Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy Buntownicy

Bente Pedersen

BUNTOWNICY

1

- S膮 pewne sprawy, o kt贸rych si臋 nie m贸wi - rzek艂 Jewgienij z powag膮.

Ciemnymi oczami spojrza艂 na Olega i na jego drobn膮, weso艂膮 i pogodn膮 偶on臋, Antoni臋.

Byli najbli偶szymi przyjaci贸艂mi Jewgienija. Zostali te偶 najbli偶szymi przyjaci贸艂mi Raiji. O Jewgieniju wiedzieli prawie wszystko, a o Raiji wi臋cej ni偶 ona sama. Wiedzieli te偶 o Jumali.

Oboje zgadzali si臋 z Jewgienijem.

- To prawda, ale nie mog臋 obieca膰, 偶e tak po pro­stu zapomn臋 - odezwa艂a si臋 Antonia.

Ciemne loki podskakiwa艂y, kiedy potrz膮sa艂a g艂ow膮. Na twarzy zazwyczaj beztroskiej Toni wyj膮tkowo malowa艂a si臋 powaga, w oczach pojawi艂 si臋 smutek.

Z my艣lami o bogini Jumali zawsze powraca艂o cier­pienie, ta niezwyk艂a historia nios艂a z sob膮 b贸l.

- Ale postaramy si臋 o tym nie wspomina膰 - doko艅­czy艂 Oleg. Druh Jewgienija z okresu przewoz贸w frachtowych na Morzu Bia艂ym i na rzece Dwinie oraz ku wybrze偶om p贸艂nocnej Norwegii b艂yskawicznie przeszed艂 do istoty sprawy. - Masz racj臋, Jewgienij, s膮 rzeczy, o kt贸rych si臋 nie m贸wi. Czasami zastanawiam si臋, czy to, co widzia艂a Raija, wydarzy艂o si臋 napraw­d臋, i wraz z up艂ywem czasu nabieram do tego dystan­su. Czasami zdaje mi si臋 nawet, 偶e to by艂 tylko sen...

Jewgienij ze smutkiem pokiwa艂 g艂ow膮. Wszyscy troje wiedzieli przecie偶, 偶e by艂o inaczej. Prze偶yli to naprawd臋.

- Chcia艂bym, 偶eby Raija o tym zapomnia艂a - rzek艂 Jewgienij.

W jego g艂osie brzmia艂a troska. Ub贸stwia艂 Raij臋, ko­cha艂 j膮 z si艂膮, kt贸ra nawet jego samego przera偶a艂a.

By膰 mo偶e nie powinien by艂 dopu艣ci膰, by Raija zna­czy艂a dla niego tak wiele.

Ale tak si臋 u艂o偶y艂o jego 偶ycie. Zosta艂a jego 偶on膮, sta艂a si臋 ca艂ym jego 艣wiatem.

- Chcia艂bym, 偶eby cie艅 Jumali znikn膮艂 z mego 偶y­cia - rzek艂 stanowczo.

- A ja my艣l臋, 偶e Jumala nas prze偶yje - zauwa偶y艂a Antonia.

S艂owa jakby wymkn臋艂y si臋 z jej ust, niczym my艣l, nad kt贸r膮 nie zd膮偶y艂a si臋 dobrze zastanowi膰.

Wygl膮da艂o na to, 偶e Jewgienijowi nie spodoba艂y si臋 jej przypuszczenia. By膰 mo偶e obawia艂 si臋, 偶e mog膮 okaza膰 si臋 s艂uszne. Jednak nic nie powiedzia艂.

Wr贸ci艂a Raija.

St膮pa艂a na palcach. W jej oczach pojawi艂 si臋 wyraz ulgi. Cicho zamkn臋艂a za sob膮 drzwi. Musia艂a zajrze膰 do dzie­ci, poniewa偶 Michai艂 si臋 obudzi艂 i domaga艂 si臋 p贸藕nej ko­lacji. Olga na szcz臋艣cie przespa艂a jego nocny koncert.

- Misza jest m臋偶czyzn膮, kt贸ry wie, czego chce - u艣miechn膮艂 si臋 Oleg.

Cieszy艂 si臋, 偶e mog膮 zostawi膰 temat Jumali. Zawsze czu艂 si臋 nieswojo, kiedy rozmowa toczy艂a si臋 wok贸艂 owej poga艅skiej bogini. Nie potrafi艂 okre艣li膰, co czuje. Nie bardzo wiedzia艂, w co wierzy膰. W g艂owie mia艂 gma­twanin臋 wspomnie艅 o zdarzeniach sprzed roku. Antonia uczestniczy艂a w nich niemal przez ca艂y czas, on za艣 przyjecha艂 pod sam koniec. I nie dopuszcza艂 do siebie tego, co si臋 sta艂o, tak d艂ugo jak potrafi艂, dop贸ki nie za­g艂uszy艂 g艂osu rozs膮dku i 艣lepo nie zaakceptowa艂 fakt贸w.

Nabra艂 ju偶 dystansu do niesamowitych prze偶y膰, kt贸re sta艂y si臋 udzia艂em Raiji.

Wydawa艂o si臋, 偶e ta kobieta przyci膮ga ku sobie wszystko, co niezwyk艂e.

By膰 mo偶e nie nale偶a艂o tworzy膰 jej nowego 偶ycia. Olegowi cz臋sto zdarza艂o si臋 偶a艂owa膰, 偶e obieca艂 Jew­gienijowi milczenie na temat przesz艂o艣ci jego 偶ony. Odnosi艂 wra偶enie, jakby tak偶e k艂ama艂.

Ale teraz jest za p贸藕no, by si臋 wycofa膰. Od czasu, kiedy urodzi艂o si臋 dziecko, przeznaczeniem Raiji jest Rosja. Oleg zastanawia艂 si臋, czy Jewgienij to sobie za­planowa艂. Ta my艣l nie dawa艂a mu spokoju.

Siedzieli w domu Olega i Toni w Archangielsku. By艂 lipiec roku 1736.

Jeszcze raz Jewgienij i Raija przywie藕li ca艂y inwen­tarz z domu nad Dwin膮. Raija ponownie mia艂a za­mieszka膰 w mie艣cie. Ponownie jej uszy mia艂y wype艂ni膰 odg艂osy krok贸w na mo艣cie, r偶enie koni i 艣miech ch艂op­c贸w stajennych Toni. St膮d roztacza艂 si臋 widok na port i statki ze 艣wiata oddalonego o wiele mil od p贸艂nocnej Rosji, ze 艣wiata, w kt贸rym rozmawiano po niemiecku.

- Mo偶e jednak nie pojad臋 - powiedzia艂a Antonia chy­ba po raz dziesi膮ty tego wieczoru. Spojrza艂a na m臋偶a. Szuka艂a w jego oczach cho膰by najmniejszego znaku, 偶e si臋 z ni膮 zgadza, ale nie znalaz艂a nawet cienia poparcia.

Jewgienij za艣mia艂 si臋 cicho:

- Po raz pierwszy napotykam takie trudno艣ci, by nam贸wi膰 kobiet臋 do wsp贸lnej podr贸偶y!

- Kiedy艣 musi by膰 ten pierwszy raz - zauwa偶y艂a Raija weso艂o i potarga艂a go po w艂osach.

Jewgienij spojrza艂 na ni膮 czule.

- Potrzebujemy koni czy nie? - spyta艂 Oleg na wp贸艂 zrezygnowany.

Wzruszy艂 si臋 tym, 偶e jego niezale偶na 偶ona nie chce bez niego wyje偶d偶a膰. Nie musia艂 szuka膰 zbyt daleko w pami臋­ci, 偶eby odnale藕膰 czasy, kiedy Antonia na jedno skinienie wyfrun臋艂aby z domu niczym w臋drowny ptak jesieni膮.

Toni膮 ruchem g艂owy wskaza艂a na pier艣 Olega i chwy­ci艂a brzeg jego kurtki.

- Powinnam przyszy膰 ten guzik - mrukn臋艂a.

- Czy my艣lisz powa偶nie o prowadzeniu w艂asnej hodowli? - dopytywa艂 si臋 dalej Oleg, nie daj膮c 偶onie szans na wynajdywanie kolejnych wym贸wek.

- Wiem, 偶e musz臋 jecha膰 - przyzna艂a z ci臋偶kim sercem.

Westchn臋艂a r贸wnie zrezygnowana jak przed chwi­l膮 Oleg. Po chwili jednak roze艣mia艂a si臋 cicho. Jej twarz wyda艂a si臋 teraz bardzo 艂adna, pe艂na ciep艂a. An­tonia 艣mia艂a si臋 z siebie. 艢mia艂a si臋 tak zara藕liwie, 偶e wszyscy wok贸艂 tak偶e musieli si臋 u艣miechn膮膰.

Nikt nie potrafi艂 tak roz艂adowa膰 atmosfery jak An­tonia.

- Nie my艣lcie tylko, 偶e podoba mi si臋 ten pomys艂 - doda艂a szybko, kiedy zauwa偶y艂a, 偶e odetchn臋li z ulg膮 Jej twarz nie ca艂kiem spowa偶nia艂a. Toni膮 nigdy nie b臋dzie wygl膮da艂a jak prawdziwa zrz臋da, nawet jako stara babuszka b臋dzie przypomina艂a niesforn膮 dziewczyn臋, na zawsze zachowuj膮c w sobie dzieci臋cy niepok贸j. - Wcale mi si臋 to nie podoba. Niestety Oleg ledwie zauwa偶a r贸偶­nic臋 mi臋dzy pyskiem a zadem konia i nie mog臋 go wy­s艂a膰 w t臋 podr贸偶. Wiem, 偶e sama musz臋 wybra膰 odpowiednie okazy. Mnie przynajmniej nikt nie b臋dzie usi艂o­wa艂 oszuka膰. Dawno ju偶 przestali pr贸bowa膰!

Kiedy Toni膮 po 艣mierci ojca, kt贸ry zostawi艂 jej w spadku stadnin臋, zaczyna艂a zajmowa膰 si臋 hodow­l膮, nieraz starano si臋 wywie艣膰 j膮 w pole. Wygl膮da艂a jak niewinny kwiat i grubosk贸rni m臋偶czy藕ni dali si臋 zmyli膰 temu wizerunkowi. To w艂a艣nie wtedy Toni膮 wyrobi艂a sobie pogl膮d, 偶e m臋偶czyzn mo偶na 艂atwo oszuka膰, poniewa偶 bardziej wierz膮 oczom ni偶 uszom.

M艂odziutka Toni膮 udowodni艂a im, 偶e zna si臋 na koniach prawie tak samo dobrze jak oni. Udowodni­艂a im, 偶e doskonale wie, co decyduje o warto艣ci ko­nia, kt贸rego zamierza kupi膰.

呕aden z handlarzy nie przeprosi艂 za nieuczciwo艣膰. Ale zapami臋tali j膮 i wi臋cej nie pr贸bowali oszukiwa膰. Ani jeden z nich.

Wszyscy wiedzieli, kim jest Toni膮.

By艂a jedyn膮 kobiet膮, z kt贸r膮 hodowcy koni mieli do czynienia. Uznali j膮 za swoj膮, poniewa偶 艣mia艂a si臋 r贸w­nie g艂o艣no, umia艂a opowiada膰 pikantne historie, 艣piewa­艂a smutne pie艣ni fa艂szywym g艂osem. Potrafi艂a dor贸wna膰 im w piciu, nie spadaj膮c pod st贸艂. I zna艂a si臋 na koniach. Kocha艂a zwierz臋ta r贸wnie mocno jak niekt贸rych ludzi, darzy艂a je szacunkiem, dobrze si臋 z nimi obchodzi艂a.

呕adnemu z hodowc贸w na p贸艂nocy Rosji nie przysz艂oby do g艂owy, 偶eby stara膰 si臋 przechytrzy膰 Anto­ni臋. A poniewa偶 by艂a kobiet膮, ka偶dy z m臋偶czyzn bez wahania stan膮艂by w jej obronie. Jednak nigdy by si臋 do tego nie przyznali. Zreszt膮 Toni膮, silna i niezale偶­na, nie potrzebowa艂a ich pomocy.

Antonia zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e gdyby sama nie przyjecha艂a po konie, potraktowaliby to jak zdrad臋.

Naturalnie wybaczyli jej to w zesz艂ym roku, kiedy dowiedzieli si臋, 偶e urodzi艂a dziecko. Wiedzia艂a, i偶 po­my艣leli, 偶e ju偶 przestanie zajmowa膰 si臋 ko艅mi, 偶e po­dzieli los wi臋kszo艣ci innych kobiet.

Chcia艂a udowodni膰, 偶e pozosta艂a sob膮, cho膰 trud­no b臋dzie znie艣膰 tak d艂ug膮 roz艂膮k臋 z c贸reczk膮.

- Oleg zna si臋 na statkach, Toniu - przekonywa艂 Jew­gienij. - Ty i ja jeste艣my znawcami koni. Pozw贸lmy, by Oleg i Raija pilnowali spraw tu na miejsca Raija zajmie si臋 Olg膮 jak ksi臋偶niczk膮. A my b臋dziemy mogli si臋 upi­ja膰 ka偶dego wieczoru i p艂aka膰 na ramieniu drugiego...

Toni膮 zwyk艂a podr贸偶owa膰 w towarzystwie jedne­go ze stajennych, ale tak bywa艂o, zanim pozna艂a Olega, w czasach kiedy nie przywi膮zywa艂a szczeg贸lnej wagi do tego, z kim dzieli siennik. Kiedy lubi艂a wtu­li膰 si臋 w silne ramiona stajennego.

To by艂o inne 偶ycie. Nie 偶a艂owa艂a, 偶e min臋艂o. Teraz wydawa艂o si臋 takie obce, jakby cudze.

Nie chcia艂a stwarza膰 powod贸w do nieporozumie艅, tym bardziej 偶e Jewgienij sam ofiarowa艂 si臋 jej towa­rzyszy膰.

Zna艂 si臋 na koniach, ludzie s艂yszeli o nim du偶o, po­wtarzali historie o jednor臋kim kapitanie.

Jego obecno艣膰 da jej poczucie bezpiecze艅stwa.

Jewgienij twierdzi艂, 偶e potrafi dobija膰 targu, cho膰 mo偶e nie akurat w handlu ko艅mi. Poza tym by艂 przy­jacielem. Nie b臋dzie zatem traci艂 czasu na pr贸by wtargni臋cia jej pod sp贸dnic臋. Jemu tak偶e odpowiada­艂o, 偶e Toni膮 nie oczekuje od niego umizg贸w.

Ufali sobie wzajemnie.

Mieli wyruszy膰 nazajutrz.

Raija i Jewgienij dzielili w膮sk膮 kuchenn膮 艂aw臋. Czuli, 偶e w pomieszczeniu jest ch艂odno, cho膰 Toni膮 i Oleg palili nawet o tej porze roku. W domach, gdzie okna wychodzi艂y na p贸艂nocny zach贸d, zrobi艂o si臋 zimno. W nocy ucieknie jeszcze wi臋cej ciep艂a.

- Nie pozw贸l si臋 Antonii w nic wpl膮ta膰! - szepn臋­艂a Raija.

Jewgienij poczu艂 ciep艂y oddech 偶ony na swym szorstkim policzku. Obj膮艂 j膮 i powoli g艂adzi艂 jej rami臋.

- Toni膮 jest doros艂a - roze艣mia艂 si臋 cicho. - Mo偶e raczej to j膮 powinna艣 poprosi膰, 偶eby mnie pilnowa­艂a, bym si臋 w co艣 nie wpl膮ta艂?

- Jeste艣 okropny, Jewgieniju Dymitrowiczu! - od­par艂a, cho膰 wcale tak nie my艣la艂a. Najbardziej ceni艂a w nim w艂a艣nie ow膮 ch艂opi臋co艣膰, za to go kocha艂a i dla­tego chcia艂a si臋 z nim zestarze膰. - Toni膮 m贸wi艂a, 偶e tam, dok膮d jedziecie, b臋d膮 sami m臋偶czy藕ni. Wydaje mi si臋 zatem, 偶e nie mam si臋 specjalnie czego obawia膰?

- Hm... - Jewgienij na poz贸r oboj臋tnie wzruszy艂 ra­mionami. - Toni膮 zapomnia艂a ci chyba wspomnie膰 o dziewczynach lekkich obyczaj贸w, kt贸re pod膮偶aj膮 w 艣lad za handlarzami ko艅mi, a kt贸re przybywaj膮 z Kozakami z po艂udnia znad Donu... znad Dniepru...

Raija roze艣mia艂a si臋 tu偶 przy jego szyi.

- Starasz si臋 wzbudzi膰 we mnie zazdro艣膰, m贸j drogi? - W p贸艂mroku nie widzia艂a wyra藕nie twarzy m臋偶a, ale domy艣li艂a si臋, 偶e zgad艂a. - Ufam ci - powiedzia艂a po pro­stu. - Nie musz臋 nikogo prosi膰, 偶eby ci臋 pilnowa艂. Wiem, 偶e jeste艣 rozs膮dny, i wiem, 偶e mnie kochasz. Wi臋­cej mi nie trzeba. Nie musz臋 posi膮艣膰 na w艂asno艣膰 ka偶­dej prze偶ywanej przez ciebie chwili, m贸j najdro偶szy. Dop贸ki wiem, 偶e wr贸cisz, potrafi臋 oddycha膰, nawet je艣li przez jaki艣 czas b臋d臋 sama. Po prostu nie jestem za­zdrosna. - Zamilk艂a, zanim zacz臋艂a m贸wi膰 dalej. - I nie wyra偶aj si臋 藕le o tych kobietach. C贸偶 mo偶emy wiedzie膰 o powodach, kt贸re nimi kieruj膮...

Jewgienij milcza艂. Mocniej u艣cisn膮艂 Raij臋. To pew­ne, 偶e na ni膮 nie zas艂u偶y艂.

By膰 mo偶e i 艣wiat nie zas艂u偶y艂 na kogo艣 takiego jak ona.

艁atwo jest os膮dza膰. Jemu tak偶e. Wi臋kszo艣ci os贸b, kt贸re zna艂, przychodzi艂o to bez trudu. Tak 艂atwo jest krytykowa膰 i pogardza膰...

Przez moment ujrza艂 przed sob膮 te kobiety, o kt贸­rych rozmawiali. Wi臋kszo艣膰 z nich 偶ycie ci臋偶ko do­艣wiadczy艂o. W mroku trudno jest dostrzec linie po­zostawione przez troski, lecz dzie艅 je ods艂ania艂.

Jewgienij r贸wnie偶 trzyma艂 kilka z tych dziewcz膮t w ramionach, kiedy mia艂 jeszcze obie r臋ce. Kiedy ucieka艂 od uczu膰 w wiecznym poszukiwaniu namiast­ki tego, czego nie m贸g艂 dosta膰.

Raija nie powinna o tym wiedzie膰.

- Jeste艣 najpi臋kniejsz膮 istot膮 na ziemi - szepn膮艂 przy jej czole. - Najpi臋kniejsz膮 z kobiet - doda艂. - Mi­chai艂 zajmuje w moim sercu r贸wnie wa偶ne miejsce, ale to zupe艂nie co innego. - Roze艣mia艂 si臋 cicho. - Marzn膮 mi stopy. Zaraz tak jak Antonia zaczn臋 szu­ka膰 usprawiedliwienia, 偶eby zosta膰 w domu...

Raija poca艂owa艂a go. Poca艂owa艂a wargi, kt贸re po­trafi艂y by膰 tak surowe, a kt贸re teraz podda艂y si臋 jej woli. Poca艂owa艂a jego chude policzki, kt贸re z ka偶dym up艂ywaj膮cym rokiem wydawa艂y si臋 coraz bardziej za­padni臋te, co jednak wcale go nie postarza艂o. W ka偶­dym razie nie w jej oczach. Zreszt膮 wszystko, na co si臋 patrzy z mi艂o艣ci膮, staje si臋 pi臋kne.

- Dobrze ci zrobi, je艣li na troch臋 wyjedziesz - rze­k艂a z m膮dro艣ci膮 w oczach.

Jewgienij zastanowi艂 si臋 przez chwil臋, co b臋dzie te­go dnia, kiedy wszystko, co t艂umione, skrywane i za­pomniane, wy艂oni si臋 z cienia.

Odsun膮艂 jednak od siebie t臋 my艣l. Ca艂kiem dobrze ju偶 mu si臋 to udawa艂o, 偶y艂 z tym przecie偶 na co dzie艅.

Jako艣 sobie radzi艂.

Jednocze艣nie potrafi艂 by膰 szcz臋艣liwy. Potrafi艂 kocha膰.

- Zawsze podr贸偶owa艂e艣 - m贸wi艂a dalej Raija. - O wiele trudniej musisz znosi膰 siedzenie w domu, ni偶 to przyznajesz.

Rzeczywi艣cie t臋skni艂 za wiatrem we w艂osach.

Nie m贸wi艂 jej o tym, lecz cz臋sto za tym t臋skni艂.

Za wiatrem we w艂osach, pok艂adem niespokojnym pod stopami, morzem dooko艂a. Morzem i niebem.

Cz艂owiek czuje si臋 wtedy taki ma艂y, a jednocze艣nie ta­ki pot臋偶ny. 呕eglowali i 偶yli po艣rodku 偶ywio艂u, kt贸ry nie zosta艂 stworzony dla ludzi. Opanowali i morze, i wiatr.

Brakowa艂o mu tego 偶ycia.

- Wybra艂em dom - rzek艂 tylko. Nie potrafi艂 wyt艂umaczy膰 Raiji swej t臋sknoty.

M贸g艂 nazwa膰 s艂owami wszystkie inne pragnienia, ale nie to; owej t臋sknoty kobiety nie znaj膮. Trudno by­艂oby oczekiwa膰, 偶e zrozumie. Nawet Raija.

- Kiedy si臋 pojawi艂a艣, rozpocz膮艂em nowe 偶ycie, Ra­iju. By艂oby niewdzi臋czno艣ci膮 t臋skni膰 za czym艣 in­nym, skoro mam ciebie i ch艂opca.

Nie protestowa艂a. Ale wiedzia艂a, 偶e t臋skni艂 r贸wnie偶 za 偶yciem, kt贸re zostawi艂, kt贸re, jak twierdzi艂, zako艅czy艂. Wiedziony poczuciem taktu stara艂 si臋, by si臋 o tym nie dowiedzia艂a, ale przecie偶 nie by艂a dzieckiem.

Widzia艂a.

Wiedzia艂a.

Jewgienij zasn膮艂 w jej ramionach. Raija u艂o偶y艂a si臋 tak, 偶e jego g艂owa spocz臋艂a na jej piersi.

A kiedy zamkn臋艂a oczy, przez moment wyda艂 si臋 jej ob­cy. Jednak to wra偶enie zaraz znikn臋艂o. Kiedy na powr贸t otworzy艂a oczy, zn贸w by艂 jej Jewgienijem, jej m臋偶em.

Przespa艂 noc, podczas kt贸rej Raija na moment uchy­li艂a zas艂ony skrywaj膮cej przesz艂o艣膰. Ranek przywita艂 ch艂odem jej nagie stopy. Nie budz膮c m臋偶a, cicho wsta­艂a i rozpali艂a w pieca Potem znowu w艣lizn臋艂a si臋 pod sk贸ry. Ogrza艂a si臋 pod okryciem. Przytuli艂a si臋 do Jew­gienija, przysun臋艂a najbli偶ej jak mog艂a. Rozkoszowa艂a si臋 blisko艣ci膮 m臋偶a, cisz膮 i trzaskaniem drewna w piecu.

Jewgienij obudzi艂 si臋 w jej ramionach.

- Mog艂a艣 si臋 oswobodzi膰 od mego ci臋偶aru - rzek艂 ciep艂ym g艂osem, ziewaj膮c. - Nie wyspa艂a艣 si臋.

U艣wiadomi艂 sobie, jak bardzo j膮 kocha. Jednocze艣­nie poczu艂 uk艂ucie wyrzut贸w sumienia, poniewa偶 dla niego zrezygnowa艂a ze snu.

- By艂o mi dobrze - odpar艂a.

Jewgienij wiedzia艂, 偶e w Raiji drzemie ogromna po­trzeba obdarowywania. Ofiarowania. Bardziej siebie ni偶 przedmiot贸w. Sam nie posiada艂 tego daru, ale Ra­ija ch臋tnie rozdawa艂a, je艣li tylko mog艂a. Je艣li kto艣 bar­dziej ni偶 ona sama potrzebowa艂 tego, co mia艂a.

Raija nie przyzna艂a si臋, 偶e nie z jego powodu nie mog艂a zasn膮膰.

Poza tym chcia艂a popatrze膰 na m臋偶a ostatniej nocy, zanim wyruszy. Posi膮艣膰 te cenne minuty, kt贸rych nawet on nie zna艂, kiedy spa艂 w jej ramionach jak dziecko.

- Musia艂am ci臋 zaczarowa膰, 偶eby nikt inny nie m贸g艂 ci臋 obejmowa膰, zanim znowu nie b臋dziesz ze mn膮 - za偶artowa艂a.

I chocia偶 Jewgienij u艣miecha艂 si臋, zak艂adaj膮c wyso­kie buty do jazdy konnej, w jego g艂osie brzmia艂 cie艅 powagi, kiedy powiedzia艂:

- Nie zdziwi艂oby mnie, gdyby艣 by艂a w stanie tego dokona膰, moja Raiju. My艣l臋, 偶e ju偶 dawno ci si臋 to uda­艂o. Ju偶 wtedy, kiedy jeszcze nie wiedzia艂a艣, kim jestem...

Zamierza艂 powiedzie膰 wi臋cej, ale ugryz艂 si臋 w j臋zyk, za­nim zahaczy艂 o obszary, kt贸re zatar艂y si臋 w jej pami臋ci.

Omal si臋 nie przyzna艂, 偶e omota艂a go sw膮 sieci膮 ju偶 wtedy, kiedy kocha艂 j膮 Aleksiej, a on sam traktowa艂 jak ukochan膮 siostr臋.

Musi bardziej uwa偶a膰 na s艂owa, zw艂aszcza kiedy jest zm臋czony.

- Nie mam ochoty obejmowa膰 innych kobiet - za­pewni艂.

Nie musia艂 tego robi膰.

Raija wiedzia艂a o tym. By艂a go pewna. Tak otwar­cie stara艂 si臋 j膮 uszcz臋艣liwi膰. Kocha艂 j膮 wielk膮 i nie­wzruszon膮 mi艂o艣ci膮. I chocia偶 Raija nie pami臋ta艂a czas贸w sprzed ma艂偶e艅stwa z Jewgienijem, mia艂a uczucie, 偶e nie zawsze tak by艂o.

By艂a prawie pewna, 偶e nigdy przedtem nie zazna­艂a takiego spokoju, 偶e owo poczucie bezpiecze艅stwa pojawi艂o si臋 w jej 偶yciu wraz z Jewgienijem.

Wyruszyli jednym ze statk贸w p艂yn膮cych Dwin膮 na po艂udnie. Raija us艂ysza艂a napomnienia Toni dobiegaj膮ce jeszcze z pok艂adu. Roze艣mia艂a si臋 na po艂y rozbawiona, na po艂y zrezygnowana Zdawa艂o si臋, 偶e Toni膮 nie wierzy, i偶 Raija potrafi zajmowa膰 si臋 dzie膰mi. Ona, kt贸ra...

Co艣 zablokowa艂o t臋 my艣l, nie pozwoli艂o jej doko艅­czy膰, jakby g艂adka 艣ciana, jak ska艂a mokra od deszczu.

Raija poczu艂a ucisk w skroniach.

Wiedzia艂a, co to oznacza.

My艣l zap臋dzi艂a si臋 za daleko, zamierza艂a przebi膰 si臋 przez ska艂臋.

Na pr贸偶no...

Raija zdusi艂a j膮. T艂umienie my艣li sta艂o si臋 ju偶 nawy­kiem, nauczy艂a si臋 tego. Za ka偶dym razem czyni艂a to z mniejszym b贸lem. Ju偶 nawet nie zdawa艂a sobie spra­wy, 偶e to nie jest normalne, 偶e nie wszyscy tak robi膮.

Patrzy艂a, jak statek z Jewgienijem i Antoni膮 w艣li­zguje si臋 w uj艣cie rzeki. Nie potrafi艂a rozr贸偶ni膰 ich postaci na pok艂adzie, ale wiedzia艂a, 偶e tam s膮. 呕e sta­raj膮 si臋 dojrze膰 dom i j膮 w niedu偶ym oknie kuchni za powiewaj膮cymi firankami, poniewa偶 w ci膮gu dnia otwiera艂a je na o艣cie偶. Czasami w mieszkaniu robi艂o si臋 za gor膮co, poza tym Raija lubi艂a te偶 s艂ucha膰 d藕wi臋­k贸w, kt贸re brzmia艂y dziwnie, obco.

Ju偶 t臋skni艂a za Jewgienijem. Kocha艂a go. Czu艂a si臋 z nim szcz臋艣liwa.

Ale czy 偶y艂a?

By艂a kobiet膮 i matk膮. Robi艂a to, co robi艂y inne ko­biety i matki.

A kiedy Olga i Michai艂 spali, nudzi艂a si臋. Nawet po艣r贸d tych wszystkich odg艂os贸w z zewn膮trz, nawet z rob贸tk膮 w r臋ku czy pilnuj膮c na ogniu jedzenia dla synka, odnosi艂a wra偶enie, jakby ca艂e 偶ycie toczy艂o si臋 gdzie艣 obok.

Jej my艣li wydawa艂y si臋 bardziej 偶wawe ni偶 palce 艂a­taj膮ce ubranie. D艂onie nie porusza艂y si臋 wprawnie, wydawa艂y si臋 tak niezgrabne, 偶e si臋 tego wstydzi艂a. Wszystkie kobiety potrafi艂y przecie偶 szy膰!

Z dworu dobieg艂 j膮 tupot n贸g. Nie nale偶a艂 do nie­zwyk艂ych odg艂os贸w, cz臋sto go s艂ysza艂a. Rozmaite kroki, rozmaite buty. Chodaki, sk贸rzane trzewiki, buty z kory brzozowej, kt贸re szura艂y o pod艂o偶e w ca艂­kiem szczeg贸lny spos贸b, ciche kumagi. Musia艂y tam by膰, s艂ysza艂a przecie偶 g艂osy ludzi.

Tym razem za oknem rozleg艂 si臋 stukot chodak贸w i Raija od razu wiedzia艂a, 偶e to kroki marynarza.

Nie zapuka艂. Otworzy艂 drzwi na o艣cie偶, jakby za­wsze by艂 mile widzianym go艣ciem.

- Gdzie pryncypa艂? - rzuci艂 w progu zdyszany. Bez wst臋p贸w, nawet bez przywitania.

Raija zrozumia艂a, 偶e szuka Olega, a nie Jewgienija. Wiedzia艂 zatem, 偶e Jewgienija nie ma w mie艣cie, wi­docznie ju偶 z kim艣 rozmawia艂.

- Zaraz powinien przyj艣膰 - odpar艂a. - Szuka艂e艣 w porcie? W kantorze?

Skin膮艂 g艂ow膮.

Sta艂 w drzwiach, wpuszczaj膮c do 艣rodka popo艂udnio­we powietrze. Mia艂 na sobie szare spodnie, tak szerokie, 偶e lu藕no zwisa艂y wok贸艂 n贸g - jako pasek s艂u偶y艂 sznur, zwi膮zany nad biodrem w kunsztowny w臋ze艂. Szerok膮 koszul臋 z rozci臋ciem na g艂ow臋, si臋gaj膮cym do polowy piersi, bez guzik贸w czy wi膮zania, co sprawia艂o, 偶e nie mog艂a by膰 przyzwoita, cho膰by nie wiem jak si臋 stara膰.

Przybysz by艂 marynarzem. Raija wiedzia艂a o tym, nie pytaj膮c.

Nie zaprosi艂a go do 艣rodka. Pogardza艂a sob膮 z te­go powodu, nie uwa偶a艂a przecie偶 niespodziewanego go艣cia za kogo艣 gorszego.

Ale nieprzyjemnie pachnia艂 morzem, rybami, po­tem i jeszcze czym艣, czego nie potrafi艂a okre艣li膰.

Czy偶by odgad艂, co o nim my艣la艂a? U艣miecha艂 si臋 krzywo, jakby drwi膮co. Jego z臋by l艣ni艂y biel膮 na tle opalonej twarzy.

Us艂ysza艂a kroki Olega, jego sk贸rzane buty uderza­j膮ce o kamienny bruk mostu. Po chwili posta膰 przy­jaciela ukaza艂a si臋 w drzwiach. Oleg pochyli艂 g艂ow臋 i kark, 偶eby wej艣膰.

Rozpozna艂 w m臋偶czy藕nie jednego ze swych pra­cownik贸w. Spojrza艂 na niego pytaj膮co. Zaprosi艂 do 艣rodka, wskaza艂 krzes艂o przy stole.

Raija unika艂a wzroku przybysza. W jego oczach po­jawi艂a si臋 艣mia艂o艣膰, kt贸rej nie potrafi艂a wyt艂umaczy膰. Co艣 tak wyzywaj膮cego, 偶e poczu艂a si臋 nieswojo.

- Co si臋 dzieje, Wasilij? - spyta艂 Oleg. Bezceremo­nialnie 艣ci膮gn膮艂 kurtk臋 i buty, patrz膮c jednocze艣nie na marynarza. - My艣la艂em, 偶e macie do艣膰 roboty na 鈥濧ntonii鈥, 偶eby przygotowa膰 j膮 do drogi.

- Jednym z kutr贸w rybackich nadesz艂a wiadomo艣膰 z Morza Bia艂ego - wyja艣ni艂 marynarz. Wstrzyma艂 na chwi­l臋 oddech, zanim zacz膮艂 m贸wi膰 dalej. Jego niebieskozielone oczy przyku艂y wzrok Olega. - Na naszym drugim stat­ku wybuch艂 bunt. Na tym, kt贸ry nosi to piekielne imi臋.

- To moje imi臋 - Raija us艂ysza艂a sw贸j w艂asny g艂os. - Nie uwa偶am, 偶eby by艂o piekielne...

- Tak czy owak marynarze wszcz臋li bunt - rzek艂 Wa­silij. - Za艂oga wyrzuci艂a kapitana i sternika za burt臋. Ka­pitan nie 偶yje, sternika uda si臋 mo偶e uratowa膰. Ryba­cy wyci膮gn臋li go na pok艂ad kutra i przywie藕li na l膮d...

Patrzy艂 wyczekuj膮co na Olega.

Oleg znieruchomia艂 z pochylon膮 g艂ow膮.

Raija pomy艣la艂a, 偶e niedobrze si臋 sta艂o, i偶 Jewgie­nij dzi艣 odp艂yn膮艂. Co艣 jej m贸wi艂o, 偶e buntownicy o tym wiedzieli.

- Dlaczego? - spyta艂a. Wasilij spojrza艂 na ni膮. Wzruszy艂 ramionami.

Skrzywi艂 si臋. Wzrokiem przebieg艂 po garnku na pie­cu. Policzki Raiji zaczerwieni艂y si臋.

Gotowa艂a dzi艣 zup臋 na mi臋sie. Wiedzia艂a, 偶e nie ta­kie zapachy marynarze wdychali na statku.

- Mo偶e kto艣 powinien si臋 tego dowiedzie膰? - rzuci艂 oboj臋tnie. Wsta艂. - Ja tylko przekaza艂em wiadomo艣膰. Reszta nie nale偶y do mnie. Nie bior臋 w tym udzia艂u.

- P艂yn膮 dalej? - spyta艂 Oleg. - Czy zakotwiczyli statek? Znowu wzruszenie ramion. M臋偶czyzna sugerowa艂, 偶e niewiele go to obchodzi, 偶e to nie jego sprawa. Nic na tym nie skorzysta ani te偶 wiele nie straci.

Oleg na powr贸t za艂o偶y艂 buty. Wsta艂. Nic nie zjad艂. Raija zauwa偶y艂a, 偶e jest zm臋czony. Ale musia艂 teraz podejmowa膰 decyzje. Nie mia艂 prawa do odpoczynku.

- 鈥濧ntonia鈥 nie odp艂ynie zgodnie z planem. Musz臋 najpierw dosta膰 si臋 na 鈥濺aij臋鈥 i dowiedzie膰, czego chc膮 buntownicy. Musz臋 ich powstrzyma膰, nie dopu­艣ci膰, by posun臋li si臋 za daleko!

- Czy aby ju偶 nie posun臋li si臋 za daleko? - spyta艂a cicho Raija. - Kapitan nie 偶yje...

Ale tylko Wasilij j膮 s艂ysza艂 Oleg by艂 w drodze do portu Wzrok marynarza 艣wiadczy艂, 偶e 偶ycie nie szcz臋dzi­艂o mu gorzkich do艣wiadcze艅.

- Nie my艣l tyle o obcych, kt贸rzy zgin臋li - rzek艂. U艣miecha艂 si臋, gdy wychodzi艂. Nie zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Popo艂udniowe powie­trze wype艂ni艂o pokoje.

2

Oleg wr贸ci艂 dopiero nast臋pnego dnia. By艂 zaro艣ni臋ty, bruzdy na jego twarzy pog艂臋bi艂y si臋, oczy pociemnia艂y.

- Sytuacja jest powa偶na - oznajmi艂 Raiji. By艂 tak zm臋czony, 偶e nie mia艂 si艂y si臋 rozebra膰. Opad艂 wyczer­pany na krzes艂o, opar艂 g艂ow臋 o 艣cian臋. Na chwil臋 przy­mkn膮艂 oczy. - Dlaczego my? - spyta艂 i z trudem pod­ni贸s艂 powieki. Napotka艂 wzrok Raiji. - Czy potrafisz to zrozumie膰? Przecie偶 dobrze ich traktujemy! W po­r贸wnaniu z innymi w艂a艣cicielami statk贸w naprawd臋 dobrze traktujemy naszych marynarzy! Wi臋cej im p艂a­cimy ni偶 inni. Staramy si臋 dla nich o ubrania, o 偶yw­no艣膰. Pomieszczenia dla za艂ogi s膮 lepsze ni偶 na innych frachtowcach. Przebudowali艣my ca艂y statek, 偶eby po­prawi膰 marynarzom warunki codziennego bytowania. Dlaczego w艂a艣nie nas to spotyka?

- By膰 mo偶e uznali, 偶e jeste艣cie jedynymi, kt贸rzy potrafi膮 ich zrozumie膰? - zgadywa艂a Raija.

Min臋艂a ponad doba od chwili, kiedy Oleg i marynarz o 艣mia艂ych oczach wyszli z domu. Raija wype艂ni艂a czas domowymi obowi膮zkami i opiek膮 nad dzie膰mi. Cieszy艂 j膮 艣miech i nowe miny Olgi i Miszy, odpowiada艂a czu­le na ich gaworzenie.

Ale my艣lami by艂a daleko na morzu, razem z Olegiem.

Ba艂a si臋.

- Inni w艂a艣ciciele statk贸w i tak nie poszliby na ust臋pstwa - powiedzia艂a zamy艣lona. - Wy pokazali­艣cie marynarzom, 偶e traktujecie ich jak ludzi. Mo偶e dlatego maj膮 nadziej臋, 偶e ich wys艂uchacie, mo偶e na innych machn臋li r臋k膮...

- M贸wisz, jakby艣 trzyma艂a ich stron臋 - rzek艂 Oleg z gorycz膮. Rwa艂 du偶e kawa艂ki chleba, kt贸ry przed nim po艂o偶y艂a. Podgrza艂a zup臋. Nala艂a pe艂n膮 misk臋. Oleg pi艂 z niej, nawet nie spojrza艂 na 艂y偶k臋, kt贸r膮 mu poda艂a. - Zabili kapitana. Mo偶e on si臋 nie liczy? Mia艂 偶on臋 i o艣mioro dzieci. Czy to te偶 si臋 nie liczy?

Raija nie odpowiedzia艂a. Ujrza艂a przed oczami twarz cz艂owieka, kt贸ry dowodzi艂 na 鈥濺aiji鈥. Zna艂a kobiet臋, kt贸ra zosta艂a wdow膮.

- Zabili go z zimn膮 krwi膮 - m贸wi艂 dalej Oleg. - Po­der偶n臋li mu gard艂o. Czy nadal jest ci ich 偶al? Tych, kt贸rzy zacz臋li ustanawia膰 w艂asne prawa? - pyta艂 wzburzony.

- Nikogo nie 偶a艂uj臋 - odpar艂a Raija. Usiad艂a po drugiej stronie sto艂u. 艁agodnie poprosi艂a, by troch臋 zni偶y艂 g艂os.

Oleg sko艅czy艂 je艣膰. Przetar艂 r臋k膮 oczy i czo艂o. U艣miechn膮艂 si臋 przepraszaj膮co, rozja艣ni艂 surow膮 twarz.

- Wybacz - rzek艂 cicho. Nie mia艂 zwyczaju przy­znawa膰 si臋 do w艂asnych b艂臋d贸w, ale Raija by艂a niepo­dobna do innych ludzi. Ceni艂 j膮 i szanowa艂. Poza An­toni膮 niewiele os贸b by艂o mu tak bliskich. W ka偶dym razie po艣r贸d kobiet.

Kruszy艂 chleb mi臋dzy du偶ymi d艂o艅mi, zlepia艂 okruchy w palcach i zjada艂 je. Pewnie robi艂 tak jako ch艂opiec. To dziwne, jak tego rodzaju przyzwyczaje­nia mog膮 towarzyszy膰 cz艂owiekowi przez ca艂e 偶ycie.

- Nie staj臋 po niczyjej stronie - rzek艂a Raija z na­ciskiem. Oleg nagle u艣wiadomi艂 sobie, 偶e dostrzega w Raiji zbyt wiele 偶yciowej m膮dro艣ci, a w jej ciem­nobr膮zowych oczach zbyt wiele zrozumienia. Jest zbyt m艂oda, sk膮d u niej to do艣wiadczenie? - Nie mam poj臋cia o 偶yciu na morzu, Oleg, ale tak, jak nie chc臋 stawa膰 po 偶adnej ze stron, tak te偶 nie chc臋 nikogo os膮dza膰. Trudno jest pozna膰 czyje艣 troski, nie b臋d膮c w jego sk贸rze. Zgadzasz si臋? Nie mo偶emy wiedzie膰, co kierowa艂o tymi lud藕mi. Nie wszystko jest takie, jak to widzimy. Musimy spojrze膰 nie tylko oczyma, poniewa偶 obraz, kt贸ry postrzegamy, mo偶e okaza膰 si臋 bardzo zwodniczy. Chc臋 tylko zrozumie膰, nie zamie­rzam nikogo os膮dza膰.

- My艣lisz, 偶e i ja nie chcia艂bym zrozumie膰? - spy­ta艂 ostrym tonem. - Do diab艂a, 偶e te偶 Jewgienij mu­sia艂 wyjecha膰 w艂a艣nie w takiej chwili! Marynarze nie mogli chyba o tym wiedzie膰...

- Bunt nie jest skierowany przeciw tobie, 偶adne 偶膮­dania nie zosta艂y wysuni臋te wobec ciebie, Oleg!

Skin膮艂 g艂ow膮.

Miska by艂a pusta, ale Oleg nadal trzyma艂 j膮 w d艂o­niach. Nie chcia艂 dok艂adki.

- Wiem, 偶e ludzie buntuj膮 si臋 przeciw wszystkim w艂a艣cicielom statk贸w. Mo偶e przeciw ca艂emu porz膮d­kowi.

Wzruszy艂 ramionami.

- Czy zamierzasz wys艂a膰 przeciw nim 偶o艂nierzy? - spyta艂a Raija.

Tak radzili kapitanowie z innych kraj贸w. Kapitan niemieckiego statku, kt贸ry zawin膮艂 niedawno do portu, twierdzi艂, 偶e tylko bro艅 przem贸wi do buntownik贸w.

- 呕o艂nierze Romanowa potrzebuj膮 czasu, 偶eby tu dotrze膰 - odpar艂 i zm臋czony zamkn膮艂 oczy.

- Nie m贸g艂by艣 chyba tego zrobi膰, prawda? - roz­leg艂 si臋 g艂os Raiji, przemkn膮艂 przez pok贸j niczym po­wiew wiatru.

Oleg napotka艂 jej spojrzenie. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Przeczesa艂 palcami sztywne w艂osy.

- Sam p艂ywa艂em jako marynarz - rzek艂. - Siedzia艂em przy tych wielkich kot艂ach na pok艂adzie. Bywa艂em tak g艂odny, 偶e rozrywa艂o mi wn臋trzno艣ci, 偶e mia艂em przy­widzenia. Tkwi艂em na tym cholernym pok艂adzie na deszczu i wietrze i czeka艂em, a偶 jedzenie b臋dzie gotowe. Czeka艂em, a偶 wszystko si臋 rozgotuje, tak 偶eby艣my nie mogli rozr贸偶ni膰 ryby od robak贸w, tak 偶eby powsta艂a jednolita papka. Smakowa艂a r贸wnie obrzydliwie, jak wygl膮da艂a, ale przynajmniej ju偶 nie kr臋ci艂o mi si臋 w g艂o­wie. Mog艂em wsta膰 nast臋pnego dnia do pracy, po kt贸­rej pada艂em mi臋dzy twarde maty w kajucie razem z pi臋tnastoma towarzyszami. Spali艣my tak ciasno obok siebie, 偶e pluskwy nawet nie musia艂y bra膰 rozp臋du, by przeskoczy膰 z jednego na drugiego... - Oleg westchn膮艂. - By艂em prostym marynarzem, Raiju. Zbyt dobrze to pami臋tam. By膰 mo偶e nadal jestem jednym z nich. By膰 mo偶e dlatego traktuj臋 ten bunt jako zdrad臋...

Pokr臋ci艂 g艂ow膮. Z艂o偶y艂 wielkie d艂onie, mo偶e si臋 mo­dli艂.

- Czego chc膮? - spyta艂a Raija.

- Lepszych warunk贸w pracy. - U艣miechn膮艂 si臋 zm臋czony.

- Czy nie mo偶esz na to przysta膰? Skin膮艂 g艂ow膮.

- To 偶aden k艂opot.

- Ale to nie wszystko?

- Nie. Domagaj膮 si臋 wykre艣lenia d艂ugu, dla siebie i dla za艂ogi na 鈥濧ntonii鈥. My艣l臋, 偶e chc膮 tamtych po­zyska膰, 偶膮daj膮c czego艣 r贸wnie偶 dla nich. Mog膮 powie­dzie膰, 偶e walcz膮 tak偶e w ich imieniu. Mo偶e to zapla­nowali? Nie wiem. Nic ju偶 nie wiem, Raiju. Nigdy bym nie pomy艣la艂, 偶e ci, kt贸rym dajemy prac臋, zbun­tuj膮 si臋 przeciw nam...

Raija wiedzia艂a, 偶e Jewgienij i Oleg byli bardziej ludzcy ni偶 inni w艂a艣ciciele statk贸w.

Marynarze otrzymywali zap艂at臋 po rejsie. To unie­mo偶liwia艂o ich odej艣cie przed zako艅czeniem wypra­wy. Lecz wielu z nich zostawia艂o w domu rodziny, kt贸rym cz臋sto brakowa艂o 艣rodk贸w do 偶ycia, kiedy m臋偶czyzna wyp艂ywa艂 w morze.

Niekt贸rzy w艂a艣ciciele statk贸w nie przejmowali si臋 tym i uwa偶ali, 偶e to nie ich sprawa.

Jewgienij i Oleg udzielali po偶yczek tym maryna­rzom, kt贸rzy jej potrzebowali. Naturalnie inni w艂a艣ci­ciele statk贸w post臋powali podobnie, ale w zamian za lichwiarski procent. Jewgienij i Oleg nie naliczali od­setek, a jedynie oczekiwali sp艂aty po偶yczonej kwoty.

Wielu spo艣r贸d za艂ogi zwraca艂o po偶yczk臋, traktuj膮c j膮 jak dow贸d zaufania.

Ale byli te偶 tacy, kt贸rzy nie byli w stanie uregulo­wa膰 d艂ugu.

Bywa艂o, 偶e Jewgienij i Oleg nie powinni wyp艂aca膰 wynagrodzenia, poniewa偶 pracownicy byli im winni wi臋cej, ni偶 zarobili.

Raija rozumia艂a, dlaczego mimo wszystko d艂u偶ni­cy otrzymywali wyp艂at臋, ale czu艂a, 偶e nie tak nale偶y prowadzi膰 interesy.

- Nie mo偶emy si臋 na wszystko zgadza膰 - rzek艂 Oleg, ci臋偶ko wzdychaj膮c. - Wtedy po prostu prowa­dzenie handlu stanie si臋 niemo偶liwe. Poza tym inni kupcy i armatorzy r贸wnie偶 wywieraj膮 na nas nacisk. Twierdz膮, 偶e powinni艣my trzyma膰 si臋 razem, nie go­dz膮 si臋 na uleg艂o艣膰 z naszej strony. Gro偶膮, 偶e je艣li mi­mo wszystko p贸jdziemy na ust臋pstwa, wykorzystaj膮 swoje kontakty. Postaraj膮 si臋, 偶eby nie by艂o dla nas towaru, 偶eby nikt nam nie sprzeda艂 drewna, niezale偶­nie od tego, ile b臋dziemy chcieli za nie zap艂aci膰...

- Co zamierzasz zrobi膰? - spyta艂a Raija. Zaczyna艂a dostrzega膰 powag臋 sytuacji. Przeciw Olegowi wyst膮pili nie tylko zbuntowani marynarze. Przeciwko niemu obr贸cili si臋 tak偶e w艂a艣ciciele innych statk贸w.

Oleg podlega艂 naciskom obu grup.

- Przespa膰 si臋 - odpar艂. - Nie za d艂ugo, ale musz臋 si臋 cho膰 troch臋 przespa膰, Raija. By膰 mo偶e dzi艣 w no­cy co艣 si臋 wydarzy. Nie wiem. Powinienem dosta膰 wia­domo艣膰. Obud藕 mnie! Ale teraz musz臋 si臋 po艂o偶y膰...

Raija nie protestowa艂a. Oleg potrzebowa艂 snu. Zdj臋艂a mu nawet buty. Sam nie zadba艂 o to albo mo­偶e zasn膮艂, zanim zd膮偶y艂 o tym pomy艣le膰. Przykry艂a go. Delikatnie, tak jak okrywa si臋 dziecko, kt贸re za­sn臋艂o ze zm臋czenia.

Potem usiad艂a na kuchennej 艂awie. Pilnowa艂a ognia w piecu. Nie zamkn臋艂a drzwi na klucz.

Po kilku godzinach zjawi艂 si臋 ten sam marynarz, co wcze艣niej, Wasilij. Raija mia艂a dobr膮 pami臋膰 do imion.

Znowu stan膮艂 w drzwiach. Znowu zostawi艂 je otwarte. Wypuszcza艂 ciep艂o, przyni贸s艂 ze sob膮 ch艂贸d nocy.

- Wejd藕 - Raija zaprosi艂a go do 艣rodka. M贸wi膮c to, nie spuszcza艂a wzroku z przybysza.

Nie powinien sobie pomy艣le膰, 偶e ma nad ni膮 przewa­g臋, 偶e j膮 onie艣miela.

U艣miechn膮艂 si臋 drwi膮co, ale zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Usiad艂 przy stole, opar艂 si臋 o blat, jakby by艂 u siebie.

- Czy co艣 si臋 dzieje? - spyta艂a.

- 艢pi? - Wasilij odpowiedzia艂 pytaniem. W艂a艣ciwie nie udzieli艂 jej odpowiedzi, jakby j膮 lek­cewa偶y艂.

Raija skin臋艂a g艂ow膮. By艂a na siebie z艂a za ten gest, cho膰 przecie偶 nie mia艂a powodu do z艂o艣ci. Wsta艂a.

- Mog臋 go obudzi膰...

Marynarz powstrzyma艂 j膮 ruchem r臋ki i u艣mie­chem r贸wnie zm臋czonym, jak u艣miech Olega kilka godzin wcze艣niej.

- Nie ma po艣piechu. Nic nie mo偶emy teraz zrobi膰. To, co si臋 sta艂o, zosta艂o zaplanowane ju偶 wcze艣niej...

Raija usiad艂a.

Ten m臋偶czyzna kogo艣 jej przypomina艂. Jednak nie by艂a w stanie sobie uzmys艂owi膰, kogo.

- Za艂oga 鈥濧ntonii鈥 przy艂膮czy艂a si臋 do buntu i jaki艣 czas temu r贸wnie偶 wyp艂yn臋艂a - wyja艣ni艂. - Nikt nie zdo艂a jej powstrzyma膰. Teraz w morzu s膮 oba statki. 鈥濧ntonia鈥 uzupe艂ni艂a zapasy wody do picia. Kapitan na 鈥濺aiji鈥 zd膮偶y艂 pozby膰 si臋 cz臋艣ci s艂odkiej wody. By膰 mo偶e w艂a艣nie to przyp艂aci艂 偶yciem...

- Czy ty nie p艂ywasz na 鈥濧ntonii鈥? - spyta艂a Raija. Niebieskozielone oczy pochwyci艂y jej spojrzenie.

- Nie - odpowiedzia艂. - Ju偶 nie. Raija prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

- Dlaczego nie jeste艣 na pok艂adzie? Musia艂a zapyta膰. Zbyt wiele si臋 tu nie zgadza艂o.

Ten m臋偶czyzna z pewno艣ci膮 nie sta艂 po stronie Olega i Jewgienija. Nale偶a艂 do za艂ogi. Raija szybko si臋 zo­rientowa艂a, 偶e nie jest g艂upi. Poza tym kipia艂a w nim wola walki, kt贸rej nie potrafi艂 ukry膰. Nie by艂o w nim nic z pokory, nie p艂aszczy艂 si臋, nie ugi膮艂 karku. Wr臋cz przeciwnie: wysuwa艂 偶膮dania. By艂 艣mia艂y... Czy偶by dzia艂a艂 na dwa fronty?

- Wyrzucili mnie za burt臋 - rzek艂 beztrosko. Dopiero wtedy Raija zauwa偶y艂a, 偶e ma mokre ubranie i 偶e przyszed艂 boso. Dlatego nie us艂ysza艂a je­go krok贸w.

- Z 鈥濧ntoni膮鈥 jest troch臋 inaczej ni偶 z 鈥濺aij膮鈥 - wyja艣ni艂, jakby t艂umaczy艂 co艣 trudnego nierozgarni臋temu dziecku. - Na 鈥濧ntonii鈥 wszyscy przy艂膮czyli si臋 do buntu. Kapitan i sternik te偶. Wszyscy bez wyj膮t­ku. Nie trzeba by艂o nikogo zabija膰. Nie trzeba by艂o nikogo si臋 pozbywa膰...

- ... nikogo poza tob膮? - spyta艂a Raija z niedowie­rzaniem. To, co us艂ysza艂a, nie mie艣ci艂o jej si臋 w g艂o­wie. Wasilij skin膮艂 twierdz膮co. Jego w艂osy wydawa艂y si臋 teraz ciemniejsze ni偶 za dnia. By膰 mo偶e dlatego, 偶e g臋sta czupryna jeszcze nie ca艂kiem wysch艂a. - Dla­czego, do licha, ciebie, a nie kapitana? - wyrwa艂o si臋 Raiji. - Jeste艣 tylko...

- Zwyk艂ym marynarzem? - doko艅czy艂 z u艣mie­chem.

Jego twarz nie wyra偶a艂a wrogo艣ci. Raija odnios艂a niemal wra偶enie, 偶e Wasilij darzy j膮 sympati膮.

- Jeste艣 przecie偶 tylko zwyk艂ym marynarzem - po­wt贸rzy艂a bezbarwnie.

W艂a艣nie to chcia艂a powiedzie膰. Nie widzia艂a powodu, dla kt贸rego mia艂aby udawa膰 lepsz膮, ni偶 by艂a. Zreszt膮 ten cz艂owiek i tak zdawa艂 si臋 prze艣wietla膰 j膮 na wskro艣. Oka­zywa艂 tak膮 surowo艣膰, 偶e prawie si臋 go ba艂a.

Jakby nie by艂 tylko zwyk艂ym marynarzem.

Z tak膮 swobod膮 rozsiad艂 si臋 przy kuchennym sto­le Olega. Rozmawia艂 z ni膮 z tak膮 lekko艣ci膮, jakby uzna艂, 偶e s膮 sobie r贸wni. Nie zwa偶a艂 na to, 偶e Raija jest kobiet膮, 偶e jest 偶on膮 pryncypa艂a.

Tak, ten cz艂owiek z pewno艣ci膮 nie by艂 zwyk艂ym marynarzem.

Raija odgad艂a to, jeszcze zanim wym贸wi艂 s艂owa, kt贸re potwierdzi艂y jej domys艂y:

- To ja zaplanowa艂em bunt.

- Ty?! - wybuchn臋艂a.

- Ty? - rozleg艂o si臋 od drzwi do bocznej izby. Oleg zamkn膮艂 je za sob膮. Z butami w r臋ce usiad艂 ci臋偶ko obok Raiji.

- Ja - odpar艂 Wasilij z powag膮 na twarzy i pewno­艣ci膮 siebie.

Nie zamierza艂 niczego ukrywa膰.

- 鈥濧ntonia鈥 r贸wnie偶 odp艂yn臋艂a - rzek艂a cicho Ra­ija, k艂ad膮c r臋k臋 na ramieniu przyjaciela.

Oleg drgn膮艂.

- Czy to stanowi艂o cz臋艣膰 planu? - spyta艂 ostrym to­nem.

- Tak - przyzna艂 Wasilij.

- Dlaczego przychodzisz do mnie i mi o tym m贸­wisz? - zdziwi艂 si臋 Oleg. Wreszcie postawi艂 buty na pod艂odze, zdj膮艂 z ramienia r臋k臋 Raiji. - Chyba nie przy­puszczasz, 偶e nadal b臋d臋 ci ufa艂 - doda艂 ze 艣miechem.

- Wyrzucili mnie ze statku - rzek艂 Wasilij. Uczyni艂 gwa艂towny ruch g艂ow膮. Raija zauwa偶y艂a, 偶e jego w艂o­sy nadal s膮 mokre, cho膰 ubranie zd膮偶y艂o ju偶 wy­schn膮膰. Widocznie by艂o uszyte z cienkiego materia艂u...

- Przychodzisz tu i opowiadasz, 偶e ty to wszystko zaplanowa艂e艣. I jeszcze m贸wisz, 偶e wyrzucono ci臋 za burt臋. Chcesz, 偶ebym ci uwierzy艂? - Oleg pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Nie jeste艣 chyba a偶 taki g艂upi!

- Ja mu wierz臋 - us艂ysza艂a Raija sw贸j w艂asny g艂os.

Obaj m臋偶czy藕ni popatrzyli na ni膮: jeden z niedo­wierzaniem, drugi troch臋 drwi膮co, ale te偶 i z uzna­niem.

- Nie, nikt nie jest taki g艂upi! - utrzymywa艂 Oleg.

- Mieli艣my walczy膰 o popraw臋 warunk贸w na po­k艂adzie - wyja艣ni艂 Wasilij.

Jego g艂os nie dr偶a艂, nie zdradza艂 cienia strachu.

Raija uzna艂a, 偶e Wasilij rzeczywi艣cie m贸g艂 zapla­nowa膰 bunt: by艂 nieustraszony, nie lubi艂 si臋 podpo­rz膮dkowywa膰, mia艂 do艣膰 rozumu.

I wiedzia艂, czego mo偶e 偶膮da膰.

- O zap艂at臋, kajuty, racje 偶ywno艣ciowe... - m贸wi艂 dalej.

- Dajemy lepsze warunki ni偶 wi臋kszo艣膰 armator贸w - wtr膮ci艂 Oleg. - Du偶o korzystniejsze!

Marynarz wzruszy艂 ramionami.

- By膰 mo偶e - przyzna艂. - Ale mimo wszystko nie jeste艣my traktowani jak ludzie. Bior臋 zap艂at臋, ale mu­sz臋 za ni膮 s艂u偶y膰 jak pies.

Raija spu艣ci艂a g艂ow臋.

- By膰 mo偶e niekt贸rzy z nas mogliby sp艂aci膰 d艂ug, gdyby dostawali wi臋cej pieni臋dzy. By膰 mo偶e niekt贸­rzy pracowaliby lepiej, gdyby posi艂ki dawa艂y im wi臋­cej si艂y, gdyby mogli si臋 porz膮dnie wyspa膰.

S艂owa Wasilija zawis艂y w powietrzu. Pozosta艂y bez odpowiedzi. Zapad艂y w s艂uchaj膮cych.

- Mo偶esz mnie teraz pos艂a膰 do wi臋zienia - zwr贸ci艂 si臋 po chwili do Olega wci膮偶 tym samym lekkim to­nem. - Mo偶esz mnie wpisa膰 na czarn膮 list臋. Masz wszelk膮 w艂adz臋, panie. Zdaj臋 sobie z tego spraw臋. Uwa偶am jednak, 偶e powiniene艣 zna膰 prawd臋, skoro ju偶 wypadki potoczy艂y si臋 tak, jak si臋 potoczy艂y.

- Czy nie wszystko przebieg艂o zgodnie z twoimi za艂o偶eniami? - spyta艂a Raija.

Wasilij odpowiedzia艂 jej niedba艂ym u艣miechem.

- Nigdy nie by艂o mowy o zabijaniu - odpar艂 sta­nowczo. - Jeste艣my lud藕mi, a nie dzikimi bestiami. Powinni艣my zachowywa膰 si臋 jak ludzie, ale niekt贸­rzy stracili panowanie nad sob膮. To nie nale偶a艂o do planu. By膰 mo偶e powinni艣my zacz膮膰 na 鈥濧ntonii鈥...

Zamilk艂 na chwil臋.

- Ale za艂oga 鈥濺aiji鈥 nie przy艂膮czy艂aby si臋 do 鈥濧n­tonii鈥 - doko艅czy艂a Raija. - Kapitan na 鈥濺aiji鈥 nie sta艂 po waszej stronie.

Dostrzeg艂a uznanie w twarzy Wasilija. Nieznacz­nie uni贸s艂 k膮cik ust.

- To prawda, kapitan 鈥濺aiji鈥 nas nie popar艂... Ponownie spojrza艂 na Olega.

- 鈥濧ntonia鈥 wyp艂yn臋艂a, tak jak to ustalono, ale 偶膮­dania za艂ogi zacz臋艂y rosn膮膰, ludzie nie znali umiaru. By艂em temu przeciwny i dlatego wyrzucili mnie za burt臋. Ju偶 nie jestem z nimi.

- Czy w takim razie jeste艣 z nami? - spyta艂 Oleg. Znowu kogo艣 zapyta艂, po czyjej stoi stronie. Raija zadr偶a艂a. 呕ycie to nie tylko czarne i bia艂e, nie tylko dobro i z艂o. Bierze w nim udzia艂 wiele innych si艂.

Wasilij d艂ugo milcza艂. Ten m臋偶czyzna, kt贸ry wznieci艂 bunt przeciwko w艂a艣cicielom statk贸w, kt贸­ry z nich zadrwi艂, kt贸ry m贸g艂 odnie艣膰 zwyci臋stwo, gdyby go pos艂uchano, nie przyszed艂 pokornie prosi膰 o wybaczenie. Wci膮偶 zachowywa艂 si臋 tak, jakby mia艂 prawo negocjowa膰.

- Nadal uwa偶am, 偶e nale偶y poprawi膰 warunki 偶y­cia marynarzy - rzek艂.

Czeka艂.

Oleg nie odpowiada艂. Raija wstrzyma艂a oddech. To szczyt bezczelno艣ci! Jednak wbrew w艂asnej woli po­dziwia艂a tego cz艂owieka. Ale偶 on ma odwag臋! Albo nic do stracenia...

- Zawsze b臋d臋 uwa偶a艂, 偶e ludzie traktowani jak lu­dzie r贸wnie偶 zachowuj膮 si臋 jak ludzie. - M贸wi艂 z wy偶­szo艣ci膮, chocia偶 mia艂 na sobie n臋dzne marynarskie 艂achmany. Odznacza艂 si臋 wrodzon膮 dum膮, wewn臋trz­nym poczuciem godno艣ci, kt贸rej nawet te szmaty nie zdo艂a艂y przes艂oni膰. - Ale uwa偶am te偶, 偶e ci, kt贸rzy zabili kapitana, powinni zosta膰 ukarani - doda艂. - Nie mieli艣my zamiaru zabija膰, nie szukali艣my zemsty i krwi. Chcieli艣my tylko, 偶eby zacz臋to nas godziwie traktowa膰. Chcieli艣my otrzyma膰 to, czego, jak s膮dzi­my, jeste艣my warci. Nie pragniemy was zrujnowa膰, nic nie osi膮gniemy, je偶eli statki b臋d膮 musia艂y sta膰 w porcie albo je偶eli b臋dziecie musieli je sprzeda膰. Po was przyszliby inni, pewnie gorsi, kt贸rzy my艣leliby tylko o zysku. Chcemy, 偶eby wam si臋 dobrze powo­dzi艂o, ale pragniemy tego te偶 dla siebie.

Oleg skin膮艂 g艂ow膮 na znak, 偶e rozumie.

- Czy stoisz teraz po mojej stronie? - spyta艂. Nie poddawa艂 si臋. Odznacza艂 si臋 wieloma spo艣r贸d tych cech charakteru, kt贸re posiada艂 Wasilij. Raija dostrzega艂a to wyra藕niej ni偶 sam Oleg. Marynarz przytakn膮艂.

- Teraz jestem z wami. 呕al mi statk贸w. Jeszcze d艂u­go pos艂u偶膮 i my jeszcze na nich pos艂u偶ymy. Maryna­rze nie mog膮 na razie doj艣膰 do porozumienia. Nie­kt贸rzy chc膮 p艂yn膮膰 do Norwegii i sprzeda膰 wszyst­ko, co znajduje si臋 na pok艂adzie. Inni wol膮 wzi膮膰 kurs na Kem lub Oneg臋, by sprzeda膰 tam ryby. Inni zn贸w chc膮 czeka膰 na to, co zaproponuje w艂a艣ciciel...

- Ale 偶膮dasz lepszych warunk贸w? Wasilij spojrza艂 Olegowi w oczy. Nie uciek艂 wzro­kiem.

- Nie jestem w stanie czegokolwiek 偶膮da膰 - odpar艂. Raija zauwa偶y艂a, 偶e to wyznanie przysz艂o mu z tru­dem, 偶e wiele go kosztowa艂o.

- Mo偶esz mnie pos艂a膰 do wi臋zienia. Mo偶esz mnie umie艣ci膰 na czarnej li艣cie, co by艂oby chyba najgorsze, jak wiesz. Sam by艂e艣 marynarzem tak jak ja, nie za­wsze posiada艂e艣 statki, r贸wnie偶 p艂ywa艂e艣 dla innych.

- Tak - przyzna艂 Oleg. - Ja r贸wnie偶 by艂em psem. - Zamilk艂. - Chc臋, 偶eby艣 ze mn膮 zosta艂, Wasilij. Wol臋, 偶eby艣 by艂 ze mn膮 ni偶 przeciw mnie. Je偶eli odzyska­my statki... obiecuj臋 ci popraw臋 warunk贸w.

Wasilij nawet nie drgn膮艂.

- Nie mog臋 wam umorzy膰 d艂ug贸w - m贸wi艂 dalej Oleg. - Nie mog臋 nic wi臋cej wam obieca膰. Nie mog臋 si臋 zobowi膮za膰, 偶e b臋d臋 m贸g艂 wam p艂aci膰 inaczej ni偶 za ca艂y sezon. Inni zawieraj膮 kontrakty tylko na po­szczeg贸lne wyprawy... - Zapad艂a cisza. - Nie mog臋 posun膮膰 si臋 tak daleko. Podejmuj臋 teraz decyzje, kt贸­rych w艂a艣ciwie nie powinienem podejmowa膰 sam. Powinienem je uzgodni膰 z Jewgienijem, kt贸ry jest wsp贸艂w艂a艣cicielem statk贸w, ale on wyjecha艂.

- Ona tu jest.

Wasilij skin膮艂 na Raij臋. Postawi艂 j膮 na r贸wni z Olegiem i Jewgienijem.

Raija poczu艂a ogarniaj膮c膮 j膮 rado艣膰. Ceni艂a sobie takie uznanie.

- Jewgienij r贸wnie偶 nie m贸g艂by posun膮膰 si臋 dalej. Dopiero zaczynamy. Zamierzamy kupi膰 wi臋cej stat­k贸w i proponowa膰 na nich takie same warunki, jakie zaproponowali艣my na 鈥濺aiji鈥 i 鈥濧ntonii鈥.

Wasilij skin膮艂 g艂ow膮 ze zrozumieniem.

- Zostaj臋 z tob膮 - rzek艂.

- Czy b臋dziesz ze mn膮 r贸wnie偶 po zako艅czeniu buntu? - naciska艂 Oleg.

Wasilij podni贸s艂 wzrok. Raija po raz pierwszy do­strzeg艂a zaskoczenie na jego twarzy.

- Niewielu jest takich jak ty, Wasilij - m贸wi艂 dalej Oleg. - Ceni臋 twoj膮 odwag臋 i nieust臋pliwo艣膰. Mo偶esz by膰 nam potrzebny, a i my mo偶emy ci si臋 przyda膰. M贸g艂by艣 zosta膰 kapitanem...

- Czy to znaczy, 偶e chcesz mnie kupi膰? - u艣miech­n膮艂 si臋.

Raija jednak zorientowa艂a si臋, 偶e ta propozycja wy­da艂a si臋 Wasilijowi kusz膮ca.

- Nie dostaniesz wi臋cej, ni偶 na to zas艂u偶y艂e艣 - od­par艂 Oleg. - To twoja jedyna szansa. Nie艂atwo jest z niej skorzysta膰, na to potrzeba odwagi. Jednak uwa­偶am, 偶e jeste艣 odpowiednim cz艂owiekiem.

- To ja przygotowa艂em bunt...

- To te偶 wymaga艂o odwagi i uporu - nie ust臋powa艂 Oleg. Zamilk艂 i przez moment badawczo przygl膮da艂 si臋 marynarzowi. - Przyszed艂e艣 prowadzi膰 ze mn膮 ne­gocjacje? Przyprze膰 mnie do muru? Wasilij skin膮艂 g艂ow膮.

- Taki by艂 m贸j zamiar. Uzna艂em, 偶e najlepiej b臋­dzie, je艣li to ja przedstawi臋 nasze 偶膮dania.

Raija nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu, ca艂y czas w niej narasta艂. Wreszcie nie zdo艂a艂a si臋 pohamowa膰.

- My艣l臋, 偶e na pewno b臋dziesz pasowa艂 do Jewgie­nija i Olega - rzek艂a rozbawiona. - To bardziej zu­chwa艂e ni偶 jakikolwiek ich wsp贸lny pomys艂! Bierz stanowisko kapitana i dzi臋kuj! Bierz i dzi臋kuj, zanim si臋 rozmy艣li!

- Id臋 z wami - rzek艂 Wasilij z przekonaniem. - Sta­n臋 po waszej stronie i postaram si臋 uspokoi膰 mary­narzy. Bunt mo偶e szybko wymkn膮膰 si臋 spod kontro­li. Na 偶adnym ze statk贸w nie ma nikogo dostatecz­nie silnego, by m贸g艂 stan膮膰 na czele pozosta艂ych.

- Nikogo tak silnego jak ty? - Raija nie mog艂a si臋 powstrzyma膰 od ironii.

Napotka艂 jej spojrzenie i jakby stara艂 si臋 je ujarzmi膰.

- Nikogo tak silnego jak ja - potwierdzi艂 z niezwy­k艂膮 pewno艣ci膮 siebie. Nie czu艂 si臋 ani troch臋 speszo­ny. Zdawa艂 si臋 zupe艂nie nie zauwa偶a膰 z艂o艣liwo艣ci, kt贸ra czai艂a si臋 w spojrzeniu Raiji i kt贸rej zreszt膮 nie potrafi艂a ukry膰.

By膰 mo偶e zrozumia艂, 偶e Raija pozwala艂a sobie na drwin臋 tylko wobec tych, kt贸rych uwa偶a za silnych tak jak ona...

- Powinienem by艂 pop艂yn膮膰 鈥濺aij膮鈥 - doda艂. - Wte­dy wszystko potoczy艂oby si臋 inaczej. By艂oby wtedy o jedn膮 wdow臋 i osiem p贸艂sierot mniej. Mo偶e zdo艂a艂­bym zapanowa膰 nad sytuacj膮. 殴le zrobi艂em, zostaj膮c na l膮dzie. Czuj臋 si臋 odpowiedzialny za to, co si臋 sta艂o! Raija pragn臋艂a, by Wasilij przysta艂 na propozycj臋 Olega. Odnosi艂a wra偶enie, 偶e w przysz艂o艣ci ten cz艂o­wiek w jaki艣 spos贸b im si臋 przys艂u偶y.

- Ale je偶eli podtrzymasz swoj膮 propozycj臋 - m贸­wi艂 dalej marynarz - kiedy om贸wisz to z jej m臋偶em... - skin膮艂 na Raij臋. - Je艣li podtrzymasz t臋 propozycj臋, kiedy b臋dzie po wszystkim, wtedy ch臋tnie si臋 nad tym zastanowi臋.

Oleg skin膮艂 g艂ow膮.

- Niech tak b臋dzie. Wasilij wsta艂, got贸w do wyj艣cia.

- B臋dzie mi potrzebna jaka艣 mniejsza 艂贸d藕 z zaufa­n膮 za艂og膮 - zwr贸ci艂 si臋 do Olega.

Oleg przytakn膮艂.

- Tylko zjem i zaraz przyjd臋. Jeste艣 g艂odny?

- Tak - odpowiedzia艂 Wasilij. - Ale mam dom, w kt贸rym mog臋 zje艣膰 i w kt贸rym mam swoje ubranie.

- Ca艂膮 moj膮 dum臋 diabli wzi臋li! - powiedzia艂 Oleg, kiedy Wasilij wyszed艂. - Czy potrafisz sobie wyobra­zi膰, 偶e zaproponowa艂em stanowisko kapitana cz艂o­wiekowi, kt贸ry wznieci艂 bunt przeciwko mnie?

- On nie jest taki jak inni - odpar艂a Raija. - Zgo­dzi si臋.

3

Szkoda, 偶e to nie zima, pomy艣la艂a Raija. Gdyby na ulicach le偶a艂 艣nieg, mog艂aby dobrze opatuli膰 dzieci w sk贸ry i zabra膰 na sankach do portu.

Nie do wytrzymania by艂o dreptanie w k贸艂ko przez ca艂y dzie艅 po niedu偶ej kuchni. Z okna roztacza艂 si臋 widok na port, ale to nie pozwala艂o si臋 zorientowa膰, co naprawd臋 si臋 dzia艂o. Raija widzia艂a tylko fragmen­ty rzeczywisto艣ci.

Patrzy艂a, jak Oleg odp艂ywa na ma艂ym frachtowcu. Na szcz臋艣cie jeden zosta艂 w porcie i nie trzeba by艂o szuka膰 odpowiedniej za艂ogi.

Wasilij pop艂yn膮艂 razem z Olegiem.

Raija widzia艂a, jak stoi obok m臋偶a Antonii, ni偶szy i szczuplejszy ni偶 ros艂y Oleg, ale z tym samym co on poczuciem godno艣ci.

Raija zna艂a si臋 na tym.

Kiedy tak wpatrywa艂a si臋 w morze, staraj膮c si臋 co­kolwiek zobaczy膰, ponownie zastanowi艂a si臋, kogo przypomina jej Wasilij. Domy艣la艂a si臋, 偶e pewnie ko­go艣, kto mieszka wewn膮trz nieprzeniknionej ska艂y w jej duszy, ukrywaj膮cej przesz艂o艣膰.

Obserwuj膮c zachowanie Wasilija, Raija dosz艂a do wniosku, 偶e jest on urodzonym przyw贸dc膮. Przy­szed艂 na 艣wiat, by odwa偶nie podejmowa膰 szybkie de­cyzje i zawsze niewzruszenie sta膰 w miejscu, na kt贸rym zdecydowa艂 si臋 postawi膰 nog臋. Nale偶a艂 do os贸b, kt贸rych nie z艂ami膮 偶adne przeciwno艣ci, kt贸re wzra­sta艂y przy przeciwnych wiatrach.

Tylko kto艣 taki jak on m贸g艂 zaplanowa膰 i dopro­wadzi膰 do wybuchu buntu.

Raija zastanawia艂a si臋, czy pozostali marynarze z czasem nie zaczn膮 偶a艂owa膰, 偶e pozwolili, by spra­wy zatoczy艂y szersze kr臋gi, ni偶 to wyznaczy艂. Czy nie po偶a艂uj膮, 偶e go zdradzili?

Zastanawia艂a si臋, kim on naprawd臋 jest.

- Przenocuje tutaj. - Oleg wskaza艂 g艂ow膮 na Wasi­lija.

Raija szykowa艂a dzieci do snu. Olga niczym jasnor贸偶owy anio艂ek le偶a艂a naga na obrusie po艣rodku sto­艂u. W kuchni by艂o ciep艂o jak w chlebowym piecu, ale Raija ofukn臋艂a m臋偶czyzn, kiedy otworzyli drzwi sze­rzej ni偶 trzeba.

Przewin臋艂a dziewczynk臋. Dzi臋kowa艂a si艂om wy偶­szym, 偶e Misza zg艂odnia艂 troch臋 wcze艣niej ni偶 zwy­kle i 偶e zasn膮艂 zaraz po karmieniu. Dlatego pewnie i Olga zachowywa艂a si臋 spokojniej. Tego wieczoru ma艂a nie mia艂a ju偶 si艂y wo艂a膰 mamy, jakby si臋 pogo­dzi艂a z jej nieobecno艣ci膮, jakby uzna艂a, 偶e ciep艂o ra­mion Raiji te偶 jest mi艂e. Przekona艂a si臋, 偶e od Raiji te偶 dostanie je艣膰 i 偶e Raija zawsze jest blisko. Nie pachnie mam膮, ale jest 艂agodna i troszczy si臋 o ni膮 podobnie jak mama.

Dziewczynka zasn臋艂a w ramionach Raiji, czuj膮c jeszcze smak jedzenia w ustach, u艣miechni臋ta. Okr膮g­lutka i najedzona. Mia艂a wszystko, czego potrzeba do szcz臋艣cia w tym wieku.

Oleg rozczuli艂 si臋 na widok Raiji z jego c贸reczk膮 na r臋ku. Co艣 w tym jest, 偶e kobieta ze 艣pi膮cym dziec­kiem sama w sobie jest pi臋kna. Jej widok napawa艂 go niezwyk艂ym spokojem, o kt贸rego istnieniu nie mia艂 poj臋cia, zanim nie zosta艂 ojcem.

W czasie kiedy Raija k艂ad艂a Olg臋 spa膰, znalaz艂 chleb i suszone mi臋so. Zauwa偶y艂, jak wok贸艂 zrobi艂o si臋 czysto i schludnie. To dzie艂o Raiji. Toni膮 bardziej ba艂agani艂a.

Mas艂o le偶a艂o na swoim miejscu. W szafie znalaz艂 w贸dk臋. Szczerze pola艂 - obaj z Wasilijem potrzebo­wali czego艣 mocniejszego.

W milczeniu krajali mi臋so, jedli, pili.

Raija porusza艂a si臋 lekko niczym motyl na barw­nych i pachn膮cych p艂atkach kwiat贸w. U艂o偶y艂a Olg臋 w 艂贸偶eczku, po czym siad艂a razem z m臋偶czyznami do sto艂u, uznaj膮c to za rzecz najbardziej naturaln膮 w 艣wiecie. Tak jak i Toni膮 nie uwa偶a艂a, by cokolwiek by艂o zastrze偶one tylko dla m臋偶czyzn.

Wasilij uni贸s艂 brwi. Oleg zauwa偶y艂 to. W oczach tego m臋偶czyzny, kt贸rego ju偶 niemal uzna艂 za przyja­ciela, dostrzeg艂 nieukrywany podziw.

W g艂臋bi duszy pos艂ysza艂 jakby d藕wi臋k ostrzegaw­czego dzwonka, ale nie przej膮艂 si臋 tym.

Przecie偶 nie jeden Wasilij patrzy艂 na Raij臋 w ten spos贸b, zapewne te偶 nie on ostatni. Ta kobieta za­wsze budzi艂a zachwyt.

I doskonale potrafi艂a sobie radzi膰 z jawnie okazy­wanym przez m臋偶czyzn zainteresowaniem, mia艂a w艂asne sposoby, by nic powa偶nego z tego nie wynik艂o.

Potrafi艂a panowa膰 nad sob膮.

Pod wieloma wzgl臋dami przypomina艂a Wasilija.

Oleg wiedzia艂 o jeszcze jednym cz艂owieku, kt贸ry by艂 podobny do Wasilija.

Nie z wygl膮du, lecz ze sposobu zachowania, ze sposobu bycia i postawy wobec 偶yciowych wyzwa艅.

O bracie Jewgienija, Aleksieju.

- Co si臋 dzieje? - spyta艂a Raija.

- Mamy dwa dni na podj臋cie decyzji - rzek艂 Oleg ci臋偶ko.

Prze艂kn膮艂 ostatni 艂yk w贸dki.

Raija dola艂a mu. Wasilij ponownie uni贸s艂 brwi. Przyzwyczai艂 si臋, 偶e kobiety zwykle zatyka艂y kor­kiem karafk臋.

Ale Raija zna艂a Olega wystarczaj膮co dobrze, by wiedzie膰, 偶e nie upije si臋 do nieprzytomno艣ci.

- Za艂oga nie ust臋puje ani o cal - m贸wi艂 dalej Oleg. By艂 bardzo zm臋czony.

- Jednak to tylko gra - stwierdzi艂 Wasilij. Czeka艂, a偶 Raija na niego spojrzy, po czym m贸wi艂 dalej: - Prawie wszyscy marynarze maj膮 rodziny, wi臋kszo艣膰 z nich si臋 boi. Mo偶na im zagrozi膰 czarn膮 list膮. Zmuszeniem do sp艂aty d艂ugu. Na l膮dzie zostawili rodziny, kt贸re 偶yj膮 z po偶yczek. To jasne, 偶e si臋 boj膮. Poddadz膮 si臋.

Wasilij u艣miechn膮艂 si臋, ale jego oczy by艂y smutne. Marynarze zdradzili go, ale nadal my艣la艂 o nich cie­p艂o. Dziwny cz艂owiek.

- Gorzej z tymi na l膮dzie - westchn膮艂 Oleg. - Sam zamierza艂em poprawi膰 warunki na naszych statkach, lecz wielu w艂a艣cicielom si臋 to nie podoba. I niestety maj膮 swoje sposoby, by wywrze膰 na mnie nacisk i nie dopu艣ci膰 do jakichkolwiek zmian.

- Inna rzecz, 偶e czeka艂oby ci臋 o wiele trudniejsze za­danie, gdybym zosta艂 na 鈥濧ntonii鈥 - zauwa偶y艂 Wasilij.

Spojrza艂 przez okno. Na dworze nadal by艂o jasno. S艂o艅ce zanurza艂o si臋 w morzu, 艣wiat zabarwi艂 si臋 na 偶贸艂to. Niebo i morze stopi艂y si臋 w ca艂o艣膰 wok贸艂 s艂o­necznej tarczy.

- Nie w膮tpi臋, dlatego zale偶y mi na tym, by艣my sta­n臋li po tej samej stronie - rzek艂 Oleg. Stukn膮艂 si臋 z Wasilijem, kt贸ry ledwie zamoczy艂 usta w swojej szklance. Zosta艂o w niej du偶o w贸dki. - My艣l臋, 偶e Wa­silij mo偶e przenocowa膰 w tej ma艂ej izbie - zwr贸ci艂 si臋 do Raiji.

Raija skin臋艂a g艂ow膮.

- Zaraz po艣ciel臋 艂贸偶ko.

- Nie ma potrzeby - odezwa艂 si臋 Wasilij. - Wystar­czy mi tylko troch臋 miejsca na pod艂odze, 偶eby si臋 po­艂o偶y膰. Poradz臋 sobie.

Raija u艣miechn臋艂a si臋.

- Mimo wszystko przygotuj臋 ci pos艂anie.

Nie by艂o wiele do przygotowywania. W pomiesz­czeniu sta艂a drewniana 艂awa, kt贸r膮 Toni膮 otrzyma艂a w spadku. Troch臋 za kr贸tka dla m臋偶czyzny wzrostu Olega i troch臋 za w膮ska, by spa膰 na niej we dwoje, ale za kilka lat b臋dzie dobra dla Olgi.

Raija po艂o偶y艂a na 艂awie siennik. Znalaz艂a niedu偶y pled, kt贸ry z艂o偶y艂a w kostk臋, by zast膮pi艂 poduszk臋. Ca艂o艣膰 przykry艂a prze艣cierad艂em. Na wierzchu r贸w­niutko u艂o偶y艂a we艂niany koc.

M臋偶czy藕ni jeszcze jedli.

Wasilij opowiada艂 o marynarzach, o ludziach, kt贸­rzy teraz zaw艂adn臋li statkami. Opisywa艂 ich tak ob­razowo, 偶e Raiji zdawa艂o si臋, jakby sama ich zna艂a. Jednak nie mog艂a oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e Wasilij nie m贸wi wszystkiego.

Widocznie to nie w jego stylu wywleka膰 sekrety koleg贸w.

Raija zauwa偶y艂a, 偶e sw膮 postaw膮 wymusza艂 pew­nego rodzaju respekt, po prostu nie spos贸b by艂o trak­towa膰 go inaczej.

- Mog臋 spr贸bowa膰 dosta膰 si臋 na 鈥濧ntoni臋鈥 i po­rozmawia膰 z marynarzami - zaproponowa艂. - Gdyby zaistnia艂a taka potrzeba.

Ten pomys艂 m贸g艂 stanowi膰 cz臋艣膰 kolejnego wymie­rzonego przeciw Olegowi i Jewgienijowi planu. Kto艣, kto knuje podst臋p, wypowiedzia艂by dok艂adnie takie same s艂owa, dok艂adnie tym samym tonem.

Ale zdrajca nie uczyni艂by tego z podobn膮 pewno­艣ci膮 siebie.

Raija ufa艂a Wasilijowi.

- Najpierw musimy porozmawia膰 z pozosta艂ymi w艂a艣cicielami statk贸w - rzek艂 Oleg. - My艣l臋, 偶e nie­stety ten obowi膮zek spadnie na mnie. - Odsun膮艂 bu­telk臋 i spojrza艂 na Raij臋. - Chyba powinienem si臋gn膮膰 do pude艂ka z tym bia艂ym proszkiem! - wes­tchn膮艂. Zamilk艂, cho膰 otworzy艂 usta, jakby zamierza艂 m贸wi膰 dalej.

- Uwa偶am, 偶e to niezbyt m膮dry pomys艂 - rzuci艂a Raija bez zastanowienia.

- Z pewno艣ci膮 masz racj臋 - przyzna艂 Oleg.

Nie mia艂 odwagi na ni膮 spojrze膰. Ta kwestia nale­偶a艂a do niebezpiecznych. Nie powinien wspomina膰 o narkotyku przy Raiji. Istnia艂o tak wiele temat贸w, kt贸rych nie nale偶a艂o przy niej porusza膰, kt贸rych nie nale偶a艂o jej przypomina膰.

Nie mog艂a pami臋ta膰 proszku.

Wiedzia艂a z opowiada艅, 偶e uratowa艂a Jewgienijowi 偶ycie, ale nie pami臋ta艂a, jak to zrobi艂a. Nigdy nie zdradzono jej szczeg贸艂贸w.

Nie mog艂a pami臋ta膰 proszku ze Wschodu, kt贸ry u艣mierza艂 b贸l i wywo艂ywa艂 przyjemne wizje, po kt贸­rym zasypia艂o si臋 jakby w ob艂okach.

I kt贸ry uzale偶nia艂.

Nie mog艂a o tym pami臋ta膰, ale zareagowa艂a tak, jakby pami臋ta艂a.

Olega przeszed艂 strach: a je艣li sobie przypomnia艂a? Je艣li tylko udawa艂a zanik pami臋ci...?

Nigdy jednak nie wolno mu o to spyta膰.

Raija czu艂a, 偶e w powietrzu zawis艂o co艣 niedopo­wiedzianego. Oleg m贸wi艂 dalej, jednak s艂ucha艂a go tylko jednym uchem.

Co艣 by艂o nie tak.

Wsta艂a. Prze艣lizn臋艂a si臋 obok Olega. Narzuci艂a szal na ramiona.

- Zajrz臋 do koni. Chyba i ja potrzebuj臋 troch臋 艣wie偶ego powietrza.

- Co powiedzia艂a艣? - spyta艂 Wasilij.

Oleg pos艂a艂 mu surowe spojrzenie, daj膮c do zrozu­mienia, 偶e nie powinien zbytnio interesowa膰 si臋 Raij膮.

- S膮 w 偶yciu Raiji pewne okresy, kt贸rych nie pa­mi臋ta - wyja艣ni艂. W Archangielsku sporo os贸b o tym wiedzia艂o, jednak Wasilij mieszka艂 tu od niedawna. - Bia艂y proszek nale偶y w艂a艣nie do tego okresu jej 偶y­cia. Dostawa艂em go kiedy艣 jako lekarstwo.

- Proszek, kt贸ry wywo艂uje wizje? - spyta艂 Wasilij. Wygl膮da艂o na to, 偶e o nim s艂ysza艂.

- By艂 czas, kiedy nie mog艂em bez tego 偶y膰 - wy­zna艂 Oleg. Czu艂 si臋 zm臋czony. By膰 mo偶e dlatego zwierza艂 si臋 do niedawna jeszcze obcemu m臋偶czy藕nie. - Jewgienij pom贸g艂 mi si臋 od tego uwolni膰 - do­da艂. - Zaopiekowa艂 si臋 te偶 Raij膮.

Oleg zamilk艂.

Nie prosi si臋 przecie偶 m臋偶czyzny, kt贸rego ledwie si臋 zna, 偶eby trzyma艂 si臋 z dala od 偶ony najlepszego przyjaciela. Nie wprost.

- Jest niepodobna do innych, prawda? - Wasilij u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo.

- Tak.

- Wiem, czyj膮 jest 偶on膮 - zapewni艂 Wasilij, jakby od­gad艂 obawy Olega. - Nie zapominam o takich sprawach. Ale m臋偶czyzna ma chyba prawo uwa偶a膰, 偶e jaka艣 kobie­ta jest pi臋kna, niezale偶nie od tego, kto jest jej m臋偶em?

- Dop贸ki nie kryj膮 si臋 za tym inne my艣li - odpar艂 Oleg - wydaje si臋 to rzeczywi艣cie dozwolone.

U艣miechn臋li si臋 do siebie.

- Nie zostawi艂bym takiej 偶ony w domu innego m臋偶czyzny - rzek艂 Wasilij lekko, u偶ywaj膮c 偶artobli­wego tonu jako tarczy obronnej. - Nawet gdyby ten drugi m臋偶czyzna by艂 tob膮.

Oleg wzruszy艂 ramionami.

- Nie ryzykujemy a偶 tak bardzo, ani Jewgienij, ani ja. Raija prowadzi dom, zajmuje si臋 dzie膰mi. Antonia pojecha艂a z Jewgienijem kupi膰 konia. Raija jest bez­granicznie wierna. Je偶eli kto艣 powinien si臋 obawia膰, to chyba raczej ja. Jewgienij by艂 kiedy艣 sympati膮 An­tonii. A ona znana jest z tego, 偶e w jej 偶y艂ach p艂ynie krew, nie woda...

Roze艣miali si臋.

Oleg spostrzeg艂, 偶e nazwane obawy 艂atwiej w so­bie nosi膰, 艂atwiej przyjrze膰 si臋 im i odegna膰, uzna膰 za 艣mieszne.

Nie, Toni膮 nigdy by nie dopu艣ci艂a si臋 zdrady!

- Ty te偶 nie wydajesz si臋 inny - zauwa偶y艂 Wasilij z b艂yskiem w oku i min膮 znawcy. Bardziej ni偶 kiedy­kolwiek przypomina艂 Olegowi Aleksie ja. Wprawdzie nie by艂 tak niebezpiecznie przystojny jak m艂odszy brat Jewgienija, ale mia艂 w sobie co艣 demonicznego, ten sam urok, kt贸ry ca艂kiem obezw艂adnia, gdy tylko na to pozwoli膰.

- Najlepsze kobiety s膮 zaj臋te - rzek艂 Oleg i stuk­n膮艂 sw膮 szklank膮 o szklank臋 Wasilija. - Ka偶dy 偶ona­ty m臋偶czyzna ci to powie, stary. Masz 偶on臋?

- Nie - odpar艂 Wasilij lekkim tonem. - Sam prze­cie偶 powiedzia艂e艣, 偶e najlepsze kobiety s膮 ju偶 zaj臋te.

Oleg czu艂, 偶e musi po艂o偶y膰 si臋 spa膰. Kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie ze zm臋czenia. Potrzebowa艂 snu. Nawet tro­ska o statki nie mog艂a tego zmieni膰. Liczy艂 na zdrowy rozs膮dek Raiji, cho膰 wiedzia艂, 偶e rozgniewa艂aby si臋, gdyby odgad艂a, 偶e stara艂 si臋 gra膰 rol臋 przyzwoitki.

Poza tym Wasilij nie by艂 g艂upi.

Przysz艂o艣膰 na mostku kapita艅skim na pewno by艂a obiecuj膮ca. Propozycja Olega otworzy艂a przed nim perspektyw臋 lepsz膮 od jakiejkolwiek innej, o kt贸rej mia艂 odwag臋 艣ni膰.

Pr贸by uwiedzenia 偶ony w艂a艣ciciela statk贸w ozna­cza艂yby zaprzepaszczenie wszelkich szans. Nie, ten cz艂owiek nie jest taki g艂upi.

W dodatku jest ambitny i zamierza zaj艣膰 daleko.

Z jego strony nie trzeba si臋 niczego obawia膰.

Przebywanie ze zwierz臋tami dawa艂o tyle spokoju. Zapach stajni, ciep艂o, d藕wi臋ki. Dobrze by艂o popa­trze膰 w m膮dre ko艅skie oczy. Poczu膰 blisko艣膰 i ciep艂o zwierz臋cia, poklepa膰 je, przesun膮膰 d艂oni膮 po mi臋k­kim pysku.

Oleg wni贸s艂 do domu pewnego rodzaju zamiesza­nie. Powiedzia艂 lub zrobi艂 co艣, czego Raija nie potra­fi艂a nazwa膰, ale czu艂a to.

Zdarza艂o si臋, 偶e odnosi艂a wra偶enie, i偶 wszyscy j膮 oszukuj膮. Jakby stali przed ni膮 i zas艂aniali widok. Zdarza艂o si臋, i偶 odnosi艂a wra偶enie, 偶e wszyscy wiedz膮 wi臋cej ni偶 ona, ale nie m贸wi膮 jej prawdy.

Naturalnie to tylko wra偶enie, ale robi艂o jej si臋 przykro, kiedy j膮 ogarnia艂o.

Jednocze艣nie jakby traci艂a oddech i grunt pod no­gami, tak jakby wszyscy naraz sprzymierzyli si臋 prze­ciw niej.

To bezsensowne my艣li, ale nie dawa艂y jej spokoju.

Raija usiad艂a na sianie. Opar艂a si臋 plecami o 艣cian臋 stajni. S艂ysza艂a oddechy zwierz膮t. S艂ysza艂a, jak szyku­j膮 si臋 do snu. Wydawa艂y si臋 tak spokojne.

Od drzwi doszed艂 j膮 jaki艣 szelest.

Mia艂a tylko niedu偶膮 lamp臋, a ciemne 艣ciany wykra­da艂y 艣wiat艂o.

Ale Raija rozpozna艂a, kto to. Nie m贸g艂 to by膰 Oleg ani te偶 偶aden ze stajennych.

- Ty tak偶e nie mo偶esz spa膰? - spyta艂 przyja藕nie. Zamkn膮艂 za sob膮 drzwi i usiad艂 pod przeciwleg艂膮 艣cian膮. Podni贸s艂 z ziemi s艂omk臋 i w艂o偶y艂 j膮 do ust. Je­go z臋by i bia艂ka oczu wyda艂y si臋 w mroku niezwykle bia艂e. Nawet oczy jakby 艣wieci艂y.

Znowu j膮 uderzy艂o, 偶e kogo艣 jej przypomina. Nie wiedzia艂a jednak, kogo.

- Wydarzy艂o si臋 zbyt wiele - odezwa艂 si臋. - Zaled­wie kilka dni temu podburza艂em moich towarzyszy, a teraz zasiadam przy jednym stole z w艂a艣cicielem statk贸w.

- Czy jeste艣 rozgoryczony? - spyta艂a Raija. - Pewnie uwa偶asz, 偶e zdradzili ci臋 ludzie, na kt贸rych polega艂e艣.

- Mniejsza o mnie - odpar艂. Sprawia艂 wra偶enie, jak­by naprawd臋 tak my艣la艂. - Najgorsze, 偶e marynarze zdradzili samych siebie, swoje rodziny. Nie by艂o mowy o stosowaniu przemocy. Mieli艣my tylko domaga膰 si臋 te­go, na co naszym zdaniem zas艂u偶yli艣my. Nikt nie mia艂 przejmowa膰 statk贸w si艂膮. A w艂a艣nie tak si臋 sta艂o. My艣l臋, 偶e nie zdaj膮 sobie sprawy, i偶 posun臋li si臋 za daleko...

- Dlaczego w艂a艣nie ty ich poprowadzi艂e艣? - spyta­艂a Raija.

Chcia艂a si臋 tego dowiedzie膰, naprawd臋 ciekawi艂o j膮, jak mu si臋 to uda艂o.

- S膮dzi艂em, 偶e kto艣, kto planuje taki zryw, powi­nien by膰 starszy, bardziej do艣wiadczony... bardziej rozgoryczony... - roze艣mia艂 si臋. - Jestem wystarczaj膮­co rozgoryczony, mog臋 ci臋 zapewni膰. I czuj臋 si臋 i sta­ry, i do艣wiadczony.

- Mam dwadzie艣cia sze艣膰 lat - rzek艂a Raija. - A 偶y­j臋 ju偶 chyba ze sto.

- Jeste艣my r贸wie艣nikami - zauwa偶y艂. - I tak偶e czu­j臋, jakbym 偶y艂 sto lat.

Raija spojrza艂a na niego z powag膮.

- Tak w艂a艣nie my艣la艂am. Skin膮艂 g艂ow膮. Wydawa艂 si臋 r贸wnie powa偶ny. Nie wyj膮艂 s艂omki z ust.

- Urodzi艂em si臋 dwadzie艣cia sze艣膰 lat temu i zd膮­偶y艂em zazna膰 wiele b贸lu i goryczy. Przeklina艂em los i z偶yma艂em si臋 na niesprawiedliwo艣膰 i niewolnicze traktowanie. Spluwa艂em na widok pok艂adowych kot艂贸w z zup膮 rybn膮. Znam smak ch艂osty za sprzeciwia­nie si臋 rozkazom. Widzia艂em, jak plecy mego ojca co­raz bardziej si臋 garbi膮. Widzia艂em oczy mojej matki przez wszystkie te lata, kiedy nie mieli艣my do艣膰 pie­ni臋dzy, by kupi膰 ziarno na chleb. By艂a bogobojn膮 ko­biet膮 i nigdy nie 艂ama艂a post贸w. Nigdy nie mog艂a ich 艂ama膰, bo nawet raz w miesi膮cu nie jadali艣my mi臋sa. Cz臋sto si臋 zdarza艂o, 偶e nie mieli艣my do jedzenia nic poza ziemniakami. B贸g nie mia艂by za co kara膰 mojej matki, o, nie! - Dr偶膮c, wci膮gn膮艂 powietrze. - Jestem wystarczaj膮co rozgoryczony, Bykowa.

- Na imi臋 mi Raija. Jego oczy zap艂on臋艂y.

- Co powiedzia艂by tw贸j m膮偶, gdyby us艂ysza艂, 偶e tak si臋 do ciebie zwracam?

Raija wzruszy艂a ramionami.

- Pewnie by uzna艂, 偶e ci pozwoli艂am - rzek艂a po prostu. - Raija to ja. Bykowa... brzmi niemal obco...

U艣miechn臋艂a si臋 zmieszana. Nazwisko Jewgienija sta艂o si臋 dla niej oparciem, jednak zawsze odnosi艂a nie­jasne wra偶enie, 偶e nie jest jej prawdziwym nazwiskiem.

Teraz tak si臋 nazywa艂a.

Ale czu艂a, 偶e jest kim艣 innym.

- To imi臋 jest takie niezwyk艂e - rzek艂 Wasilij. - Tak jak ty. Pasuje do ciebie. Nie mog艂aby艣 by膰 Ann膮 al­bo Natasz膮 lub Wier膮... Jeste艣 Raij膮.

Za艣mia艂a si臋.

- Z pewno艣ci膮 m贸wi艂e艣 to samo ka偶dej Annie, Na­taszy i Wierze, kt贸re spotka艂e艣 na swej drodze: 偶e nie mog艂y si臋 nazywa膰 inaczej.

Roze艣mia艂 si臋 razem z ni膮. Musia艂 w duchu przy­zna膰, 偶e to prawda.

- Ju偶 chyba taki jestem - westchn膮艂. - Niepoprawny. Dlatego pewnie stan膮艂em na czele buntu, dlatego uda艂o mi si臋 wprowadzi膰 my艣li w czyn. Pocz膮tkowo tylko si臋 nimi bawi艂em, zachowuj膮c je dla siebie. Rozmy艣la艂em przez wiele lat. Zastanawia艂em si臋, jak mo偶na przepro­wadzi膰 taki przewr贸t. Jak nale偶y to zrobi膰. Wiedzia艂em, jak zachowa艂by si臋 ka偶dy z armator贸w w Archangielsku, w Kem, nad Oneg膮. Zastanawia艂em si臋, co by po­wiedzieli, jakich argument贸w by u偶yli. Ustali艂em, z kt贸­rymi mo偶na by si臋 dogada膰, a przeciw komu nie warto si臋 buntowa膰, bo oznacza艂oby to tylko stracony czas i zmarnowane 偶ycie. Wiedzia艂em, 偶e jedyne statki, kt贸­re wchodz膮 w rachub臋, to 鈥濺aija鈥 i 鈥濧ntonia鈥.

- Dlaczego twoje plany sta艂y si臋 czym艣 wi臋cej ni偶 tylko marzeniami? - spyta艂a Raija.

- Przez w贸dk臋 - odpowiedzia艂 z najwi臋ksz膮 powa­g膮. Nie u艣miechn膮艂 si臋 nawet jednym k膮cikiem ust. - Tak si臋 raz upi艂em, 偶e z ca艂膮 nagromadzon膮 przez la­ta gorycz膮 wyrzuci艂em z siebie wszystko, co mi le偶a艂o na sercu. A potem by艂o ju偶 za p贸藕no, by si臋 wycofa膰. Zbyt wielu ludzi mnie wtedy s艂ucha艂o i zbyt wielu uzna艂o m贸j plan za 艣wietny. Wbrew swej woli dla wie­lu sta艂em si臋 przyw贸dc膮, dla wielu, kt贸rych wype艂nia­艂a znacznie wi臋ksza gorycz, ni偶 przypuszcza艂em, nad kt贸rymi, jak si臋 okazuje, nie by艂em w stanie zapano­wa膰. Ale przez chwil臋 wydawa艂o si臋, 偶e mi si臋 uda.

- Kiedy s艂ucham Olega - odezwa艂a si臋 Raija zamy艣lo­na - i kiedy s艂ucham ciebie, odnosz臋 wra偶enie, jakby艣 nada艂 przewodzi艂. Wygl膮da na to, 偶e dostajesz to, cze­go chcesz, mimo 偶e przeszed艂e艣 na przeciwn膮 stron臋.

Nie odpowiedzia艂. Ale na jego ustach igra艂 ledwie zauwa偶alny u艣miech. W oczach czai艂 si臋 p艂omie艅.

- Mo偶e w艂a艣nie taki by艂 tw贸j plan?

- Tego nigdy si臋 nie dowiesz - odpar艂 bez zaj膮kni臋­cia.

Raija wiedzia艂a, 偶e nigdy nie pozwoli jej na tyle si臋 zbli偶y膰, 偶eby pozna艂a prawd臋.

- Przypominasz mi kogo艣 - rzek艂a. - Ale nie pami臋­tam kogo. My艣l臋, 偶e ten cz艂owiek r贸wnie偶 by艂 bardzo pewny siebie, jednak nie wiem, czy by艂 tak silny jak ty.

- Przypominam ci siebie sam膮 - odpar艂. - Jeste艣my podobni. Od razu to zauwa偶y艂em. Prze偶yjemy ka偶dy kataklizm, a nie wszystkim si臋 to udaje. B贸l nas nie dosi臋ga, a w ka偶dym razie nie bardzo g艂臋boko. Nazna­cza nas, ale dzi臋ki temu stajemy si臋 jeszcze silniejsi. Kr膮偶y nam po g艂owie zbyt wiele my艣li. Poznaj臋 to po twoich oczach, zauwa偶y艂em to od razu. Czy nigdy si臋 sobie nie przygl膮dasz, kobieto? Czy nie uderzy艂o ci臋, 偶e to ty sama patrzysz na siebie z moich oczu?

Raij臋 przeszed艂 dreszcz.

Te s艂owa brzmia艂y tak znajomo.

Kiedy艣 je ju偶 s艂ysza艂a. By膰 mo偶e nie zosta艂y wypo­wiedziane dok艂adnie w taki sam spos贸b, ale brzmia­艂y tak podobnie, 偶e przyprawi艂y j膮 o dr偶enie.

Teraz i ona zauwa偶y艂a 艂膮cz膮ce ich podobie艅stwo: t臋 sam膮 偶arliwo艣膰, dum臋 i t臋 sam膮 ciekawo艣膰, kt贸ry­mi i ona si臋 odznacza艂a.

- Pokrewne dusze - rzek艂 beztrosko. - Tak si臋 to chyba nazywa.

- Bli藕niacze dusze - doda艂a Raija. - By膰 mo偶e, tak...

- Oleg obawia si臋, 偶e ci臋 uwiod臋 - zauwa偶y艂 Wasilij. Sprawi艂, 偶e si臋 zaczerwieni艂a. Raija nie s膮dzi艂a, 偶e jeszcze jest do tego zdolna. My艣la艂a, 偶e jest ju偶 zbyt do艣wiadczona, zbyt stara, by膰 mo偶e zbyt zepsuta.

- Oleg ma urojenia - u艣miechn臋艂a si臋 zak艂opotana.

- Hm... Naprawd臋 nie wiem, jak bym post膮pi艂, gdy­by艣 by艂a 偶on膮 kogo艣 innego, a nie Jewgienija...

- Mam nadziej臋, 偶e zachowasz te my艣li dla siebie - rzek艂a Raija stanowczo.

Roze艣mia艂 si臋 razem z ni膮.

- B膮d藕 o to spokojna, Bykowa...

Po raz pierwszy w 偶yciu nazwisko zabrzmia艂o jej w uszach jak w艂asne.

Wasilij pom贸g艂 jej zamkn膮膰 drzwi do stajni. Raija omal go nie ofukn臋艂a, 偶e nie jest kalek膮 i 偶e sama so­bie poradzi.

Zaraz jednak u艣wiadomi艂a sobie, 偶e uczyni艂 to bez z艂ych zamiar贸w, 偶e po prostu czu艂 si臋 w obowi膮zku jej pom贸c. Pozwoli艂a mu wi臋c, by j膮 wyr臋czy艂.

Czasami dobrze jest ugry藕膰 si臋 w j臋zyk, 偶eby nie rani膰 innych.

Wieczorne powietrze by艂o 艂agodne. Nikt by nie zgad艂, 偶e na morzu rozgrywa si臋 dramat, si臋gaj膮c mac­kami a偶 tu na l膮d.

Wszystko wok贸艂 wydawa艂o si臋 takie zwyczajne.

Doko艂a panowa艂a cisza. Przyjemnie by艂o si臋 przej艣膰. Stopy poprowadzi艂y ich w膮skimi uliczkami w d贸艂 do portu. Szli obok siebie. On leniwymi kro­kami, z r臋kami mocno wci艣ni臋tymi w kieszenie. Ona z d艂o艅mi ukrytymi pod szalem. Nie by艂o to koniecz­ne, nie marz艂a, ale tak wydawa艂o si臋 bezpieczniej.

Ku zadowoleniu Raiji nikogo nie spotkali.

Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e jest w mie艣cie znan膮 po­staci膮, podczas gdy ona zna艂a tu niewielu. Wszyscy wiedzieli, 偶e 偶on膮 Jewgienija jest kobieta pochodz膮ca z obcego kraju. Czasem odnosi艂a wra偶enie, jakby siedzia艂a na wystawie. Nie bardzo jej to odpowiada艂o. Po­ciesza艂a si臋 my艣l膮, 偶e to minie, 偶e kiedy艣 b臋dzie lepiej.

Za jaki艣 czas.

Kiedy ju偶 przestanie by膰 kim艣 obcym.

Nie wiedzia艂a, jak d艂ugo to potrwa, zanim ludzie j膮 przyjm膮 jak swoj膮, zanim stanie si臋 jedn膮 z wielu.

Wasilij domy艣li艂 si臋 pewnie, o czym my艣li, ponie­wa偶 skierowa艂 si臋 ku bardziej zacisznej cz臋艣ci portu, ocienionej kad艂ubami du偶ych statk贸w, cumuj膮cych z dala od brzegu i nosz膮cych dziwne, obco brzmi膮ce imiona.

Marynarz usiad艂 na kraw臋dzi nabrze偶a z nogami zwieszonymi w d贸艂. Raija z pocz膮tku nie chcia艂a usi膮艣膰 obok niego.

Woda wydawa艂a si臋 czarna.

Jak w studni bez dna.

Raija obawia艂a si臋, 偶e do niej wpadnie. Nie lubi艂a morza.

- Nie usi膮dziesz? - spyta艂. Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Sta艂a jak sparali偶owana.

Zdawa艂a sobie z tego spraw臋. Wiedzia艂a, 偶e Wasilij r贸wnie偶 to zauwa偶y艂.

- Boisz si臋 morza?

Skin臋艂a g艂ow膮.

W jednej chwili wsta艂. Zanim Raija odgad艂a, co za­mierza zrobi膰, chwyci艂 j膮 za r臋k臋 i mocno u艣cisn膮艂, jakby dodawa艂 pewno艣ci siebie. Nast臋pnie poci膮gn膮艂 za sob膮 nad kraw臋d藕 i stan膮艂 na samym skraju nabrze­偶a, tak 偶e czubki but贸w Raiji wystawa艂y nad wod膮.

Wszystko w niej krzycza艂o, 偶eby uciec, ale czu艂a r臋k臋 Wasilija, kt贸ra mocno trzyma艂a.

- My艣lisz, 偶e woda ci臋 wci膮gnie? - spyta艂 艂agodnie.

Nie potrafi艂a odpowiedzie膰, nie wiedzia艂a. Tak bar­dzo si臋 ba艂a, 偶e po prostu nie by艂a w stanie my艣le膰. Kr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie i dostawa艂a md艂o艣ci od wpa­trywania si臋 w po艂yskuj膮c膮 tafl臋.

- Woda nie chce ci臋 poch艂on膮膰 - t艂umaczy艂. - Wy­daje mi si臋, 偶e nie jeste艣 dzieckiem wody. Jeste艣 ra­czej dzieckiem ognia...

Odci膮gn膮艂 Raij臋 od kraw臋dzi nabrze偶a w stron臋 drewnianych p臋katych beczek, kt贸re sta艂y w kilku rz臋dach. Podni贸s艂 j膮 lekko i posadzi艂 na jednej z nich. Wreszcie mog艂a oddycha膰, cho膰 nadal czu艂a zawroty g艂owy i zlewa艂 j膮 pot.

Co艣 w niej drgn臋艂o, kiedy Wasilij powiedzia艂, 偶e jest dzieckiem ognia. Obudzi艂 w niej nieprzyjemne odczu­cia. By膰 mo偶e za t膮 ska艂膮, kt贸ra skrywa艂a przesz艂o艣膰, kry艂o si臋 co艣 przykrego, co wi膮za艂o si臋 z ogniem.

- Nie mo偶esz ucieka膰 od tego, co ci臋 przera偶a - po­wiedzia艂 powa偶nie, siadaj膮c na beczce obok.

Noc przechodzi艂a w ranek. To taki moment, kie­dy przyroda wstrzymuje oddech, kiedy s艂o艅ce k膮pie si臋 w morzu, a potem wynurza si臋 z niego, by na no­wo dokona膰 cudu i stworzy膰 nowy dzie艅.

- Czy ty szukasz niebezpiecze艅stw? - spyta艂a Ra­ija.

- Tak - odpowiedzia艂 bez zastanowienia, tak jakby dla niego by艂o to co艣 ca艂kiem oczywistego. Raija uwierzy艂a mu. Nie potrafi艂a sobie wyobrazi膰, 偶e m贸g艂by si臋 czego艣 ba膰. Spyta艂a go o to.

- Boj臋 si臋 wielu rzeczy, z kt贸rymi ty masz do czy­nienia na co dzie艅 - rzek艂 wreszcie. - Boj臋 si臋 偶y膰 tak jak ty, w rodzinie, boj臋 si臋 wi膮za膰 w ten spos贸b. Bo­j臋 si臋 takiej odpowiedzialno艣ci. By膰 mo偶e przede wszystkim dlatego, 偶e wiem, i偶 nie m贸g艂bym zapew­ni膰 mojej 偶onie i dzieciom 艣rodk贸w do 偶ycia, pracu­j膮c jako marynarz. Ani te偶 robi膮c cokolwiek innego, co potrafi臋. Kiedy przyszed艂em pod drzwi Olega, ba­艂em si臋 je otworzy膰. - U艣miechn膮艂 si臋. - Ogromnie si臋 ucieszy艂em, kiedy zobaczy艂em ciebie. - Popatrzy艂 na morze. - Teraz te偶 si臋 boj臋 - m贸wi艂 dalej. - O tych lu­dzi na statkach. Potwornie si臋 boj臋, by nie zrobili cze­go艣 nierozwa偶nego i nie sprowokowali innych arma­tor贸w do st艂umienia buntu. Odebranie 偶ycia zwyk艂ym marynarzom, takim jak ja, kosztuje tak niewiele, je­ste艣my niewiele warci. Tylko w naszych w艂asnych oczach znaczymy wi臋cej ni偶 wyp艂ata, kt贸r膮 dostaje­my po rejsie, albo ni偶 ten d艂ug, od kt贸rego nie mo偶e­my si臋 uwolni膰... Dla innych jeste艣my tacy mali...

Raija zmarz艂a. Zeskoczy艂a z beczki. Dr偶a艂a od ch艂odu, udzieli艂 jej si臋 tak偶e strach Wasilija. Mimo wszystko i tu nie by艂o wystarczaj膮co spokojnie.

- Dobranoc, Wasilij - powiedzia艂a. - Zostawi臋 drzwi otwarte. Zamknij je, jak wr贸cisz.

Skin膮艂 g艂ow膮, ale wzrokiem b艂膮dzi艂 gdzie艣 w stro­n臋 horyzontu.

My艣lami by艂 przy tych, kt贸rym powinien by艂 prze­wodzi膰, a kt贸rzy go zdradzili.

4

- Mo偶e nie powinienem przynosi膰 tych wszystkich trosk do domu - zastanawia艂 si臋 Oleg, szykuj膮c si臋 o 艣wicie do drogi.

Raija nie spa艂a wiele. Mimo to nie s艂ysza艂a, kiedy Wasilij przyszed艂.

Teraz ju偶 go nie by艂o. Nawet jednym gestem czy s艂owem nie okaza艂, 偶e mi臋dzy nim a Raij膮 wytworzy­艂a si臋 jaka艣 za偶y艂o艣膰.

Odnosi艂 si臋 do niej tak samo jak kilka dni wcze艣­niej - jak do 偶ony armatora.

- Nieproszone, same wtargn臋艂y do twojego domu, Oleg - odpar艂a Raija.

Pragn臋艂a, by Toni膮 tu by艂a. Tylko Toni膮 potrafi艂a odegna膰 zmartwienia z czo艂a Olega. Tylko Toni膮 umia艂a dodawa膰 mu si艂, kiedy ogarnia艂a go s艂abo艣膰 i strach.

Gdyby Toni膮 nie wyjecha艂a, by艂by te偶 i Jewgienij i Oleg m贸g艂by dzieli膰 z nim k艂opoty.

Tymczasem zosta艂 rzucony na g艂臋bok膮 wod臋. Sam musia艂 upora膰 si臋 z problemami, znale藕膰 takie roz­wi膮zanie, 偶eby potem mogli normalnie 偶y膰.

To mo偶e by膰 trudne.

- Niewa偶ne, jak si臋 tu znalaz艂y. Przystan膮艂 i spojrza艂 na Raij臋. Pami臋ta艂 j膮 z po­wrotnej podr贸偶y od wybrze偶y Norwegii, z czas贸w, kiedy zyska艂a przydomek anio艂a w czarnej pelerynie i kiedy zosta艂a kobiet膮 Jewgienija.

Sta艂a si臋 dla niego kim艣 wyj膮tkowym.

- Tylu ludzi b臋dzie tu przychodzi艂o i wychodzi艂o, Raiju. Tak wielu r贸偶nych ludzi...

Jego s艂owa zawis艂y w powietrzu.

- Nie ufasz Wasilijowi? Oleg usiad艂. Nie mia艂 czasu na rozmowy, ale nie m贸g艂 odej艣膰 bez s艂owa wyja艣nienia. Dr臋czy艂 go nie­pok贸j. By膰 mo偶e zrodzi艂 si臋 sam, by膰 mo偶e zasia艂 go Wasilij.

- Zawsze stwarza艂 k艂opoty - westchn膮艂. - Zd膮偶y­艂em si臋 troch臋 o niego rozpyta膰. Dobrze jest zna膰 swych ludzi, prawda?

Raija u艣miechn臋艂a si臋 s艂abo.

- M贸wi艂 troch臋 za g艂o艣no. Stawia艂 niewygodne pyta­nia. Za swoj膮 krn膮brno艣膰 zosta艂 zwolniony z jednego ze statk贸w i wysadzony w porcie u wybrze偶a Finnmar­ku. Sta艂o si臋 to kilka lat temu, ale o tym nie zapomnia­no. Potem jeszcze kilka razy po wielkiej awanturze rzu­ca艂 prac臋. Trafi艂 nawet na czarn膮 list臋. W okolicach Kem nikt go ju偶 nie zatrudni...

Oleg znowu ci臋偶ko westchn膮艂.

- To kto艣 w rodzaju Stie艅ki Razina? - spyta艂a Ra­ija 艂agodnie, niemal z czu艂o艣ci膮.

Oleg odczu艂 przez moment paniczny l臋k.

- By膰 mo偶e - odpowiedzia艂. - Ale nie chcia艂bym my艣le膰 o Wasiliju w ten spos贸b. Wydaje si臋 zbyt szla­chetny.

- Mimo to chwilami my艣lisz, 偶e dzia艂a tylko we w艂asnym interesie?

- Nie wiem - odpar艂. - Nie wiem. Jego post臋powanie budzi we mnie mn贸stwo w膮tpliwo艣ci. Chcia艂bym mu wierzy膰. Przypomina mi mnie samego, cho膰 ja ni­gdy nie by艂em do tego stopnia pewny siebie. Nigdy nie by艂em tak butny, nie nosi艂em tak wysoko g艂owy. Wa­silij bardzo wyr贸偶nia si臋 spo艣r贸d innych. Twierdzi, 偶e jest jednym z marynarzy, ale nie jestem przekonany, czy pozostali cz艂onkowie za艂ogi w艂a艣nie w ten spos贸b go traktuj膮. By膰 mo偶e dlatego go po艣wi臋cili. Albo...

- No w艂a艣nie, najbardziej obawiasz si臋 tej drugiej ewentualno艣ci - zauwa偶y艂a Raija. Odgarn臋艂a Olegowi grzywk臋 z czo艂a. - Obawiasz si臋, 偶e oboje post膮­pimy dok艂adnie tak, jak to przewidzia艂. 呕e nie ty po­dejmiesz decyzje, ale 偶e to on pokieruje rozwojem wypadk贸w, poniewa偶 wszystko od pocz膮tku dok艂ad­nie zaplanowa艂. Nie tylko bunt i przej臋cie statk贸w...

- To niezwyk艂e, z jak膮 艂atwo艣ci膮 osi膮ga to, czego pragnie - wtr膮ci艂 Oleg. - W艂a艣ciwie nie ma nic do za­oferowania, ale mimo to si臋 targuje. Z najwi臋ksz膮 oczy­wisto艣ci膮. Jest tak bezczelny, 偶e dostaj臋 g臋siej sk贸rki!

- Mo偶esz go wtr膮ci膰 do wi臋zienia... Oleg skin膮艂 g艂ow膮.

- Pr臋dzej czy p贸藕niej niekt贸rzy buntownicy b臋d膮 musieli odpowiedzie膰 przed prawem. Zab贸jstwo ka­pitana 鈥濺aiji鈥 musi zosta膰 ukarane. Temu, kto si臋 te­go dopu艣ci艂, nie ujdzie to bezkarnie. Nic nie uspra­wiedliwia zabijania. - Znowu westchn膮艂. - Tak, mog臋 go wtr膮ci膰 do wi臋zienia, ale tego nie zrobi臋, bo Wa­silij nie zabi艂 kapitana. To jedna z niewielu rzeczy, co do kt贸rych jestem pewien, poniewa偶 jest t膮 zbrodni膮 wzburzony r贸wnie jak ja. B臋d臋 go broni艂... Do diab艂a, Raija, co siedzi w tym cz艂owieku?

Przyjrza艂 si臋 jej badawczo.

- Widzia艂a艣, jak on na ciebie patrzy? - wyrwa艂o mu si臋.

Raija przysun臋艂a si臋 bli偶ej, chwyci艂a Olega za r臋k臋, opar艂a policzek o jego rami臋.

- Kochany Olegu! Nie musisz mnie pilnowa膰 jak starszy brat. Nie bierz na siebie r贸wnie偶 tych zmar­twie艅! Ju偶 wiele lat temu doros艂am... - Roze艣mia艂a si臋 kr贸tko. - Nie pami臋tam, kiedy si臋 to sta艂o, ale jestem pewna, 偶e bardzo dawno temu...

- Wasilij jest niebezpieczny jak wilk - rzek艂 Oleg. Raija pokiwa艂a g艂ow膮 w zamy艣leniu.

- By膰 mo偶e - zgodzi艂a si臋. - Ale uwa偶am, 偶e jest uczciwy. Rozmawia艂am z nim dzi艣 w nocy. Poszli艣my razem do portu i d艂ugo rozmawiali艣my. Odnosz臋 wra偶enie, 偶e jest szczery, Oleg. Mo偶na o nim m贸wi膰, co si臋 chce, przypisywa膰 mu wiele wad. Z pewno艣ci膮 ma ich niema艂o. Ale uwa偶am, 偶e Wasilij niczego nie ukrywa, nie ukrywa te偶, kim jest. Czuj臋, 偶e jest uczci­wy, ufam mu. Wierz臋 mu.

- Kobiety 艂atwo ulegaj膮 urokowi tego rodzaju m臋偶­czyzn... Chyba ci臋... nie poci膮ga, co?

Raija wybuchn臋艂a perlistym 艣miechem. Potar艂a po­liczkiem o rami臋 Olega, po czym nieznacznie si臋 od­sun臋艂a. Popatrzy艂a przyjacielowi d艂ugo w oczy i lekko poca艂owa艂a go w policzek.

- Mi艂y Olegu. Mi艂y, uroczy Olegu, chyba nie my­艣lisz, 偶e jestem a偶 takim dzieckiem, bym mia艂a ulec pierwszemu lepszemu m臋偶czy藕nie, kt贸ry spojrzy na mnie 艂akomie?

- Nie, tylko po prostu nie chcia艂bym, 偶eby sta艂o ci si臋 co艣 z艂ego - odpar艂 zak艂opotany. - Nie chcia艂bym patrze膰, jak cierpisz...

- Poza tym jestem 偶on膮 twego najlepszego przyja­ciela - dra偶ni艂a si臋 z nim Raija z b艂yskiem w oku.

- Przede wszystkim jednak martwi臋 si臋 o ciebie - rzek艂 Oleg szczerze. - Nikt nie powinien ci臋 rani膰, ani Wasilij, ani 偶aden inny m臋偶czyzna. Nawet nie ukrywa spojrze艅, kt贸re ci posy艂a. Nie ukrywa swych my艣li...

- Nie, jest na wskro艣 uczciwy - przyzna艂a Raija. - Nie udaje, ale to nie znaczy, 偶e nosi si臋 z jakimi艣 nie­uczciwymi zamiarami wobec mnie, Oleg. Czy ty ni­gdy nie patrzy艂e艣 w ten spos贸b na inne kobiety ni偶 Toni膮?

- Nie tak jawnie - mrukn膮艂.

- Ale nie rzuca艂e艣 si臋 na nie od razu i nie bra艂e艣 si艂膮? Nie odpowiedzia艂. Wsta艂. W jego oczach widnia艂o to samo co wcze艣niej ogromne zm臋czenie, ten sam strach przed tym, z czym musia艂 si臋 zmierzy膰 w naj­bli偶szym czasie.

- Ufasz Wasilijowi? Raija skin臋艂a g艂ow膮.

- Wierz臋, 偶e zrobi wszystko, by doprowadzi膰 do zako艅czenia buntu. W ka偶dym razie spr贸buje poroz­mawia膰 z za艂og膮. Zrobi dla tych ludzi, co w jego mo­cy, mimo 偶e go zdradzili. Pewnie jednak nie pozwo­l膮 mu wr贸ci膰 na pok艂ad, zbyt si臋 od nich r贸偶ni, nie s膮dzisz?

- Wasilij r贸偶ni si臋 od wszystkich... Raija przytakn臋艂a.

- Sam zdaje sobie z tego spraw臋. Wilki s膮 samot­ne. Ale zrobi, co b臋dzie m贸g艂, mo偶esz na nim pole­ga膰. Razem wam si臋 uda.

- Je偶eli nie, w Archangielsku rozp臋ta si臋 prawdzi­we piek艂o - stwierdzi艂 Oleg. - Nie jestem pewien, czy tylko za艂ogi wyl膮duj膮 na czarnych listach. Ja i Jewgie­nij mamy wiele zaleg艂ych spraw do za艂atwienia. Nie wiem, czy b臋d臋 w stanie sam sobie z nimi poradzi膰... Jewgienij ma smyka艂k臋 do papier贸w, ja nie...

- Trudno, musisz si臋 z tym jako艣 upora膰 - rzek艂a Raija po prostu. - Jewgienij wyjecha艂.

- Wiem - odpar艂 Oleg i wyszed艂. Ku nowemu dniu zwiastuj膮cemu problemy, o ja­kich nie 艣ni艂 nawet w najgorszych snach.

Dzie艅 mija艂 powoli. Raija zauwa偶y艂a, 偶e ruch w por­cie jest wi臋kszy ni偶 zwykle. Biednie odziane kobiety sta艂y na nabrze偶u, mniej wi臋cej w tym samym miej­scu, gdzie Wasilij zaprowadzi艂 j膮 poprzedniej nocy.

Ale te kobiety nie ba艂y si臋 morza. Obawia艂y si臋 tyl­ko o los m臋偶贸w, syn贸w, braci przebywaj膮cych na statkach. Nie czu艂y strachu przed 偶ywio艂em, lecz przed decyzj膮 Olega. I jemu podobnych.

Pojawili si臋 te偶 inni kupcy. Przyjechali wozami, przeciskaj膮c si臋 przez t艂um biedoty. Ledwie zwracali uwag臋 na milcz膮ce kobiety, jakby zas艂onili si臋 tarcz膮 oboj臋tno艣ci przed ich n臋dz膮, przed ich wzrokiem pe艂­nym b贸lu i nienawi艣ci.

Raija zobaczy艂a, jak wysiedli, przeszli obok zroz­paczonych niewiast jak 艣lepcy.

Raija poczu艂a ch艂贸d i strach.

Wyzna艂a Olegowi, 偶e nie stoi po 偶adnej ze stron, lecz stara si臋 tylko zrozumie膰.

Wyb贸r okaza艂 si臋 potwornie trudny.

Znajdowa艂a si臋 przecie偶 po jednej ze stron, czy te­go chcia艂a, czy nie. W ka偶dym razie te milcz膮ce ko­biety tak uwa偶a艂y. Ocenia艂y spojrzeniem jej ubranie, jej buty, jej zadbane r臋ce. Widzia艂y jej dom, w贸z, kt贸­rym je藕dzi艂a, konia.

Tak, zdecydowanie by powiedzia艂y, 偶e Raija stoi po jednej ze stron, i na pewno nie po stronie prote­stuj膮cych marynarzy.

Doskonale je rozumia艂a, przecie偶 by艂a i b臋dzie Raij膮 Bykowa, 偶on膮 Jewgienija Bykowa, w艂a艣ciciela statk贸w.

I co z tego, 偶e urodzi艂 si臋 w domu r贸wnie ubogim, jak chaty niekt贸rych z tych kobiet. Nie bra艂y tego pod uwag臋, nie patrzy艂y wstecz, po prostu nie mog艂y. Musia艂y patrze膰 przed siebie, zastanawia膰 si臋, czy starczy jedzenia na nast臋pny dzie艅.

Ona, Raija Bykowa, nie by艂a jedn膮 z nich.

Widzia艂a ma艂y frachtowiec, jak odp艂ywa z nasta­niem zmroku. Oleg nawet nie wst膮pi艂 do domu, 偶e­by co艣 zje艣膰. Raija czu艂a si臋 偶a艂o艣nie. Chcia艂aby wie­dzie膰, co si臋 sta艂o, lecz rozumia艂a, 偶e w takiej chwili Oleg nie mo偶e o niej my艣le膰. Nie powinna czu膰 si臋 tym ura偶ona.

Teraz nie ona by艂a wa偶na.

Gdzie艣 na morzu, gdzie jej wzrok nie si臋ga艂, ko艂y­sa艂 si臋 statek nosz膮cy jej imi臋 i drugi, nazwany imie­niem Toni.

W艂a艣nie tam rozgrywa艂y si臋 decyduj膮ce wydarze­nia. Tam, gdzie wok贸艂 maszt贸w niestrudzenie kr膮偶y­艂y mewy.

Raija przygotowa艂a si臋 na to, 偶e sp臋dzi noc w sa­motno艣ci, nas艂uchuj膮c oddech贸w Olgi i Miszy.

Ch艂opczyk przesypia艂 ju偶 ca艂膮 noc. Raija jednak tak przywyk艂a do czuwania, 偶e nadal si臋 budzi艂a i le偶a艂a, czekaj膮c, a偶 malec otworzy oczy i zacznie p艂aka膰.

I chocia偶 cz臋sto z偶yma艂a si臋, 偶e musi wstawa膰 do dziecka z ciep艂ego 艂贸偶ka na zimn膮 pod艂og臋, teraz, kie­dy nie musia艂a tego robi膰, czego艣 jej brakowa艂o.

Dziwne jest 偶ycie, dziwnie jest by膰 cz艂owiekiem.

Nie ca艂kiem rozumia艂a, co si臋 dzieje, kiedy nagle w p贸艂mroku ujrza艂a Wasilija. Usiad艂 na brzegu 艂贸偶ka, jakby by艂 u siebie.

Sk膮d si臋 tu wzi膮艂? Pop艂yn膮艂 przecie偶 z Olegiem ku statkom.

- Nie jestem duchem - rzek艂 w odpowiedzi na py­tanie maluj膮ce si臋 na jej twarzy. - Oleg poprosi艂 mnie, bym tu przyszed艂.

Raija nadal nie mog艂a och艂on膮膰 ze zdumienia.

- Chcia艂em i艣膰 do bratowej, u kt贸rej mieszkam. - D艂ugo przygl膮da艂 si臋 Raiji, chc膮c si臋 upewni膰, 偶e ro­zumie, co m贸wi. - To znaczy do wdowy po moim bracie bli藕niaku, Waleriju. Brat nie ma grobu, bo w mojej rodzinie ma艂o kto zosta艂 pochowany na cmentarzu, zbyt rzadko bywamy na l膮dzie. Zwykle zamyka si臋 nad nami morze. - Zamilk艂. - Oleg bar­dzo si臋 o ciebie obawia艂 - wyja艣ni艂 wreszcie. Wyjrza艂 przez okno ponad jej ramieniem. - Musia艂 pop艂yn膮膰 dalej. Gdyby zawr贸ci艂, buntownicy mogliby go uzna膰 za tch贸rza. Doszli艣my do wniosku, 偶e to on powinien porozmawia膰 z marynarzami, a nie ja.

- Dlaczego Oleg mia艂by si臋 o mnie obawia膰? - zdu­mia艂a si臋 Raija.

- Mo偶e ci grozi膰 niebezpiecze艅stwo ze strony lu­dzi r贸wnych ci pozycj膮, Bykowa - wyja艣ni艂 z powa­g膮. - Nie wszystkim podoba si臋 post臋powanie Olega. Na razie jeszcze ma woln膮 r臋k臋, ale musia艂 zapewni膰 innych w艂a艣cicieli statk贸w, 偶e zab贸jca kapitana 鈥濺a­iji鈥 zostanie ukarany. Dop贸ki Oleg jako w艂a艣ciciel sam nie z艂o偶y doniesienia na sw膮 za艂og臋 na policj臋 i do s膮du, nie podejm膮 偶adnych krok贸w, ale ju偶 ostrz膮 pazury.

- Czy i oni nie maj膮 prawa si臋 ba膰? - spyta艂a. Chcia艂a sprowokowa膰 Wasilija, wydawa艂 si臋 tak irytuj膮co pewny siebie!

- Armatorzy s膮 w lepszej sytuacji ni偶 ci tam na mo­rzu. Posiadaj膮 du偶o wi臋ksz膮 w艂adz臋 i wi臋ksze mo偶li­wo艣ci. Istniej膮 inne sposoby zabijania ni偶 brutalne poder偶ni臋cie gard艂a. Nie jestem wcale pewien, czy bardziej ludzkie jest przyzwala膰, by ludzie 偶yli w nie­ludzkich warunkach...

- Nie nale偶臋 do tej warstwy - rzek艂a Raija twardo.

- Jeste艣 偶on膮 w艂a艣ciciela statk贸w. - Wzruszy艂 ra­mionami. - Masz co艣 do jedzenia? - spyta艂 bez skr臋­powania.

Bezpo艣rednio艣膰, kt贸ra si臋 mi臋dzy nimi zrodzi艂a po­przedniej nocy na nabrze偶u, gdzie艣 znik艂a. Wasilij jad艂, nic nie m贸wi膮c, nie patrz膮c na Raij臋.

Ona za艣 zachowa艂a dla siebie tysi膮ce pyta艅, kt贸re cisn臋艂y si臋 jej do ust.

- Olegowi gro偶ono - rzek艂 wreszcie, kiedy sko艅­czy艂 je艣膰 i zabra艂 si臋 do picia kawy.

Raija zadr偶a艂a od ch艂odu, kt贸ry poczu艂a g艂臋boko w piersi. Jednak nie nala艂a sobie kawy, poniewa偶 nie by艂aby w stanie utrzyma膰 fili偶anki. Gor膮ca kawa i tak by jej nie pomog艂a.

- W艂a艣ciciele statk贸w wiedz膮, 偶e mog膮 nas dotkli­wie ugodzi膰 - m贸wi艂 dalej Wasilij - je艣li wy艂aduj膮 sw贸j gniew na 偶onie Bykowa i dzieciach Olega i Jew­gienija. - Jego niebieskozielone oczy podchwyci艂y spojrzenie Raiji. - To by mi si臋 nie podoba艂o - rzek艂 z przekonaniem. - 艢rodkiem nacisku mia艂y by膰 tylko statki, przedmioty, a nie ludzie. To pod艂e rzuca膰 ta­kie gro藕by. Dlatego Oleg nie chcia艂, 偶eby艣 zosta艂a sa­ma z dzie膰mi.

- Czego 偶膮daj膮? - spyta艂a Raija, ci膮gle czuj膮c zim­no docieraj膮ce a偶 po czubki palc贸w. - Ci, kt贸rzy wy­korzystuj膮 takie metody, ludzie z mojej warstwy...

- Wyrzucenia za艂ogi - odpar艂 Wasilij. - To by艂o do przewidzenia. Poza tym 偶膮daj膮 wpisania buntowni­k贸w do偶ywotnio na czarn膮 list臋, os膮dzenia i zes艂ania przyw贸dc贸w na przymusowe roboty. - Wzruszy艂 ra­mionami. Raija uzna艂a, 偶e jest nadzwyczaj beztroski jak na cz艂owieka, kt贸rego czeka taka kara. - Nazwa­li Olega zdrajc膮, kiedy oznajmi艂 im, 偶e sam zdecydu­je o tym, co zrobi na swoich statkach. Oczywi艣cie za­raz doda艂, 偶e zab贸jcy zostan膮 ukarani, 偶e zajm膮 si臋 nimi odpowiednie w艂adze. Jednak jeszcze im by艂o ma艂o: powiedzieli, 偶e Byk贸w nigdy nie da艂by si臋 prze­kupi膰 buntownikom i rabusiom...

Na ustach Wasilija igra艂 s艂aby, zm臋czony u艣miech.

- Jak my艣lisz, czy tw贸j m膮偶 zachowa艂by si臋 podob­nie jak Oleg?

W tym momencie Raija mog艂aby pomy艣le膰, 偶e Wa­silij wymy艣li艂 nawet gro藕by w艂a艣cicieli statk贸w, by usprawiedliwi膰 swe wtargni臋cie do domu Olega o tak p贸藕nej porze. 呕e noc po nocy obmy艣la艂 ka偶dy poje­dynczy krok, przewidzia艂 wszystko, ka偶dy najdrob­niejszy szczeg贸艂...

Mog艂aby tak s膮dzi膰.

Gdyby mu nie ufa艂a.

- Jewgienij na pewno nie pozwoli艂by si臋 przekupi膰 - rzek艂a stanowczo. - Nie da艂by si臋 te偶 do czegokolwiek zmusi膰. I zrobi艂by dok艂adnie to samo, co Oleg. Inni w艂a艣ciciele statk贸w wiedz膮 o tym a偶 nazbyt dobrze, ale wiedz膮 te偶, 偶e Olegowi brakuje nieco pewno艣ci siebie Jewgienija... - napotka艂a wzrok Wasilija. - ... troch臋 two­jej pewno艣ci siebie - doda艂a. - Dlatego pr贸buj膮 wypro­wadzi膰 go z r贸wnowagi w ten spos贸b. Bo偶e, dlaczego nie jestem m臋偶czyzn膮?!

- My艣l臋, 偶e do twarzy ci z twoj膮 kobieco艣ci膮 - za­uwa偶y艂 z najniewinniejszym w 艣wiecie u艣miechem, cho膰 jego oczy m贸wi艂y co艣 zupe艂nie innego.

Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Daruj sobie takie uwagi - poprosi艂a. - Dla dobra nas obojga, Wasilij. Dobrze o tym wiesz, 偶e do nicze­go nie doprowadz膮. S膮dz臋, 偶e potrafisz by膰 inny, ta­ki, jakiego ci臋 jeszcze nie znam. Ch臋tnie bym pozna­艂a twoj膮 drug膮 twarz...

- Ale to te偶 do niczego nie doprowadzi? Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Kocham Jewgienija - powiedzia艂a. - Bezgranicz­nie i niezmiennie. Brzmi to mo偶e jak z bajki dla dzie­ci, ale tak po prostu jest.

- Niewiele znam takich kobiet jak ty - przyzna艂. - Mo偶e naprawd臋 uda ci si臋 pozna膰 moje drugie ukryte ja. Nie wiem. Nie wiem nawet, czy sam je znam, bo tak dawno nie wygl膮da艂o na 艣wiat艂o dzien­ne. Zastanawiam si臋, jak d艂ugo potrwa ten bunt. Jak si臋 sko艅czy? By膰 mo偶e zostan臋 zes艂any na przymu­sowe roboty.

- A mo偶e zostaniesz kapitanem - doda艂a Raija. U艣miechn膮艂 si臋. Znowu przybra艂 zawadiacki wyraz twarzy, zn贸w by艂 艣mia艂y i otwarty. Przysz艂o mu to z 艂atwo艣ci膮.

- W takim razie chc臋 zosta膰 kapitanem na 鈥濺aiji鈥 - rzek艂. - Na 偶adnym innym statku.

Raija odnios艂a wra偶enie, 偶e Wasilij dostanie wszystko, czego pragnie. Mia艂 w sobie tyle si艂y, 偶e nie­wielu ludzi mog艂o mu si臋 sprzeciwi膰.

Tak wyra藕nie precyzowa艂 偶yczenia. Trudno jest r贸wnie dobitnie i jednoznacznie powiedzie膰 鈥瀗ie鈥.

Jej si臋 to uda艂o.

By膰 mo偶e dlatego wci膮偶 wystawia艂 j膮 na pr贸b臋.

Raija domy艣li艂a si臋, 偶e nie przywyk艂, by mu si臋 sprzeciwiano. Z pewno艣ci膮 dotyczy艂o to r贸wnie偶 ko­biet.

By艂o w nim co艣 wi臋cej ni偶 tylko urok. Du偶o wi臋­cej. Wykorzystywa艂 ka偶dy okruch, jaki mu si臋 dosta艂, niczego nie marnowa艂.

Raija nie zna艂a nikogo, kto jak on umia艂by czerpa膰 z 偶ycia, a jednak kogo艣 jej przypomina艂...

- Dawno umar艂 tw贸j brat? Spojrza艂 na Raij臋 badawczo. Czy偶by mia艂 jej za z艂e, 偶e zadaje mu takie pytania?

- Cztery lata temu - odpar艂. - Katastrofa statku ry­backiego. Wszyscy zgin臋li. Statek tak偶e zaton膮艂, ale to marna pociecha.

Raija zadr偶a艂a.

A ona go pyta艂a, czy ma w sobie do艣膰 goryczy, by stan膮膰 na czele buntu. Odpar艂, 偶e tak. Teraz potwierdzi艂 to innymi s艂owami.

- Dagnija mia艂a dw贸jk臋 dzieci i z kolejnym by艂a w ci膮偶y. Straci艂a to nienarodzone. By膰 mo偶e dobrze si臋 sta艂o. I tak z trudem udawa艂o jej si臋 wykarmi膰 dwoje starszych.

- 呕yjesz z ni膮? - spyta艂a Raija. On te偶 zadawa艂 trud­ne pytania.

艢miech Wasilija zabrzmia艂 jak mruczenie kota, lecz Raija odnios艂a wra偶enie, 偶e wysun膮艂 ostre pazury.

- Nie pytasz, czy j膮 utrzymuj臋 - rzek艂 na poz贸r spokojnie. Raija zauwa偶y艂a, 偶e ma mocne palce. Prze­suwa艂 nimi pieszczotliwie po uszku fili偶anki. Tak jak­by chcia艂 Raiji w ten spos贸b co艣 powiedzie膰, jakby ka偶dy jego gest stanowi艂 jaki艣 tajemniczy znak. Od niej zale偶a艂o, jak to sobie wyt艂umaczy.

Pomy艣la艂a, 偶e Oleg musia艂 si臋 o ni膮 naprawd臋 ba膰, skoro wys艂a艂 tu tego m臋偶czyzn臋, by jej pilnowa艂.

- Pytasz w艂a艣ciwie o to, czy z ni膮 sypiam. Natural­nie, 偶e tak - odpar艂. - Jestem jedynym, kt贸ry przypo­mina jej Walerija. Jedynym, kt贸ry mo偶e ogrza膰 jej cia艂o, z kim mo偶e si臋 kocha膰, nie zamykaj膮c oczu. Dagnija zdaje sobie spraw臋, 偶e nie jestem Walerijem. Nie jest przecie偶 naiwna! Ale ja jestem do niego po­dobny bardziej ni偶 ktokolwiek inny. Mo偶e si臋 odpr臋­偶y膰 w moich ramionach, a nawet poczu膰 rado艣膰. Nie tak膮, jak膮 da艂by jej Walerij, ale to te偶 stanowi dla niej jak膮艣 ostoj臋 w 偶yciu, prawda? B贸g jeden wie, ile ta kobieta potrzebuje ciep艂a. Nie prosi o tak wiele. A i ja potrzebuj臋 kobiety. Takiej, kt贸ra nie 偶膮da ode mnie wi臋cej, ni偶 jej mog臋 ofiarowa膰...

- Kochasz j膮?

Raija s艂ucha艂a ze spuszczon膮 g艂ow膮, ale pytaj膮c podnios艂a wzrok.

Wasilij potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie tak膮 mi艂o艣ci膮, o jakiej my艣lisz - rzek艂 szcze­rze jak zawsze. - Nie mieszkam u niej na sta艂e i nikt nie nak艂ania mnie do 艣lubu. By膰 mo偶e Dagnija liczy na to. Ma艂偶e艅stwo bardzo zmieni艂oby jej sytuacj臋, da艂oby jej poczucie spokoju, zatrzyma艂o tych, kt贸rzy pukaj膮 do jej drzwi...

Odstawi艂 fili偶ank臋, z艂o偶y艂 r臋ce.

- Nie jestem od nich du偶o lepszy - doda艂. - Cho­cia偶 mo偶e daj臋 jej wi臋cej ciep艂a ni偶 inni. I zostawiam po sobie wi臋cej. Przytulam j膮 r贸wnie偶 wtedy, kiedy nie my艣l臋 o wdzieraniu si臋 pod jej sp贸dnice...

- Wybacz mi! - szepn臋艂a Raija. - Nie mia艂am pra­wa pyta膰.

- Nie musia艂em ci tego opowiada膰 - odpar艂. - Chcia艂a艣 pozna膰 tego kogo艣 bez twarzy, by膰 mo偶e w艂a艣nie z nim rozmawia艂a艣...

- Co chcesz robi膰... potem? - zapyta艂a. - Je偶eli zo­staniesz kapitanem. Jak zamierzasz rozwi膮za膰 ten uk艂ad z Dagnij膮?

Opar艂 brod臋 na kostkach splecionych d艂oni. Nie spuszcza艂 z Raiji wzroku.

- Czy kto艣 ju偶 ci powiedzia艂, 偶e za du偶o pytasz?

- Nie musisz odpowiada膰.

- Mog艂aby艣 to przyj膮膰 jako odpowied藕. Zgad艂. Uzna艂aby to za odpowied藕.

- Nie wiem, co bym zrobi艂, Raiju. Do tej pory zachowywa艂 dystans, zwracaj膮c si臋 do niej po nazwisku. Prosi艂a go, by m贸wi艂 jej po imie­niu, lecz mimo to nadal u偶ywa艂 nazwiska. Sprawi艂, 偶e wreszcie zabrzmia艂o jej w uszach jak w艂asne. Wypo­wiada艂 je tak ciep艂o, jak si臋 wymawia nazwisko przy­jaciela. Ale jednak wyznacza艂o granic臋 mi臋dzy nimi, stwarza艂o mur, dystans.

Teraz prze艂ama艂 wszelkie bariery, nazywaj膮c j膮 Ra­ij膮.

- Pod wieloma wzgl臋dami czuj臋 si臋 za bratow膮 od­powiedzialny. Jest taka bezradna, ma do zaoferowania tylko swoje cia艂o. Kobiety szybko si臋 starzej膮, sprze­daj膮c siebie. Nie wiem, czy chcia艂bym tego dla niej, ale nie marz臋 te偶 o tym, by doczeka膰 staro艣ci u jej boku. - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Nigdy zreszt膮 nie potrafi艂em so­bie wyobrazi膰 siebie z jak膮艣 kobiet膮 jako pary starusz­k贸w, pr臋dzej wyobra偶a艂em sobie, jak gin臋 w morzu w zawi膮zanym worku, nie pozostawiaj膮c po sobie 艣la­du. To nawet nie sprawia mi b贸lu. I wydaje si臋 proste.

Raija nie chcia艂a pyta膰, czy istnieje co艣, co sk艂ania go do snucia innych wizji, innych my艣li.

- Wiesz, 偶e zmieni艂em zdanie - wyzna艂. - Pewnie zaopiekuj臋 si臋 Dagnij膮, ale nie mog臋 si臋 z ni膮 o偶eni膰.

- Nie chcia艂abym, 偶eby艣 j膮 po艣lubi艂 - powiedzia艂a Raija, czuj膮c, 偶e wyj膮tkowa uczciwo艣膰 Wasilija r贸w­nie偶 od niej wymaga uczciwo艣ci. - 艢wiadomo艣膰, 偶e wype艂nia si臋 pustk臋 po kim艣 innym, potwornie boli...

Nie odwa偶y艂 si臋 jej dotkn膮膰, ale nie spuszcza艂 z niej wzroku.

- Ja te偶 nie chcia艂bym zaspokaja膰 tylko czyjej艣 t臋­sknoty - rzek艂. - Ale w twoim przypadku ju偶 tak si臋 sta艂o.

5

Nas艂uchiwali odg艂os贸w dochodz膮cych z zewn膮trz. Pilnowali si臋 nawzajem, cho膰 dzieli艂y ich drzwi i od­leg艂o艣ci wi臋ksze ni偶 te, kt贸re mo偶na by zmierzy膰 na stopy czy 艂okcie.

Zza okien nie dotar艂o jednak do nich nic niepoko­j膮cego, nikt nie zatrzyma艂 si臋 za drzwiami w z艂ych za­miarach.

Ale strach uwi艂 gniazdo nad framug膮.

Pewnie dzieci obudzi艂y Wasilija. Trudno jednak zmusi膰 niemowl臋ta do milczenia, kiedy pieluchy ma­j膮 mokre, brzuszki puste i nie chc膮 wi臋cej spa膰.

Raija wsta艂a, by si臋 nimi zaj膮膰.

Nie ze wzgl臋du na go艣cia.

Chocia偶 by艂o jej go troch臋 偶al, kiedy ukaza艂 si臋 z po­targanymi w艂osami i oczami jak dwie w膮skie szparki.

Nie odezwa艂 si臋. Podszed艂 prosto do okna i otworzy艂 je, poniewa偶 szyby zaparowa艂y od wewn膮trz, kiedy Ra­ija rozpali艂a w piecu, i nic nie m贸g艂 przez nie zobaczy膰.

- Nie wr贸cili - rzek艂 kr贸tko.

W jego s艂owach Raija wyczu艂a strach. Nie widzia艂 powodu, dla kt贸rego mia艂by go ukrywa膰. To bardzo r贸偶ni艂o go od innych m臋偶czyzn.

Kiedy obserwowa艂 Raij臋 z synkiem w ramionach, oczy przes艂oni艂a mu mg艂a niczym dym z odleg艂ego ogniska.

- Czy nigdy nie czujesz si臋 wi臋藕niem? - spyta艂 na­gle. - Skr臋powana dzie膰mi, domem...?

- Nie.

Gdzie艣 w g艂臋bi duszy odczu艂a niepok贸j, ale prze­cie偶 codzienne obowi膮zki nigdy jej nie ci膮偶y艂y, nigdy nie t臋skni艂a, by od nich uciec. Wype艂niaj膮c je, czu艂a si臋 bezpieczna.

- Z kobietami jest pewnie inaczej - rzek艂.

Nadal j膮 obserwowa艂. Podziwia艂 jej pewno艣膰 ru­ch贸w i wpraw臋. Zobaczy艂 mi艂o艣膰 w jej twarzy. Bez­graniczn膮 szczero艣膰 i poczucie wolno艣ci.

Nigdy nie zazna艂 czego艣 podobnego. To zupe艂nie co innego ni偶 mi艂o艣膰 do m臋偶czyzny czy kobiety.

Zreszt膮 nie mia艂 czasu na my艣li o rodzinie, to luksus nie dla niego. By膰 mo偶e nigdy nie b臋dzie go na to sta膰.

Istnia艂o wiele innych spraw, kt贸rymi musia艂 si臋 zaj膮膰.

Niepokoi艂 si臋, 偶e Oleg jeszcze nie powr贸ci艂. Min臋­艂o wystarczaj膮co du偶o czasu, by dop艂yn膮膰 do bun­townik贸w i zawin膮膰 z powrotem do portu.

Wasilij poczu艂 gdzie艣 w 偶o艂膮dku dokuczliwy ucisk. Dr臋czy艂y go strach i determinacja, kt贸re wyostrza艂y wszystkie zmys艂y, zmusza艂y do my艣lenia i do bez­wzgl臋dno艣ci, wskutek czego wydawa艂 si臋 zimny i opa­nowany.

Sta艂 z czajnikiem w r臋ku i potrz膮sa艂 nim, by woda z br膮zowymi fusami mog艂a sta膰 si臋 prawdziw膮 kaw膮. Bywa艂y ju偶 takie ranki jak ten. Bywa艂y te偶 ranki bez kawy. Kawa to luksus, do kt贸rego jednak szybko m贸g艂by si臋 przyzwyczai膰, przebieg艂o mu przez g艂ow臋.

Pomy艣la艂, 偶e 艂atwo jest nabra膰 przyzwyczaje艅. Niemal r贸wnie 艂atwo, jak os膮dza膰 innych.

Pilnowa艂 swoich spraw. Dagnija nieustannie zajmowa艂a si臋 dzie膰mi. Zasmarkanymi, p艂acz膮cymi dzie膰mi, kt贸re ci膮gle czego艣 si臋 domaga艂y.

Stara艂 si臋 tego nie s艂ucha膰, zamyka艂 si臋 r贸wnie偶 przed Dagnij膮.

W ci膮gu dnia by艂a wdow膮 po bracie Waleriju. W no­cy u偶ycza艂a mu swych ramion, ciep艂a swego cia艂a. Wy­korzystywali i pozwalali si臋 wykorzystywa膰. By膰 mo偶e Dagnija si臋 tego wstydzi艂a. Ale przecie偶 niczego sobie nie obiecywali, pami臋tali, kim dla siebie s膮.

Przyby艂 z Kem, z przedmie艣cia. Jego dom rodzin­ny przesta艂 istnie膰, rodze艅stwo rozpierzch艂o si臋 na wszystkie strony 艣wiata - nad Morzem Bia艂ym po­rz膮dnie wia艂o.

U Dagniji znalaz艂 namiastk臋 domu.

Bywa艂y w nim ranki podobne do dzisiejszego, sp臋­dzane w towarzystwie bratowej. Wasilij nigdy tego nie lubi艂. Wola艂, by dzie艅 z Dagnij膮 toczy艂 si臋 poza nim, wola艂 zapomnie膰, 偶e w mroku nocy zaspokaja艂 u niej cielesne pragnienia. W ci膮gu dnia po prostu 偶y­艂a obok. U偶ycza艂a mu domu, ale nigdy nie pragn膮艂 na­zwa膰 go swoim.

Nie b臋dzie ju偶 takich rank贸w jak ten, zdecydowa艂.

- Spodziewa艂e艣 si臋, 偶e Oleg ju偶 wr贸ci艂? - spyta艂a Raija.

Nie podoba艂a mu si臋 jej spostrzegawczo艣膰. Uwa­偶a艂, 偶e kobiety nie powinny by膰 bystre. Wystarczy, by natura obdarzy艂a je 艂agodno艣ci膮 i ciep艂em i 偶eby potrafi艂y stworzy膰 przytulny dom.

Natychmiast jednak odrzuci艂 t臋 my艣l. Nie, to za ma艂o. Zrozumia艂, 偶e nigdy by mu to nie wystarczy艂o.

Potrzebowa艂 takiej towarzyszki 偶ycia jak Raija. Kobiety powinny by膰 w艂a艣nie takie jak ona. Powinny zadawa膰 pytania, r贸wnie偶 te, na kt贸re trudno od­powiedzie膰.

- To by艂oby zbyt pi臋kne, gdyby 鈥濺aija鈥 i 鈥濧nto­nia鈥 przybi艂y do przystani - odpar艂, nie daj膮c po so­bie pozna膰 zaskoczenia. - Ale rzeczywi艣cie spodzie­wa艂em si臋 powrotu Olega.

- Chyba marynarze nie zrobi膮 mu nic z艂ego? Wasilij potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Co by na tym zyskali? Nie znajd膮 takich w艂a艣ci­cieli statk贸w jak Oleg i tw贸j m膮偶. Podniesienie r臋ki na Olega oznacza艂oby wyrok 艣mierci dla wszystkich cz艂onk贸w za艂ogi.

- Mogliby zbiec - zastanawia艂a si臋 Raija. - Na przy­k艂ad do Norwegii...

- Ale nie mieliby po co wraca膰 - odpar艂 Wasilij. - Ucieczka porwanymi statkami nie oznacza艂aby mo­偶e wyroku 艣mierci dla nich samych, ale na pewno dla ich rodzin. Zbuntowani marynarze to nie dzikie be­stie, Bykowa. S膮 zdesperowani, ale nie s膮 pozbawie­ni uczu膰. Ka偶dy z nich ma kogo艣, kogo kocha, kogo艣, kto ich kocha. Dlatego w艂a艣nie odwa偶yli si臋 walczy膰...

Zwr贸ci艂 si臋 do Raiji po nazwisku. Dozna艂 w tym momencie uk艂ucia w sercu, ale bez trudu zdo艂a艂 ukry膰 prawd臋 przed 艣wiat艂em dziennym. W nocy, pod os艂o­n膮 mroku, pozwala艂 sobie na wi臋ksz膮 szczero艣膰. Wie­dzia艂, 偶e to w艂a艣nie nocy powinien si臋 obawia膰. Raija nazwa艂a go uczciwym i chyba mia艂a racj臋. Tak jak i nie myli艂a si臋 co do tego, 偶e kryje si臋 w nim kilka osobowo艣ci.

Teraz nie pami臋ta艂, kt贸ra z nich dominowa艂a u progu doros艂ego 偶ycia. Czas, kt贸ry up艂yn膮艂 od tam­tej pory, wype艂ni艂o wiele goryczy.

- By膰 mo偶e jest wiele spraw do om贸wienia? Wiele do przedyskutowania...

Raija budowa艂a mosty nadziei.

Wasilij natomiast postrzega艂 rzeczywisto艣膰 przez pryzmat goryczy, kt贸ry odmienia艂 kolory, wyostrza艂 kontury.

Nie wierzy艂, 偶e Oleg wr贸ci z odpowiedzi膮, jakiej si臋 spodziewa艂. A czasu ubywa艂o. Tu na l膮dzie inni w艂a艣ciciele statk贸w tak偶e czekali na odpowied藕. Na odpowied藕 okre艣laj膮c膮 warunki, kt贸re mogliby zaak­ceptowa膰, do kt贸rych sami mo偶e by si臋 nie dostoso­wali, ale kt贸re mo偶e nie odbiega艂yby zbytnio od ich w艂asnych zasad. Na odpowied藕, kt贸ra nie nios艂aby dla nich zagro偶enia.

Wasilij pragn膮艂, by marynarze wys艂uchali Olega.

Zaklina艂 ich w duchu, by nie chcieli zmieni膰 wszystkiego od razu.

By nie 偶膮dali rzeczy niemo偶liwych.

Mogli przecie偶 wiele straci膰.

On sam by艂 tylko cz艂owiekiem. Istnia艂y pewne gra­nice kompromisu, okre艣laj膮ce, jak daleko mo偶e si臋 posun膮膰, by zapewni膰 cho膰by po艂owiczne zwyci臋­stwo. Nie jest przecie偶 nie艣miertelny.

Nadal nie czu艂 si臋 bezpiecznie.

Musia艂 liczy膰 si臋 z przegran膮. Obietnicom bogaczy nie ufa艂. R贸wnie偶 nie polega艂 艣lepo na Olegu. Wsp贸艂w艂a艣ci­ciel 鈥濺aiji鈥 i 鈥濼oni鈥 sam kiedy艣 nosi艂 p艂贸cienne mary­narskie ubranie. Wreszcie uwolni艂 si臋 od tego 偶ycia i nie musia艂 wraca膰 do cuchn膮cych, mrocznych i przepe艂nio­nych kajut, po艂o偶onych tak nisko pod pok艂adem, 偶e nie dociera艂 tam nawet jeden promie艅 s艂o艅ca.

Olega nie kosztowa艂o wiele obieca膰 i cofn膮膰 obietnice. Wasilij pomy艣la艂, 偶e dobrze by by艂o, gdyby po­p艂yn膮艂 na 鈥濧ntoni臋鈥 razem z Olegiem i bra艂 udzia艂 w rozmowach. Wi臋cej m贸g艂by zyska膰 dla marynarzy, b臋d膮c tam na miejscu.

Chocia偶 sam pewnie skorzysta na tym, 偶e pozosta艂 na l膮dzie. Je偶eli Oleg by艂 uczciwy.

Ale Wasilij wola艂 na to nie liczy膰, nie m贸g艂 po pro­stu 艣lepo zawierzy膰.

Grubo posmarowa艂 chleb mas艂em. Kwa艣ny 偶ytni chleb nabiera艂 innego smaku ze s艂onym t艂ustym ma­s艂em. To prawdziwa rozkosz dla podniebienia.

Jedz膮c rozmy艣la艂 o tym, 偶e nie powinien pozwoli膰 sobie na s艂abo艣膰 i uton膮膰 w ciemnych oczach 偶ony Jew­gienija. 呕ycie nigdy potem nie by艂oby ju偶 takie samo.

Potrafi艂 by膰 dla siebie surowy.

W najwi臋kszej tajemnicy b臋dzie nosi艂 w piersi ma­rzenie o kobiecie nosz膮cej imi臋 Raija.

Ale 偶ona w艂a艣ciciela statku pozostanie dla niego pani膮 Bykow膮.

Wasilij nie pragn膮艂 blisko艣ci, nie chcia艂 doznawa膰 te­go niebezpiecznego odczucia, kiedy powietrze staje si臋 ci臋偶kie i g臋ste. Nie pragn膮艂 na to nara偶a膰 gospodyni.

Bykowa...

Raija...

Wyszed艂 z domu, nie wyja艣niaj膮c, dlaczego. Chyba si臋 domy艣la艂a prawdy.

Ruszy艂 do portu.

Sta艂 si臋 jego domem od czasu, kiedy by艂 ju偶 wystar­czaj膮co doros艂y, by podj膮膰 decyzj臋, jak膮 obra膰 drog臋.

Nie tylko ten port, r贸wnie偶 wiele innych. Na zewn膮trz mo偶e si臋 r贸偶ni艂y, ale w艂a艣ciwie by艂y ca艂kiem podobne.

Tacy jak on znajdowali tu towarzystwo, kt贸re pewnie przera偶a艂o innych ludzi.

Ale kiedy nie ma si臋 艣rodk贸w na inne ubranie ni偶 szmaty, za kt贸re p艂aci w艂a艣ciciel statku, mo偶na si臋 wyda膰 przera偶aj膮cym.

Teraz Wasilij nie by艂 mile widziany w porcie.

Nie dzisiaj.

Takie samo powitanie spotka艂oby go r贸wnie偶 w in­nych portach, skoro nie uda艂o mu si臋 nak艂oni膰 Olega, by przywi贸z艂 zwyci臋stwo. Dla wszystkich: dla w艂a艣ciciela i dla tych tam na morzu.

By膰 mo偶e i dla niego, Wasilija.

Wasilij lubi艂 ludzi, lubi艂, kiedy wok贸艂 niego roz­brzmiewa艂 艣miech i t臋tni艂o 偶ycie. Z 艂atwo艣ci膮 nawi膮­zywa艂 rozmow臋, znajdowa艂 przyjaci贸艂. Przera偶a艂a go my艣l, 偶e ludzie mogliby go wita膰 milczeniem.

A mog艂o si臋 tak zdarzy膰. M贸g艂 zapisa膰 si臋 w ludz­kiej pami臋ci jako ten, kt贸ry wszcz膮艂 bunt, lecz oka­za艂 si臋 s艂aby. Kt贸ry wystawiony na pr贸b臋 okaza艂 si臋 cz艂owiekiem bez charakteru. Kt贸ry przeszed艂 na s艂u偶­b臋 do Jurkowa, by ratowa膰 w艂asn膮 sk贸r臋...

Usiad艂 na skraju nabrze偶a. To tutaj zabra艂 Raij臋 dzi艣 w nocy. Dla niego by艂a Raij膮, nie Bykow膮, nie 偶on膮 w艂a艣ciciela statk贸w...

Dobrze, 偶e to miejsce le偶y w ukryciu, dobrze, 偶e nikt ich nie widzia艂 - dla plotkarzy mog艂oby to sta­nowi膰 smakowity k膮sek.

Zdrajca i 偶ona Jewgienija Bykow膮.

Tu nale偶a艂o st膮pa膰 ostro偶nie. Wiele desek ju偶 zbu­twia艂o, a pod nimi kipia艂o bezdenne morze. 艁atwo mo偶na wpa艣膰 i uton膮膰...

Wasilij wpatrywa艂 si臋 w wod臋. Powiedzia艂 wczoraj Raiji, 偶e morze jej nie chce. Je艣li chodzi艂o o niego sa­mego, nie by艂 tego taki pewien. Czasami wydawa艂o mu si臋, jakby morze a偶 nazbyt gorliwie zamierza艂o go otoczy膰 d艂o艅mi fal.

Niewielu marynarzy do niego zagada艂o. Wida膰 nie uchodzi艂o pozostawa膰 z nim na przyjacielskiej stopie.

Wasilij zrozumia艂, 偶e plotki si臋 rozesz艂y, 偶e wi臋k­szo艣膰 ludzi ju偶 wie, kto roznieci艂 iskr臋 buntu. Miesz­ka艅c贸w portu ogarn臋艂a niepewno艣膰, nie wiedzieli, co s膮dzi膰. Widzieli Wasilija z Olegiem, a przecie偶 powi­nien znajdowa膰 si臋 na pok艂adzie 鈥濼oni鈥.

Wasilij m贸g艂 wyczyta膰 nieufno艣膰 w oczach wielu os贸b, kt贸re nie zwalnia艂y kroku, przechodz膮c obok, raczej przyspiesza艂y. Wydawa艂o mu si臋, 偶e t臋 sam膮 nieufno艣膰 dostrzega w spojrzeniach tych, kt贸rzy jak­by go nie widzieli, kt贸rzy patrzyli obok, ponad nim...

Zdrajca - szeptali...

R贸wnie偶 i jego zacz臋艂y ogarnia膰 w膮tpliwo艣ci.

Mo偶e rzeczywi艣cie by艂 zdrajc膮?

W miar臋 jak tarcza s艂o艅ca stacza艂a si臋 ku zachodo­wi, coraz bardziej si臋 ba艂.

Oleg si臋 sp贸藕nia艂.

Wasilij nie by艂 w stanie si臋 cieszy膰, kiedy ujrza艂 cie艅 艂odzi. Zobaczy艂 dwa maszty i rozpozna艂 frachtowiec. Zobaczy艂, jak wp艂ywa do portu na pe艂nych 偶aglach. Ale nie czu艂 rado艣ci. Mo偶e naprawd臋 by艂 zdrajc膮?

Ludzi zebranych w porcie ogarn膮艂 niepok贸j. Wi­dzieli to samo, co Wasilij.

Na skraju nabrze偶a wyr贸s艂 las m臋偶czyzn. Stan臋li tak, by jak najlepiej widzie膰. Stan臋li wyprostowani, pod wiatr, mru偶膮c oczy. Stan臋li na rozstawionych nogach, z wykrzywionymi ustami i pi臋艣ciami schowa­nymi w kieszeniach spodni. Z go艂ymi g艂owami lub czapkami zsuni臋tymi mocno na czo艂o.

M臋偶czy藕ni podobni Wasilijowi.

Niejeden z nich ukradkiem spogl膮da艂 na niego. Roz­mowy cich艂y, kiedy kto艣 rzuca艂 d艂ugie spojrzenie w kie­runku niedawnego przyw贸dcy buntownik贸w. S艂owa przesz艂y w cichy szmer, przypominaj膮cy brz臋czenie owa­d贸w nad 艂膮kami w 艣rodku lata. Kiedy Wasilij przymkn膮艂 oczy, wydawa艂o mu si臋, 偶e ludzie te偶 zmieniali si臋 w owa­dy, ca艂e ich roje, kt贸re tak naprawd臋 nie by艂y gro藕ne.

Siedzia艂 spokojnie na swoim miejscu. Jedn膮 stop臋 postawi艂 na kraw臋dzi, na lekko zgi臋tym kolanie opar艂 rami臋. Drug膮 nog臋 zwiesi艂 w d贸艂 nad powierzchni膮 wody. Twarz zwr贸ci艂 na p贸艂noc, w stron臋 nadp艂ywa­j膮cego 偶aglowca.

Je偶eli Raija...

Jakby oparzy艂 si臋 na d藕wi臋k jej imienia. Zamkn膮艂 oczy i zacz膮艂 my艣l od nowa.

Je偶eli 偶ona Jewigienija widzi go teraz przez nie­wielkie, otwarte okno przy kuchennym stole, rozu­mie, jak jest samotny. I 偶e si臋 boi.

Jednak nikomu innemu nawet nie przysz艂oby to do g艂owy. Inni powiedzieliby raczej, 偶e jest zbyt pew­ny siebie, 偶e ma o sobie zbyt wysokie mniemanie i dlatego stan膮艂 po stronie w艂a艣cicieli statk贸w.

Da艂by im jeszcze wi臋cej powod贸w do gadania, gdy­by zosta艂 kapitanem na 鈥濺aiji鈥.

Frachtowiec r贸s艂 w polu widzenia. Ju偶 nie wygl膮­da艂 jak balia z dwoma masztami i 偶aglami barwy nie­ba. W miar臋 zbli偶ania si臋 do portu 偶agle stawa艂y si臋 brudnoszare.

Zanim 艂贸d藕 przybi艂a do przystani, min臋艂o chyba par臋 godzin.

S艂oneczna tarcza toczy艂a si臋 powoli. Kierowa艂a si臋 ku Dwinie. Wolno pochyla艂a si臋 nad ziemi膮, niemal dotyka艂a wrzos贸w i k臋pek trawy. Wydawa艂o si臋, 偶e w ka偶dej chwili mo偶e zapali膰 t臋 such膮 ziemi臋. Ludzie odruchowo wstrzymywali oddech, pragn膮c, by z pro­mieni nie sypn臋艂y si臋 iskry.

Jeszcze raz si臋 uda艂o.

Ziemia nie zap艂on臋艂a.

Wasilij ba艂 si臋 po偶aru portu. Ju偶 kiedy艣 port stan膮艂 w p艂omieniach. Kr膮偶y艂o o tym tyle historii, ilu by艂o 艣wiadk贸w po偶ogi, a mo偶e i wi臋cej. Ka偶dy opowiada艂 swoj膮 wersj臋.

Wasilij podejrzewa艂, 偶e Oleg wie o po偶arze wi臋cej ni偶 inni mieszka艅cy Archangielska. Wszyscy szepta­li o bracie Toni, kt贸ry pod艂o偶y艂 ogie艅, ale nikt nie po­trafi艂 wyja艣ni膰, dlaczego.

Wymieniano r贸wnie偶 imi臋 Raiji, lecz ostro偶niej, po­niewa偶 ludzie nie byli ca艂kiem pewni, kim jest. Wtedy jej czarnow艂os膮 g艂ow臋 otacza艂a swoista gloria, gdy偶 przyby艂a znik膮d jako obca i ocali艂a 偶ycie Jewgienija, kie­dy jego marynarze s膮dzili, 偶e wykrwawi si臋 na 艣mier膰.

Sta艂a si臋 anio艂em w czarnej pelerynie.

Nikt nie m贸wi艂 o tym g艂o艣no, ale czasem zastana­wiano si臋, czy Raija jest niezwykle dzieln膮 kobiet膮, czy raczej czarownic膮.

Dopiero kiedy Wasilij spotka艂 Raij臋, zrozumia艂, dlaczego 偶ywiono wobec niej podobne podejrzenia.

Podni贸s艂 si臋, kiedy 艂贸d藕 zacz臋艂a przybija膰 do brzegu, ale trzyma艂 si臋 z dala. Stan膮艂 w cieniu, za plecami m臋偶­czyzn, kt贸rzy popierali zbuntowan膮 za艂og臋, lecz nie mieli odwagi otwarcie tego przyzna膰. W t艂umie pojawi艂o si臋 bowiem wielu w艂a艣cicieli statk贸w, kt贸rzy szybko wy­chwytywali spojrzeniem nielojalnych pracownik贸w. A 偶aden z marynarzy nie chcia艂 straci膰 tego, co posiada艂.

Tylko za艂ogi 鈥濺aiji鈥 i 鈥濼oni鈥 odwa偶y艂y si臋 na bunt.

Marynarze zgromadzeni na nabrze偶u by膰 mo偶e r贸wnie偶 marzyli o przy艂膮czeniu si臋 do walki o lepszy byt, ale wi膮za艂 ich tak偶e uk艂ad z w艂a艣cicielem statku. Podobnie jak ch艂opi dzier偶awi膮cy ziemi臋 i podlegaj膮­cy swemu panu, cho膰 nie mieli mo偶e nad sob膮 w艂a艣ci­ciela ziemskiego, nie byli bardziej wolni ni偶 ch艂opi. Ci膮偶y艂 na nich d艂ug, kt贸ry uzale偶nia艂 ich od armato­ra, od sklepikarza. Mieli rodziny.

I niezale偶nie od tego, jak n臋dzne by艂o ich 偶ycie, mocno si臋 go trzymali.

Spluwali br膮zow膮 艣lin膮 w miejsce, gdzie przybi艂 frachtowiec Olega. Niejeden trafi艂 w burt臋, ale 偶aden z w艂a艣cicieli statk贸w nie m贸g艂 zobaczy膰 br膮zowych stru偶ek 艣ciekaj膮cych w d贸艂. Znika艂y na drewnie. G艂o­sy niezadowolenia r贸wnie偶 nik艂y w panuj膮cej wrzawie.

Serce Wasilija krwawi艂o, kiedy patrzy艂 na maryna­rzy, nie odwa偶y艂by si臋 nawet nazwa膰 tych bezsilnych ludzi 偶a艂osnymi.

Nie posiadali wiele, ale i tego nie chcieli straci膰.

Mo偶e w ich oczach by艂 zdrajc膮...

Sam nie mia艂 wiele do stracenia, na pewno mniej ni偶 oni. Nie czu艂 si臋 wi臋cej wart ni偶 inni. Bez waha­nia m贸g艂by si臋 po艣wi臋ci膰, gdyby to pomog艂o.

W tej grze nale偶a艂o gra膰 wysoko. Nawet Oleg nie zdawa艂 sobie z tego sprawy. Albo nie posiada艂 do艣膰 odwagi, by wej艣膰 do takiej gry.

Ona, Raija Bykowa, rozumia艂a to lepiej.

My艣la艂a podobnie jak on, Wasilij.

To ona powinna zarz膮dza膰 statkami. Stworzy艂aby przedsi臋biorstwo lepiej prosperuj膮ce od jakiegokol­wiek innego w Archangielsku, a nawet w ca艂ej p贸艂­nocnej Rosji.

Posiada艂a do艣膰 odwagi.

Mia艂a ten diabelski b艂ysk w oku.

Nawet gdy tak sta艂a z dzieckiem w ramionach, wy­gl膮da艂a, jakby chcia艂a rzuci膰 si臋 w wir wydarze艅 - bez zastanowienia, bez wzgl臋du na to, do czego by to mog艂o doprowadzi膰.

Lubi艂 wyobra偶a膰 sobie, 偶e sam taki jest, chcia艂 wie­rzy膰, 偶e walczy dla sprawy, a nie po to, by zagarn膮膰 dla siebie co tylko si臋 da.

Wasilij nie przejmowa艂 si臋 opini膮 innych ludzi, ale sam cz臋sto o sobie my艣la艂. Nie zawsze pochlebnie.

Zobaczy艂, jak Oleg schodzi na l膮d. Jak m臋偶czy藕ni rozst臋puj膮 si臋 na boki, robi膮 mu miejsce. Jak pochy­laj膮 g艂owy.

Wasilij poczu艂, 偶e si臋 rumieni. Musia艂 si臋 odwr贸ci膰, popatrze膰 w stron臋 l膮du.

Wstydzi艂 si臋 za nich, wstydzi艂 si臋 za ich pokor臋. To na pracy tych marynarzy opiera艂 si臋 ca艂y transport wod­ny. Od ich r膮k, potu, ich plec贸w i si艂y n贸g zale偶a艂o funk­cjonowanie 艂odzi, frachtowc贸w i statk贸w rybackich.

Bez pracy tych ludzi armatorzy nie nosiliby wysokich sk贸rzanych but贸w, a 偶ony armator贸w nie mieszka艂yby w pi臋knych domach z oszklonymi oknami z firankami i nie popija艂y herbaty ze srebrnych samowar贸w.

Ci ubodzy marynarze powinni dumnie podnie艣膰 g艂o­wy, powinni patrze膰 zwierzchnikom prosto w oczy, za­chowa膰 sw膮 godno艣膰.

Na nich opiera艂 si臋 kraj.

Wasilij nie m贸g艂 przez ca艂y czas trzyma膰 si臋 z ty­艂u. Podni贸s艂 g艂ow臋, wyprostowa艂 plecy i popatrzy艂 w twarze swych towarzyszy.

Przeszed艂 mi臋dzy nimi. Zauwa偶y艂 ze zdziwieniem, 偶e i przed nim si臋 rozst膮pili.

Przerazi艂 si臋. W przypadku Olega to zrozumia艂e, ale jemu wcze艣niej nigdy nikt nie schodzi艂 z drogi. Nadal nie by艂 nikim wi臋cej ni偶 zwyk艂ym maryna­rzem. Ba, mo偶e nawet nie mia艂 ju偶 pracy, nie zna艂 si臋 na przepisach. Kapitan wyrzuci艂 go za burt臋, m贸wi膮c, 偶e nie ma ju偶 dla niego miejsca na 鈥濼oni鈥.

A w艂a艣ciciel statku zamierza艂 uczyni膰 go oficerem.

Wasilij nie m贸g艂 pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e to przed nim otwiera si臋 owa uliczka po艣r贸d t艂umu. Obraz ten przywi贸d艂 mu na my艣l przypowie艣膰 z Biblii, kiedy morze rozst膮pi艂o si臋 przed Moj偶eszem.

Zadr偶a艂.

Poszed艂 艣ladem Olega i poczu艂 si臋 nieco lepiej, kie­dy go dogoni艂 - 艂atwiej by艂o przyj膮膰, 偶e to Olegowi, a nie jemu ludzie robi膮 miejsce. Stara艂 si臋 jednak za­chowa膰 pewn膮 odleg艂o艣膰, 偶eby nie zarzucono mu, 偶e pod膮偶y艂 za Jurkowem pos艂usznie jak pies.

Przepe艂nia艂o go mn贸stwo sprzecznych dozna艅.

Za nim poszli m臋偶czy藕ni, kt贸rzy wr贸cili razem z Olegiem, ci, na kt贸rych jeszcze m贸g艂 polega膰 i kt贸­rym Wasilij r贸wnie偶 nie mia艂 powodu nie ufa膰.

Oleg nie odezwa艂 si臋 do ludzi zgromadzonych na na­brze偶u. Nie mia艂 dla nich 偶adnych nowych wiadomo艣ci.

Poczeka艂, a偶 drzwi do biura zostan膮 starannie zamk­ni臋te.

- Czy w domu wszystko dobrze? - spyta艂.

Wasilij przytakn膮艂. Nie wspomnia艂, 偶e wyszed艂 na d艂u偶ej. Nie przysz艂o mu na my艣l, 偶e Raiji mog艂oby si臋 sta膰 w tym czasie co艣 z艂ego...

Teraz poczu艂 w piersi uk艂ucie strachu. Nigdy by sobie nie darowa艂, gdyby co艣 jej si臋 przytrafi艂o...

Ale chyba nikomu nie wpad艂oby do g艂owy skrzyw­dzi膰 j膮 w bia艂y dzie艅? Na oczach wszystkich...

- A tam? - spyta艂.

- Na pok艂adzie dosz艂o do nieporozumie艅 - wes­tchn膮艂 Oleg. - Chyba si臋 tego spodziewa艂e艣?

- Na 鈥濧ntonii鈥? - spyta艂 i zaraz skin膮艂 g艂ow膮, za­nim Oleg zd膮偶y艂 odpowiedzie膰. - Tak, obawia艂em si臋, 偶e mo偶e do tego doj艣膰.

- Kapitan traci w艂adz臋 - m贸wi艂 dalej Oleg. By艂 zm臋­czony, czu艂 pulsowanie w skroniach. Wszystko wy­dawa艂o mu si臋 koszmarem. Pragn膮艂 jedynie obudzi膰 si臋 z niego i przekona膰, 偶e wszystko jest jak dawniej: 偶e nikt nie zagarn膮艂 jego dw贸ch statk贸w, 偶e kapitana 鈥濺aiji鈥 nie pozbawiono 偶ycia, a kapitan 鈥濧ntonii鈥 nie straci艂 dow贸dztwa w wyniku buntu za艂ogi, kt贸ra oka­za艂a si臋 bardziej zaciek艂a, ni偶 przypuszcza艂. - Czy my­艣lisz, 偶e zdo艂a utrzyma膰 ludzi w ryzach jeszcze dwa dni, zanim up艂ynie ostateczny termin odpowiedzi?

- To zale偶y, kto wyst膮pi艂 przeciw kapitanowi - za­stanawia艂 si臋 Wasilij.

Oleg przedstawi艂 mu sytuacj臋 na pok艂adzie. Wasilij opar艂 si臋 o drzwi i za艂o偶y艂 r臋ce na piersi.

- B臋dzie ci臋偶ko - powiedzia艂. - Tego si臋 w艂a艣nie obawia艂em. Ten dra艅 si臋 tak 艂atwo nie podda. Nie ma nic do stracenia. Zostawi艂 w domu jedynie star膮 mat­k臋, o kt贸r膮 zreszt膮 wcale nie dba. My艣li tylko o lep­szym, 艂atwym 偶yciu. Jest niebezpieczny. Nie chcia艂em, 偶eby bra艂 udzia艂 w przygotowaniach, ale kapitan sam go wybra艂...

Oleg ukry艂 twarz w d艂oniach.

Co za koszmar...

Pomy艣la艂, 偶e powinien nadal najmowa膰 si臋 do pra­cy u innych, a nie marzy膰 o w艂asnych statkach. Te­raz spotykaj膮 go same k艂opoty. Nic, tylko k艂opoty.

- Na pok艂adzie 鈥濧ntonii鈥 s膮 cz艂onkowie dawnej za艂ogi Jewgienija - zauwa偶y艂. - Z 鈥濻ankt Niko艂aja鈥, tego, co si臋 spali艂...

- Nie mo偶esz od nich oczekiwa膰, 偶e b臋d膮 wierni jak w ma艂偶e艅stwie! - zaoponowa艂 Wasilij.

On tak偶e czu艂 si臋 zm臋czony. Uwa偶a艂, 偶e rozmowa nadmiernie si臋 przed艂u偶a, a Oleg ci膮gle nie wyja艣ni艂, co wynik艂o z jego rozm贸w z marynarzami i co zamie­rza przekaza膰 pozosta艂ym w艂a艣cicielom statk贸w.

- Nie m贸wi臋 o lojalno艣ci - odezwa艂 si臋 Oleg. U偶y­wa艂 s艂贸w, kt贸re Wasilij z pewno艣ci膮 s艂ysza艂, lecz kt贸­rych znaczenia dobrze nie zna艂, wi臋c wola艂 milcze膰. Wszystko si臋 w nim gotowa艂o, poniewa偶 Oleg potra­fi艂 bawi膰 si臋 s艂owami, wywy偶sza膰 si臋 w ten spos贸b. - M贸wi臋 raczej o dobrej pami臋ci - doda艂. Podni贸s艂 wzrok. Napotka艂 spojrzenie Wasilija, nieco drwi膮ce i zniecierpliwione. - Maj膮 na pok艂adzie kilku ran­nych, poniewa偶 dosz艂o do u偶ycia si艂y. Niekt贸rzy z nich bardzo krwawi膮. Chc膮, by przys艂a膰 im Raij臋.

Kilka sekund trwa艂o, zanim Wasilij u艣wiadomi艂 so­bie, 偶e mowa nie o statku. Ale o niej. O kobiecie. O Bykowej.

6

- To absolutnie wykluczone, 偶eby艣 tam pop艂yn臋艂a! - wybuchn膮艂 Oleg, nie patrz膮c na Raij臋. - Powiedzia艂em im, 偶e 偶膮daj膮 zbyt wiele, 偶e Jewgienij nigdy by si臋 na to nie zgodzi艂 i 偶e nawet nie ma o czym m贸wi膰 - do­da艂 zdenerwowany. - Poradzi艂em im, 偶eby sami zaj臋li si臋 rannymi, bo tobie nie wolno si臋 do tego miesza膰 i nie masz z tym nic wsp贸lnego...

Wasilij u艣miechn膮艂 si臋 ukradkiem, tak 偶eby Oleg te­go nie widzia艂. Ale Raija to dostrzeg艂a. Odwr贸ci艂a wzrok.

Marynarze uwa偶ali, 偶e to, co dzieje si臋 na statku, dotyczy Raiji tak samo jak Olega i Jewgienija, nie po­trafili na to spojrze膰 w inny spos贸b.

- Dlaczego pok艂adaj膮 we mnie takie nadzieje? - zdziwi艂a si臋 Raija.

Pocz膮tkowo Wasilij pomy艣la艂, 偶e udaje, po chwili jednak uzmys艂owi艂 sobie, 偶e naprawd臋 nie rozumie.

- Nie pami臋tasz tego - mrukn膮艂 Oleg. - Ale napraw­d臋 zrobi艂a艣 na nich du偶e wra偶enie, kiedy uratowa艂a艣 Jewgienija od 艣mierci. Wierz mi... - m贸wi艂 to niemal z rozpacz膮. - Kiedy z nimi teraz rozmawia艂em, wysu­n臋li r贸偶ne 偶膮dania, ale przede wszystkim domagali si臋 twojego przybycia. Powt贸rzyli to kilka razy. Nie pro­sili o przys艂anie Raiji Bykowej, lecz kobiety w czar­nej pelerynie, poniewa偶 na statku s膮 ci臋偶ko ranni.

- Nie mam ju偶 tej peleryny - zauwa偶y艂a cicho Raija.

Tak jakby ca艂a moc tkwi艂a w kawa艂ku tkaniny, tak jakby ona sama si臋 nie liczy艂a.

- Wybij to sobie z g艂owy - rzek艂 Oleg.

- Oleg ma racj臋 - popar艂 go Wasilij. - Marynarze mog膮 szykowa膰 podst臋p. Tak naprawd臋 my艣l膮 o zdo­byciu zak艂adnika, kogo艣, kto jest wi臋cej wart ni偶 stat­ki. Czuj膮, 偶e zaczynaj膮 traci膰 przewag臋.

- Czy to tak偶e przewidzia艂e艣? - w s艂owach Raiji brzmia艂a drwina.

- Nie - odpar艂 szczerze rozczarowany tym, 偶e w og贸le mog艂a tak pomy艣le膰, ale te偶 nie zaskoczony. Wszystkim udziela艂o si臋 ogromne napi臋cie. Rozumia艂, 偶e Raiji tak偶e nie by艂o 艂atwo, mimo 偶e sta艂a nieco z boku. - Teraz inni obj臋li przewodnictwo - doda艂. - Wierz mi, s膮 o wiele bardziej bezwzgl臋dni ni偶 ja.

- Mo偶e mog艂abym pom贸c - nie poddawa艂a si臋 Raija. - Ranni potrzebuj膮 opieki, niezale偶nie od tego, kim s膮.

- Nie! - zaprotestowa艂 Wasilij z wi臋ksz膮 stanow­czo艣ci膮 ni偶 Oleg.

Raija popatrzy艂a na niego z uwag膮.

- My艣la艂am, 偶e to twoi przyjaciele - powiedzia艂a.

Oleg zorientowa艂 si臋, do czego zmierza艂a. Zda艂 so­bie spraw臋, 偶e sta艂 si臋 wi臋藕niem w艂asnych s艂贸w, lecz nic nie m贸g艂 na to poradzi膰. Zna艂 desperacj臋 maryna­rzy, Raija natomiast nie. Wiedzia艂, 偶e wykorzystaj膮 wszelkie mo偶liwe 艣rodki. Z偶yma艂 si臋 na sam膮 my艣l, 偶e Raija mog艂aby sta膰 si臋 zak艂adnikiem w ich r臋ku.

- To zwykli ludzie, kt贸rzy zostali przyparci do mu­ru - rzek艂 z naciskiem. - S膮 zdesperowani. Robi膮 to, na co nigdy w innych okoliczno艣ciach by si臋 nie odwa偶y­li. Obawiam si臋, 偶e wej艣cie na pok艂ad mo偶e si臋 okaza膰 dla ciebie niebezpieczne. My艣l臋, 偶e s膮 w艣r贸d buntownik贸w tacy, kt贸rzy bez wahania by ci臋 zabili, gdyby to pomog艂o ich sprawie. Czy to dla ciebie do艣膰 jasne?

- Przesadzasz - odpar艂a Raija.

By艂a tak piekielnie uparta!

Wasilij zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e niewiele m贸g艂 prze­ciwstawi膰 takiej kobiecie jak Raija. Ale s膮dzi艂, 偶e Oleg ma na ni膮 wi臋kszy wp艂yw, 偶e uda mu si臋 j膮 przekona膰...

- Jest jeszcze co艣, o czym nam nie powiedzia艂e艣, Oleg - doda艂a nieoczekiwanie Raija.

Oleg a偶 podskoczy艂.

Jego policzki zmieni艂y barw臋 niczym u dziewczyny, kt贸ra otrzyma艂a pierwsz膮 nieprzyzwoit膮 propozycj臋.

Wasilij nie rozumia艂, co si臋 dzieje, uwa偶a艂, 偶e s艂o­wa Olega brzmia艂y absolutnie wiarygodnie.

- Nie pop艂yniesz tam i ju偶. Nie ma mowy, Raija - Raisa - upiera艂 si臋 Oleg. Zwracaj膮c si臋 do Raiji, u偶y艂 pieszczotliwego podw贸jnego imienia, kt贸rego zwykle u偶ywa艂a Antonia. Da艂 w ten spos贸b do zrozumienia, jak bardzo ceni Raij臋 i jak bardzo jest mu droga. Pod 偶adnym warunkiem nie zamierza艂 ryzykowa膰 jej 偶y­cia. - Nie pozwol臋 ci na to, moja kochana. Poza tym cz臋艣膰 za艂ogi nadal s艂ucha moich rozkaz贸w, nikt nie pomo偶e ci si臋 tam dosta膰.

- Co takiego przed nami ukry艂e艣? - spyta艂 Wasilij.

- Je偶eli Raija dotrze do zbuntowanych marynarzy, dadz膮 nam jeszcze trzy dni - odpar艂 Oleg.

Wasilij wci膮gn膮艂 g艂臋boko powietrze i wypu艣ci艂 je przez nos. Ogarn臋艂a go taka z艂o艣膰, 偶e a偶 zazgrzyta艂 z臋bami. Wiedzia艂, kto si臋 za tym kryje.

- Nie mamy czasu do stracenia - uzna艂 Oleg. Uda艂o mu si臋 przybra膰 lekki ton, lecz mimo to nie zdo艂a艂 ukry膰, 偶e si臋 boi.

Wasilij pomy艣la艂, 偶e gdyby on mia艂 decydowa膰, zna­laz艂by rozwi膮zanie: albo zaprowadzi艂by na statku porz膮­dek nawet za cen臋 rozlewu krwi, albo te偶 pozwoli艂by Raiji dosta膰 si臋 na pok艂ad 鈥濧ntonii鈥 i 艂udzi艂 nadziej膮, 偶e trzy dodatkowe dni u艂atwi膮 zawarcie porozumienia.

Ale decyzj臋 musia艂 podj膮膰 Oleg. Wasilij wiedzia艂, 偶e to wspania艂omy艣lny cz艂owiek, kt贸ry unika u偶ycia si艂y i nada艂 wierzy, 偶e mo偶na si臋 dogada膰. Pragn膮艂, 偶e­by zbuntowani marynarze docenili to i nie dali si臋 za­艣lepi膰 g艂adkim s艂owom nowego przyw贸dcy.

Jednak uzna艂 ze smutkiem, 偶e Oleg nie zyska s艂a­wy bohatera.

Wr臋cz zabrzmia艂o mu w uszach s艂owo, kt贸rym go nazw膮, niezale偶nie od tego, czy uda mu si臋 zaprowa­dzi膰 porz膮dek, czy nie.

S艂aby.

Jak bardzo mo偶na si臋 pomyli膰 w ocenie cz艂owieka?

Oleg poszed艂 porozmawia膰 z innymi armatorami. Oceniali go w ten sam spos贸b jak za艂ogi obu statk贸w.

Oni ju偶 dawno zaprowadziliby porz膮dek.

Dali do zrozumienia, 偶e czekaj膮 tylko na znak, by przyj艣膰 mu z pomoc膮. W ka偶dej chwili mog膮 si臋 stawi膰, je艣li b臋dzie trzeba, wystarczy jedno skinienie Olega. Jed­nak nie zamierzaj膮 si臋 narzuca膰. Musz膮 przecie偶 pilno­wa膰 w艂asnych spraw, nie b臋d膮 rezygnowa膰 z korzyst­nych transakcji tylko dlatego, 偶e Oleg jest mi臋kki i nie potrafi ostro potraktowa膰 burz膮cych si臋 szumowin.

Ka偶dy ma tak膮 za艂og臋, na jak膮 zas艂u偶y艂.

Ko艅czy艂 si臋 ostatni dzie艅 rozm贸w. Oleg poci艂 si臋 i trz膮s艂 z zimna na zmian臋. Zastanawia艂 si臋, czy od sa­mego pocz膮tku w艂a艣ciwie pokierowa艂 spraw膮. Czy Jewgienij zrobi艂by to lepiej...?

Czy ktokolwiek inny lepiej by sobie z tym poradzi艂?

Zastanawia艂 si臋, czy Wasilij jest w stosunku do nie­go uczciwy... Ale Raija mia艂a do niego zaufanie.

Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e je偶eli teraz straci oba stat­ki, nie b臋dzie ju偶 dla niego przysz艂o艣ci na morzu. Nikt go nie zatrudni nawet jako marynarza.

Znajdzie si臋 na czarnej li艣cie razem ze swymi bun­townikami.

Wasilij r贸wnie偶 wyszed艂 z domu. Nie potrafi艂 bez­czynnie czeka膰. Nie teraz. Gra toczy艂a si臋 o wi臋ksz膮 stawk臋, ni偶 wcze艣niej zak艂ada艂.

Pojawi艂 si臋, zanim wr贸ci艂 Oleg.

Zauwa偶y艂, 偶e Raija jest niespokojna. Nie by艂a w sta­nie usiedzie膰 na miejscu ani te偶 zaj膮膰 si臋 czymkolwiek.

- Oni nie ust膮pi膮... Ci inni w艂a艣ciciele statk贸w - rzek艂a z przek膮sem. - Nic na tym nie zyskaj膮, je艣li stan膮 po stronie Olega, prawda?

Wasilij potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Uzna艂, 偶e Raija jest bar­dzo rozs膮dna. Jej towarzystwo dzia艂a艂o pokrzepiaj膮­co po tygodniach sp臋dzonych z Dagnij膮 i s艂uchaniu jej paplaniny...

W艂a艣ciwie Dagnija nie jest niczemu winna. By艂a bar­dzo m艂odziutka, wychodz膮c za m膮偶 za Walerija. Na­wet jej do g艂owy nie przysz艂o, 偶e mog艂aby d膮偶y膰 do czego艣 wi臋cej, ni偶 zosta膰 tylko 偶on膮 i matk膮 i zajmo­wa膰 si臋 domem. Dobrze sobie radzi艂a z obowi膮zkami, ale nigdy nie wkracza艂a w 艣wiat m臋偶czyzn. Nigdy nie zadawa艂a pyta艅. Nikt od niej tego nie oczekiwa艂.

Z pewno艣ci膮 niesprawiedliwie ocenia艂 Dagnij臋, ale po kilku chwilach sp臋dzonych z Raij膮 nie m贸g艂by ju偶 znie艣膰 偶ycia z wdow膮 po bracie.

Rozwa偶y艂 to bardzo dok艂adnie, przede wszystkim dlatego, 偶e dr臋czy艂y go wyrzuty sumienia. Teraz na­bra艂 ju偶 pewno艣ci.

- Co grozi Olegowi? - spyta艂a Raija.

- Mo偶e straci膰 statki - odpar艂 Wasilij. - Ale za艂oga nic na tym nie zyska. Oleg m贸g艂by spr贸bowa膰 prze­ci膮gn膮膰 pertraktacje. Na 鈥濧ntonii鈥 dosz艂o do niepo­rozumie艅, w艣r贸d za艂ogi nie ma ju偶 jedno艣ci. Kapitan zaczyna traci膰 panowanie nad marynarzami. Je艣li konflikt si臋 zaostrzy, poder偶n膮 mu gard艂o i wyrzuc膮 za burt臋.

- To by艂oby najgorsze ze wszystkiego... Co do tego nie mieli w膮tpliwo艣ci.

- Wiesz, gdzie zakotwiczono statki? Skin膮艂 g艂ow膮.

- Czy nie wystarczy jaka艣 mniejsza 艂贸d藕, 偶eby tam dotrze膰?

Zgad艂, o czym my艣li. Odsun膮艂 jednak od siebie te przypuszczenia. Wola艂 odpowiada膰 na ka偶de z pyta艅 Raiji z osobna i uda膰 zaskoczonego, gdy wreszcie wy­ja艣ni, po co je zadawa艂a. Je偶eli w og贸le mu powie...

- W艂a艣ciwie wystarczy, ale przynajmniej z jednym 偶aglem - odpowiedzia艂. - To za daleko, 偶eby wios艂o­wa膰. Naturalnie je艣li chcia艂oby si臋 tam dop艂yn膮膰 w ci膮gu jednej nocy. Tobie by si臋 to nie uda艂o.

- Czy m贸g艂by艣 mi pom贸c dosta膰 si臋 na 鈥濧ntoni臋鈥?

- M贸g艂bym z tob膮 pop艂yn膮膰 - odpar艂 niech臋tnie. Podziwia艂 jej odwag臋. By艂a naprawd臋 niezwyk艂膮 kobiet膮!

- Pop艂yniesz? Wasilij potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Znam cz艂owieka, kt贸ry obj膮艂 dowodzenie na 鈥濧ntonii鈥. On jest got贸w poder偶n膮膰 gard艂o kapitano­wi - rzek艂 bez ogr贸dek.

Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e bunt na 鈥濧ntonii鈥 i 鈥濺a­iji鈥 to nie przelewki, i musia艂 tej kobiecie jako艣 wy­t艂umaczy膰, 偶e sytuacja na obu statkach jest dla niej zbyt niebezpieczna, 偶e niczego nie uda jej si臋 zmie­ni膰 przez sam膮 sw膮 obecno艣膰. Marynarze to ludzie, kt贸rymi 艂atwo pokierowa膰, bo nigdy nie wymagano od nich niczego innego poza pos艂usze艅stwem. Teraz w艣r贸d nich znalaz艂 si臋 kto艣, kto bez jednego mrugni臋­cia okiem to wykorzysta艂.

- Got贸w jest post膮pi膰 wobec ciebie tak samo, je偶e­li mu si臋 spodoba. Wierz mi, zrobi to bez wahania...

Raija g艂臋boko wci膮gn臋艂a powietrze. Podesz艂a do Wasilija i chwyci艂a go za r臋ce. Wprawi艂a go w takie za­k艂opotanie, 偶e nie zdoby艂 si臋 nawet na to, by je cofn膮膰.

- Prosz臋 ci臋! - Jej g艂os by艂 mi臋kki jak jedwab, oczy jak ciemny aksamit. Mocno trzyma艂a go za r臋ce. By­艂a silna. - Prosz臋 ci臋, Wasilij! M贸wisz, 偶e go znasz, i z pewno艣ci膮 tak jest, ale wiesz tak偶e, czym ten bunt mo偶e si臋 sko艅czy膰. Czas, kt贸ry marynarze dali Olegowi, wkr贸tce dobiegnie kresu. Trzy dodatkowe dni mog膮 wszystko zmieni膰, mog膮 umo偶liwi膰 znalezienie jakiego艣 rozwi膮zania...

Wasilij nie liczy艂 na to, ale dostrzeg艂 pewn膮 nie­wielk膮 szans臋.

- Nara偶asz w艂asne 偶ycie - rzek艂. Jego g艂os brzmia艂 dziwnie obco i grubo, ale Raija chyba tego nie zauwa­偶y艂a.

- Moje 偶ycie jest niczym w por贸wnaniu z 偶yciem tych wszystkich, kt贸rzy mog膮 umrze膰 z up艂ywu krwi - odpar艂a.

W ustach innej kobiety te s艂owa zabrzmia艂yby fa艂­szywie.

Wasilij u艣mia艂by si臋 do 艂ez, gdyby wypowiedzia艂a je 偶ona innego armatora.

By艂 jednak przekonany, 偶e Raija m贸wi szczerze.

Je艣li zdecyduje si臋 tam pop艂yn膮膰, got贸w by艂 jej bro­ni膰 z nara偶eniem w艂asnego 偶ycia. Ale nie m贸g艂 tego uczyni膰. Nie m贸g艂 wej艣膰 na statek.

- Zostaniesz tam sama - rzek艂. - Zupe艂nie sama. Na nikogo nie b臋dziesz mog艂a liczy膰.

- Wiem o tym. Cofn膮艂 r臋ce.

- Jeste艣 bardzo odwa偶na - rzek艂 niech臋tnie. Musia艂 usi膮艣膰. Omal nie przeci膮gn臋艂a go na swoj膮 stron臋. Nienawidzi艂 siebie za t臋 s艂abo艣膰. To tak, jakby chcia艂 z艂o偶y膰 Raij臋 w ofierze. My艣la艂 jednak podobnie jak ona i rozumia艂 j膮. Raija naprawd臋 uwa偶a艂a, 偶e jej 偶ycie jest niewiele warte wobec 偶ycia tych kobiet, kt贸­re zosta艂y na l膮dzie, 偶ycia ich dzieci i m臋偶czyzn na obu statkach. 呕ycia tych m臋偶czyzn w p艂贸ciennych koszu­lach, szerokich, niezgrabnych spodniach i chodakach. Nikt nie wiedzia艂, jak zimne by艂y te buty! Trzeba je w艂o偶y膰 na bose stopy w grudniu, 偶eby si臋 o tym prze­kona膰. Na szcz臋艣cie Morze Bia艂e w zimie zamarza艂o i nikt nie musia艂 偶eglowa膰 do pon贸w na p贸艂nocy.

- Zamierza艂em wyruszy膰 z Olegiem na statki - rzek艂, jakby chcia艂 w jaki艣 spos贸b unikn膮膰 zaproponowane­go przez Raij臋 rozwi膮zania. Albo je odroczy膰. - Chcia­艂em podj膮膰 ostatni膮 pr贸b臋 i porozmawia膰 z za艂ogami.

- Nikt nie b臋dzie ci臋 s艂ucha膰 - odpar艂a Raija. Tak jakby ju偶 wiedzia艂a, co powiedz膮 marynarze. Nie trzeba by膰 jasnowidzem, 偶eby to odgadn膮膰. - Niech Oleg sam pop艂ynie. A potem znajdziemy jak膮艣 艂贸d藕 偶aglow膮 i mnie tam zawieziesz. Mniejsz膮 i l偶ejsz膮 艂o­dzi膮 pokonamy t臋 odleg艂o艣膰 w kr贸tszym czasie.

- Ju偶 nie boisz si臋 wody? - spyta艂, nieznacznie si臋 u艣miechaj膮c.

Uda艂a, 偶e nie s艂yszy.

- Nie ma innej mo偶liwo艣ci - powiedzia艂a.

- A co z dzie膰mi?

- 呕ona jednego z ch艂opc贸w stajennych obieca艂a za­j膮膰 si臋 maluchami - odpar艂a.

A wi臋c zd膮偶y艂a ju偶 to za艂atwi膰. My艣la艂a bardzo trze藕wo, wszystko przewidzia艂a.

- Ciekawe, z jakimi wie艣ciami wr贸ci Oleg...

- Nie mam wyboru - rzek艂 Oleg. - Pop艂yn臋 i po­wt贸rz臋 marynarzom to samo, co ju偶 m贸wi艂em. Po prostu nie mog臋 obieca膰 nic wi臋cej. Nie mog臋 skre艣­li膰 d艂ugu. Nie mog臋 sk艂ada膰 obietnic bez pokrycia.

- M贸g艂bym spr贸bowa膰 si臋 z nimi dogada膰 - zapro­ponowa艂 Wasilij.

Mia艂 nik艂膮 nadziej臋, 偶e Oleg si臋 zgodzi. Us艂ysza艂, jak Raija wstrzyma艂a oddech. Pomy艣la艂, 偶e pewnie uzna to za zdrad臋, ale machn膮艂 na to r臋k膮.

- Tym bardziej nie b臋dziesz m贸g艂 niczego obieca膰 w imieniu innych armator贸w - odpowiedzia艂 Oleg. - Roze艣miej膮 ci si臋 w twarz. Wiedz膮, 偶e na nic nie masz wp艂ywu.

- Po艣wi臋cisz statki? - spyta艂 Wasilij z niedowierzaniem. - Je偶eli nie b臋d膮 chcieli rozmawia膰... - westchn膮艂 Oleg - to jaki mam wyb贸r? Je偶eli za艂ogi nie odst膮pi膮 od swych 偶膮da艅, strac臋 wszystko. Wydaje mi si臋, 偶e to jaki艣 koszmarny sen, z kt贸rego wkr贸tce si臋 obudz臋. Ale to 鈥瀢kr贸tce鈥 chyba nigdy nie nadejdzie... - Roze艣mia艂 si臋 gorzko. - Nawet nie masz poj臋cia, co rozp臋ta艂e艣, Wasilij. B臋dzie co opowiada膰 wnukom, je­偶eli po偶yjesz wystarczaj膮co d艂ugo.

- Ludzie biedni, jak ja, zwykle umieraj膮, zanim zo­stan膮 dziadkami - odpar艂 Wasilij.

Nietrudno by艂o zrozumie膰 jego rozgoryczenie. W znacznym stopniu ponosi艂 win臋 za wybuch bun­tu. To on podburzy艂 marynarzy. Ale nie zamierza艂 bra膰 odpowiedzialno艣ci za to, 偶e wypadki potoczy艂y si臋 inaczej, ni偶 planowa艂.

Win臋 za to ponosi艂 kto inny.

Wasilij chcia艂 jak najlepiej.

Nadal mia艂 jak najlepsze intencje.

- Dobrze, p艂y艅 do nich - zwr贸ci艂 si臋 po chwili do Olega, wzruszaj膮c ramionami. Czu艂, 偶e ogarnia go z艂o艣膰. - Powiedz im, 偶e maj膮 woln膮 r臋k臋. Powiedz im, 偶e dajesz im statki, 偶e dajesz im 鈥濺aij臋鈥 i 鈥濧ntoni臋鈥. Ze mog膮 po­p艂yn膮膰 ku wybrze偶om Norwegii, sprzeda膰 m膮k臋 i za偶膮­da膰 got贸wki albo wymieni膰 j膮 na ryby, na kt贸re zapew­ne uda im si臋 znale藕膰 kupc贸w w drodze powrotnej nad Morze Bia艂e. Poniewa偶 tutaj nikt nawet nie tknie tego, z czym wr贸c膮. Tutaj zostan膮 aresztowani, ka偶dy z nich, gdy tylko postawi膮 stop臋 na l膮dzie. Niezale偶nie od tego, czy to b臋dzie jutro, czy po rejsie do Finnmarku. Mo偶e zrozumiej膮, je偶eli im do艣膰 jasno wyt艂umaczysz. Wyja艣nij im, jaka przysz艂o艣膰 czeka ich 偶ony i dzieci, kiedy na zi­m臋 zostan膮 wyrzucone z dom贸w. Postaraj si臋 krzycze膰 g艂o艣niej ni偶 Walentin, kt贸ry teraz nimi dowodzi, na pew­no ci臋 wys艂uchaj膮. By膰 mo偶e kilku przejdzie na twoj膮 stron臋, mo偶e kogo艣 jeszcze wyrzuc膮 za burt臋, by膰 mo偶e na pok艂adzie nie zostanie ju偶 wielu.

- Zamierza艂e艣 im to wszystko powiedzie膰?

Wasilij wzruszy艂 ramionami.

Oleg niestety nie pojmowa艂, do jakich 艣rodk贸w na­le偶y si臋 ucieka膰. Natomiast Raija dobrze zdawa艂a so­bie spraw臋, 偶e w sporach takich jak ten trzeba pos艂u­偶y膰 si臋 podst臋pem.

- Masz racj臋, 偶e by mnie wy艣miali - odpar艂 Wasi­lij. - Wcale si臋 nie pal臋 do takiej rozmowy. Poczekam, a偶 ty im to powiesz. Na wszelki wypadek powt贸rz臋, 偶eby艣 zapami臋ta艂. My艣l臋, 偶e to podzia艂a. Zreszt膮 mo­偶esz u偶y膰 argument贸w, jakich tylko chcesz. To ty je­ste艣 w艂a艣cicielem statk贸w, a nie ja. Nawet nie zamie­rzam zosta膰 kapitanem. Ju偶 nie. To by艂 pi臋kny sen, dop贸ki pozwoli艂e艣 mi 艣ni膰. Ju偶 prawie si臋 zdecydo­wa艂em przyj膮膰 twoj膮 propozycj臋, ju偶 zacz膮艂em si臋 cie­szy膰. Mo偶esz ch艂opakom powiedzie膰 i o tym, co stra­ci艂em... Z tego tak偶e b臋d膮 si臋 艣mia膰.

- Nie zapominaj, kto to wszystko zaplanowa艂! Wasilij d艂ugo przygl膮da艂 si臋 Olegowi.

- Nigdy mi si臋 nie uda wyrzuci膰 tego z pami臋ci. Sprawy zasz艂y za daleko. Nikt zreszt膮 nie pozwoli mi zapomnie膰.

Oleg nic nie odpowiedzia艂. M贸g艂by obieca膰, 偶e nie za­mierza odda膰 Wasilija w r臋ce w艂adz, ale nie uczyni艂 tego.

Wasilij spojrza艂 na Raij臋. Skin膮艂 lekko g艂ow膮, wi­dz膮c jej pytaj膮ce spojrzenie. Zapewni艂 j膮, 偶e to tylko gra. Podobnie jak Raija by艂 przekonany, 偶e musi ist­nie膰 jakie艣 wyj艣cie. Tak jak ona nie chcia艂, 偶eby pola­艂o si臋 wi臋cej krwi.

Na sw贸j spos贸b oboje martwili si臋 o tych samych ludzi. Cho膰 Raija nie by艂a 偶on膮 prostego marynarza, nie sta艂a te偶 po drugiej stronie.

By艂o w niej co艣 takiego, co kaza艂o Wasilijowi wie­rzy膰, 偶e sama zazna艂a i g艂odu, i cierpienia. Oleg twierdzi艂, 偶e straci艂a pami臋膰. By膰 mo偶e to dla niej dobrze.

- Wyjd臋 do portu popatrze膰, jak odp艂ywasz - rzek艂 Wasilij. Mia艂 nadziej臋, 偶e Raija domy艣li si臋, 偶e i ona powinna za nim pod膮偶y膰. - Ubierz si臋 ciep艂o - rzuci艂 w powietrze. - Na morzu w nocy jest bardzo zimno.

- Zapominasz, 偶e wi臋ksz膮 cz臋艣膰 偶ycia sp臋dzi艂em na wodzie - odpar艂 Oleg sucho. - To nie pierwsza moja wy­prawa, nie jestem przecie偶 szczurem l膮dowym. Morze to m贸j 偶ywio艂... - Zamilk艂, a po chwili doda艂: - Przykro mi, Wasilij, przykro mi z powodu tego, co si臋 dzieje. Bardziej ni偶 tobie. My艣l臋, 偶e mam prawo tak powie­dzie膰. Ale to nie ja wznieci艂em bunt. Nawet nie wiesz, jak bardzo pragn膮艂bym cofn膮膰 bieg wydarze艅, ale to nie le偶y w mojej mocy. Ja tak偶e wiele trac臋.

- To prawda, dla ciebie te偶 nie b臋dzie tu zaj臋cia - przyzna艂 Wasilij, u艣miechaj膮c si臋 krzywo. W tym u艣miechu nie by艂o rado艣ci. - Ale kraj jest du偶y - do­da艂. Co艣 przecie偶 musia艂 powiedzie膰. - A mo偶e mimo wszystko uda si臋 jako艣 za偶egna膰 niebezpiecze艅stwo?

Nie uzyska艂 odpowiedzi. Zreszt膮 wcale si臋 jej nie spodziewa艂. My艣la艂 o tym, 偶e musi jak najszybciej do­sta膰 si臋 na nabrze偶e i zdoby膰 jak膮艣 艂贸d藕. Szybk膮, nie­du偶膮 偶agl贸wk臋.

Bykowa jest niesamowit膮 kobiet膮!

Wasilij pok艂ada艂 w niej ostatni膮 nadziej臋. Je艣li si臋 nie uda, on mo偶e ju偶 nie wraca膰 do Archangielska. Nikt inny poza Dagnij膮 nie b臋dzie za nim t臋skni艂. Minie te偶 troch臋 czasu, zanim bratowa si臋 zorientuje, 偶e odszed艂 na zawsze, bo nigdy nie zostawa艂 d艂ugo w domu.

7

Raija nie marnowa艂a czasu. Ledwie niedu偶y frach­towiec Olega rozwin膮艂 偶agle, a ona ju偶 pojawi艂a si臋 w porcie.

Wasilij uzna艂, 偶e to godne podziwu.

- Czy na pewno wytrzyma? - spyta艂a, stoj膮c na stopniu nabrze偶a. Wasilij dos艂ysza艂 w jej g艂osie nie­dowierzanie. Domy艣li艂 si臋, 偶e Raija si臋 boi, chocia偶 robi艂a co mog艂a, 偶eby tego po sobie nie pokaza膰.

- Miejmy nadziej臋 - dra偶ni艂 si臋 z ni膮 Wasilij, wy­skakuj膮c na brzeg. Jego pomocnik sta艂 milcz膮cy na pok艂adzie. - Rybacy wyp艂ywaj膮 w tych 艂odziach na po艂owy - uspokoi艂 Raij臋. - Dalej ni偶 my si臋 dzi艣 wy­bieramy. Od tych 艂odzi zale偶y ich 偶ycie.

- Wygl膮da, jakby zosta艂a zszyta z kawa艂k贸w - za­uwa偶y艂a Raija.

Spostrze偶enie okaza艂o si臋 ca艂kiem trafne - przy bu­dowie ma艂ych rosyjskich 艂odzi nie u偶ywano zbyt wie­lu gwo藕dzi, ale mimo to by艂y bardzo trwa艂e.

- Obiecuj臋 ci, 偶e dop艂yniemy - zapewni艂 Wasilij. Raija nie pyta艂a, czy 艂贸d藕 wytrzyma r贸wnie偶 po­wrotn膮 drog臋, poniewa偶 nie wiedzia艂a, czy wr贸ci.

- Czy kobieta, kt贸ra zaj臋艂a si臋 dzie膰mi, wie, dok膮d si臋 wybierasz?

Raija skin臋艂a g艂ow膮.

- Jak zareagowa艂a?

- Uwa偶a, 偶e s艂usznie robi臋 - odpar艂a Raija. - Mi­mo to prosi艂a, 偶ebym zosta艂a.

- Chyba tylko druga kobieta jest w stanie ci臋 po­j膮膰 - mrukn膮艂 Wasilij pod nosem.

- Jest 偶on膮, matk膮, siostr膮. Rozumie, 偶e tu chodzi o ludzkie 偶ycie, a ludzkie 偶ycie jest 艣wi臋te - rzek艂a Raija z przekonaniem.

- Gdyby kobiety mog艂y by膰 kap艂anami, doskonale by艣 si臋 nadawa艂a - stwierdzi艂 Wasilij z krzywym u艣miechem.

Wyci膮gn膮艂 ku niej niezupe艂nie czyst膮 d艂o艅. Nie chwyci艂 jej za r臋k臋, czeka艂, a偶 sama si臋 przytrzyma.

- Jeste艣 gotowa? - spyta艂.

Raija napotka艂a spojrzenie oczu, kt贸re barw膮 przy­pomina艂y morze. 艢cisn臋艂a palce Wasilija. Wiedzia艂a, 偶e przy nim jest bezpieczna.

- Nie patrz w wod臋, kiedy b臋dziesz wchodzi艂a na pok艂ad - ostrzeg艂. - I nie wpadaj w panik臋, 偶eby nie rozko艂ysa膰 艂odzi. To nie ci臋偶ki statek, moja mi艂a, ta 偶agl贸wka zachowuje si臋 na falach raczej jak skorup­ka jajka.

- Masz niezwyk艂y dar uspokajania - rzuci艂a sucho, lecz zamkn臋艂a oczy i zda艂a si臋 na Wasilija. Pozwoli­艂a, by pom贸g艂 jej wsi膮艣膰 do tej skorupki, o kt贸r膮 si臋 postara艂. Da艂a si臋 prowadzi膰 niczym 艣lepiec.

Przera偶ona poczu艂a, 偶e nagle ca艂y 艣wiat si臋 prze­krzywia. Szeroko otworzy艂a oczy. Przesta艂a panowa膰 nad sob膮. Zachwia艂a si臋, zrobi艂o jej si臋 s艂abo. Zatoczy­艂a si臋 i odruchowo wczepi艂a palce w kurtk臋 Wasilija. Poczu艂a cia艂o pod grubym, we艂nianym materia艂em.

Wasilij obj膮艂 j膮 na moment. Us艂ysza艂a jego przy­spieszony oddech.

Po chwili zdecydowanie odsun膮艂 j膮 od siebie, jak­by wola艂 zachowa膰 bezpieczn膮 odleg艂o艣膰.

- Spokojnie - powiedzia艂 cicho. - Nie tra膰 g艂owy! Musisz usi膮艣膰...

Us艂ucha艂a. By艂o jej niedobrze. Mia艂a ochot臋 zwy­miotowa膰, ale na szcz臋艣cie przez ca艂y dzie艅 ze zde­nerwowania prawie nic nie jad艂a.

Kiedy usiad艂a, poczu艂a si臋 troch臋 lepiej. Zadr偶a艂a z zimna, cho膰 ubra艂a si臋 ciep艂o - odgad艂a intencje Wa­silija, zrozumia艂a, 偶e kiedy si臋 偶egna艂 z Olegiem, m贸­wi艂 do niej.

By膰 mo偶e powinna by艂a w艂o偶y膰 spodnie, ubra膰 si臋 jak m臋偶czyzna, ale co艣 j膮 przed tym powstrzyma艂o.

Szczelniej otuli艂a si臋 podszyt膮 futrem, czarn膮 pele­ryn膮, ca艂a si臋 w niej ukry艂a. Po偶yczy艂a j膮 od Toni, bo nie mia艂a ju偶 swojej, tej, kt贸r膮 pami臋tali marynarze z 鈥濻ankt Niko艂aja鈥. Jej w艂asna peleryna by艂a tak zniszczona, 偶e nie chroni艂a ju偶 przed ch艂odem. W do­datku rozdar艂a si臋 i Raija uzna艂a, 偶e nie ma sensu jej 艂ata膰. Kupi艂a sobie niebieski p艂aszcz.

Jednak zapami臋tano j膮 w czarnej pelerynie. Sama nie potrafi艂a przywo艂a膰 w pami臋ci 偶adnych obraz贸w z tamtego czasu. To, co si臋 wydarzy艂o na pok艂adzie 鈥濻ankt Niko艂aja鈥, brzmia艂o jak bajka.

By膰 mo偶e teraz, kiedy znowu znajdzie si臋 na statku w roli mi艂osiernego Samarytanina, co艣 sobie przypomni?

Nie wiedzia艂a, czy b臋dzie w stanie pom贸c, ale mu­si przynajmniej spr贸bowa膰. Marynarze pok艂adali w niej nadziej臋, prosili, by przyp艂yn臋艂a.

Widzia艂a, jak Wasilij odwi膮za艂 cum臋, jak wios艂uje, by odbi膰 troch臋 od nabrze偶a. Dopiero w pewnej od­leg艂o艣ci od brzegu mogli rozwin膮膰 偶agiel. Raija mia艂a nadziej臋, 偶e wiatr jest wystarczaj膮co silny i 偶e szyb­ko znajd膮 si臋 u celu. Nie wiedzia艂a, co j膮 tam czeka, ale pragn臋艂a ju偶 by膰 na miejscu.

- Kto to jest? - spyta艂a Wasilija, kiedy przekaza艂 wios艂a swemu pomocnikowi i podszed艂 do niej, trzy­maj膮c w r臋ku czerpak.

- Mo偶na na nim polega膰 - odpar艂, siadaj膮c w kuc­ki. Przesun膮艂 d艂o艅mi po pok艂adzie. Z zadowoleniem stwierdzi艂, 偶e 艂贸d藕 nie nabiera zbyt szybko wody. Czerpak na razie nie b臋dzie potrzebny.

Jeszcze nie.

- To jeden z tych, kt贸rzy znale藕li si臋 na czarnej li­艣cie. Obieca艂em mu zap艂at臋.

Raija skin臋艂a g艂ow膮.

- Jewgienij doda te偶 jaki艣 grosz od siebie - zapew­ni艂a, jakby przewidzia艂a wszystkie ewentualno艣ci.

Wasilij usiad艂 obok.

- Spotkasz si臋 na 鈥濧ntonii鈥 z Walentinem - rzek艂. - Chcia艂bym ci臋 na to przygotowa膰.

- Czy to on zamierza przej膮膰 dowodzenie na statku?

Wasilij skin膮艂 ponuro. Jego twarz pociemnia艂a, spu­艣ci艂 wzrok. Przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, w jaki spo­s贸b opisa膰 tego m臋偶czyzn臋, kt贸rego uwa偶a艂 za najnie­bezpieczniejszego spo艣r贸d zbuntowanych marynarzy.

- Uwa偶am, 偶e Walentinowi na pewno uda si臋 odebra膰 kapitanowi w艂adz臋, poniewa偶 jest urodzonym przyw贸d­c膮, a przy tym posiada niezwyk艂y dar przekonywania. Ale jest tak偶e jednym z najbardziej bezwzgl臋dnych lu­dzi, jakich znam, a wierz mi, spotka艂em ju偶 bardzo wie­lu. - Wasilij wci膮gn膮艂 powietrze. - Jako pierwszy przy­wita ci臋 na pok艂adzie, mog臋 ci臋 o tym zapewni膰. I jest chyba jedynym spo艣r贸d za艂ogi, przed kt贸rym musisz si臋 mie膰 na baczno艣ci. Kt贸rego naprawd臋 musisz si臋 oba­wia膰, poniewa偶 ten cz艂owiek jest nieobliczalny...

- Znasz go dobrze? - spyta艂a Raija. Wasilij zamilk艂.

- Znam go od dziecka - rzek艂 i spojrza艂 jej w oczy. - Walentin jest moim stryjecznym bratem. Cz臋sto bywa­li艣my u siebie domu. 呕ycie i jego nie rozpieszcza艂o. Bie­da sprawi艂a, 偶e sta艂em si臋 zgorzknia艂y, ale nie straci艂em do reszty cz艂owiecze艅stwa. Walentin natomiast wcale nie przejmuje si臋 innymi. Mo偶esz mi wierzy膰 lub nie, ale to cz艂owiek bez serca.

- My艣lisz, 偶e go rozpoznam? Wasilij skin膮艂 g艂ow膮.

- Niezale偶nie od tego, czy przej膮艂 dow贸dztwo na pok艂adzie, czy nie, b臋dzie si臋 wyr贸偶nia艂 spo艣r贸d po­zosta艂ych. Jest do mnie bardzo podobny. Ma tylko nieco ja艣niejsze w艂osy i troch臋 wi臋cej lat.

Wasilij u艣miechn膮艂 si臋 smutno, przywo艂uj膮c odleg­艂e wspomnienie.

- Ludzie nie wierzyli w艂asnym oczom, kiedy wi­dzieli mnie i Walerija razem jako dzieci. Ale kiedy obok pojawia艂 si臋 jeszcze Walentin, wielu s膮dzi艂o, 偶e wypi艂o zbyt du偶o...

Wci膮gn膮艂 powietrze. Patrzy艂 przez chwil臋 na Raij臋. Wystraszy艂a si臋 tego, co odczyta艂a w jego twarzy, jed­nak nie umkn臋艂a wzrokiem.

- Gdyby istnia艂o jakie艣 inne rozwi膮zanie - rzek艂 ci臋偶­ko Wasilij - wybra艂bym je bez wahania. Pami臋taj o tym. Gdyby istnia艂a inna mo偶liwo艣膰, nigdy, przenigdy nie po­p艂yn膮艂bym z tob膮, nawet gdyby艣 b艂aga艂a mnie na kola­nach. Jednak s膮dz臋, 偶e w ten spos贸b uda si臋 nam co艣 osi膮gn膮膰. Musz臋 wierzy膰, 偶e Walentin ci臋 nie skrzywdzi.

Raija zamruga艂a. Zapiek艂y j膮 oczy. Trz臋s艂a si臋 z zim­na - wiatr przenika艂 przez wszystkie warstwy ubrania, nie pyta艂 o pozwolenie.

- B臋dzie si臋 przechwala艂, 偶e zabi艂 - m贸wi艂 dalej Wa­silij, nie spuszczaj膮c z Raiji wzroku. Zaciska艂 d艂onie na r膮czce czerpaka, jakby mia艂 zamiar j膮 z艂ama膰. - I wcale nie dlatego, 偶eby udawa膰 艣mia艂ka. Naprawd臋 pope艂ni艂 morderstwo. Zdo艂a艂 jednak unikn膮膰 kary, poniewa偶 niczego mu nie udowodniono. Walentin jest wyj膮tkowo brutalny, gdy sobie wypije, ale i bez tego potrafi uderzy膰. Kiedy bije, jego oczy staj膮 si臋 niebezpiecznie zimne. Ogarnia go gniew, ale wie, co robi, nie traci panowania nad sob膮. Che艂pi si臋 swoj膮 si艂膮. Nie prosi o wybaczenie, kiedy uderzy, poniewa偶 nigdy nie uwa偶a, 偶e zrobi艂 co艣 z艂ego...

- Co za mi艂y cz艂owiek - mrukn臋艂a Raija. Nie chcia艂a, by s艂owa Wasilija nape艂ni艂y j膮 l臋kiem i odwiod艂y od podj臋tej decyzji, jednak ogarn膮艂 j膮 strach. Zadr偶a艂a na sam膮 my艣l o Walentinie.

- To te偶 - rzek艂 smutno Wasilij, jakby nie dos艂ysza艂 drwiny w jej g艂osie i nie zrozumia艂 ponurego 偶artu. Je­go wzrok rzadko bywa艂 r贸wnie powa偶ny. - Walentin potrafi r贸wnie偶 by膰 uroczym cz艂owiekiem. Bywa tak uroczy, 偶e gdyby chcia艂, zdo艂a艂by oszuka膰 samego 艣wi臋­tego Piotra i przekona艂, by ten wpu艣ci艂 go do nieba. Jed­nak tu偶 pod warstw膮 wdzi臋ku, kt贸ry b艂yszczy i o艣lepia, tkwi z艂o. Walentin sam decyduje o tym, kiedy wydoby膰 je na 艣wiat艂o dzienne. Zawsze si臋ga po nie 艣wiadomie.

- Nikt nie jest a偶 tak z艂y - zauwa偶y艂a Raija.

- Walentin jest - odpar艂 Wasilij. - Je艣li przyj膮膰, 偶e z艂o jest czarne, a dobro bia艂e, to wi臋kszo艣膰 z nas jest szara. Nigdy nie spotka艂em nikogo, kto by艂by czysty jak lilia, nawet jednego kryszta艂owego cz艂owieka, nikt nie jest tak dobry. Ludzie s膮 przewa偶nie tacy jak ja: bar­dziej lub mniej szarzy. R贸wnie偶 pani nie jest nieskazi­telnie bia艂a, pani Bykowa. Ma pani jeden z ja艣niejszych odcieni szaro艣ci, jednak nie jest pani jak 艣wie偶y 艣nieg... Ale znam cz艂owieka, kt贸ry jest z艂y jak sam diabe艂. Raija musia艂a si臋 u艣miechn膮膰.

- To zapewne on?

- Walentin - przyzna艂 Wasilij ponuro. - Mam na­dziej臋, 偶e nie b臋dziesz go prowokowa膰. - Zamilk艂 na d艂ugo, zanim doda艂: - Obawiam si臋, 偶e potraktuje twoj膮 obecno艣膰 jak wyzwanie.

- Mam n贸偶 ukryty pod sp贸dnic膮 - wyzna艂a Raija. - Nie zawaham si臋 go u偶y膰.

- Nie jestem wcale pewien, czy zd膮偶ysz - ostrzeg艂 Wasilij.

- Czy偶by艣 s膮dzi艂, 偶e Walentin b臋dzie chcia艂 mnie zgwa艂ci膰?

Wasilij odwr贸ci艂 si臋. Raija nie mog艂a zobaczy膰, jak z bezsilno艣ci mocno zacisn膮艂 palce na r膮czce czerpa­ka, us艂ysza艂a tylko trzask drewna.

- Ci臋偶ko mi to przyzna膰, ale musz臋 ci臋 ostrzec - po­twierdzi艂. - On jest zdolny do wszystkiego. Nie pomo­偶e nawet to, 偶e jeste艣 偶on膮 w艂a艣ciciela. Wr臋cz przeciw­nie, Walentin potraktuje ci臋 jak pikantn膮 przypraw臋, kt贸rej jeszcze nie pr贸bowa艂. Nie s膮dz臋, by chcia艂 ci臋 zabi膰, ale boj臋 si臋, 偶e m贸g艂by...

- Mimo to pozwalasz mi tam pop艂yn膮膰?

- Znam dobrze ludzi na pok艂adzie - odpar艂 z wes­tchnieniem. - Znam ich 偶ony, dzieci. W Archangielsku przyby艂oby wiele mogi艂, gdyby艣my musieli ich wszystkich pochowa膰...

- To prawda - przyzna艂a Raija. - Dobrze, 偶e przy­najmniej jeste艣 ze mn膮 szczery, Wasilij. Nietrudno by艂oby przemilcze膰 prawd臋 o Walentinie.

- Tak, m贸g艂bym ci tego nie m贸wi膰 - przyzna艂. - Ale nie potrafi艂em.

艢wita艂o, kiedy dotarli do statk贸w. Nawet o tak wczesnej porze morze i niebo barwi艂y si臋 wieloma kolorami.

Zanosi艂o si臋 na s艂oneczny dzie艅, cho膰 zwiastuny mog艂y okaza膰 si臋 z艂udne.

Niebo by艂o krwistoczerwone, a czerwieni膮ce si臋 poranki oznacza艂y zwykle p艂acz膮ce wieczory.

Wasilij 艂udzi艂 si臋 nadziej膮, 偶e barwa nieba nie zapo­wiada rozlewu krwi. Odsun膮艂 od siebie t臋 my艣l. Do ta­kich znak贸w przywi膮zywano mo偶e wag臋 w dawnych czasach, ale on nie wierzy艂 ani w bog贸w, ani w diab艂y.

Ranek by艂 czerwony i tyle. Wi臋cej na ten temat nie mo偶na powiedzie膰. S艂o艅ce wydawa艂o si臋 bia艂e w sa­mym sercu, ale ch臋tnie rozdawa艂o najcieplejsze, naj­gor臋tsze poca艂unki marszcz膮cemu si臋 morzu. A niebo bez cienia wstydu wykrada艂o czerwie艅. Przystraja艂o si臋 w ni膮, skrywa艂o si臋 w niej. Tylko kilka p艂yn膮cych ob艂ok贸w zachowa艂o sw膮 bia艂膮 barw臋, jedynie na po­strz臋pionych brzegach lekko si臋 zar贸偶owi艂y. Delikat­ne koronki znikaj膮ce w ci膮gu dnia.

Raija i Wasilij nie widzieli ju偶 l膮du, skrywa艂 si臋 za ho­ryzontem, niezale偶nie od tego, w kt贸r膮 zwr贸cili si臋 stro­n臋. To napawa艂o l臋kiem. Cz艂owiek wydawa艂 si臋 taki sa­motny. Morze i niebo czyni艂y wszystko, by go oszuka膰, by kaza膰 mu wierzy膰, 偶e nic poza tym nie istnieje, by wywo艂a膰 wra偶enie, 偶e l膮d jest tylko wymys艂em.

- Jak znajdziesz drog臋? - spyta艂a Raija, przyt艂oczo­na bezkresn膮 wodn膮 przestrzeni膮. Ba艂a si臋, lecz jed­nocze艣nie zachwyca艂a wspania艂ym widokiem.

- B膮d藕 spokojna, trafi臋 - rzek艂 Wasilij z u艣mie­chem. Wida膰, 偶e by艂 zm臋czony, ale jego oczy pozo­sta艂y czujne. - W nocy drog臋 pokazuj膮 nam gwiazdy. Mamy te偶 specjalne przyrz膮dy. To 偶adne czary, nic niezwyk艂ego.

- Ja bym tu zgin臋艂a - wyzna艂a.

- Nie wszyscy s膮 stworzeni do 偶ycia na morzu - odpar艂, powtarzaj膮c og贸lnie znan膮 prawd臋. - Ja zosta­艂em do tego stworzony.

Po jakim艣 czasie wyra藕nie ujrzeli oba statki stoj膮­ce na kotwicy. Mogli je od siebie rozr贸偶ni膰. Dostrze­gli sylwetki marynarzy na pok艂adzie.

Wszyscy troje p艂yn膮cy niewielk膮 艂upin膮 wiedzieli, 偶e czas ju偶 up艂yn膮艂, 偶e tego dnia 鈥濧ntonia鈥 i 鈥濺aija鈥 wyjd膮 na spotkanie nowemu losowi.

Ani Raija, ani Wasilij nie wierzyli, by Olegowi uda艂o si臋 doj艣膰 do porozumienia z buntownikami. Z piratami.

Raija wola艂a nazywa膰 ich buntownikami.

Okre艣lenie to wydawa艂o si臋 jej odrobin臋 mniej do­sadne. Uwa偶a艂a, 偶e buntownikami mog膮 sta膰 si臋 uczciwi, szarzy ludzie, kt贸rych boi, gorycz, n臋dza po­pchn臋艂y do ostateczno艣ci.

Po drodze nie spotkali frachtowca. Niemo偶liwe, by a偶 tak bardzo go wyprzedzili - stateczek Olega mia艂 wi臋cej 偶agli, szybciej si臋 porusza艂. Chocia偶 Wa­silij zapewni艂 Raij臋, 偶e obra艂 o wiele kr贸tszy kurs, 偶e pop艂yn臋li bli偶ej l膮du, wiatr im sprzyja艂 i dzi臋ki temu osi膮gn臋li dobr膮 pr臋dko艣膰, nie s膮dzi艂a, by dotarli wcze艣niej ni偶 frachtowiec Olega.

- Gdzie jest Oleg? - spyta艂a. Ba艂a si臋 o niego. Czu­艂a, 偶e by膰 mo偶e pomyli艂a si臋 co do marynarzy. Ogar­n膮艂 j膮 strach, pomy艣la艂a, 偶e mogli zrobi膰 m臋偶owi To­ni co艣 z艂ego, zrani膰 go, zabi膰...

Zagarn臋li dwa statki, dlaczego nie mieliby przej膮膰 r贸wnie偶 trzeciego...

- Zakotwiczy艂 w zacisznym miejscu, mi臋dzy 鈥濺aij膮鈥 i 鈥濧ntoni膮鈥 - odpar艂 Wasilij g艂osem tak spokojnym, jakby nie istnia艂y 偶adne powody do obaw, jakby sam wcale si臋 nie ba艂. Jednak Raija zauwa偶y艂a, 偶e jeden je­go policzek drga艂. Dostrzeg艂a, jak czujne s膮 jego oczy, jak zdecydowanie zacisn膮艂 usta, zagryz艂 z臋by, mocno chwyci艂 za burt臋 艂odzi. - Nie musisz si臋 obawia膰 o Olega - uspokoi艂 Raij臋, unikaj膮c jej wzroku. Nie patrzy艂 na ni膮. Odk膮d zrobi艂o si臋 widno, odwraca艂 wzrok. Za wszelk膮 cen臋 stara艂 si臋 nie napotka膰 jej spojrzenia. Za­j膮艂 si臋 wios艂owaniem, zdawa艂 si臋 tym ca艂kiem poch艂o­ni臋ty. Wydawa艂 polecenia ostrym tonem.

Raija nie bra艂a sobie tego do serca, w ka偶dym ra­zie nie chcia艂a.

Nie mog艂a przecie偶 nazwa膰 Wasilija przyjacielem.

- Na frachtowcu maj膮 bro艅.

- K艂amiesz! - Raija chcia艂a wsta膰, lecz przypomnia­艂a sobie, 偶e grozi to wywr贸ceniem 艂贸dki, i zosta艂a na miejscu. Unios艂a tylko jak najwy偶ej g艂ow臋, by lepiej widzie膰 statki. Stara艂a si臋 te偶 dojrze膰 艂贸d藕 Olega.

- St膮d zobaczysz tylko maszt - oznajmi艂 Wasilij oboj臋tnym tonem. - Oleg nie jest g艂upcem - m贸wi艂 dalej. - By艂oby naiwno艣ci膮 nie przygotowa膰 si臋 na atak ze strony buntownik贸w i wyruszy膰 zupe艂nie bez zabezpieczenia. Jednak Oleg nigdy pierwszy nie u偶y艂­by si艂y. Nie jest taki. W艂a艣ciwie bardzo r贸偶ni si臋 od innych armator贸w. Bardziej mi przypomina zwyk艂e­go marynarza.

Raija pomy艣la艂a, 偶e Wasilij dobrze zna Olega.

Nie odezwa艂a si臋 wi臋cej, dop贸ki nie zbli偶yli si臋 do statk贸w. Teraz mogli zobaczy膰 wszystkie trzy.

Wasilij wmanewrowa艂 mi臋dzy frachtowiec a 鈥濧nto­ni臋鈥. Statek wznosi艂 si臋 obok niczym ska艂a wystaj膮ca z morza. Przestrze艅 dziel膮ca go od ich skorupki wy­dawa艂a si臋 niesko艅czona.

Raija wiedzia艂a, 偶e musi j膮 pokona膰.

Zauwa偶ono ich. Na 鈥濧ntonii鈥 wzd艂u偶 burty zgro­madzili si臋 m臋偶czy藕ni.

Raija pochyli艂a g艂ow臋 i splot艂a d艂onie. Modli艂a si臋 w duchu, jednak sama nie by艂a pewna, do kogo kie­ruje swe pro艣by.

- Mo偶esz pomodli膰 si臋 do 艣wi臋tego Miko艂aja, by mia艂 ci臋 w swej opiece - rzek艂 Wasilij. W jego s艂owach mo偶­na by si臋 doszuka膰 odrobiny czu艂o艣ci, jednak Raija te­go nie zauwa偶y艂a, ledwie dos艂ysza艂a, co powiedzia艂.

- Do diab艂a, kobieto! Nie wolno ci si臋 do tego mie­sza膰!

Raija spojrza艂a w g贸r臋.

Zobaczy艂a twarz Olega - jasn膮 plam臋 pod ciemny­mi w艂osami. Nie potrafi艂a rozr贸偶ni膰 poszczeg贸lnych rys贸w, poniewa偶 fale rzuca艂y jej 艂贸dk膮 mocniej ni偶 du偶o ci臋偶szym frachtowcem, kt贸ry ko艂ysa艂 si臋 w zu­pe艂nie innym rytmie.

- To, co chcesz zrobi膰, to samob贸jstwo! - wrzesz­cza艂 Oleg. Raija bez trudu si臋 zorientowa艂a, 偶e jest w艣ciek艂y. On r贸wnie偶 na pewno si臋 ba艂. Mia艂a nadzie­j臋, 偶e nikt poza ni膮 tego nie spostrzeg艂.

- Co my tu mamy? - rozleg艂 si臋 du偶o bli偶ej jaki艣 inny g艂os, dochodz膮cy ze statku. - W艂a艣ciciel powia­domi艂 nas, 偶e nie mamy co liczy膰 na pomoc dla na­szych rannych ani na jakikolwiek inny przejaw lito­艣ci. Czy偶by si臋 myli艂?

- Raija! Pr臋dzej ci臋 zastrzel臋, ni偶 pozwol臋 ci wej艣膰 na pok艂ad! - krzykn膮艂 Oleg.

Raija wsta艂a. Omal nie upad艂a, lecz na szcz臋艣cie Wasilij by艂 obok i j膮 podtrzyma艂. Nad nimi rozleg艂 si臋 艣miech. Raiji zrobi艂o si臋 niedobrze.

- Pomylili艣my si臋 co do Wasilija! - zawo艂a艂 kt贸ry艣 z marynarzy. - Przywi贸z艂 nam zak艂adnika pierwszej klasy! Wasilij, chod藕 do nas! Bierz ze sob膮 kobiet臋 i w艂a藕 na pok艂ad!

Zrzucili sznurow膮 drabink臋.

Raija us艂ysza艂a, jak drabinka uderza o burt臋 stat­ku, zobaczy艂a, jak jej koniec zanurza si臋 w wodzie, jak fale ko艂ysz膮 ni膮 tam i z powrotem.

Mia艂a wej艣膰 na g贸r臋 po chybotliwych szczebelkach.

Prze艂kn臋艂a.

Wasilij mocno chwyci艂 j膮 za 艂okie膰. Sta艂 blisko, do­dawa艂 otuchy. Gdyby Raija nie s艂ysza艂a jego oddechu, da艂aby si臋 zwie艣膰 i mog艂aby pomy艣le膰, 偶e jest ca艂kiem spokojny. 呕e mu wszystko jedno.

Teraz wiedzia艂a lepiej.

Wasilij gra艂 dobrze sw膮 rol臋. Oszuka艂 nawet tych, kt贸rzy s膮dzili, 偶e go dobrze znaj膮. Przede wszystkim za艣 stara艂 si臋 przechytrzy膰 kogo艣, kto kiedy艣 by艂 mu bliski.

Raija domy艣li艂a si臋, 偶e mi臋kki jak jedwab g艂os, kt贸­ry doszed艂 j膮 przed chwil膮 znad burty 鈥濧ntonii鈥, to g艂os Walentina.

Nie spojrza艂a w g贸r臋. Nie pozna艂a jeszcze jego twarzy. W ko艅cu b臋dzie jednak musia艂a spotka膰 si臋 z tym cz艂owiekiem. Zmierzy膰 z nim swe si艂y i odwag臋. Mu­sia艂a wierzy膰, 偶e jest od niego silniejsza.

Ba艂a si臋. Mia艂a sucho w ustach i dr偶a艂a z zimna, ale przecie偶 nie przyp艂yn臋艂a tu po to, 偶eby zdradzi膰 si臋 ze sw膮 s艂abo艣ci膮.

Powoli podnios艂a wzrok. Prze艂kn臋艂a kilka razy, by si臋 upewni膰, 偶e wydob臋dzie z krtani g艂os.

- S艂ysza艂am, 偶e kto艣 mnie tu potrzebuje! - krzyk­n臋艂a. - S艂ysza艂am te偶, 偶e moje przybycie oznacza dla nas trzy dodatkowe dni!

- Pewnie, 偶e trzeba nam tu kobiet! - us艂ysza艂a w od­powiedzi. - Czujemy si臋 zaszczyceni, 偶e 偶ona w艂a艣ci­ciela chce si臋 z nami zabawi膰.

Nowa salwa 艣miechu.

Raij臋 ogarn臋艂a z艂o艣膰.

My艣leli pewnie, 偶e j膮 upokorzyli, ale mylili si臋. Czu­艂a si臋 silna. Czu艂a, 偶e owa si艂a p艂yn臋艂a z jej wn臋trza. Po­czu艂a gor膮co a偶 po czubki palc贸w, po cebulki w艂os贸w. Zawrza艂o w niej, odnios艂a wra偶enie, 偶e ca艂a p艂onie.

Na policzki wyst膮pi艂y jej rumie艅ce, a oczy sta艂y si臋 czarnymi, roz偶arzonymi w臋gielkami. Wok贸艂 ca艂ej po­staci pojawi艂a si臋 dziwna jasno艣膰 - niesamowita, nie­ziemska.

- Czy kt贸ry艣 z was by艂 na 鈥濻ankt Niko艂aju鈥? - spy­ta艂a. Nie stara艂a si臋 podnosi膰 g艂osu, lecz mimo to j膮 s艂yszeli.

- Jest wiele 鈥濻ankt Niko艂aj贸w鈥 - odpar艂 贸w mi臋k­ki g艂os, przed kt贸rym musia艂a si臋 mie膰 na baczno艣ci.

Raija zobaczy艂a teraz Walentina wyra藕nie. Poczu­艂a si臋 tak, jakby otrzyma艂a silny cios. Zapar艂o jej dech. Gdyby Wasilij nie sta艂 obok i jej nie podtrzymywa艂, pomy艣la艂aby, 偶e 贸w m臋偶czyzna na pok艂adzie to w艂a­艣nie on.

Tak byli podobni.

Niebezpieczny buntownik mia艂 ju偶 twarz.

- Widzieli艣cie, jak zagrodzi艂am drog臋 艣mierci? - spyta艂a, ignoruj膮c Walentina.

Nie dobiera艂a s艂贸w, po prostu pad艂y. Przez kr贸tk膮 chwil臋 Raija bardziej obawia艂a si臋 samej siebie ni偶 Walentina - tego, co sama zrobi, a nie tego, co jemu mo偶e przyj艣膰 do g艂owy.

- Pami臋tamy - odezwa艂 si臋 kto艣 cicho. Raija nie po­trafi艂a odgadn膮膰, kto to powiedzia艂, poniewa偶 ca艂膮 sw膮 uwag臋 kierowa艂a ku m臋偶czy藕nie, kt贸ry teraz przewodzi艂 na statku.

- Nie zdoby艂e艣 鈥濧ntonii鈥 bez u偶ycia przemocy - rzek艂a, zwracaj膮c si臋 do Walentina, daj膮c do zrozu­mienia, 偶e wie wi臋cej, ni偶 by艂o w istocie, jakby mog­艂a jakim艣 cudem zobaczy膰 wszystko, co wydarzy艂o si臋 na pok艂adzie.

Nic nie zaszkodzi, je艣li buntownicy poczuj膮 si臋 troch臋 niepewnie, cho膰 w艂a艣ciwie nie s膮dzi艂a, by uda­艂o jej si臋 wprawi膰 ich przyw贸dc臋 w zak艂opotanie. Za to reszta za艂ogi z pewno艣ci膮 wierzy艂a w zabobony.

Raija uzna艂a wi臋c, 偶e mo偶e to wykorzysta膰.

- Jestem kobiet膮 w czarnej pelerynie. To mnie uda艂o si臋 dokona膰 tego, co nie uda艂o si臋 nikomu na 鈥濻ankt Niko艂aju鈥. Beze mnie Jewgienij uton膮艂by we w艂asnej krwi, otoczony swymi dzielnymi towarzy­szami.

Teraz przypomnia艂a sobie Jewgienija i krew. Przy­pomnia艂a sobie pok艂ad i stopy zgromadzonych wo­k贸艂 marynarzy. Ujrza艂a wyra藕nie czarne po艂y swego okrycia, jak wtedy kiedy ukl臋kn臋艂a obok rannego. Wyda艂o jej si臋, 偶e czuje na r臋kach krew...

Prze偶y艂a to naprawd臋.

Przypomnia艂a sobie.

- Mog臋 uratowa膰 twoich rannych - powiedzia艂a z pewno艣ci膮 siebie, kt贸ra wprost z niej emanowa艂a.

Ranek poja艣nia艂, ale niebo pozosta艂o czerwone.

Raija sta艂a w swej czarnej pelerynie na tle owej czerwieni, drobna i wyprostowana. Wasilij podtrzy­mywa艂 j膮, ale ludzie jakby go nie dostrzegali.

Zapomnieli niemal o tym, 偶e Raija jest 偶on膮 Jew­gienija Bykowa, wsp贸艂w艂a艣ciciela statk贸w.

Dla nich by艂a niezwyk艂膮 kobiet膮 w czarnej pelerynie.

Czarne w艂osy falowa艂y na wietrze. To sprawia艂o, 偶e wydawa艂a si臋 jeszcze bardziej nieziemska.

Patrz膮c na ni膮, mo偶na by naprawd臋 uwierzy膰, 偶e zosta艂a zes艂ana przez niebiosa i jest w stanie dokona膰 cudu.

Podmuchy wiatru wdziera艂y si臋 pod ubranie, ostu­dzi艂y fal臋 gor膮ca. Raija nieporuszona czeka艂a na od­powied藕 Walentina.

- Nie wolno ci, Raija! - krzycza艂 Oleg. - Czy nie masz za grosz rozs膮dku? Pami臋taj o dziecku, Raija!

Odwr贸ci艂a si臋 na kr贸tko. Odnalaz艂a spojrzeniem oczy przyjaciela, popatrzy艂a na niego, lecz nie ode­zwa艂a si臋 ani s艂owem.

Oleg stan膮艂 plecami do statku i do niej. Bezsilny ukry艂 twarz w d艂oniach.

- Za to, 偶e j膮 sprowadzi艂e艣, zas艂u偶y艂e艣 na wybacze­nie, Wasilij - rozleg艂 si臋 z g贸ry g艂os. - Mo偶esz wr贸ci膰 na pok艂ad.

- Ta kobieta prosi o trzy dodatkowe dni - rzek艂 Wasilij. - Wiem, 偶e to nie ty z艂o偶y艂e艣 tak膮 obietnic臋, Walentin, ale co ci szkodzi si臋 na to zgodzi膰?

- Czy mi si臋 zdaje, czy ten ch艂opak nadal trzyma stron臋 w艂a艣cicieli? Jeste艣 z nimi czy z nami, Wa艣ka?

Walentin chcia艂 ubli偶y膰 Wasilijowi, zwracaj膮c si臋 do niego w spos贸b, w jaki wabi si臋 zwierz臋ta. Wasilij nawet nie drgn膮艂.

- Trzy dni - powiedzia艂. - Albo b臋dziesz musia艂 wy­prawi膰 swoim rannym mokre pogrzeby.

- Jurk贸w! - krzykn膮艂 Walentin. - S艂yszysz mnie, Jurk贸w?

Oleg odwr贸ci艂 si臋 powoli w stron臋 w艂asnego stat­ku, w stron臋 m臋偶czyzny, kt贸rego sam na nim zatrud­ni艂. Zastanawia艂 si臋, czy jest bli藕niaczym bratem Wa­silija. Byli tak podobni, 偶e mo偶na by ich pomyli膰.

- Kupi艂a wam trzy dni, ale 偶膮dania pozostaj膮 te sa­me. Je偶eli ich nie spe艂nicie, pami臋tajcie, 偶e j膮 mamy.

- Ani si臋 wa偶cie j膮 ruszy膰! - zagrozi艂 Oleg. Odpowiedzia艂 mu szyderczy 艣miech. Pomocnik Wasilija podp艂yn膮艂 艂odzi膮 bli偶ej statku.

Wasilij sta艂 obok Raiji.

- Mog臋 p贸j艣膰 z tob膮 - zaproponowa艂 cicho. Raija napotka艂a jego wzrok. Wiedzia艂a, 偶e ma dobre inten­cje, 偶e chce j膮 chroni膰. Uwa偶a艂, 偶e spoczywa na nim odpowiedzialno艣膰 nie tylko dlatego, 偶e Walentin jest jego krewnym. - Pozwol膮 mi wej艣膰 na pok艂ad.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Walentin bez wahania m贸g艂by si臋 ciebie pozby膰 na zawsze. Sam m贸wi艂e艣, 偶e jest bezwzgl臋dny.

- Na nikogo nie b臋dziesz mog艂a liczy膰. Skin臋艂a g艂ow膮. Zdawa艂a sobie z tego spraw臋. Mimo 偶e na pok艂adzie by艂o kilku marynarzy z 鈥濻ankt Niko艂aja鈥, nie mog艂a si臋 spodziewa膰, 偶e zechc膮 stan膮膰 w jej obronie.

B臋dzie zdana tylko na siebie.

Ale czu艂a si臋 dziwnie silna, pokrzepiona 艣wiado­mo艣ci膮, 偶e uratowa艂a 偶ycie Jewgienija. Do tej pory za­wsze troch臋 w to pow膮tpiewa艂a. Teraz wreszcie przy­pomnia艂a sobie tamte wydarzenia i sta艂y si臋 jej w艂as­nym wspomnieniem.

Zda艂a sobie spraw臋, 偶e posiada co艣 niezwyk艂ego, ja­k膮艣 przedziwn膮 si艂臋, kt贸ra i teraz si臋 ujawni艂a.

Zamierza艂a wzi膮膰 udzia艂 w tej niebezpiecznej grze.

- Musz臋 i艣膰 sama - zdecydowa艂a. Wasilij przytrzymywa艂 j膮, p贸ki si臋 nie upewni艂, 偶e mocno chwyci艂a drabink臋.

Raija zamkn臋艂a oczy. S艂ysza艂a pod sob膮 morze. Za­cz臋艂a si臋 wspina膰.

Kiedy dotkn臋艂a brzegu burty, z艂apa艂y j膮 czyje艣 silne r臋ce. Podnios艂a wzrok i zajrza艂a w twarz tak bardzo przypominaj膮c膮 twarz Wasilija, 偶e przeszy艂 j膮 dreszcz.

- Witamy na pok艂adzie, Bykowa - rozleg艂 si臋 ju偶 jej znany mi臋kki g艂os. - Jestem Walentin. Ja tu rz膮dz臋.

8

- No to kupi艂a艣 im trzy dni - rzek艂, mru偶膮c niebieskozielone oczy.

Brwi mia艂 troch臋 ciemniejsze ni偶 czupryn臋, podob­nie jak Wasilij. Troch臋 d艂u偶sze w艂osy, mo偶e odrobi­n臋 ja艣niejsze. Bardziej ostre i wyraziste rysy. Bruzdy na twarzy wyra藕niej zaznaczone, cho膰 nie m贸g艂 by膰 wiele starszy od swego kuzyna.

- Dlaczego? - spyta艂.

Zaprowadzi艂 Raij臋 do kapita艅skiej kajuty. Z najwi臋ksz膮 oczywisto艣ci膮 zasiad艂 na krze艣le do­w贸dcy. Ca艂y czas towarzyszy艂o mu dw贸ch ludzi.

- Macie rannych na pok艂adzie - odpar艂a. - Chcia­艂abym do nich zajrze膰.

Walentin roze艣mia艂 si臋.

Inaczej ni偶 Wasilij. Ten 艣miech nape艂nia艂 przera偶e­niem.

- Nic ze sob膮 nie zabra艂a艣 - rzek艂 z niedowierzaniem. Odchyli艂 si臋 do ty艂u na krze艣le i mierzy艂 j膮 wzrokiem.

Stara艂 si臋, by to zauwa偶y艂a. Chcia艂, by poczu艂a si臋 nie­swojo, chcia艂 zademonstrowa膰, kto tu ma w艂adz臋.

Tego akurat nie musia艂 jej t艂umaczy膰. Od razu te偶 dostrzeg艂a, 偶e posiadanie w艂adzy wprost go upaja.

Lubi艂, gdy innych przenika艂 dreszcz strachu, kiedy do nich m贸wi艂, kiedy przeszywa艂 ich surowym wzrokiem.

Tak dzia艂o si臋 i teraz. Raija nie czu艂a si臋 zbyt pewnie, nie chcia艂a jednak tego po sobie pokaza膰. Poza tym odkry艂a w sobie si艂臋, o kt贸rej dot膮d nie wiedzia艂a.

Przez moment pomy艣la艂a o swoich niezwyk艂ych podr贸偶ach w marzeniach. Tak w艂a艣nie je nazywa艂a od czasu, kiedy Toni膮 po raz pierwszy okre艣li艂a te dziw­ne stany mianem podr贸偶y. Wydawa艂y si臋 przez to mniej niebezpieczne.

Wtedy te偶 posiada艂a t臋 si艂臋.

Wyprawy by艂y mo偶e bardziej rzeczywiste, ni偶 by chcia艂a. Mo偶e te偶 co艣 po sobie pozostawi艂y na takie chwile jak ta.

- Dlaczeg贸偶 to 偶ona Bykowa zaszczyca nas sw膮 wi­zyt膮? - powt贸rzy艂 Walentin. - Wybacz, ale wprost nie mog臋 uwierzy膰, 偶e robisz to z troski o moich ludzi, o za艂og臋 statku. Dlaczego przyp艂yn臋艂a艣 z moim kuzy­nem? Co ci臋 z nim 艂膮czy? Czy jest twoim kochankiem?

W膮skie oczy zw臋zi艂y si臋 jeszcze bardziej.

- By艂 jedynym, kt贸ry zgodzi艂 si臋 mnie tu przywie藕膰 - odpar艂a Raija oburzona. - Nie potrafi臋 dobrze p艂ywa膰.

- Masz ci臋ty j臋zyk. - Walentin potar艂 r臋k膮 brod臋. Raija zauwa偶y艂a, 偶e jego palce i d艂onie s膮 szczuplej­sze ni偶 Wasilija. - Co dzi臋ki temu zyskasz, Bykowa?

M贸wi艂 ze 艣miechem i drwin膮 w g艂osie, z budz膮cym l臋k zadowoleniem na twarzy. Poniewa偶 by艂a niczym ptak w klatce, poniewa偶 mia艂 j膮 w swej w艂adzy.

- Na l膮dzie zosta艂y kobiety - rzek艂a podnosz膮c g艂o­w臋. Nie ba艂a si臋 patrze膰 Walentinowi w oczy, nie s膮­dzi艂a, by co艣 jej zagra偶a艂o. Przynajmniej nie przed up艂ywem trzech dni. Zacznie si臋 ba膰, je偶eli po tym czasie Oleg nie wr贸ci z wiadomo艣ciami, kt贸re zado­wol膮 tego cz艂owieka. Ale na razie by艂a pewna, 偶e jej 偶ycie jest bezpieczne. - Dzieci. Je偶eli wam si臋 nie uda, zap艂ac膮 za to kobiety i dzieci. Pomy艣la艂e艣 o tym?

Nie odpowiedzia艂. Tylko si臋 u艣miechn膮艂. Wygl膮da­艂o, jakby sytuacja naprawd臋 go bawi艂a.

- Mo偶e w艂a艣nie o nich my艣l臋. Raija nie odezwa艂a si臋 wi臋cej, nie zamierza艂a si臋 wysila膰, by go przekona膰. Nic nie szkodzi, 偶e patrzy na ni膮 z niedowierzaniem, niech nawet podejrzewa, 偶e co艣 knuje.

- Twoja troska o nieco gorzej sytuowanych jest wzruszaj膮ca, Bykowa.

Nie pyta艂 o nic wi臋cej. Po prostu wsta艂, r贸wnie lek­ko i zwinnie jak Wasilij. Nietrudno by艂o dopatrzy膰 si臋 podobie艅stw mi臋dzy kuzynami.

Niewiele brakowa艂o, a da艂aby mu si臋 zwie艣膰. Raija dzi臋kowa艂a w duchu Wasilijowi, 偶e j膮 ostrzeg艂. Walentin by艂 tak bardzo podobny do Wasilija, 偶e z 艂a­two艣ci膮 przypisa艂aby mu te same cechy charakteru.

To mog艂oby okaza膰 si臋 gro藕ne.

- Chcia艂a艣 zajrze膰 do naszych rannych - odezwa艂 si臋. Raija wyczu艂a pow膮tpiewanie w g艂osie Walentina, ale brzmia艂o w nim tak偶e wyzwanie.

- Prosz臋 bardzo. Mam nadziej臋, 偶e na co艣 si臋 przy­dasz i 偶e naprawd臋 czego艣 dokonasz. Kr膮偶膮 o tobie r贸偶­ne pog艂oski. Je艣li wierzy膰 tym, kt贸rzy p艂yn臋li wtedy na 鈥濻ankt Niko艂aju鈥 i zapami臋tali ci臋 niemal jako Matk臋 Bosk膮. Mam nadziej臋 by膰 艣wiadkiem jakiego艣 cudu. Mo偶e dzi臋ki temu stan臋 si臋 pobo偶nym cz艂owiekiem?

Roze艣mia艂 si臋.

Raija posz艂a za nim wzd艂u偶 burty. S艂ysza艂a za so­b膮 kroki dw贸ch ludzi Walentina.

Dotarli na dolny pok艂ad statku. Walentin podkr臋­ci艂 lampy, 偶eby mog艂a lepiej widzie膰.

Raija zadr偶a艂a.

- Nie znalaz艂e艣 innego miejsca do u艂o偶enia ran­nych? - spyta艂a, nie mog膮c ukry膰 oburzenia.

Wzruszy艂 ramionami. W najmniejszym stopniu nie przejmowa艂 si臋 opini膮 Raiji.

W kubryku zawsze brakowa艂o prze艣cierade艂 i wszelkiego wyposa偶enia poza najbardziej niezb臋d­nym. Pomieszczenie dla za艂ogi znajdowa艂o si臋 g艂臋bo­ko pod g贸rnym pok艂adem, w cz臋艣ci pozbawionej do­st臋pu 艣wiat艂a dziennego.

W kapita艅skiej kajucie by艂o przytulnie, mog艂a na­wet przypomina膰 dom.

Kubryk w niczym nie przywodzi艂 na my艣l domu, chyba 偶e wn臋trze najn臋dzniejszej z chat. Raija wie­dzia艂a, 偶e na statkach Olega i Jewgienija panuj膮 du偶o lepsze warunki ni偶 na wi臋kszo艣ci innych jednostek. Wiedzia艂a, 偶e za艂odze 偶yje si臋 lepiej. Lecz mimo to pomieszczenie dla marynarzy, kt贸re teraz ujrza艂a, uw艂acza艂o ludzkiej godno艣ci.

Raij臋 przeszed艂 dreszcz na my艣l, 偶e Walentin m贸g艂 u艂o偶y膰 tu rannych, podczas gdy sam przeprowadzi艂 si臋 do kajuty kapitana. To przecie偶 jego towarzysze.

Nie przeszkadza艂o mu, 偶e ci biedacy le偶膮 na zgrzebnych workach i drelichach wypchanych sia­nem w wilgotnej i ciemnej norze. Nawet teraz, kiedy podkr臋cono lampy, musia艂a nat臋偶a膰 wzrok, 偶eby co­kolwiek zobaczy膰.

- Nie wstyd ci? - spyta艂a.

- To nie m贸j statek - odpar艂 po prostu. - Powinna艣 zada膰 to pytanie swemu m臋偶owi, Bykowa. To jego po­winna艣 spyta膰, czy mu nie wstyd. Oto co daje swojej za艂odze! W艂a艣nie z tego 偶yjesz. Robi wra偶enie, co?

By膰 mo偶e w pewnym stopniu mia艂 prawo tak za­pyta膰.

- Ci ludzie s膮 ranni!

- Wi臋kszo艣膰 z nich i tak umrze - odpar艂 lekko. - Lepiej, 偶e le偶膮 tutaj, gdzie inni ich nie widz膮, gdzie Jurk贸w nie mo偶e zobaczy膰, ilu ludzi stracili艣my.

A wi臋c tak to t艂umaczy艂.

Dlatego ranni przebywali w tym wilgotnym, ciem­nym i zimnym pomieszczeniu. Nieszcz臋艣nikom le偶膮­cym w takim miejscu 艣mier膰 musi wydawa膰 si臋 wy­bawieniem.

- Czekamy na twoje cuda. Jeden niewielki m贸g艂by sprawi膰, by tu poja艣nia艂o, nie s膮dzisz?

Raija nie zwraca艂a na niego uwagi. By艂a poruszona do g艂臋bi. Nigdy by nie uwierzy艂a, 偶e kto艣 m贸g艂 tak traktowa膰 innych ludzi, a ju偶 zw艂aszcza swoich wsp贸艂towarzyszy.

Nie mie艣ci艂o si臋 jej to w g艂owie.

Ale czu艂a r贸wnie偶 wstyd. Postanowi艂a, 偶e musi po­rozmawia膰 z Jewgienijem i Olegiem. Pomieszczenie takie jak to nie nadaje si臋 dla marynarzy.

Ukl臋kn臋艂a przy jednym z rannych. By艂o ich tu chy­ba tuzin. Mo偶e mniej, dok艂adnie nie liczy艂a. Kubryk wydawa艂 si臋 pe艂ny. Marynarze le偶eli ciasno jeden obok drugiego, zajmuj膮c ca艂膮 pod艂og臋.

- Oni nie mog膮 tutaj zosta膰! - rzuci艂a, nie patrz膮c na Walentina. Powiedzia艂a to w przyp艂ywie rozpaczy i nie chcia艂a, by potraktowa艂 jej s艂owa jak rozkaz. Wiedzia艂a, 偶e nigdy nie pozwoli艂by na to, by rozka­zywa艂a mu kobieta. A w ka偶dym razie nie 偶ona w艂a­艣ciciela statku. - Ci ludzie tutaj umr膮!

- Stan膮 si臋 m臋czennikami, kt贸rzy oddali swe 偶ycie za koleg贸w - odpowiedzia艂 tonem tak zimnym, 偶e za­dr偶a艂a.

Spojrza艂a na Walentina. Spokojnie wytrzyma艂 jej wzrok, sta艂 nieporuszony z r臋kami skrzy偶owanymi na piersi. Sprawia艂 wra偶enie ca艂kowicie oboj臋tnego i nie poczuwaj膮cego si臋 do 偶adnej odpowiedzialno艣ci za rannych le偶膮cych na mokrej pod艂odze...

Raija zrozumia艂a to w jednej chwili.

Zamordowano kapitana 鈥濺aiji鈥...

B贸g jeden wie, jaki los spotka艂 kapitana 鈥濧ntonii鈥.

Walentin zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e buntownikom przyda si臋 wsp贸艂czucie, gdy w艂adze zechc膮 ich rozli­czy膰. Po drugiej stronie by艂 ju偶 co najmniej jeden za­bity. Kapitan 鈥濺aiji鈥.

Marynarze te偶 potrzebowali zabitych.

Potrzebowali m臋czennik贸w.

Dlatego ranni towarzysze Walentina le偶eli w艂a艣nie tutaj.

- Jak mo偶na sta膰 si臋 tak nieczu艂ym? - spyta艂a tylko.

- Czy nigdy nie rozmawia艂a艣 o tym z Wasilijem? - odpowiedzia艂 pytaniem. Obrzuci艂 spojrzeniem m臋偶­czyzn, nie odezwa艂 si臋 do nich ani s艂owem. - Chyba nie b臋d臋 m贸g艂 obserwowa膰 twoich cud贸w... Zreszt膮 nie­wa偶ne, jestem niewierz膮cy. To mo偶e by膰 nudne. Zosta艅 tu i r贸b to, co do ciebie nale偶y. Zapukaj, kiedy uznasz, 偶e sko艅czy艂a艣. Moi ludzie poczekaj膮 za drzwiami.

U艣miechn膮艂 si臋 szeroko, ukazuj膮c bia艂e z臋by. Wa­silij mia艂 racj臋. Walentin potrafi艂 r贸wnie偶 by膰 uroczy.

I potrafi艂 to wykorzysta膰.

Wyszed艂, a jego dwaj ludzie jak cienie pod膮偶yli za nim.

Raija us艂ysza艂a, 偶e przekr臋ca w zamku klucz.

Przepe艂nia艂a j膮 z艂o艣膰 i poczucie bezsilno艣ci. Zacis­n臋艂a pi臋艣ci w fa艂dach sp贸dnicy.

Kl臋cza艂a na pod艂odze, zamkni臋ta z m臋偶czyznami, kt贸rych Walentin wyznaczy艂 na m臋czennik贸w. Z przera偶eniem u艣wiadomi艂a sobie, 偶e mieli sta膰 si臋 broni膮 w walce, kt贸r膮 podj膮艂, ale dop贸ki 偶yli, nie przedstawiali dla niego 偶adnej warto艣ci. Potrzebowa艂 zabitych, wielu zabitych.

Raija zastanawia艂a si臋, ilu marynarzy zamierza艂 po­艣wi臋ci膰, by zr贸wnowa偶y膰 艣mier膰 zamordowanego ka­pitana.

Ch艂opak le偶膮cy najbli偶ej by艂 ci臋偶ko ranny. Jego ko­szula przesi膮kn臋艂a krwi膮 w okolicy piersi, oczy mia艂 jak ze szk艂a, jednak zachowa艂 przytomno艣膰. W tej zimnej norze la艂 si臋 z niego pot, jego szcz臋ki dr偶a艂y.

- S艂uchali艣my go - wykrztusi艂.

W tych dwu s艂owach powiedzia艂 wszystko, zawar艂 ca艂e rozczarowanie, z艂o艣膰 i gorycz, kt贸re kierowa艂 nie tylko ku w艂a艣cicielom statk贸w. Zrozumia艂, 偶e Walentin mimo wszystko nie by艂 jednym z nich, a jedynie wykorzysta艂 okazj臋, by upiec przy wsp贸lnym ogniu w艂asn膮 piecze艅.

Raija poprosi艂a rannego, by nic nie m贸wi艂. Wiedzia­艂a, 偶e b臋dzie potrzebowa艂 si艂, 偶eby walczy膰 o 偶ycie. Musia艂a 艣ci膮gn膮膰 z ch艂opca koszul臋, 偶eby go obejrze膰.

J臋kn膮艂 z b贸lu, zazgrzyta艂 z臋bami. W oczach Raiji pojawi艂y si臋 艂zy.

M艂ody marynarz mia艂 ci臋t膮 ran臋 na piersi, a drug膮, g艂臋bsz膮, w boku.

Kto艣 je przewi膮za艂, a w ka偶dym razie pr贸bowa艂. Raija zobaczy艂a, 偶e nadal ciek艂a z nich krew.

To cud, 偶e ch艂opak zachowa艂 przytomno艣膰. Le偶膮c, przyciska艂 r臋koma g艂臋bsz膮 ran臋. Gdyby zemdla艂, by膰 mo偶e ju偶 by nie 偶y艂. Raija prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

Ba艂a si臋 i jednocze艣nie czu艂a z艂o艣膰, ale stara艂a si臋 zapanowa膰 nad sob膮.

Rany by艂y bardzo rozleg艂e i ch艂opak straci艂 du偶o krwi. By艂 przera藕liwie blady.

Taki m艂ody...

Pewnie w domu czeka na niego matka, kt贸ra za­stanawia si臋, co si臋 z nim dzieje, kt贸ra si臋 za niego modli. Jest chyba za m艂ody, by mie膰 偶on臋.

Raija potrzebowa艂a czystej wody, materia艂u do opatrzenia ran, spirytusu do ich oczyszczenia, ognia...

Szybko podnios艂a si臋 na nogi.

Zapuka艂a do drzwi.

Otworzy艂 jej sam Walentin. Ca艂y czas sta艂 zatem za drzwiami, czeka艂, nas艂uchiwa艂.

Nie pr贸bowa艂a zrozumie膰, dlaczego.

- Masz dosy膰? - spyta艂 drwi膮co. - Czy to zbyt silne wra偶enia dla pani Bykowej? A mo偶e ju偶 dokona艂a艣 cu­du? Musz臋 przyzna膰, 偶e nie trwa艂o to zbyt d艂ugo. Chy­ba nasz Pan ma dla ciebie szczeg贸lne wzgl臋dy. - Odsu­n膮艂 si臋 na bok. - Chod藕, moja pi臋kna, nie musisz d艂u偶ej tam tkwi膰, ale pami臋taj, 偶e sama o to prosi艂a艣.

Raija nie ruszy艂a si臋 z miejsca. Bo偶e, jak gardzi艂a tym cz艂owiekiem! 呕yczy艂a mu jak najgorzej.

- Nigdzie si臋 nie wybieram - rzek艂a stanowczo. - Ci ludzie wymagaj膮 w r贸wnym stopniu opieki, co cu­du. Potrzebna mi woda, materia艂 na banda偶e. Pozbie­raj jakie艣 koszule, prze艣cierad艂a, tylko czyste. Musz臋 dosta膰 spirytus, n贸偶, ogie艅...

- Du偶e masz potrzeby - zadrwi艂 z u艣miechem na ustach. - Chyba nie my艣lisz, 偶e ci dam n贸偶 i 偶e po­zwol臋 u偶y膰 ognia?

- Walentin boi si臋 kobiety! - odezwa艂 si臋 z trium­fem kto艣 z kubryka.

Zaraz potem rozleg艂 si臋 kr贸tki 艣miech kilku innych rannych.

- Boisz si臋 kobiety? - powt贸rzy艂a Raija. Walentin wci膮偶 si臋 u艣miecha艂, lecz Raija nie mia艂a pewno艣ci, co si臋 za tym kryje. - My艣lisz, 偶e uda mi si臋 dokona膰 te­go, co nie uda艂o si臋 tylu m臋偶czyznom? My艣lisz, 偶e Oleg mnie tu przys艂a艂, bym ci臋 zabi艂a? Albo pod艂o偶y艂a ogie艅?

- Dostaniesz to, o co prosisz - odpar艂 kr贸tko. Zatrzasn膮艂 z powrotem drzwi tu偶 przed jej nosem, ale nie zamkn膮艂 ich na klucz.

Raija wiedzia艂a, 偶e chce j膮 wypr贸bowa膰, pozosta­wiaj膮c mo偶liwo艣膰 ucieczki. Jednocze艣nie czu艂a, 偶e zy­ska艂a przychylno艣膰 rannych marynarzy. Przyj臋li j膮 z 偶yczliwo艣ci膮. Chocia偶 by艂a 偶on膮 armatora, by艂a te偶 ich ostatni膮 nadziej膮.

Zrozumieli, 偶e Walentin ich ju偶 nie potrzebuje, 偶e dla niego mog膮 tu cho膰by zgni膰.

Natomiast ona by膰 mo偶e mog艂a uratowa膰 im 偶y­cie. Odwa偶y艂a si臋 sprzeciwi膰 temu 艂otrowi, chocia偶 wiele ryzykowa艂a.

Raija zdj臋艂a peleryn臋 i okry艂a ni膮 jednego z ran­nych, kt贸ry nie mia艂 koca. By艂 tak os艂abiony, 偶e na­wet tego nie zauwa偶y艂.

Nie wiedzia艂a, czy uda si臋 jej uratowa膰 tego cz艂o­wieka, ale przynajmniej nie pozwoli mu zmarzn膮膰.

- Dzi臋kuj臋 - odezwa艂 si臋 ch艂opak z ranami na pier­si i w boku. Chwyci艂 Raij臋 za r臋k臋 i u艣cisn膮艂. - Masz wok贸艂 siebie 艣wiat艂o - doda艂 i zamkn膮艂 oczy.

Raija uzna艂a, 偶e b贸l i utrata krwi nie pozwalaj膮 mu odr贸偶ni膰 fantazji od rzeczywisto艣ci.

Czu艂a, 偶e wype艂ni艂o j膮 dziwne ciep艂o. Dzia艂a艂a, nie zdaj膮c sobie sprawy z tego, co robi.

Nikt z pozosta艂ych rannych niczego nie zauwa偶y艂. Ci, kt贸rzy le偶eli najbli偶ej, nie mogli nawet podnie艣膰 g艂owy, by na ni膮 spojrze膰.

Pozornie nic si臋 nie zmieni艂o, ale cuchn膮ce st臋chlizn膮 ciasne pomieszczenie wype艂ni艂 niezwyk艂y spok贸j. Momentami rannym udawa艂o si臋 odr贸偶ni膰 oddech Raiji od oddech贸w innych. Nic nie m贸wi艂a, ale czu­li jej obecno艣膰. Przycisn臋艂a d艂onie do ran ch艂opca i straci艂 przytomno艣膰. Wreszcie odwa偶y艂 si臋 z艂o偶y膰 swe 偶ycie w czyje艣 r臋ce, odwa偶y艂 si臋 uciec od prze­szywaj膮cego b贸lu w zbawienn膮 nie艣wiadomo艣膰. Wy­starczy艂o tylko zrobi膰 krok.

Kubryk nabra艂 nowego blasku, kt贸ry m贸g艂 pocho­dzi膰 od 艣wiat艂a lamp, ale przecie偶 nie zosta艂o w nich ju偶 wiele oleju, w niekt贸rych p艂omyk chwia艂 si臋 nie­bezpiecznie, gro偶膮c wyga艣ni臋ciem.

脫w blask m贸g艂 pochodzi膰 te偶 od niej, kobiety w czarnej pelerynie.

Nie rozumieli tego, nie chcieli rozumie膰, nie chcie­li si臋 nawet nad tym zastanawia膰. Czuli tylko ogrom­n膮 wdzi臋czno艣膰 i to, 偶e przy niej s膮 bezpieczni.

By艂a m艂oda, m艂odsza ni偶 wi臋kszo艣膰 z nich, ale mia­艂a w sobie co艣 takiego, co mo偶na znale藕膰 tylko u si­wiej膮cej, starzej膮cej si臋 matki.

呕aden z rannych nie p艂ywa艂 na 鈥濻ankt Niko艂aju鈥. Na pok艂adzie z tamtej za艂ogi pozosta艂o te偶 niewielu.

Ale wszyscy s艂yszeli, co si臋 wtedy wydarzy艂o. Wszyscy poznali opowie艣膰 o tym, jak Byk贸w spad艂 z masztu, jak jego rami臋 zosta艂o niemal ca艂kiem wy­rwane z barku, jak le偶a艂 w ka艂u偶y krwi na pok艂adzie, podczas gdy wko艂o szala艂 sztorm.

Wtedy pojawi艂a si臋 ona: w czarnym okryciu, z czar­nymi w艂osami powiewaj膮cymi wok贸艂 bladej twarzy, z oczami niczym czarne p艂omienie. Krzycza艂a co艣 do m臋偶czyzn, nie chcia艂a odda膰 Jewgienija 艣mierci.

Wszyscy s艂yszeli o jej niewiarygodnym czynie, o tym, 偶e dokona艂a rzeczy niemo偶liwych, cudem po­wstrzymuj膮c krwotok O tym, jak przykry艂a rannego swym cia艂em i le偶a艂a tak do chwili, kiedy marynarze wreszcie odwa偶yli si臋 wnie艣膰 oboje do 艣rodka.

Przeciwstawi艂a si臋 艣mierci.

Ju偶 raz to zrobi艂a.

Mo偶e jest i ich nadziej膮.

Raija sama dobrze nie wiedzia艂a, co si臋 sta艂o. Nikt te偶 nie m贸g艂 jej tego opowiedzie膰.

Obudzi艂a si臋 z twarz膮 na piersi ch艂opca. Kiedy usiad­艂a, jej cia艂o by艂o wiotkie. Czu艂a jeszcze na policzku puls rannego. Wpatrywa艂a si臋 w p贸艂mrok i po chwili zoba­czy艂a, 偶e ch艂opak oddycha. Mia艂 lekko rozchylone war­gi, wydawa艂o si臋, 偶e si臋 u艣miecha. Wygl膮da艂 m艂odziej.

Rana w boku ju偶 nie krwawi艂a.

Serce Raiji zamar艂o, kiedy to zobaczy艂a. Musia艂a wprost dotkn膮膰, 偶eby uwierzy膰. Wystraszy艂a si臋 - ba­艂a si臋 o siebie.

Rozejrza艂a si臋 doko艂a. W najdalej wysuni臋tej ku ru­fie cz臋艣ci pomieszczenia zauwa偶y艂a marynarza, kt贸­ry m贸g艂 siedzie膰. Zobaczy艂a, jak b艂yszcz膮 bia艂ka jego oczu. Zorientowa艂a si臋, 偶e jest od niej sporo starszy.

- Porz膮dnie ich wystraszy艂a艣, kobieto - powiedzia艂.

Raija rozpozna艂a ten g艂os. To ten cz艂owiek odwa偶y艂 si臋 zakpi膰 z Walentina. - Nie mieli odwagi tu wej艣膰. Zostawili tylko rzeczy w drzwiach i poszli, nie 艣mie­li wej艣膰 do 艣rodka...

Raija patrzy艂a, nie rozumiej膮c.

- Wok贸艂 ciebie l艣ni艂o dziwne 艣wiat艂o - wyja艣ni艂. Ra­ija zobaczy艂a teraz, 偶e m臋偶czyzna siedzi ze z艂o偶onymi r臋kami. - Bi艂o od ciebie 艣wiat艂o. Nigdy nie widzia艂em czego艣 takiego. Przerazi艂o to nawet tego bohatera Walentina i jego stra偶 przyboczn膮. Nie wierzy艂em, 偶e w oczach tej bestii kiedykolwiek zobacz臋 strach, ale naprawd臋 si臋 ba艂...

Marynarz roze艣mia艂 si臋 i zakaszla艂, ale i to nie po­wstrzyma艂o go od 艣miechu.

- 呕yje - powiedzia艂a Raija ze zdumieniem, wska­zuj膮c wzrokiem na ch艂opca.

- Uratowa艂a艣 go - rzek艂 cz艂owiek w ciemno艣ci. - Z pewno艣ci膮 si臋 wyli偶e. Mia艂 umrze膰 jako pierwszy. Teraz inni ci臋 potrzebuj膮...

Raija doczo艂ga艂a si臋 do drzwi. Znalaz艂a to, o co prosi艂a Walentina. Nawet wi臋cej.

Dostarczono jej wod臋 i puste naczynie, prze艣ciera­d艂a porwane na d艂ugie pasy, ogarek, a tak偶e n贸偶 z sze­rokim i b艂yszcz膮cym ostrzem, niemal tak d艂ugim jak jej przedrami臋. Raija skrzywi艂a si臋 i od艂o偶y艂a n贸偶 na bok. Znalaz艂a te偶 pe艂n膮 butelk臋 spirytusu. Zmarszczy­艂a nos i w艂o偶y艂a korek na miejsce. W innym naczy­niu dosta艂a olej.

Nape艂ni艂a i zapali艂a lampy. Wko艂o zrobi艂o si臋 ja­sno niemal jak w pogodny s艂oneczny dzie艅.

Potem przemy艂a zakrwawion膮 pier艣 m艂odzie艅ca, staraj膮c si臋 zu偶y膰 jak najmniej wody. Nie zdezynfekowa艂a ran spirytusem - ch艂opak spa艂 i nie chcia艂a go budzi膰. Wiedzia艂a, 偶e nie grozi mu zaka偶enie.

Szybko i delikatnie go opatrzy艂a.

Mia艂 umrze膰 jako pierwszy... Starszy m臋偶czyzna m贸wi艂 chyba prawd臋, nikt inny nie dozna艂 tak g艂臋bo­kich ran.

Mo偶e pozosta艂ym zadano wi臋cej cios贸w, ale nie tak gro藕nych. Jednak, gdyby zostawi膰 ich bez opieki, wielu mog艂oby si臋 wykrwawi膰. Albo umrze膰 z zim­na. Raija zadr偶a艂a. Pomy艣la艂a, 偶e Walentin by艂by ich pewnie zag艂odzi艂.

Ranni wci膮偶 nie mogli czu膰 si臋 ca艂kiem bezpiecz­ni. Raija zdawa艂a sobie z tego spraw臋. Nie wiedzia艂a te偶, co j膮 czeka.

Pozna艂a jednak Walentina na tyle dobrze, by mie膰 pewno艣膰, 偶e jej nie zabije.

Gdyby m贸g艂 dokona膰 tego w tajemnicy, na pewno by si臋 nie zawaha艂, ale o jej obecno艣ci na statku wie­dzia艂o zbyt wiele ludzi.

Niew膮tpliwie nadal b臋dzie z niej drwi艂, zrobi wszystko, by j膮 poni偶y膰, ale zabi膰 jej si臋 nie odwa偶y.

Woda ju偶 si臋 prawie sko艅czy艂a, gdy Raija dotar艂a do m臋偶czyzny le偶膮cego najbli偶ej rufy. Jako jeden z nielicznych zachowa艂 przytomno艣膰.

- Nie jest ze mn膮 tak 藕le - szepn膮艂. Raija zoriento­wa艂a si臋, 偶e jest starszy, ni偶 s膮dzi艂a. Mia艂 co najmniej pi臋膰dziesi膮t lat. - Najbardziej ucierpia艂y plecy - wy­ja艣ni艂 z grymasem. - Wymierzono mi ch艂ost臋, ale tak szybko zemdla艂em, 偶e przestali mnie bi膰.

Raija zagryz艂a wargi na widok krzy偶uj膮cych si臋 d艂ugich ran, z kt贸rych s膮czy艂a si臋 ropa i krew.

- Za co? - spyta艂a.

- O艣mieli艂em si臋 stan膮膰 w obronie kapitana. Nie musia艂 m贸wi膰 nic wi臋cej.

- Zabili go? Wyj膮艂 korek z butelki.

- Kiedy mnie tu wtr膮cono, jeszcze 偶y艂 - powiedzia艂. - Wiem, 偶e b臋dzie bola艂o, ale nie zwracaj na to uwagi.

Dr偶a艂 na ca艂ym ciele, kiedy Raija czy艣ci艂a mu ra­ny, ale z jego ust nie wydoby艂 si臋 nawet j臋k. Raija nie pojmowa艂a, jak mo偶na wytrzyma膰 taki b贸l.

- D艂ugi trening - odpar艂 sucho, kiedy spyta艂a.

W pomieszczeniu by艂o zimno, ale 艣ci膮gn臋艂a z ma­rynarza koszul臋 przesi膮kni臋t膮 krwi膮, nie mog艂a po­zwoli膰, by dotyka艂a czystych banda偶y.

M臋偶czyzna zmarszczy艂 czo艂o i zacisn膮艂 wargi. W jego oczach pojawi艂y si臋 艂zy.

- Dlaczego to robisz? - spyta艂. - Czy jeste艣 anio艂em?

- Nie, nie jestem anio艂em - odpar艂a. - Jestem ziem­sk膮 istot膮, ale chyba zosta艂am wybrana do tego, by po­maga膰 innym. Posiadam co艣, co sprawia, 偶e musz臋...

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Wszystko od pocz膮tku nam nie wychodzi艂o - westchn膮艂. - Nie powinni艣my si臋 porywa膰 na naszych pracodawc贸w. To by艂 b艂膮d... - Zamilk艂. - Mo偶e by si臋 uda艂o, gdyby Wasilij pozosta艂 naszym przyw贸dc膮, ale dali艣my si臋 omami膰 temu draniowi, Walentinowi...

Raija nie wiedzia艂a, co odpowiedzie膰.

- Dobrze, 偶e uratowa艂a艣 ch艂opca - m贸wi艂 dalej ma­rynarz. - Mia艂 umrze膰 pierwszy. To syn Walentina.

9

Wezwa艂 Raij臋 na g贸r臋. Nie mia艂a zamiaru puka膰 do drzwi, postanowi艂a o nic nie prosi膰 tego cz艂owieka.

Ale jego dwaj s艂u偶alcy nie pytali jej o zdanie. Rzu­cili tylko kr贸tkie polecenie. Raija wiedzia艂a, 偶e lepiej si臋 nie sprzeciwia膰, poza tym dali jej do zrozumienia, 偶e gotowi s膮 u偶y膰 pi臋艣ci, gdy s艂owa nie poskutkuj膮.

Strz膮sn臋艂a z siebie ich r臋ce. Sz艂a wyprostowana mi臋dzy dwoma osi艂kami. W kubryku, gdzie le偶eli ran­ni, zostawi艂a zapalone lampy. Nie zabra艂a no偶a. Stra偶nicy nie pytali jej, co z nim zrobi艂a. W razie cze­go zamierza艂a powiedzie膰, 偶e o nim zapomnia艂a, 偶e po prostu nie pomy艣la艂a.

Mo偶liwe, 偶e jej uwierz膮.

Zapewne Walentin nie da jej drugiego, ale to ju偶 po艂owa zwyci臋stwa.

- Naprawd臋 wygl膮da na to, 偶e nie k艂ama艂a艣 - rzek艂, lekko pochylaj膮c si臋 w jej stron臋.

Czeka艂 na ni膮 na pok艂adzie. Raija domy艣la艂a si臋, dlaczego. 鈥濧ntoni臋鈥 ze wszystkich stron otacza艂o morze, z lewej burty sta艂a 鈥濺aija鈥.

Ma艂y frachtowiec znikn膮艂, nie by艂o go wida膰 nawet na horyzoncie. Odp艂yn臋艂a tak偶e 艂贸dka Wasilija.

Walentin chcia艂, by Raija wiedzia艂a, 偶e zosta艂a z bun­townikami sama, niczym na wyspie odci臋tej od 艣wiata.

- Ale艣 ty zakrwawiona i brudna - ci膮gn膮艂. - Istne wcielenie ofiarno艣ci! Czy wystarczy艂o ci wody do do­konywania cud贸w? Przemieni艂a艣 j膮 w wino dla mo­ich biednych rannych? - zapyta艂 szyderczo.

Raija nie zada艂a sobie trudu, by odpowiedzie膰.

艢wiat艂o dzienne j膮 o艣lepia艂o i musia艂a si臋 przytrzy­ma膰 burty. Niedobrze jej si臋 robi艂o od patrzenia w d贸艂 na wod臋, ale wola艂a to, ni偶 patrze膰 na Walentina. U艣miecha艂 si臋 do niej. Raija odnios艂a wra偶enie, 偶e w jego oczach czai si臋 strach, ale nie艂atwo jej by­艂o w to wierzy膰. Ten cz艂owiek nie doznawa艂 tego ro­dzaju uczu膰, nie wierzy艂a, 偶e m贸g艂by si臋 ba膰.

- Nie chcesz si臋 dowiedzie膰, co z twoim synem? Spojrza艂 na ni膮 zaskoczony, niemal zak艂opotany.

Potem roze艣mia艂 si臋 serdecznie. Raij臋 ogarn臋艂o obrzydzenie.

- Domy艣lam si臋, 偶e uratowa艂a艣 tego s艂abeusza?

- 呕yje - odpar艂a twardo Raija. - Ale umrze, je偶eli nie dostanie jedzenia, opieki, ciep艂a, 艣wiat艂a... Zabijesz go, je偶eli b臋dziesz trzyma艂 go tam na dole. Jego i wszystkich pozosta艂ych.

- Uwa偶asz wi臋c, 偶e powinienem ich przenie艣膰?

Skin臋艂a g艂ow膮. Nie uciek艂a wzrokiem, nie przestra­szy艂 jej. Nie bala si臋 go. Raczej budzi艂 w niej z艂o艣膰, kt贸ra przes艂ania艂a strach, rodz膮cy si臋 w g艂臋bi duszy.

- 呕ona armatora zdob臋dzie pi贸rko u kapelusza, je­艣li uratuje biednych, wyzyskiwanych marynarzy?

- Tu chodzi o 偶ycie, do diab艂a! - wybuchn臋艂a. - Czy dla ciebie to nic nie znaczy? Nie b臋dzie ci 艂atwo si臋 wymiga膰, je偶eli wyrzucisz na l膮d tuzin zmar艂ych. Mo­偶e nawet dwa tuziny. Ludzie bez trudu odgadn膮, kto odpowiada za ich 艣mier膰. Zrozumiej膮, 偶e win臋 pono­sisz ty, nie kapitan.

- Podziwiam twoj膮 odwag臋, Bykowa! Raiji nie podoba艂 si臋 spos贸b, w jaki si臋 do niej zwraca艂.

- Nie wolno ci tak traktowa膰 rannych! Mo偶esz ura­towa膰 ich od 艣mierci, je偶eli przeniesiesz ich na g贸r臋. Nawet ch艂opak prawdopodobnie prze偶yje...

- M贸j syn? - spyta艂 drwi膮co.

- Jak mo偶esz? - spyta艂a cicho. Nie przez delikatno艣膰. Rozumia艂a, 偶e nie nale偶y o tym m贸wi膰 zbyt g艂o艣no. Nic nie zyska, otwarcie upokarzaj膮c Walentina w obecno艣ci marynarzy, kt贸­rzy pozostali mu wierni. Co艣 jej m贸wi艂o, 偶e Walentin prowadzi dok艂adny rachunek raz贸w, kt贸re otrzy­ma艂, i 偶e stara si臋 za nie odp艂aci膰.

- Mo偶e mie膰 tuzin innych ojc贸w - odpar艂 lekko. - Dlaczego mia艂bym wierzy膰 jakiej艣 latawicy?

By艂 wyj膮tkowo nieczu艂y.

Jak mo偶na si臋 wypiera膰 w艂asnego dziecka?

Pomy艣la艂a o Michaile i po偶a艂owa艂a, 偶e zaanga偶o­wa艂a si臋 w co艣 takiego. To szale艅stwo!

Kto wie, ile j膮 jeszcze czeka b贸lu.

Ujrza艂a przed oczyma twarz synka i po raz pierw­szy, odk膮d wesz艂a na pok艂ad 鈥濧ntonii鈥, odczu艂a l臋k, 偶e nie wr贸ci.

呕e ju偶 nie zobaczy Michai艂a.

- My艣lisz, 偶e Oleg z Wasilijem zjawi膮 si臋 tu lada chwila? - spyta艂 Walentin, staraj膮c si臋 wzbudzi膰 w Raiji niepewno艣膰. - Mo偶e w艂a艣ciciele statk贸w zde­cyduj膮 si臋 jednak spe艂ni膰 nasze 偶膮dania - m贸wi艂 da­lej, opar艂szy 艂okcie na kraw臋dzi burty.

Sprawia艂 wra偶enie znudzonego. S艂aby wiatr odgar­n膮艂 mu grzywk臋 do ty艂u. Walentin mia艂 wy偶sze czo艂o ni偶 Wasilij. Raija bez wysi艂ku dostrzega艂a takie szczeg贸艂y. Mimo woli.

- Czy mog臋 si臋 gdzie艣 umy膰? - spyta艂a. Nie zamierza艂a go o nic prosi膰, w ka偶dym razie o nic wa偶nego. Jednak chcia艂a si臋 jako艣 doprowadzi膰 do porz膮dku.

- Dlaczego Wasilij nie wszed艂 na pok艂ad? - spyta艂 nieoczekiwanie Walentin.

Odwr贸ci艂 si臋 i stan膮艂 na wprost Raiji. Przebiega艂 po niej leniwym wzrokiem. Za ka偶dym razem, kiedy za­dawa艂 sobie trud, by na ni膮 spojrze膰, rozbiera艂 j膮 oczami. Raija pomy艣la艂a, 偶e pewnie patrzy w ten spo­s贸b na wszystkie kobiety. Nie stanowi艂a wyj膮tku...

Wzruszy艂a ramionami.

- Spytaj go sam, kiedy nast臋pnym razem go zoba­czysz - rzek艂a oboj臋tnie.

- Teraz pytam ciebie! - zagrzmia艂, chwytaj膮c j膮 za przedrami臋. Jego d艂onie okaza艂y si臋 silne, mimo 偶e sprawia艂y wra偶enie delikatniejszych ni偶 r臋ce innych m臋偶czyzn, kt贸rych zna艂a. Jego oczy ciska艂y b艂yskawi­ce. - Nie lubi臋, gdy stroi si臋 ze mnie 偶arty! My艣l臋, 偶e wiesz, dlaczego Wasilij odp艂yn膮艂 z Jurkowem, cho膰 m贸g艂 do nas wr贸ci膰. Co prawda nie zosta艂by przy­w贸dc膮, bo tylko dla jednego jest miejsce... - Walentin roze艣mia艂 si臋 ochryple: - ... ale m贸g艂by wr贸ci膰 na po­k艂ad. Da艂em mu t臋 szans臋. A mo偶e razem z Olegiem Jurkowem co艣 knuj膮? Czy jeste艣 cz臋艣ci膮 ich planu? Po co, u diab艂a, si臋 tu zjawi艂a艣, Bykowa?

- S膮dz臋, 偶e tw贸j kuzyn Wasilij po prostu nie ufa艂 ci do tego stopnia, by wr贸ci膰 - rzek艂a zrezygnowana. - Mnie tak偶e nie ufa艂 na tyle, by zwierza膰 si臋 ze swych tajemnic.

- Ale opowiada艂 ci o mnie? Raija westchn臋艂a.

- Powiedzia艂 tylko, 偶e na pewno ty przej膮艂e艣 przy­w贸dztwo i 偶e jeste艣cie kuzynami. Nie mia艂am przy­jemno艣ci pozna膰 historii twego 偶ycia ani dzi臋ki Wa­silijowi, ani dzi臋ki komu艣 innemu.

- A ch艂opak? Sk膮d wiesz, 偶e jest moim synem?

- Jeden z rannych mi o tym powiedzia艂 - odpar艂a Raija lodowato. - Uwa偶a艂 pewnie, 偶e powinnam wie­dzie膰, jak bardzo jeste艣 mi艂y. Czy dostan臋 troch臋 wo­dy, 偶eby si臋 umy膰?

- Jeste艣 wymagaj膮ca - rzek艂 zamy艣lony. - S膮dz臋, 偶e najlepiej b臋dzie, je艣li nie zostaniesz na pok艂adzie. To zbyt otwarta przestrze艅 jak dla ciebie, a nie chcia艂­bym, by zam膮ci艂o ci si臋 w g艂owie.

- Jestem potrzebna rannym. Zachichota艂.

- A wi臋c chcesz wr贸ci膰 na d贸艂? Do tych ciemno­艣ci? - Pokr臋ci艂 g艂ow膮 z niedowierzaniem. - Zupe艂nie nie mog臋 ci臋 rozgry藕膰! Albo naprawd臋 m贸wisz to, co my艣lisz, w takim razie chyba ca艂kiem rozum postra­da艂a艣, albo te偶 zostaj膮c tu masz wi臋cej do wygrania, ni偶 gdyby艣 wr贸ci艂a do domu. Uwa偶am, 偶e prowa­dzisz jak膮艣 potwornie skomplikowan膮 gr臋, Bykowa. - Spojrza艂 na Raij臋 wyzywaj膮co, u艣miechn膮艂 si臋 sze­roko i wyrzuci艂 ramiona na boki. - Mamy przecie偶 wszystko: oba statki, ciebie, trzymamy w r臋ku wszystkie karty. Czeg贸偶 mogliby艣my si臋 obawia膰? Dlaczego mieliby艣my przegra膰?

- Dlatego, 偶e nie dzia艂acie w jednej grupie i brak mi臋dzy wami zgody - odpar艂a.

- Podejrzewam, 偶e kryje si臋 za tym Wasilij - mrukn膮艂, zaciskaj膮c pi臋艣ci. - To na pewno sprawka Wasi­lija, jakbym widzia艂 jego cie艅, s艂ysza艂 jego drwi膮cy 艣miech. Ale tym razem ten 偶贸艂todzi贸b nie zdo艂a mi przeszkodzi膰... - Popatrzy艂 badawczo na Raij臋. - Ja­kim cudem zdo艂a艂 ci臋 nak艂oni膰, by艣 si臋 zgodzi艂a? W jaki spos贸b zmusi艂 ci臋, by艣 zaryzykowa艂a? Czy li­czy艂 na to, 偶e ci臋 nie tkn臋? - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i z艂o­wrogo si臋 roze艣mia艂. - Musia艂 przecie偶 wiedzie膰, 偶e nie obchodzi mnie, kim jest tw贸j m膮偶. Nie wiadomo, jak d艂ugo b臋dziesz tu potrzebna. Mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e b臋d臋 wola艂 ci臋 po艣wi臋ci膰.

Raija s艂ucha艂a, nie odzywaj膮c si臋.

- Nie boisz si臋? - spyta艂. Nie odpowiedzia艂a.

Jej strach jest jej spraw膮.

Nagle odwr贸ci艂 si臋, w艣ciek艂y i oburzony. Zawo艂a艂 swoich ludzi. Zjawili si臋 obaj. 艢ledzili ka偶de drgnie­nie na jego twarzy. Raija domy艣li艂a si臋, 偶e znaj膮 go od dawna. Wygl膮da艂o na to, 偶e wiedz膮, czego si臋 mo­g膮 po nim spodziewa膰.

To strach ich przy nim trzyma艂. I by膰 mo偶e wiara, 偶e Walentin rzeczywi艣cie jest w stanie zapewni膰 im lepsze 偶ycie.

- Zabra膰 j膮! - zarz膮dzi艂. - Zaprowad藕cie j膮 do mo­jej kajuty! Zamknijcie na klucz. I dajcie jej wod臋, ca­ryca musi si臋 umy膰!

Raija posz艂a z m臋偶czyznami. Nie zada艂a sobie tru­du, by si臋 do nich odezwa膰. Pewnie zreszt膮 nie mieli ochoty na rozmow臋.

Wygl膮dali ca艂kiem zwyczajnie, cho膰 wydawali si臋 silniejsi od innych i z pewno艣ci膮 nie baliby si臋 rzuci膰 do walki z go艂ymi pi臋艣ciami. W艂a艣nie takich ludzi potrzebowa艂 Walentin. Najwidoczniej wiedzia艂, jakie przyja藕nie op艂aca si臋 piel臋gnowa膰. Pi臋kna przyja藕艅...

Nikogo nie traktowa艂 jak r贸wnego sobie, uwa偶a艂 siebie za kogo艣 lepszego. A w takiej sytuacji trudno o odpowiedni grunt dla przyja藕ni.

Zamkn臋li Raij臋 w kajucie. Wkr贸tce potem jeden z nich wr贸ci艂, nios膮c misk臋 ciep艂ej wody.

Raija podzi臋kowa艂a, a wtedy m臋偶czyzna obrzuci艂 j膮 podejrzliwym spojrzeniem.

- Nazywaj膮 to uprzejmo艣ci膮 - wyja艣ni艂a - lub po­wszechnym zwyczajem. Na jedno wychodzi. U wi臋k­szo艣ci ludzi to ca艂kiem naturalny odruch.

Raija mia艂a pewno艣膰, 偶e ch艂opak przeka偶e jej s艂owa dalej, ale pewnie tylko rozbawi tym Walentina, kt贸ry nie przejmowa艂 si臋 opiniami innych na sw贸j temat.

Pobie偶ne ochlapanie si臋 wod膮 nie pomog艂o wiele. Po takim myciu Raiji nie wpuszczono by do salon贸w w Archangielsku. Ba, w膮tpi艂a te偶, czy mog艂aby wej艣膰 do w艂asnego domu. Zdarza艂o si臋, 偶e czasami i ona bar­dziej zwraca艂a uwag臋 na wygl膮d zewn臋trzny cz艂owie­ka ni偶 na to, co tkwi艂o w jego wn臋trzu.

Przynajmniej r臋ce uda艂o jej si臋 obmy膰 z krwi i od­艣wie偶y膰 twarz. 艢ci膮gn臋艂a te偶 bluzk臋, wyp艂uka艂a j膮 w s艂o­nej wodzie, po czym przewiesi艂a przez kraw臋d藕 koi Walentina. Niech sobie dra艅 nie my艣li, 偶e si臋 kr臋puje!

Cienk膮 kurtk臋, kt贸r膮 w艂o偶y艂a na koszul臋, zapi臋艂a a偶 pod szyj臋.

Nast臋pnie rozejrza艂a si臋 po kajucie.

Na jednej ze 艣cian, nad sto艂em przymocowanym do pod艂ogi, wisia艂a ikona. Raija pomy艣la艂a, 偶e to tu­taj zwykle siadywa艂 kapitan, kiedy prowadzi艂 zapiski w dzienniku pok艂adowym, 偶e patrzy艂 na obraz Madonny i my艣la艂 o tych, kt贸rych zostawi艂 w domu.

Zastanawia艂a si臋, co si臋 z nim sta艂o. Je偶eli go nie zabito, to musi przebywa膰 gdzie艣 w zamkni臋ciu. Tyl­ko gdzie?

Raija dziwi艂a si臋, 偶e Walentin da艂 jej tak du偶o cza­su na umycie si臋 i doprowadzenie do porz膮dku. Po­dejrzewa艂a, 偶e wr贸ci szybko, by zaskoczy膰 j膮 bez ubrania. 呕e b臋dzie to pocz膮tek upokorze艅.

Up艂yn臋艂o jednak sporo czasu, zanim si臋 pojawi艂. Raija zaczyna艂a by膰 g艂odna. Postanowi艂a zajrze膰 do szafek. Nie uwa偶a艂a tego za wyst臋pek. Przecie偶 nie Walentina okradam, pomy艣la艂a, stoj膮c z gar艣ci膮 pe艂­n膮 owoc贸w kandyzowanych i napychaj膮c nimi usta.

Min臋艂a ju偶 prawie doba, odk膮d ostatnio jad艂a. Do tej pory nie my艣la艂a o jedzeniu, nie czu艂a g艂odu, zaj­muj膮c si臋 rannymi.

Wtedy by艂a z艂a, a z艂o艣膰 t艂umi艂a inne doznania. I jeszcze ta si艂a - kt贸rej nie rozumia艂a, lecz za kt贸r膮 by艂a wdzi臋czna... - ona r贸wnie偶 odsun臋艂a na bok po­trzeby Raiji.

Okrada艂a j膮 z jej w艂asnej energii, ale dzi臋ki temu pozwala艂a uczyni膰 co艣 dla innych.

Raija nie znalaz艂a s艂odkiej wody, by zrobi膰 herba­t臋 w samowarze. Uzna艂a, 偶e na likier kapitana raczej si臋 nie skusi. Poniewa偶 niewiele jad艂a, tak silny tru­nek w jednej chwili powali艂by j膮 z n贸g.

Wr贸ci艂 Walentin i przyni贸s艂 na wp贸艂 ciep艂膮 zup臋 ugotowan膮 na rybie i kaszy.

Postawi艂 misk臋 na stole i zach臋ci艂 Raij臋 do jedze­nia, nie podaj膮c jej jednak 艂y偶ki.

Raija bez mrugni臋cia okiem wypi艂a zup臋 prosto z naczynia. Niech sobie nie my艣li, 偶e jest tak wymagaj膮ca, w domu nad Dwin膮 te偶 nie mia艂a srebrnej za­stawy.

- Jak udaje ci si臋 zmusi膰 tych m臋偶czyzn do czeka­nia w takim spokoju? - spyta艂a.

Zauwa偶y艂a, 偶e Walentin jest podenerwowany, 偶e nie potrafi usiedzie膰 d艂u偶ej na miejscu, a jego wzrok nieustannie czego艣 szuka.

Ale nie spyta艂a, jak on to wytrzymuje.

- 艢piewaj膮 - rzek艂 beztrosko. - M贸g艂bym nakaza膰 im 艂atanie lub sprz膮tanie statku, ale nie jest m贸j. Nie chc臋, by robili to dla twojego m臋偶a i Jurkowa, gdyby przypadkiem statki mia艂y trafi膰 z powrotem w ich r臋­ce. Marynarze nie robi膮 nic - m贸wi艂 dalej po chwili milczenia, przygl膮daj膮c si臋 swoim d艂oniom. - Nie tak cz臋sto maj膮 ku temu okazj臋. A kiedy sytuacja staje si臋 naprawd臋 trudna, cz臋stuj臋 ich w贸dk膮. Zwykle musz膮 zadowoli膰 si臋 kwasem.

Raija u艣miechn臋艂a si臋. Kwas chlebowy by艂 niemal napojem narodowym tu w okolicach Archangielska. Nawet biedak贸w sta膰 by艂o na 偶yto, j臋czmie艅, owies i troch臋 przypraw. A woda nic nie kosztuje.

Robiono z tego nap贸j na tyle s艂aby, 偶e nikt si臋 nim nie upija艂, a z dodatkiem mi臋ty lub innych zi贸艂 o moc­nym aromacie m贸g艂 nawet orze藕wia膰 i smakowa膰.

- Czego dok艂adnie 偶膮dacie? - spyta艂a Raija. Siedzia艂a przy stole, Walentin za艣 drepta艂 niespo­kojnie wko艂o.

- Nie wiesz? - spyta艂. Najwyra藕niej nie wierzy艂 jej. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Lepszych statk贸w. Lepszych warunk贸w na pok艂a­dzie - wymieni艂 jednym tchem, nie patrz膮c na Raij臋. - Lepszych zarobk贸w, lepszego jedzenia. Umowy na wi臋cej ni偶 jeden rejs. Prawa do wykupienia naszych dom贸w, kt贸re teraz s膮 w艂asno艣ci膮 armator贸w. Umo­rzenia d艂ug贸w. Gwarancji, 偶e 偶aden z marynarzy nie zostanie ukarany za udzia艂 w buncie.

- Nikt nie pozwoli, by zab贸jstwo kapitana usz艂o wam bezkarnie - zauwa偶y艂a Raija.

Wzruszy艂 ramionami, tak jakby zamordowanie cz艂owieka nie mia艂o wi臋kszego znaczenia.

- To wszystkie nasze 偶膮dania - rzek艂. - Nie doty­cz膮 one wy艂膮cznie za艂贸g na 鈥濧ntonii鈥 i 鈥濺aiji鈥, lecz tak偶e pozosta艂ych statk贸w w Archangielsku.

Teraz dopiero spojrza艂 na Raij臋. Na jego twarzy malowa艂o si臋 zadowolenie i up贸r.

- Co ci z tego przyjdzie? - spyta艂a Raija. - Wiesz dobrze, 偶e pozostali w艂a艣ciciele si臋 nie zgodz膮 na ta­kie warunki.

- Ile razy w Archangielsku dochodzi艂o do bunt贸w? - odpowiedzia艂 pytaniem. - Ilu ludzi im przewodzi艂o? Wreszcie musi si臋 uda膰 co艣 zmieni膰.

- To nie jest jedyny pow贸d - Raija nie wierzy艂a mu, ale Walentin nie chcia艂 wyjawi膰 wi臋cej. Starannie do­biera艂 s艂owa.

- By膰 mo偶e - odpowiedzia艂. - Mo偶e nie jedyny, ale jedyny, kt贸ry mog臋 ci poda膰. Dzisiaj...

- Gdyby艣cie cz臋艣ciowo ust膮pili, gdyby艣cie ograni­czyli wasze 偶膮dania tylko do statk贸w Olega i Jewgie­nija, mogliby艣cie ocali膰 sw膮 sk贸r臋...

- Kto m贸wi o ocaleniu sk贸ry? - spyta艂 z nag艂膮 z艂o艣ci膮. - Nie pos膮dzaj nas o tch贸rzostwo. Prowadzimy wojn臋. Nie jeste艣my ju偶 marynarzami, lecz 偶o艂nierzami.

Nie chcia艂a przyj膮膰 tego do wiadomo艣ci.

- Czy sam w to wierzysz? - spyta艂a cicho.

Wydawa艂o si臋, 偶e jej smutek go nie poruszy艂, a ra­czej wprawi艂 w jeszcze wi臋ksz膮 z艂o艣膰.

- Nie powiedzia艂bym tego, gdybym w to nie wierzy艂! Raija zauwa偶y艂a, 偶e Walentin jest wy偶szy od Wasi­lija, niewiele, par臋 centymetr贸w. Jest starszy i wi臋kszy...

Domy艣li艂a si臋, 偶e stosunki mi臋dzy kuzynami nie uk艂ada艂y si臋 dobrze. Domy艣li艂a si臋, 偶e w rywalizacji ze swym stryjecznym bratem Wasilij przewa偶nie le­piej wypada艂, i to pod wieloma wzgl臋dami.

To w pewien spos贸b t艂umaczy艂o dystans mi臋dzy nimi. To wyja艣nia艂o, dlaczego Wasilij tak niewiele m贸wi艂 o Walentinie, i uzasadnia艂o wrogo艣膰, kt贸r膮 Walentin odczuwa艂 w stosunku do Wasilija.

Raij臋 ogarn膮艂 l臋k, kiedy zrozumia艂a, 偶e owa rywali­zacja ujawni艂a si臋 r贸wnie偶 teraz, w czasie buntu, w spra­wie znacznie powa偶niejszej ni偶 kiedykolwiek wcze艣niej.

- Czy za艂oga podziela twoje zdanie? - spyta艂a ostro偶­nie. - Czy ci ludzie s膮 zadowoleni, 偶e z marynarzy sta­li si臋 偶o艂nierzami? Czy s膮 gotowi chwyci膰 za bro艅? Czy te偶 o wszystkim decyduj膮 tylko genera艂owie...?

- Kobiety powinny trzyma膰 j臋zyk za z臋bami - od­par艂 wyra藕nie zirytowany.

Uwa偶a艂, 偶e zadaje za wiele pyta艅. Ta kobieta zbi­ja艂a go z tropu, a on nie lubi艂 traci膰 w膮tku, bo zbyt wiele czasu zabiera艂 mu powr贸t do punktu wyj艣cia. Nale偶a艂 do tych, kt贸rych 艂atwo by艂o zap臋dzi膰 w 艣le­py zau艂ek. Cz臋sto mu to m贸wiono.

Nie lubi艂 my艣le膰 o kilku sprawach naraz.

- Tw贸j kuzyn twierdzi艂 tak samo - zauwa偶y艂a su­cho Raija. - Wida膰, 偶e otrzymali艣cie podobne wycho­wanie. Lecz Wasilij przynajmniej zna艂 umiar i wie­dzia艂, 偶e nie powinien prosi膰 o zbyt wiele...

- Wasilija wyrzucono z pok艂adu, poniewa偶 okaza艂 si臋 zbyt s艂aby! - zagrzmia艂 Walentin. Usiad艂 na krze­艣le po drugiej stronie sto艂u. - Wasilij nie jest wystar­czaj膮co silny, by pokierowa膰 buntem. Zabrak艂o mu odwagi, by wysun膮膰 艣mia艂e 偶膮dania. Widz臋, 偶e zrobi­li艣my s艂usznie, ka偶膮c mu si臋 wynosi膰. Pobieg艂 prosto do Jurkowa, prawda? Stan膮艂 po jego stronie? Nie chcia艂 przecie偶 wr贸ci膰...

- Sam pozwoli艂e艣 mu odej艣膰 - rzek艂a Raija zamy艣lo­na, szukaj膮c wzroku Walentina. Uda艂o jej si臋 pochwy­ci膰 jego spojrzenie, ale na kr贸tko. Nie chcia艂 na ni膮 pa­trze膰, nie chcia艂 jej s艂ucha膰. - Nikt mu nie grozi艂...

Walentin nie odpowiedzia艂.

- Pozwoli艂e艣 mu odej艣膰 - powt贸rzy艂a Raija. - Po­zwoli艂e艣 mu zrezygnowa膰. W przeciwnym razie Wa­silij le偶a艂by teraz w kubryku razem z innymi. Nieza­le偶nie od tego, co do niego czujesz, pozwoli艂e艣 mu odej艣膰. My艣l臋, 偶e nawet w tobie jest co艣 dobrego, gdzie艣 na dnie...

- Wtedy jeszcze tu nie rz膮dzi艂em! - rzek艂 ochryp­艂ym g艂osem. - To si臋 sta艂o, zanim mia艂em cokolwiek do powiedzenia. Kapitan by艂 co najmniej r贸wnie mi臋kki jak Wasilij. Na pocz膮tku dzia艂ali艣my wed艂ug planu Wasilija. Nie wiedzia艂, 偶e potem dokonali艣my pewnych poprawek. Gdyby艣my nie wykluczyli moje­go poczciwego kuzyna, niczego nie uda艂oby si臋 nam osi膮gn膮膰. - Spojrza艂 na Raij臋. - Nie wyobra偶aj sobie zbyt wiele, Bykowa. Nie my艣l sobie, 偶e znajdziesz we mnie cho膰by 艣lad 艂agodno艣ci. Nie my艣l sobie, 偶e da­rz臋 Wasilija serdecznymi uczuciami. Jest moim krew­nym. Krew z mojej krwi. Ale ani jemu, ani mnie jak dot膮d nie sprawia艂o to szczeg贸lnej rado艣ci. Nawet nie kiwn膮艂em palcem, by go chroni膰. To zas艂uga kapita­na, 偶e ca艂o uszed艂 z 鈥濧ntonii鈥, to kapitanowi Jurk贸w mo偶e podzi臋kowa膰 za 偶ycie swego ch艂opca na posy艂­ki. Nie mnie. Gdybym ja decydowa艂, Wasilij p艂ywa艂­by teraz jako karma dla krab贸w.

U偶ywa艂 zbyt wielu s艂贸w i zbyt wiele czasu na usprawiedliwienie swego post臋powania. Raija nie mog艂a uwierzy膰 w jego szczero艣膰.

Pomimo nienawi艣ci, kt贸r膮 otwarcie 偶ywi艂 wobec Wasilija, kierowa艂o nim co艣 jeszcze, co艣, co powstrzy­ma艂o go od pozbawienia kuzyna 偶ycia.

- Tamci zostali wi臋c ranni p贸藕niej? - spyta艂a Raija ostro偶nie.

- Jak na zak艂adnika jeste艣 odrobin臋 zbyt ciekawa.

- Przyby艂am tu dobrowolnie - odpar艂a z dum膮. - Nie jestem zak艂adnikiem.

- Tak czy owak podziwiam twoj膮 odwag臋 - u艣miechn膮艂 si臋, ale w jego wzroku Raija dostrzeg艂a pogard臋. - Niewa偶ne, sk膮d si臋 bierze. Sta膰 mnie na 贸w podziw, dop贸ki w niczym mi nie przeszkadzasz.

Wyj膮艂 tyto艅 i nape艂ni艂 fajk臋. Raija pomy艣la艂a, 偶e to tak偶e po偶yczka od kapitana.

Marynarze na艂ogowo palili nieforemne skr臋ty, ale Walentin, jak wida膰, bez trudu przejmowa艂 nowe, bardziej wyrafinowane przyzwyczajenia.

- Ci na dole zostali ranni p贸藕niej - przyzna艂 wresz­cie mi臋dzy dwoma g艂臋bokimi poci膮gni臋ciami. - Zwr贸­cili si臋 przeciw mnie i stan臋li po stronie kapitana. Chcieli jak Wasilij p贸j艣膰 na ust臋pstwa. Nawet kapi­tan zacz膮艂 p贸藕niej mie膰 w膮tpliwo艣ci. Rozumiesz, 偶e taki cz艂owiek nie m贸g艂 nami przewodzi膰. Wystarczy Wasilijowi spojrze膰 w oczy, by si臋 przekona膰, 偶e nie jest urodzonym przyw贸dc膮. Ani te偶 ten 偶a艂osny ka­pitan. To mnie wi臋kszo艣膰 marynarzy wybra艂a na przyw贸dc臋. Nie mogli艣my pozwoli膰, by powstrzyma­艂a nas garstka ludzi.

- Ale mogli艣cie pozwoli膰 im odej艣膰 - zauwa偶y艂a Ra­ija. - Jak Wasilijowi. - W tej samej chwili jednak u艣wiadomi艂a sobie, 偶e to by艂oby niemo偶liwe. - No tak, nie mogli艣cie... Jeden m贸g艂by odej艣膰, ale nie wszy­scy, kt贸rzy le偶膮 teraz pod pok艂adem.

Takie ust臋pstwo mog艂oby zosta膰 uznane za s艂a­bo艣膰. Nawet Raija to rozumia艂a. A Walentin zosta艂 obrany przyw贸dc膮 w艂a艣nie dlatego, 偶e uwa偶ano go za cz艂owieka bezwzgl臋dnego. Marynarze bali si臋 go, a dop贸ki tak by艂o, dop贸ty mia艂 ich w gar艣ci.

Raija pomy艣la艂a, 偶e mo偶e mu si臋 uda膰.

- Przynajmniej ch艂opcu mog艂e艣 pozwoli膰 odej艣膰 - rzek艂a po d艂u偶szej chwili. - Syn Walentina by艂 ci臋偶­ko ranny i chocia偶 krwotok usta艂, Raija nie mia艂a pewno艣ci, czy wy偶yje. - Ludzie b臋d膮 si臋 starali zro­zumie膰, b臋d膮 si臋 zastanawiali, dlaczego znalaz艂 si臋 na statku, przez kogo zosta艂 zraniony, kim s膮 jego rodzi­ce... Wszystko trzeba b臋dzie wyt艂umaczy膰.

- Nigdy nie twierdzi艂em, 偶e to m贸j ch艂opak - od­par艂 twardo i opryskliwie. - Jego matka sz艂a z ka偶­dym, kto wcisn膮艂 jej do r臋ki jaki艣 grosz. M贸wi膮, 偶e jest do mnie podobny. I co z tego? Mam pi臋ciu bra­ci. Ojcem mo偶e by膰 ka偶dy z nich. M贸g艂 te偶 nim by膰 Walerij lub ten dwulicowy Wasilij...

Raija obliczy艂a, 偶e Wasilij musia艂by w takim razie zosta膰 ojcem, maj膮c trzyna艣cie lat, ale nie wyrazi艂a na g艂os swych w膮tpliwo艣ci.

- Nawet gdyby ch艂opak by艂 moim synem... gdyby...

to nie potraktowa艂bym go inaczej ni偶 pozosta艂ych, kt贸­rzy zwr贸cili si臋 przeciwko mnie. Nie zna艂bym lito艣ci. Zdrajcy nie mog膮 si臋 spodziewa膰 艂agodnego potrakto­wania, skoro ruszyli na mnie z no偶ami. Wiedzieli, czym to si臋 mo偶e sko艅czy膰. I tak mieli szcz臋艣cie, 偶e nie stra­cili 偶ycia.

M贸wi艂 to z takim przekonaniem, 偶e Raija w膮tpi艂a, by zmieni艂 zdanie w ci膮gu tych kilku dni, kt贸re jesz­cze pozosta艂y na uk艂ady z w艂a艣cicielami statk贸w.

Czu艂a, 偶e uparcie b臋dzie trwa艂 przy swoim.

- Mo偶esz do nich zajrze膰 - rzek艂 z drwi膮cym u艣mie­chem.

Nie wierzy艂, 偶e Raija naprawd臋 chce pom贸c rannym.

Nie rozumia艂, 偶e mo偶na by膰 tak ofiarnym, 偶e mo偶­na odsun膮膰 na dalszy plan swe w艂asne 偶ycie i bezpie­cze艅stwo dla ratowania ludzi, kt贸rych nawet si臋 nie zna.

By艂 nieufny w stosunku do Raiji, czujnie j膮 obser­wowa艂. Pragn膮艂 j膮 przy艂apa膰 na jakim艣 b艂臋dzie.

Ale Raija dobrze gra艂a sw膮 rol臋. Podziwia艂 j膮 za to tak samo, jak podziwia艂 jej odwag臋. By艂a co prawda kobiet膮, ale uwa偶a艂 j膮 za godnego przeciwnika.

- Przenios艂em ich z kubryka - zauwa偶y艂 mimocho­dem. - I zaj膮艂em si臋 no偶em, kt贸ry zostawi艂a艣. Wygl膮­da na to, 偶e nie jest ci ju偶 potrzebny...

Raija zagryz艂a z臋by.

- Rzeczywi艣cie chcia艂abym do nich zajrze膰. Ciesz臋 si臋, 偶e ich przenios艂e艣 z tej nory.

- Sprawianie innym rado艣ci to dla mnie zawsze ra­do艣膰 - odpar艂 z jadowitym u艣miechem.

Nadal panowa艂 nad sytuacj膮.

10

Czuli si臋 lepiej, cho膰 jeszcze du偶o czasu mia艂o up艂yn膮膰, nim ca艂kiem dojd膮 do siebie. Raija nie spo­dziewa艂a si臋 cud贸w.

Mimo to odnios艂a wra偶enie, 偶e cud si臋 jednak sta艂.

Ranni wyja艣nili jej, 偶e pomieszczenie, do kt贸rego ich przeniesiono, wcze艣niej zajmowa艂 sternik. Wydawa艂o si臋 du偶o mniejsze ni偶 kajuta kapitana, ale znajdowa艂o si臋 w wy偶szej cz臋艣ci statku, bli偶ej pok艂adu. By艂o suche - st臋ch艂a wilgo膰 nie zaj臋艂a 艣cian i pod艂ogi. Co prawda nie dostali wi臋cej miejsca, ale odczuli popraw臋.

Le偶eli na suchej pod艂odze, nie wdychali zgni艂ego, niezdrowego powietrza. S艂yszeli ruch na pok艂adzie. Mieli dosy膰 oleju, by utrzyma膰 p艂omie艅 w lampach.

To naprawd臋 by艂o niczym cud.

Przyj臋li Raij臋 jak kr贸low膮, niemal jak bogini臋, po­niewa偶 to jej przypisywali popraw臋 swego po艂o偶enia.

Nie pokazywali po sobie cierpienia. Nie mogli. Nie chcieli, by stra偶nicy us艂yszeli, 偶e si臋 skar偶膮. To oznacza艂oby za nisko upa艣膰.

Co prawda potraktowano ich nieludzko, ale nie utracili do reszty dumy. U艣wiadomili to sobie, kiedy ta kobieta zesz艂a do nich na d贸艂 do mrocznego kubryka. Odczuli to, kiedy po艂o偶y艂a r臋ce na ich ranach i u偶yczy艂a im swego ciep艂a, ciep艂a, kt贸re by膰 mo偶e nie nale偶a艂o do niej.

Uczyni艂a co艣 wi臋cej poza tym, 偶e wydosta艂a ich z ciemnej i wilgotnej nory, poza tym, 偶e opatrzy艂a ra­ny i uratowa艂a 偶ycie.

Przywr贸ci艂a im dum臋.

Wdzi臋czno艣膰 rannych cieszy艂a Raij臋, ale ona nie przypisywa艂a sobie zbyt wiele zas艂ug. A do rozwi膮za­nia sprawy by艂o jeszcze daleko.

Nie wiedzia艂a ju偶, po czyjej stoi stronie.

Na l膮dzie wydawa艂o si臋 to takie proste.

Teraz czu艂a, 偶e w tej grze nie tylko jedna strona mo偶e przegra膰. Przegrana mo偶e sta膰 si臋 udzia艂em wszystkich. Raij臋 przera偶a艂a taka ewentualno艣膰.

- Ch艂opak jest nadal bardzo s艂aby - odezwa艂 si臋 starszy cz艂owiek. - Na imi臋 mu Piotr, ale Piotrem Wielkim to on nie jest - zauwa偶y艂.

Raija spojrza艂a na ch艂opca. Tu na g贸rze, gdzie do­ciera艂o wi臋cej 艣wiat艂a, wydawa艂 si臋 jeszcze m艂odszy. Banda偶 na ranie w boku nasi膮kn膮艂 krwi膮.

Raija nie zmieni艂a opatrunku, jedynie mocniej za­wi膮za艂a banda偶e. Czu艂a, 偶e ka偶dy jej ruch 艣ledzi wie­le par oczu.

Piotr, syn Walentina, nie odzyska艂 przytomno艣ci, ale najwyra藕niej jego stan si臋 poprawi艂.

- Ile ma lat? - spyta艂a, otulaj膮c poszarpan膮 koszu­l膮 chude, blade cia艂o.

- Czterna艣cie? - zgadywa艂 jeden z rannych. Popa­trzy艂 pytaj膮co po twarzach marynarzy, a oni uznali, 偶e mo偶e mie膰 racj臋.

Wcze艣niej w mrocznym kubryku, Raija oceni艂a ch艂opaka na szesna艣cie - siedemna艣cie lat.

Z pewno艣ci膮 nie mia艂 jednak wi臋cej jak czterna艣cie. By艂 w膮t艂y i bardzo chudy. Jego d艂onie 艣wiadczy艂y o tym, 偶e ci臋偶ka praca to dla niego nie pierwszyzna. Szorstkie stopy wskazywa艂y na to, 偶e nie nale偶a艂 do tych, kt贸rzy chodzili w butach. Twarz mia艂 niemal dziecinn膮, w艂osy nieco za d艂ugie. Raija rozpozna艂a ry­sy Walentina. B臋dzie przystojny, je偶eli prze偶yje. Ci臋偶­ka praca zaznaczy bruzdy na ch艂opi臋cej twarzy Piotra. Ci臋偶ka praca go ukszta艂tuje. Zmieni w m臋偶czyzn臋.

Serce Raiji krwawi艂o z powodu tego dziecka, kt贸­re zbyt wcze艣nie sta艂o si臋 doros艂e. Omal nie straci艂o 偶ycia w walce, kt贸ra by膰 mo偶e mia艂a poprawi膰 jego los, ale powinna si臋 rozegra膰 mi臋dzy doros艂ymi.

Jak mo偶na zada膰 dziecku takie rany?

- Sam Walentin go ugodzi艂 - odezwa艂 si臋 starszy marynarz imieniem Kazimir.

Raija nie chcia艂a tego s艂ucha膰, nie chcia艂a przyj膮膰 do wiadomo艣ci.

Ale nie mog艂a uciec od prawdy.

- Chcia艂 po艣wi臋ci膰 ch艂opaka - stwierdzi艂 kto艣 inny.

- Kapitan zdecydowa艂 si臋 w ko艅cu przyj膮膰 propo­zycj臋 Jurkowa. Uzna艂, 偶e tak mimo wszystko b臋dzie najlepiej, 偶e nic nie zyskamy, trwaj膮c w uporze, wy­suwaj膮c coraz wi臋cej 偶膮da艅...

- To dlaczego nie s艂uchali艣cie Wasilija? - spyta艂a Raija. - Dlaczego wszyscy zgodnie wyst膮pili przeciw niemu, a potem wyrzucili za burt臋...? Wasilij nie prze­ci膮ga艂by sporu jak Walentin.

Wymienili spojrzenia. Nie czuli si臋 bohaterami. Byli ranni i bali si臋.

- Nawet kapitan nie chcia艂, by Wasilij zosta艂 na statku - mrukn膮艂 kt贸ry艣 na swoje usprawiedliwienie.

Raija przyjrza艂a si臋 twarzom marynarzy. Zobaczy­艂a, 偶e s膮 zaro艣ni臋te, brudne i zm臋czone. Pomy艣la艂a, 偶e ci ludzie nie pami臋tali ju偶 dok艂adnie, jaki by艂 prze­bieg wydarze艅. Uwi臋zieni w ciasnym, mrocznym kubryku d艂ugo rozmy艣lali i rozmawiali ze sob膮. Wspo­mnienia jednego z nich stawa艂y si臋 wspomnieniami innych. Po艂膮czy艂y si臋 w ca艂o艣膰. 呕aden ju偶 nie pami臋­ta艂, co widzia艂 czy s艂ysza艂, my艣la艂 albo czu艂.

Ich prze偶ycia stanowi艂y jeden wielki splot.

Nie k艂amali.

Raija jednak nie mog艂a by膰 pewna, co wydarzy艂o si臋 naprawd臋, a co stanowi艂o tylko ich 偶yczenia.

- Kapitan nie ufa艂 Wasilijowi - wyja艣ni艂 kto艣.

Spyta艂a, dlaczego.

Odpowiedzieli, 偶e Wasilij pragn膮艂 zdoby膰 r贸wnie偶 zaufanie w艂a艣cicieli statk贸w, 偶e chcia艂 sam prowadzi膰 negocjacje. Kapitan podejrzewa艂, 偶e Wasilij dzia艂a dla obu stron r贸wnocze艣nie.

Raija zastanawia艂a si臋, czy kapitan sam to wymy­艣li艂, czy kto艣 pom贸g艂 mu to ubra膰 w s艂owa. Czy to przypadkiem Walentin nie szepta艂 mu przez rami臋.

- Wasilij pragn膮艂 waszego dobra - rzek艂a Raija ci臋偶ko.

- Kobiety maj膮 do niego s艂abo艣膰 - mrukn膮艂 Kazimir. Raija chcia艂a si臋 roze艣mia膰, ale nie by艂o tu miejsca na 艣miech.

- Mo偶e my, kobiety, szukamy w m臋偶czyznach cze­go艣, co kryje si臋 g艂臋biej? - spyta艂a z wyzwaniem w g艂o­sie. - Mo偶e w przeciwie艅stwie do was staramy si臋 do­szuka膰 w cz艂owieku prawdziwych warto艣ci?

Nie odpowiedzieli. Nie rozumieli motyw贸w jej po­st臋powania i starali si臋 znale藕膰 jakie艣 wyt艂umaczenie. Naturalnie najpro艣ciej by艂o uzna膰, 偶e pozwoli艂a si臋 zauroczy膰 Wasilijowi.

Nie starali si臋 dociec, czemu tak naprawd臋 ich krytykuje. Nie s艂uchali, co mia艂a do powiedzenia, bo jej s艂owa mog艂y okaza膰 si臋 trudne do przyj臋cia.

Je艣li nawet sta艂a po ich stronie, to nie w taki spo­s贸b, jakby tego chcieli. Nie powinna przygl膮da膰 im si臋 tak dok艂adnie i wytyka膰 im s艂abo艣ci. Nie powin­na dostrzega膰, 偶e i oni nie s膮 bez wad.

艁atwiej by艂o uzna膰, 偶e Raija, tak jak wiele kobiet przed ni膮, da艂a si臋 oczarowa膰 Wasilijowi i dlatego bezgranicznie mu wierzy艂a. Sta艂a mo偶e kilka szczebli wy偶ej ni偶 oni, ale mia艂a m臋偶a bez r臋ki. A Wasilij mia艂 obie r臋ce.

- Nie mamy zaufania do Wasilija - westchn膮艂 Kazimir. - Ca艂a rodzina jest podejrzana! Nikt ich nie przegada i s膮 sprytni.

- Na wszystkim potrafi膮 zarobi膰! - doda艂 kto艣 inny.

- A czy my te偶 tak nie post臋pujemy? - spyta艂a ci­cho Raija.

Wiedzia艂a, 偶e i ona nie jest ca艂kiem bezinteresowna. Wszyscy ludzie od czasu do czasu pozwalaj膮 sobie na drobne nieuczciwo艣ci, cho膰 z r臋k膮 na sercu gotowi s膮 powiedzie膰, 偶e nigdy nie oszukiwali, nie kradli, nie k艂a­mali lub nie zb艂膮dzili w taki czy inny spos贸b.

- Wasilij mo偶e by nas troch臋 lepiej traktowa艂 ni偶 Walentin! Ale kto, u diab艂a, m贸g艂 wiedzie膰, 偶e Walentin za­mierza przej膮膰 w艂adz臋? Kto m贸g艂 podejrzewa膰, 偶e tylko czeka艂, 偶eby obali膰 kapitana? Kto m贸g艂 przypuszcza膰, 偶e rozpocznie w艂asn膮 walk臋? - rzuci艂 Kazimir ponuro. - Wszyscy w tej rodzinie s膮 sprytni i nikt ich nie przega­da - powt贸rzy艂, jakby to t艂umaczy艂o ca艂膮 sytuacj臋.

Mo偶e w艂a艣nie to by艂 w艂a艣ciwy argument.

Bunt nie wybuch艂by bez Wasilija.

Bez Walentina nie uda艂oby si臋 opanowa膰 statk贸w.

Niekt贸rzy przejrzeli na oczy dopiero wtedy, kiedy poczuli smak stali na swym ciele. Szkoda, 偶e a偶 tyle by艂o trzeba, 偶eby zrozumie膰.

- Nie mamy 偶adnych szans, prawda? - spytali j膮. Co mia艂a odpowiedzie膰?

- To zale偶y od Walentina - rzek艂a tylko. - Nie mo­偶emy chyba nic zrobi膰...

- My nie - odpar艂 Kazimir i spojrza艂 Raiji prosto w oczy. - Ale mo偶e ty. Gdyby nie ty, Piotr ju偶 by nie 偶y艂. Umieraliby艣my jeden po drugim w tej norze pod pok艂adem. Walentin wcale by si臋 tym nie przej膮艂, ka­za艂by jedynie komu艣 do nas zagl膮da膰 co drugi dzie艅 i wynosi膰 zw艂oki.

- Walentin mnie nie s艂ucha - rzek艂a Raija.

- Jeste艣 pi臋kn膮 kobiet膮. Naprawd臋 tak uwa偶ali. Brali pod uwag臋 wszystko, co si臋 z tym wi膮za艂o. Chodzi艂o przecie偶 o ich 偶ycie, rozwa偶ali r贸偶ne mo偶liwo艣ci.

Raija smutno potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie mog臋 nic kupi膰 ani sprzeda膰. Walentin trak­tuje mnie jak zak艂adnika, a z zak艂adnikami si臋 nie handluje. Musz臋 ufa膰, 偶e Olegowi wsp贸lnie z Wasili­jem uda si臋 co艣 wymy艣li膰. To moja szansa. I wasza.

- Walentin si臋 ciebie boi.

- To niedobrze - westchn臋艂a Raija. - Walentin jest cz艂owiekiem, kt贸ry nie lubi si臋 ba膰. Niszczy wszyst­ko, co budzi w nim l臋k.

- Nie wiedzia艂a艣 o tym? - pad艂o pytanie.

- Nie - odpar艂a. Siedzia艂a mi臋dzy nimi w grubej, czarnej sp贸dnicy, kt贸ra w kubryku przesi膮kn臋艂a wilgoci膮 i teraz by艂a mokra i dwa razy ci臋偶sza.

Raija zapomnia艂a zabra膰 bluzki z kajuty, a ciemna we艂niana kurtka zapi臋ta pod szyj臋 troch臋 k艂u艂a przez cienk膮 koszul臋. Najwa偶niejsze jednak, 偶e wygl膮da艂a przyzwoicie.

Czu艂a, 偶e cz臋艣膰 w艂os贸w wysun臋艂a si臋 jej z w臋z艂a upi臋tego na karku, jednak ich nie poprawia艂a. Nieza­le偶nie od tego, jak by si臋 stara艂a, zawsze kilka kosmy­k贸w wymyka艂o si臋 niepostrze偶enie. Teraz taka fryzu­ra w nie艂adzie dodawa艂a Raiji 艂agodno艣ci, kt贸ra koi艂a troch臋 gorycz rannych marynarzy.

Stracili ju偶 nadziej臋.

W艂a艣ciwie nie wierzyli, 偶e uda im si臋 wyj艣膰 ca艂o, przez jaki艣 czas by艂o im nawet oboj臋tne, czy prze偶y­j膮, czy zgin膮 w wilgotnym, ciemnym kubryku.

Wtedy zjawi艂a si臋 ona. Kobieta w czarnej pelery­nie. Kobieta z 鈥濻ankt Niko艂aja鈥.

I wraz z jej przybyciem nast膮pi艂y zmiany. Zmiany na lepsze.

Nie 艣mieli w to wierzy膰. Wydawa艂o im si臋, 偶e to tylko marzenia. A przecie偶 dawno przestali marzy膰. Marzy膰 to tak, jakby obserwowa膰 p艂yn膮ce po niebie ob艂oki. Marzenia tak 艂atwo pryskaj膮...

- Mimo wszystko masz wi臋cej szans na prze偶ycie ni偶 my - odezwa艂 si臋 jeden z rannych. Inni zgodnie przytakn臋li.

- Nie zamierzam was zdradzi膰! - zapewni艂a Raija. Siedzia艂a po艣rodku tych ludzi, czu艂a, 偶e nale偶y do nich, mimo 偶e od rannych marynarzy dzieli艂a j膮 ogromna przepa艣膰.

Roze艣miali si臋 cicho, bez drwiny. Wierzyli jej na sw贸j spos贸b.

Jednak zd膮偶yli si臋 przyzwyczai膰 do obietnic. S艂yszeli ich tysi膮ce. Wypowiedzianych z najwi臋ksz膮 lek­ko艣ci膮 i z najwi臋ksz膮 w 艣wiecie oczywisto艣ci膮 przez ludzi, kt贸rzy mogli co艣 obiecywa膰, a potem zapomi­na膰, gdy im si臋 podoba艂o.

Raija r贸wnie偶 nale偶a艂a do tych, kt贸rych sk艂adanie obietnic nic nie kosztowa艂o. Z pewno艣ci膮 wierzy艂a na­wet w to, co m贸wi. Teraz.

Jednak m贸g艂 nadej艣膰 taki moment, w kt贸rym za zrealizowanie tych obietnic Raija b臋dzie musia艂a za­p艂aci膰. M臋偶czy藕ni w brudnych i zakrwawionych ubraniach, z banda偶ami, kt贸re sama na艂o偶y艂a, o spra­cowanych r臋kach i z臋bach br膮zowych od tabaki, nie wierzyli, by Raija chcia艂a to zrobi膰.

S膮dzili, 偶e podobnie jak wszyscy inni zechce w pierwszej kolejno艣ci ratowa膰 w艂asn膮 sk贸r臋.

R贸偶nica polega艂a na tym, 偶e jej byli sk艂onni wyba­czy膰, poniewa偶 mimo wszystko uczyni艂a dla nich wi臋cej ni偶 ktokolwiek inny.

Sp臋dzili d艂ugie godziny za zamkni臋tymi drzwiami, w ciasnocie. Dostawali wod臋 i troch臋 chleba, kt贸re bez s艂owa wstawiano do pomieszczenia.

Nic ciep艂ego. Nic bardziej po偶ywnego ni偶 suchy chleb. Ani odrobiny mas艂a.

Raija nie wiedzia艂a, co dostawali do jedzenia ma­rynarze przebywaj膮cy na pok艂adzie, dlatego nie chcia艂a si臋 skar偶y膰. Stara艂a si臋 dzieli膰 chleb mi臋dzy rannych sprawiedliwie. Odk艂ada艂a porcje dla Piotra.

B臋dzie musia艂 si臋 posili膰, kiedy si臋 obudzi.

Odzyska艂 ju偶 przytomno艣膰 i teraz spa艂. Jego usta porusza艂y si臋 we 艣nie, jakby z kim艣 rozmawia艂. Twarz wykrzywia艂a si臋 w grymasie. By艂 bardzo podobny do Walentina. Do Wasilija tak偶e.

Raija sama nic nie jad艂a, przecie偶 wcze艣niej nasy­ci艂a g艂贸d. Napi艂a si臋 tylko troch臋 wody.

Zmieni艂a banda偶e, kt贸re tego wymaga艂y. Zebra艂a w jednym miejscu zakrwawione szmaty, uzna艂a, 偶e trzeba je wyrzuci膰. Troch臋 si臋 z niej pod艣miewali, ale uwa偶ali, 偶e ma prawo do swoich kaprys贸w.

Kobiety takie s膮.

Poczu艂a si臋 zm臋czona. Zasn臋艂a na siedz膮co, oparta plecami o 艣cian臋. Chcieli zrobi膰 jej miejsce, by mog艂a si臋 po艂o偶y膰, ale odm贸wi艂a.

By艂o ciasno, a przecie偶 musieli nabra膰 si艂, musieli si臋 wyspa膰.

By艂 chyba ranek, kiedy si臋 obudzi艂a. Cia艂o mia艂a obola艂e, ale troch臋 wypocz臋艂a. A kiedy si臋 przeci膮gn臋­艂a, poczu艂a, 偶e jest nie najgorzej.

Zacz膮艂 si臋 drugi z trzech dni.

Piotr nie spa艂. Nie odezwa艂 si臋, kiedy przykl臋kn臋­艂a obok, ale wodzi艂 za ni膮 wzrokiem. Jego oczy przy­pomina艂y oczy czujnego ptaka.

- Czy to ty? - spyta艂, kiedy zdj臋艂a mu opatrunek z rany. - Czy to ty jeste艣 kobiet膮 w czarnej pelerynie?

Skin臋艂a z u艣miechem.

- Tak, to ja, ale nie jestem jak膮艣 czarownic膮 czy cudotw贸rczyni膮. Jestem zwyk艂ym 艣miertelnikiem, kt贸­ry te偶 si臋 boi, lecz tego nie okazuje...

- Ju偶 by艣 le偶a艂 martwy, gdyby nie ona - powiedzia艂 kto艣.

Raija za艂o偶y艂a ch艂opcu czysty opatrunek.

- Nie przesadzajcie! - poprosi艂a. - Ten ch艂opak mu­sia艂 prze偶y膰, bo jego czas jeszcze si臋 nie sko艅czy艂. A ja by艂am mo偶e narz臋dziem, niczym wi臋cej. To nie mo­ja zas艂uga... - Nie wiedzia艂a, jak im to wyt艂umaczy膰.

- Twierdzisz, 偶e B贸g nagle uzna艂, 偶e nam tak偶e na­le偶y si臋 troch臋 lito艣ci? - spyta艂 z pow膮tpiewaniem je­den z rannych.

- Nie wiem - odpar艂a Raija szczerze. Wi膮za艂a ban­da偶e siln膮 r臋k膮, pewnymi ruchami. Potem pospiesznie pog艂adzi艂a Piotra po policzku, a on zaczerwieni艂 si臋, zawstydzony. Doro艣li m臋偶czy藕ni nie potrafi膮 przyj­mowa膰 pieszczot, a ch艂opcom, kt贸rzy ledwie zajrzeli w 艣wiat m臋偶czyzn, nie jest wcale 艂atwiej. - Nie wiem - powt贸rzy艂a i popatrzy艂a na wszystkich po kolei. - Nie wiem, sk膮d to si臋 we mnie bierze. Czuj臋, 偶e owa zdolno艣膰 jest we mnie, a jednocze艣nie pochodzi z ze­wn膮trz. Nie jest moja. W ka偶dym razie nie w tym sen­sie, bym mog艂a ni膮 kierowa膰. Ujawnia si臋, kiedy jest potrzebna. Kiedy ja jestem do czego艣 potrzebna. Ale ja nie mog臋 decydowa膰 i nakaza膰, 偶eby si臋 pojawi艂a. Nie mog臋 tej si艂y wykorzystywa膰 dla siebie samej. To co艣 nieprzewidywalnego. Jest moje i jednocze艣nie wcale nie jest moje. Nie wiem, sk膮d si臋 bierze i dla­czego, ale pojawia si臋 po to, 偶ebym czyni艂a dobro. Nie zaszkodzi wierzy膰, 偶e owa moc pochodzi od Boga...

Wzruszy艂a ramionami.

- A ty sama w to nie wierzysz?

- Nigdy moja wiara w Boga nie by艂a tak silna. - od­powiedzia艂a cicho.

Nie pytali wi臋cej. Przyj臋li jej wyja艣nienia.

Up艂yn臋艂o troch臋 czasu. Raij臋 ogarn膮艂 niepok贸j. Nie by艂a ju偶 w stanie okre艣li膰, czy jest dzie艅, czy noc. Zastanawia艂a si臋, czy Oleg znajduje si臋 w pobli偶u. Czy codziennie przyp艂ywa do statk贸w? Co teraz ro­bi膮 on i Wasilij? Zastanawia艂a si臋, czy nie odsun臋艂a tylko w czasie tego, co nieuniknione. Kupi艂a trzy no­we dni oczekiwania, mo偶e trzy kolejne dni cierpienia.

Zastanawia艂a si臋, czy dla innych armator贸w i kup­c贸w ma to jakie艣 znaczenie, 偶e zjawi艂a si臋 na pok艂a­dzie 鈥濧ntonii鈥?

Na pewno tak by si臋 sta艂o, gdyby Jewgienij nie wy­jecha艂 razem z Toni膮 z Archangielska.

Dosz艂a te偶 do wniosku, 偶e chocia偶 by艂a 偶on膮 w艂a­艣ciciela statk贸w, nie mog艂a sta膰 po stronie Olega i Jew­gienija. Wiedzia艂a, jak wiele mo偶e przez to straci膰, ale sama podj臋艂a decyzj臋, 偶e wejdzie na pok艂ad 鈥濧ntonii鈥.

To by艂 jej wyb贸r. Tylko jej.

Za drzwiami rozleg艂 si臋 odg艂os krok贸w. Poderwali si臋 wszyscy - i Raija, i ranni. Ci, kt贸rzy nie mogli usi膮艣膰, unie艣li si臋 na 艂okciach. Nas艂uchiwali w milcze­niu, utkwiwszy wzrok w drzwiach. 呕贸艂te 艣wiat艂o ob­na偶a艂o bia艂e twarze z szeroko otwartymi oczyma i na wp贸艂 otwartymi ustami. Na wszystkich malowa艂o si臋 wyczekiwanie, pozbawione jednak rado艣ci. Nikt nie spodziewa艂 si臋 dobrych wie艣ci. Nikt na to nie liczy艂. Mi臋艣nie marynarzy zastyg艂y na kamie艅, kiedy us艂y­szeli przekr臋cany w zamku klucz. Drzwi otworzy艂y si臋 z 偶a艂osn膮 skarg膮.

Dwaj s艂u偶alcy Walentina byli ma艂om贸wni jak zwy­kle i jak zwykle zachowali kamienne twarze. Raija dowiedzia艂a si臋, 偶e jeden z nich wcze艣niej zaci膮gn膮艂 si臋 na 鈥濧ntoni臋鈥, drugiego Walentin sprowadzi艂 na pok艂ad, kiedy przej膮艂 statek. W艂a艣nie takich ludzi po­trzebowa艂 - silnych i bezgranicznie pos艂usznych.

- Kobieta na g贸r臋 do Walentina! - powiedzia艂 je­den z nich, a drugi uczyni艂 ruch g艂ow膮, tak 偶eby Raija zrozumia艂a. Zebra艂a fa艂dy sp贸dnicy i wsta艂a. Uczy­ni艂a to z godno艣ci膮 kr贸lowej. Nie pozwoli艂a si臋 dotkn膮膰.

- Mog臋 i艣膰 sama - rzek艂a lodowatym g艂osem. - Znajd臋 drog臋. Mo偶ecie si臋 oczywi艣cie upewni膰, czy trafi臋, ale r臋ce trzymajcie przy sobie!

Jej up贸r, dum臋 i gniew marynarze uznali za oznak臋 sprzeciwu. Kiedy za Raij膮 i poplecznikami Walentina zamkn臋艂y si臋 drzwi, roze艣miali si臋 cicho, cho膰 wcze艣­niej 偶aden z nich nawet nie odwa偶y艂 si臋 u艣miechn膮膰. Ale teraz poczuli si臋 bezpieczni, mimo 偶e wci膮偶 pozo­stawali wi臋藕niami.

艢miali si臋 z tych dw贸ch osi艂k贸w. 艢miali si臋 zasko­czeni, 偶e Raija odwa偶y艂a si臋 odezwa膰 do nich tym to­nem i tymi s艂owami.

艢miali si臋 te偶, poniewa偶 w oczach stra偶nik贸w do­strzegli cie艅 strachu.

- Jest dwa razy ni偶sza i wa偶y chyba mniej ni偶 jedna noga ka偶dego z nich, lecz obaj cofn臋li si臋 o p贸艂 kroku na jej widok I jeszcze o jeden, kiedy otworzy艂a usta!

- Powinna zosta膰 caryc膮! - westchn膮艂 kt贸ry艣 z ma­rynarzy.

Jak wielu biedak贸w snu艂 z艂ote marzenia o bogac­twie cara i o rodzinie Romanow贸w. Do niego r贸w­nie偶 dotar艂y opowie艣ci o 偶yciu na carskim dworze, kt贸re przekracza艂y wszelkie wyobra偶enia i naj艣miel­sze sny. Mimo wszystko lubi艂 si臋 bawi膰 podobnymi my艣lami, lubi艂 wyobra偶a膰 sobie, 偶e tacy jak on cho­dz膮 w jedwabiach i aksamitach, przerzucaj膮 mi臋dzy palcami z艂oto i drogocenne ozdoby, najadaj膮 si臋 do syta, nie martwi膮c si臋, co b臋d膮 jedli nast臋pnego dnia.

Takie snu艂 marzenia.

Nigdy jednak nie widzia艂 w nich siebie, widzia艂 ob­cych ludzi bez twarzy, podobnie wyobra偶a艂 sobie car­sk膮 rodzin臋.

- Ta kobieta mog艂aby zniewoli膰 wielki t艂um jednym u艣miechem - doda艂. Po raz pierwszy uda艂o mu si臋 da膰 postaci z marze艅 twarz i dusz臋. - Mog艂aby utrzyma膰 w pos艂uchu ca艂e narody, i to bez 偶adnego wysi艂ku...

W艣r贸d m臋偶czyzn rozleg艂 si臋 zgodny pomruk. Jednak Piotr nie podziela艂 ich zdania. By艂 m艂ody i porywczy i nie wierzy艂, 偶e marzenia mog膮 koi膰 rany. Wype艂nia艂a go tylko gorycz.

- Raija nigdy nie mog艂aby zosta膰 caryc膮 - rzek艂 po­nuro. - Pomijaj膮c to, 偶e przyby艂a z innego kraju i 偶e z pewno艣ci膮 pochodzi z r贸wnie ubogiej rodziny jak nie­kt贸rzy z nas, to jest zbyt szlachetna. Nie mog艂aby mieszka膰 za z艂otymi murami, wiedz膮c, 偶e lud g艂oduje.

Kazimir u艣miechn膮艂 si臋 smutno. Ch艂opak mia艂 racj臋.

Jednak stary marynarz pragn膮艂 ocali膰 okruchy pi臋knego marzenia.

- W艂a艣nie dlatego powinna zosta膰 caryc膮, m贸j ch艂opcze. Ten kraj potrzebuje tam na g贸rze kogo艣, kto potrafi艂by zej艣膰 do najmniejszych spo艣r贸d pod­danych. Do tych, kt贸rzy ogl膮daj膮 wi臋ksze ciemno艣ci ni偶 my w kubryku. Mamy szcz臋艣cie, 偶e jest z nami Raija. Ten kraj potrzebuje takiej carycy jak ona...

11

Raij臋 zaprowadzono do kajuty kapitana. Wprowa­dzono do 艣rodka i zamkni臋to drzwi na klucz.

Zosta艂a sama.

- Pokazujesz mi sw膮 w艂adz臋 - mrukn臋艂a, zwracaj膮c si臋 do nieobecnego Walentina. Czu艂a si臋 zm臋czona, ale bardziej psychicznie ni偶 fizycznie. - Trzeba jednak cze­go艣 wi臋cej, 偶eby mnie wystraszy膰 - doda艂a ze z艂o艣ci膮.

Musia艂a si臋 z艂o艣ci膰, wykrzesa膰 w sobie tyle w艣ciek­艂o艣ci, by nie da膰 si臋 omota膰 sieci膮 niemal 艂agodnego g艂osu Walentina. Jednocze艣nie jednak musia艂a zacho­wa膰 zdrowy rozs膮dek, musia艂a panowa膰 nad uczucia­mi i my艣lami. Wydawa艂o jej si臋, 偶e balansuje na ostrzu no偶a - niemal czu艂a jego ostrze pod stopami.

Uzna艂a, 偶e gorzej ju偶 by膰 nie mo偶e.

Usiad艂a na krze艣le przy stole, opar艂a g艂ow臋 na r臋kach.

Od razu zauwa偶y艂a, 偶e Walentin w og贸le nie trosz­czy艂 si臋 o utrzymanie porz膮dku w kajucie. Wok贸艂 pa­nowa艂 nie艂ad. Walentin wyci膮ga艂 z szafy szklanki, 偶e­by si臋 napi膰, i zostawia艂 brudne na stole. Wszystkie nosi艂y 艣lady u偶ywania. Teraz b臋dzie chyba musia艂 si臋gn膮膰 po porcelanowe fili偶anki kapitana, pomy艣la­艂a z ironi膮 Raija.

D艂ugo czeka艂a na Walentina. Zamkn臋艂a oczy i po­czu艂a rytm morza - spokojne ko艂ysanie. Panowa艂a 艂adna pogoda. Morze lekko falowa艂o, przyjemnie by艂oby siedzie膰 teraz na brzegu i na nie patrze膰. Gorzej, by膰 nara偶onym na jego kaprysy.

Teraz w艂a艣nie wydawa艂o si臋 przyjazne, zdradliwie przyjazne. Raija wiedzia艂a o tym. Nie ufa艂a morzu, czu艂a, 偶e ch臋tnie by j膮 wci膮gn臋艂o na dno...

- 艢pisz? Walentin pojawi艂 si臋 nagle niczym jastrz膮b, rar贸g albo jak orze艂 z wysuni臋tymi pazurami, gotowymi wbi膰 si臋 w nic nie podejrzewaj膮c膮 ofiar臋.

Raija a偶 podskoczy艂a. Obudzi艂a si臋 i otworzy艂a oczy. Gdy podnosi艂a g艂ow臋 poczu艂a, 偶e jeden poli­czek ma odr臋twia艂y.

Widocznie przysn臋艂a z twarz膮 na twardym blacie sto艂u.

Wyprostowa艂a si臋.

Walentin sta艂 przy szafie z przeszklonymi drzwicz­kami, przez kt贸re wida膰 by艂o p贸艂ki ze specjalnymi za­g艂臋bieniami, dzi臋ki czemu schowane tam rzeczy nie wypada艂y podczas d艂ugiej morskiej podr贸偶y. Nie za­wsze morze bywa tak spokojne jak dzi艣.

- Nie s膮dzi艂em, 偶e mo偶esz zasn膮膰. My艣la艂em, 偶e b臋­dziesz umiera膰 z niepokoju o tych biedak贸w, dla kt贸­rych tu przyby艂a艣.

Nie przestawa艂 drwi膰.

- Wszyscy ranni czuj膮 si臋 dobrze - odpar艂a spokoj­nie Raija. Nie pozwoli艂a wyprowadzi膰 si臋 z r贸wno­wagi. - Nawet tw贸j syn wraca do zdrowia. Piotr to 艂adny ch艂opak...

Walentin zacisn膮艂 pi臋艣ci. Wygl膮da艂 na zm臋czonego. Teraz Raija wyra藕niej widzia艂a zmarszczki na jego twarzy, a sprawi艂o to nie tylko lepsze o艣wietlenie.

Na pewno nie wyobra偶a艂 sobie, 偶e sprawy przyjm膮 taki obr贸t, by膰 mo偶e w og贸le wcze艣niej si臋 nad tym nie zastanawia艂. Mo偶e po prostu wykorzysta艂 szans臋, nie maj膮c poj臋cia, co b臋dzie dalej.

- On nie jest moim synem - wycedzi艂 przez z臋by. - Czy musz臋 to tyle razy powtarza膰, kobieto?

- Nie, bo na pewno nie targn膮艂by艣 si臋 z no偶em na kogo艣 z twej krwi i ko艣ci - rzuci艂a Raija i natychmiast po偶a艂owa艂a swych s艂贸w. Powinna si臋 ugry藕膰 w j臋zyk i nie prowokowa膰 tego szale艅ca... Najwidoczniej i ona by艂a ju偶 zm臋czona.

Ale Walentin tylko przyzna艂 jej racj臋:

- Tak, wtedy na pewno nie u偶y艂bym przeciw nie­mu no偶a...

Przypadkowa osoba z pewno艣ci膮 uzna艂aby jego s艂o­wa za szczere, jednak Raija nie da艂a si臋 zwie艣膰 pozorom. Bez trudu zauwa偶y艂a, 偶e Walentin posiad艂 szczeg贸ln膮 zdolno艣膰 - potrafi艂 sprawia膰 wra偶enie otwartego i praw­dom贸wnego. Patrz膮c mu w oczy, mo偶na by uwierzy膰, 偶e dzieli si臋 z tob膮 ca艂膮 dusz膮. Ale to tylko wyuczona sztuczka, pozwalaj膮ca osi膮ga膰 wiele korzy艣ci.

- Twoja bluzka jest ju偶 sucha - rzek艂. Raija sama to zauwa偶y艂a, ale nic nie odpowiedzia艂a.

Zbi艂 j膮 z tropu. Przecie偶 nie mog艂a si臋 przy nim ubiera膰.

Nie rozumia艂a tego cz艂owieka. Nie czu艂a do niego nawet odrobiny sympatii, ale wiele da艂aby za to, by go bli偶ej pozna膰. Jedyne, co Raij臋 interesowa艂o w Walentinie, to w艂a艣nie charakter. Wola艂a nie zastanawia膰 si臋, czemu teraz do niej przyszed艂.

Nadal mia艂a n贸偶, kt贸ry w ka偶dej chwili mog艂a wy­doby膰 i u偶y膰 w razie zagro偶enia, ale uwa偶a艂a to za ostateczno艣膰. Nie by艂a pewna, czy Walentin nie ze­m艣ci艂by si臋 na niewinnych marynarzach.

Rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi. Trzy uderzenia. Po­tem da艂 si臋 s艂ysze膰 odg艂os oddalaj膮cych si臋 krok贸w. Buty mia艂y obcasy z twardej sk贸ry.

Raija bez trudu rozpozna艂a, kto jeszcze przed chwil膮 sta艂 za drzwiami.

W艣r贸d za艂ogi takie buty nosili tylko Walentin i je­go dwaj poplecznicy.

Walentin rzuci艂 Raiji kurtk臋.

- Za艂贸偶 to. Wychodzimy na pok艂ad, a na g贸rze jest do艣膰 ch艂odno.

W pierwszej chwili omal nie unios艂a si臋 dum膮 i nie odm贸wi艂a, ale uzna艂a, 偶e to by nie by艂o rozs膮dne.

Nawet duma ma swe granice, nie warto ryzykowa膰 zdrowia...

Raija wzi臋艂a kurtk臋 bez s艂owa. Zobaczy艂a, 偶e jest gruba i o wiele na ni膮 za du偶a. Podejrzewa艂a, 偶e jest za du偶a tak偶e na Walentina.

Mo偶e to kurtka kapitana?

Niemal ca艂kiem o nim zapomnia艂a. Znowu zacz臋­艂a si臋 zastanawia膰, co si臋 z nim sta艂o. Pewnie potrze­bowa艂 pomocy, mo偶e zosta艂 ranny...

- Czekasz na kogo艣? - spyta艂a.

Pod膮偶a艂a drobnymi krokami za Walentinem, kt贸­ry z rozmys艂em uda艂, 偶e nie dos艂ysza艂 pytania. Kolej­ny kaprys: jak najmniej m贸wi膰. Raija uzna艂a, 偶e szy­kuje jak膮艣 niespodziank臋. Najwyra藕niej bawi艂 si臋 tym jak dziecko.

Tylko, 偶e niespodzianka, jak膮 m贸g艂 przygotowa膰 dla niej Walentin, z pewno艣ci膮 nie b臋dzie nawet przy­pomina艂a niewinnych dzieci臋cych figli.

Nie odzywa艂 si臋.

Raija ju偶 na tyle go pozna艂a, by wiedzie膰, 偶e m贸wi wtedy, kiedy ma ochot臋. Uwa偶a艂, 偶e milczenie jest demonstracj膮 w艂adzy.

Niewielu zas艂ugiwa艂o, by raczy艂 si臋 do nich ode­zwa膰. Poza tym s艂owa zdradza艂yby jego my艣li, a on tego nie chcia艂.

Raija pomy艣la艂a, 偶e i tak go ca艂kiem nie rozgryzie.

Zabraknie jej czasu, na ca艂e szcz臋艣cie.

Walentin j膮 przera偶a艂 tym bardziej, 偶e cho膰 szalo­ny i za艣lepiony nienawi艣ci膮, na pierwszy rzut oka nie r贸偶ni艂 si臋 zbytnio od innych ludzi, a nawet potrafi艂 by膰 uroczy i mi艂y.

Je偶eli chcia艂.

Chwyci艂 j膮 za ramiona. Raija nie protestowa艂a, nie chcia艂a niepotrzebnie go denerwowa膰. Nigdy nie by艂a ca艂kiem pewna, kiedy zbli偶a si臋 do niebezpiecznej linii, kt贸rej przekroczenie obudzi w tym cz艂owieku besti臋...

Pod g艂adk膮 powierzchni膮 niebezpiecznie si臋 tli艂o, nigdy nie wolno jej o tym zapomnie膰.

Podprowadzi艂 j膮 do burty.

Raija zrozumia艂a, dlaczego, kiedy wyjrza艂a poza kraw臋d藕 i zobaczy艂a niewielk膮 艂贸d藕 偶aglow膮, a na jej pok艂adzie Olega i Wasilija.

- Jest ca艂a! - ze 艣miechem zawo艂a艂 w ich stron臋 Walentin, mocno zaciskaj膮c r臋ce na ramionach Raiji. Przysun膮艂 j膮 jeszcze bli偶ej burty, 偶eby mogli j膮 do­k艂adnie zobaczy膰.

Raij臋 ogarn臋艂a rozpacz.

- Czy Michai艂 dobrze si臋 czuje? - zawo艂a艂a. Zobaczy艂a, 偶e Oleg skin膮艂 g艂ow膮. D艂ugo udawa艂o si臋 jej nie my艣le膰 o synu, lecz wi­dok bliskich przypomnia艂 Raiji o domu.

Czy uda jej si臋 prze偶y膰, czy jeszcze zobaczy Misze?

Zastanawia艂a si臋 nad tym ju偶 wcze艣niej, kiedy po­dejmowa艂a decyzj臋 o pop艂yni臋ciu na 鈥濧ntoni臋鈥. Wte­dy wydawa艂o jej si臋, 偶e w pe艂ni zdaje sobie spraw臋, jakie podejmuje ryzyko, 偶e dobrze wie, jakie to nie­bezpieczne.

A jednak nie ca艂kiem sobie to u艣wiadamia艂a... Te­raz to zrozumia艂a.

Przywiod艂o j膮 tu jednak co艣 silniejszego od jej w艂asnej woli. Wcale nie by艂a taka szlachetna ani bo­haterska, jak s膮dzili marynarze.

- Pozw贸l jej wr贸ci膰! - pr贸bowa艂 przekona膰 Walentina Oleg. - Spe艂ni艂a ju偶 swe zadanie. Zjednasz sobie przychylno艣膰 wielu ludzi, je艣li j膮 wypu艣cisz!

艢miech Walentina zabrzmia艂 mi臋kko jak mrucze­nie kota, zadowolonego i pewnego siebie.

- My艣lisz, 偶e tak 艂atwo wypuszcz臋 bezcennego za­k艂adnika? - spyta艂 drwi膮co. - My艣lisz, 偶e pozwol臋 jej po prostu odej艣膰?

- Nie mog臋 r臋czy膰 za innych - zawo艂a艂 Oleg z d艂o艅­mi zwini臋tymi przy ustach w tr膮bk臋. - W艂a艣ciciele in­nych statk贸w zamierzaj膮 u偶y膰 wobec ciebie si艂y. Nie zdo艂am ich powstrzyma膰, je偶eli zatrzymasz Raij臋! Wypu艣膰 j膮! Jest 偶on膮 Jewgienija!

- Wiem, 偶e to 偶ona Bykowa - odpar艂 Walentin. 艢ci膮gn膮艂 brwi i opu艣ci艂 r臋ce. Nie spodoba艂a mu si臋 wiadomo艣膰, 偶e ma wyruszy膰 za nim pogo艅.

Jego sytuacja wyra藕nie si臋 zmieni艂a. Ju偶 nie mia艂 pewno艣ci, czy utrzyma sw膮 pozycj臋. Za艂oga ba艂a si臋 go i by艂a mu pos艂uszna, teraz jednak i do marynarzy dotar艂a wiadomo艣膰 przywieziona z l膮du.

G艂os Olega ni贸s艂 daleko.

Nie tylko Walentin go us艂ysza艂.

Raija dostrzeg艂a wok贸艂 siebie niespokojne spojrze­nia, zobaczy艂a, 偶e marynarze wcale nie pal膮 si臋 do sta­wiania oporu.

Przez kilka ostatnich dni 偶yli marzeniami, ale wie­lu w jednej chwili wr贸ci艂o do rzeczywisto艣ci. Strach zajrza艂 im w oczy, u艣wiadomili sobie, 偶e mog膮 straci膰 wszystko, co kiedykolwiek posiadali. Tak偶e i 偶ycie.

- Dam wam moich rannych - rzek艂 Walentin. Raija zaskoczona wpatrywa艂a si臋 w niego szeroko otwartymi oczyma.

- To niczego nie zmienia - odpar艂 Oleg. - Nie mo­g臋 obieca膰 ci wi臋cej ni偶 do tej pory.

Walentin wzruszy艂 ramionami.

- Nie prosz臋 o nic w zamian - powiedzia艂, tak jak­by tuzin ludzi nic dla niego nie znaczy艂o.

Raija zacisn臋艂a r臋ce na kraw臋dzi burty. Poczu艂a zimne drewno. Deska by艂a g艂adka, niebieska. W Ro­sji statki malowano zawsze tak jaskrawo, 偶e przywo­dzi艂y na my艣l kwitn膮c膮 艂膮k臋.

Raija dobrze wiedzia艂a, 偶e Walentinowi los rannych by艂 zupe艂nie oboj臋tny. Tak naprawd臋 liczy艂, 偶e ranni umr膮. Teraz tylko udawa艂 wspania艂omy艣lnego, 偶eby zaskarbi膰 sobie przychylno艣膰 ich rodzin, kt贸re zosta­艂y na l膮dzie. To mog艂o przemawia膰 na jego korzy艣膰.

Nie spodziewa艂 si臋, 偶e na 鈥濧ntoni臋鈥 przyb臋dzie kto艣 z zewn膮trz. Tym bardziej nie wierzy艂, 偶e 偶ona Jewgie­nija Bykowa zechce dobrowolnie wej艣膰 na pok艂ad, nie podejrzewa艂, 偶e ta kobieta potrafi dokonywa膰 cud贸w.

Skaza艂 dwunastu swych ludzi na 艣mier膰. Potrzebo­wa艂 ich martwych. Teraz, kiedy wracali do zdrowia, nie przedstawiali dla niego 偶adnej warto艣ci.

Jednak fakt, 偶e chcia艂 ich odda膰 Olegowi, nie 偶膮daj膮c niczego w zamian, z pewno艣ci膮 doda mu chwa艂y. Raija nie mog艂a och艂on膮膰 z zaskoczenia, 偶e tak szyb­ko to sobie wykalkulowa艂.

Wasilij m贸wi艂 prawd臋 - jego kuzyn by艂 zimny i wy­rachowany jak ma艂o kto.

- Naturalnie zabierzemy ich na l膮d. Walentin d艂ugo milcza艂, oboj臋tnie wzruszy艂 ramio­nami.

Sta艂 boso, z odkryt膮 g艂ow膮 i r臋koma na biodrach. Raija musia艂a przyzna膰, 偶e jest bardzo przystojnym m臋偶czyzn膮.

Rzuci艂 kr贸tki rozkaz.

Po chwili za艂oga przyprowadzi艂a dwunastu ran­nych, kt贸rzy mieli umrze膰 w kubryku.

Niekt贸rzy szli sami, kilku wspiera艂o si臋 nawzajem. Pozosta艂ych wynie艣li marynarze pos艂uszni Walentinowi.

Kazimir podtrzymywa艂 Piotra.

- Co si臋 dzieje? - spyta艂 jeden z rannych. 殴le wi­dzia艂, bo d艂ugo przebywa艂 w ciemno艣ci i teraz nie m贸g艂 przyzwyczai膰 oczu do 艣wiat艂a dziennego.

- Puszczam was wolno - odpar艂 Walentin. Na kr贸t­ko jego spojrzenie spocz臋艂o na ch艂opcu, kt贸ry wspie­ra艂 si臋 na swym starszym towarzyszu i ze wszystkich si艂 stara艂 si臋 utrzyma膰 na nogach. R贸wnie stanowczo jak Walentin wypiera艂 si臋 ojcostwa, Piotr nie chcia艂 przyzna膰, 偶e jest jego synem. - Wszystkich, bez wy­j膮tku - doda艂.

Kazimir odwr贸ci艂 si臋 do Raiji.

Skin臋艂a lekko g艂ow膮 i pomog艂a mu podeprze膰 Pio­tra. Ch艂opak u艣miechn膮艂 si臋 do niej z wdzi臋czno艣ci膮.

Kazimir wychyli艂 si臋 przez burt臋. Tu偶 przy kad艂u­bie 鈥濧ntonii鈥 zobaczy艂 na wodzie 艂贸d藕 Olega. Przygl膮da艂 si臋, jak marynarze przymocowuj膮 sznurow膮 drabink臋.

Na Walentina nawet nie spojrza艂.

Nie czu艂 wdzi臋czno艣ci.

- Bez ciebie byliby艣my ju偶 martwi - odezwa艂 si臋 ci­cho. - Dzi臋kuj臋, Raiju Bykowa. B臋dziesz nasz膮 caryc膮.

- Co? - spyta艂a Raija, nie rozumiej膮c.

- To tylko takie marzenie - wyja艣ni艂 Kazimir z u艣miechem. - Ch艂opak pierwszy! - zawo艂a艂, zwra­caj膮c si臋 do Olega. - Trzeba go przewi膮za膰 lin膮. Sam nie zejdzie.

- Przecie偶 on jest tak ci臋偶ko ranny! - zaprotesto­wa艂a Raija.

- Jednak trzeba go jak najszybciej zabra膰 z tego statku! - zdecydowanie rzek艂 Kazimir. - Zanim kto­kolwiek si臋 rozmy艣li...

Z do艂u rozleg艂 si臋 g艂os Wasilija:

- Mog臋 wej艣膰? Znios臋 ch艂opaka.

- Czy to nie kolejna pr贸ba udawania bohatera? - Walentin najwyra藕niej nie ufa艂 kuzynowi. - Pierwszej podj臋艂a si臋 Bykowa!

- Nie jestem bohaterem, Walentin. W naszej rodzi­nie nie ma bohater贸w - rzek艂 Wasilij z naciskiem.

Walentin uda艂, 偶e nie zrozumia艂 aluzji.

- Wchod藕, kuzynku! Pom贸偶 nam si臋 pozby膰 tych ludzi.

Wasilij bez trudu wspi膮艂 si臋 po drabince.

- Dobrze si臋 czujesz? - spyta艂 Raij臋. Skin臋艂a g艂ow膮. Nie by艂o jej tu gorzej ni偶 innym.

- Pos艂ali艣my pos艂a艅ca po twego m臋偶a - rzuci艂 pospiesz­nie szeptem, tak by nikt poza Raij膮 go nie us艂ysza艂. Bez trudu uni贸s艂 Piotra i skierowa艂 si臋 ku burcie 鈥濧ntonii鈥.

- Raija...! - zawo艂a艂 ch艂opak. Podesz艂a do niego. Na twarzy Piotra malowa艂o si臋 nieme uwielbienie. Podni贸s艂 szczup艂膮 d艂o艅 i pog艂adzi艂 Raij臋 po policzku i po w艂osach. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e uratowa艂a mu 偶ycie.

Jego rany zaczyna艂y si臋 goi膰. Pozostan膮 po nich bli­zny, ale to niewielka cena za 偶ycie. Patrz膮c na nie, za­wsze b臋dzie wspomina艂 Raij臋.

Piotr wiedzia艂, 偶e ju偶 nigdy nie znajdzie si臋 tak bli­sko Raiji, 偶e nie b臋dzie m贸g艂 zwraca膰 si臋 do niej po imieniu. Raija na powr贸t stanie si臋 dla niego 偶on膮 w艂a艣ciciela statku.

Ale teraz by艂a mu bliska. B臋dzie 偶y艂a w jego my­艣lach, okryta czarn膮 peleryn膮, z twarz膮 anio艂a...

Raija odgad艂a jego uczucia. Piotr nie umia艂 ich jesz­cze skrywa膰. Tylko niekt贸rzy doro艣li posiedli t臋 sztu­k臋, nauczyli si臋 nosi膰 maski przy ka偶dej okazji. Inni wk艂adali je tylko od czasu do czasu.

Nie chcia艂a niszczy膰 niewinnych marze艅 Piotra.

Dlatego u艣miechn臋艂a si臋 do niego. Wydoby艂a ca艂膮 pogod臋 ducha, jaka jeszcze jej pozosta艂a, okaza艂a mu ca艂e ciep艂o. Martwi艂a si臋 o jego przysz艂o艣膰, zd膮偶y艂a polubi膰 tego ch艂opca. Mog艂a tylko mie膰 nadziej臋, 偶e 偶ycie potraktuje go 艂askawie. Zas艂u偶y艂 na co艣 wi臋cej ni偶 tylko odciski na d艂oniach...

Pochyli艂a si臋 i lekko poca艂owa艂a go w usta, jak siostra.

- Wszystkiego najlepszego, Piotrze - szepn臋艂a. - Wyro艣nij na dobrego cz艂owieka. My艣l臋, 偶e mo偶esz si臋 nim sta膰!

Wydawa艂a si臋 nie zauwa偶a膰 jak policzki ch艂opca ob­lewaj膮 si臋 rumie艅cem. Nie wiedzia艂a, 偶e ten moment stanie si臋 dla niego najwa偶niejszym wspomnieniem.

Wasilij zarzuci艂 sobie Piotra na plecy. Aby ch艂opiec nie spad艂, sczepi艂 jego pasek ze swoim.

Z rannym na plecach zacz膮艂 schodzi膰 w d贸艂.

Raija sta艂a z innymi marynarzami przy burcie i z zapartym tchem 艣ledzi艂a ka偶dy jego ruch. Z艂o偶y­艂a r臋ce. Czu艂a lodowaty ucisk w 偶o艂膮dku. Serce wali­艂o jak m艂otem, zasch艂o jej w gardle.

Pod nimi by艂o morze. Nadal tylko lekko falowa艂o, lecz wydawa艂o si臋 niebezpiecznie zielone i niesko艅­czenie g艂臋bokie. Mog艂o ich poch艂on膮膰. Mog艂o schwy­ta膰 tych dw贸ch ludzi, kt贸rzy stawali si臋 coraz mniej­si i mniejsi, w miar臋 jak zsuwali si臋 coraz ni偶ej wzd艂u偶 burty statku.

Na samym dole czeka艂o ich najtrudniejsze zadanie. Frachtowiec nie m贸g艂 podp艂yn膮膰 ca艂kiem blisko i od drabinki dzieli艂 go prawie metr. Kiedy Wasilij zawis艂 mniej wi臋cej na wysoko艣ci burty, Olegowi uda艂o si臋 podp艂yn膮膰 troch臋 bli偶ej, tak 偶e 艂贸d藕 otar艂a si臋 dzio­bem o statek.

Trwa艂o to zaledwie kilka sekund.

Wszyscy wstrzymali oddech.

Raija wbi艂a paznokcie w d艂onie i tak mocno zacis­n臋艂a z臋by, 偶e a偶 zabola艂y j膮 szcz臋ki.

Ale Wasilij wiedzia艂, kiedy dzia艂a膰, i wiedzia艂, jak. Nie m贸g艂by zmarnowa膰 takiej chwili.

S艂ysza艂 oddech Piotra i zorientowa艂 si臋, 偶e ch艂op­cu wkr贸tce zabraknie si艂. Poczu艂 dziwne ciep艂o na plecach. Widocznie rany zacz臋艂y znowu krwawi膰.

Wasilij pu艣ci艂 drabink臋 dok艂adnie na moment przed tym, jak 偶aglowiec Olega otar艂 si臋 o 鈥濧ntoni臋鈥, i rzuci艂 si臋 w stron臋 艂odzi. Nie uda艂o mu si臋 jednak skoczy膰 tak daleko, jakby tego chcia艂, d藕wiga艂 przecie偶 na plecach dodatkowy ci臋偶ar. Zawis艂 nad wod膮 uczepiony jedn膮 r臋k膮 burty.

Drug膮 przytrzymywa艂 Piotra, boj膮c si臋, 偶e ch艂o­pak, trac膮c si艂y, zsunie mu si臋 z plec贸w.

Natychmiast pojawi艂y si臋 r臋ce, kt贸re chwyci艂y Wa­silija i Piotra i obu wci膮gn臋艂y na pok艂ad frachtowca.

Rozdzielono ich paski. Zaj臋to si臋 rannym.

Wasilij czul, jak leje si臋 z niego pot. S艂ysza艂 oklas­ki ze statku. Zobaczy艂 twarze nad burt膮.

Spo艣r贸d nich wyr贸偶nia艂a si臋 twarz Raiji.

Zobaczy艂 te偶 Walentina. Od razu wiedzia艂, 偶e ku­zyn z trudem opanowuje w艣ciek艂o艣膰. Z pewno艣ci膮 mia艂 nadziej臋, 偶e mu si臋 nie uda, 偶e zobaczy, jak gi­n膮 z Piotrem w morzu...

Wasilij podni贸s艂 d艂o艅 w stron臋 marynarzy. U艣miechn膮艂 si臋 i zawo艂a艂:

- Czy kto艣 jeszcze potrzebuje pomocy?

Potrz膮sn臋li g艂owami. Z pok艂adu 鈥濼oni鈥 zacz膮艂 schodzi膰 nast臋pny m臋偶czyzna. Znowu Oleg musia艂 podp艂yn膮膰 jak najbli偶ej. Ranny, cho膰 przera偶ony, za­ryzykowa艂 skok. Uda艂o mu si臋.

Schodzili jeden po drugim. Dla wielu by艂 to ogromny wysi艂ek, lecz wiedzieli, 偶e to ich jedyna szansa. Mieli te偶 艣wiadomo艣膰, 偶e w ten spos贸b mog膮 pokaza膰 Walentinowi, 偶e zosta艂o w nich jeszcze tro­ch臋 si艂y, 偶e nie odebra艂 im do reszty woli 偶ycia.

Ka偶dy z rannych, zanim zszed艂 z pok艂adu, 艣ciska艂 d艂o艅 Raiji. Nie znajdowali odpowiednich s艂贸w, by podzi臋kowa膰, nie znali takich. Nie mieli te偶 zbyt wie­le czasu na po偶egnania, poniewa偶 Walentin zaczyna艂 si臋 niecierpliwi膰.

艢pieszy艂o mu si臋 i pop臋dza艂 ich - wo艂a艂, 偶eby pr臋dzej przebierali nogami, je偶eli nie chc膮 wr贸ci膰 do kubryka.

Nie musia艂 dwa razy tego powtarza膰.

Schodzili, ratuj膮c 偶ycie.

Kazimir, najstarszy z nich, mia艂 opu艣ci膰 statek ja­ko ostatni. Nie m贸g艂 wprost uwierzy膰, 偶e to si臋 dzie­je naprawd臋. Do ko艅ca obawia艂 si臋, 偶e Walentin ich jeszcze zatrzyma. Dlatego chcia艂, by Piotra zniesiono w pierwszej kolejno艣ci.

- Poddaj si臋, p贸ki masz tak膮 mo偶liwo艣膰 - rzuci艂, przechodz膮c obok Walentina. Nic wi臋cej nie doda艂. Nawet na niego nie spojrza艂.

Walentin nie odpowiedzia艂.

Nast臋pnie Kazimir obj膮艂 Raij臋 i u艣cisn膮艂 j膮.

- Bez ciebie ju偶 by艣my nie 偶yli - rzek艂. - Dzi臋kuj臋 ci za wszystko. Wiele bym da艂, 偶eby ci臋 zabra膰 z sob膮!

- B臋d臋 na siebie uwa偶a膰 - obieca艂a Raija cicho.

- Szybko za burt臋! - Walentin odepchn膮艂 Kazimira.

Raija odsun臋艂a si臋 i stan臋艂a bli偶ej kraw臋dzi. Nie pa­trzy艂a na Walentina. Wiedzia艂a, 偶e nie odwa偶y si臋 jej skrzywdzi膰 na oczach Olega.

Kazimir ruszy艂 na d贸艂 po sznurowej drabince. Jed­nak zatrzyma艂 si臋 za nisko i odbi艂 odrobin臋 za p贸藕­no. 殴le wymierzy艂 skok.

Rozleg艂 si臋 g艂uchy stuk, kiedy burta 艂odzi uderzy­艂a go tu偶 nad biodrem. Trwa艂o to u艂amki sekundy.

Lecz r贸wnie偶 u艂amki sekundy mog膮 mie艣ci膰 w so­bie wieczno艣膰.

Kazimir krzykn膮艂, jego g艂os uni贸s艂 si臋 niczym ptak ku ob艂okom, nie znikn膮艂 pod wod膮 razem z nim. Pal­ce marynarza ze艣lizn臋艂y si臋 z drabinki.

Raija u艣wiadomi艂a sobie, 偶e i ona krzykn臋艂a.

Ku niebu lecia艂y dwa ptaki.

Lecz ptak Raiji mia艂 wr贸ci膰, ten Kazimira by艂 w drodze do gniazda.

Cia艂o rannego nie wyp艂yn臋艂o ju偶 na powierzchni臋. Straci艂 艣wiadomo艣膰.

Mo偶e przez kr贸tki moment rozumia艂, 偶e jego 偶y­cie si臋 ko艅czy.

- Umar艂 wolny! - krzykn膮艂 Wasilij do Walentina, kiedy woda si臋 uspokoi艂a i morze znowu tylko lekko falowa艂o.

Raija mia艂a oczy pe艂ne 艂ez. Nie by艂a w stanie ich powstrzyma膰. Nie chcia艂a.

Pomy艣la艂a, 偶e nikt nie powinien umiera膰, je艣li kto艣 po nim nie p艂acze. Kazimira 偶egna艂o wiele 艂ez.

- Nie zabi艂em go - odpar艂 Walentin g艂osem r贸w­nie zimnym i surowym jak zawsze. Najwyra藕niej 艣mier膰 starego marynarza nie zrobi艂a na nim naj­mniejszego wra偶enia.

Raija mia艂a ochot臋 uderzy膰 go w twarz... Jednak si臋 pohamowa艂a. P艂aka艂a, t艂umi膮c z艂o艣膰, gniew i nienawi艣膰.

- Nie, twoje r臋ce s膮 czyste jak 艣nieg! - zawo艂a艂 w odpowiedzi Wasilij. - Poddaj si臋, je艣li potrafisz! Nara偶asz na 艣mier膰 wielu ludzi, Walentin, nie tylko swoj膮 w艂asn膮 cenn膮 sk贸r臋. Nie masz 偶adnych szans, je艣li wy艣l膮 za tob膮 inne statki z uzbrojonymi lud藕mi na pok艂adzie...

- Mam Bykow膮.

- 呕aden z armator贸w si臋 tym nie przejmuje - od­par艂 za Wasilija Oleg.

Niech臋tnie to przyzna艂, ale taka by艂a prawda. Dla innych w艂a艣cicieli statk贸w rybackich i frach­towc贸w to, 偶e Raija znalaz艂a si臋 w r臋kach buntownik贸w nie mia艂o 偶adnego znaczenia. Nie zamierzali ulec naciskom marynarzy tylko dlatego, 偶e 偶ona Bykowa straci艂a rozum i dobrowolnie wesz艂a na pok艂ad uprowadzonego statku.

Je偶eli zaczn膮 艣ciga膰 Walentina i zaj臋te przez niego jednostki, to na pewno nie z powodu Raiji Bykowej. Nawet im to by nie przesz艂o przez my艣l, zrobi膮 to tylko dla siebie.

Nie pragn臋li jej ratowa膰. Je艣li b臋dzie trzeba, zabi­j膮 wszystkich na 鈥濺aiji鈥 i 鈥濧ntonii鈥.

Nie mieli skrupu艂贸w - wszak Raija dobrze wiedzia­艂a, na co si臋 decyduje.

Nie traktowali jej jak zak艂adniczki, kt贸r膮 trzeba wykupi膰 za wysok膮 cen臋. Niech to za艂atwia Oleg.

Walentin nie potrafi艂 tego zrozumie膰.

Raija od pocz膮tku wiedzia艂a, jak jest naprawd臋.

Walentin mniema艂, 偶e w osobie 偶ony Jewgienija Bykowa zyska艂 cennego zak艂adnika. Nie chcia艂 przy­j膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e ta kobieta nie przedstawia dla innych w艂a艣cicieli statk贸w 偶adnej warto艣ci.

- Pami臋taj, 偶e nie zawaham si臋 jej zabi膰 - rzek艂 lo­dowatym g艂osem.

Raija czu艂a, 偶e nie k艂amie.

- Mog臋 tylko podtrzyma膰 swoj膮 propozycj臋 - od­par艂 Oleg. - Jednak dotyczy ona wy艂膮cznie marynarzy na naszych statkach. Obiecuj臋, 偶e nawet ty ujdziesz bezkarnie, Walentin, pod warunkiem, 偶e zaci膮gniesz si臋 gdzie indziej. Got贸w jestem ci wr臋cz zap艂aci膰, 偶e­by艣 znikn膮艂. Zastan贸w si臋, co robisz. Radz臋 ci, oddaj nam Raij臋, nic dzi臋ki niej nie zyskasz.

- Nie ma mowy!

- W takim razie przyjmij i mnie! - zaproponowa艂 Wasilij. - Nie przy艂膮cz臋 si臋 do twoich zwolennik贸w, ale i mnie mo偶esz potraktowa膰 jak zak艂adnika. Nie mam broni...

Walentin waha艂 si臋.

- No, dobrze - rzek艂 wreszcie. W jego g艂osie brzmia艂o zadowolenie. - Wchod藕, Wasilij. Wreszcie rodzina b臋dzie razem! - Nast臋pnie zwr贸ci艂 si臋 do Ra­iji i patrz膮c na ni膮, pogardliwie spyta艂: - Jest twoim kochankiem? Czy dlatego tak si臋 po艣wi臋ca?

Raija splun臋艂a na pok艂ad tu偶 pod jego stopy. Po­tem popatrzy艂a na morze, a nast臋pnie na Wasilija, kt贸ry zwinnie jak kot wspina艂 si臋 po sznurowej dra­bince z 艂odzi Olega na statek.

- A wi臋c znalaz艂 si臋 kto艣, dla kogo pani Bykowa przedstawia wielk膮 warto艣膰 - przywita艂 go ironicznie Walentin.

Wasilij nie odpowiedzia艂. Raija nie pojmowa艂a, dla­czego dobrowolnie oddaje si臋 w r臋ce kuzyna. Prze­cie偶 chyba nie tylko z jej powodu.

12

- Nie musia艂e艣 tego robi膰 - powiedzia艂a Raija do Wasilija.

Wzruszy艂 ramionami niemal w ten sam spos贸b jak Walentin. Zobaczy艂a, jak bardzo kuzyni s膮 do siebie podobni - w ruchach, budowie cia艂a... I jak bardzo niepodobni pod innymi wzgl臋dami.

- Zrobi艂em w 偶yciu wiele rzeczy, kt贸rych nie musia­艂em robi膰 - rzek艂 beztrosko, ale w jego oczach by艂o co艣, co m贸wi艂o Raiji, ze za ow膮 beztrosk膮 kryje si臋 powaga.

Walentin nie pozwoli艂 im rozmawia膰. Z kamienn膮 twarz膮 mocno chwyci艂 Raij臋 za r臋k臋 i poci膮gn膮艂 za sob膮, a ruchem g艂owy da艂 Wasilijowi do zrozumienia, 偶eby poszed艂 za nimi.

- Jak widz臋, zachowa艂e艣 swe dobre maniery - za­uwa偶y艂 sucho Wasilij.

S艂ysz膮c te s艂owa, Raija musia艂a si臋 u艣miechn膮膰, cho膰 Walentin sprawia艂 jej b贸l. Z pewno艣ci膮 na jej r臋­ce zostan膮 si艅ce.

Ludzie Walentina przeszukali Wasilija, kiedy tylko wszed艂 na pok艂ad. Nie znale藕li przy nim broni, czego najwyra藕niej spodziewa艂 si臋 Walentin. Teraz wygl膮da艂 na rozczarowanego, tak jakby zawi贸d艂 si臋 na kuzynie.

Poprowadzi艂 swych zak艂adnik贸w do kajuty kapita­na. Traktowa艂 j膮 ju偶 jak swoj膮. Ca艂kiem zapomnia艂, 偶e jeszcze niedawno sypia艂 w kubryku. Szybko przyzwyczai艂 si臋 do lepszych warunk贸w i przyj膮艂 za co艣 zupe艂nie oczywistego.

- Co s艂ycha膰 na l膮dzie? - spyta艂 Wasilija, siadaj膮c. Wasilij usiad艂 na drugim krze艣le przy stole. Wi臋cej krzese艂 nie by艂o, wi臋c Raija zosta艂a przy drzwiach. Nic na 艣wiecie nie zmusi艂oby jej do zaj臋cia miejsca na jednym z 艂贸偶ek, kt贸re umieszczono w niszach, przez co stanowi艂y niejako ma艂e osobne sypialnie.

- Oleg ju偶 ci przekaza艂 najnowsze wie艣ci - odpar艂 Wasilij spokojnie. Patrzy艂 Walentinowi prosto w oczy, nie okazuj膮c najmniejszych oznak strachu.

Raija pragn臋艂a w g艂臋bi duszy, 偶eby nie odnosi艂 si臋 w ten spos贸b do Walentina. Ba艂a si臋 偶e swym opano­waniem zirytuje samozwa艅czego przyw贸dc臋 buntu.

- Armatorzy gotowi s膮 zaatakowa膰. Wielu z nich bez wahania u偶yje przeciwko tobie broni... - Wasilij na moment zamilk艂, po czym m贸wi艂 dalej: - Nawet marynarze, za kt贸rych tak dzielnie walczysz, s膮 na ciebie w艣ciekli. Nie chc膮 dla siebie 偶adnych zmian. Co wi臋cej, boj膮 si臋, 偶e kto艣 m贸g艂by pos膮dzi膰 ich o udzia艂 w planowaniu buntu lub pomoc w jego zor­ganizowaniu...

- Co ty powiesz? - rzek艂 Walentin z u艣miechem, kt贸ry przyprawi艂by o dreszcz l臋ku samego diab艂a.

- My艣l sobie, co chcesz, ale to prawda - odpar艂 Wa­silij bez mrugni臋cia okiem. - Obawiam si臋 jednak, 偶e tylko Oleg si臋 wami przejmuje...

- Oleg - powt贸rzy艂 Walentin powoli. - Szybko przeszed艂e艣 z szefem na ty, co? Zawdzi臋czasz to pew­nie swej otwarto艣ci i urokowi osobistemu, prawda? A mo偶e szepta艂e艣 komu艣 czu艂e s艂贸wka?

Zerkn膮艂 na Raij臋.

- To zwykle pomaga: wykorzysta膰 do swoich spraw kobiet臋...

Kiedy Wasilij nie odpowiedzia艂, Walentin spyta艂 nagle:

- Czy maj膮 wiele statk贸w? Jakich? Ilu ludzi?

- Sporo - odpar艂 Wasilij. - Szkunery - u艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie. Troch臋 krzywo, podobnie jak Walentin, ale mimo wszystko inaczej, poniewa偶 mia艂 w so­bie wi臋cej ciep艂a i pogody. - Armatorzy nie odwa偶膮 si臋 pos艂a膰 swoich statk贸w handlowych, wiesz, boga­ci to bogaci! Niewa偶ne, czy chodzi o ich chleb, czy nie. Dobrze p艂ac膮, by zdoby膰 ludzi. Obiecuj膮 mary­narzom wykre艣lenie d艂ug贸w, je偶eli stan膮 po ich stro­nie. Podj臋to wiele krok贸w, drogi Walentinie. Wyda­je mi si臋, 偶e zosta艂e艣 ca艂kiem sam...

- Mam j膮 - Walentin skin膮艂 na Raij臋. Spojrzenie, jakie mu pos艂a艂a, ciska艂o b艂yskawice, ale ledwie zdawa艂 si臋 to zauwa偶a膰.

- Wydaje ci si臋, 偶e to wiele? Byk贸w wyjecha艂 z mia­sta - wyja艣ni艂 Wasilij. - Mo偶esz pr贸bowa膰 szanta偶o­wa膰 Olega, ale on nie poruszy nieba i ziemi, 偶eby ra­towa膰 cudz膮 偶on臋. Rozumiesz? Lepiej pozw贸l jej odej艣膰. 呕aden z w艂a艣cicieli statk贸w nie da ci za ni膮 z艂amanej kopiejki. Co ich obchodzi 偶ona jakiego艣 Bykowa, kt贸ry w dodatku jest dla nich parweniuszem. Ani troch臋 si臋 nie zmartwi膮, je偶eli te statki znikn膮, a Jurk贸w i Byk贸w zrezygnuj膮 z przewoz贸w. Ch臋tnie przejm膮 ich interes. Mo偶e jako艣 uda艂oby ci si臋 przy­cisn膮膰 tych dw贸ch, ale z pewno艣ci膮 nie innych. Je艣li jednak zechcesz poczeka膰 na po艣cig, to nie wiem, czy z tego wyjdziesz ca艂o, ch艂opcze. Nie zapominaj, 偶e czas p艂ynie!

- Nie jestem dla ciebie ch艂opcem! - wybuchn膮艂 Walentin.

Nala艂 sobie w贸dki do brudnej szklanki. Nie pocz臋sto­wa艂 Wasilija, ale ten sam nape艂ni艂 drugie naczynie. Wy­pi艂 jednym haustem i popatrzy艂 uwa偶nie na Walentina.

- Tylko kapitana trzymasz teraz pod kluczem? - spyta艂.

Walentin skin膮艂 g艂ow膮. Nie marnowa艂 s艂贸w, je艣li nie chcia艂 i je艣li nie musia艂.

- Czy na 鈥濺aiji鈥 wszystko w porz膮dku?

- Tak. By艂em tam niedawno. Morale w艣r贸d za艂ogi wysokie. Nie zamierza si臋 podda膰, a je偶eli trzeba, b臋­dzie walczy膰.

- Czy wielu jest w stanie si臋 bi膰? I tu, i na 鈥濺aiji鈥 jest po kilku starszych marynarzy i paru bardzo m艂o­dych ch艂opc贸w. Nie masz broni...

- Morale jest wysokie - powt贸rzy艂 uparcie Walentin. Raija wiedzia艂a, 偶e k艂amie. Widzia艂a niepewno艣膰 na twarzach marynarzy z 鈥濧ntonii鈥. Ludzie si臋 bali. Kie­dy us艂yszeli od Olega, 偶e zanosi si臋 na prawdziw膮 bit­w臋, zrozumieli, czym to si臋 mo偶e sko艅czy膰.

Zako艅czenie buntu nie zapowiada艂o si臋 tak r贸偶o­wo, jak to sobie wyobra偶ali i jak obiecywa艂 im Walentin.

Nie b臋dzie umorzenia d艂ug贸w, wy偶szych zarob­k贸w, z kt贸rych b臋dzie mo偶na si臋 utrzyma膰, zatrud­nienia na kilka lat, dom贸w na w艂asno艣膰...

Wreszcie poj臋li, jak bardzo si臋 mylili i jak膮 przyj­dzie im za to zap艂aci膰 cen臋. Nie umieli walczy膰, nie byli 偶o艂nierzami, lecz prostymi marynarzami.

Walentin pok艂ada艂 nadzieje w ludziach, kt贸rzy si臋 ba­li. Raija nie s膮dzi艂a, by na drugim statku panowa艂y inne nastroje. 鈥濺aija鈥 kotwiczy艂a na tyle blisko, 偶e jej za艂oga tak偶e us艂ysza艂a s艂owa Olega i z pewno艣ci膮 my艣la艂a swoje.

Walentin musia艂 o tym wiedzie膰.

Ale mimo to upiera艂 si臋, 偶e jego ludzie s膮 zdecydo­wani stawia膰 op贸r, 偶e my艣l膮 tak samo jak on i s膮 go­towi zgin膮膰.

By膰 mo偶e sam w to wierzy艂.

Raija jednak nie by艂a co do tego przekonana. Wa­silij r贸wnie偶 nie. Wymienili pospieszne spojrzenia.

Zrobili to jednak nie do艣膰 szybko, by usz艂o to uwa­gi Walentina. Wypi艂 reszt臋 w贸dki ze szklanki. Nala艂 sobie jeszcze.

- Uwa偶am, 偶e twoj膮 jedyn膮 szans膮 jest si臋 podda膰 - powt贸rzy艂 Wasilij. Nie stara艂 si臋 dotrzyma膰 Walentinowi towarzystwa w piciu.

- Czy to Jurk贸w, tw贸j drogi Oleg, prosi艂 ci臋, by艣 mnie przekona艂? - spyta艂 Walentin drwi膮co. - Cieka­we, 偶e zawsze tak szybko nawi膮zujesz przyja藕nie, Wasilij. Jeden B贸g wie, jak to robisz. Przychodzi ci to z dziwn膮 艂atwo艣ci膮. I w dodatku jeste艣 piekielnie pewny siebie. Uwa偶aj, 偶eby艣 si臋 nie sparzy艂! Pami臋­taj, 偶e inni r贸wnie偶 my艣l膮. Zdarza si臋, 偶e inni my艣l膮 r贸wnie jasno jak ty, mimo 偶e dochodz膮 do innych wniosk贸w. - Zamilk艂, ale zaraz doda艂: - Nie zapomi­naj, 偶e to ty wznieci艂e艣 ten bunt, Wasilij! To by艂 tw贸j plan. Nawet je艣li teraz skuma艂e艣 si臋 z Jurkowem, to nie jest pewne, czy b臋dziesz m贸g艂 si臋 schowa膰 za je­go plecami, gdy si臋 znajdziesz w tarapatach. Je偶eli sta­niesz si臋 niewygodny, nie zawaha si臋, by ci臋 po艣wi臋­ci膰. Oni tacy s膮. Tw贸j Oleg tak 艂atwo nie zapomni, 偶e bunt by艂 twoim pomys艂em. Nikt ci nie poda r臋ki, bo i kto b臋dzie chcia艂 zaufa膰 takiemu cz艂owiekowi?

Wasilij nie by艂 w stanie na to odpowiedzie膰. Wes­tchn膮艂 tylko, bawi膮c si臋 szklank膮, na kt贸rej dnie ta艅­czy艂 艂yk w贸dki. Lekko u艣miecha艂 si臋 do siebie.

- S膮dz臋, 偶e moje szanse s膮 chyba r贸wne twoim, Walentin - odezwa艂 si臋 wreszcie. - A gdybym nie mia艂 tu czego szuka膰, to nic mnie przecie偶 nie wi膮偶e. Do dia­b艂a, mog臋 wyjecha膰 dok膮dkolwiek Kto powiedzia艂, 偶e Archangielsk jest jedynym miejscem na 艣wiecie, gdzie mo偶na by膰 szcz臋艣liwym? Mog臋 zakotwiczy膰 w Sankt Petersburgu! - Roze艣mia艂 si臋 cicho. - Tam przecie偶 wspaniale kwitnie handel i 偶egluga. To prawdziwy raj dla marynarzy...

- S艂usznie, mo偶e nawet wkrad艂by艣 si臋 w 艂aski Ro­manow贸w - wtr膮ci艂 ironicznie Walentin. - M贸g艂by艣 zosta膰 doradc膮 cara...

- Mamy teraz caryc臋 - poprawi艂 艂agodnie Wasilij. - Ann臋.

- Zatem nic dziwnego, 偶e kraj stoi na g艂owie - stwierdzi艂 Walentin lekcewa偶膮co. - Kobiety powin­ny zajmowa膰 si臋 m臋偶em i dzieciakami. Inaczej si臋 nie godzi. Powinny siedzie膰 na swych ty艂kach i dba膰 o porz膮dek w domu, bo niby po co maj膮 tak szero­kie ty艂ki?

- To pewnie dlatego, 偶e rodzimy - odezwa艂a si臋 s艂od­ko Raija, zak艂adaj膮c r臋ce na piersi. - W tym wypadku szerokie biodra s膮 zalet膮, rozumiesz, Walentin...

- Dam Olegowi jeszcze jedn膮 szans臋 - zaproponowa艂 Walentin, zupe艂nie nie zwracaj膮c uwagi na s艂owa Raiji. - Ostatni膮 szans臋. Termin, kt贸ry wyznaczy艂em, ju偶 si臋 zbli偶a. Nie ma powodu czeka膰 do ostatniej chwili.

- Obieca艂e艣! - rzek艂a Raija wzburzona. Walentin zareagowa艂 tak dobrze jej znanym wzruszeniem ramion. Popatrzy艂 Raiji w oczy. Na jego twa­rzy malowa艂o si臋 rozbawienie.

- Czy jeszcze nie zauwa偶y艂a艣, 偶e sk艂adam obietnice bez pokrycia, Bykowa? Czy nie wiesz, 偶e nie zawsze dotrzymuj臋 s艂owa? Nie jestem kryszta艂owy, nigdy nie chcia艂em taki by膰 i wcale nie zamierzam si臋 teraz zmie­nia膰. Jestem na to za stary. T臋 gr臋 rozegramy wed艂ug moich zasad. Jako艣 si臋 z tego wyp艂acz臋, tak czy inaczej.

- Nie mo偶esz p艂yn膮膰 do Kem ani w stron臋 Onegi - ostrzeg艂 Wasilij. - Nie powinienem ci mo偶e tego m贸­wi膰, ale mimo wszystko jeste艣my spokrewnieni, mimo wszystko jedziemy na tym samym w贸zku...

- Co mnie to obchodzi - burkn膮艂 Walentin.

- Wiadomo艣膰 o rebelii dotar艂a ju偶 na zach贸d. Nie ma ani jednego portu nad Morzem Bia艂ym, do kt贸rego m贸g艂by艣 zawin膮膰, poniewa偶 偶aden ci臋 nie przyjmie. Przykro mi Walentin, ale dop贸ki wiadomo, 偶e ty dowo­dzisz 鈥濺aij膮鈥 i 鈥濧ntoni膮鈥, 偶aden z tych statk贸w nie b臋­dzie m贸g艂 wp艂yn膮膰 do kt贸regokolwiek portu w Rosji.

- Oho, pokazuj膮 pazury - mrukn膮艂 Walentin. - Szykowali na mnie pu艂apk臋, a ja nie mia艂em si臋 o tym dowiedzie膰, co?

Wasilij przytakn膮艂.

Raija nie pojmowa艂a, czemu ostrzeg艂 kuzyna. To niepodobne do Wasilija dawa膰 co艣 za nic. Nie s膮dzi­艂a te偶, by uczyni艂 to z uwagi na 艂膮cz膮ce go z Walentinem pokrewie艅stwo.

Walentin te偶 nie bardzo mu dowierza艂, na jego twarzy wypisana by艂a nieufno艣膰. Wasilij jednak nie doda艂 nic wi臋cej. Uzna艂, 偶e i tak powiedzia艂 za du偶o.

- Nie ma o czym gada膰 - odezwa艂 si臋 Walentin. - Nie licz na to, 偶e potraktuj臋 ci臋 ze szczeg贸lnymi wzgl臋dami, bo jeste艣 moim krewnym. Przyjaci贸艂 si臋 wybiera, a rodziny nie.

- Ilu wybra艂e艣? - zdziwi艂 si臋 Wasilij. - Ilu wybra艂o ciebie?

- Dostaniesz kajut臋 sternika - oznajmi艂 samozwa艅czy dow贸dca, ignoruj膮c pytanie. - Zosta艂o tam mo偶e troch臋 krwi, ale to chyba nie powinno ci przeszkadza膰. W tym pomieszczeniu mi臋dzy innymi nasza pi臋kna Bykowa, nasza bohaterka, nasza Madonna dokonywa艂a swoich cud贸w. Na pewno poczujesz si臋 tam jak w domu.

- Ani si臋 wa偶 jej ruszy膰! - rzek艂 Wasilij z naciskiem.

Walentin w jednej chwili poderwa艂 si臋 na nogi, z艂a­pa艂 kuzyna za ko艂nierzyk koszuli i podci膮gn膮艂 do g贸­ry. Ich twarze znalaz艂y si臋 bardzo blisko i wtedy Ra­ija zauwa偶y艂a, 偶e ich profile s膮 prawie identyczne.

- Jakim prawem 艣miesz mi wydawa膰 polecenia? - syk­n膮艂 przez z臋by. - Jakim prawem si臋 o ni膮 troszczysz?

- Jest 偶on膮 Bykowa - odpar艂 spokojnie Wasilij. M贸g艂by uwolni膰 si臋 z r膮k Walentina, gdyby chcia艂, ale zachowa艂 spok贸j, nie wyrywa艂 si臋. Raiji wyda艂o si臋 to dziwne.

- I twoj膮 dziwk膮?

Raija na moment zamkn臋艂a oczy. Chcia艂a si臋 od­wr贸ci膰, ale nie zdo艂a艂a - sta艂a jak sparali偶owana. Obe­lgi by艂y tak niedorzeczne i obrzydliwe, 偶e a偶 obez­w艂adnia艂y.

- Zap艂acisz za to! - rzuci艂 Wasilij. - Mo偶e nie dzi艣 ani nie jutro, ale odpowiesz za te oszczerstwa!

- Nigdy przedtem nie stawa艂e艣 tak gorliwie w obro­nie swych przyjaci贸艂ek - sykn膮艂 Walentin. U nasady w艂os贸w pojawi艂y mu si臋 krople potu. Raiji nie podo­ba艂 si臋 jego ochryp艂y g艂os. - 呕ona Bykowa musi by膰 dla ciebie kim艣 szczeg贸lnym, kim艣 wyj膮tkowym, co? Nie opowiesz mi o tym? Zawsze lubi艂e艣 opowiada膰 mi o swoich dziewczynach. Pami臋tasz? Pami臋tasz, jak do­k艂adnie opisywa艂e艣, jak by艂o? Jakie one by艂y? Mog艂em je sobie dok艂adnie wyobrazi膰. Do diab艂a, widzia艂em je w wyobra藕ni tak wyra藕nie, 偶e mog艂em je p贸藕niej bra膰 w swych marzeniach. Oczywi艣cie nie tak, jak ty to ro­bi艂e艣, ch艂opcze, ty by艂e艣 zawsze s艂aby i 艂agodny, ale na sw贸j spos贸b, po m臋sku. Twardo, bez ceregieli, bez gadania. Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e wola艂yby mnie. Kobiety trzeba traktowa膰 siln膮 r臋k膮, kierowa膰 nimi. Lubi膮, kie­dy m臋偶czy藕ni je ujarzmiaj膮...

Pu艣ci艂 Wasilija. Nie patrz膮c na kuzyna, podszed艂 do Raiji. Obj膮艂 j膮, nie zwracaj膮c uwagi na jej sprze­ciw. Przywar艂 do niej ca艂ym cia艂em.

- Na pewno by艣 mnie polubi艂a - rzek艂 z przekona­niem. - Jestem troch臋 inny ni偶 Byk贸w. Mam dwa silne ramiona. Takie kobiety jak ty powinni uje偶d偶a膰 m臋偶­czy藕ni o dw贸ch r臋kach. Zobaczysz, jestem lepszy ni偶 ten mi臋czak Wasilij, kt贸ry nie chce mi o was opowiedzie膰...

M贸wi膮c to po艂o偶y艂 d艂o艅 na piersi Raiji i mocno za­cisn膮艂.

Raija szarpn臋艂a si臋, ale nie zdo艂a艂a si臋 uwolni膰. Walentin tylko roze艣mia艂 si臋 ironicznie. Wasilij ca艂膮 sil膮 woli stara艂 si臋 zachowa膰 spok贸j. Jego spojrzenie po­ciemnia艂o, d艂onie zacisn臋艂y si臋 mocno na por臋czach krzes艂a, ale nie uczyni艂 nic, by powstrzyma膰 kuzyna.

- Ostatnio Wasilij nie chce mi ju偶 opowiada膰 o kobietach, z kt贸rymi sypia, ani o tym, jak si臋 z ni­mi zabawia. Nie powtarza te偶, co im m贸wi i co one odpowiadaj膮, nie opisuje ich twarzy, kt贸re si臋 nad nim pochylaj膮. Ale mam nadziej臋, 偶e ty, Bykowa, opowiesz mi o tym wszystkim, o czym on nie chce m贸wi膰. A ja dostarcz臋 ci takich wra偶e艅, kt贸rych ni­gdy nie zapomnisz. I to nie raz, lecz wiele razy...

- Mam nadziej臋, 偶e to jeszcze jedna z tych obiet­nic, kt贸rych nie spe艂nisz - sykn臋艂a Raija.

Podnios艂a nog臋 i z ca艂ych si艂 kopn臋艂a Walentina w krocze.

Zacisn膮艂 z臋by z b贸lu. Cofn膮艂 r臋ce.

- Przyjdzie na ciebie czas - zagrozi艂. - Przyjdzie jeszcze na ciebie czas, Bykowa!

- Mog臋 si臋 przej艣膰 po pok艂adzie? - spyta艂 Wasilij dziwnie zmienionym g艂osem.

Walentin roze艣mia艂 si臋.

- Jeste艣 bezczelny!

- To typowe w naszej rodzinie - odparowa艂 Wasilij.

- Nigdy nie pozwol臋 takiemu wilkowi jak ty kr膮­偶y膰 mi臋dzy mymi lud藕mi po pok艂adzie. Nie, drogi kuzynie, nie zgodz臋 si臋, by艣 buszowa艂 po statku. Je­ste艣 zbyt niebezpieczny. Nie ma gorszego wroga ni偶 cz艂onek najbli偶szej rodziny!

Wasilij wzruszy艂 ramionami.

- Mo偶esz zosta膰 tutaj, dop贸ki nie wr贸c臋, nie ma tu nic do zabrania... - doda艂 Walentin.

- Razem z ni膮? - spyta艂 Wasilij.

- Przypuszczam, 偶e ju偶 nie raz zostawa艂e艣 z ni膮 sam na sam - odpar艂 Walentin. - Taka okazja mo偶e si臋 ju偶 nie powt贸rzy膰, a mnie to nie przeszkadza. Na pewno jest wiele spraw, o kt贸rych chcieliby艣cie po­rozmawia膰...

Wyszed艂 i zamkn膮艂 za sob膮 drzwi na klucz.

- Przepraszam za jego zachowanie. Wstyd mi, w ko艅cu jeste艣my krewnymi - rzek艂 Wasilij, kiedy umilk艂y kroki na korytarzu. - On nie potrafi inaczej. Skrzywdzi艂 ci臋? Zrobi艂 ci co艣?

- Czy mnie zgwa艂ci艂? - spyta艂a Raija i usiad艂a na krze艣le. - Jeszcze nie.

- Zap艂aci za ka偶de s艂owo - obieca艂 Wasilij. - Jestem tch贸rzem. W twoich oczach okaza艂em si臋 pewnie s艂abe­uszem, Raija, ale nie mog艂em post膮pi膰 inaczej. Zapew­niam ci臋, 偶e nie zawsze zachowuj臋 si臋 tak biernie. Walentin po偶a艂uje swych s艂贸w, po偶a艂uje, 偶e ci臋 dotkn膮艂...

- Si艂膮 nic nie zdzia艂asz - westchn臋艂a Raija. - On jest tak pewny siebie, przekonany o swojej nieomylno艣ci. Nie znasz go? Nie da sobie nic powiedzie膰, nic go nie przekona. Teraz chce mnie, poniewa偶 jestem 偶on膮 Jewgienija Bykowa. Poniewa偶...

- poniewa偶 my艣li, 偶e ja ci臋 mia艂em - doko艅czy艂 za ni膮 Wasilij. Chwyci艂 d艂o艅 Raiji i u艣cisn膮艂 j膮 z szacun­kiem. - Walentin widzi, 偶e nie jeste艣 mi oboj臋tna. Dla niego istnieje tylko jeden spos贸b okazywania kobiecie zainteresowania, sam zreszt膮 to wyja艣ni艂. Nie potrafi sobie wyobrazi膰, 偶e mi臋dzy nami mo偶e by膰 inaczej. Niestety, widzi wyra藕nie, 偶e ci臋 lubi臋. Obawiam si臋, 偶e nie uda艂o mi si臋 tego ukry膰, pani Bykowa...

- Nie m贸w do mnie w ten spos贸b! - poprosi艂a. - To Walentin zwraca si臋 do mnie wy艂膮cznie po nazwi­sku. Nie chc臋, by艣 mi go przypomina艂.

- Dobrze, wi臋cej ci臋 tak nie nazw臋 - obieca艂, wypusz­czaj膮c jej d艂o艅. - Wiesz, zobaczy艂em twoj膮 bluzk臋 wi­sz膮c膮 na 艂贸偶ku - powiedzia艂 z gorzkim u艣miechem. - Przez g艂ow臋 przemkn臋艂o mi wiele bolesnych my艣li...

- Nie wszystko jest takie, na jakie wygl膮da - rze­k艂a cicho Raija. Nie lubi艂a w贸dki, ale teraz nala艂a so­bie troch臋 z karafki. Nie zwr贸ci艂a uwagi na to, 偶e wypi艂a z brudnej szklanki. - Nie, nie wszystko jest ta­kie, na jakie wygl膮da... - powt贸rzy艂a. Wasilij wci膮gn膮艂 powietrze.

- Czy nadal masz n贸偶, Raiju? Gdy wymawia艂 jej imi臋, jego g艂os zdradziecko dr偶a艂. Zrozumia艂a, jak wiele dla niego znaczy, i zro­bi艂o jej si臋 przykro.

Nie chcia艂a, by si臋 do niej przywi膮zywa艂, a potem t臋skni艂. Wiedzia艂a jednak, 偶e nie mo偶e tego zmieni膰, 偶e Wasilij r贸wnie偶 nic na to nie poradzi.

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Potrzebujesz go? Bo偶e, co powinna odpowiedzie膰?

- Nic mi chyba nie grozi - rzek艂a beztrosko. - No, poza tym, 偶e Walentin wykorzysta pierwsz膮 nadarza­j膮c膮 si臋 okazj臋, by mnie zgwa艂ci膰. Nie, nie s膮dz臋, by n贸偶 by艂 mi potrzebny.

- Wiem, 偶e nie powinienem ci臋 pyta膰 w ten spos贸b - westchn膮艂 Wasilij. - Matko Boska, zawsze m贸wi臋 co艣 nie tak! - Popatrzy艂 na Raije. Jego niebieskozielone oczy wy­dawa艂y si臋 teraz bardziej zielone ni偶 zwykle. To spo­strze偶enie poruszy艂o w duszy Raiji jak膮艣 strun臋. Zda艂a sobie spraw臋, 偶e takie oczy ju偶 kiedy艣 widzia艂a. W ka偶­dym razie podobne, tego samego koloru.

Ale i to wspomnienie mieszka艂o w niej gdzie艣 g艂臋­boko.

- Mam pewien plan, ale wola艂bym ci go nie zdradza膰, Raija. Po prostu lepiej dla ciebie, 偶eby艣 nie wiedzia艂a. - Prze艂kn膮艂 艣lin臋. - Nie mog臋 ci wyjawi膰 szczeg贸艂贸w. Wy­bacz, ale musz臋 je zachowa膰 dla siebie. Mog臋 ci tylko powiedzie膰, 偶e nie przez przypadek znalaz艂em si臋 na pok艂adzie. Walentin nawet nie wie, jak bardzo mi pom贸g艂. Wa偶ne, 偶e ju偶 tu jestem. My艣l臋, 偶e potrafi臋 tak pokierowa膰 wypadkami, 偶eby zako艅czy膰 bunt bez przelewu krwi, bez po艣wi臋cania czyjego艣 偶ycia. Jednak mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e b臋d臋 potrzebowa艂 po艣wi臋cenia z twojej strony...

Spojrza艂 na ni膮. Nie uciek艂 wzrokiem.

Raij臋 ogarn膮艂 gniew. Zrozumia艂a, co mia艂 na my艣li. Jak m贸g艂 j膮 prosi膰 o co艣 takiego? Przez d艂ug膮 chwil臋 milcza艂a.

- O wiele prosisz - rzek艂a wreszcie. G艂os jej dr偶a艂.

- Wiem o tym i wierz mi, nie czuj臋 si臋 godzien mia­na m臋偶czyzny. Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e mo偶esz mnie znienawidzi膰 do ko艅ca 偶ycia. Ale jestem got贸w zap艂a­ci膰 t臋 cen臋.

- Nie jest wysoka w por贸wnaniu z t膮, o kt贸rej za­p艂acenie mnie prosisz - rzek艂a z gorycz膮 Raija.

Wasilij skin膮艂 g艂ow膮.

- Wiem, 偶e Walentin mo偶e ci臋 skrzywdzi膰, ale ja potrzebuj臋 twojego no偶a. Musz臋 mie膰 n贸偶, a innego nie uda mi si臋 zdoby膰. - Westchn膮艂. - Zreszt膮 i tak nie obronisz si臋 przed gwa艂tem za pomoc膮 no偶a ukry­tego pod sp贸dnic膮. Pomy艣l, co by by艂o, gdyby Walentin go znalaz艂, gdy przed chwil膮 ci臋 dotyka艂? Jeste艣 od niego o wiele s艂absza, Raiju. Je偶eli b臋dzie chcia艂 ci臋 wzi膮膰 si艂膮, zrobi to. Czy chcesz, czy nie. M贸wi膮, 偶e bardzo lubi, kiedy kobiety si臋 broni膮...

Raija nie odpowiedzia艂a. Wsun臋艂a r臋k臋 pod brzeg sp贸dnicy i wyj臋艂a n贸偶. Walentin rzeczywi艣cie omal go nie wyczu艂, kiedy niedawno j膮 obejmowa艂. Co do te­go Wasilij mia艂 racj臋.

Poda艂a mu n贸偶, a on natychmiast wsun膮艂 go do cholewy buta.

- Jak si臋 czuje m贸j Michai艂?

- T臋skni za mam膮 - odpowiedzia艂 Wasilij. - Ale 偶o­na stajennego dobrze si臋 nim zajmuje. Pos艂ali艣my lu­dzi po twojego m臋偶a i Antoni臋...

- Nie chc臋 o nich wi臋cej s艂ysze膰 - rzek艂a nagle. Od­chyli艂a g艂ow臋 do ty艂u, zdo艂a艂a powstrzyma膰 艂zy, cho膰 艣cisn臋艂o j膮 za gard艂o i zapiek艂o pod powiekami.

- Zdajesz sobie spraw臋, 偶e wszyscy mo偶emy zgin膮膰? Skin臋艂a g艂ow膮.

- Je偶eli nas zaatakuj膮 - rzek艂a. - Biedny Oleg! Nie pomy艣la艂am o takim rozwoju sytuacji, kiedy nalega­艂am, by艣 mnie tu przywi贸z艂.

- Nie zmusi艂aby艣 mnie - rzek艂 z gorycz膮 - gdybym i ja nie s膮dzi艂, 偶e sprawy potocz膮 si臋 inaczej. Widzia­艂em inne rozwi膮zanie, je艣li mam by膰 szczery, Raiju. Nigdy nie chcia艂em, by艣 ucierpia艂a.

W艂a艣nie to musia艂 jej powiedzie膰, uwa偶a艂, 偶e to wa偶ne.

- Czy widzisz jakie艣 rozwi膮zanie? Teraz, kiedy masz m贸j n贸偶?

Wasilij skin膮艂 g艂ow膮. Rozla艂 do szklanek resztk臋 w贸dki.

- Tak. Wypijmy za to, Raiju.

13

Raija nie do ko艅ca pojmowa艂a, czemu Walentin zamkn膮艂 j膮 w kajucie razem z Wasilijem. Niejasno to przeczuwa艂a, zgadywa艂a jego tok my艣lenia, ale czy rzeczywi艣cie wpad艂o mu do g艂owy co艣 takiego? Chy­ba sam nie wierzy艂, 偶e mogliby si臋 tak zachowa膰.

Nie s膮 przecie偶 zwierz臋tami...

A jednak tak by艂o. Kiedy Walentin wr贸ci艂 do kajuty przyjrza艂 si臋 obojgu podejrzliwie. Popatrzy艂 na szklan­ki i pust膮 butelk臋, niby przypadkiem zerkn膮艂 na prycze.

Raija poczu艂a, 偶e robi jej si臋 niedobrze.

- Wypili艣my twoj膮 w贸dk臋 - oznajmi艂 Wasilij. - W naszej rodzinie nie pytamy o pozwolenie, prawda, stary? To dobra w贸dka, zupe艂nie co innego ni偶 kwas. Przypuszczam, 偶e kapitan zgromadzi艂 wi臋kszy zapas, nie b臋dziesz wi臋c musia艂 po艣ci膰. Rozejrzyj si臋 te偶 za rumem, jest niez艂y, cho膰 mo偶e troch臋 s艂odki...

Wasilij wsta艂 i przeci膮gn膮艂 si臋 leniwie. By艂 szczu­plejszy i bardziej spr臋偶ysty ni偶 Walentin. Gdyby sta­n臋li do uczciwej walki wr臋cz, z pewno艣ci膮 Wasilij by艂by g贸r膮, uzna艂a Raija.

- Rozmawia艂em z ch艂opakami - odezwa艂 si臋 Walentin. - Mog臋 na nich liczy膰, wcale nie zamierzaj膮 si臋 wycofa膰. Dosta艂em te偶 wie艣ci z 鈥濺aiji鈥. Tamci mary­narze tak偶e nie my艣l膮 o tym, by si臋 wycofa膰... Przy­kro mi, ale musz臋 ci臋 rozdzieli膰 z Bykow膮 - doda艂 drwi膮co, ale z niewinnym u艣miechem i pokornym spojrzeniem. Nawet wyraz oczu go nie zdradza艂, tak doskonale potrafi艂 si臋 maskowa膰.

Raija ju偶 wiedzia艂a, dlaczego tylu ludzi bra艂o jego s艂owa za dobr膮 monet臋, pozwoli艂o mu si臋 oczarowa膰, a potem oszuka膰.

Ciekawa by艂a, co te偶 Walentin powiedzia艂 maryna­rzom.

- Ale nie martw si臋, dostaniesz osobn膮 kajut臋, w kt贸rej b臋dziesz bezpieczny, Wasilij. Musz臋 ci臋 nie­stety zamkn膮膰 na klucz, ale czeg贸偶 si臋 nie robi, by ochroni膰 cz艂owieka, w kt贸rym p艂ynie ta sama krew...

- Jasne, przekonali艣my si臋 o tym na przyk艂adzie Piotra - odezwa艂a si臋 Raija.

Musia艂a to powiedzie膰.

- Piotr nie jest moim synem - rzek艂 z naciskiem Walentin.

Wci膮偶 zachowywa艂 spok贸j, wci膮偶 si臋 u艣miecha艂, ale jeden policzek zacz膮艂 mu zdradziecko drga膰.

- No to chod藕my - rzek艂 Wasilij. - Nie mam chy­ba prawa spyta膰, co zamierzasz teraz zrobi膰?

- Nie mylisz si臋 - odpar艂 Walentin. - Nie mo偶esz spyta膰, a w ka偶dym razie nie otrzymasz odpowiedzi. Ale lepiej dla ciebie, 偶eby艣 znalaz艂 si臋 bezpieczny w kajucie sternika, zanim cokolwiek zacznie si臋 dzia膰.

Wi臋cej nic nie powiedzia艂.

Raija czu艂a, jak ogarnia j膮 lodowaty strach, kt贸ry z 偶o艂膮dka rozlewa艂 si臋 na ca艂e cia艂o. Zrobi艂o jej si臋 zimno, jak gdyby znalaz艂a si臋 na dworze w zimowy dzie艅, a p贸艂nocny wiatr przeszywa艂 j膮 na wskro艣. Ni­gdy chyba bardziej nie zmarz艂a.

- Dobrze wiem, gdzie jest moje miejsce - zapewni艂 beztrosko Wasilij. Wygl膮da艂 tak, jakby nie mia艂 偶ad­nych zmartwie艅, niespiesznie ruszaj膮c do drzwi. - Przypuszczam, 偶e kto艣 mnie tam odprowadzi. Nie ty? Walentin nawet nie drgn膮艂, nie odpowiedzia艂 s艂o­wem ani gestem.

- Nie r贸b jej krzywdy! - poprosi艂 Wasilij. - Ze wzgl臋du na ni膮 i ze wzgl臋du na siebie samego. Jesz­cze nie tak dawno temu Jewgienij Byk贸w by艂 nie­okrzesanym gburem. Ma wprawdzie jedno rami臋 mniej, ale s膮dz臋, 偶e nadal gdzie艣 w g艂臋bi jego duszy drzemie zabijaka. Je艣li wyrz膮dzisz krzywd臋 Raiji, z pewno艣ci膮 si臋 zem艣ci.

Walentin nawet si臋 nie skrzywi艂, cho膰 nie mia艂 zwy­czaju przyjmowa膰 niczyich rad i poucze艅. Potrafi艂 ukry膰 ogarniaj膮cy go gniew, tym wi臋kszy, i偶 podejrze­wa艂, 偶e Wasilij i Raija s膮 kochankami. Dla niego s艂o­wo 鈥瀖i艂o艣膰鈥 mia艂o tylko jedno znaczenie, kojarzy艂o mu si臋 wy艂膮cznie z fizycznym po偶膮daniem.

Uwa偶a艂, 偶e kobieta to tylko cia艂o, dzi臋ki kt贸remu m贸g艂 zaspokoi膰 swoje 偶膮dze. Teraz te偶 nie ukrywa艂 swoich zamiar贸w wobec 偶ony w艂a艣ciciela statku.

Ku swemu zaskoczeniu Raija nagle dostrzeg艂a, 偶e teraz twarz Walentina si臋 zmieni艂a. Na jego policz­kach wykwit艂y rumie艅ce, a niebieskozielone oczy l艣ni­艂y dziwnym blaskiem. Czy偶by tak wp艂yn臋艂a na niego ostatnia rozmowa ze zbuntowanymi marynarzami? Z pewno艣ci膮 to nie jej blisko艣膰 tak na niego dzia艂a艂a.

- Boisz si臋 mnie? - spyta艂 wyzywaj膮co, kiedy zo­stali sami.

Nie odpowiedzia艂a. Ona r贸wnie偶 zna艂a sztuk臋 mil­czenia, cho膰 nie potrafi艂a tak jak on sprawi膰, by jej twarz k艂ama艂a, by z oczu nie da艂o si臋 nic wyczyta膰.

- A mo偶e Wasilij tak bardzo ci臋 pocieszy艂, 偶e na­bra艂a艣 odwagi?

- Wasilij i ja nie rozmawiali艣my o sytuacji na statku.

- Oczywi艣cie, 偶e nie! - wykrzykn膮艂, wymachuj膮c r臋kami. - Rozmawiali艣cie o bardziej wznios艂ych spra­wach, co? Takich, na kt贸rych ty si臋 znasz, a on uda­je, 偶e rozumie... Taka wymiana my艣li to pewnie mi艂a odmiana od mojego towarzystwa, co? Ja nie mam g艂o­wy do takich rzeczy. Jestem tylko prostakiem, kt贸ry uprowadzi艂 dwa statki.

- Nie jeste艣 prostakiem - zaprzeczy艂a Raija, stara­j膮c si臋 zachowa膰 spok贸j.

By艂a w stanie si臋 opanowa膰, dop贸ki m贸wi艂a to, co naprawd臋 my艣li, dop贸ki nie musia艂a k艂ama膰.

Uniesione brwi 艣wiadczy艂y o zdumieniu Walentina. Najwyra藕niej spodziewa艂 si臋 us艂ysze膰 od niej inne s艂owa. Wci膮偶 jednak nie przestawa艂 jej prowo­kowa膰.

- Jakim kochankiem jest m贸j kuzyn Wasilij? - do­pytywa艂 si臋 uparcie.

- Nie mam poj臋cia - odpar艂a, nie uciekaj膮c spoj­rzeniem. Nie wiedzia艂a, co Walentin chce osi膮gn膮膰. Mo偶e stara si臋 przy艂apa膰 j膮 na k艂amstwie?

Jak dobrze, 偶e na jego pytania mog艂a szczerze od­powiada膰.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e w swym d艂ugim 偶yciu po艣cielowe­go je藕d藕ca nauczy艂 si臋 sztuczek, kt贸re s膮 w stanie za­skoczy膰 nawet tak wymagaj膮c膮 dam臋 jak ty!

Raija westchn臋艂a.

- Pewnie jest tak, jak my艣lisz. Nie potrafi臋 nic na ten temat powiedzie膰. Jestem szcz臋艣liw膮 偶on膮 i od kiedy pozna艂am Jewgienija, nie spotka艂am m臋偶czyzny, kt贸ry by mnie poci膮ga艂. Po prostu nie ma dru­giego takiego cz艂owieka jak on...

- Nie, trudno jest znale藕膰 w okolicy drugiego jed­nor臋kiego...

- Mo偶esz sobie my艣le膰, co chcesz - rzek艂a Raija zre­zygnowana. - Wielu kobietom wystarcza jeden m臋偶­czyzna, cho膰 tobie z pewno艣ci膮 trudno to zrozumie膰. Jestem bardzo szcz臋艣liwa z Jewgienijem. Daje mi wszystko, czego pragn臋. R贸wnie偶 w mi艂o艣ci.

Powiedzia艂a to wprost, tak 偶eby Walentin nie mia艂 w膮tpliwo艣ci. Niewa偶ne, 偶e rozmawia z nim o swoich osobistych sprawach, cho膰 w艂a艣ciwie nic mu do tego.

- A wi臋c kuzyn Wasilij w og贸le ci臋 nie poci膮ga, ma­艂a kobietko? Naprawd臋 nigdy nie sprawi艂, 偶e krew za­cz臋艂a ci szybciej kr膮偶y膰?

- Nie - odpar艂a Raija, ale g艂os lekko jej przy tym zadr偶a艂. W g艂臋bi duszy musia艂a przyzna膰, 偶e Wasilij mia艂 w sobie wiele cech, kt贸rych szuka艂a u m臋偶czyzny. Gdyby nie by艂a 偶on膮 Jewgienija, gdyby chcia艂a si臋 zwi膮za膰 z kim艣, przy kim mog艂aby zosta膰 sob膮 i czu膰 si臋 bezpiecznie, wybra艂aby w艂a艣nie jego.

Walentin potrafi艂 wy艂owi膰 owo dr偶enie g艂osu. Bez trudu odgad艂, 偶e Raija zawaha艂a si臋, zanim odpowie­dzia艂a. Dos艂ysza艂 niepewno艣膰, z kt贸rej ledwie sama zdawa艂a sobie spraw臋.

I wyci膮gn膮艂 w艂asne wnioski.

Roze艣mia艂 si臋.

Zadowolony roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

- Nie jeste艣 ca艂kiem niewinna, co, Bykowa? Kobiety to niewierne istoty! Nie znam 偶adnej zam臋偶nej niewia­sty, kt贸ra nie mia艂aby ochoty zdradzi膰 swego m臋偶a, o ile nikt by si臋 o tym nie dowiedzia艂. A ty bynajmniej nie jeste艣 wyj膮tkiem, cho膰 ju偶 prawie uwierzy艂em, 偶e jeste艣 idea艂em. Gdyby艣 by艂a taka niedost臋pna, jak pocz膮tko­wo s膮dzi艂em, warto by by艂o spr贸bowa膰 ci臋 zdoby膰. Ale ty jeste艣 jak wszystkie - westchn膮艂. - Jeste艣 ca艂kiem zwy­czajna. Nawet nie wiesz, jak mnie rozczarowa艂a艣...

Raija prze艂kn臋艂a. Zachcia艂o jej si臋 pi膰. Teraz ch臋t­nie si臋gn臋艂aby nawet po gorzk膮 i pal膮c膮 w贸dk臋. W gardle ca艂kiem jej zasch艂o.

- Czego si臋 po mnie spodziewa艂a艣? - spyta艂 i pochy­li艂 ku niej, jakby w przyp艂ywie zaufania. - Oczekiwa­艂a艣, 偶e oka偶臋 si臋 taki jak Wasilij? My艣l臋, 偶e by艂bym lepszym kochankiem. Da艂bym ci wi臋cej. O wiele wi臋­cej... - Roze艣mia艂 si臋. - Mo偶e jeszcze b臋dziesz mia艂a okazj臋 si臋 o tym przekona膰. Mo偶e... - mrugn膮艂 poro­zumiewawczo. - Ale teraz musz臋 ci臋 zostawi膰 sam膮. Pewnie ci臋 zawiod艂em, ale nie ma innej rady.

- Czy musisz zamyka膰 mnie na klucz? - spyta艂a, staraj膮c si臋 przybra膰 偶a艂osny, b艂agalny ton. W艂a艣ciwie nie musia艂a udawa膰, naprawd臋 si臋 ba艂a.

- Zapewne nie wyrz膮dzi艂aby艣 wielkich szk贸d na pok艂adzie - u艣miechn膮艂 si臋 - ale prowokujesz moj膮 za艂og臋 do my艣lenia o innych sprawach ni偶 te, dla kt贸­rych tu jest. A na to nie mog臋 pozwoli膰, poza tym i ty nie by艂aby艣 bezpieczna. Wygl膮da na to, 偶e opr贸cz mnie i mojego kuzyna jest jeszcze kilku innych m臋偶­czyzn, kt贸rym na tw贸j widok przychodz膮 do g艂owy brzydkie i grzeszne my艣li, moja droga. Zrozum, 偶e najbezpieczniej jest dla ciebie tutaj, w mojej ciep艂ej i przytulnej kajucie...

Raija westchn臋艂a. Skin臋艂a g艂ow膮.

- Z pewno艣ci膮 masz racj臋 - przyzna艂a zrezygnowana. Teraz ju偶 nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e jest jego wi臋藕niem.

Chcia艂a jednak wiedzie膰, co si臋 dzieje na pok艂adzie.

- Dok膮d si臋 tak spieszysz? - spyta艂a. - Czy偶by gro­zi艂o nam jakie艣 niebezpiecze艅stwo?

U艣miechn膮艂 si臋 do niej, cho膰 ten u艣miech przypo­mina艂 raczej grymas.

- Nie zauwa偶y艂a艣, jak si臋 zrobi艂o cicho? - spyta艂. - Czy nie doznajesz wra偶enia, jakby morze si臋 uspokoi艂o?

Przytakn臋艂a, mia艂 chyba racj臋.

- Nadci膮ga sztorm - wyja艣ni艂. - Nie mo偶emy sta膰 na kotwicy, bo liny i tak by si臋 zerwa艂y. Stawiamy 偶a­gle, moja droga, pop艂yniemy mimo nawa艂nicy. Mo偶e uda si臋 j膮 omin膮膰. Nie wiem, gdzie zakotwiczymy ju­tro. Ale i Jurk贸w tego nie wie...

Roze艣mia艂 si臋 i wyszed艂. Potrafi艂 wyj艣膰 we w艂a艣ci­wym momencie.

Uwi臋ziona w kajucie Walentina Raija mia艂a du偶o czasu na my艣lenie. Pr贸bowa艂a odgadn膮膰, czy morze rzeczywi艣cie jest spokojne, ale nie zna艂a si臋 ani na 偶e­gludze, ani na pogodzie. S艂ysza艂a tylko, 偶e na pok艂adzie zapanowa艂 ruch, zewsz膮d rozlega艂 si臋 tupot chodak贸w, kroki biegaj膮cych ludzi. S艂ysza艂a, jak marynarze 艣pie­waj膮, rytmicznie wci膮gaj膮c 偶agle. Gdy nat臋偶y艂a s艂uch, dobiega艂 j膮 niekiedy g艂os Walentina.

Zastanawia艂a si臋, co teraz czuje, dowodz膮c dwoma statkami, kt贸re w jednej chwili sta艂y si臋 dwiema p艂y­waj膮cymi wysepkami.

Mimo nadci膮gaj膮cej burzy podnie艣li 偶agle.

Raija zastanawia艂a si臋, czy to dlatego Walentin wy­da艂 jej si臋 tak odmieniony. Czy偶by liczy艂 na to, 偶e w艂a艣nie teraz wydarzy si臋 co艣 wa偶nego, i ta nadzieja doda艂a mu skrzyde艂?

Powiedzia艂, 偶e pop艂yn膮 mimo nawa艂nicy. Sk膮d wie­dzia艂, 偶e b臋dzie sztorm? Prawda, ludzie morza potra­fi膮 takie rzeczy przewidywa膰, umiej膮 bezb艂臋dnie od­czytywa膰 znaki w przyrodzie. Jewgienij r贸wnie偶 zna艂 t臋 sztuk臋. Zwykle si臋 nie myli艂, kiedy przepowiada艂 po­god臋 na nast臋pny dzie艅. Marynarze nie musieli zna膰 li­ter, ale przyroda powinna by膰 dla nich otwart膮 ksi臋g膮.

Wygl膮da艂o na to, 偶e Walentin bez trudu j膮 odczy­tywa艂. Z pewno艣ci膮 posiad艂 wiele umiej臋tno艣ci i po­trafi艂 je wykorzysta膰.

Raija ba艂a si臋.

Zachodzi艂a w g艂ow臋, po co Wasilij wzi膮艂 od niej n贸偶. Je艣li siedzi teraz zamkni臋ty w kajucie sternika, nie b臋dzie przecie偶 m贸g艂 go u偶y膰. Znajdowa艂 si臋 w podobnej sytuacji jak ona. Zapewne i on s艂ysza艂, 偶e si臋 na co艣 zanosi. W膮tpliwe jednak, by Walentin za­da艂 sobie trud i wyja艣ni艂 mu, dlaczego podniesiono kotwic臋 i dlaczego rozwini臋to 偶agle.

Raija nie zna艂a plan贸w Wasilija, ale bala si臋, bo przecie偶 burza mog艂a mu je pokrzy偶owa膰.

Chocia偶 i on pewnie by艂 w stanie wcze艣niej prze­widzie膰, 偶e nadci膮gnie sztorm.

Nagle Raija us艂ysza艂a, 偶e za drzwiami co艣 si臋 dzie­je. Zazgrzyta艂o w zamku. Niepewnie, nie tak, kiedy Walentin przekr臋ca艂 klucz.

Nie dobieg艂 jej te偶 odg艂os krok贸w.

Szybko znalaz艂a si臋 przy wej艣ciu i spyta艂a szeptem:

- Kto tam?

Nie zd膮偶y艂a otrzyma膰 odpowiedzi, kiedy zamek ust膮pi艂. Cofn臋艂a si臋.

Za drzwiami sta艂 Wasilij.

W艣lizn膮艂 si臋 bezszelestnie do 艣rodka i zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Raija zobaczy艂a, jak chowa n贸偶 w r臋ka­wie kurtki.

- Przydatna rzecz - zauwa偶y艂. - Chyba b臋dzie sztorm.

Raija skin臋艂a g艂ow膮. Nawet nie pyta艂a, sk膮d o tym wie. On tak偶e by艂 marynarzem.

- We藕 peleryn臋, bluzk臋... Chod藕 ze mn膮! Nie pyta艂a, dok膮d ani po co. Ufa艂a Wasilijowi. Bluzk臋 wepchn臋艂a pod kurtk臋 - p贸藕niej j膮 za艂o偶y.

Peleryn臋 zwin臋艂a w rulon i wzi臋艂a pod pach臋.

- Mo偶e powinni艣my zabra膰 te偶 troch臋 jedzenia - do­da艂 Wasilij. Przeszuka艂 szafki. Butelka likieru i s艂oik kandyzowanych owoc贸w znikn臋艂y pod jego kurtk膮. Raija urwa艂a kawa艂 chleba, chleb by艂 bardziej syc膮cy.

- Musimy st膮d ucieka膰! - rzuci艂 niespokojnie Wa­silij.

Spieszy艂 si臋, rozgl膮da艂, wci膮偶 nas艂uchiwa艂. Dzi臋ki docieraj膮cym do kajuty odg艂osom m贸g艂 odgadn膮膰, co dzieje si臋 na pok艂adzie. By艂 przecie偶 do艣wiadczonym marynarzem.

Kiedy wyszli z kajuty, rzuci艂:

- Poczekaj, zamkn臋 drzwi na klucz... Raija uwa偶a艂a, 偶e to zbyteczne, ale nie protestowa艂a. Wasilij dzia艂a艂 w spos贸b przemy艣lany. Za pomoc膮 no偶a przekr臋ci艂 zamek w drzwiach. Je艣li kto艣 teraz naci艣nie klamk臋, przekona si臋, 偶e kajuta jest zamkni臋­ta, i przez dziurk臋 od klucza zobaczy, 偶e lampy s膮 przykr臋cone, a zas艂ony na pryczach zasuni臋te. Pomy­艣li pewnie, 偶e kto艣 tam 艣pi.

Raija zrozumia艂a, 偶e Wasilij nie zdawa艂 si臋 na los szcz臋艣cia.

Poda艂 jej r臋k臋, kiedy biegli przez ciemne, w膮skie korytarze, w kt贸rych ledwie mie艣cili si臋 obok siebie. Z d艂oni膮 w jego d艂oni Raija czu艂a si臋 bezpieczniej.

- Dok膮d biegniemy? - szepn臋艂a, kiedy posuwali si臋 coraz ni偶ej i coraz bardziej ku rufie statku. Kajuta ster­nika znajdowa艂a si臋 przecie偶 zupe艂nie gdzie indziej!

- Tss! - uciszy艂 Wasilij Raij臋. Uni贸s艂 pokryw臋 lu­ku i pom贸g艂 jej zsun膮膰 si臋 w d贸艂.

Raija kurczowo chwyci艂a strom膮 drabink臋.

Serce mocno wali艂o jej w piersi, kiedy po niej scho­dzi艂a. Wasilij nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem, zanim na powr贸t nie zamkn膮艂 za sob膮 w艂azu.

- Jak my艣lisz, gdzie najpierw b臋d膮 ci臋 szuka膰? - spyta艂.

- U ciebie, to znaczy w kajucie sternika - odpar艂a. Skin膮艂 g艂ow膮. U艣miechn膮艂 si臋, mimo ciemno艣ci do­strzeg艂a b艂ysk jego z臋b贸w.

- S膮dz臋, 偶e Walentin nie b臋dzie mia艂 czasu do cie­bie zagl膮da膰, Raija, i nie zauwa偶y twojego znikni臋cia. Na wszelki wypadek musz臋 ci臋 jednak ukry膰.

Wasilij roze艣mia艂 si臋 i poprowadzi艂 Raij臋 w stron臋 ciasnego, ciemnego i wilgotnego pomieszczenia, przy­pominaj膮cego kubryk, w kt贸rym wcze艣niej le偶eli ranni.

- To by膰 mo偶e nie jest konieczne, ale nie lubi臋 ry­zykowa膰, kiedy stawka jest tak wysoka. Tym razem gra toczy si臋 o wszystko. Walentin pewnie zajrzy naj­pierw do kajuty sternika, a gdy przekona si臋, 偶e i tam ci臋 nie ma, b臋dzie po kolei sprawdza艂 wszystkie za­kamarki. Kiedy przyjdzie mu do g艂owy, 偶e mog艂a艣 si臋 ukry膰 tutaj, by膰 mo偶e b臋dzie ju偶 za p贸藕no...

Za p贸藕no, pomy艣la艂a Raija. Tylko dla kogo? W pomieszczeniu pali艂a si臋 jedna lampa. Raija do­strzeg艂a jak膮艣 posta膰 i kurczowo 艣cisn臋艂a Wasilija za r臋k臋, ale on pog艂adzi艂 j膮 uspokajaj膮co. Odsun膮艂 si臋 i zamkn膮艂 drzwi. Na wszelki wypadek przekr臋ci艂 no­偶em zasuw臋 w zamku.

- Nie obawiaj si臋, to kapitan, Raiju. Teraz jeste艣my po jednej stronie - znowu si臋 roze艣mia艂. - Je偶eli Walentin zacznie szuka膰 kapitana tu, gdzie go zamkn膮艂, i przekona si臋, 偶e pomieszczenie jest puste i zamkni臋­te na klucz, jak s膮dzisz, zmartwi si臋?

Raija skin臋艂a g艂ow膮.

- I co pomy艣li? - dopytywa艂 si臋.

- 呕e to twoja sprawka - odpar艂a bez wahania. Wasilij przytakn膮艂. Wygl膮da艂 na zadowolonego z siebie.

- Na pewno - przyzna艂. - I co jeszcze?

- Ze pomaga ci kto艣 z za艂ogi - doda艂a bez zastano­wienia.

- M膮dra dziewczyna!

Wasilij u艂o偶y艂 wilgotne prze艣cierad艂a jedno na dru­gim w ten spos贸b, 偶e utworzy艂y piramidk臋, i usiad艂 na nich z Raij膮.

Nast臋pnie wyci膮gn膮艂 likier i owoce kandyzowane. Wzi膮艂 od Raiji chleb i podzieli艂 go na trzy r贸wne cz臋­艣ci. Najpierw poda艂 kapitanowi.

- Nie pami臋tali chyba o posi艂kach dla ciebie? - spyta艂. Kapitan potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i zacz膮艂 艂apczywie je艣膰. Wasilij otuli艂 Raij臋 p艂aszczem.

- Nie mo偶emy pozwoli膰, by艣 zmarz艂a - rzek艂. - B臋­d臋 musia艂 zgasi膰 lamp臋. Wola艂bym tego nie robi膰, ale obawiam si臋, 偶e to konieczne.

Skin臋艂a g艂ow膮, rozumia艂a, dlaczego.

- Zamyka艂e艣 za sob膮 drzwi, przekr臋caj膮c no偶em za­mek - zauwa偶y艂a mi臋dzy jednym k臋sem chleba a drugim. Za likier podzi臋kowa艂a, bo pragn臋艂a zachowa膰 jasny umys艂. I tak tu na statku wla艂a ju偶 w siebie wi臋­cej w贸dki ni偶 kiedykolwiek wcze艣niej. Zwykle po mocnych trunkach robi艂a si臋 senna, a to ostatnie, cze­go teraz chcia艂a. - Walentin pomy艣li, 偶e jest z tob膮 kto艣, kto ma klucz. Wasilij roze艣mia艂 si臋.

- W艂a艣nie, jestem sprytniejszy, ni偶 si臋 wszystkim zda­je! Mam nadziej臋, 偶e Walentin po艂knie przyn臋t臋, cho膰 nie do ko艅ca jestem tego pewien. On te偶 nie jest taki g艂upi, na jakiego wygl膮da. Obawiam si臋, 偶e to rodzinne...

Wzi膮艂 butelk臋 od kapitana, wypi艂 odrobin臋 albo tylko udawa艂, bo Raija nie dos艂ysza艂a, 偶eby prze艂yka艂.

- Kiedy zaczynali艣my bunt, nikt nie wzi膮艂 pod uwag臋 kaprys贸w pogody - m贸wi艂 dalej Wasilij. - Trudno j膮 rozszyfrowa膰. Przyznam, 偶e p贸藕niej, kie­dy wyrzucono mnie ze statku, liczy艂em na to, i偶 mo­rze si臋 troch臋 rozko艂ysze! 艢wi臋ta Panienko, nigdy bym nie 艣mia艂 prosi膰 o sztorm. To za wiele. A teraz w艂a艣nie spe艂niaj膮 si臋 moje 偶yczenia.

Rozsadza艂a go rado艣膰.

- Ja tak偶e nie jestem taka g艂upia, na jak膮 wygl膮dam - zauwa偶y艂a Raija. - Ale nie do ko艅ca rozumiem, Wasilij. Zanosi si臋 na co艣 wi臋cej ni偶 sztorm, tak? Czy ty co艣 szy­kujesz? Chyba nieprzypadkowo wszed艂e艣 na pok艂ad?

- Oczywi艣cie, 偶e to nie przypadek! - roze艣mia艂 si臋 i obj膮艂 j膮 ramieniem. Raija nie widzia艂a w tym nic nie­stosownego. Co prawda Wasilij podoba艂 jej si臋 jako m臋偶czyzna, ale w tej chwili nie mia艂o to 偶adnego zna­czenia. By艂 przyjacielem. Obejmowa艂 j膮 jak przyja­ciel. - Oczywi艣cie, 偶e to cz臋艣膰 planu, Raiju. Walentin pomy艣li, 偶e pomaga mi jeden lub dw贸ch cz艂onk贸w za艂ogi. B臋dzie szuka艂 ciebie, mnie, kapitana i tych zdrajc贸w.

Raija wstrzyma艂a oddech. Wasilij potrafi艂 m贸wi膰 z r贸wnym przekonaniem, jak jego kuzyn. To pewnie jeszcze jedna z ich wsp贸lnych cech.

- Wymy艣li艂em pewien plan - m贸wi艂 dalej Wasilij. 艢wiadomie przeci膮ga艂, by rozbudzi膰 ciekawo艣膰 kapi­tana i Raiji. - A moje plany zawsze by艂y lepsze od plan贸w Walentina. On o tym wie. To jeden z powo­d贸w, dla kt贸rych mnie nie lubi. Nigdy nie lubi艂 prze­grywa膰. Nigdy te偶 nie wyci膮gn膮艂 nauki ze swych b艂臋­d贸w. Okrada mnie z moich kobiet, ubra艅, sposob贸w przyrz膮dzania piwa, moich pomys艂贸w... Ale jemu ni­gdy nic nie udaje si臋 tak jak mnie...

- Jednak przechwala si臋 tak samo jak ty - przerwa­艂a Raija niecierpliwie. - Wyja艣nij wreszcie, o co chodzi, zanim Walentin si臋 tu zjawi. Co si臋 w艂a艣ciwie dzieje?

- Uda艂o mi si臋 przeci膮gn膮膰 ca艂膮 za艂og臋 na swoj膮 stro­n臋 - rzek艂 Wasilij. - Bez trudu udowodni艂em ludziom, 偶e ich ok艂ama艂. Morale marynarzy jest wysokie, Walentin ma racj臋, ale nie takie, jak by sobie 偶yczy艂.

Wasilij znowu si臋 roze艣mia艂. Raija nie pojmowa艂a, jak mo偶na si臋 艣mia膰 w takiej chwili jak ta. Jej wcale nie by艂o weso艂o.

- Walentin bardzo si臋 zdziwi. To nowy bunt, Ra­iju Bykowa. Odbieramy statek Walentinowi - po­twierdzi艂 s艂owa Wasilija kapitan.

14

Fragmenty p贸藕niejszych wydarze艅 na zawsze utrwali艂y si臋 w pami臋ci Raiji. Decyduj膮cych lub trud­nych moment贸w 偶ycia nigdy jednak nie zapami臋tuje si臋 takimi, jakimi by艂y naprawd臋, bo to zbyt wiele dla zwyk艂ego cz艂owieka. Zachowuje si臋 w 艣wiadomo艣ci jedynie urywki.

By膰 mo偶e w艂a艣nie dzi臋ki temu ludzie potrafi膮 na­dal normalnie 偶y膰.

Raija usn臋艂a z g艂ow膮 na ramieniu Wasilija. Pami臋­ta艂a niejasno, 偶e by艂o jej zimno. Pami臋ta艂a, 偶e w po­mieszczeniu panowa艂a wilgo膰, a na pod艂odze zebra艂o si臋 sporo wody. I 偶e zewsz膮d otacza艂y j膮 nieprzenik­nione ciemno艣ci. Ciemno艣膰 przypomina艂a 艣cian臋. Po­jawia艂a si臋 natychmiast wraz z otworzeniem oczu.

Dlatego dobrze by艂o zamkn膮膰 oczy i uciec st膮d na skrzyd艂ach snu.

Kiedy Wasilij j膮 obudzi艂, nie pojmowa艂a, jakim cu­dem mog艂a w tych warunkach spa膰. Czy偶by jednak wypi艂a za du偶o w贸dki?

Statkiem ju偶 nie ko艂ysa艂o, rzuca艂o nim z burty na burt臋.

Raij臋 ogarn臋艂a panika. Zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi, chcia艂a wybiec na pok艂ad, za wszelk膮 cen臋 dosta膰 si臋 na g贸r臋, ku 艣wiat艂u! Nie chcia艂a uton膮膰 uwi臋ziona pod pok艂adem.

Wasilij musia艂 potrz膮sn膮膰 Raij膮, by oprzytomnia­艂a. Nadal czu艂a l臋k, ale opanowa艂a krzyk.

- Nie b贸j si臋, nic ci tu nie grozi. Nikt nie zginie - uspokaja艂 j膮.

Raija podejrzewa艂a, 偶e nie m贸wi prawdy. Powiedzia艂 przecie偶, 偶e przygotowa艂 kolejny bunt. Na pewno doj­dzie do rozlewu krwi! W pewnej chwili przemkn臋艂o jej przez g艂ow臋, 偶e ona sama pragnie 艣mierci Walentina.

Przerazi艂a si臋.

Nigdy nikomu nie 偶yczy艂a 艣mierci. Nie przypusz­cza艂a, by w og贸le by艂a do tego zdolna. Teraz, zdumio­na, musia艂a uzna膰, 偶e nie zna艂a siebie tak dobrze, jak jej si臋 wydawa艂o. To zaskakuj膮ce i przera偶aj膮ce, 偶e tli si臋 w niej taka 偶膮dza zemsty.

- Nie b贸j si臋 - powt贸rzy艂 Wasilij. - Takie ko艂ysanie to jeszcze nic.

Raij臋 przeszed艂 dreszcz. Czy偶by naprawd臋 mog艂o by膰 gorzej?

- W艂a艣nie nadszed艂 odpowiedni moment - m贸wi艂 da­lej Wasilij. - Walentin chyba nie zauwa偶y艂, 偶e uciek艂a艣 z kajuty kapitana. Nie mia艂 czasu sprawdzi膰, ale wcze艣­niej czy p贸藕niej zechce do ciebie zajrze膰, Raiju. Teraz jest zbyt zaj臋ty, bo nie uda艂o mu si臋 omin膮膰 sztormu. Burza nadci膮gn臋艂a szybciej, ni偶 si臋 spodziewa艂. Mary­narze musz膮 jak najpr臋dzej 艣ci膮gn膮膰 偶agle, a z tym jest du偶o pracy. - U艣cisn膮艂 Raij臋 i doda艂: - Kr贸tko m贸wi膮c, nie mo偶emy d艂u偶ej czeka膰. Nie mo偶emy czeka膰, a偶 mo­rze si臋 uspokoi. My艣l臋, 偶e Walentin spr贸buje dosta膰 si臋 w sam 艣rodek burzy. Tam zwykle jest spokojnie. To brzmi jak niedorzeczno艣膰, prawda? My艣lisz, 偶e tam ki­pi piek艂o, a tymczasem zazwyczaj panuje spok贸j, mo­rze g艂adkie jak szklana tafla. A wko艂o koniec 艣wiata.

Nie mo偶emy czeka膰, Raiju. Musimy wydosta膰 si臋 na pok艂ad i wykorzysta膰 zamieszanie...

Raija pojmowa艂a, 偶e m贸wi膮c 鈥瀖usimy鈥, nie my艣li o niej.

- Ty zostaniesz na dole, b臋dziesz tu bezpieczniej­sza - potwierdzi艂 jej przypuszczenia.

Zdawa艂o si臋, 偶e tak naprawd臋 uwa偶a, ale tym sa­mym przeczy艂 wcze艣niejszym zapewnieniom. M贸wi艂 przecie偶, 偶e nikt nie zginie...

We藕 si臋 w gar艣膰, Raija! szepta艂 jej jaki艣 wewn臋trzny g艂os, kt贸ry pr贸bowa艂 pom贸c jej zachowa膰 rozs膮dek.

Jedyne, czego pragn膮艂 Wasilij, to j膮 ochroni膰, chcia艂 dla niej jak najlepiej.

Ale tu, g艂臋boko pod pok艂adem, by艂o mokro i prze­ra偶aj膮co ciemno. Raija nie dostrzega艂a nawet 艣cian. Powietrze do tego stopnia przesycone by艂o wilgoci膮, 偶e odnosi艂a wra偶enie, i偶 zamienia艂o si臋 w ciecz.

S艂ysza艂a plusk.

Statek nabiera艂 wody.

Nie, za nic tu nie zostanie, nie chce uton膮膰 uwi臋­ziona pod pok艂adem!

- Nie mo偶emy ci臋 zabra膰 ze sob膮 na g贸r臋 - t艂uma­czy艂 Wasilij.

Jego g艂os rozlega艂 si臋 tu偶 przy jej uchu, ciep艂y od­dech muska艂 jej policzek. Chcia艂a uwierzy膰 i da膰 si臋 przekona膰, ale wszystko si臋 w niej sprzeciwia艂o.

- B臋d臋 przeszkadza艂a?

- Nie w tym rzecz. Boj臋 si臋, 偶e Walentin m贸g艂by ci臋 dosta膰 w swoje 艂apy - powiedzia艂 Wasilij wprost. - A wtedy wykorzysta艂by ci臋 jako zak艂adnika i u偶y艂 jako broni przeciwko mnie. Doskonale wie, 偶e to je­dyny spos贸b, 偶ebym si臋 ugi膮艂.

Raija nie chcia艂a o tym my艣le膰.

- To dla ciebie najbezpieczniejsze miejsce, jakie znam - doda艂. - Zostawimy tu owoce i ostatni 艂yk li­kieru, b臋dziesz si臋 wi臋c mog艂a w razie czego pocieszy膰...

- Mam si臋 upi膰 ze szczurami, zanim p贸jdziemy na dno?

- Kiedy us艂yszysz, 偶e szczury uciekaj膮, masz moje pozwolenie, by czmychn膮膰 st膮d razem z nimi - od­par艂 Wasilij. Nie 偶artowa艂, jego g艂os brzmia艂 wyj膮t­kowo powa偶nie. - Ale wcze艣niej nie chc臋 ci臋 widzie膰 na g贸rze, Raija, bo zapowiada si臋 na piekielne przed­stawienie. Sztorm nie ucichnie tylko dlatego, 偶e my si臋 poka偶emy na pok艂adzie; b臋dzie mocno ko艂ysa艂o. Mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e na moment stracimy panowa­nie nad statkiem. Ale wierz mi, 鈥濧ntonia鈥 艣wietnie trzyma si臋 na wodzie. To marzenie, nie statek. B臋­dziesz si臋 艣mia艂a, lecz kocham go! My艣l臋, 偶e i on ko­cha mnie z wzajemno艣ci膮, a kiedy poczuje, 偶e to ja stan膮艂em za sterem, pos艂ucha mnie, odda mi si臋 we w艂adanie jak kobieta...

- Jak, do diab艂a, mo偶esz m贸wi膰 co艣 takiego? - prychn臋艂a Raija.

Roze艣mia艂 si臋 niemal tak samo jak Walentin. Raija przez moment zastanowi艂a si臋, czy przypadkiem to nie on stoi obok.

- Pr贸buj臋 ci臋 tylko przekona膰, 偶e wszystko b臋dzie dobrze, Raiju. Chwilami sytuacja mo偶e wydawa膰 si臋 niebezpieczna, ale pami臋taj o tym, co ci powiedzia­艂em. B臋dzie dobrze. Prawie ca艂a za艂oga przesz艂a na na­sz膮 stron臋. Walentin nie ma 偶adnych szans. Sztorm dodatkowo nam sprzyja...

- Burza zjawi艂a si臋 jak na zawo艂anie - doda艂 kapitan.

Raija nie mog艂a oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e min臋艂o za­ledwie par臋 godzin, od kiedy Wasilij wszed艂 na po­k艂ad, a marynarze ju偶 przestali s艂ucha膰 Walentina.

Wiatry szybko si臋 zmieniaj膮.

Wygl膮da艂o jednak na to, 偶e Wasilij ma zaufanie do swych koleg贸w i nie 偶ywi do nich urazy za to, 偶e wcze艣niej si臋 od niego odwr贸cili.

- Nie chc臋 ci臋 widzie膰 na pok艂adzie, jasne? - rzek艂 stanowczo.

- Tak - odpar艂a pos艂usznie Raija.

Ba艂a si臋 zosta膰 w tym ciasnym i ciemnym pomiesz­czeniu, ale musia艂a te偶 przyzna膰, 偶e na pok艂adzie ba艂aby si臋 jeszcze bardziej. Mog艂aby j膮 zmy膰 fala albo zepchn膮膰 wiatr, wok贸艂 niej mog艂aby si臋 la膰 krew. Najbardziej obawia艂a si臋 tego, 偶e wpadnie w r臋ce Walentina.

Gdyby sta艂a si臋 zak艂adniczk膮 Wasilija, tak偶e nie czu艂aby si臋 bezpieczna, doda艂a w my艣li.

- Nie poka偶esz si臋 na g贸rze, zanim po ciebie nie przyjd臋, niezale偶nie od tego, jak d艂ugo to potrwa!

- Dobrze.

- Bez wzgl臋du na to, co si臋 wydarzy, zosta艅 tutaj. Zachowuj si臋 cicho, pod 偶adnym pozorem nie zapa­laj lampy, nie pr贸buj czerpa膰 wody, nie krzycz.

- Dobrze.

By艂a coraz bardziej pokorna. Wreszcie Wasilij pu艣ci艂 j膮 i wsta艂. Raija us艂ysza艂a plusk wody, kt贸ra przesi膮k艂a do 艣rodka. Ba艂a si臋, ale przecie偶 obieca艂a Wasilijowi, 偶e si臋 st膮d nie ruszy. Potrafi艂a dochowywa膰 obietnic, mia艂a to we krwi.

- Nie spodziewa艂em si臋, 偶e b臋dziesz taka zgodna - przyzna艂 Wasilij, k艂ad膮c d艂o艅 na jej kolanie.

Raija cieszy艂a si臋, 偶e wok贸艂 panuj膮 ciemno艣ci. Dzi臋ki temu kapitan nie dostrzeg艂 gestu Wasilija, a ona sama nie widzia艂a wyrazu twarzy m臋偶czyzny, kt贸remu najwyra藕niej nie by艂a oboj臋tna. Powietrze zrobi艂o si臋 jeszcze bardziej ci臋偶kie.

- Chcia艂bym zostawi膰 ci n贸偶 - rzek艂 z westchnie­niem. - Ale b臋dzie nam potrzebny na g贸rze.

Doskonale to rozumia艂a.

- Zostan臋 tu - przyrzek艂a, staraj膮c si臋, by jej s艂owa zabrzmia艂y przekonuj膮co. Nie chcia艂a, by Wasilij si臋 o ni膮 martwi艂. Mia艂 na g艂owie tyle wa偶nych spraw, kt贸re znaczy艂y wi臋cej ni偶 jej 偶ycie. O wiele wi臋cej. - Dop贸ki szczury nie zaczn膮 w pop艂ochu biec w g贸r臋 - doda艂a ze s艂abym u艣miechem, kt贸rego Wasilij w tych ciemno艣ciach nie m贸g艂 zobaczy膰. Ale m贸g艂 go us艂ysze膰. I rozpozna膰 ciep艂o w jej g艂osie.

U艣cisn膮艂 jej kolano. Raija wiedzia艂a, 偶e chce si臋 z ni膮 w ten spos贸b po偶egna膰, a tak偶e przekaza膰 co艣, czego ni­gdy nie ubierze w s艂owa. Z pewno艣ci膮 nie by艂 sk艂onny do sk艂adania deklaracji. Nie nale偶a艂 do tego typu m臋偶­czyzn. Nie pada艂 na kolana - w ka偶dym razie nie cz臋sto.

Wiedzia艂, 偶e jest szcz臋艣liwa z Jewgienijem.

- Powodzenia - rzek艂a cicho. Poszli. Zosta艂a sama w absolutnej ciemno艣ci. Wasilij nie zamkn膮艂 drzwi na zamek, ale to niczego nie zmienia­艂o. I tak by艂a sama.

Pomy艣la艂a, 偶e ciemno艣膰 nie jest 艣cian膮, tak jak po­cz膮tkowo s膮dzi艂a, lecz czym艣, co j膮 spowija艂o. Nie tak jak mg艂a, raczej jak woalka. Przes艂ania艂a jej twarz, okr臋ca艂a si臋 wok贸艂 g艂owy, Raija nie mog艂a si臋 od niej uwolni膰, nic przez ni膮 nie widzia艂a.

Przez chwil臋 uwa偶nie nas艂uchiwa艂a. Co艣 plusn臋艂o na pod艂odze gdzie艣 ni偶ej. Raija nie siedzia艂a zbyt wysoko, mog艂a dotkn膮膰 desek, gdyby tylko troch臋 wyci膮gn臋艂a nogi. Ale nie chcia艂a pr贸bowa膰. Wr臋cz przeciwnie - pod­kurczy艂a nogi jeszcze bardziej. Nie chcia艂a wiedzie膰, jak wysoko podesz艂a woda, kt贸rej przed burz膮 tu nie by艂o.

Statek przecieka艂.

Raija s艂ysza艂a, jak trzeszczy i skrzypi. S艂ysza艂a, jak burty si臋 skar偶膮. Po ka偶dym pot臋偶nym uderzeniu fal tak j臋cza艂y, 偶e obawia艂a si臋, i偶 lada chwila ust膮pi膮.

Wytrzymywa艂y dzielnie nap贸r wody i wichru.

Chyba Wasilij nie k艂ama艂, kiedy m贸wi艂, 偶e 鈥濧nto­nia鈥 to dobry i solidny statek. Wci膮偶 jednak nie czu­艂a si臋 ca艂kiem bezpieczna.

Wyj臋艂a korek z karafki z likierem, kt贸rego niewie­le ju偶 zosta艂o. Wiedzia艂a, 偶e trunek jej nie pos艂u偶y, ale musia艂a jako艣 zag艂uszy膰 strach.

Prze艂kn臋艂a ostatnie krople. Nap贸j mia艂 s艂odki smak owoc贸w, kt贸rych nazwy nie zna艂a, ale pomy艣la艂a, 偶e to smak lata, kwiat贸w i s艂onecznych promieni.

Poczu艂a, jak alkohol pali w 偶o艂膮dku, rozgrzewa na moment. Jednak w piersi czu艂a ch艂贸d. S艂ysza艂a, jak wali jej serce, brzmia艂o chyba r贸wnie g艂o艣no jak skar­ga burt statku. Chwilami Raija mia艂a wra偶enie, 偶e na­wet na pok艂adzie s艂ycha膰 uderzenia jej serca.

Walentin wcale nie b臋dzie musia艂 jej szuka膰, pod膮­偶y tylko za tym odg艂osem.

Nas艂uchiwa艂a, co si臋 dzieje na pok艂adzie, ale to nie zda艂o si臋 na nic. Wydawa艂o jej si臋, 偶e s艂yszy tupot n贸g w chodakach, by za moment doj艣膰 do wniosku, 偶e nikt nie biega w taki spos贸b, a poza tym 贸w odg艂os rozleg艂 si臋 zbyt blisko.

Wasilij prosi艂 j膮, by siedzia艂a spokojnie i 偶eby by­艂a cicho.

Przypomnia艂a sobie powiedzenie o szczurach ucie­kaj膮cych z ton膮cego okr臋tu i wyobrazi艂a sobie, jak gryzonie opuszczaj膮 鈥濧ntoni臋鈥.

Czy naprawd臋 s膮 tu, pod pok艂adem? Nie s艂ysza艂a nic, co mog艂oby 艣wiadczy膰 o ich obecno艣ci, ale mimo to w wyobra藕ni ujrza艂a ca艂e hordy gryzoni.

Przebieg艂 j膮 dreszcz.

Bujna wyobra藕nia naprawd臋 mo偶e by膰 przekle艅­stwem.

Statkiem wci膮偶 silnie ko艂ysa艂o, burza jeszcze si臋 nie sko艅czy艂a. Najwidoczniej 鈥濧ntonia鈥 nie zdo艂a艂a jesz­cze dotrze膰 w samo serce sztormu. Burza najwyra藕­niej sprzyja艂a Wasilijowi. Wykorzystuj膮c zamieszanie na pok艂adzie, z pewno艣ci膮 zamierza艂 rozprawi膰 si臋 z Walentinem. Dlatego tak bardzo mu si臋 spieszy艂o.

Mia艂a do Wasilija 偶al, 偶e nie wtajemniczy艂 jej w swe plany, 偶e jej nie zaufa艂. Cho膰 wywodzili si臋 z r贸偶nych 艣wiat贸w, przecie偶 stali si臋 sobie bardzo bliscy.

Jednocze艣nie jednak rozumia艂a, czemu zatai艂 przed ni膮 szczeg贸艂y. Tak by艂o dla niej bezpieczniej.

Powiedzia艂, 偶e prawie ca艂a za艂oga przesz艂a na jego stron臋. Ciekawe, jak przekona艂 marynarzy, jakich u偶y艂 argument贸w. Dopiero co popierali Walentina, a ju偶 zwr贸cili si臋 przeciw niemu. Wasilij musia艂 by膰 o wiele bardziej przekonuj膮cy.

Raija zmarz艂a tak bardzo, 偶e dzwoni艂a z臋bami. Nie mia艂a poj臋cia, ile min臋艂o czasu od chwili, kiedy Wa­silij i kapitan zostawili j膮 sam膮. Wydawa艂o jej si臋, 偶e ci膮gle s艂yszy trzask zamykaj膮cych si臋 za nimi drzwi.

A mo偶e jeszcze nie zd膮偶yli dotrze膰 na pok艂ad?

A mo偶e jest ju偶 po wszystkim?

Albo w艂a艣nie walka rozgorza艂a na dobre.

Raija nie wiedzia艂a. W my艣lach przywo艂ywa艂a ob­raz bitwy, s艂ysza艂a wok贸艂 krzyki tak wyra藕ne, 偶e pra­wie od nich og艂uch艂a. S艂ysza艂a szalej膮cy sztorm i ude­rzenia wichru.

Zacisn臋艂a powieki. Obj臋艂a d艂o艅mi pust膮 karafk臋. Czu艂a tak silne ko艂ysanie, 偶e momentami rzuca艂o ni膮 od 艣ciany do 艣ciany.

A kiedy na powr贸t otworzy艂a oczy, panowa艂a ci­sza. Absolutna cisza.

Raija wstrzyma艂a oddech.

By艂o cicho.

Poni偶ej jej st贸p pluska艂a woda, lekko i niemal przyja藕nie.

Cicho.

Min臋艂o troch臋 czasu, zanim Raija zrozumia艂a, co si臋 sta艂o. To nie ten sztorm miota艂 statkiem, to nie ten sztorm czu艂a i s艂ysza艂a ka偶d膮 cz臋艣ci膮 cia艂a.

U艣wiadomi艂a sobie, 偶e od偶y艂o jakie艣 inne do艣wiadcze­nie, kt贸re w艂a艣nie uwolni艂o si臋 z okow贸w niepami臋ci. Sytuacja, w jakiej si臋 znalaz艂a, obudzi艂a wspomnienia.

Jakby wytoczy艂y si臋 pod wp艂ywem uderze艅 fal.

Raija przypomnia艂a sobie, 偶e ju偶 raz przebywa艂a pod pok艂adem statku w czasie sztormu, i to znacznie silniejszego ni偶 ten. Fale ze wspomnie艅 by艂y wysokie jak g贸ry.

Pulsowa艂o jej w skroniach, g艂owa ci膮偶y艂a, w uszach dudni艂y mocne uderzenia serca. Niewiarygodne, ale wra偶enia powr贸ci艂y jak 偶ywe. Wiedzia艂a, 偶e wtedy tak samo si臋 ba艂a. Mo偶e nawet bardziej. Strach moc­no utkwi艂 jej w pami臋ci.

Poczu艂a, 偶e otacza j膮 wielka pustka.

Nie zna艂a swej przesz艂o艣ci, mog艂a tylko zgadywa膰, 偶e prze偶y艂a co艣 podobnego wtedy, kiedy Jewgienij straci艂 rami臋. Tak ma艂o o tym wiedzia艂a, cho膰 wiele razy opowiadano jej, jak uratowa艂a Jewgienijowi 偶y­cie. Teraz zda艂a sobie spraw臋, 偶e post膮pi艂a podobnie, jak niedawno w przypadku Piotra.

Ju偶 nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e tkwi艂a w niej jaka艣 moc, co艣 wielkiego i pot臋偶nego, co艣, czego sama nie mog艂a poj膮膰. Co艣, czego nie powinna pozna膰.

Cho膰 wiedzia艂a, 偶e jest tylko narz臋dziem si艂 z ze­wn膮trz, cieszy艂a si臋, 偶e mo偶e zrobi膰 co艣 dobrego dla innych. To wielka rzecz, wspania艂e uczucie, kt贸re sprawia艂o, 偶e nabiera艂a pokory.

Zrobi艂o si臋 niebezpiecznie cicho. Tak przera偶aj膮co i przenikliwie cicho.

Cisza r贸wnie偶 mo偶e grzmie膰 w uszach.

Cisza r贸wnie偶 mo偶e przypomina膰 krzyk.

Zak艂贸ca艂y j膮 jedynie uderzenia fal. Nie by艂y to fale sztormowe, woda obmywa艂a burty z lekkim pluskiem.

Pewnie znale藕li si臋 w samym 艣rodku sztormu, jak­by w oku cyklonu. To o tym m贸wi艂 Wasilij. U偶y艂 bar­dzo trafnego okre艣lenia, uzna艂a Raija. Oko musi by膰 spokojne, spojrzenie w艂a艣ciwe sztormowi - zimne.

A mo偶e burza ju偶 przesz艂a?

Dlaczego jest tak cicho? Co z Wasilijem? Dlacze­go po ni膮 nie przychodzi?

Obieca艂, 偶e zejdzie na d贸艂, jak tylko sytuacja si臋 wyja艣ni, jak b臋dzie po wszystkim. Nie w膮tpi艂a w je­go prawdom贸wno艣膰. Je偶eli jakikolwiek cz艂owiek do­trzymywa艂 danego s艂owa, to by艂 nim w艂a艣nie Wasilij.

Ale dlaczego to tak d艂ugo trwa?

Czy偶by Wasilij si臋 przeliczy艂? Mo偶e jednak mary­narze nie stan臋li po jego stronie? Albo Walentin swy­mi g艂adkimi obietnicami po raz drugi zdo艂a艂 ich prze­kona膰 do swych racji?

Raij臋 dr臋czy艂o tak wiele pyta艅.

Ko艂ata艂y w jej g艂owie. I na ka偶de pojawia艂o si臋 mn贸stwo sprzecznych odpowiedzi.

Raija ca艂膮 wol膮 pragn臋艂a si臋 wydosta膰: ruszy膰 do drzwi, wspi膮膰 si臋 po drabince, potem p贸j艣膰 wzd艂u偶 d艂u­gich, ciemnych korytarzy na powietrze i ku 艣wiat艂u.

Nie wiedzia艂a, jaka to pora dnia. Im d艂u偶ej siedzia­艂a w ciemnym pomieszczeniu pod pok艂adem, tym bardziej si臋 ba艂a. Ca艂kiem zasch艂o jej w ustach, serce podchodzi艂o do gard艂a.

Dlaczego Wasilij nie przychodzi? Dlaczego, do dia­b艂a, nie przychodzi? Mo偶e zrani艂 go Walentin? Mo偶e w tej chwili walczy ze 艣mierci膮?

Trzeba mu pom贸c! Tak, z pewno艣ci膮 trzeba mu na­tychmiast pom贸c...

Ale prosi艂 j膮, by pod 偶adnym pozorem si臋 st膮d nie rusza艂a. Powiedzia艂 to z naciskiem. Powt贸rzy艂 kilka razy. Kaza艂 jej czeka膰, p贸ki po ni膮 nie przyjdzie. Po­wiedzia艂, 偶e nigdzie indziej nie b臋dzie bezpieczna.

A mo偶e zaprz膮tn臋艂y go inne sprawy, wa偶niejsze ni偶 ona?

Raija dr偶a艂a z niepewno艣ci. Nie ma nic gorszego, ni偶 tak siedzie膰 i czeka膰.

Zmarz艂y jej r臋ce, zgrabia艂y palce. Nie by艂a w sta­nie utrzyma膰 karafki. Pr贸bowa艂a j膮 uchwyci膰, ale ka­rafka stoczy艂a si臋 ze stosu prze艣cierade艂 i wpad艂a z pluskiem do wody. Przechy艂y statku sprawia艂y, 偶e uderza艂a rytmicznie to w jedn膮, to w drug膮 艣cian臋.

Raiji przysz艂o do g艂owy, 偶e mo偶e s艂ycha膰 to na po­k艂adzie i 偶e ten odg艂os mo偶e j膮 zdradzi膰.

Ogarnia艂o j膮 coraz wi臋cej w膮tpliwo艣ci.

W ko艅cu by艂a ju偶 niemal pewna, 偶e Walentin za­triumfuje.

- Diabe艂 pomaga sobie podobnym - sykn臋艂a przez zaci艣ni臋te z臋by.

Wasilij by艂 idealist膮, walczy艂 o popraw臋 losu maryna­rzy i ich rodzin. Walentin za艣 my艣la艂 tylko o w艂asnych sprawach, chcia艂 w艂adzy dla siebie, a nie dobra innych.

Raija poczu艂a, 偶e ogarnia j膮 z艂o艣膰. Ci膮gle si臋 ba艂a, ale gniew w ko艅cu wzi膮艂 g贸r臋 nad strachem. Nie by­艂a ju偶 w stanie d艂u偶ej znosi膰 bezczynnego siedzenia i czekania. Uzna艂a, 偶e musi wyj艣膰 na pok艂ad. Musi zo­baczy膰, co si臋 sta艂o.

Zsun臋艂a si臋 ze stosu prze艣cierade艂 do wody, kt贸ra ju偶 si臋ga艂a jej do p贸艂 艂ydki. Po omacku posuwa艂a si臋 w ciemno艣ci. Znalaz艂a drzwi i drabink臋 prowadz膮c膮 do g贸ry.

Musi si臋 dowiedzie膰.

EPILOG

By艂o co艣 nierzeczywistego w tym, 偶e tak sta艂a ra­zem z Wasilijem i spogl膮da艂a na wy艂aniaj膮cy si臋 za­rys katedry 艢wi臋tego Micha艂a.

Jeszcze niedawno nie wierzy艂a, i偶 doczeka takiej chwili. S膮dzi艂a, 偶e przyjdzie jej zgin膮膰.

A teraz Walentin le偶a艂 na pok艂adzie w p艂贸ciennym worku, starannie zasznurowanym, jak gdyby w oba­wie, 偶e nawet martwy zechce si臋 jeszcze wymkn膮膰.

- Dobrze, 偶e tak si臋 sta艂o - odezwa艂 si臋 Wasilij.

Sta艂, obejmuj膮c Raij臋 ramieniem. Nikomu nie wy­dawa艂o si臋 to dziwne, nikt nie doszukiwa艂 si臋 w tym 偶adnej dwuznaczno艣ci. Nawet Raija.

Walczyli przecie偶 po jednej stronie. Teraz wracali do domu otoczeni swego rodzaju chwa艂膮.

- Oleg prawie ca艂y dzie艅 i ca艂膮 noc rozmawia艂 z po­licjantami w swym kantorze. Oni nie dopuszcz膮, by sprawa buntu odesz艂a w niepami臋膰. Chc膮 znale藕膰 i ukara膰 winnego, dosta膰 tych, kt贸rzy zamordowali kapitana 鈥濺aiji鈥. Dobrze, 偶e Walentin nie 偶yje.

Zamilk艂. U艣cisn膮艂 Raij臋, po czym opu艣ci艂 r臋k臋 i od­sun膮艂 si臋. Zacisn膮艂 d艂onie na kraw臋dzi burty.

Nie chcia艂, by kto艣 z l膮du ich zobaczy艂, kiedy tak sto­j膮 razem. Mogliby w ten spos贸b da膰 pow贸d do plotek.

- To najni偶sza cena, jak膮 mogli艣my zap艂aci膰, Raija. Nie odzyskaliby艣my statk贸w w inny spos贸b. Walentin nigdy dobrowolnie by si臋 nie podda艂. Uprowa­dzi艂by 鈥濺aij臋鈥 i 鈥濧ntoni臋鈥, a ciebie razem z nimi. B贸g jeden wie, dok膮d by pop艂yn膮艂. Mo偶e uda艂oby mu si臋 zawin膮膰 do jakiego艣 rosyjskiego portu i sprzeda膰 statki. Wsz臋dzie mo偶na znale藕膰 nieuczciwych ludzi. Zgubi艂by wiele rodzin, a ciebie za nic by nie wypu­艣ci艂. Mo偶esz mi nie wierzy膰, ale bardzo chcia艂 ci臋 mie膰. I wzi膮艂by ci臋, nawet gdyby mia艂 zosta膰 za to surowo ukarany. Nie ba艂 si臋 niczego. Nie ba艂 si臋 na­wet 艣mierci...

Raija zamkn臋艂a oczy.

Pomy艣la艂a, 偶e Wasilij mia艂 racj臋. Walentin nie ba艂 si臋 艣mierci. Sam wyszed艂 jej na spotkanie.

Takim go zapami臋ta...

Wspinanie si臋 w ciemno艣ci po chybotliwej i w膮­skiej drabince przywodzi艂o na my艣l scen臋 z sennego koszmaru. Raija, stoj膮c na 艣liskim szczeblu, walczy艂a z pokryw膮 w艂azu, kt贸ra zagradza艂a jej wyj艣cie na po­k艂ad. Nigdy by nie pomy艣la艂a, 偶e mo偶e by膰 taki ci臋偶­ki! Dobrze, 偶e nie mog艂a spojrze膰 w d贸艂.

Kiedy ju偶 by艂a pewna, 偶e zgnije tu w ciemno艣ci, 偶e Walentin triumfuje i 偶e wszyscy o niej zapomnieli, pokrywa ust膮pi艂a.

Ostro偶nie wchodzi艂a coraz wy偶ej, wreszcie dotar­艂a na pok艂ad. Uderzy艂y j膮 cisza i ch艂贸d. Powietrze by­艂o zimne i rze艣kie, g臋sto spowija艂o statek. Ca艂kiem niedaleko dostrzeg艂a maszty 鈥濺aiji鈥. Tam te偶 pano­wa艂 dziwny spok贸j.

I morze by艂o spokojne.

Wydawa艂o si臋, jakby wszystko wstrzyma艂o oddech, jakby wszyscy poumierali. Jak gdyby ona jed­na pozosta艂a przy 偶yciu.

Serce wali艂o jej jak m艂otem. Snu艂a coraz bardziej niesamowite my艣li i wyobra偶enia. Przera偶ony cz艂o­wiek wszystko wyolbrzymia. W strachu nawet to, co najbardziej nieprawdopodobne, wydaje si臋 mo偶liwe.

Raija kr膮偶y艂a po statku. Znalaz艂a n贸偶, ale w艂a艣ci­ciel jakby si臋 rozp艂yn膮艂. Nie zauwa偶y艂a krwi. 呕ad­nych 艣lad贸w walki.

Wydawa艂o jej si臋, 偶e trafi艂a na statek - widmo, kt贸­ry wszyscy opu艣cili w pop艂ochu.

Nie pomy艣la艂a, 偶e kto艣 musia艂 sta膰 u steru, nie po­my艣la艂a o takim drobiazgu.

Morze nie by艂o jej 偶ywio艂em, nie zna艂a go i przera­偶a艂o j膮. My艣l, 偶e jest sama, dodatkowo pot臋gowa艂a l臋k.

Dotar艂a do kajuty kapitana. Nie wiedzia艂a, czemu posz艂a akurat w t臋 stron臋. Mo偶e dlatego, 偶e zna艂a dro­g臋, a mo偶e pomieszczenie to kojarzy艂o si臋 jej z pew­nego rodzaju bezpiecze艅stwem.

Drzwi sta艂y otworem.

Wesz艂a do 艣rodka.

W kajucie zobaczy艂a tylko Walentina i Wasilija. Wasilij przyciska艂 do brzucha Walentina poduszk臋, kt贸ra ca艂a by艂a czerwona. Raija zobaczy艂a, 偶e prze­艣cierad艂a r贸wnie偶 s膮 zaplamione krwi膮.

W pierwszej chwili Raija pomy艣la艂a, 偶e Walentin nie 偶yje. Jego twarz nawet nie drgn臋艂a, by艂a ca艂kiem bez wyrazu, jak twarz martwego cz艂owieka.

Wasilij spojrza艂 na Raij臋.

- To ju偶 koniec - rzek艂. I zaraz doda艂 z wyrzutem: - Mia艂a艣 zosta膰 pod pok艂adem, p贸ki po ciebie nie przyj­d臋. Czy tak trudno ci dotrzyma膰 tego, co obieca艂a艣?

Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Odsun臋艂a r臋ce Wasilija i podnios艂a poduszk臋.

Walentin mia艂 g艂臋bok膮 ran臋 w brzuchu. Mocno krwawi艂.

Poduszka nic nie pomo偶e. Wasilij musia艂 o tym wiedzie膰, ale pewnie z艂apa艂 to, co pierwsze wpad艂o mu w r臋k臋.

Raija usiad艂a na brzegu koi. Po艂o偶y艂a r臋ce na ranie, na zimnej sk贸rze.

Walentin spojrza艂 na ni膮.

- Nie mog艂a艣 beze mnie wytrzyma膰 - szepn膮艂 ochryple i u艣miechn膮艂 si臋. Raija nie odpowiedzia艂a. S艂ysza艂a jego s艂owa jak przez mg艂臋, ale ich sens do niej nie dotar艂. Nawet nie mog艂y jej rozz艂o艣ci膰.

To nie trwa艂o d艂ugo. Nie zabra艂o wiele czasu. Walentin straci艂 du偶o krwi. Raija nadal trzyma艂a d艂onie na ranie, ale po艣wiata wok贸艂 niej znikn臋艂a.

Walentin u艣miecha艂 si臋, umieraj膮c.

By膰 mo偶e zobaczy艂 co艣, czego 偶ywi nie mogli doj­rze膰. Raija u艣mierzy艂a najgorsze cierpienia, ale nie zdo艂a艂a uratowa膰 mu 偶ycia.

Nie wiedzia艂a, czy tego chce.

Jednocze艣nie u艣wiadomi艂a sobie, 偶e to nie zale偶y od niej. Jak dobrze, 偶e nie sama tym kieruje.

Nie musi wybiera膰.

Czu艂a si臋 wyczerpana. Wasilij przeni贸s艂 j膮 na krzes艂o.

Nast臋pnie umy艂 cia艂o zmar艂ego i w艂o偶y艂 do p艂贸­ciennego worka, kt贸ry dobrze zawi膮za艂, cho膰 wie­dzia艂, 偶e na l膮dzie jeszcze zostanie otworzony. Walentin nie od razu spocznie w pokoju.

Potem Wasilij opowiedzia艂 Raiji o wszystkim, co wydarzy艂o si臋 pod jej nieobecno艣膰 na pok艂adzie.

O Walentinie, kt贸ry straci艂 w艂adz臋. O maryna­rzach, kt贸rzy nie chcieli walczy膰 do upad艂ego, kt贸­rym w zupe艂no艣ci wystarczy艂a poprawa warunk贸w na statku, wy偶sza p艂aca i 艣wiadomo艣膰, 偶e maj膮 prac臋 i zatrudnienie na wi臋cej ni偶 jeden rejs, je偶eli dobrze si臋 sprawi膮. Nie zamierzali wysuwa膰 dodatkowych 偶膮da艅. Kiedy dowiedzieli si臋, 偶e przeciw nim wyru­szy艂a ca艂a flota, zrozumieli, 偶e nie chc膮 walczy膰 w prywatnej wojnie Walentina.

- Tak, to zadecydowa艂o - stwierdzi艂a Raija bezbarw­nie. Pozna艂a to po twarzach wielu marynarzy, kt贸rzy wyra藕nie zazdro艣cili rannym opuszczaj膮cym pok艂ad.

- To by艂o k艂amstwo - rzek艂 Wasilij i usiad艂 ci臋偶ko po drugiej stronie sto艂u.

Raija spojrza艂a w jego niebieskozielone oczy, pod­kr膮偶one, z przekrwionymi bia艂kami. Policzki Wasilija jeszcze nigdy nie wydawa艂y si臋 tak chude i zapadni臋te.

- To by艂o k艂amstwo - powt贸rzy艂 cicho, poniewa偶 drzwi pozosta艂y otwarte. - Zaryzykowali艣my. Spo­dziewali艣my si臋, 偶e Walentin nie b臋dzie czeka艂 z za­艂o偶onymi r臋kami, a偶 zostanie pokonany. Liczyli艣my na to, 偶e marynarze nie zechc膮 za niego umiera膰. Sk艂amali艣my. To w艂a艣nie by艂o cz臋艣ci膮 mojego planu, kt贸rego nie chcia艂em ci wyjawi膰.

Min臋艂o troch臋 czasu, zanim do Raiji dotar艂o zna­czenie tych s艂贸w i zanim zrozumia艂a, 偶e Wasilij z Olegiem razem to uknuli. Mo偶e zreszt膮 nie tyle Oleg, co Wasilij.

- Nie mogli艣my Walentinowi nic zaproponowa膰 - doda艂 Wasilij, wzruszaj膮c ramionami. - Inni w艂a艣ci­ciele statk贸w powiedzieli, 偶e nic ich nie obchodzi bunt na 鈥濧ntonii鈥 i 鈥濺aiji鈥, 偶e Oleg musi to za艂atwi膰 na w艂asn膮 r臋k臋. Oni niczym nie ryzykowali, za艣 Jur­k贸w i Byk贸w mogli straci膰 wszystko.

- A co ty z tego masz? - spyta艂a Raija blado. Znowu to samo wzruszenie ramion.

- Zak艂adam, 偶e Oleg dotrzyma obietnicy. Nie mam nic przeciwko temu, by zosta膰 kapitanem...

- A marynarze?

- Dostan膮 to, co Oleg przez ca艂y czas obiecywa艂. Tylko ci, kt贸rzy zamordowali kapitana 鈥濺aiji鈥, zosta­n膮 oddani w r臋ce gubernatora, co do tego m贸wili艣my prawd臋...

- Ale z ciebie zimny dra艅 - zauwa偶y艂a Raija. Skin膮艂 g艂ow膮.

- To typowe w naszej rodzinie - odpar艂, przebie­gaj膮c wzrokiem po worku le偶膮cym na pod艂odze.

Wp艂yn臋li do portu. Czeka艂y ich zwyk艂e dni.

Znowu b臋dzie trzyma艂a Michai艂a w ramionach. Jewgienij wr贸ci do domu. Wiele b臋dzie musia艂a wy­ja艣ni膰.

Ale nie mog艂a post膮pi膰 inaczej, wyb贸r nie nale偶a艂 do niej. Do dzia艂ania popchn臋艂o j膮 co艣, co istnia艂o po­za ni膮, co艣 du偶o silniejszego.

Tak, wiele trzeba b臋dzie wyja艣ni膰.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce