ZAJĘCIA I - TEKSTY ŹRÓDŁOWE (S. WOŁOSZYN):
Karol Wielki wobec oświaty i kultury (z Reinharda Życie Karola Wielkiego cesarza):
Dzieci swoje kazał tak wychować, żeby zarówno synowie, jak i córki najpierw ćwiczono w sztukach wyzwolonych. Potem, kiedy wiek już na to pozwalał, synów uczono jeździć konno, obchodzić z bronią i polować, a córki przyzwyczajano do kądzieli, wrzeciona, aby nie próżnowały, i kształcono we wszelkiej poczciwości
- sztuki wyzwolone - tradycyjna nazwa nauk świeckich odziedziczona z kultury rzymskiej. Dzieliły się na dwie grupy: trivium, złożone z gramatyki, retoryki i dialektyki oraz quadrivium - z arytmetyki, geometrii, astronomii i muzyki
Córki były niezwykle piękne, jednak nie wydał ich za nikogo; wszystkie przy sobie w domu aż do swej śmierci zatrzymał, mówiąc, że nie może obejść się bez ich towarzystwa
Karol Wielki bardzo lubił kąpiele w gorących naturalnych źródłach; często ćwiczył się w pływaniu. Nie tylko synów, ale i znakomitych panów i przyjaciół zapraszał do kąpieli, niekiedy nawet domowników i ludzi ze straży przybocznej
Przy obiedzie słuchał muzyki albo czytania (czytano mu opowiadania i dzieje starożytnych; lubił też dzieła św. Augustyna)
Wymowę miał obfitą i bogatą, mógł najdokładniej wyrazić wszystko, co chciał. Uczył się języków obcych (łacina, greka)
Sztuki wyzwolone gorliwie uprawiał, uczonych miał w wysokim poszanowaniu i otaczał ich wielkimi honorami. Uczył się sztuki liczenia; ciekawiła go astrologia. Próbował też pisać
Religii chrześcijańskiej przestrzegał najświęciej i z najgłębszą pobożnością (zbudował bazylikę w Akwizgranie)
Po przyjęciu tytułu cesarza zajął się prawodawstwem swego narodu; myślą jego było uzupełnić braki, pogodzić różnice, poprawić to, co było złe albo fałszywie podane. Kazał spisać prawa wszystkich narodów żyjących pod jego berłem; tak samo zebrał i przechował dla pamięci barbarzyńskie, prastare pieśni, opiewające czyny i boje dawnych królów. Zaczął gramatykę mowy ojczystej. Miesiącom nadał nazwy z własnego języka.
Urządzenie szkół w wiekach średnich (za A. Karbowiak Dzieje wychowania i szkół w Polsce w wiekach średnich):
Władze, kierownictwo i nauczyciele:
- szkoły powstające w średniowieczu były w ścisłym związku z Kościołem, służyły jego celom i były od niego zawisłe. W sprawach edukacji panujący książę pozostawiał Kościołowi całkowitą swobodę
- od papieża, a względnie od soborów wychodziły rozporządzenia w sprawach wychowania i szkół, mające moc obowiązującą w całym świecie rzymsko - katolickim. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa, gdy jeszcze nie było ścisłej organizacji kościelnej, decydowali w sprawach edukacji panujący książęta świeccy, w późniejszych czasach w miarę układania się stosunków kościelnych sprawy edukacyjne należały prawie wyłącznie do zakresu działania Kościoła
- najwyższym krajowym opiekunem i zwierzchnikiem szkół był arcybiskup gnieźnieński. W obrębie poszczególnych diecezji najwyższe kierownictwo i dozór spoczywało w rękach biskupa i kapituły
- szkoły klasztorne miały swą najwyższą władzę w osobie opata klasztoru. Ani opat, ani biskup nie wykonywał swej władzy edukacyjnej osobiście i bezpośrednio, lecz przelewał pewną jej część na jednego z członków zgromadzenia. W klasztorach powierzano ją zakonnikowi, w szkołach katedralnych i kolegiackich jednemu z członków kapituły
- magister principalis - najwyższy kierownik szkoły katedralnej; jego dozorowi podlegał cały personel nauczycielski; czuwał nad karnością i zdrowiem młodzieży
- scholastyk - w dawniejszych czasach tytułowano tak każdego, który oddawał się naukom szkolnym; później scholastykami tytułowali się prawie wyłącznie tylko najwyżsi przełożeni szkół katedralnych i kolegiackich. Szkoły katedralne miały, obok scholastyka, nauczycieli pomocniczych. Prawo przyjmowania i odprawiania nauczycieli pomocniczych było wyłącznym przywilejem scholastyka. Uczniowie podlegali w zupełności władzy scholastyka - on rozstrzygał o przyjęciu do szkoły, układał plan naukowy, doglądał innych szkół w diecezji, egzaminował uczniów i orzekał o ich dojrzałości. Scholastyk bywał również inne uboczne urzędy (bywał dozorcą synów książęcych, kanclerzem książęcym, bibliotekarzem kapitulnym)
Urządzenie szkół:
- reguła św. Benedykta pozwalała przyjmować do zgromadzenia młodziutkich chłopców, których wychowywano i kształcono. Zwano ich oblatami, tj. Bogu poświęconymi. Śluby zakonne, złożone w imieniu tych chłopców przez rodziców lub krewnych, obowiązywały całe życie. Przyjmowano chłopców siedmioletnich, czasem młodszych. Oblaci chodzili w sukience zakonnej, klasztoru opuścić nie mogli, chyba że w wyjątkowych przypadkach, zawsze jednak za najwyższym pozwoleniem. Do szkół klasztornych przyjmowano na naukę i takich uczniów, którzy nie mieli zamiaru wstąpienia do stanu zakonnego (extranei). Na naukę przyjmowano, oprócz dzieci pochodzących ze szlacheckich rodzin, także ubogą młodzież, kształcącą się do stanu duchownego
- szkoła za klauzurą (zewnętrzna) - zakładane przez niektóre klasztory; miała na celu to, by młodzież klasztorna nie stykała się z młodzieżą pozaklasztorną
- nauka w założeniu powinna była być bezpłatna; jednak tak naprawdę nie przestrzegano tego.
- naukę pobierali uczniowie w jednym lokalu, gdy ich nie było wielu, bez względu na postęp w nauce. Dzielono ich na oddziały, gdy było ich więcej. zazwyczaj oddzielano uczniów, pobierających początki nauki i naukę w siedmiu sztukach wyzwolonych, od kleryków, przystępujących do studium Pisma Świętego i innych teologicznych nauk
Tok i zakres nauki szkolnej:
- z edukacji i szkół korzystali tylko ci, którzy przygotowywali się do stanu duchownego. Wykształcenie i wychowanie religijne, potrzebne każdemu chrześcijaninowi dawał dom i Kościół. Każdy musiał umieć w swoi, języku ojczystym na pamięć pacierz oraz znać i rozumieć główne zasady wiary katolickiej.
Pacierza i tych zasad uczyły się dzieci od rodziców, księża zaś utrwalali w kościele, uzupełniali i rozwijali to, czego dzieci nauczyły się w domu. Ta nauka odbywała się tylko w języku ojczystym
- szkoła średniowieczna była instytucją czysto kościelną, kształciła młodzież do stanu duchownego i używała do nauki prawie wyłącznie języka łacińskiego. Który był językiem kościelnym
- uczeń, wstępując do szkoły katedralnej, musiał umieć po łacinie na pamięć kilka psalmów Dawidowych, główne elementy wiary chrześcijańskiej oraz nieco języka łacińskiego, a także czytać i pisać. Równocześnie z początkami religijno - kościelnej nauki odbywała się nauka elementarna świecka, która miała przygotować do nauk świeckich - nauk wyzwolonych. Obejmowała ona czytanie, pisanie i początki języka łacińskiego. Po tych elementach rozpoczynała się właściwa nauka szkolna, składająca się z rozmaitych wiadomości świeckich, a mająca ucznia przysposobić i przygotować do właściwych studiów teologicznych, które były celem całej edukacji średniowiecznej
- 7 sztuk wyzwolonych - gramatyka, dialektyka, retoryka (sztuki językowe, trivium - stanowiły niższy stopień wykształcenia i dawały uczniowi formalną ogładę), arytmetyka, geometria, astrologia, muzyka (matematyczne, quadrivium - dostarczały uczniom materialnego wykształcenia i prowadziły do mądrości). W średniowieczu sztuki wyzwolone były uważane za podwalinę studiów teologicznych. Najważniejszą ze wszystkich była gramatyka, jej poświęcano najwięcej czasu. Była fundamentem reszty umiejętności. Nie uczono języka greckiego. Znacznie mniej czasu poświęcano retoryce i dialektyce. nauka quadrivium była trudna i długa. Najważniejsze miejsce z wszystkich nauk matematycznych zajmowała muzyka; praktycznie uczono jej jako śpiewu kościelnego przez cały ciąg nauki szkolnej
- długi czas, jakiego potrzebowano na zupełne studia, znaczne koszta, połączone z tak długą nauką oraz brak nauczycieli wykwalifikowanych do uczenia wszystkich sztuk, to były trudności bardzo wielkie, dla których niewielu zdobywało cały zasób wiedzy
- studia teologiczne były ostatnim celem nauki szkolnej
- Karol Wielki wydał rozporządzenie, że każdy wstępujący do stanu duchownego miał poddać się egzaminowi. Aby udowodnić, iż posiada rzeczywiście taki zapas wiedzy, który koniecznie jest potrzebny do należytego sprawowania obowiązków urzędu kapłańskiego
Karność szkolna:
- wieki średnie znały tylko twardy i ostry sposób wychowywania. Aby uczniów od maleństwa przyzwyczaić do obyczajów chrześcijańskich i do punktualnego wykonywania przepisów karności i obowiązków, aby poskromić złe popędy i zwalczać nieuctwo, używano najtwardszych środków wychowawczych. Bat i rózga odgrywały w wychowaniu domowym i szkolnym ważną rolę. Rózga i trzcinka były godłem nauczyciela średniowiecznego, tak samo jak dawniej rzymskiego. Istniało w wiekach średnich nawet to przekonanie, że dziecko, które nie odebrało za życia za wszystkie swoje przewinienia należytej kary, nie mogło znaleźć po śmierci wiecznego odpoczynku, jeżeli dodatkowo nie wykonano na zwłokach jego zaniedbanej kary. Z taką samą surowością postępowano w szkołach katedralnych
- uczniów obowiązywał taki przepis, aby rozmawiali po łacinie; nikt też wobec nauczyciela nie odważył się używać mowy barbarzyńskiej. Najwięcej bicia było przede wszystkim na lekcjach gramatyki łacińskiej, która wystawiała cierpliwość nauczyciela na największą próbę. Nauka śpiewu również dawała wiele powodu do bicia
- w szkołach zewnętrznych bito mniej niż w wewnętrznych. W biciu nie robiono różnicy między synami zamożnych a biednych rodziców. Ustępstwo czyniono jedynie uczniom wątłego zdrowia
- powszechnie chłopcy podlegali karom nauczyciela do 16 roku życia. Ciągłe obawy przed rózgami uczyły uczniów rozmaitych wybiegów. Rozgniewanego nauczyciela starano się przebłagać prośbami, łzami lub jakimiś nadzwyczajnymi zasługami. Wielu uciekało ze szkoły do rodziców lub, obawiając się w domu kary, błąkało się po lasach i chowało w jaskiniach. W niektórych klasztorach wydzielano plagi w pewnych oznaczonych dniach wszystkim uczniom. Chociaż na nie nie zasłużyli.
Początek i urządzenie szkół parafialnych:
- od czasów Karola Wielkiego powierzono kształcenie kleryków szkołom katedralnym. Mimo to jednak zobowiązywano plebanów do utrzymywania przy kościołach chłopców do śpiewania i służenia do mszy i do rozmaitej innej pomocy kościelnej. Aby ich na zdatnych pomocników wykształcić, plebani musieli osobiście lub przez swoich wikariuszy uczyć tych chłopców nieco łaciny, czytania, śpiewu kościelnego i rozmaitych modlitw i pieśni kościelnych. Nakazano plebanom utrzymywać we wsiach i dworach szkoły, i przyjmować wszystkich zgłaszających się uczniów na bezpłatną naukę
- przed XIII w. ani w Niemczech, ani w Polsce nie było żadnych innych szkół prócz katedralnych, kolegiackich i klasztornych. Dopiero po czwartym soborze lateraneńskim (1215), który polecił kapitułom zakładać szkoły gramatykalne przy innych zamożniejszych kościołach diecezji, mnożą się nowe szkoły, które od kościołów parafialnych nazwano parafialnymi. Szkoły te ułatwiały szerzenie nauki. Chodziło z jednej strony o pomnożenie zakładów, które by pomagały kształcić młodzież do stanu duchownego, a z drugiej strony o podniesienie chwały bożej przez utrzymanie przy kościołach stałych śpiewaków i ministrantów. Wreszcie i mieszczanie chcieli mieć własne szkoły, w których by ich synowie nabierali pewnych wiadomości
- aby ubogiej młodzieży naukę śpiewu ułatwić, a przez to pomnożyć liczbę duchownych najniższych stopni, sobór lateraneński III i IV domagał się najpierw bezpłatnej nauki w dotychczasowych szkołach, a potem pozwolił i polecił zakładać nowe szkoły i uczyć w nich gramatyki łacińskiej. Szkoły te miały z jednej strony kształcić dla kościoła parafialnego śpiewaków i ministrantów, a z drugiej przysposabiać do studiów w szkołach katedralnych i kolegiackich. Szkoły parafialne powołał więc do życia Kościół i to on czerpał z nich największy pożytek
- parafia otrzymawszy prawo założenia i otwarcia szkoły musiała dostarczyć gruntu i budynku szkolnego i utrzymywać tenże budynek. Rodzice, posyłając synów do szkoły, musieli dostarczyć drzewa na ogrzanie izby szkolnej
- mieszczanie bez zezwolenia władzy duchownej szkoły zakładać nie mogli. Biskup udzielał pozwolenia i wykonywał nad nią dozór przez swego scholastyka, a ten przez proboszcza. nawet na wybór nauczyciela wywierał proboszcz stanowczy wpływ. Z reguły wybierał lub usuwał nauczyciela sam proboszcz
- małe szkoły miały jednego nauczyciela, który sam uczył wszystkiego. W większych szkołach prócz nauczyciela głównego byli pomocnicy. Pomocników nazywano średniowiecznym sposobem socii, tj. towarzyszami, czyli czeladnikami, lub też locati, tj. zastępcami. I samo spełnianie obowiązków w szkole, i prowadzenie kancelarii wymagały od nauczycieli szkół parafialnych wykształcenia. Nauczyciel szkoły parafialnej musiał sam co najmniej skończyć całą szkołę parafialną i odbyć odpowiednią praktykę. Bez praktyki nie powierzano urzędu magistra, czyli rektora szkoły. Powszechnie jednak nauczyciele parafialnych szkół nie mieli wyższego wykształcenia nad to, które szkoły dawały; z odpowiednią praktyką wystarczało ono zupełnie
- w organizacji szkół średniowiecznych szkoła parafialna była najniższym stopniem; była w pierwszej linii zakładem, mającym przygotować do szkoły katedralnej i kolegiackiej
- siedmiu sztuk wyzwolonych nie wolno było uczyć w szkołach parafialnych. Ten przywilej miały tylko szkoły katedralne, kolegiackie i klasztorne
- szkołę katedralną nazywano pospolicie szkołą wyższą, w przeciwstawieniu do szkoły parafialnej, mającej tytuł szkoły mniejszej.
Ideały rycerskie w parodii Cervantesa (Przemyślny szlachcic Don Kichot z Manczy):
Kim był i czym zajmował się Don Kichot
- powieść Cervantesa wyraża afirmację najwyższych wartości człowieczych, krytycznego rozumu, ludzkiej uczciwości i prostoty, sprawiedliwości i szlachetnej wielkoduszności, a nade wszystko wolności
- był to pewien szlachcic z tych, co mają kopię w tulei, starodawną tarczę, chudą szkapę i gończego charta. W domu miał gospodynię, siostrzenicę oraz pachołka do robót w polu i koło domu. Don Kichot zbliżał się do pięćdziesiątki, był silnie zbudowany, suchy, chudego oblicza, był wielkim miłośnikiem łowów
- w chwilach, kiedy nie miał nic do roboty (co zdarzało się większość część roku) wczytywał się w księgi rycerskie z takim zapałem, że o polowaniu zapominał i gospodarkę zaniedbywał. Tak się zapomniał w swej lekturze, że na czytaniu trawił całe noce i całe dnie, aż wreszcie rozum utracił; nabił sobie wyobraźnię tym wszystkim, co w książkach wyczytał. Uroił sobie, że stosowne i konieczne jest dla blasku jego sławy oraz dla służby państwu zostać błędnym rycerzem, wyruszyć w świat szeroki konno i zbrojnie w poszukiwaniu przygód i dokonywać tych wszystkich czynów, jakich dokonują błędni rycerze, o których czytał. Najpierw wziął się do czyszczenia zbroi; zjedzona rdzą i pokryta kurzem leżała przez długie lata zapomniana w kącie. Zrobił z kartonu rodzaj półprzyłbicy, która złączona z szyszakiem czyniła wrażenie całkowitego hełmu. Nazwał swojego konia Rosynantem - pierwszym spośród wszystkich wierzchowców na świecie. Nadawszy koniowi miano wedle swego smaku, chciał i dla siebie jakieś wymyślić, a to myślenie osiem dni trwało, aż przyszło mu do głowy nazwać się Don Kichotem z Manczy, przez co, jak mniemał, określił jasno swój ród i ojczyznę. Wtedy nie pozostało mu nic innego, jak wyszukać sobie damę, w której by się zakochał; rycerz błędny bez miłości jest bowiem jak drzewo bez liści i bez owoców lub jak ciało bez duszy. Wybrał sobie młodą wieśniaczkę z pobliskiej wioski, w której jakiś czas się kochał. Nazywała się Aldonza Lorenzo, a nazwał ją Dulcyneą z Tobolo, gdyż stamtąd pochodziła. Imię to wydawało mu się dźwięczne, obco brzmiące i pełne znaczenia jak wszystkie te, które wynalazł dla siebie i swoich rzeczy.
Pierwsza wyprawa, na jaką wyruszył Don Kichot:
- wyruszył, bowiem istniały krzywdy, które naprawić zamierzał, błędy, które miał prostować, bezprawia, które miał usunąć, nadużycia, jakie miał złagodzić. Nikomu nie zdradziwszy swych zamiarów, niepostrzeżenie rankiem jednego z najgorętszych dni lipca, włożył pełne uzbrojenie, dosiadł Rosynanta, zarzucił tarczę na ramię, wziął kopię w rękę i z podwórza przez tylne wrota wyjechał w pole, ogromnie zadowolony i uradowany, że zamysły jego tak łatwo zaczynają się spełniać. Przypomniał sobie jednak szybko, że nie był pasowany na rycerza, więc wedle praw rycerskich nie może potykać się z żadnym rycerzem, a choćby i był już pasowany jako nowy rycerz może nosić jedynie białe uzbrojenie, bez żadnego godła na tarczy, zanim własnym męstwem go nie zdobędzie. Postanowił jednak szybko, że każe się pasować pierwszemu, kogo spotka, podobnie jak wielu innych to czyniło, wedle tego, co wyczytał w książkach
- jadąc myślał sobie: „szczęśliwy wiek i epoka szczęśliwa, które oglądać mogą słynne moje przewagi, godne, aby były wyryte w brązie, wyrzeźbione w marmurze, malowane w obrazach na wieczną pamiątkę”
- cały dzień prawie jechał i nie zdarzyło się nic godnego wzmianki, co go do rozpaczy prowadziło. Zaledwie ujrzał zajazd, wyobraził sobie, że jest to zamek. Dojechał więc do niego i kilka kroków od niego ściągnął wodze Rosynantowi, spodziewając się, że jakiś karzeł zjawi się i zadmie w róg, oznajmiając przybycie rycerza. Zdarzyło się, że właśnie świniarczyk zganiając stado zadął w róg, a Don Kichotowi wydało się, że to właśnie karzeł oznajmia jego przybycie
- „wedle rycerskiego prawa, jakiego się trzymam, nie przystoi mi uwłaczać nikomu, a tym bardziej dziewicom tak dostojnym”, „umiar piękności przystoi, natomiast wielką głupotą jest śmiech z błahej przyczyny”, „jedynym strojem mi zbroja, a walka mi odpoczynkiem”
W jaki sposób Don Kichot został pasowany na rycerza?
- dręczony myślą, że nie został jeszcze pasowany na rycerza poprosił gospodarza zajazdu o pasowanie go. Gospodarz, chcąc ubawić się tej nocy, postanowił zadośćuczynić tej zachciance. Obiecał mu, że rano odprawi się ceremonie i pasuje go na rycerza i to takiego, jakiego na całym świecie nie znaleźć.
- noc Don Kichot spędzić miał na zbrojnym czuwaniu; przechadzając się po dziedzińcu. Wtem przyszła ochota jednemu z mulników napoić swoje bydlęta i musiał w tym celu zdjąć zbroję leżącą na korycie. Odrzucił on zbroję Don Kichota daleko od siebie, przez co Don Kichot wpadł we wściekłość i zadał mulnikowi cios w głowę. Niedługo potem, nie wiedząc o całym zajściu, zbliżył się drugi mulnik z tym samym zamiarem, i spotkał go taki sam los, jak poprzednika. Towarzysze rannych, ujrzawszy ich w takim stanie, zaczęli miotać kamienie w Don Kichota, który jak tylko mógł zasłaniał się tarczą. Darł się przy tym, wymyślając im od zdrajców i wiarołomców, a pana zamku nazywając bękartem i nikczemnie urodzonym rycerzem.
- gospodarz postanowił nie czekać dłużej z pasowaniem. Najważniejszą rzeczą przy pasowaniu jest uścisk ramion u uderzenie płazem miecza, a wedle ceremoniału rycerskiego dokonać tego można choćby i na polu. Gospodarz przyniósł księgę i kazał Don Kichotowi paść na kolana. Czytając ze swej księgi podniósł w pewnym momencie rękę i walnął go silnie w kark, po czym jego własnym mieczem uderzył go, mrucząc bezustannie między zębami jakby modlitwy odprawiał. Dokonawszy tego, kazał jednej z dziewek przepasać mu miecz, co uczyniła z wielką swobodą i ostrożnością (Don Kichot uznał ją za prawdziwą damę), druga dziewka przypięła mu ostrogi. Zaraz po tym Don Kichot zapragnął co prędzej na konia wskoczyć i wyruszyć na poszukiwanie przygód. Gospodarz, pragnąc go widzieć już daleko od zajazdu, nie żądając zapłaty za gościnę, puścił go na los szczęścia.
Co zdarzyło się mu po opuszczeniu zajazdu:
- Don Kichot umówił się z pewnym wieśniakiem - Sanczo Pansą - że ten wyruszy z nim na wyprawę (zostawiając żonę i dzieci), będąc jego giermkiem. Don Kichot powiedział mu między innymi, że powinien iść z nim z dobrej woli, gdyż może zdarzyć się przygoda, dzięki której, pozbywając się całej swej nędzy, zdobędą jakąś wyspę i to właśnie on zostanie jej rządcą. Pojechał więc razem z nim, zabierając ze sobą swojego osła, gdyż nie zwykł wiele pieszo chodzić
Wielkie zwycięstwo, jakie dzielny Don Kichot odniósł w straszliwej przygodzie z wiatrakami:
- niespodziewanie Don Kichot ujrzał 30 - 40 wiatraków na polu. Ubzdurał sobie, że są to olbrzymy i postanowił stoczyć z nimi walkę i pozbawić je życia; łup po nich stałby się początkiem ich wzbogacenia się. Sanczo próbował odwieść swojego pana od pomysłu ataku na wiatraki, jednak ten nie dał się przekonać i dodatkowo oskarżył giermka o tchórzostwo
- Don Kichot polecił się opiece swej pani Dulcynei, zasłonił się dobrze tarczą i z nastawioną kopią ruszył galopem w kierunku pierwszego wiatraka. Cios w skrzydło wymierzył, tymczasem wiatr obrócił je tak gwałtownie, że kopię złamało na kawałki, zaś konia i rycerza porwało i odrzuciło mocno poturbowanych na pole. Sanczo doskoczył do niego na ratunek i zbliżywszy się spostrzegł, że Don Kichot poruszyć się nie może, tak ciężki był upadek jego i Rosynanta.
4