Bente Pedersen
Przesun膮艂 r臋k膮 po mi臋kkiej, wys艂u偶onej sk贸rze. By艂a starsza ni偶 on sam. Nosi艂o j膮 tak wiele os贸b. Trzyma艂 j膮 w r臋kach jedyny cz艂owiek, kt贸ry wiedzia艂.
Pusta, stara sakwa mie艣ci艂a w sobie tajemnic臋, kt贸ra mog艂a odmieni膰 jego 偶ycie.
Odmieni膰 jego samego.
Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e ten worek to twoja ukochana - rzuci艂a nieco cierpko Ida. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, a偶 jej w艂osy zwi膮zane w gruby ko艅ski ogon podskoczy艂y i opad艂y ci臋偶ko na plecy. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e 偶adnej dziewczyny nie g艂adzi艂e艣 tak, jak g艂adzisz t臋 star膮 sk贸r臋, braciszku.
Knut nawet nie spojrza艂 na siostr臋. Ida wchodzi艂a w niezno艣ny wiek. Uwa偶a艂a za sw贸j obowi膮zek miesza膰 si臋 do wszystkiego, my艣la艂a pewnie, 偶e tu rz膮dzi - poniewa偶 przypadkiem by艂a dziewczyn膮 i wykonywa艂a wi臋kszo艣膰 domowych prac. Jak gdyby to by艂 jaki艣 wyczyn! Kobiety zawsze zajmowa艂y si臋 domem, odk膮d tylko Knut pami臋ta艂 - i jeszcze wcze艣niej. On i Reijo nie mog膮 przecie偶, do diab艂a, bra膰 si臋 do babskiej roboty!
- Ka偶dy ma swoje pragnienia - m贸wi艂a dalej s艂odkim g艂osem m艂odsza siostra. - Uwa偶asz, 偶e mo偶esz si臋 sta膰 kim艣 lepszym ni偶 inni, Knut? I to bez wi臋kszego wysi艂ku? Wybij to sobie z g艂owy. Ludziom takim jak my kieszenie nie nape艂niaj膮 si臋 same z siebie. Nasze chaty nie zmieni膮 si臋 w pa艂ace, gdy tylko na chwil臋 zamkniemy oczy i znowu je otworzymy.
- Jak wr贸c臋, dostaniesz ode mnie odrobin臋 karmelu - odpar艂. - Mo偶e z艂agodzi troch臋 twoj膮 uszczypliwo艣膰.
Maja wywr贸ci艂a oczami. Wymieni艂a spojrzenia z Reijo, kt贸ry tylko s艂abo si臋 u艣miechn膮艂.
- Czy wy zawsze musicie si臋 droczy膰? - spyta艂a.
Ida i Knut popatrzyli na siostr臋. Maja nie mia艂a wi臋cej ni偶 dziewi臋tna艣cie lat, ale ostatnie dwa lata bardzo j膮 odmieni艂y. Nigdy nie by艂a roze艣mianym, weso艂ym dziewcz膮tkiem, ale i tak zdumiewaj膮co szybko doros艂a.
Atak z zewn膮trz sprawi艂, 偶e m艂odsze rodze艅stwo zjednoczy艂o swe si艂y.
- Droczy膰? My?
Ida usiad艂a obok Knuta w przytulnym cieple bij膮cym od pieca.
- Chyba zbyt d艂ugo mieszkasz sama, Maju, skoro nie odr贸偶niasz k艂贸tni od zwyczajnej rozmowy. Czy musisz zamyka膰 si臋 przed 艣wiatem w tych swoich czterech 艣cianach? Lepiej by ci by艂o tutaj.
- To m贸j dom - odpowiedzia艂a Maja po prostu. - M贸j. Nie wolno mi go zaniedbywa膰. Simon mo偶e wr贸ci膰 lada dzie艅.
Ida spu艣ci艂a wzrok.
Min膮艂 ju偶 ponad rok, odk膮d Maja otrzyma艂a wie艣ci od Simona, odk膮d ktokolwiek o nim s艂ysza艂. M膮偶 Mai przebywa艂 w wi臋zieniu daleko na po艂udniu kraju.
Weso艂y, 偶ywy, uroczy Simon - o b艂yszcz膮cych niebieskich oczach i u艣miechu, kt贸ry m贸g艂by konkurowa膰 z blaskiem s艂onecznego dnia. Simon, kt贸ry cieszy艂 si臋 takim powodzeniem u dziewcz膮t. Simon, kt贸ry zamierza艂 si臋 o艣wiadczy膰 Elise, lecz nie potrafi艂 zrezygnowa膰 z Mai. I sprawy si臋 skomplikowa艂y, jak m贸wiono we wsi.
By膰 mo偶e musia艂 przekaza膰 list w tajemnicy. Koperta by艂a pognieciona i nosi艂a 艣lady wielu palc贸w, kiedy dotar艂a tu nad fiord na p贸艂nocy.
List by艂 zwi臋z艂y - Simon nie pisa艂 go sam. Nie opanowa艂 tej sztuki. Jego s艂owa zosta艂y skre艣lone na papierze cudz膮 r臋k膮.
Donosi艂, 偶e ma si臋 dobrze, lecz nikt z bliskich w to nie wierzy艂. Jest silny, wi臋c jako艣 sobie radzi, czytali dalej w li艣cie. Ci臋偶ka praca, ma艂o jedzenia, lecz to przecie偶 nie jest mu obce.
Co do jedzenia, zgoda. Ida jednak nie by艂a r贸wnie pewna, czy Simon rzeczywi艣cie przywyk艂 do ci臋偶kiej pracy. Zawsze stara艂 si臋 unika膰 wi臋kszego wysi艂ku.
Na koniec informowa艂, 偶e niekt贸rym udawa艂o si臋 wyj艣膰 wcze艣niej - za dobre sprawowanie.
Maja wierzy艂a w to. Ida sama nie wiedzia艂a, co o tym my艣le膰.
- Tato znalaz艂 z艂oto - upiera艂 si臋 Knut, nie wypuszczaj膮c z r膮k cennego worka, kt贸ry kiedy艣 nale偶a艂 do Kallego. - Tato znalaz艂 z艂oto i tu naszkicowa艂 map臋. Je偶eli on je znalaz艂, to innym te偶 mo偶e si臋 uda膰.
- Twoja matka pr贸bowa艂a - rzek艂 艂agodnie Reijo. Powtarza艂 to ju偶 wiele razy. Wi臋cej, ni偶 by艂 w stanie zliczy膰. - A ona dobrze zna艂a okolic臋. Zna艂a p艂askowy偶 lepiej ni偶 wi臋kszo艣膰 os贸b, kt贸re w 偶yciu spotka艂em. Poza, rzecz jasna, Lapo艅czykami. By艂a przy Kallem, kiedy rysowa艂 t臋 map臋, i rozmawia艂a z nim o skarbie. P贸藕niej przysi臋ga艂a, 偶e odnalaz艂a owo miejsce, lecz niczego tam nie by艂o. D艂ugo szuka艂a, ale w niewielu zakamarkach mog艂oby si臋 kry膰 z艂oto. Je偶eli w og贸le istnia艂o. Twoja matka nie znalaz艂a skarbu, Knut. By膰 mo偶e kto艣 inny trafi艂 w to miejsce wcze艣niej. By膰 mo偶e Kalle nie pami臋ta艂 zbyt dok艂adnie. Przecie偶 ju偶 chorowa艂. Wkr贸tce potem zmar艂. By膰 mo偶e wcale nie by艂o tam wi臋kszego z艂o偶a. By膰 mo偶e si臋 pomyli艂, wyolbrzymi艂 wszystko. Zabra艂 ze sob膮 troch臋 z艂ota. Mo偶e nic wi臋cej nie zosta艂o...
- Wierzysz w to? Czy sami na to wpadli艣cie, ty i mama?
- Twoja matka rzeczywi艣cie tak pomy艣la艂a - Reijo m贸wi艂 spokojnie, lecz mocno zacisn膮艂 pi臋艣ci na kolanach. - S膮dz臋, 偶e mia艂a racj臋. Zdecydowali艣my si臋 nie tai膰 przed tob膮 niczego, o czym Kalle nam powiedzia艂. Poniewa偶 jeste艣 jego synem. Mogli艣my milcze膰. Ona... twoja matka pocz膮tkowo chcia艂a tak post膮pi膰. M贸wi艂a o zimnym 偶贸艂tym 艣wietle, kt贸re dla niej oznacza艂o co艣 z艂ego. Wierzy艂a, 偶e podobnie jest ze z艂otem. Wierzy艂a, 偶e z艂oto sprowadza nieszcz臋艣cie.
Knut zacisn膮艂 z臋by. Kiedy Reijo by艂 m艂ody, te偶 snu艂 takie same marzenia jak on, ale teraz si臋 zestarza艂. Nie poci膮ga艂a go ju偶 przygoda. Pewnie ju偶 niczego dla siebie nie pragn膮艂. Wola艂 unika膰 wszystkiego, co sprawia艂o b贸l.
Knut zauwa偶y艂, 偶e Reijo nie wymawia艂 jej imienia. Nigdy go nie wymienia艂.
Ju偶 dawno 偶aden z nich nie uwalnia艂 muzyki, kt贸ra mieszka艂a w tym kr贸tkim s艂owie - dawno nikt nie pozwala艂, by prze艣lizn臋艂a si臋 pomi臋dzy wargami.
Ta kobieta - kt贸rej towarzyszy艂a dr偶膮ca cisza - by艂a jego matk膮. Nikt jej nie nazywa艂 jej imieniem - Raija...
Czy cz艂owiek zaczyna umiera膰, znika膰 naprawd臋, kiedy przestaje si臋 wymienia膰 jego imi臋?
- S膮dz臋, 偶e co艣 tam jednak jest - rzek艂 Knut. Przegoni艂 w my艣li wspomnienie. Wspomnienie o kobiecie, kt贸ra go urodzi艂a, lecz kt贸ra teraz sta艂a si臋 tylko przeb艂yskiem pami臋ci. Nie pami臋ta艂 jej. Nie pami臋ta艂 nic opr贸cz oczu... I nie chcia艂 o niej my艣le膰.
- Wierz臋, 偶e taty z艂oto istnieje. Nie wierz臋, 偶eby to wszystko zmy艣li艂. Wierz臋, 偶e je znalaz艂. Wierz臋, 偶e ono nadal tam jest.
- Nie pozwol臋, 偶eby艣 opu艣ci艂 dom i wyruszy艂 na poszukiwanie skarbu - powiedzia艂 Reijo stanowczo. - Nadal ja tu decyduj臋. Jeste艣 zbyt m艂ody na tego rodzaju zabawy.
- Wkr贸tce b臋d臋 mia艂 tyle lat co tata, kiedy je znalaz艂.
- Tw贸j ojciec... Kalle nie by艂 takim dzieciakiem jak ty, Knut. Ty tylko siedzia艂e艣 w domu...
- ... przez ca艂e 偶ycie? - Knut wywr贸ci艂 oczami. - To 艣wiadczy, 偶e masz kiepsk膮 pami臋膰 albo zaczynasz si臋 starze膰. Chyba 偶adne inne dzieci, z wyj膮tkiem lapo艅skich, nie tu艂a艂y si臋 po 艣wiecie tyle co my.
- Najpierw doro艣nij - poprosi艂 Reijo. - Doro艣nij, Knut. Sp贸jrz na to jak doros艂y cz艂owiek. Wtedy b臋dziesz m贸g艂 i艣膰, dok膮d zechcesz, je艣li o mnie chodzi. Ale teraz nie pozwol臋, by taki m艂okos jak ty ruszy艂 ku czemu艣, co mu si臋 wydaje wielk膮 przygod膮. Na tym 艣wiecie nikt nikogo nie rozpieszcza, Knut. Musi ci najpierw stwardnie膰 sk贸ra na d艂oniach i pojawi膰 co艣 wi臋cej ni偶 puch nad g贸rn膮 warg膮. Masz dopiero siedemna艣cie lat.
- Wkr贸tce sko艅cz臋 osiemna艣cie.
- I wtedy b臋dziesz ju偶 ca艂kiem doros艂y i do艣wiadczony - doda艂a Ida troch臋 k膮艣liwie.
B艂yskawicznie poderwa艂a si臋 z 艂awy, unikaj膮c o w艂os kuksa艅ca od brata.
- Ono nale偶y do mnie!
Knut nie poddawa艂 si臋. Wiele o tym rozmy艣la艂. Marzy艂 o z艂ocie od chwili, kiedy mu o nim opowiedziano.
W ci膮gu ostatnich lat owo marzenie sta艂o si臋 pewnego rodzaju obsesj膮.
- To m贸j ojciec je znalaz艂. Jestem jego synem. To jakby dziedzictwo...
- Twoje dziedzictwo po ojcu, tak...
Reijo powiedzia艂 to z b贸lem, kt贸rego Knut nie rozumia艂. Zaczyna艂 zdawa膰 sobie spraw臋, 偶e istniej膮 zagadki, kt贸re tylko wiek i do艣wiadczenie pomog膮 rozwi膮za膰. Trudno przychodzi艂o pogodzi膰 si臋 z t膮 prawd膮.
Mia艂 siedemna艣cie lat - wkr贸tce sko艅czy osiemna艣cie, a nie m贸g艂 w pe艂ni korzysta膰 z 偶ycia.
Reijo mu tego zabrania艂. Reijo, kt贸ry sam godzinami potrafi艂 opowiada膰 o swej przesz艂o艣ci - o swym doros艂ym 偶yciu, kt贸re rozpocz膮艂 chyba jako pi臋tnastolatek.
Doro艣li tak potwornie szybko zapominaj膮!
- Na wiosn臋 sko艅cz臋 osiemna艣cie lat i... Inni w tym wieku s膮 ju偶 偶onaci. Wtedy udam si臋 w drog臋. Tej zimy mo偶esz mnie jeszcze zatrzyma膰, Reijo. Ale kiedy nadejdzie wiosna, wyrusz臋. Wyrusz臋 wraz z ni膮 na p贸艂noc. 艢ladami taty. My艣l臋, 偶e mama nie szuka艂a do艣膰 dobrze. Kobiety nie znaj膮 si臋 na takich sprawach...
Reijo wzruszy艂 ramionami:
- To twoje 偶ycie. Ja w swoim pope艂ni艂em wystarczaj膮co wiele g艂upstw, 偶eby wyci膮gn膮膰 z nich nauk臋. Ale m艂odzi chc膮 mie膰 prawo do w艂asnych b艂臋d贸w. Wiosn膮 nie b臋d臋 ci臋 zatrzymywa艂. Jednak nie puszcz臋 ci臋 na p贸艂noc w 艣rodku zimy. Nie chc臋 pewnego dnia us艂ysze膰, 偶e zamarz艂e艣 gdzie艣 na odludziu. A na pewno tak by si臋 sta艂o. Niech pr贸ba odnalezienia z艂ota Kallego b臋dzie dla ciebie pr贸b膮 m臋sko艣ci.
Po udzieleniu tego pozwolenia na przysz艂o艣膰 Reijo wi臋cej do sprawy nie wraca艂.
A Knut wola艂 mu nie przypomina膰. Z doros艂ymi nigdy nic nie wiadomo - mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e Reijo cofnie sw膮 zgod臋, je艣li Knut b臋dzie mu si臋 naprzykrza艂.
By膰 mo偶e Reijo zapomnia艂.
Knut natomiast strzeg艂 swego marzenia r贸wnie gorliwie, jak zazdro艣nik strze偶e swej ukochanej.
Na poz贸r zachowywa艂 si臋 ca艂kiem zwyczajnie - z tym jednym wyj膮tkiem, 偶e stara艂 si臋 nie wchodzi膰 Reijo w drog臋. Kilka razy, kiedy kto艣 zwr贸ci艂 uwag臋 na t臋 jego przemian臋, jasnow艂osy syn Kallego Elvejorda gwizda艂 po m臋sku i odpowiada艂 coraz grubszym g艂osem, 偶e chyba zaczyna dorasta膰. Wtedy dawano mu spok贸j.
Mo偶e w my艣lach tkwi艂a jaka艣 magia.
Ch艂opak zmieni艂 si臋 w ci膮gu ostatniego lata i jesieni. Ten chudy i niezgrabny dzieciak nabra艂 troch臋 cia艂a.
Nie by艂 wysoki; zar贸wno Raija, jak i Kalle nale偶eli do raczej niskich i takie dziedzictwo nie pozwala艂o na niespodzianki. Knut jednak wydawa艂 si臋 bardziej m臋ski i silniejszy ni偶 ojciec - rozr贸s艂 si臋 w ramionach, nabra艂 mi臋艣ni. Jego nogi by艂y muskularne, sk贸ra na d艂oniach stwardnia艂a.
Kalle wygl膮da艂 mizernie i niemal kobieco, zw艂aszcza kiedy choroba wysysa艂a z niego si艂y. Knut by艂 podobny do ojca, ale w miar臋, jak zbli偶a艂a si臋 zima, Reijo dostrzega艂 w nim coraz wi臋cej cech Mattiego.
Jego u艣miech nie by艂 tym ostro偶nym drgnieniem w k膮cikach ust Kallego, usta Knuta wygina艂y si臋 w zuchwa艂ym u艣miechu wujka. A kiedy w oczach Knuta pojawia艂 si臋 b艂ysk z艂o艣ci lub rado艣ci, wtedy ch艂opak wygl膮da艂 bardziej jak Alatalo ni偶 jak Elvejord z wioski nad fiordem. Reijo nie lubi艂 tego przyznawa膰. To poci膮ga艂o za sob膮 wiele innych czaj膮cych si臋 my艣li, kt贸rymi wola艂by nie zaprz膮ta膰 sobie g艂owy. Ale czas by艂 w艂a艣nie taki nieub艂agany. M贸wi艂 prawd臋 - nigdy si臋 nie waha艂, nigdy nie k艂ama艂 z lito艣ci.
Maja opu艣ci艂a gniazdo.
Reijo nadal patrzy艂 na ni膮 jak na dziecko. Nie chcia艂 si臋 pogodzi膰 z faktem, 偶e umie sobie radzi膰 sama, Simon czy nie Simon.
Nadal go potrzebowa艂a - starego i zgarbionego ojczyma.
Elise r贸wnie偶 odfrun臋艂a. Rozpostar艂a skrzyd艂a w chwili, kiedy najmniej si臋 tego spodziewa艂. Nauczy艂a si臋 sztuki latania bez jego pomocy. Pozwoli艂a, by pi贸ra wype艂ni艂o powietrze i by unios艂y j膮 na po艂udnie.
M艂odzi, Elise i Matti, przes艂ali wiadomo艣膰, 偶e osiedlili si臋 w miejscu, gdzie sta艂 rodzinny dom Raiji i Mattiego, na ziemi, kt贸r膮 Erkki Alatalo oczy艣ci艂 z kamieni w艂asnymi r臋kami.
Lecz ton listu nie by艂 radosny - Reijo potrafi艂 czyta膰 mi臋dzy wierszami.
Lata sp臋dzone z Raij膮 i Mikkalem odcisn臋艂y sw贸j 艣lad r贸wnie偶 na Mattim. Zrodzi艂a si臋 w nim t臋sknota za nowymi miejscami. T臋sknota za coraz to innymi krajobrazami otwieraj膮cymi si臋 przed oczami.
Reijo zna艂 to uczucie. Znal je a偶 nazbyt dobrze...
A Knut sta艂 si臋 m臋偶czyzn膮.
On tak偶e t臋skni艂. Nie w taki sam spos贸b jak Reijo i Matti, chcia艂 jednak pozna膰 smak 偶ycia w臋drowc贸w.
Reijo inaczej wyobra偶a艂 sobie przysz艂o艣膰 syna Kallego i Raiji.
Jednak czas nie k艂amie.
Knut zmieni艂 si臋 w doros艂ego cz艂owieka. Wkr贸tce zostanie w domu tylko jedno dziecko. Ida. Dziewczyna sko艅czy niebawem szesna艣cie lat. W jej wieku Raija by艂a matk膮.
Zbli偶a艂a si臋 chwila, kiedy Reijo pozostanie sam w izbie wype艂nionej cisz膮. Ba艂 si臋 tego. Ba艂 si臋, 偶e b臋dzie musia艂 spojrze膰 w oczy czemu艣, co inni nazywaj膮 przysz艂o艣ci膮 - a co on sam nazywa艂 niewiadom膮.
Przyjdzie czas, kiedy b臋dzie musia艂 przysz艂o艣ci spojrze膰 w oczy i powiedzie膰 samemu sobie, co zosta艂o z jego 偶ycia.
Reijo mia艂 nadziej臋, 偶e pomys艂 Knuta to tylko m艂odzie艅czy kaprys. Mia艂 nadziej臋, 偶e, doro艣lej膮c, zapomni o tym, wykre艣li jako nonsens. Reijo mia艂 nadziej臋 - ale nie wierzy艂, 偶e tak si臋 stanie...
Rok mija艂 zgodnie ze swym niezachwianym, niezmiennym rytmem. Po kilku gwa艂townych miesi膮cach lata w obj臋ciach wspania艂omy艣lnego s艂o艅ca, po tym jak wioska nad fiordem wyra藕nie zazieleni艂a si臋 i wybuja艂a w oczach, przysz艂a jesie艅 i upomnia艂a si臋 o zap艂at臋 za ow膮 rozrzutno艣膰.
Zimny wiatr smaga艂 sk贸r臋, uderza艂 w zaparowane szyby, przypominaj膮c, 偶e prawdziwy wierzyciel zieje mrozem.
Zima jednak ci膮gle wstrzymywa艂a oddech.
Nasta艂a jesie艅.
Jarmark.
Knut sko艅czy艂 osiemna艣cie lat, kiedy kupcy zaczynali zwija膰 swe stragany. Wkroczy艂 w doros艂e 偶ycie.
Mija艂 tydzie艅 od zako艅czenia jarmarku.
Wioska sprawia艂a wra偶enie niezwykle opustosza艂ej po tym, jak kupcy z wszelkich mo偶liwych stron spakowali si臋 i wyjechali. Nie by艂a ju偶 punktem centralnym p贸艂nocnej Skandynawii.
Nad odnog膮 fiordu zosta艂a niewielka garstka ludzi. Wyra藕nie sprawiali wra偶enie, 偶e Pan si臋 od nich odwr贸ci艂.
Wschodni wiatr - od l膮du - nabra艂 powietrza i wyd膮艂 policzki, 偶eby swym lodowatym podmuchem przywita膰 zmierzaj膮cych w g艂膮b kraju, ku traktom o obco brzmi膮cych nazwach. Ku Suomi, kt贸ra w samym swym j臋zyku mia艂a muzyk臋 i taniec.
W tym roku na czas jarmarku r贸wnie偶 przyp艂yn膮艂 鈥濻ankt Niko艂aj鈥. Niewiele mo偶na by wyliczy膰 takich lat, 偶eby nie pojawi艂 si臋 tu jaki艣 statek z Rosji, nie nosz膮cy imienia patrona 偶eglarzy.
Jednak偶e i tym razem nie by艂 to ten w艂a艣ciwy.
Dwana艣cie lat.
Nawet Reijo musia艂 si臋 z tym pogodzi膰. Musia艂 to zrozumie膰.
Nie wr贸ci艂a.
Nigdy si臋 nie dowiedz膮, co si臋 z ni膮 sta艂o.
Knut nie pami臋ta艂 ju偶, kiedy kto艣 ostatnio o niej m贸wi艂. Sam my艣la艂 o niej czasami.
My艣l nie sprawia艂a ju偶 b贸lu, gniew nieco os艂ab艂.
Bywa艂y chwile, kiedy cieszy艂 si臋, 偶e jest jej synem. Cho膰 nigdy nie by艂o 艂atwo by膰 dzieckiem Raiji.
Nawet po tylu latach, nawet teraz, kiedy nie potrafi艂 przypomnie膰 sobie rys贸w jej twarzy, g艂臋boko w piersi czu艂 bolesne k艂ucie na my艣l, 偶e ona nie przyjedzie.
R贸wnie偶 w tym roku. Ani w przysz艂ym...
Wi臋kszy b贸l sprawia艂 widok zm臋czonych, smutnych oczu Reijo, kt贸re zmatowia艂y, zamiast iskrzy膰 zieleni膮.
Knut nie by艂 w stanie rozmawia膰 o matce z Reijo. Kiedy by艂 jeszcze dzieckiem, pogaw臋dki z ojczymem sprawia艂y mu prawdziw膮 przyjemno艣膰. Teraz wydawa艂y si臋 niemo偶liwe.
Rozmawia艂 o niej z Maj膮.
A Maja nie zapomnia艂a i nie wybaczy艂a tak jak on. Maja nigdy nie pogodzi艂a si臋 ze swymi rodzicami.
Cz臋艣ciowo zaakceptowa艂a Mikkala jako ojca. Przede wszystkim dlatego, 偶e da艂 jej Ailo za brata.
W swym sercu jednak nie znalaz艂a wybaczenia ani zrozumienia dla kobiety, kt贸ra j膮 urodzi艂a.
- Nie mam matki - m贸wi艂a z gorycz膮. Na tym urywa艂a ka偶d膮 rozmow臋. - Dla mnie jest Raij膮. Obc膮 kobiet膮. W moim 偶yciu nie ma dla niej miejsca, tak jak ona nigdy nie znalaz艂a w swoim 偶yciu miejsca dla nas.
Maja by艂a nieugi臋ta.
Knut za艣 niezadowolony.
Niezadowolony z tego, 偶e jest Knutem, synem Karla Elvejorda, synem Raiji, Knutem z przyl膮dka...
Ch艂opcem, kt贸rego ludzie oceniali wed艂ug tego, kim s膮 jego rodzice. Zawsze b臋dzie na straconej pozycji w wiosce, kt贸ra wyda艂a na 艣wiat jego ojca.
I mia艂 jedno marzenie.
Do wiosny zosta艂y jeszcze ca艂e wieki.
Ida nale偶a艂a do os贸b, kt贸re potrafi艂y przeczuwa膰 r贸偶ne rzeczy. Kt贸re ogarnia艂 dziwny niepok贸j, zanim inni zaczynali cokolwiek podejrzewa膰. Przewidywa艂a to, co zaledwie zrodzi艂o si臋 w cudzej my艣li. Wyczuwa艂a zmian臋 atmosfery.
Je偶eli dotyczy艂o to bliskich jej os贸b, doznawa艂a tego na tyle wcze艣nie, 偶e zd膮偶y艂a si臋 zdziwi膰 - a by膰 mo偶e przebole膰.
Co艣 si臋 dzia艂o z Knutem.
Ida wpatrywa艂a si臋 w drewnian膮 艣cian臋. Zwarte i solidne belki odgradza艂y j膮 od ca艂ego zewn臋trznego 艣wiata. By艂a zupe艂nie sama w male艅kiej izdebce, nale偶膮cej tylko do niej.
To o Maj臋 powinna si臋 martwi膰. O Maj臋 mieszkaj膮c膮 samotnie w domu nad rzek膮.
Ale Maja by艂a niezale偶na.
Co艣 si臋 dzia艂o z Knutem.
W g艂臋bi duszy Ida wiedzia艂a, czego si臋 obawia - zna艂a odpowied藕.
Zaskrzypia艂y drzwi do jej pokoju. S艂abo j臋kn臋艂y. Szybko usiad艂a na pos艂aniu. Rozpozna艂a zarys sylwetki Knuta na ja艣niejszym tle, zanim zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.
- Mog臋 wej艣膰?
Ida u艣miechn臋艂a si臋 w ciemno艣ci. To pytanie typowe dla Knuta.
- Ju偶 wszed艂e艣. Nie mo偶esz spa膰? Podci膮gn臋艂a kolana do piersi i potar艂a o nie brod膮.
Obj臋艂a nogi i skrzy偶owa艂a na nich r臋ce.
Usiad艂 na ko艅cu 艂贸偶ka. Nie rzuci艂 si臋 na nie, jak to robi艂, kiedy by艂 dzieckiem.
Knut nie by艂 ju偶 ma艂ym ch艂opcem. Wszyscy to zauwa偶yli. Tej jesieni sta艂 si臋 m臋偶czyzn膮.
- Przyszed艂e艣 spyta膰 sw膮 m膮dr膮 siostrzyczk臋 o rad臋? - rzuci艂a zaczepnie, troch臋 niepewna, jak zachowa膰 si臋 wobec tego nowego Knuta.
- 呕eby si臋 po偶egna膰.
- Co? - Ida niemal krzykn臋艂a. Brat natychmiast j膮 uciszy艂. - Odchodzisz?!
- Nie tak g艂o艣no, siostrzyczko! Nie musisz budzi膰 Reijo. Nie o to przyszed艂em ci臋 prosi膰.
Ida chwyci艂a go za rami臋. Jakby chcia艂a go w ten spos贸b zatrzyma膰.
Mia艂 na sobie sk贸rzane spodnie. Gruby sweter, kt贸ry Maja dla niego zrobi艂a.
Ida zrozumia艂a, 偶e Knut nie 偶artuje. Nie wyszykowa艂by si臋 tak, gdyby nie wybiera艂 si臋 w d艂ug膮 drog臋.
- Obieca艂e艣 Reijo, 偶e poczekasz do wiosny! - powiedzia艂a z trosk膮 i wyrzutem.
- Reijo prosi艂 mnie, 偶ebym poczeka艂. Niczego nie obiecywa艂em.
Knut nie m贸g艂 m贸wi膰. Gard艂o mia艂 艣ci艣ni臋te, kiedy tak siedzia艂 obok siostry, czuj膮c ju偶 przedsmak t臋sknoty za domem. Wiele o tym rozmy艣la艂. Starannie zaplanowa艂 ten moment. Dok艂adnie wiedzia艂, co powie - i po co wyrusza w t臋 podr贸偶.
Jednak s艂owa u艂o偶one w my艣li nie zawsze r贸wnie 艂atwo ze艣lizgiwa艂y si臋 z j臋zyka.
Nie tak to sobie wyobra偶a艂.
S膮dzi艂, 偶e 艂atwiej b臋dzie zerwa膰. 呕e wi臋z贸w 艂膮cz膮cych go z domem jest niewiele.
Cz臋sto z艂o艣ci艂 si臋 na Id臋, czasami wola艂by si臋 jej pozby膰.
Teraz u艣wiadomi艂 sobie, 偶e bardzo j膮 kocha. Nie m贸g艂by odjecha膰 od niej bez po偶egnania.
Ida by艂a bliska p艂aczu. Prze艂yka艂a dzielnie 艣lin臋 i zagryz艂a warg臋, uda艂o jej si臋 zachowa膰 suche oczy i policzki.
- Wkr贸tce nadejdzie zima - bez przekonania pr贸bowa艂a odwie艣膰 Knuta od powzi臋tego zamiaru, pewna, 偶e dok艂adnie to przemy艣la艂, pewna, 偶e dobrze zdaje sobie spraw臋 z tego, co robi. - Zamarzniesz na 艣mier膰. Wystarczy mi ju偶, 偶e mama znikn臋艂a. Nie chc臋, 偶eby i m贸j brat przepad艂!
U艣cisn膮艂 j膮 mocno. Jej drobne d艂onie zacisn臋艂y si臋 na jego szyi. Nierozerwalnie ich po艂膮czy艂y.
- Nic mi nie grozi, male艅ka Ido. Rozmawia艂em z kim艣, kto wyrusza na p贸艂noc. Okaza艂o si臋, 偶e jeszcze nie wszyscy kupcy wyjechali. Kilka rodzin z okolic Alty musia艂o zosta膰, bo kto艣 zachorowa艂. Wyruszaj膮 jutro rano. Mog臋 jecha膰 z nimi. To w艂a艣nie w Alcie wszystko si臋 zaczyna, Ido. Tato zosta艂 tam pochowany. Chc臋 zobaczy膰 jego gr贸b. I wiem, 偶e znajd臋 z艂oto. Wr贸c臋 z nim, siostrzyczko. A wtedy koniec z 偶yciem w drewnianej chacie. Zostaniesz bogat膮 pann膮. Czy偶by艣 tego nie pragn臋艂a?
- Zab艂膮dzisz... Z czego b臋dziesz 偶y艂? Raptownie wypu艣ci艂 j膮 z obj臋膰. W jego g艂osie brzmia艂o zak艂opotanie, kiedy odpowiedzia艂:
- Musia艂em po偶yczy膰 troch臋 pieni臋dzy od Reijo. Tych, kt贸re trzyma w skrzyni pod 艂贸偶kiem. Rzadko do niej zagl膮da, wi臋c przez jaki艣 czas niczego nie zauwa偶y. Wszystko zwr贸c臋. To tylko po偶yczka, Ido...
Ale jednak nie zapyta艂.
Idzie si臋 to nie podoba艂o. Reijo b臋dzie z艂y. Oszcz臋dza艂, 偶eby mie膰 z czego zap艂aci膰 dziesi臋cin臋 i podatek, kiedy poborcy zapukaj膮 do drzwi. Nieszcz臋艣nik, kt贸ry w takiej chwili nie jest w stanie wy艂o偶y膰 pieni臋dzy na st贸艂, mo偶e spodziewa膰 si臋 k艂opot贸w.
A kra艣膰 nie wolno - nawet je艣li nazywa si臋 to po偶yczk膮.
- B臋d臋 pracowa艂 - m贸wi艂 dalej Knut. - Nie jestem s艂aby. Mog臋 podj膮膰 si臋 ka偶dej m臋skiej roboty. Jako艣 na siebie zarobi臋. Troch臋 zaoszcz臋dz臋, a jak tylko nadejdzie wiosna, zaczn臋 szuka膰. Zabieram ze sob膮 sakw臋 taty. Znam na pami臋膰 jego szkic. Wiem, 偶e znajd臋 to miejsce.
M贸wi艂 z takim przekonaniem, 偶e Ida oszcz臋dzi艂a sobie trudu i nie sprzeciwia艂a si臋.
- Czy naprawd臋 tak my艣lisz? - spyta艂a z powag膮. - Naprawd臋 w to wierzysz?
- Tak.
- Czy w 偶aden spos贸b nie zdo艂am ci臋 powstrzyma膰? Knut potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- Obiecaj, 偶e je艣li tylko b臋dziesz mia艂 mo偶liwo艣膰, prze艣lesz mi wiadomo艣膰, 偶ebym wiedzia艂a, 偶e 偶yjesz. Przez kogo艣, kto b臋dzie si臋 wybiera艂 na wiosenny jarmark, przez w臋druj膮cych Lapo艅czyk贸w... Wszystko jedno przez kogo. Obiecaj mi to!
Knut obieca艂. Troska siostry go wzruszy艂a.
- W takim razie ruszaj w drog臋. B臋d臋 o tobie my艣le膰. I b臋d臋 t臋skni膰.
Obj臋li si臋 w milczeniu. Zdawali sobie spraw臋, 偶e nie zobacz膮 si臋 d艂ugo, bardzo d艂ugo.
Potem Knut wypu艣ci艂 Id臋 z ramion i cicho przeszed艂 przez pok贸j. Przez chwil臋 sta艂 w otwartych drzwiach. Czarny cie艅 o szerokich ramionach, nieco przyd艂ugich w艂osach i prostych nogach w sk贸rzanych spodniach.
- Do zobaczenia, Ido - powiedzia艂 cicho i zamkn膮艂 drzwi. J臋kn臋艂y s艂abo. Ruszy艂 w drog臋.
Darniowa chata nie nale偶a艂a do nikogo, a jednocze艣nie nale偶a艂a do wszystkich.
Do nikogo poza tym, kto akurat z niej korzysta艂. Tak m贸wiono Knutowi i tak rzeczywi艣cie by艂o.
Mieszka艂 tu ju偶 ponad tydzie艅 i przez ca艂y ten czas nie widzia艂 偶ywej duszy.
W g艂臋bi serca Knut wiedzia艂, 偶e Reijo mia艂 racj臋. To nie lata, kt贸rych ci przybywa, decyduj膮 o tym, 偶e jeste艣 co艣 wart. 呕e jeste艣 m臋偶czyzn膮.
To co艣 znacznie wi臋cej.
Knutowi wydawa艂o si臋, 偶e widzia艂 ju偶 tak wiele, 偶e prze偶y艂 tak wiele, 偶e znosi艂 ju偶 tak wiele - 偶e by艂 w podr贸偶y przez ca艂e swoje 偶ycie. Takiego dzieci艅stwa, jakie przypad艂o mu w udziale, nikomu by nie 偶yczy艂.
Jednak na swoje szcz臋艣cie nie pami臋ta艂 szczeg贸艂贸w tamtego okresu.
Pami臋膰 jest dziwna. Wraz z up艂ywem czasu potrafi rozmaza膰 najmocniej kre艣lone linie, wyg艂adzi膰 ostre kanty, kt贸re mog艂yby kaleczy膰. To forma ochrony tkwi膮ca w ka偶dym cz艂owieku, obrona przed tym, co zbyt trudno by艂oby nie艣膰, z czym zbyt trudno by艂oby na co dzie艅 偶y膰.
Knut nigdy wcze艣niej o tym nie my艣la艂. Nie musia艂 o tym my艣le膰.
Nie pami臋ta艂, jak ci臋偶kie bywa艂y podr贸偶e, nie pami臋ta艂 zimowych burz, kt贸re omal nie wykrad艂y mu 偶ycia. Jednak wyruszy艂by na t臋 wypraw臋 - zrobi艂by to samo, nawet gdyby pami臋ta艂. Co prawda z innym nastawieniem.
Ju偶 teraz musia艂 zmieni膰 wiele zamys艂贸w. 鈥濪o Alty by艂o jeszcze daleko.
Wystarczaj膮co blisko, by dotrze膰 tam na nartach w ci膮gu paru dni - je偶eli dopisze pogoda, a wierzchnia, stwardnia艂a warstwa 艣niegu utrzyma doros艂ego cz艂owieka.
I wystarczaj膮co daleko, by z tym poczeka膰.
To tak偶e cz臋艣膰 dziedzictwa, kt贸re Knut otrzyma艂: strach przed byciem obcym.
W czasie podr贸偶y na p贸艂noc stanowi艂 cz臋艣膰 grupy, ale nie czu艂 si臋 jej cz艂onkiem. Krewnych i s膮siad贸w z otwartej p贸艂nocnej krainy 艂膮czy艂y wi臋zy tak silne, 偶e nie by艂 w stanie si臋 do nich zbli偶y膰.
Nie rozumieli do ko艅ca jego 偶膮dzy przyg贸d, kt贸r膮 piel臋gnowa艂 jak rzadki kwiat. Oni sami nigdy nie doznawali niczego podobnego. Podr贸偶 na wielki jarmark by艂a dla nich konieczno艣ci膮. Cz臋艣ci膮 ich pracy. Nie zawsze przyjemn膮.
Oczywi艣cie bawili si臋 i 偶artowali, kiedy dotarli na miejsce, ale w drodze czeka艂o ich wiele znoju. Krwawego znoju.
W dodatku to, co mieli do sprzedania, kry艂o w sobie niezliczenie du偶o godzin ci臋偶kiej pracy.
Taki szczeniak, kt贸ry a偶 rwie si臋, 偶eby si臋 o tym przekona膰, ma wida膰 za dobrze w 偶yciu. Co do tego nie by艂o dw贸ch zda艅.
呕ycie w Finnmarku nie jest bajk膮, wiedz膮 to ci, kt贸rzy sp臋dzili w tej krainie ca艂e 偶ycie.
Ci, kt贸rzy pochowali w tej ziemi swoich rodzic贸w i dziadk贸w, nie znaj膮 prostych dr贸g prowadz膮cych do osi膮gni臋cia wielkiego celu, i bardzo w膮tpliwe, czy przybysze, kt贸rzy ledwo odro艣li od ziemi, potrafi膮 je znale藕膰.
Chyba 偶e to ludzie o z艂ocistych w艂osach, a dawno nie spotkali nikogo, kto by si臋 z takimi urodzi艂.
Wiele lat temu kr膮偶y艂y pog艂oski o pewnym jasnow艂osym cz艂owieku, kt贸ry przyby艂 do Alty z ci臋偶kimi, b艂yszcz膮cymi kamieniami. To jeden z w膮tk贸w wplatanych w historie o Krwawym Olem, jego uroczej 偶onie Laponce i o nieznajomym, kt贸rego znaleziono z poder偶ni臋tym gard艂em.
Takimi krwawymi opowie艣ciami ludzie uprzyjemniali sobie czas, siedz膮c wieczorami przy ogniu.
To by艂o dawno temu. Sporo zosta艂o zapewne zmy艣lone. Dopowiedziane napr臋dce przez kogo艣, kto mia艂 ku temu zdolno艣ci.
Ale nawet je偶eli Knut marzy艂 o z艂ocie, je偶eli szuka艂 przygody, to nie wyjawi艂 nic towarzyszom podr贸偶y. A oni nie opowiedzieli mu historii o Krwawym Olem.
Nie mo偶na tak po prostu dopu艣ci膰 obcych do czego艣, co uznaje si臋 za swoje.
Zostawili go przy darniowej chacie kilka dni drogi od ich w艂asnego 艣wiata.
Nie prosili go, by poszed艂 z nimi.
Do Alty nie by艂o daleko. A przecie偶 powiedzia艂, 偶e w艂a艣nie tam zmierza.
Knut 偶ywi艂 si臋 tym, co znalaz艂 w sid艂ach. Nie zapomnia艂 sztuki z dzieci艅stwa. Pardw i zaj臋cy by艂o na p艂askowy偶u w br贸d - i chocia偶 lisy i or艂y cz臋sto wcze艣niej zd膮偶y艂y wykra艣膰 zdobycz - starczy艂o jedzenia, by prze偶y膰. Knut musia艂 jednak przyzna膰, 偶e jego jad艂ospis sta艂 si臋 troch臋 jednostajny.
Jemu, kt贸ry zwyk艂 jada膰 ryby przynajmniej dwa razy dziennie, wydawa艂o si臋 dziwne przez ca艂y tydzie艅 nie czu膰 w ustach ich smaku.
Wprost 艣linka mu ciek艂a na my艣l o 艣wie偶o ugotowanym dorszu albo o ma艂ej siei, dopiero co z艂owionej, kt贸ra rzuca si臋 jeszcze po w艂o偶eniu do garnka. Razem z ikr膮 i w膮tr贸bk膮 stanowi艂a pa艅skie danie, kt贸rego nawet kr贸l m贸g艂by pozazdro艣ci膰.
Knut t臋skni艂 za morzem i s艂on膮 wod膮.
T臋skni艂 za dawn膮 codzienno艣ci膮 - za wszystkimi drobiazgami, o kt贸rych wcze艣niej nie my艣la艂.
Za mewami, kt贸re swym ostrym krzykiem zbyt wcze艣nie 艣ci膮ga艂y go rankiem z pos艂ania, za mozoln膮 prac膮 przy wi膮zaniu sieci, by ich oka odpowiada艂y wielko艣ci 艂owionych ryb, za tymi przekl臋tymi haczykami, kt贸re tak cz臋sto kaleczy艂y palce. T臋skni艂 za rozpalaniem w piecu, za ostrym dymem bij膮cym w twarz i za zimnymi deskami pod艂ogi pod bosymi stopami. Za Id膮, kt贸ra nie dawa艂a sobie rady ze wst膮偶kami w warkoczach i zawsze musia艂a prosi膰 o pomoc starszego brata z jego du偶ymi i niezgrabnymi palcami...
On, doros艂y m臋偶czyzna - kt贸ry pod os艂on膮 nocy chy艂kiem wymkn膮艂 si臋 z domu w poszukiwaniu przyg贸d - czu艂 tak siln膮 t臋sknot臋 za bliskimi, 偶e 艣ciska艂o mu si臋 serce...
Nie wolno mu my艣le膰 o tych, kt贸rych zostawi艂! Wr贸ci do nich, ale dopiero kiedy osi膮gnie sw贸j cel. Jak to okre艣li艂 Reijo?
To b臋dzie pr贸ba m臋sko艣ci.
Musia艂 wyj艣膰. Poczu膰 wiatr wiej膮cy w oczy, tak 偶e 艂zy same pop艂yn膮, i to nie dlatego, 偶e p艂acze.
Szybko narzuci艂 na siebie futrzan膮 kurtk臋, kt贸r膮 przywi贸z艂 Ailo, kiedy ostatnio odwiedzi艂 Lyngen. Dobrze nacisn膮艂 na uszy czapk臋 z lisa - zrobi艂a mu j膮 Maja. Tak, siostra mia艂a zr臋czne r臋ce.
Za艂o偶y艂 narty, wsuwaj膮c czubki kumag贸w w p臋tle z plecionych ga艂膮zek. Niemal ze z艂o艣ci膮, mocno odpycha艂 si臋 d艂ugimi kijkami, sun膮c po 艣nie偶nej skorupie, na kt贸rej w ci膮gu nocy pojawi艂a si臋 cienka warstwa 艣wie偶ego 艣niegu. Nie sypa艂o mocno.
Sid艂a opr贸偶ni艂 poprzedniego dnia. Pewnie niczego teraz w nich nie ma, ale nie zaszkodzi sprawdzi膰. Dobra i taka wym贸wka. Nie przyzna si臋 przecie偶, 偶e wybieg艂 na mr贸z, 偶eby uciec od uczu膰, kt贸rych si臋 wstydzi艂.
Knut wydawa艂 si臋 br膮zow膮 plam膮 na zimowym p艂askowy偶u. 呕eglowa艂 po nim jak po morzu. Narty by艂y jego 艂odzi膮, on sam kapitanem i 偶aglem, wszystkim naraz.
My艣l ta podzia艂a艂a tak odpr臋偶aj膮co, 偶e Knut musia艂 si臋 roze艣mia膰 w g艂os ku ja艣niej膮cemu dniu. Nie by艂 zatem jakim艣 dzieciakiem wys艂anym w 艣wiat, kt贸ry nie by艂 jego 艣wiatem! Nie by艂 obcym przybyszem, kt贸ry boi si臋 wyj艣膰 na spotkanie nieznanego z podniesionym czo艂em!
By艂 Knutem Elvejordem - przyby艂, 偶eby odebra膰 spadek po ojcu. I nie czu艂 strachu.
Pod膮偶anie od jednych side艂 do drugich wydawa艂o si臋 zabaw膮. 艢miganiem w zawody z pr贸sz膮cym 艣niegiem, kt贸ry ledwie troch臋 ch艂odzi艂 twarz. Knut dawa艂 z siebie wszystko, zwi臋kszy艂 pr臋dko艣膰 i w jednej chwili pokocha艂 t臋 krain臋, chocia偶 brakowa艂o jej morza, na kt贸re m贸g艂by patrze膰, czu膰 jego zapach i nad kt贸rym czu艂by si臋 jak w domu.
Przedostatnie sid艂a le偶a艂y puste, wepchni臋te gdzie艣 pod 艣nieg przy stosie kamieni. Knut pomy艣la艂, 偶e by膰 mo偶e ptak szuka艂 tu schronienia. Po艣r贸d tego krajobrazu niewiele jest miejsc nadaj膮cych si臋 na kryj贸wk臋.
Teren by艂 p艂aski, otwarty i rozleg艂y. Nie mia艂 w sobie nic, co mog艂oby wi膮za膰 - cz艂owieka czy my艣li.
Lub wiatr.
Obok stosu utworzy艂a si臋 艣nie偶na zaspa - pewnie z kamieni zsun臋艂a si臋 lawina. Knut musia艂 zdj膮膰 narty, 偶eby poszuka膰 side艂, i wpad艂 w ni膮 po pas. Stos wyda艂 si臋 Knutowi dziwnie nagi, tak jakby co艣 si臋 po nim stoczy艂o, a 艣nieg padaj膮cy w nocy nie zdo艂a艂 zasypa膰 艣lad贸w.
Do diab艂a, 偶e te偶 dok艂adnie nie pami臋ta, gdzie umie艣ci艂 te przekl臋te sid艂a!
Spod 艣niegu wystawa艂y jakie艣 zaro艣la, ale to by艂o wczoraj. Dzi艣 zosta艂y ukryte przed ludzkim wzrokiem.
Knut szuka艂 na chybi艂 trafi艂, grzeba艂 w 艣niegu po 艂okcie w r贸偶nych miejscach...
Natkn膮艂 si臋 na co艣, co by艂o twardsze ni偶 ga艂膮zki krzew贸w, mia艂o pe艂niejsz膮 form臋, ale by艂o bardziej mi臋kkie ni偶 kamie艅.
Czy偶by lis z艂apa艂 si臋 w sid艂a?
Zacz膮艂 po艣piesznie odgarnia膰 艣nieg. Na szcz臋艣cie to tylko lekki puch, nie mokry i ci臋偶ki, jaki zwykle bywa 艣wie偶y 艣nieg.
Knut przerazi艂 si臋, kiedy jego r臋kawiczki dosi臋g艂y tego, co kry艂o si臋 pod spodem, kiedy ods艂oni艂y wystarczaj膮co wiele, by zrozumie膰, co le偶y tu偶 obok side艂.
To nie lis, o, nie...
Dr偶膮c, odgarn膮艂 bia艂膮 pokryw臋. Musia艂 wiele razy prze艂kn膮膰 艣lin臋.
- O dobry Bo偶e - mrukn膮艂 do siebie. - Dlaczego musia艂em znale藕膰 w艂a艣nie to?
Chcia艂 uciec, nie chcia艂 patrze膰, nie chcia艂 wiedzie膰 - tylko rzuci膰 si臋 do nart i czmychn膮膰 st膮d czym pr臋dzej. Pragn膮艂 znikn膮膰 i pozwoli膰, by zaspa zachowa艂a sw膮 tajemnic臋.
Nie przyszed艂by ju偶 nigdy wi臋cej sprawdza膰 tych side艂...
Nie mo偶na uciec od odpowiedzialno艣ci, zad藕wi臋cza艂o mu w g艂臋bi duszy. Pi臋膰 s艂贸w, r贸wnie偶 stanowi膮cych cz臋艣膰 dziedzictwa, kt贸rego wola艂by nie posiada膰.
Odkry艂 cia艂o. By艂o ubrane w odzie偶 ze sk贸ry. Na jednej stopie tkwi艂a po艂owa narty.
Zsun膮艂 j膮, nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym, co robi. Sk贸rzany kaftan ze艣lizn膮艂 si臋 przy tym na bok, ods艂aniaj膮c brzeg sp贸dnicy.
Kobieta?
Knut widywa艂 ju偶 wcze艣niej zmar艂ych.
D艂awienie w gardle grozi艂o uduszeniem, kiedy odwraca艂 cia艂o ku sobie. Ujrza艂 potwornie blad膮 twarz w zbyt du偶ej sk贸rzanej czapie. Tak, to kobieta. W艂a艣ciwie jeszcze dziewczyna.
呕eby umrze膰 tak m艂odo...
W膮tpi艂, by by艂a starsza od niego. Pomy艣la艂, 偶e by艂a raczej w wieku Idy.
By艂a...
Wpatrywa艂 si臋 w dziewczyn臋. Czemu jej nie pozna艂, kiedy jeszcze oddycha艂a i 艣mia艂a si臋? Zastanawia艂 si臋, jak膮 tajemnic臋 z sob膮 zabra艂a.
Jej usta by艂y lekko rozchylone. Chwyci艂 j膮 mocniej za ramiona. Wpatrywa艂 si臋 w 艣miertelnie blad膮 twarz, sztywne wargi, kt贸re nabra艂y barwy niebieskiej...
Zamruga艂, cho膰 nawet na to nie mia艂 odwagi. A je艣li co艣 drgnie w jej twarzy akurat w tym u艂amku sekundy, kiedy przymknie powieki?
Nie, na pewno jest martwa. Oczywi艣cie, 偶e jest martwa. Sam wykopa艂 j膮 spod 艣nie偶nej zaspy. To jasne, 偶e nie 偶yje.
Odrobina w膮tpliwo艣ci sprawi艂a, 偶e serce zacz臋艂o mu wali膰 jak m艂otem.
Dr偶a艂, kiedy zsuwa艂 r臋kawiczk臋. Ca艂y czas podtrzymywa艂 dziewczyn臋 za ramiona.
U艂o偶y艂 d艂o艅 tu偶 przy jej na wp贸艂 otwartych ustach. Dygota艂 na ca艂ym ciele i r臋ka mu si臋 trz臋s艂a.
Czy偶by poczu艂 oddech?
Wra偶enie czego艣 na nagiej sk贸rze... jakby mu艣ni臋cie owada w locie.
Knut nie s艂ysza艂 nic poza biciem w艂asnego serca. Puk - puk - puk... Pulsowa艂o mu w uszach.
To naturalnie jego w艂asna wyobra藕nia p艂ata艂a mu figla. Wystarczaj膮co cz臋sto s艂ysza艂 o typowej w rodzinie Alatalo fantazji, kt贸r膮 hojnie zosta艂 obdarzony.
Sta艂 po艣rodku p艂askowy偶u, trzymaj膮c w ramionach zw艂oki dziewczyny. To nie do pomy艣lenia, 偶eby by艂o inaczej...
Pojawi艂o si臋 znowu.
Tak s艂abo, 偶e ledwie to poczu艂. Co艣 jakby ciep艂o u nasady serdecznego palca przez kr贸tkie mgnienie oka.
Zmarli nie oddychaj膮.
Poczeka艂; wra偶enie pojawi艂o si臋 jeszcze trzykrotnie. Nie mia艂 odwagi w to uwierzy膰. Tak wiele razy powtarzano mu, 偶e zmy艣la.
Tacy marzyciele jak on nie mieli 艂atwego 偶ycia w stronach, z kt贸rych pochodzi艂, a tu, gdzie zaw臋drowa艂, sytuacja wcale nie przedstawia艂a si臋 lepiej.
W ko艅cu upewni艂 si臋 co do jednego: w ciele, kt贸re znalaz艂, tli艂o si臋 偶ycie. Ledwie, ledwie - oddechy nast臋powa艂y po sobie tak wolno, 偶e mi臋dzy jednym a drugim zd膮偶y艂 zliczy膰 chyba do stu.
Ale dziewczyna 偶y艂a.
Cho膰 chcia艂a umrze膰 tu, z dala od ludzi. Co do tego Knut mia艂 pewno艣膰.
Do chaty by艂o daleko. Nic jednak na to nie poradzi, musi t臋 ma艂膮 tam przenie艣膰. W ciep艂e miejsce, musi j膮 rozgrza膰.
Wypu艣ci艂 z obj臋膰 nieprzytomn膮 dziewczyn臋. Zdj膮艂 sakw臋 z ramienia i przewi膮za艂 j膮 na piersi. Nie by艂o to wygodne, ale teraz o tym nie my艣la艂.
Musia艂 najpierw za艂o偶y膰 narty, zanim odwa偶y si臋 podnie艣膰 cia艂o dziewczyny. Mia艂 nadziej臋, 偶e nie upadnie - trudno by艂oby znowu stan膮膰 na nogach w tym 艣niegu, g艂臋bokim na wysoko艣膰 cz艂owieka.
Niemal wieczno艣膰 zabra艂o mu podci膮gni臋cie do g贸ry sztywnego, ubranego w futro cia艂a dziewczyny. Zgrza艂 si臋 przy tym i spoci艂, a ca艂y zamiar wyda艂 mu si臋 nierealny.
Przybycie w to miejsce zaj臋艂o mu po艂ow臋 widnego dnia, a wyrusza艂 z wiatrem, pe艂en zapa艂u. Wprawdzie nie musia艂 ju偶 nadk艂ada膰 drogi, by zagl膮da膰 do wszystkich side艂, ale mimo to od miejsca, do kt贸rego musia艂 dotrze膰, dzieli艂a go niesko艅czono艣膰.
- Jeste艣 cholernym szcz臋艣ciarzem, Knucie Elvejord - mrukn膮艂 przez zaci艣ni臋te z臋by i g艂臋boko zaczerpn膮艂 powietrze w p艂uca. - Oczywi艣cie zawsze musz膮 ci si臋 przydarza膰 takie rzeczy. Jakie艣 przekle艅stwo wisi nad twoj膮 rodzin膮, ci膮gle na naszej drodze musz膮 pojawia膰 si臋 jacy艣 nieudacznicy, a my przez to diabelne poczucie obowi膮zku musimy im pomaga膰. Masz dla siebie ca艂y p艂askowy偶, a wpadasz prosto na to cia艂o! I w dodatku okazuje si臋, 偶e jeszcze nie ca艂kiem usz艂o z niego 偶ycie. O Bo偶e...
Spojrza艂 w niebo. Na p贸艂nocy na horyzoncie widnia艂o pasmo mro藕nej czerwieni, lecz wyra藕nie ju偶 ciemnia艂o.
- Nie potrafi臋 ratowa膰 偶ycia - rzek艂, zwracaj膮c si臋 w g贸r臋 ku niebiosom. Zrezygnowany, zrozpaczony. - To mama ma co艣 niezwyk艂ego w swoich r臋kach, Bo偶e. Nie odziedziczy艂em tej zdolno艣ci. Moje r臋ce nadaj膮 si臋 tylko do 艂owienia ryb w wodach fiordu, potrafi膮 zdobywa膰 po偶ywienie... i znajdowa膰 bogactwa. Nie posiadam zdolno艣ci wskrzeszania zmar艂ych. Dlaczego wybra艂e艣 w艂a艣nie mnie, 偶ebym j膮 znalaz艂? Dlaczego mnie, Bo偶e?
Lecz niebo pozosta艂o r贸wnie milcz膮ce jak przedtem.
Knut prze艂kn膮艂 艣lin臋 i z艂apa艂 dziewczyn臋 w miejscu, gdzie, jak s膮dzi艂, mia艂a tali臋. Nie by艂a ani du偶a, ani ci臋偶ka, lecz jej sztywne cia艂o trudno by艂o utrzyma膰.
Zachwia艂 si臋 i omal nie upad艂, kiedy przerzuci艂 je sobie przez rami臋. Uda艂o mu si臋 jednak zachowa膰 r贸wnowag臋. Poczu艂 b贸l w udach, tak mocno napi膮艂 mi臋艣nie, ale utrzyma艂 si臋 na nogach.
- Oczywi艣cie - powiedzia艂 do siebie p贸艂g艂osem. S艂ysz膮c brzmienie w艂asnego g艂osu, poczu艂 si臋 troch臋 ra藕niej. - Teraz pozosta艂a ju偶 tylko reszta, Knut. Jeste艣 m臋偶czyzn膮, prawdziwym m臋偶czyzn膮, wi臋c powiniene艣 sobie z tym poradzi膰!
Pierwsze kroki uczyni艂 niepewnie i ostro偶nie. Musia艂 si臋 nauczy膰 odpowiednio rozk艂ada膰 w艂asny ci臋偶ar jako przeciwwag臋 dla brzemienia, kt贸re d藕wiga艂 na ramieniu. Szed艂 troch臋 przekrzywiony, co dotkliwie odczuwa艂 w plecach i biodrach.
Ale gdyby tego nie wytrzyma艂, dziewczyna straci艂aby wszelkie szanse na prze偶ycie.
Przywyk艂 do znoszenia trud贸w. Oddala艂 si臋 z fatalnego miejsca z ka偶dym pojedynczym odepchni臋ciem kijka - tak jakby bra艂 na siebie jak膮艣 kar臋, kt贸rej nie m贸g艂 unikn膮膰.
Na szcz臋艣cie teren by艂 p艂aski, na szcz臋艣cie nie zaskakiwa艂 偶adnymi niespodziewanymi pochy艂o艣ciami, kt贸re Knut musia艂by pokonywa膰, a jedynie czasami trafia艂y si臋 艂agodne wzniesienia, w艂a艣ciwie nie zas艂uguj膮ce nawet na to miano. Knut stara艂 si臋 utrzymywa膰 odpowiedni膮 postaw臋, prawid艂owo odpycha膰 si臋 kijkami, 偶eby niepotrzebnie si臋 nie zatrzymywa膰. Czul du偶y op贸r powietrza, poniewa偶 tworzy艂 z dziewczyn膮 spor膮, nieforemn膮 bry艂臋. Z drugiej strony zyska艂 wi臋ksze obci膮偶enie nart, sun膮艂 wi臋c odrobin臋 szybciej. Dop贸ki zlodowacia艂a skorupa 艣niegu utrzyma ich oboje.
Zgrza艂 si臋. Czu艂, jak sp艂ywa z niego pot, piecze w oczy, nie mia艂 jednak wolnej r臋ki, by go wytrze膰. Musi piec.
Na szcz臋艣cie nie m贸g艂 obejrze膰 si臋 za siebie; takie ruchy oznacza艂y zbyt wielkie ryzyko. Dzi臋ki temu nie m贸g艂 si臋 przekona膰, jak wolno ro艣nie odleg艂o艣膰 od miejsca, sk膮d wyruszyli.
Musia艂 patrze膰 tylko przed siebie, wyznacza膰 sobie kolejne cele... do tego ma艂ego zaokr膮glenia, kt贸re pewnie jest zasypanym kamieniem, potem do tej ga艂膮zki - zagajnika, jak m贸g艂 si臋 domy艣la膰 z tego, co wystawa艂o po艣r贸d bezkresnej bieli - nast臋pnie do miejsca, gdzie bieg艂 poprzedni 艣lad. Musia艂 skraca膰 drog臋, 艣cina膰 j膮, kierowa膰 si臋 prosto tam, gdzie przedtem zbacza艂, by zastawi膰 sid艂a w pobli偶u trop贸w zwierz膮t i ptak贸w.
Wybiera艂 kolejny punkt krajobrazu, do kt贸rego b臋dzie d膮偶y艂, wreszcie dojdzie - a potem wyznaczy nowy cel...
W ko艅cu zobaczy darniow膮 chat臋: ciemna i niekszta艂tna b臋dzie jakby ja艣nia艂a w mroku.
B臋dzie czarno niczym w studni, kiedy dotr膮 na miejsce. Knut zdawa艂 sobie z tego spraw臋. Wiedzia艂 o tym i zagryz艂 z臋by. Poczu艂 smak krwi. Prze艂kn膮艂 j膮, to samo uczyni艂 z g臋st膮 艣lin膮. Prze艂ykaj, tylko prze艂ykaj!
Rami臋, na kt贸rym ni贸s艂 dziewczyn臋, bola艂o, lecz nie mia艂 odwagi si臋 zatrzyma膰. Nie wiedzia艂, czy zdo艂a艂by posuwa膰 si臋 dalej, gdyby cho膰 na chwil臋 przystan膮艂.
Nie wiedzia艂, czy by mu si臋 uda艂o prze艂o偶y膰 ci臋偶ar na drugie rami臋.
Dop贸ki szed艂, m贸g艂 jako艣 to wytrzyma膰. Przyzwyczai艂 si臋 do b贸lu, zapomnia艂 o nim. Zapomnia艂 o tym, 偶e kiedykolwiek czu艂 inaczej.
Szumia艂o mu w uszach, o艣lepia艂y go pot i 艂zy, sp艂ywaj膮ce po policzkach i zamarzaj膮ce w sopelki lodu na brodzie.
Szed艂 dalej - pod wiatr, kt贸ry nie wia艂 ju偶 w plecy, jak przyjaciel wyci膮gaj膮cy pomocn膮 d艂o艅.
Musia艂 samotnie zmaga膰 si臋 z si艂ami natury i B贸g jeden wie, jakimi jeszcze przeciwno艣ciami.
Knut nie by艂 pewien, czy dziewczyna wci膮偶 偶yje. Nie m贸g艂 tego sprawdzi膰. Wszystko, co m贸g艂 dla niej zrobi膰, to i艣膰 dalej, tylko i艣膰, narta za nart膮, krok za krokiem.
Z zapadni臋ciem zmroku Knut stara艂 si臋 wyczuwa膰 sw贸j poprzedni 艣lad i 艣lepo nim pod膮偶a艂.
Nikt opr贸cz niego t臋dy nie chodzi艂. Dop贸ki wiatr nie zamiecie jego szlak贸w, m贸g艂 zaufa膰 niepewnym zimowym 艣cie偶kom, kt贸re sam wytyczy艂.
Nasta艂a noc. Zrobi艂o si臋 tak zimno, 偶e na horyzoncie pojawi艂a si臋 zorza polarna i o艣wietli艂a prawie ju偶 zasypane 艣lady nart pozostawione przez Knuta w ci膮gu dnia.
Najwi臋kszym jego pragnieniem by艂o podda膰 si臋. Najpro艣ciej by艂oby rzuci膰 si臋 w mi臋kki 艣nieg, pole偶e膰 - zapomnie膰 o rwaniu w ka偶dym 艣ci臋gnie, zapomnie膰 o b贸lu g艂owy, kt贸ry grozi艂 jej rozsadzeniem przy najmniejszym dodatkowym wysi艂ku.
Najpro艣ciej by艂oby pozwoli膰 dziewczynie upa艣膰. Zostawi膰 j膮 tak po prostu - i nie ogl膮da膰 si臋 za siebie, kiedy b臋dzie odchodzi艂. O wiele 艂atwiej by艂oby zrzuci膰 ten ci臋偶ar.
Pokusa pojawia艂a si臋 niesko艅czenie wiele razy. Ju偶 niemal si臋 podda艂. Nasuwa艂y mu si臋 tysi膮ce wym贸wek, kt贸re mog艂y s艂u偶y膰 jako usprawiedliwienie - przynajmniej w obecnym stanie umys艂u.
Nie potrafi艂.
Nie mia艂 zwyczaju wybiera膰 najprostszych rozwi膮za艅. To uratowa艂o jego sumienie od do偶ywotniej udr臋ki.
Zmaga艂 si臋 dalej.
Nigdy potem nie by艂 w stanie wyja艣ni膰, jak uda艂o mu si臋 pokona膰 ostatni odcinek drogi.
Nie pami臋ta艂 szczeg贸艂贸w tego fragmentu p艂askowy偶u, kt贸ry przemierzy艂 w nocy.
艢lady przed darniow膮 chat膮 艣wiadczy艂y o tym, 偶e upad艂 tu偶 przy wej艣ciu. Narty le偶a艂y tam, gdzie je zostawi艂. Najwidoczniej wci膮gn膮艂 dziewczyn臋 do 艣rodka, nie maj膮c pewno艣ci, czy jeszcze 偶yje.
Kiedy doszed艂 do siebie, poczu艂, 偶e jest mu zimno. Pewnie zasn膮艂 - a mo偶e nie. Mia艂 wra偶enie, jakby wyszed艂 z pustki, z kt贸rej nie wolno zachowywa膰 偶adnych wspomnie艅. Z pustki, kt贸ra nie dawa艂a mo偶liwo艣ci odpoczynku.
Bola艂y go wszystkie cz艂onki. 呕eby d藕wign膮膰 si臋 na kolana, z najwi臋kszym wysi艂kiem musia艂 prze艂ama膰 op贸r cia艂a. Wszystko w nim krzycza艂o przeciw najmniejszemu ruchowi. Chcia艂 tylko le偶e膰 i odpoczywa膰, odpoczywa膰, p贸ki nie poczuje czego艣 innego ni偶 potworne zm臋czenie.
Trz臋s膮c si臋 z zimna, zacz膮艂 zabija膰 r臋ce. Nadal mia艂 na sobie ca艂e ubranie. Przypomnia艂 sobie, 偶e wyszed艂 po to, 偶eby zaczerpn膮膰 艣wie偶ego powietrza.
Odnalaz艂 wzrokiem otulon膮 futrem posta膰 le偶膮c膮 na pod艂odze.
Drzwi nie by艂y dok艂adnie zamkni臋te. Co艣 tkwi艂o w szczelinie, przez kt贸r膮 wdziera艂 si臋 strumie艅 mro藕nego powietrza.
Knut podczo艂ga艂 si臋 do wej艣cia i wypchn膮艂 nart臋, kt贸ra zawadza艂a. Domkn膮艂 drzwi, ale nie zrobi艂o si臋 o wiele cieplej. Za to zrobi艂o si臋 ciemniej.
Pokonanie tej kr贸tkiej drogi wydawa艂o si臋 istn膮 tortur膮. Knut opar艂 si臋 o 艣cian臋 i zacisn膮艂 oczy, 偶eby wytrzyma膰 b贸l.
Musia艂 roznieci膰 ogie艅 w palenisku. Musia艂 si臋 postara膰 cho膰 o troch臋 艣wiat艂a, 偶eby zobaczy膰, z kim - albo z czym - dzieli pomieszczenie. Z 偶ywym cz艂owiekiem czy z trupem.
Skostnia艂e, spuchni臋te palce d艂ugo mocowa艂y si臋 z krzesiwem, zanim zaiskrzy艂o. Wkr贸tce cienkie patyczki, kt贸rych u偶ywa艂 na rozpa艂k臋, zaj臋艂y si臋 p艂omieniem.
Wydawa艂o si臋, 偶e up艂yn臋艂y ca艂e wieki, zanim ogie艅 pali艂 si臋 na tyle spokojnie, by Knut odwa偶y艂 si臋 spu艣ci膰 z niego wzrok. Ch艂opak musia艂 stoczy膰 ze sob膮 walk臋, 偶eby zebra膰 si臋 na odwag臋 i podczo艂ga膰 do dziewczyny.
W nik艂ym i chybotliwym 艣wietle z paleniska wygl膮da艂a bardziej jak martwa ni偶 jak 偶ywa.
Knut przy艂o偶y艂 d艂onie do jej policzk贸w. Nigdy wcze艣niej nie zastanawia艂 si臋, jakie to uczucie dotyka膰 zw艂ok.
Przysun膮艂 palce blisko do ust dziewczyny. Wstrzyma艂 oddech, nie mia艂 odwagi si臋 poruszy膰, chocia偶 siedzia艂 w niewygodnej pozycji. Jedna noga ca艂kiem mu zdr臋twia艂a, nie czu艂 w niej nawet mrowienia.
Chcia艂 ju偶 da膰 za wygran膮, kiedy odni贸s艂 wra偶enie, 偶e czubki dw贸ch jego palc贸w s膮 lekko wilgotne. Cofn膮艂 je, przy艂o偶y艂 do w艂asnego suchego policzka.
Wi臋c jednak...
Jeszcze oddycha艂a.
呕y艂a.
B贸g jeden wie, jak to si臋 sta艂o, ale naprawd臋 jeszcze 偶y艂a.
- Musisz jej potrzebowa膰 - rzek艂 cicho ze wzrokiem zwr贸conym w g贸r臋 ku dymnikowi.
By艂a taka zimna.
My艣li pop艂yn臋艂y niby wezbrane wody na wiosn臋. Knut orientowa艂 si臋 co nieco, jak post臋powa膰 w przypadku odmro偶e艅. Dowiedzia艂 si臋 troch臋 od Reijo. Troch臋 od Ailo. Troch臋 sam si臋 nauczy艂.
Musia艂 dziewczyn臋 jak najpr臋dzej rozgrza膰. Jej brak przytomno艣ci 艣miertelnie go przera偶a艂. To niemo偶liwe, 偶eby 偶y艂a, a jednocze艣nie prawie nie oddycha艂a. By艂a tak przemarzni臋ta, tak wych艂odzona...
Jak prze偶y艂a pod 艣niegiem?
Musia艂a przecie偶 jako艣 oddycha膰, pewnie w zaspie powsta艂a wolna przestrze艅 przy jej twarzy. Mo偶e to za spraw膮 sztywnego brzegu zbyt du偶ej czapki, kt贸ry troch臋 wystawa艂? Niewykluczone, 偶e w jaki艣 spos贸b si臋 do tego przyczyni艂...
Knut my艣la艂 i my艣la艂, mocuj膮c si臋 z rozpinaniem futrzanego p艂aszcza dziewczyny.
Jej ubranie zesztywnia艂o od mrozu. Trzeba je zdj膮膰, a dziewczyn臋 owin膮膰 sk贸rami i u艂o偶y膰 przy palenisku. Dobrze rozpali膰. Mie膰 nadziej臋.
On, Knut Elvejord, nigdy wcze艣niej nie rozbiera艂 dziewcz膮t. A ju偶 nigdy si臋 nie spodziewa艂, 偶e po raz pierwszy zrobi to w podobnych okoliczno艣ciach.
Nie by艂o w tym nic romantycznego. Nic zmys艂owego. Knut nawet nie pr贸bowa艂 zgadywa膰, jak le偶膮ce przed nim cia艂o wygl膮da pod warstwami ubrania.
Jedyne uczucia, jakie go przepe艂nia艂y, to strach - i determinacja.
Zorientowa艂 si臋, 偶e dziewczyna nie by艂a c贸rk膮 zwyk艂ego biedaka.
Pod p艂aszczem mia艂a grub膮 kurtk臋 i we艂nian膮 sp贸dnic臋 przyozdobion膮 wplecionymi r贸偶nokolorowymi wst膮偶kami - ubodzy ludzie nigdy by nie pomy艣leli o wydawaniu pieni臋dzy na co艣 takiego.
Knut niewiele wiedzia艂 o materia艂ach, jednak przypuszcza艂, 偶e ten musia艂 by膰 dro偶szy ni偶 samodzia艂 prostych ludzi.
A kiedy pod kurtk膮 zobaczy艂 bluzk臋 z haftem, nabra艂 pewno艣ci, 偶e dziewczyna, kt贸r膮 znalaz艂, pochodzi艂a z zamo偶nego domu.
Jej ubranie nie nosi艂o najmniejszych 艣lad贸w cerowania. W po艅czochach, kt贸re musia艂 艣ci膮gn膮膰, gdy偶 by艂y zbyt sztywne od mrozu, 偶eby je zrolowa膰, nikt nie 艂apa艂 oczek. Na jej bieli藕nie nie by艂o nawet najmniejszych 艂at. Wszystko sprawia艂o wra偶enie nowego i drogiego.
Ten, kto tak wyposa偶y艂 swoj膮 c贸rk臋, z pewno艣ci膮 nie mia艂 d艂ugu u sklepikarza.
Dotykanie nieznajomej nie sprawia艂o Knutowi trudu ani go nie kr臋powa艂o. Stan, w jakim si臋 znajdowa艂a, nie pozwala艂 mu traktowa膰 jej jak kobiety. By艂a tylko potrzebuj膮cym pomocy cz艂owiekiem. Widok jej bladego, nagiego cia艂a nie budzi艂 w Knucie 偶adnych innych uczu膰 poza wsp贸艂czuciem.
Musia艂 podnie艣膰 dziewczyn臋 i przenie艣膰 j膮 bli偶ej sk贸r, kt贸re zwin膮艂 przy jednej ze 艣cian. Nie potrafi艂 jej po prostu przeci膮gn膮膰. Teraz sta艂a si臋 dla niego czym艣 wi臋cej ni偶 bezw艂adn膮 bry艂膮, kt贸r膮 targa艂 przez p贸艂 p艂askowy偶u.
Oddycha艂a powoli. Ledwie zauwa偶alnie. Knut obawia艂 si臋, 偶e wszystkie jego wysi艂ki p贸jd膮 na marne.
- Nie wiem, co zrobi臋, je偶eli pozwolisz jej umrze膰 - zagrozi艂 w stron臋 otworu w dachu.
Tu w samotno艣ci 艂atwiej przychodzi艂o mu rozmawia膰 z wszechw艂adnym Bogiem.
Owin膮艂 dziewczyn臋 sk贸rami. Postara艂 si臋, 偶eby nie wystawa艂o spod nich nic opr贸cz twarzy. Przysun膮艂 j膮 jak najbli偶ej paleniska. Nie za blisko jednak, by sk贸ry si臋 nie zaj臋艂y. By艂oby to bardziej niebezpieczne ni偶 ch艂贸d.
Do艂o偶y艂 jeszcze wi臋cej drewna do ognia.
Wtedy dopiero znalaz艂 czas dla siebie. Czas, by zdj膮膰 grub膮 futrzan膮 kurtk臋, kt贸ra przeszkadza艂a swobodnie si臋 porusza膰, czas, by rozsznurowa膰 nasi膮kni臋te wod膮 kumagi. Zmarz艂y mu stopy, ale na szcz臋艣cie nie grozi艂y im odmro偶enia dzi臋ki turzycy, kt贸r膮 w艂o偶y艂 w buty.
Dr偶a艂 i trz膮s艂 si臋 z zimna, kiedy 艣ci膮ga艂 mokre ubranie i wyjmowa艂 drugie - jedyne suche, na zmian臋.
Nast臋pnie odszuka艂 zapas kawy, kt贸rej ci膮gle ubywa艂o, i nastawi艂 wod臋 w czajniku.
By艂 zm臋czony, ale nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na sen.
- Zrobi艂em, co mog艂em - rzek艂, zwracaj膮c si臋 ku g贸rze. - Reszta zale偶y od Ciebie.
Knut czuwa艂 przy dziewczynie przez prawie dwa dni. Jad艂 mniej ni偶 w najchudszych czasach w swoim 偶yciu, ale nie by艂 g艂odny.
Pozosta艂o mu tylko czeka膰.
Musia艂 wychodzi膰 po drewno na opa艂, kiedy si臋 ko艅czy艂o, ale wtedy czu艂 si臋 niemal chory.
Mog艂a si臋 przecie偶 obudzi膰.
Jednak kiedy wr贸ci艂, le偶a艂a jak przedtem.
Blada. Z widocznymi odmro偶eniami na policzkach, z p臋cherzami na zsinia艂ych z zimna ustach.
Niekt贸re z p臋cherzy zaczyna艂y p臋ka膰 i s膮czy艂a si臋 z nich wydzielina. Knutowi wydawa艂o si臋 to okropne, lecz przezwyci臋偶a艂 odraz臋 i wyciera艂 twarz dziewczyny jej halk膮.
Ma wi臋cej halek. Nie b臋dzie jej brakowa膰 tej jednej. Je偶eli w og贸le b臋dzie jeszcze jakiej艣 potrzebowa膰.
W ci膮gu tych dw贸ch dni jej oddech sta艂 si臋 szybszy, lecz wiele mu brakowa艂o do normalnego. I ci膮gle si臋 nie budzi艂a z tego okropnego snu. Prawie si臋 nie porusza艂a. Czasem tylko lekko drgn膮艂 w jej twarzy jaki艣 mi臋sie艅.
Nadal bardziej przypomina艂a martw膮 ni偶 偶yw膮 istot臋.
Knut zastanawia艂 si臋, jak wygl膮da艂a. Jak wygl膮da艂a przedtem. Domy艣la艂 si臋, 偶e by艂a bardzo m艂oda - mia艂a szczup艂膮 sylwetk臋, niezupe艂nie jeszcze dojrza艂膮. Dwie jego siostry ju偶 doros艂y, zna艂 si臋 wi臋c na tym.
Jej w艂osy by艂y jasne. Ich kolor przywodzi艂 na my艣l co艣 pomi臋dzy 艣wiat艂em ksi臋偶yca odbijaj膮cym si臋 w ciemnych jesiennych wodach a z艂ocistym, dojrza艂ym zbo偶em.
Wi臋cej w nich chyba srebrzystego odcienia, chocia偶 trudno to stwierdzi膰 teraz, kiedy s膮 tak potargane i spl膮tane.
By艂y w ka偶dym razie d艂ugie. Dziewczyna wybra艂a si臋 jednak z domu, nie splataj膮c ich w warkocz ani nie wi膮偶膮c w kok. To dziwne. Dziewcz臋ta w jej wieku rzadko chodz膮 z rozpuszczonymi w艂osami.
Knuta dziwi艂o w nieznajomej wiele rzeczy. Pomy艣la艂, 偶e z pewno艣ci膮 kto艣 jej szuka.
Nie u艣wiadamia艂 sobie do ko艅ca, co to mo偶e dla niego oznacza膰, ale troch臋 si臋 zaniepokoi艂.
Przestraszy艂.
By艂a wczesna noc drugiej doby, kiedy dziewczyna otworzy艂a oczy. Wargi, du偶e, spuchni臋te od mrozu i zupe艂nie bezkszta艂tne, poruszy艂y si臋.
- Czy ja umar艂am? - da艂 si臋 s艂ysze膰 s艂aby g艂os. - Dobry Bo偶e, spraw, bym nie 偶y艂a!
Knut nie zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, 偶e nie jest anio艂em, gdy偶 jej powieki ponownie ci臋偶ko opad艂y i straci艂 z ni膮 kontakt.
Po chwili zorientowa艂 si臋, 偶e dziewczyna 艣pi. Nie by艂 to jednak ju偶 ten sam letarg, w kt贸rym trwa艂a od chwili, kiedy j膮 znalaz艂. G艂臋biej oddycha艂a. I twarz nabra艂a troch臋 偶ycia. Knut pochyli艂 sw膮 jasn膮 g艂ow臋 i spl贸t艂 r臋ce w modlitwie.
Ju偶 nie wyzywa艂 Pana. Od tej pory postanowi艂 okazywa膰 Mu wi臋cej szacunku.
Owej nocy rozszala艂a si臋 gwa艂towna burza. Knut obawia艂 si臋 przez moment, 偶e zniszczy chat臋. Jednak stopniowo si臋 uspokaja艂. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e darniowa chata nadal b臋dzie sta艂a tak jak stoi, by dawa膰 schronienie innym w臋drowcom, kiedy on sam ju偶 j膮 opu艣ci.
Dziewczyn臋 obudzi艂y chyba podmuchy wiatru. Knut pomy艣la艂, gorzko si臋 u艣miechaj膮c, 偶e tylko umar艂y nie us艂ysza艂by szalej膮cych dooko艂a si艂 natury. Mimo to zaskoczy艂 go jej g艂os. Up艂yn臋艂o tak wiele czasu, nie siedzia艂 ju偶 ze wzrokiem nieruchomo utkwionym w dziewczyn臋. Czuwa艂, lecz my艣lami b艂膮dzi艂 daleko. Wiedzia艂, 偶e zauwa偶y, je偶eli co艣 si臋 stanie.
- Czy ja... 偶yj臋?
Knut przysun膮艂 si臋 bli偶ej. Stara艂 si臋 sprawia膰 wra偶enie cz艂owieka niegro藕nego i godnego zaufania. Stara艂 si臋 jej nie przestraszy膰.
- 呕yjesz, b膮d藕 o to spokojna! - odezwa艂 si臋.
Zamkn臋艂a oczy. Wcale na niego nie spojrza艂a. Zastanawia艂 si臋, czy dziewczyna czuje b贸l. P臋cherze, kt贸re mia艂a na d艂oniach, stopach i na twarzy, musia艂y dokucza膰 i piec. Nie wiadomo jednak, czy ju偶 to czu艂a, czy jeszcze nie.
- Kim jeste艣? Jak...? Jak mnie znalaz艂e艣? Jej g艂os by艂 tylko dr偶膮cym szeptem. Trudno po nim domy艣li膰 si臋 wieku. Knut nadal ocenia艂 j膮 na jakie艣 dwana艣cie - dziewi臋tna艣cie lat.
- Sprawdza艂em sid艂a - odpar艂, staraj膮c si臋 wyda膰 du偶o sympatyczniejszym, ni偶 by艂 w istocie. - Jestem... my艣liwym. Mieszkam tutaj. Mam na imi臋 Knut. Znalaz艂em ci臋 przy sid艂ach.
- Nie jeste艣 st膮d - wykrztusi艂a. Po raz pierwszy spotka艂y si臋 ich spojrzenia. W jej oczach dojrza艂 rozpacz i b艂aganie.
Knut nie wiedzia艂, czy to typowe dla wszystkich ludzi, kt贸rzy wymkn臋li si臋 艣mierci.
- Jestem tu obcy - rzeki. Jego 偶ycie nie stanowi艂o 偶adnej tajemnicy. M贸g艂 o nim opowiedzie膰 ka偶demu.
- Nie pozw贸l, by mnie znale藕li! - poprosi艂a. Knut zauwa偶y艂, jak niebieskie oczy dziewczyny zrobi艂y si臋 ogromne ze strachu.
Takie oczy musia艂y mie膰 pi臋kn膮 opraw臋, przemkn臋艂o mu przez my艣l. Na pewno by艂a 艂adna. By膰 mo偶e b臋dzie taka znowu. Trudno powiedzie膰. Niekt贸re blizny pewnie pozostan膮, ale opuchlizna zejdzie... Twarz dziewczyny, jak膮 teraz widzia艂, nie by艂a jej prawdziw膮 twarz膮.
- Nie zabieraj mnie ze sob膮! Nie widzia艂e艣 mnie, gdyby kto艣 pyta艂! Nie pozw贸l, by dowiedzieli si臋, gdzie jestem!
Nie wyzna艂a, czego si臋 ba艂a tak bardzo, 偶e wysz艂a w zimow膮 noc na pustkowie, 偶eby przed tym uciec. Lecz wzrokiem b艂aga艂a go o spe艂nienie pro艣by, dop贸ki powieki na powr贸t nie opad艂y ci臋偶ko, pozwalaj膮c jej usn膮膰.
Potrzebowa艂a odpoczynku, potrzebowa艂a tego ka偶da kom贸rka jej cia艂a.
Spa艂a niespokojnie.
Knut zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e dziewczyna wkr贸tce poczuje g艂贸d, ale obawia艂 si臋, 偶e jej 偶o艂膮dek odm贸wi przyj臋cia czego艣 ci臋偶szego.
Ugotowa艂 ros贸艂 na ko艣ciach i kawa艂kach mi臋sa pardwy. Nie by艂o to mo偶e nic nadzwyczajnego i nie mia艂o jakiego艣 szczeg贸lnego smaku, ale mo偶na si臋 by艂o posili膰.
Ten cienki bulion mia艂 stanowi膰 dla dziewczyny pierwszy krok ku 偶yciu. Knut wmusi go w ni膮, zaraz jak si臋 obudzi.
Gro藕by nie by艂y potrzebne. Gdy tylko otworzy艂a oczy, wypi艂a pos艂usznie kilka 艂yk贸w letniej zupy. Pop臋kane wargi zapewne bardzo j膮 przy tym bola艂y, ale si臋 nie skar偶y艂a. Nie skar偶y艂a si臋 r贸wnie偶, kiedy jej 偶o艂膮dek odm贸wi艂 przyj臋cia strawy.
Knut zagryz艂 z臋by. Musia艂 znowu wykorzysta膰 halk臋 jako szmat臋. Po chwili chcia艂 da膰 dziewczynie jeszcze troch臋 wywaru, ale wzbrania艂a si臋. Jej oczy zwilgotnia艂y i s艂abo pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Knutowi to wystarczy艂o. Nie odznacza艂 si臋 szczeg贸ln膮 cierpliwo艣ci膮, ale w tym przypadku musia艂 poczeka膰.
Odrobina roso艂u, kt贸r膮 dziewczyna wypi艂a, to dopiero pocz膮tek. Knut uzna艂, 偶e tak musi by膰. Wkr贸tce b臋dzie mog艂a wypi膰 jeszcze troch臋. Za kilka dni by膰 mo偶e ju偶 co艣 zje.
To i tak wi臋cej, ni偶 si臋 spodziewa艂, odgrzebuj膮c spod 艣nie偶nej zaspy na wp贸艂 偶ywego cz艂owieka.
Przespa艂a ca艂膮 dob臋. Kiedy na kr贸tko si臋 budzi艂a, Knut poi艂 j膮 wywarem 艂yk po 艂yku.
Nie tylko za pierwszym razem wi臋kszo艣膰 zwr贸ci艂a. Ch艂opak jednak tak 艂atwo nie rezygnowa艂. 呕ycie warte jest odrobiny wysi艂ku.
Burza trwa艂a nadal.
Knut wiedzia艂, co to oznacza - nikt w tak膮 pogod臋 nie wyruszy na poszukiwanie dziewczyny. Jej bliscy pomy艣l膮, i偶 pewnie nie 偶yje. Nikt nie prze偶y艂by takiej burzy jak ta pod go艂ym niebem. W ka偶dym razie nie taka dziewczyna, lekko ubrana mimo futra, i z pewno艣ci膮 zupe艂nie nieprzygotowana, by poradzi膰 sobie w surowych warunkach na pustkowiu.
W domu na pewno dobrze o ni膮 dbano.
Knut zdawa艂 sobie r贸wnie偶 spraw臋, 偶e ludzie mieszkaj膮cy w tych stronach musz膮 wiedzie膰 o ziemiance.
Pr臋dzej czy p贸藕niej kto艣 tu przyjdzie.
Nie by艂 pewien, czy tego chce.
Chcia艂 jednak, 偶eby dziewczyna wyzdrowia艂a. A wtedy b臋dzie musia艂a wr贸ci膰 tam, sk膮d przysz艂a.
Do tego, od czego uciek艂a...
I czego 艣miertelnie si臋 ba艂a.
Knut mia艂 inny cel. Nie m贸g艂 ci膮gn膮膰 za sob膮 dziewczyny. A tym bardziej takiej dziewczyny, kt贸ra pewnie sprowadzi na niego same k艂opoty. Ludzie jej stanu zawsze oznaczali k艂opoty dla takich jak on.
Tyle wiedzia艂.
Poza tym uwa偶a艂, 偶e jest winien ojcu podj臋cie pr贸by odnalezienia skarbu, kt贸ry Kalle odkry艂. Traktowa艂 to jako jeden ze sposob贸w oddania ojcu czci.
Jeden ze sposob贸w dochowania wierno艣ci dzieci艅stwu, przesz艂o艣ci, kt贸ra zreszt膮 przywodzi艂a na my艣l wiele przykrych wspomnie艅.
Ci膮gle jeszcze mia艂 do艣膰 czasu, 偶eby zacz膮膰 poszukiwania. Nie 艣pieszy艂o mu si臋, dziewczyna w 偶aden spos贸b go wi臋c nie zatrzymywa艂a. M贸g艂 spokojnie si臋 ni膮 opiekowa膰. Da膰 jej ten czas, kt贸rego potrzebowa艂a, 偶eby wyzdrowie膰.
Potem b臋dzie zmuszony odprowadzi膰 j膮 do domu. Prawdopodobnie do Alty. Nie powiedzia艂a, sk膮d pochodzi, ale si臋 domy艣la艂. Bogaci nie mieszkaj膮 na odludziu.
I jeszcze co艣...
Knut nie lubi艂 o tym my艣le膰, ale my艣l sama si臋 nasuwa艂a. Niejeden raz.
Mo偶e je艣li przyprowadzi dziewczyn臋, b臋dzie m贸g艂 si臋 spodziewa膰 jakich艣 korzy艣ci...
Usiad艂a pi膮tego dnia. Potrafi艂a ju偶 sama utrzyma膰 drewnian膮 misk臋 z roso艂em. Knut wrzuci艂 do niego ma艂e kawa艂eczki zeskrobanego z ko艣ci mi臋sa, zauwa偶y艂, 偶e je prze艂kn臋艂a. Wkr贸tce b臋dzie mog艂a zje艣膰 co艣 konkretnego.
Jednak d艂u偶sze siedzenie wyczerpywa艂o j膮. Chcia艂a pewnie pokaza膰, 偶e jest silna, ale zachwia艂a si臋 niebezpiecznie, kiedy odstawia艂a misk臋 na pod艂og臋. Zd膮偶y艂a si臋 po艂o偶y膰, zanim Knut j膮 o to poprosi艂.
P臋cherze na twarzy dziewczyny zaczyna艂y w艂a艣nie zasycha膰. Tworzy艂y 偶贸艂tawe strupy, z kt贸rych nadal s膮czy艂a si臋 ropa. Brzydka opuchlizna powoli schodzi艂a. Twarz jakby kurczy艂a si臋, przybiera艂a bardziej naturalne kszta艂ty. Knut pr贸bowa艂 ju偶 rozpoznawa膰 rysy nieznajomej. Nadal jednak by艂o jej daleko do pi臋kno艣ci.
Na dworze zaczyna艂o si臋 wypogadza膰. Ch艂opak wyszed艂 po 艣nieg na wod臋. Cieszy艂 si臋, 偶e opr贸偶ni艂 sid艂a w dniu, w kt贸rym znalaz艂 dziewczyn臋. Cieszy艂 si臋, 偶e zatroszczy艂 si臋 o opa艂, kiedy le偶a艂a nieprzytomna.
Mog艂o u艂o偶y膰 si臋 o wiele gorzej.
- Powinnam teraz by膰 martwa - powiedzia艂a, kiedy wr贸ci艂. Jej g艂os okaza艂 si臋 mocniejszy, ni偶 si臋 spodziewa艂.
Knut czu艂 na sobie jej wzrok. M贸g艂by dostrzec w nim oskar偶enie. Ale nie tylko.
- P艂askowy偶 jest ogromny - rzek艂 powoli, odchrz膮kn膮wszy. Od d艂u偶szego czasu nie u偶ywa艂 swego g艂osu, nie licz膮c kr贸tkich rozm贸w z samym sob膮. - Mog艂em po prostu przej艣膰 obok. W艂a艣ciwie nie zamierza艂em tego dnia wychodzi膰. Chcia艂em tylko odetchn膮膰 艣wie偶ym powietrzem. Przypadkiem zajrza艂em do side艂. Znalaz艂em ci臋 w miejscu, gdzie mia艂a艣 pozosta膰 na zawsze. To chyba 艣wiadczy o tym, 偶e gdzie艣 jeste艣 potrzebna. 呕e twoje 偶ycie ma jaki艣 sens.
Twarz dziewczyny drgn臋艂a. Knut zauwa偶y艂, 偶e sprawi艂 jej b贸l.
- M贸wisz jak ojciec - rzuci艂a z gorycz膮. G艂os nieznajomej r贸wnie偶 brzmia艂 ochryple po wielu dniach milczenia.
Knut zwr贸ci艂 uwag臋 na s艂owo: 鈥瀘jciec鈥. Tak w艂a艣nie dzieci w rodzinach z wy偶szych sfer nazywa艂y swych ojc贸w.
Tam, sk膮d pochodzi艂, m贸wi艂o si臋 鈥瀟ato鈥.
- Nie pami臋tam, jak masz na imi臋... - 艣ci膮gn臋艂a brwi, nieco ciemniejsze ni偶 w艂osy, jasnobr膮zowe.
- Knut - powiedzia艂. - Mam na imi臋 Knut. A ty? Zwleka艂a tak d艂ugo z odpowiedzi膮, 偶e si臋 domy艣li艂, i偶 wola艂aby si臋 nie przyznawa膰.
- Anna - wykrztusi艂a wreszcie.
Niech臋tnie. Knut wywnioskowa艂 z tego, 偶e powiedzia艂a prawd臋. By艂oby o wiele pro艣ciej i bezpieczniej wymy艣li膰 jakiekolwiek inne imi臋, lecz nie potrafi艂a k艂ama膰.
- Ile masz lat? - wyrwa艂o mu si臋. Tak wiele si臋 nad tym zastanawia艂. Musia艂 to wiedzie膰.
- Czy to wa偶ne? - spyta艂a zm臋czona. - Mam sto lat. Co najmniej. Gdybym umar艂a, nie mia艂oby to 偶adnego znaczenia. Kto艣, kto odnalaz艂by moje ko艣ci, stwierdzi艂by tylko, 偶e by艂am cz艂owiekiem. Nie potrafi艂by powiedzie膰, czy by艂am m艂oda, czy stara.
- Ale jednak 偶yjesz. Chcia艂bym wiedzie膰, w jakim jeste艣 wieku. To ma dla mnie znaczenie, pr贸buj臋 ci臋 zrozumie膰.
- Nie mo偶esz mnie zrozumie膰 - odpar艂a. Jej glos zabrzmia艂 jako艣 smutno, niemal jak szloch. - Jeste艣 m臋偶czyzn膮. Nigdy nie zrozumiesz.
Knut u艣miechn膮艂 si臋. Przeci膮gn膮艂 brudn膮 r臋k膮 po szcz臋ce. Nie m贸g艂 si臋 pochwali膰 szczeg贸lnie g臋stym zarostem, ale teraz naprawd臋 zachrz臋艣ci艂o pod d艂oni膮. Ju偶 od wielu dni nie u偶ywa艂 brzytwy.
- Nie b膮d藕 tego taka pewna - powiedzia艂. - Mam trzy siostry. Jestem jedynym ch艂opcem w rodzinie. Nawet si臋 nie domy艣lasz, jak dobrze znam dziewczyny, cho膰 nie potrafi臋 chyba czu膰 tak jak one.
- Jeste艣 najm艂odszy? - spyta艂a z zainteresowaniem.
- Nie, mam jeszcze m艂odsz膮 siostr臋, Id臋. Sko艅czy艂a szesna艣cie lat. Maja, starsza ode mnie o rok, dziewi臋tna艣cie. Elise... musi teraz mie膰 dwadzie艣cia trzy. Wysz艂a za m膮偶 i wyjecha艂a. Maja te偶 jest m臋偶atk膮, ale cz臋艣ciej bywa u nas w domu ni偶 u siebie. Jej m膮偶... nie ma go.
Dziewcz臋tom takim jak Anna nie m贸wi si臋, 偶e szwagier siedzi w wi臋zieniu.
- Ja jestem najm艂odsza - odezwa艂a si臋. - Mam trzech braci i cztery siostry. Prawie wszyscy maj膮 swoje rodziny. Opr贸cz najstarszego brata. Studiuje.
Jeszcze jeden dow贸d na to, 偶e nie jest taka jak on.
呕adna ze znanych Knutowi os贸b nie chodzi艂a do szko艂y. 鈥濻tudiowanie鈥 by艂o s艂owem, kt贸rego dot膮d nie s艂ysza艂. Musia艂 poszuka膰 w my艣lach, 偶eby zrozumie膰, co ono oznacza.
Drobiazg, kt贸ry sprawia, 偶e biedak czuje si臋 tak beznadziejnie upokorzony.
Musi znale藕膰 z艂oto. Musi si臋 sta膰 kim艣, na kogo nikt nie b臋dzie patrzy艂 z g贸ry - kim艣, kto by膰 mo偶e nie b臋dzie m贸g艂 szasta膰 wymy艣lnymi s艂owami, lecz kto mimo to b臋dzie zas艂ugiwa艂 na szacunek.
Kto, do diab艂a, zaszed艂 na tyle wysoko w takiej dziurze jak Alta, by wpa艣膰 na pomys艂 - a tak偶e znale藕膰 na to 艣rodki - wys艂ania swego syna na studia?
Kim, u licha, jest ta dziewczyna?
- Mam tyle lat, co twoja siostra - odpar艂a, daj膮c mu wiele mo偶liwo艣ci do wyboru.
- Szesna艣cie? Skin臋艂a g艂ow膮. Co zmusi艂o szesnastoletni膮 dziewczyn臋 do ucieczki na p艂askowy偶 z zamiarem pope艂nienia samob贸jstwa? Ida nigdy w 偶yciu nie wpad艂aby na co艣 tak g艂upiego. Lecz Ida ma o wiele wi臋cej zdrowego rozs膮dku. W por贸wnaniu z ni膮 Anna by艂a jeszcze dzieckiem.
- Dlaczego, do diab艂a, zrobi艂a艣 co艣 tak bzdurnego? Musia艂 tak powiedzie膰. Nie zna艂 bardziej uprzejmych s艂贸w, kt贸re by wyrazi艂y to, co czu艂.
Jego wybuch roz艣mieszy艂 j膮. 艢mia艂a si臋 niemal histerycznie i Knut przerazi艂 si臋, 偶e dziewczyna zaraz straci zmys艂y. Tylko tego brakowa艂o!
- Ojciec by tak nie nazwa艂 mojego post臋pku! - wykrztusi艂a wreszcie.
Otar艂a 艂zy, kt贸re pociek艂y jej ze 艣miechu. Knut nie rozumia艂.
- Do diab艂a z twoim ojcem! - rzuci艂. - Masz mi powiedzie膰, dlaczego le偶a艂a艣 tam, gdzie ci臋 znalaz艂em. Przenios艂em ci臋 na plecach przez wi臋kszy szmat p艂askowy偶u, ni偶 kiedykolwiek w 偶yciu widzia艂a艣. Jeszcze do tej pory wszystko mnie boli. Wiele razy mog艂em ci臋 zostawi膰. Tak by艂oby mi 艂atwiej. Zrobi艂o si臋 ciemno i zimno, ale d藕wiga艂em ci臋. Na Boga, uratowa艂em ci 偶ycie. I czy podoba ci si臋 to, czy nie, mam prawo wiedzie膰!
By艂 z艂y. Naprawd臋 z艂y. Nigdy nie my艣la艂, 偶e b臋dzie nara偶a艂 偶ycie dla rozpieszczonej panienki z dobrego domu. Nigdy nawet nie wyobra偶a艂 sobie, 偶e we藕mie na siebie odpowiedzialno艣膰 za dziewczyn臋 zaledwie kilka lat m艂odsz膮. Nie by艂 偶adnym lito艣ciwym anio艂em str贸偶em. By艂 Knutem z Lyngen. A nawet gdyby by艂 anio艂em, na jego skrzyd艂ach da艂oby si臋 dostrzec wiele czarnych plam. Wygl膮da艂yby bardziej 偶a艂o艣nie ni偶 skrzyd艂a sroki w deszczowy dzie艅.
- Chcia艂am umrze膰.
- Tyle uda艂o mi si臋 ju偶 zrozumie膰. G艂os Knuta brzmia艂 gniewnie. Tak te偶 czu艂. Czu艂, 偶e jest bardziej rozjuszony ni偶 stary byk ojca Simona.
- Jakie ty mog艂a艣 mie膰 powody do niezadowolenia? - spyta艂 surowo. - Nie wygl膮dasz wcale na kogo艣, komu czegokolwiek by brakowa艂o. Na twoich rzeczach nie znalaz艂em ani jednej 艂aty. Ani na wierzchu, ani pod spodem.
Zaczerwieni艂a si臋, kiedy nazwa艂 to, o czym wiedzia艂a, lecz o czym nie mia艂a odwagi nawet pomy艣le膰. Rozebra艂 j膮.
- Nie musisz si臋 wstydzi膰 - rzuci艂. - Widzia艂em ju偶 przedtem nagie dziewcz臋ta.
Nie m贸wi艂 prawdy, ale nie przejmowa艂 si臋 tym, 偶e ok艂amuje Ann臋. Niech sobie nie my艣li, 偶e jest lepsza ni偶 on, poniewa偶 jest c贸rk膮 bogacza.
Odwr贸ci艂a twarz i Knut natychmiast po偶a艂owa艂 tego, co powiedzia艂. By艂o jednak za p贸藕no, by cofn膮膰 ostre s艂owa. Nie zdoby艂 si臋 te偶 na to, by przyzna膰 si臋 do k艂amstwa. Nic jej do tego, ile mia艂 lub ilu nie mia艂 dziewcz膮t. Nic nie szkodzi, je艣li sobie pomy艣li, 偶e jest bardziej doros艂y i do艣wiadczony, ni偶 by艂 w istocie.
- Na pewno...
Jej g艂os brzmia艂 tak cienko i 偶a艂o艣nie, 偶e Knut, kt贸rego i tak ju偶 gryz艂o sumienie, poczu艂 si臋 jeszcze gorzej.
- Przepraszam! - Na tyle m贸g艂 sobie pozwoli膰. - Nie jestem na ciebie z艂y. By艂em tak bardzo zm臋czony. Ba艂em si臋 o ciebie. My艣la艂em, 偶e si臋 nie obudzisz. Troch臋 t臋skni艂em za domem... To pomaga, gdy si臋 m贸wi o swoich uczuciach - ci膮gn膮艂, kiedy cisza trwa艂a ju偶 d艂ugo, a Anna najwyra藕niej nie zamierza艂a nic powiedzie膰.
Reijo zawsze to powtarza艂: 偶e rozmowa pomaga. Sam jednak nie post臋powa艂 wed艂ug tej zasady. Milcza艂, zatopiony we w艂asnych my艣lach. By膰 mo偶e rozmawia艂 z Maj膮. Zawsze by艂a mu najbli偶sza ze wszystkich dzieci. Nawet Ida nie zdoby艂a tyle zaufania Reijo, co Maja...
Lecz najbli偶si znajdowali si臋 daleko. Knut nie m贸g艂 na nich liczy膰. By艂 sam - i sam powinien jako艣 nak艂oni膰 dziewczyn臋 do zwierze艅, do rozmowy o tym, co popchn臋艂o j膮 do samob贸jstwa.
- Uwa偶asz, 偶e wtedy mniej boli? By膰 mo偶e. - Wydawa艂o si臋, 偶e Anna w to w膮tpi. Nadal unika艂a jego wzroku. - Ale to niczego nie zmieni. Tylko 艣mier膰 mog艂aby cokolwiek zmieni膰. Mog艂aby mi pom贸c.
- Czy powinienem by艂 ci臋 zostawi膰? Nie odpowiedzia艂a.
- Czy powinienem by艂 nagarn膮膰 na ciebie wi臋cej 艣niegu, nie sprawdza膰, czy 偶yjesz? Czy powinienem o tobie zapomnie膰? Pozwoli膰 ci zamarzn膮膰 na 艣mier膰 pod t膮 przekl臋t膮 kup膮 kamieni?
- Nie wiem.
- Nie chcesz 偶y膰?
- To nie o to chodzi. Nie o ch臋ci. Jej s艂owa wype艂nia艂o tyle rezygnacji i goryczy, 偶e
Knut poczu艂 b贸l w piersi.
- Masz szesna艣cie lat i ca艂e 偶ycie przed sob膮. Czy nie powinna艣 by膰 szcz臋艣liwa? Za艂o偶y艂bym si臋 o w艂asn膮 dusz臋, 偶e tw贸j ojciec posiada wi臋cej pieni臋dzy ni偶 ci, kt贸rych znam, razem wzi臋ci. Mo偶esz dosta膰 wszystko, czego chcesz. Jakie ty, do diab艂a, mo偶esz mie膰 powody do narzeka艅? Co w twoim 偶yciu mo偶e by膰 takie straszne?
- Nie os膮dzaj mnie zbyt pochopnie - mrukn臋艂a. - Nic o mnie nie wiesz. To niesprawiedliwe, 偶e wydajesz wyrok, wiedz膮c tak niewiele.
- Pewnie nawet by艣 si臋 do mnie nie odezwa艂a, gdybym ci臋 do tego nie nak艂oni艂! - westchn膮艂.
Odwr贸ci艂a si臋 na bok, 偶eby go widzie膰. Przyku艂a go spojrzeniem swych niebieskich oczu, m艂odszych ni偶 jego w艂asne - i g艂臋bszych ni偶 morze, ni偶 prastare morze.
- Nigdy nie robi艂am tego, co chcia艂am. Zawsze zachowywa艂am si臋 jak dobra c贸reczka. By艂am skromna, pos艂uszna, pilna, pokorna, pobo偶na, mi艂a, milcza艂am w towarzystwie, jak przystoi kobietom. S艂ucha艂am ojca we wszystkim, szanowa艂am rodzic贸w, nigdy nie k艂ama艂am, nigdy nie wzi臋艂am niczego, co nie nale偶a艂o do mnie, mia艂am czyste my艣li i s膮dzi艂am, 偶e wszystko, co mi m贸wi膮, to prawda. By艂am takim dzieckiem, jakiego pragn臋li. Nie mia艂am wielkich wymaga艅, nie prosi艂am o nic... a偶 do niedawna...
Musia艂a prze艂kn膮膰 艂zy, by m贸c m贸wi膰 dalej. Knut poczu艂, jak zasch艂o mu w ustach.
- Zamierzali mnie wys艂a膰 z domu. Postanowili wyda膰 za m膮偶. Nie za kogo艣, kogo bym zna艂a. Nie za kogo艣 z Finnmarku. Za nikogo z p贸艂nocy. M臋偶czyzna, kt贸rego dla mnie wybrali, nie mieszka w Norwegii. Chc膮 mnie wyda膰 za jakiego艣 gburowatego starucha z Danii. To syn jednego z ojca koleg贸w ze studi贸w i tylko dlatego jest dla rodzic贸w porz膮dnym, uczciwym, bogobojnym cz艂owiekiem, na kt贸rym mo偶na polega膰 i kt贸remu mo偶na powierzy膰 swoje najm艂odsze dziecko. Ale on ma ponad czterdzie艣ci lat. M贸g艂by by膰 moim ojcem. W dodatku nie znam du艅skiego. I nie mam ochoty go pozna膰. M贸j przysz艂y m膮偶 nale偶y do arystokracji i z tego powodu musz臋 si臋 uczy膰 mn贸stwa r贸偶nych rzeczy o tym, jak powinnam si臋 zachowywa膰. A ja nie chc臋, nie chc臋, nie chc臋...
- Z Elise by艂o podobnie... - rzek艂 Knut ochryp艂ym g艂osem. - O jej r臋k臋 te偶 si臋 stara艂 pewien stary rozpustnik...
Ale Kristoffer nie by艂 arystokrat膮 z Danii...
- Wszystko dobrze si臋 sko艅czy艂o - m贸wi艂 dalej, u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e obu sytuacji nie da si臋 por贸wna膰.
Mimo to chcia艂 Annie jako艣 pokaza膰, 偶e jest w stanie zrozumie膰 jej problem. Sam przed sob膮 przyznawa艂 jednak, 偶e przekracza to jego mo偶liwo艣ci.
- Reijo... tato pozwoli艂 Elise wyj艣膰 za tego, kt贸rego kocha艂a - zako艅czy艂 zak艂opotany. Nie by艂 pewien, czy jest sens o tym m贸wi膰.
- M贸j ojciec nie cofnie danego s艂owa - oznajmi艂a Anna. Stanowczo艣膰 tego stwierdzenia przekona艂a r贸wnie偶 Knuta. - Ja nie mog臋 si臋 sprzeciwi膰.
- Jeste艣 c贸rk膮 pastora, prawda? Niebieskie 艣wiate艂ka obr贸ci艂y si臋 ku niemu.
- Jak odgad艂e艣? Knut skrzywi艂 si臋.
- To nie by艂o takie trudne, Anno. Teraz wszystko jasne, pomy艣la艂 i niemal po偶a艂owa艂, 偶e nie pozwoli艂 jej umrze膰 na p艂askowy偶u.
O Bo偶e, nie藕le narozrabia艂e艣, Knucie Elvejord!
- Nie chc臋 wraca膰 do domu!
Powtarza艂a to uparcie. W tym wzgl臋dzie by艂a nieugi臋ta. Niezale偶nie od tego, co m贸wi艂 Knut, Anna trwa艂a przy swoim.
- Wszyscy my艣l膮, 偶e umar艂am - m贸wi艂a dalej. - Na pewno przestali mnie szuka膰.
- Tak s膮dzisz?
Knut nie wierzy艂 w to. Porusz膮 niebo i ziemi臋, 偶eby odnale藕膰 c贸rk臋 pastora. 呕yw膮 lub martw膮.
- Na pewno my艣l膮, 偶e nie 偶yjesz - rzek艂 powoli. - Ale b臋d膮 ci臋 szuka膰, dop贸ki nie znajd膮. Nie oszukuj samej siebie. Jeste艣my zaledwie o par臋 dni drogi od Alty.
W jej oczach pojawi艂 si臋 strach.
- Czy nie mog艂abym z tob膮 zosta膰? - spyta艂a cicho. Knut westchn膮艂 ledwie s艂yszalnie. Coraz bardziej przekonywa艂 si臋 o tym, jak bardzo starano si臋 j膮 w domu chroni膰. Jak niewiele wiedzia艂a o prawdziwym 偶yciu. O 偶yciu zwyk艂ych ludzi.
Min臋艂y trzy dni od czasu, kiedy burza da艂a za wygran膮, a dziewi臋膰, od kiedy Anna znalaz艂a si臋 pod opiek膮 Knuta.
Jak nastroszone piskl臋 potrz膮sa艂a g艂ow膮 przy ogniu. Przebra艂a si臋 w swoje rzeczy, ale nadal nie przypomina艂a wytwornej panienki, jak膮 by艂a. Nie pod tym dachem. R贸偶nice pochodzenia obojga jakby si臋 rozmy艂y, lecz Knut nigdy nie pozwala艂 sobie na to, by o nich zapomnie膰.
Dyskutowali o tym, lecz zwykle ko艅czyli wymian臋 s艂贸w podniesionym tonem i pozostawali ka偶de po swojej stronie przepa艣ci.
Anna nie chcia艂a wraca膰 do domu.
On za艣 musia艂 j膮 tam odprowadzi膰.
- Czy naprawd臋 nie mog艂abym, Knut? - powtarza艂a cienkim g艂osem. - Czy nie mog艂abym z tob膮 zosta膰? Wyzdrowiej臋. Nie b臋d臋 ci przeszkadza艂a. Obiecuj臋. Nie sprawi臋 k艂opotu. Potrafi臋 ca艂kiem du偶o. Szy膰... w ka偶dym razie haftowa膰. Mog臋 prowadzi膰 dom...
Umilk艂a, kiedy na ni膮 spojrza艂.
- Czy ty nic nie rozumiesz? - spyta艂 ca艂kiem zrezygnowany. - Czy ty zupe艂nie nic nie rozumiesz, dziewczyno? Czy my艣lisz, 偶e potrzeba mi kogo艣 takiego jak ty? Z twoj膮 umiej臋tno艣ci膮 haftowania i prowadzenia domu? Je艣li b臋d臋 szuka艂 kobiety, to wybior臋 tak膮, kt贸ra zna si臋 na bardziej przydatnych rzeczach. Hafty nie na wiele mi si臋 przydadz膮, Anno.
- Nie to mia艂am na my艣li. - Rozz艂o艣ci艂a si臋, ale i zaczerwieni艂a ze wstydu. - Nie chc臋 zosta膰 twoj膮... twoj膮...
- ... 偶on膮 - doko艅czy艂 Knut zm臋czony. - Widzisz sama, Anno, 偶e to bez sensu. Nie mog臋 ci臋 ze sob膮 zabra膰. Znajd膮 nas. A wtedy b臋d膮 si臋 zastanawia膰, dlaczego ch艂opski syn w臋druje z c贸rk膮 pastora. Zobaczysz, 偶e trafi臋 za to do wi臋zienia.
- Bzdury - odpar艂a. - W tym kraju istnieje prawo i s膮d. Knut u艣miechn膮艂 si臋 wyczerpany.
- Tak, dla takich jak ty, moja droga. Ale nie dla takich jak ja. Nas 艂atwo jest wtr膮ci膰 do wi臋zienia pod byle pretekstem.
- Mo偶emy uciec daleko st膮d... Nie musz膮 nas znale藕膰...
O Bo偶e, o czym ona marzy!
Powstrzyma艂 Ann臋 od wyszukiwania kolejnych argument贸w. Zm臋czy艂y go jej fantazje. Cudze marzenia najmniej mu by艂y potrzebne. Nie chcia艂 偶y膰 wed艂ug cudzych wyobra偶e艅.
- Nie mog臋 wyjecha膰 daleko st膮d - o艣wiadczy艂. - Musz臋 zosta膰 tutaj. P贸藕niej na pewno wyjad臋. Ale nie teraz. Nie wcze艣niej ni偶 przed nastaniem lata.
- My艣liwym chyba wszystko jedno, gdzie poluj膮, chodzi im tylko o przestrze艅?
Dziewczyna my艣li piekielnie logicznie!
- Mnie nie jest wszystko jedno - rzuci艂 kr贸tko.
- Jeste艣 troch臋 zbyt tajemniczy - odezwa艂a si臋 Anna zamy艣lona.
Popatrzy艂a na niego badawczo. W艂a艣ciwie do tej pory jeszcze mu si臋 dok艂adnie nie przyjrza艂a.
- Czy zrobi艂e艣 co艣 z艂ego? - spyta艂a. - Czy jeste艣 poszukiwany?
- A czy wtedy mieszka艂bym tu, kilka dni drogi od Alty?
- Nie, to si臋 nie zgadza. Ale nie jeste艣 te偶 prawdziwym my艣liwym. Jeste艣 za m艂ody... zbyt...
Anna nie znalaz艂a odpowiedniego s艂owa. Nie przysz艂o jej do g艂owy, 偶e Knut jest zbyt niedo艣wiadczony. W jej oczach by艂 doros艂y.
Przemkn臋艂a jej przez my艣l na wp贸艂 zapomniana legenda zwi膮zana z tymi stronami. Zacz臋艂a m贸wi膰 bez zastanowienia:
- Szukasz skarbu Kwena, prawda? Jeste艣 poszukiwaczem przyg贸d, kt贸ry wierzy w te plotki o z艂ocie. Ale go nie znajdziesz. To istne bzdury. Ju偶 wielu marzycieli tu szuka艂o, ale z艂ota nie ma. Nie ma skarbu Kwena. To tylko legenda. Bajka.
Zamilk艂a, zdumiona jego reakcj膮. Zblad艂, a jego twarz 艣ci膮gn臋艂a si臋. Jakby j膮 kto艣 wyciosa艂 z kamienia. Tylko oczy pozosta艂y 偶ywe, ciska艂y ku niej b艂yskawice. Mia艂 艂adne, br膮zowe oczy. Najbardziej br膮zowe z tych, jakie kiedykolwiek widzia艂a, cho膰 by膰 mo偶e z powodu oszcz臋dnego 艣wiat艂a w ziemiance sprawia艂y takie wra偶enie.
Pewnie to tylko z艂udzenie.
- Tak, mo偶e szukam skarbu - sykn膮艂 przez zaci艣ni臋te z臋by. - Mo偶e jednak r贸偶ni臋 si臋 od tych wszystkich marzycieli. Mo偶e w艂a艣nie ja go znajd臋...
- Nie ma 偶adnego skarbu - powt贸rzy艂a bez przekonania.
Determinacja Knuta przerazi艂a Ann臋.
Czy zachowywa艂 si臋 tak dlatego, 偶e by艂 biedny? Czy marzenie o niezmierzonych bogactwach przywiod艂o go tutaj, poniewa偶 tak ma艂o posiada艂? Czy dlatego, gdy m贸wi艂 o z艂ocie, wyda艂 si臋 jej szale艅cem?
Nie wiedzia艂a. Nie mog艂a wiedzie膰. Zawsze wszystko mia艂a. Nigdy jej niczego nie brakowa艂o.
- To prawda, nie ma 偶adnego skarbu Kwena - rzek艂 Knut, akcentuj膮c ostatnie s艂owo.
Anna go nie przejrza艂a. Jeszcze nie.
- Takie rzeczy opowiada si臋 dzieciom - powiedzia艂a.
- Nas艂ucha艂am si臋 kiedy艣 tych bajek. Od opiekunki...
- Ja jestem tylko synem rybaka - odezwa艂 si臋 Knut.
- Nieuczonym biedakiem, kt贸ry wierzy w bajki. W z艂o艣ci narzuci艂 na siebie kurtk臋. Z艂apa艂 sakw臋 i ruszy艂 do wyj艣cia, nie patrz膮c na dziewczyn臋.
- Dok膮d idziesz?
Nie odpowiedzia艂. Zatrzasn膮艂 za sob膮 drzwi chaty.
Nienawidzi艂 Anny. Nienawidzi艂 tej sztucznej dziewczyny z jej pokor膮 i fa艂szywym wychowaniem. Nienawidzi艂 jej za drwin臋 w g艂osie. Nienawidzi艂 za s艂owa, kt贸re by艂y bardziej uczone ni偶 te, kt贸re sam zna艂. Nienawidzi艂 za spos贸b, w jaki m贸wi艂a - jedynie z lekk膮 nalecia艂o艣ci膮 p贸艂nocnego dialektu. Nienawidzi艂 jej i nie by艂 w stanie oddycha膰 tym samym powietrzem co ona...
Za艂o偶y艂 narty, nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie. Od drzwi darniowej chaty doszed艂 go g艂os Anny, odwa偶y艂a si臋 wi臋c wyj艣膰 za nim. Nie藕le jak na jej wysoko艣膰!
- Nie wolno ci jecha膰 do Alty! Nie wolno ci im powiedzie膰, gdzie jestem!
Knuta opanowa艂a taka z艂o艣膰, 偶e nie zamierza艂 si臋 litowa膰. Chcia艂 by膰 niedobry. Mia艂 przeogromn膮 ochot臋 j膮 zrani膰. Zrani膰 j膮 jeszcze bardziej, ni偶 ona go zrani艂a - nieumy艣lnie, poniewa偶 nie mog艂a przecie偶 wiedzie膰...
U艣miechn膮艂 si臋, ukazuj膮c z臋by. Jej strach sprawi艂 mu przyjemno艣膰.
Nagi, nieudawany strach.
D艂ugo m贸g艂by go wykorzystywa膰...
- Nie pytam ci臋 o pozwolenie, c贸rko pastora. S艂yszysz? Jestem wolny i mog臋 robi膰, co chc臋.
Nie mia艂 zamiaru jecha膰 do Alty. Ale niech tak my艣li. Mo偶e dzi臋ki temu stanie si臋 mniej zarozumia艂a. Nie lubi艂, kiedy dzieciaki si臋 z niego wy艣miewa艂y.
- Drogi Knucie, nie pozw贸l, by si臋 dowiedzieli, gdzie jestem! Prosz臋 ci臋! B艂agam!
Jej pro艣by smakowa艂y jak cukier. Nie odpowiedzia艂. Odepchn膮艂 si臋 tylko kijkami i pomkn膮艂 przed siebie. Nie wiedzia艂, czy b臋dzie tak sta艂a, a偶 zniknie jej z oczu. Napawa艂 si臋 poczuciem zwyci臋stwa.
Wiedzia艂, 偶e Anna si臋 ba艂a.
W艂adza osza艂amia艂a go.
Z艂o艣膰 jednak szybko min臋艂a. Kiedy zostawi艂 za sob膮 cztery - pi臋膰 pierwszych zasypanych 艣niegiem side艂, nie czu艂 ju偶 nienawi艣ci. We wszystkie sid艂a z艂apa艂y si臋 ptaki. To oznacza艂o jedzenie, kt贸re w艂a艣nie im si臋 sko艅czy艂o. Ale Anna o tym nie wiedzia艂a. Nie powiedzia艂 jej.
Zacz膮艂 si臋 zastanawia膰 i uzna艂, 偶e nies艂usznie mia艂 do niej pretensje.
Nie wiedzia艂a, 偶e go rani. Sprawi艂a jednak, 偶e jego marzenie nie by艂o ju偶 takie wznios艂e. 呕e wszystko, dla czego 偶y艂, sta艂o si臋 艣mieszne i dziecinne. Nie wierzy艂a, 偶e fantazja mo偶e zmieni膰 si臋 w rzeczywisto艣膰. By艂a jakby ponad tego typu sprawami, a przez to Knut poczu艂 si臋 gorszym ni偶 ona cz艂owiekiem.
鈥Skarb Kwena鈥.
Knut wykrzycza艂 do siebie te s艂owa, sun膮c na nartach po 艣nie偶nych zaspach i skrzypi膮cej, stwardnia艂ej skorupie.
Przestraszy艂 stadko pardw w oddali: poderwa艂y si臋 gwa艂townie i sp艂oszone szuka艂y bezpieczniejszych miejsc.
Skarb Kwena... Omal si臋 nie zdradzi艂. Ju偶 mia艂 powiedzie膰, 偶e to nie jest skarb Kwena. Poniewa偶 Karl Kristiansen Elvejord, nigdy nie by艂 Kwenem. Kalle by艂 norweskim ch艂opem znad fiordu, nie gorszym od innych. Jasnow艂osym i niebieskookim i do tego nigdy nie nauczy艂 si臋 porz膮dnie m贸wi膰 w j臋zyku swojej 偶ony.
Nie, na Boga, to 偶aden skarb Kwena!
Wszystko si臋 w Knucie gotowa艂o. Da艂a o sobie zna膰 ca艂a gorycz, kt贸ra wzbiera艂a w nim w ziemiance. Wszystko, co zwraca艂o si臋 przeciw Annie i za co przypisywa艂 jej win臋.
Stopniowo jednak zacz膮艂 si臋 uspokaja膰. T艂umaczy艂 sobie, 偶e by艂a tylko zbyt troskliwie wychowywanym dzieckiem. Powtarza艂a tylko to, co m贸wili jej inni. Ci, w kr臋gu kt贸rych si臋 obraca艂a, nie mieli nic dobrego do powiedzenia o posp贸lstwie. Nie wiedzia艂a, jak to jest by膰 Knutem Elvejordem, posiadaj膮cym tylko jedno marzenie, kt贸re dodawa艂o mu skrzyde艂. M贸g艂 przecie偶 spotka膰 gorsze c贸rki bogaczy ni偶 ona. Anna, jak mu si臋 zdawa艂o, przynajmniej potrafi my艣le膰.
Knut przypomnia艂 sobie, jak bardzo Elise si臋 ba艂a, kiedy Kristoffer stara艂 si臋 o jej wzgl臋dy.
Kristoffer zajmowa艂 co prawda pozycj臋 o jeden szczebel wy偶sz膮 ni偶 oni, ale mieszka艂 nad tym samym fiordem.
Wszyscy zgodnie uwa偶ali, 偶e Elise, ich urocza, m艂oda, 艂agodna Elise, by艂a zbyt dobra dla tego starego dziada. 呕e by艂oby zbrodni膮 kaza膰 jej po艣wi臋ci膰 sw膮 m艂odo艣膰 i 偶ycie dla ma艂偶e艅stwa z nim.
By膰 mo偶e Anna by艂a pi臋kna. Knut nadal tego nie wiedzia艂. Mia艂a 艂adne oczy, ale nic wi臋cej nie da si臋 powiedzie膰, dop贸ki nie zacznie wraca膰 do swego dawnego wygl膮du. Nie wiadomo, ile to mo偶e potrwa膰. Nie wiadomo, czy zd膮偶y to zobaczy膰.
By艂a bardzo m艂oda.
Nie kazano jej wyj艣膰 za kogo艣 mieszkaj膮cego o 膰wier膰 mili dalej. Lecz zamierzano wys艂a膰 do obcego kraju, do cz艂owieka o wiele od niej starszego, o kt贸rym nic nie wiedzia艂a. Mia艂a mieszka膰 w obcym domu - z pewno艣ci膮 w jakim艣 pa艂acu lub przynajmniej bogatym dworze, mia艂a go prowadzi膰... Wok贸艂 otaczaliby j膮 obcy ludzie. M贸wi膮cy w obcym j臋zyku. Przyjaciele m臋偶a, dwa razy starsi od niej.
To oznacza艂oby nie tylko kres m艂odo艣ci, kt贸ra jeszcze na dobre si臋 nie zacz臋艂a, ale koniec 偶ycia.
Nigdy nie pozwolono by jej by膰 t膮 Ann膮, kt贸r膮 by艂a w g艂臋bi duszy. T膮, kt贸r膮 Knut troch臋 pozna艂 w ci膮gu tych kilku dni.
Zauwa偶y艂, 偶e dziewczyna stara si臋 ukry膰 swe prawdziwe ja. 呕e z pewno艣ci膮 robi to na co dzie艅, wi臋c prawie nie zdaje sobie z tego sprawy.
Jak 艂atwo uda艂o si臋 jej uciec. Znikn膮膰 jak 艣lady nart na 艣wie偶ym 艣niegu.
Knut zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie.
Najbardziej oddalone sid艂a mog膮 poczeka膰. Zdoby艂 troch臋 po偶ywienia, wi臋c przez par臋 dni dadz膮 sobie rad臋. Wygl膮da艂o na to, 偶e jednostajno艣膰 jad艂ospisu jeszcze Annie nie dokucza艂a.
Nie warto zbytnio straszy膰 dziewczyny. Trudno powiedzie膰, co mo偶e jej wpa艣膰 do g艂owy, je偶eli uwierzy, 偶e naprawd臋 wybra艂 si臋 do Alty z zamiarem zdradzenia jej kryj贸wki. 呕eby j膮 wyda膰.
Nadal by艂a s艂aba. Potrzebowa艂a czasu, 偶eby doj艣膰 do siebie.
Cho膰 nie mia艂 innego wyboru, jak odprowadzi膰 j膮 do domu, nie musia艂 si臋 艣pieszy膰. M贸g艂 odwlec to jeszcze o kilka dni.
Anna zda艂a sobie spraw臋, 偶e toczyli mi臋dzy sob膮 pewnego rodzaju walk臋. Zrozumia艂a, 偶e przyczyn膮 jest przepa艣膰, jaka ich dzieli z powodu r贸偶nicy pochodzenia.
Poniewa偶 sama cierpia艂a, by艂a w stanie zrozumie膰 rozterki Knuta.
Ale nie pojmowa艂a jego z艂o艣ci.
Ona si臋 nie z艂o艣ci艂a, jedynie smuci艂a. Taki wybuch z艂o艣ci przera偶a艂 j膮. By艂 czym艣 nieznanym i niebezpiecznym.
Ojciec si臋 nie z艂o艣ci艂. Nie w ten spos贸b. Z艂o艣膰 ojca by艂a inna, wielka i g艂臋boka, i wi膮za艂a si臋 z gro藕bami i karami. Ojca z艂o艣膰 艣ci艣le wi膮za艂a si臋 z rozczarowaniem.
W Knucie wzbiera艂 gniew - czego nawet nie zauwa偶y艂a - wybuch艂 i znikn膮艂.
Anna nie wiedzia艂a, jak si臋 zachowa膰.
Czy liczy艂 na to, 偶e sobie p贸jdzie? 呕e jeszcze raz spr贸buje szuka膰 艣mierci?
Nie mia艂a odwagi. Poprzednim razem by艂o 艂atwo. P艂aka艂a na 艂贸偶ku. P艂aka艂a i wyobra偶a艂a sobie, jak wychodzi na mr贸z i zamarza na 艣mier膰.
呕e potem j膮 znajduj膮 - blad膮 i zimn膮, a skruszony, pogr膮偶ony w smutku i dr臋czony wyrzutami sumienia ojciec wyg艂asza pi臋kn膮 mow臋 nad grobem c贸rki. Wszystko to ujrza艂a w wyobra藕ni. Widzia艂a sw贸j gr贸b poro艣ni臋ty polnymi kwiatami. Ludzie zatrzymywaliby si臋 przy nim, czytaliby jej nazwisko i daty na zwyk艂ym drewnianym krzy偶u, poci膮galiby nosami i m贸wili, 偶e tak m艂odo umar艂a.
Zdawa艂o si臋 to takie pi臋kne, 偶e Anna jeszcze bardziej si臋 rozp艂aka艂a. I nabra艂a odwagi, 偶eby zrobi膰 to naprawd臋. To, na co nie zdoby艂a si臋 wcze艣niej.
Oczywi艣cie, post膮pi艂a g艂upio.
Teraz wiedzia艂a ju偶 lepiej. Drugi raz by tego nie uczyni艂a.
Jazda na nartach noc膮 okaza艂a si臋 czym艣 zupe艂nie innym ni偶 kr贸tkie wycieczki z matk膮 w ci膮gu dnia. Dopiero po jakim艣 czasie Anna zorientowa艂a si臋, 偶e jest zbyt lekko ubrana. Poczu艂a si臋 g艂odna. By艂o jej zimno, kiedy si臋 zatrzymywa艂a, cho膰 przecie偶 i tak mia艂a umrze膰.
Nie dostrzega艂a sprzeczno艣ci mi臋dzy tymi dwiema my艣lami. Sz艂a tylko przed siebie, nie maj膮c poj臋cia, gdzie si臋 znajduje. Sz艂a i sz艂a, i sz艂a. Odpoczywa艂a troch臋 i sz艂a dalej. Nie pami臋ta艂a, jak d艂ugo. Ostatnie chwile spowija艂 zbawienny mrok.
A potem obudzi艂a si臋 u Knuta.
Mi臋dzy tymi momentami widzia艂a cudowne 艣wiat艂o, kt贸rego jednak nie potrafi艂a dok艂adnie opisa膰. Co艣 czu艂a, co艣 prze偶y艂a, ale by艂o to na tyle pozbawione kontur贸w, 偶e nie da艂oby si臋 opisa膰 s艂owami.
Nie wysz艂aby ponownie na mr贸z.
W swej niewiedzy s膮dzi艂a, 偶e tak po prostu zamarznie na 艣mier膰 - 艂atwo i szybko.
Nie mia艂a poj臋cia, co mr贸z mo偶e zrobi膰 z twarz膮. Zanim nie przeci膮gn臋艂a d艂oni膮 po sk贸rze i nie dotkn臋艂a strup贸w, nie poczu艂a, 偶e nawet kszta艂t jest zmieniony. Knut spokojnie, lecz stanowczo odci膮gn膮艂 jej d艂onie. Patrzy艂 na ni膮 ze smutkiem, ale zapewni艂, 偶e nied艂ugo b臋dzie wygl膮da艂a jak kiedy艣. Nabawi艂a si臋 odmro偶e艅. Mog艂o by膰 gorzej. Wydobrzeje.
Anna nie mia艂a co do tego pewno艣ci.
Uwa偶a艂a, 偶e jest ca艂kiem 艂adna. Nie uderzaj膮co pi臋kna. Ojciec by艂 kr臋py i gruby, a matka zbyt niepozorna, by c贸rka mog艂a wyr贸偶nia膰 si臋 niezwyk艂膮 urod膮.
Ale by艂a 艂adna.
Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e jej oczy s膮 jedyne w swoim rodzaju. Jeden z braci powiedzia艂, 偶e ma fio艂kowe oczy.
Knut na pewno nawet nie wie, co to s膮 fio艂ki.
Minie sporo czasu, zanim znowu odzyska dawn膮 urod臋.
Zreszt膮 to nie ma ju偶 偶adnego znaczenia. Skoro musi wyj艣膰 za m膮偶 za Du艅czyka, to na z艂o艣膰 chcia艂aby by膰 jak najbrzydsza.
O, nie, tego r贸wnie偶 by nie chcia艂a. Pragn臋艂aby wygl膮da膰 jak zwykle. Mie膰 t臋 sam膮 twarz, kt贸r膮 tak cz臋sto ogl膮da艂a w swoim pokoju w lustrze. Ojciec m贸wi艂, 偶e to niebezpieczne, gdy偶 w ten spos贸b uczy艂a si臋 pr贸偶no艣ci i traktowania w艂asnego wygl膮du jak bo偶ka, dla kt贸rego si臋 偶yje.
To nieprawda. Nie by艂o tak, ale ojciec nie m贸g艂 zrozumie膰. Chcia艂a jedynie by膰 sob膮.
Teraz.
Zanim wr贸ci Knut.
A on nie chce mie膰 z ni膮 nic wsp贸lnego.
Uff, wszystko sta艂o si臋 zbyt trudne, zbyt skomplikowane.
Nic nie poradzi na to, 偶e czuje si臋 g艂upia i zagubiona. Jest razem z Knutem i do tej pory nie narzeka艂a. Nawet je艣li ch艂opak jest tylko brudnym Kwenem bez wykszta艂cenia, niezbyt pobo偶nym i grubosk贸rnym, a na dodatek nieodpowiedzialnym poszukiwaczem przyg贸d.
Mimo to dawno nie by艂o jej tak... dobrze.
Czu艂a b贸l w ca艂ym ciele. Dokucza艂y bolesne p臋cherze, z kt贸rych ciek艂a 偶贸艂ta i zielonkawa wydzielina. Wola艂a nie my艣le膰, 偶e tak膮 j膮 widzia艂.
Anna czeka艂a. P艂aka艂a.
By艂a przekonana, 偶e Knut pojecha艂 do Alty. By艂 na ni膮 taki w艣ciek艂y.
Wkr贸tce przyjd膮 i j膮 zabior膮. A potem zamkn膮 w jej pokoju i posadz膮 nad Bibli膮, otwart膮 w odpowiednim miejscu. Ojciec j膮 zgani. Spojrzy z wyrzutem i spyta, jakiego z艂ego ducha tym razem pos艂ucha艂a.
A matka b臋dzie 艂ka艂a gdzie艣 w k膮cie.
Wy艣l膮 do Danii...
Anna zasn臋艂a.
Obudzi艂 j膮 odg艂os nart. Odg艂os nart na 艣niegu, skr臋caj膮cych, zanim zatrzyma艂y si臋 przed chat膮.
Dziewczyna usiad艂a. Nas艂uchiwa艂a ca艂ym cia艂em, nie tylko uszami. Jedna para nart. Nie s艂ycha膰 innych.
Tylko Knut...
Czy偶by mimo wszystko nie pojecha艂 do Alty?
Serce wali艂o mocno w piersi. Oby by艂 sam. Wybaczy mu wszystko, oby tylko by艂 sam.
Knut by艂 sam. W dodatku z nosem spuszczonym na kwint臋 i pe艂en wyrzut贸w sumienia. Obieca艂 sobie, 偶e nie b臋dzie dla niej surowy.
Powinien zachowa膰 si臋 jak dojrza艂y m臋偶czyzna.
Anna nie odezwa艂a si臋, kiedy wkroczy艂 do 艣rodka. Po艣wi臋ci艂 troch臋 zbyt du偶o czasu na strzepanie z siebie 艣niegu. Zamkn膮艂 starannie drzwi i spojrza艂 na ni膮 ukradkiem, zanim odwa偶y艂 si臋 popatrze膰 jej w oczy.
Ba艂a si臋.
Ale mia艂a na tyle rozumu, 偶eby jako tako podtrzyma膰 ogie艅 w palenisku. To przemawia艂o na jej korzy艣膰. Gdyby pomieszka艂a w艣r贸d prostych ludzi przez kilka miesi臋cy, pozby艂aby si臋 manier wydelikaconej panienki. Nabra艂aby kolor贸w i znalaz艂a do艣膰 powod贸w, by prosto trzyma膰 g艂ow臋.
Ch艂opak wiedzia艂 jednak, 偶e w najbli偶szym czasie powinien zaprowadzi膰 j膮 tam, gdzie jest jej dom.
- Sprawdzi艂em sid艂a - rzek艂 kr贸tko i zdj膮艂 dork, od wracaj膮c si臋 plecami. Drogocenna sakwa le偶a艂a u jego st贸p. Traktowa艂 j膮 jak zwyk艂y worek, tak jak chcia艂 ojciec. W ten spos贸b mapa by艂a bezpieczna.
Anna westchn臋艂a, tym westchnieniem mog艂aby zmusi膰 kamie艅 do p艂aczu. Odetchn臋艂a z ulg膮.
- Ko艅czy艂o si臋 nam jedzenie - doda艂, a jego g艂os zabrzmia艂 bardziej ostro, ni偶 by na to pozwala艂y dopiero co podj臋te postanowienia.
- Nie widzia艂e艣... nikogo? - Nie.
- Za par臋 dni pojedziesz jednak do Alty, prawda? - spyta艂a. Prze艂kn臋艂a z trudem 艣lin臋 i wysun臋艂a brod臋, staraj膮c si臋 wygl膮da膰 doro艣le. - Nie dostaniesz 偶adnej zap艂aty, nie licz na to. Ojciec nie jest taki. Wpu艣ci ci臋 g艂贸wnym wej艣ciem, poniewa偶 mnie przyprowadzisz, ale poprosi ci臋, by艣 wyszed艂 kuchennymi drzwiami.
Knut wzruszy艂 ramionami. Przykucn膮艂 przed paleniskiem, tak jak uczyni艂by to Ailo. Chcia艂by, 偶eby Ailo tu by艂. Albo Simon. Trudno w jednej chwili sta膰 si臋 doros艂ym i podejmowa膰 wa偶ne decyzje.
- P艂askowy偶 nie jest dla ciebie - rzek艂, rozcieraj膮c d艂onie nad ogniem. - Jeste艣 zbyt delikatna, Anno. I nie m贸wi臋 tego po to, 偶eby ci dokuczy膰.
- Ale nie jestem wystarczaj膮co delikatna, by zosta膰 du艅sk膮 szlachciank膮 - odezwa艂a si臋 cicho.
By膰 mo偶e mia艂a racj臋. Knut spojrza艂 na ni膮 z ukosa. Nie przeszkadza艂y mu strupy na jej twarzy, czego tak bardzo si臋 obawia艂a. Wygl膮da艂a gorzej, kiedy j膮 znalaz艂. Wszystko zmienia艂o si臋 na lepsze.
Dziewcz臋ta zawsze martwi膮 si臋 swoim wygl膮dem.
Jej oczy jakby przykuwa艂y jego spojrzenie. Te ciemnoniebieskie szlachetne kamienie na ci膮gle do艣膰 oszpeconej twarzy zaklina艂y go. Wymusza艂y na nim obietnice, zanim zd膮偶y艂 otworzy膰 usta.
- Obiecaj, 偶e mnie uprzedzisz, kiedy zdecydujesz si臋 wyruszy膰...
- Zabior臋 ci臋 ze sob膮 - odpowiedzia艂 kr贸tko. - Je艣li wybior臋 si臋 do Alty, m艂oda panienko, pojedziesz ze mn膮! Nie zostawi臋 ci臋 samej w tej chacie, wyruszaj膮c w d艂u偶sz膮 drog臋. Nie jestem ca艂kiem nieodpowiedzialny. Nie wiadomo, kto m贸g艂by si臋 tu przyb艂膮ka膰. Lepiej nie m贸wi膰, co by si臋 wtedy z tob膮 sta艂o, Anno.
- My艣la艂am, 偶e pojecha艂e艣 w艂a艣nie do Alty. Knut po艂o偶y艂 si臋 na sk贸rach. Skrzywi艂 si臋. Nadszed艂 zatem czas powa偶nych wyzna艅.
- Chcia艂em, 偶eby艣 tak my艣la艂a. Chcia艂em, 偶eby艣 si臋 ba艂a. Upokorzy艂a艣 mnie, sprawi艂a艣, 偶e poczu艂em si臋 jak 艂ajno. To bola艂o. Chcia艂em, 偶eby艣 podobnie cierpia艂a.
Anna pochyli艂a g艂ow臋, nieszcz臋艣liwa. Nie przywyk艂a do rozm贸w z lud藕mi jego pokroju. Ca艂kiem nie przywyk艂a do rozm贸w o uczuciach. W domu si臋 o tym nie rozmawia艂o.
- Nie chcia艂am ci sprawi膰 b贸lu - powiedzia艂a zmieszana. Pokorna.
Knuta przeszy艂 dreszcz. Nie zna艂 jej takiej. Nie chcia艂, 偶eby taka by艂a.
- Knut, wybacz mi, prosz臋. Ale ja tak niewiele wiem... Tym razem s艂owa p艂yn臋艂y prosto z serca. Zwr贸ci艂a ku niemu zrozpaczon膮 twarz:
- Na pewno jestem samolubna. Na pewno jestem pr贸偶na. Nie przejmuj臋 si臋 innymi lud藕mi, tak jak powinnam. Ale znam tak niewielu. Nie wolno mi utrzymywa膰 kontakt贸w, z kim tylko zechc臋. Jeste艣 dla mnie taki... nowy. Obcy. Nie uwa偶am, 偶e jeste艣... 艂ajnem.
Z trudem zdoby艂a si臋 na wym贸wienie tego s艂owa. Widz膮c to, Knut musia艂 si臋 u艣miechn膮膰.
Pomy艣la艂 o Idzie, kt贸ra by艂a dok艂adnie w wieku Anny... O Idzie, kt贸ra kl臋艂a, a偶 sypa艂y si臋 skry. B艂yskawica mog艂aby jej pozazdro艣ci膰.
- Jeste艣 dziwna, Anno - rzek艂 z u艣miechem. - My艣l臋, 偶e oboje zawinili艣my w tym samym stopniu. To stawia nas na mniej wi臋cej r贸wnej pozycji, co ty na to? Czy nie powinni艣my przekre艣li膰 tego, co by艂o? Zapomnie膰 o tym? Skin臋艂a bez s艂owa.
- Chcia艂bym, 偶eby艣my zostali przyjaci贸艂mi - m贸wi艂 dalej Knut. - Dobrze jest mie膰 si臋 do kogo odezwa膰. A rozmawia膰 w ka偶dym razie potrafisz.
Anna najwyra藕niej walczy艂a ze sob膮, pragn膮c co艣 powiedzie膰. Nie bardzo rozumia艂, co j膮 powstrzymuje.
- Jak d艂ugo b臋dziesz potrzebowa艂 towarzystwa? - spyta艂a. Znowu by艂a pokorn膮 Ann膮. - Jak d艂ugo mam by膰 dla ciebie rozrywk膮, zabawia膰 ci臋? Czy nie rozumiesz, 偶e teraz ty traktujesz mnie jak... 艂ajno?
- O Bo偶e, daj mi cierpliwo艣膰, spraw, bym wyra偶a艂 si臋 ja艣niej! - zawo艂a艂 Knut w bezsilno艣ci. - Nie to mia艂em na my艣li. Ci膮gle uwa偶am, 偶e by艂oby szale艅stwem wyci膮ga膰 ci臋 na mr贸z. Twoje rany jeszcze si臋 nie zagoi艂y. Nie chcia艂bym, 偶eby zosta艂y ci blizny, 偶ebym musia艂 si臋 czu膰 winny, gdyby艣 przypadkiem zosta艂a oszpecona na ca艂e 偶ycie. Nigdzie si臋 st膮d nie ruszymy, dop贸ki nie wydobrzejesz. My艣la艂em, 偶e do艣膰 jasno da艂em to do zrozumienia... Naprawd臋 chcia艂bym, 偶eby艣my zostali przyjaci贸艂mi, Anno - doko艅czy艂 艂agodniejszym tonem.
- Zapomnijmy o tym, co by艂o - zgodzi艂a si臋. Zdawa艂a sobie jednak spraw臋, 偶e b臋dzie pami臋ta膰.
Czego艣 takiego nie wymazuje si臋 z pami臋ci. Jednak Knut pokaza艂 r贸wnie偶 tyle dobrych stron, 偶e mia艂y one wkr贸tce przes艂oni膰 ciemne plamy.
Anna 艂udzi艂a si臋, 偶e up艂ynie jeszcze wiele czasu, zanim strupy odpadn膮, a p臋cherze ca艂kiem obeschn膮. Nic na to nie poradzi, 偶e tak d艂ugo przykro b臋dzie na ni膮 patrze膰.
Ju偶 dawno nie by艂o jej tak... dobrze.
Knut naprawd臋 si臋 stara艂. Wiele razy jakby s艂ysza艂 g艂os upominaj膮cej go Idy, tak jak to ona potrafi艂a. A wtedy stara艂 si臋 post臋powa膰 wyj膮tkowo delikatnie. Co艣, na co Ida pokr臋ci艂aby tylko nosem, dla Anny by艂o trudne do zniesienia.
To dziwne, 偶e mo偶na w takim stopniu mie膰 wzgl膮d na drugiego cz艂owieka. Knut spostrzeg艂, 偶e do tej pory my艣la艂 przewa偶nie o sobie, we wszystkim, co robi艂 i m贸wi艂, bra艂 pod uwag臋 w艂asne korzy艣ci.
Teraz spojrza艂 na siebie w inny spos贸b.
Mimo wszystko nie by艂 w stanie wysiedzie膰 ca艂y dzie艅 razem z Ann膮 w ciasnej ziemiance.
Nawet kiedy by艂 sam, z trudem znosi艂 takie zamkni臋cie w pomieszczeniu, a tym bardziej z drugim cz艂owiekiem - z dziewczyn膮, w dodatku z dziewczyn膮 tak do niego niepodobn膮 jak Anna. By艂o to zupe艂nie niemo偶liwe.
Knut musia艂 odbywa膰 swoje codzienne wyprawy po drewno, wod臋, 偶ywno艣膰...
Zastawi艂 wi臋cej side艂 i ka偶dego dnia do kilku zagl膮da艂. Cho膰 nie m贸wi艂 o tym Annie, szuka艂 r贸wnie偶 innych 艣lad贸w.
艢lad贸w ludzi.
Do tej pory nie znalaz艂 偶adnych. Darniowa chata znajdowa艂a si臋 z dala od najbardziej ucz臋szczanych dr贸g.
Ludzie, z kt贸rymi szed艂 na p贸艂noc, opowiadali, 偶e zawsze tam sta艂a. Kiedy艣 zosta艂a zniszczona przez wichur臋, lecz zaraz j膮 odbudowano. Innym razem si臋 spali艂a, ale nied艂ugo potem kto艣 zada艂 sobie trud, by wznie艣膰 j膮 na nowo w tym samym miejscu.
Knut lubi艂 o tym my艣le膰. Lubi艂 my艣le膰 o tym, 偶e chata go艣ci艂a wielu innych jemu podobnych ludzi. Ale by艂 pewien, 偶e po raz pierwszy pod tym zadymionym dachem znalaz艂 schronienie kto艣 taki jak Anna.
Do wiosny ci膮gle jeszcze pozostawa艂o sporo czasu. Knut denerwowa艂 si臋. Nie planowa艂, 偶e zabawi tak d艂ugo w jednym miejscu. Aha mia艂a by膰 jego punktem wyj艣cia. Tak w ka偶dym razie postanowi艂, siedz膮c w domu nad fiordem Lyngen, gdzie pokryte 艣niegiem g贸ry niczym solidne 艣ciany otacza艂y jego 艣wiat.
Teraz nic nie ogranicza艂o mu widoku, lecz nie zaszed艂 daleko.
Map臋 naszkicowan膮 przez ojca nale偶a艂o czyta膰 w Alcie jako punkcie odniesienia. Knut doszed艂 do tego wniosku, wpatruj膮c si臋 miesi膮cami w ledwie widoczne br膮zowe kreski na sk贸rze.
Niekt贸re z linii nigdy nie by艂y cz臋艣ci膮 mapy - powsta艂y w wyniku u偶ywania sk贸rzanego worka do cel贸w, do jakich zosta艂 zrobiony.
To ju偶 tyle lat.
Knut nigdy przedtem tu nie by艂. Nie zna艂 tej krainy.
Wszystko sprzysi臋g艂o si臋 przeciw niemu. Wiedzia艂 o tym. Ale uparcie d膮偶y艂 do celu. Jedyne, czego pragn膮艂, to urzeczywistni膰 marzenia.
Pociesza艂 si臋 my艣l膮, 偶e jego tato odnalaz艂 skarb, b臋d膮c tu po raz pierwszy. Przed Kallem, synem rybaka z wioski nad fiordem, odkry艂a swe bogactwa nie znana mu wcze艣niej kraina.
Zdarzy艂o si臋 tak kiedy艣 - mog艂o si臋 zdarzy膰 znowu.
Tego popo艂udnia niebo okrywa艂 p艂aszcz mrozu. W艂a艣ciwie to ju偶 wiecz贸r, poprawi艂 Knut w my艣lach. Na moment zatrzyma艂 si臋 i podziwia艂 gr臋 barw na horyzoncie. Czerwone i 偶贸艂te, podobne do ognia, kt贸ry jednak zamiast p艂omieni mia艂 lodowe j臋zyki. Rozhula艂y si臋 bez opami臋tania ponad pokrytym 艣niegiem p艂askowy偶em, tak 偶e trudno by艂o stwierdzi膰, gdzie jest niebo, a gdzie ziemia.
Knut poprawi艂 sw贸j 艂adunek. Dzi艣 nazbiera艂 drewna na opa艂. W wi臋kszo艣ci drobne ga艂膮zki. Zaszed艂 nawet na tyle daleko, 偶e znalaz艂 miejsce przypominaj膮ce zasypany 艣niegiem brzozowy zagajnik. Odkopa艂 艣nieg na tak膮 g艂臋boko艣膰, 偶e ledwie wystawa艂a mu g艂owa, i wyci膮艂 troch臋 grubszego drewna. Dwa drzewka zachowa艂 w ca艂o艣ci. D艂ugo szuka艂 czego艣 takiego. Mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e Anna nie dojdzie do miasta o w艂asnych si艂ach, a zaniesienie jej na plecach graniczy艂oby z nadludzkim wysi艂kiem.
Wprawdzie by艂a niewysoka i szczup艂a, ale Knut te偶 nie nale偶a艂 do olbrzym贸w. Z trudem przyd藕wiga艂 j膮 do darniowej chaty, a zawdzi臋cza艂 to bardziej sile woli ni偶 sile mi臋艣ni.
Z tych grubych jak rami臋 tyczek m贸g艂by zrobi膰 co艣 w rodzaju sanek - proste pu艂ki. Knut Elvejord z pewno艣ci膮 lepiej sobie poradzi jako zwierz臋 poci膮gowe ni偶 jako juczny ko艅, pomy艣la艂.
Wyprawa po drewno zabra艂a mu wi臋cej czasu ni偶 zazwyczaj. Zdawa艂 sobie z tego spraw臋.
W g艂臋bi ducha jednak rozpiera艂a go duma. Rozwi膮za艂 pewien problem. Jeszcze tego samego wieczoru zabierze si臋 do robienia sa艅.
Na d艂ugo wcze艣niej, zanim z 艂agodnego zbocza zszed艂 ku ziemiance, kt贸r膮 z krzywym u艣miechem nazywa艂 swoim domem, zorientowa艂 si臋, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku. Lecz dopiero kiedy stan膮艂 blisko i nie poczu艂 charakterystycznego zapachu, kt贸ry powinien uderzy膰 go w nos, zrozumia艂, co jest nie tak Z chaty nie unosi艂 si臋 dym.
Do diab艂a! Czy偶by Annie nie starczy艂o rozs膮dku, 偶eby podtrzymywa膰 ogie艅 w palenisku? Po chwili Knuta uderzy艂a jeszcze gorsza my艣l: A mo偶e trafili tu jacy艣 ludzie? Czy j膮 znale藕li?
A mo偶e zb艂膮dzili w艂贸cz臋dzy? Nie nale偶eli oni do najlepszych dzieci bo偶ych i nie powstrzyma艂yby ich 偶adne skrupu艂y przed wykorzystaniem takiej m艂odziutkiej dziewczyny jak Anna...
Knut mo偶liwie najszybciej wyskoczy艂 z nart. Ruszy艂 do 艣rodka z wi膮zk膮 drewna na plecach i naturalnie utkn膮艂 w drzwiach. Musia艂 najpierw zrzuci膰 z siebie baga偶, zanim m贸g艂 wej艣膰.
By艂a tam.
Siedzia艂a owini臋ta we wszystkie sk贸ry, jakie mieli. R贸wnie偶 w te s艂u偶膮ce jako chodniki. Knut znalaz艂 je, kiedy si臋 tu wprowadzi艂, wygl膮da艂y na brudne i zniszczone.
Ch艂opak odetchn膮艂, zanim podszed艂 bli偶ej. Stan膮艂 nad Ann膮 niczym s臋dzia. Wznosi艂 si臋 niemal do samego dymnika w dachu - takim go widzia艂a. Sam Knut nie zdawa艂 sobie z tego sprawy.
W艂a艣ciwie nie wiedzia艂, co m贸wi. Nie zastanowi艂 si臋 dobrze.
- Co ty, do diab艂a, wyprawiasz? Je艣li znowu chcesz odebra膰 sobie 偶ycie, mog艂aby艣 przynajmniej wyj艣膰 na dw贸r. Wystarczy mrozu, 偶eby wycisn膮膰 ducha z ciebie i jeszcze kilku innych za jednym zamachem. Albo mog艂aby艣 otworzy膰 drzwi, wtedy nie musia艂aby艣 nawet wychodzi膰!
Spu艣ci艂a g艂ow臋 i rozp艂aka艂a si臋. Szlocha艂a jak dziecko.
W艣ciek艂y, odwr贸ci艂 si臋 od niej. By艂 na ni膮 tak z艂y, 偶e m贸g艂by udusi膰 j膮 w艂asnymi, trz臋s膮cymi si臋 r臋kami. Musia艂 zacisn膮膰 pi臋艣ci, 偶eby si臋 opanowa膰.
Przekl臋ta, przekl臋ta, przekl臋ta, durna smarkula! Wychuchana panieneczka! Niech czart porwie wszystkie te zmanierowane, obrzydliwe, beznadziejnie g艂upie bachory jej pokroju!
Ukl臋kn膮艂 przed paleniskiem, po艂ama艂 ze z艂o艣ci膮 suche ga艂膮zki, u艂o偶y艂 je starannie w stosik, 偶eby rozpali膰 ogie艅. Rozrzuci艂 ponownie, bo musia艂 jako艣 roz艂adowa膰 w艣ciek艂o艣膰.
Przeklina艂 pod nosem w mowie Raiji i wujka Mattiego, kt贸ra zdawa艂a si臋 mie膰 niezwyk艂膮 si艂臋 w momentach, gdy brakowa艂o mu s艂贸w. Kt贸rej ta rozpieszczona paniusia nie rozumia艂a i z kt贸rej nie mog艂a si臋 wy艣miewa膰.
Zbudowa艂 z ga艂膮zek piramidk臋, znalaz艂 krzesiwo przy palenisku, tam gdzie je poprzednio zostawi艂. Musia艂 uderzy膰 w nie par臋 razy, zanim pojawi艂y si臋 iskry.
Ma艂y p艂omyk dzia艂a艂 uspokajaj膮co. Poch艂ania艂 suche patyczki i r贸s艂. - Knut do艂o偶y艂 wi臋ksze ga艂膮zki, roznieci艂 ogie艅 na nowo.
Dobry Bo偶e, jak偶e go przestraszy艂a!
- Nie uda艂o mi si臋 rozpali膰. - G艂os dziewczyny by艂 cienki i dr偶膮cy. - Nie uda艂o mi si臋 rozpali膰, Knut. Naprawd臋. Nie potrafi艂am. Nie pami臋ta艂am, jak to robi艂e艣. Naprawd臋 pr贸bowa艂am, ale mi si臋 nie uda艂o...
Nie by艂 w stanie si臋 odwr贸ci膰. Nie by艂 w stanie na ni膮 patrze膰. Siedzia艂 nieporuszony przed paleniskiem. 艢ci膮gn膮艂 tylko czapk臋.
Anna p艂aka艂a.
- Jestem chyba nie do zniesienia. Nic nie potrafi臋. Ale pr贸bowa艂am. Pr贸bowa艂am. Wydawa艂o si臋 to takie proste, kiedy ty to robi艂e艣. Nie s膮dzi艂am, 偶e to co艣 trudnego. Tylko na troch臋 si臋 zdrzemn臋艂am, wtedy ogie艅 zgas艂. My艣la艂am, 偶e jest tam jeszcze odrobina 偶aru, dmucha艂am i dmucha艂am, ale tylko do reszty go zgasi艂am...
P艂aka艂a coraz gwa艂towniej, t艂umaczy艂a si臋 coraz bardziej nieporadnie.
Knut s艂ucha艂, nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. Tylko s艂ucha艂 - i by艂 z艂y na samego siebie.
Nie pomy艣la艂 o tym.
Do dzisiaj tylko on rozpala艂 ogie艅. Tylko on pos艂ugiwa艂 si臋 krzesiwem. Po prostu o tym nie pomy艣la艂.
Zawsze wychodzi艂 na kr贸cej... Wystarczy艂o, 偶e czuwa艂a i dok艂ada艂a drewna.
Codziennie zostawia艂 krzesiwo. Zostawia艂 i przypomina艂, 偶eby go u偶y艂a, je艣li ogie艅 zga艣nie. A ona kiwa艂a potakuj膮co g艂ow膮, ale nic nie m贸wi艂a.
Nie przysz艂o mu na my艣l, 偶eby j膮 zapyta膰, czy umie si臋 pos艂ugiwa膰 krzesiwem. Wszyscy, kt贸rych zna艂, potrafili.
Uczyli si臋 tego jako dzieci.
Nie spyta艂 jej, czy potrafi rozpali膰 ognisko.
Zak艂ada艂, 偶e potrafi.
Teraz zrozumia艂, 偶e przypisywa艂 jej umiej臋tno艣ci ze 艣wiata, kt贸ry zna艂.
Jednak Anna to nie Ida, Maja czy Elise.
Anna nigdy nie musia艂a wstawa膰 wcze艣nie rano i rozpala膰 w niech臋tnym, krztusz膮cym si臋 piecu kuchennym - nigdy nie czu艂a nocnego ch艂odu pod bosymi stopami lub rado艣ci z powodu gor膮ca buchaj膮cego z otwartych drzwiczek pieca.
To by艂em udzia艂em s艂u偶by.
Nie wpajano jej tego rodzaju umiej臋tno艣ci. Za dziewcz臋ta z tej sfery co Anna zawsze inni wykonywali wi臋kszo艣膰 prac. Anna powinna umie膰 haftowa膰, prowadzi膰 dom, m贸wi膰 w inny spos贸b do s艂u偶by, a w inny do os贸b r贸wnych sobie.
Na tym polega艂o jej wychowanie. Knut nie pomy艣la艂 o tym.
艢wi臋ty Bo偶e, jak偶e by艂a nieszcz臋艣liwa!
Jej p艂acz rozdziera艂 mu serce. Niepotrzebnie si臋 na ni膮 tak rozz艂o艣ci艂. Nie zamierza艂a go przestraszy膰, jak na pocz膮tku s膮dzi艂.
Wszelkimi si艂ami powstrzymywa艂 si臋, by nie podej艣膰 do niej i nie pocieszy膰 jej, tak jakby pocieszy艂 Id臋 lub Maj臋.
Nigdy w 偶yciu nie zdob臋dzie si臋 na to, by j膮 przytuli膰 i pog艂adzi膰 po g艂owie! Nie ma mowy!
Potrzebowa艂a ramienia, na kt贸rym mog艂aby si臋 wyp艂aka膰, ale nie zamierza艂 poda膰 jej w tym celu swojego. Zbyt du偶a dzieli艂a ich przepa艣膰.
Ale m贸g艂 wyj艣膰 kilka krok贸w naprzeciw. Nie kosztowa艂o go to wiele.
- Nie jestem na ciebie z艂y - rzek艂 skruszony. - Wystraszy艂em si臋. A nie lubi臋 si臋 ba膰. Czy mo偶esz, do diab艂a, przesta膰 p艂aka膰? Nie znosz臋 ma偶膮cych si臋 dziewczyn!
Jego s艂owa nie powstrzyma艂y strumienia 艂ez. Knut w艂a艣ciwie nawet nie wierzy艂, 偶e poskutkuj膮. Bole艣nie zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e nie potrafi rozmawia膰 z dziewcz臋tami.
Brakowa艂o mu tej 艂atwo艣ci, kt贸r膮 tak hojnie zosta艂 obdarzony Simon.
Poza tym zwyk艂e dziewcz臋ta to jedno, a te pokroju Anny to co艣 ca艂kiem innego.
- Nienawidzisz mnie - stwierdzi艂a. - Nawet nie musisz tego m贸wi膰. Uwa偶asz, 偶e jestem zupe艂nie bezu偶yteczna. I nienawidzisz mnie!
By艂a bliska prawdy, m贸wi膮c, 偶e uwa偶a j膮 za nieprzydatn膮, ale jej nie nienawidzi艂.
- Nie masz racji. Do艂o偶y艂 wi臋cej drewna. S艂ucha艂 p艂aczu. Nie mia艂 wcale ochoty si臋 odwr贸ci膰 i spojrze膰 na Ann臋. P艂acz膮ce dziewczyny sprawia艂y, 偶e czu艂 si臋 niezr臋cznie, 偶e si臋 ba艂. Mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e jest bezradny.
P艂acz to bro艅, kt贸rej on jako m臋偶czyzna nie m贸g艂 u偶y膰, i dlatego traci艂 grunt pod nogami. Nie wiedzia艂 te偶, co m贸g艂by mu przeciwstawi膰.
- I tak moje zdanie nie ma znaczenia. - Jego s艂owa zabrzmia艂y gorzko, ale nie dba艂 o to. - Kim jestem? Obszarpanym, brudnym tu艂aczem, kt贸ry brzydko pachnie. Czy moja nienawi艣膰 lub... przyja藕艅 mog艂aby co艣 znaczy膰? Czy mog艂aby co艣 znaczy膰 dla kogo艣 takiego jak ty, Anno? B臋dziesz mieszka膰 we wspania艂ym domu, ja natomiast marz臋 o drewnianej chacie. Mylisz si臋, m贸wi膮c, 偶e ci臋 nienawidz臋, ale nawet je艣liby tak by艂o, nikomu nie sprawi艂oby to 偶adnej r贸偶nicy. Moja nienawi艣膰 nic by ci nie zaszkodzi艂a.
Nie odpowiedzia艂a. D艂ugo p艂aka艂a.
Wkr贸tce w chacie znowu zrobi艂o si臋 ciep艂o. Wystarczaj膮co ciep艂o, 偶eby Knut m贸g艂 zdj膮膰 z siebie dork i podwin膮膰 r臋kawy koszuli.
Anna siedzia艂a nieruchomo.
Jej twarz zaczyna艂a si臋 goi膰. W ci膮gu ostatnich dni zesz艂a brzydka opuchlizna, a po p臋cherzach zosta艂y tylko plamy na sk贸rze.
Teraz p艂acz i 艂zy znowu oszpeci艂y t臋 now膮 i niew膮tpliwie 艂adniejsz膮 twarz.
Knut westchn膮艂 i zdj膮艂 z dziewczyny brudne sk贸ry pod艂ogowe.
- Mo偶e lepiej, 偶eby艣 nie zabiera艂a do domu pluskiew - powiedzia艂, sil膮c si臋 na dowcip.
Nie roze艣mia艂a si臋. Nawet si臋 nie u艣miechn臋艂a.
Knut posprz膮ta艂 troch臋 w ziemiance. Anna siedzia艂a skulona i zap艂akana, na wskro艣 nieszcz臋艣liwa i za艂amana, w tych swoich zbyt wytwornych rzeczach - i chocia偶 by艂a nie mniej brudna ni偶 on, chocia偶 tak偶e pachnia艂a nieprzyjemnie, wida膰 by艂o, kim jest. Mo偶n膮 panienk膮. Pod膮偶a艂a za nim wzrokiem, jak pies wodzi oczami za swoim panem.
Knutowi to si臋 nie podoba艂o. Nie zas艂u偶y艂 na takie uwielbienie. Ani na to, 偶eby go si臋 ba艂a.
- Do diab艂a! - zaatakowa艂 bez ostrze偶enia. - Nie patrz tak na mnie. Nie jestem Panem Bogiem. Nie mog臋 skaza膰 ci臋 na wieczne pot臋pienie, nie gniewam si臋 ju偶. Nie kocham ci臋 do utraty tchu, ale ci臋 nie nienawidz臋. Czy to ci wystarczy, czy mam ukl臋kn膮膰 przed tob膮 i z艂o偶y膰 r臋ce w pokornej modlitwie?
- Nie musisz si臋 wyg艂upia膰.
- Wi臋c jednak si臋 do mnie odzywasz - westchn膮艂. - Wkr贸tce b臋dziesz na tyle zdrowa, 偶eby ruszy膰 w drog臋 do Alty. Nie b臋dziemy d艂u偶ej skazani na swoje towarzystwo. Czy nie mogliby艣my przynajmniej przez ten kr贸tki czas by膰 bardziej...
- ... cywilizowani? - podpowiedzia艂a z lekkim u艣miechem, kt贸ry jednak zaraz znikn膮艂, kiedy zorientowa艂a si臋, 偶e jej nie zrozumia艂. - Zachowywa膰 si臋 jak ludzie - poprawi艂a si臋. Poczu艂a si臋 r贸wnie zm臋czona jak Knut.
Skin膮艂 g艂ow膮.
- Tu przy palenisku jest cieplej. - Wyci膮gn膮艂 ku niej d艂o艅.
Przyj臋艂a j膮. Pozwoli艂a, by pom贸g艂 jej usi膮艣膰 na sk贸rach przy ogniu. Przytrzyma艂a jego r臋k臋 jak mog艂a najd艂u偶ej. Samo dotykanie drugiego cz艂owieka graniczy艂o z obcowaniem ze 艣wi臋to艣ci膮.
Nie, to blu藕niercza my艣l.
B贸g us艂ysza艂 j膮, ale ojciec - nie, ojciec nigdy si臋 o tym nie dowie. Za t臋 my艣l jej nie ukarze.
- D艂ugo nie wraca艂e艣 - rzuci艂a kr贸tko. Te trzy s艂owa u艣wiadomi艂y Knutowi, 偶e si臋 ba艂a.
Czy偶by i ona odrobin臋 niepokoi艂a si臋 o niego?
- Znalaz艂em drewno na sanie dla ciebie - odpar艂. Nie patrzy艂 na Ann臋. - Nie mo偶esz i艣膰 pieszo. Nawet gdyby艣my odszukali twoje narty, to i tak jedna jest z艂amana. Nie pozwol臋, by艣 sz艂a taki kawa艂 drogi. To nie na twoje si艂y.
Mia艂 wiele powod贸w i wydawa艂y si臋 do艣膰 wiarygodne. Annie zrobi艂o si臋 ciep艂o wok贸艂 serca - zrozumia艂a, 偶e ch艂opak si臋 o ni膮 troszczy. Troska wynika z dobroci. Ju偶 dawno nie czu艂a, by kto艣 darzy艂 j膮 tak膮 dobroci膮.
Mogliby zawrze膰 prawdziw膮 przyja藕艅, gdyby mieli czas. Jednak czasu zosta艂o zbyt ma艂o.
- Musisz uwa偶a膰, kt贸r臋dy chodzisz - rzek艂a Anna lekko dr偶膮cym g艂osem. - Ludzie m贸wi膮, 偶e w tutejszych stronach kr膮偶y pot臋piony duch. Szuka pono膰 kobiety, kt贸r膮 kocha艂 i zdradzi艂. I jakby tego jeszcze by艂o ma艂o, niekt贸rzy twierdz膮, 偶e na w艂asne oczy widzieli Krwawego Ole, jak tu艂a si臋 po okolicy, szukaj膮c tej, kt贸r膮 po艣lubi艂, lecz kt贸ra by艂a ju偶 m臋偶atk膮.
- Nie wierz臋 w bajki - mrukn膮艂 Knut. Poczu艂, jak zahucza艂o mu w g艂owie.
鈥Krwawy Ole鈥...
Tylko jeden cz艂owiek w Finnmarku m贸g艂 nosi膰 ten przydomek. Tylko jeden by艂 na tyle okrutny. Knut zna艂 kobiet臋, kt贸r膮 tropi艂 pot臋pieniec.
- B臋dzie chyba musia艂 d艂ugo szuka膰 - mrukn膮艂. Nie odpowiedzia艂 na pytanie, kt贸re kry艂o si臋 w oczach Anny. - Opowiedz - poprosi艂. - Cho膰 nie wierz臋 w bajki, bardzo lubi臋 ich s艂ucha膰. Kim by艂 Krwawy Ole? To wygl膮da na histori臋, kt贸ra mo偶e mi si臋 spodoba膰...
- M贸wisz tak, jakby艣 go ju偶 zna艂. Anna spojrza艂a na Knuta badawczo, ale zachowywa艂 si臋 ca艂kiem zwyczajnie. Chyba jest przewra偶liwiona i zbytnio przesadza. Przypisa艂a to w ko艅cu jego poczuciu humoru - nie wiedzia艂a, z czego si臋 艣miej膮 ludzie tacy jak on. Wiedzia艂a tak niewiele...
- Nie mia艂em przyjemno艣ci go pozna膰 - odpar艂. - No, opowiadaj!
- Krwawy Ole 偶y艂 w czasach, zanim si臋 urodzi艂am - zacz臋艂a. - Ciebie te偶 chyba jeszcze nie by艂o na 艣wiecie. Przez kr贸tki okres sprawowa艂 urz膮d w贸jta w Alcie. Przedtem by艂 najbardziej zaufanym cz艂owiekiem poprzedniego w贸jta. Poborc膮 podatkowym i cz艂owiekiem do wszystkiego. Wiele kr膮偶y艂o plotek na jego temat. By艂 surowym i zimnym cz艂owiekiem, diab艂em w ludzkiej sk贸rze. Jego przydomek mia艂 zatem swoje uzasadnienie.
- A wi臋c on 偶y艂 naprawd臋? - wtr膮ci艂 Knut. Uwa偶a艂, 偶e powinien o co艣 zapyta膰.
Przytakn臋艂a energicznie.
- Ojciec pami臋ta go. Wtedy by艂 ju偶 pastorem. M贸wi, 偶e ta kreatura zawsze przyprawia艂a go o dreszcze, 偶e wiedzia艂, i偶 to diabe艂 w ludzkiej sk贸rze, a to, co si臋 potem zdarzy艂o, nie by艂o dla ojca zaskoczeniem...
Zaczerpn臋艂a powietrza, zanim zacz臋艂a m贸wi膰 dalej.
Pochwa艂y na temat wiedzy ojca o ludziach brzmia艂y jak wyuczone.
- Zosta艂 wybrany na w贸jta z pomini臋ciem wszelkich obowi膮zuj膮cych przepis贸w. Obiecano to staremu w贸jtowi na 艂o偶u 艣mierci. Ole przeprowadzi艂 si臋 do domu tamtego razem ze swoj膮 lapo艅sk膮 偶on膮. By艂a drobna i pi臋kna, a w艂osy mia艂a kruczoczarne. M贸wi膮, 偶e by艂a c贸rk膮 noaidy, wiesz, takiego czarownika...
Knut skin膮艂 g艂ow膮. Jego twarz zastyg艂a w bezruchu.
- Jak mia艂a na imi臋?
- Nazywa艂a si臋 Raija. Pi臋knie, prawda? Nikt nie wiedzia艂 o ich zwi膮zku zbyt wiele. Prawie nie utrzymywali kontakt贸w towarzyskich. Ludzie zastanawiali si臋 nad tym, sk膮d Ole wzi膮艂 sw膮 偶on臋. Wszyscy m贸wili, 偶e j膮 porwa艂. On taki by艂. Bra艂 to, co chcia艂. W ka偶dym razie byli ma艂偶e艅stwem. M贸j ojciec udziela艂 im 艣lubu, my艣la艂, 偶e wszystko jest w porz膮dku. W贸jt to cz艂owiek w艂adzy, trzeba wi臋c polega膰 na jego s艂owie. Pewnego wieczoru, na balu kostiumowym zorganizowanym przez Olego, pojawi艂 si臋 jaki艣 nieznajomy. Ludzie widzieli, jak 偶ona w贸jta rozmawia艂a z obcym w ogrodzie. Widzieli, jak si臋 obejmowali. Krwawy Ole tak偶e by艂 tego 艣wiadkiem. Wtedy bardzo pobi艂 Raij臋. Bi艂 j膮 i wymy艣la艂 jej, a potem wr贸ci艂 do swego towarzystwa, jak gdyby nic si臋 nie sta艂o. Kiedy przyj臋cie si臋 sko艅czy艂o, Raija znikn臋艂a, a przed wej艣ciem dla s艂u偶by znaleziono nieznajomego z poder偶ni臋tym gard艂em.
- To okrutna historia - rzek艂 Knut Zasch艂o mu w ustach. S艂ysza艂 ju偶 przedtem jej fragmenty.
- To jeszcze nie koniec. Krwawy Ole szuka艂 swej 偶ony. By艂 pewien, 偶e ona to zrobi艂a. Ze zabi艂a tego m臋偶czyzn臋. W mie艣cie wszyscy byli przekonani, 偶e morderstwa dokona艂 on sam, z zazdro艣ci, ale nikt nie odwa偶y艂 si臋 tego otwarcie powiedzie膰. Kr膮偶y艂o te偶 wiele historii o piwnicy w domu w贸jta. Ale Raija wr贸ci艂a. Razem z pewnym Finem, kt贸ry twierdzi艂, 偶e jest jej m臋偶em. Mieli na to dokument. Tak wi臋c ma艂偶e艅stwo z w贸jtem okaza艂o si臋 niewa偶ne. Ojciec widzia艂 te papiery na w艂asne oczy. S臋dzia te偶 je ogl膮da艂 i m贸wi艂 jeszcze, 偶e 贸w Fin mia艂 z艂oto. To s臋dzia pom贸g艂 im uciec, zanim Krwawy Ole ich dosta艂... Jednak m膮偶 Raiji wkr贸tce potem umar艂. Zosta艂 pochowany w Alcie. Kto艣 nadal piel臋gnuje jego gr贸b. Raija natomiast wyjecha艂a z innym m臋偶czyzn膮. 呕eby zabra膰 pozosta艂e z艂oto. Ojciec uwa偶a, 偶e je znalaz艂a. Spotka艂 j膮 ponownie. Wtedy udzieli艂 jej 艣lubu z tym cz艂owiekiem, z kt贸rym wyjecha艂a z Alty. Mia艂a otworzy膰 sklep. Ojciec m贸wi, 偶e by艂a piekieln膮 kobiet膮... Anna zamilk艂a.
- Najgorsze jest to, 偶e wydaje mi si臋, i偶 w g艂臋bi duszy ojciec troch臋 j膮 podziwia. W jego g艂osie brzmi nie tylko pogarda, kiedy o niej opowiada.
- Co si臋 sta艂o z Olem? Z Krwawym Olem? - spyta艂 Knut, chocia偶 wiedzia艂, 偶e utopi艂 si臋 w grocie niedaleko osady rybackiej, gdzie Raija prowadzi艂a sklep.
- Znikn膮艂. Wiele 艣wiadczy艂o przeciw niemu w sprawie o to morderstwo dokonane na nieznajomym. Ludzie nie mogli przecie偶 si臋 zgodzi膰, 偶eby w贸jtem by艂 cz艂owiek podejrzany o zab贸jstwo, prawda? Zaproponowano mu rezygnacj臋 i tak uczyni艂. Nie wr贸ci艂 ju偶 do Alty. Ludzie m贸wi膮, 偶e nie 偶yje. I 偶e mo偶na go czasem zobaczy膰 w tych okolicach. On nadal szuka Raiji. Chce si臋 na niej zem艣ci膰. To przez ni膮 straci艂 wszystko, co mia艂.
- Czy ta historia nie m贸wi nic wi臋cej o z艂ocie? Dziewczyna potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Wed艂ug tej opowie艣ci nie ma ju偶 偶adnego skarbu. Plotka g艂osi, 偶e Raija zabra艂a skarb po swoim m臋偶u. Nic nie zosta艂o dla innych poszukiwaczy przyg贸d. M贸wi膮 jednak, 偶e to by艂o gdzie艣 tutaj. Dlatego wielu szuka w tych okolicach... i 偶aden z nich nic nie znalaz艂.
Knut u艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie.
- Ja jestem inny ni偶 wi臋kszo艣膰 z nich. Zobaczysz, Anno, 偶e to ja znajd臋 skarb. Nie s膮dz臋, 偶eby Raija co艣 znalaz艂a. My艣l臋, 偶e Kalle by艂 jedynym, kt贸ry dotyka艂 z艂ota.
- Sk膮d znasz jego imi臋? Knut po偶a艂owa艂, 偶e w por臋 nie ugryz艂 si臋 w j臋zyk.
- S艂ysza艂em r贸wnie偶 inne opowie艣ci - odpar艂 niespeszony.
Ale wiedzia艂, 偶e mu nie uwierzy艂a. Niezupe艂nie. Zaczyna艂a go traktowa膰 jak romantycznego i tajemniczego bohatera.
Nigdy nie chcia艂, by tak si臋 sta艂o. Musi j膮 jak najszybciej odprowadzi膰 do domu pastora.
Nazwanie Anny i Knuta serdecznymi przyjaci贸艂mi by艂oby z pewno艣ci膮 przesad膮. Ale co艣 ich do siebie zbli偶y艂o po tym wieczorze, kiedy opowiedzia艂a mu legend臋 o Krwawym Olem. Dzi臋ki tej dziwnej historii Anna mia艂a ma艂y udzia艂 w 偶yciu Knuta.
Nie wiedzia艂a o tym.
Nie zdradzi艂 jej imienia swojej matki. Nie przyzna艂 si臋, 偶e jest synem 鈥濳wena鈥 pochowanego w Alcie. Nie doda艂 ani s艂owa wi臋cej do tego, co ju偶 wiedzia艂a. Nie by艂o takiej potrzeby. Ich drogi wkr贸tce mia艂y si臋 rozej艣膰. Wystarczy艂o, 偶e si臋 wzajemnie tolerowali. Do pewnego stopnia nawet si臋 polubili.
Poznali si臋 lepiej i stali si臋 innymi lud藕mi.
Knut zrozumia艂, 偶e nie wszystko w 偶yciu bogatych jest takie wspania艂e, jak mu si臋 wydawa艂o. Zda艂 sobie spraw臋, 偶e oni r贸wnie偶 mog膮 cierpie膰. Pieni膮dze, w艂adza i pozycja same w sobie nie daj膮 szcz臋艣cia i zadowolenia. Przekona艂 si臋, 偶e bogaci nie zawsze patrz膮 z g贸ry na innych. Anna nieraz m贸wi艂a przykre rzeczy, rani艂a go, ale nie robi艂a tego ze z艂ej woli. Powtarza艂a to, co s艂ysza艂a wiele razy - my艣la艂a i post臋powa艂a tak, jak zosta艂a wychowana.
Na pocz膮tku wydawa艂a mu si臋 rozpieszczon膮 panienk膮. P贸藕niej widzia艂 w niej coraz wi臋cej ze zwyk艂ego cz艂owieka.
Anna natomiast zrozumia艂a, 偶e nawet pro艣ci ludzie mog膮 mie膰 co艣 do powiedzenia. Knut nie by艂 g艂upi. Nie uko艅czy艂 wprawdzie szk贸艂 i nie zdoby艂 wykszta艂cenia, ale mog艂a bez przeszk贸d si臋 z nim porozumie膰. Rozumia艂 j膮, chocia偶 nie zawsze rozumia艂 s艂owa, kt贸rych u偶ywa艂a. By艂 warto艣ciowym cz艂owiekiem, chocia偶 nie my艂 si臋 codziennie - by艂oby to trudne w 艣rodku zimy w nieszczelnej ziemiance.
Dziewczyna zda艂a sobie spraw臋, 偶e wiele zachowa艅 prostych ludzi by艂o podyktowanych praktycznymi powodami, czego nale偶膮cy do jej klasy nie rozumieli. Ona te偶.
Poj臋艂a, 偶e mo偶na polubi膰 kogo艣 mimo r贸偶nicy pochodzenia. Tak bardzo polubi膰, 偶e zapomina si臋 o wszystkim, co dzieli.
Jej idea艂em m臋偶czyzny by艂 rycerz na koniu. Na bia艂ym koniu, w b艂yszcz膮cej zbroi, zawsze got贸w broni膰 swojej damy, zawsze got贸w i艣膰 dla niej na 艣mier膰, chroni膰 j膮 przed wszelkimi niebezpiecze艅stwami. Zawsze elegancki, nawet bez swego wojennego rynsztunku - i szarmancko zabiegaj膮cy o wzgl臋dy wybranki.
Na tyle pozwala艂a sobie w my艣lach o m臋偶czyznach. Nie liczy艂a na to, 偶e spotka kogo艣 takiego w Finnmarku. Nigdy nie wyobra偶a艂a sobie swej przysz艂o艣ci w tej krainie, kt贸ra prawie nie mia艂a lata.
Zawsze my艣la艂a, 偶e wyjdzie za m艂odego m臋偶czyzn臋, i uwa偶a艂a za oczywiste, 偶e b臋dzie go kocha艂a - cho膰 nie wiedzia艂a jeszcze, co to znaczy - i 偶e sama b臋dzie kochana.
Powinien mie膰 przynajmniej twarz rycerza. A zbroja i bia艂y ko艅 to ju偶 sprawa drugorz臋dna.
W Danii nie czeka艂 na ni膮 m艂ody rycerz, lecz dojrza艂y m臋偶czyzna. Stary m臋偶czyzna. M臋偶czyzna z tytu艂em. Knut mia艂 w sobie wi臋cej z rycerza ni偶 jej przysz艂y m膮偶. By艂a o tym prze艣wiadczona, chocia偶 nigdy nie spotka艂a hrabiego.
Anna niewiele wiedzia艂a o stosunkach mi臋dzy kobietami i m臋偶czyznami. Knut sprawi艂, 偶e czu艂a si臋 g艂upia. Powiedzia艂, 偶e mia艂 wiele dziewcz膮t. 艢wiadoma tego, Anna stara艂a mu si臋 lepiej przyjrze膰.
Pod brudem i rzadk膮 brod膮 widzia艂a twarz, kt贸r膮 wielu uzna艂oby za poci膮gaj膮c膮. Nie wygl膮da艂 na bardzo m臋skiego i szorstkiego, raczej na delikatnego. Jemu by si臋 to nie podoba艂o. Nie mia艂a pewno艣ci. M臋偶czy藕ni my艣l膮 chyba inaczej ni偶 dziewcz臋ta.
Niebieskie oczy, cz臋sto szukaj膮ce schronienia za grzywk膮, by艂y wyraziste. G臋ste brwi, przypominaj膮ce skrzyd艂a ptaka w locie.
Niepokoi艂o j膮 co艣 w okolicach jego ust, nie mog艂a na nie patrze膰, gdy si臋 pojawia艂o, nie za d艂ugo. Ale 艂adnie si臋 u艣miecha艂 - zwr贸ci艂a na to uwag臋.
Poza tym w艂a艣ciwie nie r贸偶ni艂 si臋 od innych m臋偶czyzn w jego wieku.
Anna nigdy nie pozwala艂a sobie na dok艂adne przygl膮danie si臋 m臋skiemu lub ch艂opi臋cemu cia艂u. Uczono j膮, 偶e to jej nie przystoi, mog艂oby przywo艂a膰 nieczyste my艣li. Tylko nieprzyzwoite kobiety snu艂y wyobra偶enia o m臋skich cia艂ach, o zwi膮zkach z m臋偶czyznami, tylko nieprzyzwoite kobiety pozwala艂y da膰 si臋 ponie艣膰 temu, co ojciec nazywa艂 z pogard膮 鈥瀋ielesnymi 偶膮dzami鈥.
Gdyby Anna chcia艂a porozmawia膰 z matk膮 lub ojcem o tym, co j膮 nurtowa艂o, uznaliby, 偶e zb艂膮dzi艂a na z艂膮 drog臋. 呕e sta艂a si臋 rozwi膮z艂a, grzeszna...
Czu艂a si臋 taka samotna. Samotna ze swoimi my艣lami.
Ze s艂u偶b膮 si臋 nie rozmawia. Nie o tym, co drzemie na dnie duszy.
Knut nie by艂 s艂u偶膮cym...
Wydawa艂o si臋, 偶e s膮 ze sob膮 z偶yci...
Ale on by艂 m臋偶czyzn膮. Anna nie wiedzia艂a, czy mo偶e rozmawia膰 z m臋偶czyzn膮 o tym, co nie daje jej spokoju.
Knut by艂 ponury. Zachowywa艂 si臋 tak od czasu, kiedy pad艂y decyduj膮ce s艂owa. Te, kt贸re brutalnie przes膮dzi艂y o jej dalszym losie.
- Je偶eli pogoda si臋 utrzyma, jutro wyruszamy. Nie dojdziemy wprawdzie w ci膮gu jednego dnia, ale nie ma potrzeby d艂u偶ej tego przeci膮ga膰.
Zrobi艂 co艣 w rodzaju sa艅. Zr臋cznie ociosa艂 nier贸wne brzozowe pnie, tak 偶e przypomina艂y p艂ozy. Gi臋tkimi ga艂膮zkami wierzby przymocowa艂 je do kr贸tszych i cie艅szych ga艂臋zi, kt贸re utworzy艂y dno. Wy艣cieli艂 je sk贸rami.
Anna nigdy nie potrafi艂aby skonstruowa膰 czego艣 takiego. Knut potrafi艂. I okre艣la艂 to prostymi s艂owami - m贸wi艂 鈥瀦robi膰鈥 i 鈥瀠rz膮dzi膰鈥...
Dziewczyna poczu艂a si臋 troch臋 nieswojo.
Tak 艂atwo by艂o o nim my艣le膰 z pogard膮. Robi艂a to wiele razy. Tak 艂atwo przychodzi艂o jej krytykowa膰 go za to, 偶e jest niekulturalny, nieuczony, niechlujny... za cechy zaczynaj膮ce si臋 na 鈥瀗ie鈥...
Jednak za ka偶dym razem, kiedy przekonywa艂a si臋, 偶e potrafi zrobi膰 co艣 u偶ytecznego, wype艂nia艂o j膮 zdumienie po艂膮czone z szacunkiem. Posiada艂 tyle umiej臋tno艣ci, kt贸re by艂y mu potrzebne i kt贸re okaza艂y si臋 przydatne r贸wnie偶 dla niej. To, co ona umia艂a, w jego 艣wiecie okaza艂o si臋 bezwarto艣ciowe.
Przykro to przyzna膰.
Na pocz膮tku czu艂a si臋 wa偶niejsza i lepsza od niego.
Teraz nie by艂a pewna, kt贸re z nich ma wi臋cej powod贸w do dumy.
- Na pewno uda ci si臋 sprzeda膰 sk贸ry w Alcie...
Knut wzruszy艂 ramionami. Spakowa艂 niekt贸re z futer. Te偶 o tym my艣la艂. Musia艂 co艣 sprzeda膰. Bardziej potrzebowa艂 pieni臋dzy, ni偶 Anna podejrzewa艂a. To, co 鈥瀙o偶yczy艂鈥 od Reijo, zanim wyruszy艂 w drog臋, w wi臋kszo艣ci ju偶 wyda艂. A trzeba jeszcze zrobi膰 zapasy przed rozpocz臋ciem poszukiwa艅.
Aha by艂a by膰 mo偶e odpowiedzi膮...
Gdyby ojciec Anny sprawowa艂 inn膮 godno艣膰, Knut m贸g艂by ze spokojnym sumieniem wspomnie膰 o zap艂acie w postaci brz臋cz膮cych monet za przyprowadzenie c贸rki do domu.
Ale z pastorem trudniej jest rozmawia膰 o pieni膮dzach. Ludzie tacy jak on ch臋tnie wskazuj膮 na inne i bardziej niepewne formy nagrody.
B臋dzie si臋 chyba musia艂 rozejrze膰, czy kto艣 nie potrzebuje parobka. Nie bal si臋 ci臋偶kiej pracy. Mo偶e te偶 spotka w mie艣cie kogo艣, kto wybiera si臋 na po艂udnie.
Przypomnia艂 sobie o Idzie i obietnicy, 偶e przeka偶e jej wiadomo艣膰.
- Boj臋 si臋 - j臋kn臋艂a Anna. Knut spojrza艂 na ni膮, wyrwany z zadumy. Od kiedy twarz Anny zacz臋艂a przybiera膰 normalny wygl膮d, coraz trudniej przychodzi艂o mu patrze膰 jej w oczy. Coraz bardziej u艣wiadamia艂 sobie, 偶e Anna jest dziewczyn膮. 艁atwiej mu by艂o, kiedy brzydko wygl膮da艂a. I jeszcze ta jej bezradno艣膰. Mo偶e inna 艣wiadomie wykorzysta艂aby sw贸j cienki, nieco dziecinny g艂os, wiedz膮c, 偶e budzi u m臋偶czyzny instynkt opieku艅czy. 呕e przy niej czuje si臋 doros艂y i silny. Anna nie robi艂a tego rozmy艣lnie.
Naprawd臋 si臋 ba艂a.
- Podr贸偶y? Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Powrotu do domu? Ostro偶nie skin臋艂a. Jak gdyby si臋 obawia艂a, 偶e kto艣 j膮 zobaczy. Kto艣 opr贸cz niego. Z pewno艣ci膮 widzia艂 to Jumala - Pan B贸g - ale Knut nie rozumia艂 jej strachu.
- Chyba ci臋 nie zbij膮? Nie stosuj膮 przemocy, prawda? M贸wi艂a o jakich艣 karach, ale nie wyja艣ni艂a dok艂adnie, na czym polegaj膮. Wtedy Knut nie przejmowa艂 si臋 zbytnio jej k艂opotami i nie zada艂 sobie trudu, 偶eby zapyta膰.
- Niezbyt cz臋sto - odpar艂a. Ukry艂a twarz w d艂oniach. Widzia艂 tylko jej delikatne, jasne w艂osy. Z艂apa艂 si臋 na tym, 偶e zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, jak by wygl膮da艂y zaraz po umyciu, kiedy wysuszy je s艂o艅ce i kiedy b臋d膮 pachnia艂y lasem i traw膮, i latem... chocia偶 pewnie w艂osy c贸rki pastora nigdy tak nie pachn膮.
- Musia艂abym zrobi膰 co艣 naprawd臋 z艂ego, 偶eby mnie zbili - m贸wi艂a dalej bezbarwnie.
Ci膮gle ukrywa艂a twarz. Wygl膮da艂o, jakby si臋 wstydzi艂a.
- W takim razie nie b臋dziesz cz臋sto bita - rzek艂 Knut. - Nie potrafi艂aby艣 zrobi膰 czego艣 z艂ego, Anno. Nie wierz臋 w to.
Na kr贸tko unios艂a g艂ow臋, spojrza艂a na niego. Knut wystraszy艂 si臋, 偶e pope艂ni艂 b艂膮d. Jej wzrok m贸wi艂 mu, 偶e jest jeszcze wiele rzeczy, o kt贸rych nie wie.
- Jak mog膮 ci臋 ukara膰?
Wydawa艂o si臋, 偶e rozwa偶a艂a r贸偶ne mo偶liwo艣ci, zanim odpowiedzia艂a tym samym martwym g艂osem. Tak jakby to w艂a艣ciwie dotyczy艂o kogo艣 innego.
- Zamkn膮 mnie w pokoju... Biblia i wym贸wki. A ja obiecam, 偶e si臋 poprawi臋, stan臋 si臋 dobrym i pobo偶nym cz艂owiekiem. Potem wezm膮 si臋 surowiej za mnie i moje wychowanie, a wtedy b臋d臋 ju偶 wystarczaj膮co dobrze u艂o偶ona, 偶eby wys艂a膰 mnie za granic臋. Czy偶 to nie brzmi jak szcz臋艣liwe zako艅czenie, Knut? Powiniene艣 wiedzie膰. Tak bardzo przecie偶 lubisz bajki - rzuci艂a z ironi膮.
- A jak ty chcesz, 偶eby si臋 to sko艅czy艂o? - spyta艂 powa偶nie. Nie pozwoli艂 si臋 sprowokowa膰.
Nie chcia艂a m贸wi膰. I tak wiedzia艂 o niej zbyt wiele. Nikt nie zbli偶y艂 si臋 do niej do tego stopnia. To j膮 przera偶a艂o.
- Sama te偶 musisz chyba czego艣 chcie膰? Moje siostry snu艂y wi臋cej marze艅, ni偶 kiedykolwiek pojawi艂o si臋 w mojej g艂owie. Rzadko spe艂nia艂o si臋 to, co sobie wymy艣li艂y, ale mia艂y jaki艣 cel. I zmienia艂y swe marzenia. To nie jest zabronione, prawda? Mo偶na uk艂ada膰 sobie r贸偶ne historie i zmienia膰 je, je艣li si臋 chce, w zale偶no艣ci od tego, czego si臋 pragnie. A ty czego by艣 chcia艂a, Anno?
- 呕eby mi by艂o dobrze - odpar艂a. - My艣l臋, 偶e musi gdzie艣 istnie膰 taki kto艣, kto b臋dzie m贸g艂 mnie znie艣膰. Komu b臋d臋 potrzebna. Kto mnie zrozumie i nie b臋dzie si臋 ze mnie 艣mia艂. Kto nie b臋dzie uwa偶a艂, 偶e jestem g艂upia i bezmy艣lna, kto odwa偶y si臋 mnie przytuli膰. Kto艣, kto si臋 mn膮 zaopiekuje. B臋dzie silny. B臋dzie... mnie kocha艂...
Ostatnie s艂owa wyszepta艂a. Jej policzki mocno si臋 zarumieni艂y.
Knut odchrz膮kn膮艂. Czu艂 si臋 troch臋 zak艂opotany, ale te偶 silny. Do艣wiadczony. Dziewczyny s膮 wsz臋dzie jednakowe. Mimo wszystko. Niezale偶nie od pochodzenia.
Ida mog艂aby marzy膰 o tym samym - nie dok艂adnie tak samo i nie z tak膮 pokor膮, ale jej s艂owa brzmia艂yby podobnie.
- To nie jest g艂upie marzenie - powiedzia艂 i sam us艂ysza艂, jak niezr臋cznie to zabrzmia艂o. - Ono mo偶e si臋 zi艣ci膰. Nawet je偶eli b臋dziesz musia艂a wyjecha膰 do Danii. By膰 mo偶e tw贸j przysz艂y m膮偶 jest dok艂adnie taki, o jakim marzysz...
Wybuchn臋艂a po raz pierwszy, od kiedy przyni贸s艂 j膮 pod ten dach:
- To niemo偶liwe! Nie chc臋 jakiego艣 starca! Chc臋 wyj艣膰 za...
Przygas艂a r贸wnie szybko jak ogie艅, na kt贸ry chlu艣ni臋to wod膮.
- M艂odego cz艂owieka - doko艅czy艂 Knut sucho. - To nie jest pow贸d do wstydu.
Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e marnie j膮 pocieszy艂 oraz 偶e zaprzeczy艂 temu, co wcze艣niej powiedzia艂. Nic nie m贸g艂 na to poradzi膰.
- Wi臋kszo艣膰 os贸b marzy o kim艣 w swoim wieku. To naturalne. Czasami pierwsz膮 mi艂o艣ci膮 darzy si臋 kogo艣 starszego, ale nie zawsze tak musi by膰... - Nagle uderzy艂a go pewna my艣l: - Czy jest kto艣, kto ci si臋 bardzo podoba? Kto艣, kogo wola艂aby艣 od tego, kt贸rego ci wybrano?
Jasna grzywka Knuta poruszy艂a si臋 z boku na bok. Przysz艂a mu do g艂owy nowa my艣l, kt贸ra dobrze t艂umaczy艂a niedojrza艂o艣膰 Anny. W jego 艣wiecie kto艣, kto sko艅czy艂 szesna艣cie lat, by艂 prawie doros艂y. W ka偶dym razie je艣li chodzi o dziewcz臋ta. Wiedzia艂 te偶, 偶e nawet w bogatych rodzinach c贸rki wydawano za m膮偶 do艣膰 wcze艣nie. Ale w rodzinie pastora sprawa si臋 mia艂a chyba inaczej.
Pozycja ojca stwarza艂a barier臋, kt贸r膮 nieliczni tylko odwa偶yliby si臋 przekroczy膰 na tym odludziu, jakim mimo wszystko by艂 Finnmark.
Z przekonaniem w g艂osie spyta艂:
- Nie wiesz, jak to jest, prawda? Nigdy tego nie czu艂a艣, nigdy nie by艂a艣 w nikim zakochana? A je艣li nawet kto艣 ciebie pokocha艂, to nic o tym nie wiesz?
Nie uzyska艂 odpowiedzi.
Zda艂 sobie spraw臋, 偶e ta m艂odziutka dziewczyna mia艂a wkr贸tce zosta膰 wys艂ana prosto w paszcz臋 lwa. Z Alty - kt贸ra, cho膰 jemu wydawa艂a si臋 wspania艂ym miastem, dla innych by艂a zapewne miejscem zsy艂ki - do Danii, do jakiego艣 arystokraty.
Nawet w Lyngen kr膮偶y艂y pog艂oski o tym, co si臋 dzieje na dworze w Kopenhadze. O wyst臋pnym 偶yciu i wszelkiej rozpu艣cie. Niejeden my艣liwy przywozi艂 ze sob膮 do domu soczyste historie. S艂ysza艂 je od kogo艣, kto z kolei us艂ysza艂 od kogo艣 innego...
W艂a艣nie takie rzeczy opowiadano o Danii. Knut i jego koledzy za艣miewali si臋 do 艂ez, ale nie kryli, 偶e te pikantne historyjki tak偶e ich podnieca艂y.
Anna nie mia艂a o tym wszystkim poj臋cia.
Zacz膮艂 si臋 o ni膮 ba膰.
Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i uni贸s艂 ku g贸rze twarz Anny, podk艂adaj膮c jej palec pod brod臋. Dziewczyna spu艣ci艂a wzrok. Oczy nadal mia艂a zaczerwienione, lecz ju偶 nie p艂aka艂a. Rz臋sy przypomina艂y roz艂o偶one wachlarze.
- Nie wiesz zbyt wiele o ch艂opakach, prawda, Anno?
Najbardziej zaskoczy艂o j膮 to, 偶e w jego g艂osie nie wyczu艂a drwiny. Raczej 艂agodno艣膰. Tylko 艂agodno艣膰. Odrobin臋 weso艂o艣ci, ale nie dlatego, 偶eby mia艂 zamiar si臋 z niej 艣mia膰 lub sobie 偶artowa膰. W jego g艂osie brzmia艂a 艂agodno艣膰, 偶yczliwo艣膰 i sympatia.
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Ci膮gle czu艂a jego palec podtrzymuj膮cy j膮 pod brod臋. Chcia艂aby, 偶eby go cofn膮艂, chcia艂aby, 偶eby go nadal trzyma艂...
- Nigdy nie mia艂am ch艂opaka. Nawet przyjaciela - wyszepta艂a wreszcie.
Odwa偶y艂a si臋 na niego spojrze膰. Nie wprost w oczy, 偶eby wyznanie nie wyda艂o si臋 zbyt osobiste.
- Nigdy nie by艂am taka jak inne dziewcz臋ta.
- By艂a艣 zbyt niedost臋pna - rzek艂 cicho. - Czy w艂a艣nie to wszyscy ci m贸wili?
Anna skin臋艂a g艂ow膮. To dziwne, ale Knut zdawa艂 si臋 j膮 rozumie膰. Tego si臋 po nim nie spodziewa艂a.
- Jeste艣 ma艂ym, obcym ptakiem, Anno - powiedzia艂. Jego g艂os brzmia艂 nieco ochryple. Anna podnios艂a wzrok i spojrza艂a mu w twarz. Jego oczy pociemnia艂y, jakby posmutnia艂y. Odnios艂a wra偶enie, 偶e kryje si臋 w nich co艣 wi臋cej ni偶 tylko zrozumienie. Co艣 g艂臋bszego. Co i dla niego mia艂o jakie艣 znaczenie. Chodzi艂o nie tylko o ni膮.
- Obce ptaki zawsze musz膮 wiele znie艣膰 - rzek艂. Uj膮艂 jej policzki w obie d艂onie. Anna zaczerwieni艂a si臋. Taki dotyk to co艣 nowego.
Nowego, przera偶aj膮cego i niebezpiecznego - ale r贸wnie偶 przyjemnego.
- Nawet je艣li s膮 c贸rkami pastora, prawda?
U艣miechn臋艂a si臋 zm臋czona.
- Tak.
Knut zrezygnowany potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. M贸g艂by zanurkowa膰 a偶 na dno tych oczu. Przesun膮艂 po艣piesznie d艂o艅mi po policzkach dziewczyny. Pog艂adzi艂 j膮 niezr臋cznie po w艂osach - zastanawia艂 si臋, czy jej rodzice kiedykolwiek to robili. Nikt w jej rodzinie pewnie nie traci艂 czasu na takie pieszczoty. Anna wydawa艂a si臋 bardzo spragniona blisko艣ci drugiego cz艂owieka.
W jednej chwili Knut u艣wiadomi艂 sobie, jak 艂atwo wyt艂umaczy膰 zachowanie tej dziewczyny. Nikt jej nie powiedzia艂, 偶e jest wiele warta, nigdy nie pozwolono jej polubi膰 siebie. Pewnie zabroniono by jej r贸wnie偶 lubi膰 innych.
M贸g艂by j膮 obj膮膰, ale nie mia艂 odwagi. Raptem po prostu zabrak艂o mu odwagi.
Nie ba艂 si臋 o siebie, ale o to, 偶e m贸g艂by jej wyrz膮dzi膰 krzywd臋 nie do naprawienia.
- Czy nigdy dla nikogo nie czu艂a艣 odrobiny dobroci? - spyta艂 i poczu艂 si臋 g艂upio.
Anna siedzia艂a obok niego, obejmuj膮c r臋koma podci膮gni臋te nogi. Skulona, przypomina艂a niedu偶膮 pi艂k臋. Zamyka艂a si臋 przed 艣wiatem. Jeden policzek opar艂a na kolanie.
- Otaczali mnie sami Kwenowie, Lapo艅czycy i ludzie z ni偶szych warstw - odpar艂a z gorycz膮. - Nie zwraca艂am na nich uwagi. Inni byli starzy. Albo zbyt m艂odzi.
- Ale przecie偶 mia艂a艣 oczy otwarte. Musia艂a艣 czasem zwr贸ci膰 na kogo艣 uwag臋. - Knut nie poddawa艂 si臋. - Czy nigdy nie trafi艂 si臋 taki ch艂opak, do kt贸rego co艣 poczu艂a艣? Kt贸ry... sprawi艂, 偶e twoje serce mocniej zabi艂o, 偶e si臋 zaczerwieni艂a艣, 偶e zasch艂o ci w ustach, 偶e spoci艂y ci si臋 r臋ce, cia艂o wydawa艂o si臋 oci臋偶a艂e...
Panie Bo偶e, jak tu rozmawia膰 o takich sprawach z dziewczyn膮, kt贸ra twierdzi, 偶e nie ma poj臋cia, o co chodzi?
Wydawa艂o si臋, 偶e Anna si臋 zastanawia. Potraktowa艂a jego s艂owa powa偶nie. A mo偶e chcia艂a mu odpowiedzie膰, bo zwyk艂a robi膰 to, o co j膮 proszono?
Knut nie by艂 w stanie uwierzy膰, 偶e Annie ani razu w jej szesnastoletnim 偶yciu nikt nie wyda艂 si臋 poci膮gaj膮cy.
On sam by艂 wiele razy zakochany, a siostry twierdzi艂y, 偶e i tak p贸藕no zacz膮艂...
Przez pewien czas cierpia艂 nawet straszliwe m臋ki z powodu Elise - d艂ugo nie dawa艂a mu spokoju my艣l, 偶e przecie偶 Elise nie jest jego siostr膮.
- Czy nigdy nie czu艂a艣 jakby ssania w 偶o艂膮dku na widok kogo艣 obcego? A mo偶e na widok kogo艣, kogo zna艂a艣, a komu nigdy wcze艣niej dok艂adnie si臋 nie przyjrza艂a艣?
- Znam tak niewiele os贸b... Zamilk艂a. Na policzki wyst膮pi艂 jej silny rumieniec, p艂on膮艂 przez kilka sekund, potem prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Knut skin膮艂 zach臋caj膮co.
- Niewa偶ne... - mrukn臋艂a zak艂opotana. Wykr臋ca艂a palce, zacz臋艂a czy艣ci膰 paznokie膰.
Knut nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e jej paznokcie by艂y bez skazy, kiedy ucieka艂a z domu. Ale surowe warunki na pustkowiu raczej im nie s艂u偶y艂y. Dziewczyna obgryz艂a je prawie do samej sk贸ry.
- Wszystko jest wa偶ne - zapewni艂. - Mo偶esz m贸wi膰 spokojnie. Ju偶 dawno przesta艂em si臋 czerwieni膰.
O Annie nie da艂o si臋 tego powiedzie膰.
- Mo偶e ja powinienem si臋 pierwszy zwierzy膰? - spyta艂. Liczy艂, 偶e mo偶e to j膮 o艣mieli. M贸g艂by wyci膮gn膮膰 na 艣wiat艂o dzienne kilka ze swoich nieudanych mi艂osnych historii. W jego 偶yciu takich by艂o najwi臋cej. Ale nie rozpacza艂 z tego powodu. Osiemna艣cie lat to niewiele jak na m臋偶czyzn臋. Reijo wkr贸tce sko艅czy czterdzie艣ci, a o ile Knut wiedzia艂, nadal sporo kobiet wodzi艂o za nim wzrokiem.
Lecz Reijo zwi膮za艂 si臋 z cieniem, z marzeniem, ze wspomnieniem kobiety, kt贸rej nawet nie kocha艂.
- Nie! - Anna powstrzyma艂a Knuta. - Nie chc臋 s艂ucha膰 o tobie! Z pewno艣ci膮 masz wiele do opowiadania, ale nie chc臋 tego s艂ucha膰...
Uspokoi艂a si臋.
- My艣l臋, 偶e nie jestem jak te dziewcz臋ta, kt贸re znasz. D艂ugo my艣la艂am o kim艣 - przyzna艂a. W jej oczach pojawi艂o si臋 rozmarzenie. - Ale to naprawd臋 si臋 nie liczy. On by艂 taki... inny. Bardzo si臋 wyr贸偶nia艂, przyjemnie by艂o na nim zawiesi膰 wzrok...
- M艂ody?
Lekko skin臋艂a g艂ow膮, a na jej ustach pojawi艂 si臋 s艂aby u艣miech. Wygl膮da艂a ca艂kiem 艂adnie, kiedy si臋 u艣miecha艂a. W ka偶dym razie 艂adniej ni偶 ta Anna, do kt贸rej Knut zd膮偶y艂 si臋 przyzwyczai膰. Tak bardzo si臋 zmieni艂a. Z czego艣, co przypomina艂o maszkar臋, przeobrazi艂a si臋 w dziewczyn臋 o zgrabnej sylwetce i 艂adnej twarzy - 艂adnej, cho膰 nie budz膮cej zachwytu.
- Dlaczego on si臋 nie liczy?
- By艂 Finem, Finem z Laponii! - Spojrza艂a na Knuta. Zobaczy艂a w jego oczach weso艂o艣膰, mia艂a ochot臋 rzuci膰 si臋 na niego ze z艂o艣ci膮, ale po chwili zrozumia艂a, dlaczego si臋 u艣miecha, i opanowa艂a si臋. - Co roku przeganiali t臋dy reny. Kiedy艣 rozbili obozowisko tu偶 obok plebanii. Ojciec powiedzia艂, 偶e chcieli nas sprowokowa膰, zdenerwowa膰. Rozdra偶ni膰. Wmawia艂 to sobie. Ja nie s膮dz臋, 偶eby zrobili to z tego powodu. Ten ch艂opak nie by艂 starszy ode mnie. By艂o jednak co艣 w jego u艣miechu... uff, ale jestem g艂upia, prawda?
- Bardzo - potwierdzi艂 Knut powa偶nie. Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Nie wiedzia艂a, co on tak naprawd臋 my艣li. Nie wiedzia艂a, czy powinna m贸wi膰 dalej, ale nie by艂a te偶 w stanie przesta膰. Knut wywo艂a艂 lawin臋, wyjawia艂a mu my艣li, kt贸re do tej pory ukrywa艂a nawet przed sob膮.
- Nie podoba艂o mi si臋 to. Zawsze si臋 do mnie u艣miecha艂. Zawsze pojawia艂 si臋 w pobli偶u. I wiedzia艂, kiedy na niego patrzy艂am. Wtedy patrzy艂 te偶 na mnie i u艣miecha艂 si臋... tak znacz膮co. Jak by艣my dzielili jak膮艣 tajemnic臋. Tak jakby zna艂 moje my艣li.
- Cz臋sto go widywa艂a艣? Anna skin臋艂a g艂ow膮.
- Czu艂am si臋 g艂upio. Naprawd臋 g艂upio. Stroi艂am si臋 dla jakiego艣 zapluskwionego Lapo艅czyka. Udawa艂am. Wynajdywa艂am r贸偶ne sprawy do za艂atwienia, by m贸c us艂ysze膰 jego g艂os. Wtedy pragn臋艂am rozumie膰 ten jego g艂upi j臋zyk, 偶eby wiedzie膰, co m贸wi...
- Lapo艅ski wcale nie jest g艂upi - zauwa偶y艂 Knut. - I Lapo艅czycy wcale nie s膮 zapluskwieni.
- Sk膮d o tym wiesz? Tym razem u艣miechn膮艂 si臋.
- Mieszka艂em razem z Lapo艅czykami. Prowadzi艂em w臋drowne 偶ycie. Wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dza艂em w podr贸偶y. - Zastanowi艂 si臋, powiedzia艂 co艣, co tylko w po艂owie by艂o prawd膮, nie chcia艂 zdradza膰 za wiele. - Moja matka wychowa艂a si臋 w lapo艅skiej rodzinie, kiedy umarli jej rodzice.
Anna odetchn臋艂a.
- Dla mnie oni s膮 dziwni. Troch臋 si臋 ich boj臋. Nie wiem jak 偶yj膮, co my艣l膮, co jedz膮. Ubieraj膮 si臋 inaczej ni偶 my... Tak bardzo si臋 od nas r贸偶ni膮. Ale on by艂 przystojny, ten ch艂opak ze stadem ren贸w. Chocia偶 dawa艂 do zrozumienia, 偶e wie, i偶 przychodz臋 go zobaczy膰, chocia偶 sobie ze mnie 偶artowa艂, to mimo wszystko mi si臋 podoba艂.
- Czy to jedyny ch艂opak, kt贸ry zrobi艂 na tobie wra偶enie?
Popatrzy艂a na niego.
- Taak - odpar艂a. Jej oczy by艂y szeroko otwarte i du偶e. - A mia艂o by膰 ich wi臋cej?
Knut roze艣mia艂 si臋.
- Chcia艂bym m贸c ci臋 zabra膰 ze sob膮 do domu, 偶eby艣 pozna艂a Id臋. 呕eby mog艂a ci臋 wyci膮gn膮膰 na ta艅ce na le艣nej polanie, 偶eby艣cie mog艂y wieczorami, le偶膮c w 艂贸偶kach, szepta膰 do p贸藕nej nocy, podczas gdy ch艂opcy ze wsi skradaliby si臋 wzd艂u偶 艣cian domu i pukali do okien. Powinna艣 do艣wiadczy膰 prawdziwych nocnych odwiedzin, Anno. Prze偶y膰 kilka prawdziwych przyg贸d, kt贸re zwykle przytrafiaj膮 si臋 m艂odym dziewcz臋tom...
- Ale ja musz臋 jecha膰 do Danii - rzek艂a bezbarwnym g艂osem. - Czy naprawd臋 nie m贸g艂by艣 mnie ze sob膮 zabra膰? - spyta艂a. - Do miejsca, kt贸re nazywasz domem?
D艂ugo patrzyli sobie w oczy. Po chwili Knut potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Anna spu艣ci艂a wzrok.
- Wiem, 偶e nie mo偶esz - powiedzia艂a cicho. - Ale musia艂am spyta膰.
- Chcia艂bym, 偶eby by艂o inaczej - stwierdzi艂. Naprawd臋 tak my艣la艂. - Czuj臋 si臋 tch贸rzem - wyzna艂 z ci臋偶kim sercem. - Nie podoba mi si臋 to, 偶e rodzice ka偶膮 ci wyjecha膰 tak daleko. Nie podoba mi si臋 my艣l o tym, co si臋 stanie z twoim 偶yciem, Anno. Ale nie mam odwagi przeciwstawi膰 si臋 ludziom, takim jak tw贸j ojciec. Jestem tylko Knutem E... jestem tylko zwyk艂ym awanturnikiem. Tak 艂atwo mog臋 przepa艣膰 gdzie艣 bez 艣ladu. I tak niewielu b臋dzie za mn膮 t臋skni膰. Ty jeste艣 wi臋cej warta. Tak, Anno, jestem tch贸rzem.
- Rozumiem - rzek艂a ulegle. - Rozumiem, Knut. Widzia艂, 偶e istotnie tak jest.
- Jutro czeka nas ci臋偶ki dzie艅 - westchn膮艂. - Dasz rad臋?
- Tak - odpar艂a. - Nie jestem a偶 tak delikatna i krucha, jak s膮dzisz.
Knut ukaza艂 z臋by, pr贸buj膮c si臋 u艣miechn膮膰. Mia艂a takie bogate s艂ownictwo. Domy艣la艂 si臋, 偶e przez wzgl膮d na niego powstrzymuje si臋 przed u偶ywaniem niekt贸rych s艂贸w, i wtedy czu艂 si臋 bezsilny. Anna wiedzia艂a, 偶e Knut nie wszystkie wyrazy rozumie, ale dla niej by艂y takie zwyczajne, 偶e z trudem znajdowa艂a prostsze, kt贸re by i on zna艂. W domu kazano jej zapami臋tywa膰 wszystkie wyszukane, g贸rnolotne wyra偶enia. Musia艂a unika膰 pospolitych okre艣le艅. Powtarzano jej, 偶e je偶eli zna jakie艣 trudne s艂owo, powinna stara膰 si臋 go u偶y膰. To 艣wiadczy艂o o starannym wykszta艂ceniu, a ona, kt贸ra mia艂a zosta膰 du艅sk膮 dam膮, musia艂a si臋 pokaza膰 z jak najlepszej strony.
Knuta za艣 ogarnia艂a pasja, gdy m贸wi艂a w spos贸b dla niego niezrozumia艂y. W takich w艂a艣nie chwilach przekonywa艂 si臋, jak wiele ich dzieli. Wtedy pragn膮艂 jej udowodni膰, 偶e i on to i owo potrafi. 呕e s膮 sprawy, kt贸re opanowa艂 lepiej ni偶 ona.
Nie odrywa艂 od Anny wzroku. Nagle przysz艂o mu co艣 do g艂owy. Odebra艂 to jako wra偶enie, a nie my艣l. Gdyby 贸w pomys艂 zrodzi艂 si臋 jako my艣l, odsun膮艂by go od siebie. Rozs膮dek by podpowiedzia艂, 偶e to nie ma sensu.
Dziewczyna spostrzeg艂a, 偶e Knut jako艣 si臋 zmieni艂, 偶e w wyrazie jego twarzy pojawi艂o si臋 co艣, czego wcze艣niej nie zauwa偶y艂a. Zaniepokoi艂a si臋. Jeden k膮cik jego ust podci膮gn膮艂 si臋 ku g贸rze. Odrobin臋. Czo艂o si臋 zmarszczy艂o. Oczy jakby prosi艂y o lito艣膰. Sta艂 si臋 ma艂ym ch艂opcem. Niepewnym i zdecydowanym jednocze艣nie.
Podj膮艂 decyzj臋. Dla niego nie b臋dzie to mia艂o wi臋kszego znaczenia, a dla niej mo偶e to jedyna szansa. Kiedy Anna wr贸ci do domu, postaraj膮 si臋 pilnowa膰 jej jeszcze staranniej ni偶 przedtem. A w Danii te偶 nie b臋dzie lepiej.
Po艂o偶y艂 d艂o艅 na ramieniu Anny. Nie musia艂 jej nawet przytrzyma膰 - by艂a tak przera偶ona, 偶e nawet nie drgn臋艂a.
Dotkn膮艂 ustami jej ust. Rozsun膮艂 jej wargi j臋zykiem, wcisn膮艂 go mi臋dzy z臋by, znalaz艂 jej j臋zyk i lekko po nim przesun膮艂.
Chcia艂a si臋 cofn膮膰, ale jedn膮 r臋k膮 obj膮艂 j膮 wp贸艂, drug膮 otoczy艂 ramiona. Trzyma艂 j膮 tak mocno, 偶e udaremni艂 ucieczk臋.
Wtedy poczu艂 jej r臋ce na swym karku. Z ust dziewczyny wydoby艂o si臋 westchnienie, odwzajemni艂a poca艂unek, zap艂on臋艂a r贸wnie gor膮co jak on...
Czu艂 艂oskot w g艂owie, szumia艂o mu w uszach, mia艂 wra偶enie, jakby go wci膮ga艂 wir wodny, coraz szybciej i szybciej...
Po chwili opanowa艂 si臋. Wypu艣ci艂 Ann臋 z obj臋膰, jakby si臋 oparzy艂, cofn膮艂 si臋 i schyli艂 nisko g艂ow臋. Chcia艂by si臋 zapa艣膰 g艂臋boko pod zamarzni臋t膮 ziemi臋.
Wtedy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e Anna musi czu膰 o wiele wi臋kszy wstyd...
Z trudem podni贸s艂 wzrok. Zas艂oni艂a twarz r臋koma. Ramiona jej dr偶a艂y, ale nie p艂aka艂a.
Knut zmusi艂 si臋, by jej dotkn膮膰. Chwyci艂 jej d艂o艅 i odci膮gn膮艂 od twarzy, u艣cisn膮艂 i przytrzyma艂.
- To moja wina - przyzna艂 z b贸lem w g艂osie. - Tylko moja. Wybacz mi, Anno. Wykorzysta艂em twoje zaufanie, twoj膮 s艂abo艣膰, a to nie by艂o z mojej strony uczciwe. Trudno. Nie ty pierwsza zarzuci艂a艣 r臋ce na szyj臋 m臋偶czy藕nie, kt贸ry dla ciebie nic nie znaczy. Wiem, dlaczego, moja droga. Nie musisz si臋 tego wstydzi膰. To ja powinienem prosi膰 o wybaczenie.
Anna prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Zwil偶y艂a j臋zykiem wargi. Cofn臋艂a d艂o艅.
- Nie ma czego wybacza膰 - powiedzia艂a. - Zapomnijmy o tym. Jutro wyruszamy.
Knut skin膮艂 g艂ow膮.
Ju偶 tak dobrze si臋 rozumieli. A on wszystko zepsu艂 bezmy艣lnym poca艂unkiem.
Pogoda utrzyma艂a si臋. Knut pomie艣ci艂 ca艂y sw贸j dobytek w sakwie przerzuconej na plecy. Wyj膮tek stanowi艂o tych kilka sk贸r, kt贸rymi otuli艂 Ann臋 siedz膮c膮 w prowizorycznych saniach. Zaprz膮g艂 si臋 do nich niczym zwierz臋 poci膮gowe, 艣wietnie sobie z tym poradzi艂.
Ci膮gni臋cie lekkich sa艅 po dobrze zamarzni臋tym 艣niegu te偶 nie b臋dzie trudne.
Nie zna艂 tych okolic, a i Anna nigdy nie zb艂膮dzi艂a tak daleko od domu. Oboje jednak mieli jako takie poj臋cie, w kt贸r膮 stron臋 si臋 uda膰, a z pomoc膮 zdrowego rozs膮dku i po naradzeniu si臋 ruszyli w dobrym kierunku.
Dowody na to pojawi艂y si臋 ju偶 pierwszego popo艂udnia. Odnale藕li na wp贸艂 zasypany 艣lad ren贸w i sa艅. P贸藕niej ujrzeli inne 艣lady 艂膮cz膮ce si臋 z tym, kt贸rym szli.
Wtedy Knut upewni艂 si臋, 偶e s膮 na w艂a艣ciwej drodze.
Niewiele rozmawiali. Knut szed艂 coraz szybciej. Od czasu do czasu kaza艂 Annie wysiada膰 z sa艅 i troch臋 rozrusza膰 nogi. Nie dlatego, 偶eby si臋 m臋czy艂, ale dla dobra dziewczyny. Siedzenie w bezruchu mog艂o si臋 dla niej okaza膰 niebezpieczne.
Kto艣, kto ju偶 raz nabawi艂 si臋 odmro偶e艅, by艂 w dw贸jnas贸b nara偶ony na ponowne odmro偶enia. A one pojawia艂y si臋 niepostrze偶enie.
Knut postawi艂 sobie za punkt honoru dowie藕膰 Ann臋 zdrow膮.
Nie mieli wiele 偶ywno艣ci, sk贸ry tak偶e nie stanowi艂y wystarczaj膮cej ochrony przed nocnym mrozem.
Knut zdawa艂 sobie z tego spraw臋, dlatego stara艂 si臋 pokona膰 jak najwi臋ksz膮 cz臋艣膰 drogi w ci膮gu dnia. Nie zatrzymywa艂 si臋 zbyt cz臋sto na posi艂ek. Zrobi艂 wprawdzie kilka przerw, ale bardzo kr贸tkich. I chocia偶 po d艂ugim marszu jego ramiona wo艂a艂y o odpoczynek, a uda niemi艂osiernie bola艂y, nie przestawa艂 i艣膰.
Zacisn膮艂 z臋by. Szed艂. Powtarza艂 sobie, 偶e to kaszka z mlekiem w por贸wnaniu z tym, kiedy przez p贸艂 p艂askowy偶u ni贸s艂 Ann臋 na plecach.
Lecz gwiazdy coraz g臋艣ciej pokrywaj膮ce niebo stanowi艂y wymowny sygna艂, 偶e czas si臋 zatrzyma膰 na nocleg. W ciemno艣ci rozleg艂 si臋 g艂os lisa - i odpowied藕 innego z ca艂kiem przeciwnej strony. Odg艂osy nocy, z kt贸rych tylko ludzie 偶yj膮cy na 艂onie natury mogli czerpa膰 rado艣膰. Inni nie po to tu byli, 偶eby si臋 w nie ws艂uchiwa膰. Nie s艂yszeli ich - albo nie potrafili rozpoznawa膰.
Knut mia艂 dobry wzrok. Zobaczy艂 drzewa du偶o wcze艣niej ni偶 Anna. Nie tworzy艂y jakiego艣 wielkiego zagajnika, ale dawa艂y os艂on臋 przed wiatrem i materia艂 na ognisko.
Knut zboczy艂 z utartego 艣ladu w bardziej puszysty 艣nieg i poprowadzi艂 narty pomi臋dzy brz贸zkami i niskimi wierzbami.
Znalaz艂 troch臋 wolnej przestrzeni. Tam zdj膮艂 narty; zapad艂 si臋 w 艣nieg do p贸艂 uda. Roze艣mia艂 si臋 i zawo艂a艂, by Anna nie wysiada艂a z sa艅. Sam w ko艅cu jako艣 si臋 wydosta艂.
- P贸jd臋 poszuka膰 opa艂u - powiedzia艂, wyjmuj膮c n贸偶 - i czego艣 na zbudowanie podszytych wiatrem 艣cian. Nie b贸j si臋, tutaj jest do艣膰 bezpiecznie. Nic ci nie grozi.
- Ale przed chwil膮 s艂ysza艂am jakie艣 zwierz臋 - szepn臋艂a Anna troch臋 zaniepokojona.
- To lis. Wyruszy艂 na polowanie, ale nie na ciebie ani na mnie. Je艣li go pierwszy zobacz臋, to on znajdzie si臋 w opa艂ach.
Anna nie odezwa艂a si臋 wi臋cej. Knut pomy艣la艂, 偶e dziewczyna jednak si臋 boi. Ciemno艣膰 jest dla wi臋kszo艣ci ludzi zbyt przyt艂aczaj膮ca. Mo偶e kry膰 wszystko. Nie ko艅czy si臋 przy twojej g艂owie, ogarnia jakby r贸wnie偶 twoje my艣li By膰 mo偶e dlatego wydaje si臋 tak niebezpieczna. W ciemno艣ci wszystko jest mo偶liwe. Mrok niczego nie obna偶a, cho膰 wiele wie. Ukrywa te偶 wszystko, co doskona艂e.
Knut 艂ama艂 i ci膮艂 ga艂臋zie w g臋stych zaro艣lach. Chcia艂by, 偶eby tu ros艂y drzewa iglaste. Ich ga艂臋zie stanowi艂yby lepsz膮 os艂on臋. Lecz tu stercza艂y tylko nagie konary, kt贸re jakby wyci膮ga艂y ku niebu ko艣ciste palce.
Zbudowa艂 co艣 w rodzaju sza艂asu mi臋dzy kilkoma niskimi krzewami, tworz膮c nieszczelne p贸艂kole dla ochrony przed nocnymi podmuchami wiatru. O ile zna艂 t臋 krain臋, wiatr m贸g艂 zmieni膰 w nocy kierunek, lecz prowizoryczne 艣ciany powinny ich i przed tym os艂oni膰.
Wpl贸t艂 w najwi臋ksze otwory sztywne od mrozu ga艂膮zki, wzmocni艂 艣ciany 艣niegiem.
Odgarn膮艂 warstw臋 艣niegu, tworz膮c okr膮g艂y placyk przed zbudowanym sza艂asem. Dobrze go wydepta艂. Sanie musz膮 przecie偶 stan膮膰 na pewnym gruncie.
Gdyby istnia艂a taka mo偶liwo艣膰, Knut wygrzeba艂by w 艣niegu jam臋. Trzeba jednak zadowoli膰 si臋 tym, co jest.
Zbudowa艂 niewielkie palenisko, zgromadzi艂 w pobli偶u zapas drewna, 偶eby nie musia艂 ju偶 wychodzi膰 poza wydeptany teren.
Nast臋pnie wci膮gn膮艂 na placyk Ann臋 w saniach. Przysun膮艂 j膮 jak najbli偶ej 艣ciany sza艂asu. Zastanowi艂 si臋, czy nie da艂oby si臋 zrobi膰 jakiego艣 zadaszenia. Je偶eli zacznie pada膰 艣nieg, zmokn膮 i zmarzn膮.
Niebo jednak by艂o czyste. Nic nie zapowiada艂o opad贸w.
- Jeste艣 bardzo zaradny. Knut nie czu艂 si臋 szczeg贸lnie zaradny.
- Trzeba jako艣 prze偶y膰 - odpar艂 kr贸tko. Krz膮ta艂 si臋 przy ognisku. Znalaz艂 krzesiwo dobrze zapakowane w sakwie. Musia艂 si臋 troch臋 nam臋czy膰, zanim skrzesa艂 iskry. Przypomnia艂 sobie, jak nieszcz臋艣liwa by艂a Anna, kiedy nie potrafi艂a rozpali膰 ognia. Wiedzia艂, 偶e ju偶 zawsze b臋dzie o tym my艣la艂, trzymaj膮c w r臋kach krzesiwo.
- W saniach musi si臋 znale藕膰 miejsce dla nas obojga - rzek艂 z pewnym zak艂opotaniem. - Mam nadziej臋, 偶e si臋 od razu nie z艂ami膮 - doda艂 ze 艣miechem, kt贸ry nie zabrzmia艂 zbyt szczerze. - Musimy dzieli膰 si臋 ciep艂em - wyja艣ni艂. - Usi膮艣膰 blisko siebie i razem owin膮膰 si臋 sk贸rami. To nie powinno by膰 takie straszne.
Przysiad艂 si臋 do dziewczyny, uni贸s艂 troch臋 jedn膮 ze sk贸r i wsun膮艂 pod ni膮 nogi. Teraz zrobi艂o si臋 cieplej. Chocia偶 Knut przez ca艂y wiecz贸r pozostawa艂 w ruchu, zmarz艂, bo noc by艂a bardzo zimna.
- Trudno by艂oby uwie艣膰 kogo艣 w taki mr贸z - rzuci艂 z u艣miechem.
Anna zachichota艂a. To roz艂adowa艂o troch臋 napi臋cie, jakie si臋 mi臋dzy nimi ostatnio wytworzy艂o. Wszystko przez ten nieszcz臋sny poca艂unek.
Anna pozwoli艂a Knutowi si臋 przysun膮膰. Pozwoli艂a mu si臋 obj膮膰 ramieniem. Opar艂 si臋 o 艣cian臋 z ga艂臋zi i krzew贸w, poczu艂, jak nieznacznie si臋 wygi臋艂y, jak w艣lizn臋艂o si臋 mi臋dzy nie troch臋 mrozu, ale powiedzia艂 sobie, 偶e nic im ju偶 nie zaszkodzi. Nie po to przecie偶 tak si臋 m臋czy艂 - przywr贸ci艂 dziewczyn臋 do 偶ycia i na powr贸t postawi艂 na nogi - 偶eby teraz mieli zamarzn膮膰.
- Je偶eli zamarzniemy dzi艣 w nocy - rzek艂 weso艂o - ca艂膮 gmina pomy艣li, 偶e ze mn膮 uciek艂a艣. Z jakim艣 obszarpanym nieznajomym, kt贸ry nawet nie potrafi si臋 dobrze ogoli膰.
- Mo偶e i o tym u艂o偶膮 jak膮艣 histori臋 - mrukn臋艂a mi臋dzy zesztywnia艂ymi z zimna, sp臋kanymi wargami.
Bola艂y, gdy co艣 m贸wi艂a, ale jeszcze gorzej by艂o w og贸le nimi nie porusza膰. To okropne uczucie odr臋twienia i utraty kontroli budzi艂o w niej panik臋.
Dobrze mie膰 blisko siebie cieple cia艂o Knuta. A w艂a艣ciwie futro, kt贸re nosi艂. Chocia偶 nie tak je nazywa艂. M贸wi艂 鈥瀌ork鈥.
Anna wiedzia艂a, 偶e to normalne s艂owo w艣r贸d Lapo艅czyk贸w i Kwen贸w. Ojciec by zblad艂, gdyby us艂ysza艂 je w jej ustach.
Przyjemnie by艂o s艂ucha膰 gaw臋dzenia Knuta. Chcia艂a m贸c go s艂ucha膰 bez przerwy. 呕eby tylko m贸wi艂, nawet je艣li to nic takiego wa偶nego. Uspokaja艂a si臋 wtedy, chocia偶 nie wszystkie s艂owa wyra藕nie s艂ysza艂a. Sam d藕wi臋k g艂osu dzia艂a艂 koj膮co na jej napi臋te nerwy. Niebo by艂o takie czyste. Bardziej iskrz膮co granatowe ni偶 czarne. To co艣 nowego. Patrzy艂a na nie przymru偶onymi oczami. Wygl膮daj膮c przez okno swego pokoju, z ma艂ymi szybkami i pi臋knymi zas艂onami, zawsze wyobra偶a艂a sobie nocne niebo jako czarne. Jak jezioro bez dna.
Teraz zda艂a sobie spraw臋, 偶e ani jezioro, ani niebo nigdy nie mog膮 by膰 czarne. Gwiazdy niczym ma艂e ogniska migota艂y na ciemnoniebieskiej powierzchni, kt贸ra nie by艂a zwyk艂膮 powierzchni膮, kt贸ra by艂a... Anna zastanowi艂a si臋. Lepiej tego nie wiedzie膰. To zniszczy艂oby ca艂y urok.
- By膰 mo偶e ta gwiazda nad nami to odbicie naszego ogniska - odezwa艂a si臋.
Czeka艂a, 偶e Knut zacznie si臋 z niej 艣mia膰, ale tego nie zrobi艂. Tylko mocniej j膮 obj膮艂 i pod膮偶y艂 wzrokiem w stron臋, w kt贸r膮 ona patrzy艂a, i znalaz艂 gwiazd臋, o kt贸rej m贸wi艂a.
- A wszystkie inne gwiazdy s膮 odbiciem ognisk rozpalonych przez tysi膮ce innych ludzi. Tych, kt贸rzy tak jak my sp臋dzaj膮 dzisiejsz膮 noc pod go艂ym niebem...
- To niemo偶liwe, by na p艂askowy偶u zap艂on臋艂o dzi艣 tyle ognisk - westchn臋艂a Anna rzeczowo, troch臋 rozczarowana, bo jej wizja rozprys艂a si臋 w kawa艂ki.
- Kto m贸wi o p艂askowy偶u? - spyta艂 Knut. Jego nos niemal偶e tr膮ci艂 policzek dziewczyny. W oczach ch艂opaka rozb艂ys艂o co艣, co mog艂o przypomina膰 ja艣niej膮c膮 gwiazd臋.
- Niebo jest takie rozleg艂e, Anno, 偶e mo偶e si臋 w nim odbija膰 o wiele wi臋cej ni偶 p艂askowy偶. Ca艂a przestrze艅, kt贸ra rozpo艣ciera si臋 poza nim. G贸ry i doliny na zachodzie, wioski nad fiordami, wysepki... Obszary po艂o偶one daleko na po艂udniu, Anno. Finlandia, Szwecja. Ogromne kr贸lestwo na wschodzie, Rosja... Droga Anno, gwiazdy mog膮 r贸wnie dobrze odbija膰 wszystkie ogniska rozpalone dzisiejszej nocy. Uwa偶am, 偶e to pi臋kna my艣l. Zawsze b臋d臋 j膮 przywo艂ywa艂 w gwia藕dziste noce.
- Je偶eli prze偶yjemy dzisiejsz膮 - zauwa偶y艂a. - Sam m贸wi艂e艣, 偶e by膰 mo偶e nie doczekamy jutra.
Knut za艣mia艂 si臋 cicho. Podst臋pny mr贸z skrada艂 si臋 bezszelestnie z ka偶dej strony. Ch艂opak czu艂, jak lekko szczypie w policzki, gryzie w nosie. To zapowied藕 tego, co ich czeka.
- Powiedzia艂em tak przede wszystkim po to, 偶eby艣 usiad艂a bli偶ej - odpar艂 偶artobliwie.
Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e jest na to troch臋 za p贸藕no, ale stara艂 si臋 odbudowa膰 dobr膮 atmosfer臋. Chcia艂 rozmawia膰 z Ann膮, jak zwykle rozmawiaj膮 ze sob膮 m艂odzi ludzie. Nie powiedzia艂 tego g艂o艣no, ale chcia艂, 偶eby zobaczy艂a, jak to jest - z ufno艣ci膮 wsp贸lnie 艣mia膰 si臋 i przekomarza膰 z kim艣 mniej wi臋cej w tym samym wieku.
Chcia艂, by Anna mia艂a przyjaci贸艂ki, ale nie m贸g艂 jej ofiarowa膰 nikogo poza samym sob膮. Musia艂o jej to wystarczy膰.
Ogie艅 trzaska艂 u ich st贸p. Troch臋 ju偶 si臋 osun膮艂 w 艣nieg, w ci膮gu nocy wedrze si臋 jeszcze g艂臋biej. Knut musi zrobi膰 wszystko, 偶eby nie zasn膮膰 zbyt wcze艣nie. Musi utrzyma膰 ogie艅, dop贸ki starczy drewna. Ognisko dawa艂o troch臋 ciep艂a i odstrasza艂o dzikie zwierz臋ta, kt贸rych Anna tak si臋 ba艂a.
Knut nie s膮dzi艂, by w pobli偶u kr膮偶y艂y wilki. W tym roku zima nie by艂a na tyle sroga. Ludzie, z kt贸rymi przyby艂 tu na p贸艂noc, m贸wili, 偶e co prawda na p艂askowy偶u 偶yj膮 wilki, ale nie ka偶dego roku watahy zbaczaj膮 ze swych szlak贸w.
Nied藕wiedzi w 艣rodku zimy nie trzeba si臋 obawia膰. Mia艂 nadziej臋, 偶e Anna o tym wie, takich rzeczy uczono chyba r贸wnie偶 w domu pastora.
Najgorszym wrogiem by艂 mr贸z.
- Co zamierzasz zrobi膰? - spyta艂a jakby od niechcenia. - Je偶eli znajdziesz skarb?
Uzna艂a, 偶e Knut naprawd臋 go szuka. 呕e nie 偶artowa艂.
- A jak my艣lisz? - odpowiedzia艂 pytaniem.
- Nie wiem. Niczego takiego mi nie brakowa艂o. Niczego, co mo偶na kupi膰.
- Kupi臋 dom - odpar艂. - Ziemi臋. Kupi臋 ziemi臋 dla siebie i na posag dla moich si贸str. Nagromadz臋 dla nich mn贸stwo sukien i stroj贸w, i wszystkiego, czego nie mamy. Kupi臋 艂贸d藕 dla Reijo... dla mojego... taty. I pola. 呕贸艂toz艂ote pola ci臋偶kie od ziarna. Zwierz臋ta tak t艂uste, 偶e a偶 si臋 b臋d膮 b艂yszcze膰. B臋d臋 mia艂 wielkie gospodarstwo.
- A wtedy usi膮dziesz na wygodnym krze艣le i b臋dziesz patrzy艂 na te z艂ociste pola, na 艂odzie ko艂ysz膮ce si臋 na falach. Z pewno艣ci膮 b臋dzie wi臋cej tych 艂odzi... 鈥
- Usi膮d臋? - podchwyci艂 Knut. - Nie, na pewno nie b臋d臋 m贸g艂 spokojnie siedzie膰. Na pewno b臋d臋 robi艂 mn贸stwo rzeczy, chocia偶 nie b臋d臋 musia艂. Po prostu lubi臋 zawsze co艣 robi膰. Ale lubi臋 te偶 uczucie, jakie daje posiadanie pieni臋dzy. My艣l臋, 偶e chodzi o poczucie bezpiecze艅stwa.
- W艂adz臋?
- To te偶 - przyzna艂. Ale nie powt贸rzy艂 tego s艂owa. Nie lubi艂 go.
- S膮dz臋, 偶e najch臋tniej podwin膮艂by艣 r臋kawy i ora艂 ziemi臋 - odezwa艂a si臋 Anna, rozmarzona. - Potrafi臋 sobie wyobrazi膰 ciebie takiego. Pole bez ko艅ca i ty za p艂ugiem. Spocony, z w艂osami opadaj膮cymi na czo艂o. Ale dop贸ki b臋dzie wia艂 orze藕wiaj膮cy wiatr, nie poddasz si臋. Dzie艅 przechodzi w wiecz贸r, ale ty nadal orzesz. Orzesz ca艂膮 noc a偶 do wschodu s艂o艅ca... i z nocy wy艂aniasz si臋, id膮c za p艂ugiem.
- Raczej przed - stwierdzi艂 Knut. - Nie ma takiego konia, kt贸ry wytrzyma艂by r贸wnie mordercz膮 prac臋, moja Anno. To tylko marzenie.
- Ale podoba mi si臋 - odpar艂a. - Pasuje do ciebie. Taki jeste艣. Uparty. W艂a艣nie uparty. A je艣li nie ma takiego konia na 艣wiecie, kt贸ry by to wytrzyma艂, to w takim razie jeste艣 bardziej uparty ni偶 wszystkie konie 艣wiata. Knut jeszcze nigdy w 偶yciu nie us艂ysza艂 tylu komplement贸w. Nie tego rodzaju. Wola艂by raczej od dziewczyny us艂ysze膰 co艣 zupe艂nie innego, ale mimo to jej s艂owa sprawi艂y mu swoist膮 przyjemno艣膰.
- Dzi臋kuj臋 - rzek艂 zd艂awionym g艂osem. - Dawno nikt nie powiedzia艂 mi czego艣 r贸wnie mi艂ego.
Ju偶 mia艂 na ko艅cu j臋zyka s艂owo 鈥瀗iezwyk艂ego鈥, ale w por臋 si臋 powstrzyma艂.
Anna sprawia艂a wra偶enie, jakby nie us艂ysza艂a. Wpatrywa艂a si臋 w gwia藕dziste niebo, znalaz艂a gwiazd臋, kt贸ra wydawa艂a si臋 艣wieci膰 w艂a艣nie dla niej, tylko dla niej. To jej blask Knut ujrza艂 w oczach dziewczyny.
- I jak ju偶 b臋dziesz mia艂 to du偶e gospodarstwo - m贸wi艂a dalej - i faluj膮ce wok贸艂 艂any zb贸偶, wtedy b臋dziesz potrzebowa艂 偶ony. Kiedy ju偶 zostaniesz kr贸lem w tym swoim kr贸lestwie, zapragniesz kr贸lowej. Czy masz ju偶 swoj膮 ksi臋偶niczk臋, Knut? Czy kto艣 gdzie艣 na ciebie czeka?
- Nie.
Anna odwr贸ci艂a ku niemu twarz. Przygl膮da艂a mu si臋 badawczo w 艣wietle ogniska i gwiazd.
Jego twarz sta艂a si臋 znowu nieprzenikniona. Zawsze tak si臋 dzia艂o, kiedy Anna spyta艂a o co艣 z jego przesz艂o艣ci. A kiedy sam o sobie opowiada艂, zawsze wa偶y艂 ka偶de s艂owo. Smakowa艂 je, zanim wypowiedzia艂, tak jakby si臋 ba艂, 偶e zdradzi za wiele.
- Na pewno znajdziesz kogo艣 dla siebie - powiedzia艂a. - Mo偶esz przecie偶 wybiera膰!
- Poniewa偶 jestem m臋偶czyzn膮?
- Nie, poniewa偶 ty...
Nie doko艅czy艂a, uciek艂a wzrokiem. To zbyt niebezpieczne, pozwoli膰 sobie na zbytni膮 poufa艂o艣膰. Knut wcze艣niej to zrozumia艂 i pilnowa艂 swego j臋zyka. Powinna post膮pi膰 tak samo.
Ch艂opak nie nak艂ania艂 jej do m贸wienia. Zobaczy艂, 偶e omal si臋 nie wygada艂a, i chocia偶 ch臋tnie by si臋 dowiedzia艂, co przed nim ukry艂a, nie nalega艂.
- Wywodz臋 si臋 z ubogich ludzi, Anno. Nie mamy takiej wolno艣ci wyboru, jak my艣lisz. Nie zawsze. Niekt贸rzy s膮 tak biedni, 偶e musz膮 si臋 zdecydowa膰 na samotno艣膰. W og贸le nie zak艂adaj膮 rodziny. To jest chyba najtrudniejsza decyzja. Ze mn膮 nie jest na szcz臋艣cie tak 藕le. B臋d臋 w stanie zdoby膰 chleb nie tylko dla siebie. Kiedy nadejdzie ten dzie艅. Na razie nie ma takiej potrzeby. Nie spotka艂em jeszcze dziewczyny, kt贸r膮 bym na tyle polubi艂. Nawet nie stara艂em si臋 szuka膰. To nic pilnego. Poszukam p贸藕niej, najpierw przygoda.
Anna s艂ucha艂a, nie odzywaj膮c si臋. A wi臋c on nikogo nie ma. Nie ma kogo艣, kogo wola艂by obejmowa膰 w t臋 gwia藕dzist膮 noc. Nie, co za g艂upie my艣li. Nie grzeszne - tylko g艂upie i niedojrza艂e. Dobrze, 偶e Knut ich nie zna. A ona omal nie powiedzia艂a, 偶e on, taki przystojny, na pewno kogo艣 ma!
- Spr贸buj zasn膮膰, Anno - rzek艂 艂agodnym g艂osem i mocniej j膮 do siebie przytuli艂. Opar艂a si臋 na jego piersi. - Jutro te偶 czeka nas d艂ugi dzie艅. Tak samo wyczerpuj膮cy. Zosta艂o nam niewiele 偶ywno艣ci, musimy wi臋c dotrze膰 na miejsce.
- A ty? - spyta艂a, zdumiona ciep艂em jego cia艂a. Gdyby le偶a艂a ca艂kiem spokojnie, mog艂aby us艂ysze膰 bicie jego serca - ciche, bardzo ciche...
- Przypilnuj臋 ognia. Ale odpoczywam r贸wnie偶 wtedy, gdy nie 艣pi臋. Powiedz mi, je偶eli zaczniesz marzn膮膰.
Anna skin臋艂a g艂ow膮. Zamkn臋艂a oczy, lecz pr贸bowa艂a jak najd艂u偶ej broni膰 si臋 przed za艣ni臋ciem. Stara艂a si臋 zwraca膰 uwag臋 na ka偶dy zapach, d藕wi臋k, ruch. Musia艂a to dok艂adnie zapami臋ta膰. Musia艂a zapami臋ta膰 to wszystko na przysz艂o艣膰, tak 偶eby mog艂a wyjmowa膰 wspomnienia, tak jak matka wyjmuje srebra i czy艣ci je, a偶 staj膮 si臋 czyste i b艂yszcz膮ce.
To wspomnienie stanie si臋 jej srebrem.
Zasn臋艂a.
- Bo偶e, spraw, by do rana si臋 nie och艂odzi艂o - mrukn膮艂 Knut, trzymaj膮c 艣pi膮c膮 dziewczyn臋 w ramionach. - Powinienem zaprowadzi膰 j膮 tam, gdzie jest jej miejsce. Mo偶e wyrz膮dz臋 jej w ten spos贸b krzywd臋, ale nie mog臋 post膮pi膰 inaczej. Nie wystarczy chcie膰. A potem o niej zapomn臋. Z Twoj膮 pomoc膮, Bo偶e. Musz臋 o niej zapomnie膰, 偶ebym m贸g艂 znowu 偶y膰.
Okaza艂o si臋, 偶e noc sp臋dzili bli偶ej miasta, ni偶 im si臋 wydawa艂o. Przed po艂udniem ujrzeli przed sob膮 skupisko dom贸w.
Aha.
Knut odni贸s艂 wra偶enie, jakby jaka艣 d艂o艅 艣cisn臋艂a go za serce. Poczu艂 si臋 taki ma艂y. Anna skuli艂a si臋 na saniach. Sta艂a si臋 na powr贸t zal臋knion膮 dziewczynk膮, kt贸rej o艣mielenie zabra艂o mu tyle czasu.
- Dalej ty musisz prowadzi膰 - odezwa艂 si臋 na poz贸r beztrosko.
Niby lekko wypowiada艂 s艂owa, a jego g艂os brzmia艂 weso艂o. Ale w g艂臋bi duszy czu艂 co艣 wr臋cz przeciwnego. Jej d艂o艅 w r臋kawiczce dr偶a艂a, kiedy wskaza艂a jeden z zamo偶nych dom贸w. Nawet z daleka wygl膮da艂 imponuj膮co i wspaniale.
- A gdzie mieszkaj膮 inni wa偶ni w mie艣cie? - spyta艂 Knut. - W贸jt?
Pokaza艂a.
A wi臋c nie tak daleko. Knut poczu艂 ssanie w 偶o艂膮dku na widok bia艂ego domu, w kt贸rym jego matka sp臋dzi艂a swoje najbardziej nieszcz臋艣liwe dni.
To tu Reijo omal nie straci艂 偶ycia. Tutaj Raija kupi艂a jego 偶ycie w zamian za w艂asn膮 wolno艣膰.
Knut nigdy przedtem nie widzia艂 tego domu. Ale w my艣lach cz臋sto tu podr贸偶owa艂.
- Cmentarz jest chyba gdzie艣 przy domu parafialnym? W pobli偶u ko艣cio艂a?
Anna skin臋艂a w milczeniu. G艂os odm贸wi艂 jej pos艂usze艅stwa. Ogranicza艂a si臋 do wskazywania miejsc, o kt贸re ch艂opak pyta艂.
Knut prze艂kn膮艂 艣lin臋.
Tu le偶y Kalle. Wreszcie, wreszcie znalaz艂 si臋 dostatecznie blisko. Wreszcie ujrzy gr贸b swego ojca.
- Teraz powinienem chyba odprowadzi膰 ci臋 do domu?
Nie patrzy艂 na ni膮, kiedy ruszali w ostatni etap wsp贸lnej podr贸偶y. Nie chcia艂, 偶eby widzia艂a, jak 藕le si臋 czuje. Nie chcia艂, 偶eby zrozumia艂a, 偶e zdradzi艂 zar贸wno j膮, jak i co艣 w sobie samym.
Okaza艂o si臋, 偶e w艂a艣ciwie wszystko przebieg艂o tak, jak przewidzia艂a Anna. Cho膰 przedstawi艂a to z przesadn膮 ironi膮.
Trzymaj膮c sw膮 drobn膮 d艂o艅 w jego du偶ej i silnej, poci膮gn臋艂a Knuta w stron臋 plebanii. Najpierw w g贸r臋 po schodach, a potem do g艂贸wnego wej艣cia. Wesz艂a, nie trac膮c nawet czasu na strzepanie z siebie 艣niegu, Knutowi r贸wnie偶 na to nie pozwoli艂a.
Ch艂opak zauwa偶y艂 zak艂opotany, 偶e na pokrytej pi臋knym dywanem pod艂odze zostawili ka艂u偶e wody.
Anna poprowadzi艂a go do salonu, w kt贸rym by艂o wi臋cej mebli ni偶 w ca艂ym ich domu nad morzem. Knut, wspominaj膮c tamten okres, uwa偶a艂, 偶e wtedy byli bogaci, 偶e posiadali tak wiele, du偶o wi臋cej ni偶 potrzebowali.
Anna zatrzyma艂a si臋 przed ci臋偶kim biurkiem. Siedz膮cy przy nim m臋偶czyzna pasowa艂 do mebla. By艂 ci臋偶ki i kr臋py. Ale jego twarz by艂a szczup艂a, a oczy zm臋czone. Pod nimi widnia艂y worki. Mia艂 jasn膮 karnacj臋, jak Anna. Wzrokiem wprost przygwo藕dzi艂 m艂odych do desek pod艂ogi.
Gdzie艣 z boku Knut us艂ysza艂 westchnienie kobiety. Ale nawet gdyby bardzo chcia艂, nie m贸g艂 si臋 odwr贸ci膰 i spojrze膰 w tamt膮 stron臋. Nie pozwala艂y mu na to wpatrzone w niego oczy.
- A wi臋c ty 偶yjesz? - zabrzmia艂 mocny g艂os.
Usta cz艂owieka za biurkiem poruszy艂y si臋. Sam prawie nie drgn膮艂. R臋ce, jakby z kamienia, spoczywa艂y na blacie, ramiona by艂y wyprostowane. Wygl膮da艂o, jakby gotowa艂 si臋 do skoku.
Czy偶by ojciec nie ucieszy艂 si臋, widz膮c, 偶e jego c贸rka 偶yje? Czy po z g贸r膮 dw贸ch tygodniach niepewno艣ci nie nale偶a艂o si臋 po nim spodziewa膰 jakich艣 uczu膰; rado艣ci, przebaczenia? Knut nie wyczu艂 w powietrzu niczego podobnego. Anna 艣ciska艂a go mocno, mocno za r臋k臋. Odwzajemni艂 u艣cisk, by doda膰 jej odwagi, ale sam nie czul si臋 najpewniej.
- A kim ty jeste艣? Ostre spojrzenie skierowa艂o si臋 prosto na Knuta.
- Znalaz艂em j膮 na p艂askowy偶u - odpar艂 Knut, z艂y na siebie, 偶e dr偶a艂 mu g艂os. - Na wp贸艂 zamarzni臋t膮...
- Dlaczego przychodzisz dopiero teraz? To przes艂uchanie. On jest oskar偶onym, a m臋偶czyzna przed nim to s臋dzia.
- Z powodu burzy - wyja艣ni艂. - Jeszcze bardziej by si臋 wyzi臋bi艂a. Nie mog艂em ryzykowa膰 i nara偶a膰 jej na wi臋ksze odmro偶enia. Lub by膰 mo偶e na 艣mier膰. Znajdowali艣my si臋 bardzo daleko od miasta. By艂em z ni膮 sam. Nie mog艂em wys艂a膰 wiadomo艣ci.
- Hm.
Anna wypu艣ci艂a d艂o艅 Knuta, zanim oczy ojca nie si臋gn臋艂y tak daleko.
- I teraz pewnie spodziewasz si臋 sowitej zap艂aty? Knut potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- Wcale nie - odpar艂 szybko. - Ka偶dy na moim miejscu zrobi艂by to samo. 呕ycie to 偶ycie. Nie potrzebuj臋 zap艂aty. Wystarczy, 偶e widz臋 j膮 zdrow膮 L. 偶e wr贸ci艂a do domu.
Anna przes艂a艂a mu niezmiernie smutne spojrzenie. Knut popatrzy艂 na czubki w艂asnych kumag贸w. Pewnie nie tak wiele par kumag贸w wst臋powa艂o na te deski. Ta my艣l troch臋 go uspokoi艂a.
- W takim razie... - zagrzmia艂 dostojny g艂os - w takim razie mo偶esz odej艣膰. Jeste艣my ci wdzi臋czni, 偶e przyprowadzi艂e艣 Ann臋 do domu. Nasz Pan we藕mie to pod uwag臋 i kiedy nadejdzie czas, otrzymasz to, na co zas艂u偶y艂e艣. Mo偶esz wyj艣膰 kuchennymi drzwiami.
Knut ukry艂 u艣miech. Anna nie pomyli艂a si臋. Spojrza艂 na dziewczyn臋 - chcia艂by j膮 obj膮膰, u艣cisn膮膰 r臋k臋, ale nie m贸g艂 jej nawet dotkn膮膰.
Nie pod surowym wzrokiem ojca. Z jego twarzy bi艂o pot臋pienie.
Knut martwi艂 si臋 o Ann臋, lecz nie by艂 w stanie nic wi臋cej dla niej zrobi膰. By艂 tylko biednym poszukiwaczem przyg贸d. Nie na tyle wa偶n膮 osob膮, by wyj艣膰 g艂贸wnymi drzwiami. Pastorowi nie podoba艂aby si臋 偶adna forma za偶y艂o艣ci mi臋dzy c贸rk膮 a kim艣 takim jak on.
Szybkim, ostro偶nym u艣miechem pr贸bowa艂 przynajmniej da膰 Annie do zrozumienia, 偶e b臋dzie o niej my艣la艂. 呕e nie jest zupe艂nie sama. Ze ma w nim przyjaciela. Cho膰 nie by艂 pewien, czy jest to dla niej cokolwiek warte.
Kiedy przechodzi艂 przez kuchni臋, us艂ysza艂 g艂os pastora:
- Moje dziecko, sprowadzi艂a艣 na nas taki wstyd. Musisz wiele przemy艣le膰. A potem pomodlisz si臋 o przebaczenie. O odpuszczenie winy.
Knut musia艂 nabra膰 w p艂uca du偶o zimnego powietrza i kilka razy odetchn膮膰, by na tyle si臋 uspokoi膰, 偶eby m贸c za艂o偶y膰 narty.
- Nie mog艂em jej ze sob膮 zabra膰 - powiedzia艂, zwracaj膮c si臋 ku g贸rze. Znowu zacz膮艂 rozmawia膰 z Bogiem.
Skierowa艂 si臋 do tej cz臋艣ci miasta, gdzie domy by艂y nie odmalowane, szare i zniszczone przez wiatr, s艂o艅ce, deszcz, 艣nieg i mr贸z. Gdzie izby mia艂y ma艂e i nieliczne okienka albo zupe艂nie by艂y ich pozbawione. Nie wszyscy mogli sobie pozwoli膰 na okna ze szklanymi szybami. Wielu musia艂o si臋 zadowoli膰 niewielkimi otworami w 艣cianie, kt贸re o tej porze roku zamykano na sta艂e.
Knut zamierza艂 i艣膰 na cmentarz, ale uzna艂, 偶e nie powinien odwiedza膰 ojca w stanie tak silnego wzburzenia.
Chcia艂 okaza膰 Kallemu szacunek.
Tu w tych chatach z drewnianych bali spodziewa艂 si臋 spotka膰 ludzi, kt贸rych serca bi艂y podobnie jak jego w艂asne.
Nie myli艂 si臋.
Ujrza艂 dw贸ch m臋偶czyzn r膮bi膮cych grube brzozowe pie艅ki. Pozdrowi艂 ich po fi艅sku:
- Paiva.
Przerwali robot臋. Spojrzeli na obcego. Rzadko kto艣 tu si臋 zjawia艂 o tej porze roku. Dawno nie docierali do Alty nowi przybysze z Finlandii. Pog艂oski o nieprzychylnym namiestniku rozchodzi艂y si臋 szybko i daleko. Finowie wiedzieli, 偶e nie s膮 w mie艣cie dobrze widziani.
- Przybywasz z domu? - zdziwili si臋. - Z Suomi? Knut potrz膮sn膮艂 g艂ow膮:
- Jykea - odpar艂. - Z Lyngen.
- Sam? Skin膮艂 g艂ow膮.
- Nie radzimy ci si臋 tu zatrzymywa膰 - powiedzia艂 jeden z nich i za偶y艂 tabaki. - Tu nie jest dobrze by膰 Finem. M贸wi膮, 偶e lepsze warunki panuj膮 dalej na p贸艂noc, na wybrze偶a Tam nie ma tak wielu osiedle艅c贸w z naszych stron. I do tego s膮 ryby. My posiadamy tylko ziemi臋. Uprawiamy j膮 tak, jak zawsze to robili艣my. Zbieramy dobre plony. Ale tutejsi m贸wi膮, 偶e robimy to ich kosztem. Za wszelk膮 cen臋 chc膮 nam przeszkodzi膰.
- S艂ysza艂em o tym. By艂 tu m贸j wuj - wtr膮ci艂 Knut. - Nazywa si臋 Matti Alatalo - doda艂, zanim zd膮偶yli zapyta膰. - W臋drowa艂 razem z Aleksanterim Kilpi.
M臋偶czy藕ni wymienili spojrzenia i u艣miechn臋li si臋.
- Tak, pami臋tamy ich. Jednak lepiej b臋dzie, je艣li nie zaczniesz wok贸艂 rozpowiada膰, 偶e jeste艣 krewnym Mattiego. Zd膮偶y艂 si臋 niekt贸rym... narazi膰. Za bardzo lubi艂 dziewcz臋ta. Jak si臋 nazywasz, ch艂opcze?
- Knut Elvejord - wyci膮gn膮艂 do nich d艂o艅. Finowie r贸wnie偶 podali swoje imiona. Hannu i Jussi.
- M贸wisz po fi艅sku, ale masz norweskie nazwisko. Jak jedno z drugim pogodzi膰?
- Moja matka jest Fink膮, a ojciec by艂 Norwegiem - rzek艂 kr贸tko.
Mia艂 nadziej臋, 偶e nie przyczepi膮 si臋 do jego nazwiska. Nie powinien by艂 go podawa膰. Ale si臋 nie zastanowi艂. Mia艂 nadziej臋, 偶e nie ka偶dy w Alcie wi膮za艂 nazwisko Elvejord ze skarbem Kwena. Musi jednak zachowa膰 wi臋cej ostro偶no艣ci.
- Za to imi臋 Knut dobrze nam si臋 kojarzy - odezwa艂 si臋 Hannu. - Mo偶e s艂ysza艂e艣 o kim艣, kogo nazywaj膮 Knutem - Kwenem? Zwykle, kiedy kto艣 nazywa mnie Kwenem, doprowadza mnie do sza艂u, ale dzi臋ki Knutowi to okre艣lenie sta艂o si臋 powodem do chluby.
- S艂ysza艂em, 偶e uda艂 si臋 do samego kr贸la, do Kopenhagi?
Przytakn臋li - najwyra藕niej dumni ze swego rodaka, kt贸ry pieszo dotar艂 do Danii, aby opowiedzie膰 kr贸lowi, jakiej niesprawiedliwo艣ci do艣wiadczaj膮 od kr贸lewskiego namiestnika Finowie mieszkaj膮cy w Alcie. Knut - Kwen mimo wszystko wierzy艂 w dobr膮 wol臋 kr贸la. S膮dzi艂, 偶e po prostu jeden z urz臋dnik贸w okaza艂 si臋 zgni艂ym jajem, a sam kr贸l nie ponosi winy za to, 偶e je tu pod艂o偶ono. Kr贸lestwo jest przecie偶 ogromne. W艂adca nie mo偶e wiedzie膰, co si臋 dzieje w ka偶dym zak膮tku jego w艂o艣ci.
Knut - Kwen postanowi艂 opowiedzie膰 kr贸lowi o sytuacji Fin贸w w jego mie艣cie na p贸艂nocy kraju. Ufa艂, 偶e kr贸l wyci膮gnie konsekwencje wobec namiestnika.
- Knut przys艂a艂 wiadomo艣膰 z Kopenhagi. Nie rozmawia艂 jeszcze z kr贸lem, ale jest dobrej my艣li. I nie zamierza wr贸ci膰 do domu, zanim nie wy艂o偶y swojej sprawy. A kr贸l ju偶 si臋 postara, 偶eby namiestnik zosta艂 ukarany. Nie wolno tak post臋powa膰 z lud藕mi.
Knut Elvejord tak偶e chcia艂 w to wierzy膰. Chcia艂 dzieli膰 t臋 nadziej臋, kt贸rej mimo wszystko nie tracili. Ich poczucie wi臋zi, si艂臋 i ufno艣膰 w cz艂owieka. Knut - Kwen musia艂 by膰 pewien swoich racji. W przeciwnym wypadku nie wybra艂by si臋 pieszo do kr贸lewskiego miasta.
Ale Knut Elvejord by艂 synem Raiji. Wiedzia艂 z do艣wiadczenia, do jakiego okrucie艅stwa zdolni s膮 ludzie posiadaj膮cy w艂adz臋.
Gospodarze spytali, czy wejdzie do 艣rodka. Nie jest tam mo偶e zbyt przestronnie, ale zawsze znajdzie si臋 miejsce dla go艣cia. Dla jednego ze swoich. Pewnie co艣 by przek膮si艂. W臋drowanie po p艂askowy偶u zim膮 to nie 偶arty.
Poprowadzili go do izby, ciekawi nowin, gotowi przyj膮膰 do swego towarzystwa. Szcz臋艣liwi, 偶e spotkali cz艂owieka, kt贸rego b臋d膮 mogli nazwa膰 swoim przyjacielem.
Knut zosta艂 z nimi. Z Hannu i Jussim z Kemijarvi - wioski le偶膮cej w g艂臋bi kraju na po艂udniu Finlandii.
Byli bra膰mi. Po 艣mierci ojca zabrak艂o dla nich ziemi do podzia艂u. Najstarszy brat dosta艂 wszystko - 贸w niewielki sp艂achetek pola, kt贸ry mieli. Niezbyt urodzajny, ale wystarczaj膮cy, by wy偶ywi膰 jego samego, niezbyt wymagaj膮c膮 偶on臋 i dzieci, kt贸rymi B贸g ich pob艂ogos艂awi艂.
Knut s艂ysza艂 ju偶 identyczne opowie艣ci. Nie tylko 艣mier膰 g艂odowa popycha艂a Fin贸w na p贸艂noc. W domu te偶 znajdowali s贸l do chleba, ale plotki g艂osi艂y, 偶e na p贸艂nocy, w Ruiji, jest wszystkiego du偶o wi臋cej - w tej nadmorskiej krainie, skalistej i g贸rzystej, otoczonej kapry艣nym morzem.
Ruija sta艂a si臋 ich marzeniem. Ufali, 偶e tu szybko si臋 wzbogac膮.
Nie wszystkim si臋 to udawa艂o. Zbyt wielu nadal pozostawa艂o biedakami. Biedakami bez 偶adnych praw. Nawet takich, jakie im przys艂ugiwa艂y w Suomi.
Przybywali do kraju, w kt贸rym ludzie sprawuj膮cy w艂adz臋 nie rozumieli ich mowy. Nie chcieli jej rozumie膰. Nie chcieli si臋 jej uczy膰. Przybysze stawali si臋 konkurentami dla tych, kt贸rzy ju偶 mieszkali na wybieranych przez Fin贸w terenach.
Wielu osiedle艅com dobrze si臋 powodzi艂o. Stawali si臋 cz臋艣ci膮 Ruiji. Wielu zdobywa艂o przyjaci贸艂 w艣r贸d rdzennej ludno艣ci. Wielu jednak czu艂o si臋 obco ze swymi trudnymi do wym贸wienia nazwiskami.
W Alcie m贸wiono, 偶e Finowie - ci przekl臋ci Kwenowie - niszcz膮 lasy. Wypalaj膮 je, 偶eby zdoby膰 nowe ziemie pod upraw臋. A ziemia jest tam wyj膮tkowo dobra. Ci sami przekl臋ci Kwenowie zbieraj膮 wysokie plony.
Na pocz膮tku dobrze ich przyjmowano. Cieszono si臋, 偶e kto艣 chce mieszka膰 na p贸艂nocy, na tym zapomnianym przez Boga cyplu, w dolinach niebieskich, bogatych w ryby fiord贸w. Cieszono si臋, 偶e kto艣 zamieszka tam na sta艂e, 偶e kto艣 inny, opr贸cz nomad贸w, Lapo艅czyk贸w, zaludni te rejony.
Z rado艣ci膮 witano osiedle艅c贸w, od kt贸rych b臋dzie mo偶na pobiera膰 podatki i op艂aty. Przybysze przej臋li ziemi臋 na w艂asno艣膰 i dobrze si臋 ni膮 zaopiekowali. Lepiej ni偶 wielu Norweg贸w.
Ziemia okaza艂a si臋 偶yzna. P艂askowy偶 i lasy pe艂ne dzikiej zwierzyny to prawdziwy raj dla my艣liwego. Dla kogo艣, kto zna si臋 na w臋dkowaniu, rzeka Alta jest istnym marzeniem. A fiord prowadz膮cy do morza prowadzi r贸wnie偶 do wielkiego p贸艂miska - kt贸ry zawsze tam pozostanie, gdy wszystko inne zawiedzie.
To dobra kraina.
Sytuacja zacz臋艂a zmienia膰 si臋 powoli. Nie nagle - wtedy by zd膮偶yli zaprotestowa膰. Sz艂o o to, 偶eby niczego nie zauwa偶yli i nie zacz臋li 艂膮czy膰 si臋 w grupy w obronie swych praw. Zarz膮dzenie wyda艂 cz艂owiek na samym szczycie.
Ale biedacy i tak nie zacisn臋liby pi臋艣ci. Przywykli sta膰 z czapk膮 w d艂oni, zgina膰 kark przed w艂adc膮, przed wszystkimi znajduj膮cymi si臋 wy偶ej w hierarchii. Boj膮 si臋 utraci膰 to, co dot膮d zyskali. Nie wolno im ju偶 stosowa膰 wypalania. Maj膮 uprawia膰 pola tak, jak to robi膮 Norwegowie. To jedyny akceptowany spos贸b.
Nie wolno im korzysta膰 z bogactwa las贸w. Ani z nieu偶ytk贸w. Wsp贸lna w艂asno艣膰 nie jest dla nich ani dla ich zwierz膮t, tylko dla Norweg贸w. S膮 wy艂膮czeni ze wsp贸lnoty. Nie maj膮 偶adnych praw. Zostali ich pozbawieni.
Nie wolno im 艂owi膰 w rzece. Rzeka jest dla tych, kt贸rzy byli tu pierwsi. Nie dla nich. Metody po艂ow贸w stosowane przez Kwen贸w s膮 zbyt dobre. Zdobywaj膮 wi臋cej ryb ni偶 inni. Ludzie boj膮 si臋, 偶e przybysze spustosz膮 rzek臋. Tak jakby chcieli j膮 zniszczy膰, t臋 rzek臋, od kt贸rej sami tak偶e s膮 zale偶ni.
Ale namiestnik jest nieub艂agany.
Rzeka nie jest dla Kwen贸w. Je偶eli chc膮 艂owi膰, niech wracaj膮 tam, sk膮d przyszli. Nikt ich nie zaprasza艂 do Norwegii. Je偶eli chc膮 zosta膰, musz膮 si臋 stosowa膰 do zasad, jakie ich obowi膮zuj膮.
Spo艂ecze艅stwu nie s膮 potrzebni obcy, m贸wi膮cy innym j臋zykiem, maj膮cy odmienn膮 kultur臋.
Spo艂ecze艅stwo musi utrzymywa膰 przybysz贸w na odleg艂o艣膰 r臋ki. Oni mog膮 okaza膰 si臋 niebezpieczni.
Kwenowie zawsze prowadzili wymian臋 handlow膮 ze swoimi rodakami - z drobnymi kupcami, kt贸rzy przybywali znad Zatoki Botnickiej. Sprzedawali swoje towary i kupowali sk贸ry, ryby i inne dobra, kt贸rych tu na p贸艂nocy jest w br贸d.
Owa wymiana z kupcami z okolic Tornea dla wielu stanowi艂a jedyne dost臋pne 藕r贸d艂o zaopatrzenia. Sp贸艂ka handlowa, posiadaj膮ca monopol na handel z Finnmarkiem, rzadko by艂a w stanie zdoby膰 potrzebne produkty. A nawet je艣li jej si臋 to uda艂o, to i tak nie starcza艂o dla wszystkich.
Kupcy z Tornea nie mieli sta艂ych cen. Ludzie nie musieli zaci膮ga膰 u nich d艂ugu.
Namiestnik zabroni艂 Kwenom z Alty handlu z kupcami z Tornea.
Namiestnik Kjeldsen to cz艂owiek, kt贸ry ma w Alcie najwi臋ksz膮 w艂adz臋.
Nasta艂a wiosna. Knut 艂owi艂 ryby z bra膰mi Kemijarvi. Potrafi艂 robi膰 to dobrze. B膮d藕 co b膮d藕 by艂 synem rybaka. Uwa偶a艂, 偶e powinien w艂膮czy膰 si臋 do utrzymania domu na r贸wni z gospodarzami. Hannu i Jussi wiedzieli ju偶, 偶e ma zamiar wyjecha膰, jak tylko 艣niegi stopniej膮. Powiedzia艂 im o tym, cho膰 nie poda艂 powodu. Ani s艂owem nie wspomnia艂 o skarbie, z艂ocie czy te偶 o legendzie z tym zwi膮zanej.
Oni te偶 nigdy nie pytali.
O Knucie - Kwenie do Kwen贸w z Alty jak dot膮d nie dotar艂y 偶adne nowe wie艣ci.
Jego 偶ona i dzieci 偶y艂y z tego, co ofiarowali im s膮siedzi. Ludzie z miasta otoczyli ich opiek膮. I chocia偶 lensman zabra艂 ca艂y maj膮tek Knuta Olssona, biednej kobiecie i jej synom nie dzia艂a si臋 krzywda.
Namiestnik uzna艂, 偶e ma prawo zaj膮膰 w艂asno艣膰 biedaka, skoro ten uciek艂 za granic臋. Tego typu obywateli nie 偶yczono sobie w tym kraju.
Knut Elvejord wiedzia艂 o tym. Pomstowa艂, 偶e tak jest - on tak偶e by艂 na wp贸艂 Kwenem mimo swego norweskiego nazwiska. Jego pozycja nie by艂a wcale lepsza.
Ann臋 widzia艂 kilka razy w ko艣ciele. Niezbyt pilnie uczestniczy艂 w nabo偶e艅stwie. Prawd臋 m贸wi膮c, chodzi艂 tam, 偶eby zobaczy膰 dziewczyn臋.
W mie艣cie du偶o o niej m贸wiono - o c贸rce pastora, kt贸ra wr贸ci艂a po dw贸ch tygodniach sp臋dzonych na p艂askowy偶u. Spekulowano wiele na ten temat, lecz pastor nie nale偶a艂 do ludzi, kt贸rzy publicznie ods艂aniali swoje 偶ycie prywatne. Kto艣 s艂ysza艂, 偶e dziewczyna znalaz艂a zalotnika, inni opowiadali, 偶e zosta艂a uprowadzona przez lapo艅skiego noaid臋, kt贸ry nie darzy艂 sympati膮 pastora i nie podoba艂o mu si臋, 偶e chrze艣cija艅stwo zosta艂o narzucone wszystkim mieszka艅com p贸艂nocy.
Jak wr贸ci艂a do domu - albo dlaczego - tego ludzie nie wiedzieli.
Anna by艂a blada i milcz膮ca i rzadko widywano j膮 sam膮. Pastor i jego 偶ona nie pisn臋li s艂owa. A Knut, kt贸ry zna艂 ca艂膮 spraw臋, r贸wnie偶 trzyma艂 j臋zyk za z臋bami.
Hannu po pewnym czasie zacz膮艂 si臋 go艣ciowi dok艂adnie przygl膮da膰 i zastanawia膰, czy przyby艂 do miasta zupe艂nie sam.
Knut zapewni艂 go, 偶e by艂 samiute艅ki - oraz 偶e czysty przypadek zrz膮dzi艂, i偶 pojawi艂 si臋 w Alcie w tym samym czasie.
Wcale nie sk艂ama艂. Anna by艂a przypadkiem.
C贸rka pastora oczywi艣cie siedzia艂a w ko艣ciele na przedzie. Knut Elvejord pokornie zajmowa艂 miejsce z ty艂u. Stara艂 si臋 jednak tak stan膮膰, 偶eby widzie膰 dziewczyn臋 z boku.
Nie podoba艂a mu si臋 zmiana, kt贸ra w niej zasz艂a. Anna pochyla艂a g艂ow臋, nie podnosi艂a wzroku, a w艂osy mia艂a tak ciasno splecione, 偶e przedzia艂ek na 艣rodku tworzy艂 rozgniewan膮, prost膮, bia艂膮 kresk臋 pod czarn膮, cienk膮 chustk膮.
Na jej twarzy nie zosta艂y blizny. Knutowi uda艂o si臋 to dostrzec. Na r臋kach r贸wnie偶 nie zauwa偶y艂 pozosta艂o艣ci po odmro偶eniach. Chocia偶 jeszcze kilka tygodni temu Anna mia艂a na nich brzydkie p臋cherze, to jednak d艂onie, kt贸re sk艂ada艂a tak mocno w fa艂dach sp贸dnicy, 偶e a偶 biela艂y jej kostki, nie nosi艂y 偶adnych 艣lad贸w po mro藕nej nocy sp臋dzonej pod 艣niegiem.
Knut cieszy艂 si臋 z tego.
Pr贸bowa艂 przyku膰 spojrzenie dziewczyny, kiedy wychodzi艂a, ona jednak nie podnosi艂a wzroku. Nawet gdyby wiedzia艂a, 偶e Knut tam jest, nie da艂aby tego po sobie pozna膰.
Na dziedzi艅cu ko艣cio艂a zbiera艂y si臋 w grupach najwa偶niejsze osobisto艣ci miasta, staj膮c z dala od posp贸lstwa.
Knut nie mia艂 偶adnej mo偶liwo艣ci, 偶eby porozmawia膰 z Ann膮. Musia艂 trwa膰 w niepewno艣ci, czy nadal zamierzaj膮 wys艂a膰 j膮 do Danii. Co si臋 z ni膮 dzia艂o od powrotu...
Mieszkali w tym samym mie艣cie, ale w dw贸ch r贸偶nych 艣wiatach.
Ju偶 dawno powinien j膮 wykre艣li膰 ze swego 偶ycia. Nie op艂aca艂o si臋 wszak by膰 tak beznadziejnie sentymentalnym.
Knut zacz膮艂 przygotowania do drogi. Zgromadzi艂 wystarczaj膮co du偶o pieni臋dzy, 偶eby kupi膰 sobie rzeczy potrzebne na pocz膮tek. Troch臋 jedzenia. Jaki艣 sprz臋t. Nie za wiele i tylko ca艂kiem zwyczajny, 偶eby nikt si臋 nie dziwi艂. Stara艂 si臋 w ten spos贸b zachowa膰 ostro偶no艣膰.
Wiosenny wiecz贸r ci膮gle jeszcze spowija艂 mrok, kiedy Knut umyty i uczesany szed艂 w stron臋 ko艣cio艂a i cmentarza. Robi艂 to tak wiele razy, 偶e nikomu nie wydawa艂o si臋 to ju偶 dziwne.
M贸wi艂, 偶e tam jest tak cicho. 呕e to dobre miejsce do rozmy艣la艅. 呕e mi臋dzy grobami panuje niezwyk艂y spok贸j.
Nikt nie wiedzia艂, 偶e tu spoczywa jego ojciec.
Zdarzy艂o si臋, 偶e Knut znalaz艂 na grobie Kallego bukiet drobnych kwiatk贸w. Sam nigdy nie przynosi艂 kwiat贸w. Oczywi艣cie troch臋 oczy艣ci艂 gr贸b z chwast贸w, ale pozwala艂, by dar艅 stanowi艂a jedyn膮 ozdob臋. Tacie podoba艂aby si臋 taka prostota. By艂 prostym cz艂owiekiem.
Anna opowiada艂a jednak, 偶e kto艣 nadal opiekuje si臋 tym grobem, dzi臋ki legendzie. A wi臋c z kr膮偶膮cych opowie艣ci wynika艂o r贸wnie偶 co艣 dobrego.
Zawsze czu艂 si臋 dziwnie, stoj膮c przy skromnym krzy偶u. Wyryte na nim nazwisko tak bardzo wyblak艂o, 偶e mo偶na je by艂o odczyta膰 tylko za pomoc膮 opuszk贸w palc贸w. Knut bardzo d艂ugo szuka艂, zanim odnalaz艂 w艂a艣ciwy gr贸b. Na cmentarzu zawsze by艂 sam. Stara艂 si臋 przychodzi膰 tu o takiej porze, kiedy nikomu innemu nie wpad艂oby do g艂owy. Wczesnym rankiem. Bardzo p贸藕nym wieczorem, tak jak teraz.
Chcia艂 by膰 sam - szuka艂 w艂a艣nie takiego spokoju, takiej ciszy, kt贸re pozwala艂y mu odnosi膰 wra偶enie, 偶e jest blisko ojca, 偶e za ka偶dym razem, kiedy przychodzi, otrzymuje okruchy tajemnicy.
Knut nie s艂ysza艂 krok贸w. Mech st艂umi艂 ich odg艂os. Kto艣 zbli偶a艂 si臋 cicho, lekko st膮paj膮c; nie chcia艂 mu przeszkadza膰.
Nie widzia艂 jej, zanim nie stan臋艂a tu偶 obok. Wydawa艂a si臋 przestraszona.
- Mia艂am nadziej臋, 偶e przyjdziesz dzi艣 wieczorem - odezwa艂a si臋 cicho i tak szybko, 偶e troch臋 jej si臋 j臋zyk pl膮ta艂. Knut zauwa偶y艂 to.
Musia艂 prze艂kn膮膰 艣lin臋. Dobry Bo偶e, co ma zrobi膰 z r臋kami? W jednej chwili sta艂y si臋 dwa razy wi臋ksze ni偶 zwykle. Schowa艂 je do kieszeni spodni i spojrza艂 na dziewczyn臋 spod oka.
- Nie masz ani jednej blizny - rzek艂 lekko. - Bardzo mnie to cieszy.
Na moment podnios艂a wzrok. Napotka艂a jego spojrzenie i szybko popatrzy艂a w inn膮 stron臋.
- Wi臋c to ty k艂adziesz kwiaty na jego grobie.
Knut zwr贸ci艂 uwag臋 na bukiet, kt贸ry 艣ciska艂a w r臋kach. Ma艂e 偶贸艂te macoszki, kt贸re nie by艂y mo偶e zbyt dorodne, ale 艂adnie wygl膮da艂y na ja艂owej ziemi.
Anna lekko skin臋艂a g艂ow膮.
- My艣l臋, 偶e powinien je dostawa膰. Spo艣r贸d postaci z opowie艣ci to jego darzy艂am najwi臋ksz膮 sympati膮. Rycerze i ksi膮偶臋ta, owszem, s膮 bez zarzutu, ale jego te偶 lubi艂am.
Schyli艂a si臋 zr臋cznie i po艂o偶y艂a przed krzy偶em bukiecik przedwiosennych kwiat贸w.
- Widywa艂am ci臋 tutaj - powiedzia艂a. - Cz臋sto. Mog臋 patrze膰 na to miejsce z mojego okna. Zakaz wychodzenia z pokoju nie wydaje mi si臋 ju偶 taki straszny.
Rozejrza艂a si臋 na boki. Ba艂a si臋, 偶e kto艣 j膮 zauwa偶y.
- Nie jest ci ci臋偶ko? - spyta艂.
- Jako艣 daj臋 sobie rad臋.
- Musisz jecha膰 do Danii?
Skin臋艂a.
Knut j臋kn膮艂 z rozpaczy. Zacisn膮艂 pi臋艣ci w kieszeniach spodni. Mia艂 ochot臋 bi膰, bi膰 na o艣lep, 偶eby da膰 upust swojej z艂o艣ci.
- Kiedy? - spyta艂 grubym g艂osem. Nie patrzy艂 na ni膮. Nie by艂 w stanie. Wiedzia艂, 偶e zblad艂a, 偶e na jej twarzy pojawi艂a si臋 rozpacz. Wystraszy艂 si臋, 偶e zobaczy jego 艂zy.
- Jesieni膮. P贸藕n膮 jesieni膮 - odpar艂a. - Zosta艂o jeszcze troch臋 czasu na strach. Troch臋 czasu na wi臋cej 艂ez.
Albo 偶eby oswoi膰 si臋 z t膮 my艣l膮. Chyba si臋 rozchoruj臋, pr贸buj膮c si臋 z tym oswoi膰.
- Nie m贸w tak!
- A ty? Wyje偶d偶asz nied艂ugo szuka膰 swego skarbu?
- Tak. Wkr贸tce.
- Karl Kristiansen Elvejord - przeczyta艂a Anna. - By艂 taki m艂ody. Nikt nie powinien umiera膰, nie pozostawiaj膮c po sobie innych 艣lad贸w poza grobem i krzy偶em.
Knut odchrz膮kn膮艂.
- Pozostawi艂 po sobie wi臋cej - rzek艂 dr偶膮cym g艂osem. - By艂 moim ojcem, Anno. Nazywam si臋 Knut Elvejord. Jestem jego synem.
Spojrza艂a na niego szeroko otwartymi oczami.
- A wi臋c to tak - powiedzia艂a. Wierzy艂a mu bez zastrze偶e艅. - Po raz pierwszy sta艂am si臋 niemal cz臋艣ci膮 jakiej艣 przygody... W takim razie ona, kobieta, kt贸ra by艂a 偶on膮 w贸jta, musia艂a by膰 twoj膮 matk膮?
- Raija? - Knut u艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie. Z odrobin膮 goryczy. - Tak, jestem synem Raiji. Lecz ty z pewno艣ci膮 us艂ysza艂a艣 o skarbie du偶o wcze艣niej ni偶 ja. Nie chcieli mi o nim powiedzie膰. By艂em prawie doros艂y, kiedy si臋 dowiedzia艂em. D艂ugo czeka艂em na to, by m贸c zacz膮膰 szuka膰 spu艣cizny po ojcu.
- A wi臋c ona nic nie znalaz艂a? Knut pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Raija, moja matka, by艂a pewna, 偶e skarbu wcale nie ma. 呕e tato zabra艂 z sob膮 wszystko, co znalaz艂, a reszt臋 wymy艣li艂. Przez ca艂e swoje 偶ycie marzy艂 o znalezieniu z艂ota. Uwa偶a艂a, 偶e jego opowie艣膰 o wielkim skarbie to tylko dalszy ci膮g tego marzenia.
Anna patrzy艂a na Knuta roziskrzonymi oczami.
- Mam nadziej臋, 偶e si臋 nie mylisz, Knut. Mam nadziej臋, 偶e znajdziesz z艂oto! 呕ycz臋 ci tego. 呕ycz臋 ci jak najlepiej!
- Czy tw贸j ojciec wie, 偶e tu jeste艣?
Knut spojrza艂 ponad g艂ow膮 Anny w stron臋 budynku plebanii, kt贸ry wznosi艂 si臋 bia艂y i wytworny.
- Oszala艂e艣?
- Mo偶e ci臋 zobaczy膰...
- Nie teraz. On i matka s膮 u namiestnika. Obieca艂am solennie, 偶e nie b臋d臋 wychodzi膰 z pokoju. Modli艂am si臋 do Boga, 偶eby艣 przyszed艂 dzi艣 wieczorem. Bardzo chcia艂am si臋 z tob膮 zobaczy膰. Nie wolno mi z nikim rozmawia膰. To jest nie do wytrzymania...
M贸wi艂a z tak膮 desperacj膮, 偶e Knut si臋 wystraszy艂. Co oni, do licha, zrobili z t膮 dziewczyn膮?
- Nie mo偶emy tu sta膰 - szepn膮艂 i rozejrza艂 si臋 wok贸艂. - Je偶eli nawet twoi rodzice ci臋 teraz nie zobacz膮, to kto艣 inny mo偶e przechodzi膰 w pobli偶u. Wola艂bym, 偶eby nie widziano nas razem. Nie chcia艂bym, 偶eby ktokolwiek o tobie 藕le m贸wi艂. A wierz mi, nie zyskasz dobrej s艂awy, rozmawiaj膮c z Kwenem, Anno.
- Nie dbam o to. - Spojrza艂a w stron臋 ogrodu. - Tam jest zacisznie, us艂ysz臋, kiedy rodzice wr贸c膮. Poza tym nikt tam nie zajrzy. Mo偶esz ze mn膮 chwil臋 porozmawia膰? To dla mnie bardzo wa偶ne...
Knut skin膮艂 g艂ow膮. Zasch艂o mu w gardle.
Ogr贸d przy plebanii?
No, no, m贸g艂by teraz o sobie powiedzie膰, 偶e jest odwa偶ny. Niewielu mia艂o 艣mia艂o艣膰 spotyka膰 si臋 z c贸rkami pastor贸w w przyko艣cielnym ogrodzie.
Na szcz臋艣cie dla obojga wieczorami nadal panowa艂 zmrok.
Znale藕li spokojne miejsce pomi臋dzy stuletnimi, ogromnymi drzewami. Pomi臋dzy sosnami, rzucaj膮cymi ci臋偶kie, ciemne cienie - i brzozami, kt贸re zaczyna艂y wypuszcza膰 p膮czki.
Knut opar艂 si臋 o pie艅, za艂o偶y艂 r臋ce na piersi. Anna z艂ama艂a jedn膮 z cienkich ga艂膮zek, oderwa艂a j膮, nie patrz膮c na niego.
- T臋skni艂em za tob膮 - odezwa艂 si臋, kiedy cisza mi臋dzy nimi sta艂a si臋 tak uci膮偶liwa, 偶e a偶 d藕wi臋cza艂o w uszach. - Dobrze mi z tob膮. Kiedy艣 nazywa艂em ci臋 w my艣lach wychuchan膮 paniusi膮. A teraz przez ca艂膮 reszt臋 zimy t臋skni艂em do tej 鈥瀙aniusi鈥.
Nie艣mia艂o spojrza艂a w g贸r臋 spod d艂ugich rz臋s i u艣miechn臋艂a si臋. W obu policzkach pojawi艂y si臋 do艂eczki. Knut nie domy艣la艂 si臋 ich istnienia. Teraz zauwa偶y艂, 偶e s膮 niezwykle pi臋kne.
- Ja nazywa艂am ci臋 nieukiem i prostakiem. Ale ja tak偶e za tob膮 t臋skni艂am.
W艂osy mia艂a splecione w taki sam ciasny warkocz, jaki zwykle nosi艂a do ko艣cio艂a. Jej twarz by艂a drobna i okr膮g艂a. Nos charakterystyczny, odrobin臋 zadarty. Brwi wydawa艂y si臋 niemal r贸wnie jasne jak w艂osy, ale rz臋sy wyra藕nie ciemnia艂y, podobnie jak ciemnoniebieskie oczy. Mia艂a 艂adne oczy. Knut zauwa偶y艂 to ju偶 w ziemiance.
Zachowa艂a t臋 sam膮 zgrabn膮 figur臋. Knutowi zap艂on臋艂y policzki, kiedy sobie przypomnia艂 jej cia艂o, teraz ukryte pod surow膮, czarn膮 sukni膮. Jak dotyka艂 nagiej sk贸ry...
Poczu艂 potworne d艂awienie w gardle. Prze艂ykanie 艣liny nie pomaga艂o. Nie pomaga艂o ani troch臋.
- Zamieszka艂em niedaleko u pewnych Fin贸w - rzek艂. Stara艂 si臋 m贸wi膰 ca艂kiem naturalnie, ale przychodzi艂o mu to z trudem, gdy patrzy艂 na Ann臋.
- Tak my艣la艂am.
- Chcia艂bym... - zacz膮艂. Ale zamilk艂. Nie m贸g艂 tego powiedzie膰 ani nie chcia艂. Nie wiedzia艂, dlaczego co艣 takiego w og贸le przysz艂o mu do g艂owy.
- Co? - spyta艂a.
Knut milcza艂. Opar艂 si臋 ca艂ym ci臋偶arem o pie艅 brzozy. O Bo偶e, jak dobrze czu膰, 偶e istnieje co艣 tak namacalnego, realnego. To pozwala wr贸ci膰 do rzeczywisto艣ci.
- Knut... - odezwa艂a si臋 nagle. Ci臋偶ko odetchn臋艂a kilka razy, po czym znowu nabra艂a powietrza i powt贸rzy艂a jego imi臋: - Knut... Je偶eli ci臋 o co艣 poprosz臋, to czy obiecasz, 偶e nie b臋dziesz si臋 ze mnie 艣mia艂? 呕e nie b臋dziesz ze mnie drwi艂 albo m贸wi艂, 偶e jestem g艂upia? Nawet je偶eli mi odm贸wisz, to czy nie b臋dziesz ze mnie drwi艂?
Wzruszy艂 si臋 - i przestraszy艂. Co takiego mia艂by dla niej zrobi膰? I dlaczego l臋ka si臋 go o to prosi膰? Ona, kt贸ra ma wszystko...
- Nigdy nawet by mi przez my艣l nie przesz艂o, 偶eby z ciebie drwi膰, Anno - zapewni艂. - Za bardzo ci臋 lubi臋.
- Czy wystarczaj膮co mnie lubisz, 偶eby... Odwr贸ci艂a si臋 nagle i zacisn臋艂a d艂onie na w艂asnych ramionach.
- Nie - mrukn臋艂a sama do siebie. - Nie mog臋 o to prosi膰. Nie ciebie. Nawet ciebie. Absolutnie nie ciebie, Knut.
- Mo偶esz. Odsun膮艂 si臋 od bezpiecznego pnia brzozy i odwa偶y艂 si臋 wej艣膰 w to, co nieznane. Wszed艂 przez uchylone drzwi, kt贸re Anna dla niego zostawi艂a otwarte.
Po艂o偶y艂 obie r臋ce na jej ramionach. Po raz pierwszy zauwa偶y艂, jaka jest drobna. Pewnie dlatego, 偶e pochodzi艂a ze sfery o ca艂e niebo wy偶szej od jego w艂asnej, wydawa艂a mu si臋 we wspomnieniach inna, taka wielka. Ale w rzeczywisto艣ci by艂a drobna, bardzo drobna.
- Mo偶esz prosi膰 mnie o cokolwiek - rzek艂. - Po prostu spytaj, Anno! Czy wystarczaj膮co ci臋 lubi臋, 偶eby co?
- 呕eby mnie poca艂owa膰... Knut nie wierzy艂, 偶e dobrze j膮 zrozumia艂. Nie mia艂 jednak odwagi poprosi膰, by powt贸rzy艂a. To, co ju偶 powiedzia艂a, musia艂o j膮 i tak wiele kosztowa膰.
Niesko艅czenie wolno odwr贸ci艂 j膮 ku sobie. Pog艂adzi艂 po w艂osach.
O Bo偶e, jak pragn膮艂 rozple艣膰 ten 艣cis艂y warkocz! Tak do niej nie pasowa艂...
Anna prze艂kn臋艂a kilka razy 艣lin臋, a spojrzenie, jakie odwa偶y艂a si臋 mu przes艂a膰, wyra偶a艂o wstyd i strach.
Strach, 偶e jej odm贸wi.
Serce Knuta wype艂ni艂o si臋 ogromn膮 czu艂o艣ci膮.
Musia艂 jednak zachowa膰 dystans. Nie mia艂 odwagi zniszczy膰 niewidzialnego muru, jaki ich dzieli艂.
Delikatnie, z mi艂o艣ci膮 pie艣ci艂 policzki dziewczyny. Tak dziwnie by艂o dotyka膰 jej mi臋kkiej sk贸ry, je艣li si臋 wiedzia艂o, 偶e ca艂kiem niedawno szpeci艂y j膮 p臋cherze i strupy.
- My艣lisz, 偶e to ma sens? - spyta艂 cicho. - Poprzednio niezbyt si臋 uda艂o...
W jej twarzy pojawi艂 si臋 up贸r. Podnios艂a g艂ow臋. Wysun臋艂a brod臋. Dobry Bo偶e, rzek艂 w duchu, chyba j膮 zrani艂em. Pomy艣la艂a pewnie, 偶e nie chc臋, 偶e zamierzam si臋 w jaki艣 spos贸b wykr臋ci膰.
A przecie偶 chcia艂.
Prze艂kn膮艂 艣lin臋, po czym po艂o偶y艂 jedn膮 r臋k臋 na karku Anny, a drug膮 ni偶ej, na jej plecach. Dziewczyna zamkn臋艂a oczy, rozchyli艂a wargi.
Wreszcie znalaz艂 w tym sens. Sam odpowiedzia艂 sobie na pytanie, kt贸re zada艂 przed chwil膮.
Poca艂owa艂 j膮.
Mia艂 sucho w ustach. Krew zakipia艂a w nim jak morze w czasie sztormu, jak 艂awica ryb uwi臋ziona w odnodze fiordu. By艂 oszo艂omiony, zdezorientowany, zaskoczony gwa艂towno艣ci膮 jej odpowiedzi. R臋ce dziewczyny zacisn臋艂y si臋 na jego karku, palce targa艂y w艂osy - tylko to w niewielkim stopniu przywo艂ywa艂o go do rozs膮dku i sprowadza艂o do rzeczywisto艣ci.
Wyrwa艂 si臋, kiedy si臋 zorientowa艂, 偶e jego d艂onie zaczynaj膮 w臋drowa膰 samowolnie, tak jakby nie by艂y ju偶 podporz膮dkowane jego woli.
Podniecony i zdyszany, zacisn膮艂 palce na pniu brzozy, o kt贸ry si臋 opar艂. M贸g艂by z艂ama膰 to drzewo go艂ymi r臋kami.
- To nie by艂o zbyt rozs膮dne, Anno - rzuci艂. Nie odpowiedzia艂a. Knut us艂ysza艂 jaki艣 d藕wi臋k dochodz膮cy od strony bramy.
Szybko odsun膮艂 si臋 od drzewa i ponownie obj膮艂 dziewczyn臋.
Zosta艂o tak ma艂o czasu.
Jego usta wyciska艂y szybkie, suche poca艂unki na ca艂ej twarzy Anny, obsypywa艂y nimi jej czerwone, mi臋kkie wargi, kt贸re u艣miecha艂y si臋 naj艂adniej na 艣wiecie.
- O Bo偶e, Anno, koniecznie musz臋 ci臋 znowu zobaczy膰. Nie mo偶esz mi tego odm贸wi膰. Nie po tym, co si臋 sta艂o. Musz臋 ci臋 znowu zobaczy膰.
Odpowiedzia艂a poca艂unkami, trzyma艂a go niemal r贸wnie kurczowo, jak on j膮.
- Nie chc臋 ci tego odmawia膰 - szepn臋艂a. - Nie chc臋.
Nie mog臋. Prosz臋 ci臋, nie wyje偶d偶aj tak od razu. Planowa艂e艣 wyruszy膰 jutro, prawda?
Knut przytakn膮艂. Nie mia艂 odwagi jej d艂u偶ej obejmowa膰. Pastor i jego 偶ona nie mogli ich co prawda zobaczy膰, ale lepiej by by艂o, 偶eby zastali Ann臋 w jej pokoju, a nie w ogrodzie, w dodatku z rozpalonymi policzkami i b艂yszcz膮cymi oczami.
- Postaraj si臋 wymkn膮膰 jutro - b艂aga艂. - Jutro wieczorem, Anno. B臋d臋 na ciebie czeka艂 przy ko艣ciele. Z ty艂u. 呕eby nikt mnie nie widzia艂 od strony miasta. Nie spodziewa艂em si臋 tego. O Bo偶e, naprawd臋 nie. Nawet mi to nie przemkn臋艂o przez my艣l. Nie mog臋 ci臋 teraz straci膰, Anno.
Przytuli艂a na kr贸tko sw贸j policzek do jego policzka.
- Ja te偶 nie chc臋 ci臋 straci膰, Knut. Postaram si臋 przyj艣膰.
Knut szed艂 niczym we 艣nie. Nie wiedzia艂 zreszt膮, czy powinien to nazwa膰 koszmarem. Chyba jednak snem. Ale to, 偶e czu艂 si臋 tak ma艂y, tak bezsilny wobec losu i jego kaprys贸w, sprawia艂o, 偶e wszystko nabiera艂o cech koszmaru.
Zatrzyma艂 si臋 na cmentarzu. Przy grobie ojca. To ca艂kiem szalony pomys艂, ale musi mie膰 te kwiaty, kt贸re przynios艂a Anna.
- Nie kradn臋 ich tobie, tato - rzek艂 cicho. - Po prostu potrzebuj臋 ich bardziej ni偶 ty.
Knut mocno 艣ciska艂 w gar艣ci male艅kie 偶贸艂te kwiatki. To ona je zrywa艂a.
Ciemno艣膰 by艂a prawie granatowa. Cie艅 zlewa艂 si臋 w jedno z przedmiotami, kt贸re pr贸bowa艂 na艣ladowa膰.
Anna powiedzia艂a, 偶e ze swojego pokoju mo偶e zobaczy膰 cmentarz.
Mru偶膮c oczy, ch艂opak stara艂 si臋 zgadn膮膰, kt贸re to jej okno. Dobrze by艂oby wiedzie膰. W wi臋kszo艣ci okien na pierwszym pi臋trze migota艂o 艣wiat艂o lampy. Chcia艂 wierzy膰, 偶e dziewczyna go widzi, chocia偶 on nie mo偶e jej zobaczy膰.
- Czy to tak by艂o z mam膮? - spyta艂, cho膰 wiedzia艂, 偶e nie otrzyma odpowiedzi. - To uczucie trawi mnie od 艣rodka. A przed chwil膮 w og贸le nie zdawa艂em sobie sprawy z jego istnienia. To sta艂o si臋 tak gwa艂townie i szybko. Buchn臋艂o p艂omieniem jak suche drewno. Nie poznaj臋 samego siebie, tato. Do tej pory najwa偶niejsze by艂o zdobycie z艂ota, kt贸re znalaz艂e艣. Teraz ona sta艂a si臋 wa偶niejsza nawet od tego. Chocia偶 wcale nie jest dla mnie stworzona. Nigdy, nigdy nie by艂a przeznaczona dla Knuta Elvejorda.
Ci臋偶ko stawia艂 kroki, kiedy wraca艂 do domu, do fi艅skiej dzielnicy Alty. Do tej, kt贸ra dla Anny by艂a gorsz膮 cz臋艣ci膮 miasta.
Anna jest wa偶niejsza ni偶 z艂oto, u艣wiadomi艂 sobie w drodze do zszarza艂ych drewnianych chat. I w艂a艣nie dlatego, 偶e jest wa偶niejsza od skarbu, trzeba go znale藕膰.
Anna przywyk艂a do tego wszystkiego, co mo偶na zdoby膰 za pieni膮dze. Nale偶a艂a do os贸b, kt贸re zwykli ludzie pozdrawiali po nazwisku lub nawet z u偶yciem tytu艂u.
Je偶eli ta dziewczyna ma sta膰 si臋 cz臋艣ci膮 jego 偶ycia, to musi zaofiarowa膰 jej co艣 wi臋cej ni偶 tylko zniszczony sk贸rzany worek i marzenie, kt贸re wielu przed nim pr贸bowa艂o ju偶 urzeczywistni膰.
Nie wolno mu o niej my艣le膰, je偶eli nie mo偶e jej niczego ofiarowa膰. Dwie puste r臋ce i mi艂o艣膰 to za ma艂o. Nie ma prawa od niej wymaga膰, by porzuci艂a wszystko, do czego przywyk艂a, i wybra艂a bied臋 i niepewno艣膰 jutra.
Knut dotar艂 do chaty Hannu i Jussiego, ale odczuwa艂 zbyt silny niepok贸j, 偶eby wej艣膰 do 艣rodka.
Jak m贸g艂by zasn膮膰 dzisiejszej nocy? Nie b臋dzie w stanie. Spok贸j nie przychodzi艂 wraz z chwil膮 rozstania.
Usiad艂 przy stosie drewna na opa艂, kt贸rego jeszcze nie zd膮偶yli do ko艅ca u艂o偶y膰. Jak mog艂o mu si臋 przytrafi膰 co艣 takiego?
Tak jak wszyscy inni ch艂opcy zaczepia艂 jedn膮 dziewczyn臋 po drugiej. Flirtowa艂 jak i oni - gra艂 twardego i zimnego, cho膰 ba艂 si臋, 偶e mo偶e zosta膰 odtr膮cony. Udawa艂, 偶e si臋 nie przejmuje; nazywa艂 dziewcz臋ta tak i owak. Je偶eli go nie chc膮, to trudno.
Wiod艂o mu si臋 raz dobrze, raz 藕le - tak jak wszystkim innym.
Bywa艂y chwile, 偶e chcia艂 umiera膰 dla kt贸rej艣 z dziewczyn, a potem nie rozumia艂, jak w og贸le m贸g艂 tak my艣le膰.
Teraz przekona艂 si臋, 偶e wszystko to by艂o b艂ahe.
A uczucie do Anny - niebezpieczne jak lawina kamieni na rodzinnym cyplu nad fiordem. Nie widzia艂 偶adnych szans, 偶eby przed nim uciec. I naprawd臋 nie by艂 pewien, czy uda mu si臋 prze偶y膰.
Nawet puls wybija艂 jej imi臋: Anna - Anna - Anna...
I bez tego mu by艂o trudno. Nie potrzebowa艂 dodatkowego k艂opotu. W og贸le nie potrzebowa艂 dziewczyny. A w ka偶dym razie nie tak nieosi膮galnej jak Anna. Ale musi w tym tkwi膰 chyba jaki艣 sens, skoro j膮 znalaz艂 na p艂askowy偶u i cudem uratowa艂 od 艣mierci.
Nie pami臋ta艂, kto to powiedzia艂 - na pewno Reijo albo Ailo... Zreszt膮 to bez znaczenia. Jednak zapami臋ta艂 dok艂adnie s艂owa: 鈥濷dpowiadasz za 偶ycie, kt贸re uratujesz鈥.
Przypomnia艂 sobie, jak sta艂 nad potrzaskiem, w kt贸rym znale藕li rannego lisa. Chyba razem z Reijo. Reijo by艂 w艣ciek艂y, 偶e kto艣 tak okaleczy艂 zwierz臋, przysporzy艂 mu niepotrzebnych cierpie艅. Uwolnili lisa, a niebezpieczn膮 pu艂apk臋 wyrzucili do morza. Potem usztywnili zranion膮 nog臋 biednego zwierz臋cia. Jednak nie uda艂o si臋 go uratowa膰. Lis zdech艂 tej samej nocy, bo zbyt d艂ugo uwi臋ziony by艂 w potrzasku.
W ka偶dym razie pr贸bowali...
S艂owa brzmia艂y mu w uszach wyra藕nie. Knut zastanawia艂 si臋, czy mo偶na by je odnie艣膰 r贸wnie偶 do ludzi. Pewnie skoro powiedzia艂 je Reijo, dotyczy艂y wszystkiego, co 偶yje.
Czy powinien wzi膮膰 na siebie odpowiedzialno艣膰 za Ann臋?
Umar艂aby, gdyby nie on...
Knut mia艂 ochot臋 spakowa膰 wszystko, co posiada艂, i w jednej chwili wyruszy膰 w drog臋. Zacz膮膰 szuka膰 tam, gdzie nikt inny przed nim nie szuka艂. Znale藕膰. Zwyci臋偶y膰... Ale prosi艂 Ann臋 o spotkanie jutro wieczorem. Nie m贸g艂 jej zawie艣膰. Ryzykowa艂a wiele sam膮 pr贸b膮 opuszczenia swojego pokoju.
Zrozumia艂, 偶e postawi艂 sobie nie lada zadanie do wykonania.
Zanim nadejdzie jesie艅, musi sta膰 si臋 cz艂owiekiem, na kt贸rego nawet pastor spojrzy z uznaniem.
Anna nie pojedzie do Danii. Je偶eli on, Knut, oka偶e si臋 m臋偶czyzn膮 i zdo艂a temu zapobiec.
Wsta艂 i z ci臋偶kim sercem powl贸k艂 si臋 do chaty. Rano za艣 oznajmi艂 Hannu i Jussiemu, 偶e to ostatni dzie艅 przed rozstaniem. Nie rozumieli zupe艂nie tej nag艂ej decyzji. Skoro tak d艂ugo czeka艂, to jeden lub dwa dni zw艂oki chyba nie graj膮 roli.
Odpar艂, 偶e ma pewn膮 piln膮 spraw臋 do za艂atwienia. Zapakowali mu troch臋 suszonego mi臋sa i m膮ki. A Hannu szepn膮艂 w zaufaniu, 偶e nie musi kupowa膰 blaszanej misy, gdy偶 ma jedn膮 w drwalni - wi臋c je艣li Knut b臋dzie tamt臋dy przechodzi艂, mo偶e j膮 sobie zabra膰.
- Przyda ci si臋 chyba do tego, co masz za艂atwi膰? - rzuci艂 z b艂yskiem w oku.
Knut oniemia艂.
Czy偶by wszyscy o tym wiedzieli?
Hannu wzruszy艂 ramionami:
- Kiedy przybywa w te strony taki m艂ody cz艂owiek, jak ty... Zostaje tu bez jakiego艣 okre艣lonego powodu. I nagle w ci膮gu jednego dnia decyduje si臋 wyruszy膰... Tak, wtedy chodzi albo o dziewczyn臋, albo te偶 us艂ysza艂 o skarbie. Nie wygl膮da na to, by艣 tu spotka艂 dziewczyn臋, zatem pozostaje tylko z艂oto.
Knut u艣miechn膮艂 si臋. A wi臋c nie pos膮dzali go o nic wi臋cej.
- Nie zaszkodzi chyba spr贸bowa膰, prawda? Nikt nie znajdzie, je偶eli sam nie poszuka. A namiestnik nie zd膮偶y艂 chyba zabroni膰 Kwenom poszukiwania z艂ota?
- Jeszcze nie. Tylko je偶eli co艣 znajdziesz, ch艂opcze, nie m贸w o tym zbyt wielu ludziom. Nie ufaj nikomu. I w 偶adnym wypadku nie rozpowiadaj obcym, ile masz i gdzie. Co nieco mo偶esz wyjawi膰. Pog艂oskom nie da si臋 zapobiec. S膮 jak po偶ary wywo艂ane piorunem. Ale je艣li uchyli si臋 r膮bka tajemnicy, powie tylko troch臋, wszyscy b臋d膮 zadowoleni.
- My艣la艂em, 偶e jeste艣 uczciwszy. - Knut roze艣mia艂 si臋. - Dzi臋ki ci, stary, dobry cz艂owieku. Zapami臋tam twoje rady, cho膰 ma艂o prawdopodobne, by okaza艂y si臋 przydatne. Jedynym moim 艂upem b臋d膮 pewnie tylko sk贸ry i ryby... tam w g贸rach nie spotkam chyba namiestnika Kjeldsena, co?
- Ostro偶no艣膰 nie zawadzi. Ma on swoich pomocnik贸w, kt贸rzy si臋gaj膮 daleko. Przed tym cz艂owiekiem nale偶y si臋 dobrze pilnowa膰. Biada temu, kto zadrze z nim lub pastorem!
Knut skrzywi艂 si臋. Dobrze, 偶e Hannu nie wie wszystkiego.
- B臋d臋 o was pami臋ta艂, upajaj膮c si臋 bogactwem - roze艣mia艂 si臋 i ruszy艂 w drog臋.
Zamierza艂 dotrzyma膰 obietnicy danej Annie, ale potem nie wr贸ci tu ani na chwil臋.
Czu艂, jakby siedzia艂 na roz偶arzonych w臋glach, gdy oparty plecami o mury ko艣cio艂a czeka艂 na Ann臋. Nerwowo skuba艂 kruche 藕d藕b艂a trawy.
Nikt nie m贸g艂 go tu zobaczy膰, poza samym Bogiem - a jego Knut si臋 nie obawia艂 - albo pastorem, je偶eli akurat b臋dzie si臋 krz膮ta艂 wok贸艂 plebanii. Tego cz艂owieka ba艂 si臋 o wiele bardziej.
Wiecz贸r by艂 d艂ugi. Nie ustalili konkretnej godziny. Knut zjawi艂 si臋 du偶o za wcze艣nie w obawie, 偶e Anna przyjdzie, a jego jeszcze nie b臋dzie. 呕aden nieszcz臋艣liwy przypadek nie przeszkodzi im w spotkaniu.
Musi j膮 zobaczy膰!
Dr偶a艂. Prawie nie jad艂 przez ca艂y dzie艅. Jedzenie mu nie smakowa艂o. Zdenerwowanie dociera艂o do samych koniuszk贸w palc贸w. Czu艂 贸w niepok贸j ka偶dym w艂贸knem cia艂a. Z trudem mu przychodzi艂o trwa膰 tak w bezruchu, ale nie mia艂 odwagi spacerowa膰 w obawie, 偶e zostanie zauwa偶ony. Nie potrafi艂 k艂ama膰 - je偶eli kto艣 go spyta wprost, dlaczego kr臋ci si臋 ko艂o ko艣cio艂a, sko艅czy si臋 na tym, 偶e wyzna prawd臋.
Knut czeka艂 do chwili, gdy zacz臋to gasi膰 lampy na plebanii. Wtedy w艂a艣ciwie si臋 podda艂. Siedzia艂 jednak, nadal - wola艂 znajdowa膰 si臋 blisko Anny, ni偶 wraca膰 po ciemku przez las do stodo艂y Hannu, gdzie zostawi艂 wszystkie rzeczy. Bezradno艣膰 obezw艂adnia艂a go. Rozczarowanie parali偶owa艂o my艣li i cia艂o.
Wtem co艣 cicho zaszele艣ci艂o w zaro艣lach i z mroku wy艂oni艂a si臋 drobna posta膰 otulona du偶ym czarnym szalem. Dziewczyna nie mia艂a prawie odwagi wyj艣膰 z krzak贸w.
- D艂ugo ju偶 tu jeste艣? - spyta艂a zdyszanym g艂osem. - Musia艂am poczeka膰, a偶 si臋 po艂o偶膮. Matka zawsze przed p贸j艣ciem spa膰 do mnie zagl膮da...
Knut zerwa艂 si臋 na nogi i b艂yskawicznie znalaz艂 si臋 przy Annie, zanim zdo艂a艂a doko艅czy膰. Obj膮艂 j膮 - jego ramiona by艂y wy艂膮cznie po to, 偶eby j膮 obejmowa膰.
- To nic, 偶e przysz艂a艣 tak p贸藕no - szepn膮艂 tu偶 przy jej w艂osach g艂osem pe艂nym mi艂o艣ci. - Zupe艂nie nic si臋 nie sta艂o. Najwa偶niejsze, 偶e przysz艂a艣. Tylko to ma znaczenie.
Poca艂owa艂 jej czo艂o. Czu艂 ciep艂y oddech dziewczyny na swej szyi. Przyjemne 艂askotanie.
Stali mocno przytuleni do siebie, maj膮c wra偶enie, 偶e stanowi膮 jedn膮 ca艂o艣膰. Serca bi艂y im szybko z emocji i... ze strachu, 偶e kto艣 ich zauwa偶y, 偶e zobaczy ich razem.
Obejmuj膮c si臋, robili co艣 niedozwolonego. Zdawali sobie z tego spraw臋, ale cho膰 wiele ryzykowali i bali si臋, nie potrafili opanowa膰 tej potrzeby blisko艣ci.
- Prawie nie spa艂em w nocy - szepn膮艂 Knut Annie do ucha. - Nic dzi艣 nie jad艂em. Tylko my艣la艂em o tobie. Nie rozumiem, co si臋 ze mn膮 dzieje. Jestem chory i zdrowy jednocze艣nie i pragn臋, 偶eby tak by艂o dalej.
Anna roze艣mia艂a si臋 cicho. Zdoby艂a si臋 na to, mimo 偶e parali偶owa艂 j膮 strach.
- A ja przez ca艂y dzie艅 mia艂am zaczerwienione policzki i by艂am dziwnie rozpalona. Matka my艣la艂a, 偶e mam gor膮czk臋. Odchodzi艂a od zmys艂贸w. M贸wi艂a, 偶e to na pewno skutki 鈥瀟ego strasznego przej艣cia鈥 w zimie.
- Cz臋艣ciowo ma racj臋 - zauwa偶y艂 Knut z u艣miechem. Zamkn膮艂 oczy, przez kilka sekund by艂o mu naprawd臋 dobrze.
- Dzisiaj ruszam w drog臋. Spad艂o to na ni膮 tak nagle. Znieruchomia艂a w jego ramionach.
Knut otworzy艂 oczy i nieznacznie odsun膮艂 od siebie dziewczyn臋. Popatrzy艂 na ni膮 smutno. Zamruga艂a, by powstrzyma膰 nap艂ywaj膮ce 艂zy.
- My艣la艂am... - zacz臋艂a i zagryz艂a warg臋.
- My艣la艂a艣, 偶e to zmieni moje marzenia - doko艅czy艂 za ni膮 Knut.
Dziewczyna przytakn臋艂a.
- Tak te偶 si臋 sta艂o. Uni贸s艂 do g贸ry jej brod臋. Spojrza艂 prosto w oczy.
- Musisz mi uwierzy膰. Wszystko si臋 zmieni艂o. Ale nie mog臋 zrezygnowa膰 z poszukiwania z艂ota. Teraz bardziej mi jest potrzebne ni偶 kiedykolwiek. Nie mam czasu do stracenia, Anno. Robi臋 to nie tylko dla siebie. Ale i dla ciebie. Sta艂a艣 si臋 cz臋艣ci膮 bajki, Anno. Jeste艣 w niej ksi臋偶niczk膮. Jeste艣 t膮, kt贸r膮 chc臋 uczyni膰 kr贸low膮. Ale bez skarbu nie mog臋 zosta膰 kr贸lem.
- Nie musz臋 by膰 kr贸low膮. Knut pog艂adzi艂 ciasno spleciony warkocz.
- Dla mnie nigdy nie b臋dziesz nikim innym. Ju偶 jeste艣 ksi臋偶niczk膮. Nie powinienem by艂 ci臋 nawet tkn膮膰. Ale to naprawi臋. Nied艂ugo b臋dzie mnie sta膰 na to, 偶eby ci ofiarowa膰 wszystko, do czego przywyk艂a艣. Uda mi si臋, a wtedy nic nas nie rozdzieli.
- Ale dopiero zacz臋li艣my odkrywa膰 to, co pi臋kne!
- Przykro mi, Anno. Nie mog臋 jednak post膮pi膰 inaczej. Tak zosta艂em stworzony. Z nadmiernie rozwini臋tym staromodnym poczuciem honoru. Nikt i nic nie jest w stanie tego zmieni膰. Nawet ty.
- Nie mo偶emy si臋 tak po prostu teraz rozsta膰! - zaprotestowa艂a. Broni艂a si臋, jak potrafi艂a. - Nie prze偶yj臋 tego, Knut. To mnie zabije. Nie b臋dzie ci臋 ca艂ymi tygodniami. Nawet raz na jaki艣 czas nie zobaczymy si臋 cho膰by przez chwil臋. Nie znios臋 tego. Nie mo偶e tak by膰... pozna艂am ci臋, przekona艂am si臋, ile dla mnie znaczysz, a teraz mam pozwoli膰, by艣 znikn膮艂 w pogoni za... t臋cz膮.
- Musz臋 i艣膰.
- Zamierzasz wyruszy膰 dzi艣 w nocy? - spyta艂a. - Chyba nie my艣lisz zaczyna膰 poszukiwa艅 po ciemku? Nawet ty nie masz oczu jak sowa lub kot. Ci膮gle mieszkasz u Kwen贸w?
- Ju偶 nie - odpar艂. - Naprawd臋 zamierza艂em wyruszy膰 w nocy. Ciemno艣膰 nie stanowi dla mnie przeszkody. By膰 mo偶e jestem spokrewniony z sow膮. W dalekiej linii. Albo z kotem. Ca艂kiem nie藕le widz臋 w ciemno艣ci.
Dziewczyna zaczerpn臋艂a powietrza. Nie zastanowi艂a si臋 dobrze, nim spyta艂a:
- Czy m贸g艂by艣 od艂o偶y膰 to do 艣witu? Zosta膰 ze mn膮 jeszcze troch臋? Czy mo偶esz po艣wi臋ci膰 mi tych kilka godzin, zanim mnie opu艣cisz?
Knut chcia艂 zapewni膰, 偶e wcale jej nie opuszcza, ale te s艂owa nie przesz艂y mu przez usta.
- Dasz mi t臋 noc? - spyta艂a zdecydowanie. Wydawa艂o si臋, 偶e m贸wi powa偶nie.
- Czy zdajesz sobie spraw臋 z tego, o co mnie prosisz? - spyta艂 z niedowierzaniem. - Nie s膮dz臋, bym poprzesta艂 na trzymaniu ci臋 za r臋k臋, moja ma艂a. A nie chcia艂bym zrobi膰 niczego niew艂a艣ciwego. Nie wiesz chyba nawet, o czym m贸wi臋, prawda?
- Niezupe艂nie - przyzna艂a szczerze. - Ale chc臋 by膰 razem z tob膮. Nie wierz臋, by艣 m贸g艂 mnie skrzywdzi膰.
Mam do ciebie zaufanie. Chc臋 wykorzysta膰 ka偶d膮 chwil臋, jak膮 jeszcze mamy...
- Jednak nie mo偶emy tu zosta膰 - szepn膮艂. - To zbyt niebezpieczne.
- W takim razie gdzie? - spyta艂a. Stodo艂a Hannu...
- To kawa艂ek drogi st膮d. Ale odprowadz臋 ci臋 z powrotem. Czy odwa偶ysz si臋 zaryzykowa膰? Nie boisz si臋, 偶e kto艣 mo偶e zauwa偶y膰, 偶e nie 艣pisz w swoim pokoju?
Anna spojrza艂a Knutowi prosto w twarz swoimi du偶ymi ciemnoniebieskimi oczami.
- Nie mam odwagi tego nie zrobi膰. Mo偶e to nasza ostatnia szansa, by by膰 razem, Knut.
Nie czuli si臋 zbyt pewnie, przemykaj膮c brzegiem lasu w g贸r臋 doliny Alty. Knut nie pami臋ta艂, ile czasu zabra艂o mu dotarcie do miasta. Jego my艣li kr膮偶y艂y wtedy zupe艂nie gdzie indziej.
艢ciskali si臋 za r臋ce. Tylko dzi臋ki temu zachowali jeszcze odwag臋.
Gdyby kto艣 ich tak zobaczy艂...
Nie o艣mielili si臋 doko艅czy膰 my艣li.
Stodo艂a Hannu przypomina艂a raczej skromn膮 darniow膮 chat臋; chocia偶 w艂a艣ciciel u偶y艂 na jej budow臋 troch臋 drewnianych kloc贸w, 艣ciany zrobione by艂y g艂贸wnie z darni.
- Jest niewiele lepsza ni偶 poprzedni dom, kt贸ry dzielili艣my - rzek艂 Knut, u艣miechaj膮c si臋 krzywo, kiedy otworzy艂 drzwi i wpu艣ci艂 dziewczyn臋 przodem.
Anna rozejrza艂a si臋 doko艂a. Pod jedn膮 ze 艣cian pi臋trzy艂y si臋 stosy zesz艂orocznego siana. Tak, ostatnie lato by艂o urodzajne. Da艂o ludziom wiele obfito艣ci, a i zwierz臋tom niczego nie posk膮pi艂o.
Finowie zwykle suszyli siano na 偶erdziach rozstawionych na 艂膮kach - p贸藕nym wieczorem, kiedy sk膮pe 艣wiat艂o potrafi艂o oszuka膰 niejedn膮 dusz臋, wygl膮da艂o to jak grupa trolli w drodze na przyj臋cie. Norwegowie za艣 wieszali siano na drabiniastych stojakach.
- Hannu i Jussi nie hoduj膮 ju偶 wszystkich zwierz膮t, dla kt贸rych przygotowali ten zapas - wyja艣ni艂 Knut. Rozrzuci艂 troch臋 siana na pod艂odze, przykry艂 nim nagromadzony przez wiele lat brud. - Musieli zabi膰 kilka sztuk. Nie sta膰 ich by艂o na utrzymanie ca艂ego inwentarza. Rozporz膮dzenia namiestnika stawiaj膮 w trudnej sytuacji wielu Kwen贸w z okolic Alty - w g艂osie Knuta brzmia艂a gorycz.
Anna odwr贸ci艂a wzrok. Tak niewiele wiedzia艂a 贸 偶yciu. Nie pomy艣la艂a o tym.
Knut po偶a艂owa艂 zaraz swych s艂贸w. Podszed艂 do Anny, obj膮艂 j膮 od ty艂u, przy艂o偶y艂 sw贸j policzek do jej skroni.
- Przepraszam, nie chcia艂em by膰 niemi艂y. Wiem, 偶e nic na to nie poradzisz, droga Anno. To nie twoja wina, 偶e urodzi艂a艣 si臋 w zamo偶nej rodzinie. Czasem nie potrafi臋 jednak opanowa膰 swej w艣ciek艂o艣ci na namiestnika. Na sam膮 my艣l o nim zaciskam pi臋艣ci... Bo偶e, mam nadziej臋, 偶e Knut Olsson wkr贸tce powr贸ci! Ale i on nie jest w stanie czyni膰 cud贸w. Jest tylko cz艂owiekiem. Kwenem.
- Knut - Kwen? - zdumia艂a si臋. - Ten przest臋pca, kt贸ry uciek艂 za granic臋?
- Jest uczciwym cz艂owiekiem - wyja艣ni艂 Knut, dumny, 偶e nosi to samo imi臋 co cz艂owiek, kt贸rego nigdy nie spotka艂, ale kt贸ry zd膮偶y艂 ju偶 sta膰 si臋 dla niego bohaterem. - A wiesz, dlaczego namiestnik nazywa go przest臋pc膮? Knut uda艂 si臋 pieszo do kr贸la, do Kopenhagi, 偶eby opowiedzie膰 o niesprawiedliwo艣ci, kt贸ra spotyka Kwen贸w w dolinie Alty. Namiestnik boi si臋, 偶e Knutowi si臋 uda, i dr偶y o w艂asn膮 sk贸r臋. Dlatego 艣ciga Knuta - Kwena jako przest臋pc臋.
- Nie wiedzia艂am o tym.
- Jak mog艂a艣 wiedzie膰? W twoim 艣wiecie m贸wi si臋 tylko cz臋艣膰 prawdy.
- Zostaj臋 z tob膮! - Odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie.
Drobnymi d艂o艅mi chwyci艂a mi臋kk膮 sk贸r臋 jego kurtki. Jeszcze jednej rzeczy, kt贸r膮 Knut dosta艂 od Ailo. Nic nie okazywa艂o si臋 tak przydatne w 偶yciu pod go艂ym niebem jak ubrania Lapo艅czyk贸w.
- Nie wracam, Knut. Nie chc臋. Chc臋 by膰 tylko z tob膮. Mo偶emy uciec razem dzi艣 w nocy.
艁agodnie pokr臋ci艂 g艂ow膮. Usiad艂 i poci膮gn膮艂 Ann臋 za sob膮 na mi臋kkie siano. Ciep艂膮 r臋k膮 trzyma艂 jej drobn膮 d艂o艅.
- Tym razem twemu ojcu nie b臋dzie trudno zgadn膮膰, 偶e nie uciek艂a艣 sama. Znajd膮 nas. Knut Olsson ju偶 dostatecznie wyprowadzi艂 namiestnika z r贸wnowagi. Jak my艣lisz, co si臋 stanie z innym Knutem, innym Kwenem, kt贸ry uprowadzi艂... i uwi贸d艂 najm艂odsz膮 c贸rk臋 pastora?
- Ale ja nie chc臋 wraca膰 do domu. - Spojrza艂a na niego nieszcz臋艣liwa. - Wszystko tam jest takie fa艂szywe. Sam powiedzia艂e艣, 偶e m贸wi si臋 tylko p贸l prawdy. Chcesz mnie skaza膰 na takie 偶ycie? Jesieni膮 wy艣l膮 mnie do Danii. My艣la艂am, 偶e co艣 zamierzasz z tym zrobi膰, Knut... Nie wierzy艂am, 偶e pozwolisz, by tak si臋 sta艂o!
Anna rozp艂aka艂a si臋 na jego piersi.
- Nie pojedziesz do Danii - zapewni艂. - Nie pojedziesz do Danii, moje dziecko. Nie pozwol臋 na to, s艂yszysz? Nie zrobi膮 tego. My艣la艂em, 偶e mnie zrozumia艂a艣, moja Anno... Nie mog臋 wej艣膰 kuchennymi drzwiami i poprosi膰 o twoj膮 r臋k臋. Musz臋 si臋 sta膰 kim艣, kogo wpuszcz膮 g艂贸wnym wej艣ciem. Nie pozwol臋, by wydali ci臋 za m膮偶 za jakiego艣 okropnego arystokrat臋, kt贸ry w zamkowych korytarzach 艣ciska inne kobiety. Nie pozwol臋 nikomu si臋 z tob膮 o偶eni膰...
- Naprawd臋? - spyta艂a 偶a艂o艣nie.
Knut skin膮艂 g艂ow膮. Z czu艂o艣ci膮 sca艂owa艂 艂zy z d艂ugich, ciemnych rz臋s, tych mi臋kkich jak jedwab wachlarzy, kt贸re os艂ania艂y jej cudowne oczy.
- Nikt nie b臋dzie obejmowa艂 ci臋 w ten spos贸b, moja male艅ka - rzek艂 z przekonaniem. - Tylko ja.
Poca艂owa艂 j膮.
- Wr贸c臋 przed jesieni膮 - zapewni艂, czuj膮c, jak puls wraca do normalnego rytmu. - Wr贸c臋 wystarczaj膮co wcze艣nie, by nie zd膮偶yli ci臋 wys艂a膰 za granic臋. Wr贸c臋 tak odmieniony, 偶e nie b臋d膮 mogli odm贸wi膰 mi twojej r臋ki, Anno. B臋d臋 taki bogaty, 偶e je艣li zechc臋, kupi臋 ca艂膮 Alt臋. I chocia偶 nie jestem cudnej urody, b臋d臋 chyba stanowi艂 odpowiedni膮 parti臋 dla ciebie?
- Teraz te偶 ci niczego nie brakuje. Nie chc臋 nikogo innego.
Knut po艂o偶y艂 si臋 na plecach. Podpar艂 g艂ow臋 na r臋ku. Nie m贸g艂 si臋 napatrze膰 na Ann臋. By艂a 艂adna - nie uderzaj膮co pi臋kna, ale dla niego 艂adna. Nie martwi艂 si臋 tym, co o niej my艣l膮 inni. Dla niego by艂a elfem, bogini膮, ksi臋偶niczk膮, kwiatem...
Wszystkim, co pi臋kne na 艣wiecie.
Anna u艣miecha艂a si臋 do niego. U艣miecha艂a si臋 tak, 偶e nawet pierwsze promienie s艂o艅ca po wielomiesi臋cznej zimowej ciemno艣ci jej nie dor贸wnywa艂y. Powoli wyci膮gn臋艂a d艂o艅 i dotkn臋艂a jego twarzy. Knut nie protestowa艂. Nie uczyni艂 nic, tylko na ni膮 patrzy艂, rozkoszowa艂 si臋 jej dotykiem...
Nikogo przedtem tak nie dotyka艂a. Tym bardziej 偶adnego m臋偶czyzny. W jej rodzinie nikt nikogo nie dotyka艂.
To dziwne - czu膰 jego sk贸r臋 pod opuszkami palc贸w. Dziwne i jednocze艣nie przyjemne. Stara艂a si臋 go takim zapami臋ta膰. P贸藕nymi wieczorami zamknie oczy i naprawd臋 poczuje ten dotyk - mimo 偶e Knut b臋dzie o wiele mil od niej.
Powinna go pozna膰, tak jak nikt inny go nie zna艂. Z tym postanowieniem pochyli艂a si臋 nad nim. Ci臋偶ki warkocz opad艂 jej przez rami臋 i po艂askota艂 Knuta po policzku. Ch艂opak u艣miechn膮艂 si臋 do niej.
Tym razem to ona go poca艂owa艂a. Delikatnie rozdzieli艂a jego wargi j臋zykiem.
Poca艂owa艂a go niepewnie, mi臋kko, czule i ostro偶nie.
Ca艂kiem opad艂 na k艂uj膮ce siano. Poczu艂 nag艂膮 potrzeb臋, by wype艂ni膰 Ann膮 ramiona. Zamkn膮艂 je za jej plecami, przyci膮gn膮艂 jej cia艂o do swego, przekr臋ci艂 si臋 razem z ni膮, znalaz艂 si臋 ponad ni膮.
Z u艣miechem spojrza艂 w d贸艂 na twarz dziewczyny. Kochan膮 i drog膮 drobn膮 twarz.
Policzki jej p艂on臋艂y, wargi nieznacznie si臋 rozchyli艂y. Wygl膮da艂y jak p艂atki kwiatu, kt贸ry po ulewnym deszczu zaczyna si臋 otwiera膰 ku pierwszym ciep艂ym promieniom s艂o艅ca.
- Jeste艣 cudowna - rzek艂 Knut z przekonaniem. Nawet si臋 nie stara艂a zaprzeczy膰 - wiedzia艂a, 偶e on naprawd臋 tak my艣li.
W u艣miechu jeden k膮cik jego ust uni贸s艂 si臋 do g贸ry:
- Nigdy nie wierzy艂em, 偶e kiedykolwiek b臋d臋 m贸g艂 ci to powiedzie膰. A ju偶 najmniej wtedy, kiedy le偶a艂a艣 nieprzytomna i wych艂odzona w mojej ziemiance, ze spuchni臋t膮 twarz膮 i odmro偶eniami. Potem albo powarkiwa艂a艣 na mnie, albo zachowywa艂a艣 si臋 jak kopni臋ty pies. Nie wiem, co by艂o gorsze. Tylko oczy by艂y twoje, cho膰 spod opuchlizny wyziera艂y tylko szparki. Nawet w marzeniach nie wyobra偶a艂em sobie, 偶e jeste艣 taka 艂adna. Przez my艣l mi nie przesz艂o, 偶e tak bardzo zapragn臋 mocno ci臋 do siebie przytuli膰 i nigdy nie pu艣ci膰. Gdybym wiedzia艂...
- To co?
- Gdybym wiedzia艂, zrobi艂bym to ju偶 wtedy. Nie zmarnowa艂bym tyle czasu.
- By艂am taka brzydka. Knut muska艂 wargami policzek Anny. Nie by艂y to w艂a艣ciwie poca艂unki, ale czu艂e pieszczoty. Gdyby si臋 przyjrza艂 dok艂adnie, zobaczy艂by na jej sk贸rze ja艣niejsze plamy. Tylko nieznacznie si臋 r贸偶ni膮ce... wiedzia艂, 偶e w tym miejscu by艂y p臋cherze wielko艣ci szylinga.
- Potrzebowali艣my czasu, 偶eby to zauwa偶y膰 - stwierdzi艂 z powag膮. Dor贸s艂 tej zimy. W domu by go nie poznali. - Potrzebowali艣my czasu, 偶eby si臋 nawzajem pozna膰. Tobie te偶 nie bardzo si臋 podoba艂 ten szorstki, brudny poszukiwacz przyg贸d, Anno. Uwa偶a艂a艣 mnie za obszarpanego Kwena.
Musia艂a si臋 u艣miechn膮膰, ale w jej oczach nadal widnia艂 smutek.
- Szybko ci臋 polubi艂am - przyzna艂a. - Ale ty nadal zachowywa艂e艣 si臋 wobec mnie gorzej, ni偶 na to zas艂ugiwa艂am, przez ciebie czu艂am ci膮g艂y niepok贸j. Nie wiedzia艂am, sk膮d si臋 to bra艂o. Nie mia艂am poj臋cia, dlaczego, Knut. To by艂o okropne.
- Czy teraz te偶 jestem okropny? - spyta艂 powa偶nie. Z r贸wn膮 powag膮 potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
Mocniej zacisn膮艂 wok贸艂 niej r臋ce. Prze艂kn膮艂 艣lin臋. Usi艂owa艂 odegna膰 poczucie winy, ale zaw艂adn臋艂o nim i ci膮偶y艂o jak kamie艅. Knut zamkn膮艂 oczy. Nazwa艂 si臋 w my艣lach niegodziwcem, ale to nie pomaga艂o.
- Tak niewiele wiem - wyzna艂a Anna 偶a艂o艣nie. W jej oczach pojawi艂 si臋 cie艅 niepewno艣ci. Nie strachu, lecz niepewno艣ci. Nie by艂a pewna, czego mo偶e si臋 spodziewa膰.
- Ja wiem niewiele wi臋cej - mrukn膮艂 tu偶 przy jej szyi. - Wiem niewiele wi臋cej, Anno. Ca艂e to moje gadanie o do艣wiadczeniu... - Podni贸s艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na ni膮. - ... to tylko przechwa艂ki. Nigdy nie mia艂em dziewczyny. Najwy偶ej skrad艂em kilka poca艂unk贸w. Nigdy przedtem tego z nikim nie robi艂em...
Anna parskn臋艂a 艣miechem, a w jej oczach pojawi艂a si臋 szczera rado艣膰. Mocno poci膮gn臋艂a Knuta ku sobie. Na jego policzki sp艂yn膮艂 deszcz poca艂unk贸w. Teraz nie musia艂a zastanawia膰 si臋, czy por贸wnuje j膮 z innymi, obawia膰 si臋, 偶e robi co艣 藕le.
Nie mia艂 jej z kim por贸wnywa膰.
Byli tylko ona i on.
Knut rozpl贸t艂 Annie warkocz. Nigdy nie widzia艂 jej w艂os贸w sp艂ywaj膮cych swobodnie na plecy. Nie m贸g艂 bra膰 pod uwag臋 okresu sp臋dzonego razem w ziemiance, wtedy w艂osy dziewczyny by艂y potargane i brudne. Teraz utworzy艂y jasne rozlewisko. O barwie nie do ko艅ca srebrzystej jak ksi臋偶yc, niezupe艂nie z艂ocistej jak zbo偶e - lecz po艣redniej mi臋dzy jedn膮 a drug膮. Nie przypomina艂y niczego, co znal. Cudownie by艂o poczu膰, jak jej loki prze艣lizguj膮 si臋 mi臋dzy palcami.
Nie by艂 ju偶 tym grzesznym Knutem, jakim czul si臋 do tej pory. To Anna sprawi艂a, 偶e wszystko wyda艂o mu si臋 cudowne.
- Czy m臋偶czy藕ni lubi膮 s艂ucha膰, jacy s膮 przystojni? - wyszepta艂a pomi臋dzy coraz gor臋tszymi poca艂unkami.
- Ja na pewno to lubi臋 - mrukn膮艂. Usta ca艂owa艂y zag艂臋bienie u nasady jej szyi. Palce pod膮偶y艂y po omacku do guzik贸w tu偶 pod sztywnym, surowym ko艂nierzykiem sukni.
- Jeste艣... pi臋kny - szepn臋艂a. - Tak bardzo podoba mi si臋 twoje czo艂o, lubi臋 twoje oczy. Twoje usta... nigdy nie widzia艂am takich ust jak twoje. 艁agodne i surowe jednocze艣nie. Podoba mi si臋 tw贸j nos. Policzki. Jeste艣 najprzystojniejszym m臋偶czyzn膮, jakiego w 偶yciu widzia艂am.
- Kocham ci臋 - szepn膮艂 przy jej policzku. - Kocham ci臋. Czy to brzmi g艂upio?
Anna powstrzyma艂a zdradzieckie 艂zy i lekko potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Ja te偶 ci臋 kocham.
Zobowi膮zuj膮ce s艂owa. My艣la艂a, 偶e nigdy ich nie wypowie.
Knut nie spuszcza艂 z niej wzroku, kiedy rozpina艂 stanik sukni. Anna nie protestowa艂a. To by艂o nieuchronne. Postanowione z g贸ry. Pragn臋艂a za wszelk膮 cen臋, 偶eby nic tego nie przerwa艂o.
Knut obudzi艂 w niej co艣, czego istnienia nigdy wcze艣niej nie podejrzewa艂a. Co艣, co zawiera艂o w sobie wszystko, co w 偶yciu najpi臋kniejsze, a co przez wszystkie lata usi艂owano przed ni膮 ukry膰. To by艂o takie wspania艂e, 偶e nie mog艂o by膰 grzechem, jak kazano jej wierzy膰.
By艂o tylko cudowne. Cudowne jak ukwiecona 艂膮ka latem.
Anna usiad艂a, 偶eby ch艂opak m贸g艂 zsun膮膰 z jej ramion sukni臋. Zdj臋艂a trzewiki zapinane na guziki, nast臋pnie pozwoli艂a Knutowi 艣ci膮gn膮膰 z siebie sp贸dnic臋.
Nawet si臋 nie zaczerwieni艂a, kiedy dr偶膮cymi, niewprawnymi r臋kami zdejmowa艂 z niej bielizn臋.
Potem zdar艂 w艂asne ubranie. Uczyni艂 to z szybko艣ci膮 huraganu i stan膮艂 przed ni膮 r贸wnie nagi.
Anna zarumieni艂a si臋.
Nigdy przedtem nie widzia艂a m臋偶czyzny bez ubrania. Podejrzewa艂a tylko, 偶e musi si臋 jako艣 r贸偶ni膰 od kobiety. Ale dok艂adnie nie wiedzia艂a, jak jest zbudowany.
Knut spostrzeg艂 onie艣mielenie Anny i ostro偶nie po艂o偶y艂 si臋 ko艂o niej. To na pewno dla dziewczyny szok. Sam czu艂 tak silny strach, 偶e musia艂 wstrzyma膰 oddech. Wszystko m贸g艂 teraz niechc膮cy popsu膰, a przecie偶 chcia艂, 偶eby prze偶y艂a co艣 pi臋knego.
Obj膮艂 Ann臋 i lekko poca艂owa艂 - ca艂owa艂 jej ramiona, nie艣mia艂o przy艂o偶y艂 usta do twardych piersi.
Nie mia艂a jeszcze odwagi odwzajemni膰 pieszczot, ale jego poca艂unki sprawia艂y jej przyjemno艣膰. Nie odtr膮ci艂a go. Zareagowa艂a, da艂a si臋 porwa膰 - chcia艂a przyj膮膰 to, co tak hojnie ofiarowa艂. Nie odwa偶y艂a si臋 jednak na nic wi臋cej, g艂adzi艂a tylko z zachwytem jego szerokie ramiona i ostro偶nie dotyka艂a silnego torsu. Nie 艣mia艂a nawet zerkn膮膰 w d贸艂 jego cia艂a...
Nie艣mia艂o艣膰 Anny wzruszy艂a Knuta, wype艂ni艂a serce ogromn膮 czu艂o艣ci膮.
Obdarza艂 j膮 czu艂ymi pieszczotami. Uczy艂 si臋 dotykiem jej cia艂a. Czyni艂 to jak najdelikatniej, zdawa艂o mu si臋, 偶e 艣ni. Uwa偶a艂, by nie 艣cisn膮膰 jej zbyt mocno, nie zostawi膰 na sk贸rze si艅c贸w, nie przestraszy膰 - ale stara艂 si臋 robi膰 wszystko, by j膮 rozbudzi膰.
Porusza艂a si臋 pod nim jak fala. Jak p艂omie艅 parzy艂a jego d艂onie. Otworzy艂a si臋 przed nim jak kwiat, jego pieszczoty obudzi艂y drzemi膮c膮 w niej kobiet臋.
Got贸w by艂 si臋 wycofa膰, gdyby dziewczyna go nie chcia艂a, lecz ona przyj臋艂a go w spos贸b daleki od niech臋ci.
Jej usta b艂aga艂y o wi臋cej. Rozkosz i nami臋tno艣膰 odmieni艂y jej twarz. Nie zna艂 tej kobiety z ogniem w oczach, ale pragn膮艂 j膮 posi膮艣膰.
Wbi艂a koniuszki palc贸w w jego ramiona, kiedy poruszy艂 si臋 w stron臋 nieznanej mi臋kko艣ci. Jej twarz by艂a r贸wnie napi臋ta jak jego w艂asna. Zagryz艂a doln膮 warg臋 do krwi, kiedy w ni膮 wszed艂, ale u艣miecha艂a si臋 i mi臋kko pod nim porusza艂a. Instynktownie wiedzia艂a, co robi膰. 艁zy na rz臋sach wygl膮da艂y jak per艂y. Knut przy艂o偶y艂 usta do jej ust, osun膮艂 si臋 i zacisn膮艂 r臋ce na szczup艂ych ramionach Anny.
Ca艂uj膮c j膮, zorientowa艂 si臋, 偶e nie jest w stanie nad sob膮 zapanowa膰. Czu艂, 偶e Anna za nim nie nad膮偶a艂a. Lecz jej r臋ce zaciska艂y si臋 tak mocno wok贸艂 niego, 偶e nie potrafi艂 zwolni膰 rytmu. Dotar艂 do punktu kulminacyjnego, po czym wyczerpany i spocony osun膮艂 si臋 w jej ramiona.
Poca艂owa艂 j膮 delikatnie w szyj臋.
M臋偶czy藕ni ca艂kiem si臋 mylili, kiedy opowiadali o sypianiu z dziewcz臋tami.
Nic o tym nie wiedzieli.
On teraz ju偶 wie.
Anna pog艂adzi艂a go po w艂osach. Troch臋 krwawi艂a, ale nie zwraca艂a na to uwagi.
- Bola艂o? - spyta艂 niemal z 偶alem. Skin臋艂a g艂ow膮.
- Przez chwil臋, ale to by艂o... prawie... prawie straci艂am 艣wiadomo艣膰... - Zagryz艂a warg臋. - To by艂o cudowne.
- Dziewcz臋ta potrzebuj膮 wi臋cej czasu - powiedzia艂. Tyle w ka偶dym razie wiedzia艂. Od Simona. - Jestem tylko niedo艣wiadczonym uczniakiem - doda艂 ze 艣miechem. - Uczniacy nie s膮 zbyt dobrymi kochankami.
Zaczerwieni艂a si臋 na d藕wi臋k tego s艂owa. Spu艣ci艂a nie艣mia艂o wzrok. Jej serce wype艂nia艂a mi艂o艣膰.
- Mo偶esz zosta膰 jeszcze troch臋? - spyta艂. Akurat w tej chwili nie dba艂 o to, czy przyjdzie pastor i znajdzie ich razem.
- A chcesz? Skin膮艂 g艂ow膮.
- Nie mam zamiaru ci臋 porzuci膰 dlatego, 偶e ci臋 mia艂em. Nie jestem tego typu m臋偶czyzn膮. Kocham ci臋, Anno. Potrzebuj臋 wspomnie艅 o tobie. Potrzebuj臋 ciebie.
- Ja tak偶e ciebie potrzebuj臋, Knut. Przyci膮gn臋艂a sw贸j wielki szal i okry艂a nim ich oboje.
- Zostan臋 tutaj, a偶 zacznie 艣wita膰. D艂u偶ej nie mam odwagi.
Knut przytuli艂 j膮 do siebie.
Po raz pierwszy w 偶yciu czu艂 si臋 naprawd臋 szcz臋艣liwy.
Szarza艂o, kiedy Knut pom贸g艂 Annie sple艣膰 jej d艂ugie w艂osy w ciasny warkocz, jaki nosi艂a na co dzie艅. Ch艂opak by艂 zm臋czony - i rozradowany.
Nigdy wcze艣niej nie rozmawia艂 tak szczerze z 偶adnym cz艂owiekiem. Nigdy przedtem nie otwiera艂 si臋 przed nikim do tego stopnia. W膮tpi艂, 偶eby Reijo zna艂 go r贸wnie dobrze jak Anna w tej chwili. A sp臋dzili razem tylko t臋 jedn膮 noc - i dwa tygodnie w n臋dznej ziemiance, kiedy w艂a艣ciwie woleli si臋 do siebie nie odzywa膰.
Wczesnym rankiem, zanim wyszli ze stodo艂y, Anna doprowadzi艂a do porz膮dku str贸j i w艂osy. Nawet jedno 藕d藕b艂o nie mog艂o jej zdradzi膰.
R臋ka w r臋k臋 biegli truchcikiem z powrotem do miasta. Knut d藕wiga艂 na ramieniu ca艂y sw贸j dobytek. Wyruszy艂 w podr贸偶 swego 偶ycia.
Zatrzymali si臋 na skraju lasu za plebani膮. Bia艂y budynek sta艂 niemy i spokojny. Okna - oczy mia艂 nadal zamkni臋te, zaci膮gni臋te zas艂ony.
Anna rzuci艂a si臋 Knutowi w ramiona, mocno obj臋艂a go w pasie, ukry艂a twarz na jego piersi.
- Nie zapomnisz o mnie? Knut pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach, mi臋kko poca艂owa艂.
- Wiesz, 偶e nie zapomn臋. Mog膮 up艂yn膮膰 ca艂e tygodnie, mo偶e nawet miesi膮ce. Ale wr贸c臋. Je艣li nie wytrzymam, wr贸c臋 wcze艣niej. Jako艣 dam ci zna膰, moja Anno. Nigdy ci臋 nie opuszcz臋. Nie na zawsze. Ca艂y czas b臋d臋 o tobie my艣la艂. I nie pozwol臋, by ci臋 wys艂ano do Danii. Nie my艣l o tym wi臋cej. Udawaj po prostu przed rodzicami, 偶e si臋 z nimi zgadzasz. My艣l o tym, 偶e b臋dziemy razem. Wkr贸tce.
- A je偶eli nie znajdziesz z艂ota?
- O to te偶 si臋 nie martw. - Knut spojrza艂 ponad jej ramieniem. Na jej dom. Pa艂ac. - Je偶eli go nie znajd臋, i tak wr贸c臋 na czas. Wtedy b臋dziesz si臋 musia艂a zadowoli膰 takim obszarpa艅cem jak ja. W najgorszym wypadku uciekniemy razem.
Unios艂a ku niemu twarz.
- Je艣li b臋d臋 z tob膮, reszta nie ma znaczenia, Knut. My艣la艂am, 偶e o tym wiesz. Kocham ci臋.
U艣miechn膮艂 si臋.
- I ja ciebie kocham, najdro偶sza. Przytuli艂 j膮 do siebie.
- Musisz ju偶 wraca膰 do domu. Popatrz臋, jak odchodzisz. Nie wolno ci p艂aka膰, moja Anno. Uczyni艂a艣 mnie najszcz臋艣liwszym cz艂owiekiem w Finnmarku.
Poca艂owa艂 j膮. Po raz ostatni. Potem po艣piesznie przesun膮艂 d艂oni膮 po jej policzku. I pobieg艂a. Lekko. Jej jasny warkocz ta艅czy艂 na czarnym szalu narzuconym na plecy.
Zanim znik艂a Knutowi z oczu, na moment si臋 obejrza艂a i pomacha艂a mu d艂oni膮 na po偶egnanie.
I ju偶 jej nie by艂o.
Ch艂opak odwr贸ci艂 si臋 i odszed艂.
Knut zacz膮艂 poszukiwania, przyjmuj膮c darniow膮 chat臋 za punkt wyj艣cia. Nadawa艂a si臋 do tego r贸wnie dobrze jak jakikolwiek inny obiekt.
Poza tym - je偶eli w opowie艣ciach kry艂o si臋 co艣 z prawdy - trafi艂a tu Raija. I Kalle.
Darniowa chata zosta艂a by膰 mo偶e zaznaczona na skraju mapy naszkicowanej na worku.
Kiedy Knut do niej dotar艂, by艂a zaj臋ta. Przez trzech m臋偶czyzn, troch臋 starszych od niego samego, b臋d膮cych w drodze, jak on sam, i korzystaj膮cych z chaty jako ze swego tymczasowego domu. Knut nie pyta艂, kim s膮 i dok膮d id膮 - oni tak偶e o tym nie m贸wili. Sam nie opowiada艂 wiele o sobie.
Nie pochodzili w ka偶dym razie z Alty. Rozmawiali o po艂owach dalej na p贸艂nocy i z ich s艂贸w ch艂opak wywnioskowa艂, 偶e ich 艣wiatem jest morze, a nie p艂askowy偶.
Knut powiedzia艂 nieznajomym, 偶e zamierza polowa膰. Chce zdoby膰 sk贸ry, kt贸re jesieni膮 b臋dzie m贸g艂 sprzeda膰 na wielkim jarmarku.
M臋偶czy藕ni przyznali, 偶e wpadli na t臋 sam膮 my艣l, ale tym, co najlepiej umiej膮, s膮 jednak po艂owy. S膮dzili, 偶e znajd膮 ku temu warunki w dolinie Alty. Ale si臋 rozczarowali - dw贸ch z nich by艂o Finami. U艣miechali si臋, kiedy m贸wili, 偶e w艂a艣nie dla Fin贸w atmosfera w Alcie nie jest zbyt przychylna. Knut wspomnia艂, 偶e sp臋dzi艂 tam p贸艂 zimy. I 偶e tyle wystarczy.
Namiestnik Kjeldsen nie zyska艂 w nim gor膮cego zwolennika.
- Latem ludzie cz臋sto kieruj膮 si臋 do Lyngen - zauwa偶y艂 Knut ostro偶nie.
Te偶 o tym my艣leli. Znajdowali si臋 w po艂owie drogi. Spytali, czy zna tamte strony.
Knut zastanowi艂 si臋. Nie chcia艂 si臋 przyznawa膰, 偶e tam si臋 urodzi艂.
- Mam tam siostr臋 - rzek艂 w ko艅cu. Nie umia艂 k艂ama膰, ale m贸wi艂 przecie偶 prawd臋, cho膰 nieca艂膮.
- Lyngen nie jest chyba takim najgorszym miejscem - stwierdzi艂 jeden z m臋偶czyzn. - No i blisko stamt膮d do domu, je偶eli nam si臋 nie spodoba.
Mia艂 ten sam b艂ysk w oku, co Aleksanteri - beztroski niebieski ptak, kt贸ry zawsze jako艣 sobie da rad臋.
Knut zwr贸ci艂 na to uwag臋. Kiedy艣 marzy艂, by by膰 takim jak on lekkoduchem. Ale to by艂o dawno temu, wtedy kiedy Santeri i Matti przemierzali tereny p贸艂nocy, 艂ami膮c dziewcz臋ce serca i 偶yj膮c z dnia na dzie艅.
Knut my艣la艂, 偶e to jest dopiero 偶ycie. 呕e tylko ca艂kowita wolno艣膰 jest prawdziw膮 wolno艣ci膮 - 偶e tylko jako taka mo偶e oznacza膰 szcz臋艣cie.
Ale si臋 myli艂.
Dor贸s艂 na tyle, 偶e zrozumia艂, i偶 niebieskie ptaki tak偶e za czym艣 t臋skni膮. Wolno艣膰 odgradza ich od tego, co maj膮 wszyscy inni. Jednak mimo to nie s膮 ju偶 w stanie zmieni膰 stylu 偶ycia.
Knuta przeszed艂 dreszcz. Teraz dla niego szcz臋艣cie oznacza艂o co艣 innego. Jego 偶ycie b臋dzie inne.
- Mo偶emy pozdrowi膰 od ciebie twoj膮 siostr臋, je偶eli przypadkiem zatrzymamy si臋 w Lyngen.
Knut u艣miechn膮艂 si臋. W 偶yciu tych ludzi by艂o chyba wiele przypadk贸w.
- Bardzo bym si臋 cieszy艂, gdyby si臋 tak z艂o偶y艂o. Dziewczyna mieszka w g艂臋bi fiordu, po wschodniej stronie. W Skibotn. Tam gdzie co roku odbywa si臋 wielki jarmark. To miejsce jest jakby bram膮 do Finlandii.
Skin臋li g艂owami, jarmarki w Skibotn dobrze znano na p贸艂nocy. Nawet je艣li kto艣 tam nigdy nie dotar艂, to w ka偶dym razie o nich s艂ysza艂.
- Moja siostra ma na imi臋 Ida - m贸wi艂 dalej Knut. - Ida Kesaniemi. Ludzie j膮 tam znaj膮. To naj艂adniejsza dziewczyna w ca艂ym Lyngen - m贸wi膮c to, pu艣ci艂 oko. - Rude w艂osy i zielone oczy... Powiedzcie jej, 偶e spotkali艣cie jej brata w dolinie Alty. Przeka偶cie, 偶e jeszcze 偶yj臋. 呕e dobrze mi si臋 wiedzie. 呕e nadal mam sakw臋 i marzenie. I 偶e pozna艂em pewn膮 dziewczyn臋, kt贸ra mi si臋 spodoba艂a. Kt贸ra jest prawie tak 艂adna jak ona i ma tyle samo lat...
U艣miechn臋li si臋.
- Dobra wiadomo艣膰. My艣lisz, 偶e wszystko zapami臋tamy?
Knut wzruszy艂 ramionami.
- Kesaniemi? Fin? - zdziwili si臋. - Nikt by tego o tobie nie pomy艣la艂. M贸wisz tak dobrze po norwesku. Nie wygl膮dasz na Fina.
- Drugie pokolenie - odpar艂 Knut. Nie sk艂ama艂, cho膰 nie sprostowa艂, 偶e nie nazywa si臋 Kesaniemi. - Urodzi艂em si臋 w Lyngen - doda艂. - Jestem na wp贸艂 Norwegiem.
M臋偶czy藕ni opu艣cili chat臋 nast臋pnego dnia o 艣wicie. Knut zosta艂. T艂umaczy艂, 偶e to niez艂a baza dla my艣liwego, takiego jak on.
Dobrze, 偶e dotrzyma艂 obietnicy. Wreszcie przes艂a艂 Idzie wiadomo艣膰, da艂 znak 偶ycia.
Pozosta艂o jeszcze dotrzyma膰 obietnicy z艂o偶onej Annie.
Knut wiele razy wywraca艂 na drug膮 stron臋 sakw臋 odziedziczon膮 po ojcu. Przy sk膮pym 艣wietle studiowa艂 dok艂adnie ledwie widoczne br膮zowe linie, a偶 piek艂y go oczy.
Teraz wymy艣li艂 nowy spos贸b: stara艂 si臋 zawsze sobie co艣 przy tym wyobra偶a膰, siedzia艂 po艣rodku tych nier贸wnych kresek. Znajdowa艂 si臋 w krainie, kt贸r膮 naszkicowa艂 Kalle - dla niego. Teraz zna艂 ju偶 krajobraz wok贸艂 darniowej chaty. Pozna艂 ukszta艂towanie terenu, koryto g艂贸wnej rzeki i mniejsze dop艂ywy. Rozr贸偶nia艂 osobliwo艣ci okolicy, o kt贸rych Kalle tak偶e musia艂 co nieco wiedzie膰, rysuj膮c sw贸j szkic. Sw贸j testament dla syna.
Jednak wcale nie uwzgl臋dni艂 na mapie najbardziej rzucaj膮cych si臋 w oczy fragment贸w krajobrazu.
Knut dopiero niedawno to zauwa偶y艂. Ojciec okaza艂 si臋 na tyle ostro偶ny, 偶e pomin膮艂 to, co oczywiste. Zaznaczy艂 jednak wystarczaj膮co wiele element贸w, by synowi uda艂o si臋 bezb艂臋dnie trafi膰.
Knut zapragn膮艂 nagle znale藕膰 si臋 blisko matki i z ni膮 porozmawia膰. Raija twierdzi艂a, 偶e odnalaz艂a to miejsce. Szuka艂a, lecz, jak m贸wi艂a, na z艂oto nie natrafi艂a.
Gdyby cho膰 tylko wskaza艂a kierunek, ju偶 to by mu pomog艂o.
Na podstawie opowiada艅 Reijo o podr贸偶y na wybrze偶e wykluczy艂 niekt贸re z mo偶liwo艣ci. Knut wiedzia艂 o wyspie, na kt贸rej przebywa艂 ojciec, wiedzia艂 z ca艂膮 pewno艣ci膮, kt贸ra to. Wyliczy艂 sobie, kt贸r臋dy Kalle musia艂 i艣膰 od wybrze偶a w g艂膮b l膮du. W tej ziemiance pewnie si臋 zatrzyma艂. Rejon poszukiwa艅 si臋 zaw臋偶a艂...
Knut zna艂 szkic tak dobrze, 偶e mia艂 go ca艂y czas przed oczami. Podejmowa艂 w ci膮gu dnia niedalekie wyprawy, przemierzy艂 ten skrawek Norwegii wzd艂u偶 i wszerz, zna艂 go lepiej ni偶 g贸ry w rodzinnym Lyngen. W my艣lach dorysowywa艂 linie na mapie tam, gdzie Kalle je omin膮艂, 偶eby nie naprowadzi膰 nieproszonych os贸b na 艣lad marzenia swego 偶ycia.
Kalle Elvejord pozostawi艂 ten skarb dla Raiji i syna.
Raija nigdy nie pragn臋艂a go zdoby膰. Knut za艣 marzy艂 tylko o tym. Z艂oto by艂o przeznaczone w艂a艣nie dla niego. Teraz to marzenie z lat ch艂opi臋cych sta艂o si臋 czym艣 wi臋cej - kluczem, kt贸ry m贸g艂 otworzy膰 przed nim wszystkie drzwi.
Dni mija艂y zbyt szybko. P贸藕na wiosna zmieni艂a si臋 w lato. Knut opu艣ci艂 darniow膮 chat臋. Wydawa艂o mu si臋, 偶e dobrze wie, dok膮d powinien si臋 uda膰. Nie mia艂 czasu na d艂ugie zastanawianie si臋. Lepiej, 偶eby nawet si臋 pomyli艂 i zaczyna艂 od nowa. Dla Anny, dla spokoju w艂asnej duszy nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na siedzenie z za艂o偶onymi r臋kami.
Przybycie w to miejsce zaj臋艂o mu cztery dni, a po drodze nie odpoczywa艂 zbyt wiele.
Kiedy Knut stan膮艂 nad spokojn膮 rzek膮, nie m贸g艂 wprost uwierzy膰, 偶e dotar艂 we w艂a艣ciwe miejsce. Wszystko zgadza艂o si臋 ze szkicem. Nawet ten ostry 艂uk, kt贸ry mo偶na by wzi膮膰 za zakole rzeki, lecz kt贸rym Kalle zaznaczy艂 niewielki wodospad. Knut zrozumia艂 ten wybieg od razu. Ojciec pr贸bowa艂 wyprowadzi膰 w pole nie powo艂anych poszukiwaczy skarbu.
Rosn膮ce wok贸艂 krzewy dawa艂y os艂on臋 przed najsilniejszymi podmuchami wiatru. Wzd艂u偶 wrzosowiska ci膮gn臋艂o si臋 niewysokie wzniesienie zako艅czone nieregularnym stromym zboczem, jakby uk艂onem ku rzece. Odpowiedni teren do polowa艅, stwierdzi艂 Knut, rozejrzawszy si臋 po okolicy.
艢wietnie, 偶e to miejsce trudno dost臋pne, pomy艣la艂. Wi臋kszo艣膰 podr贸偶uj膮cych wola艂a pewnie omin膮膰 ska艂臋 i raczej wybra膰 drog臋 okr臋偶n膮, kt贸r膮 po pewnym czasie mo偶na by艂o dotrze膰 do koryta rzeki.
W dodatku krajobraz wok贸艂 by艂 tak urozmaicony, 偶e nie ka偶dy zada艂by sobie trud, 偶eby spojrze膰 w艂a艣nie w t臋 stron臋, gdzie - jak s膮dzi艂 Knut - nale偶a艂o szuka膰 z艂ota.
Knut przypuszcza艂, 偶e Kalle szuka艂 samotno艣ci. Nale偶a艂 do ludzi, kt贸rzy niezbyt dobrze czuli si臋 w wi臋kszej grupie. W pewnym sensie by艂 przez ca艂e swoje 偶ycie samotnikiem - nawet w przyja藕ni pozostawia艂 cz膮stk臋 w艂asnej duszy tylko dla siebie. Knut wiedzia艂 o tym od Reijo, a Reijo i Raija chyba najlepiej znali Kallego Elvejorda.
W cz臋艣ci mapy odzwierciedlaj膮cej to miejsce linie wydawa艂y si臋 najwyra藕niejsze. W ten spos贸b tato dawa艂 do zrozumienia, gdzie nale偶y szuka膰. Tylko bardzo uwa偶ny cz艂owiek m贸g艂 zwr贸ci膰 na to uwag臋.
- Nie chcia艂, 偶ebym to ja znalaz艂 z艂oto - m贸wi艂 Reijo. - Kalle wiedzia艂, 偶e kocha艂em wtedy Raij臋, i nie chcia艂, 偶ebym da艂 jej to, czego on sam jej da膰 nie zd膮偶y艂. Znalaz艂 skarb i nied艂ugo potem umar艂. S膮dz臋, 偶e bardzo nad tym cierpia艂, cho膰 Raija temu zaprzecza. My艣l臋, 偶e po prostu nie potrafi艂a tego dostrzec, mimo i偶 na sw贸j spos贸b kocha艂a Kallego.
To mo偶liwe. Knut nie m贸g艂 si臋 z tym nie zgodzi膰. W艂a艣ciwie nigdy nie pozna艂 dobrze 偶adnego ze swoich rodzic贸w. To Reijo stanowi艂 dla niego punkt oparcia. Reijo, kt贸ry by艂 tat膮 - i prawie w takim samym stopniu mam膮.
Knut odnosi艂 wra偶enie, 偶e dzi臋ki zniszczonej sakwie i marzeniom o z艂ocie, o kt贸rym marzy艂 r贸wnie偶 Kalle, bardzo si臋 zbli偶y艂 do ojca. Do ojca, kt贸ry odszed艂, zanim Knut zacz膮艂 rozumie膰, co znaczy t臋sknota.
Istotne znaczenie odegra艂 w tym tak偶e gr贸b w Alcie. To jedyne miejsce, gdzie widnia艂o wyryte nazwisko Kallego Elvejorda, podczas gdy cia艂o ju偶 przemieni艂o si臋 w proch. To obce miasto, w kt贸rym Kalle nigdy nie postawi艂 swojej nogi, sta艂o si臋 miejscem postoju dla syna.
Ch艂opak uzna艂, 偶e tu, nad rzek膮, dok膮d przywi贸d艂 go rysunek na mapie, tacie na pewno musia艂o si臋 podoba膰 - wydawa艂o si臋 jakby stworzone dla Kallego Elvejorda. Je偶eli r贸wnie偶 tutaj znajduje si臋 skarb, to musi istnie膰 jaka艣 si艂a wy偶sza, kt贸ra wszystkim kieruje.
Knut po艣wi臋ci艂 pierwszy dzie艅 na zbudowanie u st贸p ska艂y prostej chaty darniowej. Siedz膮c przy wej艣ciu, m贸g艂 obserwowa膰 gr臋 barw w wodzie, spadaj膮cej z wyst臋pu skalnego.
Pod wp艂ywem pi臋kna doznawa艂 niezwyk艂ego wra偶enia - lubi艂 to uczucie. Lubi艂 obserwowa膰 wszystko, co pi臋kne, lubi艂 nazywa膰 to swoim przez chwil臋, cho膰 nikt nie mo偶e posi膮艣膰 na w艂asno艣膰 wodospadu gin膮cego w otch艂ani. Lubi艂 pi臋kne widoki. Zastanawia艂 si臋, czy z Ann膮 jest podobnie. By膰 mo偶e nie my艣la艂a o tym wiele.
Mia艂a wok贸艂 siebie tyle wspania艂ych rzeczy. Stanowi艂y cz臋艣膰 jej codzienno艣ci.
Dla kogo艣, kto si臋 wychowywa艂 w darniowych i drewnianych chatach, pi臋kno ma zupe艂nie inn膮 warto艣膰.
Zapragn膮艂 porozmawia膰 o tym z Ann膮. Kiedy艣, kiedy b臋d膮 ju偶 razem.
Mieli jeszcze sobie tyle do powiedzenia. Knut nadal nie wiedzia艂 o niej wszystkiego. Wiedzia艂, jak jej oczy zmieniaj膮 kolor w zale偶no艣ci od humoru, wiedzia艂, jak potrafi膮 rozb艂ysn膮膰 z mi艂o艣ci. Wiedzia艂, jakie to przyjemne, kiedy zarzuca mu r臋ce na szyj臋, jakie 艣liczne do艂eczki tworz膮 si臋 na jej policzkach, kiedy si臋 do niego u艣miecha... pozna艂 g艂臋bi臋 jej nami臋tno艣ci. Wiedzia艂, jak dobrze drobne cia艂o Anny pasowa艂o do jego cia艂a, pami臋ta艂 jej sk贸r臋 pod swoimi d艂o艅mi. Kocha艂 j膮, ale nadal istnia艂o mi臋dzy nimi tyle tajemnic - nie dlatego, 偶eby kt贸re艣 z nich tego chcia艂o, ale dlatego, 偶e dzieli艂o ich tak wiele.
Knut wspi膮艂 si臋 na ska艂臋. By艂a stroma i 艣liska, z trudem uda艂o mu si臋 znale藕膰 zaczepienie dla palc贸w i czubk贸w but贸w. Nie dawa艂 jednak za wygran膮. Wysi艂ek fizyczny pozwala艂 mu cho膰 na chwil臋 zapomnie膰 o dr臋cz膮cych uczuciach.
T臋skni艂. Trudno by艂o tego unikn膮膰, ale nie m贸g艂 pozwoli膰, by t臋sknota przes艂oni艂a mu cel, w jakim tu przyby艂. Nie m贸g艂 marnowa膰 czasu na powr贸t do Alty.
Nikt nie powinien si臋 dowiedzie膰 o nich dwojgu. Nie wolno mu niepotrzebnie nara偶a膰 Anny. I tak 偶y艂a pod siln膮 presj膮.
Stan膮wszy na szczycie ska艂y, Knut wci膮gn膮艂 w p艂uca czysty, ostry zapach wieczora Na chwil臋 pomog艂o, chcia艂by si臋 czu膰 r贸wnie lekko, kiedy si臋 znajdzie na dole.
U st贸p ska艂y wielkie kamienne bloki tworzy艂y osypisko. Knut zastanawia艂 si臋, czy mo偶e owe kamienie nosz膮 nazw臋 zwi膮zan膮 z Rosjanami, tak jak w Lyngen wiele miejsc otrzyma艂o nazw臋 od Rosjan lub Czud贸w. Kr膮偶y艂o te偶 mn贸stwo historii o bandach zb贸j贸w ze wschodu, siej膮cych zniszczenie, morduj膮cych i okradaj膮cych bezbronnych mieszka艅c贸w znad fiord贸w.
Wyobra藕ni臋 Knuta najbardziej pobudza艂y opowie艣ci o Czudach, w kt贸rych umierali oni w ka艂u偶ach krwi u p贸艂nocnych wybrze偶y Norwegii.
Sagi opowiadane w rodzinnych stronach najcz臋艣ciej ko艅czy艂y si臋 na dwa sposoby. Czudowie przybywali przez g贸ry nad fiord, kradli 艂odzie i przep艂ywali do wiosek po drugiej stronie. Tam za艣 mieszka艅cy gromadzili si臋 w艣r贸d ska艂, wabili bandyt贸w do siebie, po czym zrzucali na nich lawin臋 kamieni.
Albo tak: Do wioski od strony morza przybywaj膮 Rosjanie, a miejscowa ludno艣膰 wsiada do 艂odzi, 艂膮cz膮c si臋 przeciwko wrogowi. Wszyscy napastnicy zostaj膮 zabici, a po jakim艣 czasie morze wyrzuca na l膮d pi臋膰dziesi膮t r臋kawiczek - wszystkie z lewej r臋ki.
Knut u艣miechn膮艂 si臋 do siebie, spogl膮daj膮c w d贸艂. St膮d pewnie pos艂ano kamienn膮 lawin臋 za napastnikami. Albo mo偶e sami j膮 spowodowali. Istnia艂a te偶 inna wersja tej krwawej historii. Wyst臋powa艂 w niej bohater, Lapo艅czyk, najcz臋艣ciej starzec albo m艂ody ch艂opak. Podejmowa艂 si臋 on wskaza膰 rabusiom drog臋 do ko艣cio艂a, domu weselnego lub do wioski. W drodze zawsze 艂apa艂a ich burza i przewodnik musia艂 zapala膰 pochodni臋. Tu偶 przed przepa艣ci膮 jednak wyrzuca艂 j膮 i sam uskakiwa艂 w bok, a bandyci z kraju na wschodzie spadali w d贸艂 i gin臋li.
By膰 mo偶e to osypisko w dole pogrzeba艂o wielu Czud贸w?
By膰 mo偶e wi臋zi ca艂e mn贸stwo pot臋pionych dusz?
Knut powinien chyba odczu膰 l臋k.
Ale on nie ba艂 si臋 ju偶 upior贸w. Uwa偶a艂, 偶e martwi Czudowie nie mog膮 mu nic zrobi膰.
Zej艣cie ze ska艂y t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 si臋 wspi膮艂, okaza艂o si臋 niemo偶liwe. Knut musia艂 p贸j艣膰 naoko艂o. Nie szkodzi. To te偶 spos贸b na poznanie terenu. Poza tym czas zastawi膰 sid艂a. Zosta艂o ju偶 niewiele prowiantu, a nie warto wybiera膰 si臋 do Alty po zakupy.
Nie powinien w og贸le tam wraca膰, zanim nie b臋dzie m贸g艂 wywi膮za膰 si臋 z obietnicy danej Annie.
Reszt臋 wieczoru zaj臋艂o mu rozmieszczenie side艂. Kiedy s艂o艅ce powiedzia艂o mu, 偶e noc ju偶 blisko, wyci膮艂 sobie w臋dk臋 z m艂odej wierzby. Mia艂 troch臋 sznurka i haczyki, a przyn臋ty pod darni膮 znajdzie pewnie pod dostatkiem.
Ryby nie bra艂y. Weso艂o skaka艂y w niewielkim rozlewisku u do艂u wodospadu, lecz 偶adna nie da艂a si臋 skusi膰 na smakowity k膮sek, kt贸rym Knut wymachiwa艂 przed ich pyskami. Z potraw膮 rybn膮 trzeba b臋dzie poczeka膰, stwierdzi艂. Podejrzewa艂, 偶e zostanie tutaj d艂ugo. Trafi膮 si臋 inne okazje. Zamiast na pr贸偶no pr贸bowa膰 swych si艂 jako w臋dkarz, poszuka艂 kamienia wielko艣ci d艂oni i zabra艂 si臋 za wyklepywanie blaszanej misy, kt贸r膮 otrzyma艂 od Hannu.
Zaj臋艂o mu to du偶o czasu, zd膮偶y艂 te偶 kilka razy bole艣nie trafi膰 w kciuk, ale w ko艅cu uda艂o mu si臋 zrobi膰 naczynie p艂askie jak patelnia.
Knut nigdy nie uczy艂 si臋 przep艂ukiwania rzecznego piasku. Jednak zawsze wiedzia艂, 偶e w taki spos贸b szuka si臋 z艂ota. Bajki z dzieci艅stwa nabra艂y odcienia rzeczywisto艣ci.
Chocia偶 zacz臋艂o si臋 ju偶 lato, s艂o艅ce nie ogrza艂o jeszcze porz膮dnie po艂o偶onej daleko na p贸艂nocy ziemi, jakby wci膮偶 rozpo艣ciera艂y si臋 nad ni膮 cienie stalowob艂臋kitnego p艂aszcza mrozu.
Knut zadr偶a艂 z zimna, kiedy wszed艂 do wody. Zmusi艂 si臋, by wytrzyma膰 w niej chwil臋 - wystarczaj膮co d艂ug膮, 偶eby si臋 przyzwyczai膰. Na szcz臋艣cie nie by艂 jakim艣 piecuchem.
By艂o mu nadal zimno, ale nie czu艂 ju偶 b贸lu.
Podwin膮艂 do 艂okci r臋kawy koszuli, ugi膮艂 kolana i zagarn膮艂 mis膮 rzecznego 偶wiru...
Po艂owa uciek艂a z pr膮dem. 呕wir, kt贸ry pozosta艂, by艂 grubszy od kciuka. Zgrzyta艂 drwi膮co o blach臋.
Knut rzuci艂 brzydkie s艂owo, tak jakby to zrobi艂 Reijo, i pozwoli艂, by kamienie zazgrzyta艂y jeszcze raz. Zacisn膮艂 z臋by, wymamrota艂 pod nosem jakie艣 zakl臋cia i wszystko powt贸rzy艂. Tym razem uda艂o mu si臋 zatrzyma膰 ca艂y piasek w misie. Szybko zorientowa艂 si臋, 偶e nabra艂 go za du偶o. Kiedy zgarn膮艂 wierzchni膮 warstw臋 偶wiru, na dnie misy znowu pozosta艂y tylko najci臋偶sze kamienie. By艂y niew膮tpliwie szare jak wi臋kszo艣膰 kamieni tu w Norwegii.
Spr贸bowa艂 znowu...
I znowu. I znowu... I znowu...
Robi艂 wszystkie b艂臋dy po kolei. Pope艂nia艂 je wiele razy, chocia偶 przysi膮g艂by, 偶e si臋 ju偶 nauczy艂.
W ko艅cu wydawa艂o mu si臋, 偶e upadnie, je艣li post膮pi jeszcze jeden krok w d贸艂 z pr膮dem rzeki. Nogi nie chcia艂y ju偶 d藕wiga膰 ci臋偶aru cia艂a. Prawie ich nie czu艂.
Chwiejnie wyszed艂 z wody, pad艂 bez si艂 na brzegu, staraj膮c si臋 nie zgubi膰 misy, kt贸r膮 z takim wysi艂kiem uformowa艂.
Stopy i nogi by艂y zupe艂nie bia艂e. Knut poruszy艂 palcami st贸p, ale nic nie poczu艂. Przerazi艂 si臋. Zrozumia艂, 偶e ogarni臋ty zapa艂em, mocno przesadzi艂.
Rozciera艂 sk贸r臋 - wiedzia艂, 偶e robi 藕le, 偶e powinien tylko ogrza膰 zdr臋twia艂e cz臋艣ci cia艂a, ale nie starczy艂o mu cierpliwo艣ci.
Poczu艂 rwanie w palcach st贸p. B贸l by艂 tak silny, 偶e wyciska艂 z oczu 艂zy, ale 艣wiadczy艂 przynajmniej o tym, 偶e odr臋twienie ust臋puje. W takim razie z ca艂膮 reszt膮 n贸g r贸wnie偶 powinno by膰 dobrze. Knut mia艂 na tyle rozs膮dku, 偶e zdj膮艂 mokre spodnie. Wysuszy je w chacie przy palenisku. Sam te偶 si臋 ogrzeje. Stara艂 si臋 u艣miechn膮膰, ale zdo艂a艂 tylko wykrzywi膰 twarz. Nie znalaz艂 z艂ota podczas tej pierwszej nieporadnej pr贸by. Nie by艂 te偶 pewien, czy opanowa艂 ju偶 technik臋 przep艂ukiwania 偶wiru. Przemkn臋艂o mu przez my艣l, 偶e czeka go jeszcze wiele takich pr贸b, po kt贸rych zn贸w ogarnie go poczucie bezsensu i zw膮tpienie.
Jedno by艂o bezsporne - porz膮dnie si臋 wych艂odzi艂. Tylko gor膮ca t臋sknota mog艂aby obudzi膰 w nim ch臋膰 do 偶ycia. Podczo艂ga艂 si臋 do chaty, czu艂 w nogach jakby miliony szpilek. Zaczyna艂y na powr贸t 偶y膰.
Kiedy otuli艂 si臋 jak m贸g艂 najdok艂adniej w jedyn膮 sk贸r臋, jak膮 tu ze sob膮 przyni贸s艂, zda艂 sobie spraw臋, 偶e to dopiero pocz膮tek. Przed nim jeszcze wiele takich p贸藕nych wieczor贸w jak ten. Wiele cierpienia. Jednak wola kontynuowania poszukiwa艅 zawsze przewy偶szy kusz膮ce pragnienie, 偶eby o wszystkim zapomnie膰, 偶eby nazwa膰 to tylko przygod膮 i niczym wi臋cej.
Knut wierzy艂, 偶e skarb istnieje. By膰 mo偶e tutaj. A mo偶e nie. Wierzy艂, 偶e uda mu si臋 go znale藕膰.
A potem Anna stanie si臋 cz臋艣ci膮 jego 偶ycia. Nie robi艂 tego tylko dla siebie.
Robi艂 to tak偶e dla Anny.
- Nie rozumiem, czego tam szukasz, po co codziennie wychodzisz z domu - zwr贸ci艂a si臋 matka ostrym g艂osem do Anny przy kolacji.
Odm贸wili modlitw臋, w艂a艣nie zacz臋li je艣膰. Anna straci艂a ochot臋 do jedzenia. Zawsze tak si臋 dzia艂o, kiedy matka m贸wi艂a do niej tym tonem.
- Dziewczyna w twoim wieku i z twoim pochodzeniem nie powinna gania膰 jak jaka艣 dziewka s艂u偶膮ca.
- W s艂u偶膮cych nie ma nic z艂ego. - Anna odwa偶nie spojrza艂a matce w oczy. Rodzice nawet nie zauwa偶yli, 偶e ich c贸rka ostatnio tak bardzo si臋 zmieni艂a. - Czy Chrystus sam nie by艂 s艂ug膮 swoich uczni贸w?
- Ten ma艂y kurzy m贸偶d偶ek nie widzi w tym 偶adnej r贸偶nicy - wtr膮ci艂 si臋 ojciec. - To blu藕nierstwo por贸wnywa膰 siebie do Chrystusa, Anno. My艣la艂em, 偶e cho膰 tyle uda艂o nam si臋 wbi膰 do tej twojej ciasnej g艂owy.
- Nie wiem, gdzie pope艂nili艣my b艂膮d w jej wychowaniu - westchn臋艂a matka bliska p艂aczu. - Powinna艣 ju偶 haftowa膰 poszewki i prze艣cierad艂a. Sko艅czy艂a艣 zaledwie serwetki, Anno, i to niedbale. Zawsze tak 艂adnie haftowa艂a艣! Hrabia Jegerholm pomy艣li, 偶e my tu na p贸艂nocy jeste艣my jakimi艣 barbarzy艅cami, kiedy zademonstrujesz swoje maniery.
- Wydawa艂o mi si臋, 偶e hrabiego sta膰 na w艂asne prze艣cierad艂a, poszewki i serwetki - stwierdzi艂a Anna p贸艂g艂osem.
- Anno! - upomnia艂a j膮 matka. - Ka偶da dziewczyna z wy偶szych sfer wnosi w ma艂偶e艅stwo swoj膮 skrzyni臋 z wypraw膮. W ten spos贸b pokazuje, jakie zdoby艂a umiej臋tno艣ci. Nie chcesz chyba, by hrabia mia艂 o tobie z艂e mniemanie?
- Wicehrabia - poprawi艂a Anna. Wiedzia艂a, 偶e nie wolno jej powiedzie膰 wi臋cej, ale nie mog艂a si臋 powstrzyma膰. - On jest tylko wicehrabi膮, nosi tytu艂, kt贸ry nic nie znaczy.
Matce nie podoba艂a si臋 ta uwaga. Wyobra偶a艂a sobie, 偶e jej c贸rka wyjdzie za m膮偶 za prawdziwego hrabiego. Nie by艂a te偶 ca艂kiem pewna, jaka jest r贸偶nica mi臋dzy jednym tytu艂em a drugim. Nie s膮dzi艂a r贸wnie偶, 偶e Anna o tym wie.
Lecz Anna ci膮gle j膮 zaskakiwa艂a. Matka nie potrafi艂a powiedzie膰, czy zawsze w r贸wnym stopniu j膮 to cieszy艂o. To niedobrze, gdy dziewcz臋ta za du偶o wiedz膮. To niekobiece. Anna zawsze przecie偶 by艂a taka mi艂a, ale tej wiosny zrobi艂a si臋 krn膮brna.
Wszystko zacz臋艂o si臋 od tej nieszcz臋snej ucieczki. Wtedy pojawi艂y si臋 problemy.
Matka zadawa艂a sobie pytanie, czy na skutek mrozu nie ucierpia艂 tak偶e umys艂 Anny.
Nie mia艂a odwagi podzieli膰 si臋 swoimi w膮tpliwo艣ciami z m臋偶em. Dobrze, 偶e do jesieni ju偶 niedaleko. Wtedy odpowiedzialno艣膰 za Ann臋 b臋dzie mo偶na przerzuci膰 na hrabiego - hrabiego Jegerholma. On mimo wszystko jest hrabi膮. Niezale偶nie od tego, co m贸wi Anna.
- Je偶eli nie potrafisz wyra偶a膰 si臋 nale偶ycie o swoim przysz艂ym m臋偶u, mo偶esz odej艣膰 od sto艂u.
G艂os ojca zabrzmia艂 gro藕nie jak anielska tr膮ba w dniu s膮du ostatecznego. Anna zna艂a to nazbyt dobrze.
Szybko zebra艂a sp贸dnice, z艂o偶y艂a r臋ce w podzi臋kowaniu i wysz艂a.
Nie okaza艂a zdenerwowania, z podniesion膮 g艂ow膮 spokojnie zamkn臋艂a za sob膮 drzwi i r贸wnie spokojnie wesz艂a po schodach na poddasze.
Dopiero w swoim pokoju da艂a upust uczuciom. Opar艂a si臋 ci臋偶ko o drzwi, pr贸bowa艂a walczy膰 ze sob膮, z p艂aczem, rozpacz膮 i strachem, ale nie ca艂kiem jej si臋 to uda艂o.
Zm臋czona zdj臋艂a sukni臋 i w samej bieli藕nie rzuci艂a si臋 na 艂贸偶ko. Poduszka st艂umi艂a szloch. Rodzice nie powinni si臋 dowiedzie膰, jak bardzo c贸rk臋 unieszcz臋艣liwiali. Jak bardzo jej 藕le.
Wicehrabia niech zostanie sobie tam, gdzie jest - razem ze wszystkimi prze艣cierad艂ami, z monogramem lub bez!
Anna czu艂a zbyt silny niepok贸j, 偶eby usiedzie膰 ze skromnie spuszczonym wzrokiem i ledwie widocznym 艣ciegiem wyszywa膰 kunsztowne litery.
Cierpia艂a niezmiernie z t臋sknoty za Knutem. Bywa艂o, 偶e budzi艂a si臋 w nocy z jego imieniem na ustach. Mia艂a nadziej臋, 偶e nie wykrzycza艂a go na g艂os, ale ba艂a si臋, 偶e niebawem do tego dojdzie. Obudzi rodzic贸w imieniem jakiego艣... n臋dznego Kwena.
Nie m贸wi膮c o wstrz膮sie, kt贸rego by doznali, gdyby si臋 dowiedzieli, jakie marzenia i t臋sknoty kryje ich c贸rka za nienagann膮 fasad膮. Pod sztywnymi bluzkami i surowymi, czarnymi sp贸dnicami pulsowa艂a krew bardziej gor膮ca, ni偶 sobie mo偶na wyobrazi膰.
Noc w ramionach Knuta w na wp贸艂 zrujnowanej stodole u艣wiadomi艂a Annie wiele. To, co kiedy艣 nazywa艂a okropnym, brudnym i grzesznym, nabra艂o ca艂kiem innego znaczenia.
Nie ba艂a si臋 ju偶 po偶膮dania. Mia艂a nawet odwag臋 nazywa膰 je po imieniu, cho膰 tylko przed sob膮.
W my艣lach po偶膮da艂a ukochanego, a jej cia艂o wyzby艂o si臋 zahamowa艅.
Dotyka艂a go, wspominaj膮c niezwyk艂y sen sprzed kilku nocy.
艢ni艂o jej si臋, 偶e stoi po pas w z艂otym pyle. Czu艂a zimny metal na sk贸rze, czu艂a ci臋偶ar i ch艂贸d, widzia艂a blask z艂ota - zimny, lecz niebezpiecznie kusz膮cy. Mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e Knut nie musi ju偶 d艂u偶ej szuka膰. Ona posiad艂a skarb. Ona znalaz艂a go dla niego.
We 艣nie spojrza艂a w d贸艂 swego cia艂a, zobaczy艂a, 偶e jest naga, 偶e jest ca艂kiem rozebrana i bezbronna po艣rodku tego bogactwa.
Powoli podnios艂a g艂ow臋 - pewna, 偶e kto艣 j膮 obserwuje. Wystraszy艂a si臋, poniewa偶 nie mog艂a nikogo zobaczy膰. Wok贸艂 by艂o zielono: zielony las li艣ciasty, zielona polana w r贸偶nobarwnych kwiatach, wzniesienie i g贸ry, kt贸re r贸wnie偶 by艂y zielone od pokrywaj膮cego je mchu i porost贸w, ozdobione wrzosem, kwitn膮cym z czystej przekory.
Ba艂a si臋 tych ukrytych przed ni膮 oczu, a jednocze艣nie j膮 to podnieca艂o. Czu艂a, jak jej piersi nabrzmiewaj膮, jak oddech staje si臋 przy艣pieszony. Chcia艂a dotkn膮膰 swych piersi, poczu膰 ich ci臋偶ar, ale nie mog艂a podnie艣膰 r膮k. Nie pr贸bowa艂a si臋 zas艂oni膰 - 艣wiadomo艣膰, 偶e 艣ledzi j膮 czyj艣 wzrok, rozgrzewa艂a j膮. I nagle zobaczy艂a go, jak wychodzi z g臋stych zaro艣li. By艂 ubrany tak samo jak w dniu, kiedy widzia艂a go po raz ostatni, w sk贸rzany str贸j, jaki nosz膮 Lapo艅czycy. Szed艂, poruszaj膮c si臋 p艂ynnie i mi臋kko. Zbli偶y艂 si臋 do niej, ale nie by艂a pewna, czy blask w jego oczach pojawi艂 si臋 na jej widok, czy na widok z艂ota, w kt贸rym utkn臋艂a. Mimo to po偶膮da艂a go, bezwstydnie go pragn臋艂a. Gdyby mog艂a, wybieg艂aby mu na spotkanie, odda艂a ca艂膮 siebie, b艂aga艂a, by jej dotyka艂, 偶eby pie艣ci艂 j膮 tak, a偶 zap艂onie ka偶dy skrawek jej cia艂a...
Ale zimny metal studzi艂 rozpalon膮 sk贸r臋, ukrywa艂 nabrzmiewaj膮ce po偶膮danie, sprawia艂, 偶e czu艂a si臋 ospa艂a i oci臋偶a艂a.
Ch艂opak potkn膮艂 si臋 o z艂oto, kiedy znalaz艂 si臋 przy niej. Upad艂 w nie - jego r臋ce wyci膮gn臋艂y si臋 po cenny kruszec, nie do niej. Wa偶y艂 z艂oto w gar艣ciach. U艣miecha艂 si臋. Roze艣mia艂 si臋 w g艂os. Anna nie mia艂a pewno艣ci, czy j膮 widzi. Chcia艂a go zawo艂a膰, sprawi膰, by na ni膮 spojrza艂, by zrozumia艂, jak bardzo go potrzebuje, ale z jej warg nie wydoby艂 si臋 偶aden d藕wi臋k.
Wtedy on podni贸s艂 wzrok. Zobaczy艂 j膮. Przesun膮艂 j臋zykiem po ustach, troch臋 ma艂o wyrazistych, lecz cudownych ustach...
Zacz膮艂 odgarnia膰 z艂oto, rozgrzebywa艂 je silnymi d艂o艅mi. Odkopywa艂 j膮 go艂ymi r臋kami. Odkrywa艂 j膮 kawa艂ek po kawa艂ku. Ca艂e jej gor膮ce i wilgotne cia艂o pokrywa艂 z艂oty py艂. Sk贸ra jakby parowa艂a od silnego po偶膮dania. Poczu艂a ten zapach i to pobudzi艂o j膮 jeszcze bardziej. Pewnie on r贸wnie偶 rozpozna艂 t臋 wo艅. Czu艂a si臋 cudownie swobodna, jak dzikie, dumne zwierz臋.
Po偶膮dliwie przesuwa艂 w g贸r臋 r臋ce od szczup艂ej talii ku piersiom, zacisn膮艂 palce wok贸艂 twardych brodawek, pie艣ci艂 je, potem muska艂 wargami, j膮 ca艂膮, doprowadza艂 do szale艅stwa, a偶 wreszcie pochwycili wsp贸lny rytm.
Zobaczy艂a, jak si臋 rozbiera, dojrza艂a jego m臋sko艣膰, imponuj膮co gotow膮. Chcia艂a obj膮膰 j膮 d艂oni膮, dotkn膮膰, ale on si臋gn膮艂 ustami mi臋dzy jej uda. Ca艂owa艂 j膮 bez skr臋powania, pie艣ci艂 wargami i palcami i wyprowadzi艂 na rozszala艂e morze nami臋tno艣ci. Potem przesun膮艂 si臋 w g贸r臋 wzd艂u偶 jej pokrytego z艂otym py艂em cia艂a, rozdzieli艂 jej uda kolanem i wszed艂 w ni膮 jednym ruchem, kt贸ry zdawa艂 si臋 wieczno艣ci膮.
Anna obudzi艂a si臋 - wype艂nia艂y j膮 t臋sknoty, kt贸re zaspokoi艂a we 艣nie. Na jawie ci膮gle czu艂a, 偶e jest rozpalona, rozpalona i pe艂na t艂umionego pragnienia.
Nie zdaj膮c sobie sprawy z tego, co robi, zacz臋艂a si臋 pie艣ci膰 d艂o艅mi, tak jak by to robi艂 Knut. Z zamkni臋tymi oczami dotyka艂a piersi w taki spos贸b, jakby ich dotyka艂y jego r臋ce, potem, przesuwaj膮c palce w d贸艂, znalaz艂a miejsce, w kt贸rym wydawa艂a si臋 by膰 zamkni臋ta ca艂a owa gor膮czka.
By艂o wilgotne - cia艂o zareagowa艂o na wspomnienie snu, przygotowa艂o si臋 na przyj臋cie m臋偶czyzny z marze艅, jednak on nie m贸g艂 jej dotkn膮膰. Nie by艂a w stanie cofn膮膰 r臋ki, zanim pieszczotami nie doprowadzi艂a si臋 do stanu, do kt贸rego on by j膮 doprowadzi艂.
To, co zrobi艂a, by艂o grzechem, kt贸ry ojciec pot臋pia艂 najsurowiej. Tego si臋 nie robi. To brudne i grzeszne. Poza tym kobiety nie potrzebuj膮 takiego zaspokojenia. Kobiety nie czuj膮 po偶膮dania. Nie damy. Kobiety lekkich obyczaj贸w mo偶e nie s膮 wolne od podobnych pragnie艅, ale nic w tym dziwnego - to kara za ich spos贸b prowadzenia si臋. Prawdziwe kobiety nie odczuwaj膮 zadowolenia we wsp贸艂偶yciu z m臋偶czyzn膮. Po偶膮danie jest w艂a艣ciwe tylko m臋偶czyznom, wszystkim o tym wiadomo.
Anna wierzy艂a s艂owom ojca.
Jednak to, co czu艂a do Knuta, wydawa艂o si臋 tak wspania艂e, 偶e nie mog艂o by膰 z艂e ani grzeszne. Ani to, co robi艂a z w艂asnym cia艂em, kiedy t臋sknota stawa艂a si臋 zbyt silna. Przynosi艂o takie odpr臋偶enie, dawa艂o tak膮 przyjemno艣膰...
Nie mog艂aby 偶y膰 z jakim艣 hrabi膮 lub ksi臋ciem albo markizem. Nikt inny nie b臋dzie jej dotyka艂. Na sam膮 my艣l o tym czu艂a tak siln膮 odraz臋, 偶e robi艂o si臋 jej niedobrze.
Tylko Knut. Nikt inny opr贸cz niego. Niezale偶nie od tego, czy znajdzie z艂oto, czy nie.
Obieca艂, 偶e wr贸ci na pewno, i wierzy艂a, 偶e dotrzyma s艂owa.
Codziennie pracowa艂a w ogrodzie. Piel臋gnowa艂a drzewa i ro艣liny. W ten spos贸b znajdowa艂a wym贸wk臋, by wyj艣膰 z domu, by sprawdzi膰, czy wr贸ci艂 Knut.
Poszed艂by najpierw na cmentarz, odwiedzi艂 gr贸b ojca. Poniewa偶 to dla niego by艂o wa偶ne, poniewa偶 wiedzia艂, 偶e wtedy mog艂aby go zobaczy膰 i dowiedzie膰 si臋 o jego powrocie. Min臋艂o zaledwie dziesi臋膰 tygodni. Nie mog艂a spodziewa膰 si臋 cudu. Tam daleko, za horyzontem, rozci膮ga艂 si臋 niesko艅czony p艂askowy偶. Znalezienie w艂a艣ciwego miejsca mo偶e zabra膰 wiele czasu, mo偶e nawet ca艂e 偶ycie.
O ile Knut ma racj臋, o ile skarb naprawd臋 istnieje... Ka偶dy dzie艅 bez niego to koszmar. Anna wiedzia艂a jednak, 偶e minione tygodnie to bardzo kr贸tki okres.
Knut wr贸ci. Wtedy wszystko si臋 zmieni. On t臋skni na pewno r贸wnie silnie jak ona. Nie wolno jej my艣le膰 inaczej!
Anna p艂aka艂a w bia艂e poduszki. A kiedy potem patrzy艂a w lustro, kt贸rym ojciec tak bardzo pogardza艂, jej twarz by艂a czerwona i mokra od 艂ez.
Niekt贸rym p艂acz dodawa艂 uroku. Twarz Anny stawa艂a si臋 jednak brzydka i zapuchni臋ta. Dziewczyna zastanawia艂a si臋, co Knut w niej dostrzeg艂. Chwilami nabiera艂a przekonania, 偶e tylko si臋 zabawi艂 jej kosztem. 呕e sta艂a si臋 tylko przypadkowym epizodem w jego 偶yciu. Pikantnym epizodem, o kt贸rym b臋dzie m贸g艂 p贸藕niej opowiada膰 w weso艂ym towarzystwie - o tym, jak uwi贸d艂 brzydk膮 c贸rk臋 pastora...
Brzydk膮, 艂akn膮c膮 m臋偶czyzny c贸rk臋 pastora...
Co za idiotyzmy! To absurd.
Anna zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e nie wolno jej dopuszcza膰 do siebie takich my艣li. Nie mia艂a powod贸w, by nie wierzy膰 Knutowi, ale brakowa艂o jej oparcia. Tak si臋 ba艂a. Czu艂a si臋 taka samotna.
Zawsze by艂a samotna. Zna艂a ju偶 to uczucie. Samotna i... jak to Knut powiedzia艂? Co艣 o 鈥瀘bcym ptaku鈥... Takim w艂a艣nie obcym ptakiem by艂a przez ca艂e 偶ycie.
Lecz teraz samotno艣膰 bardziej doskwiera艂a ni偶 kiedykolwiek przedtem. Sprawia艂a dotkliwszy b贸l. Dzi臋ki Knutowi Anna po raz pierwszy do艣wiadczy艂a blisko艣ci z drugim cz艂owiekiem - a kiedy znikn膮艂, wszystko sta艂o si臋 podw贸jnie puste.
Obieca艂 wprawdzie, 偶e wr贸ci, ale teraz, pozbawiona jego ramion, w kt贸rych mog艂aby si臋 ukry膰, czu艂a si臋 bardziej bezbronna.
Dzi臋ki Knutowi uwierzy艂a, 偶e r贸wnie偶 jej mo偶e si臋 przydarzy膰 to, w czego istnienie w膮tpi艂a. Mi艂o艣膰 tak g艂臋boka, 偶e przerastaj膮ca zdolno艣膰 ludzkiego pojmowania.
Kocha艂a Knuta a偶 do b贸lu. Ca艂ym swoim sercem i dusz膮 - ze wszystkich si艂, z wiar膮 i rado艣ci膮.
Jednak bez niego 偶ycie traci艂o blask. Bywa艂y momenty, kiedy Anna czu艂a si臋 nic nie warta. Kiedy dopada艂y j膮 my艣li, 偶e ch艂opak k艂ama艂 g艂adko i z rozmys艂em.
Bywa艂y chwile, 偶e wola艂aby umrze膰, ni偶 zobaczy膰 go znowu, przekona膰 si臋, 偶e mi艂o艣膰 - kt贸r膮, jak jej si臋 zdawa艂o, widzia艂a w jego oczach - znikn臋艂a, us艂ysze膰, 偶e wcale nie jest tak, jak sobie wyobra偶a艂a.
I dosz艂a do wniosku, 偶e nawet gdyby tak si臋 naprawd臋 sta艂o - gdyby wr贸ciwszy przyzna艂, 偶e ju偶 jej nie kocha - powinna dzi臋kowa膰 losowi za prze偶yte wsp贸lnie chwile. Lepsze to, ni偶 gdyby nigdy nie poczu艂a ognia we krwi. Wola艂a cierpienie ni偶 偶ycie bez 艣wiadomo艣ci, czym jest prawdziwa mi艂o艣膰.
艁zy troch臋 pomaga艂y, chocia偶 brzydko potem wygl膮da艂a. Dziewczyna schowa艂a lustro pod materac. Ojciec nie b臋dzie tam szuka艂. I chocia偶 matka na pewno je znajdzie, nie zrobi z tego powodu awantury. Zapewne sama by艂a nie mniej pr贸偶na.
Zimna woda zlikwiduje czerwone plamy na twarzy. Anna wklepywa艂a koj膮c膮 wod臋 w policzki, a偶 poczu艂a ulg臋. Nast臋pnie wci膮gn臋艂a sukni臋 przez g艂ow臋, zapi臋艂a j膮, rozpu艣ci艂a w艂osy, przeczesa艂a je i ponownie zaplot艂a warkocz, cia艣niej ni偶 przedtem. B臋dzie bola艂o przez reszt臋 dnia, ale za to pozwoli zapomnie膰 o innym b贸lu, kt贸ry nie odst臋powa艂 ani na chwil臋.
Haftowanie?
Ze z艂o艣ci膮 z艂apa艂a lniany obrus, nad kt贸rym m臋czy艂a si臋 ju偶 tak d艂ugo, 偶e poszarza艂. Nosi艂 艣lady plam po spoconych r臋kach.
Jej r臋kach.
O Bo偶e, jak znienawidzi艂a ten obrus. Sta艂 si臋 symbolem tego wszystkiego, czego od niej oczekiwano, kogo chciano z niej uczyni膰. Sta艂 si臋 tarcz膮 herbow膮 jakiego艣 tam hrabiego, kt贸rego ju偶 teraz nie znosi艂a.
Kroki ojca na schodach. Ci臋偶kie. Jak uderzenia dzwon贸w, kt贸rych bicie powinno niejako przywo艂ywa膰: 鈥瀋hod藕 - chod藕 - chod藕鈥, zach臋ca膰 ludzi do przyj艣cia do ko艣cio艂a. Lecz Anna w tym brzmieniu, kt贸remu towarzyszy艂 g艂臋boki g艂os ojca, s艂ysza艂a zawsze co艣 ca艂kiem innego. Dla niej dzwony wo艂a艂y: 鈥瀞膮d - s膮d - s膮d鈥...
B艂yskawicznie usiad艂a na pos艂aniu. Wiedzia艂a, 偶e ojciec zwr贸ci na to uwag臋. Na to, 偶e 艂贸偶ko nie jest porz膮dnie za艣cielone. Chwyci艂a ig艂臋 w palce, po艣piesznie wykona艂a kilka 艣cieg贸w. Sama widzia艂a, 偶e nie wysz艂y dobrze, ale ojciec i tak nie potrafi tego oceni膰. Rob贸tki to jedna z tych dziedzin, co do kt贸rych nie m贸g艂 wydawa膰 s膮d贸w.
Drzwi otworzy艂y si臋 powoli. Stan膮艂 ogromny na 艣rodku pokoju. Wype艂ni艂 sob膮 ca艂e wn臋trze, pomy艣la艂a Anna.
- Mam nadziej臋, 偶e 偶a艂ujesz swojego zachowania i czujesz skruch臋 - rzek艂, wbijaj膮c w c贸rk臋 surowy wzrok. - Twoja matka jest przez ciebie g艂臋boko nieszcz臋艣liwa, bardzo si臋 na tobie zawiod艂em, Anno. Nie poznaj臋 ci臋. Zapowiada艂a艣 si臋 na pos艂uszn膮 i cnotliw膮 m艂od膮 dam臋, ale ostatnio co艣 w ciebie wst膮pi艂o. Nie rozumiemy, co si臋 sta艂o. B臋dziemy si臋 za ciebie modli膰. Mam nadziej臋, 偶e ty uczynisz to samo. Mam nadziej臋, 偶e si臋 opami臋tasz. Nie mo偶esz nam przynie艣膰 wstydu, kiedy pojedziesz do Danii. Tam b臋d膮 ci臋 otacza膰 ludzie prawdziwie wykszta艂ceni. Tutaj na p贸艂nocy panuj膮 obyczaje mo偶e zbyt dzikie i dalekie od cywilizowanych. Jednak czuj臋, 偶e w艂a艣nie tu zosta艂em powo艂any, 偶e jestem tutaj naprawd臋 potrzebny. By膰 mo偶e nie zawsze post臋powa艂em w艂a艣ciwie. By膰 mo偶e to kara za moje grzechy.
Anna prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i haftowa艂a dalej tak pilnie, jakby od tego zale偶a艂o jej 偶ycie. Nie mog艂a wprost zatrzyma膰 ig艂y na obrusie.
Kara dla niego? O, nie, zna ojca i wie, do czego zmierza, kiedy zaczyna m贸wi膰 w ten spos贸b. Za wszelk膮 cen臋 stara si臋 wzbudzi膰 poczucie winy, ale w niej.
Tym razem mu si臋 nie uda. Anna milcza艂a.
- Nie przysparzaj nam wi臋cej trosk, moje dziecko! Z艂o偶y艂 r臋ce. Jego s艂owa zabrzmia艂y jak modlitwa.
Wiedzia艂a, 偶e ojciec chce w艂a艣ciwie wymusi膰 na niej obietnic臋. Ale nigdy jej o to nie poprosi - nie wprost.
Nadal milcza艂a.
Na d艂ugo zapad艂a cisza.
- Nie masz nic do powiedzenia? Nie podnios艂a nawet wzroku. Po raz pierwszy sprzeciwia艂a mu si臋 tak 艣wiadomie, z rozmys艂em, konsekwentnie.
- Sta艂a艣 si臋 a偶 tak harda? - us艂ysza艂a ostre s艂owa. - Jeszcze to? Jeste艣 niedba艂a, nieporz膮dna, nies艂owna, u偶ywasz niestosownych wyraz贸w, odzywasz si臋 nie pytana. Gdzie twoja pokora? Gdzie twoja 艂agodno艣膰? Przera偶asz mnie, dziecko! Zastan贸w si臋 nad sob膮. Mo偶e nie zhardzia艂a艣 do ko艅ca i nie jest jeszcze za p贸藕no. Mo偶e jest dla ciebie jaka艣 nadzieja. Upadn臋 na kolana przed moim Bogiem i b臋d臋 si臋 modli艂. Za c贸rk臋, kt贸r膮 straci艂em. 呕eby艣 na powr贸t sta艂a si臋 pokorna i pos艂uszna.
Patrzy艂 na Ann臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, po czym wyszed艂. Dziewczyna wytrzyma艂a jego spojrzenie.
W jednej chwili zda艂a sobie spraw臋, 偶e pragnie wyzwoli膰 si臋 spod w艂adzy rodzic贸w. To smutne, ale b臋dzie musia艂a tak zrobi膰. Gdyby nie Knut, czu艂aby si臋 z nimi zwi膮zana do ko艅ca 偶ycia. Teraz stanie si臋 niezale偶nym cz艂owiekiem.
Palce nadal prowadzi艂y ig艂臋. Jeszcze d艂ugo po tym, jak ojciec zamkn膮艂 za sob膮 drzwi - z tak膮 sam膮 godno艣ci膮 jak zawsze, oczywi艣cie.
Je艣li chodzi o ojca, nigdy niczego nie robi艂 po艂owicznie. By艂 konsekwentny po czubki palc贸w. Przykro pomy艣le膰, ale to najlepsze, co mog艂a o nim powiedzie膰.
Serce bi艂o jej mocno, czu艂a strach. Wiedzia艂a jednak, 偶e ju偶 nigdy nie b臋dzie si臋 ba艂a tak bardzo jak do tej pory. By膰 mo偶e ojciec wyczuwa艂 to - zda艂 sobie spraw臋, 偶e traci w艂adz臋, i sam poczu艂 si臋 niepewnie.
Anna nie chcia艂a si臋 nad tym zastanawia膰. Od艂o偶y艂a rob贸tk臋 i zarzuci艂a szal na ramiona. Musia艂a odetchn膮膰 艣wie偶ym powietrzem. Szybko i cicho zbieg艂a po schodach, przemkn臋艂a przez kuchni臋 obok kucharki, kt贸ra uda艂a, 偶e nic nie zauwa偶y艂a, i wypad艂a na dw贸r tylnymi drzwiami. Wej艣ciem dla s艂u偶by. Rodzice powiedzieliby pewnie, 偶e to nie przystoi c贸rce pastora, ale nie dba艂a o to. O wiele lepiej rozumia艂a si臋 z Knutem ni偶 z nimi. A Knut bez mrugni臋cia okiem wyszed艂 tylnymi drzwiami.
Anna min臋艂a ogr贸d przy plebanii i wysz艂a na 艂膮k臋. Zacz臋艂a zrywa膰 kwiaty. P贸藕nym latem kwit艂y prawie wszystkie. Stokrotki, niemal r贸wnie dumne jak jej ojciec, dzwonki na swoich chudych 艂ody偶kach, jaskry, kt贸re skrad艂y s艂o艅cu z艂ocisto偶贸艂ty blask i ja艣nia艂y na zielonej 艂膮ce, zamiast wype艂nia膰 niebo. Kwit艂 te偶 bia艂y krwawnik, kt贸ry potrafi艂 lekko si臋 czerwieni膰, wpadaj膮c w r贸偶, koniczyna i jaskrawo czerwona wierzb贸wka...
Anna zbiera艂a wszystkie. U艂o偶y艂a je w pi臋kny bukiet, pe艂en radosnych kolor贸w lata. Zwi膮za艂a 艂ody偶ki s艂om膮. Nogi same ponios艂y j膮 wzd艂u偶 艣cie偶ek, kt贸rymi tak cz臋sto chodzi艂a.
Zawsze zatrzymywa艂a si臋 przy tym samym grobie.
Przed prostym, zniszczonym od niepogody krzy偶em, na kt贸rym trudno by艂o odczyta膰 nazwisko.
Lubi艂a ugi膮膰 tu kolana, ukl臋kn膮膰 na mi臋kkim mchu i prowadzi膰 w my艣li rozmowy z cz艂owiekiem, kt贸ry by艂 ojcem Knuta.
Przysz艂a tu z kwiatami ze wzgl臋du na Knuta, ze wzgl臋du na tego cz艂owieka - dla siebie samej.
Nie potrzebowa艂a zreszt膮 偶adnego powodu...
Tym razem ojciec pod膮偶y艂 za ni膮. Mech t艂umi艂 jego kroki, tak 偶e nie s艂ysza艂a go, dop贸ki nie stan膮艂 tu偶 obok.
- Czcisz jakiego艣 obcego zmar艂ego - jego g艂os by艂 pe艂en wyrzutu - a swojej matki nie umiesz...
Anna podnios艂a na niego wzrok. 艁atwiej by艂o powstrzyma膰 si臋 od k膮艣liwych odpowiedzi tu poza domem, pod otwartym niebem.
- Sk膮d to przywi膮zanie do obcego cz艂owieka? Widywa艂em, 偶e cz臋sto przynosisz tu kwiaty. Ten cz艂owiek zmar艂, zanim ty si臋 urodzi艂a艣.
- By艂 tu obcy - odpar艂a Anna. - Pomy艣la艂am, 偶e to smutne, i偶 nikt o nim nie pami臋ta. Nie chcia艂abym umrze膰, wiedz膮c, 偶e nikt nie pochyli si臋 nad moim grobem.
- Brednie - stwierdzi艂. - Pami臋tam go. By艂 nikim. Zwyk艂y cherlak. Chorowa艂, to prawda, ale te偶 nie mia艂 charakteru. Nie rozumiem, dlaczego ludzie wi膮偶膮 z nim t臋 histori臋 o z艂ocie. Nie by艂by w stanie znale藕膰 skarbu, nawet gdyby go tam zaprowadzono. By艂 s艂aby i chwiejny jak wierzbowa ga艂膮zka na wiosn臋.
Anna nie odezwa艂a si臋. Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Ojciec nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e wyrazi艂 sw贸j s膮d wobec cz艂owieka, kt贸ry w pewnym sensie sta艂 si臋 jej bardzo bliski.
- Za to jego 偶ona mimo wszystko o wiele bardziej zas艂ugiwa艂a na uwag臋 - m贸wi艂 dalej ojciec.
W jego wzroku pojawi艂o si臋 co艣, czego Anna do tej pory nie widzia艂a. Co prawda tylko na mgnienie oka, ale jednak dostrzeg艂a to. A brzmienie g艂osu wyra偶a艂o podziw.
- Nie by艂a dam膮, bro艅 Bo偶e. Raczej wr臋cz przeciwnie. Nie by艂a nienagann膮 kobiet膮... w tym sensie, ale mia艂a charakter i wiedzia艂a, czego chce. Nawet s臋dzia nie potrafi艂 jej omami膰. Dostawa艂a zawsze to, czego chcia艂a, za ka偶dym razem... wspania艂a Raija.
Cechy, kt贸re ojciec pot臋pia艂 i kt贸rymi gardzi艂, je艣li odznacza艂y si臋 nimi inne kobiety, urasta艂y niemal do rangi cn贸t w przypadku Raiji.
Anna zapragn臋艂a j膮 pozna膰. To, 偶e wywar艂a takie wra偶enie na ojcu, 艣wiadczy艂o, 偶e nie by艂a zwyczajn膮 kobiet膮.
- Je艣li mia艂aby艣 po艂o偶y膰 kwiaty na czyim艣 grobie, to raczej jej si臋 nale偶膮 - rzek艂 ojciec. - Chocia偶 Raija chyba nie umar艂a. Kobiety takie jak ona wydaj膮 si臋 zdolne prze偶y膰 wszystko. Jeden B贸g raczy wiedzie膰 dlaczego. Mo偶e 偶eby mog艂y odpokutowa膰 za grzechy.
Anna nie zna艂a odpowiedzi. Patrzy艂a, jak ojciec znika w drzwiach ko艣cio艂a. Sama pozosta艂a na kl臋czkach przy grobie.
- Nie wierz臋, 偶eby艣 by艂 taki s艂aby, jak m贸wi ojciec - rzuci艂a w stron臋 krzy偶a. - My艣l臋, 偶e by艂e艣 wi臋cej wart, bo znam twojego syna. A on jest najlepszym cz艂owiekiem, jakiego spotka艂am. Wydaje mi si臋, 偶e nie jest zbytnio podobny do matki. Przynajmniej s膮dz膮c po tym, co us艂ysza艂am. Musi by膰 raczej podobny do ciebie. Modl臋 si臋, 偶eby znalaz艂 to, co dla niego zostawi艂e艣. Nie dlatego, 偶e sama potrzebuj臋 luksusu. Ale dlatego, 偶e to dla niego takie wa偶ne. My艣l臋, 偶e to ma co艣 wsp贸lnego z poczuciem godno艣ci. Nie wiem. Nigdy nie 偶y艂am w takich warunkach jak wy. Jak Knut. Chc臋 tylko, 偶eby Knut by艂 szcz臋艣liwy. Pragn臋, by by艂 tu przy mnie. Potrzebuj臋 go.
Gr贸b nie m贸g艂 jej odpowiedzie膰. Anna nie by艂a a偶 tak naiwna, by tego nie rozumie膰.
Jednak znajdowa艂a tu spok贸j, kt贸rego nigdzie indziej nie zazna艂a.
Zastanawia艂a si臋, czy Knut przychodzi艂 tu z tego samego powodu. Nigdy o tym nie rozmawiali.
Annie brakowa艂o kogo艣, z kim mog艂aby si臋 podzieli膰 w艂asnymi my艣lami. Zanim spotka艂a Knuta, nie przysz艂oby jej to nawet do g艂owy.
Teraz bardzo potrzebowa艂a takiej rozmowy, dzi臋ki niej stawa艂a si臋 coraz silniejsza. A poniewa偶 nie mog艂a porozmawia膰 z Knutem, przychodzi艂a tutaj. Prochy spoczywaj膮ce g艂臋boko pod czarn膮 ziemi膮 nie mog艂y nikomu powt贸rzy膰 jej s艂贸w. Jej tajemnice by艂y tu bezpieczne. Ale w gruncie rzeczy jednak wci膮偶 pozostawa艂a samotna. Zwierzenia przynosi艂y tylko nieznaczn膮 ulg臋.
- Czas tak szybko mija - rzek艂a cicho. Tak cicho, 偶e jej s艂owa zabrzmia艂y jak szept. To, co teraz mia艂a powiedzie膰, nale偶a艂o wyzna膰 szeptem, mimo 偶e zwraca艂a si臋 do zmar艂ego. - Knut musi wr贸ci膰. Nie mo偶e mnie zawie艣膰. Musi przyj艣膰, cho膰by obdarty i bez grosza w kieszeni. Kocham go mimo wszystko. I potrzebuj臋, by by艂 przy mnie.
Na chwil臋 skrzy偶owa艂a r臋ce na 艂onie.
- Nosz臋 w sobie nasze dziecko - szepn臋艂a, staraj膮c si臋 powstrzyma膰 艂zy. - Nosz臋 w sobie twojego wnuka, Karlu Kristiansenie Elvejord.
Lato mia艂o si臋 ku ko艅cowi. Knuta cz臋sto ogarnia艂o przygn臋bienie. Ch艂opak tak dawno z nikim nie rozmawia艂, 偶e ledwie pami臋ta艂, jak to jest. Musia艂 prowadzi膰 rozmowy z samym sob膮 ze strachu, 偶e gard艂o ca艂kiem mu zardzewieje.
Nied艂ugo po tym, jak si臋 zatrzyma艂 nad rzek膮, w pobli偶u przechodzi艂o kilku m臋偶czyzn. Zd膮偶y艂 na szcz臋艣cie ukry膰 blaszan膮 mis臋. Uwierzyli, kiedy powiedzia艂, 偶e jest my艣liwym. Mia艂 ju偶 wtedy troch臋 sk贸r rozwieszonych do suszenia.
Od tamtego czasu znacznie ich przyby艂o. Knut polowa艂. Nie m贸g艂 bez reszty odda膰 si臋 poszukiwaniom. Polowanie by艂o 藕r贸d艂em jego utrzymania. By膰 mo偶e trafi膮 si臋 jacy艣 kupcy znad Zatoki Botnickiej, kt贸rzy zechc膮 kupi膰 sk贸ry. M贸g艂by pojecha膰 na najbli偶szy jarmark. Jednak nie z powrotem do Skibotn...
Zamierza艂 pozosta膰 wiernym swojemu marzeniu tak d艂ugo, jak to mo偶liwe. Dop贸ki starczy mu nadziei.
Poza polowaniem i szukaniem z艂ota wynajdowa艂 sobie inne zaj臋cia, kt贸re trzyma艂y go przy 偶yciu. 艁owi艂 ryby. Z m臋偶czyznami, kt贸rych spotka艂, wymieni艂 si臋 na s贸l i soli艂 ryby. Nie musia艂 tego robi膰. Ryb by艂o pod dostatkiem.
Czasami ogarnia艂a go w艣ciek艂o艣膰, musia艂 j膮 jako艣 roz艂adowa膰.
Wtedy szed艂 i szed艂, w臋drowa艂 godzinami wzd艂u偶 odnogi rzecznej. Stara艂 si臋 nie my艣le膰, nie rozgl膮da膰 wok贸艂. Zdawa艂o mu si臋, jakby 偶y艂 w pr贸偶ni, a jedynym sposobem wyrwania si臋 z niej by艂o odsuni臋cie si臋 od wszystkiego, co sta艂o si臋 znajome i bliskie.
Ryby i sk贸ry to jego zabezpieczenie. Musia艂 mie膰 co艣 w zanadrzu. Nawet je艣li jego marzenie si臋 nie spe艂ni, nie przyjdzie po Ann臋 z pustymi r臋koma. B艂ogos艂awie艅stwa pastora pewnie nie dostan膮, ale ofiaruje jej co艣 wi臋cej ni偶 dwie puste r臋ce.
Bo偶e, jak do niej t臋skni艂! Kiedy zamyka艂 oczy, widzia艂 j膮 tak wyra藕nie, 偶e chcia艂 wyci膮gn膮膰 ramiona i j膮 obj膮膰.
Czu艂 si臋 teraz tysi膮c razy bardziej samotny ni偶 przedtem.
W marzeniach wiele razy przychodzi艂 na plebani臋. S艂u偶膮ca, kt贸ra mu otwiera艂a, mierzy艂a go wzrokiem od st贸p do g艂贸w - kamizelka z brokatu, dewizka od zegarka z ci臋偶kiego metalu, nienaganny garnitur i wysokie sk贸rzane buty oraz kapelusz, kt贸rego nie zdejmowa艂 przed s艂u偶b膮, przekonywa艂y j膮, 偶e nale偶y go wpu艣ci膰 do 艣rodka. Mimo 偶e pastor nie zosta艂 uprzedzony o wizycie.
Anna blad艂a, kiedy wchodzi艂 do salonu, tego samego, do kt贸rego kiedy艣 j膮 przyprowadzi艂. Pastor sta艂 za tym samym wielkim biurkiem.
Ale usiad艂, kiedy Knut Elvejord wy艂o偶y艂 swoj膮 spraw臋: bez zb臋dnych ceremonii poprosi艂 o r臋k臋 Anny. I rzuci艂 kilka sk贸rzanych work贸w czystego z艂ota, 偶eby udowodni膰, 偶e jest w stanie zapewni膰 Annie odpowiednie warunki 偶ycia nie gorzej ni偶 jaki艣 podstarza艂y arystokrata za granic膮.
Marzenia ko艅czy艂y si臋 zawsze tak samo: pastor - co prawda z pewnym oci膮ganiem - udziela艂 zgody...
Knut zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e rzeczywisto艣膰 mo偶e okaza膰 si臋 bardziej gorzka. Coraz cz臋艣ciej my艣la艂 o tym, 偶e on i Anna b臋d膮 zmuszeni uciec. Tak czy owak.
呕a艂owa艂, 偶e nie uczynili tego ju偶 wiosn膮. Powinien by艂 pozwoli膰 dziewczynie p贸j艣膰 ze sob膮. By膰 mo偶e zmarnowali mn贸stwo czasu, kt贸ry mogli sp臋dzi膰 razem.
Samotno艣膰 i dotkliwa t臋sknota by艂y chyba gorsze ni偶 bieda. Knut doszed艂 do wniosku, 偶e wola艂by 偶y膰 z Ann膮 w biedzie, ni偶 j膮 straci膰. Nie m贸g艂 jednak skaza膰 dziewczyny na taki los, nie pytaj膮c jej o zdanie.
Kocha艂 j膮 tak bardzo, 偶e pozwoli艂by jej odej艣膰, gdyby tak by艂o dla niej lepiej. Przedtem s膮dzi艂, 偶e nie mo偶na do tego stopnia kocha膰 drugiego cz艂owieka.
Nadal przep艂ukiwa艂 偶wir. Ca艂ymi dniami sta艂 w lodowatej wodzie i przep艂ukiwa艂 piasek. Obraca艂 go na misie. Stopniowo doszed艂 do wprawy. Teraz 艣mia艂 si臋 z pierwszych nieporadnych pr贸b. Opanowanie tej sztuki zabra艂o mu ca艂e tygodnie. M贸g艂 tylko polega膰 na sobie i uczy膰 si臋 na w艂asnych b艂臋dach.
Nawet teraz nie by艂 pewien, czy wszystko robi dobrze. Bywa艂o, 偶e si臋 zastanawia艂, czego w og贸le szuka.
Nigdy nie widzia艂 z艂ota. Ca艂膮 sw膮 wiedz臋 czerpa艂 z tego, co us艂ysza艂 od innych. Z opowie艣ci Reijo. Z opis贸w Reijo, jakie to wra偶enie poczu膰 w r臋kach z艂oto znalezione przez Kallego. O ci臋偶arze, ch艂odzie - o b艂ogo艣ci, jaka ogarnia艂a cz艂owieka, kiedy trzyma艂 kruszec w palcach.
Mia艂o z艂oty kolor. Musia艂o b艂yszcze膰.
Reijo powiedzia艂, 偶e ze z艂otem jest jak z mi艂o艣ci膮. 鈥濿iesz, co masz, kiedy to masz鈥.
Knut rozumia艂 ju偶, co to mi艂o艣膰, cho膰 jeszcze ca艂kiem niedawno mia艂 o niej do艣膰 mgliste poj臋cie. Ufa艂 te偶, 偶e si臋 zorientuje, 偶e znalaz艂 z艂oto, kiedy si臋 na nie natknie.
Pragn膮艂, by si臋 okaza艂o, 偶e Kalle zd膮偶y艂 wydoby膰 ca艂e z艂oto i gdzie艣 je ukry膰. Wtedy sam 艂atwiej by sobie poradzi艂. Ale ojciec wyra藕nie da艂 do zrozumienia, 偶e skarb czeka na tego, kto bardzo pragnie go zdoby膰. Kto zechce zada膰 sobie troch臋 trudu.
Tak, Knut nie藕le si臋 natrudzi艂. I co? Nadal by艂 tak samo biedny. Gdyby pot kapa艂 z艂otem, ch艂opak ju偶 dawno m贸g艂by powr贸ci膰 do Alty.
Ale wida膰 nie mia艂o p贸j艣膰 tak 艂atwo. Zdarza艂o si臋, 偶e przeklina艂 ojca, i偶 ten nie wyt艂umaczy艂 Raiji, gdzie dok艂adnie znajduje si臋 z艂oto. Zdarza艂o si臋 te偶, 偶e podejrzewa艂 matk臋, i偶 dobrze zna艂a owo miejsce, ale zachowa艂a je w tajemnicy.
艢wiadomie zamierza艂a pozbawi膰 syna spadku po ojcu. Chocia偶 sama nie wzi臋艂a z艂ota, chcia艂a i Knutowi uniemo偶liwi膰 zdobycie skarbu. Poniewa偶 ubzdura艂a sobie, 偶e z艂oto przynosi nieszcz臋艣cie.
Tak jakby bogactwo mog艂o sprowadza膰 nieszcz臋艣cie! Nonsens!
Sama nie mog艂a s艂u偶y膰 za przyk艂ad, 偶e w biedzie cz艂owiek jest w stanie zazna膰 wi臋cej szcz臋艣cia.
Po d艂ugich chwilach sp臋dzonych w samotno艣ci Knuta przepe艂nia艂a gorycz. Niewiarygodne, co zw膮tpienie mo偶e uczyni膰 z ludzk膮 dusz膮.
Ka偶dy nast臋pny dzie艅 by艂 taki sam jak poprzedni. Knut wstawa艂 razem z ptakami. 艁yka艂 co艣 w po艣piechu i rusza艂 ponawia膰 pr贸by w nowym miejscu. Uwa偶a艂, 偶e przeczesa艂 chyba ka偶dy fragment rzeki w tym punkcie, kt贸ry Kalle wyra藕niej zaznaczy艂. Przejrza艂 na swej blaszanej misie ka偶de ziarenko z dna, lecz znalaz艂 tylko zwyk艂y, szary piach. Poszukiwania straci艂y smak wielkiej przygody.
Potem zmienia艂 mokre ubranie, rozwiesza艂 je w s艂o艅cu lub rozk艂ada艂 w chacie przy palenisku, a nast臋pnie wyrusza艂 sprawdzi膰 sid艂a. Kiedy wraca艂, robi艂 sobie co艣 do jedzenia. Jad艂 w spokoju i skupieniu. Czego艣 si臋 jednak w domu nauczy艂. W艂a艣nie w takich chwilach nap艂ywa艂y my艣li, kt贸rych najch臋tniej by do siebie nie dopuszcza艂.
Codziennie odgania艂 je wraz z rozpocz臋ciem kolejnej pr贸by. Zanim oporz膮dzi艂 z艂apane ptactwo i ryby - i przed zanurzeniem w strumieniu blaszanej misy.
Dopiero kiedy niebo na zachodzie si臋 czerwieni艂o, zaczyna艂 my艣le膰 o spoczynku. Celowo z tym zwleka艂. Nigdy si臋 nie k艂ad艂, dop贸ki nie czu艂 si臋 tak bardzo zm臋czony, 偶e zasypia艂, zanim jeszcze porz膮dnie u艂o偶y艂 si臋 na pos艂aniu. Dzi臋ki temu nie nachodzi艂y go wieczorem dr臋cz膮ce my艣li. Jednak sny mia艂 chaotyczne i pe艂ne b贸lu.
Rzadko kiedy udawa艂o mu si臋 porz膮dnie wypocz膮膰.
Czu艂 si臋 wyczerpany. Policzki mu si臋 zapad艂y, wok贸艂 ust pojawi艂y si臋 bruzdy, a wok贸艂 oczu zmarszczki, kt贸re zwykle trudno dojrze膰 na twarzach osiemnastolatk贸w.
Knut jednak nie zdawa艂 sobie z tego sprawy. Powierzchnia wody nie zdradza艂a takich szczeg贸艂贸w. A nie mia艂 innego zwierciad艂a.
Lato mija艂o zbyt szybko.
Knut nie liczy艂 dni. Ale zauwa偶y艂 up艂yw czasu, kiedy wieczory sta艂y si臋 ch艂odniejsze, a wrzosowisko pokry艂o si臋 czerwonym p艂aszczem.
Drzewa po偶贸艂k艂y. Gubi艂y li艣cie.
Woda w rzece torturowa艂a go codziennie, ale tak do tego przywyk艂, 偶e si臋 tym nie przejmowa艂.
W g艂owie d藕wi臋cza艂y mu ci膮gle te same s艂owa:
鈥P贸藕n膮 jesieni膮... p贸藕n膮 jesieni膮鈥.
Czy p贸藕na jesie艅 to okres, kiedy drzewa ca艂kiem ju偶 trac膮 li艣cie, czy raczej moment pojawienia si臋 pierwszego 艣niegu?
W膮tpliwo艣ci nie dawa艂y mu spokoju. O ka偶dej godzinie dnia rozwa偶a艂 za i przeciw.
M贸g艂by ju偶 wyruszy膰 do Alty. Bo偶e, jak bardzo tego pragn膮艂! Nikt inny, tylko on sam podejmowa艂 decyzje. Niechby go pastor wyrzuci艂 z domu, lecz on i tak zabra艂by Ann臋. Mogliby razem tu wr贸ci膰. I szuka膰 dalej. P艂askowy偶 jest ogromny. W膮tpliwe, czy kto艣 by ich znalaz艂...
A gdyby tak zosta膰 jeszcze jeden dzie艅? Ten dzie艅 mo偶e odmieni ca艂e jego 偶ycie. Je艣li jeszcze troch臋 poczeka, to mo偶e p贸jdzie po Ann臋 jako bogacz. M贸g艂by wtedy naprawd臋 rzuci膰 pastorowi na st贸艂 worki wype艂nione z艂otem.
Nadal istnia艂a taka szansa...
Droga do Alty zabierze mu jaki艣 tydzie艅. Mo偶e mniej, mia艂 do kogo si臋 艣pieszy膰. Nie musi robi膰 wielu przystank贸w. Zaryzykuje i jeszcze troch臋 poczeka.
Ogarn臋艂o go jakby oszo艂omienie. Gor膮czka, kt贸rej nie by艂 w stanie nazwa膰 s艂owami, nad kt贸r膮 nie m贸g艂 zapanowa膰. Zaw艂adn臋艂a nim bez reszty, ca艂膮 jego wol膮. Jeszcze tylko jeden dzie艅.
Tylko jeden.
Jeszcze jeden jedyny dzie艅...
Li艣cie opad艂y. Drzewa zrzuci艂y letni str贸j, a potem nawet jesienny p艂aszcz. Nagie oczekiwa艂y tego, co musia艂o nadej艣膰.
Knut wmawia艂 sobie, 偶e do p贸藕nej jesieni wci膮偶 zosta艂o jeszcze troch臋 czasu. P贸jdzie do Alty. Dotrzyma obietnicy. Nienawidzi艂 my艣li o tym, 偶e zjawi si臋 z pustymi r臋kami, r贸wnie biedny i zaniedbany, jak gdy odchodzi艂, r贸wnie obcy w 艣wiecie Anny. By膰 mo偶e jeszcze bardziej obcy. Gdyby wr贸ci艂 teraz, straci艂by nawet marzenie.
P艂askowy偶 przybra艂 kolor rdzawoczerwony. Prawie br膮zowy.
Natura wstrzyma艂a oddech. Wieczorami coraz wcze艣niej robi艂o si臋 ciemno. Wtedy pojawia艂y si臋 cienie. W jeden z takich wieczor贸w Knut wspi膮艂 si臋 na ska艂臋. Ucieka艂 od wszystkiego. Najbardziej pragn膮艂 uciec przed sob膮 samym.
Zastanawia艂 si臋, jak czul si臋 tutaj ojciec. Zaczyna艂 w膮tpi膰: to chyba nie to miejsce. Nie ma 偶adnego skarbu. Tato by艂 chory i mia艂 przywidzenia.
Ale Kalle Elvejord znalaz艂 przecie偶 z艂oto. Nawet Reijo to potwierdzi艂. Co on takiego powiedzia艂?
Jak to brzmia艂o, s艂owo po s艂owie?
Knut usiad艂 na skraju wyst臋pu skalnego i pr贸bowa艂 sobie przypomnie膰.
鈥To jest jak oszo艂omienie, Knut. Silniejsze ni偶 mo偶e ci da膰 jakikolwiek trunek. Niemal r贸wnie silne, jak kochanie si臋 z kobiet膮, kt贸r膮 ub贸stwiasz. Zimne. Ci臋偶kie. L艣ni膮ce. Sam blask... Raija nazywa艂a to 偶贸艂tym 艣wiat艂em. Nie potrafi臋 tego lepiej opisa膰. Sta艂em tak z tym zimnym, ci臋偶kim kamieniem w d艂oni i by艂bym w stanie dopu艣ci膰 si臋 morderstwa, 偶eby je zachowa膰. Takie to uczucie - przez chwil臋...鈥
Knut wci膮gn膮艂 wieczorne powietrze. Szumia艂o mu w uszach, lecz to nie wiatr.
Ogarn臋艂a go dziwna jasno艣膰.
Powinien by艂 s艂ucha膰 s艂贸w Reijo. Powinien by艂 s艂ucha膰. Powinien by艂 pomy艣le膰.
鈥Kamie艅鈥, powiedzia艂 Reijo. Kamie艅 - a nie piasek.
Wystarczaj膮co du偶y, by rozsy艂a艂 blask, by trzyma膰 go w d艂oni, by mocno zacisn膮膰 na nim palce.
Knut zaczyna艂 nabiera膰 pewno艣ci, 偶e zar贸wno Raija, jak i Reijo k艂amali, twierdz膮c, 偶e niczego nie znale藕li. Raija szuka艂a z艂ota. Reijo przyzna艂, 偶e i on szuka艂.
Oboje mieli przecie偶 szkic, wed艂ug kt贸rego mogli si臋 kierowa膰. Oboje wiedzieli o darniowej chacie, o szlakach, kt贸re przemierza艂 Kalle.
Oboje m贸wili, 偶e nic tu nie ma.
- Bo偶e - westchn膮艂 Knut ku ciemnemu, nieprzyst臋pnemu niebu. - Bo偶e, jak偶e by艂em bezmy艣lny. Zaraz zapadnie noc. Zabra艂e艣 mi 艣wiat艂o, nie mog臋 tego sprawdzi膰 wcze艣niej ni偶 jutro rano. Dlaczego mi to robisz? Czy anio艂owie zazdroszcz膮 Annie i mnie? Mogliby艣my ju偶 by膰 razem. Czy to spos贸b, 偶eby nas wypr贸bowa膰?
Knut wpatrywa艂 si臋 w d贸艂 na osypisko. Widzia艂 tylko ciemno艣膰 i jeszcze ciemniejsze cienie rzucane przez kamienne bloki. Tak dobrze je znal. Patrzy艂 na nie tak wiele razy, nie widz膮c ich. Rozwi膮zanie musia艂o znajdowa膰 si臋 tam w g艂臋bi. Je偶eli istnia艂a jaka艣 odpowied藕, je偶eli kry艂 si臋 tu jaki艣 skarb, to w艂a艣nie tam.
Kto m贸g艂by lepiej strzec niezmierzonego skarbu ni偶 w艂a艣nie pot臋pione dusze zb贸jc贸w ze wschodu?
Je艣li Czudowie zgin臋li pod tym osypiskiem, to w艂a艣nie dla niego pilnowali bogactw.
Knutowi wyda艂o si臋 to 艣mieszne. Siedzia艂 na szczycie br膮zowoczarnej g贸ry w zimn膮 jesienn膮 noc i 艣mia艂 si臋, a jego 艣miech ni贸s艂 si臋 echem daleko nad p艂askowy偶em.
Noc pokry艂a ziemi臋 cienk膮 warstw膮 szronu. Przy ka偶dym oddechu Knut wypuszcza艂 nosem bia艂e ob艂oczki pary. Nad ranem trz膮s艂 si臋 z zimna. Stara艂 si臋 dobrze zapami臋ta膰 ten dzie艅, zwraca艂 uwag臋 na ka偶dy drobiazg. Opowie o tym Annie. Mo偶e to w艂a艣nie pocz膮tek ich nowego 偶ycia?
Na po艂udniowym wschodzie zamajaczy艂o co艣 czerwonego. S艂o艅ce. Nie wolno mu tego zapomnie膰. Warto zapami臋ta膰 ryby wyskakuj膮ce niemal na brzeg rozlewiska. Zwr贸ci艂 uwag臋 na kruki przelatuj膮ce obok. S艂ucha艂 ich skrzekliwego krakania - i pomy艣la艂 o matce. Nigdy nie zrozumie, jak kto艣 m贸g艂 nazwa膰 kobiet臋, kt贸r膮 kocha艂, tak brzydkim okre艣leniem: Ma艂y Kruk. Mikkal tak m贸wi艂 do Raiji.
Knut nie widzia艂 nic pi臋knego w tym czarnym padlino偶ercy.
Wszed艂 mi臋dzy kamienne bloki. Dlaczego wcze艣niej o tym nie pomy艣la艂?
Nie mia艂 poj臋cia. Chyba po prostu nie przysz艂o mu to do g艂owy. 呕ycie jest pe艂ne przypadk贸w. Traf chcia艂, 偶e nie przeszuka艂 ska艂.
Po jakim艣 czasie znalaz艂 jam臋.
Dopiero kiedy ju偶 zamierza艂 zrezygnowa膰 na dobre, uderzy艂a go regularno艣膰, z jak膮 u艂o偶one by艂y niekt贸re kamienne bloki.
Gdyby dwa lub trzy le偶a艂y w jednej linii, mo偶na by to uzna膰 za przypadek. Grzbiet wydawa艂 si臋 do艣膰 prosty. Ale 偶eby po pi臋膰 - sze艣膰 kamieni uk艂ada艂o si臋 w kilka r贸wnych rz臋d贸w...
Musia艂 si臋 o to postara膰 kto艣 jeszcze, nie tylko sama natura.
Knut poczu艂 silne uderzenia serca, kiedy przetacza艂 pierwsze bloki. Okaza艂y si臋 l偶ejsze, ni偶 my艣la艂. Na tyle lekkie, 偶e nawet kobieta mog艂aby je przesun膮膰...
Za nimi ukaza艂 si臋 otw贸r, kt贸ry wygl膮da艂 jak zag艂臋bienie w skale. Kto艣 m贸g艂by tak pomy艣le膰, kto艣, kto nie sprawdzi艂 dok艂adniej.
Knut upad艂 na kolana, nie maj膮c poj臋cia, 偶e tak samo kl臋cza艂 r贸wnie偶 Kalle Elvejord dok艂adnie w tym samym miejscu prawie dwadzie艣cia lat temu.
Nast臋pnie wczo艂ga艂 si臋 do 艣rodka. Stara艂 si臋 nie wyobra偶a膰 sobie B贸g wie czego, chocia偶 wszystko w nim szala艂o z rado艣ci.
By艂 pewny zwyci臋stwa, w g艂臋bi duszy nie mia艂 ju偶 偶adnych w膮tpliwo艣ci.
Anno, Anno, powinna艣 to zobaczy膰! Powinna艣 by膰 tu razem ze mn膮 i prze偶y膰 to, co ja! Nigdy nie zdo艂am ci opowiedzie膰, jakie to uczucie.
Otw贸r rozszerza艂 si臋 - przeszed艂 w jam臋, w kt贸rej Knut m贸g艂 swobodnie usi膮艣膰, wprawdzie musia艂 odrobin臋 pochyla膰 g艂ow臋, ale za to swobodnie wyci膮ga艂 ramiona. M贸g艂 wymachiwa膰 r臋koma, nie dotykaj膮c skalnych 艣cian.
Ciemna pieczara. Pieczara w litej skale. Pieczara o 艣cianach, na kt贸rych l艣ni艂y b艂yszcz膮ce pasy.
Knut przyzwyczai艂 wzrok do ciemno艣ci. Zobaczy艂 ja艣niejsze smugi. Nie wiedzia艂, 偶e ojciec stara艂 si臋 ten l艣ni膮cy kruszec przes艂oni膰 ziemi膮 i 偶wirem. Na wypadek gdyby kto艣 obcy trafi艂 do jaskini.
Ju偶 dawno temu wilgo膰 zlikwidowa艂a 贸w kamufla偶.
Knut ujrza艂 pasy na skalnej 艣cianie. Wtedy zda艂 sobie spraw臋, 偶e Reijo mia艂 racj臋: rozpozna艂 to, kiedy to zobaczy艂.
Uda艂o si臋. Odnalaz艂 swoje dziedzictwo. Swoj膮 przysz艂o艣膰.
Zerwa艂 ze wszystkimi dotychczasowymi przyzwyczajeniami. W po艣piechu zjad艂 solidny posi艂ek i dopiero wtedy pobieg艂 z powrotem do jaskini.
Kiedy wyruszaj膮c na poszukiwania przygotowywa艂 sprz臋t, nie przypuszcza艂, 偶e b臋dzie si臋 musia艂 wspina膰 po nagich ska艂ach. S膮dzi艂, 偶e jedyn膮 niezb臋dn膮 rzecz膮 b臋dzie misa do p艂ukania piasku.
Wszystkie te godziny, dni, tygodnie pracy bez wytchnienia po kolana w lodowatej wodzie, okaza艂y si臋 stracone nadaremnie. M臋czy艂 si臋 tak, marz艂 i cierpia艂, poniewa偶 s膮dzi艂, 偶e to jedyny spos贸b.
A skarb przez ca艂y ten czas le偶a艂 tu偶 przed jego nosem. Tu偶 za chat膮. Nie zada艂 sobie trudu, by dok艂adnie zbada膰 okolic臋. Wszystko przez b艂膮d, kt贸ry sam pope艂ni艂.
Knut nie mia艂 kilofa. Jedynie niewielki toporek, kt贸ry bez 偶alu po艣wi臋ci艂, 偶eby wydoby膰 z艂oto ze skalnej 艣ciany.
Wzruszy艂 si臋, kiedy zauwa偶y艂, 偶e w miejscu, gdzie ze wszystkich si艂 uderzy艂, istniej膮 jeszcze 艣lady pozostawione przez innego cz艂owieka. To na pewno tato wyr膮bywa艂 tu ska艂臋 - dok艂adnie tak jak on.
Dopiero w tej chwili Knut u艣wiadomi艂 sobie, jak wiele 艂膮czy go z ojcem. Pracowa艂 bez wytchnienia, a偶 w ko艅cu ze zm臋czenia nie m贸g艂 utrzyma膰 trzonka. Ostrze toporka bardzo ucierpia艂o, lecz ch艂opak pociesza艂 si臋 my艣l膮, 偶e b臋dzie m贸g艂 sobie kupi膰 sto innych. Je偶eli zechce.
Wyr膮ba艂 ju偶 sporo kamieni r贸偶nej wielko艣ci - od od艂amk贸w nie wi臋kszych od ziaren 偶wiru do bry艂ek wielko艣ci pi臋艣ci. B臋dzie mia艂 co d藕wiga膰 w drodze do Alty, lecz Anna jest tego warta.
Serce mu ros艂o. Spojrza艂 w czyste, gwia藕dziste niebo i zada艂 sobie pytanie, czy Kalle Elvejord mo偶e teraz zobaczy膰 z g贸ry swego syna.
Knut chcia艂, 偶eby tak by艂o.
Nape艂ni艂 worek.
Sakwa by艂a jedynym przedmiotem, kt贸ry 艂膮czy艂 go z ojcem. To wszystko, co odziedziczy艂. Pust膮 sakw臋 - sakw臋 nie zawieraj膮c膮 nic opr贸cz marze艅.
Knut uleg艂 ich magii i podj膮艂 wyzwanie, da艂 si臋 porwa膰 przygodzie.
Pomy艣la艂, 偶e Kalle by艂by szcz臋艣liwy, gdyby razem z synem m贸g艂 prze偶y膰 t臋 chwil臋. Sakwa, kt贸ra tak d艂ugo nosi艂a tylko marzenia, wype艂ni艂a si臋 po brzegi rzeczywistym bogactwem. Skarbem, o jakim Knut nawet nie mia艂 odwagi 艣ni膰. A przecie偶 nie zabra艂 wszystkiego. W jamie zosta艂o jeszcze sporo z艂ota, a on jako jedyny wiedzia艂, gdzie szuka膰. Teraz nie istnia艂y ju偶 rzeczy niemo偶liwe. Dla cz艂owieka tak bogatego jak on nie istnia艂y 偶adne granice.
Nagle 艣wiat stan膮艂 przed nim otworem. Ch艂opak zda艂 sobie z tego spraw臋. Teraz jest kim艣 wi臋cej ni偶 zwyk艂ym synem rybaka. Syn Kallego i Raiji b臋dzie cz艂owiekiem, kt贸rego ludzie zapami臋taj膮. Kiedy odejdzie, zostanie po nim co艣 wi臋cej ni偶 tylko nazwisko na drewnianym krzy偶u.
- Id臋 po Ann臋, tato - zwierzy艂 si臋 ojcu, patrz膮c w niebo. - Id臋 po c贸rk臋 pastora z Alty i o偶eni臋 si臋 z ni膮. Tego si臋 po swoim synu nie spodziewa艂e艣, prawda?
Tej nocy Knut spa艂 z g艂ow膮 wspart膮 na sakwie. By艂o mu niewygodnie i prze艣ladowa艂y go jakie艣 senne mary, zbyt jednak zamazane, by je rozpozna膰. Ale si臋 nie przebudzi艂. Nie wcze艣niej ni偶 przed nastaniem poranka.
Tego Poranka.
Zjad艂, spakowa艂 niezb臋dne rzeczy. Dodatkow膮 zmian臋 ubrania mo偶na zostawi膰. Garnki. Wi臋kszo艣膰 jedzenia. Knut nauczy艂 si臋 nie wyrzuca膰 tego, co jeszcze mo偶e si臋 przyda膰. Wszystko schowa艂 w jaskini. I tkni臋ty przeczuciem post膮pi艂 tak samo, jak przed laty uczyni艂 jego ojciec: zamaskowa艂 smugi na skalnej 艣cianie. Zamaza艂 je popio艂em z ogniska. Posmarowa艂 mokr膮 ziemi膮 i piaskiem. Zakry艂, 偶eby nikt niepowo艂any nie odkry艂 jego skarbu.
Potem wyczo艂ga艂 si臋 z jamy i na powr贸t przysun膮艂 kamienne bloki. Zastanawia艂 si臋, kto zrobi艂 to przed nim. Nie s膮dzi艂, 偶eby Kalle by艂 do tego zdolny.
Bardziej prawdopodobne, 偶e to sprawka Raiji.
Knut zmieni艂 nieco uk艂ad kamieni. Ustawi艂 je w spos贸b bardziej przypadkowy, bardziej naturalny.
Widok r贸wnych rz臋d贸w zbyt 艂atwo nasuwa艂 my艣l, na kt贸r膮 on sam wpad艂 dzisiejszej nocy...
To jego skarb. Nikt nie mo偶e mu go odebra膰. Prawnie mu si臋 nale偶y. Nie zamierza艂 jednak kupowa膰 tej ziemi. Gdyby tak uczyni艂, inni odgadliby prawd臋. Z pewno艣ci膮 by go okradli.
Opr贸偶ni jaskini臋 z tego, co si臋 da, potajemnie. Zabierze skarb i dobrze ukryje. Pos艂ucha rady Hannu: przyzna si臋, 偶e znalaz艂 troch臋 z艂ota w rzece. B臋dzie 偶y艂 zgodnie z prawem. Zatrzyma si臋 w jednym miejscu wystarczaj膮co d艂ugo, by go zapami臋tali. A potem razem z Ann膮 wyjad膮 gdzie艣 i osi膮d膮 tam, gdzie nikt ich nie zna. Tam gdzie od pocz膮tku dadz膮 si臋 pozna膰 jako ludzie bogaci. Dopiero tam zaczn膮 prawdziwe 偶ycie. Zamieszkaj膮 w pi臋knym domu. W pa艂acu. Z Ann膮, dzie膰mi...
Z rodzin膮, kt贸rej w艂a艣ciwie Knut nigdy nie mia艂. Zwyk艂膮 rodzin膮, bez podniesionych g艂os贸w i k艂贸tni.
Zniszczy艂 chat臋.
Pusta ziemianka mo偶e przyci膮ga膰 ludzi niezale偶nie od tego, jak daleko od ucz臋szczanych dr贸g si臋 znajduje. Bez 偶alu zr贸wna艂 j膮 z ziemi膮. Da艂a mu dach nad g艂ow膮. To wszystko. Nie wi膮za艂y go z ni膮 偶adne uczucia.
Zniszczy艂 miejsce na ognisko, u艂o偶one w kr膮g kamienie wrzuci艂 do rzeki. Popi贸艂 wdepta艂 w ziemi臋, pokry艂 偶wirem i darni膮.
Natura postara si臋 o to, 偶eby lepiej zamaza膰 wszystkie 艣lady. On tylko troch臋 pom贸g艂.
Wspi膮艂 si臋 na ska艂臋, 偶eby pozostawi膰 jak najmniej odcisk贸w st贸p. Trudno jest zostawi膰 艣lad na kamieniu.
Poza tym st膮d szybciej trafi na 艣cie偶ki prowadz膮ce do ludzi.
Czeka go d艂uga droga. Ci臋偶ar niesiony na plecach dodatkowo j膮 utrudni.
Nasta艂a p贸藕na jesie艅.
Nie mia艂 czasu do stracenia.
Zima przysz艂a wcze艣nie tego roku. Ledwie zacz膮艂 si臋 pa藕dziernik, a 艣nieg ju偶 le偶a艂 i na wodzie pojawi艂a si臋 cienka warstwa lodu. Wia艂 bezlitosny wiatr z p贸艂nocy, nios膮c ze sob膮 mro藕ny oddech z bieguna.
Z艂a pogoda zaskoczy艂a Knuta, zanim dotar艂 do miasta. Po偶a艂owa艂, 偶e zostawi艂 w jaskini ubranie na zmian臋. Musia艂 i艣膰 r贸wnym krokiem, 偶eby pot na jego ciele nie zamarza艂 i go nie wyzi臋bi艂.
艢nieg utrudnia艂 marsz. Kumagi nasi膮kn臋艂y wilgoci膮. Na szcz臋艣cie Knut wymo艣ci艂 je turzyc膮. Sucha trawa chroni艂a bose stopy przed wilgoci膮, utrzymywa艂a ciep艂o i zapobiega艂a odmro偶eniom.
My艣l o Annie dodawa艂a mu si艂, inaczej dawno by ju偶 upad艂 z wyczerpania. Pogoda z艂agodnia艂a, jakby bogowie byli po jego stronie. Uciszy艂o si臋 na tyle, 偶e Knut w ciemno艣ci m贸g艂 dostrzec 艣wiat艂a Alty.
Wpatrywa艂 si臋 w ja艣niej膮ce punkciki i uparcie pod膮偶a艂 w ich stron臋. Zatrzyma艂 si臋 przy plebanii. W pierwszym odruchu zamierza艂 wej艣膰, ale si臋 cofn膮艂. Budynek by艂 o艣wietlony, tak jak Knut to widywa艂 wiele razy przedtem. Okno Anny pozosta艂o jednak tajemnicze i ciemne. Jak zamkni臋te oko. W stron臋 wspania艂ej posiad艂o艣ci pastora zmierza艂o wiele os贸b. Knut zauwa偶y艂 to, lecz uzna艂, 偶e to nic szczeg贸lnego.
Anna...
By艂a tam - tak blisko. Nagle tak blisko po niesko艅czenie d艂ugim czasie roz艂膮ki.
I nie by艂 w stanie jej dosi臋gn膮膰. Nie m贸g艂 tak sta膰 i wpatrywa膰 si臋 w ciemne okno. Dziewczyna nie dojrzy go w ciemno艣ci. Nie m贸g艂 si臋 z ni膮 skontaktowa膰. Nie teraz. Musia艂 si臋 z tym pogodzi膰.
Nadal pozostawa艂 wy艂膮czony z tego 艣wiata, kt贸ry trzyma艂 Ann臋 z dala od takich jak on. Zamierza艂 to zmieni膰, ale potrzebowa艂 wi臋cej czasu ni偶 tych kilka godzin, kt贸re pozosta艂y do ko艅ca dnia.
Niedaleko znajdowa艂 si臋 艣wiat, kt贸ry ch臋tnie otworzy przed nim drzwi, 艣wiat, gdzie zaszczytem by艂o by膰 Finem. Gdzie cho膰 s艂owo 鈥濳wen鈥 brzmia艂o obra藕liwie, oznacza艂o to, co zwyczajne.
Knut powl贸k艂 si臋 do fi艅skiej cz臋艣ci Alty. Odnalaz艂 chat臋 Hannu i Jussiego i zapuka艂 do drzwi.
Zapami臋ta艂 tylko s艂abe 艣wiat艂o lampy na stole oraz Hannu i Jussiego siedz膮cych po obu stronach.
- Witamy z powrotem! - zawo艂a艂 Jussi. - My艣leli艣my, 偶e ci臋 ju偶 wi臋cej nie zobaczymy.
Knut usi艂owa艂 usi膮艣膰, ale nie by艂 w stanie. Zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Gospodarze po艂o偶yli go w kuchni na rozk艂adanym 艂贸偶ku.
- Jak dobrze - odezwa艂 si臋 zm臋czony. - Przeby艂em dalek膮 drog臋.
- I masz ci臋偶ki baga偶 - stwierdzi艂 Hannu, patrz膮c znacz膮co na sakw臋. - Uda艂o ci si臋?
Knut skin膮艂 g艂ow膮.
- Post膮pi艂e艣 zgodnie z moj膮 rad膮?
- Mo偶e.
Hannu u艣miechn膮艂 si臋, a jego zaro艣ni臋ta twarz wyda艂a si臋 sympatyczna.
- To mi si臋 podoba. Uczysz si臋, ch艂opcze! Ca艂kiem s艂usznie. Nawet nam nie powiniene艣 ufa膰!
- Obieca艂em, 偶e o was nie zapomn臋, prawda? Dotrzymuj臋 obietnic.
- Nami nie musisz si臋 przejmowa膰. Knut jednak zauwa偶y艂, 偶e ci dwaj ro艣li m臋偶czy藕ni wzruszyli si臋, 偶e o nich pami臋ta艂.
- Co zamierzasz teraz zrobi膰?
- O偶eni膰 si臋 - rzek艂 Knut stanowczo.
- O, nie wiedzieli艣my, 偶e jest jaka艣 dziewczyna - poskar偶yli si臋 oburzeni. - Trzyma艂e艣 to przed nami w tajemnicy?
U艣miechn膮艂 si臋. Pomy艣la艂 o Annie.
- Jest jeszcze wiele rzeczy, kt贸rych o mnie nie wiecie, ch艂opaki. Ale tyle mog臋 wam powiedzie膰: jeszcze wielu w Alcie zaskocz臋.
Hannu spojrza艂 znacz膮co i tajemniczo.
- Powiedzmy, 偶e jest w tobie co艣, czego nie wida膰 na pierwszy rzut oka.
Podali mu kolacj臋. Cienk膮 zup臋 z kasz膮 j臋czmienn膮 i kawa艂kami ryby. Knut delektowa艂 si臋 ni膮 niczym i艣cie pa艅sk膮 potraw膮. Na p艂askowy偶u 偶ywi艂 si臋 g艂贸wnie dzikim ptactwem, drobn膮 zwierzyn膮 i rybami, ale czego艣 takiego dawno nie mia艂 w ustach. Zupa podzia艂a艂a zbawiennie. Ch艂opak czu艂, jak wracaj膮 mu si艂y, zdo艂a艂 usi膮艣膰. Kiedy podali mu kubek kawy, odni贸s艂 wra偶enie, jakby si臋 znalaz艂 w si贸dmym niebie.
Nie chcia艂 spa膰. Zbyt d艂ugo by艂 sam, zbyt d艂ug膮 odby艂 drog臋, by po prostu spokojnie teraz zasn膮膰.
- Jak ci si臋 uda艂o znale藕膰 to, czego tak wielu szuka艂o? - zdziwi艂 si臋 Jussi. - Wielu pr贸bowa艂o przez ca艂e 偶ycie. Tobie wystarczy艂o jedno lato.
- By膰 mo偶e wiedzia艂em wi臋cej ni偶 inni... - odpar艂 Knut. - Mo偶e by艂o mi to przeznaczone.
Popatrzyli na niego pytaj膮co. Czekali na wyja艣nienia. Powiedzia艂 ju偶 zbyt wiele, by reszt臋 zachowa膰 w tajemnicy.
- Opowie艣ci o skarbie s膮 po cz臋艣ci prawdziwe - rzek艂 z wahaniem. - Gr贸b cz艂owieka, kt贸ry go znalaz艂, znajduje si臋 tu w Alcie.
Skin臋li g艂owami. Wiedzieli o tym.
- By艂 moim ojcem. Ch艂opak m贸g艂 to teraz wyzna膰 z dum膮. Przekona艂 si臋, 偶e Kalle Elvejord by艂 kim艣 wi臋cej ni偶 niepoprawnym marzycielem.
- Twoim ojcem, m贸wisz? Hannu 艣ci膮gn膮艂 usta i gwizdn膮艂 cicho.
- To troch臋 wyja艣nia. Ale przecie偶 on umar艂 bardzo m艂odo. Zd膮偶y艂 zosta膰 ojcem?
- Wiek nie ma tu 偶adnego znaczenia - stwierdzi艂 Jussi, wzruszaj膮c ramionami.
Nagle ujrzeli Knuta w zupe艂nie innym 艣wietle. Hannu zamy艣li艂 si臋:
- Czy wielu ludzi o tym wie? Opowiada艂e艣 o tym komu艣?
- Jak to? - Knut spojrza艂 na niego. Pomy艣la艂 o Annie.
- Nic, tylko na grobie, o kt贸rym m贸wisz, cz臋sto widywa艂em kwiaty. A kt贸rego艣 wieczoru zobaczy艂em, kto je przynosi.
Knut u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo. Da艂 do zrozumienia, 偶e domys艂y Hannu s膮 s艂uszne. Poznali jego tajemnic臋, cho膰 nie rzek艂 ani s艂owa. Zdali sobie spraw臋, jak ogromna jest jego t臋sknota.
- Tak - odpar艂. - Jest kto艣, kto o tym wie.
Jussi otworzy艂 usta, 偶eby co艣 powiedzie膰. By艂 blady. Hannu potrz膮sn膮艂 lekko g艂ow膮. 鈥濶ie teraz鈥, ostrzega艂 wzrokiem. Jussi odwr贸ci艂 twarz.
- Czy Knut - Kwen wr贸ci艂 do domu? - spyta艂 Knut. - Czy dla naszych nasta艂y mo偶e lepsze czasy?
Hannu pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie dotar艂y do nas 偶adne wie艣ci o Knucie Olssonie. Mo偶liwe, 偶e nie 偶yje. Ale do Kopenhagi jest pi臋膰set mil. Nie przejdziesz takiej drogi w jeden dzie艅, ch艂opie. Nawet Knut - Kwen potrzebuje czasu. Musimy wierzy膰, 偶e wr贸ci. Jest nam tu potrzebny. Tacy ludzie jak on nie rosn膮 na drzewach. Jemu podobni staj膮 si臋 przyw贸dcami. Bez niego jeste艣my jak stado bez pasterza. Mamy jeszcze odrobin臋 nadziei. Lecz nikt z nas nie posiada jego odwagi. Musi wr贸ci膰, inaczej w dolinie Alty nied艂ugo nie pozostanie ju偶 ani jeden Kwen.
Nasta艂a noc. A potem ranek.
Knut umy艂 si臋 i za艂o偶y艂 czyste ubranie. Przyjemnie by艂o si臋 od艣wie偶y膰. Przed wypraw膮 po z艂oto zostawi艂 troch臋 rzeczy u braci z Kemijarvi. Pilnowali ich, pewni, 偶e wr贸ci.
Zgoli艂 brod臋, kt贸r膮 wyhodowa艂 w ci膮gu paru miesi臋cy pobytu na odludziu. Mru偶膮c oczy, przyjrza艂 si臋 sobie w lustrze Jussiego. Wygl膮da艂 rzeczywi艣cie inaczej. Nie potrafi艂 wskaza膰 palcem, co si臋 zmieni艂o. Ale nie by艂 dok艂adnie tym samym Knutem, kt贸ry wyruszy艂 wiosn膮 na poszukiwanie skarbu. Kiedy si臋 wyszykowa艂, poczu艂 niepok贸j. Prawie nie by艂 w stanie prze艂kn膮膰 jedzenia, kt贸re Finowie postawili przed nim na stole.
Mia艂 tyle do za艂atwienia... Musia艂 i艣膰 do sklepu. Potrzebowa艂 ubrania. Zamierza艂 kupi膰 materia艂 i poszuka膰 krawca.
Anna...
Wtedy to Hannu zdecydowanie posadzi艂 go na krze艣le, a sam usiad艂 naprzeciw, mocno opieraj膮c 艂okcie na stole. Przedramiona wyros艂y ku twarzy niczym dwa wielkie pnie drzew. Oczy wydawa艂y si臋 smutne.
- Jest co艣, o czym powiniene艣 wiedzie膰, Knut - rzek艂. - Jest co艣, o czym ci wczoraj nie powiedzieli艣my. Uwa偶ali艣my, 偶e przede wszystkim powiniene艣 si臋 porz膮dnie wyspa膰, ch艂opcze. Po tak d艂ugiej w臋dr贸wce. - Prze艂kn膮艂 艣lin臋. - Czy ona wiele dla ciebie znaczy? Ta dziewczyna, kt贸ra k艂ad艂a kwiaty na grobie twego ojca?
- Tak. Knut nie rozumia艂, do czego Hannu zmierza. Jussi sta艂 przy drzwiach, odwr贸cony plecami. Zacisn膮艂 palce na framudze.
Co艣 tu si臋 nie zgadza艂o. Musia艂o wydarzy膰 si臋 co艣 bardzo z艂ego.
- Nigdy nam o tym nie opowiada艂e艣, ale to ty znalaz艂e艣 j膮 tej zimy, prawda? To ty j膮 tu przyprowadzi艂e艣?
Knut skin膮艂 g艂ow膮.
- Co si臋 sta艂o z Ann膮? - spyta艂. Jego g艂os brzmia艂 ochryple.
- Szukamy jej ju偶 ponad tydzie艅, Knut. Wszyscy w mie艣cie. Znowu znikn臋艂a. Statek na po艂udnie musia艂 odp艂yn膮膰 bez niej. Mia艂a wyjecha膰 do Danii. Wiedzia艂e艣 chyba o tym?
Przytakn膮艂.
- Przez ponad tydzie艅? - spyta艂. P贸藕n膮 jesieni膮. Powiedzia艂a: p贸藕n膮 jesieni膮... Knut ukry艂 twarz w d艂oniach. D艂awi艂 go tak silny p艂acz, 偶e nie m贸g艂 go powstrzyma膰. Wi臋c jednak zwleka艂 zbyt d艂ugo. Zosta艂 zbyt d艂ugo. By艂 pewny, 偶e wr贸ci w por臋, by dotrzyma膰 obietnicy. A tymczasem zawi贸d艂 Ann臋. Wreszcie podni贸s艂 wzrok. Oczy mia艂 pe艂ne 艂ez.
- Spad艂 ju偶 艣nieg, wyra藕nie wida膰 na nim 艣lady - wykrztusi艂. - Nie powinno chyba by膰 k艂opotu z jej odnalezieniem. Jest tylko kobiet膮, dziewczyn膮, nie mog艂a zaj艣膰 daleko.
- Kiedy znikn臋艂a, nie by艂o jeszcze 艣niegu. Spad艂 nast臋pnej nocy. Od tygodnia trzyma mr贸z - wyja艣ni艂 Hanna.
- Gdzie jej szukano?
- Wsz臋dzie. Sprawdzono nawet dno w pobliskich wodach, zanim 艣ci膮艂 je l贸d. Pastor nadal p艂aci ka偶demu ochotnikowi, gotowemu wzi膮膰 udzia艂 w poszukiwaniach.
Knut gwa艂townie poderwa艂 si臋 z miejsca. Nawet nie otar艂 艂ez. Sklepikarz mo偶e poczeka膰. 艢ci膮gn膮艂 z siebie czyste ubranie. W艂o偶y艂 na powr贸t sk贸rzane. Znalaz艂 dork i czapk臋 ze sk贸ry.
- Powierzam wam moj膮 sakw臋 - rzek艂. - Ufam wam.
- To na nic, Knut. - G艂os Hannu brzmia艂 po ojcowsku 艂agodnie. - By艂a lekko ubrana. M贸wi膮, 偶e mia艂a na sobie tylko koszul臋 nocn膮 i p艂aszcz. Nie chcia艂a, by j膮 uratowano.
- Znajd臋 j膮 - wycedzi艂 Knut przez zaci艣ni臋te z臋by. - Na pewno mi si臋 uda. Lecz najpierw porozmawiam z pastorem.
- B膮d藕 ostro偶ny! Hannu najch臋tniej poszed艂by razem z Knutem.
Ch艂opak by艂 taki porywczy. Taki gwa艂towny i nierozwa偶ny. Dziewczyna pewnie ju偶 nie 偶yje. Nie by艂o sensu wierzy膰, 偶e jest inaczej.
- Pastor ma wielk膮 w艂adz臋. Jest w dobrych stosunkach z namiestnikiem. Mo偶e wsadzi膰 ci臋 do aresztu, je偶eli zechce.
Knut u艣miechn膮艂 si臋 w taki spos贸b, 偶e obydwu braciom ciarki przesz艂y po plecach.
- Nie boj臋 si臋 pastora - powiedzia艂. - Ani namiestnika. Teraz boj臋 si臋 tylko jednego. 艢mierci. Nie mojej. Jestem tak niewiele wart...
W rzeczywisto艣ci wypadki nigdy nie tocz膮 si臋 tak jak w marzeniach. Knut istotnie wszed艂 do domu pastora g艂贸wnym wej艣ciem. Jednak nie jako bogacz, lecz jako biedny ch艂opak, Kwen, syn rybaka, Knut.
Wtargn膮艂 bez pukania. Nie zdejmuj膮c czapki, ruszy艂 prosto do salonu pastora. Nie pozwoli艂 si臋 zatrzyma膰.
Pastor zmarszczy艂 brwi i zdziwi艂 si臋 troch臋, napotykaj膮c p艂omienny wzrok m艂odzie艅ca, kt贸ry zjawi艂 si臋 przed nim tak nagle.
Nie rozpozna艂 go.
Knut zrozumia艂 to w jednej chwili, gdy us艂ysza艂 s艂owa pastora:
- Przypuszczam, 偶e przyszed艂e艣 zg艂osi膰 si臋 na ochotnika, by wzi膮膰 udzia艂 w poszukiwaniach mojej c贸rki? P艂ac臋 za dob臋. Tego, kto j膮 odnajdzie, wynagrodz臋 dodatkowo.
Knut u艣miechn膮艂 si臋 zimno. Jego oczy zw臋zi艂y si臋. M臋偶czyzna, kt贸ry przed nim siedzia艂, wygl膮da艂 na zm臋czonego i przygn臋bionego. Mia艂 podkr膮偶one oczy.
- Chc臋 wiedzie膰, gdzie jej szukali艣cie. Chc臋 wiedzie膰, kiedy znikn臋艂a.
- Lensman wie o wszystkim. Porozmawiaj z nim. Pastor odwr贸ci艂 si臋 do Knuta plecami. Ten jednak si臋 nie poruszy艂.
- Powinienem raczej s膮dzi膰, 偶e wiesz lepiej od lensmana, kiedy znikn臋艂a. I dlaczego?!
G艂os Knuta brzmia艂 jak trzask bicza. Ch艂opak nawet nie mrugn膮艂, zwracaj膮c si臋 do pastora na 鈥瀟y鈥.
- Jakim prawem przychodzisz tu i zam臋czasz mnie pytaniami? - spyta艂 pastor. - Kim ty jeste艣? Co sobie wyobra偶asz? Zap艂ac臋 ci za szukanie. Id藕 szuka膰 albo nie. Ale nie pozwol臋, by艣 tu przychodzi艂 i m贸wi艂 do mnie w ten spos贸b. Moja c贸rka zagin臋艂a. Modl臋 si臋 do Boga, 偶eby si臋 znalaz艂a ca艂a i zdrowa. Nie 偶ycz臋 sobie rozmawia膰 z tob膮 d艂u偶ej. Mo偶esz odej艣膰.
Knut przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie pastorowi. Wiele s艂贸w cisn臋艂o si臋 w kolejce na ko艅cu j臋zyka. Powstrzyma艂 je. Na razie.
Jeszcze tu wr贸ci. Poka偶e pastorowi, na co go sta膰.
Wr贸ci tu, a wtedy nie b臋dzie milcza艂.
Knut wyszed艂. Wyszed艂 drzwiami dla wa偶nych go艣ci.
Wst膮pi艂 jeszcze do lensmana. Dowiedzia艂 si臋 wi臋cej ni偶 na plebanii.
- Dziewczyna uciek艂a w niedziel臋 w nocy. Tego dnia w艂a艣nie przybi艂 do brzegu statek, kt贸ry mia艂 odp艂yn膮膰 na po艂udnie. Chyba chciano j膮 wyda膰 za m膮偶 za granic膮. Nie wiem dok艂adnie. S艂ysza艂em tylko, co m贸wi艂a s艂u偶ba. Rodzice zauwa偶yli znikni臋cie c贸rki dopiero w poniedzia艂ek rano. Nie spa艂a w swoim 艂贸偶ku. Jednak wychodz膮c z domu, nie mia艂a na sobie nic wi臋cej poza nocn膮 bielizn膮.
Pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- My艣l臋, 偶e poszukiwania nie na wiele si臋 zdadz膮. Ale pastor wierzy w cuda. Jest niejako do tego zobowi膮zany. Cha, cha...
Knut nie roze艣mia艂 si臋.
Nast臋pnie lensman opowiedzia艂, gdzie dotychczas szukano Anny. Kt贸re zbiorniki wodne sprawdzono.
- Osobi艣cie przypuszczam, 偶e znale藕liby艣my dziewczyn臋, gdyby艣my sprawdzili dno fiordu, ale do tej pory pastor si臋 temu sprzeciwia艂. Jednak po艂owa miasta s膮dzi, 偶e rzuci艂a si臋 do fiordu.
- Dlaczego? Urz臋dnik skrzywi艂 si臋.
- Uwa偶am, 偶e niedobrze jest mierzy膰 zbyt wysoko. Powinni pozwoli膰 c贸rce wybra膰 samej. Zmuszanie do ma艂偶e艅stwa nie prowadzi do niczego dobrego. S膮 tacy, kt贸rzy m贸wi膮, 偶e ona ju偶 kogo艣 wybra艂a.
Lensman nie rozumia艂, dlaczego ch艂opak tak przenikliwie na niego patrzy. Ale nigdy nie rozumia艂 tych, kt贸rzy swe 偶ycie sp臋dzali w drodze.
- Zar贸wno kucharka, jak i s艂u偶膮ca na plebanii przysi臋gaj膮, 偶e dziewczynie przydarzy艂o si臋 nieszcz臋艣cie. 呕e spodziewa艂a si臋 dziecka. A c贸rce pastora to nie przystoi, wiesz... Z rozpaczy rzuci艂a si臋 do fiordu, ch艂opcze. Ale id藕 i szukaj. Wi臋kszo艣膰 ochotnik贸w udaje si臋 na poszukiwania i kr臋ci si臋 po okolicy przez kilka dni. Pastor dobrze p艂aci i nie pyta, gdzie by艂e艣 i co robi艂e艣. My艣l臋, 偶e najbardziej obawia si臋 tego, 偶e kto艣 znajdzie j膮 martw膮...
Knut nie s艂ucha艂.
Jakim艣 sposobem dosta艂 si臋 do szopy Hannu. Nie by艂 w stanie przypomnie膰 sobie, jak si臋 tam znalaz艂.
Kiedy oprzytomnia艂, p艂aka艂 pomi臋dzy belami siana, tam gdzie si臋 z ni膮 kocha艂.
Uwi贸d艂 j膮.
Spodziewa艂a si臋 dziecka.
Gryz艂 kostki do krwi, 偶eby nie wykrzycze膰 swego cierpienia. Bi艂 pi臋艣ci膮 w 艣cian臋, a偶 dudni艂o.
Wyszepta艂 z szacunkiem jej imi臋.
Nie by艂 wart wi膮za膰 jej but贸w. Nawet ziemia, po kt贸rej st膮pa艂a, by艂a wi臋cej warta ni偶 on. A on o艣mieli艂 si臋 zniszczy膰 Annie 偶ycie.
Przez co艣 tak pod艂ego jak po偶膮danie zniszczy艂 jej 偶ycie.
Knut wyp艂aka艂 wszystkie 艂zy.
Czu艂 wok贸艂 siebie ogromn膮 pustk臋, kt贸rej istnienia nawet nie podejrzewa艂.
Tak cz臋sto my艣la艂 o Annie w ci膮gu tego lata. Dlaczego nie rzuci艂 wszystkiego i nie wr贸ci艂 do miasta? Dlaczego pozwoli艂, by 偶膮dza bogactwa przyt艂umi艂a t臋sknot臋 za Ann膮?
Dlaczego, dlaczego...?
Jednak nie 偶a艂owa艂 tego, co zasz艂o mi臋dzy nimi na tym pos艂aniu z siana.
Je艣li nawet skutki owej nocy popchn臋艂yby Ann臋 do czego艣, czego nie mia艂 odwagi nazwa膰 s艂owami, nie by艂 w stanie niczego 偶a艂owa膰. To jego najpi臋kniejsze wspomnienie.
Nigdy nie by艂 tak szcz臋艣liwy jak tamtej nocy. Nawet wtedy, kiedy znalaz艂 z艂oto. Teraz to zrozumia艂.
Noc z Ann膮 w ramionach, kiedy dziewczyna le偶a艂a przytulona do niego, ufna i oddana, nie mog艂a si臋 mierzy膰 z niczym innym, co dot膮d prze偶y艂.
Anna tak偶e by艂a szcz臋艣liwa.
B艂aga艂a go, 偶eby j膮 zabra艂 ze sob膮.
On za艣 zostawi艂 j膮 zupe艂nie sam膮 - tylko ze sw膮 obietnic膮. Obietnic膮, 偶e wr贸ci, zanim b臋dzie za p贸藕no. Obietnic膮, 偶e nie b臋dzie musia艂a jecha膰 do Danii. 呕e nie wyjdzie za nikogo innego poza nim. Mia艂 si臋 pojawi膰 przed nadej艣ciem p贸藕nej jesieni.
Anna dosz艂a pewnie do wniosku, 偶e j膮 ok艂ama艂.
Z b贸lem to przyzna艂.
Knut wyobra偶a艂 sobie, jak musia艂a by膰 nieszcz臋艣liwa. Jak bardzo samotna.
Pewnie pomy艣la艂a, 偶e 艣wiadomie j膮 oszuka艂. A potrzebowa艂a go bardziej, ni偶 ktokolwiek go kiedy艣 potrzebowa艂.
Mia艂a urodzi膰 dziecko...
Panie Bo偶e, dok膮d ona posz艂a? Dok膮d mog艂a p贸j艣膰?
By艂a noc. Ciemno. Anna nie by艂a ciep艂o ubrana.
Musia艂a marzn膮膰.
Fiord?
Nie, Knut nie s膮dzi艂, by rzuci艂a si臋 do fiordu.
Z艂o偶y艂 r臋ce w 偶arliwej modlitwie.
Przemierza艂 powoli okolic臋. Stara艂 si臋 my艣le膰 tak jak Anna. Nie s膮dzi艂, by mu si臋 uda艂o. Niezale偶nie od tego, jak bardzo j膮 kocha艂, nie m贸g艂 wiedzie膰, co kry艂o si臋 w jej g艂owie.
Ogarn臋艂a go rozpacz, podobna do tej, kt贸ra wype艂ni艂a dziewczyn臋 tamtej nocy.
Zw膮tpienie - podst臋pna 艣wiadomo艣膰, 偶e i tak wszystko na nic.
Pastor zabroni艂 sprawdza膰 dno fiordu.
Knut jednak odwa偶y艂 si臋 przez mgnienie oka pomy艣le膰, 偶e Anna wybra艂a takie rozwi膮zanie.
- By膰 mo偶e nie 偶yjesz, Anno. Je偶eli tak, to nic dla mnie nie ma sensu. Nic nie ma znaczenia dla Knuta Elvejorda. Nie liczy si臋 to, 偶e m贸g艂by kupi膰 ca艂膮 Alt臋 wraz z otaczaj膮cym j膮 lasem. Ty by艂a艣 najwa偶niejsza w moim 偶yciu. Ty, Anno. Nie z艂oto. Nie rozumia艂em tego do tej pory. Mia艂em ciebie. Mia艂em twoj膮 mi艂o艣膰 i prosi艂em ci臋 tylko, 偶eby艣 czeka艂a. Moja najdro偶sza. Prosi艂em, by艣 czeka艂a, i czeka艂a艣. Mia艂em wi臋cej, ni偶 przypuszcza艂em, i tylko ty o tym wiedzia艂a艣...
Knut szuka艂 tak d艂ugo, a偶 wreszcie nie by艂 w stanie zrobi膰 ani kroku wi臋cej. Przystan膮艂, opar艂 si臋 na kijku, p艂aka艂. Czu艂, jak ciep艂e 艂zy mieszaj膮 si臋 z p艂atkami 艣niegu, topniej膮cymi na policzkach niczym zimne poca艂unki.
Bo偶e, jak puste wyda艂o si臋 nagle 偶ycie! Jakie wszystko sta艂o si臋 bezsensowne!
Zawr贸ci艂 i ruszy艂 z powrotem do miasta. Chcia艂 porozmawia膰 z pastorem. Poprosi膰 go o zezwolenie na przeszukanie dna fiordu.
Nawet je艣li Anna nie 偶yje, trzeba j膮 znale藕膰.
Obra艂 drog臋 na skr贸ty, prowadz膮c膮 poni偶ej szopy Hannu. Zamierza艂 przeci膮膰 rzek臋, nie zastanawia艂 si臋, czy l贸d wytrzyma czy nie. Zaryzykowa艂, wszak tak niewiele trzyma艂o go przy 偶yciu. Tak niewiele, co mia艂o prawdziw膮 warto艣膰.
Knut zapomnia艂 o niewielkim rozlewisku w zakolu rzecznym nieopodal stodo艂y.
L贸d okaza艂 si臋 na tyle gruby, 偶e wytrzyma艂 jego ci臋偶ar. Woda szybko w tym miejscu zamarza艂a, poniewa偶 by艂o p艂ytko.
Wiatr wymi贸t艂 do czysta lodow膮 tafl臋. Wypolerowa艂 j膮 do po艂ysku. Narty Knuta skr臋ci艂y z wiatrem. Nie m贸g艂 ich prowadzi膰. Kierowa艂y si臋 jakby w艂asn膮 wol膮.
By膰 mo偶e los tak chcia艂.
Pod g艂adk膮 tafl膮 zamajaczy艂 tylko cie艅. Tu偶 przy brzegu. Tu偶 obok miejsca, gdzie rzeka wygina艂a si臋 艂agodnie w kunsztowny 艂uk niczym we w艂asnor臋czny podpis natury.
Ja艣niejsze miejsce po艣rodku niebieskoczarnej powierzchni.
Plama zacz臋艂a rosn膮膰 przed oczami Knuta. Co艣 go ku niej przyci膮ga艂o. Co艣 go popycha艂o, nie by艂 w stanie si臋 zatrzyma膰.
A偶 stan膮艂 tu偶 ponad plam膮. Wiedzia艂, 偶e nikt ju偶 nie b臋dzie musia艂 przeszukiwa膰 fiordu.
Upad艂 na kolana, nie zdejmuj膮c nart. Kijek wy艣lizn膮艂 mu si臋 z d艂oni. Ch艂opak zdj膮艂 r臋kawiczki, przy艂o偶y艂 r臋ce do twardej, g艂adkiej powierzchni - jak gdyby ich ciep艂o mog艂o stopi膰 l贸d i pom贸c si臋 dosta膰 bli偶ej. Tak jak gdyby ci膮gle jeszcze m贸g艂 uratowa膰 Annie 偶ycie w艂asnym ciep艂em.
P艂aka艂 i nic nie widzia艂 przez 艂zy. A偶 piek艂y oczy, bola艂o gard艂o.
Po艂o偶y艂 si臋 na lodzie nad zastyg艂膮 postaci膮, u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e straci艂 Ann臋. Straci艂 jedyn膮 osob臋, kt贸ra cokolwiek dla niego znaczy艂a. Jedyn膮, kt贸ra by艂a wa偶niejsza od niego samego.
Zrozumia艂 to jednak zbyt p贸藕no.
Zmarz艂, szcz臋ka艂 z臋bami, ale nie m贸g艂 teraz od niej odej艣膰.
Trafi艂 tu. Znalaz艂 j膮. Jeszcze raz mia艂 j膮 odprowadzi膰 do domu. Tyle przynajmniej by艂 jej winien.
L贸d by艂 gruby co najmniej na szeroko艣膰 jego d艂oni. Pod spodem p艂yn臋艂a woda. W艂osy dziewczyny porusza艂y si臋, wygl膮da艂y w wodzie jak po艂yskuj膮ce nici. Koszula nocna r贸wnie偶 lekko falowa艂a.
Knut zaatakowa艂 l贸d kijkami i nartami. Kopa艂, skaka艂, wygrzebywa艂 kamienie z brzegu i rzuca艂 nimi w g艂adkie lustro natury.
Powoli, powoli przebija艂 si臋 przez tward膮, grub膮 warstw臋. Wreszcie ca艂kiem si臋 przebi艂. Otw贸r nie by艂 wi臋kszy ni偶 zaci艣ni臋ta pi臋艣膰, ale ch艂opak si臋 nie poddawa艂.
Teraz by艂o 艂atwiej, m贸g艂 uderza膰 w kraw臋dzie i kruszy膰 je kamieniem.
Z otworu tryska艂a lodowata woda i przemoczy艂a Knuta do suchej nitki. Przesi膮kn臋艂a przez sk贸rzane spodnie, grozi艂a przykuciem go do zamarzni臋tej tafli, ale si臋 nie przejmowa艂. Ledwie to zauwa偶a艂.
Woda przeciek艂a przez r臋kawiczki. Straci艂 ju偶 prawie czucie w r臋kach, ale dop贸ki m贸g艂 utrzyma膰 kamie艅, nie mia艂 zamiaru si臋 poddawa膰.
Kl臋cza艂 tu偶 przy g艂owie dziewczyny. Gdyby zacz膮艂 unosi膰 j膮 pr膮d, Knut zdo艂a艂by j膮 pochwyci膰. Zatrzyma膰. Z mozo艂em powi臋kszy! przer臋bel na tyle, 偶e sam m贸g艂by si臋 w nim zmie艣ci膰. Zn贸w ku艂 brzegi. Jeszcze troch臋. Jeszcze tylko troch臋...
Po艂o偶y艂 si臋 obok Anny, wsun膮艂 obie r臋ce pod l贸d, dobrze zapar艂 si臋 艂okciami. Prze艂kn膮艂 ci臋偶ko, zacisn膮艂 powieki i poci膮gn膮艂.
Poczu艂 op贸r, zobaczy艂, 偶e skrawek koszuli nocnej uwi膮z艂 w lodzie. Przymarz艂. A wi臋c to j膮 trzyma艂o, nie pozwoli艂o pop艂yn膮膰 z pr膮dem.
Knut poci膮gn膮艂 jeszcze raz, rozerwa艂 materia艂. Zaskoczy艂 go nag艂y ci臋偶ar.
Trzymaj膮c Ann臋 pod r臋ce, zdo艂a艂 pod藕wign膮膰 si臋 z kolan. Potem chwyci艂 dziewczyn臋 w talii i pr贸bowa艂 wyci膮gn膮膰 z tego zimnego grobu, kt贸ry sobie wybra艂a. Musia艂 si臋 po艣pieszy膰, gdy偶 pod ci臋偶arem obojga l贸d zacz膮艂 si臋 niebezpiecznie ugina膰. Nadludzkim wysi艂kiem uni贸s艂 ukochan膮 ku g贸rze i przepe艂zn膮艂 na pewny grunt.
Ju偶 nie p艂aka艂.
Ostro偶nie u艂o偶y艂 Ann臋 na 艣niegu przy brzegu rzeki. Po tygodniu sp臋dzonym w wodzie jej cia艂o nabrzmia艂o. Nie przedstawia艂o pi臋knego widoku. Knut jednak zmusi艂 si臋, by na ni膮 spojrze膰.
Pami臋ta艂, jaka by艂a wtedy, pod dotykiem jego pieszczot.
Ich mi艂o艣膰 sta艂a si臋 po cz臋艣ci przyczyn膮 jej 艣mierci. Anna wybra艂a 艣mier膰 jako ostateczne wyj艣cie. Poniewa偶 on da艂 si臋 omami膰 z艂otemu szcz臋艣ciu.
Jego mi艂o艣膰 okaza艂a si臋 艣mierteln膮 trucizn膮.
Knut ostro偶nie po艂o偶y艂 r臋ce na brzuchu dziewczyny. Klucha w gardle grozi艂a uduszeniem.
To prawda. Anna nosi艂a jego dziecko. Tej jesiennej nocy zgas艂o wi臋cej ni偶 jedno 偶ycie.
Knut pochyli艂 g艂ow臋. Czy偶by Raija by艂a bardziej przewiduj膮ca, ni偶 ktokolwiek z nich podejrzewa艂?
Czy偶by to przeczuwa艂a? Zawsze uwa偶a艂a, 偶e z艂oto Kallego sprowadzi ze sob膮 nieszcz臋艣cie.
Czy Anna umar艂a dlatego, 偶e dal si臋 za艣lepi膰 z艂otemu blaskowi?
Na plebanii ci膮gle pali艂o si臋 艣wiat艂o, kiedy Knut szed艂 w jej stron臋, d藕wigaj膮c ci臋偶kie brzemi臋. Tym razem tak偶e nie zapuka艂 do drzwi. Sam wygl膮da艂 jak topielec, kiedy przemierza艂 pokryte dywanami pod艂ogi. Znalaz艂 pastora z 偶on膮 przy kominku w jednym z salon贸w.
Stan膮艂 przy wej艣ciu. Pchn膮艂 drzwi nog膮.
Pastorowa poderwa艂a si臋 z krzykiem. Zachwia艂a si臋. Knut na zawsze zachowa w pami臋ci t臋 bia艂膮 twarz otoczon膮 siwymi w艂osami - i t臋 czarn膮 sukni臋, kt贸ra sprawia艂a wra偶enie, 偶e nie by艂o pod ni膮 cia艂a.
Nawet pastor oniemia艂. Cofn膮艂 si臋, kiedy Knut podszed艂 bli偶ej. Odsun膮艂 si臋 na bok, uczyni艂 niezgrabny ruch r臋k膮, daj膮c ch艂opakowi znak, 偶eby po艂o偶y艂 cia艂o Anny na sofie.
Knut zatrzyma艂 si臋. Sta艂 z dziewczyn膮 w ramionach. Za nic nie chcia艂 jej wypu艣ci膰.
- Przychodz臋 z twoj膮 c贸rk膮, pastorze - wykrztusi艂. By艂 siny z zimna. Kapa艂o z niego, kiedy l贸d topi艂 si臋 w ciep艂ym pokoju. - Przychodz臋 z ni膮 po raz drugi. Gdybym wiedzia艂, 偶e tak si臋 stanie, nie przyprowadza艂bym jej tutaj za pierwszym razem.
Pastor przyjrza艂 mu si臋 bli偶ej. By艂o co艣 w tym ch艂opaku, co przywodzi艂o na my艣l przesz艂o艣膰 i tera藕niejszo艣膰. Kim jest ten m艂odzieniec w lapo艅skim stroju, kt贸ry o艣miela si臋 m贸wi膰 do niego w ten spos贸b? Sk膮d ten dziwny blask w jego br膮zowych oczach? Gdzie widzia艂 te oczy wcze艣niej?
- To on - odezwa艂a si臋 pani domu. - To on znalaz艂 j膮 tej zimy. Poznajesz?
Z艂apa艂a m臋偶a za rami臋, przywar艂a do niego, lecz szorstko j膮 odsun膮艂.
Pastor rzeczywi艣cie sobie przypomnia艂. Lecz widzia艂 w tym ch艂opcu co艣 jeszcze. Co艣, co zna艂 ju偶 wcze艣niej. Co艣, co powinien pami臋ta膰...
- Tak, to ja - rzek艂 Knut.
Spojrza艂 na twarz Anny, kt贸ra przypomina艂a groteskow膮 mask臋. Nast臋pnie delikatnie po艂o偶y艂 dziewczyn臋 na sofie. Poprawi艂 ostro偶nie jej koszul臋 nocn膮, by 艂adnie si臋 uk艂ada艂a, odgarn膮艂 Annie lok z czo艂a, pog艂aska艂 czule palcem po policzku.
Pastor zamierza艂 go zgani膰, ale si臋 na to nie zdoby艂. Co艣 go powstrzyma艂o. Odwr贸ci艂 si臋 do biurka. Pogrzeba艂 w szufladach i wyci膮gn膮艂 sakiewk臋, kt贸r膮 troch臋 przesadnie pobrz臋kiwa艂.
- Ostatnio by艂e艣 tu jakie艣 trzy - cztery dni temu? - spyta艂, nie patrz膮c na ch艂opaka.
Knut nadal sta艂 przy sofie. Dotyka艂 ramienia Anny. Nie m贸g艂 si臋 z ni膮 rozsta膰.
- To powinno wystarczy膰.
Pastor starannie u艂o偶y艂 na stole stos monet. Pr贸bowa艂 si臋 u艣miechn膮膰 uprzedzaj膮co grzecznie. Jeszcze nie ca艂kiem do niego dotar艂o, 偶e w miejscu, w kt贸rym dopiero co siedzia艂, le偶膮 zw艂oki jego najm艂odszej c贸rki.
Knut potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- Nie chc臋 twoich pieni臋dzy, pastorze! - rzek艂 niespodziewanie stanowczo. - Mo偶esz sobie zostawi膰 swoje srebrniki!
Spojrzeli na niego zaskoczeni. Pastorowa osun臋艂a si臋 na najbli偶sze krzes艂o i 艂ka艂a p贸艂g艂osem.
Knut nie odrywa艂 wzroku od pastora. Nie uciek艂 spojrzeniem.
- Chcia艂bym, 偶eby艣 spyta艂 samego siebie, dlaczego Anna to zrobi艂a - odezwa艂 si臋. - Chcia艂bym, 偶eby艣 spojrza艂 w g艂膮b swej duszy i spyta艂, czy jeste艣 bez winy. Czy mo偶na by艂o unikn膮膰 tej 艣mierci.
- Jak 艣miesz? - sykn膮艂 pastor przez w膮skie usta. - Jak 艣miesz tutaj przychodzi膰 i cokolwiek sugerowa膰? We藕 swoje pieni膮dze. Zabierz swoj膮 zap艂at臋. Je艣li jej nie chcesz, zostaw, niech le偶y. Ale wyjd藕 st膮d!
Knut by艂 spokojny. Z艂o艣膰 nic ju偶 nie pomo偶e.
- Nie musisz tego powtarza膰, pastorze - odpar艂. - P贸jd臋. Nie potrzebuj臋 twoich pieni臋dzy. Szkoda, 偶e wcze艣niej nie rozumia艂em, 偶e pieni膮dze znacz膮 tak niewiele. By膰 mo偶e Anna by jeszcze 偶y艂a.
- Co chcesz przez to powiedzie膰? - spyta艂 pastor, opanowuj膮c si臋. - Kim jeste艣?
Knut 艣ci膮gn膮艂 czapk臋. Nie przez szacunek dla cz艂owieka, kt贸ry sta艂 przed nim, lecz dlatego, 偶e zrobi艂o mu si臋 za gor膮co przy piecu.
- Zna艂e艣 moj膮 matk臋 - rzek艂 ze smutnym, nik艂ym u艣miechem. - Nie pasowa艂a do was, bogatych, w Alcie. O偶eni艂 si臋 z ni膮 w贸jt. Ludzie nazywali go Krwawym Ole...
- Raija? - przerwa艂 pastor z niedowierzaniem. - Jeste艣 synem Raiji? Oczywi艣cie... te oczy... Powinienem to zauwa偶y膰. Ale to dzia艂o si臋 tak dawno temu. Ju偶 prawie o niej zapomnia艂em. Jej syn, tak... Syn...
Zmarszczy艂 brwi. W jednej chwili przypomnia艂 sobie, 偶e Anna przynosi艂a kwiaty na gr贸b nieznajomego. Czy偶by jego c贸rka mia艂a w tym jednak jaki艣 pow贸d?
- Syn Kallego Elvejorda - doko艅czy艂 Knut. - Wr贸ci艂em. Musia艂em co艣 zabra膰. Co艣, co do mnie nale偶a艂o. Spadek po ojcu. Znalaz艂em co艣 innego... i dzi艣 偶a艂uj臋, 偶e si臋 tym nie zadowoli艂em. Ale chcia艂em mie膰 wszystko naraz.
- Spojrza艂 na dziewczyn臋. - Teraz straci艂em wszystko.
- Anna mia艂a wyjecha膰 do Danii. Knut napotka艂 spojrzenie pastorowej.
- W艂a艣nie - rzek艂. - Mo偶e nie powinni艣cie mie膰 wobec niej tak wielkich plan贸w. Czy nie widzieli艣cie, jak j膮 unieszcz臋艣liwiacie? Nie wiedzieli艣cie, jak bardzo si臋 tego ba艂a?
- Anna by艂a pos艂uszn膮 c贸rk膮 - rzuci艂 ostro pastor.
- Chcieli艣my tylko jej dobra. Mia艂a zosta膰 hrabin膮...
- Nie pytali艣cie jej, dlaczego uciek艂a za pierwszym razem?
Milczeli.
- Anna by艂a tak zal臋kniona, 偶e min臋艂o kilka dni, zanim odwa偶y艂a si臋 ze mn膮 porozmawia膰 - powiedzia艂 Knut ze smutkiem w g艂osie. - By艂a najbardziej godn膮 po偶a艂owania istot膮, jak膮 spotka艂em w swym 偶yciu. I ju偶 wtedy b艂aga艂a mnie, 偶ebym jej nie odprowadza艂 do domu. Nie zna艂a mnie, ale wola艂a raczej podr贸偶owa膰 z obszarpanym awanturnikiem, ni偶 wr贸ci膰 tutaj.
- K艂amiesz! Knut m贸wi艂 dalej. Nie pozwoli艂, by pastor przerwa艂 mu oskar偶eniami.
- 呕a艂uj臋, 偶e jej nie pos艂ucha艂em. Ale s膮dzi艂em, 偶e w domu b臋dzie jej najlepiej. S膮dzi艂em, 偶e dziewczyna z jej sfery b臋dzie nieszcz臋艣liwa bez tego wszystkiego, do czego przywyk艂a. By艂em g艂upi. Nawet przez moment nie pomy艣la艂em o tym wszystkim, czego jej brakowa艂o.
- Annie nigdy niczego nie brakowa艂o.
Knut spojrza艂 na 偶on臋 pastora. Zrobi艂o mu si臋 smutno.
- Nie? Nie brakowa艂o jej zrozumienia? Kogo艣, kto naprawd臋 by si臋 o ni膮 troszczy艂? Kogo艣, kto by j膮 ceni艂 za to, kim jest? Kto by j膮 kocha艂, a nie gani艂 przez ca艂y czas... Kogo艣, kto by dostrzeg艂, jak膮 jest kruch膮 istot膮? Czy Anna mia艂a kiedykolwiek kogo艣 na tyle bliskiego?
Pastor demonstracyjnie odwr贸ci艂 si臋 do Kmita plecami.
- Nie podoba mi si臋 spos贸b, w jaki m贸wisz o mojej c贸rce! Sp臋dzi艂e艣 z ni膮 zaledwie kilka tygodni. Nie my艣l, 偶e uda艂o ci si臋 j膮 pozna膰. Nie my艣l, 偶e pokaza艂a ci swe prawdziwe ja!
- A czy wam pokaza艂a kiedy艣 sw膮 prawdziw膮 twarz? Kiedy na tyle doros艂a, 偶e potrafi艂a ju偶 ukrywa膰 uczucia... My艣l臋, 偶e jej nie znali艣cie.
- Jeszcze chwila, a ka偶臋 ci臋 wyrzuci膰 i zamkn膮膰 w areszcie!
Knut podni贸s艂 d艂o艅 w obronnym ge艣cie.
- Wyjd臋. I nigdy nie wr贸c臋. Ale nie pozwol臋, by艣cie unikn臋li odpowiedzialno艣ci przed samymi sob膮. Wy tak偶e ponosicie win臋 za to, co si臋 sta艂o. Uciek艂a w przeddzie艅 wyjazdu. Czy was to nie zastanowi艂o?
Pastorowa umkn臋艂a wzrokiem przed przenikliwym spojrzeniem br膮zowych oczu Knuta.
- Plotki!
- Anna nie chcia艂a wyje偶d偶a膰 do Danii. Nie chcia艂a za m臋偶a tego cz艂owieka, kt贸rego jej wybrali艣cie, nie pytaj膮c o zdanie. Wola艂a raczej umrze膰.
- A wi臋c ty, na wp贸艂 Kwen, twierdzisz, 偶e tak dobrze pozna艂e艣 moj膮 c贸rk臋?
W g艂osie pastora brzmia艂a ostra drwina. Knut nie pozwoli艂 wyprowadzi膰 si臋 z r贸wnowagi i nadal sta艂 wyprostowany przed rodzicami Anny.
Cho膰 wcale nie musia艂, wzi膮艂 na siebie cz臋艣膰 winy za jej 艣mier膰.
- Nie jeste艣cie jedynymi zab贸jcami - rzek艂 powa偶nie. Nabra艂 powietrza. Ci臋偶ko mu by艂o to przyzna膰: - To r贸wnie偶 moja wina.
Dwie pary oczu spojrza艂y na niego.
- Mia艂em co艣 do za艂atwienia. Dlatego wyjecha艂em z Alty. Zabra艂o mi to wi臋cej czasu, ni偶 si臋 spodziewa艂em. S膮dzi艂em, 偶e zd膮偶臋 tu wr贸ci膰, zanim b臋dzie za p贸藕no. P贸藕n膮 jesieni膮... Ale tak dok艂adnie nie wiedzia艂em, co to znaczy 鈥瀙贸藕na jesie艅鈥...
- Jaki to ma zwi膮zek z Ann膮, moj膮 c贸rk膮? W br膮zowych oczach, kt贸re tak bardzo przypomina艂y oczy Raiji Alatalo, kry艂o si臋 cierpienie.
- Anna by 偶y艂a, gdybym wr贸ci艂 wcze艣niej - odpar艂 Knut zdecydowanie. - Jak cz臋sto z ni膮 rozmawiali艣cie? - spyta艂. - Czy przygl膮dali艣cie si臋 jej dok艂adnie? Czy nic nie zauwa偶yli艣cie? Nic nie zrozumieli艣cie? Jak mo偶na by膰 tak 艣lepym?
Pastorowa otworzy艂a usta. Nie patrzy艂a na m臋偶a. Splata艂a bia艂e palce.
- Anna... spodziewa艂a si臋 dziecka - wykrztusi艂a. Knut napotka艂 pe艂en niedowierzania wzrok pastora.
- Tak, Anna spodziewa艂a si臋 mojego dziecka - przyzna艂 ze smutkiem. - Mia艂em po ni膮 wr贸ci膰 przed jesieni膮. Przed jej wyjazdem. Ale wy pierwsi j膮 zawiedli艣cie. Zamierzali艣cie j膮 skaza膰 na nieszcz臋艣liwe 偶ycie.
Dotkn膮艂 cia艂a Anny jeszcze raz. U艣miechn膮艂 si臋 s艂abo. I ruszy艂 do wyj艣cia.
W drzwiach si臋 odwr贸ci艂. Pastor ci膮gle jeszcze nie m贸g艂 si臋 otrz膮sn膮膰 z szoku. Wygl膮da艂o, jakby szuka艂 s艂贸w. Pastorowa nie spuszcza艂a Knuta z oczu.
- Anna kocha艂a mnie - rzek艂 smutno Knut. - Naprawd臋 mnie kocha艂a. Chocia偶 by艂em tylko n臋dznym, prostym p贸艂 - Kwenem. I ja kocha艂em j膮 bardziej ni偶 w艂asne 偶ycie. To r贸wnie偶 moja wina, 偶e nie 偶yje. 呕a艂uj臋, 偶e tak si臋 sta艂o. Powinienem by艂 j膮 raczej zabra膰 ze sob膮, do 偶ycia w biedzie i niepewno艣ci.
Knut opu艣ci艂 plebani臋. Po raz ostatni. R贸wnie偶 i tym razem wyszed艂 g艂贸wnym wyj艣ciem.
Hannu i Jussi czekali na Knuta w swojej ubogiej izbie. Powa偶nie si臋 o niego martwili. Wiedzieli, 偶e ch艂opak nie zadowoli si臋 niczym po艣rednim. Chcia艂 mie膰 wszystko albo nic. Bali si臋.
- Chwa艂a Bogu! - zawo艂a艂 Hannu, kiedy Knut dowl贸k艂 si臋 do nich na wp贸艂 偶ywy.
Po drodze wst膮pi艂 do sklepu. Obudzi艂 sklepikarza i bardziej gro藕b膮 ni偶 pro艣b膮 nak艂oni艂, by biedak sprzeda艂 mu w贸dki na kredyt.
- Nie wiem, czy B贸g mia艂 z tym co艣 wsp贸lnego - wybe艂kota艂 Knut.
Pozwoli艂 przyjacio艂om 艣ci膮gn膮膰 z siebie mokre ubranie.
Ale butelki, w kt贸rej pozosta艂o jeszcze kilka cennych kropli, dobrze pilnowa艂.
Jussi rzuci艂 w jego stron臋 we艂niany pled, kt贸ry grza艂 lepiej ni偶 spirytus.
- Znalaz艂e艣 j膮? Knut przytakn膮艂 i przy艂o偶y艂 butelk臋 do ust. Napi艂 si臋, nie cz臋stuj膮c gospodarzy.
- Nic ci to nie pomo偶e - stwierdzi艂 Hannu, zerkaj膮c na butelk臋. - Sta膰 ci臋 teraz na wi臋cej takich, ale mam nadziej臋, 偶e nie dasz si臋 skusi膰.
- Przynajmniej ju偶 tak nie boli - odpar艂 Knut. - Dzi臋ki temu b贸l jest mniej dotkliwy. Ca艂y czas chodz臋 jakby w chmurach. Ju偶 tak nie boli. Ona nie 偶yje. - Wypi艂 do dna. - Zanios艂em j膮 do pastora. Powiedzia艂em mu, 偶eby zatrzyma艂 te swoje cholerne pieni膮dze. Nie pami臋tam, czy przeklina艂em. Opowiedzia艂em mu wszystko, jak by艂o. 呕e zamierza艂em si臋 z ni膮 o偶eni膰. 呕e oni te偶 j膮 zabili. Ze nosi艂a moje dziecko... - Rozp艂aka艂 si臋.
Jussi uratowa艂 butelk臋 przed rozbiciem o pod艂og臋.
Pom贸g艂 Knutowi si臋 przebra膰. Ch艂opak wypi艂 gor膮c膮 kaw臋, kt贸r膮 mu podali, 偶eby w nast臋pnej sekundzie spyta膰, czy nie maj膮 w domu czego艣 mocniejszego.
- Nie dla ciebie - rzek艂 Hannu surowo. - Nie daj si臋 temu zniszczy膰, Knut.
- Nie zosta艂o tak wiele do niszczenia - odpar艂 ch艂opak zrezygnowany. Przek艂ada艂 kubek z jednej r臋ki do drugiej. Wzrok mia艂 niespokojny. - Wszystko wam zostawi臋 - doda艂 z grymasem. - Pomy艣lcie tylko, jacy b臋dziecie bogaci!
Nawet si臋 nie u艣miechn臋li.
- Czy podoba艂by si臋 jej ten m臋偶czyzna, jakim mo偶esz si臋 wkr贸tce sta膰? - spyta艂 Hannu. - Nie zna艂em jej. Widywa艂em j膮 tylko z daleka. Ale nie wygl膮da艂a na tak膮.
- Kocha艂a mnie - j臋kn膮艂 Knut. - Anna mnie kocha艂a. Nie mog臋 znie艣膰 my艣li, 偶e nie 偶yje. Rozumiecie to? Nie mog臋 znie艣膰 tej my艣li. Nie mog臋 znie艣膰 tego, 偶e b臋d臋 musia艂 偶y膰 bez niej. Nic nas ju偶 nie czeka, bo ona nie 偶yje. Kocha艂em j膮. Nadal j膮 kocham. Widzia艂em jej martwe cia艂o, ale nie przesta艂em jej kocha膰. Gdzie艣 w g艂臋bi mej duszy istnieje nadal 偶ywa. Co艣 we mnie nadal wierzy, 偶e wszystkie marzenia, jakie snu艂em, si臋 spe艂ni膮. Nie dopuszczam do siebie my艣li, 偶e jej nie ma. Nosi艂a w sobie 偶ycie. O tym te偶 nie chc臋 my艣le膰. To tak potwornie boli. Rozdziera mnie na strz臋py. Sp艂odzili艣my dziecko, Anna i ja, lecz ono nigdy si臋 nie narodzi. Nienawidz臋 siebie za to, co jej zrobi艂em. Wola艂bym jej nigdy nie dotkn膮膰. 呕a艂uj臋, 偶e uczucia zwyci臋偶y艂y. Wola艂bym jej nigdy nie posi膮艣膰. 呕a艂uj臋, 偶e nie wr贸ci艂em wcze艣niej... Nic nam si臋 nie uda艂o. Nienawidz臋 siebie za to, co sobie o mnie pomy艣la艂a tej nocy, kiedy pope艂ni艂a samob贸jstwo. Musia艂a przesta膰 we mnie wierzy膰. Musia艂a doj艣膰 do wniosku, 偶e j膮 oszuka艂em. 呕e tylko si臋 zabawi艂em jej kosztem. 呕e nigdy nie traktowa艂em jej powa偶nie. Tylko w takim przypadku mog艂aby si臋 zdecydowa膰 na tak desperacki krok. Nienawidz臋 siebie... a wy prosicie mnie, bym nie pi艂? Nie mog臋 ze sob膮 wytrzyma膰. Jestem taki pod艂y, 偶e ju偶 nawet nie ma znaczenia, czy pij臋, czy nie. Nie znosz臋 siebie. Po prostu nie znosz臋 tego Knuta Elvejorda.
Hannu westchn膮艂. Skin膮艂 lekko na Jussiego, kt贸ry poszpera艂 w jednej z szaf. Przyni贸s艂 anta艂ek i wyci膮gn膮艂 korek.
- Mo偶esz pi膰 do nieprzytomno艣ci - rzek艂 Hannu. - Ale tylko tu w domu. Zreszt膮 musisz do jutra wytrze藕wie膰, by艣 by艂 w stanie p贸j艣膰 na pogrzeb. Tyle jeste艣 jej winien.
Pastor sam wyg艂osi艂 mow臋 nad trumn膮 c贸rki. Nigdy nikt nie wyg艂osi艂 takiej mowy po偶egnalnej. Ca艂e miasto zgromadzi艂o si臋 w ko艣ciele. Takie pogrzeby jak ten nie zdarzaj膮 si臋 cz臋sto. Na temat 艣mierci Anny kr膮偶y艂o tyle plotek, 偶e wkr贸tce ka偶dy b臋dzie m贸g艂 przedstawi膰 w艂asn膮 wersj臋 wydarze艅.
Knut tak偶e przyszed艂. Usiad艂 w ostatniej 艂awce. Nie odrywa艂 wzroku od trumny. Nigdy przedtem nie widzia艂 tak pi臋knej trumny - te, kt贸re zna艂, sporz膮dzono z nie heblowanych desek. Nigdy nie widzia艂 nawet takiej, kt贸ra by艂aby pomalowana.
Jednak Anna zas艂ugiwa艂a na to, co najlepsze.
Knut s艂ysza艂, jak ojciec wspomina艂 j膮 jako c贸rk臋, kt贸r膮 ka偶dy chcia艂by mie膰. S艂awi艂 jej cnoty, a偶 ca艂a parafia p艂aka艂a.
Knut czu艂, jak i jemu do oczu cisn膮 si臋 艂zy.
Sam wyg艂osi艂by zupe艂nie inn膮 mow臋. Nad inn膮 Ann膮.
Ale to nie mia艂o ju偶 znaczenia.
Wynie艣li j膮 ludzie nale偶膮cy do elity spo艂ecznej Alty. Knut poczu艂 uk艂ucie w sercu. Szed艂 na ko艅cu konduktu - on, kt贸ry przez kilka kr贸tkich chwil by艂 jej najbli偶szy.
艢ciska艂 w r臋kach kapelusz. Hannu kupi艂 mu troch臋 ubrania. Zachowuj膮c ostro偶no艣膰, przyjaciel wy艂o偶y艂 kilka w艂asnych monet w zamian za cz臋艣膰 metalu z sakwy. Knut nie powinien p艂aci膰 z艂otem, zanim nie wyjedzie z miasta. Nie tylko ulubie艅cy Boga tu zagl膮dali, a Knut by艂 sam. Bez trudu m贸g艂 si臋 sta膰 ofiar膮 drani licz膮cych na 艂atwy 艂up.
Sta艂 daleko i patrzy艂, jak opuszczaj膮 trumn臋 w blad膮, zmarzni臋t膮 ziemi臋.
Dr偶a艂y mu szcz臋ki, tak mocno zagryz艂 z臋by. W r臋kach 艣ciska艂 rondo kapelusza. Czul, jak poc膮 mu si臋 d艂onie. Czu艂, 偶e zaraz pop艂yn膮 mu 艂zy, a my艣la艂, 偶e ju偶 wszystkie wyp艂aka艂.
W samym 艣rodku psalmu zda艂 sobie spraw臋, 偶e d艂u偶ej nie wytrzyma. Nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie, szybko wyszed艂 z cmentarza. Kiedy min膮艂 ko艣ci贸艂, zacz膮艂 biec.
Niewielu go widzia艂o. A w ka偶dym razie ma艂o kto rozumia艂 jego zachowanie. Lecz pastor dostrzeg艂 m艂odego cz艂owieka, kt贸ry ze spuszczon膮 g艂ow膮 wyszed艂 z t艂umu czarno ubranych postaci.
Zwr贸ci艂 na niego uwag臋 jeszcze w ko艣ciele. Widzia艂, 偶e nie odrywa wzroku od trumny.
Ch艂opak mia艂 w sobie wiele z matki. Pastor zastanowi艂 si臋, jakie przekle艅stwo ci膮偶y nad t膮 rodzin膮: najwyra藕niej szcz臋艣cie nie by艂o im przeznaczone.
Nie m贸g艂 nawet nienawidzi膰 tego m艂odzie艅ca, stwierdzi艂 z przera偶eniem.
Knut niewiele mia艂 rzeczy do pakowania. Kiedy wr贸cili Hannu i Jussi, siedzia艂 gotowy do drogi.
- Czeka艂em na was - wyja艣ni艂. - Troch臋 wam zostawi艂em w szafie, w kt贸rej chowacie spirytus.
Hannu sprawdzi艂. Knut zostawi艂 ostatni anta艂ek. Samogon jednak znikn膮艂.
- Ju偶 nie potrzebuj臋 tego lekarstwa - rzek艂 ch艂opak z powag膮. - Musz臋 chyba nauczy膰 si臋 偶y膰 z b贸lem w sercu. Czy to mia艂e艣 na my艣li, Hannu? To mi chcia艂e艣 przekaza膰?
Hannu skin膮艂 g艂ow膮.
- Dok膮d si臋 wybierasz? Knut wzruszy艂 ramionami.
- Nie wiem. Pr臋dzej czy p贸藕niej do domu. A przedtem? Gdzie mnie oczy ponios膮. To ju偶 nie ma znaczenia.
Obj膮艂 ich serdecznie. Podzi臋kowa艂 za wszystko, co dla niego zrobili. Za to, 偶e m贸g艂 si臋 sta膰 jednym z nich.
- Zawsze by艂e艣 jednym z nas - powiedzia艂 Hannu. - Nie musia艂e艣 si臋 nim stawa膰.
Knut nie poszed艂 drog膮 obok ko艣cio艂a. Nie chcia艂 tam wraca膰.
Min膮艂 prawie rok, odk膮d wyruszy艂 z domu z pust膮 sakw膮 i odrobin膮 pieni臋dzy, kt贸rych ci臋偶ar bardziej czu艂 na sumieniu ni偶 w kieszeni.
Teraz posiada艂 du偶o wi臋cej. Sp艂acenie Reijo nie sprawi mu k艂opotu.
Wyprawa po z艂oto by艂a jego pr贸b膮 m臋sko艣ci. Knut s膮dzi艂, 偶e mu si臋 powiod艂a. Ale nie by艂 pewien, czy by艂a warta ceny, jak膮 zap艂aci艂.
Nie chcia艂 wraca膰 do domu. Nawet nie m贸g艂. To, co ni贸s艂 w sakwie, mu nie wystarcza艂o.
Z Ann膮 u boku zadowoli艂by si臋 nawet mniejsz膮 cz臋艣ci膮 skarbu. Teraz wype艂nia艂a go gorycz.
Ska艂a skrywa艂a wi臋cej. Oby tylko pami臋ta艂, gdzie szuka膰. Do wiosny powinien wydoby膰 reszt臋.
Spadek po ojcu.
Okre艣lenie to nabra艂o nieprzyjemnego zabarwienia. Jednak Knut zamierza艂 si臋gn膮膰 po wszystko. To jedyne, co mu pozosta艂o.
Na p贸艂nocny wsch贸d od Karasjok, w miejscu, co do kt贸rego uczeni ci膮gle nie byli zgodni, gdzie przebiegaj膮 granice, osiedli艂a si臋 stara kobieta z trzema c贸rkami.
Szwedka. Przyby艂a tu z m臋偶em dawno, dawno temu. Teraz nie by艂o przy niej m臋偶czyzny, a cztery kobiety mieszka艂y samotnie na odludziu. Samotnie pokonywa艂y wszystkie wyzwania, kt贸re nios艂o z sob膮 偶ycie w takim miejscu.
Knut dotar艂 tam na nartach. Dosta艂 na jedn膮 noc 艂aw臋 do spania. Nast臋pnego ranka oznajmi艂, 偶e m贸g艂by zosta膰 troch臋 d艂u偶ej. M贸g艂by pom贸c przy ci臋偶szych pracach. Widzia艂 wyra藕nie, 偶e w obej艣ciu potrzebny jest m臋偶czyzna. Gospodarstwo wygl膮da艂o na zapuszczone i podupad艂e.
Kobieta mia艂a dwie krowy i konia. Knut zastanawia艂 si臋, jakim cudem udawa艂o jej si臋 wy karmi膰 zwierz臋ta, bo w stodole by艂o niewiele paszy i nie wygl膮da艂o na to, 偶eby karczowa艂a drzewa pod nowe pastwiska.
Zachodzi艂 w g艂ow臋, z czego 偶y艂y, pomijaj膮c to, 偶e 艂owi艂y ryby i zastawia艂y sid艂a.
Zrozumia艂, kiedy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e mieszka艂y t u 偶 przy jednym z najbardziej ucz臋szczanych szlak贸w, biegn膮cych przez p艂askowy偶. T臋dy w臋drowali ludzie. Nie 偶eby codziennie kto艣 obok przechodzi艂. Mog艂y min膮膰 tygodnie, zanim ktokolwiek si臋 pojawi艂, ale wiadomo by艂o, 偶e jaki艣 cz艂owiek zawsze trafi w pobli偶e chaty.
Knut dosta艂 k膮t w stodole. Po kilku tygodniach pracy m贸g艂 przyzna膰, 偶e jest zadowolony.
C贸rki nie by艂y wcale brzydkie. Nosi艂y imiona Sara, Sanna i Lea. Ich wieku m贸g艂 si臋 co najwy偶ej domy艣la膰 - to najlepiej strze偶ona tajemnica kobiet. Ale zak艂ada艂, 偶e mog膮 mie膰 od dwudziestu pi臋ciu do trzydziestu pi臋ciu lat. Zreszt膮 zbytnio nie zaprz膮ta艂 sobie tym g艂owy.
Widzia艂, 偶e s膮 kobietami z krwi i ko艣ci. 呕e s膮 dobrze zbudowane, 偶e spojrzenie niebieskich oczu nieustannie kr膮偶y wok贸艂 niego.
Kiedy艣 pods艂ucha艂 rozmow臋 mi臋dzy Sann膮 i Le膮. Uk艂ada艂y wtedy serwetki.
- Ciesz臋 si臋, 偶e mama ma z niego po偶ytek - m贸wi艂a Sanna. - Ch艂opak jest niczego sobie. Mog艂abym z nim zgrzeszy膰 niejeden raz.
Lea zgodzi艂a si臋 z siostr膮:
- Przez tydzie艅 bez przerwy. Co najmniej. Musimy si臋 wok贸艂 niego zakr臋ci膰. Na razie nas nie zauwa偶a, ale jest tylko m臋偶czyzn膮. Zobaczysz, jak si臋 postaramy, nabrzmieje mu w spodniach. Mo偶e spr贸bujemy wszystkie naraz?
- Ee, to dla tych, kt贸rzy wpadaj膮 na kr贸tko. Mama dobrze si臋 wyra偶a o tym parobku.
- W dodatku biedak nie ma nic warto艣ciowego... nic poza maj膮tkiem z przodu spodni. - Lea prychn臋艂a. - W zamian mo偶emy utoczy膰 mu troch臋 sok贸w, co?
- Podoba ci si臋?
- Mmm. Tak bardzo, 偶e si臋 z nim rozprawi臋, zanim tu nadci膮gn膮 powracaj膮cy z jarmarku w Lyngen. Nie wolno nam przepu艣ci膰 takiej okazji, a on nie mo偶e si臋 o niczym dowiedzie膰 i powinien do tego czasu znikn膮膰. Mama pocz臋stuje go pewnie trefn膮 zup膮, je偶eli ch艂opak zostanie tu zbyt d艂ugo.
Znowu 艣miech.
Knutowi przeszed艂 dreszcz po plecach.
W jednej chwili zrozumia艂, 偶e te kobiety zajmuj膮 si臋 sprawami, kt贸re bynajmniej nie s膮 zgodne z prawem.
Sprzedawanie siebie to jedno - ta my艣l odstr臋cza艂a Knuta, ale by艂a jeszcze do przyj臋cia. Gorsze wydawa艂o mu si臋 co innego. Okradanie podr贸偶nych. A rozmowa o zupie... By膰 mo偶e wchodzi tu w gr臋 co艣 powa偶niejszego ni偶 kradzie偶.
Knut mia艂 ochot臋 natychmiast si臋 spakowa膰 i wyjecha膰, ale te偶 dr臋czy艂a go ciekawo艣膰. Zosta艂 ostrze偶ony.
By艂 przygotowany. Przewrotna ch臋膰 przekonania si臋, czym si臋 zajmuj膮 dziewczyny, zmusi艂a go, by pozosta艂. Nie by艂a wolna od czarnego humoru. Te kobiety mia艂y nosa do cennych rzeczy, wiedzia艂y, kogo op艂aca si臋 oszuka膰. Posiada艂y t臋 sztuk臋 w ma艂ym palcu. To ich zaw贸d. Ale jego nie przejrza艂y. A by艂 chyba najbogatszym cz艂owiekiem, jakiego zaprosi艂y pod sw贸j dach. I tego nie zauwa偶y艂y. Widzia艂y tylko biednego m艂odzie艅ca, Knuta. Troch臋 naiwnego ch艂opaka, kt贸ry wiecznie w臋drowa艂 i czego艣 szuka艂.
Nie wiedzia艂y, 偶e jego zniszczona sakwa zawiera艂a maj膮tek wi臋kszy, ni偶 mog艂y sobie wymarzy膰, prowadz膮c takie 偶ycie i t臋 szczeg贸ln膮 form臋 handlu.
Ju偶 wcze艣niej zwr贸ci艂 uwag臋 na ich rzeczy. Mia艂y wi臋cej, ni偶 potrzebowa艂y. Nawet szkatu艂k臋 z kosztowno艣ciami. Tu na p艂askowy偶u nikt nie u偶ywa艂 drogich ozd贸b.
Krad艂y i sprzedawa艂y.
Nie musia艂y wycina膰 drzew pod pastwiska. Wygl膮da艂o na to, 偶e interes kwit艂.
Najwyra藕niej Lea wyci膮gn臋艂a najd艂u偶sz膮 s艂omk臋. Albo to jej najbardziej si臋 podoba艂. W ka偶dym razie ona zjawi艂a si臋 pierwsza.
Pod wiecz贸r po sko艅czonej pracy Knut poszed艂 do siebie. Na sianie na g贸rze w stodole by艂o zimno. Na dole sta艂 piec, lecz matka wyra藕nie za偶yczy艂a sobie, 偶eby w nim nie pali膰. Ba艂a si臋 po偶aru. Knut pomy艣la艂, 偶e raczej ba艂a si臋, 偶eby nie zu偶y艂 zbyt wiele drewna, ale on dobrze gra艂 sw膮 rol臋. Bez protestu marz艂 wieczorem i noc膮. Bywa艂o, 偶e budzi艂 si臋 skostnia艂y z zimna.
Lea rozpu艣ci艂a sw贸j jasnobr膮zowy warkocz. W艂osy, proste i ju偶 pozbawione blasku, opad艂y troch臋 poni偶ej ramion. 艁adnie si臋 ubra艂a. W艂o偶y艂a do艣膰 przyzwoit膮 bluzk臋, lecz w stodole rozpi臋艂a dwa guziki przy szyi.
Udawa艂a, 偶e czyni to bezwiednie, lecz Knut nie da艂 si臋 zwie艣膰. Wygl膮da艂 mo偶e m艂odo, ale na swoje dziewi臋tna艣cie lat czu艂 si臋 stary i do艣wiadczony.
Spod narzuconego na ramiona szala wyj臋艂a butelk臋 i zamacha艂a ni膮 Knutowi przed nosem.
- Niespodzianka - u艣miechn臋艂a si臋. Knut zastanowi艂 si臋, czy to ostatnia rzecz, jaka go w 偶yciu zaskoczy. Ale postanowi艂 zaryzykowa膰, maj膮c nadziej臋, 偶e Lea nie posun臋艂aby si臋 do morderstwa.
- Mo偶na powiedzie膰, 偶e tak. Usiad艂a na brzegu jego pos艂ania. Nie wydawa艂a si臋 ani troch臋 speszona. A kiedy odkorkowa艂a butelk臋 i przytkn臋艂a j膮 najpierw do swoich ust, zanim poda艂a jemu, upewni艂 si臋, 偶e nie jest to pocz膮tek ko艅ca.
- Damy maj膮 pierwsze艅stwo - rzek艂 z u艣miechem, po czym sam poci膮gn膮艂 spory 艂yk. Trunek okaza艂 si臋 bardziej ostry i mocny, ni偶 Knut si臋 spodziewa艂. Przyprawiony czym艣, co wydawa艂o mu si臋 znajome, ale nie pami臋ta艂, co to takiego. Zadzwoni艂 z臋bami o butelk臋, zanim wzi膮艂 jeszcze jeden haust. Sporo czasu up艂yn臋艂o od pija艅stwa u Hannu.
- Czym sobie na to zas艂u偶y艂em? - zdziwi艂 si臋.
- Niczym - odpar艂a i mrugn臋艂a szelmowsko. - Jeszcze niczym.
Po艂o偶y艂a szal za sob膮 i rozpi臋艂a pozosta艂e guziki. Przez ca艂y czas nie spuszcza艂a z Khuta wzroku. Lekko si臋 u艣miecha艂a. Ka偶dym gestem stara艂a si臋 wzbudzi膰 w ch艂opaku po偶膮danie.
Knut nie odrywa艂 od niej oczu. Pi艂.
艢ci膮gn臋艂a bluzk臋. Zacz臋艂a wolno rozwi膮zywa膰 koszul臋. Ch艂贸d w pomieszczeniu przyprawia艂 j膮 o g臋si膮 sk贸rk臋. Knut od艂o偶y艂 butelk臋, ale znowu usiad艂 z za艂o偶onymi r臋kami. Lea zsun臋艂a chodaki. Upad艂y ci臋偶ko na pod艂og臋. Rozchylona koszula ukaza艂a pe艂ne piersi, kt贸re chyba zaczyna艂y traci膰 sw贸j kszta艂t. Dziewczyna wyzywaj膮co podci膮gn臋艂a sp贸dnic臋 i ods艂oni艂a nogi. Mia艂a 艂adne nogi. Bardzo szczup艂e uda. Usiad艂a na pos艂aniu, podkurczy艂a nogi - pokaza艂a, 偶e pod sp贸dnic臋 nic na siebie nie w艂o偶y艂a. U艣miechn臋艂a si臋 zmys艂owo. Lubi艂a si臋 pokazywa膰. Lubi艂a wzbudza膰 po偶膮danie.
Przesun臋艂a czubkiem j臋zyka po wargach.
- Nie m贸w tylko, 偶e ci臋 boli g艂owa - szepn臋艂a ochryple.
Knut u艣miechn膮艂 si臋.
Do diab艂a, sama si臋 prosi. M贸g艂by przej艣膰 obok niej oboj臋tnie. Normalnie nawet by si臋 za ni膮 nie obejrza艂. By艂a za stara. Zupe艂nie nie w jego typie.
Ale nie mia艂 nikogo od...
Du偶o czasu min臋艂o, odk膮d by艂 z kobiet膮.
Wyci膮gn膮艂 leniwie d艂o艅 i po艂o偶y艂 j膮 na piersi Lei. Pie艣ci艂 j膮, obserwuj膮c przez ca艂y czas, jak dziewczyna si臋 podnieca. Stara艂 si臋 wyczu膰, co robi dobrze, a co jej si臋 nie podoba.
Mia艂 ochot臋 na kobiet臋. Niekoniecznie na ni膮. W艂a艣ciwie ka偶da by艂aby teraz dobra. Tylko jego m臋sko艣膰 o偶y艂a. Serce pozosta艂o martwe.
Dziewczynie wyra藕nie sprawia艂o przyjemno艣膰, 偶e wzbudza艂a w nim po偶膮danie. Podoba艂o jej si臋, kiedy jego pieszczoty sta艂y si臋 bardziej intensywne, podoba艂o jej si臋, kiedy dotyka艂 jej w spos贸b zbyt wulgarny, by o艣mieli艂a si臋 poprosi膰 o jeszcze. Knut wiedzia艂, czego chcia艂a, i da艂 jej to.
By艂a gotowa, kiedy rozpina艂 spodnie. Dosiad艂a Knuta okrakiem niczym dzika bestia. Drapa艂a i wy艂a, doprowadzaj膮c go do zenitu, bardziej przypominaj膮cego burz臋 ni偶 rozkosz.
Lecz najwyra藕niej by艂a zadowolona. Nie wysz艂a, dop贸ki nie wzi膮艂 jej jeszcze dwa razy na swym w膮skim pos艂aniu. Potem, kiedy zosta艂 znowu sam, wydawa艂o mu si臋, 偶e w stodole jest potwornie gor膮co.
W tym tygodniu codziennie mia艂 podobne odwiedziny. Nast臋pnego dnia przysz艂a Sanna. Sara w kolejne dwa. Przez dwa wieczory bawi艂 si臋 z Le膮 i Sann膮 - oba przeci膮gn臋艂y si臋 do p贸藕nej nocy.
Knut czu艂 si臋 zm臋czony. Uzna艂, 偶e najwy偶szy czas ruszy膰 w drog臋. Najwy偶szy czas wymkn膮膰 si臋 z obj臋膰 tych dziwnych kobiet. Odszed艂 bez po偶egnania, nie prosz膮c o zap艂at臋 za prac臋.
Niech sobie my艣l膮, co chc膮. By膰 mo偶e uwa偶a艂y, 偶e zosta艂 wystarczaj膮co sowicie wynagrodzony.
呕adnej z nich nie uda艂oby si臋 go zatrzyma膰.
Knut ruszy艂 dalej na wsch贸d. Zboczy艂 nieco na p贸艂noc. Pod膮偶y艂 utartym szlakiem. Odnajdowa艂 na wp贸艂 zasypane ziemianki, kt贸re dawa艂y mu schronienie na noc. Rusza艂 dalej o brzasku.
Najciemniejsza cz臋艣膰 zimy by艂a jeszcze przed nim. Nie mia艂 wytyczonego celu. Stanowi艂 tylko ma艂y punkt na bezkresnym p艂askowy偶u, rzucony na pastw臋 kapry艣nej natury.
Nie ba艂 si臋.
Przez dwie noce s艂ysza艂 wycie wilk贸w. Jedn膮 z nich sp臋dzi艂 przy ognisku. Siedzia艂, opl贸t艂szy si臋 ramionami. Wspomina艂 noc, kiedy obejmowa艂 Ann臋.
Niebo by艂o r贸wnie gwia藕dziste jak wtedy. Przypomnia艂 sobie, jak Anna m贸wi艂a, 偶e gwiazdy to odbicie wszystkich ognisk na ziemi.
Teraz sam pomy艣la艂, 偶e gwiazdy s膮 okienkami do dusz, kt贸re odesz艂y do Boga. Przez te swoje okienka mog膮 spogl膮da膰 w d贸艂 na tych, kt贸rych lubi艂y za 偶ycia.
Popatrzy艂 w niebo. Usi艂owa艂 odgadn膮膰, kt贸ra gwiazda nale偶y do Anny, lecz nie potrafi艂.
Czwartego dnia dogoni艂y go p臋dz膮ce reny. Zwykle ludzie zatrzymuj膮 si臋, gdy spotykaj膮 na tym pustkowiu inne 偶ywe dusze. Knut wspar艂 si臋 na kijku. Powo偶膮cy zaprz臋giem zatrzymali zwierz臋ta. Okaza艂o si臋, 偶e to sami m臋偶czy藕ni. Knut domy艣li艂 si臋, 偶e wracaj膮 z jarmarku w Lyngen. Z jarmarku w Skibotn.
Nic wi臋cej nie zd膮偶y艂 pomy艣le膰, poniewa偶 zosta艂 niemal uniesiony przez jak膮艣 okryt膮 futrami posta膰. Pochwyci艂y go silne r臋ce i potrz膮sn臋艂y z rado艣ci.
- Knut! Spo艣r贸d wszystkich ludzi w艂a艣nie ciebie omal bym nie przejecha艂! Tutaj!
Weso艂y g艂os wyda艂 si臋 Knutowi znajomy. Po chwili twarz m臋偶czyzny wy艂oni艂a si臋 z cienia grubej futrzanej czapy i Knut zobaczy艂 Ailo.
Obj臋li si臋 nawzajem. 艢miej膮c si臋, rozmawiali szybko i chaotycznie we wszystkich trzech j臋zykach, kt贸re opanowali w r贸偶nym stopniu.
Ailo wci膮gn膮艂 Knuta w swoje pu艂ki. Pewnie uda艂 mu si臋 handel.
- To naprawd臋 niezwyk艂y przypadek - rzek艂 Ailo, nie mog膮c wyj艣膰 ze zdumienia. - Dok膮d idziesz, przyjacielu? Dok膮d zmierzasz?
- Wsz臋dzie. I donik膮d.
- W艂贸czysz si臋 po p艂askowy偶u? Tutaj? Bez celu? - Ailo zmarszczy艂 ciemne brwi.
Przypomina艂 Knutowi Mikkala. By艂 podobny do ojca. Wprost do z艂udzenia. Tylko oczy mia艂 swoje: jasne, b艂yszcz膮ce, badawcze. Knut nigdy nie widzia艂 Siggi, matki Ailo. Nie wiedzia艂, 偶e te oczy ch艂opak odziedziczy艂 po niej.
- Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e nie wszystko jest jak powinno. Czy ci si臋 nie powiod艂o?
Knut skrzywi艂 si臋.
- Pewnie nie po to si臋 urodzi艂em, 偶eby mi si臋 powodzi艂o. Grzechy ojc贸w - rzek艂 z krzywym u艣miechem. - I matek - doda艂 z odcieniem goryczy.
- Zostaniesz z nami - zadecydowa艂 Ailo. - Nie tra膰my wi臋cej czasu. Chcieliby艣my przed wieczorem dotrze膰 do siidy, to znaczy do lapo艅skiej wioski. Mamy tam znajomych. Jedzenie i dach nad g艂ow膮. Zosta艅 z nami, Knut. Przyjm膮 ci臋 jak swojego, skoro przyjedziesz ze mn膮. Jeste艣 moim bratem.
Szybkimi, wprawnymi ruchami Ailo przymocowa艂 narty Knuta do sa艅. Gwizdn膮艂 przeci膮gle, kiedy podnosi艂 sakw臋, 偶eby w艂o偶y膰 j膮 do swych pu艂k. Spojrzenie, kt贸re przes艂a艂 przybranemu bratu, by艂o pe艂ne podziwu.
- Ida m贸wi艂a o twoich marzeniach - powiedzia艂 cicho. - Nie przypuszcza艂em, 偶e tak dobrze ci p贸jdzie.
- To d艂uga historia - rzek艂 Knut zm臋czony. Wcisn膮艂 si臋 do sa艅 Ailo.
- D艂ugie historie s膮 nieod艂膮czne przy obozowych ogniskach - rzuci艂 Ailo. Wskoczy艂 do sa艅 przed Knuta.
P艂askowy偶 drgn膮艂. Ruszyli w drog臋. Knut czu艂 rado艣膰. Chyba w g艂臋bi duszy wierzy艂, 偶e zdarzy si臋 co艣 podobnego. To jedyne, co mog艂o go uratowa膰.
Mo偶e mimo wszystko b臋dzie jeszcze tu potrzebny, skoro tak wiele dobrych si艂 najwyra藕niej stan臋艂o po jego stronie.
By艂 p贸藕ny wiecz贸r, kiedy dotarli do siidy.
Przyj臋to ich z otwartymi ramionami. W kr贸tkim czasie przygotowano dla go艣ci posi艂ek, odst膮piono jurt臋 na nocleg - Knut i Ailo nawet nie zauwa偶yli, dok膮d udali si臋 jej w艂a艣ciciele.
Przez ca艂y czas przychodzi艂 kto艣, 偶eby porozmawia膰, pozdrowi膰 ich, spyta膰 o nowiny, opowiedzie膰, co si臋 ostatnio wydarzy艂o.
Knut dawno nie czu艂 si臋 tak dobrze.
Obawia艂 si臋, 偶e b臋dzie traktowany jak obcy, kt贸rego trzyma si臋 na dystans. Ale tak si臋 nie sta艂o. Przywitano go u艣miechem i z t膮 sam膮 serdeczno艣ci膮, jak膮 otoczono Ailo i jego towarzyszy z zaprz臋gu. Zaakceptowano go, poniewa偶 Ailo r臋czy艂 za niego i nazywa艂 swoim bratem. Niekt贸rzy z mieszka艅c贸w wioski znali Raij臋. Inni wspominali j膮, chocia偶 jej nie znali. Knut zorientowa艂 si臋, 偶e i j膮 lubili. Po raz pierwszy odni贸s艂 wra偶enie, 偶e dobrze jest by膰 synem Raiji.
Na niebie ja艣nia艂a zorza polarna. Ailo i Knut stali obok siebie pod ta艅cz膮cym 艣wiat艂em i przygl膮dali mu si臋 w milczeniu. Knutowi zorza polarna zawsze wydawa艂a si臋 troch臋 straszna. Pami臋ta艂, jak doro艣li ostrzegali, 偶e zorzy polarnej nie wolno dra偶ni膰. To niebezpieczne pokazywa膰 palcem na zorz臋 - mog艂aby rzuci膰 jeden p艂omyk i oparzy膰 czubek palca. Mog艂a te偶 wysuwa膰 swe gi臋tkie rami臋 i porywa膰 dzieci...
Kr膮偶y艂o o niej tak wiele historii...
Dopiero p贸藕n膮 noc膮 wr贸cili do namiotu. Po艂膮czyli sk贸ry na 艣rodku przy palenisku.
Kiedy u艂o偶yli si臋 na spoczynek, Ailo spyta艂:
- Wiedzia艂e艣, 偶e Raija kocha艂a zorz臋 polarn膮?
Knut podni贸s艂 wzrok. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Ailo zawsze robi艂 si臋 jaki艣 dziwny, kiedy m贸wi艂 o Raiji. By艂a rodzon膮 matk膮 Knuta, lecz to Ailo zna艂 j膮 najlepiej ze wszystkich dzieci.
Ailo u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo. Przypomnia艂 sobie kobiet臋, kt贸ra by艂a kim艣 wi臋cej ni偶 matk膮. Kt贸ra sprawia艂a, 偶e ojciec stawa艂 si臋 weselszy i m艂odszy. Dzi臋ki kt贸rej Mikkal by艂 szcz臋艣liwy.
- Raija nazywa艂a zorz臋 polarn膮 mostem. M贸wi艂a, 偶e 艂膮czy ludzi, kt贸rzy si臋 kochaj膮. S膮dz臋, 偶e ona i tato wierzyli, i偶 ten most rozpo艣ciera si臋 tylko mi臋dzy nimi. - Ailo spowa偶nia艂. - Zawsze, kiedy widz臋 zorz臋 polarn膮, my艣l臋 o Raiji. Chcia艂bym, 偶eby to by艂a prawda. 呕e to pewnego rodzaju most. Chcia艂bym, 偶eby Raija wiedzia艂a, 偶e j膮 lubi臋. Nadal. Mimo wszystko. Kto wie...
- Ci膮gle nie daje znaku 偶ycia. Ailo skin膮艂 g艂ow膮:
- Martwi膮 si臋 o ciebie w domu. Reijo miota si臋 mi臋dzy my艣l膮, 偶e jako艣 sobie radzisz, a rozpacz膮, 偶e mo偶e nie ma ju偶 nadziei.
Knut westchn膮艂.
- Reijo zapomnia艂, 偶e niedawno sam by艂 m艂ody. Nie pami臋ta przyg贸d, kt贸re prze偶y艂. Nie pozwala komu艣 innemu...
- Znalaz艂e艣 to? - Ailo przeskakiwa艂 z tematu na temat. - Wie艣ci, kt贸re przes艂a艂e艣, Idzie wyda艂y si臋 tak niezrozumia艂e, 偶e jeszcze bardziej zacz臋艂a si臋 martwi膰. Poza tym przysz艂o jej do g艂owy, 偶e m臋偶czy藕ni, kt贸rzy je przekazali, pewnie ci臋 zabili. Obszarpani, odra偶aj膮cy i podejrzani, to tylko niekt贸re okre艣lenia, jakich u偶y艂a.
- Powiniene艣 jej wyt艂umaczy膰, 偶e nie tak 艂atwo na pustkowiu znale藕膰 pos艂a艅ca. - Knut musia艂 si臋 u艣miechn膮膰. - Jak im si臋 wiedzie? Idzie? Mai? Reijo?
Ailo rozci膮gn膮艂 si臋 wygodnie na sk贸rze. Bawi艂 si臋 no偶em i kawa艂kiem drewna. Opowiadaj膮c, wbija艂 czubek no偶a w drewno.
- Ida owija sobie zalotnik贸w wok贸艂 ma艂ego palca, ale nie chce 偶adnego z nich. Albo znowu chce wszystkich. Gdyby mog艂a w jednym po艂膮czy膰 wybrane cechy z ka偶dego... Reijo... - Ailo zamilk艂. - Reijo nie zestarza艂 si臋. To nie to. Ale nie jest taki jak kiedy艣. By膰 mo偶e doros艂em i 艂atwiej mi przejrze膰 innych na wskro艣. Ale uwa偶am, 偶e wygl膮da na zm臋czonego. Ida twierdzi, 偶e nawet Maja nie wie, co si臋 z nim dzieje. Reijo ju偶 nawet z ni膮 nie rozmawia.
- A Maja? Ailo zacisn膮艂 powieki. N贸偶 zatrzyma艂 si臋, po czym z du偶膮 si艂膮 wbi艂 si臋 w drewno.
- U Mai nie najlepiej. Och, gdybym jeszcze raz spotka艂 tego drania, za kt贸rego wysz艂a. My艣l臋, 偶e dosta艂 zbyt 艂agodn膮 kar臋. Gdyby nie ten 艂ajdak, Maja nadal by艂aby m艂oda i weso艂a. Teraz staje si臋 bab膮. Bab膮 bez m臋偶a, bez dzieci, bez czegokolwiek. Nie wiem, czy ma jeszcze jakie艣 marzenia. Czasami my艣l臋, 偶e nie. My艣l臋 te偶, 偶e takiego 偶ycia jak jej nie mo偶na prze偶y膰 bez marze艅. W swym cierpieniu przypomina Reijo. R贸wnie偶 ona nie dzieli si臋 z nikim swoimi my艣lami. Szkoda, 偶e Matti i Elise wyjechali do Finlandii. Elise potrafi艂aby jako艣 przebi膰 si臋 przez ten pancerz Mai. Jest mi bardzo droga, ale, do diab艂a, mnie te偶 do siebie nie dopuszcza. Przypomina zjaw臋. A jest w艂a艣ciwie 艂adn膮 dziewczyn膮.
Knut poczu艂 uk艂ucie w sercu. Zapragn膮艂 znale藕膰 si臋 teraz razem z najbli偶szymi, ale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e to i tak niczego by nie zmieni艂o. Nikt w rodzinie nie sta艂by si臋 szcz臋艣liwszy, gdyby Knut Elvejord wr贸ci艂 teraz do domu.
- Ida m贸wi艂a o jakiej艣 dziewczynie, podobno przekaza艂e艣 jej tak膮 wiadomo艣膰. Co si臋 sta艂o? Zdradzi艂a ci臋?
Knut zagryz艂 z臋by. Zacisn膮艂 pi臋艣ci, czuj膮c, jak znowu ogarnia go niemoc. Ale chcia艂 porozmawia膰 o Annie. Chcia艂 opowiedzie膰 Ailo, jaka by艂a. O chwilach, kt贸re wsp贸lnie sp臋dzili.
- Umar艂a - rzek艂 cicho.
Ailo s艂ucha艂, nie zadaj膮c 偶adnych pyta艅. Nie przerywaj膮c. Jak prawdziwy przyjaciel.
Dobrze by艂o o tym m贸wi膰. Knut s膮dzi艂, 偶e b臋dzie trudniej. Nie rozmawia艂 na ten temat nawet z Hannu i Jussim. Sami si臋 dowiedzieli, znali cz臋艣膰 tej historii z plotek, troch臋 si臋 domy艣lali i tyle rozumieli, 偶e nie musia艂 wszystkiego ubiera膰 w s艂owa.
Synowi Mikkala musia艂 opowiedzie膰 wszystko. Musia艂 opisa膰 Ann臋, dok艂adnie, tak jak j膮 pami臋ta艂. Jak odrzuca艂a g艂ow臋, kiedy si臋 艣mia艂a, jak przesuwa艂a palcem wskazuj膮cym po g贸rnej wardze, kiedy si臋 martwi艂a lub zamy艣la艂a, jaka by艂a delikatna, jaka m艂oda...
I jak 艂amano jej wol臋. Jak pr贸bowa艂a si臋 z tego wyzwoli膰.
I o w艂asnych b艂臋dnych wyobra偶eniach, 偶e jest silniejsza, ni偶 by艂a w istocie.
- Uczepi艂em si臋 my艣li, 偶e by艂a r贸wie艣nic膮 Idy - rzek艂 Knut, wzdychaj膮c. Czu艂 si臋 winny. - Kiedy patrzy艂em na ni膮 i nie rozumia艂em ani troch臋, stara艂em si臋 ujrze膰 przed sob膮 Id臋. Wyobra偶a艂em sobie, jak ona by to przyj臋艂a. Zapomnia艂em, 偶e s膮 tak r贸偶ne. Zapomnia艂em, 偶e Ida to dziewczyna z charakterem. 呕e wychowa艂a si臋 w rodzinie, gdzie nikt nie jest ca艂kiem zwyczajny. Zapomnia艂em, 偶e Ida jest doros艂a od dawna. A w ka偶dym razie rozs膮dna... Anna taka nie by艂a. Nigdy nie musia艂a za nic odpowiada膰. Nie umia艂a zmierzy膰 si臋 z przeszkodami lub z k艂opotami. Uwa偶a艂a, 偶e nie jest w stanie im sprosta膰. Zawsze m贸wiono jej, jaka jest niem膮dra. A kiedy wybrano jej m臋偶a, przekonywano, 偶e powinna si臋 cieszy膰, i偶 znalaz艂 si臋 kto艣, kto si臋 ni膮 zajmie. Nigdy nie powinienem by艂 jej tak zostawi膰. Nigdy sobie tego nie wybacz臋. Ale s膮dzi艂em, 偶e jako艣 potrafi si臋 obroni膰. Wierzy艂em, 偶e wr贸c臋 na czas...
Pochyli艂 g艂ow臋 i mocno spl贸t艂 d艂onie. Zacisn膮艂 je i uderza艂 nimi w rozpaczy o kolana.
- Nawet nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶e mo偶e by膰 w ci膮偶y - rzek艂 Ailo 艂agodnie. - Ja te偶 bym o tym nie pomy艣la艂. M臋偶czy藕ni s膮 by膰 mo偶e bezmy艣lni. Nam si臋 to po prostu nie zdarza...
Knut nie odpowiedzia艂. Dobrze, 偶e Ailo rozumia艂. Rozumia艂 i nie trzeba mu by艂o dok艂adnie tego t艂umaczy膰.
- Nie potrafi臋 si臋 z tym pogodzi膰 - rzek艂 cicho. - My艣l臋 o niej przez ca艂y czas. Wiem, 偶e ju偶 nie wr贸ci. 艢mier膰 to jedyne, co mog艂o nas rozdzieli膰. Ka偶d膮 inn膮 przeszkod臋 m贸g艂bym pokona膰. A tak, nie mog艂em nic zrobi膰. To jakie艣 przekle艅stwo. Poniewa偶 mama nie by艂a w pe艂ni szcz臋艣liwa, poniewa偶 nigdy nie mog艂a mie膰 tego, co kocha艂a, dlatego ja tak偶e tego nie dostan臋. Do diab艂a, to nie moja wina, 偶e Kalle jest moim ojcem! 呕e nie kocha艂a go, tak jak kocha艂a Mikkala...
Ailo schowa艂 n贸偶 do pochwy.
- To nieprawda - rzek艂. - Nie istniej膮 takie przekle艅stwa. To by by艂o niesprawiedliwe. Nie mo偶emy wybiera膰 sobie rodzic贸w, czy tak? Anna nie 偶yje. Ty 偶yjesz. Jest ci potwornie 藕le. By膰 mo偶e to minie. By膰 mo偶e nie. Co masz zamiar robi膰?
- Nie wiem - odpar艂 Knut.
- Nie my艣lisz wiele o przysz艂o艣ci, prawda? Knut wzruszy艂 oboj臋tnie ramionami.
- Nie bardzo. Nie o w艂asnej przysz艂o艣ci. Ale zamierzam wydoby膰 reszt臋 z艂ota. Dla Idy i Mai...
- Rozpami臋tujesz tylko to, co by艂o? - spyta艂 Ailo. - Jak by艂o? Zastanawiasz si臋, co by by艂o, gdyby...?
Knut przytakn膮艂. Nie rozumia艂 dok艂adnie, do czego Ailo zmierza.
- A co z dniem dzisiejszym? - spyta艂 Ailo prowokuj膮co. - Dok膮d zaszed艂e艣? Co widzia艂e艣 po drodze? Jak tam by艂o?
- Bia艂o - odpar艂 Knut. - Chcia艂em tylko i艣膰. Mie膰 spok贸j.
- Zamierza艂e艣 gdzie艣 doj艣膰? Knut potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- Tylko uspokoi膰 my艣li? - dr膮偶y艂 Ailo. Knut milcza艂.
- To wyniszczaj膮ce - westchn膮艂 Ailo. - Pomy艣l, ile ty masz lat? Dziewi臋tna艣cie? By膰 mo偶e b臋dziesz czu艂 ten b贸l do ko艅ca 偶ycia. Trudno powiedzie膰. Czy chcesz si臋 tak zadr臋cza膰 do 艣mierci?
- Nie wiem, czy zosta艂o mi jeszcze a偶 tak wiele czasu do ko艅ca 偶ycia - odrzek艂 Knut szczerze. - Nie potrafi臋 zaakceptowa膰 tej pustki. Nic mi nie pozosta艂o, rozumiesz, Ailo? Nic na 艣wiecie.
- A co z tymi, kt贸rzy czekaj膮 w domu?
- No tak. Ale oni nie zast膮pi膮 mi Anny. Kocha艂e艣 chyba kiedy艣? To nie to samo, co rodzina.
- Nie mog臋 wiele powiedzie膰 o mojej rodzinie - rzuci艂 Ailo z gorycz膮. - Jestem sam jak palec. By膰 mo偶e dlatego tak mi dobrze z twoj膮.
- To r贸wnie偶 twoja rodzina - stwierdzi艂 Knut.
Nie pomy艣la艂 o tym, 偶e Ailo nie ma rodziny. Nikogo poza dziadkiem i wujami. Ailo zawsze sam sobie radzi艂. Knut podziwia艂 go, cho膰 ch艂opak by艂 tylko o rok starszy.
- Czy偶by? - zastanowi艂 si臋 Ailo. U艣miechn膮艂 si臋 jakby nieobecny my艣lami. Jego twarz by艂a bardziej poci膮g艂a ni偶 kiedy艣 twarz Mikkala. Knut spostrzeg艂 to w tej chwili. Lecz nos Ailo mia艂 taki sam. Usta. U艣miecha艂 si臋 tak samo. Unosi艂 brwi w ten sam spos贸b. R贸偶ni艂 si臋 od ojca tylko kolorem oczu i w艂os贸w - Mikkal mia艂 czarne w艂osy, Ailo raczej ciemnobr膮zowe.
- Mam krewnych - m贸wi艂 dalej Ailo. - Ale to co艣 ca艂kiem innego. Nawet Maja jest dla mnie teraz jak dalsza krewna. A przecie偶 to najbli偶sza mi osoba. Przyrodnia siostra. Siostra. W艂a艣ciwie bez r贸偶nicy. Ale ostatnio sta艂a si臋 dla mnie r贸wnie obca jak ci, w kt贸rych nie p艂ynie ta sama krew. Wydaje mi si臋, 偶e znam Id臋 o wiele lepiej ni偶 Maj臋. Z Id膮 mo偶na porozmawia膰.
- Chcia艂bym spotka膰 takiego, kt贸ry potrafi艂by milcze膰 w towarzystwie Idy - u艣miechn膮艂 si臋 Knut.
M艂odsza siostra znalaz艂a szczeg贸lne miejsce w jego sercu. Teraz, kiedy nie by艂o Anny, najbardziej na 艣wiecie martwi艂 si臋 o Id臋. Naturalnie w inny spos贸b. Ale kocha艂 j膮.
- A jak ty 偶yjesz? - spyta艂 Knut. - Tyle rozmawiali艣my o mnie. Czym si臋 zajmujesz?
- Renami - rzek艂 Ailo, odrzucaj膮c w ty艂 g艂ow臋. Opalon膮 d艂oni膮 odgarn膮艂 grzywk臋. Sekund臋 potem opad艂a z powrotem na czo艂o. - Reny, odpowiedzialno艣膰 i praca. Du偶o jest roboty, nawet w zimie. Nie powinienem wyje偶d偶a膰 tak daleko. To niem膮dry pomys艂. Du偶o bli偶ej te偶 odbywaj膮 si臋 jarmarki. Ale chyba musia艂em wybra膰 si臋 do Lyngen. Musia艂em znowu zobaczy膰 rodzin臋.
- Znale藕膰 drobn膮, ciep艂膮 偶onk臋?
- Ja? - Ailo wskaza艂 na siebie i roze艣mia艂 si臋 cicho. W jego oczach pojawi艂 si臋 b艂ysk. - Skoro uwa偶asz, 偶e ci膮偶y na tobie przekle艅stwo, ch艂opie, to chyba ja powinienem my艣le膰 tak samo. Nie zapominaj, 偶e mogliby艣my by膰 rodzonymi bra膰mi. To m贸j ojciec i twoja matka kochali si臋 bezgranicznie.
- Czy zawsze 偶enicie si臋 tak m艂odo?
- Ja uchodz臋 ju偶 chyba za do艣膰 starego - stwierdzi艂 Ailo. - Je艣li patrze膰 na to od tej strony, lepiej jest nie mie膰 rodzic贸w. Nikt mnie nie namawia do o偶enku, nie czyni wyrzut贸w. Nie spotka艂em jeszcze takiej, z kt贸r膮 chcia艂bym si臋 o偶eni膰. Takiej, z kt贸r膮 chcia艂bym by膰. Przez ca艂e 偶ycie. Dla mnie to potwornie d艂ugi czas. Nie chcia艂bym w swojej jurcie jakiego艣 chichocz膮cego, paplaj膮cego dziewcz膮tka. Kobieta powinna by膰 pracowita, a jednocze艣nie chcia艂bym w niej znale藕膰 przyjaciela. I naturalnie powinna mie膰 w sobie co艣, co by mnie przy niej trzyma艂o.
Knut nie m贸g艂 powstrzyma膰 u艣miechu:
- Chyba zostaniesz starym kawalerem, Ailo. Nie znajdziesz takiej kobiety w Finnmarku. My艣l臋, 偶e temu gatunkowi grozi wygini臋cie. Czy nie mo偶esz si臋 zadowoli膰 czym艣 skromniejszym?
Ailo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Wydawa艂o si臋, 偶e pow臋drowa艂 my艣lami gdzie艣 daleko.
- Mia艂e艣 tak膮 matk臋, prawda? Tato j膮 znalaz艂. Dlaczego mnie nie mia艂oby si臋 uda膰?
- ... albo nie uda膰. Mia艂a dobre i z艂e strony, Ailo. My艣l臋, 偶e tyle jest opinii o... mamie, ile ludzi, kt贸rzy j膮 znali.
- M贸wisz tak, jakby艣 uwa偶a艂, 偶e nie 偶yje.
- Czy wszystko na to nie wskazuje? Ailo skin膮艂 g艂ow膮.
- Chcia艂by艣, 偶eby nie 偶y艂a? Knut zaczerpn膮艂 powietrza.
- Tak - rzek艂 po d艂u偶szej chwili. - Tak, wydaje mi si臋, 偶e bym chcia艂. 艁atwiej by艂oby znie艣膰 tak膮 艣wiadomo艣膰. Nie lubi臋 tego uczucia, kt贸re mnie ogarnia, kiedy pomy艣l臋 sobie, 偶e po prostu posz艂a swoj膮 drog膮. Nie chc臋 uwierzy膰 w to, 偶e mog艂aby nas opu艣ci膰. Jeste艣my jej dzie膰mi...
Wpatrywa艂 si臋 w 偶ar paleniska. Powinni do艂o偶y膰 drew, lecz 偶aden z nich nie chcia艂 niszczy膰 tej szczeg贸lnej atmosfery, jaka zapanowa艂a w jurcie. Ju偶 nieraz rozmawiali ze sob膮, ale nigdy tak jak dzi艣. Teraz czuli si臋 naprawd臋 jak bracia.
- W艂a艣ciwie m贸j 偶al troch臋 z艂agodnia艂, kiedy mieszka艂em z Reijo. Jego zdanie na temat Raiji sta艂o si臋 moim. Reijo kocha j膮, nie stawiaj膮c 偶adnych warunk贸w. Czasami my艣l臋, 偶e jego stosunek do mamy jest wprost absurdalny. I nie s膮dz臋, 偶eby by艂a dla niego tym, kim kiedykolwiek by艂a dla twojego lub mojego taty. Uwa偶am, 偶e w gruncie rzeczy Reijo traktuje j膮 jak przyjaciela. A przez to wszystko jest jeszcze bardziej bez sensu. Widzia艂em, jak 偶ycie go omija, poniewa偶 ci膮gle na ni膮 czeka. Je偶eli nawet Raija wr贸ci, nigdy nie b臋d膮 prawdziwym ma艂偶e艅stwem... Ale Reijo nie potrafi my艣le膰 o niej 藕le. Maja za to wprost przeciwnie. Ja tkwi艂em mi臋dzy nimi i stopniowo zaczyna艂em czu膰 jak Reijo. 呕e r贸偶ne rzeczy nie by艂y... mamy b艂臋dami. 呕e tylko dzia艂y si臋 wok贸艂 niej... Ale po 艣mierci Anny trudno mi patrze膰 na to w ten spos贸b. Przedtem nie mia艂em poj臋cia, jak silna mo偶e by膰 my艣l o w艂asnym dziecku. Co z tob膮 robi. Tak bardzo pokocha艂em dziecko, kt贸re nie zd膮偶y艂o si臋 narodzi膰. Kt贸rego nigdy nie b臋d臋 trzyma艂 w ramionach. Wiedzia艂em tylko, 偶e stanowi艂o zal膮偶ek czego艣, co by艂oby tak偶e cz臋艣ci膮 mnie samego. Nie rozumiem, jak kto艣... jak matka mo偶e zapomnie膰, 偶e ma dzieci. Jako m臋偶czyzna nie by艂bym do tego zdolny. Wyobra偶am sobie, 偶e kobieta odczuwa to jeszcze silniej. Nosi je w swym brzuchu, rodzi je. Nie rozumiem, jak mo偶na co艣 takiego wykre艣li膰 ze 艣wiadomo艣ci.
- Mniej bolesna by艂aby my艣l, 偶e nie 偶yje? Knut skin膮艂 g艂ow膮.
- To brzmi okropnie. Jest przecie偶 moj膮 matk膮. Ale chcia艂bym tego. I chcia艂bym pewnego dnia pozna膰 prawd臋. Nie s膮dz臋, aby ktokolwiek z nas nadal m贸g艂 by膰 normalnym cz艂owiekiem, gdyby艣my si臋 nie dowiedzieli, co si臋 sta艂o.
- Ida m贸wi艂a prawie to samo - rzek艂 Ailo. - O Reijo.
- Ida cz臋sto widzi rzeczy bardzo wyra藕nie - przyzna艂 Knut. - Ju偶 tak dawno doros艂a. Prawie nie pami臋tam jej jako dziecka...
- Jest bardzo podobna do Raiji. Jej rude w艂osy ka偶膮 ci my艣le膰, 偶e Ida jest po prostu sob膮, ale gdy przestajesz zwraca膰 na nie uwag臋, wtedy do z艂udzenia przypomina Raij臋.
- W ka偶dym razie nie jest taka jak kobieta, kt贸rej szukasz. - Knut po艂o偶y艂 si臋 i naci膮gn膮艂 na siebie sk贸r臋. - Jest najbardziej kapry艣n膮 istot膮, jak膮 znam. Strasznie b臋dzie terroryzowa膰 biedaka, kt贸remu na jego nieszcz臋艣cie powie 鈥瀟ak鈥.
- Ida to jakby siostra - rzuci艂 ostro Ailo. - M贸wi臋 o niej wy艂膮cznie jako brat. P贸jdziesz z nami dalej? - spyta艂 po chwili.
Usiad艂 i znowu zacz膮艂 bawi膰 si臋 no偶em.
- Chyba tak.
- B臋d臋 potrzebowa艂 dodatkowych r膮k do pracy, kiedy dotrzemy na wybrze偶e. Czeka nas wiele roboty. Nie b臋dziesz mia艂 czasu na my艣lenie w ci膮gu dnia, a wieczorem b臋dziesz tak zm臋czony, 偶e za艣niesz, zanim przy艂o偶ysz g艂ow臋 do poduszki.
- To dla mnie idealne rozwi膮zanie.
- I nikt tam nie marzy o z艂ocie, twoje skarby b臋d膮 wi臋c bezpieczne.
Knut zamkn膮艂 oczy.
- Z艂oto mnie ju偶 nie obchodzi, Ailp. Mog臋 ci da膰 po艂ow臋, je偶eli chcesz. Wiosn膮 ch臋tnie wezm臋 ci臋 ze sob膮, by wydoby膰 reszt臋. Sporo tam jeszcze zosta艂o. Naprawd臋 sporo. Ska艂a jest wysadzana z艂otem. Nazywam je moim dziedzictwem. Nie uwa偶asz, 偶e to brzmi wspaniale?
- Nie chc臋 z艂ota - odpar艂 Ailo. - Nie potrzebuj臋 go. Mam wszystko, czego mi trzeba. Nie mog臋 przecie偶 kupi膰 promieni s艂o艅ca, dobrej pogody, obfitych po艂ow贸w, zdrowia ren贸w... Tego, co ma dla mnie jakie艣 znaczenie, nie da si臋 zdoby膰 艣rodkami, kt贸re mo偶na uzyska膰 dzi臋ki twemu z艂otemu metalowi.
- By膰 mo偶e zmienisz zdanie, kiedy staniesz w jego blasku - rzek艂 Knut. - Wierz mi, na jego widok z cz艂owiekiem dziej膮 si臋 dziwne rzeczy. Nie mam odwagi otworzy膰 sakwy i zajrze膰 pod warstw臋 ubrania, kt贸r膮 jest przykryte. Nie mam odwagi pomy艣le膰, co by si臋 ze mn膮 sta艂o. Powinienem by艂 pokaza膰 z艂oto Annie. Teraz nie mam nawet ochoty go ogl膮da膰.
- Zima sp臋dzona w艣r贸d nas na wybrze偶u dobrze ci zrobi.
- Uratowa艂e艣 mi 偶ycie. - Knut wyrzek艂 te s艂owa po d艂u偶szym milczeniu. - Wybra艂em tu艂aczk臋. Wiedzia艂em, 偶e w ko艅cu jacy艣 ludzie trafi膮 na m贸j 艣lad. Ale nie mog艂em wiedzie膰 kiedy. W艂a艣nie zdecydowa艂em si臋 wyznaczy膰 w艂asny kurs, postanowi艂em i艣膰 tak d艂ugo, dop贸ki starczy mi si艂. Wtedy si臋 pojawili艣cie. To dzi臋ki tobie 偶yj臋.
- Mo偶esz mi podzi臋kowa膰, kiedy uznasz, 偶e jest za co - rzuci艂 Ailo.
Nadal celowa艂 w swoje drewienko. By艂o podobne do jednej z pierwszych zabawek, jakie pami臋ta艂 - do ptaszka z roz艂o偶onymi skrzyd艂ami.
Archangielsk, zima 1746 roku
Sta艂a przed stromym uskokiem, kt贸ry wydawa艂 si臋 si臋ga膰 a偶 do nieba. Ska艂a by艂a wilgotna i zimna - i nad ca艂ym tym miejscem wisia艂o co艣 z艂ego. Mog艂o jej wyrz膮dzi膰 krzywd臋. Mog艂o skrzywdzi膰 ka偶dego, kto dotkn膮艂 ska艂y, kto zapu艣ci艂 si臋 zbyt daleko.
Wiedzia艂a, 偶e powinna kogo艣 chroni膰. Tu by艂o niebezpiecznie, niebezpiecznie... Rozejrza艂a si臋 doko艂a. Uzna艂a, 偶e musi jako艣 to zas艂oni膰. Musi ukry膰 ca艂e miejsce. Musi schowa膰 ca艂膮 t臋 przekl臋t膮 ska艂臋.
Go艂ymi r臋kami chwyta艂a kamienne bloki. Podnosi艂a je, przesuwa艂a, z wysi艂ku oblewa艂 j膮 pot, pozdziera艂a sk贸r臋 d艂oni, poczu艂a w ustach smak krwi.
I tak niewiele zdzia艂a艂a.
Jakkolwiek by si臋 stara艂a, z艂o wydawa艂o si臋 jeszcze bardziej wyra藕ne.
Z czarnej czelu艣ci promieniowa艂o 艣wiat艂o. 艢wiat艂o, kt贸re mog艂o oczarowa膰, obezw艂adni膰, op臋ta膰... Kt贸re mog艂o rozpali膰 po偶膮danie, niebezpieczne i szalone...
Czu艂a niech臋膰, chcia艂a je zakry膰, pragn臋艂a schowa膰.
艢wiat艂o by艂o niebezpieczne dla jej syna. Nie powinien stan膮膰 w blasku promieniej膮cym ze ska艂y.
- Skarbie najdro偶szy, obud藕 si臋! Nie p艂acz, kochana! To sen. To tylko sen, moja Raiju! Obud藕 si臋!
艁agodny, spokojny g艂os Jewgienija gasi艂 blask nieprzyjemnego 艣wiat艂a. Nadal dr偶a艂a, kiedy otworzy艂a oczy. Ca艂e cia艂o by艂o mokre od potu i zimne, cho膰 le偶a艂a pod kocami.
Raija wysun臋艂a si臋 spod nich w obj臋cia m臋偶a. Pie艣ci艂 j膮 czule silnym ramieniem, delikatnymi palcami, ustami, szepcz膮cymi uspokajaj膮ce s艂owa, sca艂owywa艂 zimny pot z jej czo艂a.
- Niezale偶nie od tego, co to by艂o, moja male艅ka Raiju, powinna艣 o tym zapomnie膰! - szepta艂.
Bardziej obawia艂 si臋 dr臋cz膮cych j膮 koszmar贸w ni偶 ona sama. Pewnego dnia mog艂yby przed ni膮 ods艂oni膰 czasy, kt贸re tak starannie ukrywa艂. Pewnego dnia mog艂yby pewnie odkry膰 k艂amstwo, w kt贸rym i z kt贸rym 偶y艂. K艂amstwo, kt贸re sta艂o si臋 jego krzy偶em, ale na kt贸re i dzi艣 by si臋 zdecydowa艂 dla sp臋dzonych razem lat.
Spok贸j jego sumienia nie mia艂 偶adnej warto艣ci w por贸wnaniu ze szcz臋艣ciem, kt贸re dzielili.
Raija by艂a szcz臋艣liwa. By艂a z nim szcz臋艣liwsza, ni偶 mog艂aby by膰 w Norwegii.
- Widzia艂am jakie艣 艣wiat艂o, Jewgienij - szepn臋艂a tu偶 przy jego ciep艂ej szyi. - Z艂ociste 艣wiat艂o, kt贸re jest niebezpieczne dla Michai艂a. Musia艂am go przed nim ochroni膰. Ale nie by艂am w stanie... - Zamilk艂a. Patrzy艂a przed siebie. - Jednocze艣nie czu艂am, 偶e znajdowa艂 si臋 poza niebezpiecze艅stwem. 艢wiat艂o zagra偶a艂o mojemu dziecku, ale w jaki艣 dziwny spos贸b Michai艂 znajdowa艂 si臋 poza nim...
Jewgienij prze艂kn膮艂.
- To tylko sen...
- Sny zawsze o czym艣 m贸wi膮 - stwierdzi艂a. - W snach jest jakie艣 przes艂anie, Jewgienij. Nie rozumiem, co ten oznacza, ale si臋 przestraszy艂am.
Jewgienij tak偶e si臋 ba艂. Raija pokaza艂a ju偶 wiele razy, 偶e ma w sobie jak膮艣 si艂臋, kt贸rej wi臋kszo艣膰 ludzi nie posiada. Mi臋dzy ni膮 a niekt贸rymi osobami istnia艂y niewidoczne powi膮zania.
Sen by艂 by膰 mo偶e jakim艣 przes艂aniem.
Kiedy艣 pewnie nadejdzie ten dzie艅, kiedy Raija przypomni sobie, 偶e ma wi臋cej ni偶 jedno dziecko, 偶e Michai艂 nie jest jej jedynym synem.
- Mog臋 ci przekaza膰 milsze przes艂anie - szepn膮艂 jej do ucha. - Kocham ci臋, Raiju Bykowa. Jak ci si臋 to podoba?
Pozwoli艂a mu si臋 oderwa膰 od nieprzyjemnych my艣li. Da艂a si臋 skusi膰 i przesta艂a si臋 martwi膰 snem, kt贸ry j膮 tak bardzo przerazi艂. Chcia艂a zapomnie膰 o z艂ocistym 艣wietle. Sen wydawa艂 si臋 jednak bardziej wyrazisty od pozosta艂ych. Tak jakby naprawd臋 to prze偶y艂a...
Wola艂a mimo wszystko szuka膰 pociechy na szerokiej piersi Jewgienija. U艣miechn臋艂a si臋 do m臋偶a i wyzna艂a szczerze:
- Ja te偶 ci臋 kocham, Jewgieniju Byk贸w.
Knut Olsson, Knut - Kwen z Alty, dosta艂 si臋 do kr贸la w Kopenhadze i odby艂 z nim rozmow臋.
Rolnik, kt贸ry przyby艂 do Ruiji do Alty na pocz膮tku wielkiej wojny p贸艂nocnej, uzyska艂 audiencj臋 u najwa偶niejszego cz艂owieka w pa艅stwie du艅sko - norweskim.
Na sw贸j prosty spos贸b opowiedzia艂 mu o 偶yciu pod kr臋giem polarnym. Ze je艣li chodzi o warunki naturalne, to nie jest najgorzej. 呕e jest do艣膰 zwierzyny, ryb i ziemi do uprawy.
Opowiedzia艂 o namiestniku Kjeldsenie, kt贸ry urz臋duje we wspania艂ej posiad艂o艣ci, gdzie mieszka ze sw膮 m艂od膮 metres膮. O tym, jak wykorzystuje lud. Najwy偶szy przedstawiciel kr贸la na p贸艂nocy nie dba odpowiednio o sw贸j urz膮d - Knut - Kwen nie potrafi艂 tego wyrazi膰 w inny spos贸b.
Wyzna艂, 偶e nie s膮dzi, by wol膮 kr贸la by艂o podporz膮dkowanie w艂asnych poddanych takiemu cz艂owiekowi.
Po to przeszed艂 pi臋膰set mil, 偶eby szuka膰 sprawiedliwo艣ci dla tych, kt贸rzy ci臋偶ko pracuj膮, prosi膰 o stworzenie im w dolinie Alty warunk贸w godnego 偶ycia.
By膰 mo偶e du艅skiemu kr贸lowi ten cz艂owiek z ludu zaimponowa艂 swoj膮 odwag膮 i wol膮 zwyci臋stwa.
Obieca艂 Knutowi Olssonowi, 偶e w Finnmarku nastan膮 lepsze czasy. W najdalej na p贸艂noc wysuni臋tym punkcie kr贸lestwa potrzebni s膮 tacy m臋偶czy藕ni jak 贸w niez艂omny Fin. To w艂a艣nie takich p艂atnik贸w podatk贸w kr贸lowi potrzeba. Kaza艂 wys艂a膰 list przez Knuta - Kwena.
I Knut Olsson przeby艂 z powrotem pi臋膰set mil do Alty. Wr贸ci艂 wiosn膮. W Kwen贸w mieszkaj膮cych w Alcie wst膮pi艂a nadzieja. Dwa tygodnie p贸藕niej namiestnik wyda艂 nakaz aresztowania Knuta.
Dla mieszka艅c贸w podleg艂ych mu dzielnic nasta艂y z艂e czasy.
Nadesz艂a zima Roku Pa艅skiego 1747. Knut Olsson opu艣ci艂 areszt. Zacz膮艂 przygotowywa膰 swoj膮 spraw臋, kt贸ra w lecie przysz艂ego roku mia艂a trafi膰 na ting.
R贸wnie wyprostowany jak 艣wierki w lasach wok贸艂 Tornea - miasta, w kt贸rym urodzi艂 si臋 Knut - Kwen - stan膮艂 przed s臋dzi膮 na tingu w Talviku. Przekl膮艂 znienawidzonego namiestnika, u偶ywaj膮c takich s艂贸w, 偶e ci, kt贸rym Knut by艂 drogi, obawiali si臋 o jego 偶ycie i bezpiecze艅stwo. Ca艂y Finnmark obieg艂a wie艣膰 o jego mowie. Sam膮 rozpraw臋 uwa偶ano niemal za cud.
W 1748 roku nie zapad艂 偶aden wyrok. S臋dziowie odroczyli spraw臋.
A namiestnik Kjeldsen mia艂 jeszcze wi臋cej powod贸w, by darzy膰 niech臋ci膮 Kwen贸w i ich przyw贸dc臋 Knuta Olssona.
Dopiero w 1750 roku sprawa zosta艂a wznowiona.
Namiestnika Kjeldsena zawieszono w obowi膮zkach. Otrzyma艂 surow膮 nagan臋 za swe post臋powanie w stosunku do nowo przyby艂ych Kwen贸w.
Nast臋pnie odwieziono go statkiem do kr贸lewskiej Kopenhagi. Wtedy po raz ostatni widziano go w Alcie.
Nasta艂 rok 1751. Kwenowie otrzymali s艂owo kr贸la Fredrika V, 偶e odt膮d b臋d膮 w Ruiji mile widziani.