Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy$ Zab艂膮kane dusze

Bente Pedersen

ZAB艁膭KANE DUSZE

1

Dawno temu wpad艂a w r臋ce wojowniczych przy­bysz贸w z p贸艂nocy. Uprowadzili j膮 z ciep艂ego, roz­艣wietlonego Rzymu i powiedli do kraju, gdzie ziemia 艣ci臋ta jest wieczn膮 zmarzlin膮. Do kraju, gdzie s艂o艅ce stoi ch艂odne i nie spala ziemi na rdzawy popi贸艂.

Nazwali j膮 Jumala i oddawali jej cze艣膰.

By艂 to lud, kt贸ry osiad艂 na po艂udniowych brzegach Ba艂tyku.

Pod panowaniem w艂adcy o imieniu Filimer garst­ka wsp贸艂plemie艅c贸w ruszy艂a na po艂udnie i w okoli­cach Morza Czarnego za艂o偶y艂a pot臋偶ne kr贸lestwo. W tamtych czasach jednak偶e m臋偶czy藕ni nie zapusz­czali korzeni, tak jak to zawsze czyni艂y kobiety.

M臋偶czy藕ni prowadzili wojny i zdobywali 艂upy. M臋偶czy藕ni szukali podniety, nieustannie rzucaj膮c wyzwanie 艣mierci, zastawiaj膮c sw贸j ziemski 偶ywot za kr贸tkotrwa艂膮 rozkosz, jak膮 daje akt odwagi.

Kobiety rodzi艂y im dzieci, zajmowa艂y si臋 gospodar­stwem, gotowa艂y straw臋 i szy艂y odzienie. 呕ycie kobiet up艂ywa艂o na poszukiwaniu owoc贸w runa le艣nego, szykowaniu jedzenia, wsp贸lnym pilnowaniu ognia i dogl膮daniu dzieci. 呕ycie kobiet to 艣miech i codzien­ny zn贸j. To 艣wiat zamkni臋ty. Ogie艅, dzieci, m臋偶owie.

Kobiety nie szuka艂y 艂up贸w, nie marzy艂y o w艂adzy, kt贸r膮 daje podbijanie nowych ziem. Krew nie wrza艂a w ich 偶y艂ach na my艣l o walce, pocie, cia艂ach poleg艂ych wojownik贸w z innego plemienia. Nie chcia艂y rabo­wa膰 i bra膰 niewolnik贸w. Ni 艂upi膰 obcych miast.

艢wiat kobiet to ogie艅, dzieci i m臋偶owie.

Legendy g艂osz膮, 偶e ten lud, a w艂a艣ciwie sami m臋偶czy藕ni, sprzymierzy艂 si臋 z kr贸lem Wizygot贸w, Alarykiem, i razem z nim ruszy艂 na Rzym w roku Pa艅skim 410.

Zdoby艂 i spl膮drowa艂 miasto. Ceglasta, spalona s艂o艅­cem ziemia sp艂yn臋艂a krwi膮.

Nasyceni walk膮, upojeni zwyci臋stwem wracali wo­jownicy do swoich domostw, lecz wielu z nich nie za­trzyma艂o si臋 w pot臋偶nym kr贸lestwie na p贸艂nocnych brzegach Morza Czarnego. Niekt贸rzy nie zatrzyma­li si臋 nawet na przyjaznych pla偶ach Ba艂tyku.

Otworzy艂a si臋 przed nimi ogromna kraina na p贸艂­nocy 艣wiata, gdzie morze jest dzikie, a ziemi臋 na g艂臋­boko艣ci sztychu 艂opaty skuwa wieczny l贸d. Znale藕li kraj wprost wymarzony do podboj贸w, zamieszkiwa­li go bowiem ludzie 艂agodni i nienawykli do walki.

Wojownicy rozbili ob贸z nad ogromn膮 rzek膮, kt贸­ra szerokim uj艣ciem wpada do morza.

Mieli ze sob膮 zloty pos膮偶ek kobiety z dalekiego kraju, gdzie s艂o艅ce pali 偶ywym ogniem, powietrze ma zapach zi贸艂, a wiatr jest jak 艂agodna pieszczota.

Postawili go na wzniesieniu w g臋stym, wilgotnym lesie. Sta艂 tam przez kolejne tysi膮c lat. Przez tysi膮c lat modlili si臋 do z艂otego wyobra偶enia kobiety, kt贸re skradli kiedy艣, by wykaza膰 si臋 odwag膮 godn膮 prawdziwych m臋偶czyzn. W kraju tak odleg艂ym, 偶e nikt go ju偶 nie pami臋ta艂.

Ta kobieta by艂a dla nich b贸stwem najwy偶szym. Odlana z najszlachetniejszego kruszcu, jak偶e r贸偶na od bo偶k贸w z kamienia i drewna. Inna, bo maj膮ca ludzkie rysy. Inna, bo przemawiaj膮ca do nich, wypo­wiadaj膮ca boskie s艂owa w nieznanym j臋zyku.

Sk艂adali jej ofiary. Przez stulecia znosili dla niej tro­fea, a偶 wok贸艂 ponios艂a si臋 wie艣膰 o wielkim skarbie. Cho膰 otaczali sw膮 bogini臋 艣cis艂膮 tajemnic膮, zawsze znalaz艂 si臋 kto艣, kto nie potrafi艂 utrzyma膰 j臋zyka za z臋bami.

Bronili jej czci zacieklej ni偶 偶ycia w艂asnych wsp贸艂­ziomk贸w. Zdrajc贸w i plotkarzy karali 艣mierci膮. B贸­stwo ze z艂ota nale偶a艂o do nich, stanowi艂o ich sekret i odpowiedzialno艣膰. B臋dzie ich chroni膰, obdarza膰 szcz臋艣ciem i dostatkiem dop贸ty, dop贸ki starczy im si艂, by zatrzyma膰 je wy艂膮cznie dla siebie.

Na p贸艂noc od Dwiny pewna zakochana m艂贸dka opowiedzia艂a swemu wybranemu o Jumali. O ziemi u jej st贸p wys艂anej z艂otymi monetami. Niewinna i niedo艣wiadczona, da艂a si臋 uwie艣膰. Opisa艂a wojowni­czemu wikingowi drog臋 do bogini.

M臋偶czy藕ni z zachodu znale藕li pos膮偶ek i 艣wi膮tyni臋 pe艂n膮 skarb贸w. Jumali nie ruszyli, ale z艂upili 艣wi膮ty­ni臋. Zabrali tyle, ile byli w stanie unie艣膰, i podzielili kosztowno艣ci mi臋dzy siebie.

Ich przyw贸dca, Tor臋, pozosta艂 nienasycony. Dziew­czyn臋, kt贸ra powierzy艂a mu tajemnic臋, wyrzuci艂 z pa­mi臋ci, zanim dotarli do celu. Towarzysze znaczyli dla niego mniej ni偶 kruszec, kt贸ry mo偶na zwa偶y膰 w d艂o­ni i w kt贸rego blasku mo偶na si臋 ogrza膰. Zabi艂 jednego i zabra艂 jego cz臋艣膰. Skierowa艂 miecz przeciwko Gunsteinowi, ale ten zdo艂a艂 umkn膮膰.

Tor臋 po偶eglowa艂 swoim statkiem na zach贸d, uwo偶膮c rozliczne skarby i histori臋 o z艂otym pos膮偶ku ko­biety.

Wiele razy jeszcze wykaza艂 si臋 brawur膮. Rozla艂 wiele krwi, nie licz膮c si臋 zbytnio z ludzkim 偶yciem. Potomno艣膰 zapami臋ta艂a go pod mianem Tor臋 Hund.

Jumala sta艂a na wzniesieniu nad Dwin膮 ju偶 tysi膮c lat, kiedy wie艣膰 o niej dotar艂a a偶 do stolicy. Do ludzi ko艣cio艂a, ludzi pragn膮cych w艂adzy i bogactw i wyzna­j膮cych t臋 sam膮 definicj臋 m臋skiej odwagi, kt贸ra ka偶e zdobywa膰 obce ziemie, mordowa膰, grabi膰 i zadawa膰 gwa艂t. Kt贸ra dodaje powagi i wa偶no艣ci powracaj膮cym ze skarbami z wypraw w odleg艂e zak膮tki 艣wiata.

Jumala pachnia艂a z艂otem. Chytrzy doradcy pod­szeptywali, 偶e pachnie te偶 ba艂wochwalstwem. 艁atwo usprawiedliwi膰 gwa艂t zadany bezbronnym.

Wys艂ano ludzi i nakazano im przenie艣膰 pos膮偶ek do stolicy.

Wyznawcy Jumali poj臋li, 偶e musz膮 ratowa膰 bogi­ni臋. Miejsce, w kt贸rym sta艂a od tysi膮ca lat, przesta艂o by膰 bezpieczne.

Lud ruszy艂 wi臋c w drog臋, uwo偶膮c ca艂y sw贸j doby­tek i najwi臋ksz膮 艣wi臋to艣膰. Poci膮gn膮艂 na po艂udnie, jak najdalej od cara i w艂adzy ko艣cio艂a.

Po pos膮偶ku wszelki s艂uch zagin膮艂.

Jumala przetrwa艂a w opowie艣ciach ludzi zamiesz­kuj膮cych p贸艂nocne brzegi Dwiny.

- By艂a obca. Przyby艂a z dalekiego kraju. Nic o niej nie wiedzieli. Nadali jej imi臋 i oddawali cze艣膰. Ona obdarza艂a ich pomy艣lno艣ci膮. A偶 znik艂a. Przyby艂a zni­k膮d i odesz艂a w nico艣膰...

Antonia umiej臋tnie stosowa艂a pauzy, dozuj膮c na­pi臋cie.

- Nie uwa偶asz, 偶e to pi臋kna opowie艣膰? - spyta艂a, odrzucaj膮c ciemne w艂osy z czo艂a.

Raija skin臋艂a g艂ow膮. D艂onie mia艂a zanurzone w ciemnym chlebowym cie艣cie, r臋ce ubrudzone po 艂okcie. I bia艂膮 grudk臋 m膮ki na policzku, w miejscu z kt贸rego odgarn臋艂a niesforny kosmyk.

- Dlaczego opowiadasz bajki? - spyta艂a. - Nie masz nic innego do roboty, Toniu? Jeszcze nie nadszed艂 czas spoczynku...

Perlisty 艣miech Toni wype艂ni艂 kuchni臋.

Kuchni臋 Jewgienija.

I Raiji...

Dziwne. W艂asna kuchnia Raiji. Na sw贸j spos贸b bar­dziej nale偶a艂a do niej ni偶 do Jewgienija. Nie mia艂a po­j臋cia, czy kiedykolwiek przyzwyczai si臋 do tej my艣li.

- Nie dostrzegasz, 偶e ta historia jest o tobie, moja mi艂a? Raiju, pi臋kno艣ci ty moje! Og艂uch艂a艣?

Raija u艣miechn臋艂a si臋 bezwiednie. Toni膮 zawsze traktowa艂a j膮 jak bogini臋.

- Poniewa偶 by艂a obca? - spyta艂a. - Bo nie znali jej przesz艂o艣ci?

Toni膮 energicznie pokiwa艂a g艂ow膮. Nie ruszy艂a pal­cem, by pom贸c Raiji przy cie艣cie. Toni膮 nie mia艂a za­j臋膰 gospodarskich w wielkim powa偶aniu. Nawet we w艂asnej kuchni sp臋dza艂a niewiele czasu.

- Jestem z krwi i ko艣ci, nie ze z艂ota - stwierdzi艂a Raija i nagle poczu艂a ucisk w 偶o艂膮dku. Jakie艣 艣wiat艂o przemkn臋艂o jej przed oczyma i znik艂o. U艂uda, kt贸ra jedynie na moment pozostaje w pami臋ci. - Nie pad­艂am niczyim 艂upem. I s膮dz臋, i偶 moja przysz艂o艣膰 nie skrywa 偶adnych tajemnic. Pozostan臋 nad Dwin膮 ca­艂e 偶ycie, wi臋c musz臋 polubi膰 cerowanie Jewgienijowych koszul...

艢miech Toni przenikn膮艂 艣ciany niewielkiego dom­ku na brzegu rzeki.

- Za tysi膮c lat nikt nie b臋dzie opowiada艂 legend o Raiji Bykowej - doda艂a Raija z moc膮. Pewna siebie, stoj膮ca mocno na ziemi w tym ogromnym kraju, z Jewgienijem u swego boku.

- Ja u艂o偶臋 legendy o tobie - przekomarza艂a si臋 To­ni膮. - Tobie na z艂o艣膰, Raiso, moja przyjaci贸艂ko!

Toni膮 u偶y艂a imienia w rosyjskim brzmieniu, pod kt贸rym zna艂a Raij臋 miejscowa ludno艣膰. Poza Toni膮 tylko Jewgienij i Oleg nazywali j膮 Raij膮 i to by艂a je­dyna ni膰 prowadz膮ca do poprzedniego 偶ycia. 呕ycia, kt贸rego nie pami臋ta艂a.

By艂 przedn贸wek roku 1735. Dzie艅 chyli艂 si臋 ku za­chodowi. Oleg i Jewgienij ruszyli do Onegi, by zam贸­wi膰 nowy statek u szkutnika. M臋偶owie widzieli przy­sz艂o艣膰 w handlu i frachcie morskim. W ten spos贸b chcieli zapewni膰 byt rodzinie.

Po prawdzie niewielu ludzi w Archangielsku widzia­艂o jak膮kolwiek przysz艂o艣膰 dla tego miasta za艂o偶onego w 1584 roku. Ciemne chmury spowija艂y horyzont.

Anglicy rozpocz臋li handlow膮 dzia艂alno艣膰 w tym miejscu jeszcze wcze艣niej, w roku 1553. Kiedy Archangielsk zyska艂 prawa miejskie, hamburscy kupcy wyparli z rynku angielskich konkurent贸w. Historia 鈥濺ussia Company鈥 szybko dobieg艂a ko艅ca.

Mieszka艅c贸w miasta niewiele to obchodzi艂o.

Handel i tak znalaz艂 si臋 w r臋kach nielicznych, czy to Rosjan czy cudzoziemc贸w. Zwyk艂y cz艂owiek na handlu zbo偶em z Niemcami nie zarobi艂 z艂amanego szel膮ga.

Jedyne, co si臋 zmienia艂o, to j臋zyk, kt贸ry roz­brzmiewa艂 na nabrze偶u.

Po wizycie Piotra Wielkiego Archangielsk otrzy­ma艂 wiele przywilej贸w, staj膮c si臋 jedynym portem Rosji. Miasto rozkwit艂o, statki handlowe przemierza­艂y Morze Bia艂e wszerz i wzd艂u偶. Przysz艂o艣膰 rysowa艂a si臋 w jasnych barwach.

Sam car tak powiedzia艂.

Okres rozkwitu trwa艂 kr贸tko.

Wraz z za艂o偶eniem Petersburga Rosja zyska艂a port po艂o偶ony znacznie bli偶ej europejskich szlak贸w hand­lowych.

Piotr Wielki zapomnia艂 o obietnicach z艂o偶onych miastu na p贸艂nocy. Wielcy ludzie maj膮 s艂ab膮 pami臋膰. Przez nowy o艣rodek portowy przep艂ywa艂o trzy czwarte rosyjskiego handlu z zagranic膮.

Archangielsk zacz膮艂 podupada膰.

Piotr Wielki zmar艂 dziesi臋膰 lat temu, po nim rz膮­dzili Katarzyna I i Piotr II. Teraz zn贸w na tronie za­siada艂a caryca, Anna z rodu Romanow贸w, tego same­go rodu, kt贸ry Piotr Wielki osadzi艂 na tronie Rosji.

Handel w rejonie Archangielska wci膮偶 stanowi艂 do­men臋 nielicznych, ale w szczelnym dotychczas systemie pojawi艂y si臋 pierwsze p臋kni臋cia. Kto mia艂 pieni膮dze, m贸g艂 si臋 powa偶y膰 na wej艣cie do gry. Oleg i Jewgienij za­mierzali skorzysta膰 z okazji. Uznali, 偶e handel i fracht towar贸w to dobry interes.

Dwie m艂ode ciemnow艂ose kobiety czeka艂y na wschodnim brzegu Dwiny. Zapewnienia m臋偶贸w trak­towa艂y z przymru偶eniem oka.

Wype艂nia艂y izb臋 艣miechem i rozmow膮, w malowa­nej na niebiesko kuchni opowiada艂y sobie o tajemni­czej, obcej bogini. Wymawia艂y jej imi臋.

Jumala.

To s艂owo brzmia艂o dla Raiji tajemniczo, cho膰 budzi­艂o odleg艂e wspomnienie. Niewyra藕ne, ledwie uchwytne.

Toni膮 przygl膮da艂a si臋, jak Raija ugniata ciasto gwa艂townymi ruchami, jakby daj膮c upust z艂o艣ci. Na obliczu przyjaci贸艂ki nie wida膰 jednak by艂o wzburze­nia. Je艣li mieszka艂o w niej, to g艂臋boko ukryte, tak g艂臋­boko, 偶e nawet ona nie umia艂a go dostrzec.

呕ona Jewgienija nosi艂a w艂osy zwi膮zane wst膮偶k膮 na karku. Nie zaplata艂a ich w warkocze ani nie chowa­艂a pod chust膮, jak nakazywa艂 zwyczaj. Tak jak Toni膮, Raija kierowa艂a si臋 w艂asnymi zasadami.

- Wygl膮da, jakby艣 chcia艂a sprawi膰 temu ciastu la­nie - zauwa偶y艂a cierpko Toni膮. Unios艂a nogi i opar­艂a je o skrzyni臋 z drewnem. Mia艂a na sobie spodnie i buty do konnej jazdy, tak zreszt膮 ubiera艂a si臋 naj­cz臋艣ciej. Nie przejmowa艂a si臋 ludzkim gadaniem. Jak daleko si臋ga艂a pami臋ci膮, ludzie zawsze o niej du偶o m贸wili. Dot膮d jednak nie s艂ysza艂a s艂贸w na tyle ostrych, by zdo艂a艂y j膮 zrani膰. Pod tym wzgl臋dem An­tonia nie by艂a szczeg贸lnie wra偶liwa.

Oleg zapyta艂 kiedy艣, czy nie mog艂aby nosi膰 si臋 jak kobieta. To by艂o jeszcze przed 艣lubem, a Oleg bardzo ostro偶nie i delikatnie ubra艂 swoj膮 ciekawo艣膰 w s艂owa. Odpali艂a, 偶e je艣li szuka baby szerokiej w biodrach i ty艂ku, to droga wolna.

Od tamtej pory ani razu nie wr贸ci艂 do tego tematu. Da艂 Toni woln膮 r臋k臋 w kwestii ubioru i pozwoli艂 偶o­nie zaj膮膰 si臋 handlem i frachtem na l膮dzie. Interes przepisano na jego nazwisko po 艣lubie, ale i tak zawiady­wa艂a nim Toni膮. Od 艣mierci ojca nic si臋 nie zmieni艂o.

Antonia by艂a siln膮 kobiet膮, przed nikim nie zgina­艂a karku, od nikogo nie przyjmowa艂a polece艅.

呕y艂a samotnie a偶 do chwili, kiedy zjawi艂a si臋 Ra­ija. Z morza od zachodu. Raija Jewgienija. Na sw贸j spos贸b jego 艂up.

Wielka tajemnica, kt贸rej strzegli jak oka w g艂owie - ona, Oleg i Jewgienij.

Dop贸ki Raija jest szcz臋艣liwa, Antonia b臋dzie mil­cze膰, tak膮 z艂o偶y艂a przysi臋g臋 przed sam膮 sob膮. Ani chwili d艂u偶ej.

- A ty kiedy艣 co艣 upiek艂a艣? - odci臋艂a si臋 Raija. I obie wybuchn臋艂y 艣miechem.

- Jako艣 mi to nie idzie - stwierdzi艂a Toni膮, wzdy­chaj膮c, cho膰 w tym westchnieniu trudno by by艂o do­szuka膰 si臋 prawdziwego 偶alu. Nie mia艂a czasu, by 偶a­艂owa膰 czegokolwiek w swym kr贸tkim 偶yciu. Lubi艂a si臋 w pe艂ni tak膮, jak膮 sta艂a si臋 przez te lata. - Wyobra­偶asz sobie nudny 偶ywot tych kobiet, kt贸re pochylaj膮 si臋 w nabo偶nym skupieniu nad po艂atanymi koszula­mi m臋偶贸w? - Toni膮 wzdrygn臋艂a si臋 na sam膮 my艣l.

- Te, kt贸re nieustannie obgaduj膮 t臋 wstr臋tn膮 Anto­ni臋 i jej nie mniej odra偶aj膮c膮 przyjaci贸艂k臋 Rais臋? - uzupe艂ni艂a Raija, sprawnie formuj膮c okr膮g艂e bochen­ki. Precyzyjne ruchy jej d艂oni dowodzi艂y, 偶e wypiek chleba to dla niej nie pierwszyzna. Nigdy jednak nie polubi艂a tej czynno艣ci.

- I 艣lini膮 si臋 na my艣l o Olegu i Jewgieniju - doda艂a Toni膮. - Na pewno si臋 艣lini膮. Zdoby艂y艣my jedynych dw贸ch kawaler贸w, kt贸rych warto by艂o zdoby膰, przy­najmniej na wsch贸d od Dwiny. Ju偶 ja si臋 na tym znam!

Zn贸w zanios艂a si臋 艣miechem. Toni膮 nigdy nie ukry­wa艂a przesz艂o艣ci. Potrafi艂a drwi膰 z samej siebie i w ten spos贸b wytr膮ca膰 wrogom or臋偶 z r臋ki.

Nie艂atwo poni偶y膰 kogo艣, kto nie od偶egnuje si臋 od w艂asnych s艂abo艣ci.

Raija odstawi艂a bochenki do wyro艣ni臋cia. Zmy艂a blat sto艂u i stolnic臋, op艂uka艂a d艂onie.

- Pomy艣la艂a艣 kiedy艣, ile wody przep艂ywa kobietom przez r臋ce? - spyta艂a niespodziewanie Antonia.

Raija znieruchomia艂a. Temu twierdzeniu mog艂a je­dynie przytakn膮膰. Kiedy艣 i jej podobna my艣l prze­mkn臋艂a przez g艂ow臋. Kiedy, nie wiedzia艂a. Tylu rze­czy nie wiedzia艂a. Czasami to bola艂o. Zupe艂nie jakby sta艂a przed zamkni臋tymi drzwiami we w艂asnym do­mu, maj膮c prze艣wiadczenie, 偶e nie dowie si臋, co przed ni膮 skrywaj膮. 呕e nigdy nie znajdzie klucza.

呕y艂a tera藕niejszo艣ci膮. Nie mog艂a patrze膰 za siebie, rzuca膰 spojrze艅 przez rami臋. Rozmawia膰 o minio­nym czasie. Jeden tylko istnia艂 kierunek. Naprz贸d.

Nie zawsze tak by艂o, tyle wiedzia艂a. Tyle potrafi艂a odgadn膮膰.

Jednak 偶adne nici nie prowadzi艂y wstecz, 偶aden przewodnik nie m贸g艂 wskaza膰 drogi powrotnej. 呕adnej szczeliny w murze oddzielaj膮cym j膮 od przesz艂o艣ci.

Zupe艂nie nic.

Tylko ucisk w okolicach czo艂a, kiedy stara艂a si臋 prze­bi膰 ciemno艣膰. B贸l rozsadzaj膮cy g艂ow臋, kiedy usi艂owa艂a posk艂ada膰 w ca艂o艣膰 strz臋py niespokojnych sn贸w.

呕ycie Raiji rozpocz臋艂o si臋 w Archangielsku pi臋膰 miesi臋cy wcze艣niej. 呕ycie zacz臋艂o si臋 z Jewgienijem, Olegiem i Antoni膮. I takie ju偶 zosta艂o.

W pewnym sensie Antonia mia艂a racj臋: los Raiji podobny by艂 do losu bogini ze z艂ota. Jak Jumala przy­by艂a znik膮d do krainy nad Dwin膮.

Jak Jumala uczyni艂a ze艅 swoj膮 ojczyzn臋.

- Spodziewam si臋 dziecka - oznajmi艂a Antonia. Raija odwr贸ci艂a si臋, gwa艂townie wyrwana z rozmy艣la艅.

- Spodziewam si臋 dziecka - powt贸rzy艂a Antonia i rozci膮gn臋艂a usta w szerokim u艣miechu. Niebieskie oczy b艂yszcza艂y jak drogie kamienie w okr膮g艂ym, 偶y­wym obliczu. Kosmyki w艂os贸w nad czo艂em podska­kiwa艂y do taktu z ca艂ym cia艂em dziewczyny wstrz膮­sanym 艣miechem, nad kt贸rym nie mog艂a zapanowa膰. - Ma艂a Toni膮 wci膮偶 jeszcze potrafi wprawi膰 niekt贸­rych w prawdziwe zdumienie - stwierdzi艂a.

Raija usiad艂a. Poczu艂a jaki艣 ucisk w piersiach, sama nie wiedzia艂a dlaczego.

Dobry Bo偶e, mia艂am kiedy艣 dziecko? przemkn臋艂o jej przez g艂ow臋. Mia艂am dziecko i zapomnia艂am?

Ciemno艣膰 pozosta艂a nieprzenikniona. Nie by艂o od­powiedzi. Pociechy w b贸lu, kt贸rego mo偶e wcale nie powinna odczuwa膰.

Mo偶na zapomnie膰? O dziecku?

- Nie 偶yczysz mi szcz臋艣cia? - zdziwi艂a si臋 Toni膮, a u艣miech nie schodzi艂 jej z twarzy. Lubi艂a szokowa膰.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮.

- Tak si臋 ciesz臋! - rzuci艂a szczerze, ale nerwowym gestem przycisn臋艂a d艂onie do brzucha.

I zrobi艂a krok w kierunku przyjaci贸艂ki po 艣wie偶o umytej pod艂odze. Nie pozwala艂a, by do kuchni wkrad艂 si臋 brud. Jaki艣 g艂os podszeptywa艂 jej, 偶e dom nale偶y utrzymywa膰 w czysto艣ci. Czasami Raija widzia艂a twarz, kt贸ra pasowa艂a do g艂osu. B艂ysk w艂os贸w jasnych jak len, w nast臋pnej chwili pokrytych siwizn膮. I przyjazne oczy.

Nic wi臋cej.

Raija obj臋艂a Antoni臋, na przemian 艣miej膮c si臋 i p艂a­cz膮c, a przyjaci贸艂ka zrobi艂a to samo. 艢miech miesza艂 si臋 z 艂zami.

Kiedy uwolni艂y si臋 z obj臋膰, Raija osun臋艂a si臋 na pod艂og臋 ko艂o skrzyni u st贸p Toni. Obie otar艂y oczy i policzki. Wci膮偶 si臋 艣mia艂y, cicho i pogodnie, po艂膮­czone radosn膮 tajemnic膮.

- Mo偶esz wyobrazi膰 sobie, jak膮 b臋d臋 matk膮? - skrzywi艂a si臋 Antonia.

Raija wspar艂a podbr贸dek o d艂onie z艂o偶one na skrzyni, wdychaj膮c zapach sk贸rzanych but贸w Toni zmieszany z woni膮 suchej sosny.

Wci膮偶 czu艂a ucisk w piersiach.

Stara艂a si臋 nie zwraca膰 na to uwagi.

- Wspania艂膮 - odrzek艂a, starannie wymawiaj膮c ka偶­d膮 sylab臋.

- B膮d藕 szczera! - rzuci艂a Toni膮 z ostentacj膮, ale w jej g艂osie pobrzmiewa艂a nuta przestrachu. - Strasz­nie si臋 boj臋, Raiju! - doda艂a, u偶ywaj膮c prawdziwego imienia przyjaci贸艂ki. Nie tego, kt贸rym ochrzci艂a j膮 偶artobliwie w chwili, gdy tamta przedzierzgn臋艂a si臋 w Rosjank臋, staj膮c z Jewgienijem przed o艂tarzem. - Jestem taka... nieodpowiedzialna - doko艅czy艂a, a w jej g艂osie da艂o si臋 wychwyci膰 niepewno艣膰, kt贸rej dot膮d nie okazywa艂a.

- Kto tak twierdzi? - zdziwi艂a si臋 Raija. - Od kie­dy przejmujesz si臋 tym, co o tobie gadaj膮?

Antonia wzruszy艂a ramionami. Wygl膮da艂a teraz jak ma艂a, przestraszona dziewczynka. Szeroko roz­wartymi oczyma patrzy艂a wprost przed siebie, w nie­znane, kt贸re przera偶a艂o j膮 i poci膮ga艂o zarazem.

- Jeste艣 radosna i pe艂na 偶ycia - ci膮gn臋艂a Raija. - Jak­偶e mog艂aby艣 okaza膰 si臋 z艂膮 matk膮?

Antonia nic nie odrzek艂a. Nie mog艂a wyzna膰 otwarcie, 偶e pyta kobiet臋 o wi臋kszym do艣wiadczeniu.

Nie mog艂a powiedzie膰, 偶e Raija ju偶 rodzi艂a. Ta cz臋艣膰 偶ycia przyjaci贸艂ki by艂a zamkni臋ta. Nie wolno o niej wspomina膰.

- Boj臋 si臋 - powiedzia艂a Toni膮. - Strasznie si臋 bo­j臋! Nie mog臋 przyzwyczai膰 si臋 do tej my艣li. Czasami si臋 raduj臋, zaraz potem wpadam w pop艂och na my艣l o obowi膮zkach, kt贸re mnie czekaj膮. Jestem taka nie­zdarna, nie dam sobie rady. I boj臋 si臋 porodu. Nikt mnie nie przekona, 偶e to nie boli! - S艂owa wprost wy­lewa艂y si臋 z niej. - Boj臋 si臋, Raiju, boj臋 si臋!

Raija milcza艂a. Mia艂a w sobie odpowiednie s艂owa, zna艂a ich moc, ale nie potrafi艂a nada膰 im kszta艂tu. By­艂y jak piskl臋ta, kt贸re nie mog膮 oderwa膰 si臋 od ga艂臋zi i rozpostrze膰 skrzyde艂 do lotu.

- Oleg wie? - spyta艂a, a jej my艣li pobieg艂y do m臋­偶a Toni. Pot臋偶ny, silny Oleg, dobry i godzien zaufa­nia. Przyjaciel. Opoka.

Toni膮 pokr臋ci艂a g艂ow膮, nagle zawstydzona. Ale tyl­ko przez chwil臋.

- Jeszcze nie - odrzek艂a. - Nie chc臋, by obchodzo­no si臋 ze mn膮 jak z chi艅sk膮 porcelan膮. Wyobra偶asz sobie, co uczyni, kiedy si臋 dowie? Nie pozwoli mi ru­szy膰 si臋 z 艂贸偶ka. I ju偶 mnie nie tknie. - Wzdrygn臋艂a si臋. - Pomy艣l, ca艂y rok bez tych rzeczy.

Parskn臋艂y 艣miechem. Nie mia艂y przed sob膮 wielu tajemnic.

Tylko t臋 jedn膮, kt贸rej Raija nie dostrzega艂a. Mur, kt贸rego i Antonia nie chcia艂a widzie膰.

- Jeste艣 bezwstydnic膮! Antonia pokiwa艂a ponuro g艂ow膮.

- S膮dzisz, 偶e to zara藕liwe? Ze zostan臋 bezwstydn膮 matk膮? Wcale tego nie pragn臋. Dziecko zas艂uguje na kogo艣 lepszego ode mnie...

- Dziecko nie ma wyboru - uci臋艂a Raija. - Zosta艂o pocz臋te. B臋dziesz matk膮, Antonio, czy tego chcesz czy nie. My艣lisz, 偶e inne si臋 nie boj膮?

Antonia przesun臋艂a bezwiednie opuszkami palc贸w po haftach na r臋kawie bluzki. Ta cz臋艣膰 jej garderoby by艂a niezwykle kobieca. Obszerna, z cienkiego mate­ria艂u, z wdzi臋cznie skrojonym ko艂nierzem haftowa­nym w czerwone kwiaty. Wzory bieg艂y wzd艂u偶 wy­ci臋cia na piersiach i powtarza艂y si臋 na mankietach.

- Jeste艣 najlepszym lekarstwem - stwierdzi艂a To­ni膮. - Wiesz o tym? Nic nie wydaje si臋 trudne, kiedy ty na to spojrzysz. Chcia艂abym patrze膰 na 艣wiat two­imi oczami. Powinni wynie艣膰 ci臋 na o艂tarze.

- Nie zyska艂aby艣 poparcia ojc贸w ko艣cio艂a dla tego pomys艂u - odrzek艂a Raija.

Przyjaci贸艂ki spojrza艂y po sobie i jak na zam贸wie­nie wybuch艂y 艣miechem.

- Nigdy nie zapomn臋 twarzy ksi臋dza, kiedy kaza艂 ci powt贸rzy膰 dziesi臋cioro przykaza艅 - chichota艂a To­ni膮. - A ty wyrecytowa艂a艣 wszystkie po kolei, a po­tem zm贸wi艂a艣 pozosta艂e modlitwy. Nawet Jewgienij si臋 zdumia艂. Mia艂 szcz臋艣cie, 偶e ksi膮dz zacz膮艂 od cie­bie. Sam mia艂by k艂opoty, by wymieni膰 je w odpo­wiedniej kolejno艣ci...

Wspomnienia ze 艣lubu Raiji i Jewgienija. Wspo­mnienia, kt贸re przywo艂ywa艂y u艣miech na twarzy. Prawo ko艣cielne nad Dwin膮 nakazywa艂o, by par臋 m艂od膮 wypyta膰 o znajomo艣膰 modlitwy Pa艅skiej i dziesi臋ciorga przykaza艅. Tym, kt贸rzy nie wykazali si臋 odpowiedni膮 wiedz膮, odmawiano 艣lubu.

Tak przynajmniej zapisano na papierze.

W praktyce rzadko kierowano si臋 liter膮 prawa. Jewgienijowi nawet nie przysz艂o do g艂owy, by przy­gotowa膰 narzeczon膮 na t臋 pr贸b臋.

A ksi膮dz, rzecz jasna, zada艂 przewidziane prawem pytania.

Przez ca艂膮 wieczno艣膰, kt贸ra w rzeczywisto艣ci nie trwa艂a d艂u偶ej ni偶 kilka sekund, Raija spogl膮da艂a na niego z zaskoczeniem. Antonia mog艂a przysi膮c, 偶e na twarzy duchownego pojawi艂 si臋 wyraz triumfu. I znik艂, kiedy Raija spokojnym g艂osem odm贸wi艂a tekst modlitwy i wymieni艂a dziesi臋膰 przykaza艅.

Ca艂emu 艣wiatu pokaza艂a, 偶e nie jest niedouczon膮 istot膮, za kt贸r膮 j膮 brali.

Antonia omal nie parskn臋艂a. Oleg nadepn膮艂 jej na stop臋, by j膮 od tego powstrzyma膰. Toni膮 przez par臋 dni nie mog艂a mu tego darowa膰. Oleg jako艣 to wy­trzyma艂. By艂oby znacznie gorzej, gdyby 偶ona napraw­d臋 roze艣mia艂a si臋 w ko艣ciele.

- 呕ebym tylko wiedzia艂a, sk膮d je znam! - westchn臋­艂a Raija, powtarzaj膮c s艂owa, kt贸re wypowiedzia艂a po 艣lubie.

- W ka偶dym razie przypomnia艂a艣 sobie we w艂a艣ci­wym momencie - rzuci艂a lekko Toni膮. - Nie przej­muj si臋!

- Te偶 chcia艂abym mie膰 dziecko - spontanicznie do­da艂a Raija. Dot膮d o tym nie my艣la艂a. Jewgienij wype艂­nia艂 ca艂e jej 偶ycie.

Teraz jednak, siedz膮c u st贸p Toni i patrz膮c w twarz przyjaci贸艂ki, Raija zda艂a sobie spraw臋, 偶e Jewgienij jej nie wystarczy. 呕e pragnie czego艣 wi臋cej poza cichym szcz臋艣ciem.

Dot膮d nie u艣wiadamia艂a sobie, czego jej brak. By­艂o tak, p贸ki Toni膮 mi臋dzy rado艣ci膮 a obaw膮 nie u偶y­艂a odpowiednich s艂贸w.

Teraz Raija wiedzia艂a, czego pragnie.

Dziecka.

Jewgienij w 偶artach wspomina艂 o synach. Ona ni­gdy dot膮d nie my艣la艂a powa偶nie o potomstwie. A偶 do tej chwili.

- Nic prostszego - uzna艂a Toni膮, 艣miechem burz膮c powa偶ny nastr贸j.

Raija odkry艂a pustk臋 w duszy.

Brak dziecka.

2

Posiada艂 w艂asny statek handlowy, kt贸rym op艂ywa艂 norweskie wybrze偶e. Dzie艅 艣wi臋tego Miko艂aja mia艂 sta膰 si臋 pocz膮tkiem 偶ycia, kt贸re w艂a艣ciwie nie by艂o mu pisane.

Nie urodzi艂 si臋, by zosta膰 pryncypa艂em ani kupcem. Rozpoczyna艂 jako zwyk艂y marynarz. Dawno temu. Ju偶 wtedy wyznaczy艂 sobie cel w 偶yciu, a w ko艅cu do­tar艂 do niego, wystarczy艂o tylko wyci膮gn膮膰 r臋k臋.

W艂asny statek. Ubogi ch艂opak stawa艂 si臋 kim艣. Ci臋偶ka praca przynosi艂a owoce. Karmi艂 si臋 marzenia­mi, nadziej膮, czasami nawet zaczyna艂 wierzy膰.

Statek spali艂 si臋, p艂omienie strawi艂y go do szcz臋tu. Tamtej zimowej nocy w porcie w Archangielsku sp艂o­n臋艂o siedemna艣cie statk贸w. Wiatr przerzuca艂 ogie艅 z masztu na maszt, a czerwone j臋zyki znajdowa艂y dla siebie do艣膰 po偶ywki. Silniejszy podmuch przeni贸s艂 po偶ar na l膮d, p艂omienie obj臋艂y ma艂e domki w porcie. Trzy rodziny straci艂y 偶ycie, wielu dach nad g艂ow膮.

Koniec marze艅. Tak my艣la艂 Jewgienij. Tak by si臋 sta艂o, gdyby nie Raija. Nie podj膮艂by walki, nie zmie­rzy艂by si臋 z losem.

Raija pojawi艂a si臋 wtedy, gdy sko艅czy艂o si臋 jedno 偶ycie, i da艂a pocz膮tek nowemu. Przede wszystkim dla­tego, 偶e ocali艂a go przed 艣mierci膮. Zabroni艂 ludziom wspomina膰 tamto zdarzenie. Wci膮偶 jednak kr膮偶y艂y o nim legendy - kapitan le偶y bez czucia na mokrym pok艂adzie, zst臋puje anio艂 w d艂ugiej pelerynie i tamuje krew, brocz膮c膮 z rozszarpanego ramienia.

Jewgienij obawia艂 si臋 tej legendy g艂贸wnie dlatego, 偶e mog艂a przysporzy膰 Raiji z艂ej s艂awy. Dobrze wiedzia艂, sk膮d wzi臋艂a si臋 dociekliwo艣膰 popa podczas za艣lubin.

Najbardziej za艣 nie chcia艂 budzi膰 w Raiji starych wspomnie艅. Nowe 偶ycie zbudowa艂 na tym, 偶e zapo­mnia艂a o przesz艂o艣ci.

Bez niej pope艂ni艂by samob贸jstwo.

Bez niej nie mia艂by po co 偶y膰. Nie po tym, co si臋 sta艂o. Trzeba niezwyk艂ej si艂y woli, by si臋 pod藕wign膮膰 z takiego nieszcz臋艣cia. Raija da艂a mu t臋 moc.

Spotyka艂 ju偶 m臋偶czyzn, kt贸rzy twierdzili, i偶 kobie­ty stanowi膮 sens ich 偶ycia. Jego brat kiedy艣 tak si臋 wy­razi艂. Jewgienij nigdy wcze艣niej nie my艣la艂 o kobietach w ten spos贸b. M臋偶czyzna ma prac臋 i towarzyszy. Wy­starczy, by wype艂ni膰 ca艂y 艣wiat.

Tak by艂o kiedy艣. Zanim pozna艂 t臋, kt贸rej Aleksiej zaprzeda艂 dusz臋. Pokocha艂 t臋 sam膮 dziewczyn臋, kt贸­r膮 brat obdarzy艂 uwielbieniem.

Raija mog艂a by膰 wszystkim dla m臋偶czyzny. Ca艂ym 偶yciem. Tym by艂a dla Aleksieja przez kr贸tki czas, za­nim nie z偶ar艂a go zawi艣膰 i nie zamieni艂a w istot臋, kt贸­ra nie pragnie kocha膰, lecz posiada膰.

Tym by艂a dla Jewgienija.

Wszystkim.

Sensem 偶ycia.

Samym 偶yciem.

Raija Aleksieja. Mikkala. Reijo.

Jego Raija. Tylko jego. Tamci stanowili cienie z in­nej rzeczywisto艣ci.

Pojecha艂 z Olegiem do Onegi. Zdobyli dwa niewiel­kie frachtowce. Uznali, 偶e wystarcz膮 na pocz膮tek. Razem z Olegiem zainwestowali ostatnie oszcz臋dno­艣ci. Zrobili odwa偶ny krok. Na rzecz przysz艂o艣ci.

- Nie odkryjesz nowych l膮d贸w, je艣li boisz si臋 spu­艣ci膰 z oczu znajome wybrze偶e - stwierdzi艂 Oleg.

Odpowiednie s艂owa w ustach 偶eglarza. G艂臋boka my艣l ukryta w prostym sformu艂owaniu.

Zrobili ten krok.

Spu艣cili z oczu znajome wybrze偶e. Postawili wszystko na jedn膮 kart臋. Zapo偶yczyli si臋, nie wspo­minaj膮c o tym ani Antonii, ani Raiji.

Oleg zdoby艂 si臋 nawet na 偶art.

- Nie dowiedz膮 si臋, je艣li si臋 nam powiedzie. Jak przegramy, wierzyciele wyrzuc膮 nas z dom贸w i zabio­r膮 konie Antonii. Wtedy nasze 偶ony poznaj膮 prawd臋.

Pocieszali si臋 tym ponurym 偶artem. 艢miali si臋 nie­pewnie, czuj膮c ucisk w 偶o艂膮dku.

Znale藕li statek, kt贸ry po solidnym remoncie m贸g艂 s艂u偶y膰 艂adnych par臋 lat. Jego w艂a艣ciciel musia艂 si臋 go pozby膰, nie powiod艂o mu si臋 w interesach. Dostali t臋 jednostk臋 za p贸艂darmo.

Teraz ju偶 dysponowali prawdziw膮 flot膮 sk艂adaj膮c膮 si臋 z dw贸ch niedu偶ych frachtowc贸w i dw贸ch wi臋k­szych statk贸w handlowych.

Ten wymagaj膮cy przebudowy zamierzali nazwa膰 鈥濧ntonia鈥. Ten drugi mieli ochrzci膰 imieniem 鈥濺aija鈥.

- Toni膮 wpadnie w z艂o艣膰, kiedy dowie si臋, 偶e wy­maga przebudowy - 艣mia艂 si臋 Jewgienij. Olegowi spodoba艂 si臋 dowcip.

Mieli flot臋. Oleg zn贸w stanie na pok艂adzie. Zosta­nie kapitanem na 鈥濺aiji鈥.

- Jedna Antonia mi wystarczy - uzna艂.

Jewgienij obieca艂 sobie kiedy艣, 偶e nigdy ju偶 nie wejdzie na pok艂ad statku i jak dot膮d nie sprzeniewie­rzy艂 si臋 obietnicy. Co prawda w艣lizgn膮艂 si臋 raz na 艂贸d­k臋 przycumowan膮 przy nabrze偶u, nigdy ju偶 jednak nie po偶egluje na pe艂ne morze. To rzecz pewna!

By艂 potrzebny na l膮dzie, kto艣 musia艂 zaj膮膰 si臋 hand­lem, przypilnowa膰 rachunk贸w, rozmawia膰 z kupca­mi. Lepiej si臋 do tego nadawa艂 ni偶 Oleg.

Jewgienij uwa偶a艂, 偶e na l膮dzie mo偶e znale藕膰 zaj臋­cie godne m臋偶czyzny bez r臋ki. Na morzu potrzeba ludzi o obu ramionach. Dysponuj膮cych pe艂ni膮 m臋­skiej si艂y, niezb臋dnej, by mierzy膰 si臋 z wiatrem, wo­d膮 i ch艂odem. Tam nie by艂by m臋偶czyzn膮.

Nie w pe艂ni.

Jewgienij nie umia艂by 偶y膰 z takim prze艣wiadcze­niem.

Zawsze kiedy zostawia艂 j膮, cho膰by na par臋 chwil, od­czuwa艂 l臋k. Przygl膮da艂 si臋 jej badawczo, zanim odwa­偶y艂 si臋 odezwa膰 do niej i obj膮膰. Przy ka偶dym powro­cie do domu szuka艂 czego艣 w jej twarzy. Niemego oskar偶enia. Wyrazu oczu, kt贸rego przedtem nie by艂o. Zmarszczek wok贸艂 ust i oczu. Twardo艣ci spojrzenia.

Czego艣, co powiedzia艂oby mu, 偶e wie. 呕e zna praw­d臋, kt贸r膮 przed ni膮 ukrywa艂.

Nie znajdowa艂 niczego. Jewgienij wiedzia艂 jednak, 偶e nie przestanie szuka膰. Nigdy nie spocznie.

Wszystko zbudowa艂 na k艂amstwie.

Wszystko rozpadnie si臋, kiedy Raija to dostrze偶e.

Nie wiedzia艂 nawet, czy mo偶e ufa膰 jej oddaniu. Promienia艂a rado艣ci膮 jak ma艂e dziecko na jego widok.

Pe艂na oczekiwania, kt贸rego Jewgienij nie rozumia艂. Nie wierzy艂, 偶e je kieruje ku niemu.

Stworzy艂a mu nad Dwin膮 prawdziwy dom. Nic nie wnios艂a, niewiele co poprzestawia艂a, ale po prostu by­艂a, wype艂nia艂a pokoje ciep艂em. Jewgienij nie pojmowa艂, jak to mo偶liwe. Nie rozumia艂, sk膮d tyle mocy w ma­艂ej kobiecie. 艢wiat wok贸艂 niej cudownie rozkwita艂.

- Dobrze jest wraca膰 do ciebie - powiedzia艂 kiedy艣, kiedy otuli艂 ich mrok. Kiedy ciemno艣膰 by艂a tu偶 tu偶 za kr臋giem s艂abego 艣wiat艂a rzucanego przez lamp臋. W piecu wci膮偶 si臋 pali艂o. Raija do艂o偶y艂a drewna. Wie­dzia艂a, 偶e w ch艂odne wieczory m臋偶owi dokucza b贸l.

- 殴le, kiedy ci臋 nie ma - odrzek艂a spokojnie. Tylko tyle, do艣膰 jednak, by poczu艂 wyrzuty sumie­nia. Jewgienij wiedzia艂, 偶e nie uczyni艂a tego rozmy艣lnie.

Raija nie skrywa艂a uczu膰. By艂a szczera a偶 do b贸lu.

- Zapominam, 偶e nie mog臋 zajmowa膰 si臋 wy艂膮cz­nie sob膮 - powiedzia艂 zawstydzony jak ma艂y ch艂opak. - Tyle lat by艂em sam. Nie przywyk艂em do tego, 偶e kto艣 troszczy si臋 o mnie.

Cz臋sto o tym my艣la艂, nigdy jednak nie rozmawia艂 z Olegiem na ten temat. Nie wiedzia艂 nawet, czy po­winien m贸wi膰 o tym Raiji.

Wypowiedziane s艂owa s膮 niebezpieczne, nie mo偶­na przed nimi uciec. Zlekcewa偶y艂 w 偶yciu tyle obiet­nic, a przecie偶 trudno si臋 zmieni膰 z dnia na dzie艅.

Raija nie zas艂ugiwa艂a na wi臋cej k艂amstw.

- Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e czekasz na mnie - doda艂 zdzi­wiony w艂asn膮 odwag膮. Tym, 偶e obna偶a przed ni膮 naj­skrytsze uczucia. - Nie mog臋 poj膮膰, 偶e si臋 niepokoisz...

艢miech. G艂o艣ny i weso艂y jak brz臋czenie trzmiela.

- My z Toni膮 ta艅cujemy w tym czasie w Archangielsku, rzecz jasna - przerwa艂a mu. Jej s艂owa smakowa艂y miodem i kandyzowanym cukrem. - Cichaczem popi­jamy twoj膮 w贸dk臋 i w og贸le o was nie pami臋tamy... 艢mia艂 si臋 razem z ni膮.

- Nie ma m臋偶czyzny w Archangielsku, kt贸ry od­wa偶y艂by si臋 zata艅czy膰 z Toni膮 - przekomarza艂 si臋. - Nikt nie chcia艂by narazi膰 si臋 na gniew Olega i spo­tkanie z jego tward膮 pi臋艣ci膮.

- A czy kto艣 odwa偶y艂by si臋 zata艅czy膰 ze mn膮? - spyta艂a i spojrza艂a na niego z wyrazem oczekiwania w rozbawionych oczach.

- Z tob膮 jest inaczej - przyzna艂 Jewgienij. - Masz jednor臋kiego m臋偶a... Z nim wi臋kszo艣膰 da sobie rad臋.

Ucieszy艂 go u艣miech Raiji. Powiedzia艂 mu, 偶e ta my艣l nie posta艂a w jej g艂owie.

Usiad艂a z lewej strony, tak jak lubi艂, wsun臋艂a si臋 mu pod pach臋. A Jewgienij popad艂 w zadum臋. Ile to razy powtarza艂 jej, 偶e potrzebuje m臋偶czyzny, kt贸ry obj膮艂by j膮 oboma ramionami...

Za ka偶dym razem boj膮c si臋, 偶e odpowie, i偶 mia艂a takich wielu.

- Nie ma dwur臋kich m臋偶czyzn, kt贸rzy daliby to­bie rad臋 - stwierdzi艂a z tak膮 pewno艣ci膮 w g艂osie, 偶e momentalnie jej uwierzy艂. Przynajmniej w tej chwili, a nic wi臋cej si臋 nie liczy艂o. - Nie ma dwur臋kich m臋偶­czyzn, w kt贸rych obj臋ciach chcia艂abym le偶e膰.

Jewgienij 艣cisn膮艂 delikatnie kr膮g艂e rami臋 dziewczy­ny. Lubi艂, kiedy tak m贸wi艂a. Z pocz膮tku s膮dzi艂, 偶e wy­powiada te s艂owa, bo wie. Wie, i偶 s膮 muzyk膮 dla je­go uszu.

Teraz rozumia艂, 偶e go nie zwodzi.

Raija by艂a szczera.

Zas艂u偶y艂a na kogo艣, kto odwdzi臋czy艂by si臋 tym sa­mym. A dosta艂a jego...

Dosta艂a i mi艂o艣膰.

Tego argumentu Jewgienij u偶ywa艂 na swoj膮 obro­n臋. Mia艂a jego serce, nikt nie by艂by w stanie kocha膰 jej mocniej. Opar艂 偶ycie na k艂amstwie, by j膮 zatrzy­ma膰. By da膰 jej szcz臋艣cie. Takie, jakiego nie otrzyma­艂aby w darze od nikogo innego.

- Toni膮 opowiedzia艂a mi histori臋 o z艂otej bogini. - Raija u艣miechn臋艂a si臋, kiedy Jewgienij spojrza艂 na ni膮. Wtuli艂a si臋 we艅 jeszcze mocniej.

- Wi臋c ruszysz teraz na poszukiwanie skarb贸w? - zdziwi艂 si臋.

Przechyli艂a g艂ow臋. Jej spojrzenie pokry艂 jaki艣 cie艅. Teraz, pomy艣la艂 Jewgienij, teraz sobie przypomni! Jego s艂owa musia艂y poruszy膰 jak膮艣 delikatn膮 strun臋. Nic takiego nie nast膮pi艂o. Jewgienij poczu艂, jak ca­艂e cia艂o t臋偶eje mu z napi臋cia.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂a. Zdenerwowanie m臋偶a nie usz艂o jej uwagi. - Rami臋, prawda? - Rozz艂o艣ci艂a si臋. - M贸wi艂am ci tysi膮ce razy. Musisz by膰 roztropniejszy. Nie przem臋cza膰 si臋, nie wychodzi膰 na zimne powie­trze. St膮d bior膮 si臋 b贸le!

Jewgienij u艣miechn膮艂 si臋 blado. Musia艂 zwali膰 wi­n臋 na t臋 dokuczliwo艣膰, nie m贸g艂 si臋 przyzna膰 do w艂as­nych obaw.

- Ja si臋 przem臋czam? Tutaj z tob膮? - uda艂 zdziwie­nie. - Nie da艂a艣 mi po temu okazji.

R臋ce Raiji w艣lizgn臋艂y si臋 pod koszul臋 Jewgienija. Nie po to, by pie艣ci膰, wywo艂ywa膰 dreszcz na sk贸rze i podniet臋. Nie po to. Dziewczyna z艂o偶y艂a d艂onie na bli藕nie po odj臋tym ramieniu. Zmarszczy艂a brwi tak mocno, 偶e prawie zetkn臋艂y si臋 nad nasad膮 nosa. U偶y­wa艂a swej mocy, jej d艂onie emanowa艂y niezwyk艂ym ciep艂em.

Jewgienij nie rozumia艂, sk膮d si臋 bra艂o, ona zreszt膮 te偶 nie. Ba艂 si臋. Ba艂 si臋, 偶e ta tajemnicza umiej臋tno艣膰 zawr贸ci j膮 na drog臋, kt贸r膮 kiedy艣 pod膮偶a艂a. T臋, kt贸ra nie ko艅czy si臋 urwiskiem, na kt贸rym Raija uleg艂a wy­padkowi, lecz wiedzie dalej do miejsca, sk膮d j膮 zabra艂.

- Sk膮d przyby艂a? Na to pytanie Jewgienij wzdrygn膮艂 si臋.

- Jumala - doda艂a Raija, nie patrz膮c na m臋偶a. Nie mog艂a wi臋c zobaczy膰 wyrazu ulgi na jego twarzy.

- Nie wiem - odrzek艂. - Nikt tego nie wie. Tak ju偶 bywa z legendami, zaczynaj膮 si臋 nie wiadomo gdzie i prowadz膮 donik膮d. Taka jest Jumala. Przedmiot wy­j臋ty z legend.

- Toni膮 twierdzi, 偶e istnia艂a - upiera艂a si臋 Raija. - 呕e mo偶na odnale藕膰 miejsce, na kt贸rym j膮 postawiono.

- Mo偶e - mrukn膮艂, czuj膮c znu偶enie. - Mo偶e istnia­艂a. Zdobycz wojenna. Jak wiele innych. M臋偶czy藕ni za­wsze prowadzili jakie艣 wojny. Ale nie 偶y艂a naprawd臋, stworzy艂y j膮 ludzkie r臋ce. Toni膮 ju偶 taka jest, 偶e mu­si mie膰 偶yw膮 bogini臋 ze z艂ota. Niczym po艣ledniej­szym si臋 nie zadowoli...

- Ale s艂ysza艂e艣 t臋 opowie艣膰? Skin膮艂 g艂ow膮.

- Nie ma dziecka w tej okolicy, kt贸re by nie s艂y­sza艂o o niej. Z艂ota kobieta. Bogini ze z艂ota. I ka偶de dziecko cho膰 raz marzy艂o, by j膮 odnale藕膰. Jak nie Jumal臋, to chocia偶 skarby.

- Kt贸ry ch艂opak nie pragnie zosta膰 poszukiwaczem skarb贸w? - powiedzia艂a, jakby si臋ga艂a do m膮dro艣ci 偶yciowych ukrytych w g艂臋bi duszy. Jewgienij milcza艂, czekaj膮c, co nast膮pi, ale Raija nie doda艂a nic wi臋cej.

- Tak si臋 nas wychowuje - odrzek艂. - Dla n臋dzarzy opowie艣ci o bogactwach maj膮 szczeg贸lny urok. S艂y­sza艂em wiele historii o ludziach, kt贸rzy ruszyli szu­ka膰 bogini, ale nigdy jej nie znale藕li.

Zamilk艂.

Raija zdj臋艂a d艂onie z blizny. Cia艂o Jewgienija prze­nika艂o przyjemne ciep艂o. Tego wieczora b贸l mu spe­cjalnie nie doskwiera艂, ale r臋ce Raiji zawsze sprawia艂y cuda. Jewgienij sk膮pi艂 jej pochwa艂. Nie chcia艂 rozbu­dza膰 mocy, kt贸rych 偶adne z nich nie pojmowa艂o.

- Wola艂bym, 偶eby艣 nie musia艂a tego robi膰 - wes­tchn膮艂, kiedy zr臋czne palce 偶ony zapina艂y mu guziki koszuli. - To ci臋 wyczerpuje, m贸j aniele...

Raija wzruszy艂a ramionami. Tego tematu unika艂a jak mog艂a. Tak, ten akt wysysa艂 z niej wszystkie si艂y, ale nie by艂o niczego, czego by nie zrobi艂a, by ul偶y膰 Jewgienijowi w cierpieniu. 呕adna ofiara nie zdawa艂a si臋 zbyt du偶a.

- Co si臋 z nimi sta艂o? - dopytywa艂a si臋. Jej my艣li wci膮偶 kr膮偶y艂y wok贸艂 postaci z legendy, kt贸r膮 Toni膮 zap艂odni艂a jej wyobra藕ni臋. Raija zawsze musia艂a mie膰 jaki艣 obiekt marze艅.

- Co si臋 z nimi sta艂o? - powt贸rzy艂 Jewgienij, od­wracaj膮c wzrok na p艂omienie. - Jumala mia艂a wier­nych stra偶nik贸w - doda艂 wolno. - Nad tymi, kt贸rzy targn臋li si臋 na jej cze艣膰, wisia艂o przekle艅stwo. Wielu z 艂owc贸w przyg贸d znik艂o bez 艣ladu. M贸wi臋 to na wszelki wypadek, gdyby艣 chcia艂a spr贸bowa膰...

Roze艣mia艂 si臋 cicho i zmierzwi艂 jej w艂osy.

- Nie wolno zbytnio zbli偶a膰 si臋 do b贸stwa - szepn臋艂a Raija zamy艣lona. - Ani do z艂ota - dorzuci艂a. Wy­ci膮ga艂a konkluzje dla niej zupe艂nie oczywiste, dla nie­go niejasne. Jewgienij nie odwa偶y艂 si臋 spyta膰, jakimi 艣cie偶kami pod膮偶aj膮 my艣li dziewczyny. - Po prostu znikali bez 艣ladu? - nie mog艂a wyj艣膰 ze zdziwienia. Patrzy艂a na m臋偶a szeroko rozwartymi oczami.

- W g艂臋bi l膮du jest wiele bagien - m贸wi艂 Jewgienij. - Wiele tajemnych miejsc, uroczysk.

Zna艂 kunszt trzymania s艂uchaczy w napi臋ciu. Opowia­danie historii to jedna z umiej臋tno艣ci, kt贸rej uczono go w dzieci艅stwie. Ludzie, u kt贸rych si臋 wychowywa艂, ko­chali opowie艣ci i muzyk臋. M臋偶czy藕ni zbieraj膮cy si臋 wie­czorami wok贸艂 ognia prze艣cigali si臋 w krasom贸wstwie. S艂owa musia艂y malowa膰 偶ywy, namacalny obraz. Kto te­go nie potrafi艂, powinien cho膰 umie膰 艣piewa膰. Otwiera膰 ludzkie serca rzewn膮 piosnk膮 o niespe艂nionej mi艂o艣ci lub wzbudza膰 kaskady 艣miechu rubaszn膮 przy艣piewk膮. Kto nie umia艂 snu膰 opowie艣ci ani 艣piewa膰, musia艂 przynaj­mniej umie膰 ta艅czy膰. Zatraci膰 si臋 w pl膮sie w kr臋gu r贸wie­艣nik贸w pod zachwyconymi spojrzeniami kobiet.

- Wi臋kszo艣膰 nigdy nie wraca艂a - ci膮gn膮艂. - Ludzie opowiadaj膮 straszne historie o ich losie. Stra偶nicy bo­gini pono膰 tn膮 cia艂a nieszcz臋艣nik贸w na kawa艂ki i rzu­caj膮 padlino偶ercom. Wy艂upuj膮 oczy i wyrywaj膮 j臋zyki, by 艣mia艂kowie nie mogli powiedzie膰, co widzieli. I 偶e­by ju偶 nigdy nie ujrzeli nic innego. Takie tam bajanie...

Twarz Raiji wyra偶a艂a odraz臋.

- Jeste艣my ludem, kt贸ry nie szydzi z powa偶nych spraw - doda艂 Jewgienij. - Niekt贸rzy uwa偶ali j膮 za 艣wi臋to艣膰.

- Naprawd臋? Skin膮艂 powoli g艂ow膮.

- Ale przecie偶 min臋艂a ca艂a wieczno艣膰 od chwili, kie­dy znikn臋艂a - docieka艂a Raija. - A ca艂a wieczno艣膰 i jeszcze troch臋 od chwili, kiedy si臋 tu zjawi艂a. Cza­sy si臋 zmieniaj膮. Ko艣ci贸艂 zwalcza ba艂wochwalstwo...

Jewgienij spokojnie przygl膮da艂 si臋 偶onie.

- Legenda pozostaje 偶ywa - odrzek艂. - To prawda, min臋艂o wiele lat od czas贸w, kiedy skradziono j膮 nie wiadomo gdzie i przywieziono w te okolice. Strze偶ono jej przez tyle pokole艅, 偶e ich liczby nie spos贸b zliczy膰. Je艣li mo偶na utrzyma膰 si艂臋 legendy przez taki szmat cza­su, to nie s膮dzisz, 偶e mo偶na dochowa膰 wiary?

Raija nie wiedzia艂a, co odpowiedzie膰. Nagle jednak ujrza艂a t臋 histori臋 w innym, mroczniejszym 艣wietle.

- Najwy偶sza pora, by na zawsze zamkn膮膰 j膮 w le­gendzie - stwierdzi艂a, lekko poblad艂szy. Wyobrazi艂a sobie zmasakrowane cia艂a tych nieszcz臋艣nik贸w, kt贸­rzy zapragn臋li spe艂ni膰 ch艂opi臋ce marzenie. Mia艂a nie­zwykle 偶yw膮 wyobra藕ni臋.

Jewgienij milcza艂.

- Trzeba marzy膰 o 偶ywych kobietach - powiedzia艂 po chwili. - A nie takich zrobionych ze z艂ota czy in­nego zimnego kruszcu. Bogactwo nale偶y zdobywa膰 w艂asnymi si艂ami zamiast karmi膰 si臋 marzeniami o nim.

- A bogactwo to wi臋cej ni偶 z艂oto. Raija wtuli艂a si臋 ca艂ym cia艂em w Jewgienija. Obj臋­艂a go ramionami, splot艂a d艂onie na jego szyi.

Sprawia艂a wra偶enie, 偶e marznie w ciep艂ej izbie. Jewgienij chroni艂 j膮 przed niewidzialnym wrogiem. Przed jak膮艣 nienazwan膮 si艂膮 w g艂臋bi jej duszy.

W mroku 偶ycia Raiji by艂o mn贸stwo cieni, kt贸rych nie spos贸b dotkn膮膰 i nazwa膰, nie rozproszywszy ciemno艣ci.

A tego Jewgienij nie mia艂 ochoty czyni膰.

- Niewiele nam zosta艂o? - spyta艂a.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Nie zamierza艂 miesza膰 jej do in­teres贸w. M臋偶czy藕ni, kt贸rych zna艂, nie dzielili swych obowi膮zk贸w z 偶onami. Nie zamierza艂 przerzuca膰 na Raij臋 trosk, z kt贸rymi sam m贸g艂 da膰 sobie rad臋.

- B臋dzie 藕le, je艣li nie dostaniemy zlece艅. Je艣li nie uda si臋 nam przewie藕膰 wi臋cej drewna i m膮ki na zach贸d.

Nie odwa偶y艂 si臋 wymieni膰 kraju z nazwy. To brzmia艂o nieomal jak ponury 偶art, 偶e ich przysz艂o艣膰 zale偶a艂a od pomy艣lno艣ci handlu z Norwegi膮. Musia艂 si臋 jednak przyzwyczai膰 do tej my艣li. Czu艂, jakby kto艣 przystawi艂 mu n贸偶 do gard艂a. Przynajmniej wie­dzia艂, 偶e wci膮偶 偶yje.

- Rzecz jasna, zastawili艣cie wszystko? Br膮zowe oczy domaga艂y si臋 odpowiedzi.

- Tak. Raija roze艣mia艂a si臋.

- Nie stracimy wszystkiego - zapewni艂 j膮 pospiesz­nie. - To niemo偶liwe.

Dziewczyna zanosi艂a si臋 艣miechem.

- Nie jeste艣my na tyle szaleni!

- Lepiej postawi膰 wszystko na jedn膮 kart臋 ni偶 nie zrobi膰 nic.

Nie tego si臋 spodziewa艂. Oczekiwa艂 wym贸wek, ty­rady na cze艣膰 roztropno艣ci i zapobiegliwo艣ci. Nie te­go potrzebowa艂a. Niekt贸rzy 偶yj膮 mocniej, kiedy grunt usuwa si臋 im spod st贸p. To, przed czym j膮 chro­ni艂, wywo艂a艂o rumieniec na policzkach, weso艂e iskier­ki w oczach.

- Nie ukrywaj przede mn膮 niczego! Got贸w by艂 z艂o偶y膰 ka偶d膮 przysi臋g臋, kiedy patrzy艂a na niego w ten spos贸b. Szeroko rozwartymi 藕renica­mi, pociemnia艂ymi, mi臋kkimi jak aksamit.

- Czy idzie dobrze, czy 藕le, Jewgienij, chc臋 wie­dzie膰 o wszystkim. Nie jestem tak g艂upia, by nie zro­zumie膰. Je艣li za艣 nie pojm臋, wyja艣nisz mi!

Nie spuszcza艂a z niego wzroku, p贸ki si臋 nie zgo­dzi艂. Skin膮艂 g艂ow膮, potwierdzi艂 s艂owami.

- Chcesz si臋 ze mn膮 kocha膰? - spyta艂a bez ogr贸dek. Wci膮偶 ze spojrzeniem wbitym prosto w niego. Pu艂ap­ka, w kt贸r膮 musia艂 wpa艣膰.

Zacisn膮艂 palce na jej kr膮g艂ym ramieniu, musn膮艂 wargami policzek, dotkn膮艂 r贸偶owych Ust.

- Jestem zm臋czony, kochana - odrzek艂 艂agodnie, by nie poczu艂a si臋 odtr膮cona.

Za艣mia艂a si臋 cicho i ciep艂o. Jakby obiecywa艂a, 偶e nie da mu spokoju, kiedy odpocznie.

Siedzieli przytuleni do siebie, a偶 ogie艅 zamieni艂 si臋 w 偶ar. Wtedy wstali i po艂o偶yli si臋 w 艂贸偶ku z drewna o z艂ocistej barwie.

Jewgienij zamierza艂 sprosta膰 oczekiwaniom 偶ony.

3

Przeczy艂o to zdrowemu rozs膮dkowi, ale Raija nie mog艂a wyrzuci膰 historii o z艂otej bogini z pami臋ci. Jumala wci膮偶 powraca艂a w jej my艣lach.

Raija nie wspomnia艂a o tym Jewgienijowi. Jak wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn uwa偶a艂, 偶e kobiety powinny zaj­mowa膰 si臋 dniem codziennym. Mia艂a zreszt膮 niejasne przeczucie, 偶e m膮偶 nie lubi艂, kiedy wspomina艂a t臋 le­gend臋 z dawno minionych lat.

Sta艂a nad bali膮. By艂a sama i rzeczywi艣cie nie mia艂a nic innego do roboty, jak zaj膮膰 si臋 zwyk艂ymi, codzien­nymi czynno艣ciami. Czym艣 tak trywialnym jak pranie.

Powietrze wci膮偶 by艂o ch艂odne, ale 艂agodzi艂 je po艂u­dniowy wiatr. W 艣rodku dnia s艂o艅ce s艂a艂o ku ziemi ciep艂e promienie, na tyle ciep艂e, 偶e mia艂o si臋 ochot臋 wystawi膰 do nich twarz.

Raija marz艂a jednak, je艣li sta艂a w miejscu. Podwi­n臋艂a r臋kawy bluzki po 艂okcie, mokre przedramiona pokry艂y si臋 g臋si膮 sk贸rk膮.

Ziemia pod bali膮 zamieni艂a si臋 w b艂oto. Raija nie by­艂a dobr膮 gospodyni膮. Nawet pra膰 nie potrafi艂a. Co z te­go, 偶e rzeczy by艂y czyste, skoro marnowa艂a tyle wody...

Nie mia艂a ku temu zdolno艣ci. Prace domowe zajmo­wa艂y jej znacznie wi臋cej czasu ni偶 innym kobietom. Wie­dzia艂a o tym dobrze i czasami wyrzuca艂a sobie w艂asn膮 niezaradno艣膰. Jewgienij nigdy tego nie robi艂. W 偶artach gani艂 j膮 za ba艂agan i zaraz chwali艂 za ciep艂o, jakim o偶y­wia艂a dom.

Raija wola艂a pami臋ta膰 dobre s艂owa.

Zosta艂y tylko robocze spodnie Jewgienija. Musia艂a trze膰 je z ca艂ych si艂 o drewnian膮 艣cian臋 balii, by po­zby膰 si臋 plam na kolanach. Westchn臋艂a, chcia艂a to mie膰 ju偶 za sob膮. Nigdy jednak nie sko艅czy, je艣li b臋­dzie nieustannie zerka膰 na jasnoniebieskie niebo i s艂o艅ce, kt贸re co rusz skrywa艂o si臋 za chmurami.

Zanurzy艂a r臋ce po 艂okcie. Poczu艂a szorstko艣膰 ma­teria艂u na d艂oniach.

To by艂 obcy 偶aglowiec. Nigdy w 偶yciu nie widzie­li podobnego. Dostrzegli go z daleka, zanim jeszcze przybi艂 do brzegu. Wiatr wyd膮艂 偶agiel i popchn膮艂 sta­tek ku nim. Wygl膮da艂 jak drapie偶ne zwierz臋. Jego dzi贸b zdobi艂a g艂owa smoka.

Ten widok j膮 przerazi艂.

Nigdy dot膮d nie widzia艂a obcych. Nie rusza艂a si臋 st膮d, zna艂a tylko t臋 nizin臋 i las, i rzek臋, kt贸ra leniwie i szeroko p艂yn臋艂a do zimnego morza. Morze nie by­艂o dla kobiet. 艁odziami zajmowali si臋 m臋偶czy藕ni. Tak okaza艂ej jak ta nie mieli.

Wymieniali si臋 uwagami, wyra藕nie podekscytowa­ni. Nie patrz膮c na nich, wiedzia艂a, 偶e s膮 uzbrojeni. Wiedzia艂a tak偶e, 偶e b臋d膮 si臋 stara膰 unika膰 walki.

Obcy nie mog膮 tu zosta膰. Niech bior膮 co chc膮 i od­p艂ywaj膮.

Czu艂a przedziwne podniecenie, dr偶a艂a. Jaka艣 d艂o艅 zacisn臋艂a si臋 na jej ramieniu. Gniewny g艂os nakaza艂 wr贸ci膰 do domu.

Zaczerwieni艂a si臋. Nie odwa偶y艂a si臋 odwr贸ci膰.

- To nie jest dobre miejsce dla kobiet - powiedzia艂, nie puszczaj膮c jej ramienia. Wiedzia艂a, 偶e jest przy­stojny. Wiedzia艂a, nie patrz膮c.

Kiedy j膮 uwolni艂, rozejrza艂a si臋 wok贸艂. Otaczali j膮 sami m臋偶czy藕ni, nie by艂o kobiet, starc贸w ani dzieci. W domach pozamykano zasuwy.

Zbyt g艂臋boko pogr膮偶ona w my艣lach nie zauwa偶y­艂a, 偶e si臋 pochowali. Da艂a si臋 ponie艣膰 marzeniom, a to nie jest dobre. Zaczerwieni艂a si臋 jeszcze mocniej.

Co sobie o niej pomy艣li?

- To mog膮 by膰 kupcy - rzuci艂 kr贸tko, nieomal opryskliwie. Spod przymkni臋tych powiek dostrzeg艂a jednak, 偶e i on si臋 zarumieni艂. W jego oczach zoba­czy艂a niepok贸j, a nie gniew. Nie uwa偶a艂 jej za g艂upi膮 g膮sk臋. Chyba nawet j膮 lubi艂. Dot膮d jednak tego nie okazywa艂... - To jednak w膮tpliwe - ci膮gn膮艂. - Czas jar­marku min膮艂. Powinni wraca膰 do domu, wszak nie mamy ju偶 nic do sprzedania. Nic tu po nich. Nie po­winni tu cumowa膰, nie o tej porze dnia.

Zmierzcha艂o.

- Uwa偶aj na siebie - poprosi艂. Mia艂 niebieskie oczy. Wiedzia艂a. Przyjrza艂a si臋 im wcze艣niej. Polubi艂a te oczy, polubi艂a jego. Nikt o tym nie wiedzia艂. - Nie mo偶e sta膰 ci si臋 krzywda - dorzuci艂 pospiesznie. Wo­k贸艂 m臋偶czy藕ni gotowali si臋 na przyj臋cie nieznajo­mych. Wcale nie byli pewni, czy przybywaj膮 w poko­jowych zamiarach.

- Tak szybko sta艂a艣 si臋 kobiet膮 - powiedzia艂, nie odrywaj膮c od niej oczu. Poczu艂a ucisk w gardle. - Nie mo偶e ci si臋 sta膰 krzywda. Obcy nie podniesie na cie­bie r臋ki...

Si臋gn膮艂 za pazuch臋, wydoby艂 co艣 i wcisn膮艂 jej w d艂onie. 呕aden m臋偶czyzna spoza rodziny nie doty­ka艂 dot膮d jej sk贸ry. Przeszy艂 j膮 ogie艅. W d艂oniach uj­rza艂a n贸偶.

- U偶yj go, je艣li b臋dzie trzeba. Nie wahaj si臋... Zamilk艂 i zagryz艂 warg臋 jak ma艂y ch艂opak. Nie jak m臋偶czyzna o najbardziej b艂臋kitnych oczach na 艣wie­cie. Bardziej b艂臋kitnych ni偶 morze, Dwina i niebo.

- Potem poprosz臋, by... oddali mi ciebie za 偶on臋 - doda艂. - B膮d藕 ostro偶na. Ani s艂owa o niej...

Skin膮艂 g艂ow膮 w kierunku lasu.

Zdr臋twia艂a na sam膮 my艣l. Uwa偶a艂, 偶e nie ma rozumu?

Odwr贸ci艂 si臋 do niej plecami. Mia艂 czarne w艂osy, zupe艂nie nie pasuj膮ce do barwy oczu. Nie wiedzia艂a, dlaczego. Wiedzia艂a jedynie, 偶e tworz膮 dobran膮 par臋. Ona te偶 mia艂a czarne w艂osy. Ciemne jak noc, m贸wi­li. Niekt贸rzy twierdzili, 偶e jest 艂adna. Mia艂a im wie­rzy膰? Jeszcze inni posy艂ali jej ukradkowe spojrzenia.

Zebra艂a suknie i pobieg艂a ku domostwom. Nie chcia艂a by膰 pierwsz膮 kobiet膮, na kt贸rej spoczn膮 oczy przybysz贸w. S艂ysza艂a, co si臋 sta艂o z tymi, kt贸re wpa­d艂y w r臋ce barbarzy艅c贸w.

Tych historii nie opowiadano dzieciom.

Da艂 jej n贸偶. Dotkn膮艂 jej, spojrza艂 na ni膮. Powie­dzia艂, 偶e poprosi, by mu j膮 oddali za 偶on臋...

Przybysze twierdzili, 偶e maj膮 pokojowe zamiary. Chcieli pohandlowa膰 sk贸rami. Przyjrza艂a si臋 im przez szczelin臋 w 艣cianie. Wysocy m臋偶czy藕ni, broda­ci i pot臋偶nie zbudowani. Nie wygl膮dali na kupc贸w, ale nie nale偶y s膮dzi膰 ludzi po pozorach.

W wiosce dobijano targu, potem wyprawiono uczt臋 na cze艣膰 przyby艂ych. Nie mo偶na by艂o pozby膰 si臋 ich od razu. Pojawi艂y si臋 kobiety. Na co dzie艅 widywa艂y jedynie ludzi z wioski. Ciekawe by艂y nowych twarzy.

Ona si臋 nie odwa偶y艂a.

Czu艂a na sobie spojrzenie b艂臋kitnych oczu. S艂a艂 jej ostrze偶enie. Wiedzia艂a, 偶e w艂a艣nie trzyma stra偶 w tamtym miejscu...

Nie mia艂a poj臋cia, jak zmieni膮 wartownik贸w, nie zwracaj膮c uwagi nieznajomych.

Czuwali dw贸jkami. Co noc. Nad Dwin膮 kr臋ci艂o si臋 teraz mn贸stwo obcych ludzi, wi臋c pilnowali i za dnia. Ka偶da dw贸jka sp臋dza艂a tam jedn膮 trzeci膮 doby. Dwa razy d艂u偶ej ni偶 dotychczas, ale 偶adna ofiara nie by艂a za ma艂a dla bogini.

Nie mog艂a wpa艣膰 w obce r臋ce. Tak膮 z艂o偶yli obiet­nic臋. I zaprzysi臋gli, 偶e b臋d膮 milcze膰.

Trzech przybysz贸w wyr贸偶nia艂o si臋 strojem, wygl膮­dali na przyw贸dc贸w. Tak si臋 te偶 zachowywali. To dziwne, przyw贸dca zwykle jest jeden.

Dw贸ch by艂o podobnych do siebie. Dostrzeg艂a po­dobie艅stwo, cho膰 widzia艂a ich jedynie przez kr贸tk膮 chwil臋.

Ten trzeci sprawia艂, 偶e zimny dreszcz przebiega艂 jej po plecach. Ba艂a si臋 go. Nie wyr贸偶nia艂 si臋 wygl膮dem, ale bi艂o od niego lodowate zimno. Mia艂 twarde, za­wzi臋te, z艂e oblicze.

Opowiedzieli jej, 偶e jedna z kobiet sp臋dzi艂a z nim noc. Zna艂a j膮, by艂y w podobnym wieku. Powiedzieli, 偶e zrobi艂a to dobrowolnie. Podoba艂 si臋 jej.

P艂aka艂a. Z tego zwi膮zku nie mog艂o wynikn膮膰 nic dobrego.

Odp艂yn臋li nast臋pnego wieczora, ale zatrzymali statki niedaleko l膮du. Nie rozumia艂a, dlaczego tak uczynili. W zapadaj膮cym mroku nie mogli wszak sta­wia膰 偶agli.

Kiedy obudzi艂a si臋 w nocy, zrozumia艂a. Takie przy­najmniej mia艂a prze艣wiadczenie.

Wsta艂a po cichu i wy艣lizgn臋艂a si臋 w ciemno艣膰. Noc by艂a ch艂odna. W tych stronach noce by艂y zawsze ch艂odne.

Nie odwa偶y艂a si臋 zbudzi膰 nikogo. Powiedz膮, 偶e zmy艣la, 偶e ma bujn膮 wyobra藕ni臋.

Stopy nios艂y j膮 do lasu ku zakazanemu miejscu. Tam gdzie wst臋pu nie mia艂 nikt poza garstk膮 wtajem­niczonych. Ona do nich nie nale偶a艂a. I nigdy nie b臋­dzie. Jest przecie偶 zwyk艂膮 dziewczyn膮.

Zna艂a drog臋. Wszystkie dzieci zna艂y drog臋. Wie­dzia艂y, dok膮d prowadzi.

S艂ysza艂a ciche g艂osy, nie rozumia艂a s艂贸w. To nie by艂 nikt z jej ludu, to nie by艂y warty. Przybysze.

Dosz艂a do skraju polany. Zobaczy艂a wysoki p艂ot na niewielkim wzniesieniu. Za p艂otem dom.

Skarby, dary ofiarne. I ona.

Jumala.

Przed domem dw贸ch wartownik贸w.

Sta艂a pod drzewami, skrywa艂a j膮 ciemno艣膰. S艂ysza­艂a, jak przechodz膮 przez p艂ot, i nie mog艂a uczyni膰 nic, by ich powstrzyma膰. Nie mog艂a krzycze膰, bo by j膮 odkryli. Mog艂a jedynie patrze膰.

D艂o艅 Jumali ich skarci.

Jumala przegna ich strasznym g艂osem.

Ale nic si臋 nie sta艂o.

呕adna boska kara nie spad艂a na obcych, kt贸rzy bezcze艣cili 艣wi臋te miejsce.

Rozleg艂 si臋 krzyk, zwyk艂y ludzki krzyk.

Pozna艂a ten g艂os. Jego g艂os. Wpatrywa艂a si臋 w noc, wiedz膮c, 偶e blask niebieskich oczu ju偶 zgas艂. Nigdy ju偶 nie poprosi, by zosta艂a jego 偶on膮.

Pobieg艂a do wsi, obudzi艂a m臋偶czyzn, przekona艂a ich, 偶e sta艂o si臋 najgorsze.

Zabrali bro艅 i znikn臋li w lesie.

Wci膮偶 mia艂a n贸偶, kt贸ry jej da艂. Wiedzia艂a, kto jest winny. Ta, kt贸ra sp臋dzi艂a noc z przyw贸dc膮.

Tej nocy, kiedy jej wsp贸艂ziomkowie szukali rabu­si贸w, a ci uchodzili ze skarbami Jumali, naszyjni­kiem, kt贸ry zdobyli, utr膮caj膮c g艂ow臋 pos膮偶kowi, tej nocy zabra艂a czyje艣 偶ycie.

Pi臋knym za nadobne.

Utraci艂a go, zanim sta艂 si臋 jej oblubie艅cem. 艢mier膰 za 艣mier膰 ukochanego.

Nie poczu艂a si臋 jednak lepiej.

Statki odp艂yn臋艂y. Ju偶 nigdy ich nie ujrzeli.

Podwoili stra偶e przy bogini. Rozgrzanym pr臋tem umocowali na powr贸t g艂ow臋 Jumali.

Dopiero wtedy bogini odezwa艂a si臋.

A ona, kt贸ra nigdy nie mia艂a nale偶e膰 do wtajemni­czonych, r贸wnie偶 us艂ysza艂a jej g艂os. I wyda艂o si臋 jej, 偶e Jumala p艂acze.

Sta艂a z r臋koma zanurzonymi w balii. Woda by艂a lodo­wato zimna, jej r臋ce czerwone i zgrabia艂e. W spodniach Jewgienija zia艂a wielka dziura.

Raija patrzy艂a na nie, nic nie widz膮c. Powietrze och艂odzi艂o si臋. Z trudem oderwa艂a wzrok od po­wierzchni wody.

I zaraz zn贸w na ni膮 spojrza艂a. Jej serce ta艅czy艂o w oszala艂ym rytmie. Szybciej ni偶 stopy Jewgienija, kiedy pl膮sami stara艂 si臋 przegna膰 pijackie odr臋twie­nie. Coraz szybciej i szybciej...

Obrazy wci膮偶 nie znika艂y, sta艂y jej przed oczyma wyra藕nie jak powietrze w mro藕ny dzie艅, jak p贸艂noc­ne s艂o艅ce w letni膮 noc.

Min膮艂 dzie艅, a ona pra艂a z r臋kami zanurzonymi w balii i...

Poczu艂a, jak serce truchleje, jak zimna kula uciska jej 偶o艂膮dek.

W spodniach Jewgienija nie by艂o dziury, kiedy za­cz臋艂a je trze膰 o 艣cian臋 balii. Prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i spojrza­艂a jeszcze raz. Dziura mia艂a wielko艣膰 kobiecej d艂oni.

A s艂o艅ce zatoczy艂o 艂uk na niebie, kiedy tak sta艂a, tr膮c Jewgienijowe portki.

Przeliczy艂a odleg艂o艣膰 na czas. Marz艂a, nie mog艂a podnie艣膰 ramion.

Strasznie marz艂a.

Prze艂yka艂a 艣lin臋 raz za razem, czu艂a ucisk w gardle. Wargi mia艂a suche i sp臋kane.

Dom stal, tam gdzie sta艂. Po lewej p艂yn臋艂a Dwina pokryta kr膮. Widzia艂a drog臋 prowadz膮c膮 do Archangielska. Nied艂ugo wr贸ci Jewgienij. Nie pojmie, 偶e pra­nie zabra艂o jej ca艂y dzie艅.

Tym torem bieg艂y jej my艣li.

Wi臋c wy偶臋艂a dziurawe portki i wrzuci艂a do drugiej balii z czyst膮 wod膮. Nie wolno jej by艂o chodzi膰 nad rze­k臋. Jewgienij zabroni艂. M贸wi艂, 偶e Dwina niesie za du偶o wody tam, gdzie l贸d si臋 po艂ama艂, a kra ju偶 niepewna.

Raija sko艅czy艂a pranie, wyp艂uka艂a i rozwiesi艂a rze­czy. Przemy艂a balie i schowa艂a je w szopie.

Potem wesz艂a do kuchni i zacz臋艂a szykowa膰 jedzenie. R臋ce wykonywa艂y bezwiedne ruchy, my艣li kr膮偶y艂y gdzie indziej, po nieznanych 艣cie偶kach, obcym 艣ladem.

Sen? Czy to by艂 sen?

Sk膮d mia艂a wiedzie膰!

Wszak nie spa艂a. Sta艂a schylona nad bali膮 i pra艂a przed w艂asnym domem nad brzegiem Dwiny. Tu by­艂a cia艂em i dusz膮. Cho膰 mo偶e...?

By艂 w niej strach, lecz jej nie obezw艂adnia艂. Ju偶 to budzi艂o w niej wi臋ksze zdumienie ni偶 obrazy, kt贸re uj­rza艂a. Poczucie, 偶e to doznanie nie jest nowe. Co艣 w jej wn臋trzu stara艂o si臋 zapanowa膰 nad oszala艂ym pulsem.

A wi臋c zdarza艂o si臋 wcze艣niej?

Mia艂a ju偶 takie sny?

Niebezpieczne pytania. Stawia艂a je, nie spodziewa­j膮c si臋 偶adnych odpowiedzi.

W uszach jej szumia艂o, dudni艂o w skroniach. Raija nie mog艂a b艂膮dzi膰 d艂u偶ej w ciemno艣ciach. Sta艂a na ze­wn膮trz, usi艂uj膮c przebi膰 si臋 przez zbocze ciemnej g贸­ry, kt贸ra wype艂nia艂a jej wn臋trze. Cierpia艂a.

Sk膮d wzi臋艂y si臋 te obrazy? Nie pojmowa艂a. Nie s艂y­sza艂a o Jumali, zanim Toni膮 nie opowiedzia艂a jej hi­storii o bogini z zamierzch艂ych czas贸w.

Krajobraz wyda艂 si臋 jej znajomy. Raija uzna艂a, 偶e to miejsce musi znajdowa膰 si臋 niedaleko.

Powietrze mia艂o ten sam smak. Dwina, ziemia i las - wszystko by艂o niepokoj膮co znajome.

Tylko ludzie jacy艣 inni. Ubrani w sk贸rzane suknie, bluzy i spodnie. Nawet obuwie mieli ze sk贸ry. Tam nie marz艂a...

A on by艂 m艂ody, ten m艂odzieniec o czarnych w艂o­sach i niebieskich oczach. I przystojny.

Raija widzia艂a go wyra藕nie. Nie zna艂a jego imienia, lecz gdyby kto艣 je wymieni艂, uzna艂aby, 偶e brzmi znajomo. Mia艂a niezachwian膮 pewno艣膰, 偶e tak w艂a艣nie by si臋 sta艂o.

Taki m艂ody.

Za m艂ody, by umiera膰.

Czy tamta pokocha艂a innego? Czy oddano j膮 inne­mu? Raija wiedzia艂a, 偶e dziewczyna ze snu ulepiona by艂a z twardej gliny. Nie mog艂a sta膰 si臋 zabawk膮 w r臋­kach m臋偶czyzny.

Miesza艂a w garnku, w kt贸rym gotowa艂y si臋 ryby. Nie chcia艂a my艣le膰 o niej, nie chcia艂a pami臋ta膰 czar­nych w艂os贸w poruszanych wiatrem. Lok贸w sp艂ywa­j膮cych wzd艂u偶 szczup艂ego cia艂a. Jak skrzyd艂a...

Przypomina艂y jakiego艣 ptaka...

艁omot w skroniach. Miesza艂a 艂y偶k膮 tak gwa艂tow­nie, 偶e wywar tryska艂 z garnka. Skwiercza艂 na roz­grzanym blacie pieca. Gor膮ce krople spad艂y na obna­偶one przedramiona Raiji, parz膮c j膮 bole艣nie.

Zakl臋艂a instynktownie.

- Perkele!

I zamilk艂a ze zdumienia, wpatruj膮c si臋 w garnek. S艂owo d藕wi臋cza艂o jej w uszach.

Nie by艂o rosyjskie.

B贸g jeden wie, sk膮d si臋 wzi臋艂o, ale nie by艂o rosyj­skie.

Wysz艂o z mroku, wychyn臋艂o z nico艣ci. Przebi艂o si臋 przez czarn膮 g贸r臋.

I nic nie znaczy艂o.

Ale upewni艂o j膮 w jednym. W tym, czego i tak si臋 domy艣la艂a: nie jest Rosjank膮.

Teraz mo偶e powtarza膰 to s艂owo, a偶 znajdzie ko­go艣, kto zna jego znaczenie. Wtedy pozna prawd臋.

Teraz musia艂a uwa偶a膰, by obiad Jewgienija si臋 nie przypali艂. Ju偶 wiedzia艂a, 偶e jest obca. Tutaj we w艂as­nej kuchni zyska艂a niezbity dow贸d. Kiedy艣 dowie si臋, sk膮d pochodzi...

Dudnienie w skroniach przesun臋艂o si臋, obj臋艂o kark, potem okolice oczu. Tylko ma艂y skrawek g艂o­wy nie poddawa艂 si臋 emocjom, ale wkr贸tce i to si臋 zmieni. Raija wiedzia艂a.

Nagle wiedzia艂a tak wiele...

Cho膰 nie wszystko chcia艂a wydoby膰 z mroku. Wy­szarpa膰 ze zbocza czarnej g贸ry.

Kiedy umrze, umrze na zawsze.

Ta prawda sta艂a si臋 dla niej a偶 nadto oczywista.

Nie chcia艂a jednak my艣le膰, dlaczego nabra艂a takie­go znaczenia. Nie chcia艂a, lecz twarz tamtej dziew­czyny nie pozwala艂a zapomnie膰. Te偶 by艂a m艂oda, straci艂a ukochanego, zanim zd膮偶y艂a go bli偶ej pozna膰. Zanim zd膮偶y艂a pokocha膰 go tak mocno, by mie膰 pra­wo do 偶a艂oby.

W jej 偶y艂ach p艂yn臋艂a jednak gor膮ca krew. Zabi艂a, by si臋 zem艣ci膰.

Raija zak艂ada艂a, 偶e mieszka艅cy wioski uznali, i偶 uczyni艂a to dla bogini. Mia艂a nadziej臋, 偶e j膮 nagrodzi­li. 呕e dziewczyn臋 spotka艂 lepszy los i godnie prze偶y­艂a reszt臋 swoich dni.

I nigdy nie pomy艣la艂a, 偶e nie jest tamt膮 dziewczy­n膮. Nie pomy艣la艂a, 偶e to tylko sen.

Bo to by艂o co艣 innego, co艣 bardziej niebezpiecznego.

Co艣, czego nie da si臋 uj膮膰 w 偶adne granice.

Co艣, co nie daje spoczynku.

Nie chcia艂a, by to dzia艂o si臋 z jej cia艂em. Nie chcia­艂a wchodzi膰 w czyje艣 偶ycie w innym czasie. Nie chcia­艂a wkrada膰 si臋 do czyjej艣 duszy.

Dlaczego?

Dlaczego w艂a艣nie ona?

By艂a obca w tym kraju. Nie nale偶a艂a do niego tak jak Jewgienij, Toni膮 czy Oleg. Dlaczego owe prze­dziwne wcielenia nie przytrafia艂y si臋 prawdziwemu dziecku rosyjskiej ziemi?

Co艣 wi膮za艂o j膮 z Jumal膮, poga艅sk膮 bogini膮. Zrobio­n膮 ze z艂ota ludzkimi r臋koma, obdarzon膮 moc膮 i wiel­bion膮 przez ludzi.

Pi臋kny przedmiot.

Raija nie s艂ysza艂a o Jumali nigdy przedtem.

Teraz wiedzia艂a, jak bogini wygl膮da.

Przez kilka godzin 偶y艂a pod inn膮 postaci膮. Pami臋­ta艂a wszystko, czego do艣wiadczy艂a.

Pami臋ta艂a pos膮偶ek.

Zdj臋艂a garnek z ognia i nakry艂a do sto艂u. Us艂ysza­艂a r偶enie konia. Wiedzia艂a, 偶e Jewgienij oporz膮dzi zwierz臋, zanim wejdzie do domu.

Jewgienij mia艂 w sobie tyle mi艂o艣ci, tyle ciep艂a i czu艂o艣ci. Troszczy艂 si臋 o wszystko.

O zwierz臋ta. O za艂og臋 na swoim statku. Ich rodzi­ny. I o ni膮.

Jewgienij nie m贸g艂 wyp臋dzi膰 obraz贸w, kt贸re po­wsta艂y w jej g艂owie. Nie m贸g艂 przegna膰 precz cieni, tak jak nie potrafi艂 przenikn膮膰 do wn臋trza czarnej g贸­ry, kt贸r膮 sta艂a si臋 jej dusza. Prosi艂, by nauczy艂a si臋 偶y膰 w ciemno艣ci, bra膰 dzie艅 takim, jaki jest. Cieszy膰 si臋 chwil膮.

Potrafi艂a.

Cz臋sto.

Pojawia艂y si臋 jednak my艣li, o kt贸rych nie wiedzia艂. W膮tpliwo艣ci, o kt贸rych nie m贸wi艂a. Niepok贸j, kt贸rego by nie zrozumia艂. Nie dzieli艂a si臋 nim, by nie ra­ni膰 m臋偶a. By nie budzi膰 w nim zw膮tpienia w praw­dziwo艣膰 jej uczu膰. Nie powinien w膮tpi膰. Kocha艂a go.

Kocha艂a go a偶 do b贸lu. Prawdziwego b贸lu, praw­dziwego ognia...

Raija podj臋艂a decyzj臋, zanim Jewgienij stan膮艂 w pro­gu. Nie mog艂a powiedzie膰 mu o tym doznaniu, o dziewczynie, o m艂odzie艅cu, kt贸ry pad艂 z obcej r臋ki.

Nie mog艂a powiedzie膰 o 艣cie偶kach, kt贸rymi pod膮­偶a艂a.

4

Nie powiedzia艂a ani s艂owa. Jewgienij nie 艣mia艂 pyta膰.

Na morzu nie zna艂 trwogi. Kierowa艂 si臋 roztrop­no艣ci膮, ale dla 偶ywio艂贸w mia艂 akurat tyle szacunku, 偶e got贸w by艂 wa偶y膰 si臋 na wi臋cej ni偶 wi臋kszo艣膰 ludzi.

Czu艂 szacunek dla morza, nie l臋k przed nim. Nie­wielu rzeczy si臋 ba艂.

Teraz ba艂 si臋 utraci膰 Raij臋.

Patrzy艂a na niego z drugiej strony sto艂u oczyma jak dwa w臋gliki. Ledwie co jad艂a. Chud艂a. Tej jesieni, kie­dy przyprowadzi艂 j膮 Aleksiej, mia艂a pe艂niejsze kszta艂ty.

- Pragniesz mie膰 dzieci, Jewgienij? - spyta艂a, odsu­waj膮c talerz z ryb膮 i kasz膮. Obok le偶a艂y trzy kawa艂­ki chleba. Posmarowa艂a mas艂em i nagryz艂a tylko je­den z nich.

Z艂o偶y艂a d艂onie pod brod膮, splot艂a palce. Usta mia­艂a na wp贸艂 otwarte, w艂osy odgarni臋te z czo艂a.

Nie spuszcza艂a go z oczu. Mia艂 wra偶enie, 偶e prze­szywa go wzrokiem na wylot.

- Po co pytasz? - wyrwa艂o mu si臋. - Kt贸ry m臋偶czy­zna nie chce mie膰 potomka? Syna, kt贸ry podtrzyma r贸d i poniesie dalej nazwisko...

U艣miechn臋艂a si臋. Tym tak dobrze mu znanym u艣miechem, ciep艂ym, lekko wyrozumia艂ym, spokoj­nym, jakby pojmowa艂a wszystkie sprawy tego 艣wiata...

- Wi臋c chcesz? - powt贸rzy艂a, domagaj膮c si臋 zapewnie艅.

- Czy to znaczy, 偶e jeste艣 przy nadziei? - zapyta艂 z napi臋ciem. Je艣li tak, to nic po niej nie by艂o wida膰. 呕adnych znak贸w oci臋偶a艂o艣ci, rodz膮cego si臋 macie­rzy艅stwa.

Zaprzeczy艂a z cieniem u艣miechu na twarzy.

- Nie pytam po fakcie - powiedzia艂a. - Najpierw chc臋 wiedzie膰, czy tego pragniesz. Nigdy nie m贸wisz o dzieciach. Dzieci znacz膮 wi臋cej dla kobiet. Niestety...

Zrobi艂a znacz膮c膮 pauz臋.

Zawsze tak by艂o, pomy艣la艂 Jewgienij, ale nic nie po­wiedzia艂. Domy艣la艂 si臋, 偶e nie oczekiwa艂a takiego ko­mentarza.

- My艣l臋, 偶e znalaz艂bym czas na ojcostwo - stwier­dzi艂 Jewgienij. Wstrzyma艂 oddech i zobaczy艂 艣wiat艂o w oczach 偶ony. Wi臋c znalaz艂 odpowiednie s艂owa. - Kocham ci臋, Raiju. Kocham ci臋, Raiju Raiso Bykowa. Niczego bardziej nie pragn臋, ni偶 mie膰 z tob膮 dziecko. Cz臋艣膰 mnie i cz臋艣膰 ciebie. Wi臋cej z ciebie... Nie mog­艂oby spotka膰 mnie wi臋ksze szcz臋艣cie, m贸j aniele. Je­stem ostatnim z rodu, ale to nie rzecz najwa偶niejsza...

Nie spyta艂a, co jest najwa偶niejsze.

S艂owa maj膮 sens, ale nie wszystko da si臋 wypowie­dzie膰. Istnieje cienka granica, kt贸rej nie wolno prze­kracza膰.

- A ty? Chcia艂aby艣 mie膰 dzieci? - zapyta艂. On te偶 straci艂 apetyt.

Nigdy nie zada艂 jej wa偶niejszego pytania i nigdy z wi臋kszym napi臋ciem nie oczekiwa艂 odpowiedzi. Czu艂 sucho艣膰 w gardle i t臋tnienie w skroniach.

Cisza nie mia艂a ko艅ca.

Raija skin臋艂a g艂ow膮 z powag膮.

- Nie dlatego, 偶e si臋 nudz臋 - zapewni艂a go. - Nagle to w艂a艣nie wyda艂o si臋 mi w艂a艣ciwe. - Spojrza艂a za okno, za odleg艂y horyzont, kt贸ry nikn膮艂 w g臋stniej膮cym mro­ku. - Trzeba wiele mi艂o艣ci, by powo艂a膰 nowe 偶ycie.

Bywa艂a zbyt refleksyjna, nawet dla cz艂owieka, kt贸­ry sam lubi艂 oddawa膰 si臋 medytacjom.

- To, co nas 艂膮czy, Jewgienij, jest tak wielkie, 偶e znajdzie si臋 miejsce dla dzieci膮tka. Pragn臋 tuli膰 to ma­艂e cia艂o, szuka膰 w twarzyczce twoich rys贸w, odnajdy­wa膰 moje. Widzie膰 nas oboje w doskonalszym kszta艂­cie... - U艣miechn臋艂a si臋 zawstydzona. - G艂upia g臋艣 ze mnie, nie uwa偶asz?

Potrz膮sn膮艂 gwa艂townie g艂ow膮. Wypowiedzia艂a naj­pi臋kniejsze s艂owa, jakie zdarzy艂o mu si臋 s艂ysze膰. Co za pytanie!

- Jeste艣 cudowna, pani Bykowa. Niezwyk艂a, wspa­nia艂a. Nie znam istoty m膮drzejszej od ciebie... - Ro­ze艣mia艂 si臋 cicho. - Teraz ja zachowuj臋 si臋 g艂upio, ale to wszystko twoja wina. Kobieta nie powinna by膰 ta­ka pi臋kna, tak pon臋tna, tak...

- Wi臋c mo偶e powiniene艣 sobie poszuka膰 innej - przerwa艂a mu.

- Nigdy! Teraz nabra艂 ochoty na co艣 innego ni偶 jedzenie.

- Mogliby艣my zacz膮膰 od razu - u艣miechn膮艂 si臋.

- Czas nie jest odpowiedni - przyzna艂a, rumieni膮c si臋 i odwracaj膮c wzrok. Nie wyja艣ni艂a, dlaczego.

To by艂o terytorium kobiet, na kt贸re m臋偶czy藕ni nie mieli wst臋pu. Kobiety wiedzia艂y lepiej.

Kiedy艣 j膮 o to zapyta. Sk膮d bra艂a t臋 pewno艣膰. Nie teraz, moment nie by艂 w艂a艣ciwy.

Nie powiedzia艂, 偶e 膰wiczenie czyni mistrza, to by zabrzmia艂o strasznie g艂upio i ch艂opi臋co. Nie 偶yczy艂 sobie, by traktowa艂a go jak ch艂opca. Dawno ju偶 sta艂 si臋 m臋偶czyzn膮.

- Czy kto艣 jeszcze wierzy w Jumal臋? - spyta艂a nie­spodziewanie.

Jewgienij s膮dzi艂, 偶e zapomnia艂a o tamtej historii. Ju偶 nawet zd膮偶y艂 poczu膰 ulg臋 z tego powodu.

- Tutaj? Skin臋艂a g艂ow膮.

- Tutaj. Wsz臋dzie. Niewa偶ne. Czy kto艣 wci膮偶 od­daje jej cze艣膰?

- Nie s膮dz臋 - odrzek艂. - To by艂oby do艣膰 nierozs膮d­ne. Ko艣ci贸艂 znajduje si臋 pod carskim zwierzchnictwem. Trzeba wierzy膰 w to, co car podaje do wierzenia.

My艣li Raiji pod膮偶a艂y zupe艂nie innym torem. Nie wiedzia艂a o tylu rzeczach, wi臋c nie liczy艂a si臋 w og贸­le z ich istnieniem.

Jumala... S艂owo mia艂o znajome brzmienie. Musia艂a je kiedy艣 us艂ysze膰. Zanim jeszcze pozna艂a legend臋.

Wydawa艂o si臋 jej, 偶e ta bogini wci膮偶 偶yje.

Mo偶e si臋 jednak myli艂a...

- Znikli przed setkami lat - doda艂 Jewgienij ze znie­cierpliwieniem.

Raija zmarszczy艂a brwi. To by艂o do niego niepo­dobne. Rzadko pozwala艂 sobie na takie odruchy. Wy­ra藕nie nie lubi艂, kiedy m贸wi艂a o Jumali. Nie lubi艂 tej legendy, tak si臋 zreszt膮 kiedy艣 wyrazi艂.

Nie wiedzia艂a, dlaczego, ale nie pyta艂a. Udzieli艂by wymijaj膮cej odpowiedzi, tego by艂a pewna.

- Legendy 偶yj膮 d艂u偶ej ni偶 ho艂d oddawany bo偶kom. Ba艂wochwalstwo umiera, je艣li pozbawi膰 je obiektu czci. Ten lud odszed艂, zabieraj膮c pos膮偶ek. Zegnaj, bo­gini! 呕egnaj, wiaro! Nie ma ju偶 wyznawc贸w Jumali, up艂yn臋艂o tyle czasu, Raiju. Pozosta艂a legenda, mo偶e jakie艣 monety zagrzebane w miejscu, gdzie sta艂 pos膮­偶ek. Nikt nie wie, gdzie to jest, a wielu pr贸bowa艂o je znale藕膰. Taka pr贸ba m臋sko艣ci. To wielki kraj. Gdyby kto艣 odnalaz艂 miejsce kultu, u艂o偶y艂by o nim now膮 le­gend臋. Albo pie艣艅. Nie znam 偶adnych...

Milcza艂a, a s艂owa Jewgienija zapada艂y jej w serce. Zastanawia艂a si臋, czy sama mia艂aby jakie艣 szanse, gdy­by zechcia艂a ruszy膰 na poszukiwanie.

Co艣 jej podpowiada艂o, 偶e nie by艂aby z g贸ry skaza­na na niepowodzenie.

Inni kierowali si臋 wyobra藕ni膮. W niej tkwi艂a jaka艣 pewno艣膰, kt贸rej nie potrafi艂a wyja艣ni膰. Nawet nie pr贸bowa艂a. Akceptowa艂a j膮. Bez s艂贸w.

Mia艂a przeczucie.

Jewgienij nie poj膮艂by. Dla niego liczy艂y si臋 rzeczy namacalne. To, czego nie m贸g艂 dotkn膮膰, nie istnia艂o.

Jak na cz艂onka narodu, kt贸ry ceni艂 mistyczno艣膰, by艂 nadzwyczaj przyziemny.

Musia艂 zrozumie膰. Ujrze膰, znale藕膰 przyczyn臋. Lub odrzuci膰. Takie to proste.

Jewgienij pami臋ta艂 swego dziadka o pomarszczonej twarzy i m膮drych oczach. O wielkich d艂oniach, kt贸­re ci膮gn臋艂y cumy i g艂adzi艂y kobiec膮 sk贸r臋. Kiedy艣 by艂 m艂ody, w czasach, kt贸re Jewgienij ledwie m贸g艂 sobie wyobrazi膰.

- Nie chod藕 艣ladami Jumali - ostrzeg艂 go. - Nie­roztropnie jest kra艣膰 to, co do niej nale偶y. Pojmujesz mnie, ch艂opcze?

Jewgienij skin膮艂 g艂ow膮. By艂 m艂okosem i marzy艂 o bogactwach. A kto nie marzy艂? Wielu wa偶y艂o si臋 na wypraw臋 do lasu w poszukiwaniu wzg贸rza ofiarnego. Nie zra偶ali si臋 przeciwno艣ciami, nie pami臋tali o da­remnych usi艂owaniach poprzednich pokole艅.

- Nie igraj z bogami - powiedzia艂 starzec dawno temu. Od wielu lat le偶a艂 w grobie, pewnie zosta艂y ju偶 po nim same ko艣ci.

Ale jego m膮dro艣膰 nie przemin臋艂a bez echa.

- By艂a ich b贸stwem najwy偶szym - wyja艣ni艂, zagl膮­daj膮c w g艂膮b Jewgienijowej duszy. - Nie nale偶y od­rzuca膰 wszystkiego, co wi膮偶e si臋 z czasem minionym, m贸j ch艂opcze...

- Chyba nie wierzysz w te historie? - wypali艂 Jew­gienij i roze艣mia艂 si臋 lekcewa偶膮co. - W te bo偶ki!

Dziadek milcza艂. Zas艂ania艂 si臋 wiekiem, by nie od­powiada膰 na wiele pyta艅. Zostawia艂 im po偶ywk臋 dla wyobra藕ni.

- By艂a najwy偶szym b贸stwem. Istnia艂y inne, Jewgie­nij, m贸j ch艂opcze, ale nie tak wa偶ne. Numgamtaj... Przedziwny kamie艅. M贸wili, 偶e spad艂 z nieba jako dar dla ludzi. Le偶y gdzie艣, niewielu wie gdzie. Niekt贸rzy st膮paj膮 po nim, nie zdaj膮c sobie sprawy z blisko艣ci b贸­stwa. Jest Khese, g贸ra nad brzegiem morza. Nieliczni wiedz膮, 偶e odznacza si臋 magiczn膮 moc膮. M艂odzi 艂atwo zapominaj膮. Odrzucaj膮 wiar臋 starszych... Jest Pogorme... posta膰 zakl臋ta w kamieniu. Minisej... Kharugwaj... Posoty... Bogowie drzew. Ale Jumala jest naj­wi臋ksza z nich. Nie wolno chodzi膰 jej 艣ladami. Nie wolno zbli偶a膰 si臋 do niej, nie nale偶y obra偶a膰 bogini i jej ludu ani kra艣膰 jej skarb贸w...

- Nikt ju偶 nie wierzy w te bzdury! - wykrzykn膮艂 Jewgienij ze zniecierpliwieniem i rezygnacj膮. - To s膮 g贸ry, kamienie i figury zrobione r臋k膮 cz艂owieka.

- To bogowie. Wci膮偶 znajdziesz ich czcicieli. Nie wszyscy uciekli przed carem i ko艣cio艂em. Niekt贸rzy zostali i utrzymali wiar臋. Nigdy nie mieli bog贸w wy偶­szych ni偶 Jumala. Nie obra偶aj bogini, Jewgieniju. Ob­ra偶asz Jumal臋, szukaj膮c jej skarb贸w. Nie sprowadzaj na siebie nieszcz臋艣cia!

Oprzytomnia艂.

Dzi臋ki napomnieniom dziadka.

Nie przestraszy艂 si臋 tych s艂贸w, ale mimo to nie wy­ruszy艂 z towarzyszami.

Tamci nie wr贸cili. Cia艂o jednego znaleziono w ba­gnie. Pozostali dwaj znikn臋li bez 艣ladu.

Jewgienij nigdy ju偶 nie rozmawia艂 z dziadkiem na ten temat. Czu艂 jednak na sobie jego wzrok, rozu­mia艂, co m贸wi艂y oczy starego cz艂owieka. Czu艂 ulg臋, 偶e nie do艂膮czy艂 do przyjaci贸艂. Ale nie podzi臋kowa艂 dziadkowi, tego by艂oby za wiele.

Stary cz艂owiek rozumia艂.

Teraz Raija znalaz艂a si臋 na niebezpiecznej 艣cie偶ce. Jewgienijowi wcale si臋 to nie podoba艂o.

- Musieli mieszka膰 niedaleko - zastanawia艂a si臋. Teraz zabra艂a si臋 za ryb臋, cho膰 potrawa wystyg艂a, a sos st臋偶a艂. Zamy艣lona macza艂a w nim kawa艂ki chle­ba i podnosi艂a do ust. - Potrzebowali lasu, by w nim polowa膰 i ukry膰 pos膮偶ek. Musieli mieszka膰 blisko rzeki i morza, by m贸c 艂owi膰 ryby...

Widzia艂a to miejsce wyra藕nie, tak jak w tamtym niby - 艣nie.

Le偶a艂o nad morzem. U uj艣cia Dwiny.

Co mia艂 powiedzie膰, by j膮 powstrzyma膰? Ile mu­sia艂a wiedzie膰, by przerwa膰 t臋 gr臋? Niebezpieczn膮 gr臋.

Raija poddawa艂a si臋 nastrojom. Nale偶a艂a do tego ga­tunku ludzi, kt贸ry 艂atwo ulega op臋taniu. Dot膮d s膮­dzi艂, 偶e zapomni. Teraz zmieni艂 zdanie.

Ta historia mog艂a zostawi膰 g艂臋bokie 艣lady w jej duszy.

Przestraszy艂 si臋.

- Niedobrze jest i艣膰 tropem b贸stwa - powiedzia艂 znu偶ony, jakby powtarza艂 to wielokrotnie, a ona nie chcia艂a s艂ucha膰. Teraz te偶 nie pos艂ucha. Zrobi, co ze­chce. Nie m贸g艂 trzyma膰 jej na uwi臋zi.

- Nie s膮dzisz, 偶e to gdzie艣 w pobli偶u? - upiera艂a si臋. Nie chcia艂a straci膰 w膮tku.

- Pewnie tak - westchn膮艂 zrezygnowany. Ju偶 nie chcia艂o mu si臋 je艣膰.

Zacz臋艂o si臋 tak dobrze. Od rozmowy o dziecku. Raija jednak uporczywie wraca艂a do tamtego tematu. Jakby j膮 co艣 op臋ta艂o.

Jumala.

- I tak by艣 nie znalaz艂a - doda艂 szybko. Twarz 偶o­ny przybra艂a wyraz zdecydowania, kt贸re wcale mu si臋 nie spodoba艂o.

Nie lubi艂, kiedy wysuwa艂a podbr贸dek. Przypomi­na艂a wtedy uparte dziecko.

- Nawet nie pr贸buj - ci膮gn膮艂. - Mog臋 ci tego za­broni膰. Napisano w prawie, 偶e 偶ona winna by膰 po­s艂uszna m臋偶owi. - Roze艣mia艂 si臋 cicho. - Ci, co spi­sywali te prawa, nie zak艂adali, 偶e istniej膮 偶ony takie jak ty. Tobie niczego nie mo偶na zabroni膰. Lecz pro艣­by pos艂uchasz?

Skin臋艂a lekko g艂ow膮.

- Wi臋c prosz臋, by艣 nie szuka艂a 艣lad贸w Jumali. Pro­sz臋, by艣 trzyma艂a si臋 z daleka od tych starych, na wp贸艂 zapomnianych wierze艅.

Jewgienij nie domaga艂 si臋 obietnic. I dobrze, bo Ra­ija nie mog艂a mu niczego obieca膰. Musia艂aby sk艂ama膰.

Wi臋c milcza艂a.

To mu nie wystarczy艂o. Jewgienij wiedzia艂, 偶e dla spokoju ducha powinien by艂 mocniej j膮 naciska膰.

Tyle 偶e Raija nie nale偶a艂a do kobiet, kt贸re podda­j膮 si臋 presji. Raczej ucieknie, a tego Jewgienij nie chcia艂. Czu艂 teraz, 偶e powinien poprosi膰 Tonie, by zo­sta艂a z Raij膮. Wiedzia艂, 偶e Toni膮 ma do艣膰 w艂asnych spraw. Kiedy Oleg wyjedzie, wszystkie obowi膮zki spadn膮 na ni膮. Toni jednak te偶 nie spodoba艂oby si臋 to zauroczenie dawn膮 legend膮.

Powinien w艂a艣ciwie skarci膰 j膮 za to, 偶e naopowia­da艂a Raiji tych g艂upstw!

Sk膮d jednak mia艂a wiedzie膰, 偶e przyjaci贸艂ka zare­aguje tak impulsywnie?

- Musz臋 wyjecha膰 - powiedzia艂. - W dole rzeki odby­waj膮 si臋 jarmarki. Trzeba kupi膰 m膮k臋 przed wypraw膮 na zach贸d. To najlepszy towar do wymiany za ryb臋. Mo偶e znajdziemy jakie艣 sk贸ry i futra w dobrej cenie. W tej mierze mo偶emy ufa膰 wy艂膮cznie sobie. Nie ma co s艂a膰 za­st臋pc贸w, sami wiemy najlepiej, co w trawie piszczy...

To by艂a d艂uga przemowa spowodowana przede wszystkim wyrzutami sumienia. Za cz臋sto zostawia艂 偶on臋 sam膮.

Nie tak mia艂o by膰. Nie tak to sobie wyobra偶a艂. Nie to pragn膮艂 jej da膰.

Dobrobyt jednak nie bierze si臋 z niczego.

Wymaga wysi艂ku.

Wymaga ofiar przez jaki艣 czas. To smutne, lecz jak偶e prawdziwe.

- D艂ugo ci臋 nie b臋dzie?

- Tyle, ile trzeba. Trudno to uzna膰 za odpowied藕, ale lepszej nie mia艂. Niestety.

- Oleg jedzie z tob膮? Skin膮艂 g艂ow膮. Blat sto艂u sta艂 si臋 morzem. Pomy艣la艂, 偶e powinni siedzie膰 po tej samej stronie podczas po­si艂k贸w. 呕eby m贸c si臋 dotkn膮膰. Blat by艂 jak nieprzebyte morze.

- Oleg i ja jeste艣my wsp贸lnikami. Razem podejmu­jemy decyzje i ponosimy za nie odpowiedzialno艣膰.

- Mia艂e艣 ju偶 nigdy nie stawa膰 na pok艂adzie? - spy­ta艂a 艂agodnie. W jej g艂osie nie by艂o pogardy, pyta艂a powodowana trosk膮. Dos艂ysza艂 ten ton, cho膰 stara艂a si臋 go ukry膰.

I zrobi艂o mu si臋 ciep艂o na duszy. Inni domagali si臋 dowod贸w mi艂o艣ci. Troska Raiji wystarcza艂a mu za znak.

- B臋d臋 na 艂odzi - odrzek艂. Niekt贸re obietnice s膮 rozci膮gliwe. - Nie wyp艂ywamy na morze. Po偶eglujemy Dwin膮. A rzeka, cho膰by nie wiem jak szeroka, ni­gdy nie stanie si臋 morzem. Rozbijesz si臋, na piecho­t臋 dotrzesz do brzegu...

Raija roze艣mia艂a si臋.

Jewgienij stroi艂 sobie 偶arty. Cho膰 dla kogo艣, kto urodzi艂 si臋 偶eglarzem, Dwina rzeczywi艣cie nie stano­wi艂a wielkiego wyzwania.

- Najszybszy spos贸b podr贸偶y - doda艂, jakby uzna艂 dotychczasowe argumenty za niewystarczaj膮ce. - I najta艅szy. Musimy przewie藕膰 mn贸stwo m膮ki.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮.

- Dobrze. M贸w o mnie co chcesz, tylko nie to, 偶e mie­szam si臋 do twoich interes贸w. Prowad藕 je po swojemu.

Taka jest twoja praca, przyznaj臋. Podejmuj decyzje. Pra­gn臋艂abym je jednak pozna膰, zanim ruszysz w drog臋.

I nagle sta艂a si臋 podejrzliwa. Zmarszczy艂a brwi. Ka­wa艂ek chleba, kt贸ry trzyma艂a w d艂oni, zamienia艂 si臋 w okruszki. Grudka mas艂a przylepi艂a si臋 do kciuka dziewczyny. W izbie by艂o ciep艂o, t艂uszcz topi艂 si臋 i sp艂ywa艂 偶贸艂t膮 strug膮 po palcu, wzd艂u偶 d艂oni. Nied艂u­go si臋gnie r臋kawa koszuli, mankietu, zostawi plamy.

- A kiedy wyp艂ywasz? - spyta艂a zdziwiona. Zna艂a odpowied藕, zanim jej udzieli艂.

- Jutro... Nie powiedzia艂a, 偶e m贸g艂 zawiadomi膰 j膮 wcze艣niej.

Nieraz mu to wypomina艂a, a nie lubi艂a si臋 powtarza膰. R贸wnie mocno nie lubi艂a potulnie k艂a艣膰 uszu po so­bie. Tym razem jednak tak uczyni艂a, notuj膮c sobie w pami臋ci, 偶e po raz ostatni okazuje pob艂a偶liwo艣膰.

Jewgienij zrozumia艂, 偶e milczenie 偶ony jest gro藕­niejsze ni偶 wybuch z艂o艣ci, i na wszelki wypadek te偶 si臋 nie odezwa艂. W duchu obieca艂 sobie, 偶e ju偶 nigdy nie oka偶e 偶onie podobnego lekcewa偶enia. Musia艂 zro­zumie膰, 偶e nie 偶yje sam. 呕e ponosi cz膮stk臋 odpowie­dzialno艣ci za jej 偶ycie.

- Mam ci pom贸c si臋 spakowa膰? - spyta艂a 艂agodniej, ni偶 si臋 spodziewa艂.

Nie wypada艂o przyj膮膰 pomocy.

- Mo偶e jednak zajmiemy si臋 sob膮... - doda艂a g艂o­sem, w kt贸rym brzmia艂o tysi膮c obietnic. - P贸藕niej, jak b臋dziesz got贸w do drogi...

Jewgienij rzuci艂 si臋 do pakowania. Potem nieraz wspominali t臋 noc. 艢miali si臋 ciep艂o do wspomnie艅. Karmili t膮 blisko艣ci膮.

By艂o tak pi臋knie w spos贸b nieomal przera偶aj膮co granicz膮cy z doskona艂o艣ci膮. Doskona艂o艣ci nie mo偶na powt贸rzy膰, nie mo偶na znale藕膰 si臋 jeszcze bli偶ej.

Przytuli艂a policzek do szerokich plec贸w Jewgieni­ja nachylonego nad workiem podr贸偶nym. Wi臋c si臋 nie gniewa艂a. Nie pr贸bowa艂a si臋 godzi膰, nie sili艂a si臋 na grzeczno艣膰. Tego Jewgienij obawia艂 si臋 najbardziej. 呕e blisko艣膰 b臋dzie rodzajem wyrafinowanej kary.

Taka nie by艂a.

Przytuli艂a si臋 w ge艣cie czu艂o艣ci, oddania i mi艂o艣ci.

Tylko B贸g wiedzia艂, 偶e Jewgienij na to nie zas艂ugu­je. Ani na Raij臋, ani na jej bezgraniczne oddanie, ani na mi艂o艣膰. Tylko 偶e nie zamierza艂 z niczego rezygno­wa膰. Nie chcia艂. Nie potrafi艂...

- Czy kto艣 m贸wi艂 ci, 偶e jeste艣 cudowna? - szepn膮艂 chrapliwie, sil膮c si臋 na 偶art.

- Ju偶 dawno nikt mi tego nie m贸wi艂 - odrzek艂a i prze艣lizgn臋艂a si臋, by si臋 przytuli膰 do jego piersi. Roz­pi臋艂a mu kilka guzik贸w u koszuli.

Czule obejmowa艂 j膮 ramieniem. D艂o艅 po艂o偶y艂 na karku, pod splotem ci臋偶kich ciemnych w艂os贸w. Lubi艂 wpl膮tywa膰 w nie palce, czu膰, 偶e wpada w pu艂apk臋 jak ryba schwytana w sie膰, jak ptak stawiaj膮cy nog臋 we wnyki, bez szans na ucieczk臋. Lubi艂 pada膰 艂upem...

- Kocham ci臋. - Powiedzia艂a to nieomal ze 艣mie­chem, sk艂adaj膮c szybkie poca艂unki na gor膮cej sk贸rze Jewgienija w rozpi臋ciu koszuli. - Powinnam si臋 z艂o­艣ci膰. Czasami zastanawiam si臋, czy pami臋tasz, 偶e 偶y­j臋 obok... Ale i tak ci臋 kocham. To g艂upie z mojej stro­ny. G艂upie, g艂upie... Tyle 偶e je艣li chodzi o ciebie, tak dobrze czu膰 si臋 g艂upio. Mog臋 by膰 g艂upia do ko艅ca moich dni...

- Jeste艣 niezwykle rozs膮dna - zapewni艂 j膮. - Je艣li twierdzisz, 偶e jeste艣 g艂upia, to marzy艂bym, by wszy­scy byli podobni w tej g艂upocie do ciebie.

Natr臋tne my艣li o tym, 偶e mo偶e wcale nie nale偶y do niego, uton臋艂y gdzie艣 g艂臋boko w pod艣wiadomo艣ci. Nie zamierza艂 si臋 nimi dzieli膰 z nikim.

- Daj mi usta! - poprosi艂a, rozchylaj膮c wargi w u艣mie­chu. Nigdy polecenie nie zawiera艂o w sobie takiego cie­p艂a, nie by艂o tak mocno przepojone mi艂o艣ci膮.

Jewgienij pos艂ucha艂.

Poca艂unek smakowa艂 mas艂em, ryb膮 i Raij膮. Jewgieni­jowi przemkn臋艂o przez g艂ow臋, 偶e i ona czuje podobne zapachy. Mas艂a, ryby i chleba razowego. I Jewgienija.

Przesuwa艂 palcami po w艂osach, kt贸re by艂y jak nici delikatnego splotu, z kt贸rego powsta膰 ma najszla­chetniejsza tkanina. Jedwab ca艂ego Wschodu nie m贸g艂 si臋 z nimi r贸wna膰.

Pragn膮艂 jej. Przyspieszony oddech Raiji m贸wi艂 mu, 偶e i ona go po偶膮da.

Dawniej zawsze czu艂 za偶enowanie w takiej sytu­acji. Ubzdura艂 sobie, 偶e szcz臋艣ciem kobiety jest pod­danie si臋 mi艂o艣ci.

Wolno si臋 myli膰.

I napotka膰 ogrom uczu膰, a nie ch艂odny dystans. Odnale藕膰 ten sam 偶ar.

Raija kocha艂a ca艂膮 sob膮. A Jewgienij czu艂, 偶e nie za­s艂uguje na tak膮 mi艂o艣膰.

Ale j膮 odwzajemnia艂.

Uwolni艂a go z ubrania, po czym sama si臋 rozebra­艂a. Uczyni艂a to z dostoje艅stwem bogini.

Jewgienij wzdrygn膮艂 si臋 na t臋 my艣l i odegna艂 j膮 od siebie. W nag艂ym przeb艂ysku ujrza艂 pos膮偶ek ze z艂ota.

Ca艂e to gadanie o Jumali! Teraz i jego dopad艂o. W najintymniejszej chwili, kt贸r膮 dzieli艂 z Raij膮. Zamkn膮艂 oczy, podporz膮dkowa艂 wszystkie zmys艂y mi艂o艣ci.

Raija popchn臋艂a go na pod艂og臋 wy艂o偶on膮 dywana­mi. Poczu艂 mi臋kko艣膰 futra pod biodrem i przesun膮艂 si臋 w tamtym kierunku. Pod膮偶a艂a za nim na czwora­kach, spr臋偶ysta w ruchach jak kot na 艂owach, pewna zdobyczy.

Nie mia艂 szans. By艂 艂atwym 艂upem. Podda艂 si臋 bez walki, po艂o偶y艂 na p艂ask, czekaj膮c, a偶 go posi膮dzie.

K艂ad膮c d艂onie po obu stronach cia艂a Jewgienija, w艣lizgn臋艂a si臋 na niego od kostek a偶 po ramiona, le­dwie go dotykaj膮c, czyni膮c prawdziwe czary tam, gdzie sk贸ra muska艂a sk贸r臋. Wywo艂uj膮c fale rozkoszy w miejscach, kt贸rych nie dotyka艂a, kt贸re omija艂a, 艣wiadomie zachowuj膮c lekki dystans.

Wyda艂 z siebie j臋k b贸lu. I zachwytu. Jednego po­mieszanego z drugim.

W艂osy Raiji 艂askota艂y go po udach, na brzuchu, na piersi...

Jedwabne nici, kt贸re mog膮 ora膰 sk贸r臋 jak ostre szpony ptaka. Kt贸re sprawiaj膮, 偶e krew szybciej kr膮­偶y, kt贸re doprowadzaj膮 do szale艅stwa...

W ko艅cu dotkn臋艂a go. Usiad艂a na nim, pozwalaj膮c mu rozkoszowa膰 si臋 widokiem jej cia艂a. Ch艂on膮膰 za­pach. Zabroni艂a si臋 dotyka膰.

- Jeste艣 moj膮 ofiar膮 - powiedzia艂a powa偶nie, lecz z u艣miechem we wzroku. Z rado艣ci膮 w at艂asowej g艂臋­bi oczu. Poznawa艂 j膮 i nie poznawa艂 zarazem.

Obj臋艂a go. Trzyma艂a mocno w sid艂ach w艂asnego po偶膮dania i mi艂o艣ci.

Bra艂a go w posiadanie.

Kiedy p贸藕niej, du偶o p贸藕niej zsun臋艂a si臋 z niego, uczyni艂a to z dostoje艅stwem kr贸lowej. I pomog艂a mu wsta膰, poda艂a d艂o艅, by mia艂 w niej oparcie na tym 艣wiecie.

Okno pokry艂o si臋 ros膮. Wczesnowiosenna noc by­艂a ch艂odna.

Raija poca艂owa艂a kochanka, z przekor膮 ugryz艂a go w doln膮 warg臋.

- Kocham ci臋, Jewgieniju. Kocham ci臋 jak szalona w tym 偶yciu!

To by艂o dziwaczne wyznanie mi艂o艣ci, cho膰 na sw贸j spos贸b pi臋kne.

Ubra艂a si臋, mimo 偶e by艂a ju偶 g艂臋boka noc Jewgienij narzuci艂 na siebie koszul臋, wiedzia艂, 偶e za艣nie jak kamie艅.

- Kiedy wr贸c臋, ty staniesz si臋 moj膮 zdobycz膮 - przekomarza艂 si臋. Poci膮gn膮艂 j膮 delikatnie za w艂osy, by doda膰 znaczenia swoim s艂owom.

艢miech Raiji by艂 jak szemranie wody w strumieniu.

Zakr臋ci艂a si臋 w miejscu. Na u艂amek chwili dala si臋 zatrzyma膰, pozwoli艂a si臋 poca艂owa膰 w wargi czerwo­ne, rozgrzane mi艂o艣ci膮.

- Nigdy nie b臋d臋 niczyj膮 zdobycz膮 - ostrzeg艂a, uwalniaj膮c si臋 z jego obj臋膰. By艂a boso, mia艂a potarga­ne w艂osy i rumie艅ce na policzkach.

Uciek艂a, zostawiaj膮c otwarte drzwi. S艂ysza艂, jak do­k艂ada drew do pieca w kuchni. Zawsze tak robi艂a przed p贸j艣ciem spa膰. Nie lubi艂a ch艂odu.

Kocha艂 j膮.

Raija mia艂a racj臋. To on by艂 zdobycz膮.

5

Raija 艣ledzi艂a wzrokiem odp艂ywaj膮ce statki.

Po偶egnali si臋 wczesnym rankiem. Niepokoi艂 si臋 o ni膮, tak jak ona o niego. Tyle 偶e Raija nie widzia艂a 偶adnych powod贸w do niepokoju.

- B膮d藕 dobr膮 偶on膮 - powiedzia艂, ca艂uj膮c j膮 na od­chodnym. - B臋d臋 my艣la艂 o tobie ca艂y czas, Raiju. B臋­d臋 t臋skni膰. Przesta艅 zajmowa膰 si臋 marzeniami. Zapo­mnij o tym pos膮偶ku. To tylko martwy przedmiot...

Z艂o偶y艂a co艣 na kszta艂t obietnicy, ukrywaj膮c zdzi­wienie.

Raija wiedzia艂a, sk膮d bra艂o si臋 jej zainteresowanie pos膮偶kiem, ale Jewgienij nie mia艂 poj臋cia o dziwnych doznaniach.

Nie pojmowa艂a wi臋c, dlaczego wspomnia艂 o tym. Dlaczego uzna艂 za niezb臋dne, by napomnie膰 j膮 tu偶 przed wyjazdem.

艁贸d藕 przesun臋艂a si臋 przed jej wzrokiem. Jewgienija nie dostrzeg艂a, widzia艂a jednak ogromn膮 sylwetk臋 Olega.

Domy艣li艂a si臋, 偶e Antonia nie powiedzia艂a m臋偶owi o dziecku. W przeciwnym razie Oleg nie ruszy艂by w drog臋.

Toni膮 odwiedzi艂a j膮 pod wiecz贸r, wpad艂a na po­dw贸rze jak wicher. Rozsiod艂a艂a konia i zaprowadzi艂a go do stajni. Wbieg艂a do male艅kiej izby, ci膮gn膮c za sob膮 podmuch zimnego powietrza.

W艂osy mia艂a zwi膮zane w ko艅ski ogon, lu藕ne kosmy­ki zwisa艂y przy uszach i na czole. Wygl膮da艂a jak pi臋t­nastolatka, je艣liby kto艣 poprzesta艂 na jednym spojrze­niu. W przypadku Antonii nigdy si臋 tak nie zdarza艂o.

By艂a tak膮 kobiet膮, na kt贸r膮 trzeba spojrze膰 dwa razy.

Za pierwszym razem zapiera艂a dech sw膮 m艂odo艣ci膮 i 偶ywio艂owo艣ci膮. Energia dos艂ownie j膮 rozsadza艂a.

Drugie spojrzenie potwierdza艂o to, co ujrza艂o pierwsze. By艂a pe艂na 偶ycia. Ludzie powiadali, 偶e w 偶y­艂ach Antonii nie p艂ynie krew, lecz 艣wie偶e powietrze. Zapewne nie mieli racji.

呕y艂a pe艂ni膮 偶ycia, ka偶dym skrawkiem cia艂a.

B臋dzie stara jak g贸ra, lecz nie przestanie zdumie­wa膰 ludzi.

- Jewgienij prosi艂, 偶eby艣 mnie przypilnowa艂a? - spyta艂a Raija.

- Tak - odpar艂a Toni膮 bez ogr贸dek. Niczego nie owija艂a w bawe艂n臋. Wali膰 prosto z mostu, takim kie­rowa艂a si臋 przes艂aniem. Uda si臋, to dobrze. Nie uda si臋, te偶 dobrze. Tak czy siak 偶ycie toczy si臋 dalej.

- Jewgienij zmy艂 mi g艂ow臋 za to, 偶e opowiedzia艂am ci histori臋 o z艂otej bogini.

Opad艂a na krzes艂o i 艣ci膮gn臋艂a buty do konnej jazdy, po czym zdj臋艂a peleryn臋 i zwin臋艂a j膮 w k艂臋bek. Nie mia­艂a szacunku dla w艂asnej garderoby, niszczy艂a rzeczy szybciej ni偶 inne kobiety i nigdy ich nie naprawia艂a.

- Ka偶de dziecko w Archangielsku o niej s艂ysza艂o - prychn臋艂a. - Raiso, nie powinna艣 si臋 tak ekscytowa膰...

Raija u艣miechn臋艂a si臋.

- Doprawdy?

- Co ci臋 tak w niej poci膮ga? - dziwi艂a si臋 Toni膮. - Mo偶e ja zrozumiem, wszak jestem kobiet膮... - Wzruszy艂a ramionami. - Tak przynajmniej m贸wi膮 - doda­艂a, chichocz膮c.

- 艢ni臋 o niej - odrzek艂a Raija - ale nie mam zamiaru i艣膰 w las na poszukiwania. Tego, jak s膮dz臋, obawia si臋 Jewgienij. Nie wiem, dlaczego to sobie ubzdura艂. M臋偶­czy藕ni rozumuj膮 w przedziwny spos贸b. Chcia艂am mu powiedzie膰, 偶e nigdzie si臋 st膮d nie rusz臋, ale wtedy by zapewne pomy艣la艂, 偶e post膮pi臋 dok艂adnie odwrotnie...

Toni膮 艣mia艂a si臋.

- Wielu szuka艂o skarb贸w Jumali - odezwa艂a si臋 po chwili. Siedzia艂a z nogami podci膮gni臋tymi pod brod臋, ma艂a i delikatna, energicznie gestykuluj膮c. - S膮 tacy, co nigdy nie dali za wygran膮. Jewgienij nie m贸wi艂 ci o tym?

Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Jewgienij rzadko wspomi­na艂 o Jumali.

- Dusi w sobie niepokoje, ale nie odezwie si臋 ani s艂owem! - uzna艂a Antonia.

- Dlaczego oszcz臋dzaj膮 nam szczeg贸艂贸w? Na to pytanie nie by艂o odpowiedzi.

- Twierdz膮, 偶e wi膮偶e si臋 z ni膮 jakie艣 przekle艅stwo... - Toni膮 jednocze艣nie roz艂o偶y艂a r臋ce i wzruszy艂a ramio­nami. - Kto wie, mo偶e to wszystko bzdury, ale Jumala naprawd臋 istnia艂a. Sk艂adali jej dary, modlili si臋 do niej, wierzyli, 偶e ich chroni. By艂a bogini膮, cokolwiek to znaczy...

- I?

- Znikn臋艂a przed setkami lat, ale miejsce kultu mu­sia艂o znajdowa膰 si臋 gdzie艣 w tych okolicach. A wiara w ni膮 trwa艂a na tyle d艂ugo, 偶e zostawi艂a po sobie g艂臋­bokie 艣lady. - Antonia zni偶y艂a g艂os. - M贸wi si臋, 偶e wci膮偶 偶yj膮 jej wyznawcy, wci膮偶 modl膮 si臋 do niej, cho膰 przecie偶 jej lud odszed艂 st膮d ca艂膮 wieczno艣膰 temu. Chodz膮 plotki, 偶e kto艣 pilnuje tego miejsca, gdzie sta艂a, 偶e wci膮偶 uznaje je za 艣wi臋te. I 偶e przekle艅­stwo wisi nad tymi, kt贸rzy wyci膮gaj膮 r臋k臋 po skarby bogini. Rzeczywi艣cie, wielu poszukiwaczy skarb贸w zagin臋艂o bez wie艣ci.

- Kl膮twa bogini ich zabi艂a? - spyta艂a Raija z niedo­wierzaniem. To brzmia艂o nies艂ychanie naiwnie.

- Lub padli z czyjej艣 r臋ki - odrzek艂a rzeczowo An­tonia. - Przekle艅stwo spe艂ni膰 si臋 mo偶e w rozmaity spos贸b. Je艣li nie spadnie grom z jasnego nieba, to cze­mu nie skorzysta膰 z pomocnej d艂oni?

Raija unios艂a k膮ciki ust w u艣miechu. Antonia mia­艂a specyficzne poczucie humoru, kt贸rym potrafi艂a roz艂adowa膰 napi臋cie.

- Jewgienij nie boi si臋 chyba, 偶e i mnie to dosi臋g­nie? - zadziwi艂a si臋.

- Nie mam poj臋cia, ale zwymy艣la艂 mnie, nie prze­bieraj膮c w s艂owach. Nie pozostaje mi nic innego, stwierdzi艂, jak nie spuszcza膰 z ciebie oka podczas je­go nieobecno艣ci...

Wymieni艂y spojrzenia i obie jednocze艣nie roz艂o偶y­艂y r臋ce.

- Przynajmniej wiesz, 偶e ci臋 kocha - uzna艂a Antonia. - Wiele kobiet zadowoli艂oby si臋 cho膰 cz膮stk膮 tego...

Mia艂a racj臋. Tylko 偶e Jewgienij powinien wykaza膰 do艣膰 zrozumienia, by wiedzie膰, 偶e ona nie rzuca si臋 na o艣lep w wir przyg贸d.

Nie takich przyg贸d.

Pyta艂a, bo chcia艂a zna膰 prawd臋.

Musia艂a pozna膰 prawd臋.

Raija nie potrzebowa艂a opiekunki, a Toni膮 w dosad­nych s艂owach zapewni艂a, 偶e ni膮 nie zamierza zosta膰.

- Je艣li kto艣 potrzebuje opiekunki, to raczej ja - do­da艂a i skuli艂a si臋 jak kot przy piecu. - Oleg jednak nic nie wie. I jeszcze si臋 nie domy艣la...

- Nie ma prawa wiedzie膰? - zdziwi艂a si臋 Raija. Sie­dzia艂a na pod艂odze, podci膮gn臋艂a kolana i wspar艂a na nich podbr贸dek. Czu艂a lekkie znu偶enie.

- Ma - odrzek艂a Toni膮 - ale nie teraz. Ja te偶 mam prawo wyboru odpowiedniej chwili...

Raija nie zawsze dobrze rozumia艂a przyjaci贸艂k臋. Czasami pogl膮dy Toni wydawa艂y si臋 jej chwiejne i nie­przemy艣lane, ale m艂oda Rosjanka rzadko zmienia艂a zdanie.

- Musz臋 przyzwyczai膰 si臋 do tej my艣li - doda艂a, jakby si臋 broni膮c. - Nie wiem, co jest rozs膮dne, p贸ki sama nie znajd臋 rozwi膮zania. Pojmujesz?

Raija wymiga艂a si臋 od odpowiedzi.

- Oleg to dobry cz艂owiek - rzek艂a jedynie. - B臋dzie wspania艂ym ojcem.

- Nie czuj臋, 偶e jest nas dwoje - rzuci艂a Antonia. Przygl膮da艂a si臋 w艂asnemu cia艂u, mo偶e tu i tam dostrze­ga艂a jak膮艣 drobn膮 zmian臋 albo mo偶e raczej wyobra偶a­艂a j膮 sobie. - To wci膮偶 ta sama g艂upia Toni膮 z czas贸w, zanim zamieszka艂o w niej nowe 偶ycie. Czy to nie za­dziwiaj膮ca my艣l? Zupe艂nie niepoj臋ta. Ale tak ju偶 jest, inaczej ziemia pozosta艂aby niezamieszka艂a. 艢miesznie proste. A jednocze艣nie ca艂kowicie niezrozumia艂e...

Przechyli艂a g艂ow臋 w zamy艣leniu.

- 呕ycie to cud - stwierdzi艂a Raija, nie maj膮c poj臋­cia, sk膮d bierze te g贸rnolotne stwierdzenia. Po pro­stu zjawia艂y si臋 znik膮d.

Zgodzi艂a si臋 jednak ze sam膮 sob膮, jak tylko je wy­powiedzia艂a. I to by艂o najdziwniejsze.

- Umiesz przeklina膰? - zmieni艂a nagle temat i wbi­艂a spojrzenie br膮zowych oczu w Antoni臋.

- Jak szewc! - Toni膮 nie waha艂a si臋 ani chwili. - W ca艂ym Archangielsku nie znajdziesz nikogo lepsze­go ode mnie. A o co ci chodzi? Kogo chcesz zwymy­艣la膰? I z jakiej przyczyny?

- Przypomnia艂am sobie pewne s艂owo - powiedzia­艂a wolno Raija. - To musi by膰 przekle艅stwo...

Antonia roze艣mia艂a si臋 cicho i pu艣ci艂a oko do przy­jaci贸艂ki.

- Chyba jeste艣my ulepione z jednej gliny. Jakie to s艂owo?

Raija te偶 si臋 u艣miechn臋艂a, ale z pewn膮 rezerw膮.

- Perkele - wyrzek艂a i spojrza艂a na Tonie z wycze­kiwaniem.

- I tyle?

Raija skin臋艂a g艂ow膮. Toni膮 smakowa艂a wyraz, rozbiera艂a go na d藕wi臋ki.

Wyda艂o si臋 jej, i偶 brzmi jako艣 mizernie. Sama u偶y艂a­by soczystszych okre艣le艅, a to by艂o liche i s艂abe.

- Nie mam poj臋cia - pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Nie jest ca艂kiem obce, ale i nie znajome. Masz pewno艣膰, 偶e do­brze je zrozumia艂a艣?

- Nie mia艂am co rozumie膰 - wyja艣ni艂a Raija. - Samo si臋 zjawi艂o. Wychyn臋艂o z mroku i nagle jest w mojej g艂owie. S艂owo w j臋zyku, kt贸rego nie rozumiem. Mo偶e nic nie znaczy, ale to zapewne moja mowa ojczysta...

- Chcia艂abym ci pom贸c - zawaha艂a si臋 Antonia. Po cz臋艣ci by艂a to prawda, ale tylko po cz臋艣ci. Toni膮 nie mia艂a pewno艣ci, czy Raija powinna przebi膰 si臋 przez ciemno艣膰. Lepiej mo偶e, 偶eby g贸ra w duszy przyjaci贸艂­ki nigdy si臋 nie rozwar艂a.

Nie wszystkie prawdy powinny wyj艣膰 na jaw. Tak przynajmniej Antonia pojmowa艂a sprawy tego 艣wiata.

呕yczy艂a Raiji jak najlepiej. Tylko tyle.

- Nie masz gdzie艣 Jewgienijowego likieru? - spyta艂a. - Jestem taka bezwstydna, ale i oni nie maj膮 wstydu, po­rzucaj膮c nas na kilka tygodni. Powinni si臋 cieszy膰, 偶e zniknie jedynie zawarto艣膰 paru butelek, a nie my same...

I zn贸w si臋 roze艣mia艂a. Plot艂a co 艣lina na j臋zyk przy­niesie. Zn贸w zachowywa艂a si臋 jak dawniej, kpinami przegania艂a cienie i strachy. Przynajmniej wierzy艂a, 偶e to potrafi.

Pi臋kn膮 karafk臋 z przezroczystego szk艂a wype艂nia艂 nap贸j o barwie syropu. A potem by艂o go coraz mniej, a偶 na dnie pozosta艂a jedynie z艂ocista obw贸dka.

Toni膮 i Raija chichota艂y coraz rzadziej. W g艂owach im szumia艂o, oci臋偶a艂e po艂o偶y艂y si臋 na 艂贸偶ku i zasn臋­艂y, nie rozebrawszy si臋, nie zamkn膮wszy drzwi.

Karafka sta艂a przed kominkiem. Obok niej dwie szklanice dnem do g贸ry.

To by艂o to samo miejsce. Widzia艂a je wcze艣niej. Drzewa porasta艂y je g臋sto, wysokie drzewa o zielo­nych ig艂ach.

Przysz艂a odwil偶, 艣nieg si臋 topi艂. Rant sukni nasi膮k­n膮艂 wod膮. Cz艂apa艂a w 艣nie偶nej bryi, z艂oszcz膮c si臋 nie­pomiernie.

Przyprowadzili jej jakiego艣 starucha, starszego od jej wujka, tego by艂a pewna. Ale matka i wujek wdzi臋­czyli si臋 do niego. Twierdzili, 偶e to idealna partia dla niej, wszak nie mia艂a posagu.

Gdyby cho膰 ojciec 偶y艂! Mi臋dzy rodami panowa艂y wa艣nie, napadano na wioski.

Ojciec zgin膮艂 trafiony strza艂膮.

A j膮 chcieli teraz wyda膰 za tego bezz臋bnego starca.

To niepoj臋te, ale matka nie stan臋艂a w obronie c贸rki. Wr臋cz przeciwnie, naciska艂a na ma艂偶e艅stwo. Jedna g臋­ba mniej do wy偶ywienia. Oto prawdziwa przyczyna...

Nie uda si臋 im!

Pr臋dzej si臋 zabije!

Najpierw musi jednak z kim艣 si臋 rozm贸wi膰. Nie w wiosce na oczach wszystkich. M艂oda panna nie po­winna spotyka膰 si臋 z m臋偶czyznami na osobno艣ci.

Poza tym domy艣liliby si臋 wszystkiego. Mog艂aby narobi膰 mu k艂opot贸w. Nie by艂a odpowiedni膮 narze­czon膮 dla niego, ona, panna bez posagu.

Musi zagadn膮膰 go, kiedy wr贸ci ze s艂u偶by. Trzyma艂 stra偶 przy Jumali w nocy razem z innym m艂odzie艅­cem, kt贸ry niczego nie zdradzi. Musi z nim porozma­wia膰 jeszcze tej nocy, powiedzie膰, jaki los jej gotuj膮.

B艂aga膰 o pomoc. W g艂臋bi duszy nie wiedzia艂a, czy mo偶e na ni膮 liczy膰.

Dlatego ukrad艂a wujowi trzy monety i wsun臋艂a do kieszeni sukni. By艂y ci臋偶kie, wyrzuty sumienia spra­wia艂y, 偶e ci臋偶sze ni偶 w rzeczywisto艣ci.

Je艣li pomo偶e, od艂o偶y monety na miejsce.

Wtedy nie b臋dzie ich potrzebowa膰...

Musia艂a si臋 z nim rozm贸wi膰.

Stali ko艂o p艂otu wysokiego prawie na dwa metry, zrobionego z grubych bali zbitych tak ciasno, 偶e nie by艂o mi臋dzy nimi najmniejszego prze艣witu.

Nie widzia艂a domu, w kt贸rym trzymano Jumal臋. Jej 艣wi膮tyni.

Tylko szaman i jego pomocnicy mieli do niej dost臋p. Do z艂otej bogini. Opiekunki. Najwy偶szego b贸stwa.

Jumala.

Nawet ksi膮偶臋 nie wchodzi艂 do jej domu.

Dziewczyn臋 przepe艂nia艂 bezmierny szacunek, kie­dy bieg艂a przez las. 艢wita艂o, ciemno艣膰 wok贸艂 niej nie by艂a ju偶 tak mroczna, ale cienie drzew i tak dawa艂y wystarczaj膮ce schronienie.

Chowa艂a si臋 na ka偶dy niespodziewany odg艂os.

Ciarki bieg艂y jej po plecach na my艣l o tym, 偶e Jumala wie o wszystkim. Co by powiedzia艂a?

M艂odzie艅cy us艂yszeli szmer na skraju lasu. Jeden z nich podszed艂 bli偶ej i podni贸s艂 kusz臋. Barczysty, o lekko krzywych nogach, ale w膮ski w biodrach, co kaza艂o zapomnie膰 o tej drobnej skazie na jego urodzie.

Pokaza艂a si臋, bo to z nim w艂a艣nie chcia艂a rozmawia膰.

Zdziwi艂 si臋, ale i ucieszy艂. Poznawa艂a to po wyra­zie twarzy, do艣膰 grubo ciosanej, i niezwyk艂ych oczach, kt贸re zmienia艂y barw臋 jak kamienie na mor­skim dnie. Zazwyczaj oczy by艂y jasnobr膮zowe. Do­brze zna艂a wszystkie ich odcienie, po kolorze potra­fi艂a odgadn膮膰 my艣li w艂a艣ciciela.

- To ty? - burkn膮艂, ale nie ukrywa艂 zadowolenia. - Nie powinna艣 tu przychodzi膰...

Chwyci艂a go za klapy kurty. Nigdy dot膮d go nie dotyka艂a, nigdy nie dotyka艂a 偶adnego m臋偶czyzny. Chcia艂a zachowa膰 czysto艣膰 - dla niego.

- Chc膮 mnie wyda膰 za m膮偶! - krzykn臋艂a. Powie­dzia艂a, za kogo.

Nie mog艂a widzie膰 twarzy m艂odzie艅ca, ale s艂ysza­艂a jego przyspieszony oddech, dostrzeg艂a napi臋ty mi臋­sie艅 na szyi.

- Tak, mo偶na zrozumie膰, dlaczego tak si臋 spiesz膮 - odrzek艂 po chwili.

- Odm贸wi艂am - doda艂a ze wstydem i z艂o艣ci膮. On te偶 powinien si臋 rozgniewa膰. Pokaza膰, 偶e jest w艂a艣nie taki, jakim go sobie wyobra偶a艂a.

- Nie mo偶esz - stwierdzi艂 z moc膮. - Musisz robi膰, co ci ka偶膮.

Opar艂a si臋 o drzewo. Spojrza艂a na niego zawiedziona.

- Tak ma艂o dla ciebie znacz臋? - zdziwi艂a si臋. I wbi艂a wzrok w t臋 twarz, kt贸r膮 kocha艂a. Twarz te­go, kt贸ry by艂 jej pisany.

- Nie - odrzek艂 - ale nie mam im nic do zaofiaro­wania. Nie mog臋 si臋 r贸wna膰 z tamtym.

- Wi臋c ucieknijmy! - zaproponowa艂a, cho膰 wie­dzia艂a, 偶e si臋 nie zgodzi. By艂 dwa lata starszy. Powie, 偶e tak nakazuje rozs膮dek.

- Dok膮d? - zapyta艂. - On jest stary, wkr贸tce umrze. Musisz wytrzyma膰. Je艣li dasz mu dzieci, to odziedzi­czysz po nim ca艂y maj膮tek. Wtedy b臋dziesz sama de­cydowa膰...

- Zaczekasz na mnie? Skin膮艂 g艂ow膮 w ciemno艣ci.

- Zaczekam. Drugi wartownik zbli偶y艂 si臋, chc膮c sprawdzi膰, co tak zajmuje towarzysza. Roze艣mia艂 si臋 bezg艂o艣nie na widok dziewczyny.

- Wi臋c jest was dwoje do pilnowania bogini - po­wiedzia艂. - Id臋 do domu. Zaraz zjawi膮 si臋 nasi zmien­nicy, zreszt膮 noc jest nadzwyczaj spokojna...

M艂odzieniec mu przytakn膮艂. Zostali sami.

- Nie uciekniesz ze mn膮?

- Op艂aca si臋 czeka膰 - zdecydowa艂 za oboje, nawet nie pytaj膮c jej o zdanie. Nie zastanawiaj膮c si臋, czym by艂oby dla niej 偶ycie u boku bezz臋bnego, 艣lini膮cego si臋 starca.

Tej nocy straci艂 wiele w jej oczach, ale nie przesta­艂a go kocha膰. W takim wypadku nie mia艂aby ju偶 nic. Ju偶 nic by nie zosta艂o.

A musia艂a trzyma膰 si臋 czego艣 przez reszt臋 偶ycia, cho膰by wiary, i偶 ta mi艂o艣膰 by艂a czysta. 呕e mog艂a za­mieni膰 si臋 w co艣 pi臋knego.

W to warto wierzy膰.

- Kochasz mnie? - spyta艂a. Kobiety nie powinny zadawa膰 takich pyta艅. Nie powinny naprzykrza膰 si臋. Tyle razy da艂 dziewczynie do zrozumienia, i偶 jej prag­nie. To powinno wystarczy膰.

- Tak - przyzna艂 z oci膮ganiem. Nie powt贸rzy艂 wy­znania, wypowiedzia艂 tylko to jedno s艂owo.

Chwyci艂a kusz臋 m艂odzie艅ca. Wypu艣ci艂a strza艂臋, kt贸ra przeszy艂a jego ubranie, przebi艂a sk贸r臋 i wesz艂a w cia艂o.

Prosto w brzuch.

Siedzia艂a, obejmuj膮c go ramionami, kiedy umiera艂. Trzyma艂a go mocno, by z艂agodzi膰 przed艣miertne drgawki.

Skona艂, lecz j臋k wci膮偶 brzmia艂 w jej uszach. Wci膮偶 widzia艂a szkliste spojrzenie gasn膮cych oczu, w kt贸rych nie mog艂a ju偶 odnale藕膰 kolor贸w morskich kamieni.

Z wielkim trudem wyci膮gn臋艂a strza艂臋 z cia艂a m艂o­dzie艅ca. Grot przebi艂 sk贸r臋 na wylot, musia艂a zaprze膰 si臋 i szarpn膮膰 z ca艂ej si艂y. Na drzewcu zosta艂y 艣lady krwi.

Podesz艂a do p艂otu. Nikt jej nie zatrzymywa艂, no­we warty jeszcze nie nadesz艂y.

M贸wiono, 偶e Jumala m艣ci si臋 na tych, kt贸rzy wy­ci膮gaj膮 r臋k臋 po jej skarby. Na tych, kt贸rzy jej ur膮gaj膮.

Dawno nikt tego nie uczyni艂. Min臋艂o sporo 艂at od tamtej nocy, kiedy barbarzy艅cy z zachodu zniewa偶y­li bogini臋.

Dosta艂a si臋 za p艂ot 艂atwiej, ni偶 si臋 spodziewa艂a. Sza­man nie zastawi艂 偶adnych pu艂apek. Szaman zreszt膮 by艂 prostym cz艂owiekiem i nie uwa偶a艂a si臋 za g艂upsz膮 od niego. Ciekawi艂o j膮, czy uzna艂by t臋 my艣l za herezj臋.

Z zewn膮trz budowla nie wyr贸偶nia艂a si臋 niczym szczeg贸lnym.

Dziewczyna otworzy艂a drzwi z pewnym nabo偶e艅­stwem.

Nios艂a danin臋. Zamierza艂a z艂o偶y膰 ofiar臋.

W lewej d艂oni 艣ciska艂a monety ukradzione wujowi. W prawej - strza艂臋.

By艂a pi臋kna. Inna ni偶 sobie wyobra偶a艂a. Znacznie mniejsza.

Zawsze s膮dzi艂a, 偶e Jumala jest wielko艣ci doros艂ego m臋偶czyzny, tymczasem figurka nie si臋ga艂a jej nawet do pasa.

Pos膮偶ek przedstawia艂 kobiet臋 w pozycji siedz膮cej.

Z艂ota, naga posta膰 trzymaj膮ca czar臋 w d艂oniach wpatrywa艂a si臋 w ni膮 b艂yszcz膮cymi oczyma. Dziew­czyna zamar艂a.

Drzwi nie domkn臋艂y si臋.

U st贸p Jumali sta艂y misy z monetami, wzd艂u偶 艣cian le偶a艂y stosy sk贸r. Niekt贸re ca艂kiem pogni艂y, w izbie unosi艂 si臋 st臋ch艂y zapach.

Dziewczyna prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i opad艂a na kolana przed boskim pos膮偶kiem. Po艂o偶y艂a trzy monety u st贸p bogini. Nie odwa偶y艂a si臋 w艂o偶y膰 ich do pustej czary, nie mia艂a 艣mia艂o艣ci dotkn膮膰 Jumali. Wyda艂o si臋 jej to czynem bezbo偶nym.

Uca艂owa艂a ziemi臋 przed Jumal膮.

Wtedy us艂ysza艂a.

Bogini przem贸wi艂a do niej.

W j臋zyku, kt贸rego 偶aden cz艂owiek nie rozumie. W boskim j臋zyku niepodobnym do niczego, co do tej pory s艂ysza艂a. Brzmia艂 jak odg艂os nura wiosn膮, kiedy puszcza l贸d na torfowiskach. Jak krzyk gdzie艣 pomi臋­dzy b贸lem a rozkosz膮.

Wi臋c bogini wiedzia艂a o niej. Wzrok, kt贸ry spoczy­wa艂 na niej, nie by艂 pusty.

Nie odwa偶y艂a si臋 podnie艣膰 oczu.

Chwyci艂a strza艂臋 i skierowa艂a jej grot ku piersi, kurczowo 艣ciskaj膮c drzewce. Drugi koniec wspar艂a o ziemi臋. Zaczerpn臋艂a tchu i rzuci艂a si臋 na ostrze.

Raija obudzi艂a si臋, s艂ysz膮c nieludzki g艂os bogini. Ostatnie d藕wi臋ki, kt贸re zabrzmia艂y w uszach umie­raj膮cej.

Usiad艂a skulona u wezg艂owia, dr偶膮c jak bezbron­ny ptak. Znik膮d pomocy.

Jej 艂kanie obudzi艂o Antoni臋.

- Moja g艂owa! - j臋kn臋艂a Toni膮 i dopiero po chwili oprzytomnia艂a. - Co si臋 sta艂o, do diab艂a? - spyta艂a. - Wygl膮dasz, jakby艣 zobaczy艂a upiora.

- Tak w艂a艣nie by艂o - szepn臋艂a Raija, dr偶膮c jak osi­ka. - Nie jestem pijana, Toniu. Nie jestem... ale i tak nie uwierzy艂aby艣, gdybym...

Toni膮 podnios艂a si臋 z trudem i przytuli艂a przyja­ci贸艂k臋.

- Raiju - Raiso, spr贸buj! Dzisiaj uwierz臋 we wszystko.

- Id臋 艣ladem Jumali - odrzek艂a Raija bezbarwnym g艂osem. - W cia艂ach kobiet, kt贸re nie zazna艂y szcz臋艣cia...

Opowiedzia艂a ca艂膮 histori臋, zalewaj膮c si臋 艂zami.

- To nie sen - zako艅czy艂a. - Nazwij to jak chcesz, ale to nie sen.

- Jewgienij wie? - spyta艂a Antonia i natychmiast sa­ma udzieli艂a odpowiedzi. - Oczywi艣cie, 偶e nie wie. Inaczej by nie wyjecha艂. - Nabra艂a tchu. - Wierz臋 ci. Nie wiem, o czym m贸wisz, i jestem przera偶ona, ale wierz臋 ci.

Raija opar艂a si臋 o wezg艂owie.

- To mnie wyczerpuje - j臋kn臋艂a - ale ona nie zro­bi mi krzywdy. Nie jest niebezpieczna...

Antonia patrzy艂a, jak przyjaci贸艂ka zasypia. Po raz pierwszy w 偶yciu z艂o偶y艂a r臋ce do modlitwy. Modli艂a si臋 za Raij臋.

6

Antonia nie by艂a istot膮 boja藕liw膮, ale czu艂a si臋 niepew­nie wobec zjawiska, kt贸rego nawet nie potrafi艂a nazwa膰.

Nie spa艂y wiele, ani ona, ani Raija. Du偶o rozma­wia艂y.

Nad ranem Toni膮 ubra艂a w s艂owa my艣l, kt贸ra od paru godzin chodzi艂a jej po g艂owie.

- Je艣li wierzysz, 偶e 偶yjemy kilkakrotnie, to wyja­艣nienie nasuwa si臋 samo...

Raija spojrza艂a na przyjaci贸艂k臋. O co te偶 Toni cho­dzi艂o? Domy艣la艂a si臋, ale nie chcia艂a docieka膰 prawdy.

- Nie wierz臋 - pokr臋ci艂a stanowczo g艂ow膮. Ten po­mys艂 wyda艂 si臋 jej ca艂kowicie niedorzeczny. - Nie wie­rz臋 - powt贸rzy艂a, jakby usi艂owa艂a doda膰 mocy s艂owom.

- Sk膮d ta pewno艣膰? - zdziwi艂a si臋 Antonia. Na jej twarzy zna膰 by艂o trudy nieprzespanej nocy. - Ja jej nie mam...

Zapad艂o milczenie.

- Nie chc臋 wierzy膰 - przyzna艂a Raija. - To otwie­ra tyle mo偶liwo艣ci, ca艂y wielki 艣wiat we mnie, i to mnie przera偶a. Nie chc臋 wierzy膰...

- Nigdy ci nie opowiada艂am, jak wygl膮da艂 pos膮偶ek Jumali - szepn臋艂a Antonia, a w jej oczach pojawi艂 si臋 wyraz powagi, kt贸ra zaskakiwa艂a przez kontrast z jej zwyk艂膮 weso艂o艣ci膮. - Istnieje wiele wersji - ci膮gn臋艂a. - Nie zna艂a艣 ich, Raijo, a jednak opisa艂a艣 bogini臋.

- Owoc mojej wyobra藕ni...

- Niekt贸rzy twierdz膮, 偶e pos膮偶ek przedstawia艂 ko­biet臋 w d艂ugiej sukni z dzieckiem na r臋ku. Inni m贸­wi膮, i偶 by艂a to wojowniczka z oszczepem w gro藕nej i w艂adczej pozie, gotowa do obrony swojego ludu. S膮 i tacy, kt贸rzy uwa偶aj膮, i偶 pos膮g wyobra偶a stoj膮c膮 ko­biet臋 bez szat. - Zamilk艂a i nabra艂a powietrza. - Ist­nieje te偶 inne przekonanie. Jumala to pono膰 naga nie­wiasta, siedz膮ca i trzymaj膮ca czark臋 w d艂oniach.

Raija mia艂a ochot臋 przycisn膮膰 d艂onie do uszu i krzycze膰. Krzycze膰, by Antonia przesta艂a. By nie po­wiedzia艂a ani s艂owa wi臋cej.

- Wierz臋 w tw贸j opis - zako艅czy艂a Toni膮. Rozlu藕­ni艂a wst膮偶k臋 na karku, wzi臋艂a jeden z drewnianych grzebieni Raiji i zacz臋艂a si臋 czesa膰. Zamilk艂a, by przy­jaci贸艂ka mog艂a g艂臋biej zastanowi膰 si臋 nad jej s艂owami.

Kiedy niesforne ciemne loki u艂o偶y艂y si臋 r贸wno­miernie wok贸艂 okr膮g艂ej twarzy Antonii, dziewczyna nie spi臋艂a ich w ko艅ski ogon, tylko przewi膮za艂a na g艂owie. D艂ugie w艂osy ta艅czy艂y weso艂o wok贸艂 wst膮偶ki plecionej z niebieskich, z艂otych i czerwonych nici.

- S膮dz臋, 偶e jeste艣 艣wiadkiem - odezwa艂a si臋 Toni膮, usuwaj膮c w艂osy z grzebienia. - Walnij mnie w g艂ow臋, je­艣li si臋 nie zgadzasz. W ko艅cu mog臋 mie膰 swoje zdanie?

- To nie by艂 sen - powt贸rzy艂a Raija z desperacj膮. - Ani teraz, ani przedtem. To si臋 dzia艂o naprawd臋.

- By艂a艣 kt贸r膮艣 z tamtych postaci - doda艂a Antonia bez cienia wahania w g艂osie. - Pomy艣l! Widzia艂a艣 si臋? Z zewn膮trz? Czy mo偶e po prostu zna艂a艣 sw贸j wygl膮d?

- Ta pierwsza by艂a niska, ciemnow艂osa. - Raija nie mia艂a w膮tpliwo艣ci. - Pi臋tna艣cie lat, mo偶e m艂odsza. Wiem na pewno, chocia偶 jej nie widzia艂am...

A nie m贸wi艂am? mo偶na by艂o wyczyta膰 z twarzy Antonii.

- Nie mog臋 powiedzie膰, jak wygl膮da艂a ta druga. Naprawd臋, Toniu!

- Pami臋tasz jednak skraj sukni, mokry i ci臋偶ki. A buty?

- Nosi艂a trzewiki z plecionej kory brzozowej. Raija prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Nie musia艂a si臋 zastanawia膰 ani chwili, odpowiedzia艂a spontanicznie.

- A ten m艂odzieniec?

- Ciemnow艂osy, krzywonogi, w膮ski w biodrach, br膮­zowe oczy, czasami z艂ociste, kanciasta twarz... - Glos Raiji s艂ab艂 z ka偶dym wyrazem. - Nosi艂 szerok膮 koszu­l臋, skrojon膮 z jednego kawa艂ka sukna, prost膮. Wszywa­ne r臋kawy, zwyk艂e wyci臋cie pod szyj膮 bez 偶adnych ozd贸b... - Dziewczyna znalaz艂a si臋 na skraju rozpaczy. - Sk膮d ja to wiem, Toniu? Nie zmy艣lam, to nie wytw贸r wyobra藕ni. Mam to w g艂owie. Widz臋, jakbym...

- ...jakby艣 sama wszystko prze偶y艂a - doko艅czy艂a Antonia.

Raija skin臋艂a g艂ow膮.

- Nikt dzisiaj nie chodzi w takim stroju.

- Dlaczego w艂a艣nie mnie si臋 to przytrafia?

- Mo偶e s膮 w tobie drzwi, kt贸rych my nie mamy - orzek艂a filozoficznie Antonia. Stara艂a si臋 nie okazy­wa膰 niepokoju, kt贸ry dr臋czy艂 jej serce. Uwa偶a艂a si臋 za osob臋 mocno st膮paj膮c膮 po ziemi, lecz opowie艣膰 Raiji naprawd臋 ni膮 wstrz膮sn臋艂a. Nie by艂o jej do 艣miechu.

- Dlaczego w艂a艣nie teraz?

- Bo da艂am ci klucz. - Antonia ogryza艂a nerwowo paznokcie. - Opowiedzia艂am ci o Jumali i obudzi艂am jakie艣 wspomnienia. Teraz sypi膮 si臋 jak lawina...

- B臋d膮 kolejne? G艂os Raiji dr偶a艂, cho膰 w sercu nie czu艂a l臋ku.

- A jak s膮dzisz? - Antonia wola艂a odpowiedzie膰 py­taniem.

Wola艂a nie mie膰 w艂asnego zdania, nie my艣le膰 o ni­czym. Nie wiedzia艂a nawet, czy odwa偶y si臋 powt贸rzy膰 wszystko Jewgienijowi. Raija zwierzy艂a si臋 jej w zaufa­niu, ale ta sprawa nie by艂a zwyk艂膮 tajemnic膮, niewinnym sekretem, kt贸ry 偶ona skrywa przed w艂asnym m臋偶em.

Antonia kierowa艂a si臋 dobrem przyjaci贸艂ki.

I w g艂臋bi duszy nosi艂a przekonanie, 偶e Jewgienij powinien wiedzie膰 o wszystkim.

Raija nie odpowiedzia艂a, lecz jej milczenie starczy­艂o Antonii za komentarz.

Przerazi艂a si臋.

- Musz臋 wraca膰 do Archangielska... S艂owa zawis艂y w powietrzu mi臋dzy nimi.

- Musisz wraca膰 - powt贸rzy艂a Raija. By艂a znu偶ona i oci臋偶a艂a. Pulsowa艂o jej w g艂owie, bola艂 j膮 brzuch. Li­kier na niewiele si臋 zda艂, smakowa艂 przez chwil臋 jak wiele innych ulotnych przyjemno艣ci. Teraz jednak przyprawia艂 dziewczyn臋 o md艂o艣ci. - Trzeba zaj膮膰 si臋 stajniami i dogl膮dn膮膰 interesu - doda艂a zdecydowa­nie. - Jeste艣 za to odpowiedzialna. Przyjd膮 wo藕nice i zdziwi膮 si臋, zastawszy zamkni臋te drzwi. Trzeba oporz膮dzi膰 zwierz臋ta, wyczy艣ci膰 je i nakarmi膰...

- A ty? Nie mo偶esz jecha膰 ze mn膮?

- Nie masz do艣膰 wo藕nic贸w? Roze艣mia艂y si臋 obie. Toni膮 unios艂a k膮ciki ust, ale jej oczy wci膮偶 wyra偶a艂y powag臋. Zarzuci艂a Raiji ramiona na szyj臋.

- Boj臋 si臋 o ciebie! Jeste艣 mi bardzo bliska, Raiso!

- A co mog艂oby mi si臋 sta膰? - zdziwi艂a si臋 Raija i sp艂yn膮艂 na ni膮 nag艂y spok贸j.

- To - odrzek艂a Antonia. Nie odwa偶y艂a si臋 nazwa膰 rzeczy po imieniu, jakby wym贸wienie s艂owa mog艂o obudzi膰 rzeczywisto艣膰, kt贸ra 艣miertelnie j膮 przera偶a艂a.

- Nie znikn臋 - zapewni艂a przyjaci贸艂k臋 Raija, wy­zwalaj膮c si臋 z jej obj臋膰. - Zostan臋 tutaj. To wygl膮da jak sen. Przenosz臋 si臋 gdzie艣, a jednocze艣nie pozosta­j臋 na miejscu. To, co tkwi we mnie, jest tak偶e gdzie艣 indziej w przestrzeni. Ja podr贸偶uj臋 jak we 艣nie. Wszak bezpiecznie jest 艣ni膰?

Antonia nie dawa艂a si臋 przekona膰. Opowie艣膰 przy­jaci贸艂ki przerazi艂a j膮 i przyprawi艂a o zimne dreszcze.

- To si臋 dzieje naprawd臋, ale w innym miejscu...

- W innym czasie - uzupe艂ni艂a Antonia. Raija skin臋艂a niepewnie g艂ow膮, jakby dopiero teraz u艣wiadomi艂a sobie ten fakt.

- Nic mi nie grozi - zapewni艂a. - Dam sobie rad臋, je艣li zn贸w mi si臋 to przytrafi. Min臋艂a jedna doba, za­nim sen si臋 powt贸rzy艂, wi臋c nie nadejdzie szybko. Mo偶e wcale...

S艂owa dziewczyny nie brzmia艂y przekonuj膮co.

- To si臋 dzieje gdzie艣 w okolicy, prawda? 呕e te偶 Toni膮 musia艂a wyra偶a膰 g艂o艣no te przypusz­czenia, kt贸re Raija stara艂a si臋 ukry膰!

- Jumala stanowi klucz do zagadki - rezonowa艂a Antonia.

Raija ca艂膮 noc snu艂a podobne my艣li.

- By艂a w obu snach. Nie艣miertelna i ponadczaso­wa. Zanim jeszcze jej lud wywi贸z艂 j膮 st膮d. Musisz przygotowa膰 si臋 na wi臋cej...

- Nie m贸w w ten spos贸b!

- Nie uwa偶asz, 偶e mam racj臋? Raija nie odpowiedzia艂a. Bo i po co? Wygl膮da艂o na to, 偶e Toni膮 sama potrafi艂a znale藕膰 w艂a艣ciwe odpowiedzi.

- Jed藕 do Archangielska! - powiedzia艂a znu偶ona. - Po艂o偶臋 si臋 spa膰. We 艣nie nic mi nie grozi.

Spa艂a twardo, nie 艣ni膮c o niczym, a kiedy si臋 obu­dzi艂a, zapada艂 wiecz贸r. By艂o jej l偶ej na ciele i ci臋偶ej na duszy.

Mia艂a nadziej臋, 偶e Antonia nie przyjedzie. Czasa­mi trzeba rozmawia膰, czasami lepiej milcze膰. I ws艂u­chiwa膰 si臋 w cisz臋.

Raija my艣la艂a o Jumali. Zastanawia艂a si臋, czy pos膮­偶ek mo偶e emanowa膰 tak膮 moc膮.

Rzecz zrobiona r臋k膮 cz艂owieka.

Widzia艂a j膮.

Ale ten d藕wi臋k...

Raija pami臋ta艂a d藕wi臋k, tkwi艂 w niej jak cier艅.

Silny, przeszywaj膮cy, upiorny - i samotny.

Jak to mo偶liwe, 偶e da艂o si臋 go us艂ysze膰? Czy skoro ludzie wyrze藕bili t臋 posta膰, stworzyli r贸wnie偶 g艂os?

Raij臋 dopada艂y czasem takie przyziemne pytania.

Nie wtedy, kiedy sz艂a po wod臋 ze studni, kiedy za­dawa艂a pasz臋 koniom i sprz膮ta艂a stajni臋, nosi艂a drwa i my艂a kubki.

Nachodzi艂y j膮 p贸藕niej, gdy siedzia艂a przy stole z kawa艂kiem chleba w d艂oni i kruszy艂a go na ma艂e ka­wa艂eczki tylko po to, by podnosi膰 kuleczki mi臋kiszu i wk艂ada膰 je do ust.

Ta druga, ta, kt贸rej twarzy Raija nie zna艂a, te偶 by­艂a m艂oda. Na tyle m艂oda, 偶e dostrzega艂a jedynie pro­st膮 drog臋 wiod膮c膮 do celu. Zbyt niedo艣wiadczona, aby doceni膰 pot臋g臋 cierpliwo艣ci. I czasami uzna膰 konieczno艣膰 post臋powania wed艂ug regu艂, kt贸rych si臋 nie szanuje.

Dwie m艂ode kobiety. Pe艂ne ognia, przepojone uczuciami.

I m臋偶czy藕ni. Jeden zabity w walce. Drugi r臋k膮 uko­chanej.

Te偶 m艂odzi. Ciemnow艂osi, przystojni.

Jumala zawsze przy nich, b艂yszcz膮cy cie艅 w mroku.

Raija zastanawia艂a si臋, co te偶 zdarzy艂o si臋 p贸藕niej, kiedy znale藕li dziewczyn臋 u st贸p bogini. Ci wtajem­niczeni, kt贸rzy mieli do niej dost臋p. Zbruka艂a 艣wi臋te miejsce i zapewne spotka艂a j膮 kara. Wprawdzie sama targn臋艂a si臋 na w艂asne 偶ycie, ale 艂atwo mogli upozo­rowa膰 艣mier膰 za spraw膮 bogini.

Z pewno艣ci膮 nie uczynili z tej dziewczyny bohater­ki. Ta pierwsza zabi艂a zdrajc臋. Taki czyn 艂atwo uspra­wiedliwi膰. Ta druga nie mog艂a liczy膰 na wyrozumia­艂o艣膰 w艂asnego ludu.

Pope艂ni艂a blu藕nierstwo, zabijaj膮c stra偶nika bogini i ha艅bi膮c 艣wi臋te miejsce.

A Raija... Jakiej mog艂a spodziewa膰 si臋 kary? Wszystko dzia艂o si臋 wbrew jej woli, cho膰 w istocie rozw贸j wydarze艅 obudzi艂 w niej ciekawo艣膰 tego, co jeszcze mo偶e nast膮pi膰...

Wi臋c wbrew woli, przynajmniej na samym pocz膮t­ku. Jednak偶e pod膮偶anie 艣ladami bogini trudno uzna膰 za objaw szacunku...

Raija odepchn臋艂a te my艣li. Nic nie mo偶e si臋 jej przytrafi膰.

Wiecz贸r by艂 cichy i spokojny. Wype艂ni艂a go zwy­k艂ymi zaj臋ciami. Wzi臋艂a si臋 za cerowanie skarpetek. U偶ywa艂a w艂asnej prz臋dzy, niezbyt dobrej jako艣ci, miejscami cienkiej, miejscami grubej. Nie wyrzuci艂a jej, bo nie uznawa艂a marnotrawstwa. Po kilku pra­niach Jewgienij nawet nie zauwa偶y zgrubie艅 i w臋z艂贸w.

Siedzia艂a w s艂abym 艣wietle jednej lampy nie dlate­go, 偶e szcz臋dzi艂a oleju. Nie potrzebowa艂a nic wi臋cej, wystarcza艂 jej ten jasny kr膮g, w kt贸rym mie艣ci艂y si臋 d艂onie trzymaj膮ce skarpet臋, prowadz膮ce ig艂臋 nier贸w­nym 艣ciegiem.

Ciemno艣膰 nape艂nia艂a j膮 spokojem.

Ta ciemno艣膰 by艂a dobra i jak偶e odmienna od tej, kt贸ra go艣ci艂a w jej wn臋trzu.

Naprawi艂a trzy pary skarpet. Olej dopala艂 si臋. Po­czu艂a znu偶enie.

Przespa艂a ca艂y dzie艅, ale wci膮偶 czu艂a zm臋czenie. I zadowolenie. 呕e wszystko jest tak, jak przedtem. Takie zwyczajne.

Jakby sny, w kt贸rych prze偶ywa艂a cz膮stk臋 cudzego istnienia, w og贸le si臋 nie zdarzy艂y.

Dlatego by艂a szcz臋艣liwa.

Na dodatek zrobi艂a rzecz u偶yteczn膮.

Cerowanie m臋skich skarpetek nie nadaje wpraw­dzie 偶yciu wielkiego sensu, lecz w tej chwili nape艂ni­艂o Raij臋 dzieci臋c膮 rado艣ci膮.

Gdyby kto艣 kaza艂 jej teraz poda膰 definicj臋 szcz臋­艣cia, powiedzia艂aby: cerowanie skarpetek. Prosta czynno艣膰, mocno osadzona w 艣wiecie realnym.

Niczego wi臋cej nie by艂o jej trzeba.

Starannie sprz膮tn臋艂a kuchni臋, odstawi艂a wszystkie sprz臋ty na miejsce. Tak jak post臋puje prawdziwa go­spodyni.

Dobra gospodyni zajmuje si臋 domem i rodzin膮. Nie dr膮偶y przesz艂o艣ci, nie tyka spraw, kt贸re jej nie dotycz膮. Raija pomy艣la艂a ciep艂o o Jewgieniju i zat臋sk­ni艂a za nim.

On te偶 by艂 ciemnow艂osy. Jak ci m艂odzie艅cy ze sn贸w...

Czy to mia艂o jakiekolwiek znaczenie?

Raija przestraszy艂a si臋.

Mo偶e go utraci? Jak te dwie kobiety, kt贸rych okru­chy 偶ycia dostrzeg艂a przez uchylone drzwi do prze­sz艂o艣ci. One te偶 kocha艂y gor膮co, mo偶e zbyt gor膮co, mo偶e mocniej ni偶 ona kocha艂a Jewgienija.

Mi艂o艣膰 czasami rani. Nie zawsze jest dobra i 艂agodna jak ta, kt贸ra po艂膮czy艂a j膮 z Jewgienijem. Czasami ociera si臋 o mrok i sprawia b贸l. B贸l, kt贸rego nie mo偶na znie艣膰. B贸l, bez kt贸rego nie mo偶na 偶y膰. Mi艂o艣膰 na ostrzu no偶a.

Raija rozumia艂a moc takiego uczucia.

Nie wiedzia艂a, sk膮d bierze si臋 to zrozumienie, ale domy艣la艂a si臋, 偶e jego 藕r贸d艂o tkwi w prze偶yciach z przesz艂o艣ci.

Ani przez chwil臋 nie w膮tpi艂a, 偶e musia艂a prze偶y膰 b贸l mi艂o艣ci we w艂asnym sercu.

Teraz b臋dzie inaczej.

Sp臋dz膮 偶ycie razem. Nikt nie rozdzieli jej z Jew­gienijem. Prze偶yli wsp贸lnie zaledwie kilka chwil.

Jeszcze nie doczekali si臋 dzieci.

Zimny dreszcz przebieg艂 jej po plecach, kiedy w nag艂ym przeb艂ysku przypomnia艂a sobie, 偶e 偶adna z dw贸ch kobiet z przesz艂o艣ci nie mia艂a potomstwa.

Nie zna艂a losu pierwszej dziewczyny, mog艂a jedy­nie snu膰 przypuszczenia, z czego nic dobrego wynik­n膮膰 nie mog艂o.

Druga zmar艂a m艂odo. Z obrazem rozbitej mi艂o艣ci w g艂owie. Z krwi膮 ukochanego na r臋kach. Z jego krwi膮 na strzale, kt贸ra przerwa艂a ni膰 jej 偶ycia. 呕ycia bez dziecka.

G艂upot膮 jest s膮dzi膰, 偶e mia艂o by膰 podobne do jej 偶ywota...

Nie, to nie by艂 ten wz贸r.

Us艂ysza艂a go dopiero, kiedy wpad艂 do kuchni. Ci臋偶­ko oddycha艂, wzrok mia艂 dziki, policzki nie ogolone.

- Antonia! - sapn膮艂. Nowy, inny b贸l przeszy艂 Raij臋.

- Co z ni膮? - krzykn臋艂a przyby艂emu prosto w twarz. Rozpozna艂a jednego z wo藕nic贸w, ale nie pa­mi臋ta艂a jego imienia. By艂o ich tak wielu, 偶e nawet nie zaprz膮ta艂a sobie tym g艂owy.

- Chora - odrzek艂, bezradnie rozk艂adaj膮c ramiona. - Przyzywa ciebie.

Raija zacz臋艂a si臋 ubiera膰. Spieszy艂a si臋, naci膮gn臋艂a wi臋c tylko buty do konnej jazdy i narzuci艂a peleryn臋 na codzienny str贸j. Nie przykry艂a w艂os贸w chust膮, nie wzi臋艂a r臋kawiczek. Siod艂aj膮c konia w stajni, zoriento­wa艂a si臋, 偶e ma na sobie fartuch.

Zdj臋艂a go.

- Co z Toni膮? - powt贸rzy艂a spokojniej, zamykaj膮c stajenne wrota.

M臋偶czyzna siedzia艂 ju偶 na wierzchowcu. Wyra藕nie lepiej czu艂 si臋 w towarzystwie zwierz膮t.

- Co艣 z brzuchem - powiedzia艂, wzruszaj膮c ramio­nami. - Nie znam si臋 na tym. Mia艂em ci臋 przywie藕膰.

Dziecko! przemkn臋艂o Raiji przez g艂ow臋.

Przycisn臋艂a pi臋ty do bok贸w zwierz臋cia i zacisn臋艂a d艂onie na wodzach.

Dobry Bo偶e, 偶eby tylko dotar艂a na czas! 呕eby tylko nie sta艂a si臋 im 偶adna krzywda! Ani Toni, ani dziecku.

7

Raija nie by艂a dobrym je藕d藕cem, ale tego wieczo­ra mog艂aby i艣膰 w zawody z najlepszymi. Ze stajni wy­prowadzi艂a konia Jewgienija.

Ten narowisty ogier nie pozwala艂 si臋 dosi膮艣膰 niko­mu innemu poza w艂a艣cicielem.

Teraz za艣 reagowa艂 na najdrobniejszy gest Raiji, cho膰 musia艂 wyczu膰 w niej niewprawnego je藕d藕ca.

Zwierz臋ta kieruj膮 si臋 instynktem. I mo偶e instynkt podpowiada艂 mu, i偶 chodzi o wa偶n膮 spraw臋. O ludz­kie 偶ycie.

Raiji zdawa艂o si臋, 偶e ko艅skie kopyta wystukuj膮 imi臋 Antonii. Mia艂a wra偶enie, 偶e ten rytm towarzyszy jej ca艂膮 drog臋 na p贸艂noc ku morzu, ku uj艣ciu Dwiny.

An - to - nia - An - to - nia... - g艂ucho odzywa艂a si臋 ziemia, po kt贸rej wierzchowce p臋dzi艂y galopem.

An - to - nia - An - to - nia... - i tak ca艂膮 drog臋 do Archangielska.

I serce Raiji bi艂o tym samym rytmem. Przepe艂nio­ne strachem o los przyjaci贸艂ki.

Nie mogli wys艂a膰 kogo艣 bardziej rozgarni臋tego? Ten milczek zna艂 si臋 jedynie na koniach...

No tak, tylko tego jednego nie mo偶na mu odm贸­wi膰. Toni膮 zawsze z dum膮 powtarza艂a, 偶e zatrudnia najlepszych wo藕nic贸w w okolicy.

Raija rada by艂a wiedzie膰, co przytrafi艂o si臋 Toni.

Powiedzia艂, 偶e co艣 z brzuchem, ale ta niejasna uwa­ga jedynie spot臋gowa艂a jej strach. Spyta艂a, czy Anto­nia krwawi. Spojrza艂 na ni膮 wzrokiem tak niesko艅­czenie pustym, 偶e nie mog艂a opanowa膰 irytacji. I po d艂u偶szej chwili, kiedy ju偶 przesta艂a spodziewa膰 si臋 od­powiedzi, wzruszy艂 ramionami.

Ci m臋偶czy藕ni, pomy艣la艂a Raija z w艣ciek艂o艣ci膮.

Jej l臋k wzrasta艂 z ka偶d膮 chwil膮.

P臋dzili w kierunku miasta. Trzymali si臋 blisko rze­ki, ale t臋tent kopyt zbudzi艂 wielu mieszka艅c贸w po­bliskich osad.

Niekt贸rzy stawali na progu ma艂ych chat i spogl膮­dali ku cieniom przemykaj膮cym w p贸艂mroku.

- Kogo licho niesie? - pytali jedni.

- W kogo w贸dka wchodzi, z tego rozum ucieka - wzdychali drudzy.

I nikt nie rozumia艂, 偶e idzie o 偶ycie.

Antonia zatrudnia艂a wy艂膮cznie m臋偶czyzn. Na jej chlebie nie by艂o kobiet, obie siostry wyprowadzi艂y si臋 do Kemu. Toni膮 nie zatrzymywa艂a ich. Uwa偶a艂a, 偶e ludzie nie powinni pl膮ta膰 si臋 sobie pod nogami tylko dlatego, 偶e 艂膮czy ich wi臋藕 pokrewie艅stwa.

M臋偶czy藕ni wnie艣li j膮 na pok艂ad jednej z 艂odzi i po艂o偶yli w ch艂odnym pomieszczeniu o艣wietlonym s艂abym blaskiem dw贸ch lamp. Stali wok贸艂 niej bez­radni, pobladli na twarzy, zaciskali spotnia艂e d艂o­nie, nagle i bole艣nie odczuwaj膮c brak kobiet w go­spodarstwie.

Na widok Raiji odetchn臋li z ulg膮.

Antonia spoczywa艂a na 艂awie przykryta dwoma w miar臋 czystymi derkami ko艅skimi.

Raija zrzuci艂a peleryn臋, nie zwa偶aj膮c na ch艂贸d.

Podwin臋艂a r臋kawy koszuli i odrzuci艂a w bok ciemne loki, najd艂u偶sze upinaj膮c za uszami.

M臋偶czy藕ni 艣ledzili jej poczynania z nadziej膮. W chwili kiedy stan臋艂a nad ich ukochan膮 Antoni膮, pyskat膮 chlebodawczyni膮, jedyn膮 w swoim rodzaju, cudown膮 Toni膮, przypomnieli sobie wszystkie histo­rie o aniele w czarnej pelerynie, kt贸ry uratowa艂 偶ycie Jewgienijowi. Marynarze z 鈥濻ankt Niko艂aja鈥 opowia­dali niestworzone historie, w kt贸re ma艂o kto wierzy艂. Nawet je艣li da膰 wiar臋 w co drugie s艂owo, Raija i tak zdawa艂a si臋 stworzeniem z innego 艣wiata...

Co mo偶e zdzia艂a膰?

Raija zdar艂a z Toni derki. Grza艂y, ale by艂y brudne!

- Dlaczego, do diaska, po艂o偶yli艣cie j膮 tutaj? - syk­n臋艂a, zwracaj膮c si臋 do m臋偶czyzn stoj膮cych p贸艂kolem. Ka偶demu zajrza艂a w oczy, nikogo nie omin臋艂a.

I 偶aden nie wytrzyma艂 jej spojrzenia. Nikt nie mia艂 go­towej odpowiedzi, 偶aden nie spodziewa艂 si臋 wym贸wek.

Po prawdzie nie zrobili zn贸w tak wiele. Podnie艣li Tonie z wozu, przynie艣li tutaj i z艂o偶yli na 艂awce. Przykryli byle czym, po to by j膮 ogrza膰.

A ta furia ciska艂a teraz na nich gromy.

- Przecie偶 gdzie艣 musi mie膰 klucz do domu? - ci膮g­n臋艂a Raija. - Nikt z was o tym nie pomy艣la艂?

Przeszuka艂a kieszenie Toni i znalaz艂a klucz.

- Lepiej, 偶eby to zrobi艂a kobieta - odezwa艂 si臋 je­den z wo藕nic贸w. W jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o za偶eno­wanie.

Raija spojrza艂a na艅 z rezygnacj膮.

- Naprawd臋 s膮dzisz, 偶e Toni膮 unios艂aby si臋 hono­rem? Nie uwa偶asz, 偶e zna dotyk m臋skich r膮k na tyle dobrze, by wiedzie膰, kiedy go jej trzeba?

Poczerwienieli.

Ma艂o kobiet pozwala艂o sobie na tak膮 bezpo艣red­nio艣膰, ma艂o potrafi艂o wygarn膮膰 prawd臋, nie przebie­raj膮c w s艂owach. Jak m臋偶czyzna. Wstydzili si臋, s艂y­sz膮c podobne stwierdzenia z ust kobiety. Na dodatek tak pi臋knej jak 偶ona Jewgienija Bykowa.

- Wyjmijcie drzwi z zawias贸w. Zaniesiemy j膮 do domu. Tutaj zamarznie, a wtedy Oleg pourywa nam g艂owy.

Raija przej臋艂a dow贸dztwo.

A oni uznali to bez szemrania. Wyj臋li drzwi z fu­tryny i przenie艣li na nie Tonie, uwa偶aj膮c na ka偶dy ruch, jakby by艂a zrobiona z kruchego materia艂u. Ta­kiego, z kt贸rego wyrabia si臋 te fili偶anki do kawy. Te ze Wschodu, tak cienkie, 偶e wr臋cz przezroczyste. Z tak膮 delikatno艣ci膮 j膮 ponie艣li.

Ich pani膮. Tonie.

Z艂o偶yli j膮 w domu Olega niedaleko portu i szybko cofn臋li si臋 do drzwi wyj艣ciowych.

Raija nie pozwoli艂a im si臋 oddali膰. W ostrych s艂owach oznajmi艂a, i偶 oczekuje dope艂nienia wszelkich obowi膮z­k贸w. Trzeba oporz膮dzi膰 zwierz臋ta i stajnie. Pozamyka膰 wierze je i odda膰 klucze. Tak jak kaza艂a Antonia.

- I chc臋 wiedzie膰, co zasz艂o! Historia nie by艂a d艂uga. Przyszed艂 nieoczekiwany 艂adunek drewna, kt贸ry nale偶a艂o w ci膮gu dnia prze艂a­dowa膰 na jedn膮 z 艂odzi stoj膮cych w porcie. Toni膮 nie mia艂a 偶adnego z wo藕nic贸w na podor臋dziu, wi臋c sa­ma wzi臋艂a si臋 za t臋 robot臋, 艂ami膮c jedn膮 ze swoich 艣wi臋tych zasad.

W trakcie prze艂adunku sterta drewna na wozie przesun臋艂a si臋. Toni膮, niewiele si臋 namy艣laj膮c, podpar艂a j膮, po prostu rzuci艂a si臋 w tamtym kierunku i przytrzyma艂a drewno ze wszystkich si艂. Kiedy inni pospieszyli z pomoc膮, nagle pad艂a na ziemi臋 zgi臋ta wp贸艂, wij膮c si臋 z b贸lu.

Trzyma艂a si臋 za brzuch. Nie krzycza艂a, ale uroni艂a par臋 艂ez. Widzieli, 偶e zaciska z臋by.

I kilka razy wypowiedzia艂a imi臋 Raiji.

Wnie艣li j膮 do 艂odzi.

Nie wiedzieli, co pocz膮膰.

Raija pozwoli艂a im odej艣膰. Nie wiedzieli, co po­cz膮膰... To takie proste usprawiedliwienie. R贸wnie ta­nie jak to, 偶e kto艣 nie wie, co robi.

Ka偶dy powinien mie膰 cho膰 odrobin臋 oleju w g艂o­wie, cho膰by najwi臋kszy prostak. Raija pozwoli艂a so­bie na t臋 gorzk膮 my艣l.

Zdj臋艂a ubranie z Antonii, to samo, kt贸re przyja­ci贸艂ka nosi艂a, b臋d膮c z wizyt膮 u niej. Zostawi艂a jedy­nie wst膮偶k臋 we w艂osach, odgarn臋艂a loki opadaj膮ce na czo艂o.

Toni膮 mia艂a krwotok. Niezbyt obfity, drobne plamy krwi poznaczy艂y bielizn臋 i spodnie do konnej jazdy.

Nie mogli tego nie zauwa偶y膰. Nie przyznali si臋 ze strachu. By nie zapu艣ci膰 si臋 w te obszary 偶ycia, kt贸­rych nie znali, kt贸re ich zawstydza艂y.

Mog艂aby wykrwawi膰 si臋 na 艣mier膰, a 偶aden z nich nie pospieszy艂by z pomoc膮!

Raija nie ukrywa艂a wzburzenia.

Obmy艂a Tonie i odzia艂a j膮 w 艣wie偶膮 koszul臋, kt贸­ra zapewne nale偶a艂a do Olega. Koszula si臋ga艂a Toni do kolan i Raija musia艂a podwin膮膰 r臋kawy.

Wbrew kr膮偶膮cym plotkom Antonia nie mia艂a noc­nej bielizny. Pewnie nie musia艂a stroi膰 si臋 w koronki, by wygl膮da膰 uwodzicielsko - w przeciwie艅stwie do tych, kt贸rym zawdzi臋cza艂a sw膮 w膮tpliw膮 reputacj臋...

Raija pomy艣la艂a o tym nie bez z艂o艣liwej satysfak­cji. Gotowa by艂a u偶y膰 wszelkich 艣rodk贸w w obronie przyjaci贸艂ki. Przyja藕艅 to 艣wi臋te uczucie, to co艣 na kszta艂t wi臋z贸w krwi. Te za艣 nie 艂膮czy艂y jej z nikim, Antonia i Oleg stanowili dla niej rodzin臋.

Owin臋艂a Tonie w czyste koce i otworzy艂a na chwi­l臋 okno, by przewietrzy膰 izb臋. Potem je zamkn臋艂a i rozpali艂a pod piecem. Nagotowa艂a zupy i trzyma艂a j膮 w cieple na skraju nagrzanej p艂yty.

Usiad艂a na brzegu 艂贸偶ka i czeka艂a.

- To ty, Raiso? - G艂os Antonii by艂 ledwie s艂yszal­ny, chrapliwy, odmieniony.

Raija poderwa艂a si臋 z miejsca. Musia艂a przysn膮膰.

- Oczywi艣cie, 偶e to ja - odrzek艂a z lekk膮 irytacj膮 i zaraz tego po偶a艂owa艂a.

Pog艂aska艂a Antoni臋 po w艂osach i policzku. Poczu­艂a ciep艂e 艂zy na d艂oni.

- Toniu, g艂uptasie! - powiedzia艂a. - Boli ci臋? Toni膮 wykrzywi艂a twarz w p贸艂mroku. Zapad艂a ju偶 noc. Olej w lampie dopala艂 si臋, pod piecem wci膮偶 p艂o­n膮艂 s艂aby ogie艅. Trzeba do艂o偶y膰 drewna albo torfu, co tam jest pod r臋k膮.

- Chyba si臋 przeliczy艂am z si艂ami - szepn臋艂a To­ni膮. - Masz wod臋? Jestem taka spragniona...

Raija przynios艂a wody. Podnios艂a szklank臋 do ust Antonii i podtrzymuj膮c g艂ow臋 dziewczyny, pozwoli­艂a jej zwil偶y膰 wargi i gard艂o, prze艂kn膮膰 ca艂膮 zawarto艣膰 ma艂ymi 艂ykami.

Toni膮 opad艂a na poduszki i przymkn臋艂a oczy. Jej twarz pokrywa艂a niezwyk艂a blado艣膰.

Przesun臋艂a d艂o艅mi po kocach i po艂o偶y艂a je na brzu­chu w obronnym ge艣cie.

- Straci艂am je?

- Mia艂a艣 krwotok - wyja艣ni艂a Raija. - Nie wiem nic wi臋cej. Nie s膮dz臋, by艣 straci艂a dziecko, ale musisz uwa偶a膰 na siebie. Nie wolno ci tak ryzykowa膰, Toniu! Nosisz w sobie nowe 偶ycie!

- Nie pomy艣la艂am o tym. - Antonia wci膮偶 m贸wi艂a tym samym chrapliwym szeptem. - Jeszcze nie zd膮­偶y艂am si臋 przyzwyczai膰 - doda艂a, usprawiedliwiaj膮c si臋. U偶y艂a tych samych s艂贸w co kiedy艣.

Teraz brzmia艂y pusto, ca艂kowicie wyprane z tre艣ci. Obie mia艂y to samo wra偶enie.

- Wci膮偶 mnie boli.

Antonia po艂o偶y艂a d艂o艅 z boku.

Raija nie wiedzia艂a, czy to dobry, czy z艂y znak. In­stynkt podpowiada艂 jej, 偶e Antonia musi le偶e膰 i od­poczywa膰.

- Twoi ludzie wpadli w pop艂och - powiedzia艂a. - Przykryli ci臋 ko艅sk膮 derk膮.

Antonia chcia艂a si臋 roze艣mia膰, ale wydoby艂a z sie­bie jedynie chrapliwy kaszel, bardziej przypominaj膮­cy p艂acz ni偶 艣miech.

- Chcieli dobrze - szepn臋艂a. Zapad艂a cisza. Po d艂u偶szej chwili Antonia odezwa艂a si臋 ponownie.

Cicho i niepewnie.

- Czy Oleg musi o tym wiedzie膰?

- A co ty s膮dzisz? Toni膮 pokiwa艂a wolno g艂ow膮.

- Musi. Dobry Bo偶e, b臋dzie na mnie w艣ciek艂y...

- I nie bez powodu - przerwa艂a przyjaci贸艂ce Raija.

- Ja te偶 si臋 gniewam na ciebie, moja mi艂a. Gdyby nie stan, w jakim si臋 znajdujesz, wyrwa艂abym ci wszyst­kie w艂osy z g艂owy. Przewin臋艂abym ci臋 przez kolano i...

- A mia艂am ci臋 za wz贸r 艂agodno艣ci. - Antonia u艂o­偶y艂a usta na kszta艂t u艣miechu i zasn臋艂a.

Raija postanowi艂a do艂o偶y膰 do pieca. Wesz艂a do kuchni i omal nie krzykn臋艂a z przestrachu. Na sto艂­ku siedzia艂 jaki艣 m臋偶czyzna. Spa艂 g艂ow膮 wsparty o 艣cian臋, 艣ciskaj膮c w d艂oni klucz do sklepu i stajni.

Raija obudzi艂a go. M臋偶czyzna nie potrafi艂 ukry膰 zak艂opotania.

- Co z ni膮? Z Toni膮? W jego g艂osie pobrzmiewa艂a troska. O, tak, nieraz kl臋li z jej powodu. 艢miali si臋 z tej kobiety w spodniach, stroili sobie 偶arty i k艂贸cili si臋 z ni膮 przy najmniejszej sposobno艣ci.

Ale j膮 kochali.

Ze szczerym oddaniem.

- Dojdzie do siebie - obieca艂a Raija. - Zostan臋 z ni膮, odbierzecie klucz ode mnie. Choroba Toni ni­czego nie zmienia, praca toczy si臋 dalej. Mo偶ecie przys艂a膰 tu kogo艣, je艣li chcecie si臋 jej poradzi膰. Naj­starszy z was przejmie obowi膮zki nadzorcy. Dacie so­bie rad臋 przez jaki艣 czas?

Zdumia艂 si臋 niepomiernie, widz膮c przed sob膮 jeszcze jedn膮 kobiet臋 pokroju Antonii. Nie rzek艂 ani s艂owa, ale zrozumia艂, co mia艂a mu do powiedzenia. Skin膮艂 g艂ow膮, zapewne w g艂臋bi ducha poczu艂 si臋 niezdarnie i g艂upio. Raija przestraszy艂a si臋, czy jej przemowa nie wzbudzi w nim sprzeciwu.

Wyszed艂 jednak, k艂aniaj膮c si臋 w pas i zapewniaj膮c, 偶e b臋d膮 modli膰 si臋 za Antoni臋.

Kiedy zamkn臋艂y si臋 za nim drzwi, Raija zaduma艂a si臋. Ciekawa by艂a, ile z tych modlitw trafi do Jumali...

Noc min臋艂a spokojnie. Raija po艂o偶y艂a si臋 obok To­ni, nie zdejmuj膮c ubrania. Budzi艂a si臋 za ka偶dym ra­zem, kiedy przyjaci贸艂ka obraca艂a si臋 przez sen, kiedy jej wargi wymawia艂y jakie艣 s艂owo.

O 艣wicie wsta艂a i, nie my艣l膮c o porannej toalecie, rozpali艂a pod piecem. Przeszuka艂a kuchni臋 w poszu­kiwaniu niezb臋dnych sprz臋t贸w.

Nie znalaz艂a ich w tych miejscach, kt贸re sama uzna­艂aby za w艂a艣ciwe. Poranna krz膮tanina w domu Anto­nii sta艂a si臋 dla niej nowym prze偶yciem.

Z pewno艣ci膮 nie ci臋偶k膮 prac膮 ani przykrym obo­wi膮zkiem.

Mo偶liwo艣膰 pomocy Toni by艂a dla Raiji prawdziw膮 rado艣ci膮.

Traktowa艂a j膮 jak siostr臋, nie jak zwyk艂膮 przyja­ci贸艂k臋, cho膰 przecie偶 艂膮czy艂a je przyja藕艅.

Uznawa艂a j膮 za siostr臋.

Nie tak膮 prawdziw膮, krew z krwi. Wi臋藕 z Toni膮 wy­dawa艂a si臋 jej jednak mocniejsza ni偶 pokrewie艅stwo.

Tworzy艂y rodzaj wsp贸lnoty. Czasami mia艂y wra偶e­nie, 偶e s膮 t膮 sam膮 istot膮 w dw贸ch postaciach, i ta my艣l budzi艂a w nich obu l臋k. Zdarza艂o si臋, 偶e Raija widzia­艂a w Toni kogo艣 bli偶szego sobie ni偶 Jewgienij, a prze­cie偶 Jewgienija kocha艂a...

Nie znajdowa艂a s艂贸w, by nazwa膰 t臋 blisko艣膰.

Wiedzia艂a tylko, 偶e Toni膮 wiele znaczy w jej 偶yciu.

Wzi臋艂a si臋 za gotowanie kaszki na wodzie. Na p贸艂­ce znalaz艂a dzban z kasz膮, w cebrzyku by艂a woda ze studni w podw贸rzu.

Z zewn膮trz dochodzi艂y odg艂osy budz膮cego si臋 偶ycia.

Stukot k贸艂 po w膮skim kamienistym zau艂ku prowadz膮­cym do portu. G艂osy m臋偶czyzn zd膮偶aj膮cych do pracy.

Tych nielicznych, kt贸rzy utrzymali swoje zaj臋cie. Nie wszystek handel upad艂, kiedy car przeni贸s艂 艂aska­wy wzrok na Petersburg.

Wci膮偶 do Archangielska zawija艂y statki pod cudzo­ziemsk膮 bander膮. Wci膮偶 w powietrzu przesyconym sol膮 rozbrzmiewa艂a obca mowa. Niekt贸rzy p艂yn臋li na wsch贸d wzd艂u偶 p贸艂nocnych wybrze偶y imperium.

Raija nawet nie potrafi艂a sobie tego wyobrazi膰. Zimno i l贸d, kt贸ry nie taja艂 latem, czyni艂y 偶eglug臋 niezwykle uci膮偶liw膮. M膮dre g艂owy w Europie uzna­艂y jednak, 偶e w cieplejszych miesi膮cach roku fracht p贸艂nocn膮 drog膮 morsk膮 m贸g艂 przynie艣膰 wymierne korzy艣ci.

Co kto lubi, pomy艣la艂a.

Kaszka gotowa艂a si臋, Raija bezwiednie miesza艂a w garnku. Toni膮 potrzebowa艂a ciep艂ej strawy, musia­艂a si臋 wzmocni膰.

Doda艂a szczypt臋 soli i odrobin臋 cukru, potem zna­laz艂a talerz, nape艂ni艂a go i odstawi艂a potraw臋 do wy­stygni臋cia.

Zanurzy艂a 艂y偶k臋 raz jeszcze w garnku i posmako­wa艂a kaszy. By艂a zbyt wodnista. Nigdy jej nie lubi艂a. Nawet kiedy by艂a dzieckiem...

Ta my艣l j膮 zdumia艂a. Wiedzia艂a, 偶e si臋 nie myli. Ko­lejny okruch z przesz艂o艣ci, kt贸ry przenikn膮艂 przez czarn膮 zas艂on臋 niepami臋ci.

Ju偶 jako dziecko nie lubi艂a kaszki.

Niby nic istotnego, a jednak Raija poczu艂a niezwy­k艂e podniecenie. Skrawek jej 偶ycia, kawa艂ek kryszta­艂owej kuli, kt贸r膮 usi艂owa艂a zlepi膰 w jedn膮 ca艂o艣膰.

Kiedy艣 tego dokona.

I nie przejmie si臋, 偶e zna膰 na niej b臋dzie 艣lady po­艂膮cze艅 i sp臋kania.

B臋dzie nale偶e膰 wy艂膮cznie do niej.

Dostrze偶e w niej pi臋kno. Sko艅czony kszta艂t.

Ju偶 jako dziecko nie lubi艂a kaszki...

Kto艣 zapuka艂 do drzwi i Raija rzuci艂a si臋, by je otworzy膰. Nie chcia艂a, by ten odg艂os zbudzi艂 Tonie. Toni膮 mia艂a wypoczywa膰, zapomnie膰 o troskach.

To by艂 ten sam m臋偶czyzna, kt贸ry poprzedniego wieczora zasn膮艂 na sto艂ku kuchennym. Ten sam, kt贸­ry z trosk膮 wypytywa艂 o zdrowie Antonii.

Zabra艂 klucz, obieca艂 przyj艣膰 o zmierzchu i zda膰 ra­port z ca艂ego dnia.

Raija podzi臋kowa艂a mu z g贸ry.

Kiedy zatrzyma艂 si臋 z wahaniem na progu, Raija zapewni艂a go, 偶e Toni膮 spokojnie przespa艂a noc. I 偶e wci膮偶 艣pi.

- S膮dzisz, 偶e pr臋dko stanie na nogi? Brak nam na­szej chlebodawczyni. Mo偶esz to jej powiedzie膰.

Wyra偶a艂 si臋 tak uroczy艣cie, jakby m贸wi艂 o carycy.

- To si臋 oka偶e - odrzek艂a ostro偶nie Raija. Skoro Oleg nic nie wiedzia艂 o dziecku, nie uzna艂a za stosow­ne, by informowa膰 wo藕nic贸w o tym fakcie. - Oleg nied艂ugo wr贸ci. Spodoba mu si臋 to, 偶e otoczyli艣my Tonie opiek膮. Mo偶e spotka was za to nagroda...

Wo藕nica skin膮艂 g艂ow膮 ze zrozumieniem. Odszed艂, mrucz膮c co艣 niewyra藕nie pod nosem.

Raija wzruszy艂a ramionami.

Ach, ci m臋偶czy藕ni!

Wzi臋艂a talerz i zanios艂a go do alkowy. Toni膮 ju偶 si臋 obudzi艂a.

- Powinna艣 spa膰 d艂u偶ej - napomnia艂a przyjaci贸艂k臋 Raija.

Toni膮 podpar艂a si臋 na 艂okciu i usiad艂a. Wykrzywi­艂a twarz w grymasie, ten ruch musia艂 sprawi膰 jej b贸l.

Odsun臋艂a na bok koce i podnios艂a koszul臋 Jewgie­nija. Rozpozna艂a j膮 i u艣miechn臋艂a si臋 krzywo.

Na prze艣cieradle by艂y plamy krwi.

Raija te偶 je spostrzeg艂a.

Poczu艂a, jak l贸d 艣cina jej krew w 偶y艂ach. Odstawi­艂a talerz i natychmiast o nim zapomnia艂a. 艢wiat za­wirowa艂.

Ale nie straci艂a panowania nad sob膮.

- Krwawisz, ale tylko troszk臋 - powiedzia艂a z prze­konaniem, kt贸re musia艂a czerpa膰 z innego 偶ycia, nie tego tutaj nad brzegami Dwiny u boku Jewgienija.

- Ale jednak. - G艂os Antonii dr偶a艂, co rzadko si臋 zdarza艂o. Szybko przykry艂a si臋 kocem i kurczowo przycisn臋艂a go do 艂ona. Nie chcia艂a patrze膰. - Nie opowiadaj mi, 偶e tak ma by膰, Raiso. Nie mo偶e by膰 dobrze, skoro leci krew!

- Uspok贸j si臋 - odrzek艂a Raija. - Zmieni臋 po艣ciel, umyj臋 ci臋 i przebior臋. B臋d臋 si臋 tob膮 opiekowa膰. Mu­sisz le偶e膰!

Antonia nie protestowa艂a.

- S膮dzisz, 偶e strac臋 dziecko? - pisn臋艂a.

- Nic nie s膮dz臋 - rzuci艂a opryskliwie Raija. Znala­z艂a talerz z kaszk膮 i wcisn臋艂a w d艂onie Toni. - Jedz!

A kiedy Toni膮 prze艂kn臋艂a pierwsz膮 艂y偶k臋 strawy, Raija z艂agodnia艂a. Osun臋艂a si臋 na pod艂og臋 przy 艂贸偶ku i opar艂a czo艂o o 艣cian臋.

- Nie pozwol臋 ci poroni膰! - wyrzek艂a z moc膮. - S艂y­szysz, Toniu? Nie pozwol臋, by艣 straci艂a dziecko...

8

Przez kolejne dwa tygodnie Raija dowiedzia艂a si臋 niejednego o prowadzeniu interes贸w. Na przyk艂ad te­go, 偶e wymagaj膮 odwagi i wiary we w艂asne si艂y. Zw艂aszcza je艣li si臋 jest kobiet膮 w 艣wiecie zarezerwo­wanym niemal wy艂膮cznie dla m臋偶czyzn.

Konie i fracht to by艂 艣wiat m臋偶czyzn.

M臋偶czyzn i Antonii.

Antonia le偶a艂a w 艂贸偶ku. Mija艂y kolejne dni i tygo­dnie. Wo藕nicom nie pozosta艂o nic innego jak zaakcep­towa膰, 偶e inna kobieta zaj臋艂a miejsce chlebodawczyni.

Z pocz膮tku ba艂a si臋 zajrze膰 im w oczy.

Wi臋c niczego nie robili tak, jak chcia艂a.

Wtedy wpada艂a w z艂o艣膰.

Zaczyna艂a krzycze膰, wyzywa艂a ich od najgorszych.

艢miali si臋 cicho, spogl膮dali ukradkiem po sobie. 呕artowali, 偶e jest tak samo jak w domu...

Raija st艂umi艂a gniew. Przemy艣la艂a wszystko od po­cz膮tku, wzi臋艂a pod uwag臋 zastrze偶enia wo藕nic贸w. Na­st臋pnym razem odwa偶y艂a si臋 patrze膰 im w oczy, podno­si膰 g艂os i 艂aja膰 kiedy trzeba. W ko艅cu j膮 zaakceptowali.

Ta trudna pr贸ba przynios艂a jej sporo satysfakcji. Mia艂a wra偶enie, 偶e dokona艂a czego艣 wa偶nego.

- Kiedy urodz臋, b臋dziesz mog艂a przej膮膰 to wszyst­ko - uzna艂a Antonia. Z trudem wytrzymywa艂a w 艂贸偶­ku, lecz Raija twardo obstawa艂a przy swoim. Wi臋c le偶a艂a. Krwawienia ust膮pi艂y. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e poprowa­dzi艂aby艣 interesy r贸wnie dobrze jak ja.

Raija usiad艂a, by rozsznurowa膰 botki. Prezent od Jewgienija. Si臋ga艂y jej za kostk臋, Jewgienij z dum膮 opowiada艂, 偶e kobiety w Europie nosz膮 podobne. W Niemczech, we Francji...

Stopy w nich cierpia艂y.

Stopy domaga艂y si臋 zwyczajnego obuwia, mi臋k­kich kumag贸w czy but贸w do konnej jazdy.

Na co dzie艅 nie nosi艂a nic innego. Czasami nawet zak艂ada艂a sztylpy do od艣wi臋tnej sukni, cho膰 Jewgie­nij tego nie lubi艂. Twierdzi艂, 偶e nie wypada. Ludzie gotowi pomy艣le膰, 偶e jej sk膮pi na obuwie...

Wi臋c teraz, chc膮c podkre艣li膰 kobieco艣膰 i zdoby膰 sza­cunek wo藕nic贸w Toni, za艂o偶y艂a sznurowane botki.

Zapewne nie zwr贸cili na to uwagi...

- To do艣膰 zajmuj膮ce, przyznaj臋 - stwierdzi艂a Raija, rozprostowuj膮c palce - ale d艂ugo bym nie wytrzyma艂a. Nie mam twoich zdolno艣ci, Toniu. Bior臋 si臋 ochoczo do nowych zada艅, ale zapa艂u nie starcza mi na d艂ugo... - Zamy艣li艂a si臋. - Mam nadziej臋, 偶e nasi m臋偶owie wnet wr贸c膮, bo przyda艂aby si臋 ju偶 jaka艣 odmiana...

Nie przyzna艂a si臋, 偶e niecierpliwie oczekuje po­wrotu Olega ze wzgl臋du na Tonie, kt贸ra coraz niech臋tniej reagowa艂a na polecenia.

- Potrzebujesz czego艣? - spyta艂a. Przyjaci贸艂ka potrz膮sn臋艂a przecz膮co g艂ow膮.

- Powinna艣 lepiej si臋 od偶ywia膰, bo urodzisz najszczuplejsze dziecko pod s艂o艅cem!

Antonia wzruszy艂a ramionami.

- Zwa偶ywszy na to, kt贸r臋dy ma przyj艣膰 na ten 艣wiat, to mo偶e i lepiej - mrukn臋艂a.

Raija zachichota艂a.

- Wr贸cisz do stajni? - zaciekawi艂a si臋. - To znaczy do przewoz贸w - poprawi艂a si臋.

- Po porodzie? Raija skin臋艂a g艂ow膮.

Antonia nie odpowiedzia艂a od razu. Usiad艂a na 艂贸偶­ku i skrzywi艂a si臋. Raija uda艂a, 偶e tego nie widzi.

- A kto zajmie si臋 wszystkim? Na Olega nie mog臋 liczy膰. Praca na l膮dzie zupe艂nie mu nie odpowiada. Musi czu膰 pok艂ad pod stopami!

- A dziecko?

- Przynajmniej od razu pozna zapach koni - odpa­rowa艂a Toni膮, cho膰 z wolna zacz臋艂a sobie zdawa膰 spraw臋, 偶e temu problemowi nie po艣wi臋ci艂a dot膮d na­le偶ytej uwagi.

Pomieszczenia stajenne nie by艂y zbyt przytulne, zw艂aszcza zim膮. O piastunce Toni膮 nawet nie pomy­艣la艂a. Na to pozwalali sobie wy艂膮cznie najzamo偶niejsi, ci, co zaliczali si臋 do szlachty.

- Sama si臋 w ten spos贸b wychowa艂am, czy偶 nie? - doda艂a wyzywaj膮co.

- Sk膮d mam wiedzie膰? - Raija roze艣mia艂a si臋. - Z pewno艣ci膮 znajdziesz odpowiednie rozwi膮zanie.

- Ojciec zabiera艂 mnie do stajni, jak tylko nauczy­艂am si臋 chodzi膰 - ci膮gn臋艂a Toni膮. - Nikt poza mn膮 nie chcia艂. A ja to uwielbia艂am! Moje dziecko b臋dzie takie jak ja. Nie ma nic ponad konie, Raiju! Nic!

Raija nie zaprzeczy艂a.

- Nie p贸jdzie tak 艂atwo - przyzna艂a Antonia. Raija zadziwi艂a si臋 t膮 nag艂膮 zmian膮 nastroju. Toni膮 zazwyczaj bagatelizowa艂a trudno艣ci, w og贸le ich nie dostrzega艂a. Tym razem by艂o inaczej.

- B臋d臋 musia艂a zaufa膰 wo藕nicom. Przekaza膰 im wi臋kszo艣膰 obowi膮zk贸w... - Napotka艂a wzrok Raiji. - Tego boj臋 si臋 najbardziej, Raiso! Zamkni臋ta w czterech 艣cianach, nawet nie pow膮cham 艣wie偶ego powietrza...

I wykrzywi艂a si臋. W pierwszej chwili Raija wzi臋艂a ten grymas za komentarz do dopiero co wypowie­dzianych s艂贸w. W nast臋pnym momencie zrozumia艂a, 偶e to reakcja na b贸l.

Unios艂a koc, zobaczy艂a plamy krwi na prze艣ciera­dle. Znu偶onym ruchem opu艣ci艂a przykrycie.

Spojrza艂a na Tonie.

- Co zrobi艂a艣? - spyta艂a.

- Wsta艂am na chwilk臋. Toni膮 naci膮gn臋艂a na siebie koc, jakby os艂aniaj膮c si臋 nim przed Raij膮 i oskar偶eniami. Jak dziecko zbesztane przez kogo艣, kto dot膮d obdarza艂 je mi艂o艣ci膮 i dobroci膮. Jak kto艣, kto pierwszy raz spotyka si臋 z krytyk膮.

Raija stara艂a si臋 panowa膰 nad z艂o艣ci膮. Wa偶y艂a ka偶­de s艂owo.

- Mocno krwawi艂a艣?

Toni膮 energicznie potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Loki fruwa­艂y w obie strony, twarz znikn臋艂a w morzu w艂os贸w.

- Tylko troch臋 - pisn臋艂a z przestrachem. - Zaraz si臋 po艂o偶y艂am. Wtedy przesta艂o.

- Do diaska, po co wstawa艂a艣? - wybuchn臋艂a Raija. Rzadko udawa艂o si臋 jej zachowa膰 spok贸j i opanowa­nie przez d艂u偶sz膮 chwil臋. - Mo偶esz mi to wyja艣ni膰? Masz wszystko, czego ci trzeba, a ja zawsze jestem w pobli偶u. Wystraszy艂a艣 mnie nie na 偶arty! Napraw­d臋 chcesz straci膰 dziecko?

Przez kilka sekund patrzy艂y sobie w oczy. Nikt w ten spos贸b nie odzywa艂 si臋 do Toni. Zdawa艂a sobie spraw臋 z w艂asnej g艂upoty i nieodpowiedzialno艣ci, ale te s艂owa...

- 艁atwo ci m贸wi膰! - krzykn臋艂a r贸wnie porywczo jak Raija. - To ja musz臋 le偶e膰 jak k艂oda! I umiera膰 z nu­d贸w! Musia艂am wsta膰, rozumiesz? Po prostu musia艂am!

- A o dziecku nie pomy艣la艂a艣? - wypali艂a Raija, dr偶膮c z emocji. - Jeste艣 egoistk膮. Zapominasz o 偶yciu, kt贸re w sobie nosisz.

- Co ty mo偶esz o tym wiedzie膰? - odparowa艂a To­ni膮. Ich g艂osy nios艂y si臋 daleko. Na ulic臋, do s膮sied­nich dom贸w.

Ludzie nie reagowali. Wszystkim zdarza艂o si臋 pod­nie艣膰 g艂os. Nie zwykli t艂umi膰 emocji w sobie. Nie wolno czeka膰 zbyt d艂ugo, lepiej da膰 upust z艂o艣ci, za­nim zamieni si臋 w co艣 gorszego.

- Co ty, do diab艂a, mo偶esz o tym wiedzie膰? - po­wt贸rzy艂a Toni膮. Z gniewem i b贸lem. I z rozczarowa­niem. Nie spodziewa艂a si臋 podobnych oskar偶e艅 ze strony przyjaci贸艂ki.

Chcia艂a urodzi膰 to dziecko! Nawet kosztem wol­no艣ci, zdobytej w trudzie i znoju. Pragn臋艂a dziecka bardziej ni偶 czegokolwiek na tym 艣wiecie!

- Czu艂a艣 kiedy艣 co艣 podobnego? - naciska艂a. - Jak­by艣 siedzia艂a zamkni臋ta w ciemnej celi i nie mog艂a od­dycha膰. Czu艂a艣 si臋 kiedy艣 w podobny spos贸b?

Raija nie odpowiedzia艂a na pytania.

- Ju偶 rodzi艂am - szepn臋艂a. Gniew rozp艂yn膮艂 si臋 bez 艣ladu.

By艂a jaka艣 odmieniona i spokojna. Jak kto艣, kto 偶y艂 wystarczaj膮co d艂ugo, by wiedzie膰, co to b贸l.

Obie otworzy艂y szeroko oczy. Raija po艂o偶y艂a d艂o­nie na ustach, jakby chcia艂a zatrzyma膰 kolejne s艂owa. A mo偶e tylko zwolni膰 ich bieg i przetrawi膰.

I s艂owa nie pop艂yn臋艂y szerokim strumieniem, tyl­ko s膮czy艂y si臋 z trudem.

Toni膮 patrzy艂a na przyjaci贸艂k臋 z nabo偶nym podzi­wem. I ze strachem.

Przez u艂amek sekundy pomy艣la艂a, 偶e Raija udaje. Ze mo偶e ca艂y czas wie o wszystkim i prowadzi z ni­mi perfidn膮 gr臋.

W nast臋pnej chwili odepchn臋艂a to przypuszczenie od siebie.

Raija nie by艂a taka.

Zapomnia艂a, lecz to, co pozostawa艂o ukryte, nie przesta艂o istnie膰.

Przez ciemn膮 zas艂on臋 przedostawa艂y si臋 strz臋py dawnego 偶ycia. Toni膮 pomy艣la艂a o Jewgieniju.

On straci najwi臋cej, kiedy Raiji wr贸ci pami臋膰.

- Przepraszam - powiedzia艂a g艂ucho Toni膮. - Nie chcia艂am ci臋 zrani膰...

- Nie masz za co przeprasza膰 - odrzek艂a Raija. G艂os dziewczyny dr偶a艂 z lekka, jej oczy zasnu艂y si臋 mg艂膮. - Czuj臋, 偶e to prawda - doda艂a po d艂u偶szym milczeniu. Nie patrzy艂a na Antoni臋, na nic nie patrzy艂a. Po prostu wbi­艂a wzrok w nieokre艣lony punkt. - Wiem, 偶e to prawda... - Pokiwa艂a g艂ow膮 z niedowierzaniem. - Co si臋 sta艂o? - spyta艂a sam膮 siebie. - Co si臋 sta艂o z moim dzieckiem?

W 艣cianach tego domu nie mog艂a spodziewa膰 si臋 prawdziwej odpowiedzi.

Tak niewiele wiedzia艂a o sobie. Tyle tylko, kim jest w tera藕niejszo艣ci. Przesz艂o艣膰 skrywa艂 mrok.

Nie mia艂a poj臋cia, co j膮 tutaj przywiod艂o.

To tak jakby mieszka膰 w wysokim domu, z kt贸re­go nie wida膰 ziemi. Nie w膮tpi膰, 偶e gdzie艣 w dole jest fundament, i nie wiedzie膰 jak daleko. Nie zna膰 pomieszcze艅 na ni偶szych pi臋trach ani barwy muru. Takie domy nie istniej膮.

A ona istnia艂a. Jej 偶ycie przypomina艂o tak膮 budowl臋. Kiedy艣 urodzi艂a dziecko.

- Nie m贸w o tym Jewgienijowi! - Raija wymusi艂a przysi臋g臋 na przyjaci贸艂ce. Dobi艂a z ni膮 targu. Tak to przynajmniej wygl膮da艂o w oczach Toni. Co艣 za co艣. - A ja nie wspomn臋 Olegowi o twojej nieroztropno艣ci!

To by艂 dobry interes dla Toni.

Lecz nie uwolni艂 jej od uczucia niepokoju.

Oleg wst膮pi艂 do stajni w drodze do domu, spodzie­waj膮c si臋 zasta膰 tam 偶on臋. Antonia bywa艂a w domu jedynie po to, by spa膰 i je艣膰.

Wie艣ci, kt贸re przekazali mu wo藕nice, wywo艂a艂yby blado艣膰 na licach ka偶dego m臋偶czyzny.

Kiedy Oleg wpad艂 do w艂asnej izby, na jego twarzy malowa艂y si臋 niepok贸j i gniew.

Nawet nie przywita艂 si臋 z Raij膮, ledwie zauwa偶y艂 jej obecno艣膰. Dwoma krokami przesadzi艂 kuchni臋 i znalaz艂 si臋 w pokoju Toni.

Upad艂 na kolana przed 艂贸偶kiem. Chwyci艂 Tonie za d艂onie i opar艂 o nie czo艂o. Westchn膮艂 g艂臋boko.

Dopiero teraz spojrza艂 na 偶on臋.

- Wiesz, 偶e nap臋dzi艂a艣 mi strachu? - spyta艂 cicho, a kie­dy nie odpowiedzia艂a, wybuchn膮艂 w艣ciek艂y: - Zdajesz so­bie spraw臋, co uczyni艂a艣, kobieto? Dlaczego nie wiem o niczym? Nie mam prawa wiedzie膰? Straci艂a艣 dziecko?

Toni膮 艣mia艂a si臋 przez 艂zy. 艢mia艂a si臋 prosto w twarz swemu rozz艂oszczonemu m臋偶owi, kt贸ry w gniewie rzeczywi艣cie wygl膮da艂 nieco komicznie.

- Oleg, m贸j kochany! - Musia艂a przerwa膰, by zaczerpn膮膰 tchu. Otrze膰 艂zy i spowa偶nie膰. - S膮dzisz, 偶e zasta艂­by艣 mnie w 艂贸偶ku, gdybym straci艂a dziecko? Mog艂abym przecie偶 wr贸ci膰 do pracy, zamiast wyr臋cza膰 si臋 Raij膮...

Pot臋偶ny m臋偶czyzna obj膮艂 j膮 ramionami i przytuli艂 z zadziwiaj膮c膮 delikatno艣ci膮. Ba艂 si臋!

By艂 艣miertelnie przera偶ony.

Bardziej ni偶 na morzu w sztormow膮 pogod臋. To co艣 mia艂o wi臋ksze znaczenie ni偶 jego 偶ycie.

- Przytul mnie mocniej, do diab艂a! - za偶膮da艂a przy­sz艂a matka z typow膮 dla siebie bezceremonialno艣ci膮.

Oleg odwa偶y艂 si臋 na wi臋cej. Przyci膮gn膮艂 Tonie do siebie.

A ona 艂asi艂a si臋 do niego jak kotka 艂akn膮ca pieszczoty.

- Chyba nie os艂ab艂e艣 w drodze? - przekomarza艂a si臋, zamykaj膮c ramiona na jego szyi, wci膮偶 niezado­wolona. - Poka偶, 偶e wci膮偶 drzemie w tobie si艂a, m贸j m臋偶u. M臋ska si艂a!

Nie spos贸b by艂o d艂ugo opiera膰 si臋 takiej pro艣bie.

Oleg westchn膮艂 ci臋偶ko. Z艂o艣膰 ulecia艂a. Gniew, kt贸­ry wzbudzi艂a w nim dramatyczna relacja wo藕nic贸w, ust膮pi艂.

Przytuli艂 偶on臋 mocno, tak jak tego chcia艂a.

- Tak si臋 ba艂em - szepn膮艂, ca艂uj膮c j膮 czule. - Na sa­m膮 my艣l, co mog艂o ci臋 spotka膰... Nie pojmuj臋, dlacze­go nie powiedzia艂a艣 mi o dziecku...

Antonia ucieszy艂a si臋, 偶e nie patrzy艂 jej w oczy. Nie mia艂a czystego sumienia.

- Wybaczysz? - spyta艂a pokornie. Rzadko okazy­wa艂a pokor臋. Wy艂膮cznie wobec Raiji. I Olega. - Mo­偶esz mi wybaczy膰?

- Dlaczego? - dziwi艂 si臋, nie odpowiadaj膮c na py­tanie. - Dlaczego nie mia艂em prawa wiedzie膰?

- Ale偶 mia艂e艣! - odrzek艂a wzburzona. - Nie b膮d藕 niem膮dry. Pr臋dzej czy p贸藕niej dowiedzia艂by艣 si臋!

Po艂o偶y艂a m臋偶owi d艂onie na piersi i odepchn臋艂a go lekko od siebie. Teraz ju偶 chcia艂a zajrze膰 mu w twarz. Upewni膰 si臋, 偶e jej wierzy.

- Ja te偶 si臋 ba艂am - szepn臋艂a z niezwyk艂膮 dla siebie niepewno艣ci膮. - To zupe艂nie nowe prze偶ycie. Z po­cz膮tku nie mog艂am si臋 z nim oswoi膰. Musia艂am sama poczu膰 rado艣膰 po to, by m贸c podzieli膰 si臋 ni膮 z tob膮. A wtedy jeszcze nie czu艂am rado艣ci...

To by艂o trudne wyznanie i wiele j膮 kosztowa艂o.

Trudne, lecz zgodne z prawd膮. Oleg dostrzeg艂 to od razu i rozgoryczenie, kt贸re z pocz膮tku go za艣lepi­艂o, stopi艂o si臋 pod gor膮cym i czu艂ym wzrokiem Toni.

Dobrze rozumia艂, dlaczego tak wielu straci艂o ro­zum, zajrzawszy w te niebieskie oczy.

Kt贸re teraz prosi艂y go o zrozumienie.

Jak偶e m贸g艂by im tego odm贸wi膰?

- Wybaczam ci z ca艂ego serca - odrzek艂 艂agodnie i mrugn膮艂 kilka razy, by odegna膰 艂zy. - Przebaczam ci, male艅ka.

I poca艂owa艂 j膮 w usta, w policzki, w powieki, kt贸­re na chwil臋 skry艂y przed nim ten przepastny b艂臋kit.

A Toni膮 odrzuci艂a na bok koce, podci膮gn臋艂a koszu­l臋 i pokaza艂a mu brzuch.

呕adne z nich nie dostrzeg艂o zmiany, ale oboje wpa­trywali si臋 we艅 z nabo偶nym skupieniem. Toni膮 wzi臋­艂a m臋偶a za r臋k臋 i po艂o偶y艂a jego d艂o艅 na sk贸rze, jakby chcia艂a, by dotkn膮艂 dzieci臋cia, kt贸re mia艂o si臋 narodzi膰.

Spe艂nienie marze艅 obojga. Przysz艂e 藕r贸d艂o rado艣ci i trosk.

- Nie mog臋 uwierzy膰 - mrukn膮艂 wzruszony i niezdarnym ruchem wyg艂adzi艂 koszul臋 偶ony, a potem otuli艂 j膮 kocami. Patrzy艂 na ni膮 innym wzrokiem, w kt贸rym by艂 podziw i szacunek.

Wyda艂a mu si臋 艣wi臋ta...

Wesz艂a Raija i potarga艂a Olega po w艂osach.

- Lepiej, 偶eby艣 uwierzy艂 - powiedzia艂a szorstko, ale jej wzrok wyra偶a艂 mi艂o艣膰 do obojga. - Za p贸艂 roku zostaniesz ojcem, wi臋c zacznij o tym my艣le膰. W in­nym razie przerazisz si臋 nie na 偶arty, kiedy niemow­l臋 wype艂ni krzykiem izb臋...

- To niemo偶liwe! - powtarza艂 Oleg. - Matko Przenaj­艣wi臋tsza! Nie mog臋 uwierzy膰. Rado艣膰 mnie rozsadza!

Musia艂 wsta膰. Zacz膮艂 chodzi膰 niespokojnie po do­mu i nawet nie pomy艣la艂 o tym, by zrzuci膰 z siebie podr贸偶ne ubranie.

Potem zatrzyma艂 si臋 raptownie.

Spojrza艂 na Raij臋, jakby dopiero teraz zda艂 sobie spraw臋 z jej obecno艣ci.

- Do diab艂a, kobieto! - wykrzykn膮艂 i 艣miechem po­kry艂 grubia艅stwo. - Nie obrazisz si臋 na mnie - upew­ni艂 si臋, a Raija r贸wnie偶 si臋 u艣miechn臋艂a. - Jewgienij jest przy 艂odziach. Pilnuje roz艂adunku. Jeszcze zd膮­偶ysz! Mia艂em powiedzie膰 ci wcze艣niej.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 nagle zak艂opotany.

- Tacy s膮 ojcowie - pocieszy艂a go Raija, szykuj膮c si臋 do wyj艣cia.

- S膮dzisz, 偶e ma racj臋? - spyta艂 Oleg, odwracaj膮c si臋 do Antonii. I upewniwszy si臋, 偶e Raija znikn臋艂a za drzwiami, doda艂: - Ona powinna wiedzie膰 najle­piej, nieprawda偶?

9

Jewgienij tuli艂 j膮 ca艂膮 drog臋 do domu. Ch艂odny wiosenny dzie艅 studzi艂 jego nami臋tno艣膰.

- T臋skni艂em, m贸j aniele - powtarza艂. Raija powozi艂a.

- Dobrze, 偶e zasz艂a艣 po mnie do portu. Przewr贸ci艂­bym dom do g贸ry nogami, gdybym ci臋 w nim nie za­sta艂. Pewnie bym pomy艣la艂, 偶e wyruszy艂a艣 na poszuki­wanie skarb贸w Jumali i zgin臋艂a艣 z r臋ki jej stra偶nik贸w.

Raija roze艣mia艂a si臋. Po raz pierwszy wyzna艂, dla­czego niepokoi si臋 jej nag艂ym zainteresowaniem sta­r膮 legend膮.

- Dziwnie jest wraca膰 do domu - odrzek艂a, delektu­j膮c si臋 blisko艣ci膮 m臋偶a. - Nie by艂am w nim od tygodni. Wci膮偶 konie i konie, i ludzie, kt贸rzy nie chc膮 p艂aci膰 za przew贸z. Nauczy艂am si臋 mn贸stwa nowych s艂贸w...

艢miali si臋 teraz razem. Jewgienij opiera艂 policzek o w艂osy 偶ony. By艂 nieogolony i brudny, ale Raija nie zwraca艂a na to uwagi. Zamierza艂a wsadzi膰 m臋偶a do balii zaraz po przyje藕dzie do domu.

I potrzyma膰 go w niej, by si臋 solidnie odmoczy艂.

- Jak wam posz艂o? - spyta艂a.

- Za sk贸ry musieli艣my zap艂aci膰 wi臋cej, ni偶 si臋 spo­dziewali艣my - przyzna艂. - M膮ka za艣 jest przedniej ja­ko艣ci. B臋d膮 mieli z czego piec chleb na norweskim wybrze偶u!

Na chwilk臋 wstrzyma艂 oddech. Mo偶e nieopatrznie obudzi艂 w niej pami臋膰 tym stwierdzeniem? Raija nie zareagowa艂a. Niepotrzebnie si臋 tym dr臋czy艂...

- A je艣li Oleg nie zechce p艂yn膮膰 na zach贸d? - za­stanawia艂a si臋. - Kto艣 musi pilnowa膰 Toni. Je艣li nie sta膰 nad ni膮 z batem, natychmiast zapomina o poczu­ciu odpowiedzialno艣ci.

- Wynajmiemy szypra - o艣wiadczy艂 Jewgienij. - B臋­dzie nas to dro偶ej kosztowa艂o, ale ja nie stan臋 ju偶 na pok艂adzie.

Tego problemu nie musieli dot膮d bra膰 pod uwag臋, ale rozwi膮zanie nasuwa艂o si臋 samo. Mniejszy zarobek to jedyna niedogodno艣膰.

Dom czeka艂. Konie prycha艂y rado艣nie na widok w艂as­nej stajni. Raija musia艂a zabra膰 je do Archangielska, ale te dni by艂y dla zwierz膮t wy艂膮cznie odpoczynkiem. Nie pracowa艂y, czasami tylko zaprz臋gano je do bryczki.

Trzeba by艂o nanie艣膰 wody, a piec wyda艂 si臋 Raiji zupe艂nie obcy. Przez wiele dni z rz臋du rozpala艂a pod kuchni膮 Toni, a ka偶dy piec ma swoje kaprysy, kt贸re trzeba pozna膰, zanim si臋 b臋dzie z nim za pan brat.

W nied艂ugim czasie kuchnia pachnia艂a myd艂em. Szyby zaparowa艂y, z garnuszka unosi艂 si臋 zbytkowny aromat kawy. Mas艂o postawione zbyt blisko ognia niemal si臋 roztopi艂o. Zupe艂nie o nim zapomnieli, kie­dy Jewgienij wyszed艂 z k膮pieli czysty i pachn膮cy i wy­ci膮gn膮艂 do niej r臋k臋.

Ubranie Raiji przemok艂o od dotyku jego paruj膮cej sk贸ry, zanim zd膮偶y艂a je zdj膮膰.

Pod艂oga kuchni sta艂a w ka艂u偶ach wody, kiedy ze 艣miechem oddali si臋 mi艂osnym igraszkom. Stara 艂awa zaprasza艂a, by doznali rozkoszy w jej wiekowych, po偶艂obionych obj臋ciach.

- Przynajmniej nie potrzebujemy r臋cznik贸w - oznajmi艂 Jewgienij, kiedy zak艂ada艂 艣wie偶e ubranie na rozgrzane, nie do ko艅ca suche cia艂o.

艢miali si臋 oboje. Dobrze zn贸w by膰 razem. T臋skni艂a za m臋偶em.

Nie tylko za fizyczn膮 mi艂o艣ci膮, za pieszczotami, cho膰 one stanowi艂y wa偶ny element wsp贸lnego 偶ycia. Brakowa艂o jej czego艣 wi臋cej. Jego, Jewgienija.

- T臋skni艂e艣 za mn膮? - spyta艂a, kiedy ju偶 wynie艣li ba­li臋, opr贸偶nili, wyp艂ukali i postawili na miejsce. Razem.

Obejmowa艂 j膮 ramieniem, a ona po raz kolejny po­my艣la艂a, i偶 jest do tego stworzone. Tak jak jej rami臋 uk艂ada艂o si臋 mi臋kko za jego plecami, a d艂o艅 znajdo­wa艂a idealne dla siebie miejsce na biodrze...

- T臋skni艂e艣?

- Bezbrze偶nie - odrzek艂.

- Ale jak? - dopytywa艂a si臋. Nie dlatego, 偶e doma­ga艂a si臋 kolejnej deklaracji mi艂o艣ci. Jewgienij sk艂ada艂 je, nawet je艣li nie prosi艂a.

Po prostu chcia艂a wiedzie膰.

- Jak za tob膮 t臋skni艂em? C贸偶 to za pytanie? S艂o艅ce s艂a艂o po偶egnalne promienie przez p艂on膮ce chmury, a niebo przybra艂o ju偶 barw臋 nocy. By艂o te­raz granatowo - czerwone.

- My艣l臋 o tobie - powiedzia艂 i roze艣mia艂 si臋. - To oczywiste. Wodz臋 wzrokiem za ka偶d膮 niewysok膮, czar­now艂os膮 kobiet膮 z nadziej膮, 偶e to ty. I zawsze doznaj臋 rozczarowania, a jednocze艣nie i rado艣ci, 偶e spotka艂em w 偶yciu w艂a艣nie ciebie. Inni m臋偶czy藕ni nie zdaj膮 sobie nawet sprawy, jak bardzo powinni mi zazdro艣ci膰...

Raija wspar艂a g艂ow臋 na piersi m臋偶a.

Uwielbia艂a takie chwile, w kt贸rych mog艂a czu膰 pe艂­ni臋 oddania i przynale偶no艣ci.

- Opowiadam Olegowi o tobie, a on opowiada mi o Toni. Ka偶dy m贸wi o w艂asnym szcz臋艣ciu. On nie ro­zumie zapewne, 偶e mo偶na oszale膰 na twoim punkcie, ja nie pojmuj臋 jego uwielbienia dla Toni... Nie my艣l jednak, aniele, 偶e bujam w ob艂okach i zapominam o pracy. O, nie, w pracy kieruj臋 si臋 rozs膮dkiem. Jestem tylko szcz臋艣liwy, bezgranicznie szcz臋艣liwy. I mam za­miar takim pozosta膰. Je艣li tylko mi na to pozwolisz...

Wcale nie zamierza艂a mu przeszkadza膰!

- Czy ta odpowied藕 ci臋 zadowala? - spyta艂. Raija otar艂a policzek o jego rami臋, zamruga艂a i u艣miechn臋艂a si臋. Ten u艣miech zawsze dzia艂a艂 tak sa­mo. Przywo艂ywa艂 s艂o艅ce o zachodzie.

- Chcia艂am prawdy - odrzek艂a - i j膮 dosta艂am. O, tak, odpowied藕 zadowoli艂a Raij臋.

Krzycza艂a g艂o艣no, d艂ugo i 偶a艂o艣nie. Krzyk przeszy­wa艂 wyznawc贸w, mrozi艂 krew w 偶y艂ach. Gdyby do­tar艂 do niewiernych, przerazi艂by ich jeszcze bardziej.

- To 艣wi臋tokradztwo, 偶e musimy to robi膰 - mruk­n膮艂 jeden ze starszych, siedz膮cych blisko ogniska. Ona by艂a daleko od ognia w ostatnim kr臋gu. - 艢wi臋­tokradztwo! - powt贸rzy艂 i splun膮艂 przed siebie.

Wok贸艂 rozleg艂 si臋 potakuj膮cy pomruk. - Wstyd! - powtarzano.

Ona te偶 tak uwa偶a艂a. Poza tym bola艂y j膮 nogi i marz艂a. Od opuszczenia rodzinnych stron jeszcze nie jad艂a do syta.

Wci膮偶 w臋drowali, ani razu nie zatrzymuj膮c si臋 w jednym miejscu d艂u偶ej ni偶 na jedn膮 noc. Nie, raz rozbili ob贸z na dwa dni, kiedy zachorowa艂 jeden ze starszyzny. Pochowali go drugiego wieczora.

I zn贸w ruszyli w drog臋 W noc. W mrok.

To by艂 z艂y czas, cho膰 otarcia na stopach goi艂y si臋 szybko.

Bali si臋, wok贸艂 obozu rozstawiali warty. Kap艂ani nieustannie przenosili skrzyni臋 z miejsca na miejsce.

Tylko garstka wtajemniczonych wiedzia艂a, gdzie si臋 znajduje.

Tak musia艂o by膰.

Nad brzegiem morza na p贸艂nocy pali艂o si臋 wiele ognisk. Noc by艂a mro藕na.

T臋skni艂a za ciep艂ym domem, za wieczorami o偶ywia­nymi jedynie spokojnymi oddechami rodzic贸w i braci...

Teraz d藕wiga艂a dwie sk贸ry, jedn膮 na pos艂anie, dru­g膮 do przykrycia. Gdyby je zapodzia艂a, marz艂aby jeszcze dotkliwiej.

Czasami spa艂a z dwoma m艂odszymi bra膰mi, ogrzewa­艂a ich, otacza艂a opiek膮. To by艂o uci膮偶liwe, ale stara艂a si臋 ul偶y膰 matce. W domku nad Dwin膮 matka harowa艂a jak w贸艂, a teraz spocz臋艂o na niej jeszcze wi臋cej obowi膮zk贸w. Wychud艂a i poszarza艂a na twarzy, zn贸w wypada艂y jej z臋­by. Matka pewnie spodziewa艂a si臋 kolejnego dziecka. Wtedy zawsze gubi艂a z臋by. Niewiele ich zosta艂o.

Nie chcia艂a rodzi膰 dzieci, je艣li z tego powodu mia­艂aby straci膰 z臋by i urod臋.

Siedzia艂a daleko od ogniska w cieniu, tak daleko, 偶e mog艂a nieomal czu膰 si臋 samotna.

Najstarszy brat usiad艂 ko艂o niej, u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. By艂 przystojny. Podoba艂 si臋 dziewcz臋tom.

Chichota艂a, kiedy wynosi艂y go pod niebiosa, ale w skryto艣ci ducha przyznawa艂a im racj臋.

By艂 przystojny.

Jak reszta rodze艅stwa. Przyznawa艂a to bez fa艂szy­wej skromno艣ci. Zdawa艂a sobie spraw臋 z w艂asnej uro­dy, domy艣la艂a si臋, 偶e ch艂opcy rozmawiali o niej tak, jak inne dziewcz臋ta o jej bracie. Czasami z艂o艣ci艂a si臋 z te­go powodu, ale jednocze艣nie czu艂a dreszcz ekscytacji.

Ciemne oczy ch艂opaka spocz臋艂y na siostrze.

- Kto艣 na ciebie czeka - powiedzia艂 cicho, by nikt inny go nie us艂ysza艂. - Tam pod drzewami. Ma na so­bie czerwon膮 peleryn臋...

Czu艂a, 偶e policzki jej pa艂aj膮, ale na szcz臋艣cie by艂o ciemno, a ognisko rzuca艂o rdzawy blask.

M臋偶czy藕ni w czerwonych p艂aszczach sk艂adali ofia­ry Jumali, gromadzili skarby dla bogini.

Niewielu m艂odzie艅c贸w dost臋powa艂o tego zaszczytu.

Urodzi艂 si臋, by s艂u偶y膰 Jumali.

Jego ojciec nale偶a艂 do najwy偶szego kr臋gu wtajemni­czonych, matka by艂a najm艂odsz膮 c贸rk膮 szamana. O, tak, urodzi艂 si臋, by s艂u偶y膰 Jumali. Nie tylko po to, by nosi膰 czerwon膮 peleryn臋 z dumnie podniesion膮 g艂ow膮.

- Pozwol臋 ci spotka膰 si臋 z nim w cztery oczy - po­wiedzia艂 brat i poci膮gn膮艂 j膮 za czarny kosmyk. - Nikt ci臋 nie zobaczy, siostrzyczko.

Znikn臋艂a bezg艂o艣nie w mroku. Serce bilo jak osza­la艂e. Bala si臋, 偶e go nie dostrze偶e. R贸wnie mocno oba­wia艂a si臋 spotkania i tego, 偶e za偶膮da za wiele.

Chrz膮kn膮艂, kiedy przesz艂a, nie zauwa偶ywszy go. Roz艂o偶yste drzewa g臋sto porasta艂y las. Sta艂 skryty pod ga艂臋ziami si臋gaj膮cymi niemal do ziemi.

- Pozwolono ci przyj艣膰?

Poczu艂a jego zapach. Obcy, a jednocze艣nie dobrze znajomy.

- Przysz艂am - odrzek艂a 艣mia艂o, cho膰 w sercu czai艂 si臋 l臋k. Mia艂a zbyt ma艂o lat, by wa偶y膰 si臋 na cokolwiek, ale nic ju偶 nie by艂o takie jak przedtem. 呕yli niepewni, co przyniesie kolejny dzie艅. Po偶膮dliwie szukali prze偶y膰.

- Czuwa艂em przy Jumali - oznajmi艂. Czu艂a jego cie­p艂y oddech na policzku. - Przychodz臋 od jednej bo­gini do drugiej...

Przeszy艂 j膮 dreszcz. Nie chcia艂a, by por贸wnywa艂 j膮 z Jumal膮. To blu藕nierstwo!

- Urodzisz mi dziecko - doda艂 i obj膮艂 j膮 w talii.

Ob贸z le偶a艂 niedaleko. Dziewczyna s艂ysza艂a st艂u­mione g艂osy, czasami czyj艣 艣miech. Rzadko. Nie mie­li z czego si臋 艣mia膰.

Lud opu艣ci艂 swoje siedziby nad rzek膮 Dwin膮, gdzie 偶y艂 w pokoju przez wiele pokole艅. Ich dzieje ton臋艂y w mrokach przesz艂o艣ci, o przodkach kr膮偶y艂y legendy, kt贸rych nikt nie podejmowa艂 si臋 osadzi膰 w czasie.

Wie艣ci o Jumali dotar艂y do cara. Iwan Trzeci za­mierza艂 wprowadzi膰 w swoim pot臋偶nym pa艅stwie jedn膮 wiar臋. Rozes艂a艂 mnich贸w na wszystkie strony i poleci艂 chrzci膰 poddanych.

Na p贸艂nocnym zachodzie mieszka艂o plemi臋, kt贸re oddawa艂o cze艣膰 z艂otej niewie艣cie, innym bo偶kom, ogniowi i wodzie, drzewom i kamieniom.

Relacje mnich贸w i odraza kaza艂y Iwanowi Trzecie­mu wys艂a膰 kolejnych duchownych do tego zapad艂e­go zak膮tka kr贸lestwa. Gotowa艂 tak偶e wojsko, by 偶e­lazem wym贸c pos艂usze艅stwo.

Jeden z mnich贸w nie potrafi艂 utrzyma膰 j臋zyka za z臋bami.

Lud dowiedzia艂 si臋 o 偶o艂nierzach i w po艣piechu opu艣ci艂 swoje siedziby.

Zostawili wszystko i ruszyli na wsch贸d wzd艂u偶 wy­brze偶a. Szli niewielkimi grupami, przemykali si臋 nie­postrze偶enie przez rozleg艂e, s艂abo zaludnione ziemie.

Uszli spojrzeniom nielicznych mieszka艅c贸w. W臋­drowali nocami, kieruj膮c si臋 wskazaniami gwiazd.

Omin臋li wojskowe stra偶e.

Uciekali, by ocali膰 najwy偶sze b贸stwo. By uratowa膰 siebie i jedynie prawdziw膮 wiar臋.

Nie chcieli przyj膮膰 religii, kt贸rej nie potrzebowali. Mieli Jumal臋. Po co im b贸g, kt贸rego nie wida膰? Kt贸­ry mo偶e w og贸le nie istnieje? Jumala by艂a w艣r贸d nich. Jumala by艂a jedn膮 z nich.

Mieli obowi膮zek ratowa膰 j膮 i siebie.

Nie mogli zaprze膰 si臋 wiary.

Przed wyruszeniem w drog臋 wstawili pos膮偶ek do kadzi z wod膮. Wojownicy zaprzysi臋gli wierno艣膰 ksi臋­ciu i Jumali, po czym napili si臋 艣wi臋tej wody.

Ona nigdy nie znajdzie si臋 tak blisko bogini, bo jest kobiet膮. On za艣 pil wod臋.

Teraz powiedzia艂, 偶e urodzi mu dziecko.

Poca艂owa艂 j膮 w cieniu drzewa. Poca艂owa艂 tak na­mi臋tnie, 偶e niemal zapomnia艂a jego s艂owa, zapomnia­艂a o blisko艣ci obozu, o grupkach pobratymc贸w roz­sianych po ca艂ym lesie. Nigdy nie trzymali si臋 razem, w ten spos贸b ograniczali zagro偶enie do minimum.

Jego r臋ce dotyka艂y jej drobnych piersi. Nawet nie wie­dzia艂a, kiedy wsun臋艂y si臋 pod materia艂. Porz膮dna dziew­czyna krzykn臋艂aby. Przynajmniej odtr膮ci艂a natr臋ta.

Ona opar艂a si臋 o drzewo i pozwoli艂a, by rozpi膮艂 jej kaftan i ca艂owa艂 nag膮 sk贸r臋.

S艂odycz przenika艂a jej cia艂o, p艂yn臋艂a w 偶y艂ach jak soki w drzewach na wiosn臋.

To by艂a niebezpieczna gra.

Lecz on nosi艂 czerwon膮 peleryn臋 i pi艂 wod臋 Jumali. Nale偶a艂 do kr臋gu wtajemniczonych, ona za艣 by艂a zwyk艂膮 dziewczyn膮. Stanowi艂 najlepsz膮 parti臋, jak膮 mog艂a sobie wymarzy膰, i po偶膮da艂 jej. Pragn膮艂, by urodzi艂a mu dzieci.

Us艂ysza艂a g艂uchy odg艂os. Upu艣ci艂 bro艅 na ziemi臋. Nie potrzebowa艂 teraz broni. By艂 wystarczaj膮co gro藕­ny bez niej.

Gro藕ny i wspania艂y.

Delikatnie skuba艂 z臋bami jej sk贸r臋, obdarowywa艂 doznaniami, kt贸rych dot膮d nie zna艂a.

D艂onie opar艂 na kr膮g艂ych biodrach dziewczyny. Wiedzia艂a, 偶e ma pe艂ne kszta艂ty, jej przyjaci贸艂ki wy­dawa艂y si臋 chude przy niej. Czu艂a si臋 z tym niezr臋cz­nie, ale ch艂opcy tylko za ni膮 rzucali d艂ugie spojrzenia.

Teraz jego d艂onie spocz臋艂y na jej biodrach. Pod­ni贸s艂 g艂ow臋 i przysun膮艂 si臋, uwi臋zi艂 j膮 mi臋dzy swoim cia艂em a drzewem.

Palce chwyci艂y skraj sp贸dnicy i podwin臋艂y w g贸r臋. Uczyni艂 to tak wprawnym gestem, 偶e dziewczyna nie mia艂a w膮tpliwo艣ci. Nie pierwszy raz uwodzi艂 kogo艣 w nocnych ciemno艣ciach.

Przycisn膮艂 j膮 zdecydowanie, niemal brutalnie. Za­rumieni艂a si臋, mo偶e dlatego, 偶e czu艂a blisko艣膰 jego podnieconego cia艂a, a mo偶e dlatego, i偶 bezwstydno艣膰 sytuacji wyda艂a si臋 jej rozkoszna.

G艂adzi艂 r臋k膮 jej uda, a potem dotyka艂 tak, jak nikt dot膮d. Czasami jedynie marzy艂a, by kto艣 to zrobi艂, ale zawsze wstydzi艂a si臋 tych my艣li.

Teraz tak w艂a艣nie mia艂o by膰.

Po偶膮dliwie ca艂owa艂 jej wargi. Kurczowo trzyma艂a go za ramiona, bala si臋 przesun膮膰 d艂onie, cho膰 prag­n臋艂a pozna膰 jego cia艂o...

Na t臋 my艣l te偶 oblewa艂a si臋 rumie艅cem.

My艣la艂a, 偶e wie.

S艂ysza艂a kiedy艣 odg艂osy w mroku. 艢ledzi艂a kiedy艣 falowanie cia艂 spod p贸艂przymkni臋tych powiek.

A jednak nic nie wiedzia艂a.

Nie wiedzia艂a, co mog膮 sprawi膰 d艂onie m臋偶czyzny. Nie wiedzia艂a, co to znaczy le偶e膰 na mi臋kkim mchu, czu膰 dotyk r膮k na piersiach i rytmiczny puls m臋sko艣ci.

Nie mia艂a poj臋cia...

Potem nie pozwoli艂 jej odej艣膰. Roz艣cieli艂 p艂aszcz pod drzewem, t臋 pi臋kn膮, czerwon膮 peleryn臋, i poci膮g­n膮艂 dziewczyn臋 na ni膮. Usiad艂 przy niej, obj膮艂 j膮 ra­mionami i przemawia艂 cicho. Ju偶 nie jak do dziecka, lecz jak do osoby doros艂ej. Niemal jak do m臋偶czyzny.

Od czasu do czasu ca艂owa艂 j膮, dotyka艂 bezwiednie, jakby nie m贸g艂 rozsta膰 si臋 z jej cia艂em. Zn贸w wsun膮艂 d艂onie pod kaftan, nie pozwoli艂 zapi膮膰 haftek.

- Jeste艣 taka mi臋kka - m贸wi艂 z zachwytem. - Taka pi臋kna. Nie mia艂em pi臋kniejszej.

Nie zdziwi艂a si臋. Widywa艂a go z innym kobietami. Opowiadano sobie o jego podbojach, ale wszak nale­偶a艂 do kr臋gu wtajemniczonych.

- Bawisz si臋 - odrzek艂a. Nie potrafi艂a zdoby膰 si臋 na mocniejszy wyrzut. - Jutro nawet na mnie nie spojrzysz...

- Przygl膮dam si臋 tobie od tygodni - powiedzia艂. U艣miechn膮艂 si臋 w ciemno艣ci. - Od lat. Wtedy by艂a艣 jeszcze dzieckiem. Czeka艂em, a偶 doro艣niesz. Przy­sz艂a艣 na 艣wiat po to, by urodzi膰 moje dziecko.

Zn贸w to samo.

Dotkn膮艂 wargami jej szyi.

Nie mia艂a innych. Istnia艂 tylko on. On, kt贸ry za­planowa艂 jej przysz艂o艣膰. On - stra偶nik Jumali.

Zn贸w jej zapragn膮艂.

Opu艣ci艂 spodnie, wsun膮艂 si臋 na ni膮, podci膮gn膮艂 sp贸dnic臋, a ona nie stawi艂a oporu. Rozchyli艂 kolanem nogi dziewczyny i wszed艂 w ni膮. Przygniata艂 j膮 ca艂ym cia艂em, nie spieszy艂 si臋.

Ugryz艂a go w szyj臋, kiedy ogarn臋艂a j膮 fala niezna­nej rozkoszy.

S膮dzi艂a, 偶e umiera.

Ale wr贸ci艂a do rzeczywisto艣ci, a on uton膮艂 w niej, 艣miej膮c si臋. W oczach zal艣ni艂 mu ogie艅 i jaki艣 dziw­ny blask, 偶贸艂ty odcie艅 w zieleni 藕renicy. Mia艂 niezwy­k艂e oczy. Niekt贸rzy twierdzili, i偶 s膮 oznak膮 godno­艣ci. Potomek szamana.

By艂a wyczerpana, kiedy j膮 przykrywa艂. Pozwoli艂 jej le偶e膰 z g艂ow膮 wspart膮 na swoim ramieniu. Zastana­wia艂a si臋, czy innym kobietom okazuje podobn膮 troskliwo艣膰. Czy jest dla nich r贸wnie czu艂y, kiedy je posi膮dzie. Kiedy je zniewoli.

To brzydkie s艂owo...

A jakiego mia艂a u偶y膰?

Nie chcia艂 jej za 偶on臋. Mo偶e nie by艂a tego godna?

Nie odwa偶y艂a si臋 zapyta膰.

- Powiedzia艂em matce, 偶e b臋d臋 z tob膮. - Jego g艂os dochodzi艂 z daleka, jakby z przeciwnej strony g贸r, kt贸re widzieli daleko na wschodnim horyzoncie. Z ka偶dym dniem ros艂y w oczach, ale czeka艂a ich d艂u­ga droga, zanim je przekrocz膮.

Teraz te偶 nie wspomnia艂 o ma艂偶e艅stwie. O domu. O rodzinie.

M臋偶czy藕ni w czerwonych pelerynach mogli zak艂a­da膰 rodziny. Mogli si臋 偶eni膰! To nie stanowi艂o 偶adnej przeszkody.

Zrobi艂 si臋 melancholijny, kiedy noc wok贸艂 zg臋st­nia艂a. Punkciki ognia gas艂y jeden po drugim, na ko­niec zosta艂 tylko jeden.

Wtedy wsta艂 i pom贸g艂 si臋 jej podnie艣膰.

- Wracaj do swoich - powiedzia艂 cicho. Przytuli艂 j膮 mocno, poca艂owa艂 w oba policzki i w usta.

Ju偶 nigdy go nie zobaczy艂a. Ruszy艂 z innymi wo­jownikami przodem, by zapewni膰 reszcie swobodne przej艣cie.

Wpadli na grup臋 zbrojnych, kt贸rzy roz艂o偶yli si臋 obozem. Wszyscy opr贸cz jednego dostali si臋 do nie­woli i ponie艣li 艣mier膰.

On te偶.

Poleg艂 chwalebnie.

Zap艂aka艂a na t臋 wie艣膰. Kiedy ojciec pozna艂 pow贸d 艂ez c贸rki, wyrzuci艂 j膮 z namiotu.

Matka zaj臋艂a si臋 ni膮 serdecznie.

- Nie wszystek umar艂 - powiedzia艂a. - Urodzisz mu dziecko.

Wiedzia艂a, 偶e to prawda, ale nie mog艂a pozby膰 si臋 smutku, kt贸ry opanowa艂 jej serce i t艂umi艂 rado艣膰 z macierzy艅stwa.

Jumala op艂akiwa艂a poleg艂ych syn贸w. Wznosi艂a skargi do bladego nieba.

Szli na wsch贸d. Uciekali ku g贸rom.

Raija obudzi艂a si臋 spocona, cho膰 w izbie panowa艂 przyjemny ch艂贸d. Usiad艂a bezg艂o艣nie, s艂ysza艂a spo­kojny oddech Jewgienija u swego boku.

Nie odwa偶y艂a si臋 wsta膰, nie chcia艂a budzi膰 m臋偶a. Musia艂aby opowiedzie膰 mu o 艣nie, a nie mog艂a.

Historia toczy艂a si臋 dalej w innym czasie. Ludzie nosili inne szaty. Tylko Jumala by艂a taka sama.

Iwan Trzeci...

Zapami臋ta艂a imi臋. Mog艂a zapyta膰, kiedy 偶y艂. Uzy­ska艂aby jak膮艣 wskaz贸wk臋.

I pami臋ta艂a b贸l. Niespe艂nion膮 mi艂o艣膰. Kolejny m艂o­dzieniec, kt贸ry umar艂 za wcze艣nie. Kolejna dziewczy­na, kt贸r膮 pozbawiono szcz臋艣cia.

B贸l przede wszystkim.

I Jumala.

Lud uciekaj膮cy, by ocali膰 bogini臋.

Raija dr偶a艂a. Nie lepiej by艂o odda膰 pos膮偶ek 偶o艂nie­rzom? I przyj膮膰 wiar臋, kt贸r膮 chcieli narzuci膰...

Wybrali bezdomno艣膰, cierpienie dzieci i starc贸w, 艣mier膰 m艂odych wojownik贸w.

Czy nie 艂atwiej by艂o pozby膰 si臋 pos膮偶ka?

W ko艅cu zapad艂a w sen. Niedobry, m臋cz膮cy sen wype艂niony postaciami b艂yszcz膮cych kobiet. Widzia­艂a zimny blask z艂ota, s艂ysza艂a p艂acz rozpaczy...

- Powiesz mi, co ci臋 dr臋czy? - spyta艂 Jewgienij. Wstali. Zjedli razem 艣niadanie.

- Wiem, 偶e 藕le spa艂a艣, aniele...

- 艢ni臋 - odrzek艂a. - Widz臋 cienie... Nie wiedzia艂a, czy przyjmie te s艂owa za dobr膮 mo­net臋. Nie potrafi艂a k艂ama膰.

Nie k艂ama艂a.

10

Jewgienij bi艂 si臋 z my艣lami ca艂膮 drog臋 do Archangielska. Jecha艂 na w艂asnym wierzchowcu. Zmusi艂 go do wysi艂ku, by rozgrza膰 siebie i zwierz臋.

Ko艅 bieg艂, parskaj膮c rado艣nie. Jewgienij czu艂 po­wiew cudownej swobody.

Powiedzia艂 Raiji, 偶e nied艂ugo wr贸ci.

Odm贸wi艂, kiedy chcia艂a si臋 z nim zabra膰. My艣la艂a o tym, by odwiedzi膰 Antoni臋, kiedy on b臋dzie za艂a­twia膰 swoje sprawy.

Nie m贸g艂 powiedzie膰 偶onie, 偶e wybiera艂 si臋 rozm贸­wi膰 z jej przyjaci贸艂k膮.

Uwi膮za艂 konia do palika przed stajni膮 Toni. Cho膰 nale偶a艂a do Olega, nikt nie nazywa艂 jej inaczej jak stajni膮 Toni.

Olega nie by艂o w domu. Jaka艣 dziewczyna podsko­czy艂a z przestrachu na widok niespodziewanego go­艣cia. Jewgienij nigdy dot膮d jej nie widzia艂. Wida膰 Oleg zatrudni艂 pomocnic臋 dla 偶ony.

- 艢pi? - zapyta艂, zdejmuj膮c czapk臋. - Toni膮 - doda艂 wyja艣niaj膮co. - Antonia...

Zupe艂nie jakby w domu mieszka艂o wiele kobiet.

- To ty, Jewgienij? - dobieg艂 go g艂os Antonii. - Zamkn臋li mnie. Do diab艂a, cz艂owieku! Wejd藕 i poga­daj ze mn膮. Chyba by艂e艣 ju偶 kiedy艣 w alkowie damy? Cho膰 pewnie nie zawsze wchodzi艂e艣 drzwiami!

Jewgienij u艣miechn膮艂 si臋 krzywo. Dziewcz臋 zarumie­ni艂o si臋. Ile mog艂a mie膰 lat? Kiedy艣 potrafi艂 to oceni膰 jed­nym rzutem oka. Teraz ju偶 nie. Zrobi艂o mu si臋 jej 偶al.

- Mam nadziej臋, 偶e nie s艂uchasz tego, co m贸wi An­tonia - powiedzia艂 powa偶nie, wprawiaj膮c dziewczyn臋 w jeszcze wi臋ksze zak艂opotanie. - Jej s艂ownictwo nie jest godne na艣ladowania...

Wszed艂 do sypialni.

- Zamknij drzwi za sob膮! - zakomenderowa艂a To­ni膮. - Byli艣my ju偶 sami w jednej izbie i 偶adne z nas nie dozna艂o uszczerbku - doda艂a i zachichota艂a, widz膮c wyraz twarzy dziewczyny. - Robi臋 si臋 prawdziw膮 j臋­dz膮 na staro艣膰 - westchn臋艂a i poklepa艂a brzeg 艂贸偶ka.

Jewgienij przysiad艂 przy niej.

- Oleg przys艂a艂 mi t臋 ma艂膮 - westchn臋艂a. - Je艣li s膮­dzi, 偶e ona mo偶e go zast膮pi膰, to si臋 grubo myli. Po­wiesz臋 si臋, zanim stanie na pok艂adzie!

- Szepnij mu o tym s艂贸wko - powiedzia艂 Jewgienij z u艣miechem, poklepuj膮c Tonie uspokajaj膮co po r臋­ce - a nigdzie nie pop艂ynie. U偶yj podst臋pu...

Zajrza艂a mu w oczy.

- Nie pogniewasz si臋? Skorzystanie z us艂ug szypra b臋dzie was troch臋 kosztowa膰...

- Uwa偶am, 偶e Oleg powinien by膰 w domu, kiedy urodzi si臋 mu syn - odrzek艂 spokojnie Jewgienij.

Toni膮 u艣miechn臋艂a si臋. Promie艅 s艂o艅ca po burzy.

- Co ci臋 sprowadza? - spyta艂a prosto z mostu. - Od­wiedziny u chorej? Czemu wi臋c nie zabra艂e艣 Raisy?

Jewgienij westchn膮艂 i pochyli艂 g艂ow臋. Potem pod­ni贸s艂 wzrok i spojrza艂 Toni prosto w oczy. Lubi艂 imi臋, kt贸re nada艂a jego 偶onie. Sam chcia艂by go u偶ywa膰, ale nie potrafi艂. Dla niego by艂a wy艂膮cznie Raij膮.

- Co si臋 z ni膮 dzieje, Toniu? - spyta艂 znu偶onym g艂o­sem. - Wielkie nieba, co si臋 z ni膮 dzieje? Nie potrafi臋 znale藕膰 przyczyny. Mo偶e ma innego? Nie, to niemo偶li­we... Wprawdzie nie by艂a nigdy wzorem wierno艣ci, ale...

- A co si臋 sta艂o? - spyta艂a ostro偶nie Antonia. Nie chcia­艂a skrzywdzi膰 przyjaci贸艂ki, wyjawiaj膮c jej tajemnic臋.

- Nie 艣pi. Dzi艣 przesiedzia艂a p贸艂 nocy. Ja te偶 nie spa艂em, ale nie pokaza艂em tego po sobie. Co艣 j膮 dr臋­czy, Toniu. I boi si臋 o tym ze mn膮 rozmawia膰...

- ... a ty darzysz j膮 takim szacunkiem, 偶e boisz si臋 spy­ta膰? L臋kasz si臋, 偶e j膮 stracisz, Jewgieniju Dymitrowiczu! Skin膮艂 g艂ow膮.

- Tak. To takie proste.

- Zna艂e艣 j膮 przedtem... - Antonia ostro偶nie bada艂a teren.

Jewgienij spojrza艂 na ni膮 zdumiony pow艣ci膮gliwo­艣ci膮, z jak膮 wym贸wi艂a te s艂owa.

- Jaka by艂a? - Antonia pomog艂a sobie gestami d艂o­ni. Zawaha艂a si臋, jej ruchy straci艂y na wyrazisto艣ci, jakby pyta艂a o co艣 nieuchwytnego. - Nie chodzi mi o wygl膮d, o urod臋. Wyczu艂e艣 w niej co艣 dziwnego?

- Co chcesz przez to powiedzie膰?

- Przecie偶 uratowa艂a ci 偶ycie. Nikt mi nie wm贸wi, 偶e by艂o inaczej. Mam na to s艂owo Olega, a jemu ufam bezgranicznie. Czasami bardziej ni偶 sobie samej. Czy ona rozporz膮dza jakimi艣 tajemnymi mocami?

- Co chcesz przez to powiedzie膰? - powt贸rzy艂 Jew­gienij 艂agodnie, jakby przemawia艂 do dziecka. 艢ciska艂 Antoni臋 za r臋k臋 i to by艂a w tej chwili jedyna ni膰 艂膮­cz膮ca go z rzeczywisto艣ci膮. Czu艂, 偶e odp艂ywa i traci grunt pod nogami...

- Ona 艣ni na jawie - szepn臋艂a Antonia. To brzmia艂o jak herezja, za takie s艂owa wtr膮cano do lochu. Toni膮 wypowiedzia艂a je z trudem r贸wnie偶 dlatego, 偶e wci膮偶 nie mog艂a w nie uwierzy膰. Nale偶a艂y do 艣wiata marze艅, a ona mocno st膮pa艂a po ziemi. - Ma sny, kt贸re nam s膮 nieznane. Boj臋 si臋, Jewgieniju! L臋kam si臋, 偶e to ja po­pchn臋艂am j膮 w t臋 stron臋, cho膰 pewnie nie jest to dzie­艂em przypadku. Wydaje mi si臋, 偶e musia艂o si臋 tak sta膰. Musia艂a tu si臋 zjawi膰. Raija - Raisa. By艂a tu wcze艣niej.

- Do diab艂a, co ty wygadujesz?

- Nie wiem, w jakim 艣wiecie przebywa - ci膮gn臋艂a Antonia - ale nie 艣ni. Widzi rzeczy, kt贸rych nie po­winna zna膰. W przesz艂o艣ci... A wszystko obraca si臋 wok贸艂 Jumali...

Tego si臋 nie spodziewa艂.

- Chyba w to nie wierzysz - zaprotestowa艂. - Ona chyba w to nie wierzy!

- Wierzy - westchn臋艂a Toni膮. - Ona to prze偶ywa, wi臋c jak mo偶e by膰 inaczej? Musia艂aby uzna膰 si臋 za szalon膮. S膮dzisz, 偶e oszala艂a?

Jewgienij nie odpowiedzia艂 od razu.

- Zawsze mia艂a niezwyk艂膮 moc - odezwa艂 si臋 nie­ch臋tnie po d艂ugim milczeniu. - Nie przypadkiem oskar偶ono j膮 o konszachty z diab艂em.

- Co mo偶esz dla niej zrobi膰?

Jewgienij skry艂 twarz w d艂oniach. To niedorzecz­no艣膰, pomy艣la艂. Wszyscy zwariowali. A on sam by艂 na/bardziej szalony ze wszystkich.

- Mog臋 to powstrzyma膰? - zapyta艂. 呕adne z nich nie zna艂o odpowiedzi. Mogli jedynie zgadywa膰 i oboje doszli do tej samej konkluzji. To­ni膮 nie musia艂a odpowiada膰. Nawija艂a ciemne loki na palec. Ona te偶 czu艂a l臋k na my艣l o tym, w co pogr膮­偶a艂a si臋 Raija. Nie taki silny jak Jewgienija, ale jed­nak czai艂 si臋 w jej sercu.

Jewgienij wci膮偶 nie m贸g艂 uwierzy膰.

- Do tej pory mia艂a trzy sny? - spyta艂 niepewnie.

- Trzy 偶ycia - poprawi艂a go i u艣miechn臋艂a si臋 cie­p艂o. Ze wsp贸艂czuciem.

- Dlaczego nic mi nie powiedzia艂a? - rozgniewa艂 si臋.

- Z tego samego powodu, dla kt贸rego ty boisz si臋 z ni膮 rozmawia膰 - stwierdzi艂a cierpko. - 呕eby oszcz臋­dzi膰 ci cierpienia.

C贸偶 mogli jej przeciwstawi膰?

- Musisz to zaakceptowa膰 - doda艂a cicho. - Oka­za膰 wyrozumia艂o艣膰, Jewgienij. Zosta艂a tutaj ze wzgl臋­du na ciebie...

Jakby tego nie wiedzia艂!

Wi臋c mo偶e pope艂ni艂 b艂膮d?

A teraz przyjdzie zap艂aci膰? Za to, 偶e j膮 ok艂ama艂. 呕e uleg艂 pokusie, by u艂o偶y膰 sobie z ni膮 偶ycie...

Czy taka mia艂a by膰 cena?

Rady Toni nie mia艂y wielkiego znaczenia. W osta­teczno艣ci sam musia艂 znale藕膰 w艂a艣ciwe s艂owa. I trafi膰 do serca Raiji...

Zaufanie...

Nie mia艂 pewno艣ci, czy mu ufa, i to bola艂o go naj­bardziej. Nosi艂a w sobie tajemnic臋. Wola艂a dzieli膰 si臋 ni膮 z przyjaci贸艂k膮 ni偶 z nim.

To prawda, Raija i Toni膮 by艂y sobie bliskie. Przyja藕艅 mi臋dzy kobietami oznacza szczero艣膰, kt贸rej nie rozu­miej膮 m臋偶czy藕ni, nienawykli rozmawia膰 o uczuciach.

A mimo wszystko bola艂 nad tym, 偶e nie okaza艂a mu zaufania.

- Nie b膮d藕 dla niej zbyt surowy! - poprosi艂a Toni膮. Jewgienij spojrza艂 na ni膮 zdumiony. Jakby to w og贸le by艂o mo偶liwe!

My艂a pod艂og臋, kiedy wr贸ci艂. Kl臋cza艂a i szorowa艂a deski piaskiem. Mia艂a czerwone d艂onie, wi臋c zapew­ne u偶y艂a zimnej wody. Raija potrafi艂a by膰 surowa dla siebie samej.

- Zdejmij buty! - poleci艂a. Jewgienij u艣miechn膮艂 si臋 i pos艂ucha艂. D艂ugo mocowa艂 si臋 z butami do konnej jazdy, jedn膮 r臋k膮 nie艂atwo je zdj膮膰.

Nie pomog艂a mu.

- Przeskocz - doda艂a, nie patrz膮c na niego. Szoro­wa艂a z ca艂ych si艂.

Jakby prac膮 usi艂owa艂a pozby膰 si臋 czego艣. Tak膮 mia­艂a metod臋 radzenia sobie z k艂opotami. Haruj膮c do upad艂ego, pozbywa艂a si臋 z艂o艣ci i strachu.

- Musz臋 z tob膮 porozmawia膰, Raiju - powiedzia艂, nie ruszaj膮c si臋 z miejsca. Sta艂 obok but贸w, kt贸re zdj膮艂, przy wieszaku, na kt贸rym powiesi艂 kurtk臋.

W ko艅cu musia艂a podnie艣膰 wzrok. Podpar艂a si臋 i wyprostowa艂a zesztywnia艂e plecy. Powa偶ne oblicze m臋偶a zak艂opota艂o j膮.

- Musz臋 z tob膮 porozmawia膰, aniele - powt贸rzy艂. Pom贸g艂 jej wsta膰 i przytuli艂. Jego wzrok nie wyra­偶a艂 nic poza bezdenn膮 czu艂o艣ci膮.

Poca艂owa艂 j膮.

I obj膮wszy za rami臋, poprowadzi艂 po 艣wie偶o umy­tej pod艂odze do alkowy.

- Musimy porozmawia膰, kochana. - Nie rozumia­艂a jeszcze, o co chodzi, p贸ki nie doda艂: - By艂em u To­ni... Dlaczego nic mi nie powiedzia艂a艣?

- Uwa偶asz, 偶e zmy艣lam? - 偶achn臋艂a si臋.

- Nie wiem - westchn膮艂 Jewgienij. - Szczerze m贸­wi膮c, nie wiem. Ale daj mi szans臋 zrozumie膰.

Przyjrza艂a mu si臋 uwa偶nie, szukaj膮c nieszczero艣ci w oczach m臋偶a. Nie znalaz艂a.

Wi臋c opowiedzia艂a mu wszystko.

Opowie艣膰 wstrz膮sn臋艂a Jewgienijem r贸wnie mocno jak za pierwszym razem, kiedy us艂ysza艂 j膮 z ust Toni.

- Co sama o tym s膮dzisz? - spyta艂. Raija nie patrzy艂a na niego, snuj膮c opowie艣膰. S艂y­sza艂, jak wiele razy dr偶a艂 jej g艂os.

Teraz zwraca艂a si臋 do niego o pomoc, a Jewgienij ba艂 si臋 powiedzie膰 co艣, co by j膮 urazi艂o, co by zerwa­艂o cienk膮 ni膰 porozumienia i zaufania.

- Toni膮 uwa偶a, 偶e to ja - odrzek艂a niech臋tnie, jak­by takie t艂umaczenie by艂o jej szczeg贸lnie obce.

- Wiesz, jak one wygl膮daj膮? - zapyta艂. Chcia艂 uczy­ni膰 to wcze艣niej, ale opowie艣膰 Raiji tak go poch艂on臋­艂a, 偶e zapomnia艂.

Raija potrafi艂a opowiada膰.

- S膮 m艂ode. - Nie mia艂a 偶adnych w膮tpliwo艣ci. - Wszystkie trzy pochodzi艂y z prostych rodzin, 偶adna nie zajmowa艂a znaczniejszego miejsca. I pi臋kne. Nie mog臋 jednak opisa膰 ich wygl膮du, Jewgienij. Nie wi­dzia艂am 偶adnej z nich. By艂am nimi...

- Widzisz innych ludzi? 艢wiat wok贸艂? Raija skin臋艂a g艂ow膮.

- Wszystkie trac膮 ukochanych - doda艂a. - Toni膮 uwa偶a, 偶e jest w tym jaki艣 sens. Rzeczywi艣cie, histo­ria zdaje si臋 powtarza膰. Tylko ta ostatnia, ta z dzisiej­szej nocy, spodziewa si臋 dziecka. Ciekawa jestem, jak potoczy艂y si臋 jej dalsze losy... - Usi艂owa艂a sobie przypomnie膰 szczeg贸艂y. - I jeszcze oczy oblubie艅c贸w. Co艣 je 艂膮czy, pami臋tam to zwykle po przebudzeniu, ale te­raz ju偶 nie... S膮 tacy przystojni. I wszyscy umieraj膮. To niesprawiedliwe!

- W tych czasach m艂odzi ludzie 偶yli kr贸tko - stwierdzi艂 Jewgienij. - Wszystko zale偶a艂o od szcz臋­艣cia. Kto 藕le trafi艂, umiera艂 na wojnie, kt贸rej sensu na­wet nie pojmowa艂...

- Kiedy panowa艂 Iwan Trzeci? Spojrza艂 na ni膮 ze zdziwieniem.

- Pami臋tam to imi臋. - Raija wbi艂a w m臋偶a spojrze­nie du偶ych, br膮zowych oczu. - Z ostatniego snu. Iwan Trzeci wys艂a艂 wojsko, by pomog艂o mnichom w wal­ce przeciwko ludowi Jumali...

Raija omal nie powiedzia艂a 鈥瀙rzeciwko mojemu lu­dowi鈥.

Ta my艣l przyprawi艂a j膮 o dreszcze.

- Pewnie z dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t lat temu - odrzek艂 Jewgienij. - Jeste艣 pewna, aniele? Nie us艂ysza艂a艣 tego imienia przy innej okazji?

- By艂 trzecim w艂adc膮, kt贸ry nosi艂 to miano? - spy­ta艂a. Nie mia艂a pewno艣ci, czerpa艂a t臋 wiedz臋 z czego艣, co jest kruchsze od snu.

Jewgienij wzdrygn膮艂 si臋.

- Tak, to prawda. Nie opowiada艂 偶onie o tym w艂adcy. Antonia i Oleg zapewne te偶 nie. Nikt inny. Wielu zreszt膮 nie s艂ysza­艂o o tych dawnych czasach.

Wi臋c sk膮d wiedzia艂a?

To by艂 jaki艣 dow贸d. Dla obojga.

- Cierpisz? Zaprzeczy艂a.

- Odczuwam g艂臋boki smutek - wyja艣ni艂a. - Dla tych m艂odych dziewcz膮t nie ma nadziei. Wszystko wydaje si臋 pozbawione sensu... - Westchn臋艂a i obj臋艂a Jewgienija w pasie. - I dr臋czy mnie strach, 偶e nosz臋 w sobie 偶a艂ob臋 po kim艣, kto zmar艂 dawno, dawno te­mu... - Uchwyci艂a wzrok m臋偶a i zni偶y艂a g艂os do szep­tu. - Dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t lat? Jeste艣 pewny?

Skin膮艂 g艂ow膮. Raija zadr偶a艂a.

- To ostatni sen... Podr贸偶uj臋 w czasie. Za pierw­szym razem by艂am w zamierzch艂ej przesz艂o艣ci. Wszystko wygl膮da艂o zupe艂nie inaczej...

- Dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t lat... - Jewgienij r贸wnie偶 nie ukrywa艂 l臋ku. Skoro los tak chce, to Raija musi prze­kroczy膰 dwa wieki, by wr贸ci膰 do niego.

Jak d艂ugo to potrwa?

- Zastanawiam si臋, jak toczy si臋 ich dalsze 偶ycie - m贸wi艂a Raija - ale nigdy nic si臋 nie powtarza. Tylko Jumala jest ta sama. Musia艂by艣 us艂ysze膰 jej krzyk!

Wzdrygn臋艂a si臋 bezwiednie.

- Pos膮gi nie krzycz膮 - stwierdzi艂 rzeczowo.

- Ten krzyczy - nie ust膮pi艂a. - Sam tak m贸wi艂e艣, to stanowi艂o cz臋艣膰 twojej legendy. Nie zosta艂aby bogi­ni膮, gdyby nie by艂o w niej czego艣 nadzwyczajnego. Co za pociecha z bogini, kt贸ra nic nie potrafi?

Jewgienij roze艣mia艂 si臋. Wi臋c potrafi艂a zachowa膰 poczucie humoru mimo powagi sytuacji. Raija 艣mia艂a si臋 razem z m臋偶em.

- Szkoda, 偶e nie powiedzia艂a艣 mi o wszystkim na samym pocz膮tku - uzna艂.

- Wtedy jeszcze bardziej l臋ka艂by艣 si臋 o mnie! Mia艂a racj臋.

Wci膮偶 si臋 ba艂.

B艂aga艂 j膮, by trzyma艂a si臋 z dala od Jumali, by nie zaprz膮ta艂a sobie g艂owy starymi legendami. L臋ka艂 si臋, 偶e da si臋 skusi膰 i wyruszy na poszukiwanie skarb贸w.

Powinien zna膰 j膮 lepiej.

M贸wi艂, 偶e nie wolno tropi膰 dawnych bo偶k贸w.

Zw艂aszcza takich jak Jumala, zakorzenionych w tej ziemi. Wci膮偶 mogli przecie偶 偶y膰 jej wyznawcy. To niebezpieczne.

Lecz przecie偶 nie wybra艂a sobie tego losu.

Los wybra艂 j膮.

Historia dzia艂a si臋, a Raija nie mia艂a na to 偶adne­go wp艂ywu. Nie mog艂a si臋 jej wyrzec.

Jak mo偶na wyrzec si臋 w艂asnego 偶ycia? Kto potrafi odrzuci膰 bezwarto艣ciowe okruchy, kto potrafi prze­widzie膰 przysz艂o艣膰?

Tak w艂a艣nie by艂o.

Tylko 偶e te okruchy nale偶a艂y do kogo艣 innego.

To niesprawiedliwe. Nie powinna prze偶ywa膰 cu­dzego cierpienia. Mia艂a do艣膰 w艂asnego, cho膰 go nie pami臋ta艂a...

- Jest w tym jaki艣 sens - pisn臋艂a.

- Jaki? - zapyta艂 Jewgienij. Na ca艂膮 wieczno艣膰 zapami臋ta艂 odpowied藕, kt贸rej udzieli艂a. Wry艂a si臋 mu w pami臋膰, zapad艂a w serce, skrywa艂a bowiem ziarno prawdy.

- Mnie si臋 to przydarza - odrzek艂a. - Jestem do艣膰 silna, by z tym 偶y膰.

11

Powinien strzec Raiji, ale nie mia艂 na to ani czasu, ani jej przyzwolenia. Uwa偶a艂, 偶e to by艂oby poni偶ej je­go godno艣ci. Poza tym oboje mieli do艣膰 obowi膮zk贸w.

Raija powiedzia艂a mu, 偶e ludzie z przesz艂o艣ci po­jawiaj膮 si臋 jedynie we 艣nie. I wtedy, gdy zag艂臋bia si臋 w my艣lach.

Przynajmniej rozmawiali. Pomniejszali l臋k, dziel膮c go mi臋dzy siebie.

Nie nazwany strach jest najgorszy. Odsuwali go jak najdalej.

Tego wieczora tylko na chwil臋 wyszed艂 z domu. Zajrza艂 do koni, zada艂 im obroku, przemawiaj膮c do nich czule. Zwierz臋ta potrzebuj膮 mi艂o艣ci tak jak lu­dzie. Kogo艣, kto okazuje im trosk臋 i ma dla nich czas. Potrafi dzieli膰 si臋 ciep艂em.

Wszystkie 偶ywe istoty potrzebuj膮 tego.

Chwil臋 go nie by艂o...

Lecz kiedy wszed艂 do kuchni, od razu wyczu艂 zmian臋.

Cho膰 wszystko wygl膮da艂o tak jak dawniej.

Ogromny piec trzyma艂 ciep艂o, b艂ysn膮艂 偶贸艂tymi p艂o­mieniami, kiedy dok艂ada艂 kolejne polano. Jewgienij nie lubi艂 marzn膮膰, a oszcz臋dza膰 mo偶na w inny spo­s贸b. Zreszt膮 nie nale偶eli do najbiedniejszych.

Garnki wisia艂y w zwyk艂ym miejscu na hakach pod p贸艂k膮. Raija upodoba艂a sobie miedziane, a Jewgienij sprawi艂 jej takie. Lubi艂 spe艂nia膰 kaprysy 偶ony. Pole­rowa艂a je nieustannie, mo偶na si臋 by艂o w nich przej­rze膰 i zobaczy膰 w艂asny, komicznie zniekszta艂cony konterfekt.

St贸艂 by艂 uprz膮tni臋ty, firanki zwisa艂y r贸wnymi fa艂­dami, sto艂ki, 艂awa, skrzynia na drewno, wszystko tkwi艂o na w艂a艣ciwym miejscu.

Niczego nie brakowa艂o.

Poza Raij膮.

Jewgienij nabra艂 powietrza, usi艂uj膮c zapanowa膰 nad rosn膮cym zdenerwowaniem, i przeszuka艂 pozo­sta艂e pomieszczenia.

Raiji nie by艂o w domu.

Rzuci艂 okiem na rzeczy 偶ony. Zabra艂a jedynie szal, wi臋c nie mog艂a odej艣膰 daleko.

Do stajni nie posz艂a, pomy艣la艂, staj膮c na stopniach w zapadaj膮cym mroku. By艂 tam przed chwil膮, zamk­n膮艂 za sob膮 drzwi.

Nosi艂a klucze przy pasku. Mo偶e posz艂a po co艣 do spi偶arni?

Ma艂o prawdopodobne. Nie wychodzi艂aby o tej po­rze. Potrafi艂a zorganizowa膰 sobie dzie艅.

Nigdzie nie wida膰 by艂o 艣wiate艂ka lampy. Raija do­brze widzia艂a w ciemno艣ci. Zauwa偶y艂 to dopiero po pewnym czasie. Mia艂a tyle niezwyk艂ych cech...

Zostawi艂 otwarte drzwi i ruszy艂 przed siebie. Bez­wiednie skierowa艂 kroki nad rzek臋. Nad Dwin臋.

Pomy艣lno艣膰 tej ziemi zale偶a艂a od Dwiny. Rzeka wiod艂a do kraju na po艂udniu, rzek膮 sp艂awiano drew­no i towary na wybrze偶e. Dwina matkowa艂a im od ko艂yski a偶 po gr贸b.

Jewgienij kocha艂 rzek臋. Woda zawsze by艂a jego 偶y­wio艂em, a teraz, kiedy morze si臋 przed nim zamkn臋­艂o, zosta艂a tylko Dwina.

Ca艂kiem przyzwoita namiastka. Dwina mia艂a w so­bie jaki艣 majestat. Wydawa艂a si臋 leniwa i spokojna, ale skrywa艂a dziko艣膰. By艂a zmienna, inna za ka偶dym zakolem.

Rzeka jego 偶ycia zachowywa艂a si臋 w gruncie rze­czy jak kobieta.

Jewgienij kocha艂 bezwarunkowo.

Zar贸wno rzeki, jak i kobiety.

Raija trz臋s艂a si臋 z zimna. Jewgienij nieomal wpad艂 na ni膮. Nie widzia艂 w ciemno艣ci tak dobrze jak ona. Dostrzeg艂 j膮 dopiero wtedy, kiedy znalaz艂a si臋 na wy­ci膮gni臋cie r臋ki.

Siedzia艂a aa brzegu, kt贸ry urwiskiem opada艂 ku Dwinie. Skok do wody m贸g艂 zako艅czy膰 si臋 艣mierci膮 艣mia艂ka.

Jewgienij nie s膮dzi艂, by z my艣l膮 o 艣mierci wybra艂a to miejsce, jedyne niebezpieczne miejsce niedaleko domu.

Obejmowa艂a si臋 ramionami, przykryta szalem, sto­py spu艣ci艂a poza kraw臋d藕 obrywu. Jewgienij wiedzia艂, 偶e usiad艂a na litej skale, inaczej bardziej by si臋 prze­straszy艂 tym widokiem.

Potr膮ci艂 nog膮 jaki艣 kamie艅 i Raija odwr贸ci艂a si臋. W ciemno艣ci jej twarz by艂a bia艂膮 plam膮, w kt贸rej po­艂yskiwa艂y z臋by. Mia艂a otwarte usta, jakby zastyg艂e w zdumieniu. I oczy p艂on膮ce przedziwnym blaskiem. Jewgienij dostrzeg艂 to wszystko, siadaj膮c obok i obej­muj膮c j膮 ramieniem. Raija nie zaprotestowa艂a.

- Wysz艂a艣 tak cienko ubrana! - ofukn膮艂 j膮 艂agodnie.

- Wiecz贸r jest ch艂odny. Nie zauwa偶y艂a艣, aniele?

- Tak - odrzek艂a jednym s艂owem i po艂o偶y艂a mu g艂o­w臋 na ramieniu. Spogl膮da艂a na nurt rzeki, ws艂uchiwa­艂a si臋 w jej cichy szum, kt贸ry ni贸s艂 spok贸j i ukojenie. Wiedzia艂a, 偶e zna ten szum z czas贸w, kt贸re zamkni臋­te by艂y we wn臋trzu ciemnej g贸ry. Zawsze mieszka艂a nad brzegiem rzeki. Rzeka uformowa艂a jej natur臋.

B艂臋kitn膮 i przejrzyst膮 jak woda. Czasami dzik膮 i wzburzon膮.

- Ty te偶 si臋 nie ubra艂e艣 - doda艂a. Wydawa艂a si臋 za­my艣lona, ale nie straci艂a ca艂kowicie kontaktu z rze­czywisto艣ci膮. - B臋dzie ci臋 bola艂o...

Zapewne mia艂a racj臋, ale Jewgienij nie przejmowa艂 si臋 tym w tej chwili.

Najwa偶niejsze, by siedzie膰 u boku 偶ony i obejmo­wa膰 j膮 ramieniem. Nie w ciasnej izbie, ale pod bez­kresnym niebem.

- Zn贸w tam by艂a艣 - powiedzia艂. Nie pyta艂, z g贸ry zna艂 odpowied藕.

G艂owa Raiji wsparta na jego ramieniu. Jej oddech, przyspieszony i ledwie s艂yszalny. Bicie serca, gwa艂towny rytm jak stukot ko艅skich kopyt po zmarzni臋tej ziemi w tundrze.

- Zn贸w tam by艂am - odrzek艂a bez zbytniego smut­ku, ale i bez rado艣ci. - By艂am t膮 sam膮 kobiet膮.

Jewgienij zmartwia艂.

Powiedzia艂a 鈥瀊y艂am鈥.

Wi臋c przyj臋艂a sw贸j nowy los.

Jewgienij s艂ysza艂 szum Dwiny, dostrzega艂 sk膮pe re­fleksy 艣wiat艂a na falach. Wiedzia艂, gdzie s膮 wiry, cho膰 ciemno艣膰 skrywa艂a je przed wzrokiem. Widzia艂 Dwin臋.

I s艂ucha艂 Raiji.

Widzia艂 jej opowie艣膰.

Cichy g艂os dziewczyny miesza艂 si臋 z szumem rze­ki, a偶 sta艂y si臋 jedno艣ci膮. Jego 偶ona i jego rzeka. G艂os rzeki i g艂os Raiji.

Jej s艂owa sp艂ywa艂y z pr膮dem ku uj艣ciu, ku morzu.

- Zachorowa艂a. Pami臋tam uci膮偶liwy marsz przez g贸ry. I b贸l. Urodzi艂a dziecko...

Raija u艣miechn臋艂a si臋 z rozrzewnieniem i rozlu藕­ni艂a si臋. Jewgienij widzia艂 u艣miech i s艂ysza艂 go.

G艂os Raiji zmienia艂 si臋, kiedy rozchyla艂a usta w u艣miechu. Wype艂nia艂 si臋 ciep艂em, rozkwita艂 w za­padaj膮c膮 noc na kamieniach u jego st贸p.

- Prze艣licznego ch艂opczyka o kruczoczarnych w艂o­sach. Jego u艣miech by艂 jak s艂o艅ce w mroku, oczy jak promyki. 艢mia艂 si臋 perli艣cie. Kocha艂a go. Biega} wo­k贸艂, m贸g艂 mie膰 mo偶e dwa lata, mo偶e mniej. Nie wiem, pami臋tam jedynie rado艣膰 z jego istnienia. I b贸l. By艂a chora, nie mia艂a ujrze膰, jak syn dorasta i staje si臋 m臋偶czyzn膮...

Raija zaczerpn臋艂a tchu.

Jewgienij dostrzeg艂, 偶e bez powodzenia pr贸buje oddzieli膰 los tamtej kobiety od swego w艂asnego.

- Jego matka wci膮偶 偶y艂a. - Raija przyspieszy艂a tok opowiadania, jakby chcia艂a to ju偶 mie膰 za sob膮. - By­艂a stara i m膮dra. Kocha艂a j膮 i ub贸stwia艂a ch艂opczyka. Wda艂 si臋 w ojca, nikt w to nie w膮tpi艂. Zw艂aszcza ona, kt贸ra pomog艂a mu si臋 urodzi膰. Sta艂o si臋 to w zimow膮 noc roz艣wietlon膮 zielonym 艣wiat艂em zorzy. Niebo p艂on臋艂o, kiedy si臋 rodzi艂, tak by widzia艂 go ca艂y 艣wiat. A jego oczy od pocz膮tku przypomina艂y dwa s艂o艅ca. W 偶artach nazywali go Synem Zorzy Polarnej.

Raija smakowa艂a te s艂owa.

Jewgienij zastanawia艂 si臋, czy pami臋ta zorz臋 polarn膮 z dawnego 偶ycia. Na niebie Raiji te偶 p艂on臋艂y 艣wiat艂a.

- Kocha艂a go i chcia艂a by膰 mu matk膮. Ale krwawi艂a, chud艂a i s艂ab艂a, a 偶ycie wycieka艂o z niej czerwonym strumykiem. - Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. - Ze wschodu nadci膮g­n臋li 偶o艂nierze. Przeszli przez g贸ry, byli uzbrojeni po z臋­by i gotowi do walki. Lud ukry艂 skarby. Ch艂opczyk na­le偶a艂 do kr臋gu wtajemniczonych. Przytuli艂a go po raz ostatni, zanim pozwoli艂a babce zabra膰 go ze sob膮 na wysepk臋 na bagnach, gdzie ukryli Jumal臋, g臋艣 z br膮zu, drewniane pos膮偶ki, skarby bogini. Towarzyszy艂a im grupka m臋偶czyzn w czerwonych pelerynach i starc贸w, kt贸rzy mieli strzec Jumali. Nikt nie wiedzia艂, gdzie to by艂o, nawet ksi膮偶臋 nie dost膮pi艂 zaszczytu towarzysze­nia bogini. Jej syn tak. Zaszczyt, rado艣膰 mimo b贸lu roz­stania... Ona sama nie by艂a godna. Sp艂odzi艂a syna ze stra偶nikiem Jumali, ale sama nie znaczy艂a nic. Poza tym wkr贸tce mia艂a umrze膰. Babka wiedzia艂a. Stara kobieta wiedzia艂a wiele...

Raija wpatrywa艂a si臋 w ciemno艣膰.

Znajdzie to miejsce? pomy艣la艂 z przestrachem Jew­gienij.

Odsun膮艂 od siebie t臋 my艣l. To niemo偶liwe. Raija nie mia艂a poj臋cia o istnieniu bagien na wsch贸d od Uralu.

On wiedzia艂.

Kiedy艣 pop艂yn膮艂 drog膮 na wsch贸d, ale nigdy nie wspomina艂 偶onie o tamtej wyprawie.

- Ludzie Iwana, rzecz jasna - ci膮gn臋艂a spokojnym g艂osem.

Wi臋c wci膮偶 znajdowali si臋 w czasach Iwana Trze­ciego. Trzeba by wiele wysi艂ku, by zmy艣li膰 tak膮 histori臋. Jewgienij wiedzia艂 to doskonale i tym wi臋ksze ogarnia艂o go zdumienie.

Jej s艂owa nie tworzy艂y nowej legendy, lecz opisywa­艂y dawn膮 rzeczywisto艣膰, kt贸r膮 Raija ujrza艂a na w艂asne oczy wok贸艂 siebie. S艂ysza艂a g艂osy, czu艂a zapachy.

Po prostu by艂a w 艣rodku zdarze艅.

- Przybyli z zachodu i po艂udnia. Rozdzielili si臋. Szli wzd艂u偶 rzeki. Przeprawili si臋 przez Ob, tam gdzie 艂膮czy si臋 z Irtyszem. Cho膰 m臋偶czy藕ni gotowi byli do walki, a Jumala czuwa艂a nad nimi, stracili艣my wielu. Padli, by­li m艂odzi. Mieli rodziny. Byli starzy. Walczyli z nadludz­k膮 moc膮. Kobiety tak偶e. Ona tak偶e. Wst膮pi艂a w ni膮 ja­ka艣 moc, zabiera艂a oszczepy zabitym, wzi臋艂a 艂uk umie­raj膮cego wojownika. Wyrywa艂a strza艂y z cia艂 poleg艂ych. Jej r臋ce dr偶a艂y, kiedy napina艂a ci臋ciw臋, ale szybko odna­laz艂a spok贸j. Przesta艂a s艂ysze膰 krzyki wok贸艂 siebie i z zimnym wyrachowaniem przerzedza艂a szeregi nie­przyjaci贸艂. W ko艅cu zepchni臋to ich nad rzek臋, ockn臋艂a si臋, s艂ysz膮c jej szum. W lewym ramieniu tkwi艂a strza艂a, krew broczy艂a z rany. W oczach jej si臋 za膰mi艂o. Za ni膮 znajdowa艂a si臋 otch艂a艅, poni偶ej rzeka. Spienione wiry zmyj膮 krew, oczyszcz膮. Widzia艂a nadbiegaj膮cych 偶o艂nie­rzy, nigdzie nie dostrzega艂a swoich pobratymc贸w. Nie zna艂a ich losu, musieli rozdzieli膰 si臋 w ferworze walki. 呕o艂nierzy by艂o niewielu, 艣miali si臋, m贸wili nieznanym j臋zykiem. Rozumia艂a jednak ten 艣miech, wiedzia艂a, co kryj膮 obce s艂owa. Wci膮偶 by艂a m艂oda, widzieli pi臋kn膮 dziewczyn臋. Nie domy艣lali si臋 nawet, i偶 by艂a jeszcze pi臋kniejsza, zanim 偶ycie zacz臋艂o z niej wycieka膰. Nie wiedzieli, 偶e jest ju偶 stara duchem.

Po policzkach Raiji sp艂ywa艂y 艂zy. Roni艂a je nad lo­sem kobiety z czas贸w Iwana Trzeciego.

- Stal膮 nad brzegiem rzeki przy urwisku i s艂ysza艂a jej szum. Trzyma艂a 艂uk w d艂oniach. Wyrwa艂a strza艂臋 z rany, b贸l przesta艂 istnie膰. Na drzewcu by艂a jej krew. Trafi艂a najbli偶szego napastnika w szyj臋, krew trysn臋­艂a jak fontanna. Towarzysze rzucili si臋 mu na pomoc. S艂ysza艂a krzyki dochodz膮ce z oddali. Widzia艂a ich czerwone d艂onie. U艣miechn臋艂a si臋.

Czerwony u艣miech w bladej twarzy.

Ju偶 nie patrzyli na ni膮 po偶膮dliwie. Nie 艣miali si臋 chrapliwie, przestali wymienia膰 spro艣ne uwagi. Dziewczyna odwr贸ci艂a si臋 do rzeki i po艂o偶y艂a 艂uk na ziemi zbroczonej krwi膮. Nie spojrza艂a za siebie. Przez kr贸tk膮 chwil臋 pomy艣la艂a o tym, kt贸rego nazywano Synem Zorzy Polarnej. Przepe艂nia艂 j膮 spok贸j. By艂 w dobrych r臋kach, nale偶a艂 do kr臋gu wtajemniczo­nych. Nigdy nie dowie si臋 o matce. Opowiedz膮 mu o ojcu bohaterze, ale nigdy nie dowie si臋 o matce. Mo­偶e kto艣 wspomni, 偶e nale偶a艂a do najpi臋kniejszych w wiosce, ale to w ko艅cu nic nadzwyczajnego. Prag­n臋艂aby znaczy膰 wi臋cej, ale dokona艂a ju偶 wyboru. W艂a­艣ciwego wyboru. Z twarz膮 zwr贸con膮 ku niebu powie­dzia艂a: 鈥濷ddaj臋 ci moje dziecko, Jumalo! Strze偶 go. Jest twoje. Syn Z艂otej Bogini i Zorzy Polarnej鈥. Ska­cz膮c do wody, ujrza艂a twarz ukochanego, tego, kt贸­remu urodzi艂a potomka...

Raija zamilk艂a.

Na d艂u偶szy czas.

- Mo偶e si臋 spotkali - doko艅czy艂a. - Mo偶e si臋 po艂膮­czyli. Nie wiem. Nie dotkn臋艂am nawet tafli wody, kiedy opowie艣膰 prys艂a. Z pewno艣ci膮 nie cierpia艂a, zgi­n臋艂a godn膮 艣mierci膮. Nie splugawili jej cia艂a. Walczy­艂a do upad艂ego. Odda艂a swoje dziecko bogini, nie ma wi臋kszej ofiary... - Raija dr偶a艂a. - Nie mog艂am wy­trzyma膰 w czterech 艣cianach. Musia艂am tu przyj艣膰. To miejsce jest podobne, ale Dwina p艂ynie szerzej i nie tak dziko. Nie wiem, czy mo偶na by tutaj umrze膰, gdyby si臋 chcia艂o... Jewgienij przytuli艂 j膮 mocno.

- Mo偶na by - odrzek艂. - Gdyby si臋 chcia艂o. Wr贸ci­my do domu?

Pom贸g艂 jej wsta膰 i poszli w kierunku zabudowa艅. Blisko艣膰 Jewgienija kaza艂a zapomnie膰 o ch艂odzie no­cy. Tyle 偶e ch艂贸d by艂 r贸wnie偶 w sercu Raiji.

Pustka po kobiecie, kt贸ra wybra艂a 艣mier膰 przesz艂o dwie艣cie lat temu.

Mog艂aby nosi膰 ten ci臋偶ar samotnie, mia艂a do艣膰 si艂. Jewgienij wiedzia艂 o tym doskonale. Raija prze偶y艂a wiele, czarna g贸ra w jej wn臋trzu skrywa艂a mn贸stwo b贸lu i cierpienia.

Znajdowa艂 jednak pocieszenie w tym, 偶e dzieli艂a si臋 z nim tajemnic膮. Wzi膮艂by j膮 na swoje barki, ale nie potrafi艂. A Raija nie mog艂a mu jej odda膰.

Tylko troch臋 ul偶y艂 偶onie w cierpieniu.

- Nie spodziewa艂am si臋 zn贸w jej ujrze膰 - powie­dzia艂a, kiedy le偶eli ciasno spleceni pod wzorzystym we艂nianym kocem o 偶ywych kolorach. Ko艂dra suszy­艂a si臋 w szopie. Noce nie by艂y ju偶 tak ch艂odne jak zi­m膮. Nie potrzebowali w艂a艣ciwie tego koca, kt贸ry Jew­gienij kaza艂 utka膰, dowiedziawszy si臋, i偶 szlachetnie urodzeni k艂ad膮 si臋 pod przykryciem z puchu. Przy­najmniej nie teraz, kiedy lato sta艂o u progu.

- Ale chcia艂a艣 pozna膰 jej dalsze losy - odrzek艂 Jew­gienij. Sama tak si臋 kiedy艣 wyrazi艂a, cho膰 mo偶e przypominanie tego by艂o niedelikatno艣ci膮 z jego strony.

- To nie z tego powodu - szepn臋艂a, jakby boj膮c si臋, 偶e nie s膮 sami. - Mia艂am dowiedzie膰 si臋 o walce, o 偶o艂­nierzach, o ludziach, kt贸rzy po艣wi臋cili wszystko dla ratowania Z艂otej Bogini. Mia艂am pozna膰 miejsce, w kt贸re j膮 wywie藕li...

- A ona? Ta kobieta?

- Mo偶e nie ma 偶adnego znaczenia. G艂os Raiji poni贸s艂 si臋 偶a艂o艣nie w noc.

- Niewa偶na - powt贸rzy艂a, jakby smakuj膮c to s艂o­wo. - By艂a taka dzielna. 呕ycie wycieka艂o z jej wymizerowanego cia艂a czerwonym strumykami, ale si臋 nie podda艂a. Do ko艅ca dochowa艂a wiary w Z艂ot膮 Bogi­ni臋, w Jumal臋. Odda艂a jej dziecko... To prawdziwa odwaga, Jewgieniju. Wi臋ksza ni偶 ta okazana na polu bitwy. Lecz nikt nie b臋dzie o niej pami臋ta膰. Nikt pr贸cz mnie.

- Kto opowiada艂 ci o rzece Ob? - spyta艂 Jewgienij, tr膮c podbr贸dkiem o w艂osy Raiji. - I o Irtyszu?

- Nikt. - Opar艂a si臋 na 艂okciu. - Nikt - powt贸rzy艂a. Jewgienij westchn膮艂 i przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie.

- Wierz臋 ci - powiedzia艂 z rezygnacj膮. Chwilami wci膮偶 s膮dzi艂, 偶e to z艂y sen. - Te rzeki le偶膮 na wsch贸d od Uralu, wysokich g贸r, kt贸re dziel膮 kraj na p贸艂. Nie mog艂a艣 o tym wiedzie膰, aniele, nigdy tam nie by艂a艣. A jednak je ujrza艂a艣. Nie mia艂a艣 poj臋cia o bagnach, a jednak je rozpoznajesz...

Poca艂owa艂 j膮 w czo艂o. By艂o ch艂odne, on sam po­ci艂 si臋 z wra偶enia. R贸偶nili si臋, on umiera艂 ze strachu, ona przyjmowa艂a zrz膮dzenia losu. Nie ugina艂a si臋 przed nimi, by艂a jak brzoza w tundrze, wytrwa艂a i odporna.

- Kocham ci臋, Raiju - szepn膮艂 i jeszcze raz poca艂o­wa艂. W poca艂unku nie by艂o po偶膮dania, nie m贸g艂by te­raz posi膮艣膰 jej cia艂a.

Nie tej nocy.

Tej nocy by艂 opiekunem i przyjacielem.

- B臋d臋 z tob膮 tam, gdzie nas droga zaprowadzi.

- Tam, gdzie chce Jumala, rozumiesz ju偶 teraz? - odrzek艂a.

I zasn臋艂a wsparta policzkiem na nagim torsie m臋­偶a. Jak niewinne dziecko.

Jej sny by艂y normalnymi snami.

Jewgienij mia艂 pewno艣膰, tej nocy bowiem nie zmru­偶y艂 oka. Jego my艣li kr膮偶y艂y wok贸艂 opowie艣ci Raiji.

Wok贸艂 Jumali.

12

Raija trzyma艂a si臋 prosto, ale mi臋dzy jej brwiami pojawi艂a si臋 g艂臋boka zmarszczka. Usztywnia艂a ramio­na odrobin臋 mocniej ni偶 przedtem i zaciska艂a usta. Tylko w oczach skrywa艂 si臋 cie艅 u艣miechu.

Toni膮 藕le znosi艂a ci膮偶臋. Krwawienia pojawia艂y si臋 natychmiast, kiedy wstawa艂a z 艂贸偶ka. M膮dre kobiety i jedyny w Archangielsku medyk potwierdzili diagno­z臋 Raiji.

Je艣li chcia艂a urodzi膰 dziecko, musia艂a le偶e膰.

Nieodwo艂alnie.

Antonia nie mog艂a pogodzi膰 si臋 z tym wyrokiem.

Ca艂e 偶ycie by艂a jak motyl. Najszybsza tanecznica nad Morzem Bia艂ym. I najweselsza.

Teraz przykuta do 艂贸偶ka i oci臋偶a艂a. Puch艂a i traci­艂a kszta艂ty, nie mog艂a zobaczy膰 palc贸w u n贸g, nie podnosz膮c ich wysoko w g贸r臋. W ko艅cu w og贸le nie mog艂a ich d藕wign膮膰.

Antonia p艂aka艂a. Raija siedzia艂a na skraju 艂贸偶ka. W por贸wnaniu z Toni膮 wygl膮da艂a jak zwiewna trzci­na, cho膰 w istocie by艂a mocniej zbudowana od przy­jaci贸艂ki.

- Moje nogi s膮 jak k艂ody drewna, Raiso! - 艂ka艂a Toni膮. - Jak k艂ody, s艂yszysz? Mogliby mnie sp艂awi膰 Dwin膮.

Raija wyobrazi艂a sobie ten widok i u艣miechn臋艂a si臋 do w艂asnych my艣li. Potem przetar艂a czo艂o Toni wil­gotn膮 chustk膮. 呕ar la艂 si臋 z nieba, pot臋guj膮c cierpie­nia dziewczyny. Czas d艂u偶y艂 si臋 niemi艂osiernie.

Oleg nie wraca艂.

A dziewka, kt贸r膮 naj膮艂 do pomocy, nie wytrzyma­艂a i uciek艂a z p艂aczem. Nawet wo藕nice nie zdo艂ali jej przekona膰, by zosta艂a. Ani pro艣b膮, ani gro藕b膮.

Wi臋c zn贸w zwr贸cili si臋 do Raiji.

A ona po raz kolejny przenios艂a si臋 do Archangielska. Tym razem Jewgienij jej towarzyszy艂.

W ten spos贸b mia艂 bli偶ej do pracy i obowi膮zk贸w, ale wcale nie widywali si臋 cz臋艣ciej. Jewgienij niech臋t­nie przebywa艂 z Toni膮 pod jednym dachem.

Dobrze rozumia艂 t臋 dziewk臋, kt贸ra uciek艂a. Liczy艂 tygodnie i modli艂 si臋, by Toni膮 urodzi艂a przed cza­sem. I by Oleg odby艂 najszybszy w dziejach rejs hand­lowy wzd艂u偶 brzeg贸w Norwegii.

Czu艂 z艂o艣膰, czu艂 si臋 winny.

Powinien by艂 ruszy膰 na zach贸d razem z Olegiem.

Nie mia艂 prawa zatrzymywa膰 Raiji.

Nie usiad艂 jednak, by napisa膰 list. Nie poprosi艂 Olega o przekazanie wie艣ci.

Wr臋cz odwrotnie, kaza艂 mu trzyma膰 si臋 z daleka od fiordu Lyngen. Omija膰 go szerokim 艂ukiem.

- Jestem gruba i brzydka! - j臋cza艂a Antonia. - G艂u­pia g臋艣 ze mnie. My艣l臋 wy艂膮cznie o sobie. Ale nie chc臋 by膰 brzydka!

- Nie jeste艣. - Raija u艣miecha艂a si臋 i odgarnia艂a lo­ki ze spoconego czo艂a przyjaci贸艂ki. Nie zamyka艂y okien na noc, ale upa艂 i tak dawa艂 si臋 we znaki. Na­wet wiatr od morza nie przynosi艂 ulgi. - Wygl膮dasz s艂odko, Toniu. Zaokr膮gli艂a艣 si臋 na buzi. Wszystko ust膮pi, kiedy dzieci臋 przyjdzie na 艣wiat. Wytrzymaj. Teraz ju偶 nie ma odwrotu... Toni膮 j臋kn臋艂a bezsilnie.

- Kiedy艣 ba艂am si臋 b贸lu! Teraz chc臋 ju偶 to mie膰 za so­b膮. Wreszcie zobaczy膰 w艂asne stopy! Chce mi si臋 rzyga膰, kiedy widz臋 swoje odbicie w szybie. Ten potw贸r to nie ja. Patrz臋 na t臋 kobiet臋 i nie mog臋 poj膮膰, jak mog艂a si臋 tak zaniedba膰. I wtedy poznaj臋 w艂asn膮 twarz, Raiju - Raiso! I p艂acz臋, lej臋 wi臋cej wody ni偶 Dwina, kiedy p臋kaj膮 lody!

- P艂acz, je艣li ci to pomaga - odrzek艂a lekko Raija. Wsp贸艂czu艂a Toni, ale w 偶aden spos贸b nie mog艂a jej pom贸c. - Zawsze by艂a艣 pi臋kna - doda艂a z westchnie­niem. - To jeszcze nie koniec 艣wiata. Wkr贸tce zn贸w b臋dziesz w膮ska w talii i pe艂niejsza w biodrach ni偶 kie­dykolwiek przedtem. M臋偶czy藕ni oczu od ciebie nie oderw膮. Wr贸cisz do swojej figury, moja mi艂a!

- Nie dworuj sobie ze mnie! - 艂ka艂a Toni膮. - 艁atwo ci m贸wi膰. Jeste艣 wiotka jak trzcina, w 偶adnym razie nie wygl膮da艂aby艣 r贸wnie obrzydliwie jak ja!

Raija wzruszy艂a ramionami.

- Zobaczymy - powiedzia艂a. - Za par臋 miesi臋cy. Wtedy ty b臋dziesz mnie pociesza膰, kiedy zaczn臋 si臋 roztkliwia膰 nad w艂asn膮 tali膮...

Antonia zaniem贸wi艂a. Patrzy艂a na przyjaci贸艂k臋 i zapomnia艂a o 艂zach. Poci膮gn臋艂a nosem i zdo艂a艂a si臋 u艣miechn膮膰.

Zn贸w by艂a pi臋kna.

Raija nie k艂ama艂a. Wystarczy艂o, by Toni膮 si臋 u艣miechn臋艂a, a wszyscy przestawali zwraca膰 uwag臋 na cokolwiek innego.

Mia艂a ol艣niewaj膮cy u艣miech, jak promie艅 s艂o艅ca, kt贸re przedziera si臋 przez deszczowe chmury.

- Jeste艣 przy nadziei? Raija skin臋艂a g艂ow膮. Przez chwil臋 panowa艂a nad sob膮, a potem wybuch艂a rado艣ci膮 i wpad艂a w obj臋cia Toni, kt贸­ra zd膮偶y艂a ju偶 zapomnie膰 o w艂asnych problemach.

艢mia艂y si臋 i p艂aka艂y na przemian. Przytula艂y i ob­sypywa艂y poca艂unkami.

- Kiedy? - W ko艅cu roku - odrzek艂a Raija zawstydzona i dumna.

- Jewgienij wie?

Raija zn贸w pokiwa艂a g艂ow膮. Zamruga艂a powieka­mi, by odgoni膰 艂zy.

Od dawna chcia艂a podzieli膰 si臋 t膮 tajemnic膮 z przy­jaci贸艂k膮. Ju偶 otwiera艂a usta, ale za ka偶dym razem co艣 j膮 wstrzymywa艂o.

Milcza艂a.

Toni膮 mia艂a do艣膰 w艂asnych k艂opot贸w i na dodatek zmaga艂a si臋 z nimi samotnie. Musia艂a zawierzy膰 ob­cym ludziom, zaufa膰, 偶e potrafi膮 pilnowa膰 interes贸w i dogl膮da膰 zwierz膮t.

Oleg nie powinien by艂 wyp艂ywa膰.

Tyle 偶e szyper upi艂 si臋 do nieprzytomno艣ci w dzie艅 przed rejsem. Nie starczy艂o czasu, by znale藕膰 zast臋p­c臋. Oleg z艂ama艂 obietnic臋, cho膰 uczyni艂 to z prawdzi­w膮 przykro艣ci膮.

Antonia pop艂akiwa艂a w skryto艣ci, lecz nie da艂a ni­czego pozna膰 po sobie. Umia艂a robi膰 dobr膮 min臋 do z艂ej gry, mia艂a za sob膮 lata treningu.

To ona zmusi艂a m臋偶a do wyjazdu.

Ona zwolni艂a go z obietnicy.

Nie mia艂a innych rywalek poza morzem. Tylko jej i morzu Oleg pozostawa艂 wierny.

Nie zd膮偶y wr贸ci膰 przed narodzinami dziecka. Zda­wa艂a sobie z tego spraw臋. Gorzka 艣wiadomo艣膰. Ale mog艂a z ni膮 偶y膰. Teraz i Raija spodziewa艂a si臋 dziecka. Wi臋藕, kt贸ra je 艂膮czy艂a, sta艂a si臋 jeszcze silniejsza.

- Co m贸wi Jewgienij? - spyta艂a, czuj膮c lekkie uk艂u­cie zazdro艣ci. Jewgienij nie ruszy na morze, kiedy je­go dziecko b臋dzie przychodzi膰 na 艣wiat.

- A jak s膮dzisz? - Raija u艣miechn臋艂a si臋 krzywo. - Zbuduje synowi zamek!

Antonia nie mog艂a si臋 opanowa膰.

- A ja powij臋 c贸rk臋! Tym m臋偶czyznom tylko syno­wie w g艂owie! A kto ich, do diaska, urodzi艂? Kobiety. Czyje艣 c贸rki. Oleg my艣li identycznie. Ma zamiar po­darowa膰 synowi ca艂膮 flotyll臋! - Toni膮 pog艂adzi艂a si臋 po brzuchu, w kt贸rym rusza艂o si臋 nowe 偶ycie. - Ta ma艂a dama kopie tak, jakby prosi艂a si臋 ju偶 na ten 艣wiat. Rusza n贸偶kami szybciej ni偶 Oleg ta艅cz膮cy w pi­janym widzie! - Zmru偶y艂a oczy i spojrza艂a na Raij臋. - W og贸le si臋 nie zmieni艂a艣. I b臋dziesz tak wygl膮da膰 do ko艅ca. Dzieciak wyskoczy z ciebie, jak b臋dziesz my膰 pod艂og臋. Nawet nie zauwa偶ysz...

Raija zajrza艂a w g艂膮b w艂asnej duszy. Nie dostrze­g艂a nic poza ciemn膮 艣cian膮.

- Powiadaj膮, 偶e za drugim razem jest 艂atwiej.

Toni膮 zamilk艂a.

Wszak wiedzia艂a. Dlaczego nie umia艂a trzyma膰 j臋­zyka na wodzy? U偶alaj膮c si臋 nad sob膮, zapomina艂a o bo偶ym 艣wiecie.

Raija uwa偶a艂a, 偶e urodzi艂a ju偶 jedno dziecko. Toni膮 zna艂a prawd臋.

Raija urodzi艂a tr贸jk臋.

Pewnie, 偶e b臋dzie jej 艂atwiej. 呕e te偶 musia艂a tak chlapa膰 j臋zorem!

- M贸wi臋, co mi 艣lina na j臋zyk przyniesie - ratowa­艂a sytuacj臋. - Oleg w膮tpi, czy w mojej g艂owie posta艂a cho膰 jedna rozs膮dna my艣l...

Raija westchn臋艂a i pog艂aska艂a Antoni臋 po okr膮g­艂ych policzkach.

- To nic, Toniu. Znam ci臋 i kocham. Przywitamy twoje dziecko na tym 艣wiecie, a potem zaczekamy, a偶 wyszczuplejesz w talii. Potem po偶egnamy moj膮 w膮­sk膮 kibi膰, by na koniec powita膰 mojego potomka. W takiej kolejno艣ci. B臋dziemy p艂aka膰 i 艣mia膰 si臋 ra­zem, b臋dziemy 艣wi臋towa膰. Pomy艣l, nasze dzieci b臋d膮 r贸wie艣nikami. Czy to nie cudowne?

Toni膮 zamy艣li艂a si臋. Radowa艂a si臋 rado艣ci膮 przyja­ci贸艂ki. I szcz臋艣ciem Jewgienija...

Przez u艂amek sekundy poczu艂a 偶al, kiedy zrozu­mia艂a, 偶e Jewgienij jest stracony na zawsze. Pami臋ta­艂a uczucie, kt贸rym go darzy艂a.

Z Olegiem nie prze偶y艂a podobnej nami臋tno艣ci. Ko­cha艂a go, ale ta mi艂o艣膰 by艂a inna, spokojna, opanowa­na... czasami nudna. 呕ycie z Jewgienijem inaczej by wygl膮da艂o. Gdyby nie zjawi艂a si臋 Raija...

Ale 偶yczy艂a mu szcz臋艣cia. Nikt nie zas艂ugiwa艂 na nie bardziej, nikt wi臋cej dla niego nie po艣wi臋ci艂.

Razem z nim d藕wigali sekret. Jak szklan膮 kul臋, kt贸­rej nie mo偶na wypu艣ci膰 z r膮k, bo rozsypie si臋 w proch.

- Wszyscy dostali艣my wiele od 偶ycia - powiedzia­艂a. Chcia艂a wyrazi膰 wdzi臋czno艣膰, ale w jej s艂owach po­brzmiewa艂 smutek. I zw膮tpienie.

Spali w ciasnej kuchni, a drzwi do pokoju Toni za­mykali starannie. Sama tego chcia艂a, cho膰 Raija by艂a gotowa po艣wi臋ci膰 dla przyjaci贸艂ki resztki prywatno艣ci.

Jewgienij ba艂 si臋 przez moment, 偶e Antonia przy­stanie na to.

- Ona bulgoce, jak si臋 przewraca na drugi bok - szepn膮艂 zdumiony. - Te偶 taka b臋dziesz?

- Nie - zapewni艂a go pospiesznie. Le偶a艂a na ramie­niu m臋偶a jak na poduszce. Nie spa艂a wiele, ca艂y czas nas艂uchiwa艂a odg艂os贸w z s膮siedniego pomieszczenia. - Toni膮 ci臋偶ko znosi ci膮偶臋. Twierdzi, 偶e to kara za grzechy! - Raija westchn臋艂a z rezygnacj膮. W kuchni panowa艂a duchota. Raija mia艂a na sobie cienk膮 koszu­l臋 i przykrywa艂a si臋 prze艣cierad艂em, ale sk贸ra Jewgie­nija grza艂a jak piec.

To by艂o mi艂e uczucie. Przez chwil臋, zanim nie ob­la艂a si臋 potem. Ale i tak nie odsuwa艂a si臋 od m臋偶a. Tak rzadko si臋 widywali, cieszy艂a si臋 ka偶d膮 sekund膮 tej intymnej blisko艣ci.

W ko艅cu upa艂 stawa艂 si臋 nie do zniesienia.

Jewgienij 艣mia艂 si臋 cicho. Wszystko robili cicho. T臋sknili za w艂asnym domem, gdzie mogli podnosi膰 g艂os, krzycze膰, da膰 upust nami臋tno艣ci. Podda膰 si臋 pieszczocie s艂贸w, r贸wnie ekscytuj膮cej jak dotyk.

Przyja藕艅 zobowi膮zuje.

Oboje o tym wiedzieli.

I oboje kochali Tonie i Olega. Stawili si臋 na we­zwanie, nie zwa偶aj膮c na niedogodno艣ci.

- Wi臋c wkr贸tce poznamy now膮, pobo偶n膮 Tonie - chichota艂 Jewgienij.

Raija unios艂a si臋 na 艂okciu. Nie podziela艂a rozba­wienia m臋偶a. M臋偶czyzn 艣miesz膮 zupe艂nie inne rzeczy.

Poca艂owa艂a go lekko, kiedy si臋 uspokoi艂.

- Posiedz臋 troch臋. Spij, musisz wsta膰 wcze艣nie...

Nie powiedzia艂, 偶e i ona wstaje o 艣wicie. Raija potrze­bowa艂a chwil ciszy, dobrej samotno艣ci. Musia艂a czasami zag艂臋bi膰 si臋 we w艂asnej duszy, inaczej nie by艂aby sob膮.

Skin膮艂 g艂ow膮. Zosta艂 w 艂贸偶ku i t臋skni艂 za dotykiem jej cia艂a. S艂ysza艂 oddech dziewczyny, usiad艂a przy sto­le tu偶 obok lawy. Gdyby wyci膮gn膮艂 r臋k臋, m贸g艂by do­tkn膮膰 jej kolana.

Nie uczyni艂 tego. Obr贸ci艂 si臋 tylko, by m贸c j膮 wi­dzie膰.

Potem zamkn膮艂 oczy.

Raija nie patrzy艂a na m臋偶a.

Rusza艂a w podr贸偶.

Zasn膮艂, zanim oddali艂a si臋 w inn膮 rzeczywisto艣膰.

W obozie panowa艂o podniecenie. Ksi膮偶臋 Nimian zagrzewa艂 ich do walki, do obrony ludu i wiary.

- Niewierni zostan膮 pokonani! - krzykn膮艂 wielkim g艂osem.

By艂a kobiet膮, ale dala si臋 ponie艣膰 emocjom, goto­wa ruszy膰 przeciwko kozakom Jermaka Timofiejewicza z go艂ymi r臋kami.

Przyw贸dcy ludu sprzymierzyli si臋 z chanem Kuczumem, by razem stawi膰 czo艂o nawa艂nicy. Zagrodzi膰 drog臋 tej dzikiej hordzie, kt贸ra przekroczy艂a g贸ry, by zdoby膰 ich ziemie.

Kozacy trzymali ich w okr膮偶eniu od trzech dni. Za­j臋li lasy, rozbili w puch inne oddzia艂y. Jedynie ich wioska dawa艂a odp贸r naje藕d藕cy.

Nawet ona wiedzia艂a, sk膮d czerpali si艂臋 do obrony.

Mieli Jumal臋.

- Zabrali Pogorme - oznajmi艂 z b贸lem ksi膮偶臋 Nimian. Mia艂 zwiadowc贸w, kt贸rzy dostarczali mu wie艣ci o ruchach nieprzyjaciela. Urodzeni w tych lasach przenikali niepostrze偶enie przez szeregi wroga.

Donie艣li mu, 偶e Kozacy znale藕li kamienny pos膮g. Bogini Pogorme wpad艂a w ich r臋ce.

Lud burzy艂 si臋 przeciwko 艣wi臋tokradztwu.

- Wci膮偶 mamy Jumal臋! - wrzasn膮艂 Nimian. Da艂a si臋 ponie艣膰 entuzjazmowi t艂umu zgromadzo­nemu wok贸艂 swego przyw贸dcy.

- Oddamy nasz膮 bogini臋? - spyta艂 wyzywaj膮co. Zwraca艂 si臋 do wszystkich, nie tylko do wojownik贸w.

- Nie! - odkrzykn臋li jak jeden m膮偶.

- Damy si臋 z艂ama膰? - Nie!

- P贸ki Jumala pozostaje w ukryciu, nikt nas nie z艂a­mie! - zapewni艂 ksi膮偶臋. - Lud Konda przetrwa, a r臋­ka blu藕niercy nie dotknie naszej bogini!

Krzyczeli. Uwielbiali swego wodza. Lecz nawet on nie by艂 godzien, by dotyka膰 pos膮偶ka.

Szaman i jego pomocnicy rozpocz臋li ceremoni臋, kt贸ra mia艂a tchn膮膰 ducha walki w wojownik贸w.

Palili t艂uszcz i siark臋.

Okolic臋 spowi艂 g臋sty, gryz膮cy dym, wok贸艂 uni贸s艂 si臋 przykry zapach.

Pos膮偶ek umieszczono w wielkiej kadzi i pod nad­zorem szamana nape艂niono go wod膮.

Ka偶dy z wojownik贸w przysi臋ga艂 na wierno艣膰 ksi臋­ciu i wypija艂 kubek wody.

Boski p艂yn nale偶a艂 si臋 tym, kt贸rzy trwali u boku przyw贸dcy.

Po偶膮da艂a tej wody. Chcia艂a by膰 m臋偶czyzn膮 i pi膰 wod臋 Jumali. 艢wi臋ty p艂yn. Na widok bogini 艂zy na­p艂yn臋艂y jej do oczu.

Nie widzia艂a jej nigdy wcze艣niej. Zanim rozpocz臋­艂a si臋 wojna, Jumala pozostawa艂a w ukryciu. Tylko garstka wtajemniczonych mia艂a do niej dost臋p.

Z艂ota niewiasta trzymaj膮ca czark臋 w d艂oniach nie by艂a przeznaczona dla wszystkich oczu. Jej widok m贸g艂 o艣lepi膰. Tylko nieliczni nie doznawali trwogi w obliczu jej wielko艣ci.

Kiedy nieprzyjaciele podeszli pod wiosk臋, jedynie Jumala mog艂a tchn膮膰 nadziej臋 w serca ludu.

Zwiadowcy donosili, 偶e pozosta艂e wioski upad艂y. Ludzie poddali si臋 Kozakom. Przymierze z chanem na nic si臋 nie zda艂o. Sprzedano ich.

Pierwsza dostrzeg艂a nieznajomego. Przerazi艂a si臋, nigdy nie by艂a specjalnie odwa偶na. Sta艂a jak sparali­偶owana, nie mog膮c wykrztusi膰 s艂owa.

Mia艂 czarne, sztywne w艂osy, ciemn膮 sk贸r臋, w膮skie, lekko sko艣ne oczy. P艂ask膮 twarz i szeroki nos.

Wyr贸偶nia艂 si臋 wygl膮dem. Zapewne by艂 Po艂owcem.

M臋偶czy藕ni otoczyli go, kto艣 przytkn膮艂 mu sztylet do gard艂a. Nieznajomy wyci膮gn膮艂 przed siebie puste d艂onie i u艣miechn膮艂 si臋.

Mia艂 na sobie obdarte ubranie.

Powiedzia艂, 偶e przychodzi jako przyjaciel. Uciek艂 z kozackiej niewoli. Zapyta艂, czy s膮 w stanie przeciw­stawi膰 si臋 diab艂om na ko艅skich grzbietach.

Nie dowierzali mu, ale dali je艣膰. Trzymali z da­la od Jumali. W ko艅cu by艂 Po艂owcem, nie nale偶a艂 do ludu Konda. Niewierny, cho膰 wr贸g wsp贸lnego wroga.

Ceremonia toczy艂a si臋 dalej. Zwr贸cili si臋 do Jurnali. Prosili bogini臋 o opiek臋, b艂agali, by oszcz臋dzi艂a im poni偶enia i da艂a odwag臋 do walki.

I obiecywali, 偶e oddadz膮 偶ycie w jej obronie. Blu藕niercy nigdy nie po艂o偶膮 r臋ki na 艣wi臋tym pos膮偶ku.

Wzruszenie d艂awi艂o j膮 w gardle. Nie mog艂a my艣le膰 o niczym innym. Jumala by艂a wspania艂a.

Poci膮gn臋艂a nosem. Poczu艂a si臋 g艂upio, kiedy odna­laz艂 j膮 Walentin. Ujrza艂 jej 艂zy i otar艂 je palcami. By艂 ledwie ch艂opcem, kiedy Kozacy przekraczali g贸ry. Teraz zamieni艂 si臋 w m臋偶czyzn臋, odni贸s艂 ran臋 w wal­ce wr臋cz. Po ci臋ciu na policzku zostanie blizna, je艣li b臋dzie 偶y膰 na tyle d艂ugo, by si臋 zaros艂o.

- Boisz si臋? - spyta艂 zadziornie. Zawsze przybiera艂 taki ton, traktowa艂 偶ycie jak jeden wielki 偶art. Nawet teraz si臋 u艣miecha艂, cho膰 niedaleko wioski sta艂 Bog­dan Briaszaga ze swoimi wojownikami.

- Tak - odrzek艂a szczerze. - A ty? Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Niedawno go ostrzyg艂a, teraz widzia艂a, 偶e uczyni艂a to nieudolnie. Strzy偶enie wyda­wa艂o si臋 takie 艂atwe, wystarczy艂o ci膮膰 r贸wno z kraw臋­dzi膮 miski, ale nawet tego nie potrafi艂a robi膰 dobrze. Tu i 贸wdzie dostrzega艂a nier贸wne kosmyki.

- Nie - odrzek艂, a jego oczy sta艂y si臋 przejrzyste jak woda na torfowisku. - Je艣li zgin臋, to godn膮 艣mier­ci膮. Jumala wszystko mi wynagrodzi.

Mia艂 siln膮 wiar臋. Chcia艂aby mie膰 cho膰 odrobin臋 tej woli i zdecydowania. Nie by艂a jednak m臋偶czyzn膮. Nie wiedzia艂a nawet, czy mo偶e nazwa膰 si臋 kobiet膮.

- Je艣li zginiesz, moje 偶ycie straci sens. Nigdy przedtem nie pozwoli艂a sobie na taki akt od­wagi.

Od zawsze by艂o wiadomo, 偶e s膮 sobie przeznaczeni. Od czas贸w dzieci臋cych zabaw przyzwyczajali si臋 do tej my艣li. Lubili si臋, ale czas nie sprzyja艂 weselu. On nie by艂 prawdziwym wojownikiem. Ona nie by­艂a prawdziw膮 kobiet膮.

Mo偶e nigdy nie zostan膮 m臋偶em i 偶on膮.

Dotkn膮艂 jej policzka. Mia艂 takie dobre r臋ce. Czer­wieni艂a si臋 na my艣l, 偶e mog艂yby dotyka膰 jej cia艂a. W miejscach, kt贸re czasami muska艂 wzrokiem.

- Znajd膮 ci innego, ptaszyno. Tak j膮 nazywa艂. M贸wi艂, 偶e jest l臋kliwa jak piskl臋.

- Nie chc臋 innego, Walentin. Chc臋 ciebie! U艣miechn膮艂 si臋.

- Jumala czuwa nad nami. Nie dostaniesz innego, ptaszyno. 呕artowa艂em. S膮dzisz, 偶e pozwoli艂bym na to?

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Lecz pod przykrywk膮 偶artu skrywa艂 smutek i 偶al. Nie wierzy艂a mu. Tak jak nie ufa艂a do ko艅ca w opie­ku艅cz膮 moc bogini. O艣lepi艂 j膮 blask Jumali, ale nie straci艂a zdrowego rozs膮dku.

Dotkn膮艂 jej w艂os贸w, nawin膮艂 jeden lok na palec wskazuj膮cy. Potem odci膮艂 kosmyk i schowa艂 go do sk贸rzanego woreczka, kt贸ry nosi艂 na rzemyku na szyi.

- Je艣li Jumala mnie nie ochroni, to tw贸j lok uczy­ni to na pewno.

Roze艣mia艂 si臋, ale jej nie poca艂owa艂.

Cho膰 t臋skni艂a do dotyku jego warg.

Mia艂a t臋skni膰 ca艂膮 wieczno艣膰. Za poca艂unkiem, kt贸­rego nie z艂o偶y艂 na jej ustach.

Po艂owiec okaza艂 si臋 kozackim szpiegiem. Nagle znikn膮艂. Domy艣lali si臋, jakie wiadomo艣ci zaniesie Briaszadze, porucznikowi Jermaka.

Zaufani ludzie wynie艣li skrzyni臋 z pos膮偶kiem do lasu. Towarzyszy艂 im szaman wraz z kap艂anami.

Wiedzieli, co oznacza znikni臋cie Po艂owca.

Kozacy uderzyli na wiosk臋 i brutalnie z艂amali op贸r jej mieszka艅c贸w. Przeszukali dom po domu.

Wszyscy domy艣lali si臋, czego szukaj膮.

Jumali.

Ukryli j膮. Jeszcze raz ocalili przed poni偶eniem. P贸­ki bogini 偶yje, 偶y膰 b臋dzie duch ludu Konda. Nawet pod jarzmem niewiernych.

Mieli sw膮 dum臋.

Mieli swoje b贸stwo.

Walentin pad艂 od miecza. Widzia艂a b艂ysk klingi, us艂ysza艂a jego chrapliwy krzyk. Powstrzyma艂a 艂zy. Zgin膮艂 godn膮 艣mierci膮. Jumala mu wynagrodzi.

Wiosk臋 zr贸wnano z ziemi膮. Wojownicy ludu nie po­trafili powstrzyma膰 Kozak贸w. Ust臋powali im w sztuce wojennej, nie mieli we krwi tej samej dziko艣ci co oni.

Dumni m臋偶czy藕ni walczyli do ko艅ca. Polegli za bogini臋.

Kobietom przystawiono no偶e do garde艂.

Nie straci艂a przytomno艣ci, kiedy czterech pierw­szych bezcze艣ci艂o jej cia艂o. Kolejna twarz rozp艂yn臋艂a si臋 w b艂ogos艂awionym mroku, gdzie b贸l nie si臋ga, gdzie nic ju偶 nie ma...

Jewgienij by艂 艣miertelnie przera偶ony.

Krzyki Antonii s艂ycha膰 by艂o zapewne w ca艂ym Archangielsku.

Raija siedzia艂a nieruchomo i wpatrywa艂a si臋 przed sie­bie nic nie widz膮cymi oczyma. Wygl膮da艂a jak martwa.

Ca艂y 艣wiat leg艂 w gruzy, zanim spostrzeg艂, 偶e dziew­czyna oddycha.

Szarpa艂 j膮. Klepa艂 po policzkach, przy taszczy艂 wia­dro wody.

W ko艅cu wymierzy艂 jej siarczysty policzek. Nigdy nie przypuszcza艂, 偶e kiedykolwiek tak mocno uderzy kobiet臋.

W szklistych oczach pojawi艂a si臋 oznaka 偶ycia.

J臋ki Antonii wype艂nia艂y ca艂y dom.

Wsadzi艂 g艂ow臋 Raiji do cebrzyka.

Pomog艂o.

Warkn臋艂a na niego jak na kogo艣 obcego i nagle do­tar艂y do niej d藕wi臋ki z alkowy Toni.

Skoczy艂a na r贸wne nogi i wypad艂a z kuchni.

Jewgienij zagotowa艂 wod臋, s艂ysza艂, 偶e si臋 przydaje. Wsadzi艂 no偶yczki w ogie艅, wiedzia艂 wi臋cej ni偶 wi臋k­szo艣膰 m臋偶czyzn. Nie mia艂 poj臋cia, sk膮d.

Raija nawet mu nie podzi臋kowa艂a.

Przybieg艂a po wod臋. Warkn臋艂a, by poszuka艂 czy­stej bielizny, czego艣 do owini臋cia dziecka.

Przeszuka艂 szafy Toni, w ko艅cu znalaz艂 prze艣cie­rad艂a, kt贸re Oleg kupi艂 na jakim艣 jarmarku. Zdawa艂o mu si臋, 偶e sam sprawi艂 Raiji podobne.

Niepewnie po艂o偶y艂 je na stole.

Raija porwa艂a je. Mrukn臋艂a co艣 niezrozumia艂ego i wybieg艂a.

I zn贸w rozleg艂y si臋 przera藕liwe wrzaski Antonii przemieszane z przekle艅stwami Raiji. Sam nie potra­fi艂by kl膮膰 siarczy艣ciej.

- Przyj, do diab艂a! Nie widzia艂a艣 nigdy, jak klacze si臋 藕rebi膮? Nawet one maj膮 do艣膰 rozumu, by prze膰!

I Toni膮 zd艂awi艂a w sobie kolejny krzyk.

G艂os Raiji wydawa艂 si臋 teraz 艂agodny jak aksamit.

- Tak dobrze. Jeste艣 wspania艂a. Widzisz, jakie to proste! Nie powstrzymuj niczego, pom贸偶 dziecku. Masz do艣膰 sil. Przyj, dziewczyno!

I g艂os Raiji przeszed艂 w 艣miech. Cudowny 艣miech, kt贸ry dot膮d rezerwowa艂a wy艂膮cznie dla Jewgienija w chwilach najwi臋kszej intymno艣ci...

Antonia j臋kn臋艂a.

Wyczerpany Jewgienij opad艂 na krzes艂o.

艢miech Raiji by艂 jak muzyka.

艢miech Toni jak d藕wi臋k fujarki w klarown膮 noc.

I jeszcze jeden d藕wi臋k. Silny, przeszywaj膮cy g艂os. 艢piewak, kt贸ry rozpoczyna dopiero sw膮 pie艣艅. Wy­krzykuje pierwsz膮 zwrotk臋 nowego 偶ycia.

Szkoda, 偶e nie ma Olega! Szkoda, 偶e nie mo偶e prze偶ywa膰 tego samego!

Przerazi艂a go my艣l, 偶e nied艂ugo czeka go podobne doznanie. Znacznie intensywniejsze. Pod koniec ro­ku, kiedy rodzi膰 si臋 b臋dzie jego dziecko.

Przeogromna my艣l. Bezbrze偶na. My艣l, kt贸ra rozsa­dza g艂ow臋 i przepe艂nia pier艣.

Raija p艂aka艂a, kiedy wysz艂a do niego z dzieci臋ciem. Z ma艂膮 istot膮 otulon膮 w prze艣cierad艂o.

Czarne loczki i oczy jak szparki. Ma艂y nosek w 艣rodku czerwonej twarzyczki.

- Oto Olga, wujku Jewgieniju - powiedzia艂a.

Olga zamruga艂a oczami, ale nie wyda艂a si臋 nim za­interesowana. Ziewn臋艂a i zapad艂a w sen.

To by艂a d艂uga noc.

13

Dano jej imiona Olga Walentyna. Antonia by艂a pod wra偶eniem historii, kt贸r膮 Raija opowiedzia艂a tej nocy, kiedy urodzi艂a si臋 dziewczynka. Po raz pierw­szy wymieni艂a jakie艣 imi臋.

M艂odzieniec, kt贸ry poszed艂 na 艣mier膰, nie poca艂o­wawszy swej ukochanej, i ofiarowa艂 swe 偶ycie za wia­r臋, bogini臋 i sw贸j lud - jego w艂a艣nie Antonia upami臋t­ni艂a w drugim imieniu c贸reczki.

Walentyna.

Raija sp臋dzi艂a w domu Toni ca艂e lato a偶 do jesienne­go dnia, kiedy wr贸ci艂 Oleg. Rejs zako艅czy艂 si臋 powodze­niem, Oleg zamieni艂 towar na ryby, za kt贸re spodziewa艂 si臋 uzyska膰 dobr膮 cen臋 w okolicznych wioskach.

Liczne dni postne kaza艂y ludziom wstrzymywa膰 si臋 od potraw mi臋snych. Ryby by艂y poszukiwanym towarem. Mogli zarobi膰 sporo pieni臋dzy.

Dziewczynka zauroczy艂a Olega. Ta ma艂a, pulchna istota u艣miechaj膮ca si臋 do ojca bezz臋bnymi usteczka­mi sta艂a si臋 o艣rodkiem jego 艣wiata.

Godzinami sta艂 przy ko艂ysce, przypatruj膮c si臋 艣pi膮­cej c贸reczce. Ta艅czy艂, trzymaj膮c j膮 w ramionach, kr臋­ci艂 si臋 w pl膮sach, a偶 ma艂a zanosi艂a si臋 艣miechem, a jej czarne ocz臋ta b艂yszcza艂y jak dwa s艂o艅ca.

- C贸rka to dar z nieba! - oznajmi艂 dumnie Raiji i Jewgienijowi.

Antonia i Raija wymieni艂y rozbawione spojrzenia.

Jewgienij chrz膮ka艂 znacz膮co, popatruj膮c na pokry­t膮 czarnymi lokami g艂贸wk臋, kt贸ra gin臋艂a w ogrom­nych ramionach Olega.

- Przypominam sobie, 偶e w k贸艂ko rozprawia艂e艣 o synu.

Oleg oburzy艂 si臋.

- O synu? - powiedzia艂, wywracaj膮c oczy ku niebu. - Kim m贸g艂by by膰 syn w por贸wnaniu z t膮 niebia艅sk膮 isto­t膮? Czy syn mo偶e r贸wna膰 si臋 z Olg膮 Walentyn膮? Wi­dzieli艣cie kiedy艣 r贸wnie pi臋knego anio艂ka? Przyznajcie szczerze, istniej膮 艣liczniejsze dzieci od mojej c贸rki?

Ze 艣miechem zapewniali dumnego tat臋, 偶e na ca艂ej ziemi nie ma pi臋kniejszej dziewczynki. Oleg zapo­mnia艂 wszystko, co m贸wi艂 przed jej narodzeniem. Wymaza艂 tamten czas z pami臋ci.

Raija zaokr膮gli艂a si臋. Jewgienij twierdzi艂, 偶e bardzo jej do twarzy w stanie odmiennym.

Antonia szczypa艂a si臋 w zwiotcza艂膮 sk贸r臋 na brzuchu i twierdzi艂a, 偶e nie ma sprawiedliwo艣ci na tej ziemi.

Ona te偶 ub贸stwia艂a Olg臋. C贸reczka wynagrodzi艂a jej wszystkie trudy po艂ogu.

- Ja b臋d臋 r贸wnie szalony? - pyta艂 Raij臋 Jewgienij. - Czy to w og贸le mo偶liwe, by tw贸j rozs膮dny m膮偶 za­chowywa艂 si臋 tak dziecinnie jak ten tu m贸j druh i sza­nowany kapitan?

- Z pewno艣ci膮 - odpowiedzia艂a Antonia. - B臋dziesz jeszcze gorszy!

- Zobaczymy - stwierdzi艂a Raija. - Zobaczymy. Najpierw przyjd膮 艣wi臋ta, potem dziecko.

Kobiety oddali艂y si臋 z Olg膮, a Oleg i Jewgienij ru­szyli do portu. Mieli mn贸stwo spraw do obgadania.

Raija asystowa艂a Toni przy k膮pieli i przewijaniu dziecka. Potem m艂oda matka karmi艂a Olg臋 piersi膮, a Raija czu艂a, jak serce w niej ro艣nie na ten widok. Mia艂a wra偶enie, 偶e do艣wiadczy艂a ju偶 tej rozkoszy, ja­k膮 daje blisko艣膰 niemowl臋cia.

Ale nic nie pami臋ta艂a.

Olga nie chcia艂a spa膰. Kiedy Toni膮 po艂o偶y艂a ma艂膮 w ko艂ysce, ta gwa艂townie zaprotestowa艂a, otwieraj膮c szeroko oczy i machaj膮c r膮czkami.

- Sp贸jrz, prawdziwe 藕rebi臋! - roze艣mia艂a si臋 Antonia. Raija poca艂owa艂a dziewczynk臋 w mi臋kki policzek i pieszczotliwie pog艂adzi艂a po nosku. Takim samym, jaki mia艂a Antonia, co do tego nie mog艂o by膰 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

- Spr贸buj zasn膮膰, male艅ka! Ciocia Raija posiedzi w kuchni! Rano wstanie nowy dzie艅.

U艣miechn臋艂a si臋 do Toni. Przyjaci贸艂ka nie zach臋­ca艂a c贸reczki do spania, lubi艂a odkrywa膰 co艣 nowego przy ka偶dej sposobno艣ci obcowania z ma艂膮, a godzi­nami spoczynku nie bardzo si臋 przejmowa艂a. Ka偶dy dzie艅 przynosi艂 cudowne doznania.

Zamkn臋艂a drzwi za sob膮. W kuchni panowa艂a przyjem­na cisza, przy zamkni臋tych oknach odg艂osy z ulicy ledwie tu dociera艂y. Wystarczy艂o jednak rozchyli膰 okiennice, by poczu膰 zapach morza, us艂ysze膰 krzyk mew w porcie...

Raija wybra艂a cisz臋.

Usiad艂a na 艂awie przy stole, skuli艂a si臋 i zamkn臋艂a oczy.

Nie stara艂a si臋 wywo艂a膰 niesamowitych sn贸w, ale na sw贸j spos贸b t臋skni艂a do nich. Nie przenosi艂a si臋 w tamten 艣wiat od chwili narodzin Olgi Walentyny. Min臋艂o ju偶 sporo dni.

Wiedzia艂a, 偶e tam wr贸ci...

W wiosce panowa艂o podniecenie. Mieszka艅cy byli znu偶eni walk膮 i czuwaniem. W napi臋ciu czekali na kolejny ruch 偶o艂nierzy Bogdana Briaszagi. Znu偶eni czekaniem. Znu偶eni jego cierpliwo艣ci膮.

Wiedzieli, 偶e szuka Jumali.

Przeszed艂 g贸ry, wys艂any nie przez rz膮d, lecz przez Anglik贸w. Chyba. Nie wiedzia艂a dok艂adnie. Nigdy nie s艂ysza艂a o tym plemieniu. Ale car na pewno pa艂a艂 w艣ciek艂o艣ci膮.

Briaszaga wci膮偶 znajdowa艂 si臋 w lesie, walczy艂 i szuka艂 Jumali.

Wi臋c zapewne car go wys艂a艂.

艁atwo go by艂o pozna膰, nosi艂 zbroj臋 ze z艂otym or­艂em. Pono膰 dosta艂 j膮 od cara.

Niezbyt hojny ten car, uzna艂a. M贸g艂 mu da膰 ca艂膮 zbroj臋 ze z艂ota, a nie tylko zdobi膰 j膮 ornamentem.

Nie by艂a nikim wa偶nym, pos艂ugiwa艂a u starej kobie­ty nale偶膮cej do najwy偶szego kr臋gu. Kobieta nie mia艂a si­艂y wychowywa膰 wnuka. Jej syn zmar艂, matka dziecka zgin臋艂a w walce z lud藕mi Briaszagi przed wieloma laty.

Ch艂opczykowi osta艂a si臋 wy艂膮cznie babka. Wzra­sta艂 jak udzielny ksi膮偶臋, cho膰 w jego 偶y艂ach nie p艂y­n臋艂a szlachetna krew. Jego matka pochodzi艂a z ludu, za to ojciec nosi艂 czerwon膮 peleryn臋. Nale偶a艂 do wta­jemniczonych, kto wie, mo偶e zosta艂by szamanem. Mo偶e dost膮pi艂by zaszczytu dotykania z艂otej bogini.

Mieli pozosta膰 w domach. Obozowiska nie prze­noszono, ale wszystkim nakazano czuwa膰. M臋偶czy藕­ni kr膮偶yli wok贸艂 wioski, gotowi do obrony.

Pozostali wojownicy ukryli si臋 w lesie, czekaj膮c na kolejny ruch Briaszagi.

Rozes艂ali zwiadowc贸w na wszystkie strony. Chodzi艂y pog艂oski, 偶e Briaszaga nadejdzie bez swoich 偶o艂nierzy. Ze b臋dzie si臋 stara艂 przekona膰 ich do prawdziwej wiary.

Wystarczy, by oddali swoich bog贸w carowi. Briaszadze.

Znale藕li Khese.

Ludzk膮 posta膰 wyrze藕bion膮 w kamieniu.

Nie mogli jej przenie艣膰. Nie mogli ukry膰 i chroni膰.

Zreszt膮 nie by艂a tak wa偶na jak Jumala.

Obawiali si臋, 偶e Briaszaga domy艣la si臋 wszystkie­go. Wiele razy znalaz艂 si臋 blisko celu.

Niech臋tnie przyznawali, 偶e cho膰 niewierny, by艂 godnym przeciwnikiem.

Wiedzia艂a, 偶e nie powinna oddala膰 si臋 od domu. Stara kobieta spa艂a, dziecko te偶. Wok贸艂 panowa艂a nie­zm膮cona cisza.

Zamierza艂a kogo艣 poszuka膰.

Kogo艣, kto nie le偶a艂 w zasadzce, lecz trzyma艂 war­t臋 nad rzek膮.

Warta to nu偶膮ce zaj臋cie. Z pewno艣ci膮 ucieszy si臋 na jej widok...

Pobieg艂a boso. Porusza艂a si臋 bezszelestnie, zna艂a ka偶d膮 艣cie偶k臋 i ka偶de drzewo. Tu by艂 jej dom, tu w okolicach Bie艂ogorie. Nie zna艂a innego. Najstarsi powiadali, 偶e przybyli tu z p贸艂nocnego zachodu. Przed wielu laty. Wci膮偶 偶yli ludzie, kt贸rzy narodzili si臋 w starym kraju. Teraz nale偶eli do starszyzny.

Nie mia艂a odwagi nawet na nich spojrze膰. Nie o艣mieli艂aby si臋 zapyta膰 o ziemi臋 przodk贸w.

Wiedzia艂a, 偶e uciekli.

Ze byli prze艣ladowani.

Niewierni chcieli mieczem wypleni膰 ich religi臋. Chcieli odebra膰 im Jumal臋...

Zatrzyma艂a si臋. Wielkie nieba! W lesie wcale nie by­艂o tak cicho.

Serce trzepota艂o jej w piersi. Nie poruszy艂a si臋. Za­panowa艂a nad odruchem, kt贸ry kaza艂 jej rzuci膰 si臋 do ucieczki.

S艂ysza艂a szcz臋k or臋偶a. M臋skie g艂osy. Krzyki.

Odg艂osy walki.

Nie mog艂a pobiec do wioski, by ostrzec mieszka艅­c贸w. Musia艂a my艣le膰 o w艂asnym ratunku.

Wczo艂ga艂a si臋 w g臋stw臋 i usiad艂a. Nikt jej tutaj nie znajdzie.

Nie b臋d膮 mieli czasu szuka膰.

Widzia艂a rzek臋. G艂臋boki Wagaj, rozdzielaj膮cy si臋 na wiele strumieni.

Kiedy si臋 uspokoi艂a, kiedy dudnienie serca przesta­艂o g艂uszy膰 inne odg艂osy, dostrzeg艂a walcz膮cych.

Wojownicy z jej ludu nie mieli zbroi, tylko proste br膮zowe kaftany, kt贸re nie mog艂y zatrzyma膰 strza艂y i ostrej klingi.

Napastnik贸w by艂o niewielu, policzy艂a ich na pal­cach obu r膮k. Wszyscy nosili pancerze.

A mimo to paru poleg艂o, ich cia艂a le偶a艂y na w膮skim pa艣mie ziemi oddzielaj膮cym rzek臋 od lasu. Nie do­strzeg艂a cia艂 obro艅c贸w Jumali, barwa kaftan贸w zle­wa艂a si臋 z otoczeniem.

Wrogowie zaatakowali z ukrycia. Plan si臋 powi贸d艂.

Zagryza艂a z przej臋ciem palce, by nie krzykn膮膰. Wbrew w艂asnej woli sta艂a si臋 艣wiadkiem krwawej 艂a藕ni.

Uderzenia mieczy by艂y jak j臋kliwe bicie dzwon贸w. Kiedy klingi nie trafia艂y na siebie, smaga艂y powietrze ze 艣wistem.

Tak jej si臋 przynajmniej zdawa艂o. Siedzia艂a zbyt daleko od walcz膮cych, a szum wody zag艂usza艂 niekt贸­re d藕wi臋ki.

Jeden z wojownik贸w wyr贸偶nia艂 si臋 dzielno艣ci膮.

Str膮cili go z konia, ale wci膮偶 stawia艂 zaci臋ty op贸r.

Nie podoba艂a jej si臋 walka. Zabijanie nie jest powo­dem do dumy, nawet je艣li daje 艣wiadectwo m臋sko艣ci.

Ale odczuwa艂a rodzaj szacunku dla tego cz艂owieka, cho膰 nie nale偶a艂 do jej ludu i nie podziela艂 jej wiary.

Nie poddawa艂 si臋.

Nawet kiedy przyparli go do rzeki, nie chcia艂 pa­rolu. Ci膮艂 w艣ciekle mieczem do ko艅ca. Nagle potkn膮艂 si臋 i upad艂 do ty艂u.

Wtedy zobaczy艂a b艂ysk na jego piersi.

I pozna艂a go.

Z艂oty orze艂 nie potrafi艂 fruwa膰.

Znikn膮艂 w odm臋tach rzeki. W ci臋偶kiej zbroi nie mia艂 najmniejszych szans. To ona poci膮gn臋艂a go na dno. Nie dosi臋gn膮艂 go or臋偶 przeciwnik贸w.

Walka ucich艂a.

Niekt贸rzy z jego ludzi polegli.

Inni uciekli.

艢mier膰 oficera odebra艂a im resztki odwagi.

Wojownicy Jumali nie 艣cigali ich. Walka nigdy nie by艂a dla nich celem samym w sobie.

Zabijali w obronie w艂asnej. Zabijali tych, kt贸rzy podnosili r臋k臋 na bogini臋...

Nie wysz艂a z zaro艣li, p贸ki nie upewni艂a si臋, 偶e wal­ka dobieg艂a kresu. Kiedy m臋偶czy藕ni nad brzegiem rzeki zacz臋li si臋 艣mia膰 i wiwatowa膰.

Kiedy z lasu wybiegli im na spotkanie inni towa­rzysze. Nie wszyscy wzi臋li udzia艂 w potyczce.

By艂a tylko kobiet膮, ale nie mog艂a usiedzie膰 na miejscu. Musia艂a pozna膰, jak smakuje zwyci臋stwo!

Odnalaz艂a go. Wydawa艂 si臋 zaskoczony, ale oto­czy艂 j膮 ramionami i poca艂owa艂, nie bacz膮c na obec­no艣膰 innych m臋偶czyzn. Na skraju lasu le偶a艂o cia艂o na­pastnika.

Nie zwraca艂a na nie uwagi.

Promienia艂a szcz臋艣ciem.

Wok贸艂 niej rozbrzmiewa艂 艣miech. Z tych czy tam­tych ust pad艂 gruby 偶art, ale nie by艂o w tych docin­kach z艂o艣liwo艣ci.

A on nie puszcza艂 jej z u艣cisku.

Kaftan przekrzywi! mu si臋, w艂osy stercza艂y na wszystkie strony. Nigdy nie dawa艂y si臋 u艂o偶y膰, grzyw­ka zawsze opada艂a mu na oczy.

By艂 rozgrzany walk膮, czu艂a przez ubranie oszala艂y rytm jego serca. Bi艂o szybciej ni偶 jej w艂asne, kiedy sta­艂a si臋 艣wiadkiem tych dramatycznych wydarze艅.

Tuli艂 j膮 do serca. To by艂o takie wspania艂e uczucie.

Poca艂owa艂 j膮 w czo艂o. Odsun膮艂 jej w艂osy, by do­tkn膮膰 wargami sk贸ry.

Nie by艂a mu oboj臋tna...

- To on zagoni艂 Bogdana Briaszag臋 do wody - oznajmi艂 jeden ze starszych i poklepa艂 m艂odzie艅ca po ramieniu. Dziewczyna k膮pa艂a si臋 w jego chwale.

Nie rozpozna艂a go wcze艣niej. W brunatnych kafta­nach wszyscy wygl膮dali jednakowo.

Wyr贸偶nia艂 si臋 tylko ten jeden, ten, kt贸ry wpad艂 do wody. Bo s艂o艅ce odbija艂o si臋 od or艂a na piersi.

Poklepywali dzielnego wojownika po plecach, mrugali porozumiewawczo, gratulowali. M贸wili, 偶e zas艂u偶y艂, by trzyma膰 taki kwiatuszek w obj臋ciach.

Sta艂 si臋 prawdziwym m臋偶czyzn膮!

Ona zawsze uwa偶a艂a, 偶e nim jest. Wcze艣niej do­strzeg艂a jego wielko艣膰.

A on rozkoszowa艂 si臋 blaskiem chwa艂y. Pu艣ci艂 dziew­czyn臋 i usiad艂 nad brzegiem rzeki, by rozsznurowa膰 bu­ty. Potem zdj膮艂 ci臋偶ki kaftan i stan膮艂 w samych spodniach. Szeroki w barach, w膮ski w biodrach, d艂ugonogi...

Poczu艂a, 偶e serce zn贸w zaczyna bi膰 w oszala艂ym rytmie, a policzki pokrywaj膮 si臋 rumie艅cem.

Musn膮艂 j膮 wzrokiem i u艂o偶y艂 usta w u艣miechu. Czyta艂 w jej my艣lach. Zna艂 jej ukryte pragnienia. By艂y mu mi艂e.

Sprawia艂y, 偶e jeszcze bardziej czu艂 si臋 m臋偶czyzn膮.

- Szkoda zbroi - roze艣mia艂 si臋 zawadiacko i poto­czy艂 wzrokiem doko艂a.

Spojrzeli na Wagaj. Spojrzeli na niego.

By艂 jeszcze m艂ody. Wiedzieli, 偶e jego matka owdo­wia艂a i nie doczeka艂a si臋 kolejnych syn贸w. Po 艣mier­ci c贸rki mia艂a tylko jego.

Nie spodoba艂 si臋 im ten pomys艂.

By艂 jednak cz艂owiekiem, kt贸ry zap臋dzi艂 Bogdana Briaszag臋 do wody.

Mia艂 prawo to zrobi膰.

Patrzyli, jak skacze w nurt i znika pod powierzchni膮.

Zacz臋li rozprawia膰 o pr膮dach. O tym, 偶e nale偶a艂 do najlepszych p艂ywak贸w w wiosce. Ale rzeka jest zimna o tej porze...

Pojawi艂 si臋, 艂apczywie 艂api膮c powietrze. U艣miecha艂 si臋 szeroko, w艂osy oblepi艂y mu g艂ow臋 jak czarna czapka. Po­macha艂 do niej r臋k膮, pozwalaj膮c unie艣膰 si臋 pr膮dowi.

Potem zn贸w zanurkowa艂.

D艂ugo go nie by艂o.

Tak d艂ugo, 偶e zacz臋艂a podejrzewa膰 najgorsze. Wagaj zabra艂 go za kar臋.

Bogdan Briaszaga dokona艂 zemsty.

Wtedy si臋 pojawi艂.

M臋偶czy藕ni skoczyli do brzegu. P艂ywak co艣 ci膮gn膮艂.

Ona si臋 nie poruszy艂a.

M臋偶czy藕ni pomogli mu wydosta膰 cia艂o na brzeg.

M艂odzieniec nie okazywa艂 oznak zm臋czenia. Zdar艂 zbroj臋 z zabitego. Podarunek od samego cara.

Patrzy艂a, jak wrzucaj膮 zw艂oki do wody. 艢ledzi艂a je wzrokiem, kiedy sp艂ywa艂y z pr膮dem.

Zbli偶y艂 si臋 do niej otoczony wianuszkiem wojowni­k贸w. By艂 mokry. Ciep艂e powietrze sprawia艂o, 偶e jego cia艂o parowa艂o. Gibkie, spr臋偶yste, o mi臋艣niach jakby ciosanych z kamienia. Nie mog艂a oderwa膰 od niego wzroku. Poczu艂a, jak oblewa j膮 fala gor膮ca.

Potem zajrza艂a mu w oczy. Stan膮艂 tak blisko, 偶e m贸g艂 wyczu膰, co dzieje si臋 w jej wn臋trzu. Gdyby byli sami, straci艂aby dziewicz膮 czysto艣膰. Oboje o tym wiedzieli.

Inni m臋偶czy藕ni te偶.

Wiedzieli, 偶e tych dwoje nale偶y do siebie.

Radowa艂a si臋, 偶e znalaz艂a w sobie odwag臋, by wyj艣膰 z lasu.

Sta艂 przed ni膮, trzymaj膮c ci臋偶k膮 zbroj臋 w d艂oniach. Spojrza艂 na ten drogocenny przedmiot, a potem rzuci艂 go do jej st贸p. Obiema d艂o艅mi odgarn膮艂 mokre w艂osy.

Jego twarz nigdy nie by艂a taka naga, nigdy nie by艂 bardziej bezbronny. A ona nie by艂a wojowniczk膮, nie mia艂a w sobie nic szczeg贸lnego. Pos艂ugiwa艂a starszej kobiecie.

Zaczerwieni艂a si臋 i spu艣ci艂a oczy. Jego spojrzenie domaga艂o si臋 zbyt wiele.

Powinna okaza膰 skromno艣膰.

Nie udawa艂a. By艂a skromn膮 dziewczyn膮. W jej 偶yciu liczy艂 si臋 tylko on. Nie spojrza艂a nigdy na innego m臋偶czyzn臋.

Nie w ten spos贸b...

U艣miechn膮艂 si臋. Wiedzia艂. W jego oczach pojawi艂y si臋 iskierki zrozumienia. B艂yszcza艂y jak ogie艅, mia艂y t臋 sam膮 barw臋. Dziewczyna chcia艂a uciec, schowa膰 si臋, ale nie mog艂a si臋 poruszy膰.

- Daruj臋 ci zbroj臋 Bogdana Briaszagi - powiedzia艂 uroczy艣cie.

Zachwia艂a si臋, ale nie upad艂a.

To by艂 najcenniejszy przedmiot, jaki posiada艂. Wie­dzia艂a, ale poczu艂a, jak 偶o艂膮dek wywraca si臋 jej na dru­g膮 stron臋. Nie chcia艂a zbroi! Nie chcia艂a jej dotyka膰.

Nosi艂 j膮 cz艂owiek, kt贸ry odszed艂 w 艣mier膰...

- Po艣lubi臋 ci臋 - doda艂. - Porozmawiam z twoj膮 pani膮.

Nie mia艂a rodzic贸w ani nikogo, kto m贸g艂by j膮 wy­swata膰. By艂a s艂u偶膮c膮, lecz on mimo to pragn膮艂 poj膮膰 j膮 za 偶on臋.

Nie traktowa艂 jej jak zabawk臋.

Cho膰 m贸g艂by, a ona zapewne by uleg艂a. Nie mia­艂aby wyboru.

Chcia艂 j膮 po艣lubi膰.

Gdyby odm贸wi艂a przyj臋cia daru, zepsu艂aby wszystko. Odrzucaj膮c jego mi艂o艣膰, zburzy艂aby swoj膮 przysz艂o艣膰.

Waha艂a si臋. Przenosi艂a wzrok z m艂odzie艅ca na zbroj臋. Policzki jej pa艂a艂y. M臋偶czy藕ni stan臋li cia艣niej, czekaj膮c, co odpowie.

- Nie mog臋 przyj膮膰 tego daru - szepn臋艂a w ko艅cu. M艂odzieniec wygl膮da艂 jak ra偶ony gromem, wi臋c do­da艂a pospiesznie: - Zbroja nale偶y si臋 kobiecie, lecz nie takiej 艣miertelniczce jak ja. Nie zwyk艂ej pos艂ugaczce. Darujmy j膮 Jumali. Do niej nale偶y.

Kiedy podnios艂a wzrok, wiedzia艂a ju偶, 偶e w艂a艣ciwie dobra艂a s艂owa.

Popatrzy艂 na ni膮 z dum膮, obj膮艂 i poca艂owa艂. M臋偶­czy藕ni odwr贸cili si臋, a ich twarze rozja艣ni艂y u艣miechy.

- Zbroja znajdzie si臋 w 艣wi膮tyni Jumali w Bie艂ogorie! - zadecydowa艂.

Du偶o ryzykowa艂a.

I wygra艂a. Mo偶e Jumala by艂a po jej stronie?

Antonia znalaz艂a Raij臋 na 艂awie przy stole. Siedzia­艂a z r臋koma z艂o偶onymi na piersiach i podkurczony­mi nogami.

Wspar艂a g艂ow臋 o 艣cian臋. Mia艂a otwarte oczy, ale nic nie widzia艂a.

Nie umar艂a.

Nie spa艂a.

Antonia mog艂a dotkn膮膰 jej, ale Raija i tak nic by nie poczu艂a.

W kuchni zjawili si臋 Oleg i Jewgienij. Oleg zdu­mia艂 si臋 niepomiernie, 偶ona nie opowiada艂a mu wie­le o prze偶yciach Raiji.

Jewgienij usiad艂 na drugim ko艅cu 艂awy. Jego twarz wyra偶a艂a l臋k i niepewno艣膰.

Antonia pog艂adzi艂a go po w艂osach, przytuli艂a jak matka.

- Oleg zaprowadzi konie do stajni. Zostaniecie u nas.

- Boj臋 si臋! - wyszepta艂 Jewgienij poblad艂ymi wargami.

- Nie ma czego - odrzek艂a 艂agodnie. - Raija - Raisa w臋druje.

14

Znalaz艂a si臋 w pr贸偶ni, gdzie nie by艂o b贸lu ani t臋sk­noty. Nic nie by艂o. Istnia艂a i nie istnia艂a jednocze艣nie. Niesko艅czona cisza. Spok贸j. P艂yn臋艂a z pr膮dem.

Siedzia艂a d艂ugo, przygl膮daj膮c si臋 klasztorowi nieda­leko Samarowa. Mnisi przybyli tutaj, by nawraca膰 lud Konda. 艢wi膮tynia mia艂a stanowi膰 centrum walki z bezbo偶nictwem.

Tam gdzie Irtysz wpada do Obu, mia艂a rozegra膰 si臋 bitwa o ich dusze. Mi臋dzy ich Bogiem a Jumal膮.

Jej wioska wci膮偶 p艂on臋艂a. Car wys艂a艂 wojsko a偶 do Bieriezowa.

呕o艂nierze mieli jedno zadanie: wypleni膰 zabobon u lu­d贸w na nizinie Konda wzd艂u偶 brzeg贸w rzeki Ob. Spa­li膰 i spl膮drowa膰 艣wi膮tynie, zniszczy膰 pos膮偶ki bo偶k贸w.

Poddani cara wzi臋li sobie jego polecenia mocno do serca. Z艂upili wszystkie wioski na zachodnim brzegu Obu i po obu stronach Irtysza. Od Tobolska po Bieriezowo nikt nie czu艂 si臋 bezpiecznie.

Spalili jej wiosk臋, zabrali to, co by艂o w niej cennego. Zabili m臋偶czyzn, zgwa艂cili kobiety. Uciek艂a, kiedy ko­lejny 偶o艂dak zasn膮艂 na niej, pijany do nieprzytomno艣ci.

Nie wiedzia艂a, co si臋 sta艂o z innymi. S艂ysza艂a g艂o­sy w lesie, ale bala si臋 pokaza膰.

Zna艂a imi臋 cz艂owieka, kt贸ry zes艂a艂 im ten los. Car, rzecz jasna. By艂 jednak kto艣, kogo nienawidzi艂a moc­niej ni偶 Piotra Wielkiego.

Grigorij Nowicki. Kapitan. Przeczesywa艂 lasy od wielu lat, szukaj膮c skarb贸w i bo偶k贸w.

Szukaj膮c Jumali.

Rozmawia艂 z lud藕mi, ci膮gn膮艂 ich za j臋zyki. Czasa­mi mia艂 szcz臋艣cie, nie wszyscy ludzie z jej ludu pod膮­偶ali w艂a艣ciw膮 艣cie偶k膮.

By艂 coraz bli偶ej, wiedzia艂 coraz wi臋cej.

Niebezpieczny przeciwnik.

Niecierpliwo艣膰 cara wysz艂a im na dobre. Przenie­艣li Jumal臋 w bezpieczne miejsce, z Bie艂ogorie do la­s贸w nad rzek膮 Konda.

呕o艂dacy cara b臋d膮 szuka膰 jej na pr贸偶no.

P贸ki Jumala jest bezpieczna, duch ludu Konda 偶yje.

Spojrza艂a na klasztor na p贸艂nocy. Widzia艂a p艂omie­nie, kt贸re ogarnia艂y wiosk臋, wolno zamieniaj膮c j膮 w zgliszcza. Po偶era艂y domy ludzi, kt贸rych zna艂a. Nie wiedzia艂a, czy 偶yj膮, 偶o艂nierze mieli ci臋偶k膮 r臋k臋 dla czcicieli bo偶k贸w...

Zacisn臋艂a pi臋艣ci, schowana w trzcinach nad rzek膮. Wiotkie ro艣liny delikatnie pie艣ci艂y jej zmaltretowane cia艂o.

Woda zmy艂a brud.

Nie przypuszcza艂a, 偶e to w og贸le mo偶liwe. Wci膮偶 czu艂a przemo偶ny b贸l, ale woda zmy艂a brud. Woda 艂a­godzi艂a rany.

Zabrali jej cia艂o, nie odebrali duszy. Ob艂apiali j膮 r臋­kami, ale nie dotkn臋li tego, co najwa偶niejsze. Nie pa­trzy艂a im w twarze, nie zapami臋ta艂a rys贸w, nie zaj­rza艂a w oczy.

Mia艂a wyj艣膰 za m膮偶 w 艣rodku lata. Od dawna przy­gotowywa艂a swoje wiano. Uszy艂a sukni臋.

Kiedy przymkn臋艂a oczy, widzia艂a go w szerokiej, kolorowej koszuli, zdobionej wzd艂u偶 wyci臋cia na szyi. Ciemne w艂osy pasowa艂yby do czerwieni, do srebrnych haft贸w...

Widzia艂a czarnow艂ose dzieci, kt贸re by mu urodzi­艂a. Syn贸w o lekko kanciastych twarzach jak jego, c贸r­ki podobne do niej. Dumnie wyprostowane... jak on. Kt贸re potrafi膮 snu膰 marzenia, frun膮ce na szeroko rozpostartych skrzyd艂ach... jak ona.

Umia艂a marzy膰.

Teraz ich wiosk臋 ogarnia艂y p艂omienie.

Wiano sp艂on臋艂o. Ona siedzia艂a w rzece. Zha艅biona.

Nie wiedzia艂a, czy 偶yje, czy ju偶 umar艂a.

Obcy spl膮drowali ich 艣wi臋te miejsca, uczynili wie­le niegodziwo艣ci. Dzieciom opowiadano straszne hi­storie o 偶o艂dakach cara. Car by艂 wcieleniem z艂a.

Ich lud pragn膮艂 偶y膰 w pokoju, nienawidzi艂 wojny.

Nie mia艂 nieprzyjaci贸艂. Nie podni贸s艂 miecza prze­ciwko nikomu.

Tylko broni艂 艣wi臋to艣ci. Jumali.

To by艂o s艂uszne. Ofiarowa膰 偶ycie za bogini臋. A jednak czu艂a b贸l na my艣l, 偶e jej ukochany m贸g艂 polec w walce.

Z艂o偶y艂a r臋ce, zanurzona w wodzie. Z艂o偶y艂a d艂onie i modli艂a si臋 do Jumali.

Prosi艂a bogini臋, by zachowa艂a go przy 偶yciu...

Zapad艂a noc. Olga obudzi艂a si臋 dwukrotnie, zosta­艂a nakarmiona i zn贸w zasn臋艂a. Oleg i Jewgienij uwa­偶ali, 偶e Toni膮 te偶 powinna si臋 po艂o偶y膰. Karmi膮ca mat­ka potrzebuje odpoczynku.

Nie pos艂ucha艂a ich. Owin臋艂a Raij臋 we艂nianym ko­cem i usiad艂a z drugiej strony sto艂u. Czasami zapada艂a w niespokojn膮 drzemk臋, przewa偶nie jednak czuwa艂a.

- Przymkn臋艂a troch臋 oczy - odezwa艂 si臋 Jewgienij. Ba艂 si臋. Ba艂 si臋, 偶e Raija odniesie trwa艂y uraz. Nie na ciele, lecz na duszy. I 偶e ucierpi dziecko.

Zmieni艂a si臋. Nie o艣mielili si臋 jej dotkn膮膰, kiedy pa­trzy艂a, nic nie widz膮c, przenikaj膮c ich wzrokiem.

Wtedy by艂a lodowato zimna. Oddycha艂a tak wolno, 偶e musieli wysila膰 si臋, 偶eby us艂ysze膰 cokolwiek. Kiedy usi­艂owali dopasowa膰 si臋 do jej rytmu, dostawali zadyszki.

W ci膮gu nocy opu艣ci艂a powieki, a jej oddech si臋 uspokoi艂.

Wci膮偶 by艂a blada i lodowato zimna, ale regularnie wci膮ga艂a powietrze.

Spa艂a snem tak g艂臋bokim, 偶e nie obudzi艂a si臋, kie­dy Jewgienij po艂o偶y艂 j膮 na 艂awie, by da膰 odpocz膮膰 skurczonym cz艂onkom.

Jedna my艣l zaw艂adn臋艂a jego umys艂em. Mo偶e oskar­偶enia o czarnoksi臋stwo, kt贸re zawis艂y nad g艂ow膮 Ra­iji w Norwegii, mia艂y jakie艣 podstawy?

Nie by艂a z艂a.

Jewgienij nie zna艂 nikogo, kto dawa艂by bli藕nim r贸wnie wiele ciep艂a, kogo艣 o wi臋kszym sercu. A jed­nak r贸偶ni艂a si臋 od innych.

Mo偶e nie powinien odbiera膰 jej tym, kt贸rzy j膮 ro­zumieli? Tym, kt贸rzy znali t臋 ukryt膮 moc i potrafili stawi膰 jej czo艂o? On si臋 wy艂膮cznie ba艂.

- Trzeba sprowadzi膰 lekarza - uzna艂 Oleg, kt贸ry ba艂 si臋 nie mniej ni偶 Jewgienij. Pami臋ta艂 dobrze, jak Raija zatrzyma艂a krwotok w poszarpanym ramieniu przyjaciela.

Te obrazy na trwa艂e wpisa艂y si臋 w jego pami臋膰. Ju偶 wtedy wiedzia艂, 偶e nie ma do czynienia ze zwyk艂膮 ko­biet膮.

Teraz utwierdzi艂 si臋 w tym przekonaniu.

呕adna wied藕ma.

Ani anio艂.

Ale te偶 nie zwyk艂a kobieta.

Nie wiedzia艂, jak j膮 nazwa膰, ale chcia艂, by 偶y艂a.

Z艂o偶y艂 ogromne d艂onie pod sto艂em z obawy, by kt贸re艣 tego nie dostrzeg艂o. By ani Toni膮, ani Jewgie­nij nie widzieli go w chwili s艂abo艣ci.

Oleg pomodli艂 si臋 o 偶ycie Raiji.

Ockn臋艂a si臋 o poranku i nie zdziwi艂a si臋 widokiem bliskich.

Jej cia艂o by艂o sztywne i obce. Wydosta艂a si臋 z przy­jemnej nico艣ci wprost w bolesn膮 rzeczywisto艣膰 i przez chwil臋 mia艂a ochot臋 wr贸ci膰 do tamtego 艣wiata.

Cia艂o Jewgienija chroni艂o j膮, by艂o jak ciep艂y dom, kt贸ry usuwa znu偶enie z obola艂ych cz艂onk贸w.

- Odby艂a艣 podr贸偶, Raiso - powiedzia艂a Toni膮 i po­g艂adzi艂a przyjaci贸艂k臋 po w艂osach. Odwdzi臋cza艂a si臋 za pociech臋, kt贸r膮 dosta艂a, kiedy jej 艣wiat wydawa艂 si臋 nie do zniesienia. - D艂ugo ci臋 nie by艂o, zacz臋li艣my si臋 martwi膰 - szepn臋艂a i zajrza艂a Raiji prosto w oczy.

By艂o w nich tyle tre艣ci, wspomnie艅 z innej rzeczy­wisto艣ci.

B贸lu innych istnie艅.

- Nie - odezwa艂a si臋 Raija, obejmuj膮c wszystkich spojrzeniem. - Wielkie nieba, jak to dobrze zn贸w was widzie膰!

Jewgienij przytuli艂 偶on臋 z ca艂ych si艂, jakby ju偶 ni­gdy nie chcia艂 jej pu艣ci膰.

Oboje wiedzieli, 偶e nie m贸g艂 jej zatrzyma膰.

- Odby艂am dwie podr贸偶e - doda艂a po chwili. Cze­kali, co powie, a ona gotowa by艂a podzieli膰 si臋 z ni­mi swym brzemieniem. - W dw贸ch postaciach. Zbli­偶am si臋 do ko艅ca. Piotr Wielki. Panowa艂 niedawno?

Potwierdzili.

Cichym g艂osem opowiedzia艂a wszystko. Szepta艂a, by nie budzi膰 Olgi, ale r贸wnie偶 dlatego, 偶e nie mia艂a si艂 m贸wi膰 g艂o艣niej.

Pokaza艂a im 艣wiat, kt贸ry ujrza艂a.

W kt贸rym zostawi艂a 艣lady st贸p.

I uwierzyli.

Uznali jej odmienno艣膰. Pochodzi艂a z obcego ludu, by艂a pi臋kna, ale nie tylko to r贸偶ni艂o j膮 od innych.

By艂o co艣 jeszcze.

- Historia si臋 zmienia - powiedzia艂a zamy艣lona An­tonia. Jej podkr膮偶one oczy 艣wiadczy艂y o znu偶eniu, ale Toni膮 nie mog艂a si臋 po艂o偶y膰. Nie tej nocy, kiedy Raija odbywa艂a sw膮 przedziwn膮 w臋dr贸wk臋. - Zauwa偶y艂a艣?

Raija skin臋艂a g艂ow膮.

- Jedna znalaz艂a szcz臋艣cie, tak przynajmniej s膮dz臋. Kocha艂a go, a on chcia艂 j膮 po艣lubi膰. Nie zgin膮艂, okry艂 si臋 chwal膮...

Raija potwierdzi艂a.

Dostrzega艂a to r贸wnie jasno jak Toni膮. Widzia艂a i inne zale偶no艣ci. Wiedzia艂a, co dzia艂o si臋 w duszach tamtych kobiet.

Dok艂adnie to samo, co w jej w艂asnej.

- Dziewczyna zawsze pochodzi z ubogiej rodziny - zacz臋艂a cicho. - Jest m艂oda, ale dostrzega ju偶 pot臋g臋 i moc uczu膰. To kobieta, nie dziecko. Wiem, 偶e jest niezwykle urodziwa, cho膰 nie widz臋 twarzy. Wcielam si臋 w nie za ka偶dym razem. Podr贸偶uj臋 w ich ciele, wi­dz臋 ich oczyma. I mam w艂asne d艂onie, stopy. I czarne w艂osy.

Zamilk艂a, nie podnosz膮c oczu. Czu艂a w sobie bez­miern膮 pustk臋.

Jedna z nocnych w臋dr贸wek mia艂a dobre zako艅cze­nie. Pozosta艂e przynios艂y b贸l.

Ten b贸l wci膮偶 d艂awi艂 jej serce.

Przenika艂 jak ostrze w艂贸czni sprzed stuleci, sprzed lat...

Uderzy艂o j膮, 偶e 偶adna z kobiet nie nale偶a艂a do tera藕­niejszo艣ci. Nie mog艂a spotka膰 ich w obecnym 偶yciu.

Trudno prze偶ywa膰 losy ludzkie sprzed wiek贸w. Jeszcze trudniej te z nieodleg艂ej przesz艂o艣ci.

Wszystkie bowiem nale偶a艂y do 艣wiata umar艂ych.

- A m艂odzieniec? - zamy艣li艂a si臋 Antonia. Z艂o偶y艂a d艂onie pod brod膮. Wbi艂a wzrok w Raij臋, jakby spo­dziewa艂a si臋 ujrze膰 jego odbicie w oczach przyjaci贸艂­ki. - Jest wci膮偶 taki sam?

Raija zawaha艂a si臋. K膮tem oka dostrzeg艂a st臋偶a艂膮 twarz m臋偶a, wyczu艂a napi臋cie jego nieruchomego cia艂a.

Odczuwa艂 zazdro艣膰 wobec m臋偶czyzn, kt贸rzy zgi­n臋li przed wiekami.

Uzna艂a to za policzek i komplement jednocze艣nie. Za dow贸d mi艂o艣ci.

Mi艂o艣ci tak wielkiej, 偶e szuka rywali tam, gdzie s膮 tylko cienie.

- Zmienia si臋 - odrzek艂a. - Z pocz膮tku my艣la艂am, 偶e si臋 r贸偶ni膮, teraz dostrzegam wsp贸lne cechy. S膮 m艂odzi, cho膰 odrobin臋 starsi od dziewczyny. Zazwy­czaj umieraj膮. Kochaj膮 j膮, mimo 偶e czasami nie po­trafi膮 okaza膰 uczucia. On nie jest mo偶e przystojny, ale w nieregularnych rysach twarzy tkwi jaka艣 moc.

Kanciasta sylwetka, silne d艂onie. M艂ode, pr臋偶ne cia艂o. Cia艂o m艂odzie艅ca, kt贸ry staje si臋 m臋偶czyzn膮, 艣wiado­mym swej si艂y i uroku. Wyr贸偶nia si臋 w t艂umie, cho膰 nie urod膮. Czarne w艂osy, sztywne i niesforne. Ma ciemn膮 karnacj臋, ciemniejsz膮 ni偶 ludzie w wiosce. Tak by艂o za ka偶dym razem, tylko ona ma sk贸r臋 po­dobnej barwy. Pozostali s膮 jasnow艂osi. On ma grzy­w臋 czarn膮 jak noc. Ona te偶. Jej w艂osy b艂yszcz膮 jak skrzyd艂a tego ptaka...

Szuka艂a w艂a艣ciwego s艂owa i go nie znalaz艂a. Do­strzeg艂a niepok贸j Jewgienija, ale nie zna艂a jego przy­czyny. Poza t膮 jedn膮. Poza zazdro艣ci膮 wobec cieni z przesz艂o艣ci.

- Kruka? - dopowiedzia艂 zadziwiaj膮co pewnym g艂osem.

Raija spojrza艂a na niego i u艣miechn臋艂a si臋 Z wdzi臋czno艣ci膮.

- W艂a艣nie - doda艂a. - Czarne jak skrzyd艂a kruka... Nie dostrzeg艂a wyrazu ulgi na jego twarzy. Ledwie powstrzyma艂 si臋 od westchnienia...

I tym razem nie przedar艂a si臋 za zas艂on臋 ciemno艣ci.

- Jego oczy maj膮 niezwyk艂膮 barw臋 - ci膮gn臋艂a. Tym razem zwraca艂a si臋 przede wszystkim do Antonii, jak­by tylko kobieta mog艂a zrozumie膰 te s艂owa. - Jak wo­da na torfowisku. Jak kamyki na dnie morza, jak ogie艅. Nie wiem, jak j膮 opisa膰 najtrafniej...

- Mo偶e jak bursztyn? - spyta艂 Oleg i przyni贸s艂 bransolet臋, kt贸r膮 kiedy艣 podarowa艂 Antonii. Po艂o偶y艂 j膮 na stole. Raija wzi臋艂a ozdob臋 do r臋ki i pog艂adzi艂a g艂adk膮 powierzchni臋 kamienia.

Bransoleta mieni艂a si臋 odcieniami 偶贸艂ci i br膮z贸w. Nieokre艣lonych, nieuchwytnych.

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Jak bursztyn - zako艅czy艂a. - Ma oczy barwy bursztynu.

Od艂o偶y艂a bransolet臋. Jewgienij nie m贸g艂 spojrze膰 偶onie w oczy. Aleksiej da艂 jej kiedy艣 identyczn膮. M贸g艂 przysi膮c, 偶e tak by艂o. Sam pomaga艂 m艂odszemu bra­tu znale藕膰 ozdob臋 godn膮 najpi臋kniejszej kobiety w Finnmarku.

Trzyma艂 wtedy bransolet臋 w d艂oniach i zastana­wia艂 si臋, jak mo偶e wygl膮da膰 kobieta, kt贸ra zas艂u偶y艂a na tak drogocenny podarek.

Uwa偶a艂, 偶e nie ma takiej na 艣wiecie.

Myli艂 si臋. Nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni. Wtedy jednak nie wiedzia艂, 偶e pope艂nia b艂膮d.

Teraz dor贸s艂.

To g艂贸wnie zas艂uga Raiji. Lub wina. Zale偶y jak na to spojrze膰.

Ol eg roze艣mia艂 si臋 i spojrza艂 na Jewgienija. Potar­ga艂 go po ciemnej grzywce, kt贸ra nigdy nie uk艂ada艂a si臋 tak jak powinna.

- Czy to tw贸j czarnow艂osy wielbiciel?

- To nie ja - odrzek艂 ponuro Jewgienij. Zbyt ponu­ro jak na 偶artobliw膮 uwag臋 przyjaciela.

Raija spojrza艂a na niego d艂ugo. W jej wzroku by艂o morze mi艂o艣ci i cichy 偶al. Jakby dozna艂a zawodu.

- Nie - powiedzia艂a - to nie Jewgienij. Zapad艂a cisza, w kt贸rej trudno zbudowa膰 mosty.

Cisza jak przepa艣膰 o g艂adkich, 艣liskich 艣cianach.

- Je艣li Toni膮 i ja mamy racj臋... - zacz臋艂a zn贸w i rzu­ci艂a niepewne spojrzenie na przyjaci贸艂k臋.

- Nie mylimy si臋!

- Je艣li mamy racj臋 - powt贸rzy艂a Raija - to odbywam w臋dr贸wk臋 przez 艣wiat realny. To nie marzenia ani sny, mog臋 przysi膮c. Wiem, co to znaczy 艣ni膰. By膰 mo偶e widz臋 moje poprzednie wcielenia. Nie mam po­j臋cia, boj臋 si臋 nawet my艣le膰 o tym. Boj臋 si臋 mie膰 w艂as­ne zdanie. To si臋 jednak kiedy艣 dzia艂o... - Przerwa艂a, s艂owa przychodzi艂y z trudem. - Je艣li jestem t膮 kobie­t膮, to on zawsze stoi u jej boku. Tu go nie widz臋. Wi臋c je艣li go zna艂am, to w poprzednim 偶yciu. Tym, kt贸re­go nie pami臋tam.

I zn贸w cisza. Straszniejsza ni偶 poprzednia.

Raija chwyci艂a Jewgienija za r臋k臋. Spojrza艂a na nie­go z wdzi臋czno艣ci膮 i bezbrze偶nym oddaniem.

- To dobrze, 偶e nie pami臋tam. To dobrze, 偶e mam Jewgienija. I mi艂o艣膰, w kt贸rej nie ma miejsca na b贸l.

15

Raija nie w臋drowa艂a ju偶 w czasie. Nie wiedzia艂a dla­czego. Mo偶e dlatego, i偶 nigdy nie zostawiali jej samej.

Przesz艂a jesie艅, nadci膮gn臋艂a zima. 艢wi臋towali Bo偶e Narodzenie.

Okres postu by艂 trudny. Trwa艂 d艂ugo, od czterna­stego listopada do dwudziestego trzeciego grudnia, w tym czasie wstrzymywano si臋 od potraw mi臋snych.

Nale偶a艂o umartwia膰 si臋 przed narodzeniem Chry­stusa po to, by silniej radowa膰 si臋 Jego przyj艣ciem.

W ci膮gu roku mi臋so rzadko trafia艂o na st贸艂, ale za­kaz czyni艂 ten brak dotkliwszym.

Jewgienij nie nale偶a艂 do os贸b szczeg贸lnie religij­nych, ale post臋powa艂 jak inni mieszka艅cy Archangielska. Przeci臋tny Rosjanin stosowa艂 si臋 do nakaz贸w ko­艣cio艂a prawos艂awnego.

Poszczono cztery razy do roku: czterdzie艣ci dni przed Bo偶ym Narodzeniem, czterdzie艣ci dni przed Wielkanoc膮, od pierwszej niedzieli po 艢wi臋tej Tr贸jcy do dwunastego lipca, ten okres trwa艂 od o艣miu dni do sze­艣ciu tygodni, i wreszcie przez pierwsze trzy tygodnie sierpnia. Poza tym nie jedzono mi臋sa w niekt贸re dni, sz贸stego stycznia w 艣wi臋to Objawienia Pa艅skiego, dwu­dziestego dziewi膮tego sierpnia na pami膮tk臋 m臋cze艅skiej 艣mierci Jana Chrzciciela i czternastego wrze艣nia.

Poza tym w ka偶d膮 艣rod臋 i pi膮tek.

Postnych 艣r贸d Jewgienij nie przestrzega艂, ale w pi膮­tek w jego domu jadano wy艂膮cznie ryby.

Nie g艂odowano wi臋c podczas postu. Zreszt膮 mi臋so i tak zastrze偶one by艂o dla zamo偶niejszych. Czas po­stu w pewnym sensie 艂agodzi艂 nier贸wno艣ci spo艂eczne. Ludzie przynajmniej jedli to samo.

Raija czu艂a oci臋偶a艂o艣膰 w ca艂ym ciele. Przepowied­nia Antonii si臋 sprawdzi艂a, ci膮偶a nie zniekszta艂ci艂a sylwetki przyjaci贸艂ki tak jak jej. Najbardziej przy­sz艂ej matce dokucza艂 ci臋偶ar noszonego dzieci臋cia, czu艂a go w kostkach, nogach, kr臋gos艂upie.

Radowa艂a si臋 tym, co b臋dzie. Jewgienij wpada艂 w entuzjazm, po to by za chwil臋 trz膮艣膰 si臋 ze strachu. Dobitnie da艂 Antonii do zrozumienia, 偶e spodziewa si臋 jej obecno艣ci, kiedy sko艅cz膮 si臋 艣wi臋ta.

艢miertelnie si臋 ba艂 zosta膰 z Raij膮 sam na sam, bo jako艣 nie widzia艂 si臋 w roli akuszerki.

Raija u艣miecha艂a si臋 na sam膮 my艣l o tym.

Antonia z pewno艣ci膮 nie odm贸wi pomocy.

Jewgienij nigdy nie by艂 bardziej blady jak w chwi­li, kiedy oznajmi艂a mu, 偶e si臋 zacz臋艂o.

Spojrza艂 na ni膮 dzikim wzrokiem i zagoni艂 do 艂贸偶­ka. Krzykn膮艂, 偶e jest nieodpowiedzialna, m贸wi膮c mu o tym tak p贸藕no. 呕e spra艂by j膮 na kwa艣ne jab艂ko, gdy­by nie by艂a w stanie odmiennym.

I w og贸le si臋 nie roze艣mia艂, gdy odpowiedzia艂a, 偶e nie mia艂by powodu, by j膮 spra膰, gdyby nie by艂a w sta­nie odmiennym.

Antonia zamierza艂a zjawi膰 si臋 nast臋pnego dnia. Raija wyliczy艂a sobie dat臋 porodu na Nowy Rok, ale przecie偶 mog艂a si臋 pomyli膰. Dzieci臋ciu wyra藕nie si臋 spieszy艂o.

Widocznie chcia艂o urodzi膰 si臋 w roku 1735.

Jewgienij pop臋dzi艂 do Archangielska, cho膰 Raija zapewnia艂a go, 偶e to niepotrzebne. My艣la艂a o przyja­ci贸艂ce ca艂y dzie艅.

Brzmia艂o to mo偶e dziwacznie, ale Raij臋 i Antoni臋 艂膮­czy艂a przedziwna wi臋藕, nienamacalna, a jednak praw­dziwa.

Kiedy w 偶yciu Antonii dzia艂o si臋 co艣 szczeg贸lnego, Raija wiedzia艂a o tym, zanim pad艂y s艂owa. Antonia sz贸stym zmys艂em wyczuwa艂a na odleg艂o艣膰, 偶e przy­jaci贸艂ka potrzebuje jej rady lub opieki.

Jewgienij uzna艂, 偶e bredzi, kiedy usi艂owa艂a mu to wyt艂umaczy膰.

Rodzi艂 si臋 jego syn, Raija potrzebowa艂a pomocy.

Fachowej pomocy.

Zupe艂nie zapomnia艂, 偶e Antonia asystowa艂a dot膮d tylko przy jednym porodzie. W艂asnym.

Osiod艂a艂 konia i ruszy艂 do Archangielska.

Niemal zagoni艂 biedne zwierz臋 na 艣mier膰.

Raija zastanawia艂a si臋, czy Antonia ju偶 jest w dro­dze. A mo偶e czeka.

Sama nie uwa偶a艂a, by po艣piech by艂 wskazany. Skurcze pojawia艂y si臋 w rzadkich odst臋pach.

Pozna艂a je.

Wiedzia艂a, co oznaczaj膮.

Wody jeszcze nie odesz艂y.

Wsta艂a z 艂贸偶ka, kiedy za Jewgienijem zamkn臋艂y si臋 drzwi. M臋偶czy藕ni lubili rozprawia膰 o kobiecej sk艂on­no艣ci do dramatyzowania. Jak przysz艂o co do czego, to oni wpadali w panik臋.

Por贸d to b贸l. Wszystko rodzi si臋 w b贸lach, po to by dosta膰 nagrod臋 od 偶ycia.

Usiad艂a na krze艣le Jewgienija, tym, kt贸re sta艂o naj­bli偶ej ognia. Troch臋 marz艂a, ale nie musia艂a dok艂ada膰 do ognia. Jewgienij zadba艂 o wszystko.

Kaflowy piec w sypialni utrzyma ciep艂o przez ca­艂膮 dob臋.

Nie zmarznie. Gorszy by艂 ch艂贸d w jej duszy.

Nie nale偶a艂 do niej.

Sta艂a w 艣rodku ci偶by. By艂o duszno, musia艂a wspi­na膰 si臋 na palce, by dostrzec cokolwiek ponad ramio­nami ludzi. Najch臋tniej odwr贸ci艂aby g艂ow臋.

Pilnowali ich. Dziesi膮tki oczu nadzorowa艂o ka偶dy ich ruch.

Szale艅stwo.

Starszyzna kaza艂a im przyj艣膰. Obarczy艂a niewier­nych win膮 za ten niecny post臋pek.

Zrobili, co im kazano.

Oczekiwali kary.

Posz艂a za t艂umem ogl膮da膰, jak 偶o艂nierze cara pal膮 艣wi臋te przedmioty. Ten obraz wryje si臋 na zawsze w pami臋膰 jej ludu i 偶y膰 b臋dzie w legendach przeka­zywanych z pokolenia na pokolenie.

艢cisn臋艂a d艂o艅 m艂odzie艅ca stoj膮cego u jej boku. By­li za m艂odzi, by darzy膰 si臋 mi艂o艣ci膮, przynajmniej ona by艂a za m艂oda. Tak twierdzili rodzice. M贸wili, 偶e mi­艂o艣膰 to nie to samo co ma艂偶e艅stwo.

Zreszt膮 upatrzyli dla niej innego m臋偶a.

Kiedy doro艣nie.

Pochodzi艂 z dobrej rodziny, nosi艂 czerwon膮 pele­ryn臋. Zbiera艂 ofiary dla bog贸w, cz臋sto przemierza艂 ca­艂膮 nizin臋 Konda.

Zna艂a go.

Jego 偶ona zmar艂a poprzedniego roku. Nie by艂 ju偶 m艂ody, ale twierdzi艂, 偶e zaczeka, a偶 ona doro艣nie do zam膮偶p贸j艣cia.

P艂aka艂a w skryto艣ci, ale nawyk艂a do pos艂usze艅stwa.

Teraz, p贸ki jeszcze by艂a zbyt m艂oda, by wyj艣膰 za m膮偶, jej serce przepe艂nia艂a mi艂o艣膰 do tego, kt贸rego nie pozwalano jej kocha膰.

Jak wielki b艂膮d pope艂niali!

On te偶 j膮 kocha艂. Pochodzi艂 z biednej rodziny, ra­zem si臋 wychowali, ich domy znajdowa艂y si臋 niedale­ko od siebie.

By艂 dla niej jak starszy brat.

Zawstydzi艂a si臋, odkrywszy, 偶e go kocha. Mi艂o艣膰 wyda艂a si臋 jej odra偶aj膮cym uczuciem.

Z wolna jednak obraz brata rozp艂ywa艂 si臋 i nikn膮艂, a na jego miejsce pojawi艂 si臋 wizerunek m艂odego m臋偶­czyzny.

Nie zna艂a bardziej urodziwego m艂odzie艅ca. Nie prze­szkadza艂o jej, 偶e ojciec na艣miewa艂 si臋 z jego oczu i m贸­wi艂, 偶e maj膮 barw臋 brudnej wody w ka艂u偶y. Nie prze­szkadza艂o jej, 偶e inne dziewcz臋ta chichota艂y na widok jego czarnych w艂os贸w. Jej w艂osy te偶 by艂y czarne. Uro­dzi艂a si臋 z czupryn膮 jak w臋giel w rodzinie jasnow艂osych. Min臋艂o sporo czasu, zanim ojciec uzna艂 j膮 za swoj膮. Oskar偶a艂 偶on臋, 偶e przyprawi艂a mu rogi. Niedobre lata.

Byli stworzeni dla siebie. Takie same w艂osy, takie same my艣li, takie same marzenia.

On te偶 si臋 przestraszy艂, kiedy poczu艂 mi艂o艣膰.

Przede wszystkim dlatego, 偶e by艂a taka m艂oda. Czyni艂 szalone wysi艂ki, by wyrzuci膰 j膮 z pami臋ci.

W walkach w lesie nale偶a艂 do najdzielniejszych.

Rodzina kaza艂a jej zapomnie膰 o dzieci臋cym zauroczeniu. Czy nie widzia艂a, jak ma艂o jest wart?

Ze nie potrafi panowa膰 nad sob膮?

Kto by chcia艂 takiego dzikusa za m臋偶a?

Ona chcia艂a.

Nie powiedzia艂a tego g艂o艣no.

Spotykali si臋 potajemnie. Ukradkiem wymieniali poca艂unki.

Przysi臋g艂a, 偶e b臋dzie pos艂uszn膮 c贸rk膮 i wyjdzie za m膮偶 za tego, kt贸rego jej wyznaczono. Nie zamierza­艂a jednak dochowa膰 czysto艣ci. Stary cz艂owiek nie ku­pi sobie kobiety, kt贸rej przedtem nikt nie posiad艂.

Spletli d艂onie. Mia艂 kr贸tkie, silne palce. W t艂umie nikt nie m贸g艂 dostrzec tej ukrytej pieszczoty.

By艂 blisko, tak blisko, 偶e czu艂a si臋 pewniej w tej strasznej chwili, kiedy 偶o艂nierze palili ich bog贸w.

Pos膮偶ki, misy, sk贸ry wyniesione ze 艣wi膮tyni.

Nazywali j膮 gontyn膮.

Drewniane pos膮gi od razu zaj臋艂y si臋 ogniem, suche drewno p臋ka艂o z trzaskiem. Jeden z nich mia艂 cyno­w膮 twarz.

Nie wiedzia艂a, kogo przedstawia. Mo偶e Miniseja. Mo偶e Kharugwaja lub Posoty.

Sta艂a zbyt daleko.

Drewno p艂on臋艂o, cyna topi艂a si臋.

Wiedzia艂a, co chc膮 im powiedzie膰. 呕e to nie bogo­wie, 偶e mo偶na ich zniszczy膰. Znikn膮, zamieni膮 si臋 w nico艣膰.

Zasiali ziarno zw膮tpienia w jej duszy.

Cho膰 jednocze艣nie czu艂a pogard臋 do nich, odraz臋, kt贸r膮 dzieli艂a z ca艂ym swoim ludem.

Wielko艣膰 bog贸w nie kryje si臋 w pos膮gach. Bogowie to co艣 wi臋cej. To duch.

A ducha chyba nie mo偶na spali膰 w p艂omieniach?

Starszyzna wyja艣ni艂a im wszystko. Na potajem­nych spotkaniach zapewnia艂a, 偶e Jumala nie wpadnie w r臋ce bezbo偶nych. Jumala znaczy艂a najwi臋cej. To nie tylko z艂ota posta膰 trzymaj膮ca czar臋.

Jumala m贸wi艂a, by艂a powierniczk膮 duszy ludu Konda. Gdyby j膮 stracili, sprzeniewierzyliby si臋 sa­mym sobie.

Skomplikowane my艣li.

Zw艂aszcza dla kogo艣, kto kocha zakazan膮 mi艂o艣ci膮.

Stos dopali艂 si臋, t艂um rozszed艂 si臋. Ludzie ruszyli do ko艣cio艂a, jedynego prawdziwego ko艣cio艂a. Do kt贸­rego mieli prawo i obowi膮zek ucz臋szcza膰.

W Bieriezowie nie oddawano ju偶 czci bo偶kom. Prawdziwa wiara odnios艂a triumf.

Stan臋艂a w nawie przeznaczonej dla kobiet i u艣miech­n臋艂a si臋. Widzia艂a posta膰 ukochanego, wygl膮da艂 wspania­le, cho膰 nosi艂 przykr贸tk膮 i przetart膮 na 艂okciach kurtk臋.

Po nabo偶e艅stwie ruszy艂a do domu. Wszyscy tak robili, zwolennicy prawdziwej wiary i czciciele bo偶­k贸w. Potem niekt贸re domostwa pustosza艂y. Ludzie cichaczem wykradali si臋 do lasu.

艢ledzi艂a go wzrokiem. Pozwoli艂a rodzicom si臋 od­dali膰, tak by mog艂a znale藕膰 si臋 u boku ukochanego, tak by m贸g艂 obj膮膰 j膮 ramieniem.

Szli razem przez las. Stworzeni dla siebie.

G艂臋boko w g艂uszy, tam gdzie mnisi nie odwa偶yli si臋 zap臋dza膰, rozpocz臋艂y si臋 inne obrz臋dy.

Dla kr臋gu wtajemniczonych i ludu.

Nie by艂o ju偶 偶adnych pos膮g贸w.

Najstarszy z nich obj膮艂 wzrokiem zgromadzonych. Najpot臋偶niejszy szaman w kraju Konda.

- Jumali tutaj nie ma. Jumala jest bezpieczna. Nikt jej nie znajdzie. Znajduje si臋 na wysepce na bagnach, gdzie nikt nie trafi, ani latem, ani zim膮. 呕aden my艣li­wy nigdy nie zapuszcza艂 si臋 w tamte strony.

Westchn臋艂a i 艣cisn臋艂a jego r臋k臋.

Jumala by艂a bezpieczna.

Z palcami wplecionymi w palce ukochanego roz­pocz臋艂a cich膮 modlitw臋. Prosi艂a bogini臋, by pozwoli­艂a jej po艂膮czy膰 si臋 z ukochanym. By nie wi膮za艂a jej ze starcem.

Jumala by艂a bezpieczna.

Wi臋c jest nadzieja. P贸ki bogini 偶yje, 偶yj膮 i oni.

Mo偶e zdarzy膰 si臋 cud.

Raija wiedzia艂a, 偶e nadszed艂 czas. Podnios艂a si臋 z krzes艂a i posz艂a do sypialni. Pod艂oga pod krzes艂em by艂a mokra.

U艣miecha艂a si臋 do siebie mi臋dzy skurczami. U艣miecha艂a si臋, cho膰 sz艂a przygi臋ta z b贸lu do ziemi.

Za oknami zapad艂a noc. Jewgienij zapewne dotar艂 ju偶 do Archangielska.

Nie b臋dzie d艂ugo sama. Czu艂a to.

Za chwil臋 rozlegnie si臋 parskanie koni i skrzypie­nie p艂贸z u sa艅. Us艂yszy g艂osy. Antonii, Olega, Jewgie­nija.

Tupot st贸p na zmro偶onej ziemi.

Do 艣rodka domu wdar艂 si臋 strumie艅 zimnego po­wietrza.

Krzykn臋艂a na powitanie.

Jewgienij wpad艂 do 艣rodka z Olg膮 na r臋ce i po艂o­偶y艂 dziecko u boku 偶ony. Usiad艂 przy niej, nawet nie zdejmuj膮c r臋kawiczki. Musia艂a mu pom贸c.

Antonia panowa艂a nad wszystkim. U艣miecha艂a si臋, uspokaja艂a Jewgienija. On najbardziej tego potrzebowa艂.

Oleg zaprowadzi艂 zwierz臋ta do stajni i zjawi艂 si臋 w izbie. To on zdj膮艂 z Jewgienija p艂aszcz z wilczych sk贸r. Jewgienij nawet o tym nie pomy艣la艂. Potem Oleg podni贸s艂 swoj膮 ma艂膮 c贸reczk臋 i stan膮艂 z ni膮 przy piecu.

Byli przy Raiji, nikt nie pomy艣la艂, by wyj艣膰.

Tak mia艂o zosta膰.

Antonia nie musia艂a pomaga膰.

Dziecko samo przysz艂o na 艣wiat. Krzycza艂o, zanim je obmyli.

Toni trz臋s艂y si臋 r臋ce, kiedy przecina艂a p臋powin臋. Przesta艂y dr偶e膰, kiedy wi膮za艂a ni膰, kiedy podnios艂a niemowl臋, by Jewgienij m贸g艂 je obmy膰.

Doros艂e d艂onie na ma艂ym, niemal przezroczystym ciele.

Raija p艂aka艂a, kiedy przystawia艂a male艅stwo do piersi. P艂aka艂a, kiedy stali si臋 prawdziw膮 rodzin膮, ona, Jewgienij i dziecko.

Jewgienij te偶 p艂aka艂. Strumienie 艂ez sp艂ywa艂y po je­go wychudzonych policzkach. Zmusi艂 si臋 do u艣miechu.

- Mam syna, Oleg! Nie m贸wi艂em? Urodzi艂 mi si臋 syn!

Antonia i Raija wymieni艂y spojrzenia.

Ma艂y ssa艂 mleko. Niewiele, do艣膰 jednak, by na je­go twarzyczce zago艣ci艂 wyraz zadowolenia.

Mia艂 czarn膮 grzywk臋, czarn膮 jak tysi膮c nocy. Ciem­ne oczy i zadarty nosek.

Jewgienij dotkn膮艂 go delikatnie.

- Wda艂 si臋 w matk臋 - powiedzia艂 serdecznie, pe艂en mi艂o艣ci do Raiji i tego cudownego stworzenia. Jego dziecka. Jego syna.

Toni膮 wzi臋艂a go w ramiona i zanios艂a do okna.

- Oto twoje kr贸lestwo, ma艂y ksi膮偶臋 - powiedzia艂a z u艣miechem. - To Dwina. A tam miasto, gdzie jest wiele statk贸w. Nazywa si臋 Archangielsk i le偶y nad Morzem Bia艂ym. Tam mieszka ciocia Toni膮, wujek Oleg i ma艂a Olga.

Ma艂y skrzywi艂 si臋.

Na niebie sta艂a zorza polarna, jakiej Antonia jesz­cze nie widzia艂a. Nawet tamtej nocy, kiedy ona i Ra­ija wywr贸ci艂y si臋 z wozem.

Przekracza艂a wszelk膮 wyobra藕ni臋. Ogie艅 i l贸d. Zie­le艅, 偶贸艂膰 i fiolet. Pokry艂a ca艂e niebo.

Nawet Raija usiad艂a na 艂贸偶ku, by j膮 podziwia膰.

- Nie jeste艣 synem zorzy polarnej, to wiem na pew­no - powiedzia艂a Toni膮. Poca艂owa艂a dzieci臋 w czo艂o i poda艂a je Jewgienijowi. A on m贸g艂by je trzyma膰 ca­艂膮 noc.

- Jeste艣 moim synem - oznajmi艂. - Nazw臋 ci臋 Mi­chai艂.

EPILOG

Nadesz艂o lato roku 1736. Zesz艂o wiele czasu, za­nim Raija zdo艂a艂a przekona膰 Jewgienija. Wci膮偶 nie wiedzia艂, czy dobrze robi膮.

- Mam do艣膰 tego lasu - powiedzia艂 z irytacj膮, 偶a艂u­j膮c, 偶e si臋 zgodzi艂.

Jechali przez ca艂y dzie艅. Jewgienij uwa偶a艂, 偶e mar­nuj膮 czas. Zrobi艂 to, by przesta艂a suszy膰 mu g艂ow臋.

- Ju偶 niedaleko - odrzek艂a. Nigdy nie by艂a w tym miejscu, ale rozpoznawa艂a je. M艂oda dziewczyna bieg艂a przez ten las, by spotka膰 si臋 z ukochanym.

Ujrze膰 jego 艣mier膰.

Zna艂a ten las.

Polana zaros艂a, drzewa podesz艂y do wzniesienia.

Zeskoczy艂a z siod艂a i pobieg艂a. Jewgienij z艂apa艂 wo­dze i przywi膮za艂 wierzchowce do drzewa. Ruszy艂 po­woli za 偶on膮.

Raija zatrzyma艂a si臋 na 艣rodku zbocza.

- To tutaj - powiedzia艂a z b艂yszcz膮cymi oczyma. Przepe艂nia艂 j膮 spok贸j, kt贸rego nie potrafi艂a wyja艣ni膰. W tej chwili nie by艂a wy艂膮cznie Raij膮 Bykow膮, ale r贸wnie偶 tamtymi kobietami. Razem znalaz艂y si臋 u 藕r贸d艂a. Tam, gdzie si臋 wszystko zacz臋艂o. - Tutaj sta­艂a Jumala, Jewgienij.

Nie uwierzy艂. Jak wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn domaga艂 si臋 dowod贸w. Zacz膮艂 grzeba膰 w ziemi.

Lud Jumali uciek艂 st膮d przed setkami lat. Drewno gnije szybko.

Zdawa艂o mu si臋 jednak, 偶e dostrzega zarys budow­li i 艣lady p艂otu.

Tam gdzie wskazywa艂a Raija.

Na g艂臋boko艣ci d艂oni znalaz艂 monet臋. Przerwa艂 po­szukiwania, kiedy mia艂 ich ca艂膮 gar艣膰.

Cudzoziemskie monety, pokryte obcymi znakami.

Jewgienij poczu艂 ch艂贸d w sercu.

Od艂o偶yli wszystkie poza pierwsz膮.

- T臋 dostanie Michai艂 - oznajmi艂a Raija. - Nie sta­nie mu si臋 z tego powodu 偶adna krzywda.

Jewgienij nic nie odrzek艂. Raija by艂a pi臋kniejsza ni偶 kiedykolwiek. A jej g艂os tchn膮艂 pewno艣ci膮.

- Nie rusz臋 ju偶 na w臋dr贸wk臋, Jewgienij - doda艂a. Obj臋艂a m臋偶a w pasie. - Podr贸偶 dobieg艂a kresu. Tutaj.

Stali d艂ugo.

Potem zeszli do koni i odjechali. Nigdy ju偶 nie wr贸cili w to miejsce. Dusze pokutuj膮ce odnalaz艂y spok贸j. Raija odwr贸ci艂a si臋 jeden jedyny raz.

- Podr贸偶 dobieg艂a kresu - powt贸rzy艂a.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce