawiali o tym, gdy s膮dzili, 偶e ja nie s艂ysz臋. - Olga rozejrza艂a si臋 wok贸艂, mimo 偶e byli sami na cmentarzu, i zni偶y艂a g艂os. - M贸wili, 偶e wte­dy, gdy tak zachorowa艂a, no wiesz, jak... M贸wili, 偶e u偶y艂a czego艣 ze swojej duszy, by ci臋 ochroni膰. Tak, jak ona umie. Wasilij m贸wi艂, 偶e si臋 o ni膮 ba艂.

- Tamci m贸wili, 偶e kto艣 mnie chroni艂 - powiedzia艂 Misza zamy艣lony. - Wiele si臋 tam wydarzy艂o. Nie chc臋 teraz o tym m贸wi膰, mo偶e p贸藕niej...

Olga pokiwa艂a g艂ow膮. By艂a strasznie ciekawa, ale wiedzia艂a, 偶e on na pewno jej opowie. Zreszt膮 tata ju偶 troch臋 m贸wi艂. Wystarczaj膮co wiele, by poczu艂a zim­ne dreszcze na plecach. I by niecierpliwie czeka艂a na opowie艣膰 Miszy. Tata potrafi艂 z najciekawszej histo­rii zrobi膰 nudn膮 czytank臋.

Misza przesadza艂 bardziej ni偶 ona, wi臋c je艣li zmiesza jego wersj臋 z wersj膮 taty, pewnie otrzyma co艣 od­powiadaj膮cego prawdzie.

- Widzia艂e艣 te upiory morskie? - Olga jednak nie mog艂a si臋 powstrzyma膰.

Michai艂 u艣miechn膮艂 si臋 k膮tem ust. Ale偶 ta Olga jest niemo偶liwa!

- Nie - odpar艂. - I bardzo si臋 z tego ciesz臋... Olga westchn臋艂a. Ona 偶a艂owa艂a, 偶e Misza ich nie widzia艂. By艂oby wspaniale s艂ucha膰 jego opowie艣ci zi­m膮 i czu膰 dreszcze przechodz膮ce po plecach...

- A czy norweskie dziewcz臋ta by艂y 艂adniejsze ode mnie? - spyta艂a zaczepnie, unosz膮c ciemne brwi.

- Ech! - prychn膮艂 Michai艂. - Nie widzia艂em wielu - pr贸bowa艂 si臋 wykr臋ca膰. - W ka偶dym razie by艂y ni偶sze ni偶 ty. A musia艂yby by膰 naprawd臋 brzydkie, by艣 ty by­艂a od nich 艂adniejsza!

Misza za艣mia艂 si臋 z w艂asnego konceptu. Olga nic nie odpowiedzia艂a. My艣la艂a, jak to 艂atwo oszukiwa膰 ch艂opc贸w. Jak 艂atwo odwraca膰 tok ich my艣li.

- Idziesz do domu? - spyta艂a, podnosz膮c si臋. Dzie艅 chyli艂 si臋 ku ko艅cowi. Wiecz贸r przybiera艂 niebieska­wy odcie艅.

Michai艂 poszed艂 za ni膮 z r臋kami w kieszeniach. Na twarzy mia艂 udawan膮 oboj臋tno艣膰.

- Zostan臋 pryncypa艂em, gdy dorosn臋 - obwie艣ci艂, kopi膮c przydro偶ne kamienie. - B臋d臋 p艂ywa艂 na stat­kach daleko, daleko na zach贸d.

- To nie tylko twoje statki! - odci臋艂a si臋 Olga. - Ja te偶 b臋d臋 armatorem!

Misza u艣miechn膮艂 si臋 do niej z wy偶szo艣ci膮.

- Mo偶esz by膰 armatorem na l膮dzie, Olga. Ale to m臋偶czy藕ni zostaj膮 pryncypa艂ami.

Wstrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Co za g艂upota! Wszyscy s膮 g艂u­pi. I to niesprawiedliwe!

- A mo偶e ja zostan臋 pryncypa艂em! - zacietrzewi艂a si臋. - W ko艅cu pierwsza wyp艂yn臋艂am w rejs! Widzia­艂am Norwegi臋 przed tob膮, Misza. I nie mia艂am cho­roby morskiej!

Trafi艂a w czu艂y punkt.

Misza wyszczerzy艂 do niej z臋by w grymasie z艂o艣ci. Zmieni艂 zdanie. Nie idzie do niej.

- Jad臋 do domu - rzuci艂 i poszed艂 w bok, ku Dwinie i swojej 艂贸dce.

Olga by艂a paskudna i g艂upia. W ko艅cu lepiej mu b臋dzie w domu. Mo偶e sobie p贸j艣膰 spa膰, je艣li rodzice nadal si臋 b臋d膮 k艂贸ci膰.

Michai艂 zasta艂 tylko ojca. Jewgienij zdj膮艂 buty i opar艂 stopy na stole, mimo 偶e by艂o to surowo zakazane. Przed nim sta艂a szklanka ze z艂ocistym trunkiem, obok karafka. Michai艂 zauwa偶y艂 jednak, 偶e ojciec nie wypi艂 zbyt du偶o.

- Mama? - spyta艂. 艢ci膮ga艂 kurtk臋, stoj膮c twarz膮 do 艣ciany. Nikt nie mo偶e si臋 domy艣li膰, 偶e on si臋 przejmowa艂. Je偶eli ona nie my艣la艂a o nich, on nie musi ju偶 jej kocha膰.

- Posz艂a si臋 przewietrzy膰 - odpar艂 Jewgienij. Spoj­rza艂 przeci膮gle na syna, zmuszaj膮c go do zaj臋cia miej­sca za sto艂em. - Nie sta艂o si臋 tak, jak oczekiwali艣my, prawda?

Michai艂 pokr臋ci艂 g艂ow膮. Ojciec na pewno nie prze­sadza艂. Ale nie rozumia艂, jak on mo偶e siedzie膰 tak spokojnie, jakby nic si臋 nie wydarzy艂o!

- Twoja matka nie jest taka jak inne matki - powiedzia艂 cicho Jewgienij. - Sam to wiesz. Na tyle jeste艣 do­ros艂y. Nie ma wiele kobiet takich jak Raija, i mo偶e to dobrze. Kochanie jej cz臋sto sprawia b贸l. Ale gorzej by­艂oby 偶y膰 bez niej. Ja to wiem. Wasilij te偶 to zrozumia艂.

- Jak ona mog艂a? - spyta艂 Misza, poblad艂y. Mia艂 tak zaci臋ty wyraz twarzy, 偶e Jewgienij widzia艂 teraz w nim wi臋cej z siebie ni偶 z Raiji.

- Mog艂a, poniewa偶 nie mog艂a tego nie zrobi膰 - po­wiedzia艂 po d艂u偶szej chwili ciszy. - Nie powiem ci, 偶e jeste艣 zbyt m艂ody, by to zrozumie膰. Mo偶na by膰 sta­rym i te偶 tego nie rozumie膰. Ona po prostu taka jest, ta twoja matka.

- Wybaczasz jej? Nie jeste艣 na ni膮 z艂y? - Michai艂 nie m贸g艂 uwierzy膰. - Przecie偶 puszcza艂a si臋 z Wasi膮 przez ca艂e lato!

- Nie wolno ci u偶ywa膰 tego s艂owa, m贸wi膮c o mat­ce! - rzuci艂 Jewgienij ostro. - Niewa偶ne, co robi艂a, ale na pewno nie to!

Michai艂 milcza艂. Nie chcia艂 wycofa膰 swoich s艂贸w, ale ju偶 ich nie powt贸rzy.

Dobrze, 偶e m贸g艂 je cho膰 raz powiedzie膰. Gorzej by艂o my艣le膰 i dusi膰 je w sobie. Lepiej, 偶e ojciec tak zareagowa艂.

Ul偶y艂o mu.

Jewgienij spojrza艂 na syna. Zobaczy艂 m艂odego m臋偶­czyzn臋, kt贸ry nadal mia艂 w sobie wiele z dziecka.

艢wiat to kiepskie miejsce. Misza te偶 si臋 tego na­uczy. Nauczy pochyla膰 kark. Wybacza膰.

Ale mia艂 w sobie zbyt du偶o z Raiji, zbyt wiele upo­ru i dumy. To niebezpieczna mieszanka. Sprawia艂a, 偶e jest si臋 twardym, ale nie zawsze szcz臋艣liwym.

Widzia艂 po synu, 偶e pot臋pia Raij臋. Nie mia艂 pewno艣ci, czy ona to zniesie. Sam by艂 zawiedziony, ale nie m贸g艂 jej oskar偶a膰.

- Pami臋tasz fiord pomi臋dzy wysokimi g贸rami, Mi­sza? - spyta艂 nagle ochryp艂ym g艂osem, wpatruj膮c si臋 in­tensywnie w ch艂opaka. - Ma艂y domek z bali na cyplu i m臋偶czyzn臋 o imieniu tak podobnym do imienia ma­my? Pami臋tasz go, Misza? Pami臋tasz tego m臋偶czyzn臋?

- To ten, kt贸ry powiedzia艂, 偶e chcia艂by mie膰 takie­go syna, jak ja? - Misza nie rozumia艂, dlaczego ojciec go wspomnia艂 akurat teraz.

Co艣 by艂o w tym miejscu, sam to poczu艂. Wr贸ci tam, gdy b臋dzie pryncypa艂em i gdy ju偶 b臋dzie sam de­cydowa艂 o wszystkim.

Co艣 go tam ci膮gn臋艂o.

- Nie chc臋, by艣 wspomina艂 mamie o tym fiordzie ani o tej osadzie - powiedzia艂 z naciskiem. - Nie chc臋, by艣 m贸wi艂 o tym m臋偶czy藕nie!

Brwi Michai艂a 艣ci膮gn臋艂y si臋. 呕ycie doros艂ych by艂o tak zawik艂ane!

- Dlaczego nie? Jewgienij spr贸bowa艂 si臋 u艣miechn膮膰.

- Pyta艂e艣, czy on zna艂 mam臋, pami臋tasz? Nie musia艂 mu o tym przypomina膰! Michai艂 pa­mi臋ta艂 wszystko stamt膮d bardzo dobrze.

- Jeste艣 ju偶 na tyle doros艂y, synu, 偶e mo偶esz dowiedzie膰 si臋 prawdy o nas. Ale nie powiem ci ani s艂owa, dop贸ki nie przysi臋gniesz, 偶e nic a nic nie powiesz mamie. Chcesz?

Michai艂 prze艂kn膮艂 艣lin臋. To brzmia艂o powa偶nie, niemal przera偶aj膮co. Chcia艂 by膰 odbierany jako do­ros艂y. A teraz by艂 tak bardzo z艂y na mam臋, 偶e i tak nie chce z ni膮 rozmawia膰 o czymkolwiek!

- Przysi臋gam.

- Ten m臋偶czyzna, kt贸ry mieszka nad tamtym fior­dem w Norwegii, w Lyngen, Reijo, dobrze zna艂 two­j膮 matk臋. Jest jej m臋偶em.

Michai艂 stara艂 si臋 prze艂kn膮膰 艣lin臋, ale gard艂o mia艂 suche. Nic nie rozumia艂!

Jewgienij patrzy艂 na niego powa偶nie.

- Dlatego nie jest mi trudno wybaczy膰 twojej mat­ce - powiedzia艂. - Ona nic nie pami臋ta. Zbudowa艂em wszystko, co mam, w艂a艣nie na tym. Wiem, sk膮d po­chodzi, wiem, kim jest, wiem, kogo opu艣ci艂a i dlacze­go. Wiem, kiedy. Ale nie powiem jej tego, je艣li nadal b臋d臋 m贸g艂 tego unikn膮膰. To d艂uga historia i powinie­ne艣 j膮 pozna膰. Dotyczy tak偶e ciebie, Michai艂.

Jewgienij zacz膮艂 opowiada膰.

Ca艂y 艣wiat Michai艂a stan膮艂 na g艂owie. Ca艂y 艣wiat zwariowa艂. S膮dzi艂, 偶e mo偶e ufa膰 doros艂ym, a przynaj­mniej rodzicom.

Ale oboje k艂amali.

Michai艂 nie rozumia艂, bo przecie偶 jemu si臋 obry­wa艂o przy najniewinniejszym k艂amstewku!

Ojciec 偶y艂 na k艂amstwie. Matka bez zmru偶enia oka zdradzi艂a ojca.

Czy ju偶 na nikim nie mo偶e polega膰?

Michai艂 szed艂 wzd艂u偶 Dwiny. Panowa艂a ciemno艣膰, ch艂odna i niebieskawa. W jego duszy te偶..

Matka siedzia艂a na brzegu, ciasno owini臋ta szalem. W mroku wygl膮da艂a na m艂od膮 i bezbronn膮. Serce mu si臋 艣cisn臋艂o.

Zrozumia艂, 偶e nadal j膮 kocha. Nic na to nie m贸g艂 poradzi膰. Nie m贸g艂 przesta膰 jej kocha膰, mimo 偶e go zawiod艂a.

Zna艂 j膮 teraz lepiej. Ojciec wtajemniczy艂 go w k艂amstwo. Sprawi艂, 偶e czu艂 si臋 wsp贸艂winny.

Nie usiad艂 i nie powiedzia艂 jej tego. Nie m贸g艂. Opa­nowa艂 go ten sam strach, kt贸ry prze艣ladowa艂 ojca. Te偶 zacz膮艂 si臋 ba膰, 偶e ona odjedzie, je艣li si臋 dowie.

- Kocham ci臋, mamo - powiedzia艂. S艂owa te z tru­dem przesz艂y mu przez gard艂o, ale poczu艂 ulg臋. I rado艣膰.

- Nawet, je艣li wyznam, 偶e nie wiesz wszystkiego?

- Zawsze.

- B臋d臋 mia艂a dziecko - rzuci艂a Raija.

- Wasi? - spyta艂 oszo艂omiony. Jej doros艂y syn. Jej dziecko.

- Wasi - potwierdzi艂a.

- I tak ci臋 kocham - zapewni艂, siadaj膮c obok niej na brzegu. Obj膮艂 j膮.

Noc ich ukry艂a. Nikt nie widzia艂, 偶e Misza p艂acze. Tylko Raija.

- Powinnam by艂a p艂yn膮膰 z wami - powiedzia艂a. Michai艂 pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Tak mia艂o by膰, mamo - odpar艂. - Powinna艣 by艂a tu zosta膰. Tu, nad Morzem Bia艂ym. U nas. Nie po­winna艣 w艂贸czy膰 si臋 gdzie艣 tam, na zachodzie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce