Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy3 Na 艣cie偶kach sn贸w

Bente Pedersen

NA 艢CIE呕KACH SN脫W

1

Przyp艂yn臋艂y statki z zachodu. Zd膮偶y艂y w ostatniej chwili. Raija sta艂a na nabrze偶u, kul膮c si臋 z zimna. Przygl膮da艂a si臋 Jelizawiecie, kt贸ra z wypiekami na twarzy czyta艂a pozdrowienia od stryja. Nawet nie marz艂y jej r臋ce - r臋kawiczki le偶a艂y u jej st贸p.

Na moment Raija ujrza艂a przed oczami twarz au­tora listu. S艂owa tego cz艂owieka potrafi艂y rozgrzewa膰. Oczy tak偶e. I r臋ce...

Czy z czystej przekory losu tak wyra藕nie zacho­wa艂a w pami臋ci jego obraz? Zapomnia艂a przecie偶 p贸艂 偶ycia. Wymaza艂a tak wiele twarzy, kt贸re powinna pa­mi臋ta膰, r贸wnie偶 z okresu sp臋dzonego w Rosji. Ale nie twarz Wasilija.

Z przekory?

Poszuka艂a wzrokiem Jewgienija. Jego widok za­wsze wype艂nia艂 j膮 spokojem. Pozwoli艂a skrzyd艂om duszy nie艣膰 si臋 w innych kierunkach ni偶 ku niemu, ale to on by艂 jej opok膮. Przy nim zakotwiczy艂a. Tej zimy, kt贸rej tak wypatrywa艂a, Raija b臋dzie wie艣膰 spo­kojne 偶ycie.

Morze Bia艂e zaczyna艂o zamarza膰. Wkr贸tce droga na zach贸d zostanie zamkni臋ta. B臋dzie mo偶na tam po­frun膮膰 tylko my艣lami, kt贸re nie potrzebuj膮 wiatru w 偶aglach.

Raija zamkn臋艂a oczy i ukaza艂 jej si臋 obraz ja艂owego, stromego wybrze偶a. To na pewno nie krajobraz z Rosji. Wydoby艂 si臋 z mroku niepami臋ci. P艂yn膮艂 ku niej. Nieprzymuszony. Po prostu si臋 pojawi艂. Raija patrzy艂a. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e to nie wytw贸r czy­stej fantazji, 偶e ju偶 to gdzie艣 widzia艂a, 偶e to miejsce istnieje. Istnieje r贸wnie偶 w niej samej. Musn臋艂a je wzrokiem i zapami臋ta艂a, a potem wypu艣ci艂a na wol­no艣膰 niczym oddech wiosny ku nadchodz膮cej zimie.

Obserwowa艂a, jak Jelizawieta sk艂ada list, widzia艂a jej bia艂e, ruchliwe d艂onie. Wasilij by艂 dla dziewczyny jak B贸g - kim艣 wi臋cej ni偶 stryjem, nawet kim艣 wi臋cej ni偶 ojcem. Bogiem.

Raija musia艂a cierpliwie wys艂ucha膰 Jelizawiety po­wtarzaj膮cej s艂owa Wasilija. Jak rozbrzmiewaj膮 tu, w zimnym Archangielsku.

Domy艣la艂a si臋, 偶e Wasilij za po艣rednictwem brata­nicy napisa艂 do niej. Ju偶 zanim Jelizawieta otworzy­艂a usta, Raija mog艂a us艂ysze膰 g艂os Wasilija. Przema­wia艂 do niej z odleg艂ego Finnmarku.

S艂ysza艂a jego t臋sknot臋, unosz膮c膮 si臋 na skrzyd艂ach mew. Ale zimowe niebo znajdowa艂o si臋 wysoko.

Zaszele艣ci艂 brzeg sp贸dnicy Toni, kt贸ry zamarz艂 i ociera艂 si臋 o jej nogi, kiedy sz艂a. Dotkn膮艂 te偶 n贸g Raiji.

- Nowiny? - spyta艂a przyjaci贸艂ka. Mrugn臋艂a do Jelizawiety. - Znalaz艂 sobie kogo艣 w Norwegii ten tw贸j stryj? Nic na ten temat nie wspomnia艂 w li艣cie do Olega.

Raij臋 艣cisn臋艂o w piersi. Nie powinno. Nie by艂o po­wodu, dla kt贸rego pytanie Toni mia艂oby jej sprawi膰 przykro艣膰. Mimo to poczu艂a b贸l.

Dobrze, 偶e Jewgienij nie wie, jak blisko niej zna­laz艂 si臋 teraz Wasia. Kiedy mieszkali w tym samym mie艣cie, by艂 jakby za oceanem. Teraz w艣lizn膮艂 si臋 nie­mal pod jej sk贸r臋. P艂yn膮艂 razem z jej krwi膮. I sta艂 si臋 mo偶e bardziej niebezpieczny.

- Lina znikn臋艂a - oznajmi艂a Toni膮 z powag膮 w oczach. Zni偶y艂a g艂os, daj膮c Jelizawiecie do zrozu­mienia, by zostawi艂a je same. Sprawa by艂a poufna i powinna pozosta膰 mi臋dzy ni膮 i Raij膮. - Wyjecha艂a z jakim艣 rybakiem. Zabra艂a ze sob膮 ch艂opca. Prosi艂a Wasilija, by przekaza艂 Olegowi, 偶e ju偶 nie jest jej po­trzebny. I 偶e Olai tak偶e go nie potrzebuje...

- Olega?

- Tak. Niezupe艂nie j膮 rozumiem - rzek艂a Toni膮. - Za­艂o偶臋 si臋, 偶e co do ma艂ego, to si臋 myli. Oleg kocha tego ch艂opca. I ja te偶. Czy mo偶na nie lubi膰 dzieci? Nie ta­kiego s艂odkiego brzd膮ca, jakim jest Olai. To nawet nie wymaga wspania艂omy艣lno艣ci. I chocia偶 偶al mi Olega, to musz臋 przyzna膰, 偶e si臋 ciesz臋. Ze wzgl臋du na mnie i na Lin臋. Nie mo偶na przez ca艂e 偶ycie pozostawa膰 w cie­niu wcze艣niejszej mi艂o艣ci. Nie mo偶na zadowala膰 si臋 resztkami, bo to jakby hamowa膰 w艂asny rozw贸j...

Raija zmarz艂a. Nie wzi臋艂a peleryny, poniewa偶 co­raz bardziej broni艂a si臋 przed jej noszeniem. Przed owijaniem si臋 tym czarnym we艂nianym materia艂em, kt贸ry chroni艂 przed ch艂odem.

Mia艂a kilka takich okry膰. Ludzie uk艂adali o niej i o czarnej pelerynie pie艣ni. Czynili z niej kogo艣, kim nie by艂a. Nie mog艂a si臋 chowa膰 za t臋 peleryn臋. Kiedy j膮 nosi艂a, przestawa艂a by膰 realn膮 Raij膮.

Lepiej marzn膮膰, ni偶 sta膰 si臋 dla obcych legend膮.

Oleg traci艂 by膰 mo偶e jeszcze jedno dziecko. Raija zdawa艂a sobie spraw臋, co przyjaciel prze偶ywa. Wyda­wa艂o jej si臋, 偶e cierpia艂a nawet bardziej ni偶 on. Chocia偶 nie wiedzia艂a dok艂adnie, jak czuj膮 i my艣l膮 m臋偶­czy藕ni. To kobiety rodz膮 dzieci. Czu艂a si艂臋 mi艂o艣ci, kt贸r膮 ona sama darzy艂a Michai艂a. Za ska艂膮, kt贸ra skrywa艂a przesz艂o艣膰, kry艂y si臋 dzieci, kt贸re straci艂a...

Odsun臋艂a to od siebie...

Nie chcia艂a bra膰 na siebie b贸lu Olega. To do niej niepodobne, ale teraz odsun臋艂a od siebie cudze k艂o­poty. Oddali艂a si臋 od Toni i jej zmartwie艅. Nie by艂a w stanie podtrzyma膰 jej na duchu. Nie umia艂a jej wes­prze膰. Nie teraz.

Nie szuka艂a te偶 towarzystwa Jelizawiety. Nie mo­g艂a nawet dzieli膰 rado艣ci.

Kiedy zamkn臋艂a oczy, wok贸艂 zapanowa艂a zima. Czas ciemno艣ci. Mr贸z. Morze Bia艂e pokryte 艣niegiem.

Jewgienij!

Lecz jej niemy krzyk nie dotar艂 do niego. Kiedy po­szuka艂a m臋偶a wzrokiem, ujrza艂a tylko jego szerokie ple­cy. Spieszy艂 si臋. Nie mia艂 tu dla niej czasu. Zobaczy艂a Olg臋 i Michai艂a obejmuj膮cych swych ojc贸w. Dostrzeg艂a Jewgienija, zapragn臋艂a m贸c swych m臋偶czyzn zaci膮gn膮膰 do domu. By膰 kobiet膮, matk膮. Ale port stanowi艂 艣wiat Jewgienija, w kt贸rym m膮偶 jej nie potrzebowa艂.

Fa艂dy sp贸dnicy powiewa艂y na silnym wietrze, kie­dy Raija prowadzi艂a dzieci z powrotem. Jej spojrze­nie wydawa艂o si臋 czarne jak w臋giel. Jewgienij tego nie zauwa偶y艂, ale synek rozp艂aka艂 si臋, kiedy z艂apa艂a go za r臋k臋 i poci膮gn臋艂a za sob膮. Olga podrepta艂a z ty艂u, ss膮c koniuszek r臋kawiczki. Wiatr zwia艂 chust臋 z g艂owy Raiji, kiedy w臋drowa艂a w膮skimi zau艂kami do domu Toni. Nie wiedzia艂a, czy przyjaci贸艂ka wr贸ci艂a do sie­bie, ale stajnia w ka偶dym razie powinna by膰 otwarta.

Raija nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej znie艣膰 zapachu morskiej wody ani 艣lad贸w, jakie pozostawia艂y wolne wiatry na barwnych 偶aglach, ani my艣li o kraju znajduj膮cym si臋 hen daleko.

Kiedy to si臋 zacz臋艂o? Kiedy zrodzi艂 si臋 ten b贸l w piersi? Ten g艂os, kt贸ry szepta艂 gdzie艣 w g艂臋bi duszy...

艁atwo mo偶na by powiedzie膰, 偶e to z powodu Wa­silija. A mo偶e to nieprawda? Czy zapomnia艂a, ponie­wa偶 cierpienie r贸wnie偶 kry艂o si臋 w okowach niepa­mi臋ci? Czy i tam mieszka艂 ten sam b贸l?

Raija nie mog艂a tego wiedzie膰. Czasami nawet nie chcia艂a.

W porcie otoczy艂 j膮 jaki艣 obcy zapach. Poruszy艂 w niej co艣, do czego nie powinna zbytnio si臋 zbli偶a膰.

- Wp艂yn臋艂a ostatnia 艂贸d藕? - spyta艂 Raij臋 stajenny, kiedy wesz艂a do stajni. Dzieciaki jak oszala艂e skoczy­艂y w siano, w 艂agodne obj臋cia zapachu zwierz膮t. - Ca­艂e szcz臋艣cie! Gdyby 艣cisn膮艂 wi臋kszy mr贸z, jak zwykle o tej porze, nie uda艂oby si臋 ju偶 dotrze膰 do portu. Wo­da by zamarz艂a...

Od tygodni mieszka艅cy Archangielska my艣leli o po­wrocie bliskich. Cieszyli si臋, 偶e nie nadchodzi艂y mro­zy. Wpatrywali si臋 w dal, na p贸艂noc, szukaj膮c wzro­kiem 偶agli, kt贸re powinny wy艂oni膰 si臋 w miejscu, gdzie niebo i morze spotyka艂y si臋 w gor膮cym poca艂unku.

- No, wreszcie dostaniesz swoje ryby - pocieszy艂a go Raija. Teraz mog艂a ju偶 zdj膮膰 kurtk臋, rozwi膮za膰 chust臋, strz膮sn膮膰 w艂osy w cieple. Uwolni膰 si臋 od tego, co chcia艂o si臋 wydosta膰 z okow贸w niepami臋ci, a co obudzi艂 do 偶ycia zapach sprowadzony przez statki.

Stajenny roze艣mia艂 si臋. Mrukn膮艂 co艣 o tym, 偶e chy­ba jego wiara zbytnio nie ucierpia艂a. W gruncie rzeczy nie 艂ama艂 boskich przykaza艅, jad艂 po prostu to, co bylo. Zreszt膮 nigdy nie mia艂 tyle mi臋sa, by 艂amanie po­st贸w zamkn臋艂o przed nim niebiesk膮 bram臋, za偶artowa艂. Raija roze艣mia艂a si臋 razem z nim. Dobrze si臋 tu czu艂a.

B贸l, t臋sknota, wielka pustka zblad艂y. Wszystko na­gle wyda艂o si臋 艂atwe.

Po chwili przyszed艂 Jewgienij, u艣miechni臋ty i pro­mienny. Musn膮艂 Raij臋 pieszczotliwie d艂oni膮 po po­liczku. Potem wzi膮艂 syna na r臋k臋, wygl膮da艂o na to, 偶e nie czu艂 b贸lu w ramieniu. Raija wiedzia艂a, 偶e zmarszczki na twarzy m臋偶a wkr贸tce si臋 pog艂臋bi膮. Na­zywa艂a je zmarszczkami zimowymi - mrozy przypo­mn膮 o ramieniu, kt贸re straci艂. B贸l da o sobie zna膰. Stanie si臋 niemal widoczny, prawie namacalny.

Prawdziwa zima jeszcze nie nadesz艂a. To dopiero pocz膮tek.

- Sanie s膮 pe艂ne skarb贸w - mrugn膮艂 znacz膮co Jewgie­nij. Jego oczy 艣mia艂y si臋. Czubkiem nosa dotkn膮艂 noska Miszy. Raija zobaczy艂a, jaki jej 艣wiat staje si臋 ma艂y, 偶e zajmuje przestrze艅 mi臋dzy twarzami m臋偶a i syna.

Do szcz臋艣cia wystarczy tak niedu偶o, a mimo wszystko tak wiele. Dwie ciemne g艂owy blisko siebie. Bezwarunkowa mi艂o艣膰 w dw贸ch parach ciemnych oczu. Jednego wybra艂a, drugiego urodzi艂a.

Wszystko na zach贸d od Morza Bia艂ego, kt贸re wkr贸tce zamarznie, sta艂o si臋 niewa偶ne. Niesko艅cze­nie dalekie. Nie dotyczy艂o jej. W tej chwili nawet jej my艣li nie chcia艂y tam polecie膰. Da艂y odpocz膮膰 skrzy­d艂om. Rozkoszowa艂y si臋 spokojem. Poczuciem bez­piecze艅stwa p艂yn膮cym z widoku ojca i syna dotyka­j膮cych si臋 czo艂ami.

呕agle frachtowca, niczym kolorowe skrzyd艂a, r贸w­nie偶 odpoczywa艂y. Nie 艂apa艂y wiatru.

Michai艂 chcia艂 zobaczy膰 skarby. Ch艂opiec wkr贸tce sko艅czy jedena艣cie lat, ale jeszcze nie by艂 za du偶y, by cieszy膰 si臋 prezentami z dalekiego kraju. Wprost ki­pia艂 z ciekawo艣ci. Niemo偶liwe by艂oby zatrzyma膰 go teraz w stajni.

Jewgienij u艣miechn膮艂 si臋 do Raiji. Powiedzia艂 jej wzrokiem, 偶e czas ju偶 i艣膰. 呕e by膰 mo偶e i dla niej znaj­d膮 si臋 w saniach jakie艣 skarby.

Uleg艂a. 艢miej膮c si臋, pod膮偶y艂a za nimi.

Zrobi艂o si臋 p贸藕no. W saniach rzeczywi艣cie czeka­艂y skarby. Materia艂y, butelki, suszone ryby. Nawet su­szone ryby by艂y skarbem. Muszle, no偶e z trzonkami z rogu renifera, g艂adkimi w dotyku.

Misza dosta艂 jeden z nich. By艂 oczarowany.

Raija dotkn臋艂a zimnym, g艂adkim trzonkiem do po­liczka. Dozna艂a dziwnego wra偶enia, kt贸re jednak za­raz odp艂yn臋艂o, tak 偶e nie zdo艂a艂a go uchwyci膰.

Wypu艣ci艂a je, podobnie jak wypu艣ci艂a trzonek. Czu艂a, 偶e nie powinna mocniej zaciska膰 d艂oni na r臋­koje艣ci. Nie powinna g艂臋biej szuka膰 w pami臋ci.

Ogl膮daj膮c prezenty, domy艣li艂a si臋, 偶e materia艂 jest dla niej. Pochodzi艂 z jakiego艣 odleg艂ego miejsca 艣wia­ta. Z Europy.

Pokonuj膮c d艂ug膮 drog臋 wzd艂u偶 norweskiego wy­brze偶a na norweskich statkach, trafi艂 na sam膮 p贸艂noc kraju. Sta艂 si臋 upominkiem dla 偶ony rosyjskiego ar­matora. Palce z przyjemno艣ci膮 dotyka艂y splotu.

Misza zasn膮艂 z no偶em w r臋ku. Raija ostro偶nie wy­sun臋艂a prezent z d艂oni syna i po艂o偶y艂a obok 艂贸偶ka. Gdy ch艂opiec si臋 obudzi, pomy艣li, 偶e n贸偶 wypad艂 mu podczas snu.

- Podoba ci si臋? - spyta艂 Jewgienij, wskazuj膮c na materia艂. Pog艂adzi艂 Raij臋 po plecach, czule pomasowa艂.

Raija skin臋艂a g艂ow膮. Oczywi艣cie, 偶e jej si臋 podoba艂. Ale go nie potrzebowa艂a. Przez moment zapragn臋艂a, 偶eby by艂 bardziej zwyczajny, 偶eby mo偶na z niego uszy膰 co艣, co nadawa艂oby si臋 do noszenia nie tylko od 艣wi臋ta. Wtedy przyda艂by si臋 mo偶e w skromnych portowych izbach. Zna艂a wielu ludzi, kt贸rzy bardziej ni偶 ona potrzebowali nowego materia艂u.

Nie mog艂a si臋 jednak przyzna膰 do swych my艣li Jewgienijowi.

Nie chcia艂a go rozczarowa膰. Nie chcia艂a okaza膰 si臋 niewdzi臋czna. Nie chcia艂a od siebie odsun膮膰 ani jego, ani mi艂o艣ci, kt贸r膮 jej okazywa艂. Da艂 jej ten upominek z tak膮 rado艣ci膮.

Zatem przyj臋艂a materia艂. Z mniejsz膮 rado艣ci膮, ni偶 by chcia艂a. Wiedzia艂a, 偶e Jewgienij, gdyby m贸g艂, przy­chyli艂by jej nieba. Zdarza艂o si臋, 偶e pragn臋艂a, by bar­dziej j膮 rozumia艂, a kocha艂 mniej.

- Nale偶y ci si臋 to, co najlepsze - rzek艂 i uca艂owa艂 j膮 w czo艂o.

- Ty jeste艣 ten najlepszy? - spyta艂a zaczepnie. Co jej szkodzi uciec si臋 do flirtu? - Poprosz臋 te偶 o naj­lepsze wino - doda艂a tonem nie znosz膮cym sprzeci­wu. Jewgienij dla Raiji skrad艂by nawet ksi臋偶yc. Si臋­gn膮艂by dla niej po gwiazdk臋 z nieba.

Pili wino z naj艂adniejszych kieliszk贸w, kt贸re by艂y tak ci臋偶kie, 偶e Raija zawsze ba艂a si臋, by ich nie upu­艣ci膰. Spijali nap贸j z warg drugiego. Wino by艂o zimne - sch艂odzi艂o si臋 w saniach, przedtem le偶akowa艂o w ch艂odzie na statku, zima pomog艂a je przechowa膰. Dla nich obojga, specjalnie na t臋 okazj臋.

Cia艂a mieli gor膮ce. Wydawa艂o si臋, jakby znad sk贸ry unosi艂a si臋 para. Odnajdowali te same krajobrazy, wprawdzie znajome, ale kiedy zamkn臋li oczy, odkry­wali nowe 艣cie偶ki, mogli p贸j艣膰 drogami, kt贸rych jesz­cze nie znali.

Wargi kosztowa艂y wino. Poznawa艂y smak sk贸ry. Spija艂y soki zmieszane z winem.

Palce zdziwione porusza艂y si臋 jakby po innej ma­pie, jakby po dalekich, obcych stronach. D艂onie, raz delikatne, to zn贸w stanowcze, dotyka艂y, czu艂y, by艂y.

Pie艣ci艂y.

S艂owa pochodzi艂y z innych j臋zyk贸w i z ich w艂asne­go. Pochodzi艂y z najg艂臋bszych zakamark贸w serca, do kt贸rych rzadko zagl膮dali. Rozumieli t臋 niezwyk艂膮 mo­w臋. Potem p艂yn臋li dalej, na otwarte morze. Albo zosta­wali pod lodem Morza Bia艂ego, kt贸re pokrywa艂 艣nieg.

P艂yn臋li.

Byli sob膮 i sob膮 nawzajem. Wszystko by艂o w nich. I dk - aiehi - Nie - nk - by艂e - newe - i jednocze艣nie nic - ta­kie samo. Czuli w cia艂ach oci臋偶a艂o艣膰, poruszali si臋 po­woli. Mieli w ustach wszystkie smaki.

Potem napawali si臋 zapachem sk贸ry drugiego na swojej sk贸rze, smakiem drugiego na w艂asnych war­gach. D艂onie nadal rozdawa艂y pieszczoty. Tylko 艂a­godniej, bardziej leniwie.

Nadal odczuwali przyjemno艣膰.

Zanim po艂o偶yli si臋 spa膰, Raija sprz膮tn臋艂a kieliszki, wstawi艂a butelk臋 do szafy. Dobrze zakorkowa艂a. Jej po­liczki rumieni艂y si臋, na wargach 偶y艂o lato. Wype艂niona Jewgienijem, wype艂niona mi艂o艣ci膮. Nasycona. Zaspo­koi艂a pragnienie. Zawsze powinna tak zasypia膰 - na je­go ramieniu, na jego dobrym ramieniu.

Sta艂a przed stromym uskokiem, kt贸ry wydawa艂 si臋 si臋ga膰 a偶 do nieba. Ska艂a by艂a wilgotna i zimna, a nad ca艂ym tym miejscem wisia艂o co艣 z艂ego. Mog艂o jej wy­rz膮dzi膰 krzywd臋. Mog艂o skrzywdzi膰 ka偶dego, kto do­tkn膮艂 ska艂y, kto zapu艣ci艂 si臋 zbyt daleko.

Wiedzia艂a, 偶e musi kogo艣 ochroni膰. Tu by艂o nie­bezpiecznie, niebezpiecznie...

Rozejrza艂a si臋 doko艂a. Uzna艂a, 偶e musi to jako艣 za­s艂oni膰. Musi ukry膰 ca艂e miejsce. Musi schowa膰 ca艂膮 t臋 przekl臋t膮 ska艂臋.

Go艂ymi r臋kami chwyta艂a kamienne bloki. Pod­nosi艂a je, przesuwa艂a, z wysi艂ku oblewa艂 j膮 pot, po­zdziera艂a sk贸r臋 d艂oni, poczu艂a w ustach smak krwi...

I tak niewiele zdzia艂a艂a. Jakkolwiek by si臋 stara艂a, z艂o wydawa艂o si臋 jeszcze bardziej wyra藕ne.

Z czarnej czelu艣ci promieniowa艂o 艣wiat艂o. 艢wiat艂o, kt贸re mog艂o oczarowa膰, obezw艂adni膰, op臋ta膰...

Kt贸re mog艂o rozpali膰 po偶膮danie, niebezpieczne i szalone...

Czu艂a niech臋膰, chcia艂a je zakry膰, pragn臋艂a schowa膰. 艢wiat艂o by艂o niebezpieczne dla jej syna. Nie powi­nien stan膮膰 w blasku bij膮cym ze ska艂y.

- Skarbie najdro偶szy, obud藕 si臋! Nie p艂acz, kocha­na! To sen. To tylko sen, moja Raiju! Obud藕 si臋!

艁agodny, spokojny g艂os Jewgienija gasi艂 blask nie­przyjemnego 艣wiat艂a. Nadal dr偶a艂a, kiedy otworzy艂a oczy. Ca艂e cia艂o by艂o mokre od potu i zimne, cho膰 le­偶a艂a pod kocami.

Raija wysun臋艂a si臋 spod nich w obj臋cia Jewgienija. Pie艣ci艂 j膮 czule silnym ramieniem, delikatnymi palcami, ustami, szepcz膮cymi uspokajaj膮ce s艂owa, sca艂owywa艂 zimny pot z jej czo艂a.

- Niezale偶nie od tego, co to by艂o, moja male艅ka Raiju, powinna艣 o tym zapomnie膰!

Bardziej obawia艂 si臋 dr臋cz膮cych j膮 koszmar贸w ni偶 ona sama. Pewnego dnia mog艂yby przed ni膮 ods艂oni膰 przesz艂o艣膰, kt贸r膮 tak starannie ukrywa艂. Pewnego dnia mog艂yby pewnie odkry膰 k艂amstwo, w kt贸rym i z kt贸rym 偶y艂. K艂amstwo, kt贸re sta艂o si臋 jego krzy­偶em, ale na kt贸re i dzi艣 by si臋 zdecydowa艂 dla sp臋dzo­nych razem lat.

Spok贸j jego sumienia nie mia艂 偶adnej warto艣ci w por贸wnaniu z wielkim szcz臋艣ciem, jakie dzielili.

Raija by艂a szcz臋艣liwa. By艂a z nim szcz臋艣liwsza, ni偶 mog艂aby by膰 w Norwegii.

- Widzia艂am jakie艣 艣wiat艂o, Jewgienij - szepn臋艂a tu偶 przy jego ciep艂ej szyi. - Z艂ociste 艣wiat艂o, kt贸re jest niebezpieczne dla Michai艂a. Musia艂am go przed nim ochroni膰. Ale nie by艂am w stanie... - Zamilk艂a. Patrzy­艂a przed siebie. - Jednocze艣nie czu艂am, 偶e znajdowa艂 si臋 poza niebezpiecze艅stwem. 艢wiat艂o zagra偶a艂o mo­jemu dziecku, ale w jaki艣 dziwny spos贸b Michai艂 znajdowa艂 si臋 poza nim...

Jewgienij prze艂kn膮艂.

- To tylko sen...

- Sny zawsze o czym艣 m贸wi膮 - stwierdzi艂a. - W snach jest jakie艣 przes艂anie, Jewgienij. Nie rozu­miem, co ten oznacza, ale si臋 przestraszy艂am.

Jewgienij tak偶e si臋 ba艂. Raija pokaza艂a ju偶 wiele ra­zy, 偶e ma w sobie jak膮艣 si艂臋, kt贸rej wi臋kszo艣膰 ludzi nie posiada. Mi臋dzy ni膮 a niekt贸rymi osobami istnia­艂y niewidoczne powi膮zania.

Sen rzeczywi艣cie by艂 by膰 mo偶e jakim艣 przes艂aniem.

Kiedy艣 pewnie nadejdzie dzie艅, kiedy Raija przy­pomni sobie, 偶e ma wi臋cej ni偶 jedno dziecko, 偶e Mi­chai艂 nie jest jej jedynym synem.

- Mog臋 ci przekaza膰 milsze przes艂anie - szepn膮艂 jej do ucha. - Kocham ci臋, Raiju Bykowa. Jak ci si臋 to podoba?

Pozwoli艂a mu si臋 oderwa膰 od nieprzyjemnych my­艣li. Da艂a si臋 skusi膰 i przesta艂a si臋 martwi膰 snem, kt贸ry j膮 tak bardzo przerazi艂. Chcia艂a zapomnie膰 o z艂ocistym 艣wietle. Sen wydawa艂 si臋 jednak bardziej wyrazisty od pozosta艂ych. Tak jakby naprawd臋 to prze偶y艂a...

Wola艂a mimo wszystko szuka膰 pociechy na szero­kiej piersi Jewgienija. U艣miechn臋艂a si臋 do m臋偶a i wy­zna艂a szczerze:

- Ja te偶 ci臋 kocham, Jewgieniju Byk贸w. Jednak w przeciwie艅stwie do niego nie zasn臋艂a od razu. G艂owa Jewgienija ci臋偶ko spoczywa艂a na jej ra­mieniu. We 艣nie wydawa艂 si臋 jak ch艂opiec, jak dziecko. Kiedy spal, Raija zauwa偶a艂a w nim cechy, kt贸re spra­wia艂y, 偶e ukochany wydawa艂 jej si臋 jednocze艣nie obcy.

Ramiona obejmowa艂y jego cia艂o, w g艂owie k艂臋bi艂y si臋 my艣li. W ustach czu艂a smak strachu, kt贸rego nie chcia艂a spr贸bowa膰. Nie chcia艂a go dotkn膮膰...

Czy mog艂a spali膰 t臋 cz臋艣膰 siebie?

W tej samej chwili zadr偶a艂a. Poczu艂a, 偶e strach zmieni艂 smak. Nie wiedzia艂a, dlaczego pomy艣la艂a o ogniu. Czu艂a, jak ponad ni膮, ca艂kiem blisko, prze­suwa si臋 przera偶enie.

To uczucie nale偶a艂o tylko do niej. Nie mog艂a po­rozmawia膰 z m臋偶em o swym strachu. Jewgienij pra­gn膮艂 uchroni膰 j膮 od b贸lu, od wszelkiego cierpienia.

Chcia艂 stan膮膰 pomi臋dzy ni膮 a najmniejszym nawet zagro偶eniem, kt贸re wypatrzy艂y jego oczy.

Prosi艂 j膮, by zapomnia艂a o 艣nie, kt贸ry j膮 tak prze­razi艂. By zapomnia艂a...

Jej nigdy nie przysz艂oby do g艂owy prosi膰 go, by za­pomnia艂 o ramieniu, kt贸re straci艂.

Zaskrzypia艂o 艂贸偶ko Michai艂a. Raija zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e tylko przekr臋ci艂 si臋 przez sen, lecz mimo to ogarn膮艂 j膮 l臋k. Z艂y sen nie mo偶e zaszkodzi膰 jej dziecku.

Chcia艂a wsta膰, zajrze膰 do syna, ale Jewgienij przygnia­ta艂 j膮 swym ci臋偶arem. Zim膮 nigdy nie mia艂 dosy膰 snu. Nadejdzie jeszcze sporo nocy, gdy b臋dzie kr臋ci艂 si臋 na pos艂aniu, nie mog膮c zasn膮膰 i zaciskaj膮c z臋by, by nie krzy­cze膰 z b贸lu. Nadejdzie jeszcze sporo nocy, kiedy i ona nie b臋dzie spa艂a, nas艂uchuj膮c jego krok贸w z kuchni.

Nie uda jej si臋 przesun膮膰 Jewgienija, tak 偶eby go nie obudzi膰, zatem zosta艂a. Sama musia艂a upora膰 si臋 ze swym b贸lem i strachem.

Kiedy Jewgienij obudzi艂 si臋 nad ranem, powiedzia­艂a z u艣miechem, 偶e tylko przez kr贸tk膮 chwil臋 nie mo­g艂a zasn膮膰. Ze wtedy przygl膮da艂a mu si臋 i 偶e przyjem­nie by艂o patrze膰 na niego, gdy spa艂.

Nie we wszystkim sk艂ama艂a. Jednak przerazi艂a si臋, 偶e tak 艂atwo przychodzi jej zniekszta艂canie prawdy. Przera偶a艂o j膮 tak偶e, 偶e Jewgienij tak 艂atwo jej wierzy艂. Dop贸ki Wasilij przebywa艂 w Norwegii, Jewgienij wierzy艂 we wszystko, co m贸wi艂a.

- Czy偶by Jelizawieta nie napali艂a? - zdziwi艂 si臋, kie­dy postawi艂 stopy na zimnej pod艂odze.

Ich spojrzenia spotka艂y si臋. W jednej chwili oboje przypomnieli sobie. Raija opad艂a z powrotem na 艂贸偶­ko i zaci膮gn臋艂a koc na g艂ow臋.

- Zapomnieli艣my o niej! - j臋kn臋艂a. - Jak mogli艣my zostawi膰 Jelizawiet臋 na ca艂y wiecz贸r i noc! Misza te偶 o niej zapomnia艂! Dobry Bo偶e, co ona sobie pomy艣li?

- Na pewno jest u Toni - odpar艂 beztrosko Jewgie­nij. W艂o偶y艂 spodnie, u艣miecha艂 si臋 s艂abo. - Nie jest ju偶 dzieckiem, Raiju. Ju偶 dawno mog艂aby opu艣ci膰 dom i wyj艣膰 za m膮偶. Przez jedn膮 noc poradzi sobie bez two­jej matczynej troski. Nie jest nawet twoj膮 c贸rk膮!

Raija wiedzia艂a o tym. S艂ysza艂a te偶 s艂owa, kt贸rych Jewgienij nie wypowiedzia艂. Wcale ich sobie nie wy­my艣li艂a.

Wyra藕nie wyczyta艂a je z jego wzroku. S艂owa, wo­k贸艂 kt贸rych jego usta starannie si臋 zamkn臋艂y.

Jelizawiet膮 nie jest te偶 rodzonym dzieckiem Wasi­lija. Nie jest dzieckiem Wasilija i Raiji, cho膰 mo偶e oni oboje chcieliby, 偶eby tak by艂o.

Jewgienij o tym w艂a艣nie pomy艣la艂.

Raija nie s膮dzi艂a, by jej samej co艣 podobnego kie­dykolwiek przysz艂o do g艂owy.

Jewgienij rani艂 j膮 bardziej, ni偶 tego chcia艂. A mo偶e robi艂 to 艣wiadomie? Je艣li tak, to tym gorzej. Mi臋dzy obojgiem zawis艂o ci臋偶ko nieme niedowierzanie. Jew­gienij sprawia艂 wra偶enie, jakby si臋 pogodzi艂 z tym, 偶e Raija opiekuje si臋 Jelizawiet膮, jakby nauczy艂 si臋 z tym 偶y膰. Niemal tak, jak wypada zaakceptowa膰 w swym domu k艂opotliwego krewnego, kt贸ry nie ma innego dachu nad g艂ow膮.

- Musisz przywie藕膰 Jelizawiet臋 do domu!

- Dobrze - odpar艂 z dziwn膮 niech臋ci膮 w g艂osie. Tak jakby by艂 zazdrosny o dziewczyn臋. Tak jakby Jelizawiet膮 wykrada艂a mu Raij臋. Jewgienij nigdy dot膮d nie okazywa艂 takiej zach艂anno艣ci. Nie mia艂 powodu.

Byli przecie偶 ze sob膮 tak blisko, by艂o im tak dobrze.

Raija ubra艂a si臋. Zosta艂a sama. Coraz cz臋艣ciej ich 偶ycie przypomina艂o przyp艂ywy i odp艂ywy. Kiedy sp艂ywa艂o na nich wszystko, co delikatne i pi臋kne, k膮­pali si臋 w szcz臋艣ciu, wzajemnej blisko艣ci, zaufaniu i wierno艣ci. W wielkim uczuciu, kt贸rym si臋 obdarzy­li. Woda zaciera艂a wszystkie inne 艣lady na piasku. Pla­偶e stawa艂y si臋 niezwykle czyste.

A potem morze cofa艂o si臋. Obna偶a艂o wszystko, co brzydkie. Pozostawia艂o tak wiele 艣mieci. Nawet to, czego Raija przedtem nie widzia艂a. Za ka偶dym razem ods艂ania艂o co艣 nowego.

Teraz nie chcia艂a patrze膰. W og贸le nie chcia艂a wie­dzie膰. Pozosta艂 w niej strach, kt贸ry zasia艂 nocny kosz­mar. Je偶eli nie wzm贸g艂 si臋, to w ka偶dym razie wyra藕­nie dawa艂 o sobie zna膰.

Jewgienij stal si臋 chorobliwie zazdrosny.

Zacz膮艂 si臋 jeden z tych ponurych dni. Zimny, smut­ny poranek. Nawet 艣ladu z艂ocistego blasku ze snu. Jednak Raija nie potrzebowa艂a go.

I bez tego by艂o wystarczaj膮co zimno.

2

- Jewgienij powiedzia艂, 偶e o mnie zapomnieli艣cie. - Jelizawieta potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Trzyma艂a si臋 prosto, lecz warkocz zwisa艂 jej krzy­wo. By艂a ju偶 tak du偶a, 偶e powinna go zaple艣膰 r贸wno bez niczyjej pomocy. Raija wiedzia艂a o tym, ale wi­dok Jelizawiety wype艂ni艂 j膮 偶a艂o艣ci膮. Ogarn臋艂y j膮 wy­rzuty sumienia.

Niech diabli porw膮 Jewgienija! M贸g艂 wymy艣li膰 co艣 innego i nie m贸wi膰 prawdy! M贸g艂 troch臋 oszcz臋dzi膰 dziewczyn臋. Wylewanie na to dziecko ca艂ej goryczy i niech臋ci do Wasilija jest niesprawiedliwe.

Raija obj臋艂a Jelizawiet臋, w ka偶dym razie pr贸bowa艂a. Nie odezwa艂a si臋, kiedy dziewczyna odsun臋艂a j膮 od sie­bie. Zapiek艂o j膮 w piersi, jednak rozumia艂a t臋 niech臋膰.

- Zapomnia艂a艣 o mnie? - spyta艂a Jelizawieta.

K艂amstwo stanowi艂oby jakie艣 rozwi膮zanie. Powie­dzie膰, 偶e nie zapomnia艂a... Zrzuci膰 ca艂膮 win臋 na Jew­gienija...

Jak mog艂a zapomnie膰? Poniewa偶 chcia艂a zapo­mnie膰 o Wasiliju?

Jelizawieta odwiesi艂a p艂aszcz. Starannie z艂o偶y艂a ubranie, kt贸re zdj臋艂a. Zawsze by艂a taka dok艂adna. Zo­stawia艂a po sobie idealny porz膮dek, 偶e nie osta艂 si臋 nawet jeden py艂ek kurzu!

Nie patrzy艂a na Raij臋.

- Jewgienij jest zazdrosny o Wasi臋.

Raija westchn臋艂a. Zerkn臋艂a przez rami臋, czy do po­koju nie wszed艂 Michai艂. Gdyby wyt臋偶y艂a s艂uch, us艂y­sza艂aby jego d藕wi臋czny 艣miech.

- Przysz艂a艣 z Toni膮?

Bratanica Wasilija skin臋艂a g艂ow膮. W jej oczach po­jawi艂o si臋 co艣, co bardzo przypomina艂o stryja.

- Wola艂abym pop艂yn膮膰 ze stryjem do Finnmarku, ni偶 zosta膰 tutaj! O wiele bardziej. Wasilij troszczy si臋 o mnie, on w og贸le troszczy si臋 o ludzi. Nie zapomi­na o nich... Walerijowi wolno by艂o pop艂yn膮膰 z Pio­trem i uczy膰 si臋 na statku, cho膰 jest jeszcze dzieckiem. A mnie tak pilnujecie...

Walerij by艂 rok starszy od Jelizawiety, lecz nie wy­dawa艂 si臋 bardziej dojrza艂y. Raczej przeciwnie.

- Zastan贸w si臋, dlaczego - westchn臋艂a Raija.

S艂owa wprost wyrwa艂y jej si臋 z ust. Nie zamierza­艂a stosowa膰 tego rodzaju 艣rodk贸w, ale zwykle bywa­艂y skuteczne.

- To nie moja wina, 偶e Wasilij... 偶e ty... - Jelizawieta broni艂a si臋 ju偶 troch臋 s艂abiej.

- Nie, to nie twoja wina. - przyzna艂a Raija i obj臋­艂a Jelizawiet臋. Ujrza艂a w niej dziewczynk臋, kt贸ra czu­艂a si臋 doros艂a, kt贸ra ju偶 dawno usi艂owa艂a sprawia膰 ta­kie wra偶enie, ale mimo to zachowa艂a w sobie wiele z dziecka, dziecka, kt贸re nigdy si臋 nie bawi艂o. - Ko­cham ci臋 - zapewni艂a. Pog艂adzi艂a Jelizawiet臋 po w艂o­sach, poprawi艂a je, tak jak poprawia艂a w艂osy Miszy i Oldze. Tym razem Jelizawieta jej na to pozwoli艂a. Nawet si臋 u艣miechn臋艂a. - Kocha艂abym ci臋 nawet, gdy­by Wasilij nie by艂 twoim stryjem. Chyba w艂a艣nie z je­go powodu o tobie zapomnia艂am... I z powodu zbyt gor膮cej krwi. - Roze艣mia艂a si臋 kr贸tko i mrugn臋艂a po­rozumiewawczo. Jelizawieta zna艂a ju偶 t臋 cz臋艣膰 偶ycia. Mo偶e nie oznacza艂a dla niej tyle rado艣ci, tyle ciep艂a, szumu wiosny, co dla Raiji, ale nie by艂a jej ca艂kiem obca. Zarumieni艂a si臋 w imieniu Raiji, skoro tamta najwyra藕niej wcale si臋 nie zawstydzi艂a.

- Toni膮 m贸wi, 偶e stryj kocha wszystkie kobiety, a to nieprawda. Nie kocha wszystkich kobiet...

- ...ale w ka偶dym razie bardzo wiele - rzuci艂a su­cho Toni膮.

Wesz艂a w艂a艣nie do 艣rodka. Wpu艣ci艂a jedno z dzie­ci poranka: 艣wie偶e powietrze, kt贸re wkrad艂o si臋 przez szczelin臋 dok艂adnie tak szerok膮 jak ona sama, zanim zd膮偶y艂a zamkn膮膰 za sob膮 drzwi.

- Uwa偶am, 偶e Wasilij kocha prawie wszystkie ko­biety - przyzna艂a Toni膮. - Jednak kilka kocha oczy­wi艣cie bardziej ni偶 inne. To znaczy, 偶e nie jest z nim tak 藕le. Twojemu stryjowi mog艂oby si臋 powodzi膰 nie gorzej ni偶 innym m臋偶czyznom, gdyby si臋 o偶eni艂. Tyl­ko jako艣 nie decyduje si臋 na ma艂偶e艅stwo. No c贸偶, nie­kt贸rzy z nas nie mog膮 mie膰 wszystkiego. Wyj膮tkiem jest tylko Raija - Raisa...

Raija u艣miechn臋艂a si臋, ale czu艂a, jak sztywniej膮 jej po­liczki. Zastanawia艂a si臋, czy Toni膮 wierzy w to, co m贸­wi. Zastanawia艂a si臋, dlaczego ona sama w to nie wierzy.

Raija Bykowa, ona, kt贸ra pono膰 ma wszystko.

- Wybacz mi! - poprosi艂a i potarga艂a Jelizawiet臋 po w艂osach. Usi艂owa艂a pochwyci膰 spojrzenie, kt贸re jak­by zosta艂o porwane do ta艅ca. - Przepraszam, 偶e na ciebie nie zaczeka艂am. Wasilij mo偶e nigdy mi tego nie wybaczy. A mo偶e cho膰 ty spr贸bujesz? Pewnie pod­艣wiadomie czu艂am, 偶e u Toni jest ci dobrze...

Toni膮 roze艣mia艂a si臋. Zm臋czona i zrezygnowana nie straci艂a jednak do reszty humoru. Wygl膮da艂o na to, 偶e mimo wszystko by艂o si臋 z czego 艣mia膰.

Jelizawieta odsun臋艂a si臋 od Raiji. Schowa艂a r臋ce za plecami. Dumnie i z uporem unios艂a g艂ow臋.

- Czy jest co艣, o czym nie wiem? - spyta艂a powoli Raija.

Spogl膮da艂a to na Tonie, to na Jelizawiet臋. Zauwa­偶y艂a, 偶e Toni膮 umkn臋艂a spojrzeniem, a Jelizawieta, nie chc膮c patrze膰 na nikogo, odwr贸ci艂a wzrok.

Nie wynio艣le ani hardo, raczej przestraszona...

Toni膮 skin臋艂a ku niej g艂ow膮.

- Gdyby przespa艂a si臋 u mnie, nie musia艂aby艣 si臋 o ni膮 obawia膰, Raija - Raisa. W贸wczas by艂aby bez­pieczna. Jednak do mnie przysz艂a dopiero dzi艣 nad ranem, zanim ktokolwiek wyszed艂 na ulic臋. Gdybym chcia艂a, mog艂abym po jej 艣ladach trafi膰 tam, sk膮d przysz艂a. Ale przyzna艂a si臋, gdzie sp臋dzi艂a noc, i nie musia艂am tego sprawdza膰. - Antonia westchn臋艂a. W jej ciemnych oczach czai艂 si臋 niepok贸j, na twarzy malowa艂a si臋 troska. Napotka艂a wzrok Raiji. - Ju偶 wola艂abym, 偶eby przenocowa艂a w stajni ze wszystki­mi moimi stajennymi...

- Gdzie艣 ty, do diab艂a, by艂a? - nie wytrzyma艂a Ra­ija, zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e nie przystoi jej przeklina膰.

Jelizawieta nie odpowiedzia艂a.

- W domu Norkin贸w - rzek艂a ci臋偶ko Antonia. Serce Raiji zamar艂o. Czu艂a, jak uginaj膮 si臋 pod ni膮 kolana.

- Z ich synem, prawda? - rzuci艂a Toni膮 gwa艂tow­nie. Uwa偶a艂a, 偶e i tak d艂ugo uda艂o jej si臋 zachowa膰 spok贸j, a Jelizawieta zosta艂a potraktowana 艂agodniej, ni偶 na to zas艂u偶y艂a. Tym razem dziewczyna brzydko wywr贸ci艂a oczami. - Mo偶e dzi臋kowa膰 Matce Boskiej i ca艂emu zast臋powi 艣wi臋tych, 偶e nikt jej w tym domu w nocy nie zauwa偶y艂. Gdyby stary Norkin znalaz艂 ci臋 w sypialni swego syna, za偶膮da艂by kary publicznej ch艂osty przed katedr膮 艣wi臋tego Micha艂a! Albo w艂a­snymi r臋kami wrzuci艂 w przer臋bel na Morzu Bia艂ym i czeka艂, a偶 otw贸r zamarznie!

- D艂ugo znasz Niko艂aja Norkina? - spyta艂a Raija ostro偶nie. Pog艂adzi艂a Jelizawiet臋 po w艂osach. Na nic si臋 nie zda krzyk, cho膰 naprawd臋 by艂a tak z艂a, 偶e mo­g艂aby obedrze膰 Jelizawiet臋 ze sk贸ry. Nie 艣mia艂a na­wet pomy艣le膰, co by powiedzia艂 Wasilij, gdyby si臋 o tym dowiedzia艂.

- Jaki艣 czas - odpar艂a Jelizawieta. Jej ramiona nie wydawa艂y si臋 ju偶 tak wyprostowane. - Jest bardzo mi­艂y. To nie jego wina, 偶e rodzina jest bogata.

Raija roze艣mia艂a si臋.

Tak naprawd臋 mo偶na i w ten spos贸b na to spoj­rze膰. Nie, to rzeczywi艣cie nie wina Niko艂aja Norkina, 偶e jest najlepsz膮 parti膮 nad Morzem Bia艂ym. W ka偶dym razie w tej cz臋艣ci wybrze偶a. W Kem mieszka艂a g艂贸wna ga艂膮藕 rodu Norkin贸w. Prawdopo­dobnie mo偶na by tam znale藕膰 nawet kilku krewnia­k贸w Niko艂aja, kt贸rzy pewnie jeszcze bardziej podo­baliby si臋 rodzicom poluj膮cym na zi臋ci贸w.

Poza tym w Archangielsku powszechnie by艂o wia­domo, 偶e matka Niko艂aja ze 艣wiec膮 szuka艂a kandy­datki na synow膮. Zamierza艂a go wyswata膰 z pann膮 wywodz膮c膮 si臋 z tej samej sfery.

Jelizawieta nie wzbudzi艂aby zachwytu w domu Norkin贸w.

Nawet jako pokoj贸wka.

Tym bardziej nie jako synowa.

- Czy pojmujesz, jak bardzo mog艂a艣 sobie zaszko­dzi膰? - spyta艂a cicho Raija. - Jego matka zabi艂aby ci臋 jak wilczyca w obronie m艂odych. Ciarki mnie prze­chodz膮, kiedy pomy艣l臋, jak si臋 przy tym u艣miecha...

- Nie my艣l臋 o niej zbyt wiele - rzek艂a nie艣mia艂o bratanica Wasilija.

- A powinna艣 - zauwa偶y艂a Toni膮 sucho. - Powin­na艣, moje dziecko. Na Boga, mog艂a艣 przecie偶 przyj艣膰 do nas! Dlaczego by艂a艣 tak bezmy艣lna?

Jelizawieta popatrzy艂a uwa偶nie na Raij臋, potem za­trzyma艂a wzrok na Antonii. Ach, ci doro艣li! Czy zu­pe艂nie niczego nie rozumiej膮, czy tylko udaj膮, 偶e nie s膮 w stanie poj膮膰?

Czy i ona kiedy艣 zapomni? O niepewno艣ci, stra­chu, dr偶eniu, ostro偶no艣ci, o samotno艣ci...

Czy to wszystko kiedy艣 przeminie i doros艂a Jelizawieta zada kiedy艣 takie samo pytanie?

Nie odezwa艂a si臋 ani s艂owem. Wszyscy wczoraj gdzie艣 znikn臋li. Oleg przybi艂 do brzegu. S艂ysza艂a go. S艂ysza艂a, 偶e by艂 z艂y. M贸g艂by zaraz ruszy膰 pieszo na zach贸d, gdyby r贸wnie偶 wybrze偶e Finnmarku zim膮 zamarza艂o. Nikt nie b臋dzie mu krad艂 syna!

Widzia艂a, jak Toni膮 pr贸bowa艂a go uspokoi膰, widzia­艂a ich oboje. Raija si臋 nie pokazywa艂a. Jewgienij r贸w­nie偶. Na pewno nie zaprz膮ta艂 sobie g艂owy bratanic膮 Wasilija, pewnie cieszy艂 si臋, 偶e nie musi jej ogl膮da膰.

Wtedy rozleg艂 si臋 stukot k贸艂. Ujrza艂a Niko艂aja. Do­strzeg艂a cie艅 jego twarzy. Zobaczy艂a, jak dostojnie przeje偶d偶a obok, nie pomy艣la艂a, 偶e to ich dzieli: 偶e on jedzie, a ona idzie piechot膮.

Pod膮偶y艂a za nim. Czu艂a na sk贸rze list z Norwegii. Nogi niejako same j膮 nios艂y w 艣lad za ko艅mi, za wozem.

Niko艂aj stal przed stajni膮.

Ucieszy艂 si臋 na widok Jelizawiety.

Nie zwr贸ci艂a uwagi na to, 偶e wprowadzi艂 j膮 do swe­go du偶ego domu potajemnie. Przemykanie tylnymi drogami, przekradanie si臋 ciemnymi korytarzami dla s艂u偶by wydawa艂o si臋 jej ekscytuj膮ce. Niko艂aj by艂 z ni膮.

Dopiero nad ranem wraca艂a t膮 drog膮 sama. Wtedy czu艂a si臋 jak z艂odziej. Niko艂aj spa艂. Nawet nie zauwa­偶y艂, 偶e wysz艂a.

Przekr臋ci艂 si臋 przez sen i mrukn膮艂 co艣, kiedy wy­艣lizn臋艂a si臋 z jego ramion.

Ale nic poza tym.

Wtedy Jelizawieta pomy艣la艂a, 偶e gdyby 艣mieci mia­艂y dusz臋 i zdolno艣膰 doznawania wra偶e艅, do艣wiadcza­艂yby czego艣 podobnego...

- Kochasz go? - spyta艂a Raija. Czu艂a, jak jej mi臋k­n膮 plecy, kolana.

Pod powiekami mign臋艂a jej jaka艣 twarz, nie znikn臋­艂a od razu. Rysy rozmywa艂y si臋, ale oczy p艂on臋艂y jak ogie艅, jak gwiazdy, jak s艂o艅ce. I te iskrz膮co czarne w艂osy! Pojawi艂 si臋 w blasku. W艂a艣ciwie go nie by艂o.

Musia艂 by膰...

Czy t臋 sam膮 twarz ujrza艂a w Wielikim Ustiugu?

Nie wiedzia艂a.

Odnosi艂a wra偶enie, 偶e to wa偶ne. Wielkie. Je偶eli ten cz艂owiek istnia艂 naprawd臋, musia艂 dla niej wiele zna­czy膰.

- Czy go kocham? - powt贸rzy艂a Jelizawieta jakby zagubiona albo bliska za艂amania. - Kocham...

Toni膮 g艂o艣no westchn臋艂a.

- Pop艂yn臋 z tob膮 na zach贸d, moje dziecko! Po艣wi臋­c臋 si臋...

Raija pomy艣la艂a o Wasiliju. Nie b臋dzie zachwycony.

Jelizawieta wysun臋艂a dumnie brod臋. Jej szcz臋ki przybra艂y zdecydowan膮 lini臋, kt贸r膮 Raija widywa艂a u Wasilija. Toni膮 r贸wnie偶 zauwa偶y艂a reakcj臋 dziew­czyny. Wiedzia艂a, co to oznacza.

- Nikt nas nie rozdzieli! - rzek艂a Jelizawieta z pew­no艣ci膮 siebie.

Raija zrozumia艂a, 偶e przyj臋艂y z Toni膮 z艂膮 taktyk臋. Atakuj膮c, dawa艂y tylko dziewczynie wi臋cej powo­d贸w, by z uporem trwa艂a przy Niko艂aju Norkinie.

M贸wienie 鈥瀗ie鈥, m贸wienie, 偶e jej nie wolno, to jak­by b艂aganie jej na kolanach, by si臋 z nim zwi膮za艂a.

- Masz racj臋, nie jeste艣my w stanie tego uczyni膰 - westchn臋艂a Raija.

- Ale wierz nam, niczego bardziej nie pragniemy - doda艂a Antonia.

Raija i Toni膮 pomy艣la艂y o matce Norkina: nikt le­piej ni偶 ona nie potrafi艂 stosowa膰 przymusu. Obie 偶y­wi艂y nadziej臋, 偶e sprawy nie zasz艂y za daleko.

Jelizawieta nie odpowiedzia艂a. Szybkim krokiem wy­sz艂a za drzwi pod pretekstem, 偶e musi pilnowa膰 dzieci.

- To, 偶e ja si臋 ci膮gle w co艣 wpl膮tuj臋 - zauwa偶y艂a Toni膮 z naciskiem - to osobna sprawa. W twoim przypadku jest podobnie. Ale Jelizawieta... W dodat­ku to niezno艣ne uczucie, 偶e trzeba jej strzec, 偶e ci膮­偶y na nas pewnego rodzaju odpowiedzialno艣膰.

- Wasilij mnie zabije - rzek艂a Raija ponuro. - Czy powinny艣my utwierdza膰 j膮 w przekonaniu, 偶e warto walczy膰 i zach臋ca膰, 偶eby si臋 nie poddawa艂a, 偶eby za wszelk膮 cen臋 zosta艂a z Niko艂ajem?

Toni膮 u艣miechn臋艂a si臋 smutno. W jej oczach odbi­ja艂a si臋 ta sama rezygnacja, co w spojrzeniu Raiji.

- Czasami z tego bior膮 si臋 dzieci - Raija realnie pa­trzy艂a w przysz艂o艣膰. Zazgrzyta艂a z臋bami. - B贸g jeden wie, czy o tym pomy艣la艂a. To ja b臋d臋 jej musia艂a o tym przypomnie膰. Przekl臋ta dziewucha!

Antonia nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu. 艢mia艂a si臋 do 艂ez, a偶 do b贸lu. Przypomnia艂a sobie w艂a­sn膮 przesz艂o艣膰. Nie 偶yczy艂a nikomu podobnych prze­偶y膰, zw艂aszcza Jelizawiecie. Ta dziewczyna dozna艂a ju偶 wystarczaj膮co wiele z艂a. By膰 mo偶e Toni膮 widzia艂a wszystko w czarnych barwach, ale nie potrafi艂a uwie­rzy膰, by z tego zwi膮zku wynik艂o co艣 dobrego. Pozycja Norkina nie mia艂a sobie r贸wnych. Taka dziewczyna jak Jelizawieta by艂a dla niego niczym kasza w zupie rybnej.

- Nie mo偶emy jej uchroni膰 - doda艂a. Czego艣 si臋 w 偶yciu nauczy艂a. Nie wszystko zapomnia艂a. - Ale ja­ko艣 musimy - zastanawia艂a si臋 na g艂os, przeczesuj膮c palcami w艂osy. Szarpa艂a je. - Wasilij zabije nas, je偶e­li jej nie upilnujemy. Naprawd臋 nas zabije...

Mimo wszystko nie uda艂o si臋 trzyma膰 Jelizawiety na uwi臋zi. Pojawi艂y si臋 wa偶niejsze sprawy. Wszyscy czym innym zaprz膮tali my艣li. Uwag臋 ca艂ego Archan­gielska poch艂ania艂o co innego.

Statek Olega i Jewgienija nie by艂 ostatnim, na kt贸­ry czekano. W mie艣cie mieszka艂o wielu innych arma­tor贸w. Znaczna ich cz臋艣膰 posiada艂a liczniejsz膮 flot臋 ni偶 Jurk贸w i Byk贸w, wi臋kszy maj膮tek i tym samym wi臋ksz膮 w艂adz臋.

Wraz z armatorami z innych port贸w po艂o偶onych u wybrze偶y Morza Bia艂ego tworzyli dobrze zamaskowan膮 sie膰 zgarniaj膮c膮 p艂ody, jakie ofiarowa艂a natura - ziemia, Morze Bia艂e lub Morze P贸艂nocne.

M膮k臋, drewno i ryby.

Przede wszystkim zale偶a艂o im na w艂adzy i pieni膮dzach.

Fakt, 偶e w ow膮 sie膰 wpl膮tanych by艂o wiele ludz­kich los贸w, nie odgrywa艂 dla owych potentat贸w wi臋kszej roli. Jakim艣 dziwnym sposobem wa偶y艂y mniej ni偶 monety.

Pocz膮tkowo statki wyp艂ywa艂y na zach贸d wy艂膮cznie po zakup ryb. Norwegowie byli zadowoleni, 偶e mog膮 pozby膰 si臋 towaru w okresie, gdy jego jako艣膰 nie przed­stawia艂a si臋 najlepiej. Za艣 kupcy ze wschodu nie przy­wi膮zywali wi臋kszej wagi do tego, 偶e ryby nie s膮 zbyt 艣wie偶e: odrobina robactwa w rybim mi臋sie nie mia艂a 偶adnego znaczenia. Rzadko si臋 bowiem zdarza艂o, by kupcy lub w艂a艣ciciele statk贸w sami musieli je je艣膰.

Na rybach dobrze zarabiali, w Rosji ch臋tnie je ku­powano.

Wtedy to pewien sprytny armator wpad艂 na po­mys艂, by na w艂asn膮 r臋k臋 rozpocz膮膰 po艂owy u wybrze­偶y Norwegii. Nawet je艣li musia艂by op艂aci膰 za艂og臋, bardzo by na tym zyska艂. Prowadz膮c zar贸wno po艂o­wy, jak i sprzeda偶 ryb, m贸g艂 zarobi膰 du偶o wi臋cej. Sta­tek wysy艂any na zach贸d jako statek handlowy m贸g艂 r贸wnie偶 zabra膰 do domu ryby z艂owione przez w艂a­snych rybak贸w w Norwegii.

Norwegowie wyznaczyli Rosjanom 艂owiska w odle­g艂o艣ci mili od brzegu. Nawet je艣li p贸艂misek by艂 du偶y, niech s膮siedzi sobie nie my艣l膮, 偶e po prostu mog膮 po­dej艣膰 i si臋 cz臋stowa膰. Powinni przynajmniej zapyta膰; te­go wymaga艂 obyczaj. A pa艅stwo du艅sko - norweskie strzeg艂o swego prawa do tego, by zgodzi膰 si臋 lub nie.

Prowadzenie po艂ow贸w u wybrze偶y Finnmarku wymaga艂o zezwolenia, tzw. recognition, za kt贸rego wy­danie pa艅stwo 偶膮da艂o op艂aty w markach du艅skich. Na­czelnik Kjeldsen opracowa艂 zarz膮dzenie wprowadzaj膮ce recognition w 1743 roku, gdy Rosjanie 艂owili w Finn­marku od kilku lat Nie oby艂o si臋 bez ich protest贸w.

Naczelnik, kt贸ry zyska艂 z艂膮 s艂aw臋 z powodu dys­kryminowania imigrant贸w z Finlandii w swej rodzin­nej Alcie, podj膮艂 kilka decyzji, kt贸re poprawi艂y nieco jego wizerunek.

Zarz膮dzenie dotycz膮ce recognition zosta艂o za­twierdzone przez rz膮d w Kopenhadze cztery lata po tym, jak wprowadzono je w 偶ycie w Finnmarku.

W por贸wnaniu z armatorami, kt贸rzy posiadali praw­dziw膮 w艂adz臋, Oleg i Jewgienij byli niewielkimi przed­si臋biorcami. Ale nawet oni zatrudniali rybak贸w do po­艂ow贸w w Finnmarku, a tak偶e mieli swego pe艂nomocni­ka na Soresyz. Tworzyli fragment owej ogromnej sieci.

Zanim ryby przeistoczy艂y si臋 w monety, zanim przeistoczy艂y si臋 we w艂adz臋, musia艂y przej艣膰 przez r臋­ce zwyk艂ych ludzi.

Rybacy ca艂ymi miesi膮cami przebywali poza do­mem, z dala od rodzin i ojczyzny. Sprzedawali swo­j膮 si艂臋 za dach nad g艂ow膮, straw臋, 艣rodki do 偶ycia dla bliskich. Za po偶yczk臋.

Ka偶dy rosyjski rybak z p贸艂nocnego wybrze偶a za­ci膮ga艂 bowiem d艂ug u swego pracodawcy. Trzeba by­艂o jako艣 przetrwa膰 surow膮 zim臋, kt贸ra na wybrze偶ach p贸艂nocy by艂a bardzo d艂uga. Morze Bia艂e w tym cza­sie zamarza艂o i nie dawa艂o po偶ywienia. Nad uj艣ciem Dwiny nie uprawiano te偶 zbo偶a. A g艂贸d nie pyta o po­r臋 roku.

Za jedzenie potrzebne na zim臋 trzeba b臋dzie od­pracowa膰.

Zima za zim膮, na kt贸r膮 niejeden rybak musia艂 bra膰 zaliczk臋 z udzia艂贸w, z pensji, nie pozwala艂y dorobi膰 si臋 bogactwa r臋kami o twardej sk贸rze z odciskami. Coraz bardziej ros艂a natomiast zale偶no艣膰 lokator贸w szarych izdebek od mieszka艅c贸w bogatych dom贸w.

Owa zale偶no艣膰 coraz bardziej zgina艂a zm臋czone plecy. Zwi臋ksza艂a w艂adz臋, spoczywaj膮c膮 w jedwabi­艣cie g艂adkich r臋kach.

R膮k z odciskami by艂o wiele, wiele twarzy ze zw膮t­pieniem w ka偶dej bru藕dzie, wiele pokornych charak­ter贸w - by艂o w czym wybiera膰. Wolne miejsca pracy d艂ugo nie czeka艂y. Ludzi, potrzebuj膮cych zatrudnie­nia, czeka艂o dosy膰.

W Finnmarku 艂owi艂a du偶a grupa rybak贸w z Rosji, sporo rosyjskich statk贸w p艂ywa艂o wzd艂u偶 norweskiego wybrze偶a. Prowadzi艂y po艂owy na obrze偶ach ogromnej sieci, kt贸r膮 armatorzy znad Morza Bia艂ego mocno za­ciskali w swych wypiel臋gnowanych d艂oniach.

W niedu偶ych izbach kobiety i dzieci czeka艂y na m臋偶­czyzn - ojc贸w, braci i syn贸w. Czeka艂y r贸wnie偶 na zim臋. 艁udzi艂y si臋 nadziej膮, 偶e udzia艂y oka偶膮 si臋 wystarczaj膮ce, by chocia偶 zaci膮gn膮膰 d艂ug, kt贸ry pozwoli艂by przetrwa膰 d艂ug膮 noc polarn膮. Mo偶e by膰 ci臋偶ko. W r臋ce pe艂ne odci­sk贸w trafia艂a trzecia cz臋艣膰 zarobku ze sprzeda偶y ryb. W艂a艣ciciel, kt贸ry nawet nie zna艂 si臋 na rybach, zabiera艂 pozosta艂e dwie trzecie. Rybacy, kt贸rych sk贸ra przesz艂a zapachem ryb, otrzymywali najmniej.

Mieszka艅cy ciasnych izb z ka偶dym dniem coraz bardziej martwili si臋 o tych, kt贸rzy sprzedawali si艂臋 w艂asnych r膮k za 偶ywno艣膰 zjedzon膮 poprzedniej zimy.

W Archangielsku oczekiwano statku Norkina p艂y­n膮cego z Finnmarku. Wypatrywano rybak贸w, powra­caj膮cych do skromnych chat.

Codziennie do portu przychodzi艂y kobiety. Wo­dzi艂y niespokojnie oczyma, szuka艂y wzrokiem.

W porcie m贸wiono o statku z Kem, kt贸ry nie po­wr贸ci艂. O tej porze zimy powr贸t zazwyczaj by艂 ju偶 niemo偶liwy. Morze Bia艂e z ka偶dym dniem stawa艂o si臋 coraz mniejsze. L贸d zagarnia艂 swoje obiema r臋kami.

Norkin czeka艂 na 鈥濬ewroni臋鈥 - statek nazwany imieniem jego 偶ony.

Kobiety czeka艂y na swoich m臋偶贸w. Na swoich 偶ywi­cieli. Ich oczy pociemnia艂y, wydawa艂y si臋 czarne niczym l贸d pod warstw膮 艣niegu pokrywaj膮c膮 Morze Bia艂e.

Norkin wsun膮艂 r臋ce g艂臋boko w kieszenie swego fu­tra. Czapk臋 nacisn膮艂 mocno na uszy i na kark.

Kobiety stoj膮ce na wietrze szczelniej otula艂y si臋 we艂nianymi szalami, wpatrywa艂y w biel i szaro艣膰, po­za kt贸rymi nic nie by艂o wida膰.

Wreszcie przyp艂yn膮艂 statek z Kem. Przywi贸z艂 wia­domo艣ci i czterech rybak贸w z za艂ogi Norkina.

Fewronia鈥 zaton臋艂a. Zaton臋艂y r贸wnie偶 dwie 艂o­dzie, kt贸re jej towarzyszy艂y. Trzecia pop艂yn臋艂a na p贸艂wysep Kola.

Sztorm zniszczy艂 jeden z maszt贸w statku z Kem. Marynarze na jego pok艂adzie - dzi臋kowali 艣wi臋temu Miko艂ajowi, 偶e mia艂 ich w swej opiece.

Norkin spochmurnia艂. Z r臋kami w kieszeniach opu艣ci艂 port.

Kobiety zosta艂y. Ci膮gle wpatrzone w morze: szu­ka艂y wzrokiem bliskich.

3

Nawet w takim mie艣cie jak Archangielsk strata po­nad pi臋膰dziesi臋ciu m臋偶czyzn to du偶o.

Jednak armatorzy m贸wili przede wszystkim o zato­pionym statku, o utraconym sprz臋cie, z艂owionych ry­bach. O zarobku, kt贸ry spoczywa艂 teraz na dnie Mo­rza P贸艂nocnego i kt贸rego nie da si臋 w 偶aden spos贸b od­zyska膰. Po艂贸w si臋 uda艂. Statek by艂 za艂adowany po brze­gi, pe艂en bogactwa. Dorodne ryby wr贸ci艂y do morza.

To przykre, m贸wili ludzie pokroju Norkina, m臋偶­czy藕ni, kt贸rzy mogli sta膰 z r臋kami w kieszeniach, bo nie musieli podejmowa膰 偶adnych dzia艂a艅. Zaciskali pi臋艣ci rozczarowani.

To przykre, m贸wili.

Przybywa艂o im nowych zmarszczek wok贸艂 ust. Ostrych linii, jakby wyci臋tych no偶em. G艂臋bokich rys poci膮gni臋tych stromo w d贸艂. Wok贸艂 oczu pojawi艂o si臋 wi臋cej ponurych 艣cie偶ek. Niteczek na sk贸rze, kt贸re obna偶a艂y charakter nieub艂aganie, bezlito艣nie.

Przykre, m贸wili. Ssali to s艂owo, jakby by艂o ka­wa艂kiem cukru lub kandyzowanym owocem. Ssali je, czerpi膮c przez chwil臋 przyjemno艣膰, po czym wy­pluwali.

W jednej chwili mieli mniej do liczenia. Widzieli rz臋dy liczb po niew艂a艣ciwej stronie w s艂upkach, kt贸­re nanosili w swoich papierach.

Przykre.

- To naturalnie przykre - rzek艂 Norkin do Jewgie­nija.

Sta艂 odwr贸cony plecami do Raiji i nie widzia艂 jej. Czeka艂a, a偶 Jewgienij sko艅czy. Chcia艂a, by poszed艂 do domu. A on musia艂 jeszcze powiedzie膰 tysi膮c s艂贸w, zanim narzuci p艂aszcz.

Zmrok nie czeka艂.

Raija skrzywi艂a si臋. S艂owo wi艂o jej si臋 w uszach. Sprawia艂o b贸l.

Roze艣mia艂a si臋 gorzko.

Dopiero wtedy Norkin j膮 zauwa偶y艂. Ten sta­ruch, kt贸ry tak bardzo cierpia艂. On, kt贸remu prze­pad艂 ca艂y zarobek tak daleko, 偶e by膰 mo偶e nigdy nawet tam nie by艂.

- Straci艂em statek - rzek艂, akcentuj膮c ka偶d膮 sylab臋. - Nie rozumiem, jak pani膮 mo偶e to 艣mieszy膰.

- W porcie stoj膮 kobiety, kt贸re straci艂y swoich m臋偶贸w - odpar艂a Raija. Nie zdo艂a艂a si臋 powstrzy­ma膰, nie zdo艂a艂a utrzyma膰 j臋zyka za z臋bami. - One nie uwa偶aj膮, 偶e to przykre. Patrz膮 艣mierci w oczy. Nie ma s艂贸w na okre艣lenie tego, co czuj膮. Dla nich nazywanie tego, co si臋 sta艂o, przykrym, brzmi jak drwina...

- Droga pani Bykowa nie s艂ucha uwa偶nie - roze­艣mia艂 si臋 tubalnie Norkin, ale jego oczy pozosta艂y zimne jak nagie kamienie w styczniu. 艢miej膮c si臋, chcia艂, by poczu艂a si臋 ma艂a. Wzrokiem zmusza艂 j膮 do milczenia. - Nie m贸wi臋 o kobietach w porcie. M贸wi臋 o sobie. Dla mnie strata statku jest przykra. 艁odzie rybackie mo偶na szybko zast膮pi膰 innymi, ale statek by艂 niczym z艂oto. M贸g艂 jeszcze p艂ywa膰 ca艂e lata. By艂 tak solidny jak kobieta, kt贸rej imi臋 nosi艂. To przykre, pani Bykowa. Przykre...

Raija prze艂kn臋艂a. Prze艂kn臋艂a znowu. Zacisn臋艂a z臋­by. Nie odpowiedzia艂a. Norkin zreszt膮 nie spodzie­wa艂 si臋 odpowiedzi. Zaskoczy艂o go, 偶e jaka艣 baba o艣mieli艂a mu si臋 sprzeciwi膰. Nie s膮dzi艂, by kobiety w og贸le mog艂y my艣le膰.

Raija widzia艂a, 偶e nie zamierza odej艣膰. Pewnie mia艂 jeszcze co艣 do powiedzenia Jewgienijowi o tragedii, kt贸ra go spotka艂a. Pewnie chcia艂 jeszcze co艣 doda膰 o tym, jak bardzo mu przykro.

Oddali艂a si臋. Nie mog艂a znie艣膰 widoku karku Norkina, jego plec贸w, ramion, kt贸re unosi艂y si臋 i opada艂y.

Nawet powietrze wydawa艂o si臋 bardziej g臋ste, tak jakby ten cz艂owiek uniemo偶liwia艂 jej oddychanie.

Na zewn膮trz spotka艂a milcz膮cy las czarno ubra­nych kobiet. Ich cia艂a by艂y jak proste pnie drzew. 呕o­ny marynarzy osacza艂y j膮 wzrokiem. Zaklina艂y.

S艂ysza艂y o niej. Zna艂y j膮, mimo 偶e ona wi臋kszo­艣ci z nich nigdy nie widzia艂a. Niekt贸re dostrzeg艂a mo偶e kiedy艣 w t艂umie. Mo偶e kiedy艣 musn臋艂a je spoj­rzeniem.

Ale one j膮 zna艂y.

By艂a Raij膮 w czarnej pelerynie. Potrafi艂a ratowa膰 偶ycie. Wesz艂a na pok艂ad statku, na kt贸rym wybuch艂 bunt. Piel臋gnowa艂a rannych marynarzy. Troszczy艂a si臋 o tych, kt贸rych nikt z jej pozycj膮 nie zauwa偶a艂.

Dotyka艂a ich, leczy艂a, darzy艂a szacunkiem. By艂a Caryc膮. Zna艂y na pami臋膰 pie艣ni na jej cze艣膰.

Przed pani膮 Norkin pochyli艂yby g艂owy, nie pa­trzy艂yby jednak jej w. oczy. Nie z szacunku, raczej ze strachu.

Na Raij臋 odwa偶y艂y si臋 spojrze膰. Patrzy艂y na ni膮 z respektem. Z mi艂o艣ci膮. Z nadziej膮.

- Czy Norkin nadal tam jest? Wym贸wi艂y jego nazwisko, jak gdyby by艂 Bogiem i szatanem w jednej osobie. Jak gdyby uosabia艂 s膮d­ny dzie艅.

- Czy porozmawiasz z nim? - spyta艂a ochryp艂ym szeptem jaka艣 blada kobieta w ci膮偶y, kt贸ra z trudem si臋 porusza艂a. Zosta艂o jej mo偶e par臋 tygodni do roz­wi膮zania...

- Ja mam z nim porozmawia膰? - zdumia艂a si臋 Raija. Czu艂a, 偶e zewsz膮d otacza j膮 gorycz. Pomy艣la艂a, 偶e Norkin nie rozumia艂, co to takiego. U偶ywa艂 b艂臋dnych okre艣le艅, myli艂 je. Nie rozumia艂, o czym m贸wi艂.

- Kobiety nie maj膮 g艂osu. Nie s艂ucha ich. Nie liczy si臋 z ich zdaniem - A mo偶e tw贸j m膮偶 m贸g艂by z nim porozmawia膰? - rzuci艂a tym razem inna kobieta, znacznie starsza. O r臋­kach, kt贸re ju偶 piastowa艂y wnuki. Kt贸ra widzia艂a wiele razy, jak si臋 rodzi i jak odchodzi 偶ycie. Kt贸ra ju偶 straci艂a nadziej臋. Zna艂a warto艣膰 wi臋kszo艣ci rzeczy. Wiedzia艂a, 偶e ludzie tacy jak ona i jak Norkin inaczej je oceniali.

- Kochana pani Bykowa! Prosz臋 nam贸wi膰 m臋偶a! Niech porozmawia z Norkinem!

- Prosz臋 si臋 za nami wstawi膰!

- Prosz臋 go ub艂aga膰!

- Mam o艣mioro dzieci, nie wiem, jak sobie pora­dz臋! Nie mam rodziny, nie mam doros艂ych syn贸w, kt贸rzy mogliby nas wy偶ywi膰...

- Spodziewam si臋 dziecka, w domu zostawi艂am jeszcze troje...

- Prosz臋 go ub艂aga膰!

- Zosta艂 nam d艂ug sprzed trzech lat, nie jeste艣my w stanie go sp艂aci膰. Nigdy nie mo偶emy zwr贸ci膰 tego, co jeste艣my winni. Nie uda艂oby si臋 nam nawet, gdy­by m贸j m膮偶 wr贸ci艂...

- Straci艂am tam na morzu m臋偶a i dw贸ch syn贸w...

- Jestem stara, nie wiem, dok膮d p贸j艣膰. Nie mam dzieci, nikt nie otworzy przede mn膮 drzwi...

- Prosz臋 go ub艂aga膰!

- On nie mo偶e by膰 taki nieczu艂y! Jest zima, musi w nim istnie膰 cho膰 troch臋 lito艣ci!

- Ma taki wielki dom, niczego mu nie brakuje. Nic nie straci, okazuj膮c dobro膰.

Raija zaczyna艂a si臋 domy艣la膰, dlaczego otoczy艂y j膮 ciasno, przypominaj膮c brzozowy zagajnik. Dlaczego b艂agalnie wyci膮ga艂y ku niej r臋ce - ga艂臋zie.

Zrozumia艂a i co艣 w niej zaprotestowa艂o. Nie chcia­艂a wierzy膰. Pomy艣la艂a, 偶e to, co m贸wi艂y kobiety, to tylko w po艂owie prawda. Nie chcia艂a wierzy膰, nie by­艂a w stanie, 偶e kto艣 mo偶e by膰 a偶 tak bezduszny.

Nikt by chyba tego nie zrobi艂.

- O co mnie prosicie? - spyta艂a szeptem. G艂os od­m贸wi艂 jej pos艂usze艅stwa. Napotka艂a wzrok kobiet. Spojrza艂a w ka偶d膮 z tych zaklinaj膮cych j膮, b艂agaj膮­cych, zrozpaczonych twarzy.

- Norkin wyrzuci nas z dom贸w - rzek艂a kobieta w ci膮偶y. By艂a m艂oda, mo偶e m艂odsza od Raiji, lecz Raija w jej spojrzeniu dostrzeg艂a oczy jej matki. Po­trafi艂a sobie wyobrazi膰, w jaki spos贸b wiek, ci臋偶ka praca i bieda j膮 naznacz膮. Coraz wyra藕niej z ka偶dym rokiem, z ka偶dym dzieckiem. - Nasze mieszkania przejm膮 inni rybacy. Nawet na te, kt贸re zbudowali­艣my sami, musieli艣my zaci膮gn膮膰 d艂ug. Tak偶e ci, kt贸rzy posiedli domy na w艂asno艣膰, s膮 u Norkina zad艂u­偶eni. Je艣li nie zap艂acimy, b臋dziemy musieli si臋 wy­nie艣膰. Zagrozi艂 nam, 偶e wezwie 偶o艂nierzy, o ile zaj­dzie taka potrzeba.

- Prosz臋 go ub艂aga膰! Prosz臋 z nim porozmawia膰! Nawet on nie mo偶e by膰 taki nieczu艂y! On te偶 ma syna.

Raija nie s艂ucha艂a ju偶 kobiet. Opar艂a si臋 o chropo­wat膮 艣cian臋, usi艂uj膮c zrozumie膰, co sprawia, 偶e cz艂o­wiek staje si臋 a偶 tak bezwzgl臋dny. Cz艂owiek, kt贸re­mu niczego nie brakuje. Mo偶e poza sercem.

Nie by艂a w stanie tego poj膮膰.

Nie znajdowa艂a r贸wnie偶 s艂贸w obietnic dla tych ko­biet. W jej piersi narasta艂 krzyk. Nie pro艣ba, nie po­kora, tylko z艂o艣膰.

Wchodz膮c do domu Norkina, zostawi艂a drzwi otwarte, ale kobiety nie ruszy艂y si臋 z miejsca. Niczym drzewa wro艣ni臋te w ziemi臋. Widzia艂y, jak powiewa jej peleryna. Ju偶 nie czarna, jak w pie艣niach, lecz gra­natowa z nieco ja艣niejsz膮 niebiesk膮 podpink膮. Powie­wa艂a niczym 偶agiel. Obcasy stuka艂y o tward膮 pod艂o­g臋. Przypomina艂y strzelanie z bicza. Z艂o艣膰 doda艂a jej s艂owom niezwyk艂ego brzmienia.

Kobiety stoj膮ce na zimnie s艂ysza艂y g艂os Raiji. Nie mie艣ci艂o im si臋 w g艂owach, 偶e si臋 odwa偶y艂a. Oniemia­艂e sk艂ada艂y d艂onie. W r贸wnym stopniu za ni膮, co za siebie.

Nie mia艂a mo偶e wiele do stracenia, ale mimo to po­dziwia艂y j膮 za odwag臋. Nikt chyba do tej pory nie rozmawia艂 z Norkinem tak jak ona. W ich sprawie.

Troch臋 si臋 nawet za siebie wstydzi艂y. Chodzi艂o im przecie偶 tylko o to, by si臋 za nimi wstawi艂a, a nie 偶eby si臋 dla nich nara偶a艂a. Nie spodziewa艂y si臋, 偶e tak dobrze je zrozumie...

Raija wpad艂a do 艣rodka niczym gnana wichrem. Przefrun臋艂a przez pok贸j jak granatowy motyl, kt贸ry z艂o偶y艂 skrzyd艂a przed Norkinem. Jej spojrzenie, ciemniejsze ni偶 kiedykolwiek, spocz臋艂o na gospoda­rzu. Przyku艂o lodowato niebieskie oczy tak mocno, 偶e ten w艂adczy m臋偶czyzna poczu艂 si臋 nieswojo.

Poza tym powia艂o od drzwi.

Raija stan臋艂a na szeroko rozstawionych nogach. Czarne noski but贸w ustawi艂y si臋 na ukos pod brze­giem sp贸dnicy. R臋ce spocz臋艂y na biodrach. Plecy wy­prostowa艂y si臋.

Jewgienij dwukrotnie wym贸wi艂 jej imi臋. Uda艂a, 偶e nie s艂yszy. Kiedy chcia艂 j膮 odci膮gn膮膰, boj膮c si臋 najgor­szego, odepchn臋艂a go. Szorstko strz膮sn臋艂a z siebie je­go r臋k臋.

- To przykre, 偶e straci艂e艣 statki, Anatoliju Norkin! Przykre! Tak przykre, 偶e musisz to sobie wynagro­dzi膰, wyrzucaj膮c wdowy na ulic臋. Czy wtedy poczu­jesz si臋 lepiej?

- Ci, kt贸rzy nie mog膮 sp艂aci膰 d艂ugu w inny spos贸b, musz膮 si臋 wyprowadzi膰 ze swoich dom贸w. Z moich dom贸w.

Raija roze艣mia艂a si臋 g艂ucho.

- I zupe艂nie ci臋 nie obchodzi, 偶e te kobiety straci­艂y swych 偶ywicieli zaledwie tydzie艅 temu? Nie, tak jest lepiej, nie mo偶na by膰 zbyt mi臋kkim. Kto艣 prze­cie偶 m贸g艂by wpa艣膰 na pomys艂, by to wykorzysta膰, co?

- Je偶eli zap艂ac膮, b臋d膮 mog艂y zosta膰.

- Czy kto艣 kiedykolwiek by艂 w stanie sp艂aci膰 d艂ug w tak kr贸tkim terminie? - spyta艂a Raija. Jej policzki zaczerwieni艂y si臋 ze z艂o艣ci, lecz r贸wnie偶 Norkin po­czerwienia艂 na twarzy.

Kiedy ostatnio tak si臋 do niego odezwano, by艂 ose­skiem. A guwernantka, kt贸ra sobie na to pozwoli艂a, szybko musia艂a opu艣ci膰 dom Norkin贸w. Nie znala­z艂a p贸藕niej pracy nigdzie nad Morzem Bia艂ym. O ile Norkin wiedzia艂, nawet w Sankt Petersburgu nie uda­艂o jej si臋 znale藕膰 zatrudnienia.

Je偶eli istnia艂o co艣, czego Anatolij Norkin nie zno­si艂, to w艂a艣nie braku respektu!

- Wcze艣niej egzekwowa艂em sp艂at臋 d艂ug贸w - odpar艂.

Nie m贸g艂 milcze膰. Co艣 w tej piekielnej kobiecie dra偶­ni艂o go i zagrzewa艂o do walki. 脫w 偶ar w oczach, kt贸­re patrzy艂y na niego tak 艣mia艂o. Musi go zgasi膰. Powi­nien. To go podjudza艂o, irytowa艂o, sprawia艂o, 偶e mia艂 ochot臋 j膮 z艂ama膰, kaza膰 jej cofn膮膰 wszystkie zarzuty...

- Na pewno, Anatoliju Norkinie! - roze艣mia艂a si臋 g艂ucho.

- Raija! - rzuci艂 b艂agalnie Jewgienij.

Z艂apa艂 偶on臋 za rami臋, odci膮gn膮艂 od Norkina, trzy­ma艂 w 偶elaznym u艣cisku, ale nie m贸g艂 jej zmusi膰 do milczenia.

Raija nie zni偶y艂a g艂osu.

- Jest co艣 takiego, co si臋 nazywa lito艣ci膮. Co艣, co zwykli ludzie dobrze znaj膮. Co艣, co oznacza trosk臋 o innych, wzajemn膮 pomoc. Te kobiety w艂a艣nie o to prosz膮, na czas zimy. Nie mo偶esz wyrzuci膰 kobiet i dzieci na 艣nieg. To nie jest egzekwowanie d艂ugu, to morderstwo!

- Raija! Jewgienij popchn膮艂 j膮 na swoje krzes艂o. Podni贸s艂 r臋k臋. Raija zamar艂a.

Z trudem si臋 opanowa艂. Jednak omal nie uderzy艂.

- Prosz臋 o wybaczenie w imieniu mojej 偶ony - rzek艂, patrz膮c Norkinowi w oczy. Odwr贸ci艂 si臋 plecami do Raiji. - Nie wiem, jak wyrazi膰 sw贸j 偶al z powodu tego wszystkiego, co powiedzia艂a. Kobiety my艣l膮 sercem. Ufam, 偶e wie pan o tym r贸wnie dobrze jak ja. Kobie­ty cz臋sto ogarnia niezwyk艂a troska o pokrzywdzonych. Nie potrafi臋 w inny spos贸b wyt艂umaczy膰 takiego za­chowania... Ale bardzo 偶a艂uj臋...

Raija znienawidzi艂a Jewgienija, s艂ysz膮c, jak si臋 ka­ja, jak mruczy niczym kot, gdy si臋 艂asi.

- Chcia艂bym us艂ysze膰, jak sama przeprasza - za偶膮­da艂 Norkin. - Przekona艂em si臋 ju偶, 偶e jest do艣膰 wy­gadana.

- Raija? - Jewgienij spojrza艂 na 偶on臋 pytaj膮co, z pro艣b膮 w oczach.

Wyra藕nie dawa艂 do zrozumienia, czego od niej oczekuje.

Raija nie potrafi艂a si臋 zdoby膰 na skruch臋.

- Nie umiem k艂ama膰 - rzek艂a kr贸tko. - K艂amstwa pozostawiam wam, m臋偶czyznom. Wam, kt贸rzy si臋 nimi karmicie.

Wsta艂a. Przemkn臋艂a obok nich. Nie mog艂a patrze膰 nawet na Jewgienija.

Dawno jej tak nie rozczarowa艂. Chyba nigdy nie potrzebowa艂a jego wsparcia tak jak teraz. Nie dla sie­bie, lecz dla tych wielu kobiet, kt贸re zosta艂y same.

Odwr贸ci艂 si臋 do niej plecami. P艂aszczy艂 si臋 przed Norkinem. Jak zbity kundel liza艂 buty temu cz艂owie­kowi. I prosi艂 j膮, by zrobi艂a to samo.

Nie potrafi艂a si臋 czo艂ga膰.

Niemy las kobiet utworzy艂 dla Raiji 艣cie偶k臋. Nie 艣mia艂y nawet na ni膮 spojrze膰. Nie wiedzia艂y, czy po­winny si臋 odezwa膰. Spodziewa艂y si臋 jej wstawiennic­twa, ale nigdy w taki spos贸b. Nie zna艂a ich, ale zde­cydowanie stan臋艂a w ich obronie.

Raija zatrzyma艂a si臋 na ko艅cu grupy kobiet. Powo­li odwr贸ci艂a si臋 w ich stron臋. Przygl膮da艂a si臋 ich twa­rzom, pr贸bowa艂a zachowa膰 je w pami臋ci. Chcia艂a je zapami臋ta膰. Chcia艂aby zna膰 ich imiona, pozna膰 je, porozmawia膰, lepiej zrozumie膰.

- Nie uda艂o mi si臋 nic dla was zrobi膰 - rzek艂a zm臋­czona. - Chyba raczej pogorszy艂am sytuacj臋. 呕a艂uj臋. Nie chcia艂am, by tak si臋 sta艂o.

- Rozmawia艂a艣 w naszej sprawie - odezwa艂a si臋 jed­na ze starszych wd贸w. Obj臋艂a Raij臋 ramieniem. Jej g艂os brzmia艂 艂agodnie, niemal macierzy艅sko. - Nie przywyk艂y艣my do tego. Wiemy w ka偶dym razie, 偶e jeste艣 po naszej stronie, razem z nami. Gorzej dla cie­bie, 偶e wkr贸tce i ca艂y Archangielsk si臋 o tym dowie... Ludzie pokroju Norkina nie艂atwo wybaczaj膮.

Nie musia艂a o tym m贸wi膰. Raija doskonale zdawa­艂a sobie spraw臋, 偶e narazi艂a si臋 wszystkim wielkim w okolicy.

Czego艣 takiego szybko nie zapomn膮.

- Mniejsza o mnie - powiedzia艂a szczerze. Poradzi sobie bez Norkina i jemu podobnych. Jej 偶ycie by艂o bez nich lepsze. - Mam dach nad g艂ow膮 - doda艂a. - Nic nie jestem Norkinowi winna. Powinnam raczej pomy艣le膰 o was i bi膰 przed nim czo艂em...

Wok贸艂 rozleg艂 si臋 ostro偶ny 艣miech. Rozja艣ni艂 tro­ch臋 艣ci膮gni臋te twarze.

- Przyjemnie by艂o us艂ysze膰, jak kto艣 m贸wi do nie­go w taki spos贸b - zauwa偶y艂a jedna z kobiet. Inne przyzna艂y jej racj臋. Nie 艣mia艂y si臋 od chwili, kiedy otrzyma艂y wiadomo艣膰 o zatoni臋ciu statku. Teraz tro­ch臋 si臋 rozweseli艂y.

Kosztem Norkina.

Raiji daleko by艂o do 艣miechu.

- Zrobi臋, co w mojej mocy - obieca艂a. Nie mia艂a poj臋cia, jak tego dokona, ale nie mog艂a odej艣膰 od tych kobiet, niczego im nie daj膮c.

Odrobina nadziei jest chyba lepsza ni偶 nic. Nie wiedzia艂a. Czu艂a si臋 w pewnym sensie jak k艂amca. Ale wierzy艂a w to, co m贸wi艂a. W g艂臋bi duszy by艂a prze­konana, 偶e powinna spr贸bowa膰.

Powinna spr贸bowa膰 im pom贸c. Mo偶e nie wszyst­kim, ale przynajmniej niekt贸rym.

U艣miecha艂y si臋 ostro偶nie. Ju偶 j膮 usprawiedliwia艂y. Nie spodziewa艂y si臋 od niej wi臋cej ni偶 od innych 偶on armator贸w.

A ju偶 uczyni艂a wi臋cej, ni偶 kt贸rakolwiek inna by si臋 o艣mieli艂a. S艂ysza艂y jej s艂owa, lecz uzna艂y, 偶e rzuci艂a je ot tak, wyplu艂a jak star膮 kasz臋, kt贸ra ros艂a w ustach. Musia艂a je z siebie wyrzuci膰.

Zebranym wok贸艂 niej kobietom podoba艂o si臋, 偶e po­traktowa艂a je jak ludzi, 偶e uwa偶a艂a, i偶 jest im co艣 winna.

Zosta艂y przed domem Norkina, gdy Raija ruszy艂a w g贸r臋 ulicy ku stajni. Ku domowi Antonii. Ale roz­pierzch艂y si臋, odsun臋艂y od siebie, zanim Norkin wy­szed艂. Zanim wyszed艂 Jewgienij.

Przestraszone przemyka艂y si臋 do swych szarych izb, kt贸rych nie kocha艂y, lecz kt贸re je wszystkie wi膮­za艂y z 偶yciem.

Bykowa mia艂a racj臋: je偶eli Norkin wyrzuci艂by je zi­m膮 na ulic臋, pope艂ni艂by zbrodni臋.

Raija w艣lizn臋艂a si臋 niepostrze偶enie do stajni Anto­nii i zamkn臋艂a drzwi na klucz. Panowa艂o tu przyjem­ne i mi艂e ciep艂o.

Przemawia艂a p贸艂g艂osem do koni. Uspokoi艂a je, 偶e to tylko ona. Przesta艂y si臋 denerwowa膰. Pozna艂y j膮.

Usiad艂a na pryczy w izbie stajennego. O tej porze by艂o tu pusto. Toni膮 nie zatrudnia艂a teraz stajennych spoza miasta. Stajnia pe艂ni艂a funkcj臋 stajni, nie domu.

Raija p艂aka艂a. Ze z艂o艣ci i rozpaczy, 偶e istniej膮 tacy ludzie jak Anatolij Norkin. Zastanawia艂a si臋, co by straci艂 - poza twarz膮 - gdyby pozwoli艂 tym biednym kobietom zosta膰 razem z dzie膰mi w swych domach. Zyska艂by zas艂ugi w ko艣ciele i w niebie, gdyby si臋 zgo­dzi艂, by wdowy i dzieci - p贸艂sieroty mog艂y zachowa膰 dach nad g艂ow膮 jeszcze przez zim臋. Raija nie s膮dzi艂a, by ucierpia艂y na tym jego interesy.

Ale a偶 do dzi艣 nie przypuszcza艂a, 偶e na 艣wiecie 偶y­j膮 tacy ludzie jak on, 偶e w og贸le jest to mo偶liwe. Ze ludzie mog膮 mie膰 tak zimne serca.

Raija p艂aka艂a z rozczarowania, z b贸lu, nad Jewgie­nijem. Cz臋sto przysi臋ga艂, 偶e j膮 kocha, 偶e zawsze b臋­dzie przy niej sta艂, wielokrotnie obiecywa艂 jej wi臋cej, ni偶 mog艂aby sobie 偶yczy膰.

Rzadko jednak 偶yczy艂a sobie czegokolwiek.

Ale tym razem nie okaza艂 si臋 na tyle wspania艂o­my艣lny, by j膮 poprze膰. Przeciwnie, potraktowa艂 j膮 tak, jak nie potraktowa艂by nawet Michai艂a. Raija dawno nie czu艂a si臋 r贸wnie upokorzona. Zachowa艂 si臋 wobec niej jak ojciec.

Potrzebowa艂a m臋偶a, kochanka i przyjaciela, kt贸ry by j膮 wspiera艂. Pomaga艂.

By艂 z ni膮.

Jewgienij za艣 stan膮艂 przeciw niej. Usprawiedliwia艂 j膮 przed Norkinem, nie pytaj膮c jej nawet o zdanie. Niemal nakaza艂 jej, by uczyni艂a to samo.

W obecno艣ci Norkina.

Jak m贸g艂?

Raija nie by艂a pewna, czy b臋dzie mog艂a mu to wy­baczy膰. To co艣 wi臋cej ni偶 rozczarowanie.

To zdrada.

Sama r贸wnie偶 mo偶e nie zawsze by艂a wobec niego w porz膮dku, ale nigdy jeszcze nie czu艂a si臋 tak 藕le. Nigdy jeszcze z powodu Jewgienija nie prze偶ywa艂a takiej udr臋ki. Nie s膮dzi艂a, 偶e zdo艂a m臋偶owi wybaczy膰.

Nie by艂a w stanie go usprawiedliwi膰.

Czy偶by mog艂a 偶ywi膰 wobec niego nienawi艣膰?

4

G艂os w ciemno艣ci. Jej imi臋. Pytaj膮cy: Raija, gdzie jeste艣?

- Tu...

Raija osuszy艂a 艂zy, ale zaraz wezbra艂y na nowo. Po­zwoli艂a im pop艂yn膮膰. Wszelkie pr贸by ich powstrzy­mania i tak by艂y daremne.

Konie bij膮ce kopytami. Parskaj膮ce cicho. Mo偶e po­zna艂y Olega.

Jego sylwetka utworzy艂a ciemniejszy zarys na tle drzwi, na moment je wype艂ni艂a. Po chwili dostrzeg艂 cie艅 Raiji. Usiad艂 obok niej.

- Jewgienij pojecha艂 do domu. Zabra艂 ze sob膮 To­nie i dzieci. Toni膮 powiedzia艂a Miszy, 偶e musisz po­m贸c komu艣, kto zachorowa艂. Brzmia艂o to nawet wia­rygodnie.

Raija skrzywi艂a si臋 w ciemno艣ci, ukazuj膮c z臋by.

- Por贸偶ni艂a艣 si臋 z Norkinem... - Raija dos艂ysza艂a, 偶e si臋 roze艣mia艂. Ch臋tnie zapali艂aby lamp臋, 偶eby zo­baczy膰 jego twarz, stwierdzi膰, jakie uczucia si臋 na niej maluj膮. - On ci nigdy tego nie zapomni.

Raija prze艂kn臋艂a.

- Ju偶 mi to m贸wiono - rzek艂a. - Je艣li o mnie cho­dzi, nie przejmuj臋 si臋 zbytnio. Boj臋 si臋 tylko, 偶e nic dobrego z tego nie wyniknie dla tych biednych ko­biet...

- Jeste艣 bardzo odwa偶na. - Oleg pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach. Mo偶e nie mi臋kko i 艂agodnie, ale by艂 przecie偶 pot臋偶nym m臋偶czyzn膮. Nigdy zreszt膮 nie mia艂 lekkiej r臋ki, chocia偶 stara艂 si臋 by膰 delikatny. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e stary Norkin dr偶y na sam膮 my艣l o tobie. Takiej ko­biety jak ty chyba jeszcze nie spotka艂. Jewgienij m贸­wi艂, 偶e ch艂op zblad艂...

- To Jewgienij zblad艂 - zauwa偶y艂a Raija. Wargi mia艂a odr臋twia艂e, z trudem formu艂owa艂a s艂owa. Nie w膮tpi艂a, 偶e Jewgienij przedstawi艂 swoj膮 wersj臋 roz­mowy z Norkinem. Sprawia艂o jej b贸l, gdy pomy艣la­艂a, co powiedzia艂 na jej temat.

- M贸wi艂 o tym... - Oleg nadal przemawia艂 艂agod­nym g艂osem, niczym dobry wujek, kt贸ry po d艂ugim czasie przyjecha艂 w odwiedziny.

- Jak Norkin mo偶e wyrzuca膰 bezbronne kobiety? Dzieci? - Raija nie chcia艂a my艣le膰 o Jewgieniju. Pra­gn臋艂a to od siebie odsun膮膰. Nie chcia艂a s艂ucha膰 uspra­wiedliwie艅, kt贸re z pewno艣ci膮 Oleg wysunie w jego obronie, w jego imieniu. Niech zostawi je na p贸藕niej. - Czy nic go nie obchodzi, co si臋 z nimi stanie? Nic a nic? Czy on nie widzi, 偶e to te偶 s膮 ludzie?

Oleg ci臋偶ko opar艂 si臋 o 艣cian臋. Prycza zatrzeszcza­艂a, kiedy troch臋 si臋 przesun膮艂.

- Wi臋kszo艣膰 dom贸w nale偶y do Norkina - rzek艂 jak­by niech臋tnie. - Mieszkania s膮 zwi膮zane z prac膮, z miejscem na statku. Wi膮偶膮 ci臋 z armatorem. Dom i d艂ug trzymaj膮 ci臋 przy jednym chlebodawcy. Zga­dzasz si臋 na to. Wi臋zy dzia艂aj膮 w obie strony. Jednak zarabia na tym tylko w艂a艣ciciel statku, bo 艂atwiej si臋 ugniesz, je偶eli masz co艣 do stracenia.

Raija potrafi艂a to zrozumie膰. Ona pr臋dzej by si臋 z艂ama艂a, ni偶 by si臋 ugi臋艂a, ale to zupe艂nie inna spra­wa. Nie by艂a wiotka jak 藕d藕b艂o trawy.

- Norkin potrzebuje nowych ludzi do pracy. Nie zamierza budowa膰 dla nich nowych dom贸w - m贸wi艂 dalej Oleg. - Nie mo偶e najmowa膰 do po艂ow贸w wd贸w po marynarzach, kt贸rych straci艂. W ten spos贸b na to patrzy. Dlatego ka偶e kobietom si臋 wynie艣膰.

- Wykorzystuje ich d艂ug, 偶eby si臋 ich pozby膰 - wtr膮ci艂a Raija.

- I, niestety, ma prawo po swojej stronie - doda艂 sucho Oleg. - Wie, co robi. Nie musi okazywa膰 wspa­nia艂omy艣lno艣ci. Nic by na tym nie zyska艂. Nikt nie marzy o tym, by go zniszczy膰 i pozbawi膰 pozycji, kt贸r膮 zajmuje w Archangielsku. Je偶eli nawet kto艣 my­艣li tak jak ty, to na pewno si臋 do tego g艂o艣no nie przy­zna. W ka偶dym razie 偶adna z wp艂ywowych os贸b, kt贸­ra cokolwiek znaczy i kt贸rej Norkin by wys艂ucha艂. To, co robi, nie jest pi臋kne, ale wolno mu tak post膮­pi膰. I to ca艂kiem bezkarnie. Taka jest prawda.

- To przykre - odezwa艂a si臋 Raija, na艣laduj膮c Norkina.

Oleg roze艣mia艂 si臋 kr贸tko. Raija nie by艂a w stanie si臋 艣mia膰. Nie zdoby艂a si臋 nawet na u艣miech. By艂a zm臋czona i zrezygnowana. My艣l o nieszcz臋snych ko­bietach, o ich dzieciach, sprawia艂a jej b贸l.

A rozczarowanie z powodu zachowania Jewgieni­ja nadal piek艂o.

- W domu jest ciep艂o - Oleg wyprostowa艂 si臋. Najwi­doczniej by艂o mu niewygodnie siedzie膰 na pryczy. Raija wiedzia艂a, 偶e kiedy艣 uwa偶a艂by si臋 za szcz臋艣liwca, gdyby znalaz艂 cho膰 dach nad g艂ow膮. - Jedzenie. W贸dka...

- Czy masz zamiar mnie u艂agodzi膰 w贸dk膮? - spyta艂a Raija. - Czy tak to sobie obmy艣lili艣cie? To za ma­艂o. My艣la艂am, 偶e lepiej mnie znasz. My艣la艂am, 偶e Jew­gienij zna mnie lepiej...

- To ja musz臋 si臋 napi膰 - wyja艣ni艂 Oleg. - Potrze­buj臋 tego chyba bardziej ni偶 ty...

- Uprzedzam, 偶e nigdy nie poprosz臋 Norkina o wybaczenie! - Raija nie ust臋powa艂a. - Nic nie po­mo偶e, je艣li ty i Jewgienij padniecie na kolana i b臋dzie­cie mnie o to b艂aga膰. Nigdy tego nie uczyni臋. Pr臋dzej po raz drugi powiem mu to samo prosto w twarz.

Oleg westchn膮艂.

- Wiem o tym - przyzna艂. - Dobrze o tym wiem. Jewgienij tak偶e. To dlatego siedz臋 tu teraz z tob膮. Jewgienij r贸wnie偶 potrzebuje troch臋 czasu do namy­s艂u. Nie u艂atwiasz nam sprawy, Raija - Raisa...

Raija milcza艂a. Pytanie zawis艂o mi臋dzy nimi. W ci­szy. S艂owa, kt贸rych jej usta nie wypowiedzia艂y, a kt贸­re i tak us艂ysza艂.

- My tak偶e po偶yczyli艣my pieni膮dze od Anatolija Norkina - wyzna艂 wreszcie Oleg. - My te偶 zaci膮gn臋­li艣my u niego d艂ug.

To t艂umaczy艂o zachowanie Jewgienija, lecz mimo wszystko Raiji trudno by艂o mu wybaczy膰.

- Nie jeste艣cie w stanie zap艂aci膰? - spyta艂a. - Czy nie mo偶emy mu zwr贸ci膰 d艂ugu? Chcesz powiedzie膰, 偶e siedzimy w kieszeni u tego cz艂owieka?

- Je偶eli wpadnie na pomys艂, by za偶膮da膰 zwrotu wszystkiego od razu - wyja艣ni艂 Oleg - to tak. Wtedy ma nas w swojej kieszeni. Dok艂adnie. Musimy wybie­ra膰: czy zap艂aci膰 naszym marynarzom, czy jemu. Lecz naprawd臋 nie mamy wyboru. Rozumiesz? Rozumiesz Jewgienija?

Raija nie odpowiedzia艂a. Nie potrafi艂a. Pyta艂, czy rozumie. Nie by艂a przecie偶 zawzi臋ta, rozumia艂a to. Mimo to nadal czu艂a k艂ucie w piersi. Mimo to nadal czu艂a b贸l.

Nie by艂a pewna, czy Oleg by to poj膮艂.

- M贸wi艂e艣, 偶e masz w贸dk臋? - spyta艂a. Wsta艂a. Mu­sia艂a si臋 zastanowi膰. W艂a艣ciwie w膮tpi艂a w to, 偶eby alkohol m贸g艂 jej rozja艣ni膰 w g艂owie, ale musia艂a st膮d wyj艣膰. Musia艂a na moment zaczerpn膮膰 艣wie偶ego po­wietrza. Spojrze膰 prosto w czarne oczy nocy.

Ciemno艣膰 nie da艂a jej odpowiedzi. Ciemno艣膰 wszystko skrywa艂a. R贸wnie偶 j膮.

W domu by艂o ciep艂o. Oleg nala艂 w贸dki. Nie sk膮pi艂 trunku.

Raija prze艂kn臋艂a alkohol. Skrzywi艂a si臋. Podsun臋艂a Olegowi szklank臋, by nala艂 jej jeszcze.

- Nie jeste艣 Toni膮 - zauwa偶y艂 Oleg weso艂o, ostrze­gaj膮c po bratersku. Jego oczy 艣mia艂y si臋, k膮cik ust uni贸s艂 si臋 ku g贸rze. Ostro偶nie. - A to nie woda - do­da艂 na wypadek, gdyby Raija nie zrozumia艂a, o co mu chodzi.

- 艢ni艂o mi si臋 z艂ote 艣wiat艂o - rzek艂a Raija, jakby nie dos艂ysza艂a s艂贸w Olega. 艢ciska艂a szklank臋 w d艂oniach. 艁okcie opar艂a na stole. To powinno pom贸c jej utrzy­ma膰 r贸wnowag臋, gdyby za du偶o wypi艂a. - Nie rozu­miem tego snu.

Zamilk艂a i unios艂a szklank臋 do ust. Nie dostrzeg艂a, 偶e Oleg si臋 o ni膮 martwi. Nie patrzy艂a na niego. Wie­dzia艂a, jak wygl膮da. M贸wi艂a bardziej do siebie ni偶 do niego. Porz膮dkowa艂a my艣li. Musia艂a s艂ysze膰 s艂owa, by m贸c je umie艣ci膰 na odpowiedniej p贸艂ce.

- Mo偶e to z艂ote 艣wiat艂o to pieni膮dze. Mo偶e powin­nam si臋 ba膰. Nie o Misze, raczej o Jewgienija. O nas wszystkich...

- Sny maj膮 chyba niewiele wsp贸lnego z Anatolijem Norkinem - zauwa偶y艂 Oleg. Przygl膮da艂 si臋 swoim r臋­kom. Pragn膮艂 m贸c potrz膮sn膮膰 Raij膮, by przywo艂a膰 j膮 do rozs膮dku. R贸wnocze艣nie pragn膮艂 posiada膰 tyle od­wagi, co ona. Pragn膮艂 m贸c potrz膮sn膮膰 Norkinem i to jego przywo艂a膰 do rozs膮dku...

- Nie? - spyta艂a Raija takim tonem, 偶e Oleg mu­sia艂 na ni膮 spojrze膰.

Takie pi臋kne kobiety nie powinny chodzi膰 po 艣wiecie, przebieg艂o mu przez g艂ow臋. Takie jak Raija i Toni膮.

Raija nadal mia艂a w sobie wiele z ma艂ej dziewczyn­ki. Pami臋ta艂 j膮 sprzed dziesi臋ciu lat. Nie wiedzia艂, jak wygl膮da艂a p贸艂 偶ycia temu. M贸g艂 to sobie tylko wy­obrazi膰.

Mimo wszystko nie s膮dzi艂, by bardzo si臋 myli艂 w swych wyobra偶eniach. Przyt艂umione 艣wiat艂o ukry­wa艂o drobne zmarszczki na jej twarzy. Policzki sta艂y si臋 okr膮g艂e i mi臋kkie. 艁adne kreski wok贸艂 oczu, kt贸­re zna艂, znikn臋艂y w p贸艂mroku, tak dla niej 偶yczliwym.

W oczach pali艂 si臋 偶ar - w tych ciemnych w臋giel­kach nad policzkami, kt贸re straci艂y letni膮 opalenizn臋. G臋ste, d艂ugie rz臋sy. Brwi biegn膮ce ku prostemu, zde­cydowanemu czo艂u, ciemne, uparte kreski. Czarne w艂osy okalaj膮ce jasn膮 twarz. Zawsze wymykaj膮cy si臋 kt贸ry艣 z kosmyk贸w. Raiji nigdy nie udawa艂o si臋 ujarzmi膰 w艂os贸w.

Silnie zaznaczone pod delikatn膮 sk贸r膮 ko艣ci po­liczkowe. Nasz Pan mia艂 dobry dzie艅, kiedy stwarza艂 Raij臋, pomy艣la艂 Oleg. Wyra藕nie zarysowana broda, 艣wiadcz膮ca o zdecydowaniu, prosty nos nad pe艂nymi ustami.

Na wargach zaznaczony ten sam rys zdecydowa­nia, co na brodzie. Przez te wargi przesz艂o tyle r贸偶­nego rodzaju s艂贸w. Raija nie powstrzymywa艂a si臋 od tych najmocniejszych, wymawia艂a je g艂o艣no, nie ukrywa艂a, 偶e potrafi by膰 dosadna.

Powinno istnie膰 prawo, kt贸re zabrania艂oby takie­go wygl膮du. Nie powinna istnie膰 taka kobieta. Tak silna i 艂agodna jednocze艣nie. Tak m艂oda i tak pe艂na do艣wiadczenia.

Oleg potrafi艂 zrozumie膰 zaskoczenie Norkina. Ten pot臋偶ny cz艂owiek widzia艂 to, co chcia艂 widzie膰. Oleg m贸g艂 sobie wyobrazi膰, jak wzrok tego podstarza艂ego cz艂owieka spoczywa na postaci Raiji. Z pewno艣ci膮 przyjrza艂 si臋 nie tylko pi臋knej twarzy, lecz zmierzy艂 spojrzeniem ca艂膮 sylwetk臋. Mia艂a kr膮g艂e piersi i szczu­p艂膮 tali臋.

Norkin dostrzeg艂 jej urod臋. T臋 mi臋kko艣膰, kobie­co艣膰. Spodziewa艂 si臋, 偶e jest kobiet膮 tego pokroju, kt贸re zna艂. Kt贸re poskramia艂 jedn膮 r臋k膮.

A przed nim stan臋艂a Raija.

Cz艂owiek.

Dusza. Istota my艣l膮ca, posiadaj膮ca wol臋, kt贸ra nie zosta艂a stworzona do tego, by kszta艂towa艂 j膮 jakikol­wiek m臋偶czyzna.

M臋偶czy藕nie wolno by by艂o rzuci膰 Norkinowi w twarz to, co powiedzia艂a mu Raija, to nie uw艂acza­艂oby jego godno艣ci.

Ale Norkin nie zamierza艂 wybaczy膰 Raiji jej s艂贸w, cho膰 przekona艂 si臋, 偶e jest niezwyk艂a.

Oleg m贸g艂by si臋 za艂o偶y膰, 偶e Raija powa偶nie prze­straszy艂a tego cz艂owieka.

By艂a kobiet膮, a zachowa艂a si臋 jak m臋偶czyzna. Tak jakby mia艂a do tego pe艂ne prawo.

- Moje sny - odezwa艂a si臋 Raija. - Moje sny, Oleg... boj臋 si臋 ich...

Oleg r贸wnie偶 ba艂by si臋 艣ni膰, gdyby by艂 Raij膮. Na­wet teraz go przera偶a艂a, gdy tak patrzy艂a swymi wiel­kimi, ciemnymi oczyma, gdzie艣 dalej, w g艂膮b jego 藕re­nic, w jego dusz臋, tam gdzie sam nie m贸g艂 zajrze膰.

Przera偶a艂a go, gdy pr贸bowa艂a t艂umaczy膰 sny. Po­my艣la艂, 偶e jeszcze jednej rzeczy nale偶a艂oby Raiji za­broni膰 - prawa do sn贸w i wizji.

Ta jej niezwyk艂a zdolno艣膰 r贸wnie偶 jego napawa艂a l臋kiem.

- Nie b臋d臋 si臋 czo艂ga膰 przed Norkinem! - powt贸­rzy艂a nagle Raija.

Wcale nie z艂agodnia艂a, gdy napi艂a si臋 w贸dki. Nic by te偶 nie pomog艂o, gdyby jeszcze sobie nala艂a.

Od tego nie zmi臋knie.

Oleg wiedzia艂, 偶e Raija jest wobec siebie uczciwa. Bardziej ni偶 on sam. Cz臋sto czu艂, jak sumienie k艂uje go w piersi. Jej si臋 to pewnie nie zdarza艂o. 呕y艂a tak, jak dyktowa艂o jej serce. Nie 艂ama艂a swych zasad.

Dobrze jest tak 偶y膰 - by膰 sob膮. Nie udawa膰. Ale to mo偶e oznacza膰 k艂opoty dla wszystkich wok贸艂, tych, kt贸rzy nie s膮 w stanie pod膮偶a膰 za g艂osem serca, kt贸­rzy nie 偶yj膮 w zgodnym rytmie ze sw膮 dusz膮.

- Chc臋 pom贸c tym kobietom, Oleg. Czy wolno mi? Kto艣 musi to zrobi膰. Nie wiem jak, ale wiem, 偶e musz臋 im pom贸c. Nie potrzebuj膮 wsp贸艂czucia, s艂贸w...

- B臋d膮 potrzebowa艂y dom贸w - zauwa偶y艂 Oleg sucho.

- To prawie dwie艣cie os贸b, Raija - Raisa. I b臋d膮 potrze­bowa艂y jedzenia. Nie wsp贸艂czucia. Masz co do tego ra­cj臋. B臋d膮 potrzebowa艂y wielu rzeczy, kt贸re kosztuj膮, moja droga. A pieni臋dzy i ty nie masz. - Westchn膮艂. - Nie uratujesz wszystkich, kt贸rzy cierpi膮, Raiju. Jeden cz艂owiek nie jest w stanie tego dokona膰!

- Musz臋 - odpar艂a z powag膮. Naprawd臋 tak my艣la­艂a. - Musz臋. Nie mog臋 zamkn膮膰 oczu. Nie wolno mi udawa膰, 偶e niczego nie widz臋.

Oleg napi艂 si臋. Zastanawia艂 si臋, jak by wygl膮da艂 Archangielsk, gdyby wszyscy post臋powali tak jak Raija. Gdyby wszyscy 偶yli wed艂ug jej zasad. Nie by艂 w sta­nie sobie tego wyobrazi膰.

- Nie chcia艂am nikomu sprawi膰 k艂opotu... Czy Jew­gienij jest na mnie z艂y? - spyta艂a Raija nieoczekiwanie.

O nieba! Co powinien odpowiedzie膰? Jewgienij bi艂 go艂ymi pi臋艣ciami w 艣cian臋, a偶 pozdziera艂 sk贸r臋. Oleg nie m贸g艂by powt贸rzy膰 tego, co jego druh na pocz膮t­ku m贸wi艂, zanim si臋 troch臋 uspokoi艂...

- Rozumiem, Jewgienij jest na mnie z艂y - stwier­dzi艂a Raija z przekonaniem. Nie trzeba by膰 jasnowi­dzem, 偶eby zgadn膮膰.

Oleg te偶 by si臋 tego domy艣li艂, gdyby kto艣 opowie­dzia艂 mu ca艂e zdarzenie.

Na pewno by艂by z艂y, gdyby Toni膮 zachowa艂a si臋 podobnie. Mia艂by pewnie ochot臋 zepchn膮膰 j膮 ze ska­艂y do morza.

Jewgienij ograniczy艂 si臋 do wrzucenia do wody dw贸ch krzese艂. Trzecie rozbi艂 o nabrze偶e.

Raija nie uwa偶a艂a, 偶eby na Norkinie 艣wiat si臋 ko艅­czy艂.

- Powinni艣my wybra膰 si臋 na ta艅ce, Oleg - westchn臋艂a. - Powinni艣my przeta艅czy膰 ca艂膮 noc. Na sto­le. Powiniene艣 艣piewa膰 t臋skne pie艣ni, a wtedy ja mo­g艂abym si臋 wyp艂aka膰, nie wzbudzaj膮c niczyjego zdzi­wienia. Powinni艣my tam spotka膰 pijanych marynarzy i ludzi, jakich Norkin nigdy nie chcia艂by ogl膮da膰. Nikt nie powinien zaprz膮ta膰 sobie g艂owy Norkinem...

- Knajpy s膮 teraz zamkni臋te - zauwa偶y艂 Oleg. - W mie艣cie panuje 偶a艂oba. Stracili艣my prawie pi臋膰­dziesi臋ciu rybak贸w...

- A Norkin straci艂 statek - doda艂a Raija. - Nie wol­no ci o tym zapomina膰. To takie przykre!

- Ka偶dy patrzy ze swojej pozycji - podsumowa艂 Oleg. W贸dka sprawi艂a, 偶e poczu艂 si臋 zm臋czony. Min臋­艂o troch臋 lat od czas贸w, kiedy budzi艂a w nim diab艂a. Mo偶e zaczyna艂 si臋 starze膰? - Norkin nie zna tych ko­biet. Nie wywo艂uj膮 w nim 偶adnych uczu膰. Statek co艣 dla niego znaczy艂, a kobiety to dla niego teraz tylko k艂opot. Za艂oga, kt贸r膮 straci艂, to r臋ce, kt贸re dla niego pracowa艂y. Musi sobie kupi膰 nowe. Tak w艂a艣nie my艣li...

Raija zada艂a pytanie, kt贸re musia艂a postawi膰. Oleg chyba si臋 tego spodziewa艂.

- Czy i ty tak my艣lisz? Czy Jewgienij tak my艣li?

- Nie znasz odpowiedzi?

Raija skin臋艂a g艂ow膮. Mdli艂o j膮. Kr臋ci艂o si臋 jej w g艂o­wie. Odsun臋艂a do po艂owy pe艂n膮 szklank臋. Albo do po­艂owy opr贸偶nion膮. Zale偶y, jak na to spojrze膰.

- Wyjd藕 ze mn膮! - poprosi艂a. Zatoczy艂a si臋 nieco, kiedy pr贸bowa艂a wsta膰. Za­艣mia艂a si臋 z siebie, gdy Oleg wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋.

- Jest zimno! Ju偶 noc! - pr贸bowa艂 protestowa膰. Raija roze艣mia艂a si臋 znowu. Mia艂a przecie偶 ciep艂y p艂aszcz. Sama te偶 by艂a rozgrzana. Nie chcia艂a wychodzi膰 po to, by zmarzn膮膰. Po prostu potrzebowa艂a tro­ch臋 przestrzeni. 艢ciany i sufit przyt艂acza艂y j膮.

- Spadn臋 z nabrze偶a, je偶eli nie p贸jdziesz ze mn膮 - ostrzeg艂a.

Wychodzi艂a ju偶, kiedy zrezygnowany ruszy艂 si臋 z miejsca.

- Dlaczego zawsze dostosowujemy si臋 do was? - dziwi艂 si臋. - Dlaczego my, m臋偶czy藕ni, dostosowujemy si臋 do takich jak ty i Toni膮? Najcz臋艣ciej w ko艅cu do­stajecie to, czego chcecie. Niezale偶nie od tego, jak to wygl膮da na pocz膮tku...

- Tak ci si臋 tylko wydaje - odpar艂a Raija. - Ja to widz臋 troch臋 inaczej.

Rozbawi艂a go. Raija nie zapomina艂a tak 艂atwo. W jej wspomnieniach mocno utwierdza艂y si臋 naj­drobniejsze szczeg贸艂y. Dlatego Oleg czul si臋 dziwnie, wiedz膮c o wszystkim, o czym zapomnia艂a. Cz臋sto z trudem si臋 powstrzymywa艂, by nie wyjawi膰 jej prawdy. Zna艂 tak wiele fakt贸w z jej 偶ycia. Milczenie wydawa艂o mu si臋 wobec niej niesprawiedliwe.

Bywa艂y chwile, 偶e ju偶 mia艂 ochot臋 opowiedzie膰 Ra­iji o jej przesz艂o艣ci.

Nie raz. Wiele razy.

Jak dot膮d uda艂o mu si臋 jednak dochowa膰 tajemnicy.

Jewgienij ufa艂 mu 艣lepo. W przeciwnym razie nie zostawi艂by ich samych, tak jak teraz. Oleg z trudem znosi艂 t臋 swoist膮 deklaracj臋 zaufania.

Momentami nie zas艂ugiwa艂 na owo zaufanie. Tak jak teraz.

Tak 艂atwo by艂oby j膮 obj膮膰, wym贸wi膰 jej imi臋, po­wiedzie膰, 偶e musi jej co艣 wyzna膰...

Noce by艂y ciche o tej porze - zanim zima g艂臋biej nie wgryzie si臋 w ziemi臋 - a dni jeszcze cichsze, ni偶 do tego przywykli.

Nie ha艂asowano ju偶 na ulicach Archangielska, w w膮skich uliczkach nie 艣piewano pie艣ni pe艂nym g艂o­sem, nie wznoszono g艂o艣nych toast贸w za oknami rzu­caj膮cymi sk膮pe 艣wiat艂o na ulic臋...

Okazywano szacunek ofiarom.

呕ycie i 艣mier膰 sz艂y zawsze r臋ka w r臋k臋 dla ludzi 偶y­j膮cych z morza, nad morzem, na morzu, ale mimo to nie godzono si臋 bez 偶alu z tym, 偶e zgin臋艂o tylu ma­rynarzy.

Nie by艂o w Archangielsku cz艂owieka, kt贸rego bli­scy nie spoczywaliby w tym najdalszym z grob贸w. Wszyscy rozumieli b贸l.

A poniewa偶 偶ycie i 艣mier膰 sz艂y r臋ka w r臋k臋, stano­wi艂y cz臋艣膰 jednej ca艂o艣ci, by艂y ze sob膮 nierozerwalnie zwi膮zane niczym kochankowie, okazywano 艣mierci szacunek. Tak jak okazywano szacunek 偶yciu.

Ta noc by艂a cisz膮. Ciemno艣ci膮. Ch艂odem. Ale przede wszystkim cisz膮.

Chrz臋st zmarzni臋tego 艣niegu pod stopami. Tylko ich kroki, nic poza tym. Ich kroki. Olega, a potem Raiji - niczym echo. Przyg艂uszone.

Nogi zaprowadzi艂y ich do portu. Od morza wia艂 zimny wiatr. Nieludzki. Wdziera艂 si臋 pod ubrania. Przypomina艂, co ich wkr贸tce czeka.

- Powinna艣 po偶yczy膰 futrzan膮 kurtk臋 Toni.

Oleg obj膮艂 Raij臋 ramieniem, ale mr贸z powstrzymy­wa艂 go od zwierze艅. To m贸g艂by by膰 taki moment.

Raija lekko dr偶a艂a. Marz艂a, ale przede wszystkim czu艂a si臋 wolna.

Wiatr smaga艂 j膮 i m贸wi艂, 偶e 偶yje. Czu艂a b贸l - wi臋kszy ni偶 ten, kt贸ry odzywa艂 si臋 na wspomnienie s艂贸w Jewgienija, jego spojrzenia, dotyku d艂oni.

- Nie poprosz臋 Norkina o wybaczenie - powt贸rzy­艂a po raz nie wiadomo kt贸ry. - Nie zrobi臋 tego. Uwa­偶am, 偶e ten dra艅 nie ma prawa 偶膮da膰 przeprosin. Gdybym pope艂ni艂a b艂膮d, przyzna艂abym si臋 do tego. Nie przysz艂oby mi to 艂atwo, ale przeprosi艂abym. Lecz tym razem nie pope艂ni艂am b艂臋du.

- Norkin nie domaga si臋 od nas sp艂aty ca艂o艣ci d艂u­gu - stwierdzi艂 Oleg pocieszaj膮co. Nie powiedzia艂 Ra­iji, 偶e Jewgienij m贸wi艂 ca艂kiem co艣 innego. Nie powie­dzia艂 jej, 偶e Anatolij Norkin im grozi艂. - Nie martw si臋, znajd膮 si臋 tacy, kt贸rzy nam pomog膮 - doda艂.

Nie m贸g艂by na poczekaniu poda膰 偶adnych na­zwisk, gdyby spyta艂a.

Raija jednak nie spyta艂a.

Oleg przez moment ujrza艂 siebie jako marynarza. Boso lub w drewnianych chodakach. Grad jak drob­ne kamyki uderza艂 w grube wr臋gi, w cienkie spodnie...

Nie, nie chcia艂by wr贸ci膰 do tego 偶ycia.

Mimo to nie potrafi艂 si臋 r贸wnie偶 z艂o艣ci膰 na Raij臋, cho膰 przez jej porywczo艣膰 m贸g艂 teraz straci膰 wszyst­ko, co posiada艂. Przeciwstawianie si臋 szale艅com mo偶e okaza膰 niebezpieczne. Nie wolno te偶 zbytnio spoufala膰 si臋 z tymi, z kt贸rymi prowadzi si臋 interesy.

Raija nie mog艂a powiedzie膰, 偶e o tym nie wiedzia­艂a. Wyra藕niej ni偶 wielu innych dostrzega艂a obowi膮zu­j膮ce zasady. Wyra藕niej ni偶 wi臋kszo艣膰 ludzi zauwa偶a­艂a ich r贸偶norodno艣膰, widzia艂a powi膮zania, zale偶no艣ci, uprzedzenia.

Wiedzia艂a...

Nie by艂 na ni膮 z艂y.

- Czy ju偶 si臋 napatrzy艂a艣? - U艣cisn膮艂 j膮 za rami臋. Marz艂, ale nie chcia艂, by z jego powodu wracali. Du­zi m臋偶czy藕ni nie mog膮 okaza膰 si臋 wi臋kszymi zmarzluchami ni偶 drobne kobiety! - Je偶eli si臋 rozchorujesz, nie b臋dziesz mog艂a podj膮膰 walki ze starym Norkinem - u艣miechn膮艂 si臋.

- Wasilij mnie tutaj poca艂owa艂 - wyzna艂a Raija, jak gdyby nie dos艂ysza艂a, co m贸wi艂.

Oleg rozumia艂, dlaczego wspomnia艂a teraz o Wa­si. Na szcz臋艣cie Jewgienij da艂 si臋 przekona膰, by wra­ca艂 do domu bez niej. On i Raija pozabijaliby si臋 tej nocy, gdyby jedno niepotrzebne s艂owo sprowoko­wa艂o potok nast臋pnych, wywo艂a艂o lawin臋 niedopo­wiedzianych i skrywanych pretensji, kt贸re mimo wszystko powinny pozosta膰 w ukryciu, skoro tak d艂ugo t艂umili je w sobie.

Imi臋 Wasilija mog艂oby si臋 sta膰 iskierk膮 wyzwalaj膮­c膮 wielki po偶ar.

Oleg ujrza艂 morze przesz艂o艣ci, do kt贸rego m贸g艂by si臋gn膮膰 Jewgienij.

- Gdyby Wasilij nadal by艂 z nami, r贸wnie偶 by si臋 nie odwa偶y艂 otwarcie wyst膮pi膰 przeciw Norkinowi - za­uwa偶y艂 Oleg. - Wasilija te偶 wi膮偶e nasz d艂ug. Wiedzia艂­by, kiedy trzyma膰 j臋zyk za z臋bami. Min臋艂o ju偶 troch臋 czasu od tamtej pory, kiedy wype艂nia艂o go tyle gory­czy, 偶e zaplanowa艂 bunt, moja droga. Min臋艂o te偶 tro­ch臋 czasu, odk膮d ludzie zacz臋li ci臋 nazywa膰 Caryc膮...

W ciemno艣ci b艂ysn臋艂y bia艂e z臋by Raiji. Oleg wie­dzia艂, 偶e ch臋tnie zrezygnowa艂aby z tego przydomka. Nigdy nie upaja艂a si臋 sw膮 s艂aw膮.

- T臋skni臋 za Wasilijem - rzek艂a. - Zostawi艂 po so­bie pustk臋, kt贸rej nie da si臋 opisa膰 s艂owami.

- T臋sknisz za nim, poniewa偶 jeste艣 z艂a na Jewgie­nija.

- Mo偶e. - Opar艂a ci臋偶ko g艂ow臋 na ramieniu Olega. Nie dosi臋ga艂a mu do barku. - Chocia偶 w艂a艣ciwie nie jestem z艂a na Jewgienija. Raczej rozczarowana. To co innego. Z艂o艣膰 szybciej przechodzi. Rozczarowanie ma pazury. Mocno si臋 wczepia. D艂ugo trzyma...

- Gdyby艣cie poszli spa膰 razem, 艂atwiej by艂oby wam rozmawia膰. Nawet stary Norkin z pewno艣ci膮 艂agod­nieje, kiedy si臋 przytuli do 偶ony.

Raija nie potrafi艂a sobie tego wyobrazi膰.

- Zimno mi - powiedzia艂a. - Chod藕my do domu.

5

Wykradanych chwil nigdy nie by艂o do艣膰. Jednak te potajemne spotkania by艂y wszystkim, co mieli. Rzad­ko widywali si臋 za dnia. Ich schadzkom towarzyszy艂 pewien niesmak.

Ale to mia艂o si臋 zmieni膰.

Jelizawieta wierzy艂a w to. Nie chcia艂a dopuszcza膰 do siebie my艣li, 偶e zawsze b臋d膮 musieli co艣 ukrywa膰, spotyka膰 si臋 w tajemnicy w miejscach, gdzie nikt nie­powo艂any nie powinien si臋 pojawi膰.

- Chyba b臋dziemy mieli k艂opoty - rzek艂 Niko艂aj. Chwyci艂 Jelizawiet臋 za r臋ce. Chocia偶 jego palce by艂y bardzo szczup艂e, mia艂y niezwyk艂膮 si艂臋. Jelizawieta ni­gdy nie widzia艂a tak pi臋knych m臋skich d艂oni. - Przez ni膮 - doda艂, zanim zd膮偶y艂a zapyta膰.

- Przez kogo?

- Przez Bykow膮. - Wzruszy艂 ramionami. - Nie mo­g臋 jej nazwa膰 twoj膮 przybran膮 matk膮, bo ni膮 nie jest. Nigdy nie rozumia艂em, jakie was 艂膮cz膮 wi臋zi...

Jelizawieta nie wspomnia艂a, 偶e Wasilij kocha艂 Ra­ij臋. Przemilcza艂a to, o czym, jak si臋 jej wydawa艂o, od dawna wiedzia艂a.

- Raija nie zniszczy tego, co jest mi臋dzy nami! - Nawet wobec Niko艂aja zamierza艂a broni膰 Raiji.

- Mog艂em ci臋 przedstawi膰 rodzicom - rzek艂 Niko­艂aj Norkin, tak jakby sam wierzy艂 w to, co m贸wi艂. - Chcia艂em. Ale teraz si臋 nie odwa偶臋. Powiedzieliby, 偶e poniewa偶 jeste艣 jej pasierbic膮, nigdy nie zaakceptuj膮 naszej znajomo艣ci. Tato m贸wi, 偶e zamierza j膮 zaku膰 w kajdany...

Jelizawiet臋 przeszy艂 dreszcz.

- Nie mo偶e tego zrobi膰! Niko艂aj znowu wzruszy艂 ramionami. Jelizawiet臋 nagle to zirytowa艂o. Wcze艣niej ten gest wydawa艂 si臋 taki niewinny, my艣la艂a, 偶e to urocze, i偶 Niko艂aj nie wie o tylu sprawach.

Teraz urok owej niewiedzy zblad艂. Zmieni艂 si臋 w bezradno艣膰, kt贸rej Jelizawieta nie chcia艂a przyj膮膰 do wiadomo艣ci. Nie chcia艂a jej widzie膰. Nie u niego.

- By艂oby nam 艂atwiej, gdyby poprosi艂a mojego oj­ca o wybaczenie...

Jelizawieta zamkn臋艂a oczy.

Czy Niko艂aj zawsze mia艂 taki ton g艂osu? Czy za­wsze brzmia艂a w nim nuta utyskiwania?

Dlaczego wcze艣niej nie zwr贸ci艂a na to uwagi?

- Raija robi to, co chce - rzek艂a zimno.

- Nie chc臋 o niej teraz my艣le膰 - powiedzia艂 Niko­艂aj. Spl贸t艂 palce z jej palcami. By艂y niemal szczuplej­sze ni偶 jej w艂asne, d艂onie r贸wnie w膮skie. Jelizawieta zawsze patrzy艂a na nie z podziwem. Zdumiewaj膮ce, 偶e nale偶a艂y do m臋偶czyzny. - Chcia艂bym m贸c ci臋 za­bra膰 do domu - szepn膮艂. Jego usta, mi臋kkie jak u dziewczyny, po艂askota艂y j膮 po policzku.

Usta innych m臋偶czyzn nie by艂y takie.

Niko艂aj by艂 naj艂agodniejsz膮 z os贸b, kt贸re zna艂a. Dostrzega艂a w nim cechy, kt贸rych nie lubi艂a, ale i tak by艂 najmilszym z ch艂opc贸w - z m臋偶czyzn - kt贸rych kiedykolwiek spotka艂a. Dotyka艂 jej, jak gdyby by艂a z najdelikatniejszego szk艂a. Jak gdyby by艂a niczym fi­li偶anka z porcelany z przejrzystym dnem.

Lubi艂a by膰 tak traktowana. Nikt inny nie odnosi艂 si臋 do niej w ten spos贸b.

Tylko Niko艂aj.

Nic nie mo偶na na to poradzi膰, 偶e nazywa si臋 Norkin. Nikt nie ma wp艂ywu na to, w jakiej rodzinie przyjdzie na 艣wiat. To nie wina Niko艂aja, 偶e jego ro­dzicom tak dobrze si臋 powodzi, 偶e jest spadkobierc膮 niepoj臋tej fortuny.

- Lubi臋, gdy do mnie przychodzisz - m贸wi艂 dalej, bawi膮c si臋 guzikami jej bluzki. - Chcia艂bym, 偶eby za­wsze tak by艂o. Chcia艂bym z tob膮 zasypia膰.

Rzeczywi艣cie, by艂o pi臋knie. A偶 do chwili, kiedy wymkn臋艂a si臋 nad ranem. Sama. Nikt jej wtedy nie m贸wi艂, 偶e jest 艣liczna. Wszystko by znios艂a, byleby ju偶 nie powt贸rzy艂 si臋 taki ranek. Nigdy nie czu艂a si臋 tak niewiele warta.

Niko艂aj nie wspomnia艂 nic o budzeniu si臋 razem. Jelizawieta nie 艣mia艂a o to spyta膰. Ba艂a si臋, 偶e uzna j膮 za niem膮dr膮.

Dziewcz臋ta, kt贸re zna艂, nawet by o tym nie pomy­艣la艂y. W og贸le nie wolno im by艂o zostawa膰 sam na sam z m臋偶czyzn膮. A ju偶 na pewno nie chcia艂yby si臋 z nim umawia膰 w szopie na 艂odzie jego ojca.

To jedyne miejsce, gdzie mogli si臋 widywa膰.

Jelizawiecie r贸wnie偶 nie podoba艂o si臋 to miejsce: zapachy, zimno, ciasnota, ale po prostu musia艂a spo­tyka膰 si臋 z Niko艂ajem, nie mog艂a inaczej.

Marzli.

Mocniej si臋 do siebie przytulili. Niko艂aj wykrad艂 z domu we艂niane koce. Czasami Jelizawieta zastanawia艂a si臋, czy nie obarczono za to win膮 kogo艣 ze s艂u偶­by, bo na pewno zauwa偶ono, 偶e znikn臋艂y.

Ale to te偶 nale偶a艂o do spraw, o kt贸re nie mia艂a od­wagi spyta膰. Nie o wszystkim chcia艂a wiedzie膰.

Skulili si臋 pod kocami. Otacza艂a ich ciemno艣膰 i nocny ch艂贸d.

- Powinni艣my si臋 pozna膰 zim膮 - mrukn膮艂 Niko艂aj tu偶 przy jej czole. - Mieliby艣my przed sob膮 ca艂e lato...

- Ale potem znowu by nadesz艂a zima - rzek艂a i ju偶 po chwili 偶a艂owa艂a swych s艂贸w. Nie wiedzia艂a prze­cie偶, jak d艂ugo b臋d膮 si臋 spotykali i czy ich znajomo艣膰 przetrwa do nast臋pnego lata. Tak 艂atwo w rozmowie z Niko艂ajem zdradza艂a swoje my艣li. Z pewno艣ci膮 uwa偶a艂, 偶e jest niem膮dra, mimo 偶e nie wspomnia艂 o tym nigdy ani s艂owem.

Morze o nich szepta艂o. Kaza艂o falom si臋 z nimi dra偶ni膰. Jeszcze nie ca艂kiem zamarz艂o. Nadal woda potrafi艂a wype艂ni膰 cisz臋 d藕wi臋kami.

Wiatr przedrze藕nia艂 mow臋 morza. Opowiada艂 wi臋­cej. Opowiada艂 dalej. Ni贸s艂 wie艣ci o dwojgu m艂odych daleko do innych krain.

Spotykali si臋 ukradkiem, w tajemnicy. Kochali w ciem­no艣ci, mi臋dzy wilgotnymi, szorstkimi kocami. Bez 艣wia­t艂a. Nie mog膮c popatrze膰 sobie nawzajem w oczy. Mieli dla siebie tylko kr贸tkie chwile, urywki, mgnienia.

Tak jak gdyby niebo mog艂o si臋 rozpa艣膰 na kawa艂­ki, a potem z艂膮czy膰 w ca艂o艣膰. Nie starcza艂o im czasu na szukanie wszystkich cz臋艣ci. Niekt贸re zostawa艂y.

By膰 mo偶e b臋d膮 mogli je zebra膰. Stopniowo.

Mo偶e niekt贸re zostan膮 na zawsze. Zapomniane. Bez blasku. Tam gdzie s艂o艅ce nie dojdzie, by je o艣wie­tli膰, by da膰 im 偶ycie.

Potem poprawiali ubranie, przytulali si臋, wymie­niali poca艂unki, pie艣cili. Znajdowali miejsca na sk贸­rze, kt贸re zachowa艂y czucie mimo nocnego mrozu. Lodowate wiatry wdziera艂y si臋 bezlito艣nie do 艣rodka.

Szopa nie nadawa艂a si臋 do spania ani do przebywa­nia tu przez d艂u偶szy czas. Nie nadawa艂a si臋 do kocha­nia.

W 偶adnym razie nie dawa艂o si臋 tu zasn膮膰. Siedzie­li wi臋c tylko ciasno przytuleni. Odpoczywali razem.

My艣leli razem.

Mo偶e oboje pragn臋li wi臋cej ze sob膮 rozmawia膰. Czasem bywa艂o to prawie niemo偶liwe.

Teraz dzieli艂 ich mur. s艂owa, kt贸re Raija rzuci艂a w twarz Norkinowi.

Ale Jelizawieta i Niko艂aj nie poruszali tego tematu.

Siedzieli tak d艂ugo, jak tylko mogli wytrzyma膰, a偶 robi艂o si臋 tak zimno, 偶e by zamarzli, gdyby zostali d艂u偶ej. Wtedy wymykali si臋 z szopy. Szli razem naj­bardziej zacienionymi zau艂kami. Nie mogli trzyma膰 si臋 za r臋ce przez ca艂膮 drog臋. Otulali si臋 cieniami ni­czym we艂nianymi kocami. Stanowili tylko szare za­rysy po艣r贸d innych cieni.

Niko艂aj pod膮偶a艂 za Jelizawieta, dop贸ki uwa偶a艂 to za bezpieczne. Kiedy wychodzili na otwart膮 prze­strze艅, nie mia艂 odwagi i艣膰 z ni膮 dalej. Wtedy obej­mowa艂 j膮, przytula艂 i m贸wi艂, 偶e j膮 kocha.

Rozstawali si臋 niedaleko jego domu. Jelizawieta za­wsze musia艂a pokona膰 d艂u偶sz膮 drog臋.

Nie zaprz膮ta艂a sobie jednak tym my艣li. Nie przej­mowa艂a si臋 drobiazgami. W tym, co czu艂a do Niko­艂aja, istnia艂o tak wiele pi臋kna i 艣wiat艂a.

Nogi nios艂y j膮 lekko przez ostatni odcinek drogi do domu, do domu nad Dwin膮. Wype艂nia艂o j膮 dziw­ne ciep艂o. Czu艂a si臋 tak bardzo szcz臋艣liwa.

Drzwi rzadko skrzypia艂y, kiedy w艣lizgiwa艂a si臋 do 艣rodka. Regularnie je oliwi艂a.

Nie s膮dzi艂a, by j膮 s艂yszeli. Mo偶e Raija, ale jej si臋 Jelizawieta nie ba艂a. Wiedzia艂a, 偶e Raija na wiele jej pozwoli. Poza tym opiekunka my艣la艂a zupe艂nie o czym艣 innym.

Jelizawiet臋 cieszy艂 sp贸r Raiji z Norkinem za ka偶­dym razem, kiedy przekr臋ca艂a klucz w zamku i nie s艂ysza艂a nic poza cisz膮.

Jeszcze raz si臋 uda艂o - nikt nie czyni jej wym贸wek. Jeszcze raz...

W艣lizn臋艂a si臋 do 艂贸偶ka. Czu艂a, 偶e kocha Niko艂aja. Wiedzia艂a, 偶e nie po raz ostatni spotka艂a si臋 z nim po kryjomu.

Nasta艂 ranek. Dwie kobiety rami臋 w rami臋 zacz臋­艂y razem nowy dzie艅. Ich r臋ce porusza艂y si臋 szybko. Trzeba by艂o ogrza膰 dom, przygotowa膰 straw臋 dla lu­dzi i zwierz膮t, nanosi膰 wody.

Raija nie mia艂a s艂u偶by, jedynie w艂asne r臋ce i r臋ce Jelizawiety. R贸wnie偶 pod tym wzgl臋dem r贸偶ni艂a si臋 od 偶on innych w艂a艣cicieli statk贸w.

Wstaj膮cy poranek rzadko stanowi艂 por臋 rozm贸w. Najwi臋cej m贸wi艂 Misza. Jewgienij mniej.

Jelizawieta s膮dzi艂a, 偶e to mo偶e z jej powodu. Ze zrobi艂o si臋 cicho, odk膮d ona pojawi艂a si臋 w tym do­mu. Jewgienij patrzy艂 na ni膮 i widzia艂 Wasilija.

Ostatnio w ma艂ej kuchni zrobi艂o si臋 jeszcze ciszej. Zara藕liwy 艣miech Raiji rozlega艂 si臋 znacznie rzadziej.

Nikt w Archangielsku nie komentowa艂 g艂o艣no ataku Raiji na Norkina. Ale szeptali o tym wszyscy.

Nie by艂o w mie艣cie bardziej ekscytuj膮cego tematu do rozm贸w, odk膮d Antonia opu艣ci艂a dziecko i m臋偶a, by wr贸ci膰 po paru latach.

Wszyscy o tym m贸wili opr贸cz Jewgienija, kt贸ry w og贸le niewiele si臋 odzywa艂.

Jelizawieta s艂ysza艂a go dopiero nast臋pnej nocy, kie­dy Raija wreszcie wr贸ci艂a do domu. Jej oczy zdradza­艂y, 偶e nie spa艂a. Bia艂ka oczu przecina艂y czerwone ni­teczki. Wida膰, 偶e p艂aka艂a. Ale 艣ci膮gn臋艂a twarz w z艂o­艣ci, brod臋 trzyma艂a w taki spos贸b, jak zwyk艂a czyni膰, gdy by艂a nieprzejednana.

Raija p艂aka艂a tak偶e tej nocy. W jej g艂osie brzmia艂 g艂臋­boki smutek. W s艂owach r贸wnie偶. Jelizawieta pods艂u­chiwa艂a bezwstydnie, lecz nie wszystko s艂ysza艂a. Chcia艂a lepiej pozna膰 Raij臋, by zrozumie膰, dlaczego stryj wybra艂 samotno艣膰. Chcia艂a pozna膰 r贸wnie偶 ciem­ne strony Raiji, te, kt贸rych nie pokazywa艂a nikomu.

Jewgienij nie szcz臋dzi艂 s艂贸w. Przemawia艂 jak do dziecka. Zadawa艂 pytanie za pytaniem. Milczeniem przyj膮艂 jej p艂acz.

Jelizawieta nie s膮dzi艂a, by wzi膮艂 Raij臋 w ramiona. Nie wtedy.

To nie by艂o takie proste.

P艂acz i z艂o艣膰.

Zza drzwi do ich sypialni dochodzi艂y ha艂asy, jak gdyby toczy艂a si臋 tam jaka艣 szale艅cza wojna bez ce­lu, kt贸r膮 prowadzono, nie pami臋taj膮c w艂a艣ciwie, o co.

Ujawni艂y si臋 oczekiwania wysokie jak stuletnie drzewa. Rozczarowania g艂臋bokie jak studnia...

Z艂o艣膰 z najciemniejszego cienia. I p艂acz. Wszystko, co dr偶a艂o w ukryciu. To, co obojgu sprawia艂o nieludzki b贸l.

Droga, kt贸r膮 razem przemierzyli. Rozstaje. Cier­pienie z powodu braku pomocnej d艂oni drugiego, nie­mo偶liwo艣ci porozumienia, nie teraz...

Mi艂o艣膰, kt贸r膮 mimo wszystko wzajemnie si臋 darzy­li. Ta niepoj臋ta ni膰, kt贸ra ich 艂膮czy艂a, mimo 偶e ciska­li sobie w twarz najstraszliwsze s艂owa.

Wi臋zi, mimo 偶e patrzyli na siebie oczyma, kt贸re nie rozumia艂y, kt贸re nie mog艂y poj膮膰...

Mrok ogarn膮艂 ziemi臋, kiedy p艂acz ucich艂, kiedy ci­sza sprawia艂a b贸l ich uszom. Agresj臋 roz艂adowa艂y s艂o­wa. Potem kochali si臋.

Jednak niczego nie rozwi膮zali. Nie usun臋li tego, co ich dzieli艂o. Ka偶de nadal trzyma艂o sw贸j koniec liny, na kt贸rej pozosta艂y mocno zaci艣ni臋te sup艂y. Je偶eli nie uda si臋 ich rozwi膮za膰, z ka偶dym dniem b臋dzie trudniej.

Jelizawieta s艂ysza艂a, 偶e si臋 kochaj膮 w milczeniu. Za­bola艂o j膮. Zastanowi艂a si臋, czy i ona b臋dzie taka, czy kiedy艣 i jej to wystarczy.

Nie s膮dzi艂a, 偶e tak si臋 stanie, je艣li zwi膮偶e si臋 z Ni­ko艂ajem. Przy nim nic nie mog艂oby by膰 ponure.

Ranek wsta艂 milcz膮cy. M贸wi艂y tylko stopy, r臋ce i ruchy. S艂owom trudno by艂o znale藕膰 skrzyd艂a. Zresz­t膮, podobnie jak ptak贸w u progu zimowej ciemno艣ci, s艂贸w pozosta艂o niewiele. Wi臋kszo艣膰 - te najpi臋kniej­sze - polecia艂y ku ciep艂u.

A w czasie zawiei 艣nie偶nej nawet wr贸bel uwa偶a艂, gdzie stawia 艂apki.

- Gdzie si臋 z nim spotykasz? - Raija utkwi艂a wzrok w twarzy Jelizawiety. Dziewczyna przestraszy艂a si臋. Pragn臋艂a, by przyt艂aczaj膮ca cisza panuj膮ca od rana mog艂a nadal trwa膰. Ale Jewgienija nie by艂o w domu.

Mo偶e wkr贸tce i Raija wyjdzie. Cisza wype艂z艂a na ze­wn膮trz, gdzie艣 na ganek, a potem pow臋drowa艂a drog膮 do Archangielska. Nic nie pomog艂a niewinna mina i udawanie zaskoczonej. - Nie zgrywaj si臋! - rzek艂a Raija surowo. - Przecie偶 s艂ysz臋, jak wracasz. My艣lisz, 偶e jestem g艂ucha? Tak dobrze naoliwi艂a艣 zawiasy, 偶e zosta艂y plamy na pod艂odze, ale nie ze mn膮 te sztucz­ki. Mo偶e pope艂niam b艂膮d, ale nikomu nie pisn臋 o tym ani s艂owa. Do chwili, kiedy Jewgienij sam ci臋 nie us艂y­szy. Wtedy nie b臋d臋 ju偶 udawa膰...

- Nikt nas nie widzia艂 - odpar艂a Jelizawieta naburmu­szona. Zamkn臋艂a si臋 w sobie niczym kwiat, kt贸ry zamy­ka si臋 przed deszczem, przed ch艂odem, przed noc膮.

Raija westchn臋艂a. Sprz膮tn臋艂a rzeczy, kt贸re sta艂y ju偶 na swoim miejscu. Wytar艂a plamy, kt贸rych nie by艂o.

- Czy warto? - spyta艂a. - Czy Niko艂aj Norkin jest tego wart, moja Jelizawieto?

- To nie jego wina, 偶e jest Norkinem! Rodzic贸w si臋 nie wybiera!

Gotowa by艂a go broni膰 do upad艂ego, bi膰 si臋 za nie­go do utraty tchu. Zaskoczy艂o j膮 to odkrycie, nie zda­wa艂a sobie sprawy, 偶e uczucie, kt贸re ni膮 zaw艂adn臋艂o, jest takie silne.

- Nie - przyzna艂a cicho Raija i popatrzy艂a przez okno. - To nie jego wina, 偶e jest Norkinem. Ale chcia­艂abym, by nim nie by艂.

- Ty i Toni膮 najbardziej si臋 boicie, co na to powie stryj! - wyrwa艂o si臋 Jelizawiecie. Nie zd膮偶y艂a si臋 do­brze zastanowi膰 nad t膮 my艣l膮, nieprawdziw膮 i z艂膮, kt贸ra jednak za艣wita艂a jej w g艂owie i pluska艂a si臋 ni­czym ma艂a rybka tu偶 pod powierzchni膮 wody.

- Toni膮 i ja najbardziej obawiamy si臋 o ciebie. - Raija nawet si臋 nie rozz艂o艣ci艂a. Jelizawieta poczu艂a si臋 jak niegrzeczne dziecko, zrobi艂o si臋 jej g艂upio. - Ko­chamy ci臋. Pragniemy twojego dobra, pragniemy dla ciebie tego, co najlepsze. I 偶adna z nas nie jest pew­na, czy Niko艂aj Norkin jest dla ciebie najlepszym ch艂opakiem. Pewnie ci si臋 to nie podoba, ale nie mo­g臋 ci臋 ok艂amywa膰, moja droga. Nie mog臋 ci powie­dzie膰 czego艣 innego, ni偶 my艣l臋. Nie mog臋 udawa膰, 偶e jestem z tego zadowolona, skoro wszystko we mnie si臋 temu sprzeciwia. Chc臋 tylko twojego dobra, ko­chanie. Chc臋 tylko twojego dobra...

- Nie znasz Niko艂aja!

- Chcesz mnie z nim pozna膰? Niko艂aj i Raija mieliby si臋 spotka膰? Gdzie? Jak?

Niko艂aj nigdy si臋 na to nie zgodzi. Uwa偶a艂 przecie偶, 偶e Raija stan臋艂a mi臋dzy nimi, 偶e Raija zamkn臋艂a mu mo偶liwo艣膰 przedstawienia jej rodzicom.

O Bo偶e, jak Raija wszystko skomplikowa艂a, cho­cia偶 chcia艂a dobrze.

Jelizawieta milcza艂a.

- Pomy艣l o tym! - odezwa艂a si臋 Raija. Musn臋艂a Jelizawiet臋 po policzku. By艂a jednocze艣nie z ni膮 i prze­ciw niej. Wprawia艂a Jelizawiet臋 w zak艂opotanie. - Nie niszcz swojego 偶ycia, niezale偶nie od tego, co robisz! Tyle jeszcze przed tob膮. Jeste艣 taka m艂oda...

By膰 mo偶e w g艂臋bi duszy Jelizawieta czu艂a si臋 roz­czarowana, poniewa偶 spodziewa艂a si臋 walki.

Matka krzycza艂aby i zabroni艂a si臋 z nim spotyka膰. Za­mkn臋艂aby j膮 w domu i pozwoli艂a widywa膰 tylko z inny­mi ch艂opcami. Przy zachowaniu przyzwoito艣ci. Zadba­艂aby o to, wypytywa艂a, jak si臋 zachowywali, co robili.

Natomiast Raija jakby wszystko ju偶 wiedzia艂a, i ta my艣l wydawa艂a si臋 najtrudniejsza do zniesienia. Jak i ta, 偶e Raiji jest wszystko jedno, 偶e oboj臋tne jej, co Jelizawieta robi, 偶e w艂a艣ciwie jej to nie obchodzi, po­niewa偶 nie jest jej matk膮. Nawet macoch膮. 艢ci艣le bio­r膮c, jest obc膮 osob膮.

Raija splot艂a w艂osy. Zwykle tego nie robi艂a. Nie dba艂a o to, by wygl膮da膰 jak zam臋偶na kobieta. Nosi艂a w艂osy, ubranie, jak jej si臋 podoba艂o. Nie przejmowa­艂a si臋 zbytnio, co powiedz膮 inni.

Spi臋艂a w w臋ze艂 na karku d艂ugi czarny warkocz.

Jelizawieta uwa偶a艂a, 偶e wygl膮da w tym uczesaniu surowo, starzej, niemal ponuro.

Raija zdj臋艂a fartuch. Kr臋ci艂a si臋 w samej koszuli, szukaj膮c porz膮dnej sp贸dnicy. Za艂o偶y艂a starannie uprasowan膮 bluzk臋 ze sztywnym ko艂nierzykiem.

- Jewgienij zabra艂 sanie - zauwa偶y艂a Jelizawieta. - Nie mo偶esz wzi膮膰 wozu...

- Pojad臋 konno.

- Sama? Raija przytakn臋艂a.

- Zabierze mi to nieca艂y dzie艅 - doda艂a. - Zajmij si臋 Misza. Wr贸c臋 do domu przed Jewgienijem.

- Czy on o tym wie? Jelizawieta zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e nie ma prawa pyta膰, ale po prostu jej si臋 wyrwa艂o.

- Nie.

Raija w艂o偶y艂a wysokie buty. Podczas takiej jazdy b臋dzie zimno. Nawet przed po艂udniem. Nawet w fu­trze si臋gaj膮cym prawie do kolan.

- Nie zrobisz nic niebezpiecznego? Raija roze艣mia艂a si臋. Jelizawieta zauwa偶y艂a, 偶e wo­k贸艂 ust pojawi艂y si臋 jej zmarszczki. Ukazywa艂y si臋, kiedy si臋 u艣miecha艂a tym zm臋czonym, smutnym u艣mie­chem. Wcze艣niej tego nie zauwa偶y艂a. Nie stara艂a si臋 te­go zobaczy膰.

- Nie martw si臋, nie zamierzam zabi膰 Norkina - uspokoi艂a j膮 Raija. Odrzuci艂a g艂ow臋 w charaktery­styczny dla siebie spos贸b. Jelizawieta nigdy nie wi­dzia艂a r贸wnie dumnego gestu, jak ten nieznaczny ruch g艂ow膮. Wyra偶a艂 swoisty up贸r, wielk膮 si艂臋.

Zastanawia艂a si臋, czy i ona mog艂aby si臋 nauczy膰 po­dobnie odrzuca膰 g艂ow臋, czy te偶 mo偶e trzeba to w sobie mie膰: bunt we krwi. Tego nie mo偶na si臋 chyba nauczy膰.

Raija spojrza艂a na Jelizawiet臋. Pragn臋艂a m贸c pami臋­ta膰 sam膮 siebie w tym wieku. Jednak ten okres spoczy­wa艂 dobrze ukryty w cieniu. W okowach niepami臋ci.

Czy r贸wnie偶 by艂a taka naiwna?

Czy nie dostrzega艂a 偶ycia tocz膮cego si臋 wok贸艂? Czy kocha艂a tak gor膮co, mocno, tak m艂odzie艅czo? Czy post臋powa艂a na przek贸r wszystkim?

Chcia艂aby wiedzie膰. Mo偶e wtedy mog艂aby inaczej doradzi膰 Jelizawiecie? Mo偶e znalaz艂aby wi臋cej cier­pliwo艣ci i zrozumienia?

Teraz denerwowa艂o j膮, 偶e Jelizawieta nie dostrze­ga tego, co si臋 dzieje tu偶 pod jej nosem. Z艂o艣ci艂o j膮, 偶e ani troch臋 nie przejmuje si臋 tym, czym 偶yje ca艂e miasto. Jest zbyt za艣lepiona przez tego m艂okosa Ni­ko艂aja Norkina!

- Dzisiaj zostan膮 wyrzucone na bruk cztery rodzi­ny - rzek艂a, staraj膮c si臋 zapanowa膰 nad sob膮. - To po­nad dwadzie艣cia os贸b, Jelizawieto. Wolno im zabra膰 tylko to, co b臋d膮 mogli unie艣膰. Zaczyna si臋 zima. Nie mog臋 zaradzi膰 wszystkiemu, ale chcia艂abym zoba­czy膰, 偶e nie dzieje im si臋 wi臋ksza krzywda ni偶 niesprawiedliwo艣膰, kt贸rej nie jestem w stanie zapobiec.

- Tylko zobaczy膰? - spyta艂a Jelizawieta.

- Nie - odpar艂a Raija stanowczo. - Nie chc臋 tylko patrze膰. Jest zbyt wielu, kt贸rych jedynie na to sta膰, dziewczyno. Ja nie potrafi臋.

Jelizawieta nie przyj臋艂a do siebie tej uszczypliwej uwagi. Zmarszczy艂a brwi, martwi艂a si臋 o Raij臋. Pomy­艣la艂a o tym, o co prosi艂 j膮 Niko艂aj, a co wydawa艂o si臋 niemo偶liwe. Wiedzia艂a, 偶e stary Norkin posiada ogromn膮 w艂adz臋.

Zastanowi艂a si臋, jak wielk膮, jak daleko mog膮 si臋ga膰 jego wp艂ywy, jak mocno mo偶e uderzy膰.

Ba艂a si臋 o Raij臋. Ale nie mog艂a jej poprosi膰, by mia­艂a si臋 na baczno艣ci.

Nie mog艂a.

Raija i Antonia du偶o rozmawia艂y o tym, co robi膰, 偶eby pom贸c wdowom po rybakach. Nikogo w Archangielsku nie zdziwi艂oby, 偶e my艣la艂y tak samo, czu­艂y tak samo. W mie艣cie u uj艣cia Dwiny po prostu uznawano to za fakt.

Wyr贸偶nia艂y si臋. Obie. By艂y inne, niezale偶nie od te­go, w jakim znalaz艂yby si臋 towarzystwie. By艂y sob膮. Przyci膮ga艂y spojrzenia.

Takich jak one nikt by nie chcia艂 mie膰 blisko siebie. Sprawia艂y, 偶e przy nich inni czuli si臋 tacy przeci臋tni...

Raija jecha艂a konno do Antonii. By艂o jej zimno. 呕al jej by艂o konia i nie pop臋dza艂a go. Marz艂a.

Ale w stajni Antonii by艂o ciep艂o. I by艂 te偶 ch艂opak, kt贸ry zaj膮艂 si臋 zwierz臋ciem, kiedy Raija dotar艂a na miejsce. Musia艂a doj艣膰 kawa艂ek do domu. St膮pa艂a ci­cho po udeptanym 艣niegu.

- Oleg nic nie wie - rzek艂a Toni膮. Sta艂a gotowa, by narzuci膰 futrzan膮 kurtk臋. Na sw膮 ma艂膮 g艂ow臋 ju偶 na­sun臋艂a zbyt du偶膮 czapk臋. - Zabra艂 ze sob膮 Olg臋. Po­wiedzia艂am, 偶e b臋dzie mi przeszkadza艂a.

Raija skrzywi艂a si臋, pr贸buj膮c si臋 u艣miechn膮膰. Po­my艣la艂a, jak Oleg by zareagowa艂, gdyby dowiedzia艂 si臋 prawdy.

Pomy艣la艂a, co by powiedzia艂 Jewgienij, je偶eli w og贸le by si臋 odezwa艂.

- Czy potrzebujemy wi臋cej ni偶 jednego wozu? - Toni膮 popatrzy艂a pytaj膮co na Raij臋.

Tego 偶adna z nich nie wiedzia艂a.

- Niewiele mo偶na zabra膰, je偶eli wszystkie rzeczy trzeba nie艣膰 samemu - rzek艂a Raija ostro偶nie.

Toni膮 u艣miechn臋艂a si臋.

- Powinnam by艂a zapyta膰 - wyrzuca艂a sobie. - Do diab艂a, nie jestem wcale lepsza od tych damulek... Nie chcia艂am nikogo zrani膰, dlatego nie spyta艂am. Nie po­my艣la艂am. We藕miemy dwa wozy, co? Jest te偶 troch臋 os贸b do przewiezienia...

Raija czu艂a t臋 sam膮 niepewno艣膰 co Toni膮. Co inne­go obieca膰 pomoc, a co innego pom贸c, tak by przy­pomina艂o to podanie r臋ki. Nie powinno to wygl膮da膰 jak ja艂mu偶na, jak dawanie czego艣, na co nas sta膰 tyl­ko dlatego, 偶e jeste艣my lepiej sytuowani.

Nie w ten spos贸b...

Szare domy wydawa艂y si臋 niedu偶e, kiedy Raija z Toni膮 prowadzi艂y konie w膮skimi uliczkami.

Urz臋dnicy ju偶 przybyli. Norkin wyrzuca艂 miesz­ka艅c贸w, zas艂aniaj膮c si臋 prawem.

Jego samego nie by艂o. Nikt z rodziny Norkin贸w nie widzia艂, jak 偶ony marynarzy opuszczaj膮 swe domy z pochylonymi g艂owami. Op艂aceni ludzie staran­nie zamykali za nimi drzwi na klucz.

Raija i Toni膮 zaciska艂y z臋by, kiedy pomaga艂y umieszcza膰 w wozach dzieci i sprz臋ty wybrane cz臋­sto ca艂kiem przypadkowo. Nie rozmawia艂y ze sob膮. Nie rozmawia艂y z kobietami, kt贸re skupi艂y si臋 wo­k贸艂 nich.

Nie by艂o to konieczne. Rozumia艂y si臋 nawzajem. Nie chcia艂y dostarcza膰 gapiom dodatkowej rozrywki.

W najbli偶szych dniach t艂um b臋dzie m贸g艂 zobaczy膰 wiele innych rodzin wyrzucanych z dom贸w. Przy­zwyczai si臋 do tego.

Lecz tego pierwszego dnia Archangielsk obieg艂a wie艣膰, 偶e 偶ony Jurkowa i Bykowa zabra艂y kobiety i dzieci wyrzucone na bruk i da艂y im dach nad g艂ow膮.

Nie wi臋cej ni偶 dach nad g艂ow膮. Strych nad stajni膮 Toni s艂u偶y艂 przez cz臋艣膰 roku za mieszkanie stajen­nym, kt贸rych zatrudnia艂a.

M臋偶czy藕ni nie stawiali wi臋kszych wymaga艅 co do wygl膮du pomieszcze艅. Rzadko mieszkali tu d艂u偶ej. Z nowymi mieszka艅cami rzecz mia艂a si臋 inaczej.

Ale nawet niewielki k膮t w stajni to co艣 lepszego ni偶 tu艂anie si臋 pod go艂ym niebem. 艢ciany stajni chroni艂y przed wiatrem i 艣niegiem.

Anatolij Norkin nie przejmowa艂 si臋 losem wyrzu­canych kobiet. A Toni膮 i Raija nie przejmowa艂y si臋 tym, co sobie o nich pomy艣li.

Wyci膮gn臋艂y do potrzebuj膮cych pomocn膮 d艂o艅 nie dlatego, by zrobi膰 mu na z艂o艣膰. Nie uczyni艂y tego po to, by przysporzy膰 mu z艂ej s艂awy. Nie martwi艂y si臋 wcale, jak zareaguje.

Ale powinny zna膰 jego zdanie.

S艂owo po s艂owie powinny us艂ysze膰, co Anatolij Norkin s膮dzi o Jurkowej i Bykowej.

Powiedzia艂 o tym wyra藕nie przy posi艂ku, a w do­mu Norkin贸w tylko panu domu wolno by艂o wypo­wiada膰 si臋 przy stole.

Jego syn, Niko艂aj, mia艂 dobr膮 pami臋膰. Powt贸rzy艂 wszystko Jelizawiecie.

P艂aka艂a, opowiadaj膮c o tym Raiji.

6

- Nie p艂acz! - Raija g艂adzi艂a Jelizawiet臋 po plecach. Pociesza艂a dziecko, pociesza艂a m艂od膮 kobiet臋. - Nie p艂acz, moja ma艂a! M贸w s艂owo w s艂owo, co pami臋tasz. 艁zy nic nie pomog膮. Nic a nic.

Jelizawieta r贸wnie偶 tej nocy wr贸ci艂a po kryjomu. W艣lizn臋艂a si臋 jak z艂odziej.

Tej nocy drzwi zaskrzypia艂y. J臋kn臋艂y. Jewgienij nie spa艂. Rami臋, ch艂贸d, my艣li, zmartwienia - wszystko mu dokucza艂o.

I jeszcze Jelizawieta.

Z艂o艣膰. Przes艂uchanie. Wym贸wki.

Jelizawieta siedzia艂a w swoim 艂贸偶ku. By艂a jeszcze noc. Powinna spa膰, lecz jedyne, co mog艂a, to p艂aka膰.

Nie o wszystkim powiedzia艂a Jewgienijowi, kiedy j膮 wypytywa艂 i domaga艂 si臋 zgodnych z prawd膮 od­powiedzi. Pewne rzeczy mog艂a wyzna膰 tylko Raiji. Lecz p艂acz przygniata艂 jej pier艣, t艂umi艂 s艂owa.

- Grozi艂... 偶e powstrzyma... aktywne kobiety - wy­be艂kota艂a wreszcie Jelizawieta.

- S艂ysza艂am ju偶 o tym - odpar艂a Raija niezra偶ona.

- Dlaczego to robisz? - spyta艂a Jelizawieta, szlocha­j膮c. R臋kaw koszuli nocnej Raiji by艂 mokry od 艂ez. - Dlaczego? - Nie czeka艂a na odpowied藕, tylko jeszcze bardziej si臋 rozp艂aka艂a. - Nie wiedzia艂am, 偶e Jewgie­nij i Oleg maj膮 u niego d艂ug... - rzuci艂a ze 艂zami.

- Ja te偶 nie - odpar艂a sucho Raija. Ko艂ysa艂a w ra­mionach bratanic臋 Wasilija. G艂adzi艂a j膮 po w艂osach.

呕eby naprawd臋 pocieszy膰 Jelizawiet臋, musia艂aby obieca膰, 偶e p贸jdzie do Anatolija Norkina, upadnie przed nim na kolana i cofnie wszystko, co powiedzia艂a.

Tego jedynego nie mog艂a zrobi膰.

- Za偶膮da sp艂aty d艂ugu. Raija skin臋艂a. Dawno ju偶 si臋 tego spodziewa艂a.

- Powiedzia艂, 偶e Jewgienij i Oleg nie s膮 w stanie za­p艂aci膰. Czy b臋dziecie si臋 musieli wyprowadzi膰? Czy To­ni膮 i Oleg r贸wnie偶? Czy stracicie wszystko, co macie?

Raija nie wiedzia艂a. Nie zna艂a odpowiedzi. Pyta艂a Jewgienija. Pyta艂a Olega. 呕aden z nich nie chcia艂 jej powiedzie膰 prawdy.

- Nie wiem.

- Dlaczego to robisz? - spyta艂a Jelizawieta ponow­nie. Wyswobodzi艂a si臋 z obj臋膰 Raiji. Usi艂owa艂a zoba­czy膰 j膮 w ciemno艣ci. Dostrzeg艂a jedynie 偶ar w oczach.

T臋 nieugi臋to艣膰, desperacj臋, dum臋, up贸r...

Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Dlaczego? Mog艂aby ca艂膮 noc wymienia膰 powody. Mo偶e nie sko艅czy艂aby do ra­na, a nawet do nast臋pnej nocy.

Mog艂aby te偶 odpowiedzie膰 kr贸tko. Nie t艂umacz膮c wszystkiego, ale m贸wi膮c prawd臋.

- Musz臋.

Jelizawieta opad艂a z powrotem na poduszk臋. Ro­ze艣mia艂a si臋 przez 艂zy. Dr偶a艂a, ale nie chcia艂a, by Ra­ija j膮 obj臋艂a, nie chcia艂a, by przytula艂a j膮 jak dziecko.

Nie by艂a ju偶 dzieckiem. Ju偶 nie. Ona te偶 stanowi­艂a cz臋艣膰 tej gry. W wi臋kszym stopniu, ni偶 by sobie te­go Raija 偶yczy艂a.

- Zagrozi艂, 偶e ci臋 powstrzyma, cho膰by nie wiem co...

Raija u艣miechn臋艂a si臋 blado, w ciemno艣ci b艂ysn臋艂y jej z臋by. Westchn臋艂a kr贸tko zm臋czona.

- Wiesz, 偶e opowiadaj膮 o tobie historie... Uk艂adaj膮 pie艣ni... Nazywaj膮 ci臋 Caryc膮. Wiesz o tym?

Raija skin臋艂a.

- Wykorzysta to, Raija - Raisa. Powiedzia艂... powie­dzia艂, 偶e s膮 odpowiednie miejsca dla tych, kt贸rzy uprawiaj膮 szarlata艅stwo. Dla tych, kt贸rzy s膮 w zmo­wie z diab艂em, kt贸rzy ubli偶aj膮 Matce Rosji, carycy...

Jelizawieta rozp艂aka艂a si臋.

Raij臋 przeszy艂 dreszcz, ale nie pozwoli艂a opanowa膰 si臋 strachowi. Nie do ko艅ca. Nie bra艂a na powa偶nie gr贸藕b Anatolija Norkina, nie dzi艣 w nocy.

Nie by艂a w stanie.

Roze艣mia艂a si臋 cicho, ale w jej 艣miechu zabrzmia艂 smutek. Opar艂a si臋 o 艣cian臋 i roze艣mia艂a z bezsilno­艣ci.

- Nie ma si臋 z czego 艣mia膰 - rzek艂a Jelizawieta prze­straszona.

Zaczyna艂a rozumie膰 pot臋g臋 Anatolija Norkina. Za­czyna艂a rozumie膰, jak wielka jest owa sie膰, kt贸rej istotn膮 cz臋艣膰 stanowi艂 ojciec Niko艂aja.

- S膮dzisz, 偶e caryca pomy艣li, 偶e jej w jaki艣 spos贸b zagra偶am? - spyta艂a Raija. - Raija z Archangielska nie jest osob膮, kt贸ra mog艂aby zasi膮艣膰 na tronie Romano­w贸w, Jelizawieto.

- Ale mog艂aby trafi膰 do wi臋zienia Romanow贸w - odpar艂a Jelizawieta.

- Norkin nie mo偶e do tego doprowadzi膰 - zapew­ni艂a Raija bez zaj膮kni臋cia i pomy艣la艂a, 偶e pewnie by m贸g艂, ale nie chcia艂a denerwowa膰 Jelizawiety. By艂a noc i Jelizawieta musia艂a si臋 przespa膰. Z dziewczyny wkr贸tce zostan膮 sk贸ra i ko艣ci. Jad艂a za ma艂o, za du­偶o si臋 martwi艂a, za ma艂o spa艂a...

Dziwnie by艂o tak siedzie膰 na brzegu 艂贸偶ka Jelizawiety. Min臋艂o du偶o czasu, odk膮d Raija siadywa艂a na 艂贸偶ku Michai艂a, patrz膮c, jak zasypia. Niekiedy wype艂nia艂o j膮 to wewn臋trznym spokojem. Widok 艂agodniej膮cej twa­rzy, ciemnych rz臋s na policzkach, u艣miech przez sen.

Innym razem ogarnia艂o j膮 zniecierpliwienie, niepo­k贸j. Istnia艂o tysi膮c innych rzeczy, kt贸re wola艂aby ro­bi膰, ni偶 siedzie膰 przy 艂贸偶ku dziecka, kt贸re nie chce zasn膮膰. Kt贸re woli czu膰 zapach mamy, trzyma膰 j膮 za r臋k臋, s艂ucha膰 bajek, ni偶 pozwoli膰 si臋 ogarn膮膰 snowi.

Jelizawieta r贸wnie偶 pragn臋艂a, by kto艣 przy niej te­raz siedzia艂. Kto obroni艂by j膮 przed ciemno艣ci膮, kto by czuwa艂, przynajmniej przez chwil臋, kto by przy niej by艂, kto by si臋 o ni膮 martwi艂.

S艂owa, kt贸re wyszepta艂a tu偶 przed za艣ni臋ciem, z czego chyba nie ca艂kiem zdawa艂a sobie spraw臋, d艂u­go d藕wi臋cza艂y Raiji w uszach.

- Czy naprawd臋 mnie kochasz, Raija? Naprawd臋 mnie kochasz?

- Kocham ci臋 - odpar艂a Raija. - Naprawd臋. Pytanie Jelizawiety sprawi艂o Raiji b贸l. Zapiek艂o. Czy musia艂a zapyta膰?

- Nie wydajesz si臋 zbytnio zaskoczona.

Jewgienij zasiad艂 przy ko艅cu sto艂u w kuchni.

Raija westchn臋艂a. Ona tak偶e by艂a zm臋czona. T艂u­mienie uczu膰 w rozmowie z Jelizawieta wyczerpywa­艂o w r贸wnym stopniu jak noszenie kamieni.

- Wiedzia艂am - odpar艂a. Z trudem znosi艂a ten ton g艂o­su m臋偶a. Jewgienij nie powinien patrze膰 takim wzrokiem.

- Czy uzna艂a艣, 偶e to nie jest na tyle wa偶ne, by mi o tym powiedzie膰? A mo偶e my艣la艂a艣, 偶e w og贸le nie ma o czym m贸wi膰?

- Mia艂am nadziej臋, 偶e to minie - westchn臋艂a Raija, gryz膮c kostki d艂oni. - Urz膮dzi艂by艣 prawdziwe piek艂o, sam to przyznasz. A ona robi艂aby wszystko, by i tak si臋 z ch艂opakiem spotyka膰. 艁udzi艂am si臋, 偶e jej przej­dzie, 偶e zniknie jak chmury na letnim niebie. Minie..

- Tam, gdzie jest jaki艣 Norkin, nie ma letniego nie­ba! - Jewgienij zacisn膮艂 pi臋艣膰. Rozlu藕ni艂 d艂o艅 i zaci­sn膮艂 j膮 ponownie. - My艣lisz, 偶e stary wie? Zdajesz so­bie spraw臋, co mo偶e zrobi膰?

Raija prze艂kn臋艂a. Mia艂a ochot臋 schwyci膰 niespokoj­n膮 d艂o艅 Jewgienija. Mia艂a ochot臋 j膮 przytrzyma膰, u艣cisn膮膰. Ale nie zdoby艂a si臋 na to, by wyci膮gn膮膰 r臋­ce nad sto艂em, dotkn膮膰 m臋偶a.

Nie zdoby艂a si臋 na to.

Dzieli艂 ich zbyt du偶y dystans.

- Dla ilu rodzin znalaz艂y艣cie dom? - spyta艂. Raija nie wiedzia艂a, czy naprawd臋 jest ciekaw. Spyta艂 w spos贸b, kt贸ry nie zdradza艂 偶adnych uczu膰.

- Dla dwudziestu kilku kobiet - odpar艂a. - Jedena­艣cie z nich znalaz艂o schronienie u krewnych. Przynaj­mniej na czas zimy.

Jewgienij potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Jeste艣cie z Toni膮 z piek艂a rodem! Raija nie wiedzia艂a, czy mia艂a to by膰 pochwa艂a, bo i to powiedzia艂 bez wyrazu.

- Zosta艂o siedemna艣cie - westchn臋艂a Raija. - Sie­demna艣cie dom贸w do opr贸偶nienia. Nie ma w nich wielu dzieci, w ka偶dym razie ma艂ych. Wi臋kszo艣膰 to starsze kobiety.

- Nie wierzy艂em, 偶e uda si臋 wam cokolwiek dla nich znale藕膰. Poza tymi, kt贸re rozlokowa艂y艣cie w staj­ni Toni...

Czy偶by dos艂ysza艂a nut臋 rado艣ci w jego g艂osie? Odrobin臋 podziwu? Mrok skrywa艂 jego twarz, ota­cza艂 tak ciemnym cieniem, 偶e nic nie mo偶na z niej by艂o wyczyta膰. Raija musia艂a zgadywa膰 po g艂osie.

- Zdo艂acie pom贸c r贸wnie偶 pozosta艂ym siedemnastu?

- Postaramy si臋.

- Mo偶e zdob臋dziemy pieni膮dze na sp艂acenie d艂ugu. Raija wstrzyma艂a oddech. Jewgienij powiedzia艂 to z dziwnym napi臋ciem. Jakby rzuci艂 wielki kamie艅 w wod臋, kt贸ry przeci膮艂 z pluskiem jej powierzchni臋. Potem zapad艂a cisza. Po wodzie rozchodzi艂y si臋 kr臋­gi. Dop艂ywa艂y niemal do brzeg贸w. Niemal ich dotyka艂y.

- Po艣wi臋cimy jeden statek, je偶eli b臋dziemy musieli.

- Jak? - spyta艂a Raija.

- Nie wszyscy darz膮 Norkina sympati膮 - odpar艂 Jewgienij. - Znajd膮 si臋 tacy, kt贸rzy nie b臋d膮 mu po­s艂uszni. Byle tylko on sam si臋 o tym si臋 nie dowiedzia艂.

Raija uwa偶a艂a, 偶e to ryzykowne, ale mo偶e stano­wi膰 rozwi膮zanie.

Nie pyta艂a Jewgienija, jak d艂ugo z Olegiem nad tym si臋 zastanawiali i co zdecydowali. Nie pyta艂a, czy od dawna nosi艂 si臋 z zamiarem sprzeda偶y.

Je偶eli b臋dzie chcia艂 powiedzie膰, na pewno sam jej powie.

- Nie poprosz臋 go o wybaczenie!

U艣miechn膮艂 si臋. Raija dos艂ysza艂a to. Pozna艂a, 偶e je­go g艂os z艂agodnia艂. Us艂ysza艂a, jak wypuszcza powie­trze przez nos, zanim oznajmi艂:

- Po jakim艣 czasie wreszcie zrozumia艂em.

- I nadal uwa偶asz, 偶e powinnam przeprosi膰 Norkina? - spyta艂a Raija po chwili milczenia.

Czeka艂a w napi臋ciu. Odpowied藕 Jewgienija wiele dla niej znaczy艂a, wiele mog艂a powiedzie膰.

Mia艂a wskaza膰 jej drog臋. Im obojgu. Raija zastana­wia艂a si臋, czy Jewgienij r贸wnie偶 dostrzega艂 wag臋 swych s艂贸w. Czy mo偶e po prostu odpowiada艂 na ja­kie艣 tam pytanie. Jedno z wielu, kt贸re zadawa艂a. By­wa艂y momenty, kiedy wzdycha艂 zrozpaczony, ponie­wa偶 chcia艂a pozna膰 na wylot jego dusz臋, chcia艂a wszystko o nim wiedzie膰, zna膰 jego my艣li.

- Zgodzi艂em si臋 po艣wi臋ci膰 statek, prawda?

Nie takich s艂贸w Raija si臋 spodziewa艂a. Co prawda od­powied藕 Jewgienija mie艣ci艂a w sobie to samo, ale czasa­mi s艂owa, kt贸re znacz膮 to samo, mog膮 brzmie膰 inaczej.

Teraz Raija ws艂uchiwa艂a si臋 w ich muzyk臋. To nie ta melodia, kt贸ra mia艂a otworzy膰 zamkni臋te drzwi jej serca.

Otworzy膰 przed nim jej dusz臋.

Dla nich obojga.

To nie by艂 odpowiedni moment, kiedy mog艂aby poprosi膰 go, by przyjrza艂 si臋 sobie i spr贸bowa艂 zoba­czy膰 siebie jej oczyma w chwili, kiedy powiedzia艂a Anatoiijowi Norkinowi prawd臋. To nie pora, by uzmys艂owi膰 mu swe rozczarowanie.

Nie m贸g艂by zrozumie膰.

- Mam nadziej臋, 偶e nie dojdzie do tego, by艣 musia艂 po艣wi臋ci膰 statek - rzek艂a.

Przemilcza艂a to, o czym z p艂aczem m贸wi艂a jej Jelizawieta.

呕aden urz膮d nie uwierzy, 偶e w kr膮偶膮cych o niej opowie艣ciach kryje si臋 co艣 wi臋cej ni偶 bajki. Nie two­rzy si臋 oskar偶e艅 przeciw ludziom na podstawie pie­艣ni 艣piewanych w tawernach. Czy偶 nie?

- Ja tak偶e - westchn膮艂 Jewgienij.

Lecz jego odpowied藕 nie sta艂a si臋 wst臋pem do cie­p艂ej, mi艂ej rozmowy. Nie zrodzi艂a niczego nowego. Nawet pustki.

Raija poszuka艂a m臋偶a wzrokiem, lecz nie uda艂o jej si臋 podchwyci膰 jego spojrzenia. Nie uda艂o jej si臋 nawet sprawi膰, by zrozumia艂, 偶e szuka艂a z nim kontaktu.

- K艂adziesz si臋? - spyta艂a.

- Jeszcze troch臋 posiedz臋 - odpar艂. 艁贸偶ko wydawa艂o si臋 takie szerokie, gdy po艂o偶y艂a si臋 w nim sama.

Min臋艂o par臋 dni i nic si臋 nie wydarzy艂o. I nocy, podczas kt贸rych Jelizawieta nie wymyka艂a si臋 z do­mu. W ci膮gu dnia kilka razy znika艂a na d艂u偶ej. Raiji wydawa艂o si臋, 偶e potem na dziedzi艅cu pojawia艂o si臋 wi臋cej 艣lad贸w st贸p, ale o nic nie pyta艂a. Ich stodo艂a r贸wnie dobrze nadawa艂a si臋 na spotkania, jak ka偶de inne miejsce.

Ostatnie siedemna艣cie wd贸w zosta艂o w swych do­mach. W niepewno艣ci i strachu. Czekaj膮c na pukanie do drzwi. Spodziewaj膮c si臋, 偶e kiedy je uchyl膮, zoba­cz膮 przedstawicieli w艂adzy, 偶膮daj膮cych opuszczenia mieszka艅.

Raija i Toni膮 po艣wi臋ci艂y mn贸stwo czasu oraz argu­ment贸w, by postara膰 si臋 o dach nad g艂ow膮 dla wyrzu­conych kobiet.

Prosi艂y gromkim i 艣ciszonym g艂osem. Sprawi艂y, 偶e ludzie poczuli, i偶 mog膮 uczyni膰 co艣 wielkiego, otwieraj膮c sw贸j dom dla potrzebuj膮cej kobiety lub dziec­ka, kt贸re w razie odmowy nie prze偶y艂oby zimy. Obie­cywa艂y cz膮stk臋 raju ludziom, kt贸rzy przyjmowali wdow臋 na swoje utrzymanie. Kt贸rzy w艂a艣ciwie nie potrzebowali wi臋cej s艂u偶by, ale dawali si臋 przekona膰 do przygarni臋cia matki z dzieckiem.

Schlebia艂y i prawi艂y komplementy. Czasem wci­sn臋艂y jaki艣 grosz.

Obiecywa艂y przychylno艣膰 艣wi臋tych wszystkim, kt贸rzy oka偶膮 wspania艂omy艣lno艣膰. Obiecywa艂y, 偶e Naj艣wi臋tsza Panienka we藕mie w opiek臋 tych, kt贸rzy oka偶膮 mi艂o艣膰 bli藕niego.

Zdarza艂o si臋 te偶, 偶e niekt贸rzy odmawiali. Zamykali drzwi przed nosem. Pytali, czy mog膮 otrzyma膰 w za­mian co艣 wi臋cej ni偶 w膮tpliwe obietnice raju po 艣mierci.

Niekt贸rzy m臋偶czy藕ni nazywali Raij臋 i Tonie anio­艂ami, ale przy tym sugerowali, 偶e skosztowanie przed­smaku raju gdzie艣 mi臋dzy ich udami i biustem pomo­g艂oby w szukaniu kluczy i uprz膮tni臋ciu pokoi.

Dzi臋kowa艂y za ten rodzaj mi艂o艣ci bli藕niego.

Straszono ich w贸jtem, 偶o艂nierzami i diab艂em oraz niebezpiecze艅stwami, kt贸re mog膮 na nie czyha膰 w ciemnych uliczkach.

Spotka艂y te偶 takie kobiety, kt贸re uwa偶a艂y, 偶e Ra­ija i Toni膮 przynosz膮 wstyd ca艂emu rodzajowi 偶e艅­skiemu nad Morzem Bia艂ym.

Ale nie mog艂y si臋 podda膰. Nie mog艂y. Siedemna­艣cie kobiet nadal czeka艂o na dzie艅, w kt贸rym utrac膮 swe domy.

Jewgienij mia艂 nadziej臋, 偶e nie b臋dzie musia艂 po­艣wi臋ci膰 statku.

Raija spodziewa艂a si臋 wszystkiego i niczego. Zorientowa艂a si臋 szybko, 偶e kto艣 szed艂 w jej stron臋. Wi­dzia艂a go ju偶 z daleka. By艂a przygotowana.

Ale nie na to, co si臋 sta艂o.

Wygl膮da艂 na tego, kim by艂 - na ch艂opca na posy艂­ki. Mo偶e pracowa艂 w stajni, mo偶e w ciemnej kuchni, do kt贸rej rzadko zagl膮dali ja艣nie pa艅stwo.

Na wp贸艂 doros艂y, na wp贸艂 wyro艣ni臋ty.

Papier, kt贸ry wcisn膮艂 Raiji do r臋ki, nosi艂 brudne 艣lady jego palc贸w.

- Pani prosi艂a mnie, 偶ebym powiedzia艂, co tu jest napisane, gdyby艣 nie umia艂a czyta膰 - b膮kn膮艂 przez nos. W niebieskich oczach, kt贸re utkwi艂 w Raiji, nie by艂o 艣ladu pogardy. Powiedzia艂 to, o co go proszo­no. Za co mu zap艂acono. Raija nie mia艂a pewno艣ci, czy w og贸le dostrzega艂 w wypowiedzianych przez siebie s艂owach co艣 obra藕liwego. - Chce z tob膮 pom贸­wi膰. Mo偶esz od razu przyj艣膰. Czeka na ciebie. Mo­偶esz i艣膰 ze mn膮...

Wzruszy艂 ramionami. Wskaza艂 na sanie, kt贸re zo­stawi艂 na dziedzi艅cu.

Raija dostrzeg艂a k膮tem oka, 偶e nie by艂y to te naj­lepsze we dworze Norkina, lecz s艂u偶膮ce do wo偶enia towar贸w.

Jego pani wszystko starannie dobra艂a.

Raija roz艂o偶y艂a papier. Mia艂a nadziej臋, 偶e Jelizawieta jeszcze przez chwil臋 zostanie w stodole. Zastana­wia艂a si臋, czy by艂 te偶 tam m艂ody Norkin. Czu艂a po­kus臋, by p贸j艣膰 i sprawdzi膰, ale to mog艂o okaza膰 si臋 ryzykowne. Nigdy nie posun臋艂aby si臋 tak daleko. Niesko艅czenie wiele powod贸w powstrzymywa艂o j膮 przed kontrolowaniem Jelizawiety.

Raija ujrza艂a strome pismo kobiety, kt贸ra zawsze dostawa艂a to, co chcia艂a. Jakakolwiek odmowa nie mie艣ci艂a jej si臋 w g艂owie.

Nie prosi艂a o nic - wydawa艂a polecenia.

Raija z艂o偶y艂a list. Popatrzy艂a spokojnie na ch艂opa­ka. Jej oczy zw臋zi艂y si臋.

Czeka艂.

- Zapami臋tasz dobrze? - spyta艂a.

Popatrzy艂 zak艂opotany. Skin膮艂 g艂ow膮.

Raija u艣miechn臋艂a si臋 swym najbardziej czaruj膮­cym u艣miechem. Z艂o偶y艂a pismo z piecz臋ci膮 lakow膮 Norkin贸w na mniejsze cz臋艣ci.

- Pozdr贸w swoj膮 pani膮 i powt贸rz jej, 偶e nie mog臋 dzisiaj skorzysta膰 z jej zaproszenia. Musz臋 wpierw rozwa偶y膰, czy b臋d臋 mog艂a przyj艣膰 jutro. Je艣li tak, przyjd臋 z samego rana. Je偶eli nie dostan臋 od niej wia­domo艣ci, uznam, 偶e si臋 zgadza. Je偶eli twoja pani 偶y­czy sobie widzie膰 mnie wcze艣niej, ufam, 偶e wie, gdzie mnie znale藕膰. Znajd臋 czas, by z ni膮 porozmawia膰, ale nie na to, by j膮 ugo艣ci膰.

Ch艂opak nieco zblad艂. Nie takiej odpowiedzi si臋 spodziewa艂.

Raija czu艂a, 偶e pani Norkin r贸wnie偶 si臋 nie spo­dziewa艂a odmowy.

- Czy nie mog艂aby艣 tego napisa膰? - wyj膮ka艂.

- Nie - rzek艂a Raija kr贸tko. - My艣l臋, 偶e bezpiecz­niej b臋dzie, je偶eli ty przeka偶esz jej wiadomo艣膰, s艂o­wo w s艂owo, ni偶 je艣li ja to napisz臋.

Raija potrafi艂a by膰 przebieg艂a. Obraza w s艂odkim opakowaniu stanowi艂a nowe do艣wiadczenie. Niekt贸­rzy to lubi膮. W takim razie nie b臋dzie im odmawia膰 tej przyjemno艣ci...

Raija po 艂okcie unurza艂a r臋ce w cie艣cie. M膮k臋 mia­艂a dos艂ownie wsz臋dzie - we w艂osach, na ubraniu. Ist­nia艂y prace, z kt贸rymi by艂a na bakier, i nale偶a艂a do nich wi臋kszo艣膰 zaj臋膰 kobiecych.

Pieczenie chleba wyj膮tkowo lubi艂a. Podczas ugnia­tania ciasta mo偶na by艂o si臋 pozby膰 wielu z艂ych i trudnych emocji. Ciasto poddawa艂o si臋. Mo偶na w nie bi膰, a偶 si臋 rozrywa艂o, ale dzi臋ki temu chleb sta­wa艂 si臋 lepszy.

A 偶adne s艂owa, kt贸re si臋 przy tym mrucza艂o, nie wp艂ywa艂y na zmian臋 smaku gotowego pieczywa.

Raija lubi艂a piec chleb. Ale po ka偶dym pieczeniu mu­sia艂a sprz膮ta膰 ca艂膮 kuchni臋, pra膰 ubranie i my膰 w艂osy.

Us艂ysza艂a turkot przed domem i wyjrza艂a przez okno. Tym razem zaprz臋gni臋to sanie u偶ywane od 艣wi臋ta, z wymalowanymi po bokach inicja艂ami rodzi­ny. Konie wyczyszczone, dobrze utrzymane.

A Fewronia Norkina wygl膮da艂a jak okryta futrem g贸ra na ruchomym tronie.

Nie by艂a wysoka, ale nadrabia艂a wymiarami wszerz. Raija zastanawia艂a si臋, ile wilk贸w odda艂o 偶ycie na jej futro.

To nie wyp艂ywa艂o ze z艂o艣liwo艣ci. Raija u艣miechn臋­艂a si臋. Chc膮c przetrze膰 twarz, ubrudzi艂a j膮 m膮k膮 jesz­cze bardziej. Przewr贸ci艂a niechc膮cy drewniany ceber, kiedy pr贸bowa艂a troch臋 sprz膮tn膮膰.

- Zabierz Misze do bocznej izby! - skin臋艂a g艂ow膮 w stron臋 Jelizawiety.

- Ale... - odezwa艂a si臋 dziewczyna. Dobrze wiedzia­艂a, czyje sanie zatrzyma艂y si臋 na dziedzi艅cu. Tak si臋 ba艂a, 偶e 偶o艂膮dek jej si臋 艣ciska艂, ale wiedzia艂a, 偶e ta wi­zyta dotyczy tak偶e jej.

Chcia艂a zosta膰. To tch贸rzostwo wymyka膰 si臋 z pod­kulonym ogonem.

- Zabierz Misze do izby i nie wychod藕 stamt膮d, cho膰­by艣 nie wiem co us艂ysza艂a, cho膰by nie wiem co si臋 dzia艂o!

Raija wbi艂a w ni膮 sw贸j wzrok. Jej oczy bardziej przypomina艂y czarne w臋gielki ni偶 偶ar, lecz omal nie ciska艂y iskier.

Misza ju偶 znikn膮艂. Zna艂 matk臋 i ten wyraz jej twa­rzy. Bezpieczniej wtedy by艂o, gdy dzieli艂y go od niej drzwi i 艣ciany.

Jelizawieta niech臋tnie wysz艂a.

Raija wr贸ci艂a do ugniatania ciasta. Wolno oskroba艂a palce z lepkiej masy, kiedy rozleg艂o si臋 pukanie. Nie mia艂a przecie偶 s艂u偶by, kt贸ra wykonywa艂aby za ni膮 szar膮, codzienn膮 robot臋.

- Bykowa? - us艂ysza艂a warkni臋cie, kiedy otworzy­艂a drzwi. - Raija Bykowa?

Ma艂o brakowa艂o, a Raija u艣miechn臋艂aby si臋 mimo wrogo艣ci, mimo powagi sytuacji.

Archangielsk nie by艂 a偶 tak du偶ym miastem, by lu­dzie nie wiedzieli, kto kim jest. Pozdrawiali j膮, cho膰 ch艂odno, od kiedy zosta艂a 偶on膮 Jewgienija. Wtedy by­艂a obcym ptakiem, tak 偶e nawet pani Norkin nie­znacznie unios艂a brwi zaciekawiona.

- Nie wejdziesz?

Raija wprawi艂a przyby艂膮 na moment w zak艂opota­nie. Nie przywita艂a si臋, poniewa偶 r臋ce mia艂a nadal w m膮ce i cie艣cie.

Z tego samego powodu nie mog艂a pom贸c pani Norkin zdj膮膰 futro. Nie mog艂a jej zaproponowa膰, by usiad艂a. Nie mia艂a jej czym ugo艣ci膰, je偶eli sk艂adaj膮ca wizyt臋 na to liczy艂a.

Nie mo偶na tego nazwa膰 brakiem go艣cinno艣ci lub uprzejmo艣ci...

- Poczekaj na zewn膮trz! To nie zajmie du偶o czasu! - rzuci艂a matka Niko艂aja przez rami臋.

Stajenny cofn膮艂 si臋 kilka krok贸w, gdy tylko si臋 do niego odezwa艂a.

Raija u艣miechn臋艂a si臋 ukradkiem.

Ch艂opak zosta艂 za drzwiami.

Pani Norkin poch艂ania艂a Raij臋 wzrokiem. Sama za­trudnia艂a w kuchni trzy s艂u偶膮ce. Utkwi艂a bladoniebieskie oczy w Raiji, jak gdyby chcia艂a przenikn膮膰 j膮 wzrokiem na wskro艣.

- Masz na swoim utrzymaniu m艂od膮 dziewczyn臋, c贸rk臋 Walerija Uskowa?

Raija przytakn臋艂a.

- Jest kim艣 w rodzaju pasierbicy - odpar艂a 艂agod­nie. - Na tej zasadzie jest na moim utrzymaniu. Na­le偶y do rodziny, chocia偶 nie jest moj膮 rodzon膮 c贸r­k膮. Nie jest s艂u偶膮c膮.

- Chc臋, 偶eby przesta艂a zawraca膰 g艂ow臋 mojemu sy­nowi.

Raija odgarn臋艂a kosmyk z czo艂a. Czu艂a, jak m膮ka spa­da jej na nos. Na pr贸偶no czyni艂a starania, by przybra膰 taki wygl膮d, 偶eby tamta m贸wi艂a do niej jak do doros艂ej.

- To raczej - rzek艂a Raija g艂osem s艂odszym ni偶 cu­kier - tw贸j syn powinien przesta膰 zawraca膰 g艂ow臋 Jelizawiecie. Nie popieram tego zwi膮zku bardziej ni偶 ty, Norkina.

- Niko艂aj nie biega艂by za s艂u偶膮c膮! Raija pozwoli艂a, by zapad艂a wymowna cisza, za­nim ponownie si臋 odezwa艂a.

- Prosz臋 zrozumie膰, 偶e wcale ich nie zach臋cam. Zabroni艂am dziewczynie si臋 z nim spotyka膰, ale nie mo­g臋 jej trzyma膰 na uwi臋zi. Nie b臋d臋 gania膰 za doros艂膮 kobiet膮. Nie podoba mi si臋 to, ale wiem, 偶e si臋 spo­tykaj膮. I o ile dobrze si臋 orientuj臋, to nie Jelizawieta kusi twego syna do zguby. On ma osiemna艣cie lat, je­偶eli si臋 nie myl臋. My艣l臋, 偶e wie, co robi...

- Ta dziewczyna, kt贸r膮 przygarn臋艂a艣, jest c贸rk膮 dziwki. Jeszcze jako dziecko sprzedawano j膮 tym, kt贸rzy mogli zap艂aci膰! I ty mi m贸wisz, 偶e m贸j Niko­艂aj j膮 uwodzi? Nie, Bykowa! Nawet 艣lepy by zauwa­偶y艂, co tu si臋 dzieje. Nawet 艣lepy by si臋 domy艣li艂, kt贸­ra strona jest winna!

- W艂a艣nie dlatego, 偶e Jelizawieta jest tym, kim jest, 偶e wyros艂a w takich, a nie innych warunkach, nigdy nie zostanie taka, za jak膮 j膮 bierzesz! - Raij臋 ogarn臋­艂a z艂o艣膰 na matk臋 Norkina, poniewa偶 zaatakowa艂a Jelizawiet臋, kt贸ra nie mog艂a si臋 broni膰. S艂ysz膮c ten nie­sprawiedliwy atak omal nie schwyci艂a za wa艂ek do ciasta dla podkre艣lenia swoich s艂贸w.

艁atwo jest siedzie膰 na jedwabnych poduszkach i patrz膮c z g贸ry, ocenia膰 偶ycie innych ludzi.

- Chcia艂abym wiedzie膰, kto ciebie wychowywa艂, Norkina, czy przypadkiem nie urodzi艂a艣 si臋 gnie藕dzie 偶mii!

Matka Niko艂aja zacz臋艂a ci臋偶ko oddycha膰, jej twarz nabra艂a czerwonej barwy. Oczy znikn臋艂y w licznych fa艂dach sk贸ry.

- Ju偶 rozumiem, dlaczego niekt贸rzy uwa偶aj膮, 偶e je­ste艣 nieuprzejma - rzek艂a 偶ona starego Norkina. Uda艂o jej si臋 niemal przywo艂a膰 wyraz twarzy tak typowy dla jej m臋偶a. - Mimo wszystko z艂o偶臋 ci propozycj臋, Bykowa. Nie wyobra偶am sobie, jak mog艂aby艣 z niej nie sko­rzysta膰. Nie m贸wi臋 tego, 偶eby wywrze膰 na tobie presj臋.

M贸j ma偶 ma dzisiaj rozmawia膰 z gubernatorem. Ma mu powiedzie膰 o pog艂oskach, jakie kr膮偶膮 tu w Archangielsku o pewnej kobiecie. Kobiecie, kt贸ra przyby艂a do mia­sta jako obca i kt贸ra r贸wnie偶 p贸藕niej znacznie si臋 wy­r贸偶nia艂a spo艣r贸d innych. Kt贸ra, jak si臋 zdaje, stawia si臋 ponad prawem i w艂adz膮 ko艣cio艂a. A nawet ponad carem. Kt贸ra drwi z carycy El偶biety...

- Jaka to propozycja? - spyta艂a Raija niewzruszona.

W 偶o艂膮dku czu艂a lodowate zimno, ale nie pozwo­li艂a sobie na strach. Ta kobieta nie b臋dzie przycho­dzi膰 do jej domu z gro藕bami, my艣l膮c, 偶e j膮 nastraszy.

To nie w taki spos贸b mo偶na nak艂oni膰 Raij臋 Bykow膮 do ust臋pstw.

- M贸j m膮偶 nie darzy ci臋 serdecznymi uczuciami, Bykowa. Musz臋 przyzna膰, 偶e podzielam jego zdanie. Rozmowa z tob膮 niestety nie zmieni艂a mojego sto­sunku do ciebie. S膮dzi艂am, 偶e dwie kobiety mog艂yby doj艣膰 do porozumienia... - Westchn臋艂a. Zabrzmia艂o to sztucznie. - Mog臋 sprawi膰, 偶eby zapomnia艂 o d艂ugu twego m臋偶a i Jurkowa. By go skre艣li艂. Mog臋 sprawi膰, 偶eby zapomnia艂, 偶e kiedykolwiek go obrazi艂a艣. 呕eby powiedzia艂 gubernatorowi, 偶e przez pomy艂k臋 poda艂 mu informacje niezgodne z prawd膮.

Cisza by艂a nie do wytrzymania, ale Raija nawet nie mrugn臋艂a.

- Jednak nie chc臋 widzie膰 tej dziewczyny w pobli­偶u mego syna!

- Masz racj臋, Norkina - odezwa艂a si臋 Raija. - Nic nie wyniknie z naszego spotkania. W przeciwie艅stwie do ciebie nie handluj臋 ludzkim 偶yciem. I podtrzymu­j臋 wszystko, co powiedzia艂am twojemu m臋偶owi.

Fewronia Norkina nie zamkn臋艂a za sob膮 drzwi.

7

Raija nakaza艂a Jelizawiecie milcze膰 o wizycie nie­codziennego go艣cia. Nietrudno by艂o j膮 przekona膰. Gorzej posz艂o z Michai艂em, kt贸ry dopiero za spor膮 porcj臋 br膮zowego cukru obieca艂 trzyma膰 j臋zyk za z臋­bami. Nie rozumia艂, dlaczego to takie wa偶ne, by ta­to si臋 o tym nie dowiedzia艂, ale s艂odycze kusi艂y.

Jelizawieta wygl膮da艂a blado. Zarzuci艂a Raiji r臋ce na szyj臋 i podzi臋kowa艂a na ucho. Nic wi臋cej nie musia艂a m贸wi膰. Raija r贸wnie偶 nie oczekiwa艂a niczego wi臋cej.

Powiedzia艂a sobie, 偶e nie pami臋ta wizyty Fewronii Norkiny. Nie prosi艂a Jelizawiety o zerwanie z Niko­艂ajem Norkinem. W g艂臋bi duszy 偶ywi艂a nadziej臋, 偶e Jelizawieta ma do艣膰 rozumu, by wiedzie膰, co jest dla niej dobre. Nie chcia艂a jej nic narzuca膰. Nie by艂a mat­k膮, nie w taki spos贸b.

Raija nadal robi艂a to, co sobie poprzysi臋g艂a - poma­ga艂a tym, kt贸rych Anatolij Norkin wyrzuci艂 z dom贸w.

Nadszed艂 jeden z ostatnich dni przed nastaniem ciemno艣ci. Zima nieub艂aganie upomina艂a si臋 o swoje. Chwyta艂a obiema r臋kami.

Tego dnia obie z Toni膮 by艂y bardzo poruszone.

Dwie spo艣r贸d siedemnastu kobiet zdo艂a艂y sp艂aci膰 d艂ug. Ani Raija, ani Toni膮 nie pyta艂y, w jaki spos贸b. Do­my艣la艂y si臋, ale uwa偶a艂y, 偶e to nie ich sprawa. Cieszy艂y si臋, 偶e prawie dziesi臋膰 os贸b zachowa dach nad g艂ow膮.

Jedna z kobiet wyzna艂a p贸艂g艂osem, 偶e mo偶e na wio­sn臋 pop艂ynie do Norwegii jako kucharka za艂ogi Norkina.

A wi臋c przynajmniej jedna mu si臋 przyda.

- Pewnie dlatego, 偶e jest z nich naj艂adniejsza - stwierdzi艂a Toni膮 cierpko, kiedy wraca艂y razem z Ra­ij膮. - Nawet nie jest zbyt wyniszczona, chocia偶 ma czworo dzieci i tyra jak w贸艂. Wszystkie z臋by zdrowe i b艂yszcz膮ce w艂osy. Jak one to robi膮? Czy to dzi臋ki zupie rybnej? Ja przecie偶 tak偶e jem ryby.

- W ka偶dym razie zostaje - rzek艂a Raija. - I to jest najwa偶niejsze.

- Naprawd臋? - zdziwi艂a si臋 Toni膮. - Sprzeda艂aby艣 si臋 za to? Ty nawet nie chcesz prosi膰 Norkina o wybacze­nie! To tanio, je艣li por贸wnywa膰, moja pi臋kna pani!

- Nie wiemy, co zrobi艂a! - zaoponowa艂a Raija. - Mo偶emy co najwy偶ej zgadywa膰, ale nie wolno nam g艂o艣no m贸wi膰 o czym艣, czego nie jeste艣my pewne...

- Jednak to troch臋 podejrzane, 偶e stary Norkin po­zwoli艂 zosta膰 dw贸m naj艂adniejszym kobietom - wes­tchn臋艂a Toni膮. - I mo偶na tylko si臋 spodziewa膰, 偶e nie wszyscy b臋d膮 tak delikatni jak my. Ludzie b臋d膮 gada膰!

Raija r贸wnie偶 westchn臋艂a. By艂a zadowolona, 偶e sprawy jako艣 si臋 uk艂ada艂y. Ale nie zawsze podoba艂 jej si臋 spos贸b, w jaki to si臋 odbywa艂o.

Poza tym to jeszcze nie koniec. Kilka wd贸w samo­dzielnie postara艂o si臋 o nowy dom. Kilku si臋 to uda­艂o, ale zosta艂a jeszcze garstka potrzebuj膮cych.

Garstka kobiet, ale w sumie ca艂kiem sporo os贸b, cho膰 ka偶da mia艂a ma艂膮 rodzin臋.

Raija nie wiedzia艂a, co robi膰. Puka艂y ju偶 do tak wie­lu drzwi. W ca艂ym Archangielsku szuka艂y pomocy.

Wydawa艂o si臋, 偶e nie ma ju偶 偶adnych szans, a mimo to Raija czu艂a, 偶e nie wolno im si臋 poddawa膰.

Musia艂y pr贸bowa膰. Nie mog艂y rezygnowa膰, dop贸­ki wszystkie kobiety nie znajd膮 schronienia. Obie z Toni膮 mia艂y czym wype艂ni膰 dzie艅 - czym艣 wi臋cej ni偶 tylko szorowaniem pod艂贸g i pieczeniem chleba.

- We藕miemy w贸z - zaproponowa艂a Toni膮 - i wy­jedziemy poza miasto. Ludzie s膮 tam bardziej 偶yczli­wi. Zauwa偶y艂a艣?

Niez艂y pomys艂.

Przed stajni膮 Toni czeka艂 w贸z z insygniami guber­natora i carycy. Obok niego m艂odzi 偶o艂nierze z roz­bieganymi spojrzeniami oraz oficer wyst臋puj膮cy w imieniu prawa, gubernatora i carycy El偶biety, i... w imieniu Anatolija Norkina.

- Raisa Bykowa? Nie mog艂a zaprzeczy膰. Tak, to ona. Nie ukrywa艂a niczego. By艂a t膮, o kt贸r膮 pytali. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e mo偶e doj艣膰 do tego spotkania, cho膰 odsuwa艂a od siebie t臋 my艣l i nawet Toni o niczym nie wspomnia艂a.

- O co chodzi? - spyta艂a Toni膮 ostrym tonem. Trzyma艂a Raij臋 mocno za ramiona, gotowa jej bro­ni膰 go艂ymi r臋kami.

- Mamy rozkaz aresztowa膰 t臋 kobiet臋, Rais臋 Bykowa.

- Za co? - Toni膮 wywr贸ci艂a oczami. - Na Boga! Lu­dzi nie aresztuje si臋 ot tak sobie, bez powodu. Jakiego przest臋pstwa, na mi艂o艣膰 bosk膮, mia艂aby si臋 dopu艣ci膰? To jakie艣 nieporozumienie! Czy nie wiecie, kim ona jest?

- Otrzymali艣my rozkaz - rzek艂 oficer sucho. Nie mia艂 zamiaru na ten temat dyskutowa膰.

Raija wyswobodzi艂a si臋 z ramion Toni. U艣miechn臋艂a si臋 do przyjaci贸艂ki, pog艂adzi艂a j膮 po艣piesznie po policzku.

To dziwne, ale ogarn膮艂 j膮 wielki spok贸j. Niezwy­k艂y spok贸j.

Czu艂a to, od kiedy zobaczy艂a nieznajomych. Zro­zumia艂a, kim byli, zrozumia艂a, w jakim celu przyby­li. Na kogo czekali.

- Postaraj si臋, by Jewgienij si臋 o tym dowiedzia艂 - rzek艂a spokojnie. - Zaopiekuj si臋 Misza i uwa偶aj na Jelizawiet臋. Wszystko si臋 jako艣 u艂o偶y...

- Nie mo偶esz, Raija! Na Boga...

Ale Raija odsun臋艂a si臋 od Toni. Stan臋艂a mi臋dzy 偶o艂­nierzami. Popatrzy艂a na nich pytaj膮co. Nawet jej nie dotkn臋li, prowadz膮c j膮 do wozu.

Wsiad艂a do niego z godno艣ci膮. Ubrana na czarno w ostatnim ciemnoniebieskim 艣wietle tego dnia. W ostatnim 艣wietle o tej porze nowego roku.

Raija Bykowa aresztowana. Za przest臋pstwa, kt贸­rych nawet nie trudzili si臋 wymieni膰.

Posz艂a rami臋 w rami臋 z m艂odzie艅cami, kt贸rzy mo­gliby by膰 mo偶e nie jej synami, ale w ka偶dym razie m艂odszymi bra膰mi. Chwilami czu艂a na sobie ich spoj­rzenia rzucane z ukosa. Prawie jakby j膮 pytali, dla­czego znalaz艂a si臋 mi臋dzy nimi, czy mimo wszystko nie zasz艂o jakie艣 nieporozumienie.

Raiji przemkn臋艂o przez g艂ow臋, 偶e powinna by艂a Tonie poprosi膰, by przekaza艂a Jelizawiecie, 偶e to nie jej wina.

Nikt jej nie bi艂, nie drwi艂 z niej, nie kopa艂, nie oplu­wa艂. Raija spodziewa艂a si臋, 偶e inaczej j膮 potraktuj膮, cho膰 nie wiedzia艂a, dlaczego tak pomy艣la艂a.

Jewgienij m贸wi艂 jej, 偶e uciek艂a przed stosem oskar偶ona o czary. Pewnie wtedy r贸wnie偶 j膮 aresztowano.

Nie pami臋ta艂a:

To musia艂o by膰 potworne, skoro si臋 z tym pogo­dzi艂a i nie usi艂owa艂a sobie przypomnie膰.

Musia艂o pozosta膰 w ukryciu, za zas艂on膮 zbawien­nej niepami臋ci, przez kt贸r膮 nie mog艂a si臋 przedrze膰.

Jednak co艣 w niej por贸wnywa艂o sytuacj臋 z prze­sz艂o艣ci i obecn膮.

Zmusi艂o j膮, by usiad艂a na w膮skiej 艂aweczce i nie s艂y­sza艂a nawet kapi膮cej wody. Ubranie nasi膮kn臋艂o wil­goci膮, kiedy opar艂a si臋 o 艣cian臋. Raija roze艣mia艂a si臋 w duchu - mog艂o by膰 gorzej. Mog艂aby przymarzn膮膰.

Jednak jej po艂o偶enie wcale nie by艂o zabawne.

Nikt do niej nie przyszed艂, by wyt艂umaczy膰, dla­czego znalaz艂a si臋 w wi臋zieniu, dlaczego j膮 tu przy­prowadzono. Brz臋czeli kluczami, prowadz膮c j膮 przez korytarze, a potem schodami w d贸艂.

A偶 do tego zimnego, wilgotnego pomieszczenia. Nie s膮dzi艂a, by mog艂a to by膰 piwnica. Nikt nie by艂 w stanie budowa膰 tak g艂臋bokich piwnic tu na p贸艂no­cy, gdzie ziemia tylko czasami odrobin臋 taja艂a. Na­wet gdyby si臋 komu艣 to uda艂o, ju偶 pierwszego roku piwnica przesun臋艂aby si臋, a jej 艣ciany przekrzywi艂y.

Raija wiedzia艂a tylko, 偶e pomieszczenie by艂o zim­ne i wilgotne, niedu偶e, 艣ciany mia艂o z kamienia, gdy­by przypadkiem przysz艂o jej do g艂owy pr贸bowa膰 ucieczki, na przyk艂ad skrobi膮c ziemi臋 ze 艣ciany.

Raija zastanowi艂a si臋, czy kto艣 zosta艂 kiedy艣 dopro­wadzony do ostateczno艣ci i pr贸bowa艂 wyry膰 kory­tarz, 偶e pomy艣la艂, i偶 to w og贸le mo偶liwe.

Zastanowi艂a si臋, czy sama wtedy, w Vardo, pr贸bo­wa艂a w ten spos贸b uciec. Blizny na jej ciele m贸wi艂y za siebie. Chocia偶 ju偶 nie rozumia艂a ich j臋zyka. Mo­偶e nie chcia艂a rozumie膰. Mo偶e kiedy艣 usi艂owa艂a dra­pa膰 paznokciami zimne, mokre kamienie. Mo偶e zdar­艂a opuszki palc贸w do krwi, kiedy stara艂a si臋 przedrze膰 przez 艣cian臋 zimnego wi臋zienia.

Pewnie nie powinna tego pami臋ta膰.

Pragn臋艂a, by ogarn臋艂a j膮 z艂o艣膰, ale teraz czu艂a tyl­ko dziwny spok贸j i zm臋czenie.

Raija obudzi艂a si臋. Usiad艂a. Cia艂o mia艂a odr臋twia艂e i obola艂e.

Zabrano jej grub膮 kurtk臋. Zabrano jej wszystko, co posiada艂a warto艣ciowego.

Nie znaczy to, 偶e nosi艂a rzeczy o du偶ej warto艣ci. Nie lubi艂a tego, co nazywa艂a rozrzutno艣ci膮. Nigdy nie szasta艂a pieni臋dzmi.

Zapragn臋艂a odzyska膰 kurtk臋. Wilgo膰 w偶era艂a si臋 w ubranie, by艂a dos艂ownie wsz臋dzie - jako cienka warstwa wody na 艣cianach i jako para w powietrzu.

Raija mog艂a zobaczy膰 sw贸j oddech. Ruchomy bia­艂y ob艂oczek w czarnym pomieszczeniu dotrzymywa艂 jej towarzystwa.

Dziwne, 偶e w og贸le uda艂o jej si臋 tu zasn膮膰. Nie ro­zumia艂a, jak to si臋 sta艂o, ale dobrze, 偶e zmorzy艂a j膮 senno艣膰. Up艂yn臋艂o troch臋 czasu.

Czy du偶o? By艂a noc czy dzie艅? Raija nie znalaz艂a niczego, co pomog艂oby jej mierzy膰 up艂yw czasu, na co by mog艂a spojrze膰 i zgadn膮膰, w co mog艂aby si臋 ws艂ucha膰. Nie dociera艂y tu 偶adne d藕wi臋ki.

Na g贸rze pod sufitem zobaczy艂a co艣 w rodzaju kratki wentylacyjnej. A wi臋c w ka偶dym razie docho­dzi艂o tu powietrze. Dmucha艂o stamt膮d ch艂odem. Ty­le uda艂o jej si臋 zaobserwowa膰.

Jednak nie mog艂a nic przez ten otw贸r zobaczy膰 - ani nieba, ani otaczaj膮cego 艣wiata.

Wiedzia艂a, gdzie jest, ale nie wiedzia艂a, w kt贸rej cz臋艣ci samego budynku. Nie potrafi艂a okre艣li膰 stron 艣wiata.

Tak, jakby zab艂膮dzi艂a, jakby straci艂a orientacj臋.

Usiad艂a na 艂awce. Stara艂a si臋 nie czu膰 zapach贸w, ale na pr贸偶no - zwyk艂a odbiera膰 偶ycie r贸wnie偶 zmys艂em w臋chu.

Jak d艂ugo musia艂aby tu przebywa膰, by sama przej艣膰 tym zapachem, zapachem st臋chlizny?

Raija nie s膮dzi艂a, by trzeba na to du偶o czasu. Taki zapach szybko wgryza艂 si臋 we wszystko. Wciska艂 si臋 w male艅kie otwory sk贸ry, wnika艂 pod sk贸r臋.

Czy taki zapach mo偶na zmy膰?

Co si臋 dzia艂o? Co mog艂o si臋 teraz dzia膰 na zewn膮trz?

Korytarze, kt贸rymi j膮 prowadzono, by艂y puste. Nie rozlega艂y si臋 w nich kroki.

Raij臋 ogarn膮艂 nienazwany strach. Pe艂zn膮艂 cicho przez korytarze, po kamieniach.

A je艣li o niej zapomnieli?

Zapomnieli...

Kto j膮 us艂yszy, je艣li zacznie puka膰 do drzwi? Kto j膮 us艂yszy, nawet je艣li b臋dzie krzycze膰 a偶 do utraty tchu?

Czy ju偶 kiedy艣 tak si臋 zachowywa艂a? Czy tak pu­ka艂a, krzycza艂a? Czy istnia艂o w niej co艣 takiego? Czy 偶y艂 w niej strach przed czym艣 takim? 艢wiadomo艣膰 te­go, jak j膮 traktowano...

Nosi艂a na ciele 艣lady przypalania, ch艂osty. Kto艣 je zostawi艂. Nie mo偶na temu zaprzeczy膰. Nie mo偶na wyt艂umaczy膰 inaczej.

Mia艂a blizny po ranach zadanych ludzkimi r臋kami.

Nie powsta艂y na skutek wypadku, lecz z ca艂膮 pewno­艣ci膮 zada艂 je cz艂owiek, i to z rozmys艂em.

A je艣li sta艂o si臋 to tutaj?

Raija nie mog艂a przyj膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e j膮 aresz­towano.

Siedzia艂a wszak w ciemnym lochu z kamieni. I cho­cia偶 czu艂a jego zapach, widzia艂a, odgadywa艂a ca艂ym swym zmarzni臋tym cia艂em, opuszkami palc贸w i po­wierzchni膮 d艂oni, kt贸rymi dotyka艂a kamiennych 艣cian, nie by艂a w stanie tego poj膮膰. Jako艣 to do niej nie dociera艂o.

Przytrafi艂o si臋 to jej - i nie jej.

By艂a Raij膮 i nie Raij膮.

By艂a tu, a jakby patrzy艂a z zewn膮trz, z innego miej­sca. Jej cia艂o marz艂o - i nie czu艂a zimna.

Czu艂a pewnego rodzaju strach. Strach przed zamkni臋­ciem, strach, 偶e o niej zapomn膮, 偶e tu zostanie, lecz jed­nocze艣nie o偶y艂o w niej co艣 swobodniejszego ni偶 wiatr.

Czeka艂a, 偶e przyjd膮 i j膮 wyprowadz膮. Powiedz膮, 偶e to nieporozumienie.

Mog艂a nieomal zobaczy膰, jak sam Anatolij Norkin otwiera drzwi. Przeprasza. M贸wi, 偶e nie chcia艂, 偶e przyznaje jej racj臋...

Raija podesz艂a do drzwi. Przy艂o偶y艂a do nich ucho. Chcia艂a us艂ysze膰 kroki. Dowiedzie膰 si臋, kiedy si臋 po ni膮 zjawi膮.

Przyjmie oprawc贸w, dumnie siedz膮c na 艂awce.

Odgarnie do ty艂u kosmyk w艂os贸w, kiedy otworz膮 drzwi i padnie na ni膮 艣wiat艂o lampy.

U艣miechnie si臋 do nich zaskoczona. Nie b臋dzie im czyni膰 wym贸wek. Sprawi, 偶e poczuj膮 si臋 mali, ponie­wa偶 j膮 tu przyprowadzili.

Powinni wiedzie膰, 偶e post膮pili 藕le. D艂ugo jeszcze powinni o tym my艣le膰.

W d艂ugich korytarzach panowa艂a cisza. Raija s艂y­sza艂a sw贸j w艂asny oddech. Bicie serca. Niczym szyb­kie kroki. Nie wolno jej da膰 si臋 temu zwie艣膰.

Musi wiedzie膰, kiedy przyjd膮...

S艂ycha膰 tylko kapanie wody.

Tylko woda wydaje d藕wi臋ki.

Poza tym jest cicho...

- Ludzie gubernatora? - Jewgienij by艂 bia艂y na twarzy.

Antonia jeszcze nigdy nie widzia艂a go takim. Ni­gdy nie widzia艂a, 偶eby tak zblad艂, 偶eby mia艂 tak suro­wy wyraz oczu.

- Dlaczego, do diab艂a, mieliby zabra膰 Raij臋?

- Jednak to o ni膮 pytali - powiedzia艂a Antonia po raz kolejny. Wydawa艂o jej si臋, 偶e musia艂a to powtarza膰 wiele razy, zanim Jewgienij poj膮艂, o czym m贸wi. - Py­tali o Rais臋 Bykow膮...

- Czy zrobili jej krzywd臋? Stara艂 si臋 opanowa膰. Niemal zgrzyta艂 z臋bami, gdy m贸wi艂.

- Sz艂a jak na spotkanie kochanka - westchn臋艂a An­tonia.

Tego w艂a艣nie i ona nie rozumia艂a. Raija, kt贸r膮 zna­艂a, walczy艂a: gryz艂a, bi艂a, kopa艂a, m贸wi艂a, co my艣la艂a. Ale teraz posz艂a pos艂usznie, jak zwierz臋 na rze藕.

- Norkin - rzuci艂 Oleg.

- Dlaczego? - spyta艂 Jewgienij, nie b臋d膮c w stanie zrozumie膰, jak to si臋 mog艂o sta膰. - Co takiego zrobi­艂a? Ludzie gubernatora nie mogli tak po prostu jej za­bra膰 tylko dlatego, 偶e otwarcie powiedzia艂a Anatolijowi Norkinowi, co o nim my艣li. Nic innego przecie偶 nie zrobi艂a. O ile wiem...

Niepewnym wzrokiem spojrza艂 na Antoni臋.

- Czym mog艂aby zas艂u偶y膰 na wi臋zienie? - spyta艂a Antonia. - Co takiego musia艂aby zrobi膰?

- Nie zabrali ciebie... - zauwa偶y艂 Oleg. - Gdyby to mia艂o zwi膮zek z tym, czym si臋 ostatnio zajmowa艂y­艣cie, ciebie by tak偶e poprosili do wozu. To si臋 nie zga­dza. Tu nie chodzi o to, co Raija zrobi艂a, lecz o to, komu si臋 narazi艂a. To Norkin. Czuj臋, 偶e to jego sprawka. Jest dobrym znajomym gubernatora. Obaj dziel膮 dobra, jak im si臋 podoba. 艢wiadcz膮 sobie na­wzajem drobne przys艂ugi. M贸g艂bym przysi膮c, 偶e to tylko drobna przys艂uga, jak膮 gubernator wy艣wiadczy艂 Norkinowi...

- Zapytam go o to! Jewgienij wci膮gn膮艂 ubranie. Dok艂adnie si臋 zapi膮艂.

Mia艂 w oczach 贸w b艂ysk, kt贸rego Antonia nie lubi艂a, kt贸ry budzi艂 w niej strach.

To nie wr贸偶y艂o nic dobrego.

Lecz by艂a daleka od odmawiania pokornych mo­dlitw za Anatolija Norkina, cho膰 podejrzewa艂a, 偶e wszystko si臋 na nim skupi.

Je偶eli sprawy potocz膮 si臋 jak nale偶y.

Mo偶e ju偶 nic nie toczy艂o si臋 w艂a艣ciwym torem...

Antonia ba艂a si臋.

- Gubernatora? - zgadywa艂 Oleg. Widocznie rozu­mowa艂 inaczej.

- Do niego p贸jd臋 p贸藕niej - obieca艂 Jewgienij. Ru­szy艂 w stron臋 drzwi. Z ca艂膮 godno艣ci膮, z na wp贸艂 po­skramian膮 z艂o艣ci膮. Jego oczy wygl膮da艂y niczym oczy zwierz臋cia, kt贸re zdolne jest zabi膰. - Razem z Norkinem - doda艂 z takim przekonaniem, jak gdyby to ju偶 z Norkinem ustali艂.

Jewgienij nale偶a艂 do m臋偶czyzn o 艂agodnym uspo­sobieniu. Tak przyzwyczaili si臋 ocenia膰 go ci, kt贸rzy go znali. Prawie zapomnieli o jego burzliwej m艂odo­艣ci, o czasach p艂yn膮cych w贸dk膮, kiedy ucieka艂 przed samym sob膮.

Toni膮 pami臋ta艂a.

Kocha艂a go w tych latach. Nie musia艂aby szuka膰 daleko, 偶eby odnale藕膰 ten b贸l, kt贸ry Jewgienij jej cz臋­sto zadawa艂.

Dla Raiji Jewgienij m贸g艂by zabi膰.

Antonia wiedzia艂a o tym. K艂amstwem wprowadzi艂 j膮 w 偶ycie, kt贸re dzielili. Nie tylko ze wzgl臋du na sie­bie. R贸wnie偶 ze wzgl臋du na Raij臋. Poniewa偶 wierzy艂, 偶e jest dla Raiji tym najlepszym, jedynym.

Mo偶e mia艂 racj臋.

Wiara czyni cuda.

Raija by艂a dla Jewgienija ca艂ym 偶yciem. Antonia wola艂a nie zgadywa膰, co by艂by w stanie uczyni膰 w jej obronie.

Posz艂a do domu. Czeka艂a tam na ni膮 Jelizawieta. Pilnowa艂a dzieci. Raija zabra艂a j膮 i Misze do miasta. Wr贸ci艂a wcze艣nie. U艣miecha艂a si臋 i by艂a pe艂na na­dziei. Raija r贸wnie偶 potrafi艂a wierzy膰.

A dzi艣 wierzy艂a, 偶e ostatnie wdowy znajd膮 dach nad g艂ow膮.

Raija wierzy艂a tak mocno, 偶e sprawy musia艂y si臋 to­czy膰 po jej my艣li. Niekoniecznie dlatego, 偶e by艂o w niej co艣 niezwyk艂ego. Bardziej dlatego, 偶e si臋 nie poddawa­艂a, dop贸ki nie sta艂o si臋, jak to sobie zaplanowa艂a.

W przypadku Raiji wiara prowadzi艂a do dzia艂ania.

Antonia czu艂a, 偶e zachowuje si臋 inaczej ni偶 zwy­kle. Nienaturalnie. Twarz mia艂a zastyg艂膮, oczy piek艂y, poniewa偶 chcia艂a p艂aka膰, lecz nie mog艂a. Musia艂a po­wstrzyma膰 艂zy.

Nie chcia艂a zachowywa膰 si臋 sztucznie, lecz mimo to nie potrafi艂a na powr贸t sta膰 si臋 sob膮 i udawa膰, 偶e nic si臋 nie wydarzy艂o.

- Jeste艣 jaka艣 dziwna, mamo - odezwa艂a si臋 Olga i u艣cisn臋艂a j膮. Przyjrza艂a si臋 jej uwa偶nie, gdy j膮 pu艣ci­艂a. - Czy co艣 si臋 sta艂o?

- Gdzie jest mama? - spyta艂 Misza, ufny, 偶e nie­trudno b臋dzie na to odpowiedzie膰.

- Nie mog艂a przyj艣膰 - odpar艂a Antonia sztywno.

- Byli tu jacy艣 偶o艂nierze - oznajmi艂 Misza. - Pyta­li o mam臋.

Toni膮 skin臋艂a g艂ow膮.

- Rozmawia艂a z nimi?

- Nie wiem - odpowiedzia艂a Toni膮. Nie pomy艣la­艂a, 偶e ludzie gubernatora mog膮 wypytywa膰 dzieci. Nie pomy艣la艂a, 偶e z pewno艣ci膮 najpierw tutaj b臋d膮 szuka膰 Raiji.

Nie mog艂a nic odpowiedzie膰 Miszy, zanim nie do­wie si臋 czego艣 pewnego. Musi to uczyni膰 Jewgienij.

- Id藕 do stajni i poszukaj mojego szala! - poprosi­艂a Olg臋. - Misza na pewno ci pomo偶e.

- Znowu ja musz臋 szuka膰 tego, co ty gubisz! Toni膮 nawet si臋 nie u艣miechn臋艂a. Nie zacz臋艂a si臋 prze­komarza膰 tak jak zwykle. Nie przysz艂o jej to do g艂owy.

Olga popatrzy艂a uwa偶nie na matk臋. Potem chwy­ci艂a Misze za rami臋 i poci膮gn臋艂a za sob膮.

- Chod藕, poszukamy tego szala - rzek艂a czystym g艂osem.

Jej ciemne oczy patrzy艂y na Tonie z powag膮. Mie­艣ci艂y w sobie zrozumienie, kt贸rego Toni膮 chyba nie pragn臋艂a. Jej c贸reczka nie powinna by膰 m膮dr膮 ma艂膮 kobiet膮. Powinna by膰 beztroskim dzieckiem. Nie po­winna pojmowa膰 zbyt wiele ze 艣wiata doros艂ych, w kt贸rym istnia艂o tyle b贸lu.

Olga nie powinna wykona膰 tego polecenia bez mrugni臋cia okiem.

Mimo to Toni膮 by艂a wdzi臋czna, kiedy us艂ysza艂a, jak za dzie膰mi zamykaj膮 si臋 drzwi.

- 呕o艂nierze zabrali ze sob膮 Raij臋, prawda? - Jelizawieta domaga艂a si臋 prawdy. - Wiedzia艂am, 偶e przyby­li z takim zamiarem, kiedy o ni膮 pytali. To sprawka Norkina, czy tak?

- Dlaczego tak my艣lisz? - spyta艂a Antonia podejrz­liwie.

Jelizawieta tak bardzo by艂a o tym przekonana, 偶e musia艂a wiedzie膰 co艣 wi臋cej. Ucieka艂a wzrokiem, wreszcie zdecydowa艂a si臋 wyzna膰 ca艂膮 prawd臋.

W ten spos贸b Toni膮 dowiedzia艂a si臋 o wizycie Fewronii Norkiny w domu nad Dwin膮. Dowiedzia艂a si臋, jakie warunki postawi艂a Norkina i jak膮 odpo­wied藕 da艂a jej Raija.

Zrozumia艂a.

Sta艂a jak sparali偶owana, kiedy Jelizawieta zarzuci­艂a na siebie szal. Sta艂a jak sparali偶owana, kiedy Jelizawieta uchyli艂a drzwi.

- My艣l臋, 偶e mog艂abym co艣 zrobi膰 - rzek艂a Jelizawieta.

By艂a taka zdecydowana. Wydawa艂a si臋 taka doro­s艂a. Gotowa do walki.

Antonia patrzy艂a na ni膮 w milczeniu. Widzia艂a doros艂膮 kobiet臋. P贸藕niej mia艂a 偶a艂owa膰, 偶e jej nie po­wstrzyma艂a.

- Tak, zabrali j膮 ludzie gubernatora - rzek艂 Anatolij Norkin. Nawet nie uni贸s艂 brwi. Lecz Jewgienijo­wi zdawa艂o si臋, 偶e zdoby艂 si臋 na uniesienie k膮cika ust, co na pocz膮tku mog艂o do z艂udzenia przypomina膰 u艣miech. - Tak, na pewno by艂 jaki艣 pow贸d - m贸wi艂 dalej, sk艂adaj膮c r臋ce na brzuchu. - Znam gubernato­ra jako cz艂owieka sprawiedliwego.

- Tak, na pewno znasz gubernatora - rzek艂 Jewgie­nij i podszed艂 jeszcze jeden krok bli偶ej Norkina.

- To znaczy? - pad艂o nagle kr贸tkie i ostre pytanie.

- 呕e chcia艂bym uda膰 si臋 do niego razem z tob膮 - wy­ja艣ni艂 Jewgienij. - Chcia艂bym, 偶eby艣 poprosi艂 o uwol­nienie Raiji. Powiedzia艂, 偶e to nieporozumienie.

Norkin roze艣mia艂 si臋 kr贸tko.

- Przeceniasz moje mo偶liwo艣ci, Byk贸w. Prosisz mnie, bym uczyni艂 co艣, co jest niezgodne z prawem...

Jewgienij nic nie odpowiedzia艂.

Zobaczy艂, 偶e ten cz艂owiek bawi si臋 jego kosztem. Czeka艂 tylko, a偶 Norkin za偶膮da zwrotu d艂ugu, wy艂o­偶enia got贸wki na st贸艂. Teraz.

- My艣l臋, 偶e wreszcie zrozumia艂em, na czym opie­rasz sw膮 w艂adz臋 - rzek艂 Jewgienij. - My艣l臋, 偶e wiem, kto za tym stoi. I my艣l臋, 偶e wiem, kto m贸g艂by Raij臋 wydosta膰 z wi臋zienia jednym skinieniem palca.

W odpowiedzi us艂ysza艂 艣miech.

Nagle Norkin zamilk艂. Rozmow臋 przerwa艂y jakie艣 g艂osy, krzyki. Drzwi otworzy艂y si臋 z rozmachem.

Pojawi艂a si臋 w nich energiczna, drobna posta膰 otu­lona we艂nianym szalem.

Jej oczy by艂y jak wzburzone morze.

- Jelizawieta!

Tylko spojrza艂a na Jewgienija. Szybko. U艣miech­n臋艂a si臋. Lecz u艣miech zastyg艂 na jej twarzy, kiedy po­patrzy艂a na Anatolija Norkina.

- Kto to jest? Roze艣mia艂a si臋.

- Kim ja jestem? To ja jestem winna temu, 偶e za­brano dzi艣 Raij臋 - odpar艂a.

Rozwi膮za艂a szal. Uwolni艂a w艂osy. Rozpi臋艂a kurtk臋 i zdj臋艂a j膮. Trzyma艂a co艣 w fa艂dach sp贸dnicy.

- Wyprowad藕cie st膮d t臋 szalon膮 kobiet臋! - rozkaza艂 Anatolij Norkin, wskazuj膮c palcem na Jelizawiet臋.

Ale s艂u偶膮cy, kt贸rym wyda艂 polecenie, nadal stali za otwartymi drzwiami, nie maj膮c odwagi wej艣膰 do 艣rodka. Z ty艂u rozleg艂 si臋 inny g艂os:

- Nie, Niko艂aj! To nie dla ciebie!

Rozleg艂y si臋 odg艂osy krok贸w, biegn膮cych st贸p. Ja­ka艣 posta膰 wype艂ni艂a drzwi. Zacisn臋艂a d艂onie na fra­mugach. J臋kn臋艂a.

- Jelizawieta! - Niko艂aj wym贸wi艂 imi臋 dziewczyny z 偶arliwo艣ci膮 i z nami臋tno艣ci膮.

- Znasz j膮? - ojciec zatrzyma艂 syna samym wzrokiem. Jelizawieta roze艣mia艂a si臋, jednak by艂a bliska p艂aczu.

- Obiecuj臋, 偶e b臋d臋 si臋 trzyma膰 z dala od twojego cennego syna! - krzykn臋艂a, patrz膮c prosto w oczy te­mu staremu cz艂owiekowi o ogromnej w艂adzy. - To ja jestem t膮 dziwk膮, kt贸ra uwiod艂a twojego syna. To ja go pokocha艂am i sypia艂am z nim. To ja s艂ucha艂am, jak szepta艂, 偶e mnie kocha. To mnie pragn膮艂. To ze mn膮 chcia艂 si臋 o偶eni膰. To mnie twoja 偶ona za wszelk膮 ce­n臋 chcia艂a si臋 pozby膰. Ale Raija nie chcia艂a si臋 zgodzi膰 na tak膮 umow臋. Raija nie prowadzi handlu lud藕­mi! - m贸wi艂a wzburzona. - Twoja 偶ona na pewno ci to powt贸rzy艂a. Pewnie postawi艂a warunek, 偶e je偶eli Raija odm贸wi, je偶eli nadal b臋d臋 si臋 spotyka艂a z Ni­ko艂ajem, to Raija ma zosta膰 wtr膮cona do wi臋zienia. Jako czarownica i przest臋pca. Jako ta, kt贸ra sprzeci­wia si臋 zar贸wno carycy, jak i ko艣cio艂owi. To ja mo­g艂abym temu zapobiec, rozumiesz? Czy teraz mnie znasz, Anatoliju Norkin? Nie odpowiedzia艂.

- Jelizawieta... - wyszepta艂 Niko艂aj. Mimo 偶e ojciec chcia艂 wzrokiem zmusi膰 go do pozostania na ze­wn膮trz, ch艂opak wszed艂 do 艣rodka. Skierowa艂 si臋 w stron臋 Jelizawiety.

Jego wzrok ta艅czy艂 pomi臋dzy ojcem a wyprosto­wan膮 dziewczyn膮.

Nie pochyli艂a g艂owy, nie tym razem.

- Powiniene艣 mnie na zawsze zapami臋ta膰, Norkin - rzek艂a z naciskiem.

Nie spuszcza艂a z niego wzroku. Obezw艂adni艂a go swymi niebieskimi jak morze oczami. Trzyma艂a moc­niej, ni偶 gdyby go zaku艂a w kajdany.

- To ja nosz臋 w swym 艂onie twego wnuka. I ja go zabij臋!

Jelizawieta wyj臋艂a przedmiot, kt贸ry ukrywa艂a w fa艂­dach sp贸dnicy. Ze wzrokiem utkwionym w Anatoliju Norkinie zamachn臋艂a si臋 no偶em, rani膮c si臋 w brzuch. Przyj臋艂a b贸l bez wahania. Z otwartymi oczyma.

Zd膮偶y艂a uderzy膰 trzykrotnie, zanim Niko艂aj i Jew­gienij do niej podbiegli.

Jewgienij wyrwa艂 jej n贸偶 z d艂oni. Niko艂aj trzyma艂 j膮 mocno, przyciska艂 do siebie.

P艂aka艂, nie pr贸buj膮c powstrzyma膰 艂ez.

Jelizawieta nie mog艂a wydoby膰 g艂osu. Oczy nadal patrzy艂y przytomnie, wodzi艂y za Niko艂ajem.

Poca艂owa艂 j膮. Ca艂owa艂 oczy, usta. Przytuli艂 do sie­bie. Nie stara艂 si臋 zatamowa膰 krwawienia. Uzna艂, 偶e i tak mu si臋 nie uda.

- Kocham ci臋 - szepn膮艂 i poca艂owa艂 delikatnie. - Nie wiedzia艂em o dziecku.

Nie przestawa艂 p艂aka膰.

W pokoju zapanowa艂a niezwyk艂a cisza. Oddech Jelizawiety ucich艂. S艂ycha膰 by艂o przede wszystkim szloch Niko艂aja. Ko艂ysa艂 Jelizawiet臋. Nie wypuszcza艂 z ramion.

P艂aka艂.

Spojrza艂 na ojca.

- Nigdy ci tego nie wybacz臋, ojcze! Kocha艂em j膮. Chcia艂em si臋 z ni膮 o偶eni膰. A to dziecko by艂o moje!

Stary Norkin m贸g艂 w tej chwili przekona膰 si臋 o sil­nym charakterze syna, kt贸rego cz臋sto si臋 u niego do­szukiwa艂. Jednak nie spodziewa艂 si臋, 偶e syn zwr贸ci si臋 przeciw niemu.

Jewgienij rzuci艂 n贸偶 na pod艂og臋 przed Norkinem. Spojrza艂 na niego przelotnie, nie wsp贸艂czu艂 mu.

- By膰 mo偶e to wystarczaj膮cy pow贸d, by艣 pos艂a艂 po swego przyjaciela gubernatora?

- P贸jd臋 z tob膮 - zgodzi艂 si臋 Anatolij Norkin. - Ma­my pewn膮 spraw臋 do za艂atwienia...

8

Raija wiedzia艂a, 偶e musz膮 przyj艣膰. Nie by艂a zaskoczo­na, kiedy us艂ysza艂a kroki. W najmniejszym stopniu nie by艂a zdumiona, s艂ysz膮c na korytarzu g艂os Jewgienija.

Naturalnie, 偶e Jewgienij przyszed艂!

Podnios艂a si臋 na kolana. Usiad艂a tu偶 przy drzwiach. Odgarn臋艂a z czo艂a kosmyk w艂os贸w. Nie za­uwa偶y艂a, 偶e opad艂 z powrotem.

- To si臋 nie mie艣ci w g艂owie! - Jewgienij rozejrza艂 si臋 doko艂a.

Nie znajdowa艂 s艂贸w. Niemal偶e cieszy艂 si臋, 偶e lampa, kt贸r膮 zabrali, rzuca艂a tak s艂abe 艣wiat艂o. Nie chcia艂 do­k艂adniej ogl膮da膰 tego miejsca. I tak wszystko wydawa­艂o tu si臋 potworne: od贸r, odg艂osy kapi膮cej wody, pi臋t uderzaj膮cych o tward膮 pod艂og臋. Odleg艂e d藕wi臋ki, nie­mal zduszone. Zamykane drzwi gdzie艣 daleko. G艂uche, upiorne. Ciemno. Ciemniej ni偶 najciemniejsz膮 noc膮.

Przyt艂aczaj膮co i ciasno. Zimno. To jakby zosta膰 porwanym przez trolle i uwi臋zionym w mrocznej ja­skini, bez nadziei na ucieczk臋.

Anatolij Norkin powinien to zobaczy膰!

Ale on ju偶 dawno pojecha艂 do domu. Czeka艂 do przy­bycia gubernatora, dop贸ki Jewgienij sta艂 nad nim jak kat.

Wtedy Norkin znikn膮艂. Nawet nie podejrzewa艂, jak wygl膮da to miejsce.

Min臋艂a ca艂a noc i p贸艂 dnia, zanim pojawi艂 si臋 gu­bernator. Up艂yn臋艂y kolejne godziny, zanim przyzna艂, 偶e Raija jest w wi臋zieniu. Nawet stoj膮c twarz膮 w twarz z Norkinem zaprzecza艂. I wreszcie musia艂y min膮膰 nast臋pne godziny, nim zdo艂ali wszystko wyja­艣ni膰. Dopiero nast臋pnego wieczoru wydostali Raij臋 z lochu. Potem spalono papiery, kt贸re jej dotyczy艂y, tak 偶eby nie pozosta艂 艣lad, 偶e w og贸le tu by艂a. Guber­nator o艣wiadczy艂, 偶e zosta艂a nies艂usznie wtr膮cona do aresztu z powodu oskar偶enia, kt贸re okaza艂o si臋 wie­rutnym k艂amstwem i kt贸re z zemsty wni贸s艂 pewien znamienity cz艂owiek.

By膰 mo偶e Norkin 偶a艂owa艂 swego czynu. Wyra藕nie poszarza艂 na twarzy. Wygl膮da艂 na strapionego.

- Mo偶esz uzna膰 sw贸j d艂ug za nieby艂y - rzek艂 do Jew­gienija na odchodnym jakby w odruchu mi艂osierdzia. Jakby nale偶ne pieni膮dze nic dla niego nie znaczy艂y.

Jewgienij czu艂, jak napinaj膮 mu si臋 mi臋艣nie, jak ogarnia go z艂o艣膰.

W tej chwili zrozumia艂 Raij臋.

- Ten d艂ug nie przestanie istnie膰, dop贸ki go nie sp艂a­cimy - odpar艂. - I zamierzamy to uczyni膰. Czy tego chcesz, czy nie. Raija nie prowadzi handlu lud藕mi. Ja te偶 nie. - By膰 mo偶e zaczyna艂 by膰 wart w艂asnej 偶ony. - Wielu ludzi tu macie? - spyta艂 oficera, kt贸ry mu to­warzyszy艂 w drodze do lochu. Ten nie odpowiedzia艂. Z pewno艣ci膮 nie wolno mu by艂o udziela膰 tego rodza­ju informacji. - Czy w og贸le wiesz, gdzie ona jest?

- Tak.

Dzie艅 wcze艣niej ten sam m臋偶czyzna jeszcze nic nie wiedzia艂. Nie mia艂 poj臋cia, o kogo Jewgienij pyta. Ko­bieta? Nie, nie ma tu 偶adnych kobiet...

- Czy kto艣 u niej by艂? Czy dostawa艂a co艣 do jedze­nia i picia?

Oficer wzruszy艂 ramionami. Zrobi艂 to tak oboj臋t­nie, 偶e Jewgienij najch臋tniej rzuci艂by si臋 na niego z pi臋艣ciami. Jednak nic by to nie pomog艂o.

- Zwykle w pierwszej dobie nie podajemy posi艂­k贸w - rzek艂 sucho, bez jakichkolwiek uczu膰. Uwa偶a艂 pewnie, 偶e wszystko jest w najlepszym porz膮dku.

Jewgienij nic nie powiedzia艂.

Raija przebywa艂a w ciemnym, mokrym i zimnym lochu przez ca艂y dzie艅 i ca艂膮 noc. Nikt do niej nie za­gl膮da艂. Nikt nie poda艂 jej nic do jedzenia. Nikt jej nie spyta艂, czy chce si臋 jej pi膰.

Jewgienija ogarn臋艂a w艣ciek艂o艣膰. Si臋gn臋艂aby nieba, gdyby sufit nie by艂 r贸wnie solidny jak 艣ciany.

Wreszcie znale藕li w艂a艣ciwe drzwi. W tym momen­cie Jewgienij dzi臋kowa艂 losowi, 偶e ma tylko jedno ra­mi臋. W przeciwnym razie zacisn膮艂by obie r臋ce na szyi stoj膮cego przed nim m臋偶czyzny.

Teraz zacisn膮艂 tylko d艂o艅 w pi臋艣膰.

Nigdy otwieranie zamka nie trwa艂o tak d艂ugo. Jew­gienij mia艂 ochot臋 wyrwa膰 oficerowi klucze.

By艂 przygotowany na wszystko. To, co dot膮d wi­dzia艂, sprawia艂o, 偶e wyobra偶a艂 sobie najgorsze.

Ogl膮da艂 blizny na ciele Raiji. S艂ucha艂 opowie艣ci Re­ijo. Pami臋ta艂 dok艂adnie, co Raija m贸wi艂a o swym po­przednim 偶yciu. O dniach sp臋dzonych w twierdzy Vardohus. O wszystkim, czego tam do艣wiadczy艂a. O tym, jak j膮 katowano. Jak t艂umaczy艂a swe blizny.

Teraz, kiedy niczego z tego okresu nie pami臋ta艂a, mog艂a jedynie zgadywa膰, czyta膰 ze 艣lad贸w na sk贸rze.

Dlatego Jewgienij b艂ogos艂awi艂 jej zanik pami臋ci.

Dlatego t艂umaczy艂 sobie, 偶e jego k艂amstwo r贸w­nie偶 jest dla Raiji b艂ogos艂awie艅stwem.

Drzwi uchyli艂y si臋 ci臋偶ko. Uderzy艂y o co艣. Min臋艂a chwila, zanim Jewgienij uzmys艂owi艂 sobie, 偶e tym za­wini膮tkiem, kt贸re zablokowa艂o drzwi, by艂a Raija.

艢wiat艂o lampy rzuci艂o na ni膮 偶贸艂tawy blask i wtedy zrozumia艂. Z trudem przyj膮艂 to, co zobaczy艂. Nie s膮dzi艂, by podobne traktowanie ludzi w og贸le by艂o mo偶liwe.

Czu艂, 偶e m贸g艂by teraz zamordowa膰. Nie zapami臋­ta艂 swoich s艂贸w, ale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e co艣 po­wiedzia艂. Pali艂y go wargi.

Osun膮艂 si臋 na pod艂og臋 tu偶 obok 偶ony. Zdo艂a艂 j膮 unie艣膰 Raija otworzy艂a oczy, b艂yszcza艂y nienaturalnie. Jej ubranie przesi膮kn臋艂o wilgoci膮, sama by艂a tak blada i zzi臋bni臋ta, 偶e Jewgienijowi 艣cisn臋艂o si臋 serce.

- Wiedzia艂am, 偶e przyjdziesz - rzek艂a. Przy艂o偶y艂a policzek do jego ramienia.

Jewgienij zapragn膮艂 mie膰 teraz dwie r臋ce.

Jednak uda艂o mu si臋 jako艣 prze艂o偶y膰 Raij臋 przez jed­no rami臋, tak 偶eby m贸c j膮 nie艣膰. Nie chcia艂 przyj膮膰 po­mocy. Nie od tych, kt贸rzy j膮 wtr膮cili do tej nory.

P艂aka艂, kiedy wychodzi艂. 艁zy niemal go o艣lepi艂y, ale nie chcia艂 tak偶e pomocy m艂odych 偶o艂nierzy stoj膮cych na zewn膮trz.

Poradzi艂 sobie sam.

Wiecz贸r zaczyna艂 przechodzi膰 w noc. Wia艂 tak zimny wiatr, 偶e 艂zy niemal zamarza艂y na policzkach.

Jewgienij brn膮艂 w 艣niegu. Wiedzia艂 mniej wi臋cej, ile krok贸w musi zrobi膰, by znale藕膰 sanie. Wiedzia艂 mniej wi臋cej, w jakim i艣膰 kierunku.

Chcia艂 odepchn膮膰 cz艂owieka id膮cego ku niemu z wyci膮gni臋tymi r臋kami, pragn膮cego mu pom贸c. 艁zy sprawi艂y, 偶e nie rozpozna艂 Olega, dop贸ki przyjaciel si臋 nie odezwa艂:

- T臋dy!

Oleg nie wzi膮艂 Raiji od Jewgienija. Doprowadzi艂 go tylko do sa艅. Roz艂o偶y艂 sk贸ry, poczeka艂, a偶 Jewgienij usi膮­dzie z Raij膮 na kolanach, po czym otuli艂 oboje derk膮.

- Jed藕my st膮d, do diab艂a!

Jewgienij nie by艂 w stanie obejrze膰 si臋 za siebie. Oleg pogna艂 konie.

- Jak ona to robi? - zapyta艂 Oleg.

Sta艂 obok Jewgienija, zaciskaj膮c d艂onie na kraw臋­dzi 艂贸偶ka. Czu艂, 偶e wszystkie mi臋艣nie jego twarzy s膮 napi臋te.

Razem wnie艣li Raij臋 do 艣rodka. Nie by艂o mowy o zatrzymywaniu si臋 w Archangielsku. Pojechali pro­sto do domu nad Dwin膮.

Musieli sobie tym razem poradzi膰 bez Toni.

Ani Olga, ani Michai艂 nie powinni zobaczy膰 Raiji w tym stanie.

Oleg i Jewgienij wsp贸lnie 艣ci膮gn臋li z Raiji mokre, na wp贸艂 zamarzni臋te ubranie. Przesi膮kni臋te tak sil­nym odorem, 偶e obu m臋偶czyznom robi艂o si臋 niedo­brze.

Przypomnieli sobie kubryki statku, na kt贸rym kie­dy艣 p艂ywali i kt贸ry z pewno艣ci膮 ju偶 poszed艂 na dno. Przypomnieli sobie czasy, kiedy zajmowali najgorsze stanowiska. Kiedy marzli i byli g艂odni. Ale zapach z tamtych czas贸w nie by艂 tak potworny.

Ubrali Raij臋 w czyste ubranie, owin臋li we艂nianymi kocami, po艂o偶yli do 艂贸偶ka i okryli.

- Powinni艣my umy膰 jej w艂osy, wyk膮pa膰 j膮...

Oleg po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu Jewgienija, pokle­pa艂 po przyjacielsku. Nie艂atwo mu by艂o znale藕膰 s艂o­wa. Przepe艂nia艂a go z艂o艣膰.

- Toni膮 zajmie si臋 tym jutro - obieca艂. - Misza po­winien chyba na razie zosta膰 u nas...

Jewgienij skin膮艂 g艂ow膮.

- Ba艂em si臋, 偶e Raija wszystko sobie przypomni - wyzna艂. - Ba艂em si臋, 偶e przypomni sobie tamto wi臋­zienie, a potem ca艂膮 reszt臋. Ale teraz my艣l臋, 偶e jednak nadal nie pami臋ta. Chcia艂bym, 偶eby niepami臋膰 wyma­za艂a wszystkie najczarniejsze prze偶ycia...

- Cokolwiek to by艂o - doko艅czy艂 Oleg.

- Jak my jej to powiemy? - spyta艂 Jewgienij. - Jak, do licha, powiemy Raiji o Jelizawiecie?

Oleg zamierza艂 da膰 mu prost膮 odpowied藕, za kt贸­r膮 tak cz臋sto si臋 chowa艂: 偶e Toni膮 si臋 tym zajmie.

- By艂em tam - rzek艂 Jewgienij. - Powinienem jej ja­ko艣 to przekaza膰. Ale mo偶e Toni膮... - Westchn膮艂. - Dziewczyna by艂a dla Raiji jak w艂asna c贸rka. Nigdy mi si臋 to nie podoba艂o... - Pochyli艂 g艂ow臋. - By艂em mo偶e o ni膮 troch臋 zazdrosny, poniewa偶 otrzymywa艂a od Raiji tak wiele ciep艂a. Uwa偶a艂em, 偶e na to nie zas艂u­偶y艂a. Nie nale偶a艂a do naszej rodziny. Biedna dziew­czyna. Mia艂a tak wiele z Wasilija. Niech mnie diabli!

- Za p贸藕no na 偶al - rzek艂 Oleg. Nie to Jewgienij chcia艂 us艂ysze膰, ale przyjaciel m贸wi艂 prawd臋. 呕al po­niewczasie nie na wiele si臋 zda.

Wi臋kszo艣膰 ludzi jest m膮drych po szkodzie, to 偶ad­ne odkrycie. Ale dobrze przyjrze膰 si臋 temu, co si臋 sta­艂o, i wyci膮gn膮膰 dla siebie nauk臋.

- Mo偶e nie powiniene艣 o tym m贸wi膰 Raiji - zapro­ponowa艂 Oleg ostro偶nie. - Nie teraz, nie jutro.

Jewgienij, milcz膮c, tylko spojrza艂 na Raij臋. Na jej blad膮 twarz, potargane w艂osy w na wp贸艂 rozpuszczo­nym warkoczu prawie tak grubym jak jej rami臋. Czarne rz臋sy spoczywa艂y na policzkach, wargi wyda­wa艂y si臋 niezwykle czerwone. Usta lekko si臋 rozchy­li艂y, jak gdyby mia艂y si臋 u艂o偶y膰 w u艣miech. Kr贸tki od­dech jak tu偶 po poca艂unku.

Biel. Czerwie艅. Czer艅.

By艂a taka pi臋kna. Jego Raija. I niczyja Raija. Ucie­kaj膮ca w siebie i poza siebie. W podr贸偶y - na po艣wia­cie ksi臋偶yca, z zorz膮 polarn膮, na skraju nieba...

Gdzie艣 daleko.

Oddali艂a si臋 od niego, ale nie mia艂 poj臋cia, dok膮d. Sama tego nie wiedzia艂a.

Przera偶aj膮ce.

Teraz r贸wnie偶 zbawienne i nios膮ce pociech臋. My艣l o lochu, w kt贸rym j膮 znalaz艂 i z kt贸rego j膮 wydosta艂, przyprawia艂a go o dreszcze.

Zapragn膮艂 ca艂ym sob膮, by Raija nie pami臋ta艂a sp臋­dzonego tam czasu.

Jej senne podr贸偶e w to, co tak odleg艂e: w cienie, w chmury, w to, czego nie m贸g艂 dosi臋gn膮膰 wzrokiem, powinny sprawi膰, by prze偶ycia z czarnego, st臋ch艂ego lochu posz艂y w zapomnienie.

Nie powinna wiedzie膰...

Jewgienij poprzysi膮g艂 sobie, 偶e nigdy jej nie powie, jak tam by艂o strasznie. Nie wolno mu m贸wi膰, jak wy­gl膮da艂a, kiedy j膮 znalaz艂. Nie opowie jej o drzwiach, kt贸re j膮 uderzy艂y i nieco przesun臋艂y na bok. Nie mo­偶e jej powiedzie膰, jak b艂yszcza艂y jej oczy, kiedy na moment odzyska艂a przytomno艣膰.

Nigdy.

Powinien jej broni膰 przed wszystkim, co z艂e i nie­bezpieczne.

Nigdy nie mo偶e powt贸rzy膰 si臋 taka sytuacja, 偶eby Ra­ija musia艂a ucieka膰 w sw膮 podr贸偶, szuka膰 tam otuchy.

Odnios艂a wra偶enie, 偶e znalaz艂a si臋 poza ch艂odem, poza ciemno艣ci膮. Obudzi艂a si臋, dr偶膮c z zimna. Wy­sz艂a z ciemno艣ci, kt贸ra nie by艂a noc膮 polarn膮. To co艣 du偶o, du偶o wi臋kszego. Niewyt艂umaczalnego.

Nieprzyjemnie pachnia艂o...

- Witamy z powrotem! - zawo艂a艂 Jewgienij. U艣mie­cha艂 si臋, ale w jego oczach pozosta艂 smutek.

Raija domy艣li艂a si臋, 偶e co艣 jest nie tak. Teraz Jew­gienij zachowywa艂 si臋 inaczej ni偶 zwykle w takiej sy­tuacji: przygarn膮艂 j膮 do siebie i u艣cisn膮艂. Trzyma艂 j膮 w ramionach, nic nie m贸wi膮c.

Chwil臋 trwa艂o, zanim Raija zorientowa艂a si臋, 偶e Jewgienij p艂acze.

Jej cia艂o zesztywnia艂o. W obj臋ciach m臋偶a usi艂owa­艂a sobie przypomnie膰, co si臋 sta艂o, lecz przed jej ocza­mi pojawi艂y si臋 tylko urywane fragmenty.

呕o艂nierze czekaj膮cy przed stajni膮. Nieprzyjemny zapach. Ciemno艣膰. Ch艂贸d.

Wi臋zienie.

Nie wiedzia艂a, czy przebywa艂a tam d艂ugo. Nie ro­zumia艂a, dlaczego Jewgienij p艂acze.

Ale zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋. Poczu艂a, jak dobrze jest zn贸w je podnie艣膰 do g贸ry. Czu艂a, jak przyjemnie jest obejmowa膰 m臋偶a, wype艂ni膰 nim ramiona. Zrozumia艂a, 偶e potrzebowa艂a jego blisko艣ci. Odeszli tak daleko od siebie. Od dawna ju偶 pod膮偶ali odmiennymi drogami.

R贸wnie偶 si臋 rozp艂aka艂a. Poniewa偶 Jewgienij p艂aka艂.

Poniewa偶 chcia艂a go na powr贸t odnale藕膰. Musia艂a. Potrzebowa艂a tego. Poniewa偶 chcia艂a r贸wnie偶 wr贸ci膰 do 偶ycia.

By膰 Raij膮.

Tak偶e jego Raij膮.

- Czy to Norkin? - spyta艂a. Odezwa艂a si臋, ponie­wa偶 Jewgienij nic nie m贸wi艂. Musia艂a co艣 powiedzie膰. Cisza zaczyna艂a szumie膰 jej w uszach. Do b贸lu.

Jewgienij skin膮艂 g艂ow膮 tu偶 przy jej policzku.

- Czy ju偶 odda艂e艣 statek? Wtedy obj膮艂 j膮 jeszcze mocniej. Raija zamkn臋艂a oczy i pi艂a z tego ciep艂a, z tej blisko艣ci, kt贸rej tak dawno nie dzielili.

Nawet nie zauwa偶y艂a, 偶e do pokoju cichutko we­sz艂a Toni膮. Nie widzia艂a spojrzenia, jakie przes艂a艂 przyjaci贸艂ce Jewgienij. Wyrazu b贸lu na jego twarzy. Nie widzia艂a, 偶e daje Toni nieme znaki.

Wreszcie nadszed艂 贸w nieuchronny moment.

- Jelizawieta nie 偶yje - rzek艂 Jewgienij. Wypu艣ci艂 Raij臋 z ramion. Opowiedzia艂, jak Jelizawieta odebra­艂a sobie 偶ycie.

Raija nigdy nie s膮dzi艂a, 偶e jeszcze raz przyjdzie jej rozmawia膰 z Anatolijem Norkinem. Ale kiedy odm贸­wiono Jelizawiecie ko艣cielnego pogrzebu, uzna艂a, 偶e tego ju偶 za wiele.

W tej cz臋艣ci 艣wiata nie chowano zmar艂ych podczas zimy. Zwykle czekano do wiosny. Zw艂oki le偶a艂y a偶 do pierwszych wiosennych dni, chronione przez mr贸z.

Raija przyzwyczai艂a si臋 do nieobecno艣ci swego du­偶ego dziecka. Pogodzi艂a si臋 z tym, 偶e nie ma Jelizawiety, cho膰 nigdy nie pogodzi si臋 z tym, w jaki spos贸b odesz艂a. Czu艂a si臋 winna. Odpowiedzialno艣ci膮 obarczy艂a r贸wnie偶 Norkin贸w.

To ich pycha sta艂a si臋 powodem 艣mierci dziewczyny. Jelizawieta mog艂a wnie艣膰 wiele nowego do ich ja艂owe­go 偶ycia, gdyby tylko zechcieli j膮 przyj膮膰 do rodziny.

Nigdy nikt nie m贸wi艂 g艂o艣no o tym, w jaki spos贸b umar艂a. W czterech 艣cianach Norkin贸w nie mog艂o wydarzy膰 si臋 co艣 tak niechlubnego jak samob贸jstwo.

艢wiat nie wiedzia艂, 偶e Jelizawieta zgin臋艂a z w艂asnej r臋ki. Nigdzie o tym nie napisano. Nikt o tym nie po­wiedzia艂 publicznie.

A jednak w艂adze ko艣cielne odm贸wi艂y pochowania dziewczyny tam, gdzie spoczywali inni zmarli.

- Czy dlatego, 偶e pochodzi z ubogiej rodziny? - do­pytywa艂a si臋 Raija.

Nie to by艂o powodem.

- Czy dlatego, 偶e to drogo kosztuje? Mo偶emy za­p艂aci膰. S膮dzi艂am, 偶e to jasne. Sta膰 nas na ten gr贸b. Ko­艣ci贸艂 na tym nie straci.

Wysoki koszt r贸wnie偶 nie by艂 przyczyn膮 odmowy. Nikt nie w膮tpi艂, 偶e Byk贸w posiada do艣膰 pieni臋dzy, by op艂aci膰 miejsce na cmentarzu, pogrzeb oraz do艂o­偶y膰 za zbawienie duszy.

- Czy ma to co艣 wsp贸lnego z tym, w jaki spos贸b zgin臋艂a jej matka? - spyta艂a Raija. - Czy ma to mo偶e co艣 wsp贸lnego z tym, kim by艂a jej matka? Czy ma to co艣 wsp贸lnego z tym, kim ja jestem?

Powodem odmowy duchownych by艂o to, 偶e Jelizawieta pope艂ni艂a samob贸jstwo.

Bez znaczenia okaza艂 si臋 fakt, 偶e oficjalnie nigdzie o tym nie wspomniano. Tak samo jak i to, 偶e zmar­艂a w domu Norkin贸w.

W ko艣ciele powiedziano Raiji, 偶e i tu dotar艂y pew­ne s艂uchy na temat przyczyny 艣mierci jej pasierbicy. A dla takiej duszy nie istnieje spok贸j wieczny czy ukojenie. Raija musi zrozumie膰, 偶e nie mo偶na pozwo­li膰 na to, 偶eby samob贸jca spocz膮艂 razem ze zmar艂ymi sprawiedliwego serca, ze zbawionymi. By艂aby to kpi­na z nich wszystkich.

Nawet wobec 艣mierci nie wszyscy byli r贸wni.

Raija milcza艂a, ale nie rozumia艂a. Nie pogodzi艂a si臋 z tak膮 decyzj膮, ale milcza艂a. Wtedy.

Odszuka艂a Anatolija Norkina. W艂a艣ciwie nie mia­艂a wielkiej nadziei na to, 偶e zechce j膮 przyj膮膰. Ich ostatnie spotkanie nie przynios艂o niczego dobrego 偶adnemu z nich.

Ale zgodzi艂 si臋 na rozmow臋.

Fewronii Norkiny nie by艂o. Uciek艂a przed ludz­kim gadaniem i przed tym, co nazwa艂aby skandalem. Wyjecha艂a do rodziny w Kem, zanim jeszcze ostyg艂o cia艂o Jelizawiety.

M贸wiono, 偶e czyni艂a wszelkie starania, by zabra膰 ze sob膮 syna, ale Niko艂aj Norkin zdo艂a艂 si臋 jej sprzeciwi膰.

Dor贸s艂 w ci膮gu kilku minut. Po raz pierwszy przeciw­stawi艂 si臋 obojgu rodzicom i zosta艂. Postanowi艂 praco­wa膰 u ojca. Ludzie m贸wili, 偶e nie rozmawiaj膮 ze sob膮.

Wydawa艂 si臋 starszy, ni偶 Raija go zapami臋ta艂a. Szczuplejszy. Policzki zrobi艂y mu si臋 wiotkie. Posi­wia艂. Marynarka sprawia艂a wra偶enie jakby zbyt ob­szernej. 艁a艅cuszek od zegarka lu藕no zwisa艂.

Norkin wskaza艂 Raiji krzes艂o. Sam usiad艂. Przygl膮­da艂 si臋 jej. Raija nie dostrzeg艂a w nim tej nienawi艣ci, kt贸rej si臋 spodziewa艂a. Min臋艂o troch臋 czasu. Sama zd膮偶y艂a wiele spraw przemy艣le膰. Dosz艂a do wniosku, 偶e nie r贸偶ni艂 si臋 specjalnie od innych ludzi. Nie we wszystkim zas艂ugiwa艂 na pot臋pienie. Nie by艂 jedy­nym bezwzgl臋dnym armatorem w Archangielsku. Gdyby inny z w艂a艣cicieli straci艂 statek w taki spos贸b jak Norkin, nie zachowa艂by si臋 inaczej.

Mimo to Raija nie by艂a w stanie usprawiedliwi膰 je­go decyzji. Podtrzymywa艂a wszystko, co powiedzia­艂a. Jeszcze raz zrobi艂aby to samo, co wtedy.

- Nie przychodzisz chyba prosi膰 o wybaczenie, Raiso Bykowa - u艣miechn膮艂 si臋, ale weso艂o艣膰 nie poja­wi艂a si臋 w jego oczach. Ledwie drgn臋艂y k膮ciki jego ust.

- S膮dzi艂am, 偶e jeste艣my kwita - odpar艂a Raija. - Obo­je mamy powody, by prosi膰 o wybaczenie, a je偶eli 偶ad­ne z nas tego nie uczyni, zostanie nam tyle samo na su­mieniu. Nie pami臋tam wiele z wi臋zienia. Przy okazji mo偶esz tam zajrze膰. Ja na pewno do niego nie wr贸c臋!

Odchrz膮kn膮艂. Nie spodziewa艂 si臋, 偶e b臋dzie tak bezpo艣rednia. By膰 mo偶e s膮dzi艂, 偶e jednak dosta艂a na­uczk臋 i troch臋 spokornia艂a.

- Po co do mnie przychodzisz?

- Ko艣ci贸艂 nie chce pochowa膰 Jelizawiety.

- Dlaczego uwa偶asz, 偶e ja mog臋 co艣 na to poradzi膰? Wygl膮da艂 przekonuj膮co 艂agodnie. Niemal wyci膮gn膮艂 do niej ramiona. Chcia艂, by uwierzy艂a, 偶e nawet on nie mo偶e nic zrobi膰 w sprawie pogrzebu dziewczyny.

Raija nie da艂a si臋 zwie艣膰 temu m臋偶czy藕nie.

Wiedzia艂a, 偶e Anatolij Norkin mia艂 swoje powi膮­zania z gubernatorem. Najwyra藕niej 艣wiadczy艂 gu­bernatorowi rozmaite przys艂ugi, skoro sam otrzymy­wa艂 tak wiele w zamian.

- Jelizawieta powinna mie膰 pi臋kny pogrzeb - rzek艂a stanowczo. - Nie powinno niczego zabrakn膮膰. Pop nie mo偶e powiedzie膰 o niej ani jednego z艂ego s艂owa. Jelizawieta Walerjewna Uskowa zas艂u偶y艂a na wznios艂膮 mow臋 nad grobem. Jak s膮dzisz, dlaczego podoba艂a si臋 twojemu synowi? Nie by艂a uwodzicielk膮, za jak膮 chcieli艣cie j膮 uwa偶a膰. Nie by艂a 艂atw膮 dziwk膮, jak twier­dzi艂a twoja 偶ona. Jelizawieta to dziewczyna o gor膮cym sercu, kt贸ra potrafi艂a dawa膰 mi艂o艣膰. Nie powinna spo­cz膮膰 byle gdzie. Trzeba znale藕膰 dla niej jak najlepsze miejsce. - Raija zaczerpn臋艂a powietrza. Zamilk艂a. Nie otrzyma艂a odpowiedzi. - Nie prosz臋, by艣 za cokolwiek p艂aci艂. My pokryjemy koszty. Ale postaraj si臋, by ko­艣ci贸艂 nie stwarza艂 trudno艣ci. Pogrzeb powinien si臋 od­by膰 tak, jak sobie to wymy艣li艂am.

- Dlaczego mam korzysta膰 z moich wp艂yw贸w? Rai/a u艣miechn臋艂a si臋 zrezygnowana.

- Czy偶 nie jeste艣 jednym z najzdolniejszych kup­c贸w nad Morzem Bia艂ym? Nie powinno ci to spra­wi膰 k艂opotu! Anatoliju Norkin, spodziewa艂am si臋, 偶e spojrzysz na t臋 spraw臋 jak na ka偶d膮 inn膮 transakcj臋. Co艣 proponujesz i otrzymujesz co艣 w zamian. S膮dzi­艂am, 偶e b臋dziesz na tyle przewiduj膮cy, 偶e dostrze偶esz w tym r贸wnie偶 w艂asne korzy艣ci.

Nie odpowiedzia艂. By膰 mo偶e chcia艂 zobaczy膰 jej karty, przekona膰 si臋, jak ostro zamierza gra膰.

Jak mocno zamierza przycisn膮膰.

Rzeczywi艣cie nale偶a艂 do najpr臋偶niejszych kupc贸w nad Morzem Bia艂ym. Nie wszystko, co posiada艂, odziedziczy艂 w spadku. Wiele zawdzi臋cza艂 sobie.

- Ca艂y Archangielsk wie, 偶e to z twoim synem spo­tyka艂a si臋 Jelizawieta. Ale nie ca艂e miasto wie, 偶e dziewczyna by艂a w ci膮偶y. I nikt nie wie o handlu, kt贸rego pr贸bowa艂a ze mn膮 dobi膰 twoja 偶ona. Nikt nie wie, 偶e sp臋dzi艂am noc w wi臋zieniu. Nikt nie wie, kto mnie tam pos艂a艂 ani w jaki spos贸b stamt膮d wysz艂am...

- Grozisz, opieraj膮c si臋 na plotkach - stwierdzi艂. - Na czym艣, czego nie mo偶esz dowie艣膰.

Raija wzruszy艂a ramionami.

- Je偶eli nie masz si臋 czego ba膰, to jeste艣 szcz臋艣li­wym cz艂owiekiem. W takim razie nie musisz z nikim rozmawia膰 w sprawie poch贸wku dziewczyny. Ale, wierz mi, widzia艂am ju偶, jak plotka niszczy艂a bardziej ni偶 n贸偶, Norkin. Mog臋 ci poda膰 jeszcze jeden, ca艂­kiem inny pow贸d. Tak, by艣 m贸g艂 wybra膰. Tw贸j syn odsun膮艂 si臋 od ciebie. By膰 mo偶e m贸g艂by艣 go troch臋 zjedna膰, gdyby艣 okaza艂 Jelizawiecie szacunek. Pami臋­taj, 偶e nie tylko Jelizawieta Walerjewna ma zosta膰 po­chowana, lecz r贸wnie偶 nienarodzone dziecko, kt贸re by艂oby twoim wnukiem.

- Niczego ci nie obiecuj臋 - rzek艂 Anatolij Norkin. Nie wsta艂, kiedy Raija podnios艂a si臋, by wyj艣膰. Nie przejmowa艂a si臋, 偶e mo偶e si臋 wyda膰 niegrzeczna. Tak niewiele by艂a winna tej rodzinie, temu cz艂owiekowi. Mog艂a sobie pozwoli膰 na nieuprzejmo艣膰.

Zanim opu艣ci艂a pok贸j, rzuci艂a tylko kr贸tkie spoj­rzenie na gospodarza. Nie 偶eby si臋 spodziewa艂a 艂ez lub uczu膰 na kamiennej twarzy. Norkin mia艂 za so­b膮 wiele lat treningu w ukrywaniu emocji.

Odprowadzi艂 j膮 wzrokiem. Na po偶egnanie powie­dzia艂 jednak co艣, czego Raija si臋 nie spodziewa艂a:

- Jeste艣 wyj膮tkow膮 kobiet膮, Raiso Bykowa. Marnu­jesz si臋. Powinna艣 by膰 m臋偶czyzn膮!

Niko艂aj Norkin przyby艂 konno do domu nad Dwin膮, kiedy drog臋 z Archangielska pokrywa艂o b艂oto do kolan.

Przez chwil臋 razem z Raij膮 patrzyli wyczekuj膮co na siebie nawzajem. W ko艅cu Raija wpu艣ci艂a go do 艣rodka. Poprosi艂a, by usiad艂.

Zdj膮艂 czapk臋 z g艂owy. Raija zapami臋ta艂a go jako m艂odsze wydanie ojca, o nieco s艂abiej zaznaczonych rysach twarzy.

Nie rozumia艂a, dlaczego Jelizawieta by艂a tak zapa­trzona w tego m艂odzie艅ca. Nie pojmowa艂a, czym za­s艂u偶y艂 na tak wielk膮 mi艂o艣膰 dziewczyny.

Raija uzna艂a, 偶e chyba go jednak skrzywdzi艂a albo on wyr贸s艂 w ci膮gu zimy na m臋偶czyzn臋.

Trzyma艂 si臋 pro艣ciej, ni偶 zapami臋ta艂a. By艂 silniej­szy. Rysy twarzy niezaprzeczalnie 艣wiadczy艂y o tym, 偶e pochodzi z Norkin贸w, nie mo偶na by si臋 pomyli膰, lecz by艂 tak偶e sob膮. Mia艂 w wyrazie twarzy co艣, co dobrze wr贸偶y艂o dojrza艂emu cz艂owiekowi, kt贸rym mia艂 si臋 sta膰.

- Ojciec przesy艂a ci wiadomo艣膰, 偶e mo偶e zosta膰 po­chowana za tydzie艅 - oznajmi艂. Jeden jego policzek s艂abo drga艂. Poza tym wydawa艂 si臋 niewzruszony. Nie okazywa艂 uczu膰. - M贸wi, 偶e b臋dzie dok艂adnie tak, jak dla niej chcia艂a艣.

- To dobrze - odpowiedzia艂a Raija. - Jelizawieta za­s艂u偶y艂a, by otrzyma膰 to, co najlepsze. Nie powinna pozosta膰 w ludzkiej pami臋ci jako samob贸jczyni.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Pomyli艂em si臋 co do ciebie, Raiju Bykowa - rzek艂 Niko艂aj.

Raija musia艂a mu si臋 dobrze przyjrze膰. Popatrze膰 na tego m艂odego ch艂opaka, kt贸ry siedzia艂 przy jej skromnym stole i p艂aka艂.

- Powiedzia艂em jej, 偶e chcesz nas rozdzieli膰, ponie­wa偶 nie poprosi艂a艣 ojca o wybaczenie. Poniewa偶 wy­st膮pi艂a艣 przeciw niemu. Min臋艂o troch臋 czasu, zanim zrozumia艂em, 偶e si臋 myli艂em. Musia艂a najpierw umrze膰. Ja tak偶e przyczyni艂em si臋 do jej 艣mierci.

Raija obj臋艂a Niko艂aja i pozwoli艂a mu si臋 wyp艂aka膰. Sama nie mia艂a ju偶 艂ez. P艂aka艂a ca艂膮 zim臋.

- Chcia艂bym p贸j艣膰 na pogrzeb razem z tob膮 - po­wiedzia艂. - Ojciec mi zabrania, ale ja i tak przyjd臋. Chcia艂bym by膰 blisko ciebie, Raija, i blisko niej. Ja tak偶e stanowi艂em dla niej najbli偶sz膮 rodzin臋.

Raija skin臋艂a g艂ow膮. Zaczyna艂a rozumie膰, dlaczego Jelizawieta tak bardzo kocha艂a tego m艂odego cz艂owie­ka. Na pewno nie z powodu wygl膮du zewn臋trznego, kt贸rym nie r贸偶ni艂 si臋 specjalnie od innych ch艂opc贸w.

- Gdybym mia艂a wi臋cej syn贸w, jeden z nich musia艂­by by膰 taki jak ty - u艣miechn臋艂a si臋 i wytar艂a mu 艂zy.

- Jestem twoim synem - rzek艂 bez namys艂u. - Je偶e­li pozwolisz mi nim by膰.

Raiji nie kosztowa艂o wiele, by przyj膮膰 pod swoje skrzyd艂a tak偶e m艂odego Norkina. By艂 tego wart.

9

Wszystko odby艂o si臋 tak, jak Raija sobie 偶yczy艂a. Mimo 偶e Norkin sam trzyma艂 si臋 z dala, jego s艂owa - i mo偶e pieni膮dze - wiele znaczy艂y dla w艂adz ko艣cio艂a.

Ci, kt贸rym Jelizawieta by艂a najdro偶sza, siedzieli blisko siebie. Najbli偶ej jej.

Raija, jej m膮偶 Jewgienij, Toni膮, Oleg, Olga i Niko­艂aj.

Powa偶ny, skupiony, wyra藕nie zasmucony m艂ody Norkin siedzia艂 mi臋dzy Raij膮 i Toni膮. Nie kry艂 si臋 przed nikim. Nie kryl nawet 艂ez.

Pozostali m臋偶czy藕ni wstydzili si臋 za niego. Odwra­cali wzrok. Ich zdaniem, nie powinien okazywa膰 tak wyra藕nie swej s艂abo艣ci. Nawet wiele spo艣r贸d kobiet udawa艂o, 偶e nie widzi, jak p艂acze.

Jelizawieta spocz臋艂a w po艣wi臋conej ziemi.

Raija omal nie westchn臋艂a z ulg膮. Wszystko posz艂o dobrze. Do b贸lu z powodu 艣mierci Jelizawiety zd膮­偶y艂a si臋 ju偶 przyzwyczai膰. Widok trumny opuszcza­nej do grobu tego b贸lu nie zwi臋kszy艂.

Niewielki t艂um zacz膮艂 si臋 rozprasza膰 w zimnoszarym 艣wietle. Dni nadal trwa艂y kr贸tko, cho膰 przecie偶 zacz臋艂a si臋 ju偶 wiosna. Statki znowu mog艂y p艂ywa膰 po Morzu Bia艂ym, kilka tygodni temu wys艂ano do Wasilija wiadomo艣膰 o Jelizawiecie.

Raija pragn臋艂a, by Wasilij zjawi艂 si臋 na pogrzebie.

Mog艂aby nieco ci臋偶aru z艂o偶y膰 na jego barki. Wie­dzia艂a, 偶e Wasilij ma uzasadnione powody, by czy­ni膰 jej wym贸wki, ale mimo to pragn臋艂a, by by艂 te­raz przy niej.

Jako przyjaciel.

Jako jedyny ojciec, kt贸rego Jelizawieta zna艂a. Ra­ija nie by艂a nawet matk膮.

Zapragn臋艂a, by w pogrzebie uczestniczyli ci, kt贸­rych z Jelizawieta 艂膮czy艂y wi臋zi krwi. Ale nie uda艂o si臋 ich tu sprowadzi膰. Morze Bia艂e zamkn臋艂o drog臋 statkom na tak d艂ugo, 偶e wiadomo艣ci, kt贸re wys艂ali, nie dotar艂y na czas.

A nie mogli przesun膮膰 pogrzebu na dalszy termin.

Raiji ci臋偶ko by艂o odchodzi膰 od grobu. Min臋艂o ju偶 co prawda troch臋 czasu, odk膮d Jelizawieta umar艂a, ale ten moment wydawa艂 si臋 taki ostateczny.

Chcia艂a wierzy膰, 偶e Jelizawieta znajdzie teraz spo­k贸j. Gdzie? Raija specjalnie si臋 nad tym nie zastana­wia艂a. W jakim艣 miejscu, gdzie jest dobrze. Chcia艂a w to wierzy膰. Wi臋cej jej nie trzeba. 呕adne inne za­pewnienia nie by艂y konieczne.

Raija dostrzeg艂a przez mgnienie jak膮艣 twarz, kt贸ra wyda艂a si臋 jej znajoma.

Wasia?

Nie, to nie Wasilij, lecz kto艣 niewiarygodnie do niego podobny. Tak si臋 widocznie zestarza艂a, 偶e za­pomnia艂a, jak szybko zmieniaj膮 si臋 ch艂opcy dorasta­j膮cy do wieku m臋skiego.

Cz臋sto wystarczy艂o jedno lato, by nie m贸c ich roz­pozna膰.

Albo zima.

To Walerij.

Szed艂 jak stryj. Mia艂 t臋 sam膮 szczup艂膮 sylwetk臋, lecz w oczach wi臋cej surowo艣ci.

Raija patrzy艂a, jak ch艂opak powoli idzie w jej stro­n臋. Zobaczy艂a, jak przystan膮艂 przy grobie siostry. Za­cisn膮艂 pi臋艣ci. Wi臋zi krwi w tej rodzinie by艂y niezwy­kle silne.

Raija podesz艂a do Walerija. Obj臋艂a go. Pozwoli艂 jej na to. Sam te偶 zarzuci艂 jej r臋ce na ramiona, przysu­n膮艂 czo艂o do jej czo艂a.

- Dlaczego?

Raija nie pami臋ta艂a, by mia艂 tak smutny g艂os, bar­dziej ponury ni偶 g艂os Wasilija, bardziej szorstki. Przez zim臋 Walerij sta艂 si臋 dla niej obcy. Nie by艂 ju偶 tym ch艂opcem, kt贸rego przygarn臋艂a pod swoje skrzy­d艂a, wychowywa艂a, kocha艂a. Sta艂 si臋 m臋偶czyzn膮, nie potrzebowa艂 jej opieki.

W nast臋pnej chwili Walerij zauwa偶y艂 Niko艂aja. Pu­艣ci艂 Raij臋. Zdecydowanym krokiem podszed艂 do m艂o­dego Norkina. Stan膮艂 z nim twarz膮 w twarz.

Niko艂aj by艂 wy偶szy i szerszy w ramionach ni偶 Walerij. Jednak brata Jelizawiety 偶ycie nigdy nie roz­pieszcza艂o. By艂 sprytny i odwa偶ny, szybki, zwinny i silny mimo szczup艂ej budowy. Tak jak inni m臋偶­czy藕ni z jego rodu.

Wyrzuci艂 opalon膮 r臋k臋 do przodu i z艂apa艂 Niko艂a­ja za ko艂nierz kurtki.

- Nie umia艂e艣 trzyma膰 si臋 od niej z dala? Nie mo­g艂e艣 sobie znale藕膰 jakiej艣 dobrze urodzonej panienki? Jelizawieta by艂a moj膮 siostr膮! Zas艂u偶y艂a na kogo艣 wi臋­cej, na kogo艣 z naszych. Zas艂u偶y艂a na kogo艣 o szorst­kich r臋kach, a nie na takiego ch艂ystka, kt贸ry musia艂 si臋 z ni膮 potajemnie spotyka膰. Kt贸ry jest tch贸rzem!

Walerij pu艣ci艂 Niko艂aja. Przez moment wydawa艂o si臋, 偶e chce go uderzy膰. Ale jego zaci艣ni臋te d艂onie roz­lu藕ni艂y si臋. Oddycha艂, dr偶膮c. Nie zwraca艂 uwagi na to, 偶e ludzie go obserwuj膮.

Jeszcze raz spojrza艂 na Niko艂aja.

- Niech wszyscy 艣wi臋ci zmi艂uj膮 si臋 nad moj膮 siostr膮, kt贸ra nic a nic nie zna艂a si臋 na m臋偶czyznach! Mam na­dziej臋, 偶e nigdy nie zapomnisz, 偶e to ty j膮 zabi艂e艣!

Raija schwyci艂a Walerija pod rami臋 i poci膮gn臋艂a za sob膮. Ch艂opak nie protestowa艂, cho膰 z trudem opa­nowa艂 gniew.

- Jelizawieta kocha艂a Niko艂aja - rzek艂a Raija zde­cydowanie, kiedy prowadzi艂a Walerija dalej od cmentarza i od ludzi. - I niezale偶nie od tego, co my­艣lisz o rodzinie Norkin贸w, to musisz wiedzie膰, 偶e Niko艂aj r贸wnie偶 j膮 kocha艂. Z czasem sta艂by si臋 na ty­le silny, by si臋 z ni膮 o偶eni膰. Nikt si臋 tego teraz nie dowie. Umar艂a w jego ramionach, Walerij. I my艣l臋, 偶e zdawa艂a sobie spraw臋, jakim ten ch艂opak darzy j膮 uczuciem. My艣l臋, 偶e wtedy czu艂a, 偶e jest kochana, na­prawd臋 kochana. Niko艂aj nie jest taki z艂y, jak my­艣lisz, m贸j drogi.

Walerij nie tak 艂atwo da艂 si臋 przekona膰. Nie chcia艂 rozmawia膰 z Niko艂ajem, nie chcia艂 na niego nawet patrze膰.

- Powiniene艣 z nim pogada膰 - przekonywa艂a Raija. U艣cisn臋艂a d艂o艅 ch艂opaka, tak podobn膮 do d艂oni Wa­silija. Dobrze by艂o j膮 trzyma膰. Raija u艣wiadomi艂a so­bie zdziwiona, 偶e ten m艂ody m臋偶czyzna szuka艂 u niej otuchy. - Niko艂aj wie o Jelizawiecie wi臋cej ni偶 ja. Ostatnio twoja siostra zamyka艂a si臋 przed nami. To Niko艂aj sta艂 si臋 jej powiernikiem.

- Wasilij powinien by艂 j膮 zabra膰 ze sob膮 do Nor­wegii!

- Nikt nie m贸g艂 przewidzie膰 tego, co si臋 sta艂o. Walerij nie chcia艂 s艂ucha膰 argument贸w Raiji.

- Jelizawieta nie zna艂a si臋 na m臋偶czyznach. Nadal by艂a dzieckiem. Zawsze wybiera艂a tych niew艂a艣ci­wych. I oczywi艣cie musia艂a pa艣膰 ofiar膮 jednego z Norkin贸w! - rzek艂 Walerij rozgoryczony. - By艂a wszystkim, co mia艂em - doda艂 i popatrzy艂 na Raij臋.

Zadr偶a艂a. Cieszy艂a si臋, 偶e Jewgienij teraz jej nie ob­serwuje.

Zobaczy艂a Wasilija w tym m艂odym ch艂opcu. Ogar­n膮艂 j膮 niepok贸j.

- Czy Piotr by艂 na pogrzebie? - spyta艂a. Musia艂a czym艣 innym zaj膮膰 my艣li. - Nie widzia艂am go...

- By艂. Na pewno podejdzie. Trzyma si臋 z ty艂u, jest dobrze wychowany. Ja nie mog臋 si臋 pochwali膰 tym sa­mym. Jelizawiety i mnie nikt w domu nie uczy艂 dobrych manier, zanim ty nie zacz臋艂a艣 nas tarmosi膰 za uszy.

U艣miechn膮艂 si臋 smutno do Raiji. Uzna艂a, 偶e jest przystojny. By艂a z niego dumna - tak jak b臋dzie dum­na z Michai艂a za par臋 lat. Walerija r贸wnie偶 traktowa­艂a jak syna. Uwa偶a艂a, 偶e ma wiele dzieci, mimo 偶e ich nie urodzi艂a.

- Kocha艂a ci臋 - rzek艂 i popatrzy艂 na Raij臋 z mi艂o­艣ci膮. M艂odzi, niespe艂na dwudziestoletni m臋偶czy藕ni nie wyznaj膮 mi艂o艣ci swym przybranym matkom. Walerij m贸wi膮c, 偶e Jelizawieta kocha艂a Raij臋, dawa艂 tym samym Raiji do zrozumienia, 偶e i jemu jest droga. M艂odzi m臋偶czy藕ni z twarzami, na kt贸rych ju偶 zazna­czy艂y si臋 linie goryczy, nie posuwaj膮 si臋 dalej. - Dla­czego musia艂a umrze膰? - spyta艂. Wpatrywa艂 si臋 w Raij臋, a potem uczyni艂 co艣, czego m艂odzi m臋偶czy藕ni u progu doros艂ego 偶ycia zwykle nie robi膮: obj膮艂 j膮 ra­mieniem i rozp艂aka艂 si臋. P艂aka艂 przez ca艂膮 drog臋 do domu nad Dwin膮.

Poniewa偶 poprzez 艂zy niewiele widzia艂, pozwoli艂, by go wprowadzi艂a do 艣rodka i po艂o偶y艂a w 艂贸偶ku Jelizawiety. Potem pog艂adzi艂a go po w艂osach i spyta艂a, czy chce, by przy nim posiedzia艂a.

- Odejd藕! - poprosi艂.

Raija zrozumia艂a, 偶e sam musi przez to przej艣膰.

Jewgienij i Misza r贸wnie偶 domy艣lili si臋, 偶e i Raija chce by膰 sama. Nic nie powiedzieli, kiedy wysz艂a z domu.

Stan臋艂a pod wieczornym niebem w swej granato­wej, we艂nianej, pi臋knej pelerynie spi臋tej bursztynow膮 szpilk膮, kt贸r膮 tak lubi艂a i kt贸r膮 dosta艂a od Jewgieni­ja, kiedy urodzi艂 si臋 Michai艂. Dawno temu. W tym ro­ku jej dziecko sko艅czy dwana艣cie lat.

Nasta艂 rok 1747.

Zanim minie kolejna zima, po lecie, do kt贸rego jeszcze daleko, jej dziecko b臋dzie mia艂o dwana艣cie lat. Ona sama w swym nowym wcieleniu nie 偶y艂a o wie­le d艂u偶ej, bo zaledwie trzyna艣cie.

A Jelizawieta? To niesprawiedliwe, 偶e nie 偶yje. Otrzyma艂a od 偶ycia tak niewiele. Raija zna艂a sporo in­nych os贸b, kt贸re powinny znale藕膰 si臋 na miejscu tej dziewczyny. Zna艂a ci臋偶ko chorych ludzi, kt贸rzy sk艂a­dali r臋ce i modlili si臋 o 艣mier膰 i uwolnienie od b贸lu.

Lecz odesz艂a Jelizawieta, kt贸ra mog艂aby dla wielu by膰 jak promyk s艂o艅ca.

Raija posz艂a nad Dwin臋, jak zwyk艂a to robi膰 Jelizawieta. Pr贸bowa艂a odtworzy膰 w pami臋ci twarz dziewczyny. Pr贸bowa艂a j膮 zobaczy膰 tak膮, jaka by艂a.

Ujrza艂a dziecko z oczyma, w kt贸rych czai艂 si臋 strach. Wiele czasu zabra艂o Raiji zdobycie zaufania tego nie­szcz臋snego dziecka. Pierwsze u艣miechy - cenniejsze ni偶 klejnoty. Dorastanie.

Jelizawieta sta艂a si臋 r贸wnie偶 jej c贸rk膮.

Raija ruszy艂a wzd艂u偶 brzegu. Nie czu艂a zimna. Mia艂a na nogach niezbyt wygodne buty, ale nie mo­g艂a usta膰 w miejscu.

Popad艂a w dziwny nastr贸j, ale mu si臋 nie podda艂a. Brn臋艂a dalej. Wywo艂ywa艂a z pami臋ci twarze i wspomnie­nia z ostatnich trzynastu lat. Tych lat, kt贸re pami臋ta艂a.

Nagle ca艂kiem wyra藕nie stan臋艂a jej przed oczami m臋ska twarz, przypominaj膮ca twarz Wasilija. Ale oczy tego m臋偶czyzny by艂y bardziej zielone. By艂y jed­nocze艣nie latem i morzem. Jasne w艂osy. Ostre rysy. Zadarty nos. Si艂a. Usta, kt贸re jakby nie pasowa艂y do reszty twarzy. A mimo to by艂y jego, tylko jego.

Raija wiedzia艂a, 偶e ca艂owa艂a te usta. Mog艂a nawet przywo艂a膰 smak poca艂unk贸w. S艂ony i czu艂y. M臋偶czy­zna p艂ywaj膮cy po morzu lub m臋偶czyzna, kt贸ry p艂aka艂.

Odgad艂a, 偶e grozi mu niebezpiecze艅stwo. Dozna­nie by艂o tak silne, 偶e sprawia艂o b贸l. Nie chcia艂a, by temu cz艂owiekowi sta艂o si臋 co艣 z艂ego. Nic nie mo偶e mu si臋 sta膰!

Wiedzia艂a, 偶e dla niej co艣 znaczy艂, cho膰 nie zdawa­艂a sobie sprawy, jak wiele.

Chcia艂a go ostrzec, uratowa膰... Nie mia艂a poj臋cia, co mu grozi, ale nie chcia艂a, by to si臋 sta艂o. Czu艂a, 偶e to co艣 ostatecznego.

艢mier膰...

Raija otrz膮sn臋艂a si臋 z nieprzyjemnego wra偶enia. Po­bieg艂a do domu. Do bezpiecze艅stwa i ciep艂a w czterech 艣cianach, kt贸re nazywa艂a swoimi. Do ludzi, kt贸­rych nazywa艂a bliskimi.

Do Jewgienija, Michai艂a. Teraz r贸wnie偶 do Walerija.

U艣miecha艂a si臋 na sw贸j spos贸b. By艂a Raij膮 i mam膮, i 偶on膮. Mia艂a mi臋kkie r臋ce, kt贸re pociesza艂y i kroi艂y chleb.

Ale w 艂贸偶ku odwr贸ci艂a si臋 do Jewgienija plecami.

- Niech wszyscy my艣l膮, 偶e 艣pi臋 - poprosi艂a, u艣mie­chaj膮c si臋 blado. - Nie mog臋 teraz rozmawia膰 o Jelizawiecie. Nie mog臋 o niczym rozmawia膰. Pozw贸l, bym sama znosi艂a ten b贸l. Nie mog臋 go z nikim dzieli膰.

- Ale ja chc臋 ten b贸l dzieli膰 z tob膮! - Jewgienij usiad艂 obok.

Mia艂 na sobie we艂nian膮 koszul臋. Pusty r臋kaw zwi­sa艂 smutno wzd艂u偶 silnego cia艂a. Noce zrobi艂y si臋 cie­plejsze, ale Jewgienij ci膮gle marz艂. Ka偶dego ranka sta­ra艂 si臋 ukry膰 cierpienie, ale Raija i tak zna艂a prawd臋.

- Nie mo偶esz. Nikt nie mo偶e. Raija w艣lizn臋艂a si臋 pod koc. Zwin臋艂a si臋 w k艂臋bek.

Chcia艂a zatopi膰 si臋 w sobie. Zapa艣膰 w ciemno艣膰 pa­nuj膮c膮 w niej samej. Mo偶e wtedy wszystko zniknie? Mo偶e i b贸l wtedy zniknie?

Szuka艂a go. M臋偶czyzny o zielonych oczach. Szuka­艂a go po艣r贸d krajobraz贸w, kt贸rych nie pami臋ta艂a. Szuka艂a go poza tym wszystkim, co mog艂y zobaczy膰 jej oczy. P艂yn臋艂a z wiatrem. Przemyka艂a si臋 wzd艂u偶 zorzy polarnej. Zorza nie by艂a zimna, jak powszech­nie uwa偶ano. To nie lodowe p艂omienie, nie trzepo­cz膮ce 艂ab臋dzie skrzyd艂a. By艂a ciep艂em. Przyjazn膮 du­sz膮. Mi艂o艣ci膮. Obejmowa艂a Raij臋, ko艂ysa艂a, kocha艂a. Szepta艂a jej, 偶e i ona stanie si臋 jej cz臋艣ci膮.

Z czasem.

艢piewa艂a, 偶e Raija zrodzi艂a si臋 z niej, z zorzy po­larnej, z wiatr贸w, s艂o艅ca i r贸wniny. Ze powinna wr贸­ci膰 na ich 艂ono.

Z czasem.

Raija szuka艂a m臋偶czyzny o zielonych oczach. Zna­laz艂a go. Znalaz艂a go nad morzem. Ono r贸wnie偶 艣pie­wa艂o, 艣piewa艂o tysi膮cem szemrz膮cych g艂os贸w. Fala za fal膮 艣piewa艂y cichym ch贸rem. Znalaz艂a go.

Postarza艂 si臋. Wydawa艂 si臋 艂agodniejszy ni偶 wtedy, gdy go widzia艂a ostatni raz. Mo偶e te偶 bardziej zm臋­czony. Powinien ogoli膰 brod臋. Mia艂 tak膮 艂adn膮 twarz. Nie powinien ukrywa膰 jej pod zarostem.

Chcia艂a go obj膮膰, ale nie mog艂a. Wiedzia艂a, 偶e nie powinna go dotyka膰. Nie mo偶e.

Zdumia艂o go to spotkanie. Otworzy艂 usta. Wym贸­wi艂 jej imi臋.

- Musisz opiekowa膰 si臋 Maj膮 - rzek艂a. Nie mia艂a poj臋cia, sk膮d wzi臋艂a to imi臋. By艂o w jej ustach. Mieszka艂o tam. Nie pomyli艂a si臋, pozna艂a to po je­go reakcji.

- Co si臋 dzieje z Maj膮?

- Musz臋 to przekaza膰 dalej, musz臋 to przekaza膰 Mai. To konieczno艣膰. Nie chc臋 tego, ale tak musi by膰. Ja nie mog臋 uratowa膰 twego 偶ycia.

- Uratowa膰 mego 偶ycia? - spyta艂. Wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋. Chcia艂 jej dotkn膮膰. Mo偶e przekona膰 si臋, czy jest tu naprawd臋.

Uchyli艂a si臋.

- Maja jest jedyn膮, kt贸ra mo偶e uratowa膰 ci 偶ycie.

- Wola艂bym raczej umrze膰, je偶eli chcesz przekaza膰 dalej to, o czym my艣l臋, Raiju. Moje 偶ycie nie jest tak wiele warte. Rozumiesz? Wol臋 raczej umrze膰. Wol臋 raczej umrze膰, ni偶 Maj臋 na to narazi膰!

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- To niemo偶liwe. Jeste艣cie potrzebni, zar贸wno ty, jak i ona.

Chcia艂a powiedzie膰 mu wi臋cej, ale nie by艂o czasu. Co艣 j膮 unosi艂o. Zabra艂o z sob膮. Prowadzi艂o dalej.

Mia艂a wi臋cej do powiedzenia.

Lubi艂a go. Bardzo go lubi艂a. Istnia艂o mi臋dzy nimi tyle ciep艂a. Dobrego i g艂臋bokiego. Nie by艂 du偶o star­szy od niej. Przystojny. Nie m贸g艂 umrze膰.

Wraca艂a do domu. Wiedzia艂a, 偶e nie jest sama. Wie­dzia艂a, 偶e kogo艣 ze sob膮 zabra艂a, ale nie mog艂a si臋 od­wr贸ci膰, 偶eby go zobaczy膰.

Wraca艂a do domu z zorz膮 polarn膮. Wraca艂a przez g贸ry, przez p艂askowy偶e, przez morza.

Tak wygl膮da艂 jej krajobraz: otwarty i rozleg艂y. Chocia偶 Archangielsk r贸wnie偶 by艂 jej bliski. Belki i kamienie. Domy.

Kocha艂a je.

Okolic臋 nadal okrywa艂o troch臋 艣niegu. Morze Bia艂e powoli otwiera艂o si臋 - jak kobieta przed kochankiem.

Morze Bia艂e kusi艂o. I wyzwala艂o w Raiji nienawi艣膰. Nienawidzi艂a morza.

Spojrza艂a w nocne niebo. Zorza polarna zabarwi艂a je na lodowato 偶贸艂to. Jej zorza polarna.

Stanowi艂a jedno z Raij膮. Raija wraz z ni膮 podr贸偶o­wa艂a. Chcia艂a tego. Pragn臋艂a si臋 z ni膮 stopi膰.

Z czasem.

Na powr贸t znalaz艂a si臋 w domu. W domu nad Dwin膮. Na podw贸rzu, kt贸re nale偶a艂o do niej. Pozwoli艂a stopom st膮pa膰 po 艣cie偶kach, kt贸re zna艂a. Jej 艣cie偶kach.

Zorza polarna wci膮偶 by艂a przyjazna, ciep艂a.

Zostawi艂a j膮 innej kobiecie. Pi臋knej w szczeg贸lny spos贸b. P艂omienne oczy, czarne jak jej w艂asne, z 偶贸艂­t膮 otoczk膮 wok贸艂 藕renicy. Czarne, d艂ugie w艂osy opa­daj膮ce na plecy. Blada cera. Oba policzki oszpecone uko艣nymi bliznami.

Raija zna艂a j膮.

Kocha艂a.

Ca艂膮 sob膮 kocha艂a t臋 m艂od膮 kobiet臋. B贸l, kt贸ry czu­艂a, mia艂 swe 藕r贸d艂o w mi艂o艣ci.

Usta w bladej twarzy poruszy艂y si臋. Uk艂ada艂y s艂o­wa. S艂owa, kt贸rych si臋 nie spodziewa艂a, kt贸rych nie chcia艂a s艂ucha膰.

- Dlaczego nas tak po prostu zostawi艂a艣? Dlacze­go nie wracasz? Dlaczego mnie zdradzi艂a艣?

Raija u艣miechn臋艂a si臋. Czu艂a, 偶e jej k膮ciki ust lek­ko unios艂y si臋 ku g贸rze, mimo 偶e najch臋tniej by si臋 rozp艂aka艂a. Wiedzia艂a, 偶e nie zna wyt艂umaczenia, kt贸­re by mog艂o stanowi膰 odpowied藕. Wiedzia艂a, 偶e nie ma czasu na wyja艣nienia.

Wkr贸tce wstanie ranek.

Wkr贸tce nadejdzie czas na s艂o艅ce. Nie na zorz臋 po­larn膮. Nie na ciche wiatry nocy.

- Zrobi艂am to, co musia艂am - odpar艂a. - Wierz mi, zrobi艂am to, co musia艂am, Maju - powt贸rzy艂a. - Za­wsze by艂am wierna sobie, moim powinno艣ciom. Ro­bi臋 to, co musz臋, moje dziecko. Przekazuj臋 tobie mo­je brzemi臋. Nie prosi艂am o nie, ale je otrzyma艂am i sta艂o si臋 moim przekle艅stwem. Lecz bez niego nie mog艂abym 偶y膰. Nie chcia艂am nikomu przekazywa膰 tej si艂y, chcia艂am j膮 ze sob膮 zabra膰 do innego 艣wiata. Ale to niemo偶liwe. Owa moc musi i艣膰 dalej. Znosisz ju偶 wystarczaj膮co wiele, Maju, ale jeste艣 t膮 wybran膮. To dziedzictwo wbrew swej woli przekazuj臋 tobie. Oby przynios艂o ci mniej b贸lu ni偶 mnie. B臋dziesz przeklina膰 t臋 zdolno艣膰 i b臋dziesz przeklina膰 mnie, ale ja nie mog臋 pomaga膰 tym, kt贸rych kocham. Ty musisz zrobi膰 to za mnie. Da膰 偶ycie komu艣, kto nam obu jest drogi.

Wiedzia艂a, kim jest ta druga kobieta. Wiedzia艂a te偶, dlaczego ona sama czuje tak dotkliwy b贸l.

Ta dziewczyna to jej dziecko. Urodzi艂a j膮. Da艂a jej 偶ycie i po艣wi臋ci艂a j膮. Opu艣ci艂a. Zostawi艂a...

Nie wiedzia艂a, czemu.

Wiedzia艂a tylko, 偶e Maja jest jej dzieckiem i 偶e j膮 zdradzi艂a.

A teraz przekazuje jej to, co jej samej sprawi艂o ty­le cierpienia. Z czym wi膮za艂o si臋 tyle udr臋ki.

Zobaczy艂a, jak zorza polarna spowija Maj臋. Maj臋, jej dziecko. Jej c贸rk臋...

- Dlatego - powiedzia艂a. - Dlatego...

Musia艂a to uczyni膰. Inaczej ten cz艂owiek o zielo­nych oczach umrze. M臋偶czyzna, kt贸rego bardzo ko­cha艂a. Kt贸rego jej dziecko darzy艂o niepoj臋t膮 mi艂o艣ci膮.

Patrzy艂a w noc. Widzia艂a wyra藕nie.

Zorza polarna otuli jej dziecko ciep艂em. B臋dzie go pilnowa膰, b臋dzie go strzec. Otoczy sw膮 opiek膮 i za­prowadzi bezpiecznie z powrotem.

Trzeba by艂o jej to pokaza膰, trzeba by艂o j膮 tu przy­wo艂a膰.

Nie powiedzia艂a jej, 偶e j膮 kocha. Nie zdo艂a艂a jej po­wiedzie膰 o swym b贸lu.

Maja...

Raija zrodzi艂a si臋 z zorzy polarnej, jej c贸rka by艂a r贸wnie偶 c贸rk膮 tej wielkiej niesko艅czono艣ci, tego, co niepoj臋te, cudowne.

Pora wraca膰 do domu.

Owin臋艂a si臋 cia艣niej peleryn膮. Kroczy艂a po rozmokni臋tej ziemi. W tych butach ci臋偶ko si臋 sz艂o. Mar­z艂y jej stopy.

- 艢wi臋ta Panienko! - mrukn臋艂a Raija, budz膮c si臋. Z trudem wsta艂a. Zdziwi艂a si臋, kiedy wyjrza艂a przez okno i zobaczy艂a 艣wiat艂o. 艢wiat艂o dzienne.

Rzadko kiedy jej cia艂o wydawa艂o si臋 tak ci臋偶kie i rozbite, a mi臋艣nie tak wiotkie!

Bola艂y j膮 stopy. Bola艂y wszystkie cz艂onki. Odnosi­艂a wra偶enie, jak gdyby sp臋dzi艂a ca艂膮 noc na ko艅skim grzbiecie. Albo w臋drowa艂a wzd艂u偶 brzegu Dwiny. Tak w艂a艣nie zm臋czone mia艂a stopy.

Zebra艂a si臋 w sobie, prze艂o偶y艂a nogi przez kra­w臋d藕 艂贸偶ka i spojrza艂a na nie. Wygl膮da艂y tak jak zwykle. Przypuszcza艂a, 偶e ca艂e jej cia艂o wygl膮da艂o jak zwykle.

Ale w g艂owie mia艂a taki zam臋t, o jaki nie przypra­wi艂oby jej nawet kilka anta艂k贸w wypitej w贸dki. Nie mog艂a zebra膰 my艣li, b贸l rozsadza艂 jej g艂ow臋, kt贸ra sprawia艂a wra偶enie zbyt du偶ej.

Raija zdawa艂a sobie spraw臋 tylko z tego, 偶e spa艂a. Nie pami臋ta艂a, 偶e si臋 po艂o偶y艂a. Przypomnia艂a sobie, 偶e Jewgienij pragn膮艂 dzieli膰 z ni膮 jej b贸l, ale go odtr膮­ci艂a. A potem po prostu zasn臋艂a.

W艂o偶y艂a ubranie. Nie mog艂a sobie poradzi膰 z za­pi臋ciem guzik贸w. Z trudem znalaz艂a dziurk臋 w pasku sp贸dnicy. W艂osy mia艂a spl膮tane, jak gdyby ta艅czy艂y z nocnymi wiatrami w szale艅czym flircie.

Z mozo艂em stara艂a si臋 je rozczesa膰. Nie mia艂a si艂y ich sple艣膰. Ramiona r贸wnie偶 j膮 bola艂y.

- O, kto to wsta艂! - Walerij spojrza艂 na Raij臋 za­czepnie, kiedy, zataczaj膮c si臋, wesz艂a do kuchni. Sie­dzia艂 przy piecu i struga艂 patyczki z Michai艂em. Jej syn te偶 艣mia艂 si臋 pod nosem. Rzuca艂 ukradkowe spoj­rzenia na Walerija. - I to ty nas uczy艂a艣, 偶e nie mo偶­na za p贸藕no wstawa膰, 偶e tylko le艅 przesypia dzie艅.

Osun臋艂a si臋 na 艂aw臋 przy stole. Wiedzia艂a, 偶e nie b臋dzie w stanie si臋 ruszy膰 przez reszt臋 dnia.

- Spa艂am... - rzek艂a. - Ale nigdy w 偶yciu nie czu­艂am si臋 tak zm臋czona, jak teraz. Zdaje mi si臋, jakbym ca艂膮 noc rodzi艂a.

Walerij spojrza艂 na Raij臋 powa偶nie.

- Przesz艂a艣 trudne chwile, Raija. Jewgienij opowia­da艂 mi o tym, jak膮 mia艂a艣 zim臋. Jak sprzeciwi艂a艣 si臋 Norkinowi. Ma艂o kto post膮pi艂by podobnie. Nic nie zyska艂a艣. A nawet co艣 straci艂a艣.

Raija musia艂a oprze膰 g艂ow臋 na r臋kach. By艂a skrajnie wyczerpana. Nie czu艂a g艂odu ani pragnienia. Wydawa­艂o jej si臋, 偶e 艣ni艂a, ale nie pami臋ta艂a, o czym. Nie mo­g艂a sobie przypomnie膰, nie mog艂a cofn膮膰 si臋 my艣lami.

- Czy mo偶na si臋 tak zm臋czy膰 z powodu trosk? - spyta艂a. - Czy jeste艣 w stanie to poj膮膰, Walerij? Czu­j臋 si臋 tak, jakby kto艣 bi艂 mnie przez ca艂膮 noc. Jestem po prostu wyko艅czona! Czy smutek mo偶e doprowa­dzi膰 do takiego stanu? Nawet nie p艂aka艂am.

Walerij od艂o偶y艂 n贸偶 i drewno. Usiad艂 w kucki przed Raij膮, chwyci艂 j膮 za obie d艂onie.

- My艣l臋, 偶e t艂umi艂a艣 zbyt wiele smutku, Raija - Raisa. Dzi艣 w nocy znalaz艂 uj艣cie i dlatego jeste艣 tak zm臋czona. - Raija nie by艂a tego pewna. W jej piersi wci膮偶 tkwi艂a zadra po 艣mierci Jelizawiety. Nie wie­dzia艂a, czy 贸w dziwny brak si艂y ma z tym co艣 wsp贸l­nego. - Nikt nie znaczy艂 dla mnie i Jelizawiety wi臋­cej ni偶 ty i stryj Wasilij. Nie mo偶esz sobie niczego wyrzuca膰. Przesta艅 si臋 zadr臋cza膰!

Czy to takie proste? Czy dlatego jest tak wyczer­pana?

Raija nie mia艂a poj臋cia.

By艂a tylko zm臋czona.

Czu艂a pustk臋.

10

- Walerij bardzo prze偶y艂 艣mier膰 siostry - rzek艂 Piotr z powag膮. - Chcia艂bym, 偶eby Wasia tu by艂.

Nagle zak艂opota艂 si臋. Odwr贸ci艂 wzrok. Jego policz­ki nabra艂y 偶ywszych kolor贸w.

- Masz racj臋, ze wzgl臋du na Walerij a Wasilij powi­nien tu by膰 - przyzna艂a Raija spokojnie. - Nie mu­sisz si臋 tak czerwieni膰, Piotr. To nie tajemnica. Wszy­scy wiedz膮, dlaczego wyjecha艂 do Norwegii.

Piotr przygl膮da艂 si臋 jej przez chwil臋.

- By艂a艣 moj膮 pierwsz膮 mi艂o艣ci膮 - rzek艂. Wyzna艂 to, co ju偶 wiedzia艂a. Dostrzeg艂a jego oddanie. Dostrzeg艂a od pocz膮tku. Ale nigdy nie rozmawiali na ten temat, poniewa偶 zdawali sobie spraw臋, 偶e to m艂odzie艅cze zauroczenie szybko minie. - Po tym, co zrobi艂a艣 dla nas na 鈥濧ntonii鈥, wydawa艂a艣 si臋 anio艂em. Dzi臋ki to­bie mogli艣my opu艣ci膰 statek. Sprawi艂a艣, 偶e moje rany si臋 zabli藕ni艂y. Nie mog艂em ci臋 nie pokocha膰. Kiedy mnie poca艂owa艂a艣, przysi膮g艂em sobie, 偶e do ko艅ca 偶y­cia pozostan臋 ci wierny.

U艣miechn膮艂 si臋. W tamtym czasie by艂 jeszcze ch艂opcem, dopiero stawa艂 si臋 m臋偶czyzn膮. Teraz dor贸s艂, mia艂 偶on臋 i dzieci. Po艂o偶y艂 r臋k臋 na swej piersi.

- Nadal zajmujesz cz膮stk臋 mego serca. Nie zapomi­na si臋 kobiety, kt贸ra pierwsza rozpali艂a nami臋tno艣膰 w...

Raija roze艣mia艂a si臋. Potarga艂a mu w艂osy. Piotr by艂 podobny do Wasilija i Walerija oraz do swego ojca, Walentina, kuzyna Wasilija.

Siedz膮c razem na nabrze偶u, patrzyli, jak maryna­rze 艂aduj膮 towar na statek. Patrzyli, jak Walerij pra­cuje, jak jego ubranie nasi膮ka potem i tworz膮 si臋 na nim ciemniejsze plamy.

Nic ju偶 nie wi膮za艂o Walerija z Archangielskiem. W jego oczach widnia艂a surowo艣膰, kiedy o tym m贸­wi艂. Piotr by艂 starszy. Mia艂 w sobie wi臋cej 艂agodno艣ci.

- Co si臋 z nim stanie? - Raija nie spuszcza艂a z Walerija wzroku. 呕a艂owa艂a z ca艂ego serca, 偶e nie mog艂a mu ofiarowa膰 innego dzieci艅stwa, innego dorastania, innych mo偶liwo艣ci.

Lecz niczego nie mo偶na odwr贸ci膰.

- Mog臋 z niego zrobi膰 do艣wiadczonego marynarza - rzek艂 Piotr. By艂 niewiele starszy od Walerija, lecz bardzo wydoro艣la艂 od czasu buntu na 鈥濧ntonii鈥, kiedy ojciec wy­znaczy艂 mu rol臋 m臋czennika. - Jest tak niespokojny, 偶e 偶y­cie na morzu mog艂oby mu si臋 spodoba膰, ale.. - Piotr u艣miechn膮艂 si臋 krzywo: - 鈥瀟ak jak my wszyscy nie lubi wy­konywa膰 niczyich rozkaz贸w. Najch臋tniej decydowa艂by sam. Lecz nie wszyscy mog膮 by膰 kapitanami Nie jestem zreszt膮 pewien, czy m贸g艂by zosta膰 dobrym kapitanem.

- Chcia艂abym m贸c da膰 im obojgu co艣 wi臋cej - ode­zwa艂a si臋 Raija. Naprawd臋 tak my艣la艂a. - Ale nic wi臋­cej nie mam. Czuj臋 si臋 winna 艣mierci Jelizawiety. Tylu rzeczy jej nie powiedzia艂am. Nie by艂a jeszcze doros艂a, cho膰 mnie tak si臋 wydawa艂o.

Piotr u艣miechn膮艂 si臋 u艣miechem Uskow贸w. Nie nosi艂 tego samego nazwiska, ale 贸w u艣miech zdradza艂 przynale偶no艣膰 do rodziny.

Obj膮艂 Raij臋 ramieniem. Jako m艂ody, zakochany ch艂opiec nigdy by si臋 na to nie zdoby艂. Teraz jako m臋偶czyzna, kt贸ry nabra艂 ju偶 troch臋 do艣wiadczenia i odwagi, nie czu艂 skr臋powania.

- My艣lisz pewnie, 偶e co do Walerij a r贸wnie偶 si臋 mylisz. Nie zamartwiaj si臋, wierz臋, 偶e sobie poradzi. P艂ynie w nas gor膮ca krew, ale jeste艣my ca艂kiem roz­s膮dni. Sp贸jrz tylko na stryjka Wasi臋.

Raija dzi臋kowa艂a opatrzno艣ci, 偶e Wasilij posiada艂 wystarczaj膮co wiele rozumu. Tak jak i on trzyma艂a si臋 w ryzach, stara艂a si臋 panowa膰 nad sob膮. Jednak jej nie kosztowa艂o to tak wiele jak Wasilija.

- Wci膮偶 bym si臋 martwi艂a, gdyby Walerij tu zosta艂 - przyzna艂a Raija. - Po tym, co si臋 sta艂o, ba艂abym si臋, 偶e si臋 w co艣 wpl膮cze. A gdyby rzeczywi艣cie co艣 przeskroba艂, wyrzuca艂abym sobie, 偶e to z mojej winy, 偶e nim od­powiednio nie pokierowa艂am, 偶e go 藕le wychowa艂am...

- To, co si臋 sta艂o z Jelizawiet膮, to nie tw贸j b艂膮d!

Raija s艂ysza艂a takie zapewnienia ju偶 nieraz, ale wie­dzia艂a, 偶e nigdy nie da im wiary. Ludzie m贸wili tak tylko przez grzeczno艣膰, poniewa偶 dobrze jej 偶yczyli. Poniewa偶 i tak nic si臋 ju偶 nie da zrobi膰. Jelizawiet膮 nie 偶yje. I tak nic jej nie wr贸ci 偶ycia, nawet gdyby kto艣 przyzna艂, 偶e Raija ponosi odpowiedzialno艣膰 za 艣mier膰 dziewczyny, 偶e to jej wina.

- Podziwiam twoj膮 odwag臋 - odezwa艂 si臋 znowu Piotr. Jego g艂os niczym n贸偶 przeci膮艂 my艣li Raiji. Pa­trzy艂a, jak Walerij d藕wiga na pok艂ad worki plecione ze s艂omy, w kt贸rych przechowuje si臋 m膮k臋. One tak­偶e mia艂y trafi膰 na zach贸d. - Wdowy po marynarzach zgin臋艂yby, gdyby nie ty i Antonia. Nikt nie kiwn膮艂by nawet palcem, 偶eby im pom贸c. Ka偶dego dnia znajdowano by na ulicy kogo艣 zamarzni臋tego na 艣mier膰. To, co dla nich zrobi艂a艣, przysporzy艂o ci chwa艂y, Caryco! U艣miechn膮艂 si臋 szeroko.

- Wola艂abym, 偶eby艣 nie nada艂 mi tego imienia! - westchn臋艂a Raija. - Przylgn臋艂o do mnie bardziej, ni偶 bym chcia艂a. Chc臋 by膰 tylko Raij膮. Robi膰 to, co mu­sz臋 jako Raija.

- A co musi robi膰 Raija?

Zada艂 zbyt trudne pytanie. Nie potrafi艂a na nie od­powiedzie膰. Domy艣la艂a si臋 niejasno, ale nie mia艂a od­wagi stara膰 si臋 tego nazwa膰. Ba艂a si臋, 偶e owo wra偶e­nie zniknie, tak jak obraz w spokojnej wodzie, gdy tylko dotknie si臋 jej powierzchni. Zmieni si臋. Wy­krzywi i zniekszta艂ci.

Nie chcia艂a o tym rozmawia膰 z Toni膮. Jeszcze nie teraz. Toni膮 by si臋 zmartwi艂a.

Nie mog艂a te偶 pom贸wi膰 z Olegiem, poniewa偶 Oleg powt贸rzy艂by Toni jej s艂owa.

Nie mog艂a tego dzieli膰 z Jewgienijem, nawet je偶e­li by chcia艂a. Jewgienij pr贸bowa艂by j膮 chroni膰, po­wstrzymywa膰. Zacz膮艂by jej pilnowa膰.

Tak nie powinno by膰.

Raija zat臋skni艂a za Wasilijem.

Nie zdoby艂a si臋 na to, by zwierzy膰 si臋 Piotrowi. 呕yje zbyt kr贸tko, nie zrozumia艂by. Jednak jego pyta­nie trafi艂o tak celnie, 偶e a偶 zapiek艂o.

Co takiego musi robi膰 Raija?

- Miewam sny - odpar艂a. Wzrokiem ogarnia艂a hory­zont. By艂 szary. Cieszy艂a si臋 na t臋 por臋 roku, kiedy czy­sto niebieskie niebo ca艂owa艂o czysto niebieskie morze daleko na tej cienkiej linii, kt贸ra istnia艂a dla jej oczu.

Raija wiedzia艂a, 偶e ta cienka linia to co艣 takiego, czego istnienia cz艂owiek nawet si臋 nie domy艣la, gdy jej dotyka.

Tak 艂atwo by艂o zwierzy膰 si臋 obcemu. Komu艣, kto znowu wyjedzie.

Piotr zrozumia艂, 偶e Raija nie m贸wi o pi臋knych snach. Spyta艂 wprost:

- Czy Wasia m贸g艂by ci pom贸c?

Przynajmniej by wys艂ucha艂! Pom贸c? Raija nie by­艂a pewna, czy ktokolwiek m贸g艂by pom贸c. Mo偶e jaki艣 艣wi臋ty! Ale tacy nie chodz膮 po ziemi.

- Je艣li tak, to uwa偶am, 偶e powinna艣 mu o tym opo­wiedzie膰 - stwierdzi艂 Piotr. Dziwne, 偶e on r贸wnie偶 potrafi艂 czyta膰 w jej my艣lach.

Nawet nie spyta艂, czy wspomnia艂a o tym Jewgieni­jowi, czy my艣la艂a o tym, by wyzna膰 m臋偶owi, co j膮 dr臋czy. Uzna艂 to za oczywiste.

Raija nie wiedzia艂a, czy to, co czuje, to wyrzuty su­mienia. Nie mog艂a ukaza膰 Jewgienijowi ca艂ej swej du­szy, gdy偶 to, co by w niej znalaz艂, zmusi艂oby go do odizolowania jej od 艣wiata.

Nie zd膮偶y艂a spyta膰 samej siebie, co powinna uczy­ni膰. Na moment pochwyci艂a spojrzenie Walerija, sto­j膮cego z dala. Zrobi艂 sobie przerw臋, na kt贸r膮 w艂a艣ci­wie nie mia艂 czasu. Piotr nie myli艂 si臋, m贸wi膮c, 偶e nikt w ich rodzinie nie lubi rozkaz贸w. Woleli ustala膰 w艂a­sne regu艂y, robi膰 to, co im odpowiada.

Nagle co艣 przyku艂o uwag臋 Walerija. W jego oczach pojawi艂a si臋 taka surowo艣膰, taka nienawi艣膰, 偶e Raija zadr偶a艂a.

Pomy艣la艂a, 偶e Walerij powinien si臋 wyzby膰 owych wrogich uczu膰 wobec Niko艂aja. Lepiej, gdyby usiad艂 z nim przy stole i porozmawia艂.

Obok Raiji zatrzyma艂 si臋 m艂ody Norkin. Najwi­doczniej jej szuka艂. Z wyrazem cierpienia na twarzy, zdyszany, wyra藕nie niezadowolony z obecno艣ci Pio­tra. Ale Piotr uda艂, 偶e tego nie widzi. Niko艂aj za艣 by艂 zbyt dobrze wychowany, by go poprosi膰 wprost o zo­stawienie ich z Raij膮 samych.

- Wyje偶d偶am! - rzek艂 ponuro. Stan膮艂, stawiaj膮c no­g臋 na beczce, na kt贸rej siedzia艂a Raija. Opar艂 d艂onie na kolanie. Przeczesa艂 w艂osy palcami, lecz nie uda艂o mu si臋 ich u艂o偶y膰. - Wyje偶d偶am! Bez wzgl臋du na to, co po­wiedz膮 rodzice, wyje偶d偶am! D艂u偶ej tu nie wytrzymam!

- Dok膮d?! - spyta艂a Raija. Dok膮d on m贸g艂 jecha膰? By艂 przecie偶 dziedzicem rodu Norkin贸w, nie m贸g艂 zawie艣膰 swych bliskich. Stanowi艂 ca艂膮 przysz艂o艣膰 rodziny.

- Zaci膮gam si臋 na statek! Chc臋 pop艂yn膮膰 jak najda­lej st膮d!

By艂 zdesperowany. Twarz mu poczerwienia艂a, za­ciska艂 d艂onie w pi臋艣ci i uderza艂 nimi o udo.

Walerij uwa偶nie obserwowa艂 jego zachowanie. U艣miecha艂 si臋 szeroko. 艢mia艂 si臋, jak wtajemniczony 艣mieje si臋 z kogo艣, kto nie wie, co go czeka.

Potem podszed艂 do nich leniwym krokiem. Stan膮艂 na wyci膮gni臋cie ramienia od Niko艂aja z r臋kami na biodrach.

- Wybierz si臋 w rejs jednym ze statk贸w swego oj­ca, Norkin! Wtedy dostaniesz w艂asn膮 kajut臋 i tak 艂a­twe zadania, 偶e niewiele b臋dziesz m贸g艂 narobi膰 szk贸d.

- Nie chc臋, by traktowano mnie w szczeg贸lny spo­s贸b, dlatego 偶e jestem synem w艂a艣ciciela! - Chcia艂, by go s艂uchano, by mu wierzono. Popatrzy艂 na Raij臋, szukaj膮c jej poparcia. Wierzy艂, 偶e przynajmniej ona jest po jego stronie.

Walerij roze艣mia艂 si臋 g艂ucho:

- Inni przyj臋liby tak膮 propozycj臋 z poca艂owaniem r臋ki. Co ty by艣 robi艂 na pok艂adzie? Co w艂a艣ciwie po­trafisz? Twoje r臋ce nigdy przedtem nie trzyma艂y li­ny. Nie wiesz, o czym m贸wisz. Nikt by nie zarobi艂, gdyby mia艂 za艂og臋 z艂o偶on膮 z takich ludzi jak ty.

- Stary nie pozwoli mi pop艂yn膮膰 swoim statkiem - rzek艂 Niko艂aj z gorycz膮.

- A s膮dzisz, 偶e kto艣 si臋 odwa偶y zatrudni膰 na swym pok艂adzie syna Anatolija Norkina? - spyta艂a Raija 艂a­godnie. - Wszyscy wiedz膮, 偶e tw贸j ojciec sobie tego nie 偶yczy. Zabra艂by ci臋 na sw贸j statek, gdyby taka by­艂a jego wola. Wszyscy boj膮 si臋 ludzi posiadaj膮cych w艂adz臋. I s艂usznie. Ja nie dysponuj臋 statkiem, na kt贸­ry mog艂abym ci臋 zabra膰.

- Jewgienij ma.

Raija zrozumia艂a, dlaczego przyszed艂 do niej. Mia­艂a pa艣膰 przed Jewgienijem na kolana i prosi膰 w imie­niu Niko艂aja. To ona powinna przekona膰 m臋偶a, 偶e­by si臋 zgodzi艂.

- Musisz sam z nim porozmawia膰 - rzek艂a. - Je偶e­li bardzo tego pragniesz, musisz mie膰 odwag臋 zwr贸­ci膰 si臋 z tym do niego.

Piotr odchrz膮kn膮艂. Na jego ustach czai艂 si臋 u艣miech.

- Po co zawraca膰 g艂ow臋 Jewgienijowi? Ju偶 do艣膰 k艂o­pot贸w go spotka艂o ze strony Norkina - zauwa偶y艂, wzruszaj膮c ramionami. - Znam kapitana, kt贸ry nie przywi膮zuje wielkiej wagi do tego, z kim wyp艂ywa. Statek nale偶y do pewnej wdowy, kt贸ra pozwala ka­pitanowi decydowa膰 o wszystkim, dop贸ki statek przynosi jako taki zysk. Je偶eli Norkin b臋dzie si臋 od­gra偶a艂, my艣l臋, 偶e to tylko doda jej odwagi.

- Nie mo偶emy zabra膰 Niko艂aja! Nie na nasz sta­tek! - zaprotestowa艂 Walerij bia艂y na twarzy.

- Mo偶emy - uzna艂 Piotr. - To nasza rodzina nosi 偶a艂ob臋 po Jelizawiecie. To z nasz膮 rodzin膮 si臋 zwi膮­za艂, czy tego chce, czy nie, przez krew twojej siostry. Postaramy si臋, by艣 z nami pop艂yn膮艂, Niko艂aju Norkin. Nie jako dostojny go艣膰, lecz jako prosty mary­narz. Od ciebie tylko zale偶y, czy przyznasz si臋 przed za艂og膮, kim jeste艣.

- Nie jestem tch贸rzem, by udawa膰 kogo艣 innego! - Niko艂aj nie lubi艂, gdy w niego nie wierzono, gdy trak­towano go jak s艂abeusza. - W艂a艣nie czego艣 takiego chcia艂em. Prawdziwej pracy na prawdziwym statku!

- I b臋dziesz 偶a艂owa艂, 偶e kiedykolwiek wpad艂e艣 na tak idiotyczny pomys艂 - stwierdzi艂 Walerij, wywraca­j膮c oczami. Nie m贸g艂 poj膮膰, 偶e kto艣 dobrowolnie do­konywa艂 tak beznadziejnego wyboru. - Musisz na­prawd臋 czu膰, 偶e masz wiele do odpokutowania - do­da艂 i odszed艂, kr臋c膮c g艂ow膮.

- To nie tak! - Niko艂aj patrzy艂 zrozpaczony to na Raij臋, to na Piotra. - Chcia艂bym tylko zrobi膰 co艣 sam. Samodzielnie sta膰 si臋 m臋偶czyzn膮. Nie tylko dorasta膰 w cieniu ojca i przej膮膰 wszystko po jego 艣mierci, gdy nikt nie b臋dzie zadawa艂 pyta艅, czy na to zas艂u偶y艂em, gdy nikt nie b臋dzie wiedzia艂, jaki jestem i co potrafi臋...

- Walerij nie jest taki z艂y, gdy si臋 go pozna bli偶ej - rzek艂 Piotr 艂agodnie. - Jest tylko troch臋 porywczy. - Utkwi艂 wzrok w Niko艂aju i m贸wi艂 dalej: - S艂uchaj! Da­j臋 ci szans臋. By膰 mo偶e przede wszystkim dlatego, 偶e uwa偶am, i偶 jestem to winien Jelizawiecie. Kocha艂a ci臋, zatem musia艂a w tobie dostrzec co艣 warto艣ciowego. Jelizawieta by艂a jedn膮 z nas, a my polegamy na naszych bliskich. Zak艂adamy, 偶e widz膮 tak, jak i my mogliby艣my widzie膰. Mo偶e i ja co艣 w tobie zauwa偶y艂em. Mo偶e uwie­rzy艂em, 偶e sobie poradzisz. To zale偶y od ciebie. B臋dziesz traktowany dok艂adnie tak jak inni marynarze. Nawet je艣li przyznasz si臋, kim jeste艣, wszyscy po tygodniu za­pomn膮 twoje nazwisko. Nie b臋dziesz mia艂 lepiej ni偶 po­zostali, ale te偶 nie b臋dziesz mia艂 gorzej.

- Tego w艂a艣nie chc臋.

Wydawa艂 si臋 tak rado艣nie podekscytowany, 偶e Ra­iji zrobi艂o si臋 go 偶al. Pomy艣la艂a, 偶e ch艂opak bole艣nie odczuje na w艂asnej sk贸rze, kim jest jego ojciec, przy­najmniej przez pierwszy tydzie艅, zanim wszyscy rze­czywi艣cie zapomn膮, czyje nazwisko nosi.

- Jednak najpierw b臋dziesz musia艂 dopilnowa膰 kil­ku spraw - zastrzeg艂 Piotr. - To jedyne, co ci臋 nie omi­nie. - Wzrok Piotra nabra艂 wi臋kszej stanowczo艣ci, g艂os sta艂 si臋 jeszcze bardziej surowy. - Musisz o swych planach powiedzie膰 ojcu. Chcia艂bym mie膰 jego pod­pis, 偶e si臋 zgadza, by艣 zaci膮gn膮艂 si臋 na nasz statek. Chcesz by膰 m臋偶czyzn膮, wi臋c powiem ci, jak zacz膮膰.

Niko艂aj Norkin zblad艂. Tego si臋 nie spodziewa艂. 艁adna twarz zdradza艂a wszystkie uczucia, wzrok wy­dawa艂 si臋 bezbronny. Ale po chwili Niko艂aj wypro­stowa艂 si臋, a jego dr偶膮ca dolna warga znieruchomia­艂a. Spyta艂, kiedy ma by膰 got贸w do drogi, co powinien zabra膰 i jak si臋 nazywa statek.

Piotr u艣miechn膮艂 si臋, patrz膮c, jak ch艂opak odchodzi.

- Nie spyta艂, dok膮d p艂yniemy! Mo偶e powinienem go troch臋 przestraszy膰 i powiedzie膰, 偶e ruszamy w kurs mi臋dzy Kem i Archangielskiem!

- Daj spok贸j, ju偶 dosy膰 si臋 nacierpia艂.

- Zachowujesz si臋 jak matka, bronisz wszystkich, kt贸rzy nie umiej膮 sobie radzi膰, Raija - Raisa - u艣miech­n膮艂 si臋 Piotr. - My艣lisz, 偶e jednak przyjdzie? My艣lisz, 偶e dobrze post膮pi艂em, zgadzaj膮c si臋, by z nami pop艂yn膮艂?

- Powiniene艣 sam wiedzie膰 - odpar艂a. - Wszak je­ste艣 m臋偶czyzn膮, Piotrze, prawda?

Raija nie zd膮偶y艂a uprzedzi膰 Jewgienija, 偶e si臋 sp贸藕ni. Jecha艂a do domu, kiedy w贸z Norkin贸w z ha艂asem prze­jecha艂 obok, nagle zatrzyma艂 si臋, a stangret zeskoczy艂 na ziemi臋. By艂 bia艂y na twarzy, a konie zlane potem.

- Raisa Bykowa, w imi臋 Naj艣wi臋tszej Panienki i wszystkich 艣wi臋tych, prosz臋 p贸j艣膰 ze mn膮! Pani chce z tob膮 m贸wi膰. Pani 偶膮da, by艣 z ni膮 porozmawia艂a. - Ro­zejrza艂 si臋 na wszystkie strony i zni偶y艂 g艂os: - Prawd臋 m贸wi膮c, urz膮dza prawdziwe piek艂o i wszyscy nied艂ugo oszalej膮. W k贸艂ko powtarza, 偶e chce z tob膮 rozmawia膰!

Raija wzruszy艂a ramionami. Stangret wygl膮da艂 偶a­艂o艣nie, tak jakby zosta艂 wyrzucony z domu z polece­niem, by nie pokazywa艂 si臋, zanim jej nie znajdzie.

- Dobrze, je偶eli tak trzeba - zgodzi艂a si臋. Musia艂a przyzna膰 przed sob膮, 偶e ogarn臋艂a j膮 ciekawo艣膰. W艂a­艣ciwie nigdzie jej si臋 nie spieszy艂o. Michai艂 pojecha艂 z Jewgienijem. Wraca艂a do domu tylko po to, 偶eby co艣 ugotowa膰. Ale raz mog膮 zje艣膰 suszone mi臋so z chle­bem. A mo偶e zd膮偶y jeszcze podgrza膰 kasz臋. To zale­偶y, jak膮 spraw臋 ma do niej Fewronia Norkina. - Nie wiedzia艂am, 偶e pani jest tu w Archangielsku - doda艂a.

- Przyjecha艂a - westchn膮艂 stangret - kilka dni temu. Od tamtej pory urz膮dza w domu prawdziwe piek艂o.

Rzeczywi艣cie musia艂o by膰 藕le, skoro odwa偶y艂 si臋 w ten spos贸b wyrazi膰 o swej chlebodawczyni wobec obcej osoby.

- Pojad臋 w艂asnymi ko艅mi - o艣wiadczy艂a Raija. - Pani nie b臋dzie chyba mia艂a nic przeciwko temu.

U艣miechn膮艂 si臋 z ulg膮.

Na miejscu Raija spostrzeg艂a natychmiast, 偶e stang­ret zbytnio nie przesadzi艂. Poprowadzono j膮 przez ja­sne komnaty. Wsz臋dzie pali艂y si臋 lampy. Nie by艂o k膮ta, kt贸ry by nie by艂 o艣wietlony. Lampy r贸偶nej wielko艣ci rzuca艂y ma艂e i du偶e kr臋gi przeplataj膮ce si臋 nawzajem, tworz膮c jakby rozedrgany 偶贸艂ty obraz 艣wietlny.

Na widok gospodyni Raij臋 przeszed艂 dreszcz.

Z pewno艣ci膮 nikt w Archangielsku nie widzia艂 Fewronii Norkiny w takim stanie. Raija mia艂a ocho­t臋 po prostu zamkn膮膰 oczy. Nikt nie powinien si臋 tak pokazywa膰 innym ludziom. Nikt nie powinien upo­karza膰 si臋 do tego stopnia.

Gospodyni le偶a艂a na sofie w kolorze g艂臋bokiej czerwieni. Raija ledwie dostrzeg艂a ow膮 czerwie艅, bo sofa niemal nikn臋艂a pod Norkin膮 i poduszkami, na kt贸rych si臋 wspiera艂a.

Matka Niko艂aja mia艂a na sobie wi臋cej czerni ni偶 naj­bardziej pogr膮偶ona w 偶a艂obie kobieta. W艂osy splot艂a w szczeg贸lny spos贸b. Raija od razu zauwa偶y艂a, 偶e Norkin膮 uczesa艂a si臋 sama. Pewnie tego dnia nie dopusz­cza艂a do siebie nikogo ze s艂u偶by. Kiedy Raija uwa偶niej si臋 jej przyjrza艂a, zobaczy艂a, 偶e sukni臋 ma niedopi臋t膮. To nawet dobrze, uzna艂a nieco z艂o艣liwie Raija, 偶e przy takiej figurze g贸rna cz臋艣膰 sukni jest lu藕na.

Matka Niko艂aja p艂aka艂a. Raija przy艂apa艂a si臋 na my艣li, 偶e jedyne, co jeszcze bardziej mog艂oby j膮 oszpeci膰, to rozmazany makija偶.

Na szcz臋艣cie Norkina si臋 nie malowa艂a, dlatego uda艂o si臋 jej zachowa膰 cho膰 odrobin臋 godno艣ci. Raija przypomnia艂a sobie t臋 Fewroni臋 Norkin臋, kt贸ra to­nem nie znosz膮cym sprzeciwu wydawa艂a polecenia innym, oczekuj膮c ich natychmiastowego spe艂nienia, i bezwzgl臋dnie egzekwowa艂a sw膮 wol臋.

- M贸j syn wyjecha艂! S艂ysza艂am, 偶e go do tego na­k艂oni艂a艣, Raiso Bykowa!

A wi臋c o to chodzi!

O Niko艂aja!

Starczy艂o mu zatem odwagi, by powiadomi膰 ojca o swej decyzji i uzyska膰 jego zgod臋.

Raija poczu艂a si臋 dumna w imieniu ch艂opaka. Mo­偶e to brzydko z jej strony, ale nie potrafi艂a wsp贸艂czu膰 tej kobiecie.

Sama jest matk膮, ale nie uwa偶a艂a, 偶e posiada Mi­chai艂a na w艂asno艣膰.

- Tw贸j syn ma dziewi臋tna艣cie lat, Norkina - po­wiedzia艂a spokojnie. - S膮dz臋, 偶e potrafi my艣le膰 samo­dzielnie. Dziewi臋tnastolatek to ju偶 m臋偶czyzna. Czy ci si臋 to podoba, czy nie...

- Czy i do tego go namawia艂a艣? By pokaza艂, 偶e jest m臋偶czyzn膮? - Z艂o艣膰 i p艂acz przeplata艂y si臋 ze sob膮. Fewronia Norkina nie przedstawia艂a sob膮 pi臋knego widoku. - Z tego, co s艂ysz臋, wnioskuj臋, 偶e nie przy­wi膮zujesz zbytniej wagi do tego, 偶e jeste艣 偶on膮 Jew­gienija Bykowa. Marynarz z kubryka czy m艂ody nie­winny ch艂opak, co to dla ciebie za r贸偶nica, Caryco!

Raij臋 ogarn臋艂o wzburzenie. Wiedzia艂a, 偶e takie my­艣li kr膮偶膮 w ludzkich g艂owach. Wiedzia艂a, 偶e ludzie szepcz膮 o tym przy samowarach, ale nikt jeszcze nie rzuci艂 jej tego prosto w twarz.

Mog艂aby zacisn膮膰 z臋by i prze艂kn膮膰 ten zarzut, gdy­by tkwi艂o w nim cho膰 ziarno prawdy.

Ale nie mog艂a milcze膰, s艂ysz膮c pod艂e oskar偶enia.

- Nie powinno ci臋 to obchodzi膰, jak膮 jestem 偶on膮, Norkina! - Lodowaty powiew, kt贸ry ni贸s艂 jej s艂owa, by艂by w stanie zgasi膰 wszystkie lampy w pokoju. - Moja moralno艣膰 pozostawia艂aby mo偶e mniej do 偶y­czenia ni偶 prowadzenie si臋 wi臋kszo艣ci innych kobiet, gdyby przyjrze膰 im si臋 bli偶ej!

- Nigdy nie zdradzi艂am mojego m臋偶a! - Fewronia Norkina zaszlocha艂a wzruszona, u偶ywaj膮c brzegu su­kienki jako chusteczki.

- 艁atwo dochowa膰 wierno艣ci, je艣li si臋 nigdy nie zo­sta艂o wystawionym na pr贸b臋 - odgryz艂a si臋. - A co si臋 tyczy Niko艂aja: je偶eli tw贸j syn zdecydowa艂 si臋 za­ci膮gn膮膰 na statek i w dodatku kto艣 zgodzi艂 si臋 go przyj膮膰, to my艣l臋, 偶e powinna艣 by膰 z niego dumna, zamiast rozpacza膰. Pokaza艂, 偶e ma do艣膰 si艂y, by sta­n膮膰 na w艂asnych nogach.

- A wi臋c wiedzia艂a艣 o tym? - Norkina wymierzy艂a w Raij臋 dr偶膮cy palec.

Raija skin臋艂a g艂ow膮.

- Pr贸bowa艂am go odwie艣膰 od tego pomys艂u - od­par艂a - ale teraz tego 偶a艂uj臋. Jednak widz臋, 偶e starczy­艂o mu rozs膮dku i si艂y woli, 偶eby postawi膰 na swoim. Mo偶e pewnego dnia b臋dziesz mia艂a pow贸d, by na­prawd臋 by膰 dumna z syna!

- Dlaczego? - szlocha艂a Fewronia Norkina. - On nie musi niczego robi膰. Nie musi si臋 niczego uczy膰. Ma wszystko, czego si臋 od niego wymaga. Wystarczy, 偶e jest Norkinem. Wi臋cej nie trzeba. Nie musi by膰 nikim wi臋cej! Jest moim synem. Chc臋, by pozosta艂 przy mnie!

M贸wi艂am mu, 偶e 艂amie mi serce, lecz on mimo to zde­cydowa艂 si臋 odej艣膰! To ty go do tego nak艂oni艂a艣! Ty, kt贸ra zwodzisz wszystkich m臋偶czyzn! Ty, kt贸ra nawet starc贸w prowokujesz do grzesznych my艣li...

Raija zblad艂a.

A wi臋c chodzi o co艣 wi臋cej ni偶 tylko o to, 偶e Niko­艂aj przeciwstawi艂 si臋 rodzicom. O co艣 jeszcze innego.

Nie spodziewa艂a si臋 tylu zarzut贸w. Przecie偶 w ni­czym nie zawini艂a.

Ale na nic si臋 nie zda przekonywanie o tym Norkiny. Wbi艂a sobie do g艂owy, 偶e wszystkim ciosom za­dawanym jej przez 偶ycie winna jest Raisa Bykowa.

- Niko艂ajowi dobrze zrobi, gdy si臋 usamodzielni - powiedzia艂a. - Gdy zobaczy inny 艣wiat.

- Dlaczego?! - krzykn臋艂a Norkina. - Dlaczego? Gdyby Raija pr贸bowa艂a jej to wyt艂umaczy膰, i tak by nie zrozumia艂a. Nie uzna艂aby 偶adnych argument贸w, nie sta膰 jej by艂o na obiektywizm. Ka偶de s艂owo wypo­wiedziane przez Raij臋 wykorzysta艂aby przeciwko niej. Wynalaz艂aby kolejne powody, by j膮 nienawidzi膰.

Raija nie chcia艂a si臋 na to nara偶a膰.

Nie by艂o warto.

Niko艂aj nie znaczy艂 dla niej a偶 tak wiele, mimo 偶e i jego obejmowa艂a kra艅cem swych opieku艅czych skrzyde艂.

- Nie ja jestem za to odpowiedzialna - rzek艂a. Nie potrafi艂a zachowywa膰 si臋 uprzejmiej ni偶 zazwyczaj. Nie wobec kobiety, kt贸r膮 mia艂a przed sob膮. - Po­zw贸lcie Niko艂ajowi wysun膮膰 si臋 poza cie艅, jaki ty i tw贸j m膮偶 rzucacie na niego. Pozw贸l, by przynaj­mniej w tej podr贸偶y nie dociera艂 do jego uszu tw贸j g艂os. Pod wasz膮 opiek膮 wyr贸s艂by na s艂abego cz艂owieka. Teraz by膰 mo偶e wr贸ci do was ca艂kiem inny Ni­ko艂aj. Archangielsk wam podzi臋kuje!

- Archangielsk si臋 z nas 艣mieje! - krzykn臋艂a Fewronia Norkina. - Dzi臋ki tobie, ty rozpustnico!

Raija nie odpowiedzia艂a. Wysz艂a, starannie zamy­kaj膮c za sob膮 drzwi. Ma艂o prawdopodobne, by Norkina pod膮偶y艂a za ni膮, ale Raija pragn臋艂a dosi膮艣膰 ko­nia, nim gospodyni zd膮偶y zwlec si臋 z poduszek.

Zanim ruszy艂a, popatrzy艂a jeszcze na chybotliwe 艣wiat艂a, 贸w ogr贸d lamp. Na ten widok dozna艂a nieprzy­jemnego wra偶enia, poczu艂a, jakby otrzyma艂a cios w 偶o­艂膮dek Co艣 sprawi艂o, 偶e zje偶y艂y jej si臋 w艂osy na g艂owie.

Co艣, co istnia艂o w niej samej.

11

D藕wiga艂a brzemi臋 nieznanej przesz艂o艣ci, nosi艂a te偶 w sercu b贸l. Ci, kt贸rzy m贸wili, 偶e z czasem b贸l sta­je si臋 l偶ejszy, k艂amali. By膰 mo偶e przybywa艂o wi臋cej do niesienia, ale b贸l pozostawa艂 ten sam. Raija ci膮gle cierpia艂a z powodu 艣mierci Jelizawiety.

Nosi艂a w sobie poczucie winy.

I nadal 艣ni艂a dr臋cz膮ce sny. Niewiele jad艂a. 殴le spa­艂a. Stara艂a si臋 jednak zachowywa膰 jak gdyby nigdy nic.

Z艂o艣ci艂a si臋, gdy okazywano jej trosk臋. M贸wi艂a, 偶e nie potrzeba jej nia艅ki. Opiekunki s膮 dla dzieci z do­brych dom贸w, nie dla takich jak ona.

- Poza tym jestem za stara - 艣mia艂a si臋 i nawet sa­ma s艂ysza艂a, jak g艂ucho brzmi jej 艣miech. Nie by艂a ta­k膮 Raij膮, jak膮 bliscy zwykli widywa膰 do tej pory.

- Uwa偶aj na Raij臋! - poprosi艂 Oleg Antoni臋, 偶egna­j膮c si臋 z 偶on膮 przed kolejn膮 wypraw膮. Mia艂 wyruszy膰 na zach贸d, cho膰 przecie偶 co roku obiecywa艂, 偶e na­st臋pnym razem ju偶 nie wyp艂ynie jako kapitan. Ale kiedy nadchodzi艂a wiosna i statek mia艂 po偶eglowa膰 w 艣wiat, Olega ogarnia艂 ten sam niepok贸j i stawa艂 si臋 nie do wytrzymania. Antonia cieszy艂a si臋 wi臋c, wi­dz膮c, jak wchodzi na pok艂ad.

Cho膰 jednocze艣nie bardzo si臋 o niego niepokoi艂a. Jednak powstrzymanie Olega nie wchodzi艂o w gr臋. Wszelkie pr贸by na nic by si臋 nie zda艂y.

Teraz prosi艂 j膮, by uwa偶a艂a na Raij臋. To tak偶e wy­dawa艂o si臋 Antonii daremnym wysi艂kiem. Up贸r by艂 cech膮 wsp贸ln膮 Olega i Raiji.

Dlatego Antonia postanowi艂a zrzuci膰 ten ci臋偶ar na Jewgienija. Przysun臋艂a sw膮 ciemn膮 g艂ow臋 do jego ciem­nej g艂owy i szeptem przekaza艂a, by pilnowa艂 Raiji.

Jak gdyby ju偶 nie pr贸bowa艂!

Raija robi艂a uniki. Wysuwa艂a si臋 z jego obj臋膰, kie­dy chcia艂 si臋 do niej zbli偶y膰, 偶eby pom贸c jej rozpro­szy膰 ciemno艣ci, wyj艣膰 z niemej przestrzeni, w kt贸rej si臋 zamkn臋艂a.

Z Archangielska wyp艂ywa艂y statki na zach贸d. Do innych miast nad Morzem Bia艂ym. Ku innym mo­rzom i do Norwegii. Czasem wyrusza艂y na po艂udnie wzd艂u偶 Dwiny, kt贸ra by艂a jakby 偶y艂膮 prowadz膮c膮 do reszty wielkiego rosyjskiego kr贸lestwa. Cz臋sto r贸w­nie偶 wp艂ywa艂y tu statki. Ich w艂asne statki, kt贸re zna­no w Archangielsku.

Zdarza艂o si臋, cho膰 rzadko, 偶e przypadkiem zawi­n膮艂 jaki艣 z Europy. Ze 艣wiata.

W艂a艣nie przyby艂 niewielki frachtowiec z Norwegii. Kt贸ry艣 z ich w艂asnych. Nie mia艂 jakiego艣 szczeg贸lne­go 艂adunku, ale kto艣 nim przyp艂yn膮艂.

Wasilij.

Pe艂nomocnik Olega i Jewgienija do po艂ow贸w na Soroya.

Musia艂 si臋 spotka膰 z kt贸rym艣 z w艂a艣cicieli. Oleg wyjecha艂, a Jewgienij nie czeka艂 na nabrze偶u.

Wasilij pozdrawia艂 znajomych, ale jego zazwyczaj otwarta twarz 艣ci膮gn臋艂a si臋. Wzrok go zdradza艂. Pa­trzy艂 gdzie艣 obok, nie s艂ucha艂, co do niego m贸wi膮. Wydawa艂 si臋 nieobecny. Szed艂, nie zatrzymuj膮c si臋.

Oczyma szuka艂 kogo艣, kogo na nabrze偶u nie by艂o. Wzrokiem pod膮偶y艂 w g贸r臋 wzd艂u偶 drogi, kt贸r膮 mu­sia艂 przej艣膰, czy chcia艂 tego, czy nie.

Ludzie zebrani w porcie przepu艣cili go. Nikt nie wspomnia艂 s艂owem o Jelizawiecie, tak jakby wsp贸l­nie zobowi膮zali si臋 do milczenia, jak gdyby zm贸wili si臋, by mu oszcz臋dzi膰 cierpienia.

Jewgienij, widz膮c znajom膮 sylwetk臋, poszed艂 do kantoru, sprz膮tn膮艂 na stole i nastawi艂 samowar.

- Niewiele wie艣ci przynosz臋 z 艂owisk - zacz膮艂 Wa­silij, siadaj膮c za sto艂em naprzeciw Jewgienija. Pili go­r膮c膮 herbat臋. Obaj d艂ugo obserwowali wij膮ce si臋 smu偶ki pary, kt贸re unosi艂y si臋 znad fili偶anek. - Ma­my dobry rok. S膮dz臋, 偶e Oleg b臋dzie tego samego zdania, kiedy wr贸ci. Dziwne, 偶e ich nie spotkali艣my, ale obrali艣my najszybsz膮 drog臋 do domu.

Jewgienij skin膮艂 g艂ow膮.

- Kiedy wracasz na Soroya? - spyta艂.

Nie by艂o to uprzejme, ale chcia艂 wiedzie膰. Wyzna­cza艂 wyra藕ne linie, jakby wycina艂 je no偶em. Wasilij powinien wiedzie膰, kt贸r臋dy mo偶e si臋 porusza膰. Powi­nien wiedzie膰, kt贸r臋dy przebiega cienka granica.

- Nie wracam - odpar艂 Wasilij. Napotka艂 oczy Jew­gienija swoimi, w kt贸rych miesza艂y si臋 b艂臋kit, szaro艣膰 i ziele艅. Ale przewa偶a艂a ziele艅: odcie艅, kt贸ry l贸d przybiera艂 wiosn膮. - W og贸le nie powinienem by艂 wy­je偶d偶a膰 - doda艂. - Zaniedba艂em swoje obowi膮zki. B臋­d臋 za to p艂aci艂 do ko艅ca 偶ycia. Musicie znale藕膰 inne­go pe艂nomocnika. Ja sko艅czy艂em z po艂owami w Nor­wegii. Zostaj臋 tutaj. Tu, gdzie jest m贸j dom.

Jewgienij z irytacj膮 pomy艣la艂, 偶e Wasilij Uskow m贸g艂by przywie藕膰 mu lepsze wie艣ci.

- Szkoda, Seroya stanowi艂a dla ciebie szans臋. Jelizawieta nie wr贸ci, nawet je艣li zostaniesz. A Walerij ci臋 nie potrzebuje, jest doros艂y. Dobrze sobie radzi. Wkr贸tce b臋dzie m臋偶czyzn膮. Mieszka艂 u nas podczas pobytu w Archangielsku. Wspania艂y ch艂opak!

Argumenty Jewgienija nie sk艂oni艂y Wasilija do zmiany decyzji. Siedzia艂 g艂臋boko na krze艣le, ko艂ysz膮c fili偶ank臋 w swych opalonych d艂oniach.

Potem popatrzy艂 Jewgienijowi w oczy.

- Zamierzam odwiedzi膰 Raij臋. Chc臋 z ni膮 poroz­mawia膰. Za twoj膮 zgod膮 lub bez. Raija jest jedyn膮 osob膮, kt贸ra mo偶e mi powiedzie膰, jak i dlaczego zgi­n臋艂a Jelizawieta. Mo偶esz mi oczywi艣cie zabroni膰, ale to mnie nie powstrzyma.

Jewgienij uni贸s艂 k膮cik ust. Nie mia艂 wyboru. I nie­zale偶nie od tego, czy mu si臋 podoba艂 pomys艂 Wasilija, powie, 偶e si臋 zgadza. Niezale偶nie od tego, czy mia艂 ja­kie艣 zastrze偶enia, musia艂 przychyli膰 si臋 do tej pro艣by.

- Mo偶esz z ni膮 porozmawia膰, Wasiliju Uskow. Ale nie odpowiadam za siebie, je偶eli j膮 tkniesz.

- Nie zamierzam jej dotyka膰 - przyrzek艂 Wasilij su­cho. Utkwi艂 wzrok w resztce napoju pozosta艂ego w fi­li偶ance. Robi艂 w nim male艅kie fale. Ko艂ysa艂 naczy­niem tam i z powrotem, trzymaj膮c je obiema r臋kami.

- Raija pewnie by ci na to pozwoli艂a - rzek艂 Jew­gienij z b贸lem. Nie podoba艂y mu si臋 jego w艂asne my­艣li. Wiedzia艂, 偶e b臋d膮 kr膮偶y膰 mu po g艂owie, czy ubie­rze je w s艂owa, czy nie. 艁atwiej je by艂o nosi膰, gdy je wypowiedzia艂. - Ale ja ci臋 prosz臋, by艣 si臋 trzyma艂 z dala, by艣 zachowa艂 dystans. Prosz臋 ci臋!

Wasilij skin膮艂 g艂ow膮. Nadal nie patrzy艂 na Jewgie­nija. Mia艂 do niego 偶al, 偶e o tym wspomnia艂.

- Jest jeszcze co艣 - m贸wi艂 dalej Jewgienij zm臋czo­ny. - Co艣 dr臋czy Raij臋. Porozmawiaj z ni膮. Mo偶e uda ci si臋 nak艂oni膰 j膮 do m贸wienia. Mo偶e b臋dziesz m贸g艂 jej pom贸c...

- A ty? - spyta艂 Wasilij. Dopiero teraz podni贸s艂 wzrok. Przygl膮da艂 si臋 badawczo twarzy rywala. Jew­gienij mia艂 przecie偶 wszystko. Dzieli艂 z Raij膮 艂贸偶ko, dzieli艂 codzienno艣膰. Powinien by膰 pierwsz膮 osob膮, do kt贸rej mog艂aby si臋 zwr贸ci膰 w trudnych sytuacjach, gdy nie potrafi艂a sobie z czym艣 poradzi膰.

- Jeste艣 cz艂owiekiem, kt贸remu najbardziej ufa - rzek艂 Jewgienij. Nie艂atwo przysz艂o mu to przyzna膰.

Wasilij wola艂by, 偶eby powr贸t do domu nie okaza艂 si臋 taki trudny.

- Po偶ycz臋 konia od Toni - rzek艂 na poz贸r lekko. Odsun膮艂 od siebie do po艂owy opr贸偶nion膮 fili偶ank臋. - O Soroya porozmawiamy p贸藕niej - doda艂.

Jewgienij przytakn膮艂. Nie oczekiwa艂 od Wasilija szczero艣ci w rozmowie o kobiecie, kt贸r膮 obaj stawia­li najwy偶ej. Raija nie mog艂a ich zwi膮za膰. Zawsze b臋­dzie ich dzieli膰.

Wasilij zmartwi艂 si臋 powa偶nie dopiero po rozmowie z Antoni膮. Nie nale偶a艂a do os贸b, kt贸re przesadza艂y. Ra­czej bagatelizowa艂a trudno艣ci, by studzi膰 uczucia innych.

Teraz patrzy艂a na Wasilija szeroko otwartymi oczyma, w kt贸rych kry艂y si臋 troska i strach.

- Spr贸buj porozmawia膰 z Raij膮, Wasia! Nie tylko pogaw臋dzi膰... Nie tylko o Jelizawiecie, cho膰 wiem, 偶e po to wr贸ci艂e艣. Dla Raiji to tak偶e ci臋偶kie prze偶ycie. Z ni膮 jednak dzieje si臋 co艣 niedobrego. Nie chce mi powiedzie膰, co to takiego, ale my艣l臋, 偶e to nie tylko smutek z powodu 艣mierci Jelizawiety. Widz臋, 偶e czuje si臋 bardzo 藕le. Spr贸buj przedrze膰 si臋 przez jej u艣miech, przez jej zm臋czone: 鈥瀗ic mi nie jest鈥, kt贸­rym nas wszystkich zbywa.

- Jewgienij r贸wnie偶 mnie o to prosi艂 - rzek艂 Wasi­lij zaniepokojony. Zdenerwowa艂 si臋 do tego stopnia, 偶e nie m贸g艂 usiedzie膰 na miejscu. Chodzi艂 po kuchni Antonii tam i z powrotem.

- A wi臋c widzisz, 偶e to nie 偶arty - stwierdzi艂a An­tonia z powag膮.

Wola艂aby, 偶eby Wasilij wygl膮da艂 starzej, bardziej po­siwia艂, straci艂 rado艣膰 偶ycia. Wola艂aby, 偶eby nale偶a艂 do tego typu m臋偶czyzn, kt贸rzy wi臋dn膮, zbli偶aj膮c si臋 do czterdziestki. Wola艂aby, 偶eby by艂 mniej przystojny...

A on 艂膮czy艂 w sobie to wszystko, co kaza艂o jej otworzy膰 mu drzwi do swej sypialni. Gdyby nie zna­czy艂 tak wiele dla Raiji, mo偶e by to znowu zrobi艂a. R贸wnie偶 teraz.

Poniewa偶 by艂 Wasilijem. Poniewa偶 w jego obj臋­ciach jest bezpiecznie.

Z Raij膮 by艂o mo偶e inaczej. Mi臋dzy tymi dwojga ist­nia艂o chyba co艣 wi臋cej ni偶 fizyczny poci膮g. I to w艂a­艣nie wydawa艂o si臋 gro藕ne.

Trudno to by艂o wyja艣ni膰. Mo偶e mia艂o to zwi膮zek z czarami, mo偶e by艂o przeznaczeniem, a mo偶e przy­padkiem.

- Co u nich s艂ycha膰? - spyta艂 ochryp艂ym g艂osem. Nie zdo艂a艂 ukry膰 cienia nadziei, kt贸r膮 zawsze 偶ywi艂. Nadziei, kt贸ra dostawa艂a nie wi臋cej po偶ywki ni偶 ty­le, by przetrwa膰 z roku na rok. - Mi臋dzy nimi? - do­da艂 ca艂kiem niepotrzebnie.

- By膰 mo偶e Jewgienij sw膮 mi艂o艣ci膮 pewnego dnia zabije jej uczucia - rzek艂a Antonia ze 艣mierteln膮 powag膮. - Tylko wtedy b臋dziesz m贸g艂 j膮 zdoby膰. Chy­ba 偶e Jewgienij umrze wcze艣niej ni偶 Raija, a ty nadal b臋dziesz niczym dorodny kozio艂 zdolny toczy膰 poje­dynki z innymi koz艂ami.

Wasilij u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, tak typowym dla Uskow贸w u艣miechem, sprawiaj膮cym, 偶e kolana ko­biet robi艂y si臋 mi臋kkie jak z waty.

- Podoba mi si臋 spos贸b, w jaki okre艣lasz rzeczy, pi臋k­na Toniu - powiedzia艂. - Je偶eli Oleg umrze przed tob膮, m贸g艂bym ogrza膰 twe 艂贸偶ko. Je偶eli oczywi艣cie nadal b臋d臋 jurnym koz艂em i je偶eli w tobie nie przestan膮 p艂yn膮膰 soki.

Antonia u艣miechn臋艂a si臋.

- My艣l臋, 偶e nale偶ymy do os贸b, kt贸re pod tym wzgl臋dem dobrze si臋 trzymaj膮.

Wasilij mrugn膮艂 porozumiewawczo.

- Po偶ycz臋 od ciebie konia. Musz臋 porozmawia膰 z Raij膮, zanim wr贸ci Jewgienij. Je艣li dobrze go znam, nie zostawi nam wiele czasu.

- Jewgienij wie, 偶e Misza jest w domu - zauwa偶y­艂a sucho Antonia. - Olga tak偶e jest z nimi. Jewgienij nie potrzebuje lepszych opiekun贸w. Zostanie poza domem d艂u偶ej ni偶 zwykle, 偶eby udowodni膰 i sobie, i Raiji, jak bardzo jej ufa.

- Nie masz zbyt wysokiego mniemania o ludziach - westchn膮艂. Chcia艂 troch臋 rozdra偶ni膰 Antoni臋. Dobrze si臋 znali. Mogli sobie pozwoli膰 na pewn膮 swobod臋.

- Mo偶esz potem przyj艣膰 i opowiedzie膰, jak by艂o - zaproponowa艂a lekko Toni膮.

Za ow膮 lekko艣ci膮 kry艂o si臋 r贸wnie偶 troch臋 powagi.

Wasilij d艂ugo przygl膮da艂 si臋 Antonii. Z szacun­kiem. Niewiele kobiet potrafi艂o m贸wi膰 tak szczerze jak ona. Zreszt膮 cz臋sto 藕le rozumiano jej intencje.

Mo偶e chcia艂a, by j膮 tym razem 藕le zrozumia艂. Ta my艣l jednocze艣nie poci膮ga艂a i... przera偶a艂a.

- Do twojego 艂贸偶ka? - spyta艂, unosz膮c brwi. Obr贸ci艂 to w 偶art, tak 偶e oboje mogli si臋 roze艣mia膰 i powiedzie膰, 偶e nigdy nie my艣leli powa偶nie, 偶e nigdy by do niczego nie dosz艂o.

- Czy偶by艣 mia艂 brzydkie my艣li, ch艂opcze?

- Mo偶e - odpar艂. - Chyba jednak nie przyjd臋 do ciebie nocn膮 por膮, s艂odka Toniu. Mogliby艣my zaszko­dzi膰 naszemu dobremu imieniu.

Oboje si臋 roze艣miali. Wasilij wychodzi艂 odprowa­dzany 艣miechem. Mi艂o tak si臋 偶egna膰.

Gna艂 co ko艅 wyskoczy, a jego my艣li p臋dzi艂y przed nim. Zawsze go wyprzedza艂y. Widzia艂, jak j膮 spoty­kaj膮. Widzia艂 jej u艣miech. Widzia艂, 偶e w jej oczach po­jawia艂o si臋 co艣 szczeg贸lnego, co nadawa艂o im osobli­wego blasku, co艣, co istnia艂o tylko dla niego.

Powiedzia艂aby mo偶e, 偶e jest wiosna, wkr贸tce za­cznie si臋 lato, dlaczego zatem j膮 odwiedza? Jest prze­cie偶 jego 艢nie偶ynk膮.

Nie, tak nie b臋dzie.

Raija wiedzia艂a przecie偶, dlaczego przyjecha艂.

Zobaczy艂a go z oddali. Przez t臋 kr贸tk膮 chwil臋 zd膮­偶y艂a si臋 przygotowa膰 na spotkanie.

Nikt nie je藕dzi艂 konno tak jak Wasilij. Nikomu wiatr tak nie rozwiewa艂 w艂os贸w jak jemu.

Nie chcia艂a wyj艣膰 mu naprzeciw, ale nie mog艂a si臋 oprze膰. Nie by艂a w stanie usiedzie膰 spokojnie w do­mu. Musia艂a wyj艣膰 na pr贸g. Odwi膮za艂a fartuch, za­troszczy艂a si臋 o w艂osy, poprawia艂a po kilka razy gu­ziki bluzki, chocia偶 wszystkie by艂y zapi臋te.

Wasilij zeskoczy艂 z konia. Olga i Misza podprowa­dzili go do domu. Musia艂 zakr臋ci膰 Olg膮 w dzikim ta艅­cu i z powag膮 zapewni膰, 偶e odk膮d j膮 ostatni raz widzia艂, wyros艂a niemal na prawdziw膮 dam臋. Musia艂 po艂o偶y膰 obie r臋ce na ramionach Miszy, przyjrze膰 mu si臋 dok艂ad­nie, poklepa膰 po plecach i powiedzie膰, 偶e nied艂ugo sta­nie si臋 doros艂ym m臋偶czyzn膮, prawdziwym kumplem. 呕e jeszcze tylko kilka lat.

Miszy i Olgi nie trzeba by艂o przekonywa膰, by za­j臋li si臋 koniem, Wasilij potrafi艂 dogada膰 si臋 z dzie膰mi.

- Chcia艂bym porozmawia膰 z Raij膮 - Rais膮 o Jelizawiecie. Czy mog臋 z ni膮 zosta膰 sam?

Popatrzy艂 na dzieci, tak jak patrzy艂by na doros艂ych. Nie kupowa艂 ich niczym, prosi艂 raczej o przys艂ug臋.

- Zajmijcie si臋 na razie koniem, co? A potem po­rozmawiamy. O weselszych sprawach. Ale najpierw musz臋 za艂atwi膰 to, co le偶y mi na sercu, co najbardziej boli. Rozumiecie?

Dwie ciemne g艂贸wki schyli艂y si臋 potakuj膮co. Dwie r膮czki z艂apa艂y za uzd臋 konia. Dzieci posz艂y do stajni.

Zostali sami z Raij膮 na 艣wiecie, a mi臋dzy nimi ist­nia艂o tak wiele. Dziewczyna, kt贸ra zmar艂a zbyt m艂o­do, kt贸ra powinna by膰 tu razem z nimi.

Wasilij uj膮艂 d艂onie Raiji.

- Wola艂bym, 偶eby艣 by艂a brzydsza! - westchn膮艂. - Je­ste艣 chuda jak patyk, ale nie zbrzyd艂a艣. Czy ty nic nie jesz? Czy Jewgienij oszcz臋dza na jedzeniu?

Raija zdo艂a艂a si臋 u艣miechn膮膰. Potem u艣cisn臋艂a Wa­silija. Obj臋艂a go, poczu艂a, jak jego r臋ce zaciskaj膮 si臋 wok贸艂 niej. Kiedy zamkn臋艂a oczy, uzna艂a, 偶e ju偶 star­czy. Kiedy je otworzy艂a, wszystko sta艂o si臋 szalone, niemo偶liwe, nie takie jak trzeba.

Ale pozwoli艂a, by nadal trzyma艂 j膮 w ramionach. Tak d艂ugo, jak chcia艂. Tak d艂ugo, jak musia艂. Sama te偶 tego potrzebowa艂a.

- Chcia艂bym, 偶eby艣 wiedzia艂a, 偶e nie mam do cie­bie 偶alu - rzek艂 wreszcie Wasilij. Niech臋tnie si臋 od­sun膮艂. Misza m贸g艂by co艣 powiedzie膰 Jewgienijowi. Olga zacz臋艂aby snu膰 domys艂y.

Nie chcia艂 tego. Nikt nie powinien m贸wi膰 藕le o Raiji.

- Ale przyjecha艂em, by si臋 dowiedzie膰, jak umar艂a Jelizawieta i dlaczego. Tak wiele o tym rozmy艣la艂em. Zdaj臋 sobie te偶 spraw臋, 偶e i ty du偶o o tym my艣la艂a艣. I czuj臋, 偶e to ja w kt贸rym艣 momencie pope艂ni艂em b艂膮d. Mo偶e powinienem by艂 j膮 zabra膰 ze sob膮 do Norwegii. Ale wprowadzi艂bym j膮 do surowego 艣wia­ta m臋偶czyzn, co te偶 nie by艂oby dobre. Nie dla takiej dziewczyny jak Jelizawieta.

- W domu - powiedzia艂a Raija i skin臋艂a w stron臋 drzwi. - Wtedy s艂owa pozostan膮 pod dachem, nie po­frun膮 do nieba. Boj臋 si臋, 偶e co艣, co powiem na jej te­mat, dotrze do jej uszu. Czasami wydaje mi si臋, 偶e ona nadal 偶yje.

Usiedli przy kuchennym stole. Oddzieleni ca艂ym blatem. Ich r臋ce nie mog艂y bez siebie wytrzyma膰. Spotka艂y si臋. Kobiece palce splot艂y si臋 z palcami dw贸ch m臋skich d艂oni.

S艂owa pada艂y z jednego ko艅ca sto艂u na drugi.

Poczucie winy i w膮tpliwo艣ci. 艁zy. D艂onie, kt贸re da­wa艂y wsparcie. Mog艂y pociesza膰. U艣cisn膮膰 przyja藕nie. Pom贸c wyrazi膰 to, czego nie da si臋 powiedzie膰 s艂owami.

- Jaki jest ten Niko艂aj? - spyta艂 Wasilij chyba po raz dziesi膮ty. - S膮dzi艂em, 偶e w tym mie艣cie mieszka wielu niezno艣nych m臋偶czyzn, kt贸rzy mogliby si臋 spodoba膰 Jelizawiecie. I oto wybiera m艂odego Norkina. Nast臋pc臋 tronu! W jaki spos贸b ta dziewczyna zdo艂a艂a si臋 w to wpl膮ta膰?

- Niko艂aj by艂 dla niej odpowiednim ch艂opakiem - rzek艂a Raija 艂agodnie, troch臋 smutno. - Dla Jelizawiety by艂 by膰 mo偶e tym jednym jedynym... Dla Jelizawiety istnia艂 tylko on jeden - powt贸rzy艂a, zaczerpn膮wszy powietrza. - Niko艂aj. Nie zwa偶a艂a na to, 偶e nazywa si臋 Norkin. Dla niej by艂 tylko m臋偶czyzn膮, kt贸rego ko­cha艂a. Kt贸ry si臋 o ni膮 troszczy艂.

- To nie wystarczy! - Wasilij nie zwleka艂 z os膮dem. Raij臋 ogarn臋艂a rezygnacja. Czu艂a si臋 zm臋czona.

U艣miechn臋艂a si臋, ale z pow膮tpiewaniem.

- On sam nie dostrzega艂 niczego z艂ego w tych po­tajemnych schadzkach! - odpar艂a. Musia艂a mimo wszystko wzi膮膰 ch艂opaka w obron臋. - Nie wtedy. Nie od razu. Nie tak 艂atwo jest zerwa膰 ze wszystkim, do czego si臋 przywyk艂o. Nie tak 艂atwo przeciwstawi膰 si臋 zakazom i zrobi膰 co艣, co w oczach rodziny wydaje si臋 godne pot臋pienia. Niko艂aja trzymano surowo w ryzach. Wymyka艂 si臋 spod kontroli rodzic贸w, by spotyka膰 Jelizawiet臋.

- ...i zrobi膰 jej dziecko - Wasilij by艂 nieugi臋ty, nie potrafi艂 wybaczy膰.

Raija pomy艣la艂a, 偶e to dobrze, i偶 Niko艂aj Norkin znajduje si臋 teraz daleko i Wasilij nie mo偶e go dosi臋­gn膮膰. Stryj wydawa艂 si臋 jeszcze bardziej zawzi臋ty ni偶 brat Jelizawiety.

- To dla mnie Jelizawieta zrobi艂a to, co zrobi艂a 鈥 Raija wyrzuci艂a z siebie te s艂owa jednym tchem. Czu­艂a, 偶e Wasilij nie obarcza jej win膮. U艣cisn膮艂 jej r臋ce. Jego kciuki pie艣ci艂y powierzchnie d艂oni, powoli, leniwie. Ta drobna pieszczota nale偶a艂a do nich. Nikt w pierwszej chwili by jej nie zauwa偶y艂.

Wasilij nie czyni艂 Raiji wyrzut贸w.

Obawia艂a si臋 tego w g艂臋bi duszy.

- Mog艂a艣 jej jako艣 przeszkodzi膰? - spyta艂 艂agodnie.

Wyrazi艂 w膮tpliwo艣膰, kt贸ra i j膮 dr臋czy艂a. Pomy艣la­艂a o wszystkim, czego nie wyja艣ni艂a Jelizawiecie. O wszystkim, czego nie powiedzia艂a. O wiadomo艣ci, kt贸rej zapomnia艂a przes艂a膰 przez Antoni臋, kiedy j膮 aresztowano: 偶e to nie wina Jelizawiety. O wszyst­kim, co mog艂o by膰 inaczej.

Wszystko mog艂o potoczy膰 si臋 inaczej.

- Nie by艂a艣 w stanie jej przeszkodzi膰.

Wasilij nie wini艂 Raiji. Nie obarcza艂 jej odpowie­dzialno艣ci膮. Uwa偶a艂, 偶e ca艂膮 win臋 ponosz膮 inni. Da艂­by wiele, by m贸c stan膮膰 twarz膮 w twarz z Niko艂ajem Norkinem. Z przyjemno艣ci膮 dos艂ownie wbi艂by temu rozpieszczonemu synalkowi bogacza do g艂owy tro­ch臋 zasad moralnych.

Od ko艂yski ch艂opak dostawa艂 wszystko, czego za­pragn膮艂. A potem uzna艂, 偶e chce dosta膰 Jelizawiet臋. Czemu nie znalaz艂 sobie panny z odpowiedniej ro­dziny? Czy nie mog艂a mu wpa艣膰 w oko kt贸ra艣 z nich? Poza tym dom Norkin贸w a偶 roi艂 si臋 od s艂u偶膮cych. Je­艣li potrzebowa艂 dziewczyny do ogrzania 艂贸偶ka, czy nie 艂atwiej mu by艂o si臋gn膮膰 po kt贸r膮艣 z nich?

Wasilij czu艂 si臋 zm臋czony.

Jednak Raija musia艂a wszystko dok艂adnie opowie­dzie膰. O tym, co zdarzy艂o si臋 potem. O okoliczno­艣ciach pogrzebu. O zmowie milczenia i skandalu, kt贸­ry nigdy nie nabra艂 rozg艂osu i stal si臋 powtarzan膮 w tajemnicy plotk膮. O tym, 偶e cho膰 wszyscy wiedzieli o samob贸jstwie dziewczyny, to wed艂ug zapewnie艅 Norkina nic podobnego nigdy nie mia艂o miejsca.

O pogrzebie.

R贸wnie偶 o Niko艂aju. O Waleriju. O Piotrze, kt贸­ry odwa偶y艂 si臋 wzi膮膰 na pok艂ad swojego statku m艂o­dego Norkina. Kt贸ry przyj膮艂 go jako marynarza po uzyskaniu od Anatolija Norkina podpisu na kawa艂­ku papieru jako cichej zgody.

- Opowiedz o wi臋zieniu! - poprosi艂 nagle Wasilij. Raija przestraszy艂a si臋. Chcia艂a cofn膮膰 r臋ce, ale trzy­ma艂 je mocno. - Opowiedz o tym - powt贸rzy艂. - Chcia艂bym wiedzie膰. Musz臋 wiedzie膰 o wszystkim, co dotyczy ciebie.

- Nie mog臋. - Raija dr偶a艂a.

- Opowiedz! - Wasilij wypu艣ci艂 na chwil臋 jej d艂o­nie, usiad艂 obok. Obj膮艂 j膮, otoczy艂 jakby murem obronnym, ogrzewa艂. - Opowiedz - prosi艂, zaklina艂, nalega艂. Nie zamierza艂 zrezygnowa膰. Chcia艂, by odda­艂a mu cz臋艣膰 swego b贸lu, by si臋 przed nim otworzy艂a.

- Tak niewiele pami臋tam!

- M贸w o tym, co pami臋tasz! - zach臋ci艂. Przytuli艂 po­liczek do jej w艂os贸w. Nieraz marzy艂, by tak z ni膮 sie­dzie膰. Wprawdzie wyobra偶a艂 sobie rozmowy o bardziej przyjemnych rzeczach, ale marzenie przynajmniej w cz臋艣ci si臋 spe艂ni艂o. Nie mia艂 na wszystko wp艂ywu. Musia艂 przyj膮膰 cho膰 tyle. Zadowoli膰 si臋 okruchami.

Wiedzia艂, 偶e tak b臋dzie. Czeg贸偶 innego m贸g艂 ocze­kiwa膰?

- Przesz艂am ju偶 kiedy艣 przez podobne piek艂o - za­cz臋艂a Raija. - Teraz jestem o tym przekonana. Wi臋­zienie nie wydawa艂o mi si臋 obce. Nie wiem, czy wtedy by艂o gorzej, czy lepiej, ale czu艂am, 偶e jest mi znane. Wiedzia艂am, co mam robi膰. Wiedzia艂am, jak si臋 zachowywa膰: niepokornie, z dum膮 i uporem... - Opowiada艂a Wasilijowi to, co pami臋ta艂a. Niewiele. O ciemno艣ci, korytarzu, kamieniach, st臋chli藕nie, wil­goci. I zbawiennej ciemno艣ci, kt贸ra jakby j膮 wsysa艂a. O tym, co kry艂o si臋 w jej duszy i pozwoli艂o zapo­mnie膰. - Czu艂am potworne zm臋czenie w nogach - m贸wi艂a. - Na kolanach mia艂am czerwone plamy, jak­bym kl臋cza艂a ca艂膮 dob臋, kt贸r膮 sp臋dzi艂am w lochu. Nie wiem. Jewgienij nie chce mi nic powiedzie膰, kiedy py­tam. Nie chce mi powiedzie膰, jak wygl膮da艂am, kiedy mnie wyci膮gn膮艂 z wi臋zienia. - Wasilij dostrzeg艂, jak przez twarz Raiji przemkn膮艂 cie艅 u艣miechu. - My艣l臋, 偶e rzeczywi艣cie d艂ugo kl臋cza艂am przy drzwiach. Jew­gienijowi wydaje si臋 to takie straszne, 偶e chce mi oszcz臋dzi膰 szczeg贸艂贸w.

- Robi to w najlepszej wierze - zauwa偶y艂 cierpko Wasilij. Potar艂 policzkiem o jej w艂osy. By艂y takie mi臋kkie, tak jedwabi艣cie mi臋kkie. O w艂osach Raiji r贸wnie偶 marzy艂, o wszystkim, co si臋 z ni膮 wi膮za艂o.

Zastanawia艂 si臋, jak Jewgienij m贸g艂 by膰 tak niem膮­dry. Mimo woli musia艂 si臋 u艣miechn膮膰. W jednej chwili wyra藕nie zrozumia艂, co Antonia mia艂a na my­艣li, m贸wi膮c, 偶e Jewgienij zdusi uczucia Raiji w艂a艣nie ow膮 trosk膮, sw膮 nadopieku艅cza mi艂o艣ci膮.

Co za du偶o, to niezdrowo.

- W ka偶dym razie wiem, 偶e ju偶 kiedy艣 przesz艂am przez co艣 r贸wnie strasznego - rzek艂a Raija.

- Tak, na pewno - przyzna艂 Wasilij cicho i pog艂a­dzi艂 j膮 delikatnie po ramieniu. W艂a艣nie to mia艂 na my­艣li Jewgienij, gro偶膮c, by nie 艣mia艂 jej tkn膮膰. To w艂a­艣nie przed tym go tak usilnie przestrzega艂.

Wasilij u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem.

- Je偶eli by艂a艣 prze艣ladowana jako czarownica, to musia艂a艣 siedzie膰 w lochu. Blizny na twym ciele 艣wiadcz膮 te偶 o tym, jak ci臋 traktowano.

Zamilk艂. Nie powinni o tym rozmawia膰.

- Nie do ko艅ca w to wierzy艂am - wyzna艂a cicho Raija. - My艣l臋, 偶e Jewgienij wie o mnie co艣, co przede mn膮 ukrywa.

Wasilij nie potrafi艂 jej pocieszy膰.

- Czy sta艂o si臋 co艣 jeszcze? - spyta艂 po chwili, by przerwa膰 cisz臋, kt贸ra mog艂a si臋 sta膰 zbyt intymna. - Kiedy mi opowiesz, co ci臋 naprawd臋 dr臋czy, Raiju?

12

Raija zesztywnia艂a w jego ramionach. Zamkn臋艂a si臋 w sobie i Wasilij zrozumia艂, 偶e jednak jest jeszcze co艣, o czym nie wspomnia艂a. Co艣 powa偶nego, co nosi艂a w sobie i co nie dawa艂o jej spokoju.

- Nie mog臋 - rzek艂a wreszcie. - Nie teraz, Wasia Je­ste艣 by膰 mo偶e jedynym cz艂owiekiem, kt贸remu mog臋 o tym powiedzie膰. - D艂ugo mu si臋 przygl膮da艂a du偶ymi, ciemnobr膮zowymi oczyma. Badawczo. Penetrowa艂a dno jego duszy, jakby szukaj膮c wiedzy o sobie. Lecz nie zna­laz艂a. - Czuj臋, 偶e wszyscy znaj膮 moj膮 przesz艂o艣膰 - wyzna­艂a. Zrobi艂a to po艣piesznie, jak gdyby u偶ywa艂a niecenzu­ralnych s艂贸w, kt贸rych nie powinna by艂a wypowiada膰 na g艂os. Kt贸re mog艂y uderzy膰 w ni膮 sam膮, gdyby kto艣 us艂y­sza艂 je w jej ustach. Kt贸re mog艂y ch艂osta膰. - Z tob膮 jest inaczej, Wasilij. Tobie mog臋 to wyjawi膰. Ale nie teraz.

Musia艂 si臋 tym zadowoli膰. I milcze膰, poniewa偶 by膰 mo偶e i on wiedzia艂 o niej wi臋cej ni偶 ona sama. Ponie­wa偶 mo偶e i on posiad艂 jakie艣 tajemnice, mo偶e wi臋cej ro­zumia艂. Nie zas艂u偶y艂 na jej zaufanie, ale przyj膮艂 je, kie­dy pojawi艂a si臋 taka mo偶liwo艣膰. Okruchy to te偶 chleb.

- Czy mam ju偶 i艣膰?

Pragn膮艂 niby przypadkiem musn膮膰 ustami jej czo­艂o, pie艣ci膰 s艂owami, ale nie uczyni艂 tego. Raija zaufa­艂a mu, a on nie m贸g艂 tego nadu偶y膰.

- Zaraz - odpar艂a. - Za chwil臋 b臋dziesz m贸g艂 odej艣膰.

Zamkn臋艂a oczy i sk艂oni艂a g艂ow臋 na jego rami臋. Czu­艂a jego ciep艂o, jego zapach.

Wasilij.

Zamykaj膮c oczy, znalaz艂a spok贸j. Na kr贸tko. Nie mo偶na przecie偶 偶y膰 z zamkni臋tymi oczami, w ko艅cu trzeba je przecie偶 otworzy膰.

Jewgienij zjawi艂 si臋 p贸藕niej ni偶 zwykle, jednak na jego twarzy malowa艂a si臋 podejrzliwo艣膰. Wzrokiem omi贸t艂 k膮ty, jak gdyby si臋 spodziewa艂, 偶e Raija ukry­艂a tam Wasilija.

Misza i Olga rozwiali cz臋艣ciowo jego w膮tpliwo艣ci. Przekrzykiwali si臋 nawzajem, opowiadaj膮c, co m贸wi艂 Wasia, jakie im przywi贸z艂 prezenty, 偶e musia艂y na nie poczeka膰, bo Wasia chcia艂 najpierw porozmawia膰 o Jelizawiecie. Przy tych s艂owach dwie dzieci臋ce bu­zie spowa偶nia艂y. Jewgienij troch臋 si臋 uspokoi艂.

Jednak w nocy znowu nabra艂 podejrze艅, znowu za­cisn膮艂 pi臋艣ci i napi膮艂 mi臋艣nie.

- Ufasz mi? - spyta艂a Raija, na powr贸t budz膮c jego czujno艣膰. Pada艂o na ni膮 艣wiat艂o jedynej lampy w sypial­ni, kt贸re niemal na blond rozja艣ni艂o jej w艂osy. Jewgie­nij patrzy艂 na 偶on臋 jak we 艣nie: w tych jasnych w艂osach wydawa艂a mu si臋 niebem. Kocha艂by j膮, gdyby jej w艂osy zmieni艂y si臋 w srebro, a tak偶e gdyby sta艂y si臋 bia艂e jak 艣nieg. - Ufasz mi, Jewgienij? - powt贸rzy艂a. Przestraszy­艂a go. Utkwi艂a w nim spojrzenie, od kt贸rego m贸g艂 si臋 uwolni膰, odpowiadaj膮c tylko w jeden spos贸b. Ka偶da in­na odpowied藕 by j膮 rozczarowa艂a, oddali艂a od niego.

Jewgienij zastanawia艂 si臋, czy uczyni艂a to celowo.

- Tak - odpowiedzia艂. - Oczywi艣cie. W rzeczywisto艣ci wcale nie by艂 tego tak do ko艅ca pewien. Waha艂 si臋. Zawsze si臋 waha艂.

Rozp艂aka艂aby si臋, gdyby musia艂 si臋 do tego przy­zna膰. Powiedzia艂 to, co Raija chcia艂a us艂ysze膰.

- Czy ufasz mi do tego stopnia, 偶e pozwoli艂by艣 mi dzi艣 w nocy pojecha膰 konno do Archangielska?

Zaczerpn膮艂 g艂臋boko powietrza. Mi臋dzy jej pierw­szym pytaniem a nast臋pnym istnia艂o morze tak g艂臋­bokie, 偶e Jewgienij nie by艂 w stanie dostrzec dna.

Czy dusza Raiji kry艂a w sobie takie g艂臋biny? Czy Raija skrywa艂a przed nim tak wiele? Czy mog艂aby za­da膰 mu takie pytanie, a potem go zdradzi膰?

B贸l trawi艂 mu piersi.

- Chcesz pojecha膰 do niego? Skin臋艂a g艂ow膮. Popatrzy艂a na m臋偶a powa偶nymi oczyma. Badawczo.

- Musz臋 porozmawia膰 z Wasilijem.

- Porozmawia膰? - Nie uda艂o mu si臋 ukry膰 niedo­wierzania. Czara goryczy zaczyna艂a si臋 wype艂nia膰.

- Porozmawia膰.

- Dlaczego nie ze mn膮? Raija nabra艂a powietrza.

- Chcia艂am, Jewgienij, ale to niemo偶liwe. Dop贸ki czuj臋, 偶e co艣 przede mn膮 ukrywasz, nie mog臋.

Zbli偶yli si臋 niebezpiecznie blisko do momentu, kt贸rego Jewgienij najbardziej si臋 obawia艂. Potwornie si臋 ba艂, 偶e Raija przypomni sobie przesz艂o艣膰, rzuci mu j膮 w twarz, a on podda si臋 i wszystko jej wyzna bez jednego mrugni臋cia okiem.

- Jed藕 - rzuci艂 kr贸tko. - Ale nie r臋cz臋 za siebie, je­艣li si臋 oka偶e, 偶e nadu偶y艂a艣 mojego zaufania.

Kiwn臋艂a g艂ow膮. Przewidzia艂a t臋 cz臋艣膰 umowy. Przyj臋艂a jej warunki.

Nie by艂a pewna, czy Jewgienij si臋 zgodzi. Wiedzia艂a tylko, 偶e nie potrafi艂aby um贸wi膰 si臋 z Wasilijem za plecami m臋偶a.

Perspektywa nocnej jazdy obudzi艂a w niej swego rodzaju emocje.

Naprawd臋 musia艂a z Wasi膮 porozmawia膰. Ponie­wa偶 Wasilij by艂 kim艣 wi臋cej ni偶 przyjacielem, by艂 jej bliski. Znajomo艣膰 z nim zahacza艂a o niebezpieczn膮 stref臋, ale Raija nie chcia艂a dotyka膰 tego, co niebez­pieczne. Chcia艂a tylko znale藕膰 si臋 blisko przyjaciela, potrzebowa艂a jego zrozumienia. Chcia艂a us艂ysze膰, jak zapewnia, 偶e z ni膮 wszystko jest w porz膮dku.

Nie uda艂o jej si臋 przemkn膮膰 ca艂kiem niepostrze偶e­nie. Musia艂a odstawi膰 konia do stajni Toni, a w po­mieszczeniach nad stajni膮 nas艂uchiwa艂o wiele par uszu. Kobiety dziwi艂a niezwyk艂a pora odwiedzin, ale Raija ufa艂a, 偶e nie b臋d膮 na ten temat plotkowa膰.

Przecie偶 powinny czu膰 dla niej wdzi臋czno艣膰, a nie j膮 ocenia膰, pomy艣la艂a, ale zaraz zawstydzi艂a si臋 tej my艣li.

- Czy Jewgienij o tym wie? - Antonia przygl膮da艂a si臋 przez chwil臋 Raiji. Potem j膮 obj臋艂a i mocno u艣cisn臋艂a. - Wiesz, zaprosi艂am Wasi臋 do siebie. Zrobi艂am mu na­wet niedwuznaczn膮 propozycj臋, ale obr贸ci艂 to w 偶art.

- Co by艣 zrobi艂a, gdyby skorzysta艂? - w k膮cikach ust Raiji czai艂 si臋 u艣miech. Wyznanie Toni powinno jej sprawi膰 przykro艣膰, ale tak si臋 nie sta艂o.

Wszystko wydawa艂o si臋 takie dziwne i jednocze­艣nie normalne.

- Nie zr贸b nic, czego ja bym nie zrobi艂a! - ostrze­g艂a Toni膮.

Raija u艣miechn臋艂a si臋 szeroko. Toni膮 dawno nie widzia艂a u niej takiego u艣miechu.

- A czego by艣 nie zrobi艂a? - spyta艂a Raija.

Antonia wzruszy艂a ramionami.

Gdy Raija znalaz艂a si臋 przed domem Wasilija, mu­sia艂a zebra膰 si臋 na odwag臋, by zapuka膰. Szczelniej otuli艂a si臋 peleryn膮, nasun臋艂a kaptur na czo艂o. Nie chcia艂a, by kto艣 j膮 rozpozna艂.

Wasilij d艂ugo nie otwiera艂. A je艣li nie ma go w domu?

Raija nie wzi臋艂a pod uwag臋 takiej ewentualno艣ci. Wybra艂a odpowiedni moment, przeby艂a taki kawa艂 drogi, niemo偶liwe wi臋c, 偶eby Wasilij wyszed艂.

Powinien na ni膮 czeka膰.

Inna kobieta? Wprawdzie odm贸wi艂 Antonii, ale to nie znaczy, 偶e musi sypia膰 sam.

Wiele my艣li przebieg艂o jej przez g艂ow臋, zanim us艂y­sza艂a jego kroki.

A potem rzucone niezadowolonym g艂osem:

- Kto tam? Jest noc!

- To ja. Zachrobota艂o w zamku. Wasilij pojawi艂 si臋 w drzwiach. Nie dowierza艂 w艂asnym oczom. Sta艂 d艂u­go i wpatrywa艂 si臋 w Raij臋 zdumiony, zanim si臋 opa­mi臋ta艂 i cofn膮艂 do 艣rodka. Wpu艣ci艂 j膮.

- Co ty tu robisz?

Raija zsun臋艂a z g艂owy kaptur. Nie patrzy艂a na Wa­silija. Rozejrza艂a si臋 po pokoju. Dok艂adnie tak zapa­mi臋ta艂a to mieszkanie. Ten zapach, kt贸ry 艣wiadczy艂 o tym, 偶e d艂ugo nikt tu nie mieszka艂. Powinna pomy­艣le膰 o domu Wasilija, kiedy szuka艂a schronienia dla wd贸w wyrzuconych przez starego Norkina.

- Jewgienij wie, 偶e tu jestem - rzek艂a. - Musz臋 z to­b膮 porozmawia膰. My艣l臋, 偶e to r贸wnie dobry moment jak ka偶dy inny.

Wasilij trz膮s艂 si臋 z zimna, mimo 偶e solidnie napali艂 w piecu po przyje藕dzie. Tak偶e i w ten spos贸b stara艂 si臋 stworzy膰 sobie przytulny k膮t. Dom. Zawsze jednak pa­mi臋ta艂, 偶e to tylko pomieszczenie, kt贸re zamieszkuje. Czy ona zdaje sobie spraw臋, o czym m贸wi? Skoro przychodzi o tej porze...

- Jewgienij wie, 偶e tu jeste艣? - powt贸rzy艂 bezwied­nie ochryp艂ym g艂osem. Wzi膮艂 od Raiji peleryn臋. Po­doba艂a mu si臋 szpilka, kt贸r膮 Raija j膮 spina艂a, cho膰 wiedzia艂, 偶e to prezent od Jewgienija.

Raija przytakn臋艂a.

- Przyjecha艂am, 偶eby porozmawia膰. Da艂a mu wyra藕nie do zrozumienia, po co tu przy­sz艂a i czego si臋 po nim spodziewa.

Wasilij wiedzia艂 ju偶, czego oczekuje od niego Jew­gienij.

Wi臋kszo艣膰 tych oczekiwa艅 wydawa艂a si臋 trudna do spe艂nienia.

Od艂o偶y艂 peleryn臋 Raiji. Za艂o偶y艂 koszul臋. Uzna艂, 偶e nie przystoi pokazywanie nagiego torsu, gdy Raija jest tak blisko.

To zbyt zmys艂owe.

- Zjesz co艣? Napijesz si臋? - spyta艂. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Usiad艂a. Wybra艂a jedno z krzese艂, tak 偶e nie m贸g艂 usi膮艣膰 obok niej, nawet gdyby chcia艂.

Wyznacza艂a wyra藕ne linie.

Znowu dzieli艂 ich st贸艂. Lampa rzuca艂a tylko najbar­dziej niezb臋dne 艣wiat艂o. Wasilij przykr臋ci艂 j膮, jak tylko si臋 da艂o. Ci膮gle tkwi艂a w nim potrzeba oszcz臋dzania. Nigdy niczego nie marnowa艂. Nie m贸g艂 si臋 wyzby膰 owego nawyku. Co艣 takiego ma si臋 ju偶 we krwi. Dzie­ci艅stwo pozostawia g艂臋bokie 艣lady.

- Mam sny - rzek艂a Raija, przerywaj膮c cisz臋.

- Wszyscy 艣ni膮 - zauwa偶y艂 Wasilij niepewnie. Nie spuszcza艂 z niej wzroku. R臋ce z艂o偶y艂a na brzuchu, pal­ce zajmowa艂y si臋 sob膮. Nerwowo. Wasilij wola艂by, 偶e­by wyzna艂a mu to w domu nad Dwin膮, kiedy m贸g艂 j膮 obejmowa膰 i by膰 blisko niej, by膰 tylko dla niej. Teraz czu艂 wi臋kszy dystans, mimo 偶e przyjecha艂a do niego w nocy i nikt im nie przeszkadza艂. Szkoda, 偶e Jewgie­nij nie widzi, jak przyzwoicie si臋 zachowuj膮!

- Nie takie sny! - rzuci艂a Raija przestraszona. - Nie takie zwyczajne, Wasia!

Wpatrywa艂a si臋 w swoje r臋ce. Potem podnios艂a g艂o­w臋 i spojrza艂a na niego niepewnie.

- Przytulisz mnie, Wasia? Jak przyjaciel? Skin膮艂 g艂ow膮. Poczu艂 ucisk w gardle. Zapragn膮艂 by膰 silniejszy. Mie膰 wi臋cej z kr贸lewicza z bajek. Albo z rycerza, kt贸ry wyrzeka si臋 wszystkiego dla swojej pi臋knej damy, r贸wnie偶 jej samej. Ale by艂 tylko Wasi­lijem Uskowem. Cz艂owiekiem. M臋偶czyzn膮.

Mo偶e w najdalszych zakamarkach duszy by艂 z艂ym czarownikiem Ko艣ciejem?

Mimo to obj膮艂 j膮.

Zrobi艂 dla niej miejsce obok siebie na twardej drewnianej 艂awie. Obiema r臋kami obj膮艂 jej szczup艂e cia艂o. Poczu艂 przez ubranie, 偶e bardzo schud艂a.

- Co to za sny, droga Raiju? - spyta艂. Ustami do­tkn膮艂 jej czo艂a, cho膰 nie mia艂 takiego zamiaru. - Czy to z艂e sny?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- To sny na jawie - wyzna艂a po chwili. - My艣l臋, 偶e pochodz膮 one z mroku mojej duszy. My艣l臋, 偶e opowia­daj膮 o mnie. M贸wi膮 to, czego nie wiem, czego by膰 mo­偶e nie powinnam wiedzie膰. - Na kr贸tki moment zamilk艂a. - Zagl膮dam w nie. Nie mog臋 uciec od tych sn贸w, Wasia. Nie mog臋 uciec od tych, kt贸re przychodz膮 w no­cy, dotykaj膮 mnie, trzymaj膮 w u艣cisku i pokazuj膮 frag­menty obraz贸w, kt贸rych nie chc臋 ogl膮da膰. Mam prze­cie偶 zamkni臋te oczy, nie mog臋 ich bardziej zacisn膮膰. Nie mog臋 przesta膰 patrze膰 na to, co jest w moich oczach. To niemo偶liwe. Zaczynam wierzy膰, 偶e mo偶e najlepiej by by艂o, gdybym niczego sobie nie przypomnia艂a...

- Co takiego do ciebie przychodzi?

- 艢wiat艂o - odpar艂a szybko, bez zastanowienia. Przysun臋艂a si臋 bli偶ej do Wasilija. Dotkn臋艂a policz­kiem jego ciep艂ej szyi, piersi, gdzie jego koszula nie by艂a zapi臋ta tak przyzwoicie, jak jej bluzka. - 呕贸艂te 艣wiat艂o. Stoj臋 przed skal膮. Czarn膮. 艢lisk膮. Nieprze­niknion膮. By膰 mo偶e to ta sama czarna ska艂a, kt贸ra jest we mnie. Nie wiem. Niczego ju偶 nie jestem pew­na. Wiem, 偶e ta ska艂a jest z艂a. Czuj臋, 偶e 偶贸艂te 艣wiat艂o pochodzi w艂a艣nie stamt膮d. 呕e nikt nie powinien za­puszcza膰 si臋 zbyt g艂臋boko w czelu艣ci, kt贸re kryje. Czuj臋, 偶e 偶贸艂te 艣wiat艂o mo偶e wyrz膮dzi膰 krzywd臋 Mi­chai艂owi. Przynajmniej wydawa艂o mi si臋, 偶e chodzi o Misze... - Raija zaczerpn臋艂a powietrza i wyzna艂a to, o czym tak wiele rozmy艣la艂a: - Wiem, 偶e 偶贸艂te 艣wia­t艂o ze ska艂y mo偶e wyrz膮dzi膰 krzywd臋 mojemu dziec­ku, ale teraz coraz bardziej jestem przekonana, 偶e nie Michai艂owi. Przypuszczam... dosz艂am do wniosku, 偶e gdzie艣 偶yje jeszcze jedno moje dziecko, kt贸rego nie pami臋tam... - Za艂ama艂 jej si臋 g艂os. - Chcia艂am my艣le膰, 偶e to dziecko umar艂o, ale to nie takie proste. S膮dz臋, 偶e ono jednak 偶yje, Wasia. - Odetchn臋艂a ci臋偶ko. - Po­dejrzewam, 偶e w mroku niepami臋ci jest wi臋cej dzie­ci. Wydaje mi si臋, 偶e urodzi艂am ich wi臋cej.

Czy m臋偶czyzna potrafi poj膮膰, jak bolesne jest ta­kie odkrycie? Jakie to straszne uzmys艂owi膰 sobie co艣 takiego? Uwierzy膰 w to?

Je偶eli jakikolwiek m臋偶czyzna na 艣wiecie potrafi艂 j膮 zrozumie膰, to musi nim by膰 w艂a艣nie Wasilij.

- Boj臋 si臋 powiedzie膰 o tym Jewgienijowi - m贸wi­艂a dalej. - Boj臋 si臋, 偶e Jewgienij zna prawd臋, ale j膮 ukrywa. Nie mam poj臋cia, z jakiego powodu milczy, ale co艣 mnie powstrzymuje, kiedy chc臋 go o to spy­ta膰. Boj臋 si臋, 偶e jego oczy zdradz膮, 偶e k艂amie. Boj臋 si臋 us艂ysze膰, 偶e to tylko moja fantazja.

- A czy to tylko twoja fantazja?

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.

Wasilij uca艂owa艂 jej czo艂o u nasady w艂os贸w. Zapo­mnia艂 si臋 przez kr贸tk膮 chwil臋 i sta艂 si臋 dla niej kim艣 wi臋cej ni偶 tylko przyjacielem. Nie m贸g艂 si臋 opano­wa膰. Ani nie chcia艂.

- W moich snach pojawiaj膮 si臋 ludzie, Wasia. - Ra­ija musia艂a wyzna膰 wszystko, poniewa偶 nie by艂a w sta­nie d藕wiga膰 tego sama. Musia艂a jeszcze kogo艣 wtajem­niczy膰. Chcia艂a us艂ysze膰 z ust Wasilija, 偶e nic z艂ego si臋 z ni膮 nie dzieje, 偶e nie oszala艂a, 偶e to nie jej fantazja, lecz co艣 wi臋cej ni偶 sny. - Ukazuj膮 mi si臋 twarze. Po­jawiaj膮 si臋 w jakich艣 nieznanych okolicach, Wasilij. Twarze ludzi, kt贸rych nie spotka艂am. Nie pami臋tam, 偶ebym ich kiedykolwiek widzia艂a. Ale czuj臋, 偶e ich znam, 偶e s膮 mi bliscy. I to mnie 艣miertelnie przera偶a!

- Jakie twarze? - spyta艂 Wasilij 艂agodnie. By艂 jak ska艂a, dobra i bezpieczna, w odr贸偶nieniu od tej, kt贸­ra skrywa艂a przesz艂o艣膰 i kt贸ra za ka偶dym razem od­biera艂a Raiji jak膮艣 cz膮stk臋 zdrowego rozs膮dku.

- Twarz m臋偶czyzny - odpar艂a. - Widywa艂am go wcze艣niej w moich snach. Czuj臋, 偶e wiele dla mnie znaczy艂. - Urwa艂a. Zamilk艂a. Nie wiedzia艂a, czy mo­偶e powiedzie膰 to, o czym my艣li. Jednak musia艂a to wyzna膰: - Wiem, 偶e go kocha艂am.

Wasilij poczu艂 uk艂ucie w sercu. By艂 zazdrosny. R贸wnie偶 o m臋偶czyzn臋 ze snu. O kogo艣, kto by膰 mo­偶e wcale nie istnia艂.

Jednak zaraz owo wra偶enie znikn臋艂o. Sta艂o si臋 czym艣 nierzeczywistym. Kocha艂 Raij臋, lecz przecie偶 to, o czym m贸wi艂a, dotyczy艂o kobiety, kt贸rej nie zna艂.

Dawna Raija tkwi艂a w niej za czarn膮 ska艂膮, niedo­st臋pna i nieprzenikniona.

- Pojawia si臋 te偶 inny m臋偶czyzna - rzek艂a. - By膰 mo偶e wymy艣li艂am go i o nim zapomnia艂am. Nie wiem. Wiem tylko, 偶e go rozpozna艂am... 偶e w moim 艣nie go rozpozna艂am. Ale nie padaj膮 偶adne imiona, 偶adne s艂owa. Jest m艂ody. Nie艂adny i 艂adny jednocze­艣nie. W艂osy ma jak k艂osy zbo偶a. Twarz wyra偶aj膮c膮 zdecydowanie i si艂臋. Zielone oczy, bardziej zielone ni偶 twoje, Wasia. My艣la艂am, 偶e takie oczy nie istniej膮. Nie zielone jak trawa, nie jak morze, a mimo to zielone.

- Jak zorza polarna? - zgadywa艂 Wasilij. Raija przytakn臋艂a energicznie.

- W艂a艣nie, jak zorza polarna! Wiem, 偶e jest delikatny i dobry. Jest mi艂y. Ma du偶e, 艂agodne d艂onie. Poznaj臋 te d艂onie. Nie jest bardzo wysoki, ale silny. Znam go. Wiem o nim wszystko. Starzeje si臋 na moich oczach. Widz臋, jak na jego twarzy pojawiaj膮 si臋 zmarszczki. Jak przyby­wa mu lat, jak coraz bardziej pochylaj膮 si臋 jego ramio­na. Widz臋 kosmyki brody. Widz臋, jak jego w艂osy trac膮 barw臋. Lecz to ten sam m臋偶czyzna, poniewa偶 ma te sa­me oczy, te same rysy twarzy. Jest tak samo przyjazny.

Mi艂o艣膰 do Raiji sprawi艂a, 偶e Wasilij otworzy艂 w艂asne drzwi do fantazji, ujrza艂 postaci ze sn贸w Raiji jak 偶ywe.

Na Soroya t臋sknota za Raij膮 sprawia艂a, 偶e wiele ma­rzy艂. Wtedy nauczy艂 si臋 patrze膰 z zamkni臋tymi oczami.

Zobaczy艂 tego m臋偶czyzn臋, kt贸rego mu opisa艂a. Za­stanowi艂 si臋, czy kto艣 taki naprawd臋 istnieje.

Czy potrafi 偶y膰 bez Raiji.

- Widz臋 kobiet臋 - m贸wi艂a dalej Raija. - Jest m艂o­da, m艂odsza ode mnie. Ma d艂ugie, czarne w艂osy. Jak moje. Br膮zowe oczy z 偶贸艂t膮 otoczk膮 wok贸艂 藕renicy. Na obu policzkach wida膰 blizny, tak jakby kto艣 j膮 zrani艂 no偶em. Jest drobna i ruchliwa. Samotna, wy­daje mi si臋. My艣l臋, 偶e mnie nie lubi.

Dr偶膮c, nabra艂a powietrza. Nie powiedzia艂a a偶 tak wiele, by glos odm贸wi艂 jej pos艂usze艅stwa. Ale wiele j膮 kosztowa艂o wyznanie tego, co powoli wy艂ania艂o si臋 z mroku niepami臋ci.

To ogromny wysi艂ek.

- Ten m臋偶czyzna, o kt贸rym 艣ni艂am najpierw, ten, kt贸rego widz臋 i nie widz臋, ma 偶贸艂tawe oczy, jak ogie艅. Jak 偶贸艂ty pier艣cie艅, kt贸ry m艂oda kobieta ma wok贸艂 藕renic. Nie widz臋 owego pier艣cienia wystar­czaj膮co wyra藕nie, by m贸c powiedzie膰, jaki on jest. Nie potrafi臋 tego dok艂adnie okre艣li膰, ale wiem, 偶e to ten sam s艂oneczny blask...

- Kamienie morza - wtr膮ci艂 Wasilij. - Bursztyny. Mo偶e jak bursztyn przy twojej szpilce, kt贸r膮 spinasz peleryn臋?

Skin臋艂a g艂ow膮. Nie pomy艣la艂a o tym. Nie rozumia­艂a, dlaczego sama na to nie wpad艂a.

- Czy widzisz jakie艣 dzieci? - spyta艂 Wasilij. Cicho. Ostro偶nie.

- Ch艂opca - odpar艂a Raija. - Ch艂opca o jasnych w艂osach. Jest m艂odszy ni偶 Misza.

- I 偶adnych innych? Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Sk膮d wi臋c to przekonanie, 偶e masz wi臋cej dzie­ci? Dlaczego jeste艣 tego taka pewna, Raiju? Przecie偶 jeste艣 pewna.

Skin臋艂a.

- My艣l臋, 偶e ta kobieta jest moim dzieckiem.

- Doros艂a kobieta? - Wasilij nie potrafi艂 ukry膰 nie­dowierzania. - Kiedy wydobywasz z ciemno艣ci, kt贸­ra jest w tobie, wizerunki r贸偶nych ludzi, potrafi臋 to zrozumie膰. Ale nie mog艂a艣 mie膰 doros艂ej c贸rki, kiedy tu przyby艂a艣. Sama ledwie by艂a艣 doros艂a!

- My艣l臋, 偶e jednak ona jest moim dzieckiem - stwierdzi艂a Raija z przekonaniem.

- Raczej ten ma艂y ch艂opiec! - zauwa偶y艂 Wasilij. Jej odpowied藕 brzmia艂a inaczej, ni偶 si臋 spodziewa艂.

Przytakn臋艂a zamy艣lona.

- Mo偶e on tak偶e.

- Je偶eli ta kobieta jest twoj膮 c贸rk膮... - Wasilij prze­艂kn膮艂 - to w takim razie doros艂a p贸藕niej, kiedy tu by­艂a艣, najdro偶sza. Nie mo偶esz wiedzie膰, jak wygl膮da.

- Nie mog臋? - spyta艂a. W jej g艂osie brzmia艂a jaka艣 niebezpieczna nuta. Zmusi艂a Wasilija, by i on spoj­rza艂 w oczy temu, co niepoj臋te.

- Mo偶e... - przyzna艂.

- Widzia艂am, jak m臋偶czyzna si臋 starzeje.

- Jak bardzo si臋 zestarza艂? - spyta艂 Wasilij. Nie chcia艂 przyj膮膰 wszystkiego bezkrytycznie.

- Wydawa艂 si臋 m艂odszy od Jewgienija - wyszepta艂a. Wasilij nie chcia艂 tego s艂ucha膰.

- I co ty o tym my艣lisz? - spyta艂, staraj膮c si臋 st膮­pa膰 mocno po ziemi. Nie by艂o to 艂atwe. Raija potra­fi艂a wywr贸ci膰 rzeczywisto艣膰 do g贸ry nogami i zmu­si膰 najbardziej trze藕wego z ludzi, by jej uwierzy艂.

Wszystko wok贸艂 niej sprawia艂o wra偶enie nierze­czywistego, we wszystkim by艂y czary, magia, co艣 nie­samowitego.

Wasilij uwa偶a艂, 偶e jego zdanie nie ma znaczenia. Najwa偶niejsze, co my艣li i w co wierzy Raija. To, w co wierzy, jest w艂a艣nie przyczyn膮 jej choroby.

- My艣l臋, 偶e ta m艂oda kobieta jest moj膮 c贸rk膮 - rze­k艂a Raija bez wahania. Rozwa偶a艂a to tak wiele razy, 偶e owa my艣l nie by艂a jej obca. Wiele razy te s艂owa rozbrzmiewa艂y w jej g艂owie. Wargi formu艂owa艂y je, ale nigdy jeszcze nie wypowiedzia艂a ich na g艂os. Prze­bieg艂 j膮 dreszcz, ale m贸wi艂a dalej. - Jestem przekona­na, 偶e jest moj膮 c贸rk膮 - rzek艂a z niez艂omn膮 wiar膮 w g艂osie. - My艣l臋, 偶e jest dzieckiem moim i m臋偶czy­zny o bursztynowych oczach. Tego, kt贸ry pojawia艂 si臋 w pierwszych snach. Tego, kt贸rego nie widz臋 zbyt wyra藕nie. Tego, kt贸rego kocha艂am.

Wasilij nie wiedzia艂, co powiedzie膰. S艂owa wyda­wa艂y si臋 takie mia艂kie. Nie m贸g艂 jej pocieszy膰, 偶e to tylko sen. W przypadku Raiji nic nie by艂o oczywiste.

Nawet co艣 zupe艂nie niewiarygodnego znajdowa艂o w spos贸b naturalny miejsce w jej 偶yciu. To, co wyda­wa艂o si臋 niemo偶liwe, za jej spraw膮 stawa艂o si臋 mo偶li­we. Potrafi艂a dokonywa膰 cud贸w.

- A ten ma艂y ch艂opiec? - spyta艂 Wasilij. - Nie mo­偶esz wiedzie膰, nie mo偶esz by膰 pewna, 偶e jest twoim synem. Nie mo偶esz te偶 mie膰 ca艂kowitej pewno艣ci, 偶e ta kobieta jest twoim dzieckiem.

- To prawda, ale czuj臋 takie ogromne wyrzuty su­mienia - odpar艂a wreszcie. - Dr臋czy mnie potworne poczucie winy, mam nadziej臋, 偶e nikt nie do艣wiadcza czego艣 podobnego. To mnie niszczy. Wiem, 偶e bierze si臋 ze sn贸w, powstaje po spotkaniach z postaciami ze sn贸w. Poczucie winy wyrasta w艂a艣nie z tego. Z tego...

Poczucie winy wyros艂e ze sn贸w! Wasilij nie m贸g艂 jej powiedzie膰, 偶eby si臋 nie martwi艂a, nie m贸g艂 baga­telizowa膰 tego, co dla Raiji by艂o bardzo wa偶ne.

- Nie wiesz na pewno - rzek艂 ostro偶nie. Nie chcia艂 jej zrani膰, nie m贸g艂 powiedzie膰, 偶e przesadza.

M贸wi艂a, 偶e j膮 to niszczy. Wierzy艂 jej. Musia艂 po­traktowa膰 jej s艂owa powa偶nie.

- Ale czuj臋, 偶e tak jest. - Raija poszuka艂a wzrokiem jego oczu. W jej oczach kry艂a si臋 ogromna, czarna ot­ch艂a艅. - Czuj臋 to, Wasilij. Nie mo偶esz powiedzie膰, 偶e moje uczucia czy przeczucia do tej pory mnie zawo­dzi艂y. S膮, Wasia... s膮 moim przekle艅stwem. To nie ma nic wsp贸lnego z ch艂odem czy z ci臋偶kim snem. - Za­milk艂a. - W wi臋zieniu r贸wnie偶 miewa艂am podobne sny. I jeszcze p贸藕niej. Jednak pami臋tam z nich nie­wiele. Nie wiem, czy widzia艂am w nich kt贸r膮艣 z tych os贸b. To jest dla mnie zagadk膮. To nie s膮 zwyczajne sny. Czuj臋 niemal, jak p臋ka ska艂a, kt贸ra jest we mnie i skrywa przesz艂o艣膰. Potrafisz to zrozumie膰, Wasia? Czy mo偶esz to poj膮膰? Uwierzy膰?

- Nie potrafi臋 zrozumie膰 - odpar艂. - Nie wymagaj ode mnie tego, co niemo偶liwe. Ale mog臋 spr贸bowa膰 uwierzy膰. Zdajesz sobie spraw臋, 偶e to, co mi wyzna­艂a艣, brzmi niewiarygodnie?

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Nie mo偶esz si臋 pogr膮偶a膰 w b贸lu, Raiju - przekonywa艂. - Nie mo偶esz si臋 zamartwia膰. To niczego nie zmieni. Je偶eli te osoby ze sn贸w istniej膮, ju偶 dla nich znikn臋艂a艣.

Raija zarzuci艂a Wasilijowi r臋ce na szyj臋. Ukry艂a twarz na jego piersi.

- Masz racj臋, ju偶 dla nich znikn臋艂am. Zdradzi艂am wszystko, co kocha艂am.

Rozp艂aka艂a si臋.

Wasilij nie musia艂 nic m贸wi膰. Wystarczy艂o, 偶e j膮 przytula艂, 偶e po prostu by艂. Wierzy艂 jej. I martwi艂 si臋 o ni膮, bez wzgl臋du na wszystko. Chyba tylko dzi臋ki niemu nie postrada艂a rozumu.

13

- Nie powinna艣 o tej porze wraca膰 konno do do­mu - rzek艂 Wasilij. On r贸wnie偶 p艂aka艂. By膰 mo偶e na­wet tego nie zauwa偶y艂a. Jej b贸l i jemu przeszywa艂 ser­ce. Obejmuj膮c j膮, nie by艂 w stanie powstrzyma膰 艂ez.

- Jewgienij na mnie czeka - 艂ka艂a cicho.

- Niech nawet sam B贸g i diabe艂 na ciebie czekaj膮, Ra­iju. Nie mog臋 pozwoli膰, by艣 wyruszy艂a teraz w nocy.

- Jak to b臋dzie wygl膮da艂o, je艣li zostan臋? Wymkn臋艂a si臋 z jego ramion. Przesz艂a po pokoju.

Powiew powietrza, kt贸ry wywo艂a艂a, poruszaj膮c si臋, o偶ywi艂 ma艂y p艂omie艅 lampy.

Wasilij poczu艂 艂askotanie w 偶o艂膮dku. Raija nie po­wiedzia艂a, 偶e nie zostanie, 偶e tego nie chce. Usi艂owa艂 przywo艂a膰 przed oczy twarz Jewgienija. Nie ca艂kiem mu si臋 uda艂o. Pr贸bowa艂 spojrze膰 na ca艂膮 spraw臋 z punktu widzenia Jewgienija. Bez powodzenia.

Jewgienij mia艂 Raij臋.

Jewgienij mia艂 wszystko.

Wasilij nie wstydzi艂 si臋 tego, 偶e chcia艂 pochwyci膰 dla siebie chocia偶 to, co mo偶liwe.

Nie wstydzi艂 si臋, 偶e pragn膮艂 zerwa膰 obietnice, kt贸­re z艂o偶y艂. Gdyby Raija si臋 zgodzi艂a, nie zawaha艂by si臋 nawet przez moment. On, kt贸ry sta艂 w cieniu, kt贸ry zadowala艂 si臋 tym, co spad艂o z pa艅skiego sto艂u.

Mia艂 nadziej臋.

呕y艂 marzeniami.

Musia艂 przyzna膰 przed samym sob膮, 偶e nie grze­szy艂 przyzwoito艣ci膮, rozmy艣laj膮c o Raiji. Bardziej go to radowa艂o, ni偶 zawstydza艂o.

- Nie mog臋 zosta膰 zbyt d艂ugo - westchn臋艂a Raija. - Ale chcia艂abym u ciebie troch臋 odpocz膮膰. Czy wolno mi, Wasia? Nie pragn臋 niczego, czego mieliby艣my po­tem 偶a艂owa膰. To tylko rodzi b贸l.

Zgodzi艂 si臋 wi臋c i na to.

Wskaza艂 gestem r臋ki bok贸wk臋, w kt贸rej sypia艂. Zd膮­偶y艂 si臋 po艂o偶y膰, zanim Raija przysz艂a. Sk贸ry trzyma艂y jeszcze pewnie troch臋 jego ciep艂a. Chcia艂, by si臋 nimi otu­li艂a, zmiesza艂a swoje ciep艂o z t膮 odrobin膮 jego w艂asnego.

- Musz臋 wr贸ci膰 do domu przed 艣witem - zastrze­g艂a Raija. - Musz臋. Wiesz o tym, Wasia?

Tak, dobrze wiedzia艂.

- Odpoczywaj - rzek艂.

Nie rozumia艂 Jewgienija, zupe艂nie go nie rozumia艂. Jak doprowadzi艂 do tego, 偶e Raija nie mog艂a przy nim znale藕膰 spokoju, 偶e nie mog艂a mu si臋 zwierzy膰, 偶e nie mog艂a z nim dzieli膰 swego b贸lu? Dlaczego Jew­gienij uwa偶a艂, 偶e Raija celowo sobie szkodzi? Dlacze­go nie dawa艂 jej oparcia, kt贸rego szuka艂a? - Obudz臋 ci臋, moja droga. Po艂贸偶 si臋, potrzebujesz odpoczynku.

- Nie mog臋 spa膰 sama - wyzna艂a. - Nie teraz. To mog艂o by膰 tani膮 wym贸wk膮. Podst臋pem, pu艂ap­k膮, kt贸ra znienacka zatrzasn臋艂aby si臋 wok贸艂 niego.

Ale nie.

Raija wiedzia艂a, 偶e prosi o wiele. Wasilij za艣 cieszy艂 si臋, 偶e go o to poprosi艂a.

W ten spos贸b da艂a mu do zrozumienia, jak wyso­ko go ceni, jak bardzo mu ufa.

Po艂o偶y艂 si臋 z brzegu, otuli艂 j膮 sk贸rami. Sam si臋 nie przykry艂. Musia艂 pozostawi膰 przestrze艅, kt贸ra by ich oddziela艂a.

Raija skuli艂a si臋, odwr贸cona w jego stron臋. Rami臋 Wasilija pos艂u偶y艂o jej jako poduszka. Jego wargi tak delikatne, tak ostro偶nie dotykaj膮ce jej czo艂a, jej w艂o­s贸w, wype艂nia艂y j膮 spokojem. Oddycha艂 w tym sa­mym rytmie co ona.

Czu艂a si臋 bezpieczna.

- Jak dobrze przy tobie zasypia膰! - westchn臋艂a. - Jak dobrze.

Wasilij pomy艣la艂 o Jewgieniju. Wiedzia艂, 偶e tamten czuwa. I w tym momencie po raz pierwszy ucieszy艂 si臋, 偶e nie jest m臋偶em Raiji.

Le偶a艂 nieruchomo. Stara艂 si臋 odpr臋偶y膰. Usi艂owa艂 zachowa膰 rozs膮dek, pozosta膰 tylko przyjacielem.

Godnym zaufania.

Jednak zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e jest tylko cz艂owie­kiem. Tylko m臋偶czyzn膮.

Raija spa艂a tak spokojnie, 偶e nikt by nie pomy艣la艂, 偶e dr臋czy艂y j膮 senne koszmary. Nikt by nie uwierzy艂, 偶e prze艣laduj膮 j膮 ludzie bez imion, bez mo偶liwych do nazwania powi膮za艅 z ni膮 sam膮.

Wasilij piel臋gnowa艂 t臋 chwil臋. Traktowa艂 jak rzad­ki kwiat, kt贸ry pragn膮艂 zachowa膰 w swym sercu. Wy­j膮膰, kiedy b臋dzie go najbardziej potrzebowa艂.

Chcia艂 wszystko dok艂adnie zapami臋ta膰. Ciemne rz臋­sy. Delikatne i pi臋kne niczym ptasie pi贸rka. Czarne, jak gdyby po偶yczy艂a je od szpaka. Spokojnie spoczy­wa艂y na policzkach. Ukrywa艂y ogie艅, kt贸ry potrafi艂 za­p艂on膮膰 w jej oczach. Ukrywa艂y to, co w niej nieodgadnione. Usta, lekko czerwone, delikatne, niemal si臋 u艣miecha艂y. Przezwyci臋偶y艂 pokus臋, by je poca艂owa膰.

Tego, czego smakiem nie wolno si臋 rozkoszowa膰, nie nale偶y nawet pr贸bowa膰.

艁atwo przestrzega膰 regu艂, kiedy przedmiot po偶膮­dania nie znajduje si臋 na tyle blisko, by m贸c go do­tkn膮膰, wzi膮膰 do r臋ki, skosztowa膰...

Jest taka 艣liczna. To przekonanie przetrwa w nim niezale偶nie od tego, jak b臋dzie w przysz艂o艣ci wygl膮­da艂a. Jego oczy zawsze dostrzeg膮 w niej pi臋kno. Nie wiedzia艂, czy kocha艂 j膮 dlatego, poniewa偶 by艂a pi臋k­na, czy te偶 wydawa艂a mu si臋 pi臋kna, poniewa偶 j膮 ko­cha艂. Niewa偶ne.

Kocha艂 j膮.

I by艂a pi臋kna.

W pewnej chwili przysz艂o mu do g艂owy, 偶e mo偶e powinien j膮 obudzi膰. Noc za oknem przybra艂a si臋 w nieco ja艣niejsz膮 peleryn臋. Wkr贸tce b臋dzie za p贸藕­no, by Raija wysz艂a z jego domu niepostrze偶enie.

Pierwsze kobiety - ranne ptaszki nied艂ugo wstan膮, rozpal膮 w piecu, przetr膮 oczy, zwr贸c膮 je ku 艣wiatu.

Wasilij pog艂adzi艂 Raij臋 po w艂osach. Delikatnie. Przypomnia艂 sobie, 偶e to w艂a艣nie tak Dagnija uczy艂a go budzi膰 dzieci. 艁agodne g艂askanie po g艂owie przy­gotowywa艂o dziecko na wymkni臋cie si臋 ze snu.

Pomy艣la艂, 偶e Raija si臋 budzi, 偶e wystarczy艂o jedno lekkie dotkni臋cie. Odwr贸ci艂a si臋, jej wargi poruszy艂y si臋, twarz wykrzywi艂 grymas.

- Ogie艅, ogie艅! Tyle ognia! - j臋kn臋艂a. - Nie bierz­cie ich! Uwa偶ajcie na p艂omienie! Na ogie艅.

艁ka艂a. Skuli艂a si臋 w k艂臋bek. P艂aka艂a przez sen.

Czy powinien j膮 obudzi膰? Czy pomo偶e Raiji, je偶e­li przerwie ten sen? Czy te偶 mo偶e przerwany sen powr贸ci kiedy艣, kiedy przy Raiji nie b臋dzie nikogo?

Spa艂a niespokojnie, skulona. R臋koma obejmowa艂a kolana. Zgrzyta艂a z臋bami. Tak mocno zaciska艂a szcz臋­ki, 偶e dr偶a艂y. Sk贸ra na policzkach napi臋艂a si臋, brwi 艣ci膮gn臋艂y si臋, tworz膮c bruzdy na czole.

Wargi Raiji poruszy艂y si臋 znowu. Uk艂ada艂y s艂owo, kt贸rego Wasilij z pocz膮tku nie rozumia艂. Po chwili uszy Wasilija wy艂apa艂y jego brzmienie. Zrozumia艂, 偶e to imi臋. Raija powt贸rzy艂a je tak wiele razy, 偶e nie mo­g艂o by膰 w膮tpliwo艣ci.

- Reijo! - zawo艂a艂a. - Reijo! - zaklina艂a przez sen z miejsca, do kt贸rego Wasilij nie m贸g艂 dotrze膰.

Trzyma艂 j膮 w ramionach, lecz nie wiedzia艂, czy to co艣 pomo偶e. Raija nadal wo艂a艂a to jedno s艂owo, to jedno imi臋. Dziwne. Nie rosyjskie. Ani te偶 norweskie. Obco brzmi膮ce.

Lapo艅skie? J臋zyk Lapo艅czyk贸w nie przypomina艂 norweskiego. Wasilij nie by艂 pewien. Mo偶e fi艅skie?

- Reijo - m贸wi艂a Raija przez sen. Uk艂ada艂a przy tym usta w u艣miech, jakby jej to s艂owo smakowa艂o. Ale chwilami te偶 mia艂o gorzki smak. Wasilij zapra­gn膮艂 ujrze膰 jej oczy, odgadn膮膰 jej uczucia zwi膮zane z tym imieniem, kt贸re ci膮gle powtarza艂a. - Reijo! - rzek艂a z trosk膮. A potem zacz臋艂a m贸wi膰 co艣, czego Wasilij na pocz膮tku nie m贸g艂 zrozumie膰. Dozna艂 szo­ku, kiedy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e Raija m贸wi po norwesku. - Reijo! Reijo, wybacz mi! Nie wiedzia艂am o tobie. Tak by si臋 nie sta艂o, gdybym o tobie wiedzia­艂a. Wybacz mi. Tylko ciebie mog臋 o to prosi膰. B艂aga膰 o tw膮 przyja藕艅. Pozw贸l mi odpocz膮膰 w wodzie.

By艂a pokorna, przepe艂niona 偶alem. S艂owa wyp艂y­wa艂y z g艂臋bi jej duszy.

Kimkolwiek ten Reijo by艂, to w ka偶dym razie ro­zumia艂 po norwesku. Zwracaj膮c si臋 do niego, nazwa­艂a go przyjacielem.

Wasilij trzyma艂 Raij臋 w obj臋ciach, 艣pi膮c膮 Raij臋, ko­biet臋 Raij臋, Raij臋 - Rosjank臋. Jego piersi przepe艂nia艂a ogromna czu艂o艣膰.

Powinien obudzi膰 ukochan膮, ale pozwoli艂 jej spa膰. Wy艣ni膰 do ko艅ca ten sen, nawet je艣li sprawia艂 jej b贸l.

Powoli odpr臋偶a艂a si臋, powoli rozlu藕nia艂a cia艂o. Pu­艣ci艂a kolana, oddycha艂a r贸wnomiernie, jej twarz przy­bra艂a normalny wyraz. Raija wyprostowa艂a si臋. Od­nalaz艂a spok贸j.

Wasilij pozwoli艂 jej spa膰.

Je偶eli podobne sny powtarzaj膮 si臋 co noc, to na­prawd臋 potrzebowa艂a odpoczynku.

Wasilij pozwoli艂 jej odpoczywa膰 w swych ramionach.

Powoli zaczyna艂 si臋 dzie艅.

Raija budzi艂a si臋 niespiesznie. Zorientowa艂a si臋, 偶e co艣 jest nie tak. Otacza艂y j膮 inne ni偶 zazwyczaj od­g艂osy poranka. Ale sen by艂 taki przyjemny, 偶e wy­mkn臋艂a si臋 z niego wbrew swej woli.

Niech臋tnie powita艂a nowy dzie艅. Unios艂a powieki. Odnalaz艂a twarz Wasilija blisko swej twarzy.

Rzuci艂a jedno kr贸tkie spojrzenie w jego iskrz膮co zie­lone oczy. Dojrza艂a w nich tak wiele mi艂o艣ci, tak wie­le ciep艂a, tak wiele uczu膰, kt贸rych nie mog艂a przyj膮膰.

Ranek?

Nie, to niemo偶liwe! Wasilij obieca艂, 偶e j膮 obudzi. Chcia艂a tylko troch臋 odpocz膮膰...

- Dlaczego ci膮gle tu jestem? - spyta艂a szeptem. 艢wiat艂o przynios艂o ze sob膮 zak艂opotanie. Dostrzeg艂a cienie w k膮tach i zacz臋艂a szuka膰 wzrokiem, ale niko­go nie zauwa偶y艂a. Byli sami.

- Pami臋tasz swoje sny z dzisiejszej nocy? - Wasilij odpowiedzia艂 pytaniem. Sam le偶膮c, poczeka艂, a偶 Ra­ija usi膮dzie. 艢ledzi艂 ka偶dy jej ruch i zachowywa艂 w pa­mi臋ci. Zbiera艂 nowe r贸偶e do bukietu wspomnie艅, do­brych wspomnie艅.

Raija podci膮gn臋艂a kolana pod brod臋. Obj臋艂a je r臋­koma. Poprawi艂a sp贸dnic臋. Zmartwi艂a si臋 jej wygl膮­dem. Jewgienij zauwa偶y zagniecenia. Dostrzega艂 takie drobiazgi.

- 艢ni艂 mi si臋 po偶ar - rzek艂a zamy艣lona. Musia艂a si臋 bardzo skupi膰, by sobie wszystko przypomnie膰. - Wsz臋dzie szala艂 ogie艅 - doda艂a. Szeroko otworzy艂a oczy. Widzia艂a obraz ze snu, ale nie ca艂y, jedynie ury­wane fragmenty, kt贸re wype艂ni艂y j膮 gorycz膮. - Pali艂 si臋 las... - zawaha艂a si臋. Nie potrafi艂a tego stwierdzi膰 z ca艂膮 pewno艣ci膮. - Tak mi si臋 wydaje. Pami臋tam czubki drzew ca艂e w ogniu. P艂on膮ce wierzcho艂ki drzew na tle nieba. Wsz臋dzie by艂 ogie艅. I woda. Mu­sia艂a by膰 woda. Tak mi si臋 wydaje.

Spojrza艂a zdziwiona na Wasilija.

- Czu艂am si臋 tak, jakbym mia艂a mokre stopy. Prze­mok艂am, by艂o mi zimno. Ale nie s膮dz臋, bym zmarz­艂a. To tylko co艣, na co patrzy艂am. Nie bra艂am w tym udzia艂u. Dziwne...

- Pami臋tasz jakich艣 ludzi? Twarze? Kogo艣 znajo­mego? - Wasilij mimo woli da艂 si臋 wci膮gn膮膰 w t臋 hi­stori臋. A mo偶e tylko w sen...

Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Mi臋dzy jej brwiami utwo­rzy艂a si臋 bruzda. Brwi 艣ci膮gn臋艂y si臋, po偶eglowa艂y po niebie czo艂a.

- Nikogo nie widzia艂am. Nie, nikogo nie pami臋tam - odpar艂a, ale niepewnie. - Szuka艂am kogo艣 - przypomi­na艂a sobie. - Ale przecie偶 mnie tam nie by艂o! - Spojrza艂a pytaj膮co na Wasilija, tak jak gdyby razem z ni膮 ogl膮da艂 obrazy ze snu. Lecz do tego 艣wiata wewn膮trz swej duszy wybra艂a si臋 sama. - Wiem, 偶e si臋 ba艂am - wyzna艂a w ko艅­cu, gdy si臋 dobrze zastanowi艂a. - Ba艂am si臋 o kogo艣, nie o siebie. My艣l臋, 偶e mnie samej nic nie grozi艂o. Mo偶e na­wet tam by艂am, ale ba艂am si臋 o kogo艣 innego.

- Czy imi臋 Reijo co艣 ci m贸wi? Wasilij obserwowa艂 j膮. Zobaczy艂, jak unios艂a brwi, otworzy艂a szeroko oczy, ale nie dlatego, 偶e sobie przy­pomnia艂a. Smakowa艂a to imi臋. Wym贸wi艂a je kilka razy.

Ani razu nie zabrzmia艂o to jednak z takim akcen­tem i z takim uczuciem jak w nocy. Teraz powiedzia­艂a to ca艂kiem inaczej.

Teraz wymieni艂a obce imi臋, formu艂owa艂a d藕wi臋ki, kt贸re nic dla niej nie znaczy艂y.

Wasilij wola艂by zapomnie膰, z jakim uczuciem po­wtarza艂a to imi臋 w nocy. Wola艂by, 偶eby to by艂 tylko sen, kt贸ry mu si臋 przy艣ni艂.

- Sk膮d przysz艂o ci do g艂owy to imi臋? - spyta艂a Ra­ija zaciekawiona. Ca艂y czas wyg艂adza艂a sp贸dnic臋, cho膰 to nic nie pomaga艂o.

- Wo艂a艂a艣 je przez sen - wyja艣ni艂. - Wo艂a艂a艣 tego cz艂owieka o imieniu Reijo. Wiele razy. Zaklina艂a艣 go. Prosi艂a艣, by ci wybaczy艂.

Raija przerwa艂a mu:

- Nie wiem, czy chc臋 tego s艂ucha膰! Wasilij zamilk艂.

- Chc臋 - zdecydowa艂a w ko艅cu. Wyprostowa艂a ple­cy. Czeka艂a. Gotowa by艂a na wszystko.

Wasilij powt贸rzy艂 jej, co m贸wi艂a. Pami臋ta艂 dok艂ad­nie s艂owo w s艂owo. Zawsze mia艂 dobr膮 pami臋膰.

- Reijo... - rzek艂a Raija zamy艣lona. - Reijo! - po­trz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Dlaczego go nie pami臋tam? Nie wiem, kim on jest! Mo偶e to m臋偶czyzna o bursztyno­wych oczach. A mo偶e ten drugi, kt贸ry si臋 starza艂. Nie wiem. A mo偶e to zupe艂nie kto艣 inny? Dlaczego nie mog臋 sobie przypomnie膰?

Wasilij nie potrafi艂 jej odpowiedzie膰. Nigdy nie spotka艂 nikogo, kto by odbywa艂 takie podr贸偶e. To go przera偶a艂o. I poci膮ga艂o.

- Czy Reijo to norweskie imi臋? - spyta艂a. Pyta艂a oczyma, ustami, ca艂膮 sob膮. Ca艂膮 sob膮 wyczekiwa艂a od­powiedzi.

- Nie - wyja艣ni艂 Wasilij. - O ile wiem, to nie. Two­je imi臋 te偶 nie jest norweskie.

Raija dr偶膮c zaczerpn臋艂a powietrza.

- Kim ja jestem? - spyta艂a. - Jakie 偶ycie przedtem prowadzi艂am? Czy w mojej przesz艂o艣ci jest co艣 tak przera偶aj膮cego, 偶e nie powinnam si臋 w to zag艂臋bia膰? Czy to dlatego nie pami臋tam? Jakie okrutne tajemni­ce kryj膮 si臋 w okowach niepami臋ci? Dlaczego mam takie poczucie winy? Dlaczego czuj臋, 偶e kogo艣 zdra­dzi艂am? Dlaczego spotykam si臋 z nienawi艣ci膮, pogar­d膮, nieufno艣ci膮 ze strony tych nieznanych os贸b z mo­ich sn贸w? Dlaczego, Wasia, dlaczego?

Nie umia艂 jej odpowiedzie膰.

- Jak jest w Norwegii? - dopytywa艂a si臋. - Opo­wiedz mi o norweskim krajobrazie!

I Wasilij m贸wi艂 o morzu, o wielkim morzu, kt贸re by­艂o tak niepoj臋cie bliskie, tak niepoj臋cie rozleg艂e, tak niepoj臋cie ogromne. O falach. Barwach. Opowiada艂 o wybrze偶u: postrz臋pionym, kamienistym, nagim. O kraju ja­艂owym, surowym, ubogim. O w膮skich pasach uprawnej ziemi. O tym, jak ludzie pracowicie piel臋gnowali zielo­n膮 traw臋. Karczowali poro艣ni臋te lasem g贸rskie zbocza, 偶eby wy偶ywi膰 zwierz臋ta. O soczy艣cie zielonych plamach pomi臋dzy kamieniami i czarnymi ska艂ami.

Opowiedzia艂 jej o niskopiennych krzewach, o mchu, o kolorze ziemi. O tym, jak zmieniaj膮 si臋 po­ry roku. O gwa艂towno艣ci wszystkich przemian w po­godzie i przyrodzie.

Opowiedzia艂 o ciep艂ych latach sk膮panych w s艂o艅­cu. Opowiedzia艂 o jesieni, surowej i wietrznej, przede wszystkim szarej, wilgotnej, potwornie mokrej. Ciemniej膮cej. Opowiedzia艂 o zimie, o gwa艂townych sztormach. O morzu, kt贸re nigdy nie zamarza艂o. O morzu, kt贸re chcia艂o okaza膰 si臋 bardziej zimne i bezlitosne ni偶 艣nieg i l贸d. Opowiedzia艂 jej o wio艣nie, niesko艅czenie d艂ugiej na pocz膮tku, kiedy robi艂o si臋 tylko odrobin臋 cieplej. Gdy ludzie wierzyli, 偶e s艂y­cha膰 ju偶 oddech lata, mr贸z 艣mia艂 im si臋 prosto w twarz. Bez ko艅ca powraca艂. A偶 wreszcie nagle 艣nieg i l贸d topnia艂y. W ci膮gu jednego dnia, jednej nocy. Kraj wyskakiwa艂 z zimowego ubrania. Zrzuca艂 je, sta­wa艂 si臋 zielony i nowy, wyt臋skniony. To trwa艂o tak kr贸tko. Potem, zanim kto艣 zd膮偶y艂 nazwa膰 poprzed­ni膮 por臋 roku wiosn膮, nastawa艂o lato.

- Czy nie ma tam drzew? - spyta艂a Raija ze smutkiem w g艂osie, z niedowierzaniem. - Czy nie ma tam drzew, o jakich ci opowiada艂am? Wysokich drzew? Las贸w?

- Rosn膮 w g艂臋bi l膮du - odpar艂 Wasilij z powag膮. - Bardziej na po艂udnie. Jak my艣lisz, dlaczego na wy­brze偶u tak ch臋tnie kupuj膮 nasze drewno?

Raija oddycha艂a szybko. Troch臋 dr偶a艂a.

- A wi臋c pochodz臋 z g艂臋bi kraju? - zgadywa艂a. - Z oko­lic po艂o偶onych bardziej na po艂udnie ni偶 Finnmark. - Wasilij kiwn膮艂 g艂ow膮. My艣la艂, 偶e z ca艂膮 pewno艣ci膮 mo偶na tak stwierdzi膰.

- Nigdy tam nie by艂em - rzek艂 z 偶alem. - Nie mo­g臋 ci opowiedzie膰 o tych krajobrazach, droga Raiju, cho膰 bardzo bym chcia艂.

Wsta艂. Nie odwa偶y艂 si臋 jej dotkn膮膰. Nie zadowo­li艂by si臋 niewinnym mu艣ni臋ciem r臋ki. Zbyt wiele nie­bezpiecznych uczu膰 zrodzi艂o si臋 mi臋dzy nimi.

Nie mia艂 w domu nic do jedzenia. Tylko kilka anta艂­k贸w kwasu, kt贸re przetrwa艂y okres nieobecno艣ci go­spodarza i kt贸rych nie zd膮偶y艂 opr贸偶ni膰 w ci膮gu zimy.

Nala艂 Raiji i sobie. Pili w milczeniu. Raija skrzy­wi艂a si臋. Chyba jej nie smakowa艂o. Kwas jest w艂a艣ci­wie najlepszy zaraz po sporz膮dzeniu, Wasilij zna艂 si臋 na tym. C贸偶, dobry i taki, skoro nie ma 艣wie偶ego.

- Mog艂aby艣 teraz wyj艣膰 - powiedzia艂. - Ale wtedy wszyscy si臋 zorientuj膮, 偶e sp臋dzi艂a艣 u mnie noc i na pewno nie wszyscy uwierz膮, 偶e nic mi臋dzy nami nie zasz艂o. Albo te偶 mo偶esz zosta膰 d艂u偶ej, by niekt贸rzy da­li si臋 zwie艣膰, 偶e przysz艂a艣 na kr贸tko w ci膮gu dnia. Mo­偶esz r贸wnie偶 zosta膰 do wieczora i wymkn膮膰 si臋 pod os艂on膮 ciemno艣ci. - Roze艣mia艂 si臋 cicho. Doda艂 niby to 偶artem, cho膰 jego s艂owa wyra偶a艂y to, czego pragn膮艂 na­prawd臋. - Albo mo偶esz po prostu zosta膰. Na zawsze.

- Mog臋 zrobi膰 tylko jedno - rzek艂a Raija powa偶­nie. - Wyj艣膰 teraz.

Wasilij zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e Raija wybierze to rozwi膮zanie. Zna艂 j膮 zbyt dobrze. Kocha艂 r贸wnie偶 t臋 stron臋 jej osobowo艣ci. Kocha艂 w niej wszystko.

- Czy cho膰 troch臋 ci pomog艂em? - spyta艂, zak艂ada­j膮c jej peleryn臋 na ramiona. Patrzy艂, jak drobnymi palcami zapina szpilk臋 na piersi.

- I ty pytasz, czy mi pomog艂e艣! - uj臋艂a go za r臋ce. Okaza艂a mu prawdziw膮 wdzi臋czno艣膰. Gwa艂towna zmienno艣膰 uczu膰, to te偶 ona, jego Raija. - Wierzysz mi - powiedzia艂a z przekonaniem. Na jej usta powr贸­ci艂 u艣miech. Oczy nadal b艂yszcza艂y jak w gor膮czce, ale pojawi艂y si臋 w nich r贸wnie偶 up贸r i duma, kt贸rych Wasilijowi brakowa艂o, kiedy zobaczy艂 Raij臋 po swym powrocie. - Nie m贸wisz mi, 偶e zmy艣lam. Nie k艂a­miesz i nie udajesz, 偶e nie rozumiesz, o czym m贸wi臋.

- Przecie偶 nie rozumiem - u艣miechn膮艂 si臋 Wasilij. Pragn膮艂, by wszystkie poranki wygl膮da艂y tak jak ten, by dzie艅 zaczyna艂 si臋 przy Raiji.

- Nie rozpoznajesz wydarze艅, o kt贸rych opowiadam - poprawi艂a si臋 Raija. - Nie uciekasz wzrokiem, m贸­wi膮c, 偶e nie masz poj臋cia, co to takiego, mimo 偶e by膰 mo偶e widzia艂e艣 te miejsca i tych ludzi na w艂asne oczy.

Wasilij m贸g艂by wykorzysta膰 t臋 chwil臋 i powiedzie膰 co艣 niepochlebnego o Jewgieniju. M贸g艂by oczerni膰 ry­wala. Ukaza膰 Raiji jej m臋偶a w niekorzystnym 艣wietle.

Ale nie uczyni艂 tego.

Nie potrafi艂.

- By膰 mo偶e b臋d臋 musia艂a jeszcze kiedy艣 znowu z tob膮 porozmawia膰.

- Wiesz, 偶e zawsze mo偶esz.

- Ale nie tak. - Raija wypu艣ci艂a jego r臋ce. Roz艂o偶y­艂a ramiona, jakby chcia艂a obj膮膰 ca艂y ten jego niedu偶y dom, jego i siebie, tak by powsta艂a jedna ca艂o艣膰.

- Nie - zaprotestowa艂 Wasilij. Tyle to i on mia艂 ro­zumu. Pomy艣la艂, 偶e i tak b臋dzie dobrze, je偶eli po tej nocy Jewgienij nie wbije mu no偶a mi臋dzy 偶ebra. Wie­dzia艂, 偶e Jewgienij nie oka偶e zbytniej wyrozumia艂o­艣ci i nie b臋dzie si臋 stara艂 usprawiedliwia膰 sympatii, kt贸r膮 jego 偶ona obdarzy艂a by艂ego buntownika.

Tego rodzaju przyja藕ni 偶aden ma艂偶onek 艂atwo nie znosi.

Raija omiata艂a ulice brzegiem peleryny. To jej 偶a­giel, jej tarcza.

Kiedy przyby艂a do portu, nikt ju偶 na ni膮 nie pa­trzy艂 tak, jak przed domem Wasilija. Oczyma m贸wi膮­cymi, 偶e wiedz膮, 偶e si臋 domy艣laj膮.

Raija nie przejmowa艂a si臋 ludzkimi spojrzeniami. Co prawda ba艂a si臋 i czu艂a ucisk w piersi, lecz jedno­cze艣nie zyska艂a nowy spok贸j.

Kto艣 wreszcie jej uwierzy艂.

Jewgienij nie spa艂 w nocy. Pozna艂a to po nim. Za­wsze z 艂atwo艣ci膮 potrafi艂a go rozszyfrowa膰. Umia艂a przewidzie膰, co zrobi. W jego przypadku nietrudno to by艂o zgadn膮膰. Rzadko j膮 zaskakiwa艂.

- A wi臋c jeste艣? - przywita艂 Raij臋 i odchyli艂 si臋 do ty艂u na krze艣le. Spojrza艂 na ni膮, tak jakby si臋 spodzie­wa艂, 偶e zauwa偶y 艣lady niewierno艣ci. Tak jakby m贸g艂 to zobaczy膰. - Ju偶 zaczyna艂em my艣le膰, 偶e z nim zosta­niesz. Ze wreszcie uda艂o mu si臋 udowodni膰, 偶e chowa w zanadrzu du偶o wi臋cej ni偶 inni. My艣la艂em, 偶e uj膮艂 ci臋 swoim urokiem, u艣miechem, m艂odzie艅czo艣ci膮.

Jewgienij powtarza艂 to, co o Wasiliju m贸wi艂y ko­biety.

Raija zda艂a sobie spraw臋, 偶e i ona okre艣la艂a go po­dobnie. Lubi艂a Wasi臋.

Jewgienija darzy艂a ca艂kiem innym uczuciem. Pragn臋艂a, by zdawa艂 sobie z tego spraw臋 i bardziej jej ufa艂. Pragn臋艂a, by j膮 traktowa艂 jak doros艂膮 kobiet臋, a nie jak dziecko, kt贸re musi chroni膰 w艂asnym cia­艂em, w艂asnym 偶yciem.

- Zasn臋艂am - przyzna艂a. - Mo偶esz w to uwierzy膰 lub nie. Nic z艂ego nie zrobi艂am. Tylko spa艂am...

Jewgienij si臋 roze艣mia艂.

Wsta艂. Podszed艂 do niej. Chwyci艂 j膮 mocno za ra­mi臋. Poca艂owa艂.

Po偶膮dliwie i niedelikatnie. Raija poczu艂a b贸l w wargach. Palce Jewgienija wros艂y w jej rami臋. Przy­cisn膮艂 j膮 swoim cia艂em do drzwi, a potem poca艂owa艂 tak mocno, 偶e zapar艂o jej dech.

Chcia艂a krzykn膮膰, ale nie uwolni艂 jej ust na tyle, by mog艂a wydoby膰 s艂owa pro艣by.

Po chwili, gdy ju偶 s膮dzi艂a, 偶e zamierza wzi膮膰 j膮 si艂膮, 偶eby j膮 ukara膰, co艣 udowodni膰 lub upokorzy膰, pu艣ci艂 j膮.

Pu艣ci艂 i odwr贸ci艂 si臋 plecami.

- On ci臋 tak nie ca艂uje, prawda? - spyta艂 Jewgienij wzburzony. - Jest zapewne delikatniejszy, 艂agodniej­szy, bardziej czu艂y. Okazuje wi臋cej uczucia.

- Wasia mnie nie ca艂owa艂 tej nocy - odpar艂a Raija. - A tylko mnie wys艂ucha艂. Obejmowa艂 mnie tak, jak przyjaciel obejmowa艂by przyjaciela. I zasn臋艂am. Po­zwoli艂 mi spa膰. To jedyne, co uczyni艂 dzi艣 w nocy wbrew mej woli, Jewgienij. Pozwoli艂 mi zasn膮膰. Pozwo­li艂 mi odpocz膮膰. Powiedzia艂, 偶e tego potrzebowa艂am.

- Wasia jest taki troskliwy - rzek艂 Jewgienij z iro­ni膮. - Bo偶e, robi mi si臋 od tego niedobrze, Raija. Nie rozumiesz, 偶e pragn臋 tylko jednego: szcz臋艣cia z to­b膮 i Misza. Marz臋 o spokojnym 偶yciu we troje. Nie 偶ycz臋 sobie m臋偶czyzn, kt贸rzy kr臋c膮 si臋 wok贸艂 ciebie i twierdz膮, 偶e s膮 jedynie twoimi przyjaci贸艂mi!

- M贸wisz, 偶e marzysz o spokojnym 偶yciu. A co ze mn膮? Z moimi snami? - spyta艂a Raija.

Jewgienij westchn膮艂.

- Nie uwolni艂a艣 si臋 od nich? - zdziwi艂 si臋. Raija wie­dzia艂a, 偶e i jego martwi膮 jej koszmary.

- Nie - odpar艂a. - Wyznaczaj膮 przede mn膮 艣cie偶ki, ale ja nie wiem, dok膮d prowadz膮.

- Musisz nimi i艣膰? - spyta艂. - Tak.

14

- Jeste艣 niczym morze - rzek艂a Antonia do Raiji, wzdychaj膮c. - Nie mo偶esz przesta膰 tworzy膰 fal.

Raija nie zaprzecza艂a. Stan jej uczu膰 rzeczywi艣cie przypomina艂 teraz wzburzone morze.

Jewgienij stara艂 si臋 trzyma膰 g艂ow臋 wysoko, gdy szed艂 przez Archangielsk. Napotyka艂 przenikliwe spojrze­nia. Mimo to kroczy艂 wyprostowany. Uwa偶a艂, 偶e 艣miech wkr贸tce ucichnie, a kiedy ludzie zobacz膮, jak odni贸s艂 si臋 do post臋pku 偶ony, strac膮 pewno艣膰 siebie.

Raija nie chcia艂a, 偶eby si臋 tak stara艂.

- Mo偶e nawet pope艂ni艂abym g艂upstwo - wyzna艂a. - Ale Wasia pom贸g艂 mi zachowa膰 zdrowy rozs膮dek.

- Naprawd臋 zasn臋li艣cie? I nic? Raija westchn臋艂a. Wywr贸ci艂a oczami.

- Tak to z nami jest - stwierdzi艂a. Spodziewa艂a si臋, 偶e Toni膮 jej uwierzy. - Po prostu jeste艣my sobie bliscy.

Antonia uzna艂a, 偶e to prawda. Po raz kolejny. S艂ysza­艂a wiele razy, jak Raija to powtarza艂a. Za ka偶dym razem s艂owa przyjaci贸艂ki wydawa艂y si臋 jej mniej dziwne. Ale jeszcze troch臋 brakowa艂o, by ca艂kiem uwierzy艂a.

Ona nie mog艂aby tak spokojnie spa膰 przy Wasili­ju. By艂 zbyt poci膮gaj膮cy, zbyt m臋ski. Musia艂aby by膰 pijana do nieprzytomno艣ci, by nie odczu膰 tego wszystkimi zmys艂ami.

Raija nawet si臋 nie u艣miechn臋艂a, s艂uchaj膮c Toni.

- Czterna艣cie kobiet - zmieni艂a temat Antonia, bo o tym naprawd臋 chcia艂a porozmawia膰. - Nie uda艂o mi si臋 policzy膰 dzieci. To przygn臋biaj膮ce.

- Stajnia rzeczywi艣cie nie mo偶e zast膮pi膰 domu - zgodzi艂a si臋 Raija. Ona te偶 si臋 nad tym zastanawia艂a. Martwi艂a si臋. To r贸wnie偶 j膮 dr臋czy艂o, to r贸wnie偶 nie dawa艂o jej spa膰. - Co mo偶emy dla nich zrobi膰? Nie znam nikogo, za kogo mo偶na by je wyda膰 za m膮偶!

Toni膮 u艣miechn臋艂a si臋. Wida膰 Raija jest ju偶 ca艂­kiem zdesperowana, skoro przychodz膮 jej do g艂owy takie pomys艂y.

- Zupe艂nie nie wiem, co robi膰 - westchn臋艂a Raija. - Nie mog膮 przecie偶 mieszka膰 w stajni kolejn膮 zim臋.

- Zaproponowa艂am, by zosta艂y stajennymi - rzek艂a Toni膮 ze 艣miechem. Ona tak偶e nie znajdowa艂a 偶ad­nego rozwi膮zania. - Tylko ty i ja mamy odwag臋 co艣 powiedzie膰. Tkaj膮, robi膮 na drutach, gotuj膮, pior膮 i zwijaj膮 we艂n臋. I ka偶dej brakuje m臋偶czyzny, kt贸ry m贸g艂by j膮 utrzymywa膰. Do diab艂a, nie potrzebujemy tylu kobiet, kt贸re b臋d膮 si臋 rozk艂ada艂y przed ka偶dym szukaj膮cym rozrywki m臋偶czyzn膮! Tak, rozmy艣lnie je­stem wulgarna. Ju偶 nie mog臋 s艂ucha膰, jak wi臋kszo艣膰 z nich t艂umaczy si臋, 偶e nie ma innego wyboru. Wy­sy艂aj膮 swoje dzieci do pracy, ale one niewiele zarabia­j膮. Dzieci te偶 w ko艅cu do niczego w 偶yciu nie dojd膮!

- Tak to jest, gdy kto艣 jest biedny - zauwa偶y艂a Ra­ija zm臋czona. Zdarza艂o si臋, 偶e 偶a艂owa艂a, 偶e pomog艂a tym kobietom. 艁膮czy艂a si臋 z tym odpowiedzialno艣膰, kt贸ra teraz j膮 przygniata艂a. Nie mia艂a si艂, by j膮 d藕wi­ga膰. - Nie wiem, jak zdo艂a艂a艣 przekona膰 Olega, 偶eby zabra艂 ze sob膮 na Sereya dwie z nich jako kucharki. Chcia艂abym, 偶eby艣my wysy艂ali tam wi臋cej rybak贸w!

- Czy Wasia nie wraca? - spyta艂a Antonia.

- M贸wi, 偶e nie. Czy my艣lisz o tym, by kilka kobiet wys艂a膰 na 艂owiska w jego zast臋pstwie jako naszych pe艂nomocnik贸w? Mo偶esz o tym zapomnie膰.

- Czy uwa偶asz, 偶e najlepiej dla wszystkich b臋dzie, je艣li Wasilij wr贸ci na Soroya?

Te s艂owa zapad艂y g艂臋boko w dusz臋 Raiji. Zacz臋艂y jej ci膮偶y膰.

Czy rzeczywi艣cie tak by艂oby najlepiej? Gdyby zna­laz艂 si臋 daleko? Gdyby nie mog艂a go zawo艂a膰, nie mo­g艂a szuka膰 u niego ciep艂a, spokoju i rozs膮dku?

R贸wnie偶 braku rozs膮dku.

Czy tak by艂oby najlepiej dla wszystkich?

Przypomnia艂a sobie iskrz膮co zielone oczy Wasili­ja. Pomy艣la艂a o nami臋tno艣ci, kt贸r膮 w niej budzi艂, o si­le, kt贸ra w nim tkwi艂a. Podziwia艂a jego zdolno艣膰 przekonywania, gdy chcia艂 si臋 pos艂u偶y膰 t膮 w艂a艣nie ce­ch膮 swojego charakteru.

Tak, rzeczywi艣cie dla wszystkich najlepiej b臋dzie, je­偶eli Wasilij wr贸ci do Norwegii i zostanie w Finnmarku.

- Wasia mo偶e potrzebowa膰 kogo艣, kto b臋dzie mu prowadzi艂 dom. Za skromne wynagrodzenie wyp艂aca­ne przez w艂a艣cicieli statk贸w - zauwa偶y艂a Antonia. - Popatrzy艂a przez d艂u偶sz膮 chwil臋 na Raij臋. - My艣l臋, 偶e tw贸j Jewgienij z rado艣ci膮 wy艂o偶y troch臋 grosza, byle­by Wasia znalaz艂 si臋 w bezpiecznej odleg艂o艣ci.

- Jeste艣 okropnie cyniczna - stwierdzi艂a Raija. - Czy powinnam poprosi膰 Wasilija, 偶eby wr贸ci艂 na 艂o­wiska?

- Nie jeste艣 taka g艂upia. - Antonia pu艣ci艂a do niej oczko. - Wtedy zostanie nam tylko trzyna艣cie wd贸w. Mo偶e mog艂yby wyplata膰 worki na m膮k臋?

- Czy ju偶 wybra艂a艣 jak膮艣, kt贸ra mia艂aby pop艂yn膮膰 z Wasilijem?

Antonia kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Jest w sile wieku. Ma dwoje prawie doros艂ych dzieci, co艣 im tu znajdziemy. Mo偶esz by膰 spokojna, 偶e Wasia nie p贸jdzie z ni膮 od razu do 艂贸偶ka.

Toni膮 trafi艂a celnie. Raija zaczerwieni艂a si臋, cho膰 za wszelk膮 cen臋 pragn臋艂a ukry膰 zazdro艣膰. Przecie偶 nie mia­艂a prawa stawia膰 Wasilijowi jakichkolwiek warunk贸w.

- Nie mog臋 tak po prostu zapomnie膰 o tych kobie­tach - powiedzia艂a. Musia艂a uciec od my艣li, kt贸re bie­g艂y do Wasilija. Wiedzia艂a, 偶e powinien znale藕膰 si臋 daleko st膮d, za niesko艅czenie wielkim morzem, bo nie mog艂a przecie偶 odej艣膰 od Jewgienija.

- Nigdy nie udaje ci si臋 zapomnie膰 o tych, kt贸rym si臋 dzieje krzywda - rzek艂a Antonia sucho. - Raija po prostu nie mo偶e si臋 oprze膰, by nie wcisn膮膰 czego艣 bie­dakowi. Jeste艣 niemal za dobra, by艣 mog艂a by膰 praw­dziwa. Zastanawiam si臋, czy do naszego Archangiel­ska nie zawita艂 anio艂 albo nowa Madonna.

- Kpisz sobie!

- Co ty powiesz!

Obie roze艣mia艂y si臋. Po chwili Raija spyta艂a nie­oczekiwanie:

- My艣lisz, 偶e zostawi艂am za sob膮 piek艂o? Opowiedzia艂a Antonii o nocy sp臋dzonej w Wasilijem. Wszystko.

Oczy Toni pociemnia艂y. Raija zaniepokoi艂a si臋, wi­dz膮c jej reakcj臋. Przestraszy艂a si臋.

Wydawa艂o si臋, jakby Toni膮 r贸wnie偶 co艣 wiedzia艂a. Tego w艂a艣nie Raija nie chcia艂a wyczyta膰 z jej twa­rzy. Nie chcia艂a wierzy膰. Nie Antonia!

A na dodatek przyjaci贸艂ka nie chcia艂a teraz o tym rozmawia膰. Poradzi艂a Raiji, 偶e powinna raczej pa­trze膰 w przysz艂o艣膰. Przekonywa艂a, 偶e to, co min臋艂o, nie jest takie wa偶ne. A poza tym mo偶e nie nale偶y rozgrzebywa膰 tego, co zosta艂o ukryte w mroku nie­pami臋ci.

Wydawa艂o si臋, jakby Toni膮 i Jewgienij uzgodnili, co powinni m贸wi膰.

Tych samych s艂贸w u偶ywa艂 Jewgienij. W tej samej kolejno艣ci. Raij臋 bardzo to smuci艂o.

Obieca艂a sobie, 偶e jeszcze kiedy艣 porozmawia z Wasilijem, lecz w膮tpi艂a, 偶e znajdzie ku temu okazj臋. Jewgienij zacz膮艂 j膮 wypytywa膰, dok膮d chodzi, co za­mierza. 艢ledzi艂 j膮. Zachowywa艂 si臋 nie tylko jak obro艅­ca, lecz r贸wnie偶 jak pastuch pilnuj膮cy swego stada.

By膰 mo偶e w艂a艣nie to sk艂oni艂o Raij臋 do szukania okazji umo偶liwiaj膮cej ucieczk臋 od prze艣laduj膮cego j膮 wzroku m臋偶a. Nieznana dot膮d surowo艣膰 Jewgienija przera偶a艂a j膮. Tak nie pasowa艂a do tego m臋偶czyzny, kt贸rego zna艂a i kt贸rego nadal kocha艂a. Kt贸rego pra­gn臋艂a mie膰 przy swym boku, kt贸rego nie mog艂aby opu艣ci膰, z kt贸rym chcia艂a razem 偶y膰.

Nie u艂atwia艂 jej tego. Nie bardziej ni偶 ona jemu.

Oboje nie ust臋powali. Raija zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e jest zbyt uparta, ale zawsze wynajdowa艂a jakie艣 usprawiedliwienia dla swego zachowania, gdy ich po­trzebowa艂a. Wystarczy艂o poszuka膰.

To wcale nie by艂o takie trudne. Raija wyrwa艂a si臋 z domu pod pretekstem wizyty u kt贸rej艣 ze znajo­mych, mieszkaj膮cej na przedmie艣ciach Archangiel­ska. Jewgienij przyj膮艂 jej s艂owa za dobr膮 monet臋.

Raija usprawiedliwia艂a si臋 przed sob膮, 偶e gdyby jej wierzy艂, nie musia艂aby k艂ama膰.

Ale czu艂a si臋 winna. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e po­st臋puje nieuczciwie.

Wyprowadzi艂a konia. Ruszy艂a w艂a艣ciw膮 drog膮. Jew­gienij widzia艂, w kt贸r膮 stron臋 zmierza. Wierzy艂 jej.

Nie wiedzia艂, 偶e Antonia przekaza艂a wiadomo艣膰 Wasilijowi, 偶e po偶ycza mu jednego ze swych koni. Nie wiedzia艂, 偶e Wasilij ruszy艂 w tym samym kierunku co Raija. Na szcz臋艣cie m膮偶 Raiji nie mia艂 o tym poj臋cia.

Nietrudno by艂o znale藕膰 odludne miejsce. Kraina nad Dwin膮 stanowi艂a jedno wielkie odludzie, gdy wy­jecha艂o si臋 z Archangielska i skr臋ci艂o troch臋 w bok od g艂贸wnego koryta rzeki.

Raija czeka艂a na brzegu. Ko艅 spokojnie pas艂 si臋 nie­opodal. Siedzia艂a nad wod膮 i patrzy艂a, jak p艂ynie po­dobnie jak 偶ycie.

Czy jej 偶ycie te偶 tak ucieka艂o?

Nie chcia艂a o tym my艣le膰. Nie chcia艂a my艣le膰 o swej przesz艂o艣ci, nie teraz.

Czeka艂a.

Z przyjemno艣ci膮 patrzy艂a, jak Wasilij si臋 zbli偶a. Podoba艂 jej si臋 spos贸b, w jaki je藕dzi艂 konno, bo w艂a­艣nie dzi臋ki temu mog艂a pozna膰 go z daleka.

Nie wsta艂a na jego widok, tylko nadal siedzia艂a na miejscu a偶 do momentu, kiedy podjecha艂 ca艂kiem bli­sko. Pozosta艂 w siodle. U艣miechn膮艂 si臋 do niej.

- W艂a艣ciwie nie s膮dzi艂em, 偶e um贸wisz si臋 ze mn膮 nad rzek膮 - powiedzia艂. - Ba艂em si臋, 偶e zmarzn膮 ci stopy, i dlatego gna艂em, jakby sam diabe艂 siedzia艂 mi na karku.

Wasilij rzeczywi艣cie przyjecha艂 wcze艣niej, ni偶 Raija si臋 spodziewa艂a. My艣la艂a, 偶e b臋dzie mia艂a wi臋cej czasu, by si臋 przygotowa膰 do tej rozmowy. W g艂owie kr膮偶y­艂o jej tyle r贸偶nych my艣li. Nie by艂a pewna, czy b臋dzie mog艂a dotrzyma膰 wszystkich danych sobie obietnic.

- Pojedziemy gdzie艣 dalej? - spyta艂.

Skin臋艂a g艂ow膮 i wskoczy艂a na swego konia. Jecha­艂a spokojnie obok Wasilija. Tak jakby nale偶eli do sie­bie - w innym 偶yciu, w innym czasie.

Mo偶e tak by艂o? Mo偶e dlatego odnosi艂a wra偶enie, 偶e dobrze si臋 znali?

Takie my艣li kto艣 m贸g艂by uzna膰 za heretyckie, bez­bo偶ne. Nie nale偶a艂o o nich wspomina膰 nikomu. Lu­dzi wtr膮cano do wi臋zienia za mniejsze przewinienia. Niekt贸re wypowiedziane s艂owa pozostawiaj膮 艣lady podobnie jak narty na 艣niegu.

Je偶eli s艂owa, uznane za blu藕niercze, trafi膮 do niew艂a­艣ciwych uszu, trzeba b臋dzie za nie odpowiedzie膰, na­wet je艣li zosta艂y rzucone 偶artem lub bez zastanowienia.

Raija wiedzia艂a o tym i dlatego milcza艂a.

Jechali obok siebie. Znale藕li niewielki zagajnik. Za­ciszn膮 polan臋. S艂yszeli przyjazny szum Dwiny, cho膰 jej nie widzieli. Oddalili si臋 od jej koryta. Wzrok Jew­gienija nie m贸g艂 ich ju偶 dosi臋gn膮膰.

Przywi膮zali konie do drzew. D艂onie obojga szuka­艂y si臋 nawzajem. Niebo zamyka艂o si臋 nad nimi. Nie­bieskie. Nieosi膮galne, a mimo to bliskie.

Ptaki troch臋 o nich poplotkowa艂y, ale ju偶 po kr贸t­kiej chwili zamilk艂y.

Raija zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e jej obietnice zmie­ni艂y si臋 w ulotne ob艂oki. Pop艂yn臋艂y niebem. Rozwia­艂y si臋. Znikn臋艂y jej z oczu.

Sta艂y si臋 nierzeczywiste, zdawa艂o si臋, 偶e nigdy na­wet nie przesz艂y jej przez my艣l.

- Czy nadal miewasz sny? - spyta艂 Wasilij. D艂o艅­mi g艂adzi艂 jej twarz. Raija sta艂a bardzo blisko, cho膰 jej nie obejmowa艂. Szuka艂a z nim kontaktu. On tak­偶e pragn膮艂 blisko艣ci.

Byli w pe艂ni 艣wiadomi tego, co czyni膮. Nie stali si臋 ofiarami jakiej艣 ogromnej i niepoj臋tej si艂y, kt贸ra nimi ow艂adn臋艂a, nie byli jak li艣cie na wietrze. Zdawali so­bie spraw臋, co robi膮, gdzie s膮. D膮偶yli ku sobie, ponie­wa偶 tego pragn臋li. Nie istnia艂y 偶adne inne powody.

Mieli pe艂n膮 艣wiadomo艣膰 w艂asnych czyn贸w.

- Troch臋 mniej sugestywne - odpar艂a Raija. - Nie­wiele rano pami臋tam. Staram si臋 ich nie analizowa膰. Wszyscy mi radz膮, 偶ebym nie pr贸bowa艂a sobie przy­pomnie膰. M贸wi膮, 偶e tak b臋dzie najlepiej. Mo偶e rze­czywi艣cie tak b臋dzie lepiej.

- Dla kogo? - spyta艂 Wasilij. R贸偶ni艂 si臋 od innych. Nie podziela艂 utartych opinii. - Dla nich? Dla ciebie?

Przesun膮艂 palcami wskazuj膮cymi po policzkach, a kciukami pod brod膮 Raiji - wzd艂u偶 pulsu na szyi. Jego oczy zrobi艂y si臋 zielone, ale nie tak iskrz膮co zielone, jak oczy m臋偶czyzny ze snu. Tego o imieniu Reijo...

- Je偶eli tak by艂oby dla ciebie najlepiej, to powin­na艣 szuka膰. Powinna艣 docieka膰. Powinna艣 p贸j艣膰 艣cie偶­k膮, kt贸r膮 odnajdziesz. Gdzie艣 na jej kra艅cu b臋dzie po­lana taka jak ta. Dla ciebie.

- Moja 艣cie偶ka sn贸w - powiedzia艂a Raija bezbarw­nie. Mia艂a ochot臋 dotkn膮膰 Wasilija, ale powstrzyma­艂a si臋. Nie chcia艂a zb臋dnego po艣piechu.

Nikt ich tu nie znajdzie.

Trzeba by pod膮偶y膰 jedn膮 ze 艣cie偶ek sn贸w, 偶eby tu trafi膰, jej 艣cie偶k膮 sn贸w.

- Powinna艣 post膮pi膰 jak Antonia - poradzi艂 Wasi­lij. - I wyjecha膰 razem ze mn膮, uciec st膮d.

Raija s艂ysza艂a, jak ju偶 kiedy艣 to m贸wi艂. Kilka razy sama o tym my艣la艂a.

- Antonia w ko艅cu wr贸ci艂a do domu - przypo­mnia艂a.

Ale intymny nastr贸j nie prysn膮艂. Nie zdo艂a艂a zabi膰 tego, co zakie艂kowa艂o mi臋dzy ni膮 i Wasilijem. Raija nie chcia艂a niszczy膰 tej chwili, cho膰 jednocze艣nie po­stanowi艂a zerwa膰 zwi膮zek z Wasilijem.

Zamierza艂a z nim porozmawia膰, przekona膰 go, by wr贸ci艂 do Finnmarku, do Norwegii. To mia艂o by膰 po­偶egnanie, dotarcie do ko艅ca jednej ze 艣cie偶ek sn贸w.

Wasilij nie pr贸bowa艂 jej namawia膰 do ucieczki z Archangielska. Nie wierzy艂, by si臋 zgodzi艂a.

Gdyby Raija chcia艂a odej艣膰 od Jewgienija, uczyni­艂aby to ju偶 dawno.

Wasilij o tym wiedzia艂.

Kocha艂 j膮 ponad wszystko. Got贸w by艂 wyj膮膰 w艂asne serce z piersi i z艂o偶y膰 na jej r臋ce. Ale nawet gotowo艣膰 poniesienia takiej ofiary do niczego by nie doprowadzi­艂a. Raija i tak nie wybra艂aby innego 偶ycia. 呕ycia z nim.

Wasilij u艣miechn膮艂 si臋.

- Kocham ci臋 - wyzna艂 i obj膮艂 j膮. Mia艂a szczuplej­sz膮 tali臋 ni偶 wtedy w Wielikim Ustiugu, kiedy dane im by艂o na moment dosi臋gn膮膰 skrawka nieba. - Nie mo偶esz mi zabroni膰 o tym m贸wi膰. Kocham ci臋. Mam ochot臋 wykrzycze膰 to na ca艂y g艂os.

- Nikt ci臋 tu nie us艂yszy.

- Kocham ci臋! - zawo艂a艂. Nawet konie podnios艂y g艂owy. Spojrza艂y na Wasilija zdziwione swymi du偶y­mi, pi臋knymi oczyma.

Czy kto艣 mo偶e darzy膰 j膮 tak wielkim uczuciem jak Wasilij? Czy poza nimi mog膮 gdzie艣 istnie膰 inni ludzie?

S艂yszeli Dwin臋. Szepta艂a. Zosta艂a wtajemniczona. Rzeka jest kobiet膮.

Dwina rozumia艂a.

Konie odwr贸ci艂y si臋. Zostawi艂y ich samym sobie, nie chcia艂y przeszkadza膰. Ptaki r贸wnie偶 nie zwraca艂y na nich uwagi, odk膮d pojawili si臋 na polanie i okaza­艂o si臋, 偶e nie s膮 gro藕ni.

- Dlaczego musia艂em ci臋 spotka膰? - spyta艂 Wasilij zdziwiony. - Dlaczego musia艂a艣 si臋 sta膰 moim 偶yciem?

Raija nie potrafi艂a odpowiedzie膰. Palcami przecze­sa艂a jego w艂osy. Zawsze by艂y za d艂ugie. Nigdy si臋 jesz­cze nie zdarzy艂o, by dotykaj膮c ich, pomy艣la艂a, 偶e s膮 w sam raz. Zawsze znalaz艂 si臋 jaki艣 lok, kt贸ry chcia­艂a poprawi膰.

Unios艂a ku niemu usta. Wydawa艂o si臋, 偶e Wasilij zamierza zada膰 jej wi臋cej pyta艅, na kt贸re nie b臋dzie w stanie odpowiedzie膰.

Przyci膮gn臋艂a ku sobie jego g艂ow臋. Musn臋艂a jego usta. Poczu艂a smak jego warg.

Dolnej wargi. G贸rnej wargi. Dotyka艂a ustami obu. Powoli. Po kolei. Tak jak gdyby pi艂a ostro偶nie naj­s艂odsze wino 艣wiata.

Wasia by艂 dla niej teraz upajaj膮cym, pobudzaj膮cym zmys艂y, s艂odkim winem.

Wsun臋艂a j臋zyk mi臋dzy jego wargi. Rozkoszowa艂a si臋 jego ustami. Pi艂a z nich. By艂y takie czu艂e.

Potem sta艂y si臋 bardziej zdecydowane. Bardziej zmys艂owe. Zmieni艂y si臋 w po偶膮dliwe, g艂odne, spra­gnione. Wiele czasu up艂ynie, a偶 si臋 nasyc膮 i ugasz膮 pragnienie.

Usta oderwa艂y si臋 od siebie, lecz r臋ce nie mog艂y si臋 pu艣ci膰. Oplata艂y si臋 nawzajem, tworz膮c wie艅ce cie­p艂a, wzajemnej troski.

Raija i Wasilij chcieli teraz, przez chwil臋, by膰 ze so­b膮. Z w艂asnej woli. Jak dwa wolne ptaki, kt贸re jeden jedyny raz 艂膮czy艂y si臋 w par臋, po czym lecia艂y dalej.

Raija nie wiedzia艂a, czy ptaki dochowuj膮 wierno­艣ci. Zastanawia艂a si臋, czy ktokolwiek to wie.

Czu艂a si臋 jak ptak. Rozpostar艂a skrzyd艂a i polecia­艂a ku Wasilijowi.

Frun臋艂a przepe艂niona gor膮czkowym pragnieniem spotkania z nim. Przepe艂niona nami臋tno艣ci膮, kt贸ra j膮 cieszy艂a, nie zawstydza艂a. Trzyma艂a go w obj臋ciach, poniewa偶 dawa艂 jej rado艣膰, poniewa偶 otworzy艂 przed ni膮 ramiona. Poniewa偶 uwolni艂 my艣li, kt贸re chcia艂a ukry膰. Sprawi艂, 偶e si臋 im przyjrza艂a, 偶e przekona艂a si臋, i偶 nie s膮 tak niebezpieczne, jak jej si臋 wydawa艂o. Dzi臋ki niemu zrozumia艂a, 偶e to cz艂owiek kryj膮cy si臋 za my艣lami mo偶e by膰 niebezpieczny.

Wasilij pom贸g艂 jej otworzy膰 si臋 przed sam膮 sob膮.

Do tego stopnia j膮 kocha艂.

Przyby艂a do Wasilija, poniewa偶 tego pragn臋艂a. Tyl­ko to by艂o dla niej dobre, chocia偶 w oczach ko艣cio艂a i opinii ludzi takie post臋powanie prowadzi艂o do zguby.

Kto jednak mia艂by prawo j膮 s膮dzi膰?

Przecie偶 wielu ludzi marzy艂o o czym艣 podobnym, a wielu mia艂o ci臋偶sze grzechy na sumieniu.

Raija kierowa艂a si臋 woln膮 wol膮.

Jej usta ca艂owa艂y szyj臋 Wasilija, poznawa艂y jego smak. Jej r臋ce zdar艂y z niego kurtk臋, palce rozpina艂y guziki koszuli i 艣ci膮gn臋艂y j膮.

Wasilij potrafi艂 si臋 obchodzi膰 z kobiec膮 bielizn膮, z drobnymi guziczkami; bez trudu rozpl膮tywa艂 supe艂­ki na cienkich tasiemkach.

Ods艂oni艂 fragment okr膮g艂ego ramienia, bia艂ej pier­si i zewn臋trzn膮 cz臋艣膰 uda ukochanej.

Pie艣ci艂 j膮 i ca艂owa艂. Potem wyswobodzi艂 si臋 z bu­t贸w i spodni.

Raija przesuwa艂a po jego ciele d艂o艅mi. Jej w艂osy 艂asko­ta艂y go od palc贸w st贸p po ramiona. Westchn膮艂, gdy skrzyd艂a jej w艂os贸w przelatywa艂y nad brzuchem, nad piersi膮. B艂aga艂 j膮 o poca艂unki, gdy dotyka艂a jego torsu i ud.

Raija zapami臋tywa艂a krajobrazy, te niesko艅czone r贸wniny i 艂agodne wzniesienia. Zapami臋tywa艂a je do­tykiem, z zamkni臋tymi oczami.

Wy艣ni艂a je.

Ju偶 wcze艣niej je pozna艂a i zachowa艂a w pami臋ci, cho膰 nie przypuszcza艂a, 偶e kiedy艣 znowu zbli偶y si臋 tak bardzo do tych rejon贸w. Nie uwa偶a艂a, 偶e Wasilij zosta艂 stworzony dla niej.

To inna kobieta powinna go nazywa膰 swoj膮 kra­in膮, powinna tworzy膰 w艂asne mapy jego cia艂a. Inna kobieta powinna go odkrywa膰, nada膰 mu imi臋, uczy­ni膰 swoim m臋偶czyzn膮.

Poca艂owa艂a Wasilija, spe艂niaj膮c jego pro艣by. Sta艂a si臋 odpowiedzi膮 na wszystkie jego modlitwy.

Sta艂a si臋 jego niebem.

Sama wy艣lizn臋艂a si臋 z ubrania. Odrzuci艂a je dale­ko. Nie powinna wr贸ci膰 do domu w wygniecionych rzeczach. Jewgienij zawsze szuka艂 zagniece艅 na jej sp贸dnicy i bluzce. Szuka艂 oderwanych guzik贸w, tasie­mek zawi膮zanych inaczej, ni偶 zwyk艂a to robi膰.

Wasilij sprawi艂, 偶e czu艂a si臋 godna po偶膮dania, 偶e zapomnia艂a o szpec膮cych j膮 bliznach.

Jewgienij zapewnia艂, 偶e mu nie przeszkadzaj膮, ale cz臋sto je g艂adzi艂, dziwnie zamy艣lony. Sprawi艂, 偶e Ra­ija sta艂a si臋 przeczulona na ich punkcie. Blizny wprost ros艂y w jej oczach.

Mo偶e Jewgienij nie mia艂 takich intencji, ale mimo woli si臋 do tego przyczynia艂.

Kiedy Wasia ca艂owa艂 blizny Raiji po raz pierwszy, p艂aka艂 razem z ni膮. Zaraz jednak jakby przesta艂y dla niego istnie膰. Raija znowu sta艂a si臋 w jego oczach ko­biet膮 wzbudzaj膮c膮 nami臋tno艣膰.

Odsun膮艂 j膮 na odleg艂o艣膰 ramienia. Na jedn膮 kr贸t­k膮 chwil臋.

W jego spojrzeniu malowa艂a si臋 mi艂o艣膰. Mo偶na j膮 by艂o wyczyta膰 r贸wnie偶 z twarzy, z u艣miechu.

Nie musia艂 ubiera膰 uczu膰 w s艂owa, ale mimo wszystko to uczyni艂. Poniewa偶 ten jedyny raz Raija mu na to pozwoli艂a. Poniewa偶 pod膮偶yli 艣cie偶k膮 sn贸w, odnale藕li j膮, razem. Poniewa偶 tego chcieli...

- Kocham ci臋, Raiju. Bezgranicznie. Bezwarunko­wo. Mocno. To ty. Ca艂y czas ty.

D艂o艅mi przesuwa艂 wzd艂u偶 linii jej cia艂a, bardziej ostrych, ni偶 je zapami臋ta艂. Ale nawet gdyby by艂a jak uschni臋ta sosna, i tak by uwa偶a艂, 偶e jest pi臋kna. 呕e jest wszystkim, czegokolwiek w 偶yciu m贸g艂by po偶膮da膰.

Wype艂ni艂 d艂onie jej mi臋kkimi piersiami, palce ba­wi艂y si臋 brodawkami - by艂y dla nich gor膮cym latem.

Usta ca艂owa艂y j膮. Ca艂owa艂y wargi, a偶 sta艂y si臋 p膮­sowiej膮cymi p艂atkami r贸偶y. Ca艂owa艂 piersi. Sprawi艂, 偶e sta艂y si臋 kwiatami.

Porusza艂 si臋 wzd艂u偶 wzg贸rz i dolin, ustami tworzy艂 艣cie偶ki. Jego poca艂unki by艂y jak 艣lady st贸p w臋drow­ca. Poca艂unki pod膮偶a艂y 艣cie偶kami jego sn贸w.

Swymi pieszczotami sprawi艂, 偶e Raija si臋 przed nim otworzy艂a, hojna, go艣cinna.

Przyci膮gn臋艂a Wasilija ku sobie, przytrzymuj膮c kola­nami jego biodra, oplataj膮c nogami. Jej palce igra艂y po jego sk贸rze. Oddech obojga sta艂 si臋 偶arem, rozpali艂 ogie艅.

Wasilij nachyla艂 si臋 nad ni膮 raz za razem jak nad powierzchni膮 morza, ona za艣 niczym woda chcia艂a go wci膮gn膮膰, ogarn膮膰, ukry膰. Nie wolno im by艂o jednak tego uczyni膰.

Nigdy nie stan膮 si臋 jedno艣ci膮.

Granica by艂a cienka jak w艂os, jak skraj nieba. Ra­ija dotkn臋艂a jej. Dotkn臋艂a morza i nieba jednocze艣nie. Chyba nie ka偶demu to si臋 udawa艂o.

Wasilij zaraz pod膮偶y艂 za ni膮. Znalaz艂 ten sam skraj nieba. Zobaczy艂 ten sam widok, kt贸rym ju偶 si臋 zd膮­偶y艂a nacieszy膰. Sta艂 si臋 jego cz臋艣ci膮, tak jak ona.

Nie tworzyli jedno艣ci, ale byli razem.

Wci膮偶 si臋 obejmowali, nie czuli ch艂odu. Nie marz­li. S艂o艅ce g艂aska艂o ich promieniami. Mo偶e b艂ogos艂a­wi艂o, a mo偶e g艂adzi艂o, dodaj膮c otuchy. Wiedzia艂o mo­偶e wi臋cej ni偶 oni.

- Chc臋, by艣 wr贸ci艂 do Finnmarku - odezwa艂a si臋 po chwili Raija. Trzymali si臋 za r臋ce, mi臋kko, nie splataj膮c palc贸w. - Tak b臋dzie chyba dla wszystkich najlepiej - doda艂a, u偶ywaj膮c s艂贸w, kt贸re jakby wyj臋­艂a z ust Toni.

- Rozmawia艂a艣 z t膮 sam膮 osob膮 co ja - u艣miechn膮艂 si臋. Po艂o偶y艂 woln膮 r臋k臋 na czole, os艂aniaj膮c oczy przed s艂o艅cem. - Wszystko mi nakre艣li艂a. Mocnymi kreskami, na wypadek, gdybym nie zrozumia艂.

Raija poczu艂a si臋 niemal zdradzona, ale i ona dobrze zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, co Toni膮 mia艂a na my艣li.

Toni膮 na sw贸j spos贸b troszczy艂a si臋 o ni膮. S膮dzi艂a pewnie, 偶e tego potrzebowa艂a.

- Pojedziesz?

- My艣la艂em, 偶e Toni膮 ju偶 ci to powiedzia艂a - od­par艂 Wasilij. - My艣la艂em, 偶e chocia偶 Jewgienij ci o tym wspomnia艂. Wracam. Ja tak偶e doszed艂em do przekonania, 偶e tak b臋dzie najlepiej dla wszystkich.

- Ach, tak. - Raija zaczyna艂a pojmowa膰, 偶e prawie ka偶da z najbli偶szych jej os贸b co艣 przemilcza艂a.

Teraz jednak nie chcia艂a o tym my艣le膰. Nad nimi by艂o niebo i s艂o艅ce, pod nimi trawa. Byli rozgrzani, nadzy i wolni.

Jeszcze przez chwil臋.

15

艢cie偶kami rzeczywisto艣ci trudniej by艂o i艣膰 ni偶 tymi ze sn贸w. 艢cie偶ki z rzeczywisto艣ci dok膮d艣 prowadzi艂y, gdzie艣 si臋 zaczyna艂y. W miejscach, kt贸re Raija mog艂a odnale藕膰.

Wasilij znowu pop艂yn膮艂 na zach贸d, przepe艂niony czu艂o艣ci膮 dla Raiji. Raija wiedzia艂a o tym, ale to nicze­go nie zmienia艂o. Dokona艂a wyboru i nie rozmy艣li艂a si臋. Mo偶e Wasilij da艂by jej wi臋cej rozkoszy, 艣miechu, rado艣ci, ni偶 znajdowa艂a u boku Jewgienija. Mo偶e. Ju偶 si臋 tego nie dowie.

Kocha艂a Wasi臋 na sw贸j spos贸b. Domy艣la艂 si臋 tego, mimo 偶e mu o tym nie powiedzia艂a.

Wasilij zabra艂 z sob膮 do Norwegii jedn膮 z kobiet. W ten spos贸b da艂 jej nadziej臋 na lepsz膮 przysz艂o艣膰. Po d艂ugich namowach, cho膰 niech臋tnie, zgodzi艂 si臋 dopu艣ci膰 kobiety do sprzeda偶y ryb z艂owionych na za­chodzie. Nie wierzy艂, 偶eby co艣 z tego wysz艂o, ponie­wa偶, jak twierdzi艂, baby nie znaj膮 si臋 na handlu.

Pocz膮tek wydawa艂 si臋 do艣膰 obiecuj膮cy. Raija nie s膮­dzi艂a, by Jewgienij znalaz艂 jaki艣 pow贸d do narzeka艅.

Opr贸偶nili poddasze nad stajni膮. I chocia偶 nadal za­mieszkiwa艂o u nich kilka wd贸w, o kt贸re nie przestawa­li si臋 martwi膰, sytuacja przedstawia艂a si臋 znacznie lepiej.

Razem z Toni膮 dokona艂y czego艣, co wydawa艂o si臋 niemo偶liwe. Mia艂y powody do dumy.

Raij臋 nadal prze艣ladowa艂y zagadkowe sny. Milcz膮ce obrazy. Nieme mgnienia z okolic, kt贸rych nie pa­mi臋ta艂a. Przed oczami pojawia艂y jej si臋 obce krajobra­zy. Raija pragn臋艂a, by sny do niej przem贸wi艂y.

Nie s艂ysza艂a ich, nie rozumia艂a. Chcia艂aby jakim艣 cudem do nich przenikn膮膰.

Nie rozmawia艂a o swych rozterkach z Jewgieni­jem. Nie mog艂a. Nie chcia艂 ich dzieli膰 razem z ni膮. Raija czu艂a, 偶e najch臋tniej uzna艂by, i偶 owe sny, uka­zuj膮ce fragmenty zapomnianych zdarze艅, s膮 wytwo­rem jej bujnej wyobra藕ni i w og贸le nie warto zaprz膮­ta膰 sobie nimi g艂owy. Pozwala艂a mu tak my艣le膰.

Tak by艂o najpro艣ciej.

Dla niego.

- T臋sknisz za Wasi膮? - spyta艂a Antonia, kiedy na ko­lanach szorowa艂y pod艂og臋 na poddaszu nad stajni膮. Pa­nowa艂 tam p贸艂mrok, mimo 偶e pootwiera艂y na o艣cie偶 wszystkie okienka. Trudno wprost uwierzy膰, 偶e tak wie­le os贸b mieszka艂o tu przez ca艂膮 zim臋, prawie do lata.

- Czy t臋skni臋? - Raija zastyg艂a w bezruchu. Odno­si艂a wra偶enie, 偶e Wasia jest tak blisko niej, 偶e stoi mi臋dzy nimi w tej mrocznej, niskiej izbie, u艣miecha si臋, jak tylko on potrafi艂.

To wyobra藕nia.

- Chyba nie - odpar艂a wreszcie. - Lepiej go widz臋, kiedy go nie ma. Dostrzegam nie tylko dobre strony, lecz r贸wnie偶 cechy, kt贸rych w nim nie lubi臋. Kiedy jest tutaj, to...

- ...jest jak huragan? - zgadywa艂a Antonia. - Pory­waj膮cy huragan?

- Inaczej - sprostowa艂a Raija. Nie艂atwo by艂o tak zg艂臋­bia膰 w艂asne my艣li, ale z pewno艣ci膮 wysi艂ek nie p贸jdzie na marne. Raija nale偶a艂a do os贸b, kt贸re musia艂y uk艂ada膰 rzeczy na w艂a艣ciwej p贸艂ce, zdarza艂o si臋, 偶e nadawa艂a im inne nazwy ni偶 powszechnie znane. - Do tego stopnia inaczej, 偶e nie mog臋 mu si臋 oprze膰. Zawsze wyci膮gam r臋k臋 po to, co kusi. Jestem jak dziecko. Musz臋 dosi臋gn膮膰, dotkn膮膰, wzi膮膰 do r臋ki to, co nie jest moje. To, co nie jest przeznaczone dla mnie. Niekt贸re rzeczy nie bledn膮 nawet wtedy, kiedy je dostan臋. Niekt贸re za艣 musz臋 ogl膮­da膰 z pewnej odleg艂o艣ci. Ich blask m贸g艂by z 艂atwo艣ci膮 przy膰mi膰 to, co mam, a co tak偶e nie jest brzydkie.

Popatrzy艂a na swoje r臋ce. Nie tak dawno temu jeszcze pie艣ci艂y Wasilija, dotyka艂y jego sk贸ry, czu艂y jego ciep艂o, jego...

- Nie t臋skni臋 za Wasi膮... - wyzna艂a - kiedy wiem, 偶e jest daleko, kiedy nie mog臋 si臋 z nim spotka膰. Ale t臋skni臋, kiedy jest tutaj. Rozumiesz, Toniu?

Toni膮 skin臋艂a g艂ow膮. Chcia艂aby stan膮膰 po stronie jednego z dw贸ch m臋偶czyzn Raiji, Jewgienija albo Wa­silija, ale lubi艂a obu. Nie pyta艂a Raiji, kt贸rego z nich bardziej kocha, kt贸rego bardziej potrzebuje.

Uwa偶a艂a, 偶e nie powinna.

To 偶ycie Raiji. A Raija nie potrzebowa艂a rad. Za­wsze robi艂a to, co uwa偶a艂a za w艂a艣ciwe.

Raija my艣la艂a, 偶e to niemo偶liwe, lecz Jewgienij po­trafi艂 j膮 jednak zaskoczy膰.

Nie uk艂ada艂o si臋 mi臋dzy nimi najlepiej, kiedy przy­jecha艂 Wasilij. Mo偶e nieco si臋 poprawi艂o, kiedy wyje­cha艂. W ka偶dym razie Jewgienij troch臋 si臋 uspokoi艂. I przesta艂 jej pilnowa膰.

Zim膮 to on zwleka艂 z p贸j艣ciem do 艂贸偶ka. Nie m贸g艂 spa膰, dokucza艂y mu b贸le barku.

Teraz, latem, na bezsenno艣膰 cierpia艂a Raija. Wprawdzie zacz臋艂a znowu je艣膰, a przynajmniej jad艂a wi臋cej ni偶 do tej pory.

Ale sypia艂a r贸wnie niewiele.

Jej bezsenne noce rozdziela艂y j膮 z Jewgienijem. Sp臋dzali razem tak ma艂o czasu. Kr贸tkie chwile przed za艣ni臋ciem, z twarzami zwr贸conymi ku sobie, stano­wi艂y ca艂y ich wsp贸lny czas.

Teraz nawet owe chwile znikn臋艂y. Z wyboru Raiji. W nocy zajmowa艂a si臋 prac膮: tka艂a, szy艂a, mimo 偶e nie lubi艂a tych zaj臋膰. Wygniata艂a ciasto na chleb. Wy­najdowa艂a tysi膮ce czynno艣ci, 偶eby za wcze艣nie nie za­sn膮膰. W ko艅cu k艂ad艂a si臋 wyczerpana i zbyt zm臋czo­na, by pami臋ta膰 sny.

- Przypominasz sobie mojego brata Aleksieja? - spyta艂 niespodziewanie Jewgienij. Raija nie przerwa­艂a pracy. Chcia艂a, 偶eby Jewgienij wreszcie zasn膮艂, 偶e­by pozwoli艂 jej tka膰, bawi膰 si臋 barwami, snu膰 my艣li, kt贸re tak偶e wplata艂a w tkanin臋.

- Czy on nie umar艂, zanim straci艂am pami臋膰? - spy­ta艂a beztrosko. Nie rozumia艂a, dlaczego Jewgienij za­da艂 pytanie, na kt贸re musia艂 przecie偶 zna膰 odpowied藕.

Jednak jego s艂owa zapar艂y jej dech.

- Aleksiej spotka艂 ci臋 w Norwegii wiele lat przed­tem, nim pojawi艂a艣 si臋 w moim 偶yciu. Kocha艂 ci臋.

Raija spojrza艂a na m臋偶a szeroko otwartymi oczami. Nawet odwr贸ci艂a si臋 od krosna. Niewiele spraw by艂o w stanie j膮 oderwa膰 od tkania, kiedy ju偶 si臋 tym zaj臋­艂a. Jednak teraz wprost nie mog艂a spokojnie usiedzie膰.

- Wiedzia艂e艣 o mnie... wcze艣niej? Jewgienij wpatrywa艂 si臋 w blat sto艂u. Po偶a艂owa艂, 偶e nie utrzyma艂 j臋zyka za z臋bami. M贸g艂 pozwoli膰, by nadal si臋 od siebie oddalali. Albo m贸g艂 jej ods艂ania膰 fragmenty.

Fragmenty szklanego naczynia, kt贸re upad艂o na pod艂og臋 i rozbi艂o si臋 na tysi膮ce kawa艂k贸w. Wszystkie by艂y przezroczyste, trudne do posk艂adania.

M贸g艂 je wydziela膰 po trochu. Sprawia膰 Raiji chwi­low膮 przyjemno艣膰, powoli prowadzi膰 bli偶ej ku sobie.

Na szcz臋艣cie Wasilij wyjecha艂 na Soroya!

- Aleksiej mia艂 mo偶e osiemna艣cie - dziewi臋tna艣cie lat, kiedy ci臋 spotka艂. Podczas jednego z rejs贸w wysadzono go w Norwegii i statek wr贸ci艂 bez niego. W tych cza­sach niebezpiecznie by艂o sprzedawa膰 tanio m膮k臋 u wy­brze偶y Finnmarku. Aleksiej zosta艂 postrzelony. To ty wyj臋艂a艣 mu kul臋. Uratowa艂a艣 go. Ratowanie ludzi le偶y w twojej naturze, moja Raiju. - S艂ucha艂a z otwartymi ustami jak zaczarowana. - Jednak Aleksiej nie zosta艂 w Norwegii. Nie m贸g艂 zosta膰. By艂 Rosjaninem, a ty mia­艂a艣 m臋偶a. Ale po powrocie do domu ci膮gle o tobie m贸­wi艂, o tobie my艣la艂, zakocha艂 si臋 w tobie, tak jak to on potrafi艂. Jego uczucia nie trwa艂y d艂ugo. Nigdy przedtem. Ale ty by艂a艣 inna, nieosi膮galna. M贸wi艂, 偶e jeste艣 najpi臋k­niejsz膮 kobiet膮, jak膮 widzia艂. M贸wi艂, 偶e jeste艣 czarowni­c膮, wied藕m膮, anio艂em, ksi臋偶niczk膮...

Jewgienij u艣miechn膮艂 si臋 smutno. Teraz nie musia艂 k艂ama膰. W pewnym sensie m贸wienie o Aleksieju dzia­艂a艂o oczyszczaj膮co. Mimo wszystko Jewgienij zawsze kocha艂 swego m艂odszego brata. Nie by艂 w stanie po­kierowa膰 jego 偶yciem, nie m贸g艂 go uchroni膰 przed ciosami, nie zdo艂a艂 go oduczy膰 wykorzystywania przywilej贸w. Aleksiej z艂ama艂 wiele serc. By艂 tak przy­stojny, uwodzicielski, tak rozmowny, 偶e niewiele ko­biet zdo艂a艂o si臋 przed nim obroni膰. 呕eglowa艂 beztro­sko po powierzchni przez ca艂e swoje 偶ycie.

Dop贸ki nie spotka艂 Raiji i ona go nie oczarowa艂a.

Raija s艂ucha艂a. Opowie艣膰 Jewgienija wydawa艂a si臋 jej niewiarygodna, jakby nie dotyczy艂a rzeczywisto艣ci.

Jej rzeczywisto艣ci.

Kiedy s艂ucha艂a Jewgienija, po g艂owie kr膮偶y艂o jej jedno pytanie: Czemu nigdy o tym nie m贸wi艂?

- Aleksiej przekona艂 mnie, by艣my pop艂yn臋li ci臋 po­szuka膰. Chcia艂 ci臋 zabra膰 ze sob膮 na wsch贸d. Byli艣cie przecie偶 tak podobni. Uwa偶a艂 te偶, 偶e nie mo偶esz ko­cha膰 nikogo innego poza nim. Wszystko kr臋ci艂o si臋 wo­k贸艂 niego. Aleksiej z trudem godzi艂 si臋 z tym, 偶e inni mog膮 znale藕膰 si臋 w centrum zainteresowania. Uwa偶a艂, 偶e 偶adna ludzka istota poza nim nie jest tego godna.

- I co? Znale藕li艣cie mnie?

Raija nie wiedzia艂a, w jaki spos贸b uda艂o jej si臋 zacho­wa膰 spok贸j i ch艂贸d. Jej gor膮ca zazwyczaj krew p艂yn臋艂a tak spokojnie. Sama dziwi艂a si臋 swemu opanowaniu.

- Tak, uda艂o nam si臋 - odpar艂 Jewgienij. Zamilk艂. Cz臋艣ci wspomnie艅 nie powinien by艂 dotyka膰. - Alek­siej nieustannie ci臋 adorowa艂. A potem przez przypa­dek spali艂em tw贸j sklep.

- M贸j sklep? Jewgienij podni贸s艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na Raij臋. Mia艂 takie ciemne oczy. Na jego poznaczonej ostrymi li­niami twarzy malowa艂 si臋 b贸l.

- Nigdy nie by艂a艣 taka jak inne, moja Raiju - wes­tchn膮艂. - Mieszka艂a艣 w osadzie rybackiej na najbardziej postrz臋pionej cz臋艣ci wybrze偶a Finnmarku i prowadzi­艂a艣 sklep. My艣la艂em, 偶e w艂a艣cicielem jest kto艣 inny. Chcia艂em si臋 zem艣ci膰 na kupcu, kt贸ry kilka lat wcze­艣niej postrzeli艂 mojego brata. Aleksiej rozmy艣la艂 o to­bie przez dwa lata, zanim zdecydowa艂 si臋 po ciebie wr贸ci膰. Nie wiedzia艂a艣 o tym... Nigdy tak d艂ugo nie pozosta艂 wierny jednej kobiecie. Tak wi臋c spali艂em tw贸j sklep. Kiedy ci臋 ujrza艂em po raz pierwszy, by艂a艣 roz­z艂oszczon膮, drobn膮 kobiet膮, kt贸ra sycza艂a i ciska艂a b艂y­skawice z najciemniejszych oczu, jakie kiedykolwiek widzia艂em. Podesz艂a艣 prosto do mnie, bi艂o od ciebie lo­dowatym ch艂odem, a jednocze艣nie tli艂 si臋 w tobie nie­bezpieczny 偶ar. 鈥濻pali艂e艣 m贸j sklep, Jewgienij鈥, powie­dzia艂a艣 do mnie po lapo艅sku. Oboje m贸wili艣my tym j臋zykiem. Babcia Aleksieja i moja by艂a Laponk膮.

Raija s艂ucha艂a z uwag膮. Ch艂on臋艂a ka偶de s艂owo. Nie mog艂a wydoby膰 g艂osu.

Jewgienij zupe艂nie j膮 zaskoczy艂.

- Kiedy ci臋 odnale藕li艣my, by艂a艣 sama, tw贸j m膮偶 ci臋 opu艣ci艂. Zdecydowa艂a艣 si臋 pop艂yn膮膰 z nami. Planowa­艂a艣 dotrze膰 z Aleksiejem do Rosji, tu do Archangiel­ska. Mia艂a艣 z nim rozpocz膮膰 nowe 偶ycie. My艣l臋, 偶e i ty go kocha艂a艣. 艁atwo by艂o si臋 w nim zakocha膰, ulec je­go urokowi. Trudniej mo偶e z nim 偶y膰. Tak jak z nami wszystkimi. W naszej rodzinie jest ju偶 co艣 takiego...

Jewgienij patrzy艂 w przesz艂o艣膰. Wybiera艂 to, co chcia艂 zobaczy膰. Wiele fakt贸w omija艂. Znajdowa艂 spo­ro b艂ahych epizod贸w. Przesz艂o艣膰 zawsze pe艂na jest r贸偶nych 艣mieci. Dobrze, 偶e mo偶na je odrzuci膰.

- Aleksiej kocha艂 ci臋. Ustawi艂 ci臋 na piedestale. Za­mierza艂 zosta膰 ojcem rodziny. Mia艂 zamiar dorosn膮膰, wzi膮膰 na siebie odpowiedzialno艣膰. Wszystko mia艂o si臋 zmieni膰, cieszy艂 si臋 z tego jak dziecko. A偶 do chwili, gdy popad艂 w przygn臋bienie, gdy na statku zrobi艂o si臋 dla niego za ciasno. Gdyby podr贸偶 trwa艂a kr贸cej, mo偶e ja­ko艣 by przezwyci臋偶y艂 depresj臋. Wtedy mo偶e by zreali­zowa艂 to, o czym fantazjowa艂. Mo偶e by si臋 zmieni艂, spo­wa偶nia艂. 呕y艂by dla ciebie. Jednak 藕le znosi艂 trudne warunki na pok艂adzie, sta艂 si臋 wybuchowy, zazdrosny...

Jewgienij nabra艂 powietrza. Nie艂atwo przychodzi艂o mu o tym opowiada膰. Przyzna膰, 偶e zabi艂 w艂asnego brata.

- A偶 pewnego dnia dosz艂o mi臋dzy nami do b贸jki. Oskar偶a艂 mnie o romans z tob膮. Gdyby si臋 zastano­wi艂, musia艂by przyzna膰, 偶e to niemo偶liwe, poniewa偶 wszyscy mieszkali艣my zbyt blisko siebie. Gdyby rze­czywi艣cie co艣 nas 艂膮czy艂o, pierwszy by to zauwa偶y艂. Ale Aleksiej nie chcia艂 s艂ucha膰 g艂osu rozs膮dku. Wola艂 wierzy膰, 偶e go zdradzasz, 偶e ja go zdradzi艂em, 偶e ma uzasadnione powody do zazdro艣ci. Tak si臋 nieszcz臋­艣liwie z艂o偶y艂o, 偶e go uderzy艂em. Aleksiej po艣lizn膮艂 si臋 i uderzy艂 g艂ow膮 o kamie艅. Zmar艂.

Gdyby to wszystko opowiedzia艂 jej kto艣 inny, Ra­ija bez wahania zarzuci艂aby mu, 偶e zmy艣la. Tak nie­wiarygodna wydawa艂a jej si臋 ta historia.

- Chcia艂 zosta膰 ojcem rodziny - powt贸rzy艂a. Zain­trygowa艂o j膮 to okre艣lenie. - Czy mia艂am rodzin臋?

Jewgienij nie od razu odpowiedzia艂. W艂a艣nie teraz mia艂 ochot臋 sk艂ama膰. Ch臋tnie by ukry艂 prawd臋.

- Mia艂a艣 czworo dzieci - wyzna艂 wreszcie po d艂u­gim milczeniu.

W jego wzroku by艂o b艂aganie, gdy to m贸wi艂, ale Raija tego nie zauwa偶y艂a. Ledwie dotar艂 do niej sens jego s艂贸w.

- Czworo dzieci - powt贸rzy艂, zadaj膮c sobie b贸l. - Ma艂膮 rudow艂os膮 dziewczynk臋, kt贸ra jeszcze nie mia­艂a roku, ch艂opca w wieku oko艂o trzech - czterech lat, dziewczynk臋 troch臋 starsz膮 od ch艂opca, i jeszcze jed­n膮 dziewczynk臋 wygl膮daj膮c膮 mo偶e na sze艣膰 - siedem lat. Najstarsza mia艂a w艂osy blond, 艣liczne dziecko. Druga dziewczynka, czarnow艂osa, o z艂ocistej sk贸rze, by艂a uparta. Ch艂opczyk mia艂 bardzo jasn膮 czupryn臋, najja艣niejsz膮, jak膮 kiedykolwiek w 偶yciu widzia艂em.

Przyj臋cie do wiadomo艣ci takiej prawdy wymaga艂o czasu. Trzeba czasu, by zapad艂a w 艣wiadomo艣膰, by j膮 zaakceptowa膰.

Czworo dzieci?

Ile mog艂a mie膰 lat?

- Kiedy to by艂o? - spyta艂a szeptem.

- Czterna艣cie - pi臋tna艣cie lat temu - odpowiedzia艂 Jewgienij niech臋tnie. - Mia艂a艣 tyle lat, co Aleksiej.

- Dziecko sze艣cio - , siedmioletnie? Kiedy sama mia艂am dwadzie艣cia lat? - Spojrza艂a na m臋偶a z niedowierzaniem.

Jewgienij przez chwil臋 milcza艂. M贸g艂 powiedzie膰 wi臋­cej, ale wola艂 nie wyjawia膰 wszystkiego. Lepiej, 偶eby nie wiedzia艂a. Nie powinna rozgrzebywa膰 przesz艂o艣ci.

- Pop艂yn臋艂a艣 z nami jeszcze troch臋 dalej na wsch贸d - rzek艂. M贸wi艂, cho膰 nie by艂 pewien, czy Raija go s艂ucha. Chcia艂 wype艂ni膰 cisz臋 potokiem s艂贸w. - Kocha艂em ci臋 jak siostr臋. Wtedy nie patrzy艂em na ciebie tak, jak patrz臋 dzisiaj. Nigdy nie wierzy艂em w mi艂o艣膰 od pierwszego wejrzenia. A ty znalaz艂a艣 we mnie brata. Potrzebowa艂a艣 starszego brata. Mimo wszystko czu艂em si臋 za ciebie w pewnym sensie odpowiedzialny. W ko艅cu zapropo­nowa艂em ci ma艂偶e艅stwo. Naprawd臋 chcia艂em, by艣 zosta­艂a moj膮 偶on膮. Wierzy艂em, 偶e mo偶e nam si臋 uda膰, 偶e mo偶emy by膰 ze sob膮 szcz臋艣liwi. Darzyli艣my si臋 przynaj­mniej przyja藕ni膮. Widywa艂em ma艂偶e艅stwa, w kt贸rych brakowa艂o nawet tego.

- Nie jestem chyba tutaj a偶 tak d艂ugo! - Raija utkwi­艂a w m臋偶u wzrok pe艂en ognia. - Co si臋 sta艂o z moimi dzie膰mi? Bo偶e, Jewgienij! Powiedzia艂e艣, 偶e mam ich czworo? Co si臋 z nimi sta艂o? - Wci膮gn臋艂a powietrze. Wpatrywa艂a si臋 w Jewgienija szeroko otwartymi oczyma. - Czy ta czarnow艂osa dziewczynka mia艂a blizny na obu policzkach? - spyta艂a szeptem.

Jewgienij spojrza艂 zdumiony na Raij臋. Jego oczy zrobi艂y si臋 ogromne. Raija widzia艂a, 偶e si臋 przestraszy艂.

- Sk膮d wiesz...?

- Po prostu wiem. Nie mia艂 poj臋cia, co powiedzie膰. Niewiele wiedzia艂 na temat jej dzieci.

- Nie dop艂yn臋艂a艣 jednak z nami do Rosji - rzek艂 ci臋偶ko. - Nie chcia艂a艣 za mnie wyj艣膰, Raiju. Wysiad艂a艣 w Varanger. By艂a jesie艅. Ostatni raz widzia艂em wtedy ciebie i twoje dzieci, jak stali艣cie na brzegu, po­zwalaj膮c nam odp艂yn膮膰. Nie mog艂em sobie darowa膰, 偶e ci臋 wtedy pos艂ucha艂em. Powinienem by艂 ci臋 zmu­si膰, by艣 zosta艂a z nami. - Westchn膮艂. - Kolejny raz po­jawi艂a艣 si臋 w moim 偶yciu, kiedy uratowali艣my ci臋 od stosu w Vardohus. Nie wiem, jak tam trafi艂a艣. Nie wiem, co si臋 sta艂o z twoimi dzie膰mi. By艂a艣 sama. Zgi­n臋艂aby艣, gdyby艣my ci臋 nie zabrali do Rosji. Tym ra­zem musia艂a艣 pop艂yn膮膰 statkiem ze wschodu.

Sk艂ama艂. Opowiada艂 zwi臋藕le, tylko lekko zaryso­wa艂 ca艂膮 histori臋.

- Dlaczego nigdy mi o tym nie m贸wi艂e艣? - spyta艂a. Nie mog艂a zrozumie膰, czemu a偶 tyle fakt贸w przed ni膮 ukry­wa艂. - Nie wiedzia艂e艣, 偶e to dla mnie bardzo wa偶ne?

Jewgienij u艣miechn膮艂 si臋 przepraszaj膮co. B艂agalnie. Wydawa艂 si臋 bezradny. Taka bezradno艣膰 zawsze j膮 rozbraja艂a, niezale偶nie od tego, u kogo j膮 dostrzeg艂a. Tym razem Raija pozosta艂a nieugi臋ta.

- Ba艂em si臋, 偶e ze mn膮 nie zostaniesz - odpar艂 cicho. - Pokocha艂em ci臋 ponad wszystko na 艣wiecie. Zrozumia­艂em, 偶e nie m贸g艂bym bez ciebie 偶y膰. A i ty obdarzy艂a艣 mnie uczuciem. M贸wi艂a艣, 偶e mnie kochasz. Stworzyli­艣my razem co艣, co by艂o dla mnie tak cenne, 偶e nie chcia­艂em tego straci膰. Za 偶adne skarby. Widzia艂em, 偶e nasze wsp贸lne 偶ycie daje ci szcz臋艣cie. Wtedy. Teraz. Twoje szcz臋艣cie wiele dla mnie znaczy. - Zamilk艂, cho膰 m贸g艂 jeszcze d艂ugo si臋 usprawiedliwia膰. Zdawa艂 sobie z tego spraw臋. Raija r贸wnie偶 o tym wiedzia艂a. Nie by艂 pewien, czy jest w stanie s艂ucha膰 dalej. - Nie mia艂em odwagi, ci o tym powiedzie膰. Ba艂em si臋, 偶e my艣l o dzieciach odda­li ci臋 ode mnie, od tego, co stworzyli艣my, od Michai艂a. Od naszego szcz臋艣cia, naszego 偶ycia. Po prostu si臋 ba­lem. Nie chcia艂em niczego straci膰. Nie chcia艂em straci膰 ciebie ani tego wszystkiego, co wsp贸lnie prze偶yli艣my.

Spojrza艂a na Jewgienija ch艂odnym wzrokiem. Do­bry Bo偶e, co te偶 on jej uczyni艂!

Przemilcza艂 najwa偶niejsze, a teraz siedzi tu i opo­wiada jej, 偶e zrobi艂 to z mi艂o艣ci! To przechodzi ludz­kie poj臋cie!

- A wi臋c moja niepami臋膰 spad艂a ci jakby z nieba? - spyta艂a.

Jewgienij zastanowi艂 si臋, ale nie zauwa偶y艂 pu艂apki. Niedos艂ysza艂 s艂odyczy miodu w jej g艂osie. Nie dostrzeg艂 ostrych kolc贸w na 艂odydze r贸偶y, 偶膮d艂a pszczo艂y...

- Tak, to prawda - przyzna艂.

Raija oniemia艂a.

Dokona艂 wyboru za ni膮, pozwoli艂 sobie zdecydo­wa膰. I twierdzi, 偶e uczyni艂 to dla dobra ich obojga. Z mi艂o艣ci. By chroni膰 to, co mieli.

Zaczerpn臋艂a powietrza, by powiedzie膰 mu prosto w oczy, co o tym my艣li, ale nie wykrztusi艂a ani s艂owa.

Nie mog艂a by膰 tak okrutna, 偶eby wyrzuci膰 w z艂o­艣ci wszystko, co si臋 w niej teraz gotowa艂o.

- My艣l臋, 偶e powiniene艣 si臋 po艂o偶y膰, Jewgienij - rze­k艂a, staraj膮c si臋 opanowa膰. - Chyba nie chc臋 ju偶 wi臋­cej s艂ucha膰. Chyba nie chc臋 z tob膮 d艂u偶ej rozmawia膰. Zreszt膮 zrobi艂o si臋 ju偶 p贸藕no...

Wsta艂. Patrzy艂 na ni膮. W jego oczach malowa艂a si臋 pro艣ba.

Raija umkn臋艂a wzrokiem.

Na powr贸t zaj臋艂a si臋 tkaniem. Nie widzia艂a, 偶e zwi臋kszy艂 dla niej p艂omie艅 w lampach. Nie widzia艂a jego b贸lu.

Po艂o偶y艂 si臋.

Zosta艂a sama. Z barwnymi szmatkami u krosna. Wplot艂a najpierw szare, czarne i granatowe. Potem tworzy艂a br膮zowe, brudne pasy.

Ciemne plamy, ciemne linie. Nie 艣cie偶ki. Nie drogi. Szmatki zmieni艂y si臋 w ponure morze, g艂臋bokie i nie­przeniknione. Na dnie mog艂o znajdowa膰 si臋 cokol­wiek Raija nie mia艂a poj臋cia, co. Morze by艂o tak roz­leg艂e, 偶e nie wiedzia艂a, gdzie powinna zacz膮膰 szuka膰.

Czworo dzieci. Czworo dzieci... Czworo jej dzieci. Trzy dziewczynki i ch艂opiec.

Kobieta z czarnymi w艂osami i bliznami na policz­kach istnia艂a zatem naprawd臋. Mia艂a te blizny ju偶 ja­ko dziecko.

To nie fantazja.

To nie sen.

Wprawdzie pojawi艂a si臋 we 艣nie, ale 偶y艂a. To jej c贸rka.

Ma艂y, jasnow艂osy ch艂opiec r贸wnie偶 by艂 rzeczywi­sty. Teraz zda艂a sobie spraw臋, 偶e go zna. Odnosi艂a wra偶enie, 偶e go urodzi艂a.

I jeszcze dwoje dzieci. 艢liczna dziewczynka i dru­ga male艅ka o rudych w艂osach...

Raija policzy艂a lata, kt贸re up艂yn臋艂y. Zblad艂a. Uzmy­s艂owi艂a sobie, 偶e jej dzieci doros艂y. Rozpocz臋艂y w艂a­sne 偶ycie, je偶eli prze偶y艂y.

Mia艂y swoje imiona.

Jewgienij musia艂 je pami臋ta膰. Jutro spyta go o imio­na swych dzieci. Nie ma prawa ich przed ni膮 ukrywa膰.

To jej dzieci!

W tkanym wzorze pojawi艂o si臋 wi臋cej barwnych wstawek. Stopniowo przybiera艂 nowych kolor贸w, opr贸cz ponurych, kt贸re znalaz艂a w koszu na szmatki.

Wplot艂a jasnoniebieski, potem czerwony jak pro­mie艅 s艂o艅ca. Nie wi臋cej ni偶 przeb艂ysk, ale ca艂o艣膰 nie sprawia艂a ju偶 tak smutnego wra偶enia.

Raija p艂aka艂a przy kro艣nie. Wyp艂aka艂a z艂o艣膰. Wplo­t艂a we wz贸r. Sny nie dr臋czy艂y jej dzi艣 w nocy, ponie­wa偶 wcale nie spa艂a.

- Chyba ci臋 rozumiem - powiedzia艂a do Jewgieni­ja, kiedy si臋 przebudzi艂. - Mo偶e ci wybacz臋, cho膰 na­dal czuj臋 b贸l. Jednak pragn臋 zachowa膰 to, co stwo­rzyli艣my razem. Ja tak偶e wybra艂am nasze 偶ycie. Nie przesta艂am ci臋 kocha膰. Nie mog臋.

Jewgienij nie spa艂 dobrze. Teraz wreszcie odwa偶y艂 si臋 u艣miechn膮膰. Odwa偶y艂 si臋 pomy艣le膰, 偶e mo偶e by­艂o warto.

Raija doda艂a wi臋cej czerwieni. Ogie艅 i z艂o艣膰, si艂臋 i mi艂o艣膰.

Czerwony pasek po艣rodku ciemnych.

Istnia艂o wiele takich pask贸w w jej 偶yciu. Mia艂a po­d膮偶y膰 wzd艂u偶 wszystkich.

To jej 艣cie偶ki sn贸w.

Pewnego dnia uda jej si臋 je odnale藕膰.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce